DZIEŃ HELGI
Z cyklu Dni Założycieli bagatela czwarta i ostatnia
- Proszę państwa, tak dalej być nie może! - oświadczył dramatycznie Ernie Macmillan, stojąc na środku pokoju wspólnego Puchonów niczym Napoleon na polu bitwy. Obecni spojrzeli na niego sennie. Zbliżała się północ, za kilkanaście minut miał rozpocząć się ostatni z Dni Założycieli. Nareszcie ICH dzień.
- Co dalej być nie może? - zainteresowała się łagodnie Hanna Abbott, od drugiej klasy wpatrzona w Erniego jak w tęczę. - Coś się stało?
- Właśnie, coś nie tak? - zawtórował jej z drugiej strony stołu Kevin Whitby. Ernie nie wierzył własnym oczom.
- No nie, naprawdę tego nie widzicie? Nie kapujecie, że jesteśmy pośmiewiskiem szkoły? Że wszyscy uważają Puchonów za bandę wymoczków, którym nic się nie udaje?
- Niemożliwe? Kto o nas tak mówi?
- No... wszyscy!
- Jak to?
- No przecież to proste! Wszyscy, którzy choć raz słyszeli piosenkę Tiary Przydziału wiedzą, że do Hufflepuffu trafiają ci, którzy nie nadają się gdzie indziej. Mówią, że Helga miała miękkie serce i uważała, że każde pomietło można nauczyć... No, może i tak było, ale przez te tysiąc lat można byłoby o tym zapomnieć, gdyby nie ta cholerna Tiara, która co roku o tym wyśpiewuje!
- I uważasz, że to Tiara nas oczernia?
- A nie pamiętacie? - wsparł Erniego Zachariasz Smith. - A może w Hufflepuffie, gdzie sami prawi mieszkają, gdzie wierni i sprawiedliwi... Co my jesteśmy? Poczciwe misie?
- Raczej borsuczki... - wyrwało się Susan Bones.
- No wiesz!!!
- Dobra, dobra, przepraszam! - zawołała Susan. - Ale naprawdę sądzę, że przesadzasz. To w końcu nic złego - być porządnym człowiekiem. Poza tym, zobacz. Ślizgoni to według Tiary wredne, dwulicowe szuje, Krukoni to zaślepione kujony, a Gryfoni to bezmyślne osiłki...
- Ale przynajmniej mają jakiś charakter! A my co? Uczciwi i naiwni. Tak dalej być nie może!
- A przepraszam, że zapytam, co zamierzasz zrobić? - wtrąciła Eleanor Branstone, dotychczas w milczeniu przysłuchująca się rozmowie „starszyzny”.
- Już mówię - uśmiechnął się chytrze Ernie. - Założymy Z.B.U.K.P.
- Zbuk? - powtórzyła powoli Susan. - Że niby będziemy śmierdzieć na znak protestu?
- Nie zbuk, tylko Z.B.U.K.P.! Związek Bojowników o Uznanie Krwiożerczości Puchonów.
- I co...?
- I mamy plan. Porwiemy Tiarę Przydziału i zmusimy ją, żeby zmieniła piosenkę! Nie będzie już więcej milusich Puchonków! Pokażemy jej, że jesteśmy równie bezwzględni jak Ślizgoni i równie odważni jak Gryfoni...
- Porwiemy Tiarę? To nie ma sensu!
- Dlaczego?
- No jak ty sobie to wyobrażasz? Przecież nawet nie znamy hasła do gabinetu Dumbledore'a…
- Znamy - odparł z zimną determinacją Zachariasz. - Wczoraj Potter tak się wydzierał, że nie sposób było nie usłyszeć. Pufki z niespodzianką.
- To przesądza sprawę - podsumował Ernie swym napoleońskim tonem. - Zachariasz, Justin, Kevin, idziemy. Sprowadzimy tu Tiarę i przemówimy jej do słuchu.
***
- Bzzzyk.
- …
- Bzzzyk.
- Zamilcz, wiedźmo.
- A czy ja coś mówię?
- …
- Bzzzyk.
- Przestań!
- Bzzzyk. Wiesz, że Albusowi zginęła Tiara Przydziału?
- Nie? Jakim cudem?
- Tego nie wie nikt. Albus podejrzewa, że znudziło jej się na półce i postanowiła zwiedzić zamek.
- A niby jak? Przecież nie ma nóg!
- Śmierciotula też nie ma.
- Ale śmierciotula przynajmniej żyje. Osobiście uważam, że to dyrektorskie ptaszysko znów postanowiło się scałopalić zbyt blisko zabytkowej szmaty... A może tak…? Co o tym sądzisz?
- O, zdecydowanie lepiej. Model: „wychudzony szerszeń”. Bzzzyk!
- Przestań, do ciężkiej, hipogryfiej grypy! Czego mi tu bzyczysz??!
- Bo twoje próby złamania żółci czernią powodują, że wyglądasz jak Bagman po półrocznej głodówce. Przyjmij wreszcie do wiadomości, że żółto-czarne paseczki kojarzą się jednoznacznie.
- …
- A w ogóle, dlaczego upierasz się przy czarnym? Żółty jest całkiem twarzowy... Poza tym, skoro wytrzymałeś purpurę, to myślę, że żółty nie będzie taki straszny!
- Będzie.
- Dlaczego?
- Bo jest… żółty.
- Koronny argument.
- I… jaskrawy.
- Trudno, mój drogi. Trzeba się poświęcić. A teraz idziemy na śniadanie.
- Nie idę. Nienawidzę pasty jajecznej.
- Skąd wiesz, że będzie pasta jajeczna?
- Moje wewnętrzne, antyjajeczne oko mi to mówi.
- Jak sobie chcesz…
***
Już podczas śniadania okazało się, że pod względem rozrywkowym Dzień Puchona miał szansę przebić wszystkie pozostałe. Po pierwsze, była to sobota, więc nie było lekcji. Po drugie, od tygodnia padał śnieg, wybitnie podnosząc poziom głupawki wśród młodzieży. Po trzecie, głupawka najwyraźniej nie ominęła nauczycieli. Flitwick namówił Minerwę McGonagall i razem, dwie godziny przed świtem buszowali po szkole, rzucając na wszystko przeróżne zaklęcia. Skutkiem tej nadprogramowej działalności było zatrzęsienie borsuków, które pojawiały się w najmniej spodziewanych sytuacjach, wyłażąc z szaf, komód, kredensów, zbroi, składzików, uczniowskich toreb i ram obrazów. Bardzo szybko zorientowano się, że dwójka profesorów wykazała inwencję nie mniejszą niż Bliźniacy i borsuczków można było się spodziewać praktycznie wszędzie, od łazienek począwszy, na jajecznicy skończywszy. Co prawda zwierzaczki po paru minutach znikały jak złoto leprokonusów, ale wszyscy uznali, że pomysł był wyjątkowo trafiony. Ubrana w pluszowe, żółte szaty profesor Sprout witała każdego nowego borsuka radosnym piskiem.
Wśród wesołych chichotów, wszyscy z lubością pałaszowali żółciutkie śniadanko. I nikt nie zauważył, że Puchoni są dziwnie zamyśleni, choć było to ich święto.
***
W pokoju wspólnym Hufflepuffu mało kto myślał o świętowaniu. Na środku największego stołu spoczywała wyświechtana Tiara Przydziału. Wokół niej zgromadzili się Puchoni. Z grobowymi minami wpatrując się tysiącletnie nakrycie głowy, prowadzili gorączkową naradę.
- A jak jej coś zrobimy?
- Przecież właśnie zamierzamy?
- Nie, no wiesz, jak ją zniszczymy? - Członkami Z.B.U.K.P zaczęły targać wątpliwości. - Co zrobimy, jeśli ktoś się dowie?
- Po ślizg… Po puchońsku wyprzemy się wszystkiego!
- No i jak my ją właściwie zamierzamy oddać?
- Coś wymyślimy… W ostateczności podrzucimy ją do jakiejś klasy - mruknął Zachariasz. - A teraz, może zajmiemy się więźniem?
Spojrzał znacząco na Ernie Macmillana, który westchnął głośno i zaczął najgroźniejszym tonem, na jaki było go stać:
- Więc tak... Pani... To znaczy, szano... tego... Tiaro! Wiesz, po co cię tu ściągnęliśmy?
Tiara nie uznała za stosowne odpowiedzieć. Ernie odrobinę podniósł głos.
- Zdajesz sobie sprawę, że twoje oszczerstwa względem naszego domu są absolutnie nie do przyjęcia?
Tiara z godnością milczała. Puchoni przyglądali się jej z potępieniem.
- Zmienisz piosenkę o Domach, zrozumiałaś? Nie będzie już więcej Słodkiej Helgi, nie będzie milusich Puchonków! Jesteśmy źli i krwiożerczy, i zaraz się sama o tym przekonasz! Zmienisz piosenkę, albo czekają cię najgorsze z możliwych tortury!
Najwyraźniej w świecie Tiara go ignorowała, a zaperzonemu Puchonowi nie przyszło do głowy, że powinien ją założyć, by usłyszeć ewentualne argumenty obrony. Ernie wyraźnie się zdenerwował.
- Nie milcz tu tak!!!
- Ma prawo zachować milczenie - orzekł ze znawstwem Justyn Finch-Fletchey, wychowany na mugolskich kryminałach. - Policja musi to uszanować!
- Ale my nie jesteśmy policja! - zawył Macmillan. - My jesteśmy puchońscy mściciele! - Wyciągnął rękę gestem lady Makbet żądającej sztyletu. - Drżyj, uparty kapeluszu! Hanno, odplamiacz!
Pół godziny później Tiara lśniła, jakby dopiero co zeszła z warsztatu krawca, ale wciąż nie dała najmniejszego znaku, że chciałaby zmienić stanowisko. Ernie był bliski płaczu.
- Sami widzicie. Co za uparta bestia! Odplamiacz nie działa… Tiaro. Skoro nie chcesz ustąpić siłą, ustąp po dobroci. Nie zmuszaj nas do kroków nieodwracalnych!
Cisza wokół stołu była niemal namacalna. Puchoński mściciel dramatycznym gestem zasłonił sobie oczy.
- Sama tego chciałaś, Tiaro. Czeka cię igła. Z nitką!
***
- No i jak, była pasta jajeczna?
- Była. Skąd wiedziałeś?
- Mówiłem, wewnętrzne oko mi powiedziało.
- A naprawdę?
- A naprawdę to zupełnym przypadkiem słyszałem, jak dyrektor instruował skrzaty. Pasta miała zostać wykonana z tysiąca pięciuset jaj, by śniadanie miało charakter orgiastyczny…
- Żartujesz…?
- Może i tak. Ale to do niego podobne, nie sądzisz?
- Może i tak. No jak tam? Wiesz już, w co się odziejesz na ucztę?
- …
- Daj spokój. Żółty MOŻNA przeżyć. Bzzzyk.
- …
- Mogę coś powiedzieć?
- Byle z sensem. I nie bzykaj mi tu!
- Daruj sobie tę szafranową szatę. W ciepłych kolorach wyglądasz jak nieboszczyk po ekshumacji. Załóż coś chłodniejszego…
- Oszalałaś? Podkoszulek? Szorty? W środku grudnia?
- Kolor! Kolor chłodniejszy! Chłodniejszy odcień żółci… Kanarkowy?
- …
- No to cytrynowy! Sam zobacz! - Jednym machnięciem różdżki Minerwa zmieniła szaty Mistrza Eliksirów z intensywnie słonecznych na bladożółte, w odcieniu graniczącym z seledynem. - I jak?
- …
- Przyznaj.
- …
- No już!
Na szczęście Snape'owi oszczędzony został wysiłek przyznawania czegokolwiek, bowiem w tej samej chwili drzwi lochu otwarły się z hukiem i do wnętrza wpadł wielki Lew Gryffindoru. W radosnych podskokach podbiegł do siedzącej w fotelu Opiekunki Gryfonów i - cały zadowolony z siebie - rzucił jej na kolana wyjątkowo oślinionego borsuczka.
- Co. To. Zwierzę. Robi. W. Moich. Lochach?
- Co, borsuczek?
- Nie odwracaj mi tu borsuczka ogonem. Ten futrzak. Co tu robi ten futrzak?
- Gryfuś bawi się z kolegą, nie widzisz? Zobacz jakie słodziutkie stwo…
Nie dokończyła, gdy z cichym pyknięciem borsuczek zniknął, a na kolanach Minerwy McGonagall spoczywała Tiara Przydziału. W pierwszej chwili jej nie poznali, była odczyszczona i wypolerowana, naderwane fragmenty zacerowano porządnie, a ubytki dosztukowano z wyjątkowym pietyzmem. Tylko na rondzie widać było jeszcze lepkie i wilgotne ślady Gryfusiowych ząbków. Snape popatrzył drwiąco na wicedyrektorkę.
- Tym razem przegięłaś.
- To nie ja!
- A kto?
- Nie wiem, ale sądzę, że powinniśmy chyba powiedzieć Albusowi, że zguba się znalazła…
***
Pomimo grudnia Wielka Sala wyglądała jak Sahara w środku sierpnia. Uczniowie prezentowali sobą wszelkie możliwe kolory żółci, od cytrynowo-kanarkowego, przez ciepłe złoto, miodowe oranże aż po odcienie graniczące z sieną paloną. Stoły uginały się pod dopasowanymi kolorystycznie potrawami. Była i pierś indyka w sosie ananasowym, i spaghetti carbonara, i kurczak curry, i stosy belgijskich frytek z majonezem, i niezliczone sałatki kukurydziane i jajka na setki sposobów. Zestresowane poprzednio niewielką ilością niebieskiego pożywienia tym razem skrzaty poszły na całość. Istniało podejrzenie, że resztkami z Puchońskiej uczty dałoby się wyżywić magiczny Trzeci Świat. A i połowę mugolskiego pewnie też.
Jeszcze w czasie lunchu szkołę lotem błyskawicy obiegła wieść, że o poranku, podczas szlabanu odbywanego w lochach przez dwóch trzeciorocznych Krukonów, trzymany przez Mistrza Eliksirów kociołek nagle zamienił się w malutką, puchatą borsuczynkę. Teraz też spekulowano, ileż było w tym prawdy. Jednak nagabywani przez brać szkolną dotknięci szlabanem Krukoni milczeli, jakby zależało od tego co najmniej bezpieczeństwo szkolnej biblioteki.
Przy stole nauczycielskim również bawiono się niezgorzej. Co prawda grzeczne pytanie dyrektora o potwierdzenie borsuczej plotki Snape zbył wściekłym łypnięciem zza żółtego kołnierza szaty, ale już wkrótce sytuacja się unormowała i naburmuszony Mistrz Eliksirów wziął wraz ze wszystkimi żywy udział w degustacji ajerkoniaku, osobiście przygotowanego przez Pomonę Sprout. Kolory na profesorskich obliczach sugerowały, że wszystkie składniki specjału trzymały moc.
Kiedy na stoły wjechały torty cytrynowe, musy bananowe, lody waniliowe, stosy rachatłukum, michy flanu, biszkopty z galaretką i cała reszta królewskiego deseru, rozległo się dźwięczne stuknięcie w kieliszek. Niechybny znak, że czas na toast! Dyrektor wstał, tym razem trzymał w dłoniach nie tylko kielich, ale również wielki, złoty medalion.
- Moi drodzy! Dziś - o czym doskonale wiecie - wszyscy jesteśmy Puchonami! Zatem mam tym większą przyjemność ogłosić, że nasi koledzy z Hufflepuffu dokonali dziś rzeczy niezwykłej. Po raz pierwszy w historii szkoły dokonali renowacji Tiary Przydziału! I za to nagradzamy ich Specjalną Nagrodą za Zasługi dla Szkoły!
Rozległy się brawa i okrzyki uznania. Profesor Sprout - o ile to w ogóle było możliwe - z dumy pokraśniała jeszcze bardziej.
- Tiara podkreśliła to, o czym wiemy od zawsze - ciągnął Dyrektor. - Nie znajdziesz sprawiedliwszego i pracowitszego domu nad Dom Słodkiej Helgi!
Zawiedziony jęk puchońskich gardeł utonął w ogólnym aplauzie i cała sala zgodnie wzniosła zaproponowany przez dyrektora toast:
- Vivat Wielka Helga!
***
Późną nocą, w lochach.
- Wypijmy twoje zdrowie!
- Moje?
- Oczywiście, pomysłodawco. Zobacz, udało nam się dotrwać do ostatniego Dnia Założyciela, czy to nie wspaniałe? Uczniom się spodobało, nam chyba też… Jak myślisz, utrzyma się ten zwyczaj w przyszłym roku?
- Pożyjemy, zobaczymy. Czyżbym widział żółtą etykietkę?
- Jasne... Daj szklanki.
- Glenlivet? The Glenlivet? Minerwo, jestem pod wrażeniem...
- Zasłużyłeś na to.
- O? A czymże to?
- Wytrzymałeś cały dzień przebrany za kanarka...
- ...
- Severusie? A co to miało znaczyć?
- Uwielbiam cię i wiesz o tym, kochanie. Ale za tego borsuka w kociołku to cię zabiję.
KONIEC
(absolutny i nieodwołalny)