BECZKA PROCHU
76
ANGORA – PERYSKOP nr 35 (29 VIII 2010)
Myriam pamięta to jak dziś. Przy-
pomina sobie krzyki na ulicy, prze-
kleństwa, które słyszała na scho-
dach, wrzeszczący tłum, który gro-
madził się pod ich oknami, kamie-
nie i dachówki wpadające przez
okno do pokoju jej śpiącej córki.
Później walenie pięściami w drzwi
i pietnastu młodych mężczyzn wpa-
dło do ich mieszkania.
Myriam z dzieckiem na ręku schro-
niła się w toalecie i próbowała bez-
skutecznie wezwać policję. Słyszała
krzyki: – Zabijemy was, plugawi Fran-
cuzi. Jej mąż, który chował się za
drzwiami wejściowymi, widział tylko,
jak ściany mieszkania rozsypują się
w drobny mak. – Myśleliśmy, że to na-
sze ostatnie chwile. Gdyby nie inter-
wencja brygady antykryzysowej, było-
by po nas. Wszystko to działo się
w nocy z 17 na 18 kwietnia, w cen-
trum Perpignan. 50 metrów od kate-
dry św. Jana Chrzciciela i 200 metrów
od głównego
komisariatu policji.
Ich winą było zwrócenie uwagi mło-
dzieży hałasującej na skuterach pod
ich oknami i groźba, że zawiadomią
policję.
Przez pięć dni, kiedy byli jeszcze
w szoku po napadzie, przydzielono
im ochronę. Ale co potem? Wzmoc-
nić drzwi? Zdać się na kamery za-
montowane w mieście? Wszystko
wskazywało na to, że nie mogą czuć
się bezpiecznie. Systemy alarmowe
były bezbronne wobec młodocia-
nych, bezkarnych przestępców. Czy
można chcieć zostać w tej dzielnicy,
jeśli sprawcy napadu byli już wolni,
kiedy oni o czwartej nad ranem skła-
dali jeszcze zeznania? Jeden z nich,
15-letni, był już aresztowany 122 ra-
zy. – Zostać? Za żadne skarby! To by-
ło nie do wytrzymania, musieliśmy
wyjechać. Trzeba byłoby zapłacić mi
bardzo dużo, żebym została – mówi
dziś Myriam z poczuciem winy, że
pozwoliła wygrać młodym barba-
rzyńcom.
Dzielnica willowa Perpignan. 2 lip-
ca Katy i jej partner Thierry zostali
brutalnie pobici. 35-letnia kobieta na
swoim profilu w portalu Facebook
wyrzuca z siebie frustrację: – Nie jest
wesoło w mojej dzielnicy, od kiedy to
gówno krąży po ulicach... prawie stra-
ciłam wzrok w lewym oku. Oto, co
dzieje się w Perpignan. Opowiada
nam wszystko długo o tym wydarze-
niu, kiedy wreszcie ma siłę mówić. Jej
towarzysz? Pobity pięściami i metalo-
wym prętem, kiedy próbował interwe-
niować, widząc, jak dwoje dzieci, któ-
re wracały z kina na rowerach,
wpada w pułapkę
zastawioną przez młodzieżową
bandę rzucającą kamieniami w sa-
mochody. Piętnastu z nich zaatako-
wało go. Rezultat: dwanaście szwów
na twarzy i trzy na skórze czaszki.
Ona? Brutalnie pobita przez dzieci,
którym rozdawała cukierki w czasie
sąsiedzkich spotkań. – Podczas gdy
składaliśmy zeznania, niektórzy spraw-
cy byli już pod naszymi oknami i ob-
rzucali wyzwiskami 10-letnią córkę.
– Dorwiemy cię! – krzyczeli. Od tam-
tego czasu co noc męczą ją kosz-
mary. Jej 8-letni brat, który zawsze
był prymusem i nigdy się nie bił, po-
wtarza: – Kiedy dorosnę, wszystkich
was pozabijam. Bandy młodzieży
wciąż kręcą się pod ich domem i na-
ciskają, by wycofali oskarżenie. – Na-
si sąsiedzi też nas o to proszą, by
skończyła się historia, która zatruwa
życie całemu budynkowi. Porozbijane
skrzynki na listy, skradziona korespon-
dencja – muszę umawiać się z listo-
noszem, by odebrać pocztę! Groźby,
ośmieszanie, zastraszanie – jak dłu-
żej tak wytrzymać? Według Katy, od-
powiedź jest prosta: – Przez długi
czas Francja była azylem. Dzisiaj my
musimy się chronić, bo jest już za
późno i sytuacja wymknęła się spod
kontroli.
Podobne piekło przeżył Daniel W.
Rossé, brutalnie pobity z powodu
paczki papierosów. Zdecydował się
na opuszczenie centrum miasta,
w którym żył 10 lat. – Kiedy się ockną-
łem, godzinę zajęło mi przeczołganie
się 300 metrów do mojego domu. Kil-
ka dni później stawiłem się w komisa-
riacie, policjanci nawet nie spisali mo-
jego zeznania.
Wszystkie te historie są prawie jed-
nakowe. W sprawie żadnej z nich nic
też nie zostało zrobione albo to, co
zostało zrobione, okazało się bezsku-
teczne. Aż trudno uwierzyć, że do ta-
kich aktów brutalności mogło dojść
w centrum Perpignan. Jednak niektó-
re dzielnice są tu obszarami zupełne-
go bezprawia, na których rządzą na-
stolatki. Większość fasad budynków
jest zadbana i czysta, nie ma graffiti.
Na ulicach siedzą tylko „travellersi”
– jak się ich tu nazywa – z gitarą na
kolanach,
proszący o parę groszy.
Spokój jest jednak mylący. – Ci,
którzy zazwyczaj spędzają noce na
bulwarze Vauban i terroryzują dzielni-
cę Saint-Jacques i Saint-Matthieu, wy-
jechali na Lazurowe Wybrzeże za
miejskie pieniądze! – mówi rozżalony
sklepikarz.
Latifa (imię zmienione), Algierka,
dziś na emeryturze, też się wstydzi.
Wstydzi się za tych „Arabów” i „Cyga-
nów” (jak nazywają ich politycy), któ-
rzy zmienili życie mieszkańców Perpi-
gnan w koszmar. – Ja też czuję się jak
w czasie wojny – tłumaczy nam. Co-
dzienne wyścigi skuterów, rabunki,
dilerzy narkotyków – to wszystko
sprawia, że ludzie przestali wieczora-
mi wychodzić na ulice. Na bulwarze
Vauban ogródki restauracji są pełne
w ciągu dnia. Wieczorami klienci cho-
wają się w głębi restauracji. – Kiedy
wychodzi się wieczorem, nie można
opanować strachu. Odwracam się
przy najmniejszym hałasie. To nie jest
normalne.
Spotkaliśmy się z Carlosem w dziel-
nicy Saint-Matthieu. Carlos jest potęż-
nym mężczyzną, niewielu jest w sta-
nie mu zagrozić. To on przyszedł na
pomoc 88-letniemu André Crémero-
wi, który na początku lipca został za-
atakowany, kiedy z żoną wyszedł po
chleb. Kilka dni po napaści zmarł
w szpitalu. Siedzimy z Carlosem na
schodach w centrum miasta. Co chwi-
lę spogląda zaniepokojonym wzro-
kiem wkoło i pozdrawia znajomych
i sąsiadów. Tych, którzy jeszcze zosta-
li. Mówi o absurdalnej sytuacji w tym
mieście, w którym niedługo nie bę-
dzie można się obronić, powiedzieć
„nie”, by nie być oskarżonym o pro-
wokację.
Sam pochodzi z Argentyny. Miesz-
ka w Perpignan 25 lat. Obserwował,
jak sytuacja się pogarsza, jak cen-
trum miasta staje się nie do życia, jak
główna ulica umiera. Dziś wszystko
jest pozamykane i straszy kratami
w oknach. Kiedyś wierzył w to, że
mieszane społeczeństwo może żyć
w zgodzie. Dziś stwierdza, że spo-
łeczności atakują się nawzajem, nie
ma żadnej woli asymilacji i że ludzie
przywożą ze sobą nie tylko swoją kul-
turę, ale także
swoje problemy.
– Wyobrażacie sobie, żebym przy-
jechał w swoim sombrero, z moim ko-
niem i owcami i pozwolił im chodzić
po ulicy?
Pierre Parrat, odpowiedzialny
w merostwie za kwestię bezpieczeń-
stwa, uważa, że problem nie jest zna-
czący. Według niego, od 2005 roku
sytuacja znacznie się poprawia. Za-
demonstrował nam to na liczbach.
Chcemy mu wierzyć, wierzyć w to, że
wzrosło po prostu poczucie strachu
napędzane przez kryzys. Trzeba jed-
nak usłyszeć to niezadowolenie,
widzieć wyczerpanie i złość wielu.
Niektórzy mówią po cichu, by zorga-
nizować milicję obywatelską. Inni za-
opatrują się w broń. Mer podczas ze-
brania rady miasta przyznał jednak,
że problem istnieje. – Poczucie bez-
bronności i bezkarności dominuje
dziś w naszym społeczeństwie. Wy-
starczy przejść się do sklepów i zoba-
czyć, że można w nich z łatwością ku-
pić gaz łzawiący i metalowe pałki. To
niedopuszczalne.
Perpignan jest jak beczka prochu.
W niektórych dzielnicach lekarze ro-
dzinni nie wyjeżdżają do wieczornych
wezwań, tylko proszą, aby wezwać
pogotowie. Podobnie jest w Béziers
i Nîmes. W maju lekarze SOS Méde-
cins – lokalnego pogotowia – zostali
zaatakowani w Valdegour. Bernard
Sialve – twórca tej organizacji – zde-
cydował się kilka razy nie pojechać
do wezwania, gdyż uważa, że „nie wy-
konuję zawodu, w którym mam prawo
narażać własne życie”. Kiedy pogoto-
wie wzywane jest w środku nocy, pro-
si mieszkańców dzielnicy, by go pilno-
wali. Tylko w ten sposób lekarze mo-
gą zapewnić sobie bezpieczeństwo.
Bernard na razie zadowala się tym
rozwiązaniem. Ma jednak poczucie,
że żyje w państwie bezprawia. (msz)
RAPHAËL STAINVILLE
© Figaro Syndication, 2010
Aż trudno uwierzyć, że do takich aktów brutalności mogło dojść
w centrum Perpignan
Ostoja bezprawia
3.08.10. Cena 5 euro
Francja
R E K L A M A
a3576-77.qxd 2010-08-21 12:08 Page 2