David i Leigh Eddings
Czas Niedoli
Druga cz
opowie ci o losach czarodzieja Belgaratha
Prze
a
Maria Duch
ROZDZIA PIERWSZY
Przebiegu nast pnych kilku miesi cy nie potrafi dok adnie odtworzy , poniewa
naprawd ich nie pami tam. Zdarza y mi si co prawda przeb yski wiadomo ci, ale by y
pozbawione jakiegokolwiek zwi zku z tym, co si wydarzy o przedtem lub potem.
Stara em si usun z pami ci te wspomnienia. Rozpami tywanie szale stwa nie jest
najprzyjemniejszym zaj ciem.
Pewnie by oby mi atwiej, gdyby Aldur nas nie opu ci . Konieczno jednak kaza a mu
odej w najgorszym momencie. Czu em si osamotniony, pozostawiony sam na sam z
rozpacz . Nie ma co roztrz sa przyczyn tego stanu rzeczy. Wiem, e to, co si
wydarzy o, by o konieczne. Poprzesta my wi c na tym.
Mgli cie pami tam d ugi okres, w którym pozostawa em przykuty do
ka
cuchami i
jak Beldin na zmian z bli niakami pilnowali mnie i bezlito nie kruszyli wszelkie próby
zebrania mej Woli. Nie zamierzali pozwoli , bym poszed w lady Belsambara i
Belmakora. Potem, gdy moje samobójcze zap dy nieco os ab y, rozkuli mnie - co nie
mia o szczególnego znaczenia. Pami tam, jak ca e dnie siedzia em i wpatrywa em si w
pod og , zupe nie nie wiadomy up ywaj cego czasu.
Poniewa obecno Beldaran zdawa a si mnie uspokaja , moi bracia cz sto przynosili j
do wie y, a nawet pozwalali potrzyma . My
, e ostatecznie to chyba Beldaran
sprowadzi a
mnie z kraw dzi ca kowitego szale stwa. Jak e ja kocha em t dziecin !
Jednak e ani Beldin, ani bli niacy nie przynosili mi Polgary. Lodowate spojrzenie jej
szarych oczu g boko rani o moj dusz ; na samo wspomnienie mego imienia z
ciemnoniebieskich robi y si stalowoszare. W naturze Pol nie by o miejsca na
przebaczenie.
Beldin uwa nie ledzi , jak powoli wynurzam si z otch ani szale stwa. W ko cu,
pó nym latem, a mo e by a to wczesna jesie , poruszy pewien delikatny temat.
- Czy chcia by zobaczy grób? - zapyta . - S ysza em, e ludzie czasami to robi .
Rozumia em oczywi cie, o co chodzi o - odwiedzenie grobu i przystrojenie go kwiatami.
To mia o pomóc pogr
onemu w smutku nabra pewnego dystansu do mierci. By mo e
u innych ludzi przynosi o to po dany skutek, ale nie u mnie. Na sam d wi k tego s owa
ponownie ogarn o mnie poczucie ogromnej straty, kompletnie druzgocz c.
Wiedzia em, e spisywanie tego wszystkiego b dzie b dem.
Zbli
si koniec zimy, gdy mój stan poprawi si na tyle, aby bli niacy, po dok adnym
wybadaniu, rozkuli mnie i pozwolili chodzi wolno. Beldin ju nigdy nie wspomnia o
grobie.
Zacz em z zapa em w drowa po Dolinie pokrytej na pó staja ym niegiem. Chodzi em
szybko, aby z nastaniem nocy czu si wyczerpany. Musia em mie pewno , e b
zbyt zm czony, by ni . Problem jedynie w tym, e wszystko w Dolinie przywo ywa o
wspomnienia Poledry. Macie poj cie, ile jest na wiecie sów nie nych?
Chyba w
nie wówczas, w ci gu tego rozmok ego ko ca zimy, podj em decyzj . Nie
wiadamia em sobie jej jeszcze w pe ni, ale nosi em j w sobie ca y czas.
Zacz em porz dkowa swe sprawy. Pewnego s otnego, burzowego wieczoru wybra em
si do wie y Beldina w odwiedziny do swych córek. Mia y wówczas oko o roczku, wi c
ju chodzi y - je li mo na to tak nazwa . Beldin przezornie zagrodzi schody, aby nie
dosz o do jakiego nieszcz cia. Beldaran znajdowa a wielk przyjemno w bieganiu,
cho cz sto si przewraca a. Bawi o j to jednak bardzo i za ka dym razem, gdy upad a,
wybucha a rozkosznym miechem.
Polgara natomiast nigdy si nie mia a. Nadal nie czyni tego zbyt cz sto. Czasami wydaje
mi si , e bierze ycie zbyt powa nie.
Beldaran podbieg a do mnie z wyci gni tymi r czkami. Pochwyci em j w ramiona i
uca owa em.
Polgara nawet na mnie nie spojrza a. Ca uwag skupia a na swej zabawce, osobliwie
powyginanym kijku - a mo e by to korze jakiego drzewa lub krzewu. Moja starsza
córka ze zmarszczonym czo em obraca a go w swych ma ych r czkach.
- Przepraszam za to - usprawiedliwi si Beldin, gdy spostrzeg , e spogl dam na t
dziwn zabawk . - Pol ma wyj tkowo dono ny g os i nie marnuje go na p acz. Zamiast
tego wrzeszczy, gdy czuje si nieszcz liwa. Musia em czym zaj jej umys .
- Ale kij? - zapyta em.
- Pracuje nad nim ju od sze ciu miesi cy. Zawsze gdy zaczyna wrzeszcze , daj go jej i
natychmiast milknie.
-Kij?
Beldin spojrza na Polgar , a potem pochyli si do mnie i szepn :
- Ma tylko jeden koniec. Nadal na to nie wpad a. Usi uje znale drugi. Bli niacy
uwa aj , e jestem okrutny, ale przynajmniej mog si troch przespa .
Ponownie poca owa em Beldaran, posadzi em j , a potem podszed em do Polgary i
wzi em j na r ce. Natychmiast ze-sztywnia a, a po chwili zacz a si wierci , próbuj c
si uwolni .
- Przesta - poleci em. - Mo esz o to nie dba , Pol, ale jestem twoim ojcem i jeste na
mnie skazana. - Potem ca kiem rozmy lnie poca owa em j . Stalowe oczy z agodnia y na
chwil i zrobi y si niesamowicie b kitne. Potem ponownie poszarza y, a ona zdzieli a
mnie po g owie patykiem.
- Ma charakterek, co? - zauwa
Beldin. Postawi em j na ziemi, odwróci em i da em
lekkiego
klapsa.
- Zachowuj si , panienko - nakaza em. Polgara odwróci a si i spojrza a na mnie.
- B
zdrowa, Polgaro - powiedzia em . - A teraz id si bawi .
Poca owa em j wówczas po raz pierwszy i wiele czasu up yn o, nim zrobi em to
ponownie.
Wiosna tego roku nadesz a z oci ganiem. Co i rusz zsy
a na nas przelotne deszcze i
nie ne zamiecie. W ko cu jednak przesta o pada , a drzewa i krzewy zacz y nie mia o
wypuszcza p czki.
Pewnego pochmurnego, wietrznego dnia wspi em si na wzgórze na zachodnim skraju
Doliny. Powietrze by o ch odne, a nad g ow p dzi y chmury. Ten dzie bardzo
przypomina tamten, w którym postanowi em opu ci wiosk Gara. Chmurny, wietrzny,
wiosenny dzie zawsze budzi we mnie ochot do w drówki. D ugo siedzia em i w ko cu
decyzja, któr nie wiadomie podj em pod koniec zimy, na dobre zakorzeni a si w mej
wiadomo ci. Bardzo kocha em Dolin , ale zbyt wiele bolesnych wspomnie si z ni
wi za o. Wiedzia em, e Beldin i bli niacy zaopiekuj si moimi córkami. Poledra
odesz a, mój Mistrz tak e, wi c nic mnie tu nie trzyma o.
Spojrza em na Dolin . Ze wzgórza nasze wie e wygl da y jak rozrzucone niedbale
zabawki, a stada pas cych si jeleni przypomina y mrówki. Nawet prastare drzewo
rosn ce na rodku Doliny z tej odleg
ci wygl da o na ma e. Wiedzia em, e b
skni za tym drzewem, ale ono zawsze tam by o, wi c pewnie b dzie równie , gdy
wróc - je li to kiedykolwiek nast pi.
Potem wsta em, westchn em i odwróci em si plecami do jedynego miejsca, jakie w
yciu nazwa em domem.
Poszed em wschodnim skrajem Ulgolandu. Nie korzysta em ze swego daru od owego
straszliwego dnia i nie by em pewny, czy nadal to potrafi robi . Grul zapewne zd
ju wyzdrowie , ale z ca pewno ci chowa do mnie uraz i nie pozwoli mi ponownie
zbli
si na wyci gni cie r ki. Móg bym znale si w bardzo niezr cznej sytuacji,
gdybym próbowa zebra Wol i stwierdzi , e ju tego nie potrafi . W tych górach
y
tak e hrulgini, algrothy, a czasami zdarza y si i trolle, wi c rozwaga nakazywa a szuka
innej drogi.
Oczywi cie bracia usi owali si ze mn skontaktowa . Niekiedy s ysza em ich st umione
nawo ywania, ale nie trudzi em si odpowiadaniem. To by aby jedynie strata czasu. Nie
mia em zamiaru wraca , bez wzgl du na to, co chcieli mi powiedzie .
Przeszed em przez zachodni Algari , nikogo nie napotkawszy. Po obej ciu pó nocnego
kra ca Ulgolandu, skr ci em na zachód, przeszed em przez góry i zszed em na równiny
wokó Muros.
Tam gdzie teraz wznosi si Muros, znajdowa a si wioska Arendów - Wacite.
Zatrzyma em si w niej po prowiant na drog . Poniewa nie mia em pieni dzy, wróci em
do wstydliwych praktyk z m odo ci i krad em to, czego potrzebowa em.
Potem ruszy em w dó rzeki, ostatecznie l duj c w Camaar. Camaar, podobnie jak
wszystkie porty, mia o w sobie co kosmopolitycznego. Samo miasto nominalnie
podlega o ksi ciu Vo Wacune, ale w nabrze nych knajpach Alornowie, Tolnedranie, a
nawet Nyissanie byli równie cz stymi go mi, co wacu scy Arendowie. Miejscowi byli
w wi kszo ci marynarzami, a marynarze po d ugich wyprawach s zwykle dobroduszni i
hojni, wi c bez trudu znajdowa em ch tnych do postawienia mi kilku kufli ale.
Go cie w tawernach uwielbiali s ucha opowie ci, a ja potrafi em wymy la doskona e
historie. W taki sposób radzi em sobie w Camaar przez ca e lata. Czy to nie wygodny
sposób zarabiania na ycie? W dodatku mo na to robi na siedz co, co by o dodatkowym
plusem, gdy przez wi kszo czasu nie by em w stanie utrzyma si na nogach. Mówi c
bez ogródek, zrobi em si zwyczajnym pijaczyn . Cz sto bywa em niepo danym
go ciem. Pami tam, e wyrzucano mnie z wielu tawern, miejsc zwykle tolerancyjnych
wobec drobnych uchybie w dobrym zachowaniu.
Nie potrafi powiedzie , jak d ugo przebywa em w Camaar - przynajmniej dwa lata, a
mo e i d
ej. Ka dej nocy upija em si do nieprzytomno ci i nigdy nie wiedzia em,
gdzie obudz si nast pnego ranka. Zwykle by to rynsztok lub jaki
mierdz cy zau ek.
Rano ludzie nie maj szczególnej ochoty na wys uchiwanie opowie ci, wi c dorabia em
sobie ebranin . Zacz o mi to nawet przynosi niez e dochody, dzi ki czemu do
po udnia ka dego dnia by em ju kompletnie pijany.
Zacz em widzie rzeczy, których nie by o, i s ysze g osy, których nikt poza mn nie
ysza . R ce trz
y mi si okropnie i cz sto dr czy y mnie koszmary.
Ale nie mia em snów i nie pami ta em, co wydarzy o si przed kilkoma dniami. Nie
by em szcz liwy, ale przynajmniej nie cierpia em.
Pewnej nocy jednak, gdy smacznie spa em w ulubionym rynsztoku, mia em sen. Mistrz
musia pewnie krzycze , by przebi si przez moje pijackie upojenie, ale w ko cu mu si
uda o.
Po przebudzeniu nie mia em w tpliwo ci, noc odwiedzi mnie Mistrz. Od lat nie mia em
prawdziwych snów. Co wi cej, by em absolutnie trze wy i nawet nie dr
y mi r ce.
Naprawd przekona o mnie jednak to, e niebia skie zapachy unosz ce si z tawerny, z
której mnie pewnie wyrzucono poprzedniej nocy, przyprawi y mnie z miejsca o md
ci.
Dobre pó godziny wymiotowa em, kl cz c nad rynsztokiem, ku zgorszeniu wszystkich
przechodniów. Wkrótce odkry em, e to nie tyle smród z tej tawerny przewraca mi
dek do góry nogami, ile st ch y, kwa ny odór wydzielany przez achmany, które na
sobie mia em, i moj skór . Potem, nadal targany md
ciami, wsta em, poszed em,
zataczaj c si , na nabrze e i stoczy em si do zatoki wraz z le cymi na brzegu
mieciami.
Nie, nie próbowa em si utopi . Usi owa em zmy z siebie t potworn wo . Gdy
wyszed em z wody, cuchn em zdech ymi rybami i innymi paskudztwami, które ludzie
wyrzucaj w porcie - zwykle gdy nikt nie patrzy - ale i tak by o znacznie lepiej.
Sta em na brzegu, dr c gwa townie i ociekaj c wod . Postanowi em jeszcze tego
samego dnia opu ci Camaar. Mój Mistrz najwyra niej nie pochwala mego zachowania.
Gdybym znowu si zapomnia , gotów jeszcze sprawi , bym wyrzyga nawet podeszwy
swych butów. Strach nie jest najlepsz motywacj do zachowania trze wo ci, ale
przynajmniej ka e si pilnowa . W Camaar roi o si od tawern, a do tego zna em
wi kszo ich w
cicieli, wi c postanowi em ruszy do Arendii, aby ustrzec si przed
pokus .
Chwiejnym krokiem przeszed em ulicami lepszych dzielnic, zapewne gorsz c
mieszka ców, i oko o po udnia dotar em nad brzeg rzeki. Nie mia em pieni dzy, by
zap aci przewo nikowi, wi c przeprawi em si wp aw na arendzk stron . Zaj o mi to
kilka godzin, ale nie by o po piechu. Rzeka po brzegi pe na by a wie ej, bie cej wody,
która zmy a ze mnie wiele grzechów.
Wróci em na przysta promow , aby zasi gn j zyka. Sta a tam byle jak sklecona chata.
Jej w
ciciel siedzia na pniu nad wod z w dk w d oni.
- Chcia by , przyjacielu, na drug stron , do Camaar? - zapyta z akcentem, który
natychmiast pozwoli rozpozna w nim wacu skiego wie niaka.
- Nie, dzi ki - odpar em. - W
nie stamt d przyby em.
- Troch jeste mokry. Chyba nie przeprawi
si wp aw?
- Nie - sk ama em. - Mia em ma
ódk . Przewróci a si , gdy próbowa em przybi do
brzegu. W której cz ci Arendii wyl dowa em? Straci em orientacj podczas przeprawy.
- Szcz ciarz z ciebie, e wyl dowa
tutaj, a nie kilka mil dalej w dó rzeki. Jeste na
ziemiach Jego Mi
ci, ksi cia Vo Wacune. Na zachód od ziem ksi cia Vo Astur. Nie
powinienem tego mówi - wszak s naszymi sojusznikami i w ogóle - ale Asturowie to
butni i zdradzieccy ludzie.
- Sojusznicy?
- W naszej walce z mimbra skimi mordercami, jak wiesz.
- To ona nadal trwa?
- Jasne. Ksi
Vo Mimbre og osi si królem ca ej Arendii, ale nasz ksi
i ksi
Asturów nie maj zamiaru odda mu ho du. - Spojrza na mnie spod oka. - Wybacz, e ci
to mówi ... ale do kiepsko wygl dasz.
- D ugo chorowa em. Spojrza na mnie ponownie.
- Ale nic zara liwego, co?
- Nie. Mia em paskudn ran i nie goi a si dobrze.
- To ulga. Do mamy k opotów po tej stronie rzeki i bez zarazy przywleczonej przez
jakiego w ócz
.
- Któr dy mam pój , by trafi na drog do Vo Wacune?
- Trzeba cofn si kilka mil wzd
rzeki. Jest tam druga przysta promowa, od niej
zaczyna si droga. Nie przegapisz jej. - Ponownie spojrza na mnie spod oka. - Nie
chcia by
ykn czego na pokrzepienie przed dalsz w drówk ? To kawa na piechot ,
a ja mam bardzo przyst pne ceny, przekonasz si .
- Nie, dzi kuj , przyjacielu. Mam troch wra liwy
dek. To z powodu tej choroby,
rozumiesz.
- Szkoda. Wygl dasz na weso ka, a ja nie pogardzi bym towarzystwem.
Weso ek? Ja? Ten facet rzeczywi cie bardzo chcia sprzeda mi piwo.
- No có - rzek em - stanie tu nie zbli a mnie do Vo Wacune. Dzi ki za informacje,
przyjacielu, udanych po owów - doda em, po czym odwróci em si i ruszy em z
powrotem w gór rzeki.
Nim dotar em do Vo Wacune, zdo
em otrz sn si ze skutków lat sp dzonych w
Camaar i zacz em ponownie logicznie my le . Najpilniejsz spraw by o znalezienie
stosownego odzienia zamiast achmanów, które nosi em, i pieni dzy na dalsz drog .
Mog em ukra potrzebne rzeczy, ale mojemu Mistrzowi mog oby to nie przypa do
gustu, wi c postanowi em zachowywa si przyzwoicie. Rozwi zanie mego ma ego
problemu le
o nie dalej ni najbli sza wi tynia Chaldana, Boga-Byka Arendów. W
ko cu w owych czasach by em pewn osobisto ci .
Doprawdy nie winie kap anów Chaldana, e nie uwierzyli mi, gdy wyzna em im swe
imi . W ich oczach by em pewnie po prostu obszarpanym ebrakiem. Jednak e
zdenerwowa mnie ich wynios y, pogardliwy stosunek do mnie i bez zastanowienia
da em im ma y pokaz tego, do czego by em zdolny, na dowód, e w istocie by em tym, za
kogo si podawa em. Prawd powiedziawszy, efektem by em równie zaskoczony jak oni,
najwyra niej ani szale stwo, ani lata hulanek w Camaar nie nadwer
y moich
zdolno ci.
Kap ani p aszczyli si w przeprosinach i aby wynagrodzi mi sw niewiar , obdarowali
mnie nowymi szatami i dobrze wypchan sakiewk . Wielkodusznie przyj em prezenty,
cho zdawa em sobie spraw , e tak naprawd ich nie potrzebuj . Wiedzia em, e
“talent" mnie nie opu ci . Mog em wyci gn ubranie wprost z powietrza i zamieni
kamyczki w monety, gdybym chcia . Wyk pa em si , przyci em zmierzwion brod i
przywdzia em nowe szaty. Prawd powiedziawszy, poczu em si znacznie lepiej.
Bardziej ni ubrania, pieni dzy czy k pieli potrzebowa em informacji. Podczas pobytu w
Camaar zupe nie nie ledzi em bie cych wydarze , wi c dny by em wiadomo ci. Ku
swemu
zaskoczeniu stwierdzi em, e nasza ma a przygoda w Mal orei by a w Arendii
powszechnie znana. Kap ani Boga-Byka zapewnili mnie, e ta opowie by a równie
dobrze znana w Tolnedrze, a nawet dotar a do Nyissy i Maragoru. Teraz gdy my
o tym
z perspektywy czasu, zdaje si , e nie powinienem by zaskoczony. Mój Mistrz spotka
si ze swymi bra mi w Grocie Bogów, a ich decyzja odej cia w znacznej mierze opiera a
si na fakcie odzyskania przez nas Klejnotu Aldura zwanego niekiedy Globem. Poniewa
bez w tpienia by o to najbardziej spektakularne wydarzenie od czasu roz upania wiata,
inni Bogowie, przed swym odej ciem, z pewno ci przekazali relacj o nim swym
kap anom.
Oczywi cie ca histori znacznie upi kszono. Zawsze gdy w gr wchodzi cud, mo na
by o zaufa pomys owo ci kap anów. Skoro ich ubarwione opowie ci wynosi y mnie
niemal na wy yny bosko ci, postanowi em ich nie poprawia . Czasami przydaje si tego
typu reputacja. Bia a szata, któr podarowali mi kap ani, przydawa a mojemu wygl dowi
dramatyzmu. Aby dope ni charakteryzacji, wyci em d ug lask . Nie planowa em
pozostania w Vo Wacune, ale je li chcia em korzysta ze wspó pracy kap anów z miast,
przez które b
przechodzi , musia em wygl da na pot
nego czarodzieja. Oczywi cie
by a to zwyk a szarlataneria, lecz unika em w ten sposób dyskusji i d ugich wyja nie .
W wi tyni Chaldana, w Vo Wacune, sp dzi em oko o miesi ca, a potem pow drowa em
do Vo Astur zobaczy , co zamierzaj Asturowie - nic dobrego, jak si okaza o, ale w
ko cu to by a Arendia. Asturowie zapewniali równowag w adzy w czasie d ugich,
ponurych lat wojny domowej w Arendii i byli niczym chor giewka na wietrze.
Szczerze mówi c, wojna domowa Arendów nudzi a mnie. Nie interesowa y mnie
fa szywe krzywdy, jakie wci wymy lali Arendowie na usprawiedliwienie okrucie stw,
których si dopuszczali. Uda em si do Asturii, poniewa ma ona wybrze e
morskie, a Wacune nie. Ostatni rzecz , jakiej dokona em przed opuszczeniem Chereka i
jego synów, by o rozbicie Królestwa Alorii na cz ci i by em ciekaw, jak dalej potoczy y
si sprawy.
Vo Astur by o usytuowane na po udniowym brzegu rzeki Astur i okr ty alornskie cz sto
odwiedza y tutejsze porty. Zatrzyma em si w wi tyni, a kap ani wskazali mi kilka
nabrze -nych tawern, w których mog em znale alornskich eglarzy. Nie mia em
wielkiej ochoty wystawia swej woli na prób , ale nie by o innego sposobu. Je li chcesz
rozmawia z Alornami, musisz uda si tam, gdzie jest piwo.
Mia em szcz cie. Ju w drugiej knajpie spotka em krzepkiego alornskiego kapitana.
Nazywa si Haknar i eglowa do Arendii z Val Alorn. Przedstawi em si , a bia a szata i
laska przekona y go, e mówi prawd . Zaproponowa mi kufel arendzkiego ale, lecz
uprzejmie odmówi em. Mia em do pija stwa.
- Jak spisuj si
odzie? - zapyta em.
- Okr ty - poprawi . eglarzom zawsze sprawia o to ró nic . - S szybkie - przyzna - ale
trzeba uwa
na wiatr. Król Cherek powiedzia , e ty je zaprojektowa
.
- Troch pomog em - odpar em skromnie. - Aldur da mi ogólny zarys. Jak ma si
Cherek?
- Jest troch ponury. My
, e t skni za synami.
- Nic na to nie poradz . Musimy chroni Klejnot. A jak ch opcy sobie radz w swych
królestwach?
- Chyba jako sobie radz . Zdaje si , e troch pospieszy
si z nimi, Belgaracie. Byli
jeszcze m odzi, gdy wys
ich na te dzikie pustkowia. Dras nazwa swe królestwo
Drasni i zacz budowa miasto w miejscu zwanym Boktor. My
, e t skni za Val
Alorn. Algar nazwa swe królestwo Algari i nie buduje miast. Jego lud hoduje konie i
byd o.
Kiwn em g ow . Algara pewnie nie interesowa y miasta.
- A co robi Riva? - zapyta em.
- On z ca pewno ci buduje miasto. Cho pewnie bardziej pasowa oby tu s owo
“twierdza". By
kiedy na Wyspie Wiatrów?
- Raz - powiedzia em.
- Wi c wiesz, gdzie jest pla a. Ta dolina, która opada terasami, jest zej ciem na pla .
Riva kaza swym ludziom zbudowa kamienne mury na skraju ka dego terasu. A teraz
ka e budowa domy przy murach. Gdyby kto ich zaatakowa , musia by przedrze si
przez kilkana cie murów. A to mog oby go wiele kosztowa . Zahaczy em o Wysp ,
udaj c si tutaj. Poczynili znaczne post py
- Czy Riva rozpocz ju wznoszenie swojej Cytadeli?
- Zaprojektowa j , ale chce, aby najpierw zbudowano domy. Wiesz, jaki on jest. Cho
ody, bardzo dba o swych ludzi.
- A zatem dobry z niego król.
- Pewnie tak. Jednak e jego poddani troch si martwi . Chcieliby, aby si o eni , ale on
ci gle ich zbywa. Zdaje si , e my li o kim szczególnym.
- Tak. Przy ni a mu si kiedy .
- Nie mo na po lubi snu, Belgaracie. Riva ski tron powinien mie nast pc , a do tego
potrzebna tak e kobieta.
- On jest jeszcze m ody, Haknarze. Wcze niej czy pó niej jaka dziewczyna wpadnie mu
w oko. Je li to zacznie wygl da na problem, wybior si na Wysp i porozmawiam z
nim. Czy Cherek nadal nazywa Alori to, co pozosta o z jego królestwa?
- Nie. Alorii ju nie ma. Cherek wzi sobie to bardzo do serca. Nie zebra si nawet na
tyle, aby nada nazw pó wyspowi, który mu zostawi
. My nazywamy go po prostu
“Cherek" i niech tak b dzie, to znaczy wówczas, gdy pozwala nam wróci do domu.
Wiele czasu sp dzamy na morzu, patroluj c Morze Wiatrów. Cherek hojn r
rozdaje
tytu y szlacheckie, ale kryje si w tym pewien haczyk. By em dobrze podpity, gdy zrobi
mnie baronem Haknar. A nim na dobre wytrze wia em, zda em sobie spraw , e
zgodzi em si na ochotnika do ko ca swego ycia sp dza trzy miesi ce ka dego roku na
eglowaniu po Morzu Wiatrów. Tam jest naprawd bardzo nieprzyjemnie, Belgaracie -
szczególnie zim . Ka dej nocy na aglach zbiera si pó stopy lodu. Moi majtkowie
mówi o “Haknar jig" wtedy, gdy poranna bryza otrzepuje lód z agli i zrzuca go na
pok ad. Marynarze musz ta czy , inaczej lód roztrzaska by im g owy. Na pewno nie
chcesz, bym postawi ci co do picia?
- Nie, bardzo dzi kuj , Haknarze, chyba lepiej ju pójd . Vo Astur dzia a na mnie
przygn biaj co. Z Asturami nie daje si rozmawia o niczym innym poza polityk .
- Polityk ? - Haknar roze mia si . - Asturowie jedynie rozmawiaj o tym, z kim b
wie wojn w nast pnym tygodniu.
- To w
nie nazywaj polityk - odpar em, wstaj c. - Pozdrów Chereka, gdy go znowu
zobaczysz. Powiedz mu, e nadal nad wszystkim czuwam.
- Z pewno ci b dzie po tym lepiej sypia . Przyb dziesz do Val Alorn na lub?
- Jaki lub?
- Chereka. Jego ona umar a, gdy by w Mallorei. A poniewa ukrad
mu synów,
dzie potrzebowa nowego dziedzica. Jego narzeczona to prawdziwa pi kno - ma
oko o pi tnastu lat. Jest liczna, ale niezbyt bystra. Je li powiedzie jej “dzie dobry",
przez dziesi minut musi my le nad odpowiedzi .
Poczu em nag y skurcz. Nie tylko ja straci em on .
- Przeka mu moje przeprosiny - powiedzia em krótko Haknarowi. - Nie s dz , aby uda o
mi si tam dotrze . Lepiej ju pójd . Dzi ki za informacje.
- Ciesz , e mog em ci pomóc, Belgaracie - powiedzia , po czym odwróci si i krzykn
- Karczmarzu! Wi cej ale!
Wyszed em na ulic i powoli ruszy em ku wi tyni Chaldana. Przezornie nie my la em o
stracie Chereka. Mia em w asny powód do
oby i wype nia mój umys bez reszty. Nie
chcia em tego rozpami tywa . W pobli u nie by o nikogo, kto przyku by mnie
cuchami do
ka.
Kilkakrotnie zapraszano mnie, bym odwiedzi ksi cia w jego pa acu, ale za ka dym
razem znajdowa em jak wymówk . Nie odwiedzi em ksi cia Vo Wacune i
zdecydowanie nie chcia em faworyzowa któregokolwiek z nich. Uzna em, e lepiej nie
mie nic wspólnego z tymi trzema wojuj cymi ksi
tami. Nie chcia em by zamieszany
w wojn domow w Arendii - cho by nawet przez skojarzenie.
By mo e by o to b dem. Pewnie móg bym zaoszcz dzi Arendii kilku eonów cierpie ,
gdybym po prostu zebra tych trzech kretynów razem i wepchn im do garde traktat
pokojowy. Bior c jednak pod uwag charakter Arendów, wi cej ni pewne, e z amaliby
go, nim atrament by wysech .
W ka dym razie w Vo Astur dowiedzia em si ju , czego chcia em, poniewa jednak
zaproszenia z ksi
cego pa acu by y coraz bardziej stanowcze, podzi kowa em
kap anom za ich go cinno i przed witem nast pnego dnia opu ci em miasto. Nie
pami tam ju , kiedy ostatni raz wymyka em si z miasta przed witem.
By em niemal pewny, e ksi
Vo Astur potraktuje moje odej cie jako osobist
zniewag , wi c gdy oddali em si jak mil na po udnie od miasta, wróci em na le ne
cie ki i przybra em posta wilka.
Tak, to by o bolesne. Nie wiedzia em, czy potrafi zmusi si do tego, ale czas by o
sprawdzi . Ostatnio robi em wiele rzeczy, które wystawia y mój ból na powa
prób .
Nie mia em jednak zamiaru
jak emocjonalny kaleka. Poledra by tego nie chcia a; a
je li nawet oszalej , to co z tego? Jeden wi cej szalony wilk w arendzkich lasach nie
zrobi wi kszej ró nicy.
Okaza o si , e ca kiem trafnie oceni em ksi cia Vo Astur. Gdy godzin pó niej
przemyka em si skrajem lasu na po udnie, kr
le
drog nadjecha a grupa
uzbrojonych je
ców. Ksi
Asturii rzeczywi cie chcia , bym z
mu wizyt .
Wycofa em si mi dzy drzewa, przypad em do ziemi i obserwowa em przeje
aj cych
obok ludzi. W tamtych czasach Aren-dzi byli o wiele ni si ni dzisiaj, tote nie wygl dali
tak g upio na tych kar owatych koniach.
drowa em dalej lasem i w ko cu dotar em na równiny Mimbre. W odró nieniu od
Wacitów i Asturian, Mimbraci niemal doszcz tnie wyci li lasy na swych ziemiach.
Konie Mim-bratów by y wi ksze od koni ich pó nocnych kuzynów. Szlachta tego
po udniowego ksi stwa zaczyna a w
nie wykuwa zbroje, które dzi s dla nich tak
charakterystyczne. Rycerz na koniu potrzebuje do dzia ania otwartego terenu, zatem
drzewa musia y znikn . Rozleg e obszary uprawne, które w ten sposób powsta y, nie
interesowa y jednak zbytnio Mimbratów.
Gdy my limy o arendzkiej wojnie domowej, zwykle mamy na my li trzy wojuj ce
ksi stwa, ale to nie wszystko. Drobna szlachta równie mia a swoje rozrywki i nie by o w
Mimbre okr gu, w którym nie toczy aby si jaka wojna klanów. Powróci em do swojej
postaci, cho musz przyzna , e powa nie zastanawia em si nad sp dzeniem reszty
ycia jako wilk, i pod
em na po udnie, ku Vo Mimbre. Po drodze jednak natkn em
si na jedn z tych klanowych wojenek.
Na nieszcz cie t pi Arendowie uwielbiali machiny obl -nicze. Arendowie maj ma o
elastyczne umys y i perspektywa ca ych dziesi cioleci obl enia wyra nie do nich
przemawia a. Rozbijali obóz wokó fortecy i przez lata bezmy lnie miotali g azy, podczas
gdy obro cy przez te wszystkie lata rado nie pi trzyli kamienie po wewn trznej stronie
murów. Na d
sz met taka walka staje si nudna, wi c co jaki czas która ze stron
dopuszcza si okrucie stw, aby roze li przeciwnika.
W tym wypadku baron prowadz cy obl enie postanowi sp dzi wszystkich
miejscowych ch opów i pozbawi ich g ów na oczach rodaków.
Wówczas jednak ja wkroczy em do akcji. Sta em na szczycie wzgórza z dramatycznie
wyci gni
przed siebie lask .
- Stop! - rykn em, wzmacniaj c swój g os tak, e pewnie
yszeli go w Nyissie. Baron i jego rycerze stan li jak wryci; rycerz, który przymierza si
nie do ci cia ch opu g owy, opu ci miecz, po czym uniós go ponownie.
Jednak e w nast pnej chwili znowu go opu ci . Troch trudno utrzyma miecz, gdy jego
koje rozgrzewa si do bia
ci. Oprawca podskakiwa , wyj c i dmuchaj c na
poparzone d onie.
Zszed em ze wzgórza i stan em przed baronem o morderczych zap dach.
- Nie dopu cisz si tej okropno ci! - powiedzia em mu.
- Nikomu nic do tego, co robi , starcze - odpar , ale nie mia zbyt pewnego g osu.
- Mnie jak najbardziej tak! Je li spróbujesz skrzywdzi tych ludzi, wyrw ci serce!
- Zabij tego starego g upca - poleci baron jednemu ze swych rycerzy.
Ów boja liwie si gn po miecz, ale zebra em sw Wol , pochyli em lask i rzek em:
- winia.
Rycerz natychmiast zamieni si w wini .
- Czary! - krzykn zaskoczony baron.
- Jak najbardziej. A teraz zbierz swoich ludzi i wracaj do domu - i pu wolno tych
ch opów.
- Czyni em to w imi sprawiedliwo ci - zapewnia .
- Ale twe metody nie s sprawiedliwe. A teraz zejd mi z oczu albo wyro nie ci ryj i
kr cony ogon.
- Czary s zakazane na ziemiach ksi cia Vo Mimbre - oznajmi , jakby to czyni o jak
ró nic .
- Doprawdy? A jak masz zamiar mi przeszkodzi ? - Skierowa em sw lask na pobliski
pie drzewa i rozsadzi em go na drzazgi. - Kusisz los, baronie. Równie dobrze mog
to
by ty. Powiedzia em, aby znikn mi z oczu. Zrób to, zanim strac cierpliwo .
- Po
ujesz tego, czarodzieju.
- Nie tak jak ty, je li natychmiast si st d nie ruszysz. -Uczyni em gest w kierunku
rycerza, którego dopiero co zmieni em w w drowny bekon, i przywróci em mu pierwotn
posta . Przez moment sta z wytrzeszczonymi z przera enia oczami, potem spojrza na
mnie i uciek , g
no krzycz c.
Uparty baron chcia co powiedzie , ale zmieni zdanie. Poleci ludziom dosi
koni i z
ponur min powiód ich na po udnie.
- Mo ecie i do swych domów - powiedzia em ch opom. Potem wróci em na wzgórze,
aby upewni si , e baron nie nadci gnie okr
drog .
Pewnie mog em rozegra to inaczej. Nie musia em ucieka si do bezpo redniej
konfrontacji. Mog em odtransportowa st d barona z jego lud mi, nawet nie ujawniaj c
swej obecno ci, ale straci em panowanie nad sob . Cz sto wpadam przez to w k opoty.
Dwa dni pó niej na przydro nych drzewach pojawi y si listy go cze z opisem “g upiego
czarodzieja". Mój wygl d oddano ca kiem udanie, ale oferowana nagroda by a obra liwie
niska.
W tej sytuacji postanowi em ruszy prosto do Tolnedry. Z pewno ci poradzi bym sobie
z ewentualnymi prze ladowcami, ale po co by o zawraca sobie nimi g ow ? Arendia i
tak zaczyna a mnie nudzi . By em poszukiwany w wielu miejscach i jedno wi cej nie
czyni o ró nicy.
ROZDZIA DRUGI
Pewnego ranka, pó
wiosn , przeprawi em si przez rzek Arend, tradycyjn granic
pomi dzy Arendi i Tolnedr . Oczywi cie pó nocny brzeg rzeki patrolowali rycerze
Mimbrate, ale nie przejmowa em si tym zbytnio. W ko cu mia em pewn przewag .
Zatrzyma em si na jaki czas w Puszczy Yordue, aby zastanowi si nad sytuacj . Mój
Mistrz, wyrywaj c mnie z pijackiego amoku w Camaar, nie da mi adnych instrukcji,
wi c w zasadzie by em zdany na siebie. Nie musia em spieszy si w adne miejsce, nic
mnie nie goni o. Nadal jednak ci
o mi brzemi odpowiedzialno ci. Mo na by mnie
nazwa emerytowanym uczniem, w drownym czarodziejem, w óczykijem wtykaj cym
nos w nie swoje sprawy. Gdybym natkn si na co wa nego, móg bym powiadomi o
tym braci z Doliny. Poza tym w drowa em tam, gdzie mi si podoba o. Moja rozpacz
wcale nie zmala a, ale nauczy em si z tym
i trzyma j pod cis kontrol . Lata
sp dzone w Camaar udowodni y, e nie mog przed ni uciec.
Pe en t umionej melancholii ruszy em wi c w kierunku To Honeth. Pomy la em sobie,
e skoro ju tu by em, mog em zobaczy , co dzia o si w Imperium.
W drodze na po udnie przekona em si , e w Wielkim Ksi stwie Yordue dokonano
pewnych politycznych posuni . Honethowie ponownie byli u w adzy, a ród Yordue
zawsze uwa
to za osobist obraz . Liczne znaki wiadczy y o zmierzchu
drugiej dynastii Honethitów. Dynastie we wszystkich królestwach cechuje jedna
osobliwo . Za
yciel jest zwykle energiczny i utalentowany, ale w miar up ywu
stuleci kolejni w adcy coraz mniej go przypominaj . By mo e dlatego, e ma
stwa
zawierane s niemal wy cznie mi dzy kuzynami. Taki sztuczny dobór mo e sprawdza
si u koni, psów czy byd a, ale u ludzi nie jest dobrym pomys em. Z e cechy
dziedziczone s na równi z dobrymi, ale g upota zawsze wyp ywa na wierzch szybciej ni
odwaga czy inteligencja.
W ka dym razie imperatorzy z rodu Honethów staczali si w ci gu ostatniego stulecia
coraz ni ej, a Vorduvianie cieszyli si , czuj c, e zbli a si ich kolejka do tronu.
By o wczesne lato, gdy dotar em do Tol Honeth. Poniewa by o to rodzinne miasto
imperatorów, wi kszo swego czasu i gros kosztowno ci ze skarbca po wi cali na
ulepszanie stolicy. Zawsze gdy w Tolnedrze u w adzy znajdowali si Honethowie,
inwestycje w kamienio omach marmurów przynosi y przyzwoite zyski.
Przeszed em pó nocnym mostem i zatrzyma em si przy bramie do miasta, aby
odpowiedzie na pobie ne pytania legionistów trzymaj cych tam stra . Ich zbroja robi a
wra enie w przeciwie stwie do nich samych. Zanotowa em w pami ci, e kondycja
legionów wyra nie podupad a. Trzeba b dzie co z tym zrobi .
Ulice by y zat oczone. W Tol Honeth zawsze jest t oczno. Ka dy, kto w Tolnedrze uwa a
si za kogo znacz cego, ci gnie do stolicy. Dla pewnych ludzi blisko w adzy ma
bardzo du e znaczenie.
By em religijny, w bardzo ogólnym znaczeniu tego s owa, tote , podobnie jak w Arendii,
uda em si na poszukiwanie wi tyni. G ówn
wi tyni Nedry przeniesiono od czasu
mojego ostatniego pobytu, musia em wi c poprosi o wskazanie drogi. Wiedzia em, e
nie warto zaczepia
adnego z bogato odzianych kupców. Mijali mnie z chusteczkami
przy nosach i wyrazem obrzydzenia na twarzach. Zwróci em si wi c do cz owieka
naprawiaj cego bruk.
- Powiedz mi, przyjacielu, któr dy doj do wi tyni Nedry?
- wi tynia znajduje si na po udnie od pa acu imperatora - odpar . - Id t ulic do
ko ca, a potem skr w lewo. Spojrza na mnie spod oka. - B dziesz potrzebowa
pieni dzy na wej cie do rodka.
- Co takiego?
- To nowy zwyczaj. Musisz zap aci kap anowi przy drzwiach, aby wej do rodka -
i zap aci innemu, aby dosta si w pobli e o tarza.
- Osobliwy zwyczaj.
- To jest Tol Honeth, przyjacielu. Nic nie ma za darmo, a kap ani s tak samo chciwi jak
wszyscy.
- Chyba b
mia dla nich co lepszego ni pieni dze.
- Nie zak ada bym si , ale powodzenia.
- Zdaje si , e co ci upad o, przyjacielu. -Wskaza em na du ego miedzianego
tolnedra skiego pensa, którego w
nie wyczarowa em i upu ci em przy jego lewym
kolanie. W ko cu zas
sobie, by mi pomocny.
czyzna szybko pochwyci pensa - pewnie równowarto dziennego zarobku - i
rozejrza si wokó ukradkiem.
- Mi ej pracy - powiedzia em i ruszy em dalej ulic . wi tynia Nedry przypomina a
pa ac. By a imponuj
marmurow budowl , od której bi o ciep o mauzoleum. Zwykli ludzie modlili si przed
niewielkimi niszami w murach. Wn trze zarezerwowane by o dla tych, których sta by o
na uiszczenie stosownej op aty.
- Musz porozmawia z arcykap anem - rzek em do duchownego strzeg cego wielkich
wrót.
Kap an zmierzy mnie pogardliwym spojrzeniem.
- Absolutnie wykluczone. Powiniene to wiedzie , i bez proszenia.
- Ja nie prosz . Ja ci ka . Id go poszuka albo zejd mi z drogi, to sam to zrobi .
- Wyno si st d.
- To nie wró y dobrego pocz tku, przyjacielu. Spróbujmy jeszcze raz. Nazywam si
Belgarath i przyby em zobaczy si z najwy szym kap anem.
- Belgarath? - Roze mia si ironicznie. - Nie ma kogo takiego. Wyno si .
Przemie ci em go kilkaset jardów w g b ulicy i wmaszero-wa em do rodka.
Zdecydowanie musia em rozmówi si z arcykap anem na temat praktyk pobierania op at
za wej cie do miejsca kultu; nawet Nedra by tego nie pochwali . wi tynia roi a si od
kap anów, a ka dy zdawa si wyci ga r
. Unikn em dalszych problemów dzi ki
zsuni tej zawadiacko na Ucho aureoli. Nie jestem pewny, czy w tolnedra skiej religii jest
miejsce dla wi tych, ale uda o mi si przyci gn uwag duchownych i nak oni ich do
szczerej wspó pracy. I nawet nie musia em za to p aci .
Arcykap an nazywa si Arthon. By grubasem o wydatnym brzuchu i nosi kosztowne
szaty. Spojrza na moj aureol i powita mnie z boja liwym entuzjazmem.
Przedstawi em si , co zdenerwowa o go jeszcze bardziej. Nie moj spraw by o, e
gwa ci zasady, ale nie widzia em powodu, by mu o tym mówi .
- S yszeli my o twoich przygodach w Ma lorei, wi ty Belgaracie - odezwa si do mnie
wylewnie. - Czy naprawd zabi
Toraka?
- Kto ci nagada bzdur, Arthonie - odpar em. - Nie mnie czyni takie rzeczy. Udali my
si tam jedynie po to, aby odzyska to, co zosta o skradzione.
- Ach, tak. - Arthon wygl da na rozczarowanego. - Czemu zawdzi czamy Tw wizyt ,
Prastary?
- Uprzejmo ci - odrzek em ze wzruszeniem ramion. -Przechodzi em t dy i pomy la em,
e powinienem do ciebie zajrze . Czy mia
jakie wie ci od Nedry?
- Nasz Bóg odszed , Belgaracie - przypomnia mi.
- Wszyscy Bogowie odeszli, Arthonie. Maj jednak swoje sposoby kontaktowania si z
nami. Belar przemówi do Rivy we nie, a ledwie kilka miesi cy temu Aldur w ten sam
sposób mnie odwiedzi . Zwracaj uwag na swe sny. One mog mie znaczenie.
- Ze sze miesi cy temu mia em osobliwy sen - przypomnia sobie. - Zdawa o mi si , e
Nedra do mnie przemówi .
- Co powiedzia ?
- Ju zapomnia em. Chodzi o chyba o pieni dze.
- Jak zawsze. - Zastanowi em si chwil . - Chodzi o pewnie o ten wasz nowy zwyczaj.
Nie s dz , aby Nedra pochwala praktyk pobierania op at za wej cie do wi tyni. Jest
Bogiem wszystkich Tolnedran, nie tylko tych, których sta na kupienie sobie wst pu do
wi tyni.
Na twarzy Arthona pojawi si wyraz konsternacji.
- Ale... - zaczai protestowa .
- Widzia em niektóre z bestii zamieszkuj cych piek o, Arthonie - poinformowa em go z
przekonaniem. - Nie chcia by ich towarzystwa. Ale to ju zale y od ciebie. Co s ycha
wTolnedrze?
- Niewiele, Belgaracie - powiedzia wymijaj co, ale na odleg
czu by o, e próbuje
co ukry .
- Nie b
taki nie mia y, Arthonie - zach ci em znu ony. - Ko ció nie powinien
miesza si do polityki. A ty bra
apówki, prawda?
- Sk d o tym wiesz? - zapyta z lekkim dr eniem w g osie.
- Potrafi czyta w tobie jak w otwartej ksi dze, Arthonie. Zwró pieni dze i trzymaj si
z dala od polityki.
- Musisz z
wizyt imperatorowi - oznajmi , zr cznie zmieniaj c temat.
- Spotyka em si ju poprzednio z cz onkami rodu Honethów. Jeden niewiele ró ni si od
drugiego.
- Jego Wysoko poczuje si ura ony, je li nie z
ysz mu wizyty.
- Oszcz
mu zatem bólu. Nie mów mu, e tu by em. Oczywi cie nie chcia nawet o tym
ysze . Zdecydowanie
nie chcia , abym zaczai docieka , od kogo dosta apówk lub
ile przypada mu w udziale z op at za wej cie do wi tyni. Odprowadzi mnie wi c do
pa acu, który a roi si od cz onków rodu Honethów. Protekcja jest esencj
to nedra skiej polityki. Nawet poborcy myta na wi kszo ci mostów zwodzonych w
Imperium zmieniaj si wraz z doj ciem do w adzy nowej dynastii.
Obecnym imperatorem by Ran Honeth Dwudziesty-ile -|am, który zarzuci imbecylizm
na korzy niezg bionego terytorium idiotyzmu. Jak zwykle w takich sytuacjach,
nadgorliwy cz onek rodziny zaopiekowa si u omnym krewniakiem, skrupulatnie
opatruj c w asne dekrety sentencj : “Imperator postanowi ..." lub inn równie bzdurn
formu
, pozwalaj c tym samym kretynowi na tronie zachowa godno . Krewny, w
tym wypadku bratanek, przez dwa dni kaza nam czeka W przedpokoju, gdy tymczasem
przed oblicze imperatora wprowadzano ró nych wysoko postawionych Tolnedran.
W ko cu mia em tego do .
- Chod my, Arthonie - powiedzia em do kap ana Nedry. -Mamy co innego do roboty.
- Nie mo emy! - rzuci zd awionym g osem Arthon. - Zosta oby to poczytane za
mierteln zniewag !
- I co z tego? W swym yciu obra
em bogów, Arthonie. Nie przejm si ura eniem
uczu pó
upka.
- Pozwól mi jeszcze raz porozmawia z marsza kiem dworu. Arthon poderwa si na nogi
i ruszy pospiesznie na drugi koniec komnaty, by porozmawia z bratankiem imperatora.
Bratanek by typowym Honethem. Jego pierwsz reakcj by o spojrzenie na mnie z góry.
- B dziecie czeka , dopóki Jego Wysoko Imperator nie zechce was widzie - rzek do
mnie wynios ym tonem.
Skoro czu si tak wynio le, postawi em go pod sufitem, aby móg dos ownie patrze na
ludzi z góry. Zar czam wam, e to by o paskudne, ale on nie by lepszy.
- Nie s dzisz, e Jego Imperatorska Wysoko zechcia aby
nas ju widzie , stary? - zapyta em go uprzejmym tonem. Zostawi em go tam jeszcze
chwil , aby upewni si , e zrozumia , o co mi chodzi, po czym ponownie postawi em na
ziemi.
Natychmiast dostali my si przed oblicze imperatora.
Ten Ran Honeth siedzia na tronie ss c kciuk. Degeneracja linii posun a si dalej, ni
przypuszcza em. Zajrza em w jego my li i niczego tam nie znalaz em. Niepewnie
wyrecytowa kilka grzeczno ciowych formu ek - dreszcz mnie przeszed na my l, ile
czasu musia o mu zaj ich zapami tanie - a potem pozwoli nam odej . Jego
wyst pienie nieco urozmaica fakt, e czterdzie ci kilka lat ssania kciuka znacznie
zdeformowa o jego zgryz. Przypomina królika i okropnie sepleni .
Wycofuj c si w uk onach z sali tronowej, oszacowa em nastrój imperatorskiego
bratanka i uzna em, e najwy szy czas, bym opu ci Tol Honeth. Gdy tylko go odzyska
zimn krew, drzewa w okolicy zostan upstrzone kolejnymi listami go czymi. To
zaczyna o stawa si zwyczajem.
My la em o tym po drodze do Tol Borune. Odk d porzuci em pijacki tryb ycia, w
niew
ciwy sposób wykorzystywa em swój dar. Wola i S owo to powa ne sprawy, a
moje arty by y w z ym gu cie. Pomimo rozpaczy nadal by em uczniem Mistrza, nie
jakim w drownym kuglarzem. Móg bym pewnie zas oni si stanem swego ducha, ale
tego nie zrobi . Oczekiwano, e mam wi cej rozumu.
Min em Tol Borune, g ównie dlatego, aby unikn kolejnych sposobno ci do zamiany
zaczepnych ludzi w winie lub zawieszania ich dla zabawy w powietrzu. To chyba by
dobry pomys ; jestem pewny, e Boruni, by mnie zdenerwowali. Mam du o szacunku dla
rodu Borunów, ale oni potrafi czasami by okropnie g upi.
Przepraszam, Ce'Nedro. Nie mia em zamiaru by uszczypliwy.
W ka dym razie przeby em ziemie rodu Anadile i w ko cu dotar em na pó nocny kraniec
Lasu Driad. W ci gu minionych wieków okolica nieco si zmieni a, ale wydaje mi si , e
poszed em niemal t sama drog , któr przeby em z przyjació mi trzy tysi ce lat pó niej,
gdy w drowali my na po udnie w poszukiwaniu Klejnotu Aldura. Wielokrotnie
rozmawiali my z Galionem na temat “powtórze ". By mo e to jeszcze jedna oznaka
zak ócenia celu wszech wiata. Z drugiej jednak strony to, ii poszed em t sam drog ,
mog o by spowodowane tym, e wiod a na po udnie oraz e j zna em. Zwykle za
wszelk cen staramy si dopasowa fakty do teorii.
Nawet w tamtych czasach Las Driad by prastar d bow puszcz , w której panowa
osobliwy nastrój pogodnej wi to ci. Ludzie maj sk onno do oddzielania religii od
swego ycia. ycie Driad by o religi , wi c nie musia y my le - czy mówi - o niej. To
by o krzepi ce.
Min tydzie , nim zobaczy em Driad . To nie mia e, drobne stworzenia, którym nie
zale y szczególnie na kontakcie z przybyszami - z wyj tkiem pewnego okresu w roku.
Wszystkie Driady s rodzaju
skiego, wi c musz co jaki czas nawi zywa kontakty z
samcami - ró nych gatunków - w celach prokreacyjnych.
Pewny jestem, e wiecie ju , o co chodzi.
Naprawd nie szuka em adnej Driady. Formalnie s “potworami", cho z pewno ci nie
tak niebezpiecznymi jak eldra-tó czy algrothy, ale pomimo to nie chcia em adnych
nieporozumie .
Najwyra niej jednak by a to “ta pora roku" dla pierwszej z napotkanych Driad, poniewa
porzuci a zwyk wstydliwo i usi owa a mnie dopa . Sta a na rodku cie ki, któr
szed em. Mia a p omiennie rude w osy i filigranow budow cia a. Trzyma a jednak
napi ty uk, a strza a by a wymierzona prosto w moje serce.
- Lepiej si zatrzymaj - poradzi a mi.
Uczyni em to natychmiast.
Gdy ju upewni a si , e nie b
próbowa uciec, sta a si bardzo przyjacielska.
Powiedzia a, e nazywa si Xanta i ma wzgl dem mnie pewne plany. Przeprosi a nawet
za uk. Wyja ni a, e w drowcy s w Lesie rzadko ci i Driady, je li chc wcieli w
ycie swe zamiary, musz uwa
, aby nie uciekli.
Próbowa em wyt umaczy , e jej propozycja by a bardzo nie na miejscu, ale chyba to do
niej nie dotar o. By a bardzo zdecydowan osóbk .
My
, e na tym poprzestan . To, co wydarzy o si potem, nie ma istotnego znaczenia
dla mojej opowie ci.
Driady zwykle dziel si wszystkim ze swymi siostrami, wi c Xanta pozna a mnie z
innymi Driadami. Wszystkie mnie rozpieszcza y, ale to nie zmienia o faktu, e by em
wi niem -niewolnikiem, mówi c bez ogródek - i moje po
enie by o bardziej ni
poni aj ce. Jednak e nie dawa em tego po sobie pozna . Du o u miecha em si , robi em
to, czego ode mnie oczekiwano i wypatrywa em okazji. Gdy tylko znalaz em si na
chwil sam, przybra em posta wilka i umkn em w las. Oczywi cie rzuci y si za mn w
pogo , ale nie wiedzia y, czego szuka , wi c bez problemu uda o mi si unikn po cigu.
Dotar em na pó nocny brzeg Le nej Rzeki, przep yn em j i otrz sn em wod z futra.
Zapami tajcie sobie: je li przybierzecie posta zwierz cia poro ni tego sier ci i zdarzy
si wam zamoczy , to przed zmian postaci zawsze najpierw otrz nijcie si z wody. W
przeciwnym razie po powrocie do w asnej postaci, wasze ubranie b dzie ocieka wod .
By em teraz w Nyissie, wi c nie musia em ju martwi si Driadami. Zamiast tego
zacz em wypatrywa w y. Normalni ludzie staraj si kontrolowa ich populacj , ale
jest cz ci religii Nyissan, wi c oni tego nie czyni . Ich d ungle dos ownie roj si
od pe zaj cych gadów - a wszystkie s jadowite. Podczas pierwszego dnia pobytu na tych
cuchn cych mokrad ach trzykrotnie zosta em uk szony i to uczyni o mnie nad wy-jaz
ostro nym. Na szcz cie bez trudu zneutralizowa em jad, ale uk szenia w y nigdy nie s
przyjemne.
Wojna z Maragami powa nie zmieni a spo ecze stwo Nyissan. Przed najazdem Maragów
Nyissanie wyci li znaczne po-tacie d ungli i wybudowali miasta oraz cz ce je drogi.
Jednak trakty u atwia y napa ci, a miasta wiadczy y o zamo no ci ich mieszka ców.
Równie dobrze mo na by o wystosowa zaproszenie do najazdu. Salmissara u wiadomi a
to sobie i poleci a swym poddanym rozproszy si i pozwoli d ungli odzyska miasta i
drogi. Tym sposobem pozosta a tylko stolica W Sthiss Tor, a skoro sam wyznaczy em
sobie zadanie zbadania sytuacji w królestwach Zachodu, postanowi em z
wizyt
Królowej W owego Ludu.
Najazd Maragów przydarzy si oko o stu lat temu, ale do tej pory przetrwa y po nim
lady. Porzucone miasta, zaro ni te pn czami i zaro lami, nadal nosi y lady ognia i
zniszcze spowodowanych przez machiny obl nicze. Nyissanie skrupulat-tiie unikali
tych niego cinnych ruin. Nyissa jest pa stwem teokratycznym. Salmissara jest nie tylko
królow , ale równie najwy sz kap ank Boga-W a. Tote gdy wyda rozkaz, lud lepo
jej s ucha, a ona rozkaza a mu
w g szczu z w ami.
Troch bola y mnie nogi i by em bardzo g odny, gdy dotar em do Sthiss Tor. W Nyissie
trzeba uwa
, co si je. Wiele ro lin, ptaków i zwierz t jest truj cych lub ma dzia anie
narkotyczne.
Znalaz em przysta promow i przeprawi em si przez Rzek W a do barwnego miasta
Sthiss Tor. Nyissanie to natchnieni ludzie. Wsz dzie indziej uwa a si , e natchnienie
jest darem Bogów, ale Nyissanie znale li atwiejszy sposób osi gania szczególnej
ekstazy. D ungla pe na jest ró norodnych ro lin o dziwnych w
ciwo ciach, a W owy
Lud nie ba si eksperymentów. Zna em kiedy Nyissana, który by uzale niony od
dziewi ciu ró nych narkotyków. Nie spotka em szcz liwszego cz owieka. Nie
chcia bym jednak mieszka w domu zaprojektowanym przez architekta o chemicznie
rozbudowanej wyobra ni. Zak adaj c, e nie zawali by si na robotników w czasie
budowy, bardzo prawdopodobne, e naby by pewnych osobliwych elementów - schodów
biegn cych donik d, pokoi, do których nie mo na by wej , drzwi otwieraj cych si w
pustk i ca mas innych niedogodno ci. Jest równie wielce prawdopodobne, e by by
pomalowany na kolor, który nie ma nazwy i nigdy nie pojawia si w adnej t czy.
Wiedzia em, gdzie znajdowa si pa ac Salmissary. Byli my z Beldinem w Sthiss Tor
podczas najazdu Maragów, wi c nie musia em pyta o drog ludzi, którzy sami nie
wiedzieli, gdzie si znajduj .
W pa acu pracowali tylko ogoleni na yso eunuchowie. By o to uzasadnione z logicznego
punktu widzenia. Od wczesnego dzieci stwa kandydatki na Salmissar poddawano
dzia aniu ró nych substancji spowalniaj cych normalny proces starzenia. By o bardzo
wa ne, aby Salmissara zawsze wygl da a tak samo jak pierwsza s
ebnica Issy.
Niestety, jednym z efektów ubocznych dzia ania owych substancji, by znacz cy wzrost
apetytu królowej - i nie mam tu na my li jedzenia. Salmissara mia a w ada królestwem,
a je li jej s
ba sk ada aby si z pe nowarto ciowych m czyzn, to pewnie nie mog aby
tego robi .
Wybaczcie, staram si wyra
mo liwie najogl dniej.
Oczywi cie królowa wiedzia a, e przybywam. Jednym z wymaga stawianych
kandydatkom do tronu Nyissy jest zdolno widzenia tego, czego inni nie dostrzegali.
Nie jest to dok adnie taki sam dar jak nasz, ale spe nia swoje zadanie. Eunuchowie
przywitali mnie pe nymi uni ono ci uk onami i niezw ocznie zaprowadzili do sali
tronowej. Obecna Salmissara wygl da a naturalnie tak samo jak jej poprzedniczki.
Spoczywa a pó le c na otomanopodobnym tronie i podziwia a swe odbicie w lustrze,
aszcz c pstry eb w a. Jej suknia by a tak przezroczysta, e niewiele pozostawia a
wyobra ni. Ogromny pos g Issy, Boga-W a, majaczy za podwy szeniem, na którym
le
a jego obecna s
ka.
- B
pozdrowiona, Wieczna Salmissaro - zaintonowa eunuch, który mi towarzyszy ,
rozp aszczaj c si na wypolerowanej posadzce.
- Naczelny Eunuch zbli a si do tronu - zaintonowa chór kilkunastu odzianych na
czerwono dworzan.
- O co chodzi, Sthessie? - odpar a Salmissara oboj tnym tonem.
- Prastary Belgarath b aga o pos uchanie u Ukochanej Issy. Salmissara powoli odwróci a
ow i utkwi a we mnie spojrzenie swych bezbarwnych oczu.
- S
ebnica Issy pozdrawia ucznia Aldura - oznajmi a.
- Szcz liwy ucze Aldura, gdy przyjmuje go królowa W owego Ludu - zaintonowa
chór.
- Dobrze wygl dasz Salmissaro - odpar em, oszcz dzaj c pó godziny nudnych
formalno ci.
- Naprawd tak my lisz, Belgaracie? - spyta a z dziewcz
naiwno ci , co pozwala o
dzi , e by a jeszcze ca kiem m oda - prawdopodobnie nie wi cej ni dwa, trzy lata na
tronie.
- Zawsze dobrze wygl dasz, moja droga - odpar em. Te czu e s ówka by y pewnie
pogwa ceniem ró nego rodzaju zasad, ale uzna em, e bior c pod uwag jej wiek,
mog em sobie na to pozwoli .
- Czcigodny go pozdrawia Wieczn Salmissar - oznajmi chór.
- Nie s dzisz, e mogliby my to sobie darowa ? - zapyta em, wskazuj c na kl cz cych
eunuchów. - Musimy porozmawia , a ca e to piewanie rozprasza moj uwag .
- Prywatna audiencja, Belgaracie? - zapyta a figlarnie. Mrugn em do niej obuzersko.
- Wol nasz jest, by Prastary móg wyjawi nam swe my li na osobno ci - oznajmi a
swym poddanym. - Macie nasze pozwolenie na odej cie.
- Co takiego! - us ysza em, jak który mrukn z oburzeniem.
- Zosta , je li chcesz, Kassie - powiedzia a Salmissara oboj tnym tonem. - Wiedz jednak,
e nikt ywy nie us yszy o tym, co zasz o mi dzy mn a uczniem Aldura. Odejd i yj
lub zosta i umrzyj. - Mia a styl, musz przyzna . Po tej propozycji natychmiast
opró ni a si sala tronowa.
- A zatem - powiedzia a, rzucaj c mi czaruj ce spojrzenie - teraz gdy jeste my ju sami...
- Zawiesi a znacz co g os.
- Och, przesta mnie kusi , kochanie - rzek em, u miechaj c si . Beldin poradzi sobie w
ten sposób, wi c i ja mog em spróbowa .
Salmissara faktycznie si roze mia a. Wówczas jedyny raz s ysza em, by która z ponad
setki Salmissar mia a si g
no.
- Przyst pmy do rzeczy, Salmissaro - zaproponowa em dziarsko. - Przeprowadzam
inspekcj królestw Zachodu i my
, e mo emy korzystnie wymieni informacje.
- Z niecierpliwo ci oczekuj twych s ów, Prastary - powiedzia a, a jej twarz przybra a
nieobecny wyraz. Mia a bardzo bystry umys i rozwini te poczucie humoru. Pospiesznie
zmieni em swe podej cie. Inteligentna Salmissara by a niebezpieczn nowo ci .
- Wiesz oczywi cie, co wydarzy o si w Mallorei - zacz em.
- Tak - odpar a po prostu. - Moje gratulacje.
- Dzi kuj
- Mo e zechcia by usi
tutaj? - zaprosi a. Unios a si przy tym nieco i poklepa a
miejsce na sofie obok siebie.
- Dzi ki, ale lepiej mi si my li na stoj co. Aloria jest teraz podzielona na cztery
oddzielne królestwa.
- Tak, wiem. Jak uda o ci si nak oni do tego Chereka?
- To nie ja. To Belar.
- Czy Cherek rzeczywi cie jest tak religijny?
- Nie by zachwycony, ale zrozumia konieczno tego posuni cia. Riva ma teraz Klejnot
Aldura i przebywa na Wyspie Wiatrów. Mo esz ostrzec swych kapitanów, aby trzymali
si z dala od Wyspy. Cherek ma flotyll okr tów wojennych. Zatopi ka dy statek, który
zbli y si na pi dziesi t lig do wyspy
Rivy.
Jej bezbarwne oczy przybra y przebieg y wyraz.
- Przysz a mi w
nie do g owy bardzo interesuj ca my l, Belgaracie.
- Jaka?
- Czy Riva jest ju
onaty?
- Nie. Nadal jest kawalerem.
- Mo esz mu powiedzie , e ja tak e jeszcze nie jestem zam
na. Czy to nie przywodzi
ci na my l czego interesuj cego? Bo mnie tak.
Omal mnie nie zatka o.
- Nie mówisz chyba powa nie?
- Nie s dzisz, e warto si nad tym zastanowi ? Nyissa to ma y naród, a moi ludzie nie s
zbyt dobrymi
nierzami. Najazd Maragów uzmys owi nam to. Mój lub z Riv
doprowadzi by do bardzo interesuj cego przymierza.
- Czy prawo nie mówi, e nie wolno ci wychodzi za m ?
- Prawa s nudne, Belgaracie. Ludzie, tacy jak my, mog je zlekcewa
, gdy im to
odpowiada. B
my szczerzy. Jestem jedynie malowan w adczyni s abego narodu i nie
bardzo mi si to podoba. Wola abym mie prawdziw w adz . A sojusz z Alornami
móg by mi to umo liwi .
- Wyst pujesz przeciwko tradycji, chyba zdajesz sobie z tego spraw .
- Z tradycjami jest tak samo jak z prawami, Belgaracie. Stworzono je po to, by
ignorowa . Issa d ugo ju drzemie. wiat si zmieni , a je li Nyissa równie si nie
zmieni, to zostaniemy z ty u. B dziemy ma , prymitywn oaz . My
, e ja mog abym
zacz co nowego.
- To si nie uda, Salmissaro - stwierdzi em.
- Masz na my li moj bezp odno ? Mog o to zadba . Musz jedynie przesta bra
narkotyki i b
równie p odna jak ka da m oda kobieta. B
w stanie da Rivie syna,
by w ada jego królestwem, a on da mi córk , by w ada a tutaj. Mogliby my zmieni
struktur w adzy w tej cz ci wiata.
Roze mia em si .
- Doprowadziliby cie Tolnedran do histerii, je li nie czego gorszego.
- Ju samo to warte jest zachodu.
- Istotnie, ale obawiam si , e nic z tego. Riva jest ju zaklepany.
- Tak? Kim jest ta szcz ciara?
- Nie mam poj cia. To jedno z tych ma
stw zaplanowanych w Niebiosach. Bogowie
ju wybrali Rivie narzeczon .
Salmissara westchn a.
- Szkoda - rzuci a pó
osem. - No có . Riva jest jeszcze ch opcem. Mog abym go co
prawda poduczy , ale to tr ci nud . Wol do wiadczonych m czyzn.
Pospiesznie zmieni em temat. To by a bardzo niebezpieczna m oda dama.
- Arendzka wojna domowa przybiera na sile. Asturia i Wacune sprzymierzy y si
przeciwko Mimbre - a przynajmniej tak by o podczas mojej ostatniej wizyty. To by o
ca e dwa miesi ce temu, wi c do chwili obecnej sytuacja mog a ulec zmianie.
- Arendowie - westchn a, przewracaj c oczyma.
- Amen. WTolnedrze druga dynastia Honethitów chyli si ku upadkowi. By mo e uda
im si jeszcze wydusi jednego lub dwóch imperatorów, ale ta studnia ju niemal
wysch a. Vorduvianie czekaj w pogotowiu - nie bardzo cierpliwie.
- Nie cierpi Vorduvian - o wiadczy a.
- Ja równie . Jednak b dziemy musieli ich znie .
- Chyba tak. - Umilk a na chwil i przymkn a oczy. - S ysza am o twej stracie -
powiedzia a, jakby badaj c grunt. -Przyjmij wyrazy szczerego wspó czucia.
- Dzi kuj . - Uda o mi si odpowiedzie spokojnym tonem.
- Przysz a mi na my l inna mo liwo . Oboje jeste my obecnie wolni. Zwi zek z tob
móg by by nawet bardziej interesuj cy ni z Riv . Chyba zdajesz sobie spraw , e
Torak nie zostanie w Mallorei na zawsze. Ju wysy a zwiadowców l dowym przej ciem.
Obecno Angaraków na tym kontynencie jest jedynie kwesti czasu, a to poci gnie za
sob obecno Grolimów. Nie s dzisz, e powinni my zacz przygotowania?
W tym momencie zrobi em si bardzo ostro ny. Najwyra niej mia em tu do czynienia z
politycznym geniuszem.
- Znowu mnie wodzisz na pokuszenie, Salmissaro. - Oczywi cie sk ama em, ale my
,
e da a si nabra na moje zainteresowanie. Potem westchn em. - Niestety, to
zabronione.
- Zabronione?
- Przez mojego Mistrza. Nawet przez my l by mi nie przesz o, aby si sprzeciwi .
Salmissara westchn a.
- Jaka szkoda. Zdaje si , e w tej sytuacji zostaj mi tylko Alornowie. Mo e zaprosz
Drasa lub Algara do z
enia wizyty w Sthiss Tor.
- Oni maj obowi zki na Pó nocy, Salmissaro, a ty masz swoje tutaj. Marne by oby z tego
ma
stwo, bez wzgl du na to, którego by wybra a. Rzadko by cie si widywali.
- To najlepszy rodzaj ma
stwa. Nie mieliby my szansy znudzi si sob . - Nagle
uderzy a d oni w oparcie tronu. - Nie chodzi mi o mi
, Belgaracie. Potrzebuj
sojuszu, nie rozrywki. Znalaz am si w bardzo niebezpiecznej sytuacji. By am na tyle
upia, e pozwoli am, by wymkn o mi si par rzeczy, gdy wst pi am na tron.
Eunuchowie wiedz , e nie jestem jedynie
upi dziewczyn z eran przez dze. Jestem pewna, e ju
wicz kandydatki na mój
tron. Gdy tylko jedna z nich zostanie wybrana, eunuchowie mnie otruj . Je li nie znajd
adnego Alorna na m a, b
musia a wzi Tolnedrana - lub Arenda. Od tego zale y
moje ycie, starcze.
W ko cu zrozumia em. Kierowa a ni nie tyle ambicja, ile instynkt samozachowawczy.
- Masz przecie inne wyj cie - powiedzia em. - Uderz pierwsza. Pozb
si swych
eunuchów, nim oni b
gotowi pozby si ciebie.
- Ju o tym my la am, ale to si nie uda. Oni aplikuj sobie antidotum na wszystkie znane
trucizny.
- O ile wiem, nie ma antidotum na pchni cie no em w serce, Salmissaro.
- Nie za atwiamy tak spraw w Nyissie.
- A zatem twoi eunuchowie nie b
si tego spodziewa , prawda?
Oczy Salmissary zw zi y si .
- Tak - przyzna a - nie b
. - Nagle zachichota a. - Oczywi cie b
musia a za atwi
ich wszystkich naraz, ale krwawa
nia b dzie niez lekcj , prawda?
- Minie sporo czasu, nim ktokolwiek spróbuje ci wej w drog , moja droga.
- Jaki z ciebie cudowny staruszek - odpar a z wdzi czno ci . - B
musia a znale
jaki sposób, by ci nagrodzi .
- Doprawdy nie trzeba mi pieni dzy, Salmissaro. Rzuci a mi pow óczyste spojrzenie.
- Zatem pomy
o czym innym. Uzna em, e lepiej b dzie zmieni temat.
- Co s ycha na Po udniu?
- To ty mi powiedz. Mieszkaj tam zachodni Dalowie. Nikt nie wie, co robi Dalowie. W
jaki sposób kontaktuj si z wyroczni w Kell. My
, e wszyscy powinni my na nich
uwa
. Pod wieloma wzgl dami s niebezpieczniejsi od Angaraków.
Och, niemal zapomnia am ci powiedzie . Torak opu ci ruiny Cthol Mishrak. Znajduje
si teraz w Górach Karandy, w miejscu zwanym Ashaba. Przekazuje rozkazy Grolimom
przez Ctuchika lub Urrona. Nikt nie wie, gdzie jest Zedar. - Przerwa a. - Na pewno nie
chcesz usi
tu, obok mnie? - spyta a ponownie. - Naprawd nie musimy bra
lubu.
Jestem pewna, e Aldur nie mia by nic przeciwko takiemu nieformalnemu uk adowi.
Chod , usi
przy mnie, Belgaracie i porozmawiajmy o nagrodzie. Jestem pewna, e
potrafi wymy li co , co ci si spodoba.
ROZDZIA TRZECI
Bior c pod uwag wszystkie k opoty, jakich przysporzy mi d ugi
cuch Salmissar,
uczucia, jakimi darzy em t z nich, by y nieco niezwyk e, tak jak i ona sama. Przy
wyborze ka dej nowej królowej Nyissy niemal wy cznie kierowano si jej wygl dem
zewn trznym. W okre lonym momencie ycia rz dz cej królowej wybierano
dwadzie cia kandydatek na jej nast pczyni . Eunuchowie uzbrojeni w podobizny
pierwszej Salmissary przemierzali królestwo, porównuj c z obrazem twarze wszystkich
dwunastoletnich dziewcz t. Wybierano dwadzie cia i zabierano na nauk do posiad
ci
w pobli u Sthiss Tor. Po mierci starej królowej na podstawie wnikliwej obserwacji ca ej
dwudziestki wybierano jedn , która mia a zasi
na tronie. Pozosta e dziewi tna cie
zabijano. To by o brutalne, ale s uszne z politycznego punktu widzenia. Decyduj cymi
czynnikami przy elekcji by wygl d i zachowanie. W ten sposób istnia y jednakowe
szans wyboru geniusza lub idiotki. Tym razem trafi a im si inteligentna królowa.
Oczywi cie by a pi kna. Salmissara zawsze jest pi kna. Naturalnie by a odpowiednio
zmanierowana, jako e jej ycie zale
o od tego. By a jednak e na tyle sprytna, by
ukrywa sw inteligencj , poczucie humoru i siln osobowo - dopóki nie wst pi a na
tron. Wyobra am sobie, jak w ciekli byli eunuchowie, gdy odkryli jej prawdziw natur -
w ka dym razie byli wystarczaj co w ciekli, by planowa jej usuni cie.
Lubi em j . By a inteligentn m od kobiet , która w tej sytuacji radzi a sobie, jak mog a
najlepiej. Jak wspomnia a, rozliczne narkotyki, które za ywa a, aby zachowa swój
wygl d, czyni y j bezp odn , ale mia a ju gotowe rozwi zanie tego problemu. Zawsze
zastanawia em si , co by si wydarzy o, gdyby wysz a za m . To mog oby zmieni bieg
historii w tej cz ci wiata.
Zmitr
em w jej pa acu kilka tygodni, po czym, raczej z alem, ruszy em dalej. Moja
gospodyni wspania omy lnie wypo yczy a mi sw królewsk
ód i dla odmiany z
fasonem pop yn em Rzek W a ku wodospadom w jej górnym biegu.
Gdy barka dotar a do wodospadów, zszed em na pó nocny brzeg i ruszy em wij cym si
przez góry szlakiem do Maragoru.
Z wielk ulg opu ci em mokrad a Nyissy. Po pierwsze, nie musia em ci gle uwa
na
e, a po drugie, pozby em si towarzysz cej mi uparcie chmury moskitów. Sam nie
wiem, co by o gorsze. W górach powietrze by o ch odniejsze, a las si przerzedzi .
Zawsze lubi em góry.
Mia em nieco k opotów na granicy z Maragorem. Maragowie nadal praktykuj ów
rytualny kanibalizm, o którym opowiada mi Beldin, i stra nikom granicznym podró ni
kojarzyli si z po ywieniem. Bez wi kszego problemu jednak przekona em ich, e nie
smakowa bym za dobrze, a nast pnie ruszy em aa pó nocny wschód, w kierunku stolicy,
Mar Amon.
Zdaje mi si , e wspomina em ju o pewnych osobliwo ciach kultury Maragów, ale
podejrzewam, e w tym momencie nale y doda wi cej szczegó ów. Bóg Mara by
wielkim mi
nikiem fizycznego pi kna. W przypadku kobiet sprawa by a prosta; by y
lub nie by y urodziwe. Jednak e m czyzna na miano pi knego musia sobie zapracowa .
Pi kno m skiego cia a wymaga rozwoju mi ni, wi c Maragowie wiele czasu sp dzali na
podnoszeniu ci kich przedmiotów nad g owy. Po jakim czasie jednak zacz o im si to
nudzi . Posiadanie góry mi ni nie ma wielkiego sensu, je li do niczego ich nie u ywasz.
czy ni wynale li wi c ró nego rodzaju zawody - biegi, skoki, rzuty ró nymi
rzeczami, p ywanie i tym podobne. Niestety, na pewnym etapie rozwoju mi nie zacz y
ciska g ow i redukowa wielko mózgu. Z czasem wszyscy m czy ni Maragów byli
pi kni niczym marmurowe pos gi - i niemal równie inteligentni. Absolutnie nie byli w
stanie zatroszczy si o siebie, wi c kobiety musia y przej sprawy w swe r ce. One
by y w
cicielkami wszystkich nieruchomo ci i zapewnia y utrzymanie swym
zdziecinnia ym m czyznom. Organizowa y te dla nich zawody lekkoatletyczne.
ród Maragów by o wiele wi cej kobiet ni m czyzn, ale nie stanowi o to adnego
problemu, jako e tamtejsi m czy ni byliby marnymi m ami. Maragowie doskonale
sobie radzili bez instytucji ma
stwa. Byli szcz liwi, cieszyli si
yciem, cechowa a
ich uprzejmo i wielkoduszno . Zdawali si niezdolni do zazdro ci i irracjonalnej
zaborczo ci typowej dla innych kultur.
My
, e tyle wystarczy. Z jakich powodów Polgara nigdy nie mia a najlepszej opinii o
Maragach i moje dalsze wywody dostarczy yby jej jedynie pretekstu do gderania.
Jeszcze tylko jedno. Maragowie nie mieli w adcy. Zamiast tego mieli Rad Matriarchaln
- dziewi kobiet w rednim wieku, zapewne m drych, które podejmowa y wszystkie
decyzje. By o to nieco nietypowe rozwi zanie, ale sprawdza o si ca kiem dobrze.
Maragor po
ony jest w przyjemnej, yznej rzecznej dolinie, w po udniowej cz ci Gór
Tomedra skich. Wyst puj tam wyj tkowo bogate z
a minera ów, a rw ce potoki
sp ywaj ce do doliny, w której yli Maragowie, wymywa y z pok adów najrozmaitsze
minera y i liczne kamienie szlachetne. Dla niewprawnego oka diamenty, szafiry i
szmaragdy wydaj si zwyk ymi kamieniami. Jednak e z oto wyra nie wida na dnie
ka -
dego strumienia w Maragorze. Maragowie nie zwracali na nie uwagi. Prowadzili handel
wymienny i w znacznej mierze byli samowystarczalni, zatem nie byli szczególnie
zainteresowani handlem z innymi narodami. Tym samym nie potrzebowali pieni dzy. Ich
poj cie pi kna opiera o si na fizycznej atrakcyjno ci, wi c nie dbali o posiadanie
drogocennych ozdób. Po wyeliminowaniu pieni dzy i bi uterii z oto traci na znaczeniu.
Jest zbyt mi kkie i ci kie, eby mia o praktyczne zastosowanie.
Jednak nie umkn o mojej uwadze. Zamarudzi em troch w swej podró y od granicy do
stolicy i uda o mi si zebra spor sakiewk samorodków. Trudno przej obok, gdy w
zasi gu wzroku le ca e sterty z ota.
By a ju jesie , gdy dotar em do Mar Amon, pi knego miasta le cego kilka lig na
zachód od wielkiego jeziora w centrum Maragoru. Uda em si do wi tyni Mary i
przedstawi em si arcykap ance. Oczywi cie, byli i kap ani, ale tak jak w ca ym
Maragorze m czy ni odgrywali zdecydowanie mniejsz rol . Arcykap anka by a
wysok , przystojn kobiet po czterdziestce i nazywa a si Terell. Po krótkiej rozmowie
zda em sobie spraw , e w ogóle nie interesuje jej wiat zewn trzny. To by fatalny w
skutkach s aby punkt cywilizacji Maragów. adne miejsce nie jest na tyle izolowane, by
mo na by o ignorowa reszt
wiata - szczególnie je li strumienie p yn tam z otem.
Pomimo faktu, e nie posiada em góry mi ni i byczego karku, kobiety z Mar Amon
uzna y mnie za atrakcyjnego. By mo e zawdzi czam to po cz ci mojej s awie. Tamtejsi
czy ni mogli si poszczyci co najwy ej zwyci stwem w jakich zawodach, a ich
zdolno ci konwersacyjne ogranicza y si do niezb dnego minimum. Kobiety za , jak
pewnie zauwa yli cie, lubi rozmawia , podobnie jak ja.
Dryfowa em po Mar Amon, a wiele z rozmów, które zacz em od “dzie dobry"
rzuconego maraskiej kobiecie zamiataj cej sie , ci gn o si przez kilka tygodni. Kobiety
Maragów by y szczodre i przyjazne, wi c zawsze mia em co je i gdzie spa .
Jest wiele rzeczy, które mo na robi , aby oderwa swój umys od k opotów.
Spróbowa em jednego z nich w Camaar i nie wysz o mi to na dobre. Ten, którego
spróbowa em w Maragu, nie by a tak wyniszczaj cy, ale ko cowy rezultat by pewnie
podobny. Nadmierna zmys owo potrafi wyja owi umys niemal w równym stopniu co
pija stwo. Jednak e nie jest tak zabójcza dla w troby.
Lepiej nie ci gnijmy tego dalej.
W Mar Amon sp dzi em dziewi lat. Ca y ten czas znajdowa em si w pewnego rodzaju
ot pieniu. Po kilku latach by em ju po imieniu ze wszystkimi kobietami w mie cie.
Potem, pewnej wiosny, przyby Beldin. Jad em w
nie niadanie w kuchni pewnej mi ej
kobiety, gdy wku tyka przez drzwi z pochmurn min .
- Co ty wyprawiasz, Belgaracie? - za
da wyja nienia.
- W
nie jem niadanie A jak to wygl da?
- Moim zdaniem yjesz w grzechu.
- Mówisz jak Ulgo, Beldinie. Definicja grzechu zmienia si w zale no ci od kultury.
Maragowie nie uwa aj tych nieformalnych zwi zków za grzeszne. Jak uda o ci si mnie
znale "?
- To nie by o trudne - warkn . - Zostawi
za sob bardzo wyra ny lad. - Podszed do
sto u i usiad na krze le. Moja gospodyni bez s owa przynios a mu niadanie. - W Camaar
jeste ju legend - mówi dalej, spogl daj c na mnie spod oka. - Nigdy nie widzieli, by
kto upija si tak jak ty.
- Ju tego nie robi .
- Tak, ale zauwa
em, e znalaz
sobie inn rozrywk . Budzisz we mnie odraz . Na
sam twój widok robi mi si niedobrze.
- No to nie patrz.
- Musz . To nie by mój pomys . Dla mnie móg by utopi si w tanim piwsku lub tarza
z ka
napotkan kobiet . Szuka em ci , bo mnie po ciebie wys ano.
- Przeka Aldurowi moje przeprosiny. Powiedz mu, e przeszed em na emerytur .
- Doprawdy? Nie mo esz przej na emerytur , ty mieciu. Zg osi
si na ochotnika i
nie mo esz teraz wycofa si tylko dlatego, e al ci samego siebie.
- Odejd , Beldinie.
- Nie, Belgaracie. Mistrz przys
mnie, bym zabra ci do Doliny, i mam zamiar
wykona jego polecenie, cho by nie chcia . Mo emy to za atwi po dobroci lub nie. To
ju zale y tylko od ciebie. Mo esz wróci ze mn dobrowolnie - w jednym kawa ku - lub
zabior ci z powrotem w strz pach.
- Mo esz mie z tym troch roboty, bracie.
- Nie my
. S dz c po tych wszystkich g upstwach, jakie wyprawia
z sob po drodze,
nie zosta o ci ju nawet tyle zdolno ci, by zdmuchn
wieczk . A teraz przesta
rozczula si nad sob i wracaj do domu, gdzie twoje miejsce - powiedzia i wsta .
- Nie - odpar em i równie wsta em.
- Budzisz wstr t, Belgaracie. Naprawd s dzisz, e te minione dwana cie lat rozpusty i
deprawacji cokolwiek zmieni y? Poledra nadal nie yje, twoje córki nadal s w Dolinie, a
na tobie nadal spoczywa odpowiedzialno .
- Przeka j tobie, bracie. Rozkoszuj si ni .
- Chyba lepiej zaczynajmy.
- Co zaczynajmy?
- Walk - odpar i waln mnie z ca ej si y w brzuch.
Beldin jest wyj tkowo silny i jego cios rzuci mnie na drugi koniec pokoju. Le
em na
pod odze, dysz c i usi uj c z apa oddech, a on przyku tyka i kopn mnie w ebra.
- Mo emy to ci gn przez ca y tydzie , je li chcesz -warkn , po czym ponownie mnie
kopn .
Moje zasady uleg y powa nemu nadw tleniu po latach tego, co nazwa rozpust i
deprawacj , ale nie a tak, abym nasz wymian pogl dów zmieni w co
powa niejszego, on
o tym wiedzia . Dopóki jedynie kopal i rozdziela razy, mog em odpowiada tylko tym
samym. W ko cu uda o mi si wsta i przez chwil ok adali my si nawzajem. Osobliwe,
ale poprawi o to moje samopoczucie i my
, e Beldin wiedzia , i tak b dzie.Wreszcie
padli my na pod og , na wpó wyczerpani.
Z ogromnym wysi kiem przekr ci swe zdeformowane cia o i uderzy mnie.
- Zdradzi
swego Mistrza! - rzuci mi w twarz, po czym uderzy ponownie. - Zdradzi
Poledr ! - dorzuci i podbi mi oko. - Zdradzi
swe córki! - Po tych s owach, dowodz c
zdumiewaj cej zwinno ci jak na le cego na pod odze, kopn mnie w pier . - Zdradzi
pami Belsambara i Belmakora! Jeste nie lepszy od Zedara! - Ponownie podniós
pot
pi
.
- Przesta - powiedzia em, podnosz c dr
r
.
- Masz dosy ?
- Najwyra niej.
- Wrócisz ze mn do Doliny?
- Zgoda, skoro to dla ciebie takie wa ne. Beldin usiad .
- Wiedzia em, e w ko cu si ze mn zgodzisz. Maj tu co do picia?
- Pewnie tak, ale nie r cz za jako . Nie pi em od opuszczenia Camaar.
- To musi ci chyba nie le suszy .
- Nie powinienem o tym my le .
- Nie martw si , nie jeste jak inni pijacy. Pi
w Camaar ze szczególnego powodu. Ale
masz to ju za sob . Po prostu nie wpadaj w na óg.
Kobieta, której kuchni w
nie roznie li my na strz py, przynios a nam po kuflu piwa.
Mnie wydawa o si paskudne, ale Beldinowi smakowa o. I to chyba niezgorzej, bo wypi
jeszcze trzy. Ja nawet nie sko czy em pierwszego. Nie mia em ochoty ponownie
wchodzi na t drog . Chcia bym, aby cie
wiedzieli, e przez te wszystkie wieki wi cej czasu sp dzi em, trzymaj c kufel w d oni,
ni pij c z niego. Ludzie mog sobie wierzy , w co chc , ale ja zaliczy em ju do
rynsztoków jak na jedno ycie.
Nast pnego ranka przeprosili my gospodyni za wszystkie zniszczenia i ruszyli my do
Doliny. Pogoda by a adna, wi c postanowili my i piechot . Nie by o szczególnego
po piechu.
- Co s ycha ? - zapyta em Beldina, gdy odeszli my nieco od Mar Amon.
- Angarakowie przeprawiaj si l dowym przej ciem - odpar .
- Tak, wiem. Salmissara mówi a mi o grupach zwiadowczych.
- To ju co wi cej. O ile wiem, wszyscy mieszka cy Cthol Mishrak s ju na drugim
brzegu. Najpierw przeszli
nierze i ruszyli wzd
wybrze a. Zbudowali fortec u
uj cia jednej z tych rzek, które sp ywaj do Morza Wschodu. Nazwali sw twierdz Rak
Goska, a o sobie mówi “Murgo". Nadal s Angarakami, ale zdaje si , e czuj potrzeb
odró nienia si od tych, którzy pozostali w Mallorei.
- Niezupe nie. Nauczy
si w ko cu j zyka staroangarackiego?
- Nie traci em czasu na martwe j zyki, Belgaracie.
- On nie jest zupe nie martwy. Ludzie w Ctho Mishrak mówi jego zniekszta con
wersj . W ka dym razie “Murgo" oznacza szlachcica lub wojownika w staroangarackim.
Najwyra niej ci Murgo w Cthol Mishrak nale eli do arystokracji.
- A co oznacza “Thull"?
- Ch opa pa szczy nianego lub wie niaka. U Angaraków to niewielka ró nica.
Powiniene to wiedzie , Beldinie. Sp dzi
w Mallorei wi cej czasu ode mnie.
- Nie by em tam w celach towarzyskich. Druga fala Angaraków osiedli a si na pó noc od
Murgów. Nazywaj siebie Thullami i zaopatruj Murgów w ywno . Trzecia fala
ruszy a
na tereny dawnej wschodniej Alorii - do tej wielkiej puszczy. Nazywaj si Nadrakami.
- Mieszczanie - przet umaczy em mu. - Klasa kupców. Czy Alornowie robi co w tej
sprawie?
- Nie bardzo. Troch ich rozproszy
. Cherek mówi o wyprawie na wschód, ale nie ma
dostatecznej liczby ludzi. Algar niewiele móg by zrobi , poniewa Wschodni Szaniec
blokuje mu dost p do tej cz ci kontynentu
- Trzeba b dzie skontaktowa si z Mistrzem po powrocie do Doliny. Ta migracja ma
bardzo okre lony cel. Dopóki Anga-rakowie pozostawali w Mallorei, nie stanowili
problemu. Osiedlaj si po tej stronie Morza Wschodu, aby sprowadzi Grolimów. Mo e
powinni my przep dzi tych Murgów, Nadraków i Thullów tam, sk d przyszli.
- Kolejna wojna?
- Je li b dzie trzeba. Nie chcemy chyba Grolimów na tym kontynencie, je li mo na temu
zapobiec.
- Zdumiewaj ce - powiedzia . - Co?
- Twój umys nadal pracuje. My la em, e zniszczy
go doszcz tnie w ci gu tych
ostatnich kilkunastu lat.
- By em tego bliski. Jeszcze kilka lat w Camaar i pewnie by si uda o. Pi em wszystko,
co mi wpad o w r
.
- S ysza em. Co w ko cu przekona o ci do trze wo ci?
- Mistrz z
mi wizyt . Szybko po tym wytrze wia em i opu ci em Camaar.
drowa em przez Arendi i Tolnedr - wiesz o tym, skoro mnie tropi
. Czy mia
opoty z Driadami, gdy przechodzi
przez ich las?
- Nie widzia em adnej.
- Mo e to by a z a pora roku. Mnie zdecydowanie przeszkodzi y w podró y.
-Tak?
- Przechodzi em tamt dy w porze ich godów.
- To musia o by podniecaj ce
- Nie bardzo. Rozmawia
z Salmissar przy okazji pobytu w Sthiss Tor?
- Krótko. W Sthiss Tor panowa o wielkie zamieszanie. Kto wyr
wszystkich
wy szych rang eunuchów.
Roze mia em si zadowolony.
- Wspania a dziewczyna!
- O czym ty mówisz, Belgaracie?
- Ta Salmissar mia a rozum. Jednak e pope ni a b d pozwalaj c, by eunuchowie
dowiedzieli si o tym. Planowali j zamordowa , a ja podpowiedzia em, jak tego
unikn . Dosta a wszystkich?
- Z tego, co s ysza em, tak.
- Pewnie dlatego zaj o jej to tyle czasu. Jest bardzo sumienn m oda dam . A co porabia
Torak w Ashabie? Salmissar powiedzia a, e tam si przeniós .
- S ysza em, e doznaje religijnych uniesie . Od ponad dziesi ciu lat pogr ony jest w
rodzaju ekstazy. Be kocze co bez sensu. Urvon nakaza grupie Grolimów spisywa
ka de jego s owo. Nazywaj te majaczenia Wyroczni Ashabi sk . Prawd
powiedziawszy, w ostatnich czasach a roi si od ob du. Kilka mil na zachód od
Boktoru Dras trzyma szale ca przykutego
cuchami do s upa, a skrybowie skrz tnie
notuj ka de s owo biedaka.
- To dobrze. Kaza em mu tak robi . Mistrz, tu przed odej ciem, powiedzia mi, e
wskazówki b dzie przekazywa nam w proroctwach, a nie jak dotychczas - bezpo rednio.
To jest Wiek Proroctwa.
- Mówisz jak Dal.
- Najwyra niej Dalowie wiedz co , czego my nie wiemy. My
, e b dzie nam
potrzebna kopia tego zapisu, który kaza sporz dzi Dras. Trzeba te powiadomi
pozosta e królestwa, aby zwracano baczniejsz uwag na szale ców. - Na chwil
umilk em. - Jak si maj dziewczynki? - zapyta em, staraj c si , aby zabrzmia o to
zupe nie zwyczajnie.
- S starsze. D ugo ci nie by o.
- Maj ju chyba po dziesi lat.
- Dok adnie trzyna cie. Zim obchodzi y urodziny.
- Mi o b dzie je znowu zobaczy .
- Nie spodziewaj si ciep ego przyj cia, Belgaracie. By mo e Beldaran ucieszy si na
twój widok, ale ulubie cem Pol zdecydowanie nie jeste .
Czas pokaza , e by o to delikatnie powiedziane.
Opu cili my Maragor i przez Góry Tolnedra skie przeszli my do Doliny. Nie
spieszyli my si szczególnie. Po uwagach mego brata na temat Polgary z pewn obaw
oczekiwa em spotkania z ni - ca kiem s usznie, jak si okaza o.
Przez te wszystkie lata w ócz gi t skni em za spokojem Doliny i gdy zeszli my z gór,
sp yn o na mnie uczucie g bokiego spokoju. Ze wzruszeniem spogl da em ponownie
na nasz dom. Bolesne wspomnienia nadal tam oczywi cie by y i cho up yw czasu
przyt umi je i z agodzi , raz po raz przeszywa mnie ostry ból.
Pod nieobecno Beldina moje córki przeprowadzi y si do bli niaków. Nadzieje, jakie
rokowa a w niemowl ctwie Beldaran, spe ni y si w wi kszym stopniu, ni oczekiwa em.
Pomimo swych trzynastu lat by a zapieraj
dech w piersiach pi kno ci . W osy, koloru
lnu, mia a d ugie i g ste. Na widok jej twarzy serce zamiera o z zachwytu, a ruchy mia a
wdzi czne jak gazela.
- Ojcze! - zawo
a, gdy znalaz em si na szczycie schodów. G os mia a g boki i
wi czny. Podbieg a i rzuci a mi si w obj cia. Natychmiast po
owa em tych
straconych dwunastu lat. Przyp yw mi
ci do niej niemal mnie przygniót . Stali my
zamkni ci w u cisku, a zy sp ywa y nam po twarzach.
- No, no, stary wilku - odezwa si z przek sem inny g os. - Widz , e w ko cu
postanowi
wróci na miejsce zbrodni.
Drgn em, potem westchn em, wypu ci em z obj Beldaran i odwróci em si , by
spojrze w twarz Polgarze.
ROZDZIA CZWARTY
Beldaran by a najpi kniejsz dziewczyn , jak widzia em, ale Polgara, mówi c
delikatnie, wygl da a jak straszyd o. Ze sko tunionych, ciemnych w osów stercza y
ga zki i li cie. By a wysoka, szczup a i niemal tak brudna jak Beldin. Nogi mia a w
strupach, a brudne paznokcie u r k poobgryzane do skóry. Ca e lata trwa o, nim oduczy a
si ich obgryzania. Bia e pasemko w osów na skroni by o ledwie widoczne z powodu
brudu. Odnios em wra enie, e ca y jej wygl d by wynikiem wiadomego dzia ania.
Polgara by a spostrzegawcza i z pewno ci dostrzeg a, e urod nie dorównuje siostrze. Z
jakiego powodu zdawa a si schodzi jej z drogi, a siebie stara a si uczyni mo liwie
najwstr tniejsz . Wspaniale jej si to udawa o.
Tak, wiem. Dojdziemy do jej przemiany we w
ciwym czasie. Nie ponaglajcie mnie.
Jednak to nie jej wygl d sprawia , e nasze spotkanie by o tak niemi e. Beldin wychowa
Polgar i Beldaran. Mojej m odszej córce uda o si jakim cudem nie przej jego
sposobu mówienia, w odró nieniu od Polgary. Tej uda o si to znakomicie.
- Mi o ci znowu widzie , Polgaro - pozdrowi em j , staraj c si , aby zabrzmia o to
naturalnie.
- Doprawdy? Spróbujmy to wi c naprawi . Czy by przestali w Camaar warzy piwo?
Dlatego opu ci
to miejsce?
Westchn em. Zapowiada o si paskudnie.
- Nie s dzisz, e powinni my si najpierw poca owa , nim do tego przejdziemy? -
zaproponowa em.
- Nic ci z tego nie przyjdzie, starcze. Nie lubi am ci od pierwszego wejrzenia, a ty
ostatnio nie zrobi
niczego, abym zmieni a zdanie.
- Z tym ju koniec.
- Oczywi cie - na razie, dopóki nie zwietrzysz zapachu piwa lub nie zobaczysz w pobli u
spódniczki.
- Ty jej opowiada
? - zapyta em Beldina.
- Nie - odpar . - Pó mia a w asne sposoby ledzenia tego, co robi
.
- Zamknij si , wujku - warkn a na niego. -Ten zapijaczony dure nie musi o tym
wiedzie .
- Mylisz si , Pol - powiedzia em. - Ten zapijaczony dure powinien o tym wiedzie . Je li
posiadasz dar, potrzebna ci b dzie nauka.
- Nie od ciebie, ojcze. Niczego od ciebie nie potrzebuj . Czemu nie wrócisz do Camaar
lub do Lasu Driad? Zbli a si ju czas parzenia. B dziemy z Beldaran wprost
zachwycone posiadaniem hordy pó ludzkich siostrzyczek.
- Uwa aj, co mówisz, Pol.
- Dlaczego? Jeste my ojcem i córk . Powinni my by zawsze wzgl dem siebie
ca kowicie szczerzy. Flirtowa
ju z trollem albo eldrakiem? To dopiero mog oby by
podniecaj ce.
Podda em si i usiad em na krze le.
- No dalej, Pol - powiedzia em. - Dogod sobie. Jestem pewny, e sobie dogodzi a. Ca e
lata cyzelowa a te
ci te uwagi i mia a dryg do ich wyg aszania. Pozostawienie dziewczynek pieczy Beldina
pewnie by o b dem, gdy przynajmniej Polgara by a bardzo poj tn uczennic . Od
niektórych jej wyzwisk w osy stawa y d ba. Dziwne, ale Beldaran nie wydawa a si w
najmniejszym stopniu zgorszona j zykiem swej siostry. Jestem pewny, e rozumia a
znaczenie tych s ów, ale zdawa a si nimi nie przejmowa . By mo e podziela a zdanie
Pol, ale przebaczy a mi. Polgara najwyra niej nie.
Siedzia em, spogl daj c przez okno na zachód s
ca, podczas gdy córka ci gn a dalej
sw diatryb . Po godzinie zacz a si powtarza . W ka dym j zyku jest tylko sko czona
liczba przekle stw. Kilka razy przesz a na j zyk Ulgosów, ale nie mia a zbyt dobrego
akcentu. Oczywi cie poprawia em j ; poprawianie dzieci nale y do obowi zków ka dego
ojca. Pol nie przyjmowa a jednak tego ze szczególn wdzi czno ci .
W ko cu wsta em.
- To do niczego nie prowadzi - powiedzia em. - Chyba ju pójd do domu. Gdy tylko
doprowadz wie do porz dku, b dziecie mog y si do mnie przeprowadzi .
- Nie mówisz tego powa nie!
- Jak najbardziej, Pol. Zacznij si pakowa . Czy ci si to podoba, czy nie, b dziemy
rodzin . - U miechn em si do niej. - pij dobrze, Polgaro - doda em, po czym
wyszed em.
Jeszcze w swojej wie y s ysza em jej krzyki.
Dziewcz ta przeprowadzi y si w nast pnym tygodniu. Beldaran by a pos usznym
dzieckiem i zaakceptowa a moj decyzj bez dyskusji. To oczywi cie zmusi o i Pol do
pos usze stwa, poniewa zbyt kocha a swoj siostr , by znie roz
. Niewiele j
widywali my, ale przynajmniej przenios a swoje rzeczy do mojej wie y.
Przez reszt lata wi kszo czasu sp dzi a na ga ziach drzewa rosn cego na rodku
Doliny. Pocz tkowo my la em, e w ko cu g ód sprowadzi j z powrotem do mojej
wie y, ale zapomnia em o przyzwyczajeniach bli niaków. Zadbali o to, aby Pol nie by a
odna.
Postanowi em wzi j na przetrzymanie. W najgorszym razie zima sprowadzi j do
domu. Beldaran zacz a jednak by przygn biona. To musia by bardzo trudny okres dla
mojej jasnow osej córki. Kocha a nas i nasza wzajemna niech najwyra niej bardzo j
martwi a. Ub aga a mnie, abym spróbowa pogodzi si z jej siostr . Wiedzia em, e to
daremne, ale nie potrafi em odmówi Beldaran. Westchn em wi c i poszed em
spróbowa raz jeszcze.
By ciep y, s oneczny, letni poranek. Przez wysok traw szed em ku drzewu. Zdawa o
mi si , e dooko a fruwa o niesamowicie du o ptaków.
Gdy tam dotar em, by o ich jeszcze wi cej. Wokó drzewa a si od nich roi o - i nie by
to tylko jeden gatunek ptaków. Znajdowa y si tam drozdy, wróble, skowronki i zi by, a
ca y ten wiergot i szczebiotanie by y niemal og uszaj ce.
Polgara na wpó le
a w rozwidleniu ogromnej ga zi, oko o dwudziestu stóp nade mn .
Wokó niej fruwa y stada ptaków. Zimnym, nieprzyjaznym wzrokiem obserwowa a, jak
si zbli am.
- O co chodzi, ojcze? - zapyta a, gdy znalaz em si u podnó a drzewa.
- Nie s dzisz, e to trwa ju dostatecznie d ugo? - spyta em.
- Co trwa ju dostatecznie d ugo?
- Twoja dziecinada, Pol.
- Mam do tego prawo. Mam tylko trzyna cie lat. B dziemy si o wiele lepiej bawi , gdy
dorosn .
- amiesz Beldaran serce tymi wyg upami. Bardzo za tob t skni.
- Jest silniejsza, ni na to wygl da. Potrafi wytrzyma prawie tyle co ja. - Z
roztargnieniem str ci a z ramienia szczebioc cego skowronka. Ptaki wokó niej piewa y
w pe nym uniesienia uwielbieniu.
Postanowi em spróbowa z innej beczki.
- Tracisz wspania okazj , Pol.
- Do czego?
- Z pewno ci ca e lato uk ada
nowe tyrady. Nie bardzo mo esz je na mnie
wypróbowa , tkwi c na tej ga zi i ostrz c sobie dziób.
- Do tego dojdziemy pó niej, ojcze. Teraz sam twój widok dzia a mi na nerwy. Daj mi
kilkana cie lat, a mo e si do ciebie przyzwyczaj . - U miechn a si do mnie,
miechem ciep ym jak góra lodowa. - Potem porozmawiamy. Mam ci wiele, wiele
rzeczy do powiedzenia. Teraz odejd .
Do dzi nie wiem, jak to zrobi a. Nie us ysza em ani nie poczu em niczego, ale nagle
wi ki wydawane przez te tysi ce ptaków zacz y by gniewne, przera aj ce, a one
same sp yn y na mnie niczym chmura, dziobi c mnie i uderzaj c skrzyd ami.
Próbowa em op dzi si od nich, ale nie mo na odgoni tak wielu ptaków. Ptaki
piewaj ce mog y jedynie dzioba i wyrywa mi k pki w osów z g owy i brody, ale
jastrz bie to by a ju ca kiem inna sprawa. Oddali em si w po piechu, goniony
drwi cym miechem Polgary.
Do wie y Beldina dotar em ju mocno potarmoszony.
- Jak daleko zasz a? - zapyta em Beldina.
- Kto jak daleko zaszed z czym?
- Polgara. Jak wiele potrafi?
- Sk d mam wiedzie ? To dziewczyna, Belgaracie. One nie my
tak jak my, wi c i
post puj po swojemu. Co ci zrobi a?
- Napu ci a na mnie wszystkie ptaki w Dolinie.
- Wygl dasz na nieco rozdra nionego. Czym j tak mocno zdenerwowa
?
- Poszed em pod drzewo i powiedzia em, eby wróci a do domu.
- Rozumiem, e odrzuci a zaproszenie?
- Raczej zdecydowanie. Od jak dawna robi tego rodzaju rzeczy?
- Nie wiem - my
, e kilka lat. To logiczne.
- Nie bardzo rozumiem. Spojrza na mnie zaskoczony.
- Chcesz powiedzie , e nie wiesz? Czy nigdy nie zastanawia a ci natura naszego daru?
- Mia em inne rzeczy na g owie. Beldin przewróci oczyma.
- Czy widzia
kiedy dziecko, które potrafi oby robi to, co my?
- Nie my la em o tym, ale skoro wspomnia
...
- Jak uda o ci si tak d ugo
z wy czonym mózgiem? Zdolno ci nie ujawniaj si
przed osi gni ciem pewnego wieku. Zwykle u dziewcz t dzieje si to nieco szybciej ni
u ch opców.
-Tak?
- To jest zwi zane z okresem dojrzewania, ty t paku!
- A co ma do tego dojrzewanie? Beldin wzruszy ramionami.
- Kto wie? Mo e dar jest pochodzenia gruczo owego.
- To bez sensu, Beldinie. Co gruczo y maj wspólnego z Wol i S owem?
- By mo e to rodzaj zabezpieczenia. Dwulatek obdarzony darem móg by by nieco
niebezpieczny. Dar musi by kontrolowany, a to wymaga pewnej dojrza
ci. Powiniene
si cieszy , e tak jest. Polgara nie bardzo za tob przepada i je li mia aby dar ju jako
niemowlak, to mog aby ci zamieni w ropuch .
Zakl em.
- W czym problem?
- Musz j
ci gn z tego drzewa. Potrzebna jej nauka.
- Zostaw j w spokoju. Nie zrobi sobie krzywdy. Wyja nili my jej z bli niakami
wszystkie ograniczenia. Potrafi jedynie rozmawia z ptakami.
- Tak. Zauwa
em.
- Mo e zahaczy by o strumie przed powrotem do domu.
- Po co mia bym to uczyni ?
- Ca y jeste w ptasim ajnie i móg by wyda si Beldaran nieco odra aj cy.
Mistrz z
mi tej nocy wizyt i udzieli kilku bardzo osobliwych wskazówek.
Wygl da o na to, e uwa
je za wa ne, cho mnie nie wyda y si zbyt sensowne.
Jak zauwa
a Poledra, niezbyt zr cznie radz sobie z narz dziami, a wskazówki mego
Mistrza wymaga y ode mnie wielkiej precyzji. Na szcz cie mia em w swej sakiewce
sporo srebrnych imperia ów tolnedra skich, tote nie musia em rusza w góry w
poszukiwaniu pok adów rudy. Czyste z oto atwo znale , ale oczyszczenie rudy srebra z
domieszek wymaga sporo pracy.
Samo rze bienie nie by o zbyt trudne - gdy ju nabra em wprawy w pos ugiwaniu si
male kimi narz dziami - ale robienie
cuchów by o bardzo nudne.
By a ju jesie , gdy pewnego wieczoru sko czy em ostatni zapink .
- Beldaran - przywo
em sw jasnow os córk .
- S ucham, ojcze - odpar a, podnosz c g ow znad szycia. Oczywi cie nauczy em j
czyta , ale wola a szy .
- Mam co dla ciebie. Zbli
a si do mnie ochoczo.
- Co to jest?
- Masz. - Poda em jej srebrny amulet.
- Och, ojcze! Jest prze liczny!
- Przymierz.
Za
a go na szyj , zapi a i podbieg a do lustra.
- Wspania y! - Przypatrzy a si uwa niej swemu odbiciu. - To drzewo Polgary, prawda?
- A przynajmniej powinno nim by .
- To pewnie co oznacza, prawda?
- Prawdopodobnie. Jednak nie jestem pewny co. Mistrz kaza mi je zrobi , ale nic nie
wyja ni .
- Czy ten jest dla Polgary? To w ko cu jej drzewo.
- Drzewo by o tu na d ugo przed Polgara, Beldaran. - Wyci gn em drugi amulet. -Ten
jest dla niej.
Beldaran przyjrza a mu si .
- Sowa? To osobliwy prezent dla Pol.
- To nie by mój pomys . - Bardzo cierpia em, rze bi c t sow . Obudzi a wiele
wspomnie .
Tak, Durniku, wiem, e mog em je wyczarowa , ale Mistrz kaza mi je wyrze bi
osobi cie.
Wiedzia em, co oznacza mój amulet, to nie by o trudne. Tak cz sto przybiera em posta
wilka, e mog em wyrze bi go z zamkni tymi oczyma. W
em go, westchn em i
zamkn em zapink .
- Ojcze - powiedzia a Beldaran, mocuj c si z zapink na karku.
- S ucham, kochanie?
- Moja zapinka chyba si popsu a. Nie mog jej odpi .
- I nie powinna, Beldaran. Nie wolno ci zdj amuletu.
- Nigdy?
- Nigdy. Mistrz chce, aby my zawsze je nosili.
- Czasami mo e to by troch niewygodne.
- My
, e poradzimy sobie. Jeste my rodzin , Beldaran. Amulety maj nam o tym
przypomina - mi dzy innymi.
- Czy amulet Polgary równie si zatrza nie?
- Mam nadziej . Zrobi em go tak, aby si zanikn . Beldaran zachichota a.
- Co w tym zabawnego?
- Nie my
, aby jej si to spodoba o, ojcze. Bardzo j unieszcz liwisz, zamykaj c jej
co na szyi.
Mrugn em do niej.
- To mo e lepiej nie mówmy jej o tym, dopóki go nie zapnie.
- Czemu nie? - odpar a, przewracaj c szelmowsko oczami. Potem znowu zachichota a,
zarzuci a mi ramiona na szyj i poca owa a.
Nast pnego ranka poszli my z Beldaran pod drzewo, aby da Polgarze amulet.
- Co mam z nim zrobi ?- zapyta a.
- Masz go na
- nakaza em.
- Po co?
Zaczyna em mie tego powoli do .
- To nie mój pomys , Pol - rzek em. - Zrobi em te amulety, poniewa Aldur mi kaza . A
teraz w
go i przesta si wyg upia . Czas, by my wszyscy doro li.
Spojrza a na mnie dziwnie i zapi a amulet na szyi.
- Teraz jest nas troje - powiedzia a czule Beldaran.
- Niesamowite - odpar a cierpkim tonem Pol. - Umiesz liczy .
- Przesta by z
liwa - powiedzia a Beldaran. - Wiem, e jeste m drzejsza ode mnie,
Polgaro. Nie musisz mi tego wytyka . A teraz chod do domu, tam twoje miejsce.
Móg bym pewnie b aga o to Polgar bez skutku ca e miesi ce. Na pro
Beldaran
przysta a jednak bez adnej dyskusji. Wrócili my zatem do wie y i zaj li my si
codziennymi sprawami.
O dziwo, panowa wzgl dny spokój. Przynajmniej Beldaran udawa o si powstrzymywa
nas od skoczenia sobie do garde - a mnie uda o si przekona Pol, by nosi a amulet, cho
znalaz a sposób na zapink . Moja jasnow osa córka mia a racj . Polgara by a o wiele
inteligentniejsza od niej. To nie znaczy, e Beldaran by a g upia. Po prostu Pol by a
najinteligentniejszym ze znanych mi ludzi - oczywi cie by a gderliwa, ale wyj tkowo
dra.
Przykro mi, Pol, ale jeste . Nie ma si czego wstydzi .
Po powrocie do wie y Pol zaj a si kuchni . Beltira i Belkira nauczyli j gotowa , a ona
to wprost uwielbia a. By a w tym bardzo dobra. Nigdy nie przywi zywa em wielkiej
wagi
do tego, co jad em, ale gdy ka dy posi ek jest uczt , zaczyna si zwraca na to uwag .
Nie oznacza to, e wszystko by o s odycz . Czasami dochodzi o pomi dzy nami do
pyskówek.
Trwa o to jakie trzy lata. W owym czasie uda o nam si wypracowa sposób zachowania
wzgl dem siebie, którego, lepiej lub gorzej, przestrzegali my przez trzy tysi ce lat. Ona
zr cznie komentowa a moje ró ne przyzwyczajenia, a ja jej uwagi na ogó ignorowa em.
Nie krzyczeli my na siebie i rzadko przeklinali my. Nie dlatego, e nie mieli my czasami
na to ochoty, ale nauczyli my si kontrolowa swoje zachowanie ze wzgl du na
Beldaran.
Krótko po szesnastych urodzinach dziewczynek Aldur znowu mnie odwiedzi . Tego
wieczoru do powa nie posprzeczali my si z Pol. Zacz o si od tego, e
wspomnia em, i czas, by nauczy a si czyta . Nie uwierzycie, jak bardzo poczu a si
tym dotkni ta.
- Nazywasz mnie g upi ? - zapyta a tym swoim g bokim g osem, i od tego si zacz o.
Do dzi nie wiem, co j tak rozz
ci o.
W ka dym razie poszed em do
ka w pod ym nastroju i spa em niespokojnie.
- Belgaracie, mój synu. - Oczywi cie zna em ten g os.
- S ucham, Mistrzu?
- Twój ród po czy si z rodem Stra nika Klejnotu Aldura.
- Czy to Konieczno , Mistrzu?
- Tak, mój ukochany uczniu. To najwi ksze wyzwanie, jakie kiedykolwiek przed tob
postawi em. Z po czenia twego rodu z rodem Riva skiego Króla wywiedzie si
ostatecznie Dziecko wiat a. A zatem dokonaj wyboru, któr ze swych córek oddasz
Riva skiemu Królowi za on , albowiem z po czenia tych dwóch rodów wi zostanie
wysnuta niewidoczna, która po czy m Wol z Wol mego brata Belara, a Torak nie
dzie móg zat umfowa nad nami.
Kusi o mnie. Bóg wie jak bardzo mnie kusi o, ale wiedzia em, kto b dzie on Rivy.
Opisa mi j ze wszystkimi szczegó ami tego dnia, gdy wykuwali my mu miecz. Nie
mia a ciemnych w osów.
Beldaran z zachwytem przyj a moj decyzj .
- Król? - wykrzykn a.
- Praktycznie chyba tak. Jednak nie wiem, czy Riva my li o sobie w ten sposób. Nie
bardzo zajmuj go ceremonie i widowiska.
- Jak wygl da? Wzruszy em ramionami.
- Wysoki, ciemnow osy, niebieskie oczy. - Podszed em do umywalki i nape ni em
miednic wod . - Podejd - powiedzia em. - Poka ci go - doda em i utworzy em na
powierzchni wody obraz twarzy Rivy.
- Jest wspania y! - pisn a, po czym zmru
a nieco oczy. -Czy musi nosi brod ?
- Jest Alornem. Wi kszo Alornów nosi brody.
- Mo e uda mi si go przekona . Reakcja Polgary by a nieco osobliwa
- Czemu wybra
Beldaran? - zapyta a.
- Prawd powiedziawszy, to nie ja - odpar em. - To Riva - lub za niego dokonano
wyboru. Marzy o niej od czasu przybycia na Wysp Wiatrów. To pewnie Belar ukaza
Rivie we nie twarz Beldaran. Belar ma s abo do blondynek.
- To niedorzeczne, ojcze. Masz zamiar wyda moj siostr za kompletnie obcego
cz owieka.
- B
mieli do czasu, aby si pozna .
- Ile lat ma ten Alorn?
- Nie wiem - pewnie jest po trzydziestce.
- Masz zamiar wyda Beldaran za starca?
- Trudno nazwa trzydziestopi ciolatka starcem, Pol.
- Dla ciebie, skoro sam masz ze trzydzie ci pi tysi cy lat.
- Nie. Prawd powiedziawszy, cztery.
-Co?
- Mam cztery tysi ce lat, Pol, nie czterdzie ci tysi cy. Nie pogarszaj jeszcze sprawy.
- Kiedy ta niedorzeczno ma mie miejsce?
- Musimy najpierw uda si na Wysp Wiatrów. Potem dojdzie do lubu. Alornowie nie
przepadaj za d ugim okresem narzecze stwa.
Polgara wypad a z wie y, mrucz c pod nosem przekle stwa.
- Mia am nadziej , e b dzie cieszy si razem ze mn -westchn a Beldaran.
- Oswoi si z tym, kochanie. - Stara em si , aby zabrzmia o to przekonuj co, ale
powa nie w tpi em, czy mi si uda o. Trudno by o nak oni j do zmiany zdania, gdy raz
wbi a sobie co do g owy.
ROZDZIA PI TY
Sprawy by mo e przybra yby lepszy obrót, gdyby my mogli wyruszy natychmiast, ale
nadal by a zima, a ja nie mia em zamiaru ci gn córek w niepogod . Beldaran
wykorzysta a czas oczekiwania na szycie swej sukni lubnej. Jednak e Polgara ponownie
przenios a si na drzewo i uparcie odmawia a nawet rozmowy z nami.
W miesi c po podj ciu przeze mnie decyzji do Doliny przyby kuzyn Rivy, Anrak, z
jeszcze jednym Alornem.
- Hej, Belgaracie! - pozdrowi mnie niesforny Anrak. -Czemu jeszcze tu jeste ?
- Poniewa nadal jest zima.
- Ale nie jest wcale taka sroga. Riva z niecierpliwo ci wyczekuje spotkania z
dziewczyn , któr ma po lubi .
- Jak si o tym dowiedzia ?
- Mia kolejny z tych swoich snów.
- Rozumiem. Kim jest twój przyjaciel?
- Nazywa si Gelheim. Mo na powiedzie , e jest artyst . Riva pragnie mie portret swej
narzeczonej.
- Przecie wie, jak wygl da. ni o niej przez ostatnie pi tna cie lat.
Anrak wzruszy ramionami.
- Zdaje si , e woli si upewni , czy wybra
w
ciw .
- Nie s dz , aby Belar i Aldur pozwolili mi pope ni pomy
.
- Nigdy nie wiadomo. Czasami Bogowie s troch dziwni. Masz co do picia?
- Poznam ci z bli niakami. Robi niez e piwo. S Alornami, wi c znaj si na rzeczy.
Beldaran i Anrak natychmiast przypadli sobie do gustu, ale z Polgar by o gorzej.
Wszystko zacz o si do niewinnie. Anrak wpad do mnie po niadaniu.
- My la em, e masz dwie córki - powiedzia do mnie kuzyn Rivy.
- Tak, mam - odpar em. - Polgar troch si na mnie gniewa; mieszka na drzewie.
- Chyba nie ma dobrze w g owie. Czy jest podobna do swojej siostry?
- Nie za bardzo.
- My la em, e s bli niaczkami.
- To nie zawsze oznacza, e wygl daj tak samo.
- Gdzie jest to jej drzewo?
- Ro nie po rodku Doliny.
- Pójd tam i rzuc na ni okiem. Skoro Riva si
eni, to mo e i ja bym si o eni .
Beldaran zachichota a.
- Co w tym zabawnego, liczna? - zainteresowa si . Tak w
nie lubi j nazywa .
- Moja siostra nie nale y raczej do tych, które wychodz za m , Anraku. Mo esz jej to
zaproponowa , je li chcesz, ale patrz, by mia dok d ucieka , gdy ju to uczynisz.
- Chyba nie jest a tak niezno na.
Beldaran ukry a u miech i wskaza a mu drog do drzewa. Gdy Anrak wróci do wie y,
wygl da na nieco wstrz ni tego.
- Nieprzyjazna - zauwa
ogl dnie. - Czy zawsze jest tak brudna?
- Moja siostra nie jest mi
niczk k pieli - odpar a Beldaran.
- Nie jest równie szczególn zwolenniczk dobrych manier. Pewnie da oby si j
domy , ale z t jej niewyparzon buzi móg by by k opot. Nie jestem nawet pewny, co
niektóre z tych s ów znacz .
- Co jej takiego powiedzia
? - zapyta a Beldaran.
- By em szczery - odpar Anrak, wzruszaj c ramionami. -Powiedzia em, e zwykle
wszystko robimy z Riv razem, wi c skoro on si
eni, ja równie móg bym - a skoro ona
nie jest z nikim zwi zana... - Podrapa si po brodzie. - Tyle uda o mi si powiedzie . -
Wygl da na nieco ura onego. - Nie przywyk em, by ludzie miali si ze mnie. To by a
absolutnie uczciwa propozycja. Nie zaproponowa em jej niczego nieprzystojnego. -
Przeszed przez pokój, by spojrze w zwierciad o Beldaran. -Czy co jest nie tak z moj
brod ? - zapyta . - Mnie wydaje si w porz dku.
- Polgar nie przepada za brodami, Anraku - wyja ni em.
- Nie musia a jednak zachowywa si tak obra liwie. Czy naprawd przypominam
czaj cego si w krzakach szczura?
- Polgar czasami przesadza - powiedzia a Beldaran. -Trzeba si do niej przyzwyczai .
- Nic by z tego nie by o - uzna . - Nie mam zamiaru ci obra
, Belgaracie, ale nie
wychowa
jej zbyt dobrze. Je li rzeczywi cie postanowi si o eni , to raczej wybior
sobie jak mi Alornk . Czarodziejki s dla mnie troch za skomplikowane.
- Czarodziejka?
- Tak chyba nazywa si wasz ras ?
- To jest zawód, Anraku, nie rasa.
- Nie wiedzia em.
Gelheim narysowa kilka portretów Beldaran, a nast pnie zacz szykowa si do
powrotu.
- Powiedz Rivie, e przyb dziemy wiosn - powiedzia mu Anrak.
Gelheim kiwn g ow . W ponury dzie u schy ku zimy ruszy w drog powrotn . By
prawie tak ma omówny jak Algar.
Anrak wi kszo czasu sp dza w wie y bli niaków. Zaszed do mnie jednak pewnego
dnia i opowiedzia mi o post pach Rivy przy wznoszeniu Dworu Riva skiego Króla.
- Prawd powiedziawszy, jest troch zbyt wystawny jak na mój gust - skrytykowa . - Nie
dlatego, e ma tyle ozdóbek, ale jest okropnie wielki. Nie my la em, e Riva jest taki
pyszny.
- Wype nia polecenia - wyja ni em. - Dwór Riva skiego Króla zosta wzniesiony dla
ochrony Klejnotu Aldura, nie dla ludzi, którzy w nim mieszkaj . Zdecydowanie nie
chcieliby my, aby Klejnot wpad w r ce Toraka.
- To nie grozi, Belgaracie. Musia by najpierw upora si z Drasem i Algarem, a wojenna
flota Chereka patroluje Morze Wiatrów. Jednooki mo e wyruszy z wielk armi , ale
niewiele z niej zostanie po dotarciu do Wyspy.
- Nie zaszkodzi przedsi wzi kilku dodatkowych rodków ostro no ci.
Miesi c pó niej pogoda w ko cu poprawi a si i zacz li my przygotowania do podró y.
- Gotowi ju jeste my do drogi? - zapyta a Beldaran pewnego pi knego wiosennego
popo udnia.
- Chyba nie musimy zabiera z sob mebli - powiedzia Beldin nieco zgry liwie. Beldin
nie lubi podró owa z baga ami.
- Pójd wi c po Polgar - zaproponowa a.
- Ona nie zechce z nami jecha , Beldaran - oznajmi em.
- Oczywi cie, e pojedzie. -W g osie mojej córki zabrzmia a niecodzienna stanowczo .
- Wiesz przecie , e nie pochwala tego ma
stwa.
- To jej problem. B dzie na moim lubie, czy jej si to podoba, czy nie. - atwo by o nie
doceni Beldaran z powodu jej pogodnego i mi ego usposobienia. Rzadko rozkazywa a,
ównie dlatego, e nie musia a. Kochali my j tak bardzo, e zwykle dostawa a to, co
chcia a, bez specjalnych zabiegów. Jednak e, gdy które z nas wesz o jej w drog ,
potrafi a by bardzo stanowcza. By a nieco zawiedziona, e bli niacy z nami nie pojad ,
ale kto musia zosta w Dolinie, a Belkira i Beltira nie czuli si najlepiej w towarzystwie
obcych.
Du o bym da za to, by us ysze rozmow moich córek, gdy Beldaran posz a ci gn
Pol z drzewa. adna z nich nie chcia a o tym mówi . Jednak e Polgara, cho nieco
markotna, wyruszy a z nami.
Poszli my skrajem wschodniej granicy Ulgolandu, w owych czasach wszyscy tak robili.
Beldin pe ni rol zwiadowcy. Nie spodziewali my si k opotów, ale on nie przepuszcza
adnej okazji do latania.
Ciekaw jestem, jak radzi sobie z Vell . Ona nie ma ju co prawda swoich sztyletów, ale
wyobra am sobie, e dziób i szpony doskonale je zast puj .
Pogoda tego roku by a szczególnie dobra. Na prze czach nieg w wi kszo ci ju
stopnia . Po dotarciu do Muros, Anrak ruszy przodem.
- Polecenie Rivy - wyja ni . - Po dotarciu na wybrze e mam mu zaraz przes
wiadomo . Przyp ynie na spotkanie do Camaar.
- Naprawd uwa asz, e bezpiecznie zabiera ojca z powrotem do Camaar? - spyta a
Polgara z cieniem z
liwo ci w g osie. Obie córki zachowywa y si w Muros troch
nerwowo. Zapomina em, e nigdy przedtem nie opuszcza y Doliny i obecno obcych
ludzi troch je denerwowa a. W owych czasach Muros jeszcze za bardzo nie
przypomina o miasta, ale i tak by o tam wi cej ludzi, ni kiedykolwiek widzia y moje
córki.
Wynaj li my powóz i z fasonem pojechali my w kierunku wybrze a. Po dotarciu do
Camaar nie odwiedzi em dzielnicy portowej. Wynaj li my pokoje w jednym z lepszych
zajazdów w g ównej cz ci miasta i wys
em Beldina na poszukiwanie Anraka.
- Riva ju w drodze - zapewni nas, gdy Beldin przyprowadzi go do naszego zajazdu. -
Pewnie postawi ca e akry agli. Nie mo e doczeka si spotkania z tob , liczna.
Beldaran obla a si rumie cem.
- Obrzydliwe - mrukn a Polgara. Wiedzia em, e w ko cu do tego dojdzie.
Niezadowolenie Polgary z powodu zbli aj cego si
lubu siostry by o chyba ca kiem
naturalne. Moje córki czy y wi zy, których nawet nie próbowa em zrozumie . Polgara
chyba by a dominuj cym bli niakiem, ale to ona odruchowo mówi a w liczbie mnogiej,
co jest zwykle typowe dla podleg ej siostry. Nawet dzisiaj, je li kto b dzie na tyle
nieuprzejmy, aby zapyta , ile ma lat, prawdopodobnie odpowie co w rodzaju: “Mamy
oko o trzech tysi cy lat". Beldaran dawno ju odesz a z grona ywych, ale nadal snuje si
po wiecie Polgary.
My
, e pewnego dnia b
musia z ni o tym porozmawia . Spojrzenie na wiat
kogo , kto nigdy tak naprawd nie by sam, mo e by bardzo interesuj ce.
Potem do Camaar przyby Riva. Jestem pewny, e mieszka cy miasta od razu go
zauwa ali. Jednak e to nie siedem stóp wzrostu zwraca o uwag . Chodzi o raczej o
sposób, w jaki si porusza . Kroczy prosto ku Beldaran, nie bacz c na nic i na nikogo.
Widywa em ju poprzednio zakochanych, ale nikogo tak jak Riva.
Gdy wszed do pokoju w zaje dzie - Beldin by na tyle szybki, by otworzy przed nim
drzwi, zanim Riva ich nie staranowa - spojrza na m jasnow os córk i ju by o po
nim.
Beldaran wyuczy a si ma ej przemowy, ale gdy ujrza a twarz Rivy, natychmiast
wszystkiego zapomnia a.
Nie powiedzieli do siebie ani s owa! Czy sp dzili cie kiedykolwiek ca e popo udnie w
jednym pokoju z lud mi wpatruj cymi si w siebie w milczeniu?
W ko cu zacz o to by kr puj ce, wi c zamiast na nich patrzy em na Polgar . A by o na
co popatrze . W tym pokoju tyle by o emocji, e powietrze zdawa o si od nich g ste.
Pocz tkowo Polgara patrzy a na Riv z nie skrywan wrogo ci . By rywalem i
nienawidzi a go z ca ego serca. Stopniowo jednak e si a absolutnego uwielbienia, z jakim
Riva i Beldaran na siebie patrzyli, zacz a robi na niej wra enie. Na twarzy Polgary
mog si nie malowa
adne uczucia, ale nie potrafi kontrolowa wyrazu swych oczu.
Przygl da em si migotliwym blaskom we wspania ych oczach, by y odbiciem
walcz cych w niej uczu . Zmienia y barw od stalowoszarej po fio kow . Polgara nie
nale y do tych, którzy atwo si poddaj . W ko cu jednak wyda a przeci
e
westchnienie i w jej oczach pojawi y si dwie wielkie zy. Najwyra niej u wiadomi a
sobie, e przegra a. Nie by a w stanie konkurowa z mi
ci swej siostry i Riva skiego
Króla.
W tym momencie poczu em przyp yw sympatii. Podszed em do niej i uj em jej brudn
.
- Mo e wyszliby my si troch przewietrzy , Pol? - zaproponowa em delikatnie.
Spojrza a na mnie z wdzi czno ci , kiwn a w milczeniu g ow i wsta a. Z godno ci
wyszli my z pokoju.
Poprowadzi em j na balkon, który znajdowa si na ko cu korytarza.
- No có - odezwa a si niemal neutralnym tonem - to chyba przes dza spraw ?
- To by o przes dzone ju dawno temu, Pol - powiedzia em. - Oto jedna z owych
Konieczno ci. Tak musia o by .
- Wszystko si zawsze do tego sprowadza, prawda, ojcze?
- Do Konieczno ci? Oczywi cie, Pol. Wi e si z tym, kim jeste my.
- Czy nigdy nie jest atwiejsze?
- Nie zauwa
em.
- No có , mam nadziej , e b
szcz liwi. - By em z niej tak dumny, e duma niemal
rozsadza a mi pier .
Nagle Pol odwróci a si do mnie.
- Och, ojcze! - zawo
a z rozpaczliwym szlochem. Przytuli a si do mnie w nag ym
ataku p aczu.
Tuli em j do siebie, powtarzaj c: “Dobrze ju , dobrze". To najg upsze, co pewnie mo na
powiedzie w tej sytuacji, ale nic lepszego nie uda o mi si wymy li .
Po jakim czasie opanowa a si i zacz a poci ga nosem, co nie by o szczególnie
przyjemnym d wi kiem
- Wytrzyj nos w chusteczk - poleci em.
- Zapomnia am zabra .
Nie my
c wiele, zrobi em jej jedn i poda em.
- Dzi kuj - powiedzia a i wytar a nos i zap akane oczy. -Czy jest tu
nia?
- My
, e tak. Zapytam w
ciciela zajazdu.
- B
wdzi czna. My
, e ju czas si umy . Nie mam chyba powodu, by dalej by
brudask ?
Nie pomy la em o tym.
- Mo e kupi by mi jak stosown sukni , ojcze? - zaproponowa a.
- Oczywi cie, Pol. Co jeszcze?
- Mo e jeszcze grzebie i szczotk . - Przyjrza a si krytycznie jednemu ze swych
spl tanych loków. - Zdaje si , e musz co zrobi z w osami.
- Zobacz , co uda mi si znale . Chcia aby te wst
?
- Nie b
mieszny, ojcze. Nie jestem straganem jarmarcznym. Niepotrzebne mi
dekoracje. Id rozmówi si z ober yst . Naprawd musz wzi k piel. A tak przy
okazji, to ma by prosta suknia. To Beldaran wesele, nie moje. B
w swoim pokoju.
Za atwi em jej
ni i poszed em poszuka Angaraka. Razem z Beldinem siedzieli w
piwiarni na parterze zajazdu.
- Poszukaj mi krawca - poprosi em.
- Co takiego?
- Polgara chce mie now sukni .
- A co z ego jest w tej, któr ma?
- Angaraku, nie dyskutuj ze mn , po prostu zrób to. Chce
mie równie grzebie i szczotk . Krawiec powinien wiedzie , gdzie je mo na dosta .
Angarak spojrza pos pnie na swój na wpó opró niony kufel.
- Teraz, Angaraku. Alorn westchn i wyszed .
- O co w tym wszystkim chodzi? - zapyta Beldin.
- Polgara zmieni a zdanie. Nie chce ju przypomina porzuconego ptasiego gniazda.
- Co j do tego sk oni o?
- Nie mam najmniejszego poj cia i nie chc jej o to pyta . Je li chce wygl da jak
dziewczyna, to jej sprawa.
- Jeste w osobliwym humorze.
- Wiem - odpar em, po czym podskoczy em i zapia em rado nie.
Nast pnego ranka wszyscy oniemieli my na widok wchodz cej do pokoju Polgary.
Prosta suknia, któr w
a, by a oczywi cie b kitna. Pol niemal zawsze ubiera a si na
niebiesko. D ugie, ciemne w osy mia a g adko zaczesane do ty u i zwi zane na karku.
Teraz gdy by a czysta, zobaczyli my, e ma bardzo jasn cer , podobnie jak jej siostra, i
e jest osza amiaj co pi kna. Jednak e najbardziej zaskoczy nas jej sposób bycia. Ju
wówczas, maj c raptem szesna cie lat, mia a i cie królewskie maniery.
Riva i Anrak wstali i sk onili si jej nisko. Potem Anrak westchn .
- O co chodzi? - zapyta go kuzyn.
- Zdaje si , e pope ni em b d.
- To nic nowego.
- Ale tego b
chyba
owa . Mo e mia bym szans u lady Polgary, gdybym by
bardziej uparty. Dolina to odludne miejsce, wi c nie by o innych staraj cych si .
Obawiam si jednak, e teraz jest ju za pó no. Gdy tylko dop yniemy do Rivy, wszyscy
odzie cy na Wyspie uderz do niej w konkury.
Pol obdarzy a go ciep ym spojrzeniem.
- Czemu pozwoli
, by ci si wymkn a? - zapyta Riva.
- Widzia
chyba, jak wczoraj wygl da a?
- Prawd powiedziawszy, nie. Mia em co innego w g owie. Beldaran zarumieni a si .
Oboje mieli co innego w g owach.
- Prosz nie poczyta mi tego za obraz , lady Polgaro -zwróci si Anrak do mej starszej
córki.
- Bez obawy, Anraku - odpar a. Zdawa a si oczarowana pomys em zwracania si do niej
“lady Polgaro". Teraz prawie wszyscy na wiecie tak si do niej zwracaj , ale my
, e
nadal robi jej si cieplej na sercu za ka dym razem, gdy to s yszy.
- No có - zacz Anrak, ostro nie dobieraj c s owa - gdy po raz pierwszy ujrza em lady
Polgar , jej widok budzi do mieszane odczucia. My
, e jest czarodziejk jak jej
ojciec. Oczywi cie on jest czarodziejem, nie czarodziejk , ale rozumiecie, co mam na
my li. Czarodzieje to bardzo tajemniczy ludzie, a ona pewnie my la a nad czym przez
kilka milionów lat i...
- Mam tylko szesna cie lat, Anraku - poprawi a go delikatnie Pol.
- No tak, wiem, ale dla was czas ma inne znaczenie. Mo ecie go przecie zatrzyma i
ruszy ponownie, kiedy tylko chcecie, prawda?
- Mo emy, ojcze? - zapyta a mnie z ciekawo ci .
- Nie wiem. - Spojrza em na Beldina. - Mo emy?
- No có , teoretycznie pewnie tak - odpar . - Kiedy omawiali my t spraw z
Belmakorem, ale uznali my, e to nie najlepszy pomys . Mo na by popl ta czas - jeden
czas w jednym miejscu i inny w drugim. Prawdopodobnie bardzo trudno by oby
przywróci porz dek, a nie mo na by tego po prostu tak sobie zostawi .
- Dlaczego?
- Poniewa by by w dwóch miejscach jednocze nie.
- A co w tym z ego?
- To by by paradoks, Belgaracie. Nie byli my pewni z Belmakorem, jaki to by mog o
mie wp yw na wszech wiat - mog oby rozerwa go na strz py lub spowodowa jego
znikni cie.
- Nie spowodowa oby.
- Nie mia em zamiaru sprawdza .
- Rozumiesz teraz, co mia em na my li, mówi c, jak bardzo niezrozumia e jest dla nas
ich zachowanie - powiedzia Anrak do swego kuzyna. - W ka dym razie lady Polgara
pofrun a na drzewo i oddawa a si tam czarodziejskim sprawom. Zaproponowa em jej,
e móg bym si z ni o eni - skoro jej siostra mia a wyj za ciebie, a bli ni ta lubi
robi wszystko razem. Zdaje si jednak, e ten pomys niezbyt przypad jej do gustu,
wi c nie nalega em. Szczerze mówi c, nie wygl da a zbyt schludnie, gdy j po raz
pierwszy ujrza em. - Przerwa , spogl daj c na Pol z pewn konsternacj .
- By am w przebraniu, Anraku - przysz a mu z pomoc Pol.
- Doprawdy? Po co?
- To jedna z tych czarodziejskich spraw, o których wspomnia
.
- Ach, jedna z tych. To by o bardzo dobre przebranie, lady Polgaro. Wygl da
, pani,
absolutnie paskudnie.
- Nie posuwa abym si za daleko, Anraku - poradzi a mu Beldaran. - Mo e zjedliby my
niadanie i zacz li si pakowa ? Bardzo chc zobaczy swój nowy dom.
Jeszcze tego samego dnia postawili my agle. Do miasta 'Rivy przybyli my dwa dni
pó niej. Wszyscy mieszka cy czeka-ili na nas na brzegu - prawd powiedziawszy,
czekali na Beldaran. Nie my
, aby Riva czycy byli zbytnio zainteresowani widokiem
moim czy Beldina, ale naprawd pragn li zobaczy sw now królow . Riva os ania j
troskliwie. Nie chcia , aby ktokolwiek za bardzo si ni zachwyci .
Jestem pewny, e zrozumieli, o co chodzi - przynajmniej gdy chodzi o o Beldaran. W
ko cu by o jeszcze kogo podziwia .
- Lepiej spraw sobie maczug - mrukn do mnie Beldin.
- Co takiego?
- Maczug , Belgaracie - solidna pa ka ze zgrubieniem na ko cu.
- A po co mi maczuga?
- lepy jeste , Belgaracie. Przyjrzyj si Polgarze, a potem spójrz na twarze tych
wszystkich m odych A ornów stoj cych na pla y. Wierz mi, b dzie ci potrzebna
maczuga.
Nie si gn em po ni wprawdzie, ale do
em wszelkich stara , aby nie spuszcza Pol
z oczu podczas pobytu na Wyspie Wiatrów. Zdaje si , e by bym o wiele spokojniejszy,
gdyby Pol jeszcze jaki czas pozostawa a w swoim kokonie. Oczywi cie by em z niej
dumny, ale jej zmieniony wygl d czyni mnie bardzo nerwowym. Cho m oda i
niedo wiadczona, najwyra niej oczarowa a m odzie ców na Wyspie.
Mia em ca kiem prost strategi . Siada em na widoku i patrzy em gro nie. Nosi em jedn
z tych idiotycznych bia ych szat, którymi zwykle obdarzali mnie ludzie, i trzyma em
ug lask - podobnie jak czyni em to w Arendii i Tolnedrze. Cieszy em si w ród
ornów niez reputacj , któr podnosi y jeszcze te absurdalne przejawy dostoje stwa,
co wydatnie pomog o zrozumie im moje stanowisko. M odzi Riva czycy byli
przesadnie grzeczni i uprzejmi - co by o w porz dku. Ale nie zaci gali Polgary w ciemne
ty - co nie by oby w porz dku.
Pol, oczywi cie, wietnie si bawi a. Nie by a w
ciwie zalotna, ale cz sto u miecha a
si , a nawet od czasu do czasu wybucha a g
nym miechem. Przykro to mówi , ale
podejrzewam, e znajdowa a przyjemno w tym, i dziewcz ta najcz ciej wychodzi y z
pokoju, w którym ona przyjmowa a adoratorów. Wola y nie okazywa publicznie
eraj cej je zazdro ci.
Przebywali my ju oko o tygodnia na Dworze Riva skiego Króla, gdy do portu wp yn y
okr ty Chereka. Pozostali alornscy królowie przybywali na lub Rivy.
Ucieszy mnie wiodok Chereka i jego synów, cho nie mieli my zbytnich okazji do
rozmów. Pol zapewnia a, e sama potrafi o siebie zadba , ale wola em nie ryzykowa .
Tak, Polgaro, by em zazdrosny. Czy ojcowie nie powinni by zazdro ni? Wiedzia em,
co chodzi tym m odzikom po g owach, i nie mia em zamiaru zostawi ci z nimi sam na
sam.
Kilka dni po przybyciu Chereka i jego synów przyszed do mnie Beldin. By em tam,
gdzie zwykle, oczywi cie z gro
min , a Polgara zajmowa a si
amaniem serc.
- Lepiej porozmawiaj z Cherekiem - powiedzia do mnie.
- O co chodzi?
- lub Rivy mo e podsun Drasowi i Algarowi pewne pomys y.
- Jakie pomys y?
- Doro nij w ko cu, Belgaracie. Pomimo uczucia cz cego Riv i Beldaran, jest to
polityczne ma
stwo.
- Religijne, prawd powiedziawszy.
- To to samo. Dras i Algar ju zaczynaj rozmy la o korzy ciach, jakie wi za yby si z
po lubieniem Polgary.
- To mieszne!
- To nie ja o tym my
, wi c nie mnie oskar aj o mieszno . Pr dzej czy pó niej jeden
z nich pójdzie do Chereka i poprosi, by z tob na ten temat porozmawia . Wówczas on z
kolei uda si do ciebie z pewn propozycj . Lepiej uprzed go, nim sam postawi ci w
opotliwej sytuacji. Nadal potrzebujemy Alornów.
Zakl em i wsta em.
- Móg by popilnowa Polgary?
- Czemu nie?
- Uwa aj na tego wysokiego blondyna. Pol po wi ca mu l nieco zbyt du o uwagi, wed ug
mnie.
- Zajm si tym.
- Nie rób mu niczego na sta e. Jest synem wodza klanu, a Wyspa jest troch za ciasna na
wojn klanów - doda em i ruszy em na poszukiwania Chereka.
Troch naci gn em prawd , mówi c mu, e Aldur poleci , bym zatrzyma Polgar przy
sobie w Dolinie i e przez jaki czas nie powinna wychodzi za m . Gdy ju jednak
przeci gn em na swoj stron ich ojca, Dras i Algar mogli prosi , o co chcieli. Nie
wyst pi w roli swatki.
Cherek postarza si od czasu naszej wyprawy do Mallorei. W osy i brod przyprószy a
mu siwizna, a jego oczy nie mia y ju tak weso ego wyrazu. Powiedzia mi, e
Nadrakowie w sz wzd
wschodniej granicy królestwa Drasa, a Murgowie zeszli ze
Wschodniego Sza ca i zapuszczaj si w g b Algarii.
- Pewnie powinni my ich do tego zniech ci - powiedzia em.
- Dras i Algar ju o to dbaj - odpar . - Z technicznego punktu widzenia nadal jeste my w
stanie wojny z Angaraka-mi, wi c mo emy usprawiedliwi pewne akty stanowczo ci,
gdyby sprawa kiedykolwiek trafi a do s du.
- Chereku, my mówimy o polityce mi dzynarodowej. Nie ma adnych praw i nie ma
adnych s dów.
Cherek westchn
- wiat robi si coraz bardziej cywilizowany, Belgaracie -stwierdzi pos pnie. -
Tolnedranie ca y czas próbuj narzuci nam jakie drobne ograniczenia.
- Jakie?
- Usi owali wymusi na mnie zgod na wyj cie spod prawa tego, co nazywaj
“piractwem". Czy s ysza
kiedy co równie miesznego? Na pe nym morzu nie
obowi zuj
adne prawa. To, co tam si dzieje, nie jest czyj kolwiek spraw . Po co
wci ga w to s dziów i prawników?
- Tolnedranie ju tacy s . Powiedz Drasowi i Algarowi, aby poszukali sobie on gdzie
indziej, dobrze? Polgara na razie nie wchodzi w gr .
- Wspomn im o tym.
W tamtych czasach kalendarz alornski by troch ma o dok adny. Alornowie liczyli lata,
ale nie zawracali sobie g owy nadawaniem nazw miesi com, jak to czynili Tolnedranie.
ledzili jedynie zmiany pór roku, wi c nie potrafi poda wam dok adnej daty lubu Rivy
i Beldaran. Odby si oko o trzech tygodni po przybyciu jego ojca i braci. Gdzie na
dziesi dni przed lubem Polgara sko czy a z kampani
amania serc i wraz z Beldaran
odda a si absolutnemu szale stwu szycia strojów. Z pomoc kilku yczliwych
alornskich dziewcz t gruntownie przerobi y lubn sukni Beldaran, a potem zabra y si
za przygotowanie odpowiedniej sukni dla siostry panny m odej. Beldaran zawsze lubi a
szycie, ale zami owanie Pol do tej czynno ci datuje si od tamtego okresu. Szycie daje
zaj cie kobiecym palcom, ale zostawia im pod dostatkiem czasu na rozmowy. Nie jestem
pewny, o czym te damy wówczas rozmawia y, poniewa zawsze milk y, gdy wchodzi em
do pokoju. Najwyra niej by y to sprawy, którymi kobiety nie lubi dzieli si z
czyznami. Polgara udziela a chyba swej siostrze rozlicznych rad odno nie ycia w
ma
stwie - aczkolwiek nie mam najmniejszego poj cia, sk d wiedzia a o tych
sprawach. Ile informacji mog a w ko cu zdoby , przesiaduj c na drzewie w otoczeniu
ptaków?
Ostatecznie nadszed szcz liwy dzie . Riva by bardzo Zdenerwowany, ale Beldaran
wydawa a si spokojna. Uroczysto odby a si na Dworze Riva skiego Króla - w sali
tronowej Rivy. Sala tronowa pewnie nie jest najlepszym miejscem na lub, ale Riva
upiera si , wyja niaj c, e chcia by wzi
lub w obecno ci Klejnotu, a w wi tyni
Belara miecz u boku , by by troch nie na miejscu. Oto ca y Riva.
Ze lubami wi e si ca e mnóstwo tajemniczych obrz dków, których znaczenie dawno
ju posz o w zapomnienie. Pan fu i m ody powinien na miejsce lubu przyby pierwszy,
w otoczeniu gromadki krzepkich przyjació , którzy stanowczo rozprawiliby si z ka dym,
kto sprzeciwi by si
lubowi. Riva mia ich
oczywi cie pod dostatkiem. Jego ojciec, bracia i kuzynowie, wszyscy w b yszcz cych
kolczugach, otaczali go t umnie przed wej ciem do dworu. Zdecydowanie jednak
zabra em Drasowi jego topór i przypasa em mu miecz w pochwie. Dras atwo si unosi ,
a ja nie chcia em, aby zacz r ba go ci weselnych, demonstruj c, jak bardzo kocha
swego m odszego brata.
W ko cu wszyscy si usadowili. Ucich y pobrz kiwania kolczug. Wówczas, za spraw
Beldina, rozleg y si fanfary oznajmiaj ce przybycie panny m odej. Beldin bezgranicznie
uwielbia Beldaran i troch przesadzi . Jestem niemal pewny, e mieszka cy Tol Honeth,
oddalonego o setki mil na po udnie, przestali si na moment oszukiwa , by zapyta : “Co
to by o?", gdy powietrzem sali tronowej wstrz sn d wi k tysi cy srebrnych tr bek. Po
fanfarach rozleg si chór st umionych kobiecych g osów - pewnie kilkuset -
szemraj cych hymn na cze panny m odej. Ongi Beldin przez kilka dobrych stuleci
studiowa muzyk i ten hymn robi wielkie wra enie, ale utwór o tak z
onej harmonii
by dla mnie troch za skomplikowany
Odziani w zbroje Alornowie otworzyli z rozmachem wielkie wrota Dworu Riva skiego
Króla i Beldaran, ca a w bieli, stan a w rodku wej cia. Wiem, e by to dok adnie
rodek, poniewa wymierza em go osiem razy i wyci em w kamiennej posadzce znak,
który tam pewnie nadal jest. Beldaran, blada jak ksi
yc, sta a w sklepionym ukowo
wej ciu, a wszyscy Alornowie odwrócili si , wyci gn li szyje i utkwili w niej spojrzenia.
Rozleg o si bicie ogromnego dzwonu. Po lubie szuka em go, ale nigdzie nie mog em
znale .
Wtem moj m odsz córk obla o ciep e, bia e wiat o, które z ka
chwil robi o si
coraz bardziej intensywne.
Polgara, otulona b kitnym aksamitnym p aszczem, podesz a i uj a mnie pod r
.
- Ty to robisz? - zapyta a mnie, wskazuj c g ow blask o wietlaj cy jej siostr .
- To nie ja, Pol - odpar em. - W
nie chcia em zapyta , czy to twoja sprawka.
- Mo e to wujek Beldin. - Poruszy a lekko ramionami i p aszcz mi kko opad z nich,
ukazuj c sukni . Na jej widok niemal zapar o mi dech w piersiach
Beldaran by a ca a w bieli i ja nia a niczym blady p omie w smudze wiat a, która bez
tpienia by a lubnym prezentem od zabawnego staruszka na rozklekotanym wozie.
Polgara by a ca a w b kitach. Jej suknia opada a z ramion w fa dach i skomplikowanych
marszczeniach, a r kawy i dekolt ko czy y si
nie nobia ymi koronkami. Idealnie
pasowa a, nie pozostawiaj c w tpliwo ci, e Polgara by a dziewczyn . Ta b kitna suknia
by a niczym za amuj ca si fala, a Polgara wynurza a si z niej jak bogini wychodz ca z
morza.
Stara em si , jak mog em najlepiej, panowa nad swymi emocjami.
- adna sukienka - wydusi em przez zaci ni te z by.
- Ta staro ? - powiedzia a lekcewa co, dotykaj c od niechcenia jednej z koronek. Potem
roze mia a si ciep ym, gard owym miechem, który zabrzmia bardzo doros o jak na jej
wiek, i poca owa a mnie. Nigdy dobrowolnie tego przedtem nie robi a i zaskoczy a mnie
tym tak bardzo, e nawet nie us ysza em dzwonów bij cych w mej g owie na alarm.
Stan li my po obu stronach panny m odej, uj li my j pod r ce i dostojnie, powolnym,
odmierzonym krokiem doprowadzili my nasz ukochan Beldaran do uwielbianego
przez ni l Króla Wyspy Wiatrów.
W g owie a roi o mi si od ró nych my li, tote nie przys uchiwa em si zbyt uwa nie
ceremonii za lubin odprawianej przez najwy szego kap ana Belara. Je li s ucha
jednej
lubnej ceremonii, to tak jakby s ysza je wszystkie. W pewnym momencie zdarzy o si
jednak co niezwyk ego.
Klejnot mego Mistrza zacz jarzy si intensywnym b kitnym blaskiem, niemal
dok adnie takiego samego koloru jak suknia Polgary. Wszyscy ogromnie si cieszyli my
ze lubu Bel-daran i Rivy, ale wydawa o mi si , e Polgara wywar a na Klejnocie o wiele
wi ksze wra enie ni jej siostra. Móg bym si za
, e to, co widzia em potem,
zdarzy o si naprawd , cho nikt poza mn nie przyzna , by cokolwiek widzia . By
mo e dlatego da em si przekona , e widywa em ju rzeczy, których naprawd nie by o.
Klejnot, jak mówi em, rozjarzy si , ale zawsze to czyni , gdy Riva by w pobli u, wi c
nie by o w tym nic niezwyk ego.
Niezwyk e by o to, e Polgara równie zacz a wieci . Zdawa si od niej bi delikatny
bladob kitny blask, ale jej bia y lok na skroni nie by jasny, tylko intensywnie b kitny.
A potem zdawa o mi si , e us ysza em delikatny trzepot skrzyde dobiegaj cy z g bi
sali. To w
nie sprawi o, e zacz em podawa w w tpliwo swe zdrowe zmys y.
Zdawa o si jednak, e Polgara równie to us ysza a, poniewa odwróci a si .
I z g bokim szacunkiem i mi
ci sk oni a si nisko, z zapieraj
dech w piersiach
gracj , przed mglistym wizerunkiem nie nobia ej sowy, siedz cej na krokwi Dworu
Riva skiego Króla.
ROZDZIA SZÓSTY
Przesta cie mi ju , u licha, suszy g ow . Jasne, powinienem zdawa sobie spraw , e
dzieje si co bardzo osobliwego. Postawcie si jednak w mojej sytuacji. Pami tacie, e
mier Poledry niemal przyprawi a mnie o utrat zmys ów. Kto , kogo trzeba przykuwa
do
ka
cuchami, ma problemy. Potem jakie trzy lata marynowa em swój mózg w
portowych tawernach Camaar, a przez nast pne dziewi lat zabawia em damy w Mar
Amon i przez ca y ten czas widywa em wiele rzeczy, których naprawd nie by o. Tak si
do tego przyzwyczai em, e przesta em zwraca na to uwag , traktuj c wszystko jako
przywidzenia. Zdarzenie na lubie Beldaran nie by o przywidzeniem, ale sk d mia em o
tym wiedzie . Wyka cie troch wi cej zrozumienia. To uczyni was lepszymi.
Tak wi c Beldaran i Riva pobrali si i byli ob dnie szcz liwi. Jednak e na wiecie
dzia o si wiele innych rzeczy i Beldin zaproponowa , e skoro królowie Alornów i tak s
na Wyspie Wiatrów, to mogliby my wykorzysta okazj i przedyskutowa kilka spraw
wagi pa stwowej. Na temat powstania Rady Alornów napisano ca kup bzdur, oto wi c
jak naprawd dosz o do jej utworzenia. Tolnedranie od stuleci protestowali .przeciwko
tym do nieformalnym corocznym spotkaniom -g ównie dlatego, e nie byli na nie
zapraszani. Tolnedranie to podejrzliwi ludzie i za ka dym razem, gdy dociera a do nich
wie o jakiej naradzie, byli absolutnie przekonani, e spiskowano tam przeciwko nim.
Polgara wzi a udzia w naszej naradzie. Pocz tkowo nie bardzo mia a na to ochot , ale
by em nieugi ty. Nie mog em pozwoli , aby w óczy a si po twierdzy bez dozoru.
Nie jestem przekonany, by nasza zaimprowizowana narada rzeczywi cie wiele osi gn a.
Wi kszo czasu rozmawiali my na temat Angaraków. Nikogo z nas nie cieszy a ich
obecno po tej stronie Morza Wschodu, ale w danej chwili niewiele mogli my na to
poradzi . Po prostu odleg
ci by y zbyt wielkie.
- Móg bym zrobi wypad w te lasy na wschód od mokrade i spali miasta Nadraków -
gruchn Dras swym tubalnym g osem - ale to by oby bez sensu. Nie mam tylu ludzi, by
zaludni te pustkowia. Wcze niej czy pó niej musia bym si wycofa , a wówczas
Nadrakowie po prostu znowu wyszliby z lasów i odbudowaliby swoje miasta.
- Czy kontaktowali cie si z nimi? - zapyta a Pol.
- Kilka potyczek, to wszystko. - Dras wzruszy ramionami. - Co jaki czas schodz z gór,
a wtedy ich przep dzamy z powrotem. Nie my
, aby to by o co powa nego. Pewnie po
prostu sprawdzaj nasz obron .
- Mia am na my li pokojowe kontakty.
- Nie ma czego takiego, jak pokojowe kontakty pomi dzy Alornami i Angarakami,
Polgaro.
- Mo e powinny by .
- Uwa am, e to wbrew naszej religii.
- Mo e powiniene to przemy le . Jak rozumiem, Nadrakowie s kupcami. By mo e
byliby zainteresowani handlem.
- Nie s dz , by mieli cokolwiek, czego by my potrzebowali.
- Ale wr cz przeciwnie, Drasie. Posiadaj informacje na temat Murgów, którzy nas
bardzo interesuj . Je li ktokolwiek mia by przysporzy nam k opotów, to w
nie
Murgowie. Gdy-
by my od Nadraków wiedzieli, co robi , nie musieliby my wyprawia si do Rak Goska,
by samemu to sprawdza .
- Ona ma racj , Drasie - zwróci si do swego brata Algar.
- Moi ludzie kontaktowali si kilkakrotnie z Thullami, ale od nich nie da si wyci gn
zbyt wiele. Z tego, co s ysza em, Nadrakowie nie przejmuj si zbytnio Murgami, by
mo e wi c nie mieliby nic przeciwko przekazaniu kilku informacji na ich temat.
- Czy rzeczywi cie potraficie dosta si do Mishrak ac Thull przez Wschodni Szaniec? -
zapyta Cherek z pewnym zaskoczeniem.
- Szaniec przecinaj biegn ce w dó w wozy, ojcze - odpar Algar. - S strome, ale do
przej cia. Murgowie patroluj zachodni granic Mishrak ac Thull i od czasu do czasu
jeden z ich patroli schodzi na równiny Algarii - zwykle, by ukra konie. Nie podoba
nam si to, wi c przeganiamy ich z powrotem.
- Przez twarz przemkn mu cie u miechu. - Lepiej, by to oni znale li dla nas te
wozy, ni mieliby my szuka ich sami.
- To jest my l - przyzna Dras. - Skoro Murgowie potrzebuj koni, to mo e i ich
zainteresowaliby my handlem?
Algar pokr ci g ow .
- Nie, nie Murgów. Nie w g owie im handel. Jeden z moich wodzów przepytywa raz
Thulla, który, o dziwo, nawet potrafi odró ni praw r
od lewej. Thull powiedzia , e
Ctuchik jest w Rak Goska. Dopóki on sprawuje w adz nad spo eczno ci Murgów, nie
ma mowy o adnych pokojowych kontaktach.
- A zatem Pol ma racj - powiedzia Beldin. - Trzeba b dzie spróbowa wspó pracy z
Nadrakami - doda i spojrza w sufit. - Nie s dz , aby ta migracja Angaraków stanowi a
jakie zagro enie - a przynajmniej jeszcze nie teraz. W Cthol Mishrak nie ma zbyt wielu
ludzi, a Ctuchik znacznie ich jeszcze rozproszy . Prawdziwe zagro enie nadal stanowi
Mallorea. My
, e wróc tam i b
mia oko na wszystko. Angarakowie na tym
kontynencie to tylko zwiadowcy. Prawdopodobnie przybyli tu po to, aby zbudowa
sk ady na zapasy i przygotowa punkty wymiany koni. Z ostrzeniem mieczy mo ecie
poczeka , dopóki Mal oreanie nie zaczn przeprawia si na drugi brzeg. B
pilnie
nadstawia ucha i dam wam zna , gdy wojsko ruszy z Mai Zeth na pó noc, w kierunku
przej cia l dowego. Polgara przygryz a warg .
- Chyba warto zacie ni stosunki z Tolnedranami i Arendami.
- A po co, kochana siostro? - zapyta Riva. Teraz byli rodzin i machinalnie zwraca si
do niej w tej formie. Rodzina jest dla Alornów bardzo wa
spraw .
- Mo emy potrzebowa ich pomocy przeciwko Malloreanom.
- Tolnedranie nie pomog , dopóki im nie zap acimy -wtr ci Cherek - a Arendowie s
zbyt zaj ci bratobójczymi walkami.
- Oni równie tu yj , Chereku - zauwa
a - i nie s dz , aby bardziej ni my pragn li
obecno ci Mallorean na tym kontynencie. Legiony mog yby by bardzo pomocne, a
Arendowie przygotowuj si do wojny od czasu, gdy Torak roz upa
wiat. Poza tym
Chaldan i Nedra pewnie poczuliby si ura eni, gdyby my wyruszyli na wojn i nie
zaprosili ich na ni .
- Wybacz, Polgaro - zagrzmia Dras - ale sk d wiesz tyle o polityce? O ile wiem, dopiero
po raz pierwszy opu ci
Dolin .
- Wujek Beldin informowa mnie na bie co - odpar a, wzruszaj c lekko ramionami. -
Zawsze dobrze jest wiedzie , co robi s siedzi.
- Czy jest sens miesza w to Nyissan i Maragów? - zapyta Riva.
- Pewnie powinni my im to zaproponowa - powiedzia em. - Obecna Salmissara to
ca kiem inteligentna panna i Angarakowie niepokoj j tak samo jak nas. Maragowie na
niewiele si zdadz . Nie ma ich zbyt wielu, a fakt, i s kanibalami, móg by wszystkich
zdenerwowa .
Beldin wybuchn swym paskudnym miechem.
- No to powiedz im, aby zacz li zjada Angaraków. Niech Murgowie si denerwuj .
- Lepiej zbierajmy si do domu - zasugerowa Cherek, wstaj c. -Wesele ju si
sko czy o, a skoro Malloreanie maj przyby , lepiej zacznijmy przygotowywa si na ich
powitanie.
Taki mniej wi cej by przebieg pierwszej Rady Alornów.
- Czy to zawsze jest takie zabawne? - zapyta a Polgara, gdy wracali my do naszej
kwatery.
- Zabawne? Czy bym co przegapi ?
- Polityka, ojcze - wyja ni a. - Te wszystkie próby odgadni cia posuni drugiej strony.
- Zawsze to lubi em.
- A zatem zdaje si , e naprawd jeste moim ojcem. To by o o wiele zabawniejsze ni
wodzenie za nos m odzie ców i przyprawianie ich o dr enie kolan trzepotem rz s.
- Jeste okrutna, Polgaro.
- Ciesz si , e to zauwa
, ojcze. Nie by oby wcale zabawne dosta ci przez
zaskoczenie. - Rzuci a mi jeden z tych swoich tajemniczych u mieszków. - Strze si
mnie, ojcze -ostrzeg a. - Jestem przynajmniej tak niebezpieczna jak ty czy Torak.
Rzeczywi cie tak powiedzia
, Polgaro, zatem nie próbuj | zaprzecza .
Rozstanie z Beldaran nie nale
o do najszcz liwszych i" momentów w naszym yciu.
Mi
do jasnow osej córki przywróci a mnie do zdrowych zmys ów, a zwi zki Polgary
z jej siostr bli niaczk by y tak z
one, e nawet nie próbowa em ich zrozumie .
Przed odej ciem mia em d
sz rozmow z Beldinem.
Obieca , e b dzie informowa mnie o tym, co dzieje si w Mallorei, ale motywy jego
powrotu tam wyda y mi si nieco podejrzane. Mia em wra enie, e chcia podj
przerwan dyskusj o rozgrzanych do bia
ci hakach z Urronem, a mo e mia nadziej
spotka Zedara w jakim ustronnym miejscu. Beldin nie nale
do najmilszych ludzi na
wiecie.
yczy em mu powodzenia - szczerze. Ja równie nie nale do najmilszych. 'Grat w
ko cu nie jest mi y.
Mój brat opu ci przyl dek tu na po udnie od portu Rivy i wzbi si do góry, machaj c
leniwie skrzyd ami. My z Pol opu cili my wysp w bardziej konwencjonalny sposób.
Cherek zabra nas na wybrze e Sendarii na jednym ze swych niebezpiecznie w skich
okr tów. Cho sam pomaga em je projektowa , to nie lubi em wojennych okr tów
Chereka. Niezaprzeczalnie by y szybkie, ale za ka dym razem gdy wchodzi em na ich
pok ad, mia em wra enie, e zaraz si wywróc . Jestem pewny, e Silk to rozumie, cho
dla Baraka zawsze to b dzie niepoj te.
Nie spieszyli my si zbytnio z powrotem do Doliny. W ko cu nie by o powodu. W
osobliwy sposób lub Beldaran zaprowadzi pokój pomi dzy mn i Pol. Nie
rozmawiali my o tym, po prostu zwarli my szeregi, aby zamkn luk , która nagle
pojawi a si w naszych yciach. Pol nadal robi a ci te uwagi, ale nie by o w nich ju
poprzedniej zjadliwo ci.
By rodek lata, gdy dotarli my do domu. Pierwszy tydzie sp dzili my na
szczegó owym opowiadaniu bli niakom o weselu i podbojach Pol. Jestem pewny, e
zauwa yli zmian jej wygl du, ale nie dali tego po sobie pozna .
Potem ju na dobre rozgo cili my si w swej wie y. Pewnego wieczoru, po kolacji,
Polgara poruszy a temat, który od dawna chodzi mi ju po g owie. Je li sobie dobrze
przypominam, zmywali my w
nie naczynia. Nie przepadam szczególnie za
wycieraniem naczy , ale skoro Polgara to lubi a, nie protestowa em, aby nie zak óca
nie atwego pokoju mi dzy nami. Poda a mi ostatni, ociekaj cy wod talerz, wytar a r ce i
powiedzia a:
- Zdaje si , e czas rozpocz moj edukacj , ojcze. Mistrz marudzi ju o tym od
jakiego czasu.
Niemal upu ci em talerz.
- Aldur te z tob rozmawia? - zapyta em, jak mog em najspokojniej.
Spojrza a na mnie figlarnie.
- Oczywi cie - odpar a, po czym jej spojrzenie przybra o obra liwie lito ciwy wyraz. -
Daj spokój, ojcze. Czy by chcia powiedzie , e nie wiedzia
?
Wiem, e nie powinienem czu si zaskoczony, ale wychowywa em si w
spo ecze stwie, w którym kobiety pe ni y rol s
by. Oczywi cie Polgara to co innego,
ale z jakiej przyczyny znaczenie tego, o czym w
nie mi powiedzia a, by o absolutnie
szokuj ce. Fakt, e Aldur przybywa do niej w ten sam sposób jak do mnie, by
wyznacznikiem okre lonego statusu, a ja po prostu nie by em gotów na przyj cie
uczennicy. Chyba jestem na to troch za staromodny.
Na szcz cie mia em tyle rozumu, aby zachowa uwagi dla siebie. Sko czy em wyciera
talerz, odstawi em go na pó
i odwiesi em cierk .
- Od czego najlepiej zacz
? - zapyta a.
- Pewnie od tego samego co ja. Nie obra si , Pol, ale musisz nauczy si czyta .
- Nie mo esz mi po prostu powiedzie tego, co powinnam wiedzie ?
Pokr ci em g ow
- Dlaczego?
- Poniewa nie znam wszystkiego, czego powinna si nauczy . Usi
my, Pol, spróbuj
ci to wyja ni . - Zaprowadzi em j do tej cz ci wie y, któr przeznaczy em na
prowadzenie swych bada . Nigdy nie pomy la em o zbudowaniu cianek
dzia owych we wn trzu, dlatego by o to po prostu jedno du e
pomieszczenie, którego poszczególne cz ci przeznaczone by y na ró
dzia alno .
Usiedli my przy du ym stole za
onym ksi kami, zwojami i tajemniczymi cz ciami
jakiej maszynerii. - Po pierwsze - zacz em - wszyscy jeste my inni.
- A to ci nowina. Jak to si sta o, e nigdy tego nie zauwa
am?
- Mówi powa nie, Pol. To, co nazywamy “talentem", ujawnia si w ka dym z nas na
inny sposób. Beldin potrafi robi rzeczy, których ja nawet nie próbowa bym czyni .
Pozostali z nas równie posiadaj szczególne umiej tno ci. Mog ci da podstawy, ale
potem b dziesz zdana ju wy cznie na siebie. Twoje talenty rozwin si w zale no ci od
tego, jak pracuje twój umys . Ludzie paplaj o “czarach", ale wi kszo z tego, co
wygaduj , jest wierutn bzdur . Tymczasem wszystko, czym jest b
mo e by , to
my l, a ka dy z nas my li inaczej. O to w
nie mi chodzi o, gdy powiedzia em, e jeste
zdana tylko na siebie.
- A zatem po co mi czytanie? Skoro jestem taka wyj tkowa, co przydatnego mog abym
znale w twoich ksi kach?
- To skrót, Polgaro. Cho by nie wiadomo jak d ugo
a, nie wystarczy ci czasu na
odtworzenie my li, które kiedykolwiek przysz y do g owy wszystkim, którzy yli. Po to
czytamy - aby oszcz dzi czas.
- Sk d b
wiedzia a, co jest dobre, a co nie?
- Nie b dziesz - przynajmniej pocz tkowo. W miar up ywu czasu zaczniesz jednak
odró nia prawd od fa szu.
- Ale to b dzie tylko moja opinia.
- Tak, o to w
nie chodzi.
- A je li b
si myli ?
- Musisz podj ryzyko. - Usiad em wygodniej na swym krze le. - Nie ma adnych
prawd absolutnych, Pol. ycie by oby prostsze, gdyby tak by o, ale nie jest.
- Tu ci mam, staruszku - rzek a z zapa em. Polgara uwielbia a dobre dyskusje. - S
rzeczy, które wiemy na pewno.
- Tak? Wymie któr .
- S
ce wzejdzie jutro rano.
- Dlaczego?
- Zawsze wschodzi.
- Czy to rzeczywi cie oznacza, e zawsze b dzie? Wyraz lekkiego zaskoczenia
przemkn jej przez twarz.
- Chyba b dzie, prawda?
- Prawdopodobnie, ale nie mo emy by tego absolutnie pewni. Kiedy ju raz uznasz co
za pewnik, zamykasz na to swój umys , a umys zamkni ty do niczego nie dochodzi.
Wszystko podawaj w w tpliwo , Pol. Na tym polega uczenie si .
- To mo e zaj wi cej czasu, ni my la am.
- Pewnie tak. Mo emy zaczyna ?
Pol musia a rozumie , co robi. Gdy ju poj a, dlaczego umiej tno czytania jest wa na,
opanowa a j w zdumiewaj co krótkim czasie i im wi cej czyta a, tym lepiej jej to sz o.
By mo e dzi ki jej oczom. Ja potrafi czyta szybciej od innych pewnie dlatego, e
umiem uchwyci znaczenie ca ego wiersza jednym spojrzeniem. Pol w ten sam sposób
potrafi zrozumie ca y rozdzia . Je li kiedykolwiek b dziecie mieli okazj obserwowa
moj córk z ksi
w r ku, nie dajcie si zwie sposobem, w jaki j leniwie kartkuje.
Bo nie kartkuje. Ona w ten sposób czyta, nie opuszczaj c nawet jednego s owa. Przez
ca moj bibliotek przebrn a w troch ponad rok. Potem zabra a si za ksi gozbiór
Beldina - co by o troch wi kszym wyzwaniem, jako e biblioteka Beldina w owych
czasach by a pewnie najobszerniejszym ksi gozbiorem na wiecie.
Niestety, Polgara mia a zwyczaj g
nego komentowania ksi ek w trakcie czytania. W
tym czasie ja zaj ty by em w asnymi studiami, a bardzo trudno jest si skoncentrowa
przy nieustannych okrzykach: “Nonsens!", “Idiotyzm!" czy nawet “Duby smalone!"
- Czytaj dla siebie! - krzykn em na ni pewnego wieczoru.
- Ale , kochany ojcze - odezwa a si s odko - to ty poleci
mi t ksi
, wi c chyba
wierzysz w to, co jest w niej napisane. Ja jedynie próbuj otworzy twój umys na
mo liwo istnienia odmiennej opinii.
Dyskutowali my o filozofii, teologii i naukach przyrodniczych. Spierali my si na temat
logiki i prawa. Krzyczeli my na siebie przy okazji omawiania etyki i moralno ci. Nie
wiem, czy kiedykolwiek tak dobrze si bawi em. Za ka dym razem zap dza a mnie w
kozi róg. Gdy na poparcie swego stanowiska powo ywa em si na m dro p yn
z
mego wieku, ona zgrabnie odpiera a moje nad te gadulstwo ostr jak brzytwa logik .
Teoretycznie to ja j uczy em, ale sam przy tym korzysta em równie du o.
Bli niacy co i rusz przychodzili z narzekaniami. Mamy z Pol dono ne g osy i nie
szcz dzili my ich w trakcie dyskusji, a oni nie mieszkali znowu a tak daleko, wi c
musieli wys uchiwa naszych dyskusji - cho nie mieli na to ochoty.
By em bardzo zadowolony z jej bystro ci, nieco mniejsz rado budzi a we mnie
rodz ca si w niej zarozumia
. Polgara mia a tendencj do przesady. Przez ca e
dzieci stwo przekornie nie dba a o swój wygl d. Teraz popad a w drug skrajno .
Absolutnie musia a bra k piel co najmniej raz dziennie - nawet zim . Ja zawsze
uwa
em, e k piele zim s niezdrowe, ale Pol wy mia a to i zanurza a si po uszy w
ciep ej wodzie z pian przy ka dej okazji. Ma o tego, zasugerowa a, e ja równie
powinienem cz ciej si k pa . My
, e mia a jaki wewn trzny kalendarz, dzi ki
któremu potrafi a mi powiedzie - i cz sto to czyni a - jak dawno temu bra em ostatni
piel. Zwykli my prowadzi na ten temat d ugie dyskusje.
Je li o mnie chodzi, mog aby sobie bra k piel i pi razy dziennie. Ona jednak upiera a
si , by równie my za ka dym razem w osy! Pol ma bardzo g ste w osy i w naszej
wie y nieustannie by o pe no oparów. Zapach wilgotnych w osów nie nale y do mych
ulubionych. W lecie nie by o jeszcze tak le, ale zim musia em po prostu z tym
.
Miara przebra a si , gdy przesun a zwierciad o Beldaran tak, aby mog a ogl da si w
nim w czasie czytania. W istocie Polgara wyros a na równie pi kn pann jak Beldaran,
ale doprawdy...
Wyczynia a ze swymi brwiami rzeczy, które wygl da y na bardzo bolesne.
Prawd powiedziawszy, wiem, e by y bolesne. Pewnego ranka obudzi em si , gdy
spokojnie pochylona wyrywa a moje - w osek po w osku. Potem, nadal niezadowolona,
zabra a si za moje uszy. Mi o by schludnym, ale bez przesady. W osy w mych uszach
maj swe powody, by tam rosn . Broni wst pu owadom i zabezpieczaj mózg przed
ch odem zimy. Matka Polgary nigdy nie protestowa a przeciwko mym ow osionym
uszom. Oczywi cie Poledra inaczej patrzy a na wiat.
Pol po wi ca a niezwykle wiele czasu swym w osom.
Czesa a je.
Szczotkowa a.
Doprowadza a mnie do szale stwa tymi wszystkimi zabiegami. Tak, wiem, e Polgara
ma pi kne w osy, ale gdy robi si zimno, zaczynaj wydawa trzaski. Spróbujcie sami.
Pozwólcie urosn w osom a za pas, a potem wyszczotkujcie je w mro ny zimowy
poranek. Bywa y dni, e przypomina a je a, a z jej palców tryska y skry, gdy tylko
dotkn a czego metalowego.
Zwyk a kl przy tym co nie miara. Polgara w istocie nie pochwala a przeklinania, ale
zna a wszystkie potrzebne do tego s owa.
By a chyba pó na wiosna roku, w którym sko czy a osiemna cie lat, gdy po raz pierwszy
przekroczy a barier i zademonstrowa a swój dar. Pol przejawia dziwn skromno . Nie
lubi, by ktokolwiek przygl da si , jak prezentuje swe umiej tno ci. Podejrzewam, e ma
to co wspólnego z jej stosunkiem do nago ci. Nikt - naprawd nikt - nie widzia Polgary
wychodz cej z k pieli odzianej jedynie w u miech. W ten sam sposób skrywa swój dar -
z wyj tkiem sytuacji nie cierpi cych zw oki.
Prawd powiedziawszy, nie by a to sprawa nie cierpi ca , zw oki. Pol po uszy siedzia a w
pewnym traktacie filozoficznym. By a bardzo skupiona, a ja niewinnie napomkn em, e
Od dwóch dni nic nie jedli my. By schy ek zimy i pewnie mog em pod postaci wilka
upolowa kilka polnych myszy, ale mia em ochot na co konkretniejszego. Myszy nie s
e, ale to tylko skóra i ko ci.
- Och, bracie - powiedzia a i wykona a niedba y gest, nie podnosz c nawet g owy znad
ksi ki - i na go ym kuchennym stole pojawi si kawa dymi cej wo owej opatki.
Spojrza em nieco zdegustowany. T uszcz kapa na pod og , a poza tym mi so by o nie
dopieczone. Polgara dostarczy a mi so. Pieczenie i doprawianie do smaku by o moim
problemem.
Przygryz em warg .
- Straszne dzi ki - powiedzia em sardonicznie.
- Nie ma za co - odpar a, nie odrywaj c oczu od ksi ki.
ROZDZIA SIÓDMY
wiat poza Dolin si zmienia . Nie by o w tym nic szczególnego; wiat zawsze si
zmienia . Jedyna ró nica tym razem polega a na tym, e to zauwa ali my. Trawiaste
równiny na pó noc od nas zawsze by y nie zamieszkane - je li nie liczy dzikich koni i
byd a. Ale teraz yli tam Algarowie.
Lubi em Algara Chy onogiego, najinteligentniejszego z synów Chereka. Fakt, i nie
otwiera bez potrzeby buzi, by na to dowodem. By mo e gdyby to on by
pierworodnym synem, to nie trzeba by dzieli Alorii. Nie mia em przy tym zamiaru
czyni zarzutów Drasowi. By bowiem jednym z najodwa niejszych ludzi, tyle e nieco
porywczym. Mo e mia o to co wspólnego z jego rozmiarami.
Zapocz tkowana przez Algara hodowla koni zacz a przynosi pierwsze rezultaty.
Zwierz ta by y pot
niejsze i coraz wi cej Algarów je dzi o konno. Dzi ki krzy ówkom
kar owatego alornskiego byd a z dzikim z równin otrzymano zwierz ta ] poka nie j szych
rozmiarów i agodniejszego usposobienia.
Alornowie byli dobrymi s siadami - chcia em przez to powiedzie , e nam si nie
naprzykrzali. Algar regularnie przysy
pos
ców z wie ciami do Doliny, ale poza tym
jego ludzie pozostawiali nas w spokoju.
Jakie dwa lata po lubie Beldaran - zdaje si , e by o to pó
wiosn - do Doliny
przyby sam Algar ze swym kuzynem Anrakiem.
- Dobre wie ci, Belgaracie - zawo
, gdy znalaz si pod moj wie . - Zostaniesz
dziadkiem.
- Najwy szy czas - odkrzykn em. - Wejd cie na gór , obaj. - Stan em na schodach i
kaza em otworzy si drzwiom.
- Kiedy rozwi zanie? - zapyta em, gdy zacz li wchodzi .
- Zdaje mi si , e za miesi c - odpar Anrak. - Beldaran pragnie, aby cie przybyli na
Wysp . Panie lubi mie przy sobie rodzin , gdy przychodzi na wiat ich pierwsze
dziecko. - Anrak rozejrza si po wie y. - Gdzie jest lady Polgara?
- Odwiedza bli niaków - odrzek em. - Nied ugo wróci. Usi
cie, panowie. Przynios
ale. My
, e trzeba to uczci .
Siedzieli my i rozmawiali my przez ca e popo udnie, potem wróci a Polgara. Wie ci
przyj a raczej spokojnie, co mnie do zaskoczy o.
- Musimy spakowa kilka rzeczy. - Tylko tyle powiedzia a, nim zabra a si za
przygotowywanie kolacji. Jestem przekonany, e ona ju wiedzia a o odmiennym stanie
siostry.
- Przyprowadzi em konie - powiedzia spokojnie Algar.
- Dobrze - odpar a Pol. -To d uga podró .
- Cz sto je dzisz konno? - zapyta .
- Nie za cz sto.
- Troch potrwa, nim przywykniecie do siod a - ostrzeg .
- Poradz sobie, Algarze.
- Zobaczymy.
Powinienem baczniejsz uwag zwróci na ostrzegawcz nut w jego g osie. Nie mia em
zbyt wielkiego do wiadczenia z ko mi. Oczywi cie widywa em je, ale nim Algarowie
rozpocz li hodowl , by y do ma e i mia em wra enie, e szybciej dotr wsz dzie na
piechot . Wyruszyli my wczesnym rankiem nast pnego dnia i nim min o po udnie,
owa em, e nie podró uj pieszo. Algarskie siod a s pewnie najlepsze na wiecie, ale
i tak s bardzo twarde, a równy k us, który by ulubionym sposobem jazdy Algarów,
sprawia , e od ci
ego podskakiwania bola y mnie wszystkie ko ci. Przez kilka
pierwszych dni nawet jad em na stoj co.
Dalej na pó nocy zacz li my natyka si na ma e stada byd a.
- Czy to dobry pomys , by tak chodzi y samopas? - zapyta Algara Anrak.
- A dok d mia yby pój ? - odpar Algar. - Tu jest woda i trawa.
- A nietrudno ich pilnowa ?
- Nie bardzo. - Algar wskaza na samotnego je
ca na szczycie pobliskiego wzgórza.
- To mi wygl da na nudne zaj cie.
- Je li ci si poszcz ci. Pasterz woli, aby jego zaj cie nie by o zbyt ekscytuj ce.
- Co zamierzasz zrobi z tym ca ym byd em? - zapyta em.
- Chyba je sprzedam. Gdzie si znajd ch tni.
- By mo e - powiedzia z lekkim pow tpiewaniem Anrak - ale jak zamierzasz je tam
dostarczy ?
- A po co maj nogi, Anraku?
Nast pnego dnia natkn li my si na obozowisko jednego z algarskich klanów. Wi kszo
ich wozów przypomina a inne farmerskie wozy - otwarte skrzynie na czterech ko ach.
Jednak e kilka z nich mia o osobliwy wygl d. Przypomina y zamkni te kufry.
- To pewnie co nowego? - zapyta Anrak, wskazuj c na jeden z nich.
Algar skin g ow .
- Cz sto w drujemy, wi c postanowili my zabiera z sob nasze domy. To bardziej
praktyczne.
- My lisz, e kiedy zbudujecie miasto? - zapyta Anrak.
- Ju zbudowali my - odpar Algar. - Tylko nikt w nim nie mieszka. Znajduje si na
wschód st d.
- Po co budowa miasto, skoro nie planujecie w nim mieszka ?
- To dla Murgów.
- Dla Murgów?
- Tym sposobem maj gdzie wpada z wizyt . - Przez twarz Algara przemkn nik y
miech. - To dla nas o wiele wygodniejsze.
- Nie rozumiem.
- Jeste my pasterzami, Anraku. W drujemy za byd em. Murgowie nie potrafi tego
poj . Ich jazda porusza si w ma ych grupach. Zje
aj w wozami z sza ca, by kra
konie, a potem próbuj wróci , nim ich dopadniemy. Co jaki czas zje
a jednak na dó
wi ksza grupa, szukaj c okazji do walki. Zbudowali my wi c miasto na niby, aby mieli
jaki cel i nie w óczyli si po ca ej Algarii. atwiej ich w ten sposób znale .
- A zatem to przyn ta? Algar zastanowi si nad tym.
- Tak, chyba mo na tak powiedzie .
- Czy jego zbudowanie nie kosztowa o zbyt wiele pracy? Algar wzruszy ramionami.
- Nie mamy za wiele do roboty. W ko cu krowy pas si same.
Noc sp dzili my w obozowisku Algarów. Nast pnego ranka odjechali my na zachód.
ówne przej cie przez góry by o ju wolne od niegu i zauwa
em, e Algar bacznie
mu si przygl da .
- Dobra trawa - zauwa
- i pod dostatkiem wody.
- Czy by my la o poszerzeniu swego królestwa? - zapyta em.
- Nie. W okolicy Darine yje kilka klanów, ale zachodnie stoki s za g sto poro ni te
drzewami, nie nadaj si na pastwiska dla krów. Czy ta droga prowadzi do jakiego
miasta?
- Do Muros - powiedzia em. - Zbudowali je wacu scy Arendowie.
- Mo e po narodzinach syna Rivy wpadn do Vo Wacune i porozmawiam z ksi ciem.
Przeprowadzenie byd a przez t prze cz nie powinno nastr cza zbytnich problemów, a
je li rozejdzie si wie , e sp dzamy tam byd o, to do Muros mo e zaczn
ci ga
kupcy. Mierzi mnie my l, e musia bym ich sam szuka .
Oto jaki by pocz tek dorocznych targów byd a w Muros, które z czasem sta y si jedn z
najwi kszych handlowych imprez na ca ym Zachodzie.
Ale uprzedzam fakty.
W Muros wynaj em powóz i z rado ci opu ci em siod o. Przesiedli my si z Pol do
niego, a Algar i jego kuzyn pozostali na ko skich grzbietach. Bez przeszkód dotarli my
do Camaar. Tam weszli my na pok ad okr tu, który oczekiwa na Anra-ka. Riva skie
statki s szersze od okr tów wojennych Chereka, wi c dwudniowa podró na Wysp
Wiatrów by a naprawd przyjemna.
Nie sposób niepostrze enie dosta si do miasta wzniesionego na Wyspie przez Riv .
Mieszka cy wiedzieli o naszym przybyciu na d ugo, nim nasz okr t przybi do brzegu.
Riva czeka na nas przy nabrze u.
- Czy zd yli my? - zawo
a Polgara, gdy marynarze rzucili liny ludziom czekaj cym na
brzegu.
- My
, e mamy pod dostatkiem czasu - odpar . - Przynajmniej tak mi mówi y
akuszerki. Beldaran chcia a wam wyj na spotkanie, ale jej zabroni em. Nie wiem, czy
dobrze zrobi aby jej wspinaczka po tych wszystkich schodach.
- Widz , e zgoli
brod - powiedzia em.
- Wola em to od sprzeczek. Moja ona ma na temat bród swoje zdanie.
- Wygl dasz bez niej m odziej - zauwa
a z aprobat Pol. Marynarze przystawili trap i
zeszli my na brzeg. Polgara przytuli a swego szwagra i rozpocz li my d ug
wspinaczk na szczyt.
- Jak tam pogoda? - zapyta kuzyna Anrak.
- Niecodzienna - odpar Riva. - Nie pada o ju prawie od tygodnia. Ulice zaczynaj
wysycha .
Beldaran czeka a na nas przy wej ciu do twierdzy. Istotnie by a w bardzo powa nym
stanie.
- Zdaje si , e troch przybra
na wadze, kochana - powiedzia a uszczypliwie Pol, po
czym j przytuli a.
- Zauwa
. - Beldaran roze mia a si . - Niebawem pozb
si swej tuszy.
Przynajmniej tak mam nadziej . - Po
a d
na wydatnym brzuchu. - To kr puj ce i
niewygodne, ale my
, e tego warte. - Potem podesz a i poca owa a mnie. - Jak si
masz, ojcze?
- Jak zwykle.
- O tak - przyzna a Pol. - Nic nie zmieni naszego ojca.
- Mo e weszliby my do rodka? - zaproponowa Riva. - Nie chc , by Beldaran si
przezi bi a.
- Czuj si doskonale, Rivo - powiedzia a. - Za bardzo si przejmujesz.
Ci a Beldaran poruszy a mnie do g bi. O dziwo, wspomnienia o jej matce wcale nie
by y tak bolesne. Ci a uczyni a Poledr bardzo szcz liw i to w
nie pami ta em
lepiej ni pó niejsze wydarzenia.
Troch by em niespokojny z powodu powrotu Polgary na scen jej poprzednich
triumfów. Ona jednak najwyra niej uzna a, e z ama a ju do serc i nie zwraca a
wi kszej uwagi na t umy m odzie ców, którzy przybyli do Cytadeli na wie o jej
przyje dzie. Pol lubi a by w centrum uwagi, ale tym razem mia a g ow zaprz tni
innymi sprawami. M odzie cy spos pnieli, ale nie s dz , aby jej to zbytnio
przeszkadza o. Ja by em zadowolony.
Oczywi cie Polgara wi kszo czasu sp dza a ze sw siostr , ale odbywa a te d ugie
narady z akuszerkami. My
, e od tamtego czasu datuje si jej zainteresowanie
medycyn . Przyj cie na wiat dziecka to chyba najlepszy moment na rozpocz cie
zg biania nauk medycznych.
Pozostali z nas byli niepotrzebni. Gdy kobiety wydaj na wiat dzieci, ich m owie s
naprawd zb dni. Pol da a nam to jasno do zrozumienia, a my m drze postanowili my
nie dysku-
towa na ten temat. Pomimo swego m odego wieku Polgara zaczyna a ju bra sprawy w
swoje r ce. Nie raz - wielokrotnie - wola em, aby nie by a taka w adcza, ale taka ju by a.
Wysoko w wie y Riva mia komnat , która s
a mu za rodzaj pracowni, cho trudno
go nazwa molem ksi kowym. Nie chc tu sugerowa , e by g upi, ale brak mu by o
owej czytelniczej pasji, tak charakterystycznej dla naukowców. My
, e w owym czasie
jego g ównym strapieniem by y przepisy podatkowe.
Algar, Anrak i ja dotrzymywali my mu towarzystwa w wie y - g ównie po to, aby nie
pl ta si pod nogami.
- Mia
wie ci od Beldina? - zapyta mnie Algar pewnego ranka, gdy ju usadowili my
si , by kolejny dzie sp dzi na rozmowach o wszystkim i o niczym.
- Od kilku miesi cy adnych - odpar em. - Zdaje si , e w Mallorei panuje spokój.
- Czy Torak nadal jest w Ashabie? - zapyta Riva.
- Z tego, co wiem, tak. Podczas ostatniej rozmowy Beldin powiedzia mi, e Torak nadal
znajduje si ekstazie.
- Nie bardzo rozumiem - przyzna Anrak. - Co w
ciwie mu si sta o?
- S ysza
o dwóch Przeznaczeniach?
- Co nieco. Kap an Belara czasami mówi o tym w swoich kazaniach. Zwykle jednak
dzia a to na mnie usypiaj co.
- Postaraj si nie zasn tym razem - powiedzia em. - Mówi c najpro ciej, wszech wiat
zaistnia w pewnym Celu.
- To rozumiem.
- Dobrze. W ka dym razie wydarzy o si co , co nie powinno si wydarzy , i
spowodowa o rozdwojenie Celu. Teraz s dwie mo liwo ci tam, gdzie by a jedna.
- W tym miejscu zwykle zasypiam - rzek .
- Pokonaj senno . Poprzednio wskazówki otrzymywali my wprost od Bogów, ale oni
odeszli, wi c wskazówki otrzymujemy od jednej z Konieczno ci. Torak kieruje si
wskazówkami
jednej z nich, a my drugiej. Na niektórych ludzi sp ywa natchnienie za spraw
Konieczno ci, wtedy zaczynaj mówi . Wi kszo ludzi uwa a ich za szale ców, ale oni
nie s ob kani. Oni jedynie przekazuj nam wskazówki.
- To chyba do niepraktyczny sposób? Wzruszy em ramionami.
- Tak, ale tak ju musi by .
- Dlaczego?
- Nie mam najmniejszego poj cia. W ka dym razie Torak majaczy ju od lat, a Urvon
posadzi skrybów, którzy spisuj ka de jego s owo. W tych majaczeniach s wskazówki i
aluzje dotycz ce przysz
ci. Gdy tylko Torakowi wróci jasno my li, postara si
zrozumie ich znaczenie. - Nagle co mi si przypomnia o. - Czy Dras nadal ma tego
szale ca przykutego
cuchami do s upa w pobli u Boktoru? - zapyta em Riv .
- O ile wiem, tak - chyba e biedak poprzegryza
cuchy i zwia na bagna. W Darine te
jest taki jeden. Nie jest a tak szalony jak ten Drasa, ale niewiele mu brakuje.
Spojrza em na Algara.
- Czy w pobli u Darine znajduje si który z twoich klanów?
-Tak.
- Móg by przekaza wie ci jednemu ze swych wodzów? Chcia bym, aby skrybowie
zacz li spisywa majaczenia tego cz owieka. By mo e s wa ne.
- Ju si o to zatroszczy em, Belgaracie.
- Zdaje si , e wróc do domu okr
drog - powiedzia em z zadum . - Chcia bym
rzuci okiem na tych dwóch proroków i porozmawia z nimi. Mo e uda oby mi si
znale odpowiednie s owa, by ich sprawdzi . Czy Dras nawi za ju jakie kontakty z
Nadrakami?
- Nie osobi cie - odpar Riva. - Dras jest uprzedzony do Angaraków. W Boktorze s
jednak kupcy, którzy handluj troch wzd
granicy. Zbieraj sporo informacji.
- Dowiedzieli si czego u ytecznego?
- Trudno powiedzie . Fakty po przej ciu przez kilka ust cz sto ulegaj wypaczeniu. Z
tego, co wiem, Murgowie kieruj si na po udnie, na ziemie zachodnich Dalów. Zdaje
si , e nie pozostaje im nic innego. Thullowie powoli trac ochot na ywienie swych
by ych panów, a wokó Rak Goska nic nie ro nie. Murgom pozosta o wi c jedynie ruszy
lub umrze z g odu.
- Mo e zb dz a na po udniowy kraniec kontynentu - powiedzia Algar. - T skni za
widokiem maszeruj cych nad morze Murgów.
- Czy by y jakie wie ci o Ctuchiku? - zapyta em.
- My
, e opu ci Rak Goska - odpar Riva. - Mówi , e buduje miasto w miejscu
zwanym Rak Cthol. Podobno to gdzie na szczycie jakich gór.
- To by oby logiczne - powiedzia em. - Ctuchik jest Grolimem, a Grolimowie nie mog
od
owa poch oni tego przez morze Korimu. Z jakich wzgl dów uwielbiaj
wi tynie
na szczytach gór.
- Ze mnie nie mieliby pociechy w takim miejscu - powiedzia Anrak. - Mog i do
wi tyni, je li to niezbyt k opotliwe. Nie mia bym jednak ochoty wspina si do niej. -
Spojrza na mnie. - Spotka
kiedy Ctuchika?
- Chyba tak - odpar em. - My
, e to on kierowa po cigiem po wykradni ciu przez nas
Klejnotu. Ctuchik sprawowa piecz nad wszystkim w Cthol Mishrak. Torak ca swoj
uwag skupi na Klejnocie, wi c dogl danie bie cych spraw pozostawi Ctuchikowi.
Wiem, e po cigiem dowodzi Urvon lub Ctuchik. S ysza em te , e Urvon nie pojawia
si w Cthol Mishrak bez wyra nego wezwania Toraka.
- Jak Ctuchik wygl da ?
- Jak pies, gdy widzia em go po raz ostatni - mrukn Algar.
- Pies?
- Jeden z go czych Toraka - wyja ni em. - Niektórzy Grolimowie przybieraj posta
psów, aby strzec tego miejsca.
- A któ chcia by zbli
si do miejsca takiego jak Cthol Mishrak?
- My - powiedzia Algar. - By o tam co , czego chcieli my. - Spojrza na mnie. - Czy
Beldinowi nie obi o si o uszy, gdzie móg by by Zedar? - zapyta .
- Nic o tym nie wspomina .
- My
, e powinni my si mie przed nim na baczno ci. Wiemy, e Urvon jest w Mai
Yaska, a Ctuchik w Rak Cthol. Nie wiemy, gdzie jest Zedar, a to czyni go
niebezpiecznym. Urvon i Ctuchik s Angarakami. Je li który z nich wyruszy po Klejnot,
to przyb dzie z ca armi . Zedar nie jest Angarakiem, tote mo e spróbowa innego
sposobu.
Oszcz dzi bym sobie - i innym ludziom - wielu k opotów, gdybym z wi ksz uwag
wys ucha s ów Algara. Jednak e nie mieli my czasu na dalsze roztrz sanie tego
problemu, gdy w
nie wtedy przyby do nas pos aniec od Polgary.
- Królu - zwróci si do mego zi cia - lady Polgara powiedzia a, e powiniene teraz
przyj .
Riva wsta pospiesznie.
- Czy wszystko w porz dku? - zapyta .
Pos
cem by brodaty alornski wojownik, który wydawa si lekko ura ony swym
zadaniem. Polgara nie przywi zywa a wagi do rangi. Gdy czego potrzebowa a, wysy
a
po to pierwsz osob , która jej si nawin a pod r
.
- Moim zdaniem, tak - odpar pos aniec, wzruszaj c ramionami. - Kobiety biegaj z
wiadrami gor cej wody, a twoja ona krzyczy.
- Krzyczy? - powtórzy Riva z ob dem w oczach.
- Kobiety zawsze krzycz , gdy rodz dzieci, mój panie. Moja ona urodzi a ju
dziewi cioro, a nadal krzyczy.
Riva odepchn go na bok i pogna schodami na dó , przeskakuj c po cztery stopnie
naraz.
To by pierwszy poród, przy którym asystowa a Pol, wi c pewnie dlatego troch
przedwcze nie wezwa a Riv . Beldaran rodzi a jeszcze cztery godziny i ca y ten czas
Riva zdecydowanie przeszkadza . My
, e tego dnia moja córka wiele si nauczy a.
Potem zawsze ju wynajdowa a przysz emu ojcu jakie zaj cie - zwykle fizyczne i daleko
od komnaty, w której rodzi a jego ona. We w
ciwym czasie przyszed na wiat mój
wnuk, czerwony, wrzeszcz cy ch opiec o mokrych w oskach, które po wyschni ciu
okaza y si jasne jak piasek. Polgara wysz a z sypialni z ma ym zawini tkiem w
ramionach. Na jej twarzy malowa si wyraz dziwnego zadumania.
- Patrzcie, oto dziedzic Riya skiego Tronu - zwróci a si do nas, wyci gaj c ku nam
dziecko.
Riva z trudem wsta .
- Czy ona dobrze si czuje?
- Dobrze, Rivo. We dziecko.
- Ale on okropnie male ki.
- Jak wi kszo dzieci. We go.
- Mo e lepiej nie. Móg bym go upu ci
W oczach Polgary pojawi y si gro ne b yski.
- We dziecko, Rivo - powiedzia a powoli, akcentuj c ka de s owo. Nikt nie dyskutuje z
Polgara, gdy przybiera taki ton.
ce Rivy trz
y si gwa townie, gdy wyci gn je po syna.
- Podtrzymaj mu g ówk - poinstruowa a go.
Riva pod
jedn ze swych ogromnych d oni pod g ówk dziecka. Kolana mu dr
y w
widoczny sposób.
- Mo e lepiej usi
- powiedzia a.
Riva usiad w swym fotelu. Twarz mia bardzo blad .
- M czy ni! - powiedzia a Polgara, przewracaj c oczyma. Potem odwróci a si i wróci a
do sypialni.
Mój wnuk spogl da powa nie na swego ojca. Mia b kitne oczy i wydawa si o wiele
spokojniejszy od dygocz cego olbrzyma, który go trzyma . Po kilku minutach Riva
rozpocz metodyczne ogl danie swej latoro li. Wszyscy rodzice uznaj to za konieczne.
Nie jestem pewny, dlaczego ludzie w takich okoliczno ciach licz dziecku paluszki u r k
i nóg.
- Spójrzcie tylko na te malutkie paznokietki! - zawo
Riva. Dlaczego ludzi zawsze
zdumiewaj rozmiary dzieci cych paznokci? Czy by spodziewali si zobaczy szpony?
- Belgaracie! - krzykn Riva zd awionym g osem. - On ma wad !
Spojrza em na dziecko.
- Nic z ego nie widz .
- Ma znami na prawej d oni! - Ostro nie otworzy ma e paluszki i pokaza mi d
dziecka.
Znami nie by o zbyt du e, ledwie bia a plamka.
- Ach, to - powiedzia em. - Tym si nie martw. Powinno tam by .
- Co takiego?
- Spójrz na swoj d
, Rivo - powiedzia em cierpliwie. M ody ojciec otworzy ogromn
.
- Ale to jest lad po oparzeniu. Zrobi mi si , gdy pierwszy raz podnios em Klejnot
Aldura - nim mnie pozna .
- A bola o, gdy ci oparzy ?
- Dok adnie nie pami tam. By em wówczas troch podniecony. Torak by w s siednim
pokoju i nie by em pewny, czy naprawd spa .
- To nie jest lad po oparzeniu, Rivo. Klejnot wiedzia , kim jeste i nie oparzy by ci . On
jedynie ci naznaczy . Twój syn zosta naznaczony dok adnie tak samo, poniewa b dzie
nast pnym Stra nikiem Klejnotu. Powiniene przyzwyczai si do tego znamienia. D ugo
jeszcze b dzie w twej rodzinie.
- To zdumiewaj ce. Sk d o tym wiesz? Wzruszy em ramionami.
- Aldur mi powiedzia - odpar em. atwo by o powiedzie , ale to nie by o zupe nie
zgodne z prawd . Nie wiedzia em o istnieniu znamienia, dopóki go nie zobaczy em, ale
wówczas od razu wiedzia em, co oznacza o. Najwyra niej ów osobliwy g os, gdy go ci
w mej g owie w czasie drogi do Cthol Mishrak, przekaza mi ogromn ilo informacji.
Szkoda tylko, e ta pod wiadoma wiedza wyp ywa na powierzchni dopiero z chwil
zaj cia okre lonych zdarze . Co wi cej, gdy tylko ujrza em znami na d oni wnuka,
wiedzia em, co musz uczyni .
Musia em z tym jednak poczeka , gdy Polgara w
nie wysz a z sypialni.
- Daj go - poleci a Rivie.
- Po co? - zapyta zaborczym tonem Riva.
- Czas, aby co zjad . My
, e Beldaran powinna si tym zaj , chyba e ty chcesz to
zrobi .
Riva zaczerwieni si i szybko poda jej dziecko.
do nast pnego ranka nie mog em zrealizowa swego zamierzenia. Tej nocy dziecko
nie spa o zbyt wiele. Ka dy chcia je potrzyma , a ono znosi o to nad podziw dobrze.
Mój wnuk mia niespotykanie pogodne usposobienie. Nie awanturowa si ani nie p aka ,
po prostu powa nym wzrokiem uwa nie przygl da si ka dej nowej twarzy. Raz i ja
mia em okazj go potrzyma - przez krótk chwil . Wzi em go na r ce i mrugn em do
niego. A on si u miechn . Sprawi o mi to ogromn przyjemno .
Nie oby o si jednak bez pewnej wymiany zda .
- On musi si troch przespa - upiera a si Polgara.
- Najpierw musi jednak zrobi co innego - powiedzia em.
- Nie jest troch za m ody na zadania, ojcze?
- Do tego nie jest za m ody. Chod z nim.
- Dok d idziemy?
- Do sali tronowej. Po prostu zanie go, Pol. Nie sprzeczaj si ze mn . To jedna z tych
rzeczy, które musz si wydarzy .
Spojrza a na mnie dziwnie.
- Czemu tak od razu nie powiedzia
, ojcze?
- W
nie to zrobi em.
- Co si tam wydarzy? - zapyta Riva.
- Nie chc popsu ci niespodzianki. Chod z nami. Przeszli my z królewskich
apartamentów na Dwór Riva skiego Króla. Dwaj stra nicy, którzy zawsze tam byli,
otworzyli przed nami wrota.
By em ju oczywi cie w sali tronowej Rivy, ale jej rozmiary zawsze mnie troch
zaskakiwa y. Naturalnie by a sklepiona. Nie mo na by pomieszczenia tych rozmiarów
bezpiecznie przykry p askim dachem. Masywne belki krzy owa y si wysoko nad
owami, a podtrzymywa y je rze bione drewniane filary. W pod odze, w równych
odst pach znajdowa y si trzy ogromne kamienne paleniska. Szeroka nawa wiod a do
bazaltowego tronu. Miecz Rivy wisia ostrzem w dó na cianie za tronem. Klejnot na
jego ga ce s abo migota . Powiedziano mi, e zawsze to czyni , gdy tylko Riva wchodzi
do sali tronowej.
Podeszli my prosto do tronu.
- Zdejmij swój miecz, Rivo - powiedzia em.
- Po co?
- To pewien rytua , Rivo - odpar em. - Zdejmij miecz, schwy go za ostrze i przedstaw
Klejnotowi swego syna.
- To tylko kamie , Belgaracie. Nie dba o jego imi .
- Oby nie by zaskoczony. Riva wzruszy ramionami.
- Skoro tak mówisz. - Zdj miecz i schwyci go za ogromne ostrze. Potem opu ci go i
wyci gn ga
ku dziecku w ramionach Polgary. - To jest mój syn, Daran - zwróci si
do Klejnotu. - On zaopiekuje si tob , gdy ja odejd .
Ja zapewne powiedzia bym to inaczej, ale Riva nale
do tych, którzy mówi wprost i
nie dbaj zbytnio o formy. Zrozumia em, sk d pochodzi imi mego wnuka, i by em
pewny, e ucieszy to Beldaran.
By em przekonany, e Daran spa w ramionach swej ciotki, ale co go obudzi o.
Otworzy oczy i ujrza Klejnot Aldura, który ojciec ku niemu wyci ga . Mo na by
powiedzie , e dzieci zawsze wyci gaj r ce po b yskotki, które si im podsuwa, ale
Daran wiedzia dok adnie, co ma zrobi . Wiedzia o tym, nim przyszed na wiat.
Wyci gn sw ma , naznaczon d
i pewnie po
j na Klejnocie.
Ten natychmiast go rozpozna . Rozb ysn jasnym blaskiem, a b kitna po wiata otoczy a
Pol i dziecko, a potem niebiosa rozbrzmia y echem milionów radosnych, pe nych
uniesienia g osów.
Jestem przekonany, e na ten d wi k Torak zerwa si z wyciem na nogi - w Ashabie, pó
wiata st d.
ROZDZIA ÓSMY
Po narodzinach Darana zostali my z Pol na Wyspie oko o miesi ca. Nic pilnego nie
wzywa o nas do Doliny, a to by do szczególny czas w yciu wszystkich. Beldaran
wróci a do si ju po kilku dniach i wi kszo czasu sp dza a razem z Pol. Nie zdawa em
sobie w pe ni sprawy, jak bolesna musia a by dla nich roz ka. Momentami, gdy Pol
dzi a, e nikt na ni nie patrzy, ods ania a prawdziwe oblicze. Wówczas na jej twarzy
dostrzega em wyraz okropnego bólu. Nieodwracalnie zosta a odsuni ta od Beldaran -
najpierw przez jej m a, a teraz przez dziecko. Ich losy rozesz y si i adna z nich nie
mog a nic na to poradzi .
Algar ju po tygodniu wyruszy do Vo Wacune, aby porozmawia z tamtejszym
ksi ciem. Najwyra niej pomys , który przyszed mu do g owy na górskiej prze czy,
rozpali jego wyobra ni tak bardzo, e naprawd zapragn zbada mo liwo ci
uruchomienia targu bydl cego w Muros. Hodowla byd a to zaj cie przynosz ce
satysfakcj pod warunkiem, e zwierz t mo na si potem korzystnie pozby . Gdybym
zastanowi si nad nast pstwami takiego rozwi zania, to pewnie zda bym sobie spraw z
jego znacz cego wp ywu na bieg historii. Dochody z tego targowiska pozwala y
finansowa udzia Wacitów w arendzkiej wojnie domowej, a korzy ci p yn ce z istnienia
targowiska w Muros niemal gwarantowa y obecno tam Tolnedran. S dz , e
ostatecznie ten targ bydl cy przyczyni si do powstania królestwa Sendarii. Zawsze
uwa
em, e ekonomiczna teoria rozwoju historii jest pewnym uproszczeniem, ale w
tym wypadku w znacznej mierze si sprawdza a.
Tymczasem czai em si za plecami swej ma ej rodzinki, wyczekuj c okazji, by po
onie na swym wnuczku. Nie macie poj cia, jakie to by o trudne. By pierwszym
dzieckiem Beldaran, a ona traktowa a go niemal jak now ozdob sukni. A kiedy ona go
nie trzyma a, robi a to Polgara. Potem przychodzi a kolej na Riv . Nast pnie przychodzi
czas karmienia i ponownie trafia do r k Beldaran. Przekazywali go sobie z r k do r k
niczym grupka dzieci pi
. W tej grze nie by o miejsca dla jeszcze jednego uczestnika.
W ko cu zosta em zmuszony do poj cia pewnych kroków. Poczeka em do pó nocy,
zakrad em si do pokoju dzieci cego i wyj em Darana z ko yski. Potem wymkn em si
z nim cicho. Wszyscy dziadkowie darz swe wnucz ta szczególnymi uczuciami, mn
jednak kierowa y troch powa niejsze motywy. Przyj cie na wiat Darana by o
rezultatem wype nienia pewnych instrukcji, których udzieli mi mój Mistrz. Musia em
wi c zosta z ch opcem przez chwil sam, aby upewni si , czy wszystko dobrze
zrobi em.
Zanios em go do bawialni o wietlonej pojedyncz
wieczk , po
em sobie na
kolanach i spojrza em mu prosto w zaspane oczka.
- Doprawdy to nic wa nego - mrukn em do niego. Nie zamierza em gaworzy . My
,
e to wr cz obra liwy dla dzieci zwyczaj. Oczywi cie by em bardzo ostro ny w tym, co
zamierza em zrobi . Umys dziecka jest szczególnie wra liwy, a ja nie mia em zamiaru
go uszkodzi . Sondowa em bardzo delikatnie, Lekko muskaj c koniuszkami palców -
mówi c obrazowo - kra ce jego wiadomo ci. Po czenie mojej rodziny z rodzin Rivy
mia o spowodowa przyj cie na wiat kogo bardzo wa nego i musia em pozna
mo liwo ci Darana.
Nie rozczarowa em si . Jego umys by jeszcze nie ukszta towany, ale bardzo bystry.
Chyba w jaki niejasny sposób zdawa sobie spraw z tego, co robi , i u miechn si . Z
trudem opanowa em si , aby nie krzykn z rado ci. B dzie z niego po ytek.
- Pó niej lepiej si poznamy - powiedzia em mu. - Chcia em si tylko z tob przywita .
Zanios em go z powrotem do pokoju dziecinnego i u
em w ko ysce.
Po tym wydarzeniu mój wnuk cz sto mi si przygl da i zawsze mia si g
no, gdy
puszcza em do niego oko. Riva i Beldaran uwa ali, e to czaruj ce. Jednak e Polgara tak
nie s dzi a.
- Co zrobi
temu dziecku? - zapyta a z wyrzutem, gdy pewnego wieczoru przy apa a
mnie samego na korytarzu.
- Po prostu przedstawi em mu si , Pol - odpar em tonem jak najmniej napastliwym.
- Doprawdy?
- Jeste podejrzliwa, Polgaro - powiedzia em. - W ko cu jestem dziadkiem ch opca. To
naturalne, e mnie lubi.
- A czemu mieje si na twój widok?
- Pewnie dlatego, e bardzo zabawny ze mnie facet. Nigdy tego nie zauwa
?
Wbi a we mnie swe gro ne spojrzenie, ale nie zostawi em jej najmniejszej szparki. To
by jeden z tych nielicznych razów, kiedy uda o mi si j przechytrzy . Prawd mówi c,
jestem z tego do dumny.
- B
ci bardzo uwa nie obserwowa , staruszku -ostrzeg a.
- Prosz bardzo, Pol. By mo e, je li zrobi co zabawnego, uda mi si i na twojej twarzy
wywo
u miech. - Potem poklepa em j czule po policzku i odszed em, cicho
pogwizduj c.
Kilka tygodni pó niej opu cili my z Pol Wysp . Anrak przeprawi nas na drug stron
Morza Wiatrów. Wp yn li my do g boko wci tej zatoki, która znajdowa a si tu na
zachód
od jeziora Sendar. Przybili my do brzegu w miejscu, w którym dzi wznosi si miasto
Sendar. Jednak e wówczas nie by o tam adnego miasta, tylko mroczny las, który
porasta ca pó nocn Sendari a do czwartego tysi clecia.
- Ta okolica nie wygl da zbyt zach caj co - powiedzia Anrak, gdy przygotowywali my
si z Pol do zej cia na l d. - Na pewno nie chcesz, abym zawióz was do Darine?
- Nie, tu jest dobrze, Anraku. Lepiej nie ryzykowa bez potrzeby spotkania z
Przesmykiem Chereka.
- Wcale nie jest taki gro ny - tak przynajmniej mi mówiono.
- Mylisz si , Anraku - o wiadczy em mu z przekonaniem. - W
nie, e jest gro ny.
Wielki Maelstrom w jego rodku ca flot
yka na niadanie. Wol pój pieszo.
- Okr ty wojenne Chereka przep ywaj tamt dy ca y czas, Belgaracie.
- To nie jest okr t wojenny Chereka, a ty nie jeste dostatecznie szalony, aby by
Cherekiem. Pójdziemy pieszo.
Statek Anraka przybi do brzegu i zeszli my na l d. Ciekawe, kiedy zaprzestano tak
ugo praktykowanego zwyczaju l dowania na pla y. Teraz okr ty zarzucaj kotwic w
pewnej odleg
ci od brzegu, a pasa erów na l d przewo
odzie. Zapewne to pomys
Tolnedran. Ich kapitanowie s do boja liwi.
Stoj c na piaszczystej pla y, obserwowali my z Pol, jak marynarze Anraka z trudem
spychali statek ponownie na wod . Gdy w ko cu im si uda o, odp yn li kawa ek
wios uj c, postawili agle i wyp yn li z zatoki.
- Co teraz, ojcze? - zapyta a Pol. Spojrza em na s
ce.
- Mamy wczesne popo udnie - rzek em. - Rozbijemy obóz, a dalej wyruszmy wczesnym
rankiem.
- Jeste pewny, e znasz drog do Darine?
- Oczywi cie. - Prawd powiedziawszy, nigdy tam jeszcze nie by em, ale mia em ogólne
poj cie, gdzie to jest. Z biegiem
lat odkry em, e najlepiej udawa , i wiem, co robi i dok d zmierzam. Oszcz dza to
wielu dyskusji.
Oddalili my si nieco od pla y i na mi ej le nej polance rozbili my obóz. Chcia em
zabra si za gotowanie, ale Pol nawet nie chcia a o tym s ysze . Próbowa em chocia
udzieli jej kilku rad na temat pichcenia na otwartym ogniu, ale ona szorstko kaza a mi
pilnowa w asnego nosa i zabra a si za to po swojemu. Musz przyzna , e kolacja nie
okaza a si wcale taka z a.
Przez nast pnych kilka dni w drowali my przez ten prastary las na pó nocny zachód.
Okolica by a nie zamieszkana, tote nie dostrzeg em adnych cie ek. Kierowa em si na
wyczucie, wybieraj c naj atwiejsz drog . Wiele lat swego ycia sp dzi em w lasach i
odkry em, e to najlepszy sposób poruszania si w nich. Oczywi cie wi za o si to z
pewnym kr eniem, ale ostatecznie doprowadza o ci tam, dok d zmierza
.
Jednak Polgarze to si nie podoba o.
- Ile dzi przeszli my? - zapyta a mnie pod wieczór drugiego dnia.
- Och, nie wiem - odpar em. - Pewnie z siedem, osiem lig.
- Mam na my li w linii prostej.
- W lesie nie chodzi si po linii prostej, Pol. Drzewa przeszkadzaj .
- Mo na to zrobi szybciej, ojcze.
- Spieszysz si ?
- Nie sprawia mi to szczególnej przyjemno ci, staruszku. - Popatrzy a z niesmakiem na
ogromne omsza e drzewa. - Tu jest wilgotno, brudno i s robaki. Nie k pa am si od
czterech dni.
- Nie musisz si k pa , kiedy jeste w lesie, Pol. Wiewiórkom nie przeszkadza twoja
brudna buzia.
- Chcesz si k óci ?
- Co ci chodzi po g owie?
- Po co i , kiedy mo na frun
? Spojrza em na ni zdumiony.
- Sk d o tym wiesz?
- Wujek Beldin robi to ca y czas. Zdaje si , e mia
zamiar mnie uczy , ojcze. To chyba
doskona a okazja, aby nauczy mnie, jak zmienia posta na bardziej u yteczn . Ty
oczywi cie mo esz zrobi , jak zechcesz, ale ja nie mam zamiaru przedziera si przez ten
mroczny las a do Darine, aby móg podziwia widoki. - Pol potrafi wyolbrzymi ka dy
drobiazg. To jedna z jej wielkich wad.
Jednak e jej s owa nie by y pozbawione logiki. Przyjemnie w óczy si po lesie, ale
musia em jeszcze za atwi inne sprawy, a zmiana postaci mog a by bardzo pomocna.
Nie by em jednak pewny, czy jej zdolno ci ju si na tyle rozwin y, zatem pomys ten
budzi we mnie pewne w tpliwo ci.
- Spróbujemy - w ko cu podda em si . To by o atwiejsze od sprzeczania si z ni .
- Kiedy?
- Jutro rano.
- Czemu nie teraz?
- Poniewa ju si
ciemnia. Nie chcia bym, aby wpad a na jakie drzewo i z ama a
sobie dziób.
- Jak sobie yczysz, ojcze. - Naturalnie jej uleg y ton by oszuka stwem. Wygra a, wi c
teraz mog a pozwoli sobie na okazanie mi osierdzia.
Nast pnego ranka Pol by a na nogach, nim si rozwidni o i wepchn a we mnie niadanie
jeszcze przed wschodem s
ca.
- No to teraz zaczynajmy - powiedzia a. Naprawd mia a ; ochot spróbowa .
Przez pewien czas opisywa em jej ca procedur , dok adnie omawiaj c wszystkie
szczegó y. Jej twarz tymczasem przybiera a wyraz coraz wi kszego zniecierpliwienia.
- Och, zaczynajmy ju , ojcze - ponagli a.
- W porz dku, Pol - podda em si . - Mam nadziej , e zdo asz wróci do swojej postaci,
je li zmienisz si w lataj cego królika.
Spojrza a nieco zaskoczona.
- Szczegó y, Polgaro - wyja ni em jej. - W tym wypadku naprawd musisz zwraca
uwag na szczegó y. Pióra nie s wcale takie atwe. Dobrze. Nie spiesz si . Rób to
powoli.
A ona oczywi cie zignorowa a mnie. Zmarszczy a brwi w wyrazie intensywnego
skupienia. Potem jej posta zamigota a i rozmy a si - i Pol przybra a posta
nie nobia ej sowy.
W jednej chwili do oczu nap yn y mi zy i zdusi em szloch.
- Wró do swej postaci!
Spojrza a na mnie troch zaskoczona i wróci a do w asnej postaci.
- Nigdy wi cej tego nie rób! - rozkaza em.
- Co w tym z ego, ojcze?
- Ka da posta , tylko nie ta.
- A co z ego jest w tej? Wujek Beldin mówi , e mama zawsze j przybiera a.
- No w
nie. Wybierz sobie inn posta .
- Czy ty p aczesz, ojcze? - zapyta a z pewnym zdumieniem.
- Tak, p acz .
- Nie s dzi am, e wiesz, jak to si robi. - Dotkn a mojej twarzy niemal czule. - A mo e
by jaki inny rodzaj sowy?
- Zmie si nawet w pelikana, je li chcesz, tylko trzymaj si z dala od tamtej postaci.
- A co powiesz na t ? - Przybra a posta sowy czubatej. By a brunatnego koloru, a
stercz ce z g owy pióra tak zmienia y ten nasuwaj cy bolesne wspomnienia kszta t, e
mog em to znie .
- W porz dku - powiedzia em - machnij skrzyd ami i zobacz, czy potrafisz oderwa si
od ziemi.
Zahuka a na mnie.
- Nie rozumiem ci , Pol. Po prostu pomachaj skrzyd ami. Porozmawiamy o tym pó niej.
Dacie wiar , e uczyni a to idealnie ju za pierwszym razem? Powinno to obudzi moje
podejrzenia, ale nadal dusi em
w sobie szloch, wi c si nad tym nie zastanawia em. Machn a kilka razy mi kkimi
skrzyd ami, bez wysi ku oderwa a si od ziemi i kilkakrotnie okr
a polank . Potem
wyl dowa a na ga zi i dziobem zacz a wyg adza sobie pióra.
Troch trwa o, nim wróci em do równowagi. Potem podszed em do drzewa, na którym
siedzia a, i zadar em g ow do góry, aby na ni spojrze .
- Nie próbuj teraz wraca do w asnej postaci - poinstruowa em j . -W przeciwnym razie
spadniesz z drzewa.
Gapi a si na mnie z góry swymi wielkimi, nie mrugaj cymi oczyma.
- Idziemy w tamtym kierunku. - Wskaza em na pó nocny wschód. - Ja nie zamieni si w
ptaka, poniewa nie fruwam zbyt dobrze. Przybior posta wilka. Pewnie za tob nad
,
ale nie gi mi z oczu. Chcia bym by w pobli u, gdyby co posz o le. Obserwuj s
ce.
Oko o po udnia powrócimy do w asnej postaci.
Ponownie na mnie zahuka a, w ten osobliwy sposób sów czubatych.
- Nie sprzeczaj si ze mn , Polgaro - powiedzia em. - Zrobimy to na mój sposób. Nie
chc , aby zrobi a sobie krzywd . - Potem, aby unikn dalszych dyskusji, przybra em
posta wilka.
Pocz tkowo jej przeloty by y krótkie. Przemieszcza a si z drzewa na drzewo, pos usznie
trzymaj c si tu przede mn . Bez najmniejszego problemu za ni nad
em. Jednak e
pó niej zacz a lata coraz dalej i by em zmuszony biec susami. Nim nadesz o po udnie,
bieg em ju co si w apach. W ko cu zatrzyma em si , unios em pysk i zawy em na ni .
Pol zawróci a, poszybowa a w dó i usiad a na ziemi. Potem zamigota a i powróci a do
asnej postaci.
- Och, ale to by o przyjemne! - wykrzykn a z zachwytem.
zyk wierzbi mnie, by wyg osi d
sz przemow . Porz dnie mi da a w ko tego
przedpo udnia. Jednak e powstrzyma mnie jej u miech. Polgara rzadko si u miecha, ale
tym razem jej twarz po prostu promienia a, a bia y lok nad czo em ja nia niczym nieg w
cu. Dobry Bo e, ale by a z niej pi kna dziewczyna.
- Musisz bardziej wykorzystywa pióra w ogonie - powiedzia em tylko.
- Tak, ojcze - odpar a, nadal si u miechaj c. - Co teraz?
- Troch odpoczniemy - zdecydowa em. - Po zachodzie s
ca ruszymy dalej.
- W ciemno ciach?
- Jeste sow , Pol. Noc to dla ciebie naturalny czas na fruwanie.
- A co z tob ?
- Noc czy dzie - dla wilka nie ma ró nicy - odpar em, wzruszaj c ramionami.
- Musieli my zostawi swoje zapasy - zauwa
a. - Co b dziemy je ?
- To ju zale y od ciebie, Pol. Pewnie wszystko, co b dzie mia o nieszcz cie znale si
na twej drodze.
- Chcesz powiedzie , e mam je surowe mi so?
- To ty chcia
by sow , kochana. Wróble jedz nasionka, ale sowy wol myszy. Nie
radz ci porywa si na dzika. Mog aby go nie unie , ale to ju twoja sprawa.
Pol odesz a na bok, mrucz c pod nosem przekle stwa.
Musz przyzna , e mia a dobry pomys . Dotarcie do Darine na piechot zaj oby dwa
tygodnie. A nam uda o si tam dotrze w trzy noce.
ce w
nie wschodzi o, gdy wyl dowali my na wzgórzu na po udnie od portowego
miasta. Wrócili my do w asnych postaci i pomaszerowali my do bram miasta. Darine,
podobnie jak niemal wszystkie miasta w owych czasach, by o zbudowane z drewna.
Miasto musi najpierw kilka razy sp on do fundamentów, nim jego mieszka cy uznaj ,
e drewno nie jest najlepszym budulcem. Przeszli my przez nie strze on bram . Za-
spanego przechodnia zapyta em, gdzie mog znale Hatturka, który wedle s ów Algara,
sprawowa w adz w Darine. Skierowa mnie do du ego domu w pobli u brzegu, a potem
sta , gapi c si z g upi min na Polgar . Zapewne posiadanie adnych córek jest mi e, ale
nie ulega w tpliwo ci, e ci gaj na siebie uwag .
- Musimy by nieco ostro ni z Hatturkiem, Pol - powiedzia em, gdy w drowali my
otnist ulic w kierunku portu.
- Czemu?
- Algar mówi , e klany, które przeprowadzi y si tutaj z równin, nie s zbyt zadowolone
z podzia u Alorii i zdecydowanie nie przepadaj za stepami. Przenie li si tutaj, poniewa
sknili za drzewami. Dawni Alornowie yli w lasach i le si czuli na otwartych
terenach. Algar nie powiedzia tego wprost, ale podejrzewa em, e Darine mo e by
siedzib wyznawców Kultu Nied wiedzia, wi c lepiej zachowa ostro no .
- A zatem ty poprowadzisz rozmowy, ojcze.
- Tak b dzie najlepiej. Tutejsi ludzie to Alornowie starej daty. B dzie mi potrzebna
wspó praca Hatturka, wi c musz obchodzi si z nim bardzo ostro nie.
- Zatem zastrasz go, ojcze. Czy nie to zwykle robisz?
- Tylko wtedy, gdy jestem w stanie upilnowa , aby robili, co im powiem. Gdy ju raz
kogo zastraszysz, d ugo nie mo esz odwróci si do niego plecami, a Darine nie jest na
tyle urocze, abym chcia sp dzi w nim nast pne dwadzie cia lat, upewniaj c si , czy
Hatturk wype nia moje polecenia.
- Wielu rzeczy ucz si w czasie tej podró y.
- Dobrze. Postaraj si zbyt wiele nie zapomnie .
Dom Hatturka by wielk budowl z bali. Wódz alornskiego klanu pod wieloma
wzgl dami przypomina króla. Otacza go zawsze liczna wita dworskich urz dników i
jeszcze liczniejsza grupa stra y przybocznej. Przedstawi em si dwóm uzbrojonym po
by Alornom pilnuj cym drzwi i niezw ocznie zostali my
wpuszczeni do rodka. Zwykle s awa przysparza k opotów, ale czasami si przydaje.
Hatturk by krzepkim Alornem z posiwia brod , wydatnym brzuchem i przekrwionymi
oczyma. Nie by szczególnie uszcz liwiony zerwaniem z
ka przed po udniem. Tak
jak si spodziewa em, odziany by w nied wiedzie skóry. Nigdy nie rozumia em, czemu
wyznawcy Kultu Nied wiedzia uznawali za w
ciwe przywdziewanie skór totemu
swego Boga.
- A zatem to ty jeste Belgarathem - odezwa si zachrypni tym g osem. - My la em, e
jeste wi kszy.
- Mog si o to postara , je li dzi ki temu poczu by si lepiej.
Spojrza na mnie odrobin zaskoczony
- A dama? - zapyta , aby ukry zmieszanie.
- Moja córka, Polgara Czarodziejka. - Zdaje si , e po raz pierwszy tak j nazwano, ale
chcia em zaskarbi sobie niepodzieln uwag Hatturka i lepiej, aby nie rozprasza a go
uroda Pol. Zaszczepienie w jego mózgu my li, e Pol mo e go zmieni w ropuch , by o
chyba najlepszym sposobem na wybicie mu g upot z g owy. Trzeba przyzna , e Pol
potrafi a si znale . Nawet nie mrugn a okiem na m niecodzienn prezentacj .
Przekrwione oczy Hatturka przybra y b dny wyraz.
- To zaszczyt dla mego domu - powiedzia , sztywno si k aniaj c. Odnios em wra enie,
e nie zwyk k ania si komukolwiek. - Czym mog wam s
?
- Algar powiedzia , e macie tu w Darine szale ca - rzek em. - Musimy go zobaczy .
- Ale on nie jest wcale taki szalony, Belgaracie. Co jaki czas zaczyna bredzi . To
starzec, a starcy zawsze s troch dziwni.
- Rzeczywi cie - przyzna a Pol.
Hatturk otworzy szeroko oczy, gdy u wiadomi sobie, co w
nie powiedzia .
- Nie mia em na my li ciebie, Belgaracie - usprawiedliwi si pospiesznie.
- W porz dku, Hatturku - wybaczy em mu. - Nie tak atwo mnie obrazi . Opowiedz mi
nieco wi cej o tym dziwnym starcu.
- Za m odu by odwa nym wojownikiem - prawdziwym postrachem w bitwie. Mo e to
jest wyja nienie. Ma do zamo
rodzin , wi c gdy zacz si dziwnie zachowywa ,
zbudowali mu dom na obrze ach miasta. Jego m odsza córka jest star pann - pewnie
dlatego, e jest zezowata - i opiekuje si nim.
- Biedna dziewczyna - mrukn a Pol. Potem westchn a teatralnie. - Zdaje si , e mnie to
te czeka. Mój ojciec jest bardziej ni dziwny i wcze niej czy pó niej b dzie potrzebowa
opiekunki.
- Wystarczy, Pol - uci em zdecydowanym tonem. - Je li masz chwil czasu, Hatturku, to
z ch ci zobaczyliby my tego starca.
- Oczywi cie - odpar i wyprowadzi nas na ulic . Rozmawiali my troch po drodze do
wschodniego kra ca miasta. Na pomys brukowania ulic Alornowie wpadli pó niej,
dlatego grz li my w b ocie. Wypyta em Hatturka do ostro nie, a jego odpowiedzi
potwierdzi y moje podejrzenia. Ten cz owiek dusz i cia em zaprzeda si Kultowi
Nied wiedzia i nie trzeba by o wiele, by sprowokowa go do pe nej frazesów przemowy.
Fanatykom religijnym tak bardzo brakuje wyobra ni. Nie ma racjonalnego uzasadnienia
dla ich wierze , wi c ich wypowiedzi wyprane s z logiki, nie skr powane takimi
drobiazgami jak prawda czy cho by prawdopodobie stwo.
- Czy skrybowie zapisuj wszystko, co mówi ten szaleniec? - przerwa em mu.
- To tylko strata czasu i pieni dzy, Belgaracie - odpar oboj tnym tonem. - Jeden z
kap anów Belara przejrza zapiski skrybów i powiedzia , abym nie marnowa na to czasu.
- Król Algar chyba zostawi ci wyra ne rozkazy?
- Algar sam czasami wydaje si pomylony. Kap an powiedzia , e dopóki mamy “Ksi
Alornów", niepotrzebny nam aden be kot.
Oczywi cie kap an, który by wyznawc Kultu Nied wiedzia, nie t skni za nowymi
proroctwami. Mog y kolidowa z ich planem dzia ania. Zakl em w duchu.
Prorok z Darine i opiekuj ca si nim córka mieszkali na wschodnim skraju miasta w
zadbanej chacie. By bardzo starym, ylastym m czyzn o rzadkiej siwej brodzie i
du ych, gruz owatych r kach. Nazywa si Bormik, a jego córka - Lu-ana. Hatturk nie
przesadza z jej opisem. Wygl da a tak, jakby przez wi kszo czasu z uwag
wpatrywa a si w koniuszek swego nosa. Alornowie to zabobonni ludzie i wszelkie
omno ci ich dra ni , tote staropanie stwo Luany by o ca kiem zrozumia e.
- Jak si dzi czujesz, Bormiku? - zakrzykn Hatturk. Czemu ludzie uwa aj , e powinni
krzycze , gdy rozmawiaj z kim , kto ma nie po kolei w g owie?
- Chyba nie le - odpar Bormik dychawicznym, starczym g osem. - Mam troch k opotu
z r koma. - Wyci gn swe nabrzmia e wielkie d onie.
- Za m odu zbyt cz sto ama
palce na g owach innych! -rykn Hatturk. -To jest
Belgarath. Chce z tob rozmawia .
Oczy Bormika momentalnie sta y si szkliste.
- Patrzcie! - powiedzia grzmi cym g osem. - Oto Prastary i Ukochana przybyli po
wskazówki.
- Znowu zaczyna - mrukn Hatturk. - Ca a ta bezsensowna paplanina dzia a mi na
nerwy. Poczekam na Dworze - doda , po czym odwróci si gwa townie i wyszed .
- Wys uchaj mnie, uczniu Aldura - ci gn Bormik. Jego spojrzenie jakby by o utkwione
w mej twarzy, ale s dz , e mnie nie widzia . - Wys uchaj mych s ów, albowiem one s
prawd . Rozdwojenia nastanie kres, albowiem Dziecko wiat a nadchodzi.
To w
nie chcia em us ysze . To by o potwierdzenie, e Bormik by g osem proroctwa i
wszystko, co w ci gu tych lat mówi , zawiera o wa ne informacje - a my to stracili my!
Kl em w duchu, a na my l zacz y mi przychodzi wszystkie paskudne rzeczy, które
mog em zrobi t pog owemu Hatturkowi. Spojrza em na Polgar , ale ona siedzia a w
cie pokoju i z zaci ciem rozmawia a z zezowat córk Bormika.
- A Wybór zostanie dokonany w wi tym miejscu dzieci Boga-Smoka - ci gn Bormik. -
Albowiem Bóg-Smok jest pomy
i nie by zamierzony. Jedynie Wybór mo e naprawi
d i z powrotem wszystko scali . W dniu, w którym Klejnot Aldura rozjarzy si
purpurowym ogniem, imi Dziecka Mroku zostanie objawione. Strze cie dobrze syna
Dziecka wiat a, albowiem ono brata mie nie b dzie. I zdarzy si , e to, co kiedy by o
jedno ci , a teraz jest rozdwojone, zjednoczy si i po zjednoczeniu jednego z nich ju nie
dzie.
Potem zm czony opu ci g ow , jak gdyby wysi ek wyg oszenia proroctwa zupe nie
starca wyczerpa . Mog em spróbowa go obudzi , ale wiedzia em, e na nic by si to nie
zda o. By zbyt stary i s aby, aby mówi dalej. Wsta em, wzi em koc ze stoj cej w
pobli u awki i delikatnie okry em drzemi cego starca. Nie chcia em, aby przezi bi si i
umar , nim przeka e nam wszystko, co mia do powiedzenia.
- Pol - zwróci em si do córki.
- Za chwil , ojcze - odpar a, odp dzaj c mnie machni ciem r ki i dalej rozmawia a
przyciszonym g osem z zezowat Luan . - A zatem zgoda? - zapyta a star pann .
- B dzie, jak powiedzia
, lady Polgaro - odpar a podstarza a córka Bormika. - A teraz
ma a poprawka, je li nie masz nic przeciwko temu. - Wsta a, przesz a przez pokój i
utkwi a spojrzenie w lustrzanym odbiciu swej twarzy. - Gotowe! - powiedzia a tylko.
Odwróci a i rozejrza a si po pokoju. Jej oczy patrzy y równie prosto jak ka dego z nas -
i by y to pi kne oczy.
O co tu chodzi o?
- W porz dku, ojcze - odezwa a si niedba ym tonem Pol. -Teraz mo emy i - doda a i
wysz a z pokoju.
- O co w tym wszystkim chodzi o? - zapyta em, otwieraj c przed ni drzwi.
- Co za co , ojcze - odpar a. - Mo esz to nazwa uczciw wymian .
- Oto i nasz problem - powiedzia em, wskazuj c na czekaj cego niecierpliwie Hatturka. -
Jest wyznawc Kultu Nied wiedzia i nawet je li uda oby mi si zmusi go do
zapisywania be kotu Bormika, da by to najpierw kap anom do przeczytania.
Rewizjonizm jest esencj religii, wi c trudno powiedzie , jakie mieci do mnie dotr .
- Ju si tym zaj am, ojcze - o wiadczy a swym obra liwie wynios ym tonem. - Nie
nadwer
aj rozumu Hatturka próbami t umaczenia mu potrzeby dok adno ci. Luana
zajmie si tym.
- Córka Bormika?
- Oczywi cie. W ko cu jest mu najbli sza. Od lat przys uchiwa a si jego be kotowi i
doskonale wie, w jaki sposób spowodowa , aby powtórzy to, co niegdy mówi . Do
sprowokowania go wystarczy pojedyncze s owo. - Umilk a na chwil . - Och -
powiedzia a, jakby sobie co przypomnia a - masz swoj sakiewk . - Poda a mi znacznie
ejsz sakiewk , któr jakim sposobem uda o si jej wykra . - Da am jej pieni dze na
wynaj cie skrybów.
- I? - zapyta em, bior c sakiewk . - Co i?
- Co dosta a w zamian?
- Ale , ojcze - powiedzia a. - Przecie j widzia
.
- Masz na my li jej oczy?
- Oczywi cie. Tak jak powiedzia am, co za co .
- Jest ju za stara, aby mia o to jakie znaczenie, Pol - zaprotestowa em. -Teraz ju nie
apie m a.
- Mo e nie, ale przynajmniej b dzie mog a spojrze sobie prosto w oczy w lustrze. -
Spojrza a na mnie pob
liwie. - Nigdy tego nie zrozumiesz, stary wilku. Wierz mi,
wiem, co robi . Co teraz?
- Mogliby my te wpa do Drasni. Zdaje si , e tutaj sko czyli my. - Wzruszy em
ramionami. - Jak wyprostowa
jej oczy?
- Mi nie, stary wilku. Napi jedne. Rozlu nij inne. To atwe, je li jeste uwa ny.
Szczegó y, ojcze, trzeba zwraca uwag na szczegó y. Czy sam mi tego nie mówi
?
- Gdzie nauczy
si tyle o oczach? Polgara wzruszy a ramionami.
- Nie uczy am si . Po prostu przysz o mi to do g owy po drodze. Mamy zatem i do
Drasni?
ROZDZIA DZIEWI TY
Noc sp dzili my w domu Hatturka. Nast pnego ranka udali my si do portu, aby
po eglowa do Kotu, le cego u uj cia rzeki Mrin.
- Pragn ci podzi kowa , Hatturku - powiedzia em do wodza, gdy stali my na nabrze u.
- Ca a przyjemno po mojej stronie, Belgaracie - odpar .
- Chcia bym ci udzieli rady, je li zechcia by jej wys ucha .
- Oczywi cie.
- Lepiej, aby nie obnosi si ze swymi przekonaniami religijnymi. W przesz
ci Kult
Nied wiedzia narobi wiele zamieszania w Alorii i królowie Alorii nie przepadaj za nim.
Król Algar to cierpliwy cz owiek, ale nawet jego cierpliwo ma swoje granice.
Wielokrotnie ju zakazywano dzia alno ci tego kultu i mam wra enie, e nied ugo znów
do tego dojdzie. Chyba nie chcia by znale si po niew
ciwej stronie, gdy si to
wydarzy. Algar potrafi dzia
bardzo zdecydowanie, jak co postanowi.
Hatturk spojrza na mnie pos pnie. Próbowa em go ostrzec, ale zdaje si , e on wola nie
ucha .
- Czy Dras wie, e przybywamy, ojcze? - zapyta a Polgara, gdy wchodzili my na pok ad.
Skin em g ow .
- Rozmawia em wczoraj z kapitanem Chereka. W
nie
jest w drodze do Boktoru. P ynie na jednym z tych okr tów wojennych, wi c dotrze na
ugo przedtem, nim my przyb dziemy do Kotu.
- Mi o b dzie znowu spotka Drasa. Nie jest tak bystry jak jego bracia, ale ma dobre
serce.
- Tak - przyzna em. - Zdaje si , e powinienem porozmawia z nim po przybyciu do
Kotu. My
, e ju czas, aby si o eni .
- Nie patrz na mnie, ojcze - powiedzia a ci gaj c usta. -Lubi Drasa, ale nie a tak.
Obecnie Kotu jest jednym z g ównych portów morskich, w znacznej mierze dlatego, e tu
ko czy si Pó nocny Szlak Karawan. Jednak e wówczas, gdy odwiedzili my je z Pol,
handel z Nadrakami by bardzo ograniczony, a samo Kotu by o zaledwie wiosk z
kilkoma wysuni tymi nad zatok nabrze ami. Dwa dni zaj a nam podró z Darine przez
Zatok Chereka do uj cia rzeki Mrin. Dras czeka na nas. Stawi si w otoczeniu licznej
wity, ale jej cz onkowie nie przybyli po to, aby mnie zobaczy . Interesowa a ich
Polgara. Najwyra niej wie o urodzie córki Prastarego Belgaratha rozesz a si po
alornskich królestwach i m odzi Drasnianie przybyli z Boktoru, aby naocznie si o tym
przekona .
Jestem pewny, e si nie rozczarowali.
Kiedy p yn li my na Wysp Wiatrów na lub Beldaran, dziewczynki mia y zaledwie po
szesna cie lat, a na dodatek nigdy nie by y poza Dolin . W czasie tamtej podró y bardzo
niepokoi em si o Polgar . Teraz jednak by a starsza i potrafi a sama si o siebie
zatroszczy , co ju pokaza a, wi c mog em przygl da si zabiegom tych m odzie ców
spokojnie, a nawet 2 pewnym rozbawieniem. Pol bawi o ich zainteresowanie, ale nie by o
mowy o adnym nieodpowiednim zachowaniu z jej strony.
Nasz statek przybi do nabrze a pó nym popo udniem. Wynaj li my pokoje w nieco
podniszczonym zaje dzie. Nast pnego ranka mieli my wyruszy w gór rzeki do wioski
Braca, gdzie trzymano przykutego do pala Proroka z Mrin.
Rozmawia em z Drasem do pó nego wieczora, co da o Polgarze okazj do z amania
kilku serc.
Dras rozpar si wygodnie w swym fotelu i spojrza na mnie z przebieg ym b yskiem w
oku.
- Wiesz, e Algar si
eni?
- Zabawne, nic o tym nie wspomnia - odpar em. - Podró owa z nami na Wysp Rivy.
- Wiesz, jaki on jest - powiedzia , wzruszaj c ramionami Dras. - Zdaje si , e te
powinienem o tym pomy le .
- Mia em w
nie zamiar poruszy ten temat - powiedzia em. - Zwykli ludzie mog wedle
asnego uznania eni si lub nie, ale na królach spoczywa pewna odpowiedzialno .
- Nie s dz , aby... - Zawiesi wyczekuj co g os.
- Nie, Drasie - odpar em stanowczo. - Polgara nie wchodzi w gr . Zreszt nie s dz , aby
mia ochot si z ni
eni . Mo na powiedzie , e ma trudny charakter. Znajd sobie
lepiej jak mi alornsk dziewczyn . B dziesz szcz liwszy.
Dras westchn .
- Jednak ona jest taka pi kna.
- O tak, przyjacielu, ale na Pol czekaj inne sprawy. Mo e nadejdzie czas, e i ona
wyjdzie za m , ale to b dzie jej decyzja i atwo jej nie podejmie. Jak daleko jest do
Braca?
- Dzie drogi w gór rzeki. Aby tam dotrze , musimy przeprawi si przez moczary. -
Poci gn si w zamy leniu za brod . - My limy o ich osuszeniu. Zyskaliby my dobre
ziemie pod upraw , gdyby uda o nam si pozby tej ca ej wody.
Wzruszy em ramionami.
- To twoje królestwo, ale osuszanie bagien mo e okaza si niez harów . Mia
ostatnio jakie wie ci od ojca?
- Jaki miesi c temu. Jego nowa ona znowu spodziewa si dziecka. Maj nadziej , e
tym razem to b dzie syn. Wed ug mnie moja przyrodnia siostra mog aby przej tron po
mierci
ojca, ale Alornom nie bardzo podoba si pomys posiadania królowej. Wydaje im si to
nienaturalne.
Nie macie poj cia, ile czasu zaj a mi zmiana tego podej cia. Porenn jest pewnie jedn z
najbardziej uzdolnionych w adczy w historii, ale w kraju Drasnianie nie traktuj jej
powa nie.
Nast pnego ranka spa em do pó na i by o ju prawie po udnie, gdy wyruszyli my w
drog .
Rzeka Mrin u swego uj cia p ynie do leniwie, co pewnie jest przyczyn powstania
zalewiska, zwanego tu
awami Al-dura. Jest to rozleg y bagnisty teren le cy
pomi dzy rzekami Mrin i Aldur. W sumie jeden z najmniej atrakcyjnych obszarów na
pó nocy, je li chcecie zna moj opini . Jednak e ja nie lubi bagnisk i st d pewnie tak
do tego podchodz . Moczary cuchn , a powietrze jest zawsze tak wilgotne, e trudno mi
apa oddech. No i oczywi cie pe no na nich robactwa, dla których cz owiek jest
ród em po ywienia. W czasie drogi w gór rzeki pozostawa em w kabinie. Jednak e
Polgara spacerowa a po pok adzie w otoczeniu chmary zalotników. Wiem, e dobrze si
bawi a, ale ja nie mia em zamiaru zaprasza wszystkich komarów w promieniu dziesi ciu
mil do skosztowania mojej krwi, bez wzgl du na to, jak dobrze bym si bawi .
O zachodzie s
ca kapitan kaza rzuci kotwic . Kana by dobrze oznakowany bojami,
ale mimo wszystko nie by oby rozs dnie b ka si po moczarach w ciemno ciach. Zbyt
atwo mog am zab dzi .
Po kolacji siedzieli my z Drasem w kabinie. Wkrótce do czy a do nas Pol.
- Dras - zapyta a wchodz c - dlaczego twoi ludzie podczas Rozmowy ca y czas
gestykuluj ?
- To taki tajemny j zyk - odpar .
- Tajemny j zyk?
- Kupcy wpadli na ten pomys . Czasami w czasie dobijania targów trzeba porozumie si
ze swoim wspólnikiem. Dlatego wynale li j zyk migowy. Pocz tkowo by bardzo prosty,
ale teraz znacznie si skomplikowa .
- Znasz go?
Dras wyci gn jedn ze swych ogromnych d oni.
- Z takimi palcami? Nie b
mieszna.
- Warto by go zna . Nie s dzisz, ojcze?
- Mamy inne sposoby porozumiewania si , Pol.
- By mo e, jednak chcia abym si nauczy tego j zyka. Nie lubi , gdy ludzie szepcz za
moimi plecami - nawet je li robi to palcami. Masz mo e na statku kogo , kto jest w tym
bieg y, Drasie?
Dras wzruszy ramionami.
- Sam nie przywi zuj do tego wi kszej wagi. Mog si jednak rozpyla .
- B
ci wdzi czna.
Nast pnego ranka pop yn li my dalej i ko o po udnia dotarli my do wioski Braca.
- Niezbyt urocze miejsce - zauwa
em, spogl daj c na wal ce si chaty przycupni te na
otnistym brzegu.
- Tol Honeth to nie jest - przyzna . - Gdy dowiedzieli my si o tym szale cu, chcia em go
zabra do Boktoru, ale on tu si urodzi i wpada w sza , je li próbuje si go st d ruszy .
Uznali my, e lepiej zostawi go w spokoju. Skrybom nie bardzo si to podoba o, ale
dlatego tyle im p ac . S tu po to, aby spisywa , co on mówi, a nie rozkoszowa si
widokami.
- Jeste pewny, e dok adnie wszystko zapisuj ?
- Sk d mam wiedzie , Belgaracie? Nie potrafi czyta . Wiesz o tym.
- Chcesz powiedzie , e nadal si nie nauczy
?
- A po co mia bym sobie zawraca tym g ow ? Od tego s skrybowie. Je li jest co
wa nego, to mi to czytaj . Ci tutaj opracowali niez metod . Przy szale cu jest ich
zawsze trzech.
Dwóch zapisuje, a trzeci s ucha. Kiedy szaleniec sko czy, porównuj obie zapisane
wersje i ten, co s ucha , decyduje, która jest poprawna.
- Wydaje si to nieco skomplikowane.
- Wyra nie da
do zrozumienia, jak bardzo zale y ci na dok adno ci. Je li znasz
atwiejszy sposób, to mi powiedz. Rad b
go us ysze .
Nasz statek przybi do chwiejnego pomostu i marynarze go przycumowali. Zeszli my na
brzeg, aby obejrze Proroka z Mrin.
Nie wiem, czy widzia em kogo tak brudnego. Mia na sobie strz py odzienia z lnianego
ótna, a w osy i brod d ugie i zmierzwione. Na szyj za
ono mu metalow obr cz,
przykut solidnym
cuchem do grubego s upa stoj cego przed bud szale ca - przykro
mi, ale to jedyne s owo, jakiego mog u
na opisanie niskiego sza asu, w którym
najwyra niej sypia . Siedzia skulony na ziemi przy s upie, wydawa zwierz ce odg osy i
rytmicznie szarpa
cuch, którym by przykuty. Oczy mia ukryte pod krzaczastymi
brwiami i nie by o w nich ladu inteligencji czy cho by cz owiecze stwa.
- Czy naprawd trzeba go tak przykuwa ? - zapyta a Drasa Polgara.
Dras potwierdzi skinieniem g owy.
- Miewa napady z ego nastroju - odpar . - Cz sto zdarza o mu si ucieka na moczary.
Nie by o go przez tydzie , dwa, potem przyczo giwa si z powrotem. Kiedy
dowiedzieli my si , kim jest, postanowili my przyku go dla jego w asnego
bezpiecze stwa. Na moczarach pe no jest topieli i ruchomych piasków. Ten biedny
szaleniec nie ma tyle rozumu, aby ich unika . A nie móg by recytowa proroctw z g bi
bagna. Pol spojrza a na nisk bud .
- Czy musicie jednak traktowa go jak zwierz ?
- Polgaro, on jest zwierz ciem. Przebywa w tej budzie, bo l tego chce. Wpada w histeri ,
je li zabierze si go do domu.
- Mówi
, e tu si urodzi - zauwa
em. Dras skin g ow .
- Oko o trzydziestu, czterdziestu lat temu. Przed wypraw do Mallorei ziemie te nale
y
do królestwa ojca. Wioska stoi tu od jakich siedemdziesi ciu lat. Wi kszo
mieszka ców jest rybakami.
Podszed em do trzech skrybów pe ni cych wart pod kar owat wierzb i przedstawi em
si .
- Czy ostatnio co mówi ? - zapyta em.
- Od tygodnia nic - odpar jeden z nich. - Podejrzewam, e ma na to wp yw ksi
yc. W
czasie pe ni zawsze mówi, cho robi to i kiedy indziej.
- Sadz , e mo na by znale na to jakie wyt umaczenie. Czy nie ma sposobu, aby go
troch oczy ci ?
Skryba pokr ci g ow .
- Próbowali my oblewa go wod , ale on zaraz ponownie tarza si w b ocie. My
, e
lubi by brudny.
- Daj mi natychmiast zna , gdy zacznie znowu mówi . Musz go us ysze .
- Nie s dz , aby wiele zrozumia z tego, co on mówi, Belgaracie - odezwa si inny ze
skrybów.
- Na to przyjdzie czas pó niej. Mam wra enie, e wiele godzin sp dz na studiowaniu
jego s ów. Czy kiedykolwiek mówi o zwyk ych rzeczach? Pogodzie lub g odzie?
- Nie - odpar pierwszy skryba. - Naszym zdaniem, on nie potrafi zwyczajnie mówi - tak
te twierdz mieszka cy wioski. Jakie dziesi lat temu zaczai. To u atwia nam prac .
Nie musimy przekopywa si przez zwyk e rozmowy. Wszystko, co powie, jest wa ne.
Tej nocy zostali my na pok adzie statku Drasa. Potrzebna nam by a wspó praca
wie niaków i nie chcia em ich zra
rekwirowaniem domów na czas naszego pobytu w
Braca.
Nast pnego dnia, oko o po udnia, na nabrze e przyszed jeden ze skrybów.
- Belgaracie - zawo
do mnie. - Lepiej b dzie, je li przyjdziesz. Zacz mówi .
Jeden z m odzie ców uczy w
nie Pol owego sekretnego j zyka i nie wygl da na
zbytnio ucieszonego, gdy przerwa a lekcj , aby towarzyszy mi i Drasowi.
Szaleniec znowu kuli si na ziemi przy s upie i nadal szarpa
cuch. Nie my
, aby
chcia si uwolni . Brz k
cucha zdawa si go uspokaja . W ko cu, nie licz c
drewnianej misy, w której dawali mu jad o, ten
cuch by jego jedyn w asno ci .
Nale
do niego, wi c pewnie mia prawo si nim bawi . Gdy si zbli yli my, starzec
wydawa zwierz ce odg osy.
- Przerwa ? - zapyta em skryb , który po nas przyszed .
- Zacznie znowu - zapewni mnie. - Cz sto przerywa, j czy i chrz ka. Potem znowu
zaczyna mówi . Gdy ju zacznie, robi to zwykle przez ca y dzie . Przerywa po zachodzie
ca.
Wtem szaleniec pu ci
cuch i spojrza mi prosto w oczy. Jego spojrzenie by o czujne i
bardzo przenikliwe.
- S uchaj! - powiedzia do mnie grzmi cym, dudni cym g osem, który brzmia niemal tak
samo jak g os Bormika. -Dziecku wiat a powinien towarzyszy w tej wyprawie
Nied wied , Przewodnik i Cz owiek o Dwóch yciach. Wy, takowo , Prastary i
Ukochana, winni cie by u jego boku. W adca Koni tak e winien z tob i i lepiec i
Królowa wiata. Inni równie si przy cz - Rycerz Obro ca i ucznik, i owczyni, i
Matka l Wymar ej Rasy, i Kobieta, która Czuwa, a któr zna
wcze niej.
Przerwa i znowu zacz j cze , lini si i szarpa
cuch.
- Wystarczy - powiedzia em do Drasa. - Tyle chcia em wiedzie . Jest prawdziwy.
- Jak potrafisz to stwierdzi tak szybko?
- Poniewa mówi o Dziecku wiat a, Drasie. Tak jak Bormik. Przeka me s owa ojcu i
braciom. Oto klucz do rozpoznania proroków. Je li kto wspomni o Dziecku wiat a,
wy lij do niego skrybów, poniewa jego s owa b
wa ne.
- Jak to odkry
?
- Sp dzi em troch czasu z Konieczno ci w czasie drogi do Mallorei, pami tasz? Ci gle
mówi a o Dziecku wiat a. - Potem przypomnia em sobie co jeszcze. - By mo e jestem
troch przewra liwiony i nic takiego nie wydarzy si w naszej cz ci wiata, ale mo emy
tak e natkn si na kogo , kto mówi o Dziecku Mroku. Niech ludzie zapisz równie te
owa.
- A czym si ró ni ?
- Ten, który mówi o Dziecku wiat a, przekazuje instrukcje nam. Ten, który wspomina o
Dziecku Mroku, mówi Torakowi, co ma robi . Przyda oby si pods ucha kilka z tych
wiadomo ci.
- Zostaniesz tu i b dziesz s ucha ?
- Nie ma takiej potrzeby. Zaspokoi em ju swoj ciekawo . Niech twoi skrybowie
sporz dz kopie wszystkiego, co do tej pory zapisali, i przy lij mi je do Doliny.
- Dopilnuj tego. Chcesz teraz wróci do Kotu?
- Nie, chyba nie. Zobacz, czy nie da si tu znale kogo z odzi , kto zna drog przez
moczary. Ruszamy z Pol do Algarii, a stamt d do domu. Nie ma sensu wraca t sam
drog .
- Czy mam zrobi co jeszcze?
- Wracaj do Boktoru i o
si . Potrzebujesz syna, aby przekaza mu koron .
- Nie mam korony, Belgaracie.
- To sobie zrób. Korona sama w sobie w zasadzie nic nie znaczy, ale ludzie lubi
widoczne symbole.
Polgara spogl da a na mnie chmurnie.
- O co chodzi? - zapyta em.
- Moczary, ojcze? Masz zamiar przeprawi si ze mn przez moczary?
- Potraktuj to jako pouczaj ce do wiadczenie, Pol. Chod my po nasze rzeczy. Chc
wróci do Doliny.
- Sk d ten po piech?
- Powiedzmy, e t skni za domem.
Spojrza a na mnie pob
liwie.
ciciel odzi nazywa si Gannik, by gadatliwy i dobroduszny. ód by a d uga i
ska - bardziej podobna do czó na. Od czasu do czasu korzysta z wiose , ale g ównie
odpycha si dr giem. Nie bardzo mi si podoba o, e kto sta w w skiej odzi, ale
Gannik chyba wiedzia , co robi, dlatego si nie wtr ca em.
Chcia em wróci do Doliny, ale g ównym powodem, dla którego tak nagle opu ci em
Braca, by a ch zabrania Pol od tego m odziana, który uczy j sekretnego j zyka.
Mog em zachowywa spokój, dopóki zalotnicy kr cili si wokó niej gromadnie, ale
widok Pol siedz cej na uboczu z jednym z m odzie ców denerwowa mnie. Pol by a
wyj tkowo rozs dna, ale...
Z pewno ci rozumiecie, do czego zmierzam. Duma em nad tym, gdy Gannik przepycha
nasz
ód przez moczary na po udnie. Polgara mia a ju osiemna cie lat i zdecydowanie
nadszed czas, abym przeprowadzi z ni t rozmow . Obie z Beldaran wychowywa y si
bez matki, wi c nie mia y wokó siebie nikogo, kto wyja ni by im pewne sprawy.
Beldaran z pewno ci wiedzia a o nich, ale nie by em pewny, czy Pol równie . Wnuki s
bardzo mi e, ale ich nieoczekiwane i pojawienie si mo e by nieco k opotliwe.
Na moczarach granica pomi dzy Drasni i Algari nie by a zbyt ci le okre lona.
Drasnianie nazywali te rozleg e mokrad a Bagnami Mri skimi, a dla Algarów by y to
awy Aldura. Jednak e w obu przypadkach chodzi o o to samo bagnisko. Byli my
oko o trzech dni drogi na po udnie od Braca, gdy Pol zauwa
a wodne stworzenia, które
yj w takich miejscach.
- To wydra czy bóbr? - zapyta a Gannika, gdy ma y kr
y eb wynurzy si z wody przed
nami.
- To b otniaki - odpar . - S podobne do wydr, ale nieco wi ksze. Weso e urwisy.
Niektórzy api je dla futra, ale ja uwa am, e nie powinno si tego robi . Z jakiego
powodu nie wydaje mi si to w
ciwe. Lubi przygl da si ich zabawom.
otniak mia bardzo du e oczy i przygl da nam si z zaciekawieniem, gdy Gannik
przepycha nasz
ód przez du y staw. Stworzenie, które zdawa o si tam mieszka ,
wyda o be kotliwy d wi k. Zabrzmia o to prawie tak, jakby b otniak nas beszta .
Gannik si roze mia .
- P oszymy mu ryby - powiedzia - i oznajmia nam to. Czasami wydaje si , e potrafi
mówi .
Vordai, wied ma z mokrade , dosz a do tego samego wniosku jaki czas pó niej i
zmusi a mnie, bym co zrobi w tej sprawie.
W ko cu dotarli my do tej cz ci mokrade , która zasilana by a kana ami z uj cia Rzeki
Aldura, i Gannik przewióz nas na wy ej po
one tereny, znajduj ce si na wschodzie
mokrade . Podzi kowali my mu i zeszli my na brzeg.
Dobrze by o ponownie mie sta y grunt pod nogami.
- Zmienimy znowu posta ? - zapyta a Pol.
- Za chwil . Musimy najpierw o czym porozmawia .
- O czym?
- Dorastasz, Pol.
- Zdaje si , e masz racj .
- Pozwolisz mi mówi ? S pewne sprawy, o których powinna wiedzie .
- Jakie?
W tym miejscu zacz em si pl ta . Pol sta a z wyrazem znudzenia na twarzy,
pozwalaj c mi pogr
si coraz g biej. Potrafi by bardzo okrutna. W ko cu
przerwa em. Mia a troch za bardzo nieobecny wyraz twarzy.
- Ty ju o tym wszystkim wiesz, prawda? - oskar
em j .
- O czym, ojcze?
- Przesta . Wiesz, sk d bior si dzieci. Czemu pozwoli
, by my oboje znale li si w
niezr cznej sytuacji?
- Chcesz powiedzie , e nie l gn si w kapu cie? - Wyci gn a d
i poklepa a mnie po
policzku. -Wiem o tym wszystko, ojcze. Pomaga am Beldaran przy porodzie, pami tasz?
Akuszerki wyja ni y mi, co trzeba. Musz przyzna , e obudzi y moj ciekawo .
- Tylko nie b
za ciekawa, Pol. Trzeba dope ni pewnych zwyczajowych formalno ci,
nim si zacznie zbiera do wiadczenia.
- Czy by? Czy dope nia
tych wszystkich formalno ci w Mar Amon - za ka dym
razem?
Zakl em pod nosem i przybra em posta wilka. Wilk przynajmniej nie potrafi si
rumieni , a mnie, w miar jak grz
em coraz bardziej, twarz robi a si coraz
czerwie sza.
Polgara wybuchn a miechem, który tak rzadko u niej s ysza em, i skry a si pod
postaci czubatej sowy.
ROZDZIA DZIESI TY
Beldin wróci z Mallorei, gdy my dotarli my do Doliny. By em nieco zaskoczony, e
wróci tak szybko. Zwykle przepada na kilka stuleci, gdy si tam wybiera . Nast pnego
ranka, jak zwykle mi o usposobiony do wiata, wdrapa si po schodach do mej wie y.
- Gdzie cie si podziewali? - warkn na nas.
- B
mi y, wujku - odpar a spokojnie Pol. - Musieli my zaj si pewnymi sprawami.
- Wcze nie wróci
- powiedzia em. - Czy by zasz a jaka nag a potrzeba?
- Nie sil si na b yskotliwo , Belgaracie. Nie masz do tego daru. Angarakowie w
Mallorei drepcz w kó ko. Nic si nie wydarzy, dopóki Torak nie powróci z odosobnienia
w Ashabie. -Nagle u miechn si . - Zedar jest tam z nim i to doprowadza do szale stwa
tego zawszonego Urvona.
- Tak?
- Urvon jest urodzonym podlizuchem i nie mo e znie tego, e Zedar jest bli ej Toraka
ni on. A co gorsza, nie mo e ruszy do Ashaby, by broni swych interesów, poniewa
boi si opu ci Mai Yaska.
- Czego si boi?
- Mnie. Zdaje si , e po nocach ni o haku, który mu pokaza em.
- Nadal? To by o ponad pi set lat temu, Beldinie.
- Wida zostawi o trwa y lad. Dzi ki temu przynajmniej jeden ucze Toraka jest
unieruchomiony. Co na niadanie, Pol?
Spojrza a na niego przeci gle.
- Zdaje si , e troch uty
- zauwa
, mierz c j bezczelnie oczyma. - Powinna si
pilnowa . Zaczynasz si robi t usta.
Oczy Pol zw zi y si niebezpiecznie.
- Nie ku losu, wujku - ostrzeg a go.
- Lepiej na ni uwa aj, Beldinie - poradzi em mu. - Rozpocz a nauk i jest bardzo
poj tna.
- Spodziewa em si tego. Gdzie cie si podziewali? Bli niacy powiedzieli, e byli cie na
Wyspie.
- Riva ski tron ma teraz dziedzica - oznajmi em. - Nazywa si Daran i zapowiada si
obiecuj co. Klejnot Mistrza bardzo si ucieszy ze spotkania z nim.
- Mo e wpadn tam i rzuc na niego okiem - powiedzia w zadumie Beldin. - Co prawda,
nie jestem z nim spokrewniony tak jak ty, ale Beldaran jest mi bardzo bliska. Czemu
powrót zaj wam tak du o czasu?
- Zahaczyli my z Pol o Darine, a potem wpadli my do Dra-sni. Chcia em rzuci okiem na
tych dwóch proroków. Ich autentyczno nie budzi w tpliwo ci.
- Dobrze. Torak ma troch k opotów ze swoim proroctwem.
- Jakiego rodzaju?
- Nie podoba mu si , co mówi. Kiedy wyszed z transu, i przeczyta , co zapisali
skrybowie Urvona, to pewnie ze z
ci star kilka gór z powierzchni ziemi. Zdaje si , e
Proroctwo Ashabi skie obra a go.
- To pocieszaj ce. Czy mogliby my jakim sposobem dosta kopi ?
- Nie bardzo. Torak zdecydowanie nie yczy sobie, aby rozpowszechniano ów dokument.
Urvon mia kopi , ale Torak, mimo e by w Ashabie, i tak j spali . - Podrapa si po
brodzie. - Zedar jest w Ashabie. Obaj znamy go na tyle dobrze, by wiedzie , e na pewno
ma swoj kopi . Je li Torak kiedykolwiek pozwoli mu odej , to pewnie j zabierze.
Podejrzewam, e to jedyna kopia, która nie znajduje si pod bezpo redni kontrol
Jednookiego. Którego dnia dopadn Zedara i wydr j jego cierwu. - Spojrza na mnie
spod oka. - Czemu go nie zabi
, gdy mia
okazj ?
- Powiedziano mi, abym tego nie robi . My
, e b dzie lepiej, je li ty równie
powstrzymasz swe mordercze zap dy. B dziemy go jeszcze pó niej potrzebowa .
- Nic konkretniejszego nie powiesz? Pokr ci em g ow .
- To wszystko, co wiem. Beldin chrz kn .
- By mo e móg bym zdoby kopi Ewangelii Mallorea skiej, je li uda mi si dosta i
wróci z Kell w jednym kawa ku.
- Co to za Ewangelia Mallorea ska? - zapyta a Pol.
- Kolejny zbiór proroctw - odpar . - Cho bardzo niejasnych. Spisali je Dalowie, a oni s
ca kowicie neutralni. A tak przy okazji, Belgaracie, Ctuchik si przeniós .
- Tak, s ysza em o tym. Jest teraz w miejscu zwanym Rak Cthol.
Beldin potwierdzi skinieniem g owy.
- Przelatywa em tamt dy w drodze powrotnej. To niezbyt przyjemne miejsce. Zbudowa
miasto na szczycie skalnej iglicy stercz cej po rodku pustyni. Zebra em troch plotek.
Najwyra niej ta epidemia proroków jest bardzo rozpowszechniona. Zapadli na ni
równie niektórzy Grolimowie Ctuchika. Trzyma ich w Rak Cthol pod nadzorem
skrybów. W tpi , aby ich proroctwa by y tak dok adne jak Toraka, ale mo e warto
po wi ci troch czasu i dosta je w r ce. Zostawiam to jednak do twojego uznania.
My
, e lepiej, abym sam trzyma si z dala od Ctuchika. Kilka razy musn em jego
umys i pewnie wyczu by moje nadej cie z odleg
ci stu lig. A nam trzeba informacji,
nie r koczynów.
- Murgowie si przemieszczaj - oznajmi a Pol. - Przesuwaj si na po udnie kontynentu,
a po drodze gn bi zachodnich Dalów.
- Mam wielki szacunek dla umys owych przymiotów Dalów - odpar - ale odwag to oni
nie grzesz .
- S dz , e to wszystko to podst p - powiedzia em. - W ko cu bez wi kszych trudno ci
trzymaj Grolimów Urrona z dala od Kell. - Usiad em, opieraj c si wygodniej. - Chyba
odwiedz Rak Cthol i z
wizyt Ctuchikowi - rzek em z zadum . -Jest nowy w tej
cz ci wiata, wi c kto powinien go tu powita - a przynajmniej zobaczy , jak wygl da,
gdy nie jest go czym.
- I cie po dobros siedzku - powiedzia Beldin z diabolicznym u miechem.
- Wracasz do Mallorei?
- Na razie nie. Najpierw chc obejrze twego wnuka.
- A popilnowa by Polgary podczas mojej nieobecno ci?
- Niepotrzebny mi opiekun, ojcze.
- W
nie, e potrzebny - nie zgodzi em si . - Znajdujesz si na niebezpiecznym etapie
edukacji. Zdaje ci si , e wiesz wi cej ni jest faktycznie. Nie chc , aby zacz a
eksperymentowa bez nadzoru.
- B
jej pilnowa - obieca Beldin i spojrza na ni . - Czy by zupe nie zapomnia a o
niadaniu, Pol? To, e ty postanowi
uwa
na swoj wag , nie znaczy, e my te
mamy po ci .
Jeszcze tego samego ranka ruszy em z Doliny na pó nocny wschód i gdy tylko dotar em
na równiny Algara, zmieni em posta . Nie lubi em chodzi po Dolinie jako wilk. Jelenie i
króli-i mog yby si sp oszy . S prawie oswojone, a niegrzecznie straszy s siadów.
Przep yn em Rzek Aldura i nast pnego ranka dotar em |do Wschodniego Sza ca. Jaki
czas szed em wzd
niego w pewnym oddaleniu, póki nie dotar em do jednego z tych
wozów, o których mówi nam Algar na Wyspie Rivy. Wschodni Szaniec powsta , gdy
Mistrz i Belar byli zmuszeni zamkn ocean, który stworzy Torak po roz upaniu wiata.
Z p kni cia w ziemi wyrós górski
cuch, czego rezultatem by o imponuj ce, wysokie
na mil urwisko, które tworzy o naturaln granic pomi dzy Algari i Mishrak ac Thull.
Po zastanowieniu postanowi em ze wspinaczk zaczeka do zmroku. Algar mówi , e
Murgowie czasami schodz w wozami po konie, a nie chcia em, aby Ctuchik dowiedzia
si , e nadchodz . Zedar wiedzia , e moj ulubion postaci jest wilk. Nie by em pewny,
czy nie podzieli si t wiedz z innymi uczniami. Odszed em jak mil wzd
urwiska
i przywarowa em w wysokiej trawie.
Okaza o si , e podj em m dr decyzj . Oko o po udnia us ysza em je
ców, uwa nie
wybieraj cych drog po ród skalnego rumowiska u podnó a sza ca. Nadstawi em uszu i
pozosta em w ukryciu.
- Mam nadziej , e wiesz, co robisz, Rashagu - us ysza em, jak powiedzia jeden z nich. -
ysza em, co Lud Koni robi z tymi, którzy próbuj ukra ich zwierz ta.
- Musieliby nas najpierw z apa , Aggo.
Bardzo powoli unios em g ow . Wiatr by nieco porywisty, ale by em pewny, e ich
konie nie zwietrz mego zapachu. Zacz em z uwag wpatrywa si tam, sk d dobiega y
osy. Wtem ich spostrzeg em. By o tylko dwóch. Mieli na sobie kolczugi i sto kowate
he my, a u pasa miecze. Murgowie nie nale do zbyt urodziwych ludzi, a fakt, e znacz
swe twarze w czasie ceremonii wkraczania w wiek m ski, nie przydawa im urody. Ci
dwaj byli do typowymi przedstawicielami swej rasy. Mieli szerokie bary; trudno nie
wyrobi sobie musku ów, ca e ycie wicz c szermierk . Jednak e, nie licz c owych
pot
nych ramion, byli do szczupli. Mieli niad skór , wystaj ce ko ci policzkowe i
skie, sko ne oczy.
Natychmiast zrozumia em, dlaczego Murgowie ryzykowali zej cie tymi stromymi
wozami z urwiska. Konie, których dosiadali, nie by y zbyt dobre.
- Widzia em du e stado ze szczytu urwiska - powiedzia Rashag do swego towarzysza.
- Koni czy krów? - zapyta Agga.
- Trudno powiedzie . Urwisko jest bardzo wysokie, a zwierz ta kry a wysoka trawa.
- Nie zszed em tym w wozem po to, eby kra krowy, Rashagu. Je li zechc krow , to
wezm j sobie od Thullów. Ci nie denerwuj si tak jak Lud Koni. Czego chcia ten
Grolim, z którym rozmawia
?
- A czegó by innego? Szuka kogo do zar ni cia. O tarz wysycha i trzeba mu wie ej
krwi.
- On nie bardzo przypomina Grolima Thullów.
- Bo nim nie by . Jest Grolimem z po udnia, z Rak Cthol. Ctuchik rozmie ci ich wzd
ca ego szczytu urwiska. Nie chce adnych niespodzianek, a Lud Koni wie o tych
wozach.
- Alornowie. - Agga splun . - Nie cierpi ich.
- Oni te za tob nie przepadaj . Grolim kaza mi rozg osi , by my wszyscy trzymali si
z dala od Pustkowia Murgów.
- A kto bym tam chcia i ? Nic tam nie ma poza czarnym piachem i tym cuchn cym
jeziorem.
- Jestem pewny, e Ctuchik ma swoje powody. Nie zdradzi mi ich jednak. Prawd
mówi c, nigdy nawet nie widzia em cz owieka.
- A ja tak - powiedzia , wzdrygaj c si , Agga. - Musia em zanie wiadomo do Rak
Cthol od mojego genera a i Ctuchik mnie przepytywa . Przypomina cz owieka, który od
tygodni ju nie
.
- Jakie jest Rak Cthol?
- To nie miejsce, które chcia by odwiedzi .
Odeszli ju niemal poza zasi g mego s uchu i postanowi em nie i za nimi. Byli
najwyra niej do niskiej rangi, wi c ich rozmowa prawdopodobnie nie dostarczy
adnych po ytecznych informacji. Po
em eb na apach i ponownie zasn em.
Zobaczy em ich jednak jeszcze raz. Zaczyna o si ju
ciemnia . Wsta em, wygi em
grzbiet, przeci gn em si i ziewn em.
Wtem us ysza em galopuj ce w moim kierunku konie. Ponownie przyczai em si w
trawie. Rashag i Agga wracali i nie mieli z sob algarskich koni. Jedyne konie Algarów,
które zobaczy em, mia y w
cicieli na swych grzbietach i p dzi y za dwoma
uciekaj cymi Murgami. Konie Algarów by y - i nadal s - o wiele lepsze ni konie
Murgów, tote wynik po cigu atwo by o przewidzie . Rashag i Agga nie wrócili do
Cthol Murgos.
Poczeka em, a Algarowie wrócili do swego stada, po czym pobieg em do w wozu i
ruszy em w gór . Droga mog a by trudna dla konia, ale wilki maj pazury, wi c przed
witem uda o mi si dotrze na szczyt. Pow szy em, upewniaj c si , e nikogo nie by o
w pobli u, a potem ruszy em na po udniowy wschód, w kierunku twierdzy Ctuchika
wznosz cej si na rodku Pustkowia Murgów.
Góry po udniowego Mishrak ac Thull i pó nocnego Cthol Murgos s wyj tkowo ja owe,
trudno tam o jak kolwiek ro linno mog
zapewni os on , zatem w drowa em
ównie noc . Wilki dobrze widz w ciemno ci, ale g ównie nos i uszy ostrzega y mnie,
gdy w pobli u znajdowali si ludzie. Te suche pustkowia nie bardzo nadawa y si na
tereny owieckie, tote wilk móg zwróci uwag . Thullów zbytnio si nie obawia em. S
bardzo ma o spostrzegawczy, to po pierwsze, a poza tym pal w nocy ogromne ogniska -
nie z powodu szczególnego ch odu o tej porze roku. Ogniska pal g ównie dlatego, e
boj si ciemno ci. Skoro ju o tym mówimy, to niewiele jest rzeczy na wiecie, których
Thullowie by si nie bali.
Po przekroczeniu granicy z Cthol Murgos zrobi em si jednak ostro niejszy. Murgowie
przeciwie stwem Thullów. Oni wr cz obnosz si z tym, e niczego si nie boj -
nawet tego, czego powinni si ba .
W tych górach by o jednak bardzo niewielu ludzi - zarówno Thullów, jak i Murgów. Co
jaki czas widywa em placówki Murgów, ale bez najmniejszych problemów je omija em.
Dotarcie do Pustkowi Murgów trwa o d
ej, ni gdybym w drowa przez przyjazne
terytorium, gdy musia em cz sto kry si i skrada . By em przekonany, e zwyk y
Murgo nie zwróci by na mnie wi kszej uwagi, poniewa Murgów interesuj ludzie, nie
zwierz ta. Wilki nie s jednak zbyt cz ste na tych obszarach, wi c Murgo, który by mnie
zobaczy , móg by o tym wspomnie napotkanemu Grolimowi. Czasami najzwyklejsza
wzmianka mo e obudzi czujno Grolima. A ja nie chcia em, aby mi kto popsu
niespodziank , któr szykowa em Ctuchikowi.
Zszed em z gór na tereny barwnie nazywane Pustkowiami Murgów. Pewne dowody
wiadczy y o tym, e kiedy by o tu du e jezioro czy nawet morze wewn trzne.
Przypomina em sobie, e nim Torak roz upa
wiat, na zachód od Karnath, angarac-kiego
miasta, znajdowa si du y zbiornik wody. Ta pokryta czarnym piaskiem pustynia kiedy
najwyra niej musia a znajdowa si pod wod . Piasek znaczy y szkielety ogromnych
stworze wodnych, ale jedyn pozosta
ci po prastarym morzu by cuchn cy staw
Cthock, le cy w pewnym oddaleniu na pó noc od Rak Cthol. Troch zaniepokoi mnie
fakt, e zostawia em lady na czarnym piachu, ale przez wi kszo czasu wia wiatr, wi c
przesta em si przejmowa .
W ko cu w zasi gu wzroku pojawi si stromy szczyt, na którym Ctuchik zbudowa
swoje miasto. Przypad em do ziemi, aby przemy le spraw . Wilk nie by niczym
szczególnym w górach Cthol Murgos i na pustkowiach, ale wilk drepcz cy po ulicach
Rak Cthol z pewno ci zwróci by uwag . Potrzebne mi by o inne przebranie, a poniewa
ska cie ka wij ca si na szczyt zapewne by a strze ona, pozostawa y mi jedynie
pióra.
By o pó ne popo udnie, rozgrzane powietrze unosz ce si nad czarnym piachem pomo e
mi. Poszed em za stert kamieni i wróci em do w asnej postaci. Potem, gdy przyjrza em
si
uwa nie otaczaj cemu terenowi, utworzy em w wyobra ni wizerunek s pa i przybra em
jego posta . Zar czam wam, e na wiecie s milsze ptaki od s pów, ale powietrze nad
gór Ctuchika a roi o si od wstr tnych ptaszysk, wi c przynajmniej nie b
wzbudza
podejrze .
Znalaz em pr d wznosz cy i wzbi em si spiral po zachodniej stronie iglicy Ctuchika.
ce w
nie zachodzi o i jego rdzawe wiat o sprawia o, e bazaltowy szczyt wydawa
si sk pany we krwi. Co, bior c pod uwag to, co dzia o si na jego wierzcho ku,
wydawa o si ca kiem na miejscu.
Podkre la em nieraz, e nie potrafi lata zbyt dobrze, ale nie jestem zupe nie nieudolny,
a jazda na wznosz cym pr dzie jest ca kiem prost rzecz . Wystarczy roz
skrzyd a i
pozwoli si unosi . Jastrz bie, or y i s py robi to ca y czas.
Ko owa em w gór , dopóki nie znalaz em si ponad miastem. Wówczas spikowa em w
dó i przysiad em na murze, aby si rozejrze . W tamtym czasie Rak Cthol nadal
budowano i nie panowa w nim taki t ok jak pó niej, ale ju wtedy by o paskudne. My
,
e stanowi o odbicie umys u Ctuchika. Chyba próbowa stworzy kopi Cthol Mishrak.
Prace budowlane oczywi cie prowadzono przy pomocy niewolników, jako e Murgowie
i Grolimowie nie parali si takim zaj ciem. Obserwowa em ze szczytu murów, jak
zap dzano niewolników do ich cel w tunelach pod miastem i zamykano na noc. Potem
cierpliwie czeka em na zapadni cie ciemno ci.
Z ca pewno ci potrzebowa em przebrania, ale mia em nadziej , e znajd co po
drodze. Okaza o si to atwiejsze, ni przypuszcza em. Szczyt murów patrolowali
Murgowie. Nie by o takiej potrzeby, jako e od pustyni w dole miasto dzieli o strome
zbocze o d ugo ci ponad mili, ale Murgowie s tradycjonalistami. Patrolowali mury w
Cthol Mishrak, wi c patrolowali i tutaj. Bardzo powoli wróci em do w asnej postaci, aby
nie powiadomi Ctuchika, e mam zamiar z
mu wizyt , a potem ukry em si w
skiej wn ce, by czeka na Murga.
Pewnie mog em to zrobi na wiele innych sposobów, ale wybra em najprostszy.
Odczeka em, a stra nik mnie min , po czym zdzieli em go w g ow kamieniem. To by
cichy sposób i zupe nie wystarczaj cy. Zaci gn em Murga do wn ki i rozebra em z
czarnej szaty. Nie zawraca em sobie g owy kolczug . Kolczugi s niewygodne i
chrz szcz przy byle ruchu. Zastanawia em si , czy nie zrzuci swego Murga z murów,
ale uzna em to za nie najlepszy pomys . Osobi cie nic do niego nie mia em, a poza tym
ba em si , e narobi ha asu, spadaj c z wysoko ci mili na ziemi .
Tak, znam swoj reputacj , ale naprawd nie lubi zabija ludzi, gdy nie jest to
absolutnie konieczne. Zawsze uwa
em, e lepe zabijanie czyni z cz owieka prostaka.
Pomy lcie o tym, gdy uznacie morderstwo za rozwi zanie problemu.
Naci gn em na czo o kaptur szaty Murga i ruszy em na poszukiwanie Ctuchika.
Najpro ciej by oby zapyta , ale mog em mie trudno ci z na ladowaniem ich
chrapliwego j zyka, wi c przys uchiwa em si tylko przypadkowym rozmowom i bardzo
ostro nie bada em my li stra ników i przechodniów. Polgara jest w tym o wiele lepsza
ode mnie, ale ja te wiem, jak to robi . By em bardzo ostro ny, gdy wszyscy w Rak
Cthol, Grolimowie i Murgowie, nosili czarne szaty i trudno by o od-
I ró ni ich po wygl dzie. By mo e Murgowie uwa aj si za ni szych rang
duchownych - lub te , e Grolimowie wywodz si z plemienia pierwotnych Murgów.
Nie chcia em bada umys ów Grolimów, poniewa niektórzy z nich s wystarczaj co
uzdolnieni, aby zorientowa si , e ich umys y s penetrowane.
Ostatecznie moje pods uchiwania - zarówno przy u yciu
| uszu, jak i umys u - dostarczy y mi wystarczaj co du o informacji, bym móg zaw zi
pole poszukiwa . Ctuchik przebywa gdzie w wi tyni Toraka. Spodziewa em si tego,
ale nie zaszkodzi o sprawdzi .
wi tynia by a wyludniona. Nawet Grolimowie musz czasami spa , a zbli
a si
nie pó noc. Ctuchik jednak e nie spa . Wyczu em jego pracuj cy umys zaraz po
wej ciu do wi tyni. To czyni o odnalezienie go atwiejszym. Poszed em wzd
tylnej
ciany balkonu, typowego elementu ka dej wa niejszej wi tyni Grolimów, i znalaz em
ciwe drzwi. Oczywi cie by y zamkni te. Mog em otworzy je jedn my
, ale tym
samym ostrzeg bym Ctuchika o swej obecno ci. Na szcz cie zamki Murgów nie s zbyt
wymy lne, wi c jako sobie poradzi em. Z pewno ci nie jestem tak dobrym
amywaczem jak Silk, ale mam pewne do wiadczenie w tej dziedzinie.
Za drzwiami znajdowa y si schody prowadz ce w dó . Poszed em nimi ostro nie,
staraj c si nie robi ha asu. Na dole dostrzeg em pomalowane na czarno drzwi i, o
dziwo, nie by o przy nich stra ników. Pomy la em, e moja wizyta przekona Ctuchika, i
pozostawianie drzwi bez stra y nie jest dobrym pomys em. Otworzy em je i wszed em do
rodka.
Wyczuwa em, e Ctuchik jest na górze, wi c nie zawraca em sobie g owy zwiedzaniem
dolnych poziomów wie y. Nasze umys y pracowa y w osobliwie podobny sposób.
Wszyscy lubili my mieszka w wie ach. Tyle tylko, e wie a Ctuchika przyklejona by a
do zbocza góry.
Ruszy em schodami. Nie zatrzyma em si na pi trze, tylko od razu poszed em na sam
szczyt. Drzwi, które si tam znajdowa y, nie by y zamkni te i wyczuwa em przez nie
obecno w
ciciela wie y. Wygl da o na to, e co czyta i nie zwraca uwagi, co si
wokó niego dzieje.
Doprowadzi em si do porz dku i otworzy em drzwi.
Zmizerowany, bia obrody Grolim siedzia za sto em przy jednym z okr
ych okien. W
blasku oliwnej lampki pochyla si nad jakim zwojem. Ten Murgo, którego widzia em
na Sza cu - chyba nazywa si Agga - opisa , e Ctuchik wygl da tak, jakby nie
od
tygodnia. My
, e wcale nie przesadzi . Nie zna em nikogo, kto bardziej przypomina by
trupa ni Ctuchik.
- Czego? - zawo
, odk adaj c zwój i wstaj c. - Kto pozwoli ci tu przyj ?
- Pó no ju , Ctuchiku - powiedzia em. - Nie chcia em nikogo k opota , wi c sam
wszed em.
- Ty! - wykrzykn , a jego zapadni te oczy zap on y.
- Nie rób g upstw - ostrzeg em go. - To tylko towarzyska wizyta. Gdyby chodzi o mi o
co innego, ju by nie
. - Rozejrza em si . W jego wie y panowa niemal tak wielki
nie ad jak w mojej, tyle e on nie mieszka w niej jeszcze zbyt d ugo. Trzeba ca ych
stuleci, aby zgromadzi naprawd dobr rupieciarni . - Co ci napad o, eby otworzy
interes w tak paskudnym miejscu? - zapyta em.
- Mnie odpowiada - odpar krótko, staraj c si odzyska panowanie nad sob . Usiad i
wzi do r ki zwój. - A ty zawsze pokazujesz si tam, gdzie si ciebie najmniej
spodziewaj , prawda, Belgaracie?
- To dar. Jeste zaj ty? Mog wróci innym razem, je li robisz co wa nego.
- My
, e mog po wi ci ci kilka chwil.
- Dobrze. - Zamkn em drzwi, podszed em do sto u i usiad em naprzeciwko niego. -
Powinni my uci sobie ma pogaw dk , Ctuchiku - skoro ju mieszkamy tak blisko.
- Przyby
z s siedzk wizyt ? - zapyta z lekkim rozbawieniem.
- Niezupe nie. Pomy la em, e powinni my ustali kilka podstawowych zasad. Nie
chcia bym, aby przez pomy
w co si wpakowa .
- Ja nie pope niam pomy ek, Belgaracie.
- Doprawdy? Móg bym przytoczy kilkana cie, które masz na swoim koncie. Je li sobie
dobrze przypominam, nie okry
si szczególn s aw w Cthol Mishrak.
- Ty wiesz, e to, co wydarzy o si w Cthol Mishrak, zosta o postanowione, nim tam
jeszcze przyby
- odparowa . - Gdyby Zedar zrobi , co do niego nale
o, to nie
doszed by tak daleko.
- Czasami Zedar jest troch nies owny, ale nie o to chodzi. Nie jestem tu dlatego, eby
gaw dzi o dobrych starych czasach, tylko po to, aby udzieli ci kilku rad. Trzymaj
swych Murgów na wodzy. Obaj wiemy, e nie czas jeszcze na powa niejsze
rozstrzygni cia. Wiele musi si jeszcze wydarzy , nim do tego dojdzie. Trzyma j
Murgów z dala od królestw Zachodu. Zaczynaj dra ni Alornów.
- A to ci skandal - zadrwi .
- Nie próbuj by zabawny. Nie jeste gotowy do wojny, Ctuchiku - w szczególno ci do
wojny z Alornami. Riva ma Klejnot Aldura, a po naszym ma ym spotkanku przy Cthol
Mishrak wiesz, jaka jest jego moc. Je li nie we miesz w ryzy swych Murgów i za bardzo
Riv zdenerwujesz, mo e wpa na pomys z
enia ci wizyty lub twoj gór obróci w
kup gruzu.
- On nie jest tym, który ma u
Klejnotu - zaprotestowa .
- Ja te tak uwa am. Lepiej wi c nie ku my losu. Nie otrzymali my jeszcze wszystkich
instrukcji, wi c nawet nie wiemy, co powinni my robi . Je li zbytnio przyci niesz
Alornów, Riva mo e straci panowanie i zrobi co pochopnie. A wówczas wszystko
mog oby zale
od przypadku. Mog oby sko czy si na trzeciej mo liwo ci, a nie
dz , aby to spodoba o si dwóm pozosta ym. Lepiej nie komplikujmy spraw bardziej.
Ctuchik w zamy leniu poci ga si za brod .
- Mo esz mie racj - przyzna niech tnie. - Mamy du o czasu, wi c nie ma wielkiego
po piechu.
- Ciesz si , e si ze mn zgadzasz. - Spojrza em na niego z ukosa. - Uda o ci si ju
wprowadzi swych ludzi na dwór w Ashabie?
Ctuchik spojrza zaskoczony.
- To by oby logiczne posuni cie z twej strony. Zedar tam tkwi i zapisuje ka de s owo
Toraka. Je li nie uda wam si z tym dropiatym Urvonem umie ci tam swoich ludzi, to
Zedar b dzie gór .
- Pracuj nad tym - odpar krótko.
- Mam nadziej . Lepiej, eby który z was dosta w swe r ce kopi Proroctwa
Ashabi skiego, nim Torak uczyni je zupe nie niezrozumia ym.
- Urvon ma kopi . Zawsze mog mu j zabra .
- Torak spali kopi Urvona. Czy wy ze sob w ogóle nie rozmawiacie?
- Nie mam nic do powiedzenia Urronowi.
- Ani Zedarowi, jak my
. Te wa nie pomi dzy wami trzema czyni moje zadanie o
wiele atwiejszym.
- Ty nie jeste nikim wa nym Belgaracie. Mia
ju swoj szans jako Dziecko wiat a i
zmarnowa
j . Powiniene by zabi Zedara, gdy mia
po temu okazj .
- Zdecydowanie potrzebujesz instrukcji, Ctuchiku. Udzia Zedara w tym wszystkim
jeszcze si nie sko czy . Nadal ma troch do zrobienia i je li tego nie wykona, to
staniemy w obliczu owej trzeciej mo liwo ci. Niektórych z twych Grolimów natchn
duch waszej Konieczno ci. Spisz, co mówi , i nic nie zmieniaj. Torak usuwa ca e strony
z Proroctw Ashabi skich, wi c mo e okaza si , e proroctwa twoich Grolimów stan si
jedynymi, nad którymi b dziesz móg pracowa . To nie miejsce na eksperymenty. Pewne
rzeczy musz si wydarzy i musimy o nich wiedzie . Nie mam czasu wpada tu co kilka
stuleci, by ci poucza .
- Znam swoje obowi zki, Belgaracie. Ty rób swoje, a i ja zrobi , co do mnie nale y.
- Ja sobie poradz - powiedzia em. Potem wsta em i u miechn em si dobrotliwie
do niego. - Cudownie si z tob rozmawia o, stary, musimy to kiedy powtórzy .
- Ca a przyjemno po mojej stronie, mój drogi - odpar z nik ym u mieszkiem. -
Wpadaj, kiedy chcesz.
- Jasne. A tak przy okazji, nie próbuj mnie ledzi i nikogo za mn nie wysy aj - a
przynajmniej nikogo, na kim ci zale y.
- Mnie na nikim nie zale y, stary.
- Powiniene kiedy spróbowa , Ctuchiku. Os odzi by sobie ycie.
Potem wyszed em i zamkn em za sob drzwi.
ROZDZIA JEDENASTY
Z Rak Cthol polecia em na zachód, potem przybra em posta wilka i pod
em wzd
wschodniej granicy Maragoru, nast pnie przeprawi em si przez Góry Tolnedra skie na
po udniowy kraniec Doliny. Ogólnie by em z siebie zadowolony. Dobrze mi posz o w
Rak Cthol.
Pod wieczór dotar em do swej wie y.
- Jak posz o? - zainteresowa si Beldin, gdy do czy em do niego i Pol.
- Nie le - powiedzia em niedbale. W ko cu nie wypada o si chwali .
- Co si wydarzy o, ojcze? - zapyta a Pol tym swoim podejrzliwym tonem, który
przybiera zawsze, gdy znikam jej z oczu na d
ej ni pi minut. Chcia bym, aby
Polgara cho raz mi zaufa a. Oczywi cie atwiej zatrzyma s
ce.
Wzruszy em ramionami.
- Uda em si do Rak Cthol.
- Tak, wiem. I....
- Rozmawia em z Ctuchikiem. - I...
- Nie zabi em go.
- Do rzeczy, ojcze!
- Nabra em go. Powiedzia em mu o wielu rzeczach, o których ju wiedzia . Dzi ki temu
jednak uda o mi si do niego na
tyle zbli
, by sprawdzi jego mo liwo ci. Nie jest wcale taki dobry. - Usiad em na
swym ulubionym krze le. - Czy kolacja ju jest? - zapyta em Pol.
- Jeszcze si gotuje. Mów, ojcze. Co naprawd si wydarzy o?
- W lizn em si do miasta i z
em mu wizyt o pó nocy. Bardzo stara em si
przekona go o trzymaniu Murgów z dala od zachodnich królestw, a potem
wspomnia em o mo liwo ci u ycia przez Riv Klejnotu, je li Murgowie zbytnio
rozdra ni Alornów. Oczywi cie to nie mo e si zdarzy , ale Ctuchik si zaniepokoi .
Pod wieloma wzgl dami jest bardzo naiwny. Zdaje si , e uwa
mnie za zrz dliwego
starucha, który kr ci si po okolicy i powtarza rzeczy oczywiste. Potem wspomnia em o
tym, e je li kto uczyni co , czego nie powinien, to mo e otworzy drog czystemu
przypadkowi.
- I on ci uwierzy ? - zapyta z niedowierzaniem Beldin.
- Zdaje si . Przynajmniej na tyle, aby go to zaniepokoi o. Potem dyskutowali my nad
Proroctwem Ashabi skim. Obaj z Urvonem próbowali wprowadzi swych ludzi na dwór
Toraka w Ashabie, aby zdoby kopie, ale odnios em wra enie, e Torak strze e ich do
zazdro nie. Zedar za robi, co mo e, aby trzyma szpiegów swych braci z daleka od
Ashaby. Wszyscy trzej okrutnie si nienawidz .
- Jak wygl da Ctuchik? - zapyta Beldin. - Kilka razy widzia em tego pryszczatego
Urvona, ale nigdy nie widzia em Ctuchika.
- Jest wysoki, szczup y i ma d ug , bia brod . Przypomina chodz cego trupa.
- Osobliwe, co?
- Torak zdaje si gustowa w szpetocie. Ctuchik wygl da mi na paskudnego, a ten
pryszczaty Urvon jest nie lepszy. Zedar zdaje si nie jest na j paskudniejszy - chyba e
wzi pod uwag szpetot jego duszy.
- Naprawd nie tobie o tym s dzi , wujku - przypomnia a Pol.
- Nie musia
tego mówi , Pol. Co teraz, Belgaracie? Podrapa em si po brodzie.
- Wezwijmy lepiej bli niaków i spróbujmy skontaktowa si z Mistrzem. Potrzebujemy
rady. Angarakowie zdecydowanie musz mie poprawn kopi Proroctwa, a Torak robi
wszystko, aby do tego nie dopu ci .
- Mo emy to zrobi ? - zainteresowa a si Pol.
- Nie jestem pewny - przyzna em. - My
jednak, e powinni my spróbowa . By mo e
Zedar ma kopie, ale nie chc uzale nia losów wiata od tego by mo e.
Jak si okaza o, zdumiewaj co atwo nawi zali my kontakt z Aldurem. Chyba by o tak
dlatego, e znajdowali my si w punkcie pomi dzy okresem, w którym byli my
prowadzeni przez Bogów, a czasem, gdy ich miejsce zaj y Proroctwa. W ka dym razie
wystarczy o zwyk e: “Mistrzu, potrzebujemy ci ", aby Aldur pojawi si w mojej wie y.
Jego posta by a nieco zamglona i niewyra na, ale by .
Natychmiast po pojawieniu si podszed do Polgary, co nie powinno by dla mnie
zaskoczeniem.
- Moja ukochana córko - powiedzia , dotykaj c lekko jej policzka.
Dacie wiar , e w tym momencie poczu em uk ucie zazdro ci? Polgara by a moj córk ,
nie jego. Zdaje si , e na staro wszyscy dziwaczejemy. Zdusi em w sobie odruchowy
protest. My
, e zazdro jest przejawem mi
ci - prymitywnej jej formy, ale pomimo
wszystko mi
ci. Kocha em sw ciemnow os , stalowook córk , a poniewa mi
- i
nienawi - to esencja tego, czym jestem, Polgara zawojowa a mnie ca kowicie.
ócili my si przez nast pne trzy tysi ce lat, ale ja jedynie próbowa em obroni swe
ty y. I tak by em ju przegrany.
- Wiesz, co Torak robi w Ashabie, prawda, Mistrzu? - zapyta Beldin.
- Tak, synu - odpar ze smutkiem Aldur. - Mój brat oszala i zamy la zmieni to, co musi
si wydarzy , przeinaczaj c s owa, które mu o tym mówi .
- Je li posunie si zbyt daleko i za bardzo zmieni Proroctwo, jego Angarakowie nie b
wiedzieli, co powinni zrobi -powiedzia em zatroskanym tonem. - Czy mamy podj
odpowiednie kroki?
- Nie, synu - odrzek Mistrz. - Prawdziwe kopie istniej , cho mój brat yczy by sobie
inaczej. Konieczno , która nim kieruje, nie dozwoli na niepowodzenie. Belzedar jest z
mym bratem i cho tego nie wie, nadal jest w pewnym stopniu kierowany przez nasz
Konieczno . Zadba o to, aby s owa drugiej Konieczno ci by y bezpieczne i kompletne.
- To ulga - powiedzia Beldin. - Opiekowanie si obydwoma zestawami instrukcji
mog oby by uci liwe. My
, e ju chronienie naszego b dzie absorbuj ce.
- Uspokój swe my li, synu - powiedzia Aldur. - Niezachwiany jest bieg kroków
wiod cych ku ostatecznemu spotkaniu.
- Rozpoznali my dwóch z proroków, którzy przekazuj nam twe instrukcje, Mistrzu -
zapewni em go. - Ich s owa s skrz tnie zapisywane.
- Doskonale, synu.
Pol wygl da a na lekko zaniepokojon .
- Czy s jeszcze inni, Mistrzu? - zapyta a. - Alornowie wiedz , jak wa ne s te
proroctwa, ale nie s dz , aby rozumieli to Tolnedranie czy Arendowie. By mo e
przegapimy co istotnego. Czy s jeszcze inni mówcy?
Aldur kiwn potakuj co g ow .
- Jednak e s mniej wa ni, córko, i bardziej s
sprawdzaniu. Uspokój swe my li.
Gdyby wszystko zawiod o, zawsze mo emy poprosi o pomoc Dalów. Wyrocznie w Kell
odkrywaj obydwa proroctwa - zarówno instrukcje naszej Konieczno ci, jak i
Konieczno ci Toraka.
- Zdumiewaj ce- powiedzia Beldin. - Dalowie robi dla odmiany co u ytecznego.
- Musz , mi y Beldinie, albowiem oni tak e maj przed sob zadanie do wype nienia -
zadanie o donios ym znaczeniu. Nie mo emy im przeszkadza . cie ka, któr pod aj ,
jest mroczna, ale we w
ciwym czasie doprowadzi ich w to samo miejsce, do którego
biegn nasze cie ki.Wszystko toczy si tak jak powinno, moje dzieci. Nie niepokójcie
si . D
ej o tym pomówimy niebawem - doda i znikn .
- Najwyra niej dobrze si spisujemy - zauwa
Beldin -przynajmniej na razie.
- Za bardzo si martwisz, Beldinie - powiedzia Belkira. -Nie my
, by my mogli si
le
spisa .
Beltira wpatrywa si w Pol z zachwytem na twarzy.
- Kochana siostro - powiedzia .
To run o na mnie niczym grom z jasnego nieba.
- Prosz , nie rób tego, Beltiro - rzek em do niego.
- Ale ona jest, Belgaracie. Ona nale y do naszego bractwa.
- Tak, wiem, ale to stawia mnie w osobliwej sytuacji. Wiem, e jestem spokrewniony z
Pol, ale obrót wydarze bardzo to komplikuje.
- Nie przera aj si , kochany bracie - odezwa a si s odko Pol. -Wyja ni ci to wszystko
pó niej - oczywi cie w przyst pnych s owach. A teraz panowie, je li zechcecie wynie
si z mojej kuchni, to sko cz kolacj .
Przez nast pnych kilka lat wszystko w Dolinie toczy o si spokojnie. Polgara
kontynuowa a sw edukacj i zaskakiwa a nas szybko ci post pów. Do czy a do nas
pó no, ale bez trudu nadrabia a stracony czas. W pewnych sprawach osi ga a poziom
wyj tkowego wyrafinowania. Oczywi cie, nie mówi em jej tego, ale by em z niej bardzo
dumny.
By a chyba wiosna, gdy do Doliny przyby Algar, przynosz c kopie kompletnego
Kodeksu Dari skiego.
- Bormik umar zesz ej jesieni - powiedzia . - Jego córka
przez ca zim zbiera a wszystko razem, a potem zawiadomi a mnie, e Kodeks jest
gotowy. Uda em si tam i przekona em j , aby wróci a ze mn do Algarii.
- Nie by a szcz liwa w Darine? - zapyta a Pol. Algar wzruszy ramionami.
- Mo e i by a, ale wy wiadczy a nam ogromna przys ug , a tego lata Darine nie b dzie
najbezpieczniejszym miejscem.
- Czemu? - zapyta em.
- Kult Nied wiedzia zaczyna si wymyka spod kontroli, wi c czas, bym wyja ni im
kilka spraw. Hatturk zaczyna mnie dra ni . Och, Dras przysy a wam to - doda , otworzy
drug torb i wyj kilka zwoi. - Jeszcze nie jest sko czone, poniewa Prorok Mri ski
nadal mówi, ale to s kopie tego, co powiedzia do tej pory.
- Na to czeka em - o wiadczy em zadowolony.
- Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei - rzek . - Zajrza em do nich kilka razy po drodze.
Jeste pewny, e ten go przykuty do s upa w Drasni jest naprawd prorokiem? To, co
trzymasz w r kach, to czysty be kot. Skóra mi cierpnie na my l, e mogliby cie kierowa
si wskazówkami, które potem okaza yby si be kotem prawdziwego szale ca.
- Prorok Mri ski nie mo e be kota , Algarze - zapewni em go. - Nie potrafi mówi .
- Na razie nagada tyle, e wystarczy o do zape nienia czterech zwojów.
- O to w
nie chodzi. Wszystko, co znajduje si na tych zwojach, jest czystym
proroctwem, poniewa ten biedak nie jest zdolny do mówienia poza momentami, gdy
przekazuje s owa Konieczno ci.
- Skoro tak mówisz, Belgaracie. Wybieracie si tego lata na Rad Alornów?
- To mog oby by mi e, ojcze - powiedzia a Pol. - Dawno ju nie widzia em Beldaran, a
ty zapewne powiniene rzuci okiem na wnuka.
- Naprawd powinienem nad tym popracowa , Pol - zaprotestowa em, wskazuj c na
zwoje.
- Zabierz je z sob , ojcze - zaproponowa a. - Nie s w ko cu zbyt ci kie. - Potem
odwróci a si do Algara. - Powiadom Riv , e przyb dziemy - poprosi a. - A jak ma si
twoja ona?
Udali my si na Wysp Wiatrów, na Rad Alornów, która w tamtych czasach bardziej
mia a charakter zjazdu rodzinnego ni oficjalnego spotkania g ów pa stw. Dla
formalno ci odbyli my krótkie zebranie, a potem mogli my ju cieszy si sob do woli.
Z lekkim zaskoczeniem stwierdzi em, e mój wnuk mia ju siedem lat. Traci em
poczucie czasu, kiedy nad czym pracowa em, a lata mija y mi niezauwa enie.
Daran by silnym, jasnow osym ch opcem o powa nym usposobieniu. Dobrze nam by o
razem. Lubi s ucha opowie ci, a ja, cho to nieskromnie tak mówi , jestem pewnie
najlepszym bajarzem na wiecie.
- Co naprawd wydarzy o si w Cthol Mishrak, dziadku? -zapyta mnie pewnego
deszczowego popo udnia, gdy siedzieli my w komnacie wysoko w jednej z wie i
ucztowali my nad wi niowym plackiem, który wykrad em ze spi arni. - Ojciec kilka razy
zaczyna mi opowiada t histori , ale zawsze co nam przeszkadza o, gdy dochodzi do
najciekawszego miejsca.
Usiad em wygodnie w swym fotelu.
- No có - zacz em - niech pomy
... -A potem opowiedzia em mu ca histori , tylko
nieznacznie j koloryzuj c - dla celów artystycznych, sami rozumiecie.
- No tak - powiedzia pos pnie, gdy zmrok zapad nad Cytadel Rivy - teraz wiem, co
powinienem robi przez reszt swego ycia.
- Czemu tak wzdychasz, ksi
Daranie? - zapyta em.
- Ach, jak chcia bym by zwyk ym cz owiekiem - rzek z dojrza
ci w g osie,
niespotykan u kogo tak m odego. -Mia bym ochot wsta rano i pój zobaczy , co jest
za nast pnym wzgórzem.
- To samo co i po tej stronie - powiedzia em.
- By mo e, dziadku, ale chcia bym to sam zobaczy - cho raz. - Spojrza na mnie
swymi powa nymi b kitnymi oczyma. - Ale nie mog . Ten kamie na r koje ci miecza
ojca mi na to nie pozwoli, prawda?
- Obawiam, si
e tak, Daranie - odpar em.
- Dlaczego ja?
Dobry Bo e! Ile razy to s ysza em? Sk d mog em wiedzie , dlaczego on? Nie ja to
ustala em. W tym momencie zaryzykowa em.
- To wi e si z tym, kim jeste my, Daranie. Jeste my w pewnym sensie szczególni, a to
oznacza, e spoczywa na nas szczególna odpowiedzialno . Je li ci to poprawi nastrój, to
wiedz, e nie musimy tego wcale lubi . - Mówienie takich rzeczy siedmiolatkowi by o
mo e brutalne, ale mój wnuk nie by zwyk ym dzieckiem. - Pos uchaj jednak, co zrobimy
- kontynuowa em. - Porz dnie si wy pimy, wstaniemy skoro wit i wyruszymy
sprawdzi , co jest po drugiej stronie tego wzgórza.
- Pada. Zmokniemy
- Nieraz ju mokli my, Daranie. Nie roztopimy si . Swym planem narazi em si obu
córkom.
Jednak e my bawili my si
wietnie i nie przej li my si zbytnio wyrzutami, których
przysz o nam wys uchiwa kilka dni pó niej. W drowali my po stromych zboczach
Wyspy Wiatrów, obozowali my i owili my pstr gi w g bokich rozlewiskach górskich
strumieni, i rozmawiali my. Dyskutowali my o wielu sprawach i chyba uda o mi si
przekona Darana, e to, co mia zrobi , by o konieczne i wa ne. Przynajmniej przesta
mnie przy ka dej okazji zam cza tym “Dlaczego ja?" Od tego czasu min o trzy tysi ce
lat, a ja rozmawia em z ca ym szeregiem jasnow osych ch opców. By em zmuszony do
zrobienia wielu rzeczy w ci gu tych nie ko cz cych si stuleci, ale wyja nianie naszej
do wyj tkowej sytuacji tym ch opcom by o pewnie najwa niejsz z nich.
Rada Alornów trwa a kilka tygodni, a potem wszyscy wrócili my do domów. Pol, Beldin
i ja po eglowali my przez Morze Wiatrów i wp yn li my do portu Camaar pewnego
wietrznego popo udnia. Wynaj li my pokoje w tym samym przyzwoitym zaje dzie, w
którym Beldaran po raz pierwszy spotka a Riv .
- Ile Beldaran ma teraz lat? - zapyta przy kolacji Beldin.
- Dwadzie cia pi , wujku - odpar a Pol - tyle samo co ja.
- Wygl da starzej.
- Chorowa a. Zdaje si , e nie s
y jej klimat panuj cy na Wyspie. Ka dej zimy
przezi bi si i coraz trudniej wraca do zdrowia. - Spojrza a na mnie. - Nie pomog
wymykaj c si z jej synem.
- Nie wymkn li my si - zaprotestowa em. - Zostawi em jej wiadomo
- Belgarath jest bardzo dobry w zostawianiu wiadomo ci, gdy si wymyka - powiedzia
Beldin.
Wzruszy em ramionami.
- Unikam tym samym k ótni. Musia em porozmawia z Da-ranem. Osi gn ju ten wiek,
gdy ma si mas pyta , a ja najlepiej potrafi na nie odpowiada . My
, e za atwi em
spraw , przynajmniej na razie. Dobry z niego ch opiec, a teraz gdy wie, czego si od
niego oczekuje, pewnie dobrze si spisze.
Lato by o ju w pe ni, gdy wrócili my do Doliny. Natychmiast zabra em si do pracy nad
Kodeksem Dari skim, jako e by ju uko czony. Postanowi em si na razie wstrzyma
ze studiowaniem Kodeksu Mri skiego, który by wyra nie trudniejszy. Jednak e stopie
trudno ci jest spraw wzgl dn w przypadku tych dwóch dokumentów. Potrzeba ukrycia
sensu proroctwa obydwa czyni a bardzo niejasnymi.
Po kilku latach intensywnych studiów zacz em mgli cie zdawa sobie spraw z tego, co
w sobie kry . Nie bardzo mi si to podoba o, ale przynajmniej mia em jakie rozeznanie
na temat przysz ych wydarze . Kodeks Dari ski jest bardziej ogólny ni Mri ski, ale
zawiera kilka sygna ów ostrzegawczych. Ka de
starcie mia o by poprzedzone bardzo szczególnym wydarzeniem. To przynajmniej
dzie dla nas jakim ostrze eniem.
Min o pewnie z dziesi lat, gdy Dras przys
pos
ca do Doliny z kopiami ca ego
Kodeksu Mri skiego i wiadomo ci , e Prorok Mri ski umar . Od
em na bok
proroctwo Bormika i zag bi em si w be kocie szale ca, który sp dzi
ycie przykuty do
upa. Jak ju wspomnia em, Kodeks z Darine da mi ogólne pojecie o tym, co mia o si
wydarzy , a to przynajmniej cz ciowo czyni o Kodeks Mri ski bardziej zrozumia ym.
Pomimo to nie by o to jednak proste zadanie.
Polgara kontynuowa a w asne studia, a Beldin wróci do Mallorei, wi c mog em si
skoncentrowa . Jak zwykle, gdy by em czym bardzo zaabsorbowany, straci em poczucie
czasu, zatem nie potrafi dok adnie okre li , kiedy Mistrz przyby do nas znowu. Tym
razem mia bardzo wyra ne instrukcje. Z alem przerwa em swe studia i wyruszy em do
po udniowej Tolnedry zaraz nast pnego ranka.
Zatrzyma em si w Prolgu, aby porozmawia z Gorimem, a potem uda em si do Tol
Brune, aby zamieni kilka s ów z wielkim ksi ciem. Nie bardzo uszcz liwi a go
wiadomo o planach, jakie mia em wzgl dem jego syna, ale gdy zapewni em go, e to,
co proponowa em, przygotuje drog jego rodzinie na imperialny tron w Tol Honeth,
zgodzi si zastanowi . Nie uzna em za konieczne powiedzie mu, e do wyniesienia
rodu Borunów dojdzie dopiero za jakie pi set lat. Nie ma co zawraca ludziom g owy
takimi szczegó ami, prawda?
Potem pow drowa em do Lasu Driad.
To by ten czas i po chwili na le nej cie ce pojawi a si Driada imieniem Xalla. Jak
zwykle, celowa a do mnie z uku.
- Od
to - powiedzia em poirytowany.
- Ale nie b dziesz próbowa ucieka ? - zapyta a.
- Oczywi cie. Musz porozmawia z ksi niczk Xori .
- Ja ci pierwsza zauwa
am. Xoria mo e ci dosta , gdy ja z tob sko cz .
Jak ju wspomina em, w drodze do Tolnedry zahaczy em o Pro gu. Odby em d ug
rozmow z Gorimem na temat Driad, wi c by em przygotowany. Si gn em do kieszeni i
wyci gn em czekoladk .
- Co to?
- Co do jedzenia. Spróbuj. Spodoba ci si .
Driada wzi a cukierek i obw cha a go podejrzliwie. Potem wsun a do ust.
Nie uwierzycie, jak zareagowa a. Czekolada ma dziwny wp yw na Driady. Widzia em
wiele kobiet w nami tnym uniesieniu, ale u Xalli przybra o ono tak skrajne rozmiary, e
czu em si zak opotany. W ko cu odwróci em si i odszed em na bok, aby zapewni jej
nieco intymno ci.
Nie s dz , abym musia wdawa si w szczegó y. Z pewno ci wiecie, o co chodzi.
W ka dym razie, gdy czekolada zacz a ju dzia
, Xalla zrobi a si bardzo uleg a - a
nawet zalotna. Pami tajcie o tym, gdy nast pny raz przyjdzie wam przechodzi przez Las
Driad. Wiem, e wi kszo m odych ludzi poczytuje sobie za powód do dumy szczególn
aktywno w tej akurat dziedzinie ludzkiej dzia alno ci, ale to ci, którzy nigdy nie
spotkali Driady o tej porze roku.
Zabierzcie z sob czekolad . Zaufajcie mi.
Moja czu a towarzyszka poprowadzi a mnie przez Las do drzewa ksi niczki Xorii.
Xoria by a jeszcze drobniejsza od Xalli i mia a p omiennorude w osy. Jej praprapra...
prawnuczka bardzo j przypomina a. Xalla zaprowadzi a mnie na polank . Ksi niczka
le
a wygodnie na pos aniu z mchu w rozga zieniu konarów swego drzewa, jakie
dwadzie cia stóp nad ziemi . Zmierzy a mnie taksuj cym spojrzeniem.
- Doceniam twój dar, Xallo - powiedzia a krytycznie - ale czy on nie jest troch za stary?
- On ma w kieszeni jedzenie, Xorio - odpar a Xalla. - po tym jedzeniu robi si bardzo
mi o.
- Nie jestem g odna - stwierdzi a ksi niczka.
- Naprawd musisz troch tego spróbowa , Xorio - nalega a Xalla.
- W
nie jad am. Czemu nie zabierzesz go do Lasu i nie zabijesz? Jest pewnie za stary,
aby by z niego jaki po ytek.
- Spróbuj tylko kawa ka tej czekoladki - upiera a si Xalla. - Naprawd ci zasmakuje.
- No dobrze. - Ksi
niczka zesz a z drzewa. Daj mi troch - rozkaza a.
- Jak sobie wasza wysoko
yczy - odpar em, si gaj c do kieszeni.
Ksi niczka zareagowa a na czekolad jeszcze gwa towniej ni Xalla i gdy w ko cu
odzyska a panowanie nad sob , mia a mniej mordercze zap dy.
- Po co przyszed
do naszego Lasu, starcze? - zapyta a.
- Mam zaproponowa ci ma
stwo - odpar em.
- Co to jest ma
stwo?
- To rodzaj formalnej umowy, z któr wi e si parzenie -wyja ni em.
- Z tob ? Nic z tego. Jeste mi y, ale bardzo stary.
- Nie - powiedzia em - nie ze mn , z kim innym.
- Co wi e si z tym ma
stwem?
- Ma a ceremonia, a potem b dziecie
razem. B dziesz musia a zgodzi si na
rezygnacj z innych partnerów.
- Jakie to nudne. Dlaczegó mia abym si zgodzi na co takiego?
- Aby ochroni swój Las, wasza wysoko . Je li po lubisz tego m odzie ca, jego rodzina
nie wpu ci drwali mi dzy twoje d by.
- Same mo emy si o to zatroszczy . Wielu ludzi przychodzi o do naszego Lasu z
siekierami. Ich ko ci nadal tu s , ale siekiery dawno z ar a rdza.
- To byli pojedynczy drwale, Xorio. Je li zaczn przybywa tu gromadnie, szybko
zabraknie wam strza . A oni równie zaczn pali ogniska.
- Ogie !
- Ludzie lubi ogie . To dla nich charakterystyczne.
- Czemu to robisz, starcze? Czemu próbujesz mnie zmusi , bym po czy a si z kim ,
kogo nawet nie widzia am?
- Konieczno , Xorio. Ten m odzieniec nale y do rodu Borune, a ty po lubisz go,
poniewa po bardzo d ugim czasie twe ma
stwo spowoduje przyj cie na wiat kogo
szczególnie wyj tkowego. Ona b dzie partnerk Dziecka wiat a i b
j zwa Królow
wiata. - Potem westchn em i powiedzia em wprost - Zrobisz to, Xorio. B dziesz si ze
mn sprzecza , ale w ko cu zrobisz tak, jak ci powiedziano - tak samo jak ja. adne z nas
nie ma w tym wypadku wyboru.
- Jak to stworzenie Borune wygl da?
Podczas rozmowy z jego ojcem bardzo uwa nie przyjrza em si m odzie cowi, wi c
wywo
em jego podobizn na powierzchni le nego stawu, u podnó a drzewa
ksi niczki, aby mog a zobaczy twarz przysz ego m a.
Utkwi a w wizerunku spojrzenie swych zielonych oczu, bezwiednie skubi c koniec
jednego ze swych p omiennych loków.
- Nie wygl da le - przyzna a. - Czy ma temperament?
- Wszyscy Boruni maj temperament, Xorio.
- Daj mi jeszcze kawa ek czekolady, to zastanowi si nad tym.
ROZDZIA DWUNASTY
Syn wielkiego ksi cia rodu Borune nazywa si Dellon. By mi ym m odzie cem,
któremu pomys po lubienia Driady wyda si interesuj cy. Wróci em do Tol Borune po
kolejn porcj czekoladek i aby porozmawia z nim na osobno ci. Jego zainteresowanie
tym pomys em wzros o, gdy ujrza wizerunek ksi niczki Xorii na powierzchni wody w
misce. Potem wróci em do Lasu i wydzieli em Xorii rozs dn porcj s odko ci.
Driady trzeba bardzo ostro nie karmi czekolad . Je li da im zbyt du o, mog si od
niej uzale ni i nic oprócz niej nie b dzie ich interesowa . Chcia em, aby Xoria by a
przymilna, nie otumaniona.
ówn przeszkod w ca ej tej sprawie okaza a si matka Dellona, wielka ksi
na. Dama
owa pochodzi a z rodu Honethów i zasadniczym powodem, dla którego zaaran owano jej
ma
stwo z wielkim ksi ciem z rodu Borunów, by o uzyskanie dost pu do bezcennych
zasobów Lasu Driad. W górach na po udnie od Tol Honeth i wokó Tol Ran te
oczywi cie by y lasy, ale ros y w nich g ównie jod y, sosny i wierki, czyli drzewa o
mi kkim drewnie. Jedynym znacz cym ród em twardego drewna w Tolnedrze by y lasy
na pó nocy, nale ce do rodu Yordue, ale jego przedstawiciele liczyli sobie straszliwe
ceny za swój towar. Od stuleci Honethowie spogl dali po dliwie na d by w Lesie Driad.
Obietnica, e to ma
stwo ostatecznie zaowocuje wst pieniem na imperialny tron
dynastii Borune, przeci gn a wielkiego ksi cia na moj stron . Jednak e gdy od
niechcenia wspomnia em, i jednym z punktów ma
skiego kontraktu b dzie
nietykalno Lasu, wielka ksi
na zap on a gniewem.
By a jednak Honethem do szpiku ko ci, wi c po pocz tkowym wybuchu uciek a si do
swej wrodzonej przebieg
ci. Doskonale wiedzia em, e jej sprzeciw ma pod
e
ekonomiczne, ale ona udawa a, e jej protesty by y natury religijnej. Dla wszystkich
otrów religia by a ostatni ucieczk , a wi kszej otrzycy od wielkiej ksi
nej nie
spotka em. Mo na powiedzie , e w jej rodzinie by o to wrodzone. Przed roz upaniem
wiata Bogowie niech tnym okiem patrzyli na mi dzyrasowe ma
stwa. Alornowie nie
po lubiali Nyissan, a Tolnedranie nie brali lubów z Arendami. Torak w swych zakazach
posun si jeszcze dalej. Moja propozycja wi za a si z zawarciem zwi zku
mi dzyrasowego i matka Dellona skierowa a swój protest do kap anów Nedry. Kap ani s
z natury bigotami, wi c bez trudno ci uzyska a ich poparcie.
Tym samym wszystko utkn o w martwym punkcie. Ja nadal kr
em tam i z powrotem
pomi dzy Lasem a Tol Borune, wi c ksi nej nie brakowa o okazji do knucia za mymi
plecami i zdobywania popleczników.
- Mam zwi zane r ce, Belgaracie - powiedzia mi wielki ksi
, gdy wróci em do Tol
Borune z wyprawy do Lasu. - Kap ani absolutnie nie zgadzaj si na to ma
stwo.
- Twoja ona zabawia si polityk , wasza mi
- powiedzia em mu bez ogródek.
- Wiem, ale dopóki kap ani Nedry s po jej strome, nic nie mog zrobi .
Poduma em nad tym przez chwil i znalaz em wyj cie. Wielka ksi na mia a ochot na
polityczne rozgrywki, wi c poka jej, e i ja potrafi w to gra .
- Wyjad na jaki czas, wasza mi
- powiedzia em.
- Dok d si wybierasz? Wracasz do Lasu?
- Nie. Musz zobaczy si z kim w Tol Honeth. Wszystko to dzia o si w pocz tkowym
okresie panowania
dynastii vorduvia skiej i zna em cz owieka, z którym nale
o si spotka . Po przybyciu
do Tol Honeth, uda em si do Imperialnego Pa acu i przekupi em odpowiedni liczb
urz dników, aby uzyska prywatn audiencj u imperatora, Rana Yordue H.
- Jestem zaszczycony, Prastary - przywita mnie.
- Darujmy sobie grzeczno ci, Ranie Yordue - powiedzia em. - Nie mam zbyt wiele czasu.
Otó ostatnio dosz o do zbie no ci naszych interesów. Co ty na to, gdybym ci
powiedzia , e Honethowie s o krok od uzyskania dost pu do nieograniczonych
zasobów twardego drewna?
- Co takiego? - wybuchn .
- Przypuszcza em, e tak w
nie zareagujesz. Fortuna twojego rodu niemal ca kowicie
jest uzale niona od zasobów Lasu Yordue. Je li Honethowie zdob
dost p do Lasu
Driad, to ceny drewna spadn na eb na szyj . Usi uj w
nie doprowadzi do
ma
stwa, które na zawsze b dzie trzyma Honethów z dala od Lasu. Wielka ksi
na
Borune pochodzi z rodu Honethów i przeciwstawia si mym zamiarom, podpieraj c si
zakazami natury religijnej. Czy najwy szy kap an Nedry nie jest przypadkowo z tob
spokrewniony?
- Jest moim wujem - odpar .
- Mia em nadziej , e stanowicie rodzin . Potrzebna mi jego dyspensa na lub syna
wielkiego ksi cia Borune z ksi niczk Driad.
- Belgaracie, to niedorzeczno !
- Tak, wiem, pomimo to jest mi potrzebna. To ma
stwo musi doj do skutku.
- Dlaczego?
- Manipuluj histori , Ranie Yordue. W rzeczywisto ci to ma
stwo niewiele ma
wspólnego z tym, co wydarzy si
w Tolnedrze. Jest wymierzone przeciwko Torakowi i poskutkuje dopiero za trzy tysi ce
lat.
- Naprawd potrafisz tak daleko zajrze w przysz
?
- Niezupe nie, ale mój Mistrz potrafi. Twój interes w tej sprawie ma raczej drugorz dne
znaczenie. Ale obaj, cho z ró nych powodów, pragniemy trzyma Honethów z dala od
Lasu Driad.
Imperator spojrza w zamy leniu w sufit.
- Czy pomog oby, gdyby mój wuj uda si do Tol Borune i osobi cie odprawi
ceremoni ? - zapyta .
- Jak najbardziej, Ranie Yordue - odpar em z szerokim u miechem. - S dz , e bardzo by
pomog o.
- Za atwi to - powiedzia , równie si u miechaj c. - Honethom na pohybel - doda .
- Z ch ci bym za to wypi .
Tak oto Dellon i Xoria pobrali si i ród Borunów nierozerwalnie zosta powi zany z
Driadami.
Nawiasem mówi c, matka pana m odego nie pojawi a si na lubie. Nie najlepiej si
czu a.
Ca a ta sprawa zaj a mi niemal trzy lata, ale bior c pod uwag , jak by a wa na,
uwa
em, e czas ten nie poszed na marne. Wraca em do Doliny w nastroju radosnego
samozadowolenia. Jeszcze teraz, gdy o tym my
, mam ochot zdzieli si po karku.
Wilki s o wiele lepiej przystosowane do pokonywania gór pokrytych niegiem, wi c
przybra em t posta niemal odruchowo.
Po zej ciu z gór, na po udniowym kra cu Doliny, wróci em do w asnej postaci. Ogon nie
zd
mi jeszcze znikn , gdy w mej g owie rozleg y si po czone nawo ywania
bli niaków.
- Przesta cie wrzeszcze ] - odkrzykn em.
- Gdzie ty si podziewa ? - zapyta z wyrzutem g os Beltiry.
- W Tolnedrze. Wiedzia
o tym.
- Od tygodnia usi ujemy si z tob porozumie .
- Musia em przej przez góry, wi c zmieni em si w wilka.
To zawsze by a jedna z niedogodno ci przy zmianie postaci. Zak óca a nasz szczególny
sposób komunikowania si . Je li który z braci usi uje si z tob porozumie , a nie wie,
e zmieni
posta , to najprawdopodobniej zupe nie chybi.
- O co chodzi? - przes
em pytanie.
- Beldaran jest bardzo chora. Polgara pojecha a na Wysp , by pomóc w miar swych
mo liwo ci. - Umilk na chwil . - Lepiej si pospiesz, Belgaracie.
Poczu em jak l k ciska mi serce.
- Skróc sobie drog do Camaar przez Ulgoland. Dajcie zna Polgarze, e przybywam.
- By mo e b dziemy chcieli si z tob skontaktowa . Ponownie zamienisz si w wilka?
- Nie. Polec jako sokó .
- Nie fruwasz najlepiej, Belgaracie.
- Mo e czas si nauczy . Ju si zmieniam.
Niepokój o Beldaran by tak przyt aczaj cy, e nawet nie pomy la em o rzeczach, które
zwykle przeszkadza y mi w lataniu i po pó godzinie pru em powietrze niczym strza a.
Kilka razy spróbowa em nawet translokacji, ale nie dzia
a zbyt dobrze - g ównie
dlatego, e podczas niej wraca em do w asnej postaci, usi uj c przy tym lecie bez
pomocy skrzyde i trafia em do miejsca odleg ego o dziesi mil. Porzuci em wi c ten
sposób na rzecz staromodnej metody poruszania si .
Do Camaar dotar em zupe nie wyczerpany po dwóch dniach, ale zmusi em si do
przefruni cia nad Morzem Wiatrów.
Przyby em szybko, ale pomimo to i tak za pó no. Beldaran ju nie
a.
Polgara by a niepocieszona, Riva przypomina mnie po mierci Poledry. Nie by o co
rozmawia z adnym z nich, poszed em wi c szuka wnuka.
Znalaz em go na szczycie najwy szej wie y Cytadeli. Zdawa o si , e wyp aka ju
wszystkie zy. Sta na blankach smutny, z zapuchni tymi od p aczu oczyma. By ju
doros y i bardzo wysoki.
- Dobrze ju , Baranie - odezwa em si do niego oschle - z
stamt d.
- Dziadku!
- Powiedzia em, eby stamt d zlaz . -Wola em nie ryzykowa . W przyp ywie rozpaczy
móg by zrobi co g upiego. Na w asny smutek mia em czas pó niej. Teraz musia em
zaj si nim.
- I co my teraz zrobimy, dziadku? - zapyta ze szlochem.
- Poradzimy sobie, Daranie. Jak zawsze. Powiedz mi teraz, co si sta o.
Daran wzi si w gar .
- Mama od lat przezi bia a si ka dej zimy. Ciocia Pol powiedzia a, e to os abia o jej
uca. Ostatniej zimy by o o wiele gorzej. Zacz a kaszle krwi . Wtedy tata pos
po
cioci Pol. Jednak nic nie mog a poradzi . Próbowa a wszystkiego, ale mama by a zbyt
aba. Czemu ciebie tu nie by o, dziadku? Ty móg by co poradzi .
- Nie jestem lekarzem, Daranie. Twoja ciocia zna si na tym o wiele lepiej ode mnie.
Je li ona nie mog a uratowa twojej mamy, to nikt ju nie móg . Czy twój ojciec ma
marsza ka dworu? Kogo , kto dogl da wszystkiego, gdy on jest zaj ty?
- Masz na my li Branda? On jest stra nikiem Rivy. Ojciec zleci mu ca administracj .
- Lepiej z nim porozmawiajmy. B dziesz musia przej w adz , dopóki twój ojciec nie
otrz nie si z tego.
- Ja? Dlaczego ja?
- Ty jeste nast pc tronu, Daranie, oto powód. To twój obowi zek. Ojciec nie jest teraz
w stanie sprawowa w adzy, wszystko wi c spada na twoje barki.
- To niesprawiedliwe. Ja czuj si równie okropnie jak on.
- Niezupe nie. Przynajmniej mo esz nadal mówi , tak jak
mi si zdaje. On nie. Pomog ci. Brand te wie, co jest do zrobienia.
- Ojciec wydobrzeje, prawda?
- Miejmy nadziej . Jednak to mo e troch potrwa . Po mierci twej babki dochodzi em
do siebie dwana cie lat.
- Nikt nie b dzie s ucha moich rozkazów, dziadku. Broda mi nawet jeszcze nie uros a jak
nale y.
- Masz dwadzie cia lat, Daranie. Czas, by dorós . Chod my porozmawia z Brandem.
Przyznaj , e to by o brutalne, ale kto na Wyspie musia funkcjonowa normalnie. Riva
najwyra niej nie móg . Klejnot zdecydowanie potrzebowa ochrony. Nie chc nawet
my le
o tym, co by by o, gdyby do Ctuchika dotar y wie ci o stanie Rivy.
Brand by jednym z tych solidnych, godnych zaufania ludzi, których wiat potrzebowa
najbardziej. Natychmiast zrozumia powag sytuacji. By niezwykle spostrzegawczy, jak
na Alorna, wi c doskonale zrozumia równie to, czego nie mog em mu powiedzie
wprost w obecno ci Darana. By o ca kiem mo liwe, e Riva nigdy na dobre nie uleczy
si ze swej rozpaczy
Daran b dzie musia sprawowa w adz jako regent. My z kolei b dziemy musieli
obarczy go obowi zkami w takim stopniu, aby rozpacz i jego nie poch on a.
Zostawi em ich pogr onych w rozmowie i uda em si do komnat Polgary.
Zapuka em do drzwi.
- To ja, Pol. Otwórz.
- Odejd .
- Otwórz drzwi, Polgaro. Musz z tob porozmawia .
- Odejd , ojcze. Wzruszy em ramionami.
- To twoje drzwi, Pol. Je li zaraz nie otworzysz, b dziesz je musia a wymieni .
W ko cu otworzy a mi drzwi. Mia a bardzo zmizerowan twarz.
- O co chodzi, ojcze?
- Nie masz na to czasu, Polgaro. Pó niej b dziesz mog a sobie pop aka . Teraz jeste mi
potrzebna. Riva nie jest w stanie nawet my le , wi c ustanowi em Darana regentem. Kto
dzie musia nad nim czuwa , a ja mam do zrobienia co absolutnie nie cierpi cego
zw oki.
- Dlaczego ja?
- Pol, jeszcze ty? Dlaczego ka dy mnie o to pyta? Zosta
wybrana, poniewa jeste
jedyn osob , która sobie z tym poradzi. Zostaniesz tutaj i pomo esz Daranowi. Nie
pozwól, by pogr
si w melancholii jak ojciec. Angarakowie wsz dzie maj szpiegów
i przy najmniejszych oznakach s abo ci mo esz si spodziewa wizyty Ctuchika. A teraz
we si w gar . Wytrzyj nos i doprowad si do porz dku. Daran rozmawia z riva skim
stra nikiem. Zaprowadz ci do nich, a potem musz odej .
- Nie zostaniesz nawet na pogrzebie?
- Ju j pogrzeba em w swym sercu, Pol, podobnie jak ty. Nie zmieni tego adna
ceremonia. Zrób co z sob . Okropnie wygl dasz.
Przykro mi, Pol, ale tak w
nie musia em post pi . Musia em was wydoby z otch ani
rozpaczy. Obarczenie ci odpowiedzialno ci by o jedynym sposobem, jaki przychodzi
mi do g owy.
Zostawi em sw córk i wnuka pogr onych w dyskusji z Brandem i uda em, e
opuszczam Wysp . Jednak e nie uczyni em tego. Poszed em w góry wznosz ce si za
miastem Rivy i znalaz em sobie cichy zak tek.
Potem skuli em si i p aka em jak dziecko.
Riva nigdy w pe ni nie otrz sn si po stracie swej ony. Mia ju oczywi cie
sze dziesi tk na karku, gdy Beldaran nas opu ci a, wi c i tak by ju czas, by Daran
przej w adz . To pozwoli o mi przekona Pol do pozostania na Wyspie - sprawi ,
by by a zaj ta. To jest bardzo wa ne w czasie
oby. Gdybym mia jakie absorbuj ce
zaj cie po mierci Poledry, to by mo e sprawy potoczy yby si ca kiem inaczej.
Zdaje si , e u wiadamia em to sobie niejasno po powrocie do Doliny, wi c z pasj
odda em si studiowaniu Kodeksu Mri skiego. Przekopa em si przez niego od pocz tku
do ko ca, szukaj c jakiego znaku, który móg przestrzec mnie przed tym, co sta o si z
Beldaran. Na szcz cie nic nie znalaz em. Z ca pewno ci poczucie winy przygniot oby
mnie zupe nie.
Po siedmiu latach przyby pos aniec od Darana z wie ci o mierci Rivy. Cherek o
Nied wiedzich Barach zmar poprzedniej zimy, Dras o Byczym Karku i Algar o Chy ych
Stopach byli ju bardzo starzy. Jedn z przykrych stron d ugiego ycia jest fakt, e traci
si wielu przyjació po drodze. Czasami mia em wra enie, e moje ycie by o jednym
ugim pogrzebem.
Polgara wróci a do Doliny rok pó niej i przywioz a z sob kilka kufrów pe nych ksi g
medycznych. Pewnie nie by o w tych ksi kach niczego, co mog o pomóc Beldaran, ale
my
, e Pol chcia a si upewni . Nie wiem, co by si sta o, gdyby znalaz a jakie
lekarstwo, którego nie zna a, ale i ona mia a szcz cie.
Przez pi dziesi t lat w Dolinie sprawy bieg y spokojnie. Daran o eni si , mia syna i
zestarza si , podczas gdy my z Polgara kontynuowali my swoje studia. Poczucie
wspólnej straty zbli
o nas do siebie. Przysz
, w miar zag biania si w Kodeksie
Mri skim, zaczyna a mnie coraz bardziej niepokoi . Jednak wedle mego os du wszystko,
czego potrzebowali my, by o na swoim miejscu, wi c byli my gotowi.
Beldin wróci z Mallorei prawie pod koniec dwudziestego pierwszego wieku. Wed ug
jego relacji, bardzo niewiele si tam dzia o.
- Zdaje mi si , e nic si nie wydarzy, dopóki Torak nie wróci ze swej samotni w
Ashabie.
- U nas te nic ciekawego - odpar em. - Tolnedranie dowiedzieli si o zlocie w
Maragorze i zbudowali miasto na granicy, w miejscu zwanym Tol Ran . Usi owali
wci gn Maragów do handlu, ale nie mieli wiele szcz cia. Czy Zedar nadal jest w
Ashabie?
Beldin przytakn kiwni ciem g owy.
- Zdaje si , e Torak t skni za jego towarzystwem.
- Mog sobie wyobrazi dlaczego.
Nie rozmawiali my o Beldaran ani o innych zmar ych przyjacio ach. Wszystkich nas
czy y bliskie zwi zki z rodzin Che-reka, tote ich mier wywo ywa a w nas poczucie
szczególnie dotkliwej straty.
aby handel pomi dzy Drasi a Gar og Nadrak zupe nie usta po tym, jak Nadrakowie
zacz li napada na miasta i wioski wschodniej Drasni. Syn Drasa, Khadar, podj
odpowiednie kroki i Nadrakowie wycofali si z powrotem do swych lasów.
Potem, w 2115 roku, Tolnedranie, zdenerwowani oboj tno ci Maragów wobec handlu,
przyst pili do akcji. Gdybym baczniej ledzi rozwój wydarze , to mo e móg bym
interweniowa , ale zaj ty by em innymi sprawami. Magnaci handlowi z Tol Honeth
rozpu cili wsz dzie plotki na temat rytualnego kanibalizmu Maragów. Z ka
opowie ci te historie robi y si coraz bardziej niestworzone. Nikt chyba nie jest
zwolennikiem kanibalizmu, ale podejrzewam, e w Tolnedrze fala oburzenia by a w
wi kszo ci udawana. Gdyby strumienie w Maragorze nie p yn y z otem, to nie sadz ,
aby Tolnedranie tak obruszali si z powodu zwyczajów ywieniowych Maragów.
Niestety, Ran Yordue IV by na tronie dopiero od niespe na roku, gdy to wszystko si
zacz o, i jego brak do wiadczenia mia istotne znaczenie dla pó niejszych wydarze .
Starannie podsycana histeria ostatecznie nie pozostawi a mu wyboru i Ran Yordue
pope ni fatalny b d, wypowiadaj c wojn Maragom.
Tolnedra ska inwazja na Maragor by a jedn z najciemniejszych kart historii ludzko ci.
Legiony, po przekroczeniu granic, nie mia y na celu podboju, ale jedynie wyniszczenie
narodu Maragów i niemal im si to uda o. Dosz o do straszliwej rzezi i w ko cu jedynie
chciwo , tak charakterystyczna dla wszystkich Tolnedran, zapobieg a ca kowitej
eksterminacji Maragów. Pod koniec kampanii dowódcy legionów zacz li bra je ców -
ównie kobiety - które potem sprzedawali Nyissa-nom jako niewolników, na
podobie stwo s pów kr
cych na skraju niemal ka dego pola bitwy.
To by a odra aj ca procedura, ale zdaje si , e w
nie tym barbarzy skim genera om
winni jeste my podzi kowania. Gdyby nie sprzedawali pojmanych, to Taiba pewnie nie
przysz aby na wiat, a to by aby katastrofa. Matka Wymar ej Rasy, jak nazywa ja Kodeks
Mri ski, absolutnie musia a by we w
ciwym miejscu o w
ciwym czasie lub ca e
nasze staranne przygotowania mog y wzi w eb.
Gdy tylko legiony oczy ci y kraj z Maragów, rusza a tam fala poszukiwaczy z ota. Mara
mia jednak w tej kwestii w asne zdanie. Nigdy dobrze nie rozumia em Mary, ale
doskonale rozumia em jego reakcj na to, co Tolnedranie uczynili z jego ludem. W pe ni
pochwala em post powanie Mary, cho doprowadzi o nas na skraj kolejnej wojny
pomi dzy Bogami. Mówi c wprost, Maragor sta si miejscem nawiedzonym. Duch
Mary zawodzi w nieutulonym alu, a przed oczyma hord poszukiwaczy z ota, którzy
wdarli si do doliny Maragoru, pojawia y si trudne do wyobra enia straszyd a.
Wi kszo z poszukiwaczy oszala a. Znaczna ich cz
pozabija a si , a tych kilku,
którym uda o si wróci do Tolnedry, do ko ca ycia musia o pozosta w domu
wariatów.
Duch Nedry nie by zadowolony z okrutnego zachowania swych dzieci i przeprowadzi
bardzo zasadnicz rozmow z Ranem Yordue. Zaowocowa a ona za
eniem klasztoru w
Mar Terrin. Spodoba mi si ten pomys , jako e chciwi kupcy, którzy wszcz li ca e to
zamieszanie, znale li si , co do jednego, pomi dzy pierwszymi mnichami, których
wys ano tam w celu ukojenia dusz wymordowanych Maragów. Zmuszenie do z
enia
lubów ubóstwa to pewnie najgorsze, co mo na zrobi Tolnedranowi.
Niestety nie sko czy o si na tym. Belar i Mara zawsze byli sobie szczególnie bliscy i
post powanie dzieci Nedry bardzo urazi o Belara. Oto, co kry o si za wypadami
Chereka na wybrze e Tolnedry. Okr ty wojenne, niczym stada psów go czych,
dokonywa y wypadów z Wielkiego Morza Zachodniego i nadbrze ne miasta imperium
by y pl drowane i palone z okrutn regularno ci . Cherekowie, najwyra niej dzia aj c
zgodnie ze wskazówkami Belara, szczególn uwag obdarzali Tol Yordue, prastar
siedzib rodu Yordue. Ran Vordue IV móg tylko w z
ci zaciska pi ci, gdy jego
rodzinne miasto niszczy y powtarzaj ce si ataki Chereków.
W ko cu mój Mistrz musia wkroczy i negocjowa uk ad pokojowy pomi dzy Belarem i
Nedr . Naszym g ównym zmartwieniem nadal by Torak. Przysparza nam wystarczaj co
du o k opotów i bez innych rodzinnych nieporozumie .
ROZDZIA TRZYNASTY
Po zniszczeniu Maragoru i coraz rzadszych atakach walecznych wojowników Chereka na
wybrze e Tolnedry, w królestwach Zachodu zapanowa pokój - oczywi cie nie licz c
Aren-dii. Tam wojna ci gn a si do znudzenia, po trosze pewnie dlatego, e Arendowie
nie potrafili wymy li sposobu na jej zako czenie. Nie ko cz ce si okrucie stwa z obu
stron zamieni y nienawi w religi , a Arendowie byli bardzo pobo ni.
Nast pne kilka stuleci sp dzili my z Pol w Dolinie, spokojnie kontynuuj c swoje studia.
Moja córka bez komentarza przyj a fakt, e si nie starzeje. U niej osobliwe by o to, e
rzeczywi cie nie posuwa a si w latach. Beldin, bli niaki i ja nabrali my dojrza ego
wygl du. Porobi y nam si zmarszczki, posiwia y w osy i zacz li my wygl da dostojnie.
Inaczej ni Pol, która sko czy a trzysta lat i nadal wygl da a tak samo jak w wieku
dwudziestu pi ciu. Spojrzenie mia a m drzejsze, ale na tym koniec. Zapewne czarodziej
powinien mie wygl d dostojnego m drca, a to poci ga o za sob zmarszczki i siwe
osy. Kobieta z siwymi w osami i zmarszczkami zwana jest starowin . Nie s dz , aby
Pol si to spodoba o. Mo e wszyscy wygl damy tak, jak my limy, e powinni my
wygl da . Moi bracia i ja uwa ali my, e powinni my przypomina czcigodnych
drców. Pol o to nie dba a, ale “czcigodny" znajdowa si w jej s owniku.
Chyba zbadam to pewnego dnia. My l, e w pewnym sensie mo emy tworzy siebie, jest
bardzo intryguj ca.
Z pocz tkiem dwudziestego pi tego wieku Polgara rozpocz a samodzieln dzia alno .
Za pierwszym razem próbowa em protestowa , ale bez ogródek kaza a mi pilnowa
asnego nosa.
- Mistrz kaza mi si tym zaj , ojcze. O ile sobie przypominam, twoje imi nawet nie
pad o w trakcie tej rozmowy.
Uzna em t uwag za ca kowicie niestosown .
Pol opu ci a Dolin na swym algarskim koniu. Odczeka em pó dnia, a potem ruszy em
za ni . Nie zabroniono mi tego, a by em w ko cu jej ojcem. Wiedzia em, e ma ogromne
zdolno ci, ale...
Oczywi cie musia em by bardzo ostro ny. Oprócz swej matki, Polgara zna a mnie
najlepiej na wiecie i podejrzewa em, e potrafi aby wyczu moj obecno z odleg
ci
dziesi ciu lig. Pod aj c za ni na pó noc wzd
granicy z Ulgolandem ogromnie
powi kszy em swój repertuar wciele . My
, e niemal co godzin zmienia em posta .
Posun em si nawet do tego, e pewnego wieczoru, by obserwowa , jak rozbija obóz,
przybra em posta myszy polnej. Ma o brakowa o, abym doko czy
ywota w szponach
sowy.
Moja córka nie dawa a po sobie pozna , czy wie o tym, i j
ledz , ale z Polgara nigdy
nic nie wiadomo. Przesz a przez góry do Muros, po czym skr ci a na po udnie, w
kierunku Arendii. To obudzi o mój niepokój.
Jak mog em si spodziewa , zosta a zaczepiona przez wacu skich Arendów na drodze
wiod cej do Vo Wacune. Arendo-wie s zwykle bardzo uprzejmi wzgl dem dam, ale ta
grupka chyba zostawi a swe dobre maniery w domu. Do nieuprzejmie j przepytali i
wiadczyli, e skoro nie ma eskorty, to b
musieli si ni zaopiekowa .
Nie uwierzycie, jak g adko sobie z tym poradzi a. Protestowa a w
nie gwa townie, gdy
pomi dzy jednym a drugim oburzonym s owem, u pi a ich wszystkich. Nie zauwa
bym
nawet tego, gdyby nie wykona a drobnego gestu ostrzegawczego. Rozmawia em ju z ni
o tym kilkakrotnie, ale ona nadal uwa
a, e samo S owo uwalniaj ce Wol nie
wystarcza. Zawsze czu a potrzeb dodania gestu.
Wacu scy Arendowie zasn li natychmiast, nie trudz c si zamykaniem oczu. U pi a
nawet ich konie. Potem odjecha a, mrucz c pod nosem. Po kilku milach zebra a Wol i
powiedzia a: “Zbud cie si ", ponownie machaj c r
.
Arendowie nie zdawali sobie sprawy z tego, e w
nie uci li sobie drzemk , wi c
wydawa o im si , e Pol po prostu znikn a. Czar lub magia, wszystko jedno jak to
nazwiecie, denerwowa Arendów, wi c postanowili nie jecha za ni - co nie znaczy, e
wiedzieli, w któr stron pojecha a.
Polgara nie wyjawi a mi adnych szczegó ów na temat swego zadania w Arendii, tote
nadal musia em za ni pod
. Jednak po tym spotkaniu w lesie kierowa a mn bardziej
ciekawo ni obawa o jej bezpiecze stwo. Wiedzia em, e potrafi zatroszczy si o
siebie.
Pojecha a do Vo Wacune. Po dotarciu do bram miasta, z w adcz min za da a, aby
zaprowadzono j do pa acu ksi cia.
Ze wszystkich miast staro ytnej Arendii, Vo Wacune by o najprzyjemniejsze. Targi
byd a w Muros przynosi y Arendom wacu skim niez y dochód, dlatego pod dostatkiem
mieli pieni dzy na architektoniczne przedsi wzi cia. U podnó a wzgórz, na wschód od
miasta znajdowa y si kamienio omy marmuru, a pokryte marmurem domy zawsze
adniej wygl da y od budowli z innego kamienia. Vo Astur by o zbudowane z granitu,
Vo Mimbre z
tego kamienia, tak obficie wyst puj cego w po udniowej Arendii. W
tym wypadku chodzi o jednak o co wi cej. Vo Astur i Vo Mimbre by y twierdzami i
wygl da y jak twierdze, zwaliste i nie adne. Marmurowe Vo Wacune wygl da o jak
miasto ze snów. Mia o wysokie, delikatne wie yczki, szerokie, cieniste ulice i wiele
ogrodów i parków. Za ka dym razem, gdy czytacie opis jakiego tajemniczego miasta
niewys owionej urody, mo ecie by pewni, e powsta w oparciu o opis Vo Wacune.
Z zagajnika w pobli u bramy obserwowa em, jak Pol wje
a do miasta. Potem, po
chwili zastanowienia, ponownie zmieni em posta . Arendowie bardzo lubi psy
my liwskie, wi c przybra em posta psa i poszed em za ni . Ksi
uzna, e jestem jej
psem, a ona dojdzie do wniosku, e nale do niego.
- Wasza mi
- pozdrowi a ksi cia z g bokim uk onem. - Koniecznie musimy
porozmawia na osobno ci. Swe my li musz ci wyjawi z dala od uszu innych.
- To nie le y w zwyczaju, lady... ? - Ksi
zawiesi g os. Bardzo chcia wiedzie , kim
by po królewsku wygl daj cy go .
- Przedstawi si , gdy zostaniemy sami, wasza mi
. W biednej Arendii wsz dzie
pe no nieprzyjaznych uszu, a wie o mej wizycie nie mo e dotrze ani do Vo Mimbre,
ani do Vo Astur. Twe królestwo zagro one jest, wasza mi
, a ja przyby am, aby temu
zaradzi .
Gdzie nauczy a si mówi tym archaicznym j zykiem?
- Maniery twe i zachowanie takie s , i sk onny jestem udzieli ci pos uchania, lady -
odpar ksi
. - Oddalmy si zatem, aby mog a przekaza mi te najwy szej wagi wie ci.
-Wsta z tronu, poda rami Pol i wyprowadzi j z sali.
Powlok em si za nimi, stukaj c pazurami po posadzce. Szlachta arendzka zawsze
pozwala a swym psom biega po domach, wi c nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jednak e
ksi
odgoni mnie, a sam z Pol wszed do komnaty na ko cu korytarza. To nie by
jednak aden problem. Skuli em si na pod odze z g ow przy drzwiach.
- A teraz, lady - powiedzia ksi
- prosz , wyjaw mi swe imi .
- Nazywam si Polgara - odpar a, porzucaj c kwiecist mow . - By mo e o mnie
ysza
.
- Córka Prastarego Belgaratha? - Ksi
wydawa si oszo omiony.
- Zgadza si . Ostatnio otrzymywa
z e rady, wasza mi
. Tolnedra ski kupiec
utrzymywa , i mówi w imieniu Rana Yor-due XVII. A tak nie by o. Ród Yordue nie
proponuje ci przymierza. Je li pos uchasz jego rady i zaatakujesz terytorium Mimbrate,
legiony nie przyb
ci z pomoc . Je li z amiesz przymierze z Mimbrate, oni natychmiast
sprzymierz si z Asturami i to b dzie twój koniec.
- Kupiec tolnedra ski mia dokumenty, lady Polgaro - zaprotestowa ksi
. - Mia y
piecz samego Rana Yordue.
- Nie tak trudno podrobi imperialn piecz , wasza mi
. Mog ci tak zrobi cho by
zaraz.
- Skoro Tolnedranin nie mówi w imieniu Rana Yordue, to w czyim?
- On wyst powa w interesie Ctuchika, wasza mi
. Mur-gowie pragn , by na
Zachodzie panowa niepokój. Arendia, targana t nie ko cz
si wojn domow , jest
najlepszym miejscem na nowe ognisko zapalne. Zrób z k amliwym Tolnedrani-nem, co
chcesz. Ja musz uda si do Vo Astur, a potem do Vo Mimbre. Plan Ctuchika jest
bardzo z
ony i je li si powiedzie, jego ostatecznym wynikiem b dzie wojna pomi dzy
Arendia i Tolnedr .
- To by nie mo e! - wykrzykn ksi
. - Przy takim rozbiciu legiony nas zetr w proch!
- Otó to. A wówczas zostan wci gni ci Alornowie i wybuchnie ogólna wojna. Nic
bardziej nie zadowoli oby Ctuchika.
- Wydob
potwierdzenie tego g upiego spisku z Tolnedranina, lady Polgaro -
powiedzia . - R cz za to swym s owem.
Drzwi otworzy y si i ksi
przeszed nade mn . Je li psy dostatecznie d ugo kr
ci si
pod nogami, to przestajesz je zauwa
.
Polgara jednak nie da a si nabra .
- W porz dku, ojcze - odezwa a si znu onym tonem - mo esz ju wraca do domu.
Bardzo dobrze potrafi sobie radzi bez ciebie.
I prawd powiedziawszy, radzi a sobie. Jednak e nadal j
ledzi em. Uda a si do Vo
Astur i przeprowadzi a z ksi ciem Asturii podobn rozmow jak z ksi ciem Vo Wacune.
Potem pojecha a do Vo Mimbre i ich równie ostrzeg a. W trakcie tej jednej podró y
zniszczy a co , czego zbudowanie zaj o strupiesza emu Ctuchikowi pewnie z dziesi
lat. Nigdy jej nie spotka , a ju mia powody, by jej nienawidzi .
Wyja ni a mi to wszystko, gdy wrócili my do Doliny - po tym jak zruga a mnie za
enie za sob .
- Ctuchik ma w królestwach Zachodu swych ludzi, którzy nie wygl daj na Angaraków -
powiedzia a. - Niektórzy z nich to zmienieni Grolimowie, ale s te inni. S ysza
kiedy
o Dagashi?
- Nie powiem, e nie - odpar em.
- To grupa p atnych morderców z kryjówk gdzie na po udnie od Nyissy. S równie
dobrymi szpiegami co bardzo wprawnymi mordercami. W ka dym razie Murgowie
odkryli z oto w tym pa mie górskim, które biegnie na pó noc od Urga do Goska, wi c
Ctuchik mo e sobie pozwoli na przekupienie Tolnedran.
- Ka dy mo e przekupi Tolnedranina, Pol.
- By mo e. W ka dym razie jego szpiedzy nak onili rozmaitych Tolnedran, aby z
yli
trzem ksi stwom Arendii oferty przymierza, rzekomo pochodz ce od Rana Yordue.
Oczywi cie sam Ran Vordue nie mia o tym zielonego poj cia. Pomys polega na tym,
e gdy legiony nie przyjd z pomoc ludziom, którzy si tego spodziewali, Arendowie
zaatakuj pó nocn Tolnedr . Pó nocna Tolnedra to ziemie rodu Yordue, wi c imperator
zareaguje rozbiciem po kolei wszystkich ksi stw Arendii. Gdy dowiedz si o tym
Alornowie, pomy
, e imperium próbuje poszerzy swe granice i podejm w zwi zku z
tym odpowiednie kroki. To by bardzo sprytny plan, trzeba przyzna .
- Ale ty przeszkodzi
w jego realizacji.
- Tak, ojcze, wiem. Mo e lepiej mie oko na Ctuchika. My
, e on co kombinuje. Nie
próbowa przecie zasia tej ca ej niezgody jedynie dla zabawy.
- B
go mia na oku - obieca em.
Nied ugo potem Be din wróci ze swej kolejnej podró y do Mallorei i powiedzia , e nic
specjalnego si tam nie dzieje.
- Poza tym, e Zedar opu ci Ashab - doda niemal od niechcenia.
- Nie wiesz, gdzie si uda ? - zapyta em.
- Nie mam poj cia. Zedar wije si jak piskorz. Z tego, co wiem, ukrywa si w Kell. Co
si dzieje z Nadrakami?
- Nie rozumiem.
- Wróci em tamt dy z Mallorei. Gromadz si oko o dziesi ciu lig na wschód od granicy
z Drasni . Zdaje mi si , e planuj co powa nego.
Zakl em.
- O to wi c chodzi o w tym wszystkim!
- Gadaj do rzeczy, Belgaracie. Co si dzieje?
- Wzd
granicy prowadzono ograniczony handel. Potem Nadrakowie zacz li si robi
agresywni. Zrobili kilka wypadów do Drasni i syn Drasa przegna ich z powrotem do
lasów. Od jakiego czasu panowa tam spokój.
- My
, e wkrótce znowu zrobi si niespokojnie. Miasta Nadraków s niemal
wyludnione. Wszyscy, którzy potrafi powsta z miejsca, zobaczy b yskawice i us ysze
grzmot, zebrali si w le nym obozie o dzie marszu od granicy.
- Lepiej ostrze my Rhonara.
- Kto to?
- Obecny król Drasni. Pognam tam i powiem mu, co si
wi ci. A ty mo e wybra by si
do Algarii i poszuka Cho-Da-na, Wodza Wodzów Klanów. Niech jazda Algara
zgromadzi si na pó noc od jeziora Atun.
- To Algarzy nie maj ju króla?
- Ten tytu wyszed z u ycia. Algarzy s nomadami i dla nich klany s wa niejsze od
narodu. Udam si do Boktoru, a potem do Val Alorn, aby ostrzec Chereków.
Beldin zatar r ce.
- Dawno ju nie mieli my wojny.
- Wcale za ni nie t skni em. - Podrapa em si po brodzie. - Chyba wpadn do Rak Cthol
i utn sobie jeszcze jedn pogaw dk z Ctuchikiem, gdy tylko Alornowie zajm swoje
miejsca. Mo e uda mi si ukr ci temu eb, nim wszystko wymknie nam si z r k.
- Popsujesz zabaw . Gdzie Pol?
- W Arendii - chyba w Vo Wacune. Równie tam Ctuchik snuje intrygi. Pol pilnuje
spraw. Ruszajmy ostrzec Alornów.
Król Drasni, Rhonar, przyj moje wie ci do entuzjastycznie. By jeszcze gorszy od
Beldina. Potem uda em si przez Zatok Chereka do Val Alorn i porozmawia em z
królem Bledarem. On by jeszcze gorszy od Rhonara. Jego flota wyp yn a do Kotu ju
nast pnego dnia. Mia em nadziej , e Beldin potrafi utrzyma w ryzach Alornów, gdy
ju zgromadz si na granicy z Nadrakami. Przez kilka stuleci usi owali my z Pol t umi
otwart wrogo mi dzy tymi narodami i ten rodz cy si konflikt grozi
zaprzepaszczeniem naszych stara .
Potem uda em si do Rak Cthol.
Zatrzyma em si na pustyni, kilka lig na zachód od tej wstr tnej góry. Zastanowi em si
nad ró nymi mo liwo ciami. Moja ostatnia wizyta bez w tpienia przekona a Ctuchika do
wystawienia stra y, wi c trudno b dzie pewnie przedosta si niezauwa enie przez
miasto. W ko cu z pewn niech ci przyzna em, e wcale nie musia em przechodzi
przez miasto. Wiedzia em przecie , gdzie by a wie yczka Ctuchika, a ona mia a okna.
By a pó na noc, dlatego nad czarnym piaskiem nie by o ciep ych pr dów wznosz cych.
A to oznacza o, e okr aj c szczyt, musia em dos ownie wspina si na skrzyd ach do
góry.
Dobre w tym by o chyba jedynie to, e gdy wzbi em si na pi dziesi t stóp, to
przesta em widzie ziemi .
Szcz liwym trafem Ctuchik zasn przy pracy i spa z g ow na z
onych r kach, gdy
wlecia em przez okno. Pozby em si s pich piór i obudzi em go. Dziesi lat nie
poprawi o jego wygl du. Nadal przypomina chodz cego trupa.
Poderwa si z okrzykiem zaskoczenia, po czym si opanowa .
- Mi o ci znowu widzie , stary - sk ama .
- Mi o mi, e ci to cieszy. Lepiej wy lij wiadomo do swych Nadraków. Powiedz, aby
odwo ali inwazj . Alornowie wiedz o ich nadej ciu.
Jego oczy przybra y zimny wyraz.
- Którego dnia wyprowadzisz mnie z równowagi, Belgaracie.
- Mam nadziej . Bóg wie, e ty ostatnio wystarczaj co ju mu dzia
na nerwy.
- Jak dowiedzia
si o Nadrakach?
- Ja widz wszystko, Ctuchiku. Nie potrafisz przede mn ukry swych dzia
. Czy nie
przekona o ci o tym to, co sta o si w Arendii z twym planem?
- Zastanawia em si w
nie, czemu si nie powiód .
- Teraz wiesz. - Nie mia em zamiaru przyw aszcza sobie zas ug Pol, pomy la em
jedynie, e lepiej b dzie przez jaki czas utrzyma jej udzia w tym mistrzowskim
posuni ciu w tajemnicy przed Ctuchikiem. Pol by a dobra, ale nie by em pewny, czy by a
ju gotowa do starcia z Ctuchikiem. Poza tym nie chcia em, aby o niej wiedzia . Mo na
powiedzie , e trzyma em j w rezerwie.
- Bardzo mi przykro, stary - powiedzia z lekk drwin . -Obawiam si jednak, e nie b
ci móg pomóc w sprawie Nadraków. To naprawd nie mój pomys . Ja jedynie
wype niam rozkazy z Ashaby.
- Nie sil si na spryt, Ctuchiku. Wiem, e mo esz rozmawia z Torakiem, kiedy tylko
masz ochot . Lepiej zrób to zaraz.
Nie by o ci , gdy najechali my ziemie wokó Korimu. Wierz mi, Torak okropnie si
ci, gdy zabijaj jego Angaraków, a lada chwila mo e do tego doj na granicy z
Drasni i najprawdopodobniej Nadrakowie zostan ca kowicie wyniszczeni. Widzia em
ju , jak Alornowie prowadz wojn . Oczywi cie wszystko zale y od ciebie; w ko cu to
nie ja b
musia si t umaczy przed Torakiem. - Potem, aby jeszcze bardziej go dobi
i zaniepokoi , rzuci em mu z g upim u miechem. - Tobie naprawd jest potrzebna kopia
Proroctwa Ashabi skiego, stary. Kodeks Mri ski dostarcza mi bardzo dobrych
wskazówek. Ju kilkaset lat temu wiedzia em o twojej zagrywce, wi c mia em mnóstwo
czasu, aby si przygotowa . - U miechn em si uszcz liwiony. - Zawsze mi o si z tob
rozmawia, Ctuchiku - doda em, po czym podszed em do okna i wyskoczy em przez nie.
Ten teatralny gest niemal mnie zabi . By em ledwie sto stóp nad pustyni , gdy w ko cu
wszystkie moje pióra znalaz y si na miejscu. Bardzo trudno zmienia posta podczas
spadania. Z jakiej przyczyny trudno si skoncentrowa , gdy ziemia p dzi ci na
spotkanie.
Jednak e moja wizyta w Rak Cthol, poza sposobno ci do powi kszenia niepokoju
Ctuchika, by a w zasadzie strat czasu. Powinienem wiedzie , e Torak nie cofnie si
przed czym , co raz ju zosta o zacz te, bez wzgl du na to, ile stanie mu na przeszkodzie.
Nie pozwoli oby mu na to jego ego. Nadrakowie przedarli si z wyciem przez granice
Drasni, nim zd
em wróci z Rak Cthol i, co by o do przewidzenia, Alornowie stawili
im czo o, spuszczaj c t gie baty. Nielicznym uda o si co prawda uciec, ale min
stulecia, nim ponownie b dzie ich tylu, aby si tym martwi .
Torak najwyra niej tak poprzekr ca wszystko w my lach, by nie czu si winnym za
zignorowanie mojego ostrze enia. Dla uczczenia tego wydarzenia poleci swym
Grolimom czterokrotnie zwi kszy liczb ofiar. Przez stulecia Grolimowie zabili wi cej
Angaraków ni Alornowie.
Gdy ci, którzy prze yli ten pogrom, doku tykali do Gar og Nadrak i skryli si w lesie,
uda em si do Arendii, aby sprawdzi , co porabia Pol. W ko cu uda o mi si ustali
miejsce jej pobytu. Mieszka a w Vo Wacune, w pobli u ksi
cego pa acu. Podobnie jak
wszystkie domy w Vo Wacune, jej równie zbudowano z b yszcz cego marmuru. By to
ca kiem spory dom, którego dwa skrzyd a cz ciowo otacza y dobrze utrzymany
kwiatowy ogród o wirowych cie kach, adnie przyci tych ywop otach i
wypiel gnowanych trawnikach.
- Co to wszystko znaczy? - zapyta em, gdy w ko cu s
ba wpu ci a mnie przed jej
oblicze.
Polgara siedzia a w bogato zdobionym fotelu przed kominkiem z ró owego kwarcu.
Mia a na sobie prawdziwie osza amiaj
b kitn sukni .
- Prowadz
wiatowe ycie, ojcze.
- Znalaz
z ota?
- Prawd powiedziawszy co lepszego. Moje w
ci s ca kiem spore, a ziemie bardzo
urodzajne.
- Twoje w
ci?
- Znajduj si na pó noc od Jeziora Medalia - po drugiej stronie rzeki Camaar. Mam tam
nawet rezydencj . Masz niew tpliwy zaszczyt zwraca si do Jej Mi
ci, ksi nej Erat.
- Nie artuj, Pol.
- Nie artuj , ojcze. Stary ksi
by bardzo wdzi czny za informacje o spisku Ctuchika,
które mu przekaza am, wi c zawsze by am mile widziana w ksi
cym pa acu.
Spojrza em na ni gro nie
- Nada ci tytu za wype nianie instrukcji Mistrza? I ty go przyj
? Nie adnie, bardzo
nie adnie, Pol. Nie wolno nam przyjmowa nagród za wype nienie polece Mistrza.
- To zabrn o troch dalej, stary wilku. Znasz sytuacj w Arendii?
- Z tego, co ostatnio s ysza em, Wacitowie i Mimbraci
sprzymierzyli si przeciwko Asturii. To przymierze zdaje si trwa d
ej od innych.
- I nadal trwa, ojcze. Po mierci starego ksi cia na tron wst pi jego syn, Alleran.
Znali my si do blisko, poniewa pomaga am matce go wychowa . O enili my go -
nawet uda o mi si przekona jego matk , aby nie po lubia kuzynki - w stosownym
czasie ona obdarzy a go synem. Wówczas ksi
Vo Astur dostrzeg szans na
zagmatwanie sytuacji w Arendii i wys
swych ludzi, by porwali ch opca. Obecny ksi
Vo Astur nie grzeszy og ad i wiadomo , któr zostawili jego najmici, nie budzi a
tpliwo ci. Powiedzia Alleranowi, e zabije jego syna, je li Arendowie wacu scy nie
zerw uk adu z Mimbre i nie pozostan neutralni. Wybra am si wi c do Vo Astur i
uratowa am ch opca. Udzieli am równie ksi ciu Asturian lekcji dobrych manier.
- Co mu zrobi
? - zapyta em z lekk obaw . Przy pos ugiwaniu si naszym darem
obowi zuj pewne zasady. - Chyba go nie zabi
?
- Oczywi cie, e nie, ojcze. Nie jestem taka g upia. Ksi
Vo Astur ma teraz otwarty
wrzód
dka. Dostarcza mu to rozlicznych uciech i powstrzymuje przed pope nianiem
dów. Moja wizyta w Vo Astur mia a miejsce pi lat temu i od tego czasu nie by o w
Arendii adnej powa niejszej bitwy.
- Zaprowadzi
w Arendii pokój? - zapyta em zdumiony.
- Tymczasowy, ojcze - poprawi a. - Prawdopodobnie za wcze nie jeszcze mówi , czy na
sta e. Zawrzodzi abym jednak
dki wszystkim, jak Arendia d uga i szeroka, gdybym
mog a tym samym po
kres tej g upocie. Ksi
Alleran by mi bardzo wdzi czny i
dlatego teraz jestem ksi
Erat.
- Czemu ja na to nie wpad em? - zawo
em. - To takie proste. Dzi ki bólowi
dka
zako czy
wojn domow w Arendii. - Sk oni em si przed ni . - Jestem z ciebie
dumny, wasza mi
.
- Dzi kuj , ojcze. - Odk oni a mi si . Potem zacisn a w zamy leniu usta. - Gratulacje
mog by jednak nieco przedwczesne. Gdy w Vo Mimbre lub Vo Astur nastanie nowy
ksi
, wrogo znowu mo e wzi gór . Chyba b dzie lepiej, je li zostan w Vo
Wacune. Wacitowie s najmniej agresywni ze wszystkich Arendów i ciesz si tutaj
pewnym autorytetem dzi ki przyja ni z rodzin ksi
. By mo e potrafi
poprowadzi ich we w
ciwym kierunku. Kto musi w Arendii obj rol rozjemcy. Daj
mi troch czasu, a mo e uda mi si ustanowi zwyczaj. Mo e uda mi si nak oni
Mimbratów i Asturian, aby po rozstrzygni cie w spornych kwestiach przybywali do Vo
Wacune, zamiast za atwia je na polu bitwy.
- Nie udzi bym si na twoim miejscu, Pol.
- Warto spróbowa - odpar a, wzruszaj c ramionami. - Id doprowadzi si do porz dku,
ojcze. Dzi wieczorem jest wielki bal w pa acu ksi cia i zostali my zaproszeni - to
znaczy ja zosta am zaproszona, ale mo esz pój jako mój prywatny go .
- Co takiego?
- Wielki bal, ojcze - muzyka, ta ce, uprzejme rozmowy i tego rodzaju rzeczy.
- Ja nie ta cz , Pol. U miechn a si s odko do mnie.
- Jestem pewna, e w mig si nauczysz, stary wilku. Bystry z ciebie go . A teraz id ,
wyk p si i przystrzy sobie brod , eby nie przyniós mi wstydu w miejscu
publicznym.
ROZDZIA CZTERNASTY
W ci gu nast pnych sze ciuset lat kr ci em si tu i tam, ale Polgara pozostawa a w Vo
Wacune. Ocena Arendów wacu skich okaza a si zasadniczo s uszna, a dzi ki jej
obecno ci i przewodnictwu udawa o im si utrzyma kruchy pokój w Arendii.
Niemal doszcz tne wyniszczenie Nadraków zmusi o strupiesza ego Ctuchika do
spuszczenia z tonu, wi c nawet wzd
wschodniej granicy zapanowa wzgl dny pokój.
Tak jak obieca em ojcu Dellona, ród Borunów wst pi na tron Tolnedry - w 2537, jak mi
si zdaje. Przez stulecia Yorduvianie i Honethowie przekazywali sobie koron , wi c gdy
Ran Yordue XX umar bez dziedzica, Honethowie uznali, ze teraz ich kolej. Kilku
spo ród szlachty Honethów uznawa o si za godnych tego zaszczytu, co doprowadzi o do
tak ostrych podzia ów w obr bie tego rodu, e awa Doradców znalaz a si w sytuacji
bez wyj cia. S ysza em, ze apówki osi ga y astronomiczn wysoko . Ostatecznie
cz onek awy z po udnia z pewnym wahaniem umie ci imi wielkiego ksi cia Borunów
na nominacji. Ani Vorduvianom, ani Horbitom nie w smak by a my l o kilku stuleciach
nieudolnych rz dów Honethów, tote zrezygnowali z w asnych kandydatów i przenie li
swe poparcie na Borunów. Poniewa Honethowie nadal byli podzieleni, nie mieli
wspólnego kandydata i korona przesz a na Borunów niemal walkowerem.
Ran Borune by bardzo zdolnym imperatorem. W owych czasach g ównym problemem w
Tolnedrze by y nieustanne najazdy korsarzy Chereku na wybrze a. Ran Borune wszcz
odpowiednie kroki niemal zaraz po koronacji. Wyprowadzi legiony z garnizonów i
skierowa je do prac przy budowie traktu, który teraz czy Tol Yordue i Tol Horb.
Legioni ci nie byli tym zbytnio uszcz liwieni, ale on by nieugi ty. Dosta swój trakt,
ale chodzi o mu o co wi cej. Prawdziwym powodem tych przedsi wzi by a ch
rozstawienia legionów wzd
wybrze a, aby odpierali ataki piratów, bez wzgl du na to,
gdzie wyl duj . Plan dzia
ca kiem dobrze. Sporo czasu sp dzi em w Yal Alorn,
usi uj c przemówi do rozumu ró nym królom Chereku, bez wi kszego powodzenia.
Pobo nie utrzymywali, e post puj zgodnie z poleceniami Belara, których udzieli im po
tolnedra skiej inwazji na Maragor. Usi owa em ich przekona , e Tolnedra zosta a ju
wystarczaj co ukarana, ale nie chcieli mnie s ucha . Podejrzewam, e na ich religijny
entuzjazm mia y istotny wp yw upy, które zdobywali pl druj c miasta. Jednak e gdy ich
dru yny zacz y natyka si na legionistów, pobo ny zapa zacz stygn i skierowali
swe zainteresowanie na inne cz ci wiata.
Gdzie oko o 2940 roku zahaczy em o Vo Wacune, aby zobaczy , co porabia Pol. Zdaje
si , e wpad em tam akurat w odpowiednim momencie. Jej Mi
, ksi na Erat, by a
zakochana. Wiedzia em, e sp dza a za du o czasu w Arendii.
Polgar zasta em w ogrodzie, przy piel gnacji ró .
- Witaj, stary wilku - powita a mnie - co porabia
?
- To i owo - odpar em ze wzruszeniem ramion.
- Czy wiat nadal jest w jednym kawa ku?
- Mniej wi cej. W kilku miejscach musia em go jednak za ata .
- Zechciej spojrze na to - powiedzia a, po czym ci a ró i poda a mi. To by a bia a
ró a o bladolawendowych koniuszkach p atków.
- Bardzo adna - powiedzia em.
- To wszystko? Bardzo adna? Ona jest pi kna, ojcze. Ontrose wyhodowa j specjalnie
dla mnie
- Kim jest Ontrose?
- To m czyzna, którego zamierzam po lubi , ojcze - gdy tylko zdob dzie si , aby mnie
poprosi o r
.
Co to mia o znaczy ? W tym monecie sta em si bardzo ostro ny.
- Ciekawy pomys , Pol. Po lij po niego, to porozmawiamy o tym.
- Nie pochwalasz mej decyzji.
- Tego nie powiedzia em. Czy jednak dok adnie wszystko przemy la
?
- Tak, ojcze.
- I ujemne strony tej decyzji nie przekona y ci , aby zastanowi si nad tym troch
biej?
- Jakie ujemne strony?
- No có , po pierwsze, jest mi dzy wami spora ró nica wieku. On pewnie ma niewiele
ponad trzydzie ci, a ty, je li dobrze pami tam, oko o dziewi ciuset pi dziesi ciu.
- Dziewi set czterdzie ci, dok adnie. A co to ma za znaczenie?
- Prze yjesz go, Pol. Nie obejrzysz si , a on ju si zestarzeje.
- My
, e nale y mi si odrobina szcz cia, ojcze - nawet je li nie b dzie ono trwa o
zbyt d ugo.
- I planujecie mie dzieci?
- Oczywi cie.
- S du e szans na to, e i one b
y jak zwykli ludzie. Ty si nie zestarzejesz. One
tak.
- Nie próbuj mnie od tego odwie , ojcze.
- Nie próbuj . Zwracam ci jedynie uwag na nast pstwa. Pami tasz, co czu
po mierci
Beldaran? Naprawd chcesz przez to ponownie przej - i to wielokrotnie?
- Znios to, ojcze. Mo e, gdy wyjd za m , zaczn
normalnym yciem. Mo e ja
równie si zestarzej .
- Nie da bym za to g owy, Pó . Masz jeszcze wiele rzeczy do zrobienia i je li poprawnie
odczyta em Kodeks Mri ski, b dziesz jeszcze d ugo chodzi po wiecie. Bardzo mi
przykro, Pol, ale my nie jeste my zwyk ymi lud mi. yjesz ju prawie tysi c lat, a ja
blisko pi tysi cy.
- Ty si o eni
- rzuci a oskar ycielskim tonem.
- Tak by o mi pisane i twoja matka by a zupe nie inna. Po pierwsze, d
ej
a.
- Mo e po lubienie mnie przed
y równie
ycie Ontrose?.
- Nie liczy bym na to. Jednak e mo e mu si wydawa d
sze.
- Co chcesz przez to powiedzie ?
- Nie nale ysz do naj atwiejszych we wspó yciu, Pol. Polgara spojrza a na mnie zimno.
- Zdaje si , e wyczerpali my ju tematy do rozmowy, ojcze. Wracaj do Doliny i nie
wtykaj nosa do moich spraw sercowych.
- Nie szafuj tak okre leniem “sprawy sercowe", Pol. Dzia a mi to na nerwy.
Polgara wyprostowa a si .
- Do tego, ojcze - o wiadczy a, po czym odwróci a si i w ciek a opu ci a ogród.
Zosta em tam jeszcze przez kilka tygodni i nawet spotka em Ontrose'a. By ca kiem
mi ym m odzie cem i zdaje si , e rozumia sytuacj lepiej ni Pol. Wielbi j ,
oczywi cie, ale w pe ni zdawa sobie spraw z tego, od jak dawna by a w Vo Wacune -
oko o sze ciuset lat, je li moje wyliczenia s poprawne. By em ca kowicie przekonany,
e nie z
y jej adnych nierozwa nych propozycji bez wzgl du na to, jak bardzo by tego
pragn a.
W ko cu opu ci em Vo Wacune i ruszy em z powrotem do Doliny. Mia em pewn
przewag , wi c by em ca kiem pewny,
e z mi
ci Pol nic nie wyniknie. Wzmianki o mej córce cz sto wyst powa y w obu
Kodeksach, ale nic tam nie by o o m u, a do wiele pó niejszych czasów. Albo wi c
wróci jej rozs dek, albo Ontrose prze yje swe ycie, nie poprosiwszy jej o r
. Tak czy
inaczej prawdopodobnie nie wydarzy si nic k opotliwego. Wróci em do swych bada ,
ale nie min y trzy lata, gdy Pol mnie wezwa a. Zerwa a mnie ze snu w rodku pewnej
burzowej nocy.
- Ojcze! - W jej g osie brzmia a desperacja. - Potrzebuj ci !
- O co chodzi?
- Asturowie nas zdradzili. Zawarli przymierze z Mimbratami i maszeruj teraz na Vo
Wacune. Po piesz si . Nie ma wiele czasu.
Wyskoczy em z
ka, ubra em si i schwyci em swój p aszcz podró ny. Zatrzyma em
si jednak na chwil , aby spojrze na pewien ust p Kodeksu Mri skiego. Poprzednio nie
by em pewny, co on znaczy, ale po wezwaniu Polgary wszystko sta o si jasne.
Legendarne Vo Wacune by o zgubione. Jedyne, co mog em w tej sytuacji uczyni , to
zabra stamt d Polgar , nim wydarzy si nieuniknione.
Pospieszy em ku zachodnim kra com Doliny i przybra em posta wilka. Noc by a
wietrzna, nie by o wi c sensu stroi si w piórka. Nie ulecia bym zbyt daleko, walcz c z
czo em wyj cej wichury.
Dopiero dwa dni pó niej, w po owie drogi przez Ulgoland, wiatr w ko cu os ab . Wtedy
przybra em skrzyd a i mog em porusza si szybciej.
Dotar em do Vo Wacune po po udniu nast pnego dnia, ale nie uda em si wprost do
marmurowego miasta. Pokr
em troch nad otaczaj cymi je lasami i d ugo nie trwa o,
jak wypatrzy em Asturów. Byli nie dalej jak kilka lig od bram Vo Wacune. Rano b
na
miejscu i nikt ani nic ich nie powstrzyma. Zakl em i polecia em do miasta.
Normalnie zmieni bym posta przed pojawieniem si mi dzy lud mi, ale to by a
szczególna sytuacja. Wlecia em do ogrodu Pol i usiad em na drzewie.
Jak si okaza o, Pol by a w ogrodzie. By z ni Ontrose. Mia na sobie kolczug , a u pasa
miecz.
- Tako by musi, o ukochana - mówi do niej. - Musisz wyjecha z Vo Wacune w
bezpieczne miejsce. Asturowie s ju niemal u bram miasta.
Wróci em do w asnej postaci i zszed em z drzewa.
- On ma racj , Pol - powiedzia em. Ontrose wygl da na nieco zaskoczonego, ale Pol
by a przyzwyczajona do tego rodzaju rzeczy.
- Gdzie by
? - zapyta a z wyrzutem.
- Natkn em si na wichur . Pakuj si . Musimy zaraz si st d zabiera .
- Nigdzie nie id . Gdy ju tu jeste , odeprzemy Asturów.
- Nie, prawd powiedziawszy, nie mo emy. To zabronione. Przykro mi, Pol, ale to musi
si wydarzy i nie wolno nam si do tego miesza .
- Czy to pewne, o Prastary? - zapyta Ontrose.
- Obawiam si , e tak, Ontrosie. Czy Polgara mówi a ci o proroctwach?
Ontrose pos pnie skin g ow .
- Ten fragment Kodeksu Mri skiego by bardzo tajemniczy, ale teraz nie ma w tpliwo ci,
co oznacza. Móg by porozmawia z ksi ciem. Je li si pospieszysz, to mo e uda wam
si wyprowadzi w bezpieczne miejsce kobiety i dzieci, ale miasta za kilka dni ju tu nie
dzie. Widzia em nadci gaj cych Asturów. Rzucili przeciwko wam ca e swoje si y.
- B dzie ich o wiele mniej, gdy wróc do Vo Astur - powiedzia ponuro.
- Ja si st d nie ruszam - oznajmi a z uporem Polgara.
- Jeste w b dzie, pani - o wiadczy zdecydowanie. - Dotrzymasz towarzystwa ojcu
swemu i oddalisz si z tego miejsca.
- Nie! Nie zostawi ci !
- Jego Mi
, ksi
, powierzy mi dowodzenie obron miasta, lady Polgaro.
Odpowiadam za przygotowanie naszych si . Nie ma tam miejsca dla ciebie, pani. Przeto
te polecam ci odjecha . Jed .
-Nie!
- Jeste ksi
Erat, lady Polgaro, tote nale ysz do szlachty wacu skich Arendów. Twa
przysi ga na wierno Jego Mi
ci, naszemu ksi ciu, nakazuje ci pos usze stwo. Nie
przyno ujmy swej pozycji t upart odmow . Przygotuj si . Winna odjecha w ci gu
godziny.
Polgara zadar a gniewnie brod .
- To nie by o mi o powiedziane, mój panie - zarzuci a mu.
- Prawda cz sto bywa niemi a, pani. Na obojgu nas spoczywa odpowiedzialno . Ja swej
nie zaniedbam. Ty nie zaniedbaj swej. A teraz odejd .
W oczach Polgary pojawi y si
zy bezsilno ci. Przytuli a go czule, a potem uciek a do
domu.
- Dzi ki, Ontrosie - powiedzia em po prostu, ciskaj c mu d
. - Sam niewiele bym tu
wskóra .
- Opiekuj si ni , Prastary. Ona jest ca ym moim yciem.
- B
, Ontrosie, i b
pami ta o tobie.
- To chyba najlepsze, na co mo na mie nadziej . Teraz musz odej i zaj si nasz
obron . egnaj, Prastary Belga-racie.
- egnaj, Ontrosie.
Tak oto zabra em sw szlochaj
córk ze skazanego na zag ad miasta. Udali my si na
pó noc, przekroczyli my rzek Camaar i skierowali my si przez Muros ku górskiemu
przej ciu do Algarii. Ca y czas nie spuszcza em oczu z Polgary - ba em si nawrotu jej
stanu, ale chyba niepotrzebnie. Nale
a przecie , jak bez skrupu ów przypomnia jej
Ontrose, do szlachty. Otrzyma a rozkazy i niepodobna, aby nie by a im pos uszna.
Nie chcia a ze mn rozmawia , ale tego nale
o si spodziewa . Natomiast nie
spodziewa em si jej nieugi tej odmowy powrotu ze mn do Doliny. Polgara zatrzyma a
si przy ruinach chaty swej matki.
- Dalej nie id - powiedzia a
- Co takiego?
- S ysza
, ojcze. Zostaj tutaj.
- Masz prac do wykonania, Pol.
- Wielka szkoda. Ty b dziesz musia si tym zaj . Wracaj do wie y i zagrzeb si w
swych proroctwach, ale mnie w to nie mieszaj. Koniec z nami, ojcze. To koniec. Odejd i
nie zawracaj mi wi cej g owy.
Wiedzia em, e nie by o sensu z ni dyskutowa . Sam to prze
em, wi c wiedzia em,
przez co przechodzi. Oczywi cie musia em j obserwowa - z pewnej odleg
ci.
Sp dzi a w Aren-dii kilkaset lat, co nie mog o pozosta bez ladu. Arendzkie damy przy
byle okazji wpadaj w samobójczy nastrój. Wystarczy najmniejsze rozczarowanie, aby
arendzka dama zacz a my le o no ach i wysokich wie ach, z których mo na skoczy .
Pol w ko cu z tego wyjdzie, ale na razie trzeba by o j mie na oku.
Wróci em do Doliny i powiadomi em bli niaków. Wykorzysta bym i Beldina, ale wróci
do Mallorei. Przez nast pne sze lat czaili my si na zmian w zaro lach w pobli u
chatki Poledry. Pocz tkowo moja nieszcz liwa córka obozowa a po prostu w ruinach,
ale w ko cu zabra a si za drobne naprawy. Uzna em to za dobry znak i nieco
odetchn li my. Jednak nadal j obserwowali my.
W pierwszych stuleciach czwartego tysi clecia pierwsza dynastia Borunów nadal by a u
adzy w Tol Honeth. Borunowie stworzyli prawdziw s
dyplomatyczn - g ównie
po to, aby sia niepokój w Arendii. Tolnedra zdecydowanie nie chcia a na swej
zachodniej granicy zjednoczonej Arendii. Ambasadorzy tolnedra scy zostali równie
wys ani do Val Alorn i Bok-toru i wkrótce rozwin si handel. Drasnianie ponownie
nawi zali lu ne kontakty z Nadrakami i zaczai rozkwita handel futrami. Z konieczno ci
Cherekowie zostali w czeni, jako e byli jedynymi eglarzami, którzy potrafili poradzi
sobie ze zdradzieckimi pr dami Przesmyku Chereka.
Izolacja Wyspy Wiatrów doprowadza a Borunów do sza u. Byli przekonani, e blokada
Chereków mia a na celu ukrycie nieprzebranych skarbów Wyspy i rozpaczliwie pragn li
uszczkn z nich troch . Uzna em, e w tej sytuacji najlepiej b dzie, je li sami
przekonaj si , e na Wyspie nie ma nic warto ciowego. Osamotnienie Rivan ju
zaczyna o dzia
mi na nerwy. Zbyt dobrze pami ta em lekcj z Maragoru.
Uda em si wi c do Val Alorn i powiedzia em, aby Cherekowie rozlu nili nieco sw
blokad . Tolnedranie na wszystko chcieli traktatów, czego rezultatem by a Ugoda z Val
Alorn - zdaje si z 3097 roku. Niemal natychmiast po jej zawarciu flotylla tolnedra skich
kupców po eglowa a do Rivy.
Zak ada em, e król Chereku zawiadomi Riv o nowym porozumieniu, ale on g ow mia
zaprz tni
wojn klanów, wi c zapomnia o tym. Tote Rwanie nie spodziewali si
wizyty i nie otworzyli swych bram. Tolnedra scy kupcy próbowali postawi kramy na
pla y, ale wiatr zwiewa ich namioty, a Rivanie odmawiali wyj cia poza bramy miasta.
Od stu lat dynastia Borunów stopniowo chyli a si ku upadkowi. Ostatni imperator z rodu
Borunów, wyj tkowy idiota, ulegaj c natr tnym pro bom bogatych kupców, wys
legiony, by sforsowa y bramy miasta Rivy. Nie znam si na handlu, ale wydaje mi si , e
zap dzanie klientów mieczami do sklepu nie jest najlepszym sposobem prowadzenia
interesów.
Reakcja Rivan by a atwa do przewidzenia. Otworzyli bramy miasta, ale nie wylegli na
zakupy. Zmietli z powierzchni ziemi pi tolnedra skich legionów i po kolei spalili
wszystkie okr ty w porcie.
Ran Borune XXIV wpad we w ciek
. Przygotowywa si , aby zaatakowa Wysp
Wiatrów ca ymi si ami imperium, ale pismo ambasadora Chereku do Tol Honeth
przywiod o go do opami tania.
To pismo nale y ju do klasyki, wi c przytocz je w dos ownym brzmieniu:
Wasza Wysoko
Wiedz, e Aloria nie dozwoli na zaatakowanie Rivy. Flota Chereku, której maszty
wznosz si g sto niczym drzewa w lesie, dopadnie twej floty i legiony Tolnedry b
karmi ryby od Haka Arendii po najdalsze kra ce Morza Wiatrów. Bataliony drasna -
skie pomaszeruj na po udnie, mia
c wszystko na swej drodze i oblegaj c twe miasta.
Je
cy Algarii pomkn przez góry, by ogniem i mieczem pustoszy twe imperium
wzd
i wszerz.
Wiedz, e w dniu ataku na Riv , Alornowie wypowiedz ci wojn i biada tobie i twemu
imperium.
To zapobieg o gro bie tolnedra skiego ataku na pó nocy. Prawnicy Borunów
natychmiast zacz li szuka luk w ugodzie z Val Alorn, ale znale li jedynie ma o
precyzyjn klauzul , któr tam celowo umie ci em. Brzmia a ona: “... ale Alornia b dzie
broni Rivy i strzec jej". Cherek i Drasnia podpisa y pakt pokojowy z Tolnedr , ale
Alornia nie. Zawsze by em dumny z tego prawniczego kruczka.
Król Rivy, gdy wyja ni em mu ca sytuacj , z agodzi nieco swoje restrykcje i pozwoli
kupcom zbudowa wiosk na pla y. Nie przynosi a wielkiego dochodu, ale przynajmniej
chroni a Tolnedran przed popadni ciem w ob d.
Ostatni z rodu Borunów umar bezdzietny i w Tol Honeth, jak zwykle w takich
wypadkach, rozgorza a pomi dzy wielkimi rodami walka o tron. By mo e na
nieszcz cie, g ówne rody sprowadza y po cichu trucizny z Nyissy i rozliczni kandydaci
do imperialnego tronu i ró ni cz onkowie awy Doradców byli dowodem ich
skuteczno ci.
Ostatecznie zwyci yli Honethowie - g ównie dlatego, e mieli do pieni dzy na
kupienie koniecznych g osów i zap acenie niebotycznych cen, jakie Nyissanie liczyli
sobie za trucizny. Ród Honethów okaza si jednak ca kowicie nieudolny, na szcz cie
zostali przy w adzy tylko przez trzysta lat. Potem do rz dów wrócili ponownie
Borunowie. Druga dynastia Borunów te krótko sprawowa a w adz , ale sporo dokona a.
Rozwin li system traktów na ziemiach Tolnedry i wys ali dwadzie cia legionów “w
ge cie dobrej woli" na tereny dzisiejszej Sendarii w celu zbudowania sieci dróg, które
po czy y miasto Sendar i port Camaar z Muros, w g bi kraju, i Darine na pó nocnym
wybrze u.
Cherekowie nie przejmowali si tym zbytnio, gdy dzi ki temu kupcy tolnedra scy
omijali Przesmyk Chereka, przesy aj c swe towary z Kotu do Darine, a potem do
Camaar.
Ostatni imperator z drugiej dynastii Borunów, bezdzietny Ran Borune XII, sam wybra
swego nast pc i przekaza imperialn w adz rodowi Horbitów. awa Doradców nie
dosta a adnych apówek, a Honethowie i ród Vordue nie mieli szansy na sianie zam tu,
gdy truli si wzajemnie.
Wybór Horbitów okaza si trafn decyzj . Ran Horb I by kompetentnym w adc , ale
jego syn, Ran Horb H, by prawdopodobnie najwi kszym imperatorem w historii
Tolnedry. Jego osi gni cia by y osza amiaj ce. Po
kres otwartej wojnie w Arendii,
sprzymierzaj c si z najs absz frakcj , Mimbratami. Ani ja, ani Polgara nie p akali my
zbytnio, gdy w 3822 roku Vo Astur zosta o zniszczone, a Asturowie przep dzeni do
lasów. Dobrze pami tali my, co zrobili z pi knym miastem Vo Wacune.
Ran Horb II poszed dalej. Zbudowa trakt imperialny, Wielki Trakt Zachodni, przez ca
Arendi , cz c pó nocn Tolnedr z portem w Camaar, i ca y system dróg w Sendarii.
Przy okazji, utworzy to królestwo w 3827 roku. Uzna , e dopóki on sprawuje kontrol
nad traktami, wygodniej b dzie, je li Sendarzy b
rz dzi si sami. Doprowadzi do
skutku zawarcie traktatu z Cho-Dornem Starym, Wodzem Wodzów Klanów Algarii i
zbudowa Wielki Trakt Pó nocny, biegn cy z Muros przez pó nocno-zachodni Algari
do grobli, która prowadzi a przez moczary do Boktoru, gdzie czy si z Pó nocnym
Szlakiem Karawan wiod cym do Gar og Nadrak.
Imperator unormowa handel z Nyiss i u schy ku swego ycia zawar traktat z Murgami,
który pozwoli na zbudowanie Po udniowego Szlaku Karawan do Rak Goska.
W Val Alorn wszystkie te dzia ania zacz y budzi niezadowolenie. Ran Horb II zdawa
sobie spraw z tego, e dopóki Cherekowie kontroluj morza, Tolnedra zdana jest na ich
ask . Trakty Rana Horba pozwala y omija Chereków. Tolnedra nie musia a ju
przewozi towarów morzem. Kupcy mogli transportowa je l dem, nie w chaj c nawet
morskiej wody.
Nie oznacza to jednak, e sie dróg zosta a uko czona za ycia Rana Horba.
Wype nieniem tego zadania zajmowali si kolejni w adcy z dynastii Horbitów.
Jednocze nie wiat stopniowo zaczyna nabiera kszta tów, w jakich go znamy obecnie.
Oczywi cie szlaki u atwia y podró owanie, ale ja jestem wdzi czny Ranowi Korbowi II
za utworzenie Królestwa Sendarii. Z Kodeksu Mri skiego i troch z Kodeksu
Dari skiego wynika o, e Sendaria b dzie mi potem potrzebna.
Bior c pod uwag osi gni cia dynastii Horbitów, a dziw bierze, e przetrwa a ona tylko
sto pi dziesi t lat. Syn Rana Horba VI uton , gdy jego ojciec by ju do stary, wi c
imperialny tron pozosta bez nast pcy.
Potem do w adzy doszed nieszcz liwy ród Ranitów. Rani-ci niczego nie dokonali w
ci gu dziewi dziesi cioletnich rz dów, poniewa cierpieli na dziedziczn dolegliwo .
W ci gu tych wszystkich lat by o siedmiu imperatorów, którzy przez wi kszo czasu
chorowali. W efekcie byli jedynie figurantami.
W 4001 roku na tron wst pili Vorduvianie, a poniewa Tol Vordue jest portem morskim,
natychmiast przestali naprawia sie traktów. Nie wiem, ile vorduvia skich statków
musia y zatopi okr ty wojenne Chereków, nim tamci przejrzeli na oczy.
Ja w ka dym razie i tak nie bardzo dba em o ród Vorduvian i jedynie z niesmakiem
rozk ada em r ce.
Co jednak e ci gle nie dawa o mi spokoju. Po g owie chodzi mi wyj tkowo niejasny
fragment Kodeksu Mri skiego. Wróci em do wie y, wyci gn em swój egzemplarz i
zacz em go przegl da . Jednym z powodów, dla których tak trudno odczyta Kodeks
Mri ski, jest fakt, e nie ma w nim ci
ci. Przesz
, tera niejszo i przysz
mieszaj si bez adnej chronologii. Nie wiadomo, które ZDARZENIE nast pi najpierw,
a które potem. Skrybowie nie zadali sobie trudu u
enia wszystkiego w spójn ca
,
wi c gdy si czego szuka o, trzeba by o zacz od pocz tku i przekopa si przez ca y
ten niezrozumia y be kot.
Niemal go przegapi em. By mo e sta oby si tak, gdyby nie wstr t do Vorduvian i to, e
my la em o traktach, gdy ponownie trafi em na ten fragment.
“Bacz - brzmia on - gdy to, co proste jest, stanie si pokr cone, a to, co w dobrym stanie,
takie by przestanie, ostrze eniem winno to by dla Was, Prastary i Ukochana". To
natychmiast zwróci o moj uwag . Trakty tolnedra skie przesta y by w dobrym stanie.
W niektórych miejscach w Sendarii zamieni y si w grz zawiska i poniewa by y
nieprzejezdne, ludzie porobili objazdy, a tym samym to, co by o proste, zrobi o si
pokr cone. Troch to by o naci gane, ale przyzwyczai em si do zawi
ci, czytaj c
Kodeks Mri ski. Niecierpliwie zabra em si za dalsze czytanie. “ Strze si , albowiem
jest w krainie i on ci upokorzy". Brzmia o zupe nie bezsensownie. Podszed em ze
zwojem do okna i przyjrza em si mu w pe nym s
cu. Dostrzeg em nik y lad
wiadcz cy o tym, ze jeden ze skrybów wydrapa s owo “ona" i wstawi w to miejsce
“on". Najwyra niej trzej skrybowie nie byli zgodni w tym wzgl dzie i ten, który napisa
“ona", zosta widocznie przeg osowany. Ale je li mia racj ? Je li w naszej cz ci wiata
mówimy o w u rodzaju
skiego, to mówimy o Salmissarze.
Czyta em dalej. “Albowiem Stra nikowi ci y staro i jad w a ostudzi jego serce i
serca wszystkich jego potomków. pieszcie si , Prastary i Ukochana. yciu ostatniego
potomka z linii Stra nika grozi straszliwe niebezpiecze stwo. Uratujcie go, inaczej
wszystko b dzie stracone i ciemno ci zakróluj na zawsze".
Wpatrywa em si w te s owa w przera eniu.
Górek Rozumny, król Rivy i Stra nik Klejnotu Aldura, by bardzo stary, sie
tolnedra skich traktów rozpada si , a Salmissara nigdy nie by a godna zaufania.
Zapewniam was, e cho s ów tych by o niewiele, tak uporczywie brzmia y mi w g owie,
e pogna em na dó , przeskakuj c po cztery stopnie.
Bez dwóch zda , musia em natychmiast dosta si na Wysp Wiatrów.
ROZDZIA PI TNASTY
Zacz em tworzy w my lach obraz soko a, nim jeszcze dobieg em do ko ca schodów, a
gdy tylko znalaz em si na dworze, zacz em okrywa si piórami. Soko y s szybsze od
wi kszo ci ptaków, a krzyk w mej g owie przekonywa mnie, e szybko by a tu
najwa niejsza. Nie lubi em lata - nadal nie lubi - ale przez te wszystkie lata robi em
wiele rzeczy, których nie lubi em. Robimy, co do nas nale y, bez wzgl du na to, czy nam
si to podoba, czy nie.
Nawet przez chwil nie w tpi em, e musz zabra ze sob Polgar . Wiedzia em, e na
Wyspie Wiatrów mia a do zrobienia co bardzo wa nego. Nie wiedzia em, co to by o, ale
jednego by em pewny: nast pi prawdziwa katastrofa, je li jej ze mn nie b dzie.
My
, e wybior si do Rivy i porozmawiam o tym z Ga-rionem. Zaczynam formowa
pewn teori i chcia bym z nim o tym pomówi . Ten osobliwy g os sp dzi z nim o wiele
wi cej czasu ni ze mn , wi c zna wszystkie jego sztuczki. Czasami miewa em uczucie,
e kto mn manipuluje. Kroczy em przez ycie jakby w pó nie, od wydarzenia do
wydarzenia - i nie zawsze musia o to by co niezwyk ego. Prawd powiedziawszy,
zwykle nie by o. Najcz ciej jest to co tak zwyk ego, e nikt nawet tego nie zauwa a.
Ale gdy to si ju wydarzy, w mojej g owie co zaskakuje i nagle zabieram si do
dzia ania, nim jeszcze zdam sobie z tego spraw . Podejrzewam, e pewne rzeczy zosta y
zaplanowane w mej g owie w trakcie wyprawy z Cherekiem i jego synami do Cthol
Mishrak. Nie jestem jednak tego wiadom, dopóki nie wydarzy si to co , a wówczas
natychmiast wiem, co powinienem zrobi . Wiem, odbiegam od tematu. I co z tego?
Dotarcie do chatki Poledry nie zabra o mi wiele czasu. By a wczesna wiosna, ale zrobi o
si ju na tyle ciep o, e Polgara kopa a swój warzywnik. Pol ma bardzo jasn cer i jej
skóra atwo ulega s onecznemu poparzeniu. Ubra a si wi c w mieszny s omkowy
kapelusz, aby os oni nos przed s
cem. Pewnie nie powinienem tego mówi , ale
wygl da a w nim troch jak grzyb.
Run em w dó , rozpostar em pazury i zacz em zmienia posta , nim jeszcze dotkn em
ziemi.
- Potrzebuj ci , Pol - powiedzia em.
- Ja te ci kiedy potrzebowa am, pami tasz? - odpar a ch odno. - Nie wydawa
si
tym zbytnio zainteresowany. Teraz mam okazj odp aci ci pi knym za nadobne. Odejd ,
ojcze.
- Nie mamy na to czasu, Polgaro. Potem mo esz si m drzy . Teraz musimy lecie na
Wysp Wiatrów. Górek jest w niebezpiecze stwie.
- Wielu ludziom grozi niebezpiecze stwo, ojcze. To zdarza si ca y czas. - Przerwa a. -
Kim jest Górek?
- Czy ty wy czy a mózg na te wszystkie stulecia? Czy ty w ogóle masz poj cie, co si
dzieje na wiecie?
- Mój wiat sko czy si , gdy pozwoli
Asturom zniszczy Vo Wacune, starcze.
- Nie, wcale si nie sko czy . Nadal jeste tym, kim by
, i polecisz ze mn na Wysp
Wiatrów, nawet gdybym mia zanie ci tam w szponach.
- Przy twoim marnym ataniu? Nie b
mieszny. Kim jest ten Górek, o którego si tak
martwisz?
- To Riva ski Król, Pol. Stra nik Klejnotu.
- Cherekowie nadal patroluj Morze Wiatrów. Ochroni
go.
- Nie jeste na bie co, Pol. Blokada Chereków nie jest ju szczelna.
- Co? Czy ty rozum postrada ? Czemu na to pozwoli
?
- To d uga historia, a my nie mamy teraz na ni czasu. Nie zawracaj sobie g owy sow ,
Pol. Przybierz posta soko a.
- Nie uczyni tego bez dobrego powodu. Powstrzyma em si przed zwymy laniem jej.
- W
nie zrozumia em fragment w Kodeksie Mri skim. Salmissara ma zamiar zrobi
zamach na ycie Riya skiego Króla i ca ej jego rodziny. Je li jej si to uda, Torak wygra.
- Salmissara? Czemu od razu tego nie powiedzia
?
- Bo mi nie pozwala
.
- Ruszajmy, ojcze!
- Zaczekaj chwil . Musz ostrzec bli niaków. - Skupi em si i wys
em my l. - Bracial -
zawo
em.
- Belgarath? - odezwa si nieco zaskoczony Beltira. - O co chodzi?
- B dzie zamach na ycie Riua skiego Kró a. Wyruszamy tam z Pol niezw ocznie.
dziemy soko ami, gdyby cie chcieli si z nami skontaktowa . Zawiadomcie Beldina.
Powiedzcie, eby natychmiast wraca do domu.
- W tej chwili, Belgaracie. Po pieszcie si !
- W porz dku, Pol - powiedzia em. - Ruszajmy do Rivy. Przybrali my postacie tych
zapami ta ych ptasich owców, wzbili my si do góry, a potem pu cili my si na
pó nocny zachód przez Ulgoland. Kilka lig na wschód od Prolgu natkn li my si na
harpie. Mia em co do tego pewne podejrzenia. Kilkakrotnie podró owa em po
Ulgolandzie, ale po raz pierwszy spotka em harpie. Nie by bym zaskoczony, gdyby kto
umie ci
je na naszej drodze, aby nas opó ni . Jednak e harpie nie lata y za dobrze - a
przynajmniej nie na tyle dobrze, aby z apa par lec cych jak b yskawice soko ów. Po
prostu wpadli my z Pol pomi dzy nie z ca ym rozp dem. Zosta y za nami, trzepocz c
bezradnie skrzyd ami.
Nie warto by nawet o tym zdarzeniu wspomina , gdyby nie dowodzi o, e kto bardzo
chcia nas opó ni . Po tym do wiadczeniu zacz em wypatrywa smoczycy. Ona
mog aby stanowi prawdziwy problem.
Jednak nie zobaczyli my jej i bez dalszych przeszkód uda o nam si dotrze do
zachodniej granicy Ulgolandu.
Zaczyna o si
ciemnia , ale my lecieli my dalej. By em g odny i zm czony, ale nagli
mnie ów g os w g owie. Pol lata a lepiej ode mnie, ale jestem przekonany, e nasze
przera aj ce tempo wyczerpywa o j tak samo jak mnie. Pomimo to lecieli my dalej.
Niebo za nami zaczyna o bledn c, zwiastuj c nadej cie witu, gdy przelecieli my nad
Camaar i wlecieli my nad ciemne wody Morza Wiatrów.
By o ju prawie po udnie, gdy dostrzeg em na zachodzie przed nami Wysp Wiatrów.
Run li my w dó , a port Rivy zdawa si p dzi ku nam z przera aj
szybko ci .
Dotarcie tam niemal przyp acili my yciem, ale pomimo to przybyli my o dziesi minut
za pó no.
Lecieli my w
nie nad wzburzonymi wodami zatoki, gdy odkry em dlaczego obecno
Polgary by a absolutnie konieczna. Nie zauwa
em dziecka usi uj cego utrzyma si na
zimnej wodzie, ale Pol je dostrzeg a. Byli my pewnie ze trzydzie ci stóp nad wod .
Nagle Pol zatrzepota a skrzyd ami i wróci a do w asnej postaci. Potem wyci gn a r ce
nad g ow i rzuci a si do wody. Widywa em wielu m odzie ców nurkuj cych w
stawach, rzekach, a nawet morzu - zwykle robili to, by wywrze wra enie na
dziewcz tach - ale nigdy jeszcze nie widzia em takiego skoku. Wesz a w to niczym nó
i zdawa o mi si , e by a
pod ni ca e wieki. Na szcz cie wody portu s bardzo g bokie. Nie radz wam tak
skaka , je li nie jeste cie pewni, e macie pod sob g bin .
W ko cu wyskoczy a na powierzchni nie dalej ni dziesi kroków od walcz cego z
falami ch opca i po kilku ruchach by a przy nim.
- Tafc! - wykrzykn milcz cy do tej pory intruz w mej g owie.
- Och, zamknij si ! - powiedzia em.
W handlowej cz ci pla y panowa kompletny chaos. Wystarczy jeden rzut oka, abym
wiedzia , e Górek, jego syn i inni cz onkowie rodziny zostali u mierceni. Oczywi cie
Rivanie zaj ci byli wyrzynaniem grupki nyissa skich kupców. Rzuci em si w tamt
stron , zatrzepota em skrzyd ami i wróci em do w asnej postaci.
- Przesta cie! - zagrzmia em na mszcz cych si Rivan.
- Zabili naszego króla! - wrzasn do mnie krzepki m
czyzna. Po twarzy sp ywa y mu
zy i najwyra niej mia atak histerii.
- Nie chcesz wiedzie dlaczego? - krzykn em, ale natychmiast spostrzeg em, e nie by o
sensu z nim rozmawia - ani z innymi, którzy byli tam, by strzec króla. By em
wyczerpany, ale jeszcze zosta o mi troch si . Zebra em Wol i otoczy em dwóch
ostatnich Nyissan nieprzenikaln os on . Potem, po krótkim namy le, u pi em ich.
Dobrze zna em Salmissar . Wiedzia em, e zamachowcy mieli zapewne rozkaz zabi si
po wype nieniu misji. Byli uzbrojeni w zatrute no e i bez w tpienia w ka dej kieszeni
mieli malutkie fiolki z trucizn .
- Polgarol - wys
em sw my l. - Czy ch opcu nic nie jest?
- Nie, ojcze. Mam go.
- Trzymaj si z dala. Niech nikt ci nie zobaczy!
- Dobrze.
Potem do osiedla kupców przybieg Brand. Nigdy nie mog em zrozumie , czemu stra nik
Rivy zawsze przyjmowa imi Brand. Nim zd
em o to zapyta , pochodzenie tego
zwyczaju posz o w zapomnienie. W Arendii, gdzie zamki s co krok, stra nik Rivy
zwany by by kasztelanem. W niektórych królestwach Zachodu - a nawet w niektórych na
wpó autonomicznych królestwach Mallorei - zwano go marsza kiem dworu. Obowi zki
mia podobne, bez wzgl du na to, jak go zwano. By odpowiedzialny za administrowanie
królestwem. Jak wi kszo ludzi na tym stanowisku, by solidnym, kompetentnym
cz owiekiem o g bokim poczuciu lojalno ci. Nadal jednak by Alornem i wie o
zamordowaniu Goreka zupe nie wytr ci a go z równowagi. Z oczu tryska y mu zy i
rycza z w ciek
ci. Z wyci gni tym mieczem natar na moj niewidzialn barier i
zacz r ba j z ca ej si y. Odczeka em chwil , po czym zabra em mu miecz.
Tak, potrafi to zrobi , je li musz . Je li to konieczne, potrafi by najsilniejszym
cz owiekiem na wiecie.
- Górek nie yje, Belgaracie! - szlocha .
- Ludzie umieraj . To ca y czas si zdarza - powiedzia em oboj tnym, beznami tnym
osem.
Brand uniós g ow i spojrza na mnie z niedowierzaniem.
- We si w gar , Brandzie - powiedzia em. - Mam wiele do zrobienia. Po pierwsze,
rozka swym
nierzom, aby nie zabijali tych dwóch morderców. Potrzebuj kilku
odpowiedzi, a nie wydob
ich z trupów.
- Ale...
- To jedynie najemnicy. Chc wiedzie , kto ich naj . -Oczywi cie mia em ju pewne
domys y, ale pragn em potwierdzenia. G ównie jednak chcia em, aby Brand si
opami ta .
Stra nik Rivy wzi g boki oddech.
- Przepraszam, Belgaracie - powiedzia . - Zdaje si , e straci em g ow .
- To ju lepiej. Powiedz ludziom, aby odsun li si od tych
dwóch. Potem sprowad tu kogo , komu bezgranicznie ufasz. Chc , aby te dwa gady
umieszczono w bezpiecznym miejscu i strze ono ich bardzo pilnie. Gdy tylko ich
obudz , b
próbowali si zabi . Rozbierz ich lepiej do naga. Jestem pewny, e maj
gdzie ukryt trucizn .
Brand wyprostowa si , a jego oczy przybra y kamienny wyraz. Odwróci si .
- Kapitanie Vant! - powiedzia ostro do stoj cego w pobli u oficera. - Chod tu! - Potem
wyda zap akanemu oficerowi rozkazy.
Vant zasalutowa i zebra pluton ludzi. Potem ja przemówi em krótko do
nierzy.
Musia em wywrze na nich wra enie, poniewa zrobili, jak im powiedziano.
- Dobrze, Brandzie - powiedzia em potem. - Przejd my si troch po pla y. Nie chc , aby
ktokolwiek s ysza , co mam ci do powiedzenia.
Skin g ow i odeszli my na po udnie. Pla a na Wyspie jest kamienista i fale rozbijaj
si na niej z ha asem. Zatrzyma em si na skraju wody, wier mili od osady.
- Jak nazywa si najm odszy wnuk Goreka? - zapyta em.
- Ksi
Geran - odpar .
Jestem pewny, e wi kszo z was rozpoznaje to imi . Razem z Pol starali my si przez
ca e stulecia, aby nie zagin o.
- Dobrze - rzek em. - We si teraz w gar . Nie chc , by zaczai skaka z rado ci.
Ludzie na nas patrz . Ksi
Geran yje.
- Dzi ki Bogu!
- Prawd powiedziawszy, dzi ki mej córce. To ona go uratowa a. To bardzo dzielny
ch opiec. Umkn zamachowcom, rzucaj c si do wody. Nie p ywa najlepiej, ale
przynajmniej uda o mu si uciec.
- Gdzie on jest?
- Z Polgar .
- Po
nierzy, aby eskortowali go z powrotem do Cytadeli.
- Nie. Nikt nie mo e si dowiedzie , e on yje. Zabierzemy go i ukryjemy gdzie , a ty
dasz mi s owo, e nigdy o tym nikomu nie wspomnisz.
- Belgaracie! Riva ski Król jest Stra nikiem Klejnotu Aldura! Musi tu by .
- Nie, nie musi. Ka dy na wiecie wie, e Klejnot tu jest. Dlatego musimy ich rozdzieli .
- Dopóki nie doro nie?
- By mo e nieco d
ej. Jednak e nadejdzie czas, gdy Riva ski Król powróci i wtedy
zacznie si zabawa. Nast pny Riva ski Król, który zasi dzie na tym tronie, b dzie
oczekiwanym Dzieckiem wiat a.
- Zabójc Boga?
- Miejmy nadziej .
- Dok d masz zamiar zabra ksi cia Gerana?
- Nie musisz tego wiedzie , Brandzie. B dzie bezpieczny. To ci musi wystarczy . -
Spojrza em na mroczne niebo. - Ile jeszcze do zmroku?
- Kilka godzin. Zakl em.
- O co chodzi?
- Moja córka jest z waszym królem w zatoce, a woda jest bardzo zimna. Przepraszam na
chwil . - Ponownie wys
em sw my l. - Polgaro, gdzie jeste ?
- Jeste my na ko cu nabrze a, ojcze. Czy mo na ju wyj ?
- Nie. Zosta tam, i nie przebywaj na widoku.
- Ch opcu coraz zimniej, ojcze.
- Ogrzej wod wokó siebie, Pó . Wiesz, jak to zrobi . Od stuleci grza
sobie wod w
wannie.
- Co zamierzasz, stary wilku?
- Ukry riva skiego Kró a. Przyzwyczaj si do tego, Pó , poniewa to potrwa bardzo
ugo. - Potem cofn em swe my li. -W porz dku, Brandzie - powiedzia em g
no. -
Wracajmy do Cytadeli. Chc uci sobie d ug pogaw dk z tymi Nyissanami. Poszli my
do bram miasta.
- Kto b dzie strzeg Klejnotu, je li zabierzesz naszego króla, Belgaracie? - zapyta Brand,
gdy ruszyli my po schodach.
- Ty.
- Ja?
- Oczywi cie. Ty równie zast pisz króla pod jego nieobecno i przeka esz te obowi zki
swemu nast pcy. Od teraz stra nik Rivy b dzie jedynym yj cym cz owiekiem, który
wie o naszych poczynaniach - w ka dym razie, jedynym z normalnych ludzi. Mnie, Pol i
mych braci trudno nazwa normalnymi lud mi. Liczymy na ciebie, Brandzie. Nie
zawied nas.
Brand prze kn z trudem lin .
- Masz na to moje s owo, Prastary.
- Zacny z ciebie cz owiek.
Dwaj nyissa scy “kupcy", którym uda o si wywabi Goreka i jego rodzin z Cytadeli
wie ci o darach od królowej Salmissary, nadal byli u pieni. Spora grupka riva skich
wojowników z ponurymi minami ju ostrzy a sobie no e.
- Ja to zrobi - oznajmi em. Powiedzia em to bardzo zdecydowanym tonem, aby uci
wszelkie protesty.
Musz przyzna , e nie jestem tak dobry w przes uchiwaniu ludzi jak moja córka. Je li
zainteresowani jeste cie jej metodami, to porozmawiajcie z królem Anhegiem. By
obecny, gdy bada a jarla Jandku. Zdaje si , e wystarcza o, by podzia
a na wyobra ni
przepytywanych ludzi - aby zobaczyli co tak okropnego, e natychmiast zaczynali
mówi . Ja stosowa em troch bardziej bezpo rednie metody. Potrafi em skutecznie
zadawa ból. Jedyna ró nica mi dzy moim podej ciem i waszymi wymy lnymi torturami
polega na tym, e ja potrafi zadawa ludziom ból, nie rani c ich. Potrafi em przez
tydzie trzyma cz owieka w agonii, nie zabijaj c go.
W tym wypadku nie zaj o mi to tygodnia. Gdy oczy ci em ich krew z efektów dzia ania
rozlicznych narkotyków, stali si bardzo uk adni. Najwyra niej ustanie dzia ania
ulubionego narkotyku jest bardzo niemi e w skutkach. Dorzuci em do tego jeszcze kilka
nieprzyjemnych odczu i zacz li mnie b aga , bym pozwoli im mówi .
- To królowa! - wybe kota jeden z nich. - Zrobili my to na rozkaz królowej!
- To nie by jej pomys ! - Przekrzykiwa go drugi z je ców. - Obcy przyby do Stiss Tor i
rozmawia z Wieczn Salmissar . Zaraz potem wezwa a nas do sali tronowej.
- Czy wiecie, kim by ten obcy? - zapyta em.
- N-nie! - wyj ka . - Prosz nie zadawaj mi wi cej bólu!
- Odpocznij - powiedzia em. - Czy chcecie mi powiedzie o czym jeszcze?
- Jeden z ksi
t nam uciek - wybe kota pierwszy. - Rzuci si do wody i odp yn .
- I utopi si ? - zapyta jeden z riva skich stra ników, nim zd
em go powstrzyma .
- Nie. Uratowa go ptak.
- Ptak?
- Nie przywi zywa bym do tego wi kszej wagi - powiedzia em szybko. - Nyissanie
miewaj zwidy.
Riva ski
nierz spojrza na mnie podejrzliwie.
- By
kiedy pijany? - zapyta em.
- Raz, mo e dwa.
- Nyissanie potrafi to zrobi bez u ycia piwa.
- S ysza em o tym - przyzna .
- Teraz to widzia
. Ci dwaj po obudzeniu byli nadal tak pijani, e pewnie widzieli
niebieskie owce i fioletowe kozy. - Spojrza em na Branda. - Potrzeba nam jeszcze
czego ?
- Mnie nie. A tobie?
- Nie, zdaje si , e to wystarczy. - Machn em r
i ponownie u pi em obu morderców.
Nie chcia em, aby znowu jeden z nich zacz opowiada o ptakach.
Pewne wersje “Ksi gi Alornów" wspominaj o tej historii z ptakiem. Teraz wiecie, sk d
si wzi a. Na miewa em si z tego pomys u przy ka dej okazji, ale ci gle niektórzy
Rivanie w to wierzyli.
- Co mamy zrobi z tymi dwoma? - zapyta ten od zadawania szybkich pyta .
Wzruszy em ramionami.
- Co chcecie. Ja ju wiem to, co chcia em. Idziesz, Brandzie? Wyszli my z celi i
udali my si wprost do prywatnych pokoi Branda.
- Zdajesz sobie spraw , e to oznacza wojn , Belgaracie? - zapyta .
- Zdaje si , e tak - przyzna em. - Podejrzane by by o, gdyby my nie sprawili krwawej
ni Nyissanom. Lepiej nie wzbudza podejrze nietypowym zachowaniem. Nie chc ,
aby ludzie zacz li snu szalone domys y.
- Zawiadomi Val Alorn, Boktor i Algarów.
- Nie trud si . Ja si tym zajm . A teraz chod my wy owi moj córk i twego króla z
zatoki. Niech na koniec nabrze a podp ynie okr t. Ma tam przycumowa , a marynarze
niech wróc na l d. Nie chc nikogo na pok adzie. Potem wybierzesz si ze mn na ma
przeja
.
- Belgaracie! Nie mog teraz odej !
- B dziesz musia . Nie umiem eglowa . Musimy przewie Polgar i ksi cia Gerana na
wybrze e Sendarii, a nikt nie mo e si o tym dowiedzie .
- Potrafi
eglowa , Belgaracie, ale b
potrzebowa za ogi.
- Ju masz. Ja i Pol zajmiemy si
aglami. Rzucimy kotwic kilka mil na pó noc od
Camaar. Pol zabierze ksi cia w ukrycie, ja udam si do Val Alorn, a ty do Camaar,
zabierzesz za og z jakiego riva skiego okr tu i wrócisz tu mo liwie jak najszybciej,
aby rozpocz mobilizacj . Chod my do portu.
Gdy okr t zosta wyprowadzony z portu, a marynarze wrócili nabrze em do miasta,
zacz em ostentacyjnie wpatrywa si w morze.
- Pol - odezwa em si cicho - jeste tam jeszcze?
- Gdzie mia abym by , ty stary durniu? Pu ci em to mimo uszu.
- Zosta tam - powiedzia em. - Brand pop ynie do ciebie ódk .
- Czemu to tyle trwa o?
- Musieli my poczeka , a si
ciemni. Nie chcia em, aby ktokolwiek widzia , co robimy.
- O czym mówi
wcze niej - o ukryciu Riva skiego Króla?
- Nie mamy wyboru, Pol. Wyspa Wiatrów nie jest bezpieczna dla ch opca. Musimy
zabra go z dala od Klejnotu. Torak wie, gdzie on jest. Je li ch opiec b dzie w pobli u,
mordercy b
ci ga t umnie.
- My la am, e to Salmissara nas
a morderców.
- Ona, ale kto j do tego namówi . -Kto?
- Nie jestem pewny. Zapytam j przy najbli szej okazji.
- W tych warunkach mo esz mie k opoty z dostaniem si do Sthiss Tor.
- Raczej w tpi , Pol - odpar em ponuro. - Zabior z sob paru Alornów.
- Paru?
- Chereków, Rivan, Drasnian i Algarów. Zabior z sob ca Alori , Pol. Nie s dz , abym
mia jakie k opoty z dostaniem si do Sthiss Tor. - Obejrza em si , po czym ponownie
spojrza em na morze. - P ynie Brand z ódk . Zabierzemy was na pok ad statku i
pop yniemy.
- Pop yniemy? Dok d?
- Do Sendarii, Pol. Tam postanowimy, co robi .