Guliwer29


181






























ROZDZIAŁ DRUGI
Houyhnhnm prowadzi Gulliwera do swego domu.Jak tam był przyjęty.Co za pokarm
mieli ci Houyhnhnmowie.Trudność,którą miał Gulliwer z obraniem sobie pokarmu.
Uszedłszy blisko mil trzech przyszliśmy na miejsce,gdzie był dom jeden drewniany,bar-
dzo niski,pokryty słomą.Zacząłem zaraz dobywać z kieszeni małe podarunki,które podróż-
nicy ofiarują dzikim,żeby ich uczciwie przyjęli.Koń przez grzeczność chciał,żebym ja
pierwszy wszedł do wielkiej,bardzo ochędożnej sali,gdzie za wszystkie sprzęty był tylko
żłób i drabina.Zobaczyłem tam trzy koniki i dwie klacze,które nie jadły,ale siedziały na
zadach,co mnie bardzo zadziwiło.Jeszcze bardziej zdumiałem się,widząc,że niektóre zajęte
były gospodarstwem.Ten widok wzmocnił mnie w mniemaniu,że naród,który potrafił ucy-
wilizować tak bezrozumne zwierzęta,musi być najmędrszy na ziemi.Wtem przybył siwo-
jabłkowity i wchodząc zapobiegł złemu traktowaniu,które mogło mnie spotkać:zaczął rżeć
jak ktoś,kto ma władzę,na co inne konie odpowiedziały rżeniem.Przeszedłem z nim przez
długie dwie sale bez progów i w ostatniej dał mi znak,żebym się zatrzymał,a sam poszedł do
izby przyległej.Przygotowałem podarunki dla pana i pani domu;były to dwa noże,trzy bran-
soletki z fałszywych pereł,małe zwierciadełko i naszyjnik ze szklanych paciorków.Koń rżał
dwa lub trzy razy i spodziewałem się,że usłyszę głos ludzki,lecz odpowiedź nastąpiła w tym
samym dialekcie,tylko dwukrotnie ostrzejsza niż pierwsze rżenie.Przyszło mi wtenczas na
mysi,że pan tego domu musi być jakąś osobą znaczną,ponieważ tak ceremonialnie kazano
mi zatrzymać się w przedpokoju,ale nie mogłem pojąć,żeby człowiek znakomity miał konie
za swoich pokojowych.Lękałem się wtedy,czy nie oszalałem i czyli nieszczęścia moje nie
pomieszały mi z gruntu rozumu.Oglądałem się pilnie na wszystkie strony i patrzyłem po sali,
która była urządzona jak pierwsza,tylko trochę ładniej.Wytrzeszczałem oczy,przypatrywa-
łem się jak najuważniej wszystkiemu,co mnie otaczało,i zawsze widziałem toż samo.Szczy-
pałem się za ramiona,gryzłem wargi,biłem się po bokach,żeby się obudzić,myśląc,że śnię,
ale że zawsze też same przedmioty stały mi w oczach,wniosłem,iż to musiały być jakieś dia-
belne czary.
Gdy się takimi bawiłem uwagami,siwo -jabłkowity powrócił do mnie i dał mi znak,że-
bym wszedł do izby,gdzie zobaczyłem na matach,bardzo przystojnych i delikatnych,piękną

klacz z pięknym źrebkiem i ze źrebiczką,skromnie na swoich udach wsparte.Klacz na moje
przybycie wstała i przypatrzywszy się pilnie mej twarzy i rękom,odwróciła się ze wzgardą i
zaczęła rżeć,powtarzając często słowo:Jahu,którego jeszcze nie rozumiałem,chociaż było to
pierwsze,jakiegom się nauczył.Wkrótce zrozumiałem je ku mojemu stałemu utrapieniu.
Koń,który mnie wprowadził,dawszy znak głową i powtórzywszy razy kilka:hhuun,hhuun,
zaprowadził mnie niby na folwark,gdzie był inny budynek,nieco od tego domu odległy.
Pierwszą rzeczą,która mi wpadła w oczy,były te przeklęte zwierzęta,które najpierwej zoba-
czyłem na polu i które opisałem wyżej.Było ich troje,wszystkie przywiązane za szyję gru-
bymi powrozami do wbitych w ziemię słupów.Jadły korzenie,ścierwo ośle,psie i zdechłe
krowy (jak potem dowiedziałem się),trzymając je w pazurach i zębami szarpiąc.
Koń -gospodarz rozkazał natenczas jednemu żmudziakowi lisowatemu,który był jego lo-
kajem,ażeby odwiązał największe z tych zwierząt i wyprowadził na podwórze.Postawiono
nas obok,żeby lepiej ze mną uczynić porównanie,i wtedy,po wiele razy powtórzono to sło-
wo:Jahu,przez co domyśliłem się,że te zwierzęta nazywają się Jahu.Nie mogę wyrazić me-
go zdziwienia i obrzydliwości,gdy zobaczywszy to szkaradne zwierzę z bliska,postrzegłem
w nim kształt osoby ludzkiej.Twarz miało płaską i szeroką,nos przytłuczony,wargi grube i
usta bardzo wielkie,ale są to rysy zwyczajne wszystkim narodom dzikim,gdzie matki kładą
swe dzieci twarzą ku ziemi i nosząc je na plecach tłuką im nosy swymi ramionami.Ten Jahu
miał łapy przednie podobne do rąk moich,tyle tylko że uzbrojone wielkimi pazurami.Skóra
na nich była brunatna,twarda,okryta włosami.Nogi jego także podobne były do nóg moich.
Wszelako moje trzewiki i pończochy były przyczyną,że panowie konie znajdowali różnicę
daleko większą.Co do reszty ciała taż sama była proporcja prócz koloru tylko i włosów.
Ichmoście konie tego podobieństwa nie uznali,ponieważ ciało moje było okryte odzie-
niem,które brali za skórę i część mnie samego.Lokaj żmudziak,trzymając między pęciną i
kopytem jakiś korzeń,dał mi go jeść.Wziąłem go i powąchawszy zaraz oddałem.Natych-
miast poszedł szukać w żłobie Jahusów kawałka ścierwa oślego i dał mi go.Ta potrawa tak
mi się zdała obrzydliwa,że nie chciałem się nawet jej dotknąć i dałem poznać,że mnie mier-
zi.Żmudziak rzucił ten kawałek ścierwa jednemu Jahu,który go natychmiast pożarł z wiel-
kim smakiem.Widząc,że pokarmy Jahusów nie służą mi,przyszło mu na myśl dać mi potraw

swoich,to jest siana i owsa,ale ja,potrząsając głową,dałem znać,że nie mogło to być po-
karmem dla mnie.Już zacząłem się trwożyć,że z głodu niechybnie umrę,jeśli nie spotkam
stworzenia mego własnego gatunku,bo co się tyczy tych obrzydliwych Jahusów,muszę wy-
znać,że wydawały mi się najobmierzlejszymi stworzeniami,jakiem tylko widział,chociaż
nikt wtedy nie kochał ludzkości więcej ode mnie.Im bliżej je poznawałem,tym bardziej
brzydziłem się nimi;zauważył to mój pan koń i odesłał Jahusa do stajni.Natenczas podniósł-
szy nogę jedną przed swoje usta w sposób bardzo dziwny,a wszelako arcynaturalny,dawał
mi do zrozumienia,iż nie wiedział,czym mnie karmić,i pragnie,żebym go nauczył,czym by
mnie można żywić.Ale ja nie mogłem mu przez znaki wytłumaczyć moich myśli,a do tego
nic nie widziałem,co by się do jedzenia zdało.
Wtem nadeszła krowa;pokazałem ją palcem i zacząłem jak najwyraźniejsze dawać znaki,
iż chciałbym ją doić.Zrozumiano mnie i zaraz wprowadziwszy do domu,kazano jednej słu-
żącej,to jest jednej klaczce,otworzyć izbę,gdzie znalazłem bardzo wiele garnków pełnych
mleka,porządnie ustawionych i utrzymanych w największej czystości.Napiłem się go do
woli i posiliłem należycie.Około południa ujrzałem,że przyszedł powóz,który ciągnęły Ja-
husy.Na tym wozie przyjechał jeden stary koń,który zdawał się być jakaś znaczną osobą.
Wysiadł tylnymi nogami,bo lewe przednie kopyto miał nieszczęściem zranione.Przyjechał
on z wizytą do mych gospodarzy i miał z nimi jeść obiad.Przyjmowali go bardzo ludzko i z
wielkimi względami.Jedli obiad razem w najpiękniejszej sali i prócz siana i słomy,które im
dano z początku,mieli na drugie danie owies gotowany w mleku.Stary koń jadł tę potrawę
ciepłą,drudzy zaś zimną.Żłoby ich były na środku sali ustawione w koło i podzielone na
wiele przegródek,wokół których wszyscy usiedli na zadach,wsparłszy się na wiązkach sło-
my.Każda przegroda miała naprzeciw siebie swoją drabinę,tak że każdy koń i każda klacz
miały porcję swoją ze wszelką przyzwoitością i uczciwością;źrebiec i źrebiczka,dzieci go-
spodarzy,były także na tej uczcie,zachowując się bardzo skromnie,a ich ojciec i matka we-
soło zabawiali gościa.Siwo -jabłkowity wezwał mnie do siebie i zdawało mi się,że rozma-
wiał o mnie długo ze swoim przyjacielem,który coraz na mnie poglądał i często powtarzał
słowo Jahu.
Nieco pierwej wdziałem na ręce rękawiczki.Gospodarz,siwo-jabłkowity,spostrzegłszy to,

a nie widząc rąk moich takich jak pierwej,okazał wiele znaków podziwienia.Dotknął ich
dwa czy trzy razy kopytem,dając mi do zrozumienia,iż chciałby,żeby ręce moje przybrały
kształt pierwszy.Zdjąłem natychmiast rękawiczki,co dało okazję całej kompanii do długiej
rozmowy o mnie i zjednało mi niejaką przychylność.Wkrótce skutki tego uczułem.Rozkaza-
no,abym wymówił kilka,które umiałem,wyrazów,i nauczono nazw owsa,mleka,ognia,
wody i innych rzeczy.Powtarzałem te wszystkie słowa,mając od młodości wielką łatwość w
uczeniu się języków.
Po skończonym obiedzie koń -gospodarz wziął mnie na stronę i przez znaki z niektórymi
złączone słowami dał mi poznać,iż przykro mu widzieć,że nic nie jadłem i nic mi nie przy-
padło do smaku.Hlunnh -znaczy w ich języku owies.Wymówiłem to słowo razy kilka,bo
choć z początku odrzuciłem owies,którym mnie częstowano,jednak,namyśliwszy się lepiej,
osądziłem,iż mogę sobie z niego zrobić jaką potrawę,mieszając z mlekiem,i tak żyć,póki
bym nie znalazł sposobności do ucieczki albo nie napotkał stworzenia mego rodzaju.Zaraz
koń rozkazał jednej służącej,którą była śliczna biała klaczka,ażeby przyniosła dla mnie owsa
na półmisku drewnianym.Ususzyłem ten owies,jak mogłem,potem go tarłem w ręku,aż
póki z niego łuska nie zlazła,potem starałem się go wywiać,nareszcie kamieniem na kamie-
niu rozcierałem.To wszystko zrobiwszy zagniotłem z wodą,upiekłem placek i zjadłem go na
ciepło,maczając w mleku.
Była to dla mnie potrawa z początku bardzo niesmaczna,choć pospolita jest w Europie w
wielu miejscach,z czasem jednak przyzwyczaiłem się do niej.Często w życiu moim znajdu-
jąc się w stanie nędznym,nie pierwszy to raz doświadczyłem,że dla dogodzenia potrzebom
człowieka niewiele potrzeba i że ciało jego do wszystkiego jest zdolne.Muszę dodać,że póki
zostawałem w tym kraju końskim,nie doznawałem żadnej słabości.Prawda,że czasem cho-
dziłem na łowy na króliki i na ptaszki,które łapałem siecią z włosów Jahusów zrobioną.Cza-
sem zbierałem ziele i albo gotowałem,albo jadłem zamiast sałat y,niekiedy także ubiłem tro-
chę masła i piłem maślankę.Największą mi z początku sprawiało przykrość,że nie miałem
soli,ale przywykłem obchodzić się bez niej,skąd wnoszę,iż używanie soli jest skutkiem na-
szej niewstrzemięźliwości i dlatego w zwyczaj wprowadzone,żeby pić więcej,okrom wy-
padków zasolenia mięsiwa,by je tym sposobem uchronić od zepsucia w dalekich podróżach i

miejscowościach od jarmarków daleko położonych.Zauważmy bowiem,że spomiędzy
wszystkich zwierząt jeden tylko człowiek do pokarmów swoich sól miesza.Co do mnie,opu-
ściwszy ten kraj,miałem znowu trudność w przyzwyczajeniu się do niej.
Dosyć już powiedziałem o pokarmie moim,chociaż po większej części podróżujący zapeł-
niają tym swoje dzieła,jakby wiele na tym zależało czytelnikowi,czy oni dobrego używali
bytu,czy nie.Jednakże sądziłem za potrzebne krótkie pokarmów moich opisanie,żeby się
komu nie zdało,iż niepodobna w takim kraju i między takimi mieszkańcami żyć przez trzy
lata.
Ku wieczorowi koń -gospodarz kazał mi dać stancję o kroków sześć od domu,ale oddziel-
ną od budynku Jahusów.Rozesłałem kilka wiązek słomy i okrywszy się suknią spałem bar-
dzo spokojnie i smacznie.Potem daleko mi było lepiej,jak się czytelnik dowie,kiedy mówić
będę o sposobie życia mojego w tym kraju.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
projekt guliwer
Guliwer14
Guliwer26
Guliwer15
Guliwer30
Guliwer5
Guliwer5
Guliwer33
Guliwer8
Guliwer10
Guliwer25
Guliwer22
Guliwer1
Guliwer16
Guliwer2
Guliwer28
Guliwer6
Guliwer32

więcej podobnych podstron