Rodzinolandia
-
czyli kraina, gdzie drużynowy, zuchy i rodzice czują się znakomicie
Trwałych i przyjacielskich stosunków z rodzicami zuchów nie da się stworzyć
podczas jednej zbiórki ani nawet dwóch. Potrzebny jest cały cykl spotkań i
kontaktów -praca mozolna, ale bardzo opłacalna.
Najpierw dzieci - przyszłe zuchy dostały list do rodziców, w którym opisane były
pokrótce cele i historia działalności gromady. Był także krótki „plan" na najbliższe
miesiące - zbiór pomysłów (polowanie na bizony, odwiedziny u Marsjan itp.) Przede
wszystkim jednak zawierał zaproszenie do współpracy. Zuchy musiały na kolejną
zbiórkę przynieść kartkę z podpisem rodziców -znakiem, że wiedzą coś niecoś o
gromadzie.
Następnym etapem była Obietnica Zucha. Na parę tygodni przed tą najwa-
żniejszą chwilą w życiu zucha porozmawiałem ze wszystkimi rodzicami. Zaprosiłem
ich na nasze święto i przekazałem wiadomości na temat kupna mundurów.
Kiedy już zuchy zebrały się w nocy na polanie, przy świetle ogniska, wobec
sztandaru, zdumione zobaczyły swoich rodziców, którzy w tajemnicy przed nimi
dotarli tam wcześniej przynosząc wymarzone mundury. W ich obecności dzieci
mogły dokonać obrzędu, pochwalić się swoim osiągnięciem.
Kolejne spotkanie miało miejsce podczas ostatniej zbiórki z cyklu „kosmonauty".
Tym razem to zuchy pierwsze były na miejscu i przywitały swoich rodziców w ska-
fandrach próżniowych, podając jednocześnie zapasowe urządzenia ratunkowe.
Silniki naszego statku zawyły na wysokich obrotach, kiedy ruszaliśmy pod
zwiększonym obciążeniem. Na szczęście kosmonauci mechanicy wraz ze świeżo
zwerbowanymi ochotnikami (rodzice, którzy włączyli się do zabawy zuchów)
sprawnie podłączyli dodatkowe zasobniki zasilające. Piloci wyznaczyli kurs do
jednej z nie zbadanych jeszcze mgławic, eksperci zaś z różnych dziedzin rozpoczęli
zbieranie danych o otaczającym nas wszechświecie i przekazywanie ich do bazy na
Ziemi. Po drodze mieliśmy drobne kłopoty ze skupiskiem meteorów, ale grupa
odpowiedzialna za bezpieczeństwo zdołała je unieszkodliwić swoimi laserami.
Wylądowaliśmy na małej planecie. Małe iskrzące się stworki otoczyły nasz statek,
ale kosmonautom z grupy „pu-blic relations" udało się nawiązać z nimi kontakt za
pomocą skonstruowanej naprędce maszyny wykorzystującej nadprzewodzące
właściwości fullerenów.
Wkrótce musieliśmy wracać na Ziemię. Myśleliśmy, że trochę odpoczniemy, a
tu wnet opadło nas stado wygłodniałych dziennikarzy. Ponieważ z powodu zakłóceń
wywoływanych przez stworki (przywieźliśmy paru) w telewizji zepsuło się
nagłośnienie, musieliśmy przedstawić naszą wyprawę w pantomimie.
To już na szczęście był koniec, kosmonauci dostali ordery, ochotnicy zaś drobne
pamiątki z naszego statku.
Teraz parę słów komentarza do tych zbiórek. Nie obyło się na nich bez
wpadek, których mam nadzieję, wam uda się uniknąć. Otóż na Obietnicy okazało
się, że kilkoro rodziców potraktowało zaproszenia nie dość odpowiedzialnie -
widocznie zabrakło im informacji o wadze ich obecności. Dla ich dzieci było to
bardzo przykre. Dlatego starajcie się wykorzystać każdą okazję do propagandy i
udzielania informacji, koniecznie na piśmie.
Na Obietnicy nie podobała mi się rola rodziców - obserwatorów tego, co się działo
na zbiórce. Dlatego na kolejnej zbiórce zwerbowaliśmy ich jako kosmonautów
-ochotników. Okazało się, że zazwyczaj żywiołowa zabawa tematyczna (podróż) i
teatrzyk (sprawozdanie dla dziennikarzy) wypadły dość mizernie. Wszyscy: rodzice,
zuchy i kadra byliśmy trochę skrępowani. Może lepsze omówienie zbiórki z
rodzicami zapobiegłoby temu. Dopiero „po lądowaniu" część rodziców doskonale
wyczuła sytuację i spontanicznie zaczęła się bawić w dziennikarzy albo
przedstawiać scenkę.
Najlepszymi ambasadorami wobec „naszych" rodziców są same zuchy.
Zazwyczaj jeśli zuchy wracają ze zbiórek zadowolone (a jakże by mogło być
inaczej?), to ich rodzice będą zainteresowani posyłaniem swoich pociech na
spotkania. Może zabrzmi to jak truizm, ale nie wolno zapomnieć o higienie zabaw.
Jeśli ktokolwiek po zbiórce się pochoruje, to nasze akcje lecą na łeb na szyję. Poza
tym trzeba pamiętać o tak przyziemnych sprawach jak, punktualność
i ubrania (dopóki zuchy nie mają specjalnych „wycieruchów", lepiej nie udawać
pełzających węży). Niektórzy rodzice będą tolerować zabrudzone czy podarte
ubrania, ale innym może się to nie podobać.
Tym sposobem powoli dochodzimy do sedna sprawy, czyli do charakteru rodziców.
Im bardziej ich poznamy i zrozumiemy, tym lepiej będziemy wiedzieć, na jaką
pomoc możemy liczyć, czego możemy oczekiwać. Dlatego warto wiedzieć, czym się
zajmują. Przede wszystkim stwarza to przyjacielską więź. Przecież to rodzicom
dużo bardziej niż nam zależy na wychowaniu swoich basałyków. Od nich możemy
się dowiedzieć o ich spostrzeżeniach wychowawczych i problemach zuchów.
Wreszcie daje nam to pojęcie o ich możliwościach finansowych.
Stosunek rodziców do nas zależy też od tego, czy jest to ich pierwszy
kontakt z zuchami i harcerstwem w ogóle. Specyficzną grupę stanowią tu byli
harcerze, seniorzy, nie mówiąc już o byłych, czy wciąż aktywnych instruktorach.
Ich często krytyczne podejście do naszej pracy, bo „drzewiej było lepiej", jest
niekiedy trudne do zniesienia, co nie powinno nas jednak odwodzić od współpracy z
nimi. Często są prawdziwą skarbnicą pomysłów i rad. Ci rodzice są też bardziej
wyrozumiali, przecież pamiętają swoje początki i łatwiej im zrozumieć nasze
problemy.
Druga grupa rodziców to ci, którzy co prawda wcześniej nie znali zuchów,
ale dzięki nam nabierają o nich pozytywnej opinii. Dla swoich dzieci są gotowi
zrobić wszystko - przyjść na święto, przebrać się za kowboja i zrobić sto innych
niekoniecznie mądrych rzeczy.
Niestety, nie ze wszystkimi da się porozumieć w ten sposób. Niektórzy wręcz
traktują zbiórki jako „świetlicę"- sposób na pozbycie się dzieci na pewien czas,
skąd można je odebrać o dowolnej porze. Trudno ich namówić do jakiegokolwiek
wspólnego działania. Nie mają czasu, albo, co gorsza, chęci. Jest to na szczęście
mniejszość. W tym wypadku możemy spróbować wziąć rodziców „na haczyk" dobra
dziecka. Nie może być bowiem mowy o tym, aby przy jakimś święcie któreś z dzieci
było osamotnione -bez rodziców lub przynajmniej jednego z nich.
Ktoś się zapyta: „Po co tyle kłopotów? Przecież mamy się bawić z zuchami, a
nie z ich rodzicami...". Powodów, dla których warto, jest kilka:
-
zuchy są lepiej umotywowane, kiedy wiedzą, że ich osiągnięcia są szeroko
doceniane
-
możemy wymieniać doświadczenia z rodzicami, co do zabaw i zainteresowań
zuchów
-
rodzice chętniej posyłają dzieci na zbiórkę czy kolonię, jeśli znają drużynowego
i wiedzą, co tam czeka ich pociechy
-
poza tym dzięki współpracy z rodzicami na ostatnich urodzinach było tyle ciast,
że cały szczep nie mógł ich zjeść!
pwd. Michał Kudła