30 listopada 2000
Marek Biesiada
II Rok Grupa I
2000/2001
Bitwa pod Hastings
Bitwa pod Hastings była nie tylko wielkim wydarzeniem angielskim, ale i europejskim. Albowiem z chwilą, gdy Brytania zamknęła się dla Skandynawii, a otworzyła przed Francją, Wikingowie zostali zablokowani w swych fiordach i przestali być groźni lub pociągający dla chrześcijaństwa. Konni kopijscy, zwycięzcy spod Hastings, narzucili swoje rycerskie ideały i feudalne stosunki północnemu światu, gdzie wspomnienie Wikinga i tana rysowało się coraz mgliście w mrokach przeszłości. Bitwa pod Hastings, pokaże też, że Anglię zaatakowało nie tylko banda awanturników zwerbowana doraźnie pod rozkazy jednego dowódcy, lecz najlepiej zorganizowane ówczesne państwo kontynentalne. Państwo to posiadało instytucje, zdolne do szybkiego rozwoju na wolnych obszarach rozległego terytorium. Oprócz instytucji Wilhelm Zdobywca i jego poddani przynieśli ze sobą nowe dyspozycje umysłu i działania, które ułatwiły nielicznym Normanom opanować całą Anglię i jej ludności.
5 stycznia 1066 roku umiera Edward Wyznawca. Jego śmierć narobiła nie lada zamieszania. Najbliższym dziedzicem był Edgar Atheling małoletni chłopiec. Gdyby państwo angielskie posiadało wyższą organizację i gdyby Anglicy mieli większą świadomość narodową, ogłosiliby młodzieńca królem i skupili się wokół niego przeciwko wszelkim przybyszom. Ale w ówczesnym świecie istniała wielka obawa anarchii na wypadek wstąpienia na tron nieletniego, zwłaszcza takiego, który nie miał mocnych koneksji i własnego stronnictwa. Nic więc dziwnego, że zwrócono się raczej ku wypróbowanym zdolnościom i dawno ustalonej władzy Harolda. Wprawdzie w linii królewskiej znajdował się on na dalszym miejscu, lecz ze strony matki w żyłach jego płynęła krew królów skandynawskich, a ze swoim doświadczeniem i rozległymi dobrami rodzinnymi w Anglii południowej miał wszelkie szansę obrony kraju i rządzenia nim lepiej w tych niespokojnych, czasach niż Atheling.
Może Harold uczyniłby lepiej, gdyby tylko wziął na siebie role lwa strzegącego tronu Athelinga. Jednak przyjęcie przezeń korony, nawet jeśli było nierozważne, nie można piętnować jako uzurpacji. Anglia nigdy nie przestrzegała ściśle prawa dziedzicznego następstwa tronu; pomijanie nieletnich było czymś zwykłym, choć nie obowiązkowym; Wyznawca umierając wyznaczył Harolda swym dziedzicem; przede wszystkim zaś witan wybrał go na króla. Ale jego słabo uzasadnione prawa zachęciły Skandynawię i Normandię do rywalizacji o zdobycie Anglii - co uczyniłby zapewne również w wypadku wyboru Athelinga zamiast Harolda, a od czego być może odstąpiłyby, gdyby Wyznawca pozostawił po sobie syna.
Pretensje Wilhelma do tronu - jeśli rzeczywiście chcemy pominąć fakt niezupełnie bez znaczenia, że był nieślubnym dzieckiem Roberta I - wyglądały z punktu widzenia genealogii lepiej niż Harolda, choć gorzej niż Athelinga. Ale witan wybrał na króla Harolda, a nie Wilhelma. Natomiast Wilhelm zyskał sympatię kontynentalnego świata chrześcijańskiego dzięki pewnym argumentom, które wprawdzie mało przemawiają do umysłów współczesnych, ale były wystarczające, aby na wiele stuleci napiętnować Harolda jako krzywoprzysięzcę i uzurpatora.
Przede wszystkim Wilhelm oświadczył, że Edward kiedyś nazwał go swoim następcą. Może tak było, jednak bardziej pewne jest to, że ostatnim aktem woli Edwarda było wyznaczenie Harolda. W każdym zaś razie witan, a nie zmarły król, rozporządzał koroną. Po wtóre, na kilka lat przed śmiercią Edward zmusił Harolda, który dostał się przypadkowo w jego ręce, do zobowiązania się pod przysięgą na relikwie, że będzie "jego człowiekiem" i że poprzez jego pretensje do zmiany dziedzictwa angielskiego tronu. Uroczysta przysięga i jej jawne złamanie miały wielką wagę dla ówczesnych umysłów; w codziennym życiu i w procedurze prawnej przysięgi sankcjonowane przez religię odgrywały wtedy dużo większą rolę niż obecnie. Mniej formalizujący umysł współczesny dostrzega raczej zasadniczą niesprawiedliwość w postępowaniu Wilhelma; wykorzystał on przypadek, aby wymusić na swym gościu - jako warunek bezpiecznego powrotu do domu - przysięgę zobowiązującą do zrzeczenia się możliwości dziedziczenia jego własnych oraz Edgara Athelinga, jak również swobody kraju w decydowaniu o swym losie. Jest to jeden z punktów, gdzie etyka średniowieczna różni się krańcowo od współczesnej.
Wreszcie Wilhelm wywołał uprzedzone w stosunku do Harolda jako protektora Stiganda, którego stronnictwo Godwina nieformalnie wyniosło na stanowisko prymasa Anglii, a którego stronnictwo papieskie na kontynencie europejskim uważało niemal za schizmatyka z powodu jego konszachtów z antypapieżem. Na kontynencie zbliżała się epoka Hildenbranda; wielki ten mąż nie był jeszcze papieżem, ale cieszył się już znacznymi wpływami w Rzymie i podczas omawianego kryzysu wykorzystywał je skutecznie na rzecz Wilhelma. Stronnictwo reformy Kościelnej Hilderbranda, pragnące narzucić swobodnym angielskim chrześcijanom celibat księży i wielkie roszczenia papieskie, pozostawało w tradycyjnym przymierzu z książętami Normandii i od dawna żywiło niechęć do rodu Godwina. Papieskie błogosławieństwo i sztandar stanowiły dla Wilhelma użyteczny atut w przedsięwzięciu, które skądinąd wyglądało bardziej na zbrojny rozbój niż na krucjatę.
W tamtych dniach wśród małych państewek feudalnych Normandię postrzegano za wielkie mocarstwo europejskie, a władca jej był mężem stanu biegłym w zawiłościach polityki zagranicznej. Po przez propagandę i dyplomację zręcznie prowadzoną w wielu odległych krajach oraz przez umiejętne układy z sąsiadami, które zabezpieczały jego ojczyznę w czasie nieobecności zdołał zapewnić sobie poparcie całej chrześcijańskiej Europy. Henryk, król Francji, książę Wilhelm Akwitański, Geoffrey Martel, hrabia Andegawenii, i Conan, książę Bretanii - najzaciętsi wrogowie Wilhelma - już nie żyli. Ze strony Henryka IV, cesarza Niemiec, uzyskał Wilhelm obietnicę życzliwej neutralności, od papieża placet i błogosławieństwo na wyprawę. O słusznych prawach Harolda nikt za granicą nie słyszał. Mówiący po francusku świat feudalny poczuwał żar sprawiedliwego entuzjazmu dla ligi bandytów, do której się włączył pod wodzą wielkiego przywódcy.
Armia lądująca w Pevensey nie była feudalnym pospolitym ruszeniem, jakkolwiek członkiem jej byli silnie przepojeni duchem feudalizmu rycerze i mieli być wynagrodzeni w zdobytym kraju majętnościmi typu ściśle feudalnego. Wilhelm w ramach prawa feudalnego nie miał władzy, aby powołać pod broń swych wasali do udziału w kampanii, która musiała potrwać o wiele dłużej niż czterdzieści dni. Jednak wielu baronów i rycerzy nie tylko w Normandii, ale z Bretanii i Flandrii, Maine, Ponthieu, Ile-de-France, Akwitanii, a nawet z kolonii normandzkich we Włoszech które mu nie podlegały, zgłosiło się ochotniczo do służby pod jego sztandarem. Wśród nich byli tacy sławni rycerze jak Hugo de Montfort, William Fite Osbern, William Malet, Walter Giffard, Rudolf de Tosny, William de Warenne. Było to więc przedsiębiorstwo akcyjne dla podziału między siebie ziem angielskich. Wilhelm i jego wspólnicy ponieśli koszta budowy floty transportowej w ciągu wiosny i lata 1066 roku, gdyż było rzeczą nader ważną przewieźć nie tylko uzbrojonych ludzi, ale i wyćwiczone bojowe konie, główną nadzieję przełamania muru tarcz słynnych huscarls Harolda. Na Tkaninie z Bayeux widać, że do tej wyprawy użyto długich łodzi, które przypominały łodzie Wikingów. Niektóre z nich były ozdobione groźnymi galeonami. Łodzie te znakomicie nadawały się do dokonania inwazji, gdyż małe zanurzenie pozwalało na szybkie wciągnięcie ich na brzeg.
Była to wielka armia. Lecz siła jej polegała raczej na wyćwiczeniu i ekwipunku niż na liczebności. W owych czasach nawet urzędnicy nie potrafili dokładnie zliczyć wielkich liczb, ale współcześni historycy obliczają, że - licząc maksymalnie - liczba uczestników wyprawy nie przekraczała 12 000 ludzi, z czego prawdopodobnie mniej niż połowę stanowiła konnica. Pewną jest rzeczą, że gdy Anglię dzielono między zdobywców, z których wielu przybyło dopiero po bitwie pod Hastings. Ogólna liczba rycerzy obdarzonych dobrami lennymi nie przewyższała 5000. Fakt, że kraj o półtoramilionowej ludności mogła podbić, obrabować i stale utrzymywać w ryzach tak mała grupa, jest najlepszym dowodem miary politycznego i militarnego zacofania ustroju angielskiego w porównaniu z normandzkim. Pokonanie trudności związanych z budową floty inwazyjnej i co najważniejsze - z zaprowiantowaniem tej masy ludzi i utrzymaniem ich w karbach dyscypliny, zwłaszcza gdy niepomyślny wiatr z północy przez dwa miesiące unieruchomił flotę, jest aż nadto przekonującym dowodem wielkich zdolności organizacyjnych, dyplomatycznych i autorytetu Wilhelma.
Dwa wojska reprezentowały różne drogi rozwoju starej nordyckiej metody prowadzenia wojny - wynik dwu różnych ustrojów społecznych i politycznych. Prawda, że normandzcy rycerze i angielscy huscarls nosili prawie jednakową zbroję; pierwotna koszula z pierścieniem kolczugi ich wspólnych przodków wydłużała się w ubiór z tego materiału zakończony rozciętą połą, dogodną dla jeźdźców. Obie strony nosiły stożkowate hełmy i modne wówczas przyłbice oraz tarcze, już nie okrągłe, ale w większości w nowym kształcie latawca, długie i zwężające się ku dołowi tak, by ochraniać udo wojownika, gdy siedzi na koniu. Obie armie obejmowały również liczbę nieopancerzonych lub na pół opancerzonych ludzi z pośledniejszym orężem - w tym wypadku był nią w szeregach Sasów fyrd z sąsiednich hrabstw. Stanowili oni w większości pospolite ruszenie chłopów, którzy nie stanowili jednolitej siły wojskowej i posiadali słabe morale. Na ich niejednolite uzbrojenie składało się tylko dziryty i owe duńskiego pochodzenia morgensterns, zrobione z mocnego kija, w którego rozszczepionym końcu umocowano ociosany kawał krzemienia. Oddziały Huscarls, o przed walką zostawiali swoje konie na tyłach, wciąż jeszcze walczyli pieszo otoczeni pierścieniem tarcz i wciąż używali długiego duńskiego topora bojowego, którym Harold władał tak śmiało w bitwie pod Stamford Bridge. Normanowie bili się z siodła, miotając i kłując włócznią oraz rąbiąc mieczem. Ale jak później się okazało nawet taktyka uderzeniowa ich wspaniałej konnicy okazała się niewystarczająca do przebycia muru z tarcz bez pomocy innego rodzaju broni. Normandzcy wojownicy nie tylko nauczyli się nowego, ale pamiętali także stare; nauczyli się taktyki kawaleryjskiej od Francuzów, ale zachowali stary skandynawski kunszt łuczniczy, który zaniedbali Anglo-Duńczycy. Wprawdzie nie dorównywali przyszłym łucznikom, spod Crecy, ale przewyższali wszystkich, którzy w owym czasie napinali łuk po stronie Anglii. Piechota anglosaska władająca jedynie bronią sieczną nie ma żadnych szans w walce z konnicą wspieraną przez pociski.
Szczęśliwy przypadek sprawił, że przez sześć tygodni przeciwne wiatry trzymały armie Wilhelma w porcie na uwięzi co przechyliło szalę zwycięstwa pod Hastings. W tym czasie Harald Hardrada, król Norwegii, wylądował z drugą wielką armią, by podbić Anglię, i pokonał earlów Edwina i Morkara oraz ich miejscowe pospolite ruszenie dwie mile od Yorku. Harold musiał z konieczności zrezygnować ze zbrojnego czuwania na południowym wybrzeżu przeciwko oczekiwanej armadzie normandzkiej, i pospieszyć na pomoc północy. Jego huscarls najwspanialsza konna piechota w Europie, rozpoczęła swoją ostatnią zadziwiającą wyprawę, cwałując w zapamiętaniu aż pod bramy Yorku i walcząc pierś o pierś pod Stamford Bridge z nawałą Wikingów, aż ich zniosła doszczętnie 25 IX 1066. Harold usunął Normanom z drogi najgroźniejszego przeciwnika, ale zmniejszył przez to własne siły o wielu dzielnych rycerzy porąbanych pod Stamford Bridge.
W tym samym czasie w nocy ze środy 27 na czwartek 28 września deszcz przestał padać nad wschodnią częścią kanału La Manche i podniósł się wiatr południowy. O świcie książę Normandii wydał rozkaz wsiadania na okręty. Było to ogromne ryzyko; wiadomo, jak silny jest przypływ i odpływ w czasie zrównania dnia z nocą i jak bardzo żeglarze boją się morza o tej porze roku. Ale Wilhelm wygrał swój jedyny atut. Bez wątpienia wiedział, że nieprzyjacielska flota opuściła wybrzeża Sussexu.
Gdy noc zapada , trębacz, stojąc na dziobie książęcego statku "Mora", daje hasło do drogi. Na każdym statku wisi latarnia okrętowa; na statku książęcym jest ona większa, a nad nią znajduje się chorągiewka z pozłacanej miedzi; oznacza to punkt zborny dla wszystkich. Pomału tysiąc statków, wiosłując, zapuszcza się w kanał portowy, okrąża przylądek Hourdel, podnosi żagle i zbitą gromadą sunie ciemną noc za "Morą", który wskazuje drogę. Noc jest bezksiężycowa. Sternicy prowadzą prosto na północ, "Mora", statek cięższy i większy, nie wiadomo kiedy traci łączność z innymi, odrywa się od masy. O świcie straż okrętowa wszczyna alarm: przed nimi tylko niebo i woda, książę zgubił swoją armię!
Jednak książę nie tracił głowy i czekając cierpliwie w nocy 29 września - dzień św. Michała, uważanego za patrona Normandii - flota łączy się z jego statkiem ponownie. Połączona flota ujrzała brzeg na wysokości przylądka Beachy Head. Dała się ona ponieść przypływowi aż do laguny. Tam zarzucono kotwice. Po odpływie statki osiadły na mieliźnie; były w ten sposób zabezpieczone przed morzem, ale jednocześnie Wilhelm odcinał sobie wszelką możliwość szybkiego odwrotu, i jego ludzie doskonale o tym wiedzieli.
Była godzina 9 rano. Na wysepkach, którymi usiana była laguna - na jednej z nich wznosiło się ufortyfikowane Pevensey - nie było żywej duszy; nie ujrzano ani jednej łodzi angielskiej. Podczas gdy marynarze zdejmowali maszty, łucznicy, z bronią w ręku, setkami i tysiącami skakali w wodę, biegli na brzeg z krzykiem i tupotem i szybko ustawili się tak, aby osłonić wyładunek koni. Z osiadłych na mieliźnie statków transportowych pachołcy wyprowadzili przerażone, wierzgające i okryte pianą rumaki, trzymając je tuż u pysków, wiedli je na ląd w długich szeregach, siodłali; rycerze wkładali pancerze i hełmy. Odziały cieślów, którzy mieli wykonać prace fortyfikacyjne, zbierały swoje narzędzia.
Przeciwnik się nie pokazywał. Była godzina 15, a czas naglił. Wilhelm, nie wiedząc jeszcze o ostatnich wydarzeniach w Anglii, spodziewał się ataku. Natychmiast rozkazuje wznieść szaniec w pobliżu statków. Jednocześnie pod rozkazami niejakiego Wadarda, szefa intendentury, organizuje się dostawę żywności. Furażerowie rozbiegają się po okolicy, pędzą owce, chwytają na arkan woły, ścigają wieprze... Potem urządzone zostają kuchnie i wojsko się pożywia. Pierwsza partia jest wygrana bez dobycia miecza.
Na wieść o wylądowaniu Normanów w Pevensey Harold, nie czekając, aż earlowie Edwin i Morkar zbiorą swe siły na nowo, ruszył na południe. Wraz ze swymi huscrals powrócił do Londynu w cztery dni, docierając tam 6 października. Wyczerpane w walce oddziały z północy postępowały za nim pieszo; fyrd z południowego zachodu jeszcze nie przybył. Słusznie czy nie słusznie Harold postanowił stoczyć bitwę z Wilhelmem od razu w Sussex, mając z sobą jedynie tanów i fyrd z hrabstw południowo-wschodnich, skupionych wokół silnego trzonu, jaki stanowili pozostali przy życiu huscarls. Ale pośpiech, a może również nadmierna ufność w swe siły po tak niedawnym świetnym zwycięstwie na północy okazała się złymi doradcami. Już 11 października wyruszył Harold z Londynu na czele armii liczącej ok. 7000 ludzi. Florence z Worcesteru pisze, że była to zaledwie połowa sił, jakie Harold mógł był zebrać. Wiele oddziałów nie zdążyło w tak krótkim czasie dotrzeć do Londynu, a Edwin i Morkar potrzebowali przynajmniej paru tygodni na zebranie nowych hufców. Niektórzy historycy są zdania, że Edwin i Morkar z zawiści celowo nie przyszli Haroldowi na czas z pomocą. Gyrth, brat Harolda, ocenił sytuacje krytycznie. Jeszcze przed wymarszem z Londynu prosił króla, aby mu pozwolił ruszyć na Normanów z tym wojskiem, które już mieli w mieście, a sam pozostał w Londynie i formował drugą armię. Plan znakomity, lecz Harold, bojąc się posądzenia o tchórzostwo, odrzucił go bez wahania i w piątek 13 października do Wilhelma dotarły pierwsze wieści o zbliżających się wojsk anglosaskich. Obóz normandzki znajdował się obecnie w pobliżu Hastings, dokąd z powodu bagnistych okolic Wilhelm przesunął swe siły w kilka dni po wylądowaniu.
W sobotę, 14 października, Normanowie ruszyli na spotkanie Anglosasów. Około godziny 9 rano Wilhelm zatrzymał swe siły u podnóży pagórka Telham (Telham Hill) w odległości 10 mil od Hastings. Był to najważniejszy punkt w okolicy. Harold wybrał pozycję znakomitą. las pokrywający szczyt wzgórza Telham osłaniał armię anglosaską, zwłaszcza że jego siły składały się wyłącznie z piechoty; przystępu do pozycji broniły dwa głębokie wąwozy od strony wschodniej i zachodniej, głęboki rów oraz częstokół z zaostrzonych pali. Natomiast od południa występował lekki stok, bardzo dogodny dla normandzkich ataków. Tarcze swoje huscarls stojący ramię przy ramieniu ustawili ciasno jedna przy drugim, tworząc jak gdyby mur ochronny przed ostrzami łuczników normandzkich. Nad obozem powiewały dwa sztandary: smok Wessexu i chorągiew własna Harolda, wyobrażająca walczącego węża. Pod chorągwią stał Harold z braćmi, Gyrthem i Leofowie.
Na bitwę złożyły się liczne odrębne działania. Słusznie byłoby mówić właściwie o dwóch bitwach, częściowo jednoczesnych.
W pierwszej linii sił normandzkich szli łucznicy, za nimi ciężkozbrojna piechota, na końcu konnica. Na lewym skrzydle Alan, hrabia Bretanii, prowadził Bretonów, na prawym Norman Robert Montgomery dowodzi Francuzami, to znaczy oddziałami spoza Bretanii i Normandii, a środek tam gdzie powiewał wielki sztandar papieski, zajmowali Normanowie pod wodzą Wilhelma. Strzegli księcia jego bracia przyrodni, Odo, biskup Bayeux, i Robert, hrabia Mortain. Odo miał ciężką buławę w ręku, jako że Kościół zakazywał swoim ... rozlewu krwi.
Kronika anglosaska poświęca opisowi bitwy zaledwie kilka zdań, a późniejszy kronikarz, William z Malmesbury, powtarza swój opis za źródłami normandzkimi. Z tych źródeł pięć zasługuje na uwagę: Kronika książąt Normandii; relacja napisana prozą po łacinie przez Williama, archidiakona Poitires, który brał udział w bitwie; wiersz łaciński Gwidona, biskupa Amines, dworaka Wilhelma; Roman de Rou, napisany wierszem przez kronikarza Wace z Bayeux na podstawie opowiadań jego ojca, który należał do armii normandzkiej; oraz, oczywiście, nieoceniona Tkanina z Bayeux.
A więc noc przed bitwą Anglosasi spędzili podobno na śpiewie i pijatyce, gdy natomiast Normanowie modlili się, spowiadali i przyjmowali komunię. Ważniejsza jest wiadomość, jakoby Wilhelm raz jeszcze (pierwszy raz po koronacji Harolda, drugi raz przed jego wymarszem z Londynu) na darmo wysłał posłów do Harolda z propozycją zaniechania walki w zamian za zgodę na przyjęcie korony angielskiej jako lenna wasalnego z rąk swego suwerena, księcia Normandii.
Bitwę rozpoczął trefniś normandzki, imieniem Taillefer, śpiewający z "Pieśni o Rolandzie" strofy o śmierci wiernego paladyna Karola Wielkiego w wąwozie Roncesvalles. Taillefer na koniu zbliżył się do pozycji saskich, trzykrotnie wyrzucając w górę oszczep w szeregi wroga, po czym miecz swój wyrzucił w górę, a łapiąc go za rękojeść uderzył na Sasów, zranił jednego, a drugiego zabił. Gdy Taillefer padł pod gradem pocisków zza częstokołu, bitwa zawrzała na dobre.
Przez sześć godzin trwała bez przerwy zacięta walka. Łucznicy idący w pierwszych szeregach niewiele potrafili wskórać przeciw murowi tarczy saskich, piechota cofnęła się pod ciosami siekier dwuręcznych, a kawaleria szarżująca pod górę traciła impet i pod częstokołem stawała bezradna. Cały znaczny oddział zepchnięty został do rowu (stąd zwanego Malfosse), którym Harold ubezpieczył część wzgórza, i setki jeźdźców wraz końmi i ścigającymi ich Sasami znalazły tam śmierć. Na Tkaninie z Bayeux widać tę scenę doskonale; napis nad nią głosi: "Tutaj Anglicy i Francuzi padli pospołu".
Na widok nieszczęścia, jakie spadło na ich panów, taboryci u stóp wzgórza rzucili się do ucieczki, lecz Odo, biskup Bayeux, w ostatniej chwili uratował sytuację, konno zabiegając im drogę i groźbami oraz okrzykami otuchy przywołując czeladź do opamiętania. Jednocześnie na wzgórzu rozległy się przeraźliwe krzyki, że książę Wilhelm zginął. Trzy konie ubito już pod nim, co najprawdopodbniej stało się przyczyną paniki, a na lewym skrzydle Bretoni zapędzeni na grunt grząski i błotnisty wzięli nogi za pas. Nagle okrzyk donośny przywrócił otuchę Normanom.
- Ja żyję! - wołał Wilhelm, zdzierając hełm z głowy, aby go wszyscy widzieli - i z Bożą pomocą jeszcze zwyciężę!
Ponowny zajadły atak pod wodzą Wilhelma na częstokół, tam gdzie pod sztandarami walczył Harold, i tym razem nie przyniósł odmiany w losach bitwy. Polegli jednak bracia Harolda, Gyrth i Leofwine, a na prawym skrzydle udało się Normanom przełamać chwilowo opór Anglosasów. W tym momencie Wilhelm, pamiętając, że obrońcy zza częstokołu sypnęli się za jego konnicą, która wpadła do Malfosse, dał rozkaz do symulowanego odwrotu, w nadziei, że może tym sposobem wywabi wroga na otwarte pole. I tak się też stało. Wbrew rozkazowi Harolda mniej karne oddziały na prawym skrzydle wypadły zza częstokołu za uciekającymi Normanami, którzy u stóp wzgórza nagle stawili im czoło i wycieli w pień. Padł następnie częstokół, już uprzednio zniszczony na prawym skrzydle, i bitwa przemieniła się w szereg indywidualnych i grupowych utarczek. Jedynie oddziały skupione wokół Harolda nadal zachowały swój szyk bitewny, z tarczą przy tarczy tworząc mur obronny. Zmrok już zapadał, gdy Wilhelm dał rozkaz łucznikom, aby w górę szyli wysoko, celując w środek oddziałów nieprzyjacielskich, tam gdzie jeszcze powiewał sztandar Harolda. Strzały padając z góry trafiły w nie osłonięte hełmami twarze i skutek tej taktyki był natychmiastowy. Wtedy to zabłąkana strzała trafiła Harolda w oko i zabiła go na miejscu, a czterech Normanów - między nim Eustachy, hrabia Boulogne - zmasakrowało trupa. "Tutaj król Harold został zabity" - głosił napis nad sceną śmierci na Tkaninie z Bayeux. Według innej wersji, strzała tylko zraniła go, a dobił go po chwili jakiś rycerz normandzki.
Huscarls dalej prowadzą walkę cofając się w należytym porządku do lasu. Ścigani przez pewien czas, znikają wreszcie w mroku.
W odległości dwóch albo trzech mil toczy się druga bitwa, bardziej chaotyczna, ale nie mniej zacięta; walczą tu od wielu godzin chłopi z fyrd, którzy przybyli późno, kolejnymi falami; za przeciwników mają oddziały pod dowództwem Odona z Bayeux. Milicja anglosaska, znacznie gorzej zorganizowana i uzbrojona, a także na pewno ustępująca przeciwnikowi liczbą, z niezwykłym męstwem zdołała odeprzeć ataki. U schyłku dnia odbywały się jeszcze potyczki na pagórkowatym terenie, jaki rozciągał się poza głównym polem bitwy. Ale górę wzięli Normanowie. Anglosasi, podupadli na duchu, uciekli całymi gromadami smagając postronkami, jak to widzimy na ostatnim fragmencie Tkaniny z Bayeux, swoje ciężkie robocze szkapy.
Gdy zapadła noc zwycięzcy zebrali się przy świetle pochodni. Książę kazał rozbić namiot na polu, gdzie odniósł to okupione wielkimi stratami zwycięstwo. Aby rozścielić płaszcze i ułożyć się do krótkiego snu, żywi odsuwali stosy poległych, pokrytych straszliwymi ranami i często nagich. Trupom wyłamywano ręce i nogi, a także odrąbywano głowy, aby łatwiej można było ściągnąć ze stężałych ciał cenne pancerze. Wilhelm, mimo iż tak zahartowany, nie mógł na ten widok, jak powiada Wilhelm z Poitiers, opanować żalu.
William z Malmesbury w swojej Kronice królów Anglii przypisuje klęskę ogólnemu upadkowi moralności i rozprężeniu więzów społecznych wśród Anglosasów.
Bitwa byłą wygrana, ale nie jej zawdzięczał Wilhelm swój tytuł Zdobywcy. Zyskał go dopiero w trzy lata później, gdy podbił całą Anglię. Na pobojowisku wzniósł Wilhelm klasztor, Battle Abbey, a u stóp wzgórza powstał z czasem miasteczko Battle. Dom, który teraz stoi tam, gdzie niegdyś wznosił się klasztor, a później opactwo, zachował tę nazwę do dzisiaj (podobnie zresztą wiele dworów w Anglii, leżących od czasów reformacji na dobrach poklasztornych, utrzymało w swoich nazwach rzeczownik abbey - opactwo).
Przez pięć dni po bitwie stał Wilhelm pod Hastings w nadziei, że świeccy wielmoże i biskupi królestwa przybędą złożyć mu hołd. Potem ruszył do Dovru, gdzie z góry tydzień fortyfikował miasto, a stamtąd do Canterbury. Tu złożony chorobą przybywał cały miesiąc. Przymusowa bezczynność nie przeszkadzała mu jednak w prowadzeniu pertraktacji z innymi miastami, tak że po wyjściu z Canterbury poddał mu się Winchester. Ale kluczem do sytuacji był Londyn, gdyż tam przebywał Edgar, ostatni po mieczu potomek Cerdyka, założyciela królewskiej dynastii Wessexu, po śmierci Harolda wybrany przez witan królem Anglii. Ruszył więc Wilhelm na Londyn, a nie mogąc wziąć szturmem miasta, zaczął systematycznie niszczyć i pustoszyć okolice, ażeby głodem i trwogą wymusić na obrońcach kapitulacje. Pierwszy stracił ducha arcybiskup Stygan i w Wallingford około Oksfordu złożył Wilhelmowi hołd. Wkrótce za pośrednictwem Stygana królewicz Edgar, earlowie Edwin i Morkar, arcybiskup Yorku Eardred, biskup Worcesteru Wulfstan, biskup Herefordu Walter i najpierwsi thegnowie londyńscy zaprzysięgli w Berkhamstead wierność zwycięzcy, chociaż jeszcze większa część Anglii nie była przezeń opanowana. W dzień Bożego narodzenia arcybiskup Yorku, Ealdred, ukoronował Wilhelma w opactwie Westminsteru królem Anglii.
Bibliografia:
Paul Zumthor, Wilhelm Zdobywca.
G. M. Trevelyna, Historia Anglii.
J. Z. Kędzierski, Dzieje Anglii do roku 1485.
3
5