odb1kl3, GODZINY RÓŻAŃCOWE NA I st


GODZINY RÓŻAŃCOWE NA I st. ODB DLA KLAS III.

ŚWIĘTYMI BĄDŹCIE

Każde spotkanie składa się z 3 elementów:

  1. „Tak uczy Słowo Boże”

  2. „Przykład świętych”

  3. „Świętymi bądźcie”

Realizacja Godziny Różańcowej:

W części I - zapoznajemy się z Tajemnicą różańcową dnia i tekstami biblijnymi.

Teksty można zaprezentować w różnej formie - istotą jest wydobycie tej cechy, którą chcemy naśladować (czyli ogólne określenie zastosowania).

W części II - poświęconej świętemu:

    1. potrzeba przygotować przed oazą:
      - informację biograficzną o świętym
      - opowiadanie z życia świętego eksponujące opracowywaną cechę
      - obrazek przedstawiający daną postać

    2. w trakcie spotkania:
      - wykonać atrybut (herb) świętego (Istotą atrybutu jest symboliczne przedstawienie charakterystycznych cech danej postaci. Święci mają takie atrybuty na obrazach kanonizacyjnych, ale nam nie chodzi o ich powielanie tylko o stworzenie nowych według własnego pomysłu).
      - wybrać (sformułować) hasło świętego posługując się jego słowami lub ich parafrazą. Hasło musi być zbieżne z cechą, którą chcemy naśladować.

W części III - nastepuje konkretyzacja zastosowania w oparciu o Tajemnicę Różańcową (tekst biblijny) i postać świętego.

Teksty biblijne i postacie do poszczególnych Godzin Różańcowych:

I - Scena zwiastowania i powołania Józefa (Łk 1, 26-38; Mt 1, 18-24)

Św. Maksymilian Kolbe - powołanie i jak służył Jezusowi?

II - Nawiedzenie Elżbiety (Łk 1, 5-25; Łk 1, 39-80)

Św. Brat Albert Chmielowski - posługa wobec ubogich.

III - Boże Narodzenie i wydarzenia z nim związane (Łk 2, 1-20; Mt 2, 1- 12)

Św. Franciszek - wyprawa do Sułtana (niesie Chrystusa)

IV - Ofiarowanie w Świątyni i spotkanie z Symeonem i Anną (Łk 2, 21-39)

Św. Monika - ofiarować życie Bogu przez rodzinę

V- Pielgrzymka do Świątyni i znalezienie Jezusa (Mt 2, 13-23; Łk 2, 41-51)

Św. Jan Bosco - jak ważny jest młody człowiek

W Tajemnicach Bolesnych czerpiemy przykład z świętych męczenników podkreślając konieczność ofiary w życiu chrześcijanina na wzór cierpiącego Chrystusa.

VI - Przypowieści o modlitwie (Łk 11, 5-13, Łk 18, 1-14)

Św. Tarsycjusz - jak kochać Jezusa w Eucharystii

VII - Przypowieść o grzechu i nawróceniu (Łk 15, 11-32)

Św. Maria Goretti - ukochać czystość

VIII - Przypowieść o Słowie Bożym (Łk 8, 4-15)

Bł. Edyta Stein - Słowo wydaje owoc.

IX - Przypowieść o miłości bliźniego (Łk 10, 30-37)

Bł. Aniela Salawa - co to znaczy służyć

X - Męka i Śmierć (od Wieczernika do Grobu) (Łk 22, 1- 23, 56)

Św. Wojciech - śmierć, która jest siewem wiary

W Tajemnicach chwalebnych przyglądamy się współczesnym postaciom, które są dla nas wzorem wiary i naśladowania Jezusa.

XI - Zmartwychwstanie i chrystofanie (Łk 24, 1-49; J 20, 24-28)

Ks. Franciszek Blachnicki - ożywić wiarę

XII - Wniebowstąpienie (Mt 28, 16-20; Dz 1, 1-11)

Matka Teresa z Kalkuty - przez miłość czynić ziemię niebem

XIII - Zesłanie Ducha Świętego (Dz 2, 1-13)

XIV - Wniebowzięcie

Jan Paweł II - Totus Tuus - życie w zawierzeniu Maryi

XV - Ukoronowanie

Ja także mam być święty - podsumowanie polegające na określeniu zadań do wypełnienia po powrocie z ODB, które mają mnie prowadzić do świętości.

Zadania są zebraniem zastosowań z 14 dni ODB i dodaniem koniecznych uzupełnień.

Podobnie jak w poprzednich dniach tworzymy atrybut, tym razem własny (sugerując w nim co ma się stać moim symbolem świętości) oraz hasło, które będzie nam przypominało o podjętych zastosowaniach.

Dzień I - Zwiastowanie

1. Tak uczy Słowo Boże

Łk 1,26-38; Mt 1,18-24

Po przeczytaniu tekstów próbujemy wydobyć wraz z grupą temat dnia: "powołanie", zadając pytania:

W jaki sposób Maryja i Józef zostali powołani?

Czy łatwo było (jest) przyjąć powołanie Boga?

Jakie były konsekwencje tego powołania? (co Maryja i Józef robili, czemu się poświecili w życiu)

2. Przykład świętych

Każdy człowiek jest powołany przez Boga do jakiegoś zadania.

Przykład św. Maksymiliana Marii Kolbe pomoże nam zrozumieć jak poznać i zrealizować swoje powołanie.

Na podstawie poniższego tekstu odpowiedzcie na pytania:

Skąd Maksymilian dowiedział się jakie jest jego powołanie?

Jak zrealizował to powołanie?

Rajmund Kolbe urodził się 8 stycznia 1894 roku w Zduńskiej Woli koło Łodzi. Rodzice, Juliusz i Marianna z Dąbrowskich, należeli do III Zakonu św. Franciszka. Trudnili się tkactwem chałupniczym, ale z powodu ciężkich warunków materialnych musieli zwinąć warsztat i przenieść się najpierw do Łodzi, a potem do Pabianic. Tam ojciec podjął pracę w fabryce; matka prowadziła sklepik, dorabiając sobie jako położna.

Z takiego to więc skromnego domu, w którym panowała atmosfera wielkiej pobożności i szczerego patriotyzmu wyszedł późniejszy założyciel Niepokalanowa, słuchacz głośnego uniwersytetu papieskiego Gregorianum i Seraphicum w Rzymie, doktor nauk filozoficznych i teologicznych, wybitnie zdolny fizyk i matematyk, interesujący się już wtedy problemami lotów kosmicznych.

Rajmund Kolbe był bardzo żywiołowym dzieckiem i miał różne pomysły na dziwne kawały. Matka jego była zmartwiona jego zachowaniem i pewnego razu zapytała się Rajmunda: "Co z ciebie wyrośnie". Słowa te zastanowiły Rajmunda i odniosły niespodziewany skutek. Rajmund wyciszył się, był posłuszny i rozsądny. Coraz więcej klęczał przed Maryjnym wizerunkiem w izbie.

Kiedyś przyznał się matce zalewając łzami: "Wiesz mamo, kiedy zapytałaś się mnie, co ze mnie wyrośnie strasznie mnie to zabolało. zapytałem podczas modlitwy Matkę Bożą. Ona mi potem ukazała. W rękach trzymała 2 korony, jedną białą, drugą czerwoną. Spojrzała na mnie i zapytała <Którą chciałbyś dla siebie? Biała oznacza, że zachowasz czystość serca, czerwona, że umrzesz jako męczennik> Powiedziałem: <Wybieram obie>".

Już wtedy Maksymilian mając 10 lat został powołany przez ręce Maryi w imię Boga.

Ukończywszy studia złożył uroczystą profesję i przybrał zakonne imię Maksymilian Maria; w roku 1918 otrzymał święcenia kapłańskie. Na krótko przedtem, przejęty gorliwością i kultem Najświętszej Dziewicy założył główne dzieło swego życia - Rycerstwo Niepokalanej. W lipcu 1919 roku wrócił do niepodległej już Polski; przez jakiś czas uczył kleryków franciszkańskich w Krakowie, równocześnie szerząc Rycerstwo; od stycznia 1922 r. zaczął się ukazywać jego organ Rycerz Niepokalanej.

W pięć lat później został utworzony zupełnie nowy ośrodek w Teresinie pod Warszawą, gdzie nadal drukowano Rycerza, a także powstało Małe Seminarium Misyjne - miejsce dla licznie napływających powołań zakonnych. Niepokalanów - bo tak nazwę nadano klasztorowi - rychło zaczął szeroko emanować; po wyjeździe ojca Maksymiliana do Japonii zaczęło tu wychodzić kilka nowych czasopism oraz Mały Dziennik, którego niedzielne wydania osiągały ćwierć miliona nakładu. O rozmachu, z jakim przyszły święty prowadził swą działalność, świadczy fakt, że od roku 1938 Niepokalanów posiadał nawet własną radiostacje. Wyprawa na Daleki Wschód była przede wszystkim misyjna: w maju 1930 r. w Nagasaki ukazała się japońska odmiana Rycerza, wkrótce zaś na przedmieściach powstał nowy japoński Niepokalanów.

Pierwsze aresztowanie ojca Maksymiliana nastąpiło już 19 września 1939 roku; wraz z garstką zakonników przewieziono go wtedy do obozu w Lamsdorf (Łambinowice), potem do Amititz (Gębice) i do Ostrzeszowa, skąd został zwolniony w samą uroczystość Niepokalanej, 8 grudnia 1939 r. 17 lutego 1941 roku okupant uwięził go ponownie: początkowo trzymano go w Warszawie na Pawiaku, a potem wywieziono do Oświęcimia. Jako numer 16670 cierpiał wiele, ale wszystko znosił mężnym sercem; innych krzepił na duchu i zbliżał do Boga. Kiedy w lipcu z jego bloku uciekł więzień, dziesięciu innych skazano za to na śmierć głodową. Wtedy to ojciec Maksymilian dobrowolnie zaofiarował się za jednego z nich, Franciszka Gajowniczka, który pozostawił w domu żonę i dzieci. Przeszło dwa tygodnie święty męczył się bez pokarmu i napoju w ciemnicy nr 18 w bloku 13, modląc się i śpiewając ze skazańcami pieśni religijne. W wilię Wniebowzięcia NMP Niemcy dobili go zastrzykiem trucizny, a ciało spalili w krematorium. Świętość ojca Maksymiliana została uwieńczona heroiczną śmiercią. "Wszędzie imię Maksymiliana wymawia się na błogosławieństwo, szczęśliwą wróżbę, i zachowuje się je wdzięcznej pamięci" - czytamy w oficjalnej petycji rozpoczynającej proces beatyfikacyjny, zakończony za pontyfikatu papieża Pawła VI; 10 października 1982 roku Jan Paweł II zaliczył go w poczet świętych. W czasie swojej drugiej pielgrzymki do Polski złożył mu hołd, odwiedzając z posługą apostolską jego sanktuarium w Niepokalanowie.

Po odpowiedzeniu na zadane pytania utwórzcie atrybut i hasło świętego Maksymiliana podkreślając w nich ideę powołania.

3. Świętymi bądźcie

Jakie jest nasze powołanie na dziś kiedy jesteśmy jeszcze dziećmi?

Jak my możemy spełniać swoje powołanie teraz, dziś i w grupie?

PODSUMOWANIE WE WSPÓLNOCIE STOPNIA:

Każda z grup wypisuje 1 rzecz, do jakiej powołuje nas Jezus. Następnie grupa przedstawia to w dowolny sposób, a reszta grup próbuje zgadnąć.

Dzień I - Nawiedzenie

1. Tak uczy Słowo Boże

Cecha do naśladowania związana z tajemnicą i postacią świętego to umiejętność dzielenia się z innymi.

Łk 1,5-25; Łk 1,39-40

Po przeczytaniu tekstu dzieci mają ułożyć rozsypankę literową z tytułem Maryi wynikającym z przeczytanego tekstu:

SŁUŻEBNICA

Dlaczego nazwaliśmy Maryję Służebnicą?

2. Przykład świętych

Zobaczmy jak naśladował tą cechę Maryi św. brat Albert Chmielowski.

Dzieciństwo i młodość.

Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igolami, na terenie obecnej diecezji krakowskiej. Chrzest św., jedynie z wody przyjął 26 sierpnia w kościele parafialnym w Igłomi. Ceremonii chrztu dopełniono dopiero 17 czerwca 1947 r. w kościele Najśw. Maryi Panny w Warszawie. Adam był pierwszym z czworga dzieci Józefy z Borzysłwaskich i Wojciecha Chmielowskiego, pochodzącego ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. W chwili przyjścia na świat Adama, pełnił on urząd naczelnika Komory Celnej w Igołomi, tamtędy bowiem przebiegała granica między ziemiami zaboru austriackiego a królestwem Polskim. Do stolicy tegoż Królestwa, po kilku uprzednich przeprowadzkach, Chmielowscy przenieśli się w 1853r., przy czym ta ostatnia zmiana miejsca pobytu spowodowana była chorobą Wojciecha Chmielowskiego. Ojciec Adama zmarł 25 sierpnia 1853r. cały ciężar utrzymania i wychowania dzieci: Adama, Stanisława, Mariana i Jadwigi spadł na barki Józefy. Ona to wywarła największy wpływ na wychowanie najstarszego syna.  Do 9 roku życia pozostawał on w domu rodzinnym, po czym za radą rodziny, matka zdecydowała się posłać Adama do szkoły w Petrsburgu. Jako pierwszy syn urzędnika rosyjskiego miał prawo do bezpłatnej nauki w państwie carskim, co nie było bez znaczenia dla borykającej się z trudnościami finansowymi matki. Jednakże pobyt Adama w szkole w Petersburgu trwał tylko rok. Z obawy przed rusyfikacją, z myślą o patriotycznym wychowaniu syna, nie wysłała go ponownie do Petersburga, ale mimo trudnych warunków materialnych, zdecydowała na pozostawienie go w stolicy. Adam więc przeniósł się do Gimnazjum Realnego Pankiewicza do Warszawy.

Dnia 28 sierpnia 1859r. zmarła Józefa Chmielowska pozostawiając czworo osieroconych dzieci opiece siostry męża, Petroneli Chmielowskiej i rodzinnej radzie opiekuńczej. Adam boleśnie przeżył śmierć matki, od której w ostatniej chwili jej życia otrzymał obrazek Matki Bożej Częstochowskiej.

0x08 graphic
Śmierć matki i edukacja w warszawskim gimnazjum przypadła na okres nasilających się manifestacji patriotycznych organizowanych przez młodzież uczącą się w szkołach stolicy Królestwa. Spowodowało to zamknięcie najbardziej antyrządowo nastawionych uczelni, jak również spotęgowało liczne represje. W związku z tym rada opiekuńcza zdecydowała o wyjeździe Adama ze stolicy i o podjęciu dalszej nauki w Instytucie Politechnicznym w Puławach.

Udział w Powstaniu Styczniowym 1863 roku.

Chmielowski rozpoczął studia na tamtejszym Wydziale Rolniczo - Leśnym w 1862 r., a więc w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch powstania. Stąd po przybyciu do Puław włączy się czynnie w konspiracyjną działalność prowadzoną przez studentów, a chwili wybuchu powstania znalazł się, jako jeden z pierwszych, w szeregach powstańczych.

W powstaniu styczniowym 1863 r. Adam Chmielowski walczył kolejno w oddziałach Leona Frankowskiego, Mariana Langiewicza i Zygmunta Chmieleńskiego. Po rozbiciu oddziału Langiewicza dostał się do niewoli austriackiej i wywieziony do Ołomłyńca na terenie ówczesnej monarchii habsburskiej, skąd, korzystając ze sprzyjających warunków zbiegł w maju 1863 roku. Po ucieczce z Ołomłyńca przedostał się do kraju i włączył się ponownie do walki powstańczej. Swój powstańczy szlak zakończył 30 września 1863 r. w przegranej przez oddział Chmieleńskiego bitwie pod Mełchowem. Został w niej ciężko ranny i dostał się do niewoli. W prymitywnych warunkach dokonano amputacji nogi, dalsze leczenie miało miejsce w szpitalu w Koniecpolu. Tymczasem powstanie, aczkolwiek trwało jeszcze, chyliło się ku upadkowi zapowiadając wzmożone represje carskie, którymi mimo kalectwa, zagrożony był również Chmielowski. Za staraniem więc rodziny wydostał się z niewoli i w maju 1864 r. znalazł się w Paryżu, gdzie dzięki pomocy finansowej uzyskanej od Komitetu Polsko-Francuskiego mógł poddać się dalszemu leczeniu i otrzymać gutaperkową, najlepszą w tym czasie protezę. Po ogłoszeniu amnestii w 1865 r. powrócił do Warszawy.

Malarz

 0x08 graphic
Uświadamiając sobie swoje malarskie powołanie podjął studia w warszawskiej Klasie Rysunkowej, nawiązał też kontakt z pracownią malarską Wojciecha Gersona. Jednakże jego artystycznym aspiracjom sprzeciwiła się rada opiekuńcza, od której był uzależniony. Przerwał więc naukę w Klasie Rysunkowej i wyjechał na studia politechniczne do Gandawy. Była to tym razem ostatnia przeszkoda na drodze do podjęcia prawdziwych już studiów malarskich. Po roku bowiem pobytu w Gandawie, Chmielowski opuścił tamtejszą uczelnię. W 1869 r. dzięki uzyskanemu od hrabiego Włodzimierza Dzieduszyckiego stypendium wyjechał do Monachium, na tamtejszą Akademię Sztuk Pięknych. Monachium w omawianym okresie stanowiło, obok Paryża i Wiednia, główny ośrodek życia artystycznego Europy. Chmielowski miał więc możliwość zetknięcia się zarówno z wybitnymi malarzami, jak i z dużą ilością reprezentujących różne kierunki artystyczne. Było też Monachium w tym czasie siedzibą wielu polskich malarzy, m. in. Maksymiliana i Aleksandra Gierymskich, Józefa Brandta, Józefa Chelmońskiego, Stanisława Witkiewicza. Chmielowski, dzięki niezwykle trafnemu osądowi w sprawach sztuki

Realizował je podczas pobytu w Zarzeczu, w majątku Chojeckich, gdzie namalował serię rodzinnych portretów, a także w Warszawie, gdzie powstał m. in. wystawiany przez "Zachętę" obraz "Mogiła samobójcy" i portret publicysty pozytywizmu Antoniego Sygetyńskiego. W stolicy Królestwa Chmielowski przebywał w latach 1875-1877. Brał czynny udział w życiu ówczesnego środowiska artystycznego, w którym główną rolę odgrywała w tym czasie Helena Modrzejewska. Na organizowanych przez Chłapowskich wtorkowych wieczorach literackich miał możliwość poznania i innych przedstawicieli kulturalnego świata stolicy, wśród nich Henryka Sienkiewicza, Edwarda Leo, Aleksandra Świętochowskiego. Spotkał też monachijskich przyjaciół: Józefa Chełmońskiego, Stanisława Witkiewicza, Aleksandra Gierymskiego.

W 1876r. opublikował na łamach warszawskiego "Ateneum" rozprawę "O istocie sztuki" w której przedstawił swój pogląd na znaczenie wszelkiego rodzaju twórczości artystycznych. Streścił je w zdaniu: "Istotą sztuki jest dusza wyrażająca się w stylu " Dalszą twórczość artystyczną kontynuował Chmielowski po 1877 r. w Krakowie, następnie w zaprzyjaźnionych dworach ziemiańskich. W 1878 r. odbył podróż do Wenecji. Natomiast w latach 1879-1880 mieszkał razem z Leonem Wyczółkowskim we Lwowie. Z tego okresu pochodzą głównie pejzaże i pierwsze obrazy religijne, wśród nich "Wizja św. Małgorzaty" oraz najlepszy obraz religijny Chmielowskiego "Ecce Homo", przedstawiający Chrystusa w cierniowej koronie i w purpurowym płaszczu narzuconym w ten sposób, że utworzył on na piersi Jezusa pokryte razami biczów serce. Dzieło to było wyrazem przemian dojrzewających w duszy artysty. Na początku 1880 r. nabrały one realnych kształtów. Chmielowski, idąc za wytyczonym przez siebie celem uszlachetniania duszy, odprawi rekolekcje w klasztorze jezuitów w Tarnopolu, zaś dnia 24 września tegoż roku wstąpił do jezuickiego nowicjatu w Starej Wsi. Po półrocznym pobycie w Starej Wsi przeżył silne załamanie duchowe, o który sam wspomniał po latach: "Byłem przytomny nie postradałem zmysłów, ale przechodziłem okropne męki i katusze i skrupuły najstraszliwsze. Wstąpiłem do Zakonu Towarzystwa Jezusowego, ale Bóg chciał inaczej"

0x08 graphic
Tercjarz III-go Zakonu św. Franciszka. Opatrzność Boża u brata Stanisława w Kudryńcach na Podolu przygotowała dla Chmielowskiego innego, bardziej niż św. Ignacy Loyola odpowiadającego jego artystycznej duszy duchowego przewodnika. Okazał się nim św. Franciszek z Asyżu, którego Regułą III-go Zakonu odnalazł w bibliotece proboszcza Szarogrodu , ks. Leopolda Pogorzelskiego. Dostrzegał w niej siłę mogącą odrodzić społeczeństwo. Sam zostaje członkiem franciszkańskiego tercjarstwa, stał się jego gorliwym apostołem wśród wiejskiego ludu Podola i Wołynia, propagując ideę życia zakonnego prowadzonego przez ludzi żyjących w świecie. Już jako Brat Albert w swoim przewodniku " Przewodniku do Reguły III- go Zakonu św. Franciszka Serafickiego" napisał, że tercjarstwo to instytucja, która "zapełnia faktyczny przedział między klasztorem, a światem, tworząc organizację pośrednia, apostołującą dobrym przykładem (...) jako stowarzyszenie ludzi wszystkich stanów oddaje bardzo wielkie usługi społeczeństwu już przez to samo, że istnieje, że ludzi różnych stanów przez te cele łączy (...) na wspólnym gruncie Kościoła Chrystusowego, na którym jedynie i wyłącznie prawdziwe braterstwo jest możliwe"

Tymczasem usiłował odnowić ruch tercjarski wśród podolskiego i wołyńskiego społeczeństwa. Przemierzał rozlegle tamtejsze obszary, głosząc konieczność odrodzenia moralnego i religijnego, budząc także wśród ludności uczucia patriotyczne.

Jednocześnie idąc za wzorem swojego duchowego przewodnika, św. Franciszka odnawiał przydrożne kaplice i ołtarze w okolicznych kościołach, utrwalając też na wielu płótnach piękno podolskiego krajobrazu. Z jego apostolskiej działalności i twórczości malarskiej przebijał spokój człowieka, który siebie i wszystkie sprawy powierzył Bożej Opatrzności.

Trwający dwa lata pobyt na Podolu (1882-1884) został przerwany przez ukaz carski nakazujący Chmielowskiemu jako " tajnemu organizatorowi niedozwolonych stowarzyszeń" opuszczenie granic państwa rosyjskiego pod groźbą zesłania na Sybir. W jesieni 1884 r. opuścił więc Chmielowski granice zaboru rosyjskiego i wyjechał do Krakowa. Tam zetkną się ze środowiskiem kulturalnym i religijnym miasta, głównie zaś z nędzą wielu bezrobotnych i ludzi z marginesu. W warunkach miejskiej nędzy, nie zrywając z artystycznym i arystokratycznym światem, usiłował kontynuować rozpoczęte na Podolu dzieło odnowy poprzez franciszkański Trzeci zakon. Ugruntowała go w tych zamierzeniach wydana w tym czasie encyklika Leona XIII "Auspicato", poświęcona właśnie roli tercjarstwa wśród ogółu społeczeństwa. Chmielowskiemu nie udało się pozyskać społeczeństwa dla Trzeciego Zakonu i odrodzić je tą drogą. Podkreślić jednak należy fakt, że głoszone przez niego poglądy w zadziwiający sposób zbiegły się z ówczesną nauką Kościoła, a nawet ją wyprzedzały. Prekursorska w swej treści jest sama definicja Kościoła, jaką podał w liście do Józefa Chełmońskiego pisanego w nowicjacie w Starej Wsi, według której: " Kościół to sukcesja nieprzerwana świętych, którzy żyli na świecie od dawna i żyją, niektórzy są w niebie i w czyśćcu, inni na ziemi, a wszyscy są złączeni w jednym duchu, wspomagając się wzajemnie ze sobą komunikują. To jest Kościół katolicki, święte ciało, choć w nim dużo członków chorych albo umarłych.

Ojciec ubogich.

Troska o tych "chorych i umarłych" na skutek grzechu członków Kościoła kazała mu zrezygnować ostatecznie z kariery artystycznej, porzucić wytworne towarzystwo krakowskich salonów i z równie wytwornego "pana w pelerynie", jak go nazywano, przekształcić się w mnicha w zgrzebnym tercjarskim habicie, poświęcającego swoje życie służbie ubogim. To przeobrażenie nastąpiło dnia 25 sierpnia 1887 r. w kaplicy loretańskiej u oo. kapucynów w Krakowie. Wraz z habitem przyjął imię: BRAT ALBERT. Poprzez swoich podopiecznych, których przygarnął jeszcze w pracowni malarskiej przy ul.Basztowej 4, zaraz po przyjeździe z Podola, trafił do miejskiej ogrzewalni dla mężczyzn przy ul. Piekarskiej 21. Jej potworna moralna i materialna nędza, nieludzkie warunki życia jej w dużej mierze zdemoralizowanych mieszkańców zrodziła ostateczną decyzję: " muszę wśród nich zamieszkać". Szary habit miał mu pomóc w uzyskaniu zaufania ludzi nie doznających od dawna, a może wcale, prawdziwej szczerej troski. Aby móc z całą swobodą poświęcić się służbie ubogim, dnia 25 sierpnia 1888r. złożył na ręce biskupa krakowskiego Albina Dunajewskiego dozgonny ślub czystości. Za jego pozwoleniem i z jego błogosławieństwem dnia 1 listopada 1888 r. podpisał z gminą miasta Krakowa umowę, na mocy której przejął na siebie całkowity ciężar utrzymania ogrzewalni i zapewnienia należytych, moralnych i materialnych warunków życia jej mieszkańców. W zamian nie żądał nic. Jedynym źródłem dochodów miała być kwesta i praca zarówno podopiecznych jak i współbraci.

Pustelnie

"Jeśli domów pustelniczych zabraknie, to nie można będzie nawet przytulisk dla ubogich urządzać, bo zabraknie wytrwałości, poświęcenia i sił do ich obsługi"

Brat Albert

Niezwykle pracowite życie Ojca Ubogich i założyciela nowej rodziny zakonnej nie przeszkadzało mu w dążeniu do całkowitego zjednoczenia z Bogiem. Umiał połączyć wytężoną pracę z modlitwą sięgającą kontemplacji. Tę zasadę łączenia apostolskiej działalności z modlitwą i ciągłym obcowaniem z Bogiem starał się wpajać od początku członkom swoich zgromadzeń. Zewnętrznym tego wyrazem były domy pustelnicze stanowiące nie odłączną całość z przytuliskami, ich duchowe zaplecze, miejsce, gdzie umęczeni fizyczną pracą bracia i siostry mogli odnowić duchowe, a także i fizyczne siły. Konieczność istnienia tych pustelni uzasadniał słowami: "Jeżeli domów pustelniczych zabraknie, to nie będzie można nawet przytulisk dla ubogich urządzać, bo zabraknie wytrwałości, poświęcenia i sił dla ich obsługi".

Pierwsze pustelnie powstały w Bruśnie i w Prusiu. W 1898r..Brat Albert wraz ze swoimi współbraćmi wybudował pustelnię na Kalatówkach w Zakopanym. Od 1902r. zamieszkały w niej siostry albertynki, bracia zaś przenieśli się do wybudowanego powyżej na Reglu domu pustelniczego.

Pustelnia na Kalatówkach stanowi niejako kolebkę duchowości albertyńskiej, która obok franciszkańskiej radości apostolatu w pełnym ewangelicznym ubóstwie łączy dążenie do zjednoczenia z Bogiem poprzez całkowitą rezygnacje z siebie. Brat Albert, osobiście czuwając nad duchową formacją braci i sióstr, kształtowa ich życie wewnętrzne w oparciu o dzieła św. Jana od Krzyża, głównie zaś o jego "Przestrogi duchowe". Ich przestrzeganie uważał za najpewniejszą drogę do realizacji zakonnego powołania.

"Zachować serce tylko dla Boga albo pożegnać nadzieję przybycia do celu i kresu"

Brat Albert mówił:

" Powinno się być dobrym jak chleb.
Powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży
na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i
nakarmić się jeśli jest głodny"

Tworzymy Atrybut i motto zwracając uwagę na umiejętność dzielenia się.

3. Świętymi bądźcie

Widzimy, że brat Albert służył.

A jak my możemy służyć Bogu i bliźniemu? Czym możemy się dzielić?

Jeśli służymy, to czy służymy dobrze? Czy z chęcią pomagamy ludziom? Jeśli nasza służba nie jest najlepsza, to zacznijmy to zmieniać od dziś. Starajmy się dziś dobrze wykonać nasza posługę.

PODSUMOWANIE WE WSPÓLNOCIE STOPNIA:

Przygotować scenkę - jak mogę tu na oazie dzielić się z innymi..

Dzień 3 - Boże Narodzenie

1. Tak uczy Słowo Boże

Łk 2,1-20; Mt 2,1-12

Teksty możemy zaprezentować w formie „jasełek” granych postaciami z papieru.

Po odegraniu sceny odpowiadamy na pytania:

Po co przyszli do stajenki pasterze i mędrcy?

Jakie było zadanie Maryi i Józefa?

Jak dziś nazywa się ta działalność Kościoła, która niesie światu Jezusa?

Na czym polega zadanie misjonarzy?

2. Przykład świętych

Przykładem takiej działalności misjonarskiej jest święty Franciszek z Asyżu.

 

Św. Franciszek ur. się w Asyżu w 1182 r. Był synem zamożnego kupca. Jako młody człowiek odznaczał się wrażliwością, lubił poezję i muzykę. Ubierał się dość ekstrawagandzko. Był to czas jego beztroskiego życia. Podczas zbrojnego konfliktu między Asyżem a Perugią w walce dostał się do niewoli. Prawie roczny pobyt w więzieniu poważnie nadwerężył jego zdrowie. Po powrocie do domu ciężko zachorował. Wówczas powziął zamiar zmiany życia. Nie był on jednak trwały. W 1205 r. uzyskał ostrogi rycerskie i udał się na wojnę, prowadzoną pomiędzy Fryderykiem II a papieżem. W Spoletto miał sen, w którym usłyszał wezwanie Boga: Dokąd podążasz? Powrócił do Asyżu. Podjął modlitwę, umartwienia i posługę ubogim. Pewnego dnia w kościele św. Damazego usłyszał głos: Franciszku, napraw mój Kościół. Wezwanie zrozumiał dosłownie, więc zabrał się do odbudowy zrujnowanej świątyni. Aby uzyskać potrzebne fundusze, wyniósł z domu kawał sukna. Ojciec zareagował na to wydziedziczeniem syna. Pragnąc nadać temu charakter urzędowy, dokonał tego wobec biskupa. Na placu publicznym, pośród zgromadzonego tłumu przechodniów i gapiów, rozegrała się dramatyczna scena pomiędzy ojcem a synem. Po decyzji ojca o wydziedziczeniu Franciszek zdjął z siebie ubranie, które kiedyś od niego dostał, i nagi złożył mu je u stóp mówiąc: Kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże odtąd wyłącznie nazywać Ojcem. Po tym wydarzeniu Franciszek zajął się odnową zniszczonych wiekiem kościołów. W dniu 24 lutego 1208 r. podczas czytania Ewangelii wg św. Mateusza uderzyły go słowa Chrystusa: Nie bierzcie na drogę torby, ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski. Odnalazł swoją drogę życia. Zrozumiał, że chodziło o budowę znacznie trudniejszą - odnowę Kościoła targanego wewnętrznymi niepokojami i herezjami. Założył zakon Braci Mniejszych, franciszkanów (1209), którzy oddawali się wędrownemu kaznodziejstwu - wzywali do wiary i do pokuty. Bracia nie posiadali własności (zakon żebraczy), nie przyjmowali też godności kościelnych. Sam św. Franciszek nigdy nie chciał być kapłanem - pozostał diakonem. Później z pomocą św. Klary założył drugi zakon - żeński, klaryski (1211). Wreszcie dla świeckich założył tzw. trzeci zakon (1221). Uczestniczył w Soborze Laterańskim IV. Z myślą o ewangelizacji pogan wybrał się na Wschód. W Egipcie dotarł do sułtana Meleka-el-Kamela, który wystawił mu żelazny list, dzięki któremu odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Na Boże Narodzenie 1223 r. podczas swojej jednej z misyjnych wędrówek, w Greccio zainscenizował religijny mimodram. W żłobie, przy którym stał wół i osioł, położył małe dzieciątko na sianie. Po czym odczytał fragment Ewangelii o narodzeniu Pana Jezusa i wygłosił homilię. Inscenizacją owego "żywego obrazu" nadał początek "żłóbkom", "jasełkom", teatrowi nowożytnemu w Europie. W ostatnich latach życia usunął się do Alvernii. Tam podczas 40-dniowego postu w dniu 14 września 1224 r. otrzymał stygmaty Męki Pańskiej. Aprobował świat i stworzenie, obdarzony był niewiarygodnym osobistym wdziękiem. Dzięki niemu świat ujrzał ludzi z kart Ewangelii: prostych, odważnych i pogodnych. Wywarł olbrzymi wpływ na życie duchowe i artystyczne średniowiecza. Kiedy umierał w Asyżu 3 października 1226 r., kazał zwlec z siebie odzienie i położyć na ziemi. Rozkrzyżował przebite stygmatami ręce. Odszedł do Pana wypowiadając słowa Psalmu: Wyprowadź mnie z więzienia, bym dziękował Imieniu Twojemu. Miał 45 lat. W dwa lata później kanonizował go papież Grzegorz IX. Pozostawił po sobie wiele pism, z których najbardziej popularna jest Pieśń słoneczna. Z racji szczególnego umiłowania przyrody w 1980 r. papież Jan Paweł II ogłosił św. Franciszka patronem ekologów.

Oto scena w której Franciszek udaje się z wyprawą misyjną do mahometańskiego Sułtana:

(odczytać z podziałem na role)

Słychać wołanie Franciszka:

- Soldan, soldan!

Sułtan:

- Co to za człowiek?

Dowódca straży:

- O, Władco Wiernych, nie mający sobie równego! Jakiś ubogi pielgrzym spragniony widoku twojego oblicza. Przyszedł może z samej Mekki. Allach związał jego mowę i nie umie powiedzieć nic innego, tylko twoje imię.

Sułtan:

- Nie przyszedłeś wypadkiem, derwiszu, z chrześcijańskiego obozu?

Franciszek /radośnie/:

- Tak, o tak, dostojny panie!

Sułtan do straży:

- Ha, głupcy, to giaur. /Poroszenie wśród straży/ Ale zostawcie go na razie. Uważajcie tylko na każdy jego ruch. Chcę się dowiedzieć przedtem, po co przyszedł.

/Zwraca się wzgardliwie do Franciszka/ Przysłano cię, byś mnie zabił lub zaczarował? Franciszek:

- O nie! Chciałbym, aby ustała wojna. Prosiłem wczoraj o to w chrześcijańskim obo­zie, ale nie chcieli mnie słuchać, więc przyszedłem do ciebie.

Sułtan /do siebie/: - To chyba jakiś wariat. /Głośno, nieco rozbawiony/:

- Więc co, powinienem odstąpić wam Egipt i odejść z moim ludem na pustynię, żeby

tam zginąć z głodu?

Franciszek:

- Nie, musisz tylko przyjąć prawdziwą wiarę - chrześcijańską. Sułtan /parska śmiechem/:

- Przyjąć chrześcijaństwo? Po takich słowach powinieneś zostać zabity. Ale masz szczęście, że tylko ja tu rozumiem waszą mowę. Jak dowiedziesz, że twoja wiara jest prawdziwa, a moja nie? Franciszek:

- Moc naszego Pana jest tak wielka, że nawet przez takie mamę jak ja narzędzie, mo­że okazać swoją wspaniałość.

Sułtan:

- Więc niech okazuje. Czekam.

/Znów rozbawiony/ No, cóż mi twój Pan okaże?

Franciszek:

- Nasz Pan może uczynić wszystko, co zechce. Możesz, sułtanie, kazać rozpalić tu wielki ogień i wrzucić mnie do niego, a On, jeśli zechce, sprawi, że wyjdę bez szwan­ku...

Sułtan:

- Na Allacha! Przychodzi mi ochota to uczynić.

Franciszek:

- Uczyń zatem. Ale proszę, dostojny sułtanie, i tak będzie sprawiedliwie, niech ze mną wejdzie jeden z twoich ludzi. I niech ten spłonie, którego wiara jest błędna, a niech ten wyjdzie, którego wiara jest dobra.

Sułtan /zwraca się do dworzan/:

- Ten derwisz mnie zaciekawia. Powiada, że gotów wejść w ogień razem z jednym z nas i w ten sposób pokazać, czyja wiara lepsza. Kto z was podejmie wyzwanie? Co­ście tacy bladzi? Może wy, szejkowie?

/Szmer przerażenia/ Jeden z szejków:

- Władco Wiernych! Nie jesteśmy derwiszami!

Sułtan:

- Wołajcie zatem jakiego derwisza. /Do Franciszka/: - Derwisze za chwilę przyjdą.

Nie wolno ci się już cofnąć. Możesz spłonąć...

Franciszek:

- Mogę. To będzie znaczyło, że Pan nasz chce cię oświecić w inny sposób, a mnie

w swoim miłosierdziu da życie wieczne, bo dla Jego chwały zginę.

Sułtan:

- Niemiło będzie przedtem skręcać się w płomieniach, co?

Franciszek:

- Pan nasz gorzej za nas cierpiał. Pocierpię i ja dla Niego.

Sułtan /zgorszony/:

- Wasz Bóg cierpiał?

Franciszek:

- O, cierpiał bardzo. Więcej niż wytrzymać można. I za to Go tak miłujemy. Kto by in­ny to uczynił? On życie swoje za nas dał, choroby na siebie wziął, bóle nasze nosił, zra­niony był za złości nasze, a krwią jego zostaliśmy uzdrowieni...

Sułtan:

- Więc słusznie, że Go miłujecie. Ale dlaczego mam w niego wierzyć ja, dla którego on nic nie uczynił?

Franciszek /zdumiony/:

- To samo uczynił, co dla każdego z nas!

Sułtan:

- Ale ja o Nim nic nie wiem.

Franciszek:

- On za to wie o tobie, sułtanie. I miłuje cię.

Sułtan:

- Mnie?! Franciszek:

- Jesteś Jego dziełem. Jego dzieckiem ukochanym... Ty Go nie znasz, ale On cię zna. Strzeże każdego twojego kroku. Włos ci bez Jego woli z głowy nie spadnie. Patrzy na ciebie. Możesz się w każdej chwili uciec pod Jego opiekę...

Sułtan /zakłopotany/:

- Gdzież ci derwisze?

Niewolnik /jąkając się przerażony/:

- O Władco Wiernych, nie ma derwiszów. Nie chcieli przyjść... uciekli...

Sułtan:

Szejk:

- Władco Wiernych. To czarodziej! Lepiej mu zaraz uciąć głowę!

Sułtan:

- Potrafię mu kazać łeb ściąć i bez twojej rady. /Do Franciszka, z gniewem/: Nie chcę

tej próby. Możesz odejść.

Franciszek:

- Nie odejdę, póki nie obiecasz mi, że spełnisz mą prośbę.

Sułtan:

- Jaką?

Franciszek:

- Że poznasz Pana naszego, a poznawszy, przyjmiesz Go.

Sułtan /śmiejąc się chrapliwie/:

- Biedny szaleńcze! Gdyby ktokolwiek z moich ludzi rozumiał, co mówisz, rozdarliby cię na strzępy, nim bym ich zatrzymał! Obiecać ci mogę jedno: jeżeli poznam więcej chrześcijan takich jak ty, jeżeli ich poznam stu, nie, dziesięciu, słyszysz, jeżeli poznam dziesięciu, zmienię swe zdanie o twoich współbraciach!

Co w postawie św. Franciszka zastanowiło Sułtana?

W jaki sposób Franciszek ukazał Sułtanowi Jezusa?

Przygotowujemy atrybut i hasło związane z misją Franciszka.

3. Świętymi bądźcie

Ja my możemy nieść Jezusa innym?

Każde dziecko otrzymuje „krzyż misyjny” wycięty z papieru.

Starajmy się przez cały dzień pokazywać sobą Boga i wszystkie te rzeczy, które nam się udało zrobić wypiszemy na krzyżu i każdy z grupy ofiaruje te rzeczy i ten krzyż Bogu na wieczornej modlitwie.

PODSUMOWANIE WE WSPÓLNOCIE STOPNIA:

Quiz wiedzy na temat św. Franciszka. Moderacja zadaje pytania z życia św. Franciszka, a grupy próbują na nie odpowiedzieć. (Gra na punkty).

0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
Dzień IV - Ofiarowanie.

0x08 graphic
1. Tak uczy Słowo Boże.Po uzupełnieniu komiksu odczytujemy opis biblijny:

Łk 2, 22 - 39

Jak Maryja i Józef służyli swojemu Synowi? (wypiszcie na małych karteczkach)

2. Przykład świętych

Kiedy mówimy, że Maryja i Józef są świętymi to wiemy że na świętość zasłużyli sobie przez miłość do Jezusa i do siebie nawzajem.

Wpatrując się w postacie Świętej Rodziny także inni ludzie zasługiwali sobie na świętość przez służbę rodzinie.

Na obrazkach widzimy jedną z świętych kobiet, która zasłużyła sobie na świętość przez służbę swojej rodzinie. Popatrzcie na obrazki i posłuchajcie opowiadania o tej kobiecie.

Na koniec wypiszecie podobnie jak poprzednio: Jak św. Monika służyła swojej rodzinie?

0x08 graphic
0x08 graphic

Św. Monika urodziła się w Tagaście, miasteczku leżącym w północne Afryce, bliżej Morza Śródziemnego. Był rok 332 - chrześcijaństwo wówczas było jeszcze bardzo młode i w wielu miejscach przemieszane z pogaństwem. Monika miała chrześcijańskich rodziców i została od początku wychowana do wiary. W wieku 16 lat przyjęła chrzest (taki był zwyczaj tamtych czasów, że rodzice po urodzeniu zgłaszali tylko dziecko jako kandydata do chrztu - katechumena - a sama ceremonia odbywała się, gdy człowiek był już dojrzały i wykazał się postawą godną chrześcijanina. Monika jak najbardziej zasługiwała na chrzest: była znana ze swego czułego serca nie tylko dlatego, że chętnie się modliła, ale także dlatego, że opiekowała się chorymi i podróżnymi. Ukrywała na przykład chleb, który był dla niej i niosła go chorym, którzy w tych czasach, jeśli nie potrafili już pracować to byli skazani na nędzę. Umiała też spotkanego podróżnika zaprosić do swojego domu wzruszona jego zmęczeniem.

Kiedy Monika dorosła wydano ją za mąż - zdecydowali o tym rodzice, którzy wybrali jej jako męża Patrycjusza. Patrycjusz był dość bogaty, był ważną osobistością w Tagaście zasiadając w radzie miejskiej.

Niestety miał wiele wad: był poganinem, który nie liczył się z wiarą i przykazaniami.

Wiele razy wypominał żonie jej dobroć dla ubogich, kpił z modlitwy i praktyk religijnych.

W dodatku jako człowiek bardzo wybuchowy krzywdził swoją żonę ostrymi słowami. Nie dość tego wszystkiego przeciw Monice skierowała się teściowa podburzając przeciw niej służbę i obwiniając za nieudane małżeństwo. Z wszystkich stron była nasza święta krzywdzona.

Normalnie człowiek w takiej sytuacji może zgorzknieć i zatracić sens życia. A Monika?

Ona wręcz przeciwnie - znosiła wszystko z taką cierpliwością, odnosiła się do męża i teściowej tak mile, że w końcu zdobyła ich serca i to nie tylko dla siebie ale i dla Boga.

Kiedyś sąsiadka, która słyszała krzyki Patrycjusza przybiegła do Moniki i litując się nad nią powiedziała:

Milczała - owszem, cierpliwie znosząc krzywdy, ale nie milczała przed Bogiem modląc się wytrwale za męża: „Niech uwierzy w Ciebie Boże, niech stanie się czystym”.

Pod wpływem Moniki jej mąż nawrócił się i przyjął chrzest. Podobnie teściowa zmieniła swe życie i sama kiedyś przyszła do Moniki i wyznała, że niesprawiedliwie ją traktowała. Niestety trwało to wszystko latami.

Niedługo po chrzcie zmarł Patrycjusz - mąż Moniki. Została sama z 4 dzieci.

Dla Moniki zaczął się najtrudniejszy okres życia. Przyczyną tego był jej syn - Augustyn.

Augustyn był bardzo zdolnym człowiekiem, ale po ojcu odziedziczył wszystkie złe nawyki. Prowadził życie niegodne chrześcijanina. Zresztą wiarą nie przejmował się zupełnie. Uwielbiał zabawy, rozrywki, lekkie życie i ... naukę. Właśnie naukę, bo wierzył, że w niej znajdzie przyszłość. Cóż jednak z tego że miał sporą wiedzę skoro krzywdził ludzi.

Wiele łez wylała Monika widząc grzeszne życie syna. Wiele razy go napominała i błagała aby się nawrócił i zmienił swoje życie. Augustyn był jednak głuchy na jej prośby. W końcu skłócony z matką opuścił dom rodzinny i poszedł w świat szukać wiedzy i swawolnego życia.

Któregoś dnia Monika jak zwykle leżała krzyżem błagając Boga o nawrócenie Augustyna. Nie miała już długo wieści o synu. Coś ją tknęło gdy usłyszała pukanie do drzwi. Podniosła się z ziemi i poszła otworzyć. Za drzwiami stała jej sąsiadka. Już na pierwszy rzut oka Monika poznała że nie przyszła z dobrymi wieściami.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Wybrała się w długa niebezpieczną podróż w ślad za swoim synem. Niejedną jeszcze przykrą wiadomość o nim usłyszała. Tak że gdy pewnego dnia weszła do kościoła nie mogła już powstrzymać łez. Klęczała i płakała. Podszedł do niej biskup zaniepokojony jej łkaniem.

Gdy skończyła straszne wyznanie, biskup powiedział: Matko jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga!

Monika nie zastała syna w Kartaginie. Udała się za nim do Rzymu a stamtąd do Mediolanu.

W Mediolanie stał się cud: Augustyn szukając wiedzy trafił kiedyś na kazanie bardzo mądrego biskupa - Ambrożego. To co usłyszał poruszyło go wreszcie. Zaczął się zastanawiać nad swym życiem, aż wreszcie postanowił się zmienić. W tym ważnym momencie miał już przy sobie kogoś kto wymodlił to nawrócenie - Monikę. Wspaniała matka nie opuszcza już swego syna, jest przy nim gdy przyjmuje chrzest, zmienia swe życie, poznaje naukę o Bogu i także wtedy gdy, o dziwo, zostaje kapłanem. Augustyn zatroszczył się też o swojego syna, który wraz z nim przyjął chrzest i pozostał pod jego opieką.

Jakaż była radość Moniki gdy pewnego dnia Augustyn powiedział:

Monika zmarła w drodze do domu. Pochował ją Augustyn zachowując w sercu słowa matki: Nie troszcz się o moje ciało. Pochowaj je gdzie ci będzie najwygodniej, ale proszę cię, pamiętaj o mojej duszy.

Po zakończeniu poprzedniego polecenia nadszedł czas na stworzenie atrybutu św. Moniki i jej życiowego motta.

3.Świętymi bądźcie

Karteczki powstałe w czasie spotkania poukładajcie teraz w piramidę, w której u góry znajdzie się najważniejsza forma służby dla rodziny.

Z całej piramidy wyeliminujcie te formy służby, których jako dzieci nie możecie wypełnić.

Którą z form służby chcecie naśladować?

PODSUMOWANIE WE WSPÓLNOCIE STOPNIA:

Kalambury z hasłami na temat: Jak służy się rodzinie?

Dzień V - Znalezienie

  1. ,,Tak uczy Słowo Boże”

Mt. 2, 13-23

Łk. 2, 41-51

Czego Jezus chciał nauczyć Maryję i Józefa?

Co jego zdaniem jest ważne dla 12 letniego chłopca?

Dlaczego to takie ważne dla dziecka?

  1. ,,Przykład świętych”

Jest taki bardzo znany święty, który zasłynął swoją troską o młodzież. Posłuchajcie tekstu i odpowiedzcie na pytanie:

Jak św. Jan głosił swoim rówieśnikom Jezusa?

Św. Jan Bosco urodził się 16 sierpnia 1815 r. w Becchi koło Turynu. Jego ojciec zmarł, kiedy Janek miał zaledwie 2 lata. Kiedy święty miał 9 lat, Pan Bóg objawił mu przyszłą misję. Zaczął naśladować cyrkowców i zbierał mieszkańców swojego osiedla, zabawiając ich w niedziele i świąteczne popołudnia. Swoje popisy przeplatał modlitwą, pobożnym śpiewem, i ,,kazaniem”, które wygłaszał. Po prostu powtarzał kazanie, które tego dnia zasłyszał na Mszy świętej porannej. Pierwszą Komunię św. przyjął mając 11 lat.

W latach 1831-1835 ukończył szkołę podstawową i średnią. W latach 1835-1841 przebywał w seminarium, czyniąc tam znaczne postępy w doskonałości chrześcijańskiej. Dnia 5 czerwca 1841 r. diakon Jan Bosko otrzymał święcenia kapłańskie z rąk arcybiskupa Turynu. 8 grudnia 1841 r. napotkał przypadkowo 15-letniego młodzieńca-sierotę. Od tego dnia zaczął gromadzić samotną młodzież, uczyć ich prawd wiary, szukać dla nich pracy i dachu nad głową.

Założył dwie rodziny zakonne: Pobożne Towarzystwo Św. Franciszka Salezego dla młodzieży męskiej (1859) i zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych dla dziewcząt (1872). Cały wolny czas Jan Bosko poświęcał na pisanie i propagowanie dobrej prasy i książek. Od roku 1861 miał już własną drukarnię.

Posiadał on dary nadprzyrodzone i charyzmatyczne. Umiał także czytać w sumieniach ludzkich oraz przepowiadać przyszłości jednostek, swojego zgromadzenia, dziejów Italii i Kościoła. Jan Bosko obdarzony przez Opatrzność tak wielkimi i rozlicznymi przywilejami natury i łaski, pozostawał zawsze skromny i pokorny; przekonany nawet, że jest jedynie bardzo lichym narzędziem w ręku Bożym. W tym chyba tkwi jego autentyczna wielkość.

Nasz święty zmarł w 1888 r.

OPOWIADANIE

Jan Bosko prawie zawsze przedstawiany jest w otoczeniu młodzieży. Mając 9 lat przyglądał się przygodnym kuglarzom i cyrkowcom. Zauważył jak wielkim cieszą się powodzeniem i dlatego za pozwoleniem swojej matki w wolnych godzinach szedł do miejsc, gdzie ci popisywali się swoimi sztuczkami, i zaczynał ich naśladować. W ten sposób zbierał młodzież i dzieci swojego osiedla i zabawiał ich w niedziele i świąteczne popołudnia. Swoje popisy przeplatał modlitwą, pobożnym śpiewem, i ,,kazaniem”, które wygłaszał. Po prostu powtarzał kazanie, które tego dnia na Mszy św. porannej zasłyszał w kościele parafialnym. Tak właśnie zaczęła się jego misja, którą Pan Bóg objawił mu w tajemniczym widzeniu sennym.

Po ukończeniu szkoły średniej założył wśród kolegów ,,towarzystwo wesołości”. Starał się zapewnić im godziwą rozrywkę i pogłębić w nich życie religijne. Janek był więc apostołem już jako dziecko w swojej wiosce rodzinnej, a także wśród swoich rówieśników gimnazjalnych.

8 grudnia 1841 r., kiedy Jan był już księdzem, napotkał przypadkowo 15-letniego młodzieńca. Jak się później okazało był on sierotą, opuszczoną zupełnie materialnie i moralnie. Od tego dnia Bosko zaczął gromadzić samotnych młodych ludzi. Uczył ich prawd wiary, szukał dla nich pracy u uczciwych ludzi. W niedzielę zaś zajmował młodzież rozrywką, dawał okazję do wysłuchania Mszy św. i do przyjmowania sakramentów św. Ponieważ wielu z nich było bezdomnych, starał się dla nich o dach nad głową.

Jan Bosko otaczał dzieci i młodzież swoją opieką, troszczył się o nich i poświęcał się im. Traktował ich jak swoją rodzinę i był dla nich prawdziwym przyjacielem.

  1. wykonujemy atrybut (herb) świętego - symboliczne przedstawienie charakterystycznej cechy jaką jest niesienie młodzieży

  2. formułujemy hasło świętego - zbieżne z cechą, którą chcemy naśladować

  1. ,,Świętymi bądźcie”

Sami jesteście młodzi i dlatego św. Jan zapewne radziłby wam trwać w Bogu w każdych okolicznościach. Jak to zrobić?

Jeśli chcemy naśladować św. Jana to musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: Jak ja mogę doprowadzać swoich rówieśników do Chrystusa?

PODSUMOWANIE WE WSPÓLNOCIE STOPNIA:

Przygotowujemy w grupach scenkę, przedstawiającą odpowiedź na ostatnie pytanie. Scenki przedstawiamy na forum wspólnoty.

Dzień VI - Modlitwa w Ogrójcu

Św. Tarsycjusz, - jak kochać Jezusa w Eucharystii

1.TAK UCZY SŁOWO BOŻE

Łk 11,5-13

Łk 18,1-14

Dzielimy grupę na trzy mniejsze podzespoły i każda z tych grup otrzymuje po jednym krótkim fragmencie (Moc wytrwałej modlitwy, Faryzeusz i celnik, Natrętny przyjaciel). Następnie scenka ta zostaje przedstawiona wszystkim. Podsumowując scenki animator odczytuje ostatni fragment (Wytrwałość w modlitwie).

O czym mówią wszystkie te fragmenty?

Jaki jest najlepszy czas, by zanosić swoje prośby do Boga? (Eucharystia)

W jaki sposób mamy prosić?

2. PRZYKŁAD ŚWIĘTYCH

15.08. Św. Tarsycjusz, męczennik, ok. 250r. - życiorys

Św. Tarsycjusz męczennik rzymski. Jest on także w naszej ojczyźnie w wielu miejscowościach patronem ministrantów.

Św. Tarsycjusz miał być akolitą Kościoła rzymskiego. Jest to jedno ze święceń niższych, które daje prawo klerykom Kościoła rzymsko-katolickiego usługiwania do Mszy świętej - a wiec do zaszczytnej funkcji, którą obecnie pełnia ministranci. Nie znamy bliżej daty śmierci. Przypuszcza się, że św. Tarsycjusz poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Decjusza (249-251). Było to jedno z najkrwawszych prześladowań. Chrześcijanie chętnie ginęli za Chrystusa, ale ich największym pragnieniem było, by mogli na drogę do wieczności posilić się Chlebem Eucharystii. Zanoszono im przeto potajemnie Komunie świętą do więzień. Gorliwością w obsługiwaniu świętych męczenników po więzieniach wyróżniał się św. Tarsycjusz. Pewnego razu idąc z wiatykiem do więźniów został napadnięty przez swoich kolegów i oddał życie w obronie Jezusa eucharystycznego.

Ciało Świętego zostało pogrzebane na cmentarzu Św. Kaliksta obok szczątków papieża św. Stefana I, który w kilka lat po nim poniósł śmierć męczeńską. W 1675 roku relikwie Świętego przeniesiono z Rzymu do Neapolu, gdzie godnie spoczywaj w bazylice Św. Dominika w osobnej kaplicy. W tymże ołtarzu znajduje się krzyż z którego Pan Jezus miał przemówić do św. Tomasza z Akwinu: „Dobrze o mnie napisałeś, Tomaszu. Jaką nagrodę chcesz za to otrzymać?”. Na to miał odpowiedzieć św. Tomasz: „Chcę tylko Ciebie, Panie, i nic więcej!”

Trumienka z częścią relikwii św. Tarsycjusza jest także w salezjańskim kolegium w Rzymie przy Via Appia Antica. We Włoszech nasz Święty cieszy się czcią szczególną jako patron kółek eucharystycznych, czy też tak zwanych „Kółek Małego Kleru”.

W 1939 roku architekt Rossi wystawił ku czci św. Tarsycjusza w Rzymie piękną świątynię. W słynnym na caly świat muzeum w Louwrze można podziwiać przepiękną rzeźbę, przedstawiającą Świętego młodzieńca w chwili jego męczeńskiej śmierci, dzieło A. Falguiere'a.

Opowiadanie

Święty Tarsycjusz jak już wcześniej wspomniano był młodym rzymianinem. Gdy nastąpiły jedne z najkrwawszych prześladowiań chrześcijan, zaostrzono równocześnie możliwość widywania się z uwięzionymi. Wskutek tego umacnianie uwięzionych Komunią świętą przed ich męczeńską śmiercią stało się prawie niemożliwe. Każdy odważny: kapłan, diakon czy dorosły chrześcijanin, gdy szedł do więzienia z Komunią świętą, narażał się na rozpoznanie i areszt, nie osiągnąwszy nawet celu. W tej sytuacji nasz Św. Tarsycjusz, chłopiec liczący około dziesięciu lat, okazał gotowość pójścia do więzienia z Chrystusem Eucharystycznym, sądząc, że z powodu młodego wieku uda mu się niepostrzeżenie dotrzeć do braci i sióstr skazanych na śmierć męczeńską. Może kilka razy udało mu się to. Jednak pewnego dnia, kiedy szedł z Najświętszym Sakramentem w kierunku więzienia, napadła go grupa pogańskich rówieśników, zaciekawionych tym, co on niesie z taka troską. Ponieważ bardzo tego bronił, usiłowali zmusić go biciem i obrzucaniem kamieniami, aby pokazał im co niesie. Był jednak nieustępliwy. Z pomocą nadszedł mu żołnierz rzymski, Kwadratus, setnik, chrześcijanin, doskonale zorientowany w sytuacji. Przepędził całą tę zgraję. Jednak chłopca nie dało się już uratować. Zmarł wkrótce z upływu krwi, na skutek ran odniesionych w obronie Chrystusa eucharystycznego.

OPOWIADANIE O ŚW. TARSYCJUSZU

— Dziś opowiem wam o małym chłopcu, który niósł Pana Jezusa przez miasto, tak jak ja wczoraj do chorego.

Urszula się dziwi: — Czy dzieci mogą to robić?

— Właściwie czyni to tylko kapłan —odpowiada ksiądz proboszcz. — Ale wówczas były niedobre czasy dla chrześcijan, a zwłaszcza dla księży. Zły cesarz, który nie był ochrzczony i nie wierzył w Pana Jezusa, rozkazał wtrącić do więzienia wszystkich wiernych Chrystusowi.

— A co zrobił z nimi?

— Najpierw musieli oni przez dłuższy czas zno­sić różne cierpienia, jak głód, pragnienie, zimno...

— A potem?

— Potem zabijano ich. Niektórym rozkazywał cesarz ściąć głowę, innych kazał rzucać dzikim zwie­rzętom na pożarcie.

— Także dzieci? — pyta Piotr zatrwożony.

— Tak, również i dzieci, niekiedy nawet takie małe jak wy. Musiały one umierać dlatego, że kochały Pana Jezusa.

— Czy one nie bały się dzikich zwierząt? — wtrąca Urszula.

— O, bały się, nawet bardzo. Ale wolały ponieść śmierć niż zaprzeć się Pana Jezusa.

I widzicie, ponieważ cesarz był taki zły, chrześci­janie musieli odprawiać Mszę świętą po kryjomu, głęboko pod ziemią. W tym celu kopali długie tunele, w których mogli się ukrywać.

Pewnego dnia w takich podziemiach odprawiał kapłan Mszę świętą. Obok niego klęczał mały chłopiec i mieniem Tarsycjusz. Gdy w czasie Przeistoczenia przyszedł na ołtarz Pan Jezus, chłopiec modlił się do Niego gorąco: „Kochany Zbawicielu, Tyś umarł za nas na krzyżu, daj, żebym nie miał strachu, gdy będę musiał dla Ciebie cierpieć, a może i umrzeć".

Gdy skończyła się Msza świętą, do chłopca pod­chodzi kapłan i pyta go:

Tarsycjusz ze zdziwieniem podniósł oczy na py­tającego, jakby chciał zapytać, dlaczego stawia takie dziwne pytanie.

— Ty zaniesiesz Pana Jezusa chrześcijanom do więzienia. Oni tak tęsknią za Nim. Tylko Pan Jezus może ich pocieszyć. Pójdziesz i zaniesiesz im Komunię świętą.

— Ale... ale dlaczego... ja mam to zrobić? — wyjąkało dziecko.

I nie mielibyście już księdza. Bylibyście sami tylko ... Ale ty jesteś jeszcze małym chłopcem ... na ciebie nikt nie zwróci uwagi... straż nie zauważy nawet, że niesiesz Pana Jezusa... Powiedz, czy odważysz się pójść?

Oczy chłopca zajaśniały: — Tak, pójdę, cóż złe­go może mi się stać, gdy Pan Jezus będzie ze mną?...

Ksiądz włożył Hostie do małej torebki, na której był wyszyty krzyż. Tarsycjuszowi trochę drżały ręce, gdy brał ją i chował pod płaszczem.

— Niech Bóg cię strzeże, mały Tarsycjuszu! Postaraj się dojść szczęśliwie!

Tarsycjusz skinął głową. Jego twarz jaśniała ze szczęścia, że może nieść Pana Jezusa.

Na ulicy spotykał wielu ludzi. Także wielu pogan, którzy nienawidzili Chrystusa i drwili zeń. „Gdybyś­cie wiedzieli, kogo ja niosę! — myślało dziecko. — Wy Go nienawidzicie, ale On jest między wami i bło­gosławi was wszystkich..."

A później tak zaczął mówić do Pana Jezusa:

— Kochany Jezu... Ty musisz ich naprawdę pobło­gosławić ... Oni przecież nie nie widzą o Tobie. Także Gajusa, Lina i Marka, moich kolegów. Oni też Cię nie znają... A teraz uważaj, by mnie nie spotkali. Bo od razu chcieliby wiedzieć, dokąd idę... A tego nie mogę przecież powiedzieć. Ty rozumiesz to, ko­chany Jezu. I bawić się z nimi też teraz nie mogę... ponieważ niosę Ciebie ...

Mały Tarsycjusz szedł szybko ulicą, na której mieszkali jego rodzice. Nie oglądał się ani w prawo, ani w lewo.

Nagle ktoś zawołał z ogrodu: — Hej, Tarsycju-szu! — Ogląda się przerażony. Tam z tylu stoją oni, cała trójka. I patrzą w jego kierunku. Zaniepokojony skinął im głową i szedł dalej.

— Poczekaj trochę! — zawołali. — Co się tak śpieszysz?

Biegną za nim. Już słyszy ich kroki. Są wyżsi i mogą szybciej biec.

— Hej, Tarsycjuszu, hej!

— Teraz nie mam czasu! — woła chłopiec przez ramię, nie odwracając się wcale.

— Myśmy schwytali ptaka, popatrz, tutaj! — krzyczy Marek.

Tarsycjusz zawahał się przez chwilę. „Będą męczyć ptaka — myśli. — Marek jest taki okrutny..." Ma ochotę stanąć, wziąć na chwilę pta­szka do obejrzenia, a potem puścić wolno... „Ale ja przecież nie mogę — zastanawia się. — Mam coś ważniejszego do zrobienia". I kładzie swoje brązowe ręce na torebce ukrytej na piersiach, jakby broniąc jej przed kimś.

Już go dopędzili.

— Patrz, młody wróbel. Za wcześnie wyfrunął z gniazda.

Tarsycjusz stanął. Widzi, jak ptaszek drży w ręku Marka.

— Puść go — prosi.

— O to ci chodzi — śmieje się brzydko Marek.

— My jemu ładnie — raz-dwa-trzy — ukręcimy gło­wę. Patrz, tak!

Tarsycjuszowi z oburzenia napłynęły łzy do oczu.

— Jaki okropny jesteś, Marku! — krzyknął. — Jak ty tak możesz'

— Co tak krzyczysz?! — burczy Marek i rzuca na bruk zabitego ptaka. — Ale, co ty tu masz? Dlaczego trzymasz ręce tak kurczowo na piersiach? Pokaż to! Czyś dlatego tak szybko uciekał?

Teraz zbliżają się doń również Linus i Gajus:

— Prędko pokazuj! — wołają.

— Nie, nie — broni się dziecko — pozwólcie mi iść!

— Aleś zdenerwowany! — drwi Gajus. — Czy masz coś cennego? Pokazuj!

Usiłuje oderwać mu ręce. Ale Tarsycjusz ściska swój płaszcz jakby klamrami.

— Co on tam może ukrywać? Rzecz zaczyna mnie pasjonować odzywa Się Marek. —Pokazuj natychmiast, albo dostaniesz pięścią po gębie-!

— Nie chcesz? To masz!

Uderza Tarsycjusza w twarz. Mały zatacza się. Krew idzie mu z nosa.

— Masz, jeszcze raz! — uderzenia padają jak grad.

Tarsycjuszowi, jak zwierzątku ściganemu przez sforę psów, udaje się w pewnym momencie wyrwać i uciec. Jednak Marek jest bez litości. Bierze kamień i celuje nim w uciekającego. I trafia. Tarsycjusz czuje gwałtowny ból w skroni i upada na ziemię.

— Jezu, pomóż mi... Oni nie mogą Cię znaleźć! — szepcze.

Leży twarzą do ziemi i wciąż trzyma kurczowo zaciśnięte ręce na piersiach.

— O mój Jezu, nie wiem, czy długo wytrzymam... Ale oni nie mogą Cię zabrać! — modli się. Przeczu­wając straszne niebezpieczeństwo otwiera torebkę... bierze Hostie.... — Ja Cię przyjmę do mojego serca, tam będziesz bezpieczny — szepcze ledwie dysząc. — O Jezu! Wkłada Hostie do ust i spożywa. Teraz roz­luźniają się jego ręce. Zbawiciel już bezpieczny... O, jak to dobrze! Myśli już mu się plączą.

Gdy trzech wyrostków bierze go w swe ręce, znajdują torebkę z krzyżem.

— On jest chrześcijaninem ... o przeklęty... chrześcijanin! — wrzeszczą i depczą nogami po krzy­żu. Ale torebka jest pusta.

Pan Jezus przyszedł do małego Tarsycjusza i chce zabrać jego duszę spośród złych ludzi do nieba.

Na ulicy leży śmiertelnie blady, mały, odważny chłopiec.

Jakiś żołnierz nadjeżdża na koniu. Jest to oficer. Ujrzawszy leżące dziecko, stanął przerażony. Gdzież on widział tę małą, jasną twarz ?...To jest przecież.... Zgadza się, dziś rano ten chłopiec klęczał przy ołtarzu. Oficer jest też chrześcijaninem.

Co oni zrobili temu małemu biedakowi?

— Zostawcie go! Natychmiast! Precz! — woła i smaga biczem trzech wyrostków.

— O Tarsycjuszu... ty krwawisz... a tu toreb­ka z krzyżykiem, poszarpana... i pusta!

Gdzie są Hostie?

Tarsycjusz jeszcze raz otwiera oczy — Pan Jezus jest u mnie... w sercu... — szepcze. Potem znów zamyka oczy. I nie porusza się już. Jego małe serce przestało bić.

Umarł za Pana Jezusa.

Młody oficer podnosi go ostrożnie, owija go swoim płaszczem i odjeżdża galopem.

Piotr i Urszula siedzą cichutko.

— Gdzie on jest teraz? — pyta Piotr głęboko oddychając.

— Jest w niebie... jest świętym...

— To było bardzo piękne opowiadanie—wzdycha Urszula. Jej policzki są całe czerwone.

— Ja je opowiem zaraz mamie.

— Gdybym ja wówczas żył — mówi gniewnie Piotr — sprawiłbym tym chłopakom mocne lanie!... Pomógłbym Tarsycjuszowi!

Kolejnym etapem spotkania będzie wykonanie wspólnie z grupą:

3. ŚWIĘTYMI BĄDŹCIE

Cały czas będę starała się trwać w łasce uświęcającej, by móc przyjmować Komunię Św.

Dzisiaj po przyjęciu Komunii Świętej, podziękuję Jezusowi, że jest z nami pod postacią chleba i poproszę bym umiała tak jak Tarsycjusz bronić Jego miejsca w moim sercu.

PODUMOWANIE WE WSPÓLNOCIE STOPNIA

Piszemy w kilku zdaniach list, mówiący o tym czym dla Ciebie jest Komunia Św. czyli Pan Jezus Eucharystyczny.

Dzień VII - Biczowanie

1. TAK UCZY SŁOWO BOŻE

Łk 15,11-32

Fragment z Pisma Świętego przedstawiamy w formie teatrzyku przy pomocy papierowych figur. Zapoznajemy się z całą historią, ale prezentujemy w teatrzyku tylko fragment od odejścia syna z domu do chwili gdy pasie świnie. Eksponujemy to co utracił odchodząc z domu i jaki los go spotkał (wydobyć analogie między nieczystością a przebywaniem wśród świń)

2. PRZYKŁAD ŚWIĘTYCH

Św. Maria Goretti, dziewczynka, dziewica, męczennica, 1890-1902 - życiorys

Św. Maria Goretti przyszła na świat w Corinaldo, niedaleko Ankony, dnia 16 października 1890 roku. Rodzice jej: Już jako 6-letnie dziecko otrzymała sakrament Bierzmowania z rak kardynała.

W roku 1900 umarł ojciec i cały ciężar utrzymania rodziny spadł na matkę. Dziesięcioletnia Marysia pocieszała mamę: „Odwagi, mamusiu! Bóg nas nie opuści!” Pobożne dziewczę brało często różaniec do rąk, modląc się o spokój duszy ojca. Kiedy starsi bracia musieli zarabiać, ona pomagała mamie.

Dom Gorettich zajmowała także rodzina Serenellich - ojciec z synem. Chłopiec Aleksander Serenelli miał 18 lat, kiedy zapłoną ku Marii przewrotną żądzą. Zaczął też napastować coraz nachalniej Goretti, grożąc jej nawet śmiercią. Dziewczę umiało się zawsze skutecznie od napastnika uwolnić. Nie mówiła jednak o tym nikomu w rodzinie. Maria Goretti zginęła z rąk Aleksandra 5 lipca 1902r, gdy on chciał ją zmusić do grzechu.

Papież Pius XII nazwał ją Św. Agnieszką XX wieku”. Leży ona w kryształowej trumnie, jakby co dopiero położyła się do snu. Na ścianach kaplicy mnóstwo wot.

Tak w czasie beatyfikacji. Jak i kanonizacji własnej córki miała szczęście uczestniczyć matka. Uczestniczył w niej także jej zabójca.

Aleksander po odbyciu wielu lat więzienia wstąpił do kapucynów w Macerata, gdzie jako brat zakonny prowadził życie pokutnicze. W taki to sposób Święta wyjednała swojemu zabójcy nawrócenie. Aleksander rozstał się z ziemią, by spotkać się w chwale niebieskiej z Marią Goretti, 6 maja 1970 toku w wieku 88 lat. Przy jego śmierci znaleziono testament duchowy brata, który napisał 5 maja 1961 roku. Oto jego fragmenty: „Jestem już stary, prawie 80-letni, u schyłku życia. Spoglądając na moją przeszłość muszę stwierdzić, że w mojej młodości wszedłem na złą drogę (...). miałem obok siebie osoby wierzące, żyjące zgodnie z wiarą, nie doceniałem ich rad ani przykładu. Mając 20 lat, w przypływie namiętności dopuściłem się zbrodni. Obecnie wzdrygam się na samą myśl o niej. Maria Goretti teraz jest Świętą, była jakby dobrym aniołem dla mnie, przysłanym przez Opatrzność Bożą, aby mnie ratować. Jeszcze teraz słyszę w sercu moim słowa jej przebaczenia. Modliła się za mnie, orędowała za swoim zabójcą. Kapucyni z Macerata, synowie św. Franciszka, przyjęli mnie do siebie nie jako sługę, ale jako brata (...) Ci, którzy będą czytać ten list niech z niego zaczerpną tę zbawczą naukę, że trzeba strzec się zła, a zawsze szukać dobra, i to już od dzieciństwa”(...).

Opowiadanie

Maria pomagała mamie przy sprzątaniu i w zajęciach domowych. Kiedy pewnego dnia Maria usłyszała, jak zepsuci chłopcy powtarzali nieskromne żarty, zawołała: „Wolałabym raczej umrzeć, niż takie słowa powtarzać'. Nie spodziewała się, że tak rychło jej przyjdzie krwią i życiem przypieczętować te słowa.

Nadszedł dzień kiedy dziewczynka została poddana ciężkiej próbie. Dnia 5 lipca 1902 roku rodzina Gorettich i Serenellich była zajęta zbieraniem bobu. Dziewczę zostało w domu i tylko ze schodków obserwowało pracowników. Zauważył ją Aleksander i pod pretekstem , że musi wyjść na chwile, udał się do domu i siła wciągnął dziewczę do kuchni, która była przy drzwiach, i usiłował ją zmusić do grzechu. Kiedy zaś Maria stawiła mu gwałtowny opór, to jeszcze bardziej rozjuszyło chłopca, który chwycił nóż i zaczął nim żgać dziewczynę. Maria wołała tylko: „Co robisz, Aleksandrze? Pójdziesz do piekła! Bóg tego nie chce!”. Szczegóły te podał sam morderca przed sądem. Powracająca z pracy rodzina znalazła Marię już w stanie agonii. Natychmiast odwieziono ja do szpitala, gdzie zaopatrzona świętymi Sakramentami zmarła 6 lipca. Przed śmiercią darowała winę swojemu zabójcy. Lekarze stwierdzili, że miała na ciele 14 ran.

Kolejnym etapem spotkania będzie wykonanie wspólnie z grupą:

3. ŚWIĘTYMI BĄDŹCIE

Z jakimi przejawami nieczystości spotykamy się dzisiaj?

Jak strzec swojej czystości?

PODSUMOWANIE WE WSPÓLNOCIE STOPNIA:

Każda grupa wykonuje z papieru zbroję, która przedstawia sposoby na to by uchronić się przed grzechem.

Dzień 8 - Cierniem ukoronowanie

  1. TAK UCZY SŁOWO BOŻE

Łk 8, 4-15 (Przypowieść o Słowie Bożym)

Aby po przeczytaniu podanego fragmentu dotrzeć do wybranej cechy przygotowujemy rozsypankę.

" Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha" ( Łk 8, 8)

Jak Jezus tłumaczy przypowieść o ziarnie?

Co symbolizuje ziarno, które pada na drogę, skałę, pomiędzy ciernie, na żyzną ziemię?

Co powinniśmy robić przede wszystkim, aby "być żyzną ziemią dla Słowa Bożego" (teraz wykorzystujemy rozsypankę) Wniosek: SŁUCHAĆ

  1. PRZYKŁAD ŚWIĘTYCH

Przykładem tego jak Słowo Boże wzrasta w sercu człowieka, jeśli tylko zostaje przyjęte, jest BŁ. EDYTA STEIN (1891- 1942) - kobieta, która przeszła całą drogę: od niewiary, przez nawrócenie do poświęcenia się Bogu, aż po męczeństwo.

Warto, aby dzieci miały możliwość samodzielnego " poukładania" życiorysu błogosławionej. W tym celu piszemy daty i wydarzenia z jej życia na paskach papieru. Prosimy dzieci, aby poukładały je według uznania, łącząc daty i wydarzenia ze sobą. Jeżeli nie uda im się to zadanie poprawiamy błędy.

12 październik 1891 - Edyta przychodzi na świat we Wrocławiu

1897 - rozpoczyna naukę w szkole

1905 - przerywa naukę z powodu wyjazdu do starszej siostry

1911- Edyta zdaje maturę

1914 - zgłasza się do Czerwonego Krzyża, szkoli się na pielęgniarkę

1921- wstępuje do Kościoła Katolickiego

1 styczeń 1922 - przyjmuje Chrzest święty

2 luty 1923 - przystępuje do Bierzmowania

1923 - 1931 - na 8 lat pozostaje w klasztorze Dominikanek jako pedagog

15 lipiec 1933 - wyjazd do Kolonii

14 październik 1933 - Edyta wstępuje do Karmelu w Kolonii

21 kwiecień 1938 - składa śluby wieczyste ( przyjmuje imię Teresa Benedykta od Krzyża)

2 sierpnia 1942 - zostaje aresztowana przez Gestapo

9 sierpnia 1942 - zostaje zagazowana w Oświęcimiu

1 maj 1987 - Jan Paweł II dokonuje beatyfikacji Edyty Stein

Po ułożeniu powyższego kalendarium zapoznajemy dzieci z życiem błogosławionej. Do wykorzystania są poniższe informacje:

Już św. Augustyn (354-430) zwrócił uwagę na fakt, że ludzie podziwiają szczyty gór, potężne fale morskie, szeroko rozlane rzeki, ocean otaczający ziemię, obroty gwiazd, ale obok samych siebie przechodzą obojętnie. Siebie ludzie nie podziwiają! Cały duchowy wysiłek Edyty Stein można określić jako jedną wielką próbę odsłonięcia tajemnicy człowieka.


Kim jest człowiek? Kim właściwie ja sam jestem? -jeśli znajdę odpowiedź na te pytania, wtedy będę wiedział, co może dać, lub co daje sens mojemu życiu. Życie sensowne to życie udane. Odpowiedź na pytanie o sens żyda nie jest sprawą tylko intelektu. Wola i uczucie odgrywają przy tym też swoją rolę. O sensie żyda mówią prawdy rozumu i prawdy serca. Żydem daję świadectwo uznawanym wartościom. Życie to coś więcej i coś innego niż tylko intelektualna przygoda. W pracy zatytułowanej Ontyczna struktura osoby i jej teorio-poznawcza problematyka Stein pisze: "pojawia się również możliwość, że Łaska dotyka człowieka nie bezpośrednio, lecz wybiera drogę przez osobę człowieka... inaczej mówiąc: człowiek może w rozmaity sposób służyć zbawieniu drugiego człowieka"1. Posłuchajmy więc, co mówi Stein o swojej drodze żyda, o osobach które pojawiły się na niej. Człowiek jest tajemnicą. O tajemnicy wiarygodnie może mówić tylko ten, kto ją przeżył. Dlatego słuchamy, a Stein mówi. Komentarz niech pojawia się tam, gdzie jest konieczny.


l. Droga do samego siebie


Edyta Stein urodziła się 12.10.1891 r. we Wrocławiu, w dzień żydowskiego Święta Pojednania. Fakt ten, jak i to, że była najmłodszym dzieckiem w rodzinie, sprawił że cieszyła się szczególną miłością matki i rodzeństwa. Jej dzieciństwo i lata młodzieńcze nie można jednak uważać za szczęśliwe. Już od pierwszych chwil świadomego żyda dawała znać o sobie jej silna osobowość. Edytka była przekonana, że jest powołana do większych rzeczy. Dlatego przedszkole, do którego zapisano ją w wieku 5 lat, uważała "za poniżej swojej godności". "Każdego ranka musiano staczać ze mną ciężkie boje, abym tam się udała. Byłam niemiła dla innych dzieci, bardzo wiele mnie kosztowało, abym się z nimi bawiła"2. Jej starszy brat Paweł często niósł ją na ramionach do przedszkola, "ponieważ robił wszystko, co sobie życzyłam"3. Mając 6 lat Edyta postanowiła, że czas przedszkola się skończył. Nastał dla niej czas szkoły. W szkole czuła się o wiele lepiej niż w domu, nie wspominając już przedszkola, gdyż mogła pokazać się z najlepszej strony. W nauce zajmowała zawsze jedno z pierwszych miejsc. Miała jednak ogromne trudności w nawiązaniu kontaktu z innymi dziećmi, a nawet z matką. "Mimo wewnętrznej łączności matka nie była powiernicą moich tajemnic"4. Edyta miała tylko i wyłącznie swój świat, żyła w nim jak w dobrze obwarowanym zamku. Później powie: "Secretum meum mihi!"5. Ze względu na pilność nazywano Edytę w szkole "karierowiczką", co oczywiście jej się nie podobało. W rodzinie zaś zwracano uwagę na jej ambicje i z naciskiem powtarzano "mądra Edyta". Bolało ją to, gdyż "od pierwszych lat żyda wiedziałam, że o wiele ważniejszym jest być dobrym niż mądrym"6.


W wieku 14 lat Edyta opuszcza szkołę dla dziewcząt, nie daje się przekonać, aby zostać jeszcze jeden rok. Dwa lata wcześniej nie zgodziła się na przejście do gimnazjum. W autobiografii podaje powody swego zachowania: "Myślę, że decydujący przy tym, tak wówczas jak i dzisiaj, był mój zdrowy instynkt, mówiący mi, że już dosyć długo siedziałam w szkolnej ławie i potrzebuję czegoś nowego. W siódmej klasie moje oceny były niższe. Wprawdzie w dalszym ciągu zajmowałam jedno z pierwszych miejsc, ale zdarzało się też czasem, że zawodziłam. Po części było to spowodowane tym, że zajmowałam się pytaniami dotyczącymi światopoglądu, o których w szkole prawie nie mówiono. Zasadniczą rolę odgrywał jednak mój rozwój fizyczny... opuściłam więc szkołę i pojechałam na kilka tygodni do Hamburga"7. "Czas spędzony w Hamburgu wydaje mi się, jeśli teraz do niego wracam, jako swoistego rodzaj stadium przepoczwarzania. Byłam ograniczona do wąskiego kręgu ludzi i żyłam, jeszcze bardziej niż to było w domu, w moim wewnętrznym świecie. Czytałam o tyle, o ile na to pozwalały prace domowe. Słuchałam i czytałam rzeczy niezbyt odpowiednie dla mnie. W bibliotece szwagra znajdowały się książki, które nie były przeznaczone dla 15-letniej dziewczyny. Oprócz tego Max i Elsa byli niewierzący. W ich domu nie było żadnej religii. Tutaj też, zupełnie świadomie i z wolnej woli, przestałam się modlić. Nie zastanawiałam się nad przyszłością. W dalszym ciągu żyłam w przekonaniu, że jestem powołana do większych rzeczy"8. Podczas tego pobytu Edyta bacznie obserwowała dzieci siostry. Jest zafascynowana nimi, dostrzega ich swoistość. Wraca do Wrocławia, zdaje maturę i rozpoczyna studia języka niemieckiego, historii, a później filozofii i psychologii. Tutaj spotyka prof. Sterna, którego nazywa "absolutnym ateistą". Sama określa siebie jako ateistkę9.


Wybujałe ambicje, przekonanie o "powołaniu do większych rzeczy" separowało Edytę od otoczenia. Dlatego słowa prawdy wypowiedziane przez kolegę zrobiły na niej - w dosłownym sensie - wstrząsające wrażenie: "Kiedy przyszliśmy przed dom powiedział: - Życzę Pani, aby Pani spotkała w Getyndze ludzi, którzy powiedzą Pani prawdę. Tutaj była Pani zbyt krytyczna! Te słowa zaskoczyły mnie zupełnie. Od dawna nie słyszałam żadnej negatywnej uwagi. W domu nikt nie miał odwagi mi cokolwiek powiedzieć. Moje przyjaciółki odnosiły się do mnie z miłością i podziwem. Żyłam więc w naiwnym samozłudzeniu, że wszystko jest we mnie wspaniałe, jak to się często zdarza u ludzi niewierzących o wysokim etycznym idealizmie. Ponieważ zachwyca ich dobro, dlatego wierzą, że sami są dobrzy. Uważałam, że mam prawo, zauważone przeze mnie niedoskonałości: słabości, błędy, wady innych ludzi wytykać w sposób bezwzględny. Robiłam to z drwiną i ironią w głosie. Niektórzy uważali, że jestem "czarująco złośliwa". Dlatego musiały mnie boleśnie dotknąć słowa pożegnania mężczyzny, którego szanowałam. Nie obraziłam się na niego, nie wzięłam jego słów za niesprawiedliwy zarzut. One były pierwszym sygnałem dającym mi do myślenia"10.


Z Wrocławia Stein udaje się do Getyngi. Dlaczego? Ponieważ studium psychologii ją rozczarowało. Przedstawionymi metodami pracy nie była w stanie dotrzeć i odsłonić tajemnicę człowieka. Pisze: "Moje studium psychologii przekonało mnie, że ta nauka jest jeszcze w powijakach, że brakuje jej koniecznego fundamentu jasnych pojęć, że ona sama nie jest w stanie ich wypracować. Fenomenologia zaś, na ile ją poznałam do tej pory, zachwyciła mnie, ponieważ wszystko polega na pracy wyjaśniania, od samego początku trzeba samemu budować pojęciowe narzędzia"11.


Czym jest właściwie filozofia fenomenologiczna? Co zachwyciło Stein w filozofii zaproponowanej przez Ed. Husserla? Nim odpowiemy na te pytania zastanówmy się: co robi filozof? Filozof myśli. Zadaniem, zawodem filozofa jest myślenie. Wielu uważa fantazjowanie za myślenie filozoficzne, dlatego filozof dla nich to fantasta, ktoś, kto nie "liczy się" z rzeczywistością. Filozof myśli. O fenomenologu jako filozofie należy powiedzieć, że on nie tyle myśli, co patrzy. Fenomenolog nie może myśleć, on musi obserwować i opisywać to, co widzi. Nic więcej i nic mniej! Fenomenolog liczy się z rzeczywistością!12. Stein tak mówi o swoim spotkaniu z dziełem Husserla: "Badania logiczne robiły wrażenie, że są radykalnym odwrotem od krytycznego idealizmu o kaniowskim i neokantowskim zabarwieniu. Widziano w nich "nową scholastykę" ponieważ odwracały się od podmiotu i zwracały ku przedmiotowi: poznanie wydawało się znów być przyjmowaniem otrzymującym swoje prawa od rzeczy, a nie -jak to jest w krytycyzmie - określaniem narzucającym rzeczom swoje prawa. Wszyscy młodzi fenomenolodzy byli zdecydowanymi realistami"13.


Edyta Stein studiuje w Getyndze bardzo pilnie, niczego innego nie można było się po niej spodziewać. "Moje dni były bardzo długie; wstawałam o szóstej i pracowałam prawie bez przerwy do pomocy. Ponieważ przeważnie jadłam sama, dlatego również podczas posiłków mogłam myśleć. Kiedy udawałam się na spoczynek, wtedy kładłam na nocnym stoliku papier i ołówek, abym mogła zanotować myśli, które pojawiały się we śnie. Kiedy próbowałam je zanotować za dnia, nie potrafiłam. Również w drodze do uniwersytetu zajmowałam się problemem wczucia. Często spędzałam większość dnia w pomieszczeniu seminarium filozoficznego na czytaniu dzieł Th. Lippsa. Czasami nie szłam na obiad, miałam kilka ciastek, zjadałam je w przerwach. Kiedy w określonych godzinach musiałam się zajmować czymś innym niż filozofią, wtedy miałam uczucie, że mój mózg musi się obrócić o 180°. "Czytałam jedną książkę za drugą, robiłam wiele notatek i im więcej zbierałam materiału, tym bardziej kręciło mi się w głowie. To co Husserl twierdził w swoich skromnych wypowiedziach o wczuciu, i to, co Lipps uważał za wczucie, nie miało wiele ze sobą wspólnego. Dla Lippsa wczucie stanowiło centralne pojęcie filozofii, pojawiające się w jego estetyce, etyce, filozofii społecznej, odgrywające rolę w teorii poznania, logice i metafizyce. Jak różnorodne są te przedmioty, tak różnorodnymi barwami mieniło się ono dla mnie. Męczyłam się, aby uchwycić coś jednolitego i trwałego, aby z tego miejsca zrozumieć wszelkie odcienia i przemiany. Po raz pierwszy przeżyłam wtedy coś, co później doświadczałam przy każdej pracy: dopóki nie rozjaśniłam sobie problemu własnym studium, dopóty książki były na nic. Nie wiedziałam co to sen. Upływało wiele lat, nim znów mogłam spokojnie spać. Stopniowo ogarniało mnie zwątpienie. Po raz pierwszy w moim życiu stałam przed czymś, czego nie mogłam osiągnąć własną wolą. Bezwiednie przyjęłam za swoje powiedzenie mojej matki: "Kto chce, ten może. Jeśli się bardzo pragnie, wtedy dobry Bóg pomoże". Dawniej byłam dumna z tego, że moja czaszka jest twardszą od najgrubszych murów. Teraz raniłam sobie czoło, ale nie litościwa ściana nie chciała ustąpić. Życie wydawało mi się nie do zniesienia. Mówiłam sobie, że to wszystko nie ma sensu. Jeśli nawet nie napiszę pracy doktorskiej, to przecież i tak to co zrobiłam wystarczy do egzaminu państwowego; jeśli nie mogę być wielką filozofką, to będę dobrą nauczycielką! Wszelkie jednak racje rozumowe nie pomagały. Przechodząc przez ulicę życzyłam sobie, aby przejechał mnie samo- chód. Podczas wycieczek w górach miałam nadzieję, że stoczę się do przepaści i stracę życie"14.


W Getyndze Stein doświadcza granic własnych możliwości. Pracując nad poznaniem drugiego - poznaje samą siebie.


2. Droga do drugiego człowieka


Czym zajmowała się Stein? Co nie dawało jej spokoju? Czego nie potrafiła rozkazać? Jako temat pracy doktorskiej Stein wybrała problem wczucia15, problem bardzo ważny i trudny. Przypatrzmy mu się bliżej. Problem wczucia koncentruje się wokół pytania, w jaki sposób poznajemy psychikę drugiego człowieka. Oczywiście, ktoś może opowiedzieć nam o swoich przeżyciach, o tym co dzieje się w jego wnętrzu. Dla Słuchającego są to jednak "wiadomości z drugiej ręki". Czy można samemu, bezpośrednio dotrzeć do psychiki drugiego człowieka? Zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że nie; drudzy, że tak. Takie teorie, jak: wnioskowania przez analogię, kojarzenia, naśladowania czy wczucia próbują wytłumaczyć poznanie cudzej psychiki16. Należy powiedzieć, co tym wszystkim teoriom należy zarzucie, iż podanie psychiki drugiego dokonuje się w nich na niby: Ja (jako podmiot wnioskujący, kojarzący, naśladujący czy wczuwający) zaczynani żyć życiem drugiego. Jeśli nawet przeżywam, jeśli idzie o treść, to samo co drugi, np. gniew, czy radość, to przecież przeżycie gniewu (radości) drugiego człowieka nigdy nie jest moim przeżyciem gniewu (radości).


W tym czasie Stein zmaga się nie tylko z tajemnicą własnej osoby i tajemnicą drugiego, pojawia się przed nią tajemnica Boga. Ale w jakiej postaci? Musimy nawiązać do tego, czym jest fenomenologia. W jednej ze swoich prac Husserl pisze: "również Bóg jest dla mnie tym, czym jest, dzięki mojej własnej świadomości... tutaj, podobnie jak przy alter ego, wynik pracy świadomości nie oznacza, że ja tę najwyższą Transcendencję zmyślam lub tworzę"17. Wiemy już, że fenomenolog nie tworzy rzeczywistości, a tylko ją opisuje. Fenomenolog patrzy na to, co jest i stara się uchwycić elementy, które są konstytutywne dla danej meczy. Nie jest przy tym ważne, czy dana rzecz znajduje się przed nim, czy on ją sobie tylko przedstawia. Dlaczego? Jeśli chcę uchwycić elementy konstytutywne np. stołu, to nie jest ważne czy jakiś stół stoi przede mną, czy przypominam sobie stół z pokoju rodziców, czy projektuję stół, którego jeszcze nie ma. Mówiąc językiem filozofii: fenomenolog zainteresowany jest esencją, tym "CO" stanowi o tym, że ten oto przedmiot jest stołem. Fenomenologa interesuje istota, a nie istnienie czegoś. Bóg jest - wracając do sytuacji Edyty Stein - nie- sprzeczną w sobie treścią, która może istnieć, wcale jednak nie musi. Zajmowanie się czystymi istotami uważają niektórzy za słabość fenomenologii. Trzeba jednak powiedzieć, że badanie esencji, właśnie czystych istot nie pozostało bez wpływu na życie, czyli egzystencję fenomenologów. Badania fenomenologiczne prowadziły do przemiany żyda młodych filozofów. Conrad-Martius pisze: "Może egzystować, lecz koniecznie nie musi. Ale właśnie owo może, ta możliwość egzystencji prowadzi do punktu, w którym ujawnia się egzystencjalny sens fenomenologii. Mówiono już o tym bardzo wiele, że prawie wszyscy fenomenolodzy w sposób osobisty weszli w obszar konkretnej rzeczywistości chrześcijańskiej. Najmocniejszym argumentem za ateizmem, a w szczególnym sensie, przeciw obszarowi Objawienia rzeczywistości specyficznie chrześcijańskiej była i jest pozorna nie- możliwość rzeczy i treści będących przedmiotem wiary. Z chwilą jednak, w której pojawia się w oglądzie istotowym pełna istota rzeczy, a z nią możliwość (jej - JM) istnienia, ateista musi przeżyć wstrząs. Czy może nie podjąć odpowiedzialności za zmierzenie się z pytaniem o egzystencję rzeczy, której istnienie nagle, w sensie wywierającym głębokie wrażenie, stało się możliwe?"18.


Spotkania z ludźmi bardziej prowadziły Stein do Boga niż intelektualne rozważania. Niepoślednią rolę odegrał tutaj między innymi M. Scheler i rodzina Reinachów. Stein pisze o Schelerze w sposób następujący: "W tych latach jego wpływ na mnie i na innych wychodził daleko poza obszar filozofii. Nie wiem, w którym roku Scheler przeszedł do Kościoła katolickiego, w każdym razie od tego wydarzenia nie upłynęło wiele czasu. Był to okres, w którym wypełniały go katolickie ideały. Mówił o nich z mocą ducha i pięknymi słowami. To było moje pierwsze spotkanie ze światem do tej pory całkowicie mi nieznanym. Ono nie doprowadziło mnie wprawdzie do wiary, ale otworzyło przede mną obszar „fenomenów”, wobec których nie mogłam przejść obojętnie. Nie na darmo uczyliśmy się, że powinniśmy bez uprzedzeń wszystkie rzeczy badać sami, odrzucić wszelkie „końskie okulary”. Ograniczenia racjonalistycznych uprzedzeń, w których wyrosłam bez wiedzy o nich, zostały zniesione i nagle pojawił się przede mną świat wiary. Żyli w nim ludzie, których codziennie spotykałam, na których patrzyłam z podziwem. Musiałam o nich myśleć. Na razie jednak nie zajmowałam się systematycznie pytaniami dotyczącymi wiary, pochłaniały mnie inne rzeczy, zadowalałam się przyjmowaniem bez najmniejszego oporu bodźców z otoczenia i stopniowo zostałam przemieniona"19.


Jeszcze większe wrażenie niż piękne i mądre słowa Scbelera zrobiła na Stein postawa Reinacha i jego żony. Reinach był drugim, po Husserlu, fenomenologiem w Getyndze. Wokół niego gromadzili się studenci. On ich przygotowywał do samodzielnej pracy i do spotkania z Mistrzem. Przeżycia wojenne zmieniają jego życie: podczas urlopu z wojska przyjmuje wraz z żoną sakrament chrztu. Interesują go teraz zagadnienia wiary. Pragnie je zgłębić przy pomocy metody fenomenologicznej. "Mój plan jest bardzo skromny. Pragnę wyjść od przeżycia Boga, przeżycia poczucia bezpieczeństwa w Bogu i nic innego nie robić jak tylko pokazać, że ze stanowiska „obiektywnej” nauki nic temu nie można zarzucić. Zamierzam pokazać, co kryje się w sensie takiego przeżycia, na ile ono może rościć sobie prawo do „obiektywności”, chociaż jest przeżyciem swoistego rodzaju ale w prawdziwym sensie. Na koniec pragnę wyciągnąć konsekwencje. Taka praca nic nie daje człowiekowi prawdziwie pobożnemu. Może jednak wiele pomóc człowiekowi chwiejącemu się w wierze, pozwalającemu się wywieść na manowce przez zarzuty nauki oraz temu, któremu takie zarzuty zamykają drogę do Boga. Z całą skromnością uważam, że taka praca jest dzisiaj o wiele ważniejsza niż udział w wojnie. Po co to straszne wydarzenie, jeśli ludzie nie będą bliżej Boga?!"20.


Reinach nie zrealizował swoich planów, pod koniec 1917 r. poległ na froncie. Husserl poprosił Stein, aby uporządkowała spuściznę Reinacha. Musiała też w tych dniach spotykać się z wdową. Co miała powiedzieć zrozpaczonej małżonce? Nie wierzyła przecież w życie wieczne. W jaki sposób mogła ją pocieszyć? Jej strach przed odwiedzinami i rozmową z Panią Reinach okazał się zbyteczny. Anna Reinach była osobą głębokiej wiary. Spotkania i rozmowy z nią w znacznej mierze zmieniły sposób myślenia i życia Edyty Stein. Tak mówiła o nich do ojca Hirschmanna: "To było moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Boską mocą, która zostaje udzielona tym, którzy go niosą. Widziałam Kościół narodzony ze zbawiającego cierpienia Chrystusa w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. Była to chwila, w której załamała się moja niewiara, wiara żydowską straciła znaczenie, Chrystus promieniował: Chrystus w tajemnicy krzyża"21. Przed Stein odsłania się tajemnica Boga i Człowieka w Jezusie Chrystusie. Anna Reinach czerpała siłę do życia z wiary. Stein dostrzega, że człowiek wierzący interpretuje wydarzenia własnego żyda i dzieje świata z innej perspektywy, niż to czyni ten, kto nie wierzy w Boga. Dla wierzącego losy jego życia i dzieje świata są jednocześnie historią zbawienia. Istnienie świata jest znakiem i dowodem miłości Boga do człowieka. Ojciec Hirschmann pisze: "Decydującym momentem jej (Edyty Stein - JM) przejścia na chrześcijaństwo był, jak sama mi to mówiła, sposób, w jaki zaprzyjaźniona z nią Pani Reinach była - z siły tajemnicy krzyża - gotowa do przyjęcia ofiary, która została jej nałożona przez śmierć męża na froncie pierwszej wojny światowej. W tej ofierze przeżyła ona dowód prawdy religii chrześcijańskiej i otwarcia się na nią"22.

Powyższe przeżycie u Pani Reinach pokazuje Stein granice intelektualnego wysiłku i stawia pod znakiem zapytania jej naukowy, racjonalny pogląd na świat. Przeżycie to otwiera przed nią drogę nowego myślenia. Stein odchodzi od fenomenologicznego opisu osoby i przechodzi do filozofii opartej na wierze. Z tej też perspektywy patrzy teraz na człowieka.


3. Droga do Boga

Z kalendarium Edyty Stein:


1913 - Getynga, między innymi słucha wykładów A. Reinacha i M. Schelera. Pierwszy poważny kontakt z chrześcijaństwem.

16.11.1917 - Śmierć Reinacha. Edyta porządkuje spuściznę filozofa i często spotyka się i rozmawia z Anną Reinach.

Lato 1921 - Lektura życia św. Teresy z Avila, odkrycie Prawdy i decyzja o konwersji.

01.01.1922 - Chrzest i I Komunia.

02.02.1922 - Bierzmowanie.

14.10.1933 - Wstąpienie do karmelu w Kolonii.

15.04.1934 - Obłóczyny.

21.04.1938 - Śluby wieczyste.

09.08.1942 - Śmierć w obozie koncentracyjnym Oświędm-Brzezinka.


Stein pisze: "Kogo łaska wewnętrzna nie dotknęła, ten nie dostrzega Świętości nawet wtedy, kiedy się z nią spotyka. Jeśli tylko łaska rozbłyśnie w nim swoim światłem, wtedy otwierają mu się oczy i Świętość staje się widoczna dla niego"23. Prawda o człowieku, tak jak i prawda o Bogu, to coś więcej i coś zupełnie innego niż tylko niesprzeczna w sobie treść świadomości. Taka prawda może zaspokoić intelektualną ciekawość, ale nie może uspokoić serca człowieka. Dopiero w świetle wiary, człowiek dotknięty przez Łaskę jest w stanie poznać tajemnicę swego bytu i tajemnicę swego powołania. Stein uświadamia sobie jako osoba wierząca, że człowiek znajduje się i stanowi centralny punkt spotkania świata z Bogiem. Dlatego "sensem ludzkiego istnienia jest zjednoczenie nieba z ziemią, Boga ze stworzeniem: z materiału ziemi zostało utworzone ludzkie dało; dusza nadaje mu jedność i kształt, ona jako duchowo-osobowa istota stoi bliżej Boga niż wszystkie nieosobowe twory, dlatego jest zdolna z Nim do zjednoczenia"24. Co więcej: "Duch człowieka, przeniknięty i prowadzony przez ducha Bożego, rozpoznaje w Bożym świetle, za zniekształcającą zasłoną, pierwotny kształt stworzenia i może pracować nad przywróceniem tego kształtu"25.


Tylko przeżycie bliskości, osobowego zjednoczenie z Bogiem daje pełną odpowiedź na pytanie: kim jest człowiek? W liście z 07.05.1933 r. Stein pisze: "Pan jest obecny w tabernakulum w Boskości i w Człowieczeństwie. Jest tam obecny nie ze względu na siebie samego, lecz ze względu na nas, ponieważ jego radość jest w przebywaniu z dziećmi Bożymi. On wie, że my - tacy, jacy jesteśmy - potrzebujemy jego osobowej bliskości. Dlatego każdy, kto w sposób naturalny myśli i czuje, kieruje się ku Niemu i jest przy Nim tak długo i tak często jak tylko może"26. "Bóg jest prawdą! Kto szuka prawdy, ten szuka Boga, czy tego jest świadom, czy nie"27. Życie Edyty Stein było poszukiwaniem Prawdy absolutnej, dlatego doprowadziło ją do spotkania z Bogiem. W spotkaniu z Bogiem człowiek dostrzega, kim właściwie jest, że jest "homo orans et adorans" - istotą modlącą się i adorującą. Dla Edyty Stein człowiek jest nie tylko partnerem dialogu z Bogiem, on jest dzieckiem Bożym. "Być dzieckiem Bożym znaczy: być przy Bogu, pełnić Jego a nie własną wolę, w Nim złożyć wszystkie troski i nadzieje, nie troszcząc się o siebie i swoją przyszłość. Na tym polega wolność i szczęście dziecka Bożego"28. Co więcej, człowiek może się spełnić tylko w Bogu. Edyta Stein wierzy, że tylko w tajemnicy Syna Bożego objawia się tajemnica człowieka. Bóg stał się Człowiekiem, aby na nowo dać nam udział w życiu, dlatego każdy z nas zmierza do celu idąc po granicy między nicością i pełnią Boskiego żyda29.


Powiedzieliśmy na wstępie, że życie to coś więcej i coś innego niż tylko intelektualna przygoda. Serce ma prawa, których nie zna rozum. Siła racjonalnych (naukowych) argumentów osiąga w pewnym momencie kres. Są to granice klasycznie rozumianej filozofii. Później może być filozofia z przemyślanej-przeżytej wiary. Kulminuje ona ku poezji, która kształtem słowa próbuje oddać transcendentną Rzeczywistość. Stein pisze30:



Kto Ty jesteś, Światłości
mnie wypełniająca
i rozjaśniająca ciemności
mojego serca?

Prowadź mnie
jak ręka matki,
puszczasz mnie
a nie potrafię uczynić kroku.
Jesteś Przestrzenią,
obejmującą i skrywającą w sobie mój byt,
wydalona z Ciebie
zanurzam się w przepaść nicości
z której Ty wszystko powołujesz do istnienia.

O Ty,
bliższy mi niż ja sama sobie
i głębszy niż moja głębia -
a przecież niepojęty
i nieuchwytny
i poza wszelkim Imieniem:

Duchu Święty - Wieczna Miłości!

Po poezji jest tylko milczenie, milczenie uwielbienia.

Zakończenie

Droga życiowa Edyty Stain wiedzie od ateizmu ku mistyce. Ateista odrzuca istnienie Boga. Uważa, że przyszłość i szczęście człowieka jest w rękach człowieka. Ateista jest sam, dlatego liczy tylko na siebie. Mistyk w szczególniejszy sposób doświadcza obecności Boga. Jego życie jest trwaniem przed obliczem Boga. W tym współistnieniu człowieka z Bogiem odsłania się jego szczęście i przyszłość.

Droga życiowa Edyty Stein prowadzi od racjonalizmu ku myśleniu wynikającemu z przeżywanej wiary. Przy pomocy metody fenomenologicznej Stein opisała wiele interesujących fenomenów bytu ludzkiego, tak jego żyda indywidualnego jak i społecznego. Nie była jednak w stanie odsłonić ostatecznej tajemnicy człowieka. Dopiero filozofia oparta na wierze dała jej dostęp do głębi bytu ludzkiego, odsłoniła przed nią sens bycia człowiekiem. Droga życiowa Edyty Stein jest poszukiwaniem Prawdy, zakończonym Jej znalezieniem. Na tej drodze spotkała ludzi, tak jak ona, szukających Prawdy i dających świadectwo Prawdzie. Tej Prawdzie dzisiaj Edyta Stein daje świadectwo i wyznacza kierunek jej poszukiwania, gdyż człowiek w rozmaity sposób służy Bogu i zbawieniu drugiego człowieka31.

Przypisy:
1 Die ontische Struktur der Person und ihre erkenntmistheoretische Problemalik, w: Edith Stein. Welt wi
d Person. Beitrag zum christlichen Wahrheitsstreben, B.VI, Freiburg 1962, 160 (wszystkie tłumaczenia - JM).
2 Aus dem Leben einer judischen Familie. Das Leben Edith Stein: Kindheit und Jugend. B. VII, Freiburg 1965, 46.
3 Tam
że.
4 Tam
że. 42.
5 H. Conrad-Ma
rtius, Meine Freundin Edith Stein, Hochland 51/1958, 38.
6 ESW VII, 86.
7 Tam
że, 83.
8 Tam
że, 90.
9 S
Łowa Edyty Stein do Philomene Steiger.
10 Tam
że, 130.
11 Tam
że, 150.
12 J. Machnacz, Wprowadzenie, w: Fenomenologia, Krak
ów 1990, 729.
13 ESW VII, 17
4.
14 Tam
że, 197.
15 R. Ingarden, O badaniach filozoficznych Edith Stein. Krak
ów 1988.
16 Zob. R. Ingarden, O poznaniu cudzych stan
ów psychicznych, w: U podstaw teorii poznania. Warszawa 1971.
17 Formale und transzendentale Logik, Den Haag 1974, 222.
18
Vorvort, w: A. Reinach, Was ist Phanomenologie, Muhchen 1951.
19 ESW VII, 183.
20 W li
ście do żony z dnia 23.05.1916.
21 T.R. Posselt, Edith Stein. Eine grafie Frau unseres Jahrhunderts. Freiburg 1963, 68.
22 Zob. El. Otto, Welt, Person. Gott. Eine Unt
ersuchimg zw theologischen Grund- lagen der Ałystik bel Edith Stein. Vollender Schdnstatt 1990, 107.
23 ESW VI, 155.
24 Edith Stein, Endliches und Ewiges Sein. Yersuch eines Aufstieges zum Sinn des Seins. B.II, Freiburg 1950, 474.
25 ESW II, 426.
26 Edi
th Stein, Selhstbiidnis In Briefen. Erster Teil 1916-1936, B. VIII, Freiburg 1976,137.
27 ESW XI, 102.
28 W. Herbstrith, Edith Stein. Wege zu innerer Stiite, Aschaffenburg 1987, 62.
29 A. Siemianowski, Teocentryczna antropologia Edyty Stein. (Edyta Stein albo filozofia l krzyż). Idee 1/1989, 49.
30 Gedichte und Gebete aus dem NachlaB, hrsg. W. Herbstrith, Aschaffenburg 1985, 23.
31 Informacje dotyczące pism Edyty Stein przetłumaczonych na jeżyk polski oraz pism o Edycie Stein, zob. Idee 1/1989, 103.

Świadectwa o Edycie Stein

"Zachowała się bardzo dawna znamienna wypowiedź Edyty Stein, pochodząca jeszcze z jej czasów gimnazjalnych odnośnie do wierne­go przekładu: tłumacz musi być jak szyba okienna, która przepusz­cza całe światło, lecz sama nie jest widoczna. Można by powiedzieć, że Edyta Stein nie uczyniła niczego, co by w tym pięknym, określo­nym przez nią samą znaczeniu, nie było takim właśnie przykładem - obojętnie czy filozofowała, czy oddawała się twórczości religijnej czy też pisała listy. Jej niezwykle jasny umysł odznaczał się jakąś absolutną przepuszczalnością, przekładowczością w pierwotnym znaczeniu tego słowa. W najdojrzalszym z jej dzieł, w Wiedzy Krzyża - studium o św. Janie od Krzyża - jej pozornie chłodna obiektywność sposo­bu przedstawienia kwestii jest dla kogoś, kto ma wyczucie tych spraw, jak płomień wewnętrznego oddania, którego źródłem może być tylko własne doświadczenie mistyczne. Tutaj wielka i w sobie samej tak tajemnicza Ťobiektywnať mistyka Karmelu zbiega się z oso­bistym przeżyciem Edyty Stein. Analogicznie ma się rzecz z jej listami. To, co się w ich prostej obiektywności odzwierciedla, jak „przez szybę okienną” - przy czym sama autorka pozostaje niewidoczna - jest jej najgłębszą własnością, rdzennie chrześcijańskim duchem jej duszy i duchem Karmelu. Kiedy teraz ponownie czytałam te li­sty, byłam całkowicie pod urokiem emanującej z nich czystości i niewinności. Charakteryzuje je spokojny, nigdy nie rwący albo choćby tylko wzburzony tok ich wypowiedzi na przestrzeni przecież wielu lat, obejmujących zarówno szczęśliwe, jak też bardzo bolesne wydarzenia".

Jadwiga Conrad-Martius (1888-1966), uczennica Husserla, była żoną Hansa Teodora Conrada, jednego z koryfeuszy szkoły getyńskiej. Jako filozof-fenomenolog posiadała pokaźny dorobek naukowy. W jej domu w Bergzabern Edyta Stein zdecydowała się zostać katoliczką; mimo iż Jadwiga była protestantką, obrała ją (za dyspensą biskupa) swą matką chrzestną. W 1966 Jadwiga Conrad-Martius opublikowała listy otrzymane od Edyty Stein. Była jej najlepszą przyjaciółką.

 

0x01 graphic

"Edith Stein była filozofem-uczonym; pozostała nim nawet w klasztorze, nie przestając pracować naukowo w niewątpliwie trudnych warunkach. Widzieliśmy się ostatni raz w kwietniu 1929 roku na jubileuszu Husserla, na jego siedemdziesięciolecie, ale pozostawałem z nią w korespondencji aż do wybuchu wojny.
To, że ona była w klasztorze, nie zmieniło wcale stylu naszego umysłowego przestawania ze sobą. Wskutek tego miałem może pewien wgląd zarówno w jej tendencje naukowe, jak i w jej losy intelektualne. Myślę, że te losy intelektualne były trudne w rozmaitych fazach jej życia. Kiedy widywaliśmy się codziennie, był to czas, kiedy znaleźliśmy się jako dwoje Getyngeńczyków u Husserla we Fryburgu i to nas naturalnie bardzo zbliżyło do siebie (...). Prócz tego był cały szereg kwestii, tematów, które nas bardzo wiązały swoją problematyką". "Edith Stein była osobą wybitnie uzdolnioną, poważną i odpowiedzialną. Widziałem w niej zawsze człowieka czystego, o bogactwie wewnętrznym i powadze, któremu we wszystkim można zaufać. Swą drogę filozoficzną i naukową, a później religijną wybrała świadomie i czuła się na niej prawdziwie szczęśliwa, choć w swym prywatnym życiu nie doznała tego, na co zasłużyła".

Roman Ingarden (1893-1970), studiował fenomenologię u Edmunda Husserla w Getyndze i we Fryburgu, profesor filozofii i docent Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, a także w Krakowie na UJ. Napisał bardzo wiele prac tłumaczonych na różne języki. Był przyjacielem Edyty Stein i prowadził z nią rozległą korespondencję (jak dotychczas opublikowaną tylko we fragmentach).

0x01 graphic

 

"Miała już "nazwisko", a brak jej było jakiejkolwiek pozy. Niezapomniane pozostanie dla mnie jedno jej powiedzenie: krótko, ale trafnie scharakteryzowała filozofię Heideggera jako filozofię nieczystego sumienia. Ile znajomości człowieka kryje się w tych słowach. Jak bardzo też świadczą o czystości jej duszy otwartej na prawdę".

Josef Koch, profesor teologii na Uniwersytecie Wrocławskim.

 

0x01 graphic

"Im nędzniejszy był człowiek, tym głębsza jej radość w doszukiwaniu się ulubieńców Bożych w takich właśnie ludziach; a znajdowała ich tam, gdzie my w rzeczywistości widzieliśmy jedynie nędzę i nic więcej".

Hrabina Tes von Bissingen

0x01 graphic

"Miałem sposobność ocenić nie tylko jej uzdolnienia filozoficzne, lecz także jej cechy charakteru, np. jak umiała łączyć umiłowanie prawdy z miłością bliźniego".

Jean Hering, (1890-1966), starszy uczeń Husserla, jeden z najbliższych przyjaciół Edyty Stein z czasów studiów w Getyndze, później profesor zwyczajny teologii protestanckiej w Strasburgu.

0x01 graphic

 

"Prałat Josef Schwind widział w swojej penitentce (Edycie Stein) tak czystą duszę, tak bezbłędną logikę i nade wszystko dobre serce, że sam powierzał jej wiele swoich trosk i staranie o swoich podopiecznych".

Ks. dziekan Konrad Schwind, bratanek ks. Józefa Schwinda (kierownika duchowego Edyty Stein w latach 1922-1927).

0x01 graphic

"Można jej było wszystko powierzyć; u niej wszystko znajdowało najlepszą opiekę".
"Była dojrzałą osobowością, w której dary naturalne, etyczne i religijne stopiły się w doskonałą harmonię".

Emilie Bechtold, koleżanka Edyty Stein z okresu wspólnej pracy pedagogicznej w zakładzie św. Magdaleny w Spirze.

0x01 graphic

"Jej osobowość i to, co z niej emanowało, miało zbawienny wpływ nie tylko na moje studia, lecz także na cały mój wysiłek etyczny. W jej obecności pozostawało się w atmosferze czegoś szlachetnego i czystego, co nieodparcie pociągało".

S. Kaliksta Kopf OP, dominikanka w Spirze, studiowała germanistykę, historię i anglistykę na Uniwersytecie w Monachium i Würzburgu. Obszerna korespondencja Edyty Stein z siostrą Kalikstą obejmuje lata 1927-1938 i urywa się krótko przed przesiedleniem E. Stein do Karmelu w Holandii. Listy te posiadają szczególną wartość, nie tylko biograficzną.

0x01 graphic


"Posiadała wewnętrzną powściągliwość właściwą ludziom o bogatym życiu duchowym, kształtowaną przez zdyscyplinowanie ducha i doskonale opanowanie siebie". "Lubiła pewną filuterną złośliwość i kiedyś wyraziła się: co złośliwe - to dowcipne, a co dowcipne - to złośliwe".

Maria Schweitzer (z domu Brück), doktor filozofii w Saarbrücken.

0x01 graphic

"Edyta wiedziała, że nigdy bym nie odstąpiła od mojej wiary żydowskiej i przez całe życie bardzo skrupulatnie pilnowała się, by mnie od niej nie odciągać. Tylko w ten sposób mogła się ostać nasza przyjaźń. Nie zamykała się też wobec moich problemów estetycznych, jak zresztą nigdy, nawet w ciągu swojego życia w Karmelu, nie zamykała się przede mną ani nie odnosiła się do mnie z rezerwą. Z przejrzystą otwartością oddawała się swym przyjaciołom, widziała jasno ich pracę i życie. Szukała, w czym mogłaby im pomóc. Ponieważ sama była otwarta, każdy się przed nią łatwo otwierał. Praktykowała szczerą krytykę, która jednak nie raniła, lecz dopomagała, gdyż Edyta nie podkreślała własnej wyższości. Jej szczere odkrywanie przed tymi, którzy do niej przychodzili; własnych doświadczeń, czyniło spotkanie z nią jedynym w swoim rodzaju przeżyciem. Szła po swojej drodze samotna, lecz ktokolwiek przed nią stanął, znajdował w niej pomocnika i towarzysza. Nie istniało dla niej nic, co mogłoby dzielić. Usuwała na bok różnice społeczne i wszystkie inne, odnosząc cale swoje działanie do Wiekuistego".

Gertruda Hoebner

0x01 graphic

"(...) Była uosobieniem prostoty i naturalności. Pozostała w pełni kobietą o subtelnej, owszem, macierzyńskiej wrażliwości (...) Obdarowana mistycznie w prawdziwym tego słowa znaczeniu, nie miała w sobie nawet pozorów sztuczności czy wyniosłości. Była prosta z prostymi, a uczona z uczonymi bez jakiejkolwiek wyższości; z szukającymi była szukająca i chciałoby się niemal dodać: z grzesznymi -grzeszna.

(...) Edyta Stein odznaczała się niezwykłą prostotą: zupełnie jasna, przejrzysta dusza, podatna na każde tchnienie łaski, bez cienia lęku. Słowa o niej mogą raczej zniekształcić, niż ukazać jej charakter. Pierwsza śmiałaby się z pobożnej przesady swych wielbicieli. (...) Na zewnątrz nic nie zdradzało głębi jej duchowego życia, chyba tylko doskonała harmonia między przymiotami serca i umysłu, powaga wobec problemów czasu i żywe zrozumienie oraz współczucie dla innych. Emanowała z niej przede wszystkim cisza i spokój. Stała po tamtej stronie spraw. Z przyjemnością odnoszę do niej słowa, którymi brewiarz zakonny określa taki duchowy spokój: fuit et ąuietus. Tak, i ona trwała w spokoju. Nie leżało w usposobieniu tej skromnej kobiety odsłaniać najgłębsze tajemnice serca. W listach pisaliśmy sobie o rzeczach zaledwie zasługujących na wzmiankę. (...)."

Rafał Walzer OSB, opat Beuron.

0x01 graphic

"Rzeczywiście dała nam wszystko. Byłyśmy jeszcze bardzo młode, ale żadna z nas nie zapomni oczarowania jej osobowością. Dla nas, będących w krytycznym wieku, była dzięki swej postawie wzorem. Nie potrafiłabym powtórzyć żadnej jej maksymy, może nie tyle dlatego, iż jej nie zapamiętałam, ale raczej dlatego, że była cichą, milczącą kobietą, która prowadziła innych samym swym istnieniem. Gdy krytykowała, dobro i sprawiedliwość były połączone w sposób doskonały."

Jedna z uczennic

0x01 graphic

"Kto tylko mógł zetknąć się z tą kobietą, czy to w kontaktach osobistych, czy w salach, w których wygłaszała żywe i klarowne wykłady, ten nigdy nie zapomni twarzy rozjaśnionej wewnętrznym spokojem. Największe wrażenie w jej postaci robiło połączenie niezwykłej skromności z niezależnością duchową i pełna siły harmonia płynąca z tego połączenia. W jej późniejszym życiu mimo welonu karmelitańskiego spoglądała na nas twarz, której głębia nasycona była taką prawdą, taką powagą i takim cierpieniem, że dostrzec w niej można było doczesne i wieczne oblicze człowieka."   

Marie Lorraine, Leuven, 15.08.1947.

 0x01 graphic

  Świadectwa z obozu:

" Wśród więźniów obozu w Westerbork Edyta Stein wyraźnie wyróżniała się wielkim spokojem i opanowaniem. Trudno opisać krzyki, skargi i zdenerwowanie świeżo przybyłych. Edyta Stein chodziła pośród kobiet, niosąc pociechę, pomoc i uspokajając jak anioł. Wiele matek było bliskich obłędu; całymi dniami siedziały patrząc przed siebie w niemej rozpaczy, nie troszcząc się o swe dzieci. Edyta Stein zajmowała się małymi dziećmi, myła je i czesała, pielęgnowała i zdobywała dla nich pożywienie."     Juliusz Marcan

"Wielka różnica pomiędzy Edytą Stein a pozostałymi siostrami polegała na tym, że ona była milcząca. Odnosiłam wrażenie, iż była głęboko zasmucona, jednak nie przerażona. Nie umiem tego lepiej wyrazić, ale wydawało się, iż dźwiga tak wielki ciężar cierpienia, że nawet gdy się uśmiechała, to napawało to jeszcze większym smutkiem. Nie rozmawiała prawie wcale, spoglądała tylko często z niewypowiedzianą troską o swą siostrę, Różę. Kiedy to piszę, przychodzi mi na myśl, że przewidziała to, co ją i innych ludzi czekało."     Pani Bromberg

"Gdy spotkałem tę kobietę w obozie Westerbork, wiedziałem od razu, że jest to naprawdę wielki człowiek. W tym kotle czarownic, jakim był ów obóz, żyła przez kilka dni, chodziła, rozmawiała i modliła się niby święta. Tak, taka właśnie była. Obraz starszej kobiety, która wyglądała tak młodo i była taka prawdziwa i taka autentyczna. Podczas jakiejś rozmowy powiedziała: "Świat składa się z sił przeciwstawnych. W ostatecznym rozrachunku nie pozostanie jednak nic z owych przeciwieństw. Przetrwa jedynie wielka miłość." (...) Rozmowa z nią była podróżą do innego świata. W takich chwilach Westerbork przestawał istnieć. (...) Gdy już nie było żadnej wątpliwości, że Edyta Stein zostanie wraz z innymi więźniami odtransportowana gdzieś dalej, zapytałem ją, kogo mam o tym powiadomić i w jaki sposób mógłbym jej pomóc. Może powinienem zatelefonować do jednego z zaufanych żandarmów w Utrechcie. - Nie - odpowiedziała. - Niech pan tego nie robi. Dlaczego ja albo nasza grupa mielibyśmy być wyjątkiem? Czyż nie na tym właśnie polega sprawiedliwość, byśmy nie odnosili korzyści z tego, iż zostaliśmy ochrzczeni? Gdybym nie dzieliła losu z innymi, moje życie byłoby jak unicestwione."     Pan Wielek

0x01 graphic

Kolejnym etapem spotkania będzie wykonanie wspólnie z grupą herbu błogosławionej i sformułowanie hasła .

  1. ŚWIĘTYMI BĄDŹCIE

W jaki sposób bł. Edyta słuchała Słowa Bożego?

Przez co Bóg do niej mówił?

Jak my słuchamy Słowa Bożego?

PODSUMOWANIE WE WSPÓLNOCIE STOPNIA:

Konkurs biblijny ze znajomości przypowieści Jezusa.

0x08 graphic

0x08 graphic

Dzień 9 - Niesienie krzyża

1. TAK UCZY SŁOWO BOŻE

Łk 10, 30-37 (Miłosierny Samarytanin)

Fragment ten ma nam ukazać co to znaczy być miłosiernym. Jeżeli jest to konieczne warto przedstawić ten fragment.

Co stałoby się z człowiekiem, gdyby ktoś mu nie pomógł ?

Dlaczego dwie pierwsze osoby nie pomogły rannemu ?

Jak wy zareagowalibyście, gdybyście na swojej drodze napotkali rannego ?

2. PTZYKŁAD ŚWIĘTYCH

Błogosławiona Aniela Salawa

Przyszła na świat w rodzinie chłopskiej 9września 1881 roku w Sieprawie. Jej rodzice mieli liczne potomstwo. Jako dziecko była nerwowa i bardzo wrażliwa. Później stawała się cicha, skupiona i grzeczna. Od najmłodszych lat wiele się modliła i była bardzo pracowita. Od dwunastego roku życia musiała pomagać w pracy przy gospodarstwie, bo starsze rodzeństwo powoli opuszczało dom rodzinny. Dla Anieli, która była zbyt słaba fizycznie praca przy gospodarstwie była zbyt ciężka i postanowiła ona wyjechać do Krakowa, do swojej siostry Teresy, aby tam szukać zatrudnienia. Przez prawie 20 lat pracowała jako służąca. W 1899 roku zmarła jej siostra Teresa i Aniela zrozumiała jak kruche jest życie. Powzięła decyzję o złożeniu ślubów czystości. Kiedy wybuchła wojna Aniela pozostała w Krakowie. Od 1916 roku było jej już coraz ciężej pracować ponieważ podupadła na zdrowiu. Ciągle pogłębiała się choroba płuc i żołądka. Zmarła w niedzielę dnia 12 marca 1922 w szpitaliku Stowarzyszenia św. Zyty.

OPOWIADANIE:

Aniela Salawa stanowi dowód, jak nawet w bardzo skromnych warunkach można zdziałać wiele dla bliźniego. W kartce jaka się zachowała z korespondencji Anieli z koleżankami, znajduje się następujące zdanie: "Pragnę bardzo, aby wam dobrze było". Pragnęła ona wszystkim czynić dobrze dla duszy i dla ciała. Brała pod swoją opiekę młode, niedoświadczone służące oraz pomagała tym, które straciły pracę. Często nie jadła obiadów, aby móc mieć czym się podzielić z bliźnimi. Miłosierdzie Salawy było szczególnie widoczne podczas wojny światowej. Często przebywała wśród rannych żołnierzy, przynosiła im żywność, przysmaki i z uśmiechem na twarzy rozdawała im te podarunki. Kiedy personel szpitalny nie mógł podołać ilości pracy pełniła różne posługi szpitalne. Nigdy nie była przywiązana do rzeczy ziemskich, nawet cały swój zarobek rozdawała ubogim.

Wymyślamy herb i zawołanie błogosławionej ( Można tu wykorzystać słowa Anieli, które często wypowiadała do swoich koleżanek: " Kocham moją służbę, bo mam w niej wyborną sposobność wiele cierpieć, wiele pracować i wiele modlić się, a poza tym niczego na świecie nie szukam i nie pragnę"

Dzień 10 - Śmierć na krzyżu

  1. TAK UCZY SŁOWO BOŻE

Łk 22, 1-23, 56 ( od wieczernika do grobu)

Jest to dosyć obszerny fragment Pisma świętego, dlatego dla lepszego zobrazowania wskazane byłoby przygotować odpowiednie obrazki, ilustracje, rysunki.

Dlaczego Jezus musiał umrzeć na krzyżu ? ( co z tego wynika dla nas? )

Można również podzielić dzieci na grupy i każda z nich zaprezentuje swój fragment.

Do czego był zdolny Chrystus, abyśmy uwierzyli w Niego?

Wypiszcie na kartkach jakie wyrzeczenia i cierpienia podjął, abyśmy my mogli być zbawieni (większość będzie pochodzić z omawianego tekstu, ale warto też zwrócić uwagę na te znane z innych fragmentów Ewangelii)

  1. PRZYKŁAD ŚWIĘTYCH

Naśladując Jezusa ofiarującego się za nas ludzie decydują się na rożne ofiary dla Jezusa i po to by innym głosić Jezusa. Jedną z takich postaci poznamy. Po skończonym opowiadaniu wyszukajcie w kartkach te, które odnoszą się do Wojciecha tak samo jak odnosił się do Jezusa.

Święty Wojciech urodził się ok. 956 roku w Libicach w Czechach. Wykształcenie otrzymał w szkole katedralnej. Święcenia kapłańskie przyjął w 981 roku, zaś w 983 roku- sakrę biskupią. Jako biskup Pragi zasłynął ze skromności, dobroczynności okazywanej biednym i chorym. W 988 roku wyjechał do Rzymu i za zgodą papieża osiadł w benedyktyńskim klasztorze św. Bonifacego. W 990 roku złożył śluby zakonne, jednak po śmierci swojego następcy wrócił do Pragi. Pod koniec 996 roku wyruszył do polski z zamiarem podjęcia pracy misyjnej. Bolesław Chrobry zdecydował się go posłać do pogan zamieszkujących teren Prus. Fakt przybycia od nieprzyjaznego dworu Bolesława sprawił, że misjonarzy przeprawiono przez rzekę na stronę polską, ostrzegając, aby nie wracali, gdyż stracą życie. Jednak po 5 dniach - 23 kwietnia 997 roku św. Wojciech zdecydował się ponowić wyprawę. Po odprawieniu Mszy św., odpoczywali i podczas odpoczynku napadł na nich oddział pruski. Św. Wojciecha przebito siedmioma włóczniami, odcięto głowę, ciało wrzucono do pobliskiej rzeki. W 999 roku papież dokonał kanonizacji św. Wojciecha.

Herb i zawołanie świętego - z uwzględnieniem jego ofiary za wiarę w Jezusa.

  1. ŚWIĘTYMI BĄDŹCIE

Wiara w Jezusa, także w życiu dziecka związana jest często z jakąś ofiarą. Podajcie przykłady.

Jedną z takich ofiar - chętnie podejmowaną możecie Bogu oddać za misjonarzy, którzy dziś głoszą Jezusa innym.

PODSUMOWANIE WE WSPÓLNOCIE STOPNIA:

Każda grupa podejmuje dziś jedno wyrzeczenie, które ofiaruje Bogu za misjonarzy. Napisze list do misjonarza informując o podjętym dziele. Moderatorka może przedstawić sylwetkę misjonarza, do którego zostaną skierowane listy.

ŚW. WOJCIECH SŁAWNIKOWIC (OK. 956-997)

Z baśni rodem

Dzieckiem będąc, dzieckiem siedmio- czy ośmioletnim, zawistnym okiem spoglądałem na skarb, który trzymał w swoich szpargałach pewien chłopak z klasy. Niechętnie tylko i z rzadka, przymuszony ciągłym nagabywaniem, wydobywał go z szuflady i pokazywał innym. Aż raz stał się cud prawdziwy: ubłagałem go, przysięgając na wszystkie świętości, że oddam, by użyczył mi owej drogocennej rzeczy na całe popołudnie, do wieczora. Chodziło o stare -może przedwojenne, może jeszcze wcześniejsze - wydanie Wieczorów pod lipą Lucjana Siemieńskiego z olśniewającymi (nas, niedorostków) kolorowymi rycinami. Dziś zapewne trudno zrozumieć taką magię i takie pożądanie, jakie ogarniało na widok tej rozpadającej się już w szwach i nieco postrzępionej książeczki. Wtedy jednak, u końca lat pięćdziesiątych, nikomu z nas nie śniła się nawet bajka o telewizji i plastikowym blichtrze mas-kultury, a w prowincjonalnych umysłach, może zresztą we wszystkich polskich umysłach, trwał ciągle - mimo komunizmu, mimo okrucieństw okupacji i wojny - dobry wiek XIX z jego naiwnymi dziejowymi mitami. Wtedy też ów historyczny Siemieńskiego elementarz, napisany „dla ludu”, był - ciągle jeszcze - naszym elementarzem.

Gdzieś u początku dziełka Siemieńskiego stała opowieść o świętym Wojciechu. Szczegółów jej nie pamiętam, a do Wieczorów pod lipą nie chcę teraz zaglądać, by nie ulotnił się mit - tamten cokolwiek smętny i cokolwiek oszałamiający sen, tamten czad umysłu. W każdym razie z opowieści o świętym Wojciechu została w moim mózgu historia o „wdowim groszu”, zilustrowana zresztą dokładnie stosowną ryciną. Dziś wiem oczywiście, że było to obiegowe nawiązanie do ewangelicznej perykopy, do przypowieści Chrystusa o groszowym majątku ubogiej wdowy. Jednak relacja o wykupieniu ciała męczennika z rąk pogańskich okrutników pruskich nabrała dzięki temu barwy niezwykłej, krzepiącego koloru Transcendencji: oto bowiem z Bożej mocy, za sprawą cudu - co można było dokładnie zobaczyć na obrazku - wystarczyło dla wykupu, by na szalę, zamiast równoważnej świętym zwłokom masy złotego kruszcu, padł jeden jedyny grosz wdowi. To więc, według opowieści z Wieczorów, miało tak przerazić niecnych, zbrodniczych Prusów, że zbiegli w panicznej trwodze w swoje knieje, nie żądając już żadnej zapłaty.

Inną cudu odmianę, inną baśń nabożną, przedstawił natomiast wielebny ksiądz Skarga, czyniąc zresztą srebro środkiem wymiany: „Nie żałował się na tak wielką utratę pan on pobożny [tj. Bolesław Chrobry - Z.M.], wiedząc, jako go Pan Bóg w wielkich a sławnych zwycięstwach za przyczyną tego świętego szczęścił, nad wszytki skarby nadrożej sobie członki, w których Duch Święty przemieszkiwał, i pałac Boskiego przebywania poczytając, zebrał wielką kupę srebra i posłał do Prus. Ale Pan Bóg nabożeństwo i chęć pobożną Bolesławową cudem wielkim uczcił i swego męczennika zasługą wsławił, bo ciało ono tak się lekkie na wagach stało, iż barzo mało srebra wzięło” (Piotr Skarga SJ, Żywoty świętych polskich, Kraków 1987, Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy, s. 50).

Ów cud z opisu Siemieńskiego, ów radykalny objaw świętości w jej nadświatowym splendorze i w jej dramacie mrocznym, w jej fascinans i w jej tremendum, nie miał oczywiście żadnej podstawy w faktach, żadnej osnowy w najwcześniejszej, pierwotnej legendzie: „Święty zaś męczennik - pisze bowiem Gali o Wojciechu - płonąc ogniem miłości i pragnieniem głoszenia wiary, skoro spostrzegł, że już nieco rozkrzewiła się w Polsce wiara i wzrósł Kościół święty, bez trwogi udał się do Prus i tam męczeństwem dopełnił swojego zawodu [kronikarz nawiązuje tu do Pawiowej idei agonu, czyli słów z Drugiego Listu do Tymoteusza, 2 Tm 4, 7: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem” - Z.M.]. Później zaś ciało jego Bolesław wykupił na wagę złota od owych Prusów i umieścił [je] z należytą czcią w siedzibie metropolitalnej w Gnieźnie” (Anonim tzw. Gali, Kronika polska, przełożył Roman Gródecki, opracował, przypisami i wstępem opatrzył Marian Plezia, Wrocław 1989, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, s. 20).

Lecz ja - niezależnie od późniejszych lektur i doświadczeń -nie umiem myśleć o świętym Wojciechu inaczej niż w feerycznych obrazach, jakie stoją u początku polskiej baśni dziejowej. Starej baśni w chrześcijańskim i etnocentrycznym wydaniu. Ale trzeba też o nim pomyśleć historycznie, zobaczyć go w powięzi dziejów.

Dwa sprzeczne zeznania: polityka i służba Boża

We fragmencie Bogurodzicy (Bogurodzica, w: Brat Słońca. Antologia poezji polskiej o świętym Franciszku z Asyżu. W siedemset pięćdziesiątą rocznicę śmierci Świętego, opracował Wacław Marian Michalczyk OFM, wstępem opatrzył Marek Skwarnicki, Kraków - Asyż 1976, Prowincja Matki Bożej Anielskiej Zakonu Braci Mniejszych, s. 36) pochodzącym z czwartej ćwierci XVI stulecia znalazł się taki oto skrótowy zapis losów świętego Wojciecha:

Biskup święty Wojciech Wziął do Polski pośpiech, [A] niewierni Prusowie Zabili ji przy sobie.

Oczywiście akcenty zostały rozłożone w tym urywku pieśni w szczególny sposób, z podkreśleniem śmierci „biskupa świętego” z rąk „niewiernych” pogan pruskich. Cóż jednak znaczyły słowa, dosyć topornie zresztą zrymowane, że męczennik „wziął do Polski pośpiech”? Z tekstu Galla nie wynika bowiem nic takiego. I nie ma w jego kronice wcale mowy o jakimś „pośpiechu”, wręcz przeciwnie - o bolesnej i „długiej wędrówce”: „On to [czyli Chrobry - Z.M.] również, gdy przybył doń św. Wojciech, doznawszy wielu krzywd w długiej wędrówce, a [poprzednio] od własnego buntowniczego ludu czeskiego - przyjął go z wielkim uszanowaniem i wiernie wypełniał jego pouczenia i zarządzenia” (Anonim tzw. Gali, s. 20).

Była to zatem odyseja - z wszystkimi jej strasznymi klęskami życiowymi i szlachetnymi tęsknotami, z tragediami i tryumfami. Była to wędrówka meandryczna i bohaterska - poprzez dramatyczne zakola ówczesnej polityki, z jej łatwością bezpośredniego fizycznego gwałtu (jako instrumentu i zarazem ekspresyjnego symbolu władzy), zastępowania siły dyskursu dyskursem siły - ku średniowiecznemu ideałowi świętości. Wędrówka, jak się miało okazać, skuteczna. Wędrówka z tronów na ołtarze, w której - mogłoby się wydawać - Wojciechowi udało się przezwyciężyć antynomię między profanum a sacrum, między polityką a służbą Bogu.

Był to jednakże zarazem, czas miał to pokazać, tylko pozór, tylko złuda, za którą przyszły męczennik i święty gonił bezskutecznie, śniąc o chrześcijańskim ideale. Nie było po temu miejsca, nie było dni właściwych, nie było autonomii odpowiedniej dla wewnętrznej, głębokiej wiary - pośród historycznej kipieli, w gąszczu gwałtownych wypadków, jakie towarzyszyły temu, co można nazwać „świtem” środkowoeuropejskich narodów albo, inaczej i wyraźniej, w gwarze uczonych, kształtującym ostatecznie oblicze i granice Zachodu „powstaniem «nowego chrześcijaństwa» na wielkich obszarach słowiańsko-węgiersko-skandynawskich” (Jerzy Kłoczowski, Mlodsza Europa. Europa Środkowo-Wschodnia w kręgu cywilizacji chrześcijańskiej średniowiecza, Warszawa 1998, Państwowy Instytut Wydawniczy, s. 484). Nie istniało w tym świecie nic gotowego, nic stabilnego. Żadne struktury w nim nie okrzepły na tyle jeszcze, by nie runąć z dnia na dzień. Żadne „nisze” dla duchowego życia nie mogły się tu pojawić. Tym bardziej wtedy, gdy - jak w przypadku Wojciecha - zamierzało się dokonać radykalnej chrześcijańskiej transgresji: przejść od wewnętrznej ascezy i pobożności wprost ku zewnętrznej misji, ku chrystianizacji pogan, naiwnie odrzec się insygniów władzy książęcej i biskupiej na rzecz laski wędrowca i odkupiającego słowa. Wojciech był - przypomnę - z książęcego rodu, rodu książąt libickich, władających terenami położonymi nad górną Łabą, na których ścierały się wpływy niemieckie, polskie i czeskie. Od północy państewko libickie graniczyło z ziemiami śląskimi, od południa -z domeną praskich Przemyślidów. I to na jej rzecz właśnie Libice, księstwo plemienne z własną mennicą i z własnym kościołem Mariackim pośród stołecznego grodu, traciło stopniowo niezależność. Już więc w czasach Sławnika, ojca Wojciecha i krewnego cesarskich Ottonów (Ludolfingów), było ono jedynie - wprawdzie z dużym zakresem autonomii - dziedziną Pradze podporządkowaną.

To oczywiście Przemyślidom nie wystarczało. Ich apetyty były duże, bardzo duże, ale mogły kierować się jedynie na północ - nie ku potężnym krajom niemieckim, nie ku zbyt obcym etnicznie i zbyt silnym Węgrom. Chcieli więc sięgnąć po utracony Kraków, a poprzez Libice właśnie - po Śląsk. I dalej jeszcze zapewne: po Gniezno, Poznań, Mazowsze. Chcieli też odzyskać, przy silnym powiązaniu z Niemcami, symboliczną i zarazem faktyczną rolę pierwszego spośród „nowych” narodów chrześcijańskiej Europy. Tymczasem oczywistym profitentem owego środkowoeuropejskiego „świtu” stało się państwo pierwszych Piastów - m.in. z powodu rozmaitych błędów, jakie popełnili Przemyślidzi, pragnąc zawładnąć Libicami i zniszczyć ród Sławnikowiców. Nadto ów zysk piastowski i przegrana Przemyślidów okazały się na tyle trwałe, że nie zachwiały nawet nimi tak traumatyczne wydarzenia w państwie polskim, jak zupełny upadek monarchii i reakcja pogańska za Mieszka II oraz Kazimierza Odnowiciela czy późniejsze rozbicie dzielnicowe.

W skrócie taki bilans zysków i strat można ująć w ten sposób: „Czechy powstały ze zjednoczenia plemion słowiańskich wokół Pragi i dynastii Przemyślidów. W VIII w. docierało tu chrześcijaństwo i zachodniołacińskie, i w postaci liturgii słowiańskiej. Książę Bożywój wraz z żoną Ludmiłą i synem Spitygniewem zostali ochrzczeni przez arcybiskupa Metodego, ale Spitygniew po śmierci ojca deklarował w Ratyzbonie swe związki z cesarstwem. W X w. opcja łacińsko-zachodnia przeważyła zdecydowanie, mimo widocznych także śladów tradycji słowiańskiej. Dwa męczeństwa członków dynastii, uznanych potem za świętych, podniosły z biegiem czasu prestiż Przemyślidów i ich państwa. Ludmiła, pobożna żona Bożywoja, została zamordowana przez reakcję pogańską, której przewodziła Drahomira, żona jej własnego wnuka [Wratysława I - Z.M.]. Z kolei syn Drahomiry, książę Wacław (921-929), przywrócił porządek chrześcijański tak gorliwie, że wywołało to sprzeciw, który doprowadził do zamordowania młodego, pobożnego władcy [wyniesionego wkrótce zresztą na ołtarze - Z.M.]. Jego brat, Bolesław (929-971), w sojuszu z Niemcami rozszerzył granice i umocnił państwo. Małżeństwo córki Bolesława, Dobrawy, z księciem polskim Mieszkiem w 965 r. doprowadziło do bliskiego sojuszu polsko-czeskiego i chrztu Polski. Chrystianizacja Czech postępowała bardzo powoli. Cały kraj przynależał początkowo do diecezji w Ratyzbonie nad Dunajem, dopiero w 973 r. utworzono biskupstwo w Pradze, przyłączając je - decyzją cesarską - do arcybiskupstwa w Moguncji. Czechy aż do XIV w. musiały czekać na własną metropolię [uzyskały ją zresztą tylko dzięki żmudnym staraniom swojego króla, który był zarazem cesarzem i pochodził z niemieckiego rodu Luksemburgów - Z.M.]. Drugim z kolei biskupem Pragi został św. Wojciech. Trudności, z jakimi ten człowiek nieprzeciętnej kultury i wrażliwości spotykał się podczas pełnienia funkcji biskupich, nieźle oddają stan społeczeństwa w trudnym procesie przechodzenia od pogaństwa do chrześcijaństwa” (tamże, s. 46-47).

W porównaniu z Czechami polski zysk, mimo późniejszej niźli czeska chrystianizacji, wydaje się oczywisty. Nawet biskupstwo w Poznaniu - od razu niezależne od niemieckiej archidiecezji w Magdeburgu, mimo jej twardych i długo ponawianych roszczeń, i poddane bezpośrednio papieżowi (najprawdopodobniej więc uznane za misyjne) - było tworem wcześniejszym niż praskie. A zupełna już niezależność od roszczeń Kościoła niemieckiego, dzięki błyskawicznemu utworzeniu metropolii gnieźnieńskiej, właśnie za sprawą męczeńskiej śmierci Wojciecha Sławnikowica, przyszła o kilkaset lat wcześniej niż czeska, wielce już zresztą spóźniona: z racji silnej germanizacji elit tego kraju i jego Kościoła, z racji inkorporowania - od samego początku - królestwa Czech w imperialne feudum, w instytucjonalne struktury Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.

„Polska - pisze historyk - pojawia się w latach sześćdziesiątych X w. jako duże i silne państwo między Odrą i Narwią. Chrzest księcia Mieszka I, poprzedzony małżeństwem z Dobrawą czeską w 965 r., odbył się w 966 r. w związku ze zbliżeniem państwa polskiego do Czech i cesarstwa. Był ostrzeżeniem dla pogańskich plemion nadbałtyckich. W 968 r. utworzone zostało biskupstwo polskie podległe bezpośrednio papiestwu, co uznać można za szczególny sukces Mieszka. Ostatni akt Mieszka przed śmiercią w 992 r. świadczy o jego woli umocnienia niezależności młodego, stworzonego zaledwie w ciągu kilku dziesięcioleci, organizmu państwowego. Chodzi o tak zwany akt Dagome iudex; Dagome to prawdopodobnie po prostu przekręcone przez pisarzy rzymskich imię chrzestne Mieszka, Dagobert. Aktem tym Mieszko-Dagobert ofiarowuje swe państwo, rozszerzone w stosunku do 966 r. o Śląsk i Małopolskę, bezpośrednio papiestwu. Prawdopodobnie mamy tu do czynienia z pierwszym w ogóle aktem donacji państwa na rzecz, jak to wtedy ujmowano, świętego Piotra. Chodziło, jak można się domyślać, o potwierdzenie naszych granic, pewną ochronę przed wyłączną protekcją cesarską, wreszcie o własną prowincję kościelną. Taką prowincję uzyskała Polska w kilka lat później, za rządów syna Mieszka, Bolesława Chrobrego (992-1025), w niesłychanie sprzyjających okolicznościach. Męczeńska śmierć biskupa praskiego Wojciecha w 997 r. miała tu szczególne znaczenie. Wojciech, nie mając możliwości powrotu do Czech, gdzie wymordowano jego rodzinę, znalazł oparcie na dworze Bolesława i stąd wyruszył w swą ostatnią podróż po męczeństwo gdzieś nad Bałtykiem. W czasie długich pobytów za granicą, zwłaszcza w Rzymie, biskup Pragi dał się poznać ludziom elit ówczesnego chrześcijaństwa zachodniego jako człowiek wyjątkowej świętości; młody cesarz Otton III, jak i uczony papież Sylwester II (999-1003) mieli dla niego najwyższe uznanie. Śmierć Wojciecha wstrząsnęła nimi, zwracając zarazem uwagę na kraj, z którym męczennik związał się w ostatnich latach życia; starania Chrobrego, który wykupił ciało Wojciecha i złożył je w Gnieźnie, znalazły w tej sytuacji dobry grunt. Już w 999 r. papież kanonizował biskupa Wojciecha i jednocześnie w porozumieniu z cesarzem utworzył arcybiskupstwo dla Polski z bratem św. Wojciecha, Radzimem-Gaudentym, na czele. Otton III udał się wczesną wiosną 1000 r. do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie i tu ogłosił rzymskie postanowienia. Arcybiskupstwo gnieźnieńskie objęło biskupstwa w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu, po kilku latach włączono do niego i diecezję poznańską, istniejącą od 968 r. [...] Kościół zbudowany w Polsce w ciągu kilkudziesięciu lat rządów Mieszka I, Bolesława Chrobrego i Mieszka II został w ogromnej części zniszczony wskutek buntów społecznych i reakcji pogańskiej lat trzydziestych-czterdziestych XI w. Później, za Kazimierza Odnowiciela i Bolesława Śmiałego, trzeba było dokonać gruntownej odbudowy, ale własna metropolia utrzymała się” (tamże, s. 47-48).

„Królewskość - komentował wcześniej historyk inny - była w świecie rzymskokatolickim instytucją nową i jego własną. Wątkiem, z którego się rozwinęła, było dawne księstwo, którym się rządziły narody pogańskie; ale razem z przyjęciem chrztu udostojniła i wzmogła się władza książęca nowym elementem władzy: przybyło zwierzchnictwo świeckie nad duchowieństwem; zaś wyrazem tego zwierzchnictwa było prawo królewskie inwestytury biskupów i opatów, przyznane królom jako władcom chrześcijańskim. Rozwój historyczny zachodniej i środkowej Europy podniósł z biegiem czasu szereg dawnych księstw pogańskich do nowej godności królewskiej. Nie było w tym ani kolei, ani chronologicznego następstwa, bo korona królewska nie mogła być jakoby nagrodą za przyjęcie chrztu. Zależało to raczej od tego, o ile narody nowo chrzczone miały lub nie miały dosyć mocy do utrzymania własnego i niezawisłego państwa. [...] Aby jednak być królestwem, do tego potrzeba było, wedle ówczesnych pojęć, oprócz odpowiedniej mocy państwowej - jeszcze i samodzielności kościelnej. Nie można było mieć pretensji do korony, jeżeli się nie było osobną, tj. samodzielną prowincją kościelną, podległą samej tylko Stolicy Apostolskiej przez własnego arcybiskupa metropolitę. Wynikało to z wielorakich powodów. Nie mówię już o tym, że w państwie, powiedzmy - w księstwie, gdzie nie było arcybiskupa, lecz tylko biskup, nie można było odprawić koronacji; albowiem biskupi, chociaż mieli prawo włożenia korony na głowę królewską przy solennych uroczystościach, nie mieli jednak prawa dokonania obrzędu koronacyjnego przez pomazanie. Wynikało stąd, że kandydat do korony musiałby udać się o koronację do swego metropolity - rezydującego w sąsiednim państwie, który jednak nie odprawiłby koronacji bez przyzwolenia swego zwierzchniego pana. A gdy między sąsiadami były zwyczajnie interesy sprzeczne, więc o przyzwoleniu nie było co myśleć. [...] Gdzie więc nie było własnej prowincji kościelnej, tam biskup czy biskupi musieli wyjeżdżać po konsekrację i na synody poza granice swego kraju, za czym też wchodzili z całym duchowieństwem swoich diecezji w związki wielorakiej zależności nie tylko względem metropolity, ale i tego państwa, gdzie była metropolia. A że duchowieństwo było zawsze poważnym, a czasem i prze-ważnym elementem potęgi państwowej, więc łatwo zrozumieć, że tam, gdzie ten element nie był związany wyłącznie tylko z własnym krajem, tam też nie mogło być mowy o pełnej niezawisłości państwowej. [...] Najwybitniejszy przykład zależności razem kościelnej i państwowej był w Czechach. Diecezja praska, czyli całe księstwo czeskie, podlegała metropolii mogunckiej” (Tadeusz Wojciechowski, Królestwo Polskie i koronacja Boleslawa II, w: Szkice historyczne XI wieku, wstęp i opracowanie Aleksander Gieysztor, Warszawa 1970, Państwowy Instytut Wydawniczy, s. 148-151).

Ujawniło się to już dramatycznie w 1041 roku, podczas buntu księcia czeskiego Brzetysława przeciw cesarzowi i arcybiskupowi mogunckiemu: biskup praski, według Kroniki Kosmasa, musząc dokonać wyboru między lokalnym władcą z dynastii Przemyślidów a tymi, którym zawdzięczał inwestyturę, zdradził i uszedł potajemnie nocą do obozu niemieckiego.

Taki był mniej więcej rezultat czeskiego błędu, a polskiej dale-kowzroczności w związku ze sprawą świętego Wojciecha (i nie tylko). Mowa oczywiście - na razie - o męczeństwiejako fundamencie i spoiwie polskich struktur kościelnych. Ale śmierć i kanonizacja świętego, jak wiadomo, były także podstawą oraz instrumentarium dzieł państwowych - sakralnego przejścia od mitry do korony, od księstwa do królestwa.

Nim jednak Wojciech Sławnikowic złożył głowę, by - wcale o tym nie myśląc, wcale tego nie przypuszczając - dać „nowy początek” polskiemu Kościołowi i polskiemu państwu, odbył on długą drogę.

Przyszedł na świat jako szósty syn księcia Sławnika i pobożnej Strzeżysławy (najbliższy mu duchowo brat Radzim, siódmy syn Sławnika, był jego bratem przyrodnim). Przewidywano dlań być może drogę wojownika, wojskowego przywódcy, na co według hagiografów wskazuje imię, dające się wyłożyć - jak przypuszcza Skarga (choć ja nie wiem, co sądzić o takiej etymologii) - jako „wojsko ciesząc”. Rychło jednak gwałtowna choroba, z przekarmienia mlekiem, pokrzyżowała te plany i „od płaczącej matki” został Wojciech ofiarowany, w libickiej świątyni Mariackiej, Matce Bożej. „Będąc niemowlęciem zachorzał i żałość niemałą rodzicom uczynił, którzy pragnieniem zdrowia jego ściśnieni, pociechy swej doczesnej w nim odstąpili, a Panu Bogu na służbę go poślubili, woląc raczej żywym go między sługami kościelnymi widzieć, niż na smętną śmierć jego patrzyć. I nieśli go na poły umarłego do ołtarza Przeczystej Matki Bożej Maryjej, prosząc, aby Ona na służbę Synowi swemu nowego a maluczkiego sługę przykazała, a zdrowie mu do tego zjednała. Nie omieszkając dzieciątko ozdrowiało. Anielska i nasza Cesarzowa świętą przyczyną swoją i cudem onym naznaczyła sługę wielkiego Panu Bogu” (Skarga, s. 37).

Owo cudowne piętno „anielskiej i naszej Cesarzowej” było znakiem nie do odparcia. Znakiem, który trzeba było nieść na sobie już od najwcześniejszego dzieciństwa. Zaraz więc potem, ledwie przyszły święty odrósł nieco od ziemi, były stosowne nauki: najpierw przy kościele w Libicach, później już w szkole katedralnej magdeburskiej (założonej przez cesarzową Teofanię, matkę Ottona III), do której został oddany, gdy miał lat szesnaście. Nie szło to łatwo, natura stawiała opór. Młody książę był młodzieńcem niespokojnym, z wszystkimi tego konsekwencjami, aż do ucieczki i buntu. Ale też i pojętnym. Miało to razem przedziwne skutki: zdarzało się więc, że chłostany, zgodnie ze zwyczajem, przez nauczyciela za krnąbrność wywrzaskiwał swój ból i gniew aż w trzech językach - po łacinie, słowiańsku tudzież w dialekcie saskim. Szkoła magdeburska dała Wojciechowi nie tylko wiedzę, ale i uczoną łacińską ogładę, I - w odróżnieniu od peryferyjnych Libic - wprowadzała go po trosze w świat kultury Zachodu. W Magdeburgu otrzymał także Wojciech bierzmowanie z rąk arcybiskupa Adalberta, który obdarzył go z tej okazji swoim własnym imieniem (Adalbert/Albert nie jest więc, jak się czasem uważa, zachodnim odpowiednikiem imienia Wojciech; dodać też należy, że nie znamy imienia chrzestnego Wojciecha, tylko jego imię rdzenne, „pogańskie”).

Wreszcie po dziewięciu latach nauki mógł opuścić Magdeburg: zdołał się zatem pożegnać jeszcze z umierającym ojcem. A wkrótce po śmierci Sławnika przybył do Pragi, aby przyjąć wyższe święcenia kapłańskie i rozpocząć kościelną karierę. Była to najpierw - z racji pochodzenia i stosownej ogłady - kariera młodego panka, niewiele przejmującego się swym kapłańskim stanem, skłonnego do próżniactwa i goniącego za materialną „ułudą”. Co znaczyło - jak mówi żywotopisarz - „na Pana Boga mało wspomnieć, rozkoszy marnej kosztować, a z rówienniki biesiad używać i ine pochlebstwa a zwodzenia tego świata przyjmować” (tamże, s. 38). Wzór stanowił tutaj zresztą sam Thietmar (Dytmar), pierwszy biskup praski, nie stroniący od uciech „tego świata”. Ale w styczniu 982 roku biskup ciężko zachorował i, umierając, popadł w rozpacz. Jął się też kajać publicznie z powodu swego niegodnego zachowania, z racji swej skłonności do użycia i swych duszpasterskich zaniedbań. Jął żałować za winy i wołać, „że go czarni czarci do piekła wlekli” (tamże, s. 38). Jął wykrzykiwać wreszcie: „Niczego innego nie znają ani nie czynią, jeno to, co palec szatański zapisał w ich sercach!”. Było to dla Wojciecha dramatyczne doświadczenie (każdy ma swoje mane thekel fares i każdy po swojemu je czyta), które sprawiło zaraz, że „okryty włosianym worem, z głową posypaną siwym popiołem, obchodził kościoły”. Rozdawał też, zgodnie z wszelkimi wymogami średniowiecznego theatrum pokuty, własne mienie ubogim i polecał się - w kornej, żarliwej modlitwie - Panu Bogu. Stało się to już w noc po śmierci biskupa, gdyż ów, porzucając na zawsze ziemski padół z jego wszystkimi pokusami, taki „wielki mu gwóźdź w serce wbił” (tamże, s. 38-39), że trzeba było natychmiast go wyrwać, natychmiast oczyścić się z grzechu. Wojciech zatem „ukrócił obyczaje swoje i w klubę je bogobojności wprawił” (tamże, s. 39).

Tak dramatyczna i spektakularna katharsis była czymś niezbędnym, by w czystości duszy i ciała objąć po Thietmarze biskupi stolec, na który go „Czechowic” posadzili - ,jako swoje krew i zacnego, uczonego a cnót pełnego człowieka. [...] Po którym obieraniu klerycy, którzy czarta z ciała ludzkiego wyganiali, tak wołającego słyszeli: «Biada mnie, już się tu zostać nie mogę, bo dziś obran jest biskup, sługa Chrystusów, którego się bać muszę» (tamże, s. 39).

Mimo więc, że Wojciech nie spełniał kanonicznego wymogu, to znaczy: nie miał jeszcze trzydziestu lat, 29 czerwca 963 roku otrzymał sakrę pod „łagodnym okiem błękitu”, w Weronie, z rąk arcybiskupa mogunckiego Willigisa. Był wszak książęciem (i nieźle wykształconym kapłanem). Takie zresztą to były czasy, że prawo kanoniczne musiało ustąpić przed przywilejem urodzenia - zdarzali się wszak wówczas, z tej właśnie racji, i kilkunastoletni biskupi (czy wręcz kardynałowie wysokiego rodu, nie mający nieraz wyższych święceń kapłańskich i odpowiednich nauk). A na dodatek władający wówczas Czechami Bolesław Pobożny wolał na biskupstwie praskim Sławnikowica niż rodzonego brata - Krzyżana.

Wracając z Włoch - teatr ubóstwa musiał trwać nadal, musiał ukazywać nowy wzór duszpasterza - jechał Wojciech na marnej szkapie ze sznurową uprzężą, a u bram miasta zsiadł z konia, zdjął buty i na bosaka odbył ingres.

Z miejsca budowało to wszakże przyszły konflikt.

Raz, że nowy biskup rzucał w ten sposób moralne wyzwanie Pradze, miastu na poły jeszcze pogańskiemu, miastu z chrystianizmem wątłym i powierzchownym, żywszym tylko i bardziej autentycznym w najbliższym kręgu Wyszehradu. Wokół zaś kwitły obyczaje pogańskie i obowiązywały brutalne reguły gry, według których można było wszystko czynić jawnie i bez skrępowania, zgodnie z dyskursem siły i mamony - nawet chrześcijan i własne dzieci zaprzedawać w niewolę, nawet zabijać najbliższych, czyli „powinna krew mazać” (tamże, s. 40).

Praga była zatem największym w Europie rynkiem niewolniczym, gdzie handlowano także Słowianami, między innymi z ziem polskich. I wcale ów handel nie musiał być „podsycany przez Żydów”, nielicznych jeszcze i bez znaczenia, jak chce antysemicko nastawiony ideolog (Feliks Koneczny, Święci w dziejach narodu polskiego, Kraków-Warszawa-Struga 1985, Wydawnictwo Michalineum, s. 15), dyskretnie, bez słów, podsuwający nam skojarzenie z późniejszymi obrazami żydowskiej Pragi. Bo to nade wszystko miejscowi możnowładcy i wielcy kupcy wystawiali na targ swych słowiańskich braci, przy olbrzymim udziale i zainteresowaniu chrześcijańskich przybyszów z Niemiec (oraz egzotycznych nabywców arabskich).

Praga po staremu nie święciła niedziel i nie przestrzegała postów, po staremu oddawała cześć dawnym bogom, po staremu hołdowała magii oraz kultowi przodków, po staremu powszechnie praktykowała cudzołóstwo i wielożeństwo (monogamia, jak dziś w plemiennej Afryce, była rzeczą wstydliwą, znakiem ubóstwa i bardzo niskiej pozycji społecznej, więc jeszcze w 1039 roku surowo, choć zapewne wciąż nieskutecznie, musiał nakazać ją dekret Brzetysława I). I nawet w obrębie rządzącej dynastii, o czym świadczyły morderstwa na świętej Ludmile i świętym Wacławie, silne były tęsknoty za minionym politeizmem. Restytucja pogaństwa nie mogła być już oczywiście czymś skutecznym i trwałym, ale to, że jej próby podejmowano kilkakrotnie na tak wysokim szczeblu, musi zastanawiać.

Dwa (wracając do ingresu Wojciecha jako zarzewia konfliktu), że wjazd - wstąpienie raczej - nowego biskupa był etyczną prowokacją dla władzy, że demonstrował on jej nowy styl i wzór, radykalnie odległy, radykalnie różny od stylu oraz wzoru dotychczasowej władzy świeckiej, od jej autorytetu wyrażającego się w dyskursie siły. Była to swoista nauka także dla Bolesława Pobożnego, który nadto - w odróżnieniu od pierwszych Piastów - musiał nie tylko zmagać się, jak oni właśnie, z członkami własnego rodu, ale również lawirować pośród silnych dynastii plemiennych, takich choćby jak Sławnikowice czy Wrszowcy.

Ascetyczny styl życia, praktykowany teraz gorliwie przez Wojciecha, stał się zatem wyzwaniem - dla wszystkich. Stał się wyzwaniem dla człowieczeństwa i dla diabelstwa, gdziekolwiek się ono zalęgło. „Wróciwszy się na biskupstwo, dochody kościelne [zgodnie z prawem kanonicznym - Z.M.] na cztery części rozdzielił: jedną na kapłany i kleryki swe, drugą na ubogie, trzecią na poprawę kościołów i wykupno niewolników, czwartą na swoje wyżywienie” (Skarga, s. 39). „W dni powszednie gościł dwunastu nędzarzy na cześć dwunastu apostołów. Jednocześnie własny organizm trapił częstymi postami; nigdy syty nie szedł na spoczynek. Zazwyczaj zresztą nie dosypiał, kładł się bowiem na podłodze, z kamieniem pod głową. W jego pościeli z puchu wylegiwał się przyrodni brat Radzim albo pewien biedny ślepiec. [...] Od modlitw wieczornych do porannych, czyli od komplety do primy, zachowywał ascetyczne milczenie. Nierzadko nocami studiował księgi. Nikt tak jak on nie doświadczył, jak smakuje sercu święte czytanie, ile znaczy w oczach Boga szlachetna pieśń psalmów. Odczuł bezpośrednio łaskawość Bożą i w duszy zakosztował słodkiego Zbawiciela, którego wstawiennictwo sprowadza Ducha Świętego” (Gach, s. 33). „Wiódł żywot świętobliwy, bogactwy gardził, złoto sobie za błoto miał i rozkoszy do piekła prowadzące uderzył; to jedno jego pragnienie i staranie było, aby o Chrystusie myśląc, nic sobie innego nie smakował, niczegoż inego nie szukał. Posty gęstymi i wielkimi trapił członki swe, a modlitwa była mu chlebem powszednim, w której się ustawicznie za swoje i ludzkie grzechy Panu Bogu skruszonym sercem korzył. Wszytką się siłą starał, jakoby był złe namiętności swe i chuć, i pokusy świeckie i cielesne z serca swego wykorzenił. Znał się też na zastrzałach szatańskich i umiał z nim wojnę wieść, a korzyści cnót świętych z pokus jego dostawać” (Skarga, s. 39).

To wszystko jednak oznaczało samotność i bezsilność. Tym bardziej że wspierający dotąd biskupa Bolesław Pobożny, odczuwając ciężary życia, zaczął usuwać się powoli w cień. Aktywny był za to Krzyżan, królewski brat, któremu nie dano zasmakować biskupiej władzy. Aktywny był też Bolesław Rudy, młodszy królewski syn, znany ze swego gwałtownego charakteru i skłonności do okrucieństwa. Obaj oni weszli tedy w porozumienie z potężnym rodem Wrszowców, zapiekłymi wrogami Sławnikowiców.

A i duchowni z biskupiego otoczenia - mając za nic kościelną karność i autorytet ascetycznego, choć łagodnego biskupa, łaknąc dostatków, kariery i innych marności „tego świata”, nie stroniąc od rozpusty i pijaństwa - judzili przeciw niemu czeskich panów.

Schody świętego Aleksego

W tej sytuacji, rozgoryczony, w poczuciu słabości wobec zła moralnego i w obliczu bezkarnej przemocy możnych, postanowił Wojciech Sławnikowic uwolnić się od urzędu. Miało to dokonać się w pielgrzymce - przez Rzym - do Jerozolimy. Na Monte Cassino bowiem, w klasztorze tak samotnym i tak wyniosłym, benedyktyńscy mnisi doradzili mu duchową wędrówkę w głąb siebie, wewnętrzną pracę nad własnymi cnotami i własnym życiem godziwym, „dobrym życiem” (bo był to ten krzepki i, mimo wszelkich dramatów ludzkich i zaświatowych pragnień, jasny czas średniowiecza, kiedy jeszcze przedkładało się wyraźnie chrześcijańską ars vivendi nad chrześcijańską ars moriendi, „sztukę dobrego życia” nad sztukę „dobrego umierania”). Udał się więc z powrotem do Rzymu, gdzie papież Jan XV zasugerował mu, by - dla zdobycia wewnętrznego spokoju i dla duchowego wzmocnienia - schronił się na awentyńskim wzgórzu, w klasztorze benedyktynów pod wezwaniem św. Bonifacego i św. Aleksego. Na ów czas uspokojenia i namysłu, czas wytchnienia i kontemplacji, zawiadywanie diecezją praską powierzono prawdopodobnie Fokoldowi, biskupowi miśnieńskiemu.

Na Awentynie tymczasem Wojciech odbył roczny nowicjat, złożył śluby zakonne i pozostał kornym (i karnym) zakonnikiem jeszcze dwa i pół roku.

Cisza i świętość Awentynu... I ów nabożny błogostan wzgórza w niedzielny dzień, gdy w kościołach biją, nie raniąc ciszy, poranne dzwony...

Nie wiem, czy Wojciech widział ten ułomek schodów, który dzisiaj - poczerniały ze starości i absurdalny - tkwi na białej kościelnej ścianie, jakieś (jeśli sobie dobrze przypominam) dwa metry nad ziemią: nie dotykając posadzki, urywając się nagle w powietrzu... Ten ułomek schodów, pod którymi święty Aleksy miał spędzić ponoć szesnaście lat, jak mówi średniowieczna opowieść (Legenda o świętym Aleksym, w: Poeci polscy. Od średniowiecza do baroku, opracowała Kazimiera Żukowska, Warszawa 1977, Państwowy Instytut Wydawniczy, s. 47):

Tu pod wschodem leżał, Każdy nań pomyje, złą wodę lal, A leżał tu sześćnaćcie lat. Wszytko cirzpial prze Bóg rad...

Myślę, że pewno widział.

Myślę, że żywot świętego Aleksego miał być wzorem dla żywota świętego Wojciecha.

Ale - ostatecznie - nie był.

Owszem, starał się Wojciech zapomnieć w klasztorze - jak Aleksy pod swymi schodami - o książęcym pochodzeniu. Owszem, nie chciał myśleć o biskupim urzędzie. Owszem, karność i pokora, ścisłe przestrzeganie reguły, spełnianie najniższych nawet posług kuchennych czy higienicznych zdały mu się wybawieniem. Owszem, modlitwa i kontemplacja...

Świat jednak czyhał, od przeznaczeń jego nie było ujścia. To, co dla Wojciecha Sławnikowica miało być życiowym zadaniem, klasztorny żywot w ciszy, ubóstwie i znoju, kościelne władze potraktowały jako czasową tylko przerwę w sprawowaniu biskupiej funkcji. Trzeba było porzucić zakon i powrócić do Pragi, choćby dlatego, że zmarł biskup Fokold i diecezja pozostawała bez pasterza. Naglił tedy zniecierpliwiony arcybiskup moguncki, a prażanie, po faryzejsku skruszeni, przysłali nawet poselstwo do Rzymu - z propozycją ugody.

Była jesień 992 roku, kiedy Wojciech wyruszył do Pragi.

Krew i krew, sen i sen

Tymczasem w Czechach było jeszcze ciężej niż dawniej. Ród Wrszowców wzrósł w potęgę, wsparty mocno przez Bolesława Rudego, któremu chwiejny i słabnący już ojciec de facto powierzył władzę. A Wrszowcy mieli tylko jedno pragnienie polityczne, któremu sprzyjali otwarcie Przemyślidzi, nawet sam Bolesław Pobożny: chcieli zniszczyć - i to fizycznie - Sławnikowiców.

Pretekstu dostarczył przypadek, który zdarzył się po dwóch latach ponownego pobytu Wojciecha w Pradze, pobytu - trzeba dodać - najeżonego jeszcze gorszymi trudnościami niż poprzedni. „Zdarzyło się, że żona jednego z Werszowców [sic!] popełniła wia-rołomstwo; prawo zwyczajowe czeskie, oparte na dawnym prawie pogańskim, pozwalało w takim razie mężowi zabić niewierną. Było to tym surowsze, że mężczyźni żyli powszechnie w jawnym wielożeństwie, a żony zmieniali, nie troszcząc się o sakrament. [...] Werszowcowa, uciekając przed zemstą męża, schroniła się do klasztoru [ściślej: do benedyktyńskiego kościoła przyklasztornego pod wezwaniem św. Jerzego - Z.M.], na co biskup zezwolił, ażeby ją od śmierci ocalić [i własnym ciałem zasłonił drzwi - Z.M.]. Było i jest prawo kościelne, zabraniające wykonywania czynności sądowych w miejscach świętych. Werszowcy wdarli się jednak gwałtem do klasztoru [przymuszając stróża do otwarcia bocznego wejścia -Z.M.], wywlekli niewiastę [na podwórze - Z.M.] i kazali ją ściąć pachołkowi. [...] Biskup [już następnego dnia - Z.M.] rzucił klątwę na Werszowców, co ich do reszty rozjuszyło. Zanosiło się na wojnę domową Werszowców ze Sławnikami [sic!] i św. Wojciech wolał znów opuścić Pragę” (Koneczny, s. 16-17). Postanowił również do niej nigdy nie wracać.

Wyruszył zatem wraz z bratem Radzimem w drogę - i u schyłku 994 lub w początkach 995 roku znaleźli się obaj na Awentynie, w tym samym klasztorze św. Bonifacego i św. Aleksego. Po drodze jednak były Morawy i Węgry, gdzie Wojciech zatrzymał się na dworze księcia Gezy i jego żony Sarolty, zwanej Białą Kniaginią (i utożsamianej czasem bezpodstawnie z Adelajdą, siostrą Mieszka I i ciotką Bolesława Chrobrego). Ochrzcił wówczas ich syna Stefana (Szczepana), późniejszego króla Węgier i świętego.

Klasztorne życie na Awentynie zamąciły jednak obu braciom wieści o krwawych wypadkach w Czechach. 25 września 995 roku Wrszowcy otoczyli gród w Libicach i obiecawszy wolność obrońcom, skłonili ich podstępnie do złożenia broni. Kiedy to jednak nastąpiło, napastnicy zamordowali natychmiat, nie bacząc na dane słowo, czterech braci Sławnikowiców wraz z żonami i dziećmi. Poza Radzimem i Wojciechem ocalał tylko nieobecny podczas rzezi w Libicach Sobiesław (Sobiebor), który zbiegł do Polski, na dwór Bolesława Chrobrego.

Mimo to arcybiskup moguncki Willigis żądał powrotu Wojciecha na biskupstwo, przedstawiając tę kwestię na synodzie rzymskim (intencje arcybiskupa, który dobrze znał krwawe wypadki czeskie, zasługują oczywiście na uwagę). Co istotne, synod podtrzymał żądanie pod groźbą anatemy. Trudno liczyć się z czystością jego zamiarów, z tym, że dyktowały je wymogi prawa kanonicznego i troska o pozbawioną pasterza diecezję - trzeba raczej myśleć o skutecznym działaniu arcybiskupa, a poprzez niego Wrszowców i Przemyślidów. Bolesław II wprawdzie był (zgodnie z przydomkiem) pobożny, ale nie aż tak bardzo, by nie zabić czy przynajmniej nie uwięzić niepokornego biskupa z wrażego rodu. Nie byłby to zresztą żaden wyjątek. W owej epoce podobny los często czyhał na duchownych, nawet tych w papieskiej tiarze. A i władcy, również ci wyniesieni pośmiertnie na ołtarze, zbytnio nie szanowali pomazańców w biskupich szatach i nie cofali się przed okrucieństwami. Tak więc węgierski Stefan I Święty, ochrzczony przez Wojciecha, słynął ze srogości; cesarz Henryk II Święty powiódł pogańskich Wieletów nie tylko przeciw pobożnemu Bolesławowi Chrobremu, ale i przeciw katolickiemu biskupowi Metzu; pobożny Bolesław Chrobry poprowadził dwukrotnie najemnych Pieczyngów (również pogan) przeciw chrześcijańskim Rusinom, a ponadto bez oporów oślepiał i kastrował przeciwników; Olaf II Święty, król Norwegii, oślepił jednego ze swych królewskich kuzynów, królowi Dalów kazał wyciąć język, trzech innych lokalnych królów wygnał, a ich doradcom z jego polecenia obcięto nogi lub ręce. I aż ciarki przechodzą na samą myśl o tym, co potrafili wyczyniać w owych wiekach papieże albo ich synowie (nieślubni i ślubni). Albo na myśl o tym, jak postępowały wpływowe arystokratki rzymskie, decydujące wedle własnego zachcenia, niemal z godziny na godzinę, który z ich kochanków albo nieprawych synów ma właśnie włożyć tiarę, a którego należy zamordować, uwalniając tym sposobem papieski tron.

Takie były to zabawy pobożne w one lata, takie drogi na ołtarze i trony.

Trudno się więc dziwić, że Sławnikowic zachował się dyplomatycznie i poprosił nowo wybranego papieża Grzegorza V o przyznanie mu - jeśliby Bolesław II Pobożny nie życzył sobie widzieć biskupa Sławnikowica w Pradze - statusu misjonarza. A papież wyraził zgodę.

W Rzymie poznał jednak Wojciech pewnego szesnastoletniego wizjonera - cesarza Ottona III, w którego żyłach płynęła krew greckich imperatorów Bizancjum i niemieckich imperatorów Rzymu. Pragnął on wprawdzie zostać kiedyś mnichem, ale na razie snuł marzenia o europejskim universum christianum, które pogodziłoby chrześcijański Wschód z chrześcijańskim Zachodem, które połączyłoby stare chrześcijańskie kraje Zachodu z nowo schrystiani-zowanymi państwami, Italię, Galię, Germanię ze „Sławonią” (Słowiańszczyzną, czyli - według ówczesnej terminologii zachodniej, terminologii sprzed kroniki Thietmara - Polską). Owe cesarskie wizje poznał być może Wojciech jeszcze w Rzymie, a na pewno już w Moguncji, gdzie przez miesiąc bawił na zaproszenie Ottona. Dniami i nocami rozmawiali wówczas oni, czterdziestoletni mężczyzna i kilkunastoletni chłopiec o niebywałej wrażliwości i wiedzy, nie tyle jednak o sprawach świeckich, takich jak powinności władcy, co o duchowych - przemijaniu, wieczności, wzorach chrześcijańskiego życia opartego na ascezie, o kontemplacji i pokorze.

Taką drogę, taką via ascetica et contemplativa, praktykował tymczasem Wojciech w awentynskim klasztorze. Ale doszedł tutaj element nowy - pragnienie misji w pogańskim świecie, pożądanie męczeństwa.

Pan zresztą dał mu znak, zarysował możliwy wybór. Którejś nocy miał Wojciech sen. Śniło mu się oto, że widzi dwa orszaki -”w szatach purpurowych (święci męczennicy) i w szatach śnieżnobiałych (święci wyznawcy), równocześnie usłyszał głos: «Wśród jednych i drugich masz miejsce, uczestnictwo i należną część»” (Gach, s. 35).

I wybór został dokonany. Odwiedziwszy najpierw groby świętych jesienią 996 roku - św. Marcina w Tours („w Turonie”, jak mówi Skarga), św. Dionizego w podparyskim wówczas St. Denis, św. Benedykta we Fleury („we Floryjaku”, jak mówi Skarga) oraz św. Maura w St. Maur - udał się Wojciech znów do Niemiec, aby pożegnać się z Ottonem III i wyruszyć do Polski, kraju na obrzeżach chrześcijaństwa, graniczącego od północy - a częściowo i zachodu - z pogańskim morzem. Kraju ledwie znanego zachodniemu światu, skoro jeszcze Żywot świętego Wojciecha, spisany być może przez samego Radzima-Gaudentego, zaczyna się od takiej informacji: „W okolicach Germaniijest miejsce zasobne w środki, potężne bronią i srogimi mężami; mieszkańcy zwą je Słowiańszczyzną” (cyt. za: Paweł Jasienica, Polska Piastów, Warszawa 1979, Państwowy Instytut Wydawniczy, s. 52). Ową podróż jednakże poprzedziła kolejna wizja dana we śnie: oto ujrzał siebie Wojciech jako męczennika.

Na dwór Chrobrego dotarł Sławnikowic w lutym 997 roku, zastając tutaj swego brata Sobiesława, dobrze już zadomowionego. Bolesław, z właściwą mu przenikliwością, dostrzegł natychmiast wielką szansę, jaką stworzyło przybycie tak znamienitej postaci: oto miał u siebie sławnego już w Europie człowieka, przyjaciela cesarza Ottona, wzorzec chrześcijańskiej pobożności i ascezy. No i kogoś, kto mógłby się okazać przydatny w opanowaniu Czech, do czego polski władca bardzo się wówczas sposobił. Przyjął więc wędrowca z niemałymi honorami i pragnął go zatrzymać na dłużej.

Ale temu spieszno było do męki: czas naglił, sen naglił. Czuł się już także wolny od biskupich powinności (dostał oto odmowny list od Bolesława II, wzbraniający mu powrotu do Pragi, co pozwalało formalnie spełnić zobowiązanie wobec papieża). Zaczął tedy dążyć do wyprawy między pogan. Chciał wpierw ruszyć na Połabie, między wojowniczych Wieletów (Luciców). Ale - na mocy umowy między Bolesławem a Ottonem - była to wyłączna strefa wpływów cesarskich. Ruszył więc, po jakichś pięciu-sześciu tygodniach pobytu na polskim dworze, ku północy, w stronę Pomorza i Prus. Możliwe, że popłynął tam Wisłą - nie znamy dokładnie jego szlaku. Jedynym wiadomym punktem tej trasy był tylko Gdańsk, gdzie święty, zdaniem żywotopisarzy, nieco zapewne przesadnych w tej sprawie i emfatycznych, nawracał masowo okoliczną ludność.

Na północ przybył Wojciech - to wiemy - pod ochroną trzydziestu wojów Chrobrego. Towarzyszyli mu ponadto brat Radzim--Gaudenty, oraz prezbiter Bogusza (Benedykt). Po około miesięcznym pobycie w Gdańsku, na polskim jeszcze terytorium, Wojciech odprawił eskortę i trzej duchowni ruszyli dalej, ku pruskim czcicielom bałwanów, pragnąc im „zanieść łaskę chrztu albo zyskać męczeństwo”.

Była połowa kwietnia 997 roku.

Drogę, której szczegółów nie znamy, odbywali najpierw statkiem, wzdłuż Mierzei Wiślanej, stanowiącej wtedy jeszcze pasmo wąskich wysp. Po wpłynięciu na Zalew Wiślany, mający także postać odmienną od dzisiejszej, misjonarze wylądowali na jednej z wysepek pruskich, w pobliżu sporego portu (być może legendarnego Truso).

Kiedy gdański statek odpłynął, zostawiając trzech wędrowców na lądzie, nastąpił szereg chaotycznych i okrutnych wydarzeń, których dramatyzm, jak się miało okazać, wynikał raczej z radykalnej obcości etnicznych światów, słowiańskiego i bałtyckiego, niż z religijnej nienawiści.

Oto bowiem najpierw do wysepki podpłynęła łódź z kilkoma Prusami, którzy pospiesznie zaczęli o coś wypytywać przybyszów. Nie rozumiejąc owych pytań, zadawanych w jakimś miejscowym, zachodniobałtyckim dialekcie (być może tylko Bogusza-Benedykt rozumiał nieco język pruski), duchowni nie potrafili właściwie zareagować. Wojciech więc w odpowiedzi zaintonował psalm, co tak rozdrażniło pruskich wioślarzy, że jeden z nich uderzył biskupa wiosłem w plecy, powalając go na ziemię (interpretowano to później jako zapowiedź męczeństwa). Łódź odpłynęła, ale kilka godzin później zjawił się przed misjonarzami „pan wsi”, który zaprowadził ich do siebie i udzielił gościny. Następnego dnia pozwolono Wojciechowi wystąpić przed jakimś zgromadzeniem publicznym, najprawdopodobniej sądem wiecowym, stanowiącym miejscową władzę, nie zaś - jak myślał Skarga (s. 47) - „zjazdem ludzi wielkim do przekupna”. Rzecz działa się na prusko-polskim pograniczu, więc znalazł się nawet tłumacz, który potrafił przełożyć biskupią mowę na lokalne narzecze. „Z pochodzenia - mówił Wojciech - jestem Słowianinem. Nazywam się Adalbert, z powołania zakonnik; niegdyś wyświęcony na biskupa, teraz z obowiązku jestem waszym apostołem. Przyczyną naszej [tu] podróży jest wasze zbawienie, abyście - porzuciwszy głuche i nieme bałwany - uznali Stwórcę naszego, który jest jedynym Bogiem i poza którym nie ma innego boga; abyście, wierząc w imię Jego, mieli życie i zasłużyli na zażywanie w nagrodę niebiańskich rozkoszy w wiecznych przybytkach” (cyt. za: Gach, s. 37).

To jasne: Wojciech przemawiał uniesiony pewnością, jaką daje wiara. Ale dla słuchających go Prusów mowa jego wynikała z pewności, jaką daje poczucie zupełnie niereligijnej, zupełnie ziemskiej dominacji. Jaką daje imperatyw obcego - najpierw kulturowego i religijnego, a następnie politycznego i militarnego - podboju. Słowem, tak to rozumieli, uniesiony swoją pychą etniczną przychodził do nich z imieniem „polskiego Boga” na ustach i w imieniu „polskiego Boga” chciał powalić ich bóstwa, chciał zrujnować ich mały, zamknięty świat.

Byli więc oburzeni. Ale mimo wszystko zachowali się przyzwoicie: ustaliwszy w głosowaniu, że należy się pozbyć obcych, wsadzili ich do łódki i przewieźli na najbliższy polski brzeg, gdzieś na zachodni skraj obecnego jeziora Druzno (wtedy jeszcze była to część Zalewu). Zabronili także - już pod karą śmierci - powrotu na te tereny; kara taka miała spotkać tych również, którzy zechcą udzielić im gościny (można sądzić zatem, że na pogranicznych terenach pruskich, wbrew rozpowszechnionym opiniom, istnieli już jacyś tajemni sympatycy chrystianizmu i - co podtrzymują niektórzy badacze - jacyś zwolennicy polskiego panowania, jacyś „agenci” Chrobrego). Wbrew opiniom pewnych późniejszych hagiografów zatem, próbujących zdarzenia widzieć w konwencjonalnej i ideologicznej perspektywie, próbujących interpretować je wyłącznie w prostych i bezdyskusyjnych kategoriach „męki za wiarę”, Prusowie nie szydzili z chrystianizmu misjonarzy - nie potrafili go bowiem zrozumieć inaczej niźli obcą wiarę plemienną, wiarę wrogą ich wierze, ich plemiennej tożsamości. Inny model religii, chrześcijański uniwersalizm zbawienia, mieścił się najzwyczajniej poza ich światem, poza granicami ich wyobraźni, poza kręgiem ich egzystencjalnego i sakralnego doświadczenia.

„Szli wzgardzeni z miasta, w pole się udając” - powiada Skarga (s. 47-48) o Wojciechu i towarzyszach. Niezupełnie tak było. Oto bowiem pięć dni spędzili misjonarze na polskich ziemiach, medytując i modląc się. Potem zaś podjęli decyzję, że ruszą - był wczesny ranek 23 kwietnia 997 roku - w głąb pruskiego terytorium, choćby za cenę męczeństwa. „Do południa zrobili około 20 kilometrów, idąc lasami. Kiedy przekroczyli ponadkilometrowej długości pomost-groblę z dębowych bali na rozlewisku rzeki Dzierzgoń i wyszli na otwartą przestrzeń w pobliżu grodu o nazwie Cholin [...], Wojciech zarządził postój. Wówczas Radzim-Gaudenty odprawił mszę. Od pewnego momentu byli obserwowani przez oddział Prusów, którzy potraktowali nabożeństwo jako nieprzychylne swojej ziemi praktyki magiczne [zapewne wędrowcy naruszyli nieświadomie pruskie miejsce święte, zwane Romowe - Z.M.], W każdym razie, gdy tylko misjonarze ułożyli się do krótkiej drzemki, zostali otoczeni przez ośmiu zbrojnych pod wodzą miejscowego kapłana [czyli krywe - Z.M.]. Chwilę później Wojciech otrzymał siedem pchnięć włócznią [zabójca biskupa stracił niedawno brata w walkach z Polakami - Z.M.], po czym jeden z Prusów odciął mu głowę. Zdarzyło się to przypuszczalnie w pobliżu dzisiejszej miejscowości Święty Gaj [...]. Radzimowi i Boguszy, po krótkiej niewoli, darowano życie i wolność, by mogli donieść o śmierci biskupa swojemu księciu. Uciętą głowę Wojciecha pozostawiono na słupie. Zabrał ją stamtąd pewien wędrowiec i schował do torby. Możliwe, iż był to wynajęty Pomorzanin, którego Radzim i Bogusza wysłali zza granicy, aby im dostarczył bezcenną relikwię. W każdym razie wiadomo, ze w Gnieźnie znalazła się najpierw głowa męczennika, a dopiero potem ruszyło do Prusów poselstwo Chrobrego, by odzyskać również korpus” (Gach, s. 37).

„Tak ten wielki święty oddał ofiarę swoje Bogu swemu, a męczeńskiej korony, której długo w rozlaniu krwie swej dla Chrystusa Boga swojego pragnął, uczestnikiem się stał” (Skarga, s. 49).

Tak: sen się wyśnił. Tak: krew została przelana.

Ale dla jakiej korony?

Brzask królestwa

Zmasakrowane ciało Wojciecha, po wykupieniu przez Bolesława Chrobrego, powędrowało najpierw do Trzemeszna, a następnie do Gniezna. Ale powędrowało nie bez stosownej legendy: oto bowiem - zanim ktoś je pogrzebał z litości - zawisło ono na drzewie, gdzie przez trzy dni pilnował go ponoć orzeł.

Tak mówiono, tak pisano już wówczas, kiedy sens późniejszych wydarzeń historycznych był najzupełniej jasny, kiedy -wstecz, na zasadzie ideologicznej projekcji (tego, co utkwiło na dobre w polskiej podświadomości zbiorowej) - musiały przemówić symbole. I na straży zwłok świętych, ugodzonych siedmiokrotnie (zgodnie więc z wszystkimi wymogami rytualnego symbolizmu, z wszystkimi wymogami sakralnego zabójstwa), musiał pojawić się orzeł, ptak królewski.

„Śmierć Wojciecha wywarła wielkie wrażenie w świecie zachodniego chrześcijaństwa. Wstrząsnęła zwłaszcza umysłem Ottona III, który zaczął gorliwie zabiegać o kanonizację męczennika. Najdalej w roku 999 papież [był nim wtedy niezwykle uczony Sylwester II - Z.M.] uznał Wojciecha świętym” (Jasienica, s. 52). Dalej już wypadki zaczęły biec gwałtownie, wynosząc Polskę Chrobrego wysoko ponad okoliczne kraje o młodym chrześcijaństwie. Najpierw więc Bolesław (przy wsparciu Radzima-Gaudentego) wystarał się o założenie arcybiskupstwa w Gnieźnie, gdzie spoczęły relikwie męczennika, oraz kilku biskupstw.

Ale relikwie stały się też fundamentem i władzy świeckiej, królewskiego sacrum. Pielgrzymka Ottona III do świętych zwłok w marcu tysięcznego roku i zjazd gnieźnieński nie dały wprawdzie od razu oczekiwanego przez Bolesława wyniku, nie od razu przemieniły polskie księstwo w królestwo (przeznaczoną dla Bolesława koronę posłano na Węgry, gdzie ozdobiła skronie Stefana I). Jednak - co dobitnie podkreśla Gall - w symbolicznych aktach cesarza, w jego zdecydowanych i czytelnych gestach językowych, wyrażone zostało to jedno: ustanowienie królestwa polskiego jako zasadniczego elementu universum christianum. A w wymiarze już realnym otrzymywał polski władca - najzupełniej już królewskie - prerogatywy: własną metropolię (z zależnością tylko od Rzymu), własnego metropolitę (z jego przywilejem do przeprowadzenia aktu koronacji) oraz prawo inwestytury biskupów. „Wizyta Ottona - pisze historyk - dała też okazję do podkreślenia pozycji Bolesława i jego państwa jako prawie królestwa, chociaż, jak wiadomo, do koronacji doszło dopiero u samego schyłku władcy gnieźnieńskiego w 1025 r. Otton III, łączący w swej osobie bardziej niż jego poprzednicy tradycję cesarską, i to zarówno zachodnią, jak i - przez matkę - bizantyńską, miał koncepcję cesarstwa naprawdę rzymskiego, uniwersalnego, ogólnochrześcijańskiego. W takiej koncepcji odrębne miejsce uzyskiwały nowo powstające państwa chrześcijańskie. Decyzje z lat 999-1000 i wizyta gnieźnieńska mają znaczenie dla całego «nowego chrześcijaństwa”. Był to jakby akt uznania i przyjęcia «no-wego» do «starego», odbiegający - tu osoba i kultura młodego cesarza miała decydujące znaczenie - od typowego podejścia, charakterystycznego zbyt często dla obu cesarstw. Można też widzieć w zjeździe gnieźnieńskim 1000 r. symboliczny akt narodzin cywilizacyjnego kręgu chrześcijańskiego, narodzin Europy w granicach ustalających się na tysiąc lat” (Kłoczowski, s. 48; podkreślenie - Z.M.).

Łupieska wyprawa księcia czeskiego Brzetysława w 1038 roku - w okresie załamania się władzy monarszej w Polsce, buntu społecznego i reakcji pogańskiej - dosięgła zatem wprawdzie ludzkich szczątków, lecz nie dosięgła już idei: „Wtedy to Czesi zniszczyli Gniezno i Poznań i zabrali ciało św. Wojciecha” (Anonim tzw. Gall, s. 44). Miało to dać odpowiednie podstawy buntowi Brzetysława przeciw cesarstwu niemieckiemu i arcybiskupstwu mogunckiemu. Ale nie dało. I ostatecznie czeski książę, zdradzony przez własnego praskiego biskupa, musiał się poddać obcej zwierzchności. „A wtedy okazało się dowodnie, że Brzetysław, jeżeli miał istotnie zamiar utworzenia wielkiego państwa słowiańskiego za wzorem Bolesława Chrobrego, to powinien był pomyśleć najprzód o niezawisłości kościelnej. Zamiast więc łupić Polskę z relikwii św. Wojciecha, które miały być zakładem nowej metropolii czeskiej w Pradze, lepiej było wskrzesić dawną stolicę Metodego (oczywiście bez liturgii słowiańskiej) i ugruntować na niej za zgodą papieża własną prowincję czesko-morawską, po czym dopiero można było bezpieczniej spróbować szczęścia w boju z potężną Teutonią” (Wojciechowski, s. 151).

Cel owej wojny, poza potrzebą łupów, został więc wprawdzie jasno określony, ale czeski błąd dziejowy nie dawał się naprawić przez samo zagrabienie ciała (zresztą nie wiadomo z pewnością, czy Brzetysław zabrał z Gniezna ciało prawdziwe, czy też falsyfikat relikwii, ciało „drugie”, ciało „podłożone” mu dla zmylenia; wiadomo natomiast, że ledwie pokolenie później odzyskano czy też ujawniono w Gnieźnie cenny relikwiarz z głową świętego). Królestwo polskie miało bowiem nie tylko materialny wymiar, ale i duchową osnowę. Miało swój początek i swój skutek w ludzkich umysłach. Początek przede wszystkim w umysłach Bolesława Chrobrego, Ottona III i Sylwestra II, umysłach ludzi zdolnych do symbolicznego tworzenia universum christianum ponad doraźnymi wypadkami politycznymi, a nierzadko wbrew tym wypadkom. Skutek natomiast - w umysłowości już na dobrą sprawę powszechnej.

Czeski błąd dziejowy był tym samym błędem partykularyzmu, niezdolności do myślenia w kategoriach innych niż lokalne, doraźne interesy wyrażane w dyskursie siły. Był niewyciągnięciem wniosków z nowo przyjętego chrystianizmu, który chciano potraktować na stary - plemienny i pogański jeszcze - sposób. „W pogaństwie były księstwa podzielone wedle ilości synów; i dzieliły się też coraz dalej, bo takie tam było prawo państwowe. Nie dość -z podziałów wynikały koniecznie wojny dynastyczne, którym nie było końca inaczej, jak chyba przemocą silniejszego gwałtu, i to tylko wtedy, jeżeli szczęśliwie nadarzył się gwałtownik mocniejszy” (tamże, s. 149). Święta Ludmiła, święty Wacław, święty Wojciech - każde z nich na swój sposób - byli zatem ofiarami Przemyślidów, nie zaś ofiarami dla Przemyślidów. I żadna wyprawa po łupy, choćby święte, nie mogła tego błędu naprawić. „Zależność kościelna Bohemii od Germanii nie ustała nawet i wtedy, kiedy cesarz Henryk IV podniósł księcia czeskiego Wratysława do godności królewskiej (1085). Bo jakie to było królestwo, to można było ocenić wedle tego, że biskupi czescy (było już dwóch: praski i ołomuniecki), jakkolwiek mianowani przez nowych królów czeskich, brali jednak inwestyturę i konsekrację od królów i metropolitów niemieckich” (tamże, s. 151).

Brzask rzeczywistego królestwa musiał więc zapłonąć gdzie indziej, dla kogoś innego. Do tego stopnia był on silny, że to sąsiedzi Polski w 1039 roku, tuż po najeździe Brzetysława, postanowili wydobyć ją z upadku i zamętu. „Książę Kazimierz [Odnowiciel - Z.M.] wkracza do Polski od zachodu, wspierany przez oddział pięciuset rycerzy niemieckich, przysłany mu przez samego cesarza. Od wschodu popiera go władca Kijowa, Jarosław, ten sam, przeciw któremu wyprawiał się ongi Chrobry. [...] Państwo polskie [...] musiało się już stać ważnym czynnikiem równowagi politycznej, skoro w odbudowywaniu go dopomogły mocarstwa ościenne - Niemcy i Ruś. Widocznie ład, mozolnie budowany od czasów Ziemowita, stanowił dużą wartość natury międzynarodowej, chaos natomiast - jaki po Mieszku II zapanował między Bugiem a Odrą - zagrażał także interesom sąsiadów. [...] Polska była po prostu potrzebna Europie jako czynnik równowagi, co musiały rozumieć wybitne umysły polityczne. Kazimierza Odnowiciela zdecydowanie poparł Henryk III, uważany za największego z cesarzy niemieckich. Od wschodu dostarczył mu pomocy Jarosław, nie bez przyczyny pewnie zwany przez historyków ruskich Jarosławem Mądrym” (Jasienica, s. 69).

0x08 graphic

Obraz św. Wojciecha z kościoła w Kaliningradzie

Dzień XI - Zmartwychwstanie

1. TAK UCZY SŁOWO BOŻE

Łk 24,1-49

J 20,24-28

Dz 9, 1-19

Fragmenty z Pisma Świętego opowiadają o spotkaniach poszczególnych ludzi z Jezusem Zmartwychwstałym. Do każdej scenki przygotowujemy wszystkie postacie z papieru i chmurki z wypisanymi dialogami. Dzieci czytając układają powstające obrazki.

Co poszczególnym postaciom dało spotkanie ze Zmartwychwstałym?

Jak wyglądało ich dalsze życie?

Jak dziś spotkać żyjącego Jezusa?

2. PRZYKŁAD ŚWIĘTYCH

Przykładem osoby, której szczególnie zależało na doprowadzaniu ludzi do osobistego spotkania z Jezusem jest założyciel naszego Ruchu ks. Franciszek Blachnicki.

Po zapoznaniu się z postacią Ojca odpowiedźcie na pytanie:

W jaki sposób ks. Blachnicki doprowadzał ludzi do spotkania z Jezusem?

KS. FRANCISZKA BLACHNICKIEGO (1921-1987) - życiorys

Ks. Franciszek Blachnicki urodził się 24 marca 1921r. w Rybniku na Śląsku, w wielodzietnej rodzinie robotniczej. Był bardzo aktywny w harcerstwie jako zastępowy, drużynowy i organizator obozów co z pewnością odbiło się na prowadzonych przez niego pierwszych oazach.

Od początku okupacji silnie włączył się w ruch oporu Wiosną 1949 roku został aresztowany przez gestapo. Po kilku miesiącach aresztu śledczego przeniesiono go do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Przeżywał ciężkie dni w karnej kompanii i w bunkrze głodowym, tym samym, w którym zginą św. Maksymilian Kolbe. Z Oświęcimia przewieziono go do więzienia w Zabrzu, a potem w Katowicach, gdzie został skazany na karę śmierci przez ścięcie za działalność konspiracyjną. Po blisko czterech miesiącach oczekiwania na wykonanie wyroku “ułaskawiono” go, zamieniając karę więzienia na 10 lat więzienia po zakończeniu wojny.

W więzieniu w Katowicach, jak sam wspominał, miało miejsce największe wydarzenie w jego duchowym życiu. Przeżył głębokie wewnętrzne nawrócenie, osobiste przyjęcie Chrystusa jako Zbawiciela i Pana. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie było to nawrócenie z niewiary, był zawsze człowiekiem wierzącym, ale odkrycie na nowo głębi osobistej wiary i jej konsekwencji.

Po wojnie wstąpił do Wyższego Śląskiego Seminarium Duchowego w Krakowie i w 1950 roku został wyświęcony na kapłana. Jako kapłan aktywnie zaangażował się w formację ministrantów co stało się inspiracją idei Oazy Dzieci Bożych.

Był redaktorem “Gościa niedzielnego”, prowadził ośrodek katechetyczny. W oparciu o duchowość O. Maksymiliana Kolbego tworzy Krucjatę Wstrzemięźliwości. Już wówczas objawiają się wybitne talenty i umiejętności ks. Blachnickiego, jako organizatora ruchu religijnego. Kształtują się zainteresowania charyzmatem maryjnym, który znajdzie pełną realizację w ruchu oazowym . Władze państwowe brutalnie likwidują centralę Krucjaty. Ks. Blachnicki, pod fałszywymi zarzutami akcji antypaństwowej, zostaje aresztowany i skazany.

Dziełem życia ks. F. Blachnickiego było tworzenie religijnego Ruchu Oazowego. Przychodziło mu często zmagać się z przeszkodami, które starał się pokonywać z niezłomną wiarą i ufnością w Bożą Opiekę.

W grudniu 1981r. wyjechał za granicę, a głoszenie stanu wojennego uniemożliwiło powrót. Z daleka od kraju duchowo oddziaływał na Ruch Światło - Życie m. in. przez listy, w których wyznaczał dalsze kierunki rozwoju. Utrudzony życiem zmarł niespodziewanie w Carlsbergu 27 lutego 1987 roku, w dniu, gdy w Częstochowie zbierała się XII Krajowa Kongregacja Odpowiedzialnych Ruchu Światło - Życie. Miał 66 lat życia, 37 lat kapłaństwa.

Możemy zatem stwierdzić, że Ruch Świto - Życie jest dziełem życia ks. Franciszka Blachnickiego. Wywarł na nim swoiste, osobiste piętno, zarówno na jego ideach jak i organizacji. Szczególną rolę odegrały tu zainteresowanie pracą wśród małych elitarnych grup, zaangażowanie w nurcie odnowy soborowej, zwłaszcza liturgicznej, następnie praca naukowa, własna praktyka duszpasterska, jak i doświadczenia z innych krajów. Można już dzisiaj zaryzykować, że w powojennej Polsce ten człowiek, kapłan duszpasterz i naukowiec był jedną z najbardziej zasłużonych dla Kościoła postaci. Tak mówił w swej homilii do XII Krajowej Kongregacji Odpowiedzialnych na Jasnej Górze biskup Częstochowski ks. Stanisław Nowak, w kilka godzin po otrzymaniu wiadomości o jego śmierci.

Opowiadanie

Historia ta jest prawdziwa. Dziewczyna ją opowiadająca mówi o swoim pierwszym spotkaniu z ks. Blachnickim. Mówi Ona iż zupełnie inaczej go sobie wyobrażała dlatego też była zaskoczona jego widokiem. W jej oczach był On tajemniczy co ją nieustannie prowokowało by szczególnie przy posiłkach szukać okazji do rozmowy z nim. Ojciec miał ogromne poczucie humoru, opowiadał świetne dowcipy, żartował, a równocześnie było w nim coś duchowego, nie z tego świata. Msza którą odprawił trwająca ponad godzinę upłynęła jak kilka minut. Dziewczyna ta wspomina, że wówczas po raz pierwszy nie patrzyła na zegarek. „Ojciec przy ołtarzu miał coś ze świętego. Jego ręce, kiedy wznosił w górę były inne, niespokojne delikatne. Wydawało mi się że On ma prawo swoimi rękami trzymać Hostię. Sakrament Pojednania - pierwsza spowiedź św., kiedy odeszłam od konfesjonału płacząc z radością”. Zdania, które powiedział do niej Ojciec nigdy nie zapomni „Jezus ma dla Ciebie wspaniały plan Zbawienia”. Mówi iż wiedziała, że ta oaza zmieni coś w jej życiu. Chciała dać swojemu mężowi , którego tam nie było jakiś namacalny dowód. Po wykładzie Ojca o nałogach wiedziała już jak przekonać męża - rzucić palenie po 16 latach. Zachwycał ją wpływ Ojca na młodzież, jak potrafił do nich mówić. Jak przyjmował każdego przybysza nawet intruza, jak gościa, jak człowieka. To był przykład prawdziwie żywej wiary.

Kolejnym etapem spotkania będzie wykonanie wspólnie z grupą:

3. ŚWIĘTYMI BĄDŹCIE

Jakie cech powinien mieć dziś człowiek, który dla ciebie byłby obrazem Jezusa?

Którą cechę powinieneś wypracować u siebie, abyś i ty był obrazem Jezusa?

PODSUMOWANIE WE WSPÓLNOCIE STOPNIA:

Każda grupa przygotuje symbol składający się z dwóch części, gdzie jedna bez drugiej nie może funkcjonować (jak Światło bez Życia i odwrotnie) i poda przykład jak połączyć to światło Słowa Bożego (wiary) z naszym życiem (np. we wspólnocie)

Dzień 12 - Wniebowstąpienie

  1. ,,Tak uczy Słowo Boże”

Mt. 28, 16-20

Dz. 1, 1-11

Zapoznajemy się z Tajemnicą różańcową dnia i tekstami biblijnymi.

Dzieci w podgrupach wypisują z tekstów ,,Co nakazał uczniom Pan Jezus?”. Wszystkie propozycje łączymy i omawiamy. Podsumowaniem ma być rebus wymyślony wcześniej przez animatora o haśle: ,,Czyńmy ziemię niebem” (ma to być ogólne nazwanie zadań zalecanych przez Jezusa)

2. ,,Przykład świętych”

MATKA TERESA

ŻYCIORYS

Agnes Bojaxhiu, znana całemu światu jako Matka Teresa z Kalkuty, urodziła się 27 sierpnia 1910 r. w Skopie, w Macedonii. Jej rodzice, z pochodzenia Albańczycy, byli zamożnymi i głęboko religijnymi ludźmi. Agnes była ładną i bardzo wrażliwą dziewczyną. Pisała wiersze, kochała muzykę, grała na mandolinie i pianinie. Codziennie chodziła z rodziną do małego kościółka, znajdującego się niedaleko jej domu. Mając 9 lat straciła ojca.

W wieku 18 lat opuściła rodzinę i wstąpiła do zakonu sióstr loretanek. W hołdzie dla świętej Teresy od Dzieciątka Jezus przyjęła jej imię. Nigdy więcej nie zobaczyła siostry i matki. Młoda zakonnica wyjechała do Irlandii. Po niespełna roku została wysłana do Indii. Młoda Matka Teresa zajęła się edukacją dobrze sytuowanych panienek w jednej z zakonnych szkół. Uczyła historii i geografii. Była odpowiedzialna za całą szkołę. Jednak życie siostry-nauczycielki nudziło ją i wydawało jej się bezowocne. 10 września 1946 r. poczuła, że powinna poświęcić się innej pracy. Postanowiła natychmiast opuścić klasztor i działać poza nim, pomagając najbiedniejszym z biednych. Habit oddała dwa lata później. Zaczęła uczyć dzieci biedaków alfabetu i zasad higieny. Dołączyło do niej około dziesięciu sióstr. Po piętnastu latach Watykan uznał prawnie jej zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości. Pomagała zwłaszcza niechcianym przez nikogo dzieciom, ludziom konającym i trędowatym. Otworzyła w Kalkucie dom dla umierających. Matka Teresa kilkakrotnie odwiedzała Polskę i czyniła starania, aby jej siostry miały tu swój dom. Pierwszy powstał w Zaborowie w 1983 r. W czerwcu 1993 r. wręczono Matce Teresie tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Po raz pierwszy zachorowała w 1989 r. Przeszła operację serca. Ostatnie miesiące spędziła zdana na wózek inwalidzki i opiekunów. Zmarła w 1997 r. w Kalkucie.

OPOWIADANIE

Matkę Teresę nazwano ,,świętą rynsztoków”, bo przez całe życie niosła pomoc bezdomnym, chorym i konającym. A przecież mogła wybrać inną drogę. Wychowywała się w bogactwie, a jako młoda zakonnica pracowała w szkole dla panien z dobrych domów. Nie musiała niczego zmieniać w swoim życiu, usłuchała jednak głosu powołania.

Matkę Teresę znał cały świat - była otoczona szacunkiem i miłością. Ta skromna staruszka o wielkim sercu, żelaznej woli i dużym poczuciu humoru nie ustępowała popularnością największym gwiazdom filmowym i słynnym osobistościom ze świata polityki. Zatwardziali przestępcy płakali ze wzruszenia, gdy odwiedzała ich w więzieniach. A zapatrzeni w siebie egoiści sprzedawali majątki i szli pomagać biednym. Kategorycznie sprzeciwiała się jednak, gdy kreowano ją na kogoś wyjątkowego. ,, Nie mam nic do powiedzenia o sobie. Nic nie znaczę. Jestem zwykłą zakonnica. Jeżeli zrobiłam coś dobrego, nie jest to moja zasługa. Po prostu zostałam powołana.”, mawiała. Jan Paweł II widział w Matce Teresie nową szansę dla chrześcijaństwa.

Świat dowiedział się o niej kiedy w 1979 r. otrzymała za swoją działalność Pokojową Nagrodę Nobla. Po uroczystości została zaproszona na obiad wydany na jej cześć. Odmówiła udziału w nim, tłumacząc: ,, Nie mogę sobie pozwolić na taki obiad, gdy wielu ludzi cierpi głód i umiera.” Uznano jej rację i pieniądze przekazano biednym. Była honorową obywatelką USA. Niestrudzenie podróżowała ,,szlakiem biedy”. Pojechała do Armenii, kiedy tysiące ludzi potrzebowało pomocy po trzęsieniu ziemi. Była w Kambodży, gdy trwała tam wojna. Udała się do Czarnobyla po awarii reaktora. Swoje siostry wysłała nawet do bogatego Rzymu, by pomagały tamtejszym biedakom. Miała pomarszczona wiekiem i trudami życia twarz. Żylaste, zniszczone pracą ręce. Zdeformowane stopy, gdyż pieszo przemierzyła tysiące kilometrów w poszukiwaniu tych, którym trzeba pomóc. ,,Ta maleńka staruszka miała niesłychanie mocny uścisk dłoni; kiedy zaczynała mówić, nie sposób było jej nie słuchać. Mówiła tonem spokojnym, jednak stanowczo. Wzbudzała respekt i sympatię, gdyż była bezpośrednia, na swój sposób serdeczna. Jednocześnie wyrozumiała dla cierpienia i bezlitosna dla słabości.”, mówił o Matce Teresie pewien włoski dziennikarz.

  1. Dzieci dostają kartki, na których rysują odpowiedź na pytanie: ,,Jak Matka Teresa wypełniała zalecenie Chrystusa (Czyńmy ziemię niebem) w swoim życiu?”

  2. wykonujemy atrybut (herb) świętego - symboliczne przedstawienie charakterystycznych cech

  3. formułujemy hasło świętego - zbieżne z cechą, którą chcemy naśladować.

3. ,,Świętymi bądźcie”

Konkretyzujemy postanowienie na podstawie pomysłów dzieci ,,Jak możemy wypełniać zalecenie Pana Jezusa naśladując uczniów i Matkę Teresę?”.

4. Podsumowanie we wspólnocie stopnia:

Na posumowaniu dzieci otrzymują po jednym serduszku, na którym wypisują imię osoby, dzięki której w ostatnim czasie poczuły się ,,jak w niebie”, oraz co to był za czyn. Wszystkie serduszka przyczepiamy do planszy, przypominającej ziemię. Dzieci podchodzą do planszy pojedynczo, mówiąc np. ,,Ani za pościelenie łóżka”.

Dzień 14 - Wniebowzięcie

  1. ,,Tak uczy Słowo Boże”

J. 19, 25-27

Zapoznajemy się z Tajemnicą różańcową dnia i tekstem biblijnym.

Grupę dzielimy na dwie podgrupy i dajemy każdej rozsypankę z tekstem biblijnym: Kiedy więc / Jezus ujrzał / Matkę i stojącego / obok niej ucznia, / którego miłował, / rzekł do Matki: / ,,Niewiasto, oto syn Twój”. / Następnie rzekł do ucznia: / ,,Oto Matka twoja”. / I od tej godziny / uczeń wziął / Ją do siebie.

Po ułożeniu puzzli w całość, sprawdzamy propozycje z tekstem biblijnym. W razie konieczności poprawiamy.

Omawiamy tekst i zadajemy dzieciom pytanie: ,,Co to znaczy, że mamy brać Maryję do siebie, czynić Ją swoją Matką”

2. ,,Przykład świętych”

JAN PAWEŁ II

ŻYCIORYS

Karol Wojtyła- obecny Ojciec Święty Jan Paweł II - urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach. W dwa dni później przyjął chrzest w tamtejszym kościele parafialnym pw. Ofiarowania NMP. W dzieciństwie i młodości przeżył śmierć ukochanych osób: matki (1929), jedynego brata (1932) i ojca (1941). W mieście rodzinnym ukończył szkołę podstawową i gimnazjum męskie. Po maturze przeniósł się do Krakowa- Dębnik i rozpoczął studia polonistyczne w Uniwersytecie Jagiellońskim. Niestety, zostały one przerwane wybuchem II wojny światowej. Aby zarobić na utrzymanie Karol podjął pracę w kamieniołomie i w fabryce.

W październiku 1941 rozpoczął tajne studia na Wydziale Teologicznym UJ jako kleryk Krakowskiego Seminarium Duchownego. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk abpa Sapiehy, w dniu 1 listopada 1946 r. Dalsze studia teologiczne kontynuował w Rzymie przez dwa lata. Po powrocie do kraju przez trzy lata był wikariuszem parafii w Niegowici, a następnie w Krakowie. Wykładał na uniwersytetach w Krakowie i w Lublinie. Papież Pius XII mianował go biskupem pomocniczym w Krakowie. Sakrę biskupią przyjął 28 września 1958 r. W trakcie trwania Soboru papież Paweł VI mianował go metropolitą krakowskim (30 XII 1963). Dnia 26 czerwca 1967 r. ten sam papież wyniósł go do godności kardynalskiej.

Po śmierci papieża Jana Pawła I, 16 października 1978 r. na Głowę Kościoła wybrany został kard. Karol Wojtyła.

W 1981 r. został on ciężko ranny w zamachu dokonanym przez tureckiego terrorystę.

Jan Paweł II jest pierwszym, od ponad czterystu lat, papieżem, nie Włochem. W swych działaniach duszpasterskich odwiedził on ponad 70 krajów. Do niektórych udawał się kilkakrotnie. Polskę odwiedził aż siedmiokrotnie.

OPOWIADANIE

To była środa, 13 maja 1981 r. Tego dnia słońce pięknie świeciło, było gorąco i duszno. Niebo było błękitne, gdzieniegdzie upstrzone białymi obłoczkami pary wodnej. W koło było mnóstwo pielgrzymów. Nic nie wskazywało na to, że już za kilkadziesiąt minut w tym miejscu rozegra się dramat.

Papież pojawił się o godzinie 17.00 i rozpoczął objazd Placu św. Piotra. Błogosławił tłumy, ściskał wyciągnięte dłonie, brał na ręce dzieci i głaskał je po główkach.

Jest godzina 17.17. Papieski jeep zatrzymuje się. Jan Paweł II zauważa nagle piękną dziewczynkę z niebieskim balonikiem, wyciągającą do niego rączki. Pochyla się i bierze ją na ręce. Całuje ją w policzki i po kilku sekundach oddaje matce. W tym momencie ludzie w tłumie wyczuwają, że za ich plecami jakiś osobnik manipuluje rękoma pod marynarką i zachowuje się jakoś nerwowo. Nikt jednak nie zwraca na to szczególnej uwagi. Papież rozkłada ręce i uśmiecha się do pielgrzymów. Nagle padają trzy strzały. Huk jest ogłuszający. Ludzie zastygają w przerażeniu. Papież jakby zdziwiony dotyka ręką miejsca, gdzie trafiła go kula. Od tej chwili wydarzenia zaczynają biec z oszałamiającą prędkością. Papież zostaje umieszczony w karetce pogotowia, a następnie przeniesiony do ambulansu z urządzeniami reanimacyjnymi. Samochód rusza z oszałamiającą prędkością. Ojciec Święty niewypowiedzianie cierpi, przyzywa Matkę Boską: ,, Maryjo, Matko Moja! Maryjo, Matko Moja!” Zostaje przywieziony do kliniki. O godzinie 17.55 zamykają się drzwi sali operacyjnej. Jan Paweł II opuszcza ją dopiero o godz. 23.35.

Papież powoli, ale systematycznie zaczął czuć się lepiej.

Bezpośrednio po zamachu terrorystę. schwytano. W konsekwencji został on skazany na dożywotnie więzienie. W grudniu 1983 r., Jan Paweł II odwiedził go, z okazji Bożego Narodzenia. Papież wszedł bez ochrony do jego celi i rozmawiał z nim przez ok. 20 min. Dawno już mu przebaczył. Swoje cudowne ocalenie, papież, odczytał jako znak ingerencji Maryi. W trakcie odprawianej Mszy św. Jan Paweł II zawierzył Kościół i świat Niepokalanemu Sercu Maryi.

a) wykonujemy atrybut (herb) świętego - symboliczne przedstawienie charakterystycznych cech

b)formułujemy hasło świętego - zbieżne z cechą, którą chcemy naśladować.

3. Konkretyzujemy postanowienie na podstawie pomysłów dzieci ,,Jak możemy naśladować cechę wspólną dla ucznia Jana i Jana Pawła II w najbliższym czasie?”

4. Podsumowanie we wspólnocie stopnia:

Na podsumowaniu każde dziecko otrzymuje puzzel, będący częścią kwiatka dla Maryi. Każdy na swoim fragmencie pisze swoje imię. Podchodząc, wypowiadamy słowa: ,,Maryjo cały(a) jestem twój(a).” Swój kawałeczek przyklejamy w miejsce o tym samym numerku co na odwrocie puzzla.

Dzień XV - Ukoronowanie

1. Tak uczy Słowo Boże

Jak rozumiemy tajemnicę ukoronowania Maryi?

Życie człowieka podobne jest do góry na którą trzeba się wspiąć. Szczytem jest świętość, ale prowadzą do niej różne drogi.

Mt 10, 22 „Kto wytrwa do końca ten będzie zbawiony”

(Przygotować schemat wielkiej góry z zaznaczonymi 14 ścieżkami, szlakami - na każdą z omawianych postaci po jednej i jedną dla nas)

Ten krótki tekst biblijny wypisujemy u podnóża góry.

2. Przykład świętych

Metodą zaczerpniętą z synektyki uzupełniamy tabelkę:

Zdobywanie świętości jest jak wspinaczka

Co jest potrzebne do wspinaczki?

Jak te rzeczy odnoszą się do zdobywania świętości?

Przypominamy sobie teraz postacie świętych omawianych w czasie rekolekcji przyporządkowując elementy z tabelki do postaci. Na ścieżce, na schemacie góry zapisujemy świętego i cechę. (przykład: w tabelce mamy: „prowiant” w drugiej części „Komunia” z czym kojarzyć się może święty Tarsycjusz i Komunia, którą kochał aż po męczeństwo. Na szlaku wpisujemy” św. Tarsycjusz - Komunia))

3. Świętymi bądźcie

Teraz czas na nas samych - co nam szczególnie potrzebne jest aby osiągnąć „szczyt” = świętość?

(może to być jedna z cech wymienionych w spotkaniu lub też jakaś całkiem inna)

Tą cechę wraz z imieniem własnym wpisujemy na szlak.

Sporządzamy własny atrybut w oparciu o wybraną cechę i układamy motto.

17

56

Maryja i Józef wybierają się właśnie w drogę. Tuż przed wyjściem rozgrywa się scena jak na obrazku. Uzupełnij brakujące fragmenty ich rozmowy i przemyśleń.

Gdybym umiał już mówić to bym wam powiedział:

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Muszę pamiętać, że mamy zabrać . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

na ofiarę za naszego Syna.

Mija . . . . dni od narodzenia Jezusa. Powinniśmy się udać do . . . . . . . . . . . . . .

Wiesz, Józefie - na całym świecie są teraz dla mnie trzy najważniejsze osoby:

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . .



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wyznaczenie godziny szczytu na wlocie
Wniosek o wszczecie postepowanie kwalifikacyjne na st nauczyciela kontraktowego
TRASA V PIELGRZYMKI 2011 bez godzin, Fakty na czasie 2011 roku
Zagr Na st-Obróbka plastyczna metali, Ocena Ryzyka-mat. pomocnicze, Zagrożenia stanowiskowe-DOC
21 Wpływ wspólnego jonu na st. dysocjacji
02.Instrukcja higieny na st. pracy, Haccp-Dokumentacja-przykład
Mirek - skrót na ST, STARY TESTAMENT
04-zagrożenia na st. pr. kierowcy wózka, Instrukcje BHP, XXXII - TRANSPORT
Szkol Program szkolenia okresowego na st. robotniczych, BHP, Szkolenie-Okresowe-DOC
Lk Zagrożenia na st. pracy, Listy-Kontrolne-DOC
Szkol Zagrożenie na st pracy Arsen
wyznaczanie i zwalnianie na st sl
Lk Ocena zagrożeń na st. pracy, Listy-Kontrolne-DOC
Konspekt Analiza i ocena zagrożeń na st. pracy, Szkolenia-inne z bhp, Szkolenia-Różne-DOC
Szkol Zagrożenie na st pracy Kadm
Szkol Zagrożenie na st pracy Ołów
Kolokwium 2 na st dziennych
Nie wypłacasz dodatku za godziny nadliczbowe na czas

więcej podobnych podstron