XX. Rozdział dwudziesty wygląda jak Michael Jackson po ostatniej operacji.
Kardynała Richelieu sekret Wam dziś zdradzę: Od przyjaciół Boże strzeż, z wrogami sobie poradzę.
Było jeszcze ciemno, gdy Lina z Gourym pożegnali się z Amelia i Zelem oraz nie pożegnali ze śpiąca Filią…no, bo spała. Plan ich podróży był prosty. Dotrzeć w pobliże pustyń Ironsand, dalej omijajac niebezpieczne pustkowia i Regenę, później zaś dojść do Słonych Gór. Po przejściu przez masyw, wystarczyło jedynie przejść pojezierza nie dając się przy tym złapać Zellas, stamtąd droga do Sailune była już prosta.
Teraz Lina z Gourym wracali tą samą droga, którą jeszcze przed paroma godzinami podróżowali. Czarownica była wściekła, głodna i zmęczona. Świadomość, że najbliższe miasto to Rawenshore i, że w tym mieście najprawdopodobniej nic nie zostaną, bo Zellas ma wszędzie swoich szpiegów, jeszcze bardziej ją rozjuszyła. Z tak złym humorem przeszli jeszcze trzy dni, oddalając się od Eleberethu i pustyń Ironsand, a zbliżając się już do masywu górskiego Słonych Gór. A trzeba pamiętać, że taki zły humor to naprawdę trudny towarzysz podróży…całe szczęście już niedługo miał się skończyć.
Hej Lina! Już widać góry!- Czwartego dnia tułaczki, wykrzyknął szczęśliwy Goury, wskazując na majaczący na północy ciemny kształt.
Super.- Burknęła czarownica. Tak naprawdę to nawet nie słuchała szermierza. Myślami była
Zupełnie gdzie indziej, wspominała dawne czasy, kiedy to jeszcze beztrosko podróżowali, nie wiedząc, co ich czeka, nie wiedząc, że będą ścigani, zabijani jak zwierzęta, i że ona Wielka Lina Inverse będzie musiała podróżować jak jakaś żebraczka. Kiedy zgadzała się na wyprawę miała tylko znaleźć jakieś rozwiązanie. Skąd mogła wiedzieć, że będzie to najtrudniejsza misja jej życia? A tu wszystko się tak pogmatwało. Westchnęła. Wielki świat, wielkie sprawy. Jak daleko można zajść? Ile już przeszli? Czy dojdą? A jeżeli dojdą, to czy im się uda? Jakie to wszystko zakręcone i trudne, gdyby chociaż Xellos żył, a tu po raz pierwszy od dłuższego czasu jest tylko z Gourym. No, ale jęczenie na niewiele się zda, trzeba iść.
No widzisz Lino, jesteśmy już przy górach!- Rzekł rozradowany Goury. Był już wieczór czwartego
Dnia tak przynajmniej się im zdawało, bo niemal stracili rachubę czasu, wytrwale idąc po nierównych terenach pustkowia, zmierzając powoli ku łańcuchowi górskiemu Słonych Gór. Nagle rzeczywiście w oddali ujrzeli dwa mrugające światełka. Przyśpieszyli kroku i zorientowali się, że te dwa mrugające światełka to okna gospody! Rzucili się pędem przepychając i bijąc byle tylko jak najszybciej dotrzeć do budynku i zatopić się po uszy we wszystkich uciechach życia, jakie oferowano z reguły w gospodach.
Już po chwili siedzieli w przemiłej gospodzie w małej wsi(dwa domy, gospodarstwo i gospoda), rozglądając się po przytulnym pomieszczeniu. Izba była bukowa, pachnąca i przytulna, jakby nieświadoma wszystkich niebezpieczeństw tego świata i nadciągającej wojny. Gdzieś w rogu palił się ogień, a na ścianie gwarzył zegar. Goście w gospodzie nawet nie zwrócili uwagę na przybyszy zajęci swoimi sprawami i swoimi kuflami piwa. Lina wynajęła pokój, wykupiła również dwa wierzchowce, które miałby być przystosowane do jazdy w górach i co najważniejsze zamówiła prowiant i posiłek. Zastanawiała się, jaki koń może chodzić po górach, ale gospodarz zapewniał ją, że na własnych nogach to już na pewno nie pokonają Słonych Gór, zgodziła się, więc obiecując sobie w duchu, że przypali mu zadek solidnym Fireballem, jeżeli ją oszuka.
Zaraz po dokonaniu opłat, na stole pojawiły się tony jedzenia, aż blat się pod nimi uginał. Oczywiście para przyjaciół rzuciła się na nie jakby od roku żyli o chlebie i wodzie, gorsząc przy tym sporą część widowni, którą notabene stanowili ludzie, których zgorszyć raczej trudno. Goury wrzasnął, gdy Lina wbiła mu w rękę widelec broniąc swojej porcji szynki. Szermierz odwdzięczył się jej i przyłożył butem w twarz. W pewnym momencie goście zaczęli pospiesznie opuszczać gospodę tłumacząc się, że zostawili kociołek na ogniu lub też żonę przy robótkach ręcznych.
Gdy Lina i Goury skończyli jeść zorientowali się, że w gospodzie nie ma absolutnie nikogo. Nie zrażeni tym poprosili gospodarza o kolejne porcje i zabrali się za jedzenie
Po skończonym posiłku Lina chciała zapłacić pełną kwotę, ale gospodarz wziął tylko połowę twierdząc, że nigdy nie miał takiego ruchu jak dziś.
To są ludzie. Gościnni, mili i dobrzy! - Wymruczała Lina rzucając się na łóżko.
Tak! Inni zdecydowanie powinni brać z nich przykład.- Wymruczał Goury kładąc się na drugim łóżku.
Goury?- Zaczęła wiedźma. W odpowiedzi otrzymała tylko leniwe „yhyyym?”
Mogę ci coś powiedzieć?- Zapytała ostrożnie.
No.
Bo w sumie to myślę, że mogę tobie powiedzieć wszystko, wiesz?
Ok.…mów.
A będziesz się ze mnie śmiał?-
Nie.
To ci powiem.
To mów.
Dobra…
Dobra…
No, bo widzisz ja...Ja...Ja...
No, co ja...
Bo ja k......?
Wyduś to z siebie.
Ja kocham...- Zaczęła nerwowo przełykając ślinę. Goury milczał.
No, bo ja kocham c…c
NO, BO JA KOCHAM CZEKOLADOWY SERNIK I TERAZ OGĘ CI POWIEDZIEĆ, ŻE TO JA CI WTEDY ZJADŁAM TEN TORT! NIE MOJA WINA, BYŁAM TAKA GŁODNA
COOOOO???!!!- Krzyknął szermierz, który wyglądał jakby doświadczył okropnej zdrady. Zaraz, on doświadczył okropnej zdrady.
JAK MOGŁAŚ!!!???- Wrzasnął.
Goury wybacz! Byłam taka głodna!!!
Miałem cię za przyjaciółkę!
Goury no przepraszam!!!
Już…- Szermierz zacisnął usta i posłał wiedźmie spojrzenie przepełnione niewypowiedzianym bólem.- Już nic…idźmy spać.
O świcie obudziło ich pianie koguta a świeże i chłodne górskie powietrze napływało do pokoju pomimo pozamykanych okien. Lina przeciągnęła się w łóżku, ostatni raz było jej tak dobrze w wędrownym domu. No, ale wtedy obudzili ją Xellos z Filią tymi swoimi wrzaskami. Właśnie, biedna Filia, siłą rzeczy ona po prostu musi tęsknić za tym swoim Namagomi, zawsze się razem włóczyli, takie dwa dziwne cosie. Odpadki przeszłości…jak to nazywała ich w myślach. No, ale co się stało to się nie odstanie. Na pewno ona nie ma na to wpływu. Przeciągnęła się raz jeszcze, uczesała i ubrała, poczym solidnym kopniakiem obudziła Gourego.
Wstawaj!- Ryknęła na ogłupiałego szermierza. Kiedy szermierz zapoznawał się z otaczającym go światem, ona zabrała się do pakowania? Raz jeszcze pomyślała o przyjaciołach, których musieli zostawić i już po chwili jej głowa była zaprzątnięta rachunkami i kłótniami ze sprzedawcą. Po paru minutach Linie udało się „namówić” sprzedawcę, żeby odsprzedał im dwa lepsze wierzchowce i właśnie schodzili do stajni je obejrzeć. Gdy tak schodzili, Lina spodziewała się ujrzeć małe, krępe, ale za to wytrzymałe koniki, jednak, gdy weszli do stajni ich uszu dobiegły dziwne odgłosy( a nosów zapach). Gospodarz poprowadził ich w stronę boksów i ku własnemu zdziwieniu zamiast koni ujrzeli…Sfinksy!!! Stworzenia były wielkości niewielkiego konia, ciała miały także podobne do końskich, lecz ich kopyta były kozie, a umaszczenie jednego do złudzenia przypominało tygrysa, drugiego zaś lwa. Najdziwniejsze były głowy: końskie szyje, porośnięte były bujną grzywą, jednak głowa, chodź wielkości i kształtów podobna do końskiej, miała ostry haczykowaty dziób i żółte, bystre oczy jastrzębia. Grzbiet i szyja porośnięte były miękką, gęstą sierścią, brzuch i głowa ostrymi piórami. Sfinksy były rzadkimi stworzeniami, lubiły górskie tereny, gdzie mogły spokojnie żyć nie wadząc nikomu. Piszę nie wadząc, bo sfinksy należały do stworzeń wyjątkowo inteligentnych, niestety, jednocześnie były mięsożercami, co czyniło z nich dokuczliwych sąsiadów.
To chyba nie są konie.- Zauważył Goury
Co ty nie powiesz?- Warknęła Lina, przyglądając się jak gospodarz wciska do ostrych jak brzytwy dziobów wędzidła. W jej wyobraźni pojawił się obraz rozwścieczonego sfinksa, który ją gonił kłapiąc ostrym dziobem. Przełknęła ślinę, zły pomysł- to był bardzo zły pomysł kupować sfinksa w worku.
Pręgowany sfinks wierzgał, syczał na gospodarza, za to złoty posłusznie wziął wędzidło z otwartej ręki i jeszcze położył ptasią głowę na ramieniu właściciela.
No Gondien, teraz pójdziesz z nimi.- Pogładził sfinksa, który mrużył swoje pomarańczowe oczy. Właściciel wyciągnął rękę z wodzami w stronę Gourego.
Dbajcie o niego, bardzo was proszę.- Rzekł. Po chwili odwiązał narowistego sfinksa, który tupał i wierzgał.
Hola! Spokój! Meldien, stój!- Szarpał się z rozwścieczoną...Klaczą? Przekazał wodze Linie.
Jest dzika, ale nie znajdziesz odważniejszego i bardziej chyżego wierzchowca. - Powiedział do czarownicy. Lina wyciągnęła drżącą rękę po wodze, Meldien kłapnęła na nią dziobem. Tego było za wiele, dziewczyna schwyciła krótko wodze i spojrzała w żółte oko sfinksa.
Wypatroszę cię ty worku pierza i zrobię z ciebie potrawkę z grzybami.- Wysyczała Lina tak, że tylko zwierze ją słyszało. Patrzyły tak na siebie, aż w końcu klacz spuściła wzrok i przestała wyrywać głowę.
Po odebraniu swoich wierzchowców spakowali cały swój niewielki dobytek, przewiązali sfinksy pledami i ruszyli wąską ścieżką prowadzącą w góry.
- Uważajcie, te sfinksy znajdą drogę, ale w tych górach jest bardzo niebezpiecznie. Dbajcie o nie.- Powiedział na pożegnanie gospodarz. Skinęli mu na pożegnanie i popędzili stwory. Jazda na sfinksie nie przypominała żadnego innego sposobu podróżowania, jaki znali do tej pory. Stwory biegły niesłychanie szybko omijając wszelkie przeszkody i ledwo wybijając do góry, co sprawiało, że podróż była niezwykle wygodna. Tak znaleźli się na zarośniętym górskim szlaku, podróżowali nim przez pewien czas, aż w końcu ten, rozpłynął się pomiędzy kamieniami i nędznymi krzakami.
- Teraz będziemy musieli zdać się na Sfinksy, miejmy nadzieję, że przeprowadzą nas przez góry bez większego problemu.- Powiedziała Lina.
Tęsknie za resztą, wiesz?- Zagadnął ją Goury, czarownica puściła tę uwagę mimo uszu.
Następnie zejdziemy przy Rawenshore i udamy się na pojezierza, tak, pojezierza...A potem trzeba będzie się przedrzeć do wybrzeży i Seruun.- Obliczała coś w myślach, była tym tak zaaferowana, że nie zauważyła, jak Sfinksy przestały pokonywać kolejne odcinki trasy i zaczęły krążyć w koło wielkiego kanionu. Dopiero głos Gourego wyrwał ją z zadumy.
Hej Lina, co robimy z przepaścią?-
Jaką przepaścią?- Spróbowała sobie przypomnieć, czy na ich drodze jest jakąś przepaść.
Tą przepaścią!- Szermierz wskazał na otchłań ziejącą pod ich stopami. Czarownica ocknęła się wreszcie. Puściła buraka. Goury coś zauważył a ona nie? To tylko, dlatego, że musi myśleć za nich oboje. Zsiadła z Meldien.
Stali na skraju wysokiego, nagiego i ponurego urwiska, którego podnóża niknęły we mgle; za plecami wędrowców wznosiła się poszarpana ściana gór; nad nimi płynęły chmury. Zimny wiatr dął od wschodu. Nadchodziła zima, zgniła zieleń trawy nabierała o tej porze roku szarobrunatnej barwy. Po prawej stronie Długa Rzeka połyskiwała w oddali. Jednak wzrok pary nie zwracał się ku rzece, ani wstecz, lecz ku Eleberethowi, ku przyjaciołom i krajom życzliwych ludzi. Spoglądali na południe i na wschód, gdzie na granicy rysowały się zielone krainy ich półwyspu, tam zmierzali. Jeszcze tyle drogi. Jednak teraz musieli przebyć ta jedną konkretną otchłań.
I co?- Zapytał rycerz.
Co, i co? Nie wiem co? Myślę.- Ofuknęła go.
Aa aa...- Goury który nie pojmował tak ważnych spraw, wolał nie przeszkadzać towarzyszce, usiadł więc na ziemi i zaczął głaskać swojego sfinksa. Siedział i siedział i siedział. I nic, Lina gapiła się w tą przepaść, w końcu nie wytrzymał.
Może się prześpimy i coś zjemy.- Zaproponował. Czarownica popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
Goury ty barani łbie- popukała go po głowie- jesteśmy tu zaledwie od paru godzin, a ty chcesz odpoczywać. Głupku to gra na czas!
Gra?-
O bogowie, w takich sytuacjach żałuję, że nie ma z nami Filii.
Ja też.- Powiedział facet ze szczerością dwuletniego dziecka.
Bo?- Zapytała podejrzliwie Lina
Dobrze gotowała.- Odpowiedział szermierz gładząc się po brzuchu.
Tak dobrze gotowała...-Zamyśliła się Lina.- Jasne! Fireball!- Wrzuciła do przepaści ognistą kulkę, która po chwili się roztrzaskała z hukiem. Meldien odskoczyła przerażona, a Gondien spojrzał z wyrzutem na czarownicę.
Co jest?- Zapytała samą siebie. I skoczyła w przepaść zanim Goury zdążył jakkolwiek zareagować. Biedak zerwał się z miejsca i rzucił się na skraj przepaści.
Lina! Lina! Zwariowałaś?! Lina gdzie jesteś! Zabiłaś się, Lina?- krzyczał w przepaść. Tu jestem baranie, nie drzyj się tak, bo nas usłyszą!- usłyszał głos Liny.
Ale jak to?! Żyjesz?- Zdziwił się.
Skocz to się przekonasz!-
Nie ma mowy, pewnie mnie nabierasz! Ty lub twój duch!-
Goury ty debilu, bierz sfinksy i skacz!- Z dołu dobiegł wściekły głos Liny. Rad nie rad, szermierz wziął dwa zdziwione zwierzaki i wskoczył do przepaści. Ku własnemu zdziwieniu okazało się, że przepaść, a właściwie dziura, była nie głębsza niż dwa metry.
Jak to możliwe?- zapytał stojącą naprzeciwko niego rozradowana Linę.
Bardzo proste, te góry słyną z wiszącej całkiem wysoko gęstej mgły, jednym słowem prawie daliśmy się nabrać.- wzruszyła ramionami.
Całe szczęście, że prawie. - mruknął szermierz. Znów wskoczyli na swoje wierzchowce i ruszyli dalej. Jechali teraz niewielkim, zaledwie paru kilometrowym kanionem, droga tu była prosta, a sfinksy galopowały szybko. Około południa, zatrzymali się na niewielki postój w pobliżu małego strumyka, puścili sfinksy wolno by mogły się napić, te jednak, omijały rzeczkę szerokim łukiem.
O co im chodzi?- zapytała Lina biorąc trochę wody w ręce i pijąc. Zatkało ją. W tym momencie dowiedziała się „o co im chodziło?”. Wypluła wszystko (na Gourego), gdyż woda była tak słona, że nie dało się jej trzymać w ustach, a co dopiero pić!
Co to za...!?- wrzasnęła zakasując rękawy z zamiarem zaczarowania wody.
Hej Lina, spokojnie, przecież z jakiegoś powodu musza nazywać te góry słonymi.- powiedział spokojnie Goury.
Niby racja. - mruknęła i usiadła się na trawie. Obok niej położył się Goury.
Ładnie nie?- zagadnął
Ładnie. - Potwierdziła Lina. Leżeli tak sobie obserwując chmurki, a górski wietrzyk gładził delikatnie ich twarze, niosąc zapowiedź zimy. Powietrze było zimne i krystalicznie czyste, niczym górski potok. Nieopodal sfinksy rozrywały na strzępy puchatego króliczka.
Wiesz Lina, nie gniewam się za to ciastko.- Powiedział ni z tego ni z owego, Goury.
To się cieszę.
I wiesz co…tak szczerze mówiąc, to…
Patrz!- Przerwała mu nagle Lina wskazała na jakiś kształt na niebie, leciał szybko w stronę Długiej Rzeki.- Co to może być?!-
Nie wiem- odpowiedział Goury.- Jest zbyt wysoko żebym mógł powiedzieć czy to ptak, czy też coś innego. Ale z pewnością śpieszy w stronę Długiej Rzeki.- Powiedział. Lina podniosła się.
I my powinniśmy, wstawaj Goury ruszamy w dalszą drogę.
Już?- zapytał
Tak już. Przed nami jeszcze wiele dni podróży i nie wiadomo co nas może spotkać. Przydałoby też się dowiedzieć co i jak...No wiesz co się święci w wielkim świecie, tak długo byliśmy odcięci od informacji...- z tymi słowami wsiadła na Meldien i ruszyli w drogę.
O zmierzchu, byli już po drugiej stronie niewielkiej doliny i teraz dwa sfinksy wspinały się krętymi zboczami co chwila osuwając się i podskakując. W końcu Lina i Goury musieli zejść ze swoich wierzchowców i prowadzić je za sobą. Po czterogodzinnej wspinaczce znaleźli się na szczycie. Na niebo wypłynął już srebrny księżyc, a i gwiazdy zapalały się kolejno. Usiedli ciężko na ziemi, sapiąc i wzdychając.
Już dzisiaj się nigdzie nie ruszam.- wydyszała Lina
To chyba nie najlepszy pomysł złociutka.- Usłyszała zza siebie kobiecy głos. Wraz z Gourym i sfinksami, podskoczyli jak oparzeni. Za nimi, na kamieniu, siedziała kobieta o błękitnej skórze i szerokim uśmiechu, której, z powodu zmęczenia, wcześniej nie zauważyli.
Co u diaska!- Lina jak zawsze pozostawała posłuszna etykiecie.
Kim jesteś? Elfem, czy kolejnym pachołkiem Niszczyciela.- wyciągnęła swój ostry miecz, to samo uczynił Goury.
Schowaj to, bo i tak nie jesteś w stanie mi nic zrobić.- Powiedziała kobieta. Ręka Liny, mimo woli włożyła miecz z powrotem do pochwy- Nie jestem sługą Niszczyciela, gdyby tak było, zabiłabym waz zrazu nie czekając na wasze pytania i odpowiedzi.- powiedziała, przekładając z ręki do ręki cienką laskę. Laskę, jak zauważyła Lina- która do złudzenia przypominała lagę Xellosa, jednak ta była cieńsza z jaśniejszego drewna, misternie rzeźbiona.
Jesteś potworem.- bardziej stwierdziła niż zapytała. Kobieta potrząsnęła białymi lokami.
Bogiem?- Zdziwiła się. Błękitna pani uśmiechała się tylko do Liny i Gourego.
Ani tym, ani tym.- odpowiedziała.
W takim razie, kim jesteś? Bo na pewno nie człowiekiem.- wypaliła czarownica.
Dowiesz się w swoim czasie, jednak najpierw chciałabym was ugościć.- Goury zerwał się z miejsca lecz Lina zatrzymała go gestem.
Siadaj.- warknęła- nie ruszymy się, póki nie powiesz kim jesteś, albo co planujesz.
Jeżeli planowałabym coś złego i tak bym wam nie powiedziała, jaki więc cel ma twoje pytanie?- zapytała.
Żeby zobaczyć jaki cel ma twoje poczynanie. Gadaj kim jesteś, czyś wrogiem czy przyjacielem, w przeciwnym razie, nie posłuchamy cię. Po czyjej jesteś stronie?
Po niczyjej.- nieznajoma zaśmiała się perliście.- Świt nie ma sprzymierzeńców.- Lina z Gourym spojrzeli na nią jak na wariatkę.
Moje imię nic wam nie powie, ale proszę...Nazywam się Soe, jestem boginią jutrzenki, córką Peryhiriona- potwora i Thei- boginki.- Powiedziała. Linę zatkało. Oto przed nią stało stworzenie, której imię przyzywa się w większości zaklęć Białej Magii. Albo to jakaś zbieżność nazwisk, która to nie mogła być zbieżnością nazwisk, bo nikt nie nazwał by swojego dziecka Soe…a nawet jeżeli to jakie było prawdopodobieństwo, że będzie ono miało błękitną skórę? Mimo to wykrzyknęła:
Że co? To niemożliwe!-
Nie ma rzeczy niemożliwych, dopóki nie udowodnisz, że są.- Boginka pokiwała palcem przed nosem czarownicy. Podniosła się.
Nazywają też mnie matką czterech wiatrów, chyba wiecie dlaczego. Mój dom jest niedaleko, chodźcie i posłuchajcie opowieści moich synów, może tak przyczynię się waszej sprawie.
Korekta by Kórczak
08.12.06