Fot. MR
Kościół tropicieli grzechu
Obraz Boga jest rzeczywistością
niesamowicie głęboko w nas
zakorzenioną. Piszecie o tym także w
Waszych świadectwach. Przeżywanie
bliskości z Bogiem to modlitwa, a
środowiskiem tego przeżywania jest
oczywiście Kościół. I rzecz jasna, tak jak
obraz Boga wpływa na rozumienie i
przeżywanie modlitwy (lub jej braku),
tak też wpływa na rozumienie i przeżywanie własnej obecności w Kościele.
Dzisiaj zatem refleksja o obrazie Kościoła w świecie wyznawcy Tropiciela.
Jak łatwo się domyślić obraz Kościoła wyznawcy Tropiciela, podobnie jak jego
modlitwa będzie podlegał bądź logice ucieczki, bądź niewoli prawa. Taki obraz
Kościoła jest, jak się zdaje, także dominujący w głównym nurcie tzw. narracji
kulturowej. Wystarczy zajrzeć do prasy, albo na największe portale
informacyjne, by zobaczyć, że o Kościele mówi się głównie w dwóch
sytuacjach: gdy ktoś dostanie ważną nominację, albo gdy wybuchnie skandal
obyczajowy. Pierwsza sytuacja wynika jak się zdaje z pozornej ważności faktu
umacniania struktur, druga - wręcz przeciwnie - z faktu, że struktury te zdają
się kompromitować. Dla wyznawców Tropiciela Kościół to przede wszystkim
struktury, hierarchia i zasady.
Kościół w logice ucieczki
Ponieważ Tropiciel jest przede wszystkim stróżem porządku moralnego,
dlatego też w obrazie Kościoła wyznawców Tropiciela na pierwszy plan
wysuwa się bardzo silny podział na tych, którzy kontrolują i na tych, co są
kontrolowani. Funkcjonariusze moralnego ładu to oczywiście księża. Strzegą
oni zasad kultu i niezmiennego porządku tego świata. A ich główną rolą w
przekonaniu wyznawców Tropiciela jest stać na straży tradycji (i to wcale
niekoniecznie tej Apostolskiej, raczej moralnej, lokalnej, narodowej etc...).
Ksiądz jest traktowany przez wyznawcę Tropiciela różnie i zależnie od sytuacji.
Czasem z niechęcią, a nawet agresją, a czasem z dużym szacunkiem
(szczególnie taki, który zawsze nosi sutannę). Zawsze jednak z rezerwą.
Trochę, jak policjant drogówki, który namierzy nas na radar - jesteśmy wobec
niego grzeczni i uprzejmi, ale w głębi życzymy mu jak najgorzej i najchętniej w
ogóle byśmy go nie spotykali. Z tego też tytułu wyznawcy Tropiciela mają
problem z osobistym określeniem własnego miejsca w Kościele. Często
możemy ich spotkać stojących przed kościołem podczas Mszy Świętej - nawet
zimą, albo wręcz unikających tego miejsca, jak ognia.
Na co dzień czują się panami własnego świata. Studiują, bawią się, pracują,
zarabiają pieniądze - właściwie nic im nie brakuje. Kościół omijają jednak
coraz szerszym łukiem. Pierwsze kłopoty zaczynają się, gdy chcą zawrzeć
małżeństwo w Kościele. Wtedy czeka ich niezwykle stresująca konfrontacja z
aparatem Tropiciela. Nauki przedślubne, spowiedź “na kartki”… Potem jest
jeszcze gorzej: chrzciny dziecka, pierwsza komunia... Każdy kontakt z
Kościołem jest konfrontacją z faktem, że w głębi czują się wystawieni na
przyłapanie na jakimiś niedopatrzeniu. Ten obraz Kościoła wzmacnia się rzecz
jasna, gdy rzeczywiście w kancelarii parafialnej, albo w zakrystii, trafią na
księdza, który sam już utożsamił się z kulturowo nadaną mu rolą
funkcjonariusza i zacznie rzeczywiście tropić różne uchybienia wiernych. Na
zasadzie sprzężenia zwrotnego role kontrolera i kontrolowanego się jedynie
wtedy utwierdzają. Prawdziwy dramat zaczyna się zaś, gdy przyjdzie poważne
załamanie życiowe: utrata pracy, śmierć kogoś bliskiego, choroba... Wtedy
głęboko skrywana złość (która zawsze towarzyszy lękowi), wybucha w
agresywnym zwróceniu się przeciwko Tropicielowi i jego funkcjonariuszom.
Dobrze, gdy ta złość skutkuje porzuceniem Tropiciela i odkryciem Boga
Prawdziwego oraz Wspólnoty w miejsce kasty funkcjonariuszy; gorzej, gdy
Tropiciel okaże się zbyt potężny, wtedy agresja zwraca się przeciw samemu
wyznawcy, a on pogrąża się w mroku przygnębienia i rozpaczy.
Kościół w niewoli prawa
Wyznawcy Tropiciela, którzy nie wyparli go ze swojej świadomości stają się
często rygorystami. Wtedy swojego miejsca w Kościele szukają we
wspólnotach parafialnych o bardzo jasnej strukturze i przejrzystym
regulaminie, albo prowadzonych przez duszpasterzy “zamordystów” (czytaj: o
wyrazistej osobowości:). Gdy myślą o życiu zakonnym to w ścisłej regule.
Niekiedy przyłączają się do radykalnych ruchów będących na pograniczu
religijno - patriotycznym, zawsze jednak strzegących tradycji (albo raczej
przeszłości). Nie jest to jednak pozytywny wybór kapitału, jaki płynie z tych
wartości, by z odwagą iść w kierunku przyszłości. Raczej lęk, że świat, który
odejdzie od zasad przodków upadnie. A tak naprawdę, że upadnie ich własne
życie, pozbawione zewnętrznych ograniczeń. Nie słysząc głosu własnego serca
nie ufają sobie, nie ufają też innym, bo każdy może może ich zwieść. Dlatego
patrzą wciąż w przeszłość.
Bywa, że po pewnym czasie sami stają się funkcjonariuszami Tropiciela.
Starają się wtedy wytropić choćby pozór grzechu, bądź działania Złego. Grzech
rozumieją przy tym, jako proste przekroczenie norm. Czarne, albo białe, a co
pośrodku… to od diabła pochodzi. Przeto bardzo często pytają: “Czy… jest
grzechem?” i bardzo niekomfortowo się czują, gdy nie mogą usłyszeć jasnej
odpowiedzi. Wyznawcom Tropiciela trudno jest także pogodzić się z
odmiennymi punktami widzenia i odmiennym obrazem świata i Kościoła.
Odmienność narusza bowiem jasność, klarowność i pewność wyznawanych
zasad - wprowadza zagrożenie, że można inaczej. To powoduje także, że takie
osoby często mają trudności w budowaniu relacji. W relacjach nigdy nie da się
[dzień 5] - Kościół tropicieli grzechu | Facebook
http://www.facebook.com/notes/brzytwa-po-schematach-prawdopodob...
1 z 1
2010-12-10 21:33