Bóg - Tropiciel
Moi drodzy, napisałem we wstępie do
rekolekcji, że to będą rekolekcje
osobiste. Rozpoczynam więc od
podzielenia się z Wami moim osobistym
zmaganiem się z obrazem Boga. Mój
Bóg był Tropicielem.
Gdy byłem mały, jeszcze przed I Komunią Świętą dość często moi rodzice, a
przed wszystkim dziadkowie powtarzali mi dlaczego należy być grzecznym i
posłusznym. Nie muszę pewnie mówić, że powtarzali tak dlatego, że nie byłem
ani zbyt grzeczny, ani zbyt posłuszny… a im rzecz jasna zależało na tym,
żebym wyszedł na ludzi. Mówili mniej więcej tak:
Pamiętaj, że Pan Bóg jest
zawsze przy tobie… I doskonale widzi, co robisz. Tata i mama mogą nie
widzieć, ale Pan Bóg wszystko widzi i wszystko wie. A w kościele, na chórze za
organami siedzi diabeł i pisze na cielęcej skórze twoje uczynki.
Muszę
przyznać, że nawet dzisiaj, gdy to piszę, przechodzi mi dziwny dreszcz po
plecach. A wtedy naprawdę to do mnie trafiało. Za każdym razem
postanawiałem, że
“już nie będę…”,
ale po piętnastu minutach, rzecz jasna już
nie pamiętałem swojej obietnicy. Przy każdej kolejnej wpadce, gdy moi bliscy
mi ją przypominali powtarzając:
Pamiętaj, że Pan Bóg jest zawsze przy tobie…
coraz bardziej zaczynałem się bać.
Na domiar tego w domu mojej babci, na szafie, stał ładnie podświetlony obraz
Chrystusa. Piękny jest ten obraz, ma mało kolorów - jakby ołówkiem
narysowany, dość mroczny. Sztuka malarza wyraziła się m.in. w tym, że jakbyś
nie patrzył, to wydawało się, że Jezus na Ciebie patrzy. I dość dobrze
pamiętam, że gdy na religii, jeszcze w kościele, zaczynaliśmy przygotowania
do Pierwszej Spowiedzi zacząłem wręcz panicznie się bać tego Jezusa z
obrazu. Gdy zostawałem sam - choćby na kilka minut - chowałem się między
szafę a łóżko, tak, by go nie widzieć. Miałem nadzieję, że wtedy i on mnie nie
będzie widział. Z czasem, gdy dowiadywałem się o kolejnych grzechach, jakie
mogę popełnić - i docierało do mnie, że większość z nich już popełniłem -
jedynym niemal moim celem było ukryć się przed Bogiem - Tropicielem. Ale
przecież ukryć się NIE DA!!! Starałem się więc nie popełniać żadnych
grzechów - co oczywiście było niemożliwe i coraz bardziej zaczynałem się
obawiać mojej pierwszej spowiedzi. Wiecie, to ciekawe, dzisiaj po przeszło
dwudziestu latach od tamtego czasu znacznie lepiej pamiętam dzień
spowiedzi, niż I Komunii Świętej…
Mniej więcej w wieku piętnastu lat zerwałem definitywnie z jakimkolwiek
Bogiem i z Kościołem. Powróciłem po sześciu latach i do końca życia będę
wdzięczny za słowa, jakie usłyszałem wtedy od księdza w konfesjonale:
mylisz się…
nie odrzuciłeś wtedy Boga. Odrzuciłeś tylko obraz, który
Go przesłaniał i wyszedłeś szukać Prawdziwego Boga... dzisiaj go
spotkałeś…
wcześniej byłem ochrzczony, od tego momentu stałem się
wierzącym chrześcijaninem, a Kościół stał się dla mnie miejscem łaski.
Dzisiaj bardzo często spotykam się z osobami wierzącymi, tak ja kiedyś, w
Tropiciela. W mojej historii zbawienne okazało się pożegnanie go w piętnastym
roku życia. Wiele osób nigdy sobie jednak na to nie pozwoliło, a całe ich życie
stało się ucieczką przed Tropicielem. Za wszelką cenę chcą uniknąć grzechu,
tropią go i widzą niemal wszędzie, w życiu swoim i cudzym. Stopniowo
zaczynają sami być tropicielami i cały świat nabiera kształtu jakiegoś
demonicznego projektu.
Tropiciel jest jak bezlitośnie sprawiedliwy policjant, strażnik moralności, gotów
ruszyć w pogoń za każdym, kto zgrzeszy. Pozostaje jedynie ucieczka. Przybiera
ona różne formy. Często wyraża się w skrupułach, czyli wciąż trapiących
wątpliwościach moralnych: dobrze, czy źle postąpiłem, w spowiedzi wyznałem
wszystko, czy niezupełnie... czasami w wymyślaniu grzechów jeszcze
cięższych, bo lepiej przesadzić, niż niedoszacować swoją winę.
Niepewność i lęk są głównymi uczuciami wobec Tropiciela. A pytanie, jakie
czasem się rodzi: “Jak to, ja tak się staram żyć przykazaniami i ten, który je
lekceważy ma być tak samo zbawiony, jak ja?” Osoba wierząca w Tropiciela
przypomina kierowcę, który jadąc z nadmierną prędkością co chwila zerka w
lusterko, czy przypadkiem nie jedzie za nim nieoznakowany patrol, a
podstawowym wyznacznikiem relacji z Tropicielem jest: uniknąć przyłapania.
Ponieważ jednak Tropiciel widzi zawsze i wszystko, wobec tego wyznawca
sam nakłada na siebie ryzy samokontroli. Nie tylko czyny muszą być jej
poddane. Także myśli i uczucia. Wszystko musi być pod kontrolą umysłu, woli i
jasnych zasad. Wyznawca Tropiciela bardziej ufa zasadom, niż własnemu
sercu. Ale uczucia i impulsy nie chcą wcale się tak łatwo poddać, wtedy trzeba
wzmocnić samokontrolę - szczególnie w sferze złości i seksualności. Tu
najłatwiej wpaść. Wyznawca Tropiciela wpada w błędne koło: im bardziej chce
uniknąć grzechu, tym bardziej musi się na nim koncentrować. Miejsce
wolności, którą przyniósł Chrystus zajmuje w sercu lęk, podejrzliwość i
poczucie winy.
Zwykle jednak wiara w Tropiciela przybiera postać ignorowania. Podobnie, jak
małe dziecko, gdy zamyka oczy, zasłania rękami twarz i woła:
nie ma mnie, nie
ma mnie!
Tak też wielu wyznawców Tropiciela udaje, że on nie istnieje. I ja
też tak właśnie udawałem. Tropiciel otrzymywał zaproszenie jedynie wtedy,
gdy uznawałem, że w moim życiu wszystko jest w porządku, że jestem gotów
(a ściślej - to co wstydliwe jest ukryte):
mieszkanie własnego serca
wysprzątane, włoski przyczesane, spodnie w kant, najmniejszego pyłku na
półkach
- że tak trzeba, słyszałem w czasie niejednych rekolekcji. Gdy już
[dzień 1] - Bóg - Tropiciel | Facebook
http://www.facebook.com/notes/brzytwa-po-schematach-prawdopodob...
1 z 1
2010-12-10 21:01