Stobiecki ''Rola historyka we współczesnym świecie''


Rafał Stobiecki

Rola historyka we współczesnym świecie

Jaką rolę mają do odegrania historycy w świecie, w którym historia komercjalizuje się, a przeszłość staje towarem? Używając języka ekonomicznego, Rafał Stobiecki przedstawia wizję historyków, którzy nie są już scjentystami dążącymi do obiektywnej wiedzy ani strażnikami wartości narodowych, są natomiast producentami przeszłości, producentami tracącymi monopol. "Dziś historyk nie jest bynajmniej jedynym producentem przeszłości. Dzieli tę rolę z sędzią, świadkiem, mediami i prawodawcą. Dowodów na to, że jako historycy tracimy symboliczny <<rząd dusz>> nad kształtem wiedzy historycznej, jest całkiem sporo. Wystarczy przywołać chociażby udokumentowaną w wielu badaniach socjologicznych nostalgię części Polaków za epoką Gierka, pojawiającą się jakby na przekór większości publikacji historycznych na ten temat".

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Czy normy warsztatu historyka ustąpią w Polsce pod naporem zaangażowań i społecznych obowiązków?

Ryzykując pewne uproszczenie, można powiedzieć, że dopiero w XIX stuleciu, gdy historia wkraczała na uniwersytety, ukształtowały się dwa, na swój sposób przeciwstawne sobie portrety historyka, które na użytek poniższych rozważań proponuję nazwać "tradycyjnymi".

Pierwszy z nich odwołuje się do figur neutralnego obserwatora, zimnego scjentysty, bezstronnego poszukiwacza prawdy, wolnego od kontekstu czasów, w których przyszło mu żyć. Na plan pierwszy w jego studiach wysuwały się cele poznawcze. Jak wiadomo, postawa ta najpełniej wyraziła się w znanych i wielekroć cytowanych słowach wielkiego niemieckiego historyka Leopolda von Ranke. We wstępie do swojej opublikowanej w 1824 r. pracy "Historia narodów germańskich i romańskich w latach 1494-1535" niemiecki historyk zauważał: "Historii była dotąd dana funkcja sądzenia przeszłości lub nauczycielki życia. Obecna próba nie aspiruje do tak wzniosłego zadania. Chciałaby jedynie pokazać (powiedzieć), jak to właściwie (istotnie) było (will bloss sagen, wie es eigentlich gewesen)".

Słowa Rankego stały się odtąd powszechnie akceptowanym naukowym credo tych wszystkich badaczy, którzy pragnęli uwolnić historię spod szeroko rozumianych wpływów teraźniejszości i uczynić z niej "prawdziwą" naukę, uprawianą zgodnie ze standardami akademickimi.

Drugi z "tradycyjnych" portretów historyka wyrastał w opozycji do zacytowanej wyżej deklaracji Rankego. Wizerunek ten, głęboko zakorzeniony w tradycji romantycznej, szczególnie polskiej, odwoływał się z kolei do figur duchowego przewodnika i wychowawcy narodu czy strażnika narodowych lub ogólnoludzkich wartości. Joachim Lelewel w szkicu "Jakim być ma historyk" pisał: "Kiedy więc ten jest wielki obowiązek, ma on sam być przejęty duchem publicznym od warunków ubocznych niezawisłym, ma się napawać najżywiej uczuciami, które określać mu wypada. Musi czuć dostojność własnej religii, unosić się miłością ojczyzny i narodowości, żeby był mocen oceniać uczucia, z którymi najwięcej jest w dziejach do czynienia".

Lelewel, odrzucając kategorię neutralności badacza przeszłości, odwoływał się do doniosłej społecznej roli, jaką ma do spełnienia historia. Pragnął uczynić z niej skarbnicę praktycznej wiedzy, a jednocześnie ważną część potocznego światopoglądu ówczesnych ludzi.

Rola historii we współczesnym świecie bez wątpienia ulega daleko idącym przeobrażeniom. Mówiąc o nich, mam na myśli zarówno przemiany będące rezultatem czynników zewnętrznych wobec nauki historycznej, jak i te, zachodzące w niej samej. Jeśli chodzi o te pierwsze, na czoło wysuwa się fundamentalna kwestia dotycząca relacji między historią a pamięcią. Francuski badacz Pierre Nora tak charakteryzuje tę nową sytuację: "Cała historia (...) przekształcona w dyscyplinę o ambicjach naukowych była do tej pory zbudowana na fundamencie pamięci, ale przeciwko pamięci, uważanej za indywidualną, psychologiczną, zawodną, przydatną tylko w roli świadectwa. Historia była domeną zbiorowości, pamięć - prywatności. Historia była jedna, pamięć ex definitione, wieloraka, bo z istoty swej indywidualna. Idea pamięci zbiorowej, wyzwalającej i uświęconej zakłada całkowite odwrócenie sytuacji. Jednostki miały pamięć, zbiorowości miały historię. Idea, że to zbiorowości mają pamięć, zakłada głębokie przekształcenie miejsca jednostek w społeczeństwie i ich stosunków ze zbiorowością".

Owo utożsamienie historii z pamięcią niesie ze sobą, jak zauważył Nora, dwojakie konsekwencje. Po pierwsze - raptowną intensyfikację użytków czynionych z przeszłości, użytków politycznych, turystycznych, handlowych. We współczesnym świecie przeszłość staje się zatem towarem, konkurującym z innymi dobrami, podlegającym do pewnego stopnia takim samym prawom rynku jak inne dostępne na nim produkty. Sytuacja ta wymusza komercjalizację historii, a w konsekwencji pogoń za sensacją, hołdowanie utrwalonym w świadomości społecznej stereotypom, symplifikację i kategoryczność historycznej argumentacji.

Drugą konsekwencją narastającej konfrontacji między pamięcią a historią jest "wywłaszczenie historyka z jego tradycyjnego monopolu interpretowania przeszłości. Dziś historyk nie jest bynajmniej jedynym producentem przeszłości. Dzieli tę rolę z sędzią, świadkiem, mediami i prawodawcą".

Dowodów na to, że jako historycy tracimy symboliczny "rząd dusz" nad kształtem wiedzy historycznej, jest całkiem sporo. Wystarczy przywołać chociażby udokumentowaną w wielu badaniach socjologicznych nostalgię części Polaków za epoką Gierka, pojawiającą się jakby na przekór większości publikacji historycznych na ten temat, czy też słabo zaznaczającą się obecność historyków w debacie dotyczącej Jedwabnego. Zauważalna jest także marginalizacja wątków historycznych w debacie publicznej, której symbolem stało się wyborcze hasło jednego z kandydatów na prezydenta RP - "wybierzmy przyszłość".

Innym rodzajem problemów są zjawiska występujące w obrębie samej historiografii. Jedno z najważniejszych to postępująca dezintegracja wiedzy historycznej. Pod koniec XIX stulecia w obrębie nauki historycznej istniało zaledwie kilka subdyscyplin, m.in. historia polityczna, ustroju, gospodarcza, kultury. Dzisiaj jest ich co najmniej kilkadziesiąt, przy czym wiele dzieli się jeszcze na inne wąskie specjalności. Specjalizacja już dawno stała się zmorą nauki historycznej. W środowisku historyków coraz częściej dominują badacze, dla których pielęgnowanie własnych, niewielkich ogródków i pilne strzeżenie ich tajemnic staje się najważniejszą częścią pracy. Z dzisiejszej perspektywy, co trzeba przyznać ze smutkiem, coraz bardziej anachronicznie brzmią deklaracje taka jak ta - autorstwa belgijskiego historyka Henri Pirenne'a: "Jedni powiadają, że są specjalistami od historii średniowiecznej, inni od nowożytnej, jedni od belgijskiej, inni od innej jeszcze aż do specjalności od jakiegoś roku czy jednego miesiąca. (...) Historia jest jedna bez względu na przedmiot bezpośredniego badania i każdy historyk jest specjalistą od historii albo w ogóle nie jest historykiem".

Czas polihistorów zdaje się powoli mijać. Współczesny dziejopis nie jest - oczywiście - w stanie, tak jak jego XIX-wieczny poprzednik, śledzić całości literatury już nie tylko dotyczącej danej epoki, kraju czy wieku, ale często nawet z zakresu własnej specjalizacji. To prawda, wydaje się jednak, że zbyt łatwo się z nią pogodziliśmy.

Postępująca dezintegracja wiedzy historycznej łączy się ze zjawiskiem nadprodukcji historiograficznej. Niebywale rozrosła się także społeczność historyków. Ktoś obliczył, że liczba badaczy zajmujących się przeszłością przekroczyła obecnie liczbę historyków żyjących od czasów Herodota do 1960 r.

Wspomniana sytuacja rodzi rozliczne konsekwencje. Po pierwsze - dyskusje nad źródłami zaczęły przyjmować charakter debat nad ich interpretacjami. Po drugie - owa multiinterpretacyjność powoduje, że teksty źródłowe spychane są na margines, przestają pełnić funkcję arbitra historycznej debaty. Po trzecie - jak zauważył holenderski teoretyk historii - Franklin Ankersmit: "Zalew literatury historycznej nie tylko wywołuje uczucie głębokiego zniechęcenia, lecz także ma w sobie coś barbarzyńskiego. Cywilizację kojarzymy bowiem między innymi z poszukiwaniem umiaru, złotego środka między nadmiarem i brakiem. Tymczasem w dzisiejszym <<alkoholizmie intelektualnym>> zanikło wszelkie poczucie miary. Porównanie z alkoholizmem wyda się jeszcze bardziej trafne, gdy zauważymy, że każda nowa książka czy nowy artykuł napisane na dany temat chcą uchodzić za ostatni drink".

Wreszcie kolejnym zjawiskiem zmieniającym oblicze współczesnej historiografii jest coraz bardziej widoczna jej deprofesjonalizacja, lekceważenie podstawowych reguł warsztatu historycznego. W jakimś stopniu jest ona wynikiem ekspansji postmodernizmu, szczególnie w jego radykalnej wersji, legitymizującego każdy indywidualny dyskurs historyczny. Ponadto pluralizm współczesnej historiografii w sposób niejako naturalny zamazuje granicę między dyletantyzmem a profesjonalizmem. Refleksji historycznej rozdartej między poglądami tych, którzy starają się bronić naukowego statusu dociekań historycznych, a tymi, którzy dostrzegają w historii jej integralny związek z kulturą, zaczyna brakować wspólnego mianownika oraz pewnego rodzaju logicznej korespondencji.

Postępująca deprofesjonalizacja widoczna jest nie tylko tam, gdzie w sposób naturalny dąży się do uproszczenia obrazu przeszłości, np. w mediach. Coraz częściej zaczyna ona obejmować także akademicką historiografię. Potwierdzają to choćby ostatnio opublikowane polskie prace: słynna już książka Jana T. Grossa o zbrodni w Jedwabnem, artykuł Bernarda Wiadernego na temat memoriału płka Jana Kowalewskiego drukowany w paryskich "Zeszytach Historycznych" czy monografia Anetty Rybickiej o Niemieckim Instytucie Pracy Wschodniej w Krakowie z rozdziałem poświęconym Polakom tam pracującym.

Zimny scjentysta i strażnik narodowych wartości to wciąż dominujące w środowisku społeczne role, w jakich pragną występować historycy. Oczywiście rzadko pojawiają się one w postaci "czystej". Zwykle mamy do czynienia z ich przemieszaniem, czasem też dopełniają się wzajemnie.

Czy jednak zmiany zachodzące w naszym dzisiejszym stosunku do przeszłości nie wymagają czasem także rewizji owych "tradycyjnych" wizerunków? Pozbawienie nas jako historyków monopolu na wiedzę o przeszłości jest chyba zjawiskiem nieodwracalnym. Jeżeli jednak chcemy bronić swego miejsca w społeczeństwie, a tym samym - społecznej ważności przedmiotu naszych studiów, należy zastanowić się nad zdefiniowaniem na nowo, w obliczu jakościowo innej sytuacji roli historyka. Jest tym bardziej ważne, że - jak postaram się dalej udowodnić - oba zasygnalizowane wyżej wizerunki na naszych oczach ulegają dezaktualizacji. Zarówno w jednym, jak i drugim tkwią bowiem wyraźnie widoczne ograniczenia.

Zimny scjentysta unika jednoznacznych deklaracji światopoglądowych, stroni od historiozofii, neguje potrzebę wypowiadania się na tematy "metafizyczne". W dyskusjach historycznych często przybiera to postać deklaracji głoszących "konieczność powrotu do obiektywnych badań". Jest przekonany, że w akcie poznania historycznego możliwe jest, przy zastosowaniu określonych procedur badawczych, precyzyjne odwzorowanie minionej rzeczywistości jako takiej, dotarcie do "prawdziwego" obrazu przeszłości. Zauważmy, że ten sposób myślenia znosi, czy unieważnia, ewentualne pole konfliktu między podmiotem poznającym (historykiem) a przedmiotem poznania (przeszłością). Atrakcyjność tego wizerunku dziejopisa polega m.in. na tym, że zdaniem jego zwolenników pozwala umieścić historyka niejako "na zewnątrz" badanej przez niego historii. Z tej pozycji wyjątkowo łatwo można krytykować np. polityczne czy ideologiczne uwikłania prac historycznych, podnosić, że nie mają one nic wspólnego z historyczną prawdą i są dowodem manipulacji przeszłością.

Czy jednak deklarowany w tym przypadku obiektywizm i racjonalizm nie stanowią tylko wygodnego wytłumaczenia postaw w praktyce dalekich od wspomnianych wartości? Czy część historyków nie maskuje i nie stara się ukryć w ten sposób świata ich prywatnych przeświadczeń i poglądów?

Do kwestii tej nawiązuje antropolog kultury, Joanna Tokarska-Bakir, w artykule "Historia jako fetysz". W tekście niezwykle krytycznym wobec "klubu historyków" [określenie autorki - RS], pisanym niejako na marginesie polskiej dyskusji o Jedwabnem, postawiła polskim badaczom przeszłości szereg zarzutów. Jej zdaniem historycy dążą do "uprzedmiotowienia tego, co badane, w pragnieniu odsunięcia tego na maksymalny dystans", eliminują ze swoich relacji głos ofiar, dokonują swoistej selekcji bazy źródłowej poprzez preferowanie "samoobjaśniających się" świadectw pozostawionych przez sprawców. Paraliżuje ich "zasada dyskrecji", w ramach której "przyznanie się, że wydarzenia, o których badacz pisze, robią na nim wrażenie - poruszają, przerażają, prześladują, skłaniają do porzucenia tematu albo, broń Boże, do zmiany metodologii - jest czymś z gruntu niewyobrażalnym". Choć nie do końca zgadzam się z diagnozą Tokarskiej-Bakir, brak reakcji na jej wywody ze strony środowiska historyków wydaje mi się znaczący.

Inne ograniczenia obecne są w wizerunku historyka-strażnika narodowych wartości. On niejako podświadomie dokonuje arbitralnego wyboru, odrzuca dyrektywę nakazującą mu zrozumienie opisywanych wydarzeń i postaci na rzecz ich usprawiedliwienia, gdy rzecz dotyczy preferowanego przez niego fragmentu narodowej przeszłości lub potępienia, gdy z kolei nie mieszczą się one w świecie wyznawanych przez niego wartości.

Zdefiniowanie na nowo roli historyka we współczesnym świecie wymaga przede wszystkim zmiany naszego dotychczasowego stosunku do przeszłości. Jak zauważył współczesny polski metodolog: "Z historii nie wynika nic, czego nie byłoby wcześniej w nas samych. Historia uczy nas moralności i zła, radości i cierpienia, aktywności i fatalizmu, jeśli tego zechcemy. Uczciwe pytanie stawiane dziś wobec naszej wiedzy historycznej powinno zatem brzmieć nie: jak było czy też dlaczego było tak, a nie inaczej, lecz - jakiej przeszłości nam dziś potrzeba? Czego dziś musimy się z historii nauczyć ?".

Powinniśmy sobie wyraźnie uświadomić, że to, jak postrzegamy siebie, jakich bronimy wartości, determinuje naszą wizję przeszłości. Inaczej mówiąc: sytuacja wymaga od nas jako społeczności badaczy pogodzenia się z faktem, że "historia jest taka, jacy są piszący o niej historycy". A skoro tak, powinniśmy w imię obrony społecznego statusu historii wykształcić w sobie więcej pokory wobec nieodgadnionej tajemnicy przeszłości i szacunku dla alternatywnych wizji historii. Starać się pokazywać wielowymiarowość obrazu przeszłości i wielość obecnego w niej człowieka. Zarówno bowiem współczesny świat, jak i będąca jego częścią pluralistyczna historiografia przekonują, że "jest [w nim] miejsce dla każdego, kto ma dość tolerancji, by nie być zazdrosnym o posiadanie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości na swój własny użytek i pogodzić się z faktem, że nie należą one już tylko do niego".

Współczesna refleksja teoretyczna nad historią wymaga od historyka "odkrycia przyłbicy", opuszczenia wygodnej wieży z kości słoniowej, wyraźnego zaznaczenia swojego miejsca w życiu społecznym, a nie tylko eksponowania celów poznawczych. Współczesny historyk winien mieć świadomość etycznego wymiaru swojego badania. Moralna kategoria odpowiedzialności i długu wobec żyjących w przeszłości - jak zauważyła współczesna obserwatorka przemian historiograficznych, Ewa Domańska - "ujawnia się z jednej strony w roli historyka jako reprezentanta zmarłego, a z drugiej - jako badacza, który w tekście przedstawia go i opisuje". Przez lata historycy przyczyniali się przede wszystkim do wzmacniania poczucia tożsamości grup i społeczeństw ludzkich, niekiedy do ich antagonizowania w kategoriach "my" i "oni". Współczesny świat wymaga czego innego. Stawia przed historykiem inne cele. Powinien raczej pośredniczyć w dialogu między odmiennymi kulturami, pokazywać występujące między nimi różnice i podobieństwa. Czyniąc to, musi mieć jednak świadomość towarzyszących mu ograniczeń, akceptować niedającą się zniwelować odmienność i inność kulturowych doświadczeń np. Europy i świata islamu. Ta nowa rola nie kodyfikatora wielkości danej kultury, narodu, rasy czy klasy, ale raczej tłumacza i mediatora między nimi wydaje się cennym drogowskazem na drodze prowadzącej do przywrócenia wiedzy o przeszłości jej społecznego znaczenia.

W tym kontekście dobrym przykładem może być książka francuskiego badacza z kręgu Annales, Emanuela Le Roy Ladurie, "Montaillou, wioska heretyków 1294-1324", ciesząca się wielką popularnością i sprzedana w samej tylko Francji w nakładzie ponad 200 tys. egzemplarzy. Na podstawie zachowanych akt inkwizycji autor opowiedział historię zwykłych ludzi, celowo starał się zniwelować granicę między odległą przeszłością a dniem dzisiejszym, pozwolił czytelnikowi na swoiste utożsamienie się z bohaterami swojej historii. Le Roy Ladurie wystąpił w niej w roli swoistego medium pośredniczącego między przeszłością a teraźniejszością. Świadomie dążył do zatarcia granicy między historią a innymi formami dyskursu np. literackiego, używając m.in. formuły dialogu między bohaterami. Czy dyrektywa zmierzająca do "uobecnienia" przeszłości w teraźniejszości musi wiązać się z niebezpieczeństwem jej ideologizacji? Książka francuskiego badacza pokazuje dobitnie, że nie. Jest raczej próbą wyjścia poza dotychczasowe standardowe, akademickie formy dyskursu historycznego.

Inny przykład przełamywania tradycyjnej konwencji narracji historycznej odnaleźć można w twórczości dobrze w Polsce znanego Normana Daviesa. Metoda zastosowana przez niego w krótkiej historii Polski zatytułowanej "Serce Europy", w której to opowieść rozpoczyna się od czasów współczesnych, a kończy na odległej przeszłości, była próbą podważenia klasycznej, linearnej koncepcji czasu historycznego. Do innej eksperymentalnej konwencji Davies odwołał się z kolei w syntezie "Europa", wplatając w opowieść tzw. kapsułki, będące jednocześnie zamkniętymi całostkami, jak i elementem narracji, w którą zostały wbudowane.

Przesłanie tych książek dobrze koresponduje z komentarzem anglosaskiego teoretyka historii, Haydena White'a: "W świecie, w którym żyjemy na co dzień, każdy, kto bada przeszłość <<jako cel sam w sobie>>, musi wydawać się albo antykwariuszem uciekającym od problemów teraźniejszości w czysto prywatną przeszłość, albo kimś w rodzaju kulturowego nekrofila, to jest kogoś, kto w tym, co martwe i umierające, odnajduje wartość, jakiej nigdy nie odnalazłby w tym, co żywe. Współczesny historyk musi przywrócić wartość badaniu przeszłości, i to nie <<jako celowi samemu w sobie>>, ale jako drodze do znalezienia perspektyw dla teraźniejszości, które z kolei przyczynią się do rozwiązania problemów charakterystycznych dla naszych czasów".

Przełom XX i XXI wieku wyraźnie stawia przed historykami pytanie o przyszłość uprawianej przez nich dyscypliny w nadchodzącej epoce. Zewsząd widać bowiem sygnały świadczące o tym, że współczesnym społeczeństwom zwróconym wyraźnie w stronę teraźniejszości i przyszłości jakakolwiek wiedza o historii staje się coraz mniej potrzebna, a jeżeli czasem wypada się do niej odwołać, robi się to w sposób daleko odmienny od tego, jak zwykło się to czynić jeszcze choćby w połowie ubiegłego stulecia.

W społeczeństwie polskim narasta niechęć do tzw. akademickiej historiografii. Można przypuszczać, że Polacy - z jednej strony - nie wierzą historykom głośno deklarującym swój obiektywizm, z drugiej - nie chcą być przez nich pouczani i nie akceptują sytuacji, w której narzuca im się jakąś wizję narodowej przeszłości. Jako historyk jestem głęboko przekonany, że historia w rozumieniu relacji o przeszłości nieodmiennie łączy się z potrzebą dokonywania wyboru, jest zawsze niejako z definicji naszą "prywatną" historią. Ważne, byśmy tego wyboru dokonywali świadomie i zgodnie z regułami warsztatu historycznego. Nie wierzę w tzw. historię "obiektywną", "neutralną". Więcej - jestem głęboko przeświadczony, że wiara ta podzielana do dzisiaj przez znaczącą część środowiska badaczy, jest nie tylko rodzajem mitu, ale także często, w naukowym przebraniu, służy jako dogodny pretekst do narzucenia innym swojej wizji przeszłości jako "jedynie słusznej i jedynie prawdziwej". To z kolei nieuchronnie prowadzi do powtórzenia sytuacji, w której historyk sprowadzony zostaje do roli policjanta stojącego na straży właściwych treści wartych przechowywania w pamięci społeczeństwa. Wierzę natomiast w historię opartą na idei dialogu z szerokimi kręgami społeczeństwa i innymi badaczami. W uprawianie historii, które nie dąży do konfrontacji, "w którym nikt nie jest do końca pewien własnej interpretacji, w którym nikomu nie przysługuje ostatnie słowo".

Tak jak inni badacze, nie obawiam się o przyszłość szeroko rozumianej historii, bowiem niemożliwa do wyobrażenia wydaje mi się kultura bez komponenty historycznej. W tym znaczeniu historia jest i będzie nam potrzebna jako pamięć kultury i narzędzie usensownienia bieżącej rzeczywistości. Mój niepokój budzi natomiast przyszłość historyka, występującego w dotychczas dominujących w środowisku rolach.

Nadchodzi czas, w którym jako historycy powinniśmy sami sobie i innym przypomnieć o starej Cyceronowskiej maksymie o historii jako nauczycielce życia, nazbyt pochopnie chyba przez nas samych zdezawuowanej. Dzisiaj potrzebujemy, jak sądzę, zarazem historii tłumaczącej świat i historyka ciekawego świata. Z magicznej triady przeszłość-teraźniejszość-przyszłość fundamentem naszego działania może być przecież tylko ta pierwsza. Innymi słowy - jak napisał cytowany już przeze mnie Ankersmit - "Nadszedł czas, by zamiast badać przeszłość, zacząć o niej myśleć".

*Rafał Stobiecki, ur. 1962, profesor Uniwersytetu Łódzkiego, kierownik Katedry Historii Historiografii. Członek Komitetu Redakcyjnego "Dziejów Najnowszych" i "Historyki". Opublikował m.in.: "Historię pod nadzorem. Spory o nowy model historii w Polsce; druga połowa lat 40. - początek lat 50." (1993), "Bolszewizm a Historia. Próba rekonstrukcji bolszewickiej filozofii dziejów" (1998). Wkrótce nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukaże się jego praca "Klio na wygnaniu. Z dziejów polskiej historiografii na uchodźstwie w Wielkiej Brytanii po 1945 roku".

"Europa" nr 41, 12.01.2005



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rola asertywności we współczesnym świecie
Społeczno-kulturowe aspekty religii., Rola religii we współczesnym świecie
Fundamentalizmy religijne, Rola religii we współczesnym świecie
Religia w rozważaniach filozoficznych, Rola religii we współczesnym świecie
Rola kosmetyki we współczesnym świecie
Artykuł Rola negocjacji we współczesnym świecie
12 Rola socjologów we współczesnym świecie
Marek Safjan Rola prawnika we współczesnym świecie
Rola kobiet we współczesnym świecie
11 Rola mediów we współczesnym świecie
Rola Masonerii we współczesnym świecie
Ogrody zoologiczne i ich rola we wspolczesnym swiecie
Organizacja Narodów Zjednoczonych i rola we współczesnym świecie
Ogrody zoologiczne i ich rola we wspolczesnym swiecie
Organizacja Narodów Zjednoczonych i rola we współczesnym świecie
Rola i znaczenie gospodarki rynkowej we współczesnym świecie
Przejawy i rozmiary brutalizacji we współczesnym świecie2
Geriatria, gerontologia we wspolczesnym swiecie
Procesy globalizacji we współczesnym świecie, studia, Geografia, Ekonomia

więcej podobnych podstron