Franz Kafka (ur. 3 lipca 1883 w Pradze, zm. 3 czerwca 1924 w Kierling) - niemieckojęzyczny pisarz pochodzenia żydowskiego, przez całe swoje życie związany z Pragą; w swoich powieściach stworzył model sytuacji zwanej sytuacją kafkowską i określanej w języku niemieckim za pomocą przymiotnika "kafkaesk", którego istotą jest konflikt zniewolonej jednostki z anonimową, nadrzędną wobec niej instancją. Deformacja groteskowa, niejednoznaczne, paraboliczne obrazy oraz poczucie zagrożenia i niepewności składają się na panoramę literackiego świata Kafki.
Życie
Pochodzenie i rodzina
Kafka urodził się w Pradze należącej wówczas do monarchii austro-węgierskiej. Był synem Hermanna Kafki (1852-1931) i Julii Kafki, z domu Löwy (1856-1934). Pochodzący z prowincji ojciec prowadził sklep galanteryjny. Matka wywodziła z bogatej rodziny osiadłej w Podiebradach. Obok dwóch braci, Georga i Heinricha, którzy zmarli niedługo po narodzinach, Franz Kafka miał jeszcze trzy siostry: Elli (1889-1941), Valli (1890-1942) i Ottlę (1892-1943).
Jego językiem ojczystym był niemiecki, którym w Pradze posługiwało się w tamtym okresie 10% ludności. Kafkowie byli Żydami, jednakże Franz Kafka, jak i zresztą pozostali członkowie rodziny, mówił i pisał prawie wyłącznie po niemiecku. Znał również bardzo dobrze język czeski, a języka hebrajskiego zaczął się uczyć dopiero pod koniec życia.
Dzieciństwo i okres młodzieńczy
W okresie od 1889 do 1893 Kafka uczęszczał do niemieckiej szkoły ludowej na Targu Mięsnym w Pradze. Dalej kształcił się w humanistycznym Altstädter Gymnasium (Gimnazjum Staromiejskim), gdzie językiem wykładowym był język niemiecki. Już w wieku młodzieńczym Kafka zajmował się literaturą (jego wczesne dzieła uznaje się za zaginione, prawdopodobnie sam je zniszczył) oraz ideami socjalizmu i darwinizmu. Pozostawał pod wpływem literackiego pisma Der Kunstwart. Jego przyjaciółmi z tamtego okresu byli między innymi: pochodzący z Warszawy żydowski aktor teatralny Rudolf Illowy, Hugo Bergmann (późniejszy rektor Uniwersytetu Jerozolimskiego), Ewald Felix Pribram i Oskar Pollak. Wakacje spędzał chętnie u swojego wuja Zygfryda będącego lekarzem wiejskim w Třešti.
Studia i praca
W sierpniu 1901 podjął studia na Niemieckim Uniwersytecie w Pradze. Po dwutygodniowej przygodzie z chemią Kafka postanowił studiować prawo. Pomimo to potrafił wygospodarować czas, by przez semestr uczęszczać na wykłady z historii kultury i germanistyki. W międzyczasie odbył kilka podróży i chwilowo zastanawiał się nad studiami germanistycznymi w Monachium. Porzucił jednak ten zamysł, kontynuując studia prawnicze w Pradze. W 1906 został wypromowany na doktora nauk prawnych, po czym odbył staż w sądzie ziemskim i karnym.
W 1902 poznał swojego najlepszego przyjaciela, dobrze wówczas znanego w praskim środowisku literackim pisarza, Maxa Broda. Wokół Maxa Broda istniała grupa kilku zaprzyjaźnionych pisarzy, których wspólnym mianownikiem było żydowskie i jednocześnie praskie pochodzenie. Oprócz Kafki, do kręgu tego należeli też Felix Weltsch i Oskar Baum.
Od 1908 do 1922 Kafka pracował w Zakładzie Ubezpieczeń Robotników od Wypadków Królestwa Czeskiego w Pradze, instytucji będącej kombinacją zakładu ubezpieczeń społecznych i inspekcji pracy. W ramach swoich obowiązków służbowych Kafka podróżował często po całych Czechach nadzorując warunki pracy w dziesiątkach zakładów przemysłowych. Wbrew temu, co sam pisał w swoich dziennikach, analiza opisów jego dokonań zawodowych robiona przez przełożonych wskazuje na to, że był on cenionym i sumiennym pracownikiem. Wskazuje też na to jego częste awansowanie. W momencie gdy musiał zrezygnować z pracy, piastował dobrze opłacane stanowisko nadinspektora.
Oprócz tego, szwagier i ojciec Kafki wciągnęli go do współzarządzania fabryką azbestu pod Pragą, której sukces miał, w zamyśle ojca Kafki, stanowić przepustkę do elitarnego kręgu czeskich rodzin fabrykanckich. Inwestycja ta jednak skończyła się ostatecznie bankructwem. [1]
Franz Kafka, według ówczesnych standardów, był raczej osobą dość zamożną. Jego zarobki wystarczały mu na prowadzenie w miarę dostatniego życia, typowego dla przedstawiciela praskiej, wyższej-średniej klasy. Między innymi stać go było na liczne podróże po Europie. Kilkanaście razy był w Berlinie i Wiedniu, kilka razy w Paryżu, raz we Włoszech.
Franz Kafka, wbrew rozpowszechnionym stereotypom, był dość znany w środowisku praskich, niemieckojęzycznych głównie pochodzenia żydowskiego, elit intelektualnych. Był stałym członkiem kilku praskich salonów literackich, gdzie czytywał swoje opowiadania i uczestniczył w dyskusjach. Publikował w Prager Tagblat i później w Berliner Tageblatt recenzje sztuk teatralnych i dzieł literackich.
Życie prywatne
Franz Kafka żył do 35 roku życia z rodzicami. Czuł się zdominowany przez ojca. Od dzieciństwa był raczej słabego zdrowia i niemal co roku przebywał kilka tygodni w różnych sanatoriach. Do końca życia pozostał kawalerem. Swatano go z Felicją Bauer, sekretarką z Berlina, z którą prowadził ożywioną korespondencję przez ponad 5 lat. Po okresie półrocznych zaręczyn, z nie do końca jasnych przyczyn, do ślubu z Felicją jednak nie doszło. Kafka po zerwaniu z Felicją zniszczył jej listy do siebie, natomiast jego listy do Felicji przetrwały i zostały wydane w latach 50. XX w. przez Maxa Broda.[2]. Wspomnienia przyjaciółki Felicji, Grete Bloch, sugerowały, że przyczyną rozstania z Felicją był romans z Grete, którego konsekwencją miałoby być dziecko Kafki, które zmarło w wieku 10. lat.[3]
Niebagatelną rolę odegrała w życiu Kafki jego przyjaciółka Milena Jesenská, tłumaczka jego dzieł na język czeski, która stała się jego najbliższą powierniczką. Jednak najbliżej była związana z Franzem Kafką, pochodząca z Pabianic Dora Diamant, jego ostatnia partnerka życiowa, dla której zdecydował się przerwać toksyczny związek z rodzicami (zwłaszcza z ojcem), i dla której wyprowadził się z domu. Zamieszkał z Dorą w Berlinie. W Stanach Zjednoczonych wyszła napisana przez Kathi Diamant biografia Dory "Kafka's Last Love". Jeden z rozdziałów książki "Bagaże Franza K. Podróż której nigdy nie było" Remigiusza Grzeli, poświęcony jest właśnie losowi Dory Diamant. Grzela napisał też sztukę teatralną poświęconą Dorze - "Naznaczeni" (zamieszczoną w "Bagażach Franza K.").
Franz Kafka był wegetarianinem, został nim w dużym stopniu pod wpływem teorii antropozoficznych Rudolfa Steinera, którego poznał osobiście po jego odczycie w Pradze.
Ostatnie lata
W 1922 roku ze względu na postępującą gruźlicę Kafka musiał zrezygnować z pracy. W 1923 r. przeniósł się do Berlina, by móc zamieszkać z Dorą Diamant, Żydówką z Pabianic, oraz poświęcić się wyłącznie pisaniu.
Dzieło
Powstanie i popularyzacja
Jego pierwszy zbiór opowiadań i fragmentów prozy został wydany w 1913 r. pt. Betrachtung. Wtedy też powstał Palacz, pierwszy rozdział niedokończonej powieści pt. Ameryka.
Za jego życia, oprócz środowiska praskich elit niemieckojęzycznych, jego twórczość została właściwie niezauważona. Kilka jego zbiorów opowiadań ukazało się w wydawnictwie Wolff-Verlag z Lipska, w nakładach nie przekraczających 1000 egzemplarzy, do których druku doszło głównie dzięki przyjaźni Maxa Broda z właścicielem wydawnictwa, Kurtem Wolffem. Mimo pochlebnych recenzji tych zbiorów, przez m.in. Roberta Musila, sprzedawały się one bardzo słabo.
Do popularyzacji dzieł Kafki w znacznej mierze przyczynił się najbliższy przyjaciel Max Brod, który zdołał wylansować twórczość Kafki w latach 40 i 50. XX w. na fali powojennej popularności egzystencjalizmu. Pośmiertnie wydał on trzy niedokończone powieści (Ameryka, Proces i Zamek) oraz liczne opowiadania i miniatury, pomimo że Kafka kazał mu spalić wszystkie teksty po swojej śmierci. Max Brod wydał także "Dzienniki" Kafki, które ten pisał systematycznie od 1910 roku, oraz listy do siebie, Felicji Bauer i kilku innych osób.
Znaczenie
Utworów Kafki nie należy interpretować jako krytyki nadmiernie rozbudowanej i niezrozumiałej w swoich decyzjach machiny biurokratycznej, która straciła rację bytu, słuszniej jest potraktować je jako szeroko pojęte i wieloaspektowe przesłania o wymiarze egzystencjalnym.
Trudno przyporządkować dzieła Kafki do któregoś z prądów literackich, chociaż część badaczy jest skłonna zaliczyć twórczość Kafki do nurtu ekspresjonistycznego, co jednak nie wszystkim badaczom literatury wydaje się trafne. Wielu badaczy i teoretyków Kafki, uważa go za prekursora literatury nurtu egzystencjalizmu. Kafka wprowadził do literatury, w miejsce tradycyjnej opisowości, liczne niedomówienia, korzystał z niejasnych, parabolicznych obrazów. Jego styl charakteryzowała maksymalna prostota, pozbawiona wszelkich ozdobników. Nawet najbardziej skrajne, nieprawdopodobne sytuacje, takie jak opis działania maszyny tortur w opowiadaniu "Kolonia karna", czy też opis wykonania egzekucji w powieści "Proces" są opisane w chłodny, precyzyjny i beznamiętny sposób.
Kafka przedstawia w swoich dziełach najczęściej człowieka wyobcowanego, którego związki z innymi ludźmi uległy znacznemu zniszczeniu. Bohater kafkowski walczy samotnie z niezrozumiałymi strukturami rządzącymi światem. Mimo buntu i starań nie jest w stanie zmienić swego położenia, a walka kończy się klęską. Uwikłania bohatera w grozę istnienia mają na tyle niejasną strukturę, że możliwa jest bardzo różna interpretacja symboliki i sekwencji wydarzeń jakim ten bohater jest poddany. Samotność jest innym z wielkich tematów kafkowskich - bohater walczy i przegrywa zawsze sam. Strach, koszmary, rozdwojenia jaźni i kompleksy to główne z niszczycielskich i symbolicznych elementów. Oddają one dobrze atmosferę dzieł, w których wyobcowani i samotni bohaterowie bezustannie poszukują - jak można sądzić - bezpieczeństwa i pewności, czego nigdy nie będzie im dane doświadczyć.
Ważną część jego twórczości stanowią opublikowane wbrew jego woli, jego "Dzienniki", oraz korespondencja z Maxem Brodem, Felicją Bauer i kilkoma innymi osobami.
Dzieła
Opowiadania i fragmenty (wybór)
Powieści
1925 - Proces (Der Prozess); pośmiertnie wydana i niedokończona powieść, jej okres powstania to lata 1914-1915
1926 - Zamek (Das Schloß); pośmiertnie wydana i niedokończona powieść; prace nad nią rozpoczęły się w 1922 roku
1927 - Ameryka (Der Verschollene); pośmiertnie wydana i niedokończona powieść; prace nad nią rozpoczęły się w 1912 roku
Polskie wydania dzieł
Proces, tłum. Józefina Szelińska (w wielu źródłach błędnie podaje się jako tłumacza Brunona Schulza), Warszawa 1935; 1957, 1966/2, 1971/3, 1974/4. W 2008 roku ukazało się nowe, pełniejsze tłumaczenie autorstwa Jakuba Ekiera, oparte na źródłowym wydaniu Procesu (Frankfurt am Main 1990).
Wyrok, tłum. Juliusz Kydryński, Warszawa 1958; 1975/2 (Tomik zawiera następujące opowiadania: Wyrok, Przemiana, Lekarz wiejski, Na galerii, Przed prawem, Jedenastu synów, Sprawozdanie dla Akademii, Kolonia karna, Głodomór.
Zamek, tłum. Krzysztof Radziwiłł i Kazimierz Truchanowski, posłowie: Roman Karst, Warszawa 1958; 1973/2.
Nowele i miniatury, tłum. Roman Karst / A. Kowalkowski, wstęp: Roman Karst, Warszawa 1961; 1991/2 (Opowiadania: Opis walki, Olbrzymi kret, Myśliwy Grakchus, Budowa Chińskiego Muru, Odmowa, Stary kawaler Blumfeld, Małżonkowie, Schron, Głodomór; Fragmenty: Przygotowania do ślubu na wsi, Strażnik grobowca; Nowelki, przypowieści: Dzieci na drodze, Zdemaskowanie oszusta, Nagły spacer, Postanowienia, Niedola kawalera, Kupiec, Widok z okna oglądany w roztargnieniu; Aforyzmy).
Ameryka, tłum. Juliusz Kydryński, Warszawa 1967; 1978/2, 2003/3.
Dociekania psa, tłum. Lech Czyżewski, Kraków 1988.
Cztery opowiadania. List do ojca, tłum. Juliusz Kydryński, Jarosław Ziółkowski, Warszawa 2003 (Zawiera: Wyrok, Przemiana, Kolonia karna, Jama, List do ojca).
Listy i dzienniki
Dzienniki 1910-1923, tłum. Jan Werter, przedmowa: Zbigniew Bieńkowski, Kraków 1961; 1969/2, 1993/3.
Listy do Felicji i inne z lat 1912 - 1916, tłum. I. Krońska, Warszawa 1976. Książka zawiera również esej Eliasa Canettiego Inny Proces.
Listy do Mileny, tłum. Feliks Konopna, przedmowa: Zbigniew Bieńkowski, Kraków 1959; 1969/2, 1993/3.
List do ojca, tłum. J. Sukiennicki, Warszawa 1979.
Przypisy
↑ Ernst Pawel, Franz Kafka - Koszmar rozumu, Wydawnictwo książkowe "Twój Styl", Warszawa 2003, ISBN 83-7163-342-4
Opracowania i interpretacje
*Grozinger Karl Erich KAFKA A KABAŁA, Austeria 2006, Przekład: Jan Guntner, Ilość stron: 332
Książka ta dla dzieła i myśli Franza Kafki kreśli nową perspektywę. Pojawiają się w niej zaskakujące odpowiedzi na pytanie: czy Kafka był autorem religijnym? Jeden z najlepszych znawców wschodnioeuropejskiego żydostwa dowodzi, że „Proces” zakorzeniony jest głęboko w myśleniu kabalistycznym. To, co u Gershoma Scholema było jedynie genialnym przypuszczeniem Grözinger potwierdza, analizując dzieło praskiego pisarza w kontekście wschodnioeuropejskiej mistyki kabalistycznej, która - jeszcze za czasów Kafki - w codziennym obyczaju i obrządku zajmowała poczesne miejsce wśród Żydów aszkenazyjskich. „Pisarz wykazuje powinowactwo z niektórymi nurtami tradycji kabalistycznej, często zasadniczo odmiennymi a nawet sprzecznymi. Chociaż nie był w stanie samodzielnie studiować niezmiernie nieraz trudnych, klasycznych tekstów kabały, napisanych w języku hebrajskim i aramejskim, musiał jednak znać niektóre jej popularne wzorce - tym bardziej, jeśli miały one znaczenie dla powszechnego nauczania gminy. Wysublimowane - mistyczne, teozoficzne, historiozoficzne i antropozoficzne - nauki kabały popularyzowane były istotnie w niezliczonych pismach moralistycznych i zbiorach kazań, które studiowali prości Żydzi, a przede wszystkim kaznodzieje w synagogach i adepci jesziw, przygotowując nauki dla wiernych. Owe pisma moralistyczne i literatura ludowa ukształtowały świadomość żydowską w Europie Środkowej i Wschodniej; każdy, kto obracał się w tym środowisku, mógł za ich pośrednictwem dotrzeć do specyficznie żydowskiej wiedzy i odczuwania. Dlatego nic dziwnego, że taka właśnie literatura popularna zawiera materiał porównawczy dla wielu motywów obecnych w tekstach Kafki”. Scholem powtarzał, że aby dziś zrozumieć kabałę, trzeba przeczytać pisma Kafki, a zwłaszcza „Proces”. Książka Grözingera wypełnia tę intuicję konkretną treścią, pokazując, jakie mogły być źródła i religijny sens najważniejszych literackich pomysłów Kafki. Józef K. i geometra z kafkowskiego „Zamku” zostają tu ukazani inaczej, niż uczyły nas szkolne interpretacje. W ujęciu Grözingera są ludźmi mocującymi się z teurgią, ich klęska zaś zostaje przedstawiona jako przegrana amhoreca, „człowieka ze wsi”, prostaka niewystarczająco biegłego w Torze. Zamiast „Kafkowskiego nihilizmu” otrzymujemy przejmujący obraz życia chybionego, zmarnowanego przez zaniechanie - brak mądrości, przenikliwości, niewystarczające staranie. W świetle zastosowanych tu kategorii przegrana obu bohaterów wynika z ich metafizycznej nieadekwatności, z niedouczenia i przeuczenia jednocześnie, przekładającego się na nieskuteczność modlitw, które „nie mogąc się wznieść, zawisają gdzieś na niższych szczeblach hierarchii ontologicznej, lub grzęzną w specjalnie dla nich przewidzianej niebiańskiej rupieciarni”. Joanna Tokarska - Bakir, „Książki w Tygodniku” [w:] „Tygodnik Powszechny” nr 26 / 2006.
Biografie Franza Kafki
Brod, Max: Franz Kafka. Opowieść biograficzna, Czytelnik 1982, przełożył Tadeusz Zabłudowski.
Pawel, Ernst: Franz Kafka. Koszmar rozumu, Twój Styl, 2003.
Literatura pomocnicza
Grzela, Remigiusz: Bagaże Franza K. czyli podróż, której nigdy nie było, Warszawa 2004 (wraz ze sztuką poświęconą Dorze Diamant "Naznaczeni" - sztuka była realizowana w Teatrze Polskiego Radia i TVP Kultura)
Karst, Roman: Franz Kafka. Studium, w: Twórczość 6/1958, s. 78 -110.
Karst, Roman: Drogi samotności. Rzecz o Franzu Kafce, Warszawa 1960.
Kurowicki, Jan: Franz Kafka. Obcość i wyobcowanie, w: Człowiek i sytuacje ludzkie. Szkice o pisarstwie XX wieku, Ossolineum, Wrocław 1970, s. 58 - 94.
Walser, Martin: Opis formy. Studium o Kafce, tłum. Edmund Musiołek, Warszawa 1972.
Wydmuch, Marek: Franz Kafka, Czytelnik, Warszawa 1982.
Proces (powieść)
Proces (niem. Der Prozeß) jest surrealistyczną powieścią Franza Kafki. Pisarz rozpoczął pracę nad nią w roku 1914. Została wydana pośmiertnie, wbrew woli autora, przez jego przyjaciela Maxa Broda w roku 1925. Pierwsze polskie wydanie ukazało się w roku 1936 w tłumaczeniu Józefiny Szelińskiej (błędnie uważa się za tłumacza Brunona Schulza pod którego nazwiskiem ukazało się tłumaczenie, a który w rzeczywistości dokonał tylko jego korekty). W 2008 roku opublikowano nowy przekład autorstwa Jakuba Ekiera[1].
Geneza powieści
Impulsem do napisania utworu było dla Kafki zerwanie zaręczyn z narzeczoną Felice Bauer. Według wstępnych założeń pisarza powieść ta miała być krótkim opowiadaniem na temat konfliktów ojca z synem. Dopiero w trakcie pisania urosła ona do rangi, jaką znamy dzisiaj. Kafka pisał Proces dość chaotycznie. Prawdopodobnie najpierw napisał pierwszy i ostatni rozdział, potem stopniowo uzupełniał kolejne rozdziały (choć nie ma pewności co do ich prawidłowej kolejności).
Treść
Głównym bohaterem powieści jest Józef K - samotny kawaler, prokurent bankowy, mieszkający w nieznanym z nazwy mieście, określanym co najwyżej jako "stolicę". Pewnego dnia budzi się w swoim własnym mieszkaniu i zostaje zaskoczony najściem urzędników, którzy oświadczają mu, że zostaje aresztowany, "mimo iż nic złego nie popełnił". Mimo aresztowania może prowadzić normalne życie, musi jedynie pozostać do dyspozycji sądu. Pomimo pozorów normalności, w życiu K. następuje seria absurdalnych, niezrozumiałych wydarzeń. Wiadomość o aresztowaniu dochodzi do wszystkich znajomych Józefa, który staje się dla nich pariasem. Na przesłuchaniach K. nieudolnie protestuje przeciwko osaczeniu go przez władzę sądową, nie udaje mu się jednak zmienić tej sytuacji. Wobec tego szuka pomocy u innych: żony woźnego sądowego (która okazuje się prostytutką), wuja Karola, prawnika Hudla, malarza sądowego Titorelli'ego, innego oskarżonego - Blocka, w końcu u więziennego kapelana (który stara się naświetlić jego sytuację, poprzez paraboliczną przypowieść). Uzyskane przez niego informacje są jednak niepełne i niespójne. Powieść kończy się pesymistycznym akcentem - dokładnie w roku po aresztowaniu K. zostaje zamordowany ciosem w serce, przez dwóch urzędników-katów.
Świat Procesu
Niezwykła popularność i fascynacja twórczością Kafki wynika głównie z unikatowej atmosfery jego powieści. Podkreśla się zwykle następujące cechy "świata Kafki":
Absurd (surrealizm) - jest konwencją literacką dominującą niemal we wszystkich utworach pisarza (uważa się, że utwory Kafki "przetarły szlaki", do dominacji tej konwencji w literaturze XX wieku). W Procesie należy wyróżnić: absurd sytuacyjny (np. scena "biczowania" urzędników w banku), absurd postaci (np. przewodniczący sądu) i absurd psychologiczno-mentalny (widoczny np. w stosunku głównego bohatera do procesu). Badacze literatury podkreślają powiązanie wyboru tej konwencji literackiej z wymową powieści.
Atmosfera grozy - opisany świat wydaje się czytelnikowi potworny - ludzie są w nim osaczeni, pozbawieni podstawowych praw, czują się wyalienowani, pozbawieni pomocy, opieki. Kafka umyślnie wybiera na miejsce akcji pomieszczenia wyjątkowo odpychające: odludne uliczki; ciemne, stare, strychy; korytarze; gotycką katedrę.
Interpretacja powieści
Nie ma chyba drugiego utworu w historii literatury, o którego interpretację toczono by takie spory, jak w przypadku Procesu. Wynika to z trudności, jakie przed swymi czytelnikami mnożył sam Kafka (nie ukończone fragmenty, zakaz wydania powieści). Problem stanowi już sama klasyfikacja powieści. Wymienia się trzy formy wyrazu, którym jest ona pokrewna: powieść - parabola, moralitet i traktat teologiczny. O ile część hipotez zazębia się i nawzajem uzupełnia, to niektóre zupełnie się wykluczają. Problem jest o tyle złożony, że niemal każdy czytelnik wysuwa własną, kompilując zwykle kilka najpopularniejszych.
Najczęściej wysuwane hipotezy interpretacyjne Procesu:
Opowieść o totalitaryzmie - w powieści instytucją totalitarną jest sąd, który osacza skazańca, odbiera mu prawo do normalności, do prywatności. Jest siłą wszechwładną, która aresztuje obywateli bez przyczyny, pozbawia prawa do obrony (nawet nie objaśnia im ich winy), i po absurdalnym procesie uśmierca. Malarz Titorelli stwierdza, że "wszystko należy do sądu", i tak jest istotnie w świecie Kafki. Urzędy sądowe mieszczą się niemal w każdym budynku. W pewnym momencie K. z przerażeniem zauważa, że wszyscy ludzie, z którymi miał do tej pory styczność, są w pewien sposób związani z sądem. Bohater odkrywa ironiczność sytuacji - jest aresztowany, ale teoretycznie wolny, choć sąd go kontroluje i wpływa na całe jego życie. Badacze literatury uważają, że Kafka poddał tu krytyce aparat biurokracji cesarstwa austro-węgierskiego, z którym sam zmagał się przez wiele lat, jako urzędnik.
Opowieść o samotności - Józef K. jest postacią całkowicie samotną. Jest kawalerem, nie ma bliższej rodziny, a z dalszą nie utrzymuje kontaktów. Dopiero proces, ogromne wyzwanie (symbol trudności życiowej) zmusza go, do szukania pomocy u innych. Mimo to z żadnym człowiekiem nie stara się utrzymać bliższej relacji, zresztą nie umie jej nawiązać (co widać na przykładzie jego kochanki Leni). Dopiero w chwili śmierci zauważa człowieka (niektórzy badacze uważają, że w tym kontekście wyraz ten powinien być pisany wielką literą) - "Kto to był? Przyjaciel? Dobry człowiek? Ktoś kto współczuł? Ktoś, kto chciał pomóc? Byłże to ktoś jeden? Czy to byli wszyscy?". Cytat ten świadczy o możliwości wyjścia z samotności, o ratunku, który przychodzi jednak (w tym przypadku) zbyt późno. Interpretacja ta oparta jest na biografii Kafki, który był człowiekiem wyalienowanym (zarówno ze społeczeństwa, jak i z własnej rodziny), przez całe życie zmagającym się z samotnością.
Opowieść o odpowiedzialności za własne życie (sformułowana przez Ericha Fromma) - Według hipotezy słynnego socjologa i psychoanalityka K. jest człowiekiem, który nie umie wziąć odpowiedzialności za własną egzystencję. Nie stać go na poświęcenie się (choćby w najmniejszym stopniu) jakiejkolwiek idei. Prowadzi nudne, monotonne życie, pozbawione wartości. Jest w zasadzie człowiekiem zbędnym, nieprzydatnym ani społeczeństwu, ani nawet żadnej jednostce. Dla Fromma tytułowy proces, jest ostatnim momentem, w którym K. może odmienić swoje życie. Ale on wciąż błądzi, nie umie wziąć spraw w swoje ręce, okazuje się uzależniony od innych, chce zrzucić na innych odpowiedzialność "usprawiedliwienia własnej egzystencji". Fromm wyróżnia tu dwa rodzaje sumienia: sumienie humanistyczne i sumienie autorytatywne. Pierwsze przemawia do K. ustami księdza, drugie nakazami sądu. Sąd występuje tu jako instytucja zupełnie zdemoralizowana i jednoznacznie zła, prowadząca prostą drogą do zagłady. Ksiądz z kolei, mimo że jest kapelanem więziennym, reprezentuje tu jedyną siłę, która jest w stanie ocalić K. Aby to zrobić ksiądz odwołuje się do uczuć Józefa, ale jego słowa trafiają w próżnię. K. przemieni się dopiero na chwilę przed śmiercią, kiedy widząc zupełnie obcą osobę, zaczyna wierzyć w najważniejsze dla człowieka sprawy, tj. miłość, przyjaźń, zdolność poświęcenia się dla innych. Jak pisze Fromm w analizie Procesu: Dopiero w obliczu śmierci przerażenie wlało w niego moc pozwalającą mu uświadomić sobie możliwość przyjaźni i miłości, i - co paradoksalne - w chwili śmierci po raz pierwszy uwierzył w życie.
Opowieść o winie i karze:
Niektórzy czytelnicy dopatrują się klucza do interpretacji powieści w początkowym sformułowaniu, jakoby K. "nic złego nie popełnił", a częściowo też na przypowieści księdza. Według nich jest to świadomy zabieg autora, który wprowadza błędne założenie na początku i wraz z rozwojem akcji prowadzi czytelnika do właściwej konkluzji. Dla tej grupy interpretatorów K. został słusznie ukarany za bierną postawę wobec życia, czy szerzej - wobec zła. Należy przyjąć, że sąd jest instytucją jednoznacznie złą, zdemoralizowaną (niektórzy wprost utożsamiają go z szatanem). Stąd absurdalność aresztowania - człowiek styka się ze złem po prostu, jest naturalnym elementem naszego życia, ma ma jego przyczyny, tak samo, jak w przypadku K. nie ma zarzutów. Jeżeli zło dotyka człowieka słabego i biernego, który nie umie mu się przeciwstawić, zaczyna go omotywać (tak właśnie sąd omotuje Józefa). K. szuka co prawda pomocy u innych, ale nikt nie daje mu odpowiedzi na najważniejsze pytanie - jak postępować z sądem, tak samo, jak żaden człowiek nie zna sposobu jak poradzić sobie ze złem. Na to ważne pytanie każda jednostka musi odpowiedzieć sobie sama, do czego K. jest niezdolny. W końcu tytułowy "proces" staje się jego obsesją i prowadzi do śmierci. W tym przypadku kara, wymierzona K. jest sprawiedliwa - zło zdominowało człowieka, który niejako "wykopał sobie grób własnymi rękoma".
Według innej wersji tytułowy "proces", to nasze życie, którego nie jesteśmy w stanie wygrać (nikt nie jest w stanie do końca wykorzystać szansy, jaką jest możliwość egzystencji) - zawsze kończy się śmiercią. Stąd K. to postać-symbol, utożsamiana z ludzkością, która wciąż szuka sposobu na życie, ale nigdy go nie pozna (tak samo jak skazany z przypowieści nigdy nie zobaczy "sprawiedliwości"). Przywołując nawiązania literackie, można wspomnieć o królu Edypie z tragedii Sofoklesa. Józef K. jest jego zupełnym przeciwieństwem - o ile Edyp rozpaczliwie próbuje uwolnić się od fatum życia, o tyle K. odnosi się do niego biernie.
Interpretacja teologiczna - Max Brod zaraz po śmierci pisarza, wysunął oryginalną interpretację, opartą na całości twórczości Kafki, oraz naukach kabalistycznych. Według niego Proces jest częścią cyklu, obejmującego jeszcze powieść Zamek. Z tych dwóch utworów wysnuwa się obraz starotestamentowego Boga, który według Kabały objawia się pod postacią sądu (Proces) i łaski (Zamek). W tej interpretacji K. jest utożsamiany z Hiobem, który najpierw zostaje doświadczony złem, a później dobrem. Przez pewien czas ta interpretacja cieszyła się dużym powodzeniem, by z czasem zostać odrzucona, jako zbyt "płytka".
Nawiązania kulturowe
Teatr - Powieść Kafki była wielokrotnie adaptowana na potrzeby sceny, wystawiały ją najznamienitsze teatry polskie i zagraniczne. Z polskich adaptacji warto wymienić: trzy spektakle dla Teatru Telewizji (w tym w reżyserii Agnieszki Holland), spektakl Teatru Narodowego z 1972 roku w reżyserii Adama Hanuszewicza, spektakl Teatru Starego z 1973 roku w reżyserii Jerzego Jarockiego, a także inscenizację Macieja Englerta z Warszawskiego Teatru Współczesnego z 2008 roku.
Kino - Film "Proces" został zekranizowany przez Orsona Wellesa, z Anthonym Perkinsem (w roli Józefa K.) i Romy Schneider. W późniejszym remake'u główną rolę zagrał Kyle MacLachlan.
Przypisy
↑ Ukazał się nowy przekład "Procesu" Kafki - Życie Warszawy (polski). [dostęp 12 grudnia 2008].
NOTKA o Franzu Kafce
Kafka urodził się 3 lipca 1883 roku w Pradze jako pierwsze dziecko i jedyny syn kupca Hermanna Kafki i Julii, z domu Lwy. Po ukończeniu szkoły powszechnej i Staromiejskiego Gimnazjum Niemieckiego w Pradze Kafka studiował prawo i filologię germańską. Z tego okresu pochodzą pierwsze, zniszczone później próby literackie. W 1906 roku pisarz ukończył studia i otrzymał tytuł doktora praw, po czym rozpoczął praktykę sądową i pracę agenta w firmie ubezpieczeniowej „Asicurazioni Generali”. Zadebiutował w piśmie „Hyperion” ośmioma miniaturami pod wspólnym tytułem Rozważanie (styczeń, luty 1908). W marcu 1910 zaczął pisać Dziennik, w którym zapiski kontynuował do 12 czerwca 1923 roku. Pierwsze prace nad powieścią Ameryka podjął w 1912 roku. W tym roku też studiował judaistykę oraz w ciągu jednej nocy napisał opowiadanie Wyrok dedykowane swojej narzeczonej, Felicji Bauer. Utwór został wydany w następnym roku w roczniku Arkadia.
Latem 1917 roku Kafka przeżył pierwszy gwałtowny krwotok płucny. Lekarze stwierdzili u niego gruźlicę. Odtąd coraz więcej czasu spędzał w sanatoriach i uzdrowiskach. Jednocześnie dużo pracował. W 1919 roku wydał Kolonię karną i opowiadania Lekarz wiejski. Zerwał zaręczyny z Felicją Bauer (1917) i z następną narzeczoną. Ze względu na coraz gorszy stan zdrowia złożył wymówienie i przestał pracować. Zmarł 3 czerwca 1924 roku w sanatorium w Kierling.
W utworach Kafki czytelnik napotyka nierzeczywisty świat, oderwany od miejsc, miast i krajów. Konsekwentnie unika wszelkich fikcyjnych i prawdziwych nazw. Pełne wieloznacznych obrazów anonimowe miasta są obrazem miasta, w którym żył. Natomiast wyobcowanie jego bohaterów jest reminiscencją poczucia alienacji, które było niezwykle bolesne dla Kafki. Należy tu odwołać się do realiów życia pisarza. Rodzinne miasto Kafki - Praga, była wówczas zlepkiem narodowości i kultur - niemiecki język i uniwersytet, austriacka władza, wpływy węgierskie, ale język i świadomość narodowa - czeskie. W dzielnicy żydowskiej pielęgnowano tradycje, broniono przesyconej legendami atmosfery. Rodzina Franza Kafki nie należała do faktycznie ortodoksyjnych. Od pisarza - jako pierworodnego jedynego syna (Kafka miał trzy młodsze siostry) oczekiwano przejęcia funkcji głowy rodziny i familijnego interesu. Otrzymał więc gruntowne wykształcenie i podjął pracę urzędnika ubezpieczeniowego.
Pisarz żył w poczuciu niespełnienia, niezadowolenia i rozdarcia między swoimi marzeniami a oczekiwaniami rodziny - przede wszystkim ojca. Można tu mówić nawet o kompleksie wobec ojca. Dodatkowym powodem frustracji pisarza było jego żydowskie pochodzenie. Tak naprawdę nie czuł się ani Żydem, ani Niemcem, ani Czechem, mimo że żył pod wpływem tych trzech kultur. Podobnie było z językiem. Posługiwał się i czeskim, i jidysz, i niemieckim, ale żaden z nich nie był mu bliski.
Analizując dzieła Kafki można dojść do zaskakującego wniosku, że wyzwoleniem ze wszystkich kompleksów i zahamowań stała się choroba. W miarę pogarszania się stanu zdrowia pisarz czuł zbliżający się koniec życia. Dzięki zaleceniom lekarskim mógł wreszcie zrezygnować ze znienawidzonej pracy urzędniczej i zająć się pisarstwem. Coraz rzadziej przebywał w domu, bowiem dużo czasu spędzał w uzdrowiskach i szpitalach.
Ogólnie uznaje się, że na życie i twórczość Kafki decydujący wpływ wywarły cztery kompleksy:
żydowskie pochodzenie
autorytarny ojciec
nielubiany zawód
choroba (gruźlica)
Twórczość Kafki ma przełomowe znaczenie dla rozwoju współczesnej prozy. Można ją określić mianem awangardowej, czyli nowoczesnej, gdyż zrywa z tradycyjnym modelem prozy - odchodzi od realizmu. Tworzy on niepokojącą wizję świata, w którym człowiek jest podporządkowany niezrozumiałym dla niego mechanizmom. Chcąc je zrozumieć, przegrywa jako osamotniony i słaby. Sytuacja jednostki obrazuje tworzony przez Kafkę nastrój grozy, który przypomina senny koszmar.
Inne ważne dzieła Kafki
Zamek
Ameryka
opowiadania (Wyrok, Kolonia karna, Przemiana, Dociekania psa, Głodomór, Lekarz wiejski)
Szczegółowa biografia Franza Kafki
Franz Kafka przyszedł na świat 3 lipca 1883 roku w Pradze, która wówczas należała do monarchii austriacko-węgierskiej. Był najstarszym z czwórki, i jedynym męskim, potomkiem zasymilowanych Żydów - Hermana i Julii Kafki. Niestety dwaj młodsi bracia późniejszego pisarza, Geogrg i Heinrich, zmarli gdy mieli zaledwie po piętnaście i sześć miesięcy. Niemieckojęzyczna rodzina nie była przesadnie bogata, należała do tak zwanej klasy średniej.
Kuzyn Franza Kafki - Bruno Kafka - był do niego bardzo podobny zewnętrznie, lecz bardziej krzepki i energiczny, dostał się do Sejmu czeskiego w charakterze posła. Postać ta odegrała wybitną rolę w środowisku niemieckich liberałów. Ojcowie Bruna i Franza byli stryjecznymi braćmi. |
W dziennikach Kafki można odnaleźć następującą notatkę dotyczącą jego pochodzenia:
„Nazywam się po hebrajsku Amszel, jak dziadek mojej matki z linii macierzystej, który jako bardzo bogobojny mąż o długiej siwej brodzie żyje jeszcze w pamięci mej matki, choć miała sześć lat, gdy zmarł. Przypomina sobie, jak kazano jej trzymać co siły palce u stopy trupa i błagać przy tym o wybaczenie wszelkich możliwych uchybień popełnionych względem dziadka. Pamięta również wiele książek dziadka zapełniających całe ściany. Kąpał się on codziennie w rzece nawet w zimie i w porze tej wyrąbywał sobie do kąpieli przerębel w wodzie. Matka mojej matki umarła w młodziutkim wieku na tyfus. Począwszy od tej śmierci babka pogrążyła się w melancholijnym smutku, wzbraniała się jeść i nie rozmawiała z nikim, a w rok po śmierci swej córki wyszła na przechadzkę i nie powróciła więcej, zwłoki jej wyłowiono z Elby. Jeszcze bardziej uczonym mężem niż dziadek był pradziad mojej matki, szanowany jednakowo przez chrześcijan i Żydów; w czasie pewnego pożaru dokonał się na skutek jego bogobojności cud, ogień przeskoczył jeden dom, oszczędzając go, podczas gdy otaczające domy spłonęły. Pradziad miał czterech synów, jeden z nich przyjął chrześcijaństwo i został lekarzem. Wszyscy ci synowie prócz dziadka mej matki zmarli młodo. Ten zaś miał syna, matka znała go jako obłąkanego stryja Natana, i córkę, właśnie matkę mojej matki” |
Państwo Kafka pracowali razem w sklepie, często po dwanaście godzin dziennie, przez co ich dzieci były wychowywane głównie przez guwernantki, służki i kucharki. Jednak to właśnie Herman miał wielki wpływ na Franza. Relacje ojca z synem były bardzo skomplikowane, ponieważ rodzic często uciekał się do przemocy. Jak dowiadujemy się od Maksa Broda:
„Franz przez całe swoje życie znajdował się w cieniu władczego, również zewnętrznie imponującego swą postawą (wysoki, barczysty) ojca (…)”. |
Cała sytuacja w rodzinie doprowadziła przyszłego pisarza nie tylko do otwartej nienawiści względem ojca, ale i odczucia alienacji, osamotnienia. Widać to najlepiej we wspomnieniach artysty:
„Żyję w swojej rodzinie wśród najukochańszych osób, a jednak czuję się bardziej obco niż obcy. Konwersacja z matką moją składała się w ostatnich latach z przeciętnie dwudziestu słów, a rozmowy z ojcem sprowadzały się głównie do pozdrowień”. |
Jego kontakt z siostrami nie był zbyt dobry, ponieważ dzieliła ich zbyt duża różnica wieku. Ograniczał się on do okolicznościowych sprzeczek i scenek teatralnych, które Franz układał, gdy przypadały urodziny którejś z dziewcząt. Nigdy w nich nie grał, był za to ich reżyserem i scenarzystą.
Siostry Franza zostały zesłane do łódzkiego getta, gdzie wszystkie poza Ottlą zmarły. Najmłodsza z sióstr trafiła do obozu koncentracyjnego Auschwitz, tam zginęła. |
Surowe metody wychowawcze, stosowane przez Hermana Kafkę miały uczynić z wychudzonego i anemicznego Franza zahartowanego mężczyznę. Aby osiągnąć ten cel ojciec uciekał się do gróźb, obelg i żartów pod adresem syna. Jednak nie przyniosło to oczekiwanych efektów, wręcz przeciwnie. Młodzieniec oddalił się od ojca. Znaczenie więcej wspólnych cech charakteru dzielił z matką. Był podobnie jak ona wrażliwy, łagodny i sprawiedliwy. Herman nie akceptował odmienności swojego syna. Nie podobał mu się jego styl bycia, który uważał za dziwaczny. Niełatwo domyślić się, iż cały okres dzieciństwa odbił się na psychice pisarza, był dla niego traumą.
Kafka uczył się w języku niemieckim, ale znał również doskonale czeski. Z biegiem czasu opanował również francuski, dzięki czemu pokochał twórczość Flauberta. W latach 1889-1893 uczęszczał do Deutsche Knabenschule, szkoły podstawowej dla chłopców, mieszczącej się obecnie na ulicy Masná w Pradze. Jeśli chodzi o żydowską edukację, to nie poświęcał jej zbyt wiele czasu i uwagi. W wieku trzynastu lat obchodził swoją Bar Micwę, a do synagogi chodził cztery razy do roku wraz z ojcem. Drugą szkołą w życiu Franza było Altstädter Deutsches Gymnasium, rygorystyczne gimnazjum mieszczące się na Staroměstské náměstí., uchodzące za najsurowsze w Pradze. Ponieważ klasy liczyły zaledwie po kilkunastu uczniów, byli oni częściej przepytywani niż w innych szkołach średnich. Po ośmiu latach nauki zdał maturę w 1901 roku .
W 1901 roku został przyjęty na praski Uniwersytet Karola Ferdynanda, gdzie najpierw studiował chemię, ale po dwóch tygodniach przeniósł się na germanistykę, lecz tylko na jeden semestr. Ostatecznie przeniósł się na prawo. Ukończył również specjalny kurs historii sztuki. W tym okresie wstąpił do klubu studenckiego Lese- und Redehalle der Deutschen Studenten, gdzie poznawał światową literaturę. Na trzecim semestrze studiów spotkał o rok młodszego od siebie Maksa Broda, który pozostał jego przyjacielem do końca życia. 18 czerwca 1906 roku Kafka uzyskał stopień doktora prawa. Pomimo że nigdy nie miał zamiaru zostać adwokatem, to zgodnie z obowiązującymi przepisami odbył roczną, bezpłatną praktykę sądową.
Miał zamiar odciąć się od rodziców, na których utrzymaniu pozostawał przez cały okres studiów. Rodzinę Kafki było stać na wysłanie syna za granicę, aby kontynuował naukę na renomowanej uczelni, ale Franzowi brakowało przebojowości, żeby o to zabiegać.
„Jego energia była skierowana wyłącznie do wewnątrz, manifestowała się najwyżej jako upór, jako bierna zawziętość”, |
pisał Maks Brod. Kafka nie chciał zarabiać na literaturze, uważał to za „zhańbienie twórczości pisarskiej”. Marzył o pracy biurowej, w której pracowałby do popołudnia, a potem mógłby poświęcać się swojej pasji - pisaniu.
W lipcu 1908 roku uzyskał posadę w Zakładzie Ubezpieczeń Robotników od Wypadków na Królestwo Czeskie w Pradze. Jednak praca ta nie pozwalała mu na pisanie popołudniami, dlatego robił to nocą, kosztem snu. Taki tryb życia był dla niego bardzo szkodliwy nie tylko fizycznie, o czym sam pisał: „
Gdy chciałem dzisiaj wstać z łóżka, to po prostu omdlałem...Niewinny udział biura w tej kwestii jest na istotny, bo gdybym nie musiał tam iść, mógłbym żyć spokojnie moją pracą, a nie spędzać tam codziennie sześć godzin (...) stanowi to dla mnie straszliwe podwójne życie, a jedynym wyjściem z tej całej historii jest obłęd (...)”. |
Wrażliwy na krzywdę ludzką Franz częstokroć był oburzony widząc okaleczenia robotników, o których bezpieczeństwo nikt tak naprawdę nie dbał. Zebrane w państwowej instytucji doświadczenia zostały przelane przez pisarza na strony dwóch jego dzieł: Zamku oraz Procesu.
Kafka najmilej wspomniał wspólne wypady ze swoimi przyjaciółmi Maksem Brodem i Feliksem Weltschem poza Pragę. Starali się w każdą wolną niedzielę wyrywać się z wielkiego miasta i zwiedzać jego okolicę. Pierwszą zagraniczną podróż odbyli do włoskiej Rivy i Brescii. Ich podróż do Paryża okazała się pechowa, ponieważ Franz cierpiał wówczas na furunkulozę, czyli ropne zapalenia okołmieszkowe skóry, które powodowało liczne czyraki. Jak dowiadujemy się od Maksa Broda:
„Kafka był bardzo uczulony na wszelkie objawy zakłóceń w stanie zdrowia, dręczyła go najmniejsza anomalia fizyczna, choćby na przykład łuszczenie się skóry lub najlżejsza deformacja palca u nogi czy też obstrukcja. Nie miał zaufania do lekarstw ani do lekarzy - uważał, że natura sama powinna przywracać zachwianą równowagę, gardził wszelkimi «nienaturalnymi» środkami”. |
Przez to praktykował dość nietypowe metody lecznicze. O każdej porze roku spał przy otwartym oknie, ubierał się zawsze cienko i lekko, stronił od mięsa i alkoholu, a gdy był chory zamiast do sanatorium wyjeżdżał na wieś.
Przez kolejne lata przyjaciele spędzali wakacje w Szwajcarskich kurortach oraz Republice Weimarskiej. Do Niemiec wybierali się aby pogłębiać wiedze o ukochanym przez siebie Goethem. Oto, co uważał o nim Kafka:
„Goethe potęgą swoich dzieł prawdopodobnie hamuje rozwój języka niemieckiego. Choć proza okresami często się od niego oddala, to jednak w końcu, jak tera właśnie, powróciła do niego ze wzmożoną tęsknotą i przyswoiła sobie nawet przestarzałe, występujące u Goethego, lecz nie związane z nim zwroty, aby się delektować wzbogaconym obrazem swej bezgranicznej zależności”. |
1912 rok był przełomowym rokiem w życiu Franza Kafki. 13 sierpnia w mieszkaniu Maksa Broda poznał Felice Bauer, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia i pod której wpływem napisał swoją pierwszą nowelę - Wyrok. Co ciekawe to przełomowe dzieło powstało zaledwie w ciągu jednej nocy, dokładnie z 22 na 23 września 1912 roku. Utwór ukazał się w prowadzonym przez Maksa Broda almanachu Arkadia w 1913 roku i był poprzedzony dedykacją dla narzeczonej - panny Bauer. Wyrok zapoczątkował „trans”, pod wpływem którego Kafka napisał pierwszy rozdział noweli Ameryka. Pod wpływem miłosnej ekscytacji pisarz nie dokończył powieści, a rozpoczął następną. W listopadzie tego roku światło dzienne ujrzał trzeci utwór, zatytułowany Robactwo. Wszystko to w ciągu zaledwie dwóch miesięcy. W styczniu 1913 roku Kafka ukończył Rozważanie, które zadedykował swojemu przyjacielowi Maksowi Brodowi. Za nowelę Palacz (czyli wydany osobno w 1913 roku pierwszy rozdział Ameryki) Kafka otrzymał nagrodę Fontanego w październiku 1915 roku.
Kafce bardzo zależało na małżeństwie. Jak sam pisał w Liście do ojca:
„Ożenić się, założyć rodzinę, godzić na wszystkie dzieci, które na świat przyjdą, uchować je na tym tak niepewnym świecie, a ponadto jeszcze trochę nimi pokierować - to w miom przekonaniu maksimum tego, co się w ogóle może człowiekowi udać”. |
Swoje marzenia o ojcostwie przelał na papier w krótkim opowiadaniu zatytułowanym Jedenastu synów. Wielkie nadzieje pokładał zatem w związku, który przybrał postać korespondencji pomiędzy Pragą a Berlinem, gdzie na co dzień mieszkała Felice. Jego twórczość była niemal zupełnie nieznana, ponieważ nie wydawał on swoich utworów, jedynie poza Rozważaniem. Dlatego też rodzice nalegali, by pracował u nich w sklepie. Sytuacja ta nieomal doprowadziła do tragedii, o czym pisał Maks Brod w liście do panny Bauer:
„Rodzice nie chcą zrozumieć, że człowiek wyjątkowy, jakim jest Franz, musi też mieć wyjątkowe warunki, by nie ucierpiała jego tak subtelna osobowość twórcza. Dopiero całkiem niedawno musiałem napisać ośmiostronicowy list do pana Kafki. Rodzice chcieli, żeby Franz po południu przychodził do sklepu. Doprowadziło to do tego, że Franz był zupełnie zdecydowany popełnić samobójstwo i napisał już do mnie list pożegnalny. W ostatniej chwili udało mi się, dzięki stanowczej interwencji, obronić go przed jego «kochającymi» rodzicami”. |
Dłuższe rozważania i tęsknota za Felice doprowadziły Franza do napisania dokumentu „wszystko, co przemawia za i przeciw mojemu małżeństwu”, w którym starannie wypunktował wszystkie „za i przeciw” ożenkowi. Doszedł do wniosku, iż gdy poślubi Felice, nigdy nie będzie mógł porzucić pracy w biurze, a ponadto potrzebował samotności do pracy twórczej, a jednocześnie nienawidził bycia samotnym. W dokumencie zawarł zdanie, które pozwala lepiej zrozumieć całe jego życie:
„Nienawidzę wszystkiego, co nie ma związku z literaturą, nudzą mnie rozmowy (nawet jeśli dotyczą literatury), nudzi mnie składanie wizyt, cierpienia i radości moich krewnych nudzą mnie do głębi duszy. Rozmowy odbierają ważkość, powagę, prawdę wszystkiemu, co myślę”. |
Niepewny tego, czego naprawdę chciał, jednak oświadczył się Felice. Kafka wytrwał w narzeczeństwie dziesięć miesięcy. Zaręczyny zostały zerwane w Berlinie, czyli w tym samym mieście, gdzie zostały zawarte. Przyczyną był prawdopodobnie lęk Franza przed przeprowadzką do stolicy Niemiec. Zaręczyny, a raczej ich zerwanie, przyczyniły się jednak do powstania dwóch dzieł: Procesu oraz Z kolonii karnej. Zwłaszcza pierwsze dzieło wydaje się być przepełnione autobiograficznymi elementami. Ostatni rozdział powieści rozpoczyna się słowami: „W przeddzień jego trzydziestych pierwszych urodzin (…)”, tyle samo lat miał Kafka, gdy pisał utwór. Panna Bürstner w rękopisie Procesu określana była inicjałami F.B. lub po prostu B.
Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa, Kafka pracował równocześnie nad trzema powieściami: Procesem, Kolonią karną oraz Wspomnieniem z kolei kałdańskiej. Pomimo niedogodności związanymi z wielką wojną, artysta był w doskonałej formie twórczej. Poza wspomnianymi wyżej utworami, z których ukończył jedynie drugi, rozpoczął prace nad następnymi: Nauczycielem wiejskim, Podprokuratorem oraz napisał kolejny rozdział Ameryki. Pod koniec roku 1914 jego miłość do Felice ponownie odżyła. Intensyfikacja doznań miłosnych przełożyła się bezpośrednio na jego twórczość oraz kształtowanie się postawy religijnej pisarza. Podobnie jak za pierwszym razem, stworzył kolejną listę, która miała mu pomóc w podjęciu decyzji o ożenku. Wreszcie zdecydował ponownie oświadczyć się pannie Bauer. Przez pięć lat wahań spod ręki Kafki wychodziły dzieła przesiąknięte jego dążeniem do zawarcia małżeństwa oraz niepokojem religijnym. W tym okresie studiował Biblię oraz dzieła Strindbergera, Dostojewskiego, Pascala, Hercena i Kropotkina.
Dopiero w wieku trzydziestu dwóch lat udało mu się uwolnić od „zaklętego kręgu rodziny”. Wyprowadził się do pensjonatu „Pod Złotym Szczupakiem”. Uzyskał odroczenie od służby wojskowej, ponieważ był urzędnikiem ważnej instytucji publicznej. Starał się o wcielenie do armii, lecz komisja odrzuciła jego prośbę ze względu na zły stan zdrowia. Zimą 1916 roku przeprowadził się na uliczkę Alchemików, znaną dziś jako Złota uliczka. Wynajął tam mieszkanie od swojej najmłodszej siostry Ottli.
Złota Uliczka (Zlatá ulička) - to obecnie jedna z głównych atrakcji turystycznych Pragi. Malownicza uliczka położona jest na Hradczanach, w okolicy zamku królewskiego. Według legendy została ona stworzona dla alchemików, których zadaniem było wynalezienie przepisu na uzyskanie złota. Następnie byłą siedzibą złotników żydowskiego pochodzenia. Ponieważ uliczka stanowi część murów obronnych, mieszkanka znajdujące się na niej są bardzo małe i niskie, składały się jedynie z pokoiku, kuchni i poddasza. W XVI wieku zajęli je strażnicy zamkowi. Po nich Złotą Uliczkę zamieszkiwała praska biedota. Kafka żył w domku nr 22, gdzie dziś mieści się poświęcone mu niewielkie muzeum. |
Znalazłszy zaciszne miejsce do pracy Kafka mógł wreszcie poświęcić się swojemu powołaniu. Jednak warunki mieszkaniowe sprawiły, że sierpniu 1917 roku zaczął kaszleć i pluć krwią. Sam uważał, ze choroba ma podłoże psychiczne, a dokładniej była reakcją na zbliżający się ślub z Felice. Gdy udało się namówić go na wizytę dwóch lekarza okazało się, iż jeśli nie wypocznie to grozi mu gruźlica. Kafka bronił się z całych sił przed wyjazdem do sanatorium, ale dał namówić się na spędzenie urlopu w gospodarstwie wiejskim prowadzonym przez jego najmłodszą siostrę. Po powrocie próbował podjąć pracę w Zakładzie Ubezpieczeń, lecz po krótkim czasie stan jego zdrowia zmusił go do przejścia na przedwczesną emeryturę. Pobyt na wsi zaowocował powieścią Zamek.
W grudniu1917 roku Kafka ponownie zerwał zaręczyny z Felice. Z relacji Maksa Broda wynika, że był to najsmutniejszy dzień w życiu pisarza, ponieważ po raz pierwszy widział go płaczącego. Kafka bardzo mocno odczuł ciężar podjętej przez siebie decyzji o wyrzeczeniu się szczęścia małżeńskiego. Piętnaście miesięcy po tym zdarzeniu Felice powiadomiła pisarza o swoim ślubie, co bardzo ucieszyło Kafkę.
Coraz więcej czasu spędzał w Zürau, gdzie mieściło się wiejskie gospodarstwo, w którym wypoczywał. Na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku nawiązał znajomość z Czeszką Mileną Jesenską. Dziennikarka i pisarka jako pierwsza przetłumaczyła jego dzieła na język czeski. W 1923 roku podczas wakacji w nadbałtyckim Müritz, gdzie przebywał wraz z najmłodszą siostrą i jej dziećmi, poznał Dorę Diamant. Wówczas dwudziestopięcioletnia kobieta pochodziła z ortodoksyjnej żydowskiej rodziny polskiego pochodzenia. Wkrótce została jego kochanką. Razem przeprowadzili się do Berlina. Dzięki znajomości z Dorą, Kafka zainteresował się Talmudem.
Kafka zmarł 3 czerwca 1924 roku na gruźlicę, dokładnie miesiąc przed swoimi czterdziestymi pierwszymi urodzinami. Ostatnie dni spędził w sanatorium pod Wiedniem. Został pochowany 11 czerwca na Nowym Cmentarzu Żydowskim w Pradze- Žižkov.
Kafka za życia opublikował zaledwie kilka opowiadań, a w dodatku wiele ze swoich powieści pozostawił niedokończonymi. Dopiero po śmierci pisarza zaczęto interesować się jego twórczością. U schyłku życia Kafka poinstruował swojego przyjaciela Maksa Broda, by ten zniszczył wszystkie jego rękopisy. Dora Diamant przechowała w tajemnicy około dwudziestu notatników Kafki i ponad trzydzieści listów. Zostały one jednak skonfiskowane w 1933 roku przez Gestapo. Do dziś nie odnaleziono tych rękopisów. Maks Brod złamał daną przyjacielowi obietnicę i po jego śmierci opublikował jego prace.
Kalendarium twórczości Franza Kafki
Krótkie opowiadania (w większości zaginione)
Beschreibung eines Kampfes (1904-1905) - Opis walki
Hochzeitsvorbereitungen auf dem Lande (1907-1908) - Przygotowania do ślubu na wsi
Betrachtung (1904-1912) - Rozważania
Das Urteil (22-23 września 1912) - Wyrok
Der Heizer (1913) - Palacz
In der Strafkolonie (1914), W kolonii karnej
Der Dorfschullehrer lub Der Riesenmaulwurf (1914-1915)
Blumfeld, ein älterer Junggeselle (1915)
Der Gruftwächter (1916-1917) (jedyny utwór sceniczny napisany przez Kafkę)
Der Jäger Gracchus (1917)
Beim Bau der Chinesischen Mauer (1917) - Budowa chińskiego muru
Ein Bericht für eine Akademie (1917)
Ein Landarzt (1919) - Lekarz wiejski
Eine kaiserliche Botschaft (1919)
Ein altes Blatt (1919)
Die Abweisung (1920)
Ein Hungerkünstler (1924)
Forschungen eines Hundes (1922) - Doświadczenia psa
Eine kleine Frau (1923)
Der Bau (1923-1924)
Josephine, die Sängerin, oder Das Volk der Mäuse (1924) - Śpiewaczka Józefina.
Nowele
Die Verwandlung (grudzień 1913) - Przemiana
Powieści
Der Prozeß (1925) - Proces
Das Schloß (1926) - Zamek
Amerika (1927) - Ameryka
Pamiętniki i dzienniki
Dzienniki 1910-1923
Listy
Listy do ojca
Listy do Felice
Lsity do Ottli
Lsity do Milena
Listy do rodziny, przyjaciół, wydawców
Wielcy o Kafce i Procesie
Tomasz Mann:
„Kafka wykazuje umiejętność niewiarygodnie subtelnego, zróżnicowanego charakteryzowania tego, co boskie, operując nieskończoną ilością odcieni tragizmu i tragikomedii. To samo dotyczy przeciwieństwa zrządzeń boskich - ziemskich niepowodzeń. Brak odpowiedzi na wieczne pytanie o Dobro i Zło lub odpowiedzi nieograniczenie wieloznaczne, przy czym na dnie duszy niezmiennie tli się nadzieja na odnalezienie tej jedynej właściwej drogi; cała niemożność ludzkiego bytu oraz ledwie prześwitujące przez nasz nieład przeczucie wyższego porządku sfer - świetne wyrażenie! - szczegółowość, rzetelność, komiczna powaga i dokładność, ironiczna pedanteria”.
Jean - Paul Sartre:
„O Kafce powiedziano już wszystko: że chciał opisać biurokrację, postęp swojej choroby, sytuację Żydów wschodnioeuropejskich, poszukiwanie niedostępnej transcendencji, świat łaski, gdy jej brak. Zgadza się to wszystko, ale ja myślę, że chciał opisać bycie człowiekiem. Czuliśmy jednak szczególnie, że podczas tego ciągle odbywającego się Procesu, który kończy się nagle i niedobrze i którego sędziowie są nieznani, że w tych daremnych wysiłkach oskarżonych, by poznać punkty oskarżenia, że w tej wolno konstytuującej się obronie, która obraca się przeciwko obrońcy, stając się zarzutem, że w tej absurdalnej rzeczywistości, którą bohaterowie przeżywają z gorliwością i do której klucze znajdują się gdzie indziej, zrozumieliśmy tą historię i rozpoznaliśmy siebie samych w niej. Znajdowaliśmy się daleko od Flauberta i Mauriaca: tam był przynajmniej jakiś nigdy dotąd niespotykany sposób przedstawiania wystrychniętych na dudka, podminowanych, drobnych, wymyślnie w przeciętny sposób przeżytych losów i niedającej się zredukować istoty zjawisk oraz umożliwienie przeczucia, że poza nimi znajduje się inna prawda, która na zawsze pozostanie dla nas niedostępna. Kafkę nie imituje się, nie pisze się go na nowo: za pośrednictwem jego książek trzeba było dodać sobie cennej otuchy i poszukać gdzie indziej”.
Albert Camus:
„Świat Kafki jest w rzeczywistości niedefiniowalnym uniwersum, w którym człowiek oddaje się wyczerpującemu luksusowi wędkowania w wannie, chociaż wie, że nie przyniesie to żadnego rezultatu”.
„Tajemnica Kafki tkwi w jego fundamentalnej dwuznaczności. Nieprzerwana równowaga pomiędzy zwyczajnym a nadzwyczajnym, indywiduum a ogółem, absurdalnością i logiką jest charakterystyczna dla wszystkich jego dzieł i nadaje mu rozgłosu oraz znaczenia”.
„Jego niesamowitym werdyktem jest ten przewrotny świat, w którym nawet krety mają jeszcze nadzieję”.
„Słowo nadzieja nie brzmi tu dziwacznie. Im bardziej tragiczny jest los opisany przez Kafkę, tym nadzieja nieustępliwsza i bardziej wyzywająca. Im bardziej absurdalny jest Proces, tym «skok» w Zamku bardziej wzruszający i nieuprawniony. Odnajdujemy tu w stanie czystym paradoks myśli egzystencjalnej, tak jak go wyraża na przykład Kierkegaard: «Trzeba ugodzić śmiertelnie ziemską nadzieję, tylko wtedy można uratować siebie nadzieją prawdziwą», co można wyłożyć: Trzeba napisać Proces, aby móc napisać Zamek”.
Elias Canetti:
„Kafka od samego początku stanął po stronie upokorzonych. Wielu uczyniło to samo, a po to, by coś osiągnąć, łączyli się z innymi. Poczucie siły, jakie czerpali z takiego zespolenia, wnet im odbierało ostre doświadczenie upokorzenia, którego końca nie widać, które z każdym dniem i z każdą godziną rozciąga się coraz dalej. Kafka każde z takich doświadczeń zachowywał oddzielone od podobnych doświadczeń własnych, a także od doświadczeń innych ludzi. Nie było mu dane uwolnić się od nich przez partycypację i komunikację; strzegł ich z jakąś zatwardziałością, jak gdyby były jego najcenniejszym dobrem. Tę zatwardziałość chciałoby się nazwać jego swoistym talentem. Ludzie o jego wrażliwości zdarzają się może nie tak rzadko; rzadszy jest wysoki stopień zwolnienia wszelkich przeciwreakcji, który u niego występuje tak wyraźnie i dobitnie. Kafka często skarży się na swoją złą pamięć, ale w rzeczywistości nic się dla niego nie zaciera. Precyzję jego pamięci zdradza sposób, w jaki koryguje i uzupełnia niedokładne wspomnienia Felicji z dawniejszych lat. Inna rzecz, że nie zawsze może swobodnie dysponować swoją pamięcią. Nie pozwala mu na to jego zatwardziałość, on nie umie, jak inni pisarze, nieodpowiedzialnie igrać swoimi wspomnieniami. Ta zatwardziałość podlega swoim własnym, surowym prawom, można by powiedzieć, że mu pomaga w gospodarowaniu jego siłami obronnymi. Jej to zawdzięcza, że może nie wykonywać rozkazów natychmiast, a mimo to odczuwać ich żądło tak, jakby je wykonywał, i posłużyć się nim dopiero później jako bodźcem do tym silniejszego oporu. A gdy w końcu jednak im ulega, nie są to już te same rozkazy, bo on w międzyczasie już je wyrwał z ich powiązania czasowego, rozważył od różnych stron, przez refleksję osłabił i w ten sposób odebrał im ich charakter niebezpieczny”.
Hans - Georg Gadamer:
„Kto przynajmniej raz przeczytał Proces, ten ciągle ma przed oczyma opisywaną tam sytuację podstawową. Jest to mrożąca krew w żyłach książka, bo dzieją się tam jak w żadnym innym arcydziele literatury światowej w najbardziej zwykły sposób najbardziej niezwykłe rzeczy”.
„Podczas czytania Kafki znajdujemy się na pograniczu przerażenia i śmiechu”.
Gustaw Herling-Grudziński:
„Boskie jest w nas tylko to: siła Nadziei, którą wyraża nawet - a może tym gwałtowniej - siła rozpaczy. Pisząc o niezniszczalnym, twardym jądrze w człowieku, Kafka miał na myśli Nadzieję, choć brakowało mu odwagi, by nazwać ją po imieniu”.
Stanisław Lem:
„Badany strukturalnie na werystyczną poprawność Proces Kafki jest uszkodzony zwłaszcza w obrębie więzi międzysytuacyjnych (wewnątrz sytuacji ludzie zachowują się werystycznie, tj. mniej więcej tak - podszeptuje intuicja - jak by się zachowywali w podobnym położeniu jako stanie rzeczy; ale sposób, jakim jedne sytuacje warunkują i motywują drugie werystyczny nie jest). Lecz uszkodzenie to, podlegając kluczowi operacyjnemu na planie sensów całościowych, samo posiada sens, albowiem dzięki jego urzeczywistnieniu utwór nabiera alegorycznej wymowy; uszkodzenia, które semantycznie tworzą system znaczący, nie są tedy naprawdę zniszczeniami informacji, szumem, lecz, właśnie na odwrót, one są elementami sygnalizacyjnej aparatury osobnego urzędu”.
Czesław Miłosz:
„Warunkiem silnej sztuki jest, jak powiedziałem, związek z rzeczywistością, czego nie należy jednak interpretować na sposób dziewiętnastowieczny. Wiemy, że sztuka pisanego słowa również tam, gdzie zdaje się uciekać od mimesis, okazuje swoją trwałość jako mimesis, choćby nie od razu to było widoczne. Za przykład może tutaj służyć dzieło Franciszka Kafki, dzieło zadziwiające, bo cechy Państwa-Lewiatana zostały w nim określone wcześniej, niż uzyskały kształt materialny. Pojawienie się Kafki jest równoczesne z historyczną mutacją, która wymyka się naszym określeniom, choć filozofowie i socjologowie podsuwają nam mnóstwo terminów. Jakiekolwiek było tło obsesji i schorzeń Kafki, który potwierdza sobą diagnozę Manna, była w nim ogromna wola, żeby pozostać wiernym rzeczywistości. Ale zarazem całe jego dzieło mówi, że nastał koniec tzw. realistycznego opisu, dlatego że aby był możliwy, musi być jednostka opisująca, poruszająca się, jak rzekłem, po swojej orbicie. Kafka, tak jak jego bohater, nie może działać, jest działany, i znajduje się we władzy sił, których najistotniejszymi cechami są wszechmoc i beztwarzowość. Opisywać da się to tylko, co ma dotykalne kształty, natomiast zupełnie inna taktyka jest wskazana, kiedy spotykamy się ze smokiem, który albo jest niewidzialny, albo, jeżeli ukazuje się, to za każdym razem w innej postaci. I Kafka taką inną taktykę stosuje, zastępując opis ludzi i zdarzeń przypowieścią i metaforą. To ważne dla każdego poety, który pisze po nim. Także dlatego, że poez
Przyjaciele o Kafce
Maks Brod:
„Dziwność osobowości i sposobu pisania Kafki jest tylko pozorna. Można by wręcz powiedzieć: jeśli się Kafka komuś wydaje dziwny i osobliwy, i przez to fascynujący, to znaczy, że go jeszcze nie zrozumiał, że może znajduje się dopiero we wstępnej fazie rozumienia go. Kafka z taką żarliwością, tak dokładnie i gruntownie penetrował najdrobniejszy, nieuchwytny dla oka szczegół, że odsłaniały się rzeczy, których nawet nigdy dotąd nie przeczuwano, które wydają się dziwne i osobliwe, a przecież są jak najbardziej prawdziwe i rzeczywiste. Tak samo też jego pojmowanie zobowiązania moralnego, życiowego faktu, podróży, dzieła sztuki, ruchu politycznego nigdy nie było dziwaczne, lecz tylko bardzo dokładne, wyostrzone, trafne i dlatego może odbiegające od utartych sądów i może dlatego też nieprzydatne często (ale i nie zawsze bynajmniej) do tego, co się nazywa użytkiem «praktycznym»” .
Feliks Weltsch:
”Minęło już prawie trzydzieści lat od śmierci przyjaciela, ale jego wizerunek nadal stoi żywy przed moimi oczami: szczupły, wysoki, delikatny; postawa wytworna, ruchy spokojne; spojrzenie jego stanowcze, ale jednocześnie ciepłe; mimika zajmująca. Do wszystkich ludzi odnosił się grzecznie, poświęcając im swoją uwagę. Wobec przyjaciół był wierny i zawsze można było na nim polegać; zawodził jedynie przy okazji umówionych małych wieczornych spotkań, ale potrafił się usprawiedliwić z taką siłą przekonywania, że mu wierzono. Tak, wierzono mu bezwarunkowo, że cierpienia jego ciała i duszy oraz wszystkie drobne przeszkody, które wydobywają na światło dzienne całe nieszczęście, uniemożliwiły mu zaplanować dzień tak, by mógł się stawić na czasowo umówiono spotkania. Nie było osoby, której nie udzieliłaby się sympatia Kafki; był lubiany przez swoich kolegów i czczony przez znających go literatów niemieckich, jak i czeskich”
Dora Diamant:
”Często czytywał mi swoje teksty; nigdy nie analizował lub tłumaczył przeczytanego. W większej części teksty te wydawały się być pełne humoru, zmieszane z odrobiną autoironii. Od czasu do czasu mówił: "Chciałbym wiedzieć, czy udało mi się uciec tym upiorom”
Milena Jesenska:
„Sprawy stoją tak, że pozornie jesteśmy zdolni do egzystowania, bo uciekliśmy się kiedyś do kłamstwa, do ślepoty, do entuzjazmu, do optymizmu, do jakiegoś przekonania, do pesymizmu albo do czegokolwiek innego. On jednak nigdy nie uciekł w azyl, w żaden. On jest absolutnie niezdolny do kłamstwa, pijaństwa. Jest człowiekiem bez jakiegokolwiek schronu, domu. Dlatego jest bezbronny wobec wszelkich rzeczy, przed którymi jesteśmy bezpieczni. On jest jak nagi wśród ubranych”
Geneza powieści
Prace nad powieścią Kafka rozpoczął w sierpniu 1914 roku po spotkaniu w „Askańskim Dworze” i zerwaniu zaręczyn z Felicją Bauer. Po tych wydarzeniach postanowił napisać opowiadanie o konflikcie ojca z synem, jednak w miarę postępu pracy opowieść rozrosła się. Jedynie fragment powieści zatytułowany Poza prawem ukazał się za życia pisarza. Zaś resztę rękopisu Kafka umierając kazał zniszczyć razem z pozostałymi dziełami.
Już rok po śmierci pisarza ukazało się pierwsze wydanie Procesu (w roku 1925), zaś w Polsce w 1935 roku.
Konstrukcja powieści
Kompozycja utworu skupiona jest wokół głównego wątku procesu. Oparta jest ona na chronologicznej fabule, zaś układ zdarzeń jest przejrzysty. Akcja utworu zmierza ku katastrofie, którą jest śmierć głównego bohatera. Należy odczytywać ją jako parabolę (przypowieść *).
* Gatunek ten po raz pierwszy pojawił się w Biblii. Jest to utwór, w którym przedstawione zdarzenia i postacie obrazują uniwersalne prawdy dotyczące świata i człowieka, nie zaś ważne ze względu na charakter jednostkowy. Cechą charakterystyczną przypowieści jest fakt, że zawiera ona dwa plany - dosłowny i ukryty, symboliczny. |
STRESZCZENIE
Rozdział I - Aresztowanie
Pewnego ranka Józef K. obudził się i zamiast kucharki Anny ujrzał nieznanego, ubranego na czarno mężczyznę, który poinformował go, że jest aresztowany. Zdenerwowany bohater wbiegł do drugiego pokoju, gdzie także czekał na niego obcy mężczyzna. Doradzono mu, aby z uwagi na toczące się w jego sprawie dochodzenie oddał swoje rzeczy na przechowanie. Jednak bohater nie skorzystał z tej rady.
Początkowo K. wydawało się, że ktoś z okazji jego trzydziestych urodzin robi mu kawał. Dlatego spokojnie wrócił do pokoju po dokumenty, znalazł jednak tylko metrykę urodzenia. W tym samym czasie w pokoju obok jego śniadanie spokojnie jedli dwaj strażnicy - Willem i Franciszek. Józef domagał się od nich pokazania nakazu aresztowania, niestety ci takiego nie mieli. Przypomnieli mu jednak o tym, iż musi się im podporządkować. Byli oni jedynie skromnymi funkcjonariuszami sądowymi, a ich obowiązkiem było pilnowanie aresztowanego aż do momentu udowodnienia mu winy. Józef K. rozmyślał nad swoim wcześniejszym przekonaniem, że nie zrobił nic złego. Nie mógł zrozumieć, jak w państwie prawa może dojść do takiej sytuacji.
Został skierowany przez dwóch mężczyzn do pokoju panny Burstner, która od niedawna mieszkała w pensjonacie pani Grubach. Tam zastał trzech mężczyzn i nadzorcę, którzy oglądali zdjęcia. Również nadzorca nie potrafił mu wyjaśnić o co jest oskarżony. Nie zezwolono mu na skontaktowanie się z jego przyjacielem Hastererem, który był prokuratorem. Jak się później okazało, owi trzej mężczyźni byli urzędnikami banku, w którym K. pracował jako starszy prokurent. Poinformowano Józefa, że o terminie przesłuchania zostanie powiadomiony później, zaś sytuacja, w której się znalazł nie powinna przeszkodzić mu w normalnej pracy w banku.
K., aby nie spóźnić się jeszcze bardziej do pracy, wziął taksówkę. Zaprosił do niej również trzech mężczyzn pracujących razem z nim w banku. Po powrocie do domu postanowił porozmawiać z panną Burstner, której jednak nie zastał. Zaś właścicielka pensjonatu, pani Grubach, uważała, iż jego aresztowanie było jedynie pomyłką i nie należy się tym przejmować. Jej zdaniem również częste nieobecności panny Burstner nie przynoszą dobrej sławy jej pensjonatowi.
Gdy przed dwunastą stenotypistka wróciła do domu, czekał na nią K. Zaprosiła go do siebie i zgodziła się na rozmowę. Bohater przeprosił za to, że rano z jego winy w jej pokoju znajdowała się komisja śledcza. Zaproponował, aby została jego doradcą w czasie trwania procesu. Panna Burstner zgodziła się, mimo iż nie wiedziała, za co go aresztowano.
Józef K. wrócił do swojego pokoju zadowolony z udanego spotkania.
Rozdział II - Pierwsze przesłuchanie
Pewnego dnia Józef otrzymał w pracy telefon, z którego dowiedział się, że w najbliższą niedzielę odbędzie się przesłuchanie, na które ma się stawić w budynku sądu znajdującym się na przedmieściu. Z tego powodu bohater musiał odrzucić zaproszenie zastępcy dyrektora na niedzielną przejażdżkę łodzią, mimo iż bardzo mu na nim zależało. K. nie otrzymał żadnych wskazań co do godziny przesłuchania, postanowił więc udać się na nie o godzinie dziewiątej, gdyż uznał, że będzie ona najodpowiedniejsza.
Gdy dotarł na ulicę Juliusza, w jednej z zaniedbanych kamienic próbował odnaleźć salę sądową. Wszedł na dziedziniec przez szeroką bramę. Stały tam samochody ciężarowe, które należały do różnych firm, a które K. znał z przeprowadzanych transakcji bankowych. Wszedł do pierwszej z czterech klatek schodowych. W tym momencie przypomniała mu się wypowiedź Willema, że
„wina sama przyciąga sąd”. |
Postanowił udawać, że szuka stolarza imieniem Lanz, aby móc zaglądać do mieszkań. Nazwisko to pochodziło od kapitana, siostrzeńca pani Grubach. Jednak nikt z mieszkańców nie znał takiego człowieka.
Dopiero na piątym piętrze trafił na salę przesłuchań. Młoda praczka, która otworzyła mu drzwi, zaprowadziła go do pokoju, w którym wszyscy zebrani ubrani byli w czarne surduty. Józef miał wrażenie, że znajduje się na partyjnym zebraniu. Z tłumu wyróżniał się gruby urzędnik, siedzący na podium, który zganił K. za spóźnienie. K. nie próbował nawet wytłumaczyć powodów swego spóźnienia, gdyż na sali dał się słyszeć szmer odzwierciedlający nieprzychylne do niego nastawienie. Sędzia śledczy poinformował go, że wyjątkowo przesłucha aresztanta, ale po raz kolejny nie życzy sobie spóźnień. Gdy sędzia zapytał Józefa, czy ten jest malarzem, K. najpierw zaprzeczył, a potem zaczął dowodzić, że całe postępowanie wszczęte przeciw niemu jest fikcją. W czasie swojej wypowiedzi uderzał nawet ręką w stół. Wyrażał także swoje podejrzenie, że za całą sytuację odpowiedzialna była jakaś organizacja, która utrzymywała państwową biurokrację. Według niego organizacja ta wydawała nakazy aresztowania niewinnych ludzi oraz popierała korupcję wśród urzędników. Przemówienie K. zostało nagle przerwane przez krzyk. Okazało się, że to jakiś mężczyzna ciągnął praczkę w kąt sali, na której odbywało się przesłuchanie. Bohater chciał jej pomóc, ale drogę zastąpił mu tłum. Zebrani ludzie pod czarnymi surdutami mieli odznaczenia państwowe, co zdaniem K. było dowodem na to, iż są szpiclami. Gdy K. chciał opuścić salę, drzwi wyjściowe zasłonił mu sam sędzia. Stwierdził on, iż takie zachowanie pozbawia K. wszelkich korzyści płynących z przesłuchania. Jednak mimo tych słów Józef K. roześmiał się sędziemu prosto w twarz i wyszedł ku zaskoczeniu zebranego tłumu.
Rozdział III - W pustej sali posiedzeń
Przez kolejny tydzień K. oczekiwał na zawiadomienie o kolejnym przesłuchaniu. Gdy jednak go nie otrzymał, postanowił wybrać się w niedzielę do sądu. Podobnie jak za pierwszym razem zastał tam praczkę, która poinformowała go, że dzisiaj sąd nie urzęduje. Kobieta opowiada mu o sobie. Mówiła mu m. in., że jej mąż jest woźnym sądowym i że to oni wynajmują swoje mieszkanie sądowi na czas posiedzeń. Wyjawiła mu również, iż musiała znosić nagabywania samego sędziego i studenta Bertolda, którym się bardzo podoba, bo w przeciwnym razie ona i jej mąż straciliby posadę. Od sędziego otrzymywała różne podarki za sprzątanie jego pokoju, zaś student w przyszłości mógł osiągnąć wysokie stanowisko.
Kobieta pokazała Józefowi księgi sądowe, które ku zdziwieniu K. okazały się być bogato ilustrowanymi książkami pornograficznymi. Tytuł jednaj z nich brzmiał „Plagi, jakie musiała znosić Małgosia od swego męża Jasia”. Praczka zaoferowała K. swą pomoc w jego procesie, gdyż dobrze znała sędziego śledczego. Jednak K. odmówił przyjęcia pomocy. Poprosił jedynie, aby powtórzyła sędziemu, że nie zamierza on dawać nikomu żadnych łapówek, a swą obroną zajmie się sam.
Nagle do pokoju wszedł Bertold, student, który nagabywał praczkę. Wezwał ją do siebie kiwnięciem palca. Tym razem jednak przyszedł po nią z polecenia sędziego. Józefowi także podobała się praczka, dlatego postanowił odebrać ją studentowi i skorumpowanemu systemowi sądowniczemu. Student pochwycił praczkę na ramiona i ruszył w stronę korytarza. K. pośpieszył za nimi. Zobaczył kartkę z napisem „Wejście do kancelarii sądowych”. Gdy tylko tam wszedł, ujrzał ludzi ubranych na czarno i oczekujących na informacje w swoich sprawach. Byli oni podobnie jak on oskarżonymi. Wśród nich znajdował się mąż praczki, który skarżył się na to, że nie może nic zrobić, aby zapobiec zdradzie małżeńskiej i dlatego prosi K. o pomoc. Bohater oglądając wnętrza kancelarii poczuł się bardzo przygnębiony i chciał jak najszybciej wyjść na zewnątrz. Nagle zrobiło mu się słabo. Pomocy udzieliła mu jedna z pracownic kancelarii, która także wyjaśniła mu, iż takie osłabienie towarzyszy każdemu, kto po raz pierwszy odwiedza kancelarię, a co spowodowane jest niezbyt czystym powietrzem. Siedzącego na krześle Józefa K., gdy ten tylko poczuje się lepiej, zamierzał wyprowadzić na zewnątrz elegancko ubrany mężczyzna. K. był zażenowany swoim stanem. Nie mógł utrzymać się na własnych nogach, dlatego został niemal wyniesiony na zewnątrz. Świeże powietrze sprawiło, że poczuł się lepiej. Już o własnych siłach oddalił się od przygnębiającego miejsca.
Rozdział IV - Przyjaciółka panny Burstner
K. kilkakrotnie próbował skontaktować się z panną Burstner. Wysłał do niej nawet dwa listy - na adres domowy i do biura, jednak na żaden z nich nie otrzymał odpowiedzi. Stenotypistka wciąż go ignorowała. W niedzielę rano zauważył, że panna Montag, która wynajmowała pokój u pani Grubach, przeprowadzała się do panny Burstner. Gdy tylko gospodyni przyniosła mu śniadanie, zapytał ją o przyczynę przeprowadzki nauczycielki francuskiego. Nie otrzymał jednak zadowalającej go odpowiedzi. Ucieszyło to jednak panią Grubach, gdyż świadczyło o tym, iż Józef nie żywi do niej urazy.
K. był zdenerwowany odgłosami towarzyszącymi przeprowadzce panny Mantag. Służąca przekazała mu wiadomość od nauczycielki, iż pragnie się z nim spotkać i że czeka na niego w jadalni. Gdy Józef zjawił się w jadalni, oznajmiła mu w imieniu panny Burstner, iż nie życzy sobie z nim żadnych rozmów. Uważała je bowiem za zbyteczne. W tym czasie do jadalni wszedł kapitan Lanz, który serdecznie przywitał się z panną Montag. K. opuścił jadalnię z myślą, aby mimo to odwiedzić sąsiadkę. Gdy na jego pukanie do drzwi nikt nie odpowiedział, „zajrzał do środka, jednak pokój był pusty”.
Rozdział V - Siepacz
Pewnego razu K., wychodząc z pracy, usłyszał dziwne odgłosy dochodzące z rupieciarni. Gdy tam wszedł, ujrzał dwóch mężczyzn, którzy okazali się być tymi samymi, którzy pilnowali go w dniu aresztowania. Oczekiwali oni na wymierzenie im kary przez trzeciego mężczyznę. Mieli zostać wychłostani za to, że chcieli zabrać ubrania K. Józefowi zrobiło się przykro, gdyż mówiąc sędziemu śledczemu o tym, co zrobili nie chciał, aby spotkała ich taka kara. Dlatego też zaoferował siepaczowi siebie zamiast nich oraz pieniądze, aby tylko nie chłostał strażników. Jednak siepacz nie przystał na propozycję K., gdyż obawiał się, że i na niego K. złoży doniesienie. Zrozpaczony Franciszek próbował zrzucić winę na kolegę, który miał rzekomo namówić go do tego postępku. Siepacz rozpoczął chłostanie Franciszka, a skończył dopiero wtedy, gdy ten stracił przytomność.
Józef wzburzony tym, co zobaczył, wyszedł i udał się w stronę domu. Był pewien, że gdyby Franciszek nie krzyczał, udałoby mu się przekupić siepacza, gdyż należał on do grupy urzędników, których można przekupić. K. pomyślał, że skuteczną metodą przeciwstawienia się korupcji byłoby przekupstwo. Postanowił, że na najbliższym posiedzeniu poruszy kwestię ukarania, jego zdaniem, prawdziwych winnych, czyli wysokich urzędników, którym to należała się kara wymierzona Franciszkowi i Willemowi.
Następnego dnia postanowił także zajrzeć do rupieciarni, gdyż myśl o chłoście nie dawała mu spokoju. Ku swojemu zdziwieniu zastał tam taką samą scenę jak dzień wcześniej. Przerażony zamknął za sobą drzwi i poprosił woźnych o sprzątnięcie pomieszczenia.
Rozdział VI - Leni
Pewnego dnia Józefa odwiedził w pracy wuj Karol, który kiedyś był jego opiekunem, a którego K. nazywał „upiorem z prowincji”. Miał on zwyczaj czasem przyjeżdżać do stolicy, aby pozałatwiać swoje sprawy. Tym razem jednak chodziło tylko o proces K. O tym, że w sprawie Józefa toczy się proces, wuj Karol dowiedział się od swojej córki Erny przebywającej w stolicy na pensji. Wuj wyraził swoje zaniepokojenie przyszłością Józefa, a także faktem, że nie tylko on, ale także cała rodzina, będą zamieszani w ów proces. Postanowił więc pomóc Józefowi. Zabrał go do swojego kolegi ze szkolnej ławy, który był adwokatem i słynął z obrony ubogich. Huld, bo tak nazywał się adwokat, mieszkał w tej samej dzielnicy, w której mieścił się sąd. Był on chory na serce i większość czasu spędzał w łóżku. Opiekowała się nim pielęgniarka Leni, która początkowo nie chciała ich wpuścić do pokoju chorego. Uczyniła to dopiero po interwencji samego adwokata. Słyszał on o procesie Józefa, gdyż interesował się sprawami swoich kolegów po fachu.
W czasie wizyty w pokoju adwokata przebywał także nie zauważony przez gości mężczyzna. Okazało się, że jest to dyrektor kancelarii sądowych, który w pewnym momencie włączył się do rozmowy. K. w owej rozmowie właściwie nie uczestniczył, gdyż nudziło go to, o czym rozmawiano. Skorzystał więc z okazji, aby wyjść z pokoju, gdy tylko usłyszał odgłos tłuczonego szkła w pokoju obok. Okazało się, że to pielęgniarka, chcąc wywołać K. z pokoju, rzuciła talerzem o ścianę. Zaprowadziła go do gabinetu adwokata, gdzie ofiarowała mu swą pomoc w procesie oraz klucze do mieszkania, co oznaczało, że chce się z nim spotkać. Gdy Józef opuścił dom adwokata, zastał przy samochodzie czekającego na niego wuja, który wypomniał mu, iż wyżej ceni sobie spotkania z Leni niż własny proces.
Rozdział VII - Adwokat. Fabrykant. Malarz.
Gdy nadeszła zima, w sprawie Józefa nic nie uległo zmianie. Również adwokat Huld nie uczynił nic znacznego w jego sprawie. Spotykał się od czasu do czasu z Józefem, ale K. nie był przekonany co do jego sposobów działania. Czuł się zmęczony przeciągającym się procesem. Zdaniem Hulda, K. swoim zachowaniem wobec dyrektora kancelarii bardzo zaszkodził sobie i swojej sprawie, ale mimo to liczył on na pomyślne zakończenie sprawy. Miał nadzieję, że pomoże mu w tym pierwszy wniosek, który właśnie przygotowuje, a który ma znacznie popchnąć sprawę do przodu.
Chwalił się przy tym swymi osiągnięciami i kompetencjami, a także opowiadał o zasadach, jakie rządzą sądownictwem, a które bazują na utrzymaniu tajemnicy. Argumenty adwokata nie były dla Józefa przekonujące, dlatego postanowił sam złożyć do sądu podanie i zająć się swoim procesem. Był pewien swej niewinności i dlatego zdecydował się na samodzielne działanie. Jednak problemem była nieznajomość oskarżenia, gdyż nie wiedział, od czego należy zacząć pisanie podania. Był znużony całą sytuacją.
Jego złe samopoczucie zaczęło mieć odzwierciedlenie w jego obowiązkach służbowych, które zaczął zaniedbywać, a co wykorzystywał rywalizujący z nim wicedyrektor. Teraz ważniejsza dla K. stała się jego sprawa w sądzie, która pochłaniała wszystkie jego myśli.
Pewnego dnia K. nie potrafił porozumieć się z fabrykantem w interesach. Widząc to zastępca dyrektora zaprosił klienta do siebie i sfinalizował interes podpisując z nim kontrakt. Fabrykant przed wyjściem odwiedził raz jeszcze Józefa i udzielił mu rad w sprawie procesu. Dowiedział się o nim od malarza sądowego - Titorellego, od którego kupował obrazy. Zaskoczony K. przyjął list polecający do Titorellego.
Wicedyrektor przyjął trzech interesantów, których odprawił Józef i zaczął panoszyć się w jego gabinecie udając, że szuka jakiejś umowy. Takie zachowanie wicedyrektora zaniepokoiło K. Poczuł, że jego pozycja w banku może być zagrożona. Jednak nie widział sposobu, aby więcej uwagi poświęcać pracy, gdyż proces zajął nadrzędną pozycję w jego życiu.
K. postanowił udać się do malarza, który mieszkał w odległej dzielnicy. Jak się okazało, mieszkał on na strychu nędznego domu. Wizycie bohatera u malarza towarzyszyły kilkuletnie dziewczynki, które przysłuchiwały się rozmowie. K. wręczył malarzowi list od fabrykanta. Następnie dowiedział się, że Titorelli zajęcie sądowego portrecisty odziedziczył po ojcu. W pokoju malarza panował zaduch, przez który Józef źle się poczuł. Usiadł więc na łóżku. Malarz przyrzekł pomóc mu w procesie, a także przedstawił mu trzy sposoby jego uwolnienia: prawidłowe, pozorne i przewleczone. Wyjaśnił mu mechanizmy działania sądu, gdzie jeden paradoks opiera się na drugim. Chodziło o to, że sąd nie uznaje żadnych argumentów, decyzje w sprawie wyroków nie są znane nawet sędziom, zaś niewinny nie potrzebuje żadnej pomocy. K. dowiedział się również, że rzadko zdarza się, aby osoba niewinna została uwolniona. Malarz przyznał, iż sam nigdy nie spotkał się z jawnymi decyzjami dotyczącymi wyroku sądowego. Słyszał o nich tylko z opowieści, które urastały do rangi legend. Pozorne uwolnienie byłoby wtedy, gdyby malarz napisał specjalne oświadczenie potwierdzającego niewinność K. oraz zebrał pod nim podpisy sędziów. Minusem takiego rozwiązania byłoby prawdopodobne ponowne aresztowanie Józefa, które miałoby nastąpić za jakiś czas. Z kolei przewleczenie przetrzymałoby proces w jego początkowym stadium, przez co oskarżony i jego protektor musieliby być w stałym kontakcie z sądem. Skutek byłby taki, że proces nie kończył się, ale też nie posuwał się do przodu. Obydwa rozwiązania - uwolnienie i przewleczenie - zapobiegłyby skazaniu oskarżonego, ale również jego uwolnieniu. K. nie zdecydował się na żadne rozwiązanie.
Gdy wychodził, malarz wcisnął mu kilka obrazów przedstawiających ten sam pejzaż, a następnie wyprowadził go z pokoju drzwiami znajdującymi się za jego łóżkiem. Znajdowały się za nimi takie same kancelarie sądowe, jak te, w których K. był na przesłuchaniu. Malarz poinformował go, że są one prawie w każdym domu. K. po wyjściu od Titorellego, pojechał dorożką do banku.
Rozdział VIII - Kupiec Block. K. wypowiada adwokatowi.
K. denerwowało, że w jego sprawie nie ma wciąż żadnych rezultatów. Postanowił więc odebrać adwokatowi Huldowi pełnomocnictwo. Drzwi otworzył mu mały, chudy człowiek z długą brodą. Jak się później okazało, był to kupiec Block, długoletni klient adwokata. Razem udali się do kuchni, gdzie w tym czasie Leni przygotowywała obiad dla adwokata. Przywitała Józefa bardzo serdecznie. Block znał Hulda od dwudziestu lat. Ten natomiast był jego obrońcą w toczącym się od pięciu lat procesie. Aby mieć lepszą kontrolę nad trwającym procesem, kupiec wynajął jeszcze kilku innych adwokatów, sam natomiast zredukował ilość swoich zajęć, aby móc pełniej poświęcić się procesowi. Dużo czasu spędzał u Hulda w domu, gdyż nie chciał przegapić jakiegoś ważnego dla swojej sprawy momentu. Jego proces przez pięć lat trwania nie posunął się do przodu ani o krok. Przesłuchiwania zdawały się nie mieć końca, zaś o rozprawie głównej nie było słychać.
Gdy Leni razem z kupcem dowiedzieli się, jaki jest cel wizyty K., nie chcieli wpuścić go do sypialni adwokata. Jednak pomimo ich sprzeciwu Józef wszedł do Hulda i został przez niego niemile powitany. Zdziwiony jego decyzją adwokat kazał mu się raz jeszcze zastanowić. Jednak K. był zdecydowany i stanowczy. Zbytnio przedłużający się proces pochłaniał całą jego uwagę i nie pozwalał mu normalnie żyć. Huld nie miał zamiaru tak łatwo zrezygnować ze sprawy Józefa. Aby udowodnić mu, że w porównaniu z innymi klientami jest dobrze traktowany, wezwał do siebie Blocka, po czym całkowicie go zignorował. Kupiec usiłował zwrócić na siebie uwagę adwokata czołgając się i całując go po rękach. Józef był bardzo zdegustowany zachowaniem mężczyzny. Adwokat miał nadzieję, że sprawa Blocka zakończy się pomyślnie, gdyż był on bardzo zaangażowany w swój proces. Na jego korzyść działał także fakt, że był on gorliwym oskarżonym, a taką postawę bardzo cenili sobie sędziowie.
Rozdział IX - W katedrze
Pozycja Józefa w banku była coraz słabsza, co znalazło odzwierciedlenie w przejmowaniu przez wicedyrektora większości jego obowiązków. Kontrolował on też jego biuro, bądź też wysyłał go do miasta w celu załatwienia jakiś mniej ważnych spraw.
Pewnego dnia K. otrzymał polecenie, aby pokazać kilka zabytków włoskiemu klientowi banku. Umówili się na godzinę dziesiątą w katedrze. Przed umówionym spotkaniem K. postanowił jeszcze powtórzyć przydatne zwroty. Mimo przeziębienia i złego samopoczucia, punktualnie o dziesiątej stawił się w umówionym miejscu. Czekając na gościa oglądał album z zabytkami, a potem świecąc kieszonkową latarką, obrazy wiszące na ścianach świątyni.
Gdy przystanął na ambonie zauważył, że patrzy na niego sługa kościelny. K. poszedł za nim w stronę głównej nawy, aż do małej, bocznej ambony oświetlonej niewielką lampką, przy której stał ksiądz. Gdy ten ujrzał K., wszedł na ambonę i zwrócił się do niego, powstrzymując go tym samym przed opuszczeniem katedry. Okazało się, że jest on kapelanem więziennym. Poinformował Józefa, że jego sprawa wygląda źle i że raczej nie zakończy się pomyślnie, gdyż sąd uważa go za winnego. K. prosił go, aby zszedł na dół.
Kapelan opowiedział mu pewną przypowieść o chłopie, który przez całe życie pragnął dostać się do budynku sądu, do którego wejścia bronił odźwierny. Dopiero przed śmiercią owy chłop dowiedział się, że drzwi były przeznaczone tylko dla niego, podobnie jak siedzący przed nimi odźwierny. Ta przypowieść miała uświadomić K., że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Odźwierny wypełniał jedynie swoje obowiązki, zaś chłop z własnej woli wybrał wyczekiwanie. Józef na pożegnanie usłyszał od kapelana, że on także należy do sądu.
Rozdział X - Koniec
Dzień przed trzydziestymi pierwszymi urodzinami Józefa, wieczorem, odwiedziło go dwóch mężczyzn ubranych na czarno. K. myślał, że to aktorzy, dlatego zapytał ich, z jakiego teatru zostali przysłani. Gdy wyszedł razem z nimi z pensjonatu, zrozumiał, kim są w rzeczywistości. Prowadzili go pod ręce tak, jakby był chory. K. próbował im się opierać, jednak byli silniejsi od niego. Gdy w pewnym momencie na ulicy spostrzegł pannę Burstner, postanowił, że do końca zachowa swą godność. Dlatego przestał się opierać i zaczął sam nadawać kierunek ich marszowi. Nie zatrzymał się nawet przed patrzącym na nich podejrzliwie policjantem. W czasie marszu dwaj mężczyźni milczeli. W końcu doszli do opustoszałego kamieniołomu za miastem, gdzie rozebrali K. i przygotowywali go do egzekucji. Józef był świadomy tego, co go czeka. Czuł, że nadchodziły jego ostatnie chwile. Mimo tego jednak był zadowolony ze swojej postawy.
Dwaj mężczyźni posadzili go przed wielkim kamieniem tak, aby głowa wystawała ponad wielki głaz. Jeden z nich wyjął z pochwy długi, rzeźnicki nóż. Wtem w budynku stojącym przy kamieniołomie otworzyło się okno. K. był ciekaw, kim był człowiek stojący w oknie i czy mu współczuje. Józef w ostatnich chwilach swojego życia myślał, że nie chce umierać, ale jednocześnie wiedział, że nie może się oprzeć przeznaczeniu. Nie wiedział, za co umiera, kto jest jego oskarżycielem i dlaczego się nie ujawnił. Jeden z mężczyzn chwycił go za gardło, drugi zaś wbił mu ostrze noża w serce. Ostatnią myślą Józefa było to, że umiera jak pies.
STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE
Rozdział pierwszy
Aresztowanie - Rozmowa z panią Grubach - Potem panna Bürstner
„Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany”. |
Zaraz po przebudzeniu, zaniepokojony nieobecnością pani Grubach, kucharki, która każdego ranka przygotowywała mu posiłek, główny bohater postanowił do niej zadzwonić. Gdy sięgał po telefon do mieszkania wtargnął tajemniczy, rosły, ubrany na czarno mężczyzna, którego Józef widział po raz pierwszy w życiu. Nieznajomy nie odpowiadał na żadne pytania. Bohater zażyczył sobie, by mężczyzna przepuścił go do sąsiedniego pokoju, w którym na co dzień mieszkała kucharka. Zamiast kobiety zastał w nim innego nieznajomego osobnika.
Skonsternowany Józef dostrzegł, że z budynku naprzeciwko, przez okno przyglądała mu się z ciekawością starsza kobieta. Gdy bohater zażądał natychmiastowego spotkania z panią Grubach, drugi z mężczyzn oznajmił mu:
„Nie (…) pan jest przecież aresztowany”. |
Zaskoczony K. zapytał, co takiego zrobił. Funkcjonariusz odparł, że postępowanie przeciwko niemu zostało już wszczęte i najlepiej będzie, jeśli dobrowolnie wróci do swojego pokoju. Zapewniał, że jak dotąd on i Franciszek, czyli mężczyzna, którego Józef poznał jako pierwszego, byli nad wyraz uprzejmi i nie mieli zamiaru używać wobec niego siły. Dwaj intruzi proponowali, aby K., zamiast do magazynu, w którym zdarzają się sprzeniewierzenia, powierzył im wszystkie drogocenne i luksusowe przedmioty na czas procesu. Ponadto rzeczy zdeponowane w magazynie po pewnym czasie zostałyby sprzedane za bezcen na aukcji. Bohater nie słuchał ich słów, zastanawiał się kim byli mężczyźni, którzy wtargnęli do jego mieszkania z zamiarem aresztowania go i komu służyli:
„K. żył przecież w państwie praworządnym, wszędzie panował pokój, wszystkie prawa były przestrzegane, kto śmiał go we własnym mieszkaniu napadać?”. |
Przyszła mu do głowy myśl, iż cała ta sytuacja mogła być żartem z okazji jego trzydziestych urodzin, za którym stali jego koledzy z banku. Postanowił, że jeśli faktycznie ktoś próbuje mu spłatać takiego figla, to nie popsuje nikomu zabawy i wytrwa w nim najdłużej jak potrafi.
Józef udał się do swojego pokoju, a tam w szufladzie odnalazł metrykę swoich narodzin. Z dokumentem w ręku miał zamiar udać się do drugiego pokoju, gdy nagle spostrzegł, że do mieszkania weszła pani Grubach. Kobieta, jak tylko go ujrzała, zmieszała się, przeprosiła i wyszła, ostrożnie zamykając drzwi za sobą. Spożywający śniadanie mężczyźni odpowiedzieli na jego pytanie mówiąc, że kucharce nie wolno było przebywać w tym mieszkaniu. Jednak na drugie pytanie, o powód aresztowania, nie chcieli odpowiedzieć. Józef przedstawił im metrykę i zażądał, aby tamci przedłożyli mu nakaz zatrzymania. Intruzi nie mieli zamiaru z nim rozmawiać, jeden z nich rzekł:
„Nasza władza, o ile ją znam, a znam tylko najniższe służbowe stopnie, nie szuka winy wśród ludności, raczej wina sama przyciąga organy sądowe, które ją wówczas ścigają, jak mówi ustawa, i wysyłają nas, strażników. Takie jest prawo. Gdzie więc może tu zajść jakaś pomyłka?”. |
Zdziwiony K. odparł, że nie znał takiego prawa, poczym dodał, iż jego zdaniem istniało ono jedynie w głowach funkcjonariuszy. Odpowiedź na ten zarzut była niepokojąca, jeden z mężczyzn rzekł, że Józef wkrótce na własnej skórze przekona się o autentyczności tego prawa.
Franciszek zwrócił się po imieniu do drugiego mężczyzny, Willema, mówiąc, że skoro K., nie znał panujących w państwie zasad, to nie mógł utrzymywać, że był niewinny. Józef w myślach przyznał, że od tych dwóch niczego się nie dowie, ponieważ byli zwyczajnie zbyt głupi. Postanowił, że nadszedł czas, aby skończyć z tym zamieszaniem. Zażądał, aby funkcjonariusze zaprowadzili go do ich przełożonego. Willem surowo odpowiedział, że zrobią to dopiero na wyraźny rozkaz zwierzchnika, a do tego czasu nakazał Józefowi, aby udał się do swojego pokoju i tam czekał na dalsze zalecenia. K. przez chwilę zastanawiał się czy nie uciec z mieszkania, ale zdał sobie sprawę, że miał niewielkie szanse z Willemem i Franciszkiem. Postanowił wrócić do swojego pokoju.
Nie przejmował się tym, że ominie go dzień pracy, ponieważ zajmował w banku dość wysokie stanowisko, dzięki czemu mógł pozwolić sobie na nieobecność bez konieczności ponoszenia jej konsekwencji. Zamiast śniadania, które zjedli mu funkcjonariusze posilił się jabłkiem. Zastanawiał się, dlaczego pozwolono mu przebywać w pomieszczeniu, w którym z łatwością mógł odebrać sobie życie, skoro był aresztowany. Oczywiście nie miał zamiaru tego robić, ponieważ uważał to za krok wielce bezsensowny. Nagle, gdy próbował się napić wódki, którą trzymał w szafce, z pokoju obok dobiegł go przerażający krzyk. To jeden z funkcjonariuszy, Franciszek, w wojskowy sposób oznajmił Józefowi, iż nadzorca wzywał go do siebie.
Na tę wiadomość czekał, dlatego pośpiesznie pobiegł do pokoju obok. Mężczyźni rozkazali mu się natychmiast porządnie ubrać, ponieważ jeśli ich zwierzchnik zobaczyłby go w koszuli nocnej, to dostałoby się nie tylko jemu, ale i im. Dodatkowo funkcjonariusze zastrzegli, że odzież musi być w kolorze czarnym. Józef początkowo oponował:
„Przecież to jeszcze nie jest rozprawa główna”, |
ale dla przyśpieszenia sprawy zgodził się. Z szafy wybrał starannie najlepszy żakiet i białą koszulę.
Stosownie ubrany przeszedł wraz ze strażnikiem przez dwa pokoje. W trzecim, należącym do panny Bürstner, stenotypistki, zasiadał za biurkiem nadzorca. Poza nim w pomieszczeniu znajdowało się trzech innych funkcjonariuszy, którzy z ciekawością przyglądali się wiszącym na ścianie zdjęciom kobiety. Bohater dostrzegł, że z budynku naprzeciwko obserwowała go już nie tylko staruszka, ale i dwoje mężczyzn. Nadzorca wiedział, że sytuacja w jakiej znalazł się K. była dla niego zaskoczeniem. Józef cieszył się, że wreszcie spotkał kogoś kompetentnego, od kogo dowie się czegoś konkretnego. Bohater chciał usiąść, ale mężczyzna mu na to nie pozwolił. Stojąc, więc, K. rzekł, że trzydzieści lat życia uodporniło go na niespodzianki, zwłaszcza jak ta. Zdawał sobie sprawę, iż nie był ofiarą żartu.
„Wnioskuję to z tego, że jestem wprawdzie oskarżony, ale nie mogę znaleźć najmniejszej winy, o którą można mnie było oskarżyć. Ale i to jest drugorzędną sprawą: kto mnie oskarża? - oto zasadnicze pytanie”, |
rzekł Józef. Nie wiedział, jaka władza stała za tym wszystkim, ponieważ funkcjonariusze nie byli umundurowani.
Był przekonany, że nadzorca udzieli mu wszelkich wyjaśnień, które zakończą całą sprawę. Jednak mężczyzna nie miał takiego zamiaru. Nadzorca wyjaśnił, iż on i jego ludzie jedynie wykonują rozkazy, a o sprawie Józefa nic nie wiedzą. Ich zadaniem było aresztowanie go. Mężczyzna doradził bohaterowi:
„(…) radzę panu mniej zajmować się nami i tym, co się z panem stanie, natomiast więcej myśleć o sobie. I lepiej nie robić tyle hałasu z tą pańską niewinnością, bo to psuje niezłe wrażenie, jakie pan na ogół sprawia”. |
Zakłopotany Józef poprosił o możliwość wykonania telefonu do zaprzyjaźnionego prokuratora Hasterera. Nadzorca zgodził się, ale zapytał o sens ewentualnej rozmowy. K. oburzył się, zdenerwowany podszedł do okna i zaczął przeganiać zgromadzonych po przeciwnej stronie ulicy gapiów, wśród których dostrzegł rosłego mężczyznę. Następnie zwrócił się do funkcjonariuszy z propozycją, aby zakończyć całą sprawę pokojowo, w tym celu wyciągnął w przyjaznym geście dłoń w kierunku nadzorcy. Jednak funkcjonariusz wstał i nawet nie zwrócił uwagi na Józefa. Odpowiedział, że jego zadaniem było oznajmienie podejrzanemu, że był aresztowany i wykonał je, po czym zapytał, czy K. chciałby pójść do banku.
Bohater uznał, że w takim przypadku aresztowanie nie było tak straszną rzeczą. Najwyższy rangą funkcjonariusz cieszył się, że K. myślał o tym w taki sposób. Tuż przed wyjściem nadzorca wyjawił, że aby ułatwić Józefowi powrót do banku, towarzystwa dotrzymają mu jego koledzy. Wtedy bohater zorientował się, że trzej mężczyźni, którzy przyglądali się zdjęciom w pokoju, faktycznie byli jego znajomymi z pracy. Nie wierzył, że nie poznał ich od razu.
Pierwszy z nich nazywał się Rabensteiner, drugi Kullich, a trzeci Kaminer, pracowali w banku na niższych stanowiskach. K. zaproponował im więc wspólne wyjście do pracy. Gdy nie mógł znaleźć kapelusza, jego podwładni natychmiast rzucili się w jego poszukiwania. W drzwiach mężczyźni minęli się z panią Grubach. Podczas gdy Józef czekał na chodniku, aż Kminer podjedzie po niego, Rabsteinera i Kullicha samochodem, ten ostatni dostrzegł podejrzanego osobnika. Bohater rozpoznał w nim tego, który z okna budynku naprzeciwko przyglądał się zajściom, jakie miały miejsce niedawno w jego mieszkaniu. Gdy podjechał samochód Józef wsiadł do niego z ulgą, widok tego rosłego osobnika był dla niego niepokojący.
K. zwykł pracować do dziewiątej, potem wstępował do piwiarni, skąd wychodził około godziny jedenastej. Wyjątkami były wieczory, kiedy to dyrektor banku, który wysoko cenił Józefa, zapraszał go na przejażdżkę automobilem do swej willi na kolację. Poza tym bohater raz w tygodniu odwiedzał dziewczynę imieniem Elza, która nocami pracowała jako kelnerka, a w dzień „przyjmowała wizyty leżąc w łóżku”. Jednak tym razem K. miał zamiar po pracy iść prosto do domu. Chciał zrobić tam porządek, dzięki czemu łatwiej będzie mu zapomnieć o wydarzeniach, które przytrafiły mu się rankiem tego dnia.
Około dziesiątej był już pod pensjonatem, przestraszony ujrzał w mroku stojącą przed wejściem tajemniczą sylwetkę. Z ulgą odkrył, iż był to tylko syn stróża. Nie poszedł prosto do swojego mieszkania, postanowił zajrzeć najpierw do pani Grubach. Otyła kobieta nie miała nic przeciwko, lubiła Józefa. Uważała go za swojego najsympatyczniejszego lokatora. Siedziała przy stole i mimo późnej pory cerowała stare pończochy. K. z ulgą dostrzegł, że w pokoju panował porządek. Bohater przeprosił ją za zamieszanie, które miało miejsce tego ranka. Kobieta nie żywiła do niego za to urazy. Pani Grubach wyznała, iż trochę podsłuchiwała, a do tego rozmawiała ze strażnikami. Chciała uspokoić Józefa, mówiąc:
„Pan jest wprawdzie aresztowany, lecz nie tak, jak to bywa aresztowany złodziej. Jeśli się aresztuje złodzieja, wówczas jest źle, ale takie aresztowanie... Wydaje mi się, że jest to jakby coś uczonego (…) czego wprawdzie nie rozumiem, ale czego się też nie musi rozumieć”. |
K. po części podzielał jej zdanie, jednak poszedł trochę dalej mówiąc, iż tak naprawdę nic się nie stało. Mówił, że gdyby działał racjonalnie, nie dał się zaskoczyć, to nic takiego nie miałoby miejsca.
Podziękował kobiecie za to, że podzielała jego zdanie. Wstał z miejsca i zaproponował jej uścisk dłoni, lecz ta również, jak nadzorca, tego nie zrobiła. Przed wyjściem K. zapytał, czy panna Bürstner była w swoim pokoju. Kobieta odparła, że lokatorka nie pokazywała się od samego rana. Pani Grubach była zaniepokojona tym, że panna Bürstner tak późno wraca do domu, a w dodatku widziała ją z wieloma mężczyznami. Słowa te oburzyły Józefa, który darzył sympatią młodą lokatorkę. Kobieta usprawiedliwiała się, że jej chodzi tylko na dobrej reputacji pensjonatu. K. trzasnął drzwiami do swojego pokoju nie zwracając uwagi na panią Grubach.
Postanowił poczekać na powrót panny Bürstner. Po rozmowie z nią miał zamiar udać się do winiarni, w której pracowała Elza. Około dwunastej usłyszał kroki na korytarzu. Wiedział, że jak kobieta wejdzie do swojego pokoju to nie będzie mógł do niej pójść. Musiał porozmawiać z nią na korytarzu. Jego widok ucieszył kobietę. Zaprosiła go do swojego pokoju, ponieważ była zbyt zmęczona, żeby rozmawiać na stojąco. Józef wyjaśnił pannie Bürstner, co zaszło tego ranka w jej mieszkaniu. Gdy chciała dowiedzieć się nieco o motywach działania tajemniczych funkcjonariuszy, K. zapewnił ją, że to nic ciekawego.
Kobieta nie miała zamiaru wnikać w jego tajemnice. Przyjęła przeprosiny, zwłaszcza, że po rzekomym bałaganie nie było śladu. Jedynie na tablicy z fotografiami dostrzegła nieporządek. To jednak zdenerwowało kobietę, która zabroniła Józefowi wchodzenia do tego pokoju pod jej nieobecność. K. ponownie ją przeprosił i dodał, że człowiekiem, który dotykał jej zdjęcia był pracownik jego banku, którego wkrótce każe zwolnić. Próbował tłumaczyć się, że w tym właśnie pokoju zebrała się rankiem przedziwna komisja śledcza, która nie przedstawiając mu zarzutów oświadczyła, iż został aresztowany. Panna Bürstner nie uważała, aby Józef mógł popełnić przestępstwo, dodała, że interesują ją sprawy sądowe, a ponadto w przyszłym miesiącu miała zostać zatrudniona w kancelarii biura adwokackiego. K. ucieszyła ta wiadomość, ponieważ liczył na to, że kobieta pomoże mu podczas ewentualnego procesu. Uważał, że jego sprawa była zbyt błaha aby zatrudniać prawnika, ale przydałby mu się doradca. Panna Bürstner zgodziła się, pod warunkiem, że Józef wyjaśni jej, jaki zarzut postawiła mu komisja śledcza.
„W tym sęk (…) iż sam tego nie wiem”, |
odpowiedział K. Kobieta uznała, że rozmówca rozbił sobie z niej żarty.
Józef chciał odtworzyć zajścia, które miały miejsce w mieszkanku kobiety rankiem. W tym celu wysunął stolik na środek pokoju. Panna Bürstner powtarzała, że była zbyt zmęczona, z czasem zaczęła żałować, że wpuściła K. do siebie. Józef zasiadł za stolikiem, niczym za biurkiem, wcielając się w rolę nadzorcy. Prosił, aby kobieta wyobraziła sobie jeszcze dwójkę funkcjonariuszy i trzech innych mężczyzn przyglądających się jej zdjęciom. Dodał, iż na oknie wisiała biała bluzka. Na koniec przypomniał, że on, oskarżony, stał przed biurkiem. Bohater, ku rozbawieniu kobiety, zaczął odgrywać scenkę swojego przesłuchania.
W momencie, gdy krzyknął swoje nazwisko, rozległo się pukanie do drzwi pokoju. Przerażona panna Bürstner chwyciła równie przestraszonego Józefa za rękę. Kobieta zorientowała się, że pukanie dochodziło od strony pokoju nowego lokatora pensjonatu, kapitana, siostrzeńca pani Grubach. K., chcąc uspokoić młodą lokatorkę, pocałował ją w czoło, co ją wielce oburzyło. Chciała, aby Józef dał już jej spokój, zwłaszcza, że podsłuchiwał ich krewny właścicielki pensjonatu. Bohater zaprowadził ją w najbardziej oddalone miejsce od drzwi. Zapewnił ją, że pani Grubach uwierzy w każdego jego słowo, a w dodatku była mu dłużna pieniądze, więc cieszył się u niej specjalnymi przywilejami. Dlatego zadeklarował, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za to, co wydarzyło się przed chwilą w pokoju.
Obydwoje wiedzieli, że pani Grubach będzie oburzona faktem, iż w jej pensjonacie dochodzi do nocnych spotkań lokatorów. Kobieta uspokoiła się, podziękowała mu za tę propozycję dodając, że poczuła się nią nieco urażona. Panna Bürstner poprosiła Józefa, by opuścił jej mieszkanie. Na korytarzu spostrzegli, że spod drzwi pokoju zajmowanego przez kapitana wydobywało się światło. K. pożegnał się, a po chwili rzucił się na kobietę całując jej usta i twarz, niczym
„spragnione zwierzę chłepczące wodę u znalezionego wreszcie źródła”. |
Przestał dopiero, gdy z mieszkania siostrzeńca pani Grubach dobiegł go jakiś szelest. Józef chciał nazwać ją po imieniu, ale go nie znał. Ucałował jej dłoń i odszedł do swojego pokoju. Zadowolony z siebie położył się spać. Jednak myśl o kapitanie nie pozwoliła mu szybko zasnąć.
Rozdział drugi
Pierwsze przesłuchanie
„K. został telefonicznie powiadomiony, że najbliższej niedzieli ma odbyć się małe przesłuchanie w jego sprawie”. |
Przesłuchania miały odbywać się regularnie, niemal każdego tygodnia. Miało to na celu przyspieszenie i usprawnienie procesu. Wybrano właśnie niedzielę, aby termin nie kolidował z wykonywaniem pracy zawodowej bankiera. Podano mu dokładny adres, pod który miał się zgłosić. K. wiedział, że musi tam pójść, ponieważ wierzył, że to przesłuchanie będzie zarówno pierwszym, jak i ostatnim. Liczył, że przekona śledczych i tajemniczy proces przeciwko niemu zostanie odwołany. Gdy odłożył słuchawkę telefonu służbowego przy aparacie pojawił się wicedyrektor, z którym Józef nie żył w zgodzie.
Mężczyzna zaproponował bohaterowi niedzielny wypad na żaglówki i spotkanie z jego przyjaciółmi. Bohater wiedział, że urzędnik nie mówił tego szczerze, ale z obowiązku, gdyż w jego pozycja w banku była bardzo mocna. K. odmówił, mówiąc, że miał już pewne zobowiązania, których nie będzie w stanie przełożyć. Po pewnym czasie uzmysłowił sobie, że nie wie, o której godzinie ma stawić się na przesłuchanie. Uznał, że najlepiej będzie stawić się na miejscu o dziewiątej rano.
Niedzielny poranek był pochmurny. Józef obudził się z bólem głowy, ponieważ poprzedniego wieczora do późna siedział w piwiarni. Pośpiesznie ubrał się i bez śniadania pobiegł na przedmieście, gdzie miało odbyć się przesłuchanie. Po drodze zauważył trzech bankierów: Rabensteinera, Kullicha i Kaminera. Dwaj pierwsi jechali tramwajem, a trzeci siedział przed kawiarnią. K. nie korzystał tego dnia ze środków transportu, ponieważ nie chciał natknąć się na jakiegoś znajomego przed przesłuchaniem. Biegł chodnikiem chcąc zdążyć na dziewiątą, pomimo że nie umówił się wcale na tę godzinę. Odnalazł ulicę Juliusza, przy której znajdował się budynek sądu.
Wreszcie stanął przed wielkim domem, w którym go oczekiwano. Brama wjazdowa do rozległego gmachu była na tyle szeroka i wysoka, że z łatwością przejeżdżały przez nią ciężarówki. K. zorientował się, że znał większość z firm, których nazwy widniały na bokach samochodów stojących pod budynkiem. Wiele z nich było obsługiwanych przez jego bank. Józef rozglądając się zwracał uwagę na szczegóły. Dostrzegł bosego mężczyznę czytającego gazetę, huśtające się dzieci, dziewczynę z wiadrem przed pompą studni. Zauważył też rozpięty między oknami sznur, na którym schła bielizna. Gdy podszedł bliżej zorientował się, że budynek ma trzy klatki schodowe, a na końcu podwórza małe przejście, które prowadziło na jeszcze inne podwórze. Uzmysłowił sobie tedy, że
„traktowano go doprawdy z osobliwym niedbalstwem czy obojętnością”, |
ponieważ nie powiedziano mu w którym pokoju ma dojść do przesłuchania.
Wszedł do środka. Na korytarzu bawiły się dzieci. Zaczął poszukiwania pokoju od pierwszego piętra. Wpadł na pomysł, że będzie pukał do każdych drzwi i zamiast pytać o komisje śledczą, będzie udawał, że szuka stolarza Lanza. Dzięki temu zajrzy wszędzie, a nie każdy dowie się, iż miał stawić się na przesłuchanie. Nazwisko to wpadło mu do głowy nieprzypadkowo, właśnie tak nazywał się siostrzeniec pani Grubach. Większość pomieszczeń stanowiły jednopokojowe kawalerki, w których matki gotowały obiady swoim dzieciom, a te nieustannie biegały po korytarzach. Z czasem życzliwi ludzie zaczęli pomagać Józefowi w poszukiwaniach stolarza, o którym nigdy nie słyszeli. Nie odstępowali go na krok, oprowadzając go po kolejnych piętrach, przez co K. zaczął żałować swojego pomysłu. Przed piątym postanowił przerwać poszukiwania, podziękował młodemu robotnikowi, który starał się mu pomóc, a gdy się go pozbył zapukał do pierwszych drzwi na tej kondygnacji.
Wiszący na ścianie w pokoju zegar wskazywał godzinę dziesiątą. Gdy zapytał, czy znalazł się w mieszkaniu Lanza, młoda kobieta, która prała właśnie dziecięce ubranka, zaprosiła go do środka. Wewnątrz trwało zebranie i nikt nie zwrócił uwagi na nowego gościa. W bardzo dusznym pokoju zgromadziło się mnóstwo ludzi, bohater dostrzegł też u góry pomieszczenia galerię, która była tak blisko sufitu, że stojący na niej musieli się garbić. Jakiś chłopiec chwycił Józefa za rękę i poprowadził za sobą.
Przedzierali się przez tłum, wydawałoby się, politycznych działaczy dzielnicy pochłoniętych jakimś sporem. Chłopiec zaprowadził K. do biurka, za którym zasiadał otyły mężczyzna, poczym próbował ogłosić jego przybycie. Dopiero za trzecim razem mężczyzna za stołem zwrócił na niego uwagę i wysłuchał na ucho jego raportu. Wtedy opasły człowiek spojrzał na zegarek i zarzucił Józefowi, że ten spóźnił się o godzinę i pięć minut. Gwar zaczął cichnąć, jedynie ludzie przebywający na galerii nie przerywali swoich rozmów. Józef dostrzegł wtedy, że byli oni gorzej ubrani od tych, którzy stali niżej. Bohater nie miał zamiaru się sprzeczać, postanowił, że będzie więcej obserwował, aniżeli mówił. Gdy zabrał głos i powiedział, że jest gotowy rozległy się oklaski z prawej strony sali. K. był przekonany, że tych ludzi uda mu się przekonać do siebie. Martwiła go cisza, jaka panowała po lewej stronie.
Otyły mężczyzna rozpoczął przesłuchanie. Najpierw jednak pouczył Józefa, aby więcej się nie spóźniał. K. wszedł na specjalne podium, które przyciśnięte było do biurka. Sędzia zaczął wertować sfatygowany notatnik. Spojrzał znad kartki i zapytał bohatera, czy wykonywał zawód malarza pokojowego. Józef odparł, że pełnił stanowisko pierwszego prokurenta wielkiego banku. Ludzie zgromadzeni po prawej stronie sali roześmiali się serdecznie. Zakłopotanemu otyłemu śledczemu nie podobała się ta reakcja publiczności na parterze, lecz nie mógł na nią nic poradzić. Jedyne co zrobił, to spojrzał groźnie na śmiejących się na galerii. Lewa strona sali zachowywała wciąż spokój. Józef zabrał ponownie głos. Przekonywał, że pomyłka, jaką popełnił sędzia, była typowa dla całego postępowania, które zostało przeciwko niemu wszczęte. Dodał, że jedynie z litości uznawał to przesłuchanie za element procesu sądowego.
Ta ostra wypowiedź nie spotkała się ze spodziewanym aplauzem publiczności. Przedłużającą się ciszę przerwał odgłos uchylanych drzwi. Do sali weszła praczka, która wpuściła Józefa do mieszkania. Bohater chwycił leżący na biurku poplamiony notatnik sędziego i podniósł go z obrzydzeniem. Zanim rzucił zeszyt z powrotem, zwrócił się do publiczności mówiąc:
„Oto są akta sędziego śledczego (…) Proszę w nich spokojnie czytać dalej, panie sędzio śledczy, tej księgi win zaiste się nie boję, mimo że jest mi niedostępna, ponieważ mogę ją uchwycić tylko dwoma końcami palców i nie wezmę jej całą ręką”. |
Otyły mężczyzna starał się doprowadzić notatnik do ładu, poczym rozłożył go przed sobą, aby dalej w nim czytać. Józef rzekł, że jego przypadek to zwykła, nic nie znacząca pomyłka, ale symptomatyczna do postępowania, jakie było stosowane wobec wielu. Poza jednym entuzjastycznym okrzykiem, nikt na sali nie zareagował na te słowa.
K. zwrócił uwagę na mężczyzn z pierwszego rzędu, miał wrażenie, iż oni byli najważniejszymi ludźmi w pomieszczeniu. Bohater przekonywał, że nie zależało mu na popisach oratorskich, pragnął „jedynie omówienia pewnego publicznego zła”. Przybliżył zgromadzonym swoją historię. Zaczął od tego, że przed dziesięcioma dniami został aresztowany. „Dwóch ordynarnych strażników” wtargnęło rankiem do jego mieszkania, myląc go zapewne z jakimś malarzem pokojowym.
Nazwał funkcjonariuszy „zdemoralizowaną hołotą”, która zamiast pilnować go, zajęła pokój obok, aby tam przez cały czas ze sobą rozmawiać bez sensu. Opowiedział również o tym, że zjedli mu śniadanie, a potem zaproponowali, że jeśli da im pieniądze to kupią mu coś do jedzenia w restauracji. Wspomniał, iż dowodzący nimi nadzorca bezprawnie zajął pokój kobiety, którą on bardzo cenił. Dodał, że najbardziej oburzające w tym wszystkim było to, iż nikt nie potrafił powiedzieć mu, dlaczego został aresztowany. Na koniec wyjawił, że świadkami zatrzymania byli trzej pracownicy jego banku i pani Grubach. Według Józefa, funkcjonariusze liczyli, iż te osoby puszczą w obieg informację o jego aresztowaniu, przez co podważą jego reputacje w mieście i w pracy. Nagle dostrzegł, że sędzia jednym spojrzeniem dał znać komuś w tłumie. Powiedział głośno, iż zauważył to skinienie. Zaapelował do zgromadzonych, do których ów sygnał był skierowany, aby otwarcie okazywali swoje odczucia.
Mężczyzna stojący za zdenerwowanym sędzią nachylił się nad nim, aby udzielić mu jakiejś porady. Tak wyraźny wcześniej podział wśród zgromadzonych zatarł się. Nie było już lewej i prawej strony, reagujących odmiennie. Sala podzieliła się na zwolenników sędziego i Józefa. Więcej było tych drugich. K. zapowiedział, że jego przemówienie zbliża się do końca. Dodatkowo, aby to zaakcentować, uderzył pięścią w stół.
„Nie ma wątpliwości, że za wszystkimi funkcjami tego sądu, a więc w moim wypadku za aresztowaniem i dzisiejszym przesłuchaniem, stoi jakaś wielka organizacja. Organizacja, która zatrudnia nie tylko przekupionych strażników, ograniczonych nadzorców i sędziów śledczych, mających w najlepszym razie skromne wymagania, lecz także utrzymuje biurokrację wysokiego i najwyższego stopnia, z nieodzownym a niezliczonym orszakiem sług, pisarzy, żandarmów i innych pomocników, może nawet katów, tak jest, nie cofam tego słowa”, |
powiedział Józef.. Za cel owej organizacji miało być wytaczanie bezsensownych zarzutów niewinnym obywatelom. Wszystko to, według K., miało związek z korupcją.
Gdzieś w tłumie rozległ się krzyk. Józef wytężył wzrok i przez kłęby dymu dostrzegł, że jeden z mężczyzn w kącie sali nacierał na praczkę. To właśnie on krzyczał i zwracał oczy ku sufitowi, co cieszyło zgromadzonych wokół. K. chciał zareagować, lecz pierwsze rzędy były tak zwarte, że niedałby rady przecisnąć się przez nie. W dodatku ktoś złapał go od tyłu za kołnierz. Udało mu się jednak zeskoczyć z podium, przez co znalazł się oko w oko z tłumem. Ten widok przeraził go i zadziwił.
Twarze mężczyzn przypominały mu oblicza pijaków. Zauważył też, że każdy ze zgromadzonych na sali miał na kołnierzu jakąś błyszczącą odznakę. Gdy się obrócił, ujrzał emblemat również u sędziego.
„Więc to tak! (…) Przecież wy wszyscy jesteście, jak widzę, urzędnikami, jesteście tą przekupną bandą, przeciwko której wystąpiłem, stłoczyliście się tutaj jako gapie i szpicle, utworzyliście pozorne partie, z których jedna oklaskiwała mnie, aby mnie wybadać, chcieliście nauczyć się sztuki zwodzenia niewinnych!”. |
Szarpiąc jakiegoś starca krzyczał, że będzie musiał uciec się do użycia siły. Chwycił swój kapelusz i skierował się do wyjścia. Przy drzwiach czekał na niego sędzia śledczy. Otyły mężczyzna powiedział Józefowi, że właśnie zaprzepaścił swoją szansę na przesłuchanie, w którym mógł oczyścić się z zarzutów. K. roześmiał się, nazwał go „łajdakiem” i pośpiesznie wyszedł. Tłum za jego plecami zaczął ponownie wrzeć.
Chociaż zawiadomienie nie przyszło, K. wybrał się następnej niedzieli ponownie do gmachu. Gdy zapukał do znajomych drzwi na piątym piętrze, praczka zdziwiona jego widokiem powiedziała, że tego dnia nie będzie posiedzenia. Dopiero, gdy pokazała Józefowi pusty pokój przesłuchań zdał sobie sprawę, że przyszedł na próżno. Mąż kobiety był sądowym woźnym. Wiadomość, że była ona mężatką zdziwiła K., który przypomniał sobie zajścia jakie miały miejsce w sali posiedzeń przed tygodniem. Praczka usprawiedliwiła się, iż incydent, którego była bohaterką i przez który przerwano jego mowę, nie wpłynął na ocenę jego wystąpienia. Postawa Józefa została przez zgromadzonych bardzo nieprzychylnie. Dalej kobieta dodała, że napastujący ją wtedy osobnik to student. Mężczyźnie wróżono wielką karierę polityczną, dlatego mąż praczki musiał znosić jego niestosowne zachowanie, aby nie stracić pracy.
Kobieta szeptem powiedziała Józefowi, że bardzo podobało się jej jego przemówienie i wyraziła swoją nadzieję, że uda mu się przeprowadzić pewne reformy. K. odpowiedział, że zależy mu na poprawieniu panujących w sądzie zwyczajów oraz zmianie procedur śledczych. Uradowana tymi słowami praczka pozwoliła Józefowi przejrzeć książki należące do sędziego śledczego, które ten zostawił na biurku. Wszystkie były stare i zniszczone. Na tytułowej stronie pierwszej z nich widniał sprośny rysunek nagiej pary siedzącej na kanapie. Druga nosiła tytuł Plagi, jakie musiała znosić Małgosia od swego męża Jasia. K. nie mógł uwierzyć, że człowiek posiadający takie książki miał go sądzić. Kobieta poprosiła Józefa, by usiadł obok niej na podium. Praczka zachwycała się oczami bohatera, przyznała też, że podobał się jej od samego początku.
„Więc to jest wszystko (…) oświadcza mi się, jest zepsuta jak wszyscy tu wokoło, ma już, co łatwo zrozumieć, urzędników sądowych do syta i z radością wita pierwszego lepszego mężczyznę komplementem na temat jego oczu”, |
pomyślał K. i wstał. Wytłumaczył kobiecie, że mimo szczerych chęci nie będzie mogła mu pomóc, ponieważ nie znała żadnego wysokiego urzędnika. Aby odwzajemnić jej komplementy dodał, iż ona jemu również się podobała.
„Pani należy do społeczności, którą ją muszę zwalczać. Pani zaś czuje się w niej dobrze, jest pani zakochana w studencie, a jeśli go nawet nie kocha, to woli go pani w każdym razie od swego męża”, |
dodał K.
Kobieta omal się nie rozpłakała. Prosiła Józefa, by nie opuszczał jej tak szybko. Bohater próbował ją uspokoić. Prosił ją, aby nie starała mu się pomóc w jego procesie, ponieważ dla niego nic on nie znaczył. Przekonywał kobietę, że cała ta sprawa to próba wymuszenia od niego łapówki, nic więcej. Poprosił praczkę, by przekazała śledczemu, że on nie będzie brał udziału w żadnych zajściach korupcyjnych. Kobieta oparła, że sprawozdania sędziego mają wielką wagę, a on wysyłał ich dziesiątki do swoich zwierzchników. Dodała też, że bohaterem wielu z tych raportów był właśnie Józef. Sugerowała również, że sędzia durzył się w niej i mogłaby to w jakiś sposób wykorzystać, by pomóc bohaterowi. Kobieta pokazała K. pończochy, które dostała od śledczego za pośrednictwem jego współpracownika, studenta.
Praczka spostrzegła, że przyglądał im się Bertold, niski młodzieniec o rzadkiej rudej brodzie. Józef rozpoznał go, był to student nauk prawniczych, któremu wszyscy wróżyli wielką karierę. Mężczyzna wymownie kiwnął palcem na kobietę, a ta posłusznie odeszła od bohatera, mówiąc mu:
„(…) natychmiast wrócę i później pójdę z panem, jeśli mnie pan zabierze, pójdę, dokąd pan zechce, będzie pan mógł ze mną wszystko zrobić, będę szczęśliwa, jeśli stąd odejdę, najchętniej na zawsze”. |
K. odganiał od siebie myśli, iż kobieta manipulowała nim na korzyść sądu. Podobała mu się i nie widział powodu, dla którego miałby odmówić sobie przyjemności odebrania sędziemu śledczemu ukochanej. Niepokoiła go przedłużająca się rozmowa kobiety z Bertoldem. Po pewnym czasie student objął praczkę i pocałował ją w kark. Józef przekonał się, iż faktycznie młodzieniec ją terroryzował.
Mężczyźni rzucali sobie wrogie spojrzenia, obydwaj rywalizowali ze sobą o kobietę. Doszło między nimi do utarczki słownej, z której bohater wyszedł zwycięsko. Bertold żałował, że sędzia zezwolił K. odpowiadać z wolnej stopy, zamiast zamknąć go w areszcie. Gdy Józef chwycił praczkę za rękę i chciał z nią odejść, student podniósł ją na ręce i skierował się z nią w stronę drzwi. Kobieta nazwała go „małym potworem” gładząc go po twarzy, a do bohatera rzekła, iż wszelki opór był daremny, ponieważ to sędzia śledczy posyłał po nią. Zaczęła krzyczeć na Józefa, by ten nie przeciwstawiał się Bertoldowi, ponieważ on spełniał tylko rozkazy swojego zwierzchnika. Zawiedziony i rozwścieczony K. pchnął studenta z całej siły, lecz ten tylko na chwilę stracił równowagę. Odczuwał gorycz porażki, ale uważał, iż sam był sobie winien. Przegrał, ponieważ walczył, zamiast zostać w domu i prowadzić swój zwykły tryb życia, dzięki któremu czułby się lepszym od tych ludzi.
Bertold niósł kobietę po wąskich schodach na strych. Bohater zorientował się, że został okłamany przez kobietę. Nie wydawało mu się, iż sędzia śledczy mieszkał na strychu, a podobno do niego zabrał ją student. Jednak tuż przy wejściu na schody wisiała karteczka, na której brzydkim pismem nakreślono: „Wejście do kancelaryj sądowych”. Przyszła mu do głowy myśl, iż dlatego właśnie nagabywano go we własnym mieszkaniu, a nie wezwano do stawienia się od razu w tym budynku. Czuł się dużo lepiej sytuowany niż sędzia, który musiał gnieździć się na strychu wśród rupieci, podczas gdy on miał do swojej dyspozycji wielki gabinet w banku.
Do Józefa podszedł woźny sądowy i zapytał, czy ten nie widział jego żony. Bohater odparł, że właśnie student zaniósł ją do pokoju sędziego. Niezadowolony mężczyzna wyznał, że zwierzchnicy zlecają mu błahe zadania, aby pozbyć się go z mieszkania, a wtedy uprowadzają jego małżonkę. Pomimo że ten stara się wykonać swoje polecenie jak najszybciej, nigdy nie udało mu się zdążyć na czas do domu, aby powstrzymać studenta. Przyznał też, że z chęcią rozprawiłby się z młodzieńcem, gdyby nie był tak zależny wobec sędziego. Woźny zdawał sobie sprawę, że główną winowajczynią tych zajść była jego żona, która swoim zachowaniem prowokowała mężczyzn. Jedynym rozwiązaniem, według niego, było pobicie studenta, lecz on sam nie mógł tego zrobić.
„Tylko taki mężczyzna jak pan mógłby to zrobić”, |
zwrócił się woźny do Józefa. Mężczyzna uważał, że skoro K. był oskarżonym, a w ich sądzie niemal wszystkie procesy kończyły się skazaniem, nie miał nic do stracenia. Józef przyznał, że z chęcią pobiłby studenta oraz każdego innego urzędnika sądu. Woźny przytaknął i zaproponował bohaterowi zwiedzenie kancelarii.
Za poczekalnię służył ciemny, wąski korytarz, od którego ścian odrywały się deski. Nie wszystkie drzwi były całe, niektóre zrobione były na kształt kraty z listew, zza których urzędnicy mogli spoglądać na petentów. Czekający na przyjęcie ludzie byli skromnie ubrani, swoim widokiem przypominali żebraków ulicznych. K. dowiedział się od woźnego, że wszyscy byli oskarżeni. Józef zwrócił się do pierwszego z nich z pytaniem na co czeka. Wysoki i smukły mężczyzna był tak zagubiony i zakłopotany, że nie potrafił udzielić odpowiedzi. Dopiero gdy woźny powtórzył pytanie K., podejrzany po dłuższej chwili odparł:
„Postawiłem przed miesiącem kilka wniosków o przeprowadzenie dowodu w mojej sprawie i czekam na załatwienie”. |
Józef odparł, iż nie wie dlaczego ktoś robi sobie tyle trudu, jemu nigdy nie przyszło do głowy, aby w swojej błahej sprawie zabiegać o dołączenie nowych dowodów. K. wyczuł wielki strach mężczyzny. Bohater próbował przekonać go, że również był oskarżonym. Gdy chwycił go za rękę ten krzyczał zupełnie jakby ktoś go torturował. Woźny szepnął Józefowi, że prawie każdy z oskarżonych był tak wrażliwy.
K. wraz z mężem praczki przeszli się po całym korytarzu, skręcili w prawo. Po jakimś czasie Józef poczuł się zagubiony i miał ochotę wyjść z kancelarii. Bohater domagał się jednak od woźnego, aby ten natychmiast wyprowadził go z budynku. Na korytarz wyszła zaalarmowana krzykiem młoda urzędniczka. Gdy zapytała co się stało, Józef długo nie wiedział co odpowiedzieć. Nie chciał mówić jej, że był oskarżonym. Dziewczyna przyniosła mu krzesło i poprosiła aby usiadł, gdyż była przekonana, że K. najzwyczajniej w świecie zasłabł. W lokalu panował okropny zaduch, zwłaszcza w tak słoneczne dni, jak ten. Dodatkowo zapach suszonego prania powodował często mdłości u ludzi, którzy pojawiali się w kancelarii po raz pierwszy.
Dziewczyna chciała wpuścić nieco świeżego powietrza, lecz jak uchyliła lufcik do pomieszczenia dostała się głównie sadza. Zamroczony Józef nie miał siły wstać. Poprosił stojącego w drzwiach mężczyznę, by ten wsparł go ramieniem i pomógł mu udać się do wyjścia. Jednak pracownik kancelarii nie podszedł do niego i dalej stał z rękami w kieszeniach oparty o futrynę i uśmiechał się. Kobieta przedstawiła go jako informatora kancelarii.
Mężczyzna ten znał odpowiedzi na wszystkie pytania petentów.
„A nie jest to jedyna jego zaleta, drugą jest elegancki strój”, |
dodała. Tłumaczyła, że klienci najczęściej to właśnie z nim mieli do czynienia, dlatego też musiał być stosownie ubrany. Dziewczyna zdradziła również, iż urzędnicy sami zorganizowali zbiórkę pieniędzy na strój informatora, ponieważ zarząd nie miał zamiaru przeznaczać na to specjalnych środków finansowych.
„Wszystko to na to, by robił dobre wrażenie, ale on przez swój śmiech psuje wszystko i odstrasza ludzi”, |
zakończyła.
Dziewczyna za wszelką cenę chciała usprawiedliwić niegrzeczne zachowanie swojego współpracownika. Wreszcie urzędnicy pomogli Józefowi podnieść się z krzesła. Gdy prowadzili go do wyjścia kobieta szeptała bohaterowi do ucha, że informator miał naprawdę złote serce, chociaż tego nie okazywał. Przekonywała go, że urzędnicy sądowi, choć są postrzegani jako bezduszni, wcale takimi nie są. Przyprowadzili go do poczekalni i posadzili na chwilę obok oskarżonego, z którym Józef rozmawiał wcześniej. Smukły mężczyzna nie zwrócił uwagi na bohatera, zamiast tego usprawiedliwiał informatorowi swoją obecność w kancelarii.
Urzędnik odparł mu, że nie widzi niczego złego w tym, że ktoś przejmuje się swoją sprawą. K. poczuł się jeszcze gorzej Dopiero, gdy postawiono go naprzeciw drzwi wyjściowych i uchylono je, doszedł do siebie. Gdy bohater dziękował urzędnikom i chciał się pożegnać dostrzegł, że ci, przyzwyczajeni do kancelaryjnego zaduchu, źle znosili świeże powietrze. Zbiegł ze schodów wielkimi susami, zaskoczony tą nagłą odmianą samopoczucia.
„Czyżby ciało zamierzało zbuntować się i zgotować mu nowy proces, skoro tak łatwo znosił dotychczasowy?”, |
zastanawiał się Józef.
Rozdział czwarty
Przyjaciółka panny Bürstner
K. kilkakrotnie próbował skontaktować się z panną Burstner. Wysłał do niej nawet dwa listy - na adres domowy i do biura, jednak na żaden z nich nie otrzymał odpowiedzi. Stenotypistka wciąż go ignorowała. W niedzielę rano zauważył, że panna Montag, która wynajmowała pokój u pani Grubach, przeprowadzała się do panny Burstner. Po raz pierwszy od ostatniej kłótni Józef odezwał się do pani Grubach. K. narzekał na hałas, jaki towarzyszył przeprowadzce, panna Montag sama przenosiła swoje rzeczy pojedynczo, a przez to, że kulała, robiła to bardzo wolno i dość głośno. Pani Grubach w zwolnionym pokoju zamierzała umieścić kapitana, aby ten nie przeszkadzał Józefowi. Zanim pani Grubach opuściła jego pokój, Józef odebrał od służącej wiadomość. Panna Montag pragnęła się z nim spotkać w jadalni. Odpowiedział, że zaraz się tam zjawi. Poczym wyprosił kucharkę z pokoju i przebrał się.
Gdy zszedł do jadalni zastał tam pannę Montag. Niemka zapytała najpierw, czy Józef w ogóle ją znał. Według niej K. nie interesował się ani wydarzeniami mającymi miejsce w pensjonacie, ani jego mieszkańcami. Bohater odparł, że wiedział kim ona jest. Kobieta powłócząc nogą udała się do okna, skąd wzięła swoją torebkę. Wyjaśniła, że spotyka się z nim na prośbę swojej przyjaciółki, która nie czuła się najlepiej, dlatego ją poprosiła o tę przysługę. Przytaknęła, gdy Józef spytał, czy panna Bürstner nie chciała się z nim spotkać osobiście. Uważała, że rozmowa między nią, a Józefem nie miała żadnego sensu, ponieważ bohater stanowczo przesadzał, przypisując ich spotkaniu zbyt wielką wagę. Urażony K. wstał i chciał opuścić jadalnię, gdy w jej drzwiach stanął kapitan Lanz. Mężczyzna przywitał się zarówno z panną Montag, jak i z Józefem. Bohater dostrzegł, że pomiędzy siostrzeńcem panny Grubach, a młodą Niemką było coś więcej niż tylko znajomość. Józef zamknął za sobą drzwi jadalni i miał już iść do siebie. Jednak gdy mijał drzwi pokoju panny Bürstner zapukał do nich. Gdy nie uzyskał żadnej odpowiedzi zapukał ponownie, głośniej. Wreszcie uchylił drzwi i odkrył, iż w pokoju nie było nikogo. Mieszkanie było już przemeblowane, a dodatku panował w nim bałagan. K. przeczuwał, że panna Bürstner wyprowadziła się stamtąd. Gdy wyszedł na korytarz dostrzegł na jego końcu pannę Montag rozmawiającą z kapitanem. Miał wrażenie, że para go śledziła. Józef przeszedł pośpiesznie do swojego pokoju.
Rozdział piąty
Siepacz
Pewnego wieczora, wychodząc z pracy, K. usłyszał podejrzane jęki z pokoju, który służył w banku za rupieciarnię. Gdy szarpnął za drzwi odkrył, że znajdowali się tam trzej mężczyźni. Jeden z nich miał na sobie dziwne skórzane ubranie, które odsłaniało jego szyję i ramiona. Zorientował się, że dwaj pozostali mężczyźni to funkcjonariusze Franciszek i Willem, a trzeci z mężczyzn trzymał w ręku rózgę. Strażnicy powiedzieli Józefowi, że sędzia śledczy kazał ich wychłostać. K. tłumaczył im się, że nie poskarżył na nich, a jedynie opisał sceny, które rozegrały się w jego mieszkaniu. Willem odparł, że za swoją pracę są beznadziejnie opłacani, a do tego jest ona żmudna i niewdzięczna. Strażnicy próbowali wzruszyć Józefa, ale wtedy trzeci mężczyzna zwrócił się do niego: „(…) kara jest równie sprawiedliwa jak nieunikniona”.
Jednak Willem wciąż był przekonany, że gdyby nie K. i jego oskarżenia, to nie doszłoby do chłosty. Dodał, że przez bohatera cała ich kariera legła w gruzach. Józef zapytał siepacza, czy istniała jakaś możliwość odroczenia kary. Rosły mężczyzna z uśmiechem odparł, że nie. Zapewniał też, że strażnicy pod wpływem strachu wygadywali brednie. Willem i Franciszek zaczęli się powoli rozbierać, a K. próbował przekupić siepacza, by ten nie karał funkcjonariuszy. Jednak kat nie miał zamiaru przyjąć łapówki twierdząc, że bohater z pewnością na niego doniesie i to jemu ktoś wymierzy baty. Józef próbował bronić strażników:
„Zupełnie nie uważam ich bowiem za winnych, winna jest organizacja, winni są wysocy urzędnicy”. |
Dodał, że gdyby klęczał tu na przykład sędzia, to sam zapłaciłby siepaczowi, by ten go wychłostał. Siepacz odparł:
„(…) nie dam się przekupić. Jestem wynajęty do bicia, więc biję”. |
Franciszek uwiesił się na ramieniu Józefa i błagał go, by uratował chociaż jego. Oczernił Willema mówiąc, że to on sprowadził go na złą drogę. Słowa Franciszka, iż przed bankiem czekała na niego narzeczona sprawiły, że K. popłakał się ze wzruszenia. Nagle siepacz postanowił dłużej nie czekać i z całej siły zaczął okładać strażników rózgą po gołych plecach. Nieludzki krzyk Franciszka był tak donośny, że rozbrzmiał w całym budynku. Mężczyzna padł na podłogę z bólu, lecz nie uchroniło go to od kolejnych ciosów. K. odepchnął go od siebie i wyszedł na korytarz. Jeden z woźnych podbiegł pod rupieciarnię, Józef powiedział mu, że był tam tylko on, a skowyt i hałas musiał pochodzić z zewnątrz, najprawdopodobniej był to jakiś pies.
K. nie miał odwagi wracać do rupieciarni, nie chciał też iść do domu. Nie czuł się winny chłoście, ale żałował, że nie udało mu się jej zapobiec. Dziwił się, że siepacz odmówił przyjęcia łapówki, choć widok pieniędzy z pewnością wywarł na nim duże wrażenie. Z rupieciarni nie dochodziły już żadne odgłosy, K. obawiał się, iż strażnicy zostali pobici na śmierć. Gdy chwytał za klamkę drzwi wyjściowych postanowił, że ukarze wysokich urzędników, którzy zlecieli siepaczowi wychłostanie funkcjonariuszy.
Na ulicy nie dostrzegł żadnej dziewczyny, która mogłaby być narzeczoną Franciszka. Zrozumiał, że strażnik za wszelką cenę próbował wzbudzić w nim litość. Następnego dnia K. nie mógł przestać myśleć o funkcjonariuszach. Po pracy zajrzał do rupieciarni, gdzie zastał siepacza stojącego nad Willemem i Franciszkiem, a ci dwaj błagali Józefa o litość. Natychmiast zatrzasnął drzwi i niemal ze łzami w oczach pobiegł do woźnych i nakazał im posprzątanie pomieszczenia. Pracownicy banku zobowiązali się, że zrobią to z samego rana następnego dnia, ponieważ było już zbyt późno.
Rozdział szósty
Wuj - Leni
Pewnego popołudnia w banku pojawił się wuj Józefa, Karol, „drobny obywatel ziemski z prowincji”. Bohater od dłuższego czasu spodziewał się tej wizyty. Krewniak przybywał do stolicy zwykle na jeden dzień i w pośpiechu zawsze chciał załatwić wszystkie swoje sprawy. Mężczyzna niegdyś opiekował się Józefem, dlatego ten czuł się zobowiązany do udzielenia mu wszelkiej pomocy. Jednak nie darzył wuja wielką sympatią, po cichu nazywał go „upiorem z prowincji”. Po wejściu do gabinetu bohatera, mężczyzna zażyczył sobie rozmowy w cztery oczy. Na jego twarzy rysowało się oburzenie, ponieważ dotarła do niego wiadomość o procesie Józefa. Powiadomiła go o tym listownie Erna, jego córka, która przebywała w stolicy na pensji. Pewnego dnia chciała spotkać się z K. w banku, ale jakiś mężczyzna oświadczył jej, że pan prokurent jest zajęty rozmową o swoim procesie. Józef przyznał w duchu, że zupełnie zapomniał o Ernie, osiemnastoletniej gimnazjalistce, którą miał się opiekować. Oburzony wuj zaczął wypytywać o proces. Starszemu mężczyźnie nie podobał się spokój bohatera, obawiał się, że na całym tym zamieszaniu może ucierpieć nazwisko rodziny, której Józef był dotąd chlubą. Wuj był początkowo przekonany, że sprawa, w której postawiono zarzuty jego krewniakowi była związana z bankiem. K. zasugerował, że ich rozmowie z pewnością przysłuchuje się woźny pod drzwiami, dlatego zaproponował udanie się w bardziej ustronne miejsce. Bohater wezwał do gabinetu młodego pracownika banku, wydał mu stosowne instrukcje i razem z wujem opuścił pomieszczenie.
Na schodach Józef zaczął tłumaczyć krewnemu sytuację, w której się znalazł. Zaczął od tego, iż nie odpowiadał przed zwykłym sądem. Gdy wyszli na ulicę Karol zapytał, jak do tego mogło dojść, czy K. nie zauważył wcześniej żadnych oznak wszczętego przeciwko niemu postępowania. Radził, aby Józef urlopował się z pracy i przyjechał do niego na wieś, gdzie mógłby się wzmocnić i przygotować do procesu. Dodał też, że aparat władzy nie wysyłał na prowincję swoich funkcjonariuszy, a jedynie pisma, co pomogłoby bohaterowi nieco odetchnąć.
K. nie spodziewał się, że wuj aż tak bardzo przejmie się tą sprawą. Karol uważał, że krewniak zawsze miał jasny sąd o rzeczywistości, ale widocznie go utracił, przez co narażał całą rodzinę na hańbę. Wuj był gotów uwierzyć przysłowiu: „Mieć taki proces, znaczy, już go przegrać”. Józef starał się wytłumaczyć starszemu mężczyźnie, że wyjazd na wieś oznaczałby przyznanie się do winy. Ponadto będąc na miejscu łatwiej było mu nadzorować to sprawy. Prosił również o zaufanie do swoich metod, argumentował to swoim doświadczeniem praktycznym z administracją. Wreszcie doszli do porozumienia. Wuj zaoferował wszelką pomoc ze swojej strony, jak tylko bliżej przyjrzy się sprawie. Od dwudziestu lat mieszkał na wsi, przez co jego kontakty ze stołecznymi zaprzyjaźnionymi urzędnikami rozluźniły się. Karol postanowił zaprowadzić Józefa do adwokata Hulda, swojego kolegi z czasów szkolnych. Mężczyzna ten miał renomę obrońcy ubogich, co nie podobało się K., ale nie oponował i zaufał wujowi. W samochodzie bohater opowiedział krewnemu po kolei o wszystkich zdarzeniach związanych z procesem, które miały miejsce.
Kancelaria adwokacka znajdowała się w tej samej dzielnicy, gdzie mieścił się gmach sądu. Gdy znaleźli się pod drzwiami kamienicy, nieznajomy mężczyzna poinformował ich, że mecenas był chory. Po dłuższej chwili pokojówka prawnika wpuściła ich do kancelarii. Młoda kobieta, która przypominała Józefowi swoim wyglądem lalkę, powiedziała, że jej pracodawca chorował na serce. Mecenas znał wuja nie jako Karola, lecz jako Alberta K. Prawnik leżał w łóżku, ponieważ nie miał siły wstać. Cierpiał przez nawrót choroby serca, który tym razem przybrał silniejszą niż zwykle postać. Wuj zasmucił się wyraźnie tą wiadomością.
Mecenas zachwalał Leni, pokojówkę, mówiąc, że zapewnia mu spokój i świetną opiekę. Jednak Karol żywił jakieś uprzedzenia wobec dziewczyny i wciąż wodził za nią wrogim wzrokiem. Chciał ją nawet wyprosić z pokoju, aby omówić sprawę z mecenasem, lecz ten nie pozwolił na to, twierdząc, że miał pełne zaufanie do swojej służącej. Wuj przedstawił prawnikowi swojego siostrzeńca, Józefa. Gdy Huld zorientował się, że Karol nie przyszedł z przyjacielską wizytą, ale w interesach, poprosił Leni, aby zostawiła ich samych.
„Już wyglądasz o wiele zdrowiej (…) odkąd wyniosła się ta wiedźma”, |
powiedział do swojego kolegi z lat szkolnych krewny bohatera. Był przekonany, że pokojówka podsłuchiwała pod drzwiami, lecz gdy tam pobiegł nikogo nie było. Mecenas wyznał, że z największą przyjemnością zajmie się obroną Józefa. Zapowiedział, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby mu pomóc. Bohater nie wiedział, skąd prawnik znał szczegóły wszczętego przeciwko niemu procesu. Był przekonany, że wuj nie rozmawiał wcześniej tego dnia ze swoim kolegą.
Mecenas wyjaśnił, iż obracał się w towarzystwie ludzi związanych z sądownictwem i zasłyszał o sprawie siostrzeńca swojego kolegi Alberta. Józef chciał powiedzieć
„Ależ pan pracuje w sądzie w pałacu sprawiedliwości, a nie w tym na strychu”, |
ale nie mógł tego z siebie wydusić. Prawnik rzekł, że często kontaktuje się przedstawicielami branży. Ku zaskoczeniu Józefa i wuja wskazał na postać siedzącą przy stoliku w cieniu, w kącie pokoju, mówiąc, że właśnie odbywał jedno z takich spotkań. Starszy pan, który do tego momentu pozostawał niezauważony, wstał zakłopotany. Mecenas poprosił staruszka do siebie i przedstawił go swoim gościom jako dyrektora kancelarii. Józef stał z boku i przyglądał się, jak wuj popadał w zachwyt na nowopoznanym człowiekiem. Dyrektor przejął bowiem prym w rozmowie, a pozostali dwaj mężczyźni chłonęli każde jego słowo i gest wręcz z dziecinną ciekawością. K. nie słuchał ich rozmowy, ponieważ myślał tylko o pokojówce. Dźwięk tłuczonej porcelany sprawił, że wszyscy czterej zaniepokoili się.
Józef postanowił sprawdzić, co się stało. Gdy wyszedł na korytarz spotkał tam pielęgniarkę Leni, która na niego czekała. Kobieta rzuciła celowo talerzem o ścianę, aby bohater wyszedł do niej. Pokojówka zaprowadziła go do gabinetu adwokata. Dziewczyna poprosiła, by bohater zwracał się do niej po imieniu. Miała mu za złe, że najpierw ciągle się jej przyglądał, a potem poprosił, żeby opuściła pokój. Obawiała się, że nie podobała się Józefowi. Wzrok K. przyzwyczaił się już do ciemności, dzięki czemu dostrzegł obraz wiszący na ścianie przedstawiający sędziego w todze, siedzącego na tronie. Leni powiedziała, że to portret znajomego mecenasa, był on jednak w rzeczywistości dużo niższy, niż ukazano to na płótnie.
„(…) dał się na obrazie tak wydłużyć, gdyż jest niedorzecznie próżny, jak wszyscy tu. Ale i ja jestem próżna i bardzo niezadowolona z tego, że się panu wcale nie podobam”, |
dodała kobieta. Józef objął ją i przycisnął do siebie. Zapytawszy o stopień mężczyzny z obrazu uzyskał od dziewczyny odpowiedź, że był to sędzia śledczy. Rozczarowany bohater wiedział, że wysocy urzędnicy ukrywali się za takimi właśnie ludźmi.
Według Leni, głównym grzechem popełnianym przez K. w procesie była jego nieustępliwość. Bohater nie był zaskoczony tym, że kobieta znała szczegóły wszczętego przeciwko niemu postępowania. Pokojówka prosiła, aby Zamiast bronić się przed sądem, złożył zeznania. Tylko w taki sposób można było wymknąć się karze, oczywiście przy wydatnej pomocy odpowiednich ludzi. Józef posadził ją sobie na kolanach.
„Werbuję sobie pomocnice (…) najpierw panna Bürstner, potem żona woźnego sądowego, a wreszcie ta mała pielęgniarka, która ma na mnie jakąś niepojętą ochotę. Jak ona tu sobie siedzi na moich kolanach, jakby to było jedyne, dla niej stworzone miejsce!”, |
pomyślał K. Na pytanie Leni, czy miał kochankę, odpowiedział najpierw, że nie, ale po chwili przypomniał sobie o Elzie. Miał nawet przy sobie jej fotografię i pokazał ją pokojówce. Według dziewczyny, widoczna na zdjęciu kobieta była tęga i nieokrzesana.
Józef przyznał, że Elza nie była dla niego ani miła ani łagodna i nie umiałaby się dla niego poświęcić. Leni zdziwiła się, dlaczego K. nazywał ją zatem swoją kochanką. Gdy zapytała, czy byłoby mu brak tej kobiety, gdyby zamienił ją na inną, bohater odpowiedział, że przepuszczalnie nie. Dodał jednak, że Elza miała nad nią przewagę, ponieważ nie wiedziała nic o procesie, nawet jakby wiedziała to nie mówiła by o nim.
Pokojówka zapytała, czy jej konkurentka miała jakieś wady fizyczne, ponieważ ona miała jedną. Pokazała Józefowi prawą dłoń, między palcami środkowym i serdecznym rozciągała się skóra. K. nazwał to „wybrykiem natury”, lecz po chwili, gdy obejrzał całą rękę, dodał: „jaka ładna łapka!”, poczym ucałował ją. Wtedy dziewczyna rzuciła się na niego z otwartymi ustami, całowała go i gryzła po szyi. Kochali się na dywanie, a gdy bohater już wychodził, Leni podarowała mu klucz do swojego mieszkania.
Przed kamienicą czekał na Józefa wuj. Karol rzucił się na siostrzeńca i zaczął na niego krzyczeć. Według niego pokojówka była kochanką mecenasa, a przez to, że bohater zniknął z nią na wiele godzin zaszkodził swojej sprawie, która wreszcie zaczęła się dla niego dobrze układać. Wuj powiedział, że wszystkie jego zabiegi, jakie podjął w rozmowie z prawnikiem, a zwłaszcza dyrektorem kancelarii, w którego rękach spoczywał cały proces Józefa, prawdopodobnie poszły na marne. Rozmówcy Karola przez swoją grzeczność nie pytali o jego siostrzeńca, ale z czasem jego nieobecność ich zdenerwowała. Wtedy w pokoju zapadło długie milczenie i oczekiwanie na K., lecz ten wciąż się nie pojawiał. Dyrektor, który poświęcił sprawie bohatera tyle czasu, musiał wracać do swoich zajęć i wyszedł. Wuj dodał też, że Józef przyczynił się również do pogorszenia stanu zdrowia adwokata. Na koniec dodał, że sam musiał czekać przez kilka godzin na siostrzeńca w deszczu, przez co był zupełnie przemoczony.
Rozdział siódmy
Adwokat - Fabrykant - Malarz
Pewnego zimowego dnia K. siedział przemęczony w swoim gabinecie. Zabronił woźnym wpuszczania do środka niższych rangom urzędników, ponieważ potrzebował spokoju. Myśl o procesie nie pozwalała mu pracować, zamiast tego siedział bezczynnie przy biurku z opuszczoną głową. Zastanawiał się, czy nie przygotować sobie przemówienia obronnego, ponieważ nie rozmawiał z mecenasem od prawie miesiąca.
Wątpił, czy prawnik mógł mu pomóc. Adwokat zamiast dociekać w jego sprawie nie zadawał żadnych pytań, a jedynie dawał klientowi dziecinne przestrogi. Mężczyzna najwidoczniej chciał upokorzyć Józefa za to, że przespał się z Leni. Mecenas sporządzał tak zwany pierwszy wniosek dla sądu, ważny dokument z punktu widzenia oskarżonego. Dodał też, iż z ustawy wynikało, że obrona podczas procesu była w gruncie rzeczy nielegalna, zależała jedynie od uznania sędziego. Dlatego też brakowało dobrych adwokatów. Dodatkowo obrońcom przysługiwał najgorszy pokój w całej kancelarii sądowej, mieszczący się na strychu z dziurawą podłogą. Mecenas argumentował taki stan rzeczy:
„Chodzi o możliwie zupełne wyeliminowanie obrony, obwiniony powinien być zdany we wszystkim na siebie samego. |
Zadaniem obrony było więc wydobycie od oskarżonego jak najwięcej o przesłuchaniach, ponieważ sami nie mogli w nich uczestniczyć, a następnie wykorzystanie najistotniejszych informacji.
„Najważniejszą rzeczą pozostają mimo to nadal osobiste stosunki adwokata, na nich polega główna wartość obrony”, |
dodał mecenas. Luką w systemie sądowym byli najniżsi urzędnicy, słabi i przekupni. Jednak prawnik miał zamiar wykorzystać jedynie uczciwe kontakty z najwyższymi pracownikami administracji sądowej, ponieważ tylko oni mieli realny wpływ na proces jego klienta.
Na szczęście dla K., dr Huld był jednym z niewielu, a być może jedynym adwokatem, który mógł pochwalić się znajomościami na najwyższym szczeblu. Oskarżyciele oraz sędziowie poprzez fakt, iż wszystkie akta i procedury były tajne, nie mogli liczyć na fachową pomoc, dlatego potajemnie radzili się prawników obrony. Był to jedyny sposób na wygranie procesu przez Józefa.
Aby ukazać rolę obrony, mecenas opowiedział bohaterowi pewną historię. Mówił o starym urzędniku, który przez całą noc przygotowywał się do procesu. Zgromadzeni pod jego kancelarią adwokaci chcieli przejść obok jego biura i dostać się do sali rozpraw, lecz mężczyzna wciąż spychał ich ze schodów. Prawnicy doszli do wniosku, że będą wchodzić na górę pojedynczo i każdy będzie stawiał starcowi bierny opór, by po chwili dać się zepchnąć. Na dole czekali pozostali adwokaci i łapali swojego kolegę. Zależało im na tym, aby zbytnio nie rozgniewać urzędnika. Zmęczony starzec wreszcie dał sobie spokój i wrócił do swojego gabinetu, a prawnicy po cichu przeszli do sali rozpraw.
Mecenas zapewniał też, że reformowanie systemu sądowego było stratą czasu. Zalecał też zachowanie całkowitego spokoju, ponieważ osamotnione działania rewolucyjne nie przyniosą żadnego skutku w walce z ogromną urzędniczą machiną. Apelował również, by Józef zdał się zupełnie na niego i nie podejmował żadnych działań na własną rękę. Najgorszą sytuacją dla adwokata jest ta, w której odbiera mu się proces. Mogło tak się stać poprzez decyzję urzędników, którzy mogli odsunąć obronę od oskarżonego. Wtedy nawet najlepsze kontakty i znajomości nie mogą pomóc prawnikowi powrócić do sprawy.
Mecenas nie złożył jeszcze pierwszego wniosku, ale już rozpoczął wstępne rozmowy z urzędnikami. Póki co wszystko szło po myśli jego klienta. Według K. adwokat działał bardzo powoli. Huld odpierał ten zarzut mówiąc, że Józef powinien był dużo wcześniej się do niego zgłosić. Bohater nie zdawał sobie sprawy, że
„to zaniedbanie przyniesie jeszcze dalsze straty, nie tylko czasowe”. |
Jedyną miłą rzeczą, jaką wspominał K. z wizyt u swojego adwokata były chwile, gdy Leni podawała swojemu pracodawcy herbatę. Wtedy też pokojówka niepostrzeżenie głaskała bohatera po włosach lub ściskała jego rękę.
K. podejrzewał, że mecenas nigdy nie miał do czynienia z tak wielkim procesem. Obawiał się, że urzędnicy manipulowali jego obrońcą, tak aby uśpić jego uwagę i w najmniej oczekiwanym momencie odciąć go od sprawy. Józef postanowił działać we własnym imieniu, ponieważ
„Pogarda, jaką przedtem żywił dla procesu, znikła bez śladu”. |
Chciał wykorzystać swoje umiejętności, dzięki którym zrobił szybką karierę w banku. Przede wszystkim odrzucił od siebie możliwość winy. Był przekonany, że nie popełnił żadnego przestępstwa. Zdawał sobie sprawę, że proces to interes, podobny do tych, które przeprowadzał w swoim banku. Planował jeszcze tego wieczora odebrać pełnomocnictwo mecenasowi. Następnym krokiem miało być złożenie wniosku w sądzie i codzienne domaganie się, by rozpatrzono jego sprawę. Chciał zaangażować w tym celu znajomych, aby na zamianę przesiadywali w poczekalni kancelarii, nie dając wytchnienia urzędnikom. Zamierzał poświęcić się całkowicie nadzorowaniu swojej sprawy.
Ciężar sporządzenia wniosku okazał się być ponad siły Józefa: „Podanie oznaczało (…) nieskończony mozół”. Zadanie było tym trudniejsze, że K. nie znał aktu oskarżenia. Postanowił zawrzeć w piśmie swój życiorys. Żmudną pracę dzień i noc nad wnioskiem uważał za stratę czasu, wiedział, że powinien skupiać się na karierze zawodowej, ponieważ stanowiska wicedyrektora czy dyrektora były jak najbardziej w jego zasięgu. Musiał jednak najpierw uporać się z procesem, w tym celu potrzebne było mu jak najlepsze podanie. Nie chciał, aby pismo przybrało postać skargi, przez co musiał często je poprawiać.
O godzinie jedenastej wezwał do swojego gabinetu dwóch woźnych. Mężczyźni dostarczyli mu listy i wizytówki dwóch zacnych klientów, którzy oczekiwali na spotkanie z K. Musiał ich przyjąć, choć odrywali go od pracy nad wnioskiem. Pierwszym z nich był fabrykant, dobry znajomy bohatera. Józef początkowo zainteresowany rozmową o rachunkach i interesach szybko stracił koncentrację i zamiast słuchać słów rozmówcy skupił się na jego łysinie. Gdy do gabinetu wszedł wicedyrektor fabrykant podskoczył z krzesła. K. miał nadzieję, że zwierzchnik zajmie się klientem, przez co będzie mógł wrócić do swojej pracy. Fabrykant skarżył się na Józefa, który nie chciał z nim robić interesów. Wicedyrektor zaprosił mężczyznę do swojego gabinetu, gdzie miał zamiar dobić z nim targu. Bohater przypatrywał się tej rozmowie, nie wtrącając się w nią. Fabrykant zapowiedział prokurentowi, że zaraz do niego wróci, ponieważ miał do niego jeszcze jedną sprawę. Gdy wreszcie został sam w gabinecie, K. podszedł do okna i wpatrywał się w padający śnieg. Zastanawiał się nad swoim położeniem i tym, czy podoła obronieniu się przed sądem. Wiedział, że proces stanowił poważną przeszkodzę dla jego kariery zawodowej. Nie potrafił skupić się na sprawach banku,
„podczas gdy na strychu urzędnicy sądowi siedzieli nad jego aktami”. |
Wiedział, że jeśli dyrektor dowie się o procesie, to zrobi wszystko, by mu pomóc. Spodziewał się również, iż gdy wieść ta dotrze do wicedyrektora, to mężczyzna nie zawaha się przed użyciem jej przeciwko niemu.
K. uchylił okno, a do pokoju dostały się opary dymu zmieszane z chłodną mgłą. Wtedy z gabinetu wicedyrektora wszedł fabrykant. Mężczyzna cieszył się, że udało mu się dobić interesu z bankierem, ale jego zadowolenia nie podzielał Józef. Gdy bohater chciał go odprowadzić do drzwi, inwestorowi przypomniało się, że miał dla niego drobną wiadomość. „Pan ma proces, prawda?”, zapytał fabrykant. Mężczyzna uspokoił K., mówiąc że dowiedział się o tym od znajomych z sądu, a nie od wicedyrektora, a od niejakiego Titorellego, malarza. Nie było to jego prawdziwe nazwisko, ale pseudonim. Artysta ten malował ładne obrazki dla fabrykanta, ale żył z pracy dla sądu. Mężczyzna był przekonany, że Titorelli mógł pomóc w jakiś sposób Józefowi, co prawda nie miał on żadnej władzy, ale znał wielu sędziów. Fabrykant zastrzegł jednak, aby K. udał się do malarza w sytuacji ostatecznej. Uważał, że jeśli bohater będzie miał sprecyzowany plan obrony, to rady „takiej kreatury” mogłyby mu jedynie zaszkodzić. Wręczył Józefowi list polecający i adres Titorellego i życzył powodzenia w procesie.
K. poprosił czekających pod jego gabinetem klientów o przebaczenie, założył swoje zimowe plato i wyszedł z banku. Właśnie wtedy natknął się na wicedyrektora, który był zdumiony faktem, iż prokurent opuszcza stanowisko pracy w momencie, gdy na spotkanie z nim oczekiwali klienci. Józef był zdeterminowany i ku oburzeniu mężczyzn kierował się do wyjścia. Wicedyrektor zapanował nad zgiełkiem i postanowił przyjąć klientów w swoim gabinecie.
Józef postanowił, że jak tylko upora się ze swoim procesem, to nadrobi wszelkie zaległości zawodowe. Woźnemu powiedział, że musiał wyjść w pilnej sprawie i prosił, by ten przekazał tę informację dyrektorowi. Udał prosto do malarza,
„który mieszkał na przedmieściu położonym w całkiem przeciwnej części miasta, aniżeli kancelarie sądowe”. |
Dzielnica była bardzo ponura, brudna i zaniedbana. K. miał zamiar zamienić z Titorellim kilka słów i natychmiast wrócić do banku. Schody kamienicy prowadzące na piętro, gdzie mieszkał malarz były niezwykle strome, a do tego pozbawione poręczy. Poza tym panujący w powietrzu paskudny zaduch i smród sprawiły, że Józef musiał zatrzymać się kilka razy, aby złapać oddech. Wspinając się po stopniach K. spotkał dwie dziewczynki, jedna z nich uderzyło go niechcąco łokciem w zęby. Bohater zapytał, czy zaprowadzi go do mieszkania Titorellego, ale trzynastolatka wolała gonić za swoją koleżanką. Na następnym zakręcie Józef został otoczony przez dziewczynki, które wskazały mu drogę do malarza.
Titorelli zajmował maleńką, drewnianą, ciasną i brudną izdebkę na samym poddaszu. Jedyną dziewczynką, której udało się wejść wraz z K. do mieszkania portrecisty była garbata czternastolatka. Malarz był postacią popularną i lubianą w budynku, zwłaszcza przez dzieci. Ubrany jedynie w lniane spodnie przedstawił się Józefowi. Bohater wręczył mu list od farbykanta. K. spostrzegł, że artysta pracował właśnie nad portretem podobnym, jaki widział w gabinecie mecenasa.
Po przedstawieniu sprawy Titorelli zgodził się pomóc bohaterowi, lecz zastrzegł, że nie posiadał aż tak dobrych znajomości. Miał dostęp jedynie do niższych rangą sędziów, którzy nie byli w stanie uniewinnić nikogo, ponieważ
„To prawo ma tylko najwyższy, dla pana, dla mnie, dla nas wszystkich, niedosięgły sąd”. |
Dodał również, że taki przypadek jeszcze nigdy się nie zdarzył, co zmartwiło Józefa. Aby go pocieszyć Titorelli wspomniał o procedurze tak zwanego pozornego uwolnienia, które polegało na tym, że
„sprawa wzbogaca się o poświadczenie niewinności, o zwolnienie i uzasadnienie zwolnienia. Poza tym jednak pozostaje w obrębie procedury, skierowuje się ją (…) do wyższych instancji, stamtąd wraca znowu do niższych (…) Możliwe jest, że oskarżony, który dopiero co uzyskał zwolnienie, przychodzi do domu, tam czekają na niego, aby go ponownie aresztować”. |
Drugą procedurą, o którą powinien walczyć Józef, według Titorellego było przewleczenie, polegające na tym, że
„przetrzymuje się proces stale w najniższym stadium procesowym (…) Proces nie kończy się wprawdzie, ale oskarżony jest prawie w tym samym stopniu zabezpieczony przed skazaniem, jak gdyby był uwolniony”. |
Józef zdecydował się na kupienie od malarza trzech obrazów. Titorelli postanowił mu je podarować. Artysta odsunął łóżko stojące przy ścianie, które służyły jako drzwi, a oczom K. ukazał się korytarz podobny do tego, w którym już kiedyś był. Malarz wyjaśnił mu, że na strychu budynku mieściła się kancelaria sądowa. Również jego mieszkanie było własnością urzędu. Korytarz z dwóch stron obstawiony był ławkami dla oczekujących. Titorelli odprowadził K. do wyjścia, ale przerażony widokiem bohater nawet się nie odwrócił, gdy ten go pożegnał.
Józef wsiadł w pierwszą taksówkę i pojechał do banku. W najniższej szufladzie swojego biurka ukrył obrazy, które dostał od malarza w nadziei, że wicedyrektor ich nie odnajdzie.
Rozdział ósmy
Kupiec Block - K. wypowiada adwokatowi
„Wreszcie K. zdecydował się jednak odebrać adwokatowi pełnomocnictwo”. |
Podjęcie tej decyzji nie było łatwe i kosztowało bohatera wiele sił. O godzinie dziesiątej wieczorem, po pracy, Józef zjawił się w mieszkaniu mecenasa. Zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby, gdyby wymówił mu listownie lub telefonicznie, ale już nie było odwrotu. Spotkanie twarzą w twarz miało jednak wielką zaletę - adwokat mógł przekonać K., by ten nie rezygnował z jego usług. Ku zaskoczeniu K., to nie Leni otworzyła mu drzwi, a nieznajomy mężczyzna:
„Był to mały, wyschły człowieczek z długą brodą, trzymał świecę w ręku”. |
Jak się okazało nie był to nowy pracownik służby pana Hulda, ale jeden z jego klientów. K. dostrzegł pokojówkę ubraną w koszulę nocną, przebiegającą przez korytarz. Spojrzał wtedy na mężczyznę, który nie miał na sobie surduta i zapytał go, czy ten nie był kochankiem Leni. Człowiek zarzekał się, że absolutnie nie i przedstawił się jako kupiec Block. Józef nakazał mu, aby razem z nim udał się do pokojówki. Gdy przechodzili obok portretu, bohater dowiedział się od kupca, że przedstawiał on wysokiego sędziego. Block zaprowadził K. do kuchni, gdzie według niego Leni gotowała zupę adwokatowi.
Na miejscu okazało się, że tak właśnie było. Józef zapytał swoją kochankę wprost, czy sypiała z towarzyszącym mu mężczyzną. Kobieta odpowiedziała, że człowiek ten był godny pożałowania, na ucho powiedziała bohaterowi:
„Zajęłam się nim, ponieważ jest ważnym klientem adwokata, z żadnego innego powodu”. |
Pokojówka dodała, że mecenas nie czuł się tego dnia dobrze, przez co Józef musiałby zostać u nich na noc. Bohater nakazał dziewczynie, by zapowiedziała jego wizytę Huldowi, ale najpierw podała mu zupę, aby nie był zbyt osłabiony przed spotkaniem z nim. Gdy pokojówka udała się do pokoju swojego pracodawcy, Block wyznał, że adwokat bronił jego interesów w rozprawach gospodarczych od ponad dwudziestu lat, oraz reprezentował go również w indywidualnym procesie dłużej niż pięć lat.
Mężczyzna pokazał K. dokumenty, z których wynikało, że postępowanie wszczęte przeciwko niemu trwało już pięć i pół roku. Block dodał, że według niego mecenas był znacznie lepszy w sprawach gospodarczych, ale prosił Józefa, by mu tego nie mówił, ponieważ prawnik był bardzo mściwy. Kupiec w tajemnicy zdradził K., że poza Huldem miał jeszcze pięciu „pokątnych” adwokatów, co było zabronione. Opowiedział, że wszystkie zgromadzone przez lata pieniądze wydał na swój proces. Próbował podjąć pracę w sądzie, aby zupełnie poświęcić się obronie swojej sprawy, lecz długo nie wytrzymał w kancelaryjnym zaduchu, który dał się również Józefowi we znaki.
Ku zaskoczeniu K., okazało się, że kupiec widział go tego dnia, gdy ten przechadzał się po korytarzach gmachu z woźnym sądowym. Bohater przypomniał sobie, że jak pojawił się w poczekalni to wszyscy mu się kłaniali. Block z uśmiechem powiedział, iż pokłony te były skierowane do woźnego, a wszyscy wiedzieli, że K. był oskarżony. Kupiec dzielił się z Józefem swoimi doświadczeniami i wiedzą dotyczącą procesów. Wyznał, że od jakiegoś czasu stał się bardzo przesądny i zauważył to również u innych oskarżonych. Zgromadzeni w poczekalni tamtego dnia mężczyźni, widząc K., z kształtu jego ust odczytali, że wkrótce zostanie osądzony. Dodał też, że wysoki człowiek, z którym rozmawiał wtedy Józef, był wystraszony, ponieważ z warg bohatera odczytał również, że wkrótce sam zostanie skazany.
Przepowiadanie przyszłości z kształtu ust oskarżonego było dominującym przesądem obowiązującym w ich środowisku. Kupiec wyjaśnił, że ludzie, którym postawiono zarzuty nie trzymali ze sobą, gdyż ich interesy były ze sobą sprzeczne, a tylko w pojedynkę dało radę ugrać coś na swoją korzyść. Kolejna rada Blocka dotyczyła osobistego nadzorowania procesu. Pomimo, że jego sprawą zajmowało się poza Huldem pięciu innych adwokatów, to nie zdawał się on na nich w zupełności. Po chwili milczenia, kupiec wyznał Józefowi, że pięć lat temu, gdy jego proces trwał dopiero pół roku, czyli tyle ile K., zatrudniał tylko jednego adwokata - Hulda i nie był zadowolony z jego usług. Opowiadał o dziesiątkach podań, jakie razem złożyli w sądzie. Bohater odparł, że mecenas wciąż pracował nad jego pierwszym wnioskiem, co uważał za haniebne zaniedbanie. Block uspokoił go, że opóźnienie może mieć różne przyczyny, a poza tym nikt nie zwracał uwagi na przedstawiane przez obronę dokumenty.
Kupiec opowiedział o swoim procesie Józefowi. Mówił, że był już na niezliczonej ilości przesłuchań, a odpowiedzi na stawiane pytanie znał już na pamięć niczym litanię. Pomimo tego, że jego sprawa ciągnęła się już ponad pięć lat, to wciąż nie miał dowodów na jakikolwiek postęp. Miał już dość opieszałości w poczynaniach swojego adwokata, doktora Hulda i zaczął rozglądać się za innymi prawnikami. Zwrócił uwagę, iż mecenas rozróżniał trzy typy adwokatów: pokątnych, wielkich i małych. Według Blocka, Huld należał do tej trzeciej grupy, chociaż nazywał siebie „wielkim”. Kupiec nigdy nie spotkał żadnego prawnika, który należałby do tej najwyższej rangi, słyszał tylko o nielicznych. Na pytanie Józefa, jak do nich dotrzeć, mężczyzna odpowiedział, że wielcy adwokaci sami wybierają sobie klientów, a nie odwrotnie. Radził jednak, aby K. jak najszybciej o nich zapomniał.
Leni zaskoczył widok rozmawiających, niczym najlepsi przyjaciele, mężczyzn. Prosiła, by nie przerywali sobie i usiadła obok Józefa. Chciała chwycić go za rękę, ale on jej na to nie pozwolił. K. wyczuł, że Block nie chciał zdradzać swoich tajemnic w towarzystwie pokojówki. Gdy bohater spytał, czy kupiec zaczeka na niego, by po spotkaniu z Huldem powrócili do swojej rozmowy w jakimś ustronnym miejscu. Leni wtrąciła się mówiąc, że Block dość często pozostawał w domu mecenasa na noc. Pokojówka powiedziała też, że zarówno prawnik, jak i ona, z czystej przyjemności pomagali Józefowi w jego procesie. Zaznaczyła, że doktor Huld pomimo swojej ciężkiej choroby i późnej pory zawsze był do dyspozycji bohatera.
Na koniec powiedziała:
„Nie chcę i nie potrzebuję też żadnej innej podzięki, jak tylko, byś mnie kochał”. |
Z trudem, ale jednak, K. przyznał w myślach, że kochał tę kobietę. Kupiec dodał, że mecenas podjął się obrony Józefa, ponieważ jego przypadek był ciekawy i nie tak zagmatwany jak jego. Był przekonany, że z biegiem czasu zapał Hulda zniknie, zwłaszcza gdy pojawią się pierwsze komplikacje. Leni zbagatelizowała te słowa i zalecała, by K. zrobił podobnie. Pokojówka wytłumaczyła, że mecenas wzywał do siebie Blocka zwykle trzy dni po zgłoszeniu spotkania, dlatego też pozwoliła mu nocować w kancelarii, aby zawsze był do dyspozycji prawnika. Pokojówka pokazała Józefowi maleńką sypialnię, którą zajmował kupiec. Wąskie łóżko zajmowało niemal cały pokoik. K. spostrzegł, że w zagłębieniu ściennym Block przechowywał dokumenty związane ze swoim procesem. Bohater uznał, że towarzystwo Leni i kupca tylko go denerwuje, dlatego postanowił udać się do gabinetu adwokata. Wtedy kupiec przypomniał mu, że zapomniał o swojej obietnicy.
Mężczyźni wcześniej uzgodnili, że gdy jeden wyzna swoje tajemnice, to drugi zrobi to samo, aby obydwaj mieli jakieś zabezpieczenie. Block powiedział Józefowi o tym, że zatrudnił pięciu innych prawników, a teraz oczekiwał na wyznanie ze strony bohatera. K. spojrzał na niego i Leni, a następnie rzekł, że miał właśnie zamiar wypowiedzieć mecenasowi dalszą współpracę.
Wiadomość ta wręcz zszokowała pokojówkę i kupca. Kobieta próbowała dogonić Józefa, lecz ten zdążył dobiec do sypialni mecenasa i zamknąć drzwi na klucz od wewnątrz, tak aby nikt im nie przeszkadzał. K. tłumaczył, że uciekał przed natarczywą pokojówką. Po chwili mecenas tłumaczył, że kobieta w każdym z oskarżonych dostrzegała piękno, dlatego każdy z nich był jej bliski. Huld przyznał, że zgadzał się pod tym względem z Leni:
„Mimo to ci, którzy mają w tym doświadczenie, są w stanie w największym tłumie poznać oskarżonych co do jednego. Po czym? - zapyta pan. Moja odpowiedź nie zadowoli pana. Oskarżeni są właśnie najpiękniejsi. Nie może ich tak upiększać wina, bo - tak muszę przynajmniej mówić jako adwokat - nie wszyscy są przecież winni, nie może też czynić ich już teraz tak pięknymi słuszna kara, bo przecież nie wszyscy są karani - może to więc polegać tylko na wdrożonym przeciw nim postępowaniu, to ono wyciska na nich jakieś piętno”. |
Józef wiedział, że mecenas swoją wypowiedzią próbował go rozerwać, odwieść od zasadniczego pytania o postępy w procesie, a raczej ich brak. Opanowanym głosem oświadczył prawnikowi, iż pozbawił go pełnomocnictwa w swojej sprawie.
Huld starał się pertraktować, przemówić K. do rozumu i odwieść go od tej decyzji. Jednak bohater zapewniał, iż długo się na tym zastanawiał i wydawało mu się to najlepsze wyjście. Huld, pomimo choroby, podniósł się z łóżka i powiedział, że przyjął sprawę Józefa ze względu na jego wuja, a z czasem bardzo polubił swojego klienta. Bohater tłumaczył, że powierzył mu pełnomocnictwo, aby spełnić życzenie swojego krewnego.
Zaznaczył, iż nie miał żadnych zastrzeżeń co do metod pracy mecenasa oraz nie niecierpliwiły go braki jej efektów. Kontynuował mówiąc, iż przekazanie pełnomocnictwo nie uwolniło go od przejmowania się procesem, wręcz przeciwnie, przez to, że nie miał nad nim kontroli, czuł się bardziej zagrożony. Huld odparł, iż wielu z jego inletów mówiło to samo, gdy ich procesy znajdowały się w tym właśnie stadium. Poczym zaczął prosić K., by nie podejmował pochopnych decyzji. Józef zastanawiał się dlaczego tak bogaty i wzięty mecenas upokarzał się przed nim. Przecież nie narzekał na brak klientów ani pieniędzy. Być może tak bardzo zależało mu na wuju K. lub jego proces był faktycznie wyjątkowy. Huld mówił, że niegdyś zatrudniał w swojej kancelarii wielu prawników. Przez to, że skupił się na sprawach sądowych podobnych do procesu Józefa, został sam. Nie potrafił podzielić się pracą z innymi, wszystko musiał wykonywać osobiście. Przez to odmawiał wielu potencjalnym klientom, przyjmując jedynie specyficzne procesy. Bohater zapytał, co mecenas zrobi, jeśli on wycofa swoją decyzję. Prawnik odparł, że będzie wtedy kontynuował swoją pracę w taki sam sposób jak dotychczas.
Na prośbę Hulda, Józef wezwał do pokoju Blocka. W sypialni pojawiła się również Leni, która niepostrzeżenie dla prawnika stanęła za krzesłem K. i głaskała go po włosach i twarzy. Bohater postanowił, że nie tylko wymówi mecenasowi pełnomocnictwa, ale zapomni również o wszystkim, co spotkało go w jego domu. Huld zimnym tonem powiedział kupcowi, że przyszedł nie w porę, pomimo tego, iż został wezwany. Gdy prawnik zadawał mu pytania, Block patrzył w kąt pokoju. Mecenas mówił szybko i niewyraźnie, a w dodatku głowę miał skierowaną na ścianę. Józef dostrzegł, że kupiec bardzo się bał oraz trząsł. Nagle Block ukląkł i odpowiadał na ostre pytania Hulda. Leni chciała natychmiast podnieść mężczyznę z kolan, ale K. ją powstrzymał. Mecenas zapytał, czy Block miał innych adwokatów poza nim, a kupiec zaprzeczył. Prawnik łaskawie pozwolił kupcowi klęczeć dalej lub wyczołgać się z pokoju. Mężczyzna wstał na równe nogi i zaciśniętymi pięściami zarzucał Józefowi, że nie powinien był się wywyższać i upokarzać go w obecności adwokata. Krzyczał, że obydwaj byli oskarżeni, a przez to równi sobie. Nie podobało mu się, że on musiał się czołgać, podczas gdy bohater wygodnie siedział na krześle.
„K. nic nie odpowiedział, patrzył tylko ze zdumieniem na tego nieprzytomnego wprost człowieka”. |
Zrozumiał, że mężczyzna przez swój proces postradał rozeznanie, nie wiedział kto był jego wrogiem, a kto przyjacielem. Ku jego jeszcze większemu zdziwieniu Block zaczął skarżyć się mecenasowi na K. Mówił o tym, że bohater nie darzył go szacunkiem oraz pouczał go, pomimo że jego proces trwał zaledwie kilka miesięcy. Jednym chłodnym spojrzeniem z ukosa Huld sprawił, że kupiec znów klęczał. Leni wyrwała się Józefowi, podeszła do adwokata i ucałowała go w dłoń. Zachęcony tym Block uczynił to samo.
Adwokat spytał pokojówkę o to, jak sprawował się tego dnia kupiec. Kobieta odpowiedziała, że był spokojny i grzeczny. Józef przypatrywał się temu wszystkiemu z niedowierzaniem. Był w zupełności przekonany, że taki człowiek, który z klienta „zrobił sobie psa”, nie będzie jego pełnomocnikiem. Pokojówka mówiła dalej, iż Block cały dzień czytał pisma, które pożyczył mu mecenas. Dokumenty były napisane bardzo skomplikowanym językiem, aby kupiec poczuł z jak trudnym zadaniem mierzył się dla niego pan Huld. Adwokat miał jednak dla niego złą wiadomość. Sędzia źle wyraził się niekorzystnie zarówno o Blocku, jak i jego procesie. Mecenas przytoczył swoją rozmowę ze śledczym, który powiedział mu:
„Block jest tylko chytry. Zebrał wiele doświadczenia i umie przewlekać proces. Ale jego ignorancja jest jeszcze o wiele większa od jego chytrości. Co by na to powiedział, gdyby się dowiedział, że jego proces jeszcze się wcale nie zaczął, gdyby mu powiedziano, że nawet nie było dzwonka na znak jego rozpoczęcia”. |
Kupiec chciał zadać pytanie prawnikowi, lecz ten zrugał go natychmiast. Zabronił mu patrzeć na siebie takim strachliwym i pytającym wzrokiem. Zapewniał, że nie należy wierzyć w każde słowo sędziego i nie brać jego wypowiedzi za ostateczny wyrok.
(Powyższy rozdział pozostał niedokończony)
Rozdział dziewiąty
W katedrze
K. otrzymał zlecenie służbowe,
„aby pokazać kilka zabytków sztuki pewnemu włoskiemu klientowi banku, który po raz pierwszy przebywał w tym mieście, a na którego przyjaźni bardzo |
Jeszcze nie tak dawno Józef zrobiłby to z najwyższą przyjemnością, ponieważ świadczyło to o jego wysokiej pozycji, lecz w obecnej sytuacji nie miał na to ochoty. W biurze część jego obowiązków przejął wicedyrektor, ponieważ bohater pracował coraz mniej wydajnie. Wiedział, że ta „misja” była jedynie pretekstem, by na jakiś czas pozbyć się go z banku, a wtedy skontrolować to, czym się zajmował.
Poranek tego dnia był bardzo deszczowy. Józef przybył do biura wcześniej, aby przed przyjazdem Włocha zająć się kilkoma sprawami. Czuł się zmęczony, ponieważ pół nocy poświęcił na studiowanie włoskiej gramatyki. Niedługo po tym, jak wszedł do gabinetu, woźny oznajmił mu, że w sali reprezentacyjnej oczekiwali na niego dyrektor i jego gość z zagranicy. Po krótkiej wstępnej rozmowie Józef zorientował się, że nie rozumie zbyt dobrze obcokrajowca, zwłaszcza gdy ten mówił szybko i w nieznanym mu dialekcie. Natomiast dyrektor rozumiał się z Włochem doskonale, ponieważ spędził wiele czasu w południowej prowincji, z której pochodził gość.
Gdy obcokrajowiec zwrócił się do K., dyrektor zorientował się, że prokurent nie radził sobie z włoskim. Mężczyzna w bardzo dyskretny sposób tłumaczył słowa gościa bohaterowi. Okazało się, iż Włoch miał mało czasu i nie chciał w pośpiechu zwiedzać zabytków miasta, ale dokładnie obejrzeć jeden z nich, katedrę. Umówili się, że o godzinie dziesiątej spotkają się na miejscu.
Po powrocie do swojego gabinetu Józef uczył się ze słownika słów, które przydadzą mu się w oprowadzaniu Włocha po katedrze. Nie potrafił się jednak odpowiednio skupić. Gdy chciał już wychodzić zadzwoniła do niego Leni, która życzyła mu dobrego dnia i spytała o zdrowie. Wytłumaczył jej, że musi kończyć, ponieważ czekała go wizyta w katedrze. Na spotkanie z Włochem pojechał samochodem. Wziął ze sobą album, który miał wręczyć gościowi wcześniej, ale zapomniał. Na miejscu okazało się, że plac przed, jak i sama świątynia, był pusty. Deszcz przestał padać, ale wciąż było bardzo ponuro i chłodno.
Gdy wybiła dziesiąta Włocha jeszcze nie było. Bohater postanowił zaczekać w katedrze. Chociaż nie było w niej nikogo prócz niego i starej kobiety, Józef ze zdumieniem odkrywał co jakiś czas świece, które dopiero co ktoś zapalał. Ponieważ było bardzo ciemno, K. postanowił wypróbować swoją latarkę. Podszedł do pierwszej kapliczki i poświecił na płótno. Zaintrygowała go postać rycerza, który pełnił wartę na obrazie Złożenie do Grobu. Wiedział, że czekanie na Włocha było już bezcelowe, ponieważ minęło zbyt dużo czasu, ale postanowił pozostać w katedrze. Podejrzewał, że na dworze padał deszcz, a w dodatku wnętrze świątyni było cieplejsze, niż przypuszczał.
Gdy przyglądał się ambonie, dostrzegł sługę kościelnego, który usiłował mu zwrócić na coś uwagę. K. szedł za starcem, ale ten zdawał się przed nim uciekać. Wreszcie K. dał sobie spokój i uznał kościelnego za „zdziecinniałego staruszka”. Gdy przechadzał się korytarzem katedry spostrzegł drugą, mniejszą ambonę. Zastanawiał się po co w świątyni druga kazalnica, a w dodatku tak ciasna i niska, iż przebywanie na niej musiało być udręką dla kapłana. Ze zdumieniem spostrzegł, że u schodków na mównicę stał ksiądz i właśnie miał zamiar na nią wejść. Aby to zrobić musiał wziąć rozpęd, ponieważ stopnie były niezwykle strome i krótkie. Zaskoczony tym, że właśnie miało odbyć się kazanie, Józef chciał opuścić katedrę. Nie wierzył, że Ksiądz godzinie jedenastej, w dzień powszedni wygłaszano w świątyni homilię.
Gdy zdecydował się wreszcie na opuszczenie katedry, głos księdza rozbrzmiał i niósł się po całej świątyni. Słowa kapłana poraziły bohatera. „Józefie K.!”, zagrzmiał z ambony duchowny. Gdy prokurent obrócił się, ksiądz przywołał go do siebie ruchem palca. Kapłan wyjawił Józefowi: „Jestem kapelanem więziennym”. Dalej mówił, że to on nakazał przybyć do katedry bohaterowi. Duchowny rozmawiał z K. o procesie. Wyraził swoje obawy, iż sprawa Józefa może się źle skończyć:
„Uważają cię za winnego. Twój proces może nawet nie wyjdzie poza niższy sąd. Jak dotychczas, uważa się twoją winę za udowodnioną”. |
Bohater odparł: „
Ale ja nie jestem winny (…) to omyłka. Jak może być człowiek w ogóle winny? Przecież wszyscy jesteśmy tu ludźmi, jeden jak drugi”. |
Józef skarżył się, że wszyscy zaangażowani w proces mieli wobec niego uprzedzenia, przez co spodziewał się skazania.
Duchowny odparł, że wyrok w takich postępowaniach nigdy nie zapada, a stopniowo wyłania się samoczynnie z procesu. K. spuścił głowę i wyjawił, iż nie wykorzystał jeszcze wszystkich możliwości i wciąż będzie starał się o pomoc. Ksiądz radził bohaterowi, by bardziej polegał na sobie i nie ufał zwłaszcza kobietom. Józef nie zgadzał się z tym, według niego „Kobiety mają wielką moc”. Wiedział, że sąd, przed którym odpowiadał składał się niemal wyłącznie z samych kobieciarzy, przez co można było nim w pewien sposób manipulować.
Dzień zrobił się tak ciemny, że przypominał bardziej noc. K. poprosił księdza, by zszedł do niego z mównicy. Miał nadzieję, że duchowny udzieli mu jakiejś dobrej rady. Józef czuł, że z kapelanem mógł mówić otwarcie, mimo iż ten był przedstawicielem sądu. Ksiądz opowiedział bohaterowi historię, którą wykładowcy przekazywali studentom prawa na wstępie ich nauki.
Przypowieść dotyczyła prostego człowieka ze wsi, który postanowił przekroczyć bramę prawa, której strzegł odźwierny. Strażnik tłumaczył mężczyźnie, że nie może go teraz wpuścić i aby wejść do środka, będzie musiał złamać jego zakaz. Ostrzegł go również, że jest on zaledwie najniższym odźwiernym i każdy następny jest od niego potężniejszy, ale jego siła i tak była dla chłopa nieosiągalna. Człowiek postanowił, że będzie czekał na właściwy moment i spędził wiele lat czekając pod bramą, aż się zestarzał. Tuż przed śmiercią zapytał strażnika, dlaczego przez cały ten czas nikt inny nie żądał wpuszczenia, chociaż wszyscy dążyli do prawa.
„Tu nie mógł nikt inny otrzymać wstępu, gdyż to wejście było przeznaczone tylko dla ciebie. Odchodzę teraz i zamykam je”, |
brzmiała odpowiedź odźwiernego. Józef zrozumiał, że człowiek zadał zbyt późno swoje pytanie oraz, odmiennie niż ksiądz, że strażnik nie wywiązał się ze swojego obowiązku. Był zdania, że ten właśnie człowiek powinien zostać wpuszczony za bramę prawa. Ksiądz tłumaczył, iż strażnik uczynił nawet więcej niż powinien, ponieważ dał mężczyźnie nadzieję, że kiedyś wejdzie, mówiąc, że nie może go jeszcze wpuścić.
Według kapłana odźwierny był potężny, ale i karny wobec sowich przełożonych. Nie był też przekupny, ponieważ przez wiele lat przyjmował dary, ale jedynie, aby człowiek wiedział, że zrobił wszystko, aby wejść. Jedyną wadą odźwiernego, według księdza, było jego zbyt ludzkie usposobienie. Kapelan znał taką interpretację, w której to strażnik był poszkodowany, ponieważ był ograniczony i nawet nie chciał wejść do za bramę, której pilnował. Można go uznać za podporządkowanego człowiekowi ze wsi, który z kolei był wolny. Józefowi najbardziej podobało się uzasadnienie, w którym odźwierny uchodził za oszukanego, gdyż nie stał plecami do prawa i nie widział jego blasku, a w dodatku chciał zamknąć bramę, co było przecież niemożliwe.
Według bohatera poprzez to, że poszkodowany był strażnik, to ucierpiał na tym człowiek:
„Gdyby odźwierny widział jasno, można by o tym wątpić, jeśli jednak odźwierny tkwi w złudzeniu, w takim razie jego złudzenie musi się z konieczności przenieść na tego człowieka. Odźwierny nie jest wtedy wprawdzie oszustem, ale jest tak ograniczony, że powinno by się natychmiast wypędzić go ze służby. Musisz przecież wziąć pod uwagę, że złudzenie, w jakim tkwi odźwierny, jemu samemu nic nie szkodzi, człowiekowi natomiast stokrotnie”. |
Ksiądz bronił odźwiernego, że nie można go sądzić, ponieważ nie był postacią ludzką, a częścią prawa, a jego słowa nie należało uważać za prawdziwe, ale za konieczne.
„Smutne zapatrywanie (…) Z kłamstwa robi się istotę porządku świata”, |
rzekł Józef. Opowieść, jak i płynące z niej wnioski zmęczyły bohatera: „Prosta opowieść przybrała spotworniałą postać”.
K. miał zamiar wracać do banku, ale był dla niego zbyt ciemno, aby wydostać się z katedry. Ksiądz wytłumaczył mu drogę do wyjścia, zauważył jednak, że Józef chciał go o coś zapytać. Okazało się, że to prokurent miał nadzieję, iż kapelan będzie miał do niego jakieś pytania
„Dlaczego więc miałbym czegoś chcieć od ciebie. Sąd niczego od ciebie nie chce. Przyjmuje cię, gdy przychodzisz, wypuszcza, gdy odchodzisz”, |
odpowiedział duchowny.
Rozdział dziesiąty
Koniec
„W przeddzień jego trzydziestych pierwszych urodzin - było około dziewiątej wieczór, na ulicach panowała cisza - przyszło dwóch panów do mieszkania K.”. |
Józef nie spodziewał gości, ale był ubrany na czarno i właśnie zakładał rękawiczki. Mężczyźni mieli na głowach cylindry, przez co wydawali się bohaterowi podobni bardziej do aktorów niż funkcjonariuszy. Bez słowa wziął kapelusz i udał się z nimi na zewnątrz. Zaraz za bramą mężczyźni chwycili K.
„w taki sposób, w jaki jeszcze K. nigdy z żadnym człowiekiem nie chodził”. |
Trzymali bohatera wyprostowanymi ramionami, przez co szedł on bardzo wyprostowany, a wręcz wyprężony.
Próbował przyjrzeć się mężczyznom i zadawał im pytania, ale ci nie odpowiadali i nie zwracali na niego uwagi. Bohater postanowił nie ułatwiać im zadania i stawić im opór. W tym celu zebrał wszystkie siły, jakie jeszcze posiadał. Jednak gdy zobaczył pannę Bürstner, wychodzącą z ciemnej uliczki przed nimi, zamarł. Zrozumiał wtedy, że opór nie miał najmniejszego sensu.
Szli za kobietą, a Józef pomyślał:
„Jedyne, co teraz mogę zrobić (…) to zachować do końca spokój, rozwagę, rozsądek. Zawsze pragnąłem dwudziestoma rękami naraz chwytać świat, i to nawet dla niesłusznego celu. To było mylne; czy mam teraz pokazać, że nawet jednoroczny proces nie zdołał mnie niczego nauczyć? Czy mam odejść jak człowiek niepojętny? Czy mam pozwolić, by mówiono o mnie, że na początku procesu chciałem go ukończyć, a teraz na jego końcu znowu go zacząć? Nie chcę, by tak mówiono. Jestem wdzięczny za to, że dano mi na tę drogę tych półniemych, nic nie rozumiejących panów i że mnie samemu pozostawiono, abym powiedział sobie o tym, co nieuchronne”. |
Nie szli już za kobietą, która skręciła w boczną uliczkę. Zmierzali za miasto, a po drodze spotykali coraz więcej policjantów. K. obawiał się ich, dlatego, gdy spostrzegł, że jeden z funkcjonariuszy im się przygląda zaczął uciekać, a dwaj mężczyźni musieli biec razem z nim.
Dotarli wreszcie do małego kamieniołomu, leżącego za miastem. Jeden z mężczyzn rozebrał K. z surduta, kamizelki i koszuli. Następnie obydwaj ułożyli go w dziwnej pozycji na kamieniach. Gdy to zrobili jeden z nich wyjął z kieszeni wielki rzeźnicki nóż. Mężczyźni przekazywali go sobie raz za razem, jakby nie mogli podjąć decyzji, który z nich miał dokonać egzekucji. K. miał ochotę wyrwać im z rąk ostrze i samemu nim „przebić się”. Wzrok Józefa skupił się na świetle, jakie widział w oknie pobliskiego domu.
Dostrzegł, że uchyliły się okiennice, a spomiędzy nich ktoś rozpaczliwie wyciągał do niego ramiona.
„Kto to był? Przyjaciel? Dobry człowiek? Ktoś, kto współczuł? Ktoś, kto chciał pomóc? Byłe to ktoś jeden? Czy byli to wszyscy? Byłaż jeszcze możliwa pomoc? Istniały jeszcze wybiegi, o których się zapomniało? Na pewno istniały”, |
zastanawiał się bohater. Doszło do niego, że nigdy nie widział sędziego, ani wysokiego sądu. Gdy próbował wyprostować ramiona, poczuł na swoim gardle palce jednego z mężczyzn. Drugi natomiast wepchnął nóż w K. serce i obrócił nim dwa razy.
„Gasnącymi oczyma widział jeszcze K., jak panowie, blisko przed jego twarzą, policzek przy policzku, śledzili ostateczne rozstrzygnięcie. «Jak pies!» - powiedział do siebie: było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć”. |
BOHATEROWIE
Józef K. - główny bohater powieści. Zredukowane do litery K. nazwisko wydaje się być zabiegiem celowym. Czyni z bohatera reprezentanta ludzkości, swoistego everymana, czyli każdego. Sytuacja, w której się znalazł, nie jest nietypowa i niepowtarzalna i może przydarzyć się każdemu. K. jest bohaterem niezindywidualizowanym, pracuje w banku i zostaje wplątany w biurokratyczną machinę, ale nie jako pracownik, lecz jako petent. Oskarżony i skazany na śmierć w procesie.
Leni. - młoda, piękna pielęgniarka zajmująca się chorym na serce adwokatem Huldem, który zajął się sprawą Józefa. Była także jego gospodynią. Zaoferowała K. pomoc w procesie.
Huld. - adwokat, znany jako popularny obrońca ubogich. Przyjaciel Karola, wuja K.. Swoich klientów traktował bez szacunku, chodziło mu jedynie o pieniądze.
Block. - kupiec, który był od pięciu lat jednym z klientów adwokata Hulda. Poniżany przez niego, ale ślepo wpatrzony w jego słowa w nadziei, że ten doprowadzi jego proces do pomyślnego zakończenia.
Kapelan więzienny. - to jego spotkał w katedrze Józef czekając na Włocha, który się nie zjawił. Opowiedział K. przypowieść o odźwiernym i chłopie, któremu nie udało się uniknąć swojego przeznaczenia. Również wplątany w sądowniczą machinę.
Titorell. i - etatowy malarz sądowy, który swoje zajęcie odziedziczył po ojcu. To do niego udał się K. z listem, który otrzymał od fabrykanta. Swoją pracownię miał na poddaszu nędznego domu w biednej dzielnicy.
Panna Burstner. - stenotypistka, która była lokatorką pensjonatu pani Grubach. W czasie aresztowania K. do jej pokoju weszli niżsi urzędnicy, którzy dokonywali aresztowania.
Pani Grubach. - właścicielka pensjonatu, w którym mieszkał Józef K. Jego aresztowanie uznała za pomyłkę, zaś sama zachowywała się tak, jakby nic się nie stało.
Franciszek i Willem. - dwaj niżsi urzędnicy, którzy dokonywali aresztowania K. Nie potrafili udzielić K. odpowiedzi na żadne z jego pytań, zwłaszcza na to, za co został aresztowany, gdyż - jak sami mówili - leżało to w kompetencjach wyższych urzędników. Jak się później okazało, byli oni urzędnikami banku, w którym pracował główny bohater.
Karol. - wuj Józefa, który o jego procesie dowiedział się od swojej córki Erny będącej w stolicy na pensji. Drobny obywatel ziemski z prowincji. Zaprowadził K. do swego przyjaciela ze szkolnej ławy, adwokata Hulda, aby ten pomógł mu w jego procesie.
KIM JEST JÓZEF K.?
Główny bohater Procesu, Józef K., jest postacią niezindywidualizowaną, tzn. nie posiada żadnych cech, które by go wyróżniały spośród innych ludzi. Jest człowiekiem przeciętnym, typowym. Czytelnik wie o nim bardzo niewiele, ale niewiedza ta jest przez autora zamierzona. O Józefie K. wiemy na pewno tylko tyle, że ma trzydzieści lat i pracuje w banku. Autor wskazuje nam też, iż Józef ma ściśle określone nawyki: czasem odwiedza piwiarnię z kolegami, zaś raz w tygodniu kochankę Elzę. Wygląd Józefa K., poza bardzo ogólnymi informacjami, pozostaje do końca powieści nieznany. Jest to bohater niezależny, z nikim nie jest blisko związany, jest samotny. Dopiero absurdalny proces wytrąca go z normalnego trybu życia, zmuszając do działania.
Życie wewnętrzne bohatera również nie jest ukazywane - Proces nie jest powieścią psychologiczną. Autor podaje imię bohatera, ale nie ujawnia jego nazwiska, zastępując je inicjałem - pierwszą literą. Służy to ukazaniu bohatera jako tzw. everymana, czyli „człowieka każdego”, niczym nie wyróżniającego się od innych. Redukcja nazwiska w świetle tytułu utworu może także kojarzyć się z tekstami prasowych relacji z procesów sądowych - zawsze podawane jest tylko imię i pierwsza litera nazwiska oskarżonego. Główny bohater zostaje poddany bezsensownej, niezrozumiałej dla niego inwigilacji. Chociaż nie popełnił żadnego przestępstwa, został postawiony przed sądem, a jego proces był absurdalnym widowiskiem, gdyż Józef K. nie miał żadnej możliwości obrony.
Podsumowując możemy więc stwierdzić, iż Józef K. był solidnym, cenionym przez dyrektora pracownikiem. Prowadził ustabilizowane życie, którego porządek został zburzony dopiero w momencie aresztowania.
TRAGIZM JÓZEFA K.
Według Encyklopedii PWN tragizm to
„kategoria estetyczna oznaczająca nierozwiązywalny konflikt między dążeniami jednostki a siłami zewnętrznymi (fatum, wyroki boskie, prawa natury) lub między różnymi dążeniami i skłonnościami tej samej jednostki, zakończony jej klęską”. |
Mając to na uwadze możemy z pełną odpowiedzialnością nazwać Józefa K. postacią tragiczną.
Punktem zwrotnym w życiu głównego bohatera był dzień jego trzydziestych urodzin. Wtedy to po przebudzeniu zorientował się, iż w jego pokoju stoi rosły mężczyzna, który oznajmił mu, iż został aresztowany. Tak rozpoczyna się tragiczna historia człowieka oskarżonego o niedopełnioną zbrodnię i skazanego na podłą śmierć. Proces sądowy to z góry zaplanowana farsa, która miała przywołać Józefa do podporządkowania się absolutnej władzy. Jednak K. postanowił dowieść swojej niewinności, przez co wydał na siebie wyrok. Jego działania nie miały żadnych szans powodzenia wobec wszechobecnej machiny sądowej, która była w stanie zdławić siłą każdy bunt jednostki.
Podobnie jak inni bohaterowie tragiczni Józef jest skazany na samotność i niezrozumienie otoczenia. K. był zupełnie wyalienowany ze społeczeństwa, odnosił wrażenie, iż wszyscy dookoła wiedzieli więcej o jego sprawie, niż on sam. Nie miał najbliższej rodziny ani ukochanej osoby, wszystko musiał znosić w samotności.
Jego największą klęską, która doprowadziła go ostatecznie do śmierci, było pogodzenie się z wyrokiem sądu. Akceptując niesprawiedliwość, jaka go spotkała, przyznał się do zbrodni, której nie popełnił. Proces przeistoczył spokojne życie bohatera w przypominający koszmar ciąg niezrozumiałych wydarzeń, z którymi ten nie potrafił sobie poradzić, za co zapłacił życiem.
EKRANIZACJE
Pierwszym reżyserem, który zdecydował się przenieść dzieło Kafki na wielki ekran był jeden z najwybitniejszych ludzi kina - Orson Welles. Napisał on również scenariusz, a nawet zagrał niewielką rolę w filmie. Światowa premiera obrazu odbyła się 21 grudnia 1962 roku. Główną rolę Welles powierzył Anthonemu Perkinsowi, natomiast w postaci panny Bürnstner i Leni wcieliły się piękne Jeanne Moreau oraz Romy Schneider. Wybitny reżyser uważał ten film za swoje największe dzieło, lecz tego poglądu nie podzielała Akademia Filmowa. Twórca Obywatela Kane'a nie otrzymał za Proces żadnej nagrody.
Na uwagę zasługują drobne zamiany, których dokonał Welles względem oryginału. W filmie Józef K. nie ginie od ciosu nożem w serce, ale w wyniku eksplozji ładunku wybuchowego. Reżyser tłumaczył to tym, iż nie chciał pokazać zabójstwa Żyda po holokauście.
Film nakręcony był niezwykle niskim kosztem. Sceny biurowe zostały nakręcone w paryskiej stacji kolejowej Gare d'Orsay. Wellesowi bardziej niż na odwzorowaniu wydarzeń opisanych w Procesie zależało na uchwyceniu esencji Kafki i jego twórczości.
13 maja 1993 ukazał się remake Procesu. Film został wyreżyserowany przez Davida Jonesa, a głównej roli zagrał w nim Kyle MacLachlan. Na uwagę zasługuje również postać kapelana więziennego, w którego wcielił się sir Anthony Hopkins. W przeciwieństwie od poprzedniej, ta wersja Procesu została nakręcona w całości w Pradze.
Cytaty
„Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został
pewnego ranka po prostu aresztowany”
„K. żył przecież w państwie praworządnym, wszędzie panował pokój, wszystkie prawa były przestrzegane, kto śmiał go we własnym mieszkaniu napadać?”.
„Nasza władza, o ile ją znam, a znam tylko najniższe służbowe stopnie, nie szuka winy wśród ludności, raczej wina sama przyciąga organy sądowe, które ją wówczas ścigają, jak mówi ustawa, i wysyłają nas, strażników. Takie jest prawo. Gdzie więc może tu zajść jakaś pomyłka?”
Willem
„Wnioskuję to z tego, że jestem wprawdzie oskarżony, ale nie mogę znaleźć najmniejszej winy, o którą można mnie było oskarżyć. Ale i to jest drugorzędną sprawą: kto mnie oskarża? - oto zasadnicze pytanie”
Józef K.
„(…) radzę panu mniej zajmować się nami i tym, co się z panem stanie, natomiast więcej myśleć o sobie. I lepiej nie robić tyle hałasu z tą pańską niewinnością, bo to psuje niezłe wrażenie, jakie pan na ogół sprawia”
Nadzorca
„Pan jest aresztowany, pewnie, ale nie powinno to panu przeszkadzać w wykonywaniu zawodu. I nie powinno to również wpłynąć na codzienny tryb pańskiego życia”
Nadzorca
„Pan jest wprawdzie aresztowany, lecz nie tak, jak to bywa aresztowany złodziej. Jeśli się aresztuje złodzieja, wówczas jest źle, ale takie aresztowanie... Wydaje mi się, że jest to jakby coś uczonego (…) czego wprawdzie nie rozumiem, ale czego się też nie musi rozumieć”
Pani Grubach
„Oto są akta sędziego śledczego (…) Proszę w nich spokojnie czytać dalej, panie sędzio śledczy, tej księgi win zaiste się nie boję, mimo że jest mi niedostępna, ponieważ mogę ją uchwycić tylko dwoma końcami palców i nie wezmę jej całą ręką”
Józef K.
„Nie ma wątpliwości, że za wszystkimi funkcjami tego sądu, a więc w moim wypadku za aresztowaniem i dzisiejszym przesłuchaniem, stoi jakaś wielka organizacja. Organizacja, która zatrudnia nie tylko przekupionych strażników, ograniczonych nadzorców i sędziów śledczych, mających w najlepszym razie skromne wymagania, lecz także utrzymuje biurokrację wysokiego i najwyższego stopnia, z nieodzownym a niezliczonym orszakiem sług, pisarzy, żandarmów i innych pomocników, może nawet katów, tak jest, nie cofam tego słowa”
Józef K.
„Więc to tak! (…) Przecież wy wszyscy jesteście, jak widzę, urzędnikami, jesteście tą przekupną bandą, przeciwko której wystąpiłem, stłoczyliście się tutaj jako gapie i szpicle, utworzyliście pozorne partie, z których jedna oklaskiwała mnie, aby mnie wybadać, chcieliście nauczyć się sztuki zwodzenia niewinnych!”
Józef K.
„(…) kara jest równie sprawiedliwa jak nieunikniona
Siepacz
„Zupełnie nie uważam ich bowiem za winnych, winna jest organizacja, winni są wysocy urzędnicy”
Józef K.
„Mieć taki proces, znaczy, już go przegrać”.
Wuj Karol
„Ależ pan pracuje w sądzie w pałacu sprawiedliwości, a nie w tym na strychu”
Józef K.
„Werbuję sobie pomocnice (…) najpierw panna Bürstner, potem żona woźnego sądowego, a wreszcie ta mała pielęgniarka, która ma na mnie jakąś niepojętą ochotę. Jak ona tu sobie siedzi na moich kolanach, jakby to było jedyne, dla niej stworzone miejsce!”
Józef K.
„Chodzi o możliwie zupełne wyeliminowanie obrony, obwiniony powinien być zdany we wszystkim na siebie samego. W gruncie rzeczy niezły punkt widzenia, ale nic mylniejszego nad wniosek, że w sądzie tym adwokaci są obwinionym niepotrzebni. Przeciwnie, w żadnym innym sądzie nie są tak potrzebni jak w tym. Postępowanie sądowe bowiem jest na ogół trzymane w tajemnicy, nie tylko przed publicznością, ale także przed oskarżonym”
Mecenas Huld
„Pogarda, jaką przedtem żywił dla procesu, znikła bez śladu”
„To prawo ma tylko najwyższy, dla pana, dla mnie, dla nas wszystkich, niedosięgły sąd”
Titorelli
„Mimo to ci, którzy mają w tym doświadczenie, są w stanie w największym tłumie poznać oskarżonych co do jednego. Po czym? - zapyta pan. Moja odpowiedź nie zadowoli pana. Oskarżeni są właśnie najpiękniejsi. Nie może ich tak upiększać wina, bo - tak muszę przynajmniej mówić jako adwokat - nie wszyscy są przecież winni, nie może też czynić ich już teraz tak pięknymi słuszna kara, bo przecież nie wszyscy są karani - może to więc polegać tylko na wdrożonym przeciw nim postępowaniu, to ono wyciska na nich jakieś piętno”
Mecenas Huld
„Ale ja nie jestem winny (…) to omyłka. Jak może być człowiek w ogóle winny? Przecież wszyscy jesteśmy tu ludźmi, jeden jak drugi”
Józef K.
„Kobiety mają wielką moc”
Józef K.
„Smutne zapatrywanie (…) Z kłamstwa robi się istotę porządku świata”
Józef K.
„Prosta opowieść przybrała spotworniałą postać”
Józef K.
„Jedyne, co teraz mogę zrobić (…) to zachować do końca spokój, rozwagę, rozsądek. Zawsze pragnąłem dwudziestoma rękami naraz chwytać świat, i to nawet dla niesłusznego celu. To było mylne; czy mam teraz pokazać, że nawet jednoroczny proces nie zdołał mnie niczego nauczyć? Czy mam odejść jak człowiek niepojętny? Czy mam pozwolić, by mówiono o mnie, że na początku procesu chciałem go ukończyć, a teraz na jego końcu znowu go zacząć? Nie chcę, by tak mówiono. Jestem wdzięczny za to, że dano mi na tę drogę tych półniemych, nic nie rozumiejących panów i że mnie samemu pozostawiono, abym powiedział sobie o tym, co nieuchronne”.
Józef K.
„Kto to był? Przyjaciel? Dobry człowiek? Ktoś, kto współczuł? Ktoś, kto chciał pomóc? Byłe to ktoś jeden? Czy byli to wszyscy? Byłaż jeszcze możliwa pomoc? Istniały jeszcze wybiegi, o których się zapomniało? Na pewno istniały”
„Gasnącymi oczyma widział jeszcze K., jak panowie, blisko przed jego twarzą, policzek przy policzku, śledzili ostateczne rozstrzygnięcie. «Jak pies!» - powiedział do siebie: było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć”
BIBLIOGRAFIA
1.Bieńkowski Z., Listy Kafki, [w:] Modelunki, Warszawa 1966
2.Bieńkowski Z., Nad dziennikami Kafki, [w:] F. Kafka, Dzienniki (1903-1923), Kraków 1961
3.Brod M., Franz Kafka. Opowieść biograficzna, Warszawa 1982
4.Camus A., Nadzieja i absurd w dziele Franza Kafki, [w:] Eseje, Warszawa 1974
5.Ernst P., Frnaz Kafka: koszmar rozumu, Warszawa 2003
6.Garaudy R., Realizm bez granic. Picasso - Saint-John Perse - Kafka, Warszawa 1967
7.Janouch G., Rozmowy z Kafką. Notatki i wspomnienia, Warszawa 1993
8.Kafka F., Dzienniki (1903-1923), Kraków 1961
9.Karst R., Drogi samotności. Rzecz o Franzu Kafce, Warszawa 1960
10.Pieczara M., Franz Kafka. Proces, Warszawa 1991
11.Rogalski A., Profile i preteksty, Warszawa 1958
12.Rogalski A., Tryptyk miłosny. Soren Kierkegaard - Regine Olsen, Franz Kafka - Felice Bauer, Emile Verhaeren - Marthe Massin, Warszawa 1977
13.Szewczyk W., Literatura niemiecka w XX wieku, Katowice 1964
14.Wagenbach K., Franz Kafka, Warszawa 2006
15.Walser M., Opis formy - studium o Kafce, Warszawa 1982
16.Wiech A., Franz Kafka. Proces, Warszawa 1990
17.Wilczycka D., Proces Franza Kafki, Lublin 2006
18.Wydmuch M., Frnanz Kafka, Warszawa 1982
19.www.pl.wikipedia.org
20.www.en.wikipedia.org
21.www.franzkafka.ovh.org