LISTY DO FELICJI I INNE Z LAT
1912-1916
Franz Kafka
Tom l
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
Praga, 20 września 1912
Wielce Szanowna Pani!
Na wypadek gdyby Pani, co jest zupełnie możliwe, nie mogła mnie już sobie
przypomnieć ani trochę, przedstawiam się jeszcze raz: nazywam się Franz Kafka i
jestem tym człowiekiem, który po raz pierwszy przedstawił się Pani w Pradze na
wieczorze u pana dyrektora Broda, a następnie przez stół podawał Pani, jedną po
drugiej, fotografie z podróży pod znakiem Talii, i wreszcie w tej ręce, którą teraz
uderza o klawisze maszyny, trzymał Pani rękę, którą potwierdziła Pani swoją
obietnicę odbycia razem z nim w przyszłym roku podróży do Palestyny.
Jeśli wciąż jeszcze ma Pani ochotę na tę wyprawę — wtedy powiedziała
Pani, że nie jest w swych postanowieniach chwiejna, a i ja nic takiego u Pani nie
zauważyłem — to będzie rzeczą nie tylko wskazaną, lecz bezwzględnie
konieczną, ażebyśmy już teraz starali się porozumieć co do tej podróży. Będziemy
bowiem musieli czas naszych urlopów, o wiele za krótki na podróż do Palestyny,
gruntownie wykorzystać, to zaś uda się nam tylko wtedy, jeżeli przygotujemy się
możliwie najlepiej i wszystkie przygotowania uzgodnimy.
Jedno tylko muszę wyznać, choć już samo w sobie brzmi to niedobrze, a poza
tym bardzo źle pasuje do tego, o czym mowa była wyżej: jestem korespondentem
niepunktualnym. A byłoby z tym jeszcze gorzej, niż jest, gdybym nie miał maszyny
do pisania, bo jeśli zdarzyłoby się nawet, że moje usposobienie nie byłoby
dostatecznie dobre do napisania listu, to ostatecznie są jeszcze zawsze czubki
palców zdolne do pisania. Ale za to nie oczekuję też nigdy, że listy do mnie będą
nadchodzić punktualnie; nawet wtedy, gdy czekam na list w napięciu każdego
dnia nowym, nigdy nie odczuwam zawodu, jeśli nie nadejdzie, a gdy w końcu
nadchodzi, łatwo popadam w trwogę. Przy zakładaniu nowego papieru widzę, że
może odmalowałem siebie o wiele trudniejszym, niż jestem. Jeśli popełniłem ten
błąd, byłaby to zasłużona kara, dlaczego bowiem piszę ten list po pięciu
godzinach pracy biurowej i na maszynie, do której nie bardzo jestem
przyzwyczajony.
Ale mimo to, mimo to — jest to jedyna zła strona pisania na maszynie, że
człowiek tak się rozprasza — nawet gdyby były jakieś zastrzeżenia, mam na myśli
zastrzeżenia praktyczne, przeciw zabieraniu mnie ze sobą w podróż jako tej
podróży towarzysza, przewodnika, balast, tyrana, czy co jeszcze innego mogłoby
się ze mnie rozwinąć, to przeciw mnie jako korespondentowi — a tylko o to
chodziłoby na razie — nie można z góry wysunąć żadnych zarzutów i na pewno
może Pani ze mną spróbować.
Serdecznie oddany
dr Franz Kafka
Praga, Pořič 7
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
Praga, 28.IX.12
Szanowna Pani, proszę mi wybaczyć, że nie piszę na maszynie, ale mam Pani
tak straszliwie dużo do napisania, a maszyna stoi po drugiej stronie korytarza, a
ponadto ten list wydaje mi się tak pilny, i jest też dziś w Czechach dzień
świąteczny (co zresztą nie wiąże się już tak ściśle z wyżej podanym
usprawiedliwieniem), a także maszyna nie pisze, jak dla mnie, dostatecznie
szybko, i jest też ładna pogoda, ciepło, okno jest otwarte (ale moje okna są
zawsze otwarte), do biura szedłem, co mi się już dawno nie zdarzyło, trochę
podśpiewując, i gdybym nie przyszedł po to, by odebrać list od Pani, nie
wiedziałbym w rzeczy samej, po co miałbym przychodzić do biura dzisiaj, w
dniu świątecznym.
Jak zdobyłem Pani adres? Nie o to Pani wszakże pyta, gdy pyta Pani o to.
Pani adres właściwie wyżebrałem. Naprzód podano mi nazwę jakiejś spółki
akcyjnej, ale to mi się nie podobało. Potem dostałem Pani adres prywatny, ale
bez numeru domu, następnie zaś także numer. Teraz byłem już zadowolony, i
właśnie dlatego naprzód jeszcze nie pisałem, uważałem bowiem, że adres to już
jest jednak coś, a poza tym obawiałem się, że adres może być fałszywy, bo kto to
był Immanuel Kirch? A nie ma nic smutniejszego niż wysyłać list na adres
niepewny, nie jest to wtedy list, jest to raczej westchnienie. Kiedy się potem
dowiedziałem, że na Pani ulicy stoi kościół Św. Immanuela, znowu mi to na
pewien czas wystarczało. Następnie zaś chciałem mieć przy Pani adresie także
kierunek geograficzny, ponieważ zawsze podaje się go przecież przy adresach
berlińskich. Jeśli o mnie idzie, to rad bym umieścić Panią w stronie północnej,
chociaż jest to, o ile wiem, dzielnica uboga.
Ale niezależnie od tych kłopotów z adresem (w Pradze nie wiedzą na pewno,
czy mieszka Pani pod numerem 20, czy 30), ile musiał mój żałosny list
wycierpieć, zanim został napisany. Teraz, gdy drzwi między nami zaczynają się
uchylać lub też gdy co najmniej trzymamy rękę na klamce, mogę to wszakże
powiedzieć, nawet jeśli tego powiedzieć nie muszę. Gdyby Pani wiedziała, jakim
ja podlegam humorom! Jestem pod nieustannym gradem niepokojów. Czego chcę
teraz, tego już nie chcę za chwilę. Gdy wszedłem już po schodach na górę, nie
wiem jeszcze, w jakim będę nastroju, gdy wejdę do mieszkania. Muszę
nagromadzić w sobie niepewności, zanim staną się one jakąś małą pewnością lub
listem. Ileż to razy — żeby nie przesadzać, powiedzmy przez dziesięć wieczorów
— układałem sobie przed zaśnięciem ów pierwszy list. Ale jest jedną z moich
chorób, że tego, co sobie przedtem porządnie ułożyłem, nie mogę potem napisać
jednym ciągiem. Moja pamięć jest rzeczywiście bardzo zła, ale nawet najlepsza
pamięć nie mogłaby mi pomóc w dokładnym zapisaniu choćby jednego małego
ustępu przedtem wymyślonego i zachowanego tylko w pamięci, ponieważ
wewnątrz każdego zdania są przejścia, które przed zapisaniem muszą być jeszcze
chwiejne. Gdy potem siadam, by zapamiętane zdanie napisać, widzę tylko
okruchy, które leżą oto przede mną rozsypane, ani między nimi nic nie widzę, ani
poza nimi, i pozostawałoby mi tylko rzucić pióro, co najlepiej by odpowiadało
mojemu niezdecydowaniu. Mimo to obmyślałem ów list, bo jeszcze nie byłem
zdecydowany, czy go napiszę, a takie obmyślenie jest też najlepszym właśnie
środkiem, by mnie od pisania powstrzymać. Raz, przypominam sobie, wstałem
nawet z łóżka, by to, co dla Pani obmyśliłem, napisać. Ale natychmiast położyłem
się z powrotem do łóżka, ponieważ — to jest moja druga choroba — wyrzucałem
sobie niedorzeczność swego niepokoju i sam siebie zapewniałem, że to, co
dokładnie mam w głowie, będę mógł zapisać także rano. O północy takie
zapewnienia są zawsze przekonujące.
Ale taką drogą nigdy nie dojdę do końca. Rozgadałem się o swoim liście
poprzednim, zamiast napisać Pani to mnóstwo rzeczy, które mam Pani do
napisania. Proszę zwrócić uwagę na to, skąd bierze się owa doniosłość, jaką ma
dla mnie tamten list. Bierze się stąd, że Pani nań odpowiedziała listem, który leży
tu przede mną, który sprawia mi śmieszną radość i na którym teraz kładę rękę, by
czuć jego posiadanie. Proszę rychło napisać do mnie znowu. Niech Pani nie
zadaje sobie trudu, list wymaga wysiłku, jakkolwiek się go traktuje; proszę mi
więc pisać mały dziennik, w ten sposób ofiara będzie mniejsza, a dar większy.
Naturalnie będzie Pani musiała pisać więcej, niż gdyby pisała Pani tylko dla
siebie, ponieważ ja Pani przecież wcale nie znam. Raz będzie więc Pani musiała
napisać tak że, o której godzinie przychodzi Pani do biura, co Pani jadła na
śniadanie, jaki jest widok z okien Pani pokoju biurowego, na czym polega Pani
praca, jak się nazywają Pani przyjaciele i przyjaciółki, dlaczego dają tam Pani
upominki, kto chce zaszkodzić Pani zdrowiu, ofiarowując Jej w upominku
czekoladki, i tysiąc innych rzeczy, o których istnieniu i możliwości nic w ogóle
nie wiem. — A co z podróżą do Palestyny? W przyszłości trochę dalszej, jeszcze
dalszej, ale na przyszłą wiosnę lub jesień na pewno. — Operetka Maksa teraz
odpoczywa, on sam jest we Włoszech, ale już wkrótce rzuci na Pani Niemcy
olbrzymi rocznik literacki. Moja książka, książeczka, zeszycik, została dobrze
przyjęta. Nie jest jednak bardzo dobra, lepsze rzeczy muszą zostać napisane.
Wraz z tym słowem proroczym proszę przyjąć moje najlepsze pozdrowienia!
Oddany Franz Kafka
13.X.12
Łaskawa Pani!
Przed 15 dniami o godzinie 10 rano otrzymałem pierwszy Pani list i już po
kilku minutach siedziałem przy biurku i napisałem do Pani cztery strony
olbrzymiego formatu. Nie żałuję tego, ponieważ nie mógłbym był spędzić tego
czasu w większej radości, i boleć powinienem tylko nad tym, że gdy wtedy
zakleiłem kopertę, napisany był zaledwie bardzo mały początek tego, co chciałem
napisać, tak iż ta część listu, która wówczas została stłumiona, wypełniała mnie
przez dni całe i wprawiała w niepokój, aż niepokój ów przeszedł w oczekiwanie
odpowiedzi od Pani i w tego oczekiwania stawanie się coraz słabszym.
Dlaczego więc Pani do mnie nie napisała? — Jest możliwe, a zważywszy
charakter tej mojej wypowiedzi prawdopodobne, że w moim liście znalazło się
coś głupiego, co mogło Panią wprowadzić w błąd, ale nie jest możliwe, żeby nie
dostrzegła Pani dobrej intencji na dnie każdego z moich słów. — Czyżby któryś
list zaginął? Ale mój był wysyłany zbyt żarliwie, żeby się pozwolił gdzieś
zarzucić, a Pani list był za bardzo oczekiwany. I czy listy w ogóle giną? Czy nie
giną tylko w niepewnym oczekiwaniu, które nie znajduje już innego
wytłumaczenia? — Czyżby mój list nie został Pani doręczony z powodu nie
pochwalanej podróży do Palestyny? Ale czy taka rzecz może się w ogóle zdarzyć
w rodzinie, i to w stosunku do Pani? A wedle mojego obliczenia ten list powinien
był nadejść akurat w niedzielę przed południem. — Pozostawałaby więc tylko ta
smutna możliwość, że jest Pani chora. W to jednak nie wierzę, jest Pani na pewno
zdrowa i wesoła. — Ale w takim razie zawodzi także mój rozum i piszę ten list
nie tyle w nadziei na odpowiedź, co z obowiązku wobec samego siebie.
Obym to ja był listonoszem z Immanuelkirchstrasse, który przyniósłby ten list
do Pani mieszkania, nie dał się zatrzymać przez żadnego ze zdziwionych
domowników i przez wszystkie pokoje poszedłby prosto do Pani i oddał list do
Pani rąk; albo jeszcze lepiej, obym to ja sam stał przed drzwiami Pani mieszkania
i nieskończenie długo naciskał dzwonek z rozkoszą, z rozkoszą rozładowującą
całe napięcie!
Oddany Franz K.
Praga, Pořič 7
Do Zofii Friedmann
14.X.12
Droga i Łaskawa Pani!
Dziś wieczorem przypadkiem i bez wyraźnego pozwolenia — nie będzie Pani
gniewać się na mnie za to — w Pani liście do Jej Rodziców przeczytałem uwagę,
że panna Bauer utrzymuje ze mną ożywioną korespondencję. Ponieważ jest to
prawdą tylko bardzo względną, a z drugiej strony bardzo by odpowiadało
mojemu pragnieniu, zwracam się, Droga i Łaskawa Pani, z prośbą o kilka słów
wyjaśnienia do owej uwagi, co nie powinno być trudne, ponieważ niewątpliwie
jest Pani z panną Bauer w kontakcie listownym.
Korespondencja, którą nazwała Pani „ożywioną", w rzeczywistości wygląda
następująco: Po upływie może dwóch miesięcy od owego wieczoru, kiedy to po
raz pierwszy i ostatni widziałem pannę Bauer u Pani Rodziców, napisałem do
niej list, o którego treści nie warto tu więcej mówić, ponieważ nastąpiła po nim
przyjazna odpowiedź. Nie była to bynajmniej odpowiedź zdawkowa, lecz w
swym tonie i treści mogła być zupełnie dobrze uznana za wstęp do
korespondencji, która z czasem przerodziłaby się może w przyjacielską wymianę.
Okres między moim listem i odpowiedzią wynosił co prawda dziesięć dni, i teraz
wydaje mi się, że to ociąganie się, choć samo w sobie niezbyt długie,
powinienem był uznać za wskazówkę, pisząc swoją odpowiedź. Z rozmaitych
powodów, o których również nie warto wspominać — prawdopodobnie
wspomniałem już o zbyt wielu rzeczach, które Drogiej i Łaskawej Pani wydadzą
się niewarte wspomnienia — tego nie uczyniłem, lecz natychmiast, nawiązując do
tego listu przeczytanego pod pewnym względem może niedostatecznie
gruntownie, napisałem swój list, który zapewne w oczach wielu ludzi musiałby
wyglądać na wybuch uczuć nieuchronnnie głupi. W każdym razie mogę przysiąc,
że przy uznaniu zasadności wszelkich zarzutów wobec tamtego listu,
niesprawiedliwy byłby jednak zarzut nieuczciwości, a to powinno być przecież
najważniejsze w stosunkach między ludźmi, którzy nie są do siebie nawzajem
uprzedzeni. Od tego listu do dziś upłynęło szesnaście dni, a dotąd nie otrzymałem
odpowiedzi i nie wiem już w rzeczy samej, jaka przyczyna mogłaby jeszcze teraz
wywołać spóźnioną odpowiedź, ponieważ ówczesny mój list był jednym z tych
listów, które kończy się tylko po to, by jak najszybciej dać okazję do odpowiedzi.
W czasie tych szesnastu dni napisałem do panny Bauer, żeby być wobec Pani
zupełnie szczerym, jeszcze dwa listy, których jednak nie wysłałem, i one to
jedynie upoważniałyby mnie, gdybym mógł się zdobyć na humor, do mówienia
o ożywionej korespondencji. Naprzód mogłem jeszcze wierzyć, że to może
jakieś przypadkowe okoliczności stanowiły przeszkodę dla odpowiedzi lub ją
uniemożliwiły, ale teraz przemyślałem wszystkie możliwości i w okoliczności
przypadkowe już nie wierzę.
Nie ośmieliłbym się na pewno, Droga i Łaskawa Pani, ani wobec Pani, ani
wobec samego siebie uczynić tej małej spowiedzi, gdyby ta właśnie uwaga w Jej
liście zbyt silnie mnie do tego nie popchnęła i gdybym ponadto nie wiedział, że
ten list, którego treść nie nadaje się akurat do tego, by miał być pokazywany,
dostanie się do rąk życzliwych
i zręcznych.
Serdecznie pozdrawiam Panią i Jej Drogiego Małżonka
szczerze oddany Franz Kafka
Praga, Pořič 7
Do Zofii Friedmann
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
18.X.12
Droga i Łaskawa Pani!
Biuro musi ustąpić przed doniosłością tego listu będącego odpowiedzią na
Pani list z 16, który w tym, co napisała Pani od siebie, jest kochany, dobry i
jasny, tak jak tego oczekiwałem, podczas gdy cytat z listu, który Pani przytacza,
nawet po dziesięciu lekturach nie daje się rozszyfrować. A więc tej uwagi o
„ożywionej korespondencji" w rzeczywistości nie uczyniła Pani tylko przelotnie i
bez uzasadnienia, jak sądziłem ku własnej hańbie, aczkolwiek nie przyznając się
do tego w poprzednim liście, ponieważ byłby on w takim razie zbyteczny. Ta
ożywiona korespondencja miała więc rzeczywiście mieć miejsce 3 lub
najwcześniej 2 października, a więc w czasie gdy mój drugi list, ten nieszczęsny
list bez odpowiedzi, bezwzględnie musiał już być w Berlinie. Może więc
odpowiedź została jednak napisana, ponieważ cytowane przez Panią miejsce jest
wszakże przyznaniem się do znajomości tego listu? Tak, ale czy listy w ogóle
giną? Czy nie giną tylko w niepewnym oczekiwaniu tego, kto nie znajduje
żadnego innego wytłumaczenia? Musi Pani jednak przyznać, Droga i Łaskawa
Pani, że postąpiłem słusznie, pisząc do Pani, i że jest to sprawa, która bardzo
potrzebowała anioła stróża.
Najserdeczniej pozdrawiam Panią i Jej Drogiego Małżonka
wdzięczny Franz K.
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
23.X.12
Łaskawa Pani!
Nawet gdyby wszyscy trzej moi dyrektorzy ustawili się dokoła mego biurka i
patrzyli na moje pióro, muszę Pani odpisać od razu, ponieważ Pani list spada na
mnie jak z obłoków, ku którym przez trzy tygodnie wyglądałem daremnie.
(Właśnie w tej chwili spełniło się życzeni e w odniesieniu do mojego
bezpośredniego szefa.) Jeśli miałbym Pani na opis Jej życia w tym okresie
odpowiedzieć czymś podobnym, to moje życie składało się co najmniej w
połowie z czekania na list od Pani, a do tego czekania mógłbym zapewne zaliczyć
również trzy małe listy, które napisałem w czasie tych trzech tygodni (akurat w tej
chwili jestem zapytywany o ubezpieczenie więźniów, mój Boże!) i z których dwa
mogłyby od biedy zostać teraz wysłane, podczas gdy trzeci, a właściwie
pierwszy, w żaden sposób odejść nie może. A więc Pani list, jak się okazuje,
zaginął (o jakiejś apelacji do ministerstwa, wniesionej przez Józefa Wagnera z
Góry Św. Katarzyny, nic nie wiem, byłem zmuszony przed chwilą wyjaśnić) i na
moje ówczesne pytania nie dostanę odpowiedzi, a przecież tej straty nie ja jestem
winien.
Jestem niespokojny i nie mogę przyjść do siebie, jestem zupełnie w takim
nastroju, że mógłbym bez przerwy tylko się skarżyć, mimo że dzisiaj nie jest już
równie źle jak wczoraj, ale to, co się nagromadziło, przelewa się do lepszych dni
i w nich się rozpuszcza.
To, co piszę Pani dzisiaj, nie jest odpowiedzią na Pani list, odpowiedzią
będzie dopiero ten list, który napiszę jutro, a może dopiero ten, który napiszę
pojutrze. Oczywiście mój sposób pisania jest idiotyczny nie tylko sam dla siebie,
lecz jest dokładnie tak samo idiotyczny jak mój obecny sposób życia, który kiedyś
mogę Pani także opisać.
I wciąż jest Pani obdarowywana! Te książki, cukierki i kwiaty rozłożone na
Pani stole biurowym? Na moim stole jest tylko dziki nieład, a kwiat od Pani, za
który ręce Pani całuję, szybko schowałem do teczki, w której poza tym, mimo
braku owego pani listu zaginionego i już nie do zastąpienia, znajdują się już dwa
listy od Pani, jako że Pani list do Maksa wyżebrałem od niego, co jest może
trochę śmieszne, nie powinno jednak być mi brane za złe.
To pierwsze zacięcie się naszej korespondencji było może zupełnie dobre,
teraz wiem, że wolno mi pisać do Pani także przeskakując listy zaginione. Ale
odtąd żadne listy nie powinny już ginąć. — Niechaj Pani będzie zdrowa i myśli o
prowadzeniu małego dziennika.
oddany Franz K.
[Na górnym marginesie pierwszej strony]
Jestem tak zdenerwowany z powodu możliwości ginięcia listów, a także mój
adres pisze Pani niezupełnie prawidłowo, trzeba pisać tak: Pořič 7, z dwoma
haczykami nad r i c, a dla pewności lepiej podawać też nazwę Zakładu
Ubezpieczeń.
Datę urodzin pani Zofii podam jutro.
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
24.X.12
Łaskawa Pani!
Była to dziś noc prawdziwie bezsenna, kiedy to jeszcze pod sam koniec, w
ciągu ostatnich dwóch godzin, człowiek przewraca się do wymuszonego,
wydumanego snu, w którym senne marzenia już dawno nie są senne, a sam sen
tym bardziej nie jest już prawdziwym snem. A poza tym przed bramą uderzyłem
się o skrzynię, którą niósł jakiś czeladnik rzeźnicki, i jej drewno wciąż jeszcze
czuję nad lewym okiem.
Po takim przygotowaniu na pewno nie wprowadzę się w stan bardziej
sprzyjający przezwyciężeniu trudności, jakie sprawia mi pisanie do Pani i jakie
w coraz to innych postaciach chodziły mi po głowie także tej nocy. Nie polegają
one na tym, żebym tego, co chcę napisać, nie mógł wypowiedzieć, to są rzeczy
zupełnie proste, ale jest ich tyle, że nie mogę ich zmieścić w czasie i przestrzeni.
Niekiedy, zwłaszcza w nocy, gdy sobie to uświadamiam, chciałbym wszystkiego
poniechać, nic już więcej nie pisać i raczej już od tego, co nie napisane, niż od
tego, co napisane, pójść na dno.
Pisze Pani o swoich wrażeniach z teatrów, co bardzo mnie interesuje,
ponieważ, po pierwsze, jest Pani tam w Berlinie u źródła wszystkich wydarzeń
teatralnych, po drugie, dobrze wybiera Pani spektakle (z wyjątkiem teatru
Metropol, w którym i ja także byłem, ziewając tak szeroko, że chyba szerzej niż
cały otwór sceny), i po trzecie, ponieważ ja sam zupełnie się na teatrze nie znam.
Ale co mi da wiedza o tym, jakie Pani oglądała przedstawienia, skoro nie wiem
tego wszystkiego, co było przedtem i potem, skoro nie wiem, jak Pani była
ubrana, jaki to był dzień tygodnia, jaka była pogoda, jakie miała Pani miejsce, w
jakim i jak umotywowanym była Pani humorze, i wielu jeszcze innych rzeczy,
które mogą przyjść na myśl. Naturalnie jest niemożliwe, żeby mi Pani o tym
wszystkim pisała, ale też wskutek tego wszystko staje się niemożliwe.
Urodziny pani Zofii — żeby napisać coś dającego się poprawnie i całkowicie
przekazać — są dopiero 18 marca, a kiedy są Pani urodziny, żeby zapytać bez
ogródek?
To nie tylko niepokój, jaki w tej chwili panuje w biurze, pcha moje pisanie
już to w tym, już to w innym kierunku, tak że teraz zapytam znowu o coś zupełnie
innego: Zapamiętałem mniej więcej wszystko, co powiedziała Pani owego
wieczoru w Pradze, o ile do tego rodzaju przeświadczeń można mieć zaufanie, i
tylko jedno nie jest dla mnie zupełnie jasne, jak to sobie uświadamiam przy
czytaniu Pani listu, i to musi mi Pani uzupełnić. Gdy szliśmy z p. dyrektorem
Brodem z mieszkania do hotelu, byłem w ogóle, prawdę mówiąc, rozdrażniony,
nieuważny i znudzony, czemu nie była winna, w każdym razie w mojej
świadomości, obecność p. dyrektora. Przeciwnie, byłem względnie zadowolony,
czując się pozostawionym samemu sobie. Była też wtedy mowa o tym, że
niewielki bierze Pani udział w życiu nocnym dzielnic centralnych, nawet wtedy
nie, gdy bywa Pani w teatrze, i że wracając z teatru szczególnym sposobem
klaskania w ręce daje Pani z ulicy znak swojej Matce, która wówczas każe
otworzyć Pani bramę. Czy ten nieco dziwny sposób jest rzeczywiście
odpowiedni? I czy wyjątek, jakim było wzięcie klucza, gdy szła Pani do teatru
Metropol, był spowodowany jedynie szczególnie późnym powrotem? Moja twarz
jest zupełnie poważna, a jeżeli Pani się śmieje, to proszę śmiać się przyjaźnie i
odpowiedzieć dokładnie.
Najpóźniej na wiosnę ukaże się u Rowohlta w Lipsku Rocznik Literacki,
którego redaktorem jest Maks. Będzie w nim moje małe opowiadanie: Wyrok z
dedykacją: „Dla panny Felicji B". Czy oznacza to zbyt despotyczne nieliczenie
się z Pani prawami? Tym bardziej że owa dedykacja już od miesiąca widnieje
nad tym opowiadaniem, a rękopis nie znajduje się już w moim posiadaniu? A
może usprawiedliwieniem, które za takie można uznać, jest to, że przemogłem się
i usunąłem dodatek (dla panny Felicji B.) „ażeby upominków nie dostawała
zawsze tylko od innych? Zresztą historia ta w swej istocie, na ile sam to mogę
ocenić, nie ma najmniejszego związku z Panią, poza tym jednym, że przelotnie
pojawiająca się w niej dziewczyna nazywa się Frieda Brandenfeld, a więc, jak
zauważyłem później, inicjały imienia i nazwiska ma wspólne z Panią. Jedyny
związek polega raczej tylko na tym, że ta mała historia usiłuje być choć trochę
Pani godną. I to też wyrażać ma dedykacja.
Ciężko mi z tym, że nie dowiem się, co odpisała mi Pani na mój przedostatni
list. Tyle minęło lat, w czasie których nic o Pani nie słyszałem, a teraz
najzupełniej niepotrzebnie ma być dorzucony jeszcze jeden miesiąc niepamięci.
Będę naturalnie dopytywał się na poczcie, ale niewielka jest szansa, że dowiem
się tam więcej niż to, co Pani z owego listu jeszcze zachowała w pamięci. Czy
nie mogłaby mi Pani tego napisać w kilku słowach?
Definitywny koniec, definitywny koniec na dzisiaj. Już na poprzedniej stronie
zaczęły się zakłócenia nawet w tym cichym pokoju, w którym się ukryłem. Dziwi
się Pani, że mam w biurze tyle wolnego czasu (jest to przywilej wymuszony) i że
piszę tylko w biurze. Także i to ma swoje wytłumaczenie, nie ma jednak czasu, by
o tym pisać.
Niechaj będzie Pani zdrowa i nie gniewa się z powodu podpisywania co
dzień recepisów.
Oddany Franz K.
Do Zofii Friedmann
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
24.X.12
Droga i Łaskawa Pani!
Dziękuję Pani bardzo za delikatność, z jaką zajęła się Pani tą sprawą, która
wydaje się teraz całkowicie w porządku. W Pani nieodpisaniu na mój ostatni list,
który za pewne nie wymagał też osobnej odpowiedzi, nie muszę więc widzieć
kary za jakąś głupotę, która ze zdenerwowania lub z innych przyczyn łatwo się
mogła zaplątać do moich dwóch listów. Ale Pani już wie, Droga i Łaskawa Pani,
jak cierpię z powodu nieotrzymywania odpowiedzi, toteż za jakąś głupotę byłaby
mnie Pani na pewno ukarała raczej należytym listem, niż nieodpowiadaniem. To
rozważywszy, także i teraz nie spodziewam się bezwzględnie odpowiedzi, lecz
obstaję przy tym, by i nadal była mi Pani tak życzliwa, jak mi Pani dała tego
dowód swoją niedawną pomocą. Także drogiemu Pani Małżonkowi chętnie bym
podziękował osobno, nie czynię tego jednak, ponieważ, po pierwsze,
nieuchronnie czułbym się przy tym trochę jednak skrępowany, a po wtóre,
ponieważ, o ile wiem, Pani i Jej Drogi Małżonek stanowicie taką jedność, że
podziękowanie
złożone
bezpośrednio
Pani
także
i
On
otrzymuje.
Najserdeczniejsze pozdrowienia łączę
oddany Dr F. Kafka
27.X.12
Łaskawa Pani!
Nareszcie o godzinie 8 wieczorem — jest niedziela — mogę do Pani napisać,
a przecież wszystko, co robiłem w ciągu całego dnia, do tego zmierzało, bym
mógł to uczynić możliwie rychło. Czy wesoło spędza Pani niedziele? Ależ na
pewno, po Pani nadmiernej pracy. Dla mnie niedziela jest co najmniej od półtora
miesiąca cudem, którego złudność widzę już w poniedziałek rano przy
przebudzeniu. Pozostaje jednak problem, żeby powlec cały tydzień aż do
niedzieli, pociągnąć pracę przez te dni powszednie, i jakkolwiek bym się do tego
nie zabrał, w piątek zazwyczaj już nie mogę dłużej. Gdy tak się spędza tydzień,
godzina za godziną, nawet za dnia niewiele mniej przytomnie niż człowiek
spędzający bezsenną noc, i gdy się tak rozejrzeć w nieubłaganej maszynerii
takiego tygodnia, to napraw dę człowiek powinien być jeszcze szczęśliwy, że te
dni rozpaczliwie nakładające się na siebie nie walą się w tył, żeby się zacząć od
nowa, lecz bez oporu przemijają i wreszcie, żeby można było odetchnąć, zaczyna
się wieczór i noc.
Bywam także weselszy, ale nie dzisiaj; swojej niedzielnej przechadzki
zostałem pozbawiony wskutek pogody deszczowej; pół dnia spędziłem, co
wstępnemu stwierdzeniu tylko pozornie przeczy, w łóżku, miejscu najlepszym do
żalu i refleksji; Turcy przegrywają, co mogłoby mnie skłonić do tego, bym jako
fałszywy prorok ogłosił odwrót nie tylko dla żołnierzy, lecz dla wszystkiego (jest
to też wielki cios dla naszych kolonii), i nie pozostaje nic innego, jak
zamknąwszy oczy i uszy zagrzebać się w swych normalnych pracach.
Ależ ja Panią zabawiam! Droga Pani, czy mam wstać i przerwać pisanie? Ale
może Pani pod tym wszystkim widzi, że ostatecznie jestem jednak bardzo
szczęśliwy, a w takim razie mogę pozostać w łóżku i pisać dalej.
W swoim liście wspomina Pani, jak nieswojo czuła się Pani owego wieczoru
w Pradze, i chociaż nie chciała Pani tego powiedzieć, i niezupełnie to miała na
myśli, z tego miejsca w liście zdaje się wynikać, że dopiero wraz ze mną weszła
wówczas nieswojość, przedtem bowiem Maks nic prawie nie mówił o swojej
operetce, która nie nasuwała mu zresztą szczególnie dużo trosk i problemów, ja
zaś tą swoją śmieszną paczką nie zakłóciłem jeszcze harmonii towarzystwa. Poza
tym był to jeszcze wtedy ten właśnie okres, gdy często urządzałem sobie taką
zabawę, że Ottona Broda, który przywiązuje wielką wagę do punktualnego
kładzenia się do snu, w czasie moich częstych odwiedzin, przez szczególne
ożywienie, które wzrastało z posuwaniem się wskazówki zegara, tak długo
powstrzymywałem od spania, aż zazwyczaj cała rodzina, wspólnymi siłami,
oczywiście w sposób bardzo serdeczny, wyrzucała mnie z mieszkania. Dlatego
też moje pojawienie się o tak późnej godzinie — było już chyba dobrze po
dziewiątej — oznaczało pewne zagrożenie. W głowach rodziny walczyły więc ze
sobą dwie wizyty: Pani, której na pewno chciano okazać tylko największą
życzliwość i uprzejmość, i ja, zawodowy zakłóciciel snu. Dla Pani np. grano na
fortepianie, a dla mnie np. Otto fechtował się z parawanem przed piecem, co się
już od dawna przyjęło jako znak dla mnie, że czas iść spać, a co dla kogoś, kto
tego nie wiedział, wyglądało zupełnie bezsensownie i męcząco. Otóż ja nie
byłem w najmniejszym stopniu przygotowany na to, że trafię na wizytę; umówiłem
się tylko z Maksem, że przyjdę o ósmej (przyszedłem jak zwykle godzinę później)
i ustalę z nim układ rękopisu, o co się do tej pory zupełnie nie zatroszczyłem,
chociaż miał być wysłany następnego dnia rano. A tymczasem trafiłem na wizytę i
byłem o to trochę zły. Ale niewątpliwie w sprzeczności z tym uczuciem był
znowu fakt, że ta wizyta wcale mnie nie zdziwiła. Wyciągnąłem do Pani rękę
przez wielki stół, jeszcze zanim zostałem Pani przedstawiony i mimo że Pani
prawie się nie podniosła i prawdopodobnie nie miała ochoty podać mi ręki.
Spojrzałem na Panią tylko przelotnie, usiadłem i wszystko wydawało mi się w
najlepszym porządku, prawie że nie odczuwałem wobec Pani tego lekkiego
podniecenia, jakie wywołują u mnie zawsze obcy w towarzystwie znajomym. W
sytuacji gdy myślałem o tym, że nie będę mógł z Maksem przejrzeć swego
rękopisu, podawanie fotografii z podróży pod znakiem Talii było bardzo miłym
urozmaiceniem. (Za to słowo, które bardzo dobrze oddaje to, co wówczas
czułem, mógłbym dzisiaj, gdy jestem tak daleko od Pani, sam siebie zbić.) Pani
potraktowała oglądanie obrazków bardzo poważnie i podnosiła oczy tylko wtedy,
gdy Otto dodawał jakieś objaśnienie albo gdy ja podawałem nowe zdjęcie.
Komuś z nas, nie wiem już komu, przy objaśnianiu któregoś zdjęcia przydarzyło
się jakieś śmieszne nieporozumienie. Aby móc oglądać fotografie, przestała Pani
jeść, a gdy Maks zrobił jakąś uwagę o jedzeniu, powiedziała Pani coś takiego, że
nic nie jest dla Pani bardziej odrażające niż ludzie, którzy wciąż jedzą.
Tymczasem odezwał się dzwonek (już dawno minęła jedenasta w nocy, godzina,
o której normalnie zaczyna się moja właściwa praca, ale nie mogę się oderwać
od listu), odezwał się więc dzwonek, a Pani opowiadała o wstępnej scenie
operetki Das Autogirl, którą widziała Pani w Residenztheater (czy jest w
Berlinie jakiś Residenztheater? I czy była to operetka?), gdzie na scenie jest 15
osób, do których podchodzi ktoś z przedpokoju, skąd słychać dzwonek telefonu, i
każdego po kolei tą samą formułą wzywa, by podszedł do telefonu. Także tę
formułę jeszcze pamiętam, ale wstydzę się ją napisać, ponieważ nie umiem jej
poprawnie wymówić, a co dopiero napisać, mimo że wtedy nie tylko dokładnie
ją usłyszałem, lecz odczytałem z Pani warg, i że od tego czasu wiele razy
przechodziła mi przez głowę, zawsze z usiłowaniem, by ją prawidłowo
zbudować. Nie wiem, w jaki sposób potem (nie, przedtem, bo wtedy siedziałem
jeszcze blisko drzwi, a więc naprzeciw Pani na ukos) rozmowa zeszła na bicie i
na rodzeństwo. Zostały wymienione imiona kilku członków rodziny, o których
nigdy nie słyszałem, padło także imię Ferry (to może Pani brat?) i Pani
opowiadała, że jako mała dziewczynka była Pani często bita przez braci i
kuzynów (czy także przez pana Friedmanna?) i była wobec nich dosyć bezbronna.
Przesunęła Pani ręką po lewym ramieniu, które w tamtych czasach było pełne
siniaków. Nie wyglądała Pani jednak wcale na obolałą, ja zaś, choć nie zdając
sobie z tego dobrze sprawy, nie mogłem zrozumieć, jak ktokolwiek mógł się
odważyć Panią uderzyć, nawet jeśli była Pani wtedy tylko małą dziewczynką. —
Potem powiedziała Pani mimochodem, podczas gdy coś Pani oglądała lub czytała
(o wiele za mało podnosiła Pani wówczas oczy, a ów wieczór był wszakże tak
krótki), że uczyła się Pani hebrajskiego. Z jednej strony byłem pełen podziwu, z
drugiej strony (wszystko to są tylko ówczesne moje sądy i już dawno przeszły one
przez gęste sito) byłbym wolał nie usłyszeć tego w formie uwagi zrobionej tak
przesadnie mimochodem, toteż ucieszyłem się skrycie, gdy później nie umiała
Pani przetłumaczyć nazwy Tel Awiw. — Teraz więc okazało się także, że jest
Pani syjonistką, z czego byłem bardzo zadowolony. — Jeszcze w tym samym
pokoju mówiło się o Pani pracy zawodowej, a pani Brodowa wspomniała o
ładnej sukni z batystu, którą widziała w Pa ni pokoju hotelowym, bo jechała Pani,
zdaje się, na jakiś ślub, który — bardziej zgaduję, niż sobie przypominam — miał
się odbyć w Budapeszcie. Gdy Pani wstała, okazało się, że miała Pani na nogach
pantofle domowe pani Brodowej, ponieważ Pani buty musiały wyschnąć. Przez
cały dzień była okropna pogoda. Te pantofle trochę Pani przeszkadzały i na końcu
drogi przez ciemny pokój przechodni powiedziała mi Pani, że jest
przyzwyczajona do pantofli na obcasach. Że w ogóle istnieją takie pantofle, to
była dla mnie nowość. — Potem w pokoju z fortepianem siedziała Pani
naprzeciw mnie, a ja zacząłem rozkładać swój rękopis. W sprawie wysyłki
padały ze wszystkich stron śmieszne rady i nie mogę już sobie przypomnieć, co
Pani mi doradzała. Natomiast przypominam sobie jeszcze coś z innego pokoju, co
tak mnie zdumiało, że uderzyłem ręką o stół. Powiedziała Pani mianowicie, że
przepisywanie rękopisów sprawia Pani przyjemność, że w Berlinie także
przepisuje Pani rękopisy dla jakiegoś pana (przeklęty dźwięk tego słowa, gdy nie
ma przy nim nazwiska ani wyjaśnienia!), i prosiła Pani Maksa, by Jej przysyłał
swoje rękopisy. Najlepszą rzeczą, jakiej dokonałem tego wieczoru, było to, że
przypadkowo miałem przy sobie jeden zeszyt czasopisma „Palästina" , i za to
niechaj wszystko inne będzie mi wybaczone. Omawiana była podróż do Palestyny
i przy tym podała mi Pani dłoń, albo raczej ja ją jakimś podszeptem
przywabiłem. — Podczas gry na fortepianie siedziałem za Panią na ukos, założyła
Pani nogę na nogę i często poprawiała fryzurę, której nie mogę sobie
przedstawić, jak wyglądała en face, i o której z czasu owej gry na fortepianie
wiem tylko tyle, że z boku trochę odstawała. — Później całe towarzystwo bardzo
się rozsypało, pani Brodowa drzemała na kanapie, pan Brod coś robił przy
bibliotece, Otto fechtował się z parawanem przed piecem. Mowa była o
książkach Maksa, Pani coś powiedziała o Arnoldzie Beerze, wspomniała o
jakiejś recenzji w „Ost und West" i w końcu powiedziała, przeglądając tom
dzieł Goethego w wydaniu Propyläen, że także Zamek Nornepygge Pani zaczęła,
ale nie mogła doczytać do końca. Przy tej uwadze faktycz nie zastygłem, za siebie,
za Panią i za wszystkich. Czy nie była to niepotrzebna, niczym nie dająca się
wytłumaczyć obraza? Pani jednak, jak bohaterka, to, co wydawało się nie do
uratowania, doprowadziła do dobrego końca, podczas gdy my wszyscy
patrzyliśmy na Pani głowę pochyloną nad książką. Okazało się, że nie była to
żadna obraza i nawet nie jakakolwiek opinia, lecz tylko fakt, który samą Panią
dziwił, i dlatego też zamierzała Pani przy najbliższej okazji ponownie zabrać się
do tej książki. Ładniej nie można było tego rozwiązać i pomyślałem, że wszyscy
powinniśmy czuć się wobec Pani trochę zawstydzeni. Żeby zmienić temat, pan
dyrektor przyniósł tom z ilustracjami owego wydania Propyläen i zapowiedział,
że pokaże Pani Goethego w kalesonach. Pani zacytowała: „On pozostaje królem
także w kalesonach , i ten cytat był jedyną rzeczą, która mi się tego wieczoru u
Pani nie podobała. Od tego niesmaku poczułem niemal ucisk w gardle i
powinienem był właściwie sam siebie zapytać, dlaczego to mnie tak obeszło. Ale
jestem bardzo niedokładny. — Szybkość, z jaką na koniec wybiegła Pani z pokoju
i wróciła już w butach, wprawiła mnie w oszołomienie. Jednakże porównanie z
gazelą, jakie dwa razy zrobiła pani Brodowa, nie podobało mi się. Dosyć
dokładnie widzę jeszcze, jak wkładała Pani kapelusz i wpinała szpilki. Kapelusz
był dosyć duży, z białą podszewką. — Na ulicy zapadłem od razu w jeden z
nierzadkich u mnie stanów przyćmienia, kiedy niczego nie rozpoznaję wyraźnie
oprócz własnej bezużyteczności. — Na ulicy Perłowej zapytała mnie Pani, może
aby mi pomóc wydobyć się z mojego przykrego zaniemówienia, gdzie mieszkam,
i chciała Pani oczywiście dowiedzieć się, czy moja droga do domu i droga do
Pani hotelu są zbieżne, czy nie, ja zaś, nieszczęsny głupiec, z kolei zapytałem, czy
chce Pani znać mój adres, oczywiście w przypuszczeniu, że gdy tylko zajedzie
Pani do Berlina, natychmiast, jakby się paliło, będzie Pani chciała do mnie
napisać w sprawie podróży do Palestyny i boi się Pani narazić na rozpaczliwą
sytuację nieposiadania od razu pod ręką mojego adresu. To, co wyraziłem tak
niezręcznie, oczywiście peszyło mnie jeszcze w czasie dalszej drogi, jeśli coś
mogło mnie wtedy jeszcze bardziej speszyć. Jeszcze na górze, w pierwszym
pokoju, a potem na ulicy była mowa o jakimś panu z praskiej filii Pani instytucji,
z którym po południu była Pani dorożką na Hradczynie. Z powodu tego pana
wydało mi się niemożliwe, żeby rano przyjść na dworzec z kwiatami, co mi od
pewnego czasu świtało w postaci chwiejnego postanowienia. Wczesna godzina
Pani odjazdu, niemożliwość dostania od razu kwiatów o tej porze ułatwiły mi
zrezygnowanie z tego pomysłu. Na ulicy Owocowej i Na Przykopie mówił
głównie p. dyrektor Brod, a Pani opowiedziała tylko historię o tym, jak to Matka
na Pani klaskanie każe otworzyć Pani bramę, historię, w związku z którą jest mi
Pani jeszcze winna wyjaśnienie. Poza tym czas ten został haniebnie zmarnowany
na porównywanie ruchu ulicznego w Pradze i w Berlinie. Była też, jeśli się nie
mylę, wzmianka o tym, że podwieczorek jadła Pani w Domu Reprezentacyjnym
naprzeciw swego hotelu. Na koniec pan Brod dawał Pani jeszcze rady na podróż
i podał Pani nazwy kilku stacji, na których dostanie Pani coś do zjedzenia. Pani
zamierzała zjeść śniadanie w wagonie restauracyjnym. Teraz dowiedziałem się
także, że zapomniała Pani w pociągu parasolkę, i ten drobiazg (drobiazg dla
mnie) dodał nowy szczegół do mojego Pani obrazu. — To, że nie była Pani
jeszcze spakowana i że w dodatku chciała Pani jeszcze czytać w łóżku, wprawiło
mnie w niepokój. Poprzedniej nocy czytała Pani do 4 rano. Jako lekturę na drogę
miała Pani ze sobą: Björnsona Flagi nad miastem i portem i Andersena Książkę
ilustrowaną bez ilustracji. Miałem wrażenie, że byłbym mógł te książki
odgadnąć, czego oczywiście nigdy w życiu bym nie potrafił. Przy wejściu do
hotelu w jakimś onieśmieleniu pchałem się do tego samego skrzydła drzwi
obrotowych, do którego Pani szła, i omal nie nadepnąłem Pani na nogę. Potem
staliśmy wszyscy troje, nieco przed kelnerem, przy windzie, w której za chwilę
miała Pani zniknąć i której drzwi były już otwarte. Wygłosiła Pani jeszcze krótką,
bardzo wyniosłą mowę do kelnera, której brzmienie — gdy się nad nią zatrzymam
— mam jeszcze w uszach. Niełatwo dała sobie Pani wytłumaczyć, że do
pobliskiego dworca nie jest potrzebna dorożka. Zapewne sądziła Pani, że będzie
Pani odjeżdżać z dworca Franciszka Józefa. — Potem pożegnaliśmy się
ostatecznie i ja raz jeszcze wspomniałem o podróży do Palestyny, tak niezręcznie,
jak tylko to było możliwe, jako że w ogóle wydało mi się w tej chwili, że w
ciągu całego wieczoru o wiele za często napomykałem o tej podróży, której
prawdopodobnie nikt oprócz mnie nie brał poważnie.
To są na razie, z niewielkimi tylko i nieistotnymi, choć licznymi
opuszczeniami, wszystkie zewnętrzne wydarzenia owego wieczoru, które mogę
sobie dziś jeszcze przypomnieć, po przeszło trzydziestu innych wieczorach, które
od tamtego czasu spędziłem u rodziny Brodów i które niestety niejedno mogły
zatrzeć. Spisałem je, ażeby odpowiedzieć na Pani uwagę, że owego wieczoru
niewiele się Panią zajmowano, a także dlatego, że zbyt już długo opierałem się
chęci, żeby wspomnienia z tego wieczoru, na tyle, na ile są one jeszcze żywe,
kiedyś zapisać. Ale teraz Pani patrzy oto z przerażeniem na tę masę zapisanego
papieru, przeklina naprzód tę swoją uwagę, która to spowodowała, potem
przeklina samą siebie, która ma to wszystko przeczytać, potem może z lekkiej
ciekawości czyta jednak do końca, podczas gdy Jej herbata zupełnie już wystygła,
i na koniec wpada Pani w tak zły humor, że na wszystko, co jest Jej drogie,
przysięga, iż w żadnym wypadku nie zechce Pani moich wspomnień trochę
uzupełnić, przy czym w tej złości nie zastanawia się Pani nad tym, że uzupełnienie
nie sprawia tyle wysiłku co pierwsze spisanie i że takim uzupełnieniem
sprawiłaby mi Pani przyjemność o wiele większą, niż mnie się to udało w
stosunku do Pani przez to pierwsze zebranie materiału. — Teraz jednak powinna
Pani mieć już rzeczywiście spokój ode mnie i być już tylko najserdeczniej
pozdrowiona.
Oddany Franz K.
Jeszcze nie koniec, jeszcze pytanie, i to takie, na które trudno jest
odpowiedzieć: Jak długo można przechowywać czekoladę, żeby się nie zepsuła?
29.X.12
Łaskawa Pani!
Teraz będzie coś bardzo ważnego, choć tylko w wielkim pośpiechu. (Tego
nie piszę już w biurze, bo moja praca biurowa buntuje się przeciw pisaniu do
Pani, tak na wskroś obca jest mi ta praca i nie ma ona żadnego wyobrażenia o
tym, co jest mi potrzebne.) Nie powinna więc Pani sądzić, że listem bez końca,
takim jak ten przedwczorajszy, z powodu którego już dosyć robiłem sobie
wyrzutów, nie tylko czas na lekturę chcę Pani odebrać, lecz jeszcze i czas na
odpoczynek, i zobowiązać Panią do obszernych i punktualnych odpowiedzi,
musiałbym się wszakże wstydzić, gdybym do Pani wyczerpujących dni pracy miał
się dołączyć jako plaga Pani wieczorów. Tego więc nie chcą moje listy, tego nie
chcą ani trochę, ale w końcu to jest oczywiste i na pewno nie inaczej Pani to
oceni. Tylko nie powinna Pani — i to jest właśnie to ważne — to jest to ważne
(tak jest ważne, że w pośpiechu robi się u mnie z tego litania) — wieczorem
pisać do mnie dłużej, nawet gdyby miała Pani, bez względu na moje listy, sama z
siebie ochotę na pisanie. Choć tak ładnie wyobrażam sobie Panią w Jej biurze —
czy jest Pani sama w pokoju? — nie chcę już mieć poczucia, że zatrzymałem tam
Panią do późnych godzin wieczornych. Pięć linijek, tak, tyle mogłaby Pani
wieczorem napisać do mnie od czasu do czasu, przy czym, mimo że przed tym się
bronię, nie mogę się powstrzymać od zrobienia prostackiej uwagi, że pięć linijek
można pisać częściej niż długie listy. Widok Pani listów w drzwiach —
przychodzą teraz około południa — mógłby mi kazać zapomnieć o wszelkich
względach dla Pani, ale odczytywanie godziny, którą podaje Pani przy dacie,
albo też przypuszczenie, że może obrabowałem Panią ze spaceru, jest znowu nie
do zniesienia. Czy mam tedy prawo odradzać Pani piramidon, skoro to ja jestem
współwinny Pani bólów głowy? Kiedy właściwie odbywa Pani spacery? Dwa
razy w tygodniu gimnastyka, trzy razy Profesor — w tym liście zaginionym
musiała Pani o nim pisać — ile więc jeszcze zostaje wolnego czasu? A w
niedzielę jeszcze robótki ręczne, po co jeszcze i to? Czy może to cieszyć Pani
Matkę, skoro wie, że musi Pani na nie zużywać swój czas odpoczynku?
Zwłaszcza że, jak wynika z Pani listów, w swojej Matce ma Pani, jak się wydaje
najlepszą, wesołą przyjaciółkę. Gdyby zechciała mnie Pani jednak na pięciu
linijkach co do tego wszystkiego uspokoić, żebyśmy nie musieli już o tym pisać i
myśleć, lecz spokojnie i bez robienia sobie samym wyrzutów mogli na siebie
nawzajem patrzeć i siebie słuchać, Pani zgodnie ze swoją dobrocią i mądrością,
ja tak, jak muszę.
Oddany Franz K.
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
31.X.12
Łaskawa Pani!
Niech Pani spojrzy, ile jest w naszym pisaniu niemożliwości. Czy mogę
prośbie takiej jak ta, żeby pisała Pani do mnie tylko pięć linijek, odebrać pozór
obrzydliwej, nieprawdziwej szlachetności? To jest niemożliwe. A czy prośby tej
nie myślę szczerze? Na pewno myślę ją szczerze. A czy może nie myślę jej także
nieszczerze? Oczywiście myślę ją nieszczerze, i to jak nieszczerze ją myślę! Gdy
w końcu jest już list, po tych wszystkich godzinach, gdy drzwi mojego pokoju
tysiąc razy się otwierały, ażeby zamiast woźnego z listem wpuścić całe mnóstwo
ludzi, którzy ze spokojnym, a dla mnie z tego właśnie powodu męczącym,
wyrazem twarzy czują się na swoim miejscu tu, gdzie wszakże tylko woźny z
listem i nikt inny ma prawo się pojawić — gdy więc ten list już jest, wtedy myślę
przez chwilę, że teraz mogę być spokojny, że się nim nasycę i że dzień przejdzie
mi dobrze. Ale potem go przeczytałem, jest w nim więcej, niż kiedykolwiek
śmiałbym pragnąć się dowiedzieć, na ten list zużyła Pani swój wieczór i może
niewiele tylko pozostało już czasu na spacer po Leipziger Strasse, odczytuję list
jeden raz, odkładam go i czytam znowu, biorę do ręki jakiś akt, a czytam
właściwie tylko Pani list, stoję przy maszyniście, któremu mam dyktować, a
znowu Pani list powoli wsuwa mi się do ręki, i zaledwie go wyjąłem, jacyś
ludzie pytają mnie o coś, i dobrze wiem, że nie powinienem teraz myśleć o Pani
liście, ale to jest też ta jedyna rzecz, która mi przychodzi na myśl — ale po tym
wszystkim jestem zgłodniały jak przedtem, niespokojny jak przedtem, a już znowu
drzwi zaczynają się wesoło poruszać, jak gdyby znowu miał wejść woźny z
listem. To jest ta „mała przyjemność , jaką wedle Pani wyrażenia sprawiają mi
Pani listy. Jest to też odpowiedź na Pani pytanie, czy nie jest mi niemiło co dzień
dostawać w biurze list od Pani. Naturalnie jest rzeczą prawie niemożliwą
stworzyć jakikolwiek związek między otrzymaniem listu od Pani i pracą biurową,
ale również niemożliwe jest pracować i daremnie czekać na list albo pracować i
myśleć o tym, że może w domu leży list. Niemożliwości ze wszystkich stron! A
mimo to nie jest tak źle, bo w ostatnich czasach udały mi się z moją pracą
biurową także inne niemożliwości, nie należy kapitulować przed mniejszymi
niemożliwościami, wtedy bowiem wielkich niemożliwości w ogóle by się nie
widziało.
Dziś nie mam zresztą prawa się skarżyć, ponieważ oba Pani ostatnie listy
doszły do mnie przedzielone tylko dwugodzinnym interwałem i naturalnie tak
samo wczoraj przeklinałem nieporządek panujący na poczcie, jak dzisiaj go
błogosławię.
Ale wcale nie odpowiadam na pytania i sam prawie nie pytam, a to wszystko
tylko dlatego, że radość pisania do Pani, chociaż sobie tego od razu nie
uświadamiam, wszystkie listy do Pani od razu nastawia na objętość
nieskończoną, a wtedy naturalnie na pierwszej karcie nie musi się pisać żadnych
rzeczy istotnych. Ale niech Pani czeka, jutro, miejmy nadzieję (nadzieją jest to dla
mnie), będę miał dosyć czasu, żeby jednym ciągiem odpowiedzieć na wszystkie
pytania i samemu tyle pytań zadać, że przynajmniej na chwilę będzie mi lżej na
sercu.
Dziś powiem jeszcze tylko, że przy tym ustępie Pani listu, w którym jest
mowa o Pani kapeluszu, ugryzłem się w język. A więc jego podszewka była
czarna? Gdzie ja miałem oczy? A mało znacząca nie była dla mnie ta obserwacja
na pewno. Ale w takim razie sam kapelusz był biały, i to mogło mnie zmylić,
ponieważ z powodu swego wyższego wzrostu widziałem Panią z góry. A także
głowę miała Pani trochę pochyloną, gdy wkładała Pani kapelusz. Krótko mówiąc,
jak zawsze są okoliczności usprawiedliwiające, ale czego nie wiedziałem
zupełnie dokładnie, o tym nie powinienem był pisać.
Łączę najserdeczniejsze pozdrowienia i, jeśli mi wolno, ręce Pani całuję
Oddany Franz K.
Droga Panno Felicjo!
Nie powinna Pani tej formy brać mi za złe, przynajmniej tym razem, bo jeśli
mam pisać, czego Pani już kilka razy żądała, o swoim sposobie życia, będę
musiał prawdopodobnie powiedzieć jednak pewne rzeczy dla siebie drażliwe,
których nie potrafiłbym chyba z siebie wydobyć wobec „łaskawej Pani . A poza
tym ta nowa forma nie może być niczym tak bardzo złym, inaczej nie byłbym jej
sobie wymyślił z tak wielkim i wciąż jeszcze trwającym zadowoleniem.
Moje życie składa się, i właściwie składało się zawsze z prób pisania, i to z
prób najczęściej nieudanych. Gdybym jednak nie pisał, to leżałbym już na ziemi,
wart tylko tego, by zostać wymiecionym. Moje siły były jednak zawsze żałośnie
małe i, chociaż sam jasno sobie tego nie uświadamiałem, to jednak wynikało stąd
samo przez się, że od wszystkich innych stron musiałem być oszczędny, wszędzie
sobie czegoś odmawiać, ażeby do tego, co wydawało mi się moim celem
głównym, zachować siłę od biedy wystarczającą. Gdy zdarzało się, że tego
jednak nie czyniłem (mój Boże! nawet w tym dniu świątecznym w dzienniku
podawczym biura nie ma spokoju, lecz jedna wizyta za drugą, jakby się małe
piekło rozwarło), lecz chciałem sam siebie jakoś przekroczyć, czułem się od razu
odepchnięty, zraniony, zawstydzony, na zawsze osłabiony, bo to właśnie, co
chwilami czyniło mnie nieszczęśliwym, z biegiem czasu napełniło mnie ufnością i
zacząłem wierzyć, że gdzieś, chociaż trudna do znalezienia, musi być jakaś
szczęśliwa gwiazda, pod którą można będzie dalej żyć. Kiedyś zrobiłem sobie
szczegółowy rachunek tego, co sam poświęciłem dla pisania, oraz tego, co na
rzecz pisania zostało mi odebrane, lub raczej, czego utratę tylko takie
wytłumaczenie pozwala znieść.82
I w rzeczy samej, tak jak jestem chudy, a jestem najchudszym człowiekiem ze
wszystkich ludzi, jakich znam ( a to coś mówi, bo wiele już przebywałem w
sanatoriach), tak też i poza tym nie ma we mnie nic, co można by z uwagi na
pisanie nazwać nadmiarem, i to nadmiarem w dobrym tego słowa znaczeniu. Jeśli
więc jest jakaś siła wyższa, która mną chce się posłużyć lub się posługuje, to
jestem w jej ręku narzędziem przynajmniej wyraźnie uformowanym; jeśli nie, to
jestem niczym i nagle znajdę się w jakiejś przerażającej próżni.
Teraz rozszerzyłem swoje życie o myślenie o Pani i zaiste nie ma prawie
kwadransu w czasie mojej jawy, w którym nie myślałbym o Pani, a wiele jest
takich kwadransów, kiedy nie robię nic innego. Ale także i to pozostaje w
związku z moim pisaniem, tylko fale mojego pisania mnie określają i w fazie
marnego pisania na pewno nie byłbym miał odwagi zwrócić się do Pani. Jest to
tak prawdziwe, jak prawdą jest, że od owego wieczoru czu łem się tak, jakbym
miał w piersi otwór, przez który z ssaniem i niepowstrzymanie to pisanie
wchodzi i wychodzi, aż którejś nocy w łóżku dzięki przypomnieniu sobie pewnej
opowieści biblijnej ujawniła mi się dowodnie konieczność tego uczucia i
jednocześnie prawda owej opowieści biblijnej. Jak bardzo jest Pani jednak
spokrewniona także z moim pisarstwem, mimo że dotąd sądziłem, iż właśnie
podczas pisania w najmniejszej mierze nie myślę o Pani, to stwierdziłem ostatnio
ze zdumieniem. W małym ustępie, który napisałem, znalazły się między innymi
następujące odniesienia do Pani i do Jej listów: Ktoś dostał w upominku
tabliczkę czekolady. Mówiono o drobnych urozmaiceniach, jakie ktoś miał w
czasie pracy. Potem był jakiś telefon.. I wreszcie ktoś na kogoś nalegał, żeby
szedł spać, i groził mu, że jeśli nie usłucha, zaprowadzi go aż do jego pokoju, co
na pewno było reminiscencją gniewu Pani Matki, gdy tak długo była Pani w
biurze. Takie miejsca są mi szczególnie drogie, w nich trzymam Panią, przy czym
Pani tego nie czuje i nie musi się zatem bronić. A gdyby nawet kiedyś przeczytała
Pani coś z tych rzeczy, tych drobiazgów na pewno Pani nie zauważy. Ale to
powinna Pani wiedzieć, że może nigdzie na świecie nie może Pani dać się
schwytać tak bez obaw jak tutaj.
Mój tryb życia jest nastawiony tylko na pisanie, a gdy ulega pewnym
zmianom, to tylko w tym celu, żeby w miarę możliwości lepiej służył pisarstwu,
bo czas jest krótki, siły są niewielkie, biuro jest zmorą, mieszkanie jest głośne i
trzeba próbować przebić się za pomocą jakiejś sztuki, jeśli się komuś ładne,
proste życie nie udaje. Zadowolenie z takiej sztuki, której udało się komuś
dokonać w jego rozkładzie dnia, jest jednakże niczym w porównaniu z wieczną
rozpaczą nad tym, że w tym, co zostało napisane, każde zmęczenie zaznacza się o
wiele silniej i wyraźniej niż to, co się właściwie chciało napisać. Od półtora
miesiąca mój rozkład zajęć, z pewnymi zakłóceniami, które wystąpiły w ostatnich
dniach z powodu nieznośnej słabości, jest następujący: Od 8 do 2 lub 2 biuro, do
3 lub wpół do czwartej obiad, od tego momentu sen w łóżku (na ogół tylko próby
uśnięcia, przez cały tydzień widziałem w tym śnie tylko Czarnogórców z wysoce
przykrą, wywołującą ból głowy wyrazistością każdego szczegółu ich
skomplikowanego ubioru) do wpół do ósmej, potem 10 minut gimnastyki, nago i
przy otwartym oknie, potem godzinny spacer, samotnie lub z Maksem albo z
innym przyjacielem, potem kolacja z rodziną (mam trzy siostry, jedna zamężna,
druga zaręczona, trzecia, jeszcze wolna, jest mi, przy całej miłości do tamtych
dwóch, szczególnie droga,) potem o wpół do jedenastej (ale często dopiero
o wpół do dwunastej) zasiadam do pisania i trwam przy nim, w zależności od
sił, ochoty i szczęścia, do godziny 1, 2, 3, raz nawet do 6 rano. Potem znowu
gimnastyka, jak wyżej, tylko oczywiście z unikaniem wszelkiego wysiłku, mycie,
i do łóżka, najczęściej z lekkim bólem głowy i dygoczącymi mięśniami
brzucha. Potem wszelkie możliwe usiłowania, żeby usnąć, tzn. osiągnąć rzecz
niemożliwą, ponieważ nie można spać (a jaśnie pan wymaga co więcej snu bez
snów) i jednocześnie myśleć o swoich pracach, a ponadto chcieć niezawodnie
rozstrzygnąć problem, który niezawodnie rozstrzygnąć się nie da, czy nazajutrz
nadejdzie list od Pani i o jakiej porze. Tak więc noc składa się z dwóch części,
jednej w stanie czuwania i drugiej bezsennej, i gdybym chciał Pani o tym napisać
obszernie, a Pani chciałaby tego wysłuchać, nigdy bym nie skończył. Oczywiście
nie ma potem nic szczególnie dziwnego w tym, że w biurze zaczynam rano pracę
ledwie resztkami sił. Przed jakimś czasem w korytarzu, przez który zawsze idę do
mojego maszynisty, stały nosze, na których transportuje się akta i druki, i za
każdym razem, gdy obok nich przechodziłem, wydawało mi się, że są te nosze-
mary przede wszystkim dla mnie przystosowane i że na mnie czekają.
Dla ścisłości, nie wolno mi nie wspomnieć, że jestem nie tylko urzędnikiem,
lecz także fabrykantem. Mianowicie mój szwagier jest właścicielem fabryki
azbestu, ja zaś (co prawda tylko z racji wkładu pieniężnego mojego oj ca) jestem
jej udziałowcem i w tym charakterze jestem też zaprotokołowany. Ta fabryka
kosztowała mnie już dosyć cierpień i trosk, o których jednak nie chcę teraz
opowiadać, w każdym razie od dłuższego czasu ją zaniedbuję (tzn. odmawiam jej
swojej zresztą nieużytecznej współpracy), jak tylko się da, a jakoś się daje.
Oto znowu tak niewiele opowiedziałem i o nic nie zapytałem, a znowu muszę
już kończyć. Ale żadna odpowiedź, a tym bardziej żadne pytanie nie powinno się
zagubić. Otóż istnieje wprawdzie zaklęcie magiczne, za pomocą którego dwie
osoby, nawzajem się nie widząc, nie rozmawiając ze sobą, mogą wzajemnie
poznać co najmniej większą część swojej przeszłości dosłownie za jednym
zamachem, nie musząc do siebie pisać, ale jest to bądź co bądź środek z arsenału
już niemal wyższej magii (aczkolwiek na to nie wygląda), i chociaż do niej nie
dochodzi się nigdy bez nagrody, to jeszcze pewniej nigdy też bez poniesienia
kary. Dlatego też go nie wymawiam, musi je Pani odgadnąć. Jest straszliwie
krótkie, jak wszystkie formuły czarodziejskie.
Niech Pani będzie zdrowa i pozwoli mi to życzenie jeszcze przypieczętować
długim ucałowaniem rąk.
Oddany Franz K.
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
2.X.12. [2 listopada 1912]
Łaskawa Pani!
Jak to? Pani także jest zmęczona? Jest to dla mnie uczucie prawie
niesamowite, wiedzieć, że zmęczona i sama siedzi Pani wieczorem w swoim
biurze. Jak jest Pani ubrana w biurze? I na czym polega Pani zasadnicza praca?
Pisze Pani czy dyktuje? Musi to być jednak wysokie stanowisko, jeśli Pani
rozmawia z tyloma ludźmi, ponieważ mały urzędnik siedzi wszakże niemo przy
swoim biurku.
Że przy Pani biurze jest fabryka, tego się już domyśliłem, ale co się w niej
produkuje? Tylko parlografy? A czy ktoś to potem kupuje? Ja zaś mam być
szczęśliwy (gdy wyjątkowo sam nie piszę na maszynie), że mogę dyktować
żywemu człowiekowi (to jest moje główne zajęcie), który od czasu do czasu, gdy
akurat nic mi nie przychodzi do głowy, trochę się zdrzemnie albo zapali fajkę,
albo pozwala mi w tym czasie spokojnie patrzeć przez okno? Albo który, jak np.
dzisiaj, gdy mu wymyślałem z powodu powolnego pisania, przypomniał mi, żeby
mnie uspokoić, że otrzymałem list. Czy istnieje taki parlograf, który to potrafi?
Przypominam sobie, że niedawno zademonstrowano nam dyktafon (wtedy nie
byłem jeszcze, jak dzisiaj, uprzedzony do wyrobów Pani konkurencji), ale był to
przyrząd niezmiernie powolny i niepraktyczny. Nie mogę więc dobrze wyobrazić
sobie tego przedsiębiorstwa i życzyłbym sobie tylko, żeby także w rzeczywistości
było zorganizowane tak chwiejnie i luźno, jak w moim wyobrażeniu, i żeby Pani
wiodła w nim żywot odpowiednio lekki i nie wymagający wysiłku. Poza tym nie
mogę też odnaleźć Waszej filii w Pradze, która wedle zapamiętanej przeze mnie
jednej z Pani uwag powinna się znajdować na Owocowej lub na ulicy
Ferdynanda. Wiele już razy jej szukałem, ponieważ już sam widok tabliczki
firmowej powinien mi wszakże dać jakiś znak od Pani albo jakieś przeczucie.
Opisywanie mojej pracy biurowej niezbyt mi jest przyjemne. Sama w sobie
nie jest ona warta tego, by się Pani o niej dowiadywała, i nie jest też warta,
żebym Pani o niej pisał, bo nie daje mi czasu i spokoju na pisanie do Pani, czyni
mnie tak zdenerwowanym i bezmyślnym, jak jestem teraz, ale z zemsty tak jest
znowu przerywana myśleniem o Pani, że aż miło.
Wszystkiego najlepszego! Jutro będzie prawdopodobnie spokojna niedziela,
wtedy napiszę Pani bardzo dużo. I niech się Pani nie zapracowuje! Nie zasmuca
mnie! — A te ostatnie słowa piszę w dniu, w którym Pani otrzymała mój list
pełen skarg. Jak słabą istotą jest człowiek!
Oddany Franz K.
3.XI.12
Droga Panno Felicjo!
W tej chwili w pokoju obok płacze mój siostrzeniec, moja matka bez
przerwy nazywa go po czesku swoim „dzielnym chłopcem lub swoim „malcem ,
jest już godzina 6 wieczorem, nie, już wpół do siódmej, jak widzę na zegarze, po
południu za długo zatrzymałem się u Maksa, który mi przeczytał dwa rozdziały
swojego nowego opowiadania Ze szkoły szycia, które jest udane i pełne
dziewczęcych uczuć, ale które mimo to miejscami zupełnie mi się rozsypywało
wobec pragnienia, żeby zacząć ten list, do którego ciągnęło mnie, jeśli dobrze
liczę, już od godziny 2 w nocy, od momentu, gdy skończyłem to swoje inne
pisanie. Ale teraz jest już tak późno, mój tyrański rozkład czasu właściwie już
nakazuje, żebym się godzinę przespał, poza tym jest teraz w mieszkaniu ostatni
okres względnej ciszy, jaką mogę mieć przed właściwym spokojem nocy, i
wreszcie leżą tu arkusze korekty, które już od kilku dni, jeszcze ich nie
przejrzawszy, mam na stole i które jutro powinny być odesłane, a które mi
odbiorą ładnych kilka godzin wieczoru i nocy; z tych wszystkich w większości
głupich przyczyn nie będzie to list systematyczny, jak zamierzałem i jakby też
wypadało w niedzielę. Ale z tych wszystkich przyczyn, ostatniej nie wyłączając,
jestem niezadowolony i smutny, a malutki, zupełnie młody kotek, którego słyszę z
kuchni, miauczy tak, jakby z mojego skarżył się serca. Poza tym, a niczego innego
oczywiście nie można było oczekiwać, nie dostałem listu od Pani, ponieważ Pani
listy zawsze przychodzą dopiero z drugą pocztą, która nie jest roznoszona w
niedzielę, dostanę go więc w najlepszym razie dopiero jutro rano po długiej
nocy. Czy w takich okolicznościach może mi ktoś zabronić, żebym jako małe
zadośćuczynienie za to wszystko zwracał się do Pani tak, jak to uczyniłem wyżej?
I czy ta forma, sama dla siebie i w całości, nie jest tak dopasowana, że gdy się
raz już jej użyło, nie można się już od niej odzwyczaić?
Droga panno Felicjo, jak spędziła Pani tę piękną, tak straszliwie krótką
niedzielę? Gdyby miało człowiekowi przeszkadzać to, że ktoś inny o nim myśli,
to musiałaby się Pani przestraszyć w środku nocy, rano przy czytaniu w łóżku
musiałaby Pani gubić linijki, przy śniadaniu musiałaby Pani kilka razy nie
dostrzegać kakao i bułeczek, a nawet swojej Matki, orchidee, które niosła Pani
do nowego mieszkania, musiałyby Pani w końcu zesztywnieć w dłoni i może tylko
przy Ucieczce Schillinga miałaby Pani spokój, teraz bowiem ja nie myślę o Pani,
lecz jestem u Pani. Jednak nie jestem u Pani, bo bezpośrednio po kropce
usłyszałem, jak ojciec, który właśnie przyszedł do domu, w sąsiednim pokoju
opowiada jakąś bardzo niedobrą wiadomość dotyczącą interesów, wszedłem tam
i przez kilka chwil smutny i roztargniony stałem obok ojca i matki.
W ostatnich dniach przypomniałem sobie jeszcze dwa uzupełnienia do
naszego wspólnego wieczoru, pierwsze znalazłem przypadkowo w Pani listach,
na drugie sam wpadłem.
Istotnie opowiadała Pani już wtedy, i nie rozumiem, jak mogłem to
zapomnieć, że jest dla Pani uczuciem nieprzyjemnym mieszkać samej w hotelu.
Powiedziałem wtedy na to prawdopodobnie, że ja, przeciwnie, w pokoju
hotelowym czuję się szczególnie dobrze. I tak rzeczywiście u mnie jest,
doświadczyłem tego szczególnie w ubiegłym roku, kiedy w pełni zimy przez
dłuższy czas musiałem jeździć po miastach i miasteczkach północnoczeskich. Tę
przestrzeń pokoju hotelowego z wyraźnymi czterema ścianami posiadać dla
siebie tak, że można ją zamknąć, mieć świadomość, że się swój dobytek,
składający się z określonych przedmiotów, rozmieściło w
określonych
miejscach, w szafach, na stołach i na wieszakach; daje mi to zawsze co najmniej
tchnienie jakiegoś poczucia egzystencji nowej, niezużytej, do czegoś lepszego
przeznaczonej, możliwie najbardziej napiętej, co wprawdzie nie jest być może
niczym innym, jak wyrzuconą na zewnątrz rozpaczą, która w tym zimnym grobie
pokoju hotelowego jest na swoim miejscu. W każdym razie czułem się tam
zawsze bardzo dobrze i niemal o wszystkich pokojach hotelowych, w których
mieszkałem, mogę powiedzieć tylko rzeczy najlepsze. A w ogóle to oboje niezbyt
dużo zapewne podróżujemy. Ale jak to jest z tym Pani niemiłym uczuciem, które
nie pozwala Pani spokojnie iść w nocy samej po schodach Pani domu? Musi Pani
zresztą mieszkać zupełnie nisko, bo inaczej jak można by słyszeć Pani klaskanie
w dłonie z ulicy (w ogóle nie rozumiem, jak można je słyszeć przez zamknięte
okna). I nawet po tych niewysokich schodach nie chce Pani wchodzić sama? Pani,
która wydaje się tak spokojna i ufna. Nie, w takim razie to, co mi Pani napisała o
otwieraniu bramy, nie może mi wystarczyć.
Owego wieczoru była też mowa o teatrze żydowskim grającym w żargonie.
Dwa razy widziała Pani takie przedstawienie, nie mogła sobie Pani jednak
przypomnieć tytułu sztuki. Teraz taka trupa gra właśnie, jak mi się wydaje, w
Berlinie, a w niej mój dobry przyjaciel, niejaki J. Löwy. On zresztą był tym
człowiekiem, który w czasie mojego długiego wyczekiwania między Pani listem
pierwszym i drugim w sposób nie zamierzony, ale godzien największej
wdzięczności, przekazał mi małą wiadomość o Pani. Pisuje do mnie mianowicie
bardzo często i także w innych przypadkach przesyła mi również fotografie,
plakaty, wycinki z gazet itp. I otóż tym razem przesłał mi plakat z występu swej
trupy w Lipsku. Leżał on na moim biurku nie rozłożony i prawie nie obejrzany.
Ale jak to zwykle bywa na biurku, że w pewnym momencie to, co było na samym
spodzie, wydostaje się na wierzch, zupełnie niezamierzenie, pewnego razu także
ten właśnie plakat (a nie na przykład coś innego) leżał na wierzchu, a w dodatku
był całkiem rozłożony. Do tego przypadku dołączył się drugi, że mianowicie
przeczytałem go dokładniej, bo są tam rzeczy dosyć zabawne (aktorka, starsza
pani, zamężna, którą skądinąd bardzo podziwiam, jest tam nazwana „primadonną"
, a Löwy nazywa siebie wręcz „dramatystą" ), ale w dolnym rogu widniała,
niewątpliwie żeby mnie przestraszyć, Im manuelkirchstrasse w Berlinie pn.-
wsch., gdzie plakat został wydrukowany. I dlatego z wdzięczności myślę dzisiaj,
kiedy na szczęście nie muszę się już zadowalać tego rodzaju wiadomościami o
Pani, czy nie miałaby Pani ochoty zobaczyć kiedyś tych aktorów, o których
mógłbym Pani zresztą opowiadać bez końca. Nie jestem zupełnie pewien, czy
teraz grają oni w Berlinie, ale sądząc z kartki od tego Löwy'ego, leży ona gdzieś
na moim stole, wolno mi chyba tak przypuszczać. Na pewno bardzo by się Pani
ten człowiek spodobał, przynajmniej na piętnaście minut. Mogłaby Pani, gdyby to
Jej sprawiło przyjemność, przed spektaklem albo po spektaklu przywołać go,
przez powołanie się na mnie ośmielić i chwilkę go posłuchać. Cały ten teatr
żargonowy jest dobry, w ubiegłym roku byłem chyba dwadzieścia razy na jego
przedstawieniach, a w teatrze niemieckim chyba ani razu. — Ale to wszystko, co
tu napisałem, nie jest prośbą o pójście tam, nie, naprawdę nie. Ma Pani w
Berlinie piękniejsze teatry i jest możliwe, a nawet bardzo prawdopodobne, że już
sama nędza tej sali teatralnej, najokropniejsza, jaką sobie można wyobrazić,
zupełnie Pani uniemożliwi udanie się tam. Miałbym wręcz ochotę wszystko, co o
tym napisałem, podrzeć, i proszę Panią przynajmniej o to, żeby Pani z tej chęci
wywnioskowała, iż wcale Pani nie radzę tam iść.
I tym miałbym zakończyć tę część niedzieli, którą spędzam nad Pani listem?
Ale robi się późno, i coraz później, i muszę się bardzo spieszyć, jeśli mam
jeszcze trochę pospać przed swoją nocną szychtą. Jest jednak rzeczą pewną, że
bez tego listu, oczywiście wysoce niezadowalającego, nigdy bym nie usnął.
Teraz więc, niechaj będzie Pani zdrowa! Ta nikczemna poczta, Pani list już
może cały dzień leży w Pradze, a mnie się go pozbawia! Niechaj będzie Pani
zdrowa!
Oddany Franz K.
Teraz jest po północy, naprawdę zrobiłem tylko korektę, nie spałem i nic też
nie napisałem dla siebie. Żeby teraz zaczynać, na to jest przecież już za późno,
zwłaszcza że nie spałem, toteż położę się do łóżka, tłumiąc niepokój, i będę
musiał walczyć o sen. Pani na pewno od dawna już śpi i źle robię, że jeszcze tą
małą przemową zaklinam Pani sen. Ale właśnie znowu trochę spojrzałem na Pani
list i przyszło mi na myśl, czy nie powinna Pani rzucić pracy u Profesora.
Wprawdzie nie wiem jeszcze, co to za praca, ale jeśli miałby on Pani co wieczór
dyktować złote myśli, nie byłoby to warte tego, żeby była Pani przez niego
zmęczona. A teraz mówię Pani jeszcze dobranoc, a Pani mi dziękuje spokojnym
oddychaniem.
Oddany Franz K.
4.XI.12
Teraz jest poniedziałek wpół do 11 przed południem. Od soboty godz. wpół
do 11 czekam na list i znowu nic nie przyszło. Ja pisałem co dzień (nie jest to
najmniejszy nawet wyrzut, ponieważ dawało mi to szczęście), ale czy
rzeczywiście nie zasługuję na ani jedno słowo? Ani jedno, jedyne słowo? Nawet
gdyby to była tylko taka odpowiedź: „Nie chcę więcej o Panu słyszeć. Przy tym
sądziłem, że Pani dzisiejszy list będzie zawierać małą decyzję, a teraz
nienadejście listu jest niewątpliwie także pewną decyzją. Gdyby list nadszedł,
byłbym od razu odpowiedział, a odpowiedź musiałaby się zacząć od skargi na
długość dwóch nieskończonych dni. A teraz każe mi Pani siedzieć rozpaczliwie
przy moim rozpaczliwym biurku!
5.XI.12
Droga Panno Felicjo!
Jeśli chce Pani, żebym pisał Pani zawsze tak, jak jest rzeczywiście, to łatwo
mi Pani wybaczy wczorajszy niegodziwy, niepotrzebny list straszący, bo jak to
było napisane na świstku papieru, tak też faktycznie było słowo w słowo. Dzisiaj
nadeszły oczywiście oba Pani ostatnie listy, jeden wcześnie rano, drugi o
dziesiątej, nie mam naj mniejszego prawa skarżyć się, otrzymuję nawet obietnicę,
że będę co dzień otrzymywać list (słyszysz, moje serce, co dzień list!) i mogę być
szczęśliwy, że mi Pani wybacza. Tylko zaklinam Panią, jeśli list do mnie jest już
gotowy, niech mi Pani nie każe cierpieć wskutek tego, że nie ma Pani pod ręką
znaczka, nich go Pani tylko bez obaw i energicznie wrzuci nie ofrankowany do
skrzynki.
Martwi mnie, że jeśli nie jest to niedziela, mogę do Pani pisać tylko w
godzinach największego przytępienia, między trzecią i czwartą. W biurze udaje
się tylko rzadko — jak muszę się powstrzymywać po przeczytaniu Pani listu! —
ale gdybym nie napisał do Pani teraz, nie mógłbym potem w ogóle usnąć z
niezaspokojenia, a także nie dostałaby Pani listu nazajutrz, wieczorem zaś czas
jest w moim podziale godzin zbyt naładowany.
Poza tym widzę z Pani listu, że także w dni świąteczne piszę niemądrze. Moje
serce jest wprawdzie stosunkowo zupełnie zdrowe, ale rzecz w tym, że sercu
ludzkiemu nie jest w ogóle łatwo wytrzymać udrękę złego pisania i szczęście
pisania dobrego. W sanatorium przebywałem tylko z powodu żołądka i ogólnej
słabości, a także, o czym nie należy zapominać, zakochanej w sobie hipochondrii.
Ale o tym wszystkim będę musiał kiedyś napisać obszerniej. Nie, sławnym
lekarzom nie wierzę; wierzę lekarzom tylko wtedy, gdy mówią, że nic nie wiedzą,
a poza tym ich nienawidzę (mam nadzieję, że Pani nie kocha żadnego lekarza).
Naturalnie chętnie dałbym sobie zapisać Berlin jako lekarstwo, by móc żyć
swobodnie, spokojnie, ale gdzie znajdę tego potężnego lekarza? A właśnie
Immanuel-Kirchstrasse musi być dobra dla ludzi zmęczonych. Mogę ją Pani
opisać. Niech Pani posłucha: „Od Alexander Platz ciągnie się długa, niezbyt
ożywiona ulica, Prenzloer Strasse, Prenzloer Allee. Ona ma dużo bocznych
uliczek. Jedna z tych uliczek to Immanuel Kirchstrasse. Cicha, na uboczu, daleko
od zawsze ożywionego Berlina. Uliczka zaczyna się od zwykły kościół. Wi za wi
stoi dom nr 37 całkiem wąski i wysoki. Uliczka jest także całkiem wąska. Gdy
tam jestem, jest zawsze spokojnie, cicho, i pytam się, czy to jest jeszcze Berlin?
Tak opisuje mi Pani ulicę w liście, który wczoraj otrzymałem, aktor Löwy.
Końcowe pytanie jest, uważam, poetyckie, a całość stanowi wierny opis. Jakiś
czas temu poprosiłem go o to, nie podając powodu, on zaś pisze mi o tym,
również o nic nie pytając. Co prawda chciałem usłyszeć o domu nr 30 (a
tymczasem Pani mieszka pod 29, jeśli się nie mylę), nie wiem, dlaczego wyszukał
dla mnie dom nr 37. Teraz przychodzi mi zresztą do głowy, że w tym domu mieści
się może drukarnia, która wykonała ów plakat. Z tego ostatniego listu zdaje się
wynikać, że trupa miała swoje ostatnie przedstawienie w niedzielę, ale jest
możliwe, o ile mogę wyczytać z tegoż listu, że będzie znowu grać w przyszłą
niedzielę. Piszę to znowu tylko jako poprawkę do moich ostatnich informacji i ze
wszystkimi zastrzeżeniami, jakie wtedy uczyniłem w związku z zachętą, żeby
odwiedziła Pani ten teatr.
Słowo magiczne znajduje się przypadkiem także w przedostatnim Pani liście i
o tym nie wie. Jest tam zagubione wśród wielu innych i nigdy, obawiam się, nie
uzyska w naszych listach tej rangi, na jaką zasługuje, ja bowiem nie wymówię go
pierwszy w żadnym wypadku, a Pani, nawet gdyby się Pani domyśliła,
oczywiście nie wypowie go pierwsza. Może tak jest lepiej, bo założywszy, że to
słowo zaczęłoby działać, znalazłaby Pani we mnie rzeczy, których by Pani nie
mogła ścierpieć, i co ja bym wtedy począł?
Wtedy na moje pisanie i mój stosunek do pisania patrzyłaby Pani przede
wszystkim inaczej i nie miałaby już Pani chęci doradzać mi „miary i celu . Dosyć
„miary i celu stawia już człowiekowi jego słabość. Czyż nie powinienem na tym
jednym jedynym skrawku, na którym mogę stać, postawić wszystkiego, co
posiadam? Gdybym tego nie czynił, jak nieuleczalnym byłbym głupcem! Możliwe,
że moje pisanie jest niczym, ale w takim razie zupełnie pewne i niewątpliwe jest
także to, że ja jestem zupełnie niczym. Jeżelibym się więc w tym oszczędzał, to
naprawdę, jeśli spojrzeć na rzecz właściwie, wcale bym siebie nie oszczędzał,
lecz siebie zabijał. A poza tym, na ile lat mnie Pani ocenia? Może była o tym
mowa na naszym wieczorze, nie wiem, ale może nie zwróciła Pani na to uwagi-
Niechaj Pani będzie zdrowa i nadal tak dla mnie dobra, a zaczęte listy do
pani Zofii proszę zawsze spokojnie odkładać na bok. Bardzo lubię panią F.
[riedmann], ale nie tak bardzo, bym jej życzył listów od Pani. Nie, nie
utrzymujemy korespondencji. Napisałem do niej tylko trzy listy: pierwszy był
skargą z Pani powodu, drugi niepokojem z Pani powodu, trzeci podziękowaniem
z Pani powodu. Adieu!
Oddany Franz K.
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
6.X.12 [6 listopada 1912]
Droga Panno Felicjo!
Ależ Panią się przecież rozszarpuje na moich oczach! Czy nie zadaje się Pani
ze zbyt wieloma ludźmi, z niepotrzebnie wieloma? W czym nie byłoby na pewno
nic złego, gdyby miała Pani na to więcej czasu. Czy nie ma Pani za dużo prac,
wizyt, czy nie uczęszcza Pani i na takie imprezy, z których nic się nie wynosi
prócz niepokoju? Staję się tu trochę belferski, choć niewiele z tych rzeczy wiem i
rozumiem, ale ostatni Pani list jest tak nerwowy, że odczuwa się pragnienie, by
przez chwilę mocno trzymać Pani rękę. Nie chcę przez to nic powiedzieć przeciw
poszczególnym rzeczom, nic przeciw pokusom u Profesora, chociaż na „wodę i
gaz wytrzeszczyłem oczy, i nic przeciw uroczystości dla uczczenia jubileuszu
instytucji, zwłaszcza że przy takich okazjach często robi się fotografie grupowe,
które łatwo można podarować, bo wtedy nie darowuje się właściwie tak
wyraźnie swojej własnej fotografii. A osobom zamiejscowym można tym sprawić
dużą przyjemność, jeśli się chce.
O teatrze żargonowym nie mówiłem na pewno z ironią, może ze śmiechem,
ale to należy do sympatii. Raz nawet, jak sobie teraz przypominam, wobec bardzo
licznej widowni ja wygłosiłem mały odczyt wprowadzający, potem zaś Löwy
grał, śpiewał i recytował. Niestety pieniądze, jakie udało się uzyskać z tej
niezliczonej
ilości
widzów,
nie
były
odpowiednio
niezliczone.
O
przedstawieniach berlińskich nie wiem więcej, niż napisałem wczoraj, a ostatni
list Löwy'ego zawiera na ten temat tylko skargi i rozpacz. Nawiasem mówiąc,
skargi także na to, że w Berlinie w dni powszednie nic się nie da zarobić —
zarzut, którego nie mogę przemilczeć przed berlinianką. Poza tym L.[öwy], jeśli
mu się nie przeszkadza, jest właśnie człowiekiem nieustannie entuzjastycznym,
„gorącym Żydem" , jak mówi się na wschodzie. Teraz jest on co prawda, z
różnych powodów, o których opowiadać byłoby za długo, a może i nudno, nad
wszelką miarę nieszczęśliwy, a najgorsze jest to, że zupełnie nie wiem, jak można
by mu pomóc.
Moje niedzielne oczekiwanie listu od Pani łatwo wytłumaczyć, poszedłem
właśnie do biura, żeby zobaczyć, czy go nie ma, ale wtedy nie byłem jeszcze
właściwie zawiedziony i przeglądałem nadeszłą pocztę nie z oczekiwaniem, lecz
tylko myśląc o nim. Mój adres domowy jest Niklasstrasse 36. A jaki jest
właściwie Pani adres prywatny? Na odwrocie Pani listów widziałem już trzy
różne adresy, czy jest to więc nr 29? Czy nie jest dla Pani uciążliwe
otrzymywanie listów poleconych? Tak je wysyłam nie tylko z nerwowości,
chociaż, nawiasem mówiąc, także z tego powodu, ale mam uczucie, że taki list
prostszą drogą dochodzi do Pani rąk, nie w niedbałej poniewierce tak smutno
wędrujących listów zwyczajnych, i zawsze widzę przy tym wyciągniętą rękę
energicznego berlińskiego listonosza, który w razie konieczności zmusiłby Panią
do przyjęcia listu, nawet gdyby się Pani broniła. Nigdy nie ma się za dużo
pomocników, gdy jest się zależnym. — Niechaj będzie Pani zdrowa! Jestem
dumny, że w tym liście nie ma żadnej skargi, mimo że tak jest dobrze skarżyć się
przed Panią.
Oddany Franz K.
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
7.XI.12
Najdroższa Panno Felicjo! Wczoraj utrzymywałem, że jestem o Panią
zatroskany, i usiłowałem przemówić do Pani. Ale co sam robię tymczasem? Czy
Pani nie dręczę? Wprawdzie nie z rozmysłu, bo to byłoby niemożliwe i
musiałoby, gdyby tak było, przed Pani ostatnim listem zniknąć jak diabelskość
przed Dobrem, ale przez samo swoje istnienie, przez swoje istnienie dręczę
Panią. Jestem w gruncie rzeczy nie zmieniony, dalej się kręcę w swoim kole i
tylko jeszcze jedno nowe nie spełnione pragnienie doszło mi do moich
pozostałych pragnień nie spełnionych, i nową człowieczą pewność, może moją
pewność najsilniejszą, otrzymałem w darze do mojego poza tym zagubienia. Pani
jednak odczuwa niepokój i zakłócenie, płacze we śnie, co jest gorsze niż
bezsennie patrzeć w sufit, jest Pani inna niż owego wieczoru, gdy spojrzenie Pani
tak spokojnie przechodziło od jednego do drugiego, teraz się Pani po wszystkim
przemyka, raz jest w Pani liście 20 osób, innym razem ani jednej, krótko mówiąc
zyski są między nas podzielone niesprawiedliwie, bardzo niesprawiedliwie. (Co
każe ci, człowieku, usadowić się teraz naprzeciw mnie w tym cichym pokoju,
który co prawda do ciebie należy!)
Powtarzam, nie ja tu zawiniłem — czymże bo jestem ja? — ale to, ku czemu
jedynie i wyłącznie był od zawsze skierowany mój umysł, i ten kierunek także i
teraz jest dla niego kierunkiem jedynym, i w tym kierunku musi on pchać takie
Panią, jeśli nie chce Pani stracić. Jak smutny jest ten gwałt, który muszę, bo
jestem na to skazany, Pani zadawać!
Po dłuższej przerwie (Gdybym to ja miał czas, gdybym to ja miał czas!
Uzyskałbym spokój i właściwe na wszystko sporzenie. Umiałbym pisać do Pani
ostrożniej. Nigdy bym Pani nie uraził, jak czynię to teraz, chociaż niczego tak
skrupulatnie nie chcę uniknąć. Uzyskałbym spokój i myśląc o Pani nie drżałbym
nad aktami, jak właśnie przed chwilą w moim gabinecie na górze, a teraz w
chwilowej ciszy tego pokoju nie siedziałbym tępo i nie wyglądał przez okno
poprzez opuszczone zasłony. A jeśli nawet będziemy pisać do siebie co dzień,
czy będą dni inne niż ten dzisiejszy i inne przeznaczenie niż żeby dokonać
niemożliwego, z całą siłą się rozpaść i z tą samą siłą być razem?)
Tylko przerwę mogłem oskarżyć, nic poza tym, teraz jest znowu po południu,
jest już późno po południu. Teraz, kiedy znowu odczytuję Pani list, ogarnia mnie
przerażenie, że właściwie nic nie wiem o Pani wcześniejszym życiu i tylko Pani
twarz mogę wysupłać z bluszczu, przez który jako mała dziewczynka patrzyła
Pani na pole. I nie ma właściwie sposobu, żeby dowiedzieć się więcej, niż to jest
możliwe korzystając ze słowa pisanego. Niech Pani w to nie wierzy! Byłbym dla
Pani nieznośny, gdybym przyszedł osobiście. Taki, jaki byłem w drodze do
hotelu, taki jestem. Mój tryb życia, dzięki któremu co prawda wyleczyłem sobie
żołądek, wydawałby się Pani błazeński i nie do zniesienia. Przez całe miesiące
mój ojciec musiał w czasie jedzenia przeze mnie kolacji zasłaniać sobie twarz
gazetą, póki się do tego nie przyzwyczaił. Od kilku lat ubieram się też zupełnie
nieporządnie. To samo ubranie służy mi do biura, na ulicę, do pracy przy biurku
w domu, a nawet w lecie i w zimie. Na zimno jestem zahartowany niemal lepiej
niż kloc drewna, ale nawet i to nie byłby w końcu jeszcze powód, żebym chodził
tak, jak chodzę, a więc np. żebym jeszcze do tej pory, gdy mamy już listopad, nie
miał na sobie ani razu płaszcza, ani lekkiego, ani ciepłego, żebym wśród
przechodniów opatulonych wyglądał jak błazen w letnim ubraniu i letnim
kapelusiku, żebym chodził zasadniczo bez kamizelki (jestem wy nalazcą ubioru
bezkamizelkowego), przy czym już zamilczę o nie nadających się do opisywania
dziwactwach bielizny. Jak by się Pani przeraziła, gdyby obok kościoła, który
wyobrażam sobie na początku Pani ulicy, wyszedł Pani naprzeciw taki osobnik!
Dla mojego trybu życia (nie mówiąc o tym, że odkąd go prowadzę, jestem
nieporównanie zdrowszy niż przedtem) można znaleźć pewne wytłumaczenia, ale
Pani żadnego z nich by nie uznała, tym bardziej że wszystko, co w nim może być
zdrowe (naturalnie także nie palę, nie piję alkoholu ani kawy, ani herbaty, i nie
jadam też w ogóle, którym to wyznaniem naprawiam pewne kłamliwe
przemilczenie, czekolady), od dawna niweczę przez niedostatek snu. Najdroższa
Panno Felicjo, niech mnie Pani jednak z tego powodu nie odtrąca, a także niech
Pani nie usiłuje poprawić mnie w tych rzeczach, lecz przyjacielsko mnie toleruje
z wielkiego oddalenia. Bo widzi Pani, wczoraj wieczorem np. z lodowatego
zimna na dworze w swoim normalnym stroju przyszedłem do domu, zasiadłem do
swojej niemal dzień w dzień takiej samej kolacji, słuchałem, jak mój szwagier i
ten, który nim wkrótce zostanie, coś opowiadali, potem, gdy w przedpokoju się
żegnano (jadam teraz kolację między wpół do 10 i 10), zostałem sam w pokoju i
tak zatęskniłem do Pani, że najchętniej byłbym położył twarz na stole, żeby jakoś
być podtrzymywanym.
Uważa mnie Pani za znacznie młodszego, niż jestem, i niemal chciałbym ukryć
swój wiek, bo duża liczba lat właśnie to wszystko, w czym Panią drażnię, jeszcze
bardziej uwydatnia. Jestem nawet starszy od Maksa prawie o rok i 3 lipca
skończę 30 lat. Co prawda wyglądam na młodzieńca i w zależności od tego, na
ile nie wtajemniczony oceniający zna się na ludziach, ocenia się mój wiek na lat
18—25.
Wczoraj powiedziałem może o Profesorze coś, co mogło być uznane za
zarozumialstwo, spokojnie, to jest tylko zazdrość. Dopiero dziś mam coś, w
każdym razie w moim rozumieniu, przeciw niemu, ponieważ polecił Pani
Bindinga, którego i ja czytałem, co prawda tylko niewiele, ale też ani jednej
linijki, która nie byłaby śpiewem fałszywym, przesadnym. I tego pisarza posyła
on Pani, by pojawił się w Pani snach! — A teraz jeszcze szybko. Dlaczego
wyskakuje Pani z tramwaju? Moje przerażone oblicze niech się Pani pojawi,
gdyby chciała to Pani uczynić następnym razem. A okulista? A bóle głowy? Nie
przeczytam następnego Pani listu, jeżeli nie będzie w nim naprzód odpowiedzi na
te pytania.
Oddany Franz K.
8.XI.12
Droga Panno Felicjo!
Pani przedostatni list (a nie „ostatnie listy , jak Pani pisze) wprowadził mnie
w błąd, to jest pewne, ale nie wiedziałem, że było aż tak ile, jak muszę wnosić z
Pani ostatniego listu. Czy ja jestem rzeczywiście tak zmienny? I czy moja
najbardziej ukryta niecierpliwość i moje nieuleczalne niezadowolenie drgają w
widzialnych literach? I czy muszę się dopiero ze swoich listów dowiadywać, co
myślę? Jak smutno jest wokół mnie, i do tego smutku chcę Panią wciągnąć ze
wszystkich sił!
Nie wiem, czy właściwie wyobraża sobie Pani moje życie i tym samym
rozumie moją wrażliwość, która jest nerwowa i zawsze w gotowości, ale gdy raz
już została wywabiona, zostawia mnie nieczułym jak głaz. Przeczytałem Pani list
już ze dwadzieścia razy; gdy go otrzymałem, kilka razy; nad maszyną do pisania,
kilka razy; potem jedna ze stron siedziała przy moim biurku, a ja czytałem list,
jakby dopiero co nadszedł; na ulicy go czytałem i teraz w domu. Ale jestem
bezradny i czuję się bezsilny. Gdybyśmy byli razem, milczałbym, ponieważ
jesteśmy od siebie daleko, muszę pisać, inaczej umarłbym ze smutku. Kto wie,
czy to nie ja bardziej bym potrzebował uścisku owej dłoni, niż Pani, nie dłoni,
która uspokaja, lecz takiej, która daje siłę. Z moim zmęczeniem było wczoraj tak
źle, już śmiertelnie źle, że po różnych postanowieniach w końcu musiałem sobie
wczoraj w nocy odmówić pisania. Wieczorem przez dwie godziny chodziłem po
ulicach i wróciłem dopiero wtedy, gdy ręce w kieszeniach miałem już
zesztywniałe z zimna. Potem spałem sześć godzin prawie bez przerwy i mam
tylko niewyraźne wspomnienie snu, który Pani dotyczył, a w każdym razie
przedstawiał jakieś nieszczęśliwe wydarzenie. Teraz przychodzi mi na myśl, że
to właśnie ten sen jedyny raz mnie obudził tej nocy, choć tylko na chwilę.
Ponadto rano obudziłem się wcześniej niż zazwyczaj, ponieważ nasza Fräulein
wpadła do mieszkania i w formie krzyku, zupełnie podobnego, jak mi się wydało
w półśnie, do krzyku matki, przyniosła wiadomość, że moja siostra krótko po
północy urodziła dziewczynkę. Zostałem jeszcze chwilę w łóżku — umyślnie nie
budzi się mnie nawet w potrzebie, ale obudził mnie hałas za wszystkimi drzwiami
— i nie mogłem zrozumieć przyjaznego zainteresowania naszej Fräulein tymi
narodzinami, jako że ja, brat i wuj, nie odczuwałem najmniejszej przyjaźni, lecz
tylko zazdrość, nic prócz wściekłej zazdrości w stosunku do mojej siostry, albo
raczej do mojego szwagra, bo ja nigdy nie będę mieć dziecka, jest to jeszcze
bardziej pewne niż ... (nie chcę nieszczęścia jeszcze większego niepotrzebnie
wymawiać).
A więc tak wesoły, jak dzisiaj, jestem po przespanej nocy i po wieczorze z
głupiej przezorności zmarnowanym. Najdroższa Pani!
Oddany Franz K.
[List napisany na odwrocie próbki składu miniatury Dzieci na drodze]
8.XI.12
Droga Panno Felicjo!
Nie mogę teraz, o wpół do pierwszej w nocy, wydobyć papieru listowego,
jest on w pokoju obok, ale śpi tam moja siostra, w mieszkaniu jest małe
zamieszanie, bo nasz wnuk i siostrzeniec z powodu urodzenia się jego siostry
został zakwaterowany u nas. Dlatego piszę na tej bibule, wskutek czego
przesyłam Pani jednocześnie próbkę czcionki, jaką ma być wydrukowana moja
książeczka.
Teraz niech Pani posłucha, najdroższa Pani, jest mi tak, jakby w ciszy nocy
moje słowa nabierały większej jasności. Może byśmy mój dzisiejszy list
popołudniowy jako list zapomnieli, a zachowali jako ostrzeżenie. Naturalnie za
zupełną i najzupełniejszą obopólną zgodą. Dzisiejsze popołudnie po napisaniu
listu pozostanie dla mnie niezapomniane jako coś straszliwego, a czas pisania
listu był już wszakże dostatecznie zły. Taki więc jestem, gdy zdarzy mi się nic nie
napisać dla siebie (choć oczywiście nie był to powód jedyny). Gdy żyję tylko dla
siebie i dla obojętnych albo przyzwyczajonych, albo tylko obecnych, którzy
swoją obojętnością lub przywyczajeniem, lub swoją żywą, obecną siłą
rekompensują moje braki, wtedy jakoś to przechodzi w sposób nawet dla mnie
samego nie zauważony. Ale gdy chcę się do kogoś zbliżyć i cały się oddać, wtedy
rozpacz jest nieodparta. Jestem wtedy niczym, a co mam począć z takim niczym?
Wyznam nawet, że przed południem (po południu było już inaczej) Pani list
zupełnie mi odpowiadał, właśnie takich słów potrzebowałem.
Ale wciąż jeszcze nie jestem wypoczęty, widzę to, nie piszę dość jasno, także
wobec tego listu dzisiejszy Pani zarzut byłby słuszny. Zostawmy to snowi i
dobrym bóstwom.
Jak się Pani podoba czcionka (papier będzie oczywiście inny)? Jest bez
wątpienia trochę przesadnie ładna i pasowałaby lepiej do Mojżeszowych Tablic
prawa niż do moich małych wybiegów. Ale tak to już będzie wydrukowane.
Niechaj Pani będzie zdrowa! Potrzebuję więcej przyjaźni, niż na to zasługuję.
Oddany Franz K.
[Napisany 9 listopada 1912, lecz nigdy nie wysłany list do Felicji Bauer]
Najdroższa Pani! Nie powinna Pani więcej do mnie pisać, ja także nie będę
już pisać do Pani. Ja musiałbym Panią swoim pisaniem unieszczęśliwić, a mnie
pomóc i tak nie można. Aby to zrozumieć, nie musiałem tej nocy liczyć
wszystkich uderzeń zegara, jasno to wiedziałem jeszcze przed swoim pierwszym
listem, a jeśli mimo to usiłowałem uwiesić się Pani, to zasłużyłem na pewno,
żeby za to być przeklinanym, jeśli nie nastąpiło to już wcześniej. — Jeśli chce
Pani mieć swoje listy, odeślę je naturalnie, chociaż tak chętnie bym je zachował.
Jeśli Pani jednak chce, proszę mi napisać pustą kartkę pocztową, jako znak.
Natomiast proszę Panią, tak usilnie jak tylko mogę, żeby Pani moje listy
zachowała. Proszę szybko zapomnieć o tej zmorze, jaką jestem ja, i żyć wesoło i
spokojnie jak przedtem.
11.XI.12
Najdroższa Pani!
Bogu niechaj będą dzięki! mówię także ja. Gdyby Pani wiedziała, jak
spędziłem piątek i sobotę, a zwłaszcza tę noc z piątku na sobotę. Nie było
naprawdę ani jednego uderzenia zegara na ani jeden kwadrans, którego bym
zaniedbał policzyć. Po południu napisałem swój przedostatni list w najwyższej i
najbardziej koniecznej samoudręce, potem poszedłem go nadać i stosunkowo
późno się położyłem. Być może — sam już dobrze nie wiem — że z samego
smutku wtedy usnąłem. Wieczorem napisałem dla siebie trzy lub cztery stronice,
które nie były najgorsze, na próżno sam siebie pytałem, gdzie były jeszcze we
mnie miejsca tak spokojne, z których to płynęło, podczas gdy ja byłem wyłączony
ze spokoju. Potem już uwierzyłem, że jestem pełnym człowiekiem, i napisałem na
bibule ten list, który znowu obrócił mi się w ręku na złe i w który się
wpatrywałem ze zdumieniem, jakbym go nie napisał, lecz otrzymał. Potem się
położyłem i usnąłem zadziwiająco szybko, chociaż tylko zupełnie płytko. Ale —
już po kwadransie znowu się obudziłem, w półśnie wydawało mi się, jakby ktoś
pukał [zdanie się urywa]
(teraz muszę załatwić pilną, okropną, pradawną, już od tygodnia grożącą mi
sprawę, nie mogąc sobie pozwolić na myślenie o Pani, musi mi Pani przy tym
sprzyjać, może dostanę wtedy w nagrodę chwilę wolną i spokój do napisania
tego listu, który dokładnie tak samo jest dla mnie ważny, jak bicie mojego serca, i
całkowicie wypełnia mi głowę, jak gdybym nie siedział w instytucji, której
sprzedałem połowę swoich dni i jeszcze więcej i która bez przerwy stawia mi
swoje wymagania pozornie uprawnione, szczęście jeszcze, że przed moimi
zaspanymi oczyma prace mniej ważne się zacierają, ale teraz już nie pisać, a
pracować.)
Nagrody nie było, moja praca gna mnie to tu, to tam, a myślenie o Pani tak
samo, tylko że w innych kierunkach. Dziś trzy ostatnie Pani listy otrzymałem
niemal jednocześnie. Pani dobroć jest nieskończona. Tymczasem wysyłam ten
list, tak jak jest, na pewno jeszcze kilka razy będę dzisiaj pisać. Wyjaśnię Pani
dokładnie, dlaczego nie pisałem wczoraj. Wrzucam ten list do skrzynki tak jak
jest, bo cierpię od tego, że żaden mój list nie znajduje się przynajmniej w drodze
do Pani.
A więc tylko na kilka godzin kończę i pozdrawiam.
Oddany Franz K.
11.XI.12
Najdroższa Pani!
A więc Pani nie straciłem. A byłem już naprawdę o tym przekonany. Ten list,
w którym określiła Pani jeden z moich listów jako obcy, przeraził mnie.
Widziałem w tym nie zamierzone i tym bardziej zdecydowane potwierdzenie
klątwy, której właśnie w ostatnim czasie, co najmniej po większej części, jak
wierzyłem, uniknąłem, a która teraz z tym ostatnim ciosem znowu miała na mnie
spaść. Nie mogłem przyjść do siebie, nie umiałem nic Pani napisać, dwa listy z
soboty były sztuczne od początku do końca, prawdziwe było tylko moje
przeświadczenie, że wszystko jest skończone. — Czy ma to jakieś znaczenie, że
akurat teraz, przy tym słowie, moja matka płacząc, tonąc we łzach (idzie właśnie
do sklepu, cały dzień jest w sklepie, już od 30 lat każdego dnia), podchodzi do
mnie, głaszcze mnie, chce wiedzieć, co mi dolega, dlaczego się nie odzywam
przy stole (ale tak zachowuję się już od dłuższego czasu, dlatego że muszę się
koncentrować) i jeszcze wiele innych rzeczy. Biedna matka! Ale bardzo
rozsądnie ją pocieszyłem, pocałowałem i w końcu wywołałem u niej uśmiech, a
nawet osiągnąłem jeszcze to, że z na pół suchymi oczyma wyłajała mnie dosyć
energicznie z powodu mojego (zresztą uprawianego już od lat) niejadania
podwieczorku. Także i ja dobrze wiem (ona nie wie, że ja wiem, albo raczej, że
dopiero później
o tym się dowiedziałem), skąd się bierze ta jej wielka troska o mnie. Ale o
tym innym razem.
Znowu jest bowiem tak, że z powodu mnogości tego, co chcę Pani
powiedzieć, nie wiem, od czego zacząć. A mimo to traktuję te ostatnie trzy dni
jako zwiastunów jakichś nieszczęśliwych, zawsze czekających możliwości i
nigdy już w niepokoju dnia pracy nie będę do Pani pisał dłuższego listu. Musi się
Pani na to zgodzić i nie gniewać się, i nie robić wyrzutów. Bo widzi Pani, jestem
teraz w takim nastroju, że pragnąłbym, czy chce Pani tego, czy nie chce, rzucić się
przed Panią na kolana i tak zupełnie się Pani oddać, żeby nawet ślad, nawet
wspomnienie nie zostało po mnie dla nikogo innego, ale nie chcę jeszcze raz
przeczytać takiej uwagi, zasłużonej czy nie zasłużonej, jak w tamtym liście.
I nie tylko dlatego będę od teraz pisał do Pani tylko krótkie listy (za to w
niedzielę na pewno zawsze list z pełną rozkoszą olbrzymi), lecz także dlatego, że
teraz do ostatniego tchu chcę się zużyć dla mojej powieści, która wszakże też do
Pani należy, albo, lepiej mówiąc, ma Pani dać jaśniejsze wyobrażenie o tym, co
jest we mnie dobrego, niż mogłyby to zrobić słowa tylko napomykające
najdłuższych listów najdłuższego życia. Historia, którą piszę i która co prawda w
założeniu rozciąga się w nieskończoność, nazywa się, żeby dać Pani o niej
tymczasowe pojęcie, Zaginiony i dzieje się wyłącznie w Stanach Zjednoczonych
Ameryki Północnej. Na razie gotowych jest 5 rozdziałów, szósty — prawie.
Poszczególne rozdziały mają tytuły: I Palacz, II Wuj, III Wiejski dom pod Nowym
Jorkiem, IV Marsz do Ramzes, V Hotel Occidental, VI Sprawa Robinsona. —
Wymieniłem te tytuły, jak by można było przy tym coś sobie wyobrazić, to jest
naturalnie niemożliwe, ale chcę te tytuły tak długo u Pani przechować, aż to się
stanie możliwe. Jest to pierwsza większa praca, przy której po 15-letniej, ani na
chwilę nie ustającej rozpaczliwej męczarni, czuję się od półtora miesiąca
bezpieczny. Musi więc zostać doprowadzona do końca, Pani też tak myśli na
pewno i z Pani błogosławieństwem chcę to niewiele czasu, który mógłbym zużyć
na niedokładne tylko, straszliwie niekompletne, nieostrożne, niebezpieczne listy
do Pani, wyzyskać dla owej pracy, gdzie wszystko, przynajmniej jak dotąd,
skądkolwiek by nie przychodziło, uspokoiło się i obrało właściwą drogę. Czy
zgadza się Pani na to? Więc nie chce Pani zostawiać mnie mojej pomimo
wszystko straszliwej samotności? Najdroższa Pani, wiele dałbym teraz za jedno
spojrzenie w Pani oczy.
Na wszystkie pytania odpowiem w niedzielę możliwie rozsądnie, także na to,
dlaczego nie napisałem do Pani wczoraj, to jest długa historia.
Jeśli nie było się u okulisty z powodu bólu oczu, należy to wyraźnie
powiedzieć!
Od trzech dni odmawiam sobie przyjemności wyskaki wania z tramwaju, z
obawy, że za sprawą jakiejś telepatii mogłaby Pani nie dość poważnie
potraktować moje ostrzeżenie. Teraz mam wreszcie Pani uroczyste
przyrzeczenie,, mogę więc znowu wyskakiwać. Przypominam sobie przy tym
pewne wydarzenie z niedzieli. Szedłem z Maksem i właśnie opisywałem siebie
jako człowieka nie nadmiernie szczęśliwego. Mówiąc nie patrzyłem prawie na
jezdnię i jakiś wóz o mało co mnie nie potrącił. Wciąż jeszcze zajęty swoimi
myślami tupnąłem o ziemię i krzyknąłem coś nieartykułowanego. Byłem w tym
momencie faktycznie wściekły, że nie zostałem przejechany. Woźnica naturalnie
źle to zrozumiał i słusznie mnie zwymyślał.
Nie, nie żyję w zupełnej izolacji od mojej rodziny. Potwierdza to załączony
opis warunków akustycznych w naszym mieszkaniu, który w celu niezbyt
bolesnego publicznego ukarania mojej rodziny właśnie opublikowałem w małej
gazecie praskiej. Poza tym moja młodsza siostra (już ponad 20-letnia) jest moją
najlepszą przyjaciółką praską, a także obie pozostałe są pełne zrozumienia i
dobre. Tylko ojciec i ja, my dwaj nienawidzimy się nawzajem porządnie.
Jak to brzmi, gdy zwraca się Pani do mnie przez „ty , nawet jeśli jest to tylko
w cytacie!
Jeszcze tylko prędko, zanim zakończę, niechaj mi Pani poda jakiś środek,
żebym jak głupiec nie drżał z radości, gdy w biurze otrzymuję i czytam Pani listy,
żebym mógł tam pracować i nie został wyrzucony. Mógłbym je wszakże czytać
spokojnie, nieprawdaż? i na parę godzin zapominać. To powinno być możliwe do
osiągnięcia. Oddany Franz.
11.XI.12
Panno Felicjo!
Teraz przedstawię Pani prośbę, która rzeczywiście wygląda na obłęd i ja sam
nie oceniłbym jej inaczej, gdybym dostał do przeczytania ten list. Ale jest to też
największa próba, na jaką można wystawić człowieka najlepszego. A więc
proszę:
Niech Pani do mnie pisze tylko raz na tydzień i tak, żebym Pani list
otrzymywał w niedzielę. Pani codziennych listów ja bowiem nie wytrzymuję, nie
jestem w stanie ich wytrzymać. Odpisuję np. na Pani list, a potem leżę w łóżku na
pozór spokojnie, ale całe moje ciało drży i o niczym innym nie wie, jak tylko o
Pani. Jak ja do Ciebie należę, tego rzeczywiście nie można wyrazić inaczej, a ta
możliwość jest za słaba. Ale właśnie dlatego nie chcę wiedzieć, jak jesteś
ubrana, bo to mnie wprawia w takie zamieszanie, że żyć nie mogę, i dlatego nie
chcę wiedzieć, że jesteś do mnie dobrze usposobiona, bo w takim razie dlaczego
ja, głupiec, siedzę jeszcze w swoim biurze albo tutaj w domu, zamiast z
zamkniętymi oczyma wpaść do pociągu i otworzyć je dopiero wtedy, gdy znajdę
się u Ciebie. Ach, jest taka zła, zła, przyczyna, dlaczego tego nie robię, mówiąc
krótko i prosto: jestem zdrowy jeszcze zaledwie dla samego siebie, ale już nie do
małżeństwa, a już zupełnie nie do ojcostwa. Ale kiedy czytam Twój list, mógłbym
nie tylko
o tym nie pamiętać, lecz także o tym, o czym zapominać nie wolno.
Żebym już tylko miał Twoją odpowiedź! Jak potwornie ja Ciebie dręczę, jak
Cię zmuszam, żebyś w swoim przytulnym pokoju czytała ten list, tak okropny,
jakiego jeszcze nie było na Twoim biurku! Naprawdę czasem mi się wydaje, że
jak wampir karmię się Twoim szczęścionośnym imieniem. Gdybym był jednak
wysłał swój list sobotni, w którym Cię zaklinałem, żebyś już nigdy do mnie nie
pisała,
i ze swojej strony to samo Ci przyrzekałem. O Boże, cóż mnie powstrzymało
przed wysłaniem tego listu. Wszystko byłoby dobrze. Ale czy teraz istnieje
jeszcze jakieś rozwiązanie kompromisowe? Czy to coś pomoże, jeśli będziemy
do siebie pisać tylko raz na tydzień? Nie, jedynie małe cierpienie dałoby się
usunąć za pomocą takich środków. Już z góry wiem, że także tych niedzielnych
listów nie będę mógł wytrzymać. I dlatego, żeby odrobić to, czego zaniechałem w
sobotę, proszę Cię z całą siłą pisania, która pod koniec tego listu już nieco
zawodzi: zostawmy to wszystko, jeśli miłe jest nam życie.
Czy chciałem się podpisać: Twój? Nie, nic nie mogłoby być bardziej
fałszywe. Nie, swój i na zawsze do siebie przykuty, oto kim jestem, i to mi musi
wystarczyć.
Franz
[List wraz z bukietem róż doręczony przez posłańca w niedzielę 17 listopada]
[13 listopada 1912]
Co za nędzna próba naprawienia zbrodniczych słów przez posyłanie
niewinnych róż! Ale tak to jest: Na to, co mieści się w jednym człowieku, jest
świat zewnętrzny za mały, zbyt jednoznaczny, zbyt rzeczywisty. — Dobrze, ale
jeśli tak to już jest, to czy ten człowiek nie powinien się opamiętać przynajmniej
wobec osoby, od której czuje się zależny? — A więc właśnie tam, gdzie to jest
zupełnie i absolutnie niemożliwe?
14.XI.12
Najdroższa, Najdroższa! Jeśli tyle jest dobroci na świecie, to nie trzeba się
bać, nie trzeba być niespokojnym. Twój list nadszedł — siedziałem u swego
szefa i omawialiśmy ubezpieczenia w kopalniach skaleni — wtedy chwyciłem ten
list znowu z tym samym co przedtem drżeniem rąk i patrzyłem na szefa jak na
jakąś zjawę. Ale zaledwie przeczytałem go dwa lub trzy razy, byłem już tak
spokojny, jak sobie tego od dawna życzyłem i o co się trzy dni temu modliłem w
nocy. Twoja koperta — (to jest nieprawidłowo, powinno być napisane: koperta,
ale „Ty" i „Twój" chcą być wciąż na widoku) — koperta ze swoimi słowami
uspokajającymi nie mogła tego sprawić, odczytałem je bowiem do piero później,
a to, co było w liście, powinno było wszakże mną wstrząsnąć, bo im więcej się
otrzymuje, tym bardziej trzeba się bać na tej nieustannie obracającej się ziemi —
a więc tylko owo „Ty mogło być tym, co mnie uwięziło, owo „Ty , za które
dziękuję Ci na klęczkach, bo na mnie je wymusił niepokój o Ciebie, a teraz Ty mi
je spokojnie oddajesz. Moja Ty najukochańsza! Czy mogę być teraz Ciebie
pewny? Słowo „Pani ślizga się jak na łyżwach, w przerwie między dwoma
listami może zniknąć, trzeba je ścigać listami i myślami rano, wieczorem, w nocy,
natomiast słowo „Ty wszakże trwa, jest tutaj, tak jak Twój list, który się nie rusza
i pozwala, bym go całował, raz i drugi, i jeszcze. Cóż to za słowo! Nic innego nie
mogłoby spajać dwojga ludzi tak bez żadnej szczeliny, zwłaszcza gdy nie mają
oni nic, prócz słów, tak jak my dwoje.
Byłem dziś człowiekiem najspokojniejszym w całym biurze, tak spokojnym,
jak tylko może od siebie wymagać ktoś najbardziej surowy po takim tygodniu jak
ten ostatni. Jeszcze Ci o nim opowiem. I wyobraź sobie, dobrze nawet wyglądam,
w biurze jest zawsze kilka osób, dla których codzienne badanie mojego wyglądu
stało się zawodem. One więc to powiedziały. Nie spieszyłem się, żeby Ci
odpisać (zresztą dziś było to zupełnie niemożliwe), ale nie było we mnie ani
jednego drgnienia, które by bez przerwy nie odpowiadało Ci i nie dziękowało.
Najdroższa, Najdroższa! To słowo najchętniej bym wypisywał raz za razem
przez całe stronice, gdybym się nie bał, że nie dałoby się ukryć to, co czytasz,
jeśliby ktoś wszedł do Twego pokoju w momencie, gdy byłabyś zajęta
studiowaniem stronic jednostajnie zapisanych. Wczoraj napisałem do Ciebie
tylko kilka linijek, otrzymasz je dopiero w niedzielę. Byłoby uciążliwe, gdybym
chciał je teraz wycofać, ale nie jest to też potrzebne; wspominam o tym tylko
dlatego, żebyś się niepotrzebnie nie zdziwiła — wprawiać Cię w zdziwienie,
tego rzeczywiście dotychczas nie zaniedbywałem — jest to kilka linijek bez daty,
nagłówka i podpisu, a chciały one w tej żałosnej niepewności próbować Ciebie
odzyskać. Spójrz na nie życzliwie!
Ale powiedz mi tylko, skąd wiesz, że to, co Ci czasem pisałem w ostatnim
okresie, było męką, a nie obłędem? Wszakże wyglądało to jednak bardzo
podobnie do tego drugiego i ja na Twoim miejscu jak najspieszniej cofnąłbym od
tego rękę. Np: mój list ostatni nie był napisany, on był — wybacz to wyrażenie —
zwymiotowany; leżałem w łóżku i przyszedł mi on do głowy nie w sekwencji
zdań, lecz jako jedno zdanie, znajdujące się w straszliwym napięciu, które
zdawało się chcieć mnie zabić, gdybym go nie napisał. Gdy potem rzeczywiście
go pisałem, nie było już tak źle, myśli lepiej mi się już kojarzyły, pomagałem
sobie wspomnieniami i miejscami udawało mi się już wplatać do listu małe
pocieszające nieprawdy. Ale jak lekko zaniosłem go na dworzec, z jakim
pośpiechem wrzuciłem go do skrzynki, jak wracałem do domu jako człowiek
wprawdzie nie szczęśliwy, ale ostatecznie jednak żywy, póki straszne dwie
godziny przed zaśnięciem nie doprowadziły mnie znowu do innego stanu ducha.
Już dosyć o tym. Będę znowu otrzymywał Twoje listy, pisz, kiedy chcesz,
albo raczej kiedy możesz, z mego powodu nie zostawaj w biurze do wieczora, nie
będę cierpiał, jeśli nie nadejdzie żaden list, bo później, gdy znowu list nadejdzie,
stanie on mi się, gdy go będę miał pod ręką, tak żywy, jak to się jeszcze —
wydaje mi się — nie przydarzyło nigdy żadnemu listowi, i moim oczom i ustom
hojnie zastąpi wszystkie listy nie napisane. Ty zaś będziesz miała więcej czasu i
będziesz chodziła na spacery w te piękne wieczory, jakie mamy teraz (wczoraj
byłem na spacerze z moją najmłodszą siostrą od 10-ej do wpół do 12-ej w nocy,
wyszliśmy o 10-ej, a wróciliśmy o wpół do 12-ej, Ty może nie wyobrażasz jej
sobie właściwie, ona ma już dwadzieścia lat i jest wręcz olbrzymia i bardzo
silna, ale dość dziecinna), jeśli nie będziesz musiała akurat biec na próby. Żeby
Ci się ten „Humor powiódł! ° Zamęczam Maksa i z Twojego powodu na
wszystkich możliwych ulicach już mu o mało ręki nie wykręciłem, ale ten głuptas
z całej rozmowy telefonicznej nie umie prawie o niczym innym opowiedzieć, jak
tylko o Twoim śmiechu. Jak dobrze musisz być obznajomiona z telefonowaniem,
skoro możesz tak się śmiać przez telefon. Mnie odchodzi chęć do śmiechu już na
samą myśl o telefonie. Inaczej co by mi zabraniało pobiec na pocztę i życzyć Ci
dobrej nocy? Ale tam czekać godzinę na połączenie, ze zdenerwowania trzymać
się kurczowo ławki, w końcu zostać wezwanym i biec do telefonu tak, że
wszystko drży, potem słabym głosem zapytać o Ciebie. Wreszcie usłyszeć Ciebie
i może nie móc nic odpowiedzieć, dziękować Bogu, że już minęły 3 minuty i iść
do domu z pragnieniem teraz już jednak zupełnie nieznośnym, żeby rzeczywiście z
Tobą porozmawiać — nie, z tego wolę zrezygnować. Zresztą jako piękna
nadzieja zostaje wszakże sama możliwość, jaki jest Twój numer telefonu, boję
się, że Maks go zapomniał.
Więc tak, a teraz będę wzorowo spał. Najdroższa, moja Najdroższa, jestem
zupełnie niemuzykalny, ale jeśli w tym nie ma muzyki!
Twój Franz
14.XI.12
Najdroższa, nie pozwól sobie przeszkadzać, mówię Ci tylko dobranoc i
dlatego w środku strony przerwałem swoje pisanie. Boję się, że niedługo nie
będę już mógł pisać do Ciebie, bo żeby do kogoś (muszę Cię nazywać wszystkimi
imionami, dlatego raz nazywaj się także „ktoś ) móc pisać, musi się jednak
wyobrażać sobie, że ma się przed sobą jego twarz, do której kieruje się słowa.
Wyobrażalna jest dla mnie Twoja twarz doskonale, nie to stanowiłoby
przeszkodę. Ale coraz częściej zaczyna mnie nawiedzać wyobrażenie jeszcze o
wiele silniejsze, że moja twarz leży na Twoim ramieniu i że głosem bardziej
przytłumionym niż zrozumiałym mówię do Twojego ramienia, do Twojej sukni,
do samego siebie, podczas gdy Ty nie możesz mieć żadnego pojęcia, co tam jest
mówione.
Czy teraz śpisz? Czy jeszcze czytasz, co bym potępiał?
Czy też jesteś jeszcze na próbie, o czym już nie chcę myśleć? Na moim wciąż
się zaniedbującym, ale nigdy całkowicie nie psującym się zegarku jest za 7 minut
pierwsza. Pamiętaj, Ty musisz spać więcej niż inni ludzie, ponieważ ja śpię
trochę, niewiele mniej niż przeciętny człowiek. I nie widzę lepszego miejsca do
przechowywania swojego nie wykorzystanego udziału w powszechnym śnie, jak
Twoje drogie oczy.
Tylko, proszę, żadnych niespokojnych snów! Robię w myśli obchód dokoła
Twojego łóżka i nakazuję ciszę. A gdy już tu zaprowadziłem porządek i może
jeszcze jakiegoś pijaka przepędziłem z Immanuelkirchstrasse, wracam, także we
własnym wnętrzu bardziej uporządkowany, do swojego pisania, a może już nawet
do spania.
Pisz mi jednak zawsze, Najdroższa, co akurat robiłaś w tym mniej więcej
czasie, w którym pisane były moje listy. Wedle tego będę potem kontrolował
swoje przeczucia, Ty będziesz w miarę możliwości zbliżać fakty do moich
przeczuć, i czy byłoby potem rzeczą tak nieprawdopodobną, żeby po wielu
próbach jedne i drugie w końcu się pokrywały, stając się jedną wielką
rzeczywistością, której zawsze jest się pewnym? — Teraz więc wybija na wieży
dokładnie godzina pierwsza według czasu praskiego.
Adieu, Felice, adieul Jak to się stało, że nosisz to imię? I nie odlatuj! to mi
tak jakoś nagle przyszło na myśl, może z powodu słowa „adieu , w którym jest
taka lotność. Musiałaby to być, myślę sobie, wyjątkowa przyjemność, odlecieć
wysoko, jeśli można by się dzięki temu uwolnić od wielkiego ciężaru, który na
człowieku się uwiesił, jak ja na Tobie. Nie pozwól, by skusiła Cię ulga, która się
do Ciebie uśmiecha. Trwaj w złudzeniu, że jestem Ci potrzebny. Nie wmyślaj się
w to głębiej. Bo widzisz, Tobie to przecież nie wyrządzi żadnej szkody; jeśli
kiedyś będziesz chciała się mnie pozbyć, zawsze znajdziesz dość sił, żeby to
zrobić, ale póki to nie nastąpi, jesteś dla mnie darem, o jakim nawet nie
marzyłem, że go znajdę w tym życiu. Tak to jest, nawet jeśli we śnie z
powątpiewaniem kręcisz głową.
Franz
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
15.XI.12
Ty, owo „Ty nie jest jednak taką pomocą, jak myślałem. I dzisiaj, a więc już
następnego dnia, zawodzi. Powinienem wszakże móc być spokojnym i cóż
mogłoby być bardziej wytłumaczalne jak to, że dzisiaj nie będę miał listu. Ale
cóż ja robię? Biegam po korytarzach, każdemu woźnemu patrzę na ręce, wydaję
niepotrzebne polecenia tylko po to, żeby móc kogoś posłać specjalnie na dół do
poczty (bo ja jestem na czwartym piętrze, nadchodząca poczta jest rozdzielana na
dole, nasi listonosze są niepunktualni, poza tym mamy wybory zarządu,
korespondencja nadchodząca jest olbrzymia i zanim w stercie głupstw odnajdzie
się list od Ciebie, ja na górze mogę umrzeć z niecierpliwości), w końcu nie
dowierzając całemu światu sam zbiegam na dół i oczywiście nic nie znajduję, bo
gdyby coś nadeszło, zostałoby mi doręczone tak szybko, jak tylko jest to możliwe,
ponieważ trzy osoby zobowiązały się wobec mnie, że Twoje listy będą mi
przynosić na górę przed wszelką inną pocztą. Z uwagi na to ich zadanie zasługują
te trzy osoby, by podać tu ich imiona: Pierwsza to woźny Mergl, pokorny i
usłużny, ja jednak mam do niego nie dającą się opanować niechęć, ponieważ
zaobserwowałem, że gdy w nim przede wszystkim pokładam nadzieję, tylko w
rzadkich przypadkach przychodzi list od Ciebie. Niezamierzenie groźny wygląd
tego człowieka przeszywa mnie w takich przypadkach do szpiku kości. Tak było
też dzisiaj, przynajmniej jego puste ręce miałem ochotę wychłostać. A przecież
wydaje się on interesować sprawą i dobrze mi życzyć. Nie wstydzę się wyznać,
że już kilka razy w takie dni puste pytałem go o jego zdanie, czy list przyjdzie
może nazajutrz, on zaś z niskimi ukłonami był o tym zawsze przekonany. Pewnego
razu — teraz to sobie przypominam — z niedorzeczną pewnością oczekiwałem
listu od Ciebie, musiało to być jeszcze w tym pierwszym złym miesiącu, i oto
woźny melduje mi w przejściu, iż rzecz nadeszła i leży na moim biurku. Ale gdy
biegiem dopadłem biurka, leżała tam tylko widokówka od Maksa z Wenecji z
obrazem Belliniego, przedstawiającym „Miłość, władczynię kuli ziemskiej . Ale
dlaczego uogólniać ten jeden, oczywiście bolesny przypadek! — Drugim
posłańcem jest szef ekspedycji Wottawa, stary kawaler, w podeszłym wieku,
niski, o twarzy pomarszczonej, pokrytej plamami w różnych odcieniach,
porośniętej szczeciniastą brodą; wciąż mlaska wilgotnymi wargami śliniąc
kolejną Wirginię, ale staje się nieziemsko piękny, gdy z kieszeni na piersi, stojąc
w drzwiach, wyjmuje Twój list i mi go podaje, co wszakże — jak się samo przez
się rozumie — nie należy do jego obowiązków. Chyba się czegoś trochę domyśla,
bo zawsze się stara, gdy tylko ma czas, wyprzedzić dwóch pozostałych, i nie żal
mu nawet wspinać się aż na czwarte piętro. Jednakże przykra jest mi znowu myśl,
że czasem po to, ażeby doręczyć mi list osobiście, zabiera go od woźnego, który
nieraz mógłby go przynieść wcześniej. Tak, bez niepokoju to się nigdy nie
odbywa. — Trzecią nadzieją jest panna Böhm. Ją wręczanie mi listu wręcz
uszczęśliwia. Promieniejąca przychodzi i podaje mi list, jakby tylko pozornie był
to list obcy, naprawdę zaś dotyczył tylko nas dwojga, jej i mnie. Gdy jednemu z
tamtych dwóch posłańców uda się przynieść mi list i ja jej potem o tym mówię,
ma ochotę niemal się rozpłakać i mocno sobie postanawia, że następnego dnia
będzie lepiej uważać. Ale zakład jest bardzo duży, mamy ponad 250 urzędników,
i ktoś inny łatwo może jej capnąć list.
Dziś wszyscy troje byli bezrobotni. Ciekaw jestem, jak często będę to jeszcze
powtarzać, jako że było wszakże zupełnie wyłączone, żeby dziś przyszedł jakiś
list. I tylko dzisiaj byłem też niespokojny, w tym dniu przejściowym, jeśli po
liście jutrzejszym nie będziesz pisać, nie będę się już martwić z tego powodu.
Przedtem mówiłem sobie: „Ona nie pisze , i to było wielkim zmartwieniem, teraz
natomiast powiem: „Najdroższa, a więc poszłaś na spacer" , i z tego będę się
mógł tylko cieszyć. O której godzinie właściwie dostałaś mój list w nocy?
Twój Franz
15.XI.12, godz. 11:30 w nocy
Najdroższa, dziś piszę do Ciebie przed swoim pisaniem, żeby nie mieć
uczucia, że każę Ci czekać, żebyś nie była naprzeciw mnie, lecz przy mnie, i
żebym bardziej uspokojony mógł potem pisać dla siebie, bo, mówiąc w zaufaniu,
od kilku dni piszę strasznie mało, nawet prawie nic, mam za dużo do czynienia z
Tobą, za dużo do myślenia o Tobie.
Z dwóch książek, które może nie dojdą na czas, jedna jest dla Twoich oczu,
natomiast druga dla Twojego serca. Pierwsza jest rzeczywiście wybrana trochę
dowolnie i przypadkowo, aczkolwiek jest ładna; jest wiele innych, które
powinienem Ci był dać przed tą książką; ale ma to być dowód, że między nami
dozwolona jest już także dowolność, ponieważ się zamienia w konieczność.
Natomiast L'Éducation sentimentale jest książką, która przez wiele lat była mi
tak bliska, jak najwyżej dwaj lub trzej ludzie; kiedykolwiek i gdziekolwiek ją
otworzyłem, przerażała mnie i całkowicie porywała, i potem czułem się zawsze
jak duchowe dziecko tego pisarza, chociaż biedne i nieporadne. Napisz mi od
razu, czy czytasz po francusku. Dostaniesz wtedy także nowe wydanie francuskie.
Napisz, że czytasz po francusku, nawet jeśli to będzie nieprawda, bo to francuskie
wydanie jest wspaniałe.
Na Twoje urodziny (a więc zbiegają się one z urodzinami Twojej Matki, tak
bezpośrednio przedłużasz zatem jej życie?) właśnie ja nie mam prawa nic Ci
życzyć, bo chociaż jest bardzo prawdopodobne, że Tobie są bardzo potrzebne
takie życzenia, które jednocześnie byłyby wymierzone przeciw mnie — to ja nie
mogę ich wypowiedzieć, natomiast to, co mógłbym powiedzieć, byłoby tylko
egoizmem. Abym przeto, tak jak być musi, na pewno milczał i nie mógł wyrazić
żadnych życzeń, pozwól mi, wszakże tylko w wyobrażeniu, wszakże tylko ten
jeden raz, pocałować Twoje ukochane usta.
Franz
Maks Brod do Felicji Bauer
15.XI.1912
Droga i Łaskawa Pani —
Serdecznie dziękuję za miły list. Dziś po południu będę rozmawiać z
Franzem, naturalnie nie wspominając o Pani liście, i potem natychmiast napiszę
do Pani, jeżeli nie stanie się to, jak się spodziewam, dzięki zaszłemu w
międzyczasie wyjaśnieniu sytuacji, zbyteczne. — I tylko Panią proszę, niechaj
Pani niejedno wybaczy Franzowi, kładąc to na karb jego często chorobliwej
pobudliwości. Poddaje się on całkowicie chwilowemu nastrojowi. I jest w ogóle
człowiekiem, który chce tylko tego, co absolutne, we wszystkim tego, co
maksymalne. Nigdy nie idzie na kompromisy. Dla przykładu: gdy nie czuje w
sobie pełni sił do pisania, może przez całe miesiące nie napisać ani jednej linijki,
zamiast żeby się zadowolić pisarstwem na pół dobrym i także-dobrym. Tak jak z
literaturą, tak samo jest u niego ze wszystkim. Dlatego często powstaje pozór, że
jest on kapryśny, ekstrawagancki itp. Tak jednak nigdy nie jest, wiem to na
podstawie dobrej znajomości jego charakteru, bywa nawet w razie potrzeby
bardzo mądry i zręczny w wyborze środków praktycznych. Tylko w rzeczach
idealnych nie ma dla niego żartów, tam jest straszliwie surowy, przede wszystkim
dla samego siebie, i stąd, ponieważ jest słaby fizycznie i ponieważ jego
zewnętrzne warunki życiowe (biuro!!) nie są najbardziej sprzyjające, powstają
konflikty, z których trzeba mu pomóc się wydobyć wyrozumiałością i dobrocią, w
przeświadczeniu, że człowiek tak niezwykły i podziwu godny zasługuje, żeby go
traktować inaczej niż miliony ludzi tuzinkowych i banalnych. Jestem przekonany,
że nie zrozumie Pani źle moich słów. Proszę, by w przypadkach takich jak ten
dzisiejszy zwracała się Pani do mnie. — Franz bardzo cierpi nad tym, że musi co
dzień do drugiej siedzieć w biurze. Po południu jest zmęczony, toteż dla „pełni
widzeń zostaje mu tylko noc. Jest to istna rozpacz! A przy tym pisze powieść,
która wszystkie utwory literackie, jakie są mi znane, odsuwa w cień. Czego
mógłby dokonać, gdyby był wolny i znajdował się w dobrych rękach!
Proszę Panią jeszcze bardzo serdecznie, by Pani n i k o -m u nie mówiła, że
byłem w Berlinie. Nikogo tam nie odwiedziłem, rozmawiałem tylko z Panią.
Mam nadzieję, że czuje się Pani bardzo dobrze i że wszystko jest na dobrej
drodze.
Najserdeczniej oddany
Max Brod
15.XI.12 [16 listopada 1912]
Najdroższa, nie powinnaś mnie tak męczyć! Tak bardzo męczyć! Także
dzisiaj, w sobotę, zostawiasz mnie bez listu, właśnie dzisiaj, gdy myślałem, że
list musi nadejść tak pewnie, jak dzień następuje po nocy. Ale kto żądał listu?
Tylko dwóch linijek, pozdrowienia, koperty, kartki, na cztery listy, ten jest piąty,
nie dostałem jeszcze od Ciebie ani jednego słowa. Spójrz, to nie jest
sprawiedliwie. Jak mam więc spędzać długie dni, pracować, rozmawiać i robić
to wszystko, czego się jeszcze ode mnie żąda. Może nic nie zaszło, może tylko nie
miałaś czasu, zatrzymywały Cię próby teatralne albo wstępne omawianie kwestii,
ale powiedz, jaki człowiek może Ci przeszkodzić, żebyś nie mogła podejść do
bocznego stolika, napisać ołówkiem na skrawku papieru „Felice" i to mi wysłać.
A dla mnie byłoby to już tak wiele! Znak Twojego życia, uspokojenie w tej
ryzykownej próbie, żeby się uwiesić czegoś żyjącego. Jutro będzie list, i wszakże
być musi, inaczej nie wiem już, co robić; wtedy też wszystko będzie dobrze i już
nie będę Cię dręczył prośbami o tak częste pisanie; ale jeśli jutro nadejdzie list,
to jest znowu niepotrzebne, żebym w poniedziałek rano witał Cię w biurze tymi
skargami; ale ja tak muszę, bo gdy nie piszesz, mam uczucie, którego żadne ar
gumenty rozumowe nie mogą usunąć, że się ode mnie odwracasz, rozmawiasz z
innymi i o mnie zapomniałaś. I to miałbym może znosić bez słowa? A także nie
pierwszy to raz czekam na list od Ciebie (choć zawsze, jestem o tym przekonany,
bez Twojej winy), załączony dawny list jest tego dowodem.
Twój
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń, dołączony do poprzedniego
listu]
[Bez daty]
Łaskawa Pani!
Dopiero co musiałem być w namiestnictwie, tam i z powrotem szedłem
powoli, jest to dosyć daleko, przechodzi się przez rzekę na drugi brzeg Wełtawy.
Pogodziłem się z tym, że dziś już nie przyjdzie list od Pani, bo do tej pory
myślałem, że skoro nie nadszedł od razu wczesnym rankiem, to już nadejść nie
może. Przez ostatnie dwa dni byłem z różnych przyczyn trochę smutny i
roztargniony i w drodze powrotnej zatrzymałem się na ulicy Belwederskiej — po
jednej stronie ulicy są domy mieszkalne, po drugiej niezwykle wysoki mur ogrodu
należącego do Pałacu hrabiego Waldsteina, wyjąłem z kieszeni, niemal
bezmyślnie, Pani listy, list Maksa, o który mi w danej chwili nie chodziło i który
był na wierzchu, położyłem na spód i przeczytałem kilka linijek pierwszego Pani
listu. Na pewno były to po większej części ruchy senne, śpię bowiem bardzo
mało i odczuwam to, nie będąc nawet właściwie zmęczonym. I oto przychodzę do
biura, a tam leży nieoczekiwany list o wspaniałych rozmiarach Pani papieru
listowego i o najradośniejszym ciężarze.
Znowu to, co piszę, nie jest odpowiedzią, pozwólmy, żeby pytania i
odpowiedzi przeplatały się według upodobania, nad wszystko piękne w Pani
liście najpiękniejsze jest pozwolenie, że wolno mi pisać do Pani, kiedy chcę.
Bo w końcu pomyślałem, że byłby może czas zaprzestać pisania z tym jego
codziennym powtarzaniem się, pod tym względem Pani nie znam, może codzienne
zjawianie się listu jest dla Pani przykre, ja jednak, mimo niepunktualności
cechującej całą moją istotę, uwziąłem się, by właśnie do Pani pisać bez oporów.
Ale teraz mam już pozwolenie, mogę robić, co chcę, i tak jak ja mam prawo
znowu pisać nie czekając na odpowiedź, tak mam też nadzieję, że gdybym był
niezdolny do pisania, mimo to z łaskawości otrzymam list, ponieważ właśnie
wtedy potrzebowałbym go wszakże podwójnie.
Dziś odpowiem tylko na jedno. Koniec z piramidonem i wszystkimi takimi
rzeczami! Przystąpić do szukania przyczyny bólów głowy, zamiast udawać się do
apteki! Szkoda, że nie mogę dokonać przeglądu dłuższego okresu Pani życia, żeby
stwierdzić, gdzie tkwi źródło bólów głowy. Czy poczucie czegoś sztucznego, co
mają w sobie takie środki, nawet gdy są najbardziej skuteczne, nie jest dla Pani
bardziej nie do zniesienia niż ból głowy, którym człowieka uderza przynajmniej
Natura. Zresztą możliwość leczenia istnieje tylko między jednym człowiekiem a
drugim, podobnie jak ból może się przenosić tylko z jednego człowieka na
drugiego, jak to się dzieje w tym przypadku z Pani bólami głowy i ze mną.
Niechaj Pani będzie zdrowa i pozostanie mi życzliwa.
Oddany Kafka
Pierwszy list matki Franza Kafki do Felicji Bauer
Praga, 16.XI.1912
Wielce Szanowna Pani!
Przypadkiem zobaczyłam list adresowany do mojego syna, datowany 12.11 i
opatrzony Pani podpisem. Pani sposób pisania tak bardzo mi się spodobał, że
przeczytałam list do końca, nie pamiętając o tym, że nie byłam do tego
uprawniona.
Jestem pewna, że mi Pani wybaczy, gdy Panią zapewnię, że tylko dobro
mojego syna do tego mnie popchnęło.
Nie mam wprawdzie przyjemności znać Pani osobiście, a mimo to mam do
Pani tyle zaufania, żeby Jej, Droga Pani, zwierzyć się z trosk matki.
Bardzo się do tego przyczyniła uwaga w Pani liście, że powinien on
rozmawiać ze swoją matką, która go na pewno kocha. Ma Pani, droga Pani,
właściwe wyobrażenie o mnie, co zapewne jest samo przez się zrozumiałe, bo
zwykle każda matka kocha swoje dzieci, ale jak ja kocham mojego syna, tego nie
mogę Pani opisać i chętnie oddałabym kilka lat życia, gdybym mogła tym zapłacić
za jego szczęście.
Inny człowiek na jego miejscu byłby najszczęśliwszym ze śmiertelnych, bo
wszystkie jego życzenia zawsze były przez jego rodziców spełniane. Studiował
to, na co miał chęć, a ponieważ nie chciał być adwokatem, wybrał karierę
urzędnika, co zdawało się zupełnie mu odpowiadać, bo ma czas pracy ciągły i
popołudnia może mieć dla siebie.
Że w godzinach wolnych od pracy zajmuje się pisaniem,
o tym wiem już od wielu lat. Uważałam to jednak tylko za rozrywkę. I jego
zdrowiu to by nie szkodziło, gdyby spał i jadł tak jak inni młodzi ludzie w jego
wieku. On śpi
i je tak mało, że rujnuje swoje zdrowie i boję się, że się opamięta dopiero
wtedy, gdy nie daj Boże będzie już za późno. Dlatego proszę Panią bardzo, żeby
Pani w jakiś sposób zwróciła mu na to uwagę i pytała go, jak żyje, co jada, ile
spożywa posiłków, w ogóle o jego rozkład dnia. Ale nie może się on domyślać,
że ja do Pani pisałam, i w ogóle dowiedzieć się, że wiem o jego korespondencji
z Panią. Jeśli byłoby w Pani mocy zmienić jego tryb życia, zobowiązałaby mnie
Pani do wielkiej wdzięczności i uczyniła ze mnie osobę najszczęśliwszą z ludzi.
Z wyrazami szacunku Julia Kafka
Gdyby chciała Pani do mnie napisać, proszę list zaadresować: Praga, Rynek
Staromiejski 16, Pałac Kinskich, prywatne.
17.XI.12
Ukochana, Najukochańsza, ja, całkiem i doszczętnie potępiony, mogę się więc
poszczycić, żem z Ciebie zdrowej uczynił chorą. Oszczędzaj się, posłuchaj mnie,
oszczędzaj się, to, com w stosunku do Ciebie zawinił, wybacz mi dla mojej do
Ciebie miłości! I ja śmiem robić Ci wyrzuty z powodu Twojego niepisania, i tak
bardzo się zagrzebuję we własnym niepokoju i własnej tęsknocie, aż wcale nie
czuję, że Ty jesteś chora, lecz snuję śmieszne domysły, że jesteś może na próbach
lub w towarzystwie. Naprawdę, gdyby dzieliły nas kontynenty i Ty mieszkałabyś
gdzieś w Azji, nie moglibyśmy być bardziej pozbawieni łączności. Każdy Twój
list jest dla mnie nieskończony, i choćby był zupełnie mały (Boże, jak mi się
wszystko obraca w pozorne wyrzuty, Twój list dzisiejszy nie jest mały, jest
dokładnie tysiąc razy dłuższy, niż na to zasługuję), czytam go aż do podpisu,
znowu zaczynam od początku, i tak to najpiękniej idzie w kółko. Ale wreszcie
muszę jednak zrozumieć, że on się w pewnym punkcie kończy, że wstałaś od
niego i odeszłaś, dla mnie w jakąś ciemność. Wtedy człowiek chciałby tłuc
głową o ścianę.
Dziś jednak był już rzeczywiście najwyższy czas, żeby list nadszedł. Ja nie
jestem tak zdecydowany jak Ty, nie chciałem jechać do Berlina, byłem tylko
zdecydowany nie wstawać z łóżka, póki nie nadszedł list, a do tej decyzji nie
była potrzebna szczególna siła, po prostu nie mogłem wstać ze smutku.
Wydawało mi się także, że moja powieść wczoraj w nocy bardzo się zepsuła, i
byłem na samym dnie, a jednak miałem jeszcze zupełnie wyraźne wspomnienie
szczęścia po owym liście poleconym i gdy podniosłem wzrok, widziałem siebie,
choć byłem wszakże tak nieszczęsny, formalnie stąpającego na wyżynach
szczęścia. Przedwczoraj w nocy już drugi raz mi się śniłaś. Listonosz przyniósł
mi dwa listy polecone od Ciebie, a wręczył mi je, w każdej ręce jeden, ze
wspaniale precyzyjnym ruchem ramion, które poruszały się jak tłoki w maszynie
parowej.
Boże, to były zaczarowane listy. Mogłem wyjmować z kopert coraz to nowe
zapisane arkusze, a one wciąż jeszcze nie były puste. Stałem na środku schodów i
musiałem kartki już przeczytane, nie miej mi tego za złe, rzucać na stopnie, jeśli
chciałem wyjąć z kopert następne listy. Całe schody od góry do dołu były pokryte
wysoką warstwą tych przeczytanych już listów, a luźno rozrzucony, elastyczny
papier potężnie szeleścił. To był naprawdę taki sen, w którym śni się spełnienie
marzeń.
Ale dziś, za dnia, musiałem sprowadzić listonosza zupełnie inaczej. Nasi
listonosze są tak niepunktualni. Dopiero o 1115 przyszedł list, dziesięć razy
rozmaici ludzie byli z mojego łóżka wysyłani na schody, jakby to mogło go
zwabić, sam nie mogłem wstać, ale o 1116 list był rzeczywiście, został
gwałtownie otworzony i jednym tchem przeczytany. Byłem nieszczęśliwy z
powodu Twojego chorowania, ale — teraz odsłania się moja natura — byłbym
jeszcze nieszczęśliwszy, gdybyś nie była do mnie pisała przy dobrym zdrowiu.
Ale teraz należymy więc do siebie z powrotem i po mocnym uścisku dłoni
chcemy czynić siebie nawzajem zdrowszymi i potem dalej żyć razem w zdrowiu.
— Znowu na nic nie odpowiadam, ale odpowiadanie jest właśnie rzeczą żywej
mowy, z pisania niewiele się można dowiedzieć, najwyżej uzyskać przeczucie
szczęścia. Zresztą dziś jeszcze do Ciebie zapewne napiszę, chociaż mam jeszcze
dzisiaj dużo biegania, i napiszę też małą historię, która mi przyszła do głowy w
mojej rozpaczy w łóżku i bardzo silnie na mnie napiera.
Twój Franz
[Na marginesie] (Nie niepokój się, ja w żadnym razie nie zatelefonuję, Ty też
tego nie rób, nie zniósłbym tego.)
18.XI.12 [W nocy z 17 na 18 listopada]
Moja Najdroższa, jest wpół do 2 w nocy, zapowiedziana historia jest jeszcze
daleka od ukończenia, z powieści nie napisałem dziś ani jednej linijki, niezbyt
zachwycony idę do łóżka. Gdybym miał wolną noc, żeby, nie odkładając pióra,
móc ją całą aż do rana przepisać! Byłaby to piękna noc. Ale muszę iść do łóżka,
bo wczoraj w nocy źle spałem, dzisiaj w ciągu dnia prawie wcale, a w stanie
zbyt żałosnym nie mogę jednak iść do biura. Jutro Twoje listy, Najdroższa,
Najukochańsza! Gdy jestem jako tako przytomny, wtedy mnie one niewątpliwie
wzmacniają, ale gdy jestem w odurzeniu, wtedy najchętniej chciałbym zapaść się
w fotel i tak nad nimi siedzieć nieprzerwanie, i szczerzyć zęby na każdego, kto
chciałby mi przeszkodzić. Nie, z powodu biura nie irytuję się nadmiernie, a
uzasadnienie swojej irytacji poznaję po tym, że odczuwam ją nadal po pięciu już
latach życia biurowego, z których szczególnie straszny był niewątpliwie pierwszy
rok w pewnym prywatnym zakładzie ubezpieczeń, z godzinami pracy od 8 rano do
7 wieczorem, do 8, wpół do 9, tfu, do diabła! Było tam takie miejsce w małym
korytarzyku, który prowadził do mojego biura, gdzie niemal każdego ranka
opadała mnie rozpacz, która człowiekowi z charakterem silniejszym, bardziej
konsekwentnym niż mój, zupełnie by wystarczała do popełnienia samobójstwa
wręcz świętego. Teraz jest naturalnie o wiele lepiej, ludzie są tu nawet dla mnie
zupełnie 1nieza-służenie mili. Nawet mój naczelny dyrektor. Ostatnio w jego
gabinecie, głowa przy głowie, czytaliśmy z jednej książki wiersze Heinego,
podczas gdy w poczekalni woźni, kierownicy biur, strony, ze sprawami może
bardzo pilnymi, niecierpliwie czekali na przyjęcie. Ale mimo to jest to
dostatecznie złe i nie rekompensuje wysiłku, jaki trzeba włożyć, by to choćby
znosić.
Nie gniewasz się jednak za ten używany przeze mnie ostatnio rodzaj papieru
listowego, przychodzi mi teraz na myśl? Papier listowy mojej siostry zużyłem
przed kilku dniami, a sam prawie nigdy takowego nie posiadałem. Tak więc z
mojego tegorocznego dziennika podróży wyrywam kartkę po kartce i jestem na
tyle bezczelny, żeby Ci je posyłać. Ale staram się to znowu wynagrodzić tym, że
posyłam Ci jednocześnie kartkę, która właśnie wypadła z zeszytu, z pieśnią, którą
rano często śpiewało się chórem w tegorocznym sanatorium, w której się
zakochałem i którą sobie przepisałem. Jest bardzo znana i Ty także chyba ją
znasz, ale jednak przeczytaj ją jeszcze raz. A w każdym razie odeślij mi tę kartkę,
nie mogę się bez niej obejść. Jak ten wiersz, mimo że tak do głębi przejmujący,
zbudowany jest zupełnie regularnie, każda strofa składa się z okrzyku, a następnie
skłonienia głowy. A że smutek wiersza jest szczery, na to mogę przysiąc. Gdybym
tylko mógł odtworzyć melodię pieśni, ale nie mam wcale pamięci muzycznej, mój
nauczyciel gry na skrzypcach z rozpaczy kazał mi na lekcjach muzyki raczej
skakać przez drążki, które sam trzymał, a moje postępy w muzyce polegały na
tym, że na każdej lekcji następnej trzymał drążek wyżej. Dlatego też moja melodia
do tej pieśni jest bardzo monotonna i właściwie jest tylko westchnieniem.
Najdroższa!
Franz
[Telegram. Nadany w Pradze 18.II.1912 o godz. 230] pilny = rp 10 pilny
FELICE BAUER BERLIN IMMANUEL KIRCHSTRASZE [sic!] 29 CZY
JESTEŚ CHORA = KAFKA+ +
18.XI.12
Najdroższa, ależ ja na ten telegram zasłużyłem! Na pewno w sobotę
absolutnie nie mogłaś napisać, a biorąc rzecz samą przez się, nie mogłem też
zgłaszać pretensji, żeby dzisiaj dostać list, te nieszczęsne niedziele zaczynają już
być regularnym nieszczęściem naszej komunikacji — ale od długiego
poprzedniego oczekiwania byłem już wytrącony z równowagi, wczorajszy list
niezupełnie mnie nasycił, zwłaszcza że była w nim mowa o Twoich dolegliwoś
ciach, ale przyrzekłaś mi wszakże tak na pewno, jak chyba nigdy przedtem, jeden
lub dwa listy na poniedziałek, a żaden nie przyszedł, krążyłem po biurze zupełnie
zamącony, sto razy odsuwałem książkę, z której miałem coś przeczytać
(Rozstrzygnięcia trybunału administracyjnego, jeśli chcesz wiedzieć), sto razy
znowu ją niepotrzebnie przysuwałem, jakiś inżynier, z którym miałem
pertraktować w sprawie jakiejś wystawy, wziął mnie na pewno za idiotę,
ponieważ stałem i nie myślałem o niczym innym, jak że jest właśnie czas drugiej
poczty, że może już nawet minął, i w tym zagubieniu nieustannie i natrętnie
patrzyłem na mały palec tego inżyniera, trochę wykrzywiony, a więc akurat na to,
czego nie powinienem był dostrzegać — Najdroższa! nie chcę opowiadać, co
było dalej, było coraz gorzej i gorzej, w końcu nie do zniesienia nawet w
czytaniu. I nawet telegrafowanie nie okazało się tak sprawne, jak myślałem.
Nadałem telegram jako pilny o godz. wpół do 3, a odpowiedz przyszła dopiero o
1115 w nocy, a więc po 9 godzinach, podróż w jedną stronę do Berlina nie trwa
tak długo, i przy tym człowiek jadąc niewątpliwie się jednak do Berlina zbliża,
natomiast dla mnie nadzieja otrzymania odpowiedzi stawała się coraz mniejsza.
Ale wreszcie dzwonek! Listonosz! Człowiek najbardziej upragniony! A jak
przyjazne, uszczęśliwione miał oblicze. Nic złego nie mogło być w telegramie.
Naturalnie że nie, były w nim tylko rzeczy kochane i dobre, jeszcze i teraz tak
patrzy on na mnie, gdy jest przede mną rozłożony. Najdroższa, skąd bierze się siłę
i jak zachowuje się przytomność, gdy od takiego szalonego cierpienia wzlatuje
się do szczęścia?
Właśnie zasiadałem do mojej wczorajszej historii z bezgranicznym
pragnieniem, żeby się w nią przelać, wyraźnie popędzany przez całą moją
rozpacz. Trapiony przez tyle trosk, w niepewności o Ciebie, zupełnie niezdolny
do poradzenia sobie z biurem, wobec tej już od wczoraj nie posuwającej się
naprzód powieści, z dzikim pragnieniem kontynuowania tej nowej historii, która
jakby o sobie przypominała, od kilku dni i nocy niebezpiecznie bliski całkowitej
bezsenności, i mając jeszcze w głowie coś mniej waż nego, ale jednak
przeszkadzającego i drażniącego — krótko mówiąc, gdy odbyłem dziś swój teraz
już tylko półgodzinny spacer wieczorny (naturalnie wciąż wyglądając posłańca z
telegramem, jednego też spotkałem, ale daleko, daleko od mojego mieszkania),
byłem mocno zdecydowany napisać, jako jedyny ratunek, do pewnego człowieka
ze Śląska, z którym tego lata bardzo się zaprzyjaźniłem i który przez całe długie
popołudnia usiłował mnie nawrócić na chrześcijaństwo. Teraz jednak telegram tu
jest i tamten list trochę jeszcze odłożymy, Ty moja najdroższa Pokuso! Teraz nie
wiem tylko, czy dla uczczenia telegramu mam pisać moją historię, czy pójść spać.
— I ani słowa przeproszenia za kłopoty i nieprzyjemności, jakich Ci narobiłem
swoim telegramem.
Franz
19.XI.12
Najdroższa, to nie są wyrzuty, tylko prośby o wyjaśnienie; robię się zupełnie
smutny, bo już nic nie rozumiem. Słusznie odeszliśmy od szaleństwa tak częstych
listów, sam zacząłem wczoraj list na ten temat i wyślę Ci go jutro, ale ta zmiana
terminów korespondencji może wszakże nastąpić tylko za obopólną zgodą, musi
wszakże być przedtem omówiona i zapowiedziana, inaczej się od tego wpada w
obłęd. Jak mam więc sobie tłumaczyć, że Ty, zgodnie z Twoim własnym
doniesieniem, mój list polecony otrzymałaś lub przynajmniej dowiedziałaś się o
jego nadejściu w piątek przed południem, że jednak mi nań odpowiedziałaś
dopiero w sobotę, że w swoim liście sobotnim piszesz, iż napiszesz do mnie w
sobotę jeszcze raz, ale tego nie czynisz, i ja w poniedziałek zamiast obiecanych 2
listów nie dostaję ani jednego, że, dalej, w ciągu niedzieli nie napisałaś do mnie
ani słowa, lecz dopiero w nocy, list, który mnie, to prawda, czyni szczęśliwym,
jeśli jestem jeszcze do tego zdolny, i że wreszcie nie byłabyś do mnie napisała w
po niedziałek, i w ogóle nie byłabyś napisała, gdybym ja nie zatelegrafował, bo
Twój list ekspresowy jest jedynym, jaki mam z poniedziałku. Ale najdziwniejsze
i przerażające jest to: przez półtora dnia jesteś chora, a przy tym cały tydzień na
próbach; mimo że jesteś chora, idziesz w sobotę wieczór potańczyć, wracasz do
domu o godzinie 7 rano, do godziny 1 w nocy nie śpisz, a w poniedziałek wieczór
idziesz na prywatny bal. Na Boga, co to za życie! Wyjaśnienia, Najdroższa,
proszę o wyjaśnienia! Kwiaty i książki nie są warte wspomnienia. To wszakże
nic innego jak tylko moja bezsilność.
Franz
[Na dołączonej kartce] Jak teraz widzę, także w liście niedzielnym
przyrzekłaś mi na pewno list w poniedziałek.
20.XI.12
Najdroższa, com Ci uczynił, że tak mnie męczysz? Dziś znowu nie przyszedł
żaden list, ani z pierwszą, ani z drugą pocztą. Jak Ty mi każesz cierpieć! Podczas
gdy jedno pisane słowo od Ciebie mogłoby mnie uczynić szczęśliwym! Masz
mnie dość, nie ma innego wytłumaczenia, nie jest to w końcu nic dziwnego,
niezrozumiałe jest tylko, że mi tego nie piszesz. Jeśli mam dalej żyć, nie mogę tak
jak w ciągu tych ostatnich nie kończących się dni daremnie czekać na wiadomość
od Ciebie. Ale nadziei, że dostanę od Ciebie wiadomość, tej nadziei już nie mam.
Muszę więc odprawę, którą mi dajesz milcząco, sam wyraźnie sobie powtórzyć.
Chciałbym położyć twarz na tym liście, żeby nie mógł zostać wysłany, ale on
musi zostać wysłany. Więc na żadne listy już nie czekam.
Franz
[Prawdopodobnis w nocy z 20 na 21 listopada 1912]
Najdroższa, moja Najdroższa, jest wpół do 2 w nocy. Czy Cię swoim listem
przedpołudniowym zraniłem? Cóż bo mogę wiedzieć o zobowiązaniach, jakie
masz wobec swoich krewnych i znajomych! Ty siebie dręczysz, a ja Ciebie
dręczę wyrzutami z powodu Twojej udręki. Proszę Cię, Najdroższa, wybacz mi!
Poślij mi różę na znak, że mi wybaczasz. Nie jestem właściwie zmęczony, lecz
otępiały i ociężały, nie znajduję właściwych słów. Tylko to potrafię powiedzieć:
zostań przy mnie i nie opuszczaj mnie. A gdy któryś z moich wrogów we mnie
samym pisze do Ciebie takie listy jak ten dzisiejszy przedpołudniowy, wtedy nie
wierz mu, lecz poprzez niego popatrz w moje serce. Wszakże tak złe, tak ciężkie
jest to życie, a także jak można chcieć utrzymać człowieka samymi tylko
napisanymi słowami, do trzymania są ręce. Ale w tej mojej ręce wolno mi było
Twoją, która mi jest tak bezwzględnie potrzebna do życia , trzymać tylko przez
trzy krótkie chwile, gdy wszedłem do pokoju, gdy mi przyrzekłaś podróż do
Palestyny i gdy ja, głupiec, pozwoliłem Ci wejść do windy.
Czy więc wolno mi Cię ucałować? Ale na tym nędznym papierze? Równie
dobrze mógłbym otworzyć okno i całować nocne powietrze.
Najdroższa, nie gniewaj się na mnie! Nic więcej od Ciebie nie żądam.
Franz
[Na papierze firmowym Zakładu Ubezpieczeń]
[21 listopada 1912]
Najdroższa! moje biedne dziecko! Masz żałosnego i bardzo niewygodnego
wielbiciela. Gdy przez dwa dni nie dostaje listu od Ciebie, zaczyna
nieprzytomnie zadawać ciosy na prawo i lewo, choć tylko słowami, i w danej
chwili nie może zrozumieć, że Ci tym sprawia ból. Ale potem ogarnia go jednak
skrucha i możesz być pewna, że Twój przez niego spowodowany niepokój zemści
się na nim samym aż do najmniejszego drgnięcia Twoich ust. Najdroższa, po
Twoich dwóch listach dzisiejszych wydaje się, że chcesz mnie jeszcze przez
chwilę tolerować, proszę Cię, proszę, nie zmieniaj zdania także po moim liście
wczorajszym. Zresztą prawdopodobnie jeszcze dzisiaj będę Cię telegraficznie
prosił o przebaczenie.
Ale zrozum tylko moją troskę o Ciebie, tę straszliwą niecierpliwość,
płonięcie tej jednej myśli w mojej głowie, niezdolność do wykonania
najmniejszej nawet czynności z nią nie związanej, to przebywanie w biurze, ze
spojrzeniami wciąż skierowanymi na drzwi, w łóżku pod zamkniętymi powiekami
obrazy nie do zniesienia, lunatyczne chodzenie po ulicach, bez zważania na
potknięcia, serce, które już nie bije, lecz jest tylko napinającym się mięśniem,
pismo na pół zniekształcone — zrozum to wszystko i nie gniewaj się. Teraz mam
rzeczywiście wytłumaczenie Twojego niepisania, ale posłuchaj tylko: w
poniedziałek nie dostałem ani jednego listu; list, który Twoim zdaniem powinien
był nadejść w poniedziałek, musiałby zostać wrzucony do skrzynki w sobotę
wieczór, a więc ten list w każdym razie zaginął, dostałem tylko w niedzielę Twój
list z sobotniego przedpołudnia; co było w tym liście z sobotniego wieczoru,
napisz mi, jeśli jeszcze pamiętasz, żebym chociaż we wspomnieniu mógł sobie
osłodzić ten zły poniedziałek. W poniedziałek nie miałem więc listu, we wtorek
tylko list niedzielny i gwałtem wymuszony list ekspresowy, ale we środę znowu
nie było listu. To było już dla mnie rzeczywiście zbyt okropne i napisałem list
wczorajszy, żeby się uwolnić choć od małej części rozsadzających mnie uczuć.
Zważ, że ja rzeczywiście nie mogłem znaleźć innego wytłumaczenia, jak tylko
takie, że albo wskutek jakiejś ciążącej na mnie klątwy sama z własnej woli
chciałaś skończyć, albo, co wychodziło na to samo, że Twoja Matka zabroniła Ci
pisać, ta sama Matka, która, przypominam so bie jeszcze dokładnie, w Twoich
pierwszych listach pojawiała mi się w tak miłym świetle, gdy kiwała do Ciebie z
balkonu, gdy ubolewała nad Twoim za małym śniadaniem, gdy przez telefon
wzywała Cię do domu, ponieważ za długo zostawałaś w biurze, i która
stopniowo przedstawiała mi się w coraz ciemniejszych barwach, kiedy żądała od
Ciebie na urodziny robótek ręcznych, kiedy nie doceniała należycie Twojej pracy
w biurze, kiedy Cię zmuszała do wizyt Twoim zdaniem zbędnych, kiedy
wprawiła Cię w „śmiertelne przerażenie , wchodząc wieczorem do pokoju, gdy
pisałaś w łóżku, i jeszcze za inne takie rzeczy. Tak więc pogrążyłem się w tych
dwóch jedynych wytłumaczeniach, nie mogłem się od tego uwolnić i dlatego
napisałem tamten list. Dzisiaj widzę, że niewątpliwie to berlińskie święto, o
którym mogłem co prawda wiedzieć, wystarczyło spojrzeć na kalendarz, ponosi
winę za to, że Twój list wtorkowy otrzymałem dopiero dziś, we czwartek. A
więc jeszcze raz wszystko, co ja zawiniłem, naprawiła Twoja dobroć, i czy
wolno mi w jednym pocałunku zapomnieć o tych dniach i o wszystkim smutnym?
A jednak wydaje mi się też prawie na pewno, że któryś z moich listów musiał
zaginąć. Od piątku [8 listopada] napisałem do Ciebie wedle mojego
przybliżonego obliczenia na pewno 14 lub 15 listów, Ty zaś miałabyś we wtorek
otrzymać tylko jeden list? Dla wyrywkowego sprawdzenia napisz mi, czy
otrzymałaś listy, do których coś dołączałem i które dlatego przypominam sobie z
całą pewnością. Do jednego listu był dołączony stary list, który w swoim czasie
nie został wysłany i który zaczynał się śmieszną formułą z niepamiętnych czasów
„Łaskawa Pani , przy drugim liście znajdował się drukowany wycinek z opisem
hałasu w moim mieszkaniu.
Tak, cytat ze Strindberga przeczytałem i nie rozumiem, dlaczego miałbym Ci
o tym nie pisać. Są to prawdy straszliwe i godny podziwu jest ten, kto je tak
odważnie wypowiedział, ale są też okresy, gdy człowiek się boi, że czuje w
sobie burczenie prawd jeszcze straszniejszych. Wielka prawda jest w tych
słowach, że zupełnie inaczej się nad sobą czuwa, gdy się kocha, wielu myślom
schodzi się z drogi, wielu słów nie chce się słyszeć, a pewne rzeczy, które się
przedtem w roztargnieniu akceptowało, odczuwa się jako męczące. Tylko
wprowadzenie lżejszej diety jest prawie niemożliwe i wino zastępuje się sokami
owocowymi, jeśli się w ogóle pije, co czyni się tylko z rzadka.
Ja jem trzy razy dziennie, między posiłkami nic, ale to nic a nic. Rano kompot,
herbatniki i mleko. O wpół do trzeciej jak grzeczne dziecko, tak samo jak inni
ludzie, tylko w ogóle nieco mniej niż inni, a w szczegółach mięsa jeszcze mniej
niż mało, więcej zaś jarzyn. Wieczorem o wpół do dziesiątej jogurt, chleb
szwedzki, masło, wszelkiego rodzaju orzechy, kasztany, daktyle, figi, winogrona,
migdały, rodzynki, dynię, banany, jabłka, gruszki, pomarańcze. To wszystko jest
naturalnie zjadane w odpowiednim doborze, a nie jedno przez drugie, jakby się
we mnie sypało z rogu obfitości. Żadne jedzenie nie może być dla mnie bardziej
posilne od takiego. Nie obstawaj przy trzech zbytecznych kęsach dodatkowych,
patrz, wszystko jest zjadadane za Twoje zdrowie, a te trzy kęsy byłyby na moją
zgubę.
O swoje listy się nie obawiaj, one są jedyną rzeczą, która w tym
monstrualnym nieporządku panującym na moim biurku jest uporządkowana i
zamknięta, a ilekroć je wyjmuję — co zdarza się zaprawdę nierzadko — zostają
potem z powrotem uporządkowane i odłożone na miejsce. — Boże, tyle mam Ci
jeszcze do powiedzenia i odpowiedzenia, a już znowu koniec, a poza tym jest już
3 godzina. A więc drugi list jutro. Tak, jeśli wrzucisz list w sobotę rano, dostanę
go w niedzielę, i ta niedziela będzie kilkakrotnie piękniejsza od innych.
Franz
[Dopisek nad nagłówkiem listu] Lepiej nie będę więc telegrafować.
Niepotrzebnie by Cię to przestraszyło. Cztery listy, które musiałaś otrzymać
dzisiaj, równoważą się chyba pod względem dobrego i złego. — Czy wystąpiłaś
jako Humor? Czy jest z tego fotografia? O mojej fotografii jutro.
21.XI.12
Moja Najdroższa, oto mam teraz Twój telegram i widzę, jakiej narobiłem
szkody. Wysłałem już do Ciebie, gdy wychodziłem z biura, olbrzymi list
ekspresowy, tylko że z roztargnienia zapomniałem nadać go jako polecony.
Wobec Twojego telegramu zaczynam się teraz bać, że ten list ekspresowy, dla
dopełnienia miary nieszczęścia, może nie doszedł, bo poczta rzeczywiście nas
prześladuje, a urzędniczka, której dałem list, była bardzo niedbała i trochę
nieprzytomna. Dlatego wysyłam więc w pośpiechu jeszcze ten list polecony,
skoro już mi nie wolno telegrafować. Mam nadzieję, że otrzymasz oba i
przyjmiesz je pojednana i przyjazna. Straszne jest to, że nasza korespondencja
wciąż tak się przebija poprzez katastrofy. A wszakże dostateczną plagą jest już
samo oddalenie, dlaczego jeszcze te ciosy dodatkowe! Depeszujesz, że napisałaś
do mnie także w poniedziałek, musisz więc mieć na myśli jakiś inny list
poniedziałkowy niż ów ekspres, który wszakże już potwierdziłem. Jeśli tak, to
zaginąłby nie tylko Twój drugi list sobotni, lecz także ten pierwszy list
poniedziałkowy. To byłoby już naprawdę przerażające. Można kazać wszcząć
poszukiwania za takimi listami, i byłbym mógł to uczynić także w sprawie owego
dawnego listu zaginionego, ale nie dałoby się tego zrobić bez obciążania Ciebie
formalnościami protokołów, toteż i wtedy dałem spokój, i także tym razem lepiej
dam spokój. Przez ten czas, w którym jakiś urzędnik pocztowy wypytywałby
Ciebie, możesz przesłać mi nowe małe pozdrowienie, i to będzie lepsze, a dawny
list mimo wszelkiego wypytywania i tak pozostałby listem zaginionym.
Ale najgorsze jest to, że nie tylko ja sam jestem tym wszystkim zupełnie
roztrzęsiony i dopiero powoli się wzmacniam Twoimi cudownymi listami
dzisiejszymi, lecz że w sposób brutalny zrobiłem wszystko, ażeby i Ciebie
wciągnąć w to cierpienie.
Napiszesz do mnie znowu, prawda?
Franz
21.XI.12
Najdroższa, szczęście, że nie napisałem do Ciebie przed dwiema godzinami,
bo byłbym Ci napisał o mojej matce rzeczy, za które musiałabyś mnie
znienawidzić. Teraz jestem spokojniejszy i mogę pisać do Ciebie z większą
ufnością. Dobrze jeszcze ze mną nie jest, ale będzie, a co nie udałoby się samo z
siebie, uda się z miłości do Ciebie. Moja wina w tym, że matka mogła przeczytać
jeden z Twoich listów, jest niewybaczalna i zasługuje na baty. Pisałem Ci już, że
mam zwyczaj nosić Twoje listy przy sobie, zawsze przechodziła z nich na mnie
jakaś większa siła, z nimi poruszałem się jako lepszy, dzielniejszy człowiek.
Oczywiście teraz nie noszę już ze sobą wszystkich listów, jak w tamtych
pierwszych, biednych czasach, ale ostatni lub dwa ostatnie w każdym razie. I to
było przyczyną nieszczęścia. W domu wkładam inną marynarkę, a marynarkę od
ubrania, w których wychodzę, zostawiam na wieszaku w moim pokoju. Matka
przechodziła przez mój pokój w momencie, gdy mnie tam akurat nie było — mój
pokój jest pokojem przejściowym, lub raczej drogą łączącą bawialnię z sypialnią
rodziców — zobaczyła list wystający z bocznej kieszeni, wyciągnęła go z
natarczywością właściwą miłości, przeczytała i napisała do Ciebie. Jej miłość
do mnie jest dokładnie tak samo wielka jak jej naiwność w stosunku do mnie, a
niedelikatność, jaka z tej naiwności przenosi się na jej miłość, jest, jeśli to
możliwe, jeszcze większa i dla mnie w tej chwili zupełnie niepojęta.
Twoje listy dzisiejsze potraktowałem jako całość i Twoje rady dotyczące
odżywiania się i snu nie zdziwiły mnie szczególnie, chociaż właściwie powinny
były zdziwić, bo już Ci wszakże pisałem, jak jestem szczęśliwy, że znalazłem ten
swój obecny tryb życia, będący jedynym połowicznie zadowalającym
rozwiązaniem sprzeczności, w których żyć muszę. Gdy jednak Maks zrobił dzisiaj
aluzję, i to bardzo lekką, do przechowywania listów i wspomniał też, że jego
rzeczy nigdy nie są bezpieczne przed rodzicami — jego ojca przeszukiwanie i
badanie wszystkich kątów pokoju jest mi już znane wprost z doświadczenia —
wówczas z tymi uwagami połączyły mi się wszystkie odpowiednie uwagi w
Twoich dzisiejszych listach, bo Twoje listy były mi i tym razem, jak zawsze, tak
obecnie, jak wyraz twarzy człowieka, z którym rozmawiam — i wnet wiedziałem
już wprawdzie nie wszystko, ale dostatecznie wiele, by zmusić Maksa do
powiedzenia wszystkiego.
O wybaczenie nie mogę Cię prosić, bo jak mogłabyś nawet Ty, Najlepsza,
taką rzecz wybaczyć. Tę winę więc zachowuję i będę ją nosił ze sobą. Wszystko
było już tak dobrze, już się cieszyłem, że będę mógł spokojnie radować się
szczęściem, jakim Ty jesteś dla mnie, w Twojej uwadze
o feriach Bożego Narodzenia widziałem już nieskończoną nadzieję, której nie
miałem odwagi dotknąć w dzisiejszym liście porannym, w brudzie tego biura, i
— oto znowu matka wchodzi mi w paradę. Zawsze odczuwałem rodziców jako
prześladowców, jeszcze rok temu byłem może w stosunku do nich, jak może w
stosunku do całego świata, obojętny jak martwa jakaś rzecz, ale to był tylko
tłumiony strach, troska i smutek, jak teraz widzę. Niczego innego nie chcą
rodzice, jak tylko człowieka ściągnąć z powrotem do siebie, do dawnych czasów,
z których chciałoby się wyjść i odetchnąć, naturalnie chcą tego z miłości, ale to
właśnie jest straszne. Przerywam, koniec strony jest ostrzeżeniem, stałoby się to
zbyt niepohamowane.
Twój, Twój, Twój
[Na dołączonej kartce]
21.XI.12
Załączam swoją fotografię, miałem może 5 lat, zagniewana mina wtedy była
zabawna, dziś uważam ją za ukrywaną powagę. Musisz mi ją jednak odesłać, jest
własnością moich rodziców, którzy właśnie wszystko chcą posiadać
i na wszystkim położyć rękę. (Że też akurat dzisiaj musiałem Ci napisać o
Twojej Matce!) Gdy mi ją odeślesz, poślę Ci jeszcze inne, i wreszcie jedną
niedobrą, nic nie wartą fotografię obecną, którą możesz zachować, jeśli chcesz.
Nie, na tej fotografii nie miałem jeszcze pięciu lat, może raczej dwa, ale to Ty
jako osoba lubiąca dzieci będziesz mogła lepiej ocenić niż ja, który na widok
dzieci wolę zamykać oczy.
Franz
Prosić Cię o Twoją fotografię albo o wypożyczenie jakiejś Twojej fotografii,
na to właśnie teraz moment byłby najmniej stosowny. To tylko taka uwaga na
marginesie.
22.XI.12
Najdroższa! Nie mam czasu, żeby prosić Cię o przebaczenie z powodu bólu,
jaki Ci sprawiłem w czwartek i który w Twoim liście dzisiejszym tak jest
widoczny, że nawet ślepy głupiec musiałby odczuwać litość. Ale nie ja, ja dalej
grzeszę, i wszystko, cokolwiek robię, zamienia się w działanie przeciw Tobie,
chociaż jednocześnie w jakiejś innej rzeczywistości chciałbym wszakże paść na
ziemię dla Ciebie, jakbym od dawien dawna tylko dla Ciebie był na tym świecie.
Jakby jeszcze tego było za mało, że Twój list zostawiam w kieszeni, że moja
matka go czyta i pisze do Ciebie. To byłaby jednak wina, którą mógłbym sobie
ostatecznie wybaczyć. Ale winny coraz bardziej wplątuje się w swoją winę.
Wczoraj, gdy miałem przy sobie Maksa, cała rzecz wydawała mi się niedobra,
ale jeszcze znośna; przyrzekłem mu, jeśli wręcz nie przysiągłem, że nic nie
powiem matce. A nawet gdybym tego nie przysiągł, ze względu na Ciebie byłoby
to samo przez się zrozumiałe. Ale oto jak ja zdobywam się na spokój, gdy
nakazują to ważne względy, nawet to, co najdroższe. Już wtedy, gdy rozstawszy
się z Maksem odbywałem mały spacer, zaczęło się we mnie gotować, miałem
głowę wypełnioną wściekłością, jak parą, a gdy przyszedłem do domu, byłem
przekonany, że jeżeli nie powiem, co o tym myślę, nie będę mógł już nigdy
odezwać się do matki ani słowem. W domu byli goście, narzeczony i jeden z jego
przyjaciół. Poszedłem prosto do swego pokoju, dokładnie przewidując, że nie
będę mógł tam wytrzymać, dziwiłem się, że mieszkanie jeszcze się trzyma, tak
wszystko było we mnie napięte. Matka, jakby coś przeczuwając, zaczęła się
kręcić po przedpokoju. No i zetknęliśmy się, co było nieuniknione, i
powiedziałem jej, co myślę, powiedziałem jej to w wybuchu niemal całkiem
nieopanowanym. Jestem przekonany, że to było dobre dla nas obojga, dla matki i
dla mnie, wydaje mi się, że nigdy w życiu nie rozmawiałem z nią tak przyjaźnie
jak po tej scenie. Tyle chłodu lub fałszywej życzliwości, ile ja od dawna
musiałem okazywać moim rodzicom (z mojej i z ich winy), nie zdarzyło mi się
zaobserwować w żadnej innej rodzinie naszych krewnych lub przyjaciół. U matki
widzę, mimo jej troski, szczęście, które odczuwa z powodu obecnych naszych
stosunków po złym wieczorze wczorajszym. Ty byłaś na pewno moim dobrym
aniołem, tutaj, jak wszędzie. Ale nie o to teraz chodzi. Ze względu na Ciebie nie
powinienem był nic mówić swojej matce, a jednak to zrobiłem. Najdroższa, czy
także i to jeszcze będziesz mi mogła wybaczyć? Niedługo tyle się nazbiera moich
przewinień wobec Ciebie, że za nie nawet ziemscy sędziowie uczynią mnie
Twoim niewolnikiem za długi, którym przed sędziami wyższymi już dawno
jestem.
Czy mam jeszcze prawo przyjąć pocałunek pojednania, który dajesz mi na
końcu swego listu, zwłaszcza że byłby to wtedy pocałunek, który ani Twojemu,
ani mojemu listowi nie pozwoliłby się w ogóle skończyć.
Franz
Max Brod do Felicji Bauer
Praga, Dyrekcja Poczty, 22.11.1912.
Szanowna i łaskawa Pani — Franz, jak się wydaje, był przez Pani list już
jakoś przygotowany, bo gdy mu lekko napomknąłem, szybko się domyślił i nie
mogłem już dłużej zaprzeczać, że jego matka przeczytała Pani list itd. — Ponadto
rzecz miała dobre skutki i od teraz będzie on bardziej uważał.
W sprawie listu nie muszę dużo mówić: matka Franza bardzo go kocha, ale
nie ma najmniejszego pojęcia, kim jest jej syn i jakie są jego potrzeby. Literatura
jest „rozrywką ! Mój Boże! Jak gdyby nie pożerała ona naszego serca; ale chętnie
składamy tę ofiarę. — Z panią Kafkową miałem już często scysje. Nie pomoże
największa miłość, jeśli się tak nie ma zrozumienia. Jej list jeszcze raz to
potwierdza. — Po wieloletnich eksperymentach Franz znalazł wreszcie jedyny
dla siebie odpowiedni sposób odżywiania się, mianowicie wegetariański. Przez
lata całe chorował na żołądek, teraz jest tak zdrowy i rześki, jak jeszcze nigdy,
odkąd go znam. Ale naturalnie przychodzą zaraz rodzice ze swoją banalną
miłością i chcą go z powrotem zmusić do mięsa i z powrotem wpędzić w
chorobę. — Zupełnie tak samo jest z jego dzieleniem snu. Wreszcie znalazł to, co
dla niego właściwe, może spać, w idiotycznym biurze wypełniać swoje
obowiązki i uprawiać twórczość literacką. Rodzice jednak... Tutaj naprawdę nie
mogę nie pomyśleć czegoś przykrego. — Bogu dzięki Franz odznacza się
zbawiennym uporem i ściśle trzyma się tego, co jest dla niego zdrowe. Rodzice
nie chcą zrozumieć właśnie tego, że dla człowieka wyjątkowego, jakim jest
Franz, konieczne są także wyjątkowe warunki, żeby nie zmarniał jego delikatny
duch. Ostatnio musiałem o tym napisać do pani Kafkowej, list pierwszy raz taki
długi, na 8 stron. Rodzice chcieli, żeby Franz po południu chodził do fabryki.
Usłyszawszy o tym, Franz był zupełnie zdecydowany popełnić samobójstwo i
napisał już do mnie list pożegnalny. W ostatnim momencie udało mi się przez
zupełnie bezwzględną interwencję obronić Franza przed jego „kochającymi
rodzicami.
Jeśli rodzice tak go kochają, dlaczego nie dadzą mu, jak córce, 30 000
guldenów, żeby mógł rzucić biuro i gdzieś na Riwierze, w jakiejś małej, taniej
miejscowości, tworzyć dzieła, które Bóg chce wydać na świat poprzez jego
mózg? —
Póki Franz nie będzie w takiej sytuacji, nigdy nie będzie zupełnie szczęśliwy.
Bo cala jego natura wola o życie spokojne, poświęcone sztuce poetyckiej, wolne
od trosk. W dzisiejszych warunkach jego życie jest w większym lub mniejszym
stopniu wegetacją ze szczęśliwszymi momentami jasnymi. — Teraz będzie Pani
też lepiej rozumiała jego nerwowość.
Ukaże się teraz naprawdę piękna książka Kafki. Może mu się z nią poszczęści
i będzie mógł zacząć żywot czysto literacki. Pisze także wielką powieść, jest już
przy siódmym rozdziale i przewiduję, że będzie ona wielkim sukcesem.
O Nornepygge mówię niechętnie, ta książka jest jedyną z moich prac, która
stała mi się zupełnie obca. Dziękuję Pani za życzliwe zainteresowanie.
Łączę serdeczne pozdrowienia
oddany Max Brod
23.XI.12
Najdroższa, mój Boże, jak ja Ciebie kocham! Jest bardzo późna noc,
odłożyłem swoją małą historię, nad którą co prawda już dwa wieczory wcale nie
pracowałem i która w cichości zaczyna się rozrastać w jakąś większą historię.
Dać Ci ją do przeczytania, jak bym to miał zrobić? nawet gdyby już była
skończona? Napisana jest bardzo nieczytelnie, ale nawet gdyby to nie stanowiło
przeszkody, bo pięknym pismem na pewno Ciebie dotychczas nie rozpieszczałem,
nie chcę Ci nic posyłać do czytania. Sam chcę Ci czytać. Tak, to byłoby piękne,
przeczytać Ci tę historię i być przy czytaniu zmuszonym trzymać Twoją rękę, bo
historia jest trochę straszna. Nazywa się Przemiana i napędziłaby Ci porządnego
strachu, i może podziękowałabyś za całą tę historię, bo wszakże swoimi listami
muszę Ci niestety co dzień napędzać strachu. Najdroższa, wraz z tym lepszym
papierem listowym zacznijmy też lepsze życie. Właśnie złapałem się na tym, że
przy pisaniu poprzedniego zdania patrzyłem zupełnie prosto w górę, jakbyś Ty
była tam wysoko. Ale obyś mogła być nie tam w górze, co jest niestety
rzeczywistością, lecz tutaj przy mnie w czeluści. A jest to naprawdę czeluść
głęboka, nie miej co do tego złudzeń, im spokojniej będziemy odtąd pisać do
siebie — oby Bóg nam tego wreszcie użyczył — tym wyraźniej to zobaczysz. Ale
gdybyś mimo to została przy mnie! Może jest powołaniem spokoju i siły tam
pozostawać, gdzie proszą o nie smutny niepokój i słabość.
Jestem teraz zbyt posępny i może nie powinienem pisać do Ciebie. Ale
bohaterowi mojej małej historii także zbyt źle się dziś powodziło, a przy tym jest
to tylko ostatni stopień na drodze do jego nieszczęścia, które odtąd trwać będzie
nieprzerwanie. Jak więc mógłbym być szczególnie wesoły! Ale jeśli mój list
miałby być tylko przykładem, że i Ty nie powinnaś drzeć najmniejszej kartki,
którą już dla mnie napisałaś, jest to jednak list dobry i ważny. Nie myśl zresztą,
że zawsze jestem taki smutny, nie, taki jednak nie jestem, aż do jednego jedynego
punktu nie mam się na co skarżyć pod żadnym względm, w każdym razie za
bardzo skarżyć, i aż do tego jednego punktu niezmiennie czarnego wszystko może
się jeszcze ułożyć dobrze i pięknie, a dzięki Twojej dobroci wspaniale. W
niedzielę, jeśli będzie po temu czas i zdolność, porządnie Ci się o tym rozpiszę,
Ty zaś będziesz może potem, z rękoma złożonymi na piersiach, patrzeć na to
wielkie obdarowanie. Najdroższa, teraz jednak idziemy do łóżka, oby Tobie była
dana piękna niedziela, mnie zaś kilka Twoich myśli.
Franz
24.XI.12
[Zaczęty w nocy z 23 na 24 listopada 1912]
Najdroższa! Co to za wyjątkowo wstrętna historia, ta, którą teraz znowu
odkładam, żeby się pokrzepić myślami o Tobie. Teraz posunęła się już trochę
ponad połowę i ogólnie biorąc nie jestem też z niej niezadowolony, ale wstrętna
jest bezgranicznie i takie rzeczy, widzisz, wychodzą z tego samego serca, w
którym Ty mieszkasz i które jako mieszkanie znosisz. Nie smuć się tym, bo kto
wie, może im więcej piszę i im bardziej się wyzwalam, tym czystszy się staję dla
Ciebie i bardziej Ciebie godny, ale na pewno dużo jeszcze musi zostać ze mnie
wyrzucone, a noce nie mogą być dostatecznie długie dla tego zajęcia skądinąd
nadzwyczaj rozkosznego.
Ale zanim pójdę teraz spać (jest faktycznie godzina trzecia w nocy, choć na
ogół pracuję tylko do godziny pierwszej, określenie czasu w jednym z moich
ostatnich listów źle, jak się wydaje, zrozumiałaś, oznaczało ono godzinę trzecią
po południu, zostałem wtedy w biurze i pisałem do Ciebie), chcę Ci jeszcze
powiedzieć do ucha, ponieważ tego żądasz i ponieważ jest to tak łatwe, jak ja
Ciebie kocham. Kocham Cię, Felice, tak bardzo, że chciałbym, jeśli będziesz mi
zachowana, żyć wiecznie, jednakże, o czym nie należy zapominać, jako człowiek
zdrowy i Tobie równy. Tak to więc jest, wiedz o tym, i to jest zapewne już
niemal poza językiem pocałunków, i gdy to sobie uświadamiam, nie pozostaje mi
już niemal znak inny, jak tylko pogłaskać Twoją rękę. I dlatego nazywam Cię
chętniej Felice niż Najdroższą, i chętniej piszę Ty niż Ukochana. Ponieważ
jednak chcę z Tobą powiązać najwięcej, jak można, nazywam Cię też chętnie
Najdroższą i jestem szczęśliwy, że w ogóle wolno mi Cię nazywać.
Niedziela [24 listopada 1912] po obiedzie Dwa listy! Dwa listy! Czy jest
taka niedziela, która mogłaby w swym dalszym przebiegu dorównać takiemu
wstępowi. Teraz więc, Najdroższa, ponieważ także i to nie tylko mi wybaczyłaś,
lecz także teraz zrozumiałaś, będziemy już spokojni, cokolwiek się stanie,
nieprawdaż, Felice, i bez zakłóceń będziemy się kochać nawzajem. Obym tylko
miał tę siłę, żeby Cię listami uczynić znowu raźną i wesołą, tak jak miałem
niestety dosyć słabości, żeby Cię listami czynić zmęczoną i do płaczu smutną.
Niemal w to wierzę. Ale jeśli mi się to uda, znowu będę to zawdzięczać tylko tej
wzmacniającej świadomości, że Ciebie mam za przyjaciółkę i że mogę się oprzeć
na człowieku takim jak Ty.
Tylko proszę Cię, Najdroższa, proszę, nie pisz już w nocy, te Twoje listy
okupione snem czytam tylko z mieszaniną szczęścia i żałości. Nie rób już tego
więcej, śpij tak pięknie, jak na to zasługujesz, nie mógłbym spokojnie pracować
wiedząc, że Ty jeszcze czuwasz, i to z mojego powodu. Natomiast gdy wiem, że
Ty śpisz, wtedy pracuję tym dzielniej, bo wtedy wydaje mi się, jakbyś Ty była
całkowicie powierzona mojej o Ciebie trosce, bezradna i potrzebująca opieki w
tym zdrowym śnie, i jakbym pracował dla Ciebie i dla Twojego dobra. Jak przy
takich myślach mogłaby zacinać się praca! Śpij więc, śpij, o ile więcej pracujesz
też ode mnie w ciągu dnia. Śpij koniecznie już jutro, już nigdy nie pisz do mnie
listu w łóżku, najlepiej już dzisiaj nie, jeśli moje życzenie ma dosyć siły. Za to
możesz śmiało przed ułożeniem się do snu wyrzucić za okno cały swój zapas
tabletek aspiryny. A więc nie pisać już nigdy wieczorem, pisanie w nocy mnie
zostawić, zostawić mi tę małą możliwość dumy z pracy nocnej, to jest jedyne
życzenie, z jakim się do Ciebie zwracam, inaczej byłbym już wszakże zbyt uległy,
a to na pewno i Tobie by się nie podobało. Ale zaczekaj chwilę, na dowód, że
praca nocna wszędzie, także w Chinach, jest rzeczą mężczyzn, przyniosę z
biblioteki (która jest w sąsiednim pokoju) jedną książkę i przepiszę dla Ciebie
mały wiersz chiński. Więc już go mam (co za hałas robi mój ojciec z moim
małym siostrzeńcem): jest dziełem poety Jan-Tsen-Tsai (1716—97), o którym
znajduję taki przypis: „Bardzo utalentowany i przedwcześnie dojrzały, robił
świetną karierę w służbie państwowej. Był niezwykle wszechstronny jako
człowiek i jako artysta. Ponadto do zrozumienia wiersza konieczna jest uwaga, że
zamożni Chińczycy przed ułożeniem się do snu perfumowali swoje posłanie
aromatycznymi esencjami. Poza tym wiersz jest może troszeczkę niesto sowny,
ale tę nieprzyzwoitość hojnie wynagradza pięknem. Oto więc wreszcie jego tekst:
W głębi nocy
W tej zimnej nocy nad książką
zapomniałem, że pora pójść do łóżka.
Perfumy mojej kołdry przetykanej złotem już się ulotniły i zgasł ogień w
kominku.
Moja piękna kochanka, która dotąd z trudem hamowała gniew, wyrywa mi
lampę
I pyta mnie: Czy wiesz, która to godzina?
No? Jest to wiersz, który trzeba smakować. Zresztą przy lekturze tego wiersza
przychodzą mi na myśl trzy różne rzeczy, lecz zachodzącego między nimi związku
nie chcę dalej badać.
Po pierwsze bardzo mnie ucieszyło, że w głębi duszy jesteś wegetarianką.
Prawdziwych jaroszów właściwie niezbyt lubię, bo sam jestem prawie jaroszem
i nie widzę w tym nic szczególnie sympatycznego, tylko coś zupełnie naturalnego,
ale ludzi, którzy w głębi serca są dobrymi wegetarianami, lecz dla zdrowia, z
obojętności lub z powodu nieprzywiązywania w ogóle wagi do jedzenia, zjadają
mięso czy co jeszcze jest akurat na stole jakby mimochodem i lewą ręką, tych
właśnie lubię. Szkoda, że moja miłość do Ciebie tak się pospieszyła, iż nie
zostawia już miejsca na to, żebym mógł Cię kochać jeszcze za Twoje odżywianie
się. Więc moje dziwactwo spania przy otwartym oknie także i Ty uprawiasz? Czy
otwarte jest przez cały rok? Także w zimie? I zupełnie otwarte? W takim razie
miałabyś nade mną przewagę, bo ja w zimie tylko je uchylam na szerokość małej
szpary. Co prawda moje okno wychodzi na wielki, pusty plac budowlany, za
którym płynie Wełtawa. A za nią zaczynają się od razu wzgórza z ogrodami
publicznymi. Jest więc dużo powietrza, wiatru i chłodu, tak że jeżelibyś Ty na
Immanuel-Kirchstrasse nawet jeszcze teraz zostawiała w nocy okno zupełnie
otwarte, nie jest pewne, że uczyniłabyś to także w pokoju położonym tak jak mój.
Poza tym, góruję nad Tobą jeszcze tym, że mój pokój jest w ogóle nie opalany, a
ja jednak w nim piszę. Teraz zauważyłem nawet (siedzę tuż przy oknie), że okno
wewnętrzne jest zupełnie otwarte, a zewnętrzne tylko lłekko zamknięte, podczas
gdy na dole balustrada mostu jest pokryta nie śniegiem, lecz szronem. Teraz
spróbuj jeszcze rywalizować ze mną.
Wiersz Twoich Małych Pań jest wspaniały. Oczywiście Ci go odsyłam, ale
go sobie przepisałem. Ażeby jednak tę pannę Brühl ukarać za mężczyznę z „von
przed nazwiskiem, którego życzy Tobie, lub raczej któremu życzy Ciebie — życzę
jej na jej urodziny, żeby od dnia dzisiejszego każdego wieczoru po zakończeniu
pracy biurowej przez cały rok aż do jej następnych urodzin dwaj wściekli
prokurenci stawali obok niej z prawej i z lewej strony i bez przerwy, i
jednocześnie aż do północy dyktowali jej listy. I tylko dlatego, że układa ona tak
miłe wiersze, mogę, jeśli się za nią wstawisz, obniżyć jej karę do pół roku. Ale
ponieważ Ty ją lubisz i ponieważ umie się ona tak ładnie cieszyć, wyślę jej z
Chrastavy (to jest za Libercem, w górach), dokąd niestety muszę pojechać jutro
rano, widokówkę, na której obcą ręką, poproszę o to kogoś, i bez podpisu będzie
napisane: „Serdeczne życzenia szczęścia. Ale ach! Od kogo?
Już dawno chciałem Cię zapytać, jak znajdujesz czas na to, żeby tyle i tak
rozmaitych czasopism, o których wspominasz w swoim drugim liście, że
otrzymujesz je w swojej codziennej poczcie, prenumerować lub wręcz czytać?
Już tyle ich tam wymieniłaś, a potem następowało jeszcze itd. Ale jeśli tak jest
rzeczywiście, tzn. jeśli dobrze to zrozumiałem, to moglibyśmy wprowadzić
jeszcze jedną uzupełniającą komunikację między nami. Ja nie mogę mieć w ręku
tylu rzeczy, ile Ty dostajesz do rąk, i nie mogę Ci posyłać wszystkich rzeczy,
które mnie jakoś obeszły. Otóż dawno już miałem plan, i tylko z opieszałości
wciąż zaniedbywałem jego wykonanie, żeby wycinać i przechowywać różne
wiadomości z gazet, które z jakiegoś powodu były dla mnie zaskakujące,
zainteresowały mnie i na jakiś czas nie dający się przewidzieć były dla mnie
osobiście ważne, na ogół były to na pierwszy rzut oka tylko dro biazgi, ostatnio
np. Beatyftkacja 22 chrześcijańskich młodzieniaszków z Ugand (to nawet w tej
chwili znalazłem i załączam). Prawie co drugi dzień znajduję w gazecie tego
rodzaju wiadomość, formalnie tylko dla mnie przeznaczoną, ale nie mam
potrzebnej cierpliwości, żeby taki zbiór dla siebie zacząć, a co dopiero dla
siebie go kontynuować. Dla Ciebie będę to jednak robił z przyjemności, Ty zaś,
jeśli Ci się ten pomysł podoba, rób to samo dla mnie. Takie wiadomości, które
nie są przeznaczone dla wszystkich czytelników, lecz skierowane są tylko do tych
lub owych określonych czytelników, przy czym krytyk stojący z boku nie
potrafiłby znaleźć przyczyny tego szczególnego zainteresowania, znajdzie dla
siebie na pewno każdy, a takie drobne wiadomości, które Ciebie szczególnie
obchodzą, miałyby dla mnie większą wartość niż mój własny zbiór, który
mógłbym Ci przeto posyłać bez większego żalu. Zrozum mnie dobrze, mam na
myśli tylko małe wycinki z gazet codziennych, przede wszystkim o rzeczywistych
wydarzeniach, wycinki z czasopism byłyby tylko rzadkimi wyjątkami, nie
powinnaś sądzić, że chcę, byś dla mnie niszczyła swoje piękne zeszyty. Ja sam
czytam zresztą tylko „Prager Tagblatt" , i to bardzo pobieżnie, a z czasopism
„Neue Rundschau" i następnie jeszcze pismo „Palästina" , którego mi jednak teraz
już nie przysyłają, choć wciąż jeszcze opłacam prenumeratę. (Prawdopodobnie
czasopismo to uważa, że na tym naszym wspólnym wieczorze jednym swoim
ówczesnym zeszytem zrobiło dla mnie więcej niż dla innych prenumeratorów
całym rocznikiem, i to jest niewątpliwie prawda.) Żeby inaugurując ten zbiór
wysłać od razu jakiś mocny artykuł, dołączam jeszcze sprawozdanie z
obrzydliwego procesu. Teraz, ponieważ już wspomniałem o podróży do
Chrastavy, nie opuszcza mnie ta przykra myśl. Moja mała historia byłaby jutro na
pewno skończona, a tymczasem muszę jutro o 6 wyjechać, o 10 przyjeżdżam do
Liberca, o 7 rano jadę do Chrastavy do sądu i mam mocny zamiar w odnośnej
sprawie dosyć trudnej i ryzykownej tak jednoznacznie i energicznie się
zblamować, żeby już nigdy mnie nie wysyłano z podobnymi poruczeniami.
Zresztą mam nadzieję, że już we wtorek o 4 po południu będę z powrotem w
Pradze, gdzie natychmiast pobiegnę do biura, ażeby na wszelki wypadek (ale bez
najmniejszego podniecenia, bez naj-, najmniejszego podniecenia), zobaczyć, czy
nie będzie tam listu od Ciebie, a potem, z listem zadowolony, bez listu
opanowany, pójdę do domu i rzucę się do łóżka. Jeśli ten plan ma się udać, muszę
wprawdzie w sądzie w Chrasta-vie zakończyć sprawę najpóźniej w ciągu trzech
godzin, ale myślę o tym, żeby, gdy będzie się zbliżać koniec trzeciej godziny,
stopniowo popadać w omdlenie i dać się możliwie szybko zanieść na dworzec.
Wówczas w protokole sądowym zamiast mojego podpisu będzie napisane:
„Przedstawiciel Zakładu (nie Towarzystwa, Najdroższa!) Ubezpieczeń od
Wypadków przy Pracy zasłabł i musiał zostać wyprowadzony. Jak podwójnie
żywotny będę potem w pociągu i jak będę się spieszył do Pragi!
Ach, jeszcze tyle mam Ci do powiedzenia i tyle pytań do postawienia, a
tymczasem jest już tak późno i już nie mam sił. Dziś przed południem byłem u
Bauma (czy znasz Oskara Bauma?), jak w każdą niedzielę, i przeczytałem (był
tam także Maks ze swoją narzeczoną) pierwszą część swojej małej historii.
Potem przyszła tam panna, która jakimś drobnym szczegółem swego zachowania
przypominała mi Ciebie. (Niewiele mianowicie potrzeba, żeby mi Ciebie
przypomnieć.) Patrzyłem na nią jak zaczarowany i gdy to małe podobieństwo już
wyczerpałem oczyma, byłbym chętnie poszedł do okna, żeby przez nie wyglądać,
żadnego człowieka nie widzieć i w pełni należeć do Ciebie.
Z moją matką układa się bardzo dobrze. Nawet jakiś dobry stosunek
wytwarza się między nami, wspólna krew wydaje się nabierać jakiegoś
znaczenia, ona wydaje się bardzo Ciebie lubić. Napisała też już do Ciebie list,
ale ja nie pozwoliłem go wysłać, był zbyt pokorny, był taki, jakiego byłbym się
domagał wtedy, tego złego wieczoru, i to nie byłoby dobrze. Wkrótce napisze do
Ciebie list spokojny, przyjazny, tak sądzę.
A więc zdjęcia nie dostanę? I Humor nie został sfotografowany? Co za
dziwne towarzystwo, które pozwoliło wymknąć się takiej okazji? A czy nie ma
zdjęć grupowych z biura? Widoków pomieszczeń biurowych? Fabryki?
Immanuel-Kirchstrasse? A adres waszej filii praskiej? Na czym polega Twoja
praca? Interesuje mnie każdy drobiazg z Twojego biura (w przeciwieństwie do
mojego biura). Jakie ładne nazwy są u was. Ty więc jesteś w rejestraturze? Co to
właściwie jest? Jak możesz dyktować jednocześnie dwom dziewczętom? Jeśli
przyślesz mi coś ładnego ze swojego biura, ja Ci poślę sprawozdania roczne
mojego zakładu z ogromnie interesującymi rozprawami mojego pióra. A teraz
ściskam Cię na pożegnanie.
Franz
24.XI.12
Ze szczególnej przebiegłości — ażeby przed Ukochaną zabłysnąć
przebiegłością — nadaję każdy arkusz tego listu niedzielnego (a jest ich pięć) w
osobnej kopercie, a to z uwagi na prześladującą nas pocztę, która nie może
wszakże zgubić wszystkich listów (nawet jeśli nie mogą one, ponieważ dzisiaj
jest niedziela, być polecone). Co prawda niebezpieczeństwo jest znowu większe
przez to, że przy takiej metodzie ten lub ów arkusz może się zawieruszyć, ale
robię, co mogę, i nie chcę przez wypowiadanie dalszych obaw przywabić
niebezpieczeństwa.
W środę, Najdroższa, prawdopodobnie nie dostaniesz ode mnie listu, raczej
widokówkę, tę jednaki może raczej w swoim mieszkaniu, żeby nie
zainteresowała się nią młoda dama.
Napisz mi, proszę, bardzo dokładnie, czy dobrze się czujesz; te bóle głowy!
Te płacze! Ta nerwowość! Najdroższa, tyle razy Cię proszę, wysypiaj się
porządnie, odbywaj spacery, a jeśli przy czytaniu mojego listu zobaczysz, że
nadchodzi coś przykrego, co nieopatrznie zaniedbałem opuś cić, podrzyj, proszę,
list, na nic się nie oglądając, ale spokojnie! spokojnie! Jeden list to nic
wielkiego, zamiast jednego napiszę Ci dziesięć, a jeśli dziesięć podrzesz, dla ich
zastąpienia napiszę Ci sto.
Twój Franz
Czy w lecie nie powinnaś pojechać raczej do jakiegoś sanatorium? Życie
sanatoryjne opiszę Ci niebawem bardzo zachęcająco.
Moja Ty, może się orientujesz, czy Żydzi grają w Berlinie, sądzę, że chyba
tak. Niestety Löwy emu dotychczas nie odpisałem, w tym, o czym Ci pisałem w
moim pierwszym liście, mianowicie że jestem korespondentem niepunktualnym,
nic się dotąd nie zmieniło.
Rocznik [„Arkadia ] wyjdzie najwcześniej w lutym. Moja książeczka
[Rozważanie] wyjdzie w przyszłym miesiącu lub w styczniu. Obie rzeczy
otrzymasz oczywiście natychmiast po ich ukazaniu się. Do Flauberta umyślnie nic
nie wpisałem, jest to książka, do której nie pasuje żadne obce pismo. A poza tym
wcale nie wiem, czy jeszcze potrafiłbym napisać dla Ciebie coś, co można by
pokazać publicznie.
Twój
25.XI.12, niedziela w nocy
[W nocy z niedzieli 24
na poniedziałek 25 listopada 1912]
Tak więc muszę dziś, Najdroższa, moją małą historię, nad którą dzisiaj nie
pracowałem tyle co wczoraj, odłożyć i z powodu tej przeklętej podróży do
Chrastavy przez jeden lub nawet dwa dni pozwolić jej odpoczywać. To mnie
bardzo martwi, mimo że najprawdopodobniej nie będzie miało za bardzo złych
następstw dla samej tej historii, do której jednak potrzebuję jeszcze trzech lub
czterech wieczorów. Mówiąc o następstwach nie za bardzo złych mam na myśli
to, że historia niestety dostatecznie już ucierpiała od mojego trybu pracy. Taką
historię powinno się pisać z jedną najwyżej przerwą dwa razy po dziesięć
godzin, wtedy miałaby ona ten swój naturalny rozpęd i napór, który ubiegłej
niedzieli
miała
w
mojej
głowie.
Ale
takimi
dwoma
okresami
dziesięciogodzinnymi nie rozporządzam. Toteż jest się zmuszonym próbować
robić tylko najlepiej, jak się da, jeśli naprawdę dobrze nie można. Ale szkoda, że
nie mogę Ci jej odczytywać, szkoda, szkoda, np. każdej niedzieli przed
południem. Nie po południu, bo wtedy nie mam czasu, wtedy muszę pisać listy do
Ciebie. Dziś pisałem rzeczywiście do 645 wieczorem, potem położyłem się do
łóżka, chociaż właściwie powinienem był przedtem wrzucić listy, ale obawiałem
się, że wtedy za późno byłbym w łóżku i nie mógłbym usnąć, bo gdy się już
wieczorem zgromadzi całe towarzystwo, wtedy od samej gry w karty (jedynej
może rzeczy, do której nawet ze względu na mego ojca tylko bardzo rzadko
potrafiłem się zmusić) nie ma już dla mnie spokoju. Ale dzisiaj ta obawa była
niepotrzebna, ponieważ, o czym nie wiedziałem, rodzice i moja najmłodsza
siostra byli wieczorem u mojej zamężnej siostry, a siostra średnia ze swoim
narzeczonym na wsi z wizytą u swoich przyszłych teściów. Mimo to źle jednak
spałem, co było oczywistą karą za to, że jednak przedtem nie nadałem listów, ale
też nikt mnie nie budził, ponieważ w mieszkaniu nie było nikogo oprócz
pokojówki, która ma lat 17, ale jest cicha jak cień, leżałem więc w półśnie i z
powodu grobowego chłodu w moim pokoju nie miałem nawet tyle energii, żeby
wyciągnąć rękę po zegarek. Gdy wreszcie to jednak uczyniłem, ku mojemu
przerażeniu było już wpół do 10-ej. Na litość boską, jeśli teraz miałoby się
okazać, że listy zostały wrzucone za późno! Szalona dwuminutowa gimnastyka,
jak Ci już może raz tłumaczyłem, przy zupełnie otwartym oknie, potem ubrałem
się i na dworzec. Na dole przed domem, teraz w naszej dzielnicy niezbyt ludnej
zamyka się bramy już o 9 godzinie, udało mi się przez szybkie skręcenie uniknąć
spotkania z rodziną, która właśnie wracała do domu, i oto pędziłem na dworzec.
Mam teraz nowe buty i moje kroki straszliwie głośno słychać na pustych ulicach.
Miejmy nadzieję, że przynajmniej listy dojdą na czas. Potem, po
natychmiastowym powrocie, był jak zawsze mój posiłek wieczorny, moja
najmłodsza siostra siedzi ze mną, tłucze orzechy, sama zjada więcej, niż mnie
daje, i zabawiamy się na ogół znakomicie. Taka jest . moja kolacja, ale są też
potem okresy, gdy moja najukochańsza siostra mi nie wystarcza i ja jej nie
wystarczam.
Franz
Tuż przed wyjazdem 24.XI.12 [25 listopada 1912] Najukochańsza! Jak
człowiek się miota, gdy musi coś załatwić. Były już dni, gdy spokojnie czekałem
na Twoje listy, spokojnie brałem je do ręki, odczytywałem jeden raz, chowałem,
potem znowu czytałem i znowu chowałem, ale wszystko spokojnie. Potem jednak
przychodzą znowu dni, i taki był dzień dzisiejszy, gdy już od tego nieznośnego
oczekiwania, że przyjdzie Twój list, cały drżę, gdy biorę go jak coś żywego i nie
mogę wypuścić go z rąk.
Najdroższa, czy już zauważyłaś, jak niewiarygodna zgodność zachodzi między
naszymi listami, jak jeden list prosi o coś, co przyniesie list najbliższy już
nazajutrz rano, jak np. ostatnio Ty chciałaś usłyszeć, że Cię kocham, i jak ja
byłem zmuszony w liście, który się z Twoim listem minął na trasie do Berlina,
dopisać Ci odpowiedź, która co prawda była może zawarta już w początkowych
słowach mojego pierwszego listu, albo nawet już w tym pierwszym obojętnym
spojrzeniu, którym na Ciebie patrzyłem podczas naszego wspólnego wieczoru.
Takich zgodności było jednak już tyle, że straciłem w nich orientację. Ale
najpiękniejsza wydarzyła się dzisiaj.
Jak Ci pisałem wczoraj, dziś wieczorem wyjeżdżam, sam, nocą, w góry, i oto
Ty mi posyłasz, choć może nieświadomie, kochaną małą towarzyszkę podróży.
Cóż to za urocza dziewczynka! Wąskie ramiona! Tak jest słaba i tak łatwa do
objęcia! Jest skromna, ale spokojna. Wtedy nikt jej jeszcze nie dręczył i nie
doprowadzał do płaczu, i jej serce bije jak trzeba. Czy wiesz, że łatwo łzy
napływają do oczu, gdy się dłużej patrzy na ten portret. Przy okazji, czy mam go
odesłać? Dobrze, tak się stanie. Na razie jednak schowany w tej przeklętej
kieszeni bocznej spędzi on małą, niewygodną podróż w pociągu i w pokojach
hotelowych, mimo że dziewczynka, jak twierdzi, chociaż dotychczas nie
wyjaśniła, dlaczego, w pokojach hotelowych odczuwa lęk. Tak, widać łańcuszek
od zegarka, broszka jest śliczna, włosy tak zaondulowane i ufryzowane niemal
zbyt poważnie. A mimo to tak łatwo Cię rozpoznać, z wyrazem twarzy wcale nie
tak dalekim od tego na fotografii siedziałaś wtedy przy stole w momencie, który
zapamiętałem dokładniej niż wszystkie inne. Trzymałaś w ręku jedną z fotografii
spod znaku Talii, patrzyłaś naprzód na mnie, właśnie robiącego jakąś głupią
uwagę, potem spojrzeniem okrążyłaś stół o 45 stopni i zatrzymałaś je dopiero na
Ottonie Brodzie, który pierwszy właściwie objaśnił fotografię. Ten powolny ruch
głowy i zmieniający się przy nim oczywiście wyraz Twojej twarzy niezatarcie
utkwił mi w pamięci. I oto teraz przychodzi mała dziewczynka, dla której jestem
naturalnie człowiekiem zupełnie obcym, i potwierdza mi prawdziwość tego
drogiego wspomnienia.
Znowu uderza mnie jeszcze jedna zgodność. Wczoraj prosiłem Cię o próbki
druków, a dziś Ty mi je sama obiecujesz. Ale to bicie serca, Najdroższa! Jak
może być prawdą, że ja współrządzę Twoim sercem, jeśli ono tak bije, gdy ja
chcę, aby było spokojne?
Twój Franz
[Widokówka. Stempel: Kratzau — 26.XI.12]
Serdeczne pozdrowienia! Podróż okropna, ale dobry towarzysz podróży.
F. Kafka
Kratzau, Sąd Okręgowy, 26.XI.12
Najdroższa, podczas gdy za mną zachłanni adwokaci strony przeciwnej
użerają się o Meistbot (nie ma znaczenia, jeśli tego słowa nie rozumiesz), ja
jestem zupełnie zadowolony, że siedzę przy tym stoliku i mogę Cię, Najdroższa, z
całego serca pozdrowić.
Franz
[Widokówka. Stempel: Kratzau — 26.XI.12]
I tak oto moja mała podróż dalej przebiega pogodnie. Najlepsze
pozdrowienia.
F. Kafka
Felice, zapowiadam, oto przychodzi jeden z tych listów, o których raz
napisałem niedawno, że powinnaś je przy drugim lub trzecim zdaniu podrzeć.
Teraz jest ten moment, Felice, podrzyj go, ale w końcu jest to także dla mnie
moment, żeby go nie napisać, niestety jednak równie jest pewne, że Ty go
przeczytasz, jak to, że ja go napiszę.
Właśnie wróciłem z podróży, naprzód byłem naturalnie w biurze i tam
otrzymałem Twój drogi list z niedzielnej nocy. Czytałem go w loży portiera,
którego mała żona patrzyła na mnie, gdy czytałem. Twój list jest kochany, dobry i
prawdziwy. (Fałszywa jest tylko ocena mojego wieku na fotografii, miałem
wtedy akurat rok, jak się teraz dowiedziałem.) Dążysz do tego, żeby mi pozwolić
uczestniczyć w Tobie, ach, mój Boże, ale jeśli ja chcę posiadać każdy moment
Twojego życia? A jednak Ty robisz wszystko, do czego zdolny jest człowiek, i
już za Twoją dobroć musiałbym Cię kochać, gdybym Ciebie nie kochał za całą
Twoją drogą istotę. Dlaczego więc Twój list mnie nie zadowolił i dlaczego na
stole u portiera szukałem jeszcze jednego listu? Co prawda pisałaś, że napiszesz
do mnie w poniedziałek, a Twojego poniedziałkowego listu jednak nie było. Ale
czyż już kilka razy nie zapewniałaś mnie, że mi dochowujesz wierności, czy ja
sam nie pisałem niedawno, że będę zupełnie spokojny, nawet jeśliby żaden list
nie czekał na mnie w biurze, a w tym momencie miałem wszakże w każdym razie
Twój list niedzielny, i czy w końcu nie jest prawdopodobne, że w poniedziałek
wieczorem miałaś próbę, czy więc Twój list nie mógł łatwo zostać wrzucony do
skrzynki trochę za późno? Tak czy inaczej, w samym nienadejściu listu
poniedziałkowego nie było najmniejszej przyczyny do zdenerwowania. Dlaczego
więc mimo to pędziłem do domu, przerażony, jednocześnie przekonany, że
zastanę tam list poniedziałkowy, i jednocześnie już w całkowitej rozpaczy z
powodu oczekującego mnie na pewno rozczarowania? Dlaczego, Najdroższa?
Czy nie wygląda to na niedostatek mojej miłości do Ciebie? Bo jeśli właśnie
teraz do mojego niepokoju dołącza się także troska o Twoje zdrowie, to jednak o
wiele większa jest moja troska o Twoją miłość. I wciąż na nowo cisną mi się
pod pióro takie żałosne zwroty, jak: że powinnaś mnie jeszcze chwilę ścierpieć,
że powinienem dostać kilka Twoich myśli itd.; a gdy nie ma listu, wówczas
depeszowanie jest dla mnie zapytywaniem straszliwie powolnym. Tak przerażony
jak wtedy, gdy w moim liście znalazłaś jakiś ton obcy, byłem wprawdzie od tego
czasu tylko raz, ale inne drobne uwagi już wystarczającym napełniają mnie
lękiem. Lęk mnie ogarnia, gdy czytam, że Twoja matka chce Cię ustrzec przed
rozczarowaniami, gdy się dowiaduję o jakimś znajomym z Wrocławia, o którego
już od tygodnia chcę zapytać i wciąż się powstrzymuję, lęk mnie ogarnia, gdy
słyszę, że mnie kochasz, a gdybym nie miał tego usłyszeć, chciałbym umrzeć.
Zresztą i Ty raz napisałaś coś podobnego, nie mogłem pojąć, jak doszłaś do tak
prawdziwego sądu. Że właściwie to odczułaś, to nie byłoby mnie zdziwiło, bo
Twoje uczucie się nie myli, o tym dobrze wiem.
Otóż wszystkie te sprzeczności mają prostą i bezpośrednią przyczynę,
powtarzam raz jeszcze, bo tak łatwo nawet ja sam o tym zapominam, jest nią mój
stan zdrowia, nic poza tym, ale to jest dużo. Więcej nie mogę o tym pisać, ale to
właśnie odbiera mi pewność w stosunku do Ciebie, miota mną i także Ciebie w
to moje miotanie się wciąga. Dlatego przede wszystkim, i nawet nie tyle z
miłości do Ciebie, potrzebuję Twoich listów i dosłownie je pożeram, dlatego
niedostatecznie wierzę Twoim dobrym słowom, dlatego wiję się przed Tobą z
tymi smutnymi prośbami, tylko dlatego. A wtedy muszą naturalnie zawodzić siły
najlepszej nawet istoty. Ja nigdy nie będę na tyle silny, żeby móc nie mieć Ciebie,
czuję to, ale to, co u innych uważałbym za cnotę, będzie moim najcięższym
grzechem.
Była to, Najdroższa, obrzydliwa podróż. Wczorajszy stracony wieczór
wprawił mnie w zupełne przygnębienie. Co prawda w czasie całej podróży nie
było ani jednego momentu, w którym nie czułbym się choć trochę nieszczęśliwy.
Nawet tam w górach wszystko było wilgotne, na dodatek w nocy była śnieżyca,
ogrzewania w moim pokoju hotelowym nie można było zamknąć, przez całą noc
miałem okno szeroko otwarte, śnieg padał mi na twarz, gdy spałem. Już na samym
początku jazdy siedziałem naprzeciw jakiejś odrażającej kobiety i byłem
zdenerwowany z powodu hamowanej chęci, żeby włożyć jej do ust pięść, gdy
ziewała. Twoja fotografia była przez całą drogę raz po raz oglądana ku
pocieszeniu, także w nocy Twoja fotografia leżała na krześle obok mego łóżka
jako pociecha. Za żadną cenę nie powinno się wyjeżdżać, lecz raczej odmówić
posłuszeństwa w biurze, gdy ma się w domu pracę, która potrzebuje wszystkich
sił. Ta nieustanna troska, która zresztą jeszcze teraz jest we mnie, że podróż
zaszkodzi mojej małej historii, że już nic nie zdołam napisać itd. I z takimi
myślami być zmuszonym patrzeć przez okno na nędzną pogodę, biegać przez
błoto, zapadać się w błocie, wstawać o 5 godzinie! Żeby się zemścić na
Chrastavie, kupiłem w tamtejszym sklepie papierniczym jedyną dobrą książkę,
jaką w tym momencie posiadała Chrastava. Nowelę Balzaka. W przedmowie jest
tam między innymi napisane, że Balzac przez całe lata stosował szczególny
podział czasu, który wydaje mi się bardzo rozsądny. Kładł się spać o 6 wieczór,
o 12 w nocy wstawał i następnie pracował przez pozostałych 18 godzin.
Niesłusznie postępował tylko w tym, że pił obłędnie dużo kawy, czym sobie
rujnował serce. — Ale też w takiej podróży nic nie jest dobre. Nowela Balzaka
nie podobała mi się. W gazecie kolejowej przeczytałem ponadto jako rzekome
powiedzenie Goethego bezsensowną uwagę, że „Praga jest najkosztowniejszym
kamieniem w zwieńczeniu murów ziemi . Najpiękniejsze w tej podróży było
wysiadanie w Pradze, a w ogóle w miarę zbliżania się do Pragi poprawiał się
mój stan. Gdy chciałem wysiąść, jakieś małe dziecko pociągnęło mnie za
kołnierz, odwróciłem się i zobaczyłem za sobą młodą kobietę z dzieckiem na
ręku. Znowu bardzo mi przypominała Ciebie, przynajmniej w chwili, gdy
pierwszy raz Cię zobaczyłem, i znowu nie tyle z twarzy czy w jakimś innym
szczególe, który można by wskazać, lecz tylko ogólnie i dlatego ze szczególną
oczywistością. Ale może ja odblask Twojej istoty mam stale przed oczyma. Nikt
nigdy z większą troskliwością nie pomógł tej młodej kobiecie przy wysiadaniu z
wagonu niż ja tym razem. Zresztą trzeba jej było pomóc, ponieważ niosła przed
sobą dziecko i nie mogła widzieć stopni.
Naturalnie chcę się dowiedzieć o Twojej wcześniejszej podróży, i to
możliwie dużo! Już wtedy wydało mi się dosyć dziwne, żeby dla wypoczynku
odbywać taką podróż, w czasie której nie byłaś wszakże wcale na wsi, a z
drugiej strony nie przebywałaś w miastach szczególnie interesujących lub obcych.
A jeśli krewni chcą, żebyś ich odwiedziła, to powinni przedtem pojechać na
Riwierę i tam Cię zaprosić. Zresztą w czasie tej podróży trochę Cię nawet
śledziłem, aczkolwiek bardzo dyskretnie. Ja także mam we Wrocławiu dobrego
znajomego (to nie ten pobożny, o którym kiedyś pisałem, tamten mieszka na wsi,
jest geometrą, jego adres musiałbym dopiero odszukać w Biblii, którą mi
podarował na pamiątkę); z powodu mojego korespondencyjnego lenistwa ta
dobra znajomość utrzymuje się w ogólności tylko milcząco. Ale w tym czasie,
gdy mogłem przypuścić, że Ty jesteś we Wrocławiu, nagle do niego napisałem po
wielomiesięcznym milczeniu, żeby przynajmniej jakimś listem być związanym z
Wrocławiem, w którym Ty właśnie przebywałaś. Wyraźnie sobie wtedy tego nie
mówiłem, ale nie chodziło o nic innego, a do napisania listu nie było większej
konieczności, albo raczej żadnej.
Czy Ty prowadzisz dziennik? Albo czy kiedykolwiek prowadziłaś? A w
związku z tym pytaniem: dlaczego nic nie piszesz o swojej przyjaciółce, którą
wszakże nazwałaś tak dobrą przyjaciółką?
Bądź zdrowa, Najukochańsza. Groźbę, która, jak to jest napisane na
pierwszych stronicach, wisi nad nami, najlepiej zostawimy nietkniętą aż do czasu,
gdy znowu będziemy sobie mogli nawzajem powiedzieć pierwsze słowo
rzeczywiste, nie tylko napisane. Czy i Ty nie myślisz tak samo?
Proszę Cię, nie uznaj dzisiejszego listu za recydywę, jest to wszakże nowa
epoka, trochę tylko zamącona z powodu zakłóceń w moim pisaniu.
Twoją dłoń, Felice!
Franz
Czy tak to jest, że nasze matki jednocześnie zaczynają się martwić o nas? Czy
Twoja Matka mówi o mnie dobrze, czy może tylko średnio dobrze? I dlaczego
przypomniała sobie właśnie o mnie, gdy rozmowa zeszła na wrocławskie go
znajomego? Odpowiedz mi, proszę, na wszystkie pytania! [Na dołączonej kartce]
Muszę jeszcze wspomnieć o tym, jak zostało załatwione moje właściwe
poruczenie na tę podróż, bo to także jest znamienne dla wrogiego charakteru tej
podróży. Odniosłem mianowicie sukces, czy raczej odniosła go moja instytucja.
Chociaż bowiem przed wyjazdem sądziłem, że przywiozę nie więcej niż 300
koron, przywiozłem prawie 4500 K, a więc około 4000 K więcej. „Powinieneś
się był bronić przed sukcesem — mówiłem sobie w drodze powrotnej na widok
wron nad zżętymi polami.
26.XI.12
Teraz późno w nocy przychodzi mi do głowy pociecha, że może Twój list
poniedziałkowy jednak nadszedł i tylko zapomniano go oddać do portiera. W
takim razie otrzymałbym go od razu rano, a o 10 może drugi! Biuro staje się
jeszcze ohydniejsze przez stanowiące jego przeciwieństwo Twoje listy, ale
znowu przez to, że Twoje listy przychodzą do biura, staje się ładniejsze.
27.XI.12
Najdroższa, był już kwadrans na dwunastą w południe, właśnie wymknąłem
się trochę od swoich robót, byłem znowu prawie dokładnie w takim samym stanie
podniecenia jak dawniej i zacząłem list, którego pierwszą linijkę załączam.
Wtedy przyszła na szczęście Twoja kartka z portrecikiem. (Twój list
poniedziałkowy także dopiero dzisiaj otrzymałem.) Tak, Najdroższa, tak jest
dobrze, to jest to, czego chcę, zawsze przynajmniej wiadomość, co zresztą kiedyś
zostało mi przyrzeczone — choćby tak mała — ale koniecznie. Nie chcę np.,
żebyś pisała do mnie w nocy, i tu nie ustępuję, wierzę nawet, że moje wczorajsze
mierne pi sanie zawinione było przez to, że Ty wczoraj w nocy w tym samym
czasie pisałaś do mnie (dałby Bóg, żebyś to była uczyniła, mówię sobie w
duchu), ale jeśli jakiś list nocny został już napisany, to chcę go też mieć. Piszesz
w swojej kartce, że napisałaś do mnie w poniedziałek w nocy, i otóż, widzisz,
tego listu nie mam. Co mam zrobić? A każdej linijki od Ciebie tak bardzo
potrzebuję! Po tej kartce mógłbym może oczekiwać jutro dwóch listów, a na
pewno otrzymałem tylko jeden, a może żadnego. Ręce chcą mi opaść ze stołu z
bezradności i tęsknoty za Tobą.
Na pewno także wszystkie moje listy giną, ten z Chras-tavy, ten z Liberca,
dzisiejszy list poranny, zwyczajne, polecone, ekspresowe, po prostu wszystko.
Mówisz np., jakobym napisał Ci w niedzielę w nocy tylko kilka linijek, a
tymczasem to musiało być co najmniej 8 stron oraz nieskończone westchnienie.
Najdroższa, jeśli nas poczta bardzo prędko nie połączy, to nigdy się nie
spotkamy.
Z tą nową fotografią jest mi dziwnie. Małej dziewczynce czuję się bliższy, jej
mógłbym wszystko powiedzieć, przed damą mam za wiele respektu; myślę sobie,
że jeśli nawet jest to Felice, to jest ona także dużą panną, i jest nią bynajmniej nie
tylko ubocznie. Jest wesoła, a mała dziewczynka, choć nie była smutna, to jednak
była strasznie poważna; wygląda na zdjęciu tak, jakby miała pełne policzki (jest
to może tylko efekt tego, że było ono prawdopodobnie robione wieczorem przy
sztucznym świetle), a mała dziewczynka była blada. Gdybym miał wybierać
między obiema żywymi, to bynajmniej nie podbiegłbym bez namysłu do małej
dziewczynki, nie, tego nie chcę powiedzieć, ale jednak szedłbym, choć bardzo
powoli, tylko do małej dziewczynki, jednocześnie jednak wciąż się oglądając za
dużą panną i nie odrywając od niej oczu. Najlepiej byłoby oczywiście, gdyby
mała dziewczynka zaprowadziła mnie potem do dużej panny i mnie jej poleciła.
Poza tym, co to była za fotografia, ta, z której wycinek mi przesyłasz?
Dlaczego nie dostałem całej? Ponieważ zdjęcie jest niedobre? A więc naprawdę
mi nie ufasz, że ja Ciebie nawet na złych zdjęciach dobrze widzę? Sądząc po
kawałku białej kryzy, którą widać na fotografii, a która może co prawda należeć
także do bluzki, podejrzewam nawet, że zdjęcie przedstawia Ciebie jako pierrota;
jeśli to prawda, to byłoby z Twojej strony bardzo nieładnie ukrywać przede mną
portret, a w ogóle jest grzechem obcinać fotografie, i to gdy ma się je wysłać
komuś, kto tak jest spragniony Twojego widoku jak ja.
Waszą instytucję wyobrażałem sobie mniej więcej dobrze, ale że wychodzi
od was co dzień przeklęty ryk 1500 gramofonów, tego rzeczywiście nigdy bym
nie pomyślał. Ilu moich zdenerwowań i cierpień jesteś współwinna, droga Pani,
czyś się nad tym kiedyś zastanowiła? Był czas, gdy miałem idée fixe, że gdzieś w
pobliżu naszego mieszkania na pewno zostanie zainstalowany gramofon i że to
będzie moja zguba. Nic takiego się nie stało, wasza filia praska (której adresu
wciąż jeszcze nie znam i której kierownik, czego mu nigdy nie zapomnę, był raz z
Tobą na Hradczynie) nie pracuje, jak się wydaje, należycie, powinnaś zacząć
solidnie ich kontrolować, co dzień, co tydzień, przez całe życie. Aż 1500
gramofonów! A każdy z nich, zanim zostanie wyekspediowany, musi przynajmniej
raz zaryczeć. Biedna Felice! Czy istnieją mury dostatecznie grube, żeby tych 1500
pierwszych ryków nie dochodziło do Twoich uszu? Dlatego używasz aspiryny.
Ja, ja nie muszę słyszeć żadnych gramofonów, już to, że są one na świecie,
odczuwam jako zagrożenie. Tylko w Paryżu mi się podobały, tam firma Pathé ma
na którymś z bulwarów salon z patefonami, gdzie za mały pieniążek można kazać
sobie przegrać nieskończony program (wybrany na podstawie grubego katalogu).
Powinniście zrobić to także w Berlinie, jeśli czegoś takiego jeszcze tam nie ma.
Czy sprzedajecie też płyty? Zamawiam 1000 płyt z Twoim głosem, a mówić nie
musisz nic innego, jak tylko to, że mi pozwalasz na tyle pocałunków, ilu
potrzebuję, by zapomnieć o wszystkich smutkach.
Twój Franz
[Połączone linijki początkowe na papierze firmowym z nadrukiem po czesku:
,,Úrazová pojištovna dělnick"]
Najdroższa, proszę Cię, czy nie mogłabyś się przyzwyczaić, żeby wtedy, gdy
nie masz czasu, by napisać do mnie obszerniej, powiedzieć mi kartką trzy słowa,
że czujesz się dobrze.
27.XI.12
Najdroższa, dlaczego tylko listy kończyć pocałunkami, skoro same listy tak są
wszakże nieważne i wobec Twojej utęsknionej, a jednak niewyobrażalnej
obecności papier i pióro uleciałyby w to nic, którym już teraz są też faktycznie.
Naprawdę, Felice, gdy tak siedzę tu w nocy sam, a pisanie, jak dziś i wczoraj, nie
idzie mi szczególnie dobrze — toczy się ono jakoś mętnie i obojętnie i tylko na
krótkie momenty rozświetla je niezbędna jasność — i gdy w tym stanie,
bynajmniej nie najlepszym, usiłuję wyobrazić sobie nasze ponowne spotkanie,
chwilami się boję, że Twojego widoku, czy to na ulicy, czy w biurze, czy w
Twoim mieszkaniu, nie wytrzymam, nie wytrzymam, jeśli mieliby mi się
przypatrywać inni ludzie albo nawet tylko Ty sama, i że wytrzymanie Twojego
widoku tylko wtedy będzie dla mnie możliwe, gdy będę tak rozproszony i
bujający w obłokach, że nie będę zasługiwał na to, by stanąć przed Tobą. Ale na
szczęście Ty nie jesteś posągiem, lecz żyjesz, żyjesz bardzo intensywnie, może,
gdy podasz mi wtedy rękę, wszystko będzie dobrze i moje oblicze wkrótce
nabierze znowu ludzkiego wyglądu.
Pytasz, jak spędzę ferie Bożego Narodzenia. Nie mam niestety pod ręką
kalendarza. Wolne od pracy mam naturalnie tylko dwa dni świąteczne, ale
ponieważ mam jeszcze prawo do trzech dni urlopu w tym roku (jest to skarb,
możliwość skorzystania z niego dodaje mi sił już od trzech miesięcy), a święta,
jak słyszałem, tak wypadają, że przez dodanie niedzieli do dwóch z 3 dni
przysługujących mi jeszcze wychodzi 5 lub nawet 6 dni urlopowych, przeto moje
wakacje Bożego Narodzenia, jeśli dołączę do nich owe dwa dni, będą już czymś
poważnym. Miałem jednak silne postanowienie, żeby ten czas wyzyskać dla
mojej powieści, może nawet na ukończenie tej powieści. Dziś, gdy powieść już
od tygodnia przeszło odpoczywa, a nowa historia wprawdzie zbliża się do końca,
ale od dwóch dni skłania mnie do przypuszczenia, że za daleko się zapędziłem —
powinienem właściwie jeszcze silniej trwać przy tym postanowieniu. Jeden dzień
świąt niewątpliwie stracę na ślub mojej siostry, który odbędzie się 22-go. Zresztą
nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek na Boże Narodzenie wyjeżdżał; tłuc
się dokądś i już po jednym dniu tłuc się z powrotem, bezużyteczność takiego
przedsięwzięcia była dla mnie zawsze przygnębiająca. A teraz, Najdroższa, jak
wyglądają Twoje Święta? Czy zostajesz w Berlinie, mimo że bardzo jest Ci
potrzebny odpoczynek? Chciałaś pojechać w góry, dokąd? Gdzieś, gdzie byłabyś
dla mnie osiągalna? Spójrz, byłem zdecydowany nie pokazywać się ludziom
przed ukończeniem powieści, ale zadaję sobie pytanie, co prawda tylko dziś
wieczorem, czy po jej zakończeniu będę się Tobie, Najdroższa, przedstawiał
trochę lepiej lub mniej źle niż przedtem. I czy nie jest ważniejsze, niż dla pasji
pisania poświęcić sześć kolejnych dni i nocy, żeby moje biedne oczy wreszcie
się nasyciły Twoim widokiem? Odpowiedz Ty, ja od siebie mówię wielkie „Tak
.
Franz
28.XI.12
Najdroższa Felice, poczta stroi sobie z nas żarty, wczoraj dostałem Twój list
wtorkowy i skarżyłem się z powodu zaginionego listu z poniedziałkowej nocy, a
oto przychodzi on dzisiaj, w czwartek rano. Wewnątrz tej precyzyjnej organizacji
pocztowej wydaje się gdzieś siedzieć jakiś diabelski urzędnik, który bawi się
naszymi listami i pozwala im odchodzić zależnie od swego humoru — ale gdyby
tylko wszystkim pozwalał przynajmniej odejść! Poza tym dostałem list z nocy
wtorkowej, a więc pocztę całkowicie nocną, a więc właściwie szyderczy (ale
nad wszelką miarę dobroczynny) śmiech w odpowiedzi na moją prośbę, żebyś
nigdy nie pisała w nocy. Nie rób tego więcej, proszę Cię, Felice, nawet jeśli to
mnie czyni szczęśliwym, nie rób tego, nie rób tego przynajmniej tak długo, aż nie
uspokoją się Twoje nerwy. Jak jest właściwie z tym płaczem? Jak Cię napada?
Bez powodu? Siedzisz u siebie przy stole i nagle musisz płakać? No tak,
Najdroższa, ale wtedy powinnaś wszakże iść do łóżka, a nie na próbę. Mnie
Twój płacz zupełnie szczególnie przeraża. Ja nie umiem płakać. Cudzy płacz
wydaje mi się jakimś niepojętym, obcym zjawiskiem natury. Od wielu lat tylko
jeden raz płakałem, to było przed dwoma lub trzema miesiącami, zatrząsłem się
rzeczywiście w fotelu, dwa razy, jeden po drugim, bałem się, że swoim nie
dającym się powstrzymać szlochem obudzę rodziców w sąsiednim pokoju, to
było w nocy, a przyczyną było jedno miejsce w mojej powieści. Ale Twój płacz,
Najdroższa, jest niepokojący, czy w ogóle tak łatwo płaczesz? Od zawsze? Czy
nie ma w tym mojej winy? Ależ na pewno tak. Powiedz tylko, czy już kiedyś jakiś
człowiek, który zawdzięczał Ci tylko to, co najlepsze, bez powodu (bez powodu z
Twojej strony) tak Cię męczył jak ja? Nie musisz odpowiadać, ja wiem, ale
nigdy nie było to robione umyślnie, to wszakże i Ty, Felice, wiesz albo czujesz.
Ale ten Twój płacz mnie prześladuje. Nie może on być wynikiem jakiegoś
niepokoju tylko ogólnego, Ty nie jesteś rozpieszczona, musi mieć jakąś
szczególną przyczynę, dającą się zupełnie dokładnie opisać. Nazwij mi ją, proszę
Cię, może jeszcze nie wiesz, jaką władzę ma nade mną słowo pochodzące od
Ciebie, wyzyskaj ją do końca, jeśli Twój niepokój i płacze mają jakiś związek ze
mną. W swojej odpowiedzi na ten list musisz to zupełnie wyraźnie powiedzieć.
Może przyczyną jest rzeczywiście tylko nasza zbyt częsta korespondencja.
Dołączam list, który zacząłem do Ciebie pisać owej niedzieli z dwoma
telegramami, którego jednak wtedy w rozpaczy z powodu nieroznoszenia w tym
dniu drugiej poczty nie miałem odwagi skończyć. Przeczytaj go jak sta ry
dokument. Nie myślę już dokładnie tak samo, jak tam jest napisane, ale Twój
płacz mi tamto przypomniał.
Piszę w wielkim pośpiechu, dużo miałbym Ci jeszcze do powiedzenia, ale
zabierają mi moje dzisiejsze popołudnie i prawdopodobnie jeszcze kilka
popołudni najbliższych. Czy wolno mi ucałować śliczne wilgotne oczy?
Franz
[Dołączony list z 18 listopada 1912, nie dokończony i wówczas nie wysłany]
Najdroższa, dziś zaczynam swoją pracę biurową od tego listu, ale naprawdę
nie ma dla nas obojga w tej chwili nic ważniejszego niż następująca kwestia:
Odpowiedz mi na nią, proszę, natychmiast, mam nadzieję, że Ty, Mądra, jesteś
tego samego zdania co ja, bo jeśli nie, to Twojemu zdaniu nie potrafiłbym się
niestety przeciwstawić. W każdym razie zważ, że tego, co Ty wytrzymujesz, ja już
wytrzymać nie mogę, a gdy czegoś nie mogę wytrzymać, wówczas z nieodpartą
siłą słabości także i Ciebie wszakże wciągam do swojego koła, widziałaś to w
zeszłym tygodniu. Więc posłuchaj, tylko obawa i troska każą mi czynić takie
przygotowania: codzienne dwukrotne pisanie, które zacząłem uprawiać w
ostatnich dniach, jest słodkim szaleństwem, niczym innym. (Teraz była pierwsza
poczta i żadnego listu od Ciebie, na litość boską, czyżbyś wciąż jeszcze była
chora?) Tak dalej być nie może. Biczujemy się nawzajem tymi częstymi listami.
Obecności to wszakże nie wytwarza, lecz wytwarza coś obojnakiego, ni to
obecność, ni to oddalenie, a to jest nie do zniesienia. Najdroższa, nie wolno nam
doprowadzać siebie nawzajem do takich stanów jak ostatnio, to nie powinno się
więcej zdarzyć w żadnym wypadku, już choćby ze względu na Ciebie. I oto przy
takiej metodzie pisania listów widzę już znowu w jednym z Twoich listów ustęp,
w którym z powodu jednego z moich listów robisz mi wyrzut lekki i czuły, który
mnie jednak napełnia troską i rozpaczą. Tak źle jak ostatnio nie może nigdy być
między nami, ale zawsze może jeszcze być dostatecznie źle. Oszczę dzajmy się
nawzajem na lepsze czasy, jeśli Bóg zechce je nam może kiedyś dać, czego
oczywiście dzisiaj nie mogę przewidzieć. Bądźmy ze sobą związani miłością, nie
rozpaczą. I dlatego Cię proszę, zaprzestańmy tych częstych listów, które do
niczego innego nie prowadzą jak do złudzenia, które przyprawia o zawrót głowy.
Dla mnie są one niezbędne, a mimo to proszę Cię o to. Jeśli Ty się zgodzisz, to ja
się przyzwyczaję do rzadszego pisania, inaczej oczywiście nie, bo jest to
trucizna, która siedzi w komorze serca. Zaproponuj, jak to mamy ustalić, Ciebie
posłucham, siebie nie. Pamiętaj, nie o to idzie, żeby pisać, gdy ma się na to chęć,
to nie jest żadne rozwiązanie w dobrym znaczeniu, to jest tylko dalsze
biczowanie, bo chęć pisania i czytania Twoich listów mam w każdym momencie,
jaki daje mi Bóg. Na razie, wyobrażam sobie, ograniczenie polegałoby [Tu list
się urywa]
[Na tej samej kartce znajdują się jeszcze następujące zdania]
28.XI.12
Ile mam lat na tym zdjęciu, tego zupełnie nie wiem. Wtedy nie należałem
jeszcze całkowicie do siebie i było mi z tym, jak się wydaje, bardzo dobrze. Jako
pierworodny byłem często fotografowany, istnieje więc duży ciąg kolejnych
przemian. Ale od pewnego czasu na każdym kolejnym zdjęciu wyglądam coraz
szpetniej, sama zobaczysz. Już na pierwszym jestem małpio podobny do moich
rodziców.
Mam już dla Ciebie przygotowaną Maksa Wzniosłość uczucia. Ładnie
oprawioną w zieloną, choć niezupełnie czystą skórę (czy istniej skóra zupełnie
czysta?). Mógłbym już Ci ją wysłać (właśnie się ukazała, jest to najnowsza
książka Maksa), ale chcę ją przedtem zanieść do Brodów, żeby Maks wpisał Ci
coś miłego. Wtedy ją zaraz dostaniesz.
A więc Bauma nic jeszcze nie czytałaś? W takim razie muszę Ci szybko coś
posłać. On jest zupełnie ślepy od siódmego roku życia, teraz jest mniej więcej w
moim wieku, jest żonaty i ma wspaniałego syna. Baum miał wszakże — nie tak
dawno — wieczór autorski w Berlinie i w gazetach berlińskich dużo o nim
pisano.
28.XI.12
Zmęczony, Najdroższa, jak drwal, mimo to odważam się napisać kilka linijek,
bo muszę. Popołudnie zostało złożone w ofierze biuru, nie spałem i dlatego teraz
nie mogę już pisać, a tymczasem chytrze, jak zwykle, właśnie teraz przychodzi
przemożna chęć do pisania. Precz z tym! Czy nadejdą lepsze czasy? Felice,
otwórz oczy i pozwól mi w nie patrzeć, jeśli jest w nich moja teraźniejszość, to
dlaczego nie miałbym w nich zobaczyć także mojej przyszłości?
Poza tym rozmawiałem też dzisiaj z różnymi ludźmi, przede wszystkim z
pewnym malarzem berlińskim, i zauważyłem, że tak się zakopawszy w domu
zapewne stałem się niepostrzeżenie (dla samego siebie niepostrzeżenie, nie dla
Ciebie, Najukochańsza) zupełnie nieznośny. Gdy przebywa się w towarzystwie
innych ludzi, to pierwszym dobrym tego skutkiem, choć dobrym tylko chwilowo,
jest to, że traci się dużą część swego poczucia odpowiedzialności, w które przy
obcowaniu z samym sobą, zawsze połączonym wszakże z pewną irytacją, musi
się być wyposażonym aż po czubki palców. Człowiek zaczyna mieć nadzieję, że
ciężary, które zostały nań nałożone, są może tajemnie wspólne wszystkim i
dlatego też muszą być współdźwigane przez wszystkie barki. Wyobrażenia
fałszywe, ale piękne! Wszędzie widzi się współczujące zainteresowanie, ze
wszystkich stron przybiegają ludzie, żeby pomóc, i nawet człowiek niechętny i
niezdecydowany pod działaniem tej wielkiej, tylko dla tego jednego przypadku
wydatkowanej energii całego otoczenia jest popychany do swego szczęścia. Gdy
zda rza się, że ludzie mnie radują, ta moja radość nie zna granic. Nie wystarcza
mi, że ich dotykam; nie zważając na dobre maniery, lubię się na takich ludziach
uwiesić, wysuwam ramię spod ich ramienia i natychmiast znowu je wsuwam, gdy
przyjdzie mi ochota; wciąż chciałbym ich zachęcać do mówienia, ale żeby
usłyszeć nie to, co oni chcą opowiedzieć, lecz to, czego ja chcę słuchać. Ten
malarz np. (jego autoportret w załączeniu) ma wielką chęć rozwodzić się o
teoriach sztuki, które wewnętrznie są na pewno prawdziwe, ale zewnętrznie są na
pewno równie mdłe i równie łatwo dają się zdmuchnąć, jak płomień świecy. Ja
natomiast chciałem słyszeć (i dlatego podwójnie było potrzebne uwieszanie się
na ramieniu i ciągnięcie biednego malarza to w tę, to w tamtą stronę) wciąż tylko
o tym, że jest on od roku żonaty, żyje szczęśliwie, przez cały dzień pracuje,
zamieszkuje dwa pokoje w domku z ogrodem w Wilmersdorf, i o innych takich
rzeczach, które budzą zazdrość i siłę.
Dobranoc. Franz
[Papier firmowy z nadrukiem po czesku: „Úrazová pojiŝtovna dělnická"]
29.XI.12
Dostałem dziś, Najdroższa, tylko nocny list środowy, toteż wiem coś o Tobie
tylko do tego momentu we czwartek rano, w którym wrzuciłaś list do skrzynki. A
od tej chwili minęło niewątpliwie dużo czasu. Ale wcale nie jestem niespokojny,
ponieważ Ty tego ode mnie żądasz, lecz ten spokój trwa jednak tylko tak długo,
póki utrzymuje się także Twój spokój. Przez te próby musisz teraz żyć w
okropnym zamęcie, bardzo się ze względu na Ciebie ucieszę, gdy będzie już po
wszystkim. Czy będziesz także występować? I w jakiej roli? Zaniedbujesz mnie
zresztą, Najdroższa: gdybym to ja kiedyś wystąpił jako Humor, byłbym Ci już
dawno posłał swoją rolę. Gdybym dostał od Ciebie Twoją rolę, to mimo swej
złej pamięci na pewno bym się jej nauczył (bo inne siły, nie tylko siła pamięci,
przyszłyby mi wtedy z pomocą) i w nocy deklamowałbym ją z przejęciem. Ale
ciemne, niedobre są te Twoje sny, których powodem ja jestem, Najdroższa, i dają
mi one do myślenia. Czy moje przeznaczenie, żeby Ciebie dręczyć, sięga poza
jawę, aż do Twoich snów?
Twoja pierwsza fotografia jest mi nieskończenie droga, bo ta mała
dziewczynka już nie istnieje i w tym wypadku fotografia jest wszystkim.
Natomiast drugie zdjęcie jest tylko przedstawieniem drogiej teraźniejszości i
pożądanie każe mojemu spojrzeniu wychodzić dalej, poza ten niepokojący
obrazek, „Geistesgenie [„Geniusz ducha ] jest słowem jak z jakiegoś snu,
bezsensownym, a wewnętrznie prawdziwym, toteż nie zdziwiłem się, gdy
znalazłem na następnej stronie opis snu. A skądinąd, dlaczego pierwsza fotografia
jest przedziurkowana?
Teraz muszę jednak kończyć, Najdroższa, i wysyłam tę połowę listu,
ponieważ nie wiem, czy będę dziś jeszcze pisać przed nocą.
Znowu była zbieżność. W ostatnim liście przypomniałaś mi o mojej fotografii,
a w tym samym momencie, w którym dostałem ten list, został Ci prawdopodobnie
doręczony mój wczorajszy list z małym zdjęciem. Ale jest też co prawda coś, co
się nie spełniło. W obu listach chcemy się spotkać, a to nie następuje.
Wczorajszy wierszyk panny Brühl jest znowu osiągnięciem znakomitym, jest
o wiele ładniejszy niż drugi, skądinąd na pewno też zasługujący na uznanie,
wierszyk tego pana. Co ona takiego zrobiła, że trzeba ją było zbesztać? W tym
miejscu popatrz na panienkę (przypuszczam, że siedzi ona w Twoim pokoju) i
milcząco pozdrów ją ode mnie.
Czy jest to przypadkowa zbieżność, że parlografy są produkowane mniej
więcej od czasu Twojego wstąpienia do fabryki, czy też przyszłaś właśnie do
tego oddziału w momencie jego powstania? Czy ja w ogóle nie za dużo Cię
pytam? Jesteś już chyba przywalona całą górą pytań. Nie musisz się spieszyć z
odpowiadaniem. Ja pytać nigdy nie przestanę. Adieu na chwilkę. Moje pismo jest
dzisiaj szczególnie piękne, nieprawdaż?
Twój Franz
30.XI.12 [W nocy z 29 na 30 listopada 1912]
Zmęczona, zmęczona jesteś na pewno, moja Felice, gdy bierzesz do ręki ten
list, i muszę się starać pisać wyraźnie, żeby zaspane oczy nie potrzebowały się
zanadto wysilać. A może raczej zostawisz list na razie nie przeczytany, oprzesz
głowę i jeszcze parę godzin będziesz spać po hałasie i gonitwach tego tygodnia?
List Ci nie wyfrunie, lecz będzie spokojnie czekać na kołdrze, póki się nie
obudzisz.
Nie mogę Ci powiedzieć dokładnie, która jest godzina, gdy piszę ten list, bo
zegarek leży na krześle o kilka kroków dalej, ale nie mam odwagi tam pójść i
spojrzeć, na pewno jest już nad ranem. Ale też dopiero po północy zasiadłem
przy biurku. Na wiosnę i w lecie nie będzie można — z doświadczenia jeszcze
tego nie wiem, ponieważ moje warty nocne zaczęły się dopiero w ostatnich
czasach — tak bez przeszkód czuwać przez całe godziny, bo świt będzie
człowieka zapędzał do łóżka, ale teraz podczas tych długich nie zmieniających się
nocy świat zapomina o człowieku, nawet jeśli on nie zapomina o świecie.
A poza tym pracowałem tak marnie, że nie zasługuję w ogóle na sen i
właściwie powinienem być skazany na to, by resztę nocy spędzić na wyglądaniu
przez okno. Czy Ty to rozumiesz, Najdroższa: pisać ile, a jednak musieć pisać,
jeśli się nie chce wpaść w zupełną rozpacz? Tak straszliwie musieć płacić za
szczęście dobrego pisania! Właściwie nie być naprawdę nieszczęśliwym, nie
czuć tego świeżego żądła nieszczęścia, lecz patrzeć na kartki zeszytu, jak bez
końca wypełniają się rzeczami, których się nienawidzi, które wywołują w
człowieku obrzydzenie albo przynajmniej jakąś ponurą obojętność, a które jednak
musi się napisać, żeby żyć. Tfu, do diabła! Gdybym mógł jednak te stronice, które
napisałem w ciągu ostatnich czterech dni, tak zniszczyć, jakby ich nigdy nie było.
Ale czy to jest pozdrowienie poranne? Czy tak się przyjmuje budzącą się
kochankę w piękny niedzielny poranek? Cóż, przyjmuje się ją tak, jakim się
akurat jest, Ty na pewno nie chcesz, żeby było inaczej. Ja natomiast jestem
zadowolony, jeżeli swoimi skargami całkowicie nie wypłoszyłem Twojego snu i
możesz spać dalej. A na pożegnanie powiem Ci jeszcze, że na pewno, i całkiem
na pewno, wszystko znowu będzie lepiej i że nie powinnaś się wcale martwić.
Nie można mnie wszakże tak zupełnie odpędzić od mojego pisania, skoro już
kilka razy wydawało mi się, że siedzę w jego środku, w jego najlepszym cieple.
Ale teraz już ani słowa więcej, jeszcze tylko całusy, i to szczególnie wiele z
tysiąca powodów, ponieważ jest niedziela, ponieważ dzień świąteczny już minął,
ponieważ jest ładna pogoda albo ponieważ jest może brzydka pogoda, ponieważ
źle piszę i ponieważ, miejmy nadzieję, będę pisać lepiej, i ponieważ tak mało o
Tobie wiem i tylko pocałunkami można się dowiedzieć czegoś naprawdę
ważnego, i wreszcie ponieważ Ty jesteś zupełnie zaspana i nie możesz się bronić.
Dobrej nocy! Przyjemnej niedzieli!
Twój Franz
[Na papierze firmowym z nadrukiem po czesku „Úrazová pojiŝtovna
dělnická"]
30.XI.12
Najdroższa, wszędzie należy myśleć o Tobie, dlatego piszę do Ciebie tutaj,
na biurku mojego szefa, którego właśnie zastępuję. Co za radość sprawiłaś mi
dzisiaj wielkim listem i 2 kartkami! Te ostatnie zresztą idiotycznie nadeszły
znowu później niż później napisany list z piątkowej nocy. By (właśnie nastraszył
mnie telefon od dyrektora, co mu się zresztą nie bardzo udało). Byłem więc
właśnie w trafice, żeby kupić znaczek na list, który dostaniesz w niedzielę, jeśli
poczta zechce (Najdroższa, giną, giną listy albo ja cierpię na manię
prześladowczą), a oto staje właśnie obok mnie nasz listonosz, na wierzchu leży
Twój list, chwytam go tak gwałtownie, że cały stos listów znajduje się w
niebezpieczeństwie.
Jak wspaniałe robicie przygotowania! Księgę jubileuszową zapewne dostanę
niebawem. Co to była za dyskusja o balecie rosyjskim, czy wystąpi on na waszej
uroczystości? Nie niepokój się, proszę, o mnie, tak mniej więcej czuję się dobrze,
w każdym razie nie płaczę, nie rzucam się na szezlong i tylko się martwię, że
Tobie się to przydarza. Moja Ty, są tak piękne sanatoria na wielkim świecie.
Napiszę Ci o tym w najbliższym czasie. Wyjaśnij mi, dlaczego ludzie, którzy
występują razem z Tobą, mają dla Ciebie współczucie i wybaczają Ci Twoją
nerwowość: stale chyba nie jesteś zdenerwowana, a od przygotowań na tę
uroczystość wszyscy muszą być wszakże nerwowi, ludzie nerwowi zaś nie znają
współczucia. Bądź spokojna, doskonały jest Twój pomysł, że każde z nas
powinno być spokojne ze względu na drugiego; nieświadomie stosuję tę metodę
już od dawna, ale udaje mi się tak rzadko, a po Twoim niepokoju widzę, jak
rzadko mi się to udaje. Ufam Ci całkowicie, zrozum mnie właściwie, jak
mógłbym kogoś kochać i dalej żyć, nie mając do niego zaufania, ale po mojej
stronie jest zło, tylko po mojej stronie, i ono to właśnie zdobywa przewagę i
Ciebie przeraża. Czasem myślę, że jeślibyśmy razem stawiali mu opór, nie
mogłoby się ono utrzymać; ale potem znowu myślę inaczej i wiem swoje.
Teraz muszę jednak naprawdę kończyć, szef nie może pisać listów do
kochanki. W naszym wydziale jest 70 urzędników, gdyby wszyscy brali przykład
z szefa, jak właściwie być powinno, dałoby to straszliwe rezultaty.
Co robi poza tym mała panna Brühl? Czy łamała sobie głowę z powodu mojej
kartki? Czy też jej w końcu nie otrzymała, co zgodnie z moim starym poglądem
podstawowym wydaje mi się najbardziej prawdopodobne.
W załączeniu przesyłam Ci zaproszenie na wieczór literacki. Ja będę tam
czytać Twoją małą historię. Będziesz tam obecna, nawet jeśli nie opuścisz
Berlina, wierz mi. Będzie to dla mnie niezwykłe uczucie, pokazać się przed
publicznością z Twoją historią, a więc w pewnej mierze z Tobą. Historia jest
smutna i przykra, słuchacze nie będą rozumieli mojego wesołego wyrazu twarzy
w czasie czytania.
Franz
[Na dołączonej kartce]
Najdroższa! Niech mnie diabli porwą! W moim nocnym roztargnieniu list
niedzielny, przeznaczony do Twego mieszkania, zaadresowałem, jak mi się
wydaje, do Twojego biura. Listu adresowanego do domu nie mam odwagi
nadawać jako ekspres. Niewielka jest nadzieja, że dojdzie jeszcze w niedzielę.
W każdym razie poczta ma dobrą okazję, żeby się popisać. Wybacz!
Franz
1.12.1912
Najdroższa Felice, po zakończeniu walki z moją małą historią — część
trzecia, ale teraz już niewątpliwie (jak ja piszę niepewnie i z mnóstwem błędów
literowych, zanim się przyzwyczaję do świata rzeczywistego) ostatnia, zaczęła
się układać — muszę koniecznie, Najdroższa, powiedzieć Ci jeszcze dobranoc,
chociaż wrzucę ten list do skrzynki dopiero jutro wieczorem. Jestem przerażony,
Najdroższa, jak ja się Ciebie uchwyciłem, to jest z mojej strony łajdactwo, wciąż
to sobie mówię — obyś Ty, Najdroższa, nigdy tego nie powiedziała — a jednak
nie mogę puścić. Boję się, że gdybym był u Ciebie, nigdy bym Cię nie puszczał
samej — a jednak nieustanne jest znowu moje pragnienie samotności — oboje
byśmy cierpieli, ale za takie szczęście żadne cierpienie nie byłoby oczywiście
ceną zbyt wysoką.
O Twoim pokoju wciąż jeszcze wiem tak mało, Najdroższa, i gdy chcę Ci w
nim towarzyszyć w myśli, jestem zagubiony i stoję trochę jak w pustce. Gdy pod
tym kątem widzenia przebiegam w pamięci Twoje listy, znajduję tylko wzmiankę
o jakimś „przyjemnym biurku , które jednak często zastępujesz łóżkiem, potem, w
czasie jakiejś nocy burzliwej, zostały raz wspomniane żaluzje, znajduje się w nim
także na pewno kaseta na listy i wreszcie książki, w których raz szperałaś i przy
tej okazji znalazłaś tę drogą mi fotografię. (Kto wie, czy nie dałoby się tam
znaleźć jeszcze innych zdjęć? Jako dziecko byłaś na pewno wielokrotnie
fotografowana, z pewnością także i po 12-tym roku życia. A gdy zejdzie się kilka
dziewczynek, muszą też być wszakże zdjęcia grupowe, bez tego się na pewno nie
obędzie.)
Nie, już nic więcej, dzisiaj mam zegarek w kieszeni, jest kwadrans przed
trzecią (znowu dopiero po 12-ej zasiadłem do biurka) i tym razem pójdę i muszę
pójść spać wcześniej od Ciebie. Ach, ile Ty masz rozrywek, widzę Cię tańczącą
z prokurentem Salomonem, potem z tym panem, który układa wiersze, następnie
ze wszystkimi sześcioma panami, którzy wczoraj otaczali Twój stół, gdy pisałaś
do mnie. Na jubileusz fabryki przyjechali może także dwaj przedstawiciele z
Kopenhagi, aczkolwiek nie jest to bardzo prawdopodobne, i oni także tańczą.
Dostaję zawrotu głowy od tylu waszych tańców! I wszyscy tańczą bez wątpienia
lepiej ode mnie. Moja Ty, gdybyś zobaczyła mnie tańczącego! Wyciągnęłabyś
ręce do nieba! Ale wy sobie tańczcie, ja idę spać i na przekór wszystkim całą siłą
marzeń sennych — jeśli Bóg pozwoli — od tego tanecznego zgiełku cicho Cię
przyciągam, Najdroższa, do siebie.
Nie ma listu, Felice, ani tutaj, ani w biurze (a już myślałem o cudzie
wspólnego roztargnienia), ale właśnie w piątek były te wasze próby bez końca, ja
zaś przez wyrzeczenie się Twojego listu, co prawda wymuszone, też się przy
czyniłem do sukcesu waszej uroczystości. Obyś tylko nie zużyła wszystkich sił na
próby i nie była zbyt zmęczona na samą uroczystość.
Dziś zabiera mi się całe popołudnie, krewni, wieczór autorski Eulenberga
(czy znasz coś z jego rzeczy) i jeszcze jakieś inne małe krzątaniny. Nic nie
wyjdzie z pisania, jestem rozproszony, a okrzyki w sąsiednim pokoju (układa się
listę gości na wesele, każde nazwisko — jeden okrzyk) wprawiają mnie w
zupełne otępienie.
A jak Ty spędzasz niedzielę? Z tym przestrachem przeze mnie
spowodowanym zaczęła się ona istotnie bardzo szczęśliwie. Musiałem jednak
nadać swój list jako ekspres, nie mogłem sobie poradzić ze sobą. Jeśli była to
głupota, to mi ją wybacz, jeśli dobrze zrobiłem, nie jest to moja zasługa.
Człowiek sam już nie wie, jak to powinien urządzić, żeby było dobrze. Wreszcie
zadałem sobie pytanie, co ja bym wybrał, Twój list połączony z przestrachem i
nieprzyjemnościami, czy brak listu i spokój — i wtedy nie zostawało mi już nic
innego, jak pobiec na pocztę. Ponadto — Ty masz teraz list z przestrachem, ja zaś
nie mam listu — przynajmniej jesteśmy kwita. A w ogóle uważam, że niezależnie
od wszystkich listów, tych zaginionych i tych pędzących, powinniśmy się kochać
stale i niezmiennie. Jeśli Ci to odpowiada — dla mnie jest to najgłębszy nakaz.
Bądź zdrowa, Najukochańsza, i teraz staraj się wypocząć, nie zważając na biuro,
na rodzinę i na mnie, wyciągnij się na szezlongu tak wygodnie, jak to jest tylko
możliwe, ten mebel ma służyć do wylegiwania się, a nie do płakania. Tak w
każdym razie sądzi
Twój Franz
1.XI.12 [1 grudnia 1912]
Najdroższa, tylko kilka słów, jest późno, bardzo późno, jutro będzie dużo
pracy, przy pracy nad tą moją małą historią jestem teraz nareszcie trochę jak w
ogniu, serce swo im biciem chce mnie znowu do niej zapędzić, ja jednak muszę
próbować jakoś się z niej wydostać, a ponieważ będzie to ciężka praca i godziny
miną, zanim przyjdzie sen, muszę szybko położyć się do łóżka.
Najdroższa, prawie cała niedziela do Ciebie należała, ze wszystkimi swoimi
myślami szczęśliwymi i nieszczęśliwymi. Jak szybko prelekcja Eulenberga stała
mi się obojętna, jak natychmiast byłem znowu wypełniony Tobą! Po krótkim
czasie wyszedłem i mój jedyny spacer zaprowadził mnie na dworzec, gdzie
wrzuciłem list do skrzynki. Najdroższa, jeszcze Ciebie mam, jeszcze jestem
szczęśliwy, ale jak długo będzie mi wolno nim być? Bez cienia nieufności do
Ciebie mówię to, Najdroższa. Ale ja Ci stoję na drodze, ja Ci przeszkadzam i
kiedyś będę jednak musiał się usunąć, czy wcześniej, czy później, to będzie
zależało tylko od wielkości mojego egoizmu. A nigdy nie potrafię tego zrobić
otwartym, męskim słowem, tak mi się wydaje, zawsze będę przy tym myślał o
sobie, nigdy nie potrafię, co byłoby moim obowiązkiem, przemilczeć tej prawdy,
że uważam siebie za straconego, gdy Ciebie tracę. Najdroższa, moje szczęście
wydaje się tak blisko, tylko o 8 godzin jazdy pociągiem oddalone ode mnie, a
przecież jest ono niemożliwe i niewyobrażalne.
Nie przerażaj się, Najdroższa, tym powrotem wciąż tych samych skarg, nie
nastąpi po nich taki list jak tamten, który wtedy ze mnie wybuchnął, muszę
koniecznie jeszcze raz Cię zobaczyć i długo, możliwie długo, bez zegarów, które
by nam wymierzały czas, być razem z Tobą — czy będzie to możliwe w lecie, czy
już na wiosnę? — ale są noce, gdy muszę się tak nad sobą użalać, bo za ciężko
jest cierpieć w milczeniu.
Najdroższa, bardzo chciałbym powiedzieć jeszcze coś wesołego, ale nie
przychodzi mi na myśl nic takiego, co byłoby naturalne, także na otwartej
ostatniej stronicy mojej historii wszystkie 4 osoby płaczą albo przynajmniej są w
nastroju bardzo smutnym. Ale o 10-ej przyjdzie na pewno wesoły list, za który już
teraz zasługuję na całusa. Z nim na wargach idę do łóżka.
[Na pojedynczej kartce, prawdopodobnie dołączonej do jednego z listów z 1
grudnia 1912]
Bądź tak dobra, Najdroższa, i zobacz na słupie z afiszami, czy nie grają
gdzieś Żydzi, przede wszystkim na jaki adres powinienem wysłać list do mojego
Löwy'ego, żeby doszedł do jego rąk. Napisał do mnie znowu, z mnóstwem skarg
na samego siebie, a z powodu mojego niepisania także na mnie. Zgubiłem niestety
kopertę i teraz nie znam jego adresu.
[Na papierze firmowym z nadrukiem po czesku: „Úrazová
pojiŝtovna dělnická"]
2.XII.12
Najdroższa, a więc cud wspólnego roztargnienia wspomożony opieszałością
poczty stał się rzeczywistością. Twój list przeznaczony na niedzielę dostałem
dopiero teraz w biurze. List jest z wtorkowej nocy, dawne to czasy, mam
nadzieję, że wszystko wypadło dobrze. Zostajesz więc na Boże Narodzenie w
Berlinie? Przyjdą krewni, będzie się składać wizyty, będzie się tańczyć, będzie
się jeździć z jednego przyjęcia na drugie — i Ty chcesz w takich warunkach
wypocząć? Gdy tak bardzo tego wszakże potrzebujesz i nawet obcy ludzie
stwierdzają, że źle wyglądasz. Swoją drogą w sobotę robiono zdjęcia i wkrótce
sam zobaczę, jak źle jest z Tobą.
Mój wyjazd świąteczny stał się jeszcze bardziej wątpliwy, ponieważ ślub
mojej siostry, który będzie obchodzony w gronie co prawda rodzinnym, ale
bardzo licznym, został przełożony na 25 i grozi mi zakłóceniem całego
poprzedzającego urlopu świątecznego. Ale także i Ty masz wizytę, która
prawdopodobnie zamyka Berlin przede mną, a w jakie inne miejsce miałbym
ochotę pojechać? Zresztą jest jeszcze czas, a więc i nadzieja.
Obym tylko otrzymywał lepsze wiadomości o Twoim stanie zdrowia. Owego
wieczoru wyglądałaś wszakże tak rześko, niespożycie, nawet policzki miałaś
rumiane. Czy Cię od razu pokochałem, już wtedy? Czy Ci już o tym nie pisałem?
Byłaś dla mnie w pierwszej chwili frapująca i nie do pojęcia obojętna, i
zapewne właśnie dlatego tak bliska. Przyjąłem to wtedy jak coś zupełnie
oczywistego.115 Dopiero gdy wstaliśmy od stołu w pokoju jadalnym,
zauważyłem z przerażeniem, jak czas mija, jak smutne to było i jak należałoby się
spieszyć, ale nie wiedziałem, w jaki sposób i w jakim celu. Ale już w pokoju z
fortepianem — Ty właśnie wybiegłaś po swoje buty — zrobiłem głupią uwagę
skierowaną w końcu do wszystkich: „Ona (wtedy nazywałaś się jeszcze «ona»)
podoba mi się rozpaczliwie i przy tym mocno trzymałem się stołu.
Jak daleko jest od tamtego wieczoru do pytania Twego gościa o Twoją
nieszczęśliwą miłość! A ponieważ zaczerwienienie się jest potwierdzeniem,
przeto zaczerwienienie się oznaczało w tym przypadku, nawet gdybyś Ty sama
nie była tego świadoma, co następuje: „Tak, on mnie kocha, ale jest to dla mnie
wielkie nieszczęście. On bowiem sądzi, że ponieważ mnie kocha, ma prawo mnie
dręczyć i z tego urojonego prawa korzysta do najwyższych granic. Niemal co
dzień przychodzi list, w którym jestem dręczona do żywego, potem zaś co prawda
drugi, który ma sprawić, bym zapomniała o pierwszym, ale jak można o nim
zapomnieć? Zawsze mówi w sposób zagadkowy, jednego jasnego słowa nie
można od niego dostać. Może to, co on ma do powiedzenia, wcale się nie da
napisać, ale w takim razie powinien jednak, na litość boską, raz z tym skończyć i
pisać jak rozsądny człowiek. Na pewno nie chce mnie męczyć, bo mnie kocha,
czuję to, ponad wszelką miarę, ale powinien przestać tak mnie dręczyć i nie
dopuszczać do tego, by jego miłość czyniła mnie nieszczęśliwą. Najdroższa
oratorko! Życia wyrzekłbym się dla Ciebie, ale dręczenia nie mogę się wyrzec.
Twój Franz
3.XII.12 [Wieczór 2 i noc z 2 na 3 grudnia 1912]
Cudowny, duży, przesadnie i niezasłużenie duży list! Najdroższa, sprawiłaś
mi wielką radość . A w nim fotografia, która zrazu wygląda obco, ponieważ
jesteś w niezwyczajnej dla mnie postawie i otoczeniu, która jednak, im dłużej się
na nią patrzy, coraz mniej ma tajemnic, aż teraz, gdy stoi w świetle lampy na
moim biurku, a więc tak jak Ty stałaś w świetle słońca, ukazuje najdroższe
oblicze tak do złudzenia żywe, że chciałoby się pocałować rękę na krawędzi
łódki, i to się też robi. Wtedy wyglądałaś na pewno lepiej niż dzisiaj, ale
skądinąd, może z samego dobrego samopoczucia, zrobiłaś minę bardzo
zagniewaną. Co trzymałaś w ręku? Jakąś niezwykłą torebkę? I kto wetknął Ci
liście do paska? Jak ostrożnie i nieufnie patrzysz na mnie, jak gdybyś miała jakieś
słabe przeczucie tego dręczyciela, który miał Cię nawiedzić za cztery lata. Byłaś
też ubrana bardzo poważnie jak na taki mały wyjazd, i tak samo Twój brat. Że
Twój brat jest ładny, to mi już mówiono. Jak śmiesznie młodo wyglądałbym przy
nim, a przecież jestem od niego prawdopodobnie starszy. Na fotografii ma
wszakże nie więcej jak 25 lat. Na pewno jesteś bardzo z niego dumna.
A teraz wolno mi oczekiwać jeszcze innych zdjęć, Najdroższa, musisz
dotrzymać obietnicy. Po samej kopercie nic się jeszcze nie widzi, rozrywa się
kopertę, jakby to był tylko list (niektóre listy przychodzą od razu otwarte, to
zależy od konstrukcji koperty), ale tym razem była w środku fotografia i oto
wysuwasz się Ty sama, tak jak kiedyś w lepszych dniach wyjdziesz do mnie z
wagonu kolejowego. Także to zdjęcie robione przy magnezji należy już do mnie,
Najdroższa, bądź na pewien czas, bądź na zawsze, bez względu na to, jak
wypadnie. Żeby usunąć wszelkie Twoje wątpliwości (a nie po to, by obudzić w
Tobie jakiekolwiek wątpliwości), przesyłam Ci swoje zdjęcie zrobione przy
magnezji. Jest bardzo brzydkie, ale nie było też przezna czone dla Ciebie, lecz do
mojego pełnomocnictwa do przeprowadzania kontroli w sprawach instytucji, i
teraz ma już dwa lub trzy lata. Twarzy tak wykrzywionej nie mam w
rzeczywistości, spojrzenie wizjonera jedynie przy świetle magnezji, wysokich
kołnierzyków już dawno nie noszę. Natomiast ubranie jest to samo, wielokrotnie
już wspomniane i jedyne (jedyne to naturalnie przesada, ale niewielka), i noszę je
dzisiaj z takim samym zadowoleniem jak wtedy. Wywoływałem nim sensację już
w teatrach berlińskich na wytwornych miejscach, na spektaklach kameralnych w
pierwszych rzędach i przespałem w nim lub przedrzemałem kilka nocy na
ławkach wagonów kolejowych. Starzeje się ono razem ze mną. Równie ładne jak
na fotografii nie jest już naturalnie. Krawat jest istną wspaniałością, którą sobie
przywiozłem z podróży do Paryża, i to nie z tej drugiej, lecz jeszcze z pierwszej,
której daty nie potrafię w tej chwili obliczyć.118 Przypadkowo mam na sobie ten
krawat także i teraz, gdy piszę. On także się postarzał. Uwzględniając to wszystko
proszę Cię tylko o to, żebyś się na widok tego zdjęcia nie przeraziła. Z nowszych
czasów jest tylko jeden dobry mój portret (dobry jest tylko taki portret, który
pokazuje człowieka takim, jak chciałby on wyglądać, jeśli już nic więcej nie
może), ale jest on oprawiony w ramkę razem z innymi zdjęciami rodzinnymi. Dam
sobie jednak zrobić zdjęcie dla Ciebie, gdy tylko będzie to możliwe, tak bardzo
zależy mi na tym, żeby przynajmniej jako podobizna być w Twoich rękach, mam
na myśli Twoje ręce rzeczywiste, bo w Twoich rękach nierzeczywistych już
dawno jestem.
To było pisane wieczorem, teraz jest noc, tam gdzie jest ona najgłębsza.
Najdroższa, czy nie zachowałem się wzorowo, mimo że wczoraj nie było listu?
tak bardzo z Tobą połączony w ufności, jakbyś była obok mnie i tylko miała swój
dzień milczący. Zresztą nie masz na pewno wcale takich dni żałosnych, bo mimo
płaczu — jedynej Twojej wady, a skądinąd straszliwej pokusy, żeby Cię szybko
przycisnąć do piersi — panujesz nad sobą na pewno nieporównanie lepiej niż ja.
Zastanów się raz poważnie, czy mogłabyś znieść człowieka, który w pewnych
dniach i przez większość dni formalnie się zapada w sobie i nie może się ruszyć z
miejsca. Takie dni były dosyć częste zwłaszcza w ubiegłym tygodniu, nie wiem,
czy poznałaś to po moich listach (mniej więcej sprzed tygodnia!), w każdym razie
powiedz, że uszło to Twojej uwagi i że ja cierpię na urojenia. Z Twoich ust, z
których oczekuję wszystkich rozstrzygnięć o sobie, to mnie uspokoi.
Wasze święto było nad podziw wspaniałe. Nie wiem, na czym to polega, ale
cała ta fabryka, mimo wszelkich kontrargumentów, jakie podsuwa rozum, mimo
Twojego świadectwa, które jest niepodważalne, mimo wszystkich szczegółów,
które o niej wiem, wydaje mi się zupełnie, ale to zupełnie (papier listowy
Twojego okropnie nieporządnego korespondenta właśnie się skończył, a wszyscy
kupcy branży papierniczej śpią) nierealna. Może stąd się to bierze, że tak mocno
Cię otoczyłem pragnieniami i nadziejami, które zupełnie nie pasują do realnej
instytucji, natomiast znakomicie pasują do nierealnej. Dlatego też tak lubię, gdy
mi opowiadasz o swoim biurze, gdybym miał prawdziwe wewnętrzne
przekonanie, że ono Ciebie otacza i każe Ci pracować, budziłoby we mnie
odrazę. Czy dostanę zdjęcia pomieszczeń biurowych? Gdy je dostanę, Ty
dostaniesz np. roczne sprawozdanie naszego zakładu z moim artykułem o
bezpiecznych okrągłych wałkach do hebli! Z rysunkami! Albo nawet cały artykuł
o ubezpieczeniu warsztatów! Najdroższa, wiele rozkoszy jest jeszcze przed Tobą.
Teraz jednak idę do łóżka. Śpię mianowicie trochę za mało w ostanich
czasach, także trochę za mało chodzę na spacery, nie czytam zupełnie nic,
niemniej czasem nie czuję się nazbyt źle. Bawię się myślami o feriach Bożego
Narodzenia, o długich wakacjach i o dalszych latach. Gdy widoki stają się
ciemniejsze, zamykam oczy. — Żebym nie zapomniał, będę teraz z reguły pisał
tylko raz dziennie, zabiera mi się popołudnia. Ale daje mi się całusy. A skoro
tak, to na wszystko się zgadzam.
Franz
[Papier firmowy z nadrukiem po czesku: „Úrazová
pojiŝtovna dělnická" ]
3.XII.12
Najdroższa, tylko dwa słowa. Nasze wybory, o których Ci może pisałem, są
zakończone, i skończył się mój wolny czas w biurze. Mogę Cię tylko w pośpiechu
pozdrowić. Poza tym cały jestem we mgle straszliwej senności. Najdroższa,
cudownie mnie dziś obdarowałaś i Twój list ranny przyciągnął mnie do Ciebie
jak rękoma.
Do zobaczenia w nocy. Tak jest ciężko odzwyczaić się od pisania dwóch
listów dziennie. Poradź mi jakiś środek. Pozwól mi pocałunkami prosić o taki
środek i pocałunkami dziękować.
Twój, jak niczyj inny,
Franz
Sprawozdania roczne wysyłam, gdy będziesz je umiała już na pamięć,
dostaniesz inne.
3.XII.12
Najdroższa, powinienem był dzisiaj wytrzymać całą noc na pisaniu. Był to
mój obowiązek, bo jestem tuż przed zakończeniem mojej małej historii, a
jednolitość i ogień nie przerywanych godzin niewiarygodnie dobrze zrobiłyby
temu zakończeniu. Poza tym kto wie, czy jutro po wieczorze literackim, który
teraz przeklinam, będę mógł jeszcze pisać. Mimo to — przerywam, nie mam
odwagi. Z powodu tego pisania, które w sposób tak regularny i ciągły uprawiam
wcale nie tak długo, z urzędnika choć bynajmniej nie wzorowego, lecz dobrze się
nadającego do niektórych rzeczy (mój obecny tytuł brzmi: koncypient), stałem się
postrachem mojego szefa. Mój stół w biurze na pewno nie wyglądał nigdy
porządnie, teraz jednak jest zawalony wysokim i bezładnym stosem papierów i
akt, jako tako znam jedynie to, co leży na samym wierzchu, pod spodem tylko
przeczuwam rzeczy straszne. Czasem wydaje mi się, że niemal słyszę, jak z
jednej strony przez pisanie, z drugiej przez biuro jestem dosłownie rozgniatany.
Potem przychodzą znów okresy, gdy udaje mi się utrzymać jaką taką równowagę
między jednym i drugim, zwłaszcza gdy w domu źle mi się pisało, ale tę
zdolność (nie zdolność złego pisania) stopniowo, obawiam się, tracę. Czasem w
biurze rzucam spojrzenia, których przedtem nikt nie uważałby za możliwe w
jakimkolwiek biurze. Mój maszynista jest jedynym człowiekiem, który mnie w
takich momentach umie delikatnie obudzić. I jeszcze Twoje listy, teraz, odkąd się
nawzajem spokojnie kochamy, także one, to jest absolutnie pewne, pomagają mi
żyć; ktoś, i nie tylko ktoś, lecz moja Ukochana, troszczy się o mnie i od Twojego
listu w lepszym stanie zrywam się do mojej pracy. Ale mimo to, mimo to —
Dzisiaj tak mało Ci napisałem, a tyle mam Ci do powiedzenia. Jak ładnie stoisz
we wzorcowni! Ale brak mi widoku Twojego biura. Nie, o te rzeczy, które mi
dziś przysłałaś, będę musiał Cię, najcierpliwsza Felice, przez całe miesiące
wypytywać. Przede wszystkim wyjaśnij mi trochę te dwie aluzje do Ciebie.
Pierwsza odnosi się zapewne do Twojego syjonizmu, ale ta druga, z literaturą i
mrożonym mięsem? Boże, jak wszyscy ci ludzie od Salomona do Rosenbauma
Ciebie znają, jak mogą Cię co dzień widywać, jak jeżdżą z Tobą automobilami,
wystarczy tylko nacisnąć guzik w kancelarii dyrekcji, a już przybiegasz.
Najdroższa, Najdroższa, gdzie jest dzwonek, który wezwie Cię do mnie?
Napadam na Ciebie pocałunkami. — A teraz koniec. Moja historia nie
pozwoliłaby mi spać, Ty wraz z marzeniami sen nymi przynosisz mi sen. Wczoraj
na trawie omawiałem z Tobą nasz wspólny pobyt na wsi.
Twój Franz
4.XII.12
Dzięki Bogu, Najdroższa, że przy końcu swego listu jesteś spokojniejsza, od
wyrzutów sumienia nie wiedziałbym, co robić. Za to przyrzekam Ci teraz tak
pięknie, jak tylko potrafię — a chciałbym mieć usta panny Brühl, która Cię w
czasie pisania pocałowała, ażeby móc to jeszcze lepiej potwierdzić — że (ze
względu na charakter uroczysty piszę każdą literę osobno) nigdy więcej nie będę
Cię dręczył listownie, lecz odkładam to sobie do czasu, gdy będziemy razem i
każdy zły uczynek będzie mógł być naprawiony od razu i najlepiej, a nie dopiero
tak prymitywnie i późno, jak za pomocą najbliższego listu.
Sama mówisz, że ja nie chcę Ciebie dręczyć; jesteś wprawdzie moim
własnym Ja, które ja dręczę od czasu do czasu, to mu dobrze robi, ale Ty jesteś
moim Ja najgłębszym i najdelikatniejszym, które z pewnością jak najbardziej
pragnę oszczędzać i utrzymywać w najdoskonalszym spokoju. A tymczasem mimo
najlepszej woli — to musi być wina pióra, które w mojej dłoni chodzi swoimi
własnymi, złymi drogami.
Najdroższa! Wybacz, i od teraz moje listy będą spokojne, jak przystoi, gdy się
pisze do Ukochanej, którą chciałoby się głaskać, a nie chłostać.
Wczoraj wieczorem także przesadziłem, przychodzi mi na myśl. Z moim
biurem jest mniej więcej tak. Jeśli nawet siedzę tam jak nieszczęśnik, to po
otrzymaniu i przeczytaniu listu od Ciebie podnoszę się jak olbrzym i jako gorliwy
urzędnik podchodzę do czekającej maszyny do pisania, zupełnie tak, jakbyś Ty
mnie tam prowadziła i przyrzekła mi w nagrodę pocałunek, jeśli będę dobrze
pracował. Nie być smutną, Najdroższa! Udało Ci się uczynić mnie szczęśliwym
już wtedy, kiedy wcale jeszcze tego nie chciałaś tak, jak dopiero teraz chcesz.
Adieu, Najdroższa, czy dziś nie potrafię się wcale pożegnać? A teraz marsz do
maszyny do pisania! Jest to zresztą ostatni drugi list w ciągu jednego dnia, teraz
będzie już zawsze tylko jeden. Wyjaśnienie nastąpi. Nie mogę dziś odejść od
Ciebie, Najdroższa! Wyrwij swoją rękę, gdy jestem takim szaleńcem.
Franz
[Noc z 4 na 5 grudnia 1912]
Ach, Najdroższa, nieskończenie Ukochana, na moją małą historię teraz jest
rzeczywiście za późno, jak przeczuwałem ze strachem, nie dokończona będzie
gapić się w niebo aż do jutrzejszej nocy, dla Ciebie jednak, Felice, dziecinna
Damo, jest właśnie teraz, i zawsze właśnie teraz, jedyna właściwa pora.
Telegram przyjmuję jako pocałunek i wtedy smakuje on dobrze, napełnia
radością, dumą, pychą, ale jako życzenia szczęścia, Najdroższa? Każdy wieczór
jest ważniejszy od dzisiejszego, który był poświęcony tylko mojej przyjemności,
podczas gdy inne wieczory są przeznaczone dla mojego wyzwolenia. Najdroższa,
otóż ja tak piekielnie chętnie czytam, ryczenie do chętnych i uważnych uszu
słuchaczy tak dobrze robi biednemu sercu. Ale też ryczałem do nich potężnie i
muzykę dochodzącą z sąsiednich sal, która chciała mnie uwolnić od trudu
czytania, po prostu zdmuchnąłem. Wiesz, komenderować ludźmi, albo
przynajmniej wierzyć, że się komenderuje — nie ma większego błogostanu dla
ciała. Jako dziecko — przed kilku laty byłem nim jeszcze — lubiłem marzyć, że
w wielkiej sali wypełnionej publicznością ja — jednakże wyposażony w nieco
większą siłę serca, głosu i ducha niż ta, jaką faktycznie miałem — czytam
Éducation sentimentale całą, bez przerywania, przez tyle dni i nocy, ile okaże się
potrzebne, naturalnie po francusku (o ty moja kochana wy mowo!), a ściany
odbijają echo. Ilekroć przemawiałem, a mówienie jest na pewno czymś jeszcze
lepszym niż odczytywanie (zdarzało się to dosyć rzadko), czułem także
uwznioślenie i także dzisiaj nie żałowałem tego wieczoru. Jest to — i dlatego
należy mi to wybaczyć — jedyna przyjemność do pewnego stopnia publiczna, na
jaką sobie pozwoliłem od trzech miesięcy. Z obcymi ludźmi od tego czasu
rzeczywiście nie rozmawiałem prawie wcale. Tylko z jednym Stoesslem;
Twojego Schmitza, z którym miałem się spotkać mniej więcej przed 14 dniami —
a pociągał mnie u niego niemal wyłącznie jego związek z Tobą — po prostu
zaspałem. Czy znasz Stoessla? To wspaniały człowiek, coś po ludzku twórczego
naprawdę wyziera z jego twarzy, która bez tego ze swym przekrwieniem i
haczykowatym nosem mogłaby należeć także do żydowskiego rzezaka. (Poczekaj,
mam tu w jednym katalogu jego podobiznę i od razu ją dołączę.) Mówię trochę
bezładnie o tym i owym, ale gdybym przed Tobą nie mógł tak mówić, przed kim
innym bym mógł? Zresztą jest to jeszcze na pewno reakcja po moim publicznym
czytaniu, z którego jakieś resztki jeszcze mi tkwią w czubkach palców. Ażeby coś
nie rzucającego się w oczy, ale jednak koniecznie coś od Ciebie mieć pod ręką,
wziąłem ze sobą widokówkę z Twojej uroczystości i umyśliłem sobie, że w
czasie czytania będę spokojnie trzymał na niej rękę i w ten sposób za pomocą
bardziej prostej magii będę przez Ciebie podtrzymywany. Ale później, kiedy
historia weszła ni w krew, zacząłem naprzód bawić się tą kartką, następnie zaś
miąłem ją i gniotłem już zupełnie bez opamiętania, dobrze że na miejscu kartki
nie znajdowała się Twoja droga ręka, w przeciwnym razie nie mogłabyś na
pewno napisać do mnie jutro listu i o wiele za drogo byłby mnie kosztował ten
wieczór. Ale Ty wcale jeszcze nie znasz tej Twojej małej historii. Jest ona trochę
dzika i bez sensu i gdyby nie posiadała prawdy wewnętrznej (co nigdy nie da się
stwierdzić ogólnie i raz na zawsze, lecz musi być przez każdego czytelnika lub
słuchacza za każdym razem na nowo przyznane lub zaprzeczone), byłaby niczym.
Ma ona także, co przy jej małej objętości (17 stron maszynowych) trudno sobie
wyobrazić, mnóstwo błędów i nie wiem, jak to się stało, że taki płód co najmniej
bardzo wątpliwy Tobie ofiaruję. Ale każdy daje to, co ma, ja tę małą historię ze
sobą jako wisiorkiem, Ty ogromny dar swojej miłości. Ach, Najdroższa, jak
szczęśliwy jestem dzięki Tobie; z tą jedną łzą, którą przy zakończeniu wycisnęła
mi z oczu Twoja historia, mieszały się również łzy tego szczęścia.
Powiedz, jak mam stać się godny np. Twojego dzisiejszego listu, chociażby
jego drugiego arkusza, który jest wypełniony udręką tylko przeze mnie zbrodniczo
wymuszoną? Jak odetchnąłem, gdy przy trzecim arkuszu ze wspomnieniami z
owej podróży jeszcze nie zaciemnionej przeze mnie spłynęło na Ciebie trochę
spokoju. Patrz więc, jak kpi się z nas, ludzi, Ty się skarżysz, że gdy wyjeżdżałaś z
Pragi, ktoś nie przyszedł na peron, żeby Cię pożegnać, a tymczasem ja — w
każdym razie tak mi się dziś wydaje we wspomnieniu — ja byłbym chciał jechać
z Tobą na zewnętrznym pomoście przy Twoim wagonie, żeby móc zaglądać do
Twojego przedziału. (Ale to jest jednak idiotyczne, mogłem był przecież
spokojnie wsiąść do pociągu — ale w tej przerażająco głębokiej nocy, jaka już
teraz zapadła, rzecz najtrudniejsza — zrobiona dla Ukochanej — wydaje się
człowiekowi jeszcze niedostatecznie trudna.) Właśnie mi się przypomniało: w
jednym ze swoich ostatnich listów napisałaś raz „Ci zamiast „mi , oby ten błąd
literowy mógł kiedyś stać się rzeczywistością! (Spokój, spokój! Już zamykam
usta.) — A więc z tą filią przyłapałem Cię — nie wypierać się! nie wypierać się!
— właściwej filii nie macie więc w Pradze. Firmę Adler naturalnie już dawno
odkryłem i za każdym razem, gdym tamtędy przechodził, podpatrywałem ją, bo
myślałem, że to jest wasza konkurencja, tak samo jak czynię to również przed
lokalem pewnej Gramophone Company. Czy poza tym posłuchano mojej rady i
otworzono salon gramofonowy na Friedrichstrasse? Jeśli ten okaże się rentowny,
można by założyć drugi, gdzieś w dzielnicy zachodniej. W Paryżu w środku sali
siedziała na miejscu bardzo wysokim reprezentacyjna dama, której praca po
legała jedynie na tym, że jedną ręką wymieniała gościom pieniądze na żetony. Jak
by to było, gdybyś Ty jaka inicjatorka sprawy dostała taką posadę. Mówię to
tylko dlatego, że wtedy drugą ręką, niepotrzebną do pracy, mogłabyś przez cały
dzień pisać do mnie listy. Najdroższa, jakie głupstwa wymyśla tęsknota do
Ciebie. Najdroższa, żal mnie przejmuje nad samym sobą. Gdybym ten czas,
podczas którego pisałem listy do Ciebie, zebrał i zużył na podróż do Berlina, już
dawno byłbym przy Tobie i mógłbym patrzeć w Twoje oczy. A tymczasem
wypełniam listy głupstwami, jak gdyby życie trwało wiecznie i ani chwilę krócej.
Nie, teraz nie będę już więcej pisać, zupełnie przeszła mi ochota, idę do
łóżka i będę sam przed sobą wymawiał Twoje imię, Felice! Felice! — imię,
które wszystko może, i podniecać, i uspokajać. Dobrej nocy i śnij słodko, jak
mówi się u nas. Jeszcze tylko jedno pytanie: Jak Ty piszesz w łóżku? Gdzie stoi
kałamarz? Czy papier trzymasz na kolanach? Ja bym tak nie potrafił, a Twoje
pismo jest bardziej pewne w takiej pozycji niż moje, gdy siedzę przy biurku. A
czy nie robią się od tego kleksy na kołdrze? A plecy, biedne plecy! I biedne oczy
psuje się sobie nieuchronnie. I tutaj, odwrotnie niż w Chinach, mężczyzna jest
tym, który chciałby odebrać kochance lampę. Przez to nie jest on jednak
bynajmniej mądrzejszy niż ów chiński uczony gabinetowy (wciąż spotyka się w
literaturze chińskiej i to szyderstwo, i ten respekt wobec „uczonego gabinetowego
), bo nie chce wprawdzie, żeby ukochana pisała listy w nocy, ale sam te jej listy
nocne chciwie wyrywa z ręki listonoszowi.
Teraz bądź zdrowa, jeszcze ostatni pocałunek. I tu kładę swój podpis
Franz
i jestem sam. Nie jestem jednak sam, bo wolno mi całować jeszcze pod
podpisem, tak myślę. Najdroższa, jeśli przy naszym rzeczywistym spotkaniu
będzie mi także tak trudno rozstawać się z Tobą jak teraz, to zrozumiesz, że
cierpienia, jakie Ci sprawiałem swoimi listami, były drobiazgiem wobec
uciążliwości rzeczywistego obcowania ze mną. Adieu, Najdroższa. Ten nowy list
po moim ostatnim podpisie wymaga nowych pocałunków i w myśli je otrzymuje.
[Na marginesie] Dziś więc nie będzie już listu.
5.XII.12
Najdroższa, tylko pozdrowienia i podziękowanie za opis Twego pokoju.
Brakuje jeszcze tylko ściany tylnej, tam są zapewne drzwi. Czy masz dużo
książek?
O wyborach Ci nie pisałem? Ależ tak, tak. Zapewne w jednym z wielu listów
zaginionych. Teraz przypominam sobie np., że skarżyłem się przed Tobą, iż
Twoje listy trzeba wyszukiwać w olbrzymiej poczcie nadchodzącej w związku z
wyborami i jak to długo trwa.128 Są to wybory do naszego zarządu, przy których
jest dość dużo pracy, ponieważ wybierają u nas ubezpieczeni przedsiębiorcy
(około 200 000) i wszyscy robotnicy (około 3 000 000). W tym roku gorliwie
pomagałem przy tej pracy i dzięki temu moje zaległości mogły się gromadzić bez
zwracania większej uwagi. Teraz jednak to tu, to tam któraś daje już o sobie znać
z wielkim trzaskiem.
Najdroższa, nie zaprzeczaj, wydaję Ci się na fotografii bardzo obcy. Nie
chcesz się do tego przyznać sama przed sobą, ale Twój list świadczy przeciw
Tobie. W każdym razie gdy się go czyta podejrzliwie, jak ja tym razem
uczyniłem, co wyznaję. Co ja mam zrobić? Więc tak wyglądam. Zdjęcie jest
niedobre, ale jest podobne, w rzeczywistości wyglądam nawet gorzej. Jest sprzed
dwóch lat, ale mój młody wygląd prawie się nie zmienił, choć co prawda od
nocnego czuwania zaczynam dostawać brzydkich zmarszczek. Czy będziesz
mogła, Najdroższa, przyzwyczaić się do tej fotografii? I czy człowiek ma prawo
jeszcze Cię pocałować, czy też musi podpisać się bez pocałunków? I zważ, że
ostatecznie podobizna jest jeszcze znośna, ale co będzie, gdy sam ten człowiek
wystąpi? — w końcu uciekniesz wtedy od niego. Zważ, że widziałaś go tylko raz,
i to przy świetle gazowym, i nie zwracając wtedy na niego szczególnej uwagi. A
prawie wcale nie wychodzi on na dwór za dnia i twarz mu się od tego zrobiła
zupełnie nocna. Tak dobrze Ciebie rozumiem. Ale może jednak przyzwyczaisz się
do niego, Najdroższa, bo patrz, także ja, ten, który pisze listy i którego tak dobrze
potraktowałaś, musiałem się do niego przyzwyczaić.
Przesadziłem w tym, co napisałem przed chwilą, Twój list jest kochany jak
zawsze, ale u mnie nastroje wciąż się zmieniają i dzisiaj właśnie zły jest górą.
Wybacz nam obu, temu, co pisze listy, i temu na fotografii, i pozwól, żebyśmy z
naszej podwójnej postaci mieli profit także w pocałunkach. Adieu, Najdroższa, ja
jestem zupełnie spokojny, bądź i Ty spokojna i nie przestawaj mnie kochać.
Twój Franz
Dzisiaj jest jednak naprawdę ostatni drugi list w ciągu dnia. Boże, znowu
grozi mi jakaś podróż.
Z 6 na 7.XII.12
[Prawdopodobnie w nocy z 5 na 6 grudnia 1912] Płacz, Najdroższa, płacz,
teraz jest czas na płakanie! Bohater mojej małej historii przed chwilą umarł. Jeśli
to Cię pocieszy, to wiedz, że umierał dosyć spokojny i ze wszystkimi pogodzony.
Sama historia nie jest jeszcze zupełnie gotowa, teraz nie mam już na nią
prawdziwej chęci i pozwolę jej spać do jutra. A także jest już bardzo późno i
dosyć trudu mnie kosztowało przezwyciężenie wczorajszej perturbacji. Szkoda,
że w niektórych miejscach tej historii wyraźnie się zaznaczyły moje stany
zmęczenia oraz inne przerwy i nie mające z nią związku troski, mogłaby na
pewno być wypracowana czyściej, widać to właśnie po jej stronach udanych. Ale
to jest właśnie owo wciąż dręczące uczu cie: ja sam, ja z tymi siłami twórczymi,
które w sobie czuję, zupełnie abstrahując od ich intensywności i wytrwałości, w
bardziej sprzyjających warunkach życiowych byłbym wykonał robotę czystszą,
bardziej przekonującą, lepiej zorganizowaną niż ta, która teraz leży przede mną.
Jest to uczucie, którego nie potrafi wyperswadować żaden rozum, aczkolwiek
naturalnie nie kto inny, lecz rozum ma rację, gdy mówi, że tak jak nie ma innych
okoliczności jak rzeczywiste, tak też na żadne inne niż rzeczywiste nie można
liczyć. Jakkolwiek to jednak jest, jutro mam nadzieję ukończyć historię, a pojutrze
rzucić się z powrotem do powieści.
Moja biedna Najdroższa, chcesz wiedzieć, kiedy przychodzą Twoje listy,
żeby się wedle tego kierować? Ale poczta jest wszakże zupełnie nieobliczalna,
nawet poczta austriacka, działa na zasadzie zupełnej improwizacji, mniej więcej
tak jak zabawa w pocztę uprawiana jako wakacyjna rozrywka. Twój pierwszy
list, ekspres, nadszedł w niedzielę o godzinie 11 do mojego mieszkania, drugi
przyszedł we środę między 9 i 10 do biura. Twój telegram doręczono mi o pół do
piątej po południu w domu (byłoby lepiej, gdyby był nadszedł później, wówczas
byłby mnie może na czas obudził, a tak trochę zaspałem i byłem tam dopiero
około 9-ej). Twój list pisany w tramwaju — ten list, który najdroższa Felice
przeznaczyła dla mnie na środę — przyszedł dopiero w czwartek przed
południem do mojego mieszkania i stwierdziłem, gdy o godzinie 3 dostałem go do
rąk, jak bardzo my do siebie należymy, Ty bowiem chciałaś dać mi swój telegram
jako towarzysza na moje czytanie, ja zaś rzeczywiście już go prawie włożyłem do
kieszeni, żeby go zabrać ze sobą, potem jednak zmieniłem zamiar, ponieważ nie
chciałem go tylko trzymać w kieszeni, lecz mieć przed sobą na stole, przy którym
miałem czytać, a do tego celu on się jednak nie nadawał, zbyt rzucałby się w
oczy, toteż wolałem wziąć ze sobą widokówkę.
O swoim biurze opowiadam, jak widać, nadzwyczaj wyraźnie (ono temu nie
winne), skoro Ty, Najdroższa, tak to źle zrozumiałaś. Nie mamy 70 wydziałów,
lecz w tym wydziale, w którym ja jestem, pracuje 70 urzędników. Kie rownik
tego wydziału ma trzech zastępców, jednym z nich, i to niestety do spraw akurat
najważniejszych, albo lepiej: najnieprzyjemniejszych, jestem ja. Tak to jest, i
żebyś to jeszcze lepiej zrozumiała, człowiek na fotografii tak Ci obcy, ale w głębi
serca tak Ci oddany jak żaden inny, daje Ci długiego, długiego całusa.
Twój Franz
6.XII.12
Tak więc byłem znowu, Najdroższa, wielkim, wspaniałym głupcem, gdy się
zamartwiałem z powodu swojej fotografii. Musiałaś się do niej niewątpliwie
przyzwyczaić, gdy spacerowałaś wzdłuż kolejki miejskiej, inaczej nie byłabyś tak
miło myślała o mnie. Tylko bóle głowy były może pozostałością pierwszego
przerażenia. Albo zbyt długiego listu, który napisałaś mi przedtem. Pamiętaj: ja
zasługuję w najlepszym razie na częste listy od Ciebie, długich listów czuję się
naprawdę niegodny, nie mogę sobie z nimi poradzić. Rozglądam się po świecie,
co mógłbym zrobić, żeby zasłużyć na tak długi list jak ten z opisem podróży, i nic
nie znajduję. Nie pozostaje mi nic innego, jak z drżeniem czytać go wciąż od
nowa.
Z powodu mojego listu, w którym boleję nad swoim wyglądem, jeszcze teraz
odczuwam strach. Bóg wie, jak Ty mnie wyśmiejesz! I każdej chwili boję się, że
dostanę telegram: „Franz, jesteś przepiękny. Wtedy nie pozostawałoby mi już nic
innego, jak schować się pod stół.
Zobacz tylko, szczęśliwa Dziewczynko, jak w załączonym wycinku z gazety,
mimo że była to wszakże tylko prywatna impreza, publicznie i przesadnie chwali
się Twoją małą historię. A tym, kto to napisał, jest nie byle kto, lecz Paul
Wiegler. Znasz go? Napisał kilka ładnych książek, a kilka książek francuskich
jeszcze ładniej przetłumaczył. Godne pozazdroszczenia jest u niego to, że już w
lutym przyjeżdża do Berlina, a ja? Skądinąd jednak przyjeżdża tam jako krytyk
teatralny gazety „Berliner Morgenpost" , a to znowu nie jest godne
pozazdroszczenia. Każdy ma swoje boleści.
Ach, Najdroższa, najwyższy już czas na zakończenie i ucałowanie, inaczej
wejdzie między nas mój szef, a do tego nie można dopuścić. Najdroższa,
Najdroższa! Jeszcze te dwa okrzyki.
Twój Franz
Wczoraj był ostatni drugi list w ciągu jednego dnia, dzisiaj jest
najostatniejszy.
Właśnie podpisuję list do męża Twojej towarzyszki podróży, która Cię
nazywała Aniołkiem, mój Ty Aniołku.
O fotografii, która jest dla mnie ogromnie ważna i pouczająca, napiszę Ci w
nocy.
W poniedziałek muszę jechać do Litomierzyc. A co powiedziała mała
Brühlówna na moją widokówkę? Czy dostałaś obie moje kartki?
Teraz przychodzi mi jeszcze do głowy, że Twój list jest z 4-go, jak więc jest
możliwe, że został we środę — ależ to głupota, mylę się w datach, teraz znowu
uświadomiłem sobie, że wtedy nie mogłaś jeszcze mieć mojej fotografii.
Z 6 na 7.XII.12
Najdroższa, więc posłuchaj, moja mała historia jest skończona, tylko że to
dzisiejsze zakończenie wcale mnie nie rozwesela, mogłoby być lepsze, nie ma co
do tego żadnej wąt pliwości. Najbliższą myślą, która dołącza się do takiego żalu,
jest zawsze ta: mam wszakże Ciebie, Najdroższa, a więc drugie uprawnienie do
życia, tylko że jest hańbą czerpać uprawnienie do życia z istnienia Ukochanej.
Teraz przypomniałem sobie jeszcze na czas, że to ma być jednak list
niedzielny i że skargi lepiej odłożyć do poniedziałku. Najdroższa, nie wiem
dlaczego, ale Twój spacer wzdłuż kolejki miejskiej wzruszył mnie bezmiernie.
Jaki śmiech szyderczy musi się rozlegać na wysokościach, jeżeli w tym samym
może czasie Twoje samotne spacery porównuje się z moimi i przenosi wzrok z
jednego z nas na drugiego.
Ta fotografia, Najdroższa, znowu Cię do mnie przybliża
o wielki, wielki kawał. Byłbym skłonny uważać ją za zdjęcie dosyć stare.
(Nie dajesz żadnego objaśnienia do fotografii i chcesz mnie może zwabić w
zasadzkę; ale szczęście
i wdzięczność dodają mi odwagi i nic się nie boję.) Całość wygląda zresztą
bardzo
tajemniczo
wskutek
oświetlenia
oraz
ustawienia
i
humoru
sfotografowanych osób, a klucz do tajemnicy, który leży z przodu, na stole obok
przeznaczonego dlań pudełka, nie czyni rzeczy ani trochę jaśniejszą. Ty
uśmiechasz się melancholijnie, albo też mój obecny humor taki uśmiech Ci
imputuje. Nie mogę przyjrzeć Ci się porządnie, bo wtedy nie potrafiłbym już
oderwać od Ciebie wzroku. Masz na sobie bluzkę niezwykle strojną. Na lewej
ręce masz jakiś sznurek albo bransoletkę. Niezależnie od mojego sądu, który tutaj
rzeczywiście nie jest miarodajny, także dla innych obserwatorów jesteś w
centrum obrazu, nie tylko z powodu Twojego ustawienia, lecz także dlatego, że
Twoja matka trzyma Cię za rękę albo że tak to w każdym razie wygląda. To
nadaje Ci szczególne znaczenie. Następnie, masz spojrzenie zwrócone w innym
kierunku niż reszta rodziny. Ze wszystkich osób najbliższa mi jest Twoja matka
(nawet z tym ryzykiem, że Twojej matki może wcale nie ma na zdjęciu). Mój sąd
o niej dlatego jest trochę niepewny, że na jej twarz pada najwięcej światła, i to
najbardziej zróżnicowanego. Czy nie jest kobietą wysoką, trochę kościstą? W
rodzinie mojego ojca są kobiety, które wyglądają nieco podobnie do niej. Robi
wrażenie osoby, która wiele rozumie, niemal że wracam do swojego pierwszego
o niej sądu, z nią nie bałbym się rozmawiać. Twój ojciec wygląda bardzo godnie,
wobec niego byłbym już bardziej niepewny. Czym on się właściwie zajmuje?
Twojego brata już znam z fotografii z Binz, nie dostrzegam w nim nic nowego. Z
brzegu stoją prawdopodobnie Twoje siostry (zgadywanie ułatwione jest przez to,
że Twój brat nie jest żonaty), starszą nazywam Budapesztenką, a wesołego
mężczyznę koło niej Twoim budapeszteńskim szwagrem. Oni jedni naprawdę się
śmieją, a więc należą do siebie. Dziewczynka z drugiej strony na skraju mogłaby
być ową siostrą flegmatyczną, sądząc po jej uśmiechu zadowolonym z siebie,
trochę sennym. (Jeśli dwudziestoletnia dziewczyna zdecydowanie nie chce w
ogóle czytać, nie widzę w tym nic złego, gorsze jest czytanie połowiczne.) A co
to za pokój, w którym jesteście? Czy jest to wasz obecny pokój bawialny, a stół
czy jest tym stołem, na którym w jednym z Twoich listów twój ojciec i brat grali
w 66? I kto was sfotografował? Czy jest to jakaś uroczystość rodzinna? Ojciec i
brat wydają się ubrani na ciemno i mają białe krawaty, ale domniemany szwagier
ma krawat kolorowy. Najdroższa, jak silnym jest się wobec obrazów, a jak
bezsilnym wobec rzeczywistości! Mogę sobie łatwo wyobrazić, że cała rodzina
usuwa się na bok i oddala, tak że zostajesz tylko Ty, a ponad tym wielkim stołem
ja pochylam się ku Tobie, żeby szukać Twojego spojrzenia, otrzymywać je i
umierać ze szczęścia. Najdroższa, podobizny są piękne, podobizny są koniecznie
potrzebne, ale są także męczarnią.
Ze złym przeczuciem poszedłem zobaczyć, która to już godzina. Kwadrans na
czwartą! To już zbyt niedobrze. Ale też dopiero po dwunastej zabrałem się do
swoich prac. Dobrej nocy, Najdroższa! I proszę nie przestawać mnie kochać! W
przyszłym tygodniu otrzymasz moją książeczkę. Ile dostanę za nią pocałunków?
Piękne zajęcie dla marzeń. Najdroższa, to słowo niech będzie ostatnie,
Najdroższa!
Twój Franz
Jedynie w celu kontrolowania poczty wspominam, że dzisiaj otrzymałem
tylko list ekspresowy z fotografią.
Noc z 6 na 7.XII.12
[Prawdopodobnie w nocy z 7 na 8 grudnia 1912] Najdroższa, dzisiaj z
różnych powodów nic nie napisałem. Było kilka listów do napisania, jakieś
podanie dla biura, konieczność przygotowań do głupiej podróży do Litomierzyc,
poza tym poszedłem spać dopiero po 7 godzinie wieczór i obudziłem się dopiero
o 11 wieczór, wreszcie ta podróż do Litomierzyc mimo iście szatańskiego
pośpiechu pozbawi mnie prawdopodobnie jednej nocy do pracy, a wtedy moja
powieść, zaledwie zaczęta, musiałaby znowu zostać odłożona — jednym słowem
było kilka powodów, że dzisiaj nie posunąłem jej naprzód. Ale powodem nie
najmniej ważnym jest to, że dzisiaj szczególnie niespokojna jest moja tęsknota do
Ciebie. Czy tylko jesteś zdrowa? Czy nie za dużo masz mi do zarzucenia? Czy
właśnie dzisiaj bardzo Ci na mnie zależy? Najdroższa, dziś w czasie całego snu
Ty mi się śniłaś, ale tylko dwa sny pamiętam. Od razu po przebudzeniu starałem
się je, mimo silnego oporu, zapomnieć, bo były w nich prawdy straszliwe i były
tak natrętne i tak bardzo wyraźne, jak nigdy nie mogłyby się ujawnić w życiu na
jawie, bardziej matowym. Opowiem je tylko zupełnie powierzchownie i krótko,
chociaż były one bardzo powikłane i pełne szczegółów, które jeszcze teraz są we
mnie i grożą. Pierwszy nawiązywał do Twojej uwagi, że wy możecie
telegrafować bezpośrednio z biura. Ja także mogłem więc telegrafować
bezpośrednio ze swojego pokoju, aparat stał nawet przy moim łóżku, zapewne
tak, jak Ty masz zwyczaj przysuwać stół do łóżka. Był to aparat szczególnie
kolczasty i tak jak się boję telefonować, tak też bałem się tego telegrafowania.
Ale musiałem do Ciebie zatelegrafować w jakiejś ogromnej trosce o Ciebie i w
jakimi dzikim, na pewno wyrywającym mnie z łóżka pragnieniu natychmiastowej
wiadomości od Ciebie. Na szczęście zaraz znalazła się przy mnie moja
najmłodsza siostra i zaczęła telegrafować za mnie. Moja troska o Ciebie czyni
mnie pomysłowym, niestety tylko we śnie. Aparat był tak skonstruowany, że
trzeba było tylko nacisnąć guzik, a natychmiast na taśmie papieru ukazywała się
odpowiedź z Berlina. Przypominam sobie, jak zastygły z napięcia patrzyłem na
odwijającą się taśmę naprzód zupełnie pustą, chociaż niczego innego nie można
było oczekiwać, ponieważ zanim w Berlinie przywołano Cię do aparatu, nie
mogła wszakże nadejść odpowiedź. Co to była za radość, gdy na taśmie pojawiły
się pierwsze litery; musiałem chyba spaść z łóżka, tak wielka była moja radość,
jak ją mam w pamięci. Bo oto przyszedł prawdziwy list, który mogłem zupełnie
dokładnie odczytać, którego większą część potrafiłbym sobie może nawet
przypomnieć, gdybym chciał. Ale teraz powiem tylko tyle, że w tym liście w miły
i uszczęśliwiający mnie sposób zostałem wyłajany za swój niepokój. Byłem w
nim nazwany „nienasyconym żarłokiem i wyliczone były listy i kartki, które w
ostatnim czasie otrzymałem lub które znajdowały się w drodze.
W drugim śnie byłaś niewidoma. Jakiś berliński Instytut Ociemniałych
urządził wycieczkę do wsi, w której ja z moją matką spędzałem wakacje.
Mieszkaliśmy w drewnianym domku, którego okno wyraźnie mam w pamięci.
Domek ten znajdował się na terenie wielkiej posiadłości ziemskiej, położonej na
stoku góry. Na lewo od domku znajdowała się oszklona weranda, w której była
zakwaterowana większość ociemniałych dziewczynek. Wiedziałem, że Ty jesteś
wśród nich, i miałem głowę pełną niejasnych planów, jak mógłbym to urządzić,
żeby Cię spotkać i porozmawiać z Tobą. Wciąż wychodziłem z naszego domku,
przechodziłem przez deskę, która była położona przed domem nad bagnistym
gruntem, i nie zobaczywszy Ciebie niezdecydowany wracałem z powrotem. Także
moja matka bezplanowo chodziła dookoła, miała suknię bardzo prostą, coś w
rodzaju habitu zakonnicy, i ręce złożone na piersi, chociaż niezupełnie
skrzyżowane. Od niewidomych dziewczynek wymagała różnych posług i
wyróżniała pod tym względem dziewczynkę w czarnej sukience, z okrągłą twarzą,
której jeden policzek miał jednak bliznę tak głęboką, jakby kiedyś był całkowicie
rozszarpany. Matka także wobec mnie chwaliła mądrość tej dziewczynki i jej
usłużność, ja też specjalnie ją obserwowałem i kiwałem do niej, myślałem jednak
tylko o tym, że jest ona Twoją koleżanką i na pewno będzie wiedziała, gdzie
można Ciebie spotkać. Nagle cały ten względny spokój skończył się, może
zatrąbiono na wymarsz, w każdym razie Instytut miał pomaszerować dalej. Ale
teraz też moje postanowienie było powzięte i pobiegłem zboczem w dół, przez
drzwi przebite w małym murze, ponieważ sądziłem, że wiem na pewno, iż w tym
kierunku nastąpi wymarsz. Na dole natknąłem się jednak na ustawionych w pary
małych niewidomych chłopców ze swoim nauczycielem. Przechodziłem obok
nich tam i z powrotem, bo sądziłem, że teraz nadejdzie cały Instytut i będę mógł z
łatwością Ciebie znaleźć i zagadnąć. Zatrzymałem się tam na pewno trochę za
długo, zapomniałem też zapytać o charakter wymarszu i zmarnowałem czas
przyglądając się, jak na kamiennym postumencie przewijano ślepe niemowlę —
w Instytucie były reprezentowane wszystkie stopnie wieku. W końcu jednak cisza,
jaka panowała wszędzie indziej, wydała mi się podejrzana i zapytałem
nauczyciela, dlaczego właściwie nie przychodzi reszta Instytutu. I wtedy
dowiedziałem się ku swemu przerażeniu, że z tego miejsca mają wymaszerować
tylko mali chłopcy, natomiast wszyscy inni właśnie się oddalają innym wyjściem
wysoko na górze. Na pociechę powiedział mi on jeszcze — wołał to za mną, bo
biegłem już jak szalony — że mógłbym jeszcze zdążyć, ponieważ ustawianie w
pary dziewczynek niewidomych wymaga naturalnie dłuższego czasu. Biegłem
więc drogą teraz niezwykle stromą i słoneczną wzdłuż nagiego muru. W ręku
trzymałem nagle ogromną austriacką księgę ustaw, której dźwiganie było mi
bardzo uciążliwe, która jednak miała mi jakoś pomóc w znalezieniu Ciebie i
porządnym rozmówieniu się z Tobą. W drodze uświadomiłem sobie jednak nagle,
że jesteś wszakże niewidoma i że z tego powodu mój wygląd i moje dziw ne
zachowanie na szczęście nie będą mogły mieć wpływu na wrażenie, jakie zrobię
na Tobie. Po tej refleksji byłbym najchętniej rzucił tę księgę ustaw jako
niepotrzebny ciężar. Wreszcie znalazłem się na górze, czasu było jeszcze istotnie
bardzo dużo, pierwsza para jeszcze nie przeszła przez bramę wejściową. Stałem
więc przygotowany, w duchu już widziałem, jak nadchodzisz w gromadzie
dziewcząt, z opuszczonymi powiekami, wyprostowana i cicha.
Wtedy przebudziłem się, cały rozpalony i w rozpaczy, że jesteś tak daleko
ode mnie.
Niedziela, 7.XII.12 [Niedziela, 8 grudnia 1912]
Ach, Najdroższa, mimo że moja pobożność zapędza się w zupełnie inne
rejony, za Twój dzisiejszy list miałbym chęć na klęczkach dziękować Bogu. Skąd
bierze się znowu ten niepokój o Ciebie, to poczucie zupełnie bezużytecznego
przebywania w pokojach, w których nie ma Ciebie, ta bezgraniczna potrzeba
Ciebie! Jedyną dobrą stroną tej jutrzejszej podróży, do której poza tym muszę się
jeszcze porządnie przygotować, jest to, że będę o kilka godzin jazdy koleją bliżej
Ciebie. Zresztą, jeśli wszystko dobrze pójdzie, jutro po południu będę z
powrotem w Pradze, z dworca do naszego portiera odbędzie się bieg szturmowy.
Listy, listy od Ciebie!
Na dziś planuję nader niezwykły podział czasu. Teraz jest godzina 3 po
południu. Tej nocy położyłem się do łóżka dopiero o godzinie 4, ale za to
zostałem w nim do pół do 12-ej. Znowu zawinił tu Twój list. Zazwyczaj tak długo
muszę leżeć w łóżku, żeby na niego czekać, dziś jednak przyszedł jako ekspres
(skoro raz się tak stało, chciałbym już niemal powiedzieć, że listy niedzielne
powinny być zawsze wysyłane jako ekspresowe) i dostałem go tak szybko, że
było jeszcze za wcześnie na wstawanie i w tym przedłużanym rozkoszowaniu się
listem całe godziny jeszcze się Teraz więc pójdę na spacer, czego we właściwym
znaczeniu nie robiłem już od kilku dni, potem o godzinie 6 położę się spać i jeśli
się uda, będę spać do 1-ej lub 2-ej w nocy. Potem może znowu uda mi się dobrze
chwycić moją powieść i wtedy będę mógł z łatwością pisać do godziny 5 rano,
dłużej nie, bo 15 minut przed 6-ą odchodzi mój pociąg.
Najdroższa, oszczędzaj się, proszę. Znowu byłaś na nogach do godziny 3-ej.
Właściwy sens święta Chanuka nie może polegać na tym, żeby Ciebie
doprowadzać do śmiertelnego zmęczenia. Jesteś więc dobrą mówczynią? Proszę,
proszę! Czy ja już tego kiedyś nie mówiłem? Czy Prolog takie będzie miał
związek z Ruth? „Ruth" nazywał się przewiewny domek, w którym mieszkałem w
ostatnim sanatorium. Wskutek mieszkania przez trzy tygodnie w domku, nad
którego drzwiami widniał napis „Ruth" , wytworzył się u mnie osobisty stosunek
do tego imienia i byłoby mi bardzo miło wiedzieć, że zostało ono przez Ciebie
publicznie wymówione i pochwalone. I jeszcze tylko jedno, o ożenku nie myślę,
gdybym o tym myślał, nie musiałbym zazdrościć malarzowi (który co prawda
wygląda na autoportrecie jak zbrodnicza małpa), lecz sam mógłbym być
przedmiotem zazdrości dla całego świata.
Franz
Najdroższa, mocno już wierzysz w nasze duchowe porozumienie (jak się
okazuje, słusznie), jeśli w liście, który ja otrzymuję w niedzielę, upominasz mnie,
żebym listu, który Ty masz otrzymać w niedzielę, nie wysyłał jako ekspresowy.
Ale to była tylko Twoja słodka senność i dlatego też dla mnie, który jestem
daleko, szczególnie wyraźna oznaka Twojego ciepłego życia.
7.XII.12 [8 grudnia 1912]
Najdroższa, tylko szybkie pozdrowienie i prośba, żeby wolno mi było trochę
się wyskarżyć i wypłakać na Twojej piersi. Wskutek zbiegu nieszczęśliwych
przypadków tak się stało, że przyszedłem do domu dopiero o pół do 8-ej, o
spaniu, a w każdym razie o zaśnięciu nie ma już mowy, bo zaraz się zaczną
rodzinne hałasy, muszę także coś jeszcze przestudiować w związku z moim
postępowaniem sądowym, i do napisania jest jeszcze długie podanie, krótko
mówiąc, ta noc znowu zostanie rzucona na pastwę zbójeckiemu światu, i tylko Ty,
Najdroższa, zostajesz mi jako wielka pociecha. Jestem zmęczony, słaby, huczy mi
w głowie, toteż proszę Cię — jest to bezgraniczna śmiałość, wiem o tym —
pocałuj Ty mnie, tutaj, na końcu tego smutnego listu, Najdroższa! Najdroższa! Tak
więc skończył się dzień, a to, co jeszcze będzie, nie jest warte ani jednego słowa.
Franz
[Na kartce reklamowej. Stempel pocztowy: Leitmeritz — 9.XII.1912]
Czy zna Pani jego nowelę Samotny? Kiedyś, dawno temu, zafascynowała
mnie. Poza tym znam właściwie tylko kilka rozdziałów z Gotyckich komnat,
które co prawda nieskończenie lubię, choć może z bardzo szczególnych
powodów. Serdeczne pozdrowienia.
F. Kafka
[Na widokówce. Stempel pocztowy: Leitmeritz
Przed drogą powrotną, dzięki Bogu. Naj-, najkonieczniejsza poczta czeka
wszakże nie załatwiona, nie otworzona. Najserdeczniejsze pozdrowienia
FK
Z 9 na 10.XII.12
Moja Najdroższa, jak te przeklęte przerwy szkodzą moim pracom, można od
tego popaść w depresję. Jeszcze wczoraj z trudem powstrzymywałem się od
pracy, potem wypadła podróż i dzisiaj pisałem już bardzo miernie, chociaż na
szczęście tylko niewiele. Nie, nie mówmy już o tym!
Tym, c o mi pozwala pogodzić się z tą podróżą, jest tylko to, że także dla
instytucji była ona bezużyteczna, chociaż znowu z drugiej strony jest mi to
przykre. Ostatecznie cała ta podróż skurczyła się do odwiedzin u krewnych —
mam krewnych w Litomierzycach — bo rozprawa, na której miałem
reprezentować naszą instytucję, przed trzema dniami została odroczona na czas
nieokreślony, o czym nasza instytucja — z winy jakiejś pomyłki w kancelarii
sądowej — nie była zawiadomiona. Z tego punktu widzenia nabiera szczególnego
znaczenia obraz, jak ja w wielkim pośpiechu jeszcze prawie w nocy
wymaszerowuję z domu, w porządnym zimnie wędruję przez ulice — obok
oświetlonej już wprawdzie, ale jeszcze zasłoniętej sali śniadaniowej kawiarni
„Pod Białą Gwiazdą , chociaż znowu ktoś pożądliwie zagląda w tej chwili do
środka, to nikt już nie wygląda na ulicę — jak tę nocną podróż odbywam
następnie w pociągu ze śpiącymi ludźmi, którzy wprawdzie śpią, ale mają jeszcze
tyle świadomości całkowicie błędnej, żeby z głębi snu ogrzewanie przeze mnie
wciąż z powrotem nastawiane na „zimno znowu przesuwać na „ciepło i
przegrzane pomieszczenie dalej nadmiernie nagrzewać, jak wreszcie pół godziny
jadę wiejską bryczką przez zamglone aleje i śniegiem tylko przyprószone pola lub
łąki — a wciąż zdenerwowany, wciąż zdenerwowany, choć może tylko tępotą
mojego spojrzenia, z jakim na to wszystko patrzę. Potem jestem wreszcie o
godzinie 8 rano przed sklepem moich krewnych na ulicy Długiej w
Litomierzycach i w znanym mi jeszcze z dzieciństwa kantorze mojego wuja
(właściwie wuja przyrodniego, jeśli może istnieć takie pokrewieństwo)
rozkoszuję się świeżością i niezasłużoną przewagą emanu jącymi z podróżnego,
który przychodzi do kogoś, kto dopiero co wylazł z łóżka i w filcowych
pantoflach na próżno usiłuje się rozgrzać w dopiero co otwartym zimnym sklepie.
Potem przyszła ciotka (żeby być dokładnym, żona mojego już wiele lat temu
zmarłego prawdziwego wuja, która po jego śmierci wyszła za mąż za kierownika
jego sklepu, właśnie tego wuja przyrodniego), osoba teraz schorowana, ale wciąż
jeszcze bardzo żywa, mała, okrągła, krzykliwa, zacierająca ręce, zawsze bardzo
mi sympatyczna.
Ale teraz muszę ich tutaj zostawić i pozwolić im dalej hałasować, bo w
pokoju sąsiednim wybiła godzina 3 rano i dziecko musi iść spać. Najdroższa, w
związku z Twoim dzisiejszym listem tyle Ci mam do powiedzenia! Proszę Cię,
nie patrz na mnie jak na jakiś cud, na naszą miłość Cię proszę, nie rób tego.
Wtedy wygląda tak, jak gdybyś chciała mnie oddalić od siebie. Jestem w gruncie
rzeczy, na ile zależy to tylko ode mnie i dopóki Ty nie pojawiasz się blisko mnie,
człowiekiem bardzo biednym i nieszczęśliwym; to, co jest we mnie niezwykłe,
jest takim w przeważającej mierze w sensie złym i smutnym i, jak słusznie się
domyślasz na początku swego listu, ale nie doprowadzając myśli do końca —
polega przede wszystkim na tym, że zamiast bezużytecznie jechać do Litomierzyc,
nie potrafię z zamiarem zupełnie jednoznacznym pojechać do Berlina.
Najdroższa, przyciągnij mnie więc do siebie tak blisko, jak na to pozwala ta moja
smutna niezwykłość. I nie mów, że jest we mnie coś wielkiego, chyba że za coś
wielkiego uważasz może to, iż z powodu dwudniowej przerwy w moim pisaniu
spędzam te dwa dni na nieustannym lęku, że już nie potrafię pisać, lęku, który
zresztą, jak tego dowiódł dzisiejszy wieczór, nie był tak zupełnie bezsensowny. A
wtedy podczas naszego wieczoru, czy manipulowanie pudełkiem kartonowym
było czym innym jak kokieterią, zalęknieniem oraz prawdopodobnie rozpaczą
przebywania w towarzystwie i czuciem się dobrze w tej rozpaczy? Wtedy na
pewno i Ty się na tym poznałaś, choć nie zdając sobie z tego sprawy, dzisiaj
jednak martwi Cię to wspomnienie, a nie powinno. A wszystkiemu jest winna,
miałbym niemal ochotę powiedzieć, ta głupia fotografia, którą tak długo wahałem
się wysłać i która oto z jednej strony mi zaszkodziła, a z drugiej strony nic mi
jednak nie pomogła, bo Twojej ostatniej fotografii wciąż jeszcze nie mam, choć
musi być już dawno gotowa. Najdroższa, blisko musisz mnie wziąć do siebie,
blisko, blisko, tak blisko, jak ja się do Ciebie garnę, jak blisko Ciebie byłem
przez całą drogę, w pociągu, w bryczce, u krewnych, w sądzie, na ulicy i na polu.
Człowieka, który w przedziale siedział obok mnie, w myśli zepchnąłem z ławki,
zamiast niego posadziłem na niej Ciebie i oto spokojnie patrzyliśmy na siebie
każde ze swojego rogu.
Co ma znaczyć wzmianka o tym, że źle wyglądasz, Felice? Czego domaga się
od Ciebie matka? (Na to musisz odpowiedzieć natychmiast i dokładnie!) Czym
tłumaczy ona Twój zły wygląd? Co chce, żeby się zmieniło? A jaka jest Twoim
zdaniem przyczyna? I czy już pogodziłaś się z matką? Wydałaś mi się niespokojna
w dzisiejszym liście. I mimo że wydałaś mi się niespokojna, jestem tak tępy, że
na poprzednich stronicach udzielam Ci niepotrzebnych pouczeń. Ale teraz sam w
siebie wmawiam niepokój. Najdroższa, nic poważnego Ci wszakże nie dolega?
Na wszystkie te pytania odpowiedz, proszę z całą dokładnością. Wszystko inne,
co napisałem na poprzednich stronicach, jest nieważne, uważaj to za przekreślone
i tylko mi na to odpowiedz! Co bym począł, gdybyś się rozchorowała!
Najdroższa, o tym muszę wiedzieć wszystko, to jest dla mnie najważniejsza rzecz.
Powtarzam: Jeszcze nie jestem niespokojny, ale zacznę się niepokoić, jeśli nie
odpowiesz mi szczegółowo. Jesteś wszakże moją Najukochańszą.
Franz
10.XII.12
Nie po to, żebyś o godzinie 10-ej miała list także ode mnie, piszę teraz do
Ciebie późno po biurze, bo gdy nie mam czasu i Ty także nie chcesz, żebym pisał,
lecz piszę do Ciebie tylko ze względu na siebie, aby jutro o godzinie 10-ej mieć
poczucie, że na chwilę znalazłem się w Twojej drogiej, szczęściodajnej
bliskości. Najdroższa, w obu naszych listach najbardziej mnie zdumiewa nie
ślepota, lecz rzeczywisty ból, który, jak się wydaje, przeżyłaś w niedzielę, a więc
w tym czasie, gdy byłem o Ciebie szczególnie zatroskany, chociaż Twój list
niedzielny tej troski właściwie nie uzasadniał.
Co więc zaszło u was w niedzielę? Twój list z niedzielnego wieczoru jest
pełen zagadek. A w liście poprzednim powiedziałaś, że nie chcesz mieć przede
mną tajemnic, teraz zaś masz przede mną tajemnice, i to takie, które dotyczą
Twoich cierpień, a właśnie do nich (nie do cierpień, o czym się niestety często
przekonuję) mogę sobie rościć, jak sądzę, szczególne prawo. Napisz mi więc o
tym kilka słów, Najdroższa. Z mojego listu niedzielnego widzisz, że cierpię
razem z Tobą nawet wtedy, gdy nie wiem, że Ty cierpisz, ale razem z kimś
cierpieć, nie znając przyczyn, jest podwójnie ciężko. Dzisiaj od godziny 10-ej nie
jestem już niespokojny, bo Twój list z poniedziałku, przeniknięty miłością,
dobrocią, a także niemal świeżością, przywrócił mi równowagę. (Właśnie
przeczytałem kilka stron tego listu, gdy przyszedł do mnie jakiś stolarz z
podaniem w sprawie ubezpieczenia swego warsztatu, natychmiast zgodziłem się
na wszystko, czego chciał, i z tego nigdy nie będę się mógł wytłumaczyć przed
ludźmi, ale będę mógł przed Bogiem.) Ale o tej niedzieli muszę jeszcze dostać
wyjaśnienie. Dlaczego przez cały dzień nie byłaś na spacerze? I dlaczego jeszcze
w niedzielę wieczorem byłaś tak zmęczona i orzeźwienia oczekiwałaś od
poniedziałku, a więc od dnia pracy? Już po liście z niedzielnego przedpołudnia
widziałem, że coś było nie w porządku. Ale co to było, co takiego? Tak musi
czuć się ślepiec, gdy przed nim dzieje się coś, co go jak najbardziej dotyczy, on
jednak słyszy tylko niewyraźne odgłosy, sam nie może tam pójść, a wyjaśnień też
mu się nie udziela. Twój drugi list dzisiejszy zupełnie mnie co prawda uspokoił,
ale chciałbym jednak wiedzieć, już choćby z uwa gi na możliwości przyszłe,
jakie utrapienia i cierpienia Ci zagrażają.
Długi pocałunek złożony na melancholijnych ustach dziewczynki na ostatniej
fotografii i ściągnięcie ust do pocałunku dla zapowiedzianej dziewczynki
murzyńskiej.
Franz
Noc z l0 na ll.XII.12
Oto więc jest już nareszcie moja kochana dziewczynka cała! I wcale nie
podobna do Murzynki, lecz taka, jaką się ją ma w głowie i w sercu. I wcale nie
smutna ani źle wyglądająca, lecz prawie od wszystkich weselsza. Tylko niestety
tak mocno trzymana z obu stron, że trzeba by mieć siły olbrzyma, żeby ją wyrwać.
I niestety stojącą tak blisko swojego pana, że gdyby się ją chciało pocałować,
musiałoby się nieuchronnie pocałować również tego pana Rosenbauma (zresztą
jest to, jak się wydaje, jakiś inny pan).
Poza tym bardzo jest dziwne, że na tym zdjęciu zrobionym w nocy, gdy ogląda
się je przy świetle dziennym, wszyscy wyglądają jak po nieprzespanej nocy i
niekorzystnie, natomiast teraz pod moją elektryczną lampą na biurku całość
prezentuje się tak dostojnie, że nie mogę sobie wyobrazić siebie w tym
towarzystwie. Od jak dawna nie miałem już na sobie fraka! Ostatni raz chyba
przed dwoma laty na ślubie mojej siostry. A ten frak, dziś już całkiem
staroświecki, pochodzi z czasu mojej promocji doktorskiej, więc ma już sześć lat,
a nie stał się za wąski w piersiach. A jak nienaganny i jak dobrze noszony jest
frak Twojego pana, jak szykownie skrojona jest kamizelka!
Co to za medalion, który masz na szyi, i co za pierścionek? (Twoja uwaga o
twarzy murzyńskiej nasuwa mi myśl, że może istnieje jeszcze druga fotografia.
Czy tak, moja Ty nieostrożna Najdroższa?) Kobieta obok Ciebie jest na pewno
żoną jakiegoś dyrektora, ręka między wami należy chyba do niej? Ale gdzie jest
Twoja druga ręka i dlaczego obaj Twoi sąsiedzi tak Cię przyciskają? Twoja
suknia jest u góry obszyta koronką, nieprawdaż?
Objaśnień do tej fotografii zawsze mi będzie za mało. Które z tych osób
siedzą w Twoim pokoju biurowym? Pannę Brühl, wydaje mi się, że rozpoznaję,
to musi być ta osoba w dziwnej, ale może ładnej czarnej sukni z rzucającym się w
oczy żabotem na piersiach. Jedynym człowiekiem naprawdę smutnym jest ten,
który stoi przy kolumnie za Tobą na ukos. Ma czarny krawat i wygląda tak, jakby
musiał martwić się i pracować za wszystkich. A gdzie jest dyrektor Strauss i
gdzie prokurent Salomon? Gdzie jest dziewczynka, z którą tańczyłaś? Gdzie
panna Grossmann? Gdzie jest pan, który napisał wiersz?
Wczoraj w nocy prosiłem w liście o fotografię, dzisiaj ją mam. Ale tym,
Najdroższa, nie powinniśmy się zadowalać. Musimy tak to urządzić, żeby w tym
samym momencie, w którym jedno z nas o coś prosi drugie, wchodził w
pośpiechu listonosz, czy to w dzień, czy w nocy. Zresztą poczta chce się z nami
pojednać. Dzisiaj listonosz przyniósł pierwszy oprawiony egzemplarz mojej
książeczki (wyślę Ci go jutro) i na znak wzajemnej przynależności rulon z Twoją
fotografią wetknął do opakowania książki. Ale i tutaj moje pragnienia sięgają
niewypełnienie dalej.
Franz
[List wysłany razem z egzemplarzem Rozważań] [11 grudnia 1912]
Pomyśl tylko, dziś znowu nie piszę, bo po południu tylko na chwilę mogłem
się położyć, i szumi mi w głowie po lewej stronie u góry, jak ostrzeżenie. W
sobotę, w niedzielę nic nie napisałem, w poniedziałek niewiele i miernie, we
wtorek nic, piękny koniec tygodnia! piękny początek tygodnia?
Moja Ty, bądź łaskawa dla mojej biednej książki! To jest właśnie tych kilka
kartek, przy których porządkowaniu widziałaś mnie na naszym pierwszym
wieczorze. Wtedy zostałaś uznana za „niegodną zapoznania się z nią, moja
głupiutka i żądna zemsty Najdroższa! Dzisiaj należy ona do Ciebie, jak do nikogo
innego, chyba że wyrwałbym Ci ją z rąk z zazdrości, żebym mógł być przed Tobą
całkiem sam, nie musząc dzielić swego miejsca ze starą, małą książką. Czy też
poznasz, jak poszczególne kawałki różnią się od siebie wiekiem. Jest np. wśród
nich jeden, który ma już na pewno 8—10 lat. Całość pokazuj możliwie niewielu
ludziom, żeby Ci mnie nie obrzydzili.
Dobranoc, Najdroższa, dobranoc.
Noc z 11 na 12.XII.12
Najdroższa, czuję się dziwnie i muszę to znosić. Dziś byłem wypoczęty, w
nocy bardzo dobrze spałem od godziny 1-ej do rana, mogłem spać także po
południu, i oto zasiadam do pisania, trochę piszę, ani dobrze, ani ile, potem
przestaję, mimo że jestem w dobrym usposobieniu i że właśnie, jak mi się
wydaje, czuję w sobie siłę i zdolność do pisania, i chyba całą godzinę trwam w
całkowitym nieróbstwie oparty w moim fotelu, w szlafroku, tak jak teraz siedzę w
lodowato zimnym pokoju, z kocem na kolanach. Dlaczego? pytasz i ja także
pytam. I tak stoimy przede mną oboje, objęci ramionami, jeśli Ci to odpowiada, i
oboje patrzymy na mnie, nie mogąc mnie zrozumieć. Przy tym byłem dziś zupełnie
już rozbity z powodu dłuższego niepisania, a nie napisałem dziś do Ciebie po
południu wprawdzie także z braku czasu, ale także dlatego, że o godzinie 10-ej
dostaniesz moją książkę, a także dlatego, że spokojna wymiana listów raz na
dzień byłaby dla nas obojga najlepsza — przede wszystkim jednak z powodu
mojej straszliwej ogólnej depresji, spowodowanej niepisaniem i ociężałym
znużeniem, bo mówiłem sobie, że wcale nie jest konieczne, żebym każde
chwilowe nieszczęście całym stru mieniem wylewał na Ciebie, moją i tak już
dosyć udręczoną Dziewczynkę. Ale oto teraz wieczorem miałem tę sposobność
do pisania, pożądaną przez całą moją istotę, jeśli nawet nie bezpośrednio, to
jednak z rosnącą wewnętrzną rozpaczliwością i bez żadnych oporów, a
tymczasem piszę tylko tyle, że zaledwie tego wystarczy, bym mógł wytrzymać
jutrzejszy dzień, i dalej siedzę leniwie oparty, w jakimś słabym zadowoleniu,
jakby upływała ze mnie krew aż do wykrwawienia. Jak mrocznie byłbym na
pewno poszedł do łóżka, gdybym nie miał Ciebie, Najdroższa, do której wolno
mi skierować słabe słowo i od której wraca ono do mnie dziesięciokrotnie
silniejsze. W każdym razie nie będę już ani przez jeden wieczór porzucać mojej
pracy i już jutro zanurzę się w nią głębiej.
Pisz mi tylko zawsze, Najdroższa, gdzie jesteś, jak jesteś ubrana, jak wygląda
dokoła Ciebie, gdy do mnie piszesz. Twój list z tramwaju elektrycznego przybliża
mnie do Ciebie niemal obłędnie. Jak Ty piszesz w tramwaju? Czy papier
trzymasz na kolanach i tak nisko się pochylasz przy pisaniu? Tramwaje
elektryczne jeżdżą w Berlinie powoli, nieprawdaż? W długich rzędach, jeden za
drugim, czy tak? A rano idziesz do biura pieszo? Do której skrzynki wrzucasz
list?
W tym liście opisujesz poza tym niedzielę jako dzień spokojny. Jak to
pogodzić z wcześniejszymi uwagami? Ależ wystawne jedzenie! Szparagi w
listopadzie! Co to znaczy, że zamiast pójść na spacer oprawiałaś książki?
Oprawiałaś? Jak? Ach, Najdroższa, za pomocą takich pytań chcę Ciebie
uchwycić? Ale czy mogę inaczej? [W samym rogu, ponieważ nie było już miejsca
na stronicy] Pocałunki w rogu!
Franz
12.XII.12
Najdroższa, tego nie powinnaś była zrobić! Przyrzec, że będzie drugi list, i
obietnicy nie dotrzymać. Wiem, że nie masz czasu, i nie żądam też drugiego listu,
ale jednak patrz, skoro to obiecujesz tak wyraźnie, jak w Twoim dzisiejszym
liście rannym, a potem list nie przychodzi, muszę się wszakże niepokoić. Czy
może być inaczej? Gdy obawiam się jakiejś niepewności u Ciebie, sam jestem
również niepewny i jeszcze mniej wart niż kiedy indziej. Ale dzisiaj nie jest co
prawda tak źle. Twój list południowy był kochany i uspokajający, a skoro czytasz
Jutrzenkę, to przynajmniej od tej strony jesteś dobrze chroniona. Ale gdy
obiecany list nie przychodzi, niezupełnie mi to wszystko wystarcza.
Dzięki za artykuł Herzoga. Jakieś jego teksty już czytałem, ma bardzo słaby,
nieprzyjemnie udobitniający sposób pisania, którego suchość stara się
ustawicznie (w każdym zdaniu) ożywić nieudanym wysilaniem się. Jestem zbyt
zmęczony, by wyrazić to jaśniej. Jego pogląd zasadniczy jest tutaj, jak i gdzie
indziej, nader chwalebny i wyczuty zgodnie z prawdą. Brak pewności w jego
pisaniu, rwanie się jego myśli, przeciw któremu się broni, temperament
niewątpliwy, ale nie umiejący się wyrazić właśnie w pisaniu, wszystko to
sprawia, że jego artykuły są bardziej charakterystyczne niż prace znacznie
lepszych pisarzy. Jeśli chciał polecić dobre książki, to ma w swoim artykule
zupełną rację, jeśli chciał dać definicję „moderny , to nawet nie można
powiedzieć, że nie ma racji, bo dla osiągnięcia takiego rezultatu nie dał
absolutnie nic prócz banałów. Imponujące jest tylko obszerne omówienie Werfla
jako korona całego artykułu. Wiesz, Felice, Werfel jest naprawdę istnym cudem;
gdy pierwszy raz czytałem jego książkę Der Weltfreund (już przedtem słyszałem
go, jak recytował swoje wiersze), myślałem, że entuzjazm dla niego porwie mnie
aż do nieprzytomności. Niezwykle dużo może ten człowiek. Zresztą ma już za to
nagrodę i żyje w Lipsku w warunkach rajskich jako lektor w wydawnictwie
Rowohlta (gdzie też ukazała się moja książeczka), i w wieku lat około 24 ma
pełną swobodę życia i pisania. Jakich rzeczy teraz można po nim oczekiwać! Nie
wiem, jak zakończyć, bo ten obcy młody człowiek stanął między nami.
Franz
[Z 12 na 13 grudnia 1912]
Ach, Najdroższa, jak dobrze jest mi jednak w końcu, że teraz, gdy jako tako
przebrnąłem przez miejsce nieco obce mojej powieści (ona wciąż jeszcze nie
chce mnie słuchać, trzymam ją, ale ona się przede mną broni i wciąż muszę całe
partie wypuszczać z rąk), mogę pisać do Ciebie, która jesteś dla mnie o tyle
bardziej dobrotliwa niż moja powieść. Żebyś się tylko tak ciągle nie męczyła,
wciąż tak późno nie kładła się do łóżka — bo cóż ja pocznę z kochanką
śmiertelnie znużoną? Bierz ze mnie przykład, Najdroższa, ja spędzam wszystkie
wieczory w domu, a jeżeli przedtem (zwłaszcza w tym roku, kiedy pracowałem w
prywatnym towarzystwie ubezpieczeniowym) byłem nawet hulaką, jak Ty to
określasz, to na pewno hulaką bynajmniej nie uszczęśliwionym, raczej smutnym,
który niewątpliwemu nieszczęściu następnego dnia chciał ująć ostrości przez
senność i jednoznaczną skruchę. A poza tym to było już tak dawno.
Ale jak bardzo musiałaś być zmęczona przedwczoraj wieczorem, gdy mnie
pytałaś, czy jeszcze mi czegoś brakuje do skompletowania wiedzy o Twojej
przeszłości. Ależ, Najdroższa, ja wszakże nic jeszcze nie wiem. Jak bardzo nie
doceniasz mojej żądzy dowiedzenia się o Tobie wszystkiego! Jeżeli Twoje listy
są dla mnie tylko uspokojeniem, tak jakby ktoś mi położył rękę na czole, i jeżeli
jestem w pełni świadom, że tymczasem mijają dni i noce Twojego życia, w
których nie mam żadnego bezpośredniego udziału, to jak wiele musi mi dopiero
brakować z Twojej przeszłości, z tysięcy dni, z których nie dostawałem żadnym
listów. Np. z Twoich wakacji, tych najważniejszych pór roku, kiedy to człowiek
zaczyna i kończy życie osobliwie małe, zacieśnione, znam pobieżnie tylko dwa
sezony, podróż do Pragi i pobyt w Binzu. Trzy razy spędzałaś wakacje w
Berlinie, napisałaś mi o tym kiedyś, jak mi się wydaje, ale co z pozostałymi?
Jeśli Twoją najbliższą podróż letnią mam zupełnie dokładnie przeżywać razem z
Tobą — tej nocy z powodu otępienia i ociężałości aż trudno mi w to uwierzyć —
to muszę wszakże wiedzieć, jakie były poprzednie wyjazdy, czy nie jesteś bardzo
rozpieszczona i czy wobec tego nie byłby ze mnie nazbyt zły i niegodny Ciebie
towarzysz podróży.
Dobranoc, Najdroższa, i spokojniejszego trybu życia!
Twój Franz
Noc z 13 na 14.XII.12
Najdroższa, od kilku dni Twój chłopiec jest znowu zmęczony i smutny, tak że
zupełnie nie można z nim przestawać. Jest to może czas, w którym jeszcze
bardziej niż kiedy indziej potrzebowałby obok siebie człowieka kochanego,
stanowczego, żywego. Albo też jest to właśnie czas, w którym nie miałby on
prawa takiego człowieka męczyć swoim towarzystwem i kiedy jest dla niego
jeszcze najlepiej, żeby był zupełnie sam i drzemał. Moja powieść, choć powoli,
posuwa się naprzód, tylko że jej oblicze jest straszliwie podobne do mojego. —
Zanim Ciebie poznałem, miałem też takie okresy nieobliczalne, tylko że wtedy
świat wydawał mi się zupełnie dla mnie stracony, moje życie wydawało mi się
przerywane, już to wynurzałem się, już to głęboko się zanurzałem, teraz mam
Ciebie, moja Najdroższa, czuję się zbawiennie podtrzymywany, a jeśli nawet
upadam, to wiem, że nie na zawsze, w każdym razie sądzę, że to wiem, i mogę
Ciebie i siebie pocieszać nadzieją na lepsze czasy. Najdroższa, nie gniewaj się
na mnie za takie pozdrowienie poranne w niedzielę!
A więc w interpretacji fotografii nie bardzo się popisałem. Twoją tancerkę
istotnie brałem (na podstawie małego zdjęcia w waszym albumie) za pannę
Brühl. Ale w swoim liście, jak mi się wydaje, zupełnie przypadkowo
wspomniałem także, lub chciałem wspomnieć, o dziewczynce pod telegramem.
To więc jest Twoja Mała! Od razu bardzo mi się spodobała. Kształt je ) nosa
wydaje mi się na fotografii zupełnie francuski. Ma wesołe spojrzenie. W
porównaniu z nią panna Grossmann wygląda trochę jak z domowego wypieku.
Ale obie mają tę zaletę, że są związane z Tobą, toteż nie mam im nic do
zarzucenia, chyba tylko to, że one Ciebie mają co dzień, a ja nigdy.
Co takiego wystawiano na tamtym wieczorze oprócz Twojego tańca? Czy
także grałaś jeszcze w jakiejś sztuce? A ten młody człowiek jest już dyrektorem?
A ten starszy tylko prokurentem? Ponieważ tego dyrektora brałem za znacznie
starszego, muszę wszystko, co mi pisałaś o tym wieczorze, jeszcze raz przejść w
pamięci, żeby w miejscach ważnych sprostować wiek i wygląd tych panów.
Jestem tak szczęśliwy wiedząc, że moja książka, mimo że tyle mam jej do
zarzucenia (tylko to, że jest krótka, jest w niej nienaganne), znajduje się w
Twoich drogich rękach. Panna Brühl ma rację, monogramy niesamowicie łatwo
dają się rozszyfrować. Prawdą jest także, że, jak sobie może przypominasz,
wpisałem monogram w Twojej obecności, na Twoich oczach, i mogłem zresztą
zupełnie dobrze napisać w pełnym brzmieniu „Max Brod" , bo ani jego imię, ani
przyjaźń i sympatia, które mnie z nim łączą, nie muszą być tajemnicą; prawdą jest
wreszcie także, że B. jest pierwszą literą nazwiska Bauer. Ale zupełnie
nieszczęśliwie paplę od rzeczy. Koniecznie trzeba pocałunkami zamknąć mi usta.
Twój Franz
Z 14 na 15.XII.[1912]
Najdroższa, jestem dziś za bardzo zmęczony, a także zbyt niezadowolony ze
swojej pracy (gdybym miał dość siły, żeby pójść za swoją najgłębszą intencją, to
bym wszystko, co z tej powieści mam już gotowe, zmiął i wyrzucił przez okno),
żeby napisać więcej niż kilka słów; ale napisać do Ciebie muszę, ażeby ostatnie
słowo napisane przed snem było napisane do Ciebie i żeby wszystko, czuwanie i
sen, jeszcze w ostatniej chwili nabrało prawdziwego znaczenia, którego nie dała
mu moja pisanina. Dobrej nocy, biedna, udręczona Najdroższa. Na moich listach
ciąży jakieś prze kleństwo, którego nie może odpędzić nawet najdroższa dłoń.
Nawet gdy minęła już udręka, którą Ci zadały bezpośrednio, jeszcze raz się
wytężają i dręczą w nowy, nędzny sposób. Żartobliwa odpowiedź na żartobliwe
pytanie: Znieść Ciebie nie mogę, najdroższa Dziewczynko. Jaka wichura na
dworze! A ja siedzę tu ociężały nad tym papierem, nie mogę pojąć tego, że potem
Ty będziesz ten list trzymać w dłoniach, i poczucie wielkiej odległości, która jest
między nami, uciska mi pierś. Nie płacz, Najdroższa! Czy godzi się tej spokojnej
dziewczynce, którą widziałem owego wieczoru, czy godzi się jej płakać! I czy
mnie godzi się pozwolić jej płakać i nie być przy niej! Ale nie ma żadnego
powodu do płaczu, Najdroższa! Zaczekaj, jutro będę mieć, i muszę mieć
najwspanialsze, najbardziej pocieszające, najbystrzejsze pomysły, co da się
zrobić w sprawie tych listów może przeczytanych przez Twoją matkę. Bądź więc
spokojna przynajmniej w niedzielę, jeśli ma jakieś znaczenie uzbrojona w miłość,
a więc w moc czarodziejską, moja ręka, która teraz jest wyciągnięta w kierunku
Berlina! Czy coś mi się udało zrobić? Czy w końcu nie idę do łóżka nic nie
osiągnąwszy, ani w stosunku do mojej powieści, ani w stosunku do Ciebie?
Gdyby tak miało być, to rzeczywiście diabli powinni mnie porwać, i to z
gwałtownością tej wichury za oknami. Ale nie, może Ty dzisiaj nawet tańczysz i
dalej się męczysz. Nie robię Ci wyrzutu, Najdroższa, tylko tak bardzo chciałbym
Ci pomóc i nie znajduję żadnej rady. Oczywiście nie tak, jak ja, wyglądają
prawdziwi doradcy. Dobranoc! Widzę, że ze zmęczenia piszę wciąż jedno i to
samo, robię to dla własnej przyjemności, żeby ulżyć sercu, i nie myślę o tym, że
będą to także czytać oczy przemęczone, zapłakane, na odległość aż do
czerwoności wycałowane.
Niedziela [15 grudnia 1912]
Najdroższa, ani chwili czasu i spokoju nie ma dla mnie, a więc także dla
Ciebie. A przy tym mam Ci tyle do po wiedzenia, a na Twoje cztery ostatnie listy
z dnia wczorajszego i dzisiejszego (pomyśl tylko, Twój list z 11-go, pisany w
tramwaju, nadszedł dopiero wczoraj, a więc o dzień później niż Twój list z 12-
go, w którym objaśniłaś mi fotografię) tyle do odpowiedzenia. A jak bardzo
potrzebuję Twoich listów właśnie teraz, ponieważ czuję się taki tępy i
bezmyślny. Gdy dziś rano przyniesiono mi Twój ekspres i przebudziłem się, było
mi tak, jakbym na takie, właśnie takie obudzenie niecierpliwie czekał przez całą
noc. I z Twoją fotografią w łóżku, jak dobra to była godzina. Wszystko, co
smutne, było do mnie nie dopuszczane i musiało czekać przed moim łóżkiem, póki
byłem w łóżku, byłem przed wszystkim chroniony.
To jest na pewno Twoja podobizna najbardziej żywa ze wszystkich, które
posiadam. Błogosławiony niech będzie ten jednoroczny ochotnik! Jedna ręka na
biodrze, druga na skroni, to jest życie, a ponieważ jest to życie, do którego i ja
należę, nie może go wyczerpać oglądanie. Czy to jest Twój pokój? Czy nie Twój?
Za jednym i za drugim przemawia niejedno. Stolik mógłby stać w tym miejscu, w
którym stoi też Twój stolik, w takim razie naprzeciw byłoby łóżko. Ale te obficie
obwieszone ściany znowu mnie zbijają z tropu, nie wspomniałaś też o nich w
opisie swego pokoju. Po co miałabyś zawiesić kufle do piwa na ścianie, zresztą
strasznie wysokiej? I po co miałaby stać z przodu męska laska, której rączkę
widać? Może jest to więc tylko gabinet waszego gościa. Twoja postawa jest
wspaniała, wołam Cię po imieniu, a Ty nie odwracasz się do mnie, choć tego
oczekiwałem. Na wszystkich obrazach na ścianie (z wyjątkiem tego, który
przedstawia mężczyznę w berecie) szukam Ciebie i na razie znalazłem Ciebie na
trzech. Jeśli się dobrze domyślam, potwierdź, jeśli wzrok mnie myli, zostaw mi
wiarę. Jak zgrabnie stoisz! Jak bardzo bym jednak chciał zobaczyć Cię tańczącą!
Czy już od dawna uprawiasz gimnastykę?
Twój dzisiejszy list ekspresowy jest spokojny, ale czy mogę ufać temu
spokojowi? Czytałem go poniekąd od wszystkich stron, czy nie ukrywa się w nim
nic podejrzanego. Ale jak można nagle odzyskać świeżość i raźność po chorobie i
zmęczeniu? Tylko ze względu na mnie, żeby mnie nie martwić? Nie, Najdroższa,
tak źle jednak nie może być z Tobą, żebyś chciała to przede mną ukrywać. Jestem
wszakże po to, żeby się o wszystkim dowiadywać, udawać musi się tylko przed
rodzicami, a jeśli nie po to jestem, żeby się o wszystkim dowiadywać, to w ogóle
nie zasługuję na to, żeby istnieć.
Najdroższa, sprawa z listami wydaje się w pierwszej chwili zła i nie do
naprawienia i człowiek sądzi, że już nigdy ten ucisk nie ustąpi z gardła. Tak było
przecież ze mną, chociaż u mnie miało to naturalnie znaczenie o wiele mniej
bezpośrednie. Cóż, są może matki, które nie czytają korespondencji swoich
dzieci, gdy mogą to robić z taką łatwością, ale obawiam się, że ani Twoja matka,
ani moja do tych matek nie należą. Powiedzmy więc, żeby nasze myśli i nasze
troski uprościć, że listy przeczytała, i może nie tylko ona, lecz także Twoja
siostra, której odezwanie się przez telefon wydaje się aż podejrzanie krótkie i
zdecydowane, w każdym razie w Twoim opisie. Dlatego też myślę, ponieważ
Twoja matka rzadko wchodzi do Twojego pokoju, że to siostra pierwsza znalazła
listy i potem zawołała Twoją matkę. Następnie obie je czytały, aż przeszkodził
im Twój telefon. Kto pierwszy podszedł do telefonu? A kto zazwyczaj podchodzi
pierwszy? Czy były to wszystkie listy, czy tylko część, i jaka? Nie mogę sobie w
tej chwili (z uwagi na mój stan duchowy powinienem bezwzględnie pójść do
łóżka i do nikogo innego prócz Ciebie nie odważyłbym się na pewno pisać w
takim stanie, ale czy do Ciebie nie należą wszystkie moje stany, najgorszy tak
samo jak najlepszy?), w tej chwili nie mogę sobie wyobrazić wrażenia, jakie te
listy, pisane zresztą pismem trudno czytelnym, zrobiły na Twojej matce i siostrze,
zwłaszcza że obie są na pewno przekonane, a prawdopodobnie potwierdzenie
tego znalazły także w tych listach, że w całym naszym życiu nie byliśmy razem
dłużej niż godzinę, i to w okolicznościach jak najbardziej oficjalnych. Jak mogą
one w jakiś sposób normalny połączyć ten fakt z treścią listów, tego bez znajomoś
ci dalszych oznak nie potrafię odgadnąć. Byłoby przypuszczeniem najbardziej się
nasuwającym, najprostszym i dlatego niezupełnie wiarygodnym, że mnie uważają
za bliskiego obłędu, Ciebie za zarażoną przez mnie, ale dlatego też podwójnie
zasługującą na wyrozumiałość, a w takim razie, co nie byłoby złym rezultatem
moich listów, powinnaś być traktowana bardzo delikatnie, co skądinąd w obrębie
rodziny może obejmować także najbardziej grubiańskie zniewagi. W każdym
razie musimy odczekać, a także równowaga między nami nie jest jeszcze
doskonała, bo ja nie dostałem jeszcze listu od Twojej matki. Biedna Najdroższa,
wtłoczona między bezwzględnego dręczyciela i szpiegującą rodzinę. Jeśli Twoja
matka chciała coś powiedzieć wyraźniej, to najbliższą doskonałą okazją było
doręczenie mojego niedzielnego listu, i już jutro czegoś się o tym dowiem.
Teraz kończę, nie żeby pójść spać, na to jest już za późno i dziś wieczór nic
już nie będę robić. Pobiegnę jeszcze tylko na dworzec, żeby wrzucić do skrzynki
ten list, potem zaś muszę bezwzględnie i koniecznie wstąpić do Brodów. Rano
mianowicie przyjechała nagle pani Zofia (wieczorem są zaręczyny Maksa),
trochę już z nią rozmawiałem, ale, jak to bywa, były to tylko przygotowania do
właściwej rozmowy, a boję się, że teraz, przy obecnym moim nastroju, nie
osiągnę więcej. Gdy usłyszałem o jej przybyciu, poczułem dosłownie powiew
Twojej bliskości i najbardziej napięte oczekiwanie. Ale na tym też zapewne
pozostanie.
Franz
Noc z 15 na 16.XII.12
Tak, Najdroższa, drzwi są zamknięte, jest cisza, jestem znowu przy Tobie.
Ale czego to już nie nazywaliśmy „byciem przy Tobie"? W ciągu dnia nie spałem,
ale podczas gdy po południu, a także z nadejściem wieczoru, chodziłem wskutek
tego ze spuszczoną głową i z mgławicą w mózgu, teraz, na początku nocy, jestem
niemal podniecony.
czuję w sobie silny pęd do pisania, diabeł, który zawsze tkwi w ochocie do
pisania, porusza się właśnie w najbardziej nieodpowiedniej chwili. Niech się
rusza, ja idę spać. Ale gdybym mógł spędzić święta Bożego Narodzenia
podzielone między pisanie i spanie, to byłoby szczęście, Najdroższa!
Dziś po południu chodziłem więc nieustannie za Tobą, bezużytecznie, żeby to
powiedzieć od razu. Albo właściwie niezupełnie jednak bezużytecznie, bo przez
cały czas trzymałem się możliwie blisko pani Friedmannowej, ponieważ ona była
Ci wszakże przez dłuższy czas bliska, ponieważ jesteście na ty i ponieważ jest
ona jednak posiadaczką listów od Ciebie, z czym się po prostu nie mogę
pogodzić. Dlaczego jednak w takim razie nie powiedziała ani jednego słowa o
Tobie, podczas gdy ja bez przerwy patrzyłem na jej usta, żeby z nich pierwsze
słowo od razu przechwycić. Czy już nie pisujecie do siebie? Czy może nie wie
ona nic nowego o Tobie? Ale czy to możliwe! A jeśli nie wie nic nowego,
dlaczego nie opowie czegoś starego. A jeśli nie chce nic o Tobie opowiedzieć,
dlaczego nie wymieni przynajmniej Twojego imienia, jak to bywało jednak od
czasu do czasu przy okazji jej poprzednich przyjazdów. Ale nie, tego ona nie
robi, lecz każe mi tępo wyczekiwać, i mówimy o rzeczach bezprzykładnie
obojętnych, jak Wrocław, kaszel, muzyka, szale, broszki, fryzury, podróże do
Włoch, saneczkowanie, torebki naszywane perełkami, koszule frakowe, guziki do
mankietów, Herbert Schottländer, francuszczyzna, kąpieliska, prysznice, kucharki,
Harden, koniunktura gospodarcza, podróżowanie w nocy, Hotel Palace, Szklarska
Poręba, kapelusze, Uniwersytet Wrocławski, krewni, krótko mówiąc o wszystkim
możliwym, ale jedyną rzeczą, która właśnie teraz ma niestety pewien niewielki
związek z Tobą, jest kilka słów o piramidonie i aspirynie, obecni nie rozumieją
dobrze, dlaczego tak długo się zatrzymuję przy tym przedmiocie i z predylekcją te
dwa słowa obracam na języku. Ale w końcu to mi nie może wystarczyć jako
wynik całego popołudnia, bo w mojej głowie przez całe godziny szumi potrzeba
mówienia o Felice. W końcu na siłę sprowadzam rozmowę na połączenie
kolejowe między Berlinem i Wrocławiem i grożę jej przy tym oczami — i nic.
Poza tym byłem też co prawda zdenerwowany z powodu zaręczyn Maksa. W
końcu to narzeczeństwo jakoś mi go, jednak odbiera. Narzeczoną znam co prawda
już od lat i prawie zawsze czułem do niej sympatię, czasem nawet bardzo dużą,
ma ona też wiele zalet (dla których opisania papieru nie wystarczy mi już w
żaden sposób, zwłaszcza gdy go wypełniam takimi banałami), ma w ogóle naturę
bardzo łagodną, delikatną, ostrożną, jest mu oddana ponad wszelką miarę — a
jednak, a jednak. Bądź zdrowa, Najdroższa, chciałbym być sam z Tobą na
świecie.
Franz
16.XII.12
Żadnego listu, Najdroższa, ani o 8-ej, ani o 10-ej. Byłaś zmęczona od
tańczenia, a po południu na przyjęciu. Ale kartki także nie dostałem. Co prawda
nie ma powodu do skargi, wczoraj i przedwczoraj otrzymałem po dwa listy, kto
zaś, mając do wyboru dwie rzeczy znakomite, mógłby tak zdecydowanie
rozstrzygnąć, by powiedzieć, lepiej żebym dostawał od Ukochanej codziennie
jeden list niż dwa naraz, a potem ani jednego — ale właśnie regularność jest tym,
co tak dobrze robi sercu, zawsze ta sama godzina, o której co dzień przychodziłby
list, ta godzina zawsze ta sama, która daje poczucie spokoju, wierności,
stosunków uporządkowanych, bezpieczeństwa od złych niespodzianek.
Najdroższa, ja wszakże nie myślę, że Ci się stało coś złego — bo wtedy
musiałabyś tym bardziej napisać do mnie bez zwłoki — ale skąd mam czerpać,
sam przy moim biurku, wobec mojego maszynisty, wobec stron zajmujących się
tylko sobą, wobec zadających mi pytania urzędników, skąd mam czerpać w
obecności tych wszystkich ludzi absolutne, pewne przekonanie, że Ty tam daleko
w Berlinie jesteś spokojna i jako tako zadowolona? Może wczoraj dokuczała Ci
matka, może bolała Cię głowa, może zęby, może jesteś przemęczona i nic o tym
wszystkim nie wiem, i tylko niepewnie tłucze mi się to po głowie.
Bądź zdrowa, Najdroższa, teraz będę już zawsze pisać tylko raz na dzień, w
każdym razie póki moja praca bardziej się nie posunie. Bo póki to nie nastąpi,
moje listy są zjawiskiem zbyt ponurym i jeden w ciągu dnia, nawet jeśli nie
przyznajesz się do tego sama przed sobą, zupełnie Ci wystarczy, aż zanadto.
Bądź zdrowa, Najdroższa. Jak mi przy tym słowie nagle słońce padło na
papier! Nie mogło Ci się stać nic złego i jestem spokojny.
Twój Franz
Z 16 na 17.XII.12
Najdroższa, jest wpół do czwartej w nocy, za długo, a jednak za krótko
siedziałem nad swoją powieścią, a ponadto mam niemal skrupuły, czy
powinienem teraz wracać do Ciebie, bo moje palce są jeszcze formalnie brudne
od wstrętnej sceny, wychodzącej ze mnie ze szczególną (dla jej ukształtowania
niestety zbyt wielką) naturalnością. — Najdroższa, jestem dzisiaj bez
wiadomości od Ciebie, wydaje mi się, jakby przez to dzieliło nas dwa razy po 8
godzin jazdy koleją. Czy może zaszło jednak coś przykrego przy doręczaniu
mojego niedzielnego listu? Jutro na pewno wszystkiego się dowiem, gdybym nie
miał tego uspokojenia, to raczej bym do rana chodził tam i z powrotem po pokoju,
zamiast pójść do łóżka. — A teraz dobranoc, moja najdroższa Dziewczynko, bądź
mi wierna, jak długo nie wyrządza Ci to zbyt wielkiej szkody, i wiedz, że ja
należę do Ciebie tak samo jak każda z rzeczy, które masz w swoim pokoju.
Twój Franz
Noc z 17 na 18.XII.12
Moja najdroższa Dziewczynko, całe dzisiejsze pisanie mojej powieści nie
było niczym innym jak powstrzymywaną chęcią, żeby napisać do Ciebie, i teraz
jestem ukarany od obu stron, to, co tam napisałem, jest zupełnie marne (żeby
wciąż się nie skarżyć, wczoraj była piękna noc, mogłem i powinienem był
przedłużać ją w nieskończoność), a dla Ciebie, Najdroższa, jestem z tamtego
powodu poirytowany i Ciebie zupełnie niegodny.
Gdybym tak mógł przez chwilę być w Twoim pięknym biurze, gdzie wszystko
wydaje mi się przyjazne! Gdybym tak mógł na cały dzień zastąpić jedną z Twoich
małych dziewczynek, tych dziewczynek, którym zawsze wolno, ilekroć mają
ochotę, przybiec do Ciebie i pocałować Cię i uściskać. (Dlaczego właściwie
ucałowały Cię wtedy, gdy nadeszła książka, i dlaczego Cię całowały szczególnie
podniecone? Mogło to wypływać tylko z nieuświadamianego, równie głęboko jak
prawdziwie odczuwanego współczucia, że ich duża przyjaciółka z człowiekiem
takim jak ja — dosyć, sprawiam przykrość Tobie i sobie.) Ale Twojej bliskości,
Najdroższa, tak bardzo mi potrzeba. Gdybym mógł jednak być w Twoim biurze!
Gdy stoję przed moim smutnym stołem biurowym — jest dobrych kilka razy
większy od Twojego; musi być tak duży, inaczej nie mógłby pomieścić tego
nieporządku — i myślę o tym, że w końcu nie byłoby rzeczą tak niemożliwą,
żebyśmy pracowali w jednym biurze, mam ochotę poprzewracać stoły, wybić
szkło w szafach, zwymyślać szefa, a ponieważ ostatecznie brak mi jednak siły do
wykonania takich chwilowych postanowień, nie robię nic z tych rzeczy, stoję
spokojnie jak przedtem z jakimś papierem w ręku, rzekomo przeze mnie
czytanym, w rzeczywistości jednak zupełnie zaspany patrzę nie na papier, lecz na
drzwi, które powinny się otworzyć przed doręczycielem listu od Ciebie.
Rozejrzyj się kiedyś w swoim biurze (którego mi zresztą jeszcze wcale nie
opisałaś), czy nie znalazłoby się tam jeszcze, choćby tylko gdzieś w ką ciku,
jakieś małe miejsce dla mnie. Jeśli tak, to opisz mi je dokładnie, ja zaś, choć nie
w rzeczywistości, to jednak niemniej pewnie będę je zajmował każdego dnia, a
jeśli chcesz, to także dla Ciebie wyznaczę jakieś miejsce w moim biurze (nie
znajduję bardziej stosownego jak tuż koło mnie) i będziemy tak, choć nie w
jednym biurze, lecz w dwóch, siedzieć jednak razem. Ty będziesz z tego miała tę
olbrzymią korzyść, że wieczorem, gdy zostajesz w biurze sama, żeby napisać do
mnie, wszystkie myszy dokoła Twojego stołu będę od Ciebie trzymać z daleka i
odpędzać; a ja natomiast będę miał stąd tę niekorzyść, że podczas takich
wieczorów zabraknie mi prawdopodobnie spokojnej rozwagi, żeby Ci pozwolić
napisać do końca list do mnie, i zamiast tego podejdę do Ciebie i ręce, które chcą
pisać, będę trzymać i już ich nie wypuszczę.
Twoje małe dziewczynki zachowują się ładnie i wzruszająco, co mnie jednak
nie zadziwia, ponieważ to wszystko jest dokładnie po mojej myśli. Słuchania o
Twoim biurze nigdy nie mam dosyć. W biurach, w których jest dużo dziewcząt,
jest jednak zupełnie inaczej niż tam, gdzie są mężczyźni. Mój maszynista np. nigdy
by z różą nie czekał na mnie u krawca (z komizmu takiego wyobrażenia nie
możesz sobie w pełni zdać sprawy, musiałabyś sama zobaczyć tego człowieka,
którego zresztą bardzo lubię), za to potrafi co prawda inne rzeczy, i tak np. w
obecności wiarygodnych świadków zjadł raz jedną po drugiej 76 naszych
bułeczek grajcarek, a innym razem 25 jaj na twardo i z radością powtarzałby tę
sztukę co dzień, gdyby miał na to środki. Szczególnie wychwala przyjemne
uczucie ciepła, jakie ma się ponoć po 25 jajkach na twardo.
Ale na czym spędzam, na litość boską, tych kilka chwil, w czasie których na
papierze jestem razem z Tobą. Oczywiście skrzywdziłem Cię w swoim liście
wczorajszym, moja Ty najdroższa i najlepsza Dziewczynko! (Po co innego zresztą
istnieję, jak nie po to, żeby Cię krzywdzić?) Byłaś w niedzielę zmęczona (a także
nie gotowałaś, mimo przyrzeczenia danego matce w ubiegłym tygodniu), a także,
co czułem też w mojej głowie, w każdym razie jeszcze w nie dzielę rano miałaś
ból głowy (i także ból gardła? Hańba! Hańba! Twoja i moja! Kochankę
człowieka uprawiającego przyrodolecznictwo boli gardło!), ale mimo to
wszystko napisałaś do mnie jednak w niedzielę, tylko że list wraz z kartką jakąś
pocztą, której na razie nie umiem sobie wytłumaczyć, nadszedł do biura
prawdopodobnie dopiero w poniedziałek wieczorem. W każdym razie
otrzymałem list i kartkę we wtorek od razu na dole u portiera, o bogowie! Jak
biegłem po schodach w podskokach!
Jednej ważnej rzeczy brakuje w Twoich listach, Najdroższa! Nie znajduję ani
słowa o Twojej matce i ani jednego o moich niedzielnych teoriach na temat
historii z listami. Czy jest to dobry znak, czy zły? Karty z waszej uroczystości nie
mam pod ręką, zostawiłem ją w marynarce biurowej, ale czy nie jest na niej
podpisana niejaka Tony Bauer i czy przy nazwisku nie są też dodane
pozdrowienia? Czy jest to Twoja siostra? A kim są ci inni? Że żadnego z Twoich
danserów nie można było porównać ze mną pod względem tańca, w to łatwo
wierzę. Moja nieumiejętność tańczenia ma chyba kilka różnych przyczyn. Może
powinienem był więcej ćwiczyć sam, gdy tańczyłem z dziewczętami, byłem
zawsze zarówno zbyt onieśmielony, jak i zbyt roztargniony. Przypominam sobie,
że na naszych lekcjach tańca był jeden młody człowiek, niewątpliwie bardzo
energiczny, który w czasie gdy dokoła tańczyły pary, zawsze sam w kącie ćwiczył
się w tańcu. Czy się w ten sposób nauczył, tego nie wiem, wiem tylko, że często
na niego patrzyłem i zazdrościłem mu jego siły charakteru i swobody.
Zofia F[riedmann] już wyjechała, urządzili sobie wakacje i pojechali, jak mi
się wydaje, na Semmering. To, że już dawno do niej nie pisałaś, serdecznie mnie
cieszy. Zresztą ona za tę moją uciechę, jak Ci już pisałem, dostatecznie się już
zemściła. Koniec, i znowu sam. Franz.
Z 18 na 19.XII.12
Najdroższa, jest wpół do trzeciej, popołudnie spędzone z Maksem na
oglądaniu zestawów mebli do jego mieszkania, wieczór z rodziną, początek nocy
na przelotnej pracy, teraz nad Twoim listem, najdroższa Dziewczynko, trochę
późno zaczyna się mój właściwy dzień.
A więc to ma być owa mała smutna maszynistka z Weissensee? Ależ ona jest
przecież żwawa i rześka i przegięciem swego prawego kolana jakby wprawiała
w ruch marszu cały nieco sztywny szereg pozostałych dziewcząt, wyglądających
nieco strasznie po chrześcijańsku. Czy miałaś wśród nich przyjaciółki? Powiedz,
że tak, a natychmiast staną mi się sympatyczne, nawet ta wielka, budząca
przerażenie i ubrana na czarno będzie mi wtedy sympatyczna i bliska. Z jak
badawczym spojrzeniem spoglądasz z tej fotografii! Jak mocno trzyma Cię za
kibić Twoja sąsiadka z prawej strony, jakby naprawdę wiedziała zupełnie
dokładnie, kogo trzyma. W ręku masz książkę, co to za książka? Tam w
Weissensee wiodłyście zapewne życie prawdziwie wiejskie. Krzaki, płot, drzwi
oszklone w głębi, to wszystko wygląda niezbyt biurowo. Tak bardzo chciałbym
coś wiedzieć o Tobie z tych czasów, kiedy byłaś jeszcze tak szczęśliwa, że
cierpiałaś jedynie z powodu biura. Jaka była Twoja przełożona? Chyba nie
biegałaś za nią z różą do krawcowej, gdy była zła? A jak wyglądała wojna z
sekretarką na Twojej obecnej posadzie? Co przesądziło o jej wyniku?
Na razie, Najdroższa, nie posyłam Ci fotografii. Następne powinno być dobre
zdjęcie, o którym Ci już pisałem, choć go co prawda jeszcze nie zamówiłem, bo
trochę kłopotliwe jest chodzenie do fotografa, ale zrobię to w najbliższych
dniach. Z zupełnie ostatnich czasów nie mam żadnego zdjęcia, fotografii
grupowej ani jednej w każdym razie nie posiadam, a poza tym grupy, w których
przebywałem, nie dawały mi wielkiej przyjemności (dziewczęta żyją ze sobą
lepiej i cieplej niż mężczyźni z samymi męż czyznami), a innych zdjęć nie chcę na
razie posyłać, bo zacząłem się bać, że na wszystkich, bez mojej winy i niezgodnie
z rzeczywistością, wyglądam trochę dziwacznie. Opowiedzieć muszę Ci
naturalnie jeszcze bardzo dużo, toteż w niedziele będziemy się przenosić do
dawnych czasów.
Ale, Najdroższa, ja tu spokojnie piszę dalej, a Ty jesteś może chora? W liście
pisanym po Ucieczce Schillinga mówisz nawet o możliwości influency. Na
miłość boską, Najdroższa, do której należy moje życie, uważaj na siebie!
Wyznaję, że gdy przychodzi mi na myśl, że możesz być chora, nie o tym naprzód
myślę, że Ty cierpisz, lecz że wtedy ja nie będę może dostawać żadnych
wiadomości od Ciebie i że wtedy, miotany rozpaczą, będę się uderzać i ranić o
wszystko, co mnie otacza. We wtorek z bólu gardła zrobił się katar, to jest jednak
pewna poprawa w tych zupełnie mi nie znanych przeziębieniach. Ale bóle głowy
jeszcze się utrzymują? Widzę, jak po ukończeniu ostatniego listu wyjmujesz
aspirynę i połykasz; cały się wzdrygam.
Byłem więc dzisiaj u Brodów, byłbym i tak do nich zaszedł, ale szczególny
powód do pośpiechu miałem po Twoim drugim liście porannym, dlatego że
chciałem — co jest niewątpliwie głupotą — złapać jeszcze kartkę, którą
napisałaś do Zofii F[riedmann], ponieważ nigdy nie jest mi dosyć patrzenia na to,
co Ty napisałaś. Cieszyłem się na to zupełnie opętańczo, że tę kartkę skierowaną
do innej osoby będę przez chwilkę trzymać w dłoni, że będę ją powoli
odczytywać i będę mógł sobie przy tym mówić: „To od mojej najdroższej
Dziewczynki . Wszystko przebiegało znakomicie, niewinnie aranżowałem
pytania, ostrożnie kierowałem wszystkich ku decydującej odpowiedzi, żeby
jednak potem usłyszeć na koniec, że pan dyr. Brod całą pocztę Zofii, w niej
oczywiście także Twoją kartkę, mniej więcej przed pół godziną przesłał jej do
Wiednia. Musiałem się powstrzymywać, by nie uderzyć w stół.
Z powodu burzy za oknami — przed chwilą od powszechnego wstrząsu same
się otworzyły drzwi od pokoju bawialnego, które zresztą źle się zamykają —
musiałem wcale nie usłyszeć zegara na ulicy — nie wiem, jaki to zegar, słyszy się
go tylko w nocy — bo jest już wpół do czwartej. A więc bądź zdrowa, moja
Najdroższa. Nie, nie tak myślałem o byciu tylko z Tobą, jak Ty to rozumiesz. Gdy
pragnę czegoś niemożliwego, pragnę tego całkowicie. Całkiem sam chciałem
więc być z Tobą, Najdroższa, całkiem sam na ziemi, całkiem sam pod niebem, i
żeby moje życie, które do Ciebie należy, nie rozproszone i całe było skupione w
Tobie.
Franz
Z 19 na 20.XII.12
Tak, moja najdroższa Dziewczynko, oto jest znowu wieczór po nie
przespanym popołudniu (nie przespane popołudnie brzmi straszniej niż nie
przespana noc), pisać się już więcej nie będzie, jeszcze tylko do tej Dziewczyny,
do której by się chciało wciąż pisać, wciąż dostawać od niej wiadomości, wciąż
przy niej być, w której najchętniej by się człowiek zatracił.
Ale proszę Cię bardzo, Ty moja Najdroższa, odpowiedz mi raz bez obsłonek,
co z Tobą jest? Ty, która mi kiedyś napisałaś, że nigdy nie chorujesz (ja wcale
Cię o to nie pytałem, bo Twoje policzki i Twoje oczy tryskały zdrowiem), Ty
chodzisz teraz po lekarzach, od tygodnia chyba co dzień coś Ci dolega, ludzie
mówią Ci to żartem, myślą jednak na pół poważnie, wyglądasz pono jak trup na
urlopie (wyrażenie, które bardzo by mi się podobało, gdyby nie było używane
właśnie w stosunku do Ciebie), miałaś w ostatnich czasach bóle głowy, bóle
gardła, osłabienie, i to wszystko ciągle się powtarza, i właściwie wcale się nie
kończy — Najdroższa, tego nie możemy jednak przyjmować spokojnie, bo jak?
Musimy próbować zrobić z tym porządek, nieprawdaż? A więc o tym, jak teraz
zaczniesz się oszczędzać, musisz mi napisać natychmiast i szczegółowo, bo w
Twoich dolegliwościach uczestniczę zupełnie tak samo jak Ty. Nie dostaję akurat
bólu gardła, kiedy Ciebie boli gardło, ale gdy się o tym dowiaduję lub się tego
domyślam, na swój sposób cierpię od tego wcale nie mniej. A jeszcze bardziej
cierpię od Twojego zmęczenia i jeszcze bardziej od Twoich bólów głowy. A gdy
potem zażywasz aspirynę, wtedy robi mi się niedobrze także fizycznie. Dziś przez
całą noc, a więc od wpół do czwartej do wpół do ósmej, i jeszcze przez
pierwsze godziny przedpołudniowe czułem w sobie jakiś dziwny ucisk, taki,
jakiego jeszcze nigdy dotąd nie stwierdziłem u siebie przez 30 lat mego życia, nie
wychodził on ani z żołądka, ani z serca, ani z płuc, ale może ze wszystkiego
razem. W świetle dnia ustąpił. Jeśli wczoraj zażywałaś aspirynę, był to na pewno
tego skutek, a jeśli nie, to był to skutek poprzedniej aspiryny, a jeśli i to nie, to
był to może skutek złego pisania, a jeśli wreszcie nawet i to nie, to jestem może
tylko głupcem, który w myśli tak często kładzie Ci ręce na skroniach i swoim
pocałunkom chciałby nadać taką moc, żeby Ci z czoła scałowały wszystkie bóle
głowy, od najbardziej zamierzchłej, już szarej przeszłości do Twojej złotej
przyszłości. Odpowiedz więc, Ukochana, co zamierzasz zrobić, tak dalej być
wszakże nie może. Musisz sobie zdobyć dosyć czasu na sen i na spacery, za każdą
cenę. Musisz wychodzić z biura od razu po zakończeniu urzędowania, musisz
chodzić na spacery, i to nie tylko sama wzdłuż toru kolejki miejskiej, lecz w
towarzystwie, jakie Ci odpowiada. (Czy nie chodzisz na ślizgawkę? Także o
gimnastyce już od dłuższego czasu nie słyszę.) Gdyby można było przerwać pracę
u Profesora, to też nie byłoby na pewno złe; do mnie możesz pisać wieczorem,
oczywiście, w dzień nie masz na to czasu, a do tego, żebym miał siebie na to
skazywać, by nie dostawać co dzień wiadomości od Ciebie, do tego brak mi siły;
ale zacisnę zęby i wtedy jedna kartka dziennie będzie mi wystarczała tak długo,
aż Ty całkowicie, gruntownie, trwale, w sposób przekonujący także dla Twojej
matki, będziesz tak rześka i wypoczęta jak dawniej. Bardzo będę czekać na
wielką pochwałę, z jaką spotkają się moje propozycje (gdy to nastąpi, mam w
pogotowiu jeszcze zupełnie inne), oraz na wszystkie inne propozycje
równowartościowe, którymi Ty jeszcze uzupełnisz moje.
A gdy będziesz znowu taka silna, wtedy na pewno będę chciał wiele, wiele
się dowiedzieć o Twoim dzieciństwie, Twój list ostatni wzbudził we mnie aż
niedorzeczną na to ochotę. Oczywiście ma to swoje złe strony być dzieckiem
późno urodzonym, ale przewaga nad dziećmi pierworodnymi, których smętny
okaz stanowię ja, jest jednak bardzo duża. Takie dzieci późno urodzone mają od
razu wokół siebie wielką różnorodność przeżyć częściowo już zakosztowanych,
częściowo dopiero pożądanych. Wiadomości, doświadczenia, odkrycia,
zdobycze ich rodzeństwa, oraz korzyści, nauki, zachęty płynące z życia w
rodzinie, które tak jest intymne i w tyle obfituje związków, są olbrzymie. A także
rodzina jest dla nich już o wiele staranniej wyszkolona, rodzice, na ile jest to u
nich możliwe, niejednego się nauczyli na swoich błędach (co prawda wskutek
popełnionych błędów stali się też bardziej uparci), i te dzieci późno urodzone po
prostu już same z siebie pewniej czują się w gnieździe, wprawdzie mniej się o
nie dba, pod tym względem dobre i złe strony ulegają wahaniom, a złe strony
stają się szczególnie dotkliwe, ale też one tej dbałości wcale nie potrzebują, bo
wszystko się o nie troszczy nieświadomie, i dlatego też szczególnie usilnie i
nieszkodliwie. Ja jestem najstarszy z sześciorga rodzeństwa, moi dwaj bracia,
niewiele młodsi ode mnie, zmarli jako małe dzieci z winy lekarzy, potem była
przez jakiś czas cisza, byłem jedynakiem, aż po 4, 5 latach w odstępach rocznych
lub dwuletnich przymaszerowały moje trzy siostry. Tak więc bardzo długo byłem
sam i użerałem się z mamkami, starymi piastunkami, zgryźliwymi kucharkami,
smutnymi guwernantkami, bo moi rodzice cały czas byli przecież w sklepie. O
tym wszystkim wiele by można opowiedzieć. Ale nie tej nocy, której godzina
dwunasta właśnie wybiła ku mojemu przerażeniu. Bądź zdrowa, moja
Najdroższa, i ryzykując, że Cię obudzę, ryzykując, że Cię obudzę, całuję Ciebie.
Franz
20.XII.12
Ależ, Najukochańsza, skąd się bierze ten Twój niepokój, czy nie żyjemy obok
siebie akurat tak spokojnie, jak to jest tylko możliwe w tej rozpaczy i nędzy? Co
Cię nachodzi? Ty jesteś jednocześnie spokojem i poruszeniem mojego serca,
wyobraź sobie bicie mojego serca, gdy Ty jesteś w takim stanie. Tyle razy z
płonącymi policzkami czytałem Twój list w nadziei, że w którymś miejscu ujawni
się jednak jakiś spokój, jakaś wesołość. To był na pewno tylko chwilowy nastrój
jakiegoś niedobrego wieczoru, a także mój świstek w podnieceniu napisany w
biurze, który jednak dołączę, nie jest już właściwie prawdziwy. Wiem bowiem,
że jutro przyjdzie znowu list pełen ufności od mojej silnej Dziewczynki, którą
tylko na tę jedną godzinę północy tak powaliły zmęczenie i okropne przykrości.
Ja w najlepszej intencji przestałem pisać drugi list codzienny, sądziłem
bowiem, że oboje będziemy spokojniejsi i nabierzemy więcej zaufania. To
codzienne dwukrotne łączenie się i dwukrotne odrywanie się było dla mnie
straszne, ścigało mnie i trwożyło nieustannie przez całe przedpołudnie i potem
znowu po południu. Takie daremne przeciskanie się do czegoś niemożliwego, tzn.
do Twojej obecności, musiało jednak wciąż na nowo budzić lęk nie tylko u mnie,
lecz także u Ciebie, Najdroższa. Ale może jednak masz rację. Raz na dzień muszę
do Ciebie pisać, ze wszystkiego innego raczej bym zrezygnował, bez tego nie
wiedziałbym, po co żyję — ale obecności także i w ten sposób jeszcze się nie
uzyskuje, teraz będę jednak znowu pisał dwa razy, jeśli tylko może Ci to dać
jedno tchnienie spokoju więcej. Nie to jest ważne, czy ja jestem w nastroju do
tego drugiego listu do Ciebie, nie to jest ważne, ale ważne jest, czy ja przy
pisaniu dwa razy na dzień zdobędę się jeszcze, choćby tylko połowicznie, na
nastrój do tego wszystkiego, czego się ode mnie zewsząd wymaga. Gdyż
pozwolić, żeby to uczucie związania z Tobą, które jest głęboko w moim wnętrzu,
przez pisanie dwa razy było całkowicie na wierzchu, to jest może jednak pewne
ryzyko w tym smutnym oddaleniu, w którym żyć muszę.
Teraz jednak znowu pędzę, bo muszę pójść do Maksa, żeby asystować przy
sporządzaniu aktu notarialnego. A Ty dzisiaj składałaś przysięgę przed sądem i
znowu miałaś nieprzyjemności. Pozwól się pocałować, najdroższe, blade,
udręczone Dziecko! Ten, który się tu podpisuje, należy do Ciebie nie jak jedna z
rzeczy w Twoim pokoju, lecz tak, jak Ty chcesz, i na zawsze.
Twój Franz
[Dołączone na firmowym formularzu zamówienia Towarzystwa Ubezpieczeń
od Wypadków]
Najdroższa, tylko w tym celu, żeby na chwilę ulżyć swojej trosce o Ciebie,
piszę na tym papierze, który akurat leży najbliżej. Proszę Cię, proszę, nie bądź tak
nerwowa, to nie może się dobrze skończyć. Gdybym mógł posadzić Cię tutaj na
krześle obok siebie, trzymać Cię i patrzeć Ci w oczy. Jest w moim życiu coś z
domu wariatów. Jestem niewinny i naturalnie także winny, zamknięty nie w celi,
lecz w tym mieście, wzywam moją najdroższą Dziewczynkę, chcę, żeby była
spokojna i szczęśliwa, ale naprawdę wzywam tylko mury i papier, a moja biedna
Dziewczynka cierpi.
Franz
Z 20 na 21.XII.12
To już trzecia noc, Najdroższa, w której nic nie napisałem, zły to rozpęd
przed Bożym Narodzeniem. A same ferie świąteczne stają się wątpliwe,
wprawdzie ślub mojej siostry — wydaje mi się, że jeszcze Ci o tym nie pisałem
— został odłożony z powodu obaw przed wojną, ale jest wysoce niepewne, czy
będę mógł wziąć te dwa dni urlopu, na które miałem nadzieję. Mam wciąż bardzo
dużo roboty, a im jest jej więcej, tym mniejsza staje się moja chęć, albo, żeby to
lepiej nazwać, tym większa staje się moja odraza. Jak długo sam jestem w biurze,
mogę jeszcze jakoś bronić tego swojego stołu, na którym wysoko się piętrzą
zaległości, co prawda używając w tym celu już resztek wpływu osobistego, ale
gdy jestem w domu, wtedy moje biurko jest dostępne dla wszystkich i przez cały
dzień bez przerwy, bo też nie może być inaczej, wybuchają jedna po drugiej małe
eksplozje zaległości, co po moim powrocie mogłoby mnie narazić na duże
nieprzyjemności. Ale mimo to — gdy tak tutaj o tym piszę, stwierdzam, że byłoby
nie do zniesienia zmarnować dwa dni, bo dużo więcej niż bronienia mego biurka
bym nie dokonał, toteż prawdopodobnie jednak zaryzykuję.
A jak jest z Twoją pracą, moja Dziewczynko? (Mam dziś uczucie, że jesteś
teraz spokojniejsza, bardziej zadowolona i że z Twoich drogich oczu znowu
dochodzi to spojrzenie przyjazne, a jednak władcze, które mnie ugodziło na całą
wieczność.) A czy Ty zawsze potrafisz się uporać z całą robotą? Czy żadne listy
nie spadają Ci pod stół i nie giną? Czy nie ma jakiejś ukrytej półki, na której
stare, nie załatwione sprawy tłoczą się jak wstrętne zwierzęta? Czy masz dobrą
pamięć? Ja nie mam i pracuję tylko przy pomocy nieograniczonej co prawda
pamięci mojego szefa, który także pod innymi względami jest godny podziwu.
Gdy i jemu zdarzy się faktycznie zapomnieć o czymś, co jest mi potrzebne, wtedy
niepewnymi, ogólnymi uwagami zaczynam przywabiać jego pamięć i po krótkim
czasie on już wszystko wie. Są ludzie, którym wystarczy widzieć przed sobą
twarz chętną do pomocy, nawet jeśli jest to twarz człowieka tak bardzo
bezsilnego, żeby sobie natychmiast wszystko przypomnieli. Tak samodzielnie jak
Ty zapewne pracujesz, ja w ogóle nie potrafiłbym pracować, przed
odpowiedzialnością cofam się jak przed żmiją, muszę podpisywać dużo
rozmaitych papierów, ale każdy podpis, którego udało mi się uniknąć, uważam za
zysk, podpisuję też wszystko (chociaż tak być właściwie nie powinno) tylko
literami FK, jakby to mogło mi ująć wysiłku, dlatego też we wszystkich sprawach
biurowych tak mnie ciągnie do maszyny do pisania, ponieważ jej praca, cała
wykonywana ręką maszynisty, jest tak anonimowa. Ta skądinąd godna pochwały
przezorność zostaje jednak uzupełniona i podważona przez to, że owym FK
podpisuję także, bez czytania, najważniejsze rzeczy i że wskutek mojego braku
pamięci wszystko, co raz odeszło z mojego biurka, przestaje dla mnie w ogóle
istnieć, teraz i w przyszłości. Czy ja, który niedawno ubiegałem się o miejsce w
Twoim biurze, z tym wszystkim byłbym kandydatem bardzo godnym polecenia?
Czy wzmianka w Twoim liście dzisiejszym odnosi się do dziennika? Czy on
jeszcze istnieje? Czy jest prowadzony jeszcze i dzisiaj? A czy te słowa: „ja go
kocham i nigdy, ktokolwiek by się pojawił na mojej drodze... napisałaś, gdy
miałaś 15 lat? Najdroższa, dlaczego Ciebie wtedy nie znałem! Nie bylibyśmy,
myślę, tak bardzo od siebie oddaleni. Siedzielibyśmy przy jednym stole, przez to
samo okno wyglądalibyśmy na ulicę. Nie drżelibyśmy o siebie nawzajem, nic nie
byłoby niemożliwe. Ale potem mówię sobie znowu, i w tym się objawia
absolutny charakter całego naszego związku, że przed dziesięciu laty, ale także
jeszcze przed dwoma i nawet przed rokiem, byłem pod wieloma względami
niestety lepszy, ale w istocie o wiele bardziej niepewny i nawet bardziej
nieszczęśliwy niż dzisiaj, toteż może właśnie teraz był czas właściwy na
pojawienie się człowieka, który miał mi się stać najdroższy na całej ziemi.
Dziś szukałem czegoś w swoim biurku domowym (także i to biurko nie daje
się uporządkować, można tylko czegoś w nim szukać; tylko jedna szuflada jest
uporządkowana i zamknięta na klucz, tam są Twoje listy) i znalazłem przy tym
stary list, który pochodzi z owego miesiąca oczekiwania i należy do Ciebie i
który dlatego przesyłam, mimo że jest niezbyt przyjemny. Gdy go odczytuję,
niestety nie ma on daty, to abstrahując od bezsensownych nadziei na dalszą
przyszłość (jak wiele piszę wbrew woli, tylko dlatego, że to jest ze mnie wręcz
wypychane; zły, nędzny ze mnie pisarz!) widzę, że wszystko potoczyło się o tyle
lepiej, toteż chciałoby się wierzyć, że szczęśliwa gwiazda, która nas prowadziła,
nigdy nad nami nie zgaśnie. Dziecko, jak dziwnie Ty dzisiaj piszesz! Ja miałbym
być zdolny do dezercji? Z jakiej służby? Musiałaby w takim razie ta służba
oznaczać moje życie. A to z mojej woli nie nastąpi; na to czuję się jeszcze, mimo
całej rozpaczy, zanadto w ogniu walki. A więc z mojej woli i z mojej ręki to nie
nastąpi.
A teraz bądź zdrowa, Dziewczynko, Dziewczynko! Życzę Ci pięknej
niedzieli, życzliwie usposobionych rodziców, dobrego jedzenia, długiego
spaceru, swobodnej głowy. Jutro znowu rozpocznę swoje pisanie, chcę w nie
wejść z całą siłą, czuję, jak nieubłaganą ręką jestem wypierany z życia, gdy nie
piszę. A jutro będę miał może list trochę mniej posępny niż ten dzisiejszy, ale
równie prawdziwy, bo liczenie się ze mną boli mnie bardziej niż prawda.
Franz
[Dołączony list nie datowany „z owego miesiąca oczekiwania : 8 września —
23 października 1912]
Łaskawa Pani!
Proszę mi pozwoli pisać, nawet jeśli Pani odpowiedź na mój ostatni list
znajduje się jeszcze w stanie wielkiej niepewności; od niepisania dostaję bólu
głowy, Pani staje się dla mnie niepewna i sam dla siebie staję się niepewny.
Zaczyna się we mnie rodzić nawyk, który pisanie do Pani stawia mi za
obowiązek, jakże mogłoby mnie od tego obowiązku, nad którym nie mam władzy,
zwolnić Pani nieodpisywanie. Była taka noc, gdy w półśnie wciąż pisałem listy
do Pani, było to uczucie takie jak nieprzerwane słabe uderzanie młotem.
Franz K
Dodatek z teraźniejszości: Poczynając od niedzieli pisz do mnie w każdym
razie do domu. Dopiero od następnego piątku chciałbym znowu otrzymywać listy
do biura. A dokąd należy pisać do Ciebie?
[Widokówka]
21.XII.12
Najpierwsze pozdrowienia poranne, właśnie się wybieram na spacer tak
olbrzymi, jakiego nie pamiętam, żebym zrobił od tygodni. Może będzie trwał
nawet całą godzinę. Potem zadam sobie trud przejścia tam i z powrotem przez tę
uliczkę Alchemików, którą widać na tej kartce.
FK
[U góry, w miejscu przeznaczonym na znaczek pocztowy]
Ach, Najdroższa, nie ma rady, nie mogę wysłać kartki takiej otwartej. Co by
to była za noc, gdybym poprzedzającego ją wieczoru pocałunków Tobie nie
przesłał, i sam ich sobie nie wziął?
Franz
22.XII.12
Przed południem
Czy wiesz, Najdroższa, że historia z panem Neble, zakładając, że była ona
jedynym powodem Twojego przygnębienia w ostatnich dniach, czyni mnie
właśnie niezmiernie szczęśliwym? A więc to było wszystko? Naturalnie mogło to
być dosyć przykre. Ale że Ty wyjdziesz z tego zwycięsko, to byłbym Ci mógł od
razu przepowiedzieć; panu dyrektorowi Heinemannowi zazdroszczę jego
wspaniałej roli, którą ja chętnie odegrałbym jeszcze o wiele piękniej. „Zechce
Pani zamknąć drzwi, panno Bauer — tak i ja bym powiedział. A potem także i
mnie musiałabyś wszystko opowiedzieć, bo w końcu jesteś wobec mnie niewiele
mniej skryta niż wobec swojego dyrektora; dlaczego, sam siebie pytam, nie
wolno mi było o historii z tym Neblem do wiedzieć się od razu pierwszego dnia?
Ale jak ja kazałbym sobie opowiadać, gdybym był Twoim dyrektorem! Zrobiłaby
się noc, i znowu dzień, i personel przyszedłby już do nowej pracy, a Ty wciąż
jeszcze na moje nie kończące się pytania musiałabyś odpowiadać bez końca.
Tylko jedno zrobiłbym prawdopodobnie gorzej niż Twój dyrektor: jest zupełnie
możliwe, że na widok pierwszych Twoich łez, mimo że na ogół nie jestem
skłonny do łez, musiałbym bardzo nie po dyrektorsku płakać razem z Tobą. A dla
zachowania godności nie pozostawałoby mi nic innego, jak przytulić swoją twarz
do Twojej, żeby pozwolić naszym łzom mieszać się aż do niemożliwości
odróżnienia. Najdroższa, Najdroższa Felice! Jakie cierpienia jeszcze na Ciebie
spadają! Czy łatwo wpadasz w gniew? Ja właściwie nie, ale kiedy już wpadnę w
gniew, wtedy czuję się rzeczywiście bliższy Bogu niż kiedykolwiek. Gdy krew
się nagle staje gorąca od głowy do stóp, gdy pięści dygocą w kieszeniach, gdy
zawodzi cały nagromadzony zapas opanowania, a ta bezsilność prób opanowania
się, widziana od drugiej, i to właściwej strony, oznacza pewną siłę, wówczas
człowiek pojmuje, że gniewu należy unikać tylko w jego niskich początkach. Nie
dalej jak wczoraj wieczorem byłem bardzo bliski społiczkowania pewnego
człowieka, i to nie tylko jedną ręką, lecz obiema, i nie jeden raz, lecz raz za
razem. W końcu zadowoliłem się jednak słowami, ale też były one mocne. Nie
jest wcale niemożliwe, że miała w tym jakiś udział pamięć o owym panu Neble.
Po południu
Oto, moja najdroższa Felice, znowu jestem przy Tobie. Wczoraj wieczorem,
gdy wróciłem z wielkiego spaceru — chciałem go odbyć sam, ale w drodze na
dworzec spotkałem gromadę krewnych, która właśnie wracała od mojej siostry
zamężnej, i moja najmłodsza siostra oraz jedna z kuzynek tak mnie prosiły i nie
chciały ustąpić, że musiałem je zabrać ze sobą — gdy więc wróciłem do domu z
tego spa ceru, przyszła mi do głowy myśl i długo nie chciała mnie opuścić: Czy
nie jesteś na mnie zła z powodu mojego tak bardzo nerwowego drugiego listu z
soboty, albo właściwie nie zła (bo nie napisałem jednak nic niedobrego), lecz
rozczarowana tym, że i ja nie jestem właściwym człowiekiem, przed którym
można z niczym się nie licząc użalić się nad sobą i poskarżyć na świat — a takie
skargi są przecież najlepsze, największą przynoszą ulgę — a więc poskarżyć się
zupełnie z niczym się nie licząc? A to moje zatroskanie wczoraj wieczorem nie
było zupełnie bezpodstawne, widać to, jak mi się wydaje, z Twojego listu
ekspresowego. Czytam tam m.in.: „Gdy dzisiaj z pocztą o godzinie dziesiątej
przyszedł Twój list, byłam jeszcze smutniejsza, jeszcze bardziej przybita niż
przedtem. Cóż to za wspaniały kochanek, który takie listy pisze do kochanki i
jeszcze powiększa jej cierpienie. Posłuchaj, Najdroższa, nie, Ty mnie nie
opuścisz, to mi już mówiłaś wiele razy, ale ja chcę być zupełnie blisko Ciebie we
wszystkim, we wszystkim, niczego, co czujesz, przede mną nie opuszczaj, a więc
nie opuszczaj przede mną także swoich skarg. Zostań dla mnie cała, Najdroższa,
zostań taka, jaka jesteś, nie chciałbym, żeby nawet jeden włosek na Twojej
głowie był ułożony inaczej, niż jest. Nie stawaj się wesoła, gdy nie jesteś
wesoła. Do wesołości nie wystarczą postanowienia, potrzebne są oprócz tego
jeszcze wesołe okoliczności. Wcale nie będziesz mi się bardziej podobać, gdy
będziesz lepiej wyglądać, lecz będziesz mi się podobać tylko dokładnie tak samo
jak teraz. Bliskość, z jaką czuję się przy Tobie, jest zbyt wielka, żeby
jakiekolwiek różnice w Twoim humorze, w Twoim wyglądzie, mogły mieć
wpływ na mój stosunek do Ciebie. Tylko po prostu będę nieszczęśliwy, gdy Ty
będziesz nieszczęśliwa, i z miłości do Ciebie, jak również we własnym interesie,
będę się starał usunąć nieszczęśliwość — żadnego innego skutku
nieszczęśliwości nie będzie można odczuć. Chyba tylko w takich przelotnych, w
ciągu dnia nagryzmolonych listach, w których nie można wyjść poza chwilowe,
nic nie znaczące podniecenie. Jeszcze jedna przestroga przed pisaniem dwa razy
dziennie.
A czy ja się nie skarżę? Moje skargi to niemal wycie! Wczoraj np. w biurze
zupełnie oklapłem. Głowę miałem wypełnioną sennością (a przy tym już od wielu
nocy nic nie napisałem, oprócz listów do Ciebie), o cokolwiek się oparłem, już
tak oparty trwałem, bałem się usiąść w swoim fotelu ze strachu, że już nie będę
mógł z niego wstać, piórem posługiwałem się tylko tyle, że jego dolny koniec
podczas czytania akt przykładałem sobie do skroni, by w ten sposób bronić się
przed zaśnięciem — potem spałem trochę po południu, ale wieczorem wciąż
jeszcze nie czułem się lepiej, dlatego poszedłem potem na spacer, ale po
powrocie znowu spałem tylko zupełnie lekko, tak jak śpi się na warcie. Jeśli nie
ramionami, to obejmijmy się jednak, Najdroższa, skargami.
Franz
22—23.XII.12
Najdroższa, czuję się dość nieswojo, nie bierz mi za złe niejasności tego, co
chcę napisać. Piszę do Ciebie, bo cały jestem wypełniony Tobą i muszę o tym
jakoś zawiadomić świat zewnętrzny. W niedzielę włóczyłem się w marnym
stanie, większą część dnia spędziłem w towarzystwie, wcale nie spałem,
nieoczekiwanie zjawiłem się u znajomych, nieoczekiwanie wyszedłem, tak ze
mną nie było już chyba od miesięcy. Zbyt długo już nie pisałem i czuję się trochę
oderwany od pisania, to znaczy — w nicości. Do tego dochodzi jeszcze to, że
teraz są już wszakże owe wytęsknione ferie Bożego Narodzenia, a ja jestem na
najlepszej drodze, żeby je nędznie zmarnować. A pod tym wszystkim przewija się
naturalnie także myśl o tym, że mógłbym być teraz w Berlinie, u Ciebie, pod
najlepszą ochroną, a zamiast tego trzymam się kurczowo Pragi, jakbym się
obawiał, że inaczej stracę ostatnie miejsce bezpieczne, i jak gdybyś Ty była
właściwie tutaj, w Pradze.
Najdroższa, gdy wczoraj wieczorem w tak pięknym hu morze przyszedłem do
domu i zobaczyłem na stole Twój telegram, moje Ty serce najukochańsze i
współczujące, wcale się nie przeraziłem, lecz od razu wiedziałem, że nie może w
nim być nic innego jak pociecha, a gdy się okazało, że tak było rzeczywiście,
długo z zamkniętymi oczami całowałem ten obcy papier, aż to mi już nie
wystarczało i cały go tuliłem do twarzy.
O jakiej porze została napisana ta część poprzednia, tego byś na pewno nie
zgadła, Najdroższa. Mogła to być godzina 4-ta. Pod wrażeniem Twojego
telegramu położyłem się spać bardzo wcześnie, przed godziną 9-tą (postępuję ze
sobą nieco kapryśnie), o godzinie 2-ej obudziłem się i na jawie, z otwartymi
oczyma, ale jeszcze pod wpływem snu i dlatego w obrazach nie przerywanych i
trochę czarodziejskich, myślałem o Tobie i o możliwej podróży do Berlina.
Połączenia okazywały się doskonałe, łatwe i bez jakichkolwiek zakłóceń,
samochody pędziły jak zakochani, rozmowy telefoniczne były tak doskonałe,
jakbyśmy się w tym czasie trzymali za ręce, wolę już o tym nie myśleć dalej —
im bardziej byłem rozbudzony, tym bardziej stawałem się też niespokojny,
następnie około 4-ej wstałem z łóżka, gimnastykowałem się, umyłem się i
napisałem dla siebie dwie stronice, ale i to przerwałem z powodu niepokoju,
potem napisałem poprzednie dwie strony, ale znowu przerwałem, z szumem w
głowie wróciłem do łóżka i leżałem w nim do 9-ej rano w ciężkim śnie, w
którym zresztą i Ty się pojawiłaś, przyszłaś na małą rozmowę do zaprzyjaźnionej
rodziny. — Ten zupełnie osobliwy tryb życia ma swą przyczynę oczywiście w
tym, że po pierwsze, dawno nic nie napisałem, i że po wtóre, jestem niemal
wolny, a do tego jeszcze się nie przyzwyczaiłem.
Najdroższa Felice! Twój Franz
[Ponieważ z powodu braku miejsca oba imiona znalazły się tuż obok siebie,
Kafka dopisał na marginesie] W ten sposób przynajmniej tutaj jesteśmy razem.
[Dodane na oddzielnej pojedynczej kartce]
[23 grudnia 1912]
Właśnie nadszedł Twój list z soboty w nocy. Odpowiem nań dopiero po
południu, w przeciwnym razie tego listu nie otrzymałabyś na czas o 9-ej. Czy
naprawdę wszystko się teraz tak poprawi, jak na to wygląda z Twego listu?
Dałby Bóg. Poza tym zawstydza mnie Twój list swoją siłą i dobrym nastrojem,
ale ja także znowu się podniosę. Ach, gdyby panna Lindner wiedziała, jak jest
trudno pisać tak mało, jak ja piszę!
Ostatnio wspomniałaś o jakiejś bombie, która ma wybuchnąć. Wejście matki
przerwało Ci i nie napisałaś więcej. Co to było z tą bombą — Pozwól mi,
Najdroższa, lepiej pocałunkami niż słowami, powiedzieć Ci, jak bardzo Cię
kocham.
Franz
23.XII.12
Najdroższa Felice, te dwa cenne dni tak więc podzieliłem, że przed
południem idę na chwilę do biura, żeby zobaczyć pocztę, a przez resztę czasu żyję
jak wolny człowiek. Sobota i niedziela, poza krótkim pisaniem w nocy, zostały
zmarnowane, ale to przecież nie jest jeszcze tak źle, Najdroższa. Powiedz, że to
nie jest jeszcze tak źle.
Stopniowo zaczynam zresztą dochodzić do gustowania w tym rozkosznym
życiu i zamęt wczorajszego dnia i nocy stopniowo ustępuje. Co powiesz na mój
pomysł, żeby Twój wczorajszy telegram dać oprawić w ramkę i zawiesić nad
moim biurkiem. Z Twojego listu z soboty w nocy widzę teraz, że pomysł
zatelegrafowania miałaś już w sobotę, ale mimo to — co myślałaś, Najdroższa,
przy nadawaniu telegramu, skoro nie mogłaś nawet przeczuwać, jakie będzie on
miał dla mnie znaczenie, zwłaszcza że mój list, który dostałaś przed południem,
był, o ile pamiętam, stosunkowo spokojny. A poza tym pierwotnie chciałaś nadać
depeszę przed południem; ale gdybym był ją otrzymał przed południem, byłaby
ona dla mnie tylko (tylko! tylko!) oznaką Twojej miłości i dobroci, natomiast
wieczorem (nadałaś ją, jak się wydaje, o godzinie 4-ej dosłownie postawiła mnie
na nogi. Bliskość takiego telegramu jest czymś zupełnie innym niż ta dal, z jakiej
powoli przywędrowują listy. Teraz wiem też, że z Tobą, a więc z nami obojgiem,
do godziny 4-ej po południu wszystko było dobrze, nawet jeśli nie mam dotąd
żadnego listu z niedzieli. Może list nadszedł do biura później, rano go tam nie
było, w każdym razie pójdę jeszcze sprawdzić, może pomyliłaś się w adresie.
Dzisiejszy list nocny adresuję jednak w każdym razie do Twojego mieszkania.
Twoje postanowienia, Najdroższa, są znakomite, i jeśli będziesz ich ściśle
dotrzymywać, będę miał wzorową kochankę. Ale też musisz nią być, gdy masz tak
okropnego kochanka. Jeśli nie będziesz miała rumianych policzków, jak mógłbym
je czynić bladymi, co jest wszakże moją specjalnością. Jeśli nie będziesz rześka,
jak mógłbym Cię czynić zmęczoną, jeśli nie będziesz wesoła, jak mógłbym Cię
zasmucać. Najdroższa, moja Najdroższa, z miłości, tylko z miłości chciałbym z
Tobą zatańczyć, bo teraz czuję, że taniec, to obejmowanie i kręcenie się razem w
objęciu, nierozdzielnie należy do miłości i jest jej wyrazem prawdziwym i
wariackim. O Boże, dużo napisałem w tym liście, ale moja głowa jest równie
pełna miłości, jak tego, co daje się przekazać.
Twój Franz
23—24 [grudnia 1912]
Najdroższa, co to teraz będzie, gdy już nie będę mógł pisać? Ten czas, jak się
wydaje, nadszedł: od tygodnia, i więcej niż od tygodnia, nic mi nie wychodzi, w
ciągu ostatnich dziesięciu nocy (przy pracy co prawda bardzo przerywanej) tylko
raz mnie porwało, to było wszystko. Jestem ustawicznie zmęczony, senność
przewala mi się w głowie. Jakiś ucisk w czaszce u góry, z prawej i z lewej
strony. Wczoraj zacząłem jedną małą historię, która tak bardzo leżała mi na sercu
i wydawała się otwierać przede mną za jednym zamachem, a oto dziś zupełnie się
ona zamyka; gdy zadaję sobie pytanie, co to będzie, nie myślę o sobie, przeżyłem
gorsze czasy i wciąż jeszcze jakoś żyję, a gdy nie będę pisać dla siebie, będę
miał więcej czasu na pisanie do Ciebie, na rozkoszowanie się Twoją wymyśloną,
wypisaną, wszystkimi siłami duszy wywalczoną bliskością — ale Ty, Ty nie
będziesz już mogła mnie kochać. Nie dlatego, że nie będę już pisać dla siebie,
lecz że przez to niepisanie stanę się człowiekiem gorszym, mającym mniej
konsystencji, bardziej niepewnym, który nie będzie Ci się mógł podobać.
Najdroższa, skoro uszczęśliwiasz biedne dzieci na ulicy, zrób to samo także ze
mną, ja nie jestem mniej biedny, Ty nie wiesz, jak ja jestem podobny do starego
człowieka, który wieczorem wraca do domu z nie sprzedanym towarem — bądź
więc także dla mnie taka, jaka byłaś dla nich wszystkich, nawet jeśli Twoja
matka, tak jak z powodu tamtych ludzi, tak i w tym przypadku, miałaby się na
Ciebie gniewać (każdy musi mieć swoją plagę, a taką plagą dla rodziców jest
złość na niewinną naturę dzieci); ażeby tę długą prośbę ująć krócej, powiedz mi,
że będziesz mnie nadal kochała, jakimkolwiek będę, kochała za każdą cenę,
chociażby nie było takiego upodlenia, którego bym nie wziął na siebie — ale do
czego ja właściwie zmierzam?
A więc w takich oto rejonach poruszają się myśli tego mózgu, gdy ma
wakacje i wypoczywa! Czy w takich warunkach nie mam wszelkich powodów,
by porządnie trzymać się biura, jak wicher odrobić wszystkie zaległości i stać
się porządnym, uważnym urzędnikiem, który wszystkimi myślami jest przy
pracy} Przeciw temu przemawiałoby tylko to, że może tak mnie oszołomiły te
dwa pierwsze dni wolności, że w tym pośpiechu nie wiem, od czego zacząć,
ostatecznie nie przypominam sobie, żebym miał kiedyś lepsze Święta Bożego
Narodzenia (jutro przejrzę trochę dla Ciebie swoje stare dzienniki) — ale całego
tego wykrętu nie należy brać bardzo poważnie. Tutaj wszakże, jak wszędzie, liczy
się tylko albo—albo. Albo coś mogę, albo nie, a tym razem zachodzi tylko to
drugie „albo . Ale jeśli tylko za pytaniem: „Czy mnie kochasz, Felice? idą
wielkie „Tak jedne po drugich na całą wieczność, to wszystko da się
przezwyciężyć.
Franz
24.XII.12
Wczoraj, w poniedziałek, miałem tylko Twój list z soboty, dzisiaj, we
wtorek, w ogóle nic. Jak mam sobie z tym poradzić? Jak umiałbym ocenić
najmniejsze pozdrowienie na kartce! Najdroższa, nie dosłuchuj się w tym
zarzutów, ich tu nie ma, lecz wyczytaj w tych słowach miłość i niepokój miłości,
tego pełne jest na pewno wszystko, co piszę. (Wczoraj wieczorem nie znalazłem
w biurze nic od Ciebie.)
Franz
[24 grudnia 1912, wtorek]
Ponieważ wreszcie napisałem trochę dla siebie, nabieram odwagi, chwytam
Cię za ramiona (nigdy jeszcze niczego nie trzymałem z większą czułością, niż
Ciebie przy tym przesłuchaniu, które teraz ma nastąpić) i zapytuję, patrząc w
Twoje ukochane oczy: „Czy był, Felice, w ostatnim kwartale taki dzień, w którym
nie otrzymałabyś żadnej wiadomości ode mnie? Tylko zobacz, otóż takiego dnia
nie było, nieprawdaż? Mnie jednak dzisiaj, we wtorek, zostawiasz zupełnie bez
wiadomości, od godziny 4-ej w niedzielę nic o Tobie nie wiem, do jutra, do pory
dostarczania poczty, będzie to więc nie mniej niż 66 godzin, które wypełniają się
dla mnie na zmianę wszelkimi możliwościami dobrymi i złymi. Najdroższa, nie
gniewaj się na mnie za takie mówienie, ale 66 godzin to jednak naprawdę bardzo
długo. Doskonale rozumiem wszystkie przeszkody, jakie miałaś, są Święta, były
w domu wizyty, poczta jest niespolegliwa (może nawet mój list nie doszedł
punktualnie), ale jednak 66 godzin! A mimo wszystko — to jedno muszę Ci
jeszcze powiedzieć, zanim pójdę spać — w dniach wolnych brak listu znoszę
jeszcze stosunkowo dobrze — nie mam wprawdzie żadnej wiadomości od
Ciebie, ale jestem wolny, nic mi nie przeszkadza wciąż myśleć o Tobie, i chociaż
jest to sprzężenie tylko jednostronne, sięga ono prawie, prawie aż do Twojego
pokoju, tak potężne, konieczne i somowładne są siły, które je wytwarzają. Jeśli
więc kiedyś, Najdroższa, nie możesz mi przesłać żadnej wiadomości, zrób tak,
żeby dniem, w którym nie będę nic wiedział o Tobie, była niedziela lub święto.
Dlatego też dzisiaj było to do zniesienia, nie było wcale tak źle, jak mogłabyś
sądzić po uroczystym charakterze początku tego listu. Tylko w dni powszednie
brak oczekiwanej wiadomości jest czymś strasznym. Bo wtedy jest mi zabronione
myśleć o Tobie, zewsząd stawia mi się nienawistne wymagania, Twój list albo
Twoja kartka dają mi pewność, nie muszę o Tobie myśleć, wystarczy, że włożę
rękę do kieszeni, a czuję papier przez Ciebie zapisany i wiem, że Ty myślisz o
mnie, że Ty żyjesz na moje szczęście. Ale gdy kieszeń jest pusta, a głowa, w
której myśli o Tobie tylko tak uganiają się bezładnie, ma być w gotowości do
pracy biurowej, wtedy zachodzi jakiś niedobry konflikt i niezmiernie jest trudno,
wierz mi, Najdroższa, przemóc się i pracować. — Kiedyś, w dawnych czasach,
napisałem raz, gdy list nie nadchodził: na żadne listy już nie czekam, niech się to
wszystko skończy. Dziś mówię: Pisanie listów powinno się co prawda skończyć,
ale też powinniśmy być tak blisko siebie, żeby nie tylko nie było potrzebne
pisanie listów, lecz żeby od niezmiernej bliskości nie można było nawet
rozmawiać.
Teraz sobie przypomniałem: Dzisiaj jest wszakże Wigilia Bożego
Narodzenia. Przeszła mi bardzo nieświęcie, aż do tego pocałunku na pożegnanie.
Franz
[Na marginesie] Od piątku jestem znowu w biurze.
Środa, 25.XII.12, godz. 3 po poł.
Nie po to, żeby napisać do Ciebie, piszę do Ciebie teraz, Najdroższa, tych
kilka słów, dostaniesz je i tak jednocześnie z listem późniejszym, bardziej
obszernym; ale po to, żeby związek z Tobą poczuć na nowo, żeby dla tego
związku coś faktycznego zrobić, po to piszę. Całą pocztę przetrząsnąłem
listonoszowi, gdy z wściekłością żądałem od niego swojej poczty; byłem już na
schodach, chciałem już pójść, nie miałem już żadnej nadziei, była już wszakże
godzina 12-ta piętnaście w południe. I wreszcie, wreszcie wspaniała poczta,
początek Świąt Bożego Narodzenia, dwa listy, kartka, fotografia, kwiaty.
Najdroższa, która musisz zostać zupełnie dziko wycałowana, moja Najdroższa,
jak Ci mam podziękować tą słabą ręką!
No tak, teraz idę na spacer z przyjacielem, o którym może Ci jeszcze nie
pisałem — z Weltschem. A także muszę wyjść z domu, bo właśnie przyszli
krewni o głosach niezmiernie przenikliwych, całe mieszkanie drży, nie widziany,
nie słyszany wymykam się przez przedpokój. Ale gdyby to było z Tobą! Dla
Ciebie poskromiłbym nawet nieco swój bieg po schodach. Mam mianowicie
zwyczaj — jest to zresztą jedyny sport, przeze mnie samego wynaleziony, który
uprawiam — zbiegać po schodach w szalonym pędzie, jako postrach dla
wszystkich wchodzących pod górę. Na dworze jest ładna pogoda, obyś Ty,
Najdroższa, dobrze wypoczęła, każdy moment tych Świąt raduje mnie podwójnie,
gdy myślę o tym, że Ty możesz wzmocnić się i odpocząć. A więc nie pisać, ale za
to, jeśli to możliwe, telegrafować. To gaszenie światła co noc, które uprawia
Twoja matka, j e s t bardzo po mojej myśli, gdyby ona o tym wiedziała,
zostawiałaby prawdopodobnie światło nie zgaszone, co swoją drogą byłoby
także po mojej myśli.
Franz
Dwa listy, które wysłałem na adres domowy, chyba Ci doręczono? Były to,
wydaje mi się, listy szczególnie mało przeznaczone do przeczytania przez innych
ludzi.
Z 25 na 26.XII.12
Powieść znowu posunęła się trochę naprzód, trzymam się jej, ponieważ moja
mała historia mnie odtrąciła. Ale też zacząłem tę historię stawiając sobie zbyt
wysokie wymagania; od razu na początku cztery osoby mają mówić i intensywnie
brać udział we wszystkim. Tyle osób potrafię jednak widzieć w sposób
kompletny tylko wtedy, gdy wyłaniają się one i rozwijają w przebiegu historii, z
jej strumienia. Od razu na początku opanowałem niestety tylko dwie, gdy zaś
cztery osoby tak napierają i chcą wystąpić, a uwagę się zwraca tylko na dwie,
powstaje smutne zakłopotanie, zupełnie tak jak w towarzystwie. Te drugie dwie
osoby chcą i nie chcą się zdemaskować. Przez to jednak, że moje spojrzenie
błądzi to tu, to tam, chwyta ono może także cienie tych dwóch, ale wskutek tego
znowu tamte dwie postaci, które już były wyraźne, ponieważ są chwilowo
zaniedbane, zaczynają się stawać niepewne i w końcu wszystko się wali. Szkoda!
Teraz jestem jednak rzeczywiście zbyt zmęczony, z powodu wszelkich
możliwych przeszkód wcale nie spałem w ciągu dnia, w dnie robocze śpię o
wiele więcej. Tyle Ci mam do powiedzenia, a tymczasem zmęczenie odwodzi
mnie od głównego toru. Czemuż zamiast pisać powieść, nie napisałem do Ciebie,
choć tak bardzo tego chciałem. Miałem taką chęć, żeby od tego zacząć list, w ten
sposób przygotować się do pisania, że byłbym zupełnie zacałował papier
listowy, ponieważ znajdzie się on w w Twoich rękach. Teraz jednak jestem
zmęczony i tępy i bardziej jeszcze niż pocałunków potrzebowałbym Twojego
żywego spojrzenia, takiego, jakiego się można domyślać na tej dzisiejszej
fotografii. Dziś powiem tylko, co mam do zarzucenia tej podobiźnie; Twoje
spojrzenie nie chce spotkać się z moim, wciąż przechodzi obok mnie, odwracam
fotografię na wszystkie strony, ale Ty zawsze znajdujesz możliwość, żeby uciec
wzrokiem, i to uciec spokojnie, jakby z przemyślanym zamiarem. Mogę co
prawda całą Twoją twarz zagarnąć dla siebie, gdy ją całuję, i to też czynię, i
jeszcze raz chcę uczynić bezpośrednio przed zaśnięciem, i jeszcze raz, gdy się
obudzę. Jeśli warto o tym mówić, to wiedz, że moje usta całkowicie należą do
Ciebie, nikogo innego nie całuję, ani rodzice, ani siostry, ani nieubłagane ciotki
nie mają dla siebie miejsca na moim kurczowo się odsuwającym policzku.
26.XII.12, czwartek rano
Wreszcie mam Twoją podobiznę taką, jaką Ciebie widziałem, oczywiście nie
taką, jak Cię widziałem najpierw (bez żakietu, z głową odkrytą, nie ograniczoną
kapeluszem), lecz taką, jaką Cię zgubiłem w bramie hotelu, jaką byłaś, gdy
szedłem obok Ciebie przez Przykopy i nie byłem jeszcze z Tobą związany, a
niczego tak nie pragnąłem, jak być związanym jak najsilniej. Teraz przychodzi mi
na myśl, czy nie masz zwyczaju często odgarniać włosów z czoła, zwłaszcza gdy
np. trzymasz w ręku fotografię i chcesz ją obejrzeć? Czy też jest to pomyłka mojej
pamięci? Bo czasem tak Cię widzę. To jest więc ten sam kapelusz, którego
podszewkę ja, człowiek porażony ślepotą, wziąłem za białą. Ale bluzka jest
chyba inna, Twoja bluzka w Pradze była wszakże biała. Teraz Cię pocałowałem i
Twój uśmiech stał się po tym pocałunku odrobinę życzliwszy niż przedtem. Co
powiesz, moja Ty najdroższa, najukochańsza Dziecino, na takie zachowanie
Twojej fotografii? Sakiewkę i fotografię będę nosić, w każdym razie przez
najbliższe dni, nie w kieszeni, lecz w dłoni, jako oparcie, ochronę i wzmocnienie.
Byłoby wszakże czymś bardzo dziwnym, gdyby posiadacz takiej fotografii nie
potrafił sprostać wszystkiemu. A Ty, Najdroższa, czy już trochę wypoczęłaś? Czy
nie za bardzo popędzają Cię krewni? Chyba wcale nie miałabyś dla mnie czasu,
gdybym był przyjechał do Berlina. Ale co też ja mówię? W ten sposób chcę
skończyć z wyrzutami, które sam sobie robię? A czy w końcu nie miałem jednak
racji, że nie pojechałem do Berlina? Ale kiedy Cię wreszcie zobaczę? W lecie?
Ale dlaczego akurat w lecie, skoro nie widziałem Ciebie na Boże Narodzenie?
Jest teraz słoneczny poranek, jestem dosyć wyspany, ale jeszcze bardziej nie
pewny niż w najgłębszej nocy. O Twojej matce dużo miałbym Ci do napisania,
odkładam to do następnego listu. Zadziwiające, z jaką radością połykam
wszystko, co mi przekazujesz z uwag Twojej matki o mnie. Częściowo jest to
radość, że z taką wrogością (nawet jeśli w najlepszych intencjach) jestem
atakowany, a z taką siłą i miłością brany w obronę. Ale to jeszcze tej radości
całkowicie nie tłumaczy. Chciałbym, żeby moje imię wciąż było wymieniane w
Twojej rodzinie. Co za niedorzeczne pragnienie!
Ale oto już dochodzi południe. Wstawać, wstawać! Adieu, Felice! Fotografię
do kieszeni! List do koperty i pędzić na dworzec, żeby go wrzucić do skrzynki!
Franz
Załączam pozdrowienia świąteczne z mojego ostatniego sanatorium, nadeszły
jednocześnie z Twoją fotografią. Spójrz tylko, jak to ja z zupełnie szatańską
chytrością chciałem dać się wyleczyć przez obcą wiarę. Ale też niewiele to
pomogło.
[Na dołączonej kartce]
Jeszcze coś nie cierpiącego zwłoki przyszło mi do głowy: Nie podarowałaś
jednak w końcu, Najdroższa, swojej siostrze tej bluzki, w której byłaś wtedy w
Pradze?
Z 26 na 27.XII.12
Ta mała sakiewka, którą mi przysłałaś, to jest zaczarowana sakiewka. Dzięki
niej staję się innym człowiekiem, spokojniejszym, lepszym. Ta możliwość
spojrzenia na małą fotografię, gdziekolwiek się znajduję, albo przynajmniej
wyjęcia sakiewki (metoda trzymania jej zawsze w ręku nie okazała się dobra),
jest jeszcze jednym szczęściem, które Tobie zawdzięczam. Gdy patrzę na Twój
portrecik — stoi tu przede mną — patrzeniu towarzyszy wciąż nowe zdumienie
nad tym, z jaką siłą my dwoje do siebie należymy.
Jak za tym wszystkim, co można na nim zobaczyć, za kochaną twarzą,
spokojnymi oczami, uśmiechem, ramionami (właściwie wąskimi), które
należałoby jak najśpieszniej objąć, jak za tym wszystkim działają siły tak mi
pokrewne, tak dla mnie niezbędne, i jak to wszystko jest tajemnicą, której jako
człowiek mizerny nie ma się wcale prawa oglądać, lecz tylko pokornie w niej się
zanurzyć.
Ale nie jestem zdolny kontynuować listu, tak się zapatrzyłem na tę fotografię,
tego, Najdroższa, na pewno nie przewidziałaś, ofiarowując mi ten dar. Myślę, że
będzie mi ona we wszystkim pomagać, jutro lepiej będę sobie radzić w tym
okropnym biurze i ze stosu moich akt wyciągnę, choć tylko koniuszkami palców,
najstarsze zaległości; poza tym postanowiłem, co jest rzeczą niemałą, nigdy,
cokolwiek by się zdarzyło, nie zaczynać swego pisania po 10-ej wieczór, i nigdy
(chyba że mam następny dzień wolny) nie kłaść się spać później niż o 2-ej w
nocy; i wreszcie (a to wszystko po to, by stać się godnym Twojego daru) gorzko
żałuję listu, który otrzymałaś w drugim dniu Świąt, łajaj mnie tylko w liście,
który otrzymam jutro, na który czekam z trwogą i radością, tylko w tym liście
łajaj mnie ze wszystkich sił, ktoś, kto robi kochance nieuzasadnione wyrzuty i
swoją głupią gadaniną włazi do jej porannego snu w dniu świątecznym, zasługuje
nie tylko na wyłajanie, zasługuje (teraz wymówię coś bardzo złego, prawie nie
do zniesienia), zasługuje na to, żeby przez dwa dni nie dostać ani jednego listu.
Nie obawiaj się więc, Najdroższa, już nigdy nie będę tak małoduszny, wybacz
mi, wszystko złe, które Ci wyrządzam, pochodzi z jednego źródła, z miłości do
Ciebie. Może czasem sprawiam Ci przykrość, sam o tym nie wiedząc, wtedy
przyczyny szukaj zawsze tylko w mojej miłości, jakąś zawiłą drogą (bo taki już
jestem) znajdziesz ją tam na pewno. Ale oto znowu nie napisałem nic, zupełnie
nic, nawet o tym, jak spędziłem te dni. No, ale Twoja fotografia wie wszystko.
Gdy będziesz przechodzić obok swojego fotografa, powiedz mu, że żadne z jego
zdjęć nie było tak wycałowane jak to.
Franz
W nocy z 27 na 28.XII.12
Moja Najdroższa, jeśli sakiewka, którą Tobie zawdzięczam, długo wytrzyma
te olbrzymie obciążenia, jakie musi znosić u mnie, jest to naprawdę dobra
sakiewka. Czasem tęsknota za Tobą podchodzi mi aż do gardła. Wtedy sakiewka
jest gwałtownie otwierana i od razu Ty się ukazujesz nienasyconemu spojrzeniu,
przyjazna i kochana. W świetle latarni ulicznych, przed oświetlonymi wystawami,
przy stole w biurze, przy nagłym zatrzymywaniu się na korytarzach, obok
drzemiącego maszynisty, przy oknie w moim mieszkaniu, gdy za mną licznie
zebrani znajomi i krewni wypełniają pokój — Najdroższa, Najdroższa, nawet to
krótkie słowo nie zawsze potrafiłbym wymówić, gdy myślę o Tobie, bo często
tylko z zaciśniętymi zębami mogę myśleć o Tobie. A to, że ta mała fotografia jest
tak niewyczerpana, to sprawia mi naturalnie tyleż radości, co bólu. Nie przemija,
nie rozpływa się jak istota żywa, ale za to trwa nienaruszona i stanowi
nieustającą pociechę, nie chce przeniknąć we mnie, ale też mnie nie opuszcza.
Oczywiście powiedziałem sobie od razu (z samolubstwa! z chytrości! z
przytomności umysłu!), że skoro czarodziejskie działanie fotografii zostało raz
stwierdzone, to i ja koniecznie muszę mieć swoją fotografię u Ciebie.
Natychmiast pobiegłem do fotografa, żeby kazać sobie zrobić zdjęcie dokładnie
tego samego formatu, ale nasi fotografowie szybkościowi są powolniejsi od
waszych, będzie ono gotowe dopiero za tydzień. Ale poza tym Twój pomysł,
Najdroższa, wzbudził we mnie taką zachłanność, że Ci proponuję, byśmy takie
małe zdjęcia wymieniali co miesiąc. Ty się wszakże zmieniasz, przychodzi nowa
pora roku, inaczej się ubierasz — nie, Najdroższa, za wiele żądam, zbłądziłem.
Powinienem być zadowolony, że posiadam tę małą fotografię, za którą winieniem
Ci dziękować w każdym liście na nowo.
Twój list czwartkowy, list urwany po pierwszych 5 słowach, na pierwszy rzut
oka wygląda właściwie przerażająco, jak gdyby jakaś zła a potężna ręka
skrępowała Ci dłonie albo coś jeszcze gorszego Ci zrobiła. Ale mówię sobie, że
jednak to Ty zaadresowałaś jeszcze kopertę, włożyłaś do niej wycinek z gazety,
może także sama wrzuciłaś list do skrzynki, a więc nie mogło się stać nic tak
bardzo złego i mam prawo jutro znowu oczekiwać listu.
Tego, że Twoja matka jest w stosunku do Ciebie takim tyranem, dobrze nie
rozumiem, natomiast we wszystkim innym doskonale ją rozumiem. Czy już przez
to, że sama na siebie zarabiasz, Twoja sytuacja w domu nie jest zupełnie
szczególna, zwłaszcza w porównaniu z Twoją siostrą, która, o ile się orientuję,
pracuje tylko przy gospodarstwie? I czy wyjątkowość tej sytuacji przez nikogo
nie jest respektowana? Twoja matka, nie doceniając Twojej pracy, popełnia
więc, jak się wydaje, wielką niesprawiedliwość, ale we wszystkim innym ma
rację. Rację miała w uzdrowisku nadmorskim, gdy Ciebie nie odstępowała (ach,
czego właściwie chciał ten młody człowiek? Żeby mi tylko poszedł precz!), ma
rację, gdy się gniewa z powodu moich listów (może także z powodu tego, który
teraz piszę, chociaż przyznaje on jej rację), o konieczności tych listów mógłbym
ją w najlepszym razie przekonać chyba tylko we śnie, i ma wreszcie rację — i to
jak bardzo! — gdy wszelkie współżycie mężczyzny i kobiety inne niż małżeństwo
uważa za pozbawione sensu. Czy ja np. wiele razy już nie stwierdzałem, że
jestem bez sensu?
Ankietę „Berliner Tageblatt" dołączyłaś do listu bez komentarza. Tak jest
rzeczywiście najlepiej. Co za arcygłupie pytania są tam postawione! Gazeta
nabiera dzięki temu oblicza w pewnym sensie ludzkiego, aczkolwiek
idiotycznego. Wszystkie odpowiedzi, w których nie ujawnia się głupota pytania,
są złe, ponieważ wówczas nie pokrywają się z pytaniami. Ale przy tym tak jest
łatwo na te pytania odpowiedzieć, że odpowiadam od razu na oba: A więc „on
musi być w każdym razie przystojny. Natomiast „ona nie ma być niczym więcej
ani niczym mniej, ale dokładnie taka, jaka jest.
Wtedy zaś jest ona co prawda taka, że nawet w głębi nocy nie można się z nią
rozstać i chciałoby się do niej pisać dalej i dalej w jakiejś bezsensownej nadziei,
że w ten sposób wyczaruje się ją przed sobą zupełnie żywą. Die Höhe des
Gefühls już na pewno masz. Dwa rodzaje pisma w dedykacji tym się tłumaczą,
że ta książka jest jednym z 20 egzemplarzy wydania luksusowego, z których każdy
był już przedtem opatrzony podpisem Maksa. Ale to wyglądało zimno i dlatego
kazałem mu uzupełnić dedykację zgodnie z prawdą.
Dostałem dziś list od Löwy ego, który załączam, żebyś zobaczyła, jak on
pisze. Jego adres — o czym Ci nie doniosłem — niedawno odnalazłem, a w
międzyczasie miałem też już kilka listów od niego. Wszystkie są podobne i pełne
skarg; temu biedakowi nie można pomóc; teraz bez pożytku wciąż kursuje tam i z
powrotem między Lipskiem i Berlinem. Jego dawniejsze listy były zupełnie inne,
o wiele żywsze i bardziej optymistyczne, może jest rzeczywiście wykończony.
Brałaś go za Czecha, nie, on jest Rosjaninem.
Adi eu, Najdroższa, cokolwiek się zdarzy, będziemy się nadal kochać,
prawda? Gdzie są Twoje usta?
Franz
Z 28 na 29.XII.12
Moja najdroższa Dziecino, w mojej powieści dzieją się właśnie rzeczy
bardzo pouczające. Czy widziałaś już kiedyś demonstracje, jakie się odbywają w
miastach amerykańskich w przeddzień wyboru sędziego okręgowego? Zapewne
nigdy, podobnie jak ja, ale w mojej powieści takie demonstracje są właśnie w
toku.
Na razie tylko kilka słów, moja Najdroższa, zbliża się już 2-ga godzina, a od
tygodnia regularnie szumi mi w głowie, gdy kładę się spać po 2-ej. Czyżbym te
warty nocne znosił coraz gorzej, zamiast się do nich przyzwyczaić? Moje
ziewanie w biurze jest wręcz haniebne, ziewam na dy rektorów, na szefa, na
strony, jednym słowem na każdego, kto zajdzie mi drogę. Ale mam nadzieję, że
przez ustalenie na godzinę 2-gą pory kładzenia się do snu znowu się wydobędę ze
swojej słabości.
Najdroższa, czy mam Ci powiedzieć, jak nędzny ze mnie człowiek? Czy nie
powinienem tego raczej zamilczeć, żeby sobie nie zaszkodzić u Ciebie? Ale czy
nie muszę tego powiedzieć, skoro my należymy do siebie nawzajem tak bardzo,
jak to jest tylko możliwe, gdy ma się za wrogów czas i przestrzeń? Więc muszę to
powiedzieć.
Twój drugi list dzisiejszy sprawił, że jestem zazdrosny. Dziwisz się i nie
dowierzasz sobie, czy dobrze odczytałaś? Tak, zazdrosny. Wszystkie listy, w
których wymienionych jest tyle osób, jak np. w dzisiejszym liście, budzą we mnie
bezsilną zazdrość. Teraz przypominam sobie, że to taki właśnie list, wciąż
rozpamiętywany, był także powodem mojego obłędu, a następnie tego ohydnego
listu, za który pozostanę na zawsze wobec Ciebie winowajcą.
A więc o wszystkich ludzi w Twoim liście jestem zazdrosny, o wymienionych
i nie wymienionych, o mężczyzn i o dziewczęta, o handlowców i o pisarzy (i
naturalnie o tych ostatnich najbardziej). Jestem zazdrosny o waszego
przedstawiciela w Warszawie (ale może „zazdrosny nie jest właściwym słowem,
może jestem tylko „zawistny ), jestem zazdrosny z powodu ludzi, którzy
proponują Ci lepsze posady, jestem zazdrosny z powodu panny Lindner
(Brühlów-na i Grossmannówna to młode dziewczęta, im na przyjaźń z Tobą
jeszcze od biedy pozwalam), jestem zazdrosny o Werfla, o Sofoklesa, o Ricardę
Huch, o Lagerlöf, o Jacobsena. Jak dziecko cieszy się moja zazdrość z tego, że
Eulen-berga nazywasz Hermannem zamiast Herbertem. Natomiast imię Franz
niewątpliwie wryło Ci się w pamięć. (Podobają Ci się Cienie} Uważasz, że są
zwarte i jasne? ) Ja w całości znam tylko jego Mozarta, Eulenberg (nie, nie jest
prażaninem, jest nadreńczykiem) czytał go tutaj, ale dla mnie było to prawie nie
do zniesienia, proza grzesząca brakiem oddechu i czystości. Natomiast jego
dramaty są ponoć przyjemne, tych jednak nie znam. Tak, teraz sobie przypomi
nam, w czasopiśmie „Pan przeczytałem kiedyś jego rzecz pod wieloma
względami dobrą, nazywała się, jak mi się wydaje, List ojca do syna. Ale
oczywiście w obecnym moim usposobieniu bardzo go krzywdzę, to nie ulega
wątpliwości. Ale Ty nie powinnaś czytać Cieni. A tymczasem widzę, że jesteś
nim nawet „zupełnie zachwycona . Słyszycie, a więc Felice jest nim zachwycona,
i to zupełnie zachwycona, a ja się na to pienię ze złości w środku nocy. Ale w
Twoim liście występują jeszcze inni ludzie, ze wszystkimi, ze wszystkimi
miałbym ochotę zacząć się bić, nie żeby im zrobić coś złego, lecz żeby ich
odepchnąć od Ciebie, żeby Ciebie od nich wyrwać i tylko takie czytać listy, w
których jest mowa wyłącznie o Tobie, Twojej rodzinie i dwóch Małych, i
naturalnie! naturalnie! o mnie. Ale, Najdroższa, ja nie jestem wariatem, chcę
dowiadywać się o wszystkim, od napierającej miłości za bardzo jestem w Tobie,
żebym mógł być naprawdę i w gruncie rzeczy zazdrosny (jeśli Ty czytasz Cienie,
to jestem pewien, że niechęć z mojej strony i zachwyt z Twojej strony w końcu
staną się wspólne, tzn. że egzemplarz, który Ty właśnie trzymasz w swych rękach,
będzie mnie zachwycał, i nic więcej), ale chciałem tylko, po to, byś mnie znała
całkowicie, opisać Ci wrażenie, jakie wywarł na mnie Twój list po południu, a
więc co prawda w czasie mojej depresji.
Otrzymałem ten list faktycznie, gdy przyszedłem z biura, a nadszedł nawet już
z pocztą o godzinie 11-ej. To wygląda na zasługę poczty austriackiej. Ale
wyobraź sobie tylko — tak kapryśna jest nasza poczta — list nie przyszedł do
mieszkania, lecz do oddalonego od mieszkania o dobry kilometr sklepu moich
rodziców. Samo w sobie nie ma to znaczenia, bo moja korespondencja nie jest
krytykowana i list został też od razu przyniesiony ze sklepu do mieszkania, ale ma
to być tylko dla Ciebie dowód, że mój niepokój o Ciebie, czasem tak
denerwujący i tak bezwzględny, jest przez tak kapryśne doręczanie poczty niemal
usprawiedliwiony.
To przyczyniło się też do mojego przygnębienia popołudniowego, tak że
mówiłem sobie: Dzisiaj mam dwa listy, to jest tak piękne, ale w takim razie czy
dostanę list także jutro, w niedzielę, Felice, jak się wydaje, zakładała, że ten list
nadejdzie dopiero w niedzielę, ale oto mam go już teraz i jutro będę może tu
siedział, albo raczej wił się na moim łóżku, bez wiadomości. Lepiej by było,
żeby nie przyszedł tak wcześnie!
Ale oto doszedłem do ustępu: „Góruję teraz bardzo nad Tobą w pisaniu
długich listów i to mnie dobiło. Powtarzam: Nie jestem wariatem, nawet
najgłupszy człowiek musiałby zrozumieć, że ta uwaga była zupełnie marginesowa
i została napisana zupełnie przypadkowo. Ale uwierz mi, Felice, (musiałem być
już w stanie majaczenia sennego, gdy to czytałem) — w tym momencie
pomyślałem, że to oznacza pożegnanie; widocznie za mało pisałem i dlatego jest
koniec. Najdroższa, teraz jednak obejmuję Cię tak mocno, jak jeszcze nigdy, żeby
po tym chorobliwym przewrażliwieniu, które mnie jeszcze drąży od czasu do
czasu, znowu całkowicie być Ciebie pewnym.
Te humory, które na pewno wynikają u mnie tylko z oddalenia, a może z
jakichś defektów organicznych, na tym się zresztą nie skończyły, lecz skupiły się
w śnie, który miałem po południu i o którym opowiem Ci jutro (co prawda wtedy
duża część będzie już zapomniana). A teraz dobrej nocy, Najdroższa, i długi,
spokojny, ufny pocałunek.
Franz
[29 grudnia 1912]
Moja Najdroższa, mój Dobroczyńco, a więc jednak jeszcze jeden list, i to taki
list, piękny ponad wszelką miarę. Gdy o godzinie wpół do jedenastej odezwał się
dzwonek — nie mógł to być nikt inny jak listonosz — stałem za oszklonymi
drzwiami mojego pokoju i z góry usiłowałem się pocieszyć: „Żaden list nie może
nadejść — mówiłem sobie — „jak mógłby dziś nadejść list, wszakże Felice nie
może się zamęczyć na śmierć pisaniem. Będziesz musiał bezwzględnie czekać
cierpliwie do jutra. I naprawdę cały drżałem w tej swojej biedzie.
Najdroższa, to jest znów taki list, przy którym człowie kowi robi się ciepło
od spokojnej radości. Tu nie kręcą się ci liczni znajomi i pisarze, tu —
a więc tu mi przeszkodzono wtedy, było po południu, a teraz jest tak późno, że
nie mam odwagi spojrzeć na zegarek, z zaryglowanego domu wymknę się na
dworzec (ach, gdyby o tym wiedzieli mój ojciec i rodzina, których nie widziałem
od rana) i wrzucę do skrzynki ten świstek. Dla mojego własnego spokoju nie
mogę Ciebie zostawić w poniedziałek bez wiadomości ode mnie z niedzieli.
Powodzi mi się zupełnie dobrze, tylko czas mi ukradziono; jak mogłoby mi się źle
powodzić, póki Ty mnie kochasz. Ale teraz biegiem!
Franz
Z 29 na 30.XII.12
Najdroższa, to była niedobra niedziela. Jakby w przeczuciu niepokoju, jaki
miała przynieść, rano leżałem w łóżku bez końca, chociaż z powodu fabryki,
która przysparza mi (co prawda w sposób dla innych ludzi niewidoczny) trosk i
wyrzutów sumienia, powinienem był dokądś pójść. Przez to bezużyteczne leżenie
(Twój list przyszedł dopiero o 11-ej) wszystko inne się potem opóźniło i gdy po
jedzeniu, do którego zasiadłem o wpół do trzeciej, zacząłem pisać list do Ciebie,
szczęśliwy, że będę mógł trochę pobyć u Ciebie, spokojny w mieszkaniu
spokojnym dzięki powszechnej drzemce poobiedniej, zadzwonił do mnie ten
właśnie dr Weltsch, który nie jest tylko moim przelotnym znajomym, lecz
prawdziwym przyjacielem. Poza tym ma on na imię Feliks i jestem rad, że już od
tak dawna łączy mnie przyjaźń z tym imieniem: co prawda teraz imię to w swoich
dwóch ostatnich literach trochę się jeszcze rozwinęło i nabrało treści zupełnie
niewiarygodnej. A więc ten Feliks zatelefonował do mnie, gdy pisałem do Felice,
i przypomniał mi o naszej umowie, że mam pójść na spacer z nim, jego siostrą i
przyjaciółką (jego siostry, oczywiście), jak to już raz uczyniłem w ostatni
czwartek. I mimo że w tamten czwartek nie byłem zadowolony (okresowo, i
najczęściej, odczuwam lęk przed dziewczętami), i mimo że dopiero zacząłem ten
list, który mnie zatrzymywał, i mimo że byłem umówiony także z Maksem, i mimo
że słusznie się obawiałem, iż po spacerze nie będę już miał koniecznego czasu na
sen — natychmiast zgodziłem się jednak z wielkim zapałem, ponieważ przy
telefonie, nawet jeśli to jest tylko mój domowy telefon, jestem bezbronny, a
następnie nie chciałem jednak, żeby dziewczęta musiały na mnie czekać. Ale
kiedy zszedłem na dół, zirytowany wszystkimi tymi skrupułami, i stałem już przed
ludźmi, a nie przed strasznym telefonem, a ponadto oprócz tych trojga zastałem
jeszcze jedną pannę i jakiegoś młodego człowieka, szybko powziąłem decyzję,
towarzyszyłem im tylko do mostu i pożegnałem się, przy czym zakłóciłem ruch
obok budki mytnika przy moście i jakiejś kobiecie idącej za mną nastąpiłem na
nogę. Następnie wyzwolony pobiegłem do Maksa. Ale teraz nie będę już dalej
opowiadać o tej niedzieli, bo wszystko zdąża do tego oto smutnego końca, że dziś
nie będę już mógł więcej pisać, bo już dawno minęła godzina 11-ta i w głowie
czuję ucisk i skurcze, jakie stwierdzam u siebie właściwie dopiero od tygodnia.
Nie pisać, a jednocześnie czuć w sobie chęć, straszliwą chęć pisania!
Zresztą teraz wiem też dokładniej, dlaczego Twój list wczorajszy obudził we
mnie taką zazdrość: Tobie moja książka podoba się równie mało jak przedtem
moja fotografia. To by nie było takie złe, bo to, co tam jest, to są po większej
części stare rzeczy, ale w każdym razie jest to jednak kawałek mnie, a więc
kawałek mnie, który jest dla Ciebie obcy. Ale to nie byłoby wcale takie złe,
Twoją bliskość czuję tak silnie we wszystkim innym, że jestem gotów, mając
Ciebie tuż przy sobie, pierwszy odepchnąć tę książeczkę własną nogą. Jeśli
kochasz mnie w teraźniejszości, to niech przeszłość będzie sobie, gdzie chce, i
jeśli tak być musi, to nawet tak daleko, jak mój lęk o przyszłość. Ale że Ty mi
tego nie mówisz, że nie mówisz mi nawet w dwóch słowach, iż ona Ci się nie
podoba. — Nie musisz wcale mówić, że ona Ci się nie podoba (co
prawdopodobnie nie byłoby zresztą prawdą), lecz że po prostu nie możesz się w
niej połapać. Jest w niej rzeczywiście rozpaczliwy nieporządek, albo raczej: są
to światełka słabo oświetlające jakąś nieskończoną gmatwaninę i trzeba podejść
bardzo blisko, żeby coś zobaczyć. Byłoby więc jak najbardziej zrozumiałe,
gdybyś nie wiedziała, jak się zabrać do tej książki, i pozostawałaby tylko ta
nadzieja, że w jakiejś dobrej godzinie słabości ona Cię jednak przywabi. Na
pewno nikt nie będzie wiedział, jak się do niej zabrać, to jest i było dla mnie
jasne — ofiara z wysiłku i pieniędzy, na którą mnie naraził rozrzutny wydawca i
która jest zupełnie zmarnowana, też mnie dręczy — do jej wydania doszło
zupełnie przypadkowo, może opowiem Ci to kiedyś przy sposobności, z
wyraźnym zamiarem nigdy o tym nie myślałem. Ale mówię o tym wszystkim tylko
po to, żebyś zrozumiała, jak naturalna byłaby dla mnie chwiejna ocena z Twojej
strony. Ale Ty mi nic nie mówisz, raz wprawdzie zapowiedziałaś, że coś
powiesz, lecz nigdy tego nie powiedziałaś. To zupełnie tak samo jak z tym panem
Neble, o którym także tak długo nie miałem prawa nic wiedzieć. Najdroższa,
popatrz, ja przecież chcę, żebyś we wszystkim była zwrócona do mnie, nic,
najmniejsza nawet rzecz nie powinna być mówiona na boku, wszakże — tak
myślałem — my należymy do siebie nawzajem, bluzka, którą Ty lubisz, sama w
sobie może by mi się nie podobała, ale ponieważ Ty ją nosisz, będzie mi się
podobać, moja książka sama w sobie nie podoba Ci się, lecz z uwagi na to, że to
ja ją napisałem, na pewno ją lubisz — ale w takim razie należy to powiedzieć, i
to jedno i drugie.
Najdroższa, na pewno nie gniewasz się na mnie za tę długą przemowę, Ty
jesteś wszakże samą jasnością nas dwojga i wydaje mi się, jakbym tego, co sam
posiadam z jasności, nauczył się z Twoich oczu owego sierpniowego wieczoru.
Za wiele się nie nauczyłem, przekonasz się o tym na podstawie snu, który miałem
wczoraj.
Nie, tego snu już Ci nie opowiem, ponieważ teraz uświadamiam sobie, że Ty,
Najdroższa, masz przykrości, a w każdym razie miałaś przykrości w piątek w
nocy. To więc jest ta rzecz, która dręczy Cię w domu? Także i o tym nie miałem
dotąd pojęcia, ale tu winna jest moja niedomyślność. Jeżeli jeszcze w takie
rzeczy jesteś wciągana, najdroższe, biedne Dziecko, to jest rzeczywiście straszne.
U mnie tego nie ma, moja matka jest kochającą niewolnicą mojego ojca, a ojciec
jej kochającym tyranem, dlatego w zasadzie panowała u nas zawsze doskonała
zgoda, a zmartwienie, które mieliśmy wszyscy w tych ostatnich latach i które
ogólnie biorąc sprowadza się do choroby mojego ojca, cierpiącego na
arteriosklerozę, dzięki tej zgodzie nie mogło właściwie dotknąć samego wnętrza
rodziny.
Właśnie w tej chwili za ścianą mój ojciec gwałtownie się przewraca na
łóżku. Jest on wielkim, silnym mężczyzną, w ostatnich czasach czuje się na
szczęście lepiej, ale jego choroba jest niebezpieczeństwem, które zawsze
zagraża. Zgoda w rodzinie jest zakłócona właściwie tylko przeze mnie, z biegiem
lat coraz bardziej, bardzo często nie mogę sobie poradzić ze sobą i czuję się
bardzo głęboko winny w stosunku do rodziców i do wszystkich. Tak więc ja
także mam dosyć przykrości w rodzinie i z jej powodu, moja droga, daleka
Dziewczynko, tylko że ja bardziej na to zasługuję niż Ty. W młodszych latach
niejeden raz stawałem w nocy przed oknem i bawiłem się klamką, wydawało mi
się rzeczą nader wskazaną otworzyć okno i wyskoczyć. Ale to było dawno i nie
byłem jeszcze wtedy człowiekiem tak mocno stojącym, jakim stałem się teraz
dzięki temu, że jestem pewny Twojej miłości.
Dobranoc, Najdroższa, także smutne pocałunki dobrze robią, a z tej żałości
usta nieskończenie długo pozostają przywarte do drugich ust i nie chcą się
oderwać.
Franz
Najdroższa, jeszcze raz: Piszę regularnie tylko raz na dzień, moje nerwowe
listy pisane w ciągu dnia czynią mnie nieszczęśliwym, a uczucie, że mogłabyś
kiedyś o godzinie 10-ej daremnie oczekiwać listu, aż mnie parzy. A więc nie
czekać na list, Najdroższa, nie chwytać smutnych spojrzeń