cat mackiewicz europa in flagranti









Stanisław Cat Mackiewicz - Europa in flagranti







Stanisław Cat Mackiewicz
Europa in flagranti
 
(...)
 
DEKADENCJA
 
1
Stanisław Grabski w całym swoim życiu
powiedział wiele rzeczy niesłusznych i wiele rzeczy słusznych. Do tych
ostatnich należy niewątpliwie teoria, że władza upada przez rozkład władzy.
Bakcyl dekadencji rosyjskiego cesarstwa rozkładał władzę już od początków
wieku XX. Porozumiejmy się: tak twierdząc, nie zapominam o historii wieku XIX
w Rosji, o tym, że już od samego początku tego wieku powstawała i działała
potężna opozycja przeciwko władzy cesarskiej, że ta opozycja pozyskiwała
dla swoich poglądów większość ludzi myślących w Rosji. Wszystko to
prawda, ale prawdą także jest, że Aleksander I, Mikołaj I, Aleksander II i
Aleksander III walczyli z rewolucją, walczyli z opozycją, byli do tej walki
zdolni. Władza cesarska była pogrążona, ale nie zdegenerowana od wewnątrz.
Początek takiej degeneracji, mówmy grzeczniej: dekadencji, poczyna się
dopiero od wstąpienia na tron Mikołaja II. Czy to była wina jego osoby, czy
jego czasów? Do rozpatrzenia tego pytania właśnie przystępujemy.
 
2
Wielki Dostojewski był zwolennikiem caratu, raz,
jako Rosjanin uważający, że geniusz narodowy rosyjski polega na
koncentrowaniu całej władzy w jednym centrum, na podporządkowaniu tej władzy
wolności i indywidualności każdego człowieka. Są to teorie, od których
Polakowi wychowanemu w tradycjach indywidualistycznych i wolnościowych zimno się
robi. Dwa, jako mistyk: jego carat łączył się nie tylko z Bogiem i prawosławiem,
ale także z wiarą w mądrość i geniusz ludu rosyjskiego. Będąc monarchistą,
Dostojewski miał niechęć do państwowej biurokracji, do wszystkiego, co miało
coś wspólnego z inteligencją, do Europy w ogóle, a do Polaków w szczególności.
Aleksander II nie miał nic wspólnego z pojęciami Dostojewskłego, ale
Aleksander III, a zwłaszcza Mikołaj II byli pod wyraźnym jego wpływem. Swoją
książkę o Dostojewskim uważam za najbardziej udaną z tego, co napisałem.
Dostojewski nie był oczywiście dekadencją,
przeciwnie, jest to wspaniały ruch skrzydeł ptaka, który już niedługo później
miał lot obniżyć. Dla zilustrowania początków dekadencji caratu wybieram
sobie inny wizerunek, na kim innym będę dokonywał wiwisekcji. Oto Aleksy
Suworin zostawił po sobie swój dziennik nadzwyczajny.
To wydawca "Nowoje Wriemia", gazety, która
była kontynuatorem publicystycznej linii Katkowa, czyli broniła linii caratu w
jego formie ustroju policyjnego, wrogiego wszelkiej demokracji, i reprezentowała
demagogię antysemicką, antykatolicką i antypolską. "Nowoje Wriemia" uważane
były, zarówno przez Rosjan, jak przez zagranicę za wyraz oficjalnej polityki
cesarskiego rządu. Ponieważ były duże różnice zapatrywań wśród członków
tego rządu, a od chwili śmierci Aleksandra III, z powodu słabości Mikołaja
II, każdy minister robił, co chciał, więc "Nowoje Wriemia" także pisało,
co chciało. Ale Suworin się skarży, że gazety liberalne i radykalne mają
daleko mniej zatargów z cenzurą niż on, bo każdy z ministrów gorączkowo
czytał "Nowoje Wriemia" i zaraz gwałtował u cenzorów, jeśli w czymś
doczytał się swej krytyki. Suworin jednak poprzednio trafił do przekonania
Aleksandrowi III, a teraz w XX wieku Mikołaj II był pod wyraźnym wpływem tej
gazety. Toteż Suworin może symbolizować czasy Mikołaja II i bakcyle, które
spowodowały upadek caratu.
Suworin był zresztą inteligencją nieprzeciętną.
Utrzymywał bliskie stosunki z Lwem Tołstojem, a był przyjacielem i poniekąd
dobroczyńcą Czechowa. Jego poglądy literackie są czasami wspaniałe. Pisał
na przykład o Turgieniewie, że to swego rodzaju żurnal z fasonami mód,
garniturów męskich i sukien kobiecych. Każdy rosyjski inteligent czy
inteligentka wzoruje się na takiej czy innej postaci Turgieniewa. Kto choć
trochę orientuje się w życiu rosyjskim drugiej połowy XIX wieku, ten będzie
uderzony trafnością i ścisłością tego spostrzeżenia. Czechow, w liście
do swojego przyjaciela, pisze o Suworinie w sposób nader ciekawy:
"Suworin to uosobienie wrażliwości. To wielki
człowiek. W sztuce jest on tym samym, co wyżeł w polowaniu na bekasy, to
znaczy, że pracuje węchem i gorzeje temperamentem. Jest to zły teoretyk, nie
ma szkoły, we wszystkich dziedzinach jest samoukiem - stąd pochodzi całkowita
oryginalność jego poglądów. Rozmowa z nim jest bardzo przyjemna".
Czechow był człowiekiem stroniącym od
wszelkiej polityki, toteż mówiąc o Suworinie, że jest całkowicie
oryginalny, nie mógł mieć na myśli Suworina-polityka.
Zresztą czasami Czechow także wypowiadał myśli
polityczne. Tak na przykład pisał do Suworina:
"Niech pan napisze, aby pieniądze
zaprzepaszczane na kiełbasowaty uniwersytet w Dorpacie, gdzie uczą
niepotrzebni Niemcy, oddano na szkoły dla Tatarów, którzy są pożyteczni dla
Rosji. Sam bym o tym napisał, ale nie umiem".
Suworin, jak zresztą także Czechow, w odróżnieniu
od większości pisarzy rosyjskich nie pochodził ze szlachty ani popów. Jego
ojciec był przez długie lata podoficerem piechoty, był bity pałkami za różne
wykroczenia regulaminowe, pod koniec życia doczekał się wreszcie stopnia
oficera, za co był carowi niesłychanie wdzięczny. Suworin rozpoczął życie
jako biedak. Dziennik jego wydany z odcieniem tryumfu po rewolucji, bo
odsłaniał zgniliznę carskiego ustroju, nie był przeznaczony przez niego do
publikacji. W tym Dzienniku Suworin zapisywał różne plotki, różne
swe złe myśli, przechodzące przez mózg nienawiści, swoje żale, tęsknoty,
ataki neurastenii, zwątpienia. Może dlatego, że brakowało Suworinowi krwi
szlacheckiej, znalazły się tam takie na przykład poglądy:
"Potrzebny jest duży udział krwi despotycznej,
aby stworzyć anarchię. Bakunin, książę Kropotkin, hrabia Tołstoj, Ludwika
Michel, podpalaczka z czasów Komuny Paryskiej, była córką włościanki i
arystokraty".
Suworin pisze Dziennik, kiedy jest bogaty,
bardzo bogaty. Wydaje rokrocznie trzydzieści tysięcy rubli na pokrycie deficytów
swojego teatru, bo chociaż ta impreza przysparza mu mnóstwo przykrości,
zgryzot, irytacji, to jednak bawi go zajmowanie się teatrem. Aby zrozumieć
wysokość tej kwoty, należy sobie uprzytomnić, że pobory urzędnika na
poczcie wynosiły miesięcznie piętnaście rubli. Ale Suworin jest nie tylko
bardzo bogaty, ale czuje się także stary i zmęczony, jest zupełnie
wyczerpany nerwowo. Cierpi na bezsenność, nie może spać przez całą noc,
zasypia dopiero nad ranem. Zwłaszcza okropne są dla niego petersburskie białe
noce. Zamiast spacerować wtedy wzdłuż granitu Newy lub pojechać na "Strzałkę",
to znaczy na wyspy odgraniczające Petersburg od morza, aby zobaczyć, jak słońce
wychodzi zza wód, Suworin chodzi po swoim wielopokojowym, pustym mieszkaniu,
czuje się bardzo samotny. Jeden z synów wyrządził mu ogromne afronty, założył
gazetę konkurencyjną, w której zamieszczał potwarze na ojca. Suworin
wspomina inne swe dzieci. Wspomina, jak z powodu jednej jego powiastki płakała
jego córeczka, Olesia, i pisze: "Oto, czyjej miłości nie doceniałem. Gdybym
ją kochał tak, jak ją kochałem, kiedy była małym dzieciątkiem. Kilka
miesięcy kąpałem ją sam w balii, w ciepłej wodzie, i przy całej swej ówczesnej
rozpaczliwej biedzie, przy pensji nauczyciela wynoszącej miesięcznie 14 rubli
67 kopiejek, kupowałem Xeres, po dwa ruble butelka, aby po dwa kieliszki wlać
do tej kąpieli, aby wzmocnić jej malutkie ciałko. Potem lubiła włazić na mój
stół, pakować pióro do kałamarza i mazać po moich papierach. Rzadko się
na nią gniewałem za to".
Dziwna jest pamięć ludzka - jakaż szkoda, że
medycyna nasza, jeśli chodzi o badanie mózgu, stoi na tak rozpaczliwie niskim
poziomie. Po raz pierwszy czytałem Dziennik Suworina lat kilka po
pierwszej wojnie światowej. Później, w Londynie, napisałem felieton, jak
siedzieliśmy we dwoje u Lyonsa na Coventry i tytuł tego felietonu: Muchy
chodzą po mózgu przeniosłem na zbiór moich szkiców literackich wydanych
kilka lat temu w Krakowie. I oto teraz, czytając powtórnie Dziennik Suworina,
spotkałem tam wiersz, który sam autor charakteryzuje jako dekadencki, i w
wierszu tym ustęp:
Czuję, jak muchy pełzają 
Po mej błonie mózgowej
Gdzieś widać tkwiło to w mojej pamięci i stąd
popełniłem mimowolny plagiat.
 
3
Suworin pisał nie tylko dekadenckie wiersze, ale
lubował się jak gdyby w fotografowaniu wszelkiej dekadencji w krótkich, wrażliwych
notatkach. Podróż do Francji. Wyścigi w Longchamps: tłum dwustutysięczny i
dwadzieścia tysięcy powozów prywatnych, nie licząc dorożek. Zwróćmy uwagę,
że utrzymanie pary koni, powozu, karety i stangreta kosztowało o wiele więcej
niż dzisiaj utrzymanie auta. Było to więc bogactwo, któremu brakowało we własnym
samopoczuciu moralnego uzasadnienia. Kabaret "Czarny Kot", najmodniejszy wówczas
w Paryżu, wyraz nastrojów młodej literatury. Dźwięki fortepianu... Na
szklanych drzwiach profil osła. Na ścianach mnich z terakoty i mnóstwo rysunków.
Nad bufetem Republika w postaci gołej kobiety. Potem ukrzyżowany Rotszyld z
bakenbardami, a na dwóch innych krzyżach gołe prostytutki. Czerwone światła
przyćmione, jeszcze jeden osioł i na nim kobieta ubrana w czarne pończochy,
poza tym goła.
Ale nazywam dekadentem Suworina nie z powodu
takich zapisek, lecz dlatego, że on, który nie był ani człowiekiem głupim,
ani nawet jakimś skrajnym karierowiczem czy oportunistą i który reprezentował
rząd cesarski, politykę cesarską, pisał zupełnie co innego w swoich artykułach
w "Nowoje Wriemia", a zupełnie co innego w swoim Dzienniku. W tym
ostatnim, w czasie bezsennych nocy wyśmiewał się z tego, co propagował w
swoim Dzienniku.
Tutaj nie wiem, czy potrafię się dobrze wytłumaczyć.
Suworin nie był takim publicystą, który przyciśnięty do muru przez cenzurę
wygłupia się pisząc rzeczy, w które zupełnie nie wierzy. Nie było to tak
proste. Suworin w swoje artykuły wierzył i nie wierzył, pisał je w dzień,
przeinaczał w nocy. Opowiada się na przykład za parlamentaryzmem, podczas
kiedy "Nowoje Wriemia" broniło ustroju autokracji policyjnej.
Zwłaszcza zwrócił moją uwagę incydent całkowicie
głupi. Oto w związku z polityką na Dalekim Wschodzie zapisuje Suworin pewne
dotkliwe upokorzenie wyrządzone Rosji przez Anglików na tamtym terenie. Syn
Suworina zapytuje go: Czyżby cesarz to zniósł? Suworin odpowiada: Zniesie,
przecież on jest tylko pułkownikiem.
Chodzi o to, że Mikołaj II w chwili śmierci
ojca miał rangę pułkownika. Nie chciał sam siebie awansować. Stąd mówiono,
że cesarz dorósł do rangi tylko pułkownika i argument ten działał i poniżał
go. Suworin powtarza ten żart. Hrabia Henryk z Nieboskiej swój brak
wiary przesłania patosem, Rosjanin XX wieku - dekadenckim żartem.
 
4
Kilka lat później, w czasie wojny japońskiej,
Kuprin, utalentowany nowelista rosyjski, przedtem zawodowy oficer i wychowanek
szkół wojskowych, ogłasza nowelkę o szpiegu japońskim. Szpieg ten schwytany
zostaje w domu publicznym, ponieważ podła prostytutka rozpoznała Japończyka,
a jej amant, podły policjant tajny, skorzystał z radością z tej wiadomości
dla swojej kariery. Jak najgorętsze sympatie autora skierowane są w stronę
tego szpiega państwa, z którym Rosja właśnie toczyła wojnę, a jak największa
antypatia do osób, które go schwytały i wydały. Można mieć obrzydzenie do
każdej łapanki, ale w tych sympatiach rosyjskiego oficera do obcego szpiega
wolno upatrywać dekadencję.

 

(...)
Przeczytałem ostatnio dwie rozprawy o
Brzozowskim, Stawara i Miłosza. Różnię się zasadniczo z obydwoma tymi
inteligentnymi ludźmi. Obydwaj wychodzą z założenia, że udział
Brzozowskiego w prowokacyjnej sieci policji cesarsko-rosyjskiej jest kłamstwem
i oszczerstwem. Na zeznania Bakaja wzruszają ramionami i solidaryzują się z
tymi pogłoskami, które sugerują, że kiedy się ma sprzeczne z sobą zeznania
agenta rosyjskiej policji i literata polskiego, to należy wierzyć nie
Rosjaninowi, lecz Polakowi. Natychmiast obydwaj przyznają, że Brzozowski
zdefraudował w młodości pieniądze publiczne, do czego się zresztą przyznał.
Mam wrażenie, że historię rosyjskiego ruchu
eserów, biografię Burcewa i rolę Bakaja znam. Do Burcewa, wybitnego esera, zgłosił
się Bakaj, agent policji śledczej, wypowiedział przed nim "pokajanje",
skruchę, że się zajmował pracą tak paskudną i w charakterze ekspiacji
powiadomił Burcewa o znanych mu prowokatorach pracujących z ramienia policji
politycznej w różnych stronnictwach politycznych, między innymi wydał w ten
sposób Brzozowskiego. Ten, kto tak jak ja studiował w swoim czasie gruntownie
te wszystkie makabryczne historie, ten nie może mieć źdźbła wątpliwości
co do szczerości Burcewa i szczerości Bakaja. Temu ostatniemu nie mogło zależeć
na jakichś intrygach przeciw Brzozowskiemu. Od środowisk polskich był zupełnie
oddalony. Dla mnie nie ulega wątpliwości,
że Brzozowski był prowokatorem. Rehabilitowanie jego jest historycznym błędem.
Co więcej - może to bardzo oburzy wielbicieli
Brzozowskiego - ale powiem, że ten nikczemny zawód Brzozowskiego odbijał się
na jego twórczości. Bardzo mi przykro, iż to mówię, właśnie dlatego, że
jestem przeciwnikiem ideowym tego pisarza i filozofa i ktoś może pomyśleć,
że w ten sposób ułatwiam sobie z nim polemikę. Oświadczam z góry, że
takie przypuszczenie będę uważał za osobistą obelgę. Udział w policyjnej
prowokacji jest czymś moralnie tak obrzydliwym i nikczemnym, że nigdy na największego
ideowego wroga nie rzuciłbym takiego podejrzenia. Ale w sprawie Brzozowskiego,
na skutek zeznań Burcewa i Bakaja, udział tego pisarza w prowokacji uważam za
stwierdzony. Mam całkowite zaufanie do Burcewa, a więc pośrednio do Bakaja.
Otóż dla zostania prowokatorem nie wystarcza nędza,
tak jak często wystarcza nędzy, aby jakaś głupia dziewczyna zostawała
prostytutką. Prowokacja to rzecz o wiele bardziej perwersyjna niż wszelkiego
rodzaju prostytucja. Aby zostać prowokatorem, trzeba mieć umysł skorumpowany,
perwersyjny. Zajmowanie się prowokacją wymaga specyficznej perwersji w ustroju
moralnym człowieka. Nie tylko wielcy prowokatorzy, jak Azef, Hapon, ale także
organizatorzy prowokacji, jak Zubatow, Gierasimow, Ratajew, Raczkowski, Zawarzin,
to nie ludzie normalni, zwyczajni, to indywidualiści o specjalnie perwersyjnym
charakterze.
W działalności Brzozowskiego pociągała
czytelników ta "inność" poglądów w stosunku do tradycyjnych pojęć
przeciętnego polskiego inteligenta. Człowiek zmęczony szablonem zawsze przez
przekorę szuka przekory. To właśnie Miłosz, będący zresztą apologetą
Brzozowskiego, wskazuje jak ten pisarz nienawidził wszystkiego, co było uważane
za polskie, arcypolskie. Jego ataki na Sienkiewicza były niesłychanie płytkie,
lecz wówczas wydawały się głębokie, ponieważ przynosiły coś specjalnie
nowego. Działała w Brzozowskim - wybaczcie - jakaś perwersja zdrady w
stosunku do tej uczuciowości, która go wychowała jako Polaka.
Miłosz powołuje się także na to, że
Brzozowski był popularny wśród pisarzy piszących w endeckiej prasie
podziemnej podczas okupacji. Chodzi tu zapewne o Jana Dobraczyńskiego i
Pietrzaka. Sądzę, że zainteresowało ich nawrócenie się Brzozowskiego na
katolicyzm, jego kult kardynała Newmana, który z anglikanizmu przeszedł na
katolicyzm. Znowuż oburzę moich czytelników, ale czy nie można uważać tego
nawrócenia za nowy dowód braku wierności wobec swego środowiska. Brzozowski
był przecież jak najbardziej związany z kołami ateistycznymi i
materialistycznymi. I oto raptem porzuca je dla mistycyzmu. Szaweł zmieniający
się w pobożnego Pawła, czy też umysł inteligentny o specjalnej perwersji?
Styl Brzozowskiego był mętny. Oto urywek z jego
rozważań filozoficznych:
"Dzisiejszy stan ludzkości jest najgłębszym
dziełem metafizycznym człowieka, najgłębszą rzeczywistością i przede
wszystkim rzeczywistością. Miasta nasze, wojny, fabryki, dzieła sztuki, nauka
- to nie jest sen, poza którym stoi coś głębszego, co może wyzwolić. Jest
to absolutna niedająca się zredukować rzeczywistość".
Nie rozumiem, jak można "redukować"
rzeczywistość. Dla mnie tego rodzaju rozważania to epatowanie snobów innymi
słowami, zwyczajne wygłupianie się.
Ale oto konkretnie wyrażona myśl Brzozowskiego:
"Wysiłek umysłowy może stać się pracą
jedynie przez związek swój z pracą fizyczną i wpływ swój na nią".
Praca fizyczna, a więc praca wyłącznie mięśni.
Jest to praca typowa dla konia lub wołu. Człowiek poruszający łopatą już
kieruje tą łopatą przy pomocy swoich władz umysłowych. Właściwy
postęp ludzkości polega na tym, że w pracy ludzi coraz mniejszą rolę
odgrywają mięśnie, coraz większą intelekt. Robotnik z łopatą jest w
zaniku w naszej cywilizacji, w zamian za niego mamy montera, majstra,
maszynistę, inżyniera. Na tym właśnie polega postęp. De gradacja pojęcia
pracy do wysiłku mięśniowego to obraza ludzkości. Według powyższej
definicji Brzozowskiego praca Einsteina nie byłaby pracą, ponieważ nie miała
elementów pracy fizycznej.

 

 

PROWOKACJA
 
1
Zarządy i personel warszawskich bibliotek
naukowych składają się z ludzi wyjątkowo uprzejmych i gotowych pomóc
literatom w ich pracy. Niestety w bibliotekach tych brak wielu książek jak
najbardziej mi niezbędnych. Jedno British Museum w Londynie lepiej jest w książki
polskie i rosyjskie zaopatrzone niż wszystkie razem biblioteki warszawskie.
Brakuje na przykład pamiętników generała Zawarzina, szefa żandarmów w Królestwie
Polskim w 1905 roku - książki dla badacza polskiego ruchu rewolucyjnego
bardzo pomocnej. Brakuje pamiętników Borysa Sawinkowa, przywódcy eserów, a są
tylko ich strzępy w postaci skrótu w popularnej broszurce. Brak podstawowych
wspomnień generała Gierasimowa, nie ma wspomnień Burcewa, nie ma obłudnej
autobiografii Hapona. Toteż w tym, co napiszę poniżej, w dużym stopniu będę
się opierał na swej pamięci. Trudno mi było pojechać do Londynu, aby pisać
o czasach związanych z okresom rewolucyjnym w Rosji i Polsce.
 
2
Zresztą może się trochę unoszę używając
wyrazów "okres rewolucyjny". Temat, którym się poniżej zajmę, jest
tematem marginesowym, jest dalszym ciągiem tego, co pisałem poprzednio o
dekadencji władzy monarszej w Rosji w początkach XX wieku. Obrzydliwe metody
policyjne, brak kontroli nad tymi metodami będą treścią mego opowiadania.
Zacznijmy od uściślenia znaczenia terminu:
"prowokacja". "Jeśli nie będzie prowokacji, zamach się nam uda" - powiada rewolucjonista. W tym sensie wyraz
"prowokator" oznacza tylko szpicla, który się wcisnął w szeregi
rewolucjonistów i składa denuncjacje do policji. Powszechnie się mówi:
"prowokatorzy" w znaczeniu konfidentów, czyli ludzi, którzy należąc
do środowiska rewolucyjnego jednocześnie są na usługach policji.
Zresztą policja kryminalna także korzystała z
usług konfidentów. Ktoś mi opowiadał, jak na jakimś wielkim dworcu
kolejowym kradzieże bagażu zostały zlikwidowane właśnie przy pomocy
konfidentów wśród złodziei.
Oczywiście tego rodzaju metody policyjne nie są
moralne. Władze państwowe nie powinny się posługiwać środkami
niemoralnymi, taka jest zasada prawa rzymskiego. Ale policja przeciwko tym
zarzutom moralnym wysuwa argument dogodności, utylitaryzmu. Konfidenci ogromnie
ułatwiają walkę z przestępczością. Bez ich pomocy byłoby o wiele
trudniej.
Nie wdając się w dyskusję o tych kwestiach,
spróbuję opierając się na znajomości stosunków policyjnych w Rosji w
pierwszym dziesięcioleciu XX wieku, uzasadnić, że współpraca z
konfidentami to co innego, a prowokacja co innego.
Konfident to po prostu szpieg, obserwuje pewne
zjawiska i o nich informuje swoją zwierzchność. Szpiegostwo wojskowe istnieje
od czasów, odkąd istnieją wojny. Niektóre narody pogardzają szpiegami - inne, przeciwnie, mają ich w wielkiej estymie. Na przykład Anglicy. Każdy
szanujący się i, co gorzej, szanowany Anglik, zamieszkały za granicą, jest
wciągnięty do sieci szpiegowskiej.
Natomiast prowokator to coś o wiele więcej niż
szpieg. Jest to człowiek, który wywołuje pewne fakty, stwarza je, aby na tym
tle dać okazję policji do ujmowania przestępców i otrzymywania za to
odpowiednich nagród.
Wiele już razy pisałem o tym, że tak jak myśliwy
musi podhodowywać sobie zwierzynę do polowania, tak żandarmi i "ochrannicy"
cesarscy hodowali sobie rewolucjonistów przy pomocy prowokatorów, aby mieć
kogo aresztować, wydawać, odnosić policyjne zwycięstwa. Ochrana w latach o
których piszę, prowadziła istotnie akcję, której nie można inaczej nazwać,
jak racjonalnym rozmnażaniem rewolucjonistów. Była nawet dyskusja w sferach
decydujących o działalności policyjnej, wynikiem której była jasno i wyraźnie
sformułowana dyrektywa: owszem, agenci policyjni powinni wchodzić do najwyższych
instancji partii rewolucyjnych, kierować ich działalnością. W ten sposób
żandarmi współdziałali z mordowaniem dygnitarzy cesarskich rękami własnych
agentów.
Szczegółowa historia policyjnych prowokacji w
Rosji w tym okresie jak najbardziej potwierdza zdanie powyższe.
Rzecz inna, że prowokatorzy policyjni nie
wszystko opowiadali policji i kierownicy policyjni nie byli informowani co do
wszelkich akcji. Schemat tak wyglądał: prowokator zawiadamia swój urząd
policyjny: gotuje się zamach na generał-gubernatora, na ministra, na cara.
Odpowiedź: dobrze, pilnujcie, macie na to pieniądze. Te ostatnie wypłacano
bardzo hojnie. Potem zamach się odbywa, ten lub ów jest zamordowany i
prowokator wydaje policji drugorzędnych sprawców. Mówimy: drugorzędnych, bo
ten, kto rzucał bombę lub strzelał z browninga był figurą drugorzędną, był
pionkiem; w większości udanych zamachów głównymi ich organizatorami byli
prowokatorzy. Tak było z zabójstwem ministra Plehwego, wielkiego księcia
Sergiusza, gubernatora Bogdanowicza, prokuratora Pawłowa, naczelnika miasta
Petersburga von der Launitza i szeregiem innych, a także z nieudanymi zamachami
na samego cara. Agent policyjny Azef przygotowywał zamach na samego cara, który
się nie udał nie z jego winy.
Doszło do tego, że konkurujące z sobą
departamenty policyjne tworzyły rozłamy w partiach rewolucyjnych, aby mieć własne
partie, własnych prowokatorów. Tak na przykład latem 1906 roku był zamach
na premiera Stołypina. Dwóch elegancko ubranych oficerów gwardii zajechało
przed jego letnią rezydencję i weszło do przedpokoju czekając na audiencję.
Był tłok interesantów tego dnia i jeden z tych oficerów, a raczej
przebranych rewolucjonistów, upuścił bombę niechcący. Sam Stołypin ocalał,
oblał mu tylko twarz atrament z kałamarza, który stał na biurku, ale sześćdziesięciu
ludzi było zabitych i rannych, między innymi dwaj zamachowcy oraz dzieci
ministra.
Generał Gierasimow na wieść o zamachu wykrzyknął:
- To nie mój agent, to zrobili socjal-rewolucjoniści maksymaliści pułkownika
Trusiewicza.
Istotnie pułkownik Trusiewicz miał prowokatora
Resa, który działał w partii socjal-rewolucjonistów maksymalistów,
natomiast socjaliści-rewolucjoniści "prawdziwi", których wodzem
organizacyjnym był Azef, w tym czasie agent generała żandarmów Gierasimowa,
nic z tym zamachem wspólnego nie mieli.
Przeciwnie, Azef kazał nawet
socjalistom-rewolucjonistom wydać odezwę odżegnującą się od tego zamachu.
Ponieważ wymówiliśmy nazwisko Stołypina, więc
w formie dygresji przytoczymy przykłady jego odwagi osobistej. W drugiej Dumie
Państwowej podniósł dłoń do góry i zawołał:
- Nie zastraszycie!
Dostał wiadomość, że do zamachu na jego osobę
przygotowuje się niejaki kapitan lotnictwa Maciejewicz (Maciewicz). W tych
czasach aeroplany były całkowitą nowością i lot aeroplanem stanowił taki
sam akt odwagi, jakim jest dzisiaj skok na spadochronie. Zamachowcy często popełniali
samobójstwo po dokonanym zamachu, tak że Stołypin nie mógł liczyć na to,
że Maciejewicz dokonując zamachu oszczędzać będzie własne życie. A jednak
Stołypin dowiedziawszy się o przygotowaniach Maciejewicza pojechał na
lotnisko.
- Czy jest tu kapitan Maciejewicz?
- Jest.
- Chciałbym, aby mnie przewiózł aeroplanem.
I Stołypin pojechał aeroplanem w towarzystwie
Maciejewicza, który przecież w każdej chwili mógł spowodować jakąś awarię,
wskutek której zginęliby obydwaj.
Następnej nocy Maciejewicz odebrał sobie życie
wskazując w liście przedśmiertnym, że nie byłby w stanie spojrzeć w oczy
swoim kolegom rewolucjonistom.
Zapytywano Stołypina, jak mógł się odważyć
na czyn tak szaleńczy. Odpowiedział: - Spojrzałem temu człowiekowi w oczy
i zrozumiałem, że ma zbyt mało odwagi, aby popełnić morderstwo.
Stołypin w 1911 roku został zamordowany w
Kijowie podczas przedstawienia teatralnego, przez prowokatora Bogrowa. Był to
jeden z licznych w tych czasach wypadków, że agent policyjny był agentem
rewolucjonistów.
 
3
Poza formalno-historycznym tłem prowokacji
istnieje jeszcze prowokacja jako zagadnienie psychologiczne. Wielki Dostojewski
twierdził, że w każdym człowieku walczy czynnik dobra z czynnikiem zła. Ale
Dostojewski był jednak człowiekiem zbyt szlachetnym, zbyt dobrym, aby wczuć
się w psychologię tych prowokatorów, których nam maluje historia
rosyjsko-cesarskiej prowokacji
w tych czasach. Przygnębia podłość tych ludzi. Na przykład uczucie koleżeństwa,
wspomnienie wspólnego niebezpieczeństwa. Przecież to w każdym człowieku
działa przez życie całe. Spotkałem kiedyś na ulicy listonosza, którego nie
poznałem. Przypomniał mi, że kiedyś byliśmy razem w patrolu i że razem
byliśmy wtedy solidnie ostrzelani. Ucałowaliśmy się serdecznie na ulicy.
Chyba to było zrozumiałe i stanowiło objaw często spotykany. Tymczasem tu
Rutenberg, który kiedyś leżał obok Hapona pod kulami na śniegu, który go
potem ratował, przebierał, przechowywał, morduje tego Hapona. Azef,
wychowanek i wielbiciel Gierszuniego, targuje się o życie tego Gierszuniego,
żąda pięćdziesiąt, potem dwadzieścia pięć tysięcy, jednocześnie
utrzymując z tym Gierszunim najserdeczniejsze stosunki. Ludzie związani wspólną
walką nadsłuchują razem nocami, czy nie skrada się ku nim niebezpieczeństwo,
potem wydają, sprzedają siebie nawzajem.
Psychologia prowokacji występuje w zupełnie
podobnych objawach u oficerów policji, którzy ją organizują, jak u agentów,
którzy ją uprawiają. Jest to psychologia jakiegoś wyżywania się w
zdradzie. Są podobno kobiety miłujące zdradę, uprawiające zdradę z samej
miłości zdradzania. Nie bardzo w to wierzę. W sprawach erotycznych istnieje
perwersja ciągłej zmiany i tej cechy chorobliwej czy nienormalnej, w każdym
razie niesympatycznej, nie można jednak przyrównywać do tak nikczemnego umiłowania
zdrady, jakie spotykamy w dziejach prowokacji. Jeśli po kolei wyliczymy
prowokatorów, to przekonamy się, że byli to ludzie wykształceni, mający
dyplomy lub przynajmniej wyższe studia, mogący zapracować na życie w
przyzwoity sposób. Ale nie! Odpowiadała im atmosfera zabójstw i zdrady. Jeśli
byli z natury tchórzami, czemuż nie opuścili szeregów rewolucyjnych, czemuż
asekurowali swoje nędzne życie wydawaniem towarzyszy.
Klasycznym typem prowokatora był inżynier Jewno
Azef, urodzony w Łyskowie, w powiecie wołkowyskim, tam gdzie znajduje się grób
poety Franciszka Karpińskiego. Rodzice jego to byli biedni Żydzi, on sam skończył
gimnazjum, ukradł osiemset rubli, pojechał do Karlsruhe na politechnikę i
stamtąd napisał do Departamentu Policji, że obserwuje tu koło socjalistyczne
i rewolucyjne, studenckie, że mógłby o nim przesyłać wiadomości. Koła
takiego nie było, ale Azef sam je założył i od czerwca 1893 roku jest na pensji policyjnej, która się stale podnosi,
chociaż Azef jednocześnie systematycznie zbiera ofiary na rewolucję i ofiary
te kradnie.
Nie będziemy się tu wdawali w szczegółową
chronologię działalności Azefa w charakterze wodza rosyjskich socjalistów
rewolucjonistów i agenta policji jednocześnie. Powiemy, że obfitowała ona w
incydenty sprzeczne. Od czasu do czasu powstawały w partii podejrzenia, że ma
stosunki z policją. Zdarzało się to dość często. Wtedy Azef reagował
bardzo energicznie. Niejaki Tatarow był jednym z tych, którzy zaczęli rzucać
podejrzenia na Azefa. Został z rozkazu Azefa zastrzelony przez innych
rewolucjonistów w mieszkaniu swych rodziców, na oczach matki, popadii, w
Warszawie, gdyż jego ojciec był prawosławnym proboszczem cerkwi na Pradze. Z
drugiej znów strony Azef odbiera hołdy nadzwyczajne. Breszko-Breszkowska, później
nazywana "babunią rewolucji rosyjskiej", na zjeździe w Genewie kłaniała
mu się w pas starorosyjskim zwyczajem. Szereg ludzi wybitnych i rewolucjonistów
zajadłych uwielbia Azefa. Było to tym ciekawsze, że powierzchowność Azef
miał odrażającą. Wyłupiaste oczy, nalaną i przekrzywioną fizjonomię,
brak szyi, obrzydliwą budowę ciała, ruchy goryla. Na ulicy ludzie odwracali
się od niego z obrzydzeniem.
Zamachy swe utajał Azef przed policją.
Najklasyczniejszym dla jego działalności był zamach na Plehwego. Temu
ministrowi, zdaje się najzupełniej słusznie, przypisywano organizację
pogromu żydowskiego w Kiszyniowie. Od tego czasu twarz Azefa wykrzywiała się
ze złością na samo wspomnienie nazwiska Plehwego. Nigdy nie odmówił jałmużny
małym chłopcom, żebraczkom żydowskim, kiedy mieszkał w Wilnie, obdzielał
ich nawet hojnie. Zemstę Plehwemu poprzysiągł w związku z pogromem w
Kiszyniowie. Zresztą sam Pobiedonoscew określił Plehwego wyrazem: "łajdak".
Była to niewątpliwie figura nikczemna, mówiąc nawiasem jeden z miłośników
prowokacji.
Plehwe został zabity przez terrorystę Sazonowa,
który rzucił na jego powóz bombę ważącą dwanaście funtów. Sazonow był
ranny w czasie tej akcji i potem skazany na więzienie dożywotnie. Azef był
kierownikiem tego zamachu, oczywiście w tajemnicy przed policją, której
powydawał jego uczestników.
Bardzo jest też ciekawe, że Azef, który
prowadził grę tak niebezpieczną, był tchórzem, a może tylko od czasu do
czasu miał histeryczne ataki tchórzostwa. Wtedy - jak ktoś opisuje - trzęsło się mu całe opasłe
cielsko, a twarz potniała i wciskała się między ramiona.
Plehwe był zabity w dniu 28 lipca 1904 roku, a w
kilka miesięcy później, bo dnia 17 lutego 1905 roku, zabity został generał-gubernator
moskiewski wielki książę Sergiusz Alaksandrowicz i organizatorem tego zamachu
był znów Azef, chociaż wykonawcą Rosjanin Kalajew. W ogóle obok zboczeńców-prowokatorów
ruch eserowski obfitował w osobistości bardzo sympatyczne, ofiarne. Takim był
niewątpliwie Kalajew. Stał już raz z bombą i czekał na karetę wielkiego
księcia, ale bomby nie rzucił, ponieważ w karecie prócz Sergiusza
Aleksandrowicza jechała także jego żona oraz jego bratanek i synowica, dwoje
dzieci. Azef zgromił go za te skrupuły, lecz sąd rewolucyjny uznał jego postępowanie
za słuszne.
Żona Sergiusza Aleksandrowicza, Elżbieta Teodorówna,
była rodzoną siostrą cesarzowej. Była to osoba niezwykłej piękności i
bardzo egzaltowana. Odwiedzała mordercę swego męża w więzieniu, błagała
go, aby się nawrócił, po czym sama została zakonnicą. Zginęła dopiero
podczas rewolucji.
Po rozwiązaniu pierwszej Dumy Państwowej niektóre
sfery polityczne uwzięły się przekonać cesarza, chwiejnego,
zdezorientowanego, mało inteligentnego, że droga reform jest bezcelowa, że
należy użyć twardej ręki. Policja polityczna była w pierwszej linii
zainteresowana, aby terror odżył z jak największą siłą. Były to złote
czasy dla Azefa. Stołypin sam nakazywał organizowanie zamachu przeciw sobie z
małym zresztą warunkiem, aby się ten zamach nie udał. Azef organizował
jednocześnie zamach na samego cara, i to całkiem na serio, w którym Mikołaj
II miał zginąć. Widać z tego, że Azef nienawidził tego ostatniego cara.
Wszystko było zorganizowane jak najlepiej. Znalazł się marynarz, który chciał
zastrzelić cesarza podczas pewnej uroczystości na krążowniku. Ale zabrakło
mu serca: cesarz zupełnie przypadkowo zwrócił się właśnie do niego i oddając
mu pusty kieliszek poprosił go grzecznie: - Gołąbeczku, przynieś mi trochę
wina. Podobno Mikołaj II miał oczy liliowe, smutne, melancholijne,
sympatyczne.
Azef miał życie podwójne nie tylko w stosunku
do rewolucji i policji. Miał także podwójne życie osobiste. Miał żonę
legalną, ideową rewolucjonistkę, i miał z nią dzieci, dla których był
najczulszym ojcem. Miał jednocześnie drugą kobietę, z którą przebywał dłużej
i częściej, na którą wydawał ogromne pieniądze, kradzione w kasach
partyjnych. Miała brylanty, kolie, klejnoty, suknie. Z zawodu była śpiewaczką
kabaretową z pochodzenia mieszczaneczką z cnotliwej rodziny małego miasteczka
w Niemczech zachodnich. Ciekawe, że obie te kobiety kochały go szczerze; żona
nigdy nie uwierzyła, aby mógł być zdrajcą, kochanka opiekowała się nim i
zasilała gotówką, gdy po wybuchu pierwszej wojny światowej stracił
wszystkie swe pieniądze, które lokował w rosyjskich papierach wartościowych.
Azef był geniuszem nie tylko w prowokacji, ale i
w organizacji. Dla śledzenia na przykład ministrów i dostojników
przeznaczonych na odstrzelenie wymyślił system izwoszczyków, czyli dorożkarzy,
którzy jeżdżąc po mieście mogli bez zwrócenia uwagi policji zatrzymywać
się przed ministerstwami lub prywatnymi mieszkaniami dygnitarzy. Taką samą
rolę spełniali sprzedawcy papierosów lub gazet. Zabicie ministra wymagało długich
miesięcy obserwacji. Rewolucjoniści nie liczyli na okazje. Kiedy planowano
zamach na ministra Durnowo i kiedy w tym celu był ustawiony naprzeciwko jego
ministerstwa rewolucjonista w charakterze gazeciarza, to zdarzyło się, że
Durnowo zbliżył się do niego i kupił "Nowoje Wremia". Terrorysta był
bezradny i musiał zrezygnować ze skorzystania z tego zbiegu okoliczności.
 
4
Burcew był człowiekiem czystym, ideowym i
prawym. Po ogłoszeniu manifestu konstytucyjnego w 1905 roku zjechał do
Petersburga i zameldował się pod własnym nazwiskiem w jakimś hoteliku. Po
pewnym czasie zjawia się u niego urzędnik policyjny i powiada:
- Pan jest ten sam Burcew przez nas
poszukiwany?
- Ten sam.
- To niech pan ucieka, póki czas, póki pana
nie aresztujemy...
- Ani myślę.
Po pół godzinie ten urzędnik wraca.
- Panie Burcew, nie będziemy pana aresztować,
zameldujemy pana pod obcym nazwiskiem.
- Nie, nie zgadzam się.
Burcew wiedział, że administracja nie zechce
kompromitować nowej konstytucji mnożeniem aresztowań. Pozostawiła Burcewa w spokoju. Zaczął wydawać
legalnie pismo rewolucyjne pt: "Byłoje". W tym piśmie pozwolił sobie
na następujący dowcip: ogłosił spis książek skonfiskowanych w ciągu
ostatnich miesięcy. W tym spisie figurował następujący sensacyjny tytuł: Cesarz
Mikołaj II. Mowy na świętach pułkowych.

Była to prawda. Burcew sam wydał mowy cesarza
m.in. na świętach pułkowych, ponieważ cesarz mówił w kółko jedno i to
samo: "Piję za zdrowie świetnego..." - tu następowała nazwa pułku.
Burcew zebrał stokilkadziesiąt takich mów i wydał je celem ośmieszenia
monarchy. Książkę skonfiskowano. Ten Burcew miał jednak w sobie materiał na
dziennikarza typu Rocheforta, Daudeta lub Nowaczyńskiego.
Bakaj zgłasza się do Burcewa. Kiedyś był małym
prowokatorem, dziś urzędnikiem centrali policyjnej. Chce opuścić ten zawód,
ale wpierw chce wywrzeć zemstę na policji, chce dopomóc sprawie rewolucji.
Posiada listy prowokatorów.
Zaczyna się współpraca Burcewa z Bakajem. Ten
pierwszy zna się na ludziach, sam jest człowiekiem nieskazitelnym pod każdym
względem. Obaj wiedzą teraz, że w partii socjalistów-rewolucjonistów jest
jakiś szpieg wszystkowiedzący. Bakaj zna jego pseudonim policyjny: Raskin.
Burcew zaczyna domyślać się prawdy.
Burcew wyjeżdża z Petersburga, ponieważ stołypinowska
reakcja bierze górę. We wrześniu 1908 roku siada do przedziału pociągu pośpiesznego
biegnącego przez Niemcy. Burcew wie, że w tym przedziale jedzie były dyrektor
departamentu policji, usunięty stamtąd i noszący zadrę w sercu za
dyskwalifikację, poza tym arystokrata z pochodzenia i obyczajów, dumny ze
swego pokrewieństwa z domem cesarskim i nie lubiący swego dawnego przyjaciela,
a obecnego premiera, Piotra Arkadiuszewicza Stołypina. Burcew zaczyna błagać
Łopuchina o odpowiedź na pytanie, kto to jest Rasikin, i jednocześnie
opowiada o właściwej roli Azefa w partii, że Azef był organizatorem takich i
takich zamachów, że zrobił to i tamto. Łopuchin słucha tego z coraz większym
rozdrażnieniem, aż wreszcie bierze walizkę, bo już wysiadał, i mówi na pożegnanie:
- Nie znam żadnego Raskina, a inżyniera Jewno
Azefa widziałem wszystkiego kilka razy.
 
5
Burcew ogłasza, że Azef jest prowokatorem. Wywołuje
to oburzenie wśród rewolucjonistów i Burcew staje przed sądem partyjnym. Członkami
tego sądu są najpoważniejsze figury rewolucyjne: książę Kropotkin,
anarchista o światowym rozgłosie. (Będąc w Londynie w pewnej wielkiej
drukarni podczas wojny widziałem w biurze głównym za gablotą dzieła
Kropotkina po angielsku; zarząd tej drukarni był dumny, że te książki się
tu drukowały, nie wiem zresztą dlaczego, czy dlatego że Kropotkin był
anarchistą, czy też dlatego że był księciem.) Poza tym w tym sądzie brali
udział Łopatin i Wiera Figner, uczestniczka zamachu na życie jeszcze
Aleksandra II. Poza tym byli obecni: Czernow i Natanson. Obrońcą Azefa był
Sawinkow - przemawiał do Burcewa tymi słowy: "Zwracam się do was, Włodzimierzu
Lwowiczu, jako do historyka rosyjskiego ruchu rewolucyjnego i proszę, abyś
wskazał, czy istnieje w dziejach tej rewolucji, które znają Żelabowa,
Gerszuniego, Sazonowa, oraz w dziejach rewolucyjnych innych narodów
europejskich imię świetniejsze niż imię Azefa".
A Wiera Figner mówiła do Burcewa: "Czy pan
wiesz, co zrobisz, skoro dowiedziona zostanie niesłuszność pańskich urojeń?
Będziesz pan musiał palnąć sobie w łeb, nie pozostanie nic innego".
Burcew nosił z sobą truciznę.
Ale Azef oświadczył, że wyjeżdża do Berlina
i podał adres jakiegoś pensjonatu, w którym się zatrzyma. Po jego wyjeździe
Burcew otrzymał list od Łopuchina, w którym ten donosił, że Azef odwiedził
go w jego mieszkaniu w Petersburgu i błagał, aby go nie wydawał. Łopuchin
donosił także, iż napisał do Stołypina, żądając zabezpieczenia przed
wizytami podobnych indywiduów.
Był to piorun z jasnego nieba. Sąd wysłał do
Berlina kogoś, kto miał sprawdzić, czy Azef był w pensjonacie, w którym miał
się zatrzymać. "Wasze najgorsze przypuszczenia okazały się słuszne" - zadepeszował ten wysłaniec.
Potem Azef przyjechał do Paryża. Odwiedził go
wieczorem Sawinkow i zadał szereg pytań. Azef odmawiał odpowiedzi i w kilka
godzin później wyjechał nie wiadomo dokąd.
Mieszkał w Berlinie ze swoją kochanką. Umarł
podczas wojny. Na grobie na cmentarzu berlińskim nie ma żadnego napisu.

 

 

WOJNA ROSYJSKO-JAPONSKA


 

1


Przedstawiliśmy dotychczas bieg wydarzeń w XX wieku w Europie jako zdążający
do stworzenia antyniemieckiego trójkąta: porozumienia Anglii, Francji i Rosji.
Już od wstąpienia na tron Edwarda VII Anglia zbliża się politycznie do
Francji, a przecież Francja jest szeregiem konwencji jawnych i tajnych związana
z Rosją. W myśl więc przysłowia: "Przyjaciel twego przyjaciela jest moim
przyjacielem" Anglia zbliżając się do Francji zbliża się do Rosji.

Przypominamy, że układ ujawniający współpracę anglo-francuską i wyrównujący
antagonizmy między tymi dwoma państwami, to układ w sprawie Maroka i Egiptu i
innych spraw mniejszej wagi, podpisany w dniu 8 kwietnia 1904 roku. W układzie
tym, mówiąc ordynarnie Francja zrzekła się Egiptu na rzecz Anglii, a Anglia
Maroka na rzecz Francji. Układ ten podpisany był już po wybuchu wojny
rosyjsko-japońskiej, ale oczywiście atmosfera umożliwiająca jego zawarcie była
tworzona przez kilka lat poprzednich.

Wojna rosyjsko-japońska wybuchła 8 lutego 1904 roku st. st. i wojnę tę
porównać można do wywrócenia szachownicy. Figury szachowe potoczyły się po
podłodze i należało je dopiero zbierać i przypominać sobie, jakie uprzednio
zajmowały miejsca.

Dla Francji i Niemiec wojna rosyjsko-japońska oznaczała osłabienie, a
nawet czasowe sparaliżowanie militarnego sojusznika Francji, to jest Rosji. W
miarę klęsk rosyjskich na Dalekim Wschodzie Francja jako sojusznik traci w
oczach angielskich. Traktat z kwietnia 1904 roku był podpisany tylko dlatego,
że był ułożony i omówiony o wiele przedtem.

Dla Niemiec wojna rosyjsko-japońska oznaczała tyle, co sygnał kolejowy:
droga wolna. Niemcy uznały ją za okazję do polityki kuszenia Rosji sojuszem z nimi i
agresywnego występowania
przeciwko Francji i nawet Anglii.

Wreszcie Anglia miała układy sojusznicze podpisane z Japonią. Zwycięstwa
japońskie przerastały przewidywania Anglii. Powstawało pytanie, co robić z
nową sytuacją na Dalekim Wschodzie.
 

2

Wojna rosyjsko-japońska przekreślała całą politykę Wittego. Ten mąż
stanu dążył do usadowienia się Rosji na Dalekim Wschodzie w sposób
pokojowy, jako sojusznika i Chin i Japonii. W swoich wspaniałych pamiętnikach Witte opisuje, że w 1901 roku przyjeżdżał do Petersburga margrabia Ito,
który imieniem Japonii proponował Rosji układ, który Witte uważał za
dobry. Japonia zgadzała się na posiadanie Portu Artura przez Rosję, zgadzała
się, że kolej wschodniochińska będzie strzeżona na terytorium chińskim
przez wojska rosyjskie. Dla siebie żądała wolnej ręki w Korei. Widać, że
Japonia stała wówczas przed dylematem, czy iść z Rosją, czy iść z Anglią.
Petersburg wbrew Wittemu odrzucił propozycje Ito i od tej chwili Japonia
zdążała do wojny.

Jak wielu mężów stanu Witte ma tendencję do upraszczania stanowiska
swoich przeciwników politycznych. Sugeruje nam w swoich pamiętnikach, które są
zarówno namiętne, jak wspaniałe, że źródłem zła był cesarz Mikołaj II,
który na Dalekim Wschodzie protegował Biezobrazowa, Wonlarlarskiego i
innych spekulantów, którzy posiadali koncesje leśne na rzece Jalu w Korei.
Poza tym cesarz nienawidził Japończyków, bo podczas podróży w tym kraju,
jeszcze za czasów, kiedy był następcą tronu, jakiś japoński wariat czy
fanatyk ciął go szablą po głowie i poważnie zranił.

Wszystkie te sugestie Wittego nie wydają mi się wystarczające. Oczywiście
polityka Wittego była rozumna, ale musiała być także jakaś kontrpolityka, a
nie tylko niechęć cesarza, o której ten zresztą nigdy słowa nie mówił, i
koncesje leśne nad Jalu. Nie mamy jednak żadnych materiałów broniących
polityki rosyjskiej, która doprowadziła do wojny.

Myślę jednak, że stroną agresywną byli Japończycy. Po stronie
rosyjskiej cytowano idiotyczne zdanie ministra Plehwego, który był nie
tylko łajdakiem, jak go nazywał sam Pobiedonoscew, ale i bałwanem, skoro powiedział:
"Rosji potrzebna jest
malutka zwycięska wojna". Japończycy jednak myśleli poważniej, kiedy dążyli
do tej wojny. Zwycięstwo nad Rosją, wielkim mocarstwem europejskim, od razu
zmieniało ich rangę na świecie. Z państwa drugiej klasy, państwa
"egzotycznego", niemal "dzikiego", od razu stawali się mocarstwem
równouprawnionym. Warunki militarne były wybitnie po ich stronie, czego wówczas
w Europie całkiem nie rozumiano. Mówiono: mała Japonia i kolos rosyjski.
Oczywiście że przestrzeń zajmowana przez Japonię była znacznie mniejsza od
Rosji, ale były to terytoria zaludnione, a nawet przeludnione, podczas kiedy
olbrzymia część cesarstwa rosyjskiego była wtedy pusta. Dysproporcja ludności
pomiędzy Rosją a Japonią wcale nie była tak duża. Rzeczą jednak główną
i decydującą było to, że teren wojny był bardzo bliski Japonii, a główne
siły rosyjskie były związane z tym terenem tylko wąską nitką jednotorowej
kolei żelaznej. Dla Japonii była to więc wojna z blisko znajdującym się
nieprzyjacielem, dla Rosji daleka wyprawa kolonialna. Poza tym sam Witte, były
premier rosyjski i wielki patriota swego państwa, wypowiedział o tej wojnie słuszny
aforyzm:

"Japonia nas pobiła, ponieważ wierzyła w swego Boga niezrównanie więcej
niż my w naszego. To nie aforyzm albo raczej aforyzm tak samo słuszny, jak
ten, że w roku 1870 pobił Francję niemiecki nauczyciel szkoły
powszechnej".


Rosja na Dalekim Wschodzie posiadała siły miejscowe, jak na przykład kozaków
zaamurskich i ussuryjskich, posiadała silną flotę skoncentrowaną w Port
Arturze. Rosjanie wierzyli, że ta flota nie dopuści Japończyków do wylądowania
w Azji. Rosyjscy wojskowi nie przypuszczali nawet, że może ich spotkać klęska.
Rosyjski minister wojny, generał Kuropatkin, niewątpliwie świetny biurokrata
wojskowy, jeździł nawet do Japonii przed wojną i wyniósł wrażenie, że
armia japońska nie jest poważna. Publiczność w Europie myślała, że wojna
z Japonią będzie nieomal podobna do niedawnej wojny z chińskimi bokserami.
Nie chciano zrozumieć, że Japonia od kilkudziesięciu lat, nie zaprzepaszczając
swej prastarej cywilizacji, potrafiła przejąć wszelkie zdobycze zachodniej
techniki, zwłaszcza w dziedzinie obrony państwa.

Należy więc przypuszczać, że to Japończycy dążyli do wojny. Mieli ku
temu bardzo poważne powody.
 

3

Dnia 6 lutego 1904 roku Japończycy zerwali stosunki dyplomatyczne z Rosją,
a 8 lutego, znienacka, bez wypowiedzenia wojny, zaatakowali przy pomocy łodzi
podwodnych i torpedowców flotę rosyjską najspokojniej stojącą w Czemulpo,
koło Portu Artura. Trzy główne pancerniki rosyjskie: "Cesarzewicz",
"Retwizan" i "Pałłada" zostały unieszkodliwione. Za jednym
zamachem flota rosyjska Dalekiego Wschodu przestała być zdolna do zwycięstwa
nad flotą japońską. Teoria, że wojna z Japonią będzie możliwa bez
wielkich ofiar, została zniweczona.

Wiadomość o zniszczeniu trzech wielkich pancerników rosyjskich nadeszła
do Petersburga podczas dworskiego balu. Tańców nie przerwano. Ta scena
przypomina mi inną, jak to w czasie dyplomatycznych obrad nad traktatem wiedeńskim,
również podczas balu, przyszła wiadomość o ucieczce Napoleona z Elby i o
jego lądowaniu we Francji.

Bale w Pałacu Zimowym w Petersburgu były wówczas najwspanialsze w Europie;
bale u monarchów w Wiedniu, Berlinie, Londynie w porównaniu z nimi wydawały
się oszczędne i obskurne. Były to blaski zachodzącego słońca. Można uważać
za fatum, że na taki właśnie bal przyszła wiadomość, która była początkiem
końca cesarstwa.
 

4

Jak się przegląda spis generałów i admirałów prowadzących ze strony
rosyjskiej wojnę na Dalekim Wschodzie, to musi dziwić ogromna ilość
nazwisk niemieckich. Stoessel, Gerngross, Kaulbars, Grippenberg, Rennenkampf,
Kleigels, Viethoft i tak bez końca. Czasami się zdaje, że Niemiec jest regułą,
Rosjanin wyjątkiem. Bo rzeczywiście ziemiaństwo pochodzące z ziem łotewskich
i estońskich, tak zwanych guberni nadbałtyckich, opanowało wyższą
administrację rosyjską, a zwłaszcza armię. Ale ci Niemcy, protestanci i w
domu mówiący po niemiecku, jakież natchnienie mogli dać żołnierzowi! Nie
byli bynajmniej tchórzami, sumiennie spełniali swe obowiązki, byli akuratnymi
biurokratami wojskowymi. Ale bitwy ówczesne rozstrzygały się jeszcze przez
szarże kawaleryjskie lub ataki na bagnety. Sama biurokracja wojskowa, chociażby
najbardziej pedantyczna, nie wystarczała, aby zwyciężyć w takich bojach.
Naczytałem się w dzieciństwie pamiętników oficerów rosyjskich, którzy
uczestniczyli w tej wojnie na lądzie i morzu. Kiedy teraz wziąłem do ręki
Siemionowa Raspłatę, to
wiedziałem, po jakim zdaniu nastąpi jakie zdanie i które z nich opatrzone będzie
przypiskiem. Na wszystkich tych wspomnieniach ciąży dojazd na wojnę. Owe
jedenaście tysięcy kilometrów, które w ciągu długich dni i długich nocy
przebyć trzeba było w wagonach wlokących się noga za nogą. Za oknami był
deszcz, śnieg, zamieć, drzewa - gigantycznie wielka tajga i świstki
lokomotyw. Wszyscy opowiadają przejazd po lodzie Bajkału - zamaszyste
trojki, śpiewy sołdackie. W tym bowiem miejscu kolej transsyberyjska miała
przerwę, którą nadrobić trzeba było piechotą lub końmi. Oczywiście przy
obecnej rozbudowie lotnictwa wojennego Rosja w ogóle nie mogłaby wyruszyć na
wojnę, bo Japończycy zbombardowaliby po prostu lód na jeziorze bajkalskim.
Ale wtedy aeroplanów nie było.
Uczucia tych oficerów są ciekawe. Jednocześnie są monarchistami i nimi
nie są, są patriotami i nimi nie są. Ze straszliwą żółcią opisują brak
przygotowania do wojny po stronie rosyjskiej, kretynizmy i małe intrygi dowództwa,
ale jednak chcą pobić Japończyków, chcą swego zwycięstwa i imię cesarza
nadal dla nich jest święte. Psychologia tych oficerów była podobna do
psychologii dojrzewania płciowego, kiedy się przełamują w człowieku różne
rzeczy.
Po polach Mandżurii spacerowała sobie śmierć. I to było podniecające,
nawet zachęcające. W Mukdenie otwarto mnóstwo kafe-szantanów - umyślnie
tu naśladuję fonetykę rosyjską - i w tych kafe-szantanach różne
piosenkarki oczkowały do oficerów, którzy ledwo zdążyli ręce umyć po
boju. Śmierć i mizdrzące się oczy pięknych, pachnących i sprzedajnych
kobiet. Najsławniejszym z tych kafe-szantanów był "Chateau des fleures"
w Mukdenie. O! nie wiecie, jak rozkoszne jest uczucie bliskości miejsca boju od
miejsca uciechy i radości. Wyspiański miał genialną intuicję stawiając
fortepian w Warszawiance i obecne przy nim piękne panny o pół mili od
boju. Chłopicki także zamiast obmyślać w samotności plan bitwy wolał być
w towarzystwie ładnych dziewczyn.
Ale to porównanie z Warszawianką nie jest tu właściwe. W Mandżurii
było wszystko rosyjskie i arcyrosyjskie. Taki czy inny oficer gwardii, książę
ze starego rosyjskiego rodu, wyrywał się z Petersburga i jechał, aby się zaciągnąć do jakichś
dragonów przymorskich czy kozaków ussuryjskich, aby się bić, aby być na
wojnie, pędzić konno na nieprzyjaciela, słuchać dalekich jego strzałów.
Rozumiem to doskonale. To rozkoszniejsze od wszelkiego polowania. Szkoda, że te
formy wojny już minęły i nigdy nie wrócą. To tak, jakby spod jedwabnej kołdry
wyskoczyć na mróz. Sam wielki książę Cyryl Włodzimierzowicz pojechał do
Portu Artura jako oficer marynarki. O godzinie piątej rano siedział jeszcze w
gabinecie kafe-szantanu i na kolanach miał piosenkarkę, która książęce
uczucia artystyczne wznosiła do góry. Po godzinie, o szóstej rano, był już
na pokładzie pancernika "Pietropawłowsk", i co gorsza o dziewiątej minut
czterdzieści trzy z tym pancernikiem wylatywał w powietrze. Zginęło wtedy
przeszło tysiąc ludzi, uratowało się tylko kilkudziesięciu. Dlaczego? Oto
wszyscy w chwili wybuchu zrzucali płaszcze, aby nie przeszkadzały im pływać.
Widziano przez mgłę dymu, jak admirał Makarow, największy rosyjski bohater
rosyjsko-japońskiej wojny, zrzucał płaszcz. A Wielki Książę? Stał i nie
zrzucał żadnego płaszcza - nie był przyzwyczajony do tego, aby wyczyniać
jakieś ruchy nagłe i nieprzewidziane. To go uratowało. Szalupy ratownicze, które
pośpieszyły na miejsce, na którym przed chwilą był olbrzymi pancernik, wyciągnęły
z wody Wielkiego Księcia. Wszyscy uratowani byli w płaszczach.
 
5
Wojna rosyjska toczy się od klęski do klęski. Rozpoczęta 8 lutego
zdradzieckim napadem floty japońskiej, ma chwilę nadziei, kiedy nad flotą
Dalekiego Wschodu obejmuje dowództwo popularny i utalentowany admirał Makarow.
Ale w dniu 13 kwietnia ginie on od japońskiej, czy też własnej miny na
pancerniku "Pietropawłowsk". To ciężki cios. Potem w dniu 30 maja Japończycy
zajmują Talien, czyli Dalnij, drugi obok Portu Artura port rosyjski we
wschodniej Azji. Generał Kuropatkin, dowódca wszystkich sił lądowych
podzielonych na trzy armie, nie jest w stanie przeszkodzić połączeniu się
armii japońskich i oto w dniach od 26 sierpnia do 4 września połączone armie
generałów Kuroki, Nogi i Oku zwyciężają wojsko rosyjskie pod Liaojangiem.
Generał Kuropatkin cofa się nad rzekę Szache, aby tu, w dniach od 7 do 25 października, ponieść nową klęskę.
Generał Kuropatkin przekonał cesarza, że klęski są wynikiem dwuwładzy,
że uprawnienia namiestnika Dalekiego Wschodu, admirała Aleksiejewa, i
naczelnego dowódcy nie są dostatecznie rozgraniczone. Cesarz przepędził
Aleksiejewa i całą władzę oddał Kuropatkinowi.
Zaczął się epokowy dla Rosji rok 1905.
Japończycy w dniu 2 stycznia zdobyli Port Artur. Pomiędzy 19 lutego a 10
marca armia rosyjska została pobita pod Mukdenem. Kuropatkin przestał być
wodzem naczelnym, miejsce jego zajął Liniewicz, oficer samouk, który nigdy
nie był w Akademii Wojskowej i zawsze służył na Dalekim Wschodzie.
Po zniszczeniu rosyjskiej floty na Dalekim Wschodzie wysłano tam flotę bałtycką
pod dowództwem admirała Rożestwienskiego. Flota wlokła się naokoło świata,
bo Anglicy nie puścili jej przez Gibraltar i Suez. Płynęła więc dokoła
Przylądka Dobrej Nadziei. Po drodze, na początku podróży, bo koło Hull, wzięła
za torpedowce japońskie rybackie statki angielskie i powystrzelała rybaków, z
czego powstała niebywała awantura. Anglicy grozili wojną. Moim zdaniem
incydent ten jest dotychczas nie wyjaśniony i kto wie, może pewnego pięknego
dnia Japończycy otworzą swe archiwa i powiedzą: "Owszem, byliśmy pod Hull".
Wreszcie Rożestwienski dowlókł się do Japonii i tutaj w dniu 27 maja 1905
roku pod Cuszimą poniósł znów straszliwą i ostateczną klęskę.
Rosja z wszystkich 127 okrętów wojennych straciła 108. W lipcu 1905 roku,
a więc w kilka tygodni po Cuszimie, prezydent Stanów Zjednoczonych, Teodor
Roosevelt, zaproponował swoje pośrednictwo, które przez obie strony zostało
przyjęte, skutkiem czego podpisano pokój w Portsmouth.
 
6
Dnia 9 stycznia starego stylu, a 22 stycznia 1905 r. nowego stylu miała
miejsce w Petersburgu tak zwana "krwawa niedziela". Lud idący z petycją
wiernopoddańczą do cesarza został zmasakrowany przez strzały wojska. Jedna z
salw oddanych w górę poszła po drzewach parku, na które powłaziło mnóstwo dzieci, ciekawych pochodu. Dzieciaki posypały
się jak wróble na śnieg.
"Ta czerwona niedziela" - "krasnoje woskriesenije", jak
ją nazwano - była rezultatem
wielu skomplikowanych okoliczności. Oczywiście, że potężnym motorem załamania
się władzy, wodą na młyn zarówno rosyjskich rewolucjonistów, jak polskich
niepodległościowców były klęski oręża rosyjskiego na Dalekim Wschodzie.
Zawiadowca stacji Jaszuny pod Wilnem pewnemu ziemianinowi pytającemu się o
wiadomości wetknął gazetę donoszącą o klęsce pod Liaojangiem ze słowami:
"Masz pan, ciesz się pan".
Ale "krwawa niedziela" pochodziła od systemu policyjnej prowokacji.
Był taki Zubatow, który perwersyjność prowokacyjną nosił w sobie od
dziecka. Został naczelnikiem policji tajnej w Moskwie, potem dyrektorem
departamentu w Petersburgu. Bądźmy uczciwi wobec wrogów: wspomnijmy, że tenże
Zubatow na wiadomość o abdykacji Mikołaja II zastrzelił się. Gotowi jesteśmy
wierzyć w szczerość jego uczuć monarchicznych.

Otóż Zubatow powziął myśl osobliwą: należy stworzyć ruch robotniczy,
który byłby antykapitalistyczny, a jednocześnie procarski. Należy stworzyć
organizację robotników-monarchistów. Długo by pisać o różnych próbach
Zubatowa w tym kierunku, ale ponieważ nas interesuje "czerwona
niedziela" ze względu na jej olbrzymi rezonans i konsekwencje, więc
ograniczymy się do dziejów wynalezionego przez Zubatowa prawosławnego popa
Hapona. Był to mężczyzna bardzo piękny, o dużych walorach erotycznych. Robił
karierę dzięki pobożnym niewiastom, które go protegowały coraz wyżej i wyżej.
Zaczął organizować robotników w Petersburgu, ciesząc się poparciem różnych
osób z władz administracyjnych, między innymi gubernatora Fułłona, ciężkiego,
jak się zdaje, durnia. Interweniował w różnych biurach, terroryzował urzędników
swoimi wpływami. Wreszcie wysłał do cesarza wiernopoddańczą delegację
robotniczą, która się cesarzowi bardzo podobała. W niedzielę styczniową
poprowadził ogromną demonstrację do cesarza, ale uczynił to bez uzgodnienia
z władzami. Wobec czego doszło do żądań rozwiązania manifestacji, a
ponieważ manifestanci nie usłuchali - do strzałów i trupów. Jak zaczęto
strzelać, Hapon padł na ziemię, przestraszył się, potem ostrzygł brodę i
popowską grzywę, uciekł za granicę. Przed wyjazdem wydał proklamację tej
treści:

"Żołnierzy i oficerów zabijających swoich braci
- przeklinam. Żołnierzy, którzy będą pomagać ludowi - błogosławię.
Pasterską swoją władzą unicestwiam przysięgi złożone zdrajcy carowi, każącemu
zabijać swój lud".

Za granicą Hapon odegrał wielką rolę. Dawał wywiady prasie europejskiej
i amerykańskiej. Przewodniczył na różnych kongresach socjalistycznych.
Zbierał pieniądze na cele rewolucyjne, na tej drodze doszedł do ogromnych
zapasów gotówki, które obrócił na swoje drobne wydatki. Grał namiętnie w
Monte Carlo, ale nieszczęśliwie. W końcu policja sprowadziła go z powrotem
do Petersburga.



Kapitalny jest opis spotkania Hapona z Raczkowskim, oficerem żandarmerii.
Spotkanie nastąpiło w gabinecie restauracyjnym. Raczkowski objął Hapona,
zaczął go całować jak starego przyjaciela, przy tym ręce jego pełzały po
całym ciele Hapona, aby zbadać, czy nie ma przy sobie broni.



Co za doskonała ilustracja stosunków pomiędzy prowokatorami.



Azef zaczął oczywiście Hapona zwalczać jako konkurenta. Ale komitet
centralny eserów nie godził się na egzekucję Hapona, twierdząc, że ma on
za dużo sympatii i autorytetu wśród mas robotniczych. Azef więc inżynierowi
Rutenbergowi dał rozkaz zgładzenia Hapona fałszywie informując go, że
takie jest postanowienie komitetu. Rutenberg, były najbliższy przyjaciel
Hapona, zorganizował zamach w miejscowości Ozierki pod Petersburgiem i tutaj
go zabija przy pomocy kilku robotników w dniu 28 marca 1906 roku.



Komitet Centralny pociągnął Ruteniberga do odpowiedzialności. Rutenberg
zasłonił się rozkazem Azefa. Ale Azef zapytał: "Więc komu wierzycie, mnie
czy Rutenbergowi?" Wierzono oczywiście Azefowi.


 

 


MANIFEST 17 PAŹDZIERNIKA


 
1

Nie opowiedziałem jeszcze następującego wydarzenia związanego z wojną
rosyjsko-japońską, które mnie bardzo ubawiło. Przed 1939 rokiem beletrystyka
rosyjska, a zwłaszcza Nowikow-Priboj, wspominała o roli miczmana Wołkowickiego
na radzie wojennej, którą zwołał admirał Niebogatow. Było to w czasie
bitwy morskiej pod Cuszimą; admirał Rożestwienski był już ranny, dalszy opór
bezcelowy, ale admirał Niebogatow, na którego przeszło dowództwo, nie chciał
brać odpowiedzialności na samego siebie i zwołał radę wojenną, jak to
zwykli czynić wodzowie chcący się poddać. Głosowanie na takich radach
wojennych odbywa się w ten sposób, że pierwszy wypowiada swoje zdanie oficer
najniższy rangą. Miczman Wołkowicki był tym oficerem i oto zagórował jego
głos donośny:

- Nie poddawać się.

Scena ta była w Rosji bardzo popularna i w 1939 roku oficer radziecki,
internując polskiego generała Wołkowickiego, zapytał go z przekąsem:

- A pan być może jest krewniakiem tego Wołkowickiego, który głosował
"nie" w bitwie pod Cuszimą.
- To właśnie ja sam - brzmiała odpowiedź.

Nastąpiła konsternacja. To tak, jakby ktoś na pytanie, czy nie jest
krewnym Jana Skrzetuskiego spod Zbaraża, odpowiedział: To ja właśnie jestem
Janem Skrzetuskim spod Zbaraża.


Generała Wołkowickiego poznałem w Londynie. Opowiadał mi o swojej
karierze oficera marynarki rosyjskiej. Zaczął ją w dość niezwykły sposób.
Oto na morzach północnych dowodził stateczkiem, którego zadanie polegało na
pilnowaniu, aby wielorybice i wieloryby miały spokój w czasie swoich uciech miłosnych
i mogły robić tyle plusku, ile im się podobało. Rzecz w tym, że wieloryby w czasie
aktu płciowego o
wszystkim zapominają pogrążone w przyjemności. Okoliczność tę
wykorzystywali obrzydliwi rybacy norwescy, podjeżdżali blisko i zarzucali
olbrzymie śmiercionośne harpuny. Władze rosyjskie nie zezwalały na tak
rabunkową gospodarkę zwierzostanem morskim i oto miczman Wołkowicki występował
w charakterze swego rodzaju obrońcy węzła małżeńskiego. Za czasów
niepodległości Wołkowicki z marynarki przeniósł się do wojsk lądowych.
 

3


Gdyby Witte rządził Rosją przed wojną japońską, nie byłby do niej dopuścił.
Klęska w tej wojnie zrewolucjonizowała armię rosyjską, po czym w rewolucyjny
sposób zaczęła się zachowywać młodzież uniwersytecka w samej Rosji, po
czym fala strajków ogarnęła rosyjski przemysł. Koleje stanęły, władza
została sparaliżowana.


Przedtem jeszcze rząd wyczuwając konieczność ustępstw ogłosił w dniu 6
sierpnia prawo o Dumie Państwowej, czyli rodzaju parlamentu. Ale to nie tylko
nie pomogło, lecz podnieciło wszystkie te wydarzenia, o których mówię powyżej.


Prawo o Dumie Państwowej - "dumą" w języku rosyjskim nazywa się
coś odpowiadającego z bardzo daleka naszemu pojęciu: sejm lub sejmik - z 6
sierpnia 1905 roku nazwano "Dumą Bułyginowską" od nazwiska ówczesnego
ministra spraw wewnętrznych Bułygina.


Historię Rosji w XX wieku przemyśliwam od dzieciństwa. Obecnie jestem
zdania, że zarówno Bułyginowską Duma, jak wszystko, co później w 1905 roku
się stało, było skutkiem dekadencji władzy w Rosji, niewiary, aby rząd
cesarski miał prawo rządzić dalej. Nie darmo na czele cesarstwa stał wtedy
człowiek osobiście miły, dobry i ustępliwy, o charakterze dobrze wychowanej
dziewczynki, dygającej na prawo i na lewo, ale jednocześnie nie mający
charakteru ani konsekwencji, szastający się od ustępstw do okrucieństw,
nieinteligentny dostojewszczyk, wierzący w lud rosyjski jako nosiciela jakichś
tajemniczych prawd, ale wierzący również, że lud kocha swego cara. Mówię o
Mikołaju II.


Zajmiemy się teraz pamiętnikami Milukowa, przyszłego leadera kadetów,
czyli partii konstytucyjno-demokratycznej, która nazywała się tak niedługo,
zmieniwszy w 1906 roku swe imię na mniej profesorsko-cudzoziemskie, a bardziej
demagogiczne: "Swobody Ludu". Ten Milukow był
oczywiście profesorem uniwersytetu, wykładał historię i ciągle był to
na zesłaniu, to w więzieniu. Reprezentował inteligencję rosyjską: profesorów,
adwokatów, lekarzy. Ta inteligencja rwała się do władzy, nienawidziła
przede wszystkim cenzury, żądała swobody myśli, choć należy przyznać, że
cenzura za czasów cesarskich wcale tak uciążliwa nie była i nie przeszkadzała,
czy też przeszkodzić nie umiała, głoszeniu wolności przez całą wspaniałą
inteligencję rosyjską. Inteligencja ta podniecała się rewolucyjnie, wespół
z bogatą burżuazją rosyjską. Wśród ofiar składanych partiom rewolucyjnym
nie brak było pieniędzy od najbogatszych kupców rosyjskich, jak na przykład
słynnego Sawy Morozowa i innych. Wśród kadetów zaś było pełno różnych
książąt wywodzących się od Ruryka.


Poza kadetami istniały jeszcze w Rosji i na emigracji partie rewolucyjne.
Jedna z nich, eserowie, urządzała ciągle zamachy terrorystyczne. Dziś wiemy,
że większość ogromna tych zamachów była dziełem prowokacji policyjnej i
organizowana była przez policyjnych konfidentów. Ale wtedy nie wiedział o tym
ani cesarz, ani jego ministrowie, ani społeczeństwo, ani oczywiście sympatycy
rewolucjonistów, ani oczywiście sami rewolucjoniści. Te zamachy
terrorystyczne najbardziej popychały rząd w kierunku dogadania się z
opozycyjną inteligencją, aby powstrzymać narastanie rewolucji.


Otóż Milukow swoim zwyczajem siedzi w więzieniu w 1902 roku i z tego więzienia
jest przez ministra spraw wewnętrznych Plehwego wezwany do ministerialnego
biura i tu z polecenia samego cesarza Plehwe ofiaruje mu stanowisko ministra oświaty,
do którego kompetencji należały wówczas także sprawy szkół wyższych.


A więc sam cesarz sprawy młodzieży inteligenckiej chciał oddać w ręce
inteligencji opozycyjnej, którą można wraz z samym Milukowem nazwać, jeśli
chodzi o ten okres, inteligencją na wpół rewolucyjną.


Milukow odmawia. Oświadcza, że przyjąłby stanowisko ministra spraw wewnętrznych.
Żadnych kompromisów.


Prawo o Dumie Bułyginowskiej nikogo nie zadowala, lecz wszystkich podnieca
do dalszego atakowania rządu.


Witte wraca z Portsmouth, po drodze rozmawia z Wilhelmem II w myśliczówce w
lasach Rominten, staje na czele rządu. Dnia 17 października 1905 roku ogłoszony
zostaje manifest zapowiadający swobody obywatelskie z wolnością słowa i
prasy na czele, rozszerzający prawo głosowania na te grupy ludności, które dotychczas były tego prawa pozbawione,
wreszcie wyjaśniający, że żadne prawo nie będzie prawem bez zgody powoływanej
Dumy Państwowej.

W pierwszej chwili manifest wzbudził radość, ale Milukow, który poznał
jego treść na jakimś zebraniu w Moskwie, z miejsca po doktrynersku zaczyna go
krytykować jako niewystarczający.


Także w Petersburgu manifest 17 października obok uczuć radości i
przekonania, że tu chodzi o klęskę carskiego absolutyzmu, wzbudził burzliwe
manifestacje uliczne. Jako małe dziecko jechałem wtedy sankami ze swoją
matką do polskiego "Ogniska" w Petersburgu. Usłyszałem jak gdyby
trzask rozdzieranego płótna. Matka mi powiedziała, że to strzały.


Pamiętam także tygodnik humorystyczno-satyryczny, zdaje się, że się
nazywał "Diatiel" - "Dzięcioł". Na pierwszej jego stronie był
manifest 17 października podpisany przez cesarza, ale był cały poplamiony
krwią, jak gdyby pochodzącą od okrwawionych palców. Pod tym był podpis:
"K siemu manifestu generał Trepów ruku priłożił". Języki są
nieprzetłumaczalne, pomimo iż tłumaczom inaczej się zdaje. Toteż przekład
tych kilku słów uroczystych jest bardzo trudny. Polskie: "Na tym manifeście
generał Trepów rękę swą położył" wyraża tylko połowę sensu
oryginału rosyjskiego.

 

4


Pamiętniki Wittego są wspaniałe, jeśli chodzi o tom dotyczący panowania
Aleksandra III i pierwszy tom o panowaniu Mikołaja II. W tomie drugim stają
się nieznośne, wypełnione są żółcią i złością. Ale nienawidząc Mikołaja
II i jego żony, Witte pisze:


"Urodziłem się monarchistą i umrę jako monarchista i aczkolwiek Mikołaj
II ma żałosne braki, to jednak gdyby go zabrakło, to monarchia w Rosji byłaby
zachwiana. Nie daj mi Panie Boże dożyć tej chwili".


Aby się przeciwstawiać rewolucji, Witte chciał się dogadać się z
kadetami. Wzywał ich wszystkich po kolei do siebie. Ale oni wygadywali jakieś
frazesy, z czego Witte musiał zrozumieć, że gadać nie chcą.


Tom drugi, rozzłoszczony, pamiętników Wittego pełen jest napaści na Trepowa, tego właśnie Trepowa, o którym przed chwilą mówiłem,
który krwawą "ruku priłożył" do carskiego manifestu. Trepów zajmował
względnie skromne stanowisko komendanta straży pałacowej, ale Mikołaj II mu
ufał i słuchał jego rad, co wściekało Wittego, nie bez racji uważającego,
że monarcha winien mieć tylko jednego doradcę, to jest przez siebie samego
mianowanego premiera.

Otóż ten Trepów miał zamiary wręcz odmienne od tych, które mu
przypisywała opinia publiczna uważająca go za krwawego poskromiciela. Trepów
doradzał cesarzowi powołanie gabinetu parlamentarnego, złożonego z kadetów.
Szedł wyraźnie w kierunku przeistoczenia stosunków monarchy i parlamentu ze
wzoru rosyjskiego na wzór angielski.



Witte nie dogadał się z kadetami i wobec tego Trepów doradził cesarzowi,
żeby się go pozbył. Premierem został staruszek Goremykin. Wybory do Dumy Państwowej
dały taki oto przybliżony rezultat:



Umiarkowana prawica 36 czyli 8 proc. 



Bezpartyjni prawicowcy 112 czyli 24
proc. 



Kadeci 184 czyli 38 proc. 



Koło Polskie 32 czyli 7 proc. 



Partia Pracy (trudowiki)
85 czyli 18 proc. 



Socjaliści 26 czyli 5 proc.



Kadeci więc w Dumie zwołanej w 1906 roku nie mieli większości absolutnej,
a jednak cesarz chce im oddać władzę. Kadeci zachowują się w tej pierwszej
Dumie w możliwie rewolucyjny sposób. Palą wszystkie mosty pomiędzy sobą a
rządem. Popierają wszystkie wnioski skrajnej lewicy. Wygłaszają mowy wypełnione
wspaniałą frazeologią, ale pozbawione jakiegokolwiek sensu politycznego.



A jednak cesarz pod wpływem Trepowa wciąż wierzy, że da się kadetów
zjednać. Piotr Stołypin, który jest ministrem rządu Goremykina, dodaje swoją
korektywę: Jeśli się okaże, że z kadetami nic zrobić nie można, należy
Dumę rozwiązać i rozpisać nowe wybory.



A więc jeszcze w czerwcu 1906 roku Trepów proponuje kadetom następujący
skład rządu:



Premier Muromcew, kadet, prezes Dumy z ramienia kadetów.



Minister spraw wewnętrznych: Milukow albo Pietrunikiewicz, obaj kadeci.



Minister spraw zagranicznych: kadet Milukow albo Izwolski, fachowy
dyplomata.



Minister rolnictwa: ks. Lwow zbliżony do kadetów.



Prezes Najwyższej Izby Kontroli: Szypow, również zbliżony do kadetów.



Ministrów dworu, wojny i marynarki miał mianować cesarz według własnego
uznania.



Kadeci odrzucili tę propozycję tak daleko idącą. Cesarz wobec tego rozwiązał
Dumę i mianował Stołypina premierem w dniu 9 lipca 1906 roku.



Kadeci pojechali do Wyborga w Finlandii i tu razem z partiami rewolucyjnymi
zredagowali słynny "manifest z Wyborga", w którym wzywali naród
rosyjski do wstrzymania się z płaceniem podatków, dostarczaniem rekruta itd.,
itd., czyli manifest całkowicie rewolucyjny.



Jednak Stołypin, po wzięciu rządów w swoje energiczne dłonie, sprawił,
że manifest z Wyborga nie miał żadnych skutków poważniejszych. Natomiast
wybory zmniejszyły liczbę kadetów powiększając liczbę stronnictw
lewicowych. Nie było to niezgodne z planami Piotra Stołypina, zdecydowanego
reakcjonisty, który chciał cesarzowi przywrócić pełnię władzy i zerwać
nadzieję na układy z opozycją.



Nowa, druga Duma Państwowa, otwarta w dniu 20 lutego 1907 roku, liczyła
deputowanych:



Skrajnej prawicy 63



Umiarkowanej prawicy 34 



Bezpartyjnych prawicowców 22



Kadetów 123



Polaków 39



Partii Pracy 97



Socjalistów 83



Kadeci spadli więc z 38 proc. do 24 proc.



I właśnie w tej II Dumie Państwowej kadeci zastosowali taktykę wręcz
odmienną od tej, którą stosowali w pierwszej, kiedy ryczeli, wrzeszczeli i
solidaryzowali się z rewolucją. Teraz byli wobec rządu układni, ustępliwi i
grzeczni. Hasłem ich było "bieriecz Dumu", czyli ochraniać Dumę, dbać
o to, aby nie było powodu do nowego jej rozwiązania. Kiedy chciano z nimi się
układać, wprost oddać im władzę, byli rewolucyjni, kiedy zaczęto ich gnębić,
stali się potulni.


 


5



W roku 1939 odnalazłem w Paryżu profesora historii prawa rosyjskiego,
barona Knorringa, autora trzytomowej pracy o generale Skobielewie. Sam pisałem
wtedy pracę o tym generale i stąd znajomość z profesorem była mi pożyteczna.
Wdrapałem się więc po jakichś obskurnych schodach na szóste piętro i
zatrzymałem się przed drzwiami, zza których odzywały się skrzypce. Po
zapukaniu znalazłem się w izdebce ubożuchnej, a sympatycznie wyglądający
starszy pan grał na skrzypcach. Był to właśnie profesor Knorring, niegdyś
członek centralnego zarządu partii kadetów. W czasie rozmowy dowiedziałem się
o ciężkiej jego sytuacji materialnej. Zaprosiłem go na kawę i w czasie
bardzo ciekawej rozmowy zapytałem go:


- A pan dziś nie uważa, że wy kadeci zrobiliście źle odrzucając
propozycje Trepowa z 1906 roku?

- Ależ, broń Boże, jak pan może nawet myśleć w ten sposób...

- Dlaczego?

- Pomiłujtie (to znaczy, ależ na miłość Boską), przecież wtedy "gosudar"
(to znaczy po naszemu Najjaśniejszy pan, tylko bez akcentów hołdowniczości)
chciał "ostawit' za soboj" (czyli pozostawić do swego uznania) nominację
ministrów wojny i marynarki.


Nic nie powiedziałem.



Pomyślałem tylko: I miał rację "gosudar", wy byście dopiero tam
wprowadzili bałagan niesamowity.



Pamiętniki Wittego irytują czasami swoją brutalną szczerością, ale znać
prawdziwego męża stanu. Pamiętniki Blowa, artystycznie napisane, wzbudzają
pogardę do autora. Pamiętniki Milukowa wzbudzają sympatię i politowanie.



Autor jest nie tyle politykiem, ile obrońcą pewnych szablonowych zasad
liberalizmu XIX wieku. Rzeczywistość powinna zastosować się do doktryny, a
nie odwrotnie. W żadnej sytuacji Milukow nie wykazuje jakiegoś zmysłu
politycznego, a przecież był leaderem wielkiego stronnictwa, z którym cała
inteligencja rosyjska wiązała nadzieje. W czasie drugiej rewolucji rosyjskiej,
już po abdykacji Mikołaja II, ochrypł, tak wzywał wszystkich do zachowania
monarchii. Rychło w czas!



Poznałem osobiście także Milukowa. Byłem młodym dziennikarzem, on
starym emigrantem. Rozmawialiśmy w Paryżu w 1927 roku. Milukow okazał prawdziwie profesorskie, niesłychanie
uprzejme zainteresowanie moją osobą. Był to raczej powieściopisarz,
nauczyciel, szlachetny idealista, wszystko, tylko nie mąż stanu. W swoich pamiętnikach
przecież tyle miejsca poświęca opisom, jak jeździł na rowerze, jak wzorowo
wyglądało jego małżeństwo, jakie miał amities aimoureuses, jak z takimi
paniami jeździł na welocypedach do Wenecji, jak one potem umierały. Daje także
charakterystyki osób bardzo psychologicznie ciekawe. Miłe są te jego pamiętniki.


Powiedział mi:


- Tak, ja błagałem Michała Aleksandrowicza...

 





POLACY W PIERWSZEJ DUMIE

 
1

W roku 1906 Galicja miała już za sobą długie lata swobód obywatelskich i
działalności parlamentu w Wiedniu i sejmu we Lwowie. W Królestwie Kongresowym
oraz na Litwie i Rusi parlamentaryzm został dopiero obiecany w październiku
1905 roku.


W Rosji walczyły z sobą trzy czynniki: biurokracja, opozycja i rewolucja.
Biurokracja związana była z caratem, gotowa była iść przez pewien czas na
ugodę z partiami opozycyjnymi, ściśle mówiąc z kadetami. Wiemy już, jak
to się skończyło. Partie rewolucyjne nie chciały z nikim żadnej ugody; usiłowały
wykorzystać sytuację dla radykalnej zmiany ustroju państwa i społeczeństwa.


Wszystkie te trzy czynniki: biurokracja, opozycja i rewolucja, chciały mieć
chłopa rosyjskiego za sobą.


W obozie wciąż dzierżącej władzę biurokracji sam cesarz był jak największym
chłopomanem. Już pisałem, że Mikołaj II był nieinteligentnym "dostojewszczykiem".
Niezbyt dobrze rozumiał ideologię genialnego pisarza, ale się nią przejął.
Wierzył, że prawdziwa mądrość i cnota rezydują tylko w ludzie rosyjskim.
Niedorzeczna ta teoria była jednak poetyczna i romantyczna i wierzyli w nią,
względnie wmawiali w siebie, że wierzą, tak wielcy pisarze, jak Tołstoj lub
Turgieniew. Aleksander III, człowiek rozumny i poważny, także wierzył w chłopa,
a nie lubił inteligencji. Mikołaj II szedł daleko dalej w tym kierunku. Nie
tylko umiłował chłopa, ale był przekonany, że to jest miłość ze wzajemnością.
Sądził, że gdyby nie obrzydliwi inteligenci, to by panowała całkowita
harmonia pomiędzy chłopem a carem. Wtedy już wierciła się w biednym,
mistycznym, chaotycznym mózgu Mikołaja II teoria o "istinno-ruskich ludiach",
o "prawdziwych Rosjanach". Teoria ta była zarówno wąskonacjonalistyczna, wykluczająca ludzi innych narodowości
zamieszkujących państwo rosyjskie, jak antyinteligencka.

Powyższe potwierdzają ustępy manifestu cesarskiego z lipca 1906 roku rozwiązującego
pierwszą Dumę Państwową.

"...We wszystkich sferach życia narodowego zapoczątkowane były przez
nas znaczne reformy, na pierwszym planie pozostawała zawsze najważniejsza
nasza troska, dotycząca rozproszenia ciemnoty przez oświatę ludową i ulżenie
ciężarom ponoszonym przez lud w drodze ułatwienia warunków pracy rolnej.

...Niech Bóg Najwyższy dopomoże nam do urzeczywistnienia najważniejszego
z zadań pracy naszej monarszej, jakim jest polepszenie losu włościan..."


Przed zwołaniem Dumy Państwowej biurokracja cesarska wyraźnie wierzyła,
że włościanie będą aktywnie działać po stronie cara wbrew inteligencji.
Posłowie włościańscy po przyjeździe do Petersburga otoczeni byli specjalną
opieką, stworzono dla nich coś w rodzaju "domu chłopa", karmiono i
pojono. Na nic to się wszystko zdało.


Inteligencja rosyjska, poparta przez kupców i ziemian, znalazła swój wyraz
w partii kadetów. Ta partia rewolucjonizowała, jak już opowiadałem, przez
cały czas kadencji pierwszej Dumy Państwowej od kwietnia do lipca 1906 roku.
Duma w tak krótkim czasie zdołała mieć aż czterdzieści posiedzeń, na których
od czasu do czasu kadeci wygłaszali profesorskie pouczenia, mało przypominające
polityczne wystąpienia w parlamentach innych krajów europejskich, poza tym
jednak Duma nie tyle gadała, ile stukała kułakami w pulpity, wrzeszczała,
ryczała i w podobny sposób demonstrowała.


Kadeci dla pozyskania sobie sympatii chłopa przeciw biurokracji oraz także
przeciw obozowi rewolucyjnemu w Rosji poszli na najbardziej radykalne hasła w
dziedzinie rolnej: wywłaszczenie bez odszkodowania na rzecz wspólnot
wiejskich.


Socjaliści rosyjscy nie bojkotowali Dumy, jak to czynili ich bracia i
towarzysze w Polsce, lecz podnosili diapazon wymagań, podnosili temperaturę
nastrojów, dyktowali i kadetom, i tak zwanym trudownikom, jaką postawę mają
zająć. Socjaliści w pierwszej Dumie byli tym czynnikiem, który rozkazywał:
"Krzyczcie więcej". W ten sposób chciano, aby biurokracja i opozycja
nawzajem się zjadły i aby z nich pozostały tylko ogony, jak w znanym opowiadaniu Radziwiłła Panie
Kochanku.

Wreszcie skoro jesteśmy przy sprawach rosyjskich, to zacytujmy list Lwa Tołstoja,
największego z największych talentów powieściopisarskich, a jaśnie wielmożnego
anarchisty, bo tak mam odwagę go nazwać, napisany w najgorętszych
czasach wyborów do Dumy.


List ten brzmiał:


"Ludzie powinni żyć życiem własnym, starając się spełniać swe obowiązki
wobec Boga, do których należy także miłosierdzie i miłość bliźnich. Należy
im dopomagać, ile sił starczy, ale nie urządzać takiej czy owakiej Dumy albo
zgromadzenia ustawodawczego, czy też innych podobnych niedorzeczności".

 

2


Społeczeństwo zaboru rosyjskiego żyło częściowo tradycjami powstań,
nie tak dawnych - w 1906 roku upłynęło zaledwie lat czterdzieści jeden od
ostatnich strzałów w Powstaniu Styczniowym, mniej niż w chwili, w której
piszę to, upłynęło od wybuchu pierwszej wojny światowej w 1914 roku - a
więc tradycjami ambicji odzyskania własnej państwowości. Częściowo jednak
pozytywizm warszawski, czyli popowstaniowa depresja narodowa, zrobiła swoje i
pewna ilość Polaków z zaboru rosyjskiego aspiracje odzyskania niepodległości
uważała za "zabytek muzealny", jak się wyrażali. Ci zaś, którzy tak
nie mówili, którzy w sercu nosili ideał odrębności państwowej, nie mieli
żadnego konkretnego programu odzyskania tej niepodległości. Uczucia niechęci
do cesarstwa rosyjskiego były powszechne, politykę zdążającą do odzyskania
niepodległości uprawiało dosłownie kilka osób, nie mających wiele wpływu
na społeczeństwo.


Z grubsza można podzielić ówczesne społeczeństwo polskie na stronnictwa
burżuazyjne i rewolucyjne. Trzeba też stwierdzić, że i jedne, i drugie
orientowały się na sojusz z takimi czy innymi stronnictwami rosyjskimi.


Socjaliści polscy w 1905 i 1906 roku liczyli na zwycięstwo rewolucji w
Rosji i z tą nadzieją wiązali swoją taktykę postępowania. Byli
sojusznikami i towarzyszami broni w tym okresie rewolucjonistów rosyjskich.
Zagadnienie stosunku kierunków socjalistycznych do niepodległości opracowałem dokładnie w jednej ze swoich książek wydanych podczas wojny w
Londynie i do tego zagadnienia jeszcze wrócę.

Tak jak polscy rewolucjoniści stawiali na rewolucjonistów rosyjskich, tak
polskie partie burżuazyjne stawiały na kadetów.

Natomiast nie było w zaborze rosyjskim wówczas ani jednego Polaka, który
by uważał, że można stawiać na sojusz z rosyjską biurokracją.

W Królestwie Polskim istniały poza socjalistami trzy nurty myśli
politycznej: realiści, czyli konserwatywni ugodowcy; endecy, czyli Demokraci
Narodowi, i wreszcie pedecy, czyli Postępowi Demokraci.

Realiści byli to ludzie, którzy chcieli mieć jakiś modus vivendi z Rosją,
chcieli bronić społeczeństwo polskie przed koszmarami powstań, ale to nie
znaczy, aby się wyrzekali odrębności polskiej. Ich ugoda z Rosją była tylko
ugodą, lecz nie zgodą. Czuli podświadomie, że przykład Galicji, w której
Agenor Gołuchowski-ojciec stworzył podstawy współpracy Polaków z koroną,
nie może być naśladowany w zaborze rosyjskim. W Austrii narodowość rzekomo
panująca, Austriacy, była w mniejszości, korona musiała szukać oparcia wśród
narodowości nieaustriackich. W Rosji naród rosyjski miał ogromną przewagę
liczebną i stąd wyłącznie sam rozstrzygał o swoich losach.

Realiści reprezentowali warstwę nie tyle nawet ziemiańską, bo ta popierać
będzie Demokrację Narodową, ile polskie sfery arystokratyczne. Ale wśród
arystokracji byli także ludzie entuzjastycznie tkwiący w atmosferze powstań,
chociażby Adam hrabia Krasiński wnuk wielkiego poety. Toteż koła rozpędowe
w polityce realistów hamowane były różnymi sentymentalnymi hamulcami.
Demokracja Narodowa w okresie pierwszej Dumy i wyborów do Dumy nie miała
jeszcze sprecyzowanego programu politycznego. Program ten ujaskrawi się dopiero
później, kiedy Roman Dmowski dojdzie w tym stronnictwie do niepodzielnej władzy
i będzie wcielał w życie swoje pomysły. Dopiero wtedy endecy staną się
antysemitami w polityce wewnętrznej, a swą antyniemieckość zaczną łączyć z programem współpracy
z Rosją na terenie polityki europejskiej. Dopiero wtedy endecy zaczną
rozdzielać pojęcie: "naród" od pojęcia "państwo", co stanie
się istotą ich psychologii i ich postępowania za czasów międzywojennych.
Obecnie, w czasach przed pierwszą wojną światową, to rozdzielenie narodu od państwa wystarczy im za program stosunku pomiędzy Rosją
a Polską. Z filozoficznego punktu widzenia to rozdzielenie pojęć ułatwiało
likwidację dążeń do niepodległości.
Wreszcie trzeci nurt: pedecki, powstał z haseł pozytywistycznych,
antypowstańczych, antyromantycznych. Znajdował swe ideały w dążeniach ogólnych:
demokracji, swobody myśli, niechęci do religii, do katolicyzmu. Był to nurt,
który wywodził się z czasopisma "Prawda" redagowanego przez Aleksandra
Swiętochowskiego. Była to osobistość wybitna, bardzo przez swoich kolegów
nie lubiana, apodyktyczna i z paszkwilanckim zacięciem w stosunku do polskości
i historii Polski. Są Polacy, którzy łają swój naród, ponieważ sami
są nadmiernymi patriotami, tak jak bardzo kochające matki łają swoje dzieci,
bo zbyt wiele ambicji łączą z tymi dziećmi. Ale są ludzie, którzy wymyślają
swojemu narodowi po prostu przez złość i gorycz. Drugą wybitną figurą u pedeków był Ludwik Krzywicki, autor cennych, choć
zupełnie bezkrytycznych pamiętników. Endecy mówili o nich: masoni.
Skomplikowany system wyborów do Dumy opierał się
na wyborach pośrednich. Poseł nie był wybierany bezpośrednio przez ludność,
lecz przez elektorów zwanych wyborcami, przy tym wybory tych wyborców były bardzo
skomplikowane i opierały się na forytowaniu różnych grup społecznych, bardzo nierówno prawem głosu obdzielonych.
Pedecy w Warszawie zawarli sojusz z Żydami i przepadli z kretesem, zwłaszcza że lista ogólna, tzw. "narodowa",
której spiritus movens była Demokracja Narodowa, także uwzględniała Żydów jako wyborców elektorów.
Natomiast kadeci rosyjscy, z którymi Polacy obiecywali
sobie sojusz, wyraźnie woleli pedeków od endeków. Pedecy byli najmniej narodowi w swoich żądaniach, a kadeci
uprawiając skrajną opozycję w stosunku do tronu i biurokracji i stąd przyjmując łaskawie pomoc Polaków w Dumie,
nie lubili polskich żądań separatystycznych. Niby to obiecywali Polakom autonomię Królestwa, ale nie spieszyli
się z uznaniem tej autonomii w oficjalnych wystąpieniach swego
stronnictwa.
Henryk Sienkiewicz był oczywiście wysuwany na posła. Stanął na czele
komitetu wyborczego. Przyjęcia kandydatury jednak odmówił w liście zakończonym
słowami:

"Natomiast jeżeli - co daj Boże - będziemy mieli z czasem Sejm w
Warszawie, na którym sami będziemy dla naszego kraju prawa stanowili, wówczas z największą chęcią podam się na
posła i pokłonię się Warn o głosy, aby Ojczyźnie naszej posłużyć, póki
mi Bóg życia dozwoli".
 

3


Polacy zamieszkali na wschód od Królestwa Polskiego, do Koła Polskiego w
Dumie Państwowej nie weszli, utworzyli własne Koło Litwy i Rusi, uzgadniając
swoją taktykę z Kołem Polskim.


Złożyło się na to szereg przyczyn:


Przede wszystkim Polacy wileńscy byli zawiedzeni rezultatami wyborów w
guberni kowieńskiej i grodzieńskiej. Było to dla nich niespodzianką, że chłopi
litewscy i białoruscy poszli przeciwko nim.


Natomiast wielkie zwycięstwo odnieśli Polacy w guberni mińskiej. Wybrani
tam zostali na posłów: Aleksander Lednicki, Eustachy książę Lubomirski,
Hieronim książę Drucki-Lubecki, Wiśniewski, Wiktor Janczewski, Marian
Massonius, Roman Skirmunt, Rosenbaum i Gostorcyn. Z wyjątkiem dwóch ostatnich
wszyscy byli Polakami.


W samym Wilnie Polaków spotkał cios dotkliwy. Czytam ludnościową
statystykę miasta Wilna z 1906 roku i uśmiecham się. Statystyka ta dzieli
ludność nie według narodowości, lecz według wyznań i wskazuje, że w
Wilnie mieszkało przeszło sto tysięcy wyznawców religii mojżeszowej, przeszło
pięćdziesiąt tysięcy katolików, tyle a tyle prawosławnych, starowierów,
mahometan oraz ośmiu bałwochwalców. Cóż to za bałwochwalcy? Dane
statystyczne zbierała policja wileńska. Nie byli to ludzie biegli w metodach
statystyki. Czy ci "bałwochwalcy" znaleźli się skutkiem żartu kilku
osób, czy też policjanci za takowych uznali Chińczyków, w ówczesnych
spisach urzędowych uznawanych za pogan. A może chodziło tu o osiem panien
zakochanych w bałwanach?


Żydzi poparci przez Rosjan wybrali na posła wileńskiego Szmarię syna
Chaima Lewina. Organ ziemian polskich na Litwie, "Kurier Litewski", zamieścił
duży wywiad z nim jako z kandydatem. Czytamy: "Pan Lewin mówi po rosyjsku z
akcentem żydowskim. Żywe, czarne oczy patrzą energicznie.

- Po polsku pan nie mówi?
- Nie. Niegdyś w dzieciństwie mówiłem po polsku. Obecnie zapomniałem".

Kontrkandydatem Lewina był Polak, Tadeusz Wróblewski, znany i znakomity
adwokat, obrońca lejtnanta Szmidta, wodza rewolty na pancerniku "Książę
Potiomkin". Wróblewski był człowiekiem jak najbardziej zbliżonym do
lewicy rosyjskiej. Spodziewano się więc, że poprą jego kandydaturę Rosjanie
zamieszkali w Wilnie, a nawet część Żydów. Rachuby te były naiwne.
Rosjanie głosowali prawicowo, bo się składali z urzędników nie lubiących
Polaków, a Żydzi nacjonalistycznie.


Natomiast w guberni wileńskiej obrani zostali Polacy: biskup Edward Ropp,
Mieczysław Jałowiecki, Czesław Jankowski, poeta i redaktor "Kuriera
Litewskiego", Konstanty Aleksandrowicz i Michał Hryncewicz.


Z tych wszystkich osób mężem stanu był Ropp. "Gdyby ten człowiek nie
był biskupem" - wzdychał wówczas Władysław Studnicki.


Koło posłów Litwy i Rusi miało ambicje reprezentowania nie tylko ludności
polskiej, lecz także litewskiej, ukraińskiej i białoruskiej.


Była to myśl słuszna, o ileż rozsądniejsza niż rządy wojewody Bociańskiego
w Wilnie w ostatnich czasach międzywojennej Polski. Cóż z tego, kiedy Koło
Litwy i Rusi składało się prawie w całości z ziemian, a ruchy narodowe,
litewski, ukraiński czy początkujący białoruski, uważały ziemian za swoich
antagonistów w linii pierwszej. Często pomimo wspólnoty religii, woleli cara
od ziemianina.


A więc Koło Polskie za swój cel główny uznało autonomię Królestwa
Polskiego. Dla Koła Litwy i Rusi było to nieco upokarzające. Oni nie chcieli
wyodrębnienia z Rosji tylko Królestwa Kongresowego, oni nie uznawali wyłącznie
Polaków za spadkobierców dawnego państwa polskiego, "Naszej bywszej
gosudarstwiennosti" - jak pięknie powiedział p. Stanisław Wańkowicz,
ultrakonserwatysta.


Koło Polskie było więc dla posłów z Litwy i Rusi zbyt egoistyczne, zbyt
egocentrycznie zacieśnione do interesów samego Królestwa Polskiego. Poza tym
gra pomiędzy Kołem Polskim a kadetami była dla Polaków z Litwy i Rusi zbyt
delikatna. Koło Polskie mówiło kadetom: "Poprzemy was we wszystkim, między
innymi w sprawie agrarnej, ale wy dacie nam autonomię". Koło Polskie złożone
również w większości z ziemian nie chciało reformy agrarnej zwłaszcza
opartej na zasadzie włościańskiej wspólnoty, ale myślało, że ta reforma, uchwalona przez sejm autonomiczny w Warszawie, będzie
inaczej zupełnie wyglądać.

Koło Litwy i Rusi bało się więcej reformy agrarnej, ponieważ nie miało
w perspektywie rekursu do sejmu autonomicznego. Roman Skirmunt gotów był
popierać Litwinów i Białorusinów w ich aspiracjach politycznych, ale nie
entuzjazmował się myślą oddania im majątku. Gra Koła Polskiego z kadetami
nie była mu sympatyczna.



Kadeci przyjmowali umizgi Koła Polskiego, ale myśleli: Obejdziemy się bez
was. Niektórzy kadeci, jak na przykład znany historyk Karejew, żądali włączenia
Chełmszczyzny do Rosji.


 


4



W dniu 27 kwietnia st. st., czyli 10 maja n. st. odbyło się uroczyste
otwarcie Dumy Państwowej w sali świętego Jerzego w Zimowym Pałacu cesarskim.



Orszak cesarski otwierali laufrzy czarni, z pochodzenia Abisyńczycy, czyli
Etiopowie. W roku 1931 w budynku tegoż pałacu spotkałem dziewczyninę, zajętą
jakąś robotą. Miała sztywne czarne włosy i płeć bardzo śniadą. Pochodziła
z tych ceremonialnych Etiopów cesarskich.



Za tymi lauframi szedł orszak w mundurach galowych i bardzo bogatych. Panie
były przebrane za żony bojarów rosyjskich z XVII wieku. W takim stroju
bojarskim szła także cesarzowa, podczas gdy cesarzowa-matka była ubrana w
jasną suknię przybraną sobolami. Mistrzowie ceremonii mieli berła; wszyscy
Wielcy Książęta z małżonkami byli obecni, niesiono insygnia koronacyjne.



Ale jak już pisałem - Duma prowadziła żywot wrzaskliwy i kadeci odtrącili
projekt oddania rządów w ich ręce. Została, jak pamiętamy, rozwiązana w
dniu 9 lipca 1906 roku. Pozostaje mi tylko do zreferowania stanowisko Koła
Polskiego do demonstracji kadetów w Wyborgu, gdzie kadeci ogłosili manifest
wzywający naród rosyjski do niepłacenia podatków i odmowy rekruta.



Koło Polskie wysłało do Wyborga swoich delegatów, którzy przeczytali oświadczenie
następujące:



"My przedstawiciele Królestwa Polskiego w pierwszej Dumie Państwowej
jesteśmy głęboko oburzeni jej rozwiązaniem w tak ciężkiej dobie. Byliśmy
współuczestnikami gorliwych i pełnych zaparcia się prac Dumy, podejmowanych ku dobru ludów, zamieszkujących państwo rosyjskie, jej uporczywej i
stanowczej walki z samowolą rządu, jej dążeń do ugruntowania w państwie
ustroju demokratycznego i konstytucyjnego. Oczekiwaliśmy też od Dumy słusznego
zaspokojenia i naszych dążeń narodowych.


Obrani przez naród polski, pod hasłem wskazanych powyżej celów, przez cały
czas istnienia Dumy Państwowej szliśmy pospołu z wami, przedstawiciele narodu
rosyjskiego, po drodze zaszczepiania zasad istotnej wolności. W doniosłej
chwili, gdy z powodów nagłego przecięcia prac prawodawczych reprezentacji
narodowej, wy naradzacie się nad sposobami dalszej walki politycznej, Kołu
Polskiemu godzi się określić swoje wobec tych narad stanowisko.



Stając tutaj, wśród was, pośród was, pragniemy przez to stwierdzić naszą
łączność polityczną z ruchem wolnościowym obywateli Rosji; ale roztrząsać
kroków, jakie wam teraz poczynić należy, nie jesteśmy władni. Obranie najwłaściwszego
sposobu postępowania dla waszego narodu waszym powinno być dziełem, my zaś,
uwzględniając odrębne warunki Królestwa Polskiego, zwrócimy się do naszych
wyborców z odpowiednim komunikatem. Bez uświadomienia udziału samego narodu
nie czujemy się powołani do rozstrzygania jego najbliższych zadań
politycznych przy nowym układzie okoliczności".



Styl to człowiek, styl to epoka. Cytuję oświadczenie Koła Polskiego w całości,
aby dać odczuć trochę klimat tamtej epoki, tak latami bliskiej, a pojęciami
tak odległej.



Koło poselskie Litwy i Rusi elukubracji Koła Polskiego nie podpisało i w
Wyborgu obecne nie było.



Kadeci nie potrzebowali ani pomocy Polaków, ani też nie mieli zamiaru
popierania ich autonomii.


 

 



ŚMIERĆ TOŁSTOJA


 


1



Oglądam gazety rosyjskie z roku 1910. Pamiętam, jak w listopadzie tego roku
wszedł do naszej klasy gimnazjum Winogradowa w Wilnie nauczyciel rosyjskiego, a
myśmy wołali: "Tołstoj umarł", a on powiedział: "Tak wielkie serce
bić przestało". Po wypowiedzeniu przez niego przemówienia na temat zmarłego,
lekcji już nie było, poszliśmy do domu. Było to oczywiście gimnazjum
rosyjskie, innych w Wilnie nie było. Trzeba przyznać Rosjanom, że
szanują pisarzy o wiele bardziej niż inne narody, o wiele więcej niż Polacy,
a niepomiernie, bez żadnego porównania więcej niż Anglicy. Z gazet, które
przeglądam, wynika, jak wstrząsnęła Rosją śmierć Tołstoja. Stosunek
zresztą władz państwowych, kół intelektualnych, cerkwi prawosławnej i
wreszcie - jak się to mówi - "szerokich warstw ludowych" do Tołstoja
był niesłychanie ciekawy. Była to historia jak najautentyczniejsza, choć można
ją wziąć za powieść jakiegoś zawziętego ironisty, jakiegoś Oskara
Wilde'a lub Bernarda Shawa. Tołstoj, urodzony w roku 1828, czyli za czasów
Puszkina, dożył wigilii rewolucji, pisał w czasie czterech pokoleń
literatury rosyjskiej. Brał udział w kampanii krymskiej w 1855 roku i jego
reportaże wojenne ogłaszane w czasopiśmie Niekrasowa otworzyły mu drogę do
sławy. Był to chyba największy powieściopisarz XIX wieku, choć nie tak głęboki
i genialny jak Dostojewski, lecz za to dostępniejszy i bardziej miłowany przez
czytelników. O Tołstoju byłbym powiedział, że to jakiś fotograf, ale
fotograf aparatem Roentgena, fotografujący odruchy ludzkie. Jakże przenikliwie
widzi, dlaczego książę Andrzej gniewał się na żonę i co myśli Konstanty
Lewin, kiedy Kitti widelcem chce przekłuć śliski grzyb na talerzu.



Filozofia Tołstoja, jak to zawsze bywa, urastała w swych rozmiarach w miarę
gaśnięcia talentu i stała się wybuchowa już wtedy, gdy pisać nie mógł, tak jak pisał poprzednio. Choć właśnie
z ostatniej, niewątpliwie pod względem artystycznym najsłabszej, powieści: Zmartwychwstanie,
pamiętam obraz, jak Katię, jako więźniarkę, wyprowadzają z więzienia
i jak trawa na bruku więziennego dziedzińca wyrasta pomiędzy kamieniami i
bruk ten rozsadza. Niewątpliwie dla Tołstoja był to bunt siły żywiołowej,
w porównaniu z którą wszystkie ludzkie zamysły są godne pogardy. Tołstoj
był jak puszcza, jak las, który z pogardą patrzy na sapiącą lokomotywę. Anna
Karenina pisana była w czasach, kiedy społeczeństwo rosyjskie - i słusznie
- zachwycało się reformami ustrojowymi: sądami przysięgłych, sądami
pokoju, wyborami do ciał samorządowych. Dla wszystkich tych reform Tołstoj ma
niesłychaną pogardę. Nie była to pogarda jaśnie pana czy retrograda, miała
to być pogarda anarchisty, który pogardza wszelkimi hałaśliwie reklamowanymi
reformami społecznymi. Całe życie zajmuję się Tołstojem i niestety musiałem
czytać wszelkie naiwności, które o nim powypisywano; trzeba przyznać, że
najgłupsze czytałem po angielsku. W istocie były dwa czynniki w Tołstoju:
kultura europejska i rosyjskie "samodurstwo". Po polsku mówimy
"sobiepan". Rosjanie zjawisko podobne określają wyrazem "samodur".
Z pochodzenia, ze sfery, do której należał, Tołstoj był Europejczykiem, był
o wiele większym Europejczykiem niż Dostojewski, może dlatego był mniej głęboki.
Trzeba wiedzieć, że Tołstoj był potomkiem po kądzieli naszego Gedymina,
należał do koła najwyższej rodowej arystokracji. Ale Tołstoj pogardzał
wszystkim, co Europejczyk szanuje. Pogardzał reformami państwowymi, w ogóle
kwestiami politycznymi, takimi czy innymi; wybory polityczne do parlamentu miał
w takiej samej pogardzie jak żandarmów czy śledztwo. Zaczął później
pogardzać także sztuką. Pisał o sobie współczesnych wielkich
pisarzach: "...jakiś architekt gramoli się, nie wiadomo po co, na jakąś
wieżę" (Ibsen), "...jacyś ślepcy, którzy siedząc na brzegu morza
dlaczegoś powtarzają w kółko jedno i to samo..." (Maeterlinck),
"...jakiś dzwon, który wlatuje czegoś do jeziora i tam zaczyna dzwonić..."
(Hauptmann). Pogardzał medycyną i ludzi, którzy wierzyli w lekarzy, uważał
za idiotów. Smuciło to bardzo Czechowa, który sam był lekarzem. Co do mnie,
to teraz myślę, że w tym Tołstoj może najwięcej miał racji, chociaż jego
nabijanie się z lecznictwa było wypowiadane przy pomocy chwytów prymitywnych.
Tołstoj wierzył w Pana Boga i uważał się za chrześcijanina, ale szydził z religii prawosławnej i wypowiadał bluźnierstwa.
Ale w wieku XX najbardziej zajmował się walką z karą śmierci i wojną. W
czasie wojny rosyjsko-japońskiej wydawał broszury twierdzące, że wojna jest
zbrodnią, morderstwem, że żołnierz nie powinien brać broni do ręki. Mnóstwo
ludzi przejmowało się tymi przykazaniami, odmawiało służby w wojsku. Ludzie
ci byli ciężko karani, a podżegaczowi do tych przestępstw, kiedy przyjeżdżał
do swego gubernialnego miasta, Tuły, to policja wyprężona na baczność
oddawała honory wojskowe. Kiedyś Tołstoj wydał jakąś broszurę obrażającą
wprost i bezpośrednio cesarza Mikołaja II. Co tu robić? - Nareszcie
zdecydowano się posłać do niego urzędnika policyjnego, aby ten wezwał Tołstoja
dla dania wyjaśnień gubernatorowi. "Powiedzcie księciu - powiedział Tołstoj
urzędnikowi policyjnemu - że ja w nieznajomych domach nie bywam". Już
nawet w tym zwrocie: "powiedzcie księciu" był odcień lekceważenia.
Gubernator - czy to nawet był generał-gubernator, nie pamiętam - nazywał
się co prawda książę Dołgorukij, ale mówiąc do urzędnika policyjnego według
ówczesnych zwyczajów Tołstoj powinien był powiedzieć: Powiedzcie Jego
Ekscelencji, lub: Jego Wysokiej Ekscelencji. Na tym "ja w nieznajomych domach
nie bywam" sprawa obrazy majestatu utknęła i dalszych konsekwencji nie
miała.

Jaki był stosunek Tołstoja do nadchodzącej rewolucji? Pod tym względem
powołam się na największy autorytet w tej dziedzinie, mianowicie na Lenina,
który mówił, że Tołstoj ułatwił rewolucję przez negację ustroju
przedrewolucyjnego, natomiast rewolucjonistą sam nigdy nie był. Bardzo
ciekawie pisał Lenin:


"...niemiłosierny krytyk kapitalistycznej eksploatacji, pisarz demaskujący
gwałty państwa, tragifarsy państwowego sądu, odsłaniający całą głębię
przeciwieństw wzrostu bogactwa i cywilizacji i wzrostu nędzy, dzikości i
cierpień klas pracujących..."


"...Z jednej strony... niezwykle silny, bezpośredni i szczery protest
przeciw społecznemu łgarstwu, z drugiej strony... >>tołstojowiecJestem wstrętny, jestem podły, lecz
oto zajmę się moralnym samodoskonaleniem i nie będę jadał mięsa, a tylko
kotleciki z ryżu...

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
cat mackiewicz byl?l
cat mackiewicz dostojewski 4
cat mackiewicz dostojewski 1
cat mackiewicz odeszli w zmierzch
cat mackiewicz dostojewski 3
cat mackiewicz
cat mackiewicz dostojewski 2
cat mackiewicz kto mnie wolal
cat mackiewicz klucz do pilsudskiego
Reynolds, Alastair Spy in Europa
cat in the rain
Tribů celtiche in Europa

więcej podobnych podstron