eddings, d belgariada t3 gambit magów 7CAKDG6JTSHH3ZG4THFD4MJQMOQ2ROCLUDFPXSI

background image
background image

DAVID EDDINGS

GAMBIT MAGÓW

III

TOM

B

ELGARIADY

Wydanie ang. 1983

Wydanie polskie 1994

background image

SPIS TRE ´SCI

SPIS TRE ´SCI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

2

PROLOG

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

5

CZ ˛

E ´

S ´

C PIERWSZA — MARAGOR

Rozdział I

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

12

Rozdział II

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

20

Rozdział III

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

30

Rozdział IV

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

36

Rozdział V

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

45

Rozdział VI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

51

CZ ˛

E ´

S ´

C DRUGA — DOLINA ALDURA

Rozdział VII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

60

Rozdział VIII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

69

Rozdział IX

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

79

Rozdział X

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

87

Rozdział XI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

97

Rozdział XII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

106

CZ ˛

E ´

S ´

C TRZECIA — ULGO

Rozdział XIII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

116

Rozdział XIV

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

123

Rozdział XV

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

130

Rozdział XVI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

137

Rozdział XVII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

145

Rozdział XVIII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

152

2

background image

CZ ˛

E ´

S ´

C CZWARTA — CTHOL MURGOS

Rozdział XIX

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

161

Rozdział XX

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

169

Rozdział XXI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

180

Rozdział XXII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

191

Rozdział XXIII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

198

Rozdział XXIV

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

207

Rozdział XXV

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

214

Rozdział XXVI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

224

Rozdział XXVII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

233

3

background image

Dla Dorothy
która zawsze z wdzi˛ekiem znosiła chłopaków
Eddingsów i Wayne
z powodów, które obaj rozumiemy,
a których nie da si˛e wyrazi´c słowami

background image

PROLOG

B˛ed ˛

acy opowie´sci ˛

a o tym, jak Gorim szukał Boga dla swego Ludu

i jak odnalazł ULa na ´swi˛etej Górze Prolgu.

na podstawie Ksi˛egi Ulgo i innych fragmentów

Na Pocz ˛

atku Dni ´swiat został utkany z ciemno´sci przez siedmiu Bogów, któ-

rzy stworzyli te˙z bestie i ptactwo, w˛e˙ze i ryby, a na ko´ncu Człowieka. I ˙zył w nie-
biosach duch znany jako UL, który nie przył ˛

aczył si˛e do kreacji. A poniewa˙z nie

podzielił si˛e sw ˛

a pot˛eg ˛

a ni m ˛

adro´sci ˛

a, wiele z tego, co stworzono, było niedosko-

nałe, wiele powstało istot dziwnych i wstr˛etnych. A młodsi Bogowie zamierzali
je unicestwi´c, aby cały ´swiat mógł by´c pi˛ekny.

Lecz UL wyci ˛

agn ˛

ał sw ˛

a r˛ek˛e i powstrzymał ich, mówi ˛

ac:

— Co´scie wykuli, unicestwione by´c nie mo˙ze. Porwali´scie na strz˛epy osnow˛e

i pokój mi˛edzy niebiosami, by powstał ten ´swiat dla waszej rozrywki i zabawy.
Wiedzcie jednak˙ze, i˙z cokolwiek stworzyli´scie, cho´cby i potwornego, trwa´c b˛e-
dzie jako przygan ˛

a dla waszej głupoty. W dniu, gdy pierwsza z rzeczy przez was

stworzonych unicestwion ˛

a b˛edzie, wszystko b˛edzie unicestwione.

Gniew ogarn ˛

ał młodszych Bogów. Ka˙zdej potwornej i wstr˛etnej istocie mó-

wili:

— Udaj si˛e do ULa i niech on b˛edzie twym Bogiem.
Potem ka˙zdy z Bogów wybrał spo´sród ludzkich narodów ten, który sobie

upodobał. A gdy pozostali jeszcze ludzie, którzy ˙zadnego Boga nie mieli, młodsi
Bogowie odp˛edzili ich, mówi ˛

ac:

— Id´zcie do ULa, on b˛edzie waszym Bogiem.
Przez długie, sm˛etne pokolenia w˛edrowali Bezbo˙zni w rozpaczy, i nikt ich nie

słuchał po´sród głuszy i pustkowi Zachodu.

A˙z pojawił si˛e mi˛edzy nimi człowiek prawy i sprawiedliwy imieniem Gorim.

Zebrał wokół siebie tłumy i tak do nich przemówił:

— Wi˛edniemy i padamy jak li´scie od trudów naszej w˛edrówki. Umieraj ˛

a na-

sze dzieci i nasi starcy. Lepiej, by zgin ˛

ał jeden ni˙z wielu. Zosta´ncie wi˛ec tutaj

i odpoczywajcie na tej równinie. Ja sam rusz˛e na poszukiwanie Boga o imieniu
UL, by´smy mogli go czci´c i poprzez niego znale´z´c swe miejsce w ´swiecie.

5

background image

Przez lat dwadzie´scia na pró˙zno Gorim szukał ULa. Czas jednak płyn ˛

ał, posi-

wiały mu włosy i zm˛eczył si˛e sw ˛

a w˛edrówk ˛

a. W rozpaczy wspi ˛

ał si˛e na wysok ˛

a

gór˛e i wielkim głosem zakrzykn ˛

ał ku niebiosom:

— Do´s´c! Nie b˛ed˛e dłu˙zej szukał! Bogowie s ˛

a tylko drwin ˛

a i oszustwem,

a ´swiat nagi jest i pusty. Nie ma ˙zadnego ULa. Do´s´c mam kl ˛

atw i nieszcz˛e´s´c

mego ˙zycia!

Usłyszał go Duch UL.
— Dlaczego gniew czujesz do mnie, Gorimie? — zapytał. — Twe stworzenie

i twe wyp˛edzenie nie moim były dziełem.

Gorim przel ˛

akł si˛e i upadł na twarz. A UL przemówił znowu.

— Powsta´n, Gorimie, bowiem nie jestem twym Bogiem.
Gorim nie wstawał.
— O Bo˙ze mój! — zawołał. — Nie kryj swego oblicza przed lud´zmi, którzy

srogie ponosz ˛

a cierpienia, gdy˙z zostali wyp˛edzeni i nie maj ˛

a Boga, który by ich

ochraniał!

— Powsta´n, Gorimie — powtórzył UL. — Odejd´z z tego miejsca. Przerwij

swe skargi. Gdzie indziej szukaj sobie Boga i zostaw mnie w spokoju.

A jednak Gorim wci ˛

a˙z nie wstawał.

— O Bo˙ze mój — powiedział. — Zostan˛e tutaj. Twój lud cierpi głód i pragnie-

nie. Czekaj ˛

a na twe błogosławie´nstwo, szukaj ˛

a miejsca, gdzie mogliby zamiesz-

ka´c.

— Twoje słowa nu˙z ˛

a mnie — odparł UL i odszedł.

Gorim pozostał na górze, a zwierz˛eta ziemi i ptactwo powietrzne nosiły mu

straw˛e. Dłu˙zej ni˙z rok czekał. Potem istoty potworne i wstr˛etne, które Bogowie
stworzyli, przyszły i usiadły mu u stóp, spogl ˛

adaj ˛

ac na niego.

Duch UL zaniepokoił si˛e i w ko´ncu stan ˛

ał przed Gorimem.

— Wci ˛

a˙z jeste´s tutaj?

Gorim padł na twarz i odpowiedział:
— O Bo˙ze mój, lud twój wzywa ci˛e w swym cierpieniu.
Duch UL umkn ˛

ał. Lecz Gorim czekał na górze kolejny rok. Smoki przynosiły

mu chleb, a jednoro˙zce wod˛e. I znowu stan ˛

ał przed nim UL i zapytał:

— Wci ˛

a˙z tutaj jeste´s?

Gorim padł na twarz.
— Bo˙ze mój — zapłakał. — Lud twój ginie pozbawiony twej opieki.
I UL uciekł od człowieka sprawiedliwego.
Kolejny rok min ˛

ał, a niewidziane, bezimienne stwory nosiły Gorimowi ˙zyw-

no´s´c i wod˛e. A˙z Duch UL przybył na wysok ˛

a gór˛e i rozkazał:

— Powsta´n, Gorimie.
A Gorim błagał le˙z ˛

ac:

— Bo˙ze mój, miej łask˛e.

6

background image

— Powsta´n, Gorimie — powtórzył UL. Schylił si˛e i podniósł go własnymi

r˛ekami. — Jestem UL, twój Bóg. Nakazuj˛e ci stan ˛

a´c przede mn ˛

a.

— B˛edziesz wi˛ec moim Bogiem? — spytał Gorim. — I Bogiem dla mego

ludu?

— Jestem Bogiem twoim i twego ludu — rzekł UL.
Gorim spojrzał ze szczytu w dół i zobaczył wstr˛etne bestie, które opiekowały

si˛e nim w jego cierpieniu.

— A co z nimi, Bo˙ze mój? Czy zechcesz by´c tak˙ze Bogiem bazyliszka i mi-

notaura, smoka i chimery, jednoro˙zca i stwora bezimiennego, skrzydlatego w˛e˙za
i stwora niewidzianego? Oni bowiem te˙z zostali wygnani. A jednak w ka˙zdym
z nich jest pi˛ekno. Nie odwracaj od nich swego oblicza, Bo˙ze mój, gdy˙z zasługuj ˛

a

na łask˛e. Przysłali je do ciebie młodsi Bogowie. Kto b˛edzie ich Bogiem, je´sli ty
je odepchniesz?

— Zrobili to mi na zło´s´c — odparł UL. — Te stworzenia przysłali do mnie

młodsi Bogowie, by wstydem mnie okry´c za to, ˙ze ich zganiłem. Nie zostan˛e
dobrym Bogiem dla potworów.

Stworzenia u stóp Gorima j˛ekn˛eły. Gorim siadł na ziemi i o´swiadczył:
— Czekał wi˛ec b˛ed˛e, Bo˙ze mój.
— Czekaj, je´sli tak ˛

a masz ochot˛e — rzekł UL i odszedł.

I było jak dawniej. Gorim czekał, stworzenia ˙zywiły go, a UL odczuwał nie-

pokój. Wreszcie ust ˛

apił Wielki Bóg przed ´swi ˛

atobliwo´sci ˛

a Gorima i przybył po-

nownie.

— Wsta´n, Gorimie, by słu˙zy´c swemu Bogu. — UL schylił si˛e i uniósł Gori-

ma. — Sprowad´z do mnie te stworzenia, które siedz ˛

a przed tob ˛

a, a ja przyjrz˛e si˛e

ka˙zdemu z osobna. Je´sli w ka˙zdym jest pi˛ekno i godno´s´c, jak twierdzisz, wtedy
zgodz˛e si˛e by´c tak˙ze ich Bogiem.

Wtedy Gorim sprowadził stworzenia przed oblicze ULa. A one padały przed

nim i skomlały, błagaj ˛

ac o jego błogosławie´nstwo. UL zdumiewał si˛e, ˙ze dot ˛

ad

nie widział pi˛ekna ka˙zdego z tych stworze´n. Podniósł swe r˛ece i pobłogosławił je,
mówi ˛

ac:

— Ja jestem UL i znajduj˛e w ka˙zdym z was pi˛ekno i godno´s´c. B˛ed˛e waszym

Bogiem, a wy ˙zy´c b˛edziecie w szcz˛e´sciu i pokoju,

Gorim radował si˛e z gł˛ebi serca i nazwał wysoki szczyt, na którym wszystko

to si˛e zdarzyło, Prolgu, co znaczy „ ´Swi˛ete Miejsce”. A potem odszedł i powrócił
na równin˛e, by poprowadzi´c lud swój do jego Boga. Lecz oni nie poznali Gorima,
gdy˙z dotkn˛eły go r˛ece ULa i kolor go opu´scił, pozostawiaj ˛

ac ciało i włosy białe

niczym ´swie˙zy ´snieg. Ludzie bali si˛e go i odp˛edzali od siebie kamieniami.

I poskar˙zył si˛e Gorim ULowi:
— Bo˙ze mój, twoje dotkni˛ecie odmieniło mnie i lud mój mnie nie poznaje.
UL uniósł dło´n i wszyscy ludzie stali si˛e bezbarwni jak Gorim. A Duch UL

przemówił do nich wielkim głosem:

7

background image

— Baczcie na słowa swego Boga. Oto jest ten, którego zwiecie Gorimem,

a on przekonał mnie, bym przyj ˛

ał was jako lud mój, strzegł was i bronił, i był

Bogiem nad wami. Od dzisiaj nazywa´c si˛e b˛edziecie UL-Go, na pami ˛

atk˛e moj ˛

a

i jako symbol ´swi ˛

atobliwo´sci. Uczy´ncie, jako wam nakazuje i pójd´zcie, gdzie was

poprowadzi. A tych, którzy nie posłuchaj ˛

a go i nie pójd ˛

a za nim, odetn˛e jak gał ˛

a´z

si˛e odcina, by wi˛edli i zgin˛eli, i wi˛ecej ich nie było.

Gorim rozkazał ludziom, by wzi˛eli swój dobytek i bydło swoje, i ruszyli za

nim w góry. Ale starsi tego ludu nie uwierzyli mu, ani temu, ˙ze głos ów był głosem
ULa. Odzywali si˛e do Gorima z pogard ˛

a, mówi ˛

ac:

— Uczy´n cud na dowód tego, ˙ze sług ˛

a jeste´s Boga ULa.

— Spójrzcie na skór˛e swoj ˛

a i włosy — odrzekł im Gorim. — Czy ten cud

wam nie wystarcza?

Zawstydzili si˛e i odeszli. Ale przyszli do niego znowu, mówi ˛

ac:

— Znak ten dotkn ˛

ał nas z powodu jakiej´s zarazy, któr ˛

a przyniosłe´s z miejsca

nieczystego. Nie jest to dowód łaski ULa.

Gorim wzniósł ramiona, a stworzenia, które go ˙zywiły, przyszły do niego niby

owce do pasterza. Starsi przerazili si˛e i odeszli. Wkrótce jednak wrócili, mówi ˛

ac:

— Stworzenia te potworne s ˛

a i wstr˛etne. Jeste´s demonem zesłanym, by dopro-

wadzi´c lud nasz do zguby, a nie sług ˛

a Wielkiego Boga ULa. Wci ˛

a˙z nie widzieli-

´smy ˙zadnego dowodu jego łaski.

Gorima znu˙zyły ich słowa i zakrzykn ˛

ał wielkim głosem:

— Mówi˛e temu ludowi, ˙ze słyszał głos ULa. Wiele za was cierpiałem. Teraz

wracam do Prolgu, ´Swi˛etego Miejsca. Niech ci, co chc ˛

a pój´s´c za mn ˛

a, uczyni ˛

a to.

Niech ci, co wol ˛

a pozosta´c, uczyni ˛

a to.

Odwrócił si˛e i ruszył w góry.
Niektórzy ludzie poszli za nim, ale wi˛eksza cz˛e´s´c pozostała. L˙zyli oni Gorima

i tych, co za nim pod ˛

a˙zyli.

— Gdzie˙z jest ten cud, który dowie´s´c miał łaski ULa? — pytali. — Nie ru-

szyli´smy za Gorimem i nie byli´smy mu posłuszni, a przecie˙z nie wi˛edniemy i nie
giniemy.

Wtedy Gorim popatrzył na nich ze smutkiem i przemówił po raz ostatni:
— Chcieli´scie ode mnie cudu. Spójrzcie wi˛ec, oto cud. Tak jak wam rzekł głos

ULa, zwi˛edniecie niczym gał ˛

a´z z drzewa odr ˛

abana. Zaprawd˛e, tego dnia zgin˛eli-

´scie.

I poprowadził tych nielicznych, co za nim pod ˛

a˙zyli, w góry, do Prolgu.

Ci, co zostali, kpili z Gorima i powrócili do namiotów, by na´smiewa´c si˛e z głu-

poty tych, co za nim poszli. Przez jeden rok na´smiewali si˛e i drwili. A potem nie

´smieli si˛e wi˛ecej, gdy˙z ich kobiety jałowe si˛e stały i nie rodziły dzieci. Ludzie

uwi˛edli, a z czasem zgin˛eli i nie było ich wi˛ecej.

8

background image

Ci, którzy ruszyli za Gorimem, doszli z nim do Prolgu. Zbudowali miasto.

Duch UL był z nimi i mieszkali tam w pokoju ze stworzeniami, które ˙zywiły
Gorima.

Gorim ˙zył po wielekro´c dłu˙zej ni˙z inni. A po nim ka˙zdy Najwy˙zszy Kapłan

ULa nosił imi˛e Gorima i do˙zywał s˛edziwego wieku. Przez tysi ˛

ace lat był z nimi

pokój ULa i wierzyli, ˙ze b˛edzie trwał wiecznie.

Jednak zły Bóg Torak skradł Klejnot stworzony przez Boga Aldura i rozpo-

cz˛eła si˛e wojna ludzi i Bogów. Torak u˙zył Klejnotu, by ziemi˛e rozerwa´c i wpu´sci´c
morze, Klejnot za´s spalił go straszliwie. I uciekł Torak do Mallorei.

Ziemia oszalała od tej rany, a stworzenia, co ˙zyły w pokoju z ludem Ulgo, tak-

˙ze postradały zmysły. Porwały si˛e przeciwko wspólnocie ULa, niszczyły miasta

i zabijały ludzi, a˙z niewielu tylko pozostało.

Ci, którzy ocaleli, uciekli do Prolgu, gdzie stworzenia nie ´smiały ich goni´c

z l˛eku przed gniewem ULa. Gło´sne były płacze i lamenty ludzi. Zaniepokojony
UL odkrył im wtedy jaskinie le˙z ˛

ace pod Prolgu, a ludzie zst ˛

apili do ´swi˛etych grot

ULa i tam zamieszkali.

Nastał czas, gdy Belgarath Czarodziej powiódł króla Alornów i synów jego

do Mallorei, by wykra´s´c Klejnot. A kiedy Torak chciał ich ´sciga´c, odepchn ˛

ał go

gniew Klejnotu. Belgarath ofiarował Klejnot pierwszemu Riva´nskiemu Królowi
mówi ˛

ac, ˙ze póki który´s z jego nast˛epców b˛edzie miał Klejnot w swej pieczy, Za-

chód b˛edzie bezpieczny.

Alornowie rozeszli si˛e wtedy i ruszyli na południe, ku nowym ziemiom. A lu-

dy innych Bogów, przera˙zone wojn ˛

a Bogów i ludzi, tak˙ze pod ˛

a˙zyły zajmowa´c

nowe ziemie, które nazywali dziwnymi imionami. Jednak lud ULa trwał w jaski-
niach Prolgu i nie ł ˛

aczył si˛e z nimi. UL chronił ich i skrywał, a obcy nie wiedzieli,

˙ze lud tam ˙zyje. Wiek po wieku, lud ULa nie zwracał uwagi na ´swiat zewn˛etrz-

ny, nawet gdy ´swiatem tym wstrz ˛

asn˛eło zamordowanie Riva´nskiego Króla i jego

rodziny.

Gdy jednak Torak ruszył pustoszy´c Zachód i prowadził wielk ˛

a armi˛e przez zie-

mie dzieci ULa, Duch UL przemówił do Gorima. A Gorim wyprowadził swych
ludzi noc ˛

a, ukradkiem. Spadli na ´spi ˛

ace wojska i wielkie zadali im straty. I tak ar-

mia Toraka została osłabiona, by ostatecznie pa´s´c przed armiami Zachodu w miej-
scu zwanym Vo Mimbre.

Wtedy Gorim zebrał siły i wyruszył na rad˛e ze zwyci˛ezcami. I przyniósł stam-

t ˛

ad wie´sci, ˙ze Torak srogie odniósł rany. Ciało złego Boga zostało wykradzione

przez jego ucznia Belzedara, i miał Torak le˙ze´c pogr ˛

a˙zony we ´snie gł˛ebokim jak

sama ´smier´c, by przebudzi´c si˛e dopiero wtedy, gdy spadkobierca riva´nskiego rodu
ponownie zasi ˛

adzie na tronie Rivy — to znaczy nigdy, jako ˙ze wiadomym jest, i˙z

ani jeden ze spadkobierców tego rodu nie pozostał przy ˙zyciu.

A cho´c wizyta Gorima w zewn˛etrznym ´swiecie była zadziwiaj ˛

aca, zdawało

si˛e, ˙ze nie przyniosła ˙zadnych szkód. Dzieci ULa nadal były szcz˛e´sliwe pod opie-

9

background image

k ˛

a swego Boga i ˙zycie płyn˛eło jak dawniej. Zauwa˙zono, ˙ze Gorim mniej sp˛edza

czasu na studiowaniu Ksi˛egi Ulgo, a wi˛ecej na badaniu przegniłych zwojów, gdzie
zapisane były dawne proroctwa. Jednak po kim´s, kto opu´scił groty ULa i wyruszył
w ´swiat innych Bogów, nale˙zało oczekiwa´c pewnych dziwactw.

A˙z kiedy´s niezwykły starzec stan ˛

ał u wej´scia do jaski´n i za˙z ˛

adał rozmowy

z Gorimem. A taka była moc jego głosu, ˙ze Gorim został wezwany. Potem, pierw-
szy raz od dnia, gdy ludzie znale´zli w jaskiniach bezpieczne schronienie, wpusz-
czono tam kogo´s, kto nie nale˙zał do ludu ULa. Gorim zabrał obcego do swoich
komnat i tam pozostawał z nim zamkni˛ety przez wiele dni. A i pó´zniej w długich
odst˛epach czasu przybywał ów niezwykły starzec z siw ˛

a brod ˛

a i w łachmanach,

i był witany rado´snie przez Gorima.

Razu pewnego jeden z młodych chłopców opowiadał, ˙ze widział z Gorimem

wielkiego szarego wilka. Lecz był to zapewne sen tylko, chorob ˛

a wywołany, cho-

cia˙z chłopiec nie chciał tego odwoła´c.

Ludzie przyzwyczaili si˛e i pogodzili z odmienno´sci ˛

a swojego Gorima. Lata

mijały, a oni dzi˛eki składali swemu Bogu wiedz ˛

ac, ˙ze s ˛

a ludem wybranym Wiel-

kiego Boga ULa.

background image

CZ ˛

E ´S ´

C PIERWSZA — MARAGOR

background image

Rozdział I

Jej imperialna wysoko´s´c ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra, klejnot rodu Borunów i naj-

pi˛ekniejszy kwiat Tolnedra´nskiego Imperium, siedziała ze skrzy˙zowanymi noga-
mi na skrzyni, pod d˛ebowym sufitem kabiny na rufie okr˛etu kapitana Greldika.
Gryzła w zamy´sleniu kosmyk swych miedzianych włosów i przygl ˛

adała si˛e, jak

lady Polgara opatruje złaman ˛

a r˛ek˛e Belgaratha Czarodzieja. Ksi˛e˙zniczka miała

na sobie krótk ˛

a bladozielon ˛

a tunik˛e Driad, a na policzku smug˛e popiołu. Z góry,

z pokładu dobiegały równe uderzenia b˛ebna, podaj ˛

ace rytm marynarzom Greldi-

ka, którzy wiosłowali pod pr ˛

ad z zasypanego popiołami miasta Sthiss Tor.

Wszystko było absolutnie straszne, uznała. Zacz˛eło si˛e jako kolejne posuni˛e-

cie w grze przeciw władzy ojca, jak ˛

a prowadziła, odk ˛

ad si˛egała pami˛eci ˛

a. I nagle

zmieniło si˛e w rzecz ´smiertelnie powa˙zn ˛

a. Wcale nie planowała takiego obro-

tu spraw, kiedy z mistrzem Jeebersem wymykała si˛e z imperialnego pałacu w Tol
Honeth tamtej nocy wiele tygodni temu. Jeebers wkrótce j ˛

a porzucił. . . był zreszt ˛

a

tylko chwilowym pomocnikiem, nikim wi˛ecej. . . a teraz trafiła do tej niezwykłej
grupy ludzi o pos˛epnych twarzach, pod ˛

a˙zaj ˛

acych od północy na wypraw˛e, której

celu zupełnie nie mogła poj ˛

a´c. Lady Polgara, której samo imi˛e budziło w ksi˛e˙z-

niczce dreszcze, do´s´c obcesowo poinformowała j ˛

a w Lesie Driad, ˙ze zabawa sko´n-

czona i ˙ze ˙zadna ucieczka, pochlebstwa czy pro´sby nie zmieni ˛

a faktu, i˙z ona,

ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra, stanie na Dworze Riva´nskiego Króla w dniu swych szes-
nastych urodzin — je´sli b˛edzie trzeba, to w ła´ncuchach. Ce’Nedra nie miała cienia
w ˛

atpliwo´sci, ˙ze lady Polgara dokładnie to miała na my´sli. . . prze˙zyła krótkotrwa-

ł ˛

a wizj˛e tego, jak wlok ˛

a j ˛

a, dzwoni ˛

ac ˛

a i brz˛ecz ˛

ac ˛

a kajdanami, by w absolutnym

poni˙zeniu postawi´c w mrocznej sali, a setki brodatych Alornów na´smiewaj ˛

a si˛e

z niej. Tego musiała unikn ˛

a´c za wszelk ˛

a cen˛e. Dlatego wła´snie towarzyszyła im

by´c mo˙ze nie całkiem z własnej woli, ale bez jawnego oporu. Blask stali w oczach
lady Polgary zawsze zdawał si˛e przypomina´c wizj˛e kajdanów i brz˛ecz ˛

acych ła´n-

cuchów, a ta wizja o wiele skuteczniej skłaniała ksi˛e˙zniczk˛e do posłusze´nstwa ni˙z
cała imperialna pot˛ega jej ojca.

Ce’Nedra tylko w przybli˙zeniu si˛e orientowała, co wła´sciwie robi ˛

a ci ludzie.

´Scigali chyba kogo´s czy co´s, a trop zaprowadził ich na pełne w˛e˙zy bagna Nyissy.

W cał ˛

a spraw˛e byli jako´s zamieszani Murgowie, którzy stawiali im straszliwe

12

background image

przeszkody. Tak˙ze królowa Salmissra interesowała si˛e t ˛

a spraw ˛

a do tego stopnia,

˙ze kazała porwa´c młodego Gariona.

Ce’Nedra wyrwała si˛e z zadumy, by spojrze´c na chłopca. Na co był potrzebny

królowej Nyissy? Jest przecie˙z taki. . . zwyczajny. To wie´sniak, parobek. . . nikt.
Owszem, do´s´c ładny chłopak, trudno zaprzeczy´c, z raczej pospolitymi jasnymi
włosami, które wci ˛

a˙z opadały mu na czoło i a˙z j ˛

a palce ´swierzbiały, by je odgar-

n ˛

a´c. Miał mił ˛

a twarz — cho´c nic nadzwyczajnego — i poniewa˙z był tylko troch˛e

od niej starszy, mogła z nim porozmawia´c, gdy czuła si˛e samotna albo wystra-
szona, i kłóci´c si˛e, gdy była rozdra˙zniona. Ale zupełnie nie chciał traktowa´c jej
z nale˙zytym respektem. . . pewnie nawet nie potrafił. Wi˛ec sk ˛

ad to irytuj ˛

ace spoj-

rzenie? Zastanawiała si˛e nad tym, obserwuj ˛

ac go w zamy´sleniu.

I znowu to robiła! Gniewnie oderwała spojrzenie od jego twarzy. Dlaczego

stale mu si˛e przygl ˛

ada? Dlaczego odruchowo szuka go wzrokiem za ka˙zdym ra-

zem, kiedy si˛e zamy´sli? Przyłapała si˛e nawet na wynajdywaniu pretekstów, które
pozwol ˛

a znale´z´c si˛e tam, sk ˛

ad mo˙ze na niego patrze´c. To głupie!

Ce’Nedra przygryzła kosmyk włosów, pomy´slała, przygryzła mocniej, a jej

oczy znowu powróciły do dokładnego studiowania twarzy Gariona.

— Wyzdrowieje? — zapytał Barak, jarl Trellheim. Skubał z roztargnieniem

bujn ˛

a rud ˛

a brod˛e, obserwuj ˛

ac, jak lady Polgara ko´nczy dopasowywa´c Belgara-

thowi temblak.

— Proste złamanie — odparła profesjonalnym tonem. Odło˙zyła banda˙ze. —

Na starych głupcach rany szybko si˛e goj ˛

a.

Belgarath skrzywił si˛e, poruszaj ˛

ac usztywnion ˛

a łupkami r˛ek ˛

a.

— Nie musiała´s by´c taka szorstka, Pol. — Na jego brunatnej tunice widniało

kilka plam błota i ´swie˙ze rozdarcie, ´swiadectwo spotkania z drzewem.

— Musiałam ci j ˛

a nastawi´c, ojcze — stwierdziła. — Nie chciałby´s przecie˙z,

˙zeby zrosła si˛e krzywo.

— Uwa˙zam, ˙ze to ci˛e bawiło — poskar˙zył si˛e.
— Nast˛epnym razem sam si˛e opatruj — zaproponowała chłodno, wygładzaj ˛

ac

szar ˛

a sukni˛e.

— Musz˛e si˛e czego´s napi´c — burkn ˛

ał Belgarath w stron˛e pot˛e˙znego Baraka.

Jarl Trellheim stan ˛

ał w w ˛

askich drzwiach.

— Mógłby´s przynie´s´c Belgarathowi kufel ale — poprosił jakiego´s marynarza.
— Jak on si˛e czuje? — zapytał tamten.
— Jest rozdra˙zniony — odparł Barak. — I pewnie b˛edzie jeszcze bardziej,

je´sli zaraz nie dostanie piwa.

— Ju˙z biegn˛e.
— Rozs ˛

adna decyzja.

To był kolejny zadziwiaj ˛

acy fakt: arystokraci bior ˛

acy udział w wyprawie z wy-

j ˛

atkowym szacunkiem traktowali tego starca w łachmanach. A przecie˙z, o ile

13

background image

Ce’Nedra mogła si˛e zorientowa´c, nie miał nawet tytułu. Potrafiła z idealn ˛

a precy-

zj ˛

a okre´sli´c ró˙znic˛e mi˛edzy baronem a generałem Legionów Imperium, wielkim

diukiem Tolnedry a ksi˛eciem krwi Arendii, mi˛edzy Stra˙znikiem Rivy a królem
Chereków. Jednak nie miała poj˛ecia, gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla cza-
rodziejów. Materialistyczny tolnedra´nski umysł nie przyjmował wr˛ecz do wiado-
mo´sci ich istnienia. Nic dziwnego, ˙ze lady Polgara, nosz ˛

aca tytuły z połowy kró-

lestw Zachodu, była najbardziej szanowan ˛

a kobiet ˛

a na ´swiecie. Ale Belgarath jest

przecie˙z włócz˛eg ˛

a, obie˙zy´swiatem, a cz˛esto wr˛ecz zakał ˛

a porz ˛

adku publicznego.

A Garion, przypomniała sobie, to jego wnuk.

— Najwy˙zsza pora, ojcze, ˙zeby´s nam opowiedział, co si˛e stało — poprosiła

swego pacjenta lady Polgara.

— Wolałbym o tym nie mówi´c — odparł krótko. Zwróciła si˛e do ksi˛ecia Khel-

dara, tego niezwykłego drasa´nskiego arystokraty o ostrych rysach i sardonicznym
poczuciu humoru, który z bezczeln ˛

a min ˛

a le˙zał teraz na ławie.

— A wi˛ec, Silku?
— Jestem pewien, ˙ze rozumiesz moj ˛

a sytuacj˛e, stary przyjacielu — zwrócił

si˛e ksi ˛

a˙z˛e do Belgaratha z gł˛ebokim ˙zalem. — Je´sli spróbuj˛e dochowa´c tajemnicy,

ona po prostu zmusi mnie do mówienia. . . wyobra˙zam sobie, ˙ze w sposób bardzo
nieprzyjemny.

Belgarath przyjrzał mu si˛e z kamienn ˛

a twarz ˛

a, po czym parskn ˛

ał z niesma-

kiem.

— Pojmujesz chyba, ˙ze wcale nie chc˛e mówi´c.
Belgarath odwrócił si˛e do ´sciany.
— Wiedziałem, ˙ze zrozumiesz.
— Opowiadaj, Silku — rzucił niecierpliwie Barak.
— Historia jest wła´sciwie całkiem prosta — stwierdził Kheldar.
— Ale masz zamiar j ˛

a skomplikowa´c. Zgadłem?

— Powiedz nam zwyczajnie, co zaszło — wtr ˛

aciła Polgara.

Drasanin usiadł na ławie.
— Wła´sciwie nie ma o czym opowiada´c — zacz ˛

ał. — Odnale´zli´smy trop Ze-

dara i jakie´s trzy tygodnie temu pod ˛

a˙zyli´smy za nim do Nyissy. Par˛e razy napo-

tkali´smy nyissa´nskie patrole graniczne. . . nic powa˙znego. W ka˙zdym razie nie-
mal natychmiast po przekroczeniu granicy ´slad skr˛ecił na zachód. To była nie-
spodzianka. Zedar tak uparcie zmierzał do Nyissy, ˙ze uznali´smy, i˙z zawarł jak ˛

a´s

umow˛e z królow ˛

a Salmissr ˛

a. Mo˙ze chciał, by wszyscy tak pomy´sleli. . . Jest bar-

dzo sprytny, a Salmissra znana z tego, ˙ze miesza si˛e do spraw, które wcale jej nie
dotycz ˛

a.

— Zaj˛ełam si˛e tym — o´swiadczyła Polgara.
— A co si˛e stało? — zainteresował si˛e Belgarath.
— Pó´zniej ci opowiem, ojcze. Mów dalej, Silku.
Kheldar wzruszył ramionami.

14

background image

— To ju˙z wła´sciwie wszystko. Pod ˛

a˙zyli´smy za Zedarem a˙z do jednego z tych

zrujnowanych miast przy dawnej granicy Maragów. Belgarath miał tam go´scia. . .
tak przynajmniej twierdzi, bo ja nikogo nie widziałem. W ka˙zdym razie powie-
dział, ˙ze zdarzyło si˛e co´s, co zmienia nasze plany: musimy zawróci´c i ruszy´c
w dół rzeki do Sthiss Tor, by przył ˛

aczy´c si˛e do was. Nie miał czasu na dalsze

wyja´snienia, gdy˙z nagle d˙zungla zaroiła si˛e od Murgów. Szukali albo nas, albo
Zedara. . . nie udało nam si˛e tego sprawdzi´c. Od tego czasu kryli´smy si˛e przed
Murgami i Nyissanami równocze´snie. . . podró˙zowali´smy noc ˛

a, chowali´smy si˛e. . .

takie rzeczy. Raz wysłali´smy go´nca. Dotarł tutaj?

— Przedwczoraj — wyja´sniła Polgara. — Jednak miał gor ˛

aczk˛e i nie od razu

zdołałam wydoby´c z niego wasze przesłanie.

Kheldar skin ˛

ał głow ˛

a.

— W ka˙zdym razie z Murgami byli Grolimowie i próbowali odszuka´c nas

swymi umysłami. Belgarath robił co´s, co miało im przeszkodzi´c. Nie wiem, co to
było, ale musiało wymaga´c wielkiej koncentracji, gdy˙z prawie nie zwracał uwa-
gi, dok ˛

ad idzie. Wczesnym rankiem tego dnia prowadzili´smy konie przez bagna.

Belgarath szedł jako´s przed siebie, my´sl ˛

ac o innych sprawach, i wtedy drzewo si˛e

na niego przewróciło.

— Mogłam si˛e tego domy´sli´c — stwierdziła Polgara. — Czy kto´s to sprawił,

˙ze upadło?

— Nie s ˛

adz˛e — odparł Silk. — Mogła to by´c jaka´s stara pułapka, ale w ˛

atpi˛e.

Miało przegniły pie´n. Próbowałem go ostrzec, ale wszedł prosto pod nie.

— Dobrze ju˙z. . . — burkn ˛

ał Belgarath.

— Naprawd˛e próbowałem ci˛e ostrzec.
— Daj ju˙z spokój, Silku.
— Nie chc˛e, by pomy´sleli, ˙ze nie próbowałem. . . — zaprotestował Silk.
Polgara pokr˛eciła głow ˛

a.

— Ojcze. . . — powiedziała z wyrzutem.
— Nie mówmy ju˙z o tym, Polgaro — zaproponował Belgarath.
— Wyci ˛

agn ˛

ałem go spod tego drzewa i połatałem, jak umiałem najlepiej —

podj ˛

ał opowie´s´c Silk. — Potem ukradłem t˛e łódk˛e i popłyn˛eli´smy z pr ˛

adem. Do-

brze nam szło, dopóki ten pył nie zacz ˛

ał opada´c.

— Co zrobili´scie z ko´nmi? — wtr ˛

acił Hettar.

Ce’Nedra bała si˛e troch˛e wysokiego, małomównego ksi˛ecia Algarów z t ˛

a jego

ogolon ˛

a głow ˛

a, ubraniem z czarnej skóry i długim kosmykiem włosów na czubku

głowy. Chyba nigdy si˛e nie u´smiechał, a na sam d´zwi˛ek słowa „Murgo” jego ja-
strz˛ebia twarz stawała si˛e martwa jak głaz. Jedynym uczuciem, które czyniło go
bardziej ludzkim, była niezwykła troska o konie.

— S ˛

a bezpieczne — uspokoił go Silk. — Schowałem je tak, ˙ze Nyissanie ich

nie znajd ˛

a. Nic im si˛e nie stanie, póki znowu ich nie zabierzemy.

15

background image

— Kiedy weszli´scie na pokład, mówiłe´s, ˙ze teraz Klejnot ma Ctuchik. — Po-

lgara zwróciła si˛e do Belgaratha. — Jak do tego doszło?

Starzec wzruszył ramionami.
— Beltira nie wchodził w szczegóły. Powiedział tyle, ˙ze Ctuchik ju˙z czekał,

kiedy Zedar przekroczył granic˛e Cthol Murgos. Zedar zdołał uciec, ale musiał
zostawi´c Klejnot.

— Rozmawiałe´s z Beltira?
— Z jego umysłem.
— Nie powiedział, dlaczego Mistrz chce, ˙zeby´smy ruszyli do Doliny?
— Nie. Pewnie nawet nie pomy´slał, ˙zeby zapyta´c. Wiesz, jaki jest Beltira.
— Ojcze, to nam zajmie par˛e miesi˛ecy — zaprotestowała Polgara, z trosk ˛

a

marszcz ˛

ac czoło. — Przecie˙z Dolina le˙zy ponad siedemset mil st ˛

ad.

— Aldur chce, ˙zeby´smy tam pojechali — odparł. — I po tylu latach nie za-

mierzam teraz odmawia´c mu posłusze´nstwa.

— A tymczasem Ctuchik dowiezie Klejnot do Rak Cthol.
— Nic mu z tego nie przyjdzie, Pol. Sam Torak nie zdołał zapanowa´c nad

Klejnotem, a próbował ponad dwa tysi ˛

ace lat. Wiem, gdzie le˙zy Rak Cthol: Ctu-

chik nie mo˙ze schowa´c go przede mn ˛

a. B˛edzie tam z klejnotem, kiedy postanowi˛e

mu go odebra´c. Potrafi˛e sobie poradzi´c z tym magikiem.

Słowo „magik” wymówił tonem najgł˛ebszej pogardy.
— A co przez ten czas zrobi Zedar?
— Zedar ma własne problemy. Beltira twierdzi, ˙ze zabrał Toraka z kryjówki.

My´sl˛e, ˙ze mo˙zna na nim polega´c: spróbuje wywie´z´c ciało Toraka jak najdalej od
Rak Cthol. Wła´sciwie wszystko poukładało si˛e całkiem nie´zle. Miałem ju˙z troch˛e
do´s´c tego po´scigu za Zedarem.

Ce’Nedra nie do ko´nca pojmowała, o czym mówi ˛

a ci ludzie. Dlaczego tak

bardzo ich interesuje para angarackich czarowników o dziwacznych imionach i ta-
jemniczy klejnot, którego wszyscy chyba pragn˛eli? Dla niej jeden klejnot niczym
si˛e prawie nie ró˙znił od drugiego. Dorastała w takim przepychu, ˙ze ju˙z dawno
przestała dostrzega´c warto´s´c jakichkolwiek ozdób. W tej chwili miała na sobie
tylko par˛e male´nkich złotych kolczyków w kształcie ˙zoł˛edzi; lubiła je nie dlatego,

˙ze były złote, ale z powodu cichych d´zwi˛eków wydawanych przy ka˙zdym ruchu

głowy przez chytrze wbudowane klapki.

Wszystko to przypominało który´s z mitów Alornów, jakie słyszała przed laty

od bajarza na dworze ojca. Pami˛etała, ˙ze wyst˛epował tam jaki´s magiczny klejnot.
Został skradziony przez Boga Angaraków, Toraka, i odzyskany przez czarodzieja
i paru królów Alornów. Zamocowali ten klejnot w r˛ekoje´sci miecza, który trzy-
mali w sali tronowej w Rivie. W jaki´s sposób ochraniał Zachód przed straszliw ˛

a

katastrof ˛

a, która miała nadej´s´c, gdyby został utracony. To ciekawe, ale czarodziej

z legendy miał takie samo imi˛e jak ten starzec.

16

background image

Ale przecie˙z musiałby mie´c zatem ju˙z kilka tysi˛ecy lat, a to ´smieszne. Na

pewno nazwano go tak na pami ˛

atk˛e bohatera mitu. . . albo sam sobie nadał to

imi˛e, ˙zeby wywrze´c wra˙zenie na ludziach.

Raz jeszcze jej wzrok pow˛edrował ku twarzy Gariona. Chłopiec milcz ˛

ac sie-

dział w k ˛

acie kajuty. Spojrzenie miał pos˛epne, a twarz pełn ˛

a powagi. Pomy´slała,

˙ze mo˙ze wła´snie ta powaga budzi jej ciekawo´s´c i ´sci ˛

aga wzrok. Inni chłopcy, ja-

kich znała — szlachcice i synowie szlachty — usiłowali by´c czaruj ˛

acy i dowcipni,

natomiast Garion nigdy nie starał si˛e ˙zartowa´c ani jej zabawia´c. Nie była pew-
na, jak ma to rozumie´c. Czy˙zby był takim gł ˛

abem, ˙ze nie wiedział, jak powinien

si˛e zachowywa´c? A mo˙ze wiedział, ale nie zale˙zało mu i nie chciał si˛e wtr ˛

aca´c?

Mógłby przynajmniej spróbowa´c. . . cho´cby tylko od czasu do czasu. Jak mo˙ze
si˛e z nim zadawa´c, je´sli stale odmawia robienia z siebie durnia dla jej rozrywki?

Przypomniała sobie surowo, ˙ze jest na niego obra˙zona. Powiedział, ˙ze królowa

Salmissra była najpi˛ekniejsz ˛

a kobiet ˛

a, jak ˛

a w ˙zyciu widział. . . Jest jeszcze o wiele

za wcze´snie, by mu wybaczy´c tak ˛

a zniewag˛e. Stanowczo musi ponie´s´c straszliw ˛

a

kar˛e. Palce Ce’Nedry zaplatały z roztargnieniem kosmyk włosów, opadaj ˛

acych

kaskad ˛

a na ramiona, oczy wpatrywały si˛e w twarz Gariona.

Nast˛epnego ranka opad popiołów — rezultat pot˛e˙znej erupcji wulkanicznej

gdzie´s w Cthol Murgos — zmniejszył si˛e w takim stopniu, ˙ze mo˙zna było znowu
wyj´s´c na pokład. Szary opar wci ˛

a˙z cz˛e´sciowo przesłaniał poro´sni˛ete d˙zungl ˛

a brze-

gi, ale powietrze nadawało si˛e do oddychania. Ce’Nedra z ulg ˛

a opu´sciła duszn ˛

a

kajut˛e.

Garion siedział w osłoni˛etym k ˛

acie pokładu, na dziobie okr˛etu. Zwykle tam

tkwił. Dostrzegła, ˙ze rankiem zapomniał uczesa´c włosy. I z trudem si˛e powstrzy-
mała, by nie pobiec po grzebie´n i od razu nie naprawi´c niedopatrzenia. Zamiast
tego z mistrzowsk ˛

a oboj˛etno´sci ˛

a przesun˛eła si˛e do relingu, sk ˛

ad mogła podsłuchi-

wa´c, nie zwracaj ˛

ac na siebie uwagi.

— . . . Zawsze tam był — mówił dziadkowi Garion. — Przemawiał do mnie.

Tłumaczył, kiedy zachowuj˛e si˛e dziecinnie albo głupio. . . takie rzeczy. Jakby cho-
wał si˛e gdzie´s w k ˛

acie umysłu, całkiem niezale˙zny.

Belgarath pokiwał głow ˛

a, w roztargnieniu drapi ˛

ac brod˛e zdrow ˛

a r˛ek ˛

a.

— Wydaje si˛e, ˙ze jest całkiem z tob ˛

a rozł ˛

aczny — zauwa˙zył. — Czy ten głos

w głowie kiedykolwiek co´s zrobił? To znaczy oprócz przemawiania do ciebie?

Garion zamy´slił si˛e.
— Raczej nie. Mówi mi, jak robi´c ró˙zne rzeczy, ale chyba to ja musz˛e je

wykona´c. Kiedy byłem w pałacu Salmissry, zdawało mi si˛e, ˙ze wyprowadził mnie
z własnego ciała, ˙zebym szukał cioci Pol. — Zmarszczył brwi. — Nie — poprawił
si˛e. — Kiedy si˛e lepiej zastanowi´c, to on tylko powiedział mi, jak tego dokona´c,
ale działałem ja sam. Kiedy ju˙z byłem na zewn ˛

atrz, czułem go przy sobie. . . po raz

pierwszy zostali´smy rozdzieleni. Chocia˙z tak naprawd˛e go nie widziałem. Ale na

17

background image

par˛e minut chyba przej ˛

ał stery. Rozmawiał z Salmissr ˛

a, ˙zeby załagodzi´c sytuacj˛e

i ukry´c, co zamierzamy.

— Nie marnowałe´s czasu, dok ˛

ad opu´scili´smy was z Silkiem, prawda?

Garion sm˛etnie kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Przewa˙znie to było straszne. Spaliłem Asharaka. Wiedziałe´s o tym?
— Ciocia mi mówiła.
— Uderzył j ˛

a w twarz — wyja´snił Garion. — Chciałem pchn ˛

a´c go no˙zem,

ale głos poradził, ˙zeby spróbowa´c inaczej. Uderzyłem go r˛ek ˛

a i powiedziałem

„Pło´n”. To wszystko. Tylko „Pło´n”. . . a on si˛e zapalił. Chciałem go zgasi´c, ale
ciocia Pol powiedziała, ˙ze to on zabił moich rodziców. Wi˛ec uczyniłem ogie´n
jeszcze gor˛etszym. Błagał, ˙zebym przestał, ale nie słuchałem.

Zadr˙zał.
— Próbowałem ci˛e uprzedzi´c — przypomniał łagodnie Belgarath. — Ostrze-

gałem, ˙ze kiedy to wszystko si˛e sko´nczy, nie b˛edzie ci si˛e podobało.

Garion westchn ˛

ał.

— Powinienem słucha´c. Ciocia Pol twierdzi, ˙ze kiedy ju˙z raz u˙zyłem. . . —

Zawahał si˛e, szukaj ˛

ac wła´sciwego słowa.

— Mocy — podpowiedział Belgarath.
— Dobrze — zgodził si˛e Garion. — Mówi, ˙ze kiedy ju˙z raz z niej skorzysta-

łem, nigdy tego nie zapomn˛e. B˛ed˛e to robił znowu i znowu. ˙

Załuj˛e, ˙ze wtedy nie

u˙zyłem no˙za. To co´s we mnie nigdy by si˛e nie przebudziło.

— Wiesz, ˙ze to nieprawda — odparł spokojnie Belgarath. — Ju˙z od paru mie-

si˛ecy moc s ˛

aczyła si˛e z ciebie wszystkimi porami skóry. Nie wiedz ˛

ac o tym, u˙zyłe´s

jej w przynajmniej pół tuzinie przypadków. W ka˙zdym razie ja wiem o tylu.

Garion spogl ˛

adał na niego ze zdumieniem.

— Pami˛etasz tego obł ˛

akanego mnicha, zaraz za granic ˛

a Tolnedry? Narobiłe´s

strasznego hałasu, kiedy go dotkn ˛

ałe´s. Przez moment my´slałem nawet, ˙ze go za-

biłe´s.

— Mówiłe´s, ˙ze ciocia Pol tego dokonała.
— Skłamałem — przyznał oboj˛etnie starzec. — Przychodzi mi to bez wysiłku.

Rzecz w tym, ˙ze zawsze miałe´s te zdolno´sci. Pr˛edzej czy pó´zniej musiały si˛e
ujawni´c. Na twoim miejscu nie ˙załowałbym tak Chamdara. Owszem, wszystko to
było nieco egzotyczne. . . ja zabrałbym si˛e do tego troch˛e inaczej. . . ale w całym
zaj´sciu wida´c pewn ˛

a sprawiedliwo´s´c.

— Wi˛ec teraz ju˙z zawsze b˛edzie we mnie?
— Zawsze. Tak to ju˙z jest, niestety.
Ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra poczuła zadowolenie z siebie. Belgarath wła´snie po-

twierdził to, co sama powtarzała Garionowi wielokrotnie. Gdyby tylko nie był
taki uparty, jego ciocia, jego dziadek, no i ona sama naturalnie — którzy lepiej
od niego wiedz ˛

a, co jest słuszne, wła´sciwe i dla niego najlepsze — mogliby bez

˙zadnych trudno´sci ukształtowa´c chłopca w nale˙zyty sposób.

18

background image

— Wracajmy do tego twojego drugiego głosu — rzekł Belgarath. — Musz˛e

dowiedzie´c si˛e o nim czego´s wi˛ecej. Nie chc˛e, ˙zeby´s we własnym umy´sle nosił
wroga.

— To nie wróg — zaprotestował Garion. — Jest po naszej stronie.
— Mo˙ze sprawia´c takie wra˙zenie — przyznał starzec. — Ale rzeczy nie za-

wsze s ˛

a tym, czym si˛e wydaj ˛

a. Lepiej si˛e poczuj˛e wiedz ˛

ac dokładnie, co to jest.

Nie lubi˛e niespodzianek.

Ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra nie słuchała ju˙z, zatopiona w my´slach. Gdzie´s w gł˛ebi

małego, chytrego rozumku zacz ˛

ał si˛e formowa´c pewien plan. . . plan o bardzo

ciekawych mo˙zliwo´sciach.

background image

Rozdział II

Podró˙z przez katarakty Rzeki W˛e˙za zaj˛eła prawie tydzie´n. Wci ˛

a˙z panował

duszny upał, ale wszyscy zd ˛

a˙zyli si˛e chocia˙z troch˛e przyzwyczai´c do klimatu.

Ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra wi˛ekszo´s´c czasu sp˛edzała z Polgar ˛

a na pokładzie i demon-

stracyjnie unikała Gariona. Od czasu do czasu jednak spogl ˛

adała na niego, by

sprawdzi´c, czy dostrze˙ze jakie´s oznaki cierpienia.

Poniewa˙z jej ˙zycie znalazło si˛e bez reszty w r˛ekach tych ludzi, podbicie ich

serc Ce’Nedra uznała za absolutn ˛

a konieczno´s´c. Belgarath nie sprawi kłopotu.

Kilka ujmuj ˛

acych dziewcz˛ecych u´smiechów, troch˛e trzepotania rz˛es, spontanicz-

ny na pozór całus czy dwa sprawi ˛

a, ˙ze bez wysiłku owinie go sobie dookoła pa-

luszka. T˛e kampani˛e mo˙ze przeprowadzi´c, kiedy tylko zechce. Lecz Polgara to
zupełnie inny problem. Przede wszystkim Ce’Nedr˛e zachwycała oszałamiaj ˛

aca

uroda tej kobiety. Polgara była bez skazy. Nawet biały kosmyk w´sród czarnych
jak noc włosów nie był wła´sciwie defektem, a raczej rodzajem wyró˙znienia, oso-
bistym znakiem. Ale najbardziej niepokoiły ksi˛e˙zniczk˛e oczy Polgary. Zale˙znie
od nastroju, ich barwa zmieniała si˛e od szaro´sci do gł˛ebokiego, bardzo gł˛ebokie-
go bł˛ekitu. I dostrzegały wszystko. ˙

Zadne oszustwo nie było mo˙zliwe wobec tego

spokojnego, chłodnego spojrzenia. Za ka˙zdym razem, kiedy Ce’Nedra patrzyła
w te oczy, miała wra˙zenie, ˙ze słyszy brz˛ek ła´ncuchów.

Zdecydowanie musiała zdoby´c jej przyja´z´n.
— Lady Polgaro — odezwała si˛e pewnego ranka. Siedziały na pokładzie. Pa-

ruj ˛

aca, szarozielona d˙zungla przesuwała si˛e z obu stron, a spoceni marynarze wio-

słowali z wysiłkiem.

— Tak, kochanie? — Polgara uniosła głow˛e znad tuniki Gariona, do której

przyszywała guzik. Miała na sobie bladoniebiesk ˛

a sukni˛e, z powodu upału roz-

pi˛et ˛

a pod szyj ˛

a.

— Czym jest magia? Zawsze mi powtarzali, ˙ze takie rzeczy nie istniej ˛

a. —

Ce’Nedra uznała, ˙ze to dobry pocz ˛

atek rozmowy.

— Tolnedra´nska edukacja jest nieco jednostronna — u´smiechn˛eła si˛e Polgara.
— Czy to jaka´s sztuczka? — nie ust˛epowała Ce’Nedra. — To znaczy tak jak

wtedy, gdy kto´s pokazuje co´s ludziom jedn ˛

a r˛ek ˛

a, a drug ˛

a zabiera co´s innego?

Bawiła si˛e rzemykiem sandała.

20

background image

— Nie, moja droga. To zupełnie nie to.
— A jak wiele mo˙zna dokona´c z jej pomoc ˛

a?

— Nigdy nie badali´smy takich ogranicze´n. — Polgara nie wypuszczała

igły. — Kiedy trzeba co´s zrobi´c, robimy to. Nie martwimy si˛e na zapas, czy
potrafimy. Chocia˙z ró˙znym ludziom lepiej si˛e udaj ˛

a ró˙zne rzeczy. To troch˛e jak

z tym, ˙ze jedni m˛e˙zczy´zni maj ˛

a zdolno´sci do stolarki, a inni do murarstwa.

— Garion jest czarodziejem, prawda? Co potrafi? — Dlaczego wła´sciwie o to

spytała?

— Zastanawiałam si˛e, do czego zmierzasz. — Polgara spojrzała przenikliwie.
Ce’Nedra zarumieniła si˛e lekko.
— Przesta´n gry´z´c włosy, moja droga — upomniała j ˛

a Polgara. — Porozszcze-

piasz ko´nce.

Ce’Nedra szybko wyj˛eła kosmyk z ust.
— Nie jeste´smy pewni, jak wiele potrafi Garion — mówiła dalej Polgara. —

Chyba jeszcze za wcze´snie, by to rozstrzygn ˛

a´c. Wydaje si˛e, ˙ze ma talent. Z pew-

no´sci ˛

a za ka˙zdym razem, kiedy czego´s próbuje, robi mnóstwo hałasu. To niezły

wska´znik jego mo˙zliwo´sci.

— Zapewne wi˛ec b˛edzie pot˛e˙znym czarodziejem. — Lekki u´smiech prze-

mkn ˛

ał po wargach kobiety.

— Zapewne — przyznała. — Zakładaj ˛

ac naturalnie, ˙ze nauczy si˛e nad sob ˛

a

panowa´c.

— No tak — oznajmiła Ce’Nedra. — B˛edziemy musiały nauczy´c go opano-

wania.

Polgara przygl ˛

adała jej si˛e przez moment i nagle wybuchn˛eła ´smiechem.

Ce’Nedra poczuła lekkie zakłopotanie, ale te˙z si˛e roze´smiała.
Stoj ˛

acy niedaleko Garion obejrzał si˛e.

— Co´s zabawnego? — spytał.
— Nie zrozumiesz tego, skarbie — odparła Polgara.
Zrobił obra˙zon ˛

a min˛e i odszedł, sztywno wyprostowany i ponury.

Ce’Nedra i Polgara roze´smiały si˛e znowu.
Okr˛et kapitana Greldika dotarł w ko´ncu do miejsca, gdzie skały i szybki pr ˛

ad

uniemo˙zliwiały dalsz ˛

a ˙zeglug˛e. Przycumowali do wielkiego drzewa na północ-

nym brzegu i grupa w˛edrowców przygotowała si˛e do zej´scia na l ˛

ad. Barak w kol-

czudze stał spocony obok swego przyjaciela Greldika i obserwował, jak Hettar
dogl ˛

ada wyładunku koni.

— Gdyby´s spotkał gdzie´s moj ˛

a ˙zon˛e, przeka˙z jej pozdrowienia — poprosił.

Greldik skin ˛

ał głow ˛

a.

— W czasie najbli˙zszej zimy odwiedz˛e pewnie okolice Trellheimu.
— Nie musisz wspomina´c, ˙ze wiem o tej ci ˛

a˙zy. Zapewne chce zrobi´c mi nie-

spodziank˛e po powrocie. Nie zamierzam psu´c jej zabawy.

Greldik był troch˛e zdziwiony.

21

background image

— My´slałem, Baraku, ˙ze lubisz jej psu´c zabaw˛e.
— Chyba ju˙z czas, ˙zeby´smy z Merel zawarli pokój. Ta nasza mała wojna by-

ła zabawna, kiedy oboje byli´smy młodzi, ale teraz pora j ˛

a chyba zako´nczy´c. . .

cho´cby tylko dla dobra dzieci.

Belgarath wyszedł na pokład i doł ˛

aczył do dwóch brodatych Chereków.

— Pły´n do Val Alorn — polecił kapitanowi Greldikowi. — Powiesz Anhe-

gowi, gdzie jeste´smy i co robimy. Niech przeka˙ze wie´sci pozostałym. Powiedz
mu, ˙ze absolutnie zakazuj˛e przyst˛epowania w tej chwili do wojny z Angarakami.
Ctuchik ma Klejnot w Rak Cthol, a je´sli wybuchnie wojna, Taur Urgas zablokuje
granice Cthol Murgos. I bez tego b˛edziemy mieli do´s´c kłopotów.

— Powiem mu — obiecywał z pow ˛

atpiewaniem Greldik. — Ale to mu si˛e nie

spodoba.

— Nie musi — odparł bez ogródek Belgarath. — Ma tylko zrobi´c, co mówi˛e.
Stoj ˛

aca w pobli˙zu Ce’Nedra była troch˛e zaszokowana słysz ˛

ac, jak ten obdar-

ty starzec wydaje tak stanowcze rozkazy. Jak mo˙ze przemawia´c w ten sposób do
suwerennych władców? A mo˙ze Garion, jako czarodziej, pewnego dnia uzyska
taki sam posłuch? Obejrzała si˛e na młodego człowieka — w tej chwili poma-
gał kowalowi Durnikowi uspokoi´c przestraszonego konia. Nie wygl ˛

adał na kogo´s

z autorytetem, uznała. ´Sci ˛

agn˛eła wargi. Mo˙ze jaka´s szata by pomogła, pomy´sla-

ła. . . I jeszcze magiczna ksi˛ega w r˛eku. I przynajmniej szcz ˛

atki brody. Przymkn˛eła

oczy, wyobra˙zaj ˛

ac go sobie tak odzianego, brodatego i z ksi˛eg ˛

a.

Garion najwyra´zniej poczuł na sobie jej wzrok i spojrzał na Ce’Nedr˛e pytaj ˛

a-

co. Był taki. . . zwyczajny. Wizerunek prostego, skromnego chłopca w strojnych
szatach, jakie dla niego wymy´sliła, nagle wydał si˛e dziewczynie tak zabawny, ˙ze
parskn˛eła ´smiechem. Garion zarumienił si˛e i ura˙zony odwrócił do niej plecami.

Poniewa˙z katarakty Rzeki W˛e˙za praktycznie uniemo˙zliwiały dalsz ˛

a nawiga-

cj˛e w gór˛e rzeki, szlak prowadz ˛

acy na wzgórza był tu do´s´c szeroki. Dowodził,

˙ze wi˛ekszo´s´c podró˙znych w tym wła´snie miejscu wchodziła na l ˛

ad. W blasku

porannego sło´nca wyjechali z doliny. Szybko zostawili za sob ˛

a spl ˛

atan ˛

a ro´slin-

no´s´c i zagł˛ebili si˛e w las, bardziej odpowiadaj ˛

acy gustom Ce’Nedry. Na szczycie

pierwszego wzniesienia poczuli nawet lekki wietrzyk, który zdmuchn ˛

ał duszny

upał i fetor gnij ˛

acych bagien Nyissy. Nastrój Ce’Nedry poprawił si˛e od razu. Roz-

wa˙zyła towarzystwo ksi˛ecia Kheldara, ale drzemał akurat, zreszt ˛

a bała si˛e troch˛e

tego Drasanina ze szpiczastym nosem. Natychmiast zrozumiała, ˙ze ten cyniczny,
błyskotliwy m˛e˙zczyzna czyta w niej jak w otwartej ksi˛edze, a to wcale jej si˛e nie
podobało. Zamiast tego przejechała wzdłu˙z kolumny do barona Mandorallena,
który prowadził. Po cz˛e´sci chciała odsun ˛

a´c si˛e jak najdalej od paruj ˛

acej rzeki, ale

prawdziwy powód był inny. Pomy´slała, ˙ze to doskonała sposobno´s´c, by wypyta´c
arendzkiego szlachcica o sprawy, które j ˛

a interesowały.

22

background image

— Wasza wysoko´s´c — powitał j ˛

a z szacunkiem zbrojny rycerz, kiedy zrówna-

ła si˛e z jego pot˛e˙znym wierzchowcem. — Azali uwa˙zasz to za rozs ˛

adne, by w taki

sposób nara˙za´c si˛e na gro´zb˛e jazdy z przedni ˛

a stra˙z ˛

a?

— Któ˙z byłby tak głupi, by porywa´c si˛e na najdzielniejszego z rycerzy ´swia-

ta? — odpowiedziała z doskonale niewinn ˛

a min ˛

a.

Baron westchn ˛

ał, a na jego twarzy pojawił si˛e wyraz pełen melancholii.

— I sk ˛

ad to smutne westchnienie, panie rycerzu?

— Nie ma to znaczenia, wasza wysoko´s´c — odparł.
Przez chwil˛e jechali w milczeniu przez cie´n nakrapiany c˛etkami słonecznego

blasku. Owady brz˛eczały w powietrzu, a małe stworzonka biegały z szelestem
w krzakach po obu stronach drogi.

— Powiedz mi — odezwała si˛e wreszcie ksi˛e˙zniczka. — Czy dawno znasz

Belgaratha?

— Całe swe ˙zycie, wasza wysoko´s´c.
— Czy bardzo jest powa˙zany w Arendii?
— Powa˙zany? ´Swi ˛

atobliwy Belgarath jest najwi˛ekszym ze wszystkich ludzi

´swiata. Z pewno´sci ˛

a wiesz o tym, ksi˛e˙zniczko.

— Jestem Tolnedrank ˛

a, baronie — przypomniała. — Nasza wiedza o cza-

rodziejach jest do´s´c ograniczona. Czy Arend nazwałby Belgaratha człowiekiem
szlachetnie urodzonym?

Mandorallen roze´smiał si˛e.
— Wasza wysoko´s´c, narodziny ´swi ˛

atobliwego Belgaratha zagin˛eły w tak od-

ległych mrokach staro˙zytno´sci, ˙ze twoje pytanie przestało mie´c znaczenie.

Ce’Nedra zmarszczyła czoło. Niezbyt lubiła, kiedy kto´s si˛e z niej wy´smiewał.
— Jest czy nie jest szlachcicem? — nie ust˛epowała.
— Jest Belgarathem — odparł Mandorallen, jakby to wyja´sniało wszystko. —

Istniej ˛

a setki baronów, dziesi ˛

atki hrabiów, lordów bez liku, ale jest tylko jeden

Belgarath. Wszyscy ludzie mu ust˛epuj ˛

a.

U´smiechn˛eła si˛e promiennie.
— A lady Polgara?
Mandorallen zamrugał i Ce’Nedra zrozumiała, ˙ze pyta odrobin˛e za szybko.
— Lady Polgara szanowana jest ponad wszystkie kobiety — odparł nieco

zdziwiony. — Wasza wysoko´s´c, gdyby´s pozna´c mi dała kierunek, ku jakiemu
zmierzaj ˛

a twe pytania, mógłbym udzieli´c ci odpowiedzi bardziej zadowalaj ˛

acych.

Za´smiała si˛e.
— Drogi baronie, to nic wa˙znego ani istotnego. . . Jedynie zwykła ciekawo´s´c,

sposób zabicia czasu po drodze.

Po chwili przykłusował kowal Durnik. Podkowy jego srokacza stukały gło´sno

na ubitym trakcie.

— Pani Pol chce, ˙zeby´scie chwil˛e zaczekali — oznajmił.
— Co´s si˛e stało? — spytała niespokojnie Ce’Nedra.

23

background image

— Nie. Niedaleko traktu zauwa˙zyła jaki´s znany jej krzaczek. Chce zebra´c

li´scie. . . maj ˛

a chyba jakie´s lecznicze własno´sci. Mówi, ˙ze jest bardzo rzadki i ro-

´snie tylko w niektórych cz˛e´sciach Nyissy. — Prosta, szczera twarz kowala wyra-

˙zała gł˛eboki szacunek, jak zawsze, gdy mówił o Polgarze. Ce’Nedra miała pewne

podejrzenia co do uczu´c Durnika, ale trzymała je dla siebie. — Aha. . . — dodał
jeszcze. — Kazała was ostrzec przed tym krzakiem. Mog ˛

a si˛e trafi´c nast˛epne. Ma

około stopy wysoko´sci, bardzo błyszcz ˛

ace zielone li´scie i małe fioletowe kwiatki.

Jest ´smiertelnie truj ˛

acy. . . nawet przy dotkni˛eciu.

— Nie zamierzamy zje˙zd˙za´c ze szlaku, cny Durniku — uspokoił go Mando-

rallen. — Czeka´c b˛edziemy, a˙z dama da nam pozwolenie, by dalej pod ˛

a˙zy´c.

Durnik kiwn ˛

ał głow ˛

a i odjechał z powrotem.

Ce’Nedra i Mandorallen przeprowadzili konie w cie´n rozło˙zystego drzewa

i czekali.

— A co Arendowie my´sl ˛

a o Garionie? — zapytała nagle ksi˛e˙zniczka.

— Garion to dobry chłopiec — odparł Mandorallen, lekko zaskoczony.
— Ale nie szlachcic — podpowiedziała.
— Wasza wysoko´s´c — odparł dyplomatycznie Mandorallen. — Edukacja twa,

jak s ˛

adz˛e, sprowadziła ci˛e na manowce. Garion pochodzi z rodu Belgaratha i Po-

lgary. Nie ma wprawdzie tytułu, jaki ty i ja oboje posiadamy, lecz krew jego naj-
szlachetniejsza jest na ´swiecie. Bez wahania ust ˛

apiłbym mu pierwsze´nstwa przed

sob ˛

a, gdyby tylko poprosił, czego wszak˙ze nie uczyni, skromnym chłopi˛eciem b˛e-

d ˛

ac. Podczas wizyty naszej na dworze króla Korodullina, młoda hrabianka ´scigała

go z uporem niezwykłym, by przez mał˙ze´nstwo podwy˙zszy´c stan swój i presti˙z.

— Doprawdy? — w głosie Ce’Nedry zabrzmiały gro´zne tony.
— Chciała go skłoni´c do zar˛eczyn i cz˛esto udawało si˛e jej pochwyci´c Gariona

w pułapk˛e ˙zarcikami i najsłodsz ˛

a konwersacj ˛

a.

— Pi˛ekna hrabianka?
— Jedna z wielkich pi˛ekno´sci królestwa.
— Rozumiem. — Głos Ce’Nedry był jak lód.
— Czy˙zbym uraził wasz ˛

a wysoko´s´c?

— Niewa˙zne.
Mandorallen westchn ˛

ał po raz drugi.

— O co znowu chodzi? — warkn˛eła.
— Dostrzegam, ˙ze wielkie s ˛

a moje wady.

— Podobno jeste´s człowiekiem doskonałym. — Natychmiast po˙załowała tych

słów.

— Nie, wasza wysoko´s´c. Jestem ska˙zony ponad twoje wyobra˙zenie.
— Mo˙ze troch˛e mało dyplomatyczny, ale to niewielka wada. . . u Arenda.
— Tchórzostwo ni ˛

a jest, wasza wysoko´s´c.

Roze´smiała si˛e z tego pomysłu.
— Tchórzostwo? Ty?

24

background image

— Odkryłem w sobie t˛e skaz˛e — potwierdził.
— Nie b ˛

ad´z ´smieszny — skarciła go. — Je´sli ju˙z, twoje wady prowadz ˛

a

w przeciwnym kierunku.

— Trudno da´c temu wiar˛e, wiem o tym — odparł. — Zapewniam ci˛e jednak˙ze

ze wstydem gł˛ebokim, i˙z poczułem u´scisk l˛eku na sercu moim.

Ce’Nedr˛e zdumiało to ˙załosne wyznanie rycerza. Próbowała znale´z´c wła´sciw ˛

a

odpowied´z, kiedy nagle, o kilka s ˛

a˙zni od niej, rozległ si˛e gło´sny trzask i łoskot.

Przera˙zony ko´n w panice skoczył do ucieczki. Przez moment jedynie widziała
w g ˛

aszczu co´s wielkiego i płowego skacz ˛

acego na ni ˛

a z krzaków — wielkiego,

płowego i z ogromn ˛

a rozwart ˛

a paszcz ˛

a. Rozpaczliwie usiłowała jedn ˛

a r˛ek ˛

a przy-

trzyma´c si˛e siodła, a drug ˛

a opanowa´c przestraszonego wierzchowca. Jednak pa-

niczny bieg doprowadził zwierz˛e pod nisk ˛

a gał ˛

a´z, która bezceremonialnie zmiotła

Ce’Nedr˛e na drog˛e. Przetoczyła si˛e, stan˛eła na czworakach i zamarła, gdy zoba-
czyła besti˛e, która tak hała´sliwie wyskoczyła z ukrycia.

Od razu poznała, ˙ze lew nie jest stary. Mimo w pełni rozwini˛etego ciała, miał

tylko na wpół wyro´sni˛et ˛

a grzyw˛e. Wyra´znie dopiero dorastał i nie miał do´swiad-

czenia w łowach. Zaryczał rozczarowany patrz ˛

ac, jak uciekaj ˛

acy ko´n znika w od-

dali. Machn ˛

ał ogonem z boku na bok. Przez moment ksi˛e˙zniczka czuła rozba-

wienie: był taki młody, taki niezgrabny. . . Lecz rozbawienie natychmiast ust ˛

apiło

miejsca irytacji na niezr˛eczne młode zwierz˛e, którego win ˛

a był poni˙zaj ˛

acy upadek

z siodła. Podniosła si˛e, otrzepała kolana i spojrzała na lwa surowo.

— Szuu! — zawołała, wykonuj ˛

ac stanowczy gest. W ko´ncu była ksi˛e˙zniczk ˛

a,

a on tylko lwem. Bardzo młodym i głupim lwem.

˙

Zółte oczy spojrzały na ni ˛

a i zw˛eziły si˛e lekko. Ogon znieruchomiał. Potem

młody lew szeroko otworzył oczy, jakby w straszliwym skupieniu; przyczaił si˛e,
opuszczaj ˛

ac brzuch niemal do ziemi. Uniósł górn ˛

a warg˛e i odsłonił bardzo długie,

˙zółte z˛eby. Wolno post ˛

apił o krok w jej stron˛e, delikatnie stawiaj ˛

ac wielkie łapy.

— Nie o´smielisz si˛e — oznajmiła mu oburzona.
— Nie ruszaj si˛e, wasza wysoko´s´c — ostrzegł j ˛

a Mandorallen ´smiertelnie spo-

kojnym głosem. K ˛

atem oka widziała, jak zsuwa si˛e z siodła. Lew spojrzał na niego

niech˛etnie.

Ostro˙znie, krok po kroku, Mandorallen pokonywał dziel ˛

ac ˛

a ich przestrze´n, a˙z

zasłonił sob ˛

a Ce’Nedr˛e. Lew obserwował go uwa˙znie, jakby nie rozumiał, do cze-

go rycerz zmierza. Potem było ju˙z za pó´zno. Oczy kota pozbawianego kolejnego
posiłku zaszły mgiełk ˛

a w´sciekło´sci. Mandorallen bardzo powoli wyj ˛

ał miecz, lecz

ku zdumieniu Ce’Nedry, podał go jej r˛ekoje´sci ˛

a do przodu.

— Aby´s miała si˛e czym broni´c, gdybym nie zdołał go powstrzyma´c — wyja-

´snił.

Ce’Nedra niepewnie uj˛eła ci˛e˙zk ˛

a r˛ekoje´s´c. Kiedy Mandorallen wypu´scił klin-

g˛e, ostrze natychmiast opadło na ziemi˛e. Mimo wysiłków, Ce’Nedra nie potrafiła
nawet podnie´s´c ci˛e˙zkiego or˛e˙za.

25

background image

Lew warkn ˛

ał i opadł jeszcze ni˙zej. Ogon chlastał w´sciekle po bokach, potem

wyprostował si˛e nagle.

— Uwa˙zaj, Mandorallenie! — wrzasn˛eła ksi˛e˙zniczka, wci ˛

a˙z walcz ˛

ac z mie-

czem.

Lew skoczył.
Mandorallen rozło˙zył szeroko okryte zbroj ˛

a ramiona i post ˛

apił naprzód, na

spotkanie wielkiego kota. Zderzyli si˛e z grzmi ˛

acym hukiem. Rycerz obj ˛

ał r˛ekami

tułów zwierz˛ecia. Lew oparł pot˛e˙zne łapy na ramionach Mandorallena; pazury
z ogłuszaj ˛

acym zgrzytem orały stal zbroi. Z˛eby gryzły hełm. Mandorallen zaciskał

swój ´smiertelny uchwyt.

Ce’Nedra usun˛eła si˛e z drogi, ci ˛

agn ˛

ac za sob ˛

a miecz. Szeroko otwieraj ˛

ac oczy,

patrzyła przera˙zona na straszliwe zmagania.

Ataki lwa stały si˛e bardziej rozpaczliwe; długie, gł˛ebokie bruzdy pojawiły

si˛e na zbroi, ramiona Mandorallena za´s zaciskały si˛e nieust˛epliwie. Ryk zmienił
si˛e w skowyt bólu. Lew wysilał si˛e ju˙z nie po to, by walczy´c lub zabi´c, ale by
uciec. Wił si˛e, wyrywał i próbował gry´z´c. Tylne łapy w´sciekle drapały opancerzo-
ny tułów przeciwnika. Skowyt był coraz bardziej piskliwy, coraz wi˛eksz ˛

a wyra˙zał

panik˛e.

Z nadludzkim wysiłkiem Mandorallen szarpn ˛

ał r˛ekami i Ce’Nedra wyra´znie

usłyszała obrzydliwy trzask p˛ekaj ˛

acych ko´sci. Z paszczy drapie˙znika chlusn˛eła

wielka fontanna krwi, ciało zadygotało jeszcze i łeb opadł ku ziemi. Mandorallen
rozlu´znił uchwyt i martwe cielsko bestii zsun˛eło si˛e u jego stóp.

Ksi˛e˙zniczka w oszołomieniu spogl ˛

adała na wspaniałego m˛e˙zczyzn˛e w zabry-

zganej krwi ˛

a, powgniatanej i podrapanej zbroi. Przed chwil ˛

a była ´swiadkiem cze-

go´s niemo˙zliwego: Mandorallen zabił lwa bez ˙zadnej broni prócz swych pot˛e˙z-
nych ramion. . . I to dla niej! Nie wiedz ˛

ac dokładnie czemu, pisn˛eła z zachwytu.

— Mandorallenie! — ´spiewała jego imi˛e. — Jeste´s moim rycerzem!
Wci ˛

a˙z zdyszany po walce, Mandorallen uniósł przyłbic˛e. Szeroko otwierał

bł˛ekitne oczy, jakby jej słowa uderzyły go ze straszliw ˛

a sił ˛

a. Opadł na kolana.

— Wasza wysoko´s´c — oznajmił zduszonym głosem. — Na ciało tej bestii

´slubuj˛e by´c rycerzem twym wiernym i szczerym, póki tchu w piersi stanie.

Gdzie´s w gł˛ebi umysłu Ce’Nedra wyra´znie usłyszała gł˛eboki d´zwi˛ek — od-

głos dwóch rzeczy, od pocz ˛

atku czasu przeznaczonych dla siebie, które si˛e wresz-

cie spotkały. Co´s — nie wiedziała dokładnie co, ale co´s bardzo wa˙znego — zda-
rzyło si˛e wła´snie na tej c˛etkowanej sło´ncem ł ˛

ace.

I wtedy Barak, pot˛e˙zny i dumny, nadjechał galopem, z Hettarem u boku i resz-

t ˛

a grupy tu˙z za sob ˛

a.

— Co si˛e stało? — zapytał, zeskakuj ˛

ac z konia. Ce’Nedra odczekała, a˙z wszy-

scy podjad ˛

a. Dopiero wtedy oznajmiła:

— Lew mnie zaatakował. — Starała si˛e mówi´c takim tonem, jakby podobne

rzeczy były czym´s całkiem zwyczajnym. — Mandorallen zabił go gołymi r˛ekami.

26

background image

— W istocie nosiłem te oto, wasza wysoko´s´c — poprawił j ˛

a, i wci ˛

a˙z kl˛ecz ˛

ac

wzniósł pi˛e´s´c w pancernej r˛ekawicy.

— To najdzielniejszy czyn, jaki widziałam w ˙zyciu — nie przerywała

Ce’Nedra.

— Dlaczego kl˛eczysz? — Barak zwrócił si˛e do Mandorallena. — Jeste´s ran-

ny?

— Wła´snie uczyniłam sir Mandorallena moim rycerzem — o´swiadczyła

ksi˛e˙zniczka. — A on ukl ˛

akł jak nale˙zy, by odebra´c z mych r ˛

ak ten zaszczyt. —

K ˛

atem oka dostrzega, ˙ze Garion zsiada z konia. Był ponury jak chmura gradowa.

Ce’Nedra nie posiadała si˛e z rado´sci. Pochyliła si˛e i wycisn˛eła na czole Mando-
rallena siostrzany pocałunek. — Wsta´n, panie rycerzu — nakazała.

Mandorallen podniósł si˛e ze zgrzytem zbroi.
Ce’Nedra była wyj ˛

atkowo z siebie zadowolona.

Pozostała cz˛e´s´c dnia min˛eła bez wypadków. Przekroczyli niski ła´ncuch

wzgórz i zjechali w mał ˛

a dolink˛e, gdy sło´nce kryło si˛e ju˙z w murze chmur na za-

chodzie. Dolin ˛

a płyn ˛

ał strumie´n, roziskrzony i zimny, zatrzymali si˛e wi˛ec i rozbili

obóz. Mandorallen w swej nowej roli rycerza-protektora był w nale˙zytym stopniu
usłu˙zny, a Ce’Nedra przyjmowała to łaskawie. Od czasu do czasu dyskretnie zer-
kała na Gariona, by si˛e upewni´c, czy wszystko dostrzega.

Troch˛e pó´zniej, gdy Mandorallen odszedł, by zaj ˛

a´c si˛e koniem, a Garion za-

szył si˛e nad ˛

asany w jakim´s k ˛

acie, Ce’Nedra siedziała skromnie na omszałym pniu

i gratulowała sobie dokona´n dzisiejszego dnia.

— To okrutna zabawa, ksi˛e˙zniczko — rzekł ´smiało Durnik, który o kilka stóp

dalej układał drwa na ogie´n.

Ce’Nedra była zaskoczona. O ile mogła sobie przypomnie´c, Durnik ani razu

nie odezwał si˛e do niej wprost. Był wyra´znie zakłopotany w obecno´sci osoby
z królewskiego rodu i nawet starał si˛e jej unika´c. Teraz jednak patrzył Ce’Nedrze
prosto w oczy, a w jego głosie d´zwi˛eczała przygan ˛

a.

— Nie mam poj˛ecia, o czym mówisz — oznajmiła.
— My´sl˛e, ˙ze masz. — Jego prosta, uczciwa twarz była powa˙zna, a wzrok

nieruchomy.

Ce’Nedra spu´sciła głow˛e i powoli okryła si˛e rumie´ncem.
— Widziałem, jak bawi ˛

a si˛e dziewczyny na wsi — mówił dalej kowal. —

Nigdy nic dobrego z tego nie wynikło.

— Nikogo nie próbuj˛e skrzywdzi´c, Durniku. Przecie˙z mi˛edzy mn ˛

a a Mando-

rallenem niczego nie ma i oboje o tym wiemy.

— Garion nie wie.
— Garion? — powtórzyła zdumiona Ce’Nedra.
— Przecie˙z to o niego chodzi, prawda?
— Oczywi´scie, ˙ze nie — zapewniła ura˙zona.
Spojrzenie Durnika wyra˙zało gł˛ebokie niedowierzanie.

27

background image

— Nic podobnego nie przyszło mi nawet do głowy — przekonywała go

Ce’Nedra. — To przecie˙z absurd.

— Doprawdy?
Ksi˛e˙zniczka załamała si˛e nagle.
— Jest taki uparty — poskar˙zyła si˛e. — Po prostu niczego nie chce robi´c tak,

jak powinien.

— To uczciwy chłopak. Nie wiem, kim jeszcze jest czy mo˙ze si˛e sta´c oprócz

tego. Ale wci ˛

a˙z pozostaje tym samym prostym, zwyczajnym chłopcem z farmy

Faldora. Nie zna reguł arystokracji. Nie b˛edzie ci˛e okłamywał ani ci schlebiał, ani
mówił rzeczy, których naprawd˛e nie czuje. S ˛

adz˛e, ˙ze wkrótce przydarzy mu si˛e

co´s bardzo wa˙znego. . . Nie wiem co, ale jestem pewien, ˙ze b˛edzie potrzebował
wszystkich swych sił i energii. Nie osłabiaj go t ˛

a dziecinad ˛

a.

— Och, Durniku. . . — westchn˛eła ci˛e˙zko. — I co ja mam robi´c?
— B ˛

ad´z szczera. Mów tylko to, co masz w sercu. Nie próbuj mówi´c jednego,

my´sl ˛

ac o drugim. To z nim nie skutkuje.

— Wiem. Dlatego to wszystko takie trudne. On był wychowany inaczej, a ja

inaczej. Nigdy si˛e nie pogodzimy.

Znowu westchn˛eła.
Durnik obdarzył j ˛

a delikatnym, ledwie dostrzegalnym u´smiechem.

— Nie jest a˙z tak ´zle, ksi˛e˙zniczko — zapewnił. — Z pocz ˛

atku b˛edziecie si˛e

cz˛esto kłóci´c. Jeste´s prawie tak uparta jak on, to wida´c. Urodzili´scie si˛e w ró˙znych
krajach, ale wewn ˛

atrz nie ró˙znicie si˛e tak bardzo. B˛edziecie krzycze´c na siebie

i wygra˙za´c palcami, ale z czasem to minie i zapomnicie nawet, czemu krzyczeli-

´scie. Znam kilka wspaniałych mał˙ze´nstw, które od tego wła´snie si˛e zacz˛eły.

— Mał˙ze´nstwo?!
— Przecie˙z o to ci chodzi, prawda?
Przygl ˛

adała mu si˛e z niedowierzaniem i nagle wybuchn˛eła ´smiechem.

— Drogi, kochany Durniku — powiedziała. — Ty zupełnie nic nie rozumiesz.
— Rozumiem to, co widz˛e — odparł. — A widz˛e młod ˛

a dziewczyn˛e, która

robi wszystko co mo˙zliwe, by usidli´c młodego chłopaka.

Ce’Nedra westchn˛eła.
— Zapewniam ci˛e, ˙ze to absolutnie wykluczone. Nawet gdybym czuła co´s

takiego. . . cho´c oczywi´scie nie czuj˛e.

— Nie, naturalnie, ˙ze nie. — Wygl ˛

adał na nieco rozbawionego.

— Kochany Durniku — powtórzyła. — Nie mog˛e sobie nawet pozwoli´c na

takie my´sli. Zapominasz, kim jestem.

— To niełatwe — odpowiedział. — Na ogół bardzo si˛e starasz, by wszyscy

dokładnie o tym pami˛etali.

— I nie wiesz, co to oznacza?
Zrobił zakłopotan ˛

a min˛e.

— Nie całkiem rozumiem.

28

background image

— Jestem ksi˛e˙zniczk ˛

a, klejnotem Imperium. . . To znaczy, ˙ze jestem własno-

´sci ˛

a Imperium. Nie mam absolutnie nic do powiedzenia w sprawie mojego za-

m ˛

a˙zpój´scia. Decyzj˛e podejmie ojciec i Ława Doradców. Mój m ˛

a˙z b˛edzie pewnie

bogaty i bardzo pot˛e˙zny. . . zapewne o wiele starszy ode mnie. . . a nasze mał˙ze´n-
stwo powinno przyczyni´c si˛e do wzrostu znaczenia Imperium i rodu Borunów.
Przypuszczam, ˙ze nikt mnie nawet nie spyta o zdanie.

Durnik był oszołomiony.
— To oburzaj ˛

ace! — zaprotestował.

— Wła´sciwie nie. Moja rodzina ma prawo do ochrony swych interesów, a ja

jestem niezwykle cennym maj ˛

atkiem. — Westchn˛eła po raz kolejny, cichutko i ˙za-

ło´snie. — Chocia˙z miło by było. . . wiesz, gdybym mogła wybiera´c sama. Mo˙ze
nawet spojrzałabym na Gariona tak, jak ci si˛e wydaje, ˙ze spogl ˛

adam. Mimo ˙ze

jest zupełnie niemo˙zliwy. Ale w mojej sytuacji mo˙zemy zosta´c co najwy˙zej przy-
jaciółmi.

— Nie miałem poj˛ecia — przeprosił. Na jego zwyczajn ˛

a, szczer ˛

a twarz wy-

płyn ˛

ał wyraz melancholii.

— Nie bierz tego tak powa˙znie, Durniku — rzuciła lekko. — Zawsze wiedzia-

łam, ˙ze tak wła´snie by´c musi.

A jednak wielka, błyszcz ˛

aca łza zawisła w k ˛

aciku jej oka. Durnik niezgrabnie

poło˙zył jej na ramieniu swoj ˛

a stwardniał ˛

a dło´n. Sama nie wiedz ˛

ac czemu, zarzu-

ciła mu r˛ece na szyj˛e i zaszlochała.

— No ju˙z — powiedział, niepewnie klepi ˛

ac jej dr˙z ˛

ace ramiona. — Wszystko

b˛edzie dobrze.

background image

Rozdział III

Tej nocy Garion nie mógł zasn ˛

a´c. Był wprawdzie młody i niedo´swiadczony,

ale niegłupi, a zachowanie ksi˛e˙zniczki Ce’Nedry nie pozostawiało w ˛

atpliwo´sci.

W ci ˛

agu długich miesi˛ecy, jakie min˛eły od dnia, gdy si˛e do nich przył ˛

aczyła, ob-

serwował, jak zmienia si˛e jej stosunek do niego. Teraz ł ˛

aczyła ich szczególnego

rodzaju przyja´z´n. Lubił j ˛

a i ona go lubiła. Do tego miejsca wszystko było w po-

rz ˛

adku. Dlaczego nie mogła zostawi´c tego w spokoju? Garion podejrzewał, ˙ze ma

to jaki´s zwi ˛

azek z działaniem kobiecego umysłu. Gdy tylko przyja´z´n przekraczała

pewien punkt — jak ˛

a´s niewyra´zn ˛

a i sekretn ˛

a granic˛e — kobiet˛e ogarniał natych-

miast nieopanowany p˛ed do komplikowania spraw.

Był niemal pewien, ˙ze ta całkiem oczywista gra z Mandorallenem została

wymierzona w niego. Zastanawiał si˛e, czy nie powinien uprzedzi´c rycerza, by
w przyszło´sci ustrzec go przed p˛ekni˛etym sercem. Te igraszki Ce’Nedry z uczu-
ciami m˛e˙zczyzny to co´s wi˛ecej ni˙z bezmy´slne okrucie´nstwo rozpieszczonego
dziecka. Trzeba ostrzec Mandorallena. Jego arendzka t˛epota mo˙ze sprawi´c, ˙ze
nie dostrze˙ze tego, co oczywiste.

A jednak Mandorallen naprawd˛e zabił dla niej lwa. Aktem tak niezwykłej

brawury mógł bez trudu zdoby´c płoch ˛

a ksi˛e˙zniczk˛e. A je´sli podziw i wdzi˛ecz-

no´s´c przeniosły j ˛

a ponad granic ˛

a zwykłego oczarowania? Ta mo˙zliwo´s´c przyszła

Garionowi na my´sl w mrocznej godzinie tu˙z przed ´switem i całkiem wykluczyła
dalszy sen. Rankiem wstał z zaczerwienionymi oczami, ponury, z wielk ˛

a trosk ˛

a

w duszy.

Ruszyli w´sród niebieskawych cieni poranka, a sko´sne promienie nowego sło´n-

ca błyszczały w´sród koron drzew. Garion jechał obok dziadka, szukaj ˛

ac pociesze-

nia w towarzystwie do´swiadczonego starca. Chodziło te˙z o co´s wi˛ecej. Ce’Nedra
niewinnie zaj˛eła w kolumnie miejsce obok cioci Pol, tu˙z przed nimi, i Garion
uznał, ˙ze powinien na ni ˛

a uwa˙za´c.

Pan Wilk milczał. Był gniewny, poirytowany i cz˛esto wsuwał palce pod opa-

trunek na r˛eku.

— Zostaw to, ojcze — powiedziała ciocia Pol, nie ogl ˛

adaj ˛

ac si˛e za siebie.

— To sw˛edzi.
— Sw˛edzi, bo si˛e goi. Nie drap.

30

background image

Burkn ˛

ał co´s pod nosem.

— Jakim szlakiem zamierzasz dotrze´c do Doliny? — zapytała.
— Dookoła, przez Tol Rane — wyja´snił.
— Robi si˛e coraz chłodniej, ojcze — przypomniała. — Je´sli si˛e nie pospie-

szymy, trafimy na ´sniegi w górach.

— Wiem o tym, Pol. Wolałaby´s mo˙ze jecha´c prosto przez Maragor?
— Nie ˙zartuj.
— Czy Maragor naprawd˛e jest taki niebezpieczny? — wtr ˛

acił Garion.

Ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra odwróciła si˛e w siodle i spojrzała na niego pogardliwie.
— Czy ty zupełnie niczego nie wiesz? — zapytała z niebotyczn ˛

a wy˙zszo´sci ˛

a.

Garion wyprostował si˛e. Niemal natychmiast przyszło mu na my´sl tuzin cel-

nych odpowiedzi.

Pan Wilk ostrzegawczo potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

— Daj spokój — mrukn ˛

ał. — Za wcze´snie, by zaczyna´c dyskusj˛e.

Garion zacisn ˛

ał z˛eby.

Jeszcze przez godzin˛e jechali w chłodzie poranka i nastrój Gariona z wolna

ulegał poprawie. I wtedy podjechał Hettar.

— Zbli˙zaj ˛

a si˛e je´zd´zcy — zameldował.

— Ilu? — zapytał szybko Wilk.
— Dziesi˛eciu, mo˙ze wi˛ecej. Jad ˛

a od zachodu.

— Mo˙ze to Tolnedranie.
— Sprawdz˛e — wtr ˛

aciła ciocia Pol. Uniosła głow˛e i na moment przymkn˛eła

oczy. — Nie — oznajmiła. — Nie Tolnedranie. Murgowie.

Hettar spojrzał martwym wzrokiem.
— B˛edziemy walczy´c? — zapytał z przera˙zaj ˛

acym entuzjazmem. Si˛egn ˛

ał dło-

ni ˛

a do szabli.

— Nie — odparł krótko Wilk. — Schowamy si˛e.
— Nie ma ich tak wielu.
— Nie szkodzi, Hettarze. Silku! — krzykn ˛

ał w stron˛e czoła kolumny. — Od

zachodu jad ˛

a ku nam Murgowie. Uprzed´z pozostałych i znajd´z jak ˛

a´s kryjówk˛e.

Silk skin ˛

ał głow ˛

a i pogalopował naprzód.

— S ˛

a z nimi Grolimowie? — Starzec zapytał cioci˛e Pol.

— Chyba nie. — Zmarszczyła czoło. — Jeden z nich ma dziwny umysł, ale

raczej nie jest Grolimem.

Silk wrócił po chwili.
— Po prawej stronie szlaku ro´snie g˛esty zagajnik — oznajmił. — Do´s´c du˙zy,

˙zeby si˛e w nim schowa´c.

— Spieszmy si˛e — odparł Wilk.
Zagajnik wyrastał trzydzie´sci s ˛

a˙zni od drogi, mi˛edzy wysokimi drzewami.

Wygl ˛

adał jak plama rozło˙zystych krzaków wypełniaj ˛

aca płytkie zagł˛ebienie.

Grunt był tam podmokły, a w ´srodku biło ´zródełko.

31

background image

Silk zeskoczył z konia i krótkim mieczem ´sci ˛

ał jeden z krzaków tu˙z nad zie-

mi ˛

a.

— Ukryjcie si˛e tutaj — polecił. — Ja wróc˛e i usun˛e nasze ´slady.
Chwycił krzak i ruszył na drog˛e.
— Dopilnuj, ˙zeby konie nie hałasowały — zwrócił si˛e do Hettara Wilk.
Algar skin ˛

ał głow ˛

a, ale był wyra´znie rozczarowany.

Garion opadł na kolana i przez g˛este poszycie przecisn ˛

ał si˛e a˙z na brzeg zagaj-

nika. Pomi˛edzy niskimi, rozro´sni˛etymi pniami wygl ˛

adał na drog˛e, ukryty w´sród

pokrywaj ˛

acych grunt li´sci.

Silk wycofywał si˛e i ´sci˛etym krzakiem zmiatał li´scie i gał ˛

azki, zacieraj ˛

ac ´sla-

dy, jakie pozostawili mi˛edzy szlakiem a zagajnikiem. Posuwał si˛e szybko, ale
uwa˙zał, by całkowicie zamaskowa´c trop.

Garion usłyszał za sob ˛

a cichy trzask i szelest li´sci. Ce’Nedra podczołgała si˛e

i uło˙zyła tu˙z przy nim.

— Nie powinna´s podchodzi´c tak blisko brzegu zagajnika — pouczył j ˛

a szep-

tem.

— Ty te˙z nie — odparowała.
Dał spokój. Ksi˛e˙zniczka roztaczała ciepły, kwietny zapach; z jakiego´s powodu

budził w Garionie pewn ˛

a nerwowo´s´c.

— Jak my´slisz, czy s ˛

a jeszcze daleko? — szepn˛eła.

— Sk ˛

ad mam wiedzie´c?

— Przecie˙z jeste´s czarodziejem.
— Nie radz˛e sobie zbyt dobrze.
Silk sko´nczył zaciera´c ´slady i przez moment przygl ˛

adał si˛e uwa˙znie, spraw-

dzaj ˛

ac, czy nie przeoczył jakiego´s znaku. Potem zagł˛ebił si˛e w krzaki i przykucn ˛

kilka s ˛

a˙zni od Gariona i Ce’Nedry.

— Lord Hettar chciał z nimi walczy´c — szepn˛eła dziewczyna.
— Hettar zawsze chce walczy´c, kiedy zobaczy Murgów.
— Dlaczego?
— Kiedy był jeszcze mały, zabili jego rodziców. Kazali mu na to patrze´c.
— To okropne — j˛ekn˛eła.
— Drogie dzieci — rzucił gniewnie Silk. — Je´sli nie macie nic przeciw temu,

próbuj˛e nasłuchiwa´c, czy ju˙z nadje˙zd˙zaj ˛

a.

Spoza szlaku, który niedawno opu´scili, dobiegł stukot kłusuj ˛

acych kopyt. Ga-

rion przylgn ˛

ał do ziemi i patrzył, wstrzymuj ˛

ac niemal oddech.

Zjawili si˛e Murgowie. Było ich około pi˛etnastu, w kolczugach i z bliznami na

policzkach, typowymi dla ludzi tej rasy. Jednak dowodził nimi człowiek w poła-
tanej i brudnej tunice, z szorstkimi, czarnymi włosami. Był nie ogolony, a jedno
oko patrzyło w inn ˛

a stron˛e ni˙z drugie. Garion poznał go.

Silk odetchn ˛

ał gł˛eboko i sykn ˛

ał przez z˛eby.

— Brill — mrukn ˛

ał.

32

background image

— Kto to jest Brill? — zapytała szeptem Ce’Nedra.
— Pó´zniej ci wytłumacz˛e — odpowiedział Garion. — Cicho!
— Przesta´n mnie ucisza´c — rozgniewała si˛e.
Przerwali, gdy˙z Silk spojrzał na nich gro´znie.
Brill tłumaczył co´s Murgom nerwowo i mocno gestykulował. Potem uniósł

dłonie i rozczapierzonymi palcami machn ˛

ał do przodu, by zaakcentowa´c swe sło-

wa. Murgowie pokiwali głowami i oboj˛etnie rozstawili si˛e wzdłu˙z szlaku, twarza-
mi w stron˛e lasu i zagajnika, gdzie krył si˛e Garion i pozostali. Brill przejechał na
koniec szeregu.

— Miejcie oczy otwarte! — krzykn ˛

ał. — Naprzód!

Murgowie ruszyli st˛epa, rozgl ˛

adaj ˛

ac si˛e czujnie. Dwaj przejechali tak blisko,

˙ze chłopiec wyczuł zapach potu ich wierzchowców.

— Chyba mam ju˙z do´s´c tego człowieka — odezwał si˛e jeden z nich do dru-

giego.

— Nie okazywałbym tego — poradził drugi.
— Umiem słucha´c rozkazów — rzekł pierwszy. — Ale on zaczyna mnie ju˙z

irytowa´c. Chyba lepiej by wygl ˛

adał z no˙zem w plecach.

— To mu si˛e raczej nie spodoba i mo˙ze by´c trudne do wykonania.
— Mógłbym poczeka´c, a˙z za´snie.
— Nie widziałem jeszcze, ˙zeby spał.
— Ka˙zdy w ko´ncu zasypia, pr˛edzej czy pó´zniej.
— Rób, co chcesz. — Drugi Murgo wzruszył ramionami. — Ale na twoim

miejscu zachowałbym ostro˙zno´s´c. . . chyba ˙ze zrezygnowałe´s ju˙z z powrotu do
Rak Hagga.

Po chwili obaj znale´zli si˛e poza zasi˛egiem słuchu.
Silk nerwowo przygryzał paznokie´c. Oczy zw˛eziły mu si˛e w szparki, a twarz

o ostrych rysach wyra˙zała skupienie. Nagle zacz ˛

ał przeklina´c pod nosem.

— Co si˛e stało? — szepn ˛

ał Garion.

— Popełniłem bł ˛

ad — odparł zirytowany Silk. — Wracajmy do pozostałych.

Odwrócił si˛e i poczołgał mi˛edzy krzakami w stron˛e ´zródełka po´srodku zagaj-

nika.

Pan Wilk siedział na zwalonym pniu i z roztargnieniem drapał r˛ek˛e na tembla-

ku.

— I co? — spytał, podnosz ˛

ac głow˛e.

— Pi˛etnastu Murgów — odparł Silk. — I stary przyjaciel.
— To był Brill — uzupełnił Garion. — Wygl ˛

adało, jakby to on dowodził.

— Brill? — Zdumiony starzec otworzył szeroko oczy.
— Wydawał rozkazy, a Murgowie je wykonywali — wyja´snił Silk. — Nie

podobało im si˛e to, ale robili, co im kazał. Chyba si˛e go boj ˛

a. My´sl˛e, ˙ze Brill nie

jest zwyczajnym wynaj˛etym szpiegiem.

— Gdzie le˙zy Rak Hagga? — spytała Ce’Nedra. Wilk spojrzał na ni ˛

a ostro.

33

background image

— Podsłuchali´smy rozmow˛e dwóch z nich — wyja´sniła. — Mówili, ˙ze s ˛

a

z Rak Hagga. My´slałam, ˙ze znam nazwy wszystkich miast w Cthol Murgos, ale
o tym nigdy nie słyszałam.

— Jeste´s pewna, ˙ze mówili o Rak Hagga? — spytał z naciskiem Wilk.
— Ja te˙z ich słyszałem — wtr ˛

acił Garion. — Tak wła´snie powiedzieli: Rak

Hagga.

Wilk powstał, nagle zas˛epiony.
— W takim razie musimy si˛e spieszy´c. Taur Urgas szykuje si˛e do wojny.
— Sk ˛

ad wiesz? — zdziwił si˛e Barak.

— Rak Hagga le˙zy tysi ˛

ace mil na południe od Rak Goska. Murgowie z połu-

dnia nigdy nie docieraj ˛

a do tej cz˛e´sci ´swiata, chyba ˙ze Taur Urgas chce wyruszy´c

na wojn˛e.

— Niech przychodz ˛

a. — Barak u´smiechn ˛

ał si˛e gro´znie.

— Je´sli ci to nie przeszkadza, wolałbym najpierw załatwi´c nasze sprawy. Mu-

sz˛e dotrze´c do Rak Cthol i nie chciałbym si˛e przeciska´c przez całe armie Mur-
gów. — Starzec gniewnie potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a. — O czym my´sli Taur Urgas? —

wybuchn ˛

ał. — Przecie˙z jeszcze nie pora.

Barak wzruszył ramionami.
— Na wojn˛e zawsze jest pora.
— Nie na t˛e wojn˛e. Zbyt wiele rzeczy musi si˛e najpierw wydarzy´c. Czy Ctu-

chik nie potrafi zatrzyma´c tego maniaka?

— Nieprzewidywalno´s´c to jeden z elementów niezwykłego uroku Taura Urga-

sa — zauwa˙zył sardonicznie Silk. — Sam nie wie, co zrobi nast˛epnego dnia.

— Azali znasz króla Murgów? — zainteresował si˛e Mandorallen.
— Spotkali´smy si˛e — przytakn ˛

ał Silk. — Nie przepadamy za sob ˛

a.

— Brill i jego Murgowie pewnie ju˙z odjechali — orzekł pan Wilk. — Ruszaj-

my. Przed nami długa droga, a czas zaczyna nas pogania´c.

Podszedł do swego konia.
Krótko przed zachodem sło´nca pokonali wysok ˛

a przeł˛ecz mi˛edzy dwoma

szczytami. Kilka mil za ni ˛

a zatrzymali si˛e na nocleg w niewielkiej kotlince.

— Uwa˙zaj na ogie´n, Durniku — ostrzegł kowala pan Wilk. — Murgowie z po-

łudnia maj ˛

a bystry wzrok i z wielu mil potrafi ˛

a dostrzec blask ogniska. Wolałbym

unikn ˛

a´c ich towarzystwa w ´srodku nocy.

Durnik rzeczowo skin ˛

ał głow ˛

a i wykopał gł˛ebsz ˛

a ni˙z zazwyczaj jam˛e.

Kiedy rozbijali obóz, Mandorallen usługiwał ksi˛e˙zniczce Ce’Nedrze, a Garion

przygl ˛

adał si˛e temu ponuro. Dotychczas protestował gor ˛

aco, gdy ciocia Pol nale-

gała, by słu˙zył Ce’Nedrze jako osobisty opiekun. Teraz jednak dziewczyna miała
swego rycerza, który spełniał jej zachcianki. Garion czuł si˛e tak, jakby kto´s zaj ˛

nale˙zne mu miejsce.

— Musimy przyspieszy´c — poinformował Wilk, gdy sko´nczyli posiłek zło-

˙zony z chleba, bekonu i sera. — Trzeba przekroczy´c góry, zanim uderz ˛

a pierwsze

34

background image

burze. Nie wolno dopu´sci´c, ˙zeby dop˛edził nas Brill i jego Murgowie. — Nog ˛

a

oczy´scił skrawek ziemi przed sob ˛

a, podniósł jaki´s patyk i zacz ˛

ał rysowa´c. — Je-

ste´smy tutaj — pokazał. — Maragor le˙zy prosto przed nami. Okr ˛

a˙zymy go od

zachodu, przejedziemy przez Tol Rane i ruszymy na północny wschód, do Doli-
ny.

— Czy nie lepiej byłoby skróci´c sobie drog˛e przez Maragor? — zaproponował

Mandorallen, spogl ˛

adaj ˛

ac na prowizoryczn ˛

a map˛e.

— Mo˙ze — zgodził si˛e starzec. — Ale nie zrobimy tego. Chyba ˙ze nie b˛edzie

innego wyj´scia. Maragor jest nawiedzony i je´sli to mo˙zliwe, lepiej go unika´c.

— Nie jeste´smy wszak dzie´cmi, by l˛eka´c si˛e niematerialnych cieni — o´swiad-

czył rycerz nieco ura˙zonym tonem.

— Nikt nie w ˛

atpi w twoj ˛

a odwag˛e, Mandorallenie — zapewniła go ciocia

Pol. — Ale duch Mary płacze w Maragorze. Lepiej mu si˛e nie nara˙za´c.

— Jak st ˛

ad daleko do Doliny Aldura? — zapytał Durnik.

— Siedemset pi˛e´cdziesi ˛

at mil — odparł Wilk. — Droga przez góry potrwa

przynajmniej miesi ˛

ac, nawet w najlepszych warunkach. A teraz trzeba si˛e troch˛e

przespa´c. Jutro czeka nas ci˛e˙zki dzie´n.

background image

Rozdział IV

Nast˛epnego dnia wstali, gdy tylko pierwsza, blada zapowied´z ´swiatła pojawiła

si˛e nad wschodnim horyzontem. Ziemi˛e pokrył srebrzysty szron, a brzegi płyn ˛

a-

cego kotlin ˛

a strumyka skuła cieniutka warstwa lodu. Ce’Nedra, która poszła umy´c

twarz, podniosła cienk ˛

a jak li´s´c płytk˛e.

— W górach jest o wiele chłodniej — oznajmił Garion, zapinaj ˛

ac pas z mie-

czem.

— Zauwa˙zyłam — odparła wynio´sle.
— Zreszt ˛

a niewa˙zne — rzucił krótko i odszedł, burcz ˛

ac co´s pod nosem.

Równym kłusem zje˙zd˙zali z gór w jasnym ´swietle poranka. Min˛eli stercz ˛

ac ˛

a

skał˛e i zobaczyli przed sob ˛

a rozległ ˛

a równin˛e, która niegdy´s była Maragorem,

Krain ˛

a Maragów. Ł ˛

aki pokrywała poszarzała jesienna trawa, a w sło´ncu skrzyły

si˛e strumienie i jeziora. W oddali sterczały male´nkie z tej odległo´sci ruiny.

Garion zauwa˙zył, ˙ze ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra odwraca głow˛e, nie chc ˛

ac nawet

popatrzy´c w tamt ˛

a stron˛e.

Niedaleko, na zboczu, kilka prostych chat i namiotów wyrastało w stromym

w ˛

awozie, gdzie spieniony potok przecinał skały i ˙zwir. Ubite drogi i ´scie˙zki w˛e-

drowały zygzakami po stokach. Kilkunastu obszarpanych m˛e˙zczyzn bez entuzja-
zmu rozkopywało brzeg kilofami i motykami, a woda poni˙zej ubogiej osady na-
bierała m˛etnej, brudno˙zółtej barwy.

— Miasteczko? — zdziwił si˛e Durnik. — Tutaj?
— Nie całkiem miasteczko — odparł Wilk. — Ludzie z tej osady przepłukuj ˛

a

˙zwir i rozkopuj ˛

a brzegi potoku, szukaj ˛

ac złota.

— Jest tu złoto? — Oczy Silka błysn˛eły.
— Troch˛e. Za mało, by opłacało si˛e go szuka´c.
— Wi˛ec dlaczego to robi ˛

a?

— Kto wie? — Wilk wzruszył ramionami.
Mandorallen i Barak wyjechali na czoło i ruszyli kamienistym traktem w stro-

n˛e osady. Kiedy si˛e zbli˙zyli, z chaty wyszło im naprzeciw dwóch m˛e˙zczyzn z za-
rdzewiałymi mieczami w dłoniach. Jeden, chudy i nie ogolony, miał na sobie
brudn ˛

a tolnedra´nsk ˛

a kamizel˛e. Drugi, wy˙zszy i ci˛e˙zszy, nosił obszarpan ˛

a tunik˛e

arendzkiego chłopa.

36

background image

— Sta´c! — krzykn ˛

ał Tolnedranin. — Nie wpuszczamy zbrojnych, póki si˛e nie

dowiemy, czego tu chc ˛

a.

— Blokujesz szlak, przyjacielu — upomniał go Barak. — To ci mo˙ze zaszko-

dzi´c.

— Wystarczy, ˙ze krzykn˛e, a zjawi si˛e tu pi˛e´cdziesi˛eciu uzbrojonych ludzi —

ostrzegł Tolnedranin.

— Nie b ˛

ad´z idiot ˛

a, Reldo — wtr ˛

acił pot˛e˙zny Arend. — Ten okryty stal ˛

a to

rycerz Mimbratów. Na całej górze nie ma tylu ludzi, ˙zeby go powstrzyma´c, je-

´sli zechce t˛edy przejecha´c. — Spojrzał czujnie na Mandorallena. — Jakie macie

zamiary, panie rycerzu? — zapytał z szacunkiem.

— Pod ˛

a˙zamy tylko tym szlakiem — wyja´snił Mandorallen. — Nie jeste´smy

ciekawi twej osady.

— Mnie to wystarczy — burkn ˛

ał z satysfakcj ˛

a Arend. — Pozwól im przeje-

cha´c, Reldo. — Wsun ˛

ał miecz za powróz, słu˙z ˛

acy mu jako pasek.

— A je´sli kłamie? — zaprotestował Reldo. — Je´sli chc ˛

a wykra´s´c nasze złoto?

— Jakie złoto, durniu? — spytał Arend pogardliwie. — W całym obozie nie

ma tyle złota, ˙zeby nim wypełni´c naparstek. A rycerze Mimbratów nie kłami ˛

a.

Je´sli chcesz z nim walczy´c, prosz˛e uprzejmie. Zbierzemy potem to, co z ciebie
zostanie, i zakopiemy w jakiej´s dziurze.

— Masz wredny j˛ezyk, Berigu — zauwa˙zył ponuro Reldo.
— I co masz zamiar z tym zrobi´c?
Tolnedranin spojrzał z w´sciekło´sci ˛

a, odwrócił si˛e i odszedł, miel ˛

ac w ustach

przekle´nstwa.

Berig za´smiał si˛e chrapliwie.
— Jed´zcie zatem, panie rycerzu — zwrócił si˛e do Mandorallena. — Reldo jest

mocny tylko w g˛ebie. Nie musicie martwi´c si˛e o niego.

Mandorallen ruszył przed siebie.
— Daleko zaw˛edrowałe´s od domu, przyjacielu — zauwa˙zył.
Berig wzruszył ramionami.
— Nic nie zatrzymywało mnie w Arendii, a w dodatku nast ˛

apiło drobne nie-

porozumienie z moim panem. Poszło o ´swini˛e. Kiedy zacz ˛

ał mówi´c o wieszaniu,

pomy´slałem, ˙ze lepiej spróbuj˛e szcz˛e´scia w innym kraju.

— Bardzo rozs ˛

adna decyzja — roze´smiał si˛e Barak.

Berig mrugn ˛

ał do niego.

— Trakt biegnie w dół, do potoku — poinformował. — Potem w gór˛e po

drugiej stronie, za tymi szałasami. Mieszkaj ˛

a tam Nadrakowie, ale tylko Tarlek

mógłby sprawia´c kłopoty. Tyle ˙ze upił si˛e w nocy i teraz pewnie to odsypia.

Z którego´s namiotu wynurzył si˛e m˛e˙zczyzna o pustym wzroku, odziany po

sendarsku. Nagle uniósł głow˛e i zawył jak pies, Berig rzucił w niego kamieniem.
Sendar odskoczył ze skowytem i ukrył si˛e za szop ˛

a.

37

background image

— Pewnego dnia wy´swiadcz˛e mu przysług˛e i pchn˛e go no˙zem — mrukn ˛

ponuro Berig. — Całymi nocami wyje do ksi˛e˙zyca.

— Co mu si˛e stało? — zaciekawił si˛e Barak.
— Zwariował. — Berig wzruszył ramionami. — My´slał, ˙ze zd ˛

a˙zy przemkn ˛

a´c

do Maragoru i znale´z´c troch˛e złota, zanim dopadn ˛

a go duchy. Pomylił si˛e.

— I co z nim zrobiły? — Durnik szeroko otworzył oczy.
— Tego nikt nie wie — odparł Berig. — Od czasu do czasu kto´s tu si˛e upija

albo chciwo´s´c go ogarnia, i uwa˙za, ˙ze jemu wła´snie si˛e uda. To na nic. Nawet je´sli
duchy go nie pochwyc ˛

a. . . Kto tylko wraca, tego natychmiast obrabiaj ˛

a przyjacie-

le. Nikomu nie udało si˛e zatrzyma´c wyniesionego złota, wi˛ec po co si˛e m˛eczy´c?

— Macie tu czaruj ˛

ace towarzystwo — zauwa˙zył drwi ˛

aco Silk.

— Mnie odpowiada — roze´smiał si˛e Berig. — Lepiej tutaj, ni˙z na drzewie

w sadzie mojego pana w Arendii. — Poskrobał si˛e pod pach ˛

a. — Chyba lepiej

wezm˛e si˛e do kopania — westchn ˛

ał. — Powodzenia.

Odwrócił si˛e i ruszył w stron˛e namiotów.
— Jed´zmy st ˛

ad — rzucił niegło´sno Wilk. — Kiedy dzie´n mija, w takich miej-

scach cz˛esto wybuchaj ˛

a awantury.

— Mam wra˙zenie, ˙ze dobrze znasz takie obozy, ojcze — zauwa˙zyła ciocia

Pol.

— Łatwo si˛e w nich ukry´c — odparł. — Nikt nie zadaje pyta´n. A raz czy dwa

w ˙zyciu potrzebowałem dobrej kryjówki.

— Zastanawiam si˛e czemu. . .
Ruszyli zakurzon ˛

a drog ˛

a w stron˛e potoku, pomi˛edzy zbitymi napr˛edce chata-

mi i połatanymi namiotami.

— Stójcie! — zawołał kto´s. Obdarty Drasanin biegł za nimi, wymachuj ˛

ac nie-

wielk ˛

a skórzan ˛

a sakiewk ˛

a. — Dlaczego nie zaczekali´scie? — wysapał.

— Czego chcesz? — zapytał Silk.
— Dam wam półtorej uncji czystego złota za dziewczyn˛e — Drasanin mach-

n ˛

ał sakiewk ˛

a.

Mandorallen pobladł; si˛egn ˛

ał do r˛ekoje´sci miecza.

— Mo˙ze mnie pozwolisz załatwi´c t˛e spraw˛e, Mandorallenie? — zapropono-

wał Silk, zwinnie zsuwaj ˛

ac si˛e na ziemi˛e.

Twarz Ce’Nedry najpierw wyra˙zała zdumienie, potem w´sciekło´s´c. Była ju˙z

bliska wybuchu, gdy Garion uspokajaj ˛

aco poło˙zył dło´n na jej ramieniu.

— Patrz — rzucił cicho.
— Jak on ´smie. . .
— Cicho. Patrz. Silk si˛e tym zajmie.
— N˛edzna oferta — o´swiadczył Silk. Jego palce poruszyły si˛e jakby od nie-

chcenia.

— Jest jeszcze młoda — zauwa˙zył Drasanin. — Na pewno brakuje jej do-

´swiadczenia. Który z was jest wła´scicielem?

38

background image

— Dojdziemy do tego za moment — odparł Silk. — Jestem pewien, ˙ze mo˙zesz

zaproponowa´c lepsz ˛

a cen˛e.

— To wszystko co mam — stwierdził z ˙zalem obdartus, przebieraj ˛

ac palca-

mi. — A nie chc˛e wchodzi´c w spółk˛e z tutejszymi zbójami. Nie doczekałbym si˛e
ani odrobiny zysków.

Silk pokr˛ecił głow ˛

a.

— Przykro mi. To niemo˙zliwe. Jestem pewien, ˙ze rozumiesz nasz ˛

a sytuacj˛e.

Ce’Nedra wydawała zduszone j˛eki.
— Uspokój si˛e — warkn ˛

ał Garion. — Nie jest tak, jak ci si˛e wydaje.

— A mo˙ze t˛e starsz ˛

a? — zaproponował obdartus. — Półtorej uncji to za ni ˛

a

dobra cena.

Silk bez ostrze˙zenia uderzył pi˛e´sci ˛

a, a Drasanin zachwiał si˛e od pozorowanego

ciosu. Uniósł r˛ek˛e do ust i zacz ˛

ał przeklina´c.

— Stratuj go, Mandorallenie — rzucił oboj˛etnie Silk.
Zagniewany rycerz wydobył miecz i skierował rumaka na Drasanina. M˛e˙zczy-

zna wrzasn ˛

ał gło´sno, odwrócił si˛e i rzucił do ucieczki.

— Co mówił? — zapytał Wilk. — Stałe´s przed nim i nic nie widziałem.
— Cała okolica roi si˛e od Murgów — wyja´snił Silk, wskakuj ˛

ac na siodło. —

Kheran twierdzi, ˙ze w ostatnim tygodniu przeje˙zd˙zało t˛edy przynajmniej dziesi˛e´c
oddziałów.

— Znasz to bydl˛e? — zdumiała si˛e Ce’Nedra.
— Kherana? Oczywi´scie. Chodzili´smy razem do szkoły.
— Drasanie lubi ˛

a wiedzie´c, co si˛e dzieje, ksi˛e˙zniczko — rzekł Wilk. — Agen-

ci króla Rhodara s ˛

a wsz˛edzie.

— Ten okropny człowiek jest agentem króla Rhodara? — Ce’Nedra nie mogła

w to uwierzy´c.

Silk przytakn ˛

ał.

— Prawd˛e mówi ˛

ac, Kheran jest margrabi ˛

a — dodał. — W normalnych oko-

liczno´sciach ma znakomite maniery. Prosił, by przekaza´c ci wyrazy szacunku.

Ce’Nedra była oszołomiona.
— Drasanie rozmawiaj ˛

a ze sob ˛

a palcami — wyja´snił Garion. — My´slałem,

˙ze wszyscy o tym wiedz ˛

a.

Ce’Nedra spojrzała na niego gro´znie.
— Kheran powiedział dokładnie: przeka˙zcie tej rudowłosej dziewce, ˙ze prze-

praszam j ˛

a za obraz˛e — poinformował z satysfakcj ˛

a Garion. — Musiał porozma-

wia´c z Silkiem i szukał jakiego´s pretekstu.

— Dziewce?
— On to powiedział, nie ja.
— A ty znasz mow˛e znaków?
— Naturalnie.
— Wystarczy, Garionie — wtr ˛

aciła stanowczo ciocia Pol.

39

background image

— Kheran radzi, ˙zeby´smy wynie´sli si˛e st ˛

ad jak najszybciej — o´swiadczył

Silk. — Uwa˙za, ˙ze Murgowie kogo´s szukaj ˛

a. . . prawdopodobnie nas.

Z przeciwnej strony obozu dobiegały zagniewane głosy. Kilkudziesi˛eciu Nad-

raków wypadło z szałasów na spotkanie grupy murgoskich je´zd´zców, którzy wła-

´snie wynurzyli si˛e z gł˛ebokiego ˙zlebu. Na czele Nadraków stał pot˛e˙zny, gruby

m˛e˙zczyzna, który wygl ˛

adał bardziej na besti˛e ni˙z na człowieka. W prawej r˛ece

dzier˙zył gro´zn ˛

a ˙zelazn ˛

a maczug˛e.

— Kordoch! — rykn ˛

ał. — Uprzedzałem, ˙ze ci˛e zabij˛e, je´sli jeszcze raz si˛e tu

zjawisz!

Człowiekiem, który wysun ˛

ał si˛e spomi˛edzy Murgosów na spotkanie olbrzy-

miego Nadraka, był Brill.

— Wiele rzeczy mi wtedy mówiłe´s, Tarleku! — odkrzykn ˛

ał.

— Tym razem dostaniesz to, co ci si˛e nale˙zy! — wrzasn ˛

ał Tarlek i zamachn ˛

si˛e maczug ˛

a.

— Zejd´z mi z drogi — ostrzegł Brill, odsuwaj ˛

ac si˛e od koni. — Nie mam teraz

dla ciebie czasu.

— Nie masz ju˙z czasu dla nikogo, Kordochu. . . i na nic.
Barak u´smiechn ˛

ał si˛e szeroko.

— Mo˙ze kto´s skorzysta z okazji i po˙zegna si˛e z naszym przyjacielem? —

powiedział. — Mam wra˙zenie, ˙ze za chwil˛e wyruszy w bardzo dalek ˛

a podró˙z.

Lecz Brill nagle wsun ˛

ał praw ˛

a dło´n pod tunik˛e. Błyskawicznie wyci ˛

agn ˛

ał nie-

zwykły, trójk ˛

atny stalowy przedmiot ´srednicy mniej wi˛ecej sze´sciu cali. Tym sa-

mym płynnym ruchem rzucił go wprost w Tarleka. Płaski stalowy trójk ˛

at wiruj ˛

ac

poszybował ze ´swistem, zamigotał w sło´ncu i z obrzydliwym trzaskiem rozcina-
nych ko´sci zagł˛ebił si˛e w piersi pot˛e˙znego Nadraka. Zdumiony Silk sykn ˛

ał przez

z˛eby.

Tarlek patrzył na Brilla ogłupiały. Szcz˛eka mu opadła, a r˛eka si˛egn˛eła do try-

skaj ˛

acej krwi ˛

a dziury w piersi. Potem maczuga wysun˛eła mu si˛e z dłoni, kolana

ugi˛eły si˛e pod nim i run ˛

ał ci˛e˙zko na twarz.

— Wyno´smy si˛e st ˛

ad! — warkn ˛

ał pan Wilk. — Do w ˛

awozu! Szybciej!

Brn˛eli ci˛e˙zkim galopem przez kamieniste koryto strumienia, a m˛etna woda

pryskała spod kopyt wierzchowców. Po kilkuset s ˛

a˙zniach skr˛ecili ostro i zacz˛eli

si˛e wspina´c na strome skalne zbocze.

— T˛edy! — zawołał Barak, wskazuj ˛

ac bardziej płaski teren. Garion nie miał

czasu, by si˛e zastanawia´c; przylgn ˛

ał do ko´nskiej szyi i usiłował nie zostawa´c w ty-

le. Za plecami słyszał niewyra´zne krzyki.

Skr˛ecili za niskie wzgórze i na sygnał Wilka ´sci ˛

agn˛eli wodze.

— Hettarze — polecił starzec. — Zobacz, czy nas ´scigaj ˛

a.

Hettar zawrócił i pokłusował do k˛epy drzew na szczycie wzgórza.
Silk mamrotał jakie´s przekle´nstwa. Twarz mu posiniała.
— O co ci chodzi? — chciał wiedzie´c Barak.

40

background image

Silk przeklinał ci ˛

agle.

— Co go tak zdenerwowało? — zwrócił si˛e Barak do pana Wilka.
— Nasz przyjaciel doznał przykrego wstrz ˛

asu — wyja´snił starzec. — Nie do-

cenił kogo´s. . . ja zreszt ˛

a te˙z, musz˛e wyzna´c. Bro´n, której u˙zył Brill przeciw tam-

temu wielkiemu Nadrakowi, nazywa si˛e „˙z ˛

adło ˙zmii”.

Barak wzruszył ramionami.
— Mnie przypominała dziwaczny w kształcie nó˙z do rzucania.
— To co´s wi˛ecej. Wszystkie trzy kraw˛edzie s ˛

a ostre jak brzytwy, a wierzchołki

zwykle zanurzane w truci´znie. To bardzo specyficzna bro´n Dagashi. Dlatego Silk
jest taki w´sciekły.

— Powinienem si˛e domy´sli´c — strofował si˛e Silk. — Brill był troch˛e za dobry

jak na zwykłego sendarskiego opryszka.

— Czy wiesz, o czym oni mówi ˛

a, Polgaro? — zapytał Barak.

— Dagashi to tajne stowarzyszenie w Cthol Murgos — wyja´sniła. — Wy-

szkoleni mordercy. . . skrytobójcy. Słuchaj ˛

a jedynie Ctuchika i własnych przeło-

˙zonych. Ctuchik od wieków wykorzystuje ich, by usuwa´c ludzi, którzy wchodz ˛

a

mu w drog˛e. S ˛

a bardzo skuteczni.

— Nigdy nie interesowałem si˛e specjalnie szczególnymi aspektami kultury

Murgów — o´swiadczył Barak. — Je´sli maj ˛

a ochot˛e skrada´c si˛e po nocach i wy-

rzyna´c wzajemnie, tym lepiej. — Szybko zerkn ˛

ał na wzgórze, by sprawdzi´c, czy

Hettar zauwa˙zył po´scig. — Ten nó˙z Brilla to ciekawa zabawka, ale nic nie znaczy
wobec zbroi i miecza.

— Nie b ˛

ad´z taki prowincjonalny, Baraku — mrukn ˛

ał Silk. Odzyskiwał pano-

wanie nad sob ˛

a. — Wprawnie rzucone ˙z ˛

adło ˙zmii potrafi rozci ˛

a´c kolczug˛e. Je´sli

wiesz jak, mo˙zesz nawet rzuca´c zza w˛egła. Poza tym Dagashi potrafi ˛

a zabija´c r˛e-

kami i nogami, niezale˙znie od tego, czy masz na sobie zbroj˛e, czy nie. — Zmarsz-
czył brwi. — Wiesz co, Belgaracie? — zastanowił si˛e. — Niewykluczone, ˙ze my-
lili´smy si˛e od samego pocz ˛

atku. Zało˙zyli´smy, ˙ze to Asharak wykorzystuje Brilla,

ale mogło by´c całkiem na odwrót. Brill z pewno´sci ˛

a jest dobry. . . inaczej Ctuchik

nie wysłałby go na Zachód, ˙zeby nas pilnował. — Rozci ˛

agn ˛

ał wargi w lodowato

zimnym, gro´znym u´smieszku. — Ciekawe, na co go sta´c. — Zgi ˛

ał i rozprosto-

wał palce. — Spotkałem ju˙z paru Dagashi, ale nikogo z grupy najlepszych. Takie
spotkanie byłoby z pewno´sci ˛

a bardzo ciekawe.

— Nie mamy czasu — uspokoił go Wilk.
Starzec był pos˛epny. Spojrzał na cioci˛e Pol i jakby co´s przemkn˛eło mi˛edzy

nimi.

— Nie mówisz powa˙znie — powiedziała.
— Boj˛e si˛e, Pol, ˙ze nie mamy wyboru. Murgowie s ˛

a wsz˛edzie wokół nas. . .

zbyt wielu i zbyt blisko. Nie mamy gdzie si˛e ruszy´c: przycisn˛eli nas do południo-
wej granicy Maragoru. Pr˛edzej czy pó´zniej i tak wepchn ˛

a nas na równin˛e. Je´sli

sami podejmiemy decyzj˛e, b˛edziemy mogli przynajmniej troch˛e si˛e przygotowa´c.

41

background image

— Nie podoba mi si˛e to, ojcze — o´swiadczyła z uporem.
— Mnie te˙z niespecjalnie — przyznał. — Ale musimy jako´s zgubi´c tych Mur-

gów. Inaczej nie dotrzemy do Doliny przed zim ˛

a.

Hettar zjechał ze zbocza.
— Nadchodz ˛

a — oznajmił spokojnie. — Inna grupa zatacza kr ˛

ag od zachodu,

˙zeby nas odci ˛

a´c.

Wilk odetchn ˛

ał gł˛eboko.

— To chyba rozstrzyga nasz spór, Pol — powiedział. — Jed´zmy.
Kiedy wje˙zd˙zali w pas drzew, porastaj ˛

acych ostatni przed równin ˛

a ła´ncuch

niskich wzgórz, Garion obejrzał si˛e jeszcze. Pół tuzina obłoków kurzu unosiło
si˛e nad szerokim na wiele mil górskim zboczem. Murgowie ci ˛

agn˛eli ku nim ze

wszystkich stron.

Pogalopowali mi˛edzy drzewa i wjechali w płytki ˙zleb. Prowadz ˛

acy kolumn˛e

Barak nagle uniósł dło´n.

— Jacy´s ludzie przed nami — ostrzegł.
— Murgowie? — Hettar si˛egn ˛

ał do szabli.

— Raczej nie. Ten, którego widziałem, przypominał tamtych z osady.
Silk wysun ˛

ał si˛e na czoło. Oczy mu błyszczały.

— Mam pomysł — oznajmił. — Porozmawiam z nimi.
Pop˛edził konia w miejsce, gdzie najwyra´zniej czekała zasadzka.
— Koledzy! — wołał. — Przygotujcie si˛e! Nadje˙zd˙zaj ˛

a. . . i maj ˛

a złoto!

Kilku ludzi w łachmanach wynurzyło si˛e z krzaków i wyszło zza drzew. Oto-

czyli niskiego człowieczka. Silk mówił co´s bardzo szybko, gestykulował, wyma-
chiwał r˛ekami i wskazywał wyrastaj ˛

ac ˛

a za jego plecami gór˛e.

— Co on robi? — zdziwił si˛e Barak.
— Co´s kombinuje, jak s ˛

adz˛e — westchn ˛

ał pan Wilk.

Ludzie mieli z pocz ˛

atku jakie´s w ˛

atpliwo´sci, ale te topniały w miar˛e, jak Silk

mówił bez przerwy. Wreszcie odwrócił si˛e w siodle i szeroko skin ˛

ał r˛ek ˛

a.

— Jedziemy! — krzykn ˛

ał. — Oni s ˛

a z nami!

Zawrócił konia i wspi ˛

ał si˛e po kamienistym zboczu ˙zlebu.

— Nie rozdzielajmy si˛e — uprzedził Barak. — Nie jestem pewien, co on

wymy´slił, ale jego plany nie zawsze si˛e udaj ˛

a.

Przegalopowali mi˛edzy ponurymi zbójami i dalej, za Silkiem.
— Co im powiedziałe´s? — zapytał Barak, nie zwalniaj ˛

ac tempa.

— ˙

Ze pi˛etnastu Murgosów przemkn˛eło do Maragoru i wrócili z trzema ci˛e˙zki-

mi workami złota. — Drasanin roze´smiał si˛e. — Dodałem, ˙ze ludzie z obozu nie
przepu´scili ich, wi˛ec zawrócili i teraz próbuj ˛

a przewie´z´c skarb t˛edy. Obiecałem,

˙ze obstawimy nast˛epny ˙zleb, je´sli oni przypilnuj ˛

a tego.

— Te psy zadepcz ˛

a Brilla z jego Murgami, gdyby próbowali tedy przeje-

cha´c — stwierdził Barak.

— Wiem — u´smiechn ˛

ał si˛e Silk. — To straszne, prawda?

42

background image

P˛edzili dalej. Po mniej wi˛ecej pół mili pan Wilk uniósł r˛ek˛e i wszyscy ´sci ˛

a-

gn˛eli wodze.

— To powinno wystarczy´c — powiedział. — Teraz wysłuchajcie mnie bar-

dzo uwa˙znie. Na tych wzgórzach roi si˛e od Murgów. Dlatego b˛edziemy musieli
przejecha´c przez Maragor.

Ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra j˛ekn˛eła nagle i zbladła ´smiertelnie.
— Wszystko b˛edzie dobrze, kochanie — uspokoiła j ˛

a ciocia Pol.

Twarz Wilka wyra˙zała gł˛ebok ˛

a powag˛e.

— Gdy tylko znajdziemy si˛e na równinie, zaczniecie słysze´c pewne rzeczy —

kontynuował. — Nie zwracajcie na to uwagi. Po prostu jed´zcie przed siebie. B˛ed˛e
prowadził i wszyscy musz ˛

a mnie obserwowa´c. Kiedy podnios˛e r˛ek˛e, macie za-

trzyma´c si˛e natychmiast i zeskoczy´c z koni. Patrzcie w ziemi˛e i nie podno´scie
głów, cokolwiek by´scie słyszeli. S ˛

a tam rzeczy, których nie powinni´scie ogl ˛

ada´c.

Polgara i ja pogr ˛

a˙zymy was w rodzaj snu. Nie próbujcie si˛e broni´c. Rozlu´znijcie

si˛e i róbcie dokładnie to, co wam powiemy.

— Sen? — zaprotestował Mandorallen. — A je´sli zaatakowani b˛edziemy?

Jak˙ze ´spi ˛

ac broni´c si˛e mamy?

— Tam nie ma nic ˙zywego, co mogłoby ci˛e zaatakowa´c, Mandorallenie —

odparł Wilk. — Zreszt ˛

a to nie twoje ciało potrzebuje obrony. To twój umysł.

— Co z ko´nmi? — spytał Hettar.
— Koniom nic nie grozi. Nawet nie zobacz ˛

a duchów.

— Ja nie mog˛e — o´swiadczyła Ce’Nedra. Głos brzmiał piskliwie, na granicy

histerii. — Nie mog˛e jecha´c do Maragoru.

— Owszem, kochanie, mo˙zesz — powiedziała spokojnym tonem ciocia

Pol. — Trzymaj si˛e blisko mnie. Nie pozwol˛e, ˙zeby co´s ci si˛e stało.

Gariona ogarn˛eło nagle współczucie dla tej drobnej, przera˙zonej dziewczynki.

Podjechał do niej.

— Ja te˙z b˛ed˛e przy tobie — o´swiadczył.
Spojrzała na niego z wdzi˛eczno´sci ˛

a, ale wargi nadal jej dr˙zały, a twarz pobla-

dła.

Pan Wilk odetchn ˛

ał gł˛eboko i raz jeszcze obejrzał si˛e na szerokie zbocze. Ob-

łoki kurzu wznoszonego przez ´scigaj ˛

acych Murgów zbli˙zyły si˛e wyra´znie.

— No dobrze — rzekł. — Jedziemy.
Zawrócił konia i ruszył lekkim kłusem w stron˛e wyj´scia ze ˙zlebu, ku rozci ˛

a-

gaj ˛

acej si˛e przed nimi równinie.

Z pocz ˛

atku d´zwi˛ek zdawał si˛e cichy i bardzo odległy, jakby szept wiatru w´sród

gał˛ezi czy delikatny plusk wody na kamieniach. Potem, gdy jechali coraz dalej,
stał si˛e gło´sniejszy i bardziej wyra´zny. Garion niemal t˛esknie obejrzał si˛e na po-
zostawione w tyle wzgórza. Potem dogonił Ce’Nedr˛e i wpatrzył si˛e w plecy pana
Wilka. Próbował niczego nie słysze´c.

43

background image

D´zwi˛ek zmienił si˛e w chór j˛ekliwych zawodze´n, przerywanych czasem krzy-

kami. A ponad tym wszystkim, jakby niosło i podtrzymywało wszelkie inne
d´zwi˛eki, rozbrzmiewało przera˙zaj ˛

ace wycie — pojedynczy głos, lecz tak pot˛e˙zny

i wszechogarniaj ˛

acy, ˙ze zdawał si˛e odbija´c echem w głowie Gariona, wypieraj ˛

ac

ka˙zd ˛

a my´sl.

Pan Wilk podniósł nagle r˛ek˛e i Garion zsun ˛

ał si˛e z siodła, niemal rozpaczli-

wie wbijaj ˛

ac wzrok w ziemi˛e. Co´s przemkn˛eło na granicy pola widzenia, ale nie

spojrzał w tamt ˛

a stron˛e.

I wtedy przemówiła do nich ciocia Pol — spokojnym, pewnym głosem.
— Chc˛e, ˙zeby´scie utworzyli kr ˛

ag — powiedziała. — We´zcie si˛e za r˛ece. Nic

nie zdoła wedrze´c si˛e do tego kr˛egu, wi˛ec b˛edziecie bezpieczni.

Dr˙z ˛

ac mimo woli, Garion wyci ˛

agn ˛

ał r˛ece na boki. Kto´s chwycił jego lew ˛

a

dło´n — nie wiedział kto. Ale od razu poznał, ˙ze drobna r ˛

aczka, desperacko ´sci-

skaj ˛

aca jego praw ˛

a, nale˙zy do Ce’Nedry.

Ciocia Pol stała po´srodku kr˛egu i Garion wyczuwał ogarniaj ˛

ac ˛

a wszystkich

moc jej obecno´sci. Gdzie´s na zewn ˛

atrz był pan Wilk. Starzec robił co´s, co wzbu-

dzało delikatne fale w ˙zyłach Gariona i rozbrzmiewało werblami znajomego szu-
mu.

Wycie tego samotnego, przera˙zaj ˛

acego głosu było coraz mocniejsze, coraz

bardziej przenikliwe. Garion poczuł pierwsze dotkni˛ecia paniki. To nie mo˙ze si˛e
uda´c. Wszyscy tu poszalej ˛

a.

— Teraz cicho — dobiegły go słowa cioci Pol i wiedział, ˙ze przemówiła w je-

go my´slach. Panika ust ˛

apiła; ogarn˛eła go niezwykła, spokojna oboj˛etno´s´c. Powie-

ki zaci ˛

a˙zyły nagle, a wycie przycichło. Potem, otulony łagodnym ciepłem, niemal

od razu zapadł w gł˛ebok ˛

a drzemk˛e.

background image

Rozdział V

Garion nie był pewien, kiedy jego umysł otrz ˛

asn ˛

ał si˛e z narzuconego przez

cioci˛e Pol przymusu, by zapada´c coraz gł˛ebiej w ochronn ˛

a nie´swiadomo´s´c. To

nie mogło trwa´c długo. Niepewnie wypłyn ˛

ał ze snu, jak kto´s powoli unosz ˛

acy

si˛e z otchłani na powierzchni˛e. Stwierdził, ˙ze sztywno, wr˛ecz mechanicznie, idzie
z innymi do koni. Twarze przyjaciół były puste, jak martwe. Miał wra˙zenie, ˙ze
słyszy powtarzane szeptem polecenie cioci Pol, by „spa´c, spa´c, spa´c”. Jednak sło-
wom brakowało mocy, aby zmusi´c go do posłusze´nstwa.

W jego ´swiadomo´sci jednak nast ˛

apiła subtelna przemiana. Rozum si˛e wpraw-

dzie przebudził, ale emocje pozostały u´spione. Przekonał si˛e, ˙ze spogl ˛

ada na

wszystko z chłodn ˛

a, klarown ˛

a oboj˛etno´sci ˛

a, nie zaciemnian ˛

a uczuciami, które tak

cz˛esto wywoływały w my´slach zam˛et. Powinien chyba zawiadomi´c cioci˛e Pol,

˙ze ju˙z nie ´spi; jednak z jakiego´s niejasnego powodu zrezygnował. Cierpliwie za-

cz ˛

ał porz ˛

adkowa´c koncepcje i idee otaczaj ˛

ace t˛e decyzj˛e. Próbował wyodr˛ebni´c

pojedyncz ˛

a my´sl, która — był przekonany — tkwiła gdzie´s za postanowieniem,

by zachowa´c milczenie. W tych poszukiwaniach zabł ˛

adził w mroczny zakamarek,

gdzie kryła si˛e ta druga ja´z´n. Niemal wyczuwał jej sardoniczne rozbawienie.

— I co? — zapytał bezgło´snie.
— Widz˛e, ˙ze wreszcie si˛e obudziłe´s — stwierdziła tamta ja´z´n.
— Nie — poprawił starannie Garion. — My´sl˛e, ˙ze cz˛e´s´c mnie nadal jest u´spio-

na.

— To cz˛e´s´c, która stale wchodzi nam w drog˛e. Teraz mo˙zemy porozmawia´c.

Mamy kilka spraw do omówienia.

— Kim jeste´s? — spytał Garion, nie´swiadomie wykonuj ˛

ac rozkaz cioci Pol,

by dosi ˛

a´s´c konia.

— Nie mam ˙zadnego imienia.
— Ale istniejesz niezale˙znie ode mnie? To znaczy, nie jeste´s po prostu cz˛e´sci ˛

a

mnie, prawda?

— Nie — zapewnił głos. — Jeste´smy całkiem niezale˙zni.
Konie ruszyły st˛epa, pod ˛

a˙zaj ˛

ac przez ł ˛

ak˛e za cioci ˛

a Pol i panem Wilkiem.

— Czego chcesz? — zapytał Garion.

45

background image

— Musz˛e sprawi´c, by zdarzenia potoczyły si˛e tak, jak powinny. Zajmuj˛e si˛e

tym ju˙z od bardzo dawna.

Garion zastanowił si˛e. Wycie wokół niego narastało, chór j˛eków i wrzasków

był wyra´znie słyszalny. Przejrzyste, na wpół uformowane strz˛epy postaci zacz˛eły
si˛e pojawia´c i płyn ˛

a´c ponad traw ˛

a w stron˛e koni.

— Ja oszalej˛e, prawda? — spytał z pewnym ˙zalem. — Nie ´spi˛e jak pozostali

i duchy doprowadz ˛

a mnie do obł˛edu?

— W ˛

atpi˛e — odpowiedział głos. — Zobaczysz kilka rzeczy, których pewnie

wolałby´s nie ogl ˛

ada´c, ale nie s ˛

adz˛e, by zniszczyło to twój umysł. Mo˙ze nawet

nauczysz si˛e o sobie czego´s, co pó´zniej oka˙ze si˛e przydatne.

— Jeste´s chyba bardzo stary? — zapytał Garion, gdy tylko ta my´sl przyszła

mu do głowy.

— W moim przypadku to okre´slenie nie ma ˙zadnego znaczenia.
— Starszy od mojego dziadka? — nie ust˛epował Garion.
— Znałem go, kiedy był dzieckiem. Mo˙ze lepiej si˛e poczujesz wiedz ˛

ac, ˙ze był

jeszcze bardziej uparty od ciebie. Bardzo długo musiałem si˛e stara´c, by pchn ˛

a´c go

w kierunku, w którym powinien ruszy´c.

— Robiłe´s to z wn˛etrza jego umysłu?
— Naturalnie.
Garion spostrzegł, ˙ze jego ko´n człapie oboj˛etnie przez jeden z tych półprzej-

rzystych obrazów, nabieraj ˛

acych kształtu na jego oczach.

— W takim razie zna ci˛e, prawda? Skoro byłe´s w jego umy´sle?
— Nie wiedział, ˙ze tam jestem.
— Ja zawsze wiedziałem.
— Ty jeste´s inny. O tym wła´snie musimy porozmawia´c.
Do´s´c nieoczekiwanie, w powietrzu tu˙z przed twarz ˛

a Gariona pojawiła si˛e gło-

wa kobiety. Oczy miała wytrzeszczone, a usta otwarte w bezgło´snym krzyku.
Z poszarpanego kikuta odci˛etej szyi tryskała krew, która ´sciekała w nico´s´c.

— Pocałuj mnie — wychrypiała głowa.
Garion zamkn ˛

ał oczy, gdy jego twarz przenikała przez zjaw˛e.

— Sam widzisz — zauwa˙zył głos konwersacyjnym tonem. — To nie takie

straszne, jak si˛e obawiałe´s.

— W jaki sposób jestem inny? — chciał wiedzie´c Garion.
— Co´s musi by´c dokonane i to wła´snie ty tego dokonasz. Wszyscy pozostali

byli tylko wst˛epem dla ciebie.

— A co dokładnie mam zrobi´c?
— Dowiesz si˛e, gdy nadejdzie czas. Gdyby´s odkrył to zbyt wcze´snie, mógłby´s

si˛e przestraszy´c. — W głosie zabrzmiała szczypta ironii. — Wystarczaj ˛

aco trudno

tob ˛

a kierowa´c, nawet bez dodatkowych komplikacji.

— Wi˛ec dlaczego o tym rozmawiamy?

46

background image

— Powiniene´s wiedzie´c, dlaczego musisz to zrobi´c. Gdy nadejdzie czas, to

mo˙ze ci pomóc.

— Dobrze — zgodził si˛e chłopiec.
— Bardzo dawno temu zdarzyło si˛e co´s, co zdarzy´c si˛e nie powinno — zacz ˛

głos w jego umy´sle. — Wszech´swiat zaistniał w pewnym celu i gładko do niego
zmierzał. Wszystko działo si˛e tak, jak nale˙zy. Ale co´s si˛e nie udało. Wła´sciwie nic
wielkiego, ale zdarzyło si˛e akurat we wła´sciwej chwili i wła´sciwym miejscu. . .
czy raczej w niewła´sciwej chwili i niewła´sciwym miejscu, tak chyba lepiej to
okre´sli´c. W ka˙zdym razie zmieniło kierunek wydarze´n. Rozumiesz to?

— Chyba. . . — Garion z wysiłku a˙z zmarszczył czoło. — To tak jak wtedy,

kiedy rzucasz w co´s kamieniem, a on odbija si˛e od czego´s innego i leci tam, gdzie
wcale nie chciałe´s. . . jak Doroon, który rzucił we wron˛e, kamie´n odbił si˛e od
gał˛ezi i wybił Faldorowi okno.

— Dokładnie tak — pochwalił głos. — Do owej chwili zawsze istniała tyl-

ko jedna mo˙zliwo´s´c: ta wyj´sciowa. A teraz nagle pojawiły si˛e dwie. Przejd´zmy
o krok dalej. Gdyby Doroon. . . albo ty. . . rzucił drugi kamie´n, bardzo szybko,
i trafił pierwszy, zanim uderzy w okno Faldora. . . Mo˙zliwe, ˙ze pierwszy kamie´n
poleciałby z powrotem i trafił we wron˛e zamiast w okno.

— Mo˙ze — przyznał z pow ˛

atpiewaniem Garion. — Doroon nie był a˙z taki

dobry w rzutach.

— Ja jestem lepszy od Doroona — zapewnił głos. — To główny powód, dla

którego zostałem powołany do istnienia. W pewien bardzo szczególny sposób, to
ty jeste´s rzuconym przeze mnie kamieniem. Je´sli trafisz w ten drugi tak jak trzeba,
odbijesz go i po´slesz tam, gdzie od pocz ˛

atku powinien lecie´c.

— A je´sli nie?
— Wtedy Faldor straci szyb˛e w oknie.
Nagle przed Garionem wyrosła posta´c nagiej kobiety z odr ˛

abanymi r˛ekami

i mieczem wbitym w pier´s. Krzyczała do niego i j˛eczała, a kikuty ramion chlapały
mu krwi ˛

a na twarz. Garion uniósł dło´n, by wytrze´c t˛e krew, ale twarz miał such ˛

a.

Ko´n oboj˛etnie przeszedł przez bełkocz ˛

acego ducha.

— Musimy skierowa´c wszech´swiat z powrotem na wła´sciwy kurs — mówił

dalej głos. — Ta rzecz, któr ˛

a musisz wykona´c, jest kluczem do całej sprawy. Przez

długi czas to, co powinno si˛e zdarza´c, i to, co si˛e naprawd˛e zdarzało, rozchodziło
si˛e w ró˙zne strony. Teraz znowu zaczynaj ˛

a si˛e zbiega´c. Punkt, w którym nast ˛

api

spotkanie, jest tym, w którym b˛edziesz musiał podj ˛

a´c działanie. Je´sli zwyci˛e˙zysz,

wszystko znów si˛e uło˙zy. Je´sli nie, wszystko nadal b˛edzie si˛e działo nieprawidło-
wo. A cel, dla którego powstał Wszech´swiat, nigdy si˛e nie dopełni.

— Jak dawno wszystko to si˛e zacz˛eło?
— Zanim ´swiat został stworzony. Jeszcze przed Bogami.
— Czy mi si˛e uda?

47

background image

— Nie mam poj˛ecia — odparł głos. — Wiem tylko, co powinno si˛e zdarzy´c,

nie co si˛e zdarzy. Ale musz˛e wyja´sni´c ci co´s jeszcze. Bł ˛

ad, kiedy nast ˛

apił, stworzył

dwie rozł ˛

aczne linie mo˙zliwo´sci. A linia mo˙zliwo´sci ma co´s w rodzaju celu. Aby

mie´c cel, musi istnie´c ´swiadomo´s´c tego celu. Najpro´sciej mówi ˛

ac, tym wła´snie

jestem: ´swiadomo´sci ˛

a pocz ˛

atkowego celu Wszech´swiata.

— Tyle ˙ze teraz istnieje jeszcze jedna, prawda? — wtr ˛

acił Garion. — To zna-

czy, jeszcze jedna ´swiadomo´s´c, zwi ˛

azana z tym drugim zbiorem mo˙zliwo´sci.

— Jeste´s nawet bardziej inteligentny, ni˙z my´slałem.
— I pewnie ona chce, ˙zeby dalej wszystko działo si˛e niewła´sciwie.
— Tego si˛e obawiam. Teraz dochodzimy do najwa˙zniejszego. Coraz bli˙zszy

jest ten punkt w czasie, kiedy wszystko si˛e rozstrzygnie w t˛e czy w tamt ˛

a stron˛e.

Musisz by´c gotów.

— Dlaczego ja? — Garion machni˛eciem przep˛edził odr ˛

aban ˛

a r˛ek˛e, która usi-

łowała chwyci´c go za gardło. — Czy nie mo˙ze tego zrobi´c kto´s inny?

— Nie — odparł stanowczo głos. — Nie tak si˛e to odbywa. Wszech´swiat cze-

kał na ciebie przez wi˛ecej milionów lat, ni˙z potrafisz sobie wyobrazi´c. P˛edziłe´s ku
temu zdarzeniu od chwili przed pocz ˛

atkiem czasu. Nale˙zy tylko do ciebie. Ty je-

ste´s jedynym, który mo˙ze zrobi´c to, co trzeba zrobi´c, a jest to najwa˙zniejsza rzecz,
jaka wydarzy si˛e kiedykolwiek. . . nie tylko na tym ´swiecie, ale na wszystkich

´swiatach Universum. Istniej ˛

a całe rasy ludzi na ´swiatach tak odległych, ˙ze blask

ich sło´nc nigdy nie dotrze do waszego. . . A jednak te rasy przestan ˛

a istnie´c, je´sli

zawiedziesz. Nigdy ci˛e nie poznaj ˛

a i nie podzi˛ekuj ˛

a, ale ich ˙zycie le˙zy w twoich

r˛ekach. Ta druga linia mo˙zliwo´sci prowadzi do całkowitego chaosu i ostatecznego
zniszczenia Wszech´swiata, ale ty i ja prowadzimy ku czemu´s innemu.

— Czemu?
— Je´sli zwyci˛e˙zysz, do˙zyjesz tego.
— Dobrze — rzekł Garion. — Zatem co mam robi´c? To znaczy teraz?
— Masz ogromn ˛

a moc. Została ci dana, by´s mógł dokona´c tego, czego do-

kona´c musisz. Trzeba jednak nauczy´c ci˛e z niej korzysta´c. Belgarath i Polgara
próbuj ˛

a ci pomóc, wi˛ec przesta´n si˛e z nimi o to kłóci´c. Musisz by´c gotów, gdy

nadejdzie czas. . . A chwila ta jest o wiele bli˙zsza, ni˙z mógłby´s przypuszcza´c.

Na szlaku stan˛eła posta´c bez głowy. Głow˛e trzymała za włosy w prawej r˛ece.

Uniosła j ˛

a, gdy Garion si˛e zbli˙zył. Wykrzywione usta przeklinały go gło´sno.

Kiedy przejechał przez ducha, Garion próbował jeszcze raz odezwa´c si˛e do

głosu w swym umy´sle. Ten jednak jakby wyszedł na chwil˛e.

Wolno min˛eli porozrzucane kamienie zrujnowanej farmy. Duchy tłoczyły si˛e

w´sród gruzów, kiwały na nich i wołały uwodzicielsko.

— Nieproporcjonalnie du˙zo jest w´sród nich kobiet — zauwa˙zyła oboj˛etnie

ciocia Pol, zwracaj ˛

ac si˛e do pana Wilka.

48

background image

— To niezwykło´s´c ich rasy — odparł. — W o´smiu na dziewi˛e´c przypadków

rodziły si˛e dziewczynki. Konieczne były pewne regulacje w zwyczajowych sto-
sunkach m˛e˙zczyzn i kobiet.

— Wyobra˙zam sobie, ˙ze ci si˛e to podobało — stwierdziła sucho.
— Maragowie nie patrzyli na to w taki sposób, jak inne rasy. Mał˙ze´nstwo nie-

koniecznie wzbudzało szacunek. Byli do´s´c liberalni w kwestiach pewnych rzeczy.

— Och? Tak si˛e to teraz nazywa?
— Nie b ˛

ad´z taka ograniczona, Pol. Społecze´nstwo funkcjonowało, a tylko to

si˛e liczy.

— Chodzi o co´s wi˛ecej, ojcze — stwierdziła. — A co z ich kanibalizmem?
— To była pomyłka. Kto´s bł˛ednie zinterpretował pewien wers w którym´s ze

´swi˛etych tekstów. To wszystko. Robili to z poczucia religijnego obowi ˛

azku, nie

z apetytu. Ogólnie rzecz bior ˛

ac, lubiłem Maragów. Byli wielkoduszni, przyja´zni

i wyj ˛

atkowo wobec siebie uczciwi. Cieszyli si˛e ˙zyciem. Gdyby nie złoto tutaj, na

pewno z czasem pozbyliby si˛e tej drobnej aberracji.

Garion zapomniał o złocie. Gdy przeje˙zd˙zali przez niewielki potok, spojrzał

w czyst ˛

a wod˛e i zobaczył jasno˙zółte punkciki błyszcz ˛

ace na dnie mi˛edzy kamie-

niami. Nagi duch kobiety pojawił si˛e nagle tu˙z przed nim.

— Nie s ˛

adzisz, ˙ze jestem pi˛ekna? — zaskrzeczała. Potem chwyciła brzegi

rozci˛ecia na brzuchu i rozchyliła je, a˙z wn˛etrzno´sci spłyn˛eły na brzeg.

Garion zakrztusił si˛e i zacisn ˛

ał z˛eby.

— Nie my´sl o złocie — rzucił ostro głos w jego umy´sle. — Duchy docieraj ˛

a

do ciebie poprzez chciwo´s´c. Je´sli b˛edziesz my´slał o złocie, oszalejesz.

Jechali dalej, a Garion starał si˛e wyrzuci´c z umysłu wszelkie my´sli o złocie.

Jednak pan Wilk stale o nim mówił.

— To odwieczny problem ze złotem. Zawsze przyci ˛

aga najgorszy rodzaj ludzi.

W tym przypadku Tolnedran.

— Próbowali wypleni´c kanibalizm, ojcze — przypomniała ciocia Pol. — To

obyczaj, który wi˛ekszo´s´c ludzi uznaje za odra˙zaj ˛

acy.

— Zastanawiam si˛e, czy zabraliby si˛e do tego, gdyby nie całe złoto le˙z ˛

ace

w korytach wszystkich strumieni Maragoru.

Ciocia Pol odwróciła wzrok od ducha dziecka przebitego tolnedra´nsk ˛

a włócz-

ni ˛

a.

— A teraz nikt nie ma tego złota — stwierdziła. — Mara tego dopilnował.
— Tak — przyznał Wilk. Uniósł głow˛e i nasłuchiwał przera´zliwego wycia,

które zdawało si˛e dobiega´c ze wszystkich stron na raz. Skrzywił si˛e, gdy za-
brzmiała wyj ˛

atkowo ostra nuta. — Wolałbym, ˙zeby nie wrzeszczał tak gło´sno.

Min˛eli ruiny czego´s, co było chyba ´swi ˛

atyni ˛

a. Białe kamienne bloki le˙zały na

ziemi, a mi˛edzy nimi rosła trawa. Rozło˙zyste drzewo w pobli˙zu było udekorowane
girlandami wisz ˛

acych ciał, kołysz ˛

acych si˛e i kr˛ec ˛

acych na sznurach.

— Chcemy zej´s´c — szeptali wisielcy. — Spu´s´ccie nas.

49

background image

— Ojcze! — rzuciła nagle ciocia Pol, wskazuj ˛

ac na ł ˛

ak˛e za zrujnowan ˛

a ´swi ˛

a-

tyni ˛

a. — Spójrz! Ci ludzie s ˛

a prawdziwi.

Procesja postaci w kapturach i habitach sun˛eła wolno, ´spiewaj ˛

ac chórem

w rytm ˙załobnego bicia dzwonu, który nie´sli na grubej belce.

— Mnisi z Mar Terrin — stwierdził Wilk. — Sumienie Tolnedry. Nie musimy

si˛e ich obawia´c.

Jeden z mnichów podniósł głow˛e i dostrzegł ich.
— Wracajcie! — krzykn ˛

ał. Wyrwał si˛e z kolumny i pobiegł ku nim. Co chwila

uskakiwał przed zjawami, których Garion nie widział.

— Wracajcie! — zawołał znowu. — Ratujcie si˛e! Jedziecie do samego o´srod-

ka grozy. Mar Amon le˙zy zaraz za tym wzgórzem. Sam Mara kr ˛

a˙zy tam po na-

wiedzonych ulicach!

background image

Rozdział VI

Procesja mnichów oddaliła si˛e. ´Spiew i powolne bicie dzwonu rozbrzmiewały

coraz ciszej. Pan Wilk zamy´slił si˛e gł˛eboko, palcami zdrowej r˛eki głaszcz ˛

ac brod˛e.

W ko´ncu westchn ˛

ał niech˛etnie.

— S ˛

adz˛e, ˙ze mo˙zemy z nim porozmawia´c tu i teraz, Pol. Je´sli tego nie zrobi-

my, b˛edzie nas ´scigał.

— Tracisz tylko czas, ojcze — odparła. — Nie ma sposobu, ˙zeby przemówi´c

mu do rozs ˛

adku. To ju˙z nie pierwszy raz.

— Zapewne masz słuszno´s´c — zgodził si˛e. — Ale powinni´smy przynajmniej

spróbowa´c. Aldur byłby rozczarowany, gdyby´smy tego nie zrobili. Kiedy si˛e do-
wie, o co chodzi, mo˙ze opanuje si˛e na tyle, ˙zeby z nim porozmawia´c.

Przenikliwe zawodzenie rozbrzmiewało nad słoneczn ˛

a ł ˛

ak ˛

a. Pan Wilk skrzy-

wił si˛e kwa´sno.

— Mo˙zna by s ˛

adzi´c, ˙ze zd ˛

a˙zył si˛e ju˙z wywrzeszcze´c. No dobrze, jed´zmy do

Mar Amon.

Zakr˛ecił w stron˛e wzgórza, które wskazał im mnich o szalonych oczach. Oka-

leczony duch zagadał do niego z powietrza tu˙z przed twarz ˛

a.

— Daj ju˙z spokój — burkn ˛

ał gniewnie Wilk. Duch zafalował zaskoczony

i znikn ˛

ał.

Bardzo dawno temu przez wzgórze prowadziła jaka´s droga. Jej słaby ´slad

wci ˛

a˙z był widoczny w´sród traw. Jednak trzydzie´sci dwa stulecia, jakie min˛eły,

odk ˛

ad po raz ostatni stan˛eła na niej stopa ˙zywego człowieka, zatarły j ˛

a niemal

doszcz˛etnie. Zatrzymali si˛e na szczycie i spojrzeli w dół, na ruiny Mar Amon.
Garion, wci ˛

a˙z oddalony i oboj˛etny, dostrzegał i dedukował fakty dotycz ˛

ace mia-

sta, których w innym przypadku pewnie by nie zauwa˙zył. Chocia˙z niemal całko-
wicie zniszczone, zachowało wyra´zny kontur. Ulica — gdy˙z była tylko jedna —
biegła spiral ˛

a ku rozległemu, okr ˛

agłemu placowi w samym ´srodku ruin. W nie-

zwykłym przebłysku intuicji Garion zrozumiał od razu, ˙ze miasto projektowała
kobieta. Umysły m˛e˙zczyzn działaj ˛

a w liniach prostych, ale kobiety my´sl ˛

a raczej

kategoriami okr˛egów.

Z cioci ˛

a Pol i panem Wilkiem na czele, i reszt ˛

a pod ˛

a˙zaj ˛

ac ˛

a za nimi w mar-

twej nie´swiadomo´sci, ruszyli w dół, do miasta. Garion jechał z tyłu, usiłuj ˛

ac nie

51

background image

zwraca´c uwagi na upiory wstaj ˛

ace z ziemi, przera˙zaj ˛

ace go sw ˛

a nago´sci ˛

a i strasz-

liwymi ranami. Wycie i j˛eki, słyszalne od samej granicy Maragoru, tutaj stały si˛e
gło´sniejsze, bardziej wyra´zne. Czasem miał wra˙zenie, ˙ze słyszy chór zawodz ˛

a-

cych głosów, zniekształconych i zakłócanych przez echa; lecz nabrał pewno´sci,

˙ze to jeden głos, pełen zgryzoty tak przeogromnej, ˙ze ogarniała całe królestwo.

Zbli˙zali si˛e do miasta. Zerwał si˛e straszliwy wicher, ´smiertelnie zimny, nios ˛

a-

cy przytłaczaj ˛

acy odór kostnicy. Garion odruchowo wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e, by szczelniej

otuli´c si˛e płaszczem. Wtedy spostrzegł, ˙ze materiał w ˙zaden sposób nie reaguje
na wichur˛e, a wysoka trawa, przez któr ˛

a jechali, nie pochyla si˛e pod jej naporem.

Studiował ten fakt w gł˛ebi umysłu, równocze´snie próbuj ˛

ac nie odczuwa´c ohyd-

nego smrodu rozkładu i zgnilizny, niesionego upiornym wichrem. Je´sli wiatr nie
kołysze traw, nie mo˙ze by´c prawdziwy. Co wi˛ecej, skoro konie nie słysz ˛

a wycia,

i ono jest tylko złudzeniem. Zadr˙zał z chłodu, cho´c powtarzał sobie, ˙ze i chłód —
jak wicher i ˙załosne wycie — jest raczej duchowy ni˙z rzeczywisty.

Gdy pierwszy raz spojrzał ze wzgórza na Mar Amon, wydawało si˛e całkowi-

cie zrujnowane. A jednak teraz, gdy wjechali do miasta, Garion ze zdumieniem
zauwa˙zył nienaruszone ´sciany domów mieszkalnych i budynków publicznych.
Sk ˛

ad´s niedaleko dobiegał dzieci˛ecy ´smiech. W oddali słyszał ´spiewy.

— Dlaczego on to robi? — spytała zasmucona ciocia Pol. — To przecie˙z nie

pomo˙ze.

— To wszystko, co mu pozostało, Pol — odparł pan Wilk.
— Przecie˙z zawsze ko´nczy si˛e tak samo.
— Wiem. Ale na krótki czas pomaga mu zapomnie´c.
— S ˛

a rzeczy, o których wszyscy woleliby´smy zapomnie´c. Ale to nie jest spo-

sób.

Wilk z podziwem ogl ˛

adał rzeczywiste na pozór domy.

— S ˛

a doskonałe, wiesz?

— Oczywi´scie. W ko´ncu jest Bogiem. Ale popełnia bł ˛

ad.

Dopiero gdy ko´n Baraka przypadkowo wszedł prosto w mur i znikn ˛

ał w so-

lidnym kamieniu, by pojawi´c si˛e na ulicy kilka kroków dalej, Garion zrozumiał,
o czym mówi ˛

a jego ciocia i dziadek. Mury, budynki, całe miasto było tylko ilu-

zj ˛

a. . . wspomnieniem. Zimny wiatr i fetor zgnilizny przybrały na sile; dodatkowo

pojawił si˛e zapach dymu. Garion wci ˛

a˙z widział blask sło´nca na zielonej trawie,

jednak teraz dzie´n zdawał si˛e wyra´znie ciemniejszy. Dzieci˛ece ´smiechy i odległy

´spiew przycichły; zamiast nich słyszał wrzaski.

Tolnedra´nski legionista w błyszcz ˛

acym napier´sniku i hełmie z pióropuszem,

z pozoru równie realny jak mury, wybiegł zza zakr˛etu ulicy. Jego miecz ociekał
krwi ˛

a, twarz zastygła w przera˙zaj ˛

ac ˛

a mask˛e, w oczach płon˛eło szale´nstwo.

Por ˛

abane, okaleczone ciała za´scielały ulic˛e; wsz˛edzie płyn˛eła krew. Wycie

wzniosło si˛e do przenikliwego pisku, a iluzja pod ˛

a˙zała do swego przera˙zaj ˛

ace-

go zako´nczenia.

52

background image

Spiralna ulica dotarła wreszcie do okr ˛

agłego placu w centrum Mar Amon.

Lodowaty wicher gwizdał w płon ˛

acym mie´scie, a straszny odgłos mieczy, rozr ˛

a-

buj ˛

acych ciało i ko´sci, bez reszty wypełnił umysł Gariona. Mrok g˛estniał jeszcze

bardziej.

Bruk placu ci˛e˙zki był iluzoryczn ˛

a pami˛eci ˛

a niezliczonych ciał Maragów le˙z ˛

a-

cych pod kł˛ebami g˛estego dymu. Ale ten, co stał po´srodku, nie był iluzj ˛

a ani nawet

duchem. Posta´c wyrastała pod niebo, zdawała si˛e l´sni´c przera˙zaj ˛

ac ˛

a obecno´sci ˛

a,

realno´sci ˛

a, której istnienie w ˙zaden sposób nie zale˙zało od umysłu obserwatora.

W ramionach trzymała ciało dziecka, które wydawało si˛e jakby całkowit ˛

a sum ˛

a

wszystkich pomordowanych w Maragorze; twarz wzniesiona nad martwym dziec-
kiem wyra˙zała nadludzkie cierpienie. Posta´c zawyła; Garion, nawet w swym pół-

´swiadomym stanie chroni ˛

acym rozum, poczuł, ˙ze włosy na karku usiłuj ˛

a zje˙zy´c

si˛e ze zgrozy.

Pan Wilk skrzywił si˛e i zsiadł z konia. Ostro˙znie przest˛epuj ˛

ac nad iluzjami

ciał za´scielaj ˛

acych plac, zbli˙zył si˛e do ogromnej postaci.

— Lordzie Maro — zacz ˛

ał, pokłoniwszy si˛e z szacunkiem.

Mara zawył.
— Lordzie Maro — powtórzył Wilk. — Niech˛etnie zakłócam tw ˛

a ˙załob˛e, ale

musimy porozmawia´c.

Straszna twarz wykrzywiła si˛e bole´snie i wielkie łzy spłyn˛eły z oczu Boga.

Mara bez słowa wyci ˛

agn ˛

ał przed siebie ciało dziecka, uniósł głow˛e i zawył.

— Lordzie Maro! — spróbował znowu Wilk, tym razem bardziej stanowczo.
Mara zamkn ˛

ał oczy i pochylił głow˛e, szlochaj ˛

ac nad ciałem.

— To na nic, ojcze — stwierdziła ciocia Pol. — Kiedy jest w tym stanie, nic

do niego nie dociera.

— Zostaw mnie, Belgaracie — rzekł Mara, ci ˛

agle łkaj ˛

ac. Pot˛e˙zny głos przeta-

czał si˛e i wibrował w my´slach Gariona. — Zostaw mnie samego z moj ˛

a rozpacz ˛

a.

— Lordzie Maro, nadchodzi dzie´n, gdy wypełni si˛e proroctwo — o´swiadczył

Wilk.

— Có˙z mnie to obchodzi? — zaszlochał Mara, mocniej przytulaj ˛

ac do piersi

martwe ciało. — Czy proroctwo zwróci mi moje wymordowane dzieci? Jestem
poza jego zasi˛egiem. Zostaw mnie w spokoju.

— Los ´swiata rozstrzygnie si˛e w wyniku zdarze´n, które ju˙z wkrótce nast ˛

api ˛

a,

lordzie Maro — nie ust˛epował pan Wilk. — Królestwa Wschodu i Zachodu go-
tuj ˛

a si˛e do ostatniej wojny, a Torak Jednooki, twój wykl˛ety brat, zadr˙zał w swej

drzemce i niedługo si˛e przebudzi.

— Niech si˛e budzi — odparł Mara. Pochylił si˛e nad trzymanym w ramionach

dzieckiem, a łkanie wstrz ˛

asn˛eło nim z now ˛

a sił ˛

a.

— Czy zatem poddasz si˛e jego władaniu, lordzie Maro? — zapytała ciocia

Pol.

53

background image

— Jego władza do mnie nie si˛ega, Polgaro — odpowiedział Mara. — Nie

opuszcz˛e krainy mych wymordowanych dzieci, a ˙zaden człowiek czy Bóg nie
b˛edzie mnie tu nachodził. Niech Torak bierze sobie ´swiat, je´sli tego pragnie.

— Mo˙zemy jecha´c, ojcze — uznała ciocia Pol. — Nic go nie wzruszy.
— Lordzie Maro — spróbował jeszcze raz pan Wilk. — Przyprowadzili´smy

przed twe oblicze narz˛edzia proroctwa. Czy pobłogosławisz je, nim odejdziemy?

— Nie mam ju˙z błogosławie´nstw, Belgaracie — rzekł Mara. — Jedynie kl ˛

a-

twy dla zbrodniczych dzieci Nedry. Zabierz ich st ˛

ad i odejd´z.

— Lordzie Maro — wtr ˛

aciła stanowczo ciocia Pol. — W spełnieniu proroctwa

i ty masz odegra´c swoj ˛

a rol˛e. ˙

Zelazne przeznaczenie, które nas wi ˛

a˙ze, wi ˛

a˙ze i cie-

bie. Ka˙zdy musi wypełni´c zadanie przeznaczone mu od pocz ˛

atku dni. Bowiem

w chwili, gdy proroctwo zboczy ze swego kursu, ´swiat cały b˛edzie unicestwiony.

— Niech b˛edzie — j˛ekn ˛

ał Mara. — Nie ma ju˙z w nim dla mnie rado´sci, wi˛ec

niech ginie. Rozpacz moja jest wieczna i nie poniecham jej, cho´cby cen ˛

a by-

ło unicestwienie wszystkiego, co zostało stworzone. Zabierz te dzieci proroctwa
i zostaw mnie.

Pan Wilk skłonił si˛e z rezygnacj ˛

a i zawrócił. Jego twarz wyra˙zała mieszanin˛e

bezradno´sci i niesmaku.

— Czekaj! — rykn ˛

ał nagle Mara. Obrazy miasta i pomordowanych zafalowa-

ły, po czym rozpłyn˛eły si˛e. — Co to jest? — zapytał Bóg.

Pan Wilk obejrzał si˛e szybko.
— Co uczyniłe´s, Belgaracie? — zagrzmiał oskar˙zycielsko Mara, wyrastaj ˛

ac

nagle do gigantycznych rozmiarów. — I ty, Polgaro? Czy rozpacz moja jest dla
was zabawk ˛

a? Czy w twarz chcecie mi cisn ˛

a´c mój ból?

— Panie. . . — Ciocia Pol wydawała si˛e zdumiona nagłym wybuchem boskie-

go gniewu.

— Potworne! — ryczał Mara. — To potworne!
W´sciekło´s´c wykrzywiła pot˛e˙zne oblicze. Straszliwie zagniewany, ruszył ku

nim i zatrzymał si˛e o krok przed koniem ksi˛e˙zniczki Ce’Nedry.

— Rozedr˛e twe ciało na strz˛epy! — krzykn ˛

ał do niej. — Wypełni˛e twój umysł

robactwem obł˛edu, córko Nedry. Pogr ˛

a˙z˛e ci˛e w m˛ekach i przera˙zeniu na reszt˛e

dni twego ˙zycia!

— Zostaw j ˛

a! — zawołała ostro ciocia Pol.

— Nie, Polgaro. Na ni ˛

a spadnie moc mego gniewu.

Przera˙zaj ˛

ace, zakrzywione palce si˛egn˛eły ku nie´swiadomej ksi˛e˙zniczce, ona

jednak patrzyła oboj˛etnie, spokojna i nieruchoma.

Bóg sykn ˛

ał ze zło´sci i odwrócił si˛e do pana Wilka.

— Oszustwo! — krzykn ˛

ał. — Jej umysł ´spi!

— Oni wszyscy ´spi ˛

a, lordzie Maro — odparł starzec. — Gro´zby i upiory nic

dla nich nie znacz ˛

a. Wrzeszcz i wyj, póki niebo nie spadnie. Ona nie mo˙ze ci˛e

słysze´c.

54

background image

— Ukarz˛e ci˛e za to, Belgaracie — warkn ˛

ał Mara. — I Polgar˛e tak˙ze. Posma-

kujecie bólu i strachu za t˛e arogancj˛e wobec mnie. Wyrw˛e sen z umysłów tych
przybyszów, by poznali agoni˛e i szale´nstwo, które na nich ze´sl˛e.

Nagle rozrósł si˛e jeszcze bardziej.
— Do´s´c tego, Maro! Stój! — Głos nale˙zał do Gariona, ale chłopiec wiedział,

˙ze to nie on przemawia.

Duch Mary zwrócił si˛e ku niemu, wznosz ˛

ac do ciosu pot˛e˙zne rami˛e. Garion

poczuł, ˙ze zsuwa si˛e z siodła i podchodzi do niebotycznej postaci.

— Tutaj ko´nczy si˛e twoja zemsta, Maro — oznajmił głos dochodz ˛

acy z ust

Gariona. — Ta dziewczyna słu˙zy moim celom. Nie dotkniesz jej.

Garion u´swiadomił sobie z niejakim l˛ekiem, ˙ze znalazł si˛e mi˛edzy rozgniewa-

nym Bogiem a ´spi ˛

ac ˛

a ksi˛e˙zniczk ˛

a.

— Usu´n si˛e z drogi, chłopcze, bo ci˛e zabij˛e — zagroził Mara.
— U˙zyj swego rozumu, Maro — poradził głos. — Je´sli do tej pory nie wyj˛e-

czałe´s go do ko´nca. Wiesz, kim jestem.

— B˛ed˛e j ˛

a miał! — zaskowyczał Mara. — Dam jej wiele ˙zy´c i ka˙zde z nich

wydr˛e z jej dr˙z ˛

acego ciała.

— Nie — odparł głos. — Nie b˛edziesz.
Bóg Mara wyprostował si˛e, wyci ˛

agn ˛

ał swe gro´zne ramiona. Lecz równocze-

´snie jego oczy badały chłopca. . . i nie tylko oczy. Garion raz jeszcze poczuł dotyk

przeogromnego umysłu, jak wtedy, gdy w sali tronowej królowej Salmissry mu-
sn ˛

ał go Duch Issy. Przera˙zaj ˛

aca ´swiadomo´s´c błysn˛eła w zalanych łzami oczach

Mary. Ramiona opadły.

— Daj mi j ˛

a — prosił. — Zabierz pozostałych i odejd´z, ale oddaj mi Tolne-

drank˛e. Błagam ci˛e.

— Nie.
To, co si˛e działo, nie było magi ˛

a — Garion zrozumiał to natychmiast. Nie by-

ło szumu ani tego dziwnego, gwałtownego napi˛ecia, jakie zawsze towarzyszyło
czarom. Miał wra˙zenie, ˙ze odczuwa straszny ucisk skierowanej przeciwko sobie
pełnej mocy Mary. A potem umysł w jego umy´sle odpowiedział. Jego moc by-
ła tak ogromna, ˙ze cała ziemia nie mogłaby jej pomie´sci´c. Nie uderzył w Mar˛e,
gdy˙z to straszliwe zderzenie rozbiłoby ´swiat. Stał raczej, spokojny, nieruchomy
i niewzruszony, w´sród w´sciekłego wiru boskiej furii. Przez jedn ˛

a ulotn ˛

a chwi-

l˛e Garion dzielił ´swiadomo´s´c z umysłem wewn ˛

atrz umysłu i zadr˙zał przed jego

ogromem. W tym krótkim momencie zobaczył narodziny nieprzeliczonych sło´nc
kr ˛

a˙z ˛

acych w rozległych spiralach na tle aksamitnej czerni pustki, ich zbieranie

si˛e w galaktyki i powolny obrót mgławic. A poza nimi popatrzył w twarz samego
czasu. Jednym przera˙zonym spojrzeniem ogarn ˛

ał jego pocz ˛

atek i jego koniec.

Mara cofn ˛

ał si˛e.

55

background image

— Musz˛e ust ˛

api´c — o´swiadczył chrapliwie, po czym skłonił si˛e przed Ga-

rionem z niezwykł ˛

a pokor ˛

a. Odwrócił si˛e i ukrył twarz w dłoniach, wstrz ˛

asany

nieopanowanym szlochem.

— Twój ból sko´nczy si˛e kiedy´s, Maro — rzekł łagodnie głos. — Pewnego

dnia znowu odnajdziesz rado´s´c.

— Nigdy — łkał Bóg. — ˙

Załoba b˛edzie trwa´c wiecznie.

— Wieczno´s´c to bardzo długo, Maro — odparł głos. — I tylko ja mog˛e zajrze´c

na jej kraniec.

Zapłakany Bóg nie odpowiedział. Odszedł, a jego zawodzenie znowu odbiło

si˛e echem w ruinach Mar Amon.

Pan Wilk i ciocia Pol przygl ˛

adali si˛e Garionowi w zdumieniu. Kiedy starzec

przemówił, w jego głosie brzmiał podziw.

— Czy to mo˙zliwe?
— Czy to nie ty powtarzasz, ˙ze wszystko jest mo˙zliwe, Belgaracie?
— Nie wiedziałam, ˙ze mo˙zesz działa´c bezpo´srednio — zdziwiła si˛e ciocia Pol.
— Od czasu do czasu popycham sprawy naprzód, wysuwam pewne sugestie.

Je´sli si˛e zastanowisz, mo˙ze nawet przypomnisz sobie niektóre.

— Czy chłopiec jest tego ´swiadomy? — zapytała.
— Oczywi´scie. Rozmawiali´smy na ten temat.
— Co mu powiedziałe´s?
— Tyle, ile potrafi zrozumie´c. Nie martw si˛e, Polgaro. Nie zrobi˛e mu krzywdy.

Teraz ju˙z wie, jak wa˙zna jest ta sprawa. Wie, ˙ze musi si˛e przygotowa´c i ˙ze nie
ma na to zbyt wiele czasu. S ˛

adz˛e, ˙ze powinni´scie ju˙z st ˛

ad odjecha´c. Obecno´s´c

tolnedra´nskiej dziewczyny sprawia Marze ból.

Ciocia Pol wygl ˛

adała, jakby miała ochot˛e co´s jeszcze doda´c. . . ale spojrzała

na mglist ˛

a posta´c łkaj ˛

acego Boga i skin˛eła głow ˛

a. Zawróciła konia i ruszyła.

Gdy tylko dosiedli wierzchowców, pan Wilk podjechał do Gariona.
— Mo˙ze porozmawialiby´smy po drodze — zaproponował. — Mam mnóstwo

pyta´n.

— On odszedł, dziadku — odpowiedział Garion.
— Och. . . — mrukn ˛

ał pan Wilk, wyra´znie rozczarowany. Zbli˙zał si˛e wieczór,

wi˛ec zatrzymali si˛e w lasku mniej wi˛ecej o mil˛e od Mar Amon. Odk ˛

ad porzucili

ruiny, nie spotykali ju˙z wi˛ecej okaleczonych duchów. Po nakarmieniu i uło˙zeniu
towarzyszy, pan Wilk, ciocia Pol i Garion usiedli wokół niedu˙zego ogniska. Kiedy
przestał wyczuwa´c w umy´sle tamt ˛

a obecno´s´c, Garion coraz gł˛ebiej zapadał w sen.

Wszelkie emocje ju˙z go opu´sciły; miał wra˙zenie, ˙ze traci zdolno´s´c do samodziel-
nego my´slenia.

— Czy mo˙zemy porozmawia´c z tym. . . tym drugim? — spytał z nadziej ˛

a pan

Wilk.

— W tej chwili go nie ma — odparł Garion.
— Wi˛ec nie zawsze jest z tob ˛

a?

56

background image

— Nie zawsze. Czasem znika na całe miesi ˛

ace. . . albo jeszcze dłu˙zej. Tym

razem był ze mn ˛

a do´s´c długo: od kiedy spłon ˛

ał Asharak.

— A gdzie dokładnie przebywa, gdy jest przy tobie? — zainteresował si˛e

Wilk.

— Tutaj. — Garion postukał si˛e w skro´n.
— Byłe´s przytomny przez cał ˛

a drog˛e w Maragorze? — zapytała ciocia Pol.

— Niezupełnie przytomny. Cz˛e´s´c mnie wci ˛

a˙z spała.

— Widziałe´s duchy?
— Tak.
— Ale ci˛e nie przestraszyły?
— Nie. Kilka mnie zaskoczyło, a na widok jednego zrobiło mi si˛e niedobrze.
Wilk podniósł głow˛e.
— Ale teraz nie byłoby ci niedobrze?
— Nie. Chyba nie. Na pocz ˛

atku wci ˛

a˙z czułem co´s takiego, ale teraz ju˙z nie.

Wilk w zamy´sleniu spogl ˛

adał w ogie´n, jakby szukał najlepszego sposobu, by

sformułowa´c nast˛epne pytanie.

— Co ten drugi w twojej głowie ci mówił, kiedy rozmawiali´scie?
— Powiedział, ˙ze bardzo dawno temu nast ˛

apiło co´s, co nie powinno si˛e zda-

rzy´c, a ja mam to naprawi´c.

Wilk za´smiał si˛e krótko.
— To wyj ˛

atkowo zwi˛ezłe wytłumaczenie — zauwa˙zył. — Czy nie wspominał,

jak to wszystko si˛e sko´nczy?

— Nie wie.
Starzec westchn ˛

ał.

— Miałem nadziej˛e, ˙ze po drodze uzyskali´smy przewag˛e. . . Ale nic z tego.

Wygl ˛

ada na to, ˙ze oba proroctwa s ˛

a wci ˛

a˙z w równym stopniu wa˙zne.

Ciocia Pol patrzyła na Gariona nieruchomo.
— S ˛

adzisz, ˙ze b˛edziesz to wszystko pami˛etał, kiedy si˛e obudzisz? — spytała.

— Chyba tak.
— Dobrze wi˛ec. Słuchaj uwa˙znie. Istniej ˛

a dwa proroctwa i oba prowadz ˛

a

do tego samego zdarzenia. Grolimowie i reszta Angaraków pod ˛

a˙zaj ˛

a za jednym

z nich, my za drugim. Ka˙zde z proroctw przewiduje dla tego zdarzenia inne za-
ko´nczenie.

— Rozumiem. . .
— ˙

Zadne z proroctw nie wyklucza niczego, co dzieje si˛e zgodnie z drugim. . .

a˙z do tego zdarzenia. To, co stanie si˛e potem, b˛edzie rozstrzygni˛ete przez jego
wynik. Jedno proroctwo zwyci˛e˙zy, drugie upadnie. Wszystko, co si˛e wydarzy-
ło i co si˛e wydarzy, poł ˛

aczy si˛e w tym punkcie i stanie jednym. Bł ˛

ad zostanie

wymazany i Wszech´swiat pod ˛

a˙zy w jednym lub drugim kierunku, jakby w tym

wła´snie kierunku d ˛

a˙zył od pocz ˛

atku istnienia. Jedyna ró˙znica polega na tym, ˙ze

je´sli przegramy, nie stanie si˛e nigdy co´s bardzo wa˙znego.

57

background image

Garion kiwn ˛

ał głow ˛

a. Nagle poczuł si˛e bardzo zm˛eczony.

— Beldin nazywa to teori ˛

a zbie˙znych przeznacze´n — wtr ˛

acił pan Wilk. —

Dwóch równie prawdopodobnych mo˙zliwo´sci. Beldin bywa czasami mocno pom-
patyczny.

— To do´s´c cz˛esta wada, ojcze — zauwa˙zyła ciocia Pol.
— Chyba chce mi si˛e spa´c — oznajmił Garion.
Wilk i ciocia Pol spojrzeli na siebie.
— Dobrze — powiedziała kobieta.
Wstała, wzi˛eła go za r˛ek˛e i odprowadziła do posłania Kiedy ju˙z go przykryła,

otulaj ˛

ac szczelnie kocem, poło˙zyła chłodn ˛

a dło´n na jego czole.

— ´Spij, mój Belgarionie — szepn˛eła.
To wła´snie zrobił.

background image

CZ ˛

E ´S ´

C DRUGA — DOLINA

ALDURA

background image

Rozdział VII

Kiedy si˛e przebudzili, stali w kr˛egu, trzymaj ˛

ac si˛e za r˛ece. Ce’Nedra ´sciskała

lew ˛

a dło´n Gariona. Durnik stał po jego prawej stronie. Dmuchał ´swie˙zy, chłodny

wiatr, a sło´nce ´swieciło jasno. ˙

Zółto-br ˛

azowe pagórki wyrastały wprost przed ni-

mi, a za plecami mieli nawiedzon ˛

a równin˛e Maragoru. Silk rozejrzał si˛e czujnie,

nieufnie.

— Gdzie jeste´smy? — zapytał pospiesznie.
— Na północnej granicy Maragoru — odparł Wilk. — Około dwustu pi˛e´c-

dziesi˛eciu mil na wschód od Tol Rane.

— Jak długo spali´smy?
— Mniej wi˛ecej tydzie´n.
Silk wci ˛

a˙z patrzył dookoła, dostosowuj ˛

ac umysł do upływu czasu i przebytego

dystansu.

— Pewnie to było konieczne — przyznał w ko´ncu.
Hettar natychmiast poszedł sprawdzi´c, co z ko´nmi. Barak obur ˛

acz masował

sobie kark.

— Mam wra˙zenie, jakbym spał na stosie kamieni — poskar˙zył si˛e.
— Pospaceruj troch˛e — poradziła mu ciocia Pol. — Rozruszasz zesztywniałe

mi˛e´snie.

Ce’Nedra nie wyjmowała dłoni z r˛eki Gariona i chłopiec zastanawiał si˛e, czy

powinien jej o tym wspomnie´c. Dło´n ksi˛e˙zniczki wydawała si˛e bardzo mała i cie-
pła, i ogólnie rzecz bior ˛

ac nie było to niemiłe uczucie. Postanowił nie porusza´c

tego tematu.

Wrócił Hettar. Marszczył niespokojnie brwi.
— Belgaracie, jedna z jucznych klaczy b˛edzie si˛e ´zrebi´c — powiedział.
— Ile zostało czasu? — Wilk spojrzał na niego szybko.
— Trudno powiedzie´c dokładnie. . . Najwy˙zej miesi ˛

ac. To jej pierwszy.

— Rozdzielimy jej ładunek mi˛edzy pozostałe konie — zaproponował Dur-

nik. — Nic jej nie grozi, je´sli tylko nie b˛edzie niczego d´zwiga´c.

— Mo˙ze. . . — Hettar nie był przekonany.
Mandorallen spogl ˛

adał na po˙zółkłe zbocza wzgórz.

60

background image

— Kto´s nas obserwuje, Belgaracie — oznajmił ponuro, wskazuj ˛

ac na kolumny

jasnego dymu wyrastaj ˛

ace ku bł˛ekitnemu niebu.

Wilk zerkn ˛

ał na dymy i skrzywił si˛e.

— Pewnie poszukiwacze złota — mrukn ˛

ał. — Kr ˛

a˙z ˛

a wokół granic jak s˛epy

nad chor ˛

a krow ˛

a. Przyjrzyj si˛e, Pol.

Lecz jej oczy przybrały ju˙z ten nieobecny wyraz. Badała wzrokiem podnó˙ze

wzgórz.

— Arendowie — stwierdziła. — Sendarowie, Tolnedranie, kilku Drasan. Nie-

zbyt inteligentni.

— Jacy´s Murgowie?
— Nie.
— Czyli pospolita zbieranina — ocenił Mandorallen. — Tacy nie zdołaj ˛

a nas

ni zatrzyma´c, ni opó´zni´c w drodze.

— Póki to mo˙zliwe, wolałbym unika´c walki — odparł Wilk. — Te przypadko-

we potyczki bywaj ˛

a niebezpieczne, a do niczego nie prowadz ˛

a. — Z niesmakiem

potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a. — Chyba nie zdołamy ich przekona´c, ˙ze nie wywozimy złota

z Maragoru. . . Zatem nie ma rady. . .

— Je´sli chc ˛

a tylko złota, dlaczego im go nie da´c? — zaproponował Silk.

— Nie wzi ˛

ałem go ze sob ˛

a a˙z tyle — westchn ˛

ał starzec.

— Nie musi by´c prawdziwe — wyja´snił Silk.
Oczy mu błysn˛eły. Podszedł do jednego z jucznych koni i po chwili wrócił

z kilkoma płachtami płótna. Szybko poci ˛

ał je na kwadraty o boku mniej wi˛ecej

jednej stopy. Uło˙zył jeden na ziemi i wsypał na ´srodek podwójn ˛

a gar´s´c ˙zwiru.

Potem zawin ˛

ał rogi i zawi ˛

azał solidnym powrozem formuj ˛

ac ci˛e˙zk ˛

a z wygl ˛

adu

sakw˛e.

— Wygl ˛

ada jak worek złota. Co wy na to?

— On znowu planuje jakie´s oszustwo — mrukn ˛

ał Barak.

Silk u´smiechn ˛

ał si˛e i szybko przygotował nast˛epne sakwy.

— Poprowadz˛e — o´swiadczył, wieszaj ˛

ac im worki przy siodłach. — Jed´zcie

za mn ˛

a, a ja b˛ed˛e mówił. Ilu ich tam jest, Polgaro?

— Około dwudziestu.
— Doskonale — orzekł pewnym tonem. — Jedziemy.
Wskoczyli na siodła i ruszyli w stron˛e uj´scia wyschłego koryta, si˛egaj ˛

acego

samej równiny. Silk jechał na czele i rozgl ˛

adał si˛e czujnie. Kiedy zagł˛ebili si˛e

w jar, Garion usłyszał ostry gwizd i zauwa˙zył przed sob ˛

a jakie´s ukradkowe po-

ruszenia. Nagle bardzo wyra´znie u´swiadomił sobie, jak strome s ˛

a brzegi po obu

stronach.

— Potrzebuj˛e skrawka otwartego terenu — oznajmił Silk. — Tam.
Skin ˛

ał głow ˛

a w stron˛e, gdzie nachylenie zbocza było nieco mniejsze. Gdy tam

dotarli, zakr˛ecił nagle.

— Teraz! — warkn ˛

ał. — Jazda!

61

background image

Pognali za nim; wspinali si˛e na brzeg, wyrzucaj ˛

ac spod kopyt grudy ziemi.

G˛esta chmura dusz ˛

acego ˙zółtego pyłu przesłoniła koryto.

Gniewne okrzyki dobiegły z ciernistych krzewów powy˙zej. Grupa brudnych

m˛e˙zczyzn wybiegła na otwarty teren. P˛edzili w wysokiej do kolan trawie, by wy-
przedzi´c konnych. Jaki´s człowiek z czarn ˛

a brod ˛

a, biegn ˛

acy bli˙zej i bardziej zde-

sperowany od pozostałych, skoczył do przodu, zagradzaj ˛

ac uciekaj ˛

acym drog˛e.

Wzniósł pordzewiały miecz. Mandorallen stratował go bez wahania. Czarnobro-
dy wrzasn ˛

ał, przetaczaj ˛

ac si˛e i koziołkuj ˛

ac pod dudni ˛

acymi kopytami bojowego

rumaka.

Dotarli do wzgórza nad korytem i ustawili si˛e ciasno obok siebie.
— To wystarczy. — Silk rozejrzał si˛e dookoła. — Chc˛e tylko da´c tej zbierani-

nie do´s´c miejsca, by pomy´sleli o mo˙zliwych ofiarach. Stanowczo powinni my´sle´c
o ofiarach.

Strzała pomkn˛eła w ich stron˛e, ale Mandorallen niemal z pogard ˛

a odbił j ˛

a

w locie tarcz ˛

a.

— Sta´c! — krzykn ˛

ał jeden z napastników: chudy, dziobaty Sendar z opatrun-

kiem na nodze, ubrany w brudn ˛

a zielon ˛

a tunik˛e.

— Kto ka˙ze? — zapytał zuchwale Silk.
— Jestem Kroldor — odparł z godno´sci ˛

a m˛e˙zczyzna. — Kroldor rabu´s. Pew-

nie o mnie słyszeli´scie.

— Nie przypominam sobie — stwierdził grzecznie Drasanin.
— Zostawcie złoto. . . i kobiety — rozkazał Kroldor. — A mo˙ze puszcz˛e was

˙zywych.

— Je´sli ust ˛

apisz z drogi, mo˙ze my pu´scimy ci˛e ˙zywego.

— Mam pi˛e´cdziesi˛eciu ludzi — zagroził Kroldor. — Nie maj ˛

a nic do strace-

nia, tak jak ja.

— Masz dwudziestu — poprawił Silk. — Zbiegli poddani, tchórzliwi chłopi

i drobni złodziejaszkowie. Moi ludzie to do´swiadczeni wojownicy. Co wi˛ecej, my
mamy konie, a wy nie.

— Zostawcie złoto — nie ust˛epował samozwa´nczy rabu´s.
— Dlaczego sam go nie we´zmiesz?
— Naprzód! — warkn ˛

ał Kroldor.

Ruszył biegiem. Dwóch jego opryszków z pewnym wahaniem pobiegło za

nim przez brunatn ˛

a traw˛e, lecz reszta czekała, z l˛ekiem obserwuj ˛

ac Mandorallena,

Baraka i Hettara. Po paru krokach Kroldor zorientował si˛e, ˙ze jego ludzie nie bior ˛

a

udziału w ataku. Zatrzymał si˛e i odwrócił.

— Wy tchórze! — wrzasn ˛

ał. — Je´sli si˛e nie pospieszymy, przybiegn ˛

a inni.

Nie zostanie nam ani krztyna złota.

— Co´s ci powiem, Kroldorze — odezwał si˛e Silk. — Troch˛e si˛e nam spieszy,

a mamy wi˛ecej złota, ni˙z mo˙zemy bez kłopotów przewie´z´c. — Odczepił od siodła
worek ˙zwiru i potrz ˛

asn ˛

ał nim znacz ˛

aco. — Masz. — Z lekcewa˙zeniem upu´scił

62

background image

worek na ziemi˛e. Potem zdj ˛

ał nast˛epny i cisn ˛

ał obok pierwszego. Na jego znak,

pozostali tak˙ze dorzucali swe sakwy do rosn ˛

acego stosu. — Popatrz, Kroldorze —

mówił dalej. — Dziesi˛e´c worków dobrego ˙zółtego złota. Mo˙zesz je mie´c bez wal-
ki. Je´sli chcesz wi˛ecej, musisz zapłaci´c krwi ˛

a.

Obszarpani zbóje zacz˛eli spogl ˛

ada´c po sobie i przesuwa´c si˛e na boki. Chciwie

patrzyli na stos worków w wysokiej trawie.

— Twoi ludzie zacz˛eli my´sle´c o ´smiertelno´sci, Kroldorze — stwierdził oschle

Silk. — Jest tu do´s´c złota, ˙zeby uczyni´c ich bogaczami, a bogacze nie ryzykuj ˛

a

bez potrzeby.

Kroldor spojrzał z w´sciekło´sci ˛

a.

— Nie zapomn˛e ci tego — warkn ˛

ał.

— Jestem pewien — odparł Silk. — A teraz jedziemy. Proponuj˛e, ˙zeby´s ust ˛

a-

pił z drogi.

Barak i Hettar zaj˛eli pozycje po bokach Mandorallena i cała trójka wolnym

krokiem ruszyła gro´znie przed siebie.

Kroldor rabu´s stał nieruchomo a˙z do ostatniej chwili. Wreszcie skoczył w bok

i odbiegł, wykrzykuj ˛

ac przekle´nstwa.

— Teraz! — rzucił Silk.
Wbili pi˛ety w boki wierzchowców i pomkn˛eli galopem. Za nimi bandyci sta-

n˛eli kr˛egiem, po czym rzucili si˛e biegiem do płóciennych worków. Niemal natych-
miast wybuchło kilka nieprzyjemnych star´c; trzej ludzie padli, zanim ktokolwiek
zd ˛

a˙zył zajrze´c do sakw. Przez długi czas je´zd´zcy wyra´znie słyszeli w´sciekłe wrza-

ski.

Po kilku minutach szybkiej jazdy przystan˛eli w ko´ncu. Barak zanosił si˛e ´smie-

chem.

— Biedny Kroldor — chichotał. — Jeste´s złym człowiekiem, Silku.
— Przeprowadziłem studia nad podłymi cechami ludzkiej natury — odparł

niewinnie Drasanin. — Na ogół potrafi˛e znale´z´c sposób, by mie´c z nich korzy´s´c
dla siebie.

— Ludzie Kroldora b˛ed ˛

a mieli do niego pretensje — zauwa˙zył Hettar.

— Wiem. Ale takie ryzyko ponosi ka˙zdy przywódca.
— Mog ˛

a go nawet zabi´c.

— Mam tak ˛

a nadziej˛e. Bardzo by mnie rozczarowali, gdyby tego nie zrobili.

Przez reszt˛e dnia w˛edrowali w cieniu wzgórz. Na noc rozbili obóz w dobrze

ukrytym, niewielkim w ˛

awozie, gdzie blask ognia nie mógł zdradzi´c ich pozycji

licznym w tej okolicy rabusiom. Rankiem wyruszyli wcze´snie i ju˙z w południe
dotarli do granicy gór. Jechali pomi˛edzy skalnymi zboczami, przez g˛este lasy
ciemnozielonych jodeł i ´swierków, gdzie powietrze było chłodne i aromatycz-
ne. W dolinach trwało jeszcze lato, ale na wi˛ekszych wysoko´sciach pojawiły si˛e
ju˙z pierwsze oznaki jesieni. Li´scie krzewów zmieniały barw˛e, widok przesłaniała

63

background image

leciutka mgiełka, a co rano szron pokrywał ziemi˛e. Jednak pogoda była pi˛ekna
i posuwali si˛e w dobrym tempie.

Pewnego popołudnia, gdy ju˙z ponad tydzie´n w˛edrowali przez góry, od zacho-

du nadpłyn ˛

ał wał ciemnych chmur, nios ˛

acy wilgo´c i chłód. Garion odwi ˛

azał od

siodła swój płaszcz i otulił si˛e szczelnie. Dr˙zał: dzie´n stawał si˛e coraz zimniejszy.

Durnik uniósł głow˛e i wci ˛

agn ˛

ał nosem powietrze.

— Przed ´switem spadnie ´snieg — przepowiedział.
Garion tak˙ze wyczuwał w powietrzu chłodny, wilgotny zapach ´sniegu. Poki-

wał głow ˛

a.

— Wiedziałem, ˙ze to zbyt pi˛ekne, by długo trwało — burkn ˛

ał niech˛etnie pan

Wilk. Wzruszył ramionami. — Trudno — dodał. — Ka˙zdy z nas prze˙zył ju˙z kie-
dy´s zim˛e.

Gdy nast˛epnego ranka Garion wyjrzał z namiotu, gruba na cal warstwa ´sniegu

okrywała ziemi˛e mi˛edzy ciemnymi jodłami. Wielkie płatki bezgło´snie spływały
w dół, przesłaniaj ˛

ac wszystko, co było oddalone bardziej ni˙z o pi˛e´cdziesi ˛

at s ˛

a˙zni.

Dzie´n był szary i zimny. Konie, bardzo ciemne pod ´sniegowym puchem, przebie-
rały kopytami i strzygły uszami, czuj ˛

ac magiczne mu´sni˛ecia padaj ˛

acych na nie

płatków. Oddechy parowały w wilgotnym powietrzu.

Ce’Nedra z radosnym piskiem wyskoczyła z namiotu, który dzieliła z cio-

ci ˛

a Pol. ´Snieg, u´swiadomił sobie Garion, w Tol Honeth był pewnie rzadko´sci ˛

a.

Drobniutka dziewczyna z dzieci˛ec ˛

a rado´sci ˛

a biegała w´sród płatków. U´smiechał

si˛e z pobła˙zaniem do chwili, gdy dobrze wymierzona piguła trafiła go w głow˛e.
Wtedy zacz ˛

ał goni´c dziewczyn˛e i zasypywa´c j ˛

a ´snie˙zkami; Ce’Nedra odskakiwa-

ła, chowała si˛e za drzewa, ´smiała si˛e i piszczała. Dopadł j ˛

a w ko´ncu, zdecydowany

mocno natrze´c ´sniegiem. Dziewczyna spontanicznie zarzuciła mu r˛ece na szyj˛e
i pocałowała; zimny, mały nosek pocierał jego policzek, a rz˛esy ci˛e˙zkie były od

´sniegu. Nie zdawał sobie sprawy z oszuka´nczego podst˛epu, póki nie wrzuciła mu

gar´sci ´sniegu za kołnierz. A potem wyrwała si˛e i odbiegła, zanosz ˛

ac si˛e ´smiechem,

gdy on usiłował wytrz ˛

asn ˛

a´c ´snieg spod tuniki, zanim stopnieje.

Jednak koło południa ´snieg na ziemi zmienił si˛e w błoto, a padaj ˛

ace płatki

zast ˛

apiła jednostajna, nieprzyjemna m˙zawka. Wspinali si˛e w ˛

askim kanionem pod

ociekaj ˛

acymi wod ˛

a sosnami, a wezbrany potok grzmiał obok po głazach.

Wreszcie pan Wilk zarz ˛

adził postój.

— Zbli˙zamy si˛e do zachodniej granicy Cthol Murgos — oznajmił. — Pora ju˙z

chyba, by podj ˛

a´c pewne ´srodki ostro˙zno´sci.

— Pojad˛e przodem — zaproponował szybko Hettar.
— To nie jest najlepszy pomysł — odparł Wilk. — Kiedy spotykasz Murgów,

zwykle tracisz rozs ˛

adek.

— Ja si˛e tym zajm˛e — rzekł Silk. Naci ˛

agn ˛

ał na głow˛e kaptur, ale woda i tak

kapała z jego długiego, szpiczastego nosa. — Pojad˛e jakie´s pół mili przed wami
i b˛ed˛e miał oczy otwarte.

64

background image

Starzec skin ˛

ał głow ˛

a.

— Gwizdnij, je´sli co´s zauwa˙zysz.
— Dobrze.
Silk ruszył kłusem pod gór˛e.
Po południu deszcz zacz ˛

ał zamarza´c, okrywaj ˛

ac drzewa i głazy szar ˛

a warstw ˛

a

lodu. Okr ˛

a˙zyli stercz ˛

ac ˛

a skał˛e i spotkali czekaj ˛

acego tam Silka. Strumie´n zmienił

si˛e w w ˛

ask ˛

a stró˙zk˛e, a ´sciany kanionu rozst ˛

apiły si˛e, odsłaniaj ˛

ac strome zbocze.

— Do zmroku została jeszcze godzina — oznajmił niski Drasanin. — Jak my-

´slicie? Jedziemy dalej, czy mo˙ze cofniemy si˛e kawałek i rozbijemy obóz w w ˛

a-

wozie?

Pan Wilk zerkn ˛

ał na niebo, potem zbadał wzrokiem zbocze przed nimi. Pora-

stały je karłowate drzewa, a troch˛e wy˙zej ro´slinno´s´c zanikała.

— Powinni´smy okr ˛

a˙zy´c szczyt i zej´s´c po drugiej stronie. To tylko par˛e mil.

Jed´zmy.

Silk kiwn ˛

ał głow ˛

a i znowu wyjechał do przodu.

Omin˛eli skalny wyst˛ep i spojrzeli w dół, w gł˛ebok ˛

a rozpadlin˛e oddzielaj ˛

ac ˛

a

ich od szczytu, który przekroczyli dwa dni wcze´sniej. Deszcz troch˛e zel˙zał i Ga-
rion wyra´znie widział drugi brzeg w ˛

awozu. Był oddalony o nie wi˛ecej ni˙z pół mili

i chłopiec dostrzegł tam jaki´s ruch.

— Co to jest? — Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e.

Wilk Strz ˛

asn ˛

ał lód z brody.

— Tego si˛e obawiałem — mrukn ˛

ał.

— Czego?
— To algroth.
Z dreszczem obrzydzenia Garion przypomniał sobie pokryte łusk ˛

a małpy

o kozich pyskach, które napadły na nich w Arendii.

— Czy nie powinni´smy ucieka´c? — zapytał.
— Nie przedostanie si˛e tutaj — uspokoił go Wilk. — Rozpadlina ma przy-

najmniej mil˛e gł˛eboko´sci. Ale to znaczy, ˙ze Grolimowie wypu´scili swoje bestie.
B˛edziemy musieli uwa˙za´c.

Skin ˛

ał r˛ek ˛

a i wszyscy ruszyli dalej.

Garion przez cały czas słyszał szczekliwe nawoływania, zniekształcone i za-

głuszane przez wiatr, dmuchaj ˛

acy ci ˛

agle wzdłu˙z w ˛

awozu. To algroth porozumie-

wał si˛e z reszt ˛

a stada. Wkrótce tuzin odra˙zaj ˛

acych bestii biegło obok kraw˛edzi,

szczekaj ˛

ac do siebie i dotrzymuj ˛

ac kroku w˛edrowcom.

Okr ˛

a˙zyli strome zbocze, kieruj ˛

ac si˛e w stron˛e płytkiego ˙zlebu po drugiej stro-

nie. ˙

Zleb prowadził od w ˛

awozu. Po przejechaniu mili zatrzymali si˛e na noc pod

osłon ˛

a niskich ´swierków.

Nast˛epnego ranka było chłodniej i nadal pochmurnie, ale deszcz ustał. Zawró-

cili do uj´scia ˙zlebu i skr˛ecili wzdłu˙z kraw˛edzi w ˛

awozu. Urwisko po przeciwnej

stronie opadało niemal pionowo na tysi ˛

ace stóp, a˙z do w ˛

aziutkiej z tej wysoko´sci

65

background image

wst ˛

a˙zki rzeki na dnie. Algrothy nadal im towarzyszyły, skowyczały i szczekały,

spogl ˛

adaj ˛

ac na ludzi ze straszliw ˛

a zachłanno´sci ˛

a. Były tam równie˙z inne zwie-

rz˛eta, słabo widoczne mi˛edzy drzewami po drugiej stronie. Jedno z nich, wielkie
i kosmate, miało nawet niemal ludzkie ciało, ale głowa była głow ˛

a bestii. Szyb-

konogie stado przegalopowało kraw˛edzi ˛

a, wstrz ˛

asaj ˛

ac grzywami i ogonami.

— Patrzcie! — zawołała Ce’Nedra. — Dzikie konie!
— To nie s ˛

a konie — o´swiadczył Hettar ponuro.

— Wygl ˛

adaj ˛

a jak konie.

— Mo˙ze i wygl ˛

adaj ˛

a, ale nimi nie s ˛

a.

— Hrulgin — rzucił krótko pan Wilk.
— Co to jest?
— Hrulga to czworonogie zwierz˛e, tak jak ko´n. Ale ma kły zamiast normal-

nych z˛ebów i stopy z pazurami zamiast kopyt.

— Ale to znaczy. . . — Ksi˛e˙zniczka szeroko otworzyła oczy.
— Tak. S ˛

a mi˛eso˙zerne.

Zadr˙zała.
— To okropne.
— Ten w ˛

awóz zw˛e˙za si˛e, Belgaracie — mrukn ˛

ał Barak. — Wolałbym raczej,

˙zeby te stwory nie znalazły si˛e po tej samej stronie co my.

— Nic nam nie grozi. O ile pami˛etam, zw˛e˙za si˛e do mniej wi˛ecej pi˛e´cdziesi˛e-

ciu s ˛

a˙zni, a potem znowu rozszerza. Nie zdołaj ˛

a przej´s´c.

— Mam nadziej˛e, ˙ze pami˛e´c ci˛e nie zawodzi.
Niebo nad ich głowami zakrywały poszarpane, p˛edzone wiatrem chmury. S˛epy

kr ˛

a˙zyły wysoko, a kruki przelatywały od drzewa do drzewa, kracz ˛

ac i wrzeszcz ˛

ac

na siebie. Ciocia Pol z wyra´zn ˛

a dezaprobat ˛

a obserwowała ptaki, ale milczała.

Jechali dalej. W ˛

awóz zw˛e˙zał si˛e coraz bardziej i wkrótce mogli ju˙z rozpozna´c

prymitywne twarze algrothów po drugiej stronie. Kiedy hrulgin, potrz ˛

asaj ˛

ac grzy-

wami, otworzyły pyski, by zar˙ze´c, wyra´znie było wida´c ich długie, ostre z˛eby.

Nagle, w najw˛e˙zszym punkcie, po przeciwnej stronie w ˛

awozu, stan˛eła grupa

Murgów w kolczugach. Konie były spienione od ci˛e˙zkiej jazdy, a ludzie wychu-
dzeni i zm˛eczeni. Zatrzymali si˛e i czekali, a˙z Garion z przyjaciółmi znajd ˛

a si˛e

naprzeciw. Na samej kraw˛edzi, spogl ˛

adaj ˛

ac ponad otchłani ˛

a, stał Brill.

— Co ci˛e zatrzymało?! — zawołał Silk uprzejmie, cho´c w jego głosie d´zwi˛e-

czał twardy ton. — My´sleli´smy ju˙z, ˙ze si˛e zgubiłe´s.

— Mało prawdopodobne, Kheldarze — odparł Brill. — Jak si˛e przedostali´scie

na tamt ˛

a stron˛e?

— Musisz zawróci´c! To jakie´s cztery dni jazdy! — krzykn ˛

ał Silk. — Je´sli

b˛edziecie patrze´c uwa˙znie, znajdziecie ˙zleb, który prowadzi tutaj. Poszukiwania
nie powinny zaj ˛

a´c wam wi˛ecej ni˙z dwa dni.

66

background image

Jeden z Murgów odpi ˛

ał od siodła za lew ˛

a nog ˛

a krótki łuk, zało˙zył strzał˛e i wy-

mierzył w Silka. Napi ˛

ał ci˛eciw˛e i uwolnił j ˛

a. Silk obserwował spokojnie, jak strza-

ła spada do w ˛

awozu, wolno na pozór wiruj ˛

ac po długiej spirali.

— Ładny strzał — pochwalił.
— Nie b ˛

ad´z durniem — warkn ˛

ał Brill do Murga z łukiem. Znowu spojrzał na

Silka. — Wiele o tobie słyszałem, Kheldarze — o´swiadczył.

— Człowiek zyskuje z czasem niejak ˛

a reputacj˛e — odparł skromnie Drasanin.

— Którego´s dnia musz˛e sprawdzi´c, czy jeste´s tak dobry, jak mówi ˛

a.

— Ten szczególny rodzaj ciekawo´sci mo˙ze by´c pierwszym objawem ´smiertel-

nej choroby.

— Przynajmniej dla jednego z nas.
— Nie mog˛e si˛e doczeka´c nast˛epnego spotkania — zapewnił Silk. — Wierz˛e,

mój drogi, ˙ze nam wybaczysz. . . rozumiesz, pilne sprawy.

— Ogl ˛

adaj si˛e za siebie, Kheldarze — zagroził Brill. — Pewnego dnia ja tam

b˛ed˛e.

— Zawsze si˛e ogl ˛

adam, Kordochu. Wi˛ec nie b ˛

ad´z zdziwiony, gdy b˛ed˛e ci˛e

oczekiwał. Przyjemnie si˛e z tob ˛

a rozmawia. Musimy znowu si˛e spotka´c. . . nie-

długo.

Murgo z łukiem wypu´scił kolejn ˛

a strzał˛e. Pod ˛

a˙zyła za pierwsz ˛

a w gł ˛

ab w ˛

awo-

zu.

Silk za´smiał si˛e i wraz z innymi odjechał z brzegu przepa´sci.
— Przemiły człowiek — orzekł. Spojrzał na zasnute chmurami, szare nie-

bo. — I jaki pi˛ekny dzie´n.

Po południu chmury zg˛estniały i poczerniały. Wiatr przybierał na sile i zawo-

dził w´sród drzew. Pan Wilk prowadził wci ˛

a˙z na północny wschód, coraz dalej od

w ˛

awozu, który oddzielał ich od Brilla i Murgów.

Rozbili obóz w zasłanej głazami kotlince, tu˙z poni˙zej linii drzew. Ciocia Pol

przygotowała g˛esty gulasz; zgasili ogie´n, gdy tylko sko´nczyli jedzenie.

— Nie ma sensu pali´c im latarni — stwierdził Wilk.
— Przecie˙z nie mog ˛

a pokona´c w ˛

awozu — zdziwił si˛e Durnik.

— Lepiej nie ryzykowa´c.
Starzec oddzielił si˛e od ostatnich tl ˛

acych głowni i spojrzał w ciemno´s´c. Garion

poszedł za nim.

— Daleko jeszcze do Doliny, dziadku? — zapytał.
— Jakie´s dwie´scie mil. W górach nie mo˙zemy jecha´c zbyt szybko.
— Pogoda si˛e pogarsza.
— Zauwa˙zyłem.
— Co b˛edzie, je´sli nadci ˛

agnie prawdziwa burza ´snie˙zna?

— Ukryjemy si˛e i przeczekamy.
— A je´sli. . .

67

background image

— Garionie, wiem, ˙ze to zrozumiałe, ale czasem mówisz zupełnie jak twoja

ciotka. Powtarzała „a je´sli”, odk ˛

ad sko´nczyła siedemna´scie lat. Przez ten czas

bardzo mnie to zm˛eczyło.

— Przepraszam.
— Nie przepraszaj. Po prostu nie rób tego wi˛ecej.
W´sród nieprzeniknionych ciemno´sci nad ich głowami rozległ si˛e nagle gło´sny

łopot ogromnych skrzydeł.

— Co to było? — spytał zdziwiony Garion.
— Nie ruszaj si˛e! — Wilk spogl ˛

adał w gór˛e. Skrzydła uderzyły raz jeszcze. —

To smutne.

— Co?
— My´slałem, ˙ze ta biedna stara bestia nie ˙zyje ju˙z od wieków. Dlaczego nie

zostawi ˛

a jej w spokoju?

— Co to jest?
— Nie ma nazwy. Jest wielka, głupia i brzydka. Bogowie stworzyli ich tylko

trzy, a dwa samce pozabijały si˛e nawzajem podczas pierwszego okresu godowego.
Była samotna, odk ˛

ad si˛egam pami˛eci ˛

a.

— Jest chyba olbrzymia. — Garion nasłuchiwał uderze´n wielkich skrzydeł

i wpatrywał si˛e w ciemno´s´c. — Jak wygl ˛

ada?

— Wielka jak dom i naprawd˛e wolałby´s jej nie ogl ˛

ada´c.

— Jest niebezpieczna?
— Bardzo niebezpieczna, ale noc ˛

a nie widzi za dobrze. — Wilk westchn ˛

ał. —

Grolimowie musieli wyp˛edzi´c j ˛

a z jaskini i pu´sci´c w pogo´n za nami. Czasami

posuwaj ˛

a si˛e za daleko.

— Powinni´smy uprzedzi´c pozostałych?
— Martwiliby si˛e tylko. Bywa, ˙ze lepiej nic nie mówi´c.
Wielkie skrzydła załopotały znowu. Z ciemno´sci zabrzmiał przeci ˛

agły, roz-

paczliwy krzyk, wołanie tak pełne bólu i samotno´sci, ˙ze w Garionie wezbrało
nagle uczucie gł˛ebokiej lito´sci.

Wilk westchn ˛

ał znowu.

— Nic nie mo˙zemy zrobi´c — stwierdził. — Wracajmy do namiotów.

background image

Rozdział VIII

Przez nast˛epne dwa dni utrzymywała si˛e kapry´sna i nieprzyjemna pogoda. Po-

d ˛

a˙zali długim, łagodnym zboczem ku szczytom. Drzewa były rzadsze i ni˙zsze, a˙z

wreszcie znikn˛eły zupełnie. Zbocze przeszło w stromy stok, pokryty chwiejnymi
głazami, w´sród których hulał wicher.

Pan Wilk przystan ˛

ał, by zorientowa´c si˛e w okolicy.

— T˛edy — rzekł po chwili, wskazuj ˛

ac kierunek.

Zobaczyli przeł˛ecz pomi˛edzy dwoma szczytami, a za ni ˛

a szarpane wiatrem

chmury. Ruszyli w gór˛e, szczelnie owini˛eci w płaszcze.

Hettar wyjechał do przodu. Niespokojnie marszczył czoło.
— Ci˛e˙zarna klacz ma kłopoty — poinformował Wilka. — My´sl˛e, ˙ze jej czas

nadchodzi.

Ciocia Pol ruszyła bez słowa, by obejrze´c zwierz˛e. Wróciła zas˛epiona.
— Ma jeszcze najwy˙zej par˛e godzin, ojcze — oznajmiła.
Starzec rozejrzał si˛e.
— Po tej stronie nie ma si˛e gdzie schroni´c.
— Mo˙ze za przeł˛ecz ˛

a — wtr ˛

acił Barak. Wicher rozwiewał mu brod˛e.

Wilk pokr˛ecił głow ˛

a.

— Obawiam si˛e, ˙ze tam wygl ˛

ada tak samo jak tutaj. Musimy si˛e pospieszy´c.

Nie chciałbym sp˛edza´c nocy tak wysoko.

Kiedy wspi˛eli si˛e wy˙zej, uderzyły fale marzn ˛

acego deszczu, a wiatr d ˛

ał jeszcze

mocniej i wył mi˛edzy skałami. Pokonali zbocze, a kiedy znale´zli si˛e na przeł˛eczy,
poczuli pełn ˛

a moc wichury, p˛edz ˛

acej przed sob ˛

a strugi ulewy.

— Po tej stronie jest jeszcze gorzej, Belgaracie — zawołał Barak, przekrzy-

kuj ˛

ac szum wichru. — Jak daleko do drzew?

— Mile — odparł Wilk, usiłuj ˛

ac utrzyma´c rozwiany płaszcz.

— Klacz nigdy tam nie dojdzie — o´swiadczył Hettar. — Musimy znale´z´c

jak ˛

a´s osłon˛e.

— Tu nie ma ˙zadnej — stwierdził Wilk. — Dopiero kiedy osi ˛

agniemy lini˛e

drzew. Tutaj s ˛

a tylko nagie skały i lód.

Nie wiedz ˛

ac, dlaczego — nie wiedz ˛

ac nawet, ˙ze co´s mówi — Garion wykrzy-

czał:

69

background image

— A co z jaskini ˛

a?

Wilk spojrzał na niego surowo.
— Jak ˛

a jaskini ˛

a? Gdzie?

— T ˛

a na zboczu. To niedaleko. — Garion wiedział, ˙ze jest tam jaskinia, cho´c

nie miał poj˛ecia sk ˛

ad.

— Jeste´s pewien?
— Oczywi´scie. W tamt ˛

a stron˛e.

Zawrócił i ruszył w gór˛e, ku wysokiemu, ostremu szczytowi po lewej stronie

przeł˛eczy. Wiatr spychał ich w dół, a deszcz niemal o´slepiał, lecz Garion bez wa-
hania wskazywał drog˛e. Z jakich´s powodów ka˙zdy głaz wydawał mu si˛e dosko-
nale znany, cho´c nie potrafiłby wytłumaczy´c dlaczego. Jechał z tak ˛

a szybko´sci ˛

a,

by utrzyma´c si˛e na czele kolumny. Wiedział, ˙ze b˛ed ˛

a pyta´c, a on nie potrafiłby

odpowiedzie´c.

Okr ˛

a˙zyli skalny wyst˛ep i wjechali na szerok ˛

a półk˛e. Zakr˛ecała wzdłu˙z stoku

i nikn˛eła w g˛estym deszczu.

— Dok ˛

ad˙ze nas prowadzisz, młodzie´ncze? — zawołał Mandorallen.

— Ju˙z niedaleko — odkrzykn ˛

ał Garion przez rami˛e.

Półka zw˛e˙zała si˛e, biegn ˛

ac wzdłu˙z ´sciany granitu. W miejscu, gdzie skr˛ecała

obok stercz ˛

acego gzymsu, była ju˙z w ˛

aska jak dró˙zka dla pieszych. Garion zesko-

czył z siodła i poprowadził wierzchowca za sob ˛

a. Tu˙z za kamiennym wyst˛epem

wiatr dmuchn ˛

ał mu prosto w twarz; musiał osłoni´c oczy ramieniem, by cokolwiek

widzie´c. Nie zauwa˙zył wrót, póki nie znalazły si˛e prawie w zasi˛egu r˛eki.

Wrota w skale były wykute z ˙zelaza, czarnego i zniszczonego przez czas

i rdz˛e. Były szersze ni˙z brama na farmie Faldora, a ich górny brzeg gin ˛

ał w stru-

gach deszczu.

Id ˛

acy tu˙z za Garionem Barak wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e i dotkn ˛

ał ˙zelaznej płyty. Potem

uderzył w ni ˛

a pi˛e´sci ˛

a. Odpowiedziało mu głuche echo.

— Rzeczywi´scie, jaskinia — rzucił przez rami˛e do pozostałych. — Bałem si˛e,

˙ze wiatr wywiał chłopakowi rozum.

— Jak wejdziemy do ´srodka? — krzykn ˛

ał Hettar. Wicher porywał jego słowa.

— Drzwi s ˛

a mocne jak sama góra — odparł Barak, raz jeszcze uderzaj ˛

ac w nie

pi˛e´sci ˛

a.

— Musimy si˛e schowa´c przed wiatrem — o´swiadczyła ciocia Pol, opieku´nczo

obejmuj ˛

ac ramieniem Ce’Nedr˛e.

— I co, Garionie? — spytał pan Wilk.
— To łatwe — zapewnił chłopiec. — Musz˛e tylko znale´z´c wła´sciwe miejsce.
Przesun ˛

ał palcami po lodowatym ˙zelazie, nie wiedz ˛

ac, czego wła´sciwie szuka.

Znalazł punkt, który wydawał si˛e nieco inny.

— To tutaj.

70

background image

Przyło˙zył praw ˛

a dło´n i pchn ˛

ał lekko. Wrota drgn˛eły z przera´zliwym zgrzytem.

Szczelina, poprzednio niewidoczna, pojawiła si˛e nagle niczym ciecie brzytw ˛

a po-

´srodku metalowej powierzchni. Wiatr porywał opadaj ˛

ace płatki rdzy.

Garion poczuł niezwykłe ciepło w srebrzystym znamieniu na dłoni, które

stykało si˛e z wrotami. Zaciekawiony, przestał popycha´c drzwi, ale sun˛eły dalej
i otwierały si˛e, jakby reaguj ˛

ac na obecno´s´c znaku. Poruszały si˛e, cho´c nawet ich

nie dotykał. Zacisn ˛

ał palce i wrota znieruchomiały.

Otworzył dło´n. Zgrzytaj ˛

ac o skał˛e, otworzyły si˛e jeszcze szerzej.

— Nie baw si˛e, skarbie — powiedziała ciocia Pol. — Po prostu otwórz.
W grocie za wrotami panowała ciemno´s´c, ale powietrze nie pachniało st˛echli-

zn ˛

a, jak powinno. Weszli ostro˙znie, badaj ˛

ac stopami grunt.

— Chwileczk˛e — rzucił Durnik dziwnie ´sciszonym głosem. Słyszeli, jak roz-

pina juki, potem krzemie´n szcz˛ekn ˛

ał o ˙zelazo. Strzeliły iskry i zaja´sniał słaby

blask, gdy kowal dmuchn ˛

ał w hubk˛e. Zaj˛eła si˛e ogniem, a Durnik odpalił wyj˛et ˛

a

z juków pochodni˛e. Zamigotała, ale po chwili zapłon˛eła jasno. Durnik uniósł j ˛

a

wysoko i wszyscy rozejrzeli si˛e ciekawie.

Natychmiast stało si˛e jasne, ˙ze nie jest to naturalna jaskinia. ´Sciany i podło-

ga były idealnie gładkie, jak wypolerowane, a płomie´n pochodni odbijał si˛e od
l´sni ˛

acych powierzchni. Komora była doskonale okr ˛

agła, ´srednicy około stu stóp.

´Sciany zakrzywiały si˛e do wn˛etrza i wysoki strop te˙z wydawał si˛e kulisty. Do-

kładnie na ´srodku stał okr ˛

agły kamienny stół ´srednicy dwudziestu stóp, z blatem

powy˙zej głowy Baraka. Otaczała go kamienna ława. W ´scianie naprzeciw drzwi
znajdował si˛e łukowo sklepiony kominek. W jaskini panował chłód, ale nie to
gryz ˛

ace zimno, jakie powinno dociera´c z zewn ˛

atrz.

— Mog˛e wprowadzi´c tu konie? — spytał niegło´sno Hettar.
Pan Wilk skin ˛

ał głow ˛

a. Min˛e miał zdziwion ˛

a, a w oczach zadum˛e.

Ko´nskie kopyta zastukały gło´sno na gładkiej kamiennej podłodze; zwierz˛eta

rozgl ˛

adały si˛e, szeroko otwieraj ˛

ac oczy i strzyg ˛

ac nerwowo uszami.

— Tutaj jest drewno! — zawołał Durnik, który zajrzał ju˙z do kominka. —

Mam rozpali´c ogie´n?

Wilk podniósł głow˛e.
— Co? A tak, rozpalaj.
Durnik wsun ˛

ał do paleniska pochodni˛e i drwa zaj˛eły si˛e od razu. Ogie´n zapło-

n ˛

ał bardzo szybko, a płomienie wydawały si˛e niezwykle jaskrawe.

Ce’Nedra j˛ekn˛eła.
— ´Sciany! Spójrzcie na ´sciany!
Blask ognia załamywał si˛e jako´s w krystalicznej strukturze skały. Cała kopu-

ła l´sniła miriadami zmiennych kolorów, wypełniaj ˛

acych jaskini˛e ciepłym, wielo-

barwnym ´swiatłem.

Hettar badał obwód komory i wła´snie zagl ˛

adał w kolejny hakowy otwór.

— ´

Zródło — obwie´scił. — To dobre miejsce, ˙zeby przeczeka´c burz˛e.

71

background image

Durnik zgasił pochodni˛e i zdj ˛

ał płaszcz. Jaskinia rozgrzała si˛e niemal natych-

miast, gdy tylko rozpalili ogie´n. Spojrzał na pana Wilka.

— Wiesz, co to za miejsce, prawda? — zapytał.
— Nikt z nas nie potrafił go odszuka´c — odparł wci ˛

a˙z zadumany starzec. —

Nie byli´smy nawet pewni, czy jeszcze istnieje.

— Có˙z to za niezwykła jaskinia, Belgaracie? — odezwał si˛e Mandorallen.
Pan Wilk nabrał tchu.
— Kiedy Bogowie tworzyli ´swiat, musieli spotyka´c si˛e od czasu do czasu, by

omówi´c to, czego ka˙zdy z nich dokonał i co zamierza. Wszystko bowiem musiało
do siebie pasowa´c i działa´c w harmonii: góry, wiatry, pory roku i tak dalej. —
Rozejrzał si˛e. — Wła´snie tutaj si˛e spotykali.

Silk, marszcz ˛

ac nos z ciekawo´sci, wdrapał si˛e na ław˛e i spojrzał na blat wiel-

kiego stołu.

— Tutaj stoj ˛

a misy! — zawołał. — Jest ich siedem. . . i siedem kubków. W mi-

sach s ˛

a chyba jakie´s owoce.

Zacz ˛

ał wyci ˛

aga´c r˛ek˛e.

— Silku! — zawołał ostro pan Wilk. — Niczego nie dotykaj.
Dło´n Silka zamarła. Ze zdziwieniem obejrzał si˛e przez rami˛e.
— Lepiej zejd´z na dół — rzekł z powag ˛

a pan Wilk.

— Drzwi! — krzykn˛eła Ce’Nedra.
Odwrócili si˛e szybko. Zd ˛

a˙zyli zobaczy´c, jak wielkie wrota zamykaj ˛

a si˛e wol-

no. Barak zakl ˛

ał i skoczył do nich, ale spó´znił si˛e o sekund˛e. Z głuchym hukiem

zatrzasn˛eły si˛e na moment przed tym, nim ich dosi˛egn ˛

ał. Pot˛e˙zny Cherek odwrócił

si˛e niepewnie.

— Nic si˛e nie stało, Baraku — uspokoił go Garion. — Potrafi˛e je znowu otwo-

rzy´c.

Wilk przyjrzał mu si˛e z uwag ˛

a.

— Sk ˛

ad wiedziałe´s o jaskini? — zapytał.

— Nie wiem. . . — wyj ˛

akał bezradnie Garion. — Po prostu wiedziałem. Mam

wra˙zenie, ˙ze ju˙z wczoraj czułem, jak si˛e do niej zbli˙zamy.

— Czy ma to jaki´s zwi ˛

azek z głosem, który przemówił do Mary?

— Raczej nie. Jego chyba nie ma tutaj w tej chwili, a moja wiedza o jaskini

była jakby inna. My´sl˛e, ˙z pochodziła ode mnie, nie od niego, ale nie mam po-
j˛ecia sk ˛

ad dokładnie. Nie wiem czemu, ale wydaje mi si˛e, ˙ze zawsze znałem to

miejsce. . . tylko nie my´slałem o nim, póki nie zacz˛eli´smy si˛e do niego zbli˙za´c.
Strasznie trudno jest to wytłumaczy´c.

Ciocia Pol i pan Wilk spojrzeli na siebie znacz ˛

aco. Wilk chciał chyba zada´c

nast˛epne pytanie, ale wła´snie w tej chwili z drugiego ko´nca jaskini rozległ si˛e
gło´sny j˛ek.

— Niech kto´s mi pomo˙ze! — zawołał Hettar. Jedno ze zwierz ˛

at, z nabrzmia-

łymi bokami, dyszało ci˛e˙zko i chwiało si˛e na nogach, jakby za chwil˛e miały si˛e

72

background image

pod nim ugi ˛

a´c. Hettar stan ˛

ał obok i próbował je podtrzyma´c. — Zaraz b˛edzie si˛e

´zrebi´c — oznajmił.

Wszyscy podbiegli do rodz ˛

acej klaczy. Ciocia Pol od razu obj˛eła dowództwo

i sprawnie wydawała polecenia. Uło˙zyli klacz na ziemi, a Durnik i Hettar zacz˛eli
jej pomaga´c. Tymczasem ciocia Pol nabrała do garnka wody i ostro˙znie ustawiła
go na ogniu.

— Potrzebuj˛e miejsca — o´swiadczyła znacz ˛

aco, otwieraj ˛

ac torb˛e z ziołami.

— Mo˙ze wszyscy sobie st ˛

ad pójdziemy? — zaproponował Barak, niespokoj-

nie zerkaj ˛

ac na dysz ˛

ace zwierz˛e.

— ´Swietny pomysł. Ce’Nedro, ty zosta´n. B˛edziesz mi potrzebna.
Garion, Barak i Mandorallen odeszli na kilka s ˛

a˙zni i siedli, oparci o ja´snie-

j ˛

ac ˛

a ´scian˛e. Silk z panem Wilkiem ruszyli bada´c jaskini˛e. Obserwuj ˛

ac Durnika

i Hettara z klacz ˛

a, cioci˛e Pol i Ce’Nedr˛e przy ogniu, Garion poczuł si˛e dziwnie

oddzielony od towarzyszy. Jaskinia przyci ˛

agała go, nie miał co do tego w ˛

atpliwo-

´sci; nawet teraz oddziaływała na niego z przedziwn ˛

a moc ˛

a. Chocia˙z stan klaczy

był gro´zny, nie potrafił si˛e na nim skoncentrowa´c. Był dziwnie pewien, ˙ze odnale-
zienie jaskini to tylko pierwsza cz˛e´s´c tego, co si˛e zdarzy. Musi zrobi´c jeszcze co´s,
a ta izolacja miała go jako´s do tego przygotowa´c.

— Niełatwo mi to wyzna´c — mówił ze smutkiem Mandorallen. Garion zer-

kn ˛

ał na niego. — Jednak˙ze wobec desperackiej natury wyprawy naszej musz˛e

otwarcie wyzna´c me niedostatki. Zdarzy´c si˛e bowiem mo˙ze, i˙z skaza ma w go-
dzinie najwi˛ekszej potrzeby sprawi, ˙ze zawróc˛e i niczym tchórz uciekn˛e, pozosta-
wiaj ˛

ac ˙zycia wasze w ´smiertelnym niebezpiecze´nstwie.

— Za bardzo si˛e przejmujesz — stwierdził Barak.
— Nie, panie. Nalegam, by´s spraw˛e t˛e rozwa˙zył dokładnie i zdecydował, czy

nadaj˛e si˛e, aby kontynuowa´c nasze przedsi˛ewzi˛ecie.

Zacz ˛

ał wstawa´c, zgrzytaj ˛

ac zbroj ˛

a.

— Dok ˛

ad idziesz? — zdziwił si˛e Barak.

— Zamierzałem oddali´c si˛e na stron˛e, by´scie swobodnie o tej sprawie dysku-

towa´c mogli.

— Och, Mandorallenie, siadaj — mrukn ˛

ał zirytowany Barak. — Nie powiem

za twymi plecami nic, czego nie powiedziałbym ci w oczy.

Klacz, le˙z ˛

aca przy ogniu z głow ˛

a na kolanach Hettara, zar˙zała bole´snie.

— Czy to lekarstwo jest ju˙z gotowe, Polgaro? — zapytał niespokojnie Algar.
— Niezupełnie — odparła.
Ce’Nedra starannie kruszyła ły˙zeczk ˛

a jakie´s suszone li´scie w kubku.

— Rozetrzyj je drobniej, kochanie — poleciła ciocia Pol.
Durnik stał nad klacz ˛

a w rozkroku i dotykał dło´nmi jej rozd˛etego brzucha.

— Chyba b˛edziemy musieli obróci´c ´zrebaka — o´swiadczył. — Boj˛e si˛e, ˙ze

próbuje wyj´s´c nie tym ko´ncem.

73

background image

— Nie zaczynaj, dopóki to nie podziała — rzuciła ciocia Pol, wolno przesy-

puj ˛

ac szary proszek z glinianego dzbanuszka do bulgocz ˛

acego garnka. Wzi˛eła od

Ce’Nedry kubek z li´s´cmi i wsypała je równie˙z, mieszaj ˛

ac przez cały czas.

— My´sl˛e, lordzie Baraku — nie ust˛epował Mandorallen — i˙z nie w pełni

doceniłe´s wag˛e tego, co ci wyznałem.

— Słyszałem ci˛e dobrze. Mówisz, ˙ze raz si˛e bałe´s. Nie ma powodu do zmar-

twienia. Od czasu do czasu zdarza si˛e to ka˙zdemu.

— Nie potrafi˛e z tym ˙zy´c. Trwam w ci ˛

agłym l˛eku, nie wiedz ˛

ac, kiedy powróci

owo uczucie i odbierze mi m˛estwo.

Durnik podniósł głow˛e.
— Boisz si˛e strachu? — zapytał z wyra´znym zdziwieniem.
— Zaiste nie wiesz, przyjacielu, jakie to uczucie — odpowiedział Mandoral-

len.

— Co´s ´sciska ci ˙zoł ˛

adek — stwierdził Durnik. — W ustach ci zasycha, a serce

sprawia wra˙zenie, jakby kto´s zacisn ˛

ał na nim palce?

Mandorallen zamrugał.
— Zdarzyło mi si˛e to ju˙z tyle razy, ˙ze dokładnie wiem, jak wygl ˛

ada.

— Ty? Ty´s jest wszak˙ze jednym z najm˛e˙zniejszych ludzi, jakich poznałem.
Durnik u´smiechn ˛

ał si˛e drwi ˛

aco.

— Jestem zwyczajnym człowiekiem, Mandorallenie — powiedział. — A zwy-

czajni ludzie cały czas ˙zyj ˛

a w strachu. Nie wiedziałe´s o tym? Boimy si˛e pogody,

boimy si˛e władzy, boimy si˛e nocy i potworów, które czaj ˛

a si˛e w mroku. Boimy si˛e

staro´sci i ´smierci. Niektórzy boj ˛

a si˛e nawet ˙zycia. Zwyczajni ludzie czuj ˛

a strach

w prawie ka˙zdej minucie swego istnienia.

— Jak mo˙zecie to znie´s´c?
— A mamy jaki´s wybór? L˛ek jest cz˛e´sci ˛

a ˙zycia, Mandorallenie, a to jedyne ˙zy-

cie, jakie nam dano. Przyzwyczaisz si˛e do niego. Gdy ka˙zdego ranka przywdzie-
wasz go jak star ˛

a tunik˛e, przestajesz go zauwa˙za´c. Czasem pomaga ´smiech. . .

troch˛e.

— ´Smiech?
— Pokazuje strachowi, ˙ze wiesz o nim, ale masz zamiar nie przejmowa´c si˛e

i mimo wszystko robi´c swoje. — Durnik spojrzał na swoje dłonie, ostro˙znie uci-
skaj ˛

ace brzuch klaczy. — Niektórzy przeklinaj ˛

a, wyzywaj ˛

a i wrzeszcz ˛

a — podj ˛

po chwili. — To działa tak samo, jak s ˛

adz˛e. Ka˙zdy człowiek znajduje własny

sposób na strach. Osobi´scie wol˛e ´smiech. Wydaje si˛e jako´s bardziej odpowiedni.

Mandorallen zamy´slił si˛e gł˛eboko nad słowami Durnika.
— Rozwa˙z˛e to — o´swiadczył. — By´c to mo˙ze, dobry przyjacielu, ˙ze wi˛ecej

ni˙z ˙zycie jestem ci winien za te instrukcje rozs ˛

adku pełne.

Klacz j˛ekn˛eła znowu, gło´sno i rozdzieraj ˛

aco. Durnik wyprostował si˛e i zacz ˛

podwija´c r˛ekawy.

74

background image

— Trzeba obróci´c ´zrebaka, pani Pol — oznajmił stanowczo. — I to szybko.

Inaczej stracimy i jego, i klacz.

— Najpierw podam jej troch˛e tego — odparła, studz ˛

ac garnek zimn ˛

a wod ˛

a. —

Przytrzymaj jej głow˛e — poleciła Hettarowi, który mocno obj ˛

ał ramieniem łeb

rodz ˛

acej klaczy. — Garionie — dodała ciocia Pol, ły˙zk ˛

a wlewaj ˛

ac lekarstwo po-

mi˛edzy z˛eby zwierz˛ecia. — Mo˙ze poszliby´scie z Ce’Nedr ˛

a do dziadka i Silka?

— Obracałe´s kiedy ´zrebaka, Durniku? — spytał nerwowo Hettar.
— ´

Zrebaka nie, ale ciel˛eta wiele razy. Ko´n nie ró˙zni si˛e specjalnie od krowy.

Barak powstał gwałtownie. Jego twarz nabrała lekko zielonkawego odcienia.
— Pójd˛e z Garionem i ksi˛e˙zniczk ˛

a — burkn ˛

ał. — Nie wyobra˙zam sobie, ˙ze-

bym si˛e tu na co´s przydał.

— I ja si˛e przył ˛

acz˛e — oznajmił Mandorallen. On równie˙z zbladł wyra´znie. —

Najlepiej b˛edzie, tak uwa˙zam, zostawi´c przyjaciołom naszym do´s´c miejsca na ich
poło˙znicze działania.

Ciocia Pol spojrzała na dwóch wojowników z lekkim u´smieszkiem. Milczała

jednak.

Garion i pozostali oddalili si˛e do´s´c szybkim krokiem.
Silk z panem Wilkiem stali za ogromnym kamiennym stołem i zagl ˛

adali do

kolejnego okr ˛

agłego otworu w migocz ˛

acej ´scianie.

— Nigdy jeszcze nie widziałem takich owoców — mówił niski m˛e˙zczyzna.
— Byłbym zdziwiony, gdyby´s widział — odpowiedział pan Wilk.
— Wygl ˛

adaj ˛

a ´swie˙zo, jak dopiero zerwane. — Dło´n Silka odruchowo si˛egn˛eła

po kusz ˛

acy owoc.

— Nie próbowałbym na twoim miejscu — ostrzegł Wilk.
— Zastanawiam si˛e, jak smakuj ˛

a.

— Zastanawianie ci nie szkodzi. Smakowanie tak.
— Nie cierpi˛e niezaspokojonej ciekawo´sci.
— Jako´s prze˙zyjesz. — Wilk obejrzał si˛e na nowo przybyłych. — Co z klacz ˛

a?

— Durnik mówi, ˙ze trzeba obróci´c ´zrebaka — wyja´snił Barak. — Pomy´sleli-

´smy, ˙ze lepiej im nie przeszkadza´c.

Wilk skin ˛

ał głow ˛

a.

— Silku! — rzucił ostro, nie odwracaj ˛

ac głowy.

— Przepraszam. — Silk cofn ˛

ał r˛ek˛e.

— Mo˙ze by´s stamt ˛

ad odszedł? Narobisz sobie tylko kłopotów.

Drasanin wzruszył ramionami.
— Cały czas si˛e tym zajmuj˛e.
— Nie dyskutuj — rzekł stanowczo Wilk. — Nie mog˛e stale ci˛e pilnowa´c.
Wsun ˛

ał palce pod brudny, troch˛e ju˙z wystrz˛epiony banda˙z i podrapał si˛e ener-

gicznie.

— Mam ju˙z do´s´c — oznajmił. — Garionie, zdejmij to ze mnie.
Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e.

75

background image

Garion cofn ˛

ał si˛e.

— Nie ja — odmówił. — Przecie˙z wiesz, co powie ciocia Pol, je´sli zrobi˛e to

bez jej pozwolenia.

— Nie b ˛

ad´z dzieckiem. Silku, ty to zdejmij.

— Najpierw ka˙zesz mi unika´c kłopotów, a potem sugerujesz, ˙zebym si˛e nara-

ził Polgarze? Jeste´s niekonsekwentny, Belgaracie.

— Dajcie spokój — przerwała mu Ce’Nedra. Chwyciła starca za r˛ek˛e i drob-

nymi paluszkami zacz˛eła rozwi ˛

azywa´c spl ˛

atany w˛ezeł. — Prosz˛e tylko nie zapo-

mina´c, ˙ze to pa´nski pomysł. Garionie, daj mi swój nó˙z.

Chłopiec niezbyt ch˛etnie wr˛eczył jej sztylet. Ksi˛e˙zniczka rozci˛eła i odwin˛eła

banda˙z. Łupki ze stukiem upadły na podłog˛e.

— Dobre z ciebie dziecko — rozpromienił si˛e pan Wilk i z wyra´zn ˛

a ulg ˛

a

zacz ˛

ał drapa´c si˛e po r˛ece.

— Prosz˛e pami˛eta´c, ˙ze jest mi pan winien przysług˛e — powiedziała.
— Tolnedranka — zauwa˙zył Silk. — To wida´c.
Mniej wi˛ecej po godzinie ciocia Pol wymin˛eła stół i podeszła do nich. Twarz

miała zasmucon ˛

a.

— Jak klacz? — spytała szybko Ce’Nedra.
— Bardzo słaba, ale my´sl˛e, ˙ze wyjdzie z tego.
— A mały konik?
Ciocia Pol westchn˛eła.
— Spó´znili´smy si˛e. Próbowali´smy wszystkiego, ale zwyczajnie nie potrafimy

go zmusi´c, ˙zeby zacz ˛

ał oddycha´c.

Ce’Nedra wstrzymała oddech i zbladła nagle ´smiertelnie.
— Chyba nie zrezygnujecie? — Powiedziała to tonem niemal oskar˙zyciel-

skim.

— Nic wi˛ecej nie mo˙zemy zrobi´c, kochanie. Za długo to trwało. Nie miał ju˙z

siły.

Ce’Nedra patrzyła na ni ˛

a z niedowierzaniem.

— Zrób co´s — za˙z ˛

adała. — Jeste´s czarodziejk ˛

a. Zrób co´s!

— Przykro mi, Ce’Nedro, ale to przekracza nasze mo˙zliwo´sci. Za t˛e barier˛e

nie potrafimy si˛egn ˛

a´c.

Mała ksi˛e˙zniczka j˛ekn˛eła i rozpłakała si˛e gorzko. Ciocia Pol obj˛eła j ˛

a i pocie-

szaj ˛

aco przytuliła do siebie.

Lecz Garion ju˙z szedł. Z absolutn ˛

a jasno´sci ˛

a wiedział, czego oczekiwała od

niego jaskinia. Zareagował bez namysłu. Nie biegł, nawet si˛e nie spieszył. Spo-
kojnie wymin ˛

ał stół i ruszył w stron˛e kominka.

Hettar siedział na ziemi ze skrzy˙zowanymi nogami i trzymał na kolanach nie-

ruchomego ´zrebaka. Ze smutkiem pochylił głow˛e, a jego kosmyk włosów opadał
na podłu˙zny, l´sni ˛

acy pyszczek zwierz˛ecia.

— Daj mi go, Hettarze — poprosił chłopiec.

76

background image

— Garionie! Nie! — usłyszał za sob ˛

a niespokojny głos cioci Pol.

Hettar podniósł głow˛e. Jego jastrz˛ebia twarz wyra˙zała gł˛eboki smutek.
— Pozwól mi go wzi ˛

a´c, Hettarze — powtórzył Garion spokojnie.

Algar bez słowa podniósł drobne, bezwładne ciało, wci ˛

a˙z jeszcze mokre i po-

łyskuj ˛

ace w blasku ognia. Podał je chłopcu. Garion przykl˛ekn ˛

ał i uło˙zył ´zrebaka

na ziemi, tu˙z przed kominkiem. Dotkn ˛

ał palcami male´nkiej piersi i nacisn ˛

ał deli-

katnie.

— Oddychaj — szepn ˛

ał.

— Próbowali´smy tego, Garionie — rzekł smutnie Hettar. — Wszystkiego pró-

bowali´smy.

Garion zacz ˛

ał koncentrowa´c sw ˛

a moc.

— Nie rób tego, Garionie! — zawołała stanowczo ciocia Pol. — To niemo˙zli-

we, a próbuj ˛

ac tylko sobie zaszkodzisz.

Garion nie słuchał. Jaskinia przemawiała do niego zbyt gło´sno, by słyszał co´s

poza tym. Wszystkie my´sli skupił na wilgotnym ciele ´zrebaka. Potem wyci ˛

agn ˛

praw ˛

a r˛ek˛e i uło˙zył dło´n na gładkim, kasztanowym barku. Miał wra˙zenie, ˙ze wi-

dzi przed sob ˛

a ´slepy mur — czarny i wy˙zszy ni˙z cokolwiek innego na ´swiecie,

nieprzebity i cichy ponad ludzkie rozumienie. Pchn ˛

ał na prób˛e, ale mur nawet nie

drgn ˛

ał. Garion nabrał tchu i rzucił si˛e do ataku.

— ˙

Zyj — powiedział.

— Przesta´n, Garionie!
— ˙

Zyj — powtórzył, wyt˛e˙zaj ˛

ac wszystkie siły w starciu z czerni ˛

a.

— Ju˙z za pó´zno, Pol — usłyszał głos pana Wilka. — Za bardzo si˛e zaanga˙zo-

wał.

— ˙

Zyj — powiedział jeszcze raz.

Poczuł, jak wylewa si˛e z niego fala tak pot˛e˙zna, ˙ze pozostawiła go zupełnie

bez sił. Ja´sniej ˛

ace ´sciany zamigotały i nagle zadr˙zały, jakby kto´s uderzył w dzwon

ukryty gł˛eboko w sercu góry. D´zwi˛ek wibrował, wypełniaj ˛

ac cał ˛

a komor˛e rezo-

nuj ˛

acym brzmieniem. ´Swiatło w ´scianach rozbłysło o´slepiaj ˛

aco i w jaskini zapa-

nowała jasno´s´c dnia.

Ciało pod dłoni ˛

a chłopca zadr˙zało i ´zrebak wci ˛

agn ˛

ał do płuc pierwszy niepew-

ny oddech. Garion słyszał zdumione westchnienia przyjaciół, gdy poruszyły si˛e
cienkie, patykowate nó˙zki. ´

Zrebak raz jeszcze nabrał powietrza i otworzył oczy.

— Cud — oznajmił zduszonym głosem Mandorallen.
— Mo˙ze nawet co´s wi˛ecej — odparł pan Wilk. Wpatrywał si˛e badawczo

w twarz Gariona.

´

Zrebak szarpn ˛

ał si˛e, niepewnie kołysz ˛

ac głow ˛

a na słabej jeszcze szyi. Instynk-

townie obejrzał si˛e na matk˛e i podszedł do niej, szukaj ˛

ac pokarmu. Nim dotkn ˛

go Garion, sier´s´c konika miała jednolity, gł˛eboki br ˛

azowy kolor. Teraz znaczyła j ˛

a

na barku biała, jaskrawa łatka, dokładnie taka du˙za, jak znami˛e na dłoni chłopca.

77

background image

Garion powstał chwiejnie i potykaj ˛

ac si˛e min ˛

ał przyjaciół. Stan ˛

ał przy lodo-

watym ´zródle tryskaj ˛

acym w ´sciennej niszy i ochlapał wod ˛

a twarz i szyj˛e. Potem

przykl˛ekn ˛

ał; przez dług ˛

a chwil˛e dyszał ci˛e˙zko i dygotał. Nagle poczuł, ˙ze kto´s

ostro˙znie, nie´smiało dotyka jego łokcia. Obejrzał si˛e. Mocniejszy ju˙z nieco ´zre-
bak stał obok i spogl ˛

adał na niego z uwielbieniem w błyszcz ˛

acych oczach.

background image

Rozdział IX

Burza ustała nast˛epnego ranka. Wicher ucichł, ale jeszcze przez dzie´n zostali

w jaskini, by klacz wróciła do zdrowia, a nowo narodzony ´zrebak nabrał sił. Dla
Gariona uwielbienie małego zwierzaka było nieco kr˛epuj ˛

ace. Miał wra˙zenie, ˙ze

dok ˛

adkolwiek pójdzie, wsz˛edzie ´sledz ˛

a go te łagodne oczy. ´

Zrebak bez przerwy

tr ˛

acał go pyskiem. Inne konie tak˙ze spogl ˛

adały na chłopca z rodzajem niemego

szacunku. Wszystko to budziło zakłopotanie.

Rankiem, gdy zbierali si˛e do drogi, starannie usun˛eli z jaskini wszelkie ´sla-

dy swego pobytu. Sprz ˛

atanie odbyło si˛e spontanicznie, nie wynikało z niczyjej

sugestii czy wspólnej decyzji. Bez ˙zadnych komentarzy wszyscy zabrali si˛e do
pracy.

— Ogie´n ci ˛

agle si˛e pali — burczał Durnik, zagl ˛

adaj ˛

ac zza wrót do wn˛etrza

jasnej kopuły.

— Sam zga´snie, kiedy wyjdziemy — uspokoił go Wilk. — Zreszt ˛

a i tak nie

mógłby´s go zgasi´c, cho´cby´s nie wiem jak próbował.

Durnik ponuro kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Chyba masz słuszno´s´c — zgodził si˛e.
— Zamknij drzwi, Garionie — poleciła ciocia Pol, kiedy wyprowadzili konie

na skaln ˛

a półk˛e.

Troch˛e zakłopotany, Garion poci ˛

agn ˛

ał za kraw˛ed´z wrót. Wprawdzie Barak,

mimo swej siły, nie potrafił ich poruszy´c, lecz pod dotkni˛eciem chłopca przesu-
n˛eły si˛e bez oporu. Wystarczyło jedno lekkie szarpni˛ecie. Dwa brzegi zetkn˛eły si˛e
z pot˛e˙znym, głuchym hukiem, pozostawiaj ˛

ac tylko ledwie widoczn ˛

a szczelin˛e.

Pan Wilk przyło˙zył dło´n do poczerniałego ˙zelaza, wpatrzony w pustk˛e. Potem

westchn ˛

ał cicho, zawrócił i poprowadził ich drog ˛

a, któr ˛

a tu przybyli.

Kiedy tylko min˛eli skalny wyst˛ep, dosiedli wierzchowców i ruszyli w dół, po-

mi˛edzy głazami i łatami brudnego lodu, do pierwszych niskich krzewów i karło-
watych drzew o kilka mil poni˙zej przeł˛eczy. Wiatr nadal dmuchał mocno, jednak
niebo było bł˛ekitne i p˛edziło po nim kilka białych obłoków. Wydawały si˛e dziwnie
bliskie.

79

background image

Garion podjechał do pana Wilka i ruszył dalej obok niego. My´sli kr ˛

a˙zyły cha-

otycznie. . . rozpaczliwie potrzebował rady i wyja´snienia, co wła´sciwie zdarzyło
si˛e w jaskini.

— Dziadku. . . — zacz ˛

ał.

— Tak, Garionie? — Starzec ockn ˛

ał si˛e z drzemki.

— Dlaczego ciocia Pol chciała mnie powstrzyma´c? Wiesz, z tym ´zrebakiem.
— Bo to było niebezpieczne. Bardzo niebezpieczne.
— Ale dlaczego?
— Kiedy próbujesz zrobi´c co´s, co jest niemo˙zliwe, mo˙zesz w to wło˙zy´c zbyt

wiele energii. A je´sli nie zrezygnujesz, mo˙ze si˛e to okaza´c ´smiertelne.

— ´Smiertelne?
Wilk przytakn ˛

ał.

— Wyczerpiesz si˛e całkowicie i nie zostanie ci nawet do´s´c siły, by utrzyma´c

w ruchu własne serce.

— Nie wiedziałem. . . — Garion był wstrz ˛

a´sni˛ety.

Wilk schylił si˛e, przeje˙zd˙zaj ˛

ac pod niskim konarem.

— Najwyra´zniej nie.
— Przecie˙z ci ˛

agle powtarzasz, ˙ze nic nie jest niemo˙zliwe.

— W granicach rozs ˛

adku, Garionie. W granicach rozs ˛

adku.

Przez kilka minut jechali w milczeniu. G˛esty mech pod drzewami tłumił stukot

kopyt.

— Mo˙ze powinienem nauczy´c si˛e o tym czego´s wi˛ecej — o´swiadczył wresz-

cie Garion.

— Bardzo dobry pomysł. Co chciałby´s wiedzie´c?
— Chyba wszystko.
Pan Wilk parskn ˛

ał ´smiechem.

— Obawiam si˛e, ˙ze to potrwałoby bardzo długo.
Gariona ogarn˛eło rozczarowanie.
— To a˙z takie skomplikowane?
— Nie. Wła´sciwie nawet całkiem proste, ale proste rzeczy zawsze najtrudniej

wytłumaczy´c.

— Przecie˙z to nie ma sensu — odparł Garion, lekko poirytowany.
— Doprawdy? — Wilk spojrzał na niego z rozbawieniem. — Pozwól wi˛ec, ˙ze

zadam ci proste pytanie. Ile jest dwa i dwa?

— Cztery — odpowiedział posłusznie chłopiec.
— A dlaczego?
Garion zawahał si˛e.
— Bo tak jest — wyj ˛

akał niepewnie.

— Ale dlaczego?
— Tu nie ma ˙zadnych „dlaczego”. Jest tak i ju˙z.
— Zawsze istnieje jakie´s „dlaczego”, Garionie.

80

background image

— No dobrze. Wi˛ec dlaczego dwa i dwa jest cztery?
— Nie mam poj˛ecia — przyznał Wilk. — My´slałem, ˙ze mo˙ze ty wiesz.
Min˛eli martwy pie´n, poskr˛ecany i o´slepiaj ˛

aco biały na tle ciemnobł˛ekitnego

nieba.

— Czy taka rozmowa do czego´s prowadzi? — zapytał Garion, jeszcze bardziej

niepewny.

— Osobi´scie s ˛

adz˛e, ˙ze zaszli´smy ju˙z bardzo daleko — odparł Wilk. — A do-

kładnie czego chciałby´s si˛e dowiedzie´c?

Garion wyraził to najpro´sciej, jak potrafił.
— Czym jest magia?
— Ju˙z ci mówiłem. Wola i Słowo.
— Przecie˙z to nic nie znaczy.
— No dobrze, spróbujmy inaczej. Magia to robienie ró˙znych rzeczy umysłem

zamiast r˛ekami. Wi˛ekszo´s´c ludzi nie wykorzystuje jej, poniewa˙z na pocz ˛

atku ten

drugi sposób jest znacznie łatwiejszy.

Garion zmarszczył czoło.
— To nie wydaje si˛e trudne.
— Dlatego, ˙ze wszystko, co dot ˛

ad robiłe´s, było wynikiem impulsu. Nigdy nie

usiadłe´s i nie przemy´slałe´s czego´s od pocz ˛

atku. . . po prostu robiłe´s to i ju˙z.

— To chyba łatwiejsze. To znaczy, dlaczego nie mo˙zna po prostu zrobi´c cze-

go´s i nie zastanawia´c si˛e nad tym?

— Poniewa˙z spontaniczne czary to magia trzeciorz˛edna, całkowicie poza kon-

trol ˛

a. Wszystko mo˙ze si˛e zdarzy´c, gdy dasz umysłowi pełn ˛

a swobod˛e. Magia nie

posiada własnej moralno´sci. Dobro czy zło pochodzi wył ˛

acznie od ciebie, nie od

niej.

— Chcesz powiedzie´c, ˙ze kiedy spaliłem Asharaka, to byłem ja, a nie cza-

ry? — Na samo wspomnienie Garion poczuł mdło´sci.

Pan Wilk z powag ˛

a skin ˛

ał głow ˛

a.

— Powiniene´s lepiej si˛e poczu´c, gdy pomy´slisz, ˙ze ty równie˙z dałe´s ˙zycie

´zrebakowi. Te dwa czyny jakby si˛e równowa˙z ˛

a.

Garion obejrzał si˛e przez rami˛e na konika, który dreptał za nim jak szczeniak.
— Czyli twierdzisz, ˙ze magia mo˙ze by´c dobra albo zła.
— Nie — poprawił go Wilk. — Sama w sobie nie ma ˙zadnego zwi ˛

azku z do-

brem czy złem. I wcale ci nie pomo˙ze przemy´sliwanie, jak jej u˙zywa´c. Mo˙zesz
ni ˛

a dokona´c wszystkiego, czego tylko zapragniesz. . . to jest prawie wszystkiego.

Je´sli przyjdzie ci ochota, mo˙zesz poobgryza´c szczyty wszystkich gór, powtyka´c
drzewa w ziemi˛e korzeniami do góry albo pokolorowa´c chmury na zielono. Mu-
sisz tylko zdecydowa´c, czy powiniene´s co´s zrobi´c, nie czy mo˙zesz.

— Powiedziałe´s: prawie wszystko — zauwa˙zył Garion.
— Wła´snie do tego dochodzimy. — Wilk spojrzał w zamy´sleniu na nisko pły-

n ˛

ac ˛

a chmur˛e: na pozór całkiem zwyczajny starzec w brunatnej tunice z czarnym

81

background image

kapturem, patrz ˛

acy w niebo. — Jest jedna rzecz absolutnie zakazana. Nie wolno

ci niczego zniszczy´c. Nigdy.

Garion zdziwił si˛e.
— Przecie˙z zniszczyłem Asharaka, prawda?
— Nie. Zabiłe´s go. To wielka ró˙znica. Sprawiłe´s, ˙ze zapłon ˛

ał i spalił si˛e na

´smier´c. Zniszczy´c co´s, to próbowa´c odwróci´c akt stworzenia. To wła´snie jest za-

kazane.

— Co by si˛e stało, gdybym spróbował?
— Moc zwróciłaby si˛e do wewn ˛

atrz, przeciw tobie. W mgnieniu oka przestał-

by´s istnie´c.

Garion zamrugał i nagle przeszył go dreszcz. Przypomniał sobie, jak blisko tej

zakazanej linii znalazł si˛e podczas spotkania z Asharakiem.

— Jak mam zaznaczy´c ró˙znic˛e? — zapytał troch˛e przestraszony. — No wiesz,

jak powinienem wyja´sni´c, ˙ze chc˛e tylko kogo´s zabi´c, a nie zniszczy´c?

— Ten problem nie nadaje si˛e na eksperymenty. Je˙zeli naprawd˛e chcesz kogo´s

zabi´c, wetknij w niego miecz. Mam nadziej˛e, ˙ze niecz˛esto zdarzy ci si˛e okazja do
takich wyczynów.

Napoili konie w w ˛

askim potoku wypływaj ˛

acym spod omszałych kamieni.

— Widzisz, Garionie — tłumaczył Wilk — podstawowym celem Wszech-

´swiata jest tworzenie. Nie pozwoli, by´s przeciwstawiał si˛e temu i odtwarzał rze-

czy, które z takim trudem stworzył. Kiedy kogo´s zabijasz, to wła´sciwie odmie-
niasz go tylko troch˛e. Zmieniasz jego stan z ˙zycia na ´smier´c. Ale on wci ˛

a˙z jest.

Aby go unicestwi´c, musiałby´s za˙z ˛

ada´c, by przestał istnie´c. Kiedy czujesz, ˙ze za

chwil˛e ka˙zesz komu´s „znikn ˛

a´c”, „przepa´s´c” albo „nie by´c”, niebezpiecznie zbli-

˙zasz si˛e do granicy samozniszczenia. To zasadniczy powód, dla którego musimy

cały czas panowa´c nad emocjami.

— Nie wiedziałem o tym — wyznał Garion.
— Teraz wiesz. Nie próbuj unicestwi´c nawet najmniejszego kamyka.
— Kamyka?
— Wszech´swiat nie robi ró˙znicy mi˛edzy kamykiem a człowiekiem. — Starzec

spojrzał na chłopca surowo. — Twoja ciotka od paru miesi˛ecy usiłuje ci wytłuma-
czy´c, dlaczego koniecznie musisz nad sob ˛

a panowa´c. A ty bronisz si˛e przed tym,

jak mo˙zesz.

Garion spu´scił głow˛e.
— Nie wiedziałem, do czego zmierza — usprawiedliwił si˛e.
— Dlatego, ˙ze nie słuchałe´s. To twoja wielka wada, Garionie.
Chłopiec zarumienił si˛e.
— A w jaki sposób ty po raz pierwszy odkryłe´s, ˙ze potrafisz. . . no. . . robi´c

takie rzeczy? — zapytał szybko, by zmieni´c temat.

— To było jakie´s głupstwo — odparł Wilk. — Jak zwykle za pierwszym ra-

zem.

82

background image

— Ale co?
Starzec wzruszył ramionami.
— Chciałem przesun ˛

a´c wielki głaz. Ramiona i grzbiet nie były dostatecz-

nie silne, ale umysł tak. Potem nie miałem ju˙z wyboru. Musiałem nauczy´c si˛e
z tym ˙zy´c. . . Gdy raz uwolnisz t˛e moc, pozostaje uwolniona ju˙z na zawsze. To
jest punkt, w którym twoje ˙zycie ulega przemianie i musisz si˛e uczy´c panowania
nad sob ˛

a.

— To zawsze si˛e do tego sprowadza, prawda?
— Zawsze. I nie jest takie trudne, jak si˛e wydaje. Spójrz na Mandorallena. —

Wskazał rycerza, jad ˛

acego razem z Durnikiem. Obaj pogr ˛

a˙zeni byli w rozmo-

wie. — Wi˛ec widzisz, Mandorallen to miły człowiek, uczciwy, szczery, niebotycz-
nie szlachetny. Ale powiedzmy sobie szczerze: oryginalna my´sl nigdy jeszcze nie
pogwałciła jego umysłu. A˙z do dzisiaj. Teraz uczy si˛e panowania nad strachem,
a ta nauka zmusza go do my´slenia. . . prawdopodobnie po raz pierwszy w ˙zyciu.
To dla niego bolesne, ale nie poddaje si˛e. Je˙zeli Mandorallen ze swoim ograni-
czonym rozumem potrafi si˛e nauczy´c panowania nad l˛ekiem, to z pewno´sci ˛

a ty

potrafisz nauczy´c si˛e w ten sam sposób panowa´c nad innymi emocjami. W ko´ncu
jeste´s bardziej inteligentny.

Wrócił Silk, który wyjechał na zwiady.
— Belgaracie! — zawołał. — Zauwa˙zyłem co´s mniej wi˛ecej mil˛e przed nami.

Lepiej, ˙zeby´s sam to obejrzał.

— Zgoda — odparł Wilk. — Zastanów si˛e nad tym, co ci powiedziałem, Ga-

rionie. Porozmawiamy jeszcze.

Garion zamy´slił si˛e. Najbardziej martwiła go odpowiedzialno´s´c, jak ˛

a niepo-

˙z ˛

adany ci˛e˙zar wło˙zył na jego barki.

´

Zrebak brykał dookoła, czasami odbiegał mi˛edzy drzewa, a potem wracał, roz-

rzucaj ˛

ac kopytami wilgotn ˛

a ziemi˛e. Zatrzymywał si˛e cz˛esto, by spojrze´c na Ga-

riona z miło´sci ˛

a i zaufaniem.

— Daj ju˙z spokój — powiedział chłopiec.

´

Zrebak odbiegł znowu.
Ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra przesuwała si˛e wolno do przodu, a˙z dogoniła Gariona.
— O czym rozmawiali´scie z Belgarathem? — zapytała.
— O ró˙znych sprawach. — Chłopiec wzruszył ramionami.
Natychmiast zesztywniała i zmru˙zyła lekko oczy. Przez te kilka miesi˛ecy zna-

jomo´sci Garion nauczył si˛e dostrzega´c takie drobne oznaki zagro˙zenia. Co´s go
ostrzegło, ˙ze ksi˛e˙zniczka szuka pretekstu do kłótni. Intuicja, która samego go za-
skoczyła, zdradziła mu powód tej oczywistej wrogo´sci. To, co zaszło w jaskini,
gł˛eboko ni ˛

a wstrz ˛

asn˛eło, a Ce’Nedra nie lubiła by´c wstrz ˛

a´sni˛eta. Co wi˛ecej, kilka

razy próbowała przywabi´c ´zrebaka, najwyra´zniej po to, by zmieni´c go w swoj ˛

a

˙zyw ˛

a zabawk˛e. ´

Zrebak jednak ignorował j ˛

a zupełnie, patrzył w Gariona jak w t˛e-

cz˛e, a nawet — póki nie zgłodniał — zapominał o własnej matce. Ce’Nedra nie

83

background image

lubiła by´c ignorowan ˛

a jeszcze bardziej, ni˙z by´c wstrz ˛

a´sni˛et ˛

a. Garion u´swiadomił

sobie ponuro, jak niewielkie s ˛

a szans˛e na unikni˛ecie awantury.

— Oczywi´scie, nie chciałabym si˛e wtr ˛

aca´c do osobistej rozmowy — oznajmi-

ła kwa´sno.

— Nie była osobista. Mówili´smy o magii i co robi´c, ˙zeby unika´c wypadków.

Nie chc˛e wi˛ecej popełnia´c bł˛edów.

Obracała w my´slach te słowa, szukaj ˛

ac w nich czego´s obra´zliwego. Spokojna

odpowied´z zirytowała j ˛

a chyba jeszcze bardziej.

— Nie wierz˛e w magi˛e — oznajmiła chłodno.
Wobec ostatnich wydarze´n stwierdzenie to było kompletnie absurdalne. Zro-

zumiała to natychmiast. Jej oczy stały si˛e jeszcze zimniejsze.

Garion westchn ˛

ał.

— No dobrze — mrukn ˛

ał zrezygnowany. — Masz co´s konkretnego, o co

chcesz si˛e pokłóci´c? Czy postanowiła´s zwyczajnie zacz ˛

a´c si˛e wydziera´c, a po-

wody wymy´sla´c jako´s w trakcie?

— Wydziera´c? — Jej głos wzniósł si˛e o kilka oktaw. — Wydziera´c?
— Mo˙ze raczej wrzeszcze´c — zasugerował tonem mo˙zliwie obra´zliwym. Je´sli

starcie było nieuniknione, postanowił zaliczy´c kilka trafie´n, nim Ce’Nedra tak
bardzo podniesie głos, ˙ze niczego ju˙z nie usłyszy.

— WRZESZCZE ´

C?! — wrzasn˛eła.

Kłótnia trwała dobry kwadrans, nim Barak i ciocia Pol postanowili ich w ko´n-

cu rozdzieli´c. Ogólnie rzecz bior ˛

ac, nie była zadowalaj ˛

aca. Garion my´slał o czym

innym i nie wkładał dostatecznego zapału w wymy´slanie przezwisk, jakie wy-
krzykiwał pod adresem dziewczyny. Irytacja Ce’Nedry za´s pozbawiła jej odpo-
wiedzi zwykłej zło´sliwo´sci. Pod koniec cała kłótnia ograniczyła si˛e do nudne-
go powtarzania „rozpuszczony bachor” i „głupi wie´sniak”, które niesko´nczonymi
echami odbijały si˛e od okolicznych gór.

Po chwili wrócili Silk z panem Wilkiem.
— Co to za krzyki? — zapytał starzec.
— Dzieci si˛e bawiły. — Ciocia Pol obrzuciła Gariona mia˙zd˙z ˛

acym wzrokiem.

— Gdzie Hettar? — zdziwił si˛e Silk.
— Zaraz za nami — odparł Barak. Obejrzał si˛e, by rzuci´c okiem na jucz-

ne zwierz˛eta, ale wysokiego Algara nigdzie nie było. Barak zmarszczył brwi. —
Przed chwil ˛

a tam jechał. Mo˙ze chciał da´c odpocz ˛

a´c koniowi albo co´s takiego.

— I nic nie powiedział? To do niego niepodobne. I nie zostawiłby jucznych

koni bez opieki.

— Z pewno´sci ˛

a miał jaki´s powód — wtr ˛

acił Durnik.

— Wróc˛e go poszuka´c — zaproponował Barak.
— Nie — powstrzymał go pan Wilk. — Zaczekajmy par˛e minut. Inaczej po-

gubimy si˛e w górach. Je´sli kto´s zawróci, zawracamy wszyscy.

84

background image

Czekali. Wiatr tr ˛

acał szumi ˛

ace ˙zało´snie gał˛ezie sosen. Po kilku chwilach cio-

cia Pol odetchn˛eła gło´sno.

— Jedzie. — W jej głosie zabrzmiała twarda nuta. — Zabawiał si˛e.
Daleko na szlaku pojawił si˛e Hettar w swym czarnym stroju. Jechał lekkim

cwałem, a długi kosmyk włosów powiewał za nim na wietrze. Prowadził dwa
konie, osiodłane, ale bez je´zd´zców. Kiedy si˛e zbli˙zył, wyra´znie usłyszeli, ˙ze po-
gwizduje cicho.

— Co robiłe´s? — zapytał surowo Barak.
— ´Sledziło nas dwóch Murgów — odparł Hettar, jakby to miało wszystko

wyja´sni´c.

— Mogłe´s mnie poprosi´c, ˙zebym pojechał z tob ˛

a. — Barak był nieco ura˙zony.

Hettar wzruszył ramionami.
— Było ich tylko dwóch. Dosiadali algarskich koni, wi˛ec uznałem to za oso-

bist ˛

a obraz˛e.

— Kiedy chodzi o Murgów, zawsze znajdziesz jaki´s powód, ˙zeby uzna´c rzecz

za osobist ˛

a obraz˛e — wtr ˛

aciła ostro ciocia Pol.

— Rzeczywi´scie, tak si˛e jako´s składa.
— Nie przyszło ci do głowy, by nas uprzedzi´c, ˙ze zawracasz? — spytała.
— Było ich tylko dwóch — powtórzył Hettar. — Uznałem, ˙ze to nie potrwa

długo.

Nabrała tchu, a oczy błysn˛eły jej gro´znie.
— Daj spokój, Pol — powiedział pan Wilk.
— Ale. . .
— Nie zmienisz go, wi˛ec po co si˛e podnieca´c? Poza tym, troch˛e to zniech˛eci

po´scig. — Zwrócił si˛e do Hettara, ignoruj ˛

ac gro´zne spojrzenia cioci Pol. — Czy

ci Murgowie nale˙zeli do oddziału Brilla? — zapytał.

Hettar pokr˛ecił głow ˛

a.

— Nie. Murgowie Brilla pochodzili z południa i dosiadali murgoskich koni.

Ci dwaj byli z północy.

— Czy˙zby istniała wyra´zna ró˙znica? — zaciekawił si˛e Mandorallen.
— Południowcy nosz ˛

a troch˛e inne zbroje, maj ˛

a bardziej płaskie twarze i nie

s ˛

a tak wysocy.

— Sk ˛

ad wzi˛eli algarskie konie? — chciał wiedzie´c Garion.

— Okradaj ˛

a stada — wyja´snił oboj˛etnie Hettar. — Algarskie konie s ˛

a cenione

w Cthol Murgos, wi˛ec niektórzy Murgowie maj ˛

a zwyczaj przemyka´c si˛e do Al-

garii na złodziejskie wyprawy. W miar˛e mo˙zliwo´sci staramy si˛e ich zniech˛eca´c.

— Te konie nie s ˛

a w najlepszym stanie — zauwa˙zył Durnik. — Maj ˛

a za sob ˛

a

ci˛e˙zk ˛

a jazd˛e. A na skórze ´slady pejcza.

Hettar ponuro skin ˛

ał głow ˛

a.

— Jeszcze jeden powód, by nienawidzi´c Murgów.
— Pochowałe´s ich? — spytał Barak.

85

background image

— Nie. Zostawiłem w takim miejscu, ˙zeby znalazł ich ka˙zdy Murgo, który

pojedzie za nami. Pomy´slałem, ˙ze b˛edzie to niezł ˛

a lekcj ˛

a.

— Inni ju˙z tu byli — o´swiadczył Silk. — Przed nami znalazłem ´slady kilku-

nastu.

— Chyba nale˙zało si˛e tego spodziewa´c — mrukn ˛

ał Wilk, skubi ˛

ac brod˛e. —

Ctuchik rozesłał swoich Grolimów, a Taur Urgas pewnie patroluje okolic˛e. Z pew-
no´sci ˛

a chcieliby nas zatrzyma´c. Powinni´smy jak najszybciej przedosta´c si˛e do

Doliny. Kiedy ju˙z tam b˛edziemy, przestan ˛

a nam sprawia´c kłopoty.

— Nie wejd ˛

a za nami do Doliny? — Durnik rozejrzał si˛e nerwowo.

— Nie. Nie wejd ˛

a za ˙zadn ˛

a cen˛e. ˙

Zyje tam Duch Aldura, a Murgowie szale´n-

czo si˛e go boj ˛

a.

— Ile dni drogi do Doliny? — zapytał Silk.
— Cztery czy pi˛e´c, je´sli b˛edziemy pop˛edza´c konie.
— W takim razie lepiej ruszajmy.

background image

Rozdział X

Pogoda, która w górach była ju˙z całkiem zimowa, na powrót złagodniała do je-

siennej, gdy zje˙zd˙zali spod szczytów w dół. Od strony Maragoru wzgórza porastał

´swierkowy i jodłowy las z g˛estym poszyciem. Tutaj dominowały sosny, a poszycie

było sk ˛

ape. Powietrze wydawało si˛e bardziej suche, a ziemi˛e pokrywała wysoka,

˙zółta trawa.

Min˛eli okolic˛e, gdzie li´scie na rzadkich krzewach miały kolor jaskrawej czer-

wieni. Dalej, ni˙zej, listowie zmieniło barw˛e najpierw na ˙zółt ˛

a, potem znowu zie-

lon ˛

a. Garionowi to odwrócenie kolejno´sci pór roku wydało si˛e dziwne, jakby na-

ruszało jego poj˛ecie o naturalnym porz ˛

adku rzeczy. Zanim dotarli do podnó˙za

wzgórz ponad Dolin ˛

a Aldura, na powrót zapanowało pó´zne lato, złociste i lekko

zamglone. Cz˛esto znajdowali ´slady murgoskich patroli, przemierzaj ˛

acych ten re-

gion, nie spotkali jednak nikogo. Kiedy przekroczyli jak ˛

a´s nieokre´slon ˛

a granic˛e,

znikn˛eły te˙z tropy murgoskich koni.

Jechali w dół, wzdłu˙z burzliwego strumienia, spływaj ˛

acego po gładkich, okr ˛

a-

głych kamieniach, spienionego i hucz ˛

acego gło´sno. Był jednym z kilku górnych

dopływów Rzeki Aldura, szerokiej i nios ˛

acej swe wody przez rozległe równiny

Algarii do uj´scia w Zatoce Cherek, dwa i pół tysi ˛

aca mil na północny zachód.

Dolina Aldura le˙zała w obj˛eciach dwóch górskich ła´ncuchów, tworz ˛

acych ko-

´sciec kontynentu. Była bujna i zielona, poro´sni˛eta traw ˛

a, z wyrastaj ˛

acymi tu i tam

pot˛e˙znymi, samotnymi drzewami. Pasły si˛e tu jelenie i dzikie konie, spokojne
jak bydło domowe. Skowronki kr ˛

a˙zyły i nurkowały nad głowami, a powietrze

a˙z dr˙zało od ich ´spiewu. Garion zauwa˙zył, ˙ze ptaki zbierały si˛e wsz˛edzie tam,
gdzie poszła ciocia Pol. Te naj´smielsze siadały jej nawet na ramionach, ´cwierkały
i szczebiotały z rado´sci ˛

a i uwielbieniem.

— Zapomniałem o tym — powiedział Garionowi pan Wilk. — Przez najbli˙z-

sze dni trudno b˛edzie zwróci´c na siebie jej uwag˛e.

— Tak?
— Ka˙zdy ptak w Dolinie zechce jej zło˙zy´c wizyt˛e. To si˛e powtarza za ka˙zdym

razem, kiedy tu przyje˙zd˙zamy. Wariuj ˛

a na sam jej widok.

Garion miał wra˙zenie, ˙ze w´sród harmideru ptasich głosów słyszy ciche, jakby

szeptem powtarzane imi˛e: „Polgara, Polgara, Polgara”.

87

background image

— Wydaje mi si˛e, czy one naprawd˛e mówi ˛

a? — zapytał.

— Dziwi˛e si˛e, ˙ze wcze´sniej tego nie zauwa˙zyłe´s. Co najmniej od trzydziestu

mil ka˙zdy napotkany ptak paple jej imi˛e.

— Spójrz na mnie, Polgaro, spójrz na mnie — zdawała si˛e krzycze´c jaskółka,

wykonuj ˛

ac obł ˛

akan ˛

a seri˛e p˛etli i wzlotów wokół głowy cioci Pol. Ta u´smiechn˛eła

si˛e do ptaka łagodnie, a on zdwoił wysiłki.

— Nigdy jeszcze nie słyszałem, jak rozmawiaj ˛

a — zdumiał si˛e Garion.

— Cały czas do niej mówi ˛

a — zapewnił Wilk. — Bywa, ˙ze całymi godzinami.

Dlatego chwilami sprawia wra˙zenie roztargnionej. Słucha ptaków. Twoja ciotka

˙zyje w ´swiecie pełnym konwersacji.

— Nie wiedziałem o tym.
— Niewielu ludzi wie.

´

Zrebak, który do´s´c spokojnie kłusował za Garionem kiedy zje˙zd˙zali z gór,

oszalał z zachwytu, gdy dotarli do bujnej trawy Doliny. Z zadziwiaj ˛

ac ˛

a szybko-

´sci ˛

a przebiegł przez ł ˛

ak˛e. Tarzał si˛e w trawie, machaj ˛

ac cienkimi nogami. Galopo-

wał po niskich, łagodnych pagórkach. Umy´slnie wpadał mi˛edzy pas ˛

ace si˛e sarny,

straszył je i biegł z nimi, kiedy uciekały.

— Wracaj! — krzykn ˛

ał za nim Garion.

— Nie usłyszy ci˛e — stwierdził Hettar, z u´smiechem obserwuj ˛

ac wybryki

młodego konia. — A przynajmniej b˛edzie udawał, ˙ze nie słyszy. Zbyt dobrze si˛e
bawi.

Wracaj tu natychmiast!

Garion wysłał t˛e my´sl bardziej surowo, ni˙z zamierzał.

´

Zrebak wyprostował sztywno przednie nogi i wyhamował. Potem zawrócił i przy-
biegł posłusznie, patrz ˛

ac na chłopca przepraszaj ˛

aco.

— Niedobry ko´n — skarcił go Garion.

´

Zrebak zwiesił głow˛e.
— Nie krzycz na niego — powiedział Wilk. — Te˙z byłe´s kiedy´s bardzo młody.
Garion natychmiast po˙załował ostrych słów, schylił si˛e i poklepał zwierz˛e po

barku.

— Nic si˛e nie stało — przeprosił.

´

Zrebak spojrzał z wdzi˛eczno´sci ˛

a i znów zacz ˛

ał biega´c po trawie. Trzymał si˛e

jednak blisko.

Garion zauwa˙zył, ˙ze obserwuje go ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra. Z jakich´s powodów

robiła to prawie bez przerwy. Patrzyła w zamy´sleniu, zwijaj ˛

ac na palcu albo przy-

gryzaj ˛

ac w roztargnieniu kosmyk miedzianych włosów. Garion miał wra˙zenie, ˙ze

za ka˙zdym razem, kiedy si˛e ogl ˛

ada, ona patrzy i przygryza włosy. Nie umiałby

wyja´sni´c dlaczego, ale bardzo go to niepokoiło.

— Gdyby nale˙zał do mnie, nie byłabym dla niego taka okrutna — o´swiadczy-

ła, wyjmuj ˛

ac z ust kosmyk.

Garion wolał nie odpowiada´c.

88

background image

Po drodze w gł ˛

ab Doliny min˛eli trzy zrujnowane wie˙ze, bardzo stare i sto-

j ˛

ace z dala od siebie. Ka˙zda z nich była kiedy´s wysoka na jakie´s sze´s´cdziesi ˛

at

stóp, ale klimat i czas zni˙zyły je znacznie. Ostatnia z trzech poczerniała, jakby od
niezwykle gor ˛

acego ognia.

— Czy trwała tu jaka´s wojna, dziadku? — zapytał Garion.
— Nie — odparł smutnie Wilk. — Wie˙ze nale˙zały do moich braci. Ta tutaj do

Belsambra, a ta obok do Belmakora. Nie ˙zyj ˛

a ju˙z od dawna.

— Nie s ˛

adziłem, ˙ze czarodzieje umieraj ˛

a.

— Byli zm˛eczeni. . . a mo˙ze stracili nadziej˛e. Sprawili, ˙ze przestali istnie´c.
— Zabili si˛e?
— W pewnym sensie. To było nieco bardziej zupełne.
Garion nie naciskał, gdy˙z starzec wyra´znie wolał nie wchodzi´c w szczegóły.
— A ta trzecia? Ta, która si˛e paliła? Czyja to była wie˙za?
— Belzedara.
— Czy ty i inni czarodzieje spalili´scie j ˛

a, kiedy przeszedł na stron˛e Toraka?

— Nie. Sam j ˛

a spalił. Chciał chyba w ten sposób pokaza´c, ˙ze nie nale˙zy ju˙z

do naszego bractwa. Belzedar zawsze lubił dramatyczne gesty.

— A gdzie jest twoja wie˙za?
— Troch˛e dalej.
— Poka˙zesz mi j ˛

a?

— Je´sli chcesz.
— Czy ciocia Pol te˙z miała swoj ˛

a wie˙z˛e?

— Nie. Mieszkała ze mn ˛

a, póki nie dorosła, a potem odeszła w ´swiat. Jako´s

nigdy nie wybudowali´smy dla niej wie˙zy.

Jechali a˙z do pó´znego popołudnia i zatrzymali si˛e na noc pod gigantycznym

drzewem rosn ˛

acym po´srodku rozległej ł ˛

aki. Drzewo ocieniało — dosłownie —

całe akry gruntu. Ce’Nedra zeskoczyła z siodła i podbiegła do pnia tak szybko, ˙ze
rozwiewały si˛e jej płomienne włosy.

— Jest pi˛ekny! — zawołała, z szacunkiem i miło´sci ˛

a przesuwaj ˛

ac dłonie po

szorstkiej korze.

— Driady. . . — Pan Wilk potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a. — Na widok drzew kr˛eci im si˛e

w głowie.

— Nie znam takiego drzewa. — Durnik lekko zmarszczył brwi. — To nie jest

d ˛

ab.

— Mo˙ze jaki´s południowy gatunek — zasugerował Barak. — Ja te˙z nigdy

takiego nie widziałem.

— Jest bardzo stary — oznajmiła Ce’Nedra, czule przyciskaj ˛

ac do pnia poli-

czek. — I przemawia dziwnie. . . ale mnie lubi.

— Co to za drzewo? — dopytywał si˛e Durnik. Nadal marszczył brwi. Ogrom-

ne drzewo było wyzwaniem dla jego skłonno´sci do klasyfikowania i porz ˛

adkowa-

nia w kategorie.

89

background image

— Jest jedynym w swoim gatunku na całym ´swiecie — wyja´snił pan Wilk. —

Chyba nigdy nie nadali´smy mu nazwy. Spotykali´smy si˛e tutaj czasami.

— Wydaje si˛e, ˙ze nie zrzuca ˙zadnych jagód, owoców ani nasion — zauwa˙zył

Durnik, badaj ˛

ac grunt pod rozło˙zystymi konarami.

— Nie s ˛

a mu potrzebne, Mówiłem ju˙z, ˙ze istnieje tylko jedno takie drzewo.

Zawsze tu było. . . i zawsze b˛edzie. Nie odczuwa potrzeby rozmna˙zania.

Ten fakt wyra´znie zmartwił Durnika.
— Nie słyszałem jeszcze o drzewie bez nasion.
— To wyj ˛

atkowe drzewo, Durniku — wtr ˛

aciła ciocia Pol. — Wyrosło w dniu,

gdy został stworzony ´swiat, i pewnie b˛edzie tu stało, póki ´swiat b˛edzie istniał. Ma
inny cel ni˙z rozmna˙zanie.

— Jaki˙z to cel?
— Tego nie wiemy — rzekł Wilk. — Wiemy tylko, ˙ze to najstarsza ˙zywa istota

na ´swiecie. Mo˙ze to jest jego celem. Mo˙ze stoi tu, by ukaza´c nam ci ˛

agło´s´c ˙zycia.

Ce’Nedra zdj˛eła buty i wspi˛eła si˛e mi˛edzy gał˛ezie, popiskuj ˛

ac z sympatii i roz-

koszy.

— Czy istnieje tradycja, wywodz ˛

aca rodowód Driad od wiewiórek? — zapytał

Silk.

Pan Wilk u´smiechn ˛

ał si˛e.

— Je´sli poradzicie sobie bez nas, to Garion i ja mamy co´s do załatwienia.
Ciocia Pol spojrzała na niego pytaj ˛

aco.

— Czas udzieli´c mu kilku instrukcji, Pol — wyja´snił.
— Damy sobie rad˛e, ojcze — zapewniła. — Wrócicie na kolacj˛e?
— Zostawcie troch˛e dla nas. Idziesz, Garionie?
W milczeniu jechali obok siebie przez bujne ł ˛

aki, a złociste, popołudniowe

sło´nce czyniło Dolin˛e pi˛ekn ˛

a i ciepł ˛

a. Gariona zdziwiła nagła zmiana nastroju

pana Wilka. Przedtem cz˛esto improwizował, plótł swe ˙zycie pod wpływem chwili.
Uwa˙zał, ˙ze szcz˛e´sliwy przypadek, spryt, w ostateczno´sci własna moc rozwi ˛

a˙z ˛

a

wszelkie problemy. Tutaj, w Dolinie, wydawał si˛e pełen spokoju, jakby nie dbał
o chaotyczne wydarzenia, dziej ˛

ace si˛e w dalekim ´swiecie.

Mniej wi˛ecej dwie mile od drzewa stała wie˙za. Była do´s´c niska, okr ˛

agła i zbu-

dowana z surowego kamienia. Łukowe okna u szczytu wychodziły na cztery stro-
ny ´swiata, ale nigdzie nie było wida´c drzwi.

— Mówiłe´s, ˙ze chciałby´s obejrze´c moj ˛

a wie˙z˛e. — Wilk zeskoczył z siodła. —

Oto ona.

— Nie jest tak zniszczona jak tamte.
— Naprawiam j ˛

a od czasu do czasu. Wejdziemy?

Garion zsun ˛

ał si˛e na ziemi˛e.

— Gdzie s ˛

a drzwi? — zapytał.

— Tutaj. — Pan Wilk wskazał wielki głaz w wypukłej ´scianie.
Garion spojrzał z pow ˛

atpiewaniem. Wilk stan ˛

ał przed głazem.

90

background image

— To ja — powiedział. — Otwórz.
Fala mocy wzbudzona tym słowem wydawała si˛e zupełnie zwyczajna, nor-

malna. . . domowa nawet — fala ´swiadcz ˛

aca o czym´s, co czyniono tak cz˛esto, ˙ze

przestało ju˙z by´c cudem. Głaz odsun ˛

ał si˛e posłusznie, odkrywaj ˛

ac w ˛

aski, niere-

gularny otwór. Wilk skin ˛

ał na chłopca i przecisn ˛

ał si˛e do mrocznej komory za

drzwiami.

Wie˙za, jak przekonał si˛e Garion, nie była pust ˛

a skorup ˛

a, czego oczekiwał,

a raczej murowanym piedestałem, przebitym tylko klatk ˛

a schodow ˛

a wspinaj ˛

ac ˛

a

si˛e do góry.

— Chod´z — rzucił Wilk i ruszył w gór˛e po wytartych stopniach. — Uwa˙zaj

tutaj. — Wskazał jeden z nich. — Kamie´n si˛e obluzował.

— Czemu go nie naprawisz? — zdziwił si˛e Garion, przest˛epuj ˛

ac nad niepew-

nym miejscem.

— Zamierzałem, ale jako´s nie mogłem si˛e za to zabra´c. Czeka ju˙z bardzo

długo. Tak si˛e przyzwyczaiłem, ˙ze nie my´sl˛e ju˙z o naprawie.

Komnata na szczycie wie˙zy była okr ˛

agła i wyj ˛

atkowo zagracona. Wszystko

pokrywała gruba warstwa kurzu. W ró˙znych miejscach stało kilka stołów za-
słanych zwojami i skrawkami pergaminu, dziwnymi instrumentami i modelami,
odłamkami i kawałkami szkła i skały, a tak˙ze paroma ptasimi gniazdami. Na jed-
nym z nich le˙zał dziwaczny kawałek drewna, tak pozginany, poskr˛ecany i zap˛e-
tlony, ˙ze Garion nie potrafił prze´sledzi´c wzrokiem wszystkich łuków. Podniósł go
i obrócił w dłoni, próbuj ˛

ac odkry´c sekret.

— Co to jest, dziadku? — spytał.
— Jedna z zabawek Polgary — odparł z roztargnieniem starzec, rozgl ˛

adaj ˛

ac

si˛e po zakurzonym pomieszczeniu.

— A co to powinno robi´c?
— Dzi˛eki temu zachowywała si˛e ciszej. To ma tylko jeden koniec. Przez pi˛e´c

lat usiłowała to rozwi ˛

aza´c.

Garion oderwał spojrzenie od fascynuj ˛

acego konara.

— Byłe´s do´s´c okrutny dla swojej córki.
— Musiałem co´s zrobi´c. Jako dziecko miała bardzo przenikliwy głos. Belda-

ran była cich ˛

a, szcz˛e´sliw ˛

a dziewczynk ˛

a, ale twojej ciotki nie mo˙zna było zadowo-

li´c.

— Beldaran?
— Bli´zniacza siostra Polgary. — Starzec ucichł na moment, ze smutkiem pa-

trz ˛

ac w okno. Wreszcie westchn ˛

ał, odwrócił si˛e i spojrzał na pokój. — Chyba

powinienem troch˛e posprz ˛

ata´c — stwierdził, jakby dopiero teraz zauwa˙zył kurz

i ´smieci.

— Pomog˛e — zaofiarował si˛e Garion.
— Uwa˙zaj, ˙zeby niczego nie rozbi´c — ostrzegł starzec. — Budowa niektórych

rzeczy zaj˛eła mi całe wieki.

91

background image

Kr ˛

a˙zył po komnacie, podnosił ró˙zne przedmioty i odkładał je z powrotem, od

czasu do czasu dmuchał na nie, by usun ˛

a´c kurz. Te wysiłki nie przynosiły jako´s

rezultatu.

Wreszcie przystan ˛

ał, zapatrzony w niskie, twarde z wygl ˛

adu krzesło. Listwa

ponad oparciem była podrapana i poci˛eta, jakby bardzo długo ´sciskały j ˛

a mocne

szpony. Znowu westchn ˛

ał.

— Co si˛e stało? — zapytał chłopiec.
— To krzesło Poledry. . . mojej ˙zony. Siadała na oparciu i obserwowała

mnie. . . czasem, pod koniec, całymi latami.

— Na oparciu?
— Lubiła posta´c sowy.
— Aha. — Garionowi nigdy jako´s nie przyszło do głowy, ˙ze dziadek był kie-

dy´s ˙zonaty. Cho´c oczywi´scie musiał, skoro ciocia Pol i jej siostra bli´zniaczka by-
ły jego córkami. Zamiłowanie do sów jego nieznanej ˙zony tłumaczyło, dlaczego
ciocia Pol tak˙ze preferuje t˛e posta´c. U´swiadomił sobie, ˙ze dwie kobiety, Pole-
dra i Beldaran, były wa˙znym elementem jego historii. Jednak irracjonalnie czuł
do nich niech˛e´c. Poznały i dzieliły t˛e cz˛e´s´c ˙zycia cioci i dziadka, której on nie
poznał. . . i nie pozna.

Starzec odsun ˛

ał zwój pergaminu i podniósł dziwny instrument z lusterkiem na

ko´ncu.

— My´slałem, ˙ze ci˛e zgubiłem — szepn ˛

ał do aparatu, gładz ˛

ac go czule. — A ty

przez cały czas le˙załe´s pod pergaminem.

— Co to jest? — zainteresował si˛e Garion.
— To przyrz ˛

ad, który wykonałem, kiedy próbowałem wykry´c powód istnienia

gór.

— Powód?
— Wszystko ma jaki´s powód. — Wilk podniósł instrument. — Widzisz, trze-

ba tylko. . . — Przerwał i odło˙zył aparat. — To zbyt skomplikowane. Nie jestem
nawet pewien, czy sam pami˛etam, jak go u˙zywa´c. Ostatni raz trzymałem go w r˛e-
ku, zanim jeszcze Belzedar przybył do Doliny. Kiedy si˛e zjawił, odło˙zyłem swoje
studia, by go uczy´c. — Spojrzał na kurz i bałagan. — To na nic — stwierdził. —
Kurz i tak opada zaraz z powrotem.

— Byłe´s tu sam, kiedy przybył Belzedar?
— Był te˙z mój Mistrz. Tam stoi jego wie˙za. — Wilk wskazał oddalon ˛

a o mil˛e

smukł ˛

a, wysok ˛

a konstrukcj˛e, widoczn ˛

a przez północne okno.

— Naprawd˛e tu był? — spytał Garion. — To znaczy nie tylko duchem?
— Nie. Był tu naprawd˛e. Działo si˛e to zanim jeszcze Bogowie odeszli.
— I zawsze tu mieszkałe´s?
— Nie. Przyszedłem tutaj jak złodziej, szukaj ˛

ac czego´s, co mógłbym ukra´s´c. . .

chocia˙z nie, to było całkiem inaczej. Kiedy przyszedłem, byłem mniej wi˛ecej
w twoim wieku. Umierałem.

92

background image

— Umierałe´s? — zdumiał si˛e Garion.
— Zamarzałem na ´smier´c. Rok wcze´sniej opu´sciłem wiosk˛e, w której si˛e uro-

dziłem. . . kiedy umarła moja matka. Pierwsz ˛

a zim˛e prze˙zyłem w obozie Bezbo˙z-

nych. Byli ju˙z wtedy bardzo starzy.

— Bezbo˙zni?
— Ulgosi. . . a raczej ci, którzy nie poszli za Gorimem do Prolgu. Potem prze-

stali rodzi´c dzieci, wi˛ec przyj˛eli mnie z rado´sci ˛

a. Nie znałem wtedy ich mowy,

a ta czuła opieka zacz˛eła mnie denerwowa´c, wi˛ec na wiosn˛e uciekłem. Wracałem
nast˛epnej jesieni, ale niedaleko st ˛

ad dopadła mnie wczesna ´snie˙zyca. Poło˙zyłem

si˛e obok wie˙zy mojego Mistrza, by umrze´c. . . z pocz ˛

atku nie wiedziałem nawet,

˙ze to wie˙za. ´Snieg wirował dookoła i wygl ˛

adała jak kawał skały. O ile pami˛etam,

troch˛e si˛e nad sob ˛

a u˙zalałem.

— Wyobra˙zam sobie. — Garion zadr˙zał na my´sl o samotno´sci i ´smierci.
— Troch˛e beczałem, a ten głos przeszkadzał mojemu Mistrzowi. Wpu´scił

mnie. . . przypuszczam, ˙ze głównie dlatego, bym w ko´ncu zamilkł. Kiedy tylko
wszedłem do ´srodka, zacz ˛

ałem si˛e rozgl ˛

ada´c, co by tu ukra´s´c.

— A on zrobił z ciebie czarodzieja.
— Nie. Zrobił ze mnie sług˛e. . . niewolnika. Pracowałem dla niego pi˛e´c lat,

zanim w ogóle si˛e zorientowałem, kim jest. Czasem chyba go nienawidziłem, ale
musiałem robi´c, co mi kazał. . . wła´sciwie nie miałem poj˛ecia dlaczego. Kropla
przepełniła czar˛e, kiedy polecił mi usun ˛

a´c z drogi wielki głaz. Napierałem z ca-

łych sił, ale nie mogłem go ruszy´c. Wreszcie zezło´sciłem si˛e dostatecznie, ˙zeby
pchn ˛

a´c umysłem, nie grzbietem. A jemu, oczywi´scie, dokładnie o to chodziło.

Potem nasze stosunki si˛e poprawiły. Zmienił mi imi˛e z Garatha na Belgaratha
i uczynił swym wychowankiem.

— I uczniem.
— To zaj˛eło wi˛ecej czasu. Wiele musiałem si˛e nauczy´c. Pierwszy raz nazwał

mnie uczniem, gdy badałem powody, dla których spadaj ˛

a pewne gwiazdy. Praco-

wał wtedy nad takim okr ˛

agłym, szarym kamieniem, który znalazł na brzegu rzeki.

— Odkryłe´s te powody. . . wiesz, spadania gwiazd?
— Tak. To nie było a˙z takie skomplikowane. Wi ˛

a˙ze si˛e z równowag ˛

a. By si˛e

obraca´c, ´swiat musi mie´c pewien ci˛e˙zar. Kiedy zaczyna zwalnia´c, spada kilka
pobliskich gwiazd. Ich waga wyrównuje ró˙znic˛e.

— Nigdy o tym nie pomy´slałem.
— Ja tak˙ze nie. . . przez pewien czas.
— Ten kamie´n, o którym wspominałe´s. Czy to był. . . ?
— Klejnot — potwierdził Wilk. — Zwykły kawałek skały, póki mój Mistrz go

nie dotkn ˛

ał. W ka˙zdym razie poznałem tajemnic˛e Woli i Słowa. . . która zreszt ˛

a

nie jest a˙z tak ˛

a tajemnic ˛

a. Istnieje w nas wszystkich. A mo˙ze ju˙z o tym mówiłem?

— Chyba tak.

93

background image

— Zapewne. Czasami si˛e powtarzam. — Starzec podniósł zwój pergaminu,

spojrzał i odło˙zył z powrotem. — Tak wiele rozpocz ˛

ałem i nie doko´nczyłem. —

Westchn ˛

ał.

— Dziadku?
— Tak, Garionie?
— Ta. . . ta nasza cecha. . . czego mo˙zna ni ˛

a dokona´c?

— To zale˙zy od ciebie, Garionie. Jej zło˙zono´s´c tkwi w zło˙zono´sci umysłu,

który z niej korzysta. To oczywiste, ˙ze nie potrafi sprawi´c czego´s, czego nie umie
sobie wyobrazi´c umysł j ˛

a ogniskuj ˛

acy. Taki był cel naszych studiów: poszerzy´c

swe umysły, by pełniej wykorzystywa´c moc.

— Ale ka˙zdy człowiek ma inny umysł. — Garion usiłował zrozumie´c.
— To prawda.
— Czy to oznacza, ˙ze ta. . . ta rzecz. . . — Nie chciał wymawia´c słowa

„moc”. — No wiesz, czy ona te˙z jest inna? Czasami sam co´s robisz, a czasami
prosisz cioci˛e Pol.

Wilk przytakn ˛

ał.

— Jest inna u ka˙zdego z nas. Pewnych rzeczy wszyscy potrafimy dokona´c. Na

przykład wszyscy mo˙zemy przesuwa´c obiekty.

— Ciocia Pol nazywa to trans. . . — Garion zaj ˛

akn ˛

ał si˛e. Nie mógł sobie przy-

pomnie´c trudnej nazwy.

— Translokacja — podpowiedział starzec. — Przeniesieniem czego´s z jed-

nego miejsca w inne. To najprostsze, co mo˙zna zrobi´c. . . zwykle pierwsze, co
robisz. . . i wywołuje najwi˛ekszy hałas.

— Tak mi mówiła. — Garion wspomniał niewolnika, którego wyrwał z nurtu

Sthiss Tor. . . niewolnika, który zaraz potem umarł.

— Polgara umie robi´c pewne rzeczy, których ja nie potrafi˛e — mówił dalej

Wilk. — Nie dlatego, ˙ze jest silniejsza ode mnie, ale dlatego, ˙ze jej umysł pracuje
inaczej. Nie jeste´smy pewni, co mo˙zna osi ˛

agn ˛

a´c, poniewa˙z nie wiemy dokładnie,

jak działa umysł. Czasami ty bez wysiłku dokonujesz pewnych rzeczy, których ja
nawet bym nie próbował. Mo˙ze dlatego, ˙ze nie u´swiadamiasz sobie trudno´sci.

— Nie całkiem rozumiem.
Starzec przyjrzał mu si˛e z uwag ˛

a.

— Mo˙ze rzeczywi´scie. Pami˛etasz tego szalonego mnicha, który chciał ci˛e za-

atakowa´c w tej wiosce w północnej Tolnedrze, zaraz za granic ˛

a Arendii?

Garion przytakn ˛

ał.

— Uleczyłe´s go z szale´nstwa. Mo˙ze nie wydaje si˛e to szczególnie skompli-

kowane, póki sobie nie u´swiadomisz, ˙ze musiałe´s w pełni zrozumie´c natur˛e jego
obł˛edu. To wyj ˛

atkowo trudne, a ty dokonałe´s tego nawet si˛e nie zastanawiaj ˛

ac.

A potem, oczywi´scie, był ten ´zrebak.

Garion wyjrzał przez okno na konika, biegaj ˛

acego wesoło po ł ˛

ace wokół wie-

˙zy.

94

background image

— ´

Zrebak był martwy, a ty sprawiłe´s, ˙ze zacz ˛

ał oddycha´c. By tego dokona´c,

musiałe´s zrozumie´c natur˛e ´smierci.

— To był mur — wyja´snił Garion. — A ja tylko si˛egn ˛

ałem przez niego.

— Mam wra˙zenie, ˙ze to co´s wi˛ecej. Wydaje si˛e, ˙ze masz wyj ˛

atkow ˛

a zdolno´s´c

uj˛ecia niezwykle trudnych koncepcji w bardzo prostych terminach. To rzadki dar,
ale ł ˛

aczy si˛e z pewnymi zagro˙zeniami, z których powiniene´s zdawa´c sobie spraw˛e.

— Zagro˙zeniami? Jakimi?
— Nie upraszczaj przesadnie. Je´sli człowiek jest martwy, na przykład, to ma

do tego istotne powody. . . na przykład serce przebite mieczem. Je´sli go o˙zywisz,
i tak natychmiast umrze znowu. Mówiłem ju˙z: to, ˙ze mo˙zesz co´s zrobi´c, nie ozna-
cza jeszcze, ˙ze powiniene´s.

Garion westchn ˛

ał.

— Obawiam si˛e, dziadku, ˙ze to długo potrwa. Musz˛e nauczy´c si˛e panowa´c

nad sob ˛

a; musz˛e nauczy´c si˛e, co potrafi˛e, ˙zebym sam siebie nie zabił, próbuj ˛

ac

niemo˙zliwego; musz˛e nauczy´c si˛e, co mog˛e i co powinienem. Wolałbym, ˙zeby
nigdy mnie to nie spotkało.

— Jak my wszyscy od czasu do czasu — zapewnił starzec. — Nie my po-

dejmowali´smy t˛e decyzj˛e. Nie zawsze podobało mi si˛e to, co musiałem robi´c;
podobnie twojej cioci. Ale nasze dzieła s ˛

a wa˙zniejsze ni˙z my sami. Robimy wi˛ec

to, czego od nas oczekuj ˛

a. . . ch˛etnie albo nie.

— A gdybym zwyczajnie powiedział „Nie, tego nie zrobi˛e”?
— Mógłby´s chyba, ale przecie˙z nie powiesz, prawda?
— Nie. — Garion westchn ˛

ał znowu. — Raczej nie.

Stary czarodziej obj ˛

ał chłopca ramieniem.

— Miałem nadziej˛e, ˙ze to zrozumiesz, Belgarionie. Masz obowi ˛

azek, tak samo

jak my.

Garion poczuł niezwykły dreszcz, jak zawsze, gdy słyszał swoje drugie, ta-

jemnicze imi˛e.

— Dlaczego koniecznie chcecie mnie tak nazywa´c? — zapytał.
— Belgarion? — rzekł łagodnie Wilk. — Pomy´sl, chłopcze. Zastanów si˛e, co

to oznacza. Nie dlatego z tob ˛

a rozmawiałem i przez te wszystkie lata opowiadałem

ci historie, ˙ze lubi˛e brzmienie własnego głosu.

Garion zamy´slił si˛e gł˛eboko.
— Ty byłe´s Garathem — mruczał. — Ale Bóg Aldur zmienił ci imi˛e na Belga-

ratha. Zedar był najpierw Zedarem, potem Belzedarem. . . a potem znowu wrócił
do Zedara.

— W moim dawnym plemieniu Polgara byłaby zwykł ˛

a Gar ˛

a. Pol jest jak Bel.

Ró˙znica polega na tym, ˙ze ona jest kobiet ˛

a. Jej imi˛e pochodzi od mojego, ponie-

wa˙z to moja córka. Twoje imi˛e tak˙ze pochodzi od mojego.

— Garion. . . Garath — powiedział chłopiec. — Belgarion. . . Belgarath.

Wszystko si˛e zgadza.

95

background image

— Naturalnie. Ciesz˛e si˛e, ˙ze to zauwa˙zyłe´s.
Garion u´smiechn ˛

ał si˛e. Potem co´s przyszło mu do głowy.

— Ale tak naprawd˛e nie jestem jeszcze Belgarionem?
— Nie do ko´nca. Przed tob ˛

a jeszcze długa droga.

— W takim razie lepiej zacznijmy natychmiast — zdecydował chłopiec z nie-

jakim ˙zalem. — Skoro i tak nie mam wyboru. . .

— Sk ˛

ad´s wiedziałem, ˙ze w ko´ncu si˛e z tym pogodzisz — stwierdził z u´smie-

chem pan Wilk.

— Czy nie chciałby´s czasami, ˙zebym znów był po prostu Garionem, a ty

starym bajarzem, który przybył na farm˛e Faldora? ˙

Zeby ciocia Pol szykowała

w kuchni kolacj˛e, a my ˙zeby´smy siedzieli w sianie z butelk ˛

a, któr ˛

a dla ciebie

ukradłem?

Chłopiec poczuł, jak wzbiera w nim nostalgia.
— Czasami, Garionie. . . Czasami — przyznał Wilk, zapatrzony w przestrze´n.
— Nigdy ju˙z tam nie wrócimy, prawda?
— Nie. Nie w ten sam sposób.
— Ja b˛ed˛e Belgarionem, a ty Belgarathem. Nie b˛edziemy ju˙z tymi samymi

lud´zmi.

— Wszystko si˛e zmienia — westchn ˛

ał pan Wilk.

— Poka˙z mi ten głaz — poprosił nieoczekiwanie chłopiec.
— Jaki głaz?
— Ten, który Aldur kazał ci przesun ˛

a´c. . . tego dnia, gdy po raz pierwszy od-

kryłe´s moc.

— Aha — mrukn ˛

ał Belgarath. — Ten głaz. Tam le˙zy. To ten biały. . . Ten,

o który ´zrebak czy´sci kopyta.

— Jest bardzo du˙zy.
— Miło mi, ˙ze to doceniasz — odparł skromnie Belgarath. — Ja te˙z tak s ˛

adz˛e.

— My´slisz, ˙ze ja te˙z bym potrafił?
— Nie dowiesz si˛e, póki nie spróbujesz, Garionie.

background image

Rozdział XI

Kiedy Garion przebudził si˛e nast˛epnego ranka, od razu wiedział, ˙ze nie jest

sam.

Gdzie byłe´s?

zapytał bezgło´snie.

Obserwowałem

, odpowiedziała ta druga ja´z´n w jego my´slach. Widz˛e, ˙ze w ko´n-

cu zmieniłe´s zdanie.

A miałem jaki´s wybór?

˙

Zadnego. A teraz lepiej wsta´n. Aldur nadchodzi.
Garion szybko odrzucił koc.
Tutaj? Jeste´s pewien?
Głos w jego umy´sle nie odpowiedział.
Garion wło˙zył czyst ˛

a tunik˛e i po´nczochy, po czym z niezwykł ˛

a staranno´sci ˛

a

wytarł buty. Wyszedł przed namiot, który dzielił z Silkiem i Durnikiem.

Sło´nce wynurzało si˛e wła´snie zza gór na wschodzie, a granica mi˛edzy dniem

i noc ˛

a sun˛eła statecznie w stron˛e Doliny. Ciocia Pol i Belgarath stali przy niewiel-

kim ognisku, na którym wła´snie zaczynał bulgota´c kociołek. Rozmawiali cicho.

Garion podszedł do nich.
— Wcze´snie wstałe´s — zauwa˙zyła ciocia Pol. Poprawiła mu włosy.
— Obudziłem si˛e — odparł. Rozejrzał si˛e dookoła, ciekawy, z której strony

b˛edzie Aldur.

— Dziadek powiedział mi, ˙ze odbyli´scie wczoraj dług ˛

a rozmow˛e.

Chłopiec kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Troch˛e lepiej rozumiem teraz pewne sprawy. Przepraszam, ˙ze tyle miała´s

ze mn ˛

a kłopotów.

Przyci ˛

agn˛eła go do siebie i obj˛eła.

— Nic nie szkodzi, skarbie. Musiałe´s podj ˛

a´c trudne decyzje.

— Wi˛ec si˛e nie gniewasz?
— Sk ˛

ad.

Pozostali zacz˛eli wstawa´c i wygl ˛

ada´c z namiotów. Rozczochrani, ziewali

i przeci ˛

agali si˛e.

— Co dzisiaj robimy? — zapytał Silk. Podszedł do ognia, przecieraj ˛

ac zaspane

oczy.

97

background image

— Czekamy — odparł Belgarath. — Mój Mistrz powiedział, ˙ze spotka si˛e tu

z nami.

— Ciekaw jestem, jak wygl ˛

ada. Nigdy jeszcze nie widziałem Boga.

— Ufam, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze, ˙ze ciekawo´s´c twoja wkrótce dozna zaspokoje-

nia — o´swiadczył Mandorallen. — Spójrz tam.

Przez ł ˛

ak˛e niedaleko wielkiego drzewa, pod którym rozbili namioty, zbli˙zała

si˛e posta´c w niebieskiej szacie. Otaczał j ˛

a delikatny bł˛ekitny blask, a przemo˙zne

wra˙zenie obecno´sci wskazywało, ˙ze to nie nadchodzi człowiek. Garion nie był
przygotowany na taki wstrz ˛

as. Podczas spotkania z Duchem Issy w sali tronowej

Salmissry jego zmysły były przy´cmione narkotykiem, do wypicia którego zmusiła
go W˛e˙zowa Królowa. Podobnie, połowa umysłu spała podczas konfrontacji z Ma-
r ˛

a w ruinach Mar Amon. Teraz jednak, zupełnie przytomny, o pierwszym brzasku

poranka, znalazł si˛e w obecno´sci Boga.

Twarz Aldura wyra˙zała łagodno´s´c i niezmierzon ˛

a m ˛

adro´s´c. Długie włosy

i brod˛e miał siwe — wynik ´swiadomego wyboru, pomy´slał Garion, nie rezultat
długich lat istnienia. Twarz wydała mu si˛e znajoma. . . była zadziwiaj ˛

aco podobna

do twarzy Belgaratha. I natychmiast Garion zrozumiał, odwracaj ˛

ac wyj´sciowy po-

gl ˛

ad, ˙ze to Belgarath jest podobny do Aldura — jak gdyby trwaj ˛

acy całe stulecia

zwi ˛

azek rze´zbił na twarzy starca rysy Boga. Oczywi´scie, istniały ró˙znice. Pewna

zło´sliwo´s´c i ironia nie były widoczne na spokojnym obliczu Aldura. Te cechy na-
le˙zały wył ˛

acznie do Belgaratha — mo˙ze ostatnie ju˙z ´slady małego złodziejaszka,

którego siedem tysi˛ecy lat temu podczas ´snie˙zycy Aldur wpu´scił do swej wie˙zy.

— Mistrzu. — Belgarath pokłonił si˛e z szacunkiem.
— Witaj, Belgaracie. — Głos Boga brzmiał niezwykle cicho. — Dawno ju˙z

ci˛e nie widziałem. Lata obeszły si˛e z tob ˛

a łaskawie.

Belgarath niech˛etnie wzruszył ramionami.
— S ˛

a dni, gdy bardziej ni˙z zwykle odczuwam ich ci˛e˙zar. Wiele ju˙z lat nosz˛e

na barkach.

Aldur u´smiechn ˛

ał si˛e i spojrzał na cioci˛e Pol.

— Moja ukochana córka — powiedział z czuło´sci ˛

a, dotykaj ˛

ac białego loku na

jej czole. — Jeste´s równie pi˛ekna jak dawniej.

— A ty równie uprzejmy, Mistrzu — odparła z u´smiechem, pochylaj ˛

ac głow˛e.

Mi˛edzy t ˛

a trójk ˛

a nast ˛

apił niezwykle osobisty kontakt, poł ˛

aczenie umysłów,

znacz ˛

ace spotkanie po latach. Garion wyczuwał je tak˙ze i troch˛e ˙załował, ˙ze zo-

stał od niego odsuni˛ety — cho´c natychmiast poj ˛

ał, ˙ze nie mieli zamiaru go wyklu-

cza´c. Po prostu odnawiali trwaj ˛

ac ˛

a całe eony przyja´z´n — wspólne wspomnienia,

si˛egaj ˛

ace staro˙zytno´sci.

Wreszcie Aldur odwrócił wzrok i spojrzał na pozostałych.
— Tak oto zebrali´scie si˛e w ko´ncu, jak było przepowiedziane od pocz ˛

atku

dni, ˙ze si˛e stanie. Jeste´scie instrumentami przeznaczenia i moje błogosławie´nstwo

98

background image

towarzyszy´c b˛edzie ka˙zdemu z was, gdy pod ˛

a˙za´c b˛edziecie do tego brzemiennego

dnia, kiedy wszech´swiat znowu si˛e zjednoczy.

Towarzysze Gariona z podziwem i zdumieniem przyj˛eli tajemnicze błogosła-

wie´nstwo. Wszyscy jednak pokłonili si˛e z najwy˙zszym szacunkiem i uni˙zeniem.

Wtedy wła´snie z namiotu wyszła Ce’Nedra. Drobna dziewczyna przeci ˛

agn˛eła

si˛e rozkosznie i przeczesała palcami spl ˛

atan ˛

a mas˛e płomiennych włosów. Miała

na sobie tunik˛e Driad i sandały.

— Ce’Nedro! — zawołała ciocia Pol. — Podejd´z tutaj.
— Tak, lady Polgaro — odparła posłusznie ksi˛e˙zniczka. Zbli˙zyła si˛e do ogni-

ska niemal nie dotykaj ˛

ac stopami ziemi. Wtedy zobaczyła Aldura, zatrzymała si˛e

i otworzyła szeroko oczy.

— To jest nasz Mistrz, Ce’Nedro — o´swiadczyła ciocia Pol. — Chce ci˛e po-

zna´c.

Ksi˛e˙zniczka zmieszana spogl ˛

adała na ja´sniej ˛

ac ˛

a posta´c. ˙

Zycie nie przygoto-

wało jej na takie spotkanie. Opu´sciła powieki, po czym zerkn˛eła skromnie, a jej
drobna twarzyczka odruchowo przyj˛eła najbardziej niewinny wyraz.

Aldur u´smiechn ˛

ał si˛e łagodnie.

— Jest jak kwiat, który oczarowuje, nie wiedz ˛

ac o tym. — Spogl ˛

adał gł˛eboko

w oczy Ce’Nedry. — Ten jednak kryje w sobie stal. Jest odpowiednia dla swego
zadania. Błogosławi˛e ci˛e.

Ce’Nedra instynktownie odpowiedziała wdzi˛ecznym dygni˛eciem. Garion po

raz pierwszy zobaczył, ˙ze si˛e komu´s kłania.

Aldur odwrócił si˛e i popatrzył prosto na chłopca. Krótkie powitanie bez słów

przepłyn˛eło pomi˛edzy Bogiem a ´swiadomo´sci ˛

a zamieszkuj ˛

ac ˛

a my´sli Gariona.

W tym chwilowym kontakcie było poczucie wzajemnego szacunku i wspólnej
odpowiedzialno´sci. A potem Garion odczuł pot˛e˙zny dotyk umysłu Aldura i wie-
dział, ˙ze Bóg w jednej chwili zobaczył i zrozumiał ka˙zd ˛

a jego my´sl i uczucie.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, Belgarionie — rzekł Aldur z powag ˛

a.

— Mistrzu — odpowiedział chłopiec. Opadł na jedno kolano, wła´sciwie nie

wiedz ˛

ac dlaczego.

— Oczekiwali´smy twego przyj´scia od pocz ˛

atków czasu. Ty niesiesz w sobie

wszystkie nasze nadzieje. — Aldur uniósł r˛ek˛e. — Przyjmij moje błogosławie´n-
stwo, Belgarionie. Jestem z ciebie zadowolony.

Cała istota Gariona wypełniła si˛e miło´sci ˛

a i wdzi˛eczno´sci ˛

a, ogarni˛eta fal ˛

a cie-

pła i ˙zyczliwo´sci Boga.

— Droga Polgaro — zwrócił si˛e Aldur do cioci Pol. — Bezcenny ofiarowała´s

nam dar. Oto jest Belgarion, a ´swiat cały dr˙zy przed jego przybyciem.

Ciocia Pol skłoniła si˛e znowu.
— Oddalmy si˛e teraz — rzekł Aldur do niej i Belgaratha. — Zadanie wa-

sze rozpocz˛ete, teraz musz˛e udzieli´c wam instrukcji, jak obiecałem, gdy po raz
pierwszy skierowałem wasze kroki na t˛e ´scie˙zk˛e. To, co było zamglone, staje si˛e

99

background image

wyra´zniejsze i teraz widzimy, co nas czeka. Spójrzmy zatem na ten dzie´n, którego
oczekiwali´smy, i przygotujmy si˛e.

Cała trójka odeszła. Garionowi zdawało si˛e, ˙ze l´sni ˛

aca aureola, otaczaj ˛

aca

posta´c Aldura, teraz obj˛eła równie˙z cioci˛e Pol i dziadka. Jakie´s poruszenie czy
d´zwi˛ek przyci ˛

agn˛eły na moment jego wzrok; kiedy znów si˛e odwrócił, cała trójka

znikn˛eła.

Barak odetchn ˛

ał gło´sno.

— Belarze! Warto było to widzie´c.
— Zaszczyt nas spotkał, jak s ˛

adz˛e, najwi˛ekszy ze wszystkich.

Spogl ˛

adali na siebie, zachwyceni tym, czego wszyscy byli ´swiadkami.

Ce’Nedra jednak przerwała t˛e zadum˛e.

— No dobrze — rzuciła stanowczo. — Nie gapcie si˛e tak. Odsu´ncie si˛e od

ogniska.

— Co chcesz zrobi´c? — zdziwił si˛e Garion.
— Lady Polgara b˛edzie zaj˛eta — odparła wynio´sle dziewczyna. — Dlatego

dzisiaj ja przygotuj˛e ´sniadanie.

Zakrz ˛

atn˛eła si˛e przy ogniu.

Bekon nie był zbyt przypalony, jednak próba zrobienia grzanek na otwartym

ogniu sko´nczyła si˛e katastrof ˛

a, a owsianka miała kluchy twarde jak grudy ziemi na

wyschni˛etym polu. Wszyscy jednak bez komentarzy jedli, co podała ksi˛e˙zniczka,
ostro˙znie unikaj ˛

ac przy tym jej wzroku — patrzyła na nich, jakby tylko czekała

na cho´cby jedno krytyczne słowo.

— Ciekawe, kiedy wróc ˛

a — mrukn ˛

ał po ´sniadaniu Silk.

— Boj˛e si˛e, ˙ze Bogowie nie maj ˛

a poczucia czasu — odparł z m ˛

adr ˛

a min ˛

a Ba-

rak, gładz ˛

ac rud ˛

a brod˛e. — Nie spodziewałbym si˛e ich wcze´sniej ni˙z po południu.

— W takim razie warto zbada´c konie — postanowił Hettar. — Rzepy wpl ˛

atały

si˛e im w sier´s´c. Sprawdz˛e kopyta. . . na wszelki wypadek.

— Pomog˛e ci — zaproponował Durnik.
Hettar skin ˛

ał głow ˛

a i obaj odeszli do uwi ˛

azanych zwierz ˛

at.

— Mam chyba jedn ˛

a czy dwie szczerby na ostrzu miecza — przypomniał

sobie Barak. Wyj ˛

ał zza pasa osełk˛e i usiadł z ci˛e˙zk ˛

a kling ˛

a na kolanach.

Mandorallen wydostał z namiotu zbroj˛e, rozło˙zył j ˛

a na trawie i zacz ˛

ał pilnie

ogl ˛

ada´c, szukaj ˛

ac wgniece´n i rdzy.

Silk z nadziej ˛

a zagrzechotał w dłoni par ˛

a kostek i zerkn ˛

ał pytaj ˛

aco na Baraka.

— Je´sli ci to nie przeszkadza, chciałbym przez jaki´s czas cieszy´c si˛e jeszcze

towarzystwem swoich pieni˛edzy — oznajmił pot˛e˙zny Cherek.

— To miejsce wr˛ecz cuchnie domowym ciepełkiem — poskar˙zył si˛e Silk. Po

czym westchn ˛

ał, schował ko´sci i poszedł po igł˛e z nitk ˛

a i tunik˛e, któr ˛

a rozerwał

na jakim´s krzaku jeszcze w górach.

Ce’Nedra powróciła do ogromnego drzewa i przemykała po konarach. We-

dług Gariona, zupełnie niepotrzebnie nara˙zała si˛e na niebezpiecze´nstwo, z kocim

100

background image

brakiem ostro˙zno´sci skacz ˛

ac z gał˛ezi na gał ˛

a´z. Przygl ˛

adał si˛e jej przez chwil˛e,

a potem zaton ˛

ał w my´slach, wspominaj ˛

ac niezwykłe spotkanie dzisiejszego ran-

ka. Poznał ju˙z Bogów Iss˛e i Mar˛e, jednak Aldur był jakby wyj ˛

atkowy. Ciocia

Pol i Belgarath zdradzali wyra´zne powinowactwo z tym Bogiem, zawsze dalekim
i oboj˛etnym na ludzkie pro´sby. Ten fakt mocno Gariona poruszył. Wyznawana
w Sendarii religia miała raczej ogólny ni˙z wykluczaj ˛

acy charakter — dobry Sen-

dar modlił si˛e do wszystkich Bogów i wszystkich jednakowo szanował, nawet
Toraka. Teraz jednak Garion czuł szczególne przywi ˛

azanie i szacunek dla Aldura,

a te religijne przemiany wymagały gł˛ebokiego przemy´slenia.

Gał ˛

azka upadła mu na głow˛e, wi˛ec z pewn ˛

a irytacj ˛

a spojrzał w gór˛e.

U´smiechni˛eta zło´sliwie Ce’Nedra siedziała wprost nad nim.
— Chłopcze — powiedziała swym najbardziej władczym i obra´zliwym to-

nem. — Naczynia stygn ˛

a. Je´sli tłuszcz zakrzepnie, trudno go b˛edzie zmy´c.

— Nie jestem twoim pomywaczem — odparł.
— Pozmywaj naczynia, Garionie — poleciła, przygryzaj ˛

ac kosmyk włosów.

— Sama pozmywaj.
Spojrzała gniewnie, mocniej gryz ˛

ac niewinny kosmyk.

— Dlaczego ci ˛

agle prze˙zuwasz swoje włosy? — zapytał poirytowany.

— O czym ty mówisz? — zdziwiła si˛e, wyjmuj ˛

ac lok spomi˛edzy z˛ebów.

— Ile razy na ciebie spojrz˛e, trzymasz w ustach swoje włosy.
— Nieprawda — o´swiadczyła ura˙zona. — Pozmywasz te naczynia?
— Nie. — Przyjrzał si˛e jej uwa˙znie. Krótka tunika Driad odsłaniała nieprzy-

zwoicie du˙z ˛

a cz˛e´s´c nogi. — Mo˙ze by´s wło˙zyła co´s na siebie? — zaproponował. —

Niektórzy z nas nie s ˛

a zachwyceni, ˙ze przez cały czas biegasz półnaga.

Kłótnia wybuchła niemal natychmiast. Wreszcie Garion zrezygnował z zacho-

wania ostatniego słowa, wstał i odszedł zniech˛econy.

— Garionie! — wrzasn˛eła za nim. — Nawet nie próbuj zostawia´c mnie z brud-

nymi naczyniami!

Zignorował j ˛

a.

Po chwili poczuł znajome tr ˛

acanie w łokie´c i z roztargnieniem podrapał ´zre-

baka za uszami. Konik zar˙zał rado´snie i otarł si˛e o niego z sympati ˛

a. Jednak nie

wytrzymał długo — pogalopował na ł ˛

ak˛e, by n˛eka´c rodzin˛e spokojnie gryz ˛

acych

traw˛e królików. Garion u´smiechn ˛

ał si˛e mimo woli. Ranek był po prostu zbyt pi˛ek-

ny, by mogła go zepsu´c kłótnia z ksi˛e˙zniczk ˛

a.

Miał wra˙zenie, ˙ze Dolina jest szczególnym miejscem. ´Swiat dookoła ogarnia-

ły chłody zbli˙zaj ˛

acej si˛e zimy, zrywały si˛e burze i wichury. Tutaj jednak zdawało

si˛e, ˙ze ochrania ich opieku´ncza dło´n Aldura, roztaczaj ˛

ac ciepło i cisz˛e, rodzaj nie-

sko´nczonego, czarodziejskiego spokoju. W tym punkcie zwrotnym swego ˙zycia
Garion bardzo potrzebował ciepła i ciszy. Musiał przemy´sle´c pewne sprawy, a to
wymagało czasu bez burz i zagro˙ze´n, z którymi musiałby walczy´c.

101

background image

Był ju˙z w połowie drogi do wie˙zy Belgaratha, nim zdał sobie spraw˛e, ˙ze tam

wła´snie zmierzał od samego pocz ˛

atku. Wysoka trawa była wilgotna od rosy i zd ˛

a-

˙zył ju˙z przemoczy´c buty, ale nawet to nie popsuło mu nastroju.

Kilka razy obszedł wie˙z˛e dookoła, spogl ˛

adaj ˛

ac w gór˛e. Bez trudu odnalazł

kamie´n blokuj ˛

acy wej´scie, postanowił jednak go nie odsuwa´c. Nieładnie byłoby

bez zaproszenia wchodzi´c do wie˙zy dziadka; poza tym nie miał pewno´sci, czy
głaz zareaguje na głos kogo´s innego ni˙z sam Belgarath.

Ostatnia my´sl sprawiła, ˙ze zatrzymał si˛e nagle. Próbował sobie przypomnie´c,

kiedy przestał my´sle´c o dziadku jako o panu Wilku, i pogodził si˛e wreszcie z fak-
tem, ˙ze to sam Belgarath. Ta przemiana wydawała si˛e istotna, była punktem zwrot-
nym.

Wci ˛

a˙z zadumany, zawrócił i pomaszerował po ł ˛

ace w stron˛e wielkiego białego

kamienia, który starzec pokazał mu wczoraj przez okno. Odruchowo poło˙zył na
nim dło´n i popchn ˛

ał. Głaz nawet nie drgn ˛

ał.

Garion oparł o niego obie r˛ece i naparł cał ˛

a sił ˛

a, lecz kamie´n pozostał nie-

ruchomy. Chłopiec odst ˛

apił i zastanowił si˛e. Wła´sciwie nie był to bardzo wielki

głaz — zaokr ˛

aglony, biały, wysoki prawie do piersi. . . ci˛e˙zki z pewno´sci ˛

a, ale nie

powinien stawia´c a˙z takiego oporu. Pochylił si˛e, by zajrze´c po spód i wtedy zro-
zumiał. Dolna powierzchnia kamienia była płaska. Nie mógł si˛e toczy´c. Aby go
poruszy´c, trzeba podnie´s´c za kraw˛ed´z i przewróci´c.

Obszedł głaz dookoła i obejrzał ze wszystkich stron. Uznał, ˙ze je´sli wyt˛e˙zy

wszystkie siły, to z trudem, ale zdoła go ruszy´c. Usiadł, przygl ˛

adał si˛e i my´slał.

I, co czasami robił, mówił do siebie, by wyra´zniej okre´sli´c problem.

— Przede wszystkim trzeba spróbowa´c go podnie´s´c — stwierdził. — To nie

jest tak całkiem niemo˙zliwe. Potem, je´sli si˛e nie uda, spróbujemy inaczej.

Wstał, podszedł zdecydowanie, wsun ˛

ał palce pod kraw˛ed´z i szarpn ˛

ał. Kamie´n

ani drgn ˛

ał.

— Trzeba troch˛e mocniej — powiedział sobie.
Rozstawił nogi i nabrał tchu. Znów zacz ˛

ał podnosi´c głaz; ˙zyły na karku na-

brzmiały mu z wysiłku. Przez dziesi˛e´c uderze´n serca z całej siły ci ˛

agn ˛

ał w gór˛e

uparty kamie´n — nie ˙zeby go odwróci´c, z tego zrezygnował ju˙z po pierwszej pró-
bie, ale ˙zeby zmusi´c do uznania swego istnienia. Cho´c grunt nie był tu szczególnie
mi˛ekki, stopy chłopca zapadły si˛e na ułamek cala.

W głowie mu si˛e kr˛eciło, a jasne plamki wirowały przed oczami. Cofn ˛

ał si˛e

i dysz ˛

ac osun ˛

ał na ziemi˛e. Przez kilka minut odzyskiwał siły, wsparty o zimn ˛

a,

szorstk ˛

a powierzchni˛e.

— No dobrze — stwierdził po chwili. — Teraz wiemy, ˙ze w ten sposób si˛e nie

uda.

Odst ˛

apił i usiadł na trawie.

Do tej pory za ka˙zdym razem, gdy dokonywał czego´s sił ˛

a woli, działał pod

wpływem impulsu, reaguj ˛

ac na zagro˙zenie. Nigdy jeszcze nie usiadł spokojnie,

102

background image

by uczyni´c to ´swiadomie. Natychmiast odkrył, ˙ze cały zespół okoliczno´sci jest
całkowicie ró˙zny. ´Swiat wydał si˛e nagle pełen drobiazgów odwracaj ˛

acych uwag˛e.

´Spiewały ptaki. Wietrzyk muskał jego twarz. Mrówka pełzła po dłoni. Kiedy tylko

zaczynał koncentrowa´c wol˛e, co´s natychmiast odrywało jego my´sli od zadania.

Musiał osi ˛

agn ˛

a´c pewien stan, jakby napi˛ecie z tyłu głowy i co´s w rodzaju

nacisku na czoło. Zamkn ˛

ał oczy i to troch˛e pomogło. Po˙z ˛

adany stan nadchodził —

powoli, ale czuł, jak narasta. Przypomniał sobie o czym´s, wsun ˛

ał r˛ek˛e pod tunik˛e

i znamieniem na dłoni dotkn ˛

ał amuletu. Wzmocniona tym dotykiem wewn˛etrzna

siła narastała w hucz ˛

acym crescendo. Garion wstał z zamkni˛etymi oczami. Potem

otworzył je i spojrzał na uparty głaz.

— Ruszysz si˛e — wymruczał. Nie wypuszczał amuletu z prawej r˛eki, a lew ˛

a

wyci ˛

agn ˛

ał przed siebie dłoni ˛

a do góry.

— Teraz! — rzucił ostro i wolno zacz ˛

ał przesuwa´c rami˛e, jakby co´s podnosił.

Moc w nim wezbrała, a ryk w głowie niemal ogłuszał.

Brzeg głazu uniósł si˛e wolno z trawy. D˙zd˙zownice i g ˛

asienice, ˙zyj ˛

ace dot ˛

ad

w bezpiecznej, spokojnej ciemno´sci, wiły si˛e pora˙zone porannym sło´ncem. Ka-
mie´n wzniósł si˛e z godno´sci ˛

a, posłuszny gestowi r˛eki chłopca. Przez moment ko-

łysał si˛e na kraw˛edzi i wreszcie przewrócił na bok.

Zm˛eczenie, jakie czuł Garion, kiedy próbował r˛ekami poruszy´c kamie´n, było

niczym w porównaniu do znu˙zenia, jakie ogarn˛eło go teraz, gdy rozlu´znił wol˛e.
Skrzy˙zował ramiona na trawie i oparł o nie głow˛e.

Po chwili zacz˛eło go to dziwi´c. Nadal stał, ale r˛ece le˙zały wygodnie na mura-

wie. Podniósł głow˛e i rozejrzał si˛e niepewnie. Owszem, przesun ˛

ał głaz. To było

jasne, poniewa˙z kamie´n spoczywał teraz na zaokr ˛

aglonym czubku, odsłaniaj ˛

ac

wilgotn ˛

a doln ˛

a powierzchni˛e. Zdarzyło si˛e jednak co´s jeszcze. Wprawdzie Ga-

rion nawet kamienia nie dotkn ˛

ał, lecz ci˛e˙zar działał na niego i tak, u˙zyta za´s siła

nie cała trafiła w skał˛e.

Garion z przera˙zeniem stwierdził, ˙ze a˙z po pachy zapadł si˛e w zwarty grunt.
— I co teraz zrobi˛e? — zapytał sam siebie bezradnie. Odrzucił pomysł, by raz

jeszcze zebra´c sił˛e woli i wyrwa´c si˛e w gór˛e. Był zbyt zm˛eczony, ˙zeby cho´c o tym
my´sle´c. Próbował si˛e poruszy´c w nadziei, ˙ze rozlu´zni zbit ˛

a ziemi˛e i wydostanie

si˛e po trochu, ale ciało nawet nie drgn˛eło.

— Popatrz, co narobiłe´s — poskar˙zył si˛e głazowi. Głaz zignorował go.
Wpadł na pewien pomysł.
— Jeste´s tam? — zapytał tej ´swiadomo´sci, która zawsze istniała w jego umy-

´sle.

Cisza w głowie Gariona była absolutna.
— Na pomoc! — krzykn ˛

ał.

Ptak, którego zwabiły odsłoni˛ete robaki i g ˛

asienice, zerkn ˛

ał na niego jednym

okiem i wrócił do ´sniadania.

103

background image

Garion usłyszał za sob ˛

a jakie´s kroki i z wysiłkiem odwrócił głow˛e, by spraw-

dzi´c, kto nadchodzi, ´

Zrebak przygl ˛

adał mu si˛e w zdumieniu. Z sympati ˛

a tr ˛

acił go

nosem w policzek.

— Dobry konik — westchn ˛

ał z ulg ˛

a Garion. Nie był ju˙z sam. Wpadł na nowy

pomysł. — Musisz sprowadzi´c Hettara — o´swiadczył.

´

Zrebak obiegł go dookoła i tr ˛

acił znowu.

— Przesta´n — rozkazał Garion. — To powa˙zna sprawa.
Ostro˙znie spróbował wcisn ˛

a´c swój umysł w my´sli zwierz˛ecia. Sprawdził

z dziesi˛e´c ró˙znych sposobów, nim przypadkowo trafił na wła´sciw ˛

a kombinacj˛e.

My´sli ´zrebaka przeskakiwały to tu, to tam, bez celu ani wzorca. To był umysł
dziecka, bez ˙zadnej ´swiadomej my´sli, odbieraj ˛

acy tylko wra˙zenia zmysłowe. Ga-

rion pochwycił ulotne obrazy zielonej trawy, chmur na niebie i ciepłego mleka.
Wyczuł te˙z zdziwienie i gł˛ebok ˛

a miło´s´c, jak ˛

a ˙zywił do niego konik.

Wolno, z wysiłkiem, Garion zacz ˛

ał konstruowa´c w rozbieganych my´slach

zwierz˛ecia obraz Hettara. Miał wra˙zenie, ˙ze trwa to cał ˛

a wieczno´s´c.

— Hettar — powtarzał raz po raz. — Szukaj Hettara. Powiedz mu, ˙ze mam

kłopoty.

´

Zrebak pobiegał chwil˛e i wrócił, by wetkn ˛

a´c nos w garionowe ucho.

— Uwa˙zaj, co mówi˛e — zapłakał chłopiec. — Prosz˛e! Wreszcie, gdy we-

dług Gariona min˛eły ju˙z całe godziny, ´zrebak jakby zrozumiał. Odbiegł na kilka
kroków, zawrócił i tr ˛

acił chłopca.

— Szukaj. . . Hettara — rozkazał z naciskiem Garion.

´

Zrebak zatupał o ziemi˛e, zawrócił i odbiegł. . . w przeciwn ˛

a stron˛e. Garion

zacz ˛

ał przeklina´c. Ju˙z prawie rok ulegał oddziaływaniu co barwniejszych cz˛e´sci

słownika Baraka. Kiedy sze´s´c do o´smiu razy powtórzył wszystkie zapami˛etane
okre´slenia, zacz ˛

ał improwizowa´c.

Przelotna my´sl dotarła od niewidocznego ju˙z ´zrebaka. Gonił motyle. Garion

uderzył pi˛e´sciami o ziemi˛e; miał ochot˛e wy´c.

Sło´nce ju˙z wzeszło wy˙zej i zacz˛eło si˛e robi´c gor ˛

aco.

Wczesnym popołudniem znale´zli go Silk i Hettar, jad ˛

acy za brykaj ˛

acym we-

soło konikiem.

— Jak ci si˛e to udało? — zapytał z ciekawo´sci ˛

a Silk.

— Wol˛e o tym nie mówi´c — odparł Garion, czuj ˛

ac co´s po´sredniego mi˛edzy

ulg ˛

a i zakłopotaniem.

— Z pewno´sci ˛

a zdolny jest do wielu rzeczy, których my nie potrafimy —

zauwa˙zył Hettar. Zeskoczył z konia i odwi ˛

azał od siodła łopat˛e Durnika. — Nie

mog˛e jednak poj ˛

a´c, dlaczego zrobił co´s takiego.

— Jestem przekonany, ˙ze miał wa˙zne powody — stwierdził Silk.
— My´slisz, ˙ze powinni´smy go zapyta´c?
— To na pewno bardzo skomplikowane. Zwykli ludzie, tacy jak ty i ja, nie

zdołaj ˛

a tego zrozumie´c.

104

background image

— Jak s ˛

adzisz, czy sko´nczył ju˙z to, co tutaj robił?

— O to mogliby´smy spyta´c.
— Nie chciałbym mu przeszkadza´c — o´swiadczył Hettar. — To mo˙ze by´c

niezwykle wa˙zne.

— Prawie na pewno — zgodził si˛e Silk.
— Czy mo˙zecie mnie st ˛

ad wyci ˛

agn ˛

a´c? Prosz˛e — błagał Garion.

— Czy aby na pewno ju˙z sko´nczyłe´s? — spytał uprzejmie Silk. — Mo˙zemy

zaczeka´c, je´sli masz jeszcze co´s do roboty.

— Prosz˛e. . . — powtórzył chłopiec, bliski płaczu.

background image

Rozdział XII

— Dlaczego chciałe´s go podnie´s´c? — zdziwił si˛e Belgarath.
Wrócili z cioci ˛

a Pol nast˛epnego ranka, a Silk i Hettar natychmiast opowie-

dzieli im o sytuacji, w jakiej zastali młodego człowieka.

— Wydawało mi si˛e, ˙ze to najlepszy sposób, ˙zeby go przewróci´c — odparł

Garion. — No wiesz, tak jakby złapa´c od spodu, a potem przetoczy´c. . . mniej
wi˛ecej.

— Dlaczego nie spróbowałe´s popchn ˛

a´c przy wierzchołku? Przewróciłby si˛e,

gdyby´s si˛e tak do tego zabrał.

— Nie pomy´slałem o tym.
— Nie rozumiesz, ˙ze ta mi˛ekka ziemia nie mogła wytrzyma´c takiego naci-

sku? — wtr ˛

aciła ciocia Pol.

— Teraz rozumiem. Ale czy takie pchni˛ecie nie odrzuciłoby mnie do tyłu?
— Musisz si˛e zaprze´c — wyja´snił Belgarath. — Na tym polega sztuka. Tyle

samo woli u˙zywasz na utrzymanie si˛e w miejscu, co na popychanie przedmiotu,
który chcesz poruszy´c. W przeciwnym razie odepchniesz tylko sam siebie.

— Nie wiedziałem — wyznał Garion. — Pierwszy raz próbowałem zrobi´c co´s

takiego. . . nie w sytuacji zagro˙zenia. Przesta´n, dobrze? — zwrócił si˛e gniewnie do
Ce’Nedry. Tarzała si˛e ze ´smiechu, słuchaj ˛

ac opowie´sci Silka o pomyłce chłopca.

Teraz roze´smiała si˛e jeszcze gło´sniej.
— B˛edziesz musiał wytłumaczy´c mu kilka spraw, ojcze — stwierdziła ciocia

Pol. — Nie ma nawet szcz ˛

atkowej wiedzy o wzajemnym oddziaływaniu sił. —

Spojrzała krytycznie na Gariona. — Masz szcz˛e´scie, ˙ze nie próbowałe´s nim rzu-
ca´c. Przeleciałby´s połow˛e drogi do Maragoru.

— Nie ma si˛e z czego ´smia´c — oznajmił Garion przyjaciołom, na których to

stwierdzenie nie zrobiło ˙zadnego wra˙zenia. — To wcale nie takie proste, jak si˛e
wydaje.

Zrozumiał, ˙ze wła´snie zrobił z siebie durnia i nie był pewien, czy bardziej jest

zakłopotany, czy ura˙zony rozbawieniem towarzyszy.

— Chod´z ze mn ˛

a, chłopcze — rzekł stanowczo Belgarath. — Wygl ˛

ada na to,

˙ze musimy zacz ˛

a´c od samego pocz ˛

atku.

106

background image

— Przecie˙z to nie moja wina — zaprotestował Garion. — Powiniene´s mnie

uprzedzi´c.

— Nie wiedziałem, ˙ze tak szybko zechcesz rozpocz ˛

a´c próby. Wi˛ekszo´s´c z nas

miała do´s´c rozs ˛

adku, by przed wprowadzeniem zmian w miejscowej geografii

zaczeka´c na rad˛e kogo´s do´swiadczonego.

— W ka˙zdym razie udało mi si˛e go przesun ˛

a´c — rzekł obra˙zonym tonem

Garion. Szli przez ł ˛

ak˛e w kierunku wie˙zy.

— Wspaniale. A odło˙zyłe´s go potem na miejsce?
— Po co? Co za ró˙znica, gdzie le˙zy?
— W Dolinie niczego nie przesuwamy. Wszystko, co tutaj znajdziesz, jest tu

z jakiego´s powodu i powinno pozosta´c dokładnie na swoim miejscu.

— Nie wiedziałem — usprawiedliwił si˛e Garion.
— Teraz wiesz. Chod´z, poło˙zymy go z powrotem tam, gdzie by´c powinien.
Szli w milczeniu.
— Dziadku — odezwał si˛e w ko´ncu chłopiec.
— Słucham?
— Kiedy podnosiłem ten głaz, zdawało mi si˛e, ˙ze bior˛e sił˛e zewsz ˛

ad dookoła.

Jakby płyn˛eła do mnie ze wszystkich miejsc. Czy to co´s oznacza?

— Tak to działa — wyja´snił Belgarath. — Gdy co´s robimy, pobieramy ener-

gi˛e z otoczenia. Na przykład: kiedy spaliłe´s Chamdara, pobrałe´s ciepło z okolicy,
z powietrza, ziemi, od ka˙zdego człowieka, który był w pobli˙zu. ´Sci ˛

agn ˛

ałe´s ze

wszystkiego po odrobinie ciepła i wywołałe´s płomie´n. Kiedy przewróciłe´s głaz,
pobrałe´s sił˛e z tego, co było dookoła.

— My´slałem, ˙ze ta moc pochodzi z wn˛etrza.
— Tylko wtedy, gdy co´s stwarzamy. Wtedy moc musi napłyn ˛

a´c z nas samych.

Dla wszystkich innych celów po˙zyczamy. Zabieramy po odrobinie energii st ˛

ad

czy stamt ˛

ad, ł ˛

aczymy j ˛

a i uwalniamy w jednym punkcie. Nikt nie mógłby nosi´c

w sobie siły potrzebnej do wykonania cho´cby najprostszej rzeczy.

— Wi˛ec to si˛e dzieje, kiedy kto´s próbuje co´s unicestwi´c — odgadł intuicyjnie

Garion. — ´Sci ˛

aga cał ˛

a energi˛e, ale nie mo˙ze jej uwolni´c i. . . — Zł ˛

aczył dłonie

i nagle rozło˙zył je na boki.

Belgarath przyjrzał mu si˛e z uwag ˛

a.

— Masz niezwykły umysł, mój chłopcze. Bez trudu potrafisz zrozumie´c rze-

czy trudne, a jako´s nie umiesz poj ˛

a´c najprostszych. Tam le˙zy głaz. . . — Skin ˛

głow ˛

a. — Nie mo˙ze tak zosta´c. Połó˙z go na miejsce i postaraj si˛e nie robi´c ta-

kiego hałasu. Ten harmider, jaki wywołałe´s wczoraj, odbijał si˛e echem po całej
Dolinie.

— Co mam robi´c?
— Zbierz sił˛e — odparł Belgarath. — We´z j ˛

a ze wszystkiego dookoła.

Garion spróbował.

107

background image

— Nie ode mnie! — zawołał gniewnie starzec. Garion wykluczył dziadka

z pola pobierania i ´sci ˛

agania. Po chwili czy dwóch poczuł mrowienie na całym

ciele i miał wra˙zenie, ˙ze włosy staj ˛

a mu d˛eba.

— Co teraz? — spytał, zaciskaj ˛

ac z˛eby, by utrzyma´c moc.

— Pchnij za siebie i równocze´snie pchnij kamie´n.
— A co mam pcha´c za siebie?
— Wszystko. . . i kamie´n te˙z. To musi by´c jednoczesne.
— A czy to mnie. . . no, nie ´sci´snie?
— Napr˛e˙z si˛e.
— Lepiej si˛e spieszmy, dziadku — rzekł Garion. — Za chwil˛e rozpadn˛e si˛e

chyba na kawałki.

— Przytrzymaj j ˛

a. Teraz skieruj wol˛e na ten głaz i powiedz słowo.

Garion wysun ˛

ał r˛ece przed siebie i wyprostował je.

— Pchaj — nakazał. Poczuł fal˛e i szum.
Głaz zachwiał si˛e i z gło´snym stukiem przetoczył gładko tam, gdzie le˙zał

wczoraj rano. Garion poczuł si˛e nagle jak poobijany. Wyczerpany, osun ˛

ał si˛e na

kolana.

— Pchaj? — powtórzył z niedowierzaniem Belgarath.
— Kazałe´s powiedzie´c: pchaj.
— Poleciłem ci pcha´c. Nie kazałem mówi´c: pchaj.
— Udało si˛e. Co za ró˙znica, jakiego słowa u˙zyłem?
— To kwestia stylu — wyja´snił starzec ze zbolał ˛

a min ˛

a. — „Pchaj” brzmi

tak. . . dziecinnie.

Garion resztkami sił wybuchn ˛

ał ´smiechem.

— Pami˛etaj, Garionie, ˙ze musimy zachowa´c nale˙zyt ˛

a godno´s´c — rzekł wynio-

´sle Belgarath. — Gdyby´smy powtarzali ci ˛

agle „pchaj”, „padnij” albo co´s w tym

rodzaju, nikt nie traktowałby nas powa˙znie.

Garion chciał powstrzyma´c ´smiech, ale zwyczajnie nie mógł.
Belgarath oddalił si˛e oburzony, burcz ˛

ac co´s pod nosem.

Kiedy wrócili do obozowiska, namioty były ju˙z zło˙zone, a juki spakowane.
— Nie ma sensu tkwi´c tu dłu˙zej — o´swiadczyła ciocia Pol. — Inni ju˙z na nas

czekaj ˛

a. Czy udało ci si˛e cokolwiek mu wytłumaczy´c, ojcze?

Belgarath mrukn ˛

ał co´s z wyrazem gł˛ebokiej dezaprobaty.

— Jak rozumiem, nie poszło wam zbyt dobrze?
— Pó´zniej ci wyja´sni˛e — odparł krótko.
Pod nieobecno´s´c chłopca Ce’Nedra, za pomoc ˛

a pieszczot i jabłek z zapasów,

skłoniła małego ´zrebaka do czego´s w rodzaju ekstatycznego posłusze´nstwa. Bie-
gał za ni ˛

a bezwstydnie, a do´s´c oboj˛etne spojrzenie, jakim obrzucił Gariona, nie

zdradzało nawet ´sladu poczucia winy.

— Przez ciebie brzuch go rozboli — zarzucił jej Garion.
— Jabłka s ˛

a zdrowe dla koni — odparła beztrosko.

108

background image

— Powiedz jej, Hettarze — poprosił.
— Nic mu nie b˛edzie — orzekł Algar. — To tradycyjna metoda zdobycia

zaufania młodego konia.

Garion bezskutecznie próbował wymy´sli´c jaki´s inny zarzut. Z jakiego´s po-

wodu widok zwierzaka tr ˛

acaj ˛

acego nosem Ce’Nedr˛e budził uraz˛e. . . Chocia˙z nie

potrafiłby dokładnie wytłumaczy´c dlaczego.

— Kim s ˛

a ci inni, Belgaracie? — zapytał po drodze Silk. — Ci, o których

wspominała Polgara?

— Moi bracia — wyja´snił czarodziej. — Nasz Mistrz zawiadomił ich, ˙ze przy-

bywamy.

— Od dzieci´nstwa słuchałem opowie´sci o Bractwie Czarodziejów. Czy na-

prawd˛e s ˛

a tak niezwykli, jak wszyscy mówi ˛

a?

— My´sl˛e, ˙ze czeka ci˛e rozczarowanie — wtr ˛

aciła sztywno ciocia Pol. — Na

ogól czarodzieje to starzy dziwacy z olbrzymi ˛

a liczb ˛

a złych przyzwyczaje´n. Do-

rastałam mi˛edzy nimi, wi˛ec poznałam do´s´c dobrze. — Spojrzała na drozda, który
siedział jej na ramieniu i ´cwierkał z zachwytem. — Tak — rzuciła. — Wiem.

Garion podjechał bli˙zej i zacz ˛

ał wsłuchiwa´c si˛e w ptasi ´swiergot. Z pocz ˛

atku

był to tylko hałas — przyjemny, ale pozbawiony sensu. Potem, stopniowo, za-
cz ˛

ał chwyta´c okruchy znacze´n — troch˛e tu, troch˛e tam. Ptak ´spiewał o gniazdach,

o małych, nakrapianych jajeczkach, wschodach sło´nca i nieopisanej rozkoszy lo-
tu. I nagle, jakby w jednej chwili otworzyły mu si˛e uszy, Garion zacz ˛

ał rozumie´c.

Skowronki ´spiewały o lataniu i pie´sniach. Wróble ´cwierkały o ukrytym ziarnie.
Szybuj ˛

acy wysoko jastrz ˛

ab wykrzykiwał sw ˛

a pie´s´n o samotnym locie na skrzy-

dłach wiatru i o dzikiej rado´sci łowów. Chłopiec był zdumiony — powietrze wo-
kół niego nagle o˙zyło.

Ciocia Pol spojrzała na niego z uwag ˛

a.

— To dopiero pocz ˛

atek — o´swiadczyła, nie próbuj ˛

ac nawet tłumaczy´c.

Gariona tak pochłon ˛

ał odkryty niespodziewanie ´swiat, ˙ze nie od razu zauwa˙zył

dwóch siwowłosych m˛e˙zczyzn. Stali pod wysokim drzewem, czekaj ˛

ac, a˙z zbli˙zy

si˛e grupa je´zd´zców. Nosili takie same bł˛ekitne szaty, a siwe włosy mieli do´s´c
długie, cho´c obaj byli gładko ogoleni. Kiedy chłopiec spojrzał na nich po raz
pierwszy, uznał, ˙ze oczy go myl ˛

a. Byli tak dokładnie identyczni, ˙ze nie mo˙zna ich

było rozró˙zni´c.

— Belgaracie, bracie nasz! — zawołał jeden z nich. — To ju˙z tak. . .
— . . . strasznie długo — doko´nczył drugi.
— Beltiro — powiedział Belgarath. — Belkiro.
Zeskoczył z siodła i obj ˛

ał bli´zniaków.

— Najdro˙zsza mała Polgaro — odezwał si˛e jeden.
— Dolina bez ciebie. . . — zacz ˛

ał drugi.

— . . . była pusta — sko´nczył pierwszy. Spojrzał na brata. — To bardzo po-

etyckie — stwierdził z podziwem.

109

background image

— Dzi˛ekuj˛e — odparł skromnie drugi.
— Oto moi bracia. Beltira i Belkira — przedstawił ich Belgarath towarzyszom,

którzy wła´snie zacz˛eli zsiada´c z koni. — Nie próbujcie nawet ich rozró˙zni´c. Nikt
tego nie potrafi.

— My potrafimy — o´swiadczyli chórem.
— Nawet tego nie jestem pewien. — Belgarath u´smiechn ˛

ał si˛e łagodnie. —

Wasze umysły s ˛

a tak bliskie, ˙ze my´sl zaczyna si˛e u jednego, a ko´nczy u drugiego.

— Ty zawsze wszystko komplikujesz, ojcze — stwierdziła ciocia Pol. — To

jest Beltira. — Ucałowała jednego ze starców o dobrotliwych obliczach. — A to
Belkira. — Ucałowała drugiego. — Od dziecka wiedziałam, który jest którym.

— Polgara zna. . .
— . . . wszystkie nasze sekrety. — Bli´zniacy u´smiechn˛eli si˛e. — A kim s ˛

a. . .

— . . . twoi towarzysze?
— S ˛

adz˛e, ˙ze poznacie ich bez trudu — odparł Belgarath. — Mandorallen,

baron Vo Mandor.

— Rycerz Obro´nca — stwierdzili zgodnie bli´zniacy i skłonili si˛e nisko.
— Ksi ˛

a˙z˛e Kheldar z Drasni.

— Przewodnik — powiedzieli.
— Barak, jarl Trellheim.
— Straszliwy Nied´zwied´z. — Z pewn ˛

a obaw ˛

a spojrzeli na wielkiego Chereka.

Barak spos˛epniał, ale nie powiedział ani słowa.
— Hettar, syn Cho-Haga z Algarii.
— Władca Koni.
— I Durnik z Sendarii.
— Który Ma Dwa ˙

Zycia — szepn˛eli z gł˛ebokim szacunkiem.

Durnik spojrzał na nich ze zdziwieniem.
— Ce’Nedra, imperialna ksi˛e˙zniczka Tolnedry.
— Królowa ´Swiata — odpowiedzieli z niskim pokłonem. Ce’Nedra zachicho-

tała nerwowo.

— A to. . .
— . . . mo˙ze by´c tylko Belgarion — stwierdzili i rado´s´c rozja´sniła im twa-

rze. — Wybrany.

Równocze´snie wyci ˛

agn˛eli r˛ece i poło˙zyli dłonie na głowie Gariona. Ich głosy

zabrzmiały w jego my´slach: B ˛

ad´z pozdrowiony, Belgarionie, Władco i Rycerzu,

nadziejo ´swiata.

Garion był zbyt zaskoczony niezwykłym powitaniem, by zareagowa´c czym´s

wi˛ecej ni˙z niezgrabnym pochyleniem głowy.

— Jeszcze troch˛e tych przymilno´sci, a zwymiotuj˛e — oznajmił nowy głos,

szorstki i chrapliwy.

Mówi ˛

acy wyszedł wła´snie zza drzewa. Był niskim, pokr˛econym starcem,

brudnym i okropnie brzydkim. Nogi miał krzywe i zdeformowane jak pnie s˛e-

110

background image

katych d˛ebów, ramiona szerokie, a r˛ece zwisaj ˛

ace do kolan. Po´srodku pleców wy-

rastał wielki garb, a twarz wykrzywiała si˛e w groteskow ˛

a karykatur˛e ludzkiego

oblicza. W spl ˛

atanych, rzadkich stalowoszarych włosach i brodzie tkwiły li´scie

i drobne gał ˛

azki. Paskudna twarz nosiła wyraz wiecznej pogardy i irytacji.

— Beldinie — rzekł łagodnie Belgarath. — Nie byli´smy pewni, czy si˛e zja-

wisz.

— Nie powinienem, niezdaro — warkn ˛

ał przybysz. — Narobiłe´s tylko bała-

ganu, Belgaracie. Jak zwykle. — Zwrócił si˛e do bli´zniaków. — Przynie´scie mi
co´s do jedzenia — polecił tonem nie dopuszczaj ˛

acym sprzeciwu.

— Tak, Beldinie — odpowiedzieli posłusznie i odeszli.
— Tylko niech to nie trwa całego dnia! — krzykn ˛

ał za nimi.

— Mam wra˙zenie, Beldinie, ˙ze jeste´s dzi´s w dobrym humorze — rzekł Bel-

garath bez ´sladu ironii. — Sk ˛

ad ten ´swietny nastrój?

Brzydki karzeł spojrzał na niego gniewnie, po czym roze´smiał si˛e krótko

i chrapliwie.

— Widziałem Belzedara — wyja´snił. — Wygl ˛

adał jak nie zasłane łó˙zko. Co´s

mu si˛e wyj ˛

atkowo nie udało, a takie rzeczy niezwykle mnie ciesz ˛

a.

— Kochany wujek Beldin — rzekła z rado´sci ˛

a ciocia Pol i obj˛eła brudnego

karła. — Tak bardzo za tob ˛

a t˛eskniłam.

— Nie próbuj mnie czarowa´c, Polgaro — odpowiedział, cho´c oczy zal´sniły mu

lekko. — To twoja wina, tak samo jak twojego ojca. My´slałem, ˙ze to wy macie na
niego uwa˙za´c. W jaki sposób Belzedar dostał w swoje łapska Klejnot Mistrza?

— S ˛

adzimy, ˙ze wykorzystał dziecko — odparł Belgarath. — Klejnot nie po-

raził niewinnego.

Karzeł parskn ˛

ał.

— Nie istnieje niewinny człowiek. Wszyscy rodz ˛

a si˛e zepsuci. — Z satys-

fakcj ˛

a przyjrzał si˛e cioci Pol. — Robisz si˛e tłusta — o´swiadczył bezczelnie. —

Biodra masz szerokie jak bryka.

Durnik natychmiast zacisn ˛

ał pi˛e´sci i ruszył na brzydala.

Karzeł za´smiał si˛e tylko i wielk ˛

a dłoni ˛

a chwycił kowala za tunik˛e. Na pozór

bez wysiłku podniósł go i odrzucił za par˛e s ˛

a˙zni.

— Je´sli masz ochot˛e, mo˙zesz to swoje drugie ˙zycie zacz ˛

a´c ju˙z teraz — warkn ˛

gro´znie.

— Pozwól, ˙ze sama to załatwi˛e, Durniku — powiedziała ciocia Pol. — Beldi-

nie — rzuciła chłodno. — Jak dawno temu si˛e k ˛

apałe´s?

Karzeł wzruszył ramionami.
— Deszcz na mnie spadł par˛e miesi˛ecy temu.
— Niezbyt obfity. ´Smierdzisz jak nie sprz ˛

atany chlew.

Beldin wyszczerzył z˛eby.
— To moja Pol. — Zachichotał. — Bałem si˛e ju˙z, ˙ze te lata st˛epiły ci j˛ezyk.

111

background image

Oboje zacz˛eli obrzuca´c si˛e przekle´nstwami, od których włos je˙zył si˛e na gło-

wie. Barwne, obrzydliwe słowa fruwały mi˛edzy nimi, skwiercz ˛

ac niemal w po-

wietrzu. Zdumiony Barak otworzył szeroko oczy, a Mandorallen bladł co chwil˛e.
Zaczerwieniona po uszy Ce’Nedra uciekła poza zasi˛eg słuchu.

Im gorsze jednak były wyzwiska, tym szerzej u´smiechał si˛e paskudny Beldin.

Wreszcie ciocia Pol rzuciła epitet tak ohydny, ˙ze Garion dosłownie si˛e skulił,
a brzydki człowieczek padł jak długi i walił pi˛e´sciami o ziemi˛e.

— Na Bogów, Pol, jak bardzo si˛e za tob ˛

a st˛eskniłem — wysapał. — Chod´z,

daj buziaka.

U´smiechn˛eła si˛e i czule ucałowała brudn ˛

a twarz.

— Parszywy kundel.
— Tłuste krówsko — odpowiedział rado´snie i obj ˛

ał j ˛

a mocno.

— Wuju, chciałabym zachowa´c ˙zebra mniej wi˛ecej w cało´sci — ostrzegła.
— Ju˙z bardzo dawno nie złamałem ci ˙zebra, male´nka.
— I niech tak zostanie.
Przybiegli bli´zniacy, nios ˛

ac wielki talerz paruj ˛

acego mi˛esa i pot˛e˙znych roz-

miarów kufel. Karzeł spojrzał z zaciekawieniem, potem od niechcenia wysypał
mi˛eso na ziemi˛e i odrzucił talerz.

— Nie´zle pachnie — mrukn ˛

ał, przykucn ˛

ał i zacz ˛

ał obur ˛

acz wpycha´c jedze-

nie do ust. Czasem wypluwał co wi˛eksze kamyki, które przylgn˛eły do kawałków
mi˛esa. Kiedy sko´nczył, wychylił kufel, bekn ˛

ał grzmi ˛

aco i usiadł, drapi ˛

ac tłustymi

palcami spl ˛

atane włosy. — Wracajmy do rzeczy — o´swiadczył.

— Gdzie byłe´s? — zapytał Belgarath.
— W ´srodkowym Cthol Murgos. Od bitwy pod Vo Mimbre siedziałem na

wzgórzu i pilnowałem groty, w której Belzedar ukrył Toraka.

— Pi˛e´cset lat? — zdumiał si˛e Silk.
Beldin wzruszył ramionami.
— Mniej wi˛ecej — potwierdził oboj˛etnie. — Kto´s musiał mie´c oko na Spalon ˛

a

G˛eb˛e, a ja nie byłem zaj˛ety niczym takim, czego nie mógłbym odło˙zy´c.

— Mówiłe´s, ˙ze widziałe´s Belzedara — przypomniała ciocia Pol.
— Jaki´s miesi ˛

ac temu. Przygnał do jaskini, jakby demon go ´scigał. Wyci ˛

agn ˛

Toraka. Potem zmienił si˛e w s˛epa i odleciał z ciałem.

— To musiało nast ˛

api´c zaraz po tym, jak Ctuchik schwytał go na nyissa´nskiej

granicy i odebrał Klejnot — domy´slił si˛e Belgarath.

— Nic o tym nie wiem. Ty za niego odpowiadałe´s, nie ja. Ja miałem tylko

pilnowa´c Toraka. Przysypały was popioły?

— Jakie popioły? — spytał który´s z bli´zniaków.
— Kiedy Belzedar wyniósł Toraka z jaskini, góra wybuchła. Wypluła z siebie

flaki. Miało to pewnie zwi ˛

azek z moc ˛

a chroni ˛

ac ˛

a ciało Jednookiego. Góra wci ˛

a˙z

jeszcze pluła, kiedy odchodziłem.

112

background image

— Zastanawiali´smy si˛e, co było powodem erupcji — wtr ˛

aciła ciocia Pol. —

Cał ˛

a Nyiss˛e pokryła warstwa popiołu gł˛eboka na cal.

— Nie´zle. Szkoda, ˙ze nie grubsza.
— Czy zauwa˙zyłe´s jakie´s. . .
— . . . poruszenia Toraka? — spytali bli´zniacy.
— Czy nie mo˙zecie mówi´c normalnie? — zapytał Beldin.
— Przykro nam. . .
— . . . ale tak ˛

a mamy natur˛e.

Brzydki człowieczek z niesmakiem pokr˛ecił głow ˛

a.

— Mniejsza z tym. Nie. Przez całe pi˛e´cset lat Torak nawet nie drgn ˛

ał. Ple´s´n

go porastała, kiedy Belzedar wyci ˛

agał go z groty.

— Poleciałe´s za Belzedarem? — upewnił si˛e Belgarath.
— Oczywi´scie.
— Dok ˛

ad zaniósł Toraka?

— A jak ci si˛e wydaje, durniu jeden? Do ruin Cthol Mishrak w Mallorei, na-

turalnie. Na ziemi jest tylko kilka miejsc, które unios ˛

a ci˛e˙zar Toraka, a to wła´snie

jedno z nich. Belzedar musi utrzyma´c Ctuchika z Klejnotem jak najdalej od To-
raka, zatem to jedyne miejsce, gdzie mógł uciec. Mallorea´nscy Grolimowie nie
uznaj ˛

a władzy Ctuchika, wi˛ec Belzedar b˛edzie tam bezpieczny. Sporo go b˛edzie

kosztowa´c ich pomoc, ale nie dopuszcz ˛

a Ctuchika do Mallorei. . . chyba ˙ze zbierze

armi˛e i zaatakuje.

— Chciałbym mie´c nadziej˛e, ˙ze do tego nie dojdzie — rzekł Barak.
— Podobno masz by´c nied´zwiedziem, nie osłem — odpowiedział mu Bel-

din. — Nie buduj swoich nadziei na niemo˙zliwo´sciach. Ani Ctuchik, ani Belzedar
nie rozpoczn ˛

a takiej wojny w takim czasie. Nie wtedy, kiedy obecny tu Belgarion

skrada si˛e przez ´swiat niczym trz˛esienie ziemi. — Zmarszczył brwi. — Pol, nie
mogłaby´s go nauczy´c, ˙zeby zachowywał si˛e troch˛e ciszej? Czy mo˙ze twój rozum
obwisł tak samo jak twoje siedzenie?

— Nie b ˛

ad´z nieuprzejmy, wujku — odparła. — Chłopiec wła´snie osi ˛

aga sw ˛

a

moc. Z pocz ˛

atku wszyscy byli´smy troch˛e niezr˛eczni.

— On nie ma czasu na bycie dzieckiem. W południowym Cthol Murgos

gwiazdy spadaj ˛

a jak wytrute karaluchy, a martwi Grolimowie st˛ekaj ˛

a w grobach

od Rak Cthol do Rak Hagga. Czas nas goni i chłopak musi by´c gotów.

— B˛edzie gotów, wujku.
— Mo˙ze. . . — stwierdził kwa´snym tonem.
— Wracasz do Cthol Mishrak? — zapytał Belgarath.
— Nie. Nasz Mistrz polecił mi zosta´c tutaj. Bli´zniaki i ja mamy zadanie do

wypełnienia i niezbyt wiele czasu.

— Z nami tak˙ze. . .
— . . . rozmawiał.

113

background image

— Przesta´ncie — warkn ˛

ał Beldin. Zwrócił si˛e do Belgaratha. — Ruszasz teraz

do Rak Cthol?

— Jeszcze nie. Najpierw musimy odwiedzi´c Prolgu. Musz˛e porozmawia´c

z Gorimem, musimy te˙z zabra´c jeszcze jednego członka wyprawy.

— Zauwa˙zyłem, ˙ze wasza grupa nie jest pełna. Co z t ˛

a ostatni ˛

a?

— Ona martwi mnie najbardziej. Nie znalazłem nawet ´sladu po niej, a szukam

od trzech tysi˛ecy lat.

— Za wiele czasu po´swi˛eciłe´s na szukanie po piwiarniach.
— Te˙z to zauwa˙zyłam, wujku. — Ciocia Pol u´smiechn˛eła si˛e słodko.
— Gdzie pojedziemy z Prolgu? — spytał Barak.
— My´sl˛e, ˙ze do Rak Cthol — odparł do´s´c ponuro Belgarath. — Musimy ode-

bra´c Ctuchikowi Klejnot. A ju˙z od bardzo, bardzo dawna szykuj˛e si˛e do powa˙znej
rozmowy z tym murgoskim magikiem.

background image

CZ ˛

E ´S ´

C TRZECIA — ULGO

background image

Rozdział XIII

Nast˛epnego ranka skr˛ecili na północny zachód i ruszyli ku stromym, białym

szczytom gór Ulgo, migocz ˛

acym w porannym sło´ncu nad bujnymi ł ˛

akami Doliny.

— Jest tam ´snieg — zauwa˙zył Silk. — Podró˙z mo˙ze by´c trudna.
— Zawsze jest — odpowiedział mu Hettar.
— Byłe´s ju˙z kiedy´s w Prolgu? — zapytał Durnik.
— Kilka razy. Porozumiewamy si˛e z Ulgosami. Nasze wizyty maj ˛

a zwykle

ceremonialne znaczenie.

Ksi˛e˙zniczka Ce’Nedra jechała obok cioci Pol. Jej mała twarzyczka wyra˙zała

niepokój.

— Jak mo˙zesz z nim wytrzyma´c, lady Polgaro? — wybuchn˛eła wreszcie. —

Jest taki brzydki.

— Kto jest brzydki, kochanie?
— Ten okropny karzeł.
— Wujek Beldin? — Ciocia Pol była lekko zdziwiona. — Zawsze taki był.

Musisz go lepiej pozna´c, to wszystko.

— Ale mówił do ciebie takie straszne rzeczy.
— W taki sposób ukrywa swe prawdziwe uczucia — wyja´sniła ciocia Pol. —

W rzeczywisto´sci jest bardzo łagodnym człowiekiem, ale ludzie nie oczekuj ˛

a te-

go. . . po nim. Kiedy był dzieckiem, jego lud przep˛edził go, poniewa˙z był taki
ko´slawy i brzydki. Przybył do Doliny, a nasz Mistrz przejrzał t˛e brzydot˛e i do-
strzegł pi˛ekno jego ducha.

— Ale czy musi by´c taki brudny?
Ciocia Pol wzruszyła ramionami.
— Nienawidzi swego zdeformowanego ciała, wi˛ec je ignoruje. — Obrzuciła

ksi˛e˙zniczk˛e chłodnym spojrzeniem. — Najłatwiej na ´swiecie jest os ˛

adza´c na pod-

stawie wygl ˛

adu, Ce’Nedro — powiedziała. — I zwykle jest to bł˛edny os ˛

ad. Wuj

Beldin i ja bardzo si˛e lubimy. Dlatego zadajemy sobie trud tworzenia tak wymy´sl-
nych wyzwisk. Komplementy byłyby fałszywe. . . w ko´ncu on rzeczywi´scie jest
brzydki.

— Nie rozumiem. — Ce’Nedra była zdziwiona.

116

background image

— Miło´s´c mo˙ze si˛e wyra˙za´c na wiele niezwykłych sposobów. — Ciocia Pol

mówiła lekkim tonem, ale przygl ˛

adała si˛e małej ksi˛e˙zniczce przenikliwie.

Ce’Nedra rzuciła okiem w stron˛e Gariona. Natychmiast odwróciła głow˛e, ru-

mieni ˛

ac si˛e lekko.

Garion rozmy´slał nad t ˛

a rozmow ˛

a. Było jasne, ˙ze ciocia Pol chce powiedzie´c

ksi˛e˙zniczce co´s wa˙znego, jednak nie mógł zrozumie´c, o co chodzi.

Kilka dni jechali przez Dolin˛e, nim wreszcie dotarli do pasma wzgórz wyra-

staj ˛

acych u stóp ostrych szczytów, które tworzyły krain˛e Ulgosów. Raz jeszcze

zmieniły si˛e pory roku. Trwała bardzo wczesna jesie´n, kiedy mijali pierwsze pa-
smo, a dolina za nim płon˛eła czerwieni ˛

a li´sci. Na grzbiecie drugiego, wy˙zszego

ła´ncucha drzewa stały nagie, a spływaj ˛

acy z gór wiatr niósł pierwszy k ˛

asaj ˛

acy

chłodem podmuch zimy. Chmury zakryły niebo i spływały skalnymi w ˛

awozami.

Przelotne opady ´sniegu i deszczu utrudniały im jazd˛e, gdy wspinali si˛e coraz wy-

˙zej po kamienistych zboczach.

— Powinni´smy ju˙z zacz ˛

a´c uwa˙za´c na Brilla — stwierdził z nadziej ˛

a Silk pew-

nego ´snie˙znego poranka. — Czas, ˙zeby znów si˛e pokazał.

— Mało prawdopodobne — odparł Belgarath. — Murgowie unikaj ˛

a Ulgo bar-

dziej nawet ni˙z Doliny. Ulgosi bardzo nie lubi ˛

a Angaraków.

— Tak jak Alornowie.
— Ale Ulgosi widz ˛

a w ciemno´sci — wyja´snił starzec. — Murgowie, którzy

trafi ˛

a w te góry, na ogół nie budz ˛

a si˛e ju˙z po pierwszej sp˛edzonej tu nocy. My´sl˛e,

˙ze o Brilla nie trzeba si˛e martwi´c.

— Szkoda — westchn ˛

ał zawiedziony Silk.

— Ale nie zaszkodzi, je´sli b˛edziesz miał oczy otwarte. W górach Ulgo zda-

rzaj ˛

a si˛e rzeczy gorsze od Murgów.

— Czy te historie nie s ˛

a troch˛e przesadzone? — spytał Silk pogardliwie.

— Nie. Niespecjalnie.
— W tej okolicy roi si˛e od potworów, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze — zapewnił niskiego

Drasanina Mandorallen. — Kilka lat temu tuzin nierozs ˛

adnych młodych rycerzy,

znanych mi osobi´scie, wyruszyło w te góry, by sprawdzi´c odwag˛e sw ˛

a i m˛estwo

wobec ohydnych bestii. ˙

Zaden nie powrócił.

Gdy pokonali nast˛epne pasmo, z pełn ˛

a sił ˛

a uderzyła w nich zimowa wichura.

Płatki ´sniegu, padaj ˛

acego coraz g˛e´sciej, w miar˛e jak wspinali si˛e wy˙zej, p˛edziły

teraz poziomo, gnane wyj ˛

acym huraganem.

— Musimy znale´z´c schronienie i przeczeka´c t˛e zawieruch˛e, Belgaracie! —

krzykn ˛

ał Barak, z trudem przytrzymuj ˛

ac peleryn˛e z nied´zwiedziej skóry.

— Zjedziemy do najbli˙zszej doliny — odpowiedział starzec, tak˙ze zmagaj ˛

ac

si˛e z płaszczem. — Drzewa powinny osłoni´c nas przed wiatrem.

Zaraz za grzbietem skr˛ecili w dół, ku sosnom g˛esto porastaj ˛

acym dno kotliny.

Garion mocniej otulił si˛e płaszczem i pochylił głow˛e przeciw wichurze.

117

background image

G˛esty zagajnik młodych sosen chronił przed naporem wichru, lecz ´snieg nadal

wirował dookoła.

— Dzisiaj nie zajedziemy daleko, Belgaracie — stwierdził Barak, próbuj ˛

ac

strzepn ˛

a´c z brody płatki ´sniegu. — Lepiej rozbijmy tu obóz i czekajmy ranka.

— Co to było? — spytał niespokojnie Durnik, przechylaj ˛

ac głow˛e na bok.

— Wiatr. — Barak wzruszył ramionami.
— Nie. Słuchaj.
Ponad wyciem wichury wzniósł si˛e przenikliwy skowyt.
— Spójrzcie. — Hettar wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e.

Niewyra´znie dostrzegli tuzin podobnych do koni zwierz ˛

at, przekraczaj ˛

acych

grzbiet wzgórza. Padaj ˛

acy ´snieg przesłaniał ich sylwetki; sprawiały wra˙zenie du-

chów. Na wzniesieniu, tu˙z ponad nimi, stał pot˛e˙zny ogier z grzyw ˛

a i ogonem

rozwianym na wietrze. Jego r˙zenie było jak krzyk.

— Hrulgin! — rzucił ostro Belgarath.
— Zdołamy przed nimi uciec? — spytał z nadziej ˛

a Silk.

— W ˛

atpi˛e. Poza tym, czuj ˛

a ju˙z nasz zapach. Je´sli spróbujemy ucieka´c, pod ˛

a˙z ˛

a

naszym tropem a˙z do Prolgu.

— W takim razie nauczy´c musimy te bestie, by tropu naszego l˛ekały si˛e i uni-

kały go — o´swiadczył Mandorallen, doci ˛

agaj ˛

ac paski na tarczy. Oczy mu błysz-

czały.

— Znowu wracasz do starych przyzwyczaje´n, Mandorallenie — upomniał go

Barak.

Twarz Hettara przybrała ten dziwnie pusty wyraz, jak zwykle, gdy porozumie-

wał si˛e z ko´nmi. Po chwili zadr˙zał, a w jego oczach błysn˛eła odraza.

— I co? — spytała ciocia Pol.
— To nie s ˛

a konie. . . — zacz ˛

ał.

— To ju˙z wiemy, Hettarze — przerwała mu. — Mo˙zesz co´s z nimi zrobi´c?

Przestraszy´c je, na przykład?

Pokr˛ecił głow ˛

a.

— S ˛

a głodne, Polgaro — stwierdził. — I złapały nasz zapach. Ten ogier, prze-

wodnik stada, bardziej nad nimi panuje, ni˙z bywa to w przypadku koni. Mógłbym
pewnie odstraszy´c jedn ˛

a czy dwie najsłabsze sztuki. . . gdyby nie on.

— Czyli jednak b˛edzie trzeba walczy´c — mrukn ˛

ał Barak i przypi ˛

ał tarcz˛e.

— Nie s ˛

adz˛e. — Hettar zmru˙zył oczy. — Kluczem jest chyba ogier. On kieruje

całym stadem. Gdyby´smy go zabili, reszta pewnie zawróciłaby i uciekła.

— Zgoda — rzekł Barak. — Spróbujmy wi˛ec z ogierem.
— Przydałby si˛e jaki´s hałas — zaproponował Hettar. — Co´s, co brzmiałoby

jak wyzwanie. Wtedy wyszedłby mo˙ze na czoło, by je podj ˛

a´c. W przeciwnym

razie musimy przebija´c si˛e do niego przez całe stado.

118

background image

— Mo˙ze to go sprowokuje — rzekł Mandorallen. Przytkn ˛

ał do warg swój róg

i zagrał d´zwi˛eczn ˛

a nut˛e wyzwania. Natychmiast porwał j ˛

a wiatr. Odpowiedział

mu przenikliwy krzyk ogiera.

— To chyba działa — zauwa˙zył Barak. — Dmuchnij jeszcze raz, Mandoral-

lenie.

Mandorallen znów zagrał na rogu, i ponownie ogier zar˙zał w odpowiedzi. Po-

tem wielkie zwierz˛e zbiegło ze wzgórza i z furi ˛

a ruszyło do ataku. Kiedy przebiło

si˛e na czoło stada, stan˛eło d˛eba, a jego przednie szpony błysn˛eły w powietrzu.

— Zrobione — rzucił Barak. — Ruszamy.
Spi ˛

ał rumaka ostrogami i szary ko´n skoczył do przodu, wyrzucaj ˛

ac ´snieg spod

kopyt. Hettar i Mandorallen ruszyli po bokach i cała trójka pognała galopem przez
padaj ˛

acy g˛esto ´snieg, w stron˛e r˙z ˛

acego ogiera hrulga. Mandorallen wysun ˛

ał ko-

pi˛e. Niezwykły d´zwi˛ek dryfował z wiatrem, gdy w grzmocie kopyt szar˙zował na
hrulgin — Mandorallen si˛e ´smiał.

Garion wyj ˛

ał miecz i ustawił si˛e przed cioci ˛

a Pol i Ce’Nedr ˛

a. Pojmował, ˙ze to

prawdopodobnie daremny gest, wykonał go jednak mimo wszystko.

Dwa hrulgin, by´c mo˙ze na niesłyszaln ˛

a komend˛e przewodnika, pobiegły na-

przód, by zmierzy´c si˛e z Barakiem i Mandorallenem, sam za´s ogier ruszył na spo-
tkanie Hettara. Mo˙zliwe, ˙ze wyczuwał w nim potencjalnie najwi˛eksz ˛

a gro´zb˛e dla

stada. Gdy pierwszy hrulga stan ˛

ał d˛eba, po kociemu odsłaniaj ˛

ac kły i wysuwaj ˛

ac

szpony, Mandorallen opu´scił kopi˛e i wbił j ˛

a w pier´s warcz ˛

acego potwora. Krwa-

wa piana trysn˛eła z paszczy; hrulga zwalił si˛e na grzbiet, rozrywaj ˛

ac pazurami

złamane drzewce kopii.

Barak wyłapał na tarcz˛e cios pazurów i rozr ˛

abał łeb potwora mocnym, górnym

ci˛eciem ci˛e˙zkiego miecza. Hrulga run ˛

ał, w przed´smiertnych konwulsjach wyrzu-

caj ˛

ac fontanny ´sniegu.

Hettar i przewodnik stada kr ˛

a˙zyli w´sród wiruj ˛

acych płatków. Poruszali si˛e

ostro˙znie, wpatrzeni w siebie w ´smiertelnym skupieniu. Nagle ogier stan ˛

ał d˛e-

ba i zaatakował błyskawicznie. Rozstawił przednie nogi i wysun ˛

ał szpony. Lecz

ko´n Hettara, umysłem zł ˛

aczony z je´zd´zcem, odsun ˛

ał si˛e przed t ˛

a w´sciekł ˛

a szar˙z ˛

a.

Ogier zawrócił i uderzył znowu, i ponownie ko´n Hettara odskoczył w bok. Ogar-
ni˛ety furi ˛

a hrulga zar˙zał i jeszcze raz rzucił si˛e do ataku, wymachuj ˛

ac szponiasty-

mi nogami. Ko´n odst ˛

apił o krok, potem przysun ˛

ał si˛e nagle, a Hettar wyskoczył

z siodła i wyl ˛

adował na grzbiecie potwora. Długie, mocne nogi ´scisn˛eły ˙zebra

zwierz˛ecia, a prawa dło´n chwyciła za grzyw˛e.

Ogier szalał, po raz pierwszy w historii gatunku czuj ˛

ac na grzbiecie ci˛e˙zar

je´zd´zca. Skakał, stawał d˛eba i r˙zał, usiłuj ˛

ac str ˛

aci´c intruza na ziemi˛e. Pozosta-

łe zwierz˛eta, szykuj ˛

ace si˛e ju˙z do ataku, zawahały si˛e i patrzyły ze zgroz ˛

a na

szale´ncze wysiłki przewodnika. Oniemiali Mandorallen i Barak ´sci ˛

agn˛eli wodze,

patrz ˛

ac, jak Hettar p˛edzi dookoła po´sród zamieci. Wreszcie Algar z pos˛epn ˛

a min ˛

a

119

background image

si˛egn ˛

ał do lewej łydki i wyrwał z buta długi, szeroki nó˙z. Znał konie i wiedział,

gdzie uderzy´c.

Pierwszy cios był ´smiertelny. Zdeptany ´snieg poczerwieniał, ogier po raz

ostatni stan ˛

ał d˛eba i zar˙zał. Krew pociekła mu z pyska. Potem opadł na dr˙z ˛

ace

nogi, kolana ugi˛eły si˛e pod nim i run ˛

ał na bok. Hettar zeskoczył bezpiecznie.

Stado hrulgin zawróciło i ze skowytem umkn˛eło w ´snie˙zyc˛e.
Hettar z pos˛epn ˛

a min ˛

a wytarł ´sniegiem nó˙z i schował go do pochwy. Na mo-

ment poło˙zył dło´n na szyi martwego zwierz˛ecia, po czym rozejrzał si˛e, szukaj ˛

ac

szabli, odrzuconej w szale´nczym skoku na grzbiet bestii.

Kiedy trzej wojownicy powrócili pod osłon˛e drzew, Mandorallen i Barak spo-

gl ˛

adali na Hettara z gł˛ebokim respektem.

— To straszne, ˙ze s ˛

a szalone — o´swiadczył zadumany Algar. — Był taki

moment. . . tylko moment. . . kiedy niemal do niego dotarłem i jechali´smy razem.
Potem wrócił obł˛ed i musiałem go zabi´c. Gdyby udało si˛e je uje´zdzi´c. . . — Urwał
i potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a. — Zreszt ˛

a. . .

— Nie je´zdziłby´s chyba na czym´s takim? — spytał z niedowierzaniem Durnik.
— Nigdy nie miałem pod sob ˛

a takiego zwierz˛ecia — odparł cicho Hettar. —

Chyba nigdy nie zapomn˛e, jakie to uczucie.

Odszedł na bok i stał nieruchomo, zapatrzony w wiruj ˛

ace płatki ´sniegu.

Rozbili obóz pod osłon ˛

a sosen. Rankiem wiatr przycichł, cho´c ´snieg wci ˛

a˙z

padał g˛esto, gdy ruszali w dalsz ˛

a drog˛e. Si˛egał ju˙z do kolan i konie m˛eczyły si˛e

szybko.

Przekroczyli kolejny grzbiet i zjechali w dół, do nast˛epnej doliny. Silk rozgl ˛

a-

dał si˛e z krytyczn ˛

a min ˛

a.

— Je´sli wci ˛

a˙z b˛edzie pada´c, Belgaracie, całkiem ugrz˛e´zniemy — stwierdził

ponuro. — Zwłaszcza ˙ze musimy ci ˛

agle si˛e wspina´c.

— Teraz ju˙z nie — uspokoił go starzec. — Od tego miejsca pojedziemy doli-

nami. Prowadz ˛

a do samego Prolgu, wi˛ec mo˙zemy omija´c szczyty.

— Belgaracie — rzucił przez rami˛e Barak, który jechał na czele. — Tu s ˛

a

jakie´s ´swie˙ze ´slady.

Wskazał lini˛e odcisków stóp, biegn ˛

ac ˛

a w poprzek ich ´scie˙zki.

Starzec wyjechał naprzód i uwa˙znie zbadał ´slady.
— Algrothy — rzucił krótko. — Lepiej miejmy oczy otwarte.
Ostro˙znie zjechali do doliny. Tu Mandorallen przystan ˛

ał na chwil˛e, by wyci ˛

a´c

sobie now ˛

a kopi˛e.

— Nie dowierzałbym broni, która ci ˛

agle si˛e łamie — wyznał Barak, gdy ry-

cerz wrócił na siodło.

Mandorallen wzruszył ramionami, a˙z zaskrzypiała zbroja.
— Zawsze s ˛

a jakie´s drzewa w pobli˙zu — stwierdził.

W´sród sosen porastaj ˛

acych dno doliny Garion usłyszał znajome szczekanie.

— Dziadku! — zawołał.

120

background image

— Słyszałem — odpowiedział Belgarath.
— Jak s ˛

adzisz, ile ich jest? — spytał Silk.

— Koło dziesi˛eciu.
— Osiem — poprawiła ciocia Pol.
— Je´sli osiem ich tylko, czy wa˙z ˛

a si˛e zaatakowa´c? — zapytał Mandorallen. —

Te w Arendii odwag˛e z liczby swej czerpały.

— My´sl˛e, ˙ze maj ˛

a w tej dolinie legowisko — odparł starzec. — Ka˙zde zwierz˛e

broni swojego domu. Ich atak jest prawie pewny.

— Musimy zatem je odszuka´c — stwierdził pewnie rycerz. — Lepiej znisz-

czy´c je zaraz w polu, jakie sami wybra´c zechcemy, ni˙z zaskoczonym by´c ich pu-
łapk ˛

a.

— Wraca do dawnych nałogów — zauwa˙zył kwa´sno Barak, zwracaj ˛

ac si˛e do

Hettara.

— Ale tym razem chyba ma racj˛e — stwierdził Algar.
— Piłe´s co´s, Hettarze? — spytał podejrzliwie Barak.
— Chod´zmy, panowie! — zawołał wesoło Mandorallen. — Rozbijmy te be-

stie, aby´smy bez przeszkód mogli drog˛e sw ˛

a kontynuowa´c.

I brn ˛

ac przez ´snieg ruszył na poszukiwanie algrothów.

— Jedziesz, Baraku? — Hettar wyci ˛

agn ˛

ał szabl˛e.

Barak westchn ˛

ał.

— Chyba tak — odpowiedział ˙załosnym tonem. Spojrzał na Belgaratha. — To

nie powinno potrwa´c zbyt długo. Spróbuj˛e chroni´c moich krwio˙zerczych przyja-
ciół przed kłopotami.

Hettar roze´smiał si˛e.
— Robisz si˛e jeszcze gorszy od niego — zarzucił mu Barak, gdy obaj galopo-

wali ´sladem Mandorallena.

Garion i pozostali czekali w napi˛eciu. Prószył ´snieg. Szczekanie zmieniło si˛e

nagle we wrzaski zaskoczenia. W´sród drzew rozległy si˛e odgłosy uderze´n, skowy-
ty bólu i krzyki, gdy trzej wojownicy nawoływali si˛e wzajemnie. Wrócili mniej
wi˛ecej po pi˛etnastu minutach, a fontanny ´sniegu tryskały spod kopyt ich wierz-
chowców.

— Dwa uciekły — o´swiadczył z ˙zalem Hettar.
— Có˙z za szkoda — westchn ˛

ał Silk.

— Mandorallenie — rzekł Barak ze zbolał ˛

a min ˛

a. — Gdzie´s nabrałe´s niedo-

brych przyzwyczaje´n. Walka to powa˙zna sprawa, a te twoje chichoty i ´smiechy
pachn ˛

a zabaw ˛

a.

— Azali˙z uraziłem ci˛e, panie?
— Nie tyle mnie to ura˙za, Mandorallenie, co rozprasza uwag˛e. Nie pozwala

si˛e skupi´c.

— Starał si˛e wi˛ec b˛ed˛e w przyszło´sci hamowa´c sw ˛

a wesoło´s´c.

— B˛ed˛e wdzi˛eczny.

121

background image

— Jak wam poszło? — dopytywał si˛e Silk.
— To wła´sciwie nie była walka — stwierdził Barak. — Zaskoczyli´smy je

zupełnie. Przykro mi to przyzna´c, ale nasz roze´smiany przyjaciel przynajmniej
raz miał słuszno´s´c.

Po drodze Garion rozmy´slał nad niezwykłym zachowaniem Mandorallena.

Jeszcze w jaskini, gdzie przyszedł na ´swiat ´zrebak, Durnik tłumaczył rycerzowi,

˙ze mo˙zna pokona´c strach ´smiej ˛

ac si˛e z niego. Wprawdzie Durnikowi nie dokład-

nie o to chodziło, jednak Mandorallen potraktował jego rad˛e dosłownie. Tak irytu-
j ˛

acy Baraka ´smiech nie był skierowany na wrogów, z którymi walczył, ale raczej

przeciwko nieprzyjacielowi wewn ˛

atrz własnego ja. Ruszaj ˛

ac do ataku, Mandoral-

len ´smiał si˛e ze swojego l˛eku.

— To nienaturalne — mruczał Barak do Silka. — Dlatego tak mnie to martwi.

Ale to nie wszystko. To przecie˙z naruszenie etykiety. A je´sli przyst ˛

apimy do po-

wa˙znej walki, a on b˛edzie chichotał i tak si˛e zachowywał? Wstyd. Co sobie ludzie
pomy´sl ˛

a?

— Za bardzo si˛e przejmujesz, Baraku — odparł Silk. — Szczerze mówi ˛

ac,

uwa˙zam to za przyjemn ˛

a ciekawostk˛e.

— Uwa˙zasz za co?
— Za przyjemn ˛

a ciekawostk˛e. Arend z poczuciem humoru to co´s niezwykłe-

go. . . co´s w rodzaju gadaj ˛

acego psa.

Barak z dezaprobat ˛

a pokr˛ecił głow ˛

a.

— W ogóle nie warto z tob ˛

a rozmawia´c o sprawach powa˙znych. Wiesz

o tym, Silku? Ta twoja skłonno´s´c do wtr ˛

acania dowcipnych uwag wszystko obraca

w ˙zart.

— Wszyscy mamy swoje drobne wady — bez oporu przyznał Drasanin.

background image

Rozdział XIV

´Snieg padał coraz rzadszy, a˙z pod wieczór tylko pojedyncze płatki dryfowały

w mroku. Na noc rozbili obóz w g˛estym ´swierkowym zagajniku.

Przed ´switem jednak ochłodziło si˛e znacznie, a kiedy wstali rankiem, panował

ostry mróz.

— Daleko jeszcze do Prolgu? — zapytał Silk. Wyci ˛

agn ˛

ał zmarzni˛ete dłonie

nad ogniskiem.

— Jeszcze dwa dni — odparł Belgarath.
— Pewnie nie pomy´slałe´s, ˙zeby wpłyn ˛

a´c jako´s na pogod˛e? — spytał z nadzie-

j ˛

a szczupły Drasanin.

— Wol˛e tego nie robi´c, chyba ˙ze naprawd˛e nie mam innego wyj´scia. To za-

kłóca bieg rzeczy na bardzo rozległym obszarze. Poza tym, Gorim nie lubi, kiedy
kto´s tego próbuje w jego górach. Dla Ulgosów to wa˙zne.

— Bałem si˛e wła´snie, ˙ze tak spojrzysz na t˛e spraw˛e.
Tego ranka ich szlak wił si˛e i zakr˛ecał tak cz˛esto, ˙ze do południa Garion zupeł-

nie stracił poczucie kierunku. Mimo dotkliwego mrozu niebo zasłaniały ołowia-
noszare chmury. Wydawało si˛e, ˙ze chłód zmroził wszystkie barwy ´swiata. Niebo
było szare, ´snieg gładki i trupio biały, a pnie drzew czarne jak noc. Nawet bystra
woda w potokach była czarna pomi˛edzy za´snie˙zonymi brzegami. Belgarath pro-
wadził i bez wahania wskazywał kierunek, gdy dolina krzy˙zowała si˛e z innymi.

— Jeste´s pewien? — zapytał w pewnej chwili dr˙z ˛

acy z zimna Silk. — Przez

cały dzie´n jedziemy wzdłu˙z strumienia pod pr ˛

ad, a teraz mówisz, ˙ze mamy ruszy´c

z pr ˛

adem.

— Za par˛e mil trafimy w kolejn ˛

a dolin˛e. Zaufaj mi, Silku. Bywałem ju˙z tutaj.

Silk mocniej otulił si˛e płaszczem.
— Po prostu w obcym terenie robi˛e si˛e nerwowy — wyja´snił, spogl ˛

adaj ˛

ac na

czarne wody strumienia, wzdłu˙z którego pod ˛

a˙zali.

Przed nimi rozległ si˛e niezwykły głos, rodzaj bezmy´slnego skowytu, brzmi ˛

a-

cego prawie jak ´smiech. Ciocia Pol i Belgarath porozumieli si˛e wzrokiem.

— Co to jest? — zapytał Garion.
— Skalny wilk — odparł krótko starzec.
— Ale to nie brzmi jak wycie wilka.

123

background image

— Bo nim nie jest. — Starzec rozejrzał si˛e ze znu˙zeniem. — S ˛

a na ogół pa-

dlino˙zerne i je´sli to zwykłe dzikie stado, prawdopodobnie nas nie zaatakuje. Zbyt
krótko trwa zima, by dostatecznie wygłodniały. Je´sli natomiast to które´s ze stad
zebranych przez eldrakyn, b˛edziemy mieli kłopoty. — Uniósł si˛e w strzemionach
i spojrzał przed siebie. — Mo˙ze troch˛e przyspieszymy! — krzykn ˛

ał do Mando-

rallena. — I uwa˙zaj.

Mandorallen w błyszcz ˛

acej szronem zbroi odwrócił si˛e, skin ˛

ał głow ˛

a i ruszył

kłusem wzdłu˙z czarnych, spienionych wód strumienia.

Przenikliwy, ostry ´smiech nabrał mocy.
— Goni ˛

a nas, ojcze — stwierdziła ciocia Pol.

— Sam słysz˛e. — Zacz ˛

ał przeszukiwa´c wzrokiem zbocza doliny. Z niepoko-

jem marszczył czoło. — Lepiej si˛e im przyjrzyj, Pol. Wolałbym unikn ˛

a´c niespo-

dzianek.

Oczy cioci Pol zaszkliły si˛e lekko, gdy badała my´sl ˛

a g˛esto poro´sni˛ete lasem

zbocza. Po chwili j˛ekn˛eła cicho i zadr˙zała.

— Tam jest eldrak, ojcze. A jego umysł to ´sciek nieczysto´sci.
— Jak zwykle u nich. Potrafisz odgadn ˛

a´c jego imi˛e?

— Grul.
— Tego si˛e obawiałem. Wiedziałem, ˙ze zbli˙zamy si˛e do jego terenów.
Wsun ˛

ał palce do ust i gwizdn ˛

ał przenikliwie.

Barak i Mandorallen zatrzymali si˛e i poczekali, a˙z podjedzie reszta grupy.
— Mamy kłopoty — oznajmił z powag ˛

a Belgarath. — Jest tu eldrak ze stadem

skalnych wilków. Obserwuje nas. Atak jest tylko kwesti ˛

a czasu.

— Co to jest eldrak? — zapytał Silk.
— Eldrakyn s ˛

a spokrewnione z algrothami i trollami, ale s ˛

a bardziej inteli-

gentne. . . i wi˛eksze.

— Ale jest tylko jeden? — upewnił si˛e Mandorallen.
— Jeden wystarczy w zupełno´sci. Ju˙z go kiedy´s spotkałem. Jest wielki, szyb-

ki i okrutny jak zakrzywiony nó˙z. Zjada wszystko, co si˛e rusza, i wła´sciwie nie
interesuje go, czy ofiara jest martwa czy nie, zanim zacznie j ˛

a po˙zera´c.

Wyj ˛

acy ´smiech skalnych wilków zabrzmiał bli˙zej.

— Poszukajmy jakiego´s otwartego terenu i rozpalmy ogie´n — rzekł sta-

rzec. — Skalne wilki boj ˛

a si˛e płomieni. A walka z nimi i Grillem nie ma sensu,

je´sli mo˙zna jej unikn ˛

a´c.

— Tam? — zaproponował Durnik, wskazuj ˛

ac szerok ˛

a, za´snie˙zon ˛

a grobl˛e wbi-

t ˛

a w ciemny nurt rzeki. Z brzegiem ł ˛

aczyła j ˛

a w ˛

aska ´scie˙zka z piasku i ˙zwiru.

— Dobre miejsce do obrony, Belgaracie — pochwalił wybór Barak. — Rzeka

osłania nam tyły, atakowa´c za´s mog ˛

a tylko przez to w ˛

askie przej´scie.

— Mo˙ze by´c — zgodził si˛e Belgarath.
Wjechali na grobl˛e i szybko oczy´scili nogami skrawek ziemi, gdzie Durnik

zacz ˛

ał rozpala´c ogie´n pod wielkim, szarym pniem wyrzuconym przez nurt. Pie´n

124

background image

cz˛e´sciowo blokował w ˛

askie przej´scie. Po chwili lizały go ju˙z pomara´nczowe pło-

mienie. Durnik dokładał patyków, a˙z stare drewno rozpaliło si˛e na dobre

— Pomó˙zcie mi — poprosił kowal, dorzucaj ˛

ac wi˛eksze kawałki drewna.

Barak i Mandorallen z wielkiego stosu drewna, które pr ˛

ad wyrzucił na górnym

brzegu grobli, zacz˛eli wyci ˛

aga´c gał˛ezie i wielkie konary. Po kwadransie ogie´n

ju˙z huczał, przegradzaj ˛

ac w ˛

ask ˛

a ´scie˙zk˛e piasku i blokuj ˛

ac całkowicie drog˛e od

ciemnych drzew na brzegu.

— Od rana dopiero teraz si˛e rozgrzałem. — Silk z u´smiechem stan ˛

ał przy

ogniu.

— Nadchodz ˛

a — ostrzegł Garion. Mi˛edzy czarnymi drzewami dostrzegł ja-

kie´s ukradkowe poruszenia.

Barak spojrzał przez płomienie.
— Wielkie bestie — ocenił.
— Mniej wi˛ecej rozmiarów osła — potwierdził Belgarath.
— Jeste´s pewien, ˙ze boj ˛

a si˛e ognia? — zapytał nerwowo Silk.

— Zwykle tak.
— Zwykle?
— Raz na jaki´s czas próbuj ˛

a rozpaczliwego ataku. . . albo Grul mo˙ze je na nas

pop˛edzi´c. Jego boj ˛

a si˛e bardziej ni˙z ognia.

— Belgaracie — poskar˙zył si˛e Drasanin o twarzy łasicy. — Czasami masz

paskudny zwyczaj trzymania pewnych faktów w sekrecie.

Jeden ze skalnych wilków stan ˛

ał na brzegu, nieco powy˙zej grobli, wci ˛

agn ˛

nosem powietrze i nerwowo spojrzał na ognisko. Przednie łapy miał wyra´znie
dłu˙zsze od tylnych, przez co przyjmował dziwn ˛

a, wpół wyprostowan ˛

a pozycj˛e.

Miał te˙z spory, umi˛e´sniony garb na grzbiecie. Pysk był krótki i troch˛e przypominał
koci, a biało-czarne futro miało dese´n po´sredni mi˛edzy pasami a nieregularnymi
plamami. Zwierz chodził niespokojnie tam i z powrotem, ze straszliw ˛

a koncentra-

cj ˛

a wpatrywał si˛e w ludzi i od czasu do czasu skowyczał przenikliwie. Po chwili

nadbiegł drugi, potem nast˛epny. Rozstawiły si˛e na brzegu, biegały i wyły, ale nie
próbowały si˛e zbli˙za´c do ognia.

— Szczerze mówi ˛

ac, wcale nie przypominaj ˛

a psów — zauwa˙zył Durnik.

— Bo nie s ˛

a psami — odparł Belgarath. — Wilki i psy s ˛

a spokrewnione, ale

skalne wilki nale˙z ˛

a do całkiem innej rodziny.

Dziesi˛e´c paskudnych stworów stało ju˙z na brzegu, a ich skowyt wznosił si˛e

w nieskładnym chórze.

I nagle Ce’Nedra krzykn˛eła. Zbladła ´smiertelnie, a oczy rozszerzyły si˛e jej ze

zgrozy.

Eldrak wynurzył si˛e spomi˛edzy drzew i stan ˛

ał po´srodku stada. Miał około

o´smiu stóp wzrostu i był poro´sni˛ety czarn ˛

a, skołtunion ˛

a sier´sci ˛

a. Nosił rodzaj

zbroi z powi ˛

azanych rzemieniami kawałków kolczugi; na niej, te˙z przytrzymy-

wany rzemieniami, wisiał pordzewiały napier´snik. Wygl ˛

adał, jakby prostowano

125

background image

go kamieniami, by obj ˛

ał masywn ˛

a pier´s potwora. Sto˙zkowy stalowy hełm roze-

rwany był z tyłu, by pasował do ogromnego łba. W r˛eku eldrak dzier˙zył ci˛e˙zk ˛

a,

okut ˛

a maczug˛e nabijan ˛

a kolcami. Jednak to jego twarz wyrwała krzyk strachu

z ust Ce’Nedry. Eldrak nie miał wła´sciwie nosa, a wystaj ˛

aca dolna szcz˛eka odsła-

niała dwa mocne kły. Masywny kostny nawis na czole skrywał gł˛eboko schowane
w oczodołach oczy. Gorzały przera˙zaj ˛

ac ˛

a ˙z ˛

adz ˛

a.

— Nie podchod´z bli˙zej, Grul — ostrzegł Belgarath lodowatym, gro´znym to-

nem.

— ’Grat wróci´c w góry Grula — warkn ˛

ał potwór. Głos miał głuchy i niski,

wzbudzaj ˛

acy dreszcz.

— On mówi? — osłupiał Silk.
— Dlaczego nas ´scigasz, Grul? — zapytał Belgarath.
Eldrak wpatrywał si˛e w nich, a oczy mu płon˛eły.
— Głodny, ’Grat — warkn ˛

ał.

— Id´z polowa´c gdzie indziej.
— Czemu? Tu konie. Ludzie. Mnóstwo jedzenie.
— Nie jeste´smy łatwym łupem, Grul.
Ohydny u´smiech rozci ˛

agn ˛

ał z˛ebat ˛

a paszcz˛e.

— Najpierw walczy´c — powiedział eldrak. — Potem je´s´c. Chod´z, ’Grat. Wal-

czy´c.

— Grat? — zdziwił si˛e Silk.
— Chodzi mu o mnie. Nie potrafi wymówi´c mojego imienia. Ma to jaki´s zwi ˛

a-

zek z budow ˛

a jego szcz˛eki.

— Walczyłe´s z nim? — Barak był wstrz ˛

a´sni˛ety.

Belgarath wzruszył ramionami.
— Miałem nó˙z w r˛ekawie. Kiedy mnie złapał, rozci ˛

ałem mu brzuch. To nie

była prawdziwa walka.

— Walczy´c! — zaryczał Grul. Pot˛e˙zn ˛

a pi˛e´sci ˛

a uderzył o napier´snik. — ˙

Zela-

zo — o´swiadczył. — Chod´z, ’Grat. Ty spróbowa´c znowu rozci ˛

a´c brzuch Grula.

Teraz Grul nosi ˙zelazo. . . jak ludzie. — Zacz ˛

ał okłada´c ´snieg sw ˛

a okut ˛

a maczu-

g ˛

a. — Walczy´c! — wrzeszczał. — Chod´z, ’Grat. Walczy´c.

— Gdyby´smy zaatakowali go jednocze´snie, kto´s mo˙ze zadałby szcz˛e´sliwy

cios. — Barak w zamy´sleniu przygl ˛

adał si˛e potworowi.

— Plan twój wady ma powa˙zne, lordzie Baraku — o´swiadczył Mandoral-

len. — Musimy utraci´c kilku towarzyszy, je´sli w zasi˛eg tej maczugi trafimy.

Barak spojrzał na niego z absolutnym zdumieniem.
— Ostro˙zno´s´c, Mandorallenie? Ty jeste´s ostro˙zny?
— Najlepiej b˛edzie, jak s ˛

adz˛e, bym ja sam podj ˛

ał si˛e tego czynu — wyja´snił

z powag ˛

a rycerz. — Kopia moja jedyn ˛

a jest broni ˛

a, która z odległo´sci bezpiecznej

mo˙ze ˙zycia besti˛e pozbawi´c.

— Co´s w tym jest — przyznał Hettar.

126

background image

— Chod´z walczy´c! — rykn ˛

ał Grul, wci ˛

a˙z wal ˛

ac maczug ˛

a o ziemi˛e.

— No dobrze — zgodził si˛e niech˛etnie Barak. — W takim razie my spróbuje-

my odwróci´c jego uwag˛e. Wtedy Mandorallen ruszy do ataku.

— Co ze skalnymi wilkami? — zapytał Garion.
— Chc˛e co´s sprawdzi´c — rzekł Durnik. Podniósł płon ˛

acy kij i rzucił, wiru-

j ˛

acy i strzelaj ˛

acy iskrami, w niespokojne stado wokół potwora. Skalne wilki za-

skowyczały i pospiesznie odskoczyły od pochodni. — Boj ˛

a si˛e ognia, to fakt —

stwierdził kowal. — Gdyby´smy wszyscy naraz zacz˛eli rzuca´c, wpadn ˛

a w panik˛e

i uciekn ˛

a.

Razem podeszli do ogniska.
— Teraz! — krzykn ˛

ał ostro Durnik.

Najszybciej jak potrafili, zacz˛eli ciska´c ˙zagwie. Skalne wilki warczały i usu-

wały si˛e, a kilka zawyło z bólu, trafionych płon ˛

acymi gał˛eziami.

Grul ryczał z w´sciekło´sci ˛

a, gdy stado biegało przera˙zone wokół niego, ucie-

kaj ˛

ac przed niespodziewan ˛

a ulew ˛

a ognia. Jedna z przypalonych bestii, oszalała ze

strachu i bólu, chciała rzuci´c si˛e na niego. Eldrak odskoczył zadziwiaj ˛

aco zwinnie

i powalił skalnego wilka maczug ˛

a.

— Jest szybszy, ni˙z my´slałem — stwierdził Barak. — Musimy zachowa´c

ostro˙zno´s´c.

— Uciekaj ˛

a! — wykrzykn ˛

ał Durnik, ciskaj ˛

ac jeszcze jeden rozpalony konar.

Stado złamało szyki i wyj ˛

ac rzuciło si˛e do ucieczki. Na brzegu pozostał sa-

motny, rozw´scieczony Grul, który okładał ziemi˛e sw ˛

a kolczast ˛

a maczug ˛

a.

— Chod´z walczy´c!
Zrobił krok naprzód i raz jeszcze grzmotn ˛

ał maczug ˛

a w ´snieg.

— Lepiej od razu róbmy, co mamy robi´c — mrukn ˛

ał Silk. — On doprowadza

si˛e do furii. Za chwil˛e przeskoczy grobl˛e.

Mandorallen pos˛epnie skin ˛

ał głow ˛

a i podszedł do swego rumaka.

— A my spróbujmy odwróci´c jego uwag˛e — rzekł Barak. Wydobył swój ci˛e˙z-

ki miecz. — Naprzód! — zawołał i przeskoczył nad ogniskiem.

Inni poszli w jego ´slady, formuj ˛

ac półkole przed pot˛e˙zn ˛

a besti ˛

a. Garion si˛egn ˛

po miecz.

— Ty nie — rzuciła ciocia Pol. — Ty zostajesz.
— Ale. . .
— Rób, co mówi˛e.
Jeden ze sztyletów Silka, wprawnie rzucony z kilku s ˛

a˙zni, wbił si˛e w rami˛e

Grula, gdy stwór atakował Baraka i Durnika. Eldrak zawył i zwrócił si˛e przeciw
Silkowi i Hettarowi. Wywijał maczug ˛

a. Hettar uchylił si˛e, Silk odskoczył zwinnie

poza zasi˛eg łap zwierza. Durnik zacz ˛

ał bombardowa´c go kamieniami le˙z ˛

acymi na

brzegu. Grul odwrócił si˛e. Był w furii; płatki piany ´sciekały mu z nagich kłów.

— Teraz, Mandorallenie! — wykrzykn ˛

ał Barak.

127

background image

Mandorallen uniósł kopi˛e i spi ˛

ał ostrogami bojowego rumaka. Pot˛e˙zne, osło-

ni˛ete pancerzem zwierz˛e skoczyło do przodu; kopyta wyrzucały w powietrze ˙zwir.
Ko´n przeskoczył nad ogniskiem i run ˛

ał na osłupiałego Grula. Przez chwil˛e zdawa-

ło si˛e, ˙ze plan si˛e powiedzie. ´Smierciono´sne, stalowe ostrze kopii mierzyło w pier´s
eldraka i chyba nic ju˙z nie mogło jej powstrzyma´c od przebicia go na wylot. Lecz
szybko´s´c potwora znowu zaskoczyła wszystkich. Odskoczył na bok; cios maczugi
strzaskał drzewce kopii. Jednak szar˙zy rycerza nie mo˙zna było wyhamowa´c. Ko´n
i człowiek z ogłuszaj ˛

acym hukiem uderzyli w besti˛e. Grul zatoczył si˛e, upu´scił

maczug˛e, potkn ˛

ał i upadł pod Mandorallena i jego rumaka.

— Na niego! — rykn ˛

ał Barak.

Zaatakowali toporami i mieczami. Potwór jednak podkurczył nogi pod wierz-

gaj ˛

acym koniem Mandorallena i jednym ruchem zrzucił z siebie ci˛e˙zkie zwierz˛e.

Pot˛e˙zna pi˛e´s´c jak cep uderzyła rycerza w bok i odrzuciła na par˛e s ˛

a˙zni. Durnik to-

czył si˛e i upadł, trafiony w głow˛e. Barak, Hettar i Silk tłoczyli si˛e nad powalonym
Grulem.

— Ojcze! — krzykn˛eła d´zwi˛ecznie ciocia Pol.
I nagle tu˙z za Garionem rozległ si˛e nowy głos: najpierw gł˛eboki, wibruj ˛

acy

warkot, potem wycie, je˙z ˛

ace włosy na karku. Chłopiec obejrzał si˛e szybko; zo-

baczył ogromnego wilka, którego widział ju˙z raz w puszczy na północy Arendii.
Stary, siwy wilk jednym susem przesadził ognisko i wł ˛

aczył si˛e do walki; jego kły

szarpały i ci˛eły.

— Garionie, jeste´s mi potrzebny! — Ciocia Pol odtr ˛

aciła przera˙zon ˛

a ksi˛e˙z-

niczk˛e i wyszarpn˛eła spod sukni amulet. — Pr˛edko, wyjmuj medalion.

Nic nie rozumiał, ale si˛egn ˛

ał pod tunik˛e. Ciocia Pol złapała go za dło´n i umie-

´sciła znami˛e na postaci sowy wyrytej na jej talizmanie. Jednocze´snie chwyciła

jego amulet.

— Skoncentruj wol˛e — poleciła.
— Na czym?
— Na amuletach. Szybko!
Garion skupił si˛e. Czuł, jak narasta w nim moc, ogromna, zwi˛ekszana jakby

przez kontakt z cioci ˛

a Pol i dwoma talizmanami. Polgara zamkn˛eła oczy i uniosła

twarz do ołowianego nieba.

— Matko! — krzykn˛eła głosem tak pot˛e˙znym, ˙ze echo zagrało w w ˛

askiej

kotlinie niby nuta tr ˛

abki.

Moc popłyn˛eła z Gariona strumieniem tak pot˛e˙znym, ˙ze nie mógł usta´c. Opadł

na kolana, a ciocia Pol osun˛eła si˛e przy nim.

Ce’Nedra j˛ekn˛eła.
Kiedy Garion z trudem podniósł głow˛e, zobaczył a˙z dwa wilki atakuj ˛

ace roz-

szalałego Grula: jeden stary i siwy, o którym wiedział, ˙ze jest jego dziadkiem.
Drugi troch˛e mniejszy, zdawał si˛e otoczony niezwykłym, migotliwym bł˛ekitnym
l´snieniem.

128

background image

Grul podniósł si˛e na nogi i wymachiwał wielkimi pi˛e´sciami, a nacieraj ˛

acy

ludzie na pró˙zno uderzali w jego opancerzone cielsko. Barak odfrun ˛

ał na bok,

wyl ˛

adował na czworakach i niepewnie potrz ˛

asał głow ˛

a. Grul odepchn ˛

ał Hettara;

oczy błysn˛eły mu straszliw ˛

a uciech ˛

a, gdy wznosz ˛

ac ramiona skoczył ku Barako-

wi. Lecz bł˛ekitny wilk z warkotem skoczył mu do gardła. Grul machn ˛

ał r˛ek ˛

a i zdu-

miony patrzył, jak pi˛e´s´c przenika przez migotliwe ciało. Nagle wrzasn ˛

ał z bólu —

to Belgarath, stosuj ˛

ac odwieczn ˛

a taktyk˛e wilków, przyskoczył od tyłu i wielkimi,

ostrymi z˛ebami niemal przegryzł ´sci˛egna kolanowe. Z wyciem, ogromny potwór
run ˛

ał na ziemi˛e niby pot˛e˙zne drzewo.

— Nie dajcie mu wsta´c! — hukn ˛

ał Barak.

Podniósł si˛e niepewnie i chwiejnie ruszył przed siebie.
Wilki atakowały pysk Grula, a on wymachiwał r˛ekami, próbuj ˛

ac je odp˛edzi´c.

Raz po raz jego pi˛e´sci przechodziły bez oporu przez ciało dziwnego, bł˛ekitnego
wilka. Mandorallen stan ˛

ał w rozkroku i obur ˛

acz ´sciskaj ˛

ac r˛ekoje´s´c miecza, r ˛

abał

nieust˛epliwie ciało potwora. Ci˛e˙zka klinga pozostawiała gł˛ebokie zadry w napier-

´sniku. Barak wymierzał pot˛e˙zne ci˛ecia w głow˛e, a jego miecz krzesał iskry z za-

rdzewiałego hełmu. Hettar przykucn ˛

ał czujnie na boku, wysun ˛

ał szabl˛e i czekał.

Grul uniósł rami˛e, by odbi´c ci˛ecie Baraka, a wtedy Hettar skoczył i pod odsło-
ni˛et ˛

a pach ˛

a wbił ostrze w pier´s. Szabla przebiła płuca i krwawa piana popłyn˛eła

eldrakowi z pyska. Potwór z wysiłkiem uniósł si˛e do pozycji siedz ˛

acej.

Wtedy Silk, który czaił si˛e na skraju pola bitwy, podbiegł nagle, przytkn ˛

jeden ze swoich sztyletów do karku Grula i sporym kamieniem uderzył w r˛eko-
je´s´c. Ostrze z obrzydliwym chrupni˛eciem przebiło ko´s´c i dotarło do mózgu. Grul
zadygotał konwulsyjnie i padł.

W krótkiej chwili ciszy, jaka nast ˛

apiła po zwyci˛estwie, oba wilki patrzyły na

siebie nad pyskiem martwego potwora. Bł˛ekitny mrugn ˛

ał i głosem, który Garion

słyszał całkiem wyra´znie — kobiecym głosem — powiedział:

— Jak˙ze niezwykłe.
U´smiechn ˛

ał si˛e jakby i zamigotał raz jeszcze, po czym znikn ˛

ał.

Siwy wilk uniósł głow˛e i zawył; d´zwi˛ek niósł w sobie tak ˛

a rozpacz i ból, ˙ze co´s

´scisn˛eło Gariona za serce. Potem stary drapie˙znik zal´snił i na jego miejscu kl˛eczał

Belgarath. Powstał wolno i ruszył w stron˛e ogniska, nie kryj ˛

ac łez, spływaj ˛

acych

po zaro´sni˛etych policzkach.

background image

Rozdział XV

— Nic mu nie b˛edzie? — zapytał Barak, pochylony nad ci ˛

agle nieprzytomnym

Durnikiem.

Ciocia Pol badała wielki, fioletowy siniak na policzku kowala.
— To nic powa˙znego — zapewniła głosem załamuj ˛

acym si˛e z wyczerpania.

Garion siedział obok, wspieraj ˛

ac głow˛e na r˛ekach. Czuł si˛e tak, jakby co´s

wyssało z niego wszystkie siły.

Za stosem głowni szybko dogasaj ˛

acego ogniska Silk z Hettarem usiłowali

zdj ˛

a´c z Mandorallena wgnieciony napier´snik. Gł˛eboka bruzda biegn ˛

aca po prze-

k ˛

atnej od ramienia do biodra była niemym ´swiadectwem siły ciosu Grula. Paski

pod naramiennikami napi˛eły si˛e tak mocno, ˙ze nie mo˙zna było ich porozpina´c.

— Chyba trzeba je b˛edzie rozci ˛

a´c — stwierdził Silk.

— Prosz˛e, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze, by´s unikał tego, je´sli to tylko mo˙zliwe. — Man-

dorallen krzywił si˛e, gdy przyjaciele szarpali za rzemienie. — Te pasy s ˛

a kluczo-

we dla mocowania zbroi, a przy tym najtrudniejsze do wymiany.

— Ten chyba puszcza — st˛ekn ˛

ał Hettar, podwa˙zaj ˛

ac klamr˛e krótkim ˙zelaznym

pr˛etem. Klamra uwolniła nagle pasek i wygi˛ety napier´snik brz˛ekn ˛

ał jak lekko

uderzony dzwon.

— Teraz ju˙z pójdzie — o´swiadczył Silk, szybko luzuj ˛

ac drugi rzemie´n.

Mandorallen chciał odetchn ˛

a´c z ulg ˛

a i skrzywił si˛e, gdy tylko nabrał tchu.

— Boli tutaj? — domy´slił si˛e Silk, lekko dotykaj ˛

ac palcami prawej strony

piersi rycerza. Mandorallen st˛ekn ˛

ał z bólu i zbladł wyra´znie. — Masz chyba par˛e

złamanych ˙zeber, mój m˛e˙zny przyjacielu. Lepiej niech Polgara ci˛e zbada.

— Za chwil˛e. Co z moim koniem?
— W porz ˛

adku — uspokoił go Hettar. — Naci ˛

agni˛ete ´sci˛egno w prawej przed-

niej nodze. To wszystko.

Mandorallen odetchn ˛

ał po raz drugi.

— Bałem si˛e o niego.
— A ja przez chwil˛e bałem si˛e o nas wszystkich — wyznał Silk. — Nasz

przero´sni˛ety towarzysz zabawy przekraczał nasze mo˙zliwo´sci.

— Ale walka była niezła — zauwa˙zył Hettar.

130

background image

Silk spojrzał na niego z niesmakiem, po czym uniósł głow˛e, by popatrze´c na

chmury. I nagle skoczył przez ˙zarz ˛

ace si˛e głownie ogniska i podbiegł do Belgara-

tha. Starzec siedział na brzegu, zapatrzony w lodowat ˛

a wod˛e.

— Musimy zej´s´c z tej grobli, Belgaracie — poinformował Drasanin. — Pogo-

da znowu si˛e psuje. Zamarzniemy na ´smier´c, je´sli sp˛edzimy noc na ´srodku rzeki.

— Daj mi spokój — mrukn ˛

ał krótko Belgarath, nie odwracaj ˛

ac głowy.

— Polgaro? — Silk obejrzał si˛e.
— Przez jaki´s czas trzymaj si˛e od niego z daleka — powiedziała. — Lepiej

poszukaj nam jakiego´s osłoni˛etego miejsca, gdzie mogliby´smy pozosta´c przez
kilka dni.

— Pójd˛e z tob ˛

a — zaproponował Barak, ku´stykaj ˛

ac do swego konia.

— Ty zostaniesz — oznajmiła stanowczo ciocia Pol. — Trzeszczysz jak wóz

z p˛ekni˛et ˛

a osi ˛

a. Musz˛e ci˛e obejrze´c, zanim zd ˛

a˙zysz powa˙zniej si˛e uszkodzi´c.

— Znam takie miejsce — o´swiadczyła nagle Ce’Nedra. — Poka˙z˛e ci. —

Wstała i otuliła si˛e płaszczem. — Zauwa˙zyłam je, kiedy jechali´smy wzdłu˙z rzeki.

Silk zerkn ˛

ał jeszcze na cioci˛e Pol.

— Id´z — powiedziała. — Nic wam nie grozi. Nikt nie zamieszka w tej samej

dolinie co eldrak.

— Ciekawe dlaczego? — roze´smiał si˛e Silk. — Idziemy, ksi˛e˙zniczko?
Oboje dosiedli koni i odjechali.
— Czy Durnik nie powinien ju˙z odzyska´c przytomno´sci? — zapytał cioci˛e

Garion.

— Niech ´spi. Kiedy si˛e obudzi, potwornie b˛edzie go bolała głowa.
— Ciociu Pol?
— Słucham?
— Kto był tym drugim wilkiem?
— Moja matka, Poledra.
— Ale czy ona. . . ?
— Tak. To był jej duch.
— Potrafisz tego dokona´c? — Garion był wstrz ˛

a´sni˛ety takim wyczynem.

— Nie sama — wyja´sniła. — Musiałe´s mi pomóc.
— Czy to dlatego czuj˛e si˛e taki. . . — Nawet chodzenie było ci˛e˙zkim wysił-

kiem.

— To wymagało wszystkiego, co oboje zdolni byli´smy odda´c. Nie zadawaj te-

raz tylu pyta´n, Garionie. Jestem bardzo zm˛eczona, a ci ˛

agle jeszcze mam mnóstwo

pracy.

— Czy dziadkowi nic si˛e nie stało?
— Przyjdzie do siebie. Mandorallenie, podejd´z tutaj.
Rycerz przest ˛

apił nad resztkami ogniska przy ´scie˙zce i zbli˙zył si˛e ostro˙znie,

lekko przyciskaj ˛

ac dło´n do piersi.

— B˛edziesz musiał zdj ˛

a´c koszul˛e — powiedziała. — Usi ˛

ad´z, prosz˛e.

131

background image

Pół godziny pó´zniej wrócili Silk z ksi˛e˙zniczk ˛

a.

— Dobre miejsce — zameldował Silk. — Zagajnik na dnie małego w ˛

awozu.

Woda, schronienie. . . wszystko, czego nam trzeba. Czy kto´s jest powa˙znie ranny?

— Wyli˙z ˛

a si˛e. — Ciocia Pol smarowała ma´sci ˛

a owłosion ˛

a nog˛e Baraka.

— Czy mogłaby´s si˛e pospieszy´c, Polgaro? — zapytał Cherek. — Troch˛e mi

zimno, kiedy tak stoj˛e na wpół rozebrany.

— Nie b ˛

ad´z dzieckiem — odparła bezlito´snie.

W ˛

awóz, do którego zaprowadzili ich Silk i Ce’Nedra, znajdował si˛e całkiem

blisko, w gór˛e rzeki. Wypływał z niego niewielki górski strumyk, a g˛esty zagajnik
smukłych sosen porastał dno prawie od zbocza do zbocza. Kilkaset s ˛

a˙zni jechali

wzdłu˙z strumyka, nim trafili na polank˛e w samym ´srodku lasu. Sosny wokół brze-
gów polanki, spychane przez gał˛ezie dalej rosn ˛

acych, pochylały si˛e do wewn ˛

atrz

i niemal stykały u góry.

— Dobre miejsce. — Hettar rozejrzał si˛e z aprobat ˛

a. — Jak je znalazłe´s?

— To ona. — Silk skin ˛

ał na Ce’Nedr˛e.

— Drzewa mi powiedziały — wyja´sniła. — Młode sosny du˙zo gadaj ˛

a. —

Rozejrzała si˛e z namysłem. — Tutaj rozpalimy ognisko. — Wskazała miejsce nad
brzegiem potoku, przy górnej granicy polanki. — A dalej rozstawimy namioty,
wzdłu˙z linii drzew. Trzeba uło˙zy´c kamienie wokół ognia, a dookoła uprz ˛

atn ˛

a´c

z ziemi wszystkie gał ˛

azki. Płomienie niepokoj ˛

a drzewa. Obiecały chroni´c nas od

wiatru pod warunkiem, ˙ze b˛edziemy pilnowa´c ognia. Dałam im słowo.

Lekki u´smiech przemkn ˛

ał po jastrz˛ebiej twarzy Hettara.

— Nie ˙zartuj˛e! — Tupn˛eła drobn ˛

a nó˙zk ˛

a.

— Naturalnie, wasza wysoko´s´c — Hettar pokłonił si˛e nisko.
Poniewa˙z inni odnie´sli obra˙zenia, ci˛e˙zar stawiania namiotów i kopania dołu na

ognisko spadł na barki Silka i Hettara. Ce’Nedra dowodziła nimi jak mały generał,
d´zwi˛ecznym, stanowczym głosem wydaj ˛

ac rozkazy. Najwyra´zniej doskonale si˛e

bawiła.

Garion był pewien, ˙ze to złudzenie, jednak miał wra˙zenie, ˙ze drzewa odsun˛eły

si˛e, gdy błysn˛eły pierwsze płomienie. Po chwili powróciły, by stworzy´c ochronny
strop nad polan ˛

a. Powstał niepewnie i zacz ˛

ał zbiera´c patyki i suche gał˛ezie na

ognisko.

— A teraz — rzekła Ce’Nedra, sprawnie krz ˛

ataj ˛

ac si˛e wokół ognia — co by-

´scie chcieli na kolacj˛e?

Pozostali na osłoni˛etej polanie jeszcze trzy dni, by ranni wojownicy i ko´n

Mandorallena wrócili do sił po spotkaniu z eldrakiem. Wycie´nczenie, które ogar-
n˛eło Gariona, gdy Ciocia Pol zu˙zyła cał ˛

a jego energi˛e dla przywołania ducha Po-

ledry, ust ˛

apiło niemal bez ´sladu po jednej dobrze przespanej nocy. Zarozumiało´s´c

Ce’Nedry, pełni ˛

acej obowi ˛

azki stra˙zniczki ognia, uznał za trudn ˛

a do zniesienia.

Sp˛edził wi˛ec troch˛e czasu, pomagaj ˛

ac Durnikowi wyklepa´c gł˛ebokie wgniece-

nie napier´snika Mandorallena. Potem mo˙zliwie du˙zo czasu sp˛edzał przy koniach.

132

background image

Chocia˙z jeszcze nigdy nie próbował tresury zwierz ˛

at, zacz ˛

ał uczy´c ´zrebaka kilku

prostych sztuczek. Konik uznał to chyba za zabawne, cho´c trudno było na dłu˙zej

´sci ˛

agn ˛

a´c jego uwag˛e.

Słabo´s´c Durnika, Baraka i Mandorallena była całkiem zrozumiała, lecz gł˛ebo-

kie milczenie Belgaratha i jego pozorna oboj˛etno´s´c na wszystko bardzo Gariona
martwiły. Starzec jakby zaton ˛

ał w melancholijnej zadumie, z której nie potrafił

lub nie chciał si˛e wyrwa´c.

— Ciociu Pol — zacz ˛

ał wreszcie Garion, po południu trzeciego dnia. — Mu-

sisz co´s wymy´sli´c. Niedługo powinni´smy odjecha´c, a dziadek musi nam wskazy-
wa´c drog˛e. W tej chwili nie obchodzi go nawet, gdzie si˛e znajduje.

Ciocia Pol zerkn˛eła na starego czarodzieja. Siedział na kamieniu i wpatrywał

si˛e w płomienie.

— Chyba masz słuszno´s´c — stwierdziła. — Chod´z ze mn ˛

a. — Poprowadzi-

ła chłopca wokół ogniska i zatrzymała si˛e wprost przed starcem. — Do´s´c tego,
ojcze — rzuciła surowo. — Uwa˙zam, ˙ze to zupełnie wystarczy.

— Odejd´z, Polgaro — odpowiedział.
— Nie, ojcze. Czas, ˙zeby´s przestał o tym my´sle´c i wrócił do rzeczywisto´sci.
— To było okrutne, co zrobiła´s, Pol — powiedział z wyrzutem.
— Wobec mamy? Jej to nie przeszkadzało.
— Sk ˛

ad mo˙zesz wiedzie´c? Nie znała´s jej. Umarła, kiedy ty si˛e rodziła´s.

— A co to ma z tym wspólnego? — Spojrzała mu w oczy. — Ojcze — rzekła

z naciskiem. — Ze wszystkich ludzi, ty powiniene´s wiedzie´c najlepiej, ˙ze mama
była osob ˛

a o bardzo stanowczym charakterze. Zawsze była przy mnie i doskonale

si˛e znamy.

Spojrzał z pow ˛

atpiewaniem.

— Ma do odegrania swoj ˛

a rol˛e, tak samo jak my wszyscy. Gdyby´s uwa˙zał

troch˛e przez te wszystkie lata, dawno by´s sobie zdał spraw˛e, ˙ze tak naprawd˛e ona
wcale nie odeszła.

Starzec rozejrzał si˛e z wyra´znym poczuciem winy.
— Tak wła´snie — stwierdziła ciocia Pol z cieniem zaledwie zło´sliwo´sci. —

Naprawd˛e powiniene´s si˛e lepiej zachowywa´c. Mama była wyj ˛

atkowo tolerancyj-

na, ale czasami naprawd˛e si˛e na ciebie zło´sciła.

Belgarath chrz ˛

akn ˛

ał z zakłopotaniem.

— A teraz pora ju˙z, ˙zeby´s wzi ˛

ał si˛e w gar´s´c i przestał nad sob ˛

a rozczula´c.

Zmru˙zył oczy.
— Nie jeste´s sprawiedliwa, Polgaro — zauwa˙zył.
— Nie mam czasu na sprawiedliwo´s´c, ojcze.
— Ale dlaczego wybrała´s akurat tak ˛

a posta´c? — zapytał z nutk ˛

a goryczy.

— To nie ja, ojcze. To ona. W ko´ncu dla niej była to posta´c naturalna.
— Prawie o tym zapomniałem. — Zadumał si˛e.
— Ona nie.

133

background image

Starzec uniósł głow˛e i wyprostował ramiona.
— Znajdzie si˛e tu co´s do jedzenia? — zapytał nagle.
— Ksi˛e˙zniczka gotowała — ostrzegł Garion. — Mo˙ze lepiej si˛e zastanów,

zanim spróbujesz tego, do czego przyło˙zyła r˛ek˛e.

Nast˛epnego ranka, pod ci ˛

agle gro˙z ˛

acym ´snie˙zyc ˛

a niebem, zwin˛eli namioty,

spakowali ekwipunek i ruszyli brzegiem strumyka do doliny.

— Podzi˛ekowała´s drzewom, kochanie? — spytała ksi˛e˙zniczk˛e ciocia Pol.
— Tak, lady Polgaro. Tu˙z przed odjazdem.
— To ładnie.
Przez kolejne dwa dni pogoda była niepewna. Wreszcie zawieja rozszalała si˛e

z pełn ˛

a moc ˛

a. Zbli˙zali si˛e ju˙z do szczytu dziwnie podobnego do piramidy. Spadzi-

ste zbocza były gładkie i wznosiły si˛e stromo w´sród ´snie˙znych wirów. Zdawało
si˛e, ˙ze nie ma tam ˙zadnych przypadkowych nieregularno´sci, jak na stokach oko-
licznych gór. Garion wprawdzie odepchn ˛

ał t˛e my´sl, ale mimo to nie mógł si˛e po-

zby´c wra˙zenia, i˙z dziwnie kanciasty szczyt został w jaki´s sposób skonstruowany,

˙ze ten kształt jest wynikiem ´swiadomego działania.

— Prolgu — o´swiadczył Belgarath, wyci ˛

agaj ˛

ac r˛ek˛e. Drug ˛

a przytrzymywał

rozwiany płaszcz.

— Jak si˛e tam dostaniemy? — zapytał Silk. Spogl ˛

adał na strome ´sciany, led-

wie widoczne w´sród ´snie˙zycy.

— Jest droga — wyja´snił starzec. — Zaczyna si˛e tam. — Wskazał ogromny

stos kamieni.

— W takim razie pospieszmy si˛e, Belgaracie — wtr ˛

acił Barak. — Pogoda si˛e

raczej nie poprawi.

Czarodziej skin ˛

ał głow ˛

a i wyjechał na czoło.

— Na szczycie znajdziemy miasto! — zawołał, przekrzykuj ˛

ac szum wi-

chru. — Jest opuszczone, ale zauwa˙zycie tam sporo ró˙znych rzeczy: potłuczonych
garnków i tak dalej. Nie dotykajcie ich. Ulgosi maj ˛

a do´s´c szczególne wierzenia

na temat Prolgu. To dla nich ´swi˛ete miejsce i wszystko powinno zosta´c nietkni˛ete.

— W jaki sposób trafimy do jaski´n? — zapytał Barak.
— Ulgosi nas wpuszcz ˛

a — uspokoił go Belgarath. — Ju˙z wiedz ˛

a, ˙ze przyby-

li´smy.

Droga na szczyt okazała si˛e w ˛

ask ˛

a ´scie˙zk ˛

a, prowadz ˛

ac ˛

a stromo wokół góry.

Musieli prowadzi´c konie. Wiatr szarpał ich podczas wspinaczki, a ´snieg — raczej
kulki ni˙z płatki — chłostał twarze.

Dwie godziny trwało wej´scie, a Garion cały zdr˛etwiał z zimna. Miał wra˙zenie,

˙ze wichura spycha go, próbuje zrzuci´c ze ´scie˙zki. Starał si˛e trzyma´c jak najdalej

od kraw˛edzi.

Wprawdzie wiatr dmuchał mocno, gdy szli w poprzek zbocza, jednak dopie-

ro na szczycie uderzył z pełn ˛

a sił ˛

a. Przez szerok ˛

a, sklepion ˛

a bram˛e wkroczyli do

134

background image

opuszczonego miasta Prolgu. ´Snieg wirował dookoła, a wichura wyła przera´zli-
wie.

Kolumny stały przy pustych ulicach, wysokie i szerokie, gin ˛

ace w ´snie˙znej

zamieci. Budynki, pozbawione dachów przez czas i niesko´nczone nast˛epstwo pór
roku, miały w sobie co´s niepokoj ˛

aco obcego. Przyzwyczajony do prostok ˛

atnych

budowli w innych miastach, Garion nie był przygotowany na niesymetryczne w˛e-
gły konstrukcji Ulgosów. ˙

Zaden k ˛

at nie był tu chyba dokładnie prosty, a zło˙zono´s´c

figur dra˙zniła umysł, sugeruj ˛

ac jakie´s subtelne wyrafinowanie, którego nie umiał

pochwyci´c. Masywne budowle zdawały si˛e rzuca´c wyzwanie czasowi; wytarte
kamienie stały pewnie jeden na drugim, dokładnie tak, jak uło˙zono je tysi ˛

ace lat

temu.

Durnik tak˙ze dostrzegł niezwykłe cechy budynków i rozgl ˛

adał si˛e wokół z wy-

razem dezaprobaty. Kiedy wszyscy skr˛ecili za mur, by ukry´c si˛e przed wiatrem
i chwil˛e odpocz ˛

a´c, przesun ˛

ał palcami po nachylonym rogu domu.

— Czy oni tu nie słyszeli o pionie murarskim? — zamruczał krytycznie.
— Gdzie znajdziemy Ulgosów? — spytał Barak, szczelniej opatulaj ˛

ac si˛e

nied´zwiedzi ˛

a skór ˛

a.

— To ju˙z niedaleko — odparł Belgarath.
Wyprowadzili konie na zasypane ´sniegiem ulice. Mijali niezwykłe, piramidal-

ne budowle.

— Ponure miejsce. — Mandorallen rozejrzał si˛e. — Od jak dawna stoi tak

opuszczone?

— Odk ˛

ad Torak rozłamał ´swiat — wyja´snił Belgarath. — Jakie´s pi˛e´c tysi˛ecy

lat temu.

Brn˛eli w coraz gł˛ebszym ´sniegu do budynku wi˛ekszego od s ˛

asiednich. Wkro-

czyli do wn˛etrza szerokim wej´sciem zwie´nczonym wielkim kamieniem. Panowa-
ła tu cisza i spokój. Kilka płatków dryfowało w nieruchomym powietrzu — wiatr
wwiał je przez w ˛

aski otwór w górze, gdzie kiedy´s był dach. Podłoga była lekko

przyprószona.

Belgarath pewnym krokiem podszedł do czarnego głazu umieszczonego w sa-

mym ´srodku podłogi. Głaz był oszlifowany tak, ˙ze na´sladował piramidalny kształt
domów. Gładka płaszczyzna szczytu znajdowała si˛e na wysoko´sci około czterech
stóp nad ziemi ˛

a.

— Nie dotykajcie — uprzedził i ostro˙znie wymin ˛

ał kamie´n.

— Jest niebezpieczny? — spytał Barak.
— Nie. Jest ´swi˛ety. Ulgosi boj ˛

a si˛e profanacji. Wierz ˛

a, ˙ze sam UL poło˙zył

go tutaj. — Z uwag ˛

a wpatrywał si˛e w podłog˛e, tu i tam ´scieraj ˛

ac nog ˛

a cienk ˛

a

warstewk˛e ´sniegu. — Zobaczymy. . . — Zmarszczył brwi. Po chwili odsłonił płyt˛e
o barwie nieco innej ni˙z s ˛

asiednie. — Tutaj jest — mrukn ˛

ał. — Zawsze musz˛e jej

szuka´c. Daj mi swój miecz, Baraku.

Pot˛e˙zny Cherek bez słowa wydobył bro´n i wr˛eczył j ˛

a czarodziejowi.

135

background image

Belgarath ukl˛ekn ˛

ał przy płycie i trzy razy zastukał ostro r˛ekoje´sci ˛

a barakowe-

go miecza. D´zwi˛ek odbijał si˛e głuchym echem gdzie´s w dole.

Starzec odczekał chwil˛e i powtórzył sygnał.
Nic si˛e nie stało.
Po raz trzeci Belgarath uderzył miarowo o bruk. W k ˛

acie sali rozległ si˛e zgrzyt.

— Co to? — spytał nerwowo Silk.
— Ulgosi — stwierdził starzec. Powstał i otrzepał kolana. — Otwieraj ˛

a wej-

´scie do jaski´n.

Zgrzyt rozbrzmiewał ci ˛

agle, a o dwadzie´scia stóp od wschodniej ´sciany sali

pojawił si˛e w ˛

aski pasek ´swiatła, który zmienił si˛e w szczelin˛e, a potem rozwarł

szeroko, gdy kamienna płyta podłogi przechyliła si˛e i uniosła oci˛e˙zale. ´Swiatło
pod ni ˛

a było bardzo słabe.

— Belgarath — odezwał si˛e spod płyty niski głos. — Yad ho, groja UL.
— Yad ho, groja UL. Vad mar ishum — odpowiedział formalnym tonem Bel-

garath.

— Veed mo, Belgarath. Mar ishum Ulgo — rzekł niewidoczny mówca.
— O co chodzi? — zdziwił si˛e Garion.
— Zaprasza nas do jaski´n. Schodzimy?

background image

Rozdział XVI

Hettar musiał u˙zy´c całej swej siły perswazji, by skłoni´c konie do wej´scia w na-

chylone stromo korytarze, prowadz ˛

ace w mrok jaski´n Ulgo. Nerwowo przewraca-

ły oczami, post˛epuj ˛

ac opornie krok za krokiem. Zadr˙zały, gdy obrotowy kamie´n

zatrzasn ˛

ał si˛e z hukiem. ´

Zrebak szedł tak blisko Gariona, ˙ze co chwil˛e zderzali si˛e

ze sob ˛

a i chłopiec czuł, ˙ze zwierz˛e trz˛esie si˛e ze strachu.

Na ko´ncu tunelu czekały dwie postacie z twarzami przesłoni˛etymi jak ˛

a´s cien-

k ˛

a tkanin ˛

a. Byli to niscy m˛e˙zczy´zni, ni˙zsi nawet od Silka, lecz pod ich ciemnymi

szatami pr˛e˙zyły si˛e pot˛e˙zne mi˛e´snie. Tu˙z za nimi otwierała si˛e nieregularna ko-
mora, rozja´sniona słabym, czerwonym blaskiem.

Belgarath podszedł do tej dwójki, a oni skłonili si˛e z szacunkiem. Przemó-

wił krótko, a czekaj ˛

acy pokłonili si˛e po raz drugi, wskazuj ˛

ac nast˛epny korytarz,

wybiegaj ˛

acy z przeciwnego kra´nca komory. Garion rozgl ˛

adał si˛e nerwowo, szuka-

j ˛

ac ´zródła czerwonego l´snienia, ale gin˛eło w´sród dziwnych, szpiczastych kamieni

wisz ˛

acych pod sklepieniem.

— Pójdziemy t˛edy — oznajmił cicho Belgarath, kieruj ˛

ac si˛e do wskazanego

tunelu.

— Dlaczego zakrywaj ˛

a twarze? — szepn ˛

ał Durnik.

— By chroni´c oczy przed ´swiatłem, kiedy otwieraj ˛

a wej´scie.

— Ale w tym budynku na górze było prawie ciemno — zdziwił si˛e kowal.
— Nie dla Ulgosów — odparł starzec.
— Czy mówi ˛

a naszym j˛ezykiem?

— Kilku. Niezbyt wielu. Niecz˛esto spotykaj ˛

a obcych. Musimy si˛e spieszy´c.

Gorim ju˙z na nas czeka.

Tunel kawałek biegł prosto, po czym ko´nczył si˛e w grocie tak wielkiej, ˙ze

Garion nie mógł dostrzec drugiego ko´nca. Zwłaszcza w tym słabym ´swietle, które
zdawało si˛e s ˛

aczy´c we wszystkich jaskiniach.

— Jak rozległe s ˛

a owe groty, Belgaracie? — spytał Mandorallen, nieco oszo-

łomiony ogromem.

— Nikt nie wie na pewno. Ulgosi badaj ˛

a je, odk ˛

ad tu przybyli, a cały czas

odkrywaj ˛

a nowe.

137

background image

Otwór korytarza, którym dotarli z komory wej´sciowej, znajdował si˛e wyso-

ko w ´scianie ogromnej jaskini, w pobli˙zu sklepienia. Szeroki chodnik prowadził
w dół wzdłu˙z pionowych ´scian. Garion raz tylko wyjrzał za kraw˛ed´z. Podłoga
groty nikn˛eła w mroku, daleko pod nim. Zadr˙zał i odt ˛

ad szedł mo˙zliwie blisko

´sciany.

Gdy zeszli ni˙zej, przekonali si˛e, ˙ze jaskinie nie s ˛

a puste. Z niesko´nczonej na

pozór oddali dobiegał chór gł˛ebokich, m˛eskich głosów. Słowa gin˛eły, zagłusza-
ne przez wielokrotne echa, odbijane przez ´sciany i zamieraj ˛

ace po niesko´nczonej

ilo´sci powtórze´n. Wtedy, gdy ostatnie echa zanikały, chór na nowo podejmował
przedziwnie dysharmoniczn ˛

a pie´s´n w ˙załobnej tonacji. Echa pocz ˛

atkowych tak-

tów ł ˛

aczyły si˛e z nast˛epnymi, mieszały i niepowstrzymanie sun˛eły do ko´ncowego,

harmonicznego rozwi ˛

azania o takiej gł˛ebi, ˙ze poruszyło Gariona bez reszty. Echa

splatały si˛e, gdy chór ju˙z umilkł, i jaskinie ´spiewały same, bez ko´nca powtarzaj ˛

ac

ostatni akord.

— Nie słyszałam jeszcze czego´s takiego — szepn˛eła Ce’Nedra do cioci Pol.
— Niewielu ludzi słyszało — odparła Polgara. — Chocia˙z w pewnych gale-

riach d´zwi˛ek trwa całymi dniami.

— Co oni ´spiewaj ˛

a?

— Hymn ku czci ULa. Powtarzany jest co godzin˛e, a echa go podtrzymuj ˛

a. Te

jaskinie ´spiewaj ˛

a hymn od pi˛eciu tysi˛ecy lat.

Dobiegały ich tak˙ze inne głosy: zgrzyt metalu o metal, strz˛epki rozmów w gar-

dłowej mowie Ulgosów i nie ko´ncz ˛

acy si˛e d´zwi˛ek ciosania, dobiegaj ˛

acy jak gdyby

ze wszystkich stron.

— Sporo ich musi by´c tam na dole — stwierdził Barak, wygl ˛

adaj ˛

ac poza kra-

w˛ed´z.

— Niekoniecznie — wyja´snił Belgarath. — D´zwi˛ek utrzymuje si˛e w tych gro-

tach, a echa powracaj ˛

a ci ˛

agle.

— Sk ˛

ad pochodzi ´swiatło? — zainteresował si˛e Durnik. — Nie widz˛e pochod-

ni.

— Ulgosi rozcieraj ˛

a na proszek dwa ró˙zne rodzaje skał. Po zmieszaniu zaczy-

naj ˛

a l´sni´c.

— Niezbyt jasne o´swietlenie. — Durnik spojrzał w stron˛e dna hali.
— Ulgosi nie potrzebuj ˛

a lepszego.

Zej´scie zaj˛eło im prawie pół godziny. Wokół dna groty w regularnych odst˛e-

pach otwierały si˛e korytarze i galerie prowadz ˛

ace w gł ˛

ab skały. Garion zajrzał do

takiego otworu. Tunel był długi, słabo o´swietlony, z otworami bocznych przej´s´c
po obu stronach. Na drugim ko´ncu zauwa˙zył kilku Ulgosów.

Po´srodku groty le˙zało spokojne, rozległe jezioro. Skr˛ecili wzdłu˙z brzegu. Bel-

garath pewnie wskazywał drog˛e i sprawiał wra˙zenie, ˙ze dokładnie zna okolic˛e.
Gdzie´s znad powierzchni wody dobiegł cichy plusk — mo˙ze jaka´s ryba, a mo˙ze

138

background image

kamyk spadaj ˛

acy spod sklepienia. Echo ´spiewu, który słyszeli wchodz ˛

ac, trwało

tu ci ˛

agle, w pewnych miejscach gło´sne, w innych ledwie słyszalne.

Dwaj Ulgosi czekali na nich przy wej´sciu do jednego z tuneli. Skłonili si˛e

i zamienili kilka słów z Belgarathem. Byli niscy i pot˛e˙znie zbudowani, jak tamci,
którzy wyszli im na spotkanie w tunelu. Włosy mieli bardzo jasne, a oczy wielkie
i prawie czarne.

— Tutaj zostawimy konie — oznajmił Belgarath. — Dalej musimy zej´s´c po

schodach. Ci ludzie zaopiekuj ˛

a si˛e nimi.

´

Zrebak dr˙zał z l˛eku. Garion musiał kilka razy powtórzy´c, ˙ze ma tu zosta´c

przy matce, ale w ko´ncu zwierz˛e chyba zrozumiało. Chłopiec ruszył biegiem, by
dogoni´c przyjaciół, którzy znikn˛eli ju˙z w tunelu.

Po obu stronach galerii widzieli drzwi, odsłaniaj ˛

ace niewielkie pomieszczenia.

Cz˛e´s´c z nich była wyra´znie pracowniami tego czy innego rodzaju, inne zostały
przystosowane do mieszkania. Ulgosi w celach zajmowali si˛e swoimi sprawami,
nie zwracaj ˛

ac uwagi na obcych. Niektórzy z jasnowłosych mieszka´nców praco-

wali z metalem, inni z kamieniem, kilku z drewnem czy tkanin ˛

a. Jaka´s kobieta

dogl ˛

adała dziecka.

Za nimi, w wielkiej grocie, znów zabrzmiał ´spiew. Min˛eli pomieszczenie,

w którym siedmiu Ulgosów siedziało w kr˛egu i recytowało chórem.

— Wiele czasu po´swi˛ecaj ˛

a na obowi ˛

azki religijne — zauwa˙zył Belgarath. —

Religia jest głównym elementem ich ˙zycia.

— Do´s´c nudne to ˙zycie — mrukn ˛

ał Barak.

Na ko´ncu tunelu strome, wytarte stopnie prowadziły w dół. Schodzili, dla rów-

nowagi opieraj ˛

ac si˛e r˛ekami o ´sciany.

— Łatwo byłoby tutaj zabł ˛

adzi´c — stwierdził Silk. — Straciłem orientacj˛e,

w któr ˛

a stron˛e si˛e posuwamy.

— W dół — powiedział Hettar.
— Dzi˛eki — burkn ˛

ał kwa´sno Silk.

Schody prowadziły do kolejnej jaskini. Znowu wynurzyli si˛e wysoko pod skle-

pieniem, lecz tym razem smukły most biegł od wylotu tunelu na drug ˛

a stron˛e

przepa´sci.

— Przechodzimy — poinformował Belgarath. Wprowadził ich na zawieszone

w półmroku prz˛esło.

Garion zerkn ˛

ał w dół. Zobaczył miriady otworów w ´scianach groty. Ich uło-

˙zenie nie było symetryczne, a raczej zupełnie przypadkowe.

— Musi tu mieszka´c mnóstwo ludzi — ocenił.
Starzec kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— To główna jaskinia jednego z wi˛ekszych ulgoskich plemion — potwierdził.
Pierwsze dysharmoniczne takty pradawnego hymnu ULa zabrzmiały, kiedy

zbli˙zali si˛e do ko´nca mostu.

139

background image

— Mogliby znale´z´c jak ˛

a´s inn ˛

a melodi˛e — mrukn ˛

ał zgry´zliwie Barak. — Ta

zaczyna mi ju˙z działa´c na nerwy.

— Powiem o tym pierwszemu spotkanemu Ulgosowi — obiecał Silk. — Je-

stem pewien, ˙ze z rado´sci ˛

a zmieni ˛

a dla ciebie swoje pie´sni.

— Bardzo ´smieszne.
— Pewnie nie przyszło im do głowy, ˙ze te hymny nie budz ˛

a powszechnego

zachwytu.

— Dasz ju˙z spokój?
— Wiesz, ´spiewaj ˛

a to dopiero od pi˛eciu tysi˛ecy lat.

— Wystarczy, Silku — wtr ˛

aciła ciocia Pol.

— Co tylko rozka˙zesz, pani — odparł drwi ˛

aco Silk.

Wkroczyli do kolejnego tunelu i pod ˛

a˙zali nim a˙z do rozwidlenia. Belgarath

bez wahania skr˛ecił w lewo.

— Jeste´s pewien? — zapytał Silk. — Mog˛e si˛e myli´c, ale mam wra˙zenie, ˙ze

kr ˛

a˙zymy w koło.

— Istotnie.
— I pewnie nie chcesz tego wyja´sni´c?
— Wolałem nie wchodzi´c do pewnej jaskini, wi˛ec musieli´smy j ˛

a okr ˛

a˙zy´c.

— A czemu nie chciałe´s wchodzi´c?
— Jest niestabilna. Strop mo˙ze run ˛

a´c od najl˙zejszego d´zwi˛eku.

— Aha. . .
— To jedno z niebezpiecze´nstw, które si˛e tu spotyka.
— Nie musisz wchodzi´c w szczegóły, przyjacielu. — Silk spojrzał niespokoj-

nie w gór˛e. Był bardziej ni˙z zwykle gadatliwy. Garion sam odczuwał duszno´s´c na
my´sl o wszystkich tych skałach dookoła. . . Dlatego potrafił wejrze´c w my´sli Sil-
ka. Niektórzy ludzie nie mog ˛

a znie´s´c poczucia zamkni˛ecia i Drasanin wyra´znie

do nich nale˙zał. Chłopiec równie˙z podniósł głow˛e i wydawało mu si˛e, ˙ze czu-
je na barkach ci˛e˙zar ogromnej góry. Silk, pomy´slał, nie jest tu jedynym, którego
niepokoi ta olbrzymia masa nad nimi.

Korytarz doprowadził ich do niewielkiej groty z czystym jak szkło jeziorem

po´srodku. Jezioro było płytkie, a biały ˙zwir pokrywał dno. W centrum wyrastała
wyspa, na niej za´s budynek w tym samym kształcie piramidy, jak budowle zruj-
nowanego miasta Prolgu. Otaczał go pier´scie´n kolumn, tu i tam stały ławy z bia-
łego kamienia. L´sni ˛

ace kryształowe kule zwisały na ła´ncuchach ze stropu, około

trzydziestu stóp nad głowami, ich blask za´s, cho´c słaby, był jednak wyra´znie moc-
niejszy ni˙z w mijanych dot ˛

ad korytarzach. Chodnik z białego marmuru prowadził

z brzegu na wysp˛e, a na jego ko´ncu czekał niezwykle stary człowiek. Spogl ˛

adał

ku nim ponad nieruchomymi wodami.

— Yad ho, Belgarath! — zawołał. — Groja UL.
— Gorimie. . . — Belgarath skłonił si˛e formalnie. — Yad ho, groja UL.

140

background image

Po marmurowym pomo´scie dotarli na wysp˛e. Belgarath serdecznie u´scisn ˛

dło´n starca i powiedział co´s w gardłowej mowie Ulgosów.

Gorim Ulgosów wydawał si˛e niezwykle stary. Włosy i brod˛e miał długie, sre-

brzyste, szat˛e za´s ´snie˙znobiał ˛

a. Była w nim jaka´s powaga i godno´s´c, co Garion

wyczuł natychmiast. Wiedział, cho´c nie miał poj˛ecia sk ˛

ad, ˙ze zbli˙za si˛e do czło-

wieka ´swi ˛

atobliwego, mo˙ze najbardziej ´swi ˛

atobliwego na całym ´swiecie.

Gorim z rado´sci ˛

a wyci ˛

agn ˛

ał ramiona do cioci Pol, a ona obj˛eła go czule, wy-

mieniaj ˛

ac rytualne pozdrowienie:

— Yad ho, groja UL.
— Nasi towarzysze nie znaj ˛

a waszej mowy, stary przyjacielu — poinformo-

wał Gorima Belgarath. — Czy urazi ci˛e, je´sli b˛edziemy rozmawia´c w j˛ezyku ze-
wn˛etrznego ´swiata?

— Wcale, Belgaracie — odparł Gorim. — UL poucza nas, jak wa˙znym jest,

by ludzie rozumieli si˛e wzajemnie. Wejd´zcie wszyscy. Kazałem przygotowa´c dla
was posiłek.

Starzec przygl ˛

adał im si˛e kolejno, a Garion zauwa˙zył, ˙ze jego oczy — w prze-

ciwie´nstwie do oczu innych napotkanych Ulgosów — miały kolor gł˛ebokiego bł˛e-
kitu, wpadaj ˛

acego niemal w fiolet. Potem Gorim odwrócił si˛e i poprowadził ich

´scie˙zk ˛

a do wej´scia do budynku w kształcie piramidy.

— Czy przyszło ju˙z dziecko? — zapytał Belgarath, gdy przechodzili przez

masywne kamienne wrota.

Gorim westchn ˛

ał.

— Nie, Belgaracie, jeszcze nie, a ja jestem ju˙z bardzo zm˛eczony. Z ka˙zdymi

narodzinami wraca nadzieja. Lecz po kilku dniach oczy dziecka ciemniej ˛

a. Wy-

daje si˛e, ˙ze UL ci ˛

agle mnie potrzebuje.

— Nie tra´c nadziei, Gorimie — pocieszył przyjaciela Belgarath. — Dziecko

przyb˛edzie. . . kiedy UL tak postanowi.

— Podobno. — Gorim westchn ˛

ał znowu. — Jednak plemiona zaczynaj ˛

a si˛e

niepokoi´c. W dalszych galeriach szemraj ˛

a. . . albo i gorzej jeszcze. Fanatycy co-

raz ´smielej rzucaj ˛

a swe oskar˙zenia, pojawiaj ˛

a si˛e dziwne zboczenia i kulty. Ulgo

potrzebuje nowego Gorima. O trzysta lat prze˙zyłem swój czas.

— UL wci ˛

a˙z ma dla ciebie prac˛e — odparł Belgarath. — Niezbadane s ˛

a jego

wyroki, Gorimie. Inaczej ni˙z my widzi on czas.

Weszli do sali, która — cho´c kwadratowa — miała lekko pochylone ´sciany,

charakterystyczne dla architektury Ulgosów. Kamienny stół i niskie ławy usta-
wiono po´srodku. Tam czekały ju˙z misy z owocami, a w´sród nich kilka wysokich
butelek i okr ˛

agłe kryształowe kubki.

— Mówiono mi, ˙ze zima wcze´snie przybyła w nasze góry — powiedział Go-

rim. — Napój was rozgrzeje.

— Na zewn ˛

atrz jest rzeczywi´scie chłodno — przyznał Belgarath.

141

background image

Zasiedli na ławach i wzi˛eli si˛e do jedzenia. Owoce były aromatyczne i sma-

kowały jak dziko rosn ˛

ace, ognisty za´s, przejrzysty płyn w butelkach natychmiast

wywoływał promieniuj ˛

ace z ˙zoł ˛

adka uczucie ciepła.

— Darujcie nam nasze obyczaje, cho´c mog ˛

a si˛e wam wyda´c dziwaczne —

rzekł Gorim widz ˛

ac, ˙ze zwłaszcza Barak i Hettar bez entuzjazmu spo˙zywaj ˛

a po-

siłek zło˙zony z samych owoców. — Jeste´smy ludem bardzo przywi ˛

azanym do

ceremonii. Rozpoczynamy jedzenie od owoców na pami ˛

atk˛e tych lat, które sp˛e-

dzili´smy na w˛edrówkach w poszukiwaniu ULa. Mi˛eso pojawi si˛e w odpowiednim
czasie.

— Sk ˛

ad bierzecie takie po˙zywienie w jaskiniach, ´Swi ˛

atobliwy? — zapytał

uprzejmie Silk.

— Nasi zbieracze wychodz ˛

a noc ˛

a na zewn ˛

atrz. Twierdz ˛

a, ˙ze przynosz ˛

a owoce

i ziarno, jakie rosn ˛

a dziko w górach. Podejrzewam jednak, ˙ze od dawna uprawiaj ˛

a

ziemi˛e w niektórych ˙zyznych dolinach. Utrzymuj ˛

a równie˙z, i˙z mi˛eso, które dla

nas zdobywaj ˛

a, to mi˛eso dzikiego bydła powalonego na łowach. W tym wzgl˛edzie

te˙z ˙zywi˛e pewne w ˛

atpliwo´sci. — U´smiechn ˛

ał si˛e łagodnie. — Pozwalam im na te

drobne oszustwa.

O´smielony pewnie dobrotliwo´sci ˛

a starca, Durnik zadał pytanie, które dr˛eczyło

go chyba od wjazdu do miasta na szczycie góry.

— Wybacz, wasza miło´s´c — zacz ˛

ał. — Dlaczego wasi budowniczowie sta-

wiaj ˛

a wszystko krzywo? Chodzi mi o to, ˙ze chyba nie ma tu k ˛

atów prostych.

Wszystko si˛e pochyla.

— Jak rozumiem, wi ˛

a˙ze si˛e to z równowag ˛

a ci˛e˙zaru i podpieraniem — odparł

Gorim. — Ka˙zda ze ´scian pada, ale ˙ze wspieraj ˛

a si˛e o siebie, ˙zadna nie mo˙ze si˛e

ruszy´c ani o cal. Poza tym, oczywi´scie, kształt ten przypomina namioty, w których
mieszkali´smy podczas w˛edrówki.

Durnik zmarszczył czoło, wyra´znie zmagaj ˛

ac si˛e z obc ˛

a koncepcj ˛

a.

— A czy ty odzyskałe´s ju˙z Klejnot Aldura, Belgaracie? — spytał Gorim, po-

wa˙zniej ˛

ac nagle.

— Jeszcze nie. ´Scigali´smy Zedara a˙z do Nyissy, ale kiedy przekroczył gra-

nic˛e Cthol Murgos, Ctuchik czekał na niego i odebrał mu Klejnot. Teraz ma go
Ctuchik. . . w Rak Cthol.

— A Zedar?
— Wyrwał si˛e z pułapki i przeniósł Toraka do Cthol Mishrak w Mallorei. Nie

chciał, by Ctuchik przebudził Boga Klejnotem.

— W takim razie musisz wyruszy´c do Rak Cthol.
Belgarath przytakn ˛

ał. Słu˙z ˛

acy wniósł wielk ˛

a, paruj ˛

ac ˛

a piecze´n, postawił j ˛

a na

stole, skłonił si˛e z szacunkiem i wyszedł.

— Czy kto´s ju˙z wykrył, a jaki sposób Zedar zdołał wzi ˛

a´c Klejnot i unikn ˛

a´c

pora˙zenia?

— Wykorzystał dziecko — wyja´sniła ciocia Pol. — Niewinnego.

142

background image

— Aha. . . — Gorim w zadumie pogładził dług ˛

a brod˛e. — Czy proroctwo nie

mówi: I dziecko przeka˙ze Wybranemu jego dziedzictwo?

— Tak — potwierdził Belgarath.
— Gdzie jest teraz dziecko?
— O ile wiemy, Ctuchik wi˛ezi je w Rak Cthol.
— B˛edziesz zatem szturmował Rak Cthol?
— Potrzebowałbym armii, a na zniszczenie tej fortecy straciłbym całe lata.

Wierz˛e, ˙ze jest inna droga. Pewien akapit w Kodeksie Dari´nskim wspomina o ja-
skiniach pod Rak Cthol.

— Znam ten fragment, Belgaracie. Jest bardzo niejasny. Mo˙ze to wła´snie

oznacza´c. . . Ale je´sli nie?

— Potwierdza to Kodeks Mri´nski — bronił si˛e Belgarath.
— Kodeks Mri´nski jest jeszcze gorszy, stary przyjacielu. Jest m˛etny do granicy

czystego bełkotu.

— Mam przeczucie, ˙ze kiedy zajrzymy do niego raz jeszcze. . . kiedy wszystko

dobiegnie ko´nca. . . przekonamy si˛e, ˙ze Kodeks Mri´nski przedstawia najbardziej

´scisł ˛

a wersj˛e. Znane s ˛

a jednak inne fakty. Jeszcze w czasach, kiedy wznosili Rak

Cthol, sendarski niewolnik uciekł i przedostał si˛e na Zachód. Majaczył, kiedy go
znaleziono, ale przed ´smierci ˛

a wci ˛

a˙z opowiadał o jaskiniach pod gór ˛

a. Nie tylko

to. Anheg z Chereku znalazł egzemplarz Ksi˛egi Toraka, która zawiera fragment
bardzo starego proroctwa Grolimów: „Strze˙z dobrze ´swi ˛

atyni, od dołu i z góry,

bowiem Cthrag Yaska przyzwie nieprzyjaciół na dół z powietrza albo do góry
spod ziemi, by raz jeszcze go unie´sli”.

— To jeszcze bardziej m˛etne — uznał Gorim.
— Jak zwykle przepowiednie Grolimów, ale tylko to mi pozostało. Je´sli

uznam, ˙ze pod Rak Cthol nie ma jaski´n, b˛ed˛e musiał oblega´c miasto. To wy-
magałoby wszystkich wojsk Zachodu, a wtedy Ctuchik wezwałby Angaraków do
obrony. Wszystko zmierza do ostatecznej bitwy, a wolałbym sam wybra´c czas
i miejsce. Pustkowia Murgos za´s nie wybrałbym z pewno´sci ˛

a.

— Chcesz czego´s, prawda?
Belgarath przytakn ˛

ał.

— Potrzebuj ˛

a wró˙zbity, który pomo˙ze mi odszuka´c jaskinie pod Rak Cthol

i przeprowadzi mnie tamt˛edy do miasta.

Gorim pokr˛ecił głow ˛

a.

— Prosisz o rzecz niemo˙zliw ˛

a. Wszyscy wró˙zbici s ˛

a fanatykami, mistykami.

˙

Zadnego nie zdołasz namówi´c, ˙zeby opu´scił jaskinie pod Prolgu. Zwłaszcza teraz.
Całe Ulgo oczekuje przyj´scia dziecka, a ka˙zdy fanatyk jest pewien, ˙ze on wła´snie
je rozpozna i uka˙ze plemionom. Nie mógłbym nawet ˙zadnemu nakazywa´c, by ci
towarzyszył. Wró˙zbitów uznaje si˛e za ludzi ´swi˛etych i nie podlegaj ˛

acych mojej

władzy.

143

background image

— Mo˙ze nie b˛edzie to a˙z tak trudne, Gorimie. — Belgarath odsun ˛

ał talerz

i si˛egn ˛

ał po kubek. — Potrzebny mi wró˙zbita nosi imi˛e Relg.

— Relg? Jest najgorszy ze wszystkich. Zebrał swych wyznawców i całymi

godzinami wygłasza do nich kazania w której´s z dalszych galerii. Uwa˙za, ˙ze w tej
chwili jest najwa˙zniejszym człowiekiem w całym Ulgo. Nie przekonasz go do
opuszczenia tych jaski´n.

— Chyba nie b˛ed˛e musiał, Gorimie. To nie ja wybrałem Relga. Wyboru doko-

nano na długo przed moim urodzeniem. Zwyczajnie po´slij po niego.

— Po´sl˛e, je´sli tego chcesz — obiecał z pow ˛

atpiewaniem Gorim. — Ale nie

wierz˛e, ˙zeby przyszedł.

— Przyjdzie — orzekła spokojnie ciocia Pol. — Sam nie b˛edzie wiedział dla-

czego, ale przyjdzie. I wyruszy z nami, Gorimie. Ta sama moc, która zebrała nas
razem, zmusi tak˙ze jego. W tej sprawie nie ma wyboru, tak samo jak my.

background image

Rozdział XVII

Wszystko wydawało si˛e takie nudne. Ce’Nedra przemarzła do ko´sci w ´snie-

gu i mrozie po drodze na Prolgu, a w ciepłych jaskiniach ogarn˛eła j ˛

a senno´s´c.

Nie ko´ncz ˛

aca si˛e, m˛etna dyskusja Belgaratha z tym dziwnym, kruchym starusz-

kiem Gorimem wci ˛

agn˛eła j ˛

a w otchła´n snu. Znowu zabrzmiał gdzie´s ten niezwy-

kły ´spiew i w niesko´nczono´s´c odbijał si˛e echem w podziemnych komnatach. To
równie˙z usypiało. Jedynie zdobywane przez całe ˙zycie przyzwyczajenie do skom-
plikowanych zasad dworskiej etykiety pozwoliło jej zachowa´c przytomno´s´c.

Dla Ce’Nedry cała ta wyprawa była koszmarem. W Tol Honeth panował ciepły

klimat, który nie przygotował jej do chłodów. Miała uczucie, ˙ze stopy ju˙z nigdy
si˛e jej nie rozgrzej ˛

a. Ponadto odkryła ´swiat pełen strachów, potworów i przykrych

niespodzianek. W imperialnym pałacu w Tol Honeth władza jej ojca, imperatora,
osłaniała ksi˛e˙zniczk˛e przed wszelkimi zagro˙zeniami. Teraz jednak była nara˙zo-
na na wszelkie niebezpiecze´nstwa. W rzadkich chwilach szczero´sci wobec siebie
przyznawała, ˙ze spora cz˛e´s´c jej zło´sliwo´sci wobec Gariona brała si˛e z tego strasz-
nego, nieznanego poczucia zagro˙zenia. Bezpieczny, wygodny mały ´swiat został
jej odebrany, i teraz była podatna na ciosy, pozbawiona ochrony i przestraszona.

Biedny Garion, my´slała. Przecie˙z to taki miły chłopak. Wstyd jej było, ˙ze wła-

´snie on musi cierpie´c z powodu jej nastrojów. Obiecała sobie, ˙ze wkrótce — jak

najszybciej — porozmawia z nim spokojnie i wszystko wytłumaczy. To wra˙zliwy
chłopiec i na pewno zrozumie. A to, oczywi´scie, natychmiast zburzy mur, jaki
wyrasta mi˛edzy nimi.

Czuj ˛

ac na sobie jej wzrok, Garion obejrzał si˛e i zaraz odwrócił głow˛e z wy-

ra´zn ˛

a oboj˛etno´sci ˛

a. Oczy Ce’Nedry stały si˛e zimne niczym agaty. Jak on ´smiał?

Zapami˛etała to sobie i dopisała do długiej listy jego wad.

Drobny, stary Gorim wysłał jednego z dziwnych, milkliwych Ulgosów po

człowieka, o którym mówił Belgarath i lady Polgara. Potem przeszedł do ogól-
niejszych tematów.

— Udało wam si˛e nie napastowanym przej´s´c przez góry? — zapytał.
— Zdarzyło si˛e kilka spotka´n — odpowiedział Barak, ten rudowłosy jarl Trel-

lheim. Ce’Nedra uznała, ˙ze to o wiele za delikatne okre´slenie.

145

background image

— Lecz dzi˛eki ULowi jeste´scie teraz bezpieczni — oznajmił nabo˙znie Go-

rim. — Który z potworów nadal poluje, mimo pó´znej pory roku? Dawno nie
opuszczałem jaski´n, ale pami˛etam, ˙ze z nadej´sciem zimy wi˛ekszo´s´c z nich szuka
sobie jakiego´s legowiska.

— Spotkali´smy grulgin, ´Swi ˛

atobliwy — poinformował baron Mandorallen. —

I kilka algrothów. Był te˙z eldrak.

— Eldrak był nieprzyjemny — wtr ˛

acił oschle Silk.

— To zrozumiałe. Na szcz˛e´scie nie pozostało ju˙z wielu eldrakyn. Straszliwe

potwory.

— Zauwa˙zyli´smy — mrukn ˛

ał Silk.

— Który to był?
— Grul — odparł Belgarath. — On i ja spotkali´smy si˛e kiedy´s i chyba za-

chował do mnie uraz˛e. Przykro mi, Gorimie, ale musieli´smy go zabi´c. Nie było
innego wyj´scia.

— No tak. . . — westchn ˛

ał Gorim, a w jego głosie zabrzmiała nuta bólu. —

Biedny Grul.

— Osobi´scie nie t˛eskni˛e za nim specjalnie — o´swiadczył Barak. — Nie pró-

buj˛e niczego sugerowa´c, ´Swi ˛

atobliwy, ale czy nie s ˛

adzisz, ˙ze warto by pozabija´c

te bestie, które sprawiaj ˛

a najwi˛ecej kłopotów?

— S ˛

a dzie´cmi ULa, jak i my.

— Ale gdyby nie one, mogliby´scie wróci´c na powierzchni˛e.
Gorim u´smiechn ˛

ał si˛e.

— Nie — odparł łagodnie. — Ulgosi ju˙z nigdy nie opuszcz ˛

a jaski´n. ˙

Zyjemy

tu od pi˛eciu tysi ˛

acleci i zmienili´smy si˛e przez te lata. Nasze oczy nie zniosłyby

ju˙z blasku sło´nca. Potwory z powierzchni nie mog ˛

a nas tutaj n˛eka´c, za to broni ˛

a

obcym dost˛epu. Przy obcych nie czujemy si˛e dobrze, wi˛ec chyba tak jest lepiej.

Gorim siedział przy kamiennym stole dokładnie naprzeciw Ce’Nedry. Rozmo-

wa o potworach wyra´znie sprawiła mu ból. Przez moment przygl ˛

adał si˛e dziew-

czynie, potem wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e, uj ˛

ał j ˛

a pod brod˛e i uniósł jej twarz do słabego

´swiatła kuli zawieszonej nad blatem.

— Nie wszystkie obce stworzenia s ˛

a potworami — o´swiadczył. Jego fiołkowe

oczy były pełne spokoju i m ˛

adro´sci. — Spójrzcie na urod˛e tej Driady.

Ce’Nedra była z lekka zaskoczona. . . nie dotykiem, gdy˙z starsi ludzie cz˛esto

takim wła´snie gestem reagowali na pi˛ekno jej twarzy. Raczej faktem, ˙ze starzec
natychmiast poznał, i˙z nie jest istot ˛

a wył ˛

acznie ludzk ˛

a.

— Powiedz mi, dziecko — zwrócił si˛e do niej Gorim. — Czy Driady wci ˛

a˙z

oddaj ˛

a cze´s´c ULowi?

Na takie pytanie zupełnie nie była przygotowana.
— Ja. . . mnie jest bardzo przykro, ´Swi ˛

atobliwy — zaj ˛

akn˛eła si˛e. — Do nie-

dawna nie słyszałam nawet o Bogu ULu. Z nie znanych mi powodów moi nauczy-
ciele niczego prawie nie wiedzieli o waszym ludzie i waszym Bogu.

146

background image

— Ksi˛e˙zniczka odebrała tolnedra´nskie wychowanie — wyja´sniła lady Polga-

ra. — Pochodzi z Borunów. Jestem pewna, ˙ze słyszałe´s o zwi ˛

azkach mi˛edzy tym

rodem a Driadami. Jako Tolendranka, wyznaje religi˛e Nedry.

— Całkiem dobry Bóg — uznał Gorim. — Troch˛e napuszony, jak na mój gust,

ale odpowiedni. Natomiast same Driady. . . czy znaj ˛

a jeszcze swego Boga?

Belgarath chrz ˛

akn ˛

ał przepraszaj ˛

aco.

— Obawiam si˛e, ˙ze nie, Gorimie. Oddaliły si˛e, a mijaj ˛

ace eony wymazały

z ich pami˛eci wiedz˛e o ULu. Zreszt ˛

a to płoche istoty, nie dbaj ˛

ace o obowi ˛

azki

religijne.

Gorim posmutniał.
— Jakiemu Bogu oddaj ˛

a teraz cze´s´c?

— Wła´sciwie ˙zadnemu — przyznał Belgarath. — Maj ˛

a par˛e ´swi˛etych gajów,

jednego czy drugiego bo˙zka wyrze´zbionego z korzeni szczególnie szanowanego
drzewa. I to wszystko. Nie wyznaj ˛

a ˙zadnej konkretnej religii.

Cał ˛

a t˛e dyskusj˛e Ce’Nedra uznała za nieco obra´zliw ˛

a. By sprosta´c sytuacji,

wyprostowała si˛e lekko i obdarzyła Gorima słodkim u´smiechem.

— Mocno bolej˛e nad brakami w moim wykształceniu, ´Swi ˛

atobliwy — skła-

mała. — Tajemniczy UL jest dziedzicznym Bogiem Driad, powinnam wi˛ec go
pozna´c. Mam nadziej˛e, ˙ze pewnego dnia odbior˛e wła´sciwe nauki. Mo˙ze nawet
b˛ed˛e narz˛edziem, cho´c niegodnym, które doprowadzi do odrodzenia wierno´sci
mych sióstr dla ich prawowitego Boga.

Była to pi˛ekna przemowa i ksi˛e˙zniczka była z niej dumna. Ku jej zdziwieniu,

Gorimowi nie wystarczało wyra˙zenie ogólnego zainteresowania.

— Powiedz swym siostrom, ˙ze zasady naszej wiary zawarte s ˛

a w Ksi˛edze

Ulgo

— oznajmił z powag ˛

a.

— Ksi˛ega Ulgo — powtórzyła. — Zapami˛etam. Gdy tylko wróc˛e do Tol Ho-

neth, zdob˛ed˛e egzemplarz i osobi´scie dostarcz˛e go do Lasu Driad.

To, uznała, powinno go zadowoli´c.
— Obawiam si˛e, ˙ze kopie, jakie zdołasz odnale´z´c w Tol Honeth, nie b˛ed˛e

wierne — o´swiadczył Gorim. — J˛ezyk mego ludu trudny jest do zrozumienia dla
obcych i niełatwo dokona´c tłumaczenia. — Ce’Nedra stwierdziła, ˙ze staruszek
troch˛e przesadza w tej sprawie. — Jak cz˛esto zdarza si˛e ze ´swi˛etymi pismami —
mówił dalej — nasza Ksi˛ega jest gł˛eboko zwi ˛

azana z histori ˛

a. Taka jest m ˛

adro´s´c

Bogów, ˙ze ich zalecenia ukrywaj ˛

a si˛e pod postaci ˛

a opowie´sci. Nasze umysły roz-

koszuj ˛

a si˛e nimi i w taki sposób wchłaniaj ˛

a boskie przesłania. Nie´swiadomie po-

bieramy nauki, oddaj ˛

ac si˛e rozrywce.

Ce’Nedra znała t˛e teori˛e. Mistrz Jeebers, jej nauczyciel, wielokrotnie wykła-

dał jej zało˙zenia. My´slała rozpaczliwie, szukaj ˛

ac sposobu, by mo˙zliwie uprzejmie

zmieni´c temat.

— Nasza historia jest niezwykle stara — kontynuował niepowstrzymanie Go-

rim. — Czy zechcesz jej wysłucha´c?

147

background image

Schwytana w pułapk˛e własnej chytro´sci, ksi˛e˙zniczka mogła tylko przytakn ˛

a´c.

I tak Gorim rozpocz ˛

ał.

— Na Pocz ˛

atku Dni, gdy ´swiat został utkany z ciemno´sci przez kapry´snych

Bogów, ˙zył w ciszy niebios duch znany jedynie jako UL.

Skonsternowana Ce’Nedra poj˛eła, ˙ze staruszek zamierza wyrecytowa´c jej ca-

ł ˛

a ksi˛eg˛e. Po chwili przestrachu jednak zacz˛eła wyczuwa´c niezwykł ˛

a, wci ˛

agaj ˛

ac

moc opowie´sci. Bardziej, ni˙z chciałaby si˛e do tego przyzna´c, wzruszyły j ˛

a pro´sby

pierwszego Gorima wznoszone do oboj˛etnego ducha, który pojawił si˛e przed nim
na Prolgu. Có˙z to za człowiek, który ´smiał w taki sposób oskar˙za´c Boga?

Kiedy słuchała opowie´sci, jaki´s blask zamigotał na granicy pola widzenia. Od-

wróciła głow˛e i gł˛eboko we wn˛etrzu masywnej skały, tworz ˛

acej ´scian˛e komnaty,

dostrzegła delikatne l´snienie. Ró˙zniło si˛e wyra´znie od słabego blasku kryształo-
wych kul.

— Uradowało si˛e serce Gorima — recytował dalej starzec. — A szczyt ów,

na którym wszystko si˛e stało, nazwał Prolgu, co znaczy ´Swi˛ete Miejsce. I opu´scił
Prolgu, by powróci´c do. . .

— Ya! Garach tek, Gorim! — Słowa te padły w szorstkiej mowie Ulgosów,

a chrapliwy głos, który je wymówił, pełen był furii.

Ce’Nedra odwróciła si˛e gwałtownie, by spojrze´c na przybysza. Był niski jak

wszyscy Ulgosi, r˛ece za´s i ramiona miał tak umi˛e´snione, ˙ze sprawiały wra˙zenie
zdeformowanych. Bezbarwne włosy miał spl ˛

atane, a na sobie skórzany chałat,

brudny i poplamiony jakim´s błotem. W ciemnych oczach gorzał płomie´n fana-
tyzmu. Za nim tłoczyło si˛e kilkunastu Ulgosów o twarzach wyra˙zaj ˛

acych gniew

i słuszn ˛

a obraz˛e. Fanatyk w skórzanym chałacie nie przerywał złorzeczenia.

Twarz Gorima zesztywniała, ale cierpliwie wysłuchiwał obelg przybysza.

Wreszcie, kiedy ten przerwał dla nabrania tchu, starzec zwrócił si˛e do Belgara-
tha.

— Oto jest Relg — wyznał przepraszaj ˛

aco. — Rozumiesz teraz, o co mi cho-

dziło? Przekonywanie go do czegokolwiek jest tylko strat ˛

a czasu.

— Na co nam si˛e przyda? — zapytał Barak, wyra´znie zirytowany zachowa-

niem przybysza. — Nie potrafi nawet mówi´c cywilizowanym j˛ezykiem.

Relg zmierzył go wzrokiem.
— Znam twoj ˛

a mow˛e, cudzoziemcze — o´swiadczył z niebotyczn ˛

a pogard ˛

a. —

Wol˛e jednak nie bruka´c ´swi˛etych jaski´n jej bezbo˙znym bełkotem. — Zwrócił si˛e
do Gorima. — Kto dał ci prawo wypowiadania słów ´Swi˛etej Ksi˛egi w obecno´sci
niewiernych? — zapytał.

Łagodne oczy starego Gorima spojrzały twardo.
— My´sl˛e, ˙ze ju˙z wystarczy, Relgu — o´swiadczył stanowczo. — Te idiotyzmy,

które paplesz w bocznych galeriach do wystarczaj ˛

aco naiwnych, by ci˛e słucha´c, to

twoja sprawa. Ale to, co mówisz w moim domu, to moja. Nadal jestem Gorimem
Ulgosów, cokolwiek o tym my´slisz. Nie mam obowi ˛

azku tłumaczy´c si˛e przed

148

background image

tob ˛

a. — Spojrzał na towarzyszy fanatyka. — To nie jest publiczna audiencja —

oznajmił Relgowi. — Ciebie tu wezwałem, ich nie. Ode´slij ich.

— Przybyli, by mie´c pewno´s´c, ˙ze nie zamierzasz mnie skrzywdzi´c — odparł

sztywno Relg. — Głosiłem prawd˛e o tobie, a ludzie władzy boj ˛

a si˛e prawdy.

— Relgu — odparł lodowatym tonem Gorim. — Nie wierz˛e, by´s w ogóle był

w stanie zrozumie´c, jak oboj˛etne jest mi to, co mo˙zesz powiedzie´c. A teraz ode´slij
ich. . . czy wolisz, ˙zebym ja to zrobił?

— Nie posłuchaj ˛

a ci˛e. — Relg u´smiechn ˛

ał si˛e drwi ˛

aco. — To ja jestem ich

przywódc ˛

a.

Gorim zmru˙zył gro´znie oczy i wstał. Przemówił w j˛ezyku Ulgosów, zwracaj ˛

ac

si˛e bezpo´srednio do ´swity Relga. Ce’Nedra nie rozumiała słów, ale nie było to ko-
nieczne. Natychmiast rozpoznała władczy ton i troch˛e si˛e zdziwiła, jak stanowczo

´swi ˛

atobliwy stary Gorim go wykorzystywał. Nawet jej ojciec nie odwa˙zyłby si˛e

tak przemawia´c.

Ludzie stoj ˛

acy za Relgiem spogl ˛

adali na siebie l˛ekliwie. Przestraszeni, zacz˛e-

li si˛e wycofywa´c. Kiedy Gorim wydał ostatni rozkaz, odwrócili si˛e i rzucili do
ucieczki.

Relg patrzył na nich ze zmarszczonymi brwiami. Zdawało si˛e, ˙ze zaraz pod-

niesie głos, by przywoła´c ich z powrotem. Zrezygnował jednak.

— Posuwasz si˛e za daleko — oskar˙zył Gorima. — Twa władza nie jest prze-

znaczona do przyziemnych kwestii.

— Ta władza nale˙zy do mnie, Relgu, i ja decyduj˛e, kiedy jej u˙zy´c. Rzuciłe´s mi

wyzwanie na gruncie religii, musiałem wi˛ec przypomnie´c twoim poplecznikom,
i tobie równie˙z, kim naprawd˛e jestem.

— Po co mnie wezwałe´s? — zapytał Relg. — Obecno´s´c bezbo˙znych kala moj ˛

a

czysto´s´c.

— Potrzebuj˛e twych usług, Relgu — wyja´snił Gorim. — Ci przybysze wyru-

szaj ˛

a do bitwy z naszym Odwiecznym Nieprzyjacielem, co przekl˛ety jest ponad

wszystko. Losy ´swiata zale˙z ˛

a od ich wyprawy i niezb˛edna jest twoja pomoc.

— Có˙z mnie obchodzi ´swiat? — Głos Relga wr˛ecz ociekał pogard ˛

a. — Có˙z

mnie obchodzi okaleczony Torak? Jestem bezpieczny w dłoni ULa. On potrzebuje
mnie tutaj. Nie odejd˛e ze ´swi˛etych jaski´n, by nara˙za´c si˛e na zbrukanie w grzesznej
kompanii niewiernych i potworów.

— Cały ´swiat zostanie zbrukany, je´sli Torak zdob˛edzie nad nim władz˛e —

wtr ˛

acił Belgarath. — A je´sli przegramy, Torak zostanie królem ´swiata.

— Nie b˛edzie władał w Ulgo — odparował Relg.
— Mało go znasz — szepn˛eła Polgara.
— Nie opuszcz˛e jaski´n — upierał si˛e Relg. — Zbli˙za si˛e dzie´n przyj´scia dziec-

ka i ja zostałem wybrany, by ukaza´c go Ulgosom, kierowa´c nim i naucza´c, a˙z
b˛edzie gotowy, by sta´c si˛e Gorimem.

149

background image

— To ciekawe — zauwa˙zył sucho Gorim. — A kto taki powiadomił ci˛e, ˙ze

zostałe´s wybrany?

— UL do mnie przemówił — obwie´scił Relg.
— Dziwne. Jaskinie zawsze odpowiadaj ˛

a na głos ULa. Całe Ulgo słyszałoby

ten głos.

— Przemówił do mnie w moim sercu — odparł pospiesznie Relg.
— To doprawdy niezwykłe posuni˛ecie z jego strony — stwierdził łagodnie

Gorim.

— To wszystko nie ma znaczenia — wtr ˛

acił szorstko Belgarath. — Wolałbym,

˙zeby´s przył ˛

aczył si˛e do nas z własnej woli. . . ale ch˛etnie czy nie, pójdziesz z nami.

Moc wi˛eksza od naszej to sprawi. Mo˙zesz kłóci´c si˛e i opiera´c ile zechcesz, ale
kiedy st ˛

ad odjedziemy, ty wyruszysz tak˙ze.

Relg splun ˛

ał.

— Nigdy! Pozostan˛e tutaj w słu˙zbie ULa i dziecka, które ma zosta´c Gorimem

Ulgosów. Je´sli spróbujecie mnie zmusi´c, moi wyznawcy nie dopuszcz ˛

a do tego.

— Po co nam ten ´slepy kret, Belgaracie? — zapytał Barak. — B˛edzie nas tylko

denerwował. Zauwa˙zyłem, ˙ze ludzie, którzy całe ˙zycie sp˛edzaj ˛

a na podziwianiu

własnej pobo˙zno´sci, s ˛

a zwykle marnymi kompanami. A co ten tutaj potrafi zrobi´c,

czego ja bym nie potrafił?

Relg z wy˙zszo´sci ˛

a spojrzał na rudobrodego olbrzyma.

— Duzi ludzie z du˙zymi g˛ebami rzadko miewaj ˛

a du˙ze mózgi — o´swiad-

czył. — Patrz uwa˙znie, owłosiony. — Stan ˛

ał obok pochyłej ´sciany. — Potrafisz

to? — Wolno wcisn ˛

ał r˛ek˛e prosto w kamie´n, jakby zanurzał j ˛

a w wodzie.

Silk gwizdn ˛

ał z podziwem i podbiegł do fanatyka. Kiedy Relg wyj ˛

ał r˛ek˛e, Silk

przyło˙zył dło´n do tego samego miejsca na ´scianie.

— Jak to zrobiłe´s? — zapytał, przyciskaj ˛

ac kamienie. Relg za´smiał si˛e drwi ˛

a-

co i odwrócił do niego plecami.

— Ta wła´snie umiej˛etno´s´c czyni go u˙zytecznym dla naszych celów, Silku —

wyja´snił Belgarath. — Relg jest wró˙zbit ˛

a. Znajduje jaskinie, a my b˛edziemy szu-

ka´c jaski´n pod Rak Cthol. Je´sli to konieczne, Relg mo˙ze przej´s´c przez lit ˛

a skał˛e,

by do nich dotrze´c.

— Jak to mo˙zliwe? — zdziwił si˛e Silk. Wci ˛

a˙z badał miejsce, gdzie Relg za-

nurzył r˛ek˛e w ´scianie.

— Ma to zwi ˛

azek z natur ˛

a materii — odparł czarodziej. — To, co widzimy

jako stałe, nie jest a˙z tak nieprzeniknione.

— Albo co´s jest stale, albo nie — upierał si˛e Silk.
— Stało´s´c to iluzja. Relg potrafi przemie´sci´c cz ˛

astki i elementy, które tworz ˛

a

jego ciało, przez odst˛epy mi˛edzy cz ˛

astkami i elementami, które tworz ˛

a substancj˛e

skały.

— A ty by´s tak potrafił? — zapytał sceptycznie Silk.
Belgarath wzruszył ramionami.

150

background image

— Nie wiem. Nie miałem okazji spróbowa´c. W ka˙zdym razie Relg wyczuwa

jaskinie i pod ˛

a˙za wprost do nich. Pewnie sam nie wie, jak to robi.

— Pobo˙zno´s´c jest moim przewodnikiem — oznajmił aroganckim tonem Relg.
— Mo˙ze wła´snie ona. — Belgarath u´smiechn ˛

ał si˛e pobła˙zliwie.

— ´Swi˛eto´s´c jaski´n przyzywa mnie, poniewa˙z woła do mnie wszystko co ´swi˛e-

te. Opuszczenie ´swi˛etych grot Ulgo byłoby dla mnie odwróceniem si˛e plecami do

´swi˛eto´sci i wybraniem grzechu.

— Zobaczymy — odpowiedział Belgarath.
L´snienie w kamiennej ´scianie, które zauwa˙zyła wcze´sniej Ce’Nedra, zacz˛eło

nabiera´c mocy i pulsowa´c. Ksi˛e˙zniczce wydało si˛e, ˙ze dostrzega w gł˛ebi muru
niewyra´zn ˛

a sylwetk˛e. Potem, jakby kamienie były tylko powietrzem, sylwetka

zbli˙zyła si˛e, nabrała wyrazisto´sci i wyszła ze skały. Przez chwil˛e ksi˛e˙zniczce zda-
wało si˛e, ˙ze to starzec, brodaty jak Gorim i w podobnej szacie. Lecz natychmiast
dotkn˛eło j ˛

a przytłaczaj ˛

ace uczucie obecno´sci kogo´s wi˛ecej ni˙z tylko człowieka.

Zadr˙zała zal˛ekniona, u´swiadamiaj ˛

ac sobie, ˙ze oto stan˛eła w obliczu bosko´sci.

Relg szeroko otwartymi oczami spogl ˛

adał na brodat ˛

a posta´c. Zacz ˛

ał dygota´c

gwałtownie i ze zduszonym krzykiem padł na ziemi˛e.

Posta´c spojrzała chłodno na rozci ˛

agni˛etego u jej stóp fanatyka.

— Powsta´n, Relgu — powiedziała cichym głosem, który zdawał si˛e nie´s´c

wszystkie echa wieczno´sci. Jaskinie zadzwoniły odbiciami tego głosu. — Po-
wsta´n, Relgu, by słu˙zy´c swemu Bogu.

background image

Rozdział XVIII

Ce’Nedra otrzymała rozległe wykształcenie. Została wyedukowana tak do-

kładnie, ˙ze instynktownie wyczuwała wszelkie niuanse etykiety i odpowiednie
formy, jakich nale˙zało przestrzega´c w obecno´sci imperatora czy króla. Jednak
fizyczna obecno´s´c Boga wci ˛

a˙z j ˛

a niepokoiła, a nawet przera˙zała. Czuła si˛e nie-

zr˛ecznie, zupełnie bez ogłady, niczym prosta dziewczyna z farmy. Dr˙zała i — co
zdarzyło si˛e jej zaledwie kilka razy w ˙zyciu — zupełnie nie miała poj˛ecia, co
robi´c.

UL nadal patrzył wprost w zal˛eknion ˛

a twarz Relga.

— Umysł twój przekr˛ecił to, co ci powiedziałem, mój synu — rzekł z powa-

g ˛

a. — Odmieniłe´s znaczenie mych słów tak, by dopasowa´c je do swych pragnie´n

raczej, ni˙z mojej woli.

Relg zadygotał. Patrzył z przera˙zeniem.
— Powiedziałem ci, ˙ze dziecko, które b˛edzie Gorimem, przyb˛edzie do Ulgo

poprzez ciebie — kontynuował UL. — ˙

Ze musisz si˛e przygotowa´c, by wykarmi´c

go i dopilnowa´c jego wychowania. Czy powiedziałem, by´s wywy˙zszał si˛e z tej
przyczyny?

Relg zacz ˛

ał trz ˛

a´s´c si˛e gwałtownie.

— Czy rozkazałem ci głosi´c bunt? Albo burzy´c Ulgosów przeciwko Gorimo-

wi, którego wybrałem, by ich prowadził?

Relg załamał si˛e.
— Wybacz mi, Bo˙ze — błagał, czołgaj ˛

ac si˛e po ziemi.

— Powsta´n, Relgu — nakazał surowo UL. — Nie jestem z ciebie zadowolony,

a twoje kłopoty ra˙z ˛

a mnie, gdy˙z serce twoje pełne jest pychy. Nagn˛e ci˛e do mej

woli, Relgu, albo ci˛e złami˛e. Oczyszcz˛e z tej zarozumiało´sci i podziwu dla siebie
samego. Dopiero wtedy godny b˛edziesz zadania, jakie ci powierzyłem.

Relg powstał chwiejnie, pełen poczucia winy.
— O Bo˙ze mój. . .
— Zwa˙z na moje słowa, Relgu, i b ˛

ad´z im całkowicie posłuszny. Jest moj ˛

a

wol ˛

a, by´s towarzyszył Belgarathowi, Uczniowi Aldura, i wszelkiej udzielił mu

pomocy, jakiej tylko zdołasz. Słuchał go b˛edziesz, jakbym to ja sam przemawiał
przez niego. Czy zrozumiałe´s?

152

background image

— Tak, Bo˙ze mój — odparł z pokor ˛

a Relg.

— I b˛edziesz posłuszny?
— Uczyni˛e, co mi rozkazałe´s, Bo˙ze mój. . . cho´cby miało mnie to kosztowa´c

˙zycie.

— Nie b˛edzie ci˛e to kosztowa´c ˙zycia, Relgu, gdy˙z jeste´s mi potrzebny. Nagro-

da za to czeka ci˛e ponad twoje wyobra˙zenia.

Relg pokłonił si˛e bez słowa. Bóg zwrócił si˛e do Gorima.
— Odczekaj jeszcze chwil˛e, mój synu — powiedział. — Cho´c lata ci ˛

a˙z ˛

a ci

ju˙z bardzo. Wkrótce unios˛e ci z barków to brzemi˛e. Wiedz, ˙ze jestem z ciebie
zadowolony.

Gorim zło˙zył gł˛eboki pokłon.
— Belgaracie. — UL powitał czarodzieja. — Spogl ˛

adałem na ciebie w twym

zadaniu i jak twój Mistrz dumny jestem z ciebie. Dzi˛eki tobie i córce twojej,
Polgarze, proroctwo zmierza ku owej chwili, której wszyscy oczekujemy.

Belgarath skłonił si˛e tak˙ze.
— To ju˙z bardzo długo, Przenaj´swi˛etszy — odparł. — Były te˙z zakr˛ety i zwro-

ty, jakich nikt z nas nie przewidywał na pocz ˛

atku.

— To prawda — zgodził si˛e UL. — Zaskoczyło nas to po wielokro´c. Czy dar

Aldura dla ´swiata obj ˛

ał ju˙z swe dziedzictwo?

— Nie do ko´nca, Przenaj´swi˛etszy — odrzekła z powag ˛

a Polgara. — Dotkn ˛

wszak˙ze jego granic i to, co nam dotychczas pokazał, daje nadziej˛e na sukces.

— B ˛

ad´z wi˛ec pozdrowiony, Belgarionie. — UL zwrócił si˛e do zdumionego

młodego człowieka. — We´z ze sob ˛

a me błogosławie´nstwo i wiedz, ˙ze stan˛e przy

Aldurze, by by´c z tob ˛

a, kiedy rozpoczniesz swe wielkie dzieło.

Garion skłonił si˛e — do´s´c niezgrabnie, jak zauwa˙zyła Ce’Nedra. Uznała, ˙ze

wkrótce — jak najszybciej — musi udzieli´c mu kilku lekcji. Naturalnie, b˛edzie
si˛e opierał. Był niemo˙zliwie uparty. Wiedziała jednak, ˙ze je´sli b˛edzie namawia´c
go i przekonywa´c dostatecznie długo, w ko´ncu ust ˛

api. To przecie˙z dla jego dobra.

UL wci ˛

a˙z patrzył na Gariona, lecz wyst ˛

apiła pewna subtelna zmiana jego po-

stawy. Ce’Nedra miała wra˙zenie, ˙ze Bóg porozumiewa si˛e bezgło´snie z t ˛

a drug ˛

a

ja´zni ˛

a, która była cz˛e´sci ˛

a ´swiadomo´sci chłopca, a jednak istniała niezale˙znie. Po

chwili UL skin ˛

ał głow ˛

a i skierował swe spojrzenie na sam ˛

a ksi˛e˙zniczk˛e.

— Wydaje si˛e ledwie dzieckiem — stwierdził, zwracaj ˛

ac si˛e do Polgary.

— Jest w odpowiednim wieku, Przenaj´swi˛etszy — odpowiedziała. — Jest

Driad ˛

a, a one s ˛

a zwykle niedu˙ze.

UL u´smiechn ˛

ał si˛e dobrotliwie i Ce’Nedra poczuła, ˙ze ona sama jarzy si˛e

w cieple tego u´smiechu.

— Jest niby kwiat, prawda? — powiedział.
— Ma jeszcze par˛e kolców, Przenaj´swi˛etszy — o´swiadczył Belgarath kwa-

´snym tonem. — I nieco cierni w swej naturze.

153

background image

— Tym bardziej j ˛

a cenimy, Belgaracie. Przyjdzie bowiem czas, gdy jej ogie´n

i jej ciernie posłu˙z ˛

a naszej sprawie daleko lepiej ni˙z jej uroda.

UL zerkn ˛

ał na Gariona i dziwny, m ˛

adry u´smiech przemkn ˛

ał mu po twarzy.

Z jakiej´s przyczyny Ce’Nedra poczuła, ˙ze si˛e czerwieni. Uniosła głow˛e, jakby
wyzywała rumieniec, by spróbował posun ˛

a´c si˛e dalej.

— Po to, by mówi´c z tob ˛

a, córko moja, przybyłem — rzekł UL wprost do niej,

a jego głos i twarz spowa˙zniały. — Musisz oczekiwa´c tutaj, gdy twoi towarzysze
odjad ˛

a. Nie zbli˙zaj si˛e do królestwa Murgów, bowiem gdyby tak si˛e stało, zgi-

niesz pewnie, a bez ciebie musimy ponie´s´c kl˛esk˛e w walce z ciemno´sci ˛

a. Czekaj

bezpiecznie w Ulgo, a˙z powróc ˛

a twoi przyjaciele.

Co´s takiego Ce’Nedra rozumiała doskonale. Jako ksi˛e˙zniczka wiedziała, kiedy

nale˙zy bez oporu podda´c si˛e władzy. Przez całe ˙zycie przypochlebiała si˛e ojcu,
czarowała go i prosiła, by postawi´c na swoim, jednak nigdy nie buntowała si˛e
otwarcie.

— Uczyni˛e, co mi nakazujesz, Przenaj´swi˛etszy — odpowiedziała, nie my´sl ˛

ac

nawet o znaczeniu słów Boga.

UL z satysfakcj ˛

a kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Tak oto chronione jest proroctwo — oznajmił. — Ka˙zde z was ma swe

zadanie do spełnienia w naszym dziele. . . i ja równie˙z mam swoje. Nie zatrzymam
was dłu˙zej, dzieci moje. Oby wam szcz˛e´scie sprzyjało. Spotkamy si˛e znowu.

I znikn ˛

ał.

Echa jego ostatnich słów odbijały si˛e w´sród jaski´n Ulgo. Po chwili zadziwio-

nego milczenia hymn adoracji wybuchn ˛

ał znowu pot˛e˙znym chórem, gdy ka˙zdy

z Ulgosów podniósł głos w ekstazie po boskim objawieniu.

— Na Belara! — odetchn ˛

ał gło´sno Barak. — Czuli´scie to?

— UL ma niezwykle wyrazist ˛

a osobowo´s´c — zgodził si˛e Belgarath. Spojrzał

na Relga, unosz ˛

ac brew. — Zmieniłe´s zdanie, jak rozumiem — zauwa˙zył.

Twarz Relga miała kolor popiołu. Wci ˛

a˙z dygotał gwałtownie.

— B˛ed˛e posłuszny memu Bogu — obiecał. — Gdzie mi nakazał, tam pod ˛

a˙z˛e.

— Ciesz˛e si˛e, ˙ze mamy t˛e spraw˛e za sob ˛

a. W tej chwili on chce, ˙zeby´s pod ˛

a˙zył

do Rak Cthol. Pó´zniej mo˙ze mie´c dla ciebie inne zadania, ale na razie Rak Cthol
to wystarczaj ˛

acy powód do zmartwienia.

— Bez wahania wykonam twoje rozkazy — oznajmił fanatyk. — Tak jak po-

lecił mój Bóg.

— To dobrze. — Belgarath od razu wyja´snił, o co chodzi: — Czy jest jaki´s

sposób, by w drodze unikn ˛

a´c złej pogody i innych trudno´sci?

— Znam drog˛e — stwierdził Relg. — Jest ci˛e˙zka i długa, ale doprowadzi nas

pod wzgórza ponad krain ˛

a ludu koni.

— Widzisz — mrukn ˛

ał Silk do Baraka. — Ju˙z si˛e nam przydaje.

Cherek burkn ˛

ał co´s niewyra´znie, ci ˛

agle nie do ko´nca przekonany.

154

background image

— Czy mog˛e wiedzie´c, dlaczego musimy dosta´c si˛e do Rak Cthol? — zapytał

Relg. Spotkanie z Bogiem odmieniło jego postaw˛e.

— Musimy odzyska´c Klejnot Aldura — wyja´snił Belgarath.
— Słyszałem o nim — przyznał Relg.
Silk zmarszczył brwi.
— Jeste´s pewien, ˙ze zdołasz odnale´z´c jaskinie pod Rak Cthol? — spytał Rel-

ga. — To nie to samo, co groty ULa. W Cthol Murgos raczej nie b˛ed ˛

a ´swi˛ete.

Wr˛ecz przeciwnie.

— Potrafi˛e znale´z´c ka˙zd ˛

a jaskini˛e. Wsz˛edzie — zapewnił Relg.

— Dobrze wi˛ec — podj ˛

ał Belgarath. — Przyjmuj ˛

ac, ˙ze wszystko pójdzie do-

brze, przejdziemy przez jaskinie i wkroczymy do miasta nie zauwa˙zeni. Odszu-
kamy Ctuchika i odbierzemy mu Klejnot.

— Nie b˛edzie stawiał oporu? — zdziwił si˛e Durnik.
— Mam nadzieje, ˙ze b˛edzie — odparł z zapałem Belgarath.
Barak parskn ˛

ał ´smiechem.

— Zaczynasz mówi´c jak Alorn, Belgaracie.
— Co niekoniecznie jest cnot ˛

a — zauwa˙zyła Polgara.

— Kiedy nadejdzie czas, zajm˛e si˛e tym magikiem z Rak Cthol — stwierdził

ponuro czarodziej. — W ka˙zdym razie, gdy tylko odzyskamy Klejnot, wracamy
do jaski´n i uciekamy.

— Z całym Cthol Murgos nast˛epuj ˛

acym nam na pi˛ety — dodał Silk. — Mie-

wałem ju˙z kontakty z Murgami. S ˛

a wyj ˛

atkowo natr˛etni.

— To mo˙ze stanowi´c problem — przyznał Belgarath. — Ich po´scig nie po-

winien si˛e posun ˛

a´c za daleko. Gdyby armia Murgów przez nieuwag˛e pogoniła

za nami na Zachód, tam uznaj ˛

a to za inwazj˛e. Wybuchnie wojna, do której nie

jeste´smy jeszcze gotowi. Macie jakie´s pomysły?

Rozejrzał si˛e.
Barak wzruszył ramionami.
— Pozamieniaj ich w ˙zaby.
Belgarath obrzucił go mia˙zd˙z ˛

acym wzrokiem.

— Tak tylko pomy´slałem — wyja´snił niewinnie Barak.
— Mo˙ze zostaniemy w jaskiniach pod miastem, dopóki nie zrezygnuj ˛

a z po-

szukiwa´n? — zaproponował Durnik.

Polgara stanowczo pokr˛eciła głow ˛

a.

— Nie — rzekła. — Jest pewne miejsce, gdzie musimy dotrze´c w okre´slo-

nym czasie. I tak ledwie zd ˛

a˙zymy. Nie sta´c nas na strat˛e miesi ˛

aca czy dwóch,

sp˛edzonych w jakiej´s grocie w Cthol Murgos.

— Dok ˛

ad musimy zd ˛

a˙zy´c, ciociu Pol? — spytał Garion.

— Pó´zniej ci wytłumacz˛e — odparła, zerkaj ˛

ac pospiesznie na Ce’Nedr˛e.

Ksi˛e˙zniczka natychmiast zrozumiała, ˙ze to spotkanie, o którym mówi lady

Polgara, jej wła´snie dotyczy. Zacz˛eła j ˛

a gry´z´c ciekawo´s´c.

155

background image

Mandorallen odchrz ˛

akn ˛

ał. Twarz miał zamy´slon ˛

a, a palcami dotykał lekko

˙zeber złamanych w walce z Grulem.

— Azali˙z przypadkiem jakim´s znajdzie si˛e gdzie´s w pobli˙zu mapa regionu,

do którego wkrótce wkroczy´c nam przyjdzie, ´swi ˛

atobliwy Gorimie? — zapytał

uprzejmie.

Gorim zastanowił si˛e przez moment.
— Wydaje mi si˛e, ˙ze gdzie´s j ˛

a miałem — mrukn ˛

ał. Lekko stukn ˛

ał kubkiem

o blat i do komory wbiegł słu˙z ˛

acy. Gorim powiedział mu kilka słów i Ulgos wy-

szedł. — Mapa jest bardzo stara — wyja´snił Mandorallenowi Gorim. — I oba-
wiam si˛e, ˙ze niezbyt dokładna. Nasi kre´slarze mieli trudno´sci z poj˛eciem odległo-

´sci, jakie wyst˛epuj ˛

a w ´swiecie nad nami.

— Odległo´sci istotnego znaczenia nie maj ˛

a — uspokoił go rycerz. — Pragn ˛

a-

łem jedynie od´swie˙zy´c swe wspomnienia na temat innych krain przy granicach
Cthol Murgos. Jako dzieci˛e, studentem geografii byłem w najlepszym przypadku
oboj˛etnym.

Wrócił słu˙z ˛

acy i wr˛eczył wielki zwój pergaminu Gorimowi, który z kolei prze-

kazał go Mandorallenowi.

Rycerz ostro˙znie rozwin ˛

ał map˛e i przyjrzał si˛e jej uwa˙znie.

— Jest tak, jak to zapami˛etałem — stwierdził. — Powiedziałe´s, pradawny

przyjacielu, i˙z ˙zaden z Murgów nie wkroczy w Dolin˛e Aldura?

— To prawda — potwierdził Belgarath.
— Najbli˙zsz ˛

a Rak Cthol granica jest ta z Tolendr ˛

a. — Mandorallen zademon-

strował to na mapie. — Logika wykazywa´c si˛e zdaje, ˙ze trasa naszej ucieczki w t˛e
wła´snie stron˛e winna prowadzi´c. Ku najbli˙zszej granicy.

— Zgadza si˛e — przyznał czarodziej.
— Niech wi˛ec wydaje si˛e, ˙ze spieszymy do Tonedry(%%%). Po drodze zosta-

wimy liczne i wyra´zne ´slady naszego przejazdu. Potem, w jakim´s miejscu, gdzie
grunt skalisty ukryje zmian˛e kierunku, skr˛ecimy i pod ˛

a˙zymy na północny zachód,

w stron˛e Doliny. Azali ich to nie zmyli? Azali nie mo˙zemy wierzy´c, ˙ze pod ˛

a˙z ˛

a da-

lej naszym poprzednim kursem? Z czasem, to oczywiste, wykryj ˛

a sw ˛

a pomyłk˛e.

Ale wtedy b˛ed ˛

a ju˙z wiele mil za nami. Tak wielka strata dodatkowo zniech˛eci ich

do wkroczenia w Dolin˛e i spowoduje mo˙ze, i˙z ze szcz˛etem zaniechaj ˛

a po´scigu.

Wszyscy spojrzeli na map˛e.
— Podoba mi si˛e to — stwierdził Barak i pot˛e˙zn ˛

a dłoni ˛

a serdecznie klepn ˛

rycerza po ramieniu.

Mandorallen skrzywił si˛e i szybko si˛egn ˛

ał do połamanych ˙zeber.

— Przepraszam, Mandorallenie — usprawiedliwił si˛e Barak. — Zapomnia-

łem.

Silk z uwag ˛

a studiował map˛e.

— Ten plan ma wiele zalet, Belgaracie — o´swiadczył. — A gdyby´smy skr˛ecili

tutaj. . . — pokazał palcem — dotarliby´smy na szczyt wschodniego sza´nca. Po-

156

background image

winni´smy zyska´c do´s´c czasu na zej´scie. Oni za to dwa razy si˛e zastanowi ˛

a, zanim

spróbuj ˛

a. W tym miejscu urwisko ma ponad mil˛e wysoko´sci.

— Mo˙zemy przesła´c wiadomo´s´c do Cho-Haga — zaproponował Hettar. —

Gdyby par˛e klanów całkiem przypadkowo zebrało si˛e u stóp sza´nca, Murgowie
zastanowi ˛

a si˛e przed zej´sciem wi˛ecej ni˙z tylko dwa razy.

Belgarath podrapał si˛e po brodzie.
— Dobrze — zdecydował po chwili namysłu. — Spróbujemy w ten sposób.

Gdy tylko Relg wyprowadzi nas z Ulgo, Hettarze, zło˙zysz krótk ˛

a wizyt˛e swemu

ojcu. Powiesz mu, co zamierzamy i poprosisz, ˙zeby wyprowadził nam na spotka-
nie kilka tysi˛ecy wojowników.

Muskularny Algar kiwn ˛

ał głow ˛

a, a˙z podskoczył samotny kosmyk włosów, za

to jego twarz wyra˙zała rozczarowanie.

— Nawet o tym nie my´sl, Hettarze — oznajmił zimno Belgarath. — Nigdy

nie miałem zamiaru bra´c ci˛e do Cthol Murgos. Znalazłby´s tam zbyt wiele okazji,

˙zeby ´sci ˛

agn ˛

a´c na siebie kłopoty.

Hettar westchn ˛

ał odrobin˛e ˙zało´snie.

— Nie bierz sobie tego do serca, Hettarze — pocieszył go Silk. — Murgowie

to fanatyczna rasa. Mo˙zesz by´c niemal pewien, ˙ze kilku spróbuje zej´scia. . . nieza-
le˙znie od tego, co czeka ich na dole. Praktycznie nie masz innego wyj´scia i musisz
potraktowa´c ich, jak na to zasługuj ˛

a. Dla przykładu.

Twarz Hettara rozja´sniła si˛e nieco.
— Silku — odezwała si˛e z wyrzutem lady Polgara.
Niski Drasanin spojrzał na ni ˛

a z wyrazem niewinno´sci.

— Musimy przecie˙z zniech˛eci´c ich do po´scigu, Polgaro — zaprotestował.
— Oczywi´scie — odparła sarkastycznie.
— I nie mo˙zemy pozwoli´c, ˙zeby Murgowie zalali Dolin˛e, prawda?
— Mo˙ze wystarczy?
— Wiesz przecie˙z, ˙ze nie jestem ˙z ˛

adny krwi.

Odwróciła si˛e do niego plecami.
Silk westchn ˛

ał.

— Zawsze przypisuje mi najgorsze cechy.
Tymczasem Ce’Nedra zd ˛

a˙zyła dokładnie przemy´sle´c implikacje obietnicy,

któr ˛

a tak bez wahania zło˙zyła ULowi. Wszyscy odjad ˛

a, a ona musi tu pozosta´c.

Ju˙z teraz zaczynało jej doskwiera´c uczucie izolacji, rozdzielenia z przyjaciółmi.
Tworzyli plany, które jej nie dotyczyły. Im dłu˙zej o tym my´slała, tym gorzej si˛e
czuła. Zaczynała jej dr˙ze´c dolna warga.

Gorim Ulgosów przygl ˛

adał jej si˛e z wyrazem współczucia na m ˛

adrym obliczu.

— Ci˛e˙zko jest zostawa´c samej — powiedział łagodnie, jakby jego wielkie

oczy potrafiły zajrze´c w jej my´sli. — A nasze jaskinie s ˛

a dla ciebie obce. . . mrocz-

ne i z pozoru pełne smutku.

Bez słowa kiwn˛eła głow ˛

a.

157

background image

— Jednak za dzie´n, mo˙ze dwa — mówił dalej — twoje oczy dostosuj ˛

a si˛e do

przy´cmionego ´swiatła. S ˛

a tu cuda, których nie ogl ˛

adał jeszcze nikt z zewn ˛

atrz.

To prawda, nie mamy kwiatów, lecz w ukrytych grotach klejnoty rozkwitaj ˛

a na

´scianach niby dzikie kwiecie. Drzewa ni li´scie nie rosn ˛

a w naszej krainie pozba-

wionej sło´nca, ale znam jaskini˛e, gdzie na ´scianie winoro´sle czystego złota wij ˛

a

si˛e w szerokich zwojach od sklepienia i pełzn ˛

a na podłodze.

— Uwa˙zaj, ´swi ˛

atobliwy Gorimie — ostrzegł Silk. — Ksi˛e˙zniczka jest Tolne-

drank ˛

a. Je´sli poka˙zesz jej takie bogactwo, na twoich oczach mo˙ze popa´s´c w histe-

ri˛e.

— Nie wydaje mi si˛e to szczególnie zabawne, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze — oznajmiła

Ce’Nedra lodowato.

— Przytłaczaj ˛

a mnie wyrzuty sumienia, wasza imperialna wysoko´s´c — odparł

fałszywie i skłonił si˛e nisko.

Wbrew własnej woli, ksi˛e˙zniczka wybuchn˛eła ´smiechem. Ten mały Drasanin

o twarzy łasicy był tak absolutnie bezczelny, ˙ze nie potrafiła si˛e na niego gniewa´c.

— Póki nie opu´scisz Ulgo, ksi˛e˙zniczko, b˛edziesz dla mnie jak ukochana

wnuczka — powiedział Gorim. — Mo˙zemy spacerowa´c razem nad naszymi mil-
cz ˛

acymi jeziorami, mo˙zemy bada´c od dawna zapomniane groty. I rozmawia´c. Ze-

wn˛etrzny ´swiat niewiele wie o Ulgo. Mo˙ze si˛e zdarzy´c, ˙ze b˛edziesz pierwsz ˛

a cu-

dzoziemk ˛

a, która je zrozumie.

Ce’Nedra impulsywnie pochwyciła delikatn ˛

a dło´n starca.

— B˛ed˛e zaszczycona, ´swi ˛

atobliwy Gorimie — rzekła z całkowit ˛

a szczero´sci ˛

a.

Sp˛edzili noc w wygodnych pokojach piramidalnego domu Gorima — chocia˙z

poj˛ecia dnia i nocy nie miały znaczenia w tym niezwykłym, podziemnym ´swie-
cie. Rankiem kilku Ulgosów wprowadziło do jaskini Gorima konie. Ce’Nedra
domy´sliła si˛e, ˙ze dotarły tu okr˛e˙zn ˛

a, dłu˙zsz ˛

a drog ˛

a. Jej przyjaciele gotowali si˛e do

odjazdu. Ce’Nedra usiadła z boku i ju˙z teraz czuła si˛e przera´zliwie samotna. Spo-
gl ˛

adała na znajome twarze, próbuj ˛

ac wyry´c ka˙zd ˛

a z nich w swej pami˛eci. Kiedy

w ko´ncu przyszła kolej Gariona, łzy stan˛eły jej w oczach.

Wbrew rozs ˛

adkowi, ju˙z zaczynała si˛e o niego martwi´c. Był taki impulsywny.

Wiedziała, ˙ze gdy tylko spu´sci go z oczu, zacznie wyczynia´c rzeczy, które spro-
wadz ˛

a na niego niebezpiecze´nstwo. Oczywi´scie, Polgara b˛edzie na niego uwa˙za´c,

ale to nie to samo. Nagle rozgniewała si˛e na niego o te wszystkie głupstwa, które
popełni, o zmartwienia, jakie spowoduje jego beztroskie zachowanie. Przygl ˛

adała

mu si˛e ponuro. Chciała, by zrobił co´s, za co ju˙z teraz mogłaby go skarci´c.

Postanowiła ich nie odprowadza´c. Nie b˛edzie stała samotnie nad brzegiem

i patrzyła, jak odje˙zd˙zaj ˛

a. Lecz kiedy min˛eli ci˛e˙zki łuk otworu tunelu, jej zdecy-

dowanie rozsypało si˛e w pył. Bez zastanowienia pobiegła za Garionem i chwyciła
go za r˛ek˛e.

Obejrzał si˛e zdziwiony, a ona stan˛eła na palcach, uj˛eła drobnymi dło´nmi twarz

chłopca i pocałowała go.

158

background image

— Musisz na siebie uwa˙za´c — przykazała. Pocałowała go znowu, odwróciła

si˛e na pi˛ecie i szlochaj ˛

ac pobiegła do domu. Garion spogl ˛

adał za ni ˛

a z gł˛ebokim

zdumieniem.

background image

CZ ˛

E ´S ´

C CZWARTA — CTHOL

MURGOS

background image

Rozdział XIX

Przez całe dnie posuwali si˛e w ciemno´sciach. Pojedyncze, słabe ´swiatełko,

jakie niósł Relg, było jedynie punktem odniesienia — czym´s, za czym mogli po-
d ˛

a˙za´c. Ciemno´s´c uciskała twarz Gariona, gdy potykał si˛e na nierównym gruncie,

z r˛ek ˛

a wyci ˛

agni˛et ˛

a do przodu, by osłania´c głow˛e przed niewidocznymi skałami.

Ale nie tylko pachn ˛

aca st˛echlizn ˛

a czer´n była problemem. Wyczuwał przytłacza-

j ˛

acy ci˛e˙zar gór nad sob ˛

a i ze wszystkich stron. Kamie´n zdawał si˛e napiera´c na

niego; był uwi˛eziony, odci˛ety w´sród całych mil litej skały. Bez przerwy walczył
na kraw˛edzi paniki i cz˛esto zaciskał z˛eby, by nie krzycze´c.

Kr˛ety, wij ˛

acy si˛e szlak zdawał si˛e prowadzi´c donik ˛

ad. Na rozwidleniach Relg

na pozór przypadkowo wybierał odnogi korytarzy. Zawsze jednak kroczył pewnie
przez mroczne, rozległe jaskinie, gdzie wspomnienie d´zwi˛eków brzmiało w wil-
gotnym powietrzu, gdzie głosy przeszło´sci powracały echami szepcz ˛

ac. . . szep-

cz ˛

ac. . . Jedynie pewno´s´c Relga, maszeruj ˛

acego na przedzie, ratowała Gariona

przed szale´nstwem i panik ˛

a.

W pewnej chwili fanatyk przystan ˛

ał.

— Co si˛e dzieje? — zapytał ostro Silk. W jego głosie brzmiał cie´n tej samej

paniki, jaka atakowała my´sli Gariona.

— Musz˛e przesłoni´c oczy — wyja´snił Relg. Miał na sobie dziwacznego

kształtu łuskow ˛

a zbroj˛e, niezwykły pancerz z zachodz ˛

acych na siebie metalowych

płytek, przewi ˛

azany w pasie i z obcisłym kapturem, który tylko twarz pozostawiał

odkryt ˛

a. U pasa wisiał mu ci˛e˙zki nó˙z z zakrzywionym ostrzem, a sam widok tej

broni wzbudzał w Garionie dreszcze.

Ulgos wyj ˛

ał spod zbroi pas tkaniny i starannie zawi ˛

azał sobie na oczach.

— Dlaczego to robisz? — zdziwił si˛e Durnik.
— Przez najbli˙zsz ˛

a grot˛e przebiega ˙zyła kwarcu. Odbija blask sło´nca z po-

wierzchni. ´Swiatło jest bardzo jaskrawe.

— Jak znajdziesz drog˛e z zwi ˛

azanymi oczami? — nie dowierzał Silk.

— Materiał nie jest gruby. Widz˛e przez niego dostatecznie wyra´znie. Chod´z-

my.

Min˛eli zakr˛et tunelu i Garion zobaczył przed sob ˛

a ´swiatło. Z trudem si˛e po-

wstrzymał, by nie ruszy´c ku niemu biegiem. Szli wolno, a kopyta prowadzonych

161

background image

przez Hettara koni stukały o skalne podło˙ze. O´swietlona jaskinia była ogromna,
pełna migotliwego, krystalicznego blasku. L´sni ˛

acy pas kwarcu na ukos przeci-

nał sklepienie, zalewaj ˛

ac komor˛e o´slepiaj ˛

acym ´swiatłem. Wielkie kamienne so-

ple zwisały pod stropem, z dołu inne wyci ˛

agały si˛e im na spotkanie. Po´srod-

ku groty le˙zało kolejne podziemne jezioro. Male´nki wodospad na jego dalszym
ko´ncu marszczył powierzchni˛e, przelewaj ˛

ac si˛e z niesko´nczonym, d´zwi˛ecznym

pluskiem, odbijał si˛e echem i wplatał melodyjnie w słabe, zapomniane tchnienie

´spiewu Ulgosów, pozostawionych całe mile za plecami. Migotanie barw o´slepiało

Gariona. Pryzmaty krystalicznego kwarcu załamywały ´swiatło, rozszczepiały je
na kolorowe pasma i wypełniały grot˛e wielobarwnym l´snieniem t˛eczy. Chłopiec
zapragn ˛

ał nagle, by pokaza´c te cuda Ce’Nedrze; ta my´sl zdumiała go.

— Szybciej — pop˛edzał Relg, uniesion ˛

a dłoni ˛

a osłaniaj ˛

ac zawi ˛

azane oczy.

— Mo˙ze zatrzymamy si˛e tutaj? — zaproponował Barak. — Potrzebujemy od-

poczynku, a to dobre miejsce.

— To najgorsze miejsce we wszystkich jaskiniach — odparł Relg. — Szybko.
— Mo˙ze tobie ciemno´s´c odpowiada — rzekł Barak. — Ale my specjalnie jej

nie lubimy.

Rozejrzał si˛e.
— Osłaniaj oczy, głupcze — warkn ˛

ał Ulgos.

— Nie podoba mi si˛e twój ton, przyjacielu.
— B˛edziesz ´slepy, kiedy st ˛

ad wyjdziemy. Potrzebowałe´s dwóch dni, ˙zeby

przyzwyczai´c oczy do mroku. Stracisz to wszystko, je´sli zostaniesz tu zbyt długo.

Barak wpatrywał si˛e w Relga przez chwil˛e. Wreszcie chrz ˛

akn ˛

ał z zakłopota-

niem i kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Przepraszam — mrukn ˛

ał. — Nie rozumiałem.

Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e, by przepraszaj ˛

aco poło˙zy´c dło´n na ramieniu fanatyka.

— Nie dotykaj mnie! — krzykn ˛

ał Relg. Odskoczył.

— O co chodzi?
— Po prostu mnie nie dotykaj. Nigdy. — Relg pospieszył naprzód.
— Co mu si˛e stało? — zdziwił si˛e Barak.
— Nie chce, ˙zeby´s go splamił — wyja´snił Belgarath.
— Splamił go? Splamił?
— Bardzo dba o osobist ˛

a czysto´s´c. Według niego, ka˙zde dotkni˛ecie mo˙ze go

skala´c.

— Skala´c? Przecie˙z jest brudny jak ´swinia w bajorze.
— To inny rodzaj brudu. Ruszajmy ju˙z.
Barak pod ˛

a˙zył za wszystkimi, mruczał co´s i przeklinał pod nosem. Zanurzyli

si˛e w kolejny czarny tunel i Garion raz jeszcze spojrzał t˛esknie na roz´swietlon ˛

a

grot˛e. Potem min˛eli zakr˛et i ´swiatło zgasło.

W szepcz ˛

acym mroku stracili poczucie czasu. Szli wci ˛

a˙z naprzód, przystaj ˛

ac

z rzadka, by co´s zje´s´c albo odpocz ˛

a´c. Sny Gariona pełne były koszmarów, w któ-

162

background image

rych mia˙zd˙zyły go skały. Tracił ju˙z nadziej˛e, ˙ze zobaczy jeszcze niebo, gdy pierw-
szy, ledwie wyczuwany podmuch musn ˛

ał jego policzek. Min˛eło, o ile potrafił to

oceni´c, pi˛e´c dni od opuszczenia ostatniej słabo o´swietlonej galerii Ulgosów i od
wkroczenia w wieczn ˛

a czer´n. Z pocz ˛

atku my´slał, ˙ze to delikatne tchnienie cieplej-

szego powietrza jest tylko złudzeniem, lecz zaraz rozpoznał w zastałej atmosferze
groty aromat drzew i trawy. Wiedział, ˙ze gdzie´s przed nimi znajduje si˛e otwór —
wyj´scie na ´swiat.

Podmuch ciepłego powietrza był coraz wyra´zniejszy, zapach trawy wypełnił

korytarz. Podłoga zacz˛eła odchyla´c si˛e w gór˛e i niemal niedostrzegalnie szarzała
ciemno´s´c. Zdawało si˛e, ˙ze przechodz ˛

a od niesko´nczonej nocy do pierwszego po-

ranka w historii ´swiata. Człapi ˛

ace z tyłu konie tak˙ze wyczuły ´swie˙ze powietrze

i przyspieszyły kroku. Za to Relg szedł wolniej, coraz wolniej. Wreszcie zatrzy-
mał si˛e zupełnie. Lekki, metaliczny chrz˛est łusek jego zbroi przemawiał a˙z nadto
wyra´znie: Relg dr˙zał, zdj˛ety l˛ekiem przed tym, co czekało w przodzie. Znowu
przewi ˛

azał sobie oczy. Raz po raz gor ˛

aczkowo, niemal błagalnie powtarzał co´s

w gardłowym j˛ezyku Ulgosów. Po chwili ruszył dalej, niech˛etnie powłócz ˛

ac no-

gami.

Przed nimi rozbłysło złociste ´swiatło. Otwór korytarza miał nierówne, ostre

kraw˛edzie, a dalej wida´c było wyra´znie spl ˛

atany g ˛

aszcz gał˛ezi. Nie zwa˙zaj ˛

ac na

surowy rozkaz Hettara, z gło´snym stukiem małych kopyt ´zrebak skoczył do wyj-

´scia i w słoneczny blask.

Belgarath podrapał si˛e po głowie, spogl ˛

adaj ˛

ac za młodym konikiem.

— Kiedy si˛e rozdzielimy — rzekł do Hettara — lepiej zabierz ze sob ˛

a małego

i jego matk˛e. Nie potrafi powa˙znie traktowa´c polece´n, a Cthol Murgos to miejsce
bardzo powa˙zne.

Hettar pos˛epnie kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Nie mog˛e — wyrzucił nagle Relg. Odwrócił si˛e plecami do wyj´scia i przy-

warł do ´sciany korytarza. — Nie potrafi˛e.

— Oczywi´scie, ˙ze potrafisz — zapewniła go ciocia Pol. — B˛edziemy wycho-

dzi´c wolno i przyzwyczaisz si˛e po trochu.

— Nie dotykaj mnie — odparł odruchowo Relg.
— To zaczyna by´c m˛ecz ˛

ace — mrukn ˛

ał Barak.

Garion i pozostali szybko szli do wyj´scia, ponaglani pragnieniem ´swiatła.

Przecisn˛eli si˛e przez g ˛

aszcz, a potem mrugaj ˛

ac i osłaniaj ˛

ac oczy wyszli na sło´nce.

W pierwszej chwili blask bole´snie kłuł w oczy, ale po chwili Garion znowu wi-
dział wyra´znie. Cz˛e´sciowo ukryty otwór znajdował si˛e w połowie kamienistego
zbocza. Z tyłu, na tle ciemnego bł˛ekitu nieba, l´sniły w porannym sło´ncu o´snie˙zone
szczyty Ulgo. Przed nimi rozpo´scierała si˛e szeroka jak morze równina. Jesie´n za-
barwiła złotem wysokie trawy, wiatr pochylał je długimi, rozkołysanymi falami.
Równina si˛egała po horyzont. Garion miał uczucie, ˙ze wła´snie ockn ˛

ał si˛e z kosz-

maru.

163

background image

Tu˙z za otworem tunelu Relg ukl ˛

akł plecami do ´swiatła. Modlił si˛e, okładaj ˛

ac

pi˛e´sciami sw ˛

a pier´s i ramiona.

— Co on wyprawia? — zdziwił si˛e Barak.
— To co´s w rodzaju rytuału oczyszczenia — wyja´snił Belgarath. — Próbuje

zdj ˛

a´c z siebie grzechy i wypełni´c dusz˛e istot ˛

a jaski´n. Uwa˙za, ˙ze to pomo˙ze mu

przetrwa´c na zewn ˛

atrz.

— Ile czasu to zajmie?
— Przypuszczam, ˙ze około godziny. To skomplikowany rytuał.
Relg przerwał modły i zawi ˛

azał sobie na twarzy drug ˛

a opask˛e.

— Je´sli dalej b˛edzie tak owijał głow˛e, to si˛e udusi — zauwa˙zył Silk.
— Lepiej ju˙z pojad˛e — stwierdził Hettar, doci ˛

agaj ˛

ac rzemienie przy siodle. —

Mam co´s powtórzy´c Cho-Hagowi?

— Niech zawiadomi pozostałych o tym, co si˛e zdarzyło do tej pory — odpo-

wiedział mu Belgarath. — Sprawy dochodz ˛

a do punktu, kiedy wszyscy powinni

wiedzie´c, co si˛e dzieje.

Hettar skin ˛

ał głow ˛

a.

— Wiesz, gdzie jeste´smy? — upewnił si˛e Barak.
— Oczywi´scie. — Wysoki Algar spojrzał na pozornie jednostajn ˛

a równin˛e.

— Droga do Rak Cthol i z powrotem zajmie nam około miesi ˛

aca — dodał

Belgarath. — Je´sli to b˛edzie mo˙zliwe, na szczycie wschodniego sza´nca rozpalimy
ognie sygnałowe. Potem rozpoczniemy zej´scie. Powiedz Cho-Hagowi, jak wa˙zne
jest, by na nas czekał. Nie chc˛e, ˙zeby Murgowie zap˛edzili si˛e do Algarii. Nie
jeste´smy jeszcze gotowi do wojny.

— B˛edziemy tam. — Hettar wskoczył na siodło. — Uwa˙zajcie na siebie

w Cthol Murgos.

Zawrócił konia i ruszył zboczem w dół, na równin˛e. Klacz i ´zrebak biegli jego

´sladem. ´

Zrebak obejrzał si˛e jeszcze na Gariona i zar˙zał ˙zało´snie, po czym pobiegł

za matk ˛

a.

Barak sm˛etnie pokr˛ecił głow ˛

a.

— B˛edzie mi brakowało Hettara — mrukn ˛

ał.

— Cthol Murgos to nie miejsce dla niego — zauwa˙zył Silk. — Musieliby´smy

go uwi ˛

aza´c.

— Wiem. — Barak westchn ˛

ał. — Ale i tak b˛edzie mi go brakowało.

— W którym kierunku wyruszy´c nam wypada? — zapytał Mandorallen.
Belgarath wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e na południowy wschód.

— T˛edy. Skrajem Doliny dotrzemy do sza´nca, potem przetniemy południow ˛

a

cz˛e´s´c Mishrak ac Thull. Thullowie nie wysyłaj ˛

a patroli tak regularnie jak Murgo-

wie.

— Thullowie mało co robi ˛

a, je´sli nie musz ˛

a — dodał Silk. — S ˛

a zbyt zaj˛eci

unikaniem Grolimów.

— Kiedy ruszamy? — zapytał Durnik.

164

background image

— Jak tylko Relg zako´nczy swoje modły.
— W takim razie zd ˛

a˙zymy zje´s´c ´sniadanie — stwierdził zgry´zliwie Barak.

Przez cały dzie´n jechali przez płaski step południowej Algarii, pod jesiennym

niebem o barwie gł˛ebokiego bł˛ekitu. Relg wło˙zył na zbroj˛e star ˛

a tunik˛e Durnika

z kapturem. Był marnym je´zd´zcem — nogi sterczały mu sztywno na boki. Wygl ˛

a-

dał, jakby cał ˛

a uwag˛e po´swi˛ecał na utrzymywaniu spuszczonej głowy i nie dbał

o to, gdzie jedzie.

Barak obserwował go niech˛etnie, z wyra´znie maluj ˛

ac ˛

a si˛e na twarzy dezapro-

bat ˛

a.

— Nie chc˛e si˛e wtr ˛

aca´c w twoje sprawy, Belgaracie — o´swiadczył. — Ale ten

człowiek ´sci ˛

agnie na nas kłopoty.

— ´Swiatło razi go w oczy, Baraku — wyja´sniła Cherekowi ciocia Pol. — I nie

jest przyzwyczajony do konnej jazdy. Nie krytykuj go bez zastanowienia.

Barak gniewnie zamkn ˛

ał usta, lecz jego twarz nie złagodniała.

— Przynajmniej mamy pewno´s´c, ˙ze b˛edzie trze´zwy — dodała z godno´sci ˛

a

ciocia Pol. — A to wi˛ecej, ni˙z mogłabym powiedzie´c o niektórych członkach
naszej grupy.

Barak chrz ˛

akn ˛

ał z zakłopotaniem.

Rozbili obóz na bezdrzewnym brzegu kr˛etego strumienia. Gdy zaszło sło´n-

ce, Relg troch˛e si˛e uspokoił, chocia˙z demonstracyjnie unikał patrzenia w stron˛e
ogniska. A˙z spojrzał w gór˛e i zobaczył pierwsze gwiazdy na wieczornym niebie.
Wpatrywał si˛e w nie ze zgroz ˛

a, a pot zalał mu odkryt ˛

a twarz. Nagle osłonił głow˛e

r˛ekami i ze zduszonym krzykiem padł twarz ˛

a w dół na ziemi˛e.

— Relg! — zawołał Garion. Podbiegł do le˙z ˛

acego m˛e˙zczyzny i bez namysłu

chwycił go za ramiona.

— Nie dotykaj mnie — j˛ekn ˛

ał odruchowo Ulgos.

— Nie ˙zartuj. Co si˛e stało? Niedobrze ci?
— Niebo — wycharczał Relg z rozpacz ˛

a, — Niebo! Przera˙za mnie.

— Niebo? — zdziwił si˛e Garion. — Co z niebem?
Spojrzał na znajome gwiazdozbiory.
— Ono nie ma ko´nca — j˛ekn ˛

ał Relg. — Si˛ega coraz wy˙zej, przez wieczno´s´c.

I nagle Garion zrozumiał. W jaskiniach to on si˛e bał — bał si˛e bez powodu —

poniewa˙z był zamkni˛ety w ograniczonej przestrzeni. Tutaj, pod otwartym niebem,
Relg odczuwał t˛e sam ˛

a ´slep ˛

a zgroz˛e. Garion u´swiadomił sobie ze zdumieniem, ˙ze

Relg przez całe ˙zycie nie opuszczał pewnie jaski´n Ulgo.

— Wszystko w porz ˛

adku — próbował go uspokoi´c. — Niebo nic ci nie zrobi.

Ono po prostu jest. Nie zwracaj na nie uwagi.

— Nie mog˛e go znie´s´c.
— Nie patrz.
— Ale wiem, ˙ze tam jest. . . cała ta pustka.

165

background image

Garion zerkn ˛

ał bezradnie na cioci˛e Pol. Skin˛eła dłoni ˛

a, nakazuj ˛

ac mu dalej

mówi´c.

— Nie jest puste. . . — zaj ˛

akn ˛

ał si˛e. — Pełno w nim ró˙znych rzeczy. . . naj-

rozmaitszych. . . chmur, ptaków, słonecznego ´swiatła, gwiazd. . .

— Czego? — Relg podniósł głow˛e. — O czym mówisz?
— Chmury? Wszyscy wiedz ˛

a, co. . . — Garion urwał. Relg najwyra´zniej nie

wiedział, co to s ˛

a chmury. Nigdy w ˙zyciu ich nie widział. Chłopiec spróbował

uporz ˛

adkowa´c my´sli, uwzgl˛edniaj ˛

ac ten fakt. Tłumaczenie nie b˛edzie łatwe. Na-

brał tchu. — Dobrze. Zacznijmy od chmur.

Trwało to bardzo długo. Garion nie był przekonany, czy Relg zrozumiał, czy

tylko chwytał słowa, by unikn ˛

a´c my´slenia o niebie. Po chmurach ptaki były troch˛e

łatwiejsze, chocia˙z pióra okazały si˛e bardzo trudnym poj˛eciem.

— UL przemówił do ciebie — przerwał Relg, gdy Garion zacz ˛

ał opowiada´c

o skrzydłach. — Nazwał ci˛e Belgarionem. Czy takie jest twoje imi˛e?

— No. . . — Garion zawahał si˛e. — Wła´sciwie nie. Naprawd˛e mam na imi˛e

Garion, ale przypuszczam, ˙ze to drugie imi˛e te˙z b˛edzie moim. Troch˛e pó´zniej,
kiedy b˛ed˛e starszy.

— UL wie wszystko — o´swiadczył Relg. — Je´sli nazwał ci˛e Belgarionem,

takie jest twoje prawdziwe imi˛e. I ja b˛ed˛e ci˛e tak nazywał.

— Wolałbym nie.
— Mój Bóg skarcił mnie — j˛ekn ˛

ał Ulgos głosem pełnym obrzydzenia do sa-

mego siebie. — Zawiodłem go.

Garion nie całkiem potrafił to zrozumie´c. W jaki´s sposób, nawet ogarni˛ety

panik ˛

a, Relg cierpiał m˛eki religijnych rozterek. Usiadł plecami do ognia, przygar-

biony, w pozie wyra˙zaj ˛

acej absolutn ˛

a rozpacz.

— Jestem niegodny — powiedział niemal łkaj ˛

ac. — Kiedy UL przemówił do

mnie w ciszy mego serca, czułem, ˙ze zostałem wywy˙zszony ponad wszystkich
ludzi. A teraz jestem gorszy ni˙z błoto.

W rozpaczy bił si˛e pi˛e´sciami w skronie.
— Przesta´n! — rzucił ostro chłopiec. — Zrobisz sobie krzywd˛e. O co ci cho-

dzi?

— UL powiedział mi, ˙ze mam ukaza´c dziecko całemu Ulgo. Uznałem to za

dowód specjalnej łaski, jakiej doznałem w jego oczach.

— O jakim dziecku mówisz?
— Tym dziecku. Nowym Gorimie. W ten sposób UL prowadzi i chroni swój

lud. Kiedy stary Gorim wykona ju˙z swe dzieło, UL umieszcza znak w oczach
dziecka, które ma by´c nast˛epc ˛

a. Gdy UL powiedział, ˙ze zostałem wybrany, by

sprowadzi´c dziecko do Ulgo, odsłoniłem innym jego słowa, a oni szanowali mnie
i prosili, bym przemówił do nich słowami ULa. Widziałem dookoła grzech i ze-
psucie, i pi˛etnowałem je. Ale to były moje słowa, nie ULa. Nie pami˛etałem o wła-
snych grzechach, wytykaj ˛

ac je innym. — Głos Relga brzmiał chrapliwie, pełen

166

background image

fanatycznego samooskar˙zenia. — Jestem niczym — oznajmił. — Budz˛e wstr˛et.
UL powinien unie´s´c r˛ek˛e i unicestwi´c mnie.

— To zakazane — stwierdził bez zastanowienia Garion.
— Kto ma moc zdoln ˛

a zakaza´c czego´s ULowi?

— Nie wiem. Wiem tylko, ˙ze unicestwienie jest zakazane. . . nawet Bogom.

To pierwsza rzecz, jakiej si˛e uczymy.

Relg spojrzał podejrzliwie, a Garion od razu zrozumiał, ˙ze popełnił straszliwy

bł ˛

ad.

— Znasz sekrety Bogów? — zapytał z niedowierzaniem fanatyk.
— Widzisz, Bogowie nie maj ˛

a z tym nic wspólnego. Zasada dotyczy wszyst-

kich.

W oczach Ulgosa zapłon˛eła nagle nadzieja. Wyprostował si˛e i pochylał na

kl˛eczkach, a˙z dotkn ˛

ał twarz ˛

a ziemi.

— Wybacz mi moje grzechy — zaintonował.
— Co?
— Wywy˙zszałem si˛e, a jestem niegodny.
— Pomyliłe´s si˛e, to wszystko. Nie rób tego wi˛ecej. Prosz˛e ci˛e, wsta´n.
— Jestem nikczemny i nieczysty.
— Ty?
— Miałem nieczyste my´sli o kobietach.
Garion zaczerwienił si˛e.
— Wszyscy mamy czasem takie my´sli — stwierdził, chrz ˛

akaj ˛

ac z zakłopota-

niem.

— Moje my´sli s ˛

a nikczemne. . . niegodziwe. . . — j˛ekn ˛

ał Relg, przytłoczony

wyrzutami sumienia. — Gorzej˛e od nich.

— UL z pewno´sci ˛

a rozumie. Prosz˛e ci˛e, Relgu, wsta´n. Nie musisz tego robi´c.

— Modliłem si˛e ustami, a moje my´sli i serce nie były zaj˛ete modlitw ˛

a.

— Relgu. . .
— Szukałem ukrytych jaski´n dla rado´sci odkrywania, nie po to, by po´swi˛eci´c

je ULowi. W taki sposób splamiłem dar otrzymany od mego Boga.

— Relgu, prosz˛e. . .
Relg zacz ˛

ał uderza´c głow ˛

a o ziemi˛e.

— Raz znalazłem grot˛e, gdzie trwały echa głosu ULa. Nie pokazałem jej in-

nym i zachowałem głos ULa dla siebie.

Garion był troch˛e przestraszony. Fanatyk sam siebie doprowadzał do pasji.
— Uderz mnie, Belgarionie — błagał. — Wyznacz mi ci˛e˙zk ˛

a pokut˛e za m ˛

a

nikczemno´s´c.

Umysł Gariona był jasny. Chłopiec dokładnie wiedział, co musi odpowiedzie´c.
— Nie mog˛e ci˛e karci´c. . . tak samo jak nie mog˛e ci wybaczy´c. Je´sli czyniłe´s

rzeczy, których nie powiniene´s czyni´c, to sprawa mi˛edzy tob ˛

a a ULem. Skoro

167

background image

wierzysz, ˙ze potrzebujesz kary, musisz sam j ˛

a sobie wymierzy´c. Ja nie mog˛e. Nie

zrobi˛e tego.

Relg podniósł zn˛ekan ˛

a twarz i popatrzył na Gariona. A potem ze zduszonym

krzykiem poderwał si˛e na nogi i zawodz ˛

ac pognał w mrok.

— Garionie! — Znajoma nuta zabrzmiała w głosie cioci Pol.
— Nic nie zrobiłem — odpowiedział niemal odruchowo.
— Co mu powiedziałe´s? — zapytał Belgarath.
— On mówił, ˙ze popełnił mnóstwo grzechów — wyja´snił chłopiec. — Chciał,

˙zebym go ukarał i mu wybaczył.

— I co?
— Nie mogłem tego zrobi´c, dziadku.
— A to dlaczego?
Garion spojrzał zdumiony.
— Trzeba było tylko troch˛e mu nakłama´c. Czy to a˙z takie trudne?
— Nakłama´c? W takiej sprawie? — Sama my´sl napawała Gariona przera˙ze-

niem.

— On jest mi potrzebny, Garionie. I nie mo˙ze funkcjonowa´c w stanie takiej

religijnej histerii. My´sl troch˛e, chłopcze.

— Nie mog˛e, dziadku — powtórzył z uporem Garion. — To dla niego zbyt

wa˙zne, ˙zebym go oszukiwał.

— Lepiej id´z go poszuka´c, ojcze — wtr ˛

aciła ciocia Pol. Belgarath spojrzał

gniewnie na Gariona.

— Jeszcze nie sko´nczyli´smy rozmowy — rzucił i pogroził mu palcem. Po

czym, mrucz ˛

ac gniewnie do siebie, ruszył szuka´c Relga.

Garion poj ˛

ał nagle z absolutn ˛

a pewno´sci ˛

a, ˙ze podró˙z do Rak Cthol b˛edzie

bardzo długa i nieprzyjemna.

background image

Rozdział XX

Cho´c lato tego roku na nizinach i w´sród algarskich stepów trwało długo, je-

sie´n była krótka. ´Snie˙zyce i zawieje, jakie napotkali w górach nad Maragorem
i raz jeszcze mi˛edzy szczytami Ulgo, wskazywały, ˙ze zima b˛edzie wczesna i sro-
ga. Nocami panował chłód, kiedy dzie´n po dniu jechali przez równin˛e w stron˛e
wschodniego sza´nca.

Belgarath opanował si˛e po chwilowym wybuchu gniewu, gdy Garion nie zdo-

łał za˙zegna´c ataku wyrzutów sumienia Relga. Potem jednak, z ˙zelazn ˛

a logik ˛

a,

wło˙zył na barki chłopca straszliwy ci˛e˙zar.

— Z jakiego´s powodu on ci ufa — stwierdził. — Dlatego powierzam go tobie.

Nie obchodzi mnie, co zrobisz. Masz nie dopu´sci´c, ˙zeby znów si˛e tak załamał.

Z pocz ˛

atku Relg nie reagował na próby Gariona wci ˛

agni˛ecia go w rozmow˛e.

Jednak po pewny czasie fala paniki, wywołana my´sl ˛

a o niebie, ogarn˛eła fanatyka

znowu i zacz ˛

ał mówi´c — najpierw opornie, potem coraz wylewniej. Jak obawiał

si˛e chłopiec, ulubionym tematem Relga był grzech. Zdumiewaj ˛

ace, jakie drobia-

zgi Ulgos uznawał za grzeszne. Zaniedbanie modlitwy przed posiłkiem, dla przy-
kładu, było powa˙znym wykroczeniem. W miar˛e jak rozwijał si˛e katalog przewi-
nie´n, Garion zaczynał dostrzega´c, ˙ze fanatyk grzeszył głownie my´sl ˛

a, nie czynem.

Spraw ˛

a, która powracała ci ˛

agle, był problem po˙z ˛

adliwych my´sli o kobietach. Ku

gł˛ebokiemu zakłopotaniu chłopca, Relg upierał si˛e, by te po˙z ˛

adliwe my´sli opisa´c

z wyj ˛

atkow ˛

a dokładno´sci ˛

a.

— Kobiety, oczywi´scie, nie s ˛

a takie same jak my — zwierzył si˛e pewnego

dnia, kiedy jechali obok siebie. — Ich serc i umysłów nie przyci ˛

aga ´swi˛eto´s´c, jak

naszych. Celowo staraj ˛

a si˛e wodzi´c nas na pokuszenie swymi ciałami i skłania´c

do grzechu.

— Dlaczego tak s ˛

adzisz? — zapytał ostro˙znie Garion.

— Po˙z ˛

adliwo´s´c wypełnia ich serca — oznajmił Relg z niewzruszonym prze-

konaniem. — A wyj ˛

atkow ˛

a rozkosz sprawia im kuszenie prawych. Wyznam ci

szczerze, Belgarionie, nie uwierzyłby´s, jak przebiegłe s ˛

a te istoty. ´Swiadectwo

niegodziwo´sci widziałem u najpowa˙zniejszych matron, ˙zon moich najgorliwszych
wyznawców. Wiecznie dotykaj ˛

a, ocieraj ˛

a si˛e niby przypadkiem. I z wielkim wy-

169

background image

siłkiem pozwalaj ˛

a, by r˛ekawy ich szat podwijały si˛e bezwstydnie, odsłaniaj ˛

ac kr ˛

a-

głe ramiona. . . a kraj ich sukni zawsze si˛e o co´s zaczepia i odkrywa kostki.

— Nie patrz, je´sli ci˛e to niepokoi — poradził Garion.
Relg zignorował t˛e sugesti˛e.
— My´slałem nawet, czy nie zakaza´c im przebywania w mojej obecno´sci. Ale

potem uznałem, ˙ze lepiej mie´c na nie oko, by ochrania´c moich wyznawców przed
ich niegodziwo´sci ˛

a. Planowałem te˙z, by zakaza´c mym wyznawcom mał˙ze´nstw,

lecz ci starsi przekonali mnie, ˙ze w ten sposób straciłbym młodych. Chocia˙z nadal
uwa˙zam, ˙ze to niezły pomysł.

— A czy wtedy, no. . . nie pozbyłby´s si˛e wyznawców zupełnie? — spytał chło-

piec. — To znaczy, je´sli zakaz obowi ˛

azywałby przez dłu˙zszy czas? Nie ma mał-

˙ze´nstw, nie ma dzieci. Rozumiesz, o co mi chodzi?

— Tego jeszcze do ko´nca nie przemy´slałem — przyznał Relg.
— A co z tym dzieckiem? Z nowym Gorimem? Je´sli dwoje ludzi ma zawrze´c

mał˙ze´nstwo, by urodzi´c dziecko. . . to szczególne, wyj ˛

atkowe dziecko. . . a ty ich

przekonasz, ˙zeby tego nie robili. . . Czy nie przeszkadzasz czemu´s, co z woli ULa
powinno si˛e zdarzy´c?

Relg odetchn ˛

ał gwałtownie, jakby ta my´sl dopiero teraz przyszła mu do głowy.

Potem j˛ekn ˛

ał.

— Sam widzisz. Cho´cbym nie wiem jak si˛e starał, zawsze jako´s natrafiam na

grzech. Jestem przekl˛ety, Belgarionie, przekl˛ety. Dlaczego wła´snie mnie wybrał
UL, bym ukazał ludowi dziecko, skoro taki jestem nikczemny?

Garion pospiesznie zmienił temat, by odwróci´c niebezpieczny tok my´sli.
Przez dziewi˛e´c dni w˛edrowali przez niesko´nczone morze traw, i przez dzie-

wi˛e´c dni przyjaciele z brutalno´sci ˛

a, która raniła Gariona do ˙zywego, pozostawiali

go w towarzystwie napuszonego fanatyka. Chłopiec spos˛epniał i cz˛esto spogl ˛

adał

na nich z wyrzutem, ale ignorowali to.

W pobli˙zu wschodniej granicy równiny wspi˛eli si˛e na wzgórze i po raz pierw-

szy spojrzeli na olbrzymi mur wschodniego sza´nca — pionowe bazaltowe urwisko
wyrastaj ˛

ace na pełn ˛

a mil˛e ponad rumowisko u podstawy, i w obie strony si˛egaj ˛

ace

poza horyzont.

— Niemo˙zliwe — stwierdził krótko Barak. — Nigdy nie zdołamy si˛e tam

wspi ˛

a´c.

— Nie musimy — odparł lekcewa˙z ˛

aco Silk. — Znam ´scie˙zk˛e.

— Tajn ˛

a ´scie˙zk˛e, jak s ˛

adz˛e?

— Wła´sciwie nie tajn ˛

a. Nie przypuszczam, by była powszechnie znana, ale

jest wyra´znie widoczna, je´sli tylko wiesz, gdzie szuka´c. Zdarzyło si˛e, ˙ze musiałem
w po´spiechu opu´sci´c Mishrak ac Thull i trafiłem na ni ˛

a przypadkiem.

— Mam czasem wra˙zenie, ˙ze prawie ka˙zde miejsce musiałe´s opuszcza´c w po-

´spiechu przy tej czy innej okazji.

Silk wzruszył ramionami.

170

background image

— Wiedzie´c, kiedy pora ucieka´c, to jedna z najwa˙zniejszych umiej˛etno´sci,

jakiej ucz ˛

a si˛e ludzie mojego fachu.

— Czy owa rzeka przed nami nie oka˙ze si˛e trudn ˛

a zapor ˛

a? — spytał Mando-

rallen, wskazuj ˛

ac migotliw ˛

a powierzchni˛e Rzeki Aldura, płyn ˛

acej pomi˛edzy nimi

a ponurym, czarnym urwiskiem. Przesuwał palce po klatce piersiowej, badaj ˛

ac

bol ˛

ace miejsca.

— Przesta´n, Mandorallenie — upomniała go ciocia Pol. — Nigdy si˛e nie zro-

sn ˛

a, je´sli stale b˛edziesz je naciskał.

— Tusz˛e, o pani, ˙ze s ˛

a ju˙z niemal całe — odparł rycerz. — Jedno tylko sprawia

mi jeszcze lekkie niewygody.

— W ka˙zdym razie zostaw je w spokoju.
— Par˛e mil w gór˛e rzeki jest bród — o´swiadczył Belgarath, odpowiadaj ˛

ac na

pytanie rycerza. — O tej porze roku woda opada. Przejdziemy bez trudu.

Ruszył, prowadz ˛

ac ich łagodnym zboczem w dół, do Rzeki Aldura. Przekro-

czyli j ˛

a pó´znym popołudniem i rozbili namioty na drugim brzegu. Nast˛epnego

ranka stan˛eli u stóp sza´nca.

— Szlak zaczyna si˛e kilka mil st ˛

ad na południe — wyja´snił Silk, wskazuj ˛

ac

drog˛e.

— Trzeba b˛edzie jecha´c po ´scianie? — spytał niepewnie Garion, wyginaj ˛

ac

szyj˛e, by spojrze´c na kraw˛ed´z przepa´sci.

Silk pokr˛ecił głow ˛

a.

— Szlak wiedzie ło˙zyskiem potoku. Przecina skarp˛e. Jest troch˛e stromy i w ˛

a-

ski, ale bezpiecznie doprowadzi nas na gór˛e.

Chłopiec uznał to za pocieszaj ˛

ace.

Szlak wydawał si˛e zaledwie nieco wi˛ecej ni˙z szczelin ˛

a w niebotycznym urwi-

sku. Strumyk wody ´sciekał u wylotu i znikał w´sród rumowiska u stóp sza´nca.

— Jeste´s pewien, ˙ze prowadzi na sam szczyt? — Barak podejrzliwie patrzył

na w ˛

aski komin.

— Zaufaj mi — odpowiedział Silk.
— Nie, je´sli tylko mam jaki´s wybór.
Szlak był okropny, stromy i kamienisty. Miejscami tak w ˛

aski, ˙ze musieli zdej-

mowa´c baga˙ze z jucznych koni, by mogły przej´s´c. Gdzie indziej praktycznie prze-
nosili je na r˛ekach przez bazaltowe głazy, sp˛ekane i podobne do gigantycznych
stopni. Strumyk wody ciekn ˛

acy wzdłu˙z szczeliny powodował, ˙ze droga była błot-

nista i ´sliska. Co gorsza, z zachodu nadpłyn˛eły rzadkie chmury, a gryz ˛

aco zimny

wiatr dmuchał w ˛

askim korytarzem z jałowych równin Mishrak ac Thull.

Droga zaj˛eła im dwa dni, a kiedy dotarli na szczyt, o mil˛e czy dwie od kraw˛e-

dzi sza´nca, byli wycie´nczeni.

— Czuj˛e si˛e tak, jakby kto´s okładał mnie kijem — st˛ekn ˛

ał Barak, padaj ˛

ac na

ziemi˛e w poro´sni˛etej krzewami kotlinie u wylotu szczeliny. — Bardzo wielkim
i brudnym kijem.

171

background image

Wszyscy usiedli mi˛edzy ciernistymi krzewami, by odpocz ˛

a´c po ci˛e˙zkiej wspi-

naczce.

— Musz˛e si˛e rozejrze´c — o´swiadczył Silk po krótkiej zaledwie chwili. Ni-

ski m˛e˙zczyzna miał ciało akrobaty: zwinne, mocne i szybko wracaj ˛

ace do sił.

Wdrapał si˛e na brzeg kotlinki. Ostatnie kilka stóp przeczołgał si˛e pod krzakami
i wyjrzał. Po kilku minutach gwizdn ˛

ał cicho i pomachał, by doł ˛

aczyli do niego.

Barak st˛ekn ˛

ał znowu i wstał niech˛etnie. Durnik, Mandorallen i Garion tak˙ze

podnie´sli si˛e sztywno.

— Sprawd´zcie, czego on chce — poprosił Belgarath. — Nie jestem jeszcze

gotowy, ˙zeby znowu gdzie´s łazi´c.

Cała czwórka ruszyła po ˙zwirowym zboczu do krzewu, spod którego wygl ˛

adał

Silk. Tak jak on, ostatnie kilka stóp przebyli na czworakach.

— O co chodzi? — zapytał Barak, kiedy dotarli na miejsce.
— Mamy towarzystwo — odparł krótko Drasanin, wskazuj ˛

ac ponad jałow ˛

a

równin ˛

a, brunatn ˛

a i martw ˛

a pod szarym niebem.

Obłok ˙zółtego pyłu snuł si˛e przy ziemi, rwany zimnym wiatrem. ´Swiadczył

o obecno´sci je´zd´zców.

— Patrol? — szepn ˛

ał Durnik.

— Raczej nie — uspokoił go Silk. — Thullowie nie czuj ˛

a si˛e dobrze w siodle.

Zwykle patroluj ˛

a pieszo.

Garion wyt˛e˙zył wzrok.
— Czy kto´s tam jest przed nimi? — Wskazał male´nk ˛

a, ruchom ˛

a plamk˛e jakie´s

pół mili przed je´zd´zcami.

— Ach. . . — westchn ˛

ał dziwnie zasmucony Silk.

— Co to jest? — zapytał Barak. — Nie b ˛

ad´z taki tajemniczy, Silku. Nie mam

nastroju.

— To Grolimowie — wyja´snił Drasanin. — A ´scigany to Thull. Ucieka, bo

nie chce zosta´c zło˙zony w ofierze. Takie rzeczy zdarzaj ˛

a si˛e tu do´s´c cz˛esto.

— Powinni´smy ostrzec Belgaratha — zaproponował Mandorallen.
— To nie jest konieczne — stwierdził Silk. — Tutejsi Grolimowie s ˛

a zwykle

niskiej rangi. W ˛

atpi˛e, czy który´s z nich zna si˛e na magii.

— I tak mu powiem — o´swiadczył Durnik. Zsun ˛

ał si˛e po skale i podbiegł do

miejsca, gdzie odpoczywał starzec z cioci ˛

a Pol i Relgiem.

— Nic nam chyba nie grozi, póki pozostajemy w ukryciu — stwierdził Dra-

sanin. — Jest ich tylko trzech i pilnuj ˛

a Thulla.

Uciekaj ˛

acy zbli˙zył si˛e. Biegł z opuszczon ˛

a głow ˛

a, rytmicznie pracuj ˛

ac łokcia-

mi.

— Co si˛e stanie, je´sli zechce si˛e schowa´c w tej kotlince? — spytał Barak.
Silk wzruszył ramionami.
— Grolimowie b˛ed ˛

a go ´sciga´c.

— Wtedy b˛edziemy musieli podj ˛

a´c odpowiednie kroki, prawda?

172

background image

Silk kiwn ˛

ał głow ˛

a i u´smiechn ˛

ał si˛e kpi ˛

aco.

— Chyba mogliby´smy go zawoła´c — zaproponował Barak i obluzował miecz

w pochwie.

— To samo przyszło mi do głowy.
Wrócił Durnik. Chrz˛e´scił stopami po ˙zwirze.
— Wilk kazał na nich uwa˙za´c — powtórzył. — Ale mamy niczego nie robi´c,

dopóki nie wjad ˛

a do kotlinki.

— Szkoda! — westchn ˛

ał z ˙zalem Silk.

Wyra´znie ju˙z widzieli uciekaj ˛

acego Thulla. Był to kr˛epy m˛e˙zczyzna w szorst-

kiej tunice przewi ˛

azanej w pasie. Włosy miał spl ˛

atane, koloru błota, a twarz wy-

krzywion ˛

a w wyrazie ´slepej paniki. Min ˛

ał ich kryjówk˛e w odległo´sci trzydziestu

kroków. Garion słyszał jego ´swiszcz ˛

acy oddech. M˛e˙zczyzna j˛eczał biegn ˛

ac —

zwierz˛ece odgłosy absolutnej rozpaczy.

— Prawie nigdy nie próbuj ˛

a si˛e ukrywa´c — o´swiadczył cicho Silk, z nut ˛

a

współczucia. — Zawsze tylko uciekaj ˛

a.

Potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

— Za chwil˛e go wyprzedz ˛

a — zauwa˙zył Mandorallen.

Grolimowie nosili czarne szaty z kapturami i maski z błyszcz ˛

acej stali.

— Lepiej zejd´zmy troch˛e ni˙zej — poradził Barak. Ukryli si˛e poni˙zej brzegu

kotlinki. Po chwili przebiegły galopem trzy konie, a ich kopyta dudniły po twardej
ziemi.

— Złapi ˛

a go za par˛e minut — ocenił Garion. — Biegnie prosto do przepa´sci.

Znajdzie si˛e w pułapce.

— Nie s ˛

adz˛e — mrukn ˛

ał ponuro Silk.

Po chwili usłyszeli długi, rozpaczliwy krzyk, cichn ˛

acy w otchłani.

— Tego si˛e spodziewałem — rzekł Silk.
Garion poczuł ucisk w ˙zoł ˛

adku na my´sl o przera˙zaj ˛

acym urwisku.

— Wracaj ˛

a — ostrzegł Barak. — Schowajmy si˛e.

Trzech Grolimów przejechało brzegiem kotlinki. Jeden powiedział co´s, czego

Garion nie zrozumiał, a dwóch pozostałych wybuchn˛eło ´smiechem.

— ´Swiat byłby pi˛ekniejszy, gdyby miał o trzech Grolimów mniej — zasuge-

rował gro´znym szeptem Mandorallen.

— Atrakcyjny pomysł — zgodził si˛e Silk. — Ale Belgarath miałby nam to za

złe. Chyba lepiej da´c im spokój. Jeszcze kto´s zacznie ich szuka´c.

Barak spojrzał t˛esknie na trzech je´zd´zców i westchn ˛

ał z ˙zalem.

— Wracajmy — rzucił Silk.
Poczołgali si˛e w dół.
Kiedy wrócili, Belgarath podniósł głow˛e.
— Odeszli?
— Odje˙zd˙zaj ˛

a — potwierdził Drasanin.

— Co to był za krzyk? — zapytał Relg.

173

background image

— Trzech Grolimów zap˛edziło Thulla do przepa´sci.
— Dlaczego?
— Został wybrany do pewnej ceremonii religijnej i wolał tego unikn ˛

a´c.

— Odmówił? — Relg był wstrz ˛

a´sni˛ety. — Zasłu˙zył wi˛ec na taki los.

— Nie s ˛

adz˛e, Relgu, by´s u´swiadamiał sobie charakter ceremonii Grolimów.

— Człowiek musi si˛e podda´c woli swego Boga — upierał si˛e Ulgos ´swi˛etosz-

kowatym tonem. — Nic nie zwalnia od obowi ˛

azków religijnych.

Oczy Silka błysn˛eły, gdy patrzył na fanatycznego Ulgosa.
— Co wiesz na temat religii Angaraków, Relgu? — zapytał.
— Zajmuj˛e si˛e tylko religi ˛

a Ulgo.

— Człowiek powinien wiedzie´c, o czym mówi, zanim zacznie wygłasza´c s ˛

ady.

— Daj spokój, Silku — wtr ˛

aciła ciotka Pol.

— Nie, Polgaro. Nie tym razem. Znajomo´s´c kilku faktów mo˙ze wyj´s´c na do-

bre naszemu pobo˙znemu przyjacielowi. Brakuje mu perspektywy. — Silk zwrócił
si˛e do Relga. — Istot ˛

a religii Angaraków jest rytuał, który wi˛ekszo´s´c ludzi uznaje

za odra˙zaj ˛

acy. Thullowie całe ˙zycie sp˛edzaj ˛

a na próbach unikni˛ecia go. To pod-

stawowy fakt thullijskiej egzystencji.

— Odra˙zaj ˛

acy naród — ocenił surowo Relg.

— Nie. Thullowie s ˛

a głupi, cz˛esto okrutni, ale z pewno´sci ˛

a nie odra˙zaj ˛

acy.

Widzisz, Relgu, ten rytuał, o którym mowa, wi ˛

a˙ze si˛e z ofiarami z ludzi.

Relg zerwał zasłon˛e z oczu, by z niedowierzaniem spojrze´c na niskiego czło-

wieczka o szczurzej twarzy.

— Co roku dwa tysi ˛

ace Thullów zostaje zło˙zonych w ofierze Torakowi —

mówił dalej Silk, wpatruj ˛

ac si˛e z naciskiem w zdumion ˛

a twarz Ulgosa. — Gro-

limowie pozwalaj ˛

a na zast˛epstwo, wi˛ec Thull haruje przez całe ˙zycie, by zarobi´c

do´s´c pieni˛edzy i kupi´c niewolnika, który zajmie jego miejsce na ołtarzu. Je´sli,
oczywi´scie, b˛edzie miał pecha i zostanie wybrany. Ale niewolnicy czasem umie-
raj ˛

a. . . albo uciekaj ˛

a. Je´sli wybór padnie na Thulla bez niewolnika, ten zwykle

próbuje ucieczki. Wtedy Grolimowie go ´scigaj ˛

a. Maj ˛

a wpraw˛e, wi˛ec s ˛

a naprawd˛e

dobrzy. Nie słyszałem jeszcze o Thullu, któremu udało si˛e zbiec.

— Ich obowi ˛

azkiem jest podda´c si˛e — nie ust˛epował Relg, cho´c nie był ju˙z

tak pewny siebie.

— Jak s ˛

a zabijani? — zapytał cicho Durnik. Fakt, ˙ze Thull wolał rzuci´c si˛e

w przepa´s´c, wyra´znie kowalem wstrz ˛

asn ˛

ał.

— To prosty zabieg. — Silk przygl ˛

adał si˛e Relgowi z uwag ˛

a. — Dwóch Groli-

mów wygina Thulla do tyłu nad ołtarzem, a trzeci wycina mu serce. Potem spalaj ˛

a

to serce w małym palenisku. Toraka nie interesuje cały Thull. Chce tylko serca.

Relg zadr˙zał.
— Ofiarowuj ˛

a te˙z kobiety — naciskał Silk. — Ale kobiety maj ˛

a łatwiejsze

sposoby ucieczki. Grolimowie nie zło˙z ˛

a na ołtarzu ci˛e˙zarnej. Komplikuje im to

rachunki. Dlatego thullijskie kobiety staraj ˛

a si˛e przez cały czas by´c w ci ˛

a˙zy. To

174

background image

tłumaczy, dlaczego jest tak wielu Thullów i dlaczego thullijskie kobiety znane s ˛

a

ze swego nieposkromionego apetytu.

— Potworne. — Relg dyszał ci˛e˙zko. — ´Smier´c jest lepsza od takiego ohydne-

go zepsucia.

— ´Smier´c trwa bardzo długo, Relgu — rzekł Silk z lodowatym u´smiesz-

kiem. — A o drobnym zepsuciu mo˙zna łatwo zapomnie´c, je´sli si˛e człowiek po-
stara. Zwłaszcza je´sli od tego zale˙zy jego ˙zycie.

Niespokojna twarz Relga wyra˙zała jego reakcj˛e na ten chłodny opis potwor-

no´sci thullijskiego ˙zycia.

— Jeste´s złym człowiekiem — oskar˙zył Silka, lecz w jego głosie nie było

przekonania.

— Wiem — przyznał Drasanin.
— Czy to, co powiedział, jest prawd ˛

a? — Relg zwrócił si˛e do Belgaratha.

Czarodziej w zadumie skubał brod˛e.
— Chyba niewiele pomin ˛

ał — oparł. — Słowo „religia” dla ró˙znych ludzi

oznacza ró˙zne poj˛ecia, Relgu. Wszystko zale˙zy od natury danego Boga. Spróbuj
to sobie przemy´sle´c. Mo˙ze dzi˛eki temu łatwiejsze oka˙z ˛

a si˛e pewne rzeczy, które

b˛edziesz musiał wykona´c.

— Chyba wyczerpali´smy ju˙z mo˙zliwo´sci tej dyskusji, ojcze — zauwa˙zyła cio-

cia Pol. — A przed nami jeszcze długa droga.

— Słusznie — zgodził si˛e i powstał.
Jechali przez martwe skalne rumowiska i połacie niskich krzewów, jakie ci ˛

a-

gn˛eły si˛e wzdłu˙z zachodniej granicy kraju Thullów. Nieustaj ˛

acy wiatr zza sza´nca

był przenikliwie zimny, cho´c ´snieg le˙zał tylko w nielicznych płatach pod szarym
niebem.

Oczy Relga przystosowały si˛e do dziennego ´swiatła, a chmury zdawały si˛e ko-

i´c jego l˛ek przed otwartym niebem. Mimo to wyra´znie prze˙zywał ci˛e˙zkie chwile.

´Swiat nad ziemi ˛a był mu obcy, a wszystko, co spotykał na swej drodze, rozbijało

ustalone pogl ˛

ady. Prze˙zywał tak˙ze okres religijnej niepewno´sci, co prowadziło do

niezwykłych zmian w mowie i działaniu. W jednej chwili wytykał innym grzesz-
n ˛

a niegodziwo´s´c, z twarz ˛

a zastygł ˛

a w wyrazie nabo˙znej prawo´sci, w nast˛epnej wił

si˛e, przepełniony wstr˛etem do siebie samego i ka˙zdemu, kto chciał go słucha´c,
recytował niesko´nczon ˛

a, powtarzaj ˛

ac ˛

a si˛e litani˛e swych grzechów i przewinie´n.

Chaos emocji przemykał po jego bladej twarzy z wielkimi ciemnymi oczami,
osłoni˛etej kapturem łuskowej zbroi. I znowu wszyscy — nawet cierpliwy Dur-
nik o złotym sercu — unikali go i pozostawiali Garionowi. Relg zatrzymywał
si˛e cz˛esto na modły i dziwne rytuały, niemal zawsze zwi ˛

azane z czołganiem si˛e

w prochu.

— W tym tempie dojedziemy do Rak Cthol za rok — burkn ˛

ał zgry´zliwie Ba-

rak przy której´s z takich wła´snie okazji. Z otwart ˛

a niech˛eci ˛

a spogl ˛

adał na fanaty-

ka, który kl˛eczał na piasku przy drodze.

175

background image

— Zbli˙zamy si˛e do północnej granicy Cthol Murgos — dodał Silk, wskazuj ˛

ac

pasmo niskich wzgórz przed nimi. — Kiedy j ˛

a przekroczymy, nie b˛edziemy mogli

co chwil˛e przystawa´c. Musimy jecha´c jak najszybciej, by dotrze´c do Południowe-
go Szlaku Karawan. Murgowie dokładnie patroluj ˛

a teren i nie lubi ˛

a wycieczek na

boki. Na szlaku nic nam nie grozi, ale do tego czasu nie powinni´smy si˛e zatrzy-
mywa´c.

— Czy nie zechc ˛

a nas przesłuchiwa´c, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze, nawet na szlaku ka-

rawan? — spytał Mandorallen. — Nasza kompania dziwnie jest dobrana, a Mur-
gowie bywaj ˛

a podejrzliwi.

— B˛ed ˛

a nas obserwowa´c — przyznał Silk. — Ale nie zatrzymaj ˛

a, dopóki nie

zboczymy z traktu. Układ mi˛edzy Taurem Urgasem a Ranem Borune gwarantuje
swobod˛e podró˙zy po szlaku. ˙

Zaden Murgo przy zdrowych zmysłach nie b˛edzie

takim szale´ncem, by naruszaj ˛

ac go wprawi´c swego króla w zakłopotanie. Taur

Urgas surowo traktuje ludzi, którzy wprawiaj ˛

a go w zakłopotanie.

Wjechali do Cthol Murgos w południe zimowego, pochmurnego dnia. Natych-

miast ruszyli galopem. Po mniej wi˛ecej trzech milach Relg zacz ˛

ał hamowa´c.

— Nie teraz, Relgu — rzucił ostro Belgarath. — Pó´zniej.
— Ale. . .
— UL jest cierpliwym Bogiem. Zaczeka. Jed´z.
Galopowali przez nag ˛

a równin˛e do szlaku karawan, a płaszcze powiewały za

nimi, szarpane zimnym wiatrem. Wczesnym popołudniem dotarli do traktu i ´sci ˛

a-

gn˛eli wodze. Południowy Szlak Karawan nie był wła´sciwie drog ˛

a, ale stulecia

podró˙zy wyra´znie zaznaczyły jego bieg. Silk rozejrzał si˛e z zadowoleniem.

— Udało si˛e — stwierdził. — Teraz znowu stajemy si˛e uczciwymi kupcami

i ˙zaden Murgo na ´swiecie nie mo˙ze si˛e wtr ˛

aca´c w nasze sprawy.

Wykr˛ecił na wschód i ruszył na czele, demonstruj ˛

ac niezwykł ˛

a pewno´s´c sie-

bie. Wyprostował ramiona i jakby urósł troch˛e i nabrał powagi; Garion wiedział,

˙ze przygotowuje si˛e do nowej roli. Kiedy napotkali pod ˛

a˙zaj ˛

ac ˛

a na zachód, dobrze

chronion ˛

a tolnedra´nsk ˛

a karawan˛e, Silk dokonał ju˙z przemiany. Powitał kupców

z naturaln ˛

a swobod ˛

a przedstawiciela tego samego zawodu.

— Dobrego dnia, Wielki Kupcze! — zawołał, zerkn ˛

awszy na insygnia Tolne-

dranina. — Je´sli zechcesz po´swi˛eci´c mi chwil˛e, mogliby´smy wymieni´c informa-
cje o stanie dróg. Nadje˙zd˙zasz ze wschodu, a ja wła´snie przybyłem traktem od
zachodu. Wymiana mo˙ze si˛e okaza´c korzystna dla obu stron.

— Doskonały pomysł — zgodził si˛e Tolnedranin. Wielki Kupiec był kr˛epym

m˛e˙zczyzn ˛

a z wysokim czołem. Nosił płaszcz podszyty futrem, którym otulał si˛e

szczelnie dla ochrony przed lodowatym wichrem.

— Nazywam si˛e Ambar — oznajmił Silk. — Z Kotu.
Tolnedranin uprzejmie skin ˛

ał głow ˛

a.

— Kalvor — przedstawił si˛e. — Z Tol Horb. Wybrałe´s ci˛e˙zk ˛

a por˛e na wypra-

w˛e na wschód, Ambarze.

176

background image

— Konieczno´s´c. Moje fundusze s ˛

a ograniczone, a koszt składowania przez

zim˛e w Tol Honeth pochłon ˛

ałby wszystko co mam.

— Honethowie s ˛

a zachłanni — zgodził si˛e Kalvor. — Czy Ran Borune jeszcze

˙zyje?

— ˙

Zył, kiedy wyje˙zd˙załem.

Kalvor skrzywił si˛e.
— A walka o sukcesj˛e wci ˛

a˙z trwa?

Silk parskn ˛

ał ´smiechem.

— O tak.
— Czy ta ´swinia Kador z Tol Vordue wci ˛

a˙z ma przewag˛e?

— Jak słyszałem, od Kadora odwróciło si˛e szcz˛e´scie. Podobno planował za-

mach na ˙zycie ksi˛e˙zniczki Ce’Nedry. S ˛

adz˛e, ˙ze imperator podejmie odpowiednie

kroki, by wyeliminowa´c go z wy´scigu do tronu.

— Wspaniała nowina. — U´smiech rozja´snił twarz Kalvora.
— Jak wygl ˛

ada droga na wschodzie? — spytał Silk.

— Nie ma wiele ´sniegu. Naturalnie, w Cthol Murgos prawie nigdy go nie ma.

To wyj ˛

atkowo suche królestwo. Za to jest zimno. Mróz na przeł˛eczach. A jak

z pogod ˛

a w górach wschodniej Tolnedry?

— Padał ´snieg, kiedy przeje˙zd˙zali´smy.
— Tego si˛e bałem. — Kalvor spos˛epniał.
— Powiniene´s chyba zaczeka´c do wiosny, Kalvorze. Najgorszy odcinek drogi

jeszcze przed tob ˛

a.

— Musiałem wydosta´c si˛e z Rak Goska. — Kupiec rozejrzał si˛e, jakby podej-

rzewał, ˙ze kto´s podsłuchuje. — Zmierzasz prosto w kłopoty, Ambarze — ostrzegł
z powag ˛

a.

— Tak?
— To nie jest odpowiednia chwila, by wybiera´c si˛e do Rak Goska. Murgowie

zupełnie tam poszaleli.

— Poszaleli? — wystraszył si˛e Silk.
— Nie mo˙zna tego wytłumaczy´c inaczej. Uczciwych kupców aresztuj ˛

a pod

najbardziej bzdurnymi oskar˙zeniami, jakie w ˙zyciu słyszałe´s. Wszyscy przyby-
sze z Zachodu s ˛

a bezustannie ´sledzeni. W takiej sytuacji z pewno´sci ˛

a nie nale˙zy

zabiera´c tam dam.

— To moja siostra. — Silk zerkn ˛

ał na cioci˛e Pol. — Zainwestowała w moje

przedsi˛ewzi˛ecie, ale mi nie wierzy. Uparła si˛e, ˙ze pojedzie i sprawdzi, czy jej nie
oszukuj˛e.

— Ja trzymałbym si˛e z daleka od Rak Goska — poradził Kalvor.
— Nie mam wyboru — odparł bezradnie Silk. — Teraz nic ju˙z nie mog˛e

poradzi´c.

177

background image

— Powiem ci szczerze, Ambarze: podró˙z do Rak Goska jest teraz warta tyle,

ile własne ˙zycie. Dobry kupiec, znany mi osobi´scie, został oskar˙zony o wdarcie
si˛e do pokojów kobiet w domostwie Murga.

— Takie rzeczy si˛e zdarzaj ˛

a. Słyszałem, ˙ze kobiety Murgów znane s ˛

a z urody.

— Ambarze — rzekł Kalvor z wyrazem bole´sci. — Ten człowiek miał sie-

demdziesi ˛

at trzy lata.

— Synowie mog ˛

a by´c dumni z jego wigoru — za´smiał si˛e Silk. — Co si˛e

z nim stało?

— Został skazany i wbity na pal. — Kalvor zadr˙zał. — ˙

Zołnierze sp˛edzili nas

wszystkich i kazali na to patrze´c. Potworne.

Silk zmarszczył brwi.
— Niemo˙zliwe, by oskar˙zenie było prawd ˛

a?

— Siedemdziesi ˛

at trzy lata, Ambarze — powtórzył kupiec. — Oczywi´scie, ˙ze

było fałszywe. Gdybym nie wiedział, ˙ze to niemo˙zliwe, uznałbym, ˙ze Taur Urgas
próbuje wyp˛edzi´c z Cthol Murgos wszystkich zachodnich kupców. Rak Goska nie
jest ju˙z dla nas bezpieczne.

Silk skrzywił si˛e.
— Kto mo˙ze wiedzie´c, czy Taur Urgas w ogóle my´sli? Musiałby by´c szale´n-

cem, ˙zeby umy´slnie nas przep˛edza´c.

— Spotkałem kiedy´s Taura Urgasa — wyznał ponuro Silk. — Rozs ˛

adku

z pewno´sci ˛

a nie mo˙zna mu zarzuci´c. — Rozejrzał si˛e z wyrazem desperacji na

twarzy. — Kalvorze, zainwestowałem w to przedsi˛ewzi˛ecie wszystko, co miałem,
i wszystko, co zdołałem po˙zyczy´c. Je´sli teraz zawróc˛e, b˛ed˛e zrujnowany.

— Mógłby´s za górami skr˛eci´c na północ — poradził Tolnedranin. — Przekro-

czysz rzek˛e do Mishrak ac Thull i dotrzesz do Thull Mardu.

Drasanin skrzywił si˛e.
— Nie znosz˛e handlowania z Thullami.
— Jest inna mo˙zliwo´s´c. Znasz takie miejsce w połowie drogi mi˛edzy Tol Ho-

neth i Rak Goska?

Silk skin ˛

ał głow ˛

a.

— Zawsze stał tam posterunek zaopatrzeniowy Murgów: ˙zywno´s´c, konie

i wszystko, co potrzebne. Odk ˛

ad zacz˛eły si˛e kłopoty w Rak Goska, kilku przed-

si˛ebiorczych Murgów kupuje tam całe karawany, z ko´nmi i towarem. Ceny nie s ˛

a

tak atrakcyjne jak w Rak Goska, ale zawsze jest szansa na jaki´s zysk. I nie musisz
si˛e nara˙za´c, by go osi ˛

agn ˛

a´c.

— Ale wtedy nie b˛ed˛e miał towaru na drog˛e powrotn ˛

a. Strac˛e połow˛e zarobku,

je´sli nie przywioz˛e nic na sprzeda˙z w Tol Honeth.

— Przywieziesz swoje ˙zycie, Ambarze — zauwa˙zył rozs ˛

adnie Kalvor. Rozej-

rzał si˛e nerwowo, jakby w ka˙zdej chwili oczekiwał aresztowania. — Nie wróc˛e
ju˙z do Cthol Murgos — o´swiadczył stanowczo. — Jak ka˙zdy człowiek, skłonny

178

background image

jestem zaryzykowa´c dla dobrego zarobku. Jednak całe złoto ´swiata nie jest warte
jeszcze jednej wyprawy do Rak Goska.

— Daleko do tego posterunku w połowie drogi? — spytał zafrasowany Silk.
— Min ˛

ałem go trzy dni temu — odparł Kalvor. — Powodzenia, Ambarze,

cokolwiek postanowisz. — Chwycił cugle. — Chc˛e przejecha´c jeszcze par˛e mil,
nim zatrzymam si˛e na noc. Mo˙ze i le˙zy ´snieg w tolnedra´nskich górach, ale przy-
najmniej znajd˛e si˛e poza granicami Cthol Murgos i poza zasi˛egiem r ˛

ak Taura

Urgasa.

Skin ˛

ał głow ˛

a i szybkim kłusem odjechał na zachód, a wraz z nim jego stra˙z-

nicy i karawana.

background image

Rozdział XXI

Południowy Szlak Karawan wił si˛e przez jałowe doliny, biegn ˛

ace na ogół ze

wschodu na zachód. Okoliczne szczyty były wysokie — wy˙zsze zapewne od gór
na zachodzie — lecz tylko lekko przyprószone ´sniegiem. Chmury zabarwiły niebo
na ciemny, szary kolor, lecz wilgo´c, jak ˛

a magazynowały w sobie, nie opadała na to

wysuszone pustkowie, pełne piasku, skał i głogów. Cho´c nie padał ´snieg, panował
ostry chłód. Wiatr dmuchał bez przerwy i ci ˛

ał jak no˙zem.

W dobrym tempie jechali na wschód.
— Belgaracie — rzucił przez rami˛e Barak. — Na wzgórzu przed nami stoi

Murgo. . . kawałek na południe od drogi.

— Widz˛e go.
— Co on robi?
— Obserwuje nas. Nic nam nie grozi, póki pozostaniemy na szlaku karawan.
— Zawsze tak obserwuj ˛

a — stwierdził Silk. — Murgowie lubi ˛

a pilnowa´c

wszystkich, którzy wje˙zd˙zaj ˛

a do ich królestwa.

— Ten Tolnedranin. . . Kalvor — przypomniał sobie Barak. — My´slisz, ˙ze

przesadzał?

— Nie — odparł Belgarath. — S ˛

adz˛e, ˙ze Taur Urgas szuka pretekstu, by za-

mkn ˛

a´c szlak i usun ˛

a´c z Cthol Murgos wszystkich przybyszów z Zachodu.

— Dlaczego? — zdziwił si˛e Durnik.
Belgarath wzruszył ramionami.
— Zbli˙za si˛e wojna. Taur Urgas wie, ˙ze spora liczba kupców przeje˙zd˙zaj ˛

a-

cych t ˛

a drog ˛

a do Rak Goska to szpiedzy. Niedługo b˛edzie t˛edy prowadził armie

z południa i chciałby zachowa´c ich liczebno´s´c i ruchy w tajemnicy.

— Jak ˛

a˙z to armi˛e zgromadzi´c mo˙zna w tak martwej i niezamieszkanej dzie-

dzinie? — zdziwił si˛e Mandorallen.

Belgarath rozejrzał si˛e po pustynnej wy˙zynie.
— To tylko niewielki fragment Cthol Murgos, jaki pozwalaj ˛

a nam ogl ˛

ada´c.

Kraj si˛ega tysi ˛

ace i wi˛ecej mil na południe. S ˛

a tam miasta, których nie widział

jeszcze ˙zaden człowiek z Zachodu. Nie znamy nawet ich nazw. Tu, na północy,
Murgowie prowadz ˛

a szeroko zakrojon ˛

a gr˛e, zmierzaj ˛

ac ˛

a do ukrycia prawdziwego

Cthol Murgos.

180

background image

— Azali przewidujesz, i˙z wojna nadci ˛

agnie wkrótce?

— Mo˙ze najbli˙zszego lata. Albo jeszcze nast˛epnego.
— B˛edziemy gotowi? — zaniepokoił si˛e Barak.
— B˛edziemy si˛e stara´c.
Ciocia Pol prychn˛eła z obrzydzeniem.
— Co si˛e stało? — zapytał pospiesznie Garion.
— S˛epy — odparła. — Wstr˛etne ptaszyska.
Dziesi˛e´c ci˛e˙zkich ptaków machało skrzydłami nad czym´s le˙z ˛

acym na ziemi

w pobli˙zu szlaku.

— Czym si˛e ˙zywi ˛

a? — zdziwił si˛e Durnik. — Od szczytu sza´nca nie widzia-

łem ˙zadnych zwierz ˛

at.

— Pewnie jaki´s ko´n. . . — stwierdził Silk. — Albo człowiek. Niczego innego

tu nie ma.

— Czy człowiek le˙załby tak nie pogrzebany?
— Tylko cz˛e´sciowo. Od czasu do czasu jacy´s rabusie uznaj ˛

a, ˙ze wzdłu˙z szla-

ku karawan łatwo zdob˛ed ˛

a maj ˛

atek. Murgowie daj ˛

a im mnóstwo czasu, by sobie

przemy´sleli t˛e pomyłk˛e.

Durnik spojrzał pytaj ˛

aco.

— Murgowie łapi ˛

a ich — wyja´snił Silk. — Potem zakopuj ˛

a w ziemi po szyj˛e

i zostawiaj ˛

a. S˛epy nauczyły si˛e, ˙ze człowiek jest w takiej sytuacji bezbronny. Cz˛e-

sto si˛e niecierpliwi ˛

a i nie czekaj ˛

a z rozpocz˛eciem jedzenia, nim ten nieszcz˛e´snik

umrze.

— Niezły sposób na bandytów — ocenił Barak. — Nawet Murgo wpadnie

czasem na dobry pomysł.

— Niestety, Murgowie uznaj ˛

a za bandyt˛e ka˙zdego, kto zejdzie ze szlaku.

S˛epy nie opu´sciły swego przera˙zaj ˛

acego łupu nawet wtedy, gdy je´zd´zcy min˛eli

je nie dalej ni˙z o dziesi˛e´c s ˛

a˙zni. Skrzydła i tułowia zasłaniały ˙zer, za co Garion

był wdzi˛eczny losowi. Cokolwiek to było, musiało by´c niedu˙ze.

— Nie mo˙zemy oddala´c si˛e od traktu, kiedy rozbijemy obóz na noc — stwier-

dził Durnik, odwracaj ˛

ac głow˛e.

— To bardzo rozs ˛

adny pomysł, Durniku — zgodził si˛e Silk.

Informacja tolnedra´nskiego kupca o prowizorycznym jarmarku w połowie

szlaku okazała si˛e ´scisła. Po południu trzeciego dnia pokonali niewielkie wznie-
sienie i zobaczyli grupk˛e namiotów otaczaj ˛

acych solidny, kamienny budynek przy

trakcie. Z tej odległo´sci namioty wydawały si˛e małe; nieustaj ˛

acy wiatr trzepotał

nimi i wydymał płótno.

— Co o tym my´slisz? — zapytał Silk Belgaratha.
— Jest pó´zno — odparł starzec. — I tak musimy zatrzyma´c si˛e na noc. A by-

łoby podejrzane, gdyby´smy min˛eli to miejsce.

Silk przytakn ˛

ał.

181

background image

— B˛edziemy musieli schowa´c jako´s Relga — dodał Belgarath. — Nikt nie

uwierzy, ˙ze jeste´smy zwykłymi kupcami, je´sli zobaczy z nami Ulgosa.

Silk zastanowił si˛e.
— Owiniemy go w koc — zaproponował. — I ka˙zdemu, kto zapyta, powiemy,

˙ze jest chory. Ludzie trzymaj ˛

a si˛e od chorych z daleka.

Starzec kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Potrafisz udawa´c chorego? — spytał Relga.
— Jestem chory — odparł Ulgos bez ´sladu humoru. — Czy tutaj zawsze jest

tak zimno?

Kichn ˛

ał.

Ciocia Pol podjechała do niego i wyci ˛

agn˛eła r˛ek˛e, by poło˙zy´c mu dło´n na

czole.

— Nie dotykaj mnie. — Relg odsun ˛

ał si˛e.

— Przesta´n. — Dotkn˛eła jego czoła i spojrzała na niego z uwag ˛

a. — On si˛e

przezi˛ebił, ojcze — oznajmiła. — Jak tylko si˛e zatrzymamy, dam mu jakie´s lekar-
stwo. Czemu nic nie mówiłe´s? — zwróciła si˛e do fanatyka.

— Znios˛e to, co zsyła na mnie UL — obwie´scił Relg. — To kara za moje

grzechy.

— Nie — odparła chłodno. — To nie ma nic wspólnego z grzechami i kar ˛

a.

Zwykłe przezi˛ebienie, nic wi˛ecej.

— Czy umr˛e? — zapytał spokojnie Relg.
— Oczywi´scie, ˙ze nie. Nigdy jeszcze nie byłe´s przezi˛ebiony?
— Nie. Przez całe ˙zycie ani razu nie chorowałem.
— Nast˛epnym razem ju˙z tego nie powiesz — stwierdził lekcewa˙z ˛

aco Silk.

Wr˛eczył Ulgosowi wydobyty z juków koc. — Zarzu´c to sobie na ramiona i głow˛e.
Sprawiaj wra˙zenie, jakby´s cierpiał.

— Cierpi˛e. — Relg zakasłał.
— Chodzi o wra˙zenie. My´sl o grzechu. Od tego powiniene´s wygl ˛

ada´c ˙zało-

´snie.

— Cały czas my´sl˛e o grzechu — zapewnił Relg. Kaszel mu nie przechodził.
— Wiem — stwierdził Silk. — Ale postaraj si˛e my´sle´c bardziej intensywnie.
Zjechali ze wzgórza w stron˛e zbiorowiska namiotów. Czuli podmuchy suche-

go, lodowatego wiatru. Niewielu kupców wyszło na zewn ˛

atrz, a i ci starali si˛e jak

najszybciej wykona´c swe prace i wróci´c do ciepłych wn˛etrza.

— Powinni´smy najpierw zatrzyma´c si˛e przy posterunku. — Silk wskazał ni-

ski, prostok ˛

atny budynek w´sród namiotów. — To b˛edzie naturalne. Pozwólcie mi

mówi´c.

— Silk, ty parszywy drasa´nski złodzieju! — zabrzmiał chrapliwy krzyk z po-

bliskiego namiotu.

Silk szerzej otworzył oczy i u´smiechn ˛

ał si˛e.

182

background image

— Poznaj˛e chyba skowyt pewnego nadrackiego wieprza — o´swiadczył tak

gło´sno, by słyszał go człowiek w namiocie.

Pot˛e˙zny Nadrak w długim, przepasanym wojłokowym płaszczu i obcisłej fu-

trzanej czapce wytoczył si˛e na dwór. Miał tłuste, czarne włosy i rzadk ˛

a, spl ˛

atan ˛

a

brod˛e. Oczy miały t˛e szczególn ˛

a kanciasto´s´c, charakterystyczn ˛

a dla Angaraków,

jednak w przeciwie´nstwie do martwych oczu Murgów, w tych błyszczała ostro˙zna
przyja´z´n.

— Jeszcze ci˛e nie złapali, Silku? — zapytał hała´sliwie. — Byłem pewien, ˙ze

kto´s zd ˛

a˙zył ju˙z obedrze´c ci˛e ze skóry.

— Pijany jak zwykle, widz˛e. — Silk u´smiechn ˛

ał si˛e zło´sliwie. — Od ilu dni

tym razem, Yarbleku?

— Kto by tam liczył? — Nadrak wybuchn ˛

ał ´smiechem i zachwiał si˛e lekko

na nogach. — Co robisz w Cthol Murgos, Silku? My´slałem, ˙ze twój tłusty król
potrzebuje ci˛e w Gar og Nadrak.

— Byłem ju˙z troch˛e zbyt znany na ulicach Yar Nadrak. Ludzie zaczynali ju˙z

mnie unika´c.

— Nie mog˛e zrozumie´c dlaczego — odparował z ci˛e˙zkim sarkazmem Yar-

blek. — Oszukujesz w handlu, fałszujesz ko´sci, folgujesz sobie z ˙zonami innych
m˛e˙zczyzn i jeste´s szpiegiem. To przecie˙z nie powód, by nie podziwia´c twoich
zalet, jakiekolwiek by były.

— Twoje poczucie humoru zwala z nóg, Yarbleku. Jak zawsze.
— To moja jedyna wada — odparł troch˛e pijany Nadrak. — Zeskakuj z konia,

Silku. Wejd´z, to upijemy si˛e razem. Zapro´s przyjaciół.

Zatoczył si˛e do wn˛etrza namiotu.
— Stary znajomy — wyja´snił szybko Silk, zsuwaj ˛

ac si˛e z siodła.

— Mo˙zna mu zaufa´c? — spytał podejrzliwie Barak.
— Nie do ko´nca. To porz ˛

adny człowiek. . . jak na Nadraka. Na pewno wie

o wszystkim, co si˛e tu dzieje. Je´sli b˛edzie dostatecznie pijany, mo˙zemy od niego
uzyska´c wa˙zne informacje.

— Czekam, Silku! — rykn ˛

ał Yarblek z wn˛etrza wojłokowego namiotu.

— Zobaczymy, co ma do powiedzenia — zdecydował Belgarath.
Wszyscy zsiedli z koni, przywi ˛

azali je do kołków obok namiotu Nadraka i ko-

lejno weszli do ´srodka. Namiot był du˙zy, a grube, czerwone dywany pokrywały

´sciany i podłog˛e. Z masztu zwisała lampa oliwna, a ogie´n w ˙zelaznym koszu wy-

syłał fale gor ˛

aca.

Yarblek siedział ze skrzy˙zowanymi nogami przy tylnej ´scianie, obok wygod-

nie ustawionej, du˙zej czarnej beczułki.

— Chod´zcie, chod´zcie — zaprosił ich szorstko. — Zamknijcie klap˛e. Ciepło

ucieka.

— To jest Yarblek — oznajmił Silk tytułem prezentacji. — Niezły kupiec

i słynny pijak. Znamy si˛e ju˙z od bardzo dawna.

183

background image

— Mój namiot nale˙zy do was. — Yarblek czkn ˛

ał oboj˛etnie. — Nieszczególny

to namiot, ale nale˙zy do was mimo wszystko. Tam s ˛

a kubki. . . w tym stosie obok

mojego siodła. Niektóre nawet czyste. Napijmy si˛e.

— To pani Pol, Yarbleku — przedstawił Polgar˛e Silk.
— Przystojna kobieta — ocenił Yarblek, przygl ˛

adaj ˛

ac si˛e jej bezczelnie. —

Wybacz pani, ˙ze nie wstaj˛e, ale troch˛e mi si˛e kr˛eci w głowie. Pewnie zjadłem co´s
niedobrego.

— Oczywi´scie — zgodziła si˛e z kpi ˛

acym u´smieszkiem. — Człowiek powinien

uwa˙za´c, co wrzuca sobie do ˙zoł ˛

adka.

— Dokładnie to samo powtarzałem chyba ju˙z tysi ˛

ac razy. — Zezował w jej

stron˛e, gdy zdejmowała kaptur i rozwi ˛

azywała płaszcz. — Wyj ˛

atkowo pi˛ekna ko-

bieta, Silku — stwierdził. — Pewnie nie zamierzasz jej sprzedawa´c?

— Nie sta´c ci˛e na mnie, Yarbleku — oznajmiła ciocia Pol, wyra´znie nie ˙zy-

wi ˛

ac najmniejszej urazy.

Yarblek wytrzeszczył oczy, a potem rykn ˛

ał ´smiechem.

— Na nos Jednookiego, chyba rzeczywi´scie nie. I pewnie trzymasz gdzie´s

sztylet pod sukni ˛

a. Rozprułaby´s mi brzuch, gdybym próbował ci˛e wykra´s´c, co?

— Oczywi´scie.
— Co za kobieta! — zarechotał Yarblek. — Ta´nczy´c te˙z potrafisz?
— Jak jeszcze w ˙zyciu nie widziałe´s, Yarbleku. Potrafi˛e w wod˛e zmieni´c twoje

ko´sci.

Oczy Nadraka błysn˛eły.
— Zata´nczysz mo˙ze dla nas, kiedy ju˙z wszyscy b˛edziemy pijani?
— Zobaczymy. — W jej głosie zabrzmiała sugestia obietnicy.
Garion był zdumiony t ˛

a ´smiało´sci ˛

a. Oczywi´scie, Yarblek takiego wła´snie za-

chowania oczekiwał od kobiet. . . Ale gdzie ciocia Pol mogła tak dobrze pozna´c
zwyczaje Nadraków, ˙ze odpowiadała mu bez ´sladu zakłopotania?

— To jest pan Wilk. — Silk wskazał Belgaratha.
— Co tam imiona. — Yarblek machn ˛

ał r˛ek ˛

a. — I tak nie zapami˛etam. —

Przyjrzał im si˛e kolejno z chytr ˛

a min ˛

a. — Wła´sciwie. . . — Nagle wydał si˛e o wie-

le mniej pijany ni˙z przed chwil ˛

a. — Wła´sciwie lepiej, ˙zebym nie znał waszych

imion. Czego człowiek nie wie, tego nie zdradzi. Jeste´scie zbyt dobrze dobran ˛

a

grup ˛

a, ˙zeby przybywa´c do ´smierdz ˛

acego Cthol Murgos w uczciwych interesach.

Bierzcie kubki. Ta beczułka jest prawie pełna, a druga chłodzi si˛e za namiotem.

Silk skin ˛

ał głow ˛

a. Wyszukali sobie kubki w stosie garnków rozsypanych obok

wytartego siodła. Potem siedli na dywanie wokół beczułki.

— Nalałbym wam, jak porz ˛

adny gospodarz — rzekł Yarblek. — Ale za du˙zo

by si˛e rozlało. Nabierajcie sami.

Piwo Yarbleka było bardzo ciemne i miało mocny, jakby owocowy aromat.
— Ciekawy smak — zauwa˙zył uprzejmie Barak.

184

background image

— Mój piwowar kroi do beczek suszone jabłka — wyja´snił Nadrak. — Dzi˛eki

temu nie jest takie ostre. — Spojrzał na Silka. — My´slałem, ˙ze nie lubisz Murgów.

— Nie lubi˛e.
— Wi˛ec co robisz w Cthol Murgos?
Silk wzruszył ramionami.
— Interesy.
— Czyje? Twoje czy Rhodara?
Silk mrugn ˛

ał porozumiewawczo.

— Tak my´slałem. W takim razie ˙zycz˛e ci szcz˛e´scia. Zaproponowałbym nawet

pomoc, ale lepiej, ˙zebym nie wtykał nosa w te sprawy. Murgowie nie ufaj ˛

a nam

nawet bardziej ni˙z wam, Alornom. Szczerze mówi ˛

ac, wcale im si˛e nie dziwi˛e.

Ka˙zdy Nadrak godzien tego imienia zboczy z drogi o dziesi˛e´c mil, je´sli trafi si˛e
okazja poder˙zni˛ecia murgoskiego gardła.

— Twoje uczucia dla kuzynów wzruszaj ˛

a mnie do gł˛ebi. — Silk u´smiechn ˛

si˛e.

Yarblek zmarszczył czoło.
— Kuzyni! — warkn ˛

ał. — Gdyby nie Grolimowie, wytłukliby´smy cał ˛

a t˛e zim-

nokrwist ˛

a ras˛e całe pokolenia temu. — Nabrał piwa do kufla i wzniósł toast. —

Za nieszcz˛e´scia Murgów.

— Chyba znale´zli´smy co´s, za co mo˙zemy wypi´c razem. — Barak u´smiechn ˛

si˛e szeroko. — Za nieszcz˛e´scia Murgów.

— I ˙zeby Taur Urgas dostał wrzodów na tyłku — dodał Yarblek. Wypił jed-

nym haustem, nabrał piwa z beczułki i wypił znowu. — Jestem troch˛e pijamy —
o´swiadczył.

— Nigdy by´smy si˛e nie domy´slili — stwierdziła ciocia Pol.
— Podobasz mi si˛e, dziewczyno. — Yarblek wyszczerzył z˛eby. — Szkoda, ˙ze

nie sta´c mnie na ciebie. Pewnie nawet nie my´slisz o ucieczce?

Westchn˛eła z wyra´zn ˛

a kpin ˛

a.

— Nie — przyznała. — Raczej nie. Kobieta traci wtedy reputacj˛e.
— Szczera prawda — zgodził si˛e Yarblek. Ze smutkiem potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a. —

Jak ju˙z wspomniałem — podj ˛

ał — jestem troch˛e pijany. Pewnie nie powinienem

wam o tym mówi´c, ale pora nie jest odpowiednia, ˙zeby ludzie z Zachodu odwie-
dzali Cthol Murgos. Szczególnie Alornowie. Ostatnio słyszy si˛e dziwne rzeczy.
Z Rak Cthol dochodz ˛

a plotki, ˙ze cała kraina Murgów ma by´c oczyszczona z cu-

dzoziemców. Taur Urgas nosi koron˛e i bawi si˛e w króla w Rak Goska, ale stary
Grolim w Rak Cthol trzyma mu palce na sercu. Król Murgów wie, ˙ze je´sli Ctuchik
zaci´snie je w pi˛e´s´c, tron opustoszeje.

— Kilkana´scie mil st ˛

ad na zachód spotkali´smy Tolnedranina. Mówił mniej

wi˛ecej to samo — odrzekł z powag ˛

a Silk. — Twierdzi, ˙ze w całym Rak Goska

kupcy z Zachodu s ˛

a aresztowani pod fałszywymi zarzutami.

Yarblek pokiwał głow ˛

a.

185

background image

— To dopiero pierwszy krok. Łatwo przewidzie´c, co zrobi ˛

a Murgowie. Nie

maj ˛

a wyobra´zni. Taur Urgas nie jest jeszcze gotowy, ˙zeby narazi´c si˛e Ranowi

Borune, wyrzynaj ˛

ac wszystkich zachodnich kupców w królestwie. Ale ta chwila

nadchodzi. Rak Goska jest ju˙z pewnie miastem zamkni˛etym. Taur Urgas ma wol-
ne r˛ece i mo˙ze zwróci´c uwag˛e na pogranicze. My´sl˛e, ˙ze wła´snie dlatego wyruszył
tutaj.

— Wyruszył gdzie? — Silk zbladł wyra´znie.
— S ˛

adziłem, ˙ze wiesz. Taur Urgas maszeruje tu z armi ˛

a za plecami. Zgaduj˛e,

˙ze zamierza zamkn ˛

a´c granic˛e.

— Jak jest daleko?
— Słyszałem, ˙ze widziano go dzisiejszego ranka niecałe pi˛etna´scie mil st ˛

ad —

rzekł Yarblek. — Co si˛e stało?

— Taur Urgas i ja mieli´smy powa˙zne nieporozumienie — wyja´snił szybko

Silk. Był wyra´znie zaniepokojony. — Nie mo˙ze mnie tu znale´z´c, kiedy przyb˛e-
dzie.

Poderwał si˛e.
— Gdzie idziesz? — spytał szybko Belgarath.
— W jakie´s bezpieczne miejsce. Dogoni˛e was pó´zniej.
Wybiegł z namiotu. Po chwili usłyszeli t˛etent kopyt.
— Chcesz, ˙zebym z nim pojechał? — zapytał Belgaratha Barak.
— Nigdy go nie dogonisz.
— Ciekawe, co zrobił Taurowi Urgasowi — zamy´slił si˛e Yarblek. — Chyba

co´s okropnego, s ˛

adz ˛

ac po tym, jak szybko ten złodziejaszek st ˛

ad uciekał.

— Czy to bezpieczne, ˙zeby oddalał si˛e od traktu? — zaniepokoił si˛e Garion,

pami˛etaj ˛

ac s˛epy i ich upiorn ˛

a zdobycz.

— Nie martw si˛e o Silka — mrukn ˛

ał lekcewa˙z ˛

aco Yarblek.

Gdzie´s bardzo daleko rozległo si˛e powolne dudnienie. Yarblek z nienawi´sci ˛

a

zmru˙zył oczy.

— Wygl ˛

ada na to, ˙ze Silk znikn ˛

ał w ostatniej chwili.

Dudnienie zabrzmiało gło´sniej i zmieniło si˛e w głuchy, warcz ˛

acy odgłos.

W´sród huku słyszeli jakby j˛ekliw ˛

a pie´s´n setek głosów ´spiewaj ˛

acych w niskiej

tonacji.

— Co to jest? — zdziwił si˛e Durnik.
— Taur Urgas — odparł Yarblek i splun ˛

ał. — To pie´s´n wojenna króla Murgów.

— Wojna? — zapytał ostro Mandorallen.
— Taur Urgas zawsze prowadzi wojn˛e — odrzekł z gł˛ebok ˛

a pogard ˛

a Nad-

rak. — Nawet je´sli nie ma jej z kim prowadzi´c. ´Spi w zbroi, nawet we własnym
pałacu. Troch˛e brzydko pachnie od tego, ale poniewa˙z Murgowie i tak cuchn ˛

a, nie

ma wielkiej ró˙znicy. Mo˙ze lepiej wyjrz˛e i sprawdz˛e, o co mu chodzi. — Podniósł
si˛e ci˛e˙zko. — Czekajcie tu. To nadracki namiot, a mi˛edzy Angarakami obowi ˛

azu-

186

background image

je pewna uprzejmo´s´c. ˙

Zołnierze tu nie wejd ˛

a, wi˛ec jeste´scie bezpieczni, póki sami

nie wyjdziecie.

Zatoczył si˛e do wyj´scia. Na twarzy miał wyraz lodowatej nienawi´sci.

´Spiew i miarowe bicie b˛ebnów rozbrzmiewało coraz gło´sniej. Przenikliwie,

niemal skocznie zagrały piszczałki, potem basowo zagrzmiały rogi.

— Co o tym s ˛

adzisz, Belgaracie? — hukn ˛

ał Barak. — Ten Yarblek wydaje si˛e

rozs ˛

adny, ale to jednak Angarak. Wystarczy, ˙ze powie słowo, a b˛edziemy tu mieli

setk˛e Murgów.

— On ma racj˛e, ojcze — zgodziła si˛e ciocia Pol. — Dostatecznie poznałam

Nadraków, by wiedzie´c, ˙ze Yarblek nie był nawet w przybli˙zeniu tak pijany, ja-
kiego udawał.

Belgarath ´sci ˛

agn ˛

ał wargi.

— Mo˙ze to nie najlepszy pomysł, by stawia´c wszystko na kart˛e niech˛eci Nad-

raków do Murgów — przyznał. — Mo˙ze jeste´smy niesprawiedliwi dla Yarbleka,
ale i tak lepiej wymkn ˛

a´c si˛e st ˛

ad, zanim Taur Urgas wystawi stra˙ze dookoła. Nie

wiadomo, jak długo zechce tu pozosta´c. A kiedy ju˙z rozbije obóz, mo˙zemy mie´c
kłopoty z wyjazdem.

Durnik odsun ˛

ał czerwony dywan na tylnej ´scianie namiotu, si˛egn ˛

ał pod ni ˛

a

i wyj ˛

ał kilka kołków. Potem uniósł wojłok.

— Mo˙zemy wyczołga´c si˛e t˛edy.
— Chod´zmy zatem — postanowił Belgarath.
Jedno po drugim, wysuwali si˛e z namiotu na chłodny wiatr.
— We´zcie konie — polecił szeptem Belgarath. Rozejrzał si˛e, mru˙z ˛

ac oczy. —

Do tamtej rozpadliny. — Wskazał ło˙zysko potoku tu˙z za ostatnim rz˛edem namio-
tów. — Je´sli przemkniemy si˛e za namiotami, powinni´smy dotrze´c tam nie zauwa-

˙zeni. Przypuszczam, ˙ze wszyscy tutaj pobiegn ˛

a ogl ˛

ada´c wjazd Taura Urgasa.

— Czy król Murgów zna ciebie, Belgaracie? — zapytał Mandorallen.
— Mo˙ze. Nigdy si˛e nie spotkali´smy, ale mój opis od dawna ju˙z kr ˛

a˙zy po Cthol

Murgos. Lepiej nie ryzykowa´c.

Poprowadzili konie za namiotami i bez kłopotów dotarli do rozpadliny.
— Potok spływa po drugiej stronie tamtego wzgórza. — Barak wyci ˛

agn ˛

r˛ek˛e. — Je´sli pójdziemy korytem, przez cał ˛

a drog˛e b˛edziemy osłoni˛eci. Potem,

kiedy wzgórze znajdzie si˛e mi˛edzy nami a obozem, mo˙zemy odjecha´c niepostrze-

˙zenie.

— Ju˙z prawie wieczór. — Belgarath spojrzał na ciemniej ˛

ace niebo. — Po-

dejd´zmy kawałek, a potem zaczekamy do zmroku.

Szli rozpadlin ˛

a, póki nie ukryło ich niewielkie wzniesienie.

— Lepiej uwa˙za´c, co si˛e dzieje — stwierdził Belgarath.
Barak i Garion wyczołgali si˛e z rozpadliny i wspi˛eli na szczyt wzgórza, gdzie

zalegli w´sród niskich krzaków.

— Nadchodz ˛

a — mrukn ˛

ał Barak.

187

background image

Murgoscy ˙zołnierze o pos˛epnych twarzach maszerowali ósemkami w rytm

miarowych uderze´n b˛ebnów. Mi˛edzy nimi, na grzbiecie czarnego konia, pod roz-
wianym czarnym sztandarem jechał Taur Urgas. Był wysokim m˛e˙zczyzn ˛

a o mu-

skularnych, pochyłych ramionach i kanciastej, okrutnej twarzy. Grube ogniwa je-
go kolczugi pokryto czerwonym złotem i wygl ˛

adały jak sk ˛

apane we krwi. Szero-

ki metalowy pas opinał go w talii, pochwa miecza na lewym biodrze skrzyła si˛e
od klejnotów. Szpiczasty stalowy hełm opadał nisko nad czarnymi brwiami. Do
hełmu przymocowano krwawoczerwon ˛

a koron˛e Cthol Murgos. Rodzaj kaptura

z kolczugi osłaniał grzbiet i szyj˛e króla, opadaj ˛

ac a˙z na ramiona.

Kiedy dotarł przed niski, prostok ˛

atny budynek posterunku, Taur Urgas zatrzy-

mał konia.

— Wina! — rozkazał. Niesiony lodowatym wiatrem głos brzmiał nieprzyjem-

nie blisko. Garion wczołgał si˛e troch˛e gł˛ebiej w krzaki.

Murgo, który zarz ˛

adzał posterunkiem, wbiegł do wn˛etrza i natychmiast poja-

wił si˛e znowu, nios ˛

ac g ˛

asior i ci˛e˙zki metalowy puchar. Taur Urgas chwycił puchar,

wychylił, po czym zgniótł powoli, zaciskaj ˛

ac palce swej pot˛e˙znej pi˛e´sci. Barak

parskn ˛

ał wzgardliwie.

— O co tu chodzi? — szepn ˛

ał Garion.

— Nikt nie pije z kielicha, którego u˙zywał Taur Urgas — wyja´snił rudobrody

olbrzym. — Gdyby Anheg si˛e tak zachowywał, jego wojownicy spu´sciliby go do
zatoki pod Val Alorn.

— Czy masz imiona wszystkich cudzoziemców w obozie? — Król zwrócił si˛e

do zarz ˛

adcy. Niesione wiatrem słowa wyra´znie rozbrzmiewały w uszach Gariona.

— Jak rozkazałe´s, straszliwy królu — odparł Murgo z niskim pokłonem. Wy-

ci ˛

agn ˛

ał z r˛ekawa i wr˛eczył władcy zwój pergaminu.

Taur Urgas rozwin ˛

ał pergamin i spojrzał na spis.

— Przywołajcie Nadraka Yarbleka — rozkazał.
— Niech zbli˙zy si˛e Yarblek z Gar og Nadrak! — krzykn ˛

ał oficer stoj ˛

acy u bo-

ku króla.

Yarblek wyst ˛

apił. Wiatr szarpał jego wojłokowym płaszczem.

— Nasz kuzyn z północy — powitał go chłodno Taur Urgas.
— Wasza wysoko´s´c. . . — Yarblek skłonił si˛e lekko.
— Lepiej byłoby, gdyby´s st ˛

ad odjechał, Yarbleku — o´swiadczył król. — Moi

˙zołnierze otrzymali pewne rozkazy, a niektórzy z nich mog ˛

a w swej gorliwo´sci nie

rozpozna´c kuzyna Angaraka. Je´sli zostaniesz, nie mog˛e zagwarantowa´c ci bezpie-
cze´nstwa. A byłbym zasmucony, gdyby spotkało ci˛e co´s nieprzyjemnego.

Yarblek skłonił si˛e ponownie.
— Moi słudzy i ja odjedziemy natychmiast, wasza wysoko´s´c.
— Je´sli s ˛

a Nadrakami, maj ˛

a moje pozwolenie. Jednak cudzoziemcy musz ˛

a

pozosta´c. Jeste´s wolny, Yarbleku.

— W ostatniej chwili wydostali´smy si˛e z namiotu — mrukn ˛

ał Barak.

188

background image

Nagle z budynku wyszedł m˛e˙zczyzna w pordzewiałej kolczudze okrytej brud-

n ˛

a br ˛

azow ˛

a kamizel ˛

a. Był nie ogolony, a białko jednego oka błyszczało mu nie-

naturalnie.

— Brill! — wykrzykn ˛

ał Garion.

Oczy Baraka były jak lód.
Brill pokłonił si˛e Taurowi Urgasowi z niezwykł ˛

a gracj ˛

a.

— Witaj, pot˛e˙zny władco — powiedział. Mówił oboj˛etnym tonem, nie okazu-

j ˛

ac szacunku ani trwogi.

— Co tu robisz, Kordochu? — spytał zimno Taur Urgas.
— Podró˙zuj˛e w interesach mego pana, straszliwy królu.
— Jakie interesy mo˙ze prowadzi´c Ctuchik w takim miejscu?
— To sprawa osobista, wielki królu — odpowiedział wymijaj ˛

aco Brill.

— Wol˛e mie´c na oku ciebie i innych Dagashi, Kordochu. Kiedy wróciłe´s do

Cthol Murgos?

— Kilka miesi˛ecy temu, o Zbrojne Rami˛e Toraka. Gdybym wiedział, ˙ze ci˛e

to interesuje, posłałbym wiadomo´s´c. Ludzie, z którymi mam si˛e rozprawi´c na
polecenie mego pana, wiedz ˛

a ju˙z, ˙ze ich ´scigam. Dlatego moje poruszenia nie s ˛

a

tajemnic ˛

a.

Taur Urgas za´smiał si˛e krótko, bez ´sladu wesoło´sci.
— Starzejesz si˛e, Kordochu. Wi˛ekszo´s´c Dagashi zako´nczyłaby ju˙z spraw˛e.
— Chodzi o wyj ˛

atkowych ludzi. — Brill wzruszył ramionami. — Zreszt ˛

a to

ju˙z nie potrwa długo. Gra jest prawie sko´nczona. Ale przypadkiem, wielki królu,
mam dla ciebie prezent.

Pstrykn ˛

ał palcami i dwóch jego ludzi wyszło z budynku, ci ˛

agn ˛

ac mi˛edzy so-

b ˛

a trzeciego. Tunika je´nca była poplamiona krwi ˛

a, a głowa zwisała mu na pier´s,

jakby był półprzytomny. Barak sykn ˛

ał przez z˛eby.

— Pomy´slałem, ˙ze b˛edziesz wdzi˛eczny za t˛e rozrywk˛e — stwierdził Brill.
— Jestem królem Cthol Murgos, Kordochu — odpowiedział lodowatym to-

nem Taur Urgas. — Nie bawi mnie twoje zachowanie i nie mam zwyczaju wypeł-
nia´c obowi ˛

azków Dagashi. Je´sli chcesz go mie´c martwego, sam go zabij.

— To nie b˛edzie obowi ˛

azek, wasza królewska mo´s´c. — Brill u´smiechn ˛

ał si˛e

gro´znie. — Ten człowiek jest starym znajomym. — Chwycił wi˛e´znia za włosy
i szarpn ˛

ał głow˛e do góry, by pokaza´c królowi twarz wi˛e´znia.

To był Silk. Twarz miał blad ˛

a, a z gł˛ebokiego rozci˛ecia z boku czoła płyn˛eła

krew.

— Oto drasa´nski szpieg Kheldar. — Brill skrzywił si˛e drwi ˛

aco. — Składam

go w darze waszej wysoko´sci.

Taur Urgas u´smiechn ˛

ał si˛e wtedy, a jego oczy błysn˛eły okrutn ˛

a uciech ˛

a.

— Cudownie — rzekł. — Zasłu˙zyłe´s na wdzi˛eczno´s´c swego króla, Kordochu.

To bezcenny podarunek. — U´smiechn ˛

ał si˛e szerzej. — Witaj, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze —

rzucił, mrucz ˛

ac niemal z rozkoszy. — Ju˙z od bardzo dawna nie mog˛e si˛e doczeka´c

189

background image

naszego ponownego spotkania. Wiele mamy rachunków do wyrównania, niepraw-
da?

Silk zdawał si˛e patrze´c na króla Murgów, jednak Garion nie był pewien, czy

jest dostatecznie przytomny, by wiedzie´c, co si˛e z nim dzieje.

— Zaczekasz tu chwil˛e, ksi ˛

a˙z˛e Drasni. — Taur Urgas napawał si˛e widokiem

je´nca. — Musz˛e zastanowi´c si˛e nieco nad twoimi ostatnimi rozrywkami i chc˛e
by´c pewien, ˙ze jeste´s w pełni przytomny i zdołasz je oceni´c. Zasłu˙zyłe´s na co´s
wyj ˛

atkowego. . . i chyba długotrwałego. Nie chciałbym ci˛e rozczarowa´c zbytnim

po´spiechem.

background image

Rozdział XXII

Barak z Garionem zsun˛eli si˛e do rozpadliny w strumieniach ˙zwiru osypuj ˛

ace-

go si˛e ze zbocza. — Maj ˛

a Silka — zameldował cicho Barak. — Jest tam Brill.

Wygl ˛

ada na to, ˙ze on i jego ludzie złapali Silka, kiedy próbował ucieka´c. Oddali

go Taurowi Urgasowi.

Belgarath powstał wolno, nagle pobladły.
— Czy on. . . ? — Nie doko´nczył.
— Nie — uspokoił go Barak. — Jeszcze ˙zyje. Poturbowali go troch˛e, ale chy-

ba nic powa˙znego.

Belgarath odetchn ˛

ał.

— To ju˙z co´s.
— Taur Urgas chyba go zna — mówił dalej Barak. — Mam wra˙zenie, ˙ze Silk

zrobił co´s, co gł˛eboko zraniło króla. A wygl ˛

ada na takiego, który długo chowa

urazy.

— Czy trzymaj ˛

a go w jakim´s miejscu, gdzie mogliby´smy si˛e dosta´c? — spytał

Durnik.

— Nie wiemy — odpowiedział Garion. — Rozmawiali chwil˛e, a potem paru

˙zołnierzy odprowadziło go za tamten budynek. Nie widzieli´smy, dok ˛

ad go zabrali.

— Murgo, który tu zarz ˛

adza, wspomniał co´s o jamie — dodał Barak.

— Musimy co´s zrobi´c, ojcze — stwierdziła ciocia Pol.
— Wiem, Pol. Co´s wymy´slimy. — Raz jeszcze zwrócił si˛e do Baraka. — Ilu

˙zołnierzy przyprowadził ze sob ˛

a Taur Urgas?

— Co najmniej kilka regimentów. Zaj˛eli cały obóz.
— Mo˙zemy go translokowa´c, ojcze — zaproponowała ciocia Pol.
— Troch˛e za daleko na przenoszenie czegokolwiek — sprzeciwił si˛e. — Poza

tym musimy dokładnie wiedzie´c, gdzie go trzymaj ˛

a.

— Sprawdz˛e. — Zacz˛eła rozpina´c płaszcz.
— Lepiej zaczekaj do zmroku — poradził. — W Cthol Murgos nie ma wielu

sów, a za dnia b˛edziesz zwraca´c uwag˛e. Czy Taur Urgas ma ze sob ˛

a Grolimów?

— Chyba zauwa˙zyłem kilku.
— To komplikuje spraw˛e. Translokacja wywołuje potworny hałas. Taur Urgas

b˛edzie nam deptał po pi˛etach.

191

background image

— Masz inne pomysły, ojcze? — spytała ciocia Pol.
— Pozwól mi si˛e chwil˛e zastanowi´c — odparł. — I tak nic nie mo˙zemy zrobi´c,

dopóki si˛e nie ´sciemni.

Nagle usłyszeli przyciszony gwizd.
— Kto to? — Barak si˛egn ˛

ał po miecz.

— Hej, Alornowie! — zabrzmiał zduszony szept.
— Tusz˛e, i˙z jest to ów Nadrak, Yarblek — oznajmił Mandorallen.
— Sk ˛

ad wiedział, ˙ze tu jeste´smy? — zdziwił si˛e Barak.

˙

Zwir zachrz˛e´scił pod stopami i Yarblek wynurzył si˛e zza zakr˛etu rozpadliny.

Futrzan ˛

a czapk˛e zsun ˛

ał nisko na oczy i postawił kołnierz wojłokowego płaszcza.

— Tu jeste´scie. . . — stwierdził z ulg ˛

a.

— Przyszedłe´s sam? — upewnił si˛e podejrzliwie Barak.
— Pewnie, ˙ze sam — parskn ˛

ał Yarblek. — Kazałem moim ludziom jecha´c

przodem. Wyszli´scie w po´spiechu.

— Jako´s nie mieli´smy ochoty, ˙zeby wita´c Taura Urgasa.
— I bardzo dobrze. Miałbym powa˙zne kłopoty, ˙zeby wydosta´c was z tego za-

mieszania. Murgoscy ˙zołnierze sprawdzali ka˙zdego z moich ludzi, ˙zeby si˛e upew-
ni´c, czy s ˛

a Nadrakami. Dopiero wtedy pozwolili mi odjecha´c. Taur Urgas ma

Silka.

— Wiemy — mrukn ˛

ał Barak. — Jak nas znalazłe´s?

— Zostawili´scie wyci ˛

agni˛ete kołki przy tylnej ´scianie namiotu, a to wzgórze

to najbli˙zsza osłona po tej stronie jarmarku. Domy´sliłem si˛e, gdzie poszli´scie. Tu
i tam zostawili´scie ´slady, które to potwierdziły. — Szorstka twarz Nadraka była
pełna powagi. Nie pozostał nawet ´slad po przewlekłej pijatyce przy beczułce. —
Musimy was st ˛

ad wydosta´c — o´swiadczył. — Taur Urgas wy´sle niedługo patrole,

a wy siedzicie mu prawie na kolanach.

— Najpierw musimy uratowa´c naszego towarzysza — rzekł Mandorallen.
— Silka? Zapomnijcie o nim. Obawiam si˛e, ˙ze mój stary przyjaciel ostatni raz

rzucił fałszywe ko´sci. — Westchn ˛

ał. — Te˙z go lubiłem.

— Jeszcze ˙zyje, prawda? — Głos Durnika dr˙zał z l˛eku.
— Owszem — przyznał Yarblek. — Ale Taur Urgas planuje to naprawi´c, jak

tylko wzejdzie sło´nce. Nie mogłem podej´s´c nawet tak blisko, ˙zeby mu rzuci´c szty-
let, by mógł otworzy´c sobie ˙zyły. Boj˛e si˛e, ˙ze jego ostatni poranek b˛edzie niezbyt
przyjemny.

— Dlaczego próbujesz nam pomóc? — Barak zapytał wprost.
— Musisz mu wybaczy´c, Yarbleku — wtr ˛

aciła ciocia Pol. — Nie zna obycza-

jów Nadraków. — Zwróciła si˛e do Baraka. — Zaprosił ci˛e do swojego namiotu
i pocz˛estował swoim ale. To sprawia, ˙ze b˛edziesz dla niego jak brat. . . do wscho-
du sło´nca.

Yarblek u´smiechn ˛

ał si˛e do niej.

192

background image

— Dobrze nas znasz, dziewko — zauwa˙zył. — Nie zobaczyłem w ko´ncu, jak

ta´nczysz.

— Mo˙ze innym razem — odparła.
— Mo˙ze. — Przykucn ˛

ał i wyj ˛

ał spod płaszcza zakrzywiony nó˙z. Lew ˛

a dłoni ˛

a

wygładził piasek i zacz ˛

ał kre´sli´c czubkiem ostrza. — Murgowie b˛ed ˛

a mnie obser-

wowa´c — stwierdził. — Dlatego nie mog˛e doda´c do mojej grupy pół tuzina ludzi.
Zaraz si˛e na mnie rzuc ˛

a. Chyba najlepiej b˛edzie, je´sli zaczekacie tu do zmroku.

Ja odjad˛e na wschód i zatrzymam si˛e o trzy mile st ˛

ad, na szlaku karawan. Kiedy

zapadnie ciemno´s´c, prze´slizgniecie si˛e dookoła i przył ˛

aczycie do mnie. Potem co´s

wymy´slimy.

— Czemu Taur Urgas kazał ci odjecha´c? — zapytał Barak.
Yarblek spojrzał ponuro.
— Jutro zdarzy si˛e tu powa˙zny wypadek. Taur Urgas natychmiast wy´sle prze-

prosiny do Rana Borune. . . napisze co´s o niedo´swiadczonych ˙zołnierzach, którzy

´scigali rabusiów i uznali porz ˛

adnych kupców za bandytów. Zaproponuje odszko-

dowanie i wszystko jako´s si˛e uło˙zy. Pieni ˛

adze to magiczne słowo, kiedy rozmawia

si˛e z Tolnedranami.

— Chce wyr˙zn ˛

a´c cały obóz? — Barak nie dowierzał.

— Taki ma plan. Chce wyczy´sci´c Cthol Murgos z zachodnich podró˙znych

i uwa˙za, ˙ze kilka takich pomyłek załatwi spraw˛e.

Relg stał z boku, gł˛eboko zamy´slony. Nagle podszedł do szkicu Yarbleka i wy-

gładził piasek.

— Mo˙zesz mi pokaza´c, gdzie dokładnie znajduje si˛e ta jama, w której trzyma-

j ˛

a naszego przyjaciela? — zapytał.

— Nic ci z tego nie przyjdzie — stwierdził Nadrak. — Pilnuje jej z tuzin

˙zołnierzy. Silk zyskał niezł ˛

a reputacj˛e i Taur Urgas nie chce, ˙zeby uciekł.

— Poka˙z — nie ust˛epował Relg.
Yarblek wzruszył ramionami.
— Jeste´smy tutaj, po stronie pomocnej. — Naszkicował obóz i szlak kara-

wan. — Tu stoi posterunek. — Wskazał no˙zem. — Jama jest zaraz za nim, u pod-
stawy tego wzgórza po stronie południowej.

— Jakie ma ´sciany?
— Lity kamie´n.
— Czy to naturalne zagł˛ebienie w skale, czy była wykopana?
— Co to za ró˙znica?
— Musz˛e wiedzie´c.
— Nie zauwa˙zyłem ´sladów narz˛edzi — zastanowił si˛e Yarblek. — A otwór na

powierzchni jest nieregularny. Czyli to pewnie naturalna dziura.

Relg kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— A to wzgórze za jam ˛

a. . . skała czy ziemia?

— Raczej skała. Całe ´smierdz ˛

ace Cthol Murgos to prawie sama skała.

193

background image

Relg wstał.
— Dzi˛ekuj˛e ci — powiedział uprzejmie.
— Nie zdołacie wykopa´c tunelu — uprzedził Yarblek. Wstał tak˙ze i strzepn ˛

piasek z brzegów płaszcza. — Nie wystarczy wam czasu.

Belgarath w zamy´sleniu przymkn ˛

ał oczy.

— Dzi˛eki, Yarbleku — powiedział. — Byłe´s dobrym przyjacielem.
— Wszystko, byle rozzło´sci´c Murgów — rzekł Nadrak. — Szkoda, ˙ze nie

mog˛e pomóc Silkowi.

— Jeszcze nie wszystko stracone.
— Obawiam si˛e, ˙ze nie ma ju˙z nadziei. Musz˛e jecha´c. Ludzie mi pobł ˛

adz ˛

a,

je´sli ich nie przypilnuj˛e.

— Yarbleku. — Barak wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e. — Którego´s dnia musimy si˛e spotka´c

i doko´nczy´c pija´nstwa.

Yarblek z u´smiechem podał mu dło´n. Potem odwrócił si˛e i pochwycił w obj˛e-

cia cioci˛e Pol.

— Mo˙ze kiedy´s znudzi ci˛e towarzystwo Alornów, dziewczyno. Pami˛etaj, ˙ze

klapa mojego namiotu zawsze jest dla ciebie otwarta.

— Nie zapomn˛e — odparła z powag ˛

a.

— Powodzenia. Czekam na was do północy — rzucił jeszcze i odszedł.
— Porz ˛

adny człowiek — stwierdził Barak. — Chyba mógłbym go polubi´c.

— Musimy zaplanowa´c ratunek dla ksi˛ecia Kheldara — oznajmił Mando-

rallen. Zacz ˛

ał odpina´c zbroj˛e umocowan ˛

a do juków na grzbiecie konia. — Gdy

wszystko inne zawodzi, z konieczno´sci trzeba nam uciec si˛e do brutalnej siły.

— Znowu zaczynasz, Mandorallenie — burkn ˛

ał z wyrzutem Barak.

— Ten problem jest ju˙z rozwi ˛

azany — o´swiadczył Belgarath.

Barak i Mandorallen spojrzeli na niego.
— Odłó˙z zbroj˛e, Mandorallenie — polecił starzec. — Nie b˛edzie ci potrzebna.
— A kto wydostanie Silka? — chciał wiedzie´c Barak.
— Ja — odparł cicho Relg. — Ile czasu pozostało jeszcze do zmroku?
— Około godziny. Czemu pytasz?
— Musz˛e si˛e przygotowa´c.
— Masz jaki´s plan? — spytał Durnik.
Relg wzruszył ramionami.
— Nie ma potrzeby. Okr ˛

a˙zymy obóz, a˙z znajdziemy si˛e za tym wzgórzem po

drugiej stronie. Sprowadz˛e naszego przyjaciela, a potem mo˙zemy odjecha´c.

— Tak po prostu? — zdziwił si˛e Barak.
— Mniej wi˛ecej. A teraz przepraszam. — Relg odwrócił si˛e.
— Chwileczk˛e! Czy ja z Mandorallenem nie powinni´smy i´s´c z tob ˛

a?

— Nie potrafiliby´scie — odparł Relg. Odszedł w gł ˛

ab rozpadliny. Po chwili

usłyszeli, ˙ze si˛e modli.

— Czy on my´sli, ˙ze wymodli Silka z tej jamy? — mrukn ˛

ał niech˛etnie Barak.

194

background image

— Nie — wyja´snił Belgarath. — On przejdzie przez wzgórze i wyniesie Silka.

Dlatego tak wypytywał Yarbleka.

— Gdzie przejdzie?
— Widziałe´s, co zrobił w Prolgu. . . kiedy wło˙zył r˛ek˛e w ´scian˛e?
— No tak, ale. . .
— To dla niego całkiem łatwe, Baraku.
— A co z Silkiem? Jak zamierza jego przeci ˛

agn ˛

a´c przez skał˛e?

— Szczerze mówi ˛

ac, nie wiem. Ale jest pewien, ˙ze potrafi tego dokona´c.

— Je´sli si˛e nie uda, o ´swicie Taur Urgas upiecze Silka na wolnym ogniu. Wiesz

o tym, prawda?

Belgarath przytakn ˛

ał sm˛etnie.

Barak pokr˛ecił głow ˛

a.

— To nie jest naturalne — burkn ˛

ał.

— Nie denerwuj si˛e przesadnie z tego powodu — doradził mu Belgarath.
Dzie´n zacz ˛

ał przygasa´c, a Relg ci ˛

agle si˛e modlił. Jego głos wznosił si˛e i opadał

w formalnych kadencjach. Gdy zapadła ciemno´s´c, wrócił do pozostałych.

— Jestem gotów — o´swiadczył ze spokojem. — Mo˙zemy rusza´c.
— Zatoczymy kr ˛

ag od zachodu — zdecydował Belgarath. — Poprowadzimy

konie i jak długo si˛e uda, b˛edziemy trzyma´c si˛e osłony.

— To zajmie par˛e godzin — zauwa˙zył Durnik.
— Nie szkodzi. ˙

Zołnierze b˛ed ˛

a mieli czas, ˙zeby zmniejszy´c czujno´s´c. Pol,

sprawd´z, co planuj ˛

a ci Grolimowie, których zauwa˙zył Garion.

Kiwn˛eła głow ˛

a i chłopiec poczuł lekkie pchni˛ecie jej sonduj ˛

acego umysłu.

— W porz ˛

adku, ojcze — oznajmiła po chwili. — S ˛

a zaj˛eci. Taur Urgas kazał

im odprawi´c dla siebie obrz ˛

adki religijne.

— Chod´zmy zatem.
Ruszyli ostro˙znie, prowadz ˛

ac za sob ˛

a konie. Noc była pochmurna, a wiatr

zaatakował ich, gdy tylko wyszli spomi˛edzy ochronnych zboczy. Na wschód od
jarmarku równina usiana była setkami rozwiewanych wiatrem ognisk, znacz ˛

acych

wielkie obozowisko armii Taura Urgasa.

Relg j˛ekn ˛

ał i zasłonił twarz r˛ekami.

— Co si˛e stało? — zapytał Garion.
— Te ognie. . . Kłuj ˛

a mnie w oczy.

— Staraj si˛e nie patrze´c.
— Mój Bóg zło˙zył ci˛e˙zar na moich barkach, Belgarionie. — Relg poci ˛

agn ˛

nosem i wytarł go r˛ekawem. — Nie powinienem przebywa´c na otwartej przestrze-
ni.

— Niech ciocia Pol da ci co´s na to przezi˛ebienie. B˛edzie obrzydliwe, ale zaraz

poczujesz si˛e lepiej.

— Mo˙ze — westchn ˛

ał Relg. Wci ˛

a˙z osłaniał oczy przed słabym blaskiem

ognisk Murgów.

195

background image

Wzgórze na południowym kra´ncu jarmarku okazało si˛e niskim zwałem grani-

tu. Wprawdzie stulecia nieustaj ˛

acego wichru przykryły je cienk ˛

a warstw ˛

a piasku

i ziemi, jednak pod spodem le˙zała solidna skała. Przystan˛eli schowani za wznie-
sieniem, a Relg zacz ˛

ał starannie odgarnia´c ziemi˛e z pochyłej płyty granitu.

— Miałby´s chyba bli˙zej, gdyby´s zacz ˛

ał stamt ˛

ad — zauwa˙zył cicho Barak.

— Za du˙zo ziemi — odparł Relg.
— Ziemia czy skała. . . Co za ró˙znica?
— Wielka ró˙znica. Nie zrozumiesz.
Ulgos pochylił si˛e i przysun ˛

ał j˛ezyk do skały, jakby smakował granit.

— To chwil˛e potrwa — uprzedził.
Wyprostował si˛e, pomodlił i wolno wsun ˛

ał si˛e prosto w skał˛e. Barak zadr˙zał

i pospiesznie odwrócił wzrok.

— Có˙z ci˛e gn˛ebi, lordzie Baraku? — spytał Mandorallen.
— Dreszcz mnie przenika na sam widok.
— Nasz nowy przyjaciel nie jest mo˙ze najlepszym kompanem — przyznał

Mandorallen. — Je´sli jednak dar jego zdoła uwolni´c ksi˛ecia Kheldara, obejm˛e go
z rado´sci ˛

a i nazw˛e bratem.

— Je´sli zajmie mu to zbyt du˙zo czasu, b˛edziemy bardzo blisko tego miejsca,

kiedy Taur Urgas przekona si˛e, ˙ze nie ma Silka — zaniepokoił si˛e Barak.

— B˛edziemy czeka´c i zobaczymy, co nast ˛

api — odparł Belgarath.

Noc ci ˛

agn˛eła si˛e w niesko´nczono´s´c. Wiatr j˛eczał i gwizdał w´sród głazów na

zboczach kamiennego wzgórza i szele´sciły rzadkie głogi. Czekali. Strach opa-
nowywał Gariona w miar˛e, jak mijały kolejne godziny. Coraz bardziej nabierał
pewno´sci, ˙ze prócz Silka stracili tak˙ze Relga. Odczuwał t˛e sam ˛

a pustk˛e co wtedy,

kiedy w Arendii musieli zostawi´c Lelldorina. U´swiadomił sobie nagle z lekkim
poczuciem winy, ˙ze od miesi˛ecy nie my´slał o Lelldorinie. Zastanawiał si˛e, jak
młody zapaleniec wrócił do zdrowia po ci˛e˙zkiej ranie. . . o ile wrócił do zdrowia.
Mijały minuty, a my´sli Gariona stawały si˛e coraz bardziej ponure.

Nagle, bez ˙zadnego ostrze˙zenia, bez najl˙zejszego d´zwi˛eku, Relg wyszedł ze

skalnej płyty, w któr ˛

a zanurzył si˛e wiele godzin temu. Na jego plecach siedział

okrakiem Silk i rozpaczliwie obejmował Ulgosa za szyj˛e. Oczy Drasanina wypeł-
niała groza, a włosy stały niemal d˛eba.

Wszyscy podbiegli do nich, próbuj ˛

ac nie krzycze´c zbyt gło´sno. Zdawali sobie

spraw˛e, ˙ze siedz ˛

a pod bokiem armii Murgów.

— Przepraszam, ˙ze tak długo to trwało — powiedział Relg. Wstrz ˛

asn ˛

ał ra-

mionami, a˙z Silk zsun ˛

ał si˛e na ziemi˛e. — W ´srodku wzgórza skała jest innego

rodzaju. Musiałem wprowadzi´c poprawki.

Silk dyszał ci˛e˙zko i dygotał cały. Wreszcie odezwał si˛e do Relga.
— Nigdy wi˛ecej mi tego nie rób — wyrzucił. — Nigdy.
— W czym problem? — zapytał Barak.
— Wol˛e o tym nie mówi´c.

196

background image

— Obawiałem si˛e ju˙z, i˙z utracili´smy ci˛e, przyjacielu. — Mandorallen ´scisn ˛

dło´n Silka.

— Jak Brill ci˛e złapał? — chciał wiedzie´c Barak.
— Byłem nieostro˙zny. Nie spodziewałem si˛e go tutaj. Jego ludzie zarzucili na

mnie sie´c, kiedy p˛edziłem w ˛

awozem. Ko´n upadł i skr˛ecił sobie kark.

— Hettarowi si˛e to nie spodoba.
— Ze skóry Brilla zapłac˛e za tego konia. Tak raczej bli˙zej ko´sci.
— Czemu Taur Urgas tak bardzo ci˛e nienawidzi? — zapytał Barak.
— Par˛e lat temu byłem w Rak Goska. Tolnedra´nski agent oskar˙zył mnie fał-

szywie. . . wła´sciwie do dzisiaj nie wiem dlaczego. Taur Urgas wysłał ˙zołnierzy,

˙zeby mnie aresztowa´c. Nie miałem na to szczególnej ochoty, wi˛ec troch˛e pokłó-

ciłem si˛e z ˙zołnierzami. Kilku z nich umarło podczas dyskusji, co przecie˙z zdarza
si˛e od czasu do czasu. Niestety, jedn ˛

a z ofiar był najstarszy syn Taura Urgasa. Król

Murgów uznał to za osobist ˛

a zniewag˛e. Niekiedy bywa wyj ˛

atkowo ograniczony.

Barak wyszczerzył z˛eby.
— B˛edzie bardzo rozczarowany, kiedy rankiem przekona si˛e, ˙ze znikn ˛

ałe´s.

— Wiem — odparł Silk. — Przypuszczam, ˙ze rozło˙zy t˛e cz˛e´s´c Cthol Murgos

na kawałki, kamie´n po kamieniu, ˙zeby mnie znale´z´c.

— Chyba pora nam jecha´c — zaproponował Belgarath.
— My´slałem, ˙ze ju˙z nigdy tego nie powiesz — westchn ˛

ał Silk.

background image

Rozdział XXIII

P˛edzili co sił przez reszt˛e nocy i wi˛eksz ˛

a cz˛e´s´c nast˛epnego dnia. Wieczorem

konie potykały si˛e ze zm˛eczenia, a Garion był zupełnie odr˛etwiały z wyczerpania
i ostrego zimna.

— Musimy znale´z´c jakie´s schronienie — stwierdził Durnik, kiedy ´sci ˛

agn˛eli

wodze, by rozejrze´c si˛e za miejscem na obóz. Min˛eli ci ˛

ag poł ˛

aczonych dolin,

przez które prowadził Południowy Szlak Karawan, i wjechali w surowe, nagie
pustkowie gór ´srodkowego Cthol Murgos. Było coraz zimniej, gdy wspinali si˛e na
te gigantyczne zwały skał i piasku, a wicher j˛eczał w´sród bezdrzewnych urwisk.
Twarz Durnika poorały zmarszczki znu˙zenia, a ostry pył niesiony wiatrem osiadał
w nich i rysował je jeszcze gł˛ebiej. — Nie mo˙zemy sp˛edzi´c nocy pod gołym
niebem — o´swiadczył kowal. — Nie w takiej wichurze.

— Jed´zmy tam. — Relg wskazał rumowisko kamieni na stromym zboczu.

Mru˙zył oczy, cho´c chmury zakrywały niebo, a gasn ˛

ace ´swiatło dnia było blade. —

Tam jest schronienie. . . jaskinia.

Odk ˛

ad ocalił Silka, wszyscy zacz˛eli widzie´c Relga w nieco innym ´swietle.

Wykazał, ˙ze gdy zajdzie konieczno´s´c, potrafi przeprowadzi´c udan ˛

a operacj˛e. Prze-

stał by´c ci˛e˙zarem, a stał si˛e raczej towarzyszem. Belgarath przekonał go w ko´ncu,

˙ze na ko´nskim grzbiecie mo˙ze si˛e modli´c nie gorzej ni˙z na kolanach, wi˛ec religijne

uczucia Ulgosa nie przeszkadzały ju˙z w je´zdzie. Modlitwa nie była ju˙z utrudnie-
niem, a jedynie osobistym nawykiem, tak jak archaiczny j˛ezyk Mandorallena czy
zło´sliwa ironia Silka.

— Jeste´s pewien, ˙ze znajdziemy jaskini˛e? — spytał Barak.
Relg kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Wyczuwam j ˛

a.

Skr˛ecili w kierunku rumowiska. Relg coraz wyra´zniej okazywał sw ˛

a gorli-

wo´s´c. Wysun ˛

ał si˛e na czoło i zmusił wyczerpanego konia do kłusa, potem cwału.

Na kraw˛edzi osypiska zeskoczył na ziemi˛e, wszedł za wielki głaz i znikn ˛

ał.

— Chyba wiedział, o czym mówi — zauwa˙zył Durnik. — Z rado´sci ˛

a schowam

si˛e przed tym wichrem.

198

background image

Otwór jaskini był w ˛

aski. Musieli ci ˛

agn ˛

a´c i popycha´c konie, by przecisn˛eły si˛e

do wn˛etrza. Na szcz˛e´scie korytarz rozszerzył si˛e zaraz w spor ˛

a, nisko sklepion ˛

a

komor˛e.

Durnik rozejrzał si˛e z zadowoleniem.
— Dobre miejsce — ocenił. Odpi ˛

ał od siodła swój topór. — B˛edziemy potrze-

bowa´c drewna.

— Pomog˛e ci — zaofiarował si˛e Garion.
— Ja te˙z pójd˛e! — zawołał pospiesznie Silk. Niespokojnie patrzył na kamien-

ne ´sciany i stop. Wyra´znie poczuł ulg˛e, gdy cała trójka wróciła na zewn ˛

atrz.

— Co si˛e dzieje? — zapytał go Durnik.
— Po ostatniej nocy czuj˛e si˛e troch˛e nerwowo w zamkni˛etych przestrzeniach.
— Jak to było? — zaciekawił si˛e Garion. — Wiesz, kiedy przechodziłe´s przez

skał˛e?

Silk zadr˙zał.
— Okropne. Naprawd˛e przes ˛

aczali´smy si˛e przez kamienie. Czułem, jak si˛e

przeze mnie przesuwaj ˛

a.

— Ale dzi˛eki temu wyszedłe´s — przypomniał mu Durnik.
— Wydaje mi si˛e czasem, ˙ze wolałbym zosta´c. — Silk zadr˙zał znowu. — Czy

musimy o tym rozmawia´c?

Na nagim zboczu drewno trudno było znale´z´c, a jeszcze trudniej ´sci ˛

a´c. Twar-

de, spr˛e˙zyste głogi stawiały zaci˛ety opór ciosom Durnikowego topora. Po godzi-
nie, gdy zapadał ju˙z zmrok, zebrali zaledwie trzy skromne wi ˛

azki.

— Zauwa˙zyli´scie kogo´s? — zapytał Barak, kiedy wrócili do jaskini.
— Nie — odparł Silk.
— Taur Urgas na pewno ci˛e szuka.
— Jestem przekonany. — Silk rozejrzał si˛e dookoła. — Gdzie Relg?
— Schował si˛e gł˛ebiej, ˙zeby da´c oczom wypocz ˛

a´c — wyja´snił Belgarath. —

Znalazł wod˛e, a wła´sciwie lód. Musimy go roztopi´c, zanim napoimy konie.

Durnik rozpalił male´nkie ognisko i ostro˙znie wkładał w płomienie gał ˛

azki

i kawałki drewna, oszcz˛edzaj ˛

ac skromny zapas paliwa. Noc sp˛edzili w niezbyt

wygodnych warunkach.

Rankiem ciocia Pol spojrzała na Relga badawczo.
— Przestałe´s kasła´c — zauwa˙zyła. — Jak si˛e czujesz?
— Bardzo dobrze. — Starał si˛e nie patrze´c wprost na ni ˛

a. Fakt, ˙ze była kobiet ˛

a,

wprawiał go w straszliwe zakłopotanie; w miar˛e mo˙zliwo´sci próbował jej unika´c.

— Co si˛e stało z twoim przezi˛ebieniem?
— Chyba nie mogło przej´s´c przez skał˛e. Znikn˛eło, kiedy wczorajszej nocy

wyszedłem z Silkiem ze zbocza.

Przyjrzała mu si˛e z uwag ˛

a.

— Nie przyszło mi to do głowy — mrukn˛eła. — Nikt jeszcze nie zdołał wy-

leczy´c przezi˛ebienia.

199

background image

— Przezi˛ebienie nie jest a˙z tak ci˛e˙zk ˛

a chorob ˛

a — wtr ˛

acił zbolałym głosem

Silk. — Gwarantuj˛e ci, ˙ze prze´slizgiwanie si˛e przez skały nigdy nie b˛edzie popu-
larnym lekarstwem.

Cztery dni zaj˛eło im przej´scie przez góry do rozległej niecki, któr ˛

a Belgarath

nazywał Pustkowiem Murgos. I kolejne pół dnia, by po stromym bazaltowym
zboczu dosta´c si˛e na czarny piasek dna.

— Có˙z powodem było tak ogromnej depresji? — zdziwił si˛e Mandoral-

len, spogl ˛

adaj ˛

ac na jałow ˛

a równin˛e pokryt ˛

a chropowat ˛

a skał ˛

a, czarnym piaskiem

i brudnoszarymi plamami soli.

— Było tu kiedy´s morze wewn˛etrzne — wyja´snił Belgarath. — Gdy Torak

rozłamał ´swiat, wstrz ˛

as zniszczył wschodni brzeg i woda wypłyn˛eła.

— To musiał by´c wspaniały widok — westchn ˛

ał Barak.

— Mieli´smy wtedy na głowie inne sprawy.
— Co to? — Zaalarmowany Garion wskazał co´s stercz ˛

acego z piasku daleko

przed nimi. Stwór miał ogromny łeb z długim pyskiem uzbrojonym w ostre z˛eby.
Oczodoły wielko´sci cebrów zdawały si˛e przypatrywa´c im złowrogo.

— Chyba nie miały nazwy — odparł spokojnie Belgarath. — ˙

Zyły w morzu,

zanim wyciekła woda. Od tysi˛ecy lat s ˛

a martwe.

Mijaj ˛

ac morskiego potwora Garion przekonał si˛e, ˙ze pozostał z niego tylko

szkielet. ˙

Zebra miał rozmiarów głowni w stodole, a zbielał ˛

a czaszk˛e wielk ˛

a jak

ko´n. Puste oczodoły obserwowały ich oboj˛etnie.

Mandorallen, znowu w pełnej zbroi, przygl ˛

adał si˛e czaszce.

— Przera˙zaj ˛

acy potwór — mrukn ˛

ał.

— Popatrz, jakie ma z˛eby — zauwa˙zył z podziwem Barak. — Jednym kłap-

ni˛eciem przeci ˛

ałby człowieka na pół.

— To si˛e zdarzyło kilka razy — wtr ˛

acił Belgarath. — Dopóki ludzie nie na-

uczyli si˛e unika´c tego miejsca.

Przejechali zaledwie kilkana´scie mil, gdy wiatr nabrał mocy i p˛edził mi˛edzy

czarnymi wydmami pod ołowianym niebem. Piasek przesuwał si˛e i unosił, a˙z
wreszcie, gdy wiatr jeszcze przybrał na sile, odrywał si˛e z wierzchołków wydm
i kłuł ich w twarze.

— Musimy si˛e gdzie´s schowa´c! — Belgarath starał si˛e przekrzycze´c wichu-

r˛e. — Burza piaskowa b˛edzie jeszcze gorsza, je´sli oddalimy si˛e od gór.

— S ˛

a w pobli˙zu jakie´s groty? — zapytał Relga Durnik.

Relg pokr˛ecił głow ˛

a.

— Na nic si˛e nam nie przydadz ˛

a. S ˛

a wypełnione piaskiem.

— Tam. — Barak wskazał stos głazów, wyrastaj ˛

acy na skraju łachy soli. —

Je´sli staniemy po zawietrznej, osłoni ˛

a nad przed burz ˛

a.

— Nie! — krzykn ˛

ał Belgarath. — Musimy zosta´c na nawietrznej. Piasek zbie-

ra si˛e za skałami. Mo˙ze zasypa´c nas ˙zywcem.

200

background image

Dotarli do skał i zsiedli z koni. Wiatr szarpał im płaszcze, a piasek unosił si˛e

nad pustkowiem niby ogromna czarna chmura.

— N˛edzne to schronienie, Belgaracie! — wrzasn ˛

ał Barak. Broda powiewała

mu wokół ramion. — Jak długo to mo˙ze potrwa´c?

— Dzie´n. . . dwa dni. . . czasem nawet tydzie´n.
Durnik podniósł odłamek skały. Przygl ˛

adał mu si˛e uwa˙znie, obracaj ˛

ac w dłoni.

— Jest pop˛ekany w prostok ˛

aty — oznajmił. — Łatwo da si˛e ustawia´c. Mo˙ze-

my zbudowa´c mur dla osłony.

— To strasznie długo potrwa — zaprotestował Barak.
— A masz co´s innego do roboty?
Do wieczora ´sciana si˛egała ramion. Zakotwiczyli namioty do jej szczytu i wy-

˙zej po stronie skał. Dzi˛eki temu mogli przynajmniej cz˛e´sciowo ukry´c si˛e przed

wiatrem. Wewn ˛

atrz panował ´scisk, gdy˙z musieli schowa´c te˙z konie, ale przynaj-

mniej byli osłoni˛eci przed burz ˛

a.

Kulili si˛e tak przez dwa dni. Wiatr gwizdał obł ˛

aka´nczo dookoła, a napi˛ete płót-

no namiotów łopotało gło´sno. Wreszcie wszystko ucichło, czarny piasek opadł
wolno, a cisza niemal dzwoniła w uszach.

Gdy wyszli, Relg raz tylko spojrzał w gór˛e, po czym zakrył twarz r˛ekami

i padł na kolana, modl ˛

ac si˛e rozpaczliwie. Niebo nad nimi miało barw˛e jasnego,

chłodnego bł˛ekitu. Garion stan ˛

ał obok rozmodlonego fanatyka.

— Wszystko b˛edzie dobrze, Relgu — powiedział. Bez zastanowienia wyci ˛

a-

gn ˛

ał r˛ek˛e.

— Nie dotykaj mnie — rzucił Relg i modlił si˛e dalej.
Silk wytrzepywał z ubrania pył i piasek.
— Czy takie burze cz˛esto si˛e zdarzaj ˛

a? — zapytał.

— Teraz jest na nie pora — stwierdził Belgarath.
— Cudownie — mrukn ˛

ał zgry´zliwie Drasanin.

Nagle rozległ si˛e głuchy łoskot, dobiegaj ˛

acy jakby z gł˛ebi ziemi. Grunt zako-

łysał si˛e.

— Trz˛esienie ziemi! — ostrzegł Belgarath. — Zabierzmy st ˛

ad konie!

Durnik z Barakiem skoczyli do kryjówki i wyprowadzili zwierz˛eta zza dr˙z ˛

acej

´sciany na soln ˛

a łach˛e. Po chwili kołysanie ustało.

— Czy to dzieło Ctuchika? — chciał wiedzie´c Silk. — B˛edzie z nami walczył

trz˛esieniami ziemi i burzami piaskowymi?

Belgarath pokr˛ecił głow ˛

a.

— Nie. Na co´s takiego nikomu nie wystarczy sił. Oto jest przyczyna. — Wska-

zał na południe. Daleko za pustkowiem dostrzegli szereg czarnych wierzchołków.
Z jednego unosił si˛e czarny pióropusz dymu, kł˛ebił si˛e w powietrzu i wrzał w ob-
łokach.

— Wulkan — wyja´snił starzec. — Prawdopodobnie ten sam, który wybuchał

latem i zrzucił cały popiół na Sthiss Tor.

201

background image

— Ognista góra? — zdziwił si˛e Barak, spogl ˛

adaj ˛

ac na chmur˛e wyrastaj ˛

ac ˛

a

nad szczytem. — Nigdy jeszcze nie widziałem czego´s takiego.

— To sto pi˛e´cdziesi ˛

at mil st ˛

ad, Belgaracie — ocenił Silk. — Czy od tego

ziemia mogła si˛e tak kołysa´c?

Starzec przytakn ˛

ał.

— Ziemia jest jedna, Silku, a erupcj˛e wywołuje potworna siła. Musi spowo-

dowa´c fale. A teraz lepiej ruszajmy. Kiedy burza ucichnie, wkrótce zaczn ˛

a nas

szuka´c patrole Taura Urgasa.

— Dok ˛

ad? — Durnik rozejrzał si˛e, próbuj ˛

ac ustali´c poło˙zenie.

— Tam. — Belgarath wskazał dymi ˛

ac ˛

a gór˛e.

— Bałem si˛e, ˙ze to powiesz — mrukn ˛

ał Barak.

Do wieczora p˛edzili galopem, zatrzymuj ˛

ac si˛e jedynie po to, by konie mogły

odpocz ˛

a´c. Pos˛epne pustkowie wydawało si˛e ci ˛

agn ˛

a´c bez ko´nca. Burza usypała

z czarnego piasku nowe wydmy, a wiatr wyszorował grube skorupy soli, a˙z były
niemal białe. Min˛eli kilka olbrzymich, zbielałych szkieletów morskich potworów,
które zamieszkiwały niegdy´s ten wewn˛etrzny ocean. Ko´sciste sylwetki zdawały
si˛e wypływa´c w gór˛e z czarnego piachu jak z gł˛ebiny, a zimne, puste oczodoły
spogl ˛

adały na nich wygłodniałe.

Zatrzymali si˛e na noc przy jeszcze jednym stosie głazów. Wiatr wprawdzie

zamarł, ale wci ˛

a˙z panował chłód, a drewno trudno było znale´z´c.

Nast˛epnego ranka, gdy tylko wyruszyli, Garion poczuł dziwny i wstr˛etny odór.
— Co tak ´smierdzi? — zapytał.
— Staw Cthok — odpowiedział Belgarath. — Wszystko, co pozostało z mo-

rza, które było tu kiedy´s. Wysechłby ju˙z całe wieki temu, ale zasilaj ˛

a go podziem-

ne ´zródła.

— Cuchnie jak zgniłe jaja — stwierdził Barak.
— W wodach gruntowych jest tutaj sporo siarki. Nie próbowałbym pi´c wody

z jeziora.

— Nie zamierzałem. — Barak zmarszczył nos.
Staw Cthok okazał si˛e rozległym, płytkim zbiornikiem oleistej wody, ´smier-

dz ˛

acej wszystkimi zdechłymi rybami ´swiata. Powierzchnia parowała w mro´znym

powietrzu, a smugi oparów dusiły ohydnym fetorem.

Przy południowym kra´ncu Stawu Belgarath nakazał postój.
— Nast˛epny odcinek jest niebezpieczny — oznajmił z powag ˛

a. — Nie po-

zwólcie, ˙zeby konie zboczyły. Pami˛etajcie, macie przechodzi´c po twardej ska-
le. Grunt, który wygl ˛

ada na wytrzymały, bardzo cz˛esto taki nie jest. Musimy te˙z

uwa˙za´c na inne rzeczy. Obserwujcie mnie i róbcie to co ja. Kiedy stan˛e, wy te˙z
stajecie. Kiedy p˛edz˛e galopem, wy te˙z p˛edzicie.

W zamy´sleniu przyjrzał si˛e Relgowi. Ulgos przewi ˛

azał sobie oczy jeszcze jed-

n ˛

a opask ˛

a, cz˛e´sciowo dla ochrony przed ´swiatłem, cz˛e´sciowo by nie widzie´c bez-

miaru jasnego nieba.

202

background image

— Ja poprowadz˛e jego konia, dziadku — zaproponował Garion.
Belgarath kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— To chyba jedyny sposób.
— W ko´ncu musi si˛e przyzwyczai´c — stwierdził Barak.
— Mo˙zliwe. Ale to ani wła´sciwy czas, ani miejsce. Jedziemy.
Starzec ostro˙znie ruszył st˛epa.
Ziemia przed nimi dymiła i parowała. Min˛eli wielk ˛

a kału˙z˛e szarego błota,

które bulgotało i syczało, a dalej roziskrzone ´zródło czystej wody, gotuj ˛

acej si˛e

wesoło. Wrz ˛

acy potok spływał do błota.

— Przynajmniej jest tu cieplej — zauwa˙zył Silk.
Twarz Mandorallena ociekała potem pod ci˛e˙zkim hełmem.
— O wiele cieplej — zgodził si˛e rycerz.
Belgarath jechał wolno. Pochylał głow˛e i nasłuchiwał uwa˙znie.
— Sta´c! — rzucił ostro.

´Sci ˛agn˛eli wodze.

Tu˙z przed nimi kolejna kału˙za wybuchła nagle, ciskaj ˛

ac na trzydzie´sci stóp

w gór˛e szary gejzer płynnego błota. Tryskał przez kilka minut, potem opadał stop-
niowo.

— Teraz! — warkn ˛

ał Belgarath. — P˛edem!

Kopn ˛

ał boki wierzchowca. Pogalopowali po rozkołysanej ci ˛

agle ziemi, rozrzu-

caj ˛

ac kopytami gor ˛

ace błoto. Gdy tylko przejechali, starzec zwolnił znowu i ruszył

dalej, kieruj ˛

ac ucho w stron˛e gruntu.

— Czego on tak słucha? — Barak zapytał Polgary.
— Tu˙z przed wybuchem gejzery wydaj ˛

a pewien d´zwi˛ek — wyja´sniła.

— Niczego nie słyszałem.
— Nie wiedziałe´s, czego słucha´c.
Za ich plecami znowu trysn ˛

ał gejzer.

— Garionie! — rzuciła surowo ciocia Pol, gdy chłopiec obejrzał si˛e na fon-

tann˛e błota. — Uwa˙zaj, gdzie jedziesz!

Odwrócił głow˛e. Grunt przed nim wydawał si˛e całkiem zwyczajny.
— Cofnij si˛e — poleciła. — Durniku, we´z uzd˛e konia Relga.
Durnik chwycił cugle, a Garion spróbował zawróci´c w miejscu.
— Mówiłam, ˙zeby´s si˛e cofn ˛

ał — powtórzyła.

Ko´n Gariona postawił nog˛e na twardym z pozoru gruncie i kopyto si˛e zapa-

dło. Ko´n odskoczył do tyłu i stał dr˙z ˛

acy. Garion mocno trzymał wodze. Potem

stopniowo, krok po kroku, wycofali si˛e na tward ˛

a skał˛e ´scie˙zki.

— Lotne piaski. . . — Silk gwizdn ˛

ał przez z˛eby.

— Wsz˛edzie dookoła — potwierdziła ciocia Pol. — Nie zje˙zd˙zajcie ze szlaku.
Silk patrzył z odraz ˛

a na ´slad kopyta, znikaj ˛

acy wolno na powierzchni lotnego

piasku.

— Jak tu gł˛eboko? — zapytał.

203

background image

— Dostatecznie.
Ruszyli dalej, starannie wybieraj ˛

ac drog˛e pomi˛edzy trz˛esawiskiem a lotnymi

piaskami. Przystawali cz˛esto, gdy kolejne gejzery strzelały w powietrze, niektóre
błotem, inne spienion ˛

a, wrz ˛

ac ˛

a wod ˛

a. Pó´znym popołudniem dotarli do niskiego

grzbietu z twardej, solidnej skały, ju˙z poza paruj ˛

acym bagnem. Byli wyczerpani

po wysiłku koncentracji, jakiej wymagało przebycie tej strasznej okolicy.

— Czy b˛edziemy jeszcze przeje˙zd˙za´c przez co´s takiego? — spytał Garion.
— Nie — uspokoił go Belgarath. — To tylko przy południowych brzegach

Stawu.

— Azali nie mo˙zna pojecha´c dookoła? — zdziwił si˛e Mandorallen.
— To droga o wiele dłu˙zsza, a bagno zniech˛eci pogo´n.
— Co to było?! — zawołał nagle Relg.
— Co takiego? — spytał Barak.
— Co´s usłyszałem niedaleko przed nami. Trzask, jakby dwa kamyki uderzały

o siebie.

Garion poczuł na twarzy rodzaj podmuchu, jakby niewidocznej fali w powie-

trzu. Wiedział, ˙ze ciocia Pol si˛ega umysłem do przodu.

— Murgowie! — oznajmiła.
— Ilu? — spytał Belgarath.
— Sze´sciu. . . i Grolim. Czekaj ˛

a na nas zaraz za grzbietem.

— Tylko sze´sciu? — Mandorallen był nieco rozczarowany.
Barak u´smiechn ˛

ał si˛e lekko.

— Przyjemna rozrywka.
— Robisz si˛e nie lepszy od niego — zarzucił Cherekowi Silk.
— Azali s ˛

adzisz, panie, ˙ze planu jakiego´s nam trzeba? — zapytał Baraka Man-

dorallen.

— Po co? Dla sze´sciu Murgów? Ruszajmy wpa´s´c w t˛e ich zasadzk˛e.
Dwaj wojownicy wysun˛eli si˛e na czoło, dyskretnie luzuj ˛

ac miecze w po-

chwach.

— Czy sło´nce ju˙z zaszło? — Relg zapytał Gariona.
— Wła´snie zachodzi.
Relg zdj ˛

ał z oczu opask˛e i ´sci ˛

agn ˛

ał w dół czarny woal. Skrzywił si˛e i zmru˙zył

powieki, niemal je zamykaj ˛

ac.

— Zranisz sobie oczy — ostrzegł Garion. — Nie powiniene´s zdejmowa´c opa-

ski a˙z do zmroku.

— Mog˛e ich potrzebowa´c — odparł Relg.
Jechali skalnym grzbietem w stron˛e czekaj ˛

acych w zasadzce przeciwników.

Murgowie zaatakowali bez ostrze˙zenia. Wynurzyli si˛e zza szerokiego pagór-

ka czarnych głazów i wymachuj ˛

ac mieczami ruszyli galopem na Mandorallena

i Baraka. Jednak wojownicy ju˙z na nich czekali i zareagowali błyskawicznie, bez
tego ułamka sekundy zaskoczenia, który mógłby zagwarantowa´c sukces ataku.

204

background image

Mandorallen wyrwał miecz, równocze´snie uderzaj ˛

ac swym bojowym rumakiem

w konia szar˙zuj ˛

acego przeciwnika. Uniósł si˛e w strzemionach i ci ˛

ał pot˛e˙znie od

góry. Ci˛e˙zka klinga rozpłatała głow˛e Murga, a powalony w zderzeniu wierzcho-
wiec padł na konaj ˛

acego je´zd´zca. Barak tak˙ze run ˛

ał na napastników. Trzema sze-

rokimi ciosami powalił drugiego Murga. Czerwona krew zbryzgała piasek i skały
wokół nich.

Trzeci Murgo odsun ˛

ał si˛e przed Mandorallenem i zaatakował plecy rycerza.

Jednak miecz ze´slizn ˛

ał si˛e po stalowej zbroi. Murgo rozpaczliwie podniósł bro´n

do kolejnego pchni˛ecia, lecz nagle zesztywniał i padł na bok. To zr˛ecznie rzucony
sztylet Silka trafił go w szyj˛e, tu˙z poni˙zej ucha.

Zza skał wyszedł Grolim w ciemnej szacie i masce z polerowanej stali. Garion

wyczuwał wyra´znie, ˙ze rado´s´c kapłana zmienia si˛e w l˛ek, gdy widzi, jak Barak
i Mandorallen systematycznie r ˛

abi ˛

a na kawałki jego ludzi. Grolim wyprostował

si˛e i chłopiec poczuł, ˙ze gromadzi wol˛e do uderzenia. Ale było ju˙z za pó´zno. Relg
zbli˙zył si˛e do niego. Mi˛e´snie fanatyka napr˛e˙zyły si˛e, gdy obur ˛

acz pochwycił szat˛e

Grolima. Na pozór bez wysiłku uniósł go i przycisn ˛

ał plecami do płaskiej ´sciany

wielkiego jak dom głazu.

Z pocz ˛

atku zdawało si˛e, ˙ze Relg chce tylko przytrzyma´c Grolima, póki kto´s

nie pomo˙ze go obezwładni´c. Wida´c jednak było pewn ˛

a subteln ˛

a ró˙znic˛e. Napi˛ecie

mi˛e´sni wskazywało, ˙ze Ulgos nie zako´nczył jeszcze działania. Grolim okładał
pi˛e´sciami głow˛e i piersi przeciwnika, lecz Relg naciskał niepowstrzymanie. Skała
pod Grolimem migotała lekko.

— Relgu. . . Nie! — wrzasn ˛

ał Silk.

Grolim ton ˛

ał w kamieniu. Wymachiwał dziko r˛ekami, gdy Relg dociskał go

z przera˙zaj ˛

ac ˛

a powolno´sci ˛

a. Zapadał si˛e coraz gł˛ebiej i powierzchnia zamkn˛eła si˛e

nad nim gładko. Relg pchał dalej; zanurzył r˛ece w skale. Wystaj ˛

ace dłonie drgały

i wiły si˛e, chocia˙z reszta ciała zanurzyła si˛e całkowicie. Wreszcie Relg wyrwał
r˛ece z kamienia, pozostawiaj ˛

ac wewn ˛

atrz Grolima. Dłonie rozwarły si˛e jeszcze

w niemym błaganiu i zesztywniały w martwe szpony.

Za plecami Garion słyszał, jak Silk wymiotuje.
Barak i Mandorallen starli si˛e z dwójk ˛

a pozostałych Murgów. Klingi dzwoniły

w chłodnym powietrzu. Ostatni z napastników, wytrzeszczaj ˛

ac ze strachu oczy,

zawrócił koniem i pognał przed siebie. Durnik bez słowa wyrwał z siodła swój
topór i pogalopował za nim. Zamiast jednak powali´c wroga, przejechał przed jego
koniem i zatrzymał go. Ogarni˛ety panik ˛

a Murgo płazował zwierz˛e mieczem i cofał

si˛e przed gro´znym kowalem. Wreszcie na łeb, na szyj˛e pognał z powrotem po
skalnym grzbiecie. Durnik p˛edził tu˙z za nim.

Ostatni dwaj Murgowie padli ju˙z. Barak i Mandorallen, rozgrzani i podnieceni

walk ˛

a, rozgl ˛

adali si˛e szukaj ˛

ac nowych przeciwników.

— Gdzie ten ostatni? — zapytał Barak.
— Durnik go ´sciga — odparł Garion.

205

background image

— Nie mo˙ze nam uciec. Sprowadzi innych.
— Durnik si˛e tym zajmie — stwierdził Belgarath.
Barak skrzywił si˛e.
— Durnik to dobry człowiek, ale nie jest naprawd˛e wojownikiem. Lepiej po-

jad˛e mu na pomoc.

Zza grzbietu rozległ si˛e nagle krzyk przera˙zenia, potem drugi. Trzeci urwał

si˛e raptownie i zapadła cisza.

Po kilku minutach wrócił samotny Durnik. Twarz miał powa˙zn ˛

a.

— Co si˛e stało? — chciał wiedzie´c Barak. — Chyba ci nie uciekł?
Durnik pokr˛ecił głow ˛

a.

— Goniłem go a˙z do bagna, a tam wpadł na lotne piaski.
— Dlaczego nie ´sci ˛

ałe´s go toporem?

— Bo nie lubi˛e uderza´c ludzi — odparł Durnik.
Silk wpatrywał si˛e w niego. Jego twarz nadal miała barw˛e popiołu.
— I dlatego zap˛edziłe´s go na lotne piaski, a potem stałe´s i przygl ˛

adałe´s si˛e,

jak tonie? Durniku, to potworne!

— Martwy to martwy — odparł kowal z nietypow ˛

a dla siebie zaci˛eto´sci ˛

a. —

Kiedy ju˙z jest po wszystkim, nie ma wi˛ekszego znaczenia, jak to si˛e stało. —
Zastanowił si˛e przez moment. — Chocia˙z ˙zal mi troch˛e konia.

background image

Rozdział XXIV

Nast˛epnego ranka pod ˛

a˙zali lini ˛

a grzbietu, skr˛ecaj ˛

ac stopniowo na wschód. Zi-

mowe niebo nad nimi było lodowato bł˛ekitne, a sło´nce nie dawało ciepła. Relg
zasłonił oczy i w czasie jazdy mruczał modlitwy, by broni´c si˛e przed panik ˛

a. Kil-

ka razy widzieli na południu obłoki kurzu nad pustkowiem piasku i łach soli, nie
mogli jednak stwierdzi´c, czy to patrole Murgów, czy jakie´s zbł ˛

akane podmuchy

wiatru.

Po kilku godzinach wiatr zmienił kierunek i powiał od południa. Ogromna

chmura, czarna jak atrament, przesłoniła z˛ebat ˛

a lini˛e gór nad horyzontem. Sun˛eła

ku nim, gro´zna i nieuchronna. Błyski piorunów migotały w jej w˛eglistym brzuchu.

— Nadchodzi paskudna burza, Belgaracie — oznajmił Barak, obserwuj ˛

ac

chmur˛e.

Czarodziej pokr˛ecił głow ˛

a.

— To nie burza. To popiół. Wulkan znowu wybuchł, a wiatr niesie popioły

w nasz ˛

a stron˛e.

Barak skrzywił si˛e i wzruszył ramionami.
— Przynajmniej nie musimy si˛e martwi´c, ˙ze kto´s nas zobaczy.
— Grolimowie nie b˛ed ˛

a nas szuka´c z pomoc ˛

a oczu — przypomniała mu ciocia

Pol.

Belgarath poskrobał brod˛e.
— Musimy chyba jako´s temu zaradzi´c.
— To du˙za grupa, ojcze, nawet nie licz ˛

ac koni. Trudno j ˛

a osłoni´c.

— Dasz sobie rad˛e, Pol. Zawsze była´s w tym dobra.
— Utrzymam swoj ˛

a stron˛e tak długo, jak ty swoj ˛

a, Stary Wilku.

— Boj˛e si˛e, Pol, ˙ze nie b˛ed˛e mógł ci pomóc. Ctuchik osobi´scie nas szuka. Wy-

czułem go ju˙z kilka razy i musz˛e skupi´c si˛e na nim. Je´sli zechce nas zaatakowa´c,
uderzy szybko. Musz˛e by´c gotów, a to niemo˙zliwe, je´sli b˛ed˛e wpl ˛

atany w tarcz˛e.

— Sama nie dam rady, ojcze — zaprotestowała. — Nikt nie potrafi obj ˛

a´c tylu

ludzi i koni bez pomocy.

— Garion ci pomo˙ze.
— Ja? — Garion oderwał wzrok od gro´znej chmury i spojrzał na dziadka.
— Nigdy jeszcze tego nie robił — przypomniała ciocia Pol.

207

background image

— Kiedy´s musi si˛e w ko´ncu nauczy´c.
— Chwila i miejsce nie s ˛

a odpowiednie do eksperymentów.

— Poradzi sobie. Poka˙z mu raz czy dwa, a˙z zrozumie, o co chodzi.
— A co wła´sciwie mam robi´c? — spytał zaniepokojony Garion.
Ciocia Pol zerkn˛eła gniewnie na Belgaratha, po czym zwróciła si˛e do chłopca.
— Poka˙z˛e ci, skarbie — powiedziała. — Przede wszystkim musisz by´c zupeł-

nie spokojny. To wcale nie takie trudne.

— Ale mówiła´s przecie˙z. . .
— Niewa˙zne, co mówiłam. Postaraj si˛e.
— Co mam zrobi´c? — spytał z pow ˛

atpiewaniem.

— Przede wszystkim rozlu´znij si˛e — odparła. — My´sl o piasku i kamieniach.
— To wszystko?
— Od tego zacznij. Skup si˛e.
Pomy´slał o piasku i kamieniach.
— Nie, Garionie. Nie o białym piasku. O czarnym, jak ten wokół nas.
— Nie powiedziała´s mi.
— Nie s ˛

adziłam, ˙ze to konieczne.

Belgarath roze´smiał si˛e.
— Mo˙ze sam si˛e tym zajmiesz, ojcze? — rzuciła gniewnie. Potem wróciła do

Gariona. — Jeszcze raz, kochanie. Tym razem postaraj si˛e jak nale˙zy.

Ustalił w my´slach obraz.
— Tak lepiej — pochwaliła go. — A teraz, jak tylko wyra´znie zobaczysz

w umy´sle piasek i kamienie, spróbuj tak jakby wypchn ˛

a´c obraz na zewn ˛

atrz w pół-

okr˛egu, ˙zeby pokrył cał ˛

a praw ˛

a stron˛e. Ja zajm˛e si˛e lew ˛

a.

Nat˛e˙zył wol˛e. To było najtrudniejsze ze wszystkiego, co dot ˛

ad robił.

— Nie naciskaj tak mocno, Garionie. Marszczysz powłok˛e. Trudno mi dopa-

sowa´c brzegi, kiedy jest nierówna. Ma by´c gładka i stabilna.

— Przepraszam. — Wygładził obraz.
— Jak to wygl ˛

ada, ojcze? — spytała Belgaratha.

Garion wyczuł delikatny nacisk na podtrzymywan ˛

a wizj˛e.

— Całkiem nie´zle, Pol. Całkiem nie´zle. Chłopak ma talent.
— A co to wła´sciwie jest? — spytał Garion. Mimo chłodu krople potu wyst ˛

a-

piły mu na czoło.

— Tworzymy tarcz˛e — wyja´snił mu Belgarath. — Osłaniasz si˛e my´sl ˛

a o ska-

łach i piasku, a ona ł ˛

aczy si˛e z prawdziwym piaskiem i skałami dookoła. Kiedy

Grolimowie zaczn ˛

a nas szuka´c, b˛ed ˛

a wypatrywa´c ludzi i koni. Nie zwróc ˛

a na nas

uwagi, bo zobacz ˛

a tylko wi˛ecej piasku i wi˛ecej kamieni.

— I to ju˙z wszystko? — Garion był zadowolony, ˙ze zadanie okazało si˛e takie

proste.

— Nie wszystko, skarbie — oznajmiła ciocia Pol. — Teraz musimy to rozsze-

rzy´c, ˙zeby okry´c nas wszystkich. Spróbuj powoli, po kilka stóp.

208

background image

To nie było ju˙z takie proste. Kilka razy porwał osnow˛e wizji, nim rozci ˛

agn ˛

j ˛

a tak daleko, jak chciała ciocia Pol. Odczuwał dziwne zlanie si˛e swojego i jej

umysłu po´srodku obrazu, gdzie stykały si˛e brzegi.

— Chyba gotowe, ojcze — oznajmiła ciocia Pol.
— Mówiłem, ˙ze si˛e uda.
Fioletowo-czarne chmury toczyły si˛e gro´znie w ich stron˛e, a stłumiony łoskot

gromów rozlegał si˛e wzdłu˙z kraw˛edzi.

— Je´sli ten popiół jest podobny do tamtego z Nyissy, Belgaracie, b˛edziemy

brn ˛

a´c na ´slepo — mrukn ˛

ał Barak.

— Nie martw si˛e — uspokoił go starzec. — Mam namiar na Rak Cthol. Nie

tylko Grolimowie potrafi ˛

a szuka´c w taki sposób. Jedziemy.

Ruszyli dalej grzbietem. Popioły przesłoniły niebo. Gromy huczały bez prze-

rwy, a iskry błyskawic przenikały wrz ˛

ac ˛

a chmur˛e. Pioruny wytwarzały ostr ˛

a, na-

elektryzowan ˛

a atmosfer˛e, gdy miliardy cz ˛

astek wibrowały i ł ˛

aczyły si˛e, zbieraj ˛

ac

w olbrzymie ładunki. Po chwili pierwsze drobiny popiołu zacz˛eły opada´c w zim-
nym powietrzu. Belgarath zjechał ze skalnego grzbietu i poprowadził grup˛e na
piaszczyst ˛

a równin˛e.

Pod koniec pierwszej godziny Garion stwierdził, ˙ze coraz łatwiej mu utrzymy-

wa´c w my´slach obraz. Nie musiał ju˙z koncentrowa´c na nim całej uwagi. Po dwóch
godzinach wysiłek ju˙z tylko nu˙zył. Walcz ˛

ac z nud ˛

a, Garion pomy´slał o jednym

z tych wielkich szkieletów, jakie mijali, kiedy tylko wjechali na pustkowie. Sta-
rannie skonstruował wizerunek i umie´scił go w podtrzymywanym obrazie. Uznał,

˙ze wygl ˛

ada całkiem nie´zle. . . no i miał si˛e czym zaj ˛

a´c.

— Garionie — rzuciła surowo ciocia Pol. — Prosz˛e ci˛e, daruj sobie te uroz-

maicenia.

— Co?
— Zosta´n przy piasku. Ten szkielet jest bardzo ładny, ale dziwnie wygl ˛

ada

tylko z jedn ˛

a stron ˛

a.

— Jedn ˛

a stron ˛

a?

— Po mojej stronie obrazu go nie było. . . tylko u ciebie. Niech b˛edzie jak

najprostszy, Garionie. Nie upi˛ekszaj.

Jechali osłaniaj ˛

ac twarze, by dusz ˛

acy popiół nie dostawał si˛e do nosów i ust.

Garion poczuł lekki nacisk na obraz. Zdawał si˛e muska´c jego umysł, delikatnie
jak kijanki, które chwytał kiedy´s w stawie na farmie Faldora.

— Uwa˙zaj, Garionie — ostrzegła ciocia Pol. — To Grolim.
— Zauwa˙zył nas?
— Nie. Widzisz. . . ju˙z odchodzi.
Delikatny ucisk znikn ˛

ał.

Noc sp˛edzili przy kolejnym stosie głazów, cz˛esto wyrastaj ˛

acych na pustkowiu.

Durnik znowu uło˙zył rodzaj niskiej osłony z kamieni i płótna namiotów. Zjedli
zimn ˛

a kolacj˛e zło˙zon ˛

a z chleba i suszonego mi˛esa. Nie rozpalali ognia. Garion

209

background image

i ciocia Pol na zmian˛e utrzymywali nad nimi jak parasol obraz pustego piasku.
Chłopiec odkrył, ˙ze jest to o wiele łatwiejsze, gdy si˛e nie poruszaj ˛

a.

Rankiem popiół wci ˛

a˙z opadał, ale niebo nie było ju˙z tak czarne jak wczoraj.

— Chyba si˛e rozja´snia, Belgaracie — zauwa˙zył Silk, gdy siodłali konie. —

Kiedy wiatr przegna chmur˛e, znowu trzeba uwa˙za´c na patrole.

Starzec kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Musimy si˛e spieszy´c — o´swiadczył. — Znam miejsce, gdzie mo˙zemy si˛e

ukry´c, jakie´s pi˛e´c mil na północ od miasta. Chciałbym tam dotrze´c, zanim przej-
dzie ta chmura popiołu. Z murów Rak Cthol wida´c wszystko na trzydzie´sci mil
w ka˙zd ˛

a stron˛e.

— S ˛

a wi˛ec mury owe a˙z tak wysokie? — zdziwił si˛e Mandorallen.

— Wy˙zsze, ni˙z sobie wyobra˙zasz.
— Wy˙zsze od murów Vo Mimbre?
— Dziesi˛e´c razy wy˙zsze. . . pi˛e´cdziesi ˛

at razy wy˙zsze. Musisz to zobaczy´c,

˙zeby zrozumie´c.

Cały dzie´n pop˛edzali konie. Garion i ciocia Pol utrzymywali my´slow ˛

a osłon˛e,

ale badawcze dotkni˛ecia Grolimów zdarzały si˛e coraz cz˛e´sciej. Kilka razy nacisk
na umysł Gariona był niezwykle silny i nadchodził bez ostrze˙zenia.

— Wiedz ˛

a, co robimy, ojcze — oznajmiła ciocia Pol. — Próbuj ˛

a przebi´c za-

słon˛e.

— Utrzymuj j ˛

a — odparł. — Wiesz, co robi´c, gdyby który´s si˛e przedarł.

Z powag ˛

a kiwn˛eła głow ˛

a.

— Uprzed´z chłopca.
Przytakn˛eła raz jeszcze, po czym zwróciła si˛e do Gariona.
— Posłuchaj mnie uwa˙znie, skarbie — powiedziała. — Grolimowie usiłuj ˛

a

nas zaskoczy´c. Najlepsz ˛

a tarcz˛e na ´swiecie mo˙zna przełama´c, je´sli uderzy si˛e do-

statecznie szybko i dostatecznie mocno. Je´sli który´s z Grolimów zdoła si˛e przebi´c,
ka˙z˛e ci przesta´c. Wtedy masz natychmiast usun ˛

a´c obraz i nie my´sle´c o nim zupeł-

nie.

— Nie rozumiem.
— Nie musisz. Po prostu zrób dokładnie to, co mówi˛e. Kiedy ka˙z˛e ci przesta´c,

przerwij kontakt swoich my´sli z moimi. Natychmiast. Zrobi˛e co´s, co jest bardzo
niebezpieczne. Nie chc˛e, ˙zeby co´s ci si˛e stało.

— Mog˛e ci pomóc?
— Nie, kochanie. Nie tym razem.
Jechali dalej. Popiół opadał coraz rzadziej, a niebo przybrało kolor m˛etnego,

˙zółtawego bł˛ekitu. Kula sło´nca, blada i okr ˛

agła jak ksi˛e˙zyc w pełni, pojawiła si˛e

nisko nad południowo-zachodnim horyzontem.

— Garionie, ju˙z!
To, co nast ˛

apiło, nie było pchni˛eciem, ale mocnym ciosem. Garion j˛ekn ˛

ał i wy-

szarpn ˛

ał umysł, odrzucaj ˛

ac wizj˛e piasku. Ciocia Pol zesztywniała; oczy jej roz-

210

background image

błysły. Wykonała błyskawiczny ruch dłoni ˛

a i wymówiła jedno słowo. Podmuch,

jaki odczuł chłopiec, gdy uwolniła sw ˛

a wol˛e, był oszałamiaj ˛

acy. Z nagłym l˛ekiem

u´swiadomił sobie, ˙ze nadal jest poł ˛

aczony z jej umysłem. Zespolenie, które utrzy-

mywało obraz, okazało si˛e zbyt silne, zbyt pełne, by je szybko zerwa´c. Poczuł, ˙ze
ich umysły mkn ˛

a jak bicz. Przelecieli słabym tropem my´sli, która uderzyła w tar-

cz˛e. Znale´zli jej ´zródło. Dotkn˛eli tamtego umysłu, pełnego jeszcze rado´sci z od-
krycia. Potem, pewna ju˙z celu, ciocia Pol uderzyła cał ˛

a moc ˛

a swej woli. Umysł,

którego dotkn˛eli, cofn ˛

ał si˛e i usiłował przerwa´c kontakt, ale ju˙z było za pó´zno.

Garion czuł, ˙ze tamten umysł nabrzmiewa, rozszerza si˛e niezno´snie. I nagle wy-
buchn ˛

ał, eksplodował w bełkotliwym obł˛edzie, rozpadł si˛e, gdy przytłoczyła go

zgroza. Potem był bieg, ´slepy, szalony bieg po jakich´s ciemnych stopniach, bieg
z jedn ˛

a my´sl ˛

a: o strasznej, ostatecznej ucieczce. Kamienie znikn˛eły i pojawiło si˛e

przera˙zaj ˛

ace wra˙zenie upadku z niezamierzonej wysoko´sci. Garion wyrwał swój

umysł.

— Mówiłam, ˙zeby´s si˛e wycofał — strofowała go ciocia Pol.
— Nic nie mogłem poradzi´c. Nie umiałem si˛e oderwa´c.
— Co si˛e stało? — zapytał zdziwiony Silk.
— Grolim si˛e przedarł — odpowiedziała.
— Widział nas?
— Przez chwil˛e. To ju˙z niewa˙zne. On nie ˙zyje.
— Zabiła´s go? Jak?
— Zapomniał o obronie. Pod ˛

a˙zyłam za jego my´sl ˛

a.

— On oszalał — wtr ˛

acił zduszonym głosem Garion, wci ˛

a˙z przera˙zony krót-

kim kontaktem. — Skoczył z czego´s bardzo wysokiego. Chciał skoczy´c. To była
jedyna droga ucieczki przed tym, co si˛e z nim działo.

Poczuł mdło´sci.
— Okropnie hałasowała´s, Pol — stwierdził ze zbolał ˛

a min ˛

a Belgarath. — Ju˙z

od lat nie była´s taka niezr˛eczna.

— Miałam pasa˙zera. — Obrzuciła chłopca lodowatym wzrokiem.
— To nie moja wina! — bronił si˛e Garion. — Trzymała´s mnie tak mocno, ˙ze

nie mogłem si˛e wyrwa´c. Zwi ˛

azała´s nas razem.

— Czasem to robisz, Pol — przyznał Belgarath. — Kontakt staje si˛e nazbyt

osobisty. . . jakby´s chciała wprowadzi´c si˛e na stałe. Przypuszczam, ˙ze ma to zwi ˛

a-

zek z miło´sci ˛

a.

— Orientujesz si˛e, o czym oni wła´sciwie rozmawiaj ˛

a? — zapytał Silka Barak.

— Wolałbym si˛e nie domy´sla´c.
Ciocia Pol w zadumie spogl ˛

adała na Gariona.

— Mo˙ze to naprawd˛e moja wina — przyznała w ko´ncu.
— Pewnego dnia b˛edziesz musiała go pu´sci´c, Pol — o´swiadczył pos˛epnie

Belgarath.

— Mo˙ze. . . ale jeszcze nie dzi´s.

211

background image

— Lepiej rozwi´ncie tarcz˛e — przypomniał starzec. — Wiedz ˛

a ju˙z, ˙ze gdzie´s

tu jeste´smy. Teraz inni b˛ed ˛

a nas szuka´c.

Kiwn˛eła głow ˛

a.

— Garionie, pomy´sl znowu o piasku.
Popiół opadał, gdy jechali przez popołudnie. Z ka˙zd ˛

a mil ˛

a zasłaniał coraz

mniej. Potrafili ju˙z rozpozna´c kształty nierównych stosów kamieni i kilku za-
okr ˛

aglonych iglic bazaltu, stercz ˛

acych z piasku. Zbli˙zyli si˛e do kolejnego niskie-

go, skalnego grzbietu, jakie w regularnych odst˛epach przecinały pustyni˛e. Garion
dostrzegł co´s ciemnego i niewyobra˙zalnie wysokiego, wznosz ˛

acego si˛e we mgle

przed nimi.

— Mo˙zemy ukry´c si˛e tutaj do wieczora — rzekł Belgarath, zeskakuj ˛

ac z siodła

tu˙z za grzbietem.

— Dotarli´smy? — Durnik rozejrzał si˛e z ciekawo´sci ˛

a.

— To jest Rak Cthol. — Starzec wskazał na gro´zn ˛

a sylwetk˛e.

Barak zmru˙zył oczy.
— My´slałem, ˙ze to góra.
— Góra. Rak Cthol zbudowano na jej szczycie.
— Czyli przypomina Prolgu, tak?
— Poło˙zenie jest zbli˙zone, ale tu mieszka ten magik Ctuchik. A to zasadnicza

ró˙znica.

— My´slałem, ˙ze Ctuchik jest czarodziejem — wtr ˛

acił niepewnie Garion. —

Dlaczego nazywasz go magikiem?

— To pogardliwe okre´slenie — wyja´snił Belgarath. — W naszym w ˛

askim

gronie uznawane jest za ´smierteln ˛

a obraz˛e.

Przywi ˛

azali konie w´sród głazów. Potem wspi˛eli si˛e jakie´s czterdzie´sci stóp na

szczyt, gdzie ukryci bezpiecznie obserwowali i czekali na zmrok.

Opadaj ˛

acy popiół przerzedził si˛e jeszcze bardziej i z chmury zacz ˛

ał wyłania´c

si˛e szczyt. Nie była to wła´sciwie góra, a raczej skalna iglica wyrastaj ˛

aca z równi-

ny. Jej podstawa, otoczona szerokim rumowiskiem, miała pi˛e´c mil obwodu, a ´scia-
ny były strome i czarne jak noc.

— Na jak ˛

a˙z si˛ega wysoko´s´c? — zapytał Mandorallen. Jego głos niemal pod-

´swiadomie opadł do półszeptu.

— Troch˛e powy˙zej mili — poinformował Belgarath.
Stroma ´scie˙zka prowadziła od podstawy i okr ˛

a˙zała górne tysi ˛

ac stóp czarnej

wie˙zy.

— Wyobra˙zam sobie, jak długo trwała budowa — rzekł Barak.
— Około tysi ˛

aca lat — potwierdził Belgarath, — Przez ten czas Murgowie

kupowali wszystkich niewolników, jakich Nyissanie potrafili im dostarczy´c.

— Ponura robota — ocenił Mandorallen.
— I ponure miejsce — zgodził si˛e starzec.

212

background image

Chłodny wiatr zdmuchn ˛

ał resztki pyłu i teraz wyra´znie widzieli miasto na

szczycie turni. Jego mury były tak czarne jak skała. Wyrastały z nich czarne wie˙ze,
w całkiem na pozór przypadkowych miejscach. Ciemne iglice wystawały z wn˛e-
trza murów i jak włócznie wbijały si˛e w wieczorne niebo. Miasto Grolimów roz-
taczało wokół aur˛e zła i wrogo´sci. Przyczaiło si˛e na samym szczycie, spogl ˛

adaj ˛

ac

na jałowe pustkowie piasku, skał i bagien cuchn ˛

acych siark ˛

a. Sło´nce zapadaj ˛

a-

ce w wał chmur i popiołu ponad z˛ebat ˛

a, zachodni ˛

a granic ˛

a pustkowia, zalewało

pos˛epn ˛

a fortec˛e czerwonym blaskiem. Mury Rak Cthol ociekały nim jak krwi ˛

a.

Zdawało si˛e, ˙ze cała krew od pocz ˛

atku ´swiata przelana na ołtarzach Toraka spły-

n˛eła, by splami´c miasto grozy. I ˙ze woda ze wszystkich oceanów nie zdoła go
obmy´c.

background image

Rozdział XXV

Kiedy z nieba znikn ˛

ał ostatni ´slad dnia, ostro˙znie zsun˛eli si˛e z grzbietu i przez

zasypany popiołem piasek podeszli do skalnej turni. Zostawili konie pod opie-
k ˛

a Durnika na skraju osypiska u jej podstawy. Potem wspi˛eli si˛e po stromych

piargach do gładkiej ´sciany przesłaniaj ˛

acej gwiazdy bazaltowej iglicy. Relg, który

jeszcze przed chwil ˛

a dr˙zał i osłaniał oczy, teraz szedł ra´znie. Przystan ˛

ał i ostro˙znie

przycisn ˛

ał dłonie i czoło do zimnej skały.

— I co? — zapytał po chwili Belgarath. Głos miał ´sciszony, lecz brzmi ˛

acy

nut ˛

a troski. — Miałem racj˛e? S ˛

a jaskinie?

— S ˛

a otwarte przestrzenie — odparł Relg. — Ale bardzo gł˛eboko we wn˛etrzu.

— Potrafisz si˛e do nich dosta´c?
— Nie warto. Nigdzie nie prowadz ˛

a. To zamkni˛ete puste b ˛

able.

— I co teraz? — spytał Silk.
— Nie wiem — westchn ˛

ał Belgarath, straszliwie rozczarowany.

— Spróbujmy kawałek dalej — zaproponował Relg. — Wyczuwam tu jakie´s

echa. Mo˙ze znajd˛e co´s w tamtym kierunku. — Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e.

— Chciałbym wyja´sni´c pewn ˛

a spraw˛e, tu i natychmiast — oznajmił Silk, pro-

stuj ˛

ac si˛e stanowczo. — Nie mam zamiaru przechodzi´c przez ˙zadne skały. Je´sli

co´s takiego si˛e zdarzy, zostaj˛e z tyłu.

— Co´s wymy´slimy — pocieszył go Barak.
Silk z uporem pokr˛ecił głow ˛

a.

— ˙

Zadnego przej´scia przez skały — powtórzył twardo.

Relg przesuwał si˛e ju˙z wzdłu˙z ´sciany. Palcami macał bazalt.
— Echo jest silniejsze! — zawołał. — Du˙za grota. . . i prowadzi w gór˛e.
Przeszedł jeszcze pi˛e´cdziesi ˛

at s ˛

a˙zni. Wszyscy przygl ˛

adali mu si˛e z napi˛eciem.

— Jest tutaj — stwierdził po chwili i poklepał skał˛e r˛ek ˛

a. — Mo˙ze tego wła-

´snie nam trzeba. Zaczekajcie.

Przycisn ˛

ał dłonie i wolno wsun ˛

ał je w kamie´n.

— Nie mog˛e na to patrze´c. — Silk odwrócił si˛e tyłem. — Zawiadomcie mnie,

kiedy ju˙z b˛edzie w ´srodku.

Z jak ˛

a´s przera˙zaj ˛

ac ˛

a determinacj ˛

a Relg wciskał ciało w bazalt.

— Wszedł ju˙z? — zapytał Silk.

214

background image

— Wchodzi — o´swiadczył spokojnie Barak. — Ju˙z tylko połowa wystaje na

zewn ˛

atrz.

— Prosz˛e, Baraku, nie mów mi o tym.
— To było naprawd˛e takie straszne? — zdziwił si˛e Cherek.
— Nie wyobra˙zasz sobie nawet. Nie masz poj˛ecia. — Długonosy Drasanin

nie mógł opanowa´c dr˙zenia.

Czekali w chłodnej ciemno´sci ponad pół godziny. Wysoko w górze zabrzmiał

wrzask.

— Kto to krzyczał? — zaniepokoił si˛e Mandorallen.
— Grolimowie maj ˛

a du˙zo pracy — odpowiedział ponuro Belgarath. — To

pora zranienia, kiedy Klejnot spalił r˛ek˛e i twarz Toraka. O tej porze roku składa
si˛e wiele ofiar, zwykle niewolników. Torak nie upiera si˛e przy krwi Angaraków.
Wystarcza mu, ˙zeby była ludzka.

U podstawy urwiska rozległ si˛e cichy odgłos kroków, a po chwili Relg stan ˛

mi˛edzy nimi.

— Znalazłem — oznajmił. — Wej´scie jest o jakie´s pół mili st ˛

ad. Cz˛e´sciowo

zasypane.

— Czy prowadzi na sam szczyt? — upewnił si˛e Barak.
Relg wzruszył ramionami.
— Prowadzi w gór˛e. Nie wiem jak daleko. Jest tylko jeden sposób, ˙zeby si˛e

przekona´c: pój´s´c ni ˛

a. Ale cały ci ˛

ag jaski´n jest do´s´c rozległy.

— Czy mamy jaki´s wybór, ojcze? — spytała ciocia Pol.
— Nie. Chyba nie.
— Sprowadz˛e Durnika — rzucił Silk. Odwrócił si˛e i znikł w ciemno´sci.
Pozostali ruszyli za Relgiem i po chwili trafili na niewielki otwór w skale, tu˙z

ponad brzegiem osypiska.

— Musimy odgarn ˛

a´c ten gruz, je´sli chcecie wprowadzi´c do ´srodka wasze

zwierz˛eta — powiedział Ulgos.

Barak schylił si˛e i podniósł wielki kamienny blok. Zachwiał si˛e pod jego ci˛e-

˙zarem i z trzaskiem odrzucił na bok.

— Ciszej! — sykn ˛

ał Belgarath.

— Przepraszam.
Kamienie w wi˛ekszo´sci nie były zbyt wielkie, tyle ˙ze było ich bardzo du˙zo.

Kiedy tylko dotarli Silk z Durnikiem, wszyscy zacz˛eli oczyszcza´c wej´scie do ja-
skini. Pracowali niemal godzin˛e, nim odgarn˛eli do´s´c głazów, by konie mogły si˛e
przecisn ˛

a´c.

— Szkoda, ˙ze nie ma Hettara — mrukn ˛

ał Barak, popychaj ˛

ac ramieniem zad

opornego konia.

— Porozmawiaj z nim, Baraku — doradził mu Silk.
— Cały czas z nim rozmawiam.
— To mo˙ze spróbuj nie przeklina´c.

215

background image

— Niezb˛edna b˛edzie wspinaczka — uprzedził ich Relg, kiedy przepchn˛eli

ostatniego konia i stan˛eli w absolutnej ciemno´sci groty. — O ile wiem, galerie
biegn ˛

a pionowo, wi˛ec trzeba b˛edzie si˛e wspina´c z poziomu na poziom.

Mandorallen oparł si˛e o ´scian˛e, a˙z brz˛ekn˛eła zbroja.
— Nie mo˙zesz si˛e wspina´c w zbroi — stwierdził Belgarath. — Zostaw j ˛

a tutaj,

przy koniach, Mandorallenie.

Rycerz westchn ˛

ał i zacz ˛

ał odpina´c pancerz.

Zaja´sniał delikatny blask, gdy Relg zmieszał w drewnianej miseczce dwa

proszki wysypane z sakiewki, które nosił pod łuskami zbroi.

— Tak lepiej — pochwalił Barak. — Cho´c pochodnia byłaby chyba ja´sniejsza.
— O wiele ja´sniejsza — zgodził si˛e Ulgos. — Ale wtedy nic bym nie widział.

To da ci do´s´c ´swiatła, aby´s wiedział, dok ˛

ad idziesz.

— Ruszajmy — rzekł Barak.
Relg wr˛eczył mu jarz ˛

ace si˛e naczynie i poprowadził wszystkich do ciemnego

tunelu.

Po paruset s ˛

a˙zniach natrafili na piarg, wznosz ˛

acy si˛e stromo w ciemno´s´c.

— Sprawdz˛e — rzucił Relg i wspi ˛

ał si˛e po kamieniach. W chwil˛e pó´zniej

usłyszeli dziwny trzask i z góry posypały si˛e drobne kamyki.

— Mo˙zecie wchodzi´c — usłyszeli głos Relga.
Wdrapywali si˛e ostro˙znie, a˙z stan˛eli u pionowej ´sciany.
— Po prawej stronie — odezwał si˛e z góry Relg — znajdziecie otwory w ska-

le. Mo˙zecie ich u˙zy´c do wchodzenia.

Znale´zli je, okr ˛

agłe, gł˛eboko´sci jakich´s sze´sciu cali.

— Jak je zrobiłe´s? — zdziwił si˛e Durnik.
— Troch˛e ci˛e˙zko to wytłumaczy´c — odparł Relg. — Tu na górze jest półka.

Prowadzi do nast˛epnej galerii.

Jedno po drugim wspinali si˛e po ´scianie, a˙z wszyscy stan˛eli obok Ulgosa.

Zgodnie z tym, co powiedział, półka dobiegała do kolejnej galerii, prowadz ˛

acej

stromo pod gór˛e. Szli ni ˛

a w stron˛e osi iglicy, mijaj ˛

ac po drodze kilka otwartych

przej´s´c.

— Nie powinni´smy sprawdzi´c, dok ˛

ad prowadz ˛

a? — zapytał Barak po trzecim

czy czwartym otworze.

— Nigdzie nie prowadz ˛

a — stwierdził Relg.

— Sk ˛

ad mo˙zesz wiedzie´c?

— Inaczej wyczuwam korytarz, je´sli gdzie´s prowadzi. Ten, który wła´snie mi-

n˛eli´smy, po mniej wi˛ecej stu stopach ko´nczy si˛e ´slep ˛

a ´scian ˛

a.

Barak westchn ˛

ał z pow ˛

atpiewaniem.

Dotarli do nast˛epnej pionowej ´sciany. Relg spojrzał w ciemno´s´c.
— Jak jest wysoka? — zapytał Durnik.
— Jakie´s trzydzie´sci stóp. Zrobi˛e otwory, ˙zeby´smy mogli wej´s´c.

216

background image

Przykl˛ekn ˛

ał i wolno zagł˛ebił r˛ek˛e w skale. Potem napi ˛

ał mi˛e´snie i lekko prze-

kr˛ecił rami˛e. Skała trzasn˛eła gło´sno; kiedy wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e, z powstałego otworu

posypały si˛e kamienie. Wymiótł dłoni ˛

a reszt˛e odłamków, wstał i wsun ˛

ał w skał˛e

drug ˛

a r˛ek˛e, mniej wi˛ecej dwie stopy powy˙zej pierwszego otworu.

— Sprytne — pochwalił Silk.
— To bardzo stara sztuczka — odparł Relg.
Weszli za nim po ´scianie i przecisn˛eli si˛e przez w ˛

ask ˛

a szczelin˛e na szczycie.

Barak przeklinał, gdy˙z pozostawił w niej sporo własnej skóry.

— Jak daleko doszli´smy? — zapytał Silk. Był troch˛e niespokojny i nerwowo

przygl ˛

adał si˛e skałom, które napierały na nich ze wszystkich stron.

— Jeste´smy około o´smiuset stóp ponad podstaw ˛

a iglicy — wyja´snił Relg. —

Teraz pójdziemy t˛edy. — Wskazał kolejny tunel.

— Przecie˙z wła´snie z tamtej strony przyszli´smy — zauwa˙zył Durnik.
— Jaskinie zygzakuj ˛

a. Musimy pod ˛

a˙za´c galeriami prowadz ˛

acymi w gór˛e.

— Czy docieraj ˛

a na sam szczyt?

— Gdzie´s si˛e otwieraj ˛

a. W tej chwili tyle tylko wiem na pewno.

— Co to było?! — zawołał nagle Silk.
Z gł˛ebi jednego z ciemnych korytarzy doleciał ich ´spiew. Melodia była nie-

zwykle smutna, ale echa nie pozwalały rozró˙zni´c słów. Jedno tylko było jasne: ˙ze

´spiewa kobieta.

Po chwili Belgarath krzykn ˛

ał zdumiony.

— Co si˛e stało? — zapytał ciocia Pol.
— Marag!
— Niemo˙zliwe.
— Znam t˛e pie´s´n. To pie´s´n pogrzebowa Maragów. Kimkolwiek jest ta kobieta,

musi by´c bliska ´smierci.

Echa w kr˛etych korytarzach utrudniały ustalenie miejsca pobytu tajemniczej

´spiewaczki. Lecz w miar˛e jak si˛e posuwali, głos rozbrzmiewał coraz mocniej.

— Tutaj — stwierdził w ko´ncu Silk. Przystan ˛

ał z przechylon ˛

a głow ˛

a przed

wylotem tunelu.

´Spiew urwał si˛e nagle.

— Ani kroku bli˙zej — ostrzegła gro´znie niewidoczna kobieta. — Mam nó˙z.
— Jeste´smy przyjaciółmi! — zawołał Durnik.
Roze´smiała si˛e gorzko.
— Nie mam przyjaciół. Nie zabierzecie mnie z powrotem. Nó˙z jest dostatecz-

nie długi, by dosi˛egn ˛

a´c mego serca.

— Bierze nas za Murgów — szepn ˛

ał Silk.

Belgarath przemówił gło´sno w j˛ezyku, jakiego Garion nigdy jeszcze nie sły-

szał. Po chwili kobieta odpowiedziała niepewnie, jakby przypominała sobie sło-
wa, których nie u˙zywała od lat.

217

background image

— My´sli, ˙ze to sztuczka — oznajmił cicho starzec. — Mówi, ˙ze trzyma nó˙z

przy sercu, wi˛ec musimy zachowa´c ostro˙zno´s´c.

Znowu zawołał w gł ˛

ab korytarza, a kobieta odpowiedziała. J˛ezyk, którym si˛e

posługiwali, był płynny i melodyjny.

— Zgadza si˛e, ˙zeby wszedł tam kto´s z nas — o´swiadczył w ko´ncu Belga-

rath. — Wci ˛

a˙z nam nie ufa.

— Ja pójd˛e — zdecydowała ciocia Pol.
— B ˛

ad´z ostro˙zna, Pol. Ona w ostatniej chwili mo˙ze zmieni´c zdanie i u˙zy´c tego

no˙za na tobie zamiast na sobie.

— Poradz˛e sobie, ojcze.
Wzi˛eła od Baraka ´swiatło i wolno ruszyła w gł ˛

ab tunelu. Mówiła przez cały

czas.

Czekali w ciemno´sci, w skupieniu nasłuchuj ˛

ac pomruku rozmowy cioci Pol

z kobiet ˛

a Margów.

— Mo˙zecie podej´s´c! — zawołała po chwili.
Ruszyli korytarzem w stron˛e jej głosu.
Kobieta le˙zała obok niewielkiej kału˙zy wody. Była bardzo brudna i ubrana

w sk ˛

ape łachmany. Włosy miała l´sni ˛

ace i czarne, ale fatalnie spl ˛

atane, na twa-

rzy za´s wyraz rezygnacji i rozpaczy. Miała te˙z szerokie ko´sci policzkowe, pełne
wargi, wielkie fioletowe oczy obramowane czarnymi rz˛esami. N˛edzne łachmany
odsłaniały spor ˛

a ilo´s´c bladej skóry. Relg sykn ˛

ał przez z˛eby i natychmiast odwrócił

si˛e plecami.

— Ma na imi˛e Taiba — poinformowała ciocia Pol. — Par˛e dni temu uciekła

z zagród niewolników pod Rak Cthol.

Belgarath ukl ˛

akł obok wyczerpanej kobiety.

— Pochodzisz z Margów, prawda? — spytał z naciskiem.
— Matka mówiła mi, ˙ze tak — potwierdziła. — To ona nauczyła mnie dawnej

mowy.

Zlepiony kosmyk czarnych włosów opadł jej na policzek.
— Czy w´sród niewolników s ˛

a inni Margowie?

— My´sl˛e, ˙ze tak. Trudno powiedzie´c. Wi˛ekszo´s´c ma uci˛ete j˛ezyki.
— Ona musi co´s zje´s´c — wtr ˛

aciła ciocia Pol. — Czy kto´s pomy´slał, ˙zeby

zabra´c jedzenie?

Durnik odwi ˛

azał od pasa sakw˛e i podał jej.

— Troch˛e sera — powiedział. — I kawałek suszonego mi˛esa.
Ciocia Pol otworzyła sakw˛e.
— Czy wiesz, jak twoi rodacy tu trafili? — wypytywał niewolnic˛e Belga-

rath. — Pomy´sl. To mo˙ze by´c bardzo wa˙zne.

Taiba wzruszyła ramionami.
— Zawsze tu byli´smy.
Wzi˛eła chleb i mi˛eso, i zacz˛eła je´s´c ˙zarłocznie.

218

background image

— Nie tak szybko — ostrzegła ciocia Pol.
— Słyszała´s cokolwiek o tym, jak Maragowie zostali niewolnikami Mur-

gów? — nie ust˛epował Belgarath.

— Matka opowiadała mi kiedy´s, ˙ze tysi ˛

ace lat temu mieszkali´smy w kraju pod

otwartym niebem i nie byli´smy wtedy niewolnikami — odparła Taiba. — Ale nie
uwierzyłam jej. To taka bajka dla dzieci.

— Znane s ˛

a historie o tolnedra´nskiej kampanii w Maragorze, Belgaracie —

wtr ˛

acił Silk. — Przez lata kr ˛

a˙zyły pogłoski, ˙ze niektórzy z dowódców legionów,

zamiast wybi´c je´nców, sprzedali ich nyissa´nskim handlarzom. Czego´s takiego
mo˙zna by oczekiwa´c po Tolnedranach.

— Istnieje taka mo˙zliwo´s´c. . . — Belgarath zmarszczył brwi.
— Musimy tu czeka´c? — zapytał szorstko Relg. Wci ˛

a˙z stał odwrócony pleca-

mi i sztywno wyprostowany, wyra´znie demonstruj ˛

ac swe oburzenie.

— Czemu on si˛e na mnie gniewa? — zdziwiła si˛e Taiba. ´Sciszyła głos do

szeptu.

— Zakryj sw ˛

a nago´s´c, kobieto — rzucił Relg. — Jeste´s obraz ˛

a dla przyzwo-

itych oczu.

— I to wszystko? — Roze´smiała si˛e d´zwi˛ecznie, gardłowo. — To całe ubranie,

jakie mam. — Spojrzała na sw ˛

a bujn ˛

a figur˛e. — Poza tym, mojemu ciału niczego

nie brakuje. Nie jest zniekształcone ani brzydkie. Dlaczego mam je ukrywa´c?

— Niemoralna kobieta — oskar˙zył j ˛

a Relg.

— Je´sli ci to przeszkadza, to nie patrz — zaproponowała.
— Relg ma pewne problemy religijne — wyja´snił oschle Silk.
— Nie wspominaj o religii. — Zadr˙zała.
— Sami widzicie. — Ulgos wzruszył ramionami. — Jest całkowicie zdepra-

wowana.

— Niezupełnie — zauwa˙zył Belgarath. — W Rak Cthol słowo „religia” ozna-

cza ołtarz i nó˙z ofiarny.

— Garionie — poleciła ciocia Pol. — Podaj mi swój płaszcz.
Rozwi ˛

azał pod szyj ˛

a ci˛e˙zki wełniany płaszcz i wr˛eczył go cioci Pol. Zacz˛e-

ła okrywa´c nim zm˛eczon ˛

a niewolnic˛e. Nagle znieruchomiała i spojrzała na ni ˛

a

z uwag ˛

a.

— Gdzie s ˛

a twoje dzieci? — spytała.

— Murgowie je zabrali — odparła martwym głosem Taiba. — Dwie małe

dziewczynki, bardzo pi˛ekne. . . ju˙z ich nie ma.

— Odnajdziemy je — obiecał impulsywnie Garion.
Za´smiała si˛e gorzko.
— Chyba nie. Murgowie oddali je Grolimom, a Grolimowie zło˙zyli w ofierze

na ołtarzu Toraka. Sam Ctuchik trzymał nó˙z.

Garion poczuł, jak krew stygnie mu w ˙zyłach.

219

background image

— Ten płaszcz jest bardzo ciepły — stwierdziła wdzi˛ecznie Taiba, gładz ˛

ac

dłoni ˛

a szorstki materiał. — Marzn˛e ju˙z od tylu dni. . .

Westchn˛eła, znu˙zona i zadowolona.
Belgarath i ciocia Pol spogl ˛

adali na siebie ponad ni ˛

a.

— Musiałem zrobi´c dobry uczynek — stwierdził tajemniczo starzec. — ˙

Zeby

znale´z´c j ˛

a przypadkiem po tylu latach poszukiwa´n. . .

— Jeste´s pewien, ojcze, ˙ze to wła´snie ona?
— Niemal˙ze musi ni ˛

a by´c. Za dobrze wszystko pasuje, a˙z do najdrobniejszych

szczegółów. — Odetchn ˛

ał gł˛eboko. — Od tysi ˛

aca lat mnie to martwiło. — Nagle

wydał si˛e niezwykle zadowolony z siebie. — Jak zdołała´s uciec, Taibo? — zapytał
łagodnie.

— Jeden z Murgów zapomniał zamkn ˛

a´c drzwi — odpowiedziała sennie. —

Kiedy si˛e wymkn˛ełam, znalazłam jego nó˙z. Chciałam odszuka´c Ctuchika i zabi´c
go, ale zabł ˛

adziłam. Tu jest tyle jaski´n. . . tak du˙zo. Chciałabym go zabi´c, zanim

umr˛e, ale teraz nie ma chyba nadziei. — Westchn˛eła z ˙zalem. — Spa´c mi si˛e
chce — wyznała. — Jestem taka zm˛eczona. . .

— Zostaniesz tutaj? — spytała ciocia Pol. — Musimy odej´s´c, ale wrócimy.

Potrzebujesz czego´s?

— Mo˙ze troch˛e ´swiatła. — Taiba westchn˛eła. — Całe ˙zycie sp˛edziłam w ciem-

no´sci. Chciałabym chocia˙z umiera´c przy ´swietle.

— Relgu — poprosiła ciocia Pol. — Zrób dla niej ´swiatło.
— Sami mo˙zemy go potrzebowa´c. — Nadal był sztywny i obra˙zony.
— Ona potrzebuje bardziej.
Relg spos˛epniał, ale wymieszał na płaskim kamieniu składniki z dwóch wo-

reczków, po czym dodał do mikstury kilka kropli wody. Powstała ma´z zacz˛eła
l´sni´c.

— Dzi˛ekuj˛e ci — rzekła z prostot ˛

a Taiba.

Relg nie odpowiedział. Nawet na ni ˛

a nie spojrzał.

Wrócili do korytarza, pozostawiaj ˛

ac za sob ˛

a kobiet˛e le˙z ˛

ac ˛

a obok kału˙zy wody

i kamienia ze słabym ´swiatełkiem. Znowu zacz˛eła ´spiewa´c, ju˙z ciszej, na samej
granicy snu.

Relg prowadził ich przez ciemne galerie, cz˛esto kr˛ete i zmieniaj ˛

ace kieru-

nek, ale zawsze prowadz ˛

ace do góry. Mijały godziny, cho´c czas niewielkie miał

znaczenie w wiecznej ciemno´sci. Pokonywali pionowe ´sciany i wchodzili coraz
wy˙zej skalnym filarem. Garion ju˙z dawno zatracił poczucie kierunku; zastanawiał
si˛e, czy nawet Relg na pewno wie, dok ˛

ad zmierza. A˙z wreszcie okr ˛

a˙zyli kolejny

zakr˛et galerii i lekka bryza musn˛eła ich twarze. Niosła ze sob ˛

a odra˙zaj ˛

acy fetor.

— Co tak ´smierdzi? — Silk zmarszczył swój szpiczasty nos.
— Pewnie zagrody niewolników — stwierdził Belgarath. — Murgowie nie

dbaj ˛

a o higien˛e.

— Zagrody le˙z ˛

a pod Rak Cthol? — zapytał Barak.

220

background image

Belgarath kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— I maj ˛

a przej´scie do samego miasta?

— O ile pami˛etam, tak.
— Dokonałe´s tego, Relgu. — Barak klepn ˛

ał Ulgosa w rami˛e.

— Nie dotykaj mnie — powiedział Relg.
— Przepraszam.
— Niewolnicy na pewno s ˛

a pilnowani — stwierdził Belgarath. — Musimy

teraz bardzo uwa˙za´c.

Przekradli si˛e korytarzem, pilnie uwa˙zaj ˛

ac, gdzie stawiaj ˛

a stopy. Garion nie

był pewien, w którym punkcie tunel zacz ˛

ał zdradza´c oznaki, ˙ze został zbudowany

przez ludzi. W ko´ncu dotarli do cz˛e´sciowo otwartych ˙zelaznych drzwi.

— Jest tam kto? — szepn ˛

ał chłopiec do Silka.

Drasanin wsun ˛

ał si˛e do otworu, trzymaj ˛

ac w r˛eku gotowy do ciosu sztylet.

Rozgl ˛

adał si˛e nerwowo.

— Tylko par˛e ko´sci — zameldował.
Belgarath dał sygnał do odpoczynku.
— Te ni˙zsze galerie zostały prawdopodobnie porzucone — o´swiadczył ci-

chym głosem. — Kiedy powstała droga, Murgowie nie potrzebowali ju˙z tylu nie-
wolników. Zaraz pójdziemy dalej, ale b ˛

ad´zcie cicho i miejcie oczy otwarte.

Sun˛eli bezgło´snie, wznosz ˛

ac si˛e lekko galeri ˛

a, mijaj ˛

ac coraz wi˛ecej rdzewiej ˛

a-

cych metalowych drzwi; wszystkie były uchylone. Na szczycie galeria zawracała
ostro, ale wci ˛

a˙z wiodła pod gór˛e. Jakie´s słowa wymalowano niestarannie na ´scia-

nie pismem, którego Garion nie rozpoznał.

— Dziadku — szepn ˛

ał, wskazuj ˛

ac napis.

Belgarath spojrzał na litery.
— Dziewi ˛

aty poziom — mrukn ˛

ał. — Wci ˛

a˙z dzieli nas od miasta spory kawa-

łek.

— Jak długo jeszcze, zanim zaczniemy wpada´c na Murgów? — Barak rozej-

rzał si˛e z dłoni ˛

a na r˛ekoje´sci miecza.

Belgarath wzruszył ramionami.
— Trudno powiedzie´c. Ale my´sl˛e, ˙ze w u˙zyciu s ˛

a tylko dwa, mo˙ze trzy górne

poziomy.

Szli dalej pod gór˛e, a˙z ponownie skr˛ecili ostro i znowu na ´scianie dostrzegli

znaki nieznanego pisma.

— Ósmy poziom — przetłumaczył Belgarath. — Idziemy dalej.
Odór niewolniczych kwater był coraz silniejszy, w miar˛e jak mijali kolejne

poziomy.

— ´Swiatło przed nami — ostrzegł Durnik, gdy wła´snie mieli okr ˛

a˙zy´c zakr˛et

przed poziomem czwartym.

— Zaczekajcie — tchn ˛

ał Silk i rozpłyn ˛

ał si˛e za rogiem. Sztylet trzymał dys-

kretnie przy nodze.

221

background image

´Swiatło było słabe i kołysało si˛e lekko. Wolno si˛e rozja´sniało.

— Kto´s z pochodni ˛

a — domy´slił si˛e Barak.

Blask nagle zamigotał, rzucaj ˛

ac rozkołysane cienie. Potem ustalił si˛e i przestał

falowa´c. Po chwili wrócił Silk, starannie wycieraj ˛

ac sztylet.

— Murgo — oznajmił. — Chyba czego´s szukał, bo cele na tym poziomie s ˛

a

jeszcze puste.

— Co z nim zrobiłe´s? — zapytał Barak.
— Wrzuciłem do której´s celi. Nie znajd ˛

a go, chyba ˙zeby specjalnie szukali.

Relg starannie owin ˛

ał sobie oczy.

— Nawet dla tej odrobiny ´swiatła? — zdziwił si˛e Durnik.
— Chodzi o jego kolor — wyja´snił Relg.
Min˛eli zakr˛et na czwartym poziomie i ruszyli dalej. Pi˛e´cdziesi ˛

at s ˛

a˙zni od wej-

´scia równym płomieniem paliła si˛e tkwi ˛

aca w ´scianie pochodnia. Troch˛e bli˙zej

dostrzegli podłu˙zn ˛

a plam˛e krwi na nierównej, brudnej podłodze.

Belgarath zatrzymał si˛e przed drzwiami celi i podrapał si˛e po brodzie.
— W co był ubrany? — zapytał Silka.
— W t˛e szat˛e z kapturem. Czemu pytasz?
— Przynie´s j ˛

a.

Silk spojrzał na niego z zaciekawieniem i skin ˛

ał głow ˛

a. Zajrzał do celi i po

chwili wrócił nios ˛

ac czarn ˛

a szat˛e Murga. Wr˛eczył j ˛

a starcowi.

Belgarath obejrzał długie rozci˛ecie na plecach.
— Postaraj si˛e w nast˛epnych nie wyrywa´c takich wielkich dziur — zwrócił

si˛e do Drasanina.

— Przepraszam. — Silk u´smiechn ˛

ał si˛e. — Entuzjazm mnie troch˛e poniósł.

Teraz b˛ed˛e ostro˙zniejszy. — Zerkn ˛

ał na Baraka. — Przył ˛

aczysz si˛e? — zapropo-

nował.

— Oczywi´scie. Idziesz, Mandorallenie?
Rycerz przytakn ˛

ał z powag ˛

a i poluzował miecz w pochwie.

— Zaczekamy tutaj — stwierdził Belgarath. — Uwa˙zajcie na siebie i nie mar-

nujcie czasu.

Trzej m˛e˙zczy´zni ruszyli cicho korytarzem w stron˛e trzeciego poziomu.
— Ile mamy czasu, ojcze? — spytała cicho ciocia Pol, kiedy znikn˛eli.
— Kilka godzin temu min˛eła północ. . .
— Zd ˛

a˙zymy przed ´switem?

— O ile si˛e pospieszymy.
— Mo˙ze lepiej przeczeka´c tu dzie´n i wyj´s´c, kiedy znowu si˛e ´sciemni?
Zmarszczył czoło.
— Raczej nie, Pol. Ctuchik co´s knuje. Wie, ˙ze nadchodz˛e. . . wyczuwam to

ju˙z od tygodnia. . . ale nie wykonał jeszcze ˙zadnego posuni˛ecia. Nie zostawiajmy
mu wi˛ecej czasu, ni˙z musimy.

— Zechce z tob ˛

a walczy´c, ojcze.

222

background image

— Najwy˙zsza pora. Przez tysi ˛

ace lat Ctuchik i ja kr ˛

a˙zyli´smy wokół siebie,

poniewa˙z chwila nigdy nie była odpowiednia. Teraz w ko´ncu załatwimy t˛e spra-
w˛e. — Z ponur ˛

a min ˛

a zapatrzył si˛e w ciemno´s´c. — Kiedy si˛e zacznie, Pol, nie

mieszaj si˛e do tego.

Przez dług ˛

a chwil˛e spogl ˛

adała na jego pos˛epn ˛

a twarz.

— Jak sobie ˙zyczysz, ojcze — powiedziała.

background image

Rozdział XXVI

Murgoska szata była uszyta z szorstkiej czarnej tkaniny i miała niezwykły,

czerwony emblemat wyhaftowany tu˙z nad sercem Gariona. Pachniała dymem
i czym´s jeszcze bardziej nieprzyjemnym. Pod lew ˛

a pach ˛

a w materiale była ma-

ła, nierówna dziurka o lepkich, wilgotnych brzegach. Skóra Gariona dr˛etwiała od
tej wilgoci.

Szli szybkim krokiem przez korytarze ostatnich trzech poziomów zagród nie-

wolników. Obszerne kaptury skrywały im twarze. Wprawdzie dymi ˛

ace pochod-

nie o´swietlały tunele, ale nie spotkali stra˙zy, a niewolnicy w celach za ˙zelaznymi
drzwiami nie wydawali ˙zadnych d´zwi˛eków. Garion wyczuwał emanuj ˛

acy zza tych

drzwi przera´zliwy l˛ek.

— Jak wydostaniemy si˛e do miasta? — szepn ˛

ał Durnik.

— Na ko´ncu najwy˙zszej galerii s ˛

a schody — odparł cicho Silk.

— Strze˙zone?
— Ju˙z nie.

˙

Zelazna krata zamkni˛eta na ła´ncuch blokowała wyj´scie. Silk jednak wyj ˛

z buta w ˛

aski, metalowy instrument, pogrzebał w dziurce, po czym odetchn ˛

ał z za-

dowoleniem, gdy zamek otworzył si˛e z cichym trzaskiem.

— Rozejrz˛e si˛e — szepn ˛

ał i znikn ˛

ał za krat ˛

a.

Na zewn ˛

atrz Garion widział gwiazdy, a na ich tle sylwetki budynków Rak

Cthol. Krzyk pełen bólu i rozpaczy rozległ si˛e echem ponad miastem, a zaraz
po nim głuchy d´zwi˛ek niewyobra˙zalnie wielkiego ˙zelaznego gongu. Chłopiec za-
dr˙zał.

Po chwili Silk w´slizn ˛

ał si˛e przez bram˛e.

— W okolicy nikogo nie ma — poinformował szeptem. — Dok ˛

ad idziemy?

Belgarath wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e.

— T˛edy. Pójdziemy wzdłu˙z muru do ´Swi ˛

atyni.

— ´Swi ˛

atyni? — powtórzył ostro Relg.

— Musimy si˛e przez ni ˛

a przedosta´c, ˙zeby znale´z´c Ctuchika — wyja´snił sta-

rzec. — Trzeba si˛e spieszy´c. Do ´switu ju˙z niedaleko.

Rak Cthol nie przypominało innych miast. Wielkie budynki nie stały samo-

dzielnie, jak gdzie indziej. Zdawało si˛e, ˙ze Murgowie i Grolimowie w ogóle nie

224

background image

maj ˛

a poczucia osobistej własno´sci, wi˛ec ich budowlom brakowało tej izolacji, do-

strzegalnej w miastach Zachodu. Nie było tu ulic w zwykłym sensie tego słowa,
a raczej poł ˛

aczone wzajemnie dziedzi´nce i korytarze, biegn ˛

ace mi˛edzy nimi i cz˛e-

sto przecinaj ˛

ace budynki.

Miasto sprawiało wra˙zenie wyludnionego, kiedy przemykali si˛e cicho przez

mroczne podwórce i ciemne korytarze. A jednak nawet milcz ˛

ace, czarne mury

zdawały si˛e czujne i gro´zne. Dziwaczne wie˙zyczki sterczały w nieoczekiwanych
miejscach, pochylone nad dziedzi´ncami i obserwuj ˛

ace przybyszów w zadumie.

W ˛

askie okna patrzyły oskar˙zycielsko, pod łukami bram czaiły si˛e cienie. Przy-

gniataj ˛

aca atmosfera pradawnego zła spowijała Rak Cthol i nawet kamienie zda-

wały si˛e wrogie, gdy Garion z przyjaciółmi zagł˛ebiali si˛e coraz dalej w ciemny
labirynt fortecy Grolimów.

— Jeste´s pewien, ˙ze znasz drog˛e? — Barak szepn ˛

ał nerwowo do Belgaratha.

— Byłem tu kiedy´s — uspokoił go starzec. — Wszedłem drog ˛

a. Od czasu

do czasu wolałem sam przypilnowa´c Ctuchika. Musimy wej´s´c po tych schodach.
Doprowadz ˛

a nas na szczyt miejskich murów.

Schody były w ˛

askie i strome. Masywne ´sciany wyrastały po obu stronach,

a z góry osłaniał je sklepiony dach. Stulecia wytarły kamienne stopnie. Wspinali
si˛e w milczeniu. Kolejny krzyk zabrzmiał echem ponad miastem, a wielki gong
raz jeszcze zad´zwi˛eczał ˙zelazn ˛

a nut ˛

a.

Kiedy wspi˛eli si˛e ju˙z na schody, wyszli na szczyt zewn˛etrznego muru. Był

szeroki jak go´sciniec i otaczał całe miasto. Parapet biegł wzdłu˙z zewn˛etrznej kra-
w˛edzi, oddzielaj ˛

ac ich od straszliwej przepa´sci, która si˛egała a˙z do skalistego pust-

kowia o mil˛e pod nimi. Kiedy wynurzyli si˛e zza osłony ´scian, natychmiast poczuli
podmuch lodowatego wiatru. Czarny bruk i grubo ciosane bloki zewn˛etrznego pa-
rapetu skrzyły si˛e szronem w zimnym ´swietle gwiazd.

Belgarath spojrzał na otwart ˛

a drog˛e na szczycie muru i ledwie widoczne bu-

dynki kilkaset s ˛

a˙zni przed nimi.

— Rozdzielimy si˛e — stwierdził. — Zbyt wielu ludzi w jednym miejscu

w Rak Cthol zwraca uwag˛e. B˛edziemy przechodzi´c parami. Id´zcie spokojnie. Nie
biegnijcie i nie skradajcie si˛e. Próbujcie wywoływa´c wra˙zenie, ˙ze jeste´scie u sie-
bie. Naprzód.

Ruszyli wzdłu˙z muru z Barakiem u boku. Szli stanowczym krokiem, na pozór

bez po´spiechu. Po chwili pod ˛

a˙zyli za nimi ciocia Pol i Mandorallen.

— Durniku — szepn ˛

ał Silk. — Garion i ja b˛edziemy nast˛epni. Ty z Relgiem

ruszycie za jak ˛

a´s minut˛e. — Spojrzał w ocienion ˛

a kapturem twarz Ulgosa. —

Dobrze si˛e czujesz? — zapytał.

— Je´sli tylko nie patrz˛e na niebo — odparł zduszonym głosem Relg. Zdawało

si˛e, ˙ze mówi przez zaci´sni˛ete z˛eby.

— W takim razie idziemy, Garionie — mrukn ˛

ał Drasanin.

225

background image

Chłopiec wyt˛e˙zał wszystkie siły, by i´s´c spokojnym krokiem po oszronionych

kamieniach. Miał uczucie, ˙ze z ka˙zdego ciemnego budynku i wie˙zy obserwuj ˛

a go

czujne oczy. Powietrze było ´smiertelnie mro´zne, a koronkowe sople lodu pokry-
wały kamienne bloki zewn˛etrznego parapetu.

Ze ´Swi ˛

atyni przed nimi znów zabrzmiał rozpaczliwy krzyk.

Róg wie˙zy wystawał z boku i zasłaniał dalsz ˛

a drog˛e.

— Zaczekaj chwil˛e — szepn ˛

ał Silk, gdy z ulg ˛

a skryli si˛e w jej cieniu. Bezsze-

lestnie znikn ˛

ał za rogiem.

Garion stał w lodowatym mroku i wyt˛e˙zał słuch. Raz tylko zerkn ˛

ał w stron˛e

parapetu. Daleko na martwym pustkowiu w dole płon˛eło małe ´swiatełko. Migota-
ło z ciemno´sci niczym czerwona gwiazdka. Spróbował sobie wyobrazi´c odległo´s´c
dziel ˛

ac ˛

a go od ogniska.

Nagle w górze zabrzmiało delikatne drapanie. Odwrócił si˛e błyskawicznie,

si˛egaj ˛

ac do miecza. Ciemna posta´c zeskoczyła z gzymsu na ´scianie wie˙zy kil-

ka s ˛

a˙zni nad jego głow ˛

a i z koci ˛

a gracj ˛

a wyl ˛

adowała bezgło´snie na kamieniach.

Garion pochwycił znajomy, kwa´sny i ostry odór starego potu.

— Dawno si˛e nie widzieli´smy, Garionie — rzekł cichym głosem Brill i zachi-

chotał nieprzyjemnie.

— Nie zbli˙zaj si˛e — ostrzegł chłopiec. Trzymał miecz nisko, jak nauczył go

Barak.

— Wiedziałem, ˙ze którego´s dnia złapi˛e ci˛e samego. — Brill nie zwracał uwa-

gi na miecz. Szeroko rozło˙zył ramiona i pochylił si˛e lekko. Zezowate oko l´sniło
w ´swietle gwiazd.

Garion cofn ˛

ał si˛e, gro´znie wysuwaj ˛

ac kling˛e. Brill skoczył na bok, a chłopiec

instynktownie przesun ˛

ał ostrze miecza. Potem, zbyt szybko, by za nim nad ˛

a˙zy´c,

Brill cofn ˛

ał si˛e i mocno uderzył dłoni ˛

a w przedrami˛e Gariona. Miecz potoczył si˛e

po oszronionych kamieniach. Chłopiec rozpaczliwie si˛egn ˛

ał po sztylet.

Nagle inny cie´n poruszył si˛e w ciemno´sci pod wie˙z ˛

a. Brill st˛ekn ˛

ał, trafiony

stop ˛

a w bok. Upadł, ale przetoczył si˛e błyskawicznie i poderwał. Rozstawił nogi

i wolno poruszał dło´nmi przed sob ˛

a.

Silk zrzucił strój Murga, odepchn ˛

ał nog ˛

a i przykucn ˛

ał, tak˙ze rozstawiaj ˛

ac ra-

miona.

Brill wyszczerzył z˛eby.
— Powinienem si˛e domy´sli´c, Kheldarze, ˙ze jeste´s gdzie´s w pobli˙zu.
— Ja te˙z powinienem si˛e ciebie spodziewa´c, Kordochu — odparł Silk. —

Zawsze si˛e gdzie´s pojawiasz.

Brill błyskawicznie si˛egn ˛

ał r˛ek ˛

a do twarzy Silka, ale Drasanin bez trudu unik-

n ˛

ał ciosu.

— Jak to si˛e dzieje, ˙ze stale nas wyprzedzasz? — zapytał niemal uprzejmie. —

To twoje przyzwyczajenie zaczyna irytowa´c Belgaratha.

226

background image

Wyprowadził szybkie kopniecie w krocze, ale zezowaty przeciwnik odskoczył

zwinnie. Brill za´smiał si˛e krótko.

— Twoi ludzie maj ˛

a zbyt mi˛ekkie serca dla koni — stwierdził. — ´Scigaj ˛

ac

was, sporo ich zaje´zdziłem na ´smier´c. Jak si˛e wydostałe´s z tej jamy? — zapytał,
szczerze zaciekawiony. — Rankiem Taur Urgas dostał szału.

— Jaka szkoda.
— Kazał obłupi´c stra˙zników ze skóry.
— Wyobra˙zam sobie, ˙ze Murgo bez skóry wygl ˛

ada nieco dziwacznie.

Brill rzucił si˛e naprzód, wyci ˛

agaj ˛

ac r˛ece. Silk przepu´scił go obok siebie i moc-

no uderzył dłoni ˛

a w ´srodek pleców. Brill st˛ekn ˛

ał znowu, ale przekoziołkował i po-

wstał.

— Mo˙ze naprawd˛e jeste´s taki dobry, jak mówi ˛

a — przyznał niech˛etnie.

— Sprawd´z sam, Kordochu. — Silk u´smiechn ˛

ał si˛e gro´znie. Odsun ˛

ał si˛e od

´sciany wie˙zy. Jego dłonie przesuwały si˛e bezustannie. Garion patrzył, jak obaj

kr ˛

a˙z ˛

a dookoła siebie, i serce podchodziło mu do gardła.

Brill skoczył znowu, kopi ˛

ac obiema stopami, a Silk zanurkował pod nim.

I znowu przekoziołkowali obaj. Lewa dło´n Silka strzeliła do przodu, nim jesz-
cze zd ˛

a˙zył si˛e podnie´s´c, i trafiła Brilla w skro´n. Ten zatoczył si˛e od uderzenia,

zdołał jednak kopn ˛

a´c Drasanina w kolano.

— Stosujesz defensywn ˛

a technik˛e, Kheldarze — warkn ˛

ał, potrz ˛

asaj ˛

ac głow ˛

a

po ciosie. — To słabo´s´c.

— Jedynie ró˙znica stylu, Kordochu — odparł Silk.
Brill pchn ˛

ał kciukiem w oko, a Silk zablokował i wyprowadził cios w dołek.

Brill padaj ˛

ac wykonał no˙zyce i ´sci ˛

ał Silka z nóg. Obaj potoczyli si˛e po oszronio-

nym bruku i poderwali natychmiast. Ciosy padały tak szybko, ˙ze Garion nie mógł
nad ˛

a˙zy´c wzrokiem.

Bł ˛

ad był zupełnie prosty, tak minimalny, ˙ze Garion nie miał nawet pewno-

´sci, czy to w ogóle bł ˛

ad. Brill zadał cios w twarz, o uncj˛e czy dwie mocniej ni˙z

powinien, i wysun ˛

ał dło´n o ułamek cala za daleko. Silk błyskawicznie pochwy-

cił w ´smiertelnym u´scisku jego nadgarstek. Upadł na plecy, w stron˛e parapetu,
jeszcze w locie podkurczaj ˛

ac nogi. Szarpni˛ety mocno Brill zanurkował do przo-

du. Silk nagle wyprostował nogi, pot˛e˙znym pchni˛eciem wyrzucaj ˛

ac przeciwnika

w gór˛e i za siebie. Ze zduszonym krzykiem Brill usiłował pochwyci´c kamienny
blok parapetu, lecz przelatywał nad nim zbyt wysoko i zbyt szybko. Wypadł za
kraw˛ed´z muru i run ˛

ał w ciemn ˛

a otchła´n. Jego wrzask cichł wolno, zagłuszony

przez nast˛epny krzyk ze ´Swi ˛

atyni Toraka.

Silk powstał, spojrzał w przepa´s´c i wrócił do Gariona, który czekał dr˙z ˛

acy

w mroku pod wie˙z ˛

a.

— Silku! — zawołał, z ulg ˛

a chwytaj ˛

ac szczupłego Drasanina za r˛ekaw.

— Co to było? — Belgarath wynurzył si˛e zza w˛egła.
— Brill — odparł krótko Silk, wci ˛

agaj ˛

ac murgosk ˛

a szat˛e.

227

background image

— Znowu? — j˛ekn ˛

ał starzec. — Co robił tym razem?

— Próbował fruwa´c, kiedy go ostatnio widziałem. — Silk u´smiechn ˛

ał si˛e zło-

´sliwie.

Starzec zdumiał si˛e.
— Nie radził sobie zbyt dobrze — dodał Silk.
Belgarath wzruszył ramionami.
— Mo˙ze z czasem pójdzie mu lepiej.
— Szczerze mówi ˛

ac, nie ma a˙z tyle czasu. — Drasanin wyjrzał za mur.

Z dołu, z daleka. . . z bardzo daleka. . . dobiegło stłumione uderzenie, a po

kilku sekundach nast˛epne.

— Odbijanie si˛e nie liczy? — upewnił si˛e Silk.
Belgarath skrzywił si˛e.
— Raczej nie.
— W takim razie nale˙zy uzna´c, ˙ze nie nauczył si˛e dostatecznie szybko —

stwierdził wesoło Drasanin. U´smiechn ˛

ał si˛e szeroko i rozejrzał dookoła. — Jaka˙z

cudowna noc — mrukn ˛

ał, nie zwracaj ˛

ac si˛e do nikogo konkretnego.

— Ruszajmy — zaproponował Belgarath. Zerkn ˛

ał niespokojnie na wschodni

horyzont. — Lada chwila zacznie si˛e rozwidnia´c.

Doł ˛

aczyli do pozostałych, czekaj ˛

acych pod wysokim murem ´Swi ˛

atyni, jakie´s

pi˛e´cdziesi ˛

at s ˛

a˙zni dalej. W napi˛eciu czekali, a˙z nadejd ˛

a Relg z Durnikiem.

— Co was zatrzymało? — szepn ˛

ał Barak.

— Spotkałem naszego starego przyjaciela — odparł Silk. Jego u´smiech był

błyskiem białych z˛ebów w ciemno´sci.

— To był Brill — wyja´snił chrapliwym szeptem Garion. — On i Silk walczyli

ze sob ˛

a, i Silk zrzucił go z murów.

Mandorallen zerkn ˛

ał na oszroniony parapet.

— Zaiste daleka to droga w dół — zauwa˙zył.
— Prawda? — zgodził si˛e Silk.
Barak parskn ˛

ał i bez słowa poło˙zył sw ˛

a wielk ˛

a dło´n na ramieniu przyjaciela.

Po chwili Durnik i Relg nadeszli szczytem muru i przył ˛

aczyli si˛e do grupy.

— Musimy przej´s´c przez ´Swi ˛

atyni˛e — oznajmił Belgarath. — Naci ˛

agnijcie

kaptury jak najdalej i spuszczajcie głowy. Id´zcie rz˛edem i mamroczcie do siebie,
jakby´scie si˛e modlili. Gdyby kto´s nas zaczepił, ja b˛ed˛e rozmawiał. Za ka˙zdym
razem, kiedy zabrzmi gong, trzeba odwróci´c si˛e w stron˛e ołtarza i pokłoni´c.

Poprowadził ich do solidnych drzwi okutych ˙zelaznymi pasami. Obejrzał si˛e

jeszcze sprawdzaj ˛

ac, czy ustawili si˛e w rz˛edzie, i wszedł do ´srodka.

Wn˛etrze ´swi ˛

atyni roz´swietlały dymi ˛

ace czerwone ognie i wypełniał ohydny,

trupi zaduch. Drzwi, przez które weszli, prowadziły na balkon otaczaj ˛

acy kopu-

ł˛e sklepienia. Wzdłu˙z kraw˛edzi biegła kamienna balustrada z grubymi skalnymi
filarami rozstawionymi w równych odst˛epach. Przestrzenie mi˛edzy nimi zakrywa-
ły kotary z tej samej szorstkiej, grubej tkaniny, z której uszyte były szaty Murgów.

228

background image

W tylnej ´scianie tkwiły liczne drzwi osadzone gł˛eboko w kamieniu. Garion uznał,

˙ze z balkonu korzystaj ˛

a pewnie urz˛ednicy ´Swi ˛

atyni.

Belgarath skrzy˙zował r˛ece na piersi i poprowadził ich wolnym, miarowym

krokiem. Gł˛ebokim, powa˙znym głosem recytował modlitwy.

Krzyk wzniósł si˛e z dołu, przepełniony groz ˛

a i cierpieniem. Garion mimo-

wolnie spojrzał przez rozsuni˛ete draperie na ołtarz. I przez reszt˛e swego ˙zycia

˙załował, ˙ze to zrobił.

Koliste mury ´Swi ˛

atyni wzniesiono z gładkich czarnych kamieni. Tu˙z za ołta-

rzem znajdowało si˛e gigantyczne oblicze z kutej stali, wypolerowanej do lustrza-
nego połysku — oblicze Toraka i wzorzec stalowych masek Grolimów. Twarz
była pi˛ekna, bez ˙zadnych w ˛

atpliwo´sci, a jednak tkwiło w niej utajone zło, okru-

cie´nstwo przekraczaj ˛

ace ludzk ˛

a zdolno´s´c rozumienia tego słowa. Przed obliczem

Boga tłoczyli si˛e Murgowie i Grolimowie. Na kl˛eczkach ´spiewali niezrozumiale
w dziesi ˛

atku dialektów. Ołtarz stał na podwy˙zszeniu, bezpo´srednio pod twarz ˛

a

Toraka. Dymi ˛

ace paleniska na ˙zelaznych postumentach umieszczono z obu bo-

ków poplamionej krwi ˛

a płyty, a przed podwy˙zszeniem w podłodze otwierała si˛e

prostok ˛

atna jama. Strzelały z niej ohydne, czerwone płomienie, a kł˛eby czarnego,

tłustego dymu unosiły si˛e pod sklepieniem kopuły.

Sze´sciu Grolimów w czarnych szatach i stalowych maskach stało wokół ołta-

rza, trzymaj ˛

ac nagie ciało niewolnika. Był ju˙z martwy; w jego piersi ziała szeroka

rana. Przed ołtarzem samotny Grolim wznosz ˛

ac ramiona spogl ˛

adał na oblicze To-

raka. W prawej r˛ece trzymał długi, zakrzywiony nó˙z, w lewej ociekaj ˛

ace krwi ˛

a

ludzkie serce.

— Przyjmij nasz ˛

a ofiar˛e, Smoczy Bo˙ze Angaraków! — zakrzykn ˛

ał pot˛e˙znym

głosem.

Odwrócił si˛e i umie´scił serce w jednym z palenisk. Buchn˛eła para i dym; pło-

mienie zaskwierczały, gdy serce opadło na roz˙zarzone w˛egle. Gdzie´s pod podłog ˛

a

´Swi ˛atyni zabrzmiał ˙zelazny gong, a powietrze zadr˙zało od jego wibracji. Murgo-

wie i Grolimowie j˛ekn˛eli i padli na twarze.

Garion poczuł, ˙ze jaka´s r˛eka szturchn˛eła go w rami˛e. Silk, odwrócony ju˙z,

składał pokłon w kierunku krwawego ołtarza. Niezgrabnie, czuj ˛

ac mdło´sci od po-

tworno´sci dziej ˛

acych si˛e na dole, Garion skłonił si˛e tak˙ze.

Sze´sciu Grolimów przy ołtarzu uniosło martwe ciało i niemal pogardliwie ci-

sn˛eło je do jamy przed podwy˙zszeniem. Płomienie przygasły na moment i uniósł
si˛e g˛esty dym, gdy zwłoki spadły w ogie´n.

Straszliwy gniew wezbrał w Garionie. Nie my´sl ˛

ac nawet, zacz ˛

ał koncentrowa´c

sw ˛

a wol˛e. Zamierzał w jednym kataklizmie uwolnionej pierwotnej mocy roztrza-

ska´c na drobne odłamki i cz ˛

astki ołtarz i zawieszony ponad nim okrutny wizeru-

nek.

Belgarionie!

odezwał si˛e surowo głos w jego my´slach. Nie wtr ˛

acaj si˛e. Jeszcze

nie czas.

229

background image

Nie znios˛e tego!

krzyczał bezgło´snie chłopiec. Musz˛e co´s zrobi´c!

Nie mo˙zesz. Nie teraz. Zaalarmujesz całe miasto. Uwolnij sw ˛

a wol˛e, Belgario-

nie.

Rób, co mówi, Garionie

, zabrzmiał w my´slach spokojny głos cioci Pol. Mil-

cz ˛

ace porozumienie dokonało si˛e mi˛edzy jej umysłem a t ˛

a niezwykł ˛

a ja´zni ˛

a. Ga-

rion bezradnie pozwolił, by spłyn ˛

ał z niego gniew i wola niszczenia.

Te okropie´nstwa nie b˛ed ˛

a trwały długo, Belgarionie

, zapewnił głos. Ju˙z teraz

wzbiera ziemia, by si˛e ich pozby´c.

Głos odpłyn ˛

ał.

— Co tu robicie? — zapytał kto´s szorstko. Garion odwrócił wzrok od strasz-

nej sceny w dole. Zamaskowany Grolim stał przed Belgarathem, zagradzaj ˛

ac im

drog˛e.

— Jeste´smy sługami Toraka — odpowiedział starzec, dokładnie na´sladuj ˛

ac

gardłowe d´zwi˛eki mowy Murgów.

— W Rak Cthol wszyscy s ˛

a sługami Toraka — rzekł Grolim. — Nie bierzecie

udziału w rytuale ofiary. Dlaczego?

— Jeste´smy pielgrzymami z Rak Hagga — wyja´snił Belgarath. — Wła´snie

dotarli´smy do strasznego miasta. Nakazano nam, by natychmiast po przybyciu
stan ˛

a´c przed Hierarch ˛

a Rak Hagga. Ten obowi ˛

azek nie pozwala nam na uczest-

nictwo w ´swi˛ecie.

Grolim zamruczał podejrzliwie.
— Czy wielebny kapłan Smoczego Boga zechce wskaza´c nam drog˛e do kom-

nat naszego Hierarchy? Nie znamy mrocznej ´Swi ˛

atyni.

Z dołu rozległ si˛e kolejny krzyk. Zabrzmiał ˙zelazny gong, a Grolim pochylił

si˛e w pokłonie. Belgarath szybko skin ˛

ał pozostałym głow ˛

a, odwrócił si˛e w stron˛e

ołtarza i równie˙z pokłonił.

— Id´zcie do przedostatnich drzwi — polecił Grolim, najwyra´zniej usatysfak-

cjonowany ich pobo˙znym zachowaniem. — Tamt˛edy zejdziecie w dół, do sal Hie-
rarchów.

— Niesko´nczenie wdzi˛eczni jeste´smy kapłanowi Mrocznego Boga — podzi˛e-

kował Belgarath i skłonił si˛e.

Przeszli obok Grolima ze spuszczonymi głowami i r˛ekami skrzy˙zowanymi na

piersiach. Mruczeli do siebie, jakby wznosili modły.

— Potworno´s´c! — Relg dusił si˛e niemal. — Ohyda! Okropie´nstwo!
— Nie podno´s głowy — szepn ˛

ał Silk. — Wsz˛edzie s ˛

a Grolimowie.

— UL dał mi sił˛e i nie spoczn˛e, póki Rak Cthol nie legnie w gruzach —

zaprzysi ˛

agł Relg.

Belgarath dotarł do rze´zbionych drzwi przy ko´ncu balkonu i uchylił je ostro˙z-

nie.

— Czy Grolim wci ˛

a˙z nas obserwuje? — zapytał Silka.

Drasanin zerkn ˛

ał na kapłana stoj ˛

acego w pewnej odległo´sci za nimi.

230

background image

— Tak. Czekaj. . . odchodzi. Balkon czysty.
Czarodziej zamkn ˛

ał drzwi i przeszedł do ostatnich w rz˛edzie. Ostro˙znie po-

ci ˛

agn ˛

ał za skobel i drzwi otworzyły si˛e gładko. Zmarszczył brwi.

— Zawsze były zamkni˛ete — wymruczał.
— My´slisz, ˙ze to pułapka? — Barak wsun ˛

ał r˛ek˛e pod murgosk ˛

a szat˛e, si˛egaj ˛

ac

po miecz.

— Mo˙zliwe, ale nie mamy wyboru.
Otworzył drzwi do ko´nca. Przemkn˛eli przez nie, gdy jeszcze jeden krzyk roz-

legł si˛e od strony ołtarza. Zamkn˛eły si˛e za nimi w chwili, gdy gong wstrz ˛

asn ˛

kamieniami murów. Ruszyli po wytartych stopniach w dół. Korytarz był w ˛

aski

i słabo o´swietlony. Opadał stromo, skr˛ecaj ˛

ac stale na prawo.

— Jeste´smy przy zewn˛etrznym murze, prawda? — Silk dotkn ˛

ał czarnych blo-

ków po lewej stronie.

Belgarath przytakn ˛

ał.

— Schody prowadz ˛

a do prywatnych apartamentów Ctuchika.

Posuwali si˛e dalej, a˙z ´sciany po obu stronach zmieniły si˛e z kamiennych blo-

ków w lit ˛

a skał˛e.

— Mieszka pod miastem? — zdziwił si˛e Silk.
— Tak. Zbudował sobie co´s w rodzaju wie˙zy stercz ˛

acej ze skał wierzchołka.

— Dziwny pomysł — ocenił Durnik.
— Ctuchik jest dziwnym człowiekiem — stwierdziła pos˛epnie ciocia Pol.
Belgarath zatrzymał si˛e.
— Schody prowadz ˛

a jeszcze jakie´s sto stóp w dół — szepn ˛

ał. — Przed drzwia-

mi do wie˙zy stoi dwóch stra˙zników. Nawet Ctuchik nie mógłby tego odmieni´c,
cokolwiek sobie zaplanował.

— Czarodzieje? — zapytał cicho Barak.
— Nie. To stra˙z raczej honorowa ni˙z rzeczywista. Zwykli Grolimowie.
— Zaatakujemy?
— To niepotrzebne. Potrafi˛e podej´s´c tak blisko, ˙zeby´scie ich unieszkodliwili,

ale macie to załatwi´c szybko i cicho.

Spod murgoskiej szaty starzec wyj ˛

ał przewi ˛

azany czarn ˛

a ta´sm˛e zwój pergami-

nu. Ruszył dalej, a Barak i Mandorallen szli tu˙z za nim.

Zakr˛et korytarza odsłonił koniec schodów. Pochodnie o´swietlały rodzaj przed-

pokoju wykutego w surowej skale. Dwóch grolimskich kapłanów stało przed pro-
stymi, czarnymi drzwiami. R˛ece trzymali skrzy˙zowane na piersi.

— Kto niepokoi naj´swi˛etszego ze ´swi˛etych? — zapytał jeden z nich, kład ˛

ac

dło´n na r˛ekoje´sci miecza.

— Posłaniec — odparł pewnie Belgarath. — Nios˛e wiadomo´s´c dla Mistrza od

Hierarchy Rak Goska.

Uniósł pergamin nad głow ˛

a.

— Zbli˙z si˛e, posła´ncze.

231

background image

— Niech uwielbiane b˛edzie imi˛e Ucznia Smoczego Boga Angaraków — za-

grzmiał Belgarath, maszeruj ˛

ac w dół, z Barakiem i Mandorallenem po bokach.

Dotarł do ko´nca i zatrzymał si˛e przed stra˙znikami w stalowych maskach. — Oto
wykonałem powierzone mi zadanie — oznajmił, wr˛eczaj ˛

ac im zwój.

Jeden ze stra˙zników wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e po pergamin. Barak pochwycił jego ra-

mi˛e w pot˛e˙zn ˛

a pi˛e´s´c. Druga dło´n Chereka zacisn˛eła si˛e na gardle zaskoczonego

Grolima.

Drugi stra˙znik si˛egn ˛

ał po miecz, ale st˛ekn ˛

ał nagle i zgi ˛

ał si˛e w pół, gdy Man-

dorallen wbił mu w brzuch swój długi i ostry jak igła sztylet. Z jak ˛

a´s ´smierteln ˛

a

koncentracj ˛

a rycerz przekr˛ecił r˛ekoje´s´c, szperaj ˛

ac kling ˛

a w ciele Grolima. Stra˙z-

nik zadr˙zał, gdy ostrze si˛egn˛eło serca, i upadł z długim, chrapliwym westchnie-
niem.

Barak szarpn ˛

ał pot˛e˙znym ramieniem. Chrupn˛eło, gdy w jego ´smiertelnym

uchwycie p˛ekły kr˛egi szyjne Grolima. Stra˙znik spazmatycznie kopał nogami
w podłog˛e, wreszcie osun ˛

ał si˛e bezwładnie.

— Od razu mi lepiej — mrukn ˛

ał Barak, opuszczaj ˛

ac trupa na podłog˛e.

— Zostaniecie tu z Mandorallenem — polecił Belgarath. — Nie chc˛e, ˙zeby

ktokolwiek mi przeszkadzał.

— Dopilnujemy tego — obiecał Barak. — Co z nimi? — wskazał martwych

stra˙zników.

— Relgu, pozb ˛

ad´z si˛e ich — rzucił krótko starzec.

Silk odwrócił si˛e pospiesznie. Ulgos przykl˛ekn ˛

ał i oparł r˛ece o ciała. Rozległ

si˛e przytłumiony szelest, gdy przycisn ˛

ał, zatapiaj ˛

ac je w kamiennej podłodze.

— Stopa mu jeszcze wystaje — zauwa˙zył oboj˛etnie Barak.
— Czy ty musisz o tym mówi´c? — j˛ekn ˛

ał Silk.

Belgarath odetchn ˛

ał gł˛eboko i poło˙zył dło´n na ˙zelaznej klamce.

— No dobrze — o´swiadczył spokojnie. — Wchodzimy.
Pchn ˛

ał drzwi.

background image

Rozdział XXVII

Bogactwo imperiów spoczywało za czarnymi drzwiami. Niezliczone jasno-

˙zółte monety le˙zały w stosach na podłodze. Bezładnie rozrzucone w´sród nich

błyszczały pier´scienie, bransolety, ła´ncuchy i korony. Czerwone jak krew szta-
by z kopalni Angaraków stały wzdłu˙z ´scian, a mi˛edzy nimi skrzynie po brzegi
wypełnione migocz ˛

acymi jak lód wielkimi diamentami. Po´srodku ustawiono du-

˙zy stół z blatem zasypanym rubinami, szafirami i szmaragdami wielko´sci jajek.

Sznury i ła´ncuchy pereł, ró˙zowych, jasnoszarych, a nawet czarnych, podtrzymy-
wały czerwone kotary na oknach.

Belgarath poruszał si˛e czujnie jak zwierz˛e. Nikt by nie odgadł, jak wiele ma

lat. Rozgl ˛

adał si˛e uwa˙znie. Zignorował bogactwa i przeszedł po grubym dywanie

do pokoju wypełnionego skarbami wiedzy. Ciasno zwini˛ete pergaminy le˙zały tu
na stojakach wysokich pod sufit, a skórzane grzbiety ksi ˛

a˙zek w równych szere-

gach stały na półkach. Stoły w drugim pokoju zastawione były niezwykłymi apa-
ratami przeznaczonymi do eksperymentów chemicznych, i dziwnymi maszynami
z mosi ˛

adzu i ˙zelaza, pełnymi osi, kr ˛

a˙zków, kółek i ła´ncuchów.

W trzeciej komnacie przy ´scianie osłoni˛etej czarnym aksamitem stał masywny

złoty tron. Gronostajowy płaszcz wisiał na jego por˛eczy, na siedzeniu za´s le˙zało
berło i ci˛e˙zka złota korona. Odlana w polerowanych kamieniach podłogi tkwiła
mapa przedstawiaj ˛

aca — o ile Garion mógł to oceni´c — cały ´swiat.

— Co to za miejsce? — szepn ˛

ał zal˛ekniony Durnik.

— Ctuchik zabawia si˛e tutaj — wyja´sniła ciocia Pol z wyrazem obrzydze-

nia. — Ma wiele nałogów i nie lubi ich ł ˛

aczy´c.

— Nie ma go tutaj — mrukn ˛

ał Belgarath. — Wejd´zmy na nast˛epny poziom.

Poprowadził ich z powrotem i ruszył kamiennymi schodami, skr˛ecaj ˛

acymi

wzdłu˙z okr ˛

agłej ´sciany wie˙zy.

Pokój na szczycie schodów był przera˙zaj ˛

acy. Ława stała po´srodku, a pejcze

i cepy wisiały na ´scianach. Na stole z boku le˙zały w równych rz˛edach okrutne
narz˛edzia ze l´sni ˛

acej stali: haki, kolce ostre jak igły i jakie´s straszliwe urz ˛

adzenia

z kraw˛edziami jak piły, gdzie mi˛edzy z˛ebami tkwiły jeszcze kawałki ko´sci i ciała.
Cała komnata cuchn˛eła krwi ˛

a.

233

background image

— Id´z z Silkiem, ojcze — powiedziała ciocia Pol. — W nast˛epnych pokojach

na tym poziomie s ˛

a rzeczy, których Garion, Durnik i Relg nie powinni ogl ˛

ada´c.

Belgarath skin ˛

ał głow ˛

a i wyszedł. Silk ruszył za nim. Po chwili wrócili innymi

drzwiami. Silk wygl ˛

adał, jakby miał mdło´sci.

— Ma do´s´c egzotyczne perwersje — stwierdził i otrz ˛

asn ˛

ał si˛e.

Twarz Belgaratha była jak lód.
— Idziemy dalej — oznajmił. — Jest na najwy˙zszym poziomie. Tak my´sla-

łem, ale musiałem sprawdzi´c.

Wspi ˛

ał si˛e na kolejne schody.

Garion poczuł, ˙ze budzi si˛e w nim dziwne, mrowi ˛

ace ciepło, a jakby niesko´n-

czona pie´s´n rozbrzmiewa w uszach i wci ˛

aga coraz gł˛ebiej. Znami˛e na prawej dłoni

płon˛eło.

Czarny kamienny ołtarz stał w pierwszej komnacie najwy˙zszego poziomu

wie˙zy, a ze ´sciany spogl ˛

adało stalowe oblicze Toraka. Błyszcz ˛

acy nó˙z z r˛ekoje´sci ˛

a

pokryt ˛

a zakrzepł ˛

a krwi ˛

a le˙zał na ołtarzu, a plamy krwi prze˙zarły nawet skał˛e. Bel-

garath szedł teraz szybko, czujny, zwinny jak kot. Zajrzał przez drzwi w ´scianie
za ołtarzem, pokr˛ecił głow ˛

a i zbli˙zył si˛e do nast˛epnych. Lekko musn ˛

ał palcami

drewno.

— Jest tutaj — szepn ˛

ał z satysfakcj ˛

a. Odetchn ˛

ał gł˛eboko i u´smiechn ˛

ał si˛e

nagle. — Długo na to czekałem — powiedział.

— Nie marnuj czasu, ojcze — upomniała go ciocia Pol. Stal l´sniła w jej spoj-

rzeniu, a biały kosmyk na czole migotał niby ´snieg.

— Kiedy wejdziemy, nie mieszaj si˛e do tego, Pol — nakazał. — Ty te˙z, Ga-

rionie. To sprawa mi˛edzy Ctuchikiem a mn ˛

a.

— Dobrze, ojcze.
Belgarath wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e i pchn ˛

ał drzwi.

Komnata była skromna, niemal pusta. Kamiennej podłogi nie pokrywał dy-

wan, w oknach nie wisiały zasłony. Zwykłe ´swiece płon˛eły w lichtarzach na ´scia-
nach, a prosty stół zajmował ´srodek pokoju. Przy stole, plecami do drzwi, siedział
m˛e˙zczyzna w czarnej szacie z kapturem, zapatrzony w ˙zelazn ˛

a szkatułk˛e. Garion

poczuł, ˙ze całe jego ciało wibruje reaguj ˛

ac na to, co było w szkatułce. Pie´s´n wy-

pełniała umysł.

Mały chłopczyk o jasnych włosach stał obok stołu. On tak˙ze przypatrywał

si˛e szkatułce. Ubrany był w poplamion ˛

a lnian ˛

a koszul˛e i brudne buciki. Cho´c

jego twarz zdawała si˛e wolna od wszelkiej my´sli, miał w sobie chwytaj ˛

ac ˛

a za

serce, słodk ˛

a niewinno´s´c. Oczy były niebieskie, wielkie i ufne. Garion nie widział

jeszcze tak ´slicznego dziecka.

— Dlaczego tak długo to trwało, Belgaracie? — zapytał m˛e˙zczyzna, nie od-

wracaj ˛

ac si˛e nawet. Głos miał zgrzytliwy. — Ju˙z prawie zaczynałem si˛e o ciebie

martwi´c.

234

background image

— Kilka drobnych przeszkód, Ctuchiku — odparł Belgarath. — Mam nadzie-

j˛e, ˙ze nie zm˛eczyło ci˛e oczekiwanie.

— Znalazłem sobie jakie´s zaj˛ecia. Wejd´z. . . Wejd´zcie wszyscy.
Ctuchik odwrócił si˛e. Włosy i brod˛e miał bardzo długie, koloru po˙zółkłej bie-

li, twarz pomarszczon ˛

a i błyszcz ˛

ace oczy. Była to twarz naznaczona odwiecznym

i dogł˛ebnym złem. Okrucie´nstwo i arogancja usun˛eły z niej wszelkie ´slady przy-
zwoito´sci i człowiecze´nstwa, a przera˙zaj ˛

acy egoizm utrwalił wieczne skrzywienie

pogardy dla wszystkich innych ˙zyj ˛

acych istot.

Spojrzał na cioci˛e Pol.
— Polgaro! — Powitał j ˛

a drwi ˛

acym skinieniem głowy. — Jeste´s pi˛ekna jak za-

wsze. A wi˛ec przybyła´s w ko´ncu, by podda´c si˛e woli mego Mistrza? — U´smiech-
n ˛

ał si˛e zło´sliwie.

— Nie, Ctuchiku — odparła chłodno. — Przybyłam po sprawiedliwo´s´c.
— Sprawiedliwo´s´c? — Za´smiał si˛e z pogard ˛

a. — Ona nie istnieje, Polgaro.

Silni bior ˛

a, co chc ˛

a. Słabi poddaj ˛

a si˛e. Mój Mistrz mnie tego nauczył.

— A jego okaleczona twarz nie nauczyła ci˛e czego´s innego?
Kapłan spochmurniał nagle, ale zaraz otrz ˛

asn ˛

ał si˛e z chwilowej irytacji.

— Poprosiłbym, ˙zeby´scie usiedli i mo˙ze zaproponował jak ˛

a´s przek ˛

ask˛e —

mówił dalej tym samym zgrzytliwym głosem. — Ale obawiam si˛e, ˙ze nie zosta-
niecie długo. — Przyjrzał si˛e pozostałym. Jego wzrok zatrzymał si˛e na ka˙zdym
po kolei. — Twoja dru˙zyna zmniejszyła si˛e, Belgaracie — zauwa˙zył. — Mam
nadziej˛e, ˙ze nie straciłe´s nikogo po drodze.

— Wszyscy s ˛

a zdrowi, Ctuchiku — zapewnił go Belgarath. — Jestem pewien,

˙ze b˛ed ˛

a wdzi˛eczni za twoj ˛

a trosk˛e.

— Wszyscy? — Ctuchik przeci ˛

agn ˛

ał ostatni ˛

a sylab˛e. — Widz˛e tu Chytre-

go Złodzieja, Człowieka o Dwóch ˙

Zyciach i ´Slepca, ale gdzie pozostali? Gdzie

Straszliwy Nied´zwied´z i Rycerz Obro´nca? Władca Koni i Łucznik? No i damy:
Królowa ´Swiata i Matka Umarłej Rasy?

— Wszyscy zdrowi, Ctuchiku — powtórzył Belgarath. — Wszyscy zdrowi.
— To niezwykłe. Byłem prawie pewien, ˙ze stracisz przynajmniej jednego czy

dwóch. Podziwiam twoje oddanie, starcze. . . ˙zeby przez tyle wieków podtrzymy-
wa´c proroctwo, które rozpadłoby si˛e, gdyby cho´c jeden przodek zgin ˛

ał w niewła-

´sciwym czasie. — Wpatrzył si˛e w przestrze´n. — Ach. . . — rzucił. — Rozumiem.

Zostawiłe´s ich na stra˙zy. Niepotrzebnie, Belgaracie. Wydałem polecenie, by nikt
nam nie przeszkadzał.

Oczy kapłana zatrzymały si˛e na twarzy Gariona.
— Belgarion — rzekł niemal uprzejmie. Mimo wci ˛

a˙z wibruj ˛

acej w ˙zyłach

pie´sni, Garion poczuł chłód, gdy dotkn˛eła go zła siła umysłu Ctuchika. — Jeste´s
młodszy, ni˙z si˛e spodziewałem.

Garion spojrzał na niego wyzywaj ˛

aco. Koncentrował wol˛e, by ustrzec si˛e

przed nagłym atakiem tego starca przy stole.

235

background image

— Czy chcesz wystawi´c sw ˛

a wol˛e przeciw mojej, Belgarionie? — Ctuchik

był wyra´znie rozbawiony. — Spaliłe´s Chamdara, ale on był głupcem. Przekonasz
si˛e, ˙ze ze mn ˛

a pójdzie ci trudniej. Powiedz mi, chłopcze, podobało ci si˛e to?

— Nie — odparł Garion, wci ˛

a˙z gotów do obrony.

— Z czasem nauczysz si˛e, ˙ze to przyjemne. — Ctuchik u´smiechn ˛

ał si˛e złowro-

go. — Patrze´c, jak twój przeciwnik wije si˛e i krzyczy w u´scisku twego umysłu. . .
to chyba najwi˛eksza rozkosz, jak ˛

a mo˙ze da´c moc. — Znowu spojrzał na Belgara-

tha. — A wi˛ec przybyłe´s w ko´ncu, by mnie zniszczy´c?

— Je´sli ju˙z o tym mówimy, to tak. Od dawna wszystko do tego zmierzało.
— Czy˙zby? Jeste´smy do siebie podobni, Belgaracie. Oczekiwałem tego spo-

tkania prawie tak samo niecierpliwie jak ty. Tak, jeste´smy bardzo podobni. W in-
nych okoliczno´sciach mogliby´smy nawet zosta´c przyjaciółmi.

— W ˛

atpi˛e. Jestem prostym człowiekiem, a niektóre twoje rozrywki s ˛

a zbyt

wyrafinowane na mój gust.

— Oszcz˛ed´z mi tego, prosz˛e. Wiesz równie dobrze jak ja, ˙ze dla nas nie ist-

niej ˛

a ˙zadne ograniczenia.

— Mo˙zliwe. Wol˛e jednak staranniej dobiera´c sobie przyjaciół.
— Zaczynasz mnie nu˙zy´c, Belgaracie. Wezwij tu pozostałych. — Ironicznie

uniósł brew. — Nie chcesz, by widzieli, jak mnie pokonujesz? Pomy´sl, jak słodki
b˛edzie ich podziw.

— Dobrze im tam, gdzie s ˛

a — zapewnił Belgarath.

— Nie b ˛

ad´z uparty. Nie odmówisz mi chyba okazji do zło˙zenia hołdu Królo-

wej ´Swiata? — zapytał drwi ˛

aco kapłan. — Nim mnie zabijesz, pragn˛e cho´c raz

spojrze´c na jej niezwykł ˛

a doskonało´s´c.

— Nie s ˛

adz˛e, by zale˙zało jej na twojej opinii, Ctuchiku. Niemniej przeka˙z˛e

wyrazy szacunku.

— Nalegam, Belgaracie. To niewielka pro´sba i łatwo j ˛

a spełni´c. Je´sli ty jej nie

przywołasz, ja to zrobi˛e.

Belgarath zmru˙zył oczy i nagle u´smiechn ˛

ał si˛e szeroko.

— Wi˛ec o to chodzi — stwierdził. — Zastanawiałem si˛e, czemu pozwoliłe´s

nam przej´s´c tak łatwo.

— Teraz to ju˙z nie ma znaczenia. — Ctuchik niemal mruczał z rozkoszy. —

Popełniłe´s ostatni bł ˛

ad, starcze. Przywiozłe´s j ˛

a do Rak Cthol, a mnie tylko tego

było trzeba. Twoje proroctwo ginie tutaj, Belgaracie, a ty wraz z nim, jak przy-
puszczam.

Oczy kapłana błysn˛eły tryumfalnie. Garion poczuł, jak zła moc umysłu Ctu-

chika si˛ega coraz dalej, szuka z przera˙zaj ˛

ac ˛

a celowo´sci ˛

a.

Belgarath zerkn ˛

ał na cioci˛e Pol i mrugn ˛

ał chytrze.

Nagle Ctuchik szeroko otworzył oczy; jego umysł zbadał ni˙zsze poziomy po-

nurej wie˙zy i nie znalazł nikogo.

— Gdzie ona jest? — zapytał rozw´scieczony, a jego głos był jak krzyk.

236

background image

— Ksi˛e˙zniczka nie zdołała przyby´c tu z nami — odparł uprzejmie Belga-

rath. — Przesyła swe przeprosiny.

— Kłamiesz, Belgaracie! Nie odwa˙zyłby´s si˛e jej zostawi´c! Nie ma na ´swiecie

miejsca, gdzie byłaby bezpieczna.

— Nawet w jaskiniach Ulgo?
Ctuchik pobladł.
— Ulgo? — wykrztusił.
— Biedny stary Ctuchik. . . — Belgarath potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a z udawanym współ-

czuciem. — Obawiam si˛e, ˙ze popełniłe´s fatalny bł ˛

ad. To nie był zły plan, ale czy

nie przyszło ci do głowy upewni´c si˛e, ˙ze ksi˛e˙zniczka naprawd˛e jest z nami? Zanim
jeszcze dopu´sciłe´s mnie tak blisko siebie?

— Kto´s z pozostałych te˙z wystarczy — o´swiadczył Ctuchik. W oczach gorzała

mu w´sciekło´s´c.

— Nie. Pozostali s ˛

a niedotykalni. Tylko Ce’Nedra była podatna na atak, a ona

jest w Prolgu, pod opiek ˛

a samego ULa. Oczywi´scie, mo˙zesz próbowa´c, je´sli masz

ochot˛e, ale szczerze odradzam.

— B ˛

ad´z przekl˛ety, Belgaracie!

— Mo˙ze oddasz mi teraz Klejnot, Ctuchiku? — zaproponował Belgarath. —

Wiesz, ˙ze je´sli zajdzie konieczno´s´c, potrafi˛e ci go odebra´c.

Ctuchik starał si˛e opanowa´c.
— Nie spieszmy si˛e tak, Belgaracie — rzekł po chwili. — Co zyskamy, nisz-

cz ˛

ac si˛e nawzajem? Mamy w posiadaniu Cthrag Yaska. Mo˙zemy podzieli´c ´swiat

mi˛edzy siebie.

— Nie chc˛e połowy ´swiata, Ctuchiku.
— Chcesz cały? — Lekki u´smieszek przemkn ˛

ał po twarzy kapłana. — Tak

jak ja. . . na pocz ˛

atku. Ale zadowol˛e si˛e połow ˛

a.

— Szczerze mówi ˛

ac, nie chc˛e ˙zadnej jego cz˛e´sci.

Twarz Ctuchika wyra˙zała lekk ˛

a desperacj˛e.

— A czego chcesz, Belgaracie?
— Klejnotu — odparł twardo czarodziej. — Oddaj mi go, Ctuchiku.
— Poł ˛

aczmy swe siły i u˙zyjmy Klejnotu, by zniszczy´c Zedara.

— Dlaczego?
— Nienawidzisz go tak samo jak ja. Zdradził twojego Mistrza. Ukradł ci Cth-

rag Yaska.

— On sam siebie zdradził, Ctuchiku. My´sl˛e, ˙ze dr˛eczy go to niekiedy. Ale plan

wykradzeniu Klejnotu był sprytny. — Starzec spojrzał w zamy´sleniu na chłopca
stoj ˛

acego obok stołu. Wielkie oczy wpatrywały si˛e w szkatułk˛e. — Zastanawiam

si˛e, gdzie znalazł to dziecko — mrukn ˛

ał. — Niewinno´s´c i czysto´s´c nie jest dokład-

nie tym samym, naturalnie, ale s ˛

a bardzo bliskie. Wychowanie dziecka absolutnie

niewinnego musiało Zedara kosztowa´c wiele wysiłku. Pomy´sl o wszystkich im-
pulsach, które musiał tłumi´c.

237

background image

— Dlatego pozwoliłem, ˙zeby to on si˛e tym zaj ˛

ał.

Jasnowłosy chłopczyk obejrzał si˛e, jakby wiedział, ˙ze o nim mówi ˛

a. Wzrok

miał absolutnie ufny.

— Rzecz w tym, ˙ze to wci ˛

a˙z ja mam Cthrag Yaska. . . Klejnot. — Ctuchik

oparł dło´n na szkatułce. — Je´sli zechcesz mi go odebra´c, b˛ed˛e walczył. ˙

Zaden

z nas nie wie na pewno, jak sko´nczy si˛e taki pojedynek. Po co ryzykowa´c?

— Co ci przyjdzie z Klejnotu? Nawet gdyby ci si˛e poddał, co potem? Obudzisz

Toraka i oddasz go jemu?

— Mog˛e si˛e nad tym zastanowi´c. Ale Torak ´spi ju˙z od pi˛eciuset lat i ´swiat bez

niego toczy si˛e całkiem nie´zle. Nie widz˛e sensu w budzeniu go akurat teraz.

— Dzi˛eki czemu Klejnot pozostałby twoj ˛

a własno´sci ˛

a.

Ctuchik wzruszył ramionami.
— Kto´s musi go mie´c. Czemu nie ja?
Siedział oparty wygodnie, niemal całkowicie rozlu´zniony. Nie było ˙zadnego

ostrzegawczego poruszenia, ˙zadna emocja nie przemkn˛eła po twarzy, gdy uderzył.

To nadeszło tak szybko, ˙ze nie było fal ˛

a, ale ciosem, a d´zwi˛ek, zamiast znajo-

mego ju˙z szumu w my´slach, hukn ˛

ał jak grom. Garion wiedział, ˙ze gdyby ta moc

skierowana była przeciw niemu, zniszczyłaby go. Ale nie uderzyła w niego. Wy-
strzeliła prosto w Belgaratha. Przez jedn ˛

a przera˙zaj ˛

ac ˛

a chwil˛e Garion widział, ˙ze

czarniejszy od nocy cie´n spowił dziadka. A potem cie´n p˛ekł niby puchar z delikat-
nego kryształu i strzaskał si˛e, rozrzucaj ˛

ac strz˛epy ciemno´sci. Pos˛epny czarodziej

stan ˛

ał twarz ˛

a w twarz ze swym odwiecznym wrogiem.

— Czy to ju˙z wszystko, na co ci˛e sta´c, Ctuchiku? — zapytał, uderzaj ˛

ac własn ˛

a

wol ˛

a.
O´slepiaj ˛

ace bł˛ekitne ´swiatło otoczyło Grolima, zaciskało aureol˛e, zdawało si˛e

mia˙zd˙zy´c go swoim blaskiem. Solidne krzesło, na którym siedział, rozpadło si˛e
w drzazgi i wióry, jakby nagle spocz ˛

ał na nim ogromny ci˛e˙zar. Ctuchik padł na

podłog˛e i obiema r˛ekami odepchn ˛

ał jasno´s´c. Poderwał si˛e na nogi i odpowiedział

płomieniami. Na jedn ˛

a sekund˛e Garion przypomniał sobie Asharaka płon ˛

acego

w Lesie Driad. . . lecz Belgarath bez trudu odtr ˛

acił ogie´n. I mimo własnego twier-

dzenia, ˙ze Wola i Słowo nie wymagaj ˛

a ˙zadnych gestów, uniósł dło´n i uderzył

w Ctuchika błyskawic ˛

a.

Czarodziej i magik stali naprzeciw siebie po´srodku komnaty, otoczeni jaskra-

wymi ´swiatłami, falami ognia i ciemno´sci. Umysł Gariona popadł w odr˛etwienie,
ogłuszony nieustannymi wybuchami pierwotnej energii. Wyczuwał, ˙ze bitwa tyl-
ko cz˛e´sciowo jest widzialna i padaj ˛

a w niej ciosy, których nie dostrzega, nawet

sobie nie wyobra˙za. Atmosfera wie˙zy zdawała si˛e skwiercze´c i sycze´c. Niezwy-
kłe obrazy pojawiały si˛e i znikały, migaj ˛

ac na samej granicy widzialno´sci: wielkie

oblicza, gigantyczne r˛ece i rzeczy, których chłopiec nie umiał nazwa´c. Sama wie-

˙za dygotała, gdy dwóch starców rozrywało osnow˛e rzeczywisto´sci, by pochwyci´c

or˛e˙z imaginacji i złudzenia.

238

background image

Nie my´sl ˛

ac nawet, Garion zacz ˛

ał gromadzi´c wol˛e, koncentrowa´c umysł. Mu-

siał przerwa´c to starcie. Ciosy zaczepiały brzegami o niego i przyjaciół. Belgarath
i Ctuchik nie zastanawiali si˛e ju˙z; op˛etani wzajemn ˛

a nienawi´sci ˛

a uwalniali moce,

które mogły zniszczy´c ich wszystkich.

— Garionie! Nie wtr ˛

acaj si˛e! — zawołała ciocia Pol głosem tak ostrym, ˙ze

z trudem mógł uwierzy´c, i˙z nale˙zy do niej. — Oni s ˛

a ju˙z na granicy. Je´sli wł ˛

a-

czysz tam cokolwiek, zabijesz ich obu. — Skin˛eła na pozostałych. — Cofnijcie
si˛e wszyscy. Powietrze wokół nich ˙zyje!

Zal˛eknieni, odst ˛

apili pod ´scian˛e.

Czarodziej i magik stali o kilka stóp od siebie. Oczy im płon˛eły, a moc prze-

lewała si˛e falami tam i z powrotem. Powietrze trzeszczało dookoła i dymiły ich
szaty.

Garion spojrzał na chłopczyka. Malec obserwował wszystko spokojnie, nie

rozumiej ˛

ac. Nie dr˙zał i nie cofał si˛e, gdy obok wybuchały straszliwe d´zwi˛eki i ob-

razy. Garion chciał skoczy´c do niego i odci ˛

agn ˛

a´c w bezpieczne miejsce, lecz wte-

dy wła´snie dzieciak odwrócił si˛e w stron˛e stołu. Oboj˛etnie przeszedł przez ´scian˛e
zielonych płomieni, która wyrosła tu˙z przed nim. Albo nie widział ognia, albo si˛e
go nie l˛ekał. Stan ˛

ał na palcach, uniósł wieko ˙zelaznej szkatułki, si˛egn ˛

ał do wn˛e-

trza i wyj ˛

ał okr ˛

agły, gładki, szary kamie´n. Garion natychmiast poczuł znowu to

mrowi ˛

ace ciepło, tak silne teraz, ˙ze niemal przytłaczaj ˛

ace. W uszach zabrzmiała

natr˛etna pie´s´n.

Usłyszał j˛ek cioci Pol.
Trzymaj ˛

ac kamie´n obur ˛

acz jak piłk˛e, chłopczyk odwrócił si˛e i pomaszero-

wał prosto do Gariona. Oczy miał ufne, a twarz spokojn ˛

a i pewn ˛

a. Gładka po-

wierzchnia kamienia odbijała błyski przera˙zaj ˛

acego starcia, lecz l´sniła tak˙ze wła-

snym ´swiatłem. W gł˛ebi jarzył si˛e intensywny bł˛ekit. . . Nie migotał i nie zmieniał
odcienia, narastał za to w miar˛e, jak malec zbli˙zał si˛e do Gariona. Wreszcie za-
trzymał si˛e i uniósł kamie´n, ofiarowuj ˛

ac go Garionowi. U´smiechn ˛

ał si˛e i wymówił

jedno słowo:

— Dar.
I nagle wizja wypełniła my´sli Gariona. . . wizja straszliwej grozy. Wiedział, ˙ze

patrzy wprost w umysł Ctuchika. I zobaczył tam obraz: obraz Gariona trzymaj ˛

a-

cego w dłoni l´sni ˛

acy kamie´n. Ta wizja przeraziła Grolima. Garion czuł si˛egaj ˛

ace

ku niemu fale strachu. ´Swiadomie, powoli wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e po kamie´n, który po-

dawało mu dziecko. Znami˛e na jego dłoni pragn˛eło dotkni˛ecia, a chóralna pie´s´n
wezbrała pot˛e˙znie.

I natychmiast wyczuł nagł ˛

a, bezmy´sln ˛

a, zwierz˛ec ˛

a panik˛e Ctuchika.

Głos Grolima był chrapliwym wrzaskiem.
— Przepadnij! — wykrzykn ˛

ał rozpaczliwie, kieruj ˛

ac sw ˛

a ogromn ˛

a moc prze-

ciw kamieniowi w r˛ekach małego chłopca.

239

background image

Przez ułamek sekundy ´smiertelna cisza zapadła w wie˙zy. Nawet twarz Belga-

ratha, ´sci ˛

agni˛eta w straszliwym wysiłku, wyra˙zała zdumienie i niedowierzanie.

Bł˛ekitne l´snienie we wn˛etrzu kamienia skupiło si˛e na moment, a potem roz-

szerzyło ponownie.

Ctuchik, z rozwianymi włosami i brod ˛

a, wytrzeszczył oczy ze zgroz ˛

a.

— Nie chciałem tego! — zawył. — Ja nie. . . Ja. . .
Ale nowa, jeszcze pot˛e˙zniejsza moc została uwolniona. Ta moc nie rzucała

błysków i nie napierała na umysł Gariona. Zdawała si˛e wysysa´c, wci ˛

aga´c go, gdy

zaciskała si˛e wokół przera˙zonego Ctuchika.

Najwy˙zszy Kapłan Grolimów wrzasn ˛

ał obł ˛

aka´nczo. Nagle jakby rozrósł si˛e,

potem zwarł i rozrósł na nowo. Szczeliny przeci˛eły mu twarz stwardniał ˛

a w ka-

mie´n, który p˛ekał pod uderzeniami wzbieraj ˛

acej w nim przera´zliwej mocy. W tych

szczelinach Garion widział nie ciało i ko´sci, ale płomienn ˛

a energi˛e. Ctuchik jarzył

si˛e coraz mocniej i mocniej. Wzniósł ramiona.

— Pomó˙zcie mi! — zawył. Wykrzyczał długie, rozpaczliwe: — NIE!
I nagle, z hukiem, który był ponad zwykłe d´zwi˛eki, Ucze´n Toraka eksplodował

w nico´s´c.

Wybuch przewrócił Gariona i rzucił nim o ´scian˛e. Chłopiec odruchowo po-

chwycił malca, który upadł na niego jak szmaciana lalka. Okr ˛

agły kamie´n toczył

si˛e i odbijał od kamiennych murów. Garion si˛egn ˛

ał po niego, ale palce cioci Pol

zamkn˛eły si˛e na jego nadgarstku.

— Nie! — powiedziała. — Nie dotykaj tego. To Klejnot.
Garion zamarł.
Malec wyrwał si˛e z jego obj˛e´c i pobiegł za Klejnotem.
— Dar!
Chwycił go i roze´smiał si˛e tryumfalnie.
— Co si˛e stało? — Silk wstawał z trudem, potrz ˛

asaj ˛

ac głow ˛

a.

— Ctuchik sam siebie zniszczył — wyja´sniła ciocia Pol. Ona tak˙ze si˛e pod-

niosła. — Próbował unicestwi´c Klejnot. Matka Bogów nie dopu´sci do unicestwie-
nia. — Obejrzała si˛e na Gariona. — Pomó˙z mi z dziadkiem.

Belgarath stał niemal w centrum wybuchu, który zniszczył Ctuchika. Uderze-

nie rzuciło go przez pokój i le˙zał teraz bezwładnie. Oczy mu si˛e zaszkliły, a włosy
i broda były nadpalone.

— Wsta´n, ojcze. — Ciocia Pol pochyliła si˛e nad nim.
Wie˙za zadygotała i zakołysała si˛e bazaltowa iglica. Pot˛e˙zne dudnienie wstrz ˛

a-

sn˛eło ziemi ˛

a. Odłamki skał i zaprawy sypały si˛e ze ´scian, gdy grunt dr˙zał poru-

szony unicestwieniem Ctuchika.

Na dole hukn˛eły otwierane drzwi i Garion usłyszał tupot biegn ˛

acych nóg.

— Gdzie jeste´scie? — zagrzmiał głos Baraka.
— Tutaj! — krzykn ˛

ał Silk w kierunku schodów. Barak i Mandorallen wbiegli

na gór˛e.

240

background image

— Uciekajcie! — krzyczał Barak. — Wie˙za si˛e odłamuje. ´Swi ˛

atynia pada,

a w stropie jest szczelina na dwie stopy! Tam, gdzie wie˙za ł ˛

aczy si˛e ze skał ˛

a!

— Ojcze! — powtórzyła surowo ciocia Pol. — Musisz wsta´c!
Belgarath przygl ˛

adał si˛e jej nieprzytomnie.

— Podnie´s go! — poleciła Barakowi.
Rozległ si˛e straszliwy trzask. Bloki utrzymuj ˛

ace wie˙z˛e przy iglicy zacz˛eły

p˛eka´c od konwulsji ziemi.

— Tam! — zawołał d´zwi˛ecznie Relg. Wskazywał tyln ˛

a ´scian˛e wie˙zy, gdzie

dygotały i kruszyły si˛e głazy. — Mo˙zesz otworzy´c przej´scie? Tam jest jaskinia.

Ciocia Pol podniosła głow˛e, skupiła wzrok na murze i wyci ˛

agn˛eła r˛ek˛e.

— Wybuchnij! — rozkazała.
Kamienny mur run ˛

ał do groty niczym ´sciana ze słomy uderzona przez hura-

gan.

— Odpada! — krzykn ˛

ał przenikliwie Silk. Wskazał rozszerzaj ˛

ace si˛e p˛ekni˛e-

cie mi˛edzy ´scian ˛

a wie˙zy a skał ˛

a macierzyst ˛

a.

— Skaczcie! — rozkazał Barak. — Szybko!
Silk rzucił si˛e przez szczelin˛e i odwrócił natychmiast, by pochwyci´c Relga,

który pod ˛

a˙zył za nim na ´slepo. Durnik i Mandorallen przeskoczyli tak˙ze, trzyma-

j ˛

ac mi˛edzy sob ˛

a cioci˛e Pol. P˛ekni˛ecie było coraz szersze.

— Id´z, chłopcze! — nakazał Garionowi Barak. Nios ˛

ac oszołomionego Belga-

ratha, wielki Cherek brn ˛

ał w stron˛e jaskini.

Dziecko!

warkn ˛

ał głos w umy´sle Gariona, ju˙z nie oschły ani oboj˛etny. Ratuj

dziecko! Inaczej wszystko, co si˛e wydarzyło, straci wszelki sens!

Garion j˛ekn ˛

ał, nagle przypomniawszy sobie o malcu. Zawrócił i pobiegł po

coraz bardziej sko´snej podłodze. Chwycił chłopca i ruszył do otwartej przez cioci˛e
Pol jaskini.

Barak skoczył i przez straszliw ˛

a sekund˛e jego stopy opierały si˛e na samej kra-

w˛edzi skały. Ju˙z biegn ˛

ac, Garion skoncentrował sw ˛

a moc. Kiedy sko´nczył, ka˙zd ˛

a

uncj ˛

a siły woli pchn ˛

ał do tyłu. Z chłopczykiem na r˛ekach dosłownie przefrun ˛

nad otchłani ˛

a i uderzył prosto w szerokie plecy Baraka.

Chłopczyk przyciskał do piersi Klejnot Aldura.
— Dar? — zapytał z u´smiechem.
Garion obejrzał si˛e. Wie˙za odstawała od bazaltowej ´sciany, a podpieraj ˛

ace

j ˛

a bloki trzeszczały i wyrywały si˛e ze skały. Wreszcie przechyliła si˛e z hukiem.

A potem, w´sród padaj ˛

acych odłamków i gruzów ´Swi ˛

atyni Toraka, oderwała si˛e

i run˛eła w otchła´n.

Podło˙ze jaskini kołysało si˛e, poruszane drganiami ziemi. Kolejne uderzenia

wstrz ˛

asały bazaltow ˛

a iglic ˛

a. Pot˛e˙zne bloki odpadały od murów Rak Cthol i padały

obok otworu, migocz ˛

ac w promieniach wschodz ˛

acego sło´nca.

241

background image

— S ˛

a wszyscy? — zapytał Silk. Rozejrzał si˛e szybko. Potem, zadowolony,

˙ze przyjaciele s ˛

a bezpieczni, dodał: — Lepiej odejd´zmy kawałek od otworu. Ta

cz˛e´s´c szczytu nie wydaje si˛e zbyt solidna.

— Chcesz teraz zej´s´c na dół? — zapytał Relg cioci Pol. — Czy wolisz zacze-

ka´c, a˙z ustan ˛

a drgania?

— Ruszajmy — poradził Barak. — Jak tylko minie trz˛esienie ziemi, w jaski-

niach zaroi si˛e od Murgów.

Ciocia Pol zerkn˛eła na półprzytomnego Belgaratha i podj˛eła decyzj˛e.
— Schodzimy — oznajmiła stanowczo. — Po drodze musimy jeszcze zabra´c

t˛e niewolnic˛e.

— Ona ju˙z pewnie nie ˙zyje — orzekł szybko Relg. — Trz˛esienie ziemi zawa-

liło na pewno strop jaskini.

Ciocia Pol spojrzała na niego twardo.

˙

Zaden człowiek na ´swiecie nie mógł długo znosi´c tego wzroku. Relg spu´scił

głow˛e.

— Dobrze — zgodził si˛e niech˛etnie.
Odwrócił si˛e i poprowadził ich przez mrok jaskini, a ziemia dr˙zała im pod

nogami.

Tak ko´nczy si˛e Belgariady Ksi˛ega Trzecia.
Ksi˛ega Czwarta, Wie˙za czarów
doprowadza Ce’Nedr˛e i Gariona do u´swiadomienia sobie po raz

pierwszy ich dziedzictwa, kiedy Proroctwo popycha ich oboje ku
swemu spełnieniu, Garion za´s odkrywa, ˙ze istniej ˛

a moce pot˛e˙zniej-

sze od magii.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Eddings David Belgeriada 3 Gambit Magow
David Eddings B 03 Gambit Magow
eddings, d belgariada t1 pionek proroctwa PKQ6XDQDXAVOI4FJPOX63RJBX6VEENQYLDNDIPI
David i Leigh Eddings Belgarath 02 Czas niedoli
Eddings, David Belgariad 03 Magicians Gambit
Eddings David 02 Belgarth 2 Czas Niedoli
Eddings David & Leigh Belgarath 02 Czas Niedoli
Eddings David Belgarath 2 Czas Niedoli
David Eddings Ostatnia walka czarodziejow V Belgariada
Eddings David Belgarath Czarodziej Tom 2 Czas Niedoli
Eddings, David & Leigh Belgarath 2 Czas Niedoli
Eddings, David Cronicas de Belgarath Introduccion
T3 KONSUMENCI I ICH ZACHOWANIE pokaz
t3 Mix PRODUKT
ryzyko zawodowe t3
Mazowieckie Studia Humanistyczne r1997 t3 n1 s290 292

więcej podobnych podstron