heban, Kulturoznawstwo


Nie jest to więc książka o Afryce (...) Ten kontynent jest zbyt duży, aby go opisać" - pisze we wstępie do swojej najnowszej książki Ryszard Kapuściński. Jeżeli tak, jeżeli przyjąć te słowa za dobrą monetę, to o czym w takim razie jest "Heban"?

Opisując Afrykę, Kapuściński zwraca uwagę - nie tylko w cytowanym już wstępie - że coś takiego jak Afryka jest pojęciem jedynie geograficznym, że nie istnieje ona jako spójne pojęcie intelektualne. Tym niemniej z migotliwych, często tylko naszkicowanych obrazów, z jakich składa się ?Heban?, wyłania się pewien obraz wspólny. Nie wprost, ale bardzo dobitnie, polemizuje Kapuściński z dwoma eurocentrycznymi stereotypami Afryki. Takim, który każe ją widzieć jako kontynent niższych kulturowo, niezrozumiałych (i bodaj zrozumienia nie wartych) ?dzikusów?, oraz z postkolonialnym mitem sentymentalnym (ot, choćby z ?Pożegnania z Afryką? Karen Blixen), dostrzegającym w niej raj utracony.

Afrykanin, zdaje się mówić Kapuściński, to taki sam człowiek jak inni, tylko zupełnie odmienny. To sprzeczność tylko pozorna, choć bardzo mocno obecna w książce. Otóż Kapuściński patrzy na Afrykę w sposób, żeby tak rzec, antymistyczny. Tam, gdzie dostrzega zasadniczą odmienność afrykańskich obyczajów, zachowań, losów, nie przypisuje jej kulturowej niższości czy też jakiejkolwiek przyrodzonej ?inności? Afrykanów. Powiedział kiedyś, że przede wszystkim czuje się tłumaczem: tyle że nie z języka na język, tylko z kultury na kulturę. Taki tłumacz musi najpierw głęboko wniknąć w sens kultury, ?z której? tłumaczy, następnie zaś wyrazić ów sens w języku zrozumiałym dla tych, którzy będą czytać jego przekład. A nie jest to proste: ?Skutkiem tego, że monopol na kontakty z Afryką miała wspomniana klasa ciemniaków, jest fakt, że w językach europejskich nie rozwinęło się słownictwo pozwalające adekwatnie opisać inne, nieeuropejskie światy (...) Każdy język europejski jest bogaty, ale bogaty w opisie własnej kultury, w przedstawianiu własnego świata. Gdy usiłuje wejść na teren innej kultury i opisać ją - ujawnia swoją (...) semantyczną bezradność?.

Toteż Kapuściński tłumaczy afrykańską odmienność językiem głęboko zakorzenionym w europejskim myśleniu. Tłumaczy ją poprzez historię, politykę, ekonomię, demografię czy wreszcie klimat. Burzy to nasze stereotypy: ot, choćby krwawa wojna pomiędzy ruandyjskimi Tutsi i Hutu nie jest wywołana ?typowo afrykańską? nienawiścią plemienną, lecz ekonomicznym konfliktem pomiędzy dwoma kastami tego samego społeczeństwa, mającymi sprzeczne interesy.

Podobnie z kwestią będącą jednym z głównych wątków książki - kryzysem politycznym, jaki dotknął Afrykę już niedługo po euforii początku lat 60., gdy większość państw regionu odzyskała niepodległość. Kryzysem, który w skrajnych przypadkach - np. Somalii, Liberii - doprowadził do faktycznego rozpadu tych państw. Kapuściński odżegnuje się od mitu o ?tradycyjnej niezdolności Murzynów do rządzenia? i przedstawia wykładnię racjonalną. Streszcza ją w jednym z wywiadów: ?Pokolenie marzycieli zostało zmiecione na przełomie lat 60. i 70. przez falę wojskowych zamachów stanu (...) większość przewrotów dokonywała się z inspiracji (...) Wschodu lub Zachodu. Jedynym kryterium oceny owych reżimów była ich lojalność wobec zagranicznych patronów. Następowała degradacja elit: pułkownik obalał profesora prawa, kapitan pułkownika, sierżant kapitana (...) Dziś niemal wszyscy wybitni afrykańscy intelektualiści mieszkają poza Afryką?. Za to, pisze Kapuściński, pojawiła się nowa warstwa, watażków żyjących z rozpadu, żywiących się chaosem szefów i żołnierzy zbrojnych band, przechwytujących pomoc międzynarodową.

Aby w taki, zrozumiały w europejskich kategoriach myślenia, sposób opisać Afrykę, Kapuściński - jak się rzekło - musiał najpierw nauczyć się patrzeć na Afrykę od wewnątrz. Jak to zrobił?

Zaczyna się od światła. ?Przede wszystkim rzuca się w oczy światło. Wszędzie - światło. Wszędzie - jasno. Wszędzie - słońce. Jeszcze wczoraj (...) zimny wiatr i ciemność. A tu, od rana całe lotnisko w słońcu (...) Już na schodkach samolotu spotyka nas inna nowość: zapach (...) Zapach ten (...) nie opuści nas, jest częścią tropiku? - tak relacjonuje Kapuściński swoje pierwsze zetknięcie z Afryką.

Zaczyna się od światła, a kończy na cieniu. W kończącej ?Heban? opowieści Kapuściński opisuje ?samotne, pojedyncze, szeroko rozgałęzione drzewo?, jakie niespodziewanie pojawia się na ?spalonej słońcem piaszczystej ziemi?, w ?księżycowo martwym pejzażu?.

Ale kończący książkę opis rzucającego cień drzewa jest zupełnie innej natury niż otwierający ją opis światła. Światło - to pierwsze wrażenie przybysza na nieznany kontynent. To opis czysto zmysłowy. Natomiast opis drzewa jest, żeby tak rzec, funkcjonalny. ?Jeżeli piorun roztrzaska drzewo, zginą również ludzie, którzy żyli w jego cieniu?. Kapuściński opisuje, do czego takie samotne drzewo jest potrzebne - a jest miejscem dającym osłonę przed żarem, miejscem, gdzie dzieci się uczą, starszyzna naradza, a wieczorem płyną tam opowieści, konstytuujące wspólnotę historyczną lokalnej, nie posługującej się pismem społeczności.

To drzewo ogląda i opisuje inny Kapuściński niż ten, który jesienią 1958 roku zachłysnął się światłem na lotnisku w Akrze. Tamten Kapuściński reaguje na nowe doświadczenie zmysłami. Ten z końca książki, obserwując afrykański krajobraz, rozumie jego sens; próbuje nań patrzeć nie z zewnątrz, ale od środka. A przestrzeń pomiędzy tymi dwoma sposobami postrzegania świata jest chyba kluczem do zrozumienia sensu ?Hebanu?.

Nieznane szyfry

Niewielu z nas, czytelników Kapuścińskiego, może skonfrontować jego doświadczenia z własnymi. Ja najmniej - moje wyczyny globtroterskie są żałośnie skromne. Ale wystarczają, by sformułować jedną obserwację. Otóż, gdy zostajemy wrzuceni w pejzaż diametralnie różny od tego, w którym wyrośliśmy (to nie musi być Afryka, wystarczy południowa Europa), próbujemy go sobie oswoić, wewnętrznie nad nim zapanować. I działają tu dwa przeciwstawne mechanizmy psychologiczne.

Pierwszy, to sprowadzenie tego, co nieznane, do tego, co znane. Obserwowałem ludzi, którzy za granicą ożywiali się wtedy, gdy w obcym krajobrazie rozpoznawali znaki, znane im z Polski: ten sam gatunek ptaków, podobne graffiti na murze, polskie ogórki konserwowe w hiszpańskim supermarkecie. Jakby odkrywanie globalizacji świata dawało im poczucie bezpieczeństwa, chroniło przed lękiem związanym z przeżywaniem nieznanego.

Kapuściński zresztą, na początku swej afrykańskiej przygody, też próbuje tej metody. ?Zapach tropiku. Nowość? Ależ to przecież woń, która wypełniała sklepik pana Kanzmana >Towary kolonialne i inne< przy ulicy Pereca w Pińsku?, notuje. Warto też na marginesie zauważyć, że właśnie w tym duchu często czytane były w Polsce niektóre jego wcześniejsze książki, zwłaszcza ?Cesarz? i ?Szachinszach?. Jako zaszyfrowaną opowieść o polskich stosunkach społecznych i mechanizmach władzy w PRL.

Ale w ?Hebanie? Kapuściński już w parę zdań później zaczyna rewidować swoje pierwsze wrażenie: ?Jednak zapach tropiku jest trochę inny?, pisze. Tak, jakby chciał powiedzieć: nie zrozumiemy Afryki, przekładając ją na język naszego rodzinnego miasteczka.

Jeśli więc nie tak, to jak? W zetknięciu z całkowicie odmiennym światem zaobserwowałem też drugi mechanizm psychologiczny. To fascynacja jego innością połączona z bezradnością intelektualną, poczuciem jakiegoś definitywnego odcięcia od sensu tego, co widzimy. To wściekłość na to, że będąc skądinąd, nie możemy być tym samym stąd, głęboko przynależna gatunkowi ludzkiemu, eliadowska tęsknota ?za tym wszystkim, czym moglibyśmy się stać, gdybyśmy się nie stali tym, czym jesteśmy?. To zazdrość wobec kelnera z miejscowej knajpy o to, że wie o tym świecie coś, czego my nigdy się nie dowiemy. I wstyd - że ten kelner tak łatwo w nas tę niewiedzę odgaduje i jego zawodowa uprzejmość tylko bardzo powierzchownie pokrywa ironiczną wyższość, z jaką na nas patrzy.

Otóż wydaje mi się, że cały ?Heban?, więcej - całe wieloletnie doświadczenie afrykańskie Kapuścińskiego wyrasta właśnie z takiej pierwotnej wściekłości, zazdrości i wstydu. I z konsekwentnej próby przełamywania stanu, który nazwałem definitywnym odcięciem od sensu tego, co widzimy.

W pierwszej osobie liczby mnogiej

Zresztą pisze o tym właściwie wprost. ?Ci bosonodzy, głodni i niepiśmienni chłopcy mieli nade mną przewagę etyczną, tę, która daje przeklęta historia swoim ofiarom (...) Mogli patrzeć na mnie z poczuciem wyższości. Byli z rasy czarnej, ale czystej. (...) Biały kolor skóry, choć uprzywilejowany, też trzymał mnie w klatce apartheidu. W tym przypadku co prawda ze złota, ale jednak w klatce?.

Kapuściński szuka wyjścia z tej klatki. W 67 roku wbrew perswazjom i Białych i znajomych Afrykańczyków wynajmuje mieszkanie w czarnej dzielnicy Lagos, stolicy Nigerii, miasta cieszącego się wyjątkowo złą sławą, jeśli idzie o przestępczość. Istotnie, ilekroć gdzieś wyjeżdża, zastaje po powrocie mieszkanie okradzione. Zwierza się z tego świeżo poznanemu, bezrobotnemu Nigeryjczykowi. ?To dobrze, że mnie okradają, stwierdził, to nawet przyjazny gest z ich strony. W ten sposób dają mi znać, że jestem im użyteczny i że w związku z tym mnie akceptują (...) Będę tu bezpieczny tak długo, dopóki pozwolę się bezkarnie okradać?.

Ale nigeryjski wyznawca tej teorii znalazł sposób na kłopoty Kapuścińskiego: ?Od jednej kobiety kazał mi kupić pęk piór białego koguta (...) Ułożył pióra, owinął je nitką i przywiązał do górnej framugi drzwi. Od tej chwili nigdy nic nie zginęło mi w mieszkaniu?.

To ważny moment. Autor ?Hebanu? nie rozumie przecież do końca tego, co się wydarzyło. Wie już jednak, że aby przełamać poczucie obcości, należy się posługiwać lokalnym - i, jak się okazuje, skutecznym - kodem kulturowym. W jakiś czas później, podróżując ze stolicy Senegalu Dakaru do Bamako, stolicy Mali, spotka podróżującą po Afryce parę Szkotów, którzy ?Nie chcą się z nikim spotykać ani rozmawiać. (...) Jeżeli ktoś zaczyna się do nich zbliżać, odwracają się i oddalają?. Wówczas już Kapuściński będzie potrafił wyjaśnić Szkotom sens nieporozumień, jakie zachodzą przy ich kontaktach z miejscową ludnością niejako od wewnątrz, z punktu widzenia właśnie lokalnego kodu kulturowego.

Chodzi mu jednak o coś jeszcze więcej - poniekąd o gramatykę tego świata. Kapuściński powiedział kiedyś, że tak naprawdę czuje się Afrykańczykiem. Ja ująłbym to tak: że konsekwentnie pracował na to, by móc się nim poczuć. By móc napisać takie oto zdania: ?My, którzy staliśmy bliżej, zobaczyliśmy, że na podłodze skrzyni leżą zwłoki mężczyzny. I zobaczyliśmy, jak taszczą tę rybę do skrzyni, a na stół rzucają nam martwego, bosonogiego człowieka?. Tu chodzi o prawo do posługiwania się pierwszą osobą liczby mnogiej - i to rzecz jasna nie jako pustą figurą gramatyczną. Pierwsza osoba liczby mnogiej ma tu oddawać - emocjonalnie i intelektualnie - faktyczny stan rzeczy. Kapuściński nie obserwuje tutaj Ugandyjczyków, którym żołnierze Amina zabrali rybę, którą mieli nadzieję zjeść. Jest wśród nich, czuje ten sam głód, a potem obrzydzenie. Pisze ?my?, sugerując, że dla niego to doświadczenie było tym samym, co dla mieszkańców Kampali. Zawsze, gdy w tej książce pisze ?my?, mamy wrażenie, że robi to z premedytacją, że mówi nam tym samym: przekroczyłem barierę niepoznawalnego, byłem w tym momencie jednym z nich. A właściwie: jednym z nas.

Ryszard Kapuściński napisał dzieło życia: książkę o Afryce zatytułowaną "Heban". Pierwszy raz pojechał tam w roku 1957, potem jeździł wielokrotnie, w sumie mieszkał kilka lat.

0x01 graphic
0x01 graphic
ZOBACZ TAKŻE

POSŁUCHAJ

Mieszkał - to dużo powiedziane. Nie oglądał z zewnątrz, ale współobcował, dzielił los. Dowiedział się o życiu rzeczy niebywałych. Poznał ludzi rzuconych w ekstremalnie trudne warunki i przyjmujących los z godnością, spokojem, nawet z dumą. Poznał też takich, którzy byli wcieleniem diabła. Dwoistość natury ludzkiej objawiała się tam jaskrawię. Próbował ją zrozumieć. Zobaczył na własne oczy, sprawdził własnym ciałem, wrażliwością, czym jest Afryka, rozległa, różna, trudna do objęcia, tajemnicza. ?Heban" jest dziełem o tamtym życiu, odkrywanym przez autora dziesięcioleciami, często za najwyższą cenę swojej choroby, niebezpieczeństwa, śmierci. Czapki z głów, panowie!

Kapuściński jeździł z Afrykanami ich dziwnymi ciężarówkami po czymś, co wcale nie przypominało dróg, wędrował z koczownikami po pustyni, gościł u chłopów z tropikalnej sawanny, mieszkał w ich miejskich dzielnicach, a nie w hotelach. Bywał z nimi w rodzinie, gromadzie, wyzwolony od samotności białych ludzi, zamkniętych w swych komfortowych, cywilizacyjnych klatkach. Dla Afrykanów samotność jest największym przekleństwem, nieraz skazaniem na fizyczną zagładę. Utrzymują też ścisłą więź duchową z przodkami, obcują z nimi.

Takie doświadczenia zmieniały perspektywę widzenia świata, możliwości rozumienia życia, także naszego. Cywilizacja zaczęła się wydawać dziwaczna i jakby uboga, chociaż materialnie tak nieprzyzwoicie bogata. W końcu Afryka przestała przypominać inną planetę, stała się bliższa życiu na ziemi, ciekawsza od wielu naszych dwuznacznych zwycięstw nad naturą. Aż doszło w ?Hebanie" do tego, że nie wiadomo, komu jest bliżej do odkrycia tajemnic życia i śmierci. Afrykanie, nie mając prawie nic, zdają się wiedzieć prawie wszystko. Kapuścińskiego zdumiewa ich mądrość bez nauki, ich historia bez zapisywania, przekazywana ustnie i obracana w mit, ich biologiczna i uczuciowa jedność z ziemią i niebem, chociaż ziemia tak mało rodzi, a niebo poraża słońcem.

Niedawno w rozmowę z Joanną Szczęsną, po śmierci Mariana Brandysa,

którego uważał za swojego mistrza, autor ?Hebanu" tak mówił o typach reporterów: ?Są reporterzy dociekliwi, wścibscy, agresywni, ale są też reporterzy refleksyjni, którzy oddają klimat, przekazują tajemnice, aurę miejsca, o którym piszą". Zanim stał się takim właśnie reporterem, Kapuściński we wczesnej młodości bywał dziennikarzem w stylu wyścigowym: kto szybciej dorwie się do informacji i je przekaże. Jako korespondent wojenny przylatywał do kolejnych rewolucji, zamachów stanu, wojen domowych i strasznych rzezi. ?Heban" otwiera rozdział: ?Początek, zderzenie, Ghana ?58". Młody chłopak jeszcze latał na wizyty u ministrów, rozmawiał z urzędnikami i wojskowymi, a także z rewolucjonistami. Wyobrażał sobie, że wszystko pojmie w mig swą w Istocie wielką inteligencją, zręcznością w nawiązywaniu kontaktów. Pisząc o jego książkach przed laty, z podziwem, ale też zażenowaniem odbierałam tę potrzebę biegania po świecie. Doceniałam potrzebę poznawczą, nazwałam go ?Herodotem w dżinsach", ale wiedzę o wszystkim zdobywał za szybko, za pewnie formułował diagnozy. Za bardzo był błyskotliwym dziennikarzem, któremu chwilami się wydaje, że ma świat w małym palcu.

Z biegiem lat i narastaniem doświadczeń Kapuściński przemieniał się po prostu w pisarza, którego wiedza i sąd są już innego rodzaju. W ?Hebanie" wydarzenia są pokazywane inaczej, nie tylko jako aktualności. Mają rozległe zaplecze w przeszłości, które Kapuściński poznaje, zajmując się historią (jest wszak historykiem z wykształcenia i ta wiedza okazuje mu się potrzebna jako pisarzowi). ?Heban" jest książką otwartą na rozległe perspektywy czasowe, dowiemy się z niej wiele o losach Afryki w różnych epokach: o handlu niewolnikami, o dziewiętnastowiecznym podziale kontynentu pomiędzy europejskich kolonizatorów, o ich sposobach rządzenia, niszczenia ziemi, o buntach krwawych i daremnych. Aż wreszcie kolejne kraje zdobywały niepodległość, by utopić ją w wojnach domowych, zohydzić w dyktaturach, ocalić zaś w heroicznym trwaniu zwykłych ludzi.

?Heban" jest przede wszystkim książką o tych ludziach, bo oni są największą tajemnicą i wartością Afryki. Autor napisał to wprost w krótkim wstępie: ?Nie jest to książka o Afryce, lecz o kilku ludziach stamtąd, o spotkaniach z nimi, czasie wspólnie spędzonym. Ten kontynent jest zbyt duży, aby go opisać. To istny ocean, osobna planeta, różnorodny, przebogaty kosmos. Tylko w wielkim uproszczeniu, dla wygody, mówimy: Afryka. W rzeczywistości, poza nazwą geograficzną, Afryka nie istnieje".

W ?Hebanie" widać ten ogrom. W poszczególnych rozdziałach przenosimy się z miejsca na miejsce, zmieniają się radykalnie państwa, ustroje, pejzaże. Kapuściński pisze stylem zdyscyplinowanym, starannie dobiera wiele mówiące fakty i szczegóły, jego obrazy są maksymalnie skondensowane. Tylko dlatego może opowiedzieć nam o Ghanie i Zanzibarze, o pustyni i sawannie, o wielu miastach, miasteczkach i wioskach. Ale gdy decyduje się mówić o rzeziach w Ruandzie, nazywa ten rozdział ?wykładem", by pomiędzy opis a rzeczywistość nie do opisania wstawić suchość wykładu, sprawozdania.

Natomiast rozdział zatytułowany ?Dzień we wsi Abdallah Wallo" jest poematem prozą o człowieku w raju. Ten człowiek nie żyje w ogrodzie, ale na spalonej słońcem ziemi, jest biedny i wiecznie głodny, ciężko pracuje: ?Życie jest tu stałym wysiłkiem, nieustannie powtarzaną próbą znalezienia ciągle załamującej się, kruchej i chwiejnej równowagi między przetrwaniem a zagładą". Im cięższa jest walka o biologiczne przetrwanie, tym cudowniejsza wydaje się zdolność tych ludzi do życia w nieomal tkliwej wspólnocie. Gdy czytałam opis poranku w Abdallah Wallo, wzruszenie ściskało mnie w gardle. Modlitwa mężczyzn, bieganina dzieci, krzątanie się kobiet, rytuał porannych wizyt i pozdrowień, gdy wszyscy wszystkich odwiedzają i pytają, czy dobrze spali. Zazdrościłam Kapuścińskiemu, że widział jeden z cudów tego świata: wielkie bogactwo wewnętrzne w wielkim ubóstwie. Jakim człowiekiem można być, żeby bez narzekania trwać w takim trudzie i w takiej radosnej otwartości na życie, na innych? Kto z nas by to potrafił?

Książka Kapuścińskiego stawia nas przed wieloma pytaniami. Są to pytania pryncypialne. Czym jest życie, jego sens, moralność, zbrodnia, pycha i pokora, bunt i zgoda na los? Zadajemy je sobie w naszej kulturze od zawsze, ale nasze odpowiedzi, nasze reakcje są zupełnie inne.

Dlaczego człowiek szukający daremnie studni na pustyni, umierający wraz ze swym wielbłądem, przeklina tych, którzy go od niego odciągają, by ocalić mu życie; on chce umrzeć ze swoim zwierzęciem. Czemu niewyobrażalnym wprost nieszczęściem jest tam samotność, gdy my przyzwyczailiśmy się do niej jak do zatrutego powietrza? Czemu z obozów dla ginących nomadów ludzie uciekają z powrotem na pustynię, gdzie czeka ich zguba? Afrykański przyjaciel Kapuścińskiego tak mu na to wszystko odpowiada: ?Taka jest już nasza natura - mówi nawet bez rezygnacji, a wręcz z odcieniem dumy. Natura to coś takiego, czemu nie wolno się sprzeciwiać, próbować poprawiać czy robić coś, aby się od niej uniezależnić. Natura jest dana przez Boga, więc jest doskonała. Susze, upały, puste studnie i śmierć w drodze też są doskonałe. Bez nich człowiek nie odczułby potem prawdziwej rozkoszy deszczu, boskiego smaku wody i życiodajnej słodyczy mleka. Zwierzę nie umiałoby się cieszyć soczystą trawą, upajać zapachem łąki. Człowiek nie wiedziałby, co to takiego stanąć w strumieniu chłodnej, krystalicznej wody. Nawet nie przyszłoby mu do głowy, że to po prostu znaczy być w niebie".

Tak więc Afryka to piekło i niebo złączone, by dało się odróżnić jedno od drugiego i można było poznać prawdziwy smak życia. Tak to wygląda w ?Hebanie".



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
kapuscinski - heban, Kulturoznawstwo
Metoda animacji społecznej (Animacja społeczno kulturalna)
Kultura stalinizmu
Kultura
Kultura Masowa
Antropologia kultury
3 KULTURA I JEJ WPYW NA YCIE SPOECZNE
Czas w kulturze ped czasu wolnego
Język w zachowaniach społecznych, Wykład na I roku Kulturoznawstwa (1)
Wykład 9 Kultura typy i właściwości
ANIMACJA KULTUROWA
Wstęp do Kulturoznawstwa 6 7
5 WSPÓLNOTY KULTUROWE
Kulturowo społeczne i socjalne uwarunkowania motoryczności c

więcej podobnych podstron