cat mackiewicz dostojewski 3









Stanisław Cat Mackiewicz "Dostojewski" - cz. 3







Stanisław Cat Mackiewicz

Dostojewski  - cz. 3




 
 
 



XIII


ANIUTA



 

Dostojewski, po podróży do Włoch z Susłową w 1863, wrócił do
Petersburga w końcu października. Nie ma już wtedy liści na drzewach w
Petersburgu, zdarzają się przymrozki i często gęste białe mgły. Pachnie
wiatrem i błotem. Zrazu wiadomość przyjemna: wujaszek umarł i zostawił mu
trzy tysiące rubli. Potem starania o wznowienie miesięcznika "Wriemia",
uwieńczone powodzeniem. W marcu 1864 ukazuje się pierwszy zeszyt wznowionego
pt. "Epoka" wydawnictwa, ale niestety nie ma ono nawet tego względnego
powodzenia, które miało "Wriemia". Dostojewski mało udziela się
wydawnictwu, jedzie do żony, która choruje na suchoty i nie mogła mieszkać w
zgniłym i wilgotnym klimacie Petersburga i przebywała nie wiadomo dlaczego we
Włodzimierzu nad Klaźmą. Dostojewski zabiera ją stamtąd i razem z nią
przyjeżdża do Moskwy. Czasy wydawania poprzedniego miesięcznika "Wriemia"
przyniosły Dostojewskiemu pewną ulgę w sprawach pieniężnych, choćby w tym
paradoksalnym ujęciu, że dały mu większą łatwość w zaciąganiu większych
pożyczek, teraz znów pogrąża się w troskach powszednich, tak właśnie
szarych i błotnistych jak powietrze Petersburga w porównaniu z powietrzem
Italii. Pasierb Pasza przysparza mu mnóstwo kłopotów. Wyjeżdżając za
granicę Dostojewski wynalazł jakiegoś szlachetnego młodego człowieka o postępowych
przekonaniach, początkującego literata, i powierzył mu opiekę i wychowanie
16-letniego Paszy. Szlachetny młody człowiek miał mu dawać korepetycje oraz
zarządzać całym gospodarstwem, na jego ręce brat Dostojewskiego wpłacał
pieniądze na wydatki. Okazało się jednak, że szlachetny młody człowiek
kompletnie zawiódł zaufanie. Pieniądze wydawał w szybkim tempie, a potem
posyłał Paszę do lombardu z przedmiotami wziętymi z mieszkania, przy tym
groził, że jeżeli ich nie zastawi, to nie będzie miał na obiad. Brał sobie
koszule Dostojewskiego z kufra, aż złośliwy Pasza zaczął zamykać kufry na
klucz przed swoim mentorem. Sprowadzał sobie dziewczyny publiczne do mieszkania
- przy tym, jak pisze Dostojewski w liście do niego - zabraniał czynić
tego samego Paszy, ale Pasza go oczywiście nie słuchał. Dostojewski pisze do
nieudanego mentora długie listy, czarno na białym wykazując mu błędy w jego
postępowaniu. Nie wiemy jednak, ile w tym wszystkim było prawdy, a ile nałgał
Pasza, ten zdecydowany nicpoń, którego Dostojewski wciąż kocha i na wpół
mu wierzy. Żonie Dostojewskiego jest wciąż gorzej, ale nie chce już ona
widzieć swego syna, wypędziła go z Moskwy i zabroniła przyjeżdżać.
Stosunek do niej Dostojewskiego w tym okresie jest dla nas jasny. Dawne uczucia
wyziębły zupełnie, ale jej suchoty wzbudzają żałość, zresztą nie może
go teraz zdradzać; Dostojewski myśli o czym innym, lecz szlachetnie nie
odchodzi od jej łóżka, przez co rozumiemy, że nie wyjeżdża z Moskwy aż do
jej zgonu. Wydaje bratu polecenie, żeby przygotował dla Paszy czarne ubranie i
aby go wysłał do Moskwy tegoż dnia, gdy nadejdzie od niego odpowiedni
telegram; błaga także, aby ktoś tego dnia pilnował Paszy krok w krok, bo
Pasza może się zawieruszyć i spóźnić się na pogrzeb matki. Nieszczęsna
suchotnica kona przez kilka tygodni. Dostojewski w tym czasie pisze listy rzeczowe i spokojne. Wreszcie 15 kwietnia 1864 r. Maria
Dostojewska umiera.
Dostojewski wpisuje do swego notatnika silne swą prostotą wyrazy. "Masza leży
na stole. Czy zobaczę się kiedyś z Maszą?"

Taki jest koniec szaleńczej miłości z Semipałatyńska. Gdy się w niej
kochał i żenił, wierzył zapewne, że już ich nikt nie rozłączy za życia
i po śmierci. Teraz patrząc na trupa żony pyta się, czy spotka się z nią
żywą w życiu przyszłym.

Ale śmierć zbliżywszy się raz do osoby Dostojewskiego nie odeszła od
niego tak łatwo. Dwa miesiące później, w lipcu, umiera nagle i
niespodziewanie brat jego, wydawca "Epoki", Michał. W dniu 7 lipca
zaskoczony Dostojewski pisze do Paszy, który jest na letnim mieszkaniu pod
Petersburgiem: "Brat kona, przywieź mi trochę bielizny."

Śmierć brata znów spycha Dostojewskiego w przepaść. Co zrobić z
wydawnictwem, co zrobić z długami wydawnictwa? Jak zawsze, Dostojewski zachowa
się szlachetnie i niepraktycznie. Wydawcą był Michał Dostojewski, Teodor
Dostojewski nie dziedziczy po nim ani kopiejki. Reszta rodziny, składająca się
z braci i sióstr, za wyjątkiem jednego brata, Mikołaja, nałogowego
alkoholika, bogatsza od Dostojewskiego, nie chce zajmować się tą sukcesją
ani długami nieboszczyka. Dostojewski bierze więc na siebie brzemię ponad siły,
oświadcza, że spłaci wszystkie długi Michała i będzie nadal wydawać
"Epokę", aby wdowa po bracie i jego dzieci mogły się utrzymywać z
warsztatu jego pracy. Jedzie więc do Moskwy, wyprasza u swej ciotki, aby mu wypłaciła
10 000 rubli, które miał otrzymać dopiero po jej śmierci w spadku, i spłaca
tymi pieniędzmi część długów brata, a na resztę wydaje weksle.

Ludzie go nabierają; jak się później okazało, powystawiał mnóstwo
weksli zupełnie bezpodstawnie. Nie należy przypuszczać, żeby Dostojewskim rządziła
tu chęć przedłużenia swej pracy redakcyjnej. Dostojewski był pisarzem, a
nie redaktorem, praca redaktorska zdążyła mu się znudzić: całe to
zachowanie przypisać należy trosce o honor brata, z którym łączyły go
serdeczne stosunki za życia, oraz jego drażliwość w sprawach pieniężnych,
która była nader swoista. Dostojewski żył zawsze z pożyczek grzecznościowych
od przyjaciół i znajomych, pożyczał i nie oddawał, tj. zawsze oddawał, ale
nigdy w terminie. Pamiętał i gryzł się terminami swoich pożyczek, ale nigdy
mu się nie udawało spłacać ich zgodnie z obietnicą. Zarobki jego z reguły
szły na spłatę długów, a na życie musiał wypraszać nowe pożyczki, a w
najlepszym razie zaliczki. Tak to trwało, dopóki Ania nie dorosła, zmężniała
i nie ujęła spraw finansowych w swoje ręce. Dostojewski często pożyczał u
ludzi, którzy sami nie mieli pieniędzy, sprawiając im duże kłopoty. Z
drugiej jednak strony, Dostojewski był nader drażliwy w sprawach pieniężnych
i często oddawał więcej, niż to z prawa wynikało. Cofnijmy się wstecz do
przytoczenia jednego przykładu. Oto przed uwięzieniem Dostojewski otrzymał od
rekina wydawniczego Krajewskiego 600 rubli zaliczki. Dostojewski nienawidził
tego Krajewskiego. Dostojewski następnie skazany został na utratę wszystkich
praw stanu, czyli stał się żywym nieboszczykiem, bez praw do majątku, a więc
i bez obowiązku spłacania długów. Gdy Dostojewski po 10 latach wrócił z
katorgi, spłacił Krajewskiemu owe 600 rubli, jakkolwiek ten ich nie żądał,
uważając słusznie, że dziesięcioletnie pozbawienie Dostojewskiego prawa do
zarobkowania należy uważać za dostateczne uzasadnienie przywileju niespłacania
długów.

Długi brata wykańczają finansowo Dostojewskiego. Utrzymuje on żonę i
dzieci brata, swego pasierba, pomaga bratu alkoholikowi. Życie jego to
ustawiczna szarpanina z wekslami i komornikami. Ciągle mu grozi więzienie za długi.
Więzienie to istnieje wówczas w Petersburgu, nosi żartobliwą nazwę: dom
Tarasowa.

Wśród tych obrzydliwych kłopotów przychodzi do Dostojewskiego nowa miłość,
aczkolwiek nie tak ślepa i lekkomyślna jak do pierwszej żony w Semipałatyńsku
ani też tak zawzięta i bolesna jak do Susłowej. Anna Korwin-Krukowska, jak
nazwisko wskazuje, była z pochodzenia Polką, tym bardziej że jej majątek
rodzinny znajdował się w Witebszczyżnie, w tej części, która odeszła od
Polski do Rosji w czasie pierwszego rozbioru Polski w 1772 r. Ale już w ojcu
Aniuty nie było śladu polskości. Musiała to być gałąź szlacheckiej
polskiej rodziny, zrusyfikowanej zaraz po rozbiorach Polski. Ojciec Aniuty był
generałem rosyjskim w stanie spoczynku i gospodarował w swoich dobrach. Aniuta
dużo czytała w dzieciństwie i jako podlotek, z początku chciała być
zakonnicą i pustelniczką i w jakiejś wieży pałacu w Palibinie - tak się
nazywał ich majątek - urządziła sobie pustelnię. Potem znów chciała
zostać nihilistką. Zaczęła pisać nowelki. Jedną z nich posłała do
"Epoki", zupełnie przypadkowo wybierając to właśnie pismo.
Dostojewskiemu bardzo podobała się ta nowela, wydrukował ją i posłał
Aniucie honorarium, adresując na imię jej panny służącej, ponieważ Aniuta
używała tego adresu, skrywając swą pracę literacką przed rodzicami. Ale
historia się wydała, papa-generał był szalenie oburzony, że jego córka
koresponduje po kryjomu z Bóg wie kim i zarabia sama pieniądze, jak szwaczka.
Zresztą z dalszego życia Aniuty wiemy, że papa-generał tylko z
przyzwyczajenia odstawiał takiego nosorożca, a w rzeczywistości w czasie
istotnej biedy wykazał, że ma złote serce. Zresztą i teraz, po awanturach i krzykach, skończyło
się na tym, że zapalono wiele kandelabrów w wielkim salonie i Aniuta odczytała
swą nowelę wobec rodziców, ciotek i wujów, po czym była kolacja z
szampanem. Pozwolono nawet matce Aniuty wraz z nią i młodszą siostrzyczką
wyjechać na zimę do Petersburga. Tą młodszą siostrzyczką była późniejsza
Zofia Kowalewska, światowej sławy matematyczka, profesor uniwersytetu w
Sztokholmie. Panie Korwin-Krukowskie wyruszyły całym taborem sań z własnym
kucharzem, kuchcikami, kuchnią, łóżkami, poduszkami i niezliczoną ilością
służby. W Petersburgu zaproszony został Dostojewski, który zaczął je
nachodzić prawie codziennie. "Pamiętajcie tylko - ostrzegał listownie
generał - że Dostojewski nie jest człowiekiem z naszego towarzystwa. Cóż
my o nim wiemy, że jest byłym katorżnikiem i dziennikarzem. Trzeba z nim być
bardzo a bardzo ostrożnie." Dostojewski opisał jak najdokładniej tę
swoją miłość jako Agłaję w powieści Idiota. Być może generałowa
Jepanczinowa z Idioty jest mamą Korwin-Krukowską. Bohater Idioty ma
serce rozdarte pomiędzy Agłają a Nastasją Filipowną, a Dostojewski ma wówczas
serce rozdarte pomiędzy dwoma ich prototypami: Aniutą i Poliną Susłową.
Trzeba tu zauważyć, że znajomość z Aniutą wypada na rok 1865, a powieść Idiota
została rozpoczęta w 1867 - Dostojewski zawsze wypowiada w swych powieściach
nie swoje wrażenia bezpośrednie, lecz raczej przeżywa i odnawia swe
wspomnienia. Aniuta jeździ na arystokratyczne bale, tańczy z oficerami
gwardii, co także ma swój refleks w Idiocie w opisie zachowania się Agłai.
Aniuta była panną władczą, rozumną, głęboką. Dostojewski oświadcza się
jej. On ma lat 44, ona 24. Ale w odmowie, którą usłyszy, nie kwestia wieku
odgrywa rolę. "Szanuję go bardzo - pisze Aniuta - kocham jego geniusz. Ale on potrzebuje kobiety, która by żyła tylko jego osobą,
która poza nim nie miałaby innego życia. On jest taki nerwowy, drapieżny, on
chce wessać mnie w siebie."

Słowa te mądrej panienki są bardzo trafne. Dostojewski był masochistą,
patronował miłościom swoich ukochanych do kogoś innego, jak Isajewej do
Wargunowa, jak Poliny do Salvadora, ale to wszystko jest zewnętrzną komedią,
względnie to wszystko było zaledwie gąsienicą lub poczwarką prawdziwej jego
natury. W istocie jak olbrzymia pajęczyca dążył do wessania w siebie
kochanki, odebrania jej własnej indywidualności, szukał kobiety, która by
ulegała mu we wszystkim. Ania potrafiła w sposób altruistyczny pokochać nie
tylko jego samego, lecz i jego twórczość, jego geniusz i dlatego było jej
dobrze. Dostojewski opowiadał Ani, że Aniuta była jego narzeczoną, ale że
to on zerwał to narzeczeństwo, ponieważ nie odpowiadały mu lewicowe poglądy
panny. Tu znowuż mamy do czynienia z jego snobistyczną małostkowością.
Podobało się mu chwalić się przed Anią, że miał narzeczoną tego typu
urodzenia i zachowania się co Aniuta. Natomiast po wielu latach z pamiętników
Zofii Kowalewskiej dowiedział się świat, że mały podlotek, siostrzyczka
Aniuty, kochała się dziecinnie, lecz namiętnie w Dostojewskim.



Biedna Aniuta! Nie miała szczęścia w dalszym życiu. Zakochała się i
wyszła za mąż za komunarda Jaclard, który po komunie francuskiej 1871 r.
został skazany na śmierć. Poczciwy papa reakcjonista wytelegrafowany z
Petersburga przyjechał w ostatniej chwili i uratował go przez ambasadę
rosyjską. Dalsza opowieść jej życia wskazuje, że mąż jej był człowiekiem
antypatycznym i brutalnym, zwłaszcza obrzydliwe było jego postępowanie w
stosunku do ich jedynego syna. Pani Jaclard umarła w r. 1887, w 6 lat po śmierci
Dostojewskiego. Jeszcze Ania


załatwiała jej coś, wstawiając się za jej mężem u największego
reakcjonisty na świecie, Pobiedonoscewa. I znowuż Pobiedonoscew dopomógł mężowi
Aniuty.




Jeszcze jedną datę zanotować należy w związku z latami, którymi zajmuje
się ten rozdział. Oto 15 listopada 1864 Ania Snitkin zdała maturę ze złotym
medalem.
 

XIV

"ZBRODNIA I KARA"


 


Pomimo
nieludzkich wysiłków Dostojewskiego "Epoka" musiała przestać wychodzić
na wiosnę 1865 r. Dostojewski bierze na swe utrzymanie wdowę i dzieci brata;
stara się zaprzedać nie napisaną przez siebie jeszcze powieść Krajewskiemu
do "Ojczystych Zapisek". Ten odmawia. Przyciśnięty zewsząd do muru pod
względem pieniężnym, Dostojewski podpisuje w czerwcu 1865 z wydawcą-aferzystą-lichwiarzem
Stellowskim
fantastyczny kontrakt. Stellowski ma wypłacić mu 3 000 rubli częściowo gotówką,
częściowo wekslami. Dostojewski uprawnia go do wydania wszystkich swoich
dotychczasowych utworów oraz obowiązuje się dostarczyć mu do dnia 1 listopada 1866 nową powieść, wielkości nie mniejszej od dziesięciu arkuszy
druku, przy tym gdyby nie spełnił w umówionym terminie tych warunków
Stellowski zyskuje prawo wydawania w przyszłości bezpłatnie wszystkich utworów
Dostojewskiego, zarówno tych, które Dostojewski już napisał, jak tych, które
kiedykolwiek by w przyszłości napisał. Dostojewski podpisuje ten szaleńczy
kontrakt u rejenta, po czym Stellowski, rozgłosiwszy warunki tego kontraktu wśród
wierzycieli Dostojewskiego i tym poderwawszy u nich resztkę zaufania do ich dłużnika,
skupuje za bezcen weksle Michała i Teodora Dostojewskich i tymi wekslami spłaca
większość tych 3 000 rubli. Dostojewski wpłaca trochę pieniędzy wdowie po
bracie, trochę Paszy i ze 175 rublami w kieszeni wyjeżdża do Niemiec, do
Wiesbadenu, na ruletkę, wierząc, że wygra majątek. Na swoje nieszczęście
podczas pierwszej swej podróży za granicę, jeszcze w 1863 r., wygrał w
Wiesbadenie istotnie dużą kwotę 10 000 franków; obecnie, oczywiście,
przegrywa wszystko, co ma przy sobie, zastawia zegarek, przegrywa i te pieniądze;
pisze błagalny list do Turgieniewa, aby mu pożyczył 100 talarów. Stosunki
jego z Turgieniewem są dość ceremonialne, ale Turgieniew mieszka niedaleko
Wiesbadenu, przysyła mu nie sto, lecz 50 franków, przepraszając, że więcej
nie ma, Dostojewski momentalnie przegrywa i te 50 talarów. Przyjeżdża do
Wiesbadenu Susłowa, która mu pożycza trochę pieniędzy. Po jej wyjeździe
Dostojewski przegrywa wszystko, w hotelu nie płaci; służący mu oświadcza,
że nie dostanie obiadu, bo nie zasłużył na to; butów mu nie czyszczą, służba
odwraca od niego głowę, gdy jej zadaje jakieś pytanie, dają mu tylko chłodną
herbatę i grożą policją. W Petersburgu przyjaciel Dostojewskiego Milukow
chce zaprzedać przyszłą, nie napisaną jeszcze powieść Dostojewskiego (pamiętajmy,
że jedną nie napisaną powieść Dostojewski już był zaprzedał
Stellowskiemu), odwiedza redakcje: "Biblioteki dla Czytania", "Sowriemiennika"
i "Ojczystych Zapisek" - wszędzie odmowa. Jakiś krąg niepowodzeń.
Podziwiajmy teraz elastyczność mózgu, nerwów i sił twórczych
Dostojewskiego. Wśród tych strasznych warunków, przeżywszy świeżo
niepowodzenia miłosne, wyszedłszy w nocy z kasyna gry, gdzie się zgrał do
ostatniej nitki, i chodząc po ciemnych alejach parku głodny, bez zegarka, bez
grosza przy duszy, bojąc się wracać do hotelu, stworzył, obmyślił,
wypracował koncepcję jednego z największych swoich arcydzieł i jednego z
największych arcydzieł literatury świata, mianowicie Zbrodni i kary. Widać
z tego, że ta pozornie zwichnięta
indywidualność miała właściwość gumowej piłki odskakującej od ziemi,
gdy ją los o ziemię rzucił. A może gałęzią rzuconą w ognisko, aby nie
zagasło i nie zmarniało, był ten przyjazd Susłowej, cokolwiek łagodzący
klęski, które Dostojewski przeżywał. Dostojewski pisze list do dawnego
swego opiekuna i dobroczyńcy, barona Wrangla, który jest teraz posłem
rosyjskim w Kopenhadze, i ten mu przysyła trochę pieniędzy. Wreszcie
wydarzenie jest szczęśliwsze: Katkow zakupuje powieść, którą
Dostojewski ma napisać, i wypłaca mu zaliczkę z góry. W chwili, kiedy się
to dzieje, w 1865 r., Katkow i jego wydawnictwa już są znienawidzone przez
zachodowców, do których Katkow kiedyś należał. Usługa, którą wyświadcza
Dostojewskiemu w chwili dla niego tak ciężkiej, stwarza szczęśliwą aurę
dla przyszłego ideowego zbliżenia wybitnego publicysty z wielkim pisarzem.

Zbrodnia i kara, poczęta po wyjeździe Susłowej z Wiesbadenu, nie
zawiera jej wizerunku, który pojawi się dopiero w powieściach Gracz i
Idiota; zgodnie ze swoimi zwyczajami, Dostojewski w Zbrodni i karze przeżywa
swe dawniejsze wspomnienia, opisuje swą pierwszą żonę, jej wypieki na
twarzy, jej sposób chodzenia, jej dużą chustę na plecach, a przede
wszystkim jej krzyki, przekleństwa, frazesy, kłamstwa, chełpliwość, kłótnie
i skandale. Dostojewski, który w liście do Wrangla, pisanym także z
Wiesbadenu, nazywa zmarłą żonę wyrazami "ten anioł", uwiecznił ją
w powieści Zbrodnia i kara w makabrycznej postaci pani Marmieładow, a
jej pierwszego męża sportretował w pijanym "byłym człowieku"
Marmieładowie. Przymiotnik "ten anioł" w korespondencji z baronem był
konwenansem snobistycznym i zakłamanym, makabra w powieści stanowiła prawdę
artystyczną i była prawdą przeżytą.
Mówiłem już, że Dostojewski chciał być pisarzem rosyjskim, stał się
pisarzem światowym, ponieważ problematyka jego powieści jest problematyką
Ewangelii. Uniwersalistyczne znaczenie Dostojewskiego polega właśnie na tym,
że poruszył on problemy tkwiące w Ewangelii i stąd stał się jak gdyby
nowym i nowoczesnym komentatorem Pisma Świętego, wyrażającym swe komentarze
w formie powieści-arcydzieła. Za czasów romantyzmu niektórzy poeci
pozwalali sobie na wytoczenie procesów Panu Bogu czy też na przemawianie
bezpośrednio do Pana Boga w natchnionych improwizacjach. Ale przeważnie była
to tylko retoryka w mniej lub więcej pięknej formie. Zbrodnia i kara jest
czymś zupełnie innym. Dostojewski zuchwale pyta się, czy zasady moralności
religijnej winny naprawdę obowiązywać, i skruszony - odpowiada, że tak.
Jest to proces wszczęty, aby nas przekonać o prawdzie Ewangelii. Zbrodnia
i kara to postawienie pytania, czy trzeba, czy nie trzeba słuchać dziesięciorga
przykazań. Zważmy, że wielkość, genialność indywidualności
Dostojewskiego ujawniła się w tym wyborze tematu, oderwanego nie tylko od
spraw rosyjskich, od kwestii, którymi żyła jego brać literacka, od sporów
słowianofili z zachodowcami czy innych rozważań interesujących wówczas
Rosję, lecz oderwanego także od literatury europejskiej; oderwanego w ogóle
od XIX wieku. Pisząc Zbrodnię i karę w formie bulwarowego romansu,
Dostojewski tylko swą formą spotyka się z XIX wiekiem, ze swoimi czasami,
natomiast koncepcją, tematem, treścią, istotą utworu wychodzi na kosmiczne
jakieś obszary i pustynie, staje twarz w twarz z Biblią, z Ewangelią, z
Bogiem. Zdolny, sympatyczny i szlachetny student nazwiskiem Raskolnikow, a
nazwisko to znaczy tyle samo co odszczepieniec, zadaje sobie pytanie: dlaczego
mam nie zabijać? Oto jestem pełen sił, zdolności, geniuszu, oto chcę
przynieść dobro swemu społeczeństwu, chcę uszczęśliwić wielu swoich bliźnich,
i oto jest wstrętna wesz,
staruszka-lichwiarka, która krzywdzi własną siostrę i która ma u siebie mnóstwo
pieniędzy. W moich rękach pieniądze te przyniosły by dobro ludziom,
dlaczego nie mam jej ich odebrać? Iluż ludzi zabił Napoleon urzeczywistniając
swe cele? Raskolnikow, a i my wszyscy, czytający tę powieść, rozumiemy, że
dopiero po tym egzaminie, po wcieleniu w czyn zamiarów Raskolnikowa możemy
zdać sobie sprawę z tego, ile jest warta ta cała teoria. Raskolnikow zabija,
i oto natychmiast, jakby z piekła, otaczają go dwa zaczarowane koła.
Pierwsze koło to rzeczy, których przy obmyślaniu morderstwa nie przewidział
- różne małe, drobne zbiegi okoliczności, nieprzewidziane wypadki, grożące
mu ujawnieniem popełnienia zbrodni, zdemaskowaniem go. Koło to rozpoczyna
okoliczność, że Raskolnikow wbrew swym intencjom musiał zabić nie tylko
wesz-lichwiarkę, ale także jej dobrą i bezwinną siostrę. Przez to
pierwsze koło Raskolnikow przebija się jakoś; z trudem, z cierpieniem, ale
wychodzi z niego jako półzwycięzca. Ale oto drugie koło do przekroczenia,
jakby z chichoczących średniowiecznych diabłów złożone. Jest to koło
sprzeciwów własnej jego woli, własnych zahamowań, pociągów do przyznania
się, i przez to drugie koło Raskolnikow już nie przejdzie. Przyznaje się do
przestępstwa publicznie. Przykazanie "nie zabijaj" zwyciężyło,
egzamin walki woli ludzkiej z odwiecznym nakazem moralnym wykazał zwycięstwo
moralnego imperatywu.
Czy istotnie zwyciężyło? Oto Raskolnikow już zesłany na Syberię oświadcza,
że zawiodła go wola i nic więcej. Mógłby się także na to powołać, że
w tej powieści jest dużo ludzi, którzy nie mordują co prawda, lecz
dopuszczają się różnych czynów plugawych i uchodzi im to na sucho, więc
dlaczegoż on jeden ma być ukarany. Niektórzy pisarze uważają, że
Dostojewski nie odpowiedział wyraźnie na pytanie, które postawił, czy
przykazanie "nie zabijaj" ma mieć, czy też nie ma mieć kategorycznej
mocy obowiązującej. Niewątpliwie od czasów Dostojewskiego dużo się na tym
świecie pod każdym względem zmieniło, ale jeśli chodzi o Dostojewskiego,
to jego odpowiedź była wyraźna i ten, kto tego nie widzi, ten oczywiście
nie rozumie ideologii Zbrodni i kary. Dostojewski chciał powiedzieć: ludzie
mogą sobie mówić, co chcą, o przedsięwzięciu Raskolnikowa, że się nie
udało z powodu nie sprzyjających okoliczności czy z powodu zwykłej nerwowości
samego przedsiębiorcy. Ale Bóg! - Bóg jest przeciwny zasadzie "cel uświęca
środki" i Bóg ukarze nieposłuszeństwo przykazaniu "nie
zabijaj". Raskolnikow może sobie myśleć w więzieniu także, co chce,
może nawet żałować, że się przyznał; ale jego zamiar udać się nie mógł,
bo potępiała go mistyka, której człowiek słucha i której ulega. W swej
powieści tezy, że porządek moralny między ludźmi nie da się utrzymać
samymi nakazami i zakazami, że porządku moralnego bronić musi czynnik
mistyczny. Bieg powieści wskazuje właśnie na takie intencje autora. Dokoła
przykazania "nie zabijaj" powstaje hałas ludzkich argumentów i
kontrargumentów, hałas tak wielki, że w ogóle już nic nie słychać, ale
oto pojawia się czynnik mistyczny i bez słów, milcząco, lecz potężnie,
mocarnie sprawia, że wszyscy rozumiemy, iż morderstwo dla dobrych celów udać
się nie może, że to jest nonsens, głupstwo, grzech. Dostojewski nikomu w
usta w swej powieści nie wkłada tych pouczeń i to, co najważniejszego chce
w swej powieści powiedzieć, wypowiada w sposób nieuchwytny, nastrojowy,
sugestywny. To jest książka wielkiej wiary. To nie obraz malarstwa renesansu,
przecistawiający rzekomo św. Rodzinę, a więc rzekomo chrześcijański, a
naprawdę całkowicie pogański, bo artysta malując go myślał o pogańskiej
piękności ciała, kolorytu, o wszystkim, tylko nie o świętych
tajemnicach chrześcijańskich - ta książka nowoczesnego pisarza jest żarliwie
religijna, jak szept modlitwy w katakumbach.
A zresztą powiadamy: "teza Dostojewskiego", "pogląd
Dostojewskiego". Tak jest, tezy Dostojewskiego są takie, jak je
przedstawiamy, lecz trzeba pamiętać, że Dostojewski nie jest urzędnikiem
propagandy, lecz wielkim artystą, i to wielkim artystą walki, dynamiczności.
Jego teza walczy z antytezą, jak dwóch zapaśników o równych siłach.
Dostojewski nie jest takim bezdarnym retorem, u którego teza od samego początku
mówi same mądrości, a antyteza same głupstwa. U Dostojewskiego teza z
antytezą zwarte są w śmiertelnym, równosilnym pojedynku. Publicystyka czy
dydaktyka, choćby najwznioślejsza, nigdy u Dostojewskiego nie zamąci
artystycznego obrazu, a więc i obrazu napięcia walki i równości sił zapaśników.
Może dlatego tak wielu ludzi sądzi, że Dostojewski chciał powiedzieć; tak
jest, zabijaj.
Czytelnikowi trudno jest także dlatego zdać sobie sprawę, że ma do
czynienia z książką religijną (bo na takie właśnie miano ten romans zasługuje),
skoro powieść ta jest tak straszliwie realistyczna. W całej tej książce,
wybuchającej gwałtem i skandalem na każdej stronicy, nie ma ani jednej
nieprawdziwej, zakłamanej lub konwencjonalnej sytuacji. Jakże ten straszliwy
realizm odbija od słodkawych i nienaturalnych sytuacji tworzonych przez innych
pisarzy, współczesnych Dostojewskiemu. Oto przykład: Raskolnikow kaja się,
kłania się ludowi i wyznaje swą winę. Któż inny poza Dostojewskim
powstrzymałby się tutaj od konwenansu, od tego, że ten lud wysłuchuje
przynajmniej Raskolnikowa. Ale u Dostojewskiego, gdy Raskolnikow kaja się na
rynku wobec ludu, nikt na to nie zwraca uwagi, tylko kilku widzów najbliżej
stojących śmieje się. Prawda życiowa jest duszą tego utworu. Ale ma on
jeszcze inną duszę: Wielkie Miasto. Dostojewski jest pierwszym rosyjskim
pisarzem wielkomiejskości. Gdy bohater Puszkina wyjeżdża sankami nad Newę w
tymże Petersburgu, to wszyscy wiedzą, kto zacz, kto go rodził oraz ile ciąży
na nim długów. Wieść o bohaterze Gogola biegnie dźwięcznie i szeroko,
razem z dzwonkami jego trójki. Ale oto po olbrzymim, rozległym, rozrzuconym i
jednocześnie ciasnym od tłumów Petersburgu biegają anonimowi, tak jest, całkowicie
anonimowi, nieznani, w tym tłumie do nieodszukania schowani bohaterzy
Dostojewskiego. Ludzie chodzą koło siebie, potrącają się wzajemnie, nic
wzajemnie o sobie nie wiedzą i kryją się w tym olbrzymim mieście lepiej niż
w gęstwinie leśnej. To Petersburg - petersburskie wielkie perspektywy,
prostolinijne ulice, zaułki, uliczki, kanały, wody, parki. Oto nawet znajome
ulice, cerkwie, sobory. Oto charakterystyczne dla Petersburga zatęchłe klatki
schodowe, smrodliwe zakątki, oto głębokie, studzienne podwórza. Oto ciemne
światła w sklepikach, oto mgły i deszcze, błoto i śnieg. Dzisiejsi krytycy
krok w krok chodzą za Dostojewskim z jego Zbrodnią i karą w ręku i
poznają wspomniane tam ulice, a nawet kamienice, szynki i restauracje; znaleźli
nawet kamień, pod którym Raskolnikow schował po morderstwie skradzione
przedmioty. Piszą się studia pod tytułem "Petersburg Dostojewskiego",
organizują się wycieczki pod hasłem "Petersburg, jak go widział
Dostojewski". Ale ten Petersburg ze Zbrodnii kary jest i także nie
jest Petersburgiem. Bo to nie tylko Petersburg, to jeszcze uniwersalistyczna
wizja wielkomiejskości w ogóle, to wizja jakiegoś miasta jeszcze większego,
niż nim był ten olbrzymi zresztą Petersburg z czasów Dostojewskiego,
miasta, w którym człowiek jest jeszcze bardziej czymś anonimowym, zdrobniałym,
skrytym, zagubionym. Na swe miasto patrzał Dostojewski przez szkła powiększające,
na człowieka w proporcji do tego miasta przez szkła pomniejszające. Może
dlatego tak ludzie szukają w Zbrodni i karze Petersburga realnego, bo w
tej powieści ten Petersburg nie przestając być Petersburgiem jest jeszcze
jakimś Nowym Jorkiem z XX wieku. Jest to zjawa wielkiego miasta w ogóle. Bóg,
mistyka religijna i wizja wielkiego miasta - oto są dwa elementy Zbrodni
i kary, pierwszego z wielkich arcydzieł Dostojewskiego. Zresztą nie kuszę
się napisać oceny tej powieści.
 
XV
ŻYWA NIETOCZKA

 


Od stycznia 1866 r. w miesięczniku
Katkowa "Russkij Wiestnik" zaczyna się drukować Zbrodnia i kara, wywołując
od razu duże wrażenie wśród czytelników. W sierpniu "Courrier russe",
francuska gazeta wydawana w Petersburgu, zamieszcza tłumaczenie tej powieści.
"Sowriemiennik" wypowiada się o nowym utworze Dostojewskiego niechętnie
i złośliwie, ponieważ w jednej z poprzednich nowel Dostojewskiego dopatrzono
się w tej redakcji drwin z Czernyszewskiego. Ale już wiemy, "Sowriemiennik"
jest w śmiertelnych opałach, dnia 16 kwietnia 1866 ma miejsce opisane powyżej
wystąpienie Niekrasowa z odą na cześć Murawiewa, a kilka miesięcy później
Murawiew zamyka ten miesięcznik. W tym okresie czasu możemy też podziwiać
lekkomyślność Dostojewskiego. Pochłonięty pracą nad Zbrodnią
i karą, opędzaniem się od spłaty
długów oraz ciągłymi zawodami miłosnymi, nie rozpoczyna wcale pracy, do której
się zobowiązał w umowie z wydawcą Stellowskim. Jak pamiętamy, według tej
umowy: o ile do 1 listopada 1866 Dostojewski nie wręczy Stellowskiemu nowej
powieści, wszystko, co napisał dotychczas, jak również wszystko, co napisze
jeszcze w życiu, staje się własnością Stellowskiego. Ale oto już październik
1866, a Dostojewski nie ma jeszcze ani słowa nowej powieści. Poeta Majkow
proponuje, aby kilku przyjaciół Dostojewskiego pomogło mu, pisząc po jednym
rozdziale jakiegoś skleconego powieścidła, aby tylko wyratować go z pazurów
lichwiarza-wydawcy. Ale Dostojewski odrzuca ten projekt, nie zgodzi się nigdy
na umieszczenie swego nazwiska nad czymś, co nie byłoby jego utworem. Dyrektor
kursów stenograficznych, Olchin, proponuje Dostojewskiemu, aby skorzystał z mało
znanego wówczas sposobu dyktowania stenografce i w ten sposób przyśpieszył
wykonanie swej pracy. Dostojewski zgadza się i Olchin wysyła do niego swą
najlepszą uczennicę, Annę Snitkin.






Anna Grigoriewna Snitkin urodziła się w 1846 r. i była poniekąd literacką
córką Dostojewskiego, ponieważ w domu nazywano ją Nietoczką, na cześć
bohaterki powieści Dostojewskiego Nietoczka
Niezwanowa, napisanej przez
niego, gdy jego przyszła żona miała zaledwie dwa lata. Nazwisko "Niezwanowa"
oznacza po rosyjsku "niewołana" - Dostojewski, gdy jeszcze przed swoją
katorgą pisał tytuł tej powieści, nie wiedział, że wypowiada rodzaj
proroctwa czy też czarownego zaklęcia na temat swego przyszłego życia.
Nietoczka pojawiła się istotnie w jego życiu "niewołana", sama
przyszła do niego, przyciągnięta uwielbieniem jego pracy literackiej, i ujęła
jego życie w swe silne rączki. Ania zachwycała się twórczością
Dostojewskiego, był on jej ulubionym pisarzem, toteż z radością i zachwytem
przyjęła propozycję Olchina.
Matka Ani była Szwedką z pochodzenia, stąd może w charakterze samej Ani
tkwiło tyle cech "niemieckiej", jak powiadają Rosjanie, sumienności i
akuratności. Ojciec Ani umarł kilka miesięcy przed jej znajomością z
Dostojewskim, zostawiwszy swej rodzinie kamienicę na Kostromskiej ulicy i kilka
drewnianych oficyn w dzielnicy Piaski w Petersburgu. Jest to dzielnica raczej
odległa od głównych nurtów miasta i przeznaczona na mieszkania dla ludzi będących także na uboczu
od życia stolicy. Zamieszkują ją urzędnicy-emeryci lub drugorzędne figury z
biurokracji, drugorzędni i mniej bogaci kupcy. Z trzaskiem i hałasem przecina
tę dzielnicę Kałasznikowska, w której perspektywie jeżdżą wielkie wozy,
naładowane żelazem, drzewem, mąką, do przystani na Newie, będącej miejscem
postoju barek łączących Petersburg z wielkimi wodami jezior, leżących z tyłu
za Petersburgiem i otoczonych naokoło prawie dziewiczymi wówczas lasami. Kałasznikowska
perspektywa jest więc zatłoczona wozami, ludźmi i przekleństwami, specjalnie
ostro śmierdząca dziegciem, sznurami i potem końskim. Inne ulice na Piaskach
są ciche, przeważnie bez sklepów. Okna są tu szczelnie pozaklejane na zimę,
a przestrzeń pomiędzy podwójnymi szybami tych okien wysypana jest wtedy
piaskiem, a na piasku ułożony jest zielony mech, nie więdnący przez całą
zimę. W mech wetknięte jest pięć kwiatów, zrobionych z jaskrawych bibułek,
kwiat pośrodku jest większy od innych. Po ulicach hula mroźny wiatr z morza,
od Newy lub z bezludnych krajów spoza Newy pochodzący, ale oto do niektórych
mieszkań, z oknami na niskim parterze, zaglądnąć można: mieszkania te są
bardzo ciepłe, posiadają duże piece żelazne lub kaflowe, podłogi sosnowe,
malowane olejną farbą w różnych odcieniach, od jaśniejszego, prawie żółtego,
do ciemnego, wpadającego w kolor ciemnoczerwony; parkiety dębowe są w
dzielnicy Piaski rzadkością, ale nowoczesne lampy naftowe są dość
powszechne. Ikony i lampki olejne przed nimi. Pamięć dni mieszkańcy Piasków
liczyli według zjedzonych podczas obiadu pierogów, które były ogromne,
przyjemnie dymiące, gdy je krajano, i z rozmaitym nadzieniem, mięsem, kapustą,
grzybami i kaszą gryczaną. Na Piaskach mieszkało też dużo zwierząt, przede
wszystkim ogromnych kotów, nie znanych nigdzie poza Petersburgiem, szarych gołębi,
których nie wolno tu było zabijać pod karą sądową, psów, a
w każdym prawie domu były stajnie. Zimą przylatywały do okien gile z
czerwonymi brzuszkami i żółte sikory, wypłoszone mrozem z okolicznych lasów.
Petersburg był wtedy nadziewany Niemcami, jak pieróg mięsem. Wszystkie
piekarnie należały do Niemców. Sklepy z pieczywem - chlebem, kołaczami
przysypanymi mąką, rogalami ze smacznym lukrem na wierzchu i rodzynkami wewnątrz
- były ciemne, głębokie, z jakimś marnym płomykiem, który zimą musiał
oświetlać je przez dzień cały; gdy się z mrozu, z ośnieżonym, zamarzłym
nosem i gębą do takiego sklepu weszło, zapach pieczywa dusił cię przez
pierwsze sekundy. Złoty rogal wisiał nad wejściem do tej piekarni na ulicy.
Specjalnie wspominam o tych niemieckich piekarniach, bo odezwą się one
jeszcze rozczulającym echem w ciągu tego rozdziału.


Skąd Ania, wychowana na Piaskach, nabrała gustu do czytania Dostojewskiego?
Widać rozdygotana rosyjskość atmosfery przenikała do tych ciepłych
mieszczańskich mieszkań nawet przez zakitowane i ciepłym mchem opatrzone
okna od zewnątrz; zresztą, jak widać, ktoś w rodzinie Ani podzielał jej
kult tego pisarza, skoro nazywano ją Nietoczką.

Dzień spotkania Ani z Dostojewskim był dla niej dniem wielkim. Kupowała,
temperowała ołówki, papier, a nawet kupiła sobie teczkę, aby wyglądać
poważniej. O powagę dbała Ania wtedy niesłychanie.

"Wyszłam wcześniej z domu - opowiada w swych pamiętnikach
- aby
przyjść punktualnie, nie za wcześnie i nie za późno, szłam powolnym
krokiem w stronę Małej Mieszczańskiej i Stolarskiego Zaułku, ciągle spoglądając
na zegarek. Dwadzieścia pięć minut po jedenastej zapytałam stróża, gdzie
jest mieszkanie nr 13. On machnął ręką na prawo, gdzie koło wrót były
schody na górę. Dom był ogromny, z mnóstwem małych mieszkań, zaludnionych drobnymi kupcami i rzemieślnikami. Od razu przypomniał
mi się dom z powieści Zbrodnia i kara, w którym mieszkał Raskolnikow.

Mieszkanie nr 13 było na drugim piętrze. Otworzyła mi stara służąca.
Nie zdążyłam zdjąć baszłyka, gdy drzwi do przedpokoju otworzyły się,
pokazał się młody człowiek, silny brunet z rozczochraną głową, nagą
piersią i w pantoflach. Na mój widok krzyknął i schował się.

Służąca wprowadziła mnie do jadalni. Koło ścian stały duże kufry
pokryte dywanikami oraz komoda z włóczkową serwetą. Był także zegar ścienny,
na który popatrzyłam z dumą, wskazywał bowiem równo pół do dwunastej.

Zaraz przyszedł Teodor Michajłowicz prosząc, abym przeszła do gabinetu,
a sam wyszedł gdzieś, jak się później okazało, aby kazać podać nam
herbatę.

Gabinet Teodora Michajłowicza był dużym pokojem o dwóch oknach; w dniu,
w którym się tu pojawiłam, było w nim słońce, lecz zazwyczaj pokój ten
był ponury, mroczny, milczący i działał przygnębiająco.

W głębi pokoju stała miękka kanapa z bardzo wytartym obiciem. Nad kanapą,
w orzechowej ramie był portret niesłychanie chudej damy w czarnej sukni i
czarnym czepku. Nie znając rodzinnych stosunków Dostojewskiego pomyślałam,
że to jego żona."

W dalszym ciągu wspomina Ania, że Dostojewski na pierwszy rzut oka wydawał
się starszy niż wtedy, gdy zaczynał rozmawiać, że jedno oko miał
brunatne, a drugie nie posiadało w ogóle tęczówki, a tylko rozszerzoną źrenicę;
że ubranie miał znoszone, lecz za to koszulę świeżą i śnieżnobiałą.
Typowo kobiece obserwacje! Dostojewski przyniósł dwie szklanki herbaty,
bardzo mocnej, Ania nie lubiła takiej herbaty, ale wypiła swoją szklankę,
bo nie chciała uchodzić za "osobę pretensjonalną" - jak pisze.

Dostojewski zamyślał się co chwila i kilka razy pytał się Ani, jak się
ona nazywa, aby potem znowu zadać to pytanie. Podyktował kawałek, kazał
przepisać i w ostry sposób wytknął dwa nieznaczne błędy, które się jej
zdarzyły. Tego dnia Ania wróciła zrozpaczona do domu. Ulubiony jej pisarz
rozczarował ją zupełnie do swej osoby. Żałowała bardzo, że się podjęła
tej pracy. Była jednak bardzo obowiązkowa, więc nazajutrz znów się stawiła
do roboty.

Z dalszych jej zapisek widzimy, że Dostojewski chciał trzymać ludzi na
dystans od siebie, był suchy i nawet wyniosły, ale jednocześnie miał
nieodparty pociąg do wynurzeń. Toteż od razu, od pierwszych dni znajomości,
zaczął swej stenografce opowiadać wszystko o sobie: o swoich długach i o
Stellowskim, o narzeczonej, której zwrócił słowo (jak się zdaje,
Dostojewski właśnie wtedy opowiedział Ani, że Korwin-Krukowska była jego
narzeczoną i że to on z nią zerwał, a potem wstyd mu było przyznać się
do małostkowego kłamstwa i podtrzymywał tę wersję do końca życia), i o
innych rzeczach. Ania była panienką poważną i pomimo swej akuratności,
sumienności i cnotliwości nader samodzielną w myśleniu, na co wskazuje
chociażby jej zainteresowanie się literacką twórczością Dostojewskiego.
Toteż po kilku dniach wyrywa się jej okrzyk:

"Pierwszy raz w życiu widziałam człowieka rozumnego, dobrego, ale
nieszczęśliwego, jak gdyby przez wszystkich porzuconego, i uczucie głębokiego
współczucia i litości powstało w mym sercu."

Po trzech tygodniach współpracy z wielkim pisarzem Ania zauważa, że
rozmowy z rówieśnikami wydają się jej teraz niewiarygodnie blade i nudne.
Wszystkie jej zainteresowania dotychczasowe odeszły na dalszy plan. Ania
zakochuje się w Dostojewskim, chociaż nie przyznaje się sama przed sobą do
tego, gdyż ani na chwile nie przypuszcza, aby Dostojewski się nią interesował.
Siostra Ani spostrzega jednak coś, skoro jej powiada:

"Ty, Nietoczka, nie myśl tak ciągle o Dostojewskim. Nic z tego nie będzie,
zresztą to i lepiej, bo przecież to człowiek zadłużony i chory."

Jakoż dowody nędzy Dostojewskiego rzucały się Ani w oczy. To giną z
jego mieszkania jakieś porcelanowe wazy, ponieważ idą do lombardu, to
Dostojewski musi siedzieć w domu, ponieważ futro jego odniesione zostało do
tegoż zakładu.

Długo i radośnie opowiada nam Ania o scenie oświadczyn Dostojewskiego. Z
początku nie rozumiała, o co chodzi. Dostojewski zaczął opowiadać jej, że
w palisandrowej szkatułce, w której chował rękopisy, którą miał od
Kirgiza Czokana Wielichanowa z Semipałatyńska, zobaczył jakieś światełko
i później wśród papierów znalazł brylancik. Ania nie wiedziała, że to o
nią chodzi, a z jej opowiadania wnioskować możemy, że również Dostojewski,
oćwiczony w tych czasach wszelkimi odmowami i zawodami miłosnymi, był nieśmiały
i niepewny siebie.

Gdy się wyjaśniło, o co chodzi, szczęście Ani nie miało granic.





"Byłam tak szczęśliwa - pisze - że nawet niemieckiej panience w
piekarni powiedziałam: "Jaki pani ma śliczny dzisiaj kolor twarzy i jak ładnie
jest pani dzisiaj uczesana"."

 
Dostojewski
miał lat 44, Ania niecałe 20; jego pasierb był w jej wieku; Ania zdawała
sobie sprawę, że Dostojewski nie kocha jej tak, jak ona jego; ale jej duża miłość
płynęła z uwielbienia geniusza i z gorącej chęci dania mu pomocy.

Ania nie wiedziała wszystkiego. Chronologia intymnego życia Dostojewskiego
byłaby dla niej nielitościwa. Oto Dostojewski oświadczył się Ani 8
listopada 1866, w dwa i pół lat po śmierci pierwszej swej żony, ale ileż oświadczyn
i próśb o czyjąś rękę wymówiły przez ten czas jego usta. Wiosną 1865 oświadcza
się Korwin-Krukowskiej, która mu stanowczo odmawia, 2 listopada ma miejsce
jedna z licznych próśb skierowanych do Susłowej, aby została jego żoną,
Susłowa jak zawsze drwi z niego, 26 marca 1866 Dostojewski oświadcza się
Iwanczewej-Pisarowej, młodej i wesołej pannie, która się później wyśmiewać
będzie z Ani, przyjaciółki swych siostrzenic, a po jej rekuzie Dostojewski
latem 1866, postanawia żenić się ze szwagierką swej siostry. Były to więc
piąte oświadczyny Dostojewskiego w ciągu dwóch lat. Z niedużym okrucieństwem
można by powiedzieć, że Dostojewski, wymęczony przedłużającym się życiem
straszliwej żony, gdy raz odzyskał swobodę, chciał ją jak najprędzej
zdyskontować i oświadczał się na prawo i lewo osobom zupełnie do siebie
niepodobnym. Cóż bowiem mogło być podobnego pomiędzy Susłową, osobą
ostentacyjnie lekkiego prowadzenia się, Korwin-Krukowską, wyniosłą
arystokratką, i Anią, akuratną mieszczaneczką. Dodajmy do tego, że pierwsze
tygodnie znajomości z Anią spłynęły mu na możliwie dokładnym i
realistycznym przypominaniu sobie współżycia z Susłową. Powieścią, którą
Ania zapisywała stenograficznie, był właśnie Gracz, w którym każda
stronica wyje wprost z nostalgii po straconych pieszczotach Susłowej. Ania
wychodziła za mąż nie tylko za człowieka starego,
chorego, epileptyka, ale i za człowieka, miłości którego nie mogła być
pewna, i Ania dobrze wiedziała o tej ostatniej okoliczności.

Ale Ania nie tylko kochała Dostojewskiego do śmierci, nie tylko stworzyła
mu warunki pracy, porozcinała sznurki, którymi geniusz Dostojewskiego miał
związane skrzydła, ale Ania kochała Dostojewskiego również po śmierci.
Czas od śmierci Dostojewskiego do swojej śmierci wypełniała Ania pracą poświęconą
jego pamięci. Zbierała materiały, sporządzała bibliografię, wykonała
olbrzymią robotę przygotowawczą, z której korzysta każdy, kto pisze o twórczości
wielkiego pisarza. Ze wszystkich znawców Dostojewskiego Ania jest pracownikiem
najbardziej zasłużonym i najbardziej wydajnym.
Ania umarła w 1919 r., podczas rewolucji rosyjskiej. Głodowali wtedy
wszyscy, a 73-letnia staruszka tym bardziej nie mogła znaleźć sobie pracy ani
chleba. Ktoś dowiedział się, że to wdowa po Dostojewskim, i ofiarował jej
dwa funty świeżego chleba. Zgłodniała Ania zjadła ten chleb od razu i umarła.
Na kilka lat przed rewolucją, za czasów, w których literacka secesja już
się miała ku końcowi, lecz paliły się jeszcze ostatnie jej promienie,
odwiedził Anię jakiś poeta i muzyk i prosił, aby do jego książki wpisała
jakiś aforyzm, ale ze wspomnieniem słońca. Koniecznie: słońca.
Staruszka bez wahania i namysłu wpisała mu słowa następujące:
"Słońce mego życia: Teodor Dostojewski." 
Poważniej brzmi refleksja z jej własnych pamiętników:
"Mąż mój dyktował mi zawsze swe powieści. Ta praca była słodyczą
mego życia. Byłam wewnętrznie dumna z tego, że pierwsza słyszę utwory
znakomitego pisarza, że asystuję przy tworzeniu
jego dzieł, że słyszę - ja tylko - te wszystkie odcienie, które
Dostojewski nadawał słowom swych bohaterów w chwilach, gdy te słowa powstawały
i rodziły się."
Kiedy czytamy, że Ania ceniła to sobie, że była jedynym świadkiem czarów
tworzenia w warsztacie znakomitego pisarza, powiadamy sobie: nie jest to
pozbawione inteligencji; lecz cały wkład, całą olbrzymiość wkładu tej
kobiety w życie tego człowieka poznamy przy innej okoliczności.

Dostojewski był człowiekiem ponurym, zgryźliwym,
zaczepliwym, stale wywołującym
awantury i nieznośnym w towarzystwie. Świadectwa wszystkich jego znajomych są
absolutnie zgodne pod tym względem.
I oto Ania pisze:
"Czytamy, że mój mąż był ponury. Ależ to kłamstwo zupełne! Nie znałam
człowieka tak wesołego!"
O Ty, na tego posępnego, nieszczęśliwego człowieka w ciągłym powszednim
z nim obcowaniu patrzyłaś zakochanymi oczami, które mu mówiły: jesteś człowiekiem
wesołym; o Ty! - ileż sił mu tym dodałaś.
Pierwsze tygodnie po ślubie były dla Ani koszmarem. Pasierb męża, ten
obrzydliwy Pasza, dokuczał jej i szykanował ją strasznie. Bratowa męża, którą
Dostojewski utrzymywał także, zatruwała jej życie. Ania płakała, ale tak,
by Dostojewski tego nie słyszał. Tutaj raz jeszcze zachwycamy się rozumem tej
młodej osoby, jej posunięciem śmiałym, samodzielnym, rozważnym, mądrym. - Jeśli tak dalej będzie
- powiada sobie - mąż mój przestanie mnie
kochać i nasze małżeństwo zostanie zerwane. Trzeba je ratować. - Ania
zwraca się o pomoc do matki, zastawia wszystko, co zastawić może, swoją ubogą
biżuterię, futra, meble. Wyprowadza męża na spacer, aby nieznośni domownicy
nie przeszkadzali jej mówić, i błaga go o wyjazd za granice. Dostojewski
zdumiony zgadza się wyjechać na trzy miesiące. Zamiast tych trzech miesięcy,
będzie za granicą pięć lat, lecz gdy powróci do Rosji, będzie już
wielkim, nieśmiertelnym pisarzem.
 
XVI
DRĘCZENIE ANI
 
O
pierwszych miesiącach pobytu Dostojewskiego za granicą opowiada nam dokument
zupełnie osobliwy, o niespotykanej wśród źródeł historycznych wiarogodności
i szczerości. Ania, jak wiadomo, była stenografką. Nie chcąc wyjść z
wprawy poświęca kilka godzin dziennie zapiskom stenograficznym, ale zamiast
przepisywać cokolwiek, notuje sobie przebieg dnia z niesłychaną szczegółowością,
opisując w ten sposób nie tylko każdą godzinę, ale każde dziesięć minut.
W ten sposób wiemy nie tylko, ile filiżanek kawy wypił rano Dostojewski, ile
"silbergroszy" kosztowało po południu kupione ciastko, ale dowiadujemy
się dokładnie o innych, jeszcze bardziej intymnych wydarzeniach. To nie jest
nawet dziennik, to jest dokładny film wszystkich czynności Dostojewskiego od
obudzenia się do zaśnięcia. Film ten nie sfotografował jednak czynności mózgu
Dostojewskiego w owym czasie - zarzucają Ani niektórzy przesadni krytycy.
Nawet i ten zarzut nie jest całkowicie słuszny. Ania dokładnie notowała
własne swe nastroje i myśli w tym czasie, a stanowiły one choć małą, lecz
przecież cząstkę tego koła myśli, które poruszał i obracał mózg
Dostojewskiego.


Zapiski Ani nie miały innego celu prócz ćwiczeń stenograficznych, Ania
nie pisała ich ani dla potomności, ani nawet dla samej siebie i dlatego nie
wspinała się na żadne koturny i nie przybierała żadnej pozy i dlatego
drobiazgowa prawdziwość jej zapisek czasami skrzeczy niemiłym realizmem.
Wielcy ludzie portretowani "en pantoulles", to znaczy ze zbyt bliskiego
dystansu i w ciągłej codzienności, wyglądają zwykle obrzydliwie.
Dostojewski w zapiskach miłującej go ponad życie Ani jest wprost potworny.
Wrażliwość jego i pobudliwość dała ludzkości arcydzieła wnikliwej
literatury. Ale ta wrażliwość i pobudliwość działała nie tylko wtedy, gdy
siadał do pracy, ale działała ciągle, nieprzerwanie, w rzeczach drobnych i
najdrobniejszych. Te same siły psychiczne, które skierowane w łożysko pracy
literackiej tworzyły arcydzieła, przy ścieraniu się z prozaicznymi zajęciami
dnia powszedniego, w rodzaju wciągania spodni lub najmowania dorożki, dawały
reakcje nieznośne dla osób bliskich. Dostojewski ciągle jest rozdrażniony,
robi awantury przechodniom na ulicy, kelnerom w restauracji, współpasażerom w
pociągu, stale wybucha i awanturuje się.


Dostojewski wyjechał z Petersburga 26 kwietnia 1867. Nocował w Wilnie. Był
to wieczór Wielkiej Soboty i ranek pierwszego dnia świąt Wielkiejnocy. Ania z
ciekawością ogląda tłumy w nie znanych jej dotychczas kościołach
katolickich, a rano przed wyjazdem notuje, że zapłaciła za "bardzo dobre
pieczywo świąteczne" trzy "złote", czyli 45 kopiejek. Było to
trzy lata po ukończonym powstaniu, ale w Wilnie wciąż liczono według dawnych
polskich jednostek monetarnych. Do Berlina Dostojewscy przyjeżdżają 29
kwietnia wieczorem, a 1 maja są już w Dreźnie i tutaj mieszkają przez przeszło
dwa miesiące. Do Drezna przyjechali o 12 w południe, a tegoż dnia już oglądali
powód swego przyjazdu do tego miasta, mianowicie Madonnę Sykstyńską
Rafaela. Przez cały czas pobytu w Dreźnie Ania prawie co dzień zwiedza
galerie obrazów i różne muzea, notując zwykle: "nam się podobało"
lub "byliśmy zachwyceni", albo "nam się nie podobało", choć
należy przypuszczać, że we wszystkich tych wypadkach chodzi o przyłączanie
się jej zdania do zdania męża. Zresztą Ania ma ambicje samodzielności,
"my, pokolenie lat sześćdziesiątych", dumnie mówi o sobie, ale
samodzielność poglądów ideowych ujawnia się u niej co najwyżej w
delikatnych i bardzo niepewnych uwagach, że zdaje się, iż "Fiedia" - zdrobniałe imię od "Teodor", którym Ania stale nazywa męża
- niezupełnie miał rację, gdy łajał kogoś lub coś. Dostojewski wciąż
powtarza, że nie ma głupszego narodu od Niemców, Ania zgadza się pokornie,
że istotnie wszyscy spotykani Niemcy to durnie, ale ma pewne wątpliwości, czy
istotnie warto o tym głośno po niemiecku mówić w wagonie niemieckiej kolei
żelaznej. Dostojewski bardzo źle mówi po niemiecku i to może go czasami
ratuje; natomiast Ania mówi po niemiecku jak Niemka i tylko w Dreźnie kilka
razy ją pytają, czy nie jest wiedenką, ponieważ nie ma saskiego akcentu.
Ania jest jeszcze bardzo dziecinna. Z jakim zachwytem notuje sobie szczegóły
nabycia "fantastycznych fotografii" , które wkłada się do wody, a
potem nakleja się na papier i zmoczony papier odrywa, a "fantastyczna
fotografia" zostaje. Jednemu dziecku na takiej "fantastycznej
fotografii" Ania oderwała głowę - "ale to głupstwo" - zapisuje rozsądnie.

Dnia 1 maja Ania z rozczuleniem notuje: "Dziś Fiedia przyjmował rycynę.
Ciekawie jest patrzeć, jak Fiedia przyjmuje to wstrętne lekarstwo. Tutaj ja
gram także pewną rolę... Wszystko przynosi się na stół: rycynę, świeżą
wodę, dwie łyżki, pomarańczę i słodką galaretę. Ja biorę łyżkę,
nalewam do niej wody i staram się nie wylać, Fiedia nalewa lekarstwo, bierze
łyżkę ode mnie, wypija i prawie rzucając łyżkę we mnie wydaje okrzyk, chwyta pomarańczę,
ręcznik i łapczywie zaczyna jeść galaretę. Potem oświadcza mi, że ja
nawet nie przypuszczam, co to za plugastwo, i że nie może być na świecie
obrzydliwszego lekarstwa."
Dnia 2 maja Ania zapisuje: "...kiedy list już był gotów,
Fiedia obudził
się, powiedziałam, że migiem pobiegnę na pocztę. Rzeczywiście przybiegłam
bardzo prędko i Fiedia powiedział, że widać dobrze trzyma mnie w rękach,
skoro jestem taka "jedwabna". Potem Fiedia wyszedł do apteki zamówić
lekarstwo. We mnie, jak w każdej kobiecie zazdrosnej, obudziła się straszna
zazdrość, wyobraziłam sobie, że on pojedzie do mojej rywalki. Zaraz wlazłam
na framugę okna, wychyliłam się tak, że mało brakowało, abym wypadła na
ulicę, i zaczęłam przez lornetkę patrzeć w stronę, w którą on poszedł i
z której miał wracać. Już serce me zaczęło się kurczyć pod wpływem uczuć
porzuconej żony, a oczy wypełniać łzami od zbyt wytężonego wzroku, a Fiedi
nie było. Raptem spojrzałam na chodnik po przeciwnej stronie i zobaczyłam, że
mój drogi Fiedia skromnie idzie do domu. Spotkałam go radośnie i od razu
opowiedziałam o lornetce. Ciekawe zresztą, o kogo tu mogłabym być zazdrosna - chyba
o starą Idę czy też być może o samą panią Zimmermann."
Dostojewscy mieszkali w Dreźnie w dwóch pokojach
odnajmowanych u niejakiej
pani Zimmermann, bardzo poczciwie opiekującej się Anią.
"Po spacerze - pisze znów Ania - Fiedia tak się zmęczył, że się
położył i głęboko zasnął, powiedziawszy uprzednio, abym go zbudziła za
godzinę." Ta obawa o życie nie była tak dziecinna, jak by się zdawać
mogła. Od czasu do czasu pojawiają się ataki epilepsji.
"Kwadrans na czwartą w nocy - pisze Ania - Fiedia miał atak. Zdążyłam
od razu wyskoczyć z łóżka i pobiec do niego i on później mi mówił, iż
pamięta, że widział mnie nachylającą się nad nim w chwili utraty przytomności.
Ten atak wyjątkowo mnie przestraszył: uklękłam, łamałam ręce i powtarzałam:
o! nieszczęśliwy, nieszczęśliwy..."
Po ataku epileptycznym Dostojewski przez kilka dni wpadał w melancholię,
przerywaną specjalnie ostrymi wybuchami gniewu. Czepia się wtedy do biednej
Ani o byle co, a ona, zrozpaczona, nie wie, czym go przebłagać.
Ania na nic się nie skarży, ale od czasu do czasu stwierdza, że nie chciała
iść na koncert względnie witać się ze znajomymi z Petersburga, ponieważ
jest już lato, wszystkie panie ubrane są w letnie suknie, a ona ciągle ma na
sobie czarną zimową sukienkę. Wiemy, że w tym czasie Dostojewski sprawia
sobie nowy garnitur. Dostojewski nie jest ani skąpy, ani mało serdeczny, brak
mu widać tylko uwagi, a Ania przez delikatność czy też przez oszczędność
nie chce się dopominać o swoje potrzeby. Natomiast ciepła zimowa czapka Ani
zwróciła uwagę Dostojewskiego, skrzyczał ją, że jest nieporządna, i
poszli oboje kupować jej letni kapelusz. Ania wybrała kapelusz okrągły, z
surowej słomy, z różą na prawym uchu i z dwiema aksamitnymi czarnymi wstążkami,
spadającymi z tyłu, tak zwanymi wówczas "suivez
moi"
["proszę iść za mną"].
Nie wiem, czy
kapelusz ten pasował do wełnianej sukni zimowej.
Smutno jest czytać zapiski Ani począwszy od 16 maja, gdy Dostojewski
pozostawił ją samą w Dreźnie, wyjechawszy do Hamburga, gdzie wtedy była sławna
ruletka, aby wygrać majątek. Ania zgodziła się na ten wyjazd bez słowa
protestu, nawet go zachęcała, ale jej zapiski są zaszklone smutkiem. Przed
tym wyjazdem
Ania pisze: "Jechać tam to jego marzenie, trzeba koniecznie, aby pojechał,
inaczej myśl ta nie będzie dawała mu spokoju. Pocieszam się, że się
rozerwie i wróci jak kochający mnie człowiek, jak dawniej, choć i teraz nie
mogę skarżyć się na brak jego miłości. Obiecuje mi, że jeśli wygra, to i
ja tam przyjadę i będziemy razem mieszkać szczęśliwie. To byłoby dobre. A
zresztą nie wiem, może by to nie było dobre, może lepiej byłoby wcale nie
jechać." Kiedy indziej Ania pisze, że jednak nie wierzy, aby Fiedia wygrał
pieniądze, a raz nawet zaznacza, że jej zdaniem ten sposób zdobycia pieniędzy
nie jest zupełnie przyzwoity.

Przychodzi nareszcie ciężki dla Ani dzień rozstania. "Stałam na peronie
- opowiada - uśmiechałam się do Fiedi, on rozstawił cztery palce, co
oznaczało, że wróci za cztery dni. Powiedziałam: kocham, podziękował mi, a
kiedy pociąg ruszył, zrobiło mi się tak smutno, że zaczęłam gorzko
szlochać. Widząc, że ludzie nam się przypatrują, przykryłam się woalką."

Zapłakana Ania idzie na pocztę i tam wręczają jej list do Dostojewskiego
od... Susłowej, z którą Dostojewski pozostawał w stałej korespondencji.
"Zapłaciłam za ten list 6 silbergroszy i 6 fenigów, bo był bez marki, od
razu poznałam charakter pisma i poszłam do domu, nie wykazując oznak
wzruszenia. Ale później było mi źle. Prędko poszłam do domu i choć to nieładnie
czytać po kryjomu listy męża, wzięłam ostry nożyk i ostrożnie otworzyłam
list. Był to bardzo głupi i grubiański list, nie wykazujący, aby ta osoba
miała dużo rozumu. Jestem przekonana, że była ona wściekła z powodu małżeństwa
Fiedi, i w ten sposób wyrażała swoją miłość. Podeszłam do lustra i
zobaczyłam, że twarz mam całą w plamach ze zdenerwowania."

Trzy dni później Ania otrzymuje list od Dostojewskiego. Naiwne notatki o
tym brzmią: "Byłam tak szczęśliwa, że nie umiem tego wyrazić. Przeczytałam
ten list na poczcie dwa czy trzy razy i po cichutku pocałowałam go. Z triumfem
wyszłam z urzędu pocztowego." Wieczorem, w łóżku, Ania jeszcze cztery
razy czyta list od męża.

Dostojewski nie wrócił jednak za cztery dni, jak obiecywał, gdyż przegrał
wszystkie pieniądze. Pisze do Ani, aby mu wysłała z tych, co jej zostawił.
Anię nie wzrusza przegrana, ale jest zrozpaczona, że Fiedia nie wraca, pisze
jednak, aby się nie spieszył, i radzi mu, aby został dłużej, podczas gdy z
zapisek wiemy, jak źle się czuła sama w obcym mieście. Dostojewski przegrywa
przysłane mu pieniądze, zastawia złoty zegarek i bez grosza w kieszeni po
jedenastu dniach wraca do Drezna. Ania szaleje z radości.

Dostojewski przegrał w Hamburgu 1 200 franków, kwotę, która miała mu
starczyć do końca roku. Ania znów prosi matkę o pieniądze i otrzymuje od
niej małe wsparcie. Dostojewscy siedzą bez grosza. Ania zachodzi w ciążę i
19 czerwca komunikuje to mężowi, który bardzo się cieszy, postanawiając, że
jeśli będzie syn, to będzie Michał, na cześć jego nieboszczyka brata, a jeśli
córka, to Zofia, na cześć jego ukochanej siostrzenicy. Ale to
wszystko nie odpędza demona gry i Dostojewski marzy o wyjeździe na ruletkę w
Badenie. Błaga teraz Katkowa o drugą zaliczkę, wciąż na tę nie napisaną i
nie obmyśloną jeszcze powieść.


Katkow ceni talent Dostojewskiego i wysyła ponowną zaliczkę, w kwocie 84
napoleondorów, ale to są już ostatnie pieniądze, na które Dostojewski liczyć
może. Dostojewski płaci długi za mieszkanie i jedzenie w Dreźnie i wyjeżdża
do Badenu. Ania znosi ciążę bardzo źle, wciąż ma jakieś dolegliwości
spowodowane swoim stanem. Z Drezna do Badenu jechało się wtedy
przeszło dobę i kilka razy trzeba było przesiadać. Wagony nie miały
korytarzy, były duszne, dym parowozu brudził ubranie, twarz, ręce, zapychał
nos sadzą. Lipcowy upał dokuczał zarówno dniem, jak i nocą. Anię nudziło
nieustannie, w nocy spała skurczona, z nogami pod sobą, zbudził ją ranek i
widok na góry, rycerskie, średniowieczne zamki na górach, wioski na dole z
rozesłanym płótnem, pomimo wczesnego ranka jakiś chłopiec polewał płótno
wodą. Kilka godzin później Ania po raz pierwszy w życiu zobaczy osiołka
zaprzężonego do powoziku, a później osiołki pod siodłem dla dzieci. Druga
połowa XIX wieku to najsmutniejszy czas dla odbywania podróży, chociaż wtedy
właśnie najwięcej i najintensywniej kochano turystykę. Już przestano podróżować
końmi, a nie zaczęto jeszcze samochodami, czyli nie wyjeżdżało się w ogóle
z miasta na wieś. Pociąg nie wyjeżdża w ogóle na wieś, to tylko rura śmierdząca,
łącząca jedno miasto z innym miastem, nie tracąca ani przez chwilę
charakteru zgęszczonej miejskości, wieś się widzi przez okno, jak na
obrazku, ale się jej nie dotyka, nie oddycha się nią...


W Badenie zaczyna się prawdziwe dręczenie tej młodej kobiety w ciąży.
Oto garść monotonnych faktów :

4 lipca 1867. Dostojewscy późnym wieczorem przyjechali do Badenu. 5 lipca
Dostojewski wziął 15 napoleondorów od Ani, u której pieniądze były na
przechowaniu, i poszedł na ruletę. Wrócił, powiedział, że przegrał
wszystko. "Zostało jeszcze 50 napoleondorów - pisze Ania - mamy więc za
co żyć." Było postanowione, że Dostojewski chodzi na ruletę tylko raz
na dzień. Ale tego pierwszego dnia Dostojewski zechciał wieczorem pokazać Ani
dom gry, mieszczący się na stacji kolejowej, i przegrał znowu pięć
napoleondorów. Zostało 45.

6 lipca Ania jest chora, Dostojewski początkowo ma zamiar zostać, aby ją
pielęgnować. Idzie jednak na pół godzinki na ruletkę. Wraca dopiero o 11 w
nocy, bardzo przygnębiony. "Biedny Fiedia - pisze Ania - bardzo mi go żal.
Ledwo mogłam go uspokoić. Obawiam się ataku." Zostało już tylko 25
napoleondorów.

7 lipca, niedziela. Dostojewski wziął 5 napoleondorów , przegrał, wrócił,
oświadczył Ani, że nie jest jej wart. Ania prosiła go, aby w myśl przez
siebie samego ustalonej reguły nie wracał tego dnia na ruletkę. Ale
Dostojewski wziął dwa napoleondory i prosił, aby go nie uważała za łajdaka,
który brzemiennej żonie zabiera ostatni kęs chleba. Zostało 18 napoleondorów,
ale Dostojewski jeszcze trzy razy wraca po pieniądze do domu. Wieczorem było
już tylko 12.

8 lipca Dostojewski przegrał 5 napoleondorów, potem je odegrał. Jest znowu
12.

9 lipca. Dostojewski przegrał 7 napoleondorów, zastawił obrączkę, wygrał
16, jest razem 21, sytuacja trochę lepsza.

10 lipca Dostojewski wygrał 46 napoleondorów. Razem z pieniędzmi u Ani mają
51. Tego dnia Dostojewski odwiedza Turgieniewa, z którym pokłócił się śmiertelnie.

11 lipca. Dostojewski kilkakrotnie wygrywa i przegrywa w ciągu dnia, ciągle
odwiedzając Anię to z rozpaczy, to ze szczęścia. Dostojewscy to mają pieniądze,
to są nędzarzami wśród obcego miasta, bez możliwości żadnej znikąd
pomocy. Wieczorem mają znów 50 napoleondorów.

12 lipca. Podobna wściekła huśtawka przez cały dzień, ale wieczorem Ania
ma jeszcze 44 napoleondory.

13 lipca. Dostojewski wygrał 61 napoleondorów. Razem mają 91. Ania namawia
go na natychmiastowy wyjazd z Badenu.

15 lipca. Pieniądze kurczyły się po pięć lub dziesięć napoleondorów.
Wreszcie zostało tylko 32. Potem Dostojewski wygrał 43.

15 lipca. Dostojewski nie wraca przez cały dzień, wieczorem oświadcza Ani,
że przegrał wszystko. "Nic nie szkodzi" - mówi zrezygnowana Ania.
Ale to tylko miły żart z jego strony. Dostojewski wygrał dużo. Mają teraz
166 napoleondorów, czyli 3 120 franków. Jest to kwota zapewniająca wówczas
spokojne życie na rok. Ania błaga o wyjazd z Badenu.

17 lipca wieczorem Dostojewscy mają już tylko 20 napoleondorów.

18 lipca Dostojewski wziął u Ani 5 napoleondorów, potem wrócił jeszcze
po 5, zostało się 10, potem wziął jeszcze 5, potem 1. Zostało 4. Obiad
Dostojewscy zjedli smutni, jak pisze Ania. Po obiedzie Dostojewski wziął
jeszcze 3 napoleondory. Został się tylko 1. Ania chodzi zdenerwowana po alei
przed domem gry. Dostojewski pojawia się prosi o kolczyki i broszkę, aby je
zastawić. "Było mi bardzo smutno - pisze Ania - bo przedmioty te miałam
od niego." "Z rozpaczą myślałam, że mieliśmy 160 napoleondorów i
nie wyjechaliśmy." Dostojewski do domu wrócił dopiero o 11 w nocy. Za
kolczyki i broszkę otrzymał 6 napoleondorów, ale przegrał wszystko.
Dostojewscy siedzieli objęci kilka godzin, Ania go pocieszała i dobrze im było
razem. Zostało postanowione, że nazajutrz Dostojewski spróbuje szczęścia z
ostatnim pozostałym u Ani napoleondorem.


19 lipca Ania odczuwa chorobliwe objawy wywołane swym stanem. Oddała
Dostojewskiemu prócz napoleondora także wszystkie drobne ze swej portmonetki.
Za obiady są już dłużni od
trzech dni. Dostojewski założył po drodze swoją obrączkę, ale nie wziął
ani jednej stawki. Przychodzi po koronkową chustę Ani i niesie ją do jakiegoś
Weissmanna, aby ją zastawić. Ten mu oświadcza, że takich rzeczy nie
przyjmuje, ale daje adres jakiejś pani Etienne. Dostojewski pędzi tam, ale nie
zastaje jej w domu. Powiedziano mu, że może przyjść nazajutrz o 10 rano.
Dostojewski wziął obrączkę Ani, aby pójść na ruletkę. Po jego wyjściu
Ania zaczęła się modlić. Dostojewski wrócił wieczorem, odniósł dwie obrączki,
opowiedział, że wygrał aż 180 franków, potem zostało mu tylko z tego 7
franków, potem znów wygrał 150 franków, potem znów przegrał wszystko i
zostało mu tylko 3 franki, i z tych 3 franków doszedł do 180, i poszedł
wykupywać obrączki. Niemiec, u którego je zastawił, powiedział mu: "Niech
pan przestanie grać, pan przegra wszystko."


20 lipca Ania płaci dług za mieszkanie, ale nie zdążyła oddać za
obiady, bo Dostojewski już wrócił z ruletki i zabrał jej resztę, którą
natychmiast przegrywa do ostatniego grosza. Wraca do domu i przegląda rzeczy,
które można zastawić lub sprzedać. Bierze futerko Ani, niesie do kuśnierza,
ale ten nie chce kupić. Dostojewski wraca po chustę koronkową i obiega z nią
całe miasto, ale nikt nie chce jej przyjąć.

21 lipca. Dostojewski rano zastawia w końcu chustę u pani Etienne za 60
franków i biegnie na ruletę, gdzie momentalnie przegrywa wszystko. Ania płacze,
ale tak, aby mąż nie widział. Dostojewski na ulicy spotyka Gonczarowa. Był
to wówczas znakomity pisarz rosyjski, rywal Turgieniewa, autor Obłomowa i
Obrywa, jedyny spośród wybitnych pisarzy rosyjskich piastujących wysoką
rangę urzędniczą. Dziś czytać go nie jesteśmy w stanie. Dostojewski wyjaśnia
Gonczarowowi, że mu potrzebne są pieniądze na utrzymanie żony - na kilka
dni, dopóki z kraju nie nadejdzie przekaz, ponieważ zgrał się do nitki na
ruletce. Gonczarow dał mu trzy napoleondory. Dostojewski popędził na ruletkę
i było mu bardzo głupio, gdy spotkał tam Gonczarowa. Na szczęście teraz
Dostojewski nic nie przegrał, a nawet wygrał, co prawda tylko 3 franki. Ania
pisze do matki list z błaganiem o pieniądze.

22 lipca Dostojewski idzie na ruletę, przy tym stawiając pieniądze
powtarza sobie w duchu : "To dla Ani na chleb, to dla niej na chleb" - i w ten sposób przegrywa całe trzy dukaty Gonczarowa, które mogły starczyć
Ani na pełne utrzymanie na dobre dwa tygodnie. Wraca do domu i znów biega z
futerkiem Ani po mieście.

23 lipca Dostojewski sprzedał futro Ani za 8 franków, zostawia jej dwa na
obiad, ale przegrawszy 6, wraca i zabiera jej te dwa, i znowu je przegrywa. Ania
liczy już grosze, które jej zostały. Na marki do listów z błaganiami o
pieniądze wydała 28 krejcerów. Zostało jej kilka miedziaków.

24 lipca Dostojewski sprowadził do domu człowieka kupującego stare
ubrania. Za dwie sukienki Ani Dostojewski chciał 50 franków. Przekupień
wzruszył ramionami, Dostojewski go wygnał. Nie mając ani grosza na ruletę
Dostojewski poszedł z żoną na spacer. Swoje zapiski o tym dniu Ania zakończa
słowami: "Jakaż jestem szczęśliwa, jakiegoż dobrego i kochającego mam męża
i jak ja go kocham."

25 lipca Ania pisze błagający list do siostry o pieniądze. Dostojewski
spaceruje z nią cały dzień.

26 lipca Dostojewskiemu udaje się zastawić u Weissmanna dwie sukienki Ani
za 30 franków. Tego dnia Dostojewski nie gra.

27 lipca Dostojewski przegrywa 15 franków. Ania zapisuje: "Dziś jest równo
pięć miesięcy od naszego ślubu." Olbrzymi dokładny opis wspólnego
spaceru zakończa się słowami: "On jest tak szczęśliwy, że będziemy
mieli dziecko. Jaki on miły i dobry."

Opuszczam kilka dni, w których Dostojewscy mieszkają bez pieniędzy, a Ania
musi co dzień znosić impertynencje gospodyni domagającej się zwrotu długu.
Cierpienia Ani trwają jeszcze długich dni 23.

2 sierpnia Ania otrzymuje od matki 172 franki, ale już 7 sierpnia, gdy Ania
leży całkiem chora, Dostojewski sprzedaje swój frak, bo jest zgrany do nitki.

10 sierpnia Ania pisze: "Nadeszła nareszcie ta straszna sobota, gdy trzeba
płacić rachunek, a my nie mamy grosza." Dostojewski niesie resztę rzeczy
do Weissmanna, ale zamiast, odnieść pieniądze do domu przegrywa je po
drodze na ruletce. Ania mówi: "No, to już głupio." Dostojewski robi
jej za to awanturę. Wieczorem Ania pierze i krochmali własnoręcznie koszule
Dostojewskiego, bo nie mają oczywiście pieniędzy na wykupienie bielizny od
praczki.


13 sierpnia siostra Ani przysyła jej 156 florenów, Dostojewski przegrywa od
razu część tej sumy i zdenerwowany, ma wieczorem atak epilepsji. 16 sierpnia
Ania pisze: "Dziś był dzień nieszczęśliwy, Fiedia przegrał
wszystko", ale zapiski jej, jak zwykle, zakończają się serdecznościami
pod adresem Fiedi. 18 sierpnia Dostojewski już dwa dni gniewa się na żonę za
to, że ta rozpłakała się nad listem od matki, donoszącym, że nie ma pieniędzy
na wykup zastawionych mebli Ani i że te meble przepadną. Dostojewski krzyczał:
"Przeklęte meble!" 20 sierpnia Ania otrzymuje z domu jeszcze 150 rubli.
W dniach następnych Dostojewski z tych pieniędzy wygrywa jakąś kwotę, potem
znów
przegrywa i znów wygrywa, i jeszcze raz przegrywa, i przegrywa nawet pieniądze,
które mu daje Ania na wykup swoich sukienek. Przeprasza ją, a Ania 22 sierpnia
z własnej inicjatywy zachęca go, aby poszedł na ruletę z 40 frankami, które
Dostojewski przegrywa. Wreszcie 23 sierpnia cudem udaje się Ani namówić
Dostojewskiego na wyjazd z Badenu, do ostatniej jednak chwili nie jest pewna,
czy rzeczywiście wyjadą.

Dostojewscy przyjechali do Genewy z 18 frankami w kieszeni. Ale Ania jest
wesoła, najgorsze jest już poza nią. Po pewnym czasie sama namawia
Dostojewskiego, aby wyjechał do Aix les Bains na ruletkę. Wspaniałym jakimś
instynktem odgadła metodę walki z demonem gry. Mówi mężowi: "Jedź,
rozerwij się, przeznacz sobie pieniądze na przegranie, bo nie wygrasz na
pewno." Ania kilka razy powtarza ten eksperyment, a po raz ostatni w
kwietniu 1871 roku, w czasie podróży powrotnej do Rosji. Ania namawia wtedy
Dostojewskiego, aby pojechał na ruletkę do Wiesbadenu. Dostojewski jedzie,
przegrywa 180 talarów i od tego czasu aż do śmierci nie był już w domu gry.

Ania zrozumiała, że Dostojewskiego do gry podniecały dwa czynniki
- wygrane, które mu się od czasu do czasu wydarzały i były dla niego
najniebezpieczniejsze, oraz przeszkody, które mu stwarzali ludzie życzliwi
sarkaniem, odradzaniem etc., co najgorzej działało na jego despotyczny
charakter. Ania łagodną perswazją wybiła mu wygraną z głowy, a jednocześnie
nie stawiając żadnych przeszkód w ponawianiu eksperymentów zniechęciła go
do gry. Kosztowało to Anię cztery lata czasu i dużo ofiar i ryzyka, ale w
czteroletniej walce miłości kobiecej z demonem gry zwyciężyła miłość.


 


XVII 
"IDIOTA"
 


Powieść Idiota Dostojewski zaczyna pisać po przyjeździe do
Szwajcarii, jesienią 1867, ostatnie jej rozdziały pisał we Florencji, pisanie
powieści zakończone zostało w styczniu 1869 r. Widzieliśmy w rozdziale
poprzednim Dostojewskiego opętanego przez demona gry, jak mały, śmieszny,
upokorzony, nikczemny biega z futrem żony po sklepach i błaga znajomych i
nieznajomych o kilka monet. Patrzyliśmy wtedy na niego przez szkła pomniejszające
dnia powszedniego. Spójrzmy teraz na niego przez powiększające szkła własnej
jego twórczości. Żałuję, że nie mogę polemizować z komentatorami dzieł
Dostojewskiego, piszącymi obecnie w Rosji Radzieckiej. W tym kraju bogato się
rozwinęła literatura dotycząca pisarzy rosyjskich XIX wieku. Żaden kraj na
świecie nie wydał tylu opracowań, biografii, monografii pamiętnikarskich poświęconych
XIX wiekowi, jak właśnie Rosja Radziecka.











Otóż liczni radzieccy pisarze pisząc o Dostojewskim popełniają, moim
zdaniem, dwa błędy: 1) Uważają, że Dostojewski, gdy na zebraniu pietraszewców
czytał list Bielińskiego do Gogola, był sercem po stronie Bielińskiego,
podczas gdy, chociażby z zestawienia zeznań Dostojewskiego przed sądem z tym,
co później pisał w "Dzienniku Pisarza" , wiemy, że już wówczas był po stronie Gogola. Z tego
zasadniczego błędu wynika fałszywe, krzywe naświetlenie duchowej sylwety
pisarza. 2) Stosują niewłaściwą metodę przy wyszukiwaniu prototypów
postaci powieściowych Dostojewskiego. Nie zauważono dotychczas, że
Dostojewski albo dzieli osobowość opisywanych przez siebie typów ludzkich
pomiędzy kilkoma swoimi postaciami powieściowymi, albo, może jeszcze częściej,
zlepia kilka znanych sobie osób w jeden typ powieściowy. Tu także trzeba być
bardzo ostrożnym. W jednym z poprzednich rozdziałów dowodziliśmy, że Foma
Fomicz z Sioła Stiepanczikowa to Bieliński, a przynajmniej ta część
osobowości Bielińskiego, którą Dostojewski znał i nienawidził, a która
polegała na moralnym tyranizowaniu przez Bielińskiego osób mu bliskich.
Zwolennicy niedorzecznej teorii, że Foma Fomicz to Gogol, powołują się na
to, że w tyradach przez Fomę wypowiadanych całe ustępy stanowią parafrazę
słów Gogola. Otóż to właśnie nic nie znaczy! Bohaterzy Dostojewskiego często
powtarzają za kimś jakieś słowa nie przybierając w niczym osobowości autorów
tych słów. Pisząc Sioło Stiepanczikowo Dostojewski potrzebował
jakiegoś tekstu dla tyrad, które miał wypowiadać jego bohater; miał pod ręką
Gogola, sięgnął więc do Gogola - oto wszystko. Aby dowieść, jak
Dostojewski był "nieczuły", że się tak wyrazimy, wobec, tekstów, to
znaczy, jak dalece teksty słów cudzych nie kojarzyły mu się z pamięcią osób,
do których te słowa należały sięgnijmy po przykład makabryczny,
straszliwy, przykład, który aczkolwiek sami go tutaj tłumaczymy i objaśniamy,
pozostanie jednak na zawsze jedną z zagadek duszy Dostojewskiego. Oto
Dostojewski był małym dzieckiem, gdy umarła mu matka. Ojciec polecił jego
starszemu bratu i jemu samemu ułożenie epitafium na nagrobek dla matki. Młodzi
Dostojewscy wybrali wiersz Dzierżawina: "Spoczywaj, miły prochu, do chwili
radosnego ranka". Będąc w Dreźnie - jak to Ania opowiada Dostojewski
dowiedział się,
że jeden oficer rosyjski został oryginalnie pogrzebany: ciało jego pochowano
w Niemczech, a nogi odwieziono do Rosji i tam zakopano na cmentarzu. Odblaskiem
tej wiadomości jest historia z powieści Idiota, że ktoś pochował
swoją nogę na cmentarzu i postawił nad tą nogą nagrobek z napisem:
"Spoczywaj, miły prochu, do chwili radosnego ranka." Mało tego, później
w "Dzienniku Pisarza" zamieszcza Dostojewski makabryczno-satyryczne
opowiadanie o trupach, które, już zgniłe, prowadzą z sobą plugawe rozmowy,
spoczywając na zgniłą wodą podmytym cmentarzu. Na nagrobku jednego z tych
trupów znów widnieje napis: "Spoczywaj, miły prochu, do chwili radosnego
ranka."


Wróćmy jednak do kwestii prototypów. Ponieważ, jak już powiedziałem, w
Rosji w czasach ostatnich wydano olbrzymie ilości biografii i memuarystyki, więc
zadanie odgadywania, kto i w jakim stopniu był prototypem każdej z postaci
Dostojewskiego, jest zajęciem interesującym i ułatwionym, ale niestety, nie
miejsce na nie w tej książce. Musimy się ograniczyć wyłącznie do osób
zasadniczych. W powieści Idiota są dwie kobiety walczące między sobą
o miłość głównego bohatera. Z kobiet tych Nastasja Filipowna to
wyidealizowana Susłowa, Agłaja - to może dość dokładny portret Anny
Krukowskiej. Bohater powieści, książę Lew Myszkin, to sam Dostojewski i
jednocześnie - Jezus Chrystus.
Brzmi to jak bluźnierstwo, ale możemy się tu powołać na świadectwo
samego pisarza, że tworząc Idiotę chciał osiągnąć rzecz niesłychanie
trudną, stworzyć typ człowieka przepięknego, który by naśladował postępowanie
syna Bożego. Nie mamy danych pozytywnych, czy i kiedy czytał Dostojewski
Tomasza a Kempis, ale widoczny jest wpływ tej książki na omawianą powieść.
Skonstatujmy w ogóle, że źródła tej powieści tkwią w katolickiej, a co najmniej w
zachodniej kulturze. W Dreźnie, w Mediolanie, we Florencji, czyli w epoce
powstawania koncepcji względnie pisania Idioty, zwiedza Dostojewski
galerie wielkiego malarstwa europejskiego, specjalnie interesuje go tematyka
religijna. W Bazylei obraz Holbeina przedstawiający martwego Chrystusa robi na
nim tak silne wrażenie, że Ania obawia się ataku epilepsji; o obrazie tym
czytamy szereg stronic w powieści Idiota. A więc dzieło Tomasza a
Kempis i katolicka sztuka plastyczna stanowią pierwsze źródła tego utworu
Dostojewskiego. Innymi źródłami będą Don Kichot Cervantesa i
Dickens. W jednym ze swoich listów z czasu pracy nad Idiotą i w związku
z tą pracą pisze Dostojewski: "Najcelniejszą postacią w literaturze chrześcijańskiej
jest Don Kichot. Jest on przepiękny, ale tylko dlatego, że jest jednocześnie
śmieszny. Pickwick Dickensa (rzecz niezrównanie słabsza od Don
Kichota, ale jeszcze ogromna) także jest śmieszny i na tym polega jego siła.
Pojawia się współczucie dla piękna, które jest wyśmiewane i samo nie wie,
ile jest warte. W tym wzbudzeniu współczucia tkwi tajemnica humoru."



Don Kichot
to utwór nie tylko chrześcijański, ale katolicki, tak
bardzo katolicki, jak może być tylko utwór hiszpański lub polski, tych dwóch
najbardziej katolickich narodów na świecie. Dickens to pisarz protestancki,
ale trzeba pamiętać, że Dostojewski protestantyzm nazywał "bezdusznymi
sektami zdechłego rzymskiego katolicyzmu". Ze źródeł rosyjskich wziął
Dostojewski samą nazwę powieści Idiota. Pamiętamy, że w Rosji zawsze
był kult ludzi niespełna rozumu, tak zwanych "jurodiwych", książę
Myszkin przez to, że wyszedł z zakładu dla umysłowo chorych, nabiera podobieństwa
do tych "jurodiwych". Poza tym w czasie pisania Idioty Dostojewski
studiował bardzo gorąco
kilka wielkich procesów kryminalnych, które właśnie w Rosji miały miejsce.
Pomimo wyraźnej przewagi źródeł katolickich i zachodnich w pracy nad Idiotą,
powieść ta skierowana jest przeciw Europie, a zwłaszcza przeciw
katolicyzmowi. Na jednej z najbardziej zasadniczych jej stronic książę
Myszkin, ów pół-syn Boży, a pół-Dostojewski, wykrzykuje:
"Katolicyzm to nie jest wiara chrześcijańska -
to po pierwsze, a po
drugie, rzymski katolicyzm gorszy jest nawet od ateizmu, takie jest moje
zdanie. Tak jest, takie jest moje zdanie. Ateizm propaguje zaledwie zero, a
katolicyzm idzie dalej, on skażonego Chrystusa propaguje, Chrystusa okłamanego
i zhańbionego. Chrystusa odwrotnego. On antychrysta propaguje, zaręczam wam,
przysięgam. Takie jest moje osobiste i dawne przekonanie, które mnie samego
zamęczyło... Rzymski katolicyzm wierzy, że bez władzy nad światem Kościół
nie ostoi się na ziemi, i krzyczy: non possumus
["nie
możemy" (odpowiedź odmowna papieża na żądanie władzy świeckiej)].
Moim zdaniem
rzymski katolicyzm to w ogóle nie religia, a tylko przedłużenie Zachodniego
Cesarstwa Rzymskiego, i wszystko tam jest podporządkowane tej właśnie myśli,
począwszy od wiary. Papież zapanował nad ziemią, objął tron ziemski i podjął
miecz, od tego czasu idzie tym torem, tylko do miecza dodano kłamstwo, przebiegłość,
fałszerstwo, fanatyzm, zabobon, zbrodnie; grano na świętych, prostodusznych
uczuciach ludów, wszystko, wszystko wymieniali na pieniądze, na nikczemną władzę
na ziemi. Czyż to nie jest nauka antychrystowa? I jakże się nie miał z tego
zrodzić ateizm? Ależ on od nich wyszedł, z samego środka tego rzymskiego
katolicyzmu. Ateizm przede wszystkim wśród nich samych powstał - czyż mogą
oni wierzyć sami w siebie..." ?
Następuje krótka dyskusja, po czym książę Myszkin woła dalej:

"Nie! nie! tu nie chodzi o teologię, zapewniam was. To wszystko o wiele
bliżej nas dotyczy, niż to się zdaje. Na tym właśnie polega wielki nasz błąd,
że się nam ciągle zdaje, że to są sprawy teologiczne. Przecież i socjalizm
także to pomysł katolicyzmu, z katolickiej istoty. On także, jak brat jego
ateizm, wyszedł z otchłani rozpaczy, jako przeciwieństwo katolicyzmu w pojęciu
moralnym, żeby wypełnić pustkę powstałą przez to, że katolicyzm zabił
poczucie moralności, żeby ukoić pragnienie, łaknącej ludzkości i zbawić
ludzkość nie przez Chrystusa, a także przez przemoc i gwałt. Nie waż się
wierzyć w Boga, nie waż się mieć własności, nie waż się posiadać
indywidualności, fraternite ou la mort
["braterstwo albo śmierć"],
dwa miliony głów. I nie myślcie, aby to wszystko było
takie niewinne i bezpieczne dla nas, musimy dać temu wszystkiemu odpór, i prędko,
prędko. Trzeba, aby w walce z Zachodem zajaśniał nasz Chrystus, którego myśmy
przechowali, a którego oni nie znali..."

W dalszym ciągu Dostojewski mówi o misji cywilizacji rosyjskiej, prawdziwie
chrześcijańskiej, przeciwko ateizmowi i socjalizmowi. Polemika z
wypowiedzianymi wówczas przez niego nadziejami byłaby zbyt łatwa, i oszczędzimy
jej naszemu czytelnikowi. Natomiast powtórzymy w tym miejscu to, cośmy już
kilka razy mówili gdzie indziej, że problematyka powieści Dostojewskiego jest
problematyką spraw poruszonych w Ewangelii, i dlatego Dostojewski, który chciał
być pisarzem rosyjskim, stał się pisarzem uniwersalnym.

Najbardziej chrześcijańskie w powieści Dostojewskiego jest odróżnienie
pomiędzy Chrystusowym: "Daj, pomóż bliźniemu twemu" a socjalistycznym
wezwaniem: "Weź od bogatszego od siebie, on musi ci dać". Zresztą
intencje, które Dostojewski wypowiada w przytoczonej powyżej napaści na
katolicyzm, są także nie tylko chrześcijańskie, lecz i
katolickie, należałoby tu wspomnieć św. Franciszka z Asyżu. Ale głównym
dramatem powieści jest walka przykazań Boskich z naturą ludzką, z ułomnościami
natury ludzkiej, jak by powiedział katechizm. Osoba głównego bohatera posiada
wiele przymiotów wspomnianych w Ewangeliach, a jednocześnie tenże książę
Myszkin jest samym Dostojewskim; żadnego ze swych bohaterów nie poubierał
Dostojewski tak we własne szczegóły biograficzne, jak owego człowieka przepięknego.
Książe Myszkin pochodzi z bardzo starej, choć znędzniałej rodziny (znów się
odezwali urojeni Dostojewscy herbu Radwan), ale matka jego była kupcówną
moskiewską, jak matka Dostojewskiego. W pierwszych rozdziałach mowa jest o kimś,
kto stał na placu stracenia i miał umrzeć za chwilę. Kiedyś do
Dostojewskiego podszedł jakiś pijany człowiek i powiedział mu: "Kup krzyż,
potrzebne mi pieniądze na wódkę." Dostojewski przechowywał kupiony wówczas
miedziany krzyżyk, upatrując coś mistycznego w pohańbieniu krzyża przez
tego rodzaju sprzedaż. Książę Myszkin kupuje krzyż na ulicy w ten sam sposób.
Książę Myszkin wciąż jest ohydnie upokarzany, tak jak Dostojewski był
upokarzany. Wierszyki, którymi źli ludzie ośmieszają księcia Myszkina, są
albo te same, albo bardzo podobne do wierszyków, którymi grupa "Sowriemiennika"
wyszydzała Dostojewskiego. Wreszcie książę Myszkin posiada całe mnóstwo
cech upodabniających go do osoby Dostojewskiego w sposób, w jaki negatyw
fotograficzny upodobniony jest do fotografowanego przedmiotu, to jest prawem
kontrastu. Książę Myszkin jest cichy, spokojny, ustępliwy, nigdy nie podnosi
głosu, z nikim się nie kłóci, a jednak umie bronić swej godności.
Przymioty te nie cechowały Dostojewskiego w życiu codziennym, ale oto
dowiadujemy się, że były jego ideałem. Wolno mu było idealizować swój
portret, jak idealizował portrety innych osób.

Książę Myszkin chce naśladować Chrystusa, chce
być człowiekiem przepięknym, ale oto wikła się w sieciach, które na niego
rozstawia złość i pożądliwość ludzka. Wikła się jeszcze bardziej w
ludzkości swej natury, kocha się jednocześnie w dwóch kobietach, w owej
Nastasji Filipownie, która jest Susłową, i w owej Agłai, która jest
Krukowską, i unieszczęśliwia obie te kobiety. W ogóle książę Myszkin chce
czynić dobrze, a przynosi zło ludziom. Nastasja Filipowna i Agłaja...
dlaczego te typy kobiet przypominają nam postacie kobiece w dramatach Ibsena?
Nie mamy tego wrażenia przy czytaniu innych powieści Dostojewskiego. Idiota
musiał widać duże uczynić wrażenie na norweskim dramaturgu. Idiota kończy
się sceną, której rzemyka zawiązać u sandała nie jest wart cały najlepszy
ibsenizm. Jeśli chodzi o artyzm wzbudzania pewnego nastroju, to ta właśnie
scena, to jest noc, którą książę Myszkin spędza koło trupa zamordowanej
Nastasji Filipowny wraz z jej mordercą, stanowi najlepsze stronice, jakie
kiedykolwiek wyszły spod pióra Dostojewskiego, i jest jednocześnie
najstraszliwszą być może sceną literatury świata. Jest w niej jakaś moc
diabelska. Prawdziwa miłość dąży zawsze do unicestwienia osoby ukochanej,
ta maksyma szatańska wyrywa się z tej sceny. O! bez Dostojewskiego nie byłoby
zapewne tego, co nazywamy literaturą skandynawską, nie byłoby na pewno i
Przybyszewskiego ze wszystkimi jego uczniami, w rodzaju Ewersa, i innych.


W czasie pracy nad Idiotą spotkało
Dostojewskiego wielkie nieszczęście. Córeczka jego, Sonia, urodzona po przyjeździe
do Genewy, tamże po trzech miesiącach umarła.

 

XVIII
KŁÓTNIA Z TURGIENIEWEM

 


W Biesach, swej następnej po Idiocie powieści, o
której szeroko będziemy mówili poniżej, Dostojewski opisał ze złością i
nienawiścią Turgieniewa, wielkiego pisarza i miłego człowieka. Wiemy, że
Dostojewski, gdy w czasach swej młodości poznał Turgieniewa, to zachwycał się
nim i wielbił go. Później tenże Turgieniew wyśmiewa Dostojewskiego za stołem
pani Panajew. W okresie po powrocie Dostojewskiego z Azji Turgieniew pokłócił
się z Niekrasowem i z "Sowriemiennikiem" z powodu Czernyszewskiego i
Dobrolubowa i zaczął współpracować z miesięcznikiem "Wriemia" braci
Dostojewskich, a potem nieszczęśliwą "Epoką". Dostojewski zachwyca się
wtedy Ojcami i dziećmi, powieścią
Turgieniewa, która powszechnie została uznana za powieść wymierzoną przeciw
nihilistom, chociaż Turgieniew napisał ją bardzo powściągliwie i
obiektywnie, zwalczając właściwie tylko nihilizm kulturalny, a nie dotykając
politycznych poglądów nihilistów. Turgieniew jest wtedy jeszcze wciąż
przyjacielem Herzena, od którego się odsunie dopiero w związku z powstaniem
polskim, i w swoich Ojcach i dzieciach atakuje nie Herzena, lecz
Czernyszewskiego i Dobrolubowa. Dostojewski jednak nie mógł długo przyjaźnić
się z "jasnowłosym olbrzymem", jak literaci francuscy nazywali
Turgieniewa. Dostojewski był człowiekiem walki, głęboko i gorąco wierzącym
w swoje przekonania, i mierził go spokojny sceptycyzm Turgieniewa. Poza tym była
jeszcze kwestia usprawiedliwionej zawiści osobistej. Dziś uważamy
Dostojewskiego za olbrzyma, Turgieniewa za wybitnego pisarza, ale wtedy sądzono
inaczej. Turgieniew była to wielkość nad wielkościami -
gdy w Paryżu
obraduje światowy kongres literatury, to Turgieniew jest przewodniczącym tego
kongresu. Dostojewski był w Europie wówczas całkiem jeszcze nie znany, a w
Rosji nikt go jeszcze z Turgieniewem nawet nie porównywał. Cena utworów
Turgieniewa wynosiła 500 rubli od arkusza, tyle mu płaciły te same miesięczniki,
które płaciły Dostojewskiemu 150 rubli od arkusza. Budziło to w duszy
Dostojewskiego głuchy bunt. "Wiem, że piszę gorzej od Turgieniewa -
pisze
on w jednym ze swoich listów - ale przecież nie na tyle gorzej." Dalej
następuje skarga, że Turgieniew, jako wielki i bogaty pan, ma czas na wygładzanie,
szlifowanie, cyzelowanie swoich utworów, on, Dostojewski, musi pospiesznie
pracować dniem i nocą, aby zdążyć na termin. Poza tymi wszystkimi
utyskiwaniami należy się domyślać, że Dostojewski naprawdę nie wierzył,
że pisze gorzej od Turgieniewa, a przeciwnie, kochał swoją twórczość, a
wylakierowanej prozy Turgieniewa nie znosił. "Najbardziej wypisany ze
wszystkich wypisanych pisarzy rosyjskich" - myślał o nim skrycie.

Dzisiejsi pisarze radzieccy twierdzą, że niechęć
Dostojewskiego do Turgieniewa wypływała z różnic socjalnych. Turgieniew to
bogaty pan, Dostojewski to mieszczanin i hołysz - powiadają. Tego rodzaju
pogląd należy poważnie przekształcić, aby go zbliżyć do prawdy.
Turgieniew był istotnie szlachcicem prawdziwym, Dostojewski tylko urojonym,
Turgieniew był bogaty, Dostojewski biedny, ale istota niechęci polegała na
tym, że bogaty i ustosunkowany Turgieniew, członek towarzystwa
arystokratycznego, był lewicowcem, a biedny i wciąż upokarzany Dostojewski był
prawicowcem. Kiedy Turgieniew pisze antynihilistyczną powieść Ojcowie i
dzieci, Dostojewski szczerze jest po jego stronie, ale Turgieniew prędko
zboczył z tej drogi, pisze szereg nowel zabiegających o popularność w
sferach rewolucyjnych, a wreszcie pisze Dym, powieść lekceważącą
Rosję, jak się wtedy wydawało. To wszystko drażni i oburza Dostojewskiego, i
to oburzenie wylało się w stworzeniu wspaniałej pod względem artystycznym
postaci pisarza Karmazinowa w Biesach. Wyraz "karmazyn" po polsku
oznacza arystokratę z urodzenia, należy przypuszczać, że Dostojewski znał
ten wyraz i skorzystał z niego. Karmazinow zjada rankami kotleciki baranie i
zapija czerwonym winem, jeśli ktoś zastaje go przy tym śniadaniu, zaprasza go
na nie, ale tak subtelnym tonem, że gość nie korzysta nigdy z propozycji.
Karmazinow łaskawie i uprzejmie nachyla się do pocałunku gościa, ale potem
nadstawia tylko swój policzek do pocałowania. Tego rodzaju
"generalskie" maniery Turgieniewa wywleka Dostojewski ze złośliwością.
Najwięcej go jednak oburza owo schlebianie rewolucyjnej młodzieży, ten rodzaj
specjalnego snobizmu, który wykazuje Turgieniew w osobie swej karykatury
Karmazinowa, zabiegając, starając się o łaski młodych rewolucjonistów, kręcąc
ogonem na ich widok. Figurę Karmazinowa tworzył Dostojewski z pasją; w tym
snobizmie, braku odwagi w zwalczaniu haseł rewolucji widział Dostojewski calamitas
[szkodę] publiczną. Dostojewski trafnie tu wyczuł nastroje pewnych
sfer za czasów Aleksandra II wobec rewolucjonistów i protestował przeciwko
nim ostro i brutalnie. Pod piórem Dostojewskiego to schlebianie rewolucjonistom nabrało charakteru czegoś bardzo arystokratycznego, arystokratycznie
zniewieściałego i zdegenerowanego. Inni pisarze hukali na arystokrację, że
broni swych praw, Dostojewski wrzasnął pogardliwie za to, że się rewolucji
boi, że rewolucji schlebia.

Turgieniew był człowiekiem mądrym i słabej
woli. Od Herzena odszedł, ale Katkowowi odmówił podania ręki. Dostojewski
wierzył w misję ludu rosyjskiego i chłopu rosyjskiemu przypisywał
nadnaturalne właściwości, twierdząc przy tym, że ten lud rosyjski zna
dobrze, skoro cztery lata przebył z nim na wspólnych narach w katordze.
Turgieniew znał lud rosyjski tylko z polowań, w czasie których czasami z kimś
z chłopów lub częściej z jakąś dziewczyną rozmawiał, ale sąd miał
realny, pozbawiony wszelkich iluzyjnych pomysłów. Pisał swego czasu do
Herzena: "Wy, panowie, za pomocą niemieckiego sposobu myślenia, jak słowianofile
- wyprowadzacie z ledwo zrozumiałej substancji ludu te zasady, na jakich, według
was, zbuduje on swe życie. Błąkacie się we mgle, a co najważniejsza,
wyrzekacie się w istocie rewolucji, gdyż lud, przed którym schylacie czoła,
jest konserwatystą par excellence, a nawet nosi w sobie zarodki burżuazji
w kożuchu, w ciepłej i brudnej izbie, z wiecznie przepełnionym brzuchem i
wstrętem do wszelkiej działalności obywatelskiej..." Turgieniew był
sceptykiem, poniekąd nawet wolterianinem XIX wieku.
Dostojewski w jednej ze swych podróży
za granicą po zgraniu się do nitki pożyczył od Turgieniewa 50 talarów i ciągle
nie miał pieniędzy, aby mu je oddać. Kiedy z Anią był w Badenie -
a więc
było to nie tylko przed napisaniem Biesów, lecz
nawet przed przystąpieniem do zamysłu Idioty -
spotkał niespodzianie Turgieniewa na sali gry i właśnie
dlatego, że był mu winien i nie był w stanie mu oddać, poszedł złożyć mu
wizytę. O tym spotkaniu, które miało miejsce 10 lipca 1867, mamy dwie
relacje: jedna pochodzi od Dostojewskiego, inna od Turgieniewa.
Według Dostojewskiego Turgieniew był rozzłoszczony
niepowodzeniem swej ostatniej powieści Dym i łajał Rosjan i Rosję na
czym świat stoi. Dostojewski, jak sam to stwierdzał w rozmowie z Anią - starał się mu mówić złośliwości wszelkiego rodzaju, na przykład : "Nie
wiedziałem, że pana tak dotknęło niepowodzenie Dymu"; albo:
"Niech pan kupi sobie teleskop, bo tylko przez teleskop może pan teraz
obserwować Rosję, ponieważ pan tam tak rzadko jeździ" Wychodząc i żegnając
się Dostojewski powiedział, że lud niemiecki składa się wyłącznie ze złodziei.
"Cóż za porównanie z naszym ludem!"; na to Turgieniew pobladł i oświadczył:
"Mówiąc tak obraża pan mnie osobiście, bo ja teraz stałem się Niemcem i
dumny jestem z tego." Dostojewski odpowiedział: "W takim razie niech mi
pan wybaczy, ale choć czytałem Dym, nie mogłem przypuszczać, że pan
się zmienił w Niemca."
Całą scenę powyższą opisał Dostojewski w liście
do swego przyjaciela Majkowa; a potem do biblioteki Czertkowa w Moskwie, na ręce
dyrektora Bartieniewa, nadszedł opis tej rozmowy, z prośbą przechowania tego
dokumentu do 1890 roku. Słuchy o tym doszły do Turgieniewa i napisał on do
Bartieniewa list następującej treści:
"...Doszło do mojej wiadomości, że do
biblioteki Czertkowa nadszedł list p. Dostojewskiego i że w tym liście, który
ma być ogłoszony nie wcześniej niż w 1890 r., przypisane mi jest
wypowiadanie głupawych zdań o Rosji. Poglądy te miały być rzekomo
wypowiedziane przeze mnie w obecności p. Dostojewskiego w Badenie ubiegłego
lata, w czasie jednych odwiedzin, którymi on mnie zaszczycił. Nie poruszając
już kwestii nadużycia zaufania, zmuszony jestem zaznaczyć, że poglądów
swoich wobec p. Dostojewskiego nie mogłem już choćby dlatego wyrażać, bo
uważam go za człowieka nie panującego w zupełności nad swoimi władzami
umysłowymi, a to z powodu ustawicznego niedomagania i z innych przyczyn. Zresztą
ten mój pogląd na osobę p. Dostojewskiego podziela wielu innych ludzi, którzy
go znają. Widać rozstrojona jego wyobraźnia podszepnęła mu, że poglądy,
które mi przypisuje, istotnie w jego obecności wypowiedziałem, i stąd powstała
ta jego denuncjacja mej osoby wobec potomności."
Bartieniew poważał autorytet Turgieniewa i w
odpowiedzi na powyższe napisał list, który byłby jeszcze dla Dostojewskiego
przykrzejszy, gdyby Dostojewski znał tę korespondencję:
"...Otrzymałem istotnie opis rozmowy, która
rzekomo miała miejsce... ale ten opis jest wypełniony tak nieumiarkowanymi
określeniami i obfituje w dowody tak bardzo rozdrażnionej miłości własnej,
że wywołać może tylko uśmiech politowania. Zresztą nie ma tam podpisu p.
Dostojewskiego."
Do kogoś innego Turgieniew pisał: "Dostojewski
odwiedził mnie w Badenie, lecz zamiast zwrócić mi pieniądze, które mi jest
winien, łajał mnie na czym świat stoi za Dym. Ja milczałem przez cały
czas jego wizyty. Dostojewski potem napisał donos na mnie do potomności..."

Turgieniew był człowiekiem towarzysko
czarującym. Czasami układał nawet po francusku lub po niemiecku libretta do
operetek, granych na przedstawieniach amatorskich, przy tym Turgieniew sam, mimo
swego wieku męskiego, brał w nich także udział: grał, tańczył, śpiewał.
Z jakimże zachwytem opisują go bracia Goncourt w swoim dzienniku. Tenże
dziennik braci Goncourt potwierdza zresztą, że Turgieniew często blagował,
aby dogodzić słuchaczom. Gdy wiedział, że słuchacze oczekują czegoś w
pewnym rodzaju, to łgał na potęgę, aby ich wyobraźni nie zawieść.
Opowiadał na przykład, że cesarz Aleksander II czytał kiedyś swemu dworowi
głośno jedną z jego nowel, ale czytał ją z
manuskryptu przepisanego ręcznie, bo cesarz nie może się dotknąć słowa
drukowanego, i inne podobne historie, które wzbudzały zachwyt do tego
"jasnowłosego olbrzyma słowiańskiego", jak Turgieniewa w towarzystwie
literatów francuskich nazywano. Opowiadał także, jak nim pomiatają w Rosji,
jak na obiedzie w ambasadzie rosyjskiej posadzono go przy stole na ostatnim
miejscu. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Raz Turgieniew uwikłał się
w sprawę, grożącą zwykłemu śmiertelnikowi poważną odpowiedzialnością:
przewiózł korespondencję rewolucjonistów przez granicę. Specjalnym ukazem
cesarskim został wówczas postawiony przed sąd senatu, a senatorowie poili go
herbatą i natychmiast uniewinnili. Zarzut Dostojewskiego był słuszny: różowy
liberał Turgieniew zabiegał o popularność w kołach skrajnych, ale to mu nie
psuło stosunków ani wśród warstwy, do której z urodzenia należał, ani w
sferach biurokracji najwyższej, i stale był w Rosji honorowany w sposób, jaki
się nawet śnić nie mógł Dostojewskiemu, pomimo że ten ostatni był bojowym
monarchistą. Kiedy Aleksander II przyjechał do Paryża, Turgieniew został
zaproszony na śniadanie do ambasady, w którym prócz niego wzięli udział
tylko cesarz, cesarzowa i ambasador. Turgieniew podczas tego śniadania opowiadał:
"Zostałem zaproszony na jubileusz Kraszewskiego do Krakowa, ale byłem niezdrów
i nie pojechałem." "I świetnie pan zrobił, Iwanie Siergiejewiczu, świetnie
pan zrobił" - powiedział cesarz.
 
 






Stanisław Cat Mackiewicz "Dostojewski" - cz. 4











Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
cat mackiewicz dostojewski 4
cat mackiewicz dostojewski 1
cat mackiewicz dostojewski 2
cat mackiewicz byl?l
cat mackiewicz odeszli w zmierzch
cat mackiewicz
cat mackiewicz kto mnie wolal
cat mackiewicz europa in flagranti
cat mackiewicz klucz do pilsudskiego
cat
Dostojewski Fiodor Łagodna
DOSTOJNOŚĆ KRÓLA CHWAŁ JAK WIELIKI JEST BÓG

więcej podobnych podstron