Guliwer10


73






























ROZDZIAŁ DRUGI
Portret córki kmiecia.Gulliwer zaprowadzony do miasta jarmarcznego,a stamtąd do stoli-
cy.Opisanie tej podróży.
Pani moja miała jedną dziesięcioletnią córeczkę,dziecko na swój wiek arcydowcipne,
gdyż z wielką już zręcznością umiało igłą robić i swoją lalkę jak najładniej ubierać.Przyszło
jej wraz z matką na myśl narządzić mi posłanie w kolebce jej lalki.Kolebkę tę włożono do
małej szuflady z szafy i przymocowano do wiszącej tarcicy dla zabezpieczenia mnie przed
szczurami;było to moje łóżko przez cały czas przebywania u tych poczciwych ludzi,a było
coraz wygodniejsze,w miarę jak przywykałem do nich,uczyłem się ich języka i zaczynali
mnie rozumieć.Dziewczynka tak była pojętna,że kiedy raz czy dwa rozebrałem się i ubrałem
w jej oczach,umiała,kiedy się jej podobało,ubrać mnie i rozebrać,na co jej pozwalałem,
tylko chcąc jej być posłusznym.Zrobiła mi sześć koszul i inną bieliznę z najcieńszego płótna,
jakie można było dostać,które jednak grubsze było niżeli płótno żaglowe.Bieliznę moją zaw-
sze sama prała.Praczka moja była mi także nauczycielką języka.Kiedy na jaką rzecz poka-
załem palcem,ona mi zaraz powiedziała nazwę tego,tak że w krótkim czasie umiałem prosić
prawie o wszystko,czego tylko potrzebowałem.Naturę miała niewypowiedzianie dobrą.
Wzrost jej nie przenosił czterdziestu stóp,była trochę mała na swoje lata.Dała mi imię Grild-
rig,które przejęła cała jej rodzina,a potem całe królestwo.Słowo to oznacza to samo co w
języku łacińskim nanunculus,we włoskim homunceletino,w angielskim mannikin,w polskim
karzełeczek.Jej winienem ocalenie moje w tym kraju,zawsześmy oboje byli razem,nazywa-
łem ją Glumdalclitch,czyli malutką piastunką,i byłbym winowajcą szkaradnej niewdzięczno-
ści,gdybym kiedy zapomniał jej starań i przywiązania.Pragnąłbym z całego serca odwdzię-
czyć się za wyświadczone mi przez nią dobrodziejstwa,a tymczasem stałem się,czego się
bardzo obawiam,niezawinioną przyczyną jej nieszczęścia.
Rozgłosiło się wtedy po całym kraju,że pan mój znalazł na polu jedno malutkie zwierząt-
ko,tej prawie wielkości co splacknuc [3] ,ale mające postać ludzką,że to zwierzątko naśladuje

3 Neologizm Swifta,który wszedł do języka angielskiego na oznaczenie dziwacznego zwierzątka
lub osoby (przyp.red.).

człowieka we wszystkich swoich czynnościach i zdaje się mówić j akimś językiem sobie wła-
ściwym,że już nauczyło się wielu słów,że chodzi prosto na dwóch nogach,jest spokojne i
łagodne,idzie,gdy je zawołają,czyni,co tylko mu każą,członki ma delikatne,płeć bielszą i
piękniejszą niżeli najlepszego urodzenia trzyletnia dziewczynka.Jeden kmieć,sąsiad i przyja-
ciel mego pana,odwiedził go umyślnie dla dowiedzenia się o prawdzie rozsianej pogłoski.
Przyprowadzono mnie i postawiono na stole,po którym chodziłem,jak mi kazano.Dobyłem
mej szpady i znowu ją do pochwy włożyłem.Ukłoniłem się przyjacielowi pana mego,spyta-
łem w jego języku,jak się ma,i powiedziałem komplement z okazji jego przybycia,wszystko
podług nauki mojej malutkiej nauczycielki.Ten człowiek,mając wzrok sędziwością osłabio-
ny,dla przypatrzenia mi się lepiej włożył na nos okulary,z czego nie mogłem się wstrzymać
od śmiechu,gdyż oczy jego,szkłami powiększone,wydawały mi się jak dwa księżyce w peł-
ni,zaglądające do pokoju o dwu oknach.Czeladź,postrzegłszy przyczynę mej wesołości,
także śmiać się zaczęła,co starca tego niewypowiedzianie rozgniewało.Miał minę starego
skąpca,z czym się aż nadto wydał,dając panu memu podłą radę,aby mnie pokazywać za pienią-
dze na jarmarku w sąsiednim mieście,odległym o jakie pół godziny konnej jazdy,czyli o dwa-
dzieścia dwie mile od naszego domu.Domyśliłem się,że coś ze mną chcą zrobić,gdy postrze-
głem,iż pan mój z przyjacielem swoim przez długi czas po cichu gadali,niekiedy palcem wska-
zując na mnie,a w strachu mym sądziłem,że dosłyszałem i zrozumiałem niektóre ich słowa.
Nazajutrz rano Glumdalclitch,moja malutka pani,opowiedziała mi całą sprawę,o której
się od matki chytrze dowiedziała.Biedne dziewczę,przycisnąwszy mnie do piersi,nie mogło
się od łez utulić ze wstydu i żalu.Obawiała się,żeby mi się co złego nie stało,żeby mię nie
stłukli,nie skaleczyli i nie wyłamali członków grubianie,którzy mnie będą oglądać ująwszy
w ręce.A jako postrzegła we mnie wrodzoną skromność i wielką delikatność we wszystkim,
co się tyczy honoru,ubolewała,że miałem być wystawiony za pieniądze na bawienie cieka-
wości najpodlejszego pospólstwa.Mówiła,że tatuleńko i matuleńka przyrzekli jej,iż Grildrig
do niej należeć będzie,ale że poznała dobrze,iż ją oszukują,jak oszukano w roku przeszłym,
kiedy niby jej darowano baranka,a jak tylko się upasł,sprzedano go jednemu rzeźnikowi.Co
do mnie,daleko się mniej smuciłem niż moja malutka pani.Powziąłem wielką nadzieję,w
której zawsze trwałem,że odzyskam jeszcze wolność,co zaś do obelgi,że będę pokazywany

jak jakiś dziwotwór,pocieszałem się myślą,że jestem w kraju t ym zupełnie obcy i nikt mi po
powrocie do Anglii nie wyrzuci,że splamiłem honor,gdyż sam król Wielkiej Brytanii,jeśliby
się w podobnym znajdował stanie,tegoż by doznał losu.
Pan mój podług rady swego przyjaciela wsadził mnie w pudełko i w dzień najbliższego
jarmarku poprowadził do miasta z córką swoją.Pudło zewsząd było zamknięte i tylko w nim
kilka dziur przewiercono dla przechodu powietrza,posiadało też małe drzwi,przez które
wchodzić i wychodzić mogłem.Dziewczynka pamiętała,aby podesłać pode mnie pierzynę z
łóżka swej lalki,jednakowoż straszne wycierpiałem rzucania i t rzęsienia w tej podróży,choć
nie trwała więcej nad pół godziny.Koń za każdym stąpnieniem czynił około czterdziestu
stóp,a kłusował tak wysoko,że największa burza na morzu większych wstrząsów nie spra-
wia.Droga trochę dłuższa była jak z Londynu do St.Albans.Pan mój zatrzymał się w jednej
oberży,do której miał zwyczaj wstępować,i naradziwszy się z gospodarzem,i potrzebne
przygotowania poczyniwszy najął grultruda,czyli wywoływacza,ażeby obwołał po całym
mieście,że w oberży pod znakiem "Zielonego Orła "będzie pokazywane zwierzę cudzoziem-
skie,mniejsze niżeli splacknuck (najdrobniejsze zwierzątko w t ym kraju,mające sześć stóp
długości),podobne we wszystkim do człowieka,które może wiele słów wymawiać i niezli-
czone dowcipne sztuki pokazywać.
Postawiono mnie na stole w oberży,w największej sali,która miała powierzchni przy-
najmniej stóp trzysta,a malutka moja pani stała na stołku dla pilnowania mnie i nauczania,co
trzeba było czynić.Pan mój,unikając zamieszania i tłumu,nie wpuszczał naraz więcej niż
trzydzieści osób do sali.Przechadzałem się tam i sam po stole podług rozkazu dziewczyny.
Zadawała mi wielorakie pytania,o których wiedziała,że nie był y nad moje siły i umiejętno-
ści,a ja odpowiadałem,jak tylko mogłem najgłośniej.Często obracałem się do widzów i ty-
siączne im czyniłem ukłony,wygłaszając mowy,których mnie nauczono.Wziąłem jeden na-
parstek pełen wina,który mi Glumdaiclitch podała zamiast kielicha,i wypiłem ich zdrowie.
Dobyłem szpady i szermowałem nią jak fechmistrze w Anglii.Dziewczyna podała mi słomkę,którą
robiłem jak piką,nauczywszy się tej sztuki w młodości.Tego dnia byłem pokazywany dwanaście
razy i musiałem zawsze toż samo powtarzać,tak że prawie konałem z trudu,przykrości i nudności.
Ci,co mnie widzieli,tak dziwne wszędy wieści porozglaszali,że pospólstwo,ażeby mnie

oglądać,chciało drzwi wyłamać.Pan mój,mając na oku swój własny pożytek,nie chciał po-
zwolić,żeby mnie kto dotykał oprócz córki swojej,a dla uniknięcia wszelkiego przypadku
postawiono ławy naokoło stołu w takiej odległości,aby mnie żaden widz nie mógł dosięgnąć.
Ale i tak jeden złośliwy uczniak rzucił włoskim orzechem w głowę moją tak silnie,że gdyby
nie chybił,zapewne by mi zgruchotał czaszkę,bo orzech był taki wielki jak średni melon.Mia-
łem tylko to ukontentowanie,że studencika obito przykładnie i ze wstydem wyrzucono z sali.
Pan mój kazał obwieścić,że na następnym jarmarku będzie miał honor znowu mnie poka-
zywać.Tymczasem kazał zrobić dla mnie wygodniejsze pudełko,bo pierwsza podróż i wido-
wisko,którem dawał przez osiem godzin,tak mnie osłabiły,że nie mogłem się na nogach
utrzymać i prawie ze wszystkim głos straciłem.Po trzech dniach dopiero przyszedłem cokol-
wiek do siebie,ale we własnym nawet mieszkaniu nie miałem spokojności,bo znaczniejsi
panowie,do których sława moja z odległości stu mil doszła,przyjeżdżali i przychodzili,aby
odwiedzić mnie w domu pana mego.Nieraz było w izbie nie mniej niż trzydzieści osób z żo-
nami i dziećmi (ponieważ kraj ten bardzo jest ludny),a od każdej takiej familii brał mój pan
zapłatę jakby za pełną salę.Przez cały ten czas nie miałem prawie odpoczynku (z wyjątkiem
środy,która jest u nich niedzielą),chociaż do miasta mnie nie wożono.
Mój pan,widząc,jak wielkie dla niego mogę przynosić zyski,umyślił pokazywać mnie w
największych miastach królestwa.Opatrzywszy się więc we wszystkie potrzeby na podróż
długą,zarządziwszy interesami domowymi i pożegnawszy żonę,dnia siedemnastego sierpnia
roku 1703,około dwóch miesięcy po moim przybyciu,wyjechaliśmy do miasta stołecznego.
Było ono prawie w samym środku państwa,o jakie trzy tysiące mil od mieszkania naszego.
Pan mój córkę swoją umieścił na koniu za sobą.Wiozła mnie ona na swym łonie w pudle
przywiązanym do paska.Dziewczynka z wielką troskliwością wyłożyła ściany najmiększym
suknem,jakie tylko dostać mogła,włożyła do pudełka łóżeczko dla lalki i wszystko,co po-
trzebne.Mieliśmy też ze sobą chłopca,który z pakunkami za nami jechał.Pan mój zamierzał
pokazywać mnie po wszystkich miastach,miasteczkach,wsiach znaczniejszych,a nawet
dworach szlacheckich,które niedaleko były z drogi.Jechaliśmy z wolna,po sto czterdzieści
albo po sto sześćdziesiąt mil na dzień,gdyż Glumdalclitch dla uchronienia mnie od zbyt
wielkich trudów uskarżała się często,że jazdy konnej znieść nie może.Czasem na moją proś-

bę wyjmowała mnie z pudełka dla zażycia wolnego powietrza i widzenia kraju,przy czym
zawsze trzymała mnie mocno na postronku.Przejechaliśmy przez pięć czy sześć rzek daleko
szerszych i głębszych niżeli Nil i Ganges,nie było żadnego potoku,który by nie był większy od
Tamizy,kędy jest Most Londyński.Przepędziliśmy w podróży dziesięć tygodni i byłem poka-
zywany w osiemnastu wielkich miastach,nie licząc wielu miasteczek i prywatnych domostw.
Dnia dwudziestego szóstego października przybyliśmy do stolicy,zwanej w ich języku
Lorbrulgrud,czyli Duma Świata.Pan mój najął pokoje na głównej ulicy,niedaleko pałacu
królewskiego,i rozlepił podług zwyczaju afisze,zawierające opisanie osoby i przymiotów
moich.Najął bardzo wielką salę na trzysta lub czterysta stóp szeroką,gdzie postawił stół,
mający sześćdziesiąt stóp średnicy,z poręczą naokoło,o trzy stopy od krawędzi odległą i na
tyleż wysoką,ażebym nie spadł.
Na tym stole pokazywano mnie po razy dziesięć na dzień z wielkim podziwieniem i
ukontentowaniem wszystkiego ludu.Już nieźle naówczas znałem ich język i rozumiałem,co
do mnie mówiono,nadto nauczyłem się abecadła i mogłem,choć z trudem,przetłumaczyć
czasami jakieś zdanie,bo Glumdalclitch dawała mi lekcje i w domu swego ojca,i w wolne
godziny w podróży.Nosiła w kieszeni książeczkę,mało co większą niż atlas Sansona,umyśl-
nie ułożoną dla młodych panienek,która zawierała coś w rodzaju katechizmu.Na tej ksią-
żeczce uczyła mnie czytać i tłumaczyła słowa.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
projekt guliwer
Guliwer29
Guliwer14
Guliwer26
Guliwer15
Guliwer30
Guliwer5
Guliwer5
Guliwer33
Guliwer8
Guliwer25
Guliwer22
Guliwer1
Guliwer16
Guliwer2
Guliwer28
Guliwer6
Guliwer32

więcej podobnych podstron