DoD, 20, XXI


XX. Rozdział dwudziesty wygląda jak Michael Jackson po ostatniej operacji.

Kardynała Richelieu sekret Wam dziś zdradzę: Od przyjaciół Boże strzeż, z wrogami sobie poradzę.

Było jeszcze ciemno, gdy Lina z Gourym pożegnali się z Amelia i Zelem oraz nie pożegnali ze śpiąca Filią…no, bo spała. Plan ich podróży był prosty. Dotrzeć w pobliże pustyń Ironsand, dalej omijajac niebezpieczne pustkowia i Regenę, później zaś dojść do Słonych Gór. Po przejściu przez masyw, wystarczyło jedynie przejść pojezierza nie dając się przy tym złapać Zellas, stamtąd droga do Sailune była już prosta.

Teraz Lina z Gourym wracali tą samą droga, którą jeszcze przed paroma godzinami podróżowali. Czarownica była wściekła, głodna i zmęczona. Świadomość, że najbliższe miasto to Rawenshore i, że w tym mieście najprawdopodobniej nic nie zostaną, bo Zellas ma wszędzie swoich szpiegów, jeszcze bardziej ją rozjuszyła. Z tak złym humorem przeszli jeszcze trzy dni, oddalając się od Eleberethu i pustyń Ironsand, a zbliżając się już do masywu górskiego Słonych Gór. A trzeba pamiętać, że taki zły humor to naprawdę trudny towarzysz podróży…całe szczęście już niedługo miał się skończyć.

Zupełnie gdzie indziej, wspominała dawne czasy, kiedy to jeszcze beztrosko podróżowali, nie wiedząc, co ich czeka, nie wiedząc, że będą ścigani, zabijani jak zwierzęta, i że ona Wielka Lina Inverse będzie musiała podróżować jak jakaś żebraczka. Kiedy zgadzała się na wyprawę miała tylko znaleźć jakieś rozwiązanie. Skąd mogła wiedzieć, że będzie to najtrudniejsza misja jej życia? A tu wszystko się tak pogmatwało. Westchnęła. Wielki świat, wielkie sprawy. Jak daleko można zajść? Ile już przeszli? Czy dojdą? A jeżeli dojdą, to czy im się uda? Jakie to wszystko zakręcone i trudne, gdyby chociaż Xellos żył, a tu po raz pierwszy od dłuższego czasu jest tylko z Gourym. No, ale jęczenie na niewiele się zda, trzeba iść.

Dnia tak przynajmniej się im zdawało, bo niemal stracili rachubę czasu, wytrwale idąc po nierównych terenach pustkowia, zmierzając powoli ku łańcuchowi górskiemu Słonych Gór. Nagle rzeczywiście w oddali ujrzeli dwa mrugające światełka. Przyśpieszyli kroku i zorientowali się, że te dwa mrugające światełka to okna gospody! Rzucili się pędem przepychając i bijąc byle tylko jak najszybciej dotrzeć do budynku i zatopić się po uszy we wszystkich uciechach życia, jakie oferowano z reguły w gospodach.

Już po chwili siedzieli w przemiłej gospodzie w małej wsi(dwa domy, gospodarstwo i gospoda), rozglądając się po przytulnym pomieszczeniu. Izba była bukowa, pachnąca i przytulna, jakby nieświadoma wszystkich niebezpieczeństw tego świata i nadciągającej wojny. Gdzieś w rogu palił się ogień, a na ścianie gwarzył zegar. Goście w gospodzie nawet nie zwrócili uwagę na przybyszy zajęci swoimi sprawami i swoimi kuflami piwa. Lina wynajęła pokój, wykupiła również dwa wierzchowce, które miałby być przystosowane do jazdy w górach i co najważniejsze zamówiła prowiant i posiłek. Zastanawiała się, jaki koń może chodzić po górach, ale gospodarz zapewniał ją, że na własnych nogach to już na pewno nie pokonają Słonych Gór, zgodziła się, więc obiecując sobie w duchu, że przypali mu zadek solidnym Fireballem, jeżeli ją oszuka.

Zaraz po dokonaniu opłat, na stole pojawiły się tony jedzenia, aż blat się pod nimi uginał. Oczywiście para przyjaciół rzuciła się na nie jakby od roku żyli o chlebie i wodzie, gorsząc przy tym sporą część widowni, którą notabene stanowili ludzie, których zgorszyć raczej trudno. Goury wrzasnął, gdy Lina wbiła mu w rękę widelec broniąc swojej porcji szynki. Szermierz odwdzięczył się jej i przyłożył butem w twarz. W pewnym momencie goście zaczęli pospiesznie opuszczać gospodę tłumacząc się, że zostawili kociołek na ogniu lub też żonę przy robótkach ręcznych.

Gdy Lina i Goury skończyli jeść zorientowali się, że w gospodzie nie ma absolutnie nikogo. Nie zrażeni tym poprosili gospodarza o kolejne porcje i zabrali się za jedzenie

Po skończonym posiłku Lina chciała zapłacić pełną kwotę, ale gospodarz wziął tylko połowę twierdząc, że nigdy nie miał takiego ruchu jak dziś.

O świcie obudziło ich pianie koguta a świeże i chłodne górskie powietrze napływało do pokoju pomimo pozamykanych okien. Lina przeciągnęła się w łóżku, ostatni raz było jej tak dobrze w wędrownym domu. No, ale wtedy obudzili ją Xellos z Filią tymi swoimi wrzaskami. Właśnie, biedna Filia, siłą rzeczy ona po prostu musi tęsknić za tym swoim Namagomi, zawsze się razem włóczyli, takie dwa dziwne cosie. Odpadki przeszłości…jak to nazywała ich w myślach. No, ale co się stało to się nie odstanie. Na pewno ona nie ma na to wpływu. Przeciągnęła się raz jeszcze, uczesała i ubrała, poczym solidnym kopniakiem obudziła Gourego.

Pręgowany sfinks wierzgał, syczał na gospodarza, za to złoty posłusznie wziął wędzidło z otwartej ręki i jeszcze położył ptasią głowę na ramieniu właściciela.

Po odebraniu swoich wierzchowców spakowali cały swój niewielki dobytek, przewiązali sfinksy pledami i ruszyli wąską ścieżką prowadzącą w góry.

- Uważajcie, te sfinksy znajdą drogę, ale w tych górach jest bardzo niebezpiecznie. Dbajcie o nie.- Powiedział na pożegnanie gospodarz. Skinęli mu na pożegnanie i popędzili stwory. Jazda na sfinksie nie przypominała żadnego innego sposobu podróżowania, jaki znali do tej pory. Stwory biegły niesłychanie szybko omijając wszelkie przeszkody i ledwo wybijając do góry, co sprawiało, że podróż była niezwykle wygodna. Tak znaleźli się na zarośniętym górskim szlaku, podróżowali nim przez pewien czas, aż w końcu ten, rozpłynął się pomiędzy kamieniami i nędznymi krzakami.

- Teraz będziemy musieli zdać się na Sfinksy, miejmy nadzieję, że przeprowadzą nas przez góry bez większego problemu.- Powiedziała Lina.

Stali na skraju wysokiego, nagiego i ponurego urwiska, którego podnóża niknęły we mgle; za plecami wędrowców wznosiła się poszarpana ściana gór; nad nimi płynęły chmury. Zimny wiatr dął od wschodu. Nadchodziła zima, zgniła zieleń trawy nabierała o tej porze roku szarobrunatnej barwy. Po prawej stronie Długa Rzeka połyskiwała w oddali. Jednak wzrok pary nie zwracał się ku rzece, ani wstecz, lecz ku Eleberethowi, ku przyjaciołom i krajom życzliwych ludzi. Spoglądali na południe i na wschód, gdzie na granicy rysowały się zielone krainy ich półwyspu, tam zmierzali. Jeszcze tyle drogi. Jednak teraz musieli przebyć ta jedną konkretną otchłań.

O zmierzchu, byli już po drugiej stronie niewielkiej doliny i teraz dwa sfinksy wspinały się krętymi zboczami co chwila osuwając się i podskakując. W końcu Lina i Goury musieli zejść ze swoich wierzchowców i prowadzić je za sobą. Po czterogodzinnej wspinaczce znaleźli się na szczycie. Na niebo wypłynął już srebrny księżyc, a i gwiazdy zapalały się kolejno. Usiedli ciężko na ziemi, sapiąc i wzdychając.

Korekta by Kórczak

08.12.06



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
sprawdzian 1 kl mat dod i odejm do 20, karty pracy matma
Moodle Bibl w Szk 2009 7 8 dod BCI 3 19 20
Zapachy XXI wieku!
Zawal serca 20 11 2011
20 Rysunkowa dokumentacja techniczna
Prezentacja 20 10
Sem II Transport, Podstawy Informatyki Wykład XXI Object Pascal Komponenty
20 2id 21226 ppt
Transport i drogio w XXI wieku
20 H16 POST TRANSFUSION COMPLICATIONS KD 1st part PL
Wyzwania psychiatrii u progu XXI wieku
20 Tydzień zwykły, 20 środa
3 Analiza firmy 2015 (Kopia powodująca konflikty (użytkownik Maciek Komputer) 2016 05 20)
Prezentacja 20
plik (20)
20
20 Księga Przypowieści Salomona
01 Top 20 ports

więcej podobnych podstron