TRIXI von BŰLOW
MĘŻCZYŹNI
podręczna
instrukcja
obsługi
To, co mężczyzna mówi, a co robi,
to zupełnie inna para kaloszy.
stare angielskie przysłowie
Od czego wszystko się zaczęło...
Rodzaj przedmowy
To oczywiste, że miałam konkretny powód, żeby napisać tę książkę.
W przeciwnym razie w ogóle bym jej nie napisała, prawda?
Uważam bowiem, że wszystko, co zwykle dzieje się między mężczyzną a kobietą, to
prawdziwe nieszczęście tego świata. Ostatnio czasami pytałam sama siebie, co dla nas,
kobiet, jest gorsze: kiedy mężczyźni milczą czy kiedy coś mówią? Szczerze mówiąc, do dziś
nie znam odpowiedzi na to pytanie. I właśnie wtedy wpadła mi w ręce mała żółta książka,
napisana przez pewnego zabawnego mężczyznę, traktująca o kobietach i podtekstach.
Czy wiesz, co to jest podtekst? To tekst skrywający się za tekstem. Czyli: coś się
mówi (tekst), ale myśli coś innego (podtekst). Czy to jasne?
Czyli - jeśli dobrze zrozumiałam, co autor chciał powiedzieć - kobiety mówią, na
przykład: „Wydaje mi się, że tu chyba jest przeciąg”, a w tym samym momencie myślą:
„Człowieku, zamknij okno, natychmiast!”.
W porządku. Sama jestem kobietą, i przyznaję, że coś w tym jest. Ale kolejne
twierdzenia są bardziej kontrowersyjne. Otóż, brnąc dalej przez lekturę, przeczytałam -
naprawdę - takie oto zdanie: „Mężczyźni nie znają podtekstów. Mężczyźni zawsze mówią to,
co myślą”.
No cóż, nie jestem co prawda mężczyzną, ale mogę odpowiedzieć, że takie
stwierdzenie to chyba wolne żarty!
Osobiście nie znam żadnej innej istoty poza mężczyzną, która przywiązywałaby tak
niewielką wagę do wypowiadanych słów. W każdym razie w rozmowie z kobietami.
Prawdopodobnie mężczyźni robią to bezwiednie. Uważam, że owe podteksty mają we krwi.
Okej, zgadzam się, że kiedy mężczyzna mówi: „Idę kupić śruby”, to myśli: „Idę kupić
śruby”. Ale gdy mówi: „Idę wyrzucić makulaturę”, w rzeczywistości oznacza to: „Pójdę
wyrzucić makulaturę. Wtedy przynajmniej ominą mnie prace w ogródku. A po drodze mogę
sobie wypić piwko”.
Czy muszę wam wyjaśniać, jak długo trwa zaniesienie makulatury do pojemnika na
surowce wtórne? To prawdziwa całodzienna wyprawa. A co z setkami mężczyzn, którzy
powiedzieli: „Wyskoczę na chwilę po papierosy...”?
No właśnie!
Inaczej mówiąc, uważam, że mężczyźni stale używają podtekstów. Mają wręcz swój
własny kod. A ten fakt nie zawsze bywa dla nas przyjemny, często bowiem w ogóle nie
wiemy, co w rzeczywistości ON miał na myśli. I na ogół bardzo chciałybyśmy wierzyć, że on
myśli właśnie to, co mówi (i zrobi to, co obiecuje!), ale przecież czujemy przez skórę, że
wszystko wygląda całkiem inaczej.
Czy znasz najsłynniejsze zdanie wypowiadane przez mężczyznę: „Odezwę się!”?
Czy też setki razy zadawałaś sobie pytanie, dlaczego potem nigdy nic się nie dzieje?
Okej, teraz musisz być naprawdę dzielna, dobrze?
Otóż nic się nie dzieje, bo po prostu to zdanie wcale nie jest tym, czym się wydaje na
pierwszy rzut oka.
„Odezwę się” w języku mężczyzny oznacza całkowicie niezobowiązującą frazę,
podobną do angielskiego How do you do?, na które żaden Anglik nie oczekuje szczerej
odpowiedzi. Dlaczego więc ty czekasz na realizację tego frazesu?
Mężczyzna oznajmia, że się odezwie, bo chce być miły. Albo chce uniknąć awantury.
Albo zostawia sobie furtkę, żeby w razie potrzeby skorzystać z jeszcze jednego adresu w
notesie. Albo dzisiaj jeszcze nie wie, co będzie o tym wszystkim myślał jutro. Lub tym
podobne. Można by bez końca prowadzić badania naukowe na temat przyczyn tego stanu
rzeczy - z miernym skutkiem!
Ale jego „Odezwę się!” w 95% przypadków możesz bez większego ryzyka
przetłumaczyć jako: „Przez następne pół roku mnie nie usłyszysz”.
I tak właśnie, moja droga, wygląda gorzka prawda. Wieczorem mężczyzna może
obiecywać ci gwiazdkę z nieba, ale już następnego ranka doświadcza pierwszego mentalnego
przełomu i kilka dni później w ogóle o niczym nie pamięta: „Birgit?... A kto to?”.
W porządku, przyznaję, jest kilka sytuacji w życiu mężczyzny, kiedy on myśli to, co
mówi. I znalazłoby się paru mężczyzn, którzy nawet robią to, co mówią. Ale spójrzmy
prawdzie w oczy: jak często spotyka się ich w życiu?
Z reguły jesteśmy bezradne wobec takiego zachowania i bardzo nas to denerwuje! I
mimo przeczytanych poradników, mimo wielu rozmów z przyjaciółkami, ciągle mamy kłopot
ze zrozumieniem tej istoty z innej planety, oddalonej od nas o miliony lat świetlnych. Bo jak
zrozumieć tego Neandertalczyka, który zaszył się w swojej jaskini, a nam nie wolno mu
przeszkadzać? Jak pojąć tego opiewanego bohatera, który z zewnątrz jest wprawdzie twardy
jak skała, ale w środku miękki jak gąbka?
A ponieważ nie mam wątpliwości, że tak właśnie jest, napisałam tę książkę, żeby
kobiety wreszcie zrozumiały, co mężczyźni naprawdę myślą. W ogóle, cóż to za istota ten
mężczyzna? I dlaczego tak rzadko dotrzymuje słowa? Chcę to wszystko opowiedzieć,
ponieważ zaoszczędzi to wam wielu nerwów i bólu serca. A zyskacie bardzo dużo czasu.
Panuje przekonanie, że kobiety zakochują się po uszy. Być może dlatego mężczyznom
tak dobrze udają się kłamstwa. Oczywiście, ty nazwiesz to inaczej. Bo wszystko jest kwestią
definicji.
A jeśli należysz do tych niewielu kobiet, których mężczyzna wykazuje się
stuprocentową spójnością słów, myśli i czynów, to wygrałaś los na loterii. Wówczas podaruj
tę książkę przyjaciółce. Będzie ci wdzięczna.
„Zadzwonię do ciebie!”
W pułapce wiecznego czekania
Sytuacja klasyczna
Romantyczny wieczór zbliża się ku końcowi. Pierwsza randka była cudowna.
Wszystko przebiegło tak, jak powinno. O Boże - ale on jest wspaniały! I mówił jej takie miłe
rzeczy. ONA jest zakochana po uszy. Z tego może naprawdę coś być. Obejmują się po raz
ostatni. I wtedy ON mówi do niej:
- Zadzwonię do ciebie!
Ona wraca do domu cała w skowronkach. Kładzie się do łóżka. Czuje się jak
prawdziwa księżniczka. Od dawna nie była tak szczęśliwa. W końcu zasypia. W końcu się
budzi.
A potem? Co się dzieje? Dobre pytanie. Otóż nic się nie dzieje. Ani następnego dnia,
ani dwa dni później, ani nawet dwa tygodnie później. On nie dzwoni. On po prostu nie
dzwoni! Tymczasem ona co chwila podchodzi do telefonu i sprawdza, czy aparat nie jest
popsuty. A telefon komórkowy zabiera ze sobą wszędzie: i do piwnicy, i do łazienki. Czuje
się beznadziejnie. I jest tak nieszczęśliwa, jak nigdy.
Radzi się przyjaciółek.
- Możesz o nim zapomnieć! - mówi jedna.
- Ale świnia - podsumowuje druga.
- Po co ci to? - pyta trzecia.
- A może jednak to ja powinnam do niego zadzwonić? - pyta ona.
- W żadnym wypadku! - krzyczą wszystkie trzy naraz.
Ale co ona ma zrobić? Po prostu nie rozumie, co się dzieje. Przecież tamten wieczór
był taki udany. Powiedział, że ona jest kobietą jego marzeń. Powiedział, że zadzwoni! Takich
słów nie rzuca się na wiatr! Wreszcie zaczyna w niej narastać złość.
Zadaje sobie pytanie, dlaczego on nie dzwoni (umarł?). A może jednak za bardzo się
zaangażowała, a on - cóż, wprawdzie mówił, że zadzwoni, ale nie robi tego?
Postanawia więcej o nim nie myśleć. I myśli o nim cały czas.
I czeka..., czeka..., czeka...
I jeśli do dziś dnia on jest jeszcze wśród żywych, to ona wciąż na niego czeka.
I co? Znajoma sytuacja, prawda? Mężczyźni są prawdziwymi mistrzami, kiedy chcą
nas, kobiety, zawiesić w martwym punkcie. Najpierw rozkręcają związek jak szaleni i szafują
szczodrze wspaniałymi obietnicami, potem - cisza. „Co to znów za numer?”, żalą się z
każdym dniem coraz bardziej wątpiące kobiety, które czują się uzależnione, spławione i
wystawione do wiatru. I teraz, niestety, jeszcze raz muszę postawić pytanie, nawet gdyby
miało zabrzmieć jak herezja: kiedy wreszcie kobiety pojmą, że mężczyznę poznaje się po
czynach, a nie po słowach?
Mężczyźni wypowiadają wiele pięknych słów. Przez cały długi dzień (albo noc!). Nie
powinnyśmy jednak zapominać, że używają wprawdzie tych samych słów co my, ale mają na
myśli zupełnie co innego. A ich: „Zadzwonię do ciebie” w większości przypadków znaczy
tyle co: „Lepiej już do mnie nie dzwoń, może się jeszcze odezwę, kiedy akurat nie będę mieć
nic lepszego do roboty”. (Podtekst - przypominasz sobie?).
Wiem, że trzeba hartu ducha, żeby przyjąć ten fakt do wiadomości, ale uwierzcie -
widziałam już zbyt dużo pokręconych przyjaciółek, które trwały w gotowości, z powodu
zupełnie niedorzecznych interpretacji jego słów, i z niesłabnącym entuzjazmem robiły takie
rzeczy, które w ogóle nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.
Rozdźwięk między tym, co mężczyźni mówią („Jesteś wspaniałą kobietą”), a tym, co
myślą („...ale życie z tobą byłoby zbyt skomplikowane”), oraz między tym, co mówią („Jesteś
wspaniałą kobietą.”), i tym, co robią (no właśnie... nie robią nic), jest tak duży, że nawet
mądre kobiety stają się bezradne, popadając w rodzaj rozdwojenia jaźni - tak, w zwątpienie - i
w każdym słowie doszukują się zaszyfrowanej treści, robiąc z byle czego wielkie halo.
Niestety, daremnie doszukują się sensu, logiki, związku między tym, co słyszały na własne
uszy, a tym, co się stało. A - jak już wiemy - nie stało się nic.
Przyznaję, że kobiety mają skłonność do takiego przekształcania męskich
wypowiedzi, by móc interpretować je na swoją korzyść i na ich podstawie snuć fantazyjne
wizje przyszłości. Mężczyzna, skonfrontowany z zarzutami, odpowiada często: „Czego ty
właściwie ode mnie chcesz?”. A myśli: „Niczego ode mnie nie oczekuj”. Kobieta rozumie
jego słowa w sposób następujący: „Na razie on nie czuje się na siłach. Muszę mu dać czas na
uporządkowanie spraw, a ślub weźmiemy później”.
Kobiety próbujące interpretować to, co mówią albo robią mężczyźni, rozpoznaje się
po tym, że używają zwrotu „tak naprawdę”.
- Nie zadzwonił, ale tak naprawdę broni się przed własnymi uczuciami.
- Powiedział, że nie jest na razie gotowy, ale tak naprawdę rozgląda się za trwałym
związkiem.
- Mówił wprawdzie o niebieskim, ale tak naprawdę miał na myśli czerwony.
Tak, moje drogie. Rezultat tego tłumaczenia jest fatalny. Lost in translation - błędna
interpretacja w wielkim stylu. Gra w głuchy telefon.
Podręczna instrukcja obsługi mężczyzny mówi...
Tak naprawdę sprawa wygląda inaczej. To, że mężczyźni nie dzwonią, mimo że
obiecali, jest tylko wstępem do zabawnej gry w chowanego, która doprowadza nas do szału.
Tak naprawdę bowiem, mężczyźni chętnie zostawiają sobie uchylone drzwi.
Nawet jeśli mentalnie już dawno nas skreślili, staną na głowie, żeby tylko nie
powiedzieć nam tego wprost. Tak, kto wie, może kiedyś spędzimy razem wieczór? Nie bez
kozery mężczyźni zachowują wszystkie numery telefoniczne.
Tak naprawdę mężczyźni są zanadto żądni akceptacji i zbytnio boją się konfliktów,
aby stanowczo odesłać z kwitkiem zakochaną kobietę. Jej miłość jest przecież dla niego
przyjemnym komplementem. A kto dobrowolnie rezygnuje z czyjejś adoracji? Zresztą,
towarzystwo pochlipującej kobiety to ostatnie, z czym mężczyzna chciałby mieć do
czynienia. By uniknąć większego hałasu, na wszelki wypadek, jakby w roztargnieniu, unika
jasnych deklaracji, a dotyczy to zarówno terminów, jak i osób (kobiet).
Niezależnie od tego mężczyźni nie są w stanie sensownie korzystać z kalendarza.
Kobiety najchętniej rozpisałyby plan zajęć na najbliższe trzy miesiące, ale mężczyźni -
przynajmniej w życiu prywatnym - wspaniale obejdą się bez notesu. „Zobaczymy”, mówią,
gdy my stoimy z notatnikiem w ręku, bo niczego się nie nauczyłyśmy.
Mężczyźni żyją chwilą. Teraz jest fajnie - a po nas choćby potop! W danym
momencie mężczyzna może powiedzieć i obiecać dosłownie wszystko i zaryzykuję
twierdzenie, że być może nawet tak myśli. W danym momencie nie wyobraża sobie, że za
kilka dni będzie wolał pójść z kolegami na piwo niż na kolację z tobą. A wtedy zawsze może
jeszcze powiedzieć: „Słuchaj, naprawdę mam teraz dużo spraw na głowie”.
Zakochana kobieta ewidentnie tego nie widzi. Albo nie chce widzieć. W prawdziwej,
acz koszmarnej odysei błąka się po męskim Oceanie Przeczekiwania, niepozbawiona ostatniej
nadziei, i nie widzi tego, co dla osób z zewnątrz jest jasne jak słońce, a mianowicie, że ktoś
puszcza ją kantem. Wspólną cechą mężczyzn jest to, że nigdy nie wyrażają się jasno i
jednoznacznie. I kiedy doprowadzona do ostateczności kobieta przystawi im wreszcie pistolet
do głowy, od razu tracą pewność siebie i zaczynają się tłumaczyć, że wszystko przecież jest
inaczej. A z niej robią obłąkaną psychopatkę z urojeniami. Takie postępowanie pozwala
utrzymać damsko-męską relację miesiącami, a nawet latami, jednak nie jest to prawdziwy
związek.
Oto kronika pewnego zaplanowanego spotkania, do którego nigdy nie doszło...
1-2-3-proszę nie odkładać słuchawki. Za chwilę ktoś podejdzie do telefonu...
On nie dzwoni. Zatem ona dzwoni do niego. On ma teraz wyjątkowo dużo pracy, ale
oddzwoni później. Ale nie dzwoni później. Ona czeka trzy dni. W końcu zapomina o
resztkach godności i znowu do niego dzwoni. On mówi, że właśnie o niej myślał i miał
zamiar zadzwonić. „Co za zabawny zbieg okoliczności”. Ona proponuje, żeby poszli razem
na kolację. Umawiają się na najbliższy piątek. W środę ona kupuje nową bieliznę. W
czwartek dostaje SMS-a, że, niestety, piątek nie wchodzi w rachubę, bo wydarzyło się coś
ważnego. „Ale zdzwonimy się w przyszłym tygodniu”. Ona czeka. Mija kolejny tydzień, a on
nie dzwoni. No, czekaj ty! - myśli ona. Teraz ty się pomęczysz. Postanawia, że przez następne
trzy dni na pewno do niego nie zadzwoni. Niestety, on w ogóle nie wie, że się męczy. W
końcu ona jest tak wściekła, że postanawia zakończyć całą sprawę.
- Tak nie może być! - krzyczy ona do słuchawki. - Powiedz wreszcie, że nie chcesz
mnie więcej widzieć!
Ale on wydaje się zaskoczony jej rekcją.
- O co ci właściwie chodzi? Musiałaś wszystko źle zrozumieć. Oczywiście, że chcę się
z Tobą zobaczyć. Ten tydzień raczej nie wchodzi w rachubę, ale zdzwonimy się w niedzielę.
Ona czeka do niedzielnego popołudnia, obgryzając paznokcie. W końcu nie
wytrzymuje i po raz kolejny dzwoni do niego. On nie od razu podnosi słuchawkę. W końcu
jednak podchodzi do telefonu i mówi, że akurat nie może rozmawiać, bo ma okropną chrypę.
Miał ciężką noc. Ale odezwie się w przyszłym tygodniu...
Co możesz zrobić?
Okej, moja droga, nadzieja umiera ostatnia, ale czasami lepiej oprzeć się na faktach.
Kiedy mężczyzna się nie odzywa, wtedy ani nie popsuł się telefon, ani trzęsienie ziemi
nie zburzyło mu domu, ani nie wyemigrował do Ameryki. On po prostu nie ma ochoty. Albo
nie jesteś dla niego wystarczająco ważna.
Jeśli mężczyzna nie oddzwania lub ma kłopoty z ustaleniem terminu ponownego
spotkania, to musisz wiedzieć, że nie można (niestety) go zdobyć, stosując metodę: „Pa, teraz
ja dam ci nauczkę i nie zadzwonię do ciebie przez trzy tygodnie”. Tym sposobem karzesz
bowiem tylko samą siebie.
Najlepiej, żebyś nie robiła nic. Gdyby on chciał jednak zadzwonić, to na pewno mu się
uda, bez obaw! I to nawet następnego dnia. Albo po dwóch dniach. Ale na pewno nie za
tydzień. Jeśli mężczyzna naprawdę czegoś chce, potrafi do tego dążyć za wszelką cenę.
Zdeterminowany, może nawet stanąć przed tobą z kalendarzem w ręku i spytać, kiedy masz
czas.
Tak to powinno wyglądać. Wszystkie inne scenariusze to zawracanie głowy.
A jeśli jest tak, jak w naszym przykładzie, to lepiej odpuść sobie takiego faceta. Albo
przynajmniej zajrzyj do tej książki, by uniknąć czegoś jeszcze gorszego.
Co mężczyźni mówią, a co myślą...
►► Nie pozwolę, żebyś wywierała na mnie
presję.
Nie chcę! Kiedy to wreszcie zrozumiesz?!
►► Nie jestem na razie gotowy.
Jeśli chodzi o ciebie, to nigdy nie będę
gotowy.
►► Tak nie może być!
Masz rację, twoje zarzuty są słuszne, ale
mam to gdzieś.
►► Jestem zestresowany!
Teraz nie mam ochoty na kontakty z tobą.
►► Czego ty właściwie ode mnie chcesz?
Na mnie nie licz.
►► Potrzebuję wolności!
Dopiero szukam. Ale z tobą na pewno nie
wyjdzie.
►► Co jest grane?
Nie mów, że to jakiś wielki problem.
►► Skarbie, wszystko źle zrozumiałaś!
Boże, tylko niech się nie rozbeczy.
►► Przecież możemy jeszcze kiedyś o tym
porozmawiać.
Mam nadzieję, że nigdy nie wrócimy do tego
tematu.
►► Co dalej? Zobaczymy potem.
Skutecznie oddalić problem.
►► Mam jeszcze czas.
Nie chcę.
►► Jesteś tak cierpliwa, że na pewno dasz
radę.
Nie chcę, ale to ty powinnaś czuć się podle.
►► Aby zyskać coś wartościowego,
potrzeba czasu.
Hej, jest w końcu tyle innych fajnych
dziewczyn.
►► Mam chrypę i nie mogę mówić.
Przeżyłem wspaniałą noc. Obok mnie leży
prawdziwa perła.
►► Opalam się nago i myślałem o tobie.
Wyglądam po prostu świetnie!
►► Tak, właśnie o tobie myślałem.
Cholera, że też musiałem odebrać ten telefon.
►► Odezwę się później.
Zapomnijmy o tym jak najszybciej.
►► A tak, zapomniałem wziąć komórkę.
Dzięki Bogu wiedziałem, że to ty dzwonisz, i
nie odebrałem.
►► Według mnie jesteś wspaniałą kobietą. Ale w rzeczywistości zbyt wymagającą.
►► Czy ktoś ci już mówił, jaka jesteś
piękna?
Chcę iść z tobą do łóżka.
►► Ładnie ci w czerwonym.
Chcę iść z tobą do łóżka.
►► Jesteś najsłodszą wiedźmą na świecie.
Chcę iść z tobą do łóżka.
►► Kochanie, chcę cię uszczęśliwić.
Chcę iść z tobą do łóżka.
►► Chciałbym, żebyś tu była.
Chcę iść z tobą do łóżka.
►► Kocham cię.
Chcę iść z tobą do łóżka.
►► Oczywiście, że cię kocham.
Nie zaczynaj znowu.
►► Myślę tylko o tobie.
Chcę iść z tobą do łóżka.
►► Ale ja stale myślę o tobie.
O Boże, ale te kobiety są męczące!
►► Pasujemy do siebie.
Zaraz pójdziemy do łóżka.
►► Zadzwonię do ciebie!
W porządku, tego już nie muszę wam
tłumaczyć, prawda?
„Źle się czuję!”
Mężczyźni o krok od śmierci
Sytuacja klasyczna
ON wraca z pracy do domu. Blada, napięta twarz, tępy wzrok. ONA właśnie chce
powiedzieć: „Witaj”, ale on z furią rzuca teczkę na krzesło. Ej, co jest grane? Czy
powiedziała coś niewłaściwego? Ale przecież tak naprawdę w ogóle nie zdążyła się odezwać.
On zdejmuje płaszcz z kwaśną miną.
- Co się dzieje? - dopytuje się ona, nie wiedzieć czemu, od razu czując się winna. On
w milczeniu szarpie sznurówki butów, które odmawiają posłuszeństwa.
- Na litość boską! - warczy on.
- Hej, co się dzieje? - ona próbuje jeszcze raz.
- Źle się czuję! - powtarza on, niczego nie wyjaśniając, i mija ją w pośpiechu. Chwilę
potem słychać szum wody nalewanej do wanny.
Trudno, w takim razie nici z kina dziś wieczorem, myśli ona. Ale o co mu właściwie
chodzi? Czy chciał powiedzieć: „Źle się czuję - miałem dzisiaj cholernie ciężki dzień”, czy
też może: „Źle się czuję - chyba się przeziębiłem”?
Ona ostrożnie uchyla drzwi do łazienki. On leży w wannie jak wieloryb, który osiadł
na mieliźnie, i patrzy na nią, jakby była istotą pozaziemską. Ona siada na krawędzi wanny.
- Skarbie, co ci właściwie jest?
- Źle się czuję! - odpowiada szorstkim, opryskliwym tonem. („Nawet w wannie nie
mogę mieć chwili spokoju?”).
- Tak, ale co ci dolega? Boli cię głowa, gardło, czy brzuch...? („Bawimy się w
zgadywanki, czy jak?”).
- O Boże! Źle się czuję! Po prostu źle! Odsuń się, chcę wyjść! („Kobieto, zejdź mi z
drogi!”).
Wkurzony gramoli się z wanny i, owinięty ręcznikiem, błędnym krokiem podąża w
stronę sypialni. Pada na łóżko.
- Zrobić ci herbatę? - pyta bezradnie ona. Wprawdzie cały czas nie wie, co mu
właściwie jest, ale herbatę chyba zawsze można zaproponować - jest to miłe i świadczy o jej
trosce.
- Nie. Albo tak, niech będzie. Zresztą sam nie wiem. Najlepiej zostaw mnie w
spokoju!
Nie wiedzieć czemu, ona robi coś dokładnie przeciwnego. Siada obok niego i bierze
go za rękę.
- Ależ, kochanie, powiedz co ci jest.
- Puść mnie. - On gwałtownie cofa rękę, jakby go ugryzł komar. - Nie mogę teraz!
Co za histeryk! W końcu ona traci cierpliwość.
- Powiesz mi może wreszcie, co ci jest? Co to znaczy: źle? Słabo ci, masz gorączkę,
jest ci niedobrze, coś cię boli? Chyba to jednak nic poważnego? - nie ustępuje.
On przewraca oczami, jakby miał za chwilę dostać udaru mózgu.
- Źle się czuję, chyba już ci mówiłem! Źle, jeśli rozumiesz znaczenie tego słowa.
Muszę to tłumaczyć? Wiesz co, wyjdź stąd, jeśli możesz. No, idź sobie wreszcie! -
Wyczerpany wtula głowę w poduszkę i zamyka oczy - jest gotowy na śmierć.
No dobrze. Czy ona musi wysłuchiwać, jak on się na nią wydziera? Wstaje urażona i
wychodzi. Jej współczucie zamienia się w złość. Przez chwilę zastanawia się, czy nie
powinna trzasnąć drzwiami, ale w końcu bardzo cicho, cichuteńko je zamyka. Niech idzie,
gdzie pieprz rośnie!
Tak, tak, jak dobrze to znamy, prawda? Nie jest łatwo mieć w domu cierpiącego
mężczyznę. Kobiety cierpią po prostu piękniej! Kiedy my nie jesteśmy w formie albo mamy
chandrę, nie tylko mówimy, czego nam brak. Jesteśmy ponadto bardzo cierpliwymi,
bezproblemowymi pacjentkami, które są wdzięczne za to, że ktoś się o nie troszczy, trzyma za
rękę czy po prostu jest obok. Nie sprawiamy kłopotów. Kiedy więc chorujemy, troska o nas,
dbanie o nas i pielęgnacja, to czysta przyjemność. Jeśli w ogóle kiedyś bywamy chore!
Inaczej jest z chorym mężczyzną. Nie jest ani bezbronny, ani miły, ani wdzięczny.
Jego sposób bycia oscyluje między histerią a bezczelnością. Wiedział o tym już Molier -
trzeba uczciwie przyznać, że miewał czasem rację. Dla kobiet takie zachowanie stanowi
nierozwikłaną zagadkę. No bo jak to możliwe, żeby równocześnie cierpieć i przejawiać taką
agresję?
„Źle się czuję!”. Kiedy mężczyzna wypowiada to zdanie, oznacza ono pretensję do
całego świata i równocześnie całkowitą amnezję. Zdanie to jest zrozumiałe jedynie w
szerszym kontekście. Ponieważ jego znaczenie bywa różne. „Źle się czuję i nienawidzę was
wszystkich!” albo: „Źle się czuję - zrób mi coś do picia, zabierz dzieci, zachowuj się tak,
jakby cię nie było i broń Boże się nie odzywaj!”, albo: „Robię sobie przerwę. Skoś trawnik.
Ja na razie na pewno nic tu nie będę robić!”. Na przyjęciu „Źle się czuję!” może oznaczać:
„Nie mam ochoty dłużej się przyglądać, jak ten przystojniaczek z tobą flirtuje”. Jeśli kiedyś
udało ci się wyrwać bez dzieci i bez niego, wtedy „Źle się czuję!” wyraża pretensję: „Skoro
zostawiłaś mnie z tym całym kramem, to przynajmniej popsuję ci nastrój”. Zdanie „Źle się
czuję!” wypowiedziane po godzinie dwudziestej drugiej oznacza: „Dzisiaj nici z seksu, nie
mam ochoty”. A to samo zdanie wygłoszone wtedy, kiedy on ma 37,5 stopnia gorączki,
oznacza: „Czuję, że wkrótce umrę”.
Jednakże z całą pewnością nie oznacza ono zachęty: „Chodź kochanie, przytul mnie i
pobądź ze mną”. Jako kobieta musisz to po prostu przyjąć do wiadomości. Nie możesz nie
uwzględniać tego faktu. Bo tylko wywołasz frustrację obu stron!
Uwaga:
„Źle się czuję!” wypowiedziane przez kobietę oznacza: „Proszę, chodź i przytul
mnie!”.
„Źle się czuję!” wypowiedziane przez mężczyznę oznacza: „Proszę, idź sobie i zostaw
mnie w spokoju!”.
A więc - nie pomyl się!
Na śmierć i życie
Mężczyźni nie zawsze są tacy bierni, kiedy w grę wchodzi ich zdrowie. Jeśli
mężczyzna czuje, że rzeczywiście jest chory (a nie tylko ma zły humor), może tak
szczegółowo i wyczerpująco opisywać wszystkie objawy chorobowe, że lekarze aż bledną z
zazdrości. Tak, można zaryzykować twierdzenie, że stosunek mężczyzn do choroby jest
bardzo osobisty. Czasami mężczyźni dokumentują przebieg choroby, prowadząc pamiętnik.
Zaprezentował nam to już Tomasz Mann („Dziś znowu potworny katar”). A od czasów
Woody Allena wiemy też, do czego jest zdolny mężczyzna, który czuje zbliżającą się
niechybnie śmierć, której zwiastunem jest szum w uszach.
To rozumie się samo przez się, że mężczyźni nie chorują na zwykłe choroby. Każda
choroba to sprawa życia i śmierci! Katar może przecież zwiastować ptasią grypę. Siniak na
nodze po upadku z roweru jest pewną oznaką raka skóry („Przecież, kiedy byłem mały,
okropnie spaliłem się na słońcu!”), świdrujący ból głowy nie jest skutkiem nadmiernej
konsumpcji napojów wyskokowych poprzedniego wieczoru - o nie, to trzydniowy rak, który
uparcie pożera kolejne partie mózgu. Za dużo zjadł i odczuwa ucisk na klatkę piersiową? To
zastawka serca, która nie domyka się już prawidłowo. A jeśli do tej pory nikt tego nie
powiedział, to ja się odważę, dla pełnego zrozumienia sprawy - otóż najpiękniejsze choroby
zawsze wynajdywali mężczyźni!
Męskie fantazje na temat śmierci nie mają granic - jeśli chodzi o choroby, każdy
mężczyzna jest kreatywnym twórcą, staje się na tym polu prawdziwym artystą. Nieocenione
źródło inspiracji stanowią artykuły prasowe. No bo skoro nawet w „Sternie” pisali o
tajemniczym wirusie Ebola, który podobno ostatnio stał się bardziej agresywny, to byłoby
jawną głupotą nie skontrolować swojego organizmu pod kątem pierwszych objawów tej
choroby. Po raz pierwszy zauważył zaczerwienienie na skórze? Teraz zamęczy wszystkich
swymi chorymi domysłami. A kiedy już otoczenie - i w domu, i w biurze - nie może tego
znieść, to są jeszcze lekarze - ostatnia deska ratunku. Chociaż ostatnio ciągle nie mają dla
niego czasu...
Kiedy mężczyzna twierdzi: „Ten lekarz jest do niczego!”, myśli: „Ten ignorant
całkowicie lekceważy moje dolegliwości!
Dzięki Bogu, istnieje jeszcze pogotowie ratunkowe! Musi przyjechać na wezwanie i
można tam dzwonić dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nareszcie! Dzień mija, ból nie mija.
Prawdopodobnie to właśnie tacy mężczyźni wywindowali składki na kasy chorych. Zresztą
sami chętnie dorzucają grosik, żeby tylko pokrzyżować plany kostuchy.
Zakupy w aptece i w drogeriach to ulubiony sport mężczyzn, którzy mają tak zwaną
świadomość prozdrowotną. Tacy panowie bardzo cenią preparaty multiwitaminowe, wapno,
batoniki musli domowej roboty, środki zapobiegające grypie i izostar dla ambitnych
sportowców. Nie ma ograniczeń w ich zażywaniu, a są przecież o wiele praktyczniejsze i
bardziej urozmaicone niż jedzenie jabłek czy też codzienna porcja ruchu. Zresztą na zdrowiu
nie można oszczędzać.
Bo na cóż bogactwa tego świata, jeśli trzeba z niego odejść?
Okej, po tych wyjaśnieniach kobiety spojrzą na cały problem z innej strony. Ale one
nie są tak wrażliwe na ból jak mężczyźni. Jakiż panowie robią raban, kiedy się zranią. I nie
mam tu na myśli ran zadanych przez piłę tarczową, ale przez malutkie nożyczki do paznokci.
„Leci mi krew!” - krzyczą z przerażeniem. My, kobiety, mimo utraty krwi, nie panikujemy.
Przecież wówczas musiałybyśmy co miesiąc trafiać na pogotowie. I bądźmy szczere - my
wolimy w tych chwilach wyskoczyć do miasta.
Oczywiście, można znaleźć wśród mężczyzn twardych gości, którzy nie mdleją na
widok krwi - myślę tu o chirurgach, położnikach i seryjnych mordercach. Ale czy
rzeczywiście może to nas napawać optymizmem?
1-2-3-jestem przy tobie!
Przytoczona poniżej historyjka ma jasno ukazać, że mężczyźni są nadzwyczaj
wrażliwymi istotami, których myśli w pierwszym rzędzie kierują się ku ich fizycznemu
samopoczuciu - bo inaczej straciliby grunt pod nogami.
Kobieta, tuż przed porodem. Mężczyzna, który chce jej towarzyszyć przy narodzinach
dziecka.
Trzy dni przed spodziewanym terminem porodu przezorny mężczyzna zabiera się do
pakowania torby: pięć torebek cukru gronowego, puszka izostaru dla wyczynowych
sportowców, puszka coca-coli, butelka multiwitaminy, paczka herbatników, mały szampan,
paczka słonych paluszków, dwa kawałki kiełbasy myśliwskiej, pakowane próżniowo kanapki,
opakowanie aspiryny.
Kobieta, poruszona jego działaniami, mówi:
- Ależ kochanie, to bardzo miłe z twojej strony, ale te rzeczy na pewno mi się nie
przydadzą...
- Ale to przecież nie dla ciebie - odpowiada mężczyzna. - O ciebie już tam zadbają. A
ja muszę przecież myśleć o tym, jak to wszystko zniosę. Potem nie dostanę nic do jedzenia i
picia, albo siądzie mi krążenie... Taki poród może przecież długo trwać. Muszę być
przygotowany na wszystko.
I co, uważacie, że wymyśliłam tę historię?
Podręczna instrukcja obsługi mężczyzny mówi...
Jęczenie i cierpiętnictwo mężczyzn jest znane od zarania świata.
Wiecie, dlaczego Bóg po stworzeniu Adama stworzył jeszcze Ewę? Bo miał dość
ciągłego jęczenia Adama. Dlatego u jego boku postawił kobietę, która miała w przyszłości
wysłuchiwać męskich jęków. Przy czym trzeba w tym miejscu jasno zaznaczyć, że przez
większość czasu nie miały one nic wspólnego z upojnym seksem (i tak zostało do dziś).
Niestety, jęczenie nie ucichło. Kiedy więc wydarzyła się ta afera z jabłkiem, Bóg miał
doskonałą wymówkę, żeby pozbyć się uciążliwego hipochondryka. Wprawdzie było mu
trochę żal Ewy, ale nie miał wyjścia - trzeba było ją poświęcić, żeby zyskać święty spokój.
Chcę przez to powiedzieć, że mężczyzna został stworzony ze skłonnością do
cierpiętnictwa.
I tak jak kobiety stale zamartwiają się, czy nie są za grube albo czy nie utyją, to
mężczyźni ciągle zadają sobie pytanie, czy nie są chorzy albo czy wkrótce nie zachorują. I w
tej kwestii niczego nie zmienią ani opowieści o Indianach, którzy nie czują bólu, ani
przekonanie, że chłopaki nie płaczą. Bo to sprawa wrodzonych zdolności, właściwości czy też
- jeśli teraz będzie wam łatwiej zrozumieć - budowy molekuł (cząsteczek). Przypomnijmy, że
mężczyzna został zrobiony z gliny, a kobieta z żebra. Przecież glina jest bardziej miękka niż
kość. Być może w tym tkwi przyczyna męskiej nadzwyczajnej nadwrażliwości na własnym
punkcie.
Co możesz zrobić?
Trudna sprawa. Ale myślę, że im mniej zrobisz, tym lepiej. Mężczyzna, który źle się
czuje w swoim ciele, właśnie z tego powodu jest nie do wytrzymania, że sam siebie nie może
ścierpieć. Narzeka na potęgę, i nie chciałby w tobie zobaczyć swojego lustrzanego odbicia (a
zobaczy je, jeśli nie powstrzymasz się od komentarzy).
Jeśli chcesz zyskać przychylność cierpiącego mężczyzny, zostaw go w spokoju. Stojąc
w drzwiach, wrzuć do pokoju porcję współczucia, ale w szaleństwie troskliwości nie zostań
boa dusicielem. Kiedy będzie czegoś potrzebował, da ci znać. Jeśli zacznie to robić zbyt
często, kup mu książkę Zdrowie mężczyzny, żeby miał się czym zająć, i powiedz: „Zostawię
cię teraz na trochę w spokoju, żebyś mógł odpocząć, moje ty biedactwo”.
Potem usiądź na kanapie i obejrzyj sobie dobry film. I tak zrobiłaś wszystko co
mogłaś.
A jeśli twój śmiertelnie chory ukochany znów da upust hipochondrycznym fantazjom i
powie ci, że niedługo będzie po nim, nie martw się - mężczyzna, który stale powraca do
tematu śmierci, przeżyje cię o jakieś dwadzieścia lat!
„Skarbie, mam dla ciebie wspaniały prezent!”
Mężczyźni i prezenty
Sytuacja klasyczna
ONA ma urodziny, a ON z tej okazji wymyślił coś wspaniałego. Mówi o tym już od
kilku dni.
- Może dostaniesz coś naprawdę fajnego! - zapowiada z tajemniczą miną. Zapowiedź
niespodzianki podsyca jej ciekawość.
- Nigdy się nie domyślisz! - Śmieje się zadowolony z siebie. - Zobaczysz, że się
ucieszysz!
Co też takiego wymyślił? Brzmi to jak coś więcej niż wariant pralinkowo-
perfumeryjny. No, ale przecież tym razem to okrągła rocznica. Może zorganizował jakąś
imprezę? Z kapelą na żywo i tak dalej. Albo zamówił lot balonem? Albo może zauważył, że
bardzo podobały jej się te kolczyki, które miała jej kuzynka, i zamówił takie same u jubilera?
Oczywiście, wypad na zakupy do Paryża albo Nowego Jorku też byłby niezły... Tak często
marzyła, żeby przy śniadaniu znaleźć pod serwetką bilet lotniczy. W końcu z okazji jego
okrągłych urodzin zafundowała mu weekendową wycieczkę do Neapolu; on przecież tak
bardzo interesuje się wykopaliskami. Wtedy powiedział, że na jej urodziny też wymyśli coś
nadzwyczajnego...
Wreszcie nadchodzi ten długo oczekiwany dzień! Nareszcie wolno jej wejść do
dużego pokoju. Na stole stoi ogromny bukiet kwiatów. Niestety, kompozycja trochę
chybiona: 4 czerwone róże, 40 gałązek gipsówki, 400 gałązek paproci i innego zielska. W
każdym razie zawartość ozonu w pomieszczeniu wyraźnie wzrosła. Ona bierze głęboki
oddech i podchodzi bliżej. Z trudem próbuje dostrzec coś przez gęste zarośla. Może coś
schował w środku? Nie, fałszywy trop. No, ale, przepraszam bardzo, gdzie mógł ukryć ten
jedyny w swoim rodzaju, wspaniały prezent?
Jest! Pod chaszczami leży mała paczuszka. Niestety, za duża, żeby skrywała w środku
jakieś precjoza od jubilera - chyba że całą sztabkę złota.
- Otwórz! - nalega podekscytowany, z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
Zmaganiom z hojnie poprzyklejanymi paskami taśmy klejącej towarzyszy podejrzany
skurcz żołądka. Od razu widać, że on sam był mistrzem-pakowaczem. Z całą pewnością tym
razem nie jest to prezent z perfumerii. Ona przypomina sobie z przerażeniem, że trzy lata
temu z takim samym zadowoleniem na twarzy ofiarował jej na urodziny brytfankę do ciasta.
A przed dwoma laty dostała... czy to nie wtedy kupił te dziwaczne filiżanki do kawy w misie?
Z dołączoną karteczką, na której napisał: „Twój misiaczek zawsze chce z Tobą jeść
śniadanko?”. No tak - to przynajmniej było w pewnym sensie rozczulające. Można by rzec -
prezent symboliczny. Gdyby jeszcze te filiżanki nie były takie okropnie brzydkie. Ale nie
odważyła się wtedy powiedzieć mu prawdy. I to był błąd. Bo rok temu dostała od niego
talerzyk w misie do kompletu. Jeśli teraz pokusił się o kupienie kieliszków do jajek w misie?
Nie, zawiniątko jest za ciężkie.
Jakoś udało jej się zdjąć opakowanie i trochę bezradnie spogląda na... puszkę
sardynek. Ze wszech miar... oryginalne, ale co to ma znaczyć!
- Musisz przeczytać karteczkę! Musisz przeczytać karteczkę! - On skacze wokół niej,
przestępując z nogi na nogę, jak krasnoludek wokół sierotki Marysi. - Puszka sardynek coś
oznacza, domyślasz się?
Tak, domyśla się. Może jest jeszcze jakaś nadzieja. Ona nachyla się i czyta:
„Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Kochana. Z tej okazji chcę Cię porwać... Zgadnij
dokąd!”.
On patrzy na nią tak, jakby właśnie wygrała podróż dookoła świata.
A może...? Puszka sardynek - sardynki - Sardynia! Sardynia!!! Zabiera ją na Sardynię!
Zawsze chciała tam pojechać!
- Och, najdroższy! - mówi porażona nagle tym faktem. - Chyba zwariowałeś! Czy
masz na myśli to, że pojedziemy do, do...
- Dziś wieczorem, najdroższa - wyjaśnia dumny i zadowolony z siebie. - Zamówiłem
już stolik.
- Zamówiłeś stolik? - pyta z niedowierzaniem. - Na... Sardynii?
- Nie, a dlaczego na Sardynii? Pójdziemy do tej milutkiej knajpki rybnej, gdzie
ostatnio byłem z kumplami. Ale tym razem tylko ty i ja. No i? Co teraz powiesz? Miałem
kapitalny pomysł, prawda?
Niestety, nic mi nie wiadomo, czy obdarowana zemdlała z wrażenia po wyjaśnieniu
tajemnicy zaszyfrowanej w puszce sardynek, czy też może wcześniej miała okazję rzucić
konserwą w skroń „Sardyńczyka”. Pewne jest jednak, że mężczyźni wykazują się
nieprawdopodobnymi zdolnościami, jeśli chodzi o prezenty dla swoich partnerek (wszystkie
inne prezenty: dla przyjaciół, dzieci, teściowej kupujemy raczej my, prawda?).
Kobiety z reguły kochają prezenty. Na przykład, paczuszki od przyjaciółek otwierają z
radosnym podekscytowaniem i z wewnętrznym przekonaniem, że zawartość im się spodoba.
Prezenty od mężczyzn zbyt często wprawiają je w zakłopotanie i wywołują pewną
nerwowość. Ale nie z tego powodu, że nie lubią niespodzianek. Kobiety uwielbiają
niespodzianki! A jednak, kiedy mężczyzna oznajmia: „Kochanie, mam dla ciebie
niespodziankę”, odczuwają wewnętrzny niepokój. Zbyt często bowiem po tych słowach
następowały tak niewiarygodne wydarzenia, nierzadko związane z silnym rozczarowaniem,
że pojawia się naturalny problem: ile razy można przekonywająco udawać zachwyt?
Co możemy zrobić, kiedy mężczyźni z absolutnym wyczuciem błędu zdobywają
rzeczy, których widok bywa tak szokujący, że nie możemy się nadziwić, że na ziemi w ogóle
istnieją takie przedmioty?
Swoją drogą zasadne staje się pytanie: skąd się biorą te wszystkie potworki, które
lądują na regale rok w rok? Może istnieje jakiś tajemny katalog wysyłkowy, o którym nic
nam nie wiadomo?
A przecież mężczyźni nie żyją w afrykańskim buszu, gdzie jedyne dostępne dobra to
szklane koraliki i zęby upolowanej zwierzyny. Myślę, że mieszkają tutaj wśród nas, w cy-wi-
li-zo-wa-nym świecie. Czytają gazety, słuchają radia w samochodzie, oglądają telewizję,
chodzą do kina. Gdyby zechcieli zwrócić odrobinę swej cennej uwagi, to dowiedzieliby się,
jak się mają sprawy z prezentami.
Mężczyźni, którzy w oczekiwaniu na powrót ukochanej dekorują całe mieszkanie
różami i świecami, są znani z filmów. W filmach on wciska jej w rękę kluczyki do kabrioletu,
wypowiadając nonszalancko zdanie: „Wyjrzyj przez okno, przed domem stoi coś dla ciebie”.
W filmach ona wstaje w nocy, żeby uciszyć płaczące dziecko. A kiedy wraca, co zastaje na
poduszce? Macie rację - małą szkatułkę z drogocennym klejnotem. W filmach on, stojąc za
jej plecami, zakłada jej naszyjnik z pereł. W filmach mężczyzna może wynająć całą
restaurację tylko dla nich dwojga.
I nawet w przypadku romantycznych, skromnych prezentów, które wcale nie muszą
kosztować krocie, a jedynie mają przypomnieć o jego miłości i szacunku, w rzeczywistości
mężczyźni zachowują się jakby trochę inaczej niż bohaterowie z ekranu. Nieczęsto
mężczyzna zwiesza z wiaduktu na autostradzie prześcieradło, na którym własnoręcznie
napisał sprayem: „Kocham Karolinę”. Prawdopodobnie przyczyna tkwi w scenariuszach
filmowych. I mimo, że większość filmów reżyserują mężczyźni, założę się, że gdzieś z tyłu
siedzi asystentka, która podpowiada:
- Nie, nie, to nie tak. Kobieta musi dostać to i to, a ma się to odbyć tak i tak.
Niestety, w codziennym życiu brakuje tych przyjaznych dusz, które znają nasze
najskrytsze życzenia.
1-2-3-trzydzieści możliwości chybionych prezentów dla kobiet
W rzeczywistości mężczyźni kupują inne prezenty.
Są tacy, którzy w ogóle nic nie kupują. Albo z powodu poglądów („Wszystko to tylko
terror konsumpcji!”), albo dlatego, że przeoczyli ważną datę („Ale to da się nadrobić później,
moja droga!”). Niektórzy mężczyźni ofiarowują z różnych okazji bony. Myślę tu o bonach,
które nigdy nie zostaną zrealizowane. Znam kobiety, które zdążyły się rozwieść albo nawet
przenieść na tamten świat, a nigdy nie miały okazji skorzystać z dwutygodniowego pobytu na
farmie piękności albo z rejsu wzdłuż Nilu.
Uwaga:
Bony mają sens tylko wtedy, gdy realizuje się je od razu.
W tym miejscu pojawia się pytanie natury ogólnej: czy prezent zawsze trzeba
kupować najwcześniej 24 godziny przed terminem wręczenia? Daty urodzin, imienin, świąt
Bożego Narodzenia mają tę zaletę, że są znane już co najmniej rok wcześniej, prawda? Jak to
możliwe - to pytanie zadaje sobie każda przewidująca kobieta - że 23 grudnia o godzinie
14:30 w sklepach buszują tłumy mężczyzn, potykając się o wszystko, wskutek wytężonego
myślenia, i denerwując ekspedientki, bo nie znają nawet rozmiaru biustonosza swojej
partnerki („Myślę, że może 135 G albo coś w tym stylu”). Albo dają sobie wcisnąć
poliestrowe apaszki z nadrukiem w podkowy. Ale o co chodzi, przecież podkowa przynosi
szczęście, prawda?
Są także mężczyźni, którzy przychodzą z pustymi rękami, stosując przy tym taktykę
ofensywną. Pojawiają się wieczorem na urodzinowej kolacji z jowialnym gestem i
wyjaśnieniem: „Ja jestem prezentem!”, i czują się tak, jakby byli samym Jamesem Bondem,
który za chwilę wskoczy do łóżka z jakąś blondyną. W końcu dał się zaprosić na kolację. W
końcu powinnyśmy się cieszyć, że w ogóle raczył nam poświęcić chwilę swojego cennego
czasu.
Trzeba wykazać się wzmożoną czujnością także przy tych panach, którzy pojawiają
się z jedną czerwoną różą. Prawdopodobnie są z siebie dumni. Załatwili sprawę tanio i
romantycznie zarazem. Ale powiedzmy to wprost - żadna kobieta nie chce dostać jednej
czerwonej róży - poza przypadkiem, kiedy on przyjechał odebrać ją z lotniska. Albo kawaler
róży jest biednym studentem. Lub co najmniej tenorem w operze narodowej i zaśpiewa arię
tylko dla niej.
Okej, nie chcę być niesprawiedliwa. Jeśli się dobrze zastanowimy, to dojdziemy do
wniosku, że są gorsze rzeczy dla kobiet, niż czerwona róża na długiej łodydze. Na przykład,
różowa gerbera z gipsówką i asparagusem. Tu jednak znowu mamy do czynienia z
kwiaciarstwem jako rzemiosłem artystycznym, które znamy tak dobrze z pogrzebów. A fakt,
że mężczyźni do tej pory nie pojęli, że kącik z kwiatami na stacji benzynowej nie jest
właściwą drogą do serca kobiety, pozwala spojrzeć głębiej na cały problem.
Zresztą wygląda na to, że stacje benzynowe są ulubionym miejscem zakupów dla
mężczyzn. Kierując się mottem „Małe upominki podtrzymują przyjaźń”, kupują tutaj ochoczo
wszystko to, co budzi w nich wewnętrzne dziecko: pluszowe misie, które przyczepiły się do
wielkiego czerwonego serca z napisem „Sweetheart”, kamienne lampy o działaniu
zdrowotnym albo płyty CD z serii „Dla każdego coś miłego” - rzewnie pościelowy numer
kolekcji 125. Ale nawet wtedy kobieta może mówić o pewnej dozie szczęścia.
Jeśli mężczyzna chce być oryginalny, kupuje breloczek do kluczy z myszką Didl
(„...bo jesteś moją słodką myszką”) albo śmiejący się worek („...bo tak pięknie się śmiejesz”).
Wszystko to już znamy. I niby kogo to ma bawić? Może nas? Otóż takimi pomysłami się nas
nie kupi, drodzy panowie. W kwestii podarunków mamy klasyczne poglądy.
Jeśli kobieta i mężczyzna od niedawna mieszkają razem, oryginalność prezentów
gwałtownie wzrasta. Wtedy bowiem mężczyzna chętnie obdarowuje kobietę czymś
praktycznym, co jednak w dalszym ciągu pozostaje bardzo osobiste, bo przecież
przypuszczalnie tylko ona będzie z tego korzystać. Prawdopodobnie w ten sposób wyraża się
podświadoma tęsknota za utraconym dzieciństwem, ma to być jak zaklęcie, przenoszące go w
świat, w którym mama gotowała, prasowała i smarowała masłem kanapki. I - hej! - która z
nas nie ucieszy się z brytfanny, żelazka z nawilżaczem czy miksera? Tak w głębi serca, w
najskrytszym jego zakamarku? Szkoda, że szybkowary wyszły z mody. Przy odrobinie
szczęścia znajdziemy pod choinką elektryczną suszarkę typu hełm albo damską maszynkę do
golenia.
Jeśli wyczerpie już paletę sprzętu AGD, sięga po sprzęt elektroniczny, który w
ostatnim czasie tak się rozmnożył: kupuje odtwarzacz DVD, telewizor z płaskim kineskopem,
sprzęt grający zawieszany na ścianie, kamerę cyfrową. Przecież marzy o tym każda kobieta! I
nie wypada, żeby w domu nie było takiego sprzętu, zwłaszcza że jest coraz tańszy. Do takiego
podarunku mężczyzna chętnie dołącza komentarz: „Niech to będzie prezent pod choinkę dla
nas obojga”.
Zastanawiające jest też, że prezenty od mężczyzn z biegiem czasu stają się coraz
mniejsze, chociaż oni z reguły są pracującymi członkami społeczeństwa i z czasem dysponują
coraz większą gotówką, zdecydowanie przewyższającą zasoby finansowe z czasów
studenckich czy praktyk zawodowych. Kiedy dwudziestolatek wręczał nam fajne złote
kolczyki, to może się zdarzyć, że koło trzydziestki będziemy trzymać w ręku czarną
praktyczną (!) torbę ze skaju firmy no name - do której, dla odmiany, kupi nam przy następnej
okazji najmniejszą z możliwych portmonetkę od Prady. Jak mamy wytłumaczyć
mężczyznom, że w kwestii prezentów dla kobiet liczy się przede wszystkim gest? Nie pojmą
tego nigdy. A następnym razem wręczą nam walizkę.
Oczywiście, znane są przypadki mężczyzn, którzy kupują kobietom
nieprawdopodobnie drogie prezenty. Klejnoty i wyroby ze skóry. I wiem, że to, co teraz
powiem, jest okrutne, ale cóż: drogie prezenty też mogą być okropne.
A jeśli już uda mu się raz trafić w dziesiątkę, zdradza symptomy seryjnego mordercy.
Mam znajomą, która mogłaby otworzyć sklep z glinianymi garnkami do kiszenia ogórków,
tylko dlatego, że pierwszy z nich naprawdę jej się podobał i - nie przemyślawszy sprawy -
bardzo nierozsądnie wyraziła głośno swoje szczere zadowolenie.
Kiedy jednak kobieta po raz setny wydaje radosny okrzyk: „Och, jak wspaniale,
znowu piękny garnek”, dochodzi zapewne do wniosku, że mężczyźni nie zostali stworzeni po
to, by dawać prezenty. Ale za to mają wiele innych cudownych cech...
Podręczna instrukcja obsługi mężczyzny mówi...
Kiedy mnie pytacie, dlaczego to tak właśnie wygląda, mogę podać tylko jeden powód:
mężczyźni nie potrafią na niczym skupić uwagi. Nie słuchają, kiedy próbujemy im
przedstawić swoje potrzeby. Bo i po co? Ich prezenty bywają drogie, tanie, kupowane pod
wpływem impulsu, infantylne, oryginalne, albo w ogóle ich nie ma. Dla nich kulą u nogi jest
sam zwyczaj dawania prezentów. W porządku, zgadzają się to zrobić raz. W końcu to miłe,
sprawić radość ukochanej. Ale po co to powtarzać, nie wiedzą. Przecież najlepiej jest, gdy
każdy sam kupuje to, czego akurat potrzebuje. I odpada wtedy uciążliwe pakowanie.
Bo cóż ekscytującego jest w tych prezentach, skoro nawet nie wiadomo, co się
dostanie?
What you see is what you get - cóż, oni wszystko widzą na opak.
W przeciwieństwie do kobiet mężczyźni nienawidzą niespodzianek. Tych, których
oczekuje się od nich (muszą je wymyślić), i tych, które sprawiają im inni. Życie jest
wystarczająco niebezpieczne, żeby się narażać na dodatkowe ryzyko.
W przeciwieństwie do kobiet mężczyźni nie uważają, że prezenty w jakikolwiek
sposób wyrażają ich miłość. Dowodem miłości są fakty: to, że przychodzi do domu albo że
rozkwasił nos rywalowi.
Kiedy mężczyzna mówi: „Tym razem chciałbym dać ci coś wyjątkowego”, to ma na
myśli: „Kiedy pójdziemy do łóżka?”. Ewentualnie oznacza to: „Było cudownie ostatnim
razem, kiedy znowu pójdziemy do łóżka?”.
Zatem przestańmy czegokolwiek oczekiwać! Być może istnieją mężczyźni, którym
prawdziwą radość sprawia konfrontacja z tematem „Prezenty dla mojej ukochanej”. Albo
tacy, którzy miesiącami łamią sobie głowę, jak spełnić nasze marzenia.
Jednakże znam tylko kilku takich facetów. To są ci sami mężczyźni, którzy lubią pisać
listy. Ale spójrzmy prawdzie w oczy - ilu ich przetrwało do naszych czasów?
Co możesz zrobić?
Jeśli chcesz uniknąć corocznych dramatów, masz tylko jedno wyjście: bądź konkretna.
Napisz swoje życzenie na karteczce. Wywieś listę sklepów, gdzie on może kupić dowolną
rzecz, bo wszystkie są piękne. Poinformuj o swoich preferencjach najlepsze przyjaciółki, by
mogły podsunąć mu właściwy pomysł. Najpierw sama zrób rozeznanie, co wchodzi w
rachubę. Potem wybierz się z wybrankiem serca na spacer po mieście i pokaż mu tę rzecz
palcem.
I jeszcze jedno - kiedy mężczyzna pyta kobietę: „Co byś chciała dostać w prezencie?”,
oznacza to, że nie ma żadnego pomysłu, co jej kupić. Proszę, pomóż mu i powiedz wprost, co
chcesz dostać!
Po co wywoływać wilka z lasu, dając odpowiedź w stylu: „Na pewno coś jeszcze
wymyślisz” albo: „Chcę, żeby to była niespodzianka!”.
No bo wtedy on z pewnością któregoś dnia powie: „Skarbie, dostaniesz ode mnie coś
wspaniałego!”. I znowu wracamy do punktu wyjścia, czyli do puszki sardynek.
A złotego banana...
... dostanie tym razem ten pan, który w kwiaciarni, stojąc przy wazonie z różami, na
pytanie kwiaciarki: „Ile róż ma być w bukiecie”, odpowie: „Wszystkie!”.
Tak odpowiedziałaby kobieta, gdyby była mężczyzną.
„Halo, jest tam kto...?”
Mężczyźni przy telefonie
Sytuacja klasyczna
ONA dzwoni do NIEGO, dajmy na to, z wakacji. Opowiada obszernie i ze
szczegółami, jak spędza dzień, o znajomych, o dzieciach, o plaży (podając też ceny lodów na
patyku) i jak jest wspaniale (opcjonalnie: okropnie).
Po chwili przerywa relację i pyta niespokojnie: „Słuchasz mnie?” On rzuca krótkie
„Tak”. Wskutek tego z jej ust padają kolejne pytania z serii tych, których mężczyzna
nienawidzi jak zarazy: „Co znowu? Coś się stało? Jakoś dziwnie odpowiadasz. Na pewno
wszystko w porządku?”.
Po zadaniu tych wszystkich pytań, na które on dawał jakby niepełne odpowiedzi, przy
czym ona wyczuwała w jego głosie rosnącą irytację i niechęć, ona wciąż próbuje skłonić go
do bardziej wylewnych relacji. Jeśli jest wielkoduszna, w pewnym momencie porzuca te
próby, wymuszając jeszcze kończące rozmowę „Kocham cię” i oboje rezygnują - ona
niespokojna, on napięty, ale obojgu spada kamień z serca, że mają to już za sobą.
Chcę z góry uprzedzić: mężczyźni przy telefonie to temat trochę bezproduktywny.
Można by pomyśleć, że nie wiedzą, do czego służy to narzędzie komunikacji międzyludzkiej.
Trzeba im to wybaczyć. Wydaje mi się, że to jakieś uwarunkowanie genetyczne albo coś w
tym rodzaju. Kobiety są słuchowcami, a mężczyźni - wzrokowcami. Dlatego dla mężczyzny
ważne jest na przykład to, żeby komórka była możliwie jak najnowsza, wielofunkcyjna i
naszpikowana bajerami. W epoce wczesnokomórkowej urządzenia te musiały być duże i
przyciągać uwagę, w okresie szybkiego rozwoju musiały być małe - tak małe, że na
miniaturowej klawiaturze delikatne męskie paluszki ledwo były w stanie wystukać
wiadomość tekstową, i - oczywiście - także musiały przyciągać uwagę. Natomiast obecnie, w
epoce komórki rozwiniętej, obowiązujące trendy kierują je w stronę większych urządzeń,
które zaczynają pełnić rolę przenośnego biura, można z nich wysyłać i odbierać e-maile - że
nie wspomnę o normalnych już, dodatkowych funkcjach, takich jak dostęp do internetu, gry,
aparat fotograficzny czy miniwideo. Komórki stałyby się jeszcze bardziej praktyczne, gdyby
można było nimi suszyć włosy albo gdyby miały wmontowaną maszynkę do golenia - bo
właściwie mężczyzna nie potrzebuje komórki, która służyłaby tylko do dzwonienia.
Poświęcimy teraz słówko temu, po co kobietom telefon - żeby sobie miło pogadać z
koleżanką o wszystkim, co się zdarzyło, najlepiej godzinami, najlepiej popijając ciepłą kawę,
ponieważ taka pogawędka zastępuje spotkanie, prawdziwy kontakt osobisty.
Oczywiście mężczyzna nie pojmie tego nigdy. Dlatego, gdy rozmawiamy przez
telefon, już po chwili - po godzince czy coś takiego - wchodzi po raz piąty do pokoju i
zaczyna czynić takie gesty, jakby za chwilę miał się zawalić dom i sytuację mogła uratować
wyłącznie szybka ewakuacja. Albo wywraca oczami i narzeka: „Ciągle gadasz przez telefon?
Przecież zobaczycie się za tydzień!”.
Jeśli mężczyzna musi być pasywnym współuczestnikiem sesji telefonicznej, robi mu
się słabo (mądre kobiety unikają tej konfrontacji). I to nawet nie z powodu kosztów, bo
przecież, korzystając z usług tanich operatorów sieci telefonicznych, można dziś uzyskać
niedrogie połączenie nawet z Zimbabwe (chociaż wcześniej, kiedy pieniądze zarabiało się
ciężko pracując fizycznie, często właśnie to był główny powód). Nie, to jest dla nich
nieprzyjemne z zasady. Instynkt podpowiada im, że coś musi być nie tak. Ale co?
Podręczna instrukcja obsługi mężczyzny mówi...
Kiedy kobiety długo rozmawiają ze sobą przez telefon, mężczyzna ma stany lękowe,
ponieważ obawia się (co jest uzasadnione), że rozmowa nie ogranicza się do relacji z
zakupów czy też opowieści o nowych butach, ale może dotyczyć także jego. Kiedy
mężczyzna podejrzliwie pyta: „O czym wy tak rozmawiacie godzinami?”, w rzeczywistości
chce powiedzieć: „Cały czas mnie obgadujecie, prawda?”. A jeśli kobieta wyjdzie do
drugiego pokoju i do tego zamknie za sobą drzwi, bo chce „w spokoju” pogadać, niektórzy
mężczyźni prawie wpadają w panikę. No bo o czym te baby tyle gadają? O ostatniej kłótni,
która teraz jest analizowana z najdrobniejszymi szczegółami? Czy może o ostatniej nocy?
Ta pierwotna podejrzliwość może doprowadzić do tego, że on albo cały czas będzie
przeszkadzał, albo podsłuchiwał! Obie drogi z zasady prowadzą do irytacji („A więc
plotkujesz o mnie!”).
Dlatego radzę: nie dopuszczaj do tego, żeby widział cię rozmawiającą przez telefon.
Zaplanuj długą rozmowę telefoniczną na czas transmisji telewizyjnej z ważnych zawodów
sportowych. Ostrożność nie zawadzi!
Męska miłość do telefonu, nawet jeśli mężczyzna nie wykazuje oznak paranoidalnych
napadów, nigdy nie przekracza pewnych granic. Tutaj warto przedstawić trzy przekonujące -
w jego mniemaniu - argumenty przeciwko długim rozmowom telefonicznym.
Po pierwsze: Jak w ogóle można tak długo rozmawiać przez telefon? Telefon służy
przecież do jak najkrótszego zasygnalizowania sprawy i przekazania kluczowych informacji,
takich jak opis miejsca, w którym się znajduje („Jestem właśnie w OBI”), i godziny wizyty
(„Przyjdę o 18:12”).
Po drugie: Czy istnieją sprawy aż tak ważne - poza określeniem miejsca, z którego
dzwonimy, godziną spotkania i ewentualnie pęknięciem rury kanalizacyjnej albo wypadkiem
śmiertelnym - żeby o nich rozmawiać przez telefon?
Po trzecie: Przecież tam nikogo nie ma. W każdym razie nikogo, kogo można
zobaczyć czy dotknąć. Jak można rozmawiać z aparatem? No właśnie. Jak można rozmawiać
z urządzeniem, niebędącym w żadnym razie źródłem inspiracji? Bo przecież telefony nie
mają ani długich włosów, ani długich nóg, ani w ogóle niczego fajnego.
Uwaga:
Mężczyźni dzwonią niechętnie, a jeśli już, to krótko. Gdy tylko ich dłoń obejmie
słuchawkę, centrum mowy przestawia się, zapewne automatycznie, na funkcję „restricted
code”.
Kiedy przez telefon rozmawia ze sobą dwóch panów, z reguły nie dochodzi do
żadnych scysji, obaj bowiem posługują się wspomnianym wyżej kodem restrykcyjnym.
Bądźmy sprawiedliwe i przyznajmy, że mężczyzna przy telefonie nie czyni żadnych
wyjątków i nie różnicuje swoich rozmówców. Czy to jego najlepszy kumpel, czy wspólnik w
interesach, czy jakaś/ta kobieta - przeciętna rozmowa przeciętnego mężczyzny trawa 2,5
minuty (liczę tu czas, w którym on mówi) i wygląda mniej więcej tak:
On rozmawia przez telefon z nim:
Halo?... A, to ty... Tak... Tak... Aha... Mhhm... Aha... Tak... W porządku... O
czternastej?... Tak - ja też... Tak... Dobrze... No to na razie... Mhm... Trzymaj się.
On rozmawia przez telefon z nią:
Halo?... A, to ty... Tak... Tak... Aha... Mhhm... Tak... Niee, tu pada... Mhhm... Nic
szczególnego... Tak... W porządku... Nie, co ma być?... Nic się nie dzieje... Tak, ja ciebie
też... Tak.... Dobrze... No to na razie... Aha... Też się trzymaj.
1-2-3-próba mikrofonu!
A teraz przeczytaj jeszcze raz obie rozmowy telefoniczne, tym razem na głos, i zwróć
szczególną uwagę na typowe dla rozmowy telefonicznej brzmienie słówka „tak”. Mężczyzna
nie wypowiada go jak śpiewnego długiego „taaak”, ale raczej jak krótkie żołnierskie „tk”. To
nadaje jego wypowiedziom zwięzły styl, który dla nas, żeńskich klientów telekomunikacji,
ma, niestety, nieco ograniczony wdzięk.
Miliony kobiet po tych krótkich i węzłowatych telefonach zadawały sobie z
oburzeniem pytanie, co jest grane.
- Co się dzieje? - łkały cichutko w poduszkę. - Czy powiedziałam coś nie tak? Coś się
stało? Już mnie nie kocha? O Boże! Jestem... za gruba?!
W porządku, przyznaję, trudno uwierzyć, że ten oszczędny w słowach, przybyły z
kosmosu Obcy, ma być owym elokwentnym, rozmownym i zabawnym mężczyzną, z którym
tak wesoło żartowałaś sobie na kanapie. Ale mogę was uspokoić, to ten sam facet. On we
własnej osobie, a nie jego brat bliźniak, którego istnienie udało mu się do tej pory skutecznie
zataić. A ty nie jesteś za gruba. I nic się nie stało. Zupełnie nic. Koniec kropka.
No interpretation, please!
Co możesz zrobić?
Taaak, obawiam się, że męskiego podejścia do telefonowania nie uda się raczej
istotnie zmodyfikować. Jeśli twoim partnerem nie jest żaden z męskich egzemplarzy o
wysokim udziale pierwiastka żeńskiego, który zachwycająco chętnie i długo rozmawiałby
przez telefon, musisz w czasie rozmowy telefonicznej zadowolić się dziesięcioma procentami
normalnych możliwości werbalnych twojego wybranka serca. Mów to, co chcesz powiedzieć,
stawiaj celowe pytania, na które mężczyzna jest w stanie krótko odpowiedzieć, bez
konieczności angażowania własnych emocji. Nie interpretuj na swoją niekorzyść przerw w
rozmowie, trwających dłużej niż 15 sekund, nawet jeśli myślisz, że po drugiej stronie
słuchawki znajduje się ktoś na wpół żywy, kim chętnie byś potrząsnęła, żeby się obudził.
Odpręż się - to tylko mężczyzna po drugiej stronie drutów. On już się taki urodził.
Hej, nie trać nadziei!
Istnieją wyjątki! W szczególnych okolicznościach mężczyźni też potrafią rozmawiać
przez telefon. W stanie silnego pobudzenia - i tylko wtedy! - mężczyźni są zdolni do
wszystkiego.
Kiedy gnębi ich jakiś problem, dotyczący pracy zawodowej albo wynajmowanego
mieszkania, rzeczywiście biorą głęboki wdech i rozmawiają dużo dłużej niż standardowe 2,5
minuty.
Albo kiedy są totalnie zakochani. W pierwszych czterech tygodniach tego stanu każdy
mężczyzna potrafi godzinami żartować, śmiać się, szeptać, pytać i z ogromnym
zaangażowaniem rozmawiać o swoim życiu - wszystko przez telefon. Gwarantuję to wam. A
kiedy potem milknie, w żadnym razie nie jest to milczenie, które mogłoby sugerować, że
bardzo proszę zakończyć rozmowę, o nie! Najdłuższe i najpiękniejsze rozmowy telefoniczne
w moim życiu prowadziłam z pewnym mężczyzną. To pozwala mieć jakąś nadzieję, prawda?
A złotego banana...
... dostaje tym razem ten pan, który zadzwoni tak po prostu, bez okazji i powie:
„Skarbie, właśnie o tobie myślę. Byłoby cudownie, gdybyś tu była ze mną...”. Bądźmy
szczerzy, drodzy panowie - przecież nie jest to dużo trudniejsze niż powiedzenie: „Stoję na
światłach, zaraz zapali się zielone”.
„Skarbie, to wszystko wygląda inaczej, niż myślisz!”
Mężczyźni w gąszczu kłamstw
Sytuacja klasyczna
ON właśnie zadzwonił. Niestety, w tym tygodniu nie ma czasu.
- Ten nowy klient znowu zażądał wprowadzenia zmian w layoucie. Muszę od razu do
tego usiąść. Nic się nie da zrobić, moja droga. Kocham cię!
- Ja ciebie też.
ONA rozczarowana odkłada słuchawkę. Potem, ciężko wzdychając, wyjmuje z
lodówki steki i przekłada je do zamrażarki. Czasami wolny związek na odległość ma pewne
wady. Ale przecież nie zawsze tak będzie. Nie powinno być! W końcu znają się już pięć lat.
A niespodzianki takie jak ta zdarzały się w przeszłości dość często. Z zadumą patrzy na stary
pierścionek ze szmaragdem, który podarował jej w prezencie na ostatnie Boże Narodzenie.
Ma dobry gust, to pewne. Kobieta uśmiecha się. A potem znów przypomina sobie, że
Sylwestra spędziła u przyjaciół bez niego. Też odwołał przyjście w ostatniej chwili z powodu
pilnej pracy. („Myślisz może, że to dla mnie frajda, siedzieć w Sylwestra przy biurku i
pracować? Nie rób, proszę, teraz z tego tragedii!”).
W porządku, ona rozumie, że grafik pracujący na zlecenie to nie urzędnik w okienku,
który dokładnie zna godziny pracy. Ale i tak czuła się podle, kiedy siedziała sama, a wokół
niej tuliły się same parki. Na narty nie pojechał, bo się przeziębił. („Słuchaj, źle się czuję. U
nas w Hamburgu jest koszmarna plucha, więc nic dziwnego”). A kiedy z okazji jego urodzin
przywitała go w czarnej bieliźnie, od razu wypalił: „Boże, ale jestem głodny. Pójdziemy coś
zjeść?”.
No tak, a podróże z Hamburga do Düsseldorfu są rzeczywiście męczące. W żartach
ochrzciła go „pędzący Roland”. A do tego trzeba dodać stres związany z pracą. Ona wie, że
„tu chodzi o egzystencję!”. Mężczyźni zawsze ciężko pracują. Praca kobiet jest lekka.
Ale mimo to zadaje sobie od czasu do czasu pytanie, czy ich znajomość w ogóle
można nazwać związkiem, skoro jedna ze stron dzwoni w piątek wieczorem i mówi, że
przyjedzie dopiero w sobotę rano, bo wszystko się przeciągnęło, a potem w niedzielę już od
jedenastej zerka na zegarek, bo w poniedziałek ma ważną rozmowę, do której musi się
jeszcze przygotować.
Ona proponowała, że może do niego przyjechać - w końcu w jego stumetrowym lofcie
projektanta jest dość miejsca, ale - on ma przecież rację - co miałaby tam robić, skoro on cały
czas musi siedzieć nad deską kreślarską. Zresztą, jej obecność by go rozpraszała, a poza tym
„nie jest przygotowany na odwiedziny kobiety” w swojej kawalerskiej pracowni.
Trzy dni później ona jedzie w podróż służbową do Monachium i tam przypadkowo
spotyka w kawiarni dawnego kolegę Rolanda, którego nie widziała od co najmniej trzech lat.
Wywiązuje się rozmowa i po chwili pada pytanie:
- Słuchaj, a utrzymujesz jeszcze jakieś kontakty z Rolandem?
Kontakty z Rolandem? Co on ma na myśli?
- No tak, jasne! - odpowiada zirytowana. - Widujemy się w weekendy.
- Ach, no to w takim razie pozdrów go serdecznie ode mnie. Ciągle jeszcze nie
zdążyłem mu złożyć gratulacji, ale ta jego córeczka jest naprawdę słodziutka! Przysłał
przepiękną kartkę! W końcu to niezły grafik...
Tak, drogie przyjaciółki! Nie do wiary, ale to prawdziwa historia!
Jak można być tak ślepym? Na ile rzeczywistość może się różnić od tego, co o niej
myślimy?
Męskie kłamstwa. Moment, kiedy prawda wychodzi na jaw. W ogóle nie przyjmujemy
do wiadomości, jak wiele kobiet jedynie przez głupi przypadek dowiedziało się, że
mężczyzna ich życia, który stale zapewniał o swych uczuciach, równocześnie okłamywał je i
zdradzał. I to przez cały czas!
Sam ten fakt jest już wystarczająco przykry, ale to nie koniec. Bo tak naprawdę jest
jeszcze gorzej. Oni kłamią dalej, nawet jeśli kłamstwo zostało udowodnione.
Jak myślisz, co odpowie „pędzący Roland”, kiedy przyjdzie mu skonfrontować się z
odkryciem swojej przyjaciółki? Myślisz, że powie: „Przykro mi, przepraszam, jestem okropną
świnią”? Ależ nie, moje drogie! Bynajmniej, bynajmniej!
W tej sytuacji klasyczna odpowiedź mężczyzny brzmi: „Skarbie, to wszystko wygląda
inaczej, niż myślisz!”.
I tu trzeba przyznać mu rację - rzeczywiście wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż
myślałaś!
Ale u mężczyzny takie zdanie oznacza wstęp do najbardziej zawiłych i dziwacznych
„wyjaśnień”, których lawina ma jedno wspólne przesłanie:
To wcale nie on jest winien. Absolutnie! On po prostu padł ofiarą zaistniałej sytuacji.
Masz ochotę na małą próbkę?
- Wierz mi, jesteś dla mnie wszystkim. Ta inna kobieta... szczerze mówiąc... prawie jej
nie znam. Tego wieczoru czułem się taki samotny, trochę wypiłem... ty byłaś daleko. No i
tak... jakoś wyszło... Nie chciałem jej więcej widzieć... ale potem... okazało się, że jest w
ciąży. I koniecznie chciała urodzić to dziecko. Co miałem robić? To znaczy... w żadnym
wypadku nie chciałem, żebyś cierpiała... Naprawdę... Nie chcę cię stracić...”.
Zastanawiam się, jak facet, który żyje sobie zadowolony z inną kobietą w
kompletnym, równoległym świecie, może jeszcze żądać współczucia i zrozumienia? Bo on
przecież jedynie z miłości do ciebie musi sam dźwigać brzemię tej tajemnicy. Czyste
bohaterstwo!
Mężczyzna, który kłamie, tak naprawdę przecież nie kłamie. To jest właśnie sedno
sprawy! Wiem, że to brzmi paradoksalnie, ale męski świat jest pełen takich paradoksów.
Tak naprawdę mężczyzna, który „kłamie” jest taktowny, przyjazny, dyplomatyczny i
bardzo, bardzo dzielny... Tak, właściwie to zasłużył sobie na Pokojową Nagrodę Nobla.
Jak bowiem inaczej można wyjaśnić fakt, że mężczyźni kłamią dalej nawet wtedy,
kiedy dowody świadczą czarno na białym o ich winie?
- Od kiedy używasz szamponu do włosów po trwałej?
- Do włosów po trwałej? Pokaż... Ach, rzeczywiście! Coś takiego! W ogóle tego nie
zauważyłem, wziąłem po prostu pierwszy lepszy szampon ze sklepowej półki. Wiesz co, ta
twoja zazdrość jest nie do wytrzymania! Trudno uwierzyć, co sobie ciągle roisz.
Wstrząsająca jest też reakcja mężczyzny w sytuacji, kiedy dowód winy leży obok
niego w łóżku, ponieważ, niestety, wróciłaś wcześniej do domu. Nawet in flagranti,
przyłapany na gorącym uczynku, mężczyzna nie zrywa się na równe nogi, ale śmie owinąć się
kołdrą, wlepia wzrok w intruza (czyli w ciebie), sugerując, że nic-na-to-nie-poradzę i skąd-
się-tu-wzięłaś, i ledwo udaje mu się wyjąkać: „Zaraz ci to wszystko wyjaśnię!”.
No to teraz czekamy w ogromnym napięciu. Czas na bajeczkę! Coś takiego może
wymyślić tylko mężczyzna.
Możecie mówić, co chcecie, ale kobiety wiedzą przynajmniej, kiedy sprawa jest
przegrana. Gdyby to ona była winna, powiedziałaby zapewne: „O Boże” albo ewentualnie:
„O Boże, tak mi przykro, przepraszam”. Albo nie powiedziałaby ani słowa, bo wie, że żadne
gadanie nie poprawi sytuacji. W porządku, kiedy związek już wcześniej legł w gruzach,
powie być może: „To jest właśnie Janek”. Ale nie znam żadnej kobiety, która stante pede
chciałaby wszystko wyjaśniać. Wszystko wyjaśniać!!! Warto raz poczuć, jak ta słodycz
rozpływa się w ustach. Zastanawiam się, co myślą mężczyźni, kiedy mówią coś takiego? Czy
ma to znaczyć tyle co: „Spójrz mi w oczy, mała - wszystko ci wyjaśnię”? Mają nas za idiotki?
Całymi latami się nie odzywają, a tu nagle chcą wszystko wyjaśniać?
Dla kobiet sprawa jest jasna - w końcu mają oczy! Ale trik polega na tym, że
„wszystko wyjaśnię” oznacza, że to nie jego wina.
I to tyle - Love means never heaving to say you’re sorry.
Ach, to dlatego!
Inne piękne zdanie, którym raczą nas mężczyźni, dopuszczając się zdrady, brzmi: „To
nie ma z tobą nic wspólnego”. Nie ma - to jasne! Przecież kiedy on śpi z inną kobietą, to nie
ma to nic wspólnego ze mną. Przypuszczalnie jest za to związane z pełnią Księżyca. Albo z
nieokiełznaną potencją. Albo z tym, że mężczyzna traci głowę, gdy zostanie przyłapany na
gorącym uczynku i czuje się osaczony. Kiedy coś robi, robi właśnie to jedno. A kiedy robi co
innego, to robi co innego. Robi - Albo jedno, albo drugie. I potrafi obie sprawy doskonale od
siebie oddzielić. Czy teraz już wszystko jasne?
Podążając męskim tokiem rozumowania, można nawet odnaleźć sens w jednym z
ulubionych męskich twierdzeń: „Przy niej staję się innym człowiekiem”.
Niektórzy nie mogą uwierzyć, jak kobietom udaje się połączyć pracę w domu z pracą
zawodową i jeszcze znaleźć czas dla rodziny. Chociaż niewiele się o tym mówi. O wiele
bardziej nieprawdopodobne jest jednak to, jak mężczyznom udaje się pogodzić dwa
kompletnie różne życia, niekiedy przez długie lata. Chociaż w ogóle się o tym nie mówi.
Zdarza się to nawet mężczyznom, którzy są osobami publicznymi i pełnią ważne
funkcje.
Pamiętacie Charlesa Lindbergha, który pobiłby naszego „pędzącego Rolanda” o kilka
długości? Elegancki amerykański pilot, pierwszy człowiek, który samotnie przeleciał nad
Atlantykiem, miał w Ameryce żonę i pięcioro dzieci! Dzieci zbierały muszelki na plaży, a
tymczasem Charles w Niemczech uśmiechał się do innej ukochanej i dwójki ich dzieci. Ale to
jeszcze nie koniec! Z siostrą tejże ukochanej Charles (nazywam go po prostu Charles, wydaje
mi się to takie swojskie) miał kolejną dwójkę dzieci. A przyjaciółka siostry ukochanej z
Niemiec powiła mu kolejne jedno czy dwoje. I nikt o tym nie wiedział! Ja to nazywam
kamuflażem doskonałym. Zakładam, że samolot był w tym przypadku jedynie środkiem do
celu. I bez względu na to, czy mężczyźni prowadzący „podwójne gospodarstwo domowe”
mają licencję pilota, czy nie, to, co osiągają na obu frontach, jest doprawdy niesłychane, a
każdy tajny as wywiadu to przy nich zmęczony staruszek!
Zgoda, niektórzy mężczyźni mają pecha. W najmniej stosownej chwili dostają w
końcu zawału serca, na który sobie zresztą ciężko zapracowali. I wszystko wychodzi na jaw
najpóźniej w czasie pogrzebu, kiedy nagle dwie (to znaczy, co najmniej dwie!) łkające
wdowy żegnają go po raz ostatni, przy tej okazji mając możliwość wreszcie się poznać.
Z drugiej strony można powiedzieć, że taki mężczyzna to i tak farciarz. Wprawdzie
nie miał okazji wszystkiego wyjaśnić (wielka szkoda!), ale jako osobnik martwy leży sobie
bezpiecznie w trumnie i żadna rozzłoszczona baba już na niego nie nawrzeszczy.
Podręczna instrukcja obsługi mężczyzny mówi...
Bardzo łatwo wyjaśnić, dlaczego mężczyźni kłamią. Otóż bardzo wcześnie uczą się,
że dzięki kłamstwom życie jest łatwiejsze i wygodniejsze. Pomijam tu fakt, że oczywiście nie
nazwą tego „kłamstwem”. To po prostu inny sposób patrzenia na świat.
Mężczyzna próbuje po omacku przedrzeć się przez gąszcz uczuć, dowolnie stosując
motto: „Odpowiednie kłamstwo w odpowiednim czasie oszczędza kłótni i bólu serca”.
Spektrum stosowania kłamstwa jest szerokie: od fałszywych komplementów, przez
małe świństewka, po drugą rodzinę w innym miejscu globu.
Nie bez powodu klasyczna wypowiedź kobiety: „I tak wiem wszystko” jest
najgorszym zdaniem, jakie może usłyszeć mężczyzna. Od razu czuje się przyłapany na
gorącym uczynku, ponieważ właściwie stale żyje w kłamstwie - bywa, że w niewielkim i
nieszkodliwym, ale bywa też, że w przytłaczającym. I doszłam do wniosku, że to jest powód
ich tak często przytaczanej małomówności. Stale męczy ich lęk, że się wygadają. Który
bowiem mężczyzna jest tak genialny, żeby zapanować nad swoimi wszystkimi kłamstwami
(uważajcie, moi drodzy, to nawet nam, kobietom, przychodzi z trudem!). Zatem lepiej w
ogóle się nie odzywać i unikać sytuacji, w których niechcący mogłoby wyrwać się coś
niewłaściwego.
Nawet wobec zarzutów, które są prawie bezpodstawne, stosują taktykę milczenia,
mając nadzieję, że sprawa ucichnie.
Jeśli natomiast dochodzi do konfrontacji, mężczyźni są o wiele bardziej - tak to
nazywamy - dyplomatyczni niż kobiety. Z reguły kobiety w czasie kłótni nie są spętane
lękiem, więc zachowują się bardziej prostolinijnie, mówiąc wprost, co myślą. Czasami
właśnie dlatego mogą być pozbawione taktu. A mężczyznom nie zdarza się to właściwie
nigdy! Gdy tylko atmosfera robi się nieprzyjemna, kończą słowami: „Nie mam teraz ochoty
na dyskusje”. Kobiety nie uznają odkładania problemów. Kłócą się tak długo, jak tylko się da.
I kiedy sobie ulżą, kończą czasami dyskusję zdaniem: „Ale przynajmniej byłam szczera!”.
Czy ktokolwiek słyszał takie słowa z ust mężczyzny?
Oprócz kłamstw, które przemilczają rzeczywistość, są też oczywiście takie, które ją
upiększają. Porozmawiajmy o męskiej dyplomacji i postawmy pytanie: dlaczego mężczyźni
prawią komplementy, chociaż myślą coś zupełnie innego?
Po pierwsze, żeby uniknąć niepotrzebnej straty energii. Mężczyźni szybko pojęli, że
dzień mija przyjemniej, kiedy od czasu do czasu powiedzą kobiecie kilka standardowych
frazesów w rodzaju „pięknie, pięknie” albo „ślicznie to wygląda” lub „wspaniale smakuje”. A
przy odrobinie szczęścia nie muszą nawet patrzeć jej w oczy.
Kiedy jednak na horyzoncie pojawia się człowiek (kobieta!) spoza najbliższego kręgu
jego znajomych (sprzedawczynie, kelnerki, nasze przyjaciółki), mężczyzna natychmiast
zaczyna szarmancką ofensywę. Wtedy rozkłada pawi ogon i rozpoczyna zaloty - musi
pokazać to, co w nim najlepsze. Nawet nudziarze i milczki w jednej chwili stają się rozmowni
i zabawni, a największe mruki prowadzą ze swadą elokwentną konwersację. I oczywiście
szafują komplementami. Nieważne, że mają się one nijak do rzeczywistości.
Wtedy my, kobiety, nie mogąc wyjść ze zdumienia, zadajemy sobie pytanie: co się za
tym kryje?
Najpierw dobra nowina: to nie ma z wami nic wspólnego! Nie, naprawdę nie, wcale
sobie nie żartuję, słowo daję!
Kiedy twój facet znowu będzie flirtował przy kasie supermarketu z tą rudą lafiryndą z
naklejkami na paznokciach, musisz sobie wytłumaczyć, że ma taki przymus wewnętrzny -
musi się podobać. Ta cecha jest u mężczyzn bardzo silnie wykształcona, właściwie panowie
nie znają tu żadnych granic. Nie znają też granic, jeśli chodzi o schlebianie innym. W każdym
razie tam, gdzie mogą sobie na to pozwolić. Chęć przypodobania się innym kobietom jest
odruchem, który potrafi ich skłonić do wielkiego wysiłku i dużych osiągnięć. A śmiech albo
uśmiech kobiety jest najlepszym potwierdzeniem męskiego ego.
1-2-3-pochlebstwa
Twoja przyjaciółka Gaby była u fryzjera i wpadnie na chwilę po południu. Już przez
okno w kuchni widzisz, że nowa fryzura jest okropna. Rudy kolor zbyt jaskrawy, włosy
obcięte zdecydowanie za krótko. Biedulka! Ale drzwi otwiera twój partner i z wielkim
zdziwieniem słyszysz dobiegającą z przedpokoju śpiewkę:
- Ach, Gaby. Wejdź, proszę. Pozwól, że pomogę ci zdjąć płaszcz. No daj, nie bądź
taka honorowa! O rany, świetnie wyglądasz! Ta nowa fryzura! Bardzo elegancka. I ten kolor!
Wow!
To dopiero była ofensywa kokieterii! Nawet na Gaby jego słowa zrobiły wrażenie. W
przedpokoju zapanował chichot i radość, tak, prawdziwa radość!
Ledwie drzwi zamknęły się za Gaby i jej koszmarną fryzurą, a on już pada
wykończony na kanapę. I zanim jeszcze na resztę wieczoru zniknie za płachtą gazety, zdąży
zawołać:
- Wielkie nieba, co oni jej zrobili na głowie, wygląda naprawdę koszmarnie!
Co możesz zrobić?
Tym razem na początek zła wiadomość:
Nie istnieją mężczyźni, którzy nie kłamią. Jasne, że rozmawiamy o „prawdziwych
facetach”. Sedno sprawy tkwi w tym, czy on traktuje cię poważnie, czy też zapowiedzi z
okresu początkowej euforii wzięły górę nad rozumem. I sam fakt, że dylemat: „Czy oby on
mówi to poważnie?”, pojawia się jedynie wobec mężczyzn, pozwala dostrzec drugie dno tej
sprawy.
A teraz dobra wiadomość:
Czy mężczyzna wierzy w to, co mówi? Otóż czasami tak. Kiedy po wspólnie
spędzonej nocy mężczyzna dalej mówi, że cię kocha, to może być prawda. Ale mimo to miej
oczy szeroko otwarte i przyglądaj się, co on robi. Mężczyznę poznaje się zawsze tylko po
czynach!
Z drugiej strony, nie możemy zapominać o jednym: z zasady, mężczyźni nie kłamią z
niskich pobudek. W wielu wypadkach nie mają po prostu dość odwagi, żeby powiedzieć to,
co naprawdę myślą. Lęk przed powiedzeniem prawdy jest zbyt silny. Można przez to coś
stracić. Można stracić to na zawsze i zostać definitywnie skreślonym. Można wywołać wielką
awanturę. Można stracić wszystko. Na przykład ciebie.
I dlatego to, co mężczyzna naprawdę myśli, dla ciebie pozostanie tajemnicą.
Zresztą, może tak jest lepiej. Również dla nas. No bo bądźmy szczere - czy zawsze
jesteśmy gotowe usłyszeć gorzką prawdę? Czy zawsze mamy ochotę na brutalne fakty?
„Prawda! Ale kto chce całej prawdy?”, powiedział mi ostatnio całkiem miły facet. I chyba
miał trochę racji. Czasami to całkiem przyjemne, trochę pobujać w obłokach, trochę
pomarzyć, widzieć rzeczy lepszymi, niż są w rzeczywistości, i spychać do podświadomości
przykre fakty. To są takie małe smaczki, dzięki którym życie jest łatwiejsze i ma weselsze
barwy.
A kiedy na uwagę: „Pewnie myślisz, że jestem za gruba?”, on nie odwraca nerwowo
wzroku, tylko po raz setny z anielską cierpliwością odpowiada: „Nie, najdroższa, nie jesteś za
gruba. Podobasz mi się taka, jaka jesteś”, to z całą pewnością jest to słodki smak.
Na koniec zamieszczam słowniczek, który pomoże w zrozumieniu jego słów.
Oczywiście korzystaj z niego jedynie w nagłych wypadkach...
Co mężczyźni mówią, a co myślą...
►► Nigdy czegoś takiego nie mówiłem!
Cholera, myślałem, że o tym zapomniała!
►► Wszystko to sobie wmawiasz!
Mam nadzieję, że nie ma dowodów!
►► Ty, z tą swoją zazdrością!
Jak ona na to wpadła?
►► To tylko przelotna znajomość.
Była niezła w łóżku.
►► Wszystko ci wytłumaczę!
Muszę zyskać na czasie, za chwilę podniesie
wrzask.
►► Kochanie, jest zupełnie inaczej niż Za wszelką cenę zachować spokój
myślisz.
►► To nie ma z tobą nic wspólnego!
Przecież z tobą też spałem!
►► Bierzesz to sobie zanadto do serca.
Gdzie indziej dozwolone jest wielożeństwo.
►► Przy niej staję się innym człowiekiem.
Zdradzam cię, i to twoja wina.
►► Nie chcę cię stracić.
Bez ciebie zginę pod warstwą brudu i górą
prania.
►► Porozmawiajmy o tym jutro.
Nie mogę teraz znaleźć dobrej wymówki.
►► Kochanie, przyjdę dzisiaj trochę
później.
Przede mną piękny dzień, hurra!
►► Przyniosłem ci kwiaty.
Dzięki, że niczego nie zauważyłaś.
►► Jakoś nie jestem głodny.
Ach, zakochałem się!
►► Nie mogę niczego przełknąć.
Tęęęęsknię! Kiedy ją zobaczę?
►► Wyjedź raz gdzieś sama, dobrze ci to
zrobi!
Potrzebna mi wolna chata!
►► Potrzebuję czasu dla siebie.
Chcę iść z nią do łóżka.
►► Muszę zagłębić się w siebie.
Muszę zagłębić się w nią.
►► Jadę na seminarium kontemplacyjne.
Nikt nie będzie nam przeszkadzał.
►► Tak dalej być nie może.
Nowa kobieta - nowe szczęście!
Przez telefon:
►► Utknąłem w okropnym korku!
Ha, ha! Utknąłem całkiem gdzie indziej.
►► Nie, dzisiaj już tego nie zdołam zrobić.
Tu, gdzie jestem, jest mi bardzo dobrze.
►► Wziąłem ze sobą coś do czytania.
Szarość to czysta teoria, koło mnie leży realny
blond.
►► Boże, ale to był nerwowy dzień!
Boże, ale to był fajny numerek!
W łóżku:
►► Kocham cię.
Przedtem: chcę się z tobą przespać.
►► Kocham cię.
Potem: było cudownie, wydaje mi się, że
naprawdę cię kocham.
►► Daj mi spać.
Proszę, nie wieszaj się na mnie.
►► Gorąco mi!
Potrzebuję więcej przestrzeni!
►► Spij dobrze!
Teraz naprawdę chce mi się spać, daj mi
spokój!
„Ale... ja mam już jeden sweter”
Mężczyźni, moda i jeszcze gorsze rzeczy
Sytuacja klasyczna
ONA i ON wybierają się razem do znajomych. Ona od kilku godzin okupuje łazienkę,
on siedzi na kanapie i czyta gazetę.
- Szykujesz się już? - krzyczy z łazienki ona.
- Tak, tak - odpowiada on.
W końcu wzdycha głęboko, odkłada gazetę i kieruje się ku szafie. Wyjmuje koszulę i
spodnie. Rzut oka w stronę okna - jest lato, więc sweter nie będzie potrzebny.
- A gdzie dzisiaj idziemy? Muszę wkładać krawat?
- Urodziny Anety. No wiesz co, mówiłam ci to chyba z pięć razy!
- Być może. - (Aneta, która to? Zresztą wszystko jedno, grunt, że krawat jest
niepotrzebny).
Ona wychodzi z łazienki w gustownej małej czarnej i... zastyga w bezruchu. Jak on
wygląda! Do pięknych brązowych lnianych spodni, które mu ostatnio kupiła, włożył
niebieską flanelową koszulę. Po prostu wepchnął ją w spodnie, a do tego dodał czarny pasek
od garnituru. Po prostu nie do przyjęcia!
- O Boże - denerwuje się ona - chyba nie masz zamiaru iść w tej koszuli?! (Jak
mogłam przegapić wtorkową zbiórkę rzeczy używanych...).
- O co ci chodzi, przecież ta koszula jest fajna. - (Czego ona się czepia?).
- No tak, ale nie do tych spodni. - (Jest ślepy, czy co?).
- A co ci się nie podoba w tych spodniach? - (O rety, czego ta kobieta chce?).
- Spodnie są brą-zo-we, a koszula nie-bies-ka. - (Super, znowu niebieskie i brązowe!).
- I co z tego? - (Pięknie, teraz zupełnie się rozkręciła).
- Jak można do brązowych lnianych spodni włożyć niebieską flanelową koszulę w
kratkę? Naprawdę nie widzisz, że to nie pasuje?! - (A już zupełnie nie pasuje do mojej
sukienki!).
On staje przed lustrem. I uważa, że jedno do drugiego pasuje. Wszystko gra.
- A mnie się tak podoba - obstaje uparcie przy swoim. - Wygląda na luzie...
- Na luzie, na luzie! - Ona zaraz zwariuje. - Dlaczego muszę żyć z facetem, który
uważa, że brązowy pasuje do niebieskiego? - Sięga do szafy i przesuwa wieszaki, aż słychać
grzechotanie.
- Masz, włóż tę! - (Gorzej niż z dzieckiem!).
- Co to ma znaczyć? Idę w tym co mam na sobie i basta! - (Gorzej niż z moją matką!
Nie dam sobą komenderować!).
- No to rób, co chcesz! - (Jeszcze mi za to zapłacisz!).
- Tak właśnie zrobię! - (Dobrze ci tak, głupia krowo!).
- Tylko, nie pytaj mnie więcej o zdanie! - (Nie rozmawiam z tobą. Nie ugotuję ci
więcej obiadu. A swoje koszule możesz sobie w przyszłości prasować sam!).
Oczywiście nie wiemy, czy ten pan stojący przy szafie w końcu zrezygnował ze
swojej ulubionej koszuli, czy też pozostał odporny na damskie uwagi. Jedno jednak wiemy z
całą pewnością: mężczyźni i ubiór to tragedia doskonała.
To oczywiste, że nie każdy może być Karlem Lagerfeldem. Wcale tego od nich nie
wymagamy. Ale odrobinę więcej... gustu?... dobrego smaku?... wyczucia kolorów?...
znajomości zasad kompozycji? Czy rzeczywiście żądamy za wiele?
Myślę, że kiedy widzi się na ulicy, jak dziwacznie ubierają się niektórzy mężczyźni, to
można pocieszać się jedynie tym, że - ostatecznie - nie liczy się wygląd zewnętrzny, ale
wnętrze człowieka.
Jednakże, czy to wnętrze - ostatecznie - może być aż tak ciekawe?
Uczciwie trzeba przyznać mężczyznom, że jeszcze długo nie poddadzą się dyktatowi
mody tak, jak kobiety. Noszenie przez dziesięciolecia tej samej tweedowej marynarki z epoki
kamiennej mogłybyśmy nawet docenić jako akt odwagi, gdybyśmy nie wiedziały, że stoi za
tym czyste wygodnictwo.
W przeciwieństwie do kobiet mężczyźni nie kłamią, kiedy zapewniają, że ich ubranie
jest prastare: „Tę marynarkę mam od dawna”.
Kiedy takie zdanie wypowiada kobieta, z reguły ma na myśli: „Mam ją od wczoraj, ale
nie musisz o tym wiedzieć”.
Dla mężczyzny to samo zdanie oznacza: „Mam ją już tak długo, że pewnie będę ją
jeszcze nosił kolejne sto lat”.
No dobrze - na wszelki wypadek, gdyby czytał to mężczyzna (chociaż mężczyźni z
reguły czytają gazety, więc prawdopodobnie jesteśmy we własnym, damskim gronie), a więc
na wszelki wypadek, przyznaję, że od zawsze istnieli mężczyźni znani z dobrego gustu. Na
przykład Oscar Wilde. A po nim... Paryż, Mediolan, Rzym - świat jest pełen mężczyzn,
którzy znają się na modzie. Możemy do tej grupy zaliczyć jeszcze tych panów, którzy
przechowują w szafie tony butów Puma i każdego dnia wkładają inny zegarek znanej firmy.
Są to te same szpanerskie typy, które uprawiają wspinaczkę ekstremalną w Himalajach, a w
zimie w bluzeczkach z krótkim rękawkiem i w ciemnych okularach biegną do domów
aukcyjnych, żeby zdobyć łóżko z ornamentami rzeźbionymi w prawdziwym drewnie
opiumowym. I są wśród nich nuworysze, dumni z siebie, bo już wiedzą, że na piknikach nosi
się bluzeczkę firmy Lacoste wyłożoną na spodnie, bo to takie super na luzie.
No tak, i kiedy podliczymy przedstawicieli wszystkich wyżej wymienionych kategorii,
uzyskamy może ze dwadzieścia procent męskiej populacji - to na ich widok kobieta powie z
radością: „W porządku, to do siebie pasuje”. Albo wręcz stwierdzi: „On ma naprawdę niezły
gust”.
A co z resztą? Co się stało z tymi osiemdziesięcioma procentami? Skażeni całkowitym
brakiem wyczucia stylu błądzą po świecie kolorów i tkanin, kompletnie zdezorientowani, i
ciągle nie mogą pojąć, że sandały nosi się - bardzo prosimy - bez skarpetek i że z
superelastycznych skarpetek nie robi się podkolanówek. A co z domorosłymi
przedstawicielami awangardy, którzy zgodnie z zasadą „nie ma rzeczy niemożliwych” tworzą
kompozycje, od których my, kobiety, dostajemy migreny? Co z minimalistami, dla których
torba plastikowa (i nie mam tu na myśli toreb od Prady, Gucciego czy Louisa Vuittona, ale te
z Aldiego, Rewala i Lidla) stała się niezbędnym akcesorium, w którym można nosić w
zasadzie wszystko (poza artykułami spożywczymi, oczywiście)?
Zdradzę wam tajemnicę:
Mogą to być mężczyźni samotni. Wtedy noszą ciuchy kupione dawno temu przez
ostatnią partnerkę (względnie mamę) tak długo, aż zaczną się nadawać tylko do wyrzucenia.
Albo muszą gdzieś to sami kupować. Wtedy mają pecha!
1-2-3-sprzedane!
Mężczyźni, którzy sami robią zakupy.
Aby zredukować do minimum horror związany z zakupami, samotni mężczyźni
opracowali specjalną strategię. Wierzcie mi, żaden z nich nie jedzie do miasta z radosną
myślą „Zobaczymy, może znajdę coś fajnego”. Świat zewnętrzny to dżungla, a mężczyzna ma
ściśle określony cel: dwie pary spodni, dwie koszule, jeden garnitur, dwa krawaty. W tym
świecie nie istnieją zakupy robione dla przyjemności. Mężczyzna ulega kaprysom - w
zależności od zainteresowań - w markecie budowlanym, w sklepie z fajkami, w antykwariacie
albo wśród sprzętu AGD. Tam czuje się zainspirowany. Tam w spokoju może szperać bez
nieprzyjemnego napięcia. I nie musi niczego przymierzać.
Właściwy moment na Dzień Wielkiej Bitwy wybiera według strategicznego planu.
Nie ma tu miejsca na przypadek, nie można też zdać się na pogodę. Samotni mężczyźni w
czasie zakupów kierują się rutyną i są wiernymi klientami. Kiedy już raz znaleźli sklep z
męską odzieżą (albo fryzjera), przemierzają kilometry, żeby tam dojechać. I podczas gdy
kobiety mogą jeździć do miasta dwa razy w tygodniu, nie kupując przy tym nic specjalnego,
mężczyzna dwa razy w roku idzie do sklepu i kupuje wtedy wszystko, czego potrzebuje.
Słowem kluczowym jest tu efektywność. Czy naprawdę nigdy nie zauważyłyście, jaką
nerwowość wywołuje w mężczyznach widok kobiet, które wszystkie te rzeczy dotykają,
wkładają, zdejmują, jeszcze raz wkładają... i w końcu wychodzą ze sklepu z pustymi rękami!
Ale cóż warta jest wysoka efektywność i najdoskonalszy plan, kiedy mimo to panom
zupełnie brakuje wyczucia o co w tym wszystkim chodzi? My, kobiety, wiemy, jak źle to się
czasem kończy, kiedy mężczyźni sami kupują sobie „rzeczy” (tak, oni naprawdę na ciuchy
mówią „rzeczy”!).
W przypadku garniturów ta strategia może przynieść niezłe rezultaty - wystarczy tylko
znać swój rozmiar (pod warunkiem, że dany osobnik trzyma linię) i bezpieczeństwo zakupu
jest raczej niezagrożone. Problem zaczyna się przy dowolnych zestawieniach. Samo to słowo
sugeruje bowiem, że można do woli zestawiać różne elementy garderoby. Cóż, trzeba
dokonać jakiejś kombinacji. Taka sytuacja ich przerasta. Budzi się skryta dotąd kreatywność:
kolory, wzory, rodzaje materiałów, plus koszula, plus krawat - istnieje przecież tyle
cudownych możliwości w krainie mody! Ale absolutnym gwoździem do trumny jest i na
zawsze pozostanie tak zwane ubranie na co dzień. Tam dopiero można zobaczyć takie rzeczy
- rzeczy - że aż trudno uwierzyć własnym oczom! Wtedy wyłazi z nich prawdziwy koneser -
albo wręcz przeciwnie - abnegat. Z pewnością są takie kobiety, które przeszły obok
mężczyzny swoich marzeń, ponieważ nie skojarzyły eleganckiego faceta z porannego
samolotu do Hamburga z odrażającą postacią w workowatych sztruksach i dzierganym
sweterku, którą widziały później w jednym z pasaży w centrum miasta.
Ciuchy, w które ubieramy się po pracy - na tym trzeba się znać! Mężczyźni z całą
pewnością się na tym się nie znają. (W każdym razie dotyczy to owych omawianych właśnie
osiemdziesięciu procent). Bo po co się sztucznie przebierać, kiedy na stacji benzynowej i tak
wystarczy wielofunkcyjny dres na każdą pogodę, a do niego praktyczne plastikowe buty, w
których można chodzić i w domu, i na dworze?
Milczenie owiec
Jeśli mężczyzna ma u boku silną kobietę, która mu podpowie, co się nosi, będzie
towarzyszyć mu w zakupach i doradzi, jak uniknąć katastrofy - jest szczęściarzem. Ale
prawdopodobnie to tylko nasz punkt widzenia. Mężczyźni żyją w błogiej nieświadomości, jak
wielki wysiłek podejmują kobiety rok w rok.
„Niczego nie potrzebuję”, zaklina się kolejny raz, myśląc przy tym: „Czemu mam
tracić cały dzień na łażenie po mieście, tylko po to, żeby kupić rzeczy, które już mam w
szafie?”.
Przeciętnemu mężczyźnie pewnie w ogóle nie przychodzi do głowy, że jego garderoba
może komuś sprawiać prawdziwą przykrość. „Ale ja mam już jeden sweter”, mówi
zirytowany, kiedy jego partnerka chce go wyciągnąć na zakupy. Z cichym jękiem i słowami:
„Czy musimy?” (Proszę, zostaw mnie w spokoju, chcę sobie posiedzieć.), albo ewentualnie:
„Czy musimy akurat dzisiaj?” (Czy naprawdę nie ma od tego ucieczki?), pozwala swojej
lepszej połowie zaciągnąć się do sklepu z męską odzieżą. Tuż za progiem sklepu trudno
oprzeć się wrażeniu, że kobieta przyprowadziła ze sobą ślepca. Mężczyzna wodzi tępym
wzrokiem po stojakach z ubraniami, aż pojawia się kompetentny sprzedawca z uprzejmym
pytaniem:
- Czy mogę w czymś pomóc?
- Tak - odpowiada na to kobieta. - Szukamy letniego garnituru, rozmiar 52.
Spróbujcie wyobrazić sobie odwrotną sytuację! Nie do pomyślenia jest, by kobieta z
mężczyzną weszli do butiku, a mężczyzna powiedział „Szukamy....” - My szukamy!
(Pomijam fakt, że większość mężczyzn oczywiście nie chodzi z kobietami do butików. Jakieś
obiekcje? Przecież powiedziałam: większość mężczyzn!).
Kiedy więc mężczyzna znika w kabinie wraz z pierwszym garniturem, kobieta i
sprzedawca zawiązują za jego plecami sojusz i zgodnie się namawiają.
- Chodź, spójrz, zmierz jeszcze ten - rozbrzmiewa regularnie, kiedy mężczyzna
wychodzi z kabiny. W fazie przeglądania się w lustrze ubezwłasnowolniony przebieraniec
dalej pozostaje outsiderem i nie włącza się do gry.
- Ten dobrze leży - ocenia sprzedawca, ale zwraca się do kobiety, która przygląda się
jeszcze dość krytycznie. Ofiara stoi tym razem jak bezwolna owca i niepewnie manipuluje
palcami przy guzikach.
Trudno wprost uwierzyć, że tacy mężczyźni mieliby być zdolni do rządzenia
państwem. Jak to możliwe? Dla nas, kobiet, stanowi to prawdziwą zagadkę.
Podręczna instrukcja obsługi mężczyzny mówi...
Zatem - co się stało z naszymi panami? Nie są w stanie? Nie chcą? Czy ma to jakiś
związek z półkulami mózgu, że kiedy mówią „różowy”, mają na myśli „pomarańczowy”?
I że wkładanie skarpetek do sandałów nie stanowi dla nich żadnego problemu? I że nie
zakrywają podkolanówkami owłosionych łydek, wystających spod spodni? I potrafią tak się
wyróżniać ubiorem, że najchętniej powiedziałabyś: „Nie znam tego Pana”. Czy robią to, żeby
nas zdenerwować? Czy źródło tkwi w genach?
Tym razem rzut oka na królestwo zwierząt nie wyjaśnia sprawy. W nim bowiem
samce są najpiękniejsze i najstrojniejsze. Ten fakt nasuwa pytanie, czy mężczyźni
rzeczywiście pojawili się na Ziemi w wyniku ewolucji. Może te wyjątkowe istoty zostały tu
zesłane z kosmosu, bo zawsze łączyły niebieski z brązowym? Albo kratkę z paskami... Kto
wie?
Oscar Wilde powiedział kiedyś, że w jego stylu nie ma żadnej wielkiej tajemnicy, bo
to w gruncie rzeczy nic trudnego. Po prostu zawsze wybiera najlepsze rzeczy.
Pięknie powiedziane. Ale skoro kwestia gustu jest tak prosta, to dlaczego nie
funkcjonuje u innych mężczyzn? Dlaczego mężczyźni mają taki zły gust? To pytanie zadałam
ostatnio jednemu z moich znajomych, który jako jeden z nielicznych przedstawicieli swego
gatunku wie, co jest ładne.
- Mężczyźni nie mają złego gustu - odpowiedział po chwili zastanowienia. - Oni w
ogóle nie mają żadnego gustu.
Gdy usłyszałam tę prawdę, doznałam olśnienia - jakby nagle uderzył grom z jasnego
nieba, rozświetlając ciemności. Eureka! To genialne, po prostu genialne! Istota sprawy tkwi w
tym, że w ogóle nie ma żadnej relacji między mężczyzną i stylem. Czy też między mężczyzną
i gustem, albo modą, jak kto woli. Oni ani nie wyrażają siebie poprzez ubiór (nie biorę tu pod
uwagę odzianych w klubowe dresy kibiców Borussii Dortmund czy też Bayernu
Monachium), ani w ogóle niczego z nim nie łączą (otoczenia, przeszłości, przyszłości, czy też
okoliczności).
Jasne, są także tacy próżni mężczyźni, którzy od czasu do czasu przeglądają się z
samozadowoleniem w lustrze. Ale czy znacie chociaż jednego faceta, który przed pierwszą
randką kupił sobie nową bieliznę? Albo skarpetki? Czy znacie chociaż jednego faceta, który
kupił sobie za wąskie w pasie spodnie z nadzieją, że wkrótce będą dobre, bo schudnie?
Właściwie nie istnieje coś takiego, jak moda dla mężczyzn. Moda, ciuchy, styl. Ba!
Fatałaszki, tak to nazywają za naszymi plecami.
Bo przecież ubrania dzielimy na letnie i zimowe. Koniec, kropka.
A całą resztę można by sobie darować - gdyby nie było na świecie nas, kobiet!
Co możesz zrobić?
Mężczyzna z wyczuciem stylu trafia się raz na sto lat. A na resztę stulecia radzę
znaleźć kogoś, kto jest wystarczająco cierpliwy i mądry, żeby nosić te ubrania, które mu - z
ogromnym wyczuciem smaku - podsuniesz. Wszystkie inne rozwiązania grożą samymi
problemami.
A złotego banana...
... tym razem dostanie ten pan, który raz na zawsze skreśli ze swego życia torbę
plastikową! To jest minimum, które stanowi warunek konieczny!
„Chcę natychmiast wysiąść!”
Mężczyźni w samochodzie
Sytuacja klasyczna
Wieczór, boczną drogą jedzie samochód. ONA prowadzi, ON zajmuje miejsce obok
niej. Siedzi na najbardziej niebezpiecznym miejscu. W każdym razie tak się zachowuje: cały
zesztywniały, tułów napięty, dłonie zaciśnięte na pasie bezpieczeństwa, obserwuje
podejrzliwie każdy jej ruch. Włącza z nią kierunkowskazy, naciska z nią pedał hamulca, rzuca
komentarze; wyjaśniam, że nie jest instruktorem jazdy.
Właściwie na imprezie był normalnym, miłym facetem. Teraz zamienił się w
psychopatycznego szaleńca, który chce ją doprowadzić do obłędu.
Mutacja następuje po pięciuset metrach od chwili skrętu w boczną drogę.
- Tu obowiązuje prędkość pięćdziesiąt kilometrów na godzinę! - mówi, kiedy ona
jedzie sześćdziesiąt.
- Jedziesz na złym biegu! - stęka, kiedy ona hamuje.
- Mój Boże, musisz jechać takimi zrywami, naprawdę aż robi mi się niedobrze! -
wyrzuca z siebie gwałtownie.
I faktycznie jest blady jak ściana. Niestety, nawet pewność, że ma przed sobą ostatnie
kilka minut życia, nie odejmuje mu mowy.
Ona próbuje zachować spokój i pokonać tę wyboistą drogę jak najbardziej płynnie, ale
on znów wykrzykuje:
- Masz CZERWONE światło!
Tak, sama widzi, że światła tysiąc metrów przed nimi zmieniły się na czerwone, ale
nie ma sensu już w tym momencie hamować.
Patrzy w jego stronę.
- Czy możesz się po prostu zwyczajnie zamknąć? Drażnisz mnie!
- Uważaj na drogę! - wrzeszczy na nią.
- Uważam na drogę!
Rozgniewana zmienia gwałtownie pas ruchu i samochód robi skok w bok. Wcale nie
upierała się, żeby prowadzić ten samochód, ale on chciał koniecznie wypić jeszcze kieliszek
wina. Za każdym razem to samo! Gdy tylko ona siada za kierownicą, on wpada w histerię.
- W ogóle nie czujesz silnika - podsumowuje z na wpół zamkniętymi oczami.
Ona bierze głęboki wdech i zmusza się, by puścić te uwagi mimo uszu, ale on znowu
napina się jak struna.
- Znak stopu! Przejechałaś znak stopu! Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa,
dwadzieścia trzy - sapie.
- Skarbie - cedzi przez zęby ona - droga jest pusta! Rozumiesz? Pusta! - Żeby nadać
tym słowom większą rangę, naciska pedał gazu. Im szybciej dotrą do domu, tym lepiej.
- Teraz znowu jedziesz za szybko! Pięć-dzie-siąt... pięć-dzie-siąt! - akcentuje sylaby
jak automat.
- Boże drogi, no to sam prowadź! - Czy musi tego dłużej słuchać? Ze złością włącza
radio.
Natychmiast z prawej strony jak wystrzelona z procy pojawia się jego ręka i wyłącza
radio.
- Skoncentruj się na jeździe!
- Co to ma znaczyć? Włącz to radio! - On traktuje ją, jakby dopiero od wczoraj miała
prawo jazdy. Odsuwa jego rękę i samochód lekko skręca w prawo.
- Co ty wyprawiasz, chcesz nas zabić?! - krzyczy skrajnie zdenerwowany on. - Stój!
Zatrzymaj się! Chcę natychmiast wysiąść! Natychmiast!
Tym razem przesadził. Dosyć tego! Ten siedzący obok mężczyzna, którego nie
poznaje, powinien przebywać w zakładzie zamkniętym - co do tego nie ma żadnych
wątpliwości! Ze złością naciska hamulec. Samochód zatrzymuje się z piskiem opon.
- Miłego wieczoru - zdążyła jeszcze powiedzieć, kiedy on rzucił pasem
bezpieczeństwa i otworzył drzwi. - A kiedy już dotrzesz do domu, połóż się, proszę, na
kanapie na dole!
Mężczyzna i kobieta razem w samochodzie - chyba nie ma gorszego piekła!
Są takie pary, które w dobrej wierze, z zamiarem pojechania na urlop, wsiadły do
samochodu w Kolonii i już koło Frankfurtu kłótnia przybrała taki obrót, że on żądał
odwiezienia na dworzec, żeby dalszą drogę przebyć pociągiem, a ona krzyczała, że chce się
rozwieść.
Jazda samochodem we dwoje to prawdziwy test wytrzymałości dla związku.
A przecież wszystko mogłoby być takie proste, gdyby tylko obie strony przestrzegały
określonych reguł. Na przykład: ten, kto prowadzi, decyduje, czy radio jest włączone, czy nie.
A ten, kto siedzi obok kierowcy, trzyma język za zębami.
Z zasady kobiety są zarówno miłymi towarzyszami podróży, jak i rozważnymi
kierowcami - chcą w spokojnej atmosferze dotrzeć z punktu A do punktu B. Natomiast
mężczyźni muszą zawsze odgrywać swój przerażający show. W związku z tym istnieją dwa
warianty.
Wariant pierwszy: mężczyzna siedzi za kierownicą. Wtedy to on jest królem, a
wszyscy inni użytkownicy drogi to idioci. I niestety, daremne są wówczas próby przeczytania
jakiegoś ilustrowanego magazynu albo nawet poprowadzenia konwersacji (z królem!), gdyż
przez całą drogę, nieprzerwanie, kobieta znajduje się pod akustycznym obstrzałem. On daje
bowiem głośny wyraz swemu niezadowoleniu z sytuacji na drodze.
- No, jedź wreszcie, babo! Bardziej zielone już nie będzie - pyskuje, kiedy światło
zmienia się dopiero z czerwonego na żółte.
- Niedzielny kierowca! To wycieczka domu starców, czy co? - klnie na autostradzie,
kiedy jadący z przodu kierowca fiesty próbuje wyprzedzić ciężarówkę. Król szos płoszy go
światłami i jedzie tak blisko za nim, jakby chciał usiąść na tylnym siedzeniu fiesty.
My, kobiety, ustępujemy z drogi szybszym samochodom. Ale sportowy mistrz
kierownicy pokonuje odcinek Kolonia-Monachium bez problemu w cztery godziny! I nic tu
nie zmienią ograniczenia prędkości, które mężczyźni traktują albo jako prowokację („Sto na
godzinę? Co mnie obchodzi ograniczenie hałasu? Robią to tylko po to, żeby wyciągnąć
forsę!”), albo jako niezobowiązujące zalecenia („Sto na godzinę? Nie dzisiaj!”). Oczywiście
dotyczy to wyłącznie sytuacji, kiedy to on prowadzi.
Wariant drugi: on siedzi obok kierowcy, a prowadzi kobieta. Jako towarzysze podróży
mężczyźni chętnie terroryzują kobiety, stosując oryginalną mieszankę dwóch osobowości -
przemądrzałego eksperta samochodowego i panikarza. To, że kobiety znoszą tę atmosferę
długie godziny, nie sięgając do rękoczynów, jest kwestią ich wspaniałomyślności. Są bardziej
skłonne do poświęceń. I trzeba to wreszcie powiedzieć wprost - otóż kobiety nauczyły się
prowadzić samochód mimo przeszkód ze strony mężczyzn. Wyłączam z tego grona
instruktorów nauki jazdy, ale oni biorą za to pieniądze.
- Lepiej ja poprowadzę! - mówi mężczyzna, kiedy kobieta sięga po kluczyki. - Kiedy
ty prowadzisz, jazda kosztuje mnie zbyt wiele nerwów.
Kobiety, które jadą samochodem z mężczyzną, obowiązuje następujący, prosty
podział ról:
Wszystko jedno, kto prowadzi, w samochodzie to ona jest niewolnicą. Siedząc obok
kierowcy, jest pomocnikiem (podaj cegłę) i - jeśli nie ma innego - systemem nawigacyjnym w
jednej osobie. Ona podaje kawę i kanapki, odpowiada za rozmowę i troszczy się o to, by
kierowca był w dobrej formie. Bo przecież on w tym czasie bierze na swoje barki trud
przemieszczania jej po okolicy. W oczywisty sposób król szos jest też panem radia,
odtwarzacza CD, klimatyzacji i nawiewów. Tylko on może uruchamiać przyciski, otwierające
wszystkie okna, ponieważ inaczej robi mu się niedobrze („Okno ma być otwarte!”), albo
reaguje nadwrażliwością na powiew powietrza („Okno ma być zamknięte!”). Tylko on może
naciskać przyciski i regulować pokrętła. „Nie baw się tym, wszystko jest poustawiane”. Albo:
„Nie mogę już słuchać tego rzępolenia”.
Taki podział władzy zostaje zachowany także wtedy, gdy następuje zmiana miejsc - co
jest bardzo nie fair. Niekiedy znacznie przyczynia się to do popsucia atmosfery. Ale sytuacja
staje się naprawdę wybuchowa, kiedy on prowadzi i wjedzie na złą drogę. Bo oczywiście to
wina pilota.
Wszystkie dobrze znamy to złowróżbne pytanie, które w większości przypadków z
pewnością zakończy się kłótnią:
- Potrzymasz mapę?
Uważaj! To pułapka! „Potrzymasz mapę?” brzmi wprawdzie niewinnie, wręcz
niezobowiązująco. Jednak w rzeczywistości oznacza tyle, co: „Zamknij się i, kiedy zapytam,
natychmiast, w ciągu pięciu sekund, mów, gdzie mam jechać!”.
Zastanawiam się, czy to w porządku. Przecież mężczyźni na pewno już pojęli, że
kobiety nie umieją albo nie chcą korzystać z map. Zresztą, co to za sztuka jechać z kobietą,
totalnie ją ubezwłasnowolnić, a tak naprawdę nawet nie znać drogi?
Pamiętaj: kiedy już i tak musisz siedzieć obok kierowcy, nie ma mowy, żebyś brała na
siebie odpowiedzialność za jego harcerskie manewry.
Problem tkwi w tym, że mężczyźni zawsze zwlekają do ostatniej chwili. Potem
wręczają nam mapę i mówią:
- No to, gdzie teraz mam skręcić!
W porządku, staramy się najlepiej jak potrafimy. Otwieramy atlas na właściwej
stronie. Wyszukujemy odpowiednie skrzyżowanie. Patrzymy przy tym cały czas w dół, więc
robi nam się niedobrze. Ale króla szos to nie obchodzi.
- Przed nami zjazd z autostrady pod Neufarn. (gdzie mamy teraz skręcić - w prawo czy
w lewo?
W tym momencie oblewa nas zimny pot. No bo z której strony tak właściwie
dojeżdżamy do tego skrzyżowania? Odwracamy mapę odpowiednio do kierunku jazdy.
(Teraz wszystkie napisy są do góry nogami). Próbujemy rozszyfrować, gdzie jest prawo, a
gdzie lewo.
- Nie wiem dokładnie, ale spójrz, tu jest Neufarn, znalazłam.
Podstawiamy mu mapę pod nos, z wycelowanym w nazwę miejscowości palcem
wskazującym, tak że może sam sobie zobaczyć. Ale on to ignoruje.
- W prawo czy w lewo, w prawo czy w lewo?!” - ryczy jak opętany.
I potem skręca w prawo albo w lewo. Ale zawsze w złą stronę. No i oczywiście to my
jesteśmy winne.
- Jesteś za głupia, żeby czytać mapę! - brzmi komentarz. - Daj mi ją!
Zjeżdżamy z autostrady. Teraz jedzie kolejne sto metrów na prawym, dodatkowym
pasie i sam patrzy na mapę.
- Co to za gówniana mapa?!
Okej, teraz winna jest mapa. Powietrze w samochodzie tak się zagęściło, że można
powiesić siekierę. Najchętniej otworzyłybyśmy okno, ale nam nie wolno. Owijamy się
kokonem milczenia i myślimy o następnym urlopie z dobrą, sprawdzoną w bojach
przyjaciółką.
Niewolnik nie odzywa się więcej ani słowem. Król szos z zawziętą miną kluczy wśród
malowniczych wiosek i miasteczek. Nadchodzi zmierzch.
- Czy nie możemy kogoś spytać? - proponujemy ostrożnie.
- Spytać? - Rzuca nam takie spojrzenie, jakbyśmy powiedziały coś wielce
niestosownego. - Znajdę sam!
No cóż. Król nie pyta o drogę. Są jeszcze jakieś pytania?
Podręczna instrukcja obsługi mężczyzny mówi...
Żyjemy w XXI stuleciu - no właśnie! W pewnych dziedzinach życia już w epoce
kamiennej ludzkość była bardziej postępowa. O ile sobie przypominam, Wilma Flinstone
mogła bez problemu pokonywać bezdroża autem na kamiennych kołach i nikt się jej nie
czepiał.
Przyznaję, istnieją mężczyźni, którzy mają zaufanie do kobiet. Mam na myśli jazdę
samochodem. Słyszałam nawet o takich przypadkach, kiedy mężczyzna godzinami pozwala
kobiecie prowadzić samochód, a sam w tym czasie śpi! To musi być raj! W „normalnej”
sytuacji mężczyzna kierowca milczy, natomiast na miejscu obok kierowcy kobiety, niestety,
buzia mu się nie zamyka.
Związek mężczyzny z samochodem jest bardzo bliski, podobny do związku kobiety z
torebką.
My car is my castle! Samochód jest dla mężczyzny jego twierdzą. Jego bronią. Jego
wtórną cechą płciową. W klasycznym wydaniu jest szybki i duży. W każdym razie szybszy i
większy niż inne! Tak, jak chciałby, żeby wszystko wyglądało w prawdziwym życiu.
Mężczyzna siedzący na miejscu pasażera to zagrożenie dla ciała i ducha. „Baba za
kierownicą!”. Przecież każdy mężczyzna dobrze wie, co to oznacza!
Oddać się w ręce kobiety to... ry-zy-ko! To utrata potencji. Utrata władzy. To
sprzeczne z naturą.
On decyduje. Przynajmniej w samochodzie!
Co możesz zrobić?
Jeśli pozwala na to budżet, najlepiej mieć dwa samochody. W codziennym życiu
oszczędza to wielu nerwów i głupich uwag.
Na dłuższe wspólne wyjazdy zalecam korzystanie ze środków komunikacji publicznej.
Z zasady nie gubią one drogi.
A jeśli to jest niemożliwe i musicie razem pokonać dłuższą trasę, a do tego ty
prowadzisz, postaraj się zesłać panikarza na tylne siedzenie (najlepiej posadź go z
zawiązanymi oczami). Albo wcześniej podaj mu lek o działaniu uspakajającym.
Kiedy on prowadzi, możesz - jeśli nie macie systemu nawigacyjnego GPS - już
wcześniej ustalić, że w żadnym wypadku nie będziesz korzystać z mapy, bo przy czytaniu robi
ci się niedobrze i z pewnością nie uda się uniknąć zwymiotowania na tapicerkę jego
supersamochodu. Ten argument powinien go przekonać natychmiast. Dalej zaleca się
zabranie iPoda, nałożenie mu słuchawek i w ten sposób uniknięcie jego niekontrolowanych
wybuchów temperamentu. Obie strony mają wówczas szansę dotrzeć do celu w miłym
nastroju.
Możesz też od razu znaleźć sobie mężczyznę bez prawa jazdy. Będzie ci na wieki
wdzięczny, że go wozisz. I masz zapewnioną miłą jazdę bez wrzasków, zaplanowaną przez
ciebie. Niestety, musisz też wtedy sama wlewać benzynę. Ale przyznajmy - w porównaniu do
całej reszty - to niewielka niedogodność!
A złotego banana...
...dostaje tym razem ten pan, który, siedząc obok kierowcy kobiety, przez pierwsze pół
godziny podróży będzie milczał. Tylko pół godziny. To już bardzo pomoże nam, kobietom
prowadzącym samochód.
„Och, między nami już od laaat nic nie ma!”
Żonaci mężczyźni
Sytuacja klasyczna
Nareszcie ONA go znalazła. ON uśmiecha się sympatycznie. Ładnie pachnie.
Wygląda jak George Clooney (prawie!). Otwiera przed nią drzwi. Potrafi ją rozbawić.
Obdarowuje ją różami z ogrodu, a nie wiązanką nagrobną. Zna romantyczne knajpki w
mieście. Lubi oglądać wystawy sztuki. Chętnie chodzi do kina. Nosi ją na rękach. Daje jej
poczucie, że jest wyjątkowa. Jest szarmancki, dowcipny, delikatny - i do tego jest tak
doskonałym kochankiem, o jakim na ogół można tylko pomarzyć. Jest ucieleśnieniem marzeń
o idealnym mężczyźnie.
I ma tylko jedną wadę: jest żonaty!
No to sprawa przegrana!
A może jednak coś z tego wyjdzie?
- Między mną a żoną już od laaat nic nie ma! - zapewnia cię. - Właściwie żyjemy jak
we wspólnocie mieszkaniowej, a nie jak w małżeństwie.
Gdyby nie było dzieci, od dawna byliby po rozwodzie. Jego żona jest nawet miła,
generalnie jest w porządku. Normalna przeciętna nudziara. Nie potrafi go zainspirować. Nie
interesuje się tym, co on robi. Nie rozumie go. Śpiewa w chórze i dwa razy w tygodniu chodzi
na tai-chi. Ostatni raz spali ze sobą... no więc to musiało być całe wieki temu, właściwie on
sobie nie przypomina kiedy. Życie stało się monotonne i skostniało w rutynowych
działaniach.
Ale teraz wiele się zmieniło. Teraz znalazł kobietę swojego życia. Przyszłość jawi się
w jasnych kolorach.
Trzeba tylko uregulować jedną małą kwestię...
„Chcę zawsze być z tobą”, wyznał ostatnio w łóżku. „Daj mi trochę czasu”, prosił ją,
kiedy go spytała, co dalej z ich związkiem. „Porozmawiam z nią!”, obiecywał, kiedy mu
tłumaczyła, że na dłuższą metę nie będzie „tą drugą” (żeby nie było niejasności).
Oczywiście, bliskiej osobie takie rzeczy trzeba mówić w możliwie delikatny sposób.
Inne rozwiązanie byłoby nie fair. W końcu żona nie zrobiła mu nic złego. Zresztą, kiedy jej to
w końcu powie - kto wie, może nawet będzie zadowolona?
ONA daje mu trochę czasu. Oczywiście rozumie, że to nie takie proste, że on musi
wybrać odpowiedni moment. W żadnym wypadku nie może tego powiedzieć przed świętami
Bożego Narodzenia. To byłby dramat, chociażby ze względu na dzieci. I byłoby to też w
jakimś stopniu bezduszne, zwłaszcza teraz, przed dziesiątą rocznicą ślubu. W kwietniu żona
ma czterdzieste urodziny. Każdy wie, że to szczególna granica dla kobiety. Na pewno sobie
pomyśli, że on odchodzi, bo jest już stara. W maju umiera dziadek. Teraz naprawdę on nie
może jej tego zrobić - jest załamana. W czerwcu ma wyjątkowo silne bóle menstruacyjne,
jakieś kobiece sprawy, przecież takich rzeczy nie mówi się choremu. W lipcu wreszcie długi
urlop. To pewnie ostatni raz, kiedy pojadą razem w dziećmi. „Przecież to rozumiesz,
prawda?”.
Ona wzrusza ramionami. Bo właśnie nie - nie rozumie. W końcu ona też coś czuje, a
takie zachowanie ją rani. Z czasem zaczyna jej przeszkadzać, że zawsze spotykają się w
tajemnicy. Każdy weekend spędza sama. Obchodzi w samotności urodziny, bo akurat w tym
roku przypadają w czasie Wielkanocy. Nie spędza z nim jego urodzin, bo on świętuje z całą
rodziną. Jest sama w Boże Narodzenie, i potem też.
„Sercem jestem z tobą”, zapewnia on. Żona wyjeżdża na kilka dni i nareszcie mogą
razem wyskoczyć do Bolzano. Jak zawsze jest cudownie. Ona znowu daje się przekonać,
chociaż już sobie obiecywała, że z nim skończy. „Przecież to małżeństwo istnieje wyłącznie
na papierze”. Mężczyzna jej życia patrzy na nią jak wierny pies. I obdarowuje ją swym
uroczym uśmiechem. „Zaufaj mi. Kiedy wróci z wyjazdowych zajęć tai-chi, wszystko jej
powiem!”.
W weekend ona idzie sama do kina. Grają Oceans Eleven z George'em Clooneyem.
Jest spięta. I chora z tęsknoty.
A potem staje jak wryta. Mężczyzna jej marzeń stoi przed stoiskiem z popcornem. Z
tym swoim supersympatycznym uśmiechem George'a Clooneya sięga po drugą torbę z
popcornem.
Kobieta stojąca obok niego śmieje się. Jest blondynką. Jest zgrabna. Jest czarująca.
Nosi obrączkę.
- To był świetny pomysł, mój drogi! - mówi do niego i przytula się. - Jak to dobrze, że
dzieci mogą już same zostawać w domu.
On całuje ją w usta. On całuje ją dłuuugo w usta!
- Mam jeszcze jeden świetny pomysł - mówi on w końcu i szepcze jej coś do ucha.
Ona chichocze.
- Jesteś okropny - mówi. A potem ramię w ramię wchodzą w ciemną czeluść sali
kinowej.
Stare małżeństwo, które istnieje tylko na papierze.
Zdrady żonatych mężczyzn to jeden z najtrudniejszych rozdziałów w historii
ludzkości. Mnóstwo kobiet jako tajemne kochanki przesuwało termin rozstania i przesuwa go
do tej pory (każda z nas ma przynajmniej jedną przyjaciółkę, która marnuje cenny czas i
częściej bywa nieszczęśliwa niż szczęśliwa), i właściwie trudno zrozumieć, dlaczego samotne
kobiety wiążą się z żonatymi mężczyznami. Przecież od początku wiadomo, że z reguły
kończy się to tragedią. Albo się nie kończy i zamienia w wieczny koszmar. Zanim sprawa
zostanie sfinalizowana, minie tysiąc lat. Wtedy ona będzie już stara i gruba od tych
wszystkich zjedzonych czipsów i rodzinnych opakowań lodów tiramisu, które w przypływie
frustracji masowo pochłania we wszystkie samotne wieczory spędzone przed telewizorem.
No dobrze, wiem. Camilla również czekała. Stała się uosobieniem nadziei wszystkich
czekających kobiet.
Ale odpowiedz sobie szczerze na pytanie, czy to na pewno twoja opcja? I abstrahując
od tego, że wiele z nas nie potrafi pojąć, jak można było tak długo czekać właśnie na Karola,
powinno jednak być tak, że żadna kobieta nie czeka na mężczyznę.
Jak więc to możliwe, że w dzisiejszych czasach mężczyznom nadal udaje się tak długo
utrzymać przy sobie kobiety ze strefy off? I co oni sobie wtedy myślą?
Chcę wam ujawnić moje wielkie odkrycie: dla kobiet taki związek jest zniewalającą
mieszaniną ogromnych nadziei, szczerych zmartwień i gigantycznego napięcia. A jakie
uczucia targają w tym samym czasie mężczyznami? Otóż według mnie... żadne.
Kiedy żonaty mężczyzna mówi, że chce się rozwieść z żoną, to jego słowa nic nie
znaczą. To wyrażenie woli, deklaracja złożona pod wpływem emocji, która nie ma nic
wspólnego (jeszcze) z rzeczywistością. Panowie szczególnie hojne obietnice składają w
łóżku. Im lepszy seks, tym większe obietnice. Ale, proszę, nie zapominaj - kiedy on mówi:
„Chcę, żebyś była tylko moja”, to jeszcze długa droga do tego, żeby miało to oznaczać: „Chcę
być tylko twój”.
Oczywiście istnieją tacy mężczyźni, którzy od samego początku jasno stawiają
sprawę, że małżeństwo jest dla nich nierozerwalne. Są to albo totalni pragmatycy, albo
mężczyźni, którzy są pewni, że i tak nie zostaną odprawieni z kwitkiem. Ich wysokie morale
nie powstrzymuje ich przed wchodzeniem w nowe (pozamałżeńskie) związki.
„Szkoda, że nie spotkaliśmy się wcześniej”, mówią potem. Albo: „Gdybym był wolny,
od razu bym się z tobą ożenił i moglibyśmy mieć dzieci”.
To oczywiste, że kobiety mają odrobinę nadziei, że koło fortuny jednak kiedyś się
odwróci. Ale, naturalnie, nic się nie zmienia. I kiedy ona po raz kolejny dostaje skrętu kiszek,
ponieważ, zaciskając zęby, musi tolerować, jak on dzwoni z hotelu do żony („Tak,
słoneczko... ja ciebie też!”), on zawsze może powiedzieć: „Ależ kochanie, przecież oboje
wiedzieliśmy o tym od samego początku”.
1-2-3-rozwodzę się!
Projekt pod hasłem „Rozwód” ma prawie zawsze taki sam przebieg. Wyróżnia się trzy
etapy, wiodące do realizacji tego projektu:
Etap 1: On chce porozmawiać z żoną.
Etap 2: On rozmawia z żoną.
Etap 3: On rozwodzi się z żoną.
Zbędny jest chyba komentarz, że większość żonatych mężczyzn nigdy nie wychodzi
poza etap pierwszy. Istnieje zawsze tysiąc powodów, dla których po zapowiedzi nigdy nie
dochodzi do czynu. I zawsze istnieją okoliczności, które uniemożliwiają przeprowadzenie tej
najważniejszej z rozmów. Ważne wydarzenia i święta rodzinne, wypadki śmiertelne, choroby,
dzieci, dom, pies („Co po rozwodzie stanie się z biedną psiną?”), pieniądze („Jestem
zrujnowany, nie mam ani grosza!”).
Kiedy mija pierwsze zauroczenie, powraca także utracone uznanie dla wartości żony
(„Upiekła dla mnie ciasto w kształcie serca!”) i - tuż potem - wyrzuty sumienia („Nie
zasłużyła sobie na to!” lub: „Nie mogę jej tego zrobić!”).
W porządku, oczywiście, że sobie na to nie zasłużyła. Ale czy ty sobie na to
zasłużyłaś?
Szkoda, że to wszystko nie przychodzi mężczyznom do głowy wcześniej. Wtedy, na
przykład, kiedy zapewniają, że jesteśmy wielką, naprawdę wielką miłością ich życia!
No cóż, ciągle się mówi, że tracimy szybko głowę. Ale co jest gorsze: stracić głowę
czy stracić odwagę?
Kiedy ukochana w końcu żąda: „Zdecyduj się!”, mężczyzna odpowiada z urazą w
głosie: „Jesteś taka stanowcza!” albo: „Teraz jeszcze ty stawiasz mnie pod ścianą!”.
Ale niech tam! In dubio pro reo! Załóżmy, że mężczyzna jakoś dotarł do etapu 2.
Faktycznie doszło do rozmowy z żoną. Ona już wie.
Dla kochanki na pewno jeszcze za wcześnie na radość.
Z zasady dopiero teraz rusza machina dramatu. Wbrew nadziejom niektórych
mężczyzn niewiele żon wita tę nowinę słowami: „Och skarbie, jak dobrze, że to mówisz. W
porządku, rozwiedźmy się, właściwie też chciałam ci to zaproponować”.
Nie, teraz wszystko zamienia się w tragedię grecką. Żona płacze i krzyczy, grozi i
błaga.
Spójrzmy prawdzie w oczy - wobec takich środków mężczyzna jest bezsilny.
„Nie wiedziałem, że jej tak bardzo na mnie zależy”, jęczy. „Teraz wiem, że mimo
wszystko należymy do siebie!”, objaśnia, uważając się za najlepszego człowieka pod słońcem
i wygłaszając salomonowe kwestie w rodzaju: „Ciebie też kocham. Ale ją kocham dłużej”.
Albo w ogóle nie chce powiedzieć prosto w oczy, że jednak się nie rozwiedzie. „Już dosyć się
nacierpiałem!”, krzyczy potem, waląc zaciśniętą pięścią w jej szafki kuchenne. „Nie mogę tak
dłużej”, mówi, oczekując od niej współczucia. Albo od razu wali z grubej rury i całkowicie
przeceniając wagę własnej osoby, oznajmia: „Gdybym jej to zrobił, ona by się zabiła!”.
Wobec takich argumentów z kolei my jesteśmy bezsilne. Czy chcemy brać na siebie
aż taką odpowiedzialność? Nie.
Być może to, co teraz powiem, zabrzmi cynicznie, ale czujemy się trochę zdziwione,
kiedy potencjalna samobójczyni, która miała wyskoczyć z rozpaczy z okna, kilka miesięcy
później odchodzi od męża, bo znalazła nową miłość.
W większości przypadków jest to zresztą jedyna szansa.
Załóżmy, że jednak mężczyzna rzeczywiście się rozwiedzie. „Ona powiedziała, że
zawsze mogę do niej wrócić”, mówi nam o tym poruszony. Jak cudownie! Przecież to
wspaniałe. I zastanawiam się, która z kobiet marzy o mieczu Damoklesa nad głową?
Tak, moje drogie. Tak to właśnie wygląda.
Ale naprawdę złą wiadomość zachowałam na koniec:
Poza kręgami aktorskimi skupionymi wokół Hollywood - bo tam stale przecież film
miesza się z rzeczywistością - większości mężczyzn nie udaje się dotrzeć do etapu 3. i za
wielkimi obietnicami nie idą stosowne czyny.
Jest też dobra wiadomość:
Mężczyźni, którzy naprawdę się rozwodzą, robią to z reguły bardzo szybko, nie
oglądając się przy tym na straty. I takich się trzymaj!
Podręczna instrukcja obsługi mężczyzny mówi...
„Lepszy koszmarny koniec niż koszmar bez końca”.
Tego powiedzenia nie wymyślił z pewnością żaden mężczyzna, to jest dla mnie jasne
jak słońce. Mężczyźni latami mogą tkwić w dwuznacznych sytuacjach. W każdym razie
dotyczy to nierozwiązanych relacji damsko-męskich. Najważniejsze, że z zewnątrz wszystko
wygląda w porządku. „Musimy porozmawiać!”, tego nie powie żaden mężczyzna. Tak mówią
tylko kobiety. Chęć zachowania istniejącego status quo jest znakomitą wymówką, by
wszystko biegło dotychczasowym trybem. Mój dom, mój samochód, moja łódka, moja żona.
Wszystko inne nie jest w końcu aż tak ważne.
W przypływie szczerości pewien pan wyznał mi kiedyś, że mężczyźni niechętnie się
rozwodzą. Wierzę mu na słowo. Dlaczego niby miałoby być inaczej. Instynktownie robią to,
co jest dla nich najkorzystniejsze. Nawet w „złym” związku mężczyzna ma o niebo lepiej niż
kobieta. Każdego dnia rano może wyjść z domu i do powrotu kierować się zupełnie innymi
prawami niż w domu - i nie ma tu znaczenia, czy akurat pracuje, czy nie. Dlaczego miałby z
tego zrezygnować? Dom to jego baza, z której w poszukiwaniu przygód wyrusza w świat - na
podbój nowych lądów i serc.
Żaden mężczyzna nie rozwodzi się tak po prostu. Na przykład, dlatego że nie może już
dłużej znieść tego, że nie rozmawia z żoną. Albo że z nią nie sypia. Mężczyźni mogą bardzo
wiele wytrzymać. Z zasady znoszą to całkiem nieźle, zwłaszcza że istnieją bardzo miłe
sposoby złagodzenia tych niedogodności.
Kiedy mężczyzna mimo to się rozwodzi, zawsze stoi za tym kobieta. I wtedy albo jest
dwadzieścia lat od niego młodsza i pozwala mu uwierzyć na nowo w cielesną atrakcyjność,
albo to rzeczywiście kobieta jego życia. Taka, dla której jest gotów wszystko porzucić.
Wszystko zmienić. Bez odkładania w nieskończoność.
Tak, takie historie też się zdarzają! Kiedy mężczyźni naprawdę chcą, mogą przenosić
góry. Ale na ogół nie chcą. Nawet jeśli na początku mówią co innego. Bo oni najpierw
nakręcają temat, a potem myślą. Ponieważ ulegają urokowi chwili i pięknej kobiety.
Ponieważ - przyznajmy się do tego - są troszkę uwodzeni. A jako niewolnicy własnych
hormonów ulegają ich podszeptom: „Jeśli masz na nią ochotę, musisz skorzystać z okazji, a
co będzie dalej, zobaczy się potem”.
A kiedy kobieta twardo żąda podjęcia decyzji, mężczyzna wpada w panikę. Mężczyźni
nie chcą podejmować decyzji. Mężczyźni nienawidzą podejmować decyzji. Bo nie jest tak, że
chcą albo tego, albo tamtego. Oni chcą i tego, i tamtego. A potem w trudnych chwilach
wyznają: „Chętnie bym coś zmienił, ale nie umiem”. W tym samym momencie myślą: „Nie
chcę niczego zmieniać, ale tego nie mogę ci powiedzieć, bo wtedy stracisz o mnie dobre
zdanie, a tego bym nie zniósł”.
Czy to tak trudno zrozumieć?
Co możesz zrobić?
Może to zabrzmi kołtuńsko, ale po pierwsze, w ogóle lepiej nie wchodzić w związek z
żonatym mężczyzną. Chyba że wyjątkowo lubisz melodramaty albo masz dwóch innych
facetów pod ręką.
Wiem, wiem, to mało realne. Najfajniejsi mężczyźni są już żonaci. Zatem kiedy już
tkwisz po uszy w tym nieszczęściu, uwzględnij, proszę, przynajmniej kilka rad:
Nie czekaj za długo (sześć miesięcy to górna granica twojej cierpliwości). I nie
wmawiaj sobie tego co przyjemne. Zastanów się: do tanga trzeba dwojga. Zawsze gra się we
dwoje. Jest ten, kto zagrywa, i ten, kto odbiera piłkę. Najczęściej ulegasz fałszywemu
przekonaniu, że czas pracuje na twoją korzyść. Pamiętaj - czas zawsze jest twoim wrogiem,
nie sprzymierzeńcem. Pomyśl tylko: kiedy on w pierwszych cudownych miesiącach waszej
miłości nie był zdolny do wprowadzenia zmian w życiu i nie opowiedział się jednoznacznie
po twojej stronie, dlaczego miałby to uczynić po latach? To nie My Fair Lady.
I’ve grown accustomed to her face? Zapomnij o tym jak najszybciej! Gdyby
mężczyzna twoich marzeń chciał, mógłby przecież zostać ze swoją żoną!
Zapomnij o trikach! Nie musisz nikogo zmuszać do szczęścia! Być może uda ci się
wtedy na krótko osiągnąć to, czego chciałaś, ale na dłuższą metę i tak zawsze będziesz tą
gorszą.
Zapomnij o roli samarytanki i przestań dążyć do uratowania jego, albo jego duszy,
albo jego zatwardziałego serca, czy czego tam chcesz!
Kiedy mężczyzna nie może, to znaczy, że nie chce. A kiedy chce, wtedy również i
może. Uwierz mi na słowo, naprawdę znam życie!
Ponieważ jednak wiem, że kobiety są w miłości nieobliczalne, przygotowałam
słowniczek pełniący funkcję apteczki pierwszej pomocy:
Co mężczyźni mówią, a co myślą...
►► Już od lat nie sypiamy ze sobą.
Jesteśmy zupełnie normalnym małżeństwem.
►► W naszym małżeństwie każdy chodzi
własnymi drogami.
Mogę robić, co mi się podoba.
►► Chcemy wziąć rozwód.
Co robisz dziś wieczorem?
►► Właściwie chcielibyśmy się rozwieść.
Właśnie remontujemy dom.
►► Jesteśmy jeszcze małżeństwem, ale
myślimy o rozstaniu.
Od kilku lat zawsze mam jakąś kochankę.
►► Porozmawiam z nią.
Porozmawiam z nią w następnym stuleciu.
►► Przed Bożym Narodzeniem nie mogę, w
święta przychodzi cała rodzina.
Skutecznie odsunąć problem.
►► Będę czekał aż do ślubu.
Znów zyskałem na czasie!
►► Wprawdzie tak mówiłem, ale teraz jej
matka jest chora.
Mam szczęście!
►► Chciałem jej powiedzieć wczoraj, ale
miała okropną migrenę.
Ledwo się wymknąłem!
►► Kobiety są takie silne.
Kobiety zawsze chcą, żeby wybierać.
►► Kocham was obie.
Obie was unieszczęśliwię.
►► Nie mogę tego zrobić.
Nie chcę tego zrobić.
►► Nie mogę jej tego zrobić.
Dla mnie byłaby to droga przez mękę.
►► Bądźmy rozsądni.
To wszystko by za dużo kosztowało.
►► Nie wiedziałem, że jest do mnie aż tak
przywiązana.
Teraz sam już nie wiem... Naprawdę chciałem
się rozwieść? A właściwie dlaczego?
►► Nie chcę jej zranić.
Niestety, musisz w to wierzyć.
►► Musisz to zrozumieć.
Przestać stawiać mi zarzuty.
►► Już i tak wiele się nacierpiałem.
Pomocy! Jak się ciebie pozbyć?
►► Sam nie wiem, co powinienem zrobić.
Po prostu poczekam, kto pierwszy rzuci
rękawicę, wtedy przynajmniej to nie będzie
moja wina.
►► Musimy być teraz bardzo dzielni.
Musisz być teraz bardzo dzielna.
„Ejże... naprawdę tak było?”
Mężczyźni w krainie zapomnienia
Sytuacja klasyczna
ON wraca do domu z podróży służbowej. ONA przygotowała dla niego
niespodziankę, ale na szczęście on na razie o niczym nie wie. Podczas jego nieobecności
miała więcej czasu, więc pozbyła się tego okropnego okrągłego stołu w jadalni, który od
dawna był solą w jej oku. Kiedyś nawet reperowano na nim toster („Jak to wyrzucić?!” -
zdziwił się Pan Złota Rączka. - „Jeszcze się nadaje”). Od tego czasu stół miał ślad po
przypaleniu (toster oczywiście i tak wylądował w koszu). No a teraz stoi przed nim nowy stół
długości dwa metry dwadzieścia centymetrów - naprawdę piękny, ręczna robota, tekowe
drewno, import z Indonezji pięknie nakryty, zapalone świece... A ona stoi i uśmiecha się
tajemniczo...
I zadaje to pytanie, jedno z najgorszych pytań, jakie może usłyszeć mężczyzna:
- No i? Niczego nie zauważyłeś?
No właśnie, sęk w tym, że on nic nie widzi. Przecież wszystko jest po staremu, czyżby
coś się zmieniło? Wtedy jakaś myśl wyłania się z mroków umysłu. Bo to nie jest tak, że przez
te ostatnie lata niczego się nie nauczył. Zna tę sytuację z reklam i filmów - tak postawione
pytanie musi mieć coś wspólnego z włosami. Więc przygląda się jej badawczo. Hmm, to
dziwne, ale wydaje mu się, że ma dłuższe włosy. Czy to możliwe, żeby w ciągu trzech dni aż
tak urosły? Ale stop - teraz je rozpuściła, dlatego wydają się dłuższe. Żeby zyskać na czasie,
on też się uśmiecha.
Boże, co to może być? Nowa sukienka? Nowe buty? Wielka szkoda, ale buty trzeba
wykluczyć - jest na bosaka. Gorączkowo zastanawia się, co powinien odpowiedzieć, i czuje
się, jakby grał w rosyjską ruletkę. Tylko żeby nie powiedzieć czegoś niewłaściwego, bo
wieczór będzie zmarnowany.
- Nooo? - Ona cały czas się uśmiecha, ale ten uśmiech staje się jakby trochę... napięty.
- Masz... nową... sukienkę? - jąka się i wygląda jak Hugh Grant, który udaje, że myśli.
Oburzona potrząsa głową i opiera się prowokacyjnie na blacie stołu.
- Człowieku, spójrz tutaj!
W porządku, zanim kompletnie wyprowadzi ją z równowagi, dostał jeszcze jedną
szansę. Czuje, że zaczyna się pocić. Teraz oznacza to tyle, że musi być bardzo, bardzo
uważny. I wtedy przychodzi mu do głowy naprawdę genialna myśl.
- Schudłaś!
Ona, osłupiała przygładza sukienkę.
- Tak uważasz? No dobrze, siadaj. Mamy nowy stół.
Nowy stół? Aha. Nie zauważył go. O rety, katastrofa była blisko! Udało się ledwo,
ledwo.
Powiedzmy sobie od razu - geniusz tego pana nie jest dany wszystkim mężczyznom.
Facet z historyjki ze stołem musiał chyba czytać jakiś poradnik o kobietach. Wszyscy inni
powinni się już zorientować, że pułapkę: niczego-nie-zauważyłeś, można z reguły obejść
trzema odpowiedziami: nowa fryzura; nowa sukienka; nowe buty.
Nam, kobietom, trochę dziwaczne wydaje się to wtedy, kiedy kontekst się nie zgadza.
Miła próba, ale... u fryzjera byłaś sześć miesięcy temu, sukienkę kupiłaś poprzedniego lata, a
buty to właściwie zwykłe tenisówki, w których kosisz trawnik.
Trzeba wiedzieć, że, gdy zadamy pytanie „Niczego nie zauważyłeś?”, obserwujemy u
mężczyzn reakcję znaną z eksperymentów Pawłowa na zwierzętach (Dziękuję, panie
Pawłow!). Zgadzam się, liczba trafień u zwierząt była wyższa. W obu przypadkach mamy do
czynienia z automatycznym odruchem bezwarunkowym, który nie jest związany z
rzeczywistym postrzeganiem.
Prawda brzmi następująco: mężczyźni niczego nie widzą.
Istnieją mężczyźni, którzy - oglądając wiadomości sportowe - nie zauważają, że ich
własna żona w efektownej bieliźnie wymyka się z domu. Mężczyźni niczego nie zauważają -
w każdym razie niczego, co ich nie fascynuje. Podam tu przykład marek samochodów albo
wyników meczów pierwszej ligi. Czasami wykazują się niezwykłą wiedzą, na przykład, znają
nazwisko fińskiego ministra spraw zagranicznych, ale spytajcie ich o rozmiar buta partnerki!
Mężczyźni mogą godzinami tkwić za gazetami i kanciastymi urządzeniami, i zupełnie
zapominają o rocznicach ślubu, urodzinach i o tym jak wyglądamy - a potem się dziwią, że
my, kobiety, w końcu mamy dość.
Chyba już pisałam, że mężczyźni to wzrokowcy. Ale czy dodałam, że dotyczy to
najwyżej pierwszych czterech miesięcy znajomości? Otóż w normalnych warunkach męski
wzrok nie jest tak wyostrzony, jak na początku związku. I ku wielkiemu nieszczęściu stan
wzroku jest odwrotnie proporcjonalny do częstości występowania napadów amnezji na co
dzień (im mniej widzi, tym częściej nie pamięta).
Kierując się mottem: „Patrzeć, nie widząc, być, nie uczestnicząc”, w pewnym
momencie mężczyzna wślizguje się w krainę zapomnienia. Tam żyje mu się całkiem nieźle.
Jeśli nie zakłóca tego życia histeryczna, ciągle czepiająca się baba, to otacza go przytulny
mrok. Pamiętać o czymś? To takie uciążliwe! Z pewnością lepiej zrobią to inni. A mianowicie
te osoby z długimi włosami.
W domu pyta: „Gdzie są moje skarpetki?”. A w biurze: „Gdzie są moje akta?”. I
szczerze mówiąc - czy widzicie tu jakąś różnicę? Dookoła same czarne dziury - a my ciągle je
zatykamy!
Nie daj się wciągnąć w pułapkę! Kiedy mężczyzna pyta: „Gdzie są moje skarpetki?”,
jest to pytanie retoryczne, które oznacza: „Moja mama zawsze mi podawała wszystkie rzeczy.
Nie chce mi się samemu szukać”. A kiedy mężczyzna pyta: „Gdzie jest moja żona?”, oznacza
to tyle co: „Pomocy, lodówka jest pusta!”.
1-2-3-retrospekcja
Przytoczona poniżej smutna historia powinna ci uzmysłowić, że mężczyzna już we
wczesnym dzieciństwie uczy się nie zauważać tego, co go nie interesuje.
Jako mała dziewczynka zakochałam się w dziesięcioletnim koledze z równoległej
klasy. Ostatniego dnia przed wakacjami potajemnie wsunęłam mu do tornistra trzy karteczki,
ponumerowane 1, 2 i 3. Na pierwszej karteczce napisałam: „Kochany Jorgu, dziewczyna z
mojej klasy zakochała się w tobie. Szczerze mówiąc, to ja jestem tą dziewczyną. Chcesz ze
mną chodzić? Twoi koledzy nie muszą o niczym wiedzieć”.
Na drugiej karteczce napisałam: „Jeśli tego chcesz, po feriach, na drugiej dużej
przerwie włóż list pod stojak z mapami za zlewem”.
Na trzeciej karteczce narysowałam duże czerwone serce, a nad nim - moją wówczas
początkującą angielszczyzną - napisałam „I luv you”.
Przez całe ferie zastanawiałam się, co się stanie.
Pierwszego dnia szkoły Jorg minął mnie na korytarzu. Pozdrowiłam go, a on rzucił
krótkie spojrzenie w moją stronę i odpowiedział niedbale „czee”. Uśmiechnęłam się jak
wspólnik-przestępca. W lot pojęłam, że zachowuje się tak po to, żeby nikt niczego nie
podejrzewał (obok szedł jego kolega). Ale ja od razu zauważyłam jego podekscytowanie.
Słyszałam je w jego „czee”. Wprawdzie powitanie nie było zbyt wylewne, ale to było właśnie
to. Wiedziałam, że on też myśli o mnie poważnie.
Kiedy lekcje się skończyły, wślizgnęłam się do jego klasy, żeby odszukać karteczkę z
odpowiedzią. Niestety, pod stojakiem koło zlewu nie znalazłam żadnej karteczki.
Pomyślałam, że może nie miał okazji jej ukryć. Ale następnego dnia też nie było żadnego
listu. Tak się denerwowałam, że rozbolało mnie serce. Myślałam, że może jest chory i w
ogóle nie przyszedł do szkoły. Wałęsałam się w czasie przerw bez skutku pod jego klasą. Ale
jednak nie był chory, bo po lekcjach spotkałam go na przystanku. Stał z kilkoma kolegami,
wszyscy się śmiali. Zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie widział. Ale kiedy go
mijałam, krzyknął: „Oto 333!”. I wtedy zrozumiałam. Trzy! Karteczka numer 3! Nie
powiedział: „Oto autobus”, tylko „Oto trzy, trzy, trzy”. A na trzeciej karteczce było napisane
„I luv you”. To była jego odpowiedź dla mnie!
Uśmiechnęłam się do niego, on przebiegł obok mnie i wskoczył do autobusu. Byłam
szczęśliwa. Ale - zapewne już przeczuwacie - moje szczęście nie miało trwać wiecznie.
Wieczorem mama Jorga wpadła do nas na kawę. Właśnie odrabiałam lekcje w kuchni, więc
słyszałam jej rozmowę z moją mamą. I dowiedziałam się całej przerażającej prawdy:
Jorg nigdy nie przeczytał moich karteczek. Jego mama w czasie ferii wytrzepała
zaśmiecony tornister i między skórkami od bananów i zasmarkanymi chusteczkami do nosa
natknęła się na moje karteczki I-luv-you. Poszła go przeprosić, że przez nieuwagę otworzyła
jego list. A Jorg spojrzał na nią jak na mebel i spytał: „Co? Jakie karteczki?”.
Zapewne zbędne jest wyjaśnienie, że ten roztrzepaniec był tym samym chłopcem,
który znał na pamięć wszystkie terminy koncertów swojej ulubionej kapeli.
Uwaga:
To, czy mężczyzna coś zauważa, czy nie, ma związek z jego zainteresowaniami. Gdy
coś go nie interesuje - nie widzi tego. I ta prawda bywa dla nas, kobiet, czasami bardzo
gorzka.
Podręczna instrukcja obsługi mężczyzny mówi...
Dlaczego tak to wygląda? Ponieważ mężczyzna musi jakoś gospodarować swoimi
siłami. I życie między zapomnieniem a wyparciem jest oczywiście dobrym rozwiązaniem,
pozwalającym pozbyć się uciążliwych albo nieprzyjemnych faktów.
A to, co dotyczy stopniowego zaniku dostrzegania naszej osoby - co dla nas, kobiet,
jest rzeczywiście wstrząsające, tak! Wstrząsające... no więc - nie chcę teraz znowu wracać do
instynktu myśliwego i potrzeb kolekcjonera, ale coś w tym jest, prawda?
Myślę sobie, że kiedy myśliwy wyrusza na polowanie, ma wyostrzone wszystkie
zmysły, ale kiedy już dopadnie zdobycz, staje się ociężały i ucina sobie drzemkę. I mogą to
zmienić jedynie dwie rzeczy: śmiertelne zagrożenie albo nowy obiekt pożądania.
Sorry, ale tak właśnie jest.
Kiedy więc następnym razem włożysz swoje świetne kabaretki i na ulicy każdy, ale
naprawdę każdy facet będzie patrzył na twoje nogi, nie złość się, że kiedy w tych samych
rajstopach wkroczysz do domu, twój mąż rzuci jedynie zza gazety: „Fajnie, że już wróciłaś.
Jest coś do jedzenia?”. Pomyśl o jego tygrysiej naturze - i podrap go za uszami.
Co możesz zrobić?
Wiem, że to nie jest miła rada, ale przede wszystkim musisz skończyć z zastawianiem
pułapek. I zmienić taktykę rozmowy.
Nie pytaj: „Niczego nie zauważyłeś?”. Zadaj prostsze pytanie: „Podoba ci się moja
nowa fryzura/moja nowa sukienka/moje nowe buty/moja nowa bielizna?”. W porządku, nie
mam nic przeciwko temu - mogą być „moje nowe kabaretki”.
Nie krzycz: „Znowu zapomniałeś o rocznicy naszego ślubu!”. Odpowiednio wcześniej
weź czerwony flamaster i wpisz tę rocznicę do jego kalendarza. Zacznij od daty
wyprzedzającej rocznicę mniej więcej o sześć tygodni i wpisz: „Za sześć tygodni rocznica
ślubu!”. Domaluj obok małe serduszko, żeby nie poczuł się jak pies prowadzony na smyczy.
Powtórz ten wpis kilkakrotnie i okraś dodatkowymi uwagami, na przykład: „Dzisiaj kupić
prezent!”, „Dzisiaj zarezerwować stolik na dwie osoby w knajpce XXX” (tu wpisujesz
restaurację, którą lubisz), „Dziś kupić wielki bukiet róż i schować go w piwnicy”.
Zapomnij o jakichkolwiek życzeniach wyrażanych nie wprost. Oszczędź sobie
wypowiedzi, które w podtekście sugerują, że czujesz się urażona, na przykład: „Mógłbyś
chociaż raz sam na to wpaść!”. Mężczyznom takie rzeczy nie przychodzą same do głowy.
Pomyśl, jeśli nawet w reklamie o weselu ona dostaje tylko pudełko czekoladek „Mon Cheri” i
całkiem zniewolona tym gestem ledwie może wyjąkać „dziękuję”, to myślisz, że jak bywa w
prawdziwym życiu?
Jeśli chcesz dostać złotą bransoletkę, to weź swojego wybranka do sklepu i pokaż
palcem, mówiąc: „Ta tutaj!”.
A kiedy znowu nie będzie mógł znaleźć skarpetek, nie wyskakuj z okrzykiem
bojowym: „Nie-masz-oczu-czy-za-wsze-muszę-wszystkiego-szukać?”. Siedź sobie na
kanapie i odpowiedz bezradnym, łagodnym tonem: „Och, kochanie... też nie mam pojęcia,
gdzie się mogły podziać...”.
I proszę! Bez ostrzeżenia nie zostawiaj mu w walizkach, kieszeniach kurtek albo na
zagraconym biurku żadnych miłosnych karteczek czy prezentów. Twój Słodziutki nie
znajdzie ich do końca życia... no, może w czasie przeprowadzki!
„Zrobisz to na pewno o wiele lepiej, kochanie!”
Mężczyźni na froncie domowym
Sytuacja klasyczna
Świetlówka w łazience miga i gaśnie.
- Kochanie trzeba wymienić jarzeniówkę w łazience - mówi ona. Wypowiadając te
słowa, daje mu do zrozumienia, że ON powinien zmienić jarzeniówkę w łazience.
- Mhm - odpowiada on, mając na myśli... no, najpierw nic nie mając na myśli.
Na szczęście jest jeszcze lampa sufitowa. Kilka dni później ona mówi:
- Kochanie, czy pamiętasz, że musisz kupić nową jarzeniówkę? - Wypowiadając te
słowa, chce mu powiedzieć, że w końcu powinien wymienić tę cholerną jarzeniówkę.
On odpowiada:
- Tak, tak, zajmę się tym. - I ma na myśli, że kiedyś, w przyszłości, się tym zajmie, ale
może się oczywiście zdarzyć, że o tym zapomni.
Dwa tygodnie później - kiedy ona przywykła do słabszego, delikatniejszego
oświetlenia w łazience - lampa sufitowa też zaczyna migać i w końcu wydaje ostatnie
tchnienie.
On obiecuje, że wymieni żarówki - dopiero teraz opłaca się jechać do marketu
budowlanego - a ona zapala w łazience świece.
Mija kolejny tydzień i nic się nie zmienia. Okej, kąpiel w blasku świec bywa bardzo
romantyczna, ale do mycia zębów i makijażu wybrałabyś zapewne opcję zapewniającą
jaśniejsze źródło światła.
- Co będzie z tymi lampami w łazience? - pyta ona. - Możesz to wreszcie załatwić czy
ja mam mieć jeszcze żarówki na głowie?
- Tak, tak - rzuca zza gazety - ja też mam jeszcze inne sprawy na głowie.
Trzy dni później ona nie może pohamować złości.
- Bardzo proszę, odłóż wreszcie tę gazetę i zreperuj światło w łazience! - warczy na
niego.
- Co ma oznaczać ten krzyk? - odpowiada on wrogim tonem. - Przecież powiedziałem,
że się tym zajmę! A kiedy to zrobię, to już moja sprawa!
Kiedyś - to raczej pewne - zmieni w końcu i neonówkę, i żarówkę. Może za tydzień, a
może za rok. I do tego czasu musisz myć zęby przy świecach. Prowizorki są najtrwalsze!
Czy już mówiłam, że mężczyźni są mistrzami w odkładaniu spraw na potem?
Najlepiej widać to w domu. Kiedy poczeka się dostatecznie długo, wiele spraw załatwi się
samo, prawda?
Okej, nie wiemy, czy w opisanym przypadku świece w łazience palą się do dziś.
Podejrzewam jednak, że raczej nie. Ponieważ ona wzięła sprawę w swoje ręce. Cóż, można
by rzec, że sama sobie jest winna. Kto nie umie czekać, musi zakasać rękawy i wziąć się do
roboty
Mężczyźni wykazują się nadzwyczajnymi zdolnościami w dziedzinie zapominania o
niewygodnych rzeczach, a przy pracach zleconych przez nas, zachowują się tak idiotycznie,
że czasami przekracza to wszelkie wyobrażenia. I na tym polu również przegrywamy.
Znów sięgnę do przykładu. Załóżmy, że mówisz: „Posprzątaj, proszę, stół po kolacji”.
Teraz są dwie możliwości: On albo mówi „tak, tak” i trzy sekundy później zapomina
(?), co mówiłaś (prawdopodobnie w ogóle nie słuchał), albo wstaje i zaczyna sprzątać ze
stołu. Całkiem świadomie użyłam zwrotu zaczyna sprzątać, ponieważ z reguły rozpoczęte
prace nigdy nie zostają zakończone.
Mężczyźni przeniesione ze stołu talerze z zasady stawiają na zmywarce. Tym samym
uważają zadanie za wykonane. A głupie kobiety sprzątają potem brudne talerze same,
zrzędząc przy tym okropnie. I to jest właśnie błąd!
Mężczyźni w domu są jak małe dzieci. Trzeba im dokładnie wyliczyć, co jest do
zrobienia. Oczywiście zlecone zadanie najpierw zawsze wykonują tylko w połowie. W ogóle
nie zwracają uwagi na nasze utyskiwania - mogę was zapewnić. To mają wpisane w koszta,
bo siedzą sobie w tym czasie wygodnie na kanapie. I nawet najbardziej chętny mężczyzna,
który sprząta kuchnię po kolacji i wstawia talerze do zmywarki, nie sprzątnie okruchów z
blatu. Patelnie i garnki zwykle zostawia „do namoczenia”. I moczyłyby się tak kolejne sto lat,
gdybyśmy ich następnego dnia nie pozmywały.
Na pytanie: „Pomożesz mi dziś?”, w najlepszym wypadku mężczyzna zareaguje na
jeden z trzech klasycznych sposobów:
Zignorować - zapomnieć - źle zrozumieć.
Rozważmy pytanie: „Pomożesz mi wnieść zakupy do domu?”, które właściwie nie jest
pytaniem, lecz informacją o pewnej potrzebie. Z przekazów ustnych znane są takie przypadki,
kiedy mężczyzna (akurat przeczytał coś ciekawego w gazecie, o czym chciałby jej
opowiedzieć) chodzi wte i wewte obok wynoszącej siaty z samochodu kobiety i z genialną
regularnością, z pustymi rękami, pokonuje odcinek auto-dom, dom-auto, nie zauważywszy,
że coś jest nie tak. Można tylko mieć nadzieję, że zanadto się przy tym nie nadwerężył.
Mężczyźni w domu często przeszkadzają. Niekiedy zaczynamy podejrzewać, że robią
to specjalnie. Żebyśmy w końcu straciły cierpliwość i powiedziały: „Zostaw, ja już to
zrobię!”.
Prawdopodobnie w ten sposób mszczą się za to, że w samochodzie nie chcemy
korzystać z mapy.
Najlepiej nigdy nie przekazuj w męskie ręce trudniejszych prac domowych, takich jak
prasowanie, pakowanie walizek albo obsługa pralki - mężczyźni są wystarczająco sprytni, by
na ogół udawać takich głupków, że i tak zrezygnujemy z powierzania im tych czynności.
Kiedy potem z wdzięcznością stwierdzają: „Zrobisz to o wiele lepiej, kochanie”, oznacza to
dokładnie tyle, co: „Całe szczęście, że znowu znalazłem frajera”.
Ale dlaczego mężczyznom o wiele większą trudność miałaby sprawiać obsługa
przycisków pralki niż obsługa przycisków wieży stereo? To przeczy wszelkiej logice.
Najgorzej jest oczywiście wtedy, gdy gdzieś wyjeżdżamy. Mężczyźni - kierując się
hasłem: „Nie ma głupich pytań” - nie wahają się zadzwonić na naszą komórkę, nawet wtedy,
kiedy jesteśmy za granicą i prowadzimy ważne rozmowy, tylko po to, by zadawać pytania w
rodzaju: „Gdzie schowałaś cukier?”, albo: „Dlaczego dzieci nie mają czystych majtek?” albo:
„Marysia właśnie nasiusiała do łóżeczka, co mam z tym zrobić?”.
Kiedy syczymy do słuchawki: „Tam gdzie zawsze, obok kawy!” i: „Oczywiście, że
dzieci mają czyste majtki, leżą w górnej szufladzie, idioto!” i: „Musisz od razu zmienić
pościel!”, to już właściwie nikomu nie musimy wyjaśniać, kto do nas dzwonił. „Mąż”,
oznajmiamy i przepraszająco się uśmiechamy. Ale mogę się założyć, że wszyscy i tak
wiedzieli, kto dzwoni.
W takim wypadku można by pomyśleć, że mężczyźni powinni być nam wdzięczni za
to, że na co dzień to my zajmujemy się całym tym kramem. I cieszyć się z naszego powrotu.
Jednakże wdzięczność jest bardzo ograniczona, a w pojedynczych przypadkach wręcz w
ogóle nie występuje.
Kiedy mężczyzna musi pełnić straż, stojąc na posterunku przez kilka dni, czuje się
powołany do krytykowania naszego systemu pracy. „Ale masz cholerny bałagan w tej swojej
szafie!”, komentuje. „Jak w takich warunkach w ogóle można tutaj coś znaleźć?”.
Tak jakby kiedykolwiek szukał!
1-2-3-jajka gotuje dziki niedźwiedź
Ten, kto twierdzi, że mężczyźni nie umieją gotować, jest niesprawiedliwy.
Większość mężczyzn z reguły umie przygotować trzy potrawy: jajko sadzone;
jajecznicę; jajko gotowane.
Przy czym ostatni przypadek dotyczy prawie zawsze jajka na twardo. Ale co to za
różnica? Jajka są zdrowe. Wzmacniają męską siłę. I za ich pomocą można utrzymać się jakiś
czas przy życiu.
Ostatnio mężczyźni odkryli także kuchenkę mikrofalową. Jest kanciasta, wygląda
prawie jak telewizor i jest łatwa w obsłudze. Za sprawą tego urządzenia kuchnia dla
mężczyzny istotnie zyskała na atrakcyjności. Dodatkową zaletą jest to, że do podgrzania
jedzenia nie trzeba brudzić garnków. I że można kupić gotowe dania do mikrofalówek.
Zatem, kiedy żona jest poza domem i nie przygotowała dla nas wcześniej obiadu, można zjeść
coś innego niż pizza czy kanapki.
Okej - już się zorientowałam, że w tym miejscu powinnam wspomnieć o
trzygwiazdkowym kucharzu-amatorze, gdyż, jeśli mężczyźni coś gotują, robią to w
specyficzny sposób. Wtedy w ogóle nie mamy w kuchni nic do powiedzenia. „Wynocha stąd,
wyjść, nie wolno mi przeszkadzać!”, mówi Pan Ważniak, traktując nas jak służbę do
wykonywania najgorszych prac. No i oczywiście na koniec żąda od nas, żebyśmy posprzątały
pole bitwy. Prawdziwy mistrz patelni gotuje z zapałem i nie troszczy się o tak przyziemne
sprawy. Poza tym on nie gotuje tak po prostu. A już na pewno nie robi zwykłego obiadu.
Kucharz płci męskiej został powołany do wyższych celów. I ściśle trzyma się przepisu. Tak
więc używa wyłącznie świeżej kolendry i białych trufli, a wino, które dodaje do potrawy,
zawsze musi być takie samo, jak do posiłku. Szef kuchni nie gotuje byle kiedy. Ku temu
potrzebne są szczególne okazje. A sukces jest zawsze porażający. Mężczyźni są prawdziwymi
mistrzami w robieniu jak największego wrażenie przy jak najmniejszym wysiłku.
Raz w roku, z okazji świąt Bożego Narodzenia wkłada do piekarnika gęś z kasztanami
albo na Sylwestra zawija szpinak z serem w involtini - a potem, zadowolony z siebie, znów
kładzie się na kanapie i każe się czcić przez następny rok. Gotowanie w takim wydaniu to
rzeczywiście czysta przyjemność!
Podręczna instrukcja obsługi mężczyzny mówi...
Jak to możliwe, że w czasach, kiedy coraz więcej kobiet pracuje zawodowo, w domu
do dziś panuje klasyczny podział ról? Czy panowie rzeczywiście nie widzą, że kobieta ma na
głowie wszystko? Pracę, dom i dzieci?
Być może widzą, ale przecież kobiety są bardziej wytrzymałe. Tak przynajmniej
twierdzą mężczyźni. Weźmy choćby taką Afrykę... Tam kobiety dźwigają ciężary na głowie i
jeszcze się przy tym śmieją. A kiedy rodzą dzieci, mężczyźni trzy dni leżą w chacie i jęczą.
Zresztą mężczyźni ciężko pracują dzień w dzień - wszystkie te męczące konferencje,
ważne spotkania, podróże służbowe. A ponieważ praca mężczyzny to walka o przetrwanie,
jego obowiązki są oczywiście zawsze o wiele bardziej męczące.
Dlatego w klasycznym układzie mężczyźni w domu nie robią nic.
Poza nielicznymi, chwalebnymi wyjątkami, nie ruszą nawet palcem i obce są im
wszelkie wyrzuty sumienia. Kobiety i tak są zawsze szybsze i lepiej sobie radzą na tym polu.
Po cóż mężczyzna miałby się wysilać? Łatwiej zwinąć się w kulkę i nastroszyć kolce. Lepiej
być jeżem niż zającem. A kiedy kobieta znowu zrzędzi - a prawie zawsze coś tam mruczy pod
nosem - można przecież powiedzieć: „Tak, zaraz”... i w spokoju przeczekać burzę.
Następnego dnia on idzie przecież ciężko pracować - i wreszcie ma spokój. A jeśli
dopisze mu szczęście, to po powrocie do domu wszystko będzie już załatwione.
Czasami trudno oprzeć się wrażeniu, że mężczyźni nie zmienili się od czasów
pierwotnych, kiedy to Neandertalka siedziała w jaskini i dbała o ognisko domowe, a
Neandertalczyk udawał się we wrogie rejony na polowanie, żeby przynieść do domu zdobycz.
Ale przecież coś się zmieniło. Dawniej mężczyźni zdobywali pożywienie, ryzykując
życie. Dzisiaj musi to robić kobieta. W supermarkecie. W mięsnym. Polując na przeceny.
Okej - istnieją mężczyźni, którzy zrobią zakupy, jeśli przygotuje się im dokładną listę.
I niektórzy panowie w niedzielę podają kobiecie śniadanie do łóżka. Ale to tylko miły gest, a
nie dowód, że mężczyzna jest gotów wziąć na swoje barki sprawy domowe.
W głębi serca mężczyzna nie czuje się przypisany do domu. Jego domem jest
restauracja, hotel, miejsce parkingowe dla samochodu, oaza do tankowania, dziupla do
spania. W domu jest wszędzie tam, gdzie może rzucić swoje rzeczy i poczuć się jak gość.
Co możesz zrobić?
Właściwie możesz zrobić tylko jedno: też czekać. I czytać w tym czasie gazetę. Albo
jeszcze lepiej książkę, bo to na ogół zabiera więcej czasu. Na dłuższą metę daje to lepsze
rezultaty niż ciągłe sprzątanie po nim i strata cennego czasu na wygłaszanie tyrad o
porzuconych pod łóżkiem skarpetkach. Jeśli masz wystarczająco silne nerwy, żeby czekać, aż
w lepkiej kuchni w zawalonym zlewie wyląduje ostatni talerzyk i ostatni kubeczek, a z
lodówki zniknie ostatnia parówka, może się zdarzyć, że mężczyzna sam z siebie weźmie się
za sprzątanie. Albo wyjdzie spać do hotelu.
Ponadto wszystkie cięższe prace zlecaj innym: sprzątanie, gotowanie, prasowanie,
każdą naprawę. To może być naprawdę bardzo kosztowne. Ale może twój ciężko pracujący
mąż zarabia wystarczająco dużo.
Na dobry koniec
Rodzaj posłowia
Wiem, że znajdą się tacy czytelnicy (mężczyźni), którzy po lekturze tej książki będą
lekko oburzeni.
Ci czytelnicy orzekną: „Świetnie! Jeszcze jedna typowa kobieta! Ciągle tylko czepia
się biednych facetów. A przecież mężczyźni miewają też zalety!”.
I oczywiście tak jest. Ale bądźmy szczerzy - kto chciałby czytać coś takiego? Zaletą
uproszczeń jest to, że pokazują wiele ludzkich (w tym przypadku męskich) słabości. Myślę,
że każdy inteligentny czytelnik czuje, że trochę przesadziłam (w przeciwnym razie nie byłoby
śmiesznie!), ale równocześnie dostrzega w stereotypowych opiniach ziarno prawdy.
Niektóre książki poprzedza wyjaśnienie: „Książka jest fikcją literacką. Wszystkie
zdarzenia i postacie wymyślono na potrzeby powieści. Jakiekolwiek podobieństwo do osób
żywych i zmarłych jest przypadkowe”.
W tej książce nie umieściłam takiego zdania. Możecie zgadywać do trzech, dlaczego
tak zrobiłam. Otóż w rzeczywistości między kobietą i mężczyzną zdarzają się takie rzeczy, o
których nie śniło się nikomu w najbardziej fantazyjnych snach.
Mimo to, nie mogę w tym miejscu przemilczeć faktu, że istnieją inni mężczyźni. Tacy,
którzy w określonych sytuacjach przełamują stereotypowe schematy.
Istnieją mężczyźni, którzy posypują czerwonymi płatkami róż łóżko swej wybranki,
kiedy ona jeszcze śpi. Istnieją mężczyźni, którzy po latach pamiętają, że ich ukochana używa
perfum Chanel Nr 5, a nie Chanel Nr 19. Istnieją mężczyźni, którzy obchodzą samochód
dookoła, aby otworzyć i przytrzymać kobiecie drzwi. Istnieją mężczyźni, którzy potrafią
upiec dla niej ciasto w puszce po herbacie (bo nic nie wiedzą o istnieniu tortownic). Istnieją
mężczyźni, którzy wysyłają SMS-y: „Tęsknię za Tobą! Przyjdź! Dlaczego tak długo Cię nie
ma?”. Istnieją mężczyźni, którzy, widząc, że wszystko wymyka się jej z rąk, obejmują ją
mocno i mówią: „Nie martw się, połóż się, a ja się wszystkim zajmę”. Istnieją mężczyźni,
którzy wkładają brudne talerze do zmywarki i nawet zamiatają podłogę w kuchni. Istnieją
mężczyźni, którzy z okazji jej urodzin urządzają tak wspaniałe przyjęcie, że ona ma łzy w
oczach. Istnieją mężczyźni, którzy zmieniają swoje plany tylko po to, żeby być z nią. Istnieją
mężczyźni, którzy idą z nią do kina na Bridget Jones, chociaż uważają, że to głupawy film.
Istnieją mężczyźni, którzy włożą różową koszulę od Ralpha Laurena tylko dlatego, że ona mu
ją kupiła. Istnieją mężczyźni, którzy potrafią całować i mimo to nie są skończonymi
świniami. Istnieją mężczyźni, którzy obiecują, że zadzwonią jutro, i dzwonią jeszcze tego
samego wieczoru.
Istnieją mężczyźni, którzy są po prostu fantastyczni!
Także w rzeczywistości.
Jeśli jesteś taką właśnie osobą (płeć męska, stan wolny) - wyjdź po prostu na ulicę i
głośno krzyknij: „Tutaj jestem”.
Miliony kobiet czekają na takiego mężczyznę jak ty!