eddings, d belgariada t1 pionek proroctwa PKQ6XDQDXAVOI4FJPOX63RJBX6VEENQYLDNDIPI

background image
background image

DAVID EDDINGS

P

IONEK

P

ROROCTWA

B

ELGARIADY TOM

I

Przeło˙zył: Piotr W. Cholewa

Tytuł oryginału: Pawn Of Prophecy

background image

SPIS TRE ´SCI

SPIS TRE ´SCI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

2

PROLOG

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

4

SENDARIA

ROZDZIAŁ I

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

10

ROZDZIAŁ II

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

21

ROZDZIAŁ III

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

27

ROZDZIAŁ IV

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

37

ROZDZIAŁ V

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

48

ROZDZIAŁ VI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

59

ROZDZIAŁ VII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

65

ROZDZIAŁ VIII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

77

ROZDZIAŁ IX

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

88

ROZDZIAŁ X

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

97

ROZDZIAŁ XI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

112

CHEREK

ROZDZIAŁ XII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

129

ROZDZIAŁ XII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

137

ROZDZIAŁ XIII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

146

ROZDZIAŁ XIV

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

156

ROZDZIAŁ XV

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

166

ROZDZIAŁ XVI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

172

ROZDZIAŁ XVII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

182

ROZDZIAŁ XVIII

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

189

ROZDZIAŁ XIX

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

198

ROZDZIAŁ XX

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

203

2

background image

Theone,
który opowiadał mi historie, ale nie mógł zaczeka´c na moje,
i Arturowi,
który pokazał mi, jak by´c m˛e˙zczyzn ˛

a. . . i nadal mi pokazuje

background image

PROLOG

B˛ed ˛

acy histori ˛

a Wojny Bogów i Dzieł Czarodzieja Belgaratha adap-

tacja z Ksi˛egi Alornów

Gdy ´swiat był jeszcze młody, siedmiu Bogów ˙zyło w harmonii, a rasy ludzi

były jak jeden naród. Belara, najmłodszego z Bogów ukochali sobie Alornowie.
Mieszkał w´sród nich i miłował, a oni ro´sli pod jego opiek ˛

a. Inni Bogowie tak˙ze

zbierali przy sobie ludy i ka˙zdy z Bogów kochał swój naród.

Lecz najstarszy brat Belara, Aldur, nie był Bogiem ˙zadnego narodu. Mieszkał

z dala od ludzi i Bogów a˙z do dnia, gdy odnalazło go zbł ˛

akane dziecko. Aldur

przyj ˛

ał je na swojego ucznia i nazwał Belgarathem. Belgarath poznał sekrety Wo-

li i Słowa, i stał si˛e czarodziejem. W latach, które nadeszły, inni tak˙ze szukali
samotnego Boga. Poł ˛

aczyli si˛e w bractwo i pobierali nauki u stóp Aldura, a czas

nie miał do nich dost˛epu.

I zdarzyło si˛e, ˙ze wzi ˛

ał Aldur kamie´n w kształcie kuli, nie wi˛ekszy ni˙z serce

dziecka, i obracał go w dłoniach, a˙z stał si˛e ˙zyj ˛

ac ˛

a dusz ˛

a. Wielka była pot˛ega tego

kamienia, zwanego przez ludzi Klejnotem Aldura; Aldur dokonywał nim cudów.

Ze wszystkich Bogów Torak był najpi˛ekniejszy, a jego ludem byli Angarako-

wie. Składali mu ofiary i nazywali Panem Panów, a Torakowi słodki był dym ogni
ofiarnych ofiarnych słowa uwielbienia. Nadszedł wszelako dzie´n, gdy usłyszał
o Klejnocie Aldura, i od tej chwili nie zaznał spokoju.

Wreszcie, skryty pod mask ˛

a obłudy, stan ˛

ał przed Aldurem.

— Bracie mój — powiedział. — Nie jest wła´sciwe, by´s trwał z dala od naszej

kompanii i rady. Odrzu´c ten klejnot, który oderwał twój umysł od my´sli o nas.

Aldur zajrzał w dusz˛e brata i upomniał go:
— Czemu szukasz władzy i panowania, Toraku? Czy nie wystarcz ˛

a ci Anga-

rakowie? Nie próbuj w swej bucie posi ˛

a´s´c Klejnotu, by ci˛e nie zabił.

Wielki był wstyd Toraka, gdy usłyszał słowa Aldura. Uniósł dło´n i uderzył

swego brata, a potem uciekł, porywaj ˛

ac Klejnot.

Inni Bogowie błagali Toraka, by zwrócił Klejnot, lecz ten odmawiał. Wtedy

powstały rasy ludzi i ruszyły do bitwy przeciw hufcom Angaraków. Wojny ludzi
i Bogów szalały na ziemi, a˙z niedaleko wy˙zyny Korim, Torak wzniósł Klejnot

4

background image

i zmusił, by poł ˛

aczył sw ˛

a wol˛e z jego wol ˛

a i rozbił ziemi˛e na cz˛e´sci. Góry run˛eły

i napłyn˛eło morze. Lecz Belar i Aldur poł ˛

aczyli sw ˛

a moc i wznie´sli morzu bariery.

Jednak ludzie zostali rozdzieleni, a z nimi Bogowie.

A kiedy Torak podniósł ˙zywy Klejnot przeciwko ziemi, jego matce, ten zbu-

dził si˛e i zaja´sniał ´swi˛etym ogniem. Bł˛ekitny płomie´n spalił twarz Toraka. Ten
w bólu powalił góry; w udr˛ece rozłupał ziemi˛e; w agonii rozlał morze. Lewa r˛eka
zapłon˛eła i wypaliła si˛e na popiół, lewa strona twarzy stopniała jak wosk, a lewe
oko zagotowało si˛e w oczodole. Z wielkim krzykiem skoczył w morze, by zgasi´c
ogie´n, lecz cierpienie nie miało ko´nca.

Gdy Torak wynurzył si˛e z wody, prawa strona jego ciała pozostała pi˛ekna, lecz

lewa była spalona i poraniona strasznie ogniem Klejnotu. Dr˛eczony bólem popro-
wadził swój lud ku wschodowi, gdzie na równinach Mallorei zbudowali wielkie
miasto. Nazwali je Cthol Mishrak, Miasto Nocy, gdy˙z Torak w ciemno´sci skrywał
swe blizny. Angarakowie wznie´sli dla swego Boga ˙zelazn ˛

a wie˙z˛e i umie´scili Klej-

not w mosi˛e˙znej szkatule na samym wierzchołku. Torak przychodził tam cz˛esto
i odchodził płacz ˛

ac. L˛ekał si˛e, by nie pokonało go pragnienie ujrzenia Klejnotu

i by nie zgin ˛

ał.

Stulecia mijały w ziemi Angaraków, którzy zacz˛eli nazywa´c swego okaleczo-

nego Boga Kal Torakiem, jednocze´snie Królem i Bogiem.

Belar zabrał Alornów na pomoc. Ze wszystkich ludów ci byli najtwardsi

i najwaleczniejsi, a Belar tchn ˛

ał w ich serca wieczn ˛

a nienawi´s´c dla Angaraków.

Z okrutnymi mieczami i toporami w dłoniach przemierzali północne krainy a˙z po
pola wiecznego lodu, szukaj ˛

ac drogi do swych nieprzyjaciół.

Tak było do czasu, gdy Cherek o Nied´zwiedzich Barach, najwi˛ekszy z królów

Alornów, dotarł do Doliny Aldura i odnalazł Belgaratha Czarodzieja.

— Droga na północ jest otwarta — powiedział. — Znaki i przepowiednie nam

sprzyjaj ˛

a. Nadszedł czas, by´smy odszukali przej´scie do Miasta Nocy i odebrali

Jednookiemu Klejnot.

Poledra, ˙zona Belgaratha, nosiła wła´snie dziecko, i czarodziej nie chciał jej

opuszcza´c. Słowa Chereka przekonały go jednak. Wykradli si˛e noc ˛

a, by doł ˛

aczy´c

do synów Chereka, Drasa o Byczym Karku, Algara o Chy˙zych Stopach i Rivy
o ˙

Zelaznej Dłoni.

Okrutna zima ´scisn˛eła północ i mokradła l´sniły pod gwiazdami od szronu

i szarego jak stal lodu. Szukaj ˛

ac drogi, Belgarath rzucał zakl˛ecie i przybierał po-

sta´c szarego wilka. Bezgło´snie przemykał po za´snie˙zonym lesie, gdzie drzewa
trzeszczały i p˛ekały od przenikliwego mrozu. Szron przykrył grzbiet i ramiona
wilka; na zawsze ju˙z pozostały srebrne broda i włosy Belgaratha.

Poprzez ´snieg i mgł˛e dotarli do Mallorei i wreszcie stan˛eli w Cthol Mishrak.

Znalazłszy sekretne przej´scie do miasta, Belgarath powiódł ich do stóp ˙zelaznej
wie˙zy.

5

background image

W milczeniu wspinali si˛e po zardzewiałych schodach, których od dwudziestu

wieków nie dotkn˛eła ludzka stopa. L˛ekliwie zakradli si˛e do komnaty, gdzie Torak
dr˛eczony bólem rzucał si˛e we ´snie, kryj ˛

ac okaleczon ˛

a twarz pod stalow ˛

a mask ˛

a.

Bezszelestnie przebiegli obok ´spi ˛

acego Boga i w ko´ncu wkroczyli do komnaty,

gdzie le˙zała ˙zelazna szkatuła, w której spoczywał ˙zywy Klejnot.

Cherek skin ˛

ał na Belgaratha, by wzi ˛

ał Klejnot, lecz ten odmówił.

— Nie mog˛e go dotkn ˛

a´c — powiedział — by mnie nie zniszczył. Kiedy´s

przyjmował dotyk Boga i człowieka, lecz wola Klejnotu stwardniała, gdy Torak
wzniósł go przeciw jego matce. Nie pozwoli ju˙z tak si˛e wykorzysta´c. Czyta w na-
szych duszach. Tylko ten, co nie ma złych intencji, kto jest tak czysty, ˙ze nie
my´sl ˛

ac o władzy i posiadaniu we´zmie go i poniesie nara˙zaj ˛

ac ˙zycie — tylko ten

mo˙ze go teraz dotkn ˛

a´c.

— Który z ludzi w mroku swej duszy nie ˙zywi złych intencji? — spytał Che-

rek.

Lecz Riva o ˙

Zelaznej Dłoni otworzył szkatuł˛e i wyj ˛

ał Klejnot. Płomie´n zaja-

´sniał mu przez palce, lecz Riva nie spłon ˛

ał.

— Niech tak b˛edzie, Chereku — rzekł Belgarath. — Twój najmłodszy syn jest

czysty. Jego przeznaczeniem i przeznaczeniem tych, co przyjd ˛

a po nim, jest nie´s´c

i chroni´c Klejnot — Belgarath westchn ˛

ał wiedz ˛

ac, jaki ci˛e˙zar kładzie na barki

Rivy.

— Jego bracia i ja podtrzymamy go — powiedział Cherek. — Dopóki b˛edzie

niósł ten ci˛e˙zar.

Riva owin ˛

ał Klejnot płaszczem i ukrył pod tunik ˛

a. Potem przebiegli znowu

przez komnat˛e kalekiego Boga, po zardzewiałych stopniach w dół, sekretnym
przej´sciem do bram miasta i dalej, ku pustkowiom.

Wkrótce potem Torak obudził si˛e i poszedł, jak zawsze, do Komnaty Klejnotu.

Lecz szkatuła była otwarta, a Klejnot znikn ˛

ał. Straszliwy byt gniew Kal Toraka.

Chwyciwszy swój wielki miecz opu´scił ˙zelazn ˛

a wie˙z˛e, odwrócił si˛e i uderzył raz

tylko, a wie˙za run˛eła. Potem krzykn ˛

ał do Angaraków głosem gromu:

— Za to, ˙ze stali´scie si˛e niedbali i nieuwa˙zni, ˙ze pozwolili´scie złodziejom

ukra´s´c to, za co tak drogo zapłaciłem, zburz˛e miasto i przep˛edz˛e was. Angarako-
wie tuła´c si˛e b˛ed ˛

a, póki nie wróci do mnie Cthrag Yaska, płomienny kamie´n.

Potem zmienił Miasto Nocy w ruin˛e, a hufce Angaraków pognał na pustkowie.

Cthol Mishrak przestało istnie´c.

Trzy mile na północ Belgarath usłyszał hałas i wiedział, ˙ze Torak si˛e przebu-

dził.

— Teraz ruszy za nami — oznajmił. — I tylko moc Klejnotu zdoła nas ocali´c.

Kiedy si˛e zbli˙z ˛

a, niech ˙

Zelazna Dło´n wzniesie Klejnot, by go zobaczyli.

I podeszli Angarakowie z samym Torakiem na czele, lecz Riva podniósł Klej-

not, a okaleczony Bóg i jego hufce zobaczyli go wyra´znie. Klejnot poznał swe-
go wroga. Nienawi´s´c rozgorzała na nowo i niebo zapłon˛eło od jego furii. To-

6

background image

rak krzykn ˛

ał i zawrócił. Pierwsze szeregi Angaraków pochłon ˛

ał ogie´n, a reszta

umkn˛eła przera˙zona.

I tak Belgarath z towarzyszami uciekli z Mallorei i przeprawili si˛e przez mo-

czary północy, na powrót nios ˛

ac Klejnot Aldura do Królestw Zachodu.

Bogowie, wiedz ˛

ac, co si˛e zdarzyło, zwołali rad˛e.

— Je´sli wyst ˛

apimy w wojnie przeciw naszemu bratu, Torakowi — powiedział

Aldur — starcie Bogów zniszczy ´swiat. Zatem musimy si˛e usun ˛

a´c, by Torak nie

mógł nas odnale´z´c. Nie ciałem, lecz duchem tylko pozostaniemy obecni, by kie-
rowa´c i chroni´c nasze ludy. Dla dobra ´swiata musimy to uczyni´c. W dniu, gdy
rozpocznie si˛e wojna, ´swiat zostanie zgładzony.

Bogowie zapłakali z ˙zalu, ˙ze musz ˛

a odej´s´c. Lecz Chaldan, Bóg-Byk Arendów,

zapytał:

— Czy podczas naszej nieobecno´sci Torak nie zdob˛edzie władzy?
— To nie nast ˛

api — odparł Aldur. — Dopóki Klejnot pozostaje w´sród potom-

ków Rivy o ˙

Zelaznej Dłoni, Torak nie mo˙ze zwyci˛e˙zy´c.

I tak Bogowie odeszli, a Torak jedynie pozostał. Lecz wiedza o tym, ˙ze Klejnot

w r˛eku Rivy odbiera mu panowanie, n˛ekała jego umysł.

Belgarath za´s przemówił do Chereka i jego synów:
— Musimy si˛e rozdzieli´c, by strzec Klejnotu i sposobi´c si˛e na przyj´scie Tora-

ka. Niech ka˙zdy z was odejdzie i czyni przygotowania, jak was uczyłem.

— Tak uczynimy, Belgaracie — przyrzekł Cherek o Nied´zwiedzich Barach. —

Od tego dnia nie ma ju˙z Alorii. Alornowie jednak b˛ed ˛

a walczy´c z pot˛eg ˛

a Toraka,

póki cho´c jeden pozostanie ˙zywy.

Belgarath wzniósł głow˛e.
— Usłysz mnie, Toraku Jednooki! — zawołał. — ˙

Zywy Klejnot jest przed tob ˛

a

bezpieczny i nie zwyci˛e˙zysz go. Je´sli wyruszysz przeciw nam, stan˛e do wojny.
Dniem i noc ˛

a trzyma´c b˛ed˛e stra˙z i do ko´nca dni czeka´c twojego przyj´scia.

W´sród pustkowi Mallorei, Kal Torak słyszał głos Belgaratha i w furii tłukł

wszystko wokół. Wiedział bowiem, ˙ze Klejnot Aldura na zawsze pozostanie poza
jego zasi˛egiem.

Cherek u´sciskał synów i odszedł, by wi˛ecej ich nie zobaczy´c. Dras ruszył na

północ i zamieszkał na ziemiach, gdzie płyn˛eła rzeka Mrin. Wybudował miasto
Boktor i nazwał swój kraj Drasni ˛

a. On i jego nast˛epcy zawsze stali u moczarów

północy, by broni´c ich przed nieprzyjacielem. Algar odszedł na południe wraz ze
swoim ludem i znalazł konie na szerokich równinach, przez które płyn˛eła rzeka
Aldur. Oswoili zwierz˛eta, nauczyli si˛e je dosiada´c i po raz pierwszy w historii
ludzko´sci pojawili si˛e konni wojownicy. Nazwali swój kraj Algari ˛

a i stali si˛e no-

madami, którzy pod ˛

a˙zaj ˛

a za swymi stadami. Pos˛epny Cherek powrócił do Val

Alorn i zmienił nazw˛e królestwa na Cherek, gdy˙z był teraz samotny i bez synów.
Pogr ˛

a˙zony w smutku budował wysokie okr˛ety, by patrolowały morza i broniły

brzegów przed nieprzyjacielem.

7

background image

Powiernikowi Klejnotu przypadł trud najdłu˙zszej podró˙zy. Wraz ze swym lu-

dem, Riva dotarł na zachodnie wybrze˙ze Sendarii. Zbudowali okr˛ety i przeprawili
si˛e na Wysp˛e Wiatrów. Tu spalili statki, wznie´sli twierdz˛e, a wokół niej miasto
o wysokich murach. Miasto nazwali Riv ˛

a, a twierdz˛e Dworem Riva´nskiego Kró-

la. Wtedy Belar, Bóg Alornów, str ˛

acił z nieba dwie gwiazdy. Riva wykuł z jednej

kling˛e, a z drugiej r˛ekoje´s´c, w której umie´scił Klejnot. Miecz był tak wielki, ˙ze
nikt prócz Rivy nie mógł go podnie´s´c. Na pustkowiach Mallorei dusza podpo-
wiedziała Kal Torakowi, ˙ze miecz został wykuty, i po raz pierwszy posmakował
strachu.

Miecz przytwierdzono do czarnej skały za tronem Rivy, z Klejnotem u wierz-

chołka. Przylgn ˛

ał do kamienia tak, ˙ze nikt prócz Rivy nie mógł go zdj ˛

a´c. Klejnot

jarzył si˛e zimnym ogniem, gdy Riva zasiadał na tronie, a kiedy zdejmował miecz
i wznosił go nad głow ˛

a, ostrze stawało si˛e długim j˛ezorem lodowatego płomienia.

Najwi˛ekszym cudem jednak był znak nast˛epców Rivy. W ka˙zdym pokoleniu

jedno dziecko z jego rodu nosiło na dłoni znami˛e Klejnotu. Dziecko takie prowa-
dzono do sali tronowej, gdzie dotykało kamienia, by mógł je pozna´c. Za ka˙zdym
razem Klejnot rozpalał si˛e wtedy blaskiem, a wi˛e´z mi˛edzy nim a lini ˛

a Rivy sta-

wała si˛e mocniejsza.

Belgarath rozstał si˛e z towarzyszami i natychmiast pospieszył do Doliny Aldu-

ra. Tam jednak przekonał si˛e, ˙ze Poledra, jego ˙zona, urodziła dwie córki-bli´zniacz-
ki i umarła. Pogr ˛

a˙zony w rozpaczy, nazwał starsz ˛

a Polgara. Włosy miała czarne

jak skrzydło kruka. Zwyczajem czarodziejów, wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e, by poło˙zy´c j ˛

a na

czole dziecka. Pod jego dotkni˛eciem jedno pasemko włosów stało si˛e białe jak

´snieg. Zdziwił si˛e, gdy˙z jest ono znakiem czarodziejów, a Polgara była pierwsz ˛

a

dziewczynk ˛

a w ten sposób naznaczon ˛

a.

Druga córka, jasnoskóra i złotowłosa, nie miała znamienia. Nazwał j ˛

a Belda-

ran i kochał nad wszystko, rywalizuj ˛

ac z ciemnowłos ˛

a siostr ˛

a o jej uczucie.

Gdy jednak Polgara i Beldaran uko´nczyły szesnasty rok ˙zycia, Duch Aldura

przybył we ´snie do Belgaratha.

— Mój ukochany uczniu — powiedział. — Pragn˛e poł ˛

aczy´c twój ród z ro-

dem stra˙znika Klejnotu. Wybierz wi˛ec, któr ˛

a ze swych córek oddasz Riva´nskiemu

Królowi na ˙zon˛e i matk˛e jego nast˛epców. W tej linii bowiem zawiera si˛e nadzieja

´swiata, której nie zgasi mroczna pot˛ega Toraka.

W gł˛ebi swej duszy Belgarath pragn ˛

ał wybra´c Polgar˛e. Znaj ˛

ac jednak ci˛e˙zar,

jaki d´zwiga Riva´nski Król, posłał do niego Beldaran i płakał, gdy odjechała. Po-
lgara łkała tak˙ze, długo i gorzko, wiedziała bowiem, ˙ze jej siostra musi zestarze´c
si˛e i umrze´c. Z czasem jednak pocieszyli si˛e wzajemnie i stali sobie bli˙zsi.

Poł ˛

aczyli swe siły, by trzyma´c stra˙z przed Torakiem. Niektórzy mówi ˛

a, ˙ze ˙zyj ˛

a

jeszcze, od nieprzeliczonych wieków trwaj ˛

ac w pogotowiu.

background image

SENDARIA

background image

ROZDZIAŁ I

Pierwsz ˛

a rzecz ˛

a, któr ˛

a zapami˛etał Garion, była kuchnia na farmie Faldora. Do

ko´nca swych dni ˙zywił szczególne, cieple uczucia dla tych specyficznych d´zwi˛e-
ków i zapachów, jakie składaj ˛

a si˛e na pracowit ˛

a powag˛e, zwi ˛

azan ˛

a jako´s z mi-

ło´sci ˛

a, jedzeniem, spokojem, bezpiecze´nstwem, a nade wszystko domem. I cho´c

dotarł w ˙zyciu wysoko, nigdy nie zapomniał, ˙ze jego wspomnienia zacz˛eły si˛e od
kuchni.

Kuchnia na farmie Faldora była wielkim, nisko sklepionym pomieszczeniem,

pełnym palenisk, kotłów i ogromnych ro˙znów obracaj ˛

acych si˛e wolno w komin-

kach podobnych do grot. Były tam długie, ci˛e˙zkie blaty, gdzie formowano bochen-
ki chleba, dzielono kurczaki, a seler i marchew krajano szybkimi, zdecydowanymi
ruchami długich, zakrzywionych no˙zy. Gdy Garion był jeszcze bardzo mały, bawił
si˛e pod tymi stołami i szybko si˛e nauczył trzyma´c palce z dala od stóp zapracowa-
nych kucharek. A czasem, pó´znym popołudniem, gdy si˛e zm˛eczył, le˙zał w k ˛

acie

i patrzył na migotanie ognia, odbijane przez setki wypolerowanych garnków, no˙zy
i ły˙zek z długimi uchwytami, wisz ˛

acych na kołkach wzdłu˙z wyszorowanych do

biało´sci ´scian. Zapadał wtedy w sen, w doskonałym pokoju i harmonii z całym
otaczaj ˛

acym go ´swiatem.

Kuchni ˛

a i wszystkim, co si˛e w niej działo, niepodzielnie władała ciocia Pol.

Zdawało si˛e, ˙ze potrafi jako´s znale´z´c si˛e we wszystkich miejscach równocze´snie.
Ostatnie dotkni˛ecie, poprawiaj ˛

ace g˛e´s w brytfannie, zgrabnie kształtuj ˛

ace rosn ˛

acy

chleb czy garnirujace dymi ˛

ac ˛

a jeszcze, ´swie˙zo wyj˛et ˛

a z piekarnika szynk˛e, zawsze

nale˙zało do niej. Cho´c w kuchni pracowali tak˙ze inni, ˙zaden bochenek, gulasz,
zupa, piecze´n czy jarzyna nie mogły by´c gotowe, je´sli cho´c raz nie dotkn˛eła ich
ciocia Pol. Wyczuwała smakiem, w˛echem czy jakim´s wy˙zszym zmysłem, czego
wymaga ka˙zde danie, i niedbałym na pozór ruchem dodawała przypraw z glinia-
nych dzbanuszków. Sprawiała wra˙zenie, ˙ze otacza j ˛

a magiczna aura, ˙ze dysponuje

wiedz ˛

a i moc ˛

a wi˛eksz ˛

a ni˙z zwykli ludzie. Ale nawet wtedy, gdy była najbardziej

zaj˛eta, zawsze dokładnie wiedziała, gdzie jest Garion. W samym ´srodku klejenia
pierogów, ozdabiania ciasta czy zszywania ´swie˙zo nadzianego kurczaka potrafiła
wyci ˛

agn ˛

a´c nog˛e i nie patrz ˛

ac nawet pod stół, kostk ˛

a lub pi˛et ˛

a odsun ˛

a´c go spod

czyich´s stóp.

10

background image

Kiedy troch˛e urósł, zacz ˛

ał traktowa´c to jak rodzaj gry. Pilnował, kiedy b˛edzie

zbyt pochłoni˛eta prac ˛

a, by go zauwa˙zy´c, a wtedy ze ´smiechem biegł na swych

mocnych, krótkich nó˙zkach do drzwi. Ale ona zawsze go doganiała. Wtedy ´smiał
si˛e jeszcze gło´sniej, zarzucał jej ramiona na szyj˛e i całował, po czym wracał na
miejsce i czekał na kolejn ˛

a okazj˛e.

W tamtych latach był przekonany, ˙ze ciocia Pol jest najwa˙zniejsz ˛

a i najpi˛ek-

niejsz ˛

a kobiet ˛

a na ´swiecie. Przede wszystkim była wy˙zsza od innych kobiet z far-

my — niemal tak wysoka jak m˛e˙zczyzna. Zawsze miała powa˙zn ˛

a, surow ˛

a nawet

min˛e — chyba ˙ze zwracała si˛e do niego. I długie, bardzo ciemne, prawie czar-
ne włosy — z wyj ˛

atkiem jednego pasemka nad lew ˛

a brwi ˛

a, które było białe jak

´swie˙zy ´snieg. Wieczorem, gdy układała go w małym łó˙zeczku, stoj ˛

acym przy jej

własnym, w ich niedu˙zym pokoiku nad kuchni ˛

a, wyci ˛

agał r˛ek˛e i dotykał tego bia-

łego pasemka. U´smiechała si˛e i gładziła jego twarz ciepł ˛

a dłoni ˛

a. Wtedy zasypiał

spokojnie wiedz ˛

ac, ˙ze jest obok, ˙ze go pilnuje.

Farma Faldora le˙zała w ´srodkowej cz˛e´sci Sendarii, okrytego mgłami króle-

stwa, ograniczonego od zachodu Morzem Wiatrów, a od wschodu Zatok ˛

a Cherek.

Jak inne farmy w owym szczególnym czasie i miejscu, gospodarstwo nie było jed-
nym czy dwoma budynkami, a raczej zespołem solidnych szop, stodół, kurników
i goł˛ebników, ustawionych wokół centralnego podwórca z okazał ˛

a bram ˛

a od fron-

tu. Z galerii na pi˛etrze wchodziło si˛e do pokoi, du˙zych lub całkiem male´nkich,
gdzie mieszkali robotnicy, którzy orali, siali i plewili szerokie pola za murami.
Sam Faldor zajmował pokoje w kwadratowej wie˙zy nad główn ˛

a jadalni ˛

a, gdzie

jego ludzie zbierali si˛e trzy razy dziennie — podczas ˙zniw nawet cztery — by
ucztowa´c przy hojnych darach kuchni cioci Pol.

Jednym słowem, było to całkiem szcz˛e´sliwe i spokojne miejsce. Farmer Faldor

był dobrym panem. Wysoki, powa˙zny, z długim nosem i jeszcze dłu˙zsz ˛

a szcz˛ek ˛

a,

rzadko si˛e ´smiał czy cho´cby u´smiechał. Był jednak zawsze uprzejmy dla swych
ludzi i zdawało si˛e, ˙ze bardziej mu zale˙zy na ich zdrowiu i dobrobycie ni˙z na
wyciskaniu z nich ostatniej kropli potu. Na swój sposób przypominał raczej ojca
ni˙z zarz ˛

adc˛e sze´s´cdziesi˛eciu kilku osób, ˙zyj ˛

acych na jego wło´sciach. Jadał razem

z nimi — co było niezwykłe, gdy˙z wielu farmerów z okolicy trzymało si˛e z dala
od robotników — a jego obecno´s´c u szczytu głównego stołu w jadalni wywierała
uspokajaj ˛

acy wpływ na młodych, czasem nadto hała´sliwych. Farmer Faldor był

człowiekiem pobo˙znym i przed ka˙zdym posiłkiem prostymi słowami zwracał si˛e
do Bogów o błogosławie´nstwo. Wiedz ˛

ac o tym, ludzie z farmy z godno´sci ˛

a wkra-

czali do jadalni i siedzieli w pozornym przynajmniej skupieniu, nim zaatakowali
stosy jadła, przygotowane przez cioci˛e Pol i jej pomocnice.

Ze wzgl˛edu na dobre serce Faldora i magiczne, zr˛eczne palce cioci Pol farma

była znana w okolicy jako najlepsze w promieniu dwudziestu mil miejsce pracy
i zamieszkania. W ober˙zy w niedalekiej wiosce Górne Gralt całe wieczory upły-
wały na opowie´sciach o cudownych daniach, serwowanych regularnie w jadalni

11

background image

Faldora. Maj ˛

acy mniej szcz˛e´scia ludzie, zatrudnieni na innych farmach, po kil-

ku kuflach łkali otwarcie, słuchaj ˛

ac o pieczonych g˛esiach cioci Pol. Sława farmy

Faldora zataczała coraz szersze kr˛egi.

Najwa˙zniejszym człowiekiem na farmie, nie licz ˛

ac samego Faldora, był ko-

wal Durnik. Gdy Garion urósł troch˛e i mógł ju˙z bawi´c si˛e z dala od czujnych oczu
cioci Pol, nieodmiennie szukał drogi do ku´zni. L´sni ˛

ace ˙zelazo na kowadle przy-

ci ˛

agało go z hipnotyczn ˛

a niemal sił ˛

a. Durnik wygl ˛

adał zupełnie zwyczajnie; miał

proste kasztanowe włosy i przeci˛etn ˛

a twarz, zaczerwienion ˛

a od ciepła paleniska.

Nie był ani wysoki, ani niski, ani chudy, ani gruby. Był za to powa˙zny i spokojny,
a tak˙ze — jak wi˛ekszo´s´c ludzi, paraj ˛

acych si˛e tym zawodem — niezwykle silny.

Ubierał si˛e w grub ˛

a skórzan ˛

a kapot˛e i fartuch, poprzepalany iskrami z paleniska.

Nosił tak˙ze obcisłe spodnie i mi˛ekkie skórzane buty, typowe dla mieszka´nców
Sendarii. Z pocz ˛

atku odzywał si˛e do Gariona tylko po to, by go ostrzec, ˙zeby

trzymał palce z daleka od kowadła i rozgrzanego metalu. Z czasem jednak zostali
przyjaciółmi i rozmawiali du˙zo cz˛e´sciej.

— Zawsze ko´ncz to, do czego przyło˙zysz r˛eki — pouczał. — Nie nale˙zy ˙zelaza

odkłada´c na bok, a potem znowu wsuwa´c w ogie´n na dłu˙zej ni˙z trzeba.

— Dlaczego tak jest? — pytał Garion.
— Bo jest — wzruszał ramionami Durnik.
— Zawsze staraj si˛e wykona´c prac˛e najlepiej, jak potrafisz — mówił innym

razem, wygładzaj ˛

ac pilnikiem metalowy fragment dyszla, który naprawiał.

— Ale ten kawałek b˛edzie pod spodem — zdziwił si˛e Garion. — Nikt go

nigdy nie zobaczy.

— Ale ja b˛ed˛e wiedział, ˙ze tam jest — odparł Durnik. — Je´sli nie wykonam

go najlepiej, jak potrafi˛e, b˛ed˛e si˛e wstydził za ka˙zdym razem, kiedy zobacz˛e ten
wóz. A widuj˛e go codziennie.

I tak dalej. Zupełnie mimochodem, Durnik nauczył chłopca trwałych, senda-

ria´nskich cnót: pracy, zapobiegliwo´sci, trze´zwo´sci i rozs ˛

adku, b˛ed ˛

acych filarami

społecznego porz ˛

adku królestwa.

Z pocz ˛

atku ciocia Pol martwiła si˛e w˛edrówkami Gariona do ku´zni, gdzie gro-

ziło mu tyle niebezpiecze´nstw. Gdy jednak obserwowała go chwil˛e z drzwi kuch-
ni, zrozumiała, ˙ze Durnik pilnuje chłopca niemal tak czujnie, jak ona sama. Prze-
stała si˛e niepokoi´c.

— Je´sli chłopiec b˛edzie natr˛etny, kowalu, ode´slij go — powiedziała kiedy´s,

gdy przyszła do ku´zni z wielkim miedzianym kotłem do załatania. — Albo po-
wiedz mi o tym. B˛ed˛e go trzyma´c bli˙zej kuchni.

— To ˙zaden kłopot, pani Pol — odparł z u´smiechem Durnik. — To rozs ˛

adny

chłopiec. Nie wchodzi w drog˛e.

— Jeste´s zbyt pobła˙zliwy, przyjacielu Durniku — odparła ciocia Pol. — Ten

chłopak ma głow˛e pełn ˛

a pyta´n. Odpowiesz na jedno, a natychmiast zrodzi si˛e

tuzin nast˛epnych.

12

background image

— Tak to jest z chłopcami — Durnik delikatnie wlał bulgoc ˛

acy metal w nie-

wielki gliniany pier´scie´n, otaczaj ˛

acy dziurk˛e w dnie kotła. — Sam te˙z zadawałem

tyle pyta´n, gdy byłem mały. Mój ojciec i stary Barl, kowal, który mnie uczył,
mieli do´s´c cierpliwo´sci, by mi odpowiada´c, gdy tylko potrafili. ´

Zle bym si˛e im

odwdzi˛eczył, gdybym dla Gariona nie był taki sam.

Garion siedział w pobli˙zu i nasłuchiwał wstrzymuj ˛

ac oddech. Jedno karc ˛

ace

słowo z którejkolwiek strony natychmiast zamkn˛ełoby mu drog˛e do ku´zni. A kie-
dy ciocia Pol szła po ubitej ziemi podwórza do swojej kuchni z naprawionym ko-
tłem w r˛ekach, zauwa˙zył, jak patrzy na ni ˛

a Durnik. Wtedy w jego umy´sle zacz˛eła

kiełkowa´c pewna idea. Bardzo prosta i pi˛ekna, poniewa˙z ka˙zdy na niej zyskiwał.

— Ciociu Pol — powiedział wieczorem, marszcz ˛

ac twarz, gdy szorstk ˛

a ´scier-

k ˛

a wycierała mu ucho.

— Tak? — spytała, koncentruj ˛

ac uwag˛e na szyi.

— Czemu nie wyjdziesz za Durnika? Przerwała mycie.
— Co? — spytała.
— My´sl˛e, ˙ze to doskonały pomysł.
— Naprawd˛e? — głos brzmiał ostro i Garion wiedział, ˙ze znalazł si˛e na nie-

pewnym gruncie.

— On ci˛e lubi — powiedział.
— Przypuszczam, ˙ze omawiałe´s ju˙z z nim t˛e spraw˛e?
— Nie. Pomy´slałem, ˙ze najpierw zapytam ciebie.
— Przynajmniej to było niezłym pomysłem.
— Je´sli chcesz, powiem mu zaraz rano. Gwałtowne szarpni˛ecie za ucho obró-

ciło mu głow˛e.

Garion miał wra˙zenie, ˙ze uszy s ˛

a dla cioci Pol a˙z nazbyt wygodnymi uchwy-

tami.

— Nie wa˙z si˛e cho´cby szepn ˛

a´c o tej bzdurze Durnikowi czy komukolwiek

innemu — jej ciemne oczy płon˛eły ogniem, jakiego nigdy jeszcze nie widział.

— Tak tylko pomy´slałem — zapewnił szybko.
— Bardzo głupio. Od dzisiaj pozostaw my´slenie dorosłym — nadal trzymała

go za ucho.

— Jak sobie ˙zyczysz — zgodził si˛e pospiesznie.
Pó´zniej jednak, gdy w cichym mroku le˙zeli ju˙z oboje w łó˙zkach, raz jeszcze

zaatakował ten problem, cho´c bardziej okr˛e˙zn ˛

a drog ˛

a.

— Ciociu Pol?
— Tak? — spytała.
— Je´sli nie wyjdziesz za Durnika, to za kogo chcesz wyj´s´c?
— Garionie!
— Słucham?
— Zamknij buzi˛e i ´spij.
— Uwa˙zam, ˙ze mam prawo wiedzie´c — stwierdził z uraz ˛

a.

13

background image

— Garionie!
— Dobrze, dobrze. Ju˙z ´spi˛e. Ale nie s ˛

adz˛e, ˙zeby´s post˛epowała ze mn ˛

a uczci-

wie.

Odetchn˛eła gł˛eboko.
— No, dobrze — o´swiadczyła. — Nie my´sl˛e o mał˙ze´nstwie. Nigdy nie my´sla-

łam o mał˙ze´nstwie i powa˙znie w ˛

atpi˛e, czy kiedykolwiek pomy´sl˛e o mał˙ze´nstwie.

Zbyt wielu wa˙znych spraw musz˛e dopilnowa´c, ˙zebym miała czas na takie rzeczy.

— Nie martw si˛e, ciociu Pol — powiedział, próbuj ˛

ac j ˛

a uspokoi´c. — Kiedy

urosn˛e, o˙zeni˛e si˛e z tob ˛

a.

Wtedy za´smiała si˛e gł˛ebokim, d´zwi˛ecznym ´smiechem. Wyci ˛

agn˛eła r˛ek˛e, by

w ciemno´sci dotkn ˛

a´c jego twarzy.

— Nie, mój Garionie — zaprzeczyła. — Czeka na ciebie inna ˙zona.
— Kto? — zaciekawił si˛e.
— Przekonasz si˛e — odpowiedziała tajemniczo. — A teraz ´spij.
— Ciociu Pol?
— Słucham?
— Gdzie jest moja mama? — Od dawna ju˙z chciał o to zapyta´c.
Przez dług ˛

a chwil˛e panowała cisza, potem ciocia Pol westchn˛eła.

— Umarła — o´swiadczyła cicho.
Gariona ogarn˛eła rozpacz i poczuł niezno´sny ból. Zapłakał.
Natychmiast znalazła si˛e przy jego łó˙zku. Kl˛eczała na podłodze i obejmowała

go. Długo po tym, kiedy przeniosła go na swoje posłanie i tuliła, póki ˙zal nie
przycichł, Garion zapytał niepewnym głosem:

— Jaka ona była? Moja mama?
— Jasnowłosa — powiedziała ciocia Pol. — Bardzo młoda i bardzo pi˛ekna.

Miała łagodny głos i była bardzo szcz˛e´sliwa.

— Kochała mnie?
— Bardziej, ni˙z mo˙zesz sobie wyobrazi´c.
Wtedy zapłakał znowu, lecz ciszej, nie tyle z bólu, ile z ˙zalu.
Ciocia Pol tuliła go delikatnie, póki nie zasn ˛

ał.

*

*

*

Na farmie Faldora mieszkały te˙z inne dzieci, co jest naturalne w społeczno-

´sci zło˙zonej z ponad sze´s´cdziesi˛eciu osób. Starsze z nich pracowały, jednak troje

było mniej wi˛ecej w wieku Gariona. Ta trójka stała si˛e jego towarzyszami zabaw
i przyjaciółmi.

Najstarszy chłopiec miał na imi˛e Rundorig. Był o rok czy dwa lata starszy od

Gariona i sporo wy˙zszy. W zasadzie, z racji wieku, powinien przewodzi´c grup-
ce dzieci; był jednak Arendem o nieco ograniczonym umy´sle i ch˛etnie ust˛epo-

14

background image

wał pola młodszym. Królestwo Sendarii, w przeciwie´nstwie do pa´nstw s ˛

asied-

nich, zamieszkiwała bogata mieszanina ras. Cherekowie, Algarowie, Drasanie,
Arendowie, a nawet spora liczba Tolnedran, stopili si˛e tworz ˛

ac wzorzec Sendara.

Arendowie byli wprawdzie bardzo odwa˙zni, ale te˙z do´s´c t˛epi.

Drugim towarzyszem Gariona był Doroon — niewysoki, bystry chłopak o po-

chodzeniu tak wymieszanym, ˙ze mo˙zna było go nazwa´c jedynie Sendarem. Naj-
ciekawsz ˛

a cech ˛

a Doroona było to, ˙ze zawsze biegł; nigdy nie chodził, gdy mógł

biega´c. Podobnie jak stopy, jego my´sli tak˙ze gnały na złamanie karku. I j˛ezyk.
Mówił bez przerwy, bardzo szybko, i wiecznie był podekscytowany.

Bezdyskusyjnym przywódc ˛

a całej czwórki była dziewczynka, Zubrette, zło-

towłosa czarodziejka, która wymy´slała zabawy, opowiadała ró˙zne historie i wy-
syłała ich, by kradli dla niej jabłka i ´sliwki w sadzie Faldora. Panowała jak mała
królowa, zmuszaj ˛

ac, by rywalizowali o jej wzgl˛edy, a nawet skłaniaj ˛

ac do bójek.

Była bez serca i ka˙zdy z chłopców nienawidził jej czasami, cho´c zawsze pozosta-
wał niewolnikiem jej najbłahszych zachcianek.

Zim ˛

a zje˙zd˙zali na szerokich deskach z o´snie˙zonego pagórka za farm ˛

a i wracali

do domu ze zgrabiałymi r˛ekami i płon ˛

acymi policzkami, gdy fioletowe cienie

pełzały ju˙z po ´sniegu. Albo, gdy Durnik ogłosił, ˙ze lód jest wystarczaj ˛

aco gruby,

´slizgali si˛e bez ko´nca po zamarzni˛etym stawie, który połyskiwał w małej kotlince

na wschód od zabudowa´n farmy, przy drodze do Górnego Gralt. A kiedy było
zbyt zimno czy te˙z na przedwio´sniu, gdy deszcze i ciepłe wiatry zmieniały ´snieg
w bryj˛e, a staw nie był bezpieczny, zbierali si˛e w stodole i godzinami skakali ze
stryszku na mi˛ekkie siano, wypełniaj ˛

ac włosy plewami, a nosy kurzem nios ˛

acym

zapach lata.

Wiosn ˛

a łapali kijanki na błotnistych brzegach stawu i wspinali si˛e na drzewa,

by z zachwytem obserwowa´c niebieskie jajeczka, które ptaki składały w swych
uplecionych z gał ˛

azek gniazdach.

Naturalnie, to wła´snie Doroon spadł pewnej wiosny i złamał r˛ek˛e, gdy Zubret-

te namówiła go, by wszedł na sam wierzchołek rosn ˛

acego nad stawem drzewa.

Poniewa˙z Rundorig gapił si˛e tylko bezradnie na rannego przyjaciela, a Zubrette
uciekła zanim jeszcze Doroon dotkn ˛

ał ziemi, trudne decyzje spadły na Gariona.

W skupieniu rozwa˙zył sytuacj˛e, z powag ˛

a marszcz ˛

ac czoło ukryte pod grzyw ˛

a

płowych włosów. Było oczywiste, ˙ze r˛eka jest złamana, a Doroon, blady i prze-
straszony, przygryzał wargi, by powstrzyma´c si˛e od płaczu.

Garion pochwycił k ˛

atem oka jaki´s ruch i szybko podniósł głow˛e. M˛e˙zczyzna

w ciemnym płaszczu siedział na wielkim czarnym koniu. Był całkiem niedaleko
i patrzył na chłopca z uwag ˛

a. Gdy ich oczy si˛e spotkały, Garion poczuł ukłucie

chłodu i wiedział, ˙ze spotkał ju˙z tego człowieka. . . ˙ze odk ˛

ad pami˛eta, ta mroczna

posta´c ci ˛

agle jest w pobli˙zu, zawsze milcz ˛

aca i przygl ˛

adaj ˛

aca mu si˛e bez chwi-

li przerwy. W tej niemej obserwacji krył si˛e rodzaj zimnej wrogo´sci, zmieszanej

15

background image

z czym´s, co było prawie, cho´c nie całkiem, strachem. Wtedy Doroon j˛ekn ˛

ał i Ga-

rion odwrócił si˛e.

Paskiem z powroza ostro˙znie przywi ˛

azał złamane rami˛e do tułowia. Razem

z Rundorigiem postawili rannego na nogi.

— Mógł nam przynajmniej pomóc — mrukn ˛

ał z wyrzutem Garion.

— Kto? — zdziwił si˛e Rundorig.
Garion odwrócił si˛e, by wskaza´c człowieka w ciemnym płaszczu, ale je´zdziec

znikn ˛

ał.

— Nikogo nie widziałem — o´swiadczył Rundorig.
— Boli — j˛ekn ˛

ał Doroon.

— Nie przejmuj si˛e — uspokoił go Garion. — Ciocia Pol ci˛e wyleczy.
Nie mylił si˛e. Kiedy we trójk˛e stan˛eli w drzwiach kuchni, jednym rzutem oka

oceniła sytuacj˛e.

— Posad´zcie go tutaj — poleciła z absolutnym spokojem.
Kiedy blady i dygoc ˛

acy mocno chłopiec siedział na stołku obok jednego z pa-

lenisk, przygotowała napar z kilku ziół, trzymanych w glinianych dzbankach na
najwy˙zszej półce w spi˙zarni.

— Wypij to — podała Doroonowi paruj ˛

acy kubek.

— Czy od tego zagoi mi si˛e r˛eka? — spytał chłopiec, spogl ˛

adaj ˛

ac podejrzliwie

na brzydko pachn ˛

acy wywar.

— Po prostu wypij — nakazała, szykuj ˛

ac łupki i lniane pasy.

— Fuj! To okropne — skrzywił si˛e Doroon.
— Takie powinno by´c — zapewniła. — Wypij wszystko.
— Chyba nie mam ochoty na reszt˛e.
— Jak uwa˙zasz — odsun˛eła łupki i zdj˛eła z haka na ´scianie długi, bardzo ostry

nó˙z.

— Do czego to potrzebne? — spytał dr˙z ˛

acym głosem.

— Skoro nie chcesz wypi´c lekarstwa — odparła zimno — trzeba b˛edzie to

uci ˛

a´c.

— Uci ˛

a´c? — pisn ˛

ał Doroon wybałuszaj ˛

ac oczy.

— Mniej wi˛ecej tutaj — ko´ncem no˙za dotkn˛eła łokcia.
Ze łzami w oczach Doroon przełkn ˛

ał reszt˛e napoju i ju˙z po kilku minutach

kiwał si˛e, ´spi ˛

ac niemal na stołku. Krzykn ˛

ał gło´sno, gdy ciocia Pol nastawiała

p˛ekni˛et ˛

a ko´s´c, ale gdy r˛eka została usztywniona i zabanda˙zowana, zasn ˛

ał zno-

wu. Ciocia Pol porozmawiała krótko z jego przera˙zon ˛

a matk ˛

a, a potem Durnik

zaniósł chłopca do łó˙zka.

— Nie uci˛ełaby´s mu r˛eki — stwierdził Garion.
Ciocia Pol spojrzała na niego, nie zmieniaj ˛

ac wyrazu twarzy.

— Tak s ˛

adzisz? — spytała, i chłopiec stracił pewno´s´c. — Teraz chciałabym

zamieni´c kilka słów z pann ˛

a Zubrette.

— Uciekła, kiedy Doroon spadł z drzewa — wyja´snił Garion.

16

background image

— Znajd´z j ˛

a.

— Schowała si˛e — zaprotestował. — Zawsze si˛e chowa, kiedy co´s si˛e przy-

trafi. Nie wiem, gdzie jej szuka´c.

— Garionie — powiedziała ciocia Pol. — Nie pytałam, czy wiesz, gdzie jej

szuka´c. Kazałam j ˛

a znale´z´c i przyprowadzi´c.

— A je´sli nie zechce przyj´s´c?
— Garionie! — w głosie cioci Pol zabrzmiał ton straszliwej nieodwołalno´sci

i Garion ruszył biegiem.

— Nie mam z tym nic wspólnego — skłamała Zubrette, gdy tylko Garion

wprowadził j ˛

a do kuchni.

— Ty! — wyci ˛

agn˛eła r˛ek˛e ciocia Pol. — Siadaj!

Zubrette osun˛eła si˛e na stołek. Miała otwarte usta i rozszerzone l˛ekiem oczy.
— Ty! — Ciocia Pol zwróciła si˛e do Gariona, wskazuj ˛

ac drzwi. — Wyjd´z!

Chłopiec wybiegł pospiesznie.
Po dziesi˛eciu minutach zapłakana dziewczynka wyszła niepewnie na podwó-

rze. Ciocia Pol stała w drzwiach i spogl ˛

adała za ni ˛

a z oczami zimnymi jak lód.

— Sprała´s j ˛

a? — spytał z nadziej ˛

a Garion.

Ciocia Pol zmia˙zd˙zyła go wzrokiem.
— Oczywi´scie, ˙ze nie. Nie bije si˛e dziewczynek.
— Ja bym j ˛

a zlał — stwierdził Garion rozczarowany. — A co jej zrobiła´s?

— Czy nie masz nic do roboty?
— Nie — przyznał Garion. — Wła´sciwie nic.
Co, naturalnie, było bł˛edem.
— To ´swietnie — orzekła ciocia Pol, odnajduj ˛

ac jego ucho. — Pora, ˙zeby´s

zacz ˛

ał na siebie zarabia´c. W pomywalni jest kilka brudnych garnków. Wyczy´scisz

je.

— Nie wiem, czemu si˛e na mnie zło´scisz — zaprotestował Garion wykr˛ecaj ˛

ac

głow˛e. — Przecie˙z to nie moja wina, ˙ze Doroon wlazł na to drzewo.

— Do pomywalni, Garionie — nakazała. — Ju˙z!
Pozostała cz˛e´s´c wiosny i wczesne lato upłyn˛eły spokojnie. Doroon, oczywi-

´scie, nie mógł si˛e bawi´c, póki nie zrosły si˛e ko´sci, a Zubrette był ˛

a tak wstrz ˛

a´sni˛eta

tym, co usłyszała od cioci Pol, ˙ze unikała obu chłopców. Garionowi pozostał je-
dynie Rundorig, a ten nie był wystarczaj ˛

aco inteligentny, by wymy´sla´c ciekawe

zabawy. Wła´sciwie nie było co robi´c, wi˛ec chłopcy wychodzili cz˛esto w pole, by
przyjrze´c si˛e pracuj ˛

acym i posłucha´c ich opowie´sci.

Zdarzyło si˛e, ˙ze tego wła´snie lata ludzie na farmie Faldora rozmawiali o bi-

twie pod Vo Mimbre, najstraszniejszym wydarzeniu w historii. Garion i Rundorig
słuchali oczarowani, gdy robotnicy snuli opowie´s´c o hordach Kal Toraka, które
pi˛e´cset lat temu spadły niespodziewanie na ziemie zachodu.

17

background image

Wszystko zacz˛eło si˛e w roku 4865, według rachuby czasu tej cz˛e´sci ´swiata,

gdy ogromne armie Murgów, Nadraków i Thullów zeszły z gór na wschodniej
granicy Drasni. Za nimi kroczyły nieprzeliczone kolumny Mallorean.

Po krwawym zdobyciu Drasni, Angarakowie zawrócili na południe, ku nie-

zmierzonym stepom Algarii, by rozpocz ˛

a´c obl˛e˙zenie olbrzymiej fortecy zwanej

Twierdz ˛

a Algarów. Obl˛e˙zenie trwało osiem lat, nim wreszcie zniech˛econy Torak

zrezygnował i ruszył ze sw ˛

a armi ˛

a na zachód, do Ulgolandu. Wtedy dopiero in-

ne królestwa zrozumiały, ˙ze inwazja Angaraków skierowana jest nie tylko przeciw
Alornom, ale przeciw całemu zachodowi. Latem 4875 Kal Torak stan ˛

ał na arendz-

kiej równinie pod miastem Vo Mimbre, gdzie oczekiwały go poł ˛

aczone zachodnie

armie.

Sendarowie, którzy uczestniczyli w bitwie, byli cz˛e´sci ˛

a sił dowodzonych przez

Branda, Stra˙znika Rivy. Siły te, zło˙zone z Rivan, Sendarów i asturskich Arendów,
zaatakowały tyły Angaraków, gdy na lewe skrzydło uderzyli Algarowie, Drasanie
i Ulgosi, na prawe Tolnedranie i Cherekowie, za´s od frontu ruszyła legendarna
szar˙za mimbra´nskich Arendów. Bitwa wrzała przez kilka godzin, a˙z wreszcie,
w samym ´srodku pola, Brand starł si˛e z samym Kal Torakiem. Od tego pojedynku
zale˙zał wynik całej walki.

Dwadzie´scia pokole´n min˛eło od dnia tego tytanicznego starcia, lecz we wspo-

mnieniach ludzi z farmy Faldora było ono tak wyra´zne, jakby zdarzyło si˛e wczo-
raj. Opisywali ka˙zdy cios, ka˙zd ˛

a ripost˛e i osłon˛e. W decyduj ˛

acej chwili, gdy zda-

wało si˛e, ˙ze musi przegra´c, Brand zdj ˛

ał zasłon˛e ze swej tarczy. Kal Torak cofn ˛

si˛e, ogarni˛ety nagłym l˛ekiem, opu´scił tarcz˛e i został natychmiast powalony.

Taki opis wystarczył, by w ˙zyłach Rundoriga zawrzała arendzka krew. Garion

jednak stwierdził, ˙ze opowie´s´c pozostawia wiele nie rozwi ˛

azanych problemów.

— Dlaczego Brand walczył z zakryt ˛

a tarcz ˛

a? — spytał Cralta, jednego ze

starszych robotników.

— Po prostu miał j ˛

a zakryt ˛

a — Cralto wzruszył ramionami. — Wszyscy, z któ-

rymi rozmawiałem, zgadzaj ˛

a si˛e co do tego.

— Mo˙ze to była magiczna tarcza? — nie ust˛epował Garion.
— Mo˙ze i była. Ale nie słyszałem, by kto´s tak twierdził. Wiem tylko, ˙ze kiedy

Brand j ˛

a odsłonił, Kal Torak opu´scił swoj ˛

a i Brand ugodził go w głow˛e. . . w samo

oko, tak przynajmniej mówi ˛

a.

Garion z uporem kr˛ecił głow ˛

a.

— Nie rozumiem. Jak co´s takiego mogło wzbudzi´c l˛ek Kal Toraka?
— Nie wiem — poddał si˛e Cralto. — Nikt tego nigdy nie wyja´snił.
Garion nie był usatysfakcjonowany. Mimo to szybko si˛e zgodził na do´s´c pro-

sty plan Rundoriga, by jeszcze raz rozegra´c pojedynek. Przez dzie´n czy dwa zaj-
mowali pozycje i okładali si˛e mieczami. Potem Garion zdecydował, ˙ze potrzebuj ˛

a

dodatkowego sprz˛etu, by zabawa stała si˛e bardziej interesuj ˛

aca. Dwa garnki i dwie

18

background image

pokrywki znikn˛eły tajemniczo z kuchni cioci Pol, a Garion i Rundorig, tym razem
w hełmach i z tarczami, udali si˛e w spokojne miejsce, by podj ˛

a´c walk˛e.

Wszystko szło znakomicie, póki Rundorig — wy˙zszy, starszy i silniejszy —

nie trafił przeciwnika drewnianym mieczem w głow˛e, a˙z zad´zwi˛eczało. Krew
popłyn˛eła z czoła rozci˛etego brzegiem garnka. Garionowi dzwoniło w uszach,
a w ˙zyłach zawrzało jakie´s gor ˛

aczkowe podniecenie. Podniósł si˛e z ziemi.

Nigdy wła´sciwie nie doszedł do tego, co si˛e wtedy stało. Zachował tylko nie-

wyra´zne wspomnienie, jak rzucał Kal Torakowi wyzwanie, wykrzykuj ˛

ac słowa,

które same spłyn˛eły z warg i których nawet nie rozumiał. Znajoma, odrobin˛e nie-
rozgarni˛eta twarz Rundoriga zmieniła si˛e w jego oczach w co´s potwornie okale-
czonego i wstr˛etnego. W szale w´sciekło´sci Garion uderzał w to co´s raz za razem,
a płomie´n ogarn ˛

ał jego umysł.

A potem wszystko si˛e urwało. Biedny Rundorig le˙zał u jego stóp, nieprzytom-

ny po szale´nczym starciu. Garion byt przera˙zony, a jednocze´snie czuł w ustach
upajaj ˛

acy smak zwyci˛estwa.

Pó´zniej, w kuchni, gdzie tradycyjnie trafiali wszyscy ranni z farmy, ciocia

Pol opatrzyła ich obu, powstrzymuj ˛

ac si˛e prawie od uwag. Rundorig nie odniósł

powa˙zniejszych obra˙ze´n, cho´c jego twarz zaczynała puchn ˛

a´c i zmienia´c kolor.

Z pocz ˛

atku miał trudno´sci ze skoncentrowaniem wzroku. Kilka zimnych okładów

i jeden z naparów cioci Pol szybko doprowadziły go do porz ˛

adku.

Rana na czole Gariona wymagała wi˛ekszych stara´n. Ciocia Pol kazała Dur-

nikowi przytrzyma´c chłopca, po czym wzi˛eła igł˛e z nitk ˛

a i zszyła rozci˛ecie tak

spokojnie, jakby naprawiała rozerwany r˛ekaw. Nie zwracała uwagi na wrzaski
i j˛eki pacjenta. W ogóle zdawało si˛e, ˙ze bardziej j ˛

a zmartwiły powgniatane garnki

i poobijane pokrywki ni˙z wojenne rany chłopców.

Kiedy ju˙z było po wszystkim, Gariona bolała głowa i poszedł do łó˙zka.
— Ale przynajmniej pokonałem Kal Toraka — pochwalił si˛e cioci Pol nieco

sennym głosem.

Spojrzała na niego czujnie.
— Gdzie słyszałe´s o Toraku? — spytała ostro.
— On si˛e nazywa Kal Torak, ciociu — poprawił j ˛

a Garion.

— Odpowiedz.
— Chłopi na polu opowiadali. Stary Cralto i reszta. Wiesz, o Brandzie i Vo

Mimbre, i Kal Toraku i wszystkim. Bawili´smy si˛e w to z Rundorigiem. Ja byłem
Brandem, a on Kal Torakiem. Ale nie musiałem odsłania´c tarczy. Rundorig trafił
mnie w głow˛e, zanim do tego doszło.

— Posłuchaj mnie, Garionie — powiedziała ciocia Pol. — I to posłuchaj

uwa˙znie. Nigdy wi˛ecej nie wymawiaj imienia Toraka.

— To był Kal Torak, ciociu Pol — powtórzył cierpliwie Garion. — Nie sam

Torak.

19

background image

Wtedy go uderzyła. Zdarzyło si˛e to po raz pierwszy. Chłopca to bardziej zdu-

miało, ni˙z zabolało, gdy˙z nie biła mocno.

— Nigdy nie wymawiaj imienia Toraka. Nigdy! — powtórzyła. — To bardzo

wa˙zne, Garionie. Od tego zale˙zy twoje bezpiecze´nstwo.

— Nie musisz si˛e tak zło´sci´c — stwierdził ura˙zonym tonem.
— Przyrzeknij.
— Dobrze, przyrzekam. To była tylko zabawa.
— Bardzo głupia zabawa. Mogłe´s zabi´c Rundoriga.
— A co ze mn ˛

a? — zaprotestował Garion.

— Tobie nic nie groziło — o´swiadczyła. — A teraz ´spij.
Zasn ˛

ał niespokojnie. W głowie mu si˛e kr˛eciło od dziwnego, gorzkiego napo-

ju, który podała mu ciocia. Miał wra˙zenie, ˙ze słyszy jej gł˛eboki, d´zwi˛eczny głos,
powtarzaj ˛

acy: „Garionie, mój Garionie, jeste´s jeszcze zbyt młody”. A potem, gdy

unosił si˛e z gł˛ebi snu niby ryba, płyn ˛

aca ku srebrzystej powierzchni wody, dobie-

gło go jej wołanie: „Potrzebuj˛e ci˛e, ojcze!” Potem znowu zapadł w niespokojny
sen, n˛ekany wizj ˛

a ciemnej sylwetki m˛e˙zczyzny na czarnym koniu, który obserwo-

wał ka˙zdy jego ruch z zimn ˛

a wrogo´sci ˛

a, i czym´s unosz ˛

acym si˛e tu˙z nad granic ˛

a

strachu. A za ta postaci ˛

a, o której istnieniu zawsze wiedział, cho´c nigdy o tym nie

wspominał, nawet cioci Pol, majaczyła ciemna, okaleczona, potworna twarz, któ-
r ˛

a przez moment widział czy wyobra˙zał sobie w czasie walki z Rundorigiem —

niby ohydny owoc rodz ˛

acego zło drzewa.

background image

ROZDZIAŁ II

Niedługo potem, w niesko´nczonym południu Garionowego dzieci´nstwa,

u bram farmy Faldora po raz kolejny stan ˛

ał bajarz. Bezimienny starzec wygl ˛

a-

dał bardzo dziwacznie. Jego spodnie miały łaty na kolanach, a z czubków dwóch
ró˙znych butów wystawały palce. Wełnian ˛

a tunik˛e z długimi r˛ekawami przepasy-

wał w talii kawałek sznurka, a kaptur — Garionowi bardzo si˛e podobała ta rzadko
spotykana w Sendarii cz˛e´s´c odzienia, z lu´znym karczkiem kryj ˛

acym ramiona, ple-

cy i pier´s — był poplamiony i zabrudzony resztkami jedzenia. Jedynie obszerny
płaszcz wygl ˛

adał na stosunkowo nowy. Stary bajarz miał krótko przyci˛ete siwe

włosy i brod˛e. Jego wyrazista twarz była troch˛e jakby kanciasta, a rysy nie po-
zwalały odgadn ˛

a´c, sk ˛

ad pochodzi. Nie przypominał Arendów ani Chereków, Al-

garów ani Drasan, Rivan ani Tolnedran; zdawał si˛e wywodzi´c z jakiej´s rasy dawno
ju˙z zapomnianej. Oczy miał gł˛ebokie i wesoło bł˛ekitne, wiecznie młode i l´sni ˛

ace

zło´sliwo´sci ˛

a.

Bajarz pojawiał si˛e czasem na farmie Faldora i zawsze był serdecznie wita-

ny. Ten bezdomny wagabunda zarabiał na ˙zycie opowiadaniem ró˙znych historii,
które czasem si˛e powtarzały, ale nie miało to znaczenia, gdy˙z w jego głosie tkwi-
ła magia. Potrafił grzmie´c jak grom lub szemra´c jak strumyk. Umiał na´sladowa´c
głosy dziesi˛eciu ludzi jednocze´snie; kiedy gwizdał, ptaki przylatywały posłucha´c,
co ma do powiedzenia; a gdy udawał wycie wilka, skowyt je˙zył włosy na karkach
słuchaczy i przenikał ich serca mrozem, niby drasa´nska zima. Potrafił wydoby´c
z siebie odgłos deszczu, wiatru, a nawet — cho´c to niewiarygodne — padaj ˛

ace-

go ´sniegu. Jego pełne d´zwi˛eków opowie´sci zdawały si˛e o˙zywia´c widoki i zapachy,
tak ˙ze oczarowany słuchacz niemal przenosił si˛e do opisywanych czasów i miejsc.

Wszystkie te cuda oddawał ch˛etnie w zamian za kilka posiłków, par˛e kufli pi-

wa i ciepłe legowisko w stodole. W˛edrował po ´swiecie, na pozór wolny od wszel-
kiej własno´sci, jak ptaki.

Bajarz i ciocia Pol czuli dla siebie co´s w rodzaju skrywanego szacunku. Przyj-

mowała go bez entuzjazmu, jakby wiedziała, ˙ze póki czai si˛e w pobli˙zu, bezcenne
skarby jej kuchni s ˛

a w ci ˛

agłym zagro˙zeniu. Ciasta i placki znikały czasem, gdy

si˛e pojawiał, a jego zawsze gotowy do akcji nó˙z potrafił trzema szybkimi ci˛ecia-
mi pozbawi´c najstaranniej przyrz ˛

adzon ˛

a g˛e´s pary skrzydełek i solidnego kawałka

21

background image

mi˛esa z piersi w momencie, gdy ciocia odwróciła si˛e tylko na chwil˛e. Nazywa-
ła go „Starym Wilkiem”, a jego przybycie pod bram˛e farmy Faldora oznaczało
podj˛ecie dawnego współzawodnictwa, trwaj ˛

acego wyra´znie od lat. Pochlebiał jej

bezczelnie, nawet gdy j ˛

a okradał. Grzecznie odmawiał ciasteczek czy ciemnego

chleba, po czym kradł pół talerza, zanim jeszcze ów talerz znikn ˛

ał z jego zasi˛egu.

Piwnice z piwem i winem mo˙zna było równie dobrze odda´c do jego dyspozycji
ju˙z na pocz ˛

atku wizyty. Uwielbiał drobne złodziejstwa, a gdy obserwowała go

niech˛etnym wzrokiem, bez trudu znajdował dziesi˛eciu pomocników, gotowych
zaatakowa´c kuchni˛e w zamian za jedn ˛

a opowie´s´c.

Niestety, do jego najzdolniejszych uczniów nale˙zał tak˙ze Garion. Cz˛esto, do-

prowadzona do pasji konieczno´sci ˛

a jednoczesnego pilnowania starego i młodego

złodziejaszka, ciocia Pol zbroiła si˛e w miotł˛e i mocnymi ciosami wyp˛edzała obu
z kuchni. Stary bajarz zmykał ze ´smiechem i wraz z chłopcem zaszywał si˛e w ja-
kim´s odludnym miejscu. Tam kosztowali owoców rozboju, a starzec, popijaj ˛

ac

cz˛esto z ukradzionego g ˛

asiora wina lub piwa, nagradzał swego ucznia histori ˛

a

z dalekiej przeszło´sci.

Najlepsze opowie´sci zarezerwowane były dla jadalni, gdy po wieczornym po-

siłku ludzie odsuwali pró˙zne talerze. Wtedy bajarz wstawał ze swego miejsca
i przenosił słuchaczy w krain˛e magicznego oczarowania.

— Opowiedz nam o pocz ˛

atkach, przyjacielu — poprosił pewnego wieczoru

zawsze pobo˙zny Faldor. — I o Bogach.

— O pocz ˛

atkach i o Bogach — zastanowił si˛e starzec. — Godny to temat,

Faldorze, zeschni˛ety jednak i zakurzony.

— Zauwa˙zyłam, Stary Wilku, ˙ze wszystkie tematy wydaj ˛

a ci si˛e zeschni˛ete

i zakurzone — stwierdziła ciocia Pol, podchodz ˛

ac do beczki, by nala´c mu kufel

pienistego piwa.

Z gł˛ebokim ukłonem przyj ˛

ał naczynie.

— To jedno z zagro˙ze´n mojej profesji, pani Pol — wyja´snił. Poci ˛

agn ˛

ał so-

lidnie, po czym odstawił kufel na bok. W zamy´sleniu opu´scił na chwil˛e głow˛e,
podniósł j ˛

a i spojrzał wprost na Gariona. Tak si˛e przynajmniej chłopcu wydawało.

A potem zrobił co´s dziwnego, czego nigdy jeszcze nie czynił przed rozpocz˛eciem
opowie´sci w jadal´n farmy Faldora: okrył si˛e płaszczem i wypi ˛

ał pier´s.

— Słuchajcie — zawołał gł˛ebokim, dono´snym głosem. — U zarania dni stwo-

rzyli Bogowie ´swiat i morza i stały l ˛

ad. Rzucili gwiazdy na nocny firmament

i osadzili na niebie sło´nce i ˙zon˛e jego, ksi˛e˙zyc, by dawali ziemi ´swiatło. Potem
Bogowie kazali ziemi wyda´c zwierz˛eta, wodom zakwitn ˛

a´c rybami, a niebu p ˛

acz-

kowa´c ptakami. Stworzyli te˙z ludzi i podzielili ich na Narody. A było Bogów
siedmiu, wszyscy równi sobie, a ich imiona brzmiały: Belar, i Chaldan, i Nedra,
i Issa, i Mara, i Aldur, i Torak.

Garion, naturalnie, znal t˛e histori˛e, gdy˙z była alornowskiego pochodzenia,

a Sendaria z trzech stron graniczyła z królestwami Alornów. Nigdy jednak nie

22

background image

słyszał jej opowiadanej w taki sposób. My´sli szybowały wysoko, gdy oczyma wy-
obra´zni widział Bogów krocz ˛

acych po ziemi w tych zapomnianych, tajemniczych

czasach stworzenia ´swiata. Poczuł chłód, gdy padło zakazane imi˛e Toraka.

Słuchał uwa˙znie, kiedy bajarz opisywał, jak ka˙zdy z Bogów wybrał swój lud:

Alornowie dla Belara, Nyissanie dla Issy, Chaldanowi Arendowie, Nedrze Tol-
nedranie, dla Mary Maragowie, którzy ju˙z nie istniej ˛

a, i Angarakowie Torakowi.

Usłyszał, jak Bóg Aldur zamieszkał z dala od pozostałych i w swej samotno´sci
obserwował gwiazdy, i jak przyj ˛

ał nielicznych na swych uczniów i wyznawców.

Garion rozejrzał si˛e. Twarze obecnych wyra˙zały skupienie. Durnik słuchał

z szeroko otwartymi oczami, a stary Cralto zacisn ˛

ał palce na kraw˛edzi stołu. Fal-

dor był blady i łzy l´sniły mu w oczach. Ciocia Pol stała w tylnej cz˛e´sci sali. Cho´c
nie było chłodno, tak˙ze okryła si˛e płaszczem i wyprostowała, z uwag ˛

a obserwuj ˛

ac

bajarza.

— I zdarzyło si˛e — płyn˛eła opowie´s´c — ˙ze Bóg Aldur stworzył klejnot

w kształcie globu; i oto w klejnocie pochwycone zostało ´swiatło pewnych gwiazd,
migoc ˛

acych na północnym niebie. Wielka była moc tego klejnotu, zwanego przez

ludzi Klejnotem Aldura, gdy˙z Aldur widział w nim to, co si˛e stało, co si˛e staje
i co ma si˛e sta´c.

Garion zauwa˙zył, ˙ze wstrzymuje oddech. Opowie´s´c pochłon˛eła go bez reszty.

Słuchał w zachwycie, jak Torak ukradł Klejnot i jak inni Bogowie wydali mu
wojn˛e. Torak u˙zył Klejnotu, by rozerwa´c ziemi˛e i wpu´sci´c morze, ˙zeby zalało
l ˛

ad; Klejnot jednak sprzeciwił si˛e temu i uderzył, stapiaj ˛

ac lew ˛

a stron˛e twarzy

Boga, pal ˛

ac lewe rami˛e i oko.

Starzec przerwał i osuszył swój kufel. Ciocia Pol, wci ˛

a˙z ciasno okryta płasz-

czem, podała mu nast˛epny. Poruszała si˛e z godno´sci ˛

a, a jej oczy płon˛eły.

— Nigdy nie słyszałem tej historii opowiadanej w taki sposób — szepn ˛

ał Dur-

nik.

— To Ksi˛ega Alornów

1

— Powtarzana jest jedynie w obecno´sci królów —

wyja´snił równie cicho Cralto. — Znałem kiedy´s człowieka, który słyszał j ˛

a na

królewskim dworze w Sendarze i zapami˛etał troch˛e. Nigdy jednak nie poznałem
jej do ko´nca.

Opowie´s´c mówiła o tym, jak dwa tysi ˛

ace lat pó´zniej Belgarath Czarodziej po-

wiódł Chereka i jego trzech synów, by odzyska´c Klejnot; i jak zasiedlono zachod-
nie ziemie i broniono ich przed hufcami Toraka. Bogowie odeszli z tego ´swiata,
nakazuj ˛

ac Rivie, by strzegł Klejnotu w swej twierdzy na Wyspie Wiatrów. Riva

wykuł wielki miecz i umie´scił Klejnot w r˛ekoje´sci. Póki tam pozostawał, a po-
tomkowie Rivy zasiadali na tronie, Torak nie mógł zwyci˛e˙zy´c.

1

Istniało kilka krótszych, nie tak formalnych wersji tej opowie´sci, podobnych do adaptacji u˙zy-

tej w Prologu. Nawet sama Ksi˛ega Alornów jest podobno skrótem o wiele starszego dokumentu.

23

background image

Pó´zniej Belgarath wysłał Rivie sw ˛

a ukochan ˛

a córk˛e, by stała si˛e matk ˛

a królów,

za´s druga córka pozostała przy nim i poznawała jego sztuk˛e, gdy˙z nosiła znami˛e
czarodziejów.

Głos starego bajarza cichł, w miar˛e jak jego pradawna opowie´s´c dobiegała

ko´nca.

— I razem — powiedział — Belgarath oraz jego córka, Czarodziejka Polgara,

wznie´sli mur zakl˛e´c, by ustrzec ´swiat przed nadej´sciem Toraka. Niektórzy mówi ˛

a,

˙ze b˛ed ˛

a czeka´c na jego przyj´scie, cho´cby miało to trwa´c do ko´nca dni. Przepowie-

dziano bowiem, ˙ze pewnego dnia okaleczony Bóg wyruszy przeciw królestwom
zachodu, by odebra´c Klejnot, za który tak drogo zapłacił. Wtedy nast ˛

api bitwa

mi˛edzy Torakiem a owocem rodu Rivy, a w walce tej rozstrzygnie si˛e los ´swiata.

Starzec umilkł, pozwalaj ˛

ac, by płaszcz opadł mu z ramion, co znaczyło, ˙ze

opowie´s´c dobiegła ko´nca.

W sali zapadła cisza, zakłócana tylko cichymi trzaskami dogasaj ˛

acych głowni

i nieustaj ˛

ac ˛

a pie´sni ˛

a ˙zab i ´swierszczy.

Faldor chrz ˛

akn ˛

ał i powstał; jego stołek zgrzytn ˛

ał gło´sno o drewnian ˛

a podłog˛e.

— Wielki zaszczyt wy´swiadczyłe´s nam dzisiaj, stary przyjacielu — powie-

dział głosem mi˛ekkim od wzruszenia. — To zdarzenie zapami˛etamy do ko´nca

˙zycia. Królewska to była opowie´s´c, rzadko marnowana dla uszu prostych ludzi.

Starzec u´smiechn ˛

ał si˛e, a jego niebieskie oczy zabłysły.

— Nie widziałem ostatnio wielu królów, Faldorze — za´smiał si˛e. — S ˛

a chyba

zbyt zaj˛eci, by wysłuchiwa´c starych baja´n. Opowie´s´c za´s trzeba powtarza´c, by nie
zagin˛eła. Zreszt ˛

a, któ˙z wie, gdzie w dzisiejszych czasach mo˙zna spotka´c króla?

Wszyscy wybuchn˛eli ´smiechem i zacz˛eli si˛e podnosi´c, gdy˙z było pó´zno i ci,

którzy wstaj ˛

a o pierwszym brzasku, powinni spieszy´c do łó˙zek.

— Czy o´swietlisz mi drog˛e do miejsca, gdzie b˛ed˛e spał, mój chłopcze? —

spytał bajarz Gariona.

— Ch˛etnie — Garion skoczył na nogi i pop˛edził do kuchni. Znalazł kwadra-

tow ˛

a szklan ˛

a latarni˛e, od kuchennego paleniska odpalił ´swiec˛e i wrócił do jadalni.

Faldor rozmawiał z bajarzem. Kiedy odszedł, Garion dostrzegł niezwykł ˛

a wy-

mian˛e spojrze´n mi˛edzy starcem a cioci ˛

a Pol, nadal stoj ˛

ac ˛

a pod ´scian ˛

a.

— Jeste´smy gotowi, chłopcze? — spytał bajarz.
— Kiedy tylko zechcesz — odparł Garion i obaj wyszli na zewn ˛

atrz.

— Czemu ta opowie´s´c nie miała zako´nczenia? — spytał Garion, nie mog ˛

ac po-

wstrzyma´c ciekawo´sci. — Dlaczego przerwałe´s, zanim usłyszeli´smy, co si˛e stało,
gdy Torak spotkał króla Rivy?

— To inna historia — wyja´snił starzec.
— Opowiesz mi j ˛

a kiedy´s? — nie ust˛epował Garion.

Bajarz wybuchn ˛

ał ´smiechem.

— Torak i król Rivy jeszcze si˛e nie spotkali — wyja´snił. — Wi˛ec raczej nie

mog˛e o tym opowiada´c. Mo˙ze pó´zniej, gdy to ju˙z nast ˛

api.

24

background image

— Przecie˙z to tylko bajka — zdziwił si˛e Garion. — Prawda?
— Tak s ˛

adzisz? — starzec wyj ˛

ał spod tuniki butl˛e wina i poci ˛

agn ˛

ał solidnie. —

Kto mo˙ze wiedzie´c, co jest ba´sni ˛

a, a co prawd ˛

a w przebraniu bajki?

— To tylko bajka — upierał si˛e Garion. Nagle, jak przystało na dobrego Sen-

dara, przemówił przez niego zdrowy rozs ˛

adek. — To przecie˙z nie mo˙ze by´c praw-

da. Belgarath Czarodziej miałby. . . miałby nie wiem ile lat, a ludzie tak długo nie

˙zyj ˛

a.

— Siedem tysi˛ecy — o´swiadczył bajarz.
— Co?
— Belgarath Czarodziej ma siedem tysi˛ecy lat. Mo˙ze troch˛e wi˛ecej.
— To niemo˙zliwe — orzekł Garion.
— Doprawdy? A ile ty masz lat?
— Dziewi˛e´c, na Dzie´n Zarania.
— I w ci ˛

agu dziewi˛eciu lat dowiedziałe´s si˛e o wszystkim, co jest mo˙zliwe lub

niemo˙zliwe? Jeste´s bardzo zdolnym chłopcem, Garionie.

Garion zarumienił si˛e.
— No, wiesz — zacz ˛

ał, jako´s mniej pewny siebie. — Najstarszy człowiek,

o jakim słyszałem, to Weldrik z farmy Mildrina. Durnik twierdzi, ˙ze ma ju˙z dzie-
wi˛e´cdziesi ˛

atk˛e i jest najstarszy w całym okr˛egu.

— A to, oczywi´scie, bardzo wielki okr˛eg — odparł z powag ˛

a starzec.

— A ile ty masz lat? — chłopiec nie chciał ust ˛

api´c.

— Dostatecznie wiele.
— Ale to i tak tylko bajka.
— Wielu rozs ˛

adnych i powa˙znych ludzi tak wła´snie uwa˙za — starzec spojrzał

w gwiazdy. — Dobrych ludzi, którzy do˙zywaj ˛

a swych dni wierz ˛

ac tylko w to, co

mog ˛

a zobaczy´c i dotkn ˛

a´c. Jednak istnieje wielki niewidzialny ´swiat, ´swiat rz ˛

adz ˛

a-

cy si˛e własnymi prawami. To, co zwykle niemo˙zliwe, tam jest całkiem zwyczajne.
Czasami granice mi˛edzy tymi ´swiatami znikaj ˛

a, a któ˙z wtedy mo˙ze powiedzie´c,

co jest mo˙zliwe, a co nie?

— Chyba wol˛e ˙zy´c w zwykłym ´swiecie — stwierdził Garion. — Ten drugi

wydaje si˛e zanadto skomplikowany.

— Nie zawsze mo˙zemy decydowa´c, Garionie. Nie zdziw si˛e, gdy pewnego

dnia ten drugi ´swiat wybierze ci˛e, by´s dokonał czego´s wielkiego i szlachetnego,
co musi by´c zrobione.

— Mnie? — zdumiał si˛e chłopiec.
— Zdarzały si˛e dziwniejsze rzeczy. Wracaj do łó˙zka, chłopcze. Popatrz˛e jesz-

cze chwil˛e w gwiazdy. Gwiazdy i ja jeste´smy starymi przyjaciółmi.

— Gwiazdy? — Garion mimowolnie podniósł głow˛e. — Jeste´s bardzo dziw-

nym człowiekiem. . . je´sli si˛e nie pogniewasz, ˙ze tak mówi˛e.

— To prawda — zgodził si˛e bajarz. — Zapewne najdziwniejszym, jakiego

w ˙zyciu spotkasz.

25

background image

— Ale i tak ci˛e lubi˛e — zapewnił szybko Garion, by starzec nie czuł si˛e ura-

˙zony.

— To wielka ulga, mój chłopcze. A teraz biegnij do łó˙zka. Twoja ciocia Pol

b˛edzie si˛e martwi´c.

Pó´zniej, gdy ju˙z zasn ˛

ał, Gariona dr˛eczyły koszmary. Upiorna posta´c okale-

czonego Toraka czaiła si˛e w ciemno´sciach, a jakie´s straszliwe stwory ´scigały go
przez mroczne pejza˙ze. Mo˙zliwe mieszało si˛e z niemo˙zliwym i ł ˛

aczyło w jedno,

gdy tamten inny ´swiat si˛egał po niego a˙z tutaj.

background image

ROZDZIAŁ III

Rankiem, kilka dni pó´zniej, gdy ciocia Pol zacz˛eła si˛e krzywi´c na bezustan-

ne zagro˙zenie kuchni, starzec stwierdził, ˙ze ma co´s do załatwienia w pobliskiej
wiosce Górne Gralt.

— To ´swietnie — burkn˛eła niech˛etnie ciocia Pol. — Przynajmniej spi˙zarnie

b˛ed ˛

a bezpieczne.

Bajarz skłonił si˛e z ironi ˛

a, a jego oczy zamigotały.

— Czy potrzebujesz czego´s, pani Pol? — spytał. — Jakiego´s drobiazgu, który

mógłbym naby´c dla ciebie? Skoro i tak tam jad˛e. . .

Ciocia Pol zastanowiła si˛e.
— Moje dzbanuszki z przyprawami s ˛

a ju˙z prawie puste — stwierdziła. —

Jest tam, przy Koperkowej, sklep tolnedra´nskiego kupca korzennego. Zaraz obok
ober˙zy. Jestem pewna, ˙ze gospod˛e znajdziesz bez kłopotu.

— Podró˙z wysuszy pewnie moje gardło — przyznał uprzejmie starzec. —

I b˛ed˛e bardzo samotny. Dziesi˛e´c mil i nie ma nawet do kogo ust otworzy´c.

— Rozmawiaj z ptakami — poradziła opryskliwie ciocia Pol.
— Ptaki to dobrzy słuchacze — odparł bajarz. — Ale ich mowa jest do´s´c mo-

notonna i po pewnym czasie mecz ˛

aca. Mo˙ze wzi ˛

ałbym chłopca dla towarzystwa?

Garion wstrzymał oddech.
— Nabiera dostatecznie du˙zo złych przyzwyczaje´n całkiem samodzielnie —

stwierdziła kwa´sno ciocia Pol. — Wolałabym, by nie pobierał nauk u mistrza.

— Jeste´s niesprawiedliwa, pani Pol — starzec z roztargnieniem ´sci ˛

agn ˛

ał ze

stołu faworka. — Zreszt ˛

a, zmiana dobrze mu zrobi. Poszerzy jego horyzonty, je´sli

mo˙zna tak to okre´sli´c.

— Jego horyzonty s ˛

a ju˙z wystarczaj ˛

aco szerokie, dzi˛ekuj˛e.

Serce Gariona zamarło.
— Chocia˙z — ci ˛

agn˛eła — on przynajmniej nie zapomni zupełnie o moich

przyprawach. I nie zam ˛

aci sobie głowy piwem tak, by pomyli´c pieprz z czosn-

kiem, a cynamon z gałk ˛

a muszkatołow ˛

a. No dobrze, we´z chłopca. Ale pami˛etaj,

nie ˙zycz˛e sobie, ˙zeby´s go zabierał do podejrzanych miejsc o marnej reputacji.

— Pani Pol! — Starzec był wstrz ˛

a´sni˛ety. — Czy ja odwiedzałbym takie miej-

sca?

27

background image

— Za dobrze ci˛e znam, Stary Wilku — odparła sucho. — Lgniesz do wy-

st˛epku i zepsucia równie mocno, jak kaczor lgnie do wody. Je´sli si˛e dowiem, ˙ze
zaprowadziłe´s chłopca w nieodpowiednie miejsce, porozmawiamy powa˙znie.

— Musz˛e si˛e wi˛ec upewni´c, ˙ze o niczym takim nie usłyszysz — bajarz ´sci ˛

a-

gn ˛

ał nast˛epnego faworka.

Ciocia Pol spojrzała na niego gro´znie.
— Sprawdz˛e, jakich przypraw potrzebuj˛e.
— A ja po˙zycz˛e od Faldora wóz z zaprz˛egiem — o´swiadczył starzec i wyszedł

z jeszcze jednym faworkiem.

Nie min˛eło wiele czasu, a Garion i bajarz trz˛e´sli si˛e ju˙z na wózku, ko´n za´s

biegł szybkim kłusem po zrytej koleinami drodze do Górnego Gralt. Był słonecz-
ny letni ranek, po niebie płyn˛eło kilka chmurek podobnych do puszków dmu-
chawca, a gł˛eboko bł˛ekitne cienie zalegały pod ˙zywopłotami. Jednak po kilku
godzinach sło´nce przygrzało mocniej i jazda stała si˛e m˛ecz ˛

aca.

— Doje˙zd˙zamy ju˙z? — zapytał po raz trzeci Garion.
— Jeszcze nie — odparł starzec. — Dziesi˛e´c mil to kawał drogi.
— Raz ju˙z tam byłem — o´swiadczył Garion staraj ˛

ac si˛e, by zabrzmiało mo˙z-

liwie niedbale. — Wprawdzie jako dziecko, wi˛ec nie pami˛etam za wiele. Mam
wra˙zenie, ˙ze to wspaniałe miejsce.

Bajarz wzruszył ramionami.
— Wioska — mrukn ˛

ał. — Jak wiele innych.

Wydawał si˛e zamy´slony.
Garion, w nadziei na opowie´s´c, która umili im drog˛e, zacz ˛

ał zadawa´c pytania.

— Jak si˛e stało, ˙ze nie masz imienia? Je´sli nie jest to niegrzeczne pytanie.
— Mam wiele imion — starzec poskubał siw ˛

a brod˛e. — Prawie tyle, ile mam

lat.

— A ja mam tylko jedno — stwierdził Garion.
— Na razie.
— Co?
— Na razie masz tylko jedno imi˛e — wyja´snił starzec. — Z czasem mo˙zesz

otrzyma´c inne, a nawet kilka. Niektórzy ludzie zbieraj ˛

a imiona na całej drodze

swego ˙zycia. A niekiedy imiona si˛e zu˙zywaj ˛

a, jak ubrania.

— Ciocia Pol nazywa ci˛e Starym Wilkiem.
— Wiem. Twoja ciocia Pol i ja znamy si˛e ju˙z od bardzo dawna.
— Czemu tak na ciebie mówi?
— Któ˙z mo˙ze wiedzie´c, czemu taka kobieta cokolwiek robi?
— Mog˛e ci˛e nazwa´c panem Wilkiem? — spytał Garion. Imiona były dla niego

do´s´c istotne i fakt, ˙ze stary bajarz nie miał ˙zadnego, ci ˛

agle go niepokoił. Bezimien-

no´s´c sprawiła, ˙ze starcowi jakby czego brakowało.

Bajarz przez chwil˛e przygl ˛

adał mu si˛e z powag ˛

a, po czym wybuchn ˛

ał ´smie-

chem.

28

background image

— Pan Wilk, widzieli´scie. Jak˙ze odpowiednie. Podoba mi si˛e to imi˛e bardziej

ni˙z jakiekolwiek inne od lat.

— Wi˛ec mog˛e? — upewnił si˛e Garion. — To znaczy, nazywa´c ci˛e panem

Wilkiem.

— B˛ed˛e zachwycony, Garionie. B˛ed˛e zachwycony.
— A teraz, panie Wilku, opowiesz mi co´s?
Czas i odległo´s´c przemijały o wiele szybciej, gdy pan Wilk snuł Garionowi

opowie´sci o wspaniałych przygodach i mrocznej zdradzie, o ponurych stuleciach
arendzkich wojen domowych, które trwały bez ko´nca.

— Dlaczego Arendowie s ˛

a wła´snie tacy? — zapytał Garion usłyszeniu po

szczególnie ponurej historii.

— Arendowie s ˛

a niezwykle szlachetni — Wilk rozsiadł si˛e wygodnie na ko´zle,

od niechcenia trzymaj ˛

ac jedn ˛

a r˛ek ˛

a lejce. — Szlachetno´s´c jest cech ˛

a nie zawsze

godn ˛

a zaufania. Czasem zmusza ludzi do robienia pewnych rzeczy dla niezupełnie

jasnych powodów.

— Rundorig jest Arendem. Bywa, ˙ze robi wra˙zenie. . . no, jakby niezbyt szyb-

ko my´slał, je´sli rozumiesz, o co mi chodzi.

— To rezultat tej całej szlachetno´sci — wyja´snił Wilk. — Arendowie tyle

czasu po´swi˛ecaj ˛

a, koncentruj ˛

ac si˛e na szlachetnym zachowaniu, ˙ze ju˙z nie maj ˛

a

kiedy my´sle´c o innych sprawach.

Wjechali na szczyt wzgórza i w nast˛epnej dolinie zobaczyli wiosk˛e Górne

Gralt. Garion był rozczarowany: gromadka szarych, krytych dachówk ˛

a kamien-

nych domków była ˙zało´snie mała. We wsi przecinały si˛e dwie białe od kurzu dro-
gi, a oprócz nich było jeszcze kilka kr˛etych uliczek. Domki, kwadratowe i solid-
ne, zdawały si˛e zabawkami rozrzuconymi po zielonej kotlinie. Horyzont za nimi
rozcinało pasmo gór zachodniej Sendarii. Cho´c trwało lato, wi˛ekszo´s´c szczytów
wci ˛

a˙z okrywał ´snieg.

Zm˛eczony ko´n człapał wolno w stron˛e wioski. Przy ka˙zdym kroku podkowy

unosiły obłoczki kurzu, a wkrótce stukały ju˙z po bruku uliczek. Wie´sniacy, natu-
ralnie, byli zbyt godni, by zwraca´c uwag˛e na starca i chłopca w farmerskim wozie.
Kobiety nosiły długie suknie i spiczaste kapelusze, m˛e˙zczy´zni kaftany i mi˛ekkie
zamszowe czapki. Dumnie i z wy˙zszo´sci ˛

a spogl ˛

adali na nielicznych farmerów,

którzy z szacunkiem schodzili im z drogi.

— S ˛

a wspaniali, prawda? — zauwa˙zył Garion.

— Tak im si˛e chyba wydaje — odparł Wilk z wyrazem lekkiego rozbawie-

nia. — My´sl˛e, ˙ze pora na jaki´s posiłek, nie s ˛

adzisz?

Garion nie zdawał sobie z tego sprawy, ale gdy bajarz wspomniał o jedzeniu,

poczuł si˛e nagle straszliwie głodny.

— Gdzie pójdziemy? — zapytał. — Wszyscy tu s ˛

a tacy dostojni. Czy zaprosz ˛

a

obcych do swego stołu?

Wilk za´smiał si˛e i potrz ˛

asn ˛

ał brz˛ecz ˛

ac ˛

a sakiewk ˛

a u pasa.

29

background image

— Bez kłopotów zawrzemy odpowiednie znajomo´sci. S ˛

a tu miejsca, gdzie

mo˙zna kupi´c co´s do jedzenia.

Kupowa´c ˙zywno´s´c? Garion jeszcze o czym´s takim nie słyszał. Ka˙zdy, kto sta-

n ˛

ał przed bram ˛

a Faldora w porze posiłku, obowi ˛

azkowo zapraszany był do stołu.

´Swiat wie´sniaków najwyra´zniej ró˙znił si˛e bardzo od ´swiata farmy.

— Ale ja nie mam pieni˛edzy — poskar˙zył si˛e.
— Ja mam do´s´c dla nas obu — uspokoił go Wilk, zatrzymuj ˛

ac konia przed

du˙zym, niskim budynkiem. Szyld nad wej´sciem przedstawiał ki´s´c winogron. Były
tam te˙z jakie´s litery, ale — oczywi´scie — Garion nie potrafił ich odczyta´c.

— Co tam jest napisane, panie Wilku? — zapytał.
— ˙

Ze wewn ˛

atrz mo˙zna kupi´c jedzenie i picie — wyja´snił Wilk, zeskakuj ˛

ac

z wozu na ziemi˛e.

— To pewnie wspaniale umie´c czyta´c — stwierdził z zazdro´sci ˛

a Garion.

Starzec spojrzał na niego, wyra´znie zaskoczony.
— Nie umiesz czyta´c, chłopcze? — spytał z niedowierzaniem.
— Nie znalazłem nikogo, kto by mnie nauczył. Faldor potrafi czyta´c, ale chy-

ba nikt oprócz niego.

— Bzdura — prychn ˛

ał Wilk. — Porozmawiam z twoj ˛

a ciotk ˛

a. Zaniedbuje

swoje obowi ˛

azki. Ju˙z dawno powinna ci˛e nauczy´c.

— Ciocia Pol umie czyta´c? — Garion był wstrz ˛

a´sni˛ety.

— Oczywi´scie — bajarz poprowadził go do gospody. — Twierdziła, ˙ze nie-

wiele ma z tego korzy´sci, ale w ko´ncu min˛eło wiele lat od naszej kłótni na ten
temat.

Braki wykształcenia Gariona wyra´znie zirytowały starca. Chłopca jednak za

bardzo interesowało mroczne pomieszczenie gospody, by zwracał na niego uwa-
g˛e. Sala była wielka, ciemna, z niskim, drewnianym sufitem i kamienn ˛

a podłog ˛

a

pokryt ˛

a matami z sitowia. Nie było zimno, lecz ogie´n płon ˛

ał w wyło˙zonym ka-

mieniami zagł˛ebieniu na samym ´srodku, a smugi dymu unosiły si˛e do komina,
ustawionego na czterech kwadratowych kamiennych filarach. Łojówki migotały
w glinianych miseczkach na kilku długich, brudnych stołach. Wsz˛edzie cuchn˛eło
winem i zwietrzałym piwem.

— Co mo˙zemy zje´s´c? — zapytał Wilk nie ogolonego m˛e˙zczyzn˛e z kwa´sn ˛

a

min ˛

a, w poplamionym fartuchu.

— Został jeszcze kawałek ud´zca — odparł tamten, wskazuj ˛

ac ro˙zen stoj ˛

a-

cy obok paleniska ro˙zen. — Upieczony ledwie przedwczoraj. ´Swie˙zutki gulasz
z wczorajszego ranka i chleb, najwy˙zej sprzed tygodnia.

— Doskonale — Wilk usiadł. — Daj jeszcze dzban waszego najlepszego piwa

i mleko dla chłopca.

— Mleko? — zaprotestował Garion.
— Mleko — potwierdził stanowczo Wilk.
— Macie pieni ˛

adze? — upewnił si˛e skrzywiony m˛e˙zczyzna.

30

background image

Wilk potrz ˛

asn ˛

ał sakiewk ˛

a i kwa´sna mina m˛e˙zczyzny nagle wydała si˛e nieco

słodsza.

— Dlaczego tamten człowiek ´spi? — spytał Garion, wskazuj ˛

ac na chrapi ˛

acego

wie´sniaka, siedz ˛

acego z głow ˛

a opart ˛

a o stół.

— Pijany — Wilk ledwie spojrzał w tamt ˛

a stron˛e.

— Czy kto´s nie powinien si˛e nim zaj ˛

a´c?

— Chyba by sobie tego nie ˙zyczył.
— Znasz go?
— Znam wielu do niego podobnych. Od czasu do czasu sam bywałem w takim

stanie.

— Dlaczego?
— W danej chwili wydawało si˛e to wła´sciwe.
Piecze´n była twarda i przypalona, gulasz wodnisty i bez smaku, a chleb czer-

stwy, lecz Garion zanadto zgłodniał, by zwraca´c na to uwag˛e. Starannie wyczy´scił
talerz, jak go nauczono, a potem siedział spokojnie, gdy pan Wilk zadumał si˛e nad
drugim kuflem piwa.

— Było znakomite — stwierdził bez przekonania, po to tylko, by co´s powie-

dzie´c. Doszedł do wniosku, ˙ze Górne Gralt nie spełnia jego oczekiwa´n.

— Da si˛e przełkn ˛

a´c — Wilk wzruszył ramionami. — Wiejskie gospody s ˛

a ta-

kie same, jak ´swiat szeroki. Niecz˛esto spotyka si˛e tak ˛

a, do której człowiek chciał-

by powróci´c. Idziemy?

Rzucił na stół kilka monet, które człowiek z kwa´sn ˛

a min ˛

a chwycił pospiesznie.

Potem, razem z Garionem, wyszli na popołudniowe sło´nce.

— Poszukamy tego kupca korzennego dla twojej ciotki — oznajmił starzec. —

I rozejrzymy si˛e za jakim´s noclegiem. I stajni ˛

a dla konia.

Ruszyli ulic ˛

a, pozostawiaj ˛

ac konia i wóz przed gospod ˛

a.

Dom tolnedra´nskiego kupca korzennego okazał si˛e w ˛

askim, wysokim budyn-

kiem, stoj ˛

acym przy s ˛

asiedniej ulicy. Dwóch ´sniadoskórych, kr˛epych m˛e˙zczyzn

w krótkich tunikach czekało przed frontowymi drzwiami. Obok stał dziki ko´n
przytłoczony dziwacznym, ci˛e˙zkim siodłem. Obaj przygl ˛

adali si˛e oboj˛etnie mija-

j ˛

acym ich przechodniom.

Pan Wilk zatrzymał si˛e, gdy tylko ich zauwa˙zył.
— Co´s si˛e stało? — zapytał Garion.
— Thullowie — wyja´snił szeptem Wilk.
— Co?
— Ci dwaj to Thullowie. Cz˛esto pracuj ˛

a jako tragarze Murgów.

— Kto to s ˛

a Murgowie?

— Ludzie z Cthol Murgos — wyja´snił krótko Wilk. — Południowi Angara-

kowie.

— Ci, których pokonali´smy w bitwie pod Vo Mimbre? — zdziwił si˛e Ga-

rion. — Po co by tu przyje˙zd˙zali?

31

background image

— Murgowie zaj˛eli si˛e handlem. Nie spodziewałem si˛e spotka´c którego´s w tak

zapadłej wiosce. Mo˙zemy wej´s´c. Thullowie nas widzieli i gdyby´smy teraz za-
wrócili, wygl ˛

adałoby to podejrzanie. Trzymaj si˛e blisko mnie, chłopcze, i nic nie

mów.

Wymin˛eli dwóch pot˛e˙znie zbudowanych m˛e˙zczyzn i wkroczyli do sklepu.
Tolnedranin był chudy i łysy. Miał na sobie dług ˛

a niemal do ziemi, brunatn ˛

a

opo´ncz˛e i pas. Wyra´znie zdenerwowany, odwa˙zał z kilku rozło˙zonych na ladzie
paczek ostro pachn ˛

acy proszek.

— Dzie´n dobry — powitał Wilka. — Jedn ˛

a chwileczk˛e. Zaraz was obsłu˙z˛e.

Seplenił troch˛e, co lekko zdziwiło Gariona.
— Nie ma po´spiechu — odparł bajarz ´swiszcz ˛

acym, skrzekliwym głosem. Ga-

rion spojrzał na niego zaskoczony. Ze zdumieniem spostrzegł, ˙ze jego towarzysz
zgarbił si˛e i trz ˛

asł głow ˛

a z min ˛

a durnia.

— Zajmij si˛e nimi — polecił krótko klient. Byt to pot˛e˙zny, smagły m˛e˙zczy-

zna. Nosił kolczug˛e i krótki miecz u pasa, miał wystaj ˛

ace ko´sci policzkowe i kilka

gro´znie wygl ˛

adaj ˛

acych blizn na twarzy. Oczy robiły wra˙zenie dziwnie kancia-

stych, a głos był szorstki. Mówił z silnym akcentem.

— Nie ma po´spiechu — zaskrzeczał znowu Wilk.
— Moje sprawy zajm ˛

a nieco czasu — stwierdził zimno Murgo. — I nie lubi˛e

si˛e spieszy´c. Powiedz kupcowi, czego ci trzeba, starcze.

— Wielkie dzi˛eki, panie — gdakn ˛

ał Wilk. — Mam tu gdzie´s list˛e.

Zacz ˛

ał niezgrabnie przeszukiwa´c zakamarki ubrania.

— Mój pan zapisał wszystko. Mam nadziej˛e, ˙ze j ˛

a przeczytasz, czcigodny

kupcze, bo ja nie potrafi˛e.

Wreszcie odnalazł list˛e i wr˛eczył Tolnedraninowi.
Kupiec spojrzał na kartk˛e.
— To potrwa tylko chwil˛e — zapewnił Murga.
Tamten skin ˛

ał głow ˛

a potem spojrzał ponuro na Wilka i Gariona. Lekko zmru-

˙zył oczy. Wyraz jego twarzy zmienił si˛e.

— Ładny z ciebie chłopak — zwrócił si˛e do Gariona. — Jak masz na imi˛e?
Do tej chwili, przez całe swoje ˙zycie, Garion był uczciwym i prawdomów-

nym chłopcem. Zachowanie Wilka odkryło mu jednak zupełnie nieznany ´swiat
oszustwa i podst˛epów. Gdzie´s w gł˛ebi umysłu słyszał ostrzegawczy, oschły głos,
powtarzaj ˛

acy, ˙ze sytuacja jest gro´zna i ˙ze dla własnego bezpiecze´nstwa powinien

podj ˛

a´c wła´sciwe kroki. Po chwili wahania Garion wypowiedział swe pierwsze

´swiadome kłamstwo. Otworzył usta, a jego twarz przybrała wyraz bezgranicznej

t˛epoty.

— Rundorig, wasza wysoko´s´c — wybełkotał.
— Arendzkie imi˛e — mrukn ˛

ał Murgo, jeszcze mocniej mru˙z ˛

ac oczy. — Nie

wygl ˛

adasz na Arenda.

Garion gapił si˛e na niego bez słowa.

32

background image

— Jeste´s Arendem, Rundorigu? — naciskał Murgo. Garion zmarszczył brwi,

jakby próbował pochwyci´c jak ˛

a´s umykaj ˛

ac ˛

a my´sl. Wewn˛etrzny głos zapropono-

wał kilka mo˙zliwo´sci.

— Mój ojciec był Arendem — odpowiedział w ko´ncu chłopiec. — Ale mama

pochodziła z Sendarii i ludzie mówi ˛

a, ˙ze jestem do niej podobny.

— Powiedziałe´s: był — zauwa˙zył Murgo. — Czy zatem twój ojciec nie ˙zyje?
Na poznaczonej bliznami twarzy malowało si˛e skupienie. Garion pokiwał gło-

w ˛

a.

— ´Scinał drzewo i ono przewróciło si˛e na niego — skłamał. — Ju˙z dawno.
Murgo nagle jakby stracił zainteresowanie.
— Masz tu miedziaka, chłopcze — z oboj˛etn ˛

a min ˛

a rzucił monet˛e na podłog˛e

u stóp Gariona. — Jest na niej wybity obraz Boga Toraka. Mo˙ze przyniesie ci
szcz˛e´scie, albo cho´cby odrobin˛e rozumu.

Wilk schylił si˛e szybko i złapał pieni ˛

a˙zek. Miedziak, którego oddał chłopcu,

był zwykłym sendarskim pensem.

— Podzi˛ekuj dobremu panu, Rundorigu — wychrypiał.
— Wielkie dzi˛eki, wasza wysoko´s´c — Garion zacisn ˛

ał monet˛e w dłoni.

Murgo wzruszył ramionami i odwrócił si˛e.
Wilk zapłacił Tolnedraninowi za przyprawy i wraz z Garionem wyszedł ze

sklepu.

— To była ryzykowna gra, chłopcze — powiedział, gdy znale´zli si˛e z dala od

dwóch czekaj ˛

acych Thullów.

— Zdawało mi si˛e, ˙ze nie chcesz, by wiedział, kim jeste´s. Nie wiem, dlaczego,

ale pomy´slałem, ˙ze powinienem post ˛

api´c podobnie. ´

Zle zrobiłem?

— Byłe´s szybki — pochwalił go Wilk. — S ˛

adz˛e, ˙ze udało nam si˛e oszuka´c

tego Murga.

— Dlaczego zamieniłe´s monet˛e?
— Pieni ˛

adze Angaraków nie zawsze s ˛

a tym, czym si˛e wydaj ˛

a. Lepiej, ˙zeby´s

ich nie miał przy sobie. Chod´z, we´zmiemy konia i wóz. Do farmy Faldora długa
droga.

— My´slałem, ˙ze b˛edziemy tu nocowa´c.
— Zmieniłem plany. Chod´zmy, chłopcze. Pora jecha´c. Ko´n był bardzo zm˛e-

czony, gdy wspinał si˛e na wzgórze za Górnym Gralt. Sło´nce opadało w dół przed
nimi.

— Dlaczego nie mog˛e zatrzyma´c pensa Angaraków, panie Wilku? — spytał

znowu Garion. Ten problem nie dawał mu spokoju.

— Wiele jest rzeczy na tym ´swiecie, które wydaj ˛

a si˛e jednym, a s ˛

a w istocie

czym´s innym — odparł Wilk do´s´c ponuro. — Nie ufam Angarakom, a szczególnie
nie ufam Murgom. Lepiej, ˙zeby´s nigdy nie posiadał czego´s, co nosi wizerunek
Toraka.

33

background image

— Przecie˙z wojna mi˛edzy zachodem i Angarakami sko´nczyła si˛e pi˛e´cset lat

temu — zaprotestował Garion. — Wszyscy tak mówi ˛

a.

— Nie wszyscy — o´swiadczył Wilk. — A teraz we´z te opo´ncz˛e i okryj si˛e.

Je´sli si˛e przezi˛ebisz, twoja ciotka nigdy mi tego nie wybaczy.

— Mog˛e si˛e przykry´c, je´sli s ˛

adzisz, ˙ze powinienem. Ale nie jest mi zimno

i zupełnie nie jestem ´spi ˛

acy. Dotrzymam ci towarzystwa w drodze.

— To dla mnie pociecha, chłopcze.
— Panie Wilku — zacz ˛

ał po dłu˙zszej chwili Garion. — Czy znałe´s moj ˛

a matk˛e

i ojca?

— Tak — potwierdził spokojnie Wilk.
— Ojciec te˙z nie ˙zyje, prawda?
— Obawiam si˛e, ˙ze tak.
— Tak my´slałem — westchn ˛

ał Garion. — Szkoda, ˙ze ich nie znałem. Ciocia

Pol mówi, ˙ze byłem niemowl˛eciem, kiedy. . . — nie potrafił tego powiedzie´c. —
Próbowałem sobie przypomnie´c mam˛e, ale nie potrafi˛e.

— Byłe´s bardzo mały.
— Jacy oni byli? — spytał Garion.
Wilk poskrobał si˛e po brodzie.
— Zwyczajni — stwierdził. — Niczym si˛e nie wyró˙zniali.
Garion poczuł si˛e ura˙zony.
— Ciocia Pol mówi, ˙ze mama była bardzo pi˛ekna — zaprotestował.
— Bo była.
— Wi˛ec jak mogła by´c całkiem zwyczajna?
— Nie była sławna ani wa˙zna — wyja´snił Wilk. — Tak samo jak twój oj-

ciec. Ktokolwiek ich zobaczył, brał ich za zwykłych wie´sniaków: młody człowiek
z młod ˛

a ˙zon ˛

a i dziecko. Tyle tylko widzieli. Tyle powinni widzie´c.

— Nie rozumiem.
— To bardzo skomplikowane.
— A jaki był mój ojciec?
— ´Sredniego wzrostu. Ciemne włosy. Bardzo powa˙zny młody człowiek. Lu-

biłem go.

— Kochał mam˛e?
— Bardziej ni˙z wszystko na ´swiecie.
— A mnie?
— Oczywi´scie.
— A gdzie mieszkali?
— W bardzo spokojnym miejscu — odparł Wilk. — W małej wiosce nie-

daleko gór, z dala od głównych szlaków. Mieli domek przy ko´ncu ulicy. Mały,
porz ˛

adny domek. Twój ojciec sam go zbudował — był kamieniarzem. Zatrzymy-

wałem si˛e tam od czasu do czasu, gdy akurat byłem w okolicy — starzec mówił

34

background image

monotonnie, opisuj ˛

ac wie´s, dom i par˛e, która w nim mieszkała. Garion słuchał

i nawet nie zauwa˙zył, kiedy zasn ˛

ał.

Musiało by´c ju˙z bardzo pó´zno, blisko ´switu. Wpół drzemi ˛

ac, chłopiec czuł, ˙ze

kto´s bierze go na r˛ece, zdejmuje z wozu i niesie po schodach. Bajarz był zdumie-
waj ˛

aco silny. Ciocia Pol czekała — wiedział o tym bez otwierania oczu. Otaczał

j ˛

a zawsze charakterystyczny zapach, który rozpoznawał nawet w ciemno´sci.

— Przykryj go tylko — szepn ˛

ał pan Wilk. — Nie warto go teraz budzi´c.

— Co si˛e stało? — spytała ciocia Pol równie cicho.
— We wsi był Murgo. . . u tego twojego kupca. Wypytywał i próbował da´c

chłopcu pensa Angaraków.

— W Górnym Gralt? Jeste´s pewien, ˙ze to tylko Murgo?
— Trudno powiedzie´c. Nawet ja nie potrafi˛e odró˙znił Murga od Grolima. Nie

od razu.

— Co si˛e stało z monet ˛

a?

— Zd ˛

a˙zyłem j ˛

a złapa´c. Dałem chłopcu sendarskiego pensa. Je´sli nasz Murgo

był Grolimem, pozwolimy mu mnie ´sledzi´c. Z pewno´sci ˛

a dostarcz˛e mu dobrej

zabawy na najbli˙zsze kilka miesi˛ecy.

— Wi˛ec odchodzisz? — w głosie cioci Pol zabrzmiał smutek.
— Ju˙z pora — stwierdził Wilk. — Chłopak jest chwilowo bezpieczny, a ja

musz˛e rusza´c. Dziej ˛

a si˛e ró˙zne rzeczy, których trzeba dopilnowa´c. Kiedy Murgo-

wie przybywaj ˛

a do zapadłych wiosek, zaczynam si˛e martwi´c. Wielk ˛

a odpowie-

dzialno´s´c i wielki ci˛e˙zar zło˙zono na nasze barki. Nie mo˙zemy sobie pozwoli´c na
niedbało´s´c.

— Długo ci˛e nie b˛edzie?
— Pewnie par˛e lat. Wiele jest spraw, o które musz˛e zadba´c, i wielu ludzi,

z którymi chc˛e si˛e zobaczy´c.

— B˛ed˛e za tob ˛

a t˛eskniła — wyznała cicho ciocia Pol.

Za´smiał si˛e.
— Sentymenty, Pol? — spytał szorstko. — To nie pasuje do roli.
— Wiesz, o co mi chodzi. Nie nadaj˛e si˛e do pracy, któr ˛

a mi wyznaczyli´scie,

ty i inni. Nie znam si˛e na wychowywaniu małych chłopców.

— ´Swietnie sobie radzisz — uspokoił j ˛

a Wilk. — Miej na niego oko i nie

pozwól, by jego natura doprowadziła ci˛e do histerii. B ˛

ad´z ostro˙zna; on kłamie po

mistrzowsku.

— Garion? — ciocia Pol była wstrz ˛

a´sni˛eta.

— Kłamał Murgowi tak dobrze, ˙ze nawet na mnie zrobił wra˙zenie.
— Garion?
— Pytał te˙z o rodziców — dodał Wilk. — Co mu powiedziała´s?
— Niewiele. Tyle, ˙ze nie ˙zyj ˛

a.

— Na razie to wystarczy. Nie warto mówi´c z nim o sprawach, na które jest

jeszcze za młody.

35

background image

Rozmowa trwała, lecz Garion znowu odpłyn ˛

ał w sen i był niemal pewien, ˙ze

wszystko to mu si˛e przy´sniło.

Ale rankiem, gdy si˛e obudził, pana Wilka ju˙z nie było.

background image

ROZDZIAŁ IV

Pory roku zmieniały si˛e według odwiecznego porz ˛

adku. Lato dojrzało do je-

sieni; płomie´n jesieni zakrzepły w zim˛e; zima niech˛etnie ust ˛

apiła pola budz ˛

acej

si˛e wio´snie, a wiosna znowu rozkwitła w lato. Ze zmian ˛

a pór roku mijały i lata,

a Garion niezauwa˙zalnie stawał si˛e dorosły.

Wraz z nim dorastały te˙z inne dzieci — wszystkie, z wyj ˛

atkiem biednego Do-

roona, który był chyba skazany na pozostanie do ko´nca ˙zycia niskim i chudym.
Rundorig wystrzelił jak młode drzewo i wkrótce był tak wysoki, jak doro´sli m˛e˙z-
czy´zni. Zubrette, oczywi´scie, nie była tak wybujała, lecz rozwin˛eła si˛e na inne
sposoby, które budziły ju˙z zainteresowanie chłopców.

Wczesn ˛

a jesieni ˛

a, tu˙z przed czternastymi urodzinami Gariona, niewiele bra-

kowało, by chłopiec zako´nczył sw ˛

a ˙zyciow ˛

a karier˛e. Reaguj ˛

ac na jaki´s pierwotny

pop˛ed, istniej ˛

acy w ka˙zdym dziecku dysponuj ˛

acym stawem i zapasem drew, zbu-

dował ze swoimi kompanami tratw˛e. Nie była zbyt du˙za ani szczególnie dobrze
zaprojektowana. Miała tendencj˛e do zanurzania si˛e z jednej strony, a tak˙ze niepo-
koj ˛

acy zwyczaj rozpadania si˛e na cz˛e´sci w najbardziej nieoczekiwanych momen-

tach.

Naturalnie, to wła´snie Garion popisywał si˛e na wodzie tego pi˛eknego jesienne-

go dnia, gdy tratwa zupełnie nagle postanowiła raz na zawsze powróci´c do swego
pierwotnego kształtu. Wi ˛

azania p˛ekły, a belki odpływały w ró˙zne strony.

W ostatniej chwili dostrzegaj ˛

ac niebezpiecze´nstwo, chłopiec desperacko pró-

bował dotrze´c do brzegu. Jednak tylko przyspieszył katastrof˛e. W rezultacie zna-
lazł si˛e na pojedynczej belce i szale´nczo wymachuj ˛

ac r˛ekami usiłował zachowa´c

równowag˛e. Gdy desperacko wygl ˛

adał pomocy, dostrzegł na zboczu, za plecami

towarzyszy, znajom ˛

a posta´c człowieka na czarnym koniu. M˛e˙zczyzna miał na so-

bie ciemny płaszcz i płon ˛

acym wzrokiem obserwował poczynania Gariona. Potem

belka przekr˛eciła si˛e, a chłopiec z gło´snym pluskiem wpadł do wody.

Edukacja Gariona nie obejmowała, niestety, sztuki pływania; a płytka woda

stawu okazała si˛e wystarczaj ˛

aco gł˛eboka.

Dno było bardzo nieprzyjemne — rodzaj ciemnego, przero´sni˛etego zielskiem

mułu zamieszkiwanego przez ˙zaby, ˙zółwie i pojedynczego, niesympatycznego
w˛egorza, który przemkn ˛

ał jak w ˛

a˙z, gdy Garion niby kamie´n spadał w wodorosty.

37

background image

Szarpn ˛

ał si˛e, łykn ˛

ał wody i odbił w stron˛e powierzchni. Jak wieloryb wypłyn ˛

z gł˛ebiny, krztusz ˛

ac si˛e wci ˛

agn ˛

ał w płuca powietrze i usłyszał krzyki towarzyszy.

Ciemna posta´c na zboczu nie drgn˛eła nawet. Wszystkie szczegóły obrazu tego cie-
płego popołudnia w jednej chwili wryły si˛e w pami˛e´c Gariona. Zauwa˙zył nawet,

˙ze chocia˙z je´zdziec stał w pełnym blasku jesiennego sło´nca, ani on, ani wierz-

chowiec nie rzucali cienia. Kiedy jego umysł starał si˛e poj ˛

a´c to niezrozumiałe

zjawisko, chłopiec opadł ponownie na błotniste dno.

Gdy ton ˛

ac wyrywał si˛e z u´scisku wodorostów, przyszło mu do głowy, ˙ze mógł-

by wybi´c si˛e, wypłyn ˛

a´c niedaleko belki i przy jej pomocy utrzyma´c si˛e na po-

wierzchni. Odepchn ˛

ał jak ˛

a´s zdumion ˛

a ˙zab˛e i odbił si˛e od dna. Trafił Pechowo do-

kładnie w belk˛e. Od ciosu w głow˛e rozbłysło mu przed oczami o´slepiaj ˛

ace ´swia-

tło, a w uszach zacz˛eło dzwoni´c. Opadł nieruchomy ku wodorostom, si˛egaj ˛

acym

po niego przez wod˛e.

A potem pojawił si˛e Durnik. Garion poczuł, ˙ze ci ˛

agnie go brutalnie za wło-

sy ku powierzchni, nast˛epnie silnymi poci ˛

agni˛eciami ramienia holuje do brzegu,

wykorzystuj ˛

ac ten sam, wygodny uchwyt.

Kowal wywlókł półprzytomnego chłopca na twardy grunt, przewrócił na

brzuch i kilka razy nadepn ˛

ał, by usun ˛

a´c z płuc wod˛e. ˙

Zebra Gariona zatrzesz-

czały.

— Wystarczy, Durniku — sapn ˛

ał.

Usiadł, a krew z pi˛eknej rany na czubku głowy natychmiast zalała mu oczy.

Otarł j ˛

a r˛ek ˛

a i poszukał wzrokiem mrocznego je´zd´zca bez cienia. Lecz tajemnicza

posta´c znikn˛eła. Garion spróbował wsta´c, ale ´swiat wokół niego zawirował nagle.
Zemdlał.

Kiedy si˛e zbudził, z głow ˛

a w banda˙zach le˙zał we własnym łó˙zku. Ciocia Pol

stała obok, a jej oczy płon˛eły.

— Ty głupi szczeniaku! — krzykn˛eła. — Co robiłe´s na tym stawie?
— Pływałem na tratwie — Garion starał si˛e, by zabrzmiało to całkiem zwy-

czajnie.

— Pływałe´s? — powtórzyła. — Na tratwie? Kto ci pozwolił?
— No. . . — powiedział niepewnie. — My tylko. . .
— Wy tylko co?
Spojrzał na ni ˛

a bezradnie.

Wtedy zaszlochała, chwyciła go w ramiona i niemal udusiła w u´scisku.
Przez moment Garion rozwa˙zał mo˙zliwo´s´c opowiedzenia jej o niezwykłej, po-

zbawionej cienia postaci, obserwuj ˛

acej jego zmagania z wod ˛

a. Jednak suchy głos

w gł˛ebi umysłu, który czasem si˛e do niego odzywał, stwierdził, ˙ze jeszcze na to
nie pora. Sk ˛

ad´s wiedział, ˙ze sprawa miedzy nim a człowiekiem na czarnym koniu

jest bardzo osobista, ˙ze nieuchronnie nadejdzie chwila, gdy zmierz ˛

a si˛e ze sob ˛

a

w starciu woli lub siły. Gdyby o tym powiedział, ciocia Pol zaanga˙zowałaby si˛e
we wszystko, a tego nie chciał. Nie był wprawdzie pewien sk ˛

ad, ale wiedział, ˙ze

38

background image

ciemna figura jest wrogiem. Było to nieco przera˙zaj ˛

ace, ale te˙z niezwykle ekscy-

tuj ˛

ace. Ciocia Pol z pewno´sci ˛

a poradziłaby sobie z obcym, Garion jednak utracił-

by wtedy co´s własnego i — z nieznanych przyczyn — wa˙znego. Milczał wi˛ec.

— To nie było a˙z tak niebezpieczne, ciociu Pol — powiedział niepewnie. —

Zaczynałem ju˙z pojmowa´c, na czym polega pływanie. Wszystko by si˛e dobrze
sko´nczyło, gdybym nie trafił głow ˛

a w t˛e belk˛e.

— Ale, oczywi´scie, trafiłe´s — zauwa˙zyła.
— No tak, ale to nic powa˙znego. Jeszcze minuta czy dwie i bym sobie pora-

dził.

— W tych okoliczno´sciach nie jestem pewna, czy miałe´s jeszcze minut˛e czy

dwie.

— No. . . — zawahał si˛e i zdecydował porzuci´c temat.
Od tego dnia sko´nczyła si˛e dla Gariona wolno´s´c. Ciocia Pol uwi˛eziła go w po-

mywalni. Poznał dokładnie ka˙zde wgniecenie i rys˛e na wszystkich kuchennych
garnkach. Wyliczył, ˙ze ka˙zdy z nich zmywał dwadzie´scia jeden razy na tydzie´n.
W orgii niedbało´sci ciocia Pol uznała nagle za niemo˙zliwe, by zagotowa´c wod˛e
nie brudz ˛

ac przy tym dwóch lub trzech rondli, które Garion musiał potem sta-

rannie czy´sci´c. Nienawidził tego i całkiem powa˙znie zacz ˛

ał si˛e zastanawia´c nad

ucieczk ˛

a.

Jesie´n trwała i pogoda była coraz gorsza. Inne dzieci tak˙ze nie wychodziły na

dwór, wi˛ec poło˙zenie Gariona troch˛e si˛e poprawiło. Naturalnie, Rundorig rzadko
si˛e z nimi bawił, gdy˙z ze wzgl˛edu na wzrost, nowe obowi ˛

azki powierzano mu

cz˛e´sciej nawet ni˙z Garionowi.

Kiedy tylko mógł, Garion wymykał si˛e do Doroona i Zubrette. Teraz jed-

nak nie bawiło ich ju˙z skakanie na siano czy nie ko´ncz ˛

acy si˛e berek w stajniach

i stodołach. Osi ˛

agn˛eli wiek, gdy doro´sli natychmiast zauwa˙zali takie nieróbstwo

i szybko wyszukiwali im jakie´s zaj˛ecia. Na ogół wi˛ec siadali w jakim´s ukry-
tym miejscu i zwyczajnie rozmawiali. Inaczej mówi ˛

ac, Garion i Zubrette siedzieli

i słuchali nieprzerwanego potoku słów Doroona. Niewysoki ruchliwy chłopiec nie
potrafił milcze´c, tak samo jak nie potrafił usiedzie´c spokojnie. Mógł godzinami
opowiada´c o kilku kroplach deszczu, bez tchu niemal wyrzucaj ˛

ac z siebie kolejne

wyrazy. Ci ˛

agle si˛e wiercił.

— Co to za znak masz na r˛eku, Garionie? — spytała pewnego deszczowego

dnia Zubrette, przerywaj ˛

ac opowie´s´c Doroona.

Garion spojrzał na idealnie okr ˛

agł ˛

a, biał ˛

a plam˛e na wewn˛etrznej stronie pra-

wej dłoni.

— Te˙z go zauwa˙zyłem — Doroon w pół słowa zmienił temat. — Ale Garion

wychował si˛e w kuchni. Prawda, Garionie? Pewnie oparzył si˛e, kiedy był mały.
Wiecie, wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e, zanim ktokolwiek zd ˛

a˙zył go powstrzyma´c, i dotkn ˛

ał cze-

go´s gor ˛

acego. Zało˙z˛e si˛e, ˙ze jego ciocia naprawd˛e si˛e zezło´sciła. Ona umie si˛e

rozzło´sci´c szybciej ni˙z ktokolwiek, kogo znam, i naprawd˛e. . .

39

background image

— Zawsze go miałem — Garion przesun ˛

ał palcem wzdłu˙z konturu plamy.

Nigdy wła´sciwie si˛e jej nie przygl ˛

adał. Pokrywała cał ˛

a wewn˛etrzn ˛

a cz˛e´s´c dłoni

i w pewnym o´swietleniu miała jaki´s srebrzysty połysk.

— Mo˙ze to znami˛e — zasugerowała Zubrette.
— Zało˙z˛e si˛e, ˙ze tak — zawołał szybko Doroon. — Widziałem kiedy´s czło-

wieka, który miał tak ˛

a fioletow ˛

a plam˛e na policzku. . . jednego z tych włócz˛egów,

którzy przyje˙zd˙zaj ˛

a jesieni ˛

a zbiera´c rzep˛e. . . w ka˙zdym razie pokrywała mu ca-

ły policzek i z pocz ˛

atku wzi ˛

ałem to za wielki siniak i my´slałem ˙ze ten człowiek

musiał oberwa´c w jakiej´s okropnej bójce. . . w tych taborach bez przerwy si˛e bij ˛

a.

Ale potem zobaczyłem, ˙ze to wcale nie siniak, tylko — dokładnie tak, jak mówiła
Zubrette — znami˛e. Ciekawe, z czego one si˛e bior ˛

a.

Wieczorem, kiedy szykował si˛e do snu, Garion podniósł do oczu dło´n.
— Ciociu Pol, co to za znak?
Spojrzała na niego, nie przerywaj ˛

ac szczotkowania swych długich ciemnych

włosów.

— Nie ma si˛e czym przejmowa´c — stwierdziła.
— Nie przejmuj˛e si˛e. Zastanawiałem si˛e tylko, co to jest. Zubrette i Doroon

my´sl ˛

a, ˙ze to znami˛e. Czy to znami˛e?

— Co´s w tym rodzaju.
— Czy które´s z moich rodziców miało taki znak?
— Tak, ojciec. To typowe dla twojego rodu.
Garionowi przyszła do głowy niezwykła my´sl. Nie wiedz ˛

ac wła´sciwie, dla-

czego to robi, dotkn ˛

ał znamieniem białego pasma na czole cioci.

— Czy to co´s podobnego do tego białego miejsca na twoich włosach? — za-

pytał.

Poczuł niezwykłe mrowienie w r˛ece i zdawało mu si˛e, ˙ze kto´s otworzył okno

w jego umy´sle. Z pocz ˛

atku była to tylko ´swiadomo´s´c nieprzeliczonych lat, pły-

n ˛

acych niby ogromne morze ci˛e˙zkich chmur. Potem, ostrzejszy od no˙za, ból po-

wtarzanej w niesko´nczono´s´c straty, ˙zalu. Pó´zniej, bli˙zej jakby, jego własna twarz,
a za ni ˛

a inne, stare i młode, królewskie i zupełnie zwyczajne; a jeszcze dalej, ju˙z

nie głupkowate, jakie bywało czasami, oblicze pana Wilka. Najsilniejsze jednak
było wra˙zenie nieziemskiej, nadludzkiej pot˛egi, nieugi˛etej woli.

Ciocia Pol poruszyła głow ˛

a niemal oboj˛etnie.

— Nie rób tego, Garionie — powiedziała i okno w mózgu zatrzasn˛eło si˛e.
— Co to było? — spytał. Płon ˛

ał z ciekawo´sci i chciał jeszcze raz je otworzy´c.

— Prosta sztuczka.
— Naucz mnie.
— Jeszcze nie, mój Garionie — uj˛eła w dłonie jego twarz. — Jeszcze nie. Nie

jeste´s gotów. Kład´z si˛e ju˙z.

— Zostaniesz ze mn ˛

a? — spytał, troch˛e przestraszony.

40

background image

— Zawsze b˛ed˛e przy tobie — odparta, otulaj ˛

ac go kołdr ˛

a. Potem znowu cze-

sała swe długie, g˛este włosy. Gł˛ebokim, melodyjnym głosem nuciła jak ˛

a´s dziwn ˛

a

pie´s´n. Ten d´zwi˛ek ukołysał go do snu.

Od tego dnia nawet sam Garion niecz˛esto ogl ˛

adał swe znami˛e. Nagle okazało

si˛e, ˙ze ma mnóstwo zaj˛e´c, od których nie tylko r˛ece, ale cały był bardzo brudny.

Najwa˙zniejszym ´swi˛etem w Sendarii — jak i we wszystkich królestwach za-

chodu — było Zaranie. Upami˛etniało dzie´n, gdy wiele eonów temu, siedmiu Bo-
gów zł ˛

aczyło r˛ece, by jednym słowem stworzy´c ´swiat. Obchody Zarania miały

miejsce w ´srodku zimy, a ˙ze o tej porze na farmie nie było zbyt wiele do roboty,
tradycj ˛

a stał si˛e dwutygodniowy festyn, z ucztami, prezentami i dekorowaniem

sali jadalnej oraz krótkimi przedstawieniami ku czci Bogów. Te ostatnie były, na-
turalnie, przejawem pobo˙zno´sci Faldora. Ten dobry cho´c prosty człowiek nie miał
złudze´n, ilu z ludzi podziela jego uczucia. Uwa˙zał jednak, ˙ze ´swi˛eto jest dobr ˛

a

okazj ˛

a do pewnych religijnych przedsi˛ewzi˛e´c. A ˙ze był dobrym panem, robotnicy

na farmie starali si˛e zrobi´c mu przyjemno´s´c.

Niestety, była to tak˙ze pora, gdy córka Faldora, Anhelda, składała z m˛e˙zem

Eilbrigiem doroczn ˛

a wizyt˛e, by zachowa´c poprawne stosunki z ojcem. Anhelda

nie miała ochoty przez pozorne cho´cby zaniedbanie nara˙za´c swego prawa dzie-
dziczenia. Odwiedziny były ci˛e˙zk ˛

a prób ˛

a dla Faldora który na ubranego z prze-

sadn ˛

a elegancj ˛

a i wyniosłego zi˛ecia, ni˙zszego urz˛ednika towarzystwa handlowego

w stolicy Sendarii, spogl ˛

adał z ledwie skrywan ˛

a pogard ˛

a.

Przyjazd Anheldy i Eilbriga oznaczał jednak pocz ˛

atek festiwalu Zarania na

farmie Faldora. Dlatego, cho´c nie byli przesadnie lubiani, witano ich zawsze z nie-
jakim entuzjazmem.

Pogoda tego roku była wyj ˛

atkowo paskudna, nawet jak na Sendari˛e. Deszcze

zacz˛eły si˛e wcze´snie, a wkrótce potem nadszedł okres mokrego ´sniegu — nie tego
sypkiego, jasnego puchu, jaki padał pó´zn ˛

a zim ˛

a, lecz wilgotnej mazi, topniej ˛

acej

niemal od razu. Garionowi obowi ˛

azki nie pozwalały na wspólne z dawnymi towa-

rzyszami zabaw prze˙zywanie przed´swi ˛

atecznej orgii emocji i oczekiwania. Dlate-

go nadchodz ˛

acy festiwal wydał mu si˛e nudny i nieciekawy. T˛esknił za dawnymi,

dobrymi czasami, cz˛esto wzdychał ze smutkiem i szorował kuchenn ˛

a podłog˛e ni-

by jasnowłosa chmura gradowa.

Nawet tradycyjny wystrój jadalni, gdzie zawsze odbywały si˛e ceremonie Dnia

Zarania, w tym roku był zdecydowanie mniej udany. Gał ˛

azki jedliny, kryj ˛

ace belki

sufitu, nie były tak zielone jak zwykle, a starannie do nich podwi ˛

azane l´sni ˛

ace

jabłka mniejsze i nie tak czerwone. Garion wzdychał tylko i ponuro wracał do
sprz ˛

atania.

Na cioci Pol jego nastrój nie robił ˙zadnego wra˙zenia. Demonstrowała wyra´zny

brak zrozumienia. Dotkn˛eła tylko jego czoła, by sprawdzi´c, czy nie ma gor ˛

aczki,

po czym napoiła go najobrzydliwszym wywarem, jaki potrafiła przyrz ˛

adzi´c. Ga-

rion uwa˙zał potem, by my´c podłogi w samotno´sci i wzdycha´c ciszej. Rozs ˛

adna,

41

background image

sekretna cz˛e´s´c umysłu informowała go rzeczowo, ˙ze zachowuje si˛e ´smiesznie,
lecz Garion wolał jej nie słucha´c. Wewn˛etrzny głos był chyba o wiele starszy
i m ˛

adrzejszy od niego, ale wyra´znie t˛epił wszelkie rado´sci ˙zycia.

Rankiem Dnia Zarania przed bram ˛

a stan ˛

ał Murgo i pi˛eciu Thullów z wozem.

Chcieli widzie´c Faldora. Garion ju˙z dawno si˛e przekonał, ˙ze nikt nie zwraca uwagi
na zwykłego chłopca i ˙ze wielu ciekawych rzeczy mo˙zna si˛e dzi˛eki temu, zupeł-
nie przypadkowo, dowiedzie´c. Zaj ˛

ał si˛e wi˛ec jak ˛

a´s drobn ˛

a i niezbyt wa˙zn ˛

a prac ˛

a

w pobli˙zu bramy.

Murgo z twarz ˛

a poznaczon ˛

a bliznami, jak tamten z Górnego Gralt, siedział

dumnie na wozie. Jego kolczuga dzwoniła przy ka˙zdym poruszeniu. Nosił czar-
ny płaszcz z kapturem i trzymał miecz tak, by ka˙zdy musiał go zauwa˙zy´c. Bez
przerwy si˛e rozgl ˛

adał i pilnie wszystka obserwował. Thullowie w zabłoconych

filcowych butach i ci˛e˙zkich pelerynach stali oboj˛etnie przy wozie, nie zwracaj ˛

ac

uwagi na zimny wiatr dmuchaj ˛

acy poprzez za´snie˙zone pola.

Faldor, w swym najlepszym kaftanie — w ko´ncu trwało ´Swi˛eto Zarania —

przeszedł przez podwórze. Za nim pod ˛

a˙zali Anhelda i Eilbrig.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, przyjacielu — powitał Murga Faldor. — Radosnego

Zarania.

Murgo chrz ˛

akn ˛

ał.

— Jeste´s, jak mniemam, farmerem Faldorem? — zapytał z silnym akcentem.
— W istocie.
— Słyszałem, ˙ze masz do sprzedania spor ˛

a ilo´s´c szynek, dobrze uw˛edzonych.

— ´Swinie pi˛eknie rosły tego roku — przyznał skromnie Faldor.
— Kupi˛e je — oznajmił Murgo potrz ˛

asaj ˛

ac sakiewk ˛

a.

Faldor skłonił si˛e nisko.
— Jutro, z samego rana — powiedział.
Murgo spojrzał zdziwiony.
— To pobo˙zne domostwo — wyja´snił farmer. — Nie ura˙zamy Bogów naru-

szaj ˛

ac ´Swi˛eto Zarania.

— Ojcze — zawołała Anhelda. — Nie ˙zartuj. Ten szlachetny kupiec przybył

z daleka, by ubi´c z tob ˛

a interes.

— Nie w Dzie´n Zarania — powtórzył stanowczo Faldor.
— W mie´scie Sendar — wtr ˛

acił Eilbrig swym wysoki nosowym głosem —

nie pozwalamy, by takie sentymenty przeszkadzały w transakcjach.

— Nie jeste´smy w mie´scie Sendar — odparł zimno Faldor. — Jeste´smy na

mojej farmie, a na farmie Faldora nie pracuje si˛e i nie robi interesów w czasie

´Swi˛eta Zarania.

— Ojcze! — zaprotestowała Anhelda. — Szlachetny kupiec ma złoto! Złoto,

ojcze, złoto!

— Nie b˛ed˛e dyskutował — stwierdził Faldor. — Ciebie i twoje sługi, przy-

jacielu — zwrócił si˛e do Murga — ch˛etnie ugo´scimy na naszym ´swi˛ecie. Mog˛e

42

background image

wam obieca´c wygodne kwatery i najwspanialszy posiłek w całej Sendarii, a tak-

˙ze sposobno´s´c uhonorowania Bogów w tym szczególnym dniu. Nikt jeszcze nie

biedniał, wypełniaj ˛

ac swe religijne obowi ˛

azki.

— Nie obchodzimy w Cthol Murgos tego ´swi˛eta — o´swiadczył chłodno ku-

piec. — Jak mówi szlachetna dama, dług ˛

a drog˛e przejechałem, by ubi´c interes,

i nie mam czasu do stracenia. Jestem pewien, ˙ze inni farmerzy w tym okr˛egu tak-

˙ze maj ˛

a towar, jakiego szukam.

— Ojcze! — j˛ekn˛eła Anhelda.
— Znam swoich s ˛

asiadów — odparł spokojnie Faldor. — Obawiam si˛e, ˙ze

szcz˛e´scie nie b˛edzie ci dzisiaj sprzyja´c. ´Swi˛etowanie tego dnia jest w okolicy
bardzo siln ˛

a tradycj ˛

a.

Murgo zastanawiał si˛e przez chwil˛e.
— Mo˙ze masz racj˛e — stwierdził w ko´ncu. — Przyjmuj˛e twoje zaproszenie,

pod warunkiem, ˙ze rano jak najwcze´sniej przyst ˛

apimy do interesów.

— Jak sobie ˙zyczysz — skłonił si˛e Faldor. — O pierwszym brzasku b˛ed˛e do

twych usług.

— Umowa stoi — Murgo zeskoczył z wozu na ziemi˛e. Tego wieczoru w jadal-

ni wydano uczt˛e. Kucharki i pół tuzina pomocnic przysłanych specjalnie na t˛e oka-
zj˛e, poganiane ostrym j˛ezykiem cioci Pol, biegały mi˛edzy kuchni ˛

a i sal ˛

a, nosz ˛

ac

gor ˛

ace pieczenie, paruj ˛

ace szynki i skwiercz ˛

ace g˛esi. Garion pomy´slał zgry´zliwie,

d´zwigaj ˛

ac wielk ˛

a porcj˛e pieczonej wołowiny, ˙ze Faldorowy zakaz pracy w ´swi˛eto

przestawał obowi ˛

azywa´c u progu kuchni.

Wreszcie wszystko było gotowe: zastawione stoły, płon ˛

ace ognie w komin-

kach, dziesi ˛

atki ´swiec rozja´sniaj ˛

acych mrok i pochodnie w pier´scieniach u ka-

miennych filarów. Ludzie Faldora w najlepszych ubraniach czekali ju˙z i ciekła im

´slinka.

Kiedy wszyscy zaj˛eli miejsca, Faldor powstał z ławy u szczytu głównego sto-

łu.

— Drodzy przyjaciele — zawołał wznosz ˛

ac puchar. — T˛e uczt˛e po´swi˛ecam

Bogom.

— Bogom — powtórzyli chórem i powstali z szacunkiem. Faldor napił si˛e

odrobin˛e, a wszyscy poszli za jego przykładem.

— Wysłuchajcie mnie, Bogowie — modlił si˛e. — Z pokor ˛

a dzi˛ekujemy wam

za dary pi˛eknego ´swiata, który w tym dniu stworzyli´scie. Przyrzekamy wam słu-

˙zy´c przez kolejny rok.

Zdawało si˛e, ˙ze chce jeszcze co´s doda´c, lecz usiadł. Faldor zawsze długo pra-

cował nad modlitwami na szczególne, takie jak dzisiejsza, okazje. Lecz trema
nieodmiennie usuwała z pami˛eci starannie przygotowane słowa. Z tego powodu
jego modlitwy były z reguły bardzo gor ˛

ace i bardzo krótkie.

— Jedzcie, przyjaciele — polecił. — Nie pozwólmy tym daniom wystygn ˛

a´c.

43

background image

Jedli wi˛ec. Anhelda i Eilbrig, którzy wył ˛

acznie dzi˛eki naleganiom Faldora

zasiedli do tego jednego wspólnego posiłku, swoje towarzyskie wysiłki skierowali
do Murga. On jeden w tej sali został uznany za godnego ich uwagi.

— Od dawna planowałem wizyt˛e w Cthol Murgos — oznajmił napuszonym

tonem Eilbrig. — Zgodzisz si˛e przyjacielu kupcze, ˙ze ´sci´slejsze kontakty mi˛edzy
wschodem i zachodem to jedyna droga przezwyci˛e˙zenia wzajemnych uprzedze´n,
które popsuły nasze stosunki w przeszło´sci?

— My, Murgowie, wolimy własne towarzystwo — odparł krótko m˛e˙zczyzna

z bliznami na twarzy.

— Ale przecie˙z trafiłe´s tutaj, przyjacielu — zauwa˙zył Eilbrig. — Czy to nie

dowód, ˙ze kontakty mog ˛

a si˛e okaza´c korzystne?

— Przyjechałem tu w interesach — wyja´snił Murgo. — Nie z własnej woli

odwiedzam to miejsce.

Rozejrzał si˛e po sali.
— Wi˛ec to wszyscy twoi ludzie? — spytał Faldora.
— Co do jednego.
— Mam podstawy, by przypuszcza´c, ˙ze był tu pewien starzec. O siwych wło-

sach i brodzie.

— Nie tutaj, przyjacielu — zapewnił Faldor. — Ja tu jestem najstarszy, a sam

widzisz, ˙ze daleko mi jeszcze do siwizny.

— Jeden z moich rodaków spotkał przed laty kogo´s takiego — o´swiadczył

Murgo. — Towarzyszył mu arendzki chłopiec. Miał chyba na imi˛e Rundorig.

Garion siedział przy s ˛

asiednim stole. Pochylał twarz nad talerzem i nasłuchi-

wał tak uwa˙znie, i˙z miał wra˙zenie, ˙ze rosn ˛

a mu uszy.

— Jest tu jeden Rundorig — przyznał Faldor. — To ten wysoki, na ko´ncu

tamtego stołu — pokazał palcem.

— Nie — stwierdził Murgo, przygl ˛

adaj ˛

ac si˛e z uwag ˛

a Rundorigowi. — To nie

chłopiec, którego mi opisano.

— Imi˛e jest do´s´c popularne w´sród Arendów — zauwa˙zył Faldor. — Pewnie

twój przyjaciel spotkał kogo´s z innej farmy.

— Na pewno — zgodził si˛e Murgo, na pozór zapominaj ˛

ac o sprawie. — Do-

skonała szynka — dodał, wskazuj ˛

ac swój talerz ostrzem sztyletu, którym posługi-

wał si˛e przy jedzeniu. — Czy te, które trzymasz w w˛edzarni, s ˛

a podobnej jako´sci?

— Nie, przyjacielu kupcze — za´smiał si˛e Faldor. — Nie zdołasz mnie namó-

wi´c na rozmow˛e o interesach.

Murgo u´smiechn ˛

ał si˛e przelotnie, co robiło dziwne wra˙zenie na jego pozna-

czonej twarzy.

— Zawsze warto spróbowa´c. Ch˛etnie za to pochwal˛e twojego kucharza.
— Komplement dla ciebie, pani Pol — Faldor nieco podniósł głos. — Nasze-

mu przyjacielowi z Cthol Murgos przypadło do gustu twoje dzieło.

— Dzi˛ekuj˛e wi˛ec za uznanie — odparła ciocia Pol raczej chłodno.

44

background image

Murgo spojrzał na ni ˛

a i jego oczy rozszerzyły si˛e lekko, jakby zobaczył kogo´s

znajomego.

— Wspaniałe dania, szlachetna pani — skłonił si˛e w jej stron˛e. — Twoja

kuchnia to miejsce, gdzie dziej ˛

a si˛e czary.

— Nie — odparła z wyniosła min ˛

a. — Nie czary. Gotowanie jest sztuk ˛

a, któr ˛

a

mo˙ze pozna´c ka˙zdy, kto ma do´s´c cierpliwo´sci. Magia to co´s zupełnie innego.

— Lecz magia te˙z jest sztuk ˛

a, pani.

— Wielu tak wła´snie uwa˙za. Ale prawdziwa magia pochodzi z wn˛etrza. Nie

jest dziełem szybkich palców, zdolnych oszuka´c oczy.

Murgo przygl ˛

adał si˛e jej z nieruchom ˛

a twarz ˛

a, a ona odpowiedziała kamien-

nym spojrzeniem. Siedz ˛

acy w pobli˙zu Garion miał wra˙zenie, ˙ze to, co dzieje si˛e

mi˛edzy nimi, nie ma ˙zadnego zwi ˛

azku z wypowiadanymi słowami. Co´s niby wy-

zwanie zawisło w powietrzu. Potem Murgo odwrócił wzrok, jakby l˛ekał si˛e podj ˛

a´c

t˛e gr˛e.

Gdy uczta dobiegła ko´nca, nadszedł czas na pro´sciutkie przedstawienie, trady-

cyjnie zwi ˛

azane z Dniem Zarania. Siedmiu starszych robotników wymkn˛eło si˛e

ju˙z wcze´sniej i teraz pojawili si˛e w drzwiach. Mieli na sobie długie szaty z kap-
turami, a tak˙ze starannie wyrze´zbione i pomalowane maski, wyobra˙zaj ˛

ace twarze

Bogów. Kostiumy były ju˙z stare i nosiły ´slady składania i przechowywania przez
cały rok na strychu Faldora. Zamaskowane postacie powolnym krokiem weszły
do sali i stan˛eły rz˛edem obok głównego stołu. Potem kolejno recytowały po kilka
wersów, identyfikuj ˛

acych przedstawianego Boga.

— Jestem Aldur — dobiegi zza pierwszej maski głos Cralta. — Bóg, który

˙zyje samotnie. Nakazuj˛e, by stał si˛e ten ´swiat.

— Jestem Belar — odezwał si˛e inny znajomy głos zza drugiej maski. — Bóg-

-Nied´zwied´z Alornów. Nakazuj˛e, by stał si˛e ten ´swiat.

I tak szło po kolei: Chaldan, Issa, Nedra, Mara i wreszcie ostatnia posta´c,

w przeciwie´nstwie do pozostałych okryta czarn ˛

a szat ˛

a i nosz ˛

aca mask˛e ze stali,

nie z malowanego drewna.

— Jestem Torak — rozległ si˛e spod maski głuchy głos Durnika. — Bóg-Smok

Angaraków. Nakazuj˛e, by stał si˛e ten ´swiat.

Jakie´s poruszenie zwróciło uwag˛e Gariona. Obejrzał si˛e szybko. Murgo zakrył

twarz r˛ekami niezwykłym, ceremonialnym niemal gestem. Przy bocznym stole
pi˛eciu Thullów dr˙zało, a ich twarze były szare jak popiół.

Siedem figur przy stole Faldora chwyciło si˛e za r˛ece.
— Jeste´smy Bogami — wyrzekli chórem. — I nakazujemy, by stał si˛e ten

´swiat.

— Wysłuchajcie słów Bogów — zadeklamował Faldor. — Powitajcie Bogów

w domu Faldora.

— Niech błogosławie´nstwo Bogów towarzyszy temu domowi — odpowie-

działo siedem postaci. — I wszystkim tu zebranym.

45

background image

Odwrócili si˛e i wolno wyszli z jadalni.
Przyszła pora prezentów. Wszyscy byli troch˛e podnieceni, gdy˙z podarunki po-

chodziły od Faldora, a dobry farmer co roku długo my´slał, jaki prezent najbardziej
si˛e przyda obdarowanemu. Wiele było nowych tunik, po´nczoch, płaszczy i butów.
Garion jednak oniemiał prawie z zachwytu, gdy odwin ˛

ał mały pakunek i znalazł

niewielki sztylet w porz ˛

adnej pochwie.

— Jest ju˙z prawie m˛e˙zczyzn ˛

a — wyja´snił Faldor cioci Pol. — A m˛e˙zczy´znie

zawsze si˛e przyda dobry nó˙z.

Naturalnie, Garion natychmiast sprawdził ostrze nowego sztyletu i — co było

do przewidzenia — od razu zaci ˛

ał si˛e w palec.

— Chyba nie dało si˛e tego unikn ˛

a´c — stwierdziła ciocia Pol, cho´c nie było

jasne, czy mówi o skaleczeniu, o samym prezencie, czy te˙z o fakcie, ˙ze Garion
ju˙z dorasta.

Zaraz nast˛epnego ranka Murgo zakupił szynki i odjechał wraz z pi˛ecioma

Thullami. Kilka dni pó´zniej Anhelda i Eilbrig tak˙ze spakowali swoje rzeczy i wy-
ruszyli w podró˙z powrotn ˛

a do Sendaru. Na farmie Faldora zapanowały zwykłe

porz ˛

adki.

Zima trwała. ´Snieg spadł i stopniał, a potem wróciła wiosna, jak to zwykle

czyni. Ta wiosna ró˙zniła si˛e od poprzednich tylko przybyciem Brilla, nowego pra-
cownika. Jeden z młodszych farmerów o˙zenił si˛e, wynaj ˛

ał w pobli˙zu niewielk ˛

a za-

grod˛e i obładowany praktycznymi prezentami i dobrymi radami Faldora odjechał,
by rozpocz ˛

a´c samodzielne ˙zycie. Brilla przyj˛eto na jego miejsce.

Garion uznał, ˙ze nowy robotnik jest zdecydowanie nieciekawym dodatkiem

do farmy. Tunika i po´nczochy Brilla były połatane i brudne, czarne włosy i k˛e-
dzierzawa broda nie uczesane, za´s oczy patrzyły ka˙zde w inn ˛

a stron˛e. Okazał si˛e

człowiekiem nietowarzyskim i zgry´zliwym, w dodatku niezbyt czystym. Zdawał
si˛e ci ˛

agn ˛

a´c za sob ˛

a obłok kwa´snego odoru starego potu. Po kilku próbach nawi ˛

a-

zania rozmowy, Garion zrezygnował i starał si˛e go unika´c.

Znalazł jednak co innego, co zaj˛eło jego my´sli tej wiosny i lata. Wprawdzie

do tej pory uwa˙zał Zubrette bardziej za utrapienie ni˙z prawdziwego towarzysza
zabaw, teraz zmienił zdanie. Zawsze wiedział, ˙ze jest ładna, lecz wcze´sniej ten
fakt nie miał dla niego znaczenia i wolał towarzystwo Rundoriga i Doroona. Tej
wiosny wszystko si˛e zmieniło. Spostrzegł, ˙ze obaj chłopcy tak˙ze baczniej obser-
wowali Zubrette, i po raz pierwszy w ˙zyciu poczuł zazdro´s´c.

Zubrette, naturalnie, flirtowała bezwstydnie z wszystkimi trzema i a˙z promie-

niała, gdy w jej obecno´sci mierzyli si˛e ponurymi spojrzeniami. Rundorig zwykle
pracował na polu, lecz Doroon był dla Gariona powa˙znym zmartwieniem. Stał si˛e
nerwowy i cz˛esto szukał pretekstów, by przej´s´c si˛e po farmie sprawdzaj ˛

ac, czy

Doroon i Zubrette nie ukryli si˛e gdzie´s tylko we dwoje.

Sam prowadził czaruj ˛

aco prost ˛

a kampanie — korzystał z przekupstwa. Zu-

brette, jak wszystkie dziewcz˛eta, lubiła słodycze, a Garion miał dost˛ep do kuchni.

46

background image

W krótkim czasie wypracowali pewien układ: Garion wykradał łakocie dla swej
jasnowłosej towarzyszki zabaw, o ona w zamian pozwalała mu na całusa. Spra-
wy mogłyby pewnie posun ˛

a´c si˛e dalej, gdyby pewnego popołudnia ciocia Pol nie

przyłapała ich na takiej wła´snie wymianie w jakim´s zak ˛

atku stodoły.

— Do´s´c tego — o´swiadczyła stanowczo, staj ˛

ac w drzwiach. Zawstydzony Ga-

rion odskoczył szybko.

— Co´s mi wpadło do oka — skłamała pospiesznie dziewczyna. — Garion

próbował to wyj ˛

a´c.

Garion stał i rumienił si˛e w´sciekle.
— Doprawdy? — powiedziała ciocia Pol. — To ciekawe. Chod´z, Garionie.
— Ja. . . — zacz ˛

ał.

— Ju˙z, Garionie.
I to był koniec wszystkiego. Od tego dnia Garion bez przerwy miał jakie´s za-

j˛ecie w kuchni, a ciocia Pol nawet na moment nie spuszczała z niego oczu. Chło-
piec wzdychał ci˛e˙zko i martwił si˛e o Doroona, który paradował teraz obrzydliwie
zadowolony z siebie. Lecz ciocia Pol nie traciła czujno´sci, a Garion pozostawał
w kuchni.

background image

ROZDZIAŁ V

Jesieni ˛

a, gdy li´scie zmieniły kolory, a wiatr zrywał je z drzew niby czerwone

i złote płatki, kiedy wieczory stały si˛e chłodne i dymy z kominów farmy Faldora
wznosiły si˛e prostymi, bł˛ekitnymi smugami ku pierwszym gwiazdom na purpuro-
wym niebie, powrócił Wilk. Pewnego wietrznego popołudnia zjawił si˛e na drodze.
Opadłe li´scie wirowały wokół niego i trzepotał szeroki i płaszcz.

Garion, który wynosił kuchenne resztki do chlewa, zauwa˙zył go i pobiegł na

spotkanie. Starzec był zakurzony i zm˛eczony. Pos˛epna twarz widniała pod szarym
kapturem. Zwykłe wesołe, niedbałe zachowanie zast ˛

apiła powaga, jakiej Garion

jeszcze u niego nie widział.

— Garionie — powiedział na powitanie Wilk — urosłe´s.
— Min˛eło pi˛e´c lat — odparł chłopiec.
— To ju˙z tak długo?
Garion skin ˛

ał głow ˛

a i zrównał krok z przyjacielem.

— Wszyscy zdrowi? — spytał Wilk.
— Tak. Nic si˛e tu nie zmieniło. Tylko Breldo si˛e o˙zenił i wyprowadził, a ta

stara, br ˛

azowa krowa zdechła zeszłego lata.

— Pami˛etam t˛e krow˛e — stwierdził Wilk. Po czym dodał: — Musz˛e poroz-

mawia´c z twoj ˛

a ciotk ˛

a.

— Nie jest dzisiaj w najlepszym nastroju — ostrzegł Garion. — Mo˙ze lepiej,

˙zeby´s odpocz ˛

ał w której´s stodole. Wynios˛e ci co´s do jedzenia i picia.

— Chyba jednak nara˙z˛e si˛e na jej zły humor — odparł Wilk. — To, co mam

do powiedzenia, nie mo˙ze czeka´c.

Min˛eli bram˛e i przeszli podwórzem do drzwi kuchni.
Ciocia Pol ju˙z czekała.
— Znowu ty? — rzuciła cierpko, wspieraj ˛

ac r˛ece na biodrach. — Moja kuch-

nia jeszcze nie doszła do siebie po twojej poprzedniej wizycie.

— Witam, pani Pol — Wilk pokłonił si˛e. A potem zrobił co´s dziwnego: za-

kre´slił palcami niewielk ˛

a, cho´c zło˙zon ˛

a figur˛e na wysoko´sci piersi. Garion był

pewien, ˙ze nie powinien tego widzie´c.

Oczy cioci Pol rozszerzyły si˛e nagle, potem zw˛eziły. Spowa˙zniała.

48

background image

— Sk ˛

ad wiesz. . . — zacz˛eła i urwała. — Garionie — zawołała ostrym to-

nem. — Potrzebuj˛e marchewek. Zostało jeszcze par˛e na grz ˛

adce w drugim ko´ncu

ogródka. We´z łopat˛e, wiadro i przynie´s mi kilka.

— Ale. . . — zaprotestował, jednak ostrze˙zony jej spojrzeniem wyszedł po-

spiesznie. Wzi ˛

ał z szopy łopat˛e i wiadro, potem kr˛ecił si˛e przy drzwiach kuchni.

Podsłuchiwanie nie było, naturalnie, szlachetnym uczynkiem, a w Sendarii uwa-

˙zano je za dowód najgorszego wychowania. Jednak Garion ju˙z dawno si˛e prze-

konał, ˙ze ile razy musi wyj´s´c, rozmowa zawsze okazuje si˛e nadzwyczaj ciekawa
i na ogół dotyczy jego osoby. Przez chwil˛e zmagał si˛e z własnym sumieniem,
ale poniewa˙z nie widział w tym post˛epowaniu nic naprawd˛e złego — pod warun-
kiem, ˙ze nikomu nie powtórzy tego, co usłyszał — sumienie szybko oswoiło si˛e
z wyrzutami.

Garion miał ´swietny słuch, trwało jednak dobr ˛

a chwil˛e, zanim rozpoznał

w´sród kuchennych hałasów dwa znajome głosy.

— Przecie˙z nie zostawi ´sladów — mówiła ciocia Pol.
— Nie musi — odparł Wilk. — Ten przedmiot sam zostawi wyra´zny trop.

Potrafi˛e nim pod ˛

a˙za´c równie łatwo, jak lis potrafi wyczu´c zapach królika.

— Gdzie to zabierze?
— Któ˙z mo˙ze wiedzie´c? Jego umysł jest dla mnie zamkni˛ety. S ˛

adz˛e, ˙ze ruszy

na północ, do Boktoru. To najkrótsza trasa do Gar og Nadrak. Wie, ˙ze b˛ed˛e go

´scigał, wi˛ec zechce jak najszybciej dotrze´c do krainy Angaraków. Kradzie˙z na nic

si˛e nie zda, póki obiekt pozostanie na zachodzie.

— Kiedy to si˛e stało?
— Cztery tygodnie temu.
— Mógł ju˙z dotrze´c do królestw Angaraków.
— Nie s ˛

adz˛e. To bardzo daleko. Ale je´sli nawet, musz˛e ruszy´c za nim. Potrze-

buj˛e twojej pomocy.

— Jak mog˛e st ˛

ad odjecha´c? — spytała ciocia Pol. — Musz˛e pilnowa´c chłopca.

Ciekawo´s´c Gariona stawała si˛e prawie nie do opanowania. Podszedł bli˙zej

drzwi.

— Chłopak jest tu bezpieczny — stwierdził Wilk. — To pilna sprawa.
— Nie — sprzeciwiła si˛e ciocia Pol. — Nawet to miejsce nie jest pewne.

W Dzie´n Zarania przyjechał tu Murgo i pi˛eciu Thullów. Udawał kupca, ale dopy-
tywał si˛e o starca i chłopca imieniem Rundorig, którzy par˛e lat temu byli w Gór-
nym Gralt. Mnie tak˙ze mógł rozpozna´c.

— Sytuacja jest zatem bardziej powa˙zna, ni˙z mi si˛e zdawało — zastanowił si˛e

Wilk. — Musimy przenie´s´c chłopca. Mo˙zna go zostawi´c gdzie´s u przyjaciół.

— Nie — zaprotestowała znowu ciocia Pol. — Je´sli mam jecha´c z tob ˛

a, on

jedzie tak˙ze. Jest w takim wieku, ˙ze trzeba go pilnowa´c praktycznie bez przerwy.

— Nie b ˛

ad´z głupia — rzucił szorstko Wilk.

49

background image

Garion był wstrz ˛

a´sni˛ety. Nikt jeszcze nie zwracał si˛e w ten sposób do cioci

Pol.

— To moja decyzja. Zgodzili´smy si˛e wszyscy, ˙ze póki nie doro´snie, b˛edzie

pod moj ˛

a opiek ˛

a. Nie pojad˛e bez niego.

Serce skoczyło Garionowi do gardła.
— Pol — upomniał j ˛

a Wilk. — Pomy´sl tylko, gdzie mo˙zemy trafi´c. Nie wolno

ci oddawa´c go w te r˛ece.

— B˛edzie bezpieczniejszy w Cthol Murgos, a nawet w samej Mallorei, ni˙z

tutaj beze mnie — o´swiadczyła ciocia Pol — Wiosn ˛

a przyłapałam go w stodole

z dziewczyn ˛

a, mniej wi˛ecej w jego wieku. Jak powiedziałam, trzeba go pilnowa´c.

Wilk za´smiał si˛e szczerze.
— I to wszystko? — spytał. — Za bardzo si˛e przejmujesz takimi historiami.
— A jak by ci si˛e spodobało, gdyby´smy wrócili i zastali go ˙zonatego, maj ˛

ace-

go zosta´c ojcem? — rzuciła kwa´sno ciocia Pol. — Byłby ´swietnym farmerem, ale
co nam z tego, je´sli trzeba czeka´c nast˛epne sto lat na odpowiedni zbieg okolicz-
no´sci?

— Na pewno sprawy nie zaszły tak daleko. To przecie˙z dzieci.
— Jeste´s ´slepy, Stary Wilku — odparła ciocia Pol. — To prowincjonalna Sen-

daria, a ja wychowuj˛e chłopca, by wypełnił wa˙zne, bohaterskie zadanie. Dziew-
czyna to pi˛eknooka psotnica i dojrzewa o wiele za szybko, bym mogła patrze´c na
to spokojnie. W tej chwili czaruj ˛

aca, mała Zubrette stanowi wi˛eksze zagro˙zenie

ni˙z jakikolwiek Murgo. Albo zabieramy chłopca, albo nigdzie si˛e st ˛

ad nie rusz˛e.

Ty masz swoje obowi ˛

azki, a ja swoje.

— Szkoda czasu na spory — stwierdził Wilk. — Je´sli nie ma innego wyj´scia,

zgadzam si˛e.

Garion niemal dusił si˛e z podniecenia. Poczuł tylko krótkie, przelotne ukłucie

˙zalu na my´sl, ˙ze musi opu´sci´c Zubrette. Odwrócił si˛e, podniósł głow˛e i spojrzał

tryumfalnie na chmury p˛edzone po wieczornym niebie. A poniewa˙z stał plecami
do drzwi, nie spostrzegł wychodz ˛

acej cioci Pol.

— O ile pami˛etam, ogród le˙zy za południowym murem — zauwa˙zyła.
Garion drgn ˛

ał zaskoczony.

— I jak to si˛e stało, ˙ze marchewki s ˛

a wci ˛

a˙z nie wykopane? — spytała.

— Musiałem poszuka´c łopaty — wyja´snił niezbyt przekonywaj ˛

aco Garion.

— Naprawd˛e? Ale widz˛e, ˙ze jednak znalazłe´s — jej brwi uniosły si˛e gro´znie.
— Dopiero przed chwil ˛

a.

— Doskonale. Marchewki, Garionie — ju˙z!
Garion chwycił łopat˛e i wiadro i ruszył biegiem.
Gdy wracał tu˙z po zmroku, dostrzegł cioci˛e Pol, jak wspina si˛e po schodach

wiod ˛

acych do pokojów Faldora. Mógł pój´s´c za ni ˛

a i podsłuchiwa´c, ale jaki´s nie-

wyra´zny ruch we wrotach szopy skłonił go, by raczej cofn ˛

a´c si˛e w cie´n bramy.

Mroczna posta´c przemkn˛eła ukradkiem z szopy do stóp schodów, na które weszła

50

background image

wła´snie ciocia. Potem, gdy za cioci ˛

a zamkn˛eły si˛e drzwi, posta´c wsun˛eła si˛e na

gór˛e. Było ciemno i Garion nie potrafił jej rozpozna´c. Odło˙zył wiadro i, ´scisn ˛

aw-

szy łopat˛e jak bro´n, ruszył cicho przez podwórze.

Z pokoju na górze dobiegły jakie´s głosy, a posta´c pod drzwiami wyprostowała

si˛e szybko i zbiegła na dół. Garion cofn ˛

ał si˛e w cie´n, trzymaj ˛

ac łopat˛e w pogo-

towiu. Kiedy posta´c go mijała, poczuł odór starego, brudnego odzienia i ostry
zapach potu. Był wtedy pewien, jakby niemal zobaczył twarz tego człowieka, ˙ze
cioci˛e Pol ´sledził Brill, nowy robotnik.

Drzwi na górze stan˛eły otworem i Garion usłyszał głos cioci.
— Przykro mi, Faldorze, ale to sprawa rodzinna i musz˛e wyjecha´c jak naj-

szybciej.

— B˛ed˛e ci wi˛ecej płacił, Pol — Faldorowi głos si˛e załamywał.
— Pieni ˛

adze nie maj ˛

a tu nic do rzeczy — odparła ciocia Pol. — Jeste´s dobrym

człowiekiem, Faldorze, a twoja farma była mi domem, gdy go potrzebowałam.
Jestem ci wdzi˛eczna bardziej, ni˙z potrafisz sobie wyobrazi´c. Ale musz˛e odej´s´c.

— Mo˙ze kiedy załatwisz te rodzinne sprawy, wrócisz tutaj — Faldor niemal

błagał.

— Nie, Faldorze — rzekła. — Nie przypuszczam.
— B˛edziemy za tob ˛

a t˛esknili, Pol — Faldor był bliski płaczu.

— Ja te˙z b˛ed˛e t˛eskni´c, kochany Faldorze. Nie spotkałam jeszcze człowieka

o lepszym sercu. Byłabym wdzi˛eczna, gdyby´s nie wspominał nikomu o moim
odje´zdzie. Nie lubi˛e wyja´snie´n ani sentymentalnych po˙zegna´n.

— Jak sobie ˙zyczysz, Pol.
— Nie b ˛

ad´z taki smutny, stary przyjacielu — powiedziała pocieszaj ˛

acym to-

nem ciocia Pol. — Dobrze wyszkoliłam swoje pomocnice. Gotuj ˛

a nie gorzej ode

mnie. Twój ˙zoł ˛

adek nawet nie zauwa˙zy ró˙znicy.

— Moje serce zauwa˙zy.
— Nie ˙zartuj — poprosiła łagodnie. — Musz˛e i´s´c przypilnowa´c kolacji.
Garion wycofał si˛e zmieszany. Odniósł łopat˛e do szopy zabrał wiadro marche-

wek, pozostawione koło bramy. Gdyby powiedział cioci Pol. ˙ze widział podsłu-
chuj ˛

acego Brilla, natychmiast spytałaby, co on sam robił w tym miejscu. A wolał-

by tego nie wyja´snia´c. Najprawdopodobniej Brill był zwyczajnie ciekawy i w ca-
łym zdarzeniu nie było nic podejrzanego czy gro´znego. Jednak fakt, ˙ze niesympa-
tyczny Brill tak˙ze oddawał si˛e tej nieszkodliwej rozrywce, lekko Gariona zanie-
pokoił, a nawet sprawił, ˙ze chłopcu zrobiło si˛e wstyd.

Garion był zbyt podekscytowany, by je´s´c. Kolacja tego wieczoru zdawała si˛e

zupełnie zwyczajna, podobna do wszystkich posiłków na farmie Faldora. Chło-
piec obserwował dyskretnie skwaszon ˛

a min˛e Brilla lecz ten niczym nie zdradzał,

˙ze zna tre´s´c podsłuchanej z trudem rozmowy.

51

background image

Po kolacji, jak zwykle w czasie pobytu na farmie, pan Wilk uległ namowom,

by opowiedzie´c jak ˛

a´s histori˛e. Powstał i zastanawiał si˛e przez chwil˛e. Wiatr j˛eczał

w kominie, a pochodnie migotały w zamocowanych u filarów pier´scieniach.

— Jak wszyscy wiedz ˛

a — zacz ˛

ał — nie ma ju˙z Maragów. Duch Mary łka

samotny na pustkowiach i wyje w´sród zaro´sni˛etych mchem ruin Maragoru. Jed-
nak, jak równie˙z wszyscy wiedz ˛

a, wzgórza i strumienie Maragoru ci˛e˙zkie s ˛

a od

czystego, ˙zółtego złota. Oczywi´scie, to złoto wła´snie było powodem zniszczenia
Maragów. Gdy pewne o´scienne królestwo dowiedziało si˛e o nim, ˙z ˛

adza była zbyt

silna. Wynikiem — jak prawie zawsze, gdy królestwa spieraj ˛

a si˛e o złoto — by-

ła wojna. Pretekstem do niej stał si˛e po˙załowania godzien fakt, ˙ze Maragowie
uprawiali kanibalizm. Wprawdzie ten obyczaj budzi niesmak ludzi cywilizowa-
nych, lecz gdyby nie złoto w Maragorze, zapewne nikt nie zwróciłby na to uwagi.
Wojna jednak była nieunikniona i Maragowie wygin˛eli. Ale Duch Mary i upiory
pomordowanych pozostały w Maragorze, jak szybko przekonywali si˛e ci, którzy
wkraczali do nawiedzonego królestwa.

Zdarzyło si˛e, ˙ze ˙zyło w mie´scie Muros, w południowej Sendarii, trzech lubi ˛

a-

cych przygody ludzi. Słysz ˛

ac o złocie postanowili wyruszy´c do Maragoru i wy-

wie´z´c stamt ˛

ad cz˛e´s´c bogactw. Jak powiedziałem, lubili przygody, byli dzielni

i kpili z opowie´sci o duchach.

Podró˙z trwała długo, gdy˙z wiele setek mil dzieli Muros od północnych rubie-

˙zy Maragoru. Urok złota przyci ˛

agał ich jednak z nieodpart ˛

a sił ˛

a. I zdarzyło si˛e, ˙ze

ciemn ˛

a, burzliw ˛

a noc ˛

a przekroczyli granic˛e, mijaj ˛

ac patrole rozstawione, by za-

wraca´c z drogi wła´snie takich, jak oni. O´scienne królestwo, poniósłszy wszelkie
niewygody i koszty wojny, było — co całkiem naturalne — niech˛etne dzieleniu
si˛e złotem z ka˙zdym przypadkowym przechodniem.

Wi˛ec przemykali si˛e noc ˛

a, płon ˛

ac ˙z ˛

adz ˛

a złota. Duch Mary j˛eczał wokół nich,

lecz byli to dzielni ludzie i nie l˛ekali si˛e duchów. Zreszt ˛

a, przekonywali sami

siebie, ten d´zwi˛ek nie był naprawd˛e wołaniem ducha, a zwykłym wyciem wichru
w´sród drzew.

Mroczny, mglisty poranek budził si˛e mi˛edzy wzgórzami, gdy usłyszeli w po-

bli˙zu szum płyn ˛

acej wody. Jak wszyscy wiedz ˛

a, złoto najłatwiej znale´z´c na brze-

gach rzek. Pomaszerowali wi˛ec w kierunku tego d´zwi˛eku.

Jeden z nich przypadkiem spojrzał w dół i oto w słabym ´swietle zobaczył, ˙ze

grunt, na którym stoi, pokryty jest bryłkami i odłamkami złota. Ogarni˛ety chci-
wo´sci ˛

a milczał. Pozostał w tyle, póki nie stracił z oczu towarzyszy. Wtedy padł

na kolana i zacz ˛

ał łapczywie zgarnia´c złoto.

Usłyszał jaki´s d´zwi˛ek za plecami i obejrzał si˛e. Lepiej nie wspomina´c, co

zobaczył. Do´s´c, ˙ze rzucił skarby i zacz ˛

ał ucieka´c.

Rzeka, któr ˛

a słyszeli, wła´snie tam wrzynała si˛e w w ˛

awóz. Dwaj podró˙zni pa-

trzyli zdumieni, jak ich towarzysz mija kraw˛ed´z urwiska i nawet spadaj ˛

ac biegnie

52

background image

dalej, młóc ˛

ac nogami niedotykalne powietrze. Potem obejrzeli si˛e i zobaczyli, co

go ´scigało.

Jeden z nich oszalał i z rozpaczliwym krzykiem rzucił si˛e do w ˛

awozu, w któ-

rym przed chwil ˛

a zgin ˛

ał jego towarzysz. Ostatni jednak poszukiwacz, najodwa˙z-

niejszy i najdzielniejszy z całej trójki, powiedział sobie, ˙ze ˙zaden upiór nie zdoła
zrani´c ˙zywego człowieka. Nie cofn ˛

ał si˛e. Co było, oczywi´scie, najgorszym z mo˙z-

liwych bł˛edów. Duchy otoczyły go, a on stał bez l˛eku pewien, ˙ze nic mu nie zrobi ˛

a.

Pan Wilk przerwał opowie´s´c i łykn ˛

ał z kufla.

— A potem — zako´nczył — poniewa˙z nawet duchy mog ˛

a zgłodnie´c, podzie-

liły go na kawałki i zjadły.

Garionowi włosy stan˛eły d˛eba, gdy usłyszał zaskakuj ˛

ac ˛

a konkluzj˛e opowie´sci

Wilka. Czuł, ˙ze wszyscy biesiadnicy zadr˙zeli. Nie tak ˛

a histori˛e spodziewali si˛e

usłysze´c.

Siedz ˛

acy niedaleko kowal Durnik zastanawiał si˛e nad czym´s z wyrazem za-

kłopotania na szczerej twarzy.

— Za skarby ´swiata nie chciałbym kwestionowa´c prawdziwo´sci tej historii —

odezwał si˛e w ko´ncu. — Ale je´sli go zjadły. . . to znaczy, duchy. . . to co si˛e z nim
stało? To znaczy. . . je´sli duchy s ˛

a niematerialne, a wszyscy mówi ˛

a, ˙ze tak, to

przecie˙z nie maj ˛

a ˙zoł ˛

adków. I czym by go gryzły?

Wilk przybrał tajemnicz ˛

a i przebiegł ˛

a min˛e. Uniósł palec, jakby miał zamiar

udzieli´c jakiej´s m ˛

adrej odpowiedzi, a potem nagle wybuchn ˛

ał ´smiechem. Durnik

z pocz ˛

atku był poirytowany, ale tak˙ze si˛e za´smiał, cho´c nieco niepewnie. Z wolna

wesoło´s´c przybierała na sile, gdy wszyscy pojmowali dowcip.

— Doskonały ˙zart, stary przyjacielu — Faldor krztusił si˛e ze ´smiechu, jak

i wszyscy inni. — I m ˛

adr ˛

a mo˙zna z niego wyci ˛

agn ˛

a´c nauk˛e. Zł ˛

a rzecz ˛

a jest chci-

wo´s´c, lecz jeszcze gorsz ˛

a strach, gdy˙z ´swiat jest dostatecznie gro´zny nawet bez

zaludniania go wyimaginowanymi potworami.

Faldor zawsze potrafił przerobi´c ciekaw ˛

a histori˛e na jak ˛

a´s przypowie´s´c z mo-

rałem.

— ´Swi˛eta racja, dobry Faldorze — odparł ju˙z powa˙znie Wilk. — S ˛

a jednak

w ´swiecie rzeczy, których nie da si˛e wytłumaczy´c ani zby´c ´smiechem.

Siedz ˛

acy obok kominka Brill nie roze´smiał si˛e.

— Nigdy nie widziałem ducha — burkn ˛

ał. — Ani nie spotkałem nikogo, kto

widział. I ja, na przykład, nie wierz˛e w ˙zadn ˛

a tam magi˛e, czary i tym podobne

głupstwa.

Co powiedziawszy wstał i wyszedł z sali, jakby opowie´s´c była dla niego oso-

bist ˛

a obraz ˛

a.

Pó´zniej, w kuchni, gdy ciocia Pol pilnowała zmywania, a Wilk siedział nad

kuflem piwa przy którym´s ze stołów, Garion przegrał walk˛e z własnym sumie-
niem. Oschły wewn˛etrzny głos poinformował go zgry´zliwie, ˙ze skrywanie tego,

53

background image

co zobaczył, jest nie tylko głupie, ale mo˙ze si˛e okaza´c niebezpieczne. Chłopiec
odło˙zył garnek, który wła´snie borował, i podszedł do stołu.

— Mo˙ze to nic wa˙znego — powiedział starannie dobieraj ˛

ac słowa. — Ale dzi´s

wieczorem, kiedy wracałem z ogrodu, widziałem, jak Brill ´sledzi cioci˛e Pol.

Spojrzała na niego zdziwiona. Wilk odstawił kufel.
— Mów dalej, Garionie — poleciła ciocia.
— To było wtedy, kiedy szła´s porozmawia´c z Faldorem — wyja´snił Garion. —

Czekał, a˙z wejdziesz na schody i Faldor wpu´sci ci˛e do ´srodka. Potem si˛e podkradł
i podsłuchiwał przy drzwiach. Zobaczyłem go, jak szedłem odnie´s´c łopat˛e.

— Od jak dawna jest na farmie ten Brill? — spytał Wilk.
— Pojawił si˛e na wiosn˛e — poinformował Garion. — Kiedy Breldo si˛e o˙zenił

i wyprowadził.

— A kupiec Murgo zjawił si˛e na Zaranie, kilka miesi˛ecy wcze´sniej?
Ciocia Pol spojrzała na niego uwa˙znie.
— S ˛

adzisz. . . ? — nie doko´nczyła.

— S ˛

adz˛e, ˙ze powinienem chyba zamieni´c kilka słów z naszym przyjacielem

Brillem — oznajmił pos˛epnie Wilk. — Garionie, znasz drog˛e do jego pokoju?

Garion kiwn ˛

ał głow ˛

a. Serce biło mu jak szalone.

— Zaprowad´z mnie — Wilk wstał od stołu. Jego krok nie był ju˙z krokiem

starego człowieka. Zdawało si˛e, ˙ze nagle zrzucił z ramion ci˛e˙zar lat.

— B ˛

ad´z ostro˙zny — poprosiła ciocia Pol.

Wilk za´smiał si˛e, a d´zwi˛ek jego ´smiechu wywoływał dreszcze.
— Zawsze jestem ostro˙zny. Powinna´s ju˙z to wiedzie´c.
Garion szybko prowadził bajarza na drugi koniec podwórza, sk ˛

ad wiodły na

galeri˛e, gdzie mieszkali robotnicy. Wbiegli na gór˛e. Ich mi˛ekkie, skórzane buty
nie wydawały ˙zadnego odgłosu na wydeptanych stopniach.

— T˛edy — szepn ˛

ał Garion nie wiedz ˛

ac dokładnie, czemu mówi szeptem.

Wilk skin ˛

ał głow ˛

a i w milczeniu ruszyli galeri ˛

a.

— To tu — Garion stan ˛

ał pod drzwiami.

— Cofnij si˛e — cicho polecił Wilk. Ko´ncami palców dotkn ˛

ał klamki.

— Zamkni˛ete? — zapytał Garion.
— To nie problem — bajarz przyło˙zył dło´n do zamka, co´s szcz˛ekn˛eło cicho

i drzwi stan˛eły otworem. Natychmiast weszli do ´srodka.

W pokoju panowała całkowita ciemno´s´c i cuchn˛eło brudnymi ubraniami Bril-

la.

— Nie ma go — o´swiadczył normalnym głosem Wilk. Poszukał czego´s u pa-

sa, potem krzemie´n trzasn ˛

ał o ˙zelazo i trysn˛eły iskry. Jedna z nich padła na strz˛ep

pakuł, a Wilk szybko rozdmuchał j ˛

a w płomie´n. Podniósł pakuły nad głow ˛

a i ro-

zejrzał si˛e po pustej izbie.

Na podłodze i łó˙zku le˙zały pozwijane ubrania i rzeczy osobiste. Garionowi

co´s podpowiadało, ˙ze nie jest to zwykły bałagan, a raczej oznaka po´spiechu.

54

background image

Wilk stał nieruchomo ze swoj ˛

a male´nk ˛

a pochodni ˛

a w r˛eku. Miał skupiony

wyraz twarzy, jakby zaj˛ety był poszukiwaniem.

— Stajnie — rzucił. — Szybko, chłopcze.
Garion zrobił zwrot i wyskoczył z pokoju. Wilk biegł zaraz za nim. Płon ˛

acy

strz˛ep pakuł spłyn ˛

ał na podwórze i rozja´snił je na moment, gdy bajarz cisn ˛

ał go

za barierk˛e.

W stajni paliło si˛e ´swiatło. Niezbyt jasne i cz˛e´sciowo zasłoni˛ete, ale słabe pro-

myki przebijały si˛e przez szczeliny wrót. Konie niespokojnie stukały kopytami.

— Zosta´n tu, chłopcze — Wilk jednym szarpni˛eciem otworzył wrota.
Brill był wewn ˛

atrz. Usiłował osiodła´c konia, który cofał si˛e przed jego ostr ˛

a,

nieprzyjemn ˛

a woni ˛

a.

— Wyje˙zd˙zasz, Brill? — Wilk skrzy˙zował ramiona i stan ˛

ał po ´srodku bramy.

Brill obejrzał si˛e szybko. Wykrzywił sw ˛

a nie ogolon ˛

a twarz i pochylił si˛e lek-

ko. Zezowate oko l´sniło biel ˛

a w przy´cmionym ´swietle latarni, zwisaj ˛

acej z wbite-

go w przegrod˛e haka. Połamane z˛eby połyskiwały zza ´sci ˛

agni˛etych warg.

— Dziwna pora na podró˙z — stwierdził sucho Wilk.
— Nie wchod´z mi w drog˛e, starcze — burkn ˛

ał Brill. — Po˙załujesz tego.

— ˙

Załowałem w ˙zyciu bardzo wielu rzeczy. Nie s ˛

adz˛e, by jedna wi˛ecej robiła

jak ˛

a´s ró˙znic˛e.

— Ostrzegałem ci˛e — Brill si˛egn ˛

ał pod płaszcz i wyrwał krótki, poplamiony

rdz ˛

a miecz.

— Nie b ˛

ad´z durniem — w głosie Wilka zabrzmiała mia˙zd˙z ˛

aca pogarda.

Garion jednak, gdy tylko dostrzegł błysk miecza, si˛egn ˛

ał do pasa, pochwycił

swój sztylet i stan ˛

ał przed nie uzbrojonym starcem.

— Cofnij si˛e, chłopcze — warkn ˛

ał Wilk.

Lecz Garion skoczył ju˙z, wyci ˛

agaj ˛

ac do przodu sztylet. Pó´zniej, gdy si˛e nad

tym zastanawiał, nie wiedział wła´sciwie, czemu zachował si˛e w ten sposób. Jaki´s
gł˛eboko zakorzeniony instynkt przej ˛

ał kontrol˛e nad jego umysłem.

— Garionie! — powtórzył Wilk. — Cofnij si˛e!
— Jak chcecie — oznajmił Brill i wzniósł miecz.
Wtedy nagle zjawił si˛e Durnik. Wynurzył si˛e jakby z pustki, chwycił jarzmo

uprz˛e˙zy i wytr ˛

acił Brillowi miecz z dłoni. W´sciekły Brill zwrócił si˛e ku niemu

i drugi cios Durnika trafił go w ˙zebra, tu˙z poni˙zej pachy. Zezowaty m˛e˙zczyzna
sapn ˛

ał gło´sno i upadł. Dyszał ci˛e˙zko i wił si˛e na zasypanym słom ˛

a klepisku.

— Jak ci nie wstyd, Garionie — powiedział z wyrzutem Durnik. — Nie po to

robiłem dla ciebie ten nó˙z, ˙zeby´s u˙zywał go w taki sposób.

— On chciał zabi´c pana Wilka — zaprotestował Garion.
— To niewa˙zne — Wilk pochylił si˛e nad oddychaj ˛

acym z trudem m˛e˙zczyzn ˛

a.

Przeszukał go szybko i spod poplamionej tuniki wyci ˛

agn ˛

ał brz˛ecz ˛

ac ˛

a sakiewk˛e.

Podszedł z ni ˛

a do latarni i otworzył.

55

background image

— To moje — sapn ˛

ał Brill próbuj ˛

ac wsta´c. Durnik podniósł jarzmo i Brill

osun ˛

ał si˛e znowu.

— Spora sumka jak na zwykłego robotnika z farmy, przyjacielu — na dło´n

Wilka spłyn ˛

ał z sakiewki potok monet. — Jak zdołałe´s j ˛

a zdoby´c?

Brill rzucił mu nienawistne spojrzenie.
Garion patrzył z rozszerzonymi oczami. Nigdy jeszcze nie widział tego dro-

gocennego kruszcu.

— Nie musisz wła´sciwie odpowiada´c, przyjacielu — Wilk przyjrzał si˛e uwa˙z-

nie monetom. — Twoje złoto mówi za ciebie.

Wrzucił z powrotem pieni ˛

adze i cisn ˛

ał sakiewk˛e le˙z ˛

acemu. Brill pochwycił j ˛

a

szybko i schował pod tunik ˛

a.

— Musz˛e powiedzie´c o wszystkim Faldorowi — oznajmił Durnik.
— Nie — zaprotestował Wilk.
— To powa˙zna sprawa. Jaka´s przepychanka i kilka ciosów to jedno, ale gro-

˙zenie broni ˛

a to zupełnie co innego.

— Nie ma na to czasu — Wilk zdj ˛

ał z haka lejce. — Sprawa jest pilna. Zwi ˛

a˙z

go i ukryj gdzie´s; potem przyjd´z do kuchni. Chod´zmy, Garionie.

Odwrócił si˛e i wyszedł ze stajni.
Ciocia Pol kr ˛

a˙zyła nerwowo po kuchni.

— I co? — spytała.
— Próbował odjecha´c — wyja´snił Wilk. — Zatrzymali´smy go.
— Czy ty go. . . ? — zawiesiła głos.
— Nie. Wyci ˛

agn ˛

ał miecz, ale Durnik był przypadkiem w pobli˙zu i wybił mu

z głowy wojowniczo´s´c. Interweniował w odpowiednim momencie; twój p˛edrak
rwał si˛e do walki. Ten jego sztylecik to ładna zabawka, ale nie na wiele si˛e przyda
w starciu z mieczem.

Ciocia Pol spojrzała na Gariona płon ˛

acym wzrokiem. Chłopiec cofn ˛

ał si˛e

przezornie.

— Nie mamy czasu — Wilk chwycił kufel, który odstawił wychodz ˛

ac. — Brill

miał pełn ˛

a sakiewk˛e dobrego, czerwonego złota Angaraków. Murgowie zapewnili

sobie oczy, by obserwowały to miejsce. Chciałem si˛e st ˛

ad wynie´s´c mo˙zliwie dys-

kretnie, ale to nie ma sensu, skoro i tak nas obserwuj ˛

a. Spakuj wszystko, czego

b˛edziecie potrzebowali, ty i chłopak. Kiedy Brill zdoła si˛e uwolni´c, chciałbym,
by dzieliło nas dobre par˛e mil. Nie mam ochoty wypatrywa´c Murgów w ka˙zdym
miejscu naszego postoju.

Durnik stan ˛

ał wła´snie w drzwiach kuchni i patrzył na nich zdziwiony.

— Sprawy tutaj nie s ˛

a takie, jakimi si˛e wydaj ˛

a — stwierdził. — Kim jeste´scie,

˙ze macie takich gro´znych nieprzyjaciół?

— To długa historia, dzielny Durniku — odparł Wilk. — I boj˛e si˛e, ˙ze nie

wystarczy nam czasu, by ci j ˛

a opowiedzie´c. Przepro´s od nas Faldora i postaraj si˛e

56

background image

jeszcze dzie´n czy dwa przytrzyma´c Brilla. Wol˛e, by nasz trop wystygł zupełnie,
nim on lub jego kompani zaczn ˛

a go szuka´c.

— Kto´s inny b˛edzie musiał to załatwi´c — oznajmił wolno Durnik. — Nie

wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale jestem pewien, ˙ze grozi wam niebezpie-
cze´nstwo. Wynika z tego, ˙ze musz˛e wam towarzyszy´c. Przynajmniej dopóki nie
odprowadz˛e was na bezpieczn ˛

a odległo´s´c.

Ciocia Pol roze´smiała si˛e nagle.
— Ty, Durniku? Ty chcesz nas ochrania´c? Kowal wyprostował si˛e.
— Przykro mi, pani Pol — rzekł. — Ale nie pozwol˛e ci jecha´c bez eskorty.
— Nie pozwolisz? — powtórzyła zdumiona.
— Bardzo dobrze — o´swiadczył Wilk z wyrazem przebiegło´sci na twarzy.
— Czy zupełnie postradałe´s zmysły? — zaatakowała go ciocia Pol.
— Durnik udowodnił, ˙ze jest człowiekiem u˙zytecznym — wyja´snił Wilk. —

A przynajmniej b˛ed˛e miał z kim pogada´c. Z latami wyostrzył ci si˛e j˛ezyk, Pol.
Niezbyt zachwyca mnie wizja wysłuchiwania jedynie obra´zliwych docinków
przez sto lub wi˛ecej mil.

— Widz˛e, Stary Wilku, ˙ze w ko´ncu dopadło ci˛e zdziecinnienie — stwierdziła

cierpko.

— Dokładnie o czym´s takim mówiłem — odparł uprzejmie Wilk. — A teraz

pakuj, co potrzeba i wyno´smy si˛e st ˛

ad. Noc mija szybko.

Spojrzała na niego z w´sciekło´sci ˛

a i dumnie wymaszerowała z kuchni.

— Te˙z musz˛e zabra´c kilka drobiazgów — o´swiadczył Durnik. Wyszedł i znik-

n ˛

ał w mroku.

My´sli Gariona wirowały bezładnie. Zbyt wiele wydarzyło si˛e w tak krótkim

czasie.

— Przestraszony? — spytał Wilk.
— Nie. . . Tylko nic nie rozumiem. Zupełnie nic.
— Zrozumiesz w swoim czasie, Garionie. Na razie mo˙ze to nawet lepiej. To,

co robimy, jest niebezpieczne, ale nie a˙z tak niebezpieczne. Twoja ciotka i ja. . .
i dzielny Durnik, naturalnie. . . dopilnujemy, ˙zeby nie spotkało ci˛e nic złego. A te-
raz pomó˙z mi w spi˙zarni.

Wzi ˛

ał latarni˛e i spakował do zdj˛etego z haka worka kilka bochenków chleba,

szynk˛e, gomuł˛e ˙zółtego sera i par˛e butelek wina.

Według Gariona zbli˙zała si˛e północ, gdy cicho zamkn˛eli za sob ˛

a drzwi kuch-

ni i przeszli przez ciemne podwórze. Trzask otwieranych przez Durnika wierzei
bramy wydał mu si˛e niezwykle gło´sny.

Mijaj ˛

ac wrota, Garion poczuł ukłucie ˙zalu. Farma Faldora była jedynym do-

mem, jaki w ˙zyciu poznał. Opuszczał j ˛

a teraz, mo˙ze nawet na zawsze, a takie

rozstania nie mijaj ˛

a bez ´sladu. Jeszcze silniejszy ból sprawiało wspomnienie Zu-

brette. Na my´sl o Doroonie i Zubrette, sam na sam w stodole, miał ochot˛e zrezy-
gnowa´c z całej wyprawy. Na to było jednak o wiele za pó´zno.

57

background image

Poza osłon ˛

a budynków zimny wiatr dmuchał mocno, szarpi ˛

ac płaszczem Ga-

riona. Ciemne chmury zakryły ksi˛e˙zyc, a droga zdawała si˛e tylko odrobin˛e mniej
czarna od otaczaj ˛

acych j ˛

a pól. Było zimno, nieprzyjemnie i chłopiec był bardziej

ni˙z odrobin˛e wystraszony. Przysun ˛

ał si˛e bli˙zej do cioci Pol.

Na szczycie wzgórza zatrzymał si˛e i spojrzał za siebie. Farma Faldora była ju˙z

tylko niewyra´zn ˛

a, jasn ˛

a plam ˛

a w dolinie. Z ˙zalem odwrócił si˛e do niej plecami.

Przed nim otwierała si˛e inna, ciemna dolina i nawet droga gin˛eła w mroku.

background image

ROZDZIAŁ VI

Szli wiele mil; Garion nie wiedział ile. Drzemał w marszu i cz˛esto potykał

si˛e o niewidoczne na ciemnej drodze kamienie. Bardziej ni˙z czegokolwiek chciał
teraz spa´c. Oczy go piekły, a nogi dygotały na granicy całkowitego wyczerpania.

Na szczycie kolejnego wzgórza — zawsze istniało jakie´s kolejne wzgórze,

gdy˙z ta cz˛e´s´c Sendarii była pofałdowana niczym zgniecione prze´scieradło — pan
Wilk zatrzymał si˛e, i rozejrzał, wyt˛e˙zaj ˛

ac oczy w mroku.

— Tutaj schodzimy z drogi — obwie´scił.
— Czy to rozs ˛

adnie? — spytał Durnik. — W pobli˙zu s ˛

a lasy i słyszałem, ˙ze

cz˛esto kryj ˛

a si˛e w nich rabusie. A nawet je´sli ich nie spotkamy, to czy nie zgubimy

si˛e w ciemno´sciach?

Spojrzał w czarne niebo. Jego ledwie widoczna twarz wyra˙zała niepokój.
— Szkoda, ˙ze nie ma ksi˛e˙zyca.
— Nie musimy raczej obawia´c si˛e rabusiów — o´swiadczył pewnym tonem

Wilk. — I bardzo si˛e ciesz˛e, ˙ze nie wida´c ksi˛e˙zyca. Nie przypuszczam, by ju˙z
teraz kto´s nas ´scigał, ale lepiej, ˙zeby´smy nie rzucali si˛e w oczy. Złoto Murgów
potrafi kupi´c prawie ka˙zdy sekret.

Po czym powiódł ich przez pola, le˙z ˛

ace wzdłu˙z drogi.

Dla Gariona była to katorga. Je´sli na drodze potykał si˛e czasem, to tutaj niewi-

doczne bruzdy, dziury i grudy zdawały si˛e na ka˙zdym kroku podcina´c stopy. Nim
przeszli mil˛e, był niemal gotów rozpłaka´c si˛e ze zm˛eczenia.

— Jak mo˙zemy znale´z´c tu szlak? — zapytał, wpatruj ˛

ac si˛e w absolutny mrok

lasu.

— Niedaleko jest ´scie˙zka drwali — wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e Wilk. — Ju˙z całkiem bli-

sko.

Pomaszerował dalej, wzdłu˙z granicy drzew, a Garion i pozostali potykaj ˛

ac si˛e

pod ˛

a˙zyli za nim.

— No, jeste´smy — oznajmił w ko´ncu i zatrzymał si˛e, by mogli go dogoni´c. —

B˛edzie bardzo ciemno, a ´scie˙zka nie jest zbyt szeroka. Pójd˛e pierwszy.

— Id˛e zaraz za tob ˛

a, Garionie — odezwał si˛e Durnik. — Nic si˛e nie martw.

Wszystko b˛edzie dobrze.

59

background image

W głosie kowala zabrzmiała jednak nuta ´swiadcz ˛

aca o tym, ˙ze wypowiedział

te słowa bardziej by uspokoi´c siebie, ni˙z doda´c odwagi chłopcu.

W lesie było troch˛e cieplej. Drzewa chroniły od wiatru, za to ciemno´s´c pa-

nowała absolutna i Garion nie miał poj˛ecia, w jaki sposób Wilk znajduje drog˛e.
W duszy Chłopca dojrzewało straszliwe podejrzenie, ˙ze bajarz wcale nie wie, do-
k ˛

ad id ˛

a; prowadzi tylko na ´slepo, wierz ˛

ac własnemu szcz˛e´sciu.

— Sta´c — rozległ si˛e nagle wprost przed nimi grzmi ˛

acy głos. Garion, któ-

rego oczy troch˛e si˛e ju˙z przyzwyczaiły do le´snego mroku, rozró˙znił niewyra´zn ˛

a

sylwetk˛e kogo´s zbyt wielkiego, by mógł by´c człowiekiem.

— Olbrzym! — wrzasn ˛

ał w panice. A potem, poniewa˙z był wycie´nczony i po

prostu za wiele si˛e zdarzyło w za krótkim czasie, przestał nad sob ˛

a panowa´c i rzu-

cił si˛e do ucieczki.

— Garionie! — ´scigało go wołanie cioci Pol. — Wracaj! Lecz chłopcem za-

władn ˛

ał strach. P˛edził co sił, potykaj ˛

ac si˛e o korzenie i krzaki, zderzaj ˛

ac z pniami

i pl ˛

acz ˛

ac w gał˛eziach je˙zyn. Wszystko rozmyło si˛e w jeden niesko´nczony kosz-

mar biegu na o´slep. Wreszcie wpadł pełnym rozp˛edem na zwisaj ˛

acy nisko konar

i niespodziewane uderzenie zapaliło mu gwiazdy przed oczami. Le˙zał na mokrej
ziemi, dyszał i szlochał, a w głowie miał zam˛et.

Wtedy pochwyciły go jakie´s r˛ece — straszliwe, niewidzialne dłonie. Tysi ˛

ac

przera˙zaj ˛

acych obrazów przemkn˛eło mu w my´slach. Walczył rozpaczliwie, pró-

buj ˛

ac si˛egn ˛

a´c po sztylet.

— Nie, nie — odezwał si˛e głos. — Nic z tego, króliczku.
Kto´s odebrał mu bro´n.
— Chcesz mnie zje´s´c? — wybełkotał łami ˛

acym si˛e głosem Garion.

— Na nogi, króliczku — zarechotał prze´sladowca i postawił go pionowo. Po-

tem chwycił mocno jego rami˛e i poci ˛

agn ˛

ał za sob ˛

a.

Gdzie´s z przodu Garion zobaczył blask migoc ˛

acych w´sród drzew płomieni.

Był tam Durnik i Wilk, i ciocia Pol, a razem z nimi m˛e˙zczyzna tak ogromny, ˙ze
umysł chłopca zwyczajnie nie potrafił uzna´c go za prawdziwego. Nogi przypomi-
naj ˛

ace pnie drzew okrywały futra powi ˛

azane na krzy˙z rzemieniami; nosił si˛egaj ˛

a-

c ˛

a kolan kolczug˛e, a przy pasie zwisał z jednej strony ci˛e˙zki miecz, z drugiej za´s

krótki topór. Miał włosy splecione w warkoczyki i bujn ˛

a, zje˙zon ˛

a rud ˛

a brod˛e.

W ´swietle ogniska chłopiec zobaczył tak˙ze człowieka, który go schwytał. Nie

był wysoki, troch˛e tylko wy˙zszy od Gariona, a główny element jego twarzy stano-
wił długi, spiczasty nos. Miał małe, lekko sko´sne oczy i proste, czarne, nierówno
przyci˛ete włosy. Twarz nie nale˙zała do budz ˛

acych zaufanie, a brudna, połatana

tunika i gro´znie wygl ˛

adaj ˛

acy miecz pot˛egowały to wra˙zenie.

— Oto nasz króliczek — oznajmił drobny, podobny do łasicy m˛e˙zczyzna, ci ˛

a-

gn ˛

ac Gariona bli˙zej ognia. — Nie´zle musiałem si˛e nabiega´c.

Ciocia Pol była w´sciekła.
— Nigdy wi˛ecej tego nie rób, Garionie — rzuciła gro´znie.

60

background image

— Nie tak szybko, pani Pol — wtr ˛

acił Wilk. — Na razie lepiej, by uciekał, ni˙z

walczył. Dopóki nie podro´snie, nogi s ˛

a jego najlepszymi przyjaciółmi.

— Czy schwytali nas rabusie? — spytał dr˙z ˛

acym głosem Garion.

— Rabusie? — za´smiał si˛e Wilk. — Masz nieokiełznan ˛

a wyobra´zni˛e, mój

chłopcze. Ci dwaj s ˛

a przyjaciółmi.

— Przyjaciółmi? — Garion spojrzał z pow ˛

atpiewaniem na rudobrodego ol-

brzyma i drugiego, o twarzy łasicy. — Jeste´s pewien?

Olbrzym tak˙ze wybuchn ˛

ał ´smiechem, grzmi ˛

acym niby trz˛esienie ziemi.

— Chłopiec nie ma do nas zaufania — hukn ˛

ał. — Pewnie twoja twarz go

ostrzegła, drogi Silku.

Ni˙zszy z obcych spojrzał zgry´zliwie na swego pot˛e˙znego towarzysza.
— To jest Garion — Wilk wskazał na chłopca. — Pani ˛

a Pol ju˙z znacie — imi˛e

cioci wymówił ze szczególnym naciskiem. — A to Durnik, dzielny kowal, który
postanowił nam towarzyszy´c.

— Pani Pol? — ni˙zszy z m˛e˙zczyzn roze´smiał si˛e bez wyra´znego powodu.
— Tak mnie nazywaj ˛

a — odparła z powag ˛

a ciocia.

— Uznam za zaszczyt, gdy i mnie wolno b˛edzie tak ci˛e nazywa´c, pani —

m˛e˙zczyzna skłonił si˛e drwi ˛

aco.

— Nasz pot˛e˙zny przyjaciel to Barak — ci ˛

agn ˛

ał Wilk. — Dobrze jest mie´c

go przy sobie na wypadek jakich´s kłopotów. Jak widzicie, nie jest Sendarem, ale
Cherekiem z Val Alom.

Garion nigdy jeszcze nie spotkał Chereka. Niezwykłe historie o ich waleczno-

´sci w obecno´sci olbrzymiego Baraka nagle stały si˛e wiarygodne.

— A mnie — ni˙zszy z m˛e˙zczyzn poło˙zył dło´n na piersi — nazywaj ˛

a Silkiem.

Skromne to imi˛e, przyznaj˛e, ale odpowiada mi. Pochodz˛e z Boktoru w Drasni.
Jestem ˙zonglerem i akrobat ˛

a.

— A tak˙ze złodziejem i szpiegiem — wtr ˛

acił dobrodusznie Barak.

— Nikt nie jest bez wad — przyznał uprzejmie Silk, drapi ˛

ac swe nierówne

bokobrody.

— Mnie nazywaj ˛

a panem Wilkiem w tym szczególnym czasie i miejscu —

zako´nczył starzec. — Lubi˛e to imi˛e, gdy˙z ten wła´snie chłopiec mi je nadał.

— Pan Wilk? — powtórzył Silk i znów si˛e roze´smiał. — Jak˙ze wesołe imi˛e,

stary druhu.

— Ciesz˛e si˛e, ˙ze takim je znajdujesz, stary druhu — odparł chłodno Wilk.
— Niech wi˛ec b˛edzie pan Wilk — rzekł Silk. — Podejd´zcie do ognia, przyja-

ciele, a ja poszukam czego´s do jedzenia.

Garion wci ˛

a˙z nie był pewien, co s ˛

adzi´c o dziwniej niedobranej parze. W oczy-

wisty sposób znali cioci˛e Pol i pana Wilka — i w równie oczywisty sposób znali
ich pod innymi imionami. Fakt, ˙ze ciocia Pol mo˙ze by´c inn ˛

a osob ˛

a ni˙z ta, za jak ˛

a

j ˛

a zawsze uwa˙zał, mocno go niepokoił. Jeden z kamieni w˛egielnych jego ˙zycia

został nagle usuni˛ety.

61

background image

Silk przyniósł g˛est ˛

a zup˛e z rzepy z pływaj ˛

acymi w niej solidnymi kawałami

mi˛esa i nierówno pokrojone, grube pajdy chleba. Zdumiony własnym apetytem
Garion rzucił si˛e na jedzenie, jakby po´scił od tygodnia.

Potem, z pełnym ˙zoł ˛

adkiem i rozgrzanymi przy ognisku stopami, wpół drze-

mi ˛

ac przysiadł na kłodzie.

— Co teraz, Stary Wilku? — usłyszał pytanie cioci Pol. — Co to za pomysł

z tymi ci˛e˙zkimi wozami?

— Rewelacyjny plan, nawet je´sli sam musz˛e go chwali´c. Jak wiesz, o tej porze

roku wozy kr ˛

a˙z ˛

a po drogach Sendarii we wszystkie strony. Przewo˙z ˛

a plony z pól

na farmy, z farm do wsi i ze wsi do miast. Nie ma niczego mniej zwracaj ˛

acego

uwag˛e ni˙z wozy. Jest ich tak du˙zo, ˙ze staj ˛

a si˛e niemal niewidzialne. Tak wła´snie

b˛edziemy podró˙zowa´c. B˛edziemy uczciwymi przewo´znikami.

— B˛edziemy czym? — upewniła si˛e ciocia Pol.
— Wo´znicami — odparł spokojnie Wilk. — Ci˛e˙zko pracuj ˛

acymi przewo´zni-

kami sendaryjskich towarów. Ci ˛

agle w podró˙zy, by zdobywa´c maj ˛

atek, zara˙zeni

pragnieniem jazdy, nieuleczalnie chorzy na romantyzm drogi.

— Czy masz poj˛ecie, jak szybko porusza si˛e wóz?
— Sze´s´c do dziesi˛eciu mil na dob˛e. Wolno, przyznaj˛e, ale lepiej podró˙zowa´c

powoli, ni˙z zwraca´c na siebie uwag˛e.

Z niesmakiem kr˛eciła głow ˛

a.

— Gdzie najpierw, panie Wilku? — zapytał Silk.
— Do Darine. Je´sli ten, za którym pod ˛

a˙zamy, ruszył na północ, w drodze do

Boktoru i dalej musiał przeje˙zd˙za´c przez Darine.

— A co dokładnie wieziemy do Darine? — chciała wiedzie´c ciocia Pol.
— Rzep˛e, pani — odparł Silk. — Wczoraj rano mój wielki przyjaciel i ja

nabyli´smy we wsi Winold trzy wozy tego towaru.

— Rzep˛e? — zapytała wielce wymownym tonem ciocia Pol.
— Tak, pani. Rzep˛e — potwierdził z powag ˛

a Silk.

— Jeste´smy wi˛ec gotowi? — spytał Wilk.
— Jeste´smy — rzekł krótko Barak. Wstał, a jego kolczuga zad´zwi˛eczała.
— Powinni´smy bardziej wczu´c si˛e w rol˛e — o´swiadczył Wilk, mierz ˛

ac Bara-

ka badawczym wzrokiem. — Twoja zbroja, przyjacielu, nie jest odzieniem, jakie
nosiłby uczciwy Wo´znica. Powiniene´s j ˛

a chyba zamieni´c na grub ˛

a wełn˛e.

Barak był ura˙zony.
— Mog˛e nosi´c tunik˛e na wierzchu — zaproponował.
— Brz˛eczysz — zauwa˙zył Silk. — A zbroja ma wyra´zny aromat. Pod wiatr,

Baraku, pachniesz jak zardzewiałe ˙zelastwo.

— Bez kolczugi czuj˛e si˛e nagi — poskar˙zył si˛e Barak.
— Wszyscy musimy ponosi´c pewne ofiary — stwierdził Silk.
Burcz ˛

ac co´s Barak podszedł do wozu, wyci ˛

agn ˛

ał tobół ubra´n i zacz ˛

ał zdejmo-

wa´c kolczug˛e. Na lnianej tunice pod spodem miał du˙ze, czerwone plamy rdzy.

62

background image

— Tunik˛e te˙z bym zmienił — o´swiadczył Silk. — Twoja koszula cuchnie tak

samo, jak zbroja.

Barak spojrzał na niego z niech˛eci ˛

a.

— Co´s jeszcze? — warkn ˛

ał. — Mam nadziej˛e, ˙ze nie obrazisz niczyjego po-

czucia przyzwoito´sci i nie ka˙zesz mi si˛e całkiem rozebra´c?

Silk za´smiał si˛e.
Barak zdj ˛

ał tunik˛e. Olbrzymi tors pokrywały g˛este, rude włosy.

— Wygl ˛

adasz jak dywan — zauwa˙zył Silk.

— Nic nie poradz˛e — odparł Barak. — Zimy w Chereku s ˛

a chłodne i włosy

pomagaj ˛

a mi si˛e ogrza´c.

Wci ˛

agn ˛

ał czyst ˛

a tunik˛e.

— W Drasni te˙z jest zimno — stwierdził Silk. — Jeste´s całkiem pewien, ˙ze

twoja babka nie figlowała z nied´zwiedziem podczas jednej z tych długich zim?

— Pewnego dnia twoja niewyparzona g˛eba narobi ci powa˙znych kłopotów,

przyjacielu Silku — o´swiadczył gro´znie Barak.

— Przez całe ˙zycie miewam powa˙zne kłopoty, drogi Baraku — za´smiał si˛e

znowu Silk.

— Ciekawe, dlaczego? — zdziwił si˛e szyderczo Barak.
— S ˛

adz˛e, ˙ze mo˙zecie to omówi´c kiedy indziej — przerwał dyskusj˛e Wilk. —

Wolałbym odjecha´c z tego miejsca przed ko´ncem tygodnia.

— Naturalnie, stary druhu — Silk zerwał si˛e na nogi. — Barak i ja zabawimy

si˛e pó´zniej.

Trzy pary silnych koni czekały uwi ˛

azane w pobli˙zu. Wspólnymi siłami za-

prz˛egli je do wozów.

— Zgasz˛e ogie´n — oznajmił Silk i przyniósł dwa wiadra wody z niewielkie-

go strumyka, który płyn ˛

ał niedaleko. Płomienie zasyczały i wielkie chmury pary

uniosły si˛e ku zwieszonym nisko gał˛eziom.

— Poprowadzimy konie do skraju lasu — orzekł Wilk. — Wolałbym nie zbie-

ra´c z˛ebów z jakiego´s konaru.

Konie rwały si˛e niemal do drogi i bez pop˛edzania ruszyły w ˛

askim duktem

przez ciemny las. Zatrzymali si˛e na granicy pól i Wilk rozejrzał si˛e uwa˙znie.

— Nikogo nie wida´c — oznajmił. — Ruszajmy.
— Jed´z ze mn ˛

a, dzielny kowalu — zaproponował Durnikowi Barak. — Roz-

mowa z uczciwym człowiekiem lepsza b˛edzie od nocy sp˛edzonej na znoszeniu
zło´sliwo´sci przem ˛

adrzałego Drasanina.

— Jak sobie ˙zyczysz, przyjacielu — zgodził si˛e uprzejmie Durnik.
— Poprowadz˛e — o´swiadczył Silk. — Znam tu boczne drogi i ´scie˙zki. Przed

południem dojedziemy do głównego traktu poza Górnym Gralt. Barak z Durni-
kiem mog ˛

a zamyka´c tyły. Jestem pewien, ˙ze we dwójk˛e zniech˛ec ˛

a ka˙zdego, kto

chciałby nas ´sledzi´c.

63

background image

— W porz ˛

adku — Wilk wspi ˛

ał si˛e na kozioł ´srodkowego wozu i podał r˛ek˛e

cioci Pol.

Garion wskoczył szybko za nimi. Bał si˛e troch˛e, ˙ze ka˙z ˛

a mu jecha´c z Silkiem.

Wprawdzie pan Wilk twierdził, ˙ze spotkani niedawno ludzie s ˛

a przyjaciółmi, lecz

strach był jeszcze nazbyt ´swie˙zy w pami˛eci chłopca, by mógł czu´c si˛e przy nich
pewnie.

Worki pachn ˛

acej wilgoci ˛

a rzepy nie były wygodne, lecz Garion zdołał prze-

pchn ˛

a´c je i uło˙zy´c tak, by tworzyły rodzaj fotela, tu˙z za plecami pana Wilka i cioci

Pol. Był osłoni˛ety od wiatru, blisko cioci, nie marzł przykryty płaszczem. Czuł si˛e
całkiem dobrze i mimo podniecenia wydarzeniami nocy, zapadł wkrótce w nie-
spokojn ˛

a drzemk˛e. Oschły głos w jego umy´sle sugerował wprawdzie, ˙ze w lesie

nie zachował si˛e najlepiej, ale szybko umilkł, i Garion zasn ˛

ał na dobre.

Obudziły go nowe d´zwi˛eki. Ciche st ˛

apanie ko´nskich kopyt po polnej drodze

zast ˛

apił stuk podków, gdy wjechali na brukowane ulice wioski, ´spi ˛

acej jeszcze

w ostatnich, chłodnych godzinach jesiennej nocy. Garion otworzył oczy i spojrzał
sennie na wysokie, w ˛

askie domy z male´nkimi, ciemnymi oknami.

Jaki´s pies szczekn ˛

ał krótko i wycofał si˛e na ciepłe legowisko pod schodami.

Garion próbował zgadn ˛

a´c, co to za miejscowo´s´c i ilu ludzi ´spi spokojnie pod spi-

czastymi dachami, nie wiedz ˛

ac o przeje´zdzie trzech wozów. Uliczka była bardzo

w ˛

aska i mógł niemal dosi˛egn ˛

a´c poszczerbionych kamieni murów.

Potem bezimienna wioska była ju˙z za nimi. Znowu znale´zli si˛e na drodze.

Cichy stuk ko´nskich podków raz jeszcze ukołysał go do snu.

— A je´sli nie przeje˙zd˙zał przez Darine? — spytała cicho ciocia Pol.
— Nie zaczynaj od „a je´sli” — odparł zirytowanym tonem pan Wilk. — Gdy

b˛edziemy tylko siedzie´c i powtarza´c „a je´sli”, niczego nie dokonamy.

— Pytałam tylko — wyja´sniła ciocia Pol.
— Je´sli nie przeje˙zd˙zał przez Darine, zawrócimy na południe, do Muros. Mógł

si˛e tam przył ˛

aczy´c do jakiej´s karawany, by Wielkim Traktem Północnym dotrze´c

do Boktoru.

— A je´sli nie przeje˙zd˙zał przez Muros?
— Ruszymy do Camaaru.
— A potem?
— Zobaczymy, jak ju˙z b˛edziemy w Camaarze — odparł tonem wyra˙zaj ˛

acym

niech˛e´c do dalszej dyskusji na ten temat.

Ciocia Pol nabrała tchu, jakby na zako´nczenie chciała wygłosi´c jak ˛

a´s k ˛

a´sliw ˛

a

uwag˛e, ale zrezygnowała. Oparła si˛e wygodniej.

Na wschodzie, daleko przed nimi, plama wstaj ˛

acego sło´nca dotkn˛eła niskich

chmur. Jechali dalej, poprzez przesycony wiatrem kraniec długiej nocy. Jechali
w poszukiwaniu czego´s, o czym Garion jeszcze nie wiedział, a co było tak wa˙z-
ne, ˙ze z powodu tego całe ˙zycie chłopca w ci ˛

agu jednego zaledwie dnia zostało

oderwane od korzeni.

background image

ROZDZIAŁ VII

Dopiero po czterech dniach dotarli do Darine na północnym wybrze˙zu. Pierw-

szy dzie´n był całkiem udany. Wprawdzie chmury kryły niebo i wiał wiatr, ale
powietrze było suche, a drogi dobre. Spotykali ciche farmy, od czasu do czasu
jakiego´s rolnika pochylonego w polu. Ludzie niezmiennie przerywali prac˛e, by
patrze´c, jak przeje˙zd˙zaj ˛

a. Niektórzy machali w ich stron˛e.

Mijali te˙z wioski — grupki wysokich domów w kotlinach. Dzieci biegły za

wozami i krzyczały z podniecenia. Doro´sli patrzyli z zaciekawieniem, póki nie
było jasne, ˙ze wozy nie maj ˛

a zamiaru si˛e zatrzyma´c. Wtedy parskali pogardliwie

i wracali do swych zaj˛e´c.

Gdy popołudnie pierwszego dnia zmieniało si˛e w wieczór, Silk wprowadził

ich do niewielkiego gaju przy drodze, gdzie zacz˛eli si˛e szykowa´c do nocy. Zjedli
resztk˛e sera i szynki, wykradzionej przez Wilka ze spi˙zarni Faldora i rozło˙zyli
koce na ziemi pod wozami. Grunt był twardy i zimny, ale emocje uczestnictwa
w wielkiej przygodzie pomogły Garionowi wytrzyma´c te niewygody.

Nast˛epnego ranka jednak zacz˛eło pada´c. Z pocz ˛

atku drobna m˙zawka, niesiona

wiatrem, potem równy, g˛esty deszcz. Wilgotny zapach mokrych worków rzepy
był coraz silniejszy i nieszcz˛e´sliwy Garion kulił si˛e z zimna otulony płaszczem.
Przygoda stawała si˛e coraz mniej ekscytuj ˛

aca.

Droga była błotnista i ´sliska; konie z wysiłkiem pokonywały kolejne wzgó-

rza i cz˛esto musiały wypoczywa´c. Pierwszego dnia przejechali osiem mil; potem
mieli szcz˛e´scie, je´sli przebyli chocia˙z pi˛e´c.

Ciocia Pol zrobiła si˛e zło´sliwa i nerwowa.
— To idiotyzm — o´swiadczyła w południe trzeciego dnia.
— Wszystko jest idiotyzmem, je´sli spojrzysz na to w odpowiednim ´swietle —

odparł filozoficznie pan Wilk.

— Dlaczego wo´znice? — chciała wiedzie´c. — S ˛

a szybsze sposoby podró-

˙zowania: bogata rodzina w odpowiednim powozie, na przykład; albo imperialni

posła´ncy na dobrych koniach. Cokolwiek. Byliby´smy ju˙z w Darine.

— I zostawili ´slad we wspomnieniach wszystkich tych prostych ludzi. Trop

tak szeroki, ˙ze nawet Thull potrafiłby nim pod ˛

a˙zy´c — tłumaczył cierpliwie

65

background image

Wilk. — Brill ju˙z dawno opowiedział swoim pracodawcom o naszym wyje´zdzie.
Ka˙zdy Murgo w Sendarii nas szuka.

— Panie Wilku, dlaczego kryjemy si˛e przed Murgami? — zapytał Garion. Nie

chciał si˛e wtr ˛

aca´c, lecz nie mógł pohamowa´c ciekawo´sci; musiał pozna´c tajemni-

c˛e ich ucieczki. — Przecie˙z to tylko kupcy, jak Tolnedranie i Drasanie.

— Murgowie nie interesuj ˛

a si˛e handlem — wyja´snił Wilk. — Nadrakowie s ˛

a

kupcami, ale Murgowie to wojownicy. Udaj ˛

a kupców z tych samych powodów,

z jakich my udajemy wo´zniców: by podró˙zowa´c mniej lub bardziej niezauwa-

˙zenie. Je´sli po prostu zało˙zysz, ˙ze wszyscy Murgowie to szpiedzy, nie b˛edziesz

daleki od prawdy.

— Nie masz nic lepszego do roboty, ni˙z zadawanie tych pyta´n? — spytała

ciocia Pol.

— Wła´sciwie nie — odparł Garion i natychmiast zrozumiał, ˙ze popełnił bł ˛

ad.

— Doskonale — stwierdziła. — Z tyłu wozu Baraka znajdziesz brudne naczy-

nia ze ´sniadania. I wiadro. We´z wiadro, przynie´s wody z tego potoku przed nami,
potem wró´c do wozu Baraka i umyj wszystko.

— W zimnej wodzie? — zaprotestował.
— Ju˙z, Garionie — powiedziała twardo.
Burcz ˛

ac niech˛etnie, zsun ˛

ał si˛e z jad ˛

acego wolno wozu na drog˛e.

Pó´znym popołudniem czwartego dnia stan˛eli na szczycie wysokiego wzgó-

rza i zobaczyli pod sob ˛

a miasto Darine, a dalej ołowianoszare morze. Garion

wstrzymał oddech. Miasto wydało mu si˛e ogromne. Otaczały je grube i wyso-
kie mury, a w ´srodku stało wi˛ecej domów, ni˙z widział przez całe ˙zycie. Jednak
przede wszystkim morze przyci ˛

agało jego spojrzenie. Powietrze miało ostry aro-

mat. Niesiony wiatrem słaby przedsmak tej woni docierał do niego przez ostatni ˛

a

mil˛e. Dopiero teraz jednak, oddychaj ˛

ac gł˛eboko, po raz pierwszy w ˙zyciu wci ˛

a-

gn ˛

ał w płuca niezwykły zapach morza. Duch chłopca poszybował wysoko.

— Nareszcie — mrukn˛eła ciocia Pol.
Silk zatrzymał prowadz ˛

acy wóz, zeskoczył i podszedł do nich. Zsun ˛

ał kaptur,

a deszcz spływał po jego długim nosie i zbierał si˛e w krople na spiczastym czubku.

— Staniemy tutaj, czy jedziemy do miasta? — zapytał.
— Jedziemy do miasta — o´swiadczyła ciocia Pol. — Nie mam zamiaru spa´c

na ziemi, kiedy w pobli˙zu czekaj ˛

a gospody.

— Uczciwi wo´znice z pewno´sci ˛

a szukaliby noclegu — zgodził si˛e pan

Wilk. — I ciepłej karczmy.

— Mogłam si˛e tego domy´sli´c — mrukn˛eła ciocia Pol.
— Musimy si˛e trzyma´c roli — Wilk wzruszył ramionami. Zjechali w dół. Ko-

pyta koni ´slizgały si˛e i rozje˙zd˙zały, gdy zwierz˛eta próbowały wyhamowa´c ci˛e˙zar
wozów.

U bram miasta dwóch stra˙zników w brudnych tunikach i pordzewiałych heł-

mach wyszło im na spotkanie z male´nkiej wartowni.

66

background image

— Po co jedziecie do Darine? — zwrócił si˛e jeden z nich do Silka.
— Jestem Ambar z Kotu — skłamał gładko Silk. — Ubogi drasa´nski kupiec,

pragn ˛

acy handlowa´c w waszym wspaniałym mie´scie.

— Wspaniałym? — parskn ˛

ał stra˙znik.

— Co wieziesz, kupcze? — wtr ˛

acił drugi.

— Rzep˛e — odparł z pogard ˛

a Silk. — Moja rodzina od pokole´n trudniła si˛e

handlem korzennym, a ja upadłem tak nisko, ˙ze sprzedaj˛e rzep˛e — westchn ˛

ał. —

´Swiat staje na głowie, nie s ˛adzisz, przyjacielu?

— Mamy obowi ˛

azek przeszuka´c wasze wozy — poinformował stra˙znik. —

Obawiam si˛e, ˙ze to troch˛e potrwa.

— W tak ˛

a deszczow ˛

a pogod˛e — Silk współczuj ˛

aco podniósł głow˛e ku za-

chmurzonemu niebu. — Przyjemniej byłoby w jakiej´s miłej gospodzie nawil˙za´c
ciało od ´srodka.

— To trudne, gdy brakuje pieni˛edzy — rzucił z nadziej ˛

a stra˙znik.

— Byłbym zachwycony, gdyby´scie przyj˛eli ode mnie drobny dowód przyja´z-

ni, ku pomocy w nawil˙zaniu — zaproponował Silk.

— Jeste´s niezwykle uprzejmy — stra˙znik skłonił si˛e lekko.
Pewna ilo´s´c monet przeszła z r˛eki do r˛eki i wozy wjechały do miasta bez

kontroli.

Ogl ˛

adane ze wzgórza Darine robiło du˙ze wra˙zenie, lecz ju˙z mniejsze, gdy

toczyli si˛e mokrymi ulicami. Budynki wydawały si˛e identyczne, jakby wyniosłe
i dumne, a ulice za´smiecone i brudne. Ze słonym zapachem morza mieszała si˛e
wo´n zdechłych ryb, a twarze przechodniów były pos˛epne i nieprzyjazne. Podnie-
cenie Gariona wyra´znie opadło.

— Dlaczego ludzie tutaj s ˛

a wszyscy tacy nieszcz˛e´sliwi? — spytał pana Wilka.

— Maj ˛

a surowego i wymagaj ˛

acego Boga.

— Jaki to Bóg?
— Pieni ˛

adze — wyja´snił Wilk. — A to Bóg gorszy od samego Toraka.

— Nie opowiadaj chłopcu tych bzdur — wtr ˛

aciła ciocia Pol. — Tutejsi ludzie

nie s ˛

a naprawd˛e nieszcz˛e´sliwi, Garionie. Po prostu stale si˛e spiesz ˛

a. Maj ˛

a wiele

wa˙znych spraw i boj ˛

a si˛e spó´zni´c. To wszystko.

— Chyba nie chciałbym tu mieszka´c — stwierdził Garion. — Miasto wydaje

si˛e bardzo smutnym i nieprzyjemnym miejscem — westchn ˛

ał. — Czasem chciał-

bym wróci´c na farm˛e Faldora.

— S ˛

a gorsze miejsca ni˙z farma Faldora — zgodził si˛e Wilk.

Gospoda, jak ˛

a wybrał im Silk, stała w pobli˙zu doków. Zapach morza i ostra

wo´n nabrze˙za, gdzie woda styka si˛e z l ˛

adem, były tu silniejsze. Sam zajazd był

solidnym budynkiem, ze stajniami i szop ˛

a na wozy. Jak zwykle, parter zajmowa-

ła kuchnia i wspólna sala z rz˛edami stołów i wielkimi paleniskami. Na pi˛etrze
umieszczono pokoje go´scinne.

67

background image

— Odpowiedni lokal — stwierdził Silk, gdy wrócił do wozów po dłu˙zszej dys-

kusji z ober˙zyst ˛

a. — Kuchnia wygl ˛

ada na czyst ˛

a, a w pokojach nie zauwa˙zyłem

robactwa.

— Sama sprawdz˛e — ciocia Pol zeskoczyła na ziemi˛e.
— Jak sobie ˙zyczysz, pani — skłonił si˛e Silk.
Kontrola cioci Pol trwała o wiele dłu˙zej. Zapadał mrok, gdy wróciła na dzie-

dziniec.

— Nada si˛e — prychn˛eła niech˛etnie. — Ale ledwo ledwo.
— Nie planujemy zostawa´c tu na zim˛e, Pol — zauwa˙zył Wilk. — Zatrzymamy

si˛e najwy˙zej na kilka dni.

Nie zaszczyciła go uwag ˛

a.

— Zamówiłam do pokoju gor ˛

ac ˛

a wod˛e — oznajmiła. — Wezm˛e chłopca na

gór˛e i wymyj˛e go. Wy dopilnujecie koni i wozów. Chod´z, Garionie.

Po czym wróciła do gospody.
Garion zapragn ˛

ał, by wszyscy przestali mówi´c o nim: chłopiec. Ma przecie˙z

imi˛e, pomy´slał, nawet niezbyt trudne do zapami˛etania. Był przekonany, ˙ze na-
wet kiedy si˛e zestarzeje i wyro´snie mu długa, siwa broda, dalej b˛ed ˛

a go nazywa´c

chłopcem.

Kiedy odprowadzili ju˙z wozy i konie, umyli si˛e, a potem zeszli znowu do

wspólnej sali na posiłek. Jedzenie nie dorównywało smakołykom cioci Pol, było
jednak przyjemn ˛

a odmian ˛

a po rzepie, na któr ˛

a, o czym Garion był absolutnie

przekonany, do ko´nca ˙zycia nie zdoła nawet spojrze´c.

Po kolacji m˛e˙zczy´zni zasiedli nad kuflami ale

2

. Ciocia Pol spojrzała na nich

z dezaprobat ˛

a.

— Garion i ja idziemy spa´c — o´swiadczyła. — Postarajcie si˛e zbytnio nie

przewraca´c, kiedy b˛edziecie wchodzi´c na gór˛e.

Wilk, Barak i Silk wybuchn˛eli ´smiechem, ale Durnik — zdaniem Gariona —

troch˛e si˛e zawstydził.

Nast˛epnego dnia pan Wilk i Silk wyszli wczesnym rankiem i wrócili dopiero

wieczorem. Garion zaj ˛

ał strategiczn ˛

a pozycj˛e w nadziei, ˙ze zauwa˙z ˛

a go i zabior ˛

a

ze sob ˛

a; jednak nie. Kiedy wi˛ec Durnik szedł do stajni oporz ˛

adzi´c konie, Garion

ruszył za nim.

— Durniku — zacz ˛

ał, gdy kowal nakarmił ju˙z i napoił zwierz˛eta, a teraz badał

ich kopyta szukaj ˛

ac skalecze´n. — Czy to wszystko nie wydaje ci si˛e dziwne?

Durnik ostro˙znie postawił na ziemi nog˛e konia, który cierpliwie znosił bada-

nie.

— Jakie wszystko, Garionie? — spytał z powag ˛

a.

— No, w ogóle — wyja´snił niezbyt precyzyjnie chłopiec. — Ta podró˙z, Barak

i Silk, pan Wilk i ciocia Pol. . . wszystko. Oni czasem rozmawiaj ˛

a, kiedy my´sl ˛

a,

2

Ale (ang.) — rodzaj angielskiego ciemnego piwa.

68

background image

˙ze ich nie słysz˛e. To jakie´s strasznie wa˙zne sprawy, ale nie wiem nawet, czy przed

kim´s uciekamy, czy szukamy czego´s.

— Ja te˙z tego nie rozumiem, Garionie — wyznał Durnik. — Wiele rzeczy

okazuje si˛e czym´s innym, ni˙z mo˙zna by s ˛

adzi´c. . . czym´s zupełnie innym.

— A ciocia Pol? Zmieniła si˛e, prawda? To znaczy, wiesz, oni wszyscy traktuj ˛

a

j ˛

a jak wielk ˛

a dam˛e albo co´s podobnego, a ona zachowuje si˛e inaczej ni˙z na farmie

Faldora.

— Pani Pol jest wielk ˛

a dam ˛

a — stwierdził Durnik. — Zawsze byłem tego

pewien.

W jego głosie zabrzmiał ton szacunku, zawsze obecny, gdy mówił o cioci Pol.

Garion wiedział, ˙ze nie warto go nawet przekonywa´c, by postarał si˛e dostrzec
w niej jakie´s zmiany.

— A pan Wilk — zacz ˛

ał Garion z innej beczki. — My´slałem, ˙ze jest zwykłym

starym bajarzem.

— Nie wygl ˛

ada na zwyczajnego włócz˛eg˛e — zgodził si˛e Durnik. — My´sl˛e,

Garionie, ˙ze trafili´smy mi˛edzy wa˙zne osoby maj ˛

ace wa˙zne sprawy. Prostaczko-

wie, tacy jak my nie powinni zadawa´c zbyt wielu pyta´n, a oczy i uszy musz ˛

a mie´c

otwarte.

— Wrócisz na farm˛e Faldora, kiedy to wszystko si˛e sko´nczy? — spytał ostro˙z-

nie chłopiec.

Durnik zastanowił si˛e, spogl ˛

adaj ˛

ac na zalany deszczem dziedziniec gospody.

— Nie — rzekł w ko´ncu cichym głosem. — Pojad˛e z wami, jak długo pani

Pol mi pozwoli.

Garion poklepał kowala po ramieniu.
— Wszystko b˛edzie dobrze, Durniku — powiedział.
— Miejmy nadziej˛e — westchn ˛

ał m˛e˙zczyzna i na powrót zaj ˛

ał si˛e ko´nmi.

— Durniku — odezwał si˛e znowu Garion. — Znałe´s moich rodziców?
— Nie. Kiedy zobaczyłem ci˛e pierwszy raz, byłe´s niemowl˛eciem na r˛ekach

pani Pol.

— Jaka wtedy była?
— Chyba w´sciekła. W ˙zyciu jeszcze nie widziałem kogo´s tak rozzłoszczone-

go. Porozmawiała chwil˛e z Faldorem i zacz˛eła pracowa´c w kuchni. Znasz Faldora;
jeszcze nigdy nikogo nie odp˛edził. Z pocz ˛

atku tylko pomagała, ale to nie trwało

długo. Nasza stara kucharka robiła si˛e gruba i leniwa. W ko´ncu odjechała i za-
mieszkała u swojej najmłodszej córki. Potem pani Pol rz ˛

adziła kuchni ˛

a.

— Była wtedy o wiele młodsza, prawda?
— Nie — stwierdził Durnik z namysłem. — Pani Pol nigdy si˛e nie zmienia.

Wygl ˛

ada dokładnie tak samo, jak wtedy.

— To złudzenie — orzekł Garion. — Wszyscy si˛e starzej ˛

a.

— Nie pani Pol.

69

background image

Wieczorem powrócił Wilk ze swym długonosym przyjacielem. Byli do´s´c po-

s˛epni.

— Nic — oznajmił krótko Wilk, skubi ˛

ac sw ˛

a siw ˛

a brod˛e.

— Mogłam wam to powiedzie´c od razu — parskn˛eła ciocia Pol.
Wilk spojrzał na ni ˛

a gniewnie i wzruszył ramionami. — Musieli´smy by´c pew-

ni.

Rudobrody olbrzym, Barak, podniósł głow˛e znad kolczugi, któr ˛

a wła´snie po-

lerował.

— ˙

Zadnego ´sladu? — zapytał.

— Zupełnie nic — odparł Wilk. — Nie przeje˙zd˙zał t˛edy.
— Wi˛ec gdzie teraz? — Barak odło˙zył kolczug˛e.
— Do Muros.
Barak podszedł do okna.
— Przestaje pada´c — zauwa˙zył. — Ale drogi b˛ed ˛

a ci˛e˙zkie.

— Jutro i tak nie mo˙zemy wyruszy´c — wtr ˛

acił Silk. Siedział na stołku obok

drzwi. — Musz˛e si˛e pozby´c naszej rzepy. Je´sli wywieziemy j ˛

a z Darine, wzbudzi

to podejrzenia. Nie chcemy przecie˙z, by zapami˛etał nas kto´s, kto mógłby potem
uci ˛

a´c sobie pogaw˛edk˛e z przeje˙zd˙zaj ˛

acym Murgiem.

— Chyba masz racj˛e — zgodził si˛e Wilk. — Nie znosz˛e marnowania czasu,

ale nie ma na to rady.

— Drogi b˛ed ˛

a lepsze, kiedy podeschn ˛

a — pocieszył go Silk. — A puste wozy

jad ˛

a szybciej.

— Jeste´s pewien, ˙ze zdołasz sprzeda´c tyle rzepy, przyjacielu Silku? — zapytał

Durnik.

— Jestem Drasaninem. Potrafi˛e sprzeda´c wszystko. Mo˙zemy nawet zarobi´c.
— Tym si˛e nie przejmuj — poradził Wilk. — Rzepa spełniła swoje zadanie.

Teraz musimy tylko si˛e jej pozby´c.

— To kwestia zasad — odparł lekko Silk. — Zreszt ˛

a, rzuci si˛e w oczy, je´sli

nie b˛ed˛e si˛e ostro targował. Nie martw si˛e. Interes nie zajmie nam wiele czasu
i nie opó´zni wyjazdu.

— Mog˛e i´s´c z tob ˛

a? — spytał błagalnie Garion. — Wcale nie widziałem Da-

rine, tylko t˛e gospod˛e.

Silk spojrzał pytaj ˛

aco na cioci˛e Pol.

— Nie przypuszczam, ˙zeby mu to zaszkodziło — orzekła po namy´sle. — A ja

wykorzystam woln ˛

a chwil˛e, ˙zeby przypilnowa´c pewnych spraw.

Nast˛epnego ranka, zaraz po ´sniadaniu, Silk i Garion wyruszyli w drog˛e z wor-

kiem rzepy. Niski m˛e˙zczyzna był w wyj ˛

atkowo dobrym nastroju, a jego długi nos

dr˙zał niemal z emocji.

— Najwa˙zniejsze — tłumaczył, gdy szli za´smieconymi, brukowanymi ulica-

mi — to nie pokaza´c, ˙ze ci zale˙zy na sprzeda˙zy. No i zna´c rynek, naturalnie.

— To brzmi rozs ˛

adnie — przyznał grzecznie Garion.

70

background image

— Wczoraj zasi˛egn ˛

ałem j˛ezyka — ci ˛

agn ˛

ał Silk. — Rzep˛e sprzedaj ˛

a w dokach

Kotu w Drasni po drasa´nskim srebrnym oczku za cetnar.

— Po ile?
— To drasa´nska moneta. Warta mniej wi˛ecej tyle, co srebrny imperiał. Nie

dokładnie, ale prawie. Handlarz spróbuje od nas kupi´c za ´cwier´c tej ceny, ale
zgodzi si˛e w ko´ncu nawet na połow˛e.

— Sk ˛

ad wiesz?

— Taki jest zwyczaj.
— Ile mamy rzepy? — spytał Garion, wymijaj ˛

ac stert˛e odpadków.

— Trzydzie´sci cetnarów.
— To b˛edzie. . . — Garion skrzywił si˛e, usiłuj ˛

ac wykona´c w pami˛eci skompli-

kowane obliczenia.

— Pi˛etna´scie imperiałów — podpowiedział Silk. — Albo trzy złote korony.
— Złote? — spytał chłopiec. Złote monety tak rzadko trafiały si˛e w wiejskich

rozliczeniach, ˙ze słowo to miało magiczne niemal brzmienie.

Silk kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— To wygodniejsze. Łatwiej nosi´c. Srebro bywa m˛ecz ˛

aco ci˛e˙zkie.

— A ile zapłaciłe´s za rzep˛e?
— Pi˛e´c imperiałów.
— Farmer dostał pi˛e´c, my dostaniemy pi˛etna´scie, a kupiec trzydzie´sci? —

zdziwił si˛e Garion. — To niezbyt uczciwie.

— Tak to ju˙z jest — wzruszył ramionami Silk. — Oto dom kupca — wskazał

na do´s´c imponuj ˛

acy budynek z szerokimi schodami. — Kiedy wejdziemy, b˛edzie

udawał, ˙ze jest bardzo zaj˛ety i wcale si˛e nami nie interesuje. Potem, w czasie
targów, zauwa˙zy ci˛e i powie, jaki z ciebie wspaniały chłopak.

— Ja?
— Pomy´sli, ˙ze jeste´s moim krewnym, synem czy mo˙ze bratankiem, i ˙ze chwa-

l ˛

ac ci˛e uzyska dodatkow ˛

a przewag˛e.

— Dziwaczny pomysł.
— Powiem mu wiele rzeczy. — Silk mówił teraz bardzo szybko. Oczy mu

błyszczały, a nos naprawd˛e wibrował. — Nie zwracaj na to uwagi i nie okazuj
zdziwienia. B˛edzie bardzo uwa˙znie obserwował nas obu.

— Zamierzasz kłama´c? — Garion był wstrz ˛

a´sni˛ety.

— On tego oczekuje. Sam te˙z b˛edzie kłamał. Ten, kto oszukuje najlepiej, wy-

musza swoje warunki.

— To chyba strasznie skomplikowane.
— To gra. — Lisia twarz Silka wykrzywiła si˛e w u´smiechu. — Bardzo ekscy-

tuj ˛

aca, w któr ˛

a grywa si˛e na całym ´swiecie. Dobrzy gracze zdobywaj ˛

a bogactwo,

marni gracze nie.

— A ty jeste´s dobrym graczem?
— Jednym z najlepszych — o´swiadczył skromnie Silk. — Wchodzimy.

71

background image

I szerokimi schodami wprowadził Gariona do domu.
Kupiec nosił lu´zn ˛

a, szyt ˛

a futrem, bladozielon ˛

a opo´ncz˛e i obcisł ˛

a czapk˛e. Za-

chowywał si˛e niemal dokładnie tak, jak przewidział Silk: siedział przy prostym
stole i przerzucał karty pergaminu. Marszczył czoło. Silk i Garion czekali, a˙z ich
zauwa˙zy.

— Dobrze wi˛ec — rzekł w ko´ncu. — Macie do mnie jaki´s interes?
— Mamy troch˛e rzepy — odparł z lekk ˛

a pogard ˛

a Silk.

— To prawdziwe nieszcz˛e´scie, przyjaciele — zmartwił si˛e kupiec. — Nabrze-

˙za Kotu p˛ekaj ˛

a w szwach od rzepy. Nie wiem, czy mi si˛e opłacałoby wzi ˛

a´c j ˛

a od

was cho´cby za darmo.

— Mo˙ze zatem Cherekowie lub Algarowie — Silk wzruszył ramionami. —

Ich rynki nie s ˛

a jeszcze tak nasycone, jak twój. Chod´zmy, chłopcze — zwrócił si˛e

do Gariona.

— Zaczekaj, dobry przyjacielu — zawołał kupiec. — Po twojej mowie wno-

sz˛e, ˙ze´smy krajanami. Mo˙ze oddam ci przysług˛e i obejrz˛e t˛e rzep˛e.

— Twój czas jest cenny — odparł Silk. — Je´sli nie ma zbytu na rzep˛e, po có˙z

mamy ci˛e dłu˙zej kłopota´c?

— Mo˙ze jednak uda mi si˛e gdzie´s znale´z´c nabywc˛e — zaprotestował ku-

piec. — Je´sli towar jest dobrej jako´sci. . .

Zabrał od Gariona worek i otworzył go.
Chłopiec słuchał zafascynowany, jak Silk i kupiec szermuj ˛

a uprzejmymi zda-

niami, a ka˙zdy z nich usiłuje zdoby´c przewag˛e.

— Có˙z to za wspaniały chłopak — stwierdził kupiec, jakby dopiero teraz za-

uwa˙zył Gariona.

— Sierota — wyja´snił Silk. — Pod moj ˛

a opiek ˛

a, próbuj˛e go uczy´c podstaw

zawodu, ale brak mu zdolno´sci.

— Ach — kupiec był lekko rozczarowany.
Wtedy Silk wykonał niezwykły gest palcami prawej dłoni.
Oczy kupca rozszerzyły si˛e i on tak˙ze poruszył palcami.
Od tej chwili Garion nie miał poj˛ecia, co si˛e dzieje. Dłonie Silka i kupca ry-

sowały w powietrzu zło˙zone wzory, czasem tak szybko, ˙ze trudno było nad ˛

a˙zy´c

wzrokiem. Długie, w ˛

askie palce Silka ta´nczyły niemal, a kupiec wpatrywał si˛e

w nie z uwag ˛

a, wyciskaj ˛

ac ˛

a mu pot z czoła.

— Umowa stoi? — spytał wreszcie Silk, przełamuj ˛

ac milczenie.

— Stoi — zgodził si˛e zasmucony troch˛e kupiec.
— Przyjemnie jest załatwia´c interesy z uczciwym człowiekiem.
— Wiele si˛e dzisiaj nauczyłem. Mam nadziej˛e, ˙ze nie zamierzasz zbyt długo

pozosta´c w bran˙zy. Gdyby tak, to ju˙z teraz mog˛e ci odda´c klucze od moich maga-
zynów i skarbca, by oszcz˛edzi´c sobie katuszy, jakich bym do´swiadczał z ka˙zdym
twoim przybyciem.

— Byłe´s godnym przeciwnikiem, przyjacielu kupcze — roze´smiał si˛e Silk.

72

background image

— Z pocz ˛

atku te˙z tak my´slałem — kupiec pokr˛ecił głow ˛

a. — Lecz dla ciebie

nie jestem ˙zadnym rywalem. Jutro rano przywie´z swoj ˛

a rzep˛e do moich maga-

zynów na nabrze˙zu Bendik — g˛esim piórem naskrobał kilka słów na skrawku
pergaminu. — Nadzorca ci zapłaci.

Silk skłonił si˛e i odebrał pergamin.
— Chod´zmy, chłopcze — rzucił.
— Co si˛e stało? — spytał Garion, gdy stali znowu na gwarnej ulicy.
— Wytargowałem cen˛e, jak ˛

a zaplanowałem — odparł zadowolony z siebie

Silk.

— Przecie˙z nic nie mówili´scie — zaprotestował chłopiec.
— Rozmawiali´smy bardzo długo, Garionie. Nie patrzyłe´s?
— Widziałem tylko, jak wymachujecie do siebie palcami.
— Tak mówili´smy — wyja´snił Silk. — To cały j˛ezyk, który moi rodacy stwo-

rzyli tysi ˛

ace lat temu. Nazywamy go tajn ˛

a mow ˛

a. Jest o wiele szybszy ni˙z j˛ezyk

mówiony. Pozwala te˙z porozumiewa´c si˛e w obecno´sci obcych, bez ryzyka pod-
słuchu. Adept potrafi, je´sli zechce, prowadzi´c interesy dyskutuj ˛

ac równocze´snie

o pogodzie.

— Nauczysz mnie? — Garion był zafascynowany.
— To wymaga czasu — ostrzegł Silk.
— Czy jazda do Muros nie potrwa dostatecznie długo?
— Jak chcesz — Silk wzruszył ramionami. — Nauka nie jest łatwa, ale po-

mo˙ze chyba zabi´c nud˛e.

— Wracamy ju˙z do gospody? — spytał Garion.
— Nie od razu. Potrzebny nam ładunek, który usprawiedliwi jazd˛e do Muros.
— Zdawało mi si˛e, ˙ze wozy maj ˛

a pozosta´c puste.

— I słusznie.
— Ale przecie˙z powiedziałe´s. . .
— Pójdziemy do mojego znajomego handlarza — wyja´snił Silk. — Skupuje

produkty rolnicze z całej Sendarii i trzyma je na farmach, póki układ na rynkach
Arendii i Tolnedry nie oka˙ze si˛e korzystny. Potem organizuje transport do Muros
albo do Camaaru.

— To bardzo skomplikowane — mrukn ˛

ał z pow ˛

atpiewaniem Garion.

— Wcale nie — zapewnił Silk. — Chod´z, mój chłopcze, a sam si˛e przekonasz.
Kupiec był Tolnedraninem w długiej, bł˛ekitnej szacie, o pogardliwym wyrazie

twarzy. Gdy Silk i Garion wkroczyli do kantoru, rozmawiał wła´snie z ponurym
Murgiem. Ten, jak wszyscy przedstawiciele tej rasy, których Garion spotkał, miał
gł˛ebokie blizny na twarzy i czarne, przenikliwe oczy.

Silk ostrzegawczo dotkn ˛

ał ramienia chłopca i wyst ˛

apił naprzód.

— Wybacz, szlachetny kupcze — zacz ˛

ał pochlebnym tonem. — Nie wiedzia-

łem, ˙ze jeste´s zaj˛ety. Zaczekam z moim sług ˛

a na zewn ˛

atrz, póki nie znajdziesz dla

nas czasu.

73

background image

— Mój przyjaciel i ja b˛edziemy zaj˛eci przez cały dzie´n — odparł Tolnedra-

nin. — Czy to co´s wa˙znego?

— Chciałem si˛e dowiedzie´c, czy przypadkiem nie masz dla nas ładunku.
— Nie — odparł krótko kupiec. — Nic.
Zacz ˛

ał si˛e odwraca´c, znieruchomiał nagle i spojrzał badawczo na Silka.

— Czy˙zby´s był Ambarem z Kotu? — zapytał. — S ˛

adziłem, ˙ze zajmujesz si˛e

korzeniami.

Garion rozpoznał imi˛e, jakie niski m˛e˙zczyzna podał stra˙znikom przy bramie.

Najwyra´zniej u˙zywał go tutaj ju˙z wcze´sniej.

— Niestety — westchn ˛

ał Silk. — Moja ostatnia inwestycja spoczywa w mo-

rzu, koło przyl ˛

adka Arendii: dwa pełne statki, płyn ˛

ace do Tol Honeth. Nagły

sztorm uczynił mnie biedakiem.

— Tragiczna historia, godny Ambarze — w głosie tamtego zabrzmiała nuta

skrywanego tryumfu.

— Musiałem si˛e zni˙zy´c do wo˙zenia płodów — o´swiadczył pos˛epnie Silk. —

Mam trzy rozklekotane wozy. To wszystko, co pozostało z imperium Ambara
z Kotu.

— Fortuna kołem si˛e toczy dla ka˙zdego z nas — odparł filozoficznie Tolne-

dranin.

— Wi˛ec to jest słynny Ambar z Kotu — wtr ˛

acił Murgo szorstkim, dziwnie

cichym głosem. Czarnymi oczami zmierzył Silka od stóp do głów. — Szcz˛e´sliwy
traf sprowadził mnie tutaj wła´snie dzi´s, gdy mog˛e si˛e wzbogaci´c spotkaniem. tak
o´swieconego człowieka.

— Jeste´s nazbyt uprzejmy, szlachetny panie — skłonił si˛e uprzejmie Silk.
— Jestem Asharak z Rak Goska — przedstawił si˛e Murgo. — Odłó˙zmy na

moment nasz ˛

a dyskusj˛e, Minganie — zwrócił si˛e do Tolnedranina. — Wielkim

b˛edzie dla mnie zaszczytem obserwowanie, jak wspaniały kupiec zaczyna odra-
bia´c swoje straty.

— Jeste´s zbyt uprzejmy, czcigodny Asharaku — powtórzył Silk, kłaniaj ˛

ac si˛e

znowu.

Umysł Gariona wykrzykiwał ostrze˙zenia, ale uwa˙zny wzrok Murga uniemo˙z-

liwiał najmniejszy cho´cby gest w stron˛e Silka. Z wysiłkiem zachowywał spokojny
wyraz twarzy i t˛epe spojrzenie, cho´c my´sli p˛edziły w szale´nczej gonitwie.

— Ch˛etnie bym ci pomógł, przyjacielu — zapewnił Mingan. — Ale w tej

chwili nie mam w Darine ˙zadnego ładunku.

— Mam ju˙z zlecenie z Darine do Medalii — wtr ˛

acił szybko Silk. — Trzy

wozy ˙zelaza Chereków. Mam te˙z kontrakt na przewóz futer z Muros do Camaaru.
Martwi mnie tylko pi˛e´cdziesi ˛

at mil z Medalii do Muros. Puste wozy nie przynosz ˛

a

zysku.

— Medalia — Mingan zmarszczył brwi. — Sprawdz˛e w dokumentach. Chyba

mam tam co´s.

74

background image

Wyszedł z pokoju.
— Twoje wyczyny s ˛

a legend ˛

a w królestwach wschodu, Ambarze — rzekł

z podziwem Asharak z Rak Goska. — Kiedy odje˙zd˙załem z Cthol Murgos, wci ˛

a˙z

oferowano królewsk ˛

a cen˛e za twoj ˛

a głow˛e.

— Drobne nieporozumienie, Asharaku — za´smiał si˛e lekcewa˙z ˛

aco Silk. —

Badałem tylko zasi˛eg operacji tolnedra´nskiego wywiadu w twoim królestwie.
Podj ˛

ałem pewne ryzyko, którego powinienem unika´c, i Tolnedranie rozszyfrowali

mnie. Zarzuty przeciwko mnie były nieprawdziwe.

— Jak zdołałe´s uciec? ˙

Zołnierze króla Taur Urgasa szukaj ˛

ac ci˛e niemal roze-

rwali królestwo na strz˛epy.

— Spotkałem przypadkiem thullijsk ˛

a dam˛e o du˙zych wpływach. Udało mi si˛e

j ˛

a przekona´c, by przemyciła mnie przez granic˛e do Mishrak ac Thull.

— Och. . . — Asharak u´smiechn ˛

ał si˛e. — Thullijskie damy s ˛

a znane z podat-

no´sci na przekonywanie.

— Ale s ˛

a te˙z niezwykle wymagaj ˛

ace — dodał Silk. — Oczekuj ˛

a pełnej zapłaty

za ka˙zd ˛

a przysług˛e. Ucieczka od niej była chyba trudniejsza ni˙z z Cthol Murgos.

— Czy nadal wykonujesz tego typu usługi dla swego rz ˛

adu? — spytał niedbale

Murgo.

— Nie chc ˛

a nawet ze mn ˛

a rozmawia´c — odparł ponuro Silk. — Ambar kupiec

korzenny był im przydatny, ale Ambara przewo´znika maj ˛

a za nic.

— To typowe — zgodził si˛e Asharak, cho´c ton jego głosu wyra´znie dowo-

dził, ˙ze nie wierzy nawet w jedno słowo. Spojrzał przelotnie i na pozór oboj˛etnie
w stron˛e Gariona, a chłopiec doznał niezwykłego wra˙zenia. Byt pewien, cho´c nie
wiedział sk ˛

ad, ˙ze Asharak z Rak Goska zna go przez całe ˙zycie. Poznał ju˙z to

spojrzenie, a dziwny kontakt pogł˛ebiał si˛e w dziesi ˛

atkach spotka´n, gdy patrze-

li sobie w oczy; Garion dorastał wtedy na farmie Faldora, za´s Asharak, zawsze
otulony czarnym płaszczem, na grzbiecie czarnego konia, przystawał, przygl ˛

adał

si˛e i ruszał dalej. Garion spojrzał na niego spokojnie, a po naznaczonej bliznami
twarzy Murga przemkn ˛

ał cie´n u´smiechu.

Mingan wszedł do kantoru.
— Mam troch˛e szynek na farmie w pobli˙zu Medalii — Oznajmił. — Kiedy

dotrzesz do Muros?

— Za pi˛etna´scie do dwudziestu dni.
Mingan kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Dam ci kontrakt na przewóz szynki do Muros — zaproponował. — Siedmiu

srebrnych rycerzy za wóz.

— Tolnedra´nskich rycerzy czy sendarskich?
— Jeste´smy w Sendarii, czcigodny Ambarze.
— Jeste´smy obywatelami ´swiata, szlachetny kupcze — zauwa˙zył Silk. — Za-

wsze dokonywali´smy transakcji w tolnedra´nskiej monecie.

75

background image

— Szybki jeste´s, czcigodny Ambarze — westchn ˛

ał Mingan. — Niech wi˛ec

b˛ed ˛

a tolnedra´nscy rycerze. Tylko dlatego, ˙ze jeste´smy starymi przyjaciółmi i pła-

cz˛e nad twoim nieszcz˛e´sciem.

— Mo˙ze spotkamy si˛e znowu, Ambarze — rzucił Asharak.
— Mo˙ze — zgodził si˛e Silk. Razem z Garionem opu´scili kantor.
— Zdzierca — mrukn ˛

ał Silk, kiedy znale´zli si˛e na ulicy. — Powinien płaci´c

dziesi˛e´c, nie siedem.

— Co z Murgiem? — spytał Garion. Znowu odczuł znajom ˛

a niech˛e´c do wspo-

minania o niezwykłych, sekretnych wi˛ezach, ł ˛

acz ˛

acych go z t ˛

a postaci ˛

a, która te-

raz zyskała przynajmniej imi˛e.

— Wie, ˙ze co´s planuj˛e, ale nie ma poj˛ecia, co — wzruszył ramionami Silk. —

I ja te˙z wiem, ˙ze on co´s knuje. Miewania dziesi ˛

atki takich spotka´n. Je´sli nasze

cele nie oka˙z ˛

a si˛e sprzeczne, nie b˛edziemy sobie wchodzi´c w drog˛e. Asharak i ja

jeste´smy profesjonalistami.

— Jeste´s bardzo dziwnym człowiekiem, Silku.
Silk mrugn ˛

ał porozumiewawczo.

— Dlaczego kłóciłe´s si˛e z Minganem o pieni ˛

adze?

— Tolnedra´nskie monety s ˛

a z odrobin˛e czystszego kruszcu. Maj ˛

a wi˛eksz ˛

a

warto´s´c.

— Rozumiem.
Nazajutrz wszyscy razem odwie´zli rzep˛e do magazynu drasa´nskiego kupca.

Potem, dudni ˛

ac pustymi wozami, wytoczyli si˛e z Darine na południe.

Deszcz przestał pada´c, lecz ranek był chmurny i wietrzny. Na wzgórzu za

miastem Silk obrócił si˛e do Gariona, który jechał przy nim.

— No, dobrze — powiedział. — Zacznijmy. Poruszył palcami przed twarz ˛

a

chłopca.

— To znaczy „dzie´n dobry”.

background image

ROZDZIAŁ VIII

Po pierwszym dniu wiatr wyszumiał si˛e do ko´nca, a na niebo wyszło blade,

jesienne sło´nce. Szlak wiódł ich wzdłu˙z rzeki Darine, burzliwego strumienia p˛e-
dz ˛

acego z gór a˙z do Zatoki Cherek. Teren był pofałdowany i g˛esto zalesiony, ale

konie biegły ˙zwawo, ci ˛

agn ˛

ac puste wozy. Garion nie zwracał uwagi na okolic˛e.

Przez cał ˛

a drog˛e wzdłu˙z doliny Darine patrzył tylko na zwinne palce Silka.

— Nie krzycz — upomniał go Silk podczas ´cwicze´n.
— Nie krzycze´c? — zdziwił si˛e chłopiec.
— Nie wymachuj r˛ekami. Gesty maj ˛

a by´c dyskretne. Cała wypowied´z nie

powinna zwraca´c uwagi.

— Dopiero si˛e ucz˛e.
— Lepiej przełamywa´c złe przyzwyczajenia, zanim si˛e ugruntuj ˛

a — stwier-

dził Silk. — I nie mamrocz.

— Mamrocz˛e?
— Ka˙zde zdanie konstruuj precyzyjnie. Ko´ncz je, zanim zaczniesz nast˛epne.

Nie martw si˛e o szybko´s´c. Przyjdzie z czasem.

Trzeciego dnia rozmawiali posługuj ˛

ac si˛e w połowie głosem, w połowie ge-

stami. Garion był z siebie dumny. Wieczorem zjechali z drogi do cedrowego gaju
i uformowali zwykły półokr ˛

ag wozów.

— Jak idzie nauka? — spytał pan Wilk, zeskakuj ˛

ac z kozła.

— Robimy post˛epy — odparł Silk. — Byłyby szybsze, gdyby chłopak pozbył

si˛e skłonno´sci do mówienia po dziecinnemu.

Garion był zdruzgotany.
Barak tak˙ze stał przy nich. Roze´smiał si˛e.
— Cz˛esto my´slałem, ˙ze dobrze by było pozna´c tajn ˛

a mow˛e. Ale palce wy-

´cwiczone w trzymaniu miecza nie s ˛

a do´s´c gi˛etkie — wyprostował ogromn ˛

a dło´n

i potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

Durnik podniósł brod˛e i wci ˛

agn ˛

ał nosem powietrze.

— Noc b˛edzie zimna — oznajmił. — Przed ´switem pojawi si˛e szron.
Barak tak˙ze poci ˛

agn ˛

ał nosem.

— Masz racj˛e, Durniku — hukn ˛

ał. — Przyda si˛e solidne ognisko.

Si˛egn ˛

ał do wozu i wyj ˛

ał swój topór.

77

background image

— Kto´s nadje˙zd˙za — zawołała ciocia Pol, wci ˛

a˙z siedz ˛

aca na ko´zle.

Wszyscy umilkli i nasłuchiwali dalekiego t˛etentu na drodze, któr ˛

a przed chwi-

l ˛

a opu´scili.

— Przynajmniej trzech — stwierdził ponuro Barak.
Oddał topór Durnikowi, a sam odszukał na wozie swój miecz.
— Jeste´smy do´s´c daleko od traktu — zauwa˙zył Wilk. — Je´sli nie b˛edziemy

si˛e rusza´c, nie powinni nas zauwa˙zy´c.

— To nas nie skryje przed Grolimami — odparła ciocia Pol. — Oni nie wy-

patruj ˛

a oczami.

Wykonała palcami dwa szybkie ruchy, których Garion nie rozpoznał.
Nie, odpowiedział jej tym samym sposobem Wilk. Lepiej b˛edzie. . . i tak˙ze

uczynił nieznany gest.

Ciocia Pol spojrzała na niego badawczo i wolno kiwn˛eła głow ˛

a.

— Niech nikt si˛e nie rusza — polecił Wilk. Potem zwrócił si˛e w stron˛e drogi,

a na jego twarz pojawił si˛e wyraz koncentracji.

Garion wstrzymał oddech. Odgłos galopuj ˛

acych koni wyra´znie si˛e zbli˙zył.

Wtedy zdarzyło si˛e co´s dziwnego. Garion wiedział, ˙ze powinien si˛e ba´c tych

je´zd´zców i tego, co reprezentowali, opanowało go jednak jakie´s senne ot˛epienie.
Zdawało si˛e, ˙ze jego umysł zasn ˛

ał nagle, pozostawiaj ˛

ac ciało wpatrzone nierucho-

mo i bez zainteresowania w ciemno odzianych konnych na trakcie.

Nie wiedział, jak długo tak stał; gdy jednak ockn ˛

ał si˛e z półsnu, obcy znikn˛eli,

a sło´nce ju˙z zaszło. Niebo na wschodzie przybrało fioletowe barwy nadci ˛

agaj ˛

ace-

go wieczoru, a nad horyzontem unosiło si˛e kilka pod´swietlonych chmur.

— Murgowie — stwierdziła z całkowitym spokojem ciocia Pol. — I jeden

Grolim.

Zsun˛eła si˛e z wozu.
— Wielu jest Murgów w Sendarii, pani — Silk podał jej r˛ek˛e. — Wypełniaj ˛

a

ró˙zne zadania.

— Murgowie to jedno — zauwa˙zył pos˛epnie Wilk. — A Grolimowie to zu-

pełnie inna sprawa. Chyba lepiej b˛edzie porzuci´c ucz˛eszczane szlaki. Znasz jak ˛

a´s

boczn ˛

a drog˛e do Medalii?

— Stary przyjacielu — odparł skromnie Silk. — Znam boczn ˛

a drog˛e do ka˙z-

dego miejsca.

— To dobrze. Wjed´zmy gł˛ebiej mi˛edzy drzewa. Nie chc˛e, by blask naszego

ogniska dosi˛egn ˛

ał traktu.

Garion przelotnie tylko widział otulonych płaszczami Murgów. Nie mógł wie-

dzie´c, czy jednym z nich był ten sam Asharak, którego znał przez długie lata jedy-
nie jako ciemn ˛

a posta´c na czarnym koniu. Mimo to był prawie pewien, ˙ze Asharak

znajdował si˛e w´sród nich. On pójdzie za nim wsz˛edzie. Mógł na niego liczy´c.

Durnik nie mylił si˛e, przepowiadaj ˛

ac szron. Ziemia rankiem była biała, a gdy

ruszali w dalsz ˛

a drog˛e, ko´nskie oddechy unosiły si˛e kł˛ebami pary w zimnym po-

78

background image

wietrzu. Jechali ´scie˙zkami i rzadko ucz˛eszczanymi szlakami, poro´sni˛etymi ziel-
skiem. Trwało to dłu˙zej ni˙z podró˙z po głównym trakcie, ale czuli si˛e bezpieczniej.

Po pi˛eciu dniach dotarli do wioski Winold, jakie´s dwana´scie mil na północ od

Medalii. Ciocia Pol uparła si˛e, ˙zeby urz ˛

adzi´c tam postój w zapuszczonej gospo-

dzie.

— Odmawiam dalszego spania na ziemi — oznajmiła zimno.
Po kolacji w odrapanej sali m˛e˙zczy´zni zaj˛eli si˛e piwem, a ciocia Pol wróciła

do pokoju, polecaj ˛

ac zanie´s´c tam gor ˛

ac ˛

a wod˛e na k ˛

apiel. Garion wymkn ˛

ał si˛e na

zewn ˛

atrz pod pretekstem sprawdzenia koni. Rzadko ´swiadomie kłamał, ale wczo-

raj czy przedwczoraj przyszło mu do głowy, ˙ze nie miał dla siebie ani jednej chwili
od dnia, gdy opu´scił farm˛e Faldora. Nie był z natury samotnikiem, ale zaczynał
mocno odczuwa´c ograniczenia wynikaj ˛

ace z ci ˛

agłego towarzystwa dorosłych.

Winold nie był du˙z ˛

a wsi ˛

a i w ci ˛

agu pół godziny chłopiec zbadał go od kra´nca

do kra´nca. Spacerował po w ˛

askich, brukowanych ulicach, wdychaj ˛

ac czyste po-

wietrze wieczora. Okna domostw l´sniły złotym blaskiem ´swiec i Garion poczuł
nagle t˛esknot˛e za domem.

Wtedy, za zakr˛etem nierównej uliczki, w chwilowym błysku ´swiatła z otwar-

tych drzwi, dostrzegł znajom ˛

a posta´c. Nie był pewien, ale na wszelki wypadek

przylgn ˛

ał plecami do kamiennego muru.

M˛e˙zczyzna z irytacj ˛

a zwrócił twarz w stron˛e jasnej smugi i Garion dostrzegł

biały błysk oka. To był Brill. Szybko skrył si˛e w cieniu; najwyra´zniej nie chciał
by´c widziany. Potem zatrzymał si˛e.

Spod ´sciany Garion obserwował, jak niecierpliwie spaceruje wokół rogu. Naj-

rozs ˛

adniejszym wyj´sciem byłoby wymkn ˛

a´c si˛e cicho i p˛edzi´c do gospody, ale

chłopiec odrzucił ten pomysł. W gł˛ebokim cieniu pod murem był bezpieczny,
a ciekawo´s´c nie pozwalała mu odej´s´c bez sprawdzenia, co wła´sciwie Brill tutaj
robi.

Zdawało si˛e, ˙ze oczekiwanie trwa całe godziny, cho´c w istocie nie było dłu˙zsze

ni˙z kilka minut. Wreszcie w mroku pojawił si˛e drugi m˛e˙zczyzna. Nosił kaptur,
wi˛ec Garion nie widział jego twarzy, lecz kontur sylwetki zdradzał, ˙ze ma na
sobie tunik˛e, po´nczochy i buty do pół łydki — jak zwyczajny Sendar. Kiedy stan ˛

bokiem, pojawił si˛e tak˙ze kształt miecza u pasa, co ju˙z było całkiem niezwykłe.
Wprawdzie prawo nie zakazywało Sendarom ni˙zszego stanu noszenia broni, ale
czynili to tak rzadko, ˙ze or˛e˙z musiał zwraca´c uwag˛e.

Garion próbował przekra´s´c si˛e bli˙zej, by słysze´c, co Brill ma do powiedzenia

człowiekowi z mieczem, lecz tamci rozmawiali krótko. Brz˛ekn˛eły przechodz ˛

ace

z r˛eki do r˛eki monety, po czym Brill znikn ˛

ał cicho za rogiem, a człowiek z mie-

czem ruszył kret ˛

a uliczk ˛

a wprost do miejsca, w którym stał Garion.

Nie było si˛e gdzie ukry´c. Gdy tylko zakapturzony m˛e˙zczyzna podejdzie bli˙zej,

musi zobaczy´c Gariona. Ucieczka byłaby jeszcze bardziej niebezpieczna. Ponie-

79

background image

wa˙z nie było innego wyj´scia, chłopiec zebrał si˛e na odwag˛e i ´smiało pomaszero-
wał ku nadchodz ˛

acej postaci.

— Kto tam? — zawołał człowiek w kapturze, si˛egaj ˛

ac do r˛ekoje´sci miecza.

— Dobry wieczór — odpowiedział Garion piskliwym głosem o wiele młod-

szego chłopca. — Zimna noc, prawda, prosz˛e pana?

Zakapturzony m˛e˙zczyzna burkn ˛

ał co´s z wyra´zn ˛

a ulg ˛

a.

Nogi Gariona trz˛esły si˛e pragnieniem ucieczki. Wymin ˛

ał obcego i włosy mu

si˛e zje˙zyły, gdy czuł na karku jego podejrzliwe spojrzenie.

— Chłopcze — odezwał si˛e nagle obcy.
— Słucham? — obejrzał si˛e Garion.
— Mieszkasz tutaj?
— Tak, prosz˛e pana — skłamał Garion, tłumi ˛

ac dr˙zenie głosu.

— Jest tu jaka´s karczma?
Garion wła´snie zbadał wiosk˛e, wi˛ec odpowiedział pewnie:
— Tak. Pójdzie pan t ˛

a ulic ˛

a i na nast˛epnym rogu skr˛eci w lewo. Przed wej-

´sciem pal ˛

a si˛e pochodnie. Musi pan zauwa˙zy´c.

— Dzi˛eki — rzucił m˛e˙zczyzna i odszedł.
— Dobranoc panu — krzykn ˛

ał za nim Garion. Niebezpiecze´nstwo min˛eło i ten

fakt dodał mu odwagi.

M˛e˙zczyzna nie odpowiedział, a podniecony spotkaniem Garion doszedł spo-

kojnie do zakr˛etu. Gdy tylko skryła go ´sciana, porzucił role prostego wiejskiego
chłopca i pu´scił si˛e biegiem.

Bez tchu dotarł do gospody i wpadł do zadymionej sali, w której pan Wilk

i pozostali rozmawiali przy kominku.

W ostatniej chwili zdał sobie spraw˛e, ˙ze nie mo˙ze wykrzycze´c swoich nowin

we wspólnej sali, gdzie wielu ludzi mogło go słysze´c. Zwolnił z trudem i spokoj-
nie ruszył w stron˛e przyjaciół. Stan ˛

ał przy ogniu, jakby chciał si˛e ogrza´c.

— Przed chwil ˛

a widziałem Brilla — oznajmił cichym głosem.

— Brilla? — zdziwił si˛e Silk. — Kto to jest Brill?
Wilk zmarszczył czoło.
— Pomocnik na farmie. Jak na uczciwego człowieka, miał w sakiewce za du˙zo

złota Angaraków — wyja´snił. Szybko opowiedział Barakowi i Silkowi o przygo-
dzie w stajni Faldora.

— Powinni´scie go zabi´c — mrukn ˛

ał Barak.

— Nie jeste´smy w Chereku — odparł Wilk. — Sendarowie nie lubi ˛

a przypad-

kowych zabójstw. Zauwa˙zył ci˛e? — spytał Gariona.

— Nie. Zobaczyłem go pierwszy i schowałem si˛e w cieniu. Spotkał si˛e z kim´s

i chyba dał mu jakie´s pieni ˛

adze. Ten drugi miał miecz — opisał pokrótce całe

zdarzenie.

— To zmienia sytuacje — stwierdził Wilk. — Rankiem wyjedziemy chyba

wcze´sniej, ni˙z planowali´smy.

80

background image

— Nietrudno b˛edzie przekona´c Brilla, ˙zeby przestał si˛e nami interesowa´c —

wtr ˛

acił Durnik. — Mógłbym go poszuka´c i par˛e razy przyło˙zy´c mu w głow˛e.

— Poci ˛

agaj ˛

aca my´sl — u´smiechn ˛

ał si˛e Wilk. — Ale chyba lepiej wymkn ˛

a´c

si˛e z miasta wcze´snie rano. Nie b˛edzie wiedział, ˙ze tu byli´smy. Nie mamy czasu
na walki z ka˙zdym, kto stanie nam na drodze.

— Chciałbym jednak przyjrze´c si˛e bli˙zej temu Sendarowi z mieczem —

o´swiadczył Silk wstaj ˛

ac. — Je´sli si˛e oka˙ze, ˙ze nas ´sledzi, wol˛e wiedzie´c, jak wy-

gl ˛

ada. Nie lubi˛e, kiedy jad ˛

a za mn ˛

a obcy.

— Dyskretnie — ostrzegł Wilk.
— Czy kiedykolwiek nie byłem dyskretny? — za´smiał si˛e Silk. — To nie

potrwa długo. Powiedziałe´s, ˙ze gdzie jest ta karczma, Garionie?

Chłopiec powtórzył wskazówki.
Silk kiwn ˛

ał głow ˛

a. Oczy mu błyszczały, a czubek nosa dr˙zał z podniecenia.

Szybko przeszedł przez sal˛e i znikn ˛

ał w´sród chłodnej nocy.

— Zastanawiam si˛e — mrukn ˛

ał Barak. — Je´sli tak dokładnie nas pilnuj ˛

a, mo-

˙ze lepiej porzucimy te wozy i m˛ecz ˛

ace przebrania, kupimy dobre konie i pełnym

galopem ruszymy do Muros?

— Nie przypuszczam, by Murgowie dokładnie wiedzieli, gdzie jeste´smy —

pokr˛ecił głow ˛

a Wilk. — Brill mógł tu trafi´c z jakim´s innym łajdackim zleceniem.

Ucieczka przed cieniem nie ma sensu. Lepiej spokojnie jecha´c dalej. Nawet je´sli
Brill wci ˛

a˙z pracuje dla Murgów, wol˛e wymkn ˛

a´c si˛e po cichu i niech nas szukaj ˛

a

w całej ´srodkowej Sendarii. — Wstał. — Pójd˛e na gór˛e i opowiem Pol, co si˛e
stało.

— Dalej mi si˛e to nie podoba — burkn ˛

ał ponuro Barak.

Siedzieli w milczeniu, czekaj ˛

ac na powrót Silka. Płomie´n gło´sno strzelił w gó-

r˛e i Garion drgn ˛

ał. Gdy tak siedział, zdał sobie spraw˛e, ˙ze bardzo si˛e zmienił od

wyjazdu z farmy Faldora. Wtedy wszystko wydawało si˛e łatwe, a ´swiat był wyra´z-
nie podzielony na przyjaciół i wrogów. Teraz jednak zacz ˛

ał dostrzega´c zło˙zono´sci,

których istnienia nawet nie podejrzewał. Stał si˛e ostro˙zny i nieufny, cz˛e´sciej słu-
chał tego wewn˛etrznego głosu, który doradzał czujno´s´c lub wr˛ecz podst˛ep. Na-
uczył si˛e nie wierzy´c pozorom. Przez chwil˛e ˙załował dawnej niewinno´sci, lecz
oschły głos poinformował go, ˙ze to dziecinny ˙zal.

Po chwili pan Wilk zszedł na dół i usiadł przy nich.
Silk wrócił mniej wi˛ecej pół godziny pó´zniej.
— Zdecydowanie nieprzyjemny typ — oznajmił, staj ˛

ac przy ogniu. — Moim

zdaniem to zwykły rzezimieszek.

— Brill szuka ludzi na własnym poziomie — stwierdził Wilk. — Je´sli pracuje

dla Murgów, wynajmuje pewnie ró˙znych łotrów, ˙zeby nas ´sledzili. S ˛

adz˛e jednak,

˙ze b˛ed ˛

a si˛e rozgl ˛

ada´c za czworgiem pieszych, nie za sze´sciorgiem ludzi na wo-

zach. Je´sli dostatecznie wcze´snie wyjedziemy z Winoldu, powinni´smy znikn ˛

a´c im

z oczu.

81

background image

— Durnik i ja b˛edziemy trzyma´c wart˛e — o´swiadczył Barak.
— Niezły pomysł. Spróbujemy wyruszy´c koło czwartej nad ranem. Zanim

wstanie sło´nce, chc˛e mie´c ze trzy, cztery mile mi˛edzy nami a t ˛

a wiosk ˛

a.

Tej nocy Garion nie mógł zasn ˛

a´c. Gdy mu si˛e w ko´ncu udało, dr˛eczył go

koszmar człowieka w kapturze, który go ´scigał z okrutnym mieczem bez ko´nca
po mrocznych, w ˛

askich uliczkach. Kiedy Barak budził wszystkich, chłopiec czuł

piasek w oczach i głowa mu ci ˛

a˙zyła po niespokojnej nocy.

Zanim ciocia Pol zapaliła ´swiec˛e, starannie zamkn˛eła okiennice.
— B˛edzie zimno — stwierdziła, rozwijaj ˛

ac tobołek, który Garion przyniósł

z wozu. Wyj˛eła par˛e grubych wełnianych po´nczoch i zimowe buty wy´scielane
wełn ˛

a. — Włó˙z to — poleciła chłopcu. — I swój gruby płaszcz.

— Nie jestem ju˙z dzieckiem, ciociu Pol — zauwa˙zył Garion.
— Lubisz marzn ˛

a´c?

— No nie, ale. . . — przerwał. Nie potrafił wyrazi´c w słowach tego, co czu-

je. Zacz ˛

ał si˛e ubiera´c. Z pokoju obok słyszał przyciszone głosy, jakimi zawsze

porozumiewaj ˛

a si˛e ludzie wstaj ˛

acy przed ´switem.

— Jeste´smy gotowi, pani Pol — oznajmił od drzwi Silk.
— Chod´zmy wi˛ec — odparła naci ˛

agaj ˛

ac kaptur.

Tej nocy ksi˛e˙zyc wzszedł pó´zno i l´snił jasno na oszronionym bruku przed

gospod ˛

a. Durnik zaprz ˛

agł konie i wyprowadził wozy.

— Poprowadzimy je do traktu — szepn ˛

ał Wilk. — Nie nale˙zy zrywa´c wie-

´sniaków ze snu.

Silk ruszył przodem. Wolno wyjechali z dziedzi´nca.
Pola za wiosk ˛

a bielały od szronu, a blade, zamglone ´swiatło ksi˛e˙zyca zdawało

si˛e wywabia´c z nich wszelki kolor.

— Jak tylko znajdziemy si˛e poza z zasi˛egiem głosu — rzekł Wilk, wdrapuj ˛

ac

si˛e na kozioł — ruszymy szybciej, ˙zeby oddali´c si˛e z tego miejsca. Wozy s ˛

a puste,

a troch˛e biegu nie zaszkodzi zwierz˛etom.

— Słusznie — zgodził si˛e Silk.
Wspi˛eli si˛e na wozy i ruszyli wolno. Gwiazdy migotały im nad głowami na

czystym, zimnym niebie. Pola l´sniły biel ˛

a; przy drodze rysowały si˛e czarne plamy

drzew.

Na szczycie pierwszego wzgórza Garion obejrzał si˛e na gromadk˛e ciemnych

domków w dolinie. Pojedyncze ´swiatełko błysn˛eło w którym´s oknie — samotny,
złoty punkcik, który pojawił si˛e i znikn ˛

ał.

— Kto´s tam nie ´spi — powiedział Silkowi. — Wła´snie zobaczyłem ´swiatło.
— Mo˙ze jaki´s ranny ptaszek. Ale mo˙ze i nie.
Potrz ˛

asn ˛

ał lejcami i konie przyspieszyły kroku. Szarpn ˛

ał jeszcze raz i ruszyły

kłusem.

— Trzymaj si˛e, chłopcze — rzucił Silk; wychylił si˛e i smagn ˛

ał lejcami ko´nskie

zady.

82

background image

Wóz podskakiwał i trzeszczał przera´zliwie; gryz ˛

aco mro´zne powietrze dmu-

chało prosto w twarz Gariona, który dwiema r˛ekami przytrzymywał si˛e kozła.

W pełnym galopie tabor trzech wozów stoczył si˛e w dolin˛e i przemkn ˛

ał mi˛e-

dzy białymi od szronu polami. Wioska z jej pojedynczym ´swiatełkiem została
daleko z tyłu.

Nim wzeszło sło´nce, pokonali ju˙z dobre cztery mile i Silk zatrzymał spienione

konie. Garion był rozbity i obolały od w´sciekłej jazdy zmarzni˛etymi na kamie´n
drogami. Z ulg ˛

a powitał mo˙zliwo´s´c odpoczynku. Silk rzucił mu lejce, zeskoczył,

porozmawiał chwil˛e z panem Wilkiem i cioci ˛

a Pol, po czym wrócił do wozu.

— Skr˛ecimy w t˛e ´scie˙zk˛e przed nami — oznajmił rozcieraj ˛

ac palce.

Chłopiec podał mu lejce.
— Ty powozisz — stwierdził Silk. — R˛ece zamarzły mi na sztywno. Niech

konie id ˛

a spokojnie.

Garion cmokn ˛

ał i potrz ˛

asn ˛

ał lekko lejcami. Zwierz˛eta ruszyły posłusznie.

— ´Scie˙zka zatacza koło za tym pagórkiem — Silk skin ˛

ał głow ˛

a, gdy˙z obie

dłonie wsun ˛

ał pod tunik˛e. — Po drugiej stronie jest jodłowy zagajnik. Tam si˛e

zatrzymamy, ˙zeby konie troch˛e odpocz˛eły.

— My´slisz, ˙ze kto´s za nami jechał?
— To b˛edzie odpowiedni moment, by si˛e przekona´c.
Okr ˛

a˙zyli wzgórze i dotarli do miejsca, gdzie tu˙z przy ´scie˙zce wyrastały ciemne

pnie jodeł. Garion zakr˛ecił i zjechał w cie´n gał˛ezi.

— To wystarczy — Silk zeskoczył na ziemi˛e. — Chod´z.
— Gdzie idziemy?
— Chc˛e spojrze´c na drog˛e za nami. Przejdziemy miedzy drzewami na szczyt

i zobaczymy, czy nasz trop kogo´s zainteresował.

Ruszył w gór˛e. Posuwał si˛e szybko, cho´c w absolutnej ciszy. Garion człapał za

nim, z zakłopotaniem łami ˛

ac stopami suche gał ˛

azki. Po chwili zacz ˛

ał pojmowa´c

sekret cichego marszu. Silk z uznaniem skin ˛

ał głow ˛

a, lecz milczał.

Granica drzew przebiegała tu˙z pod szczytem. Silk zatrzymał si˛e. Dolina pod

nimi z przecinaj ˛

ac ˛

a j ˛

a ciemn ˛

a drog ˛

a była całkiem pusta, je´sli nie liczy´c dwóch

jeleni, które wyszły skuba´c zmarzni˛et ˛

a traw˛e.

— Poczekamy chwil˛e — rzekł Silk. — Je´sli Brill i ten jego najemnik jad ˛

a za

nami, powinni si˛e wkrótce pokaza´c.

Usiadł na pniu i obserwował pust ˛

a dolin˛e.

Po chwili jaki´s powóz przejechał drog ˛

a w stron˛e Winoldu. Z tej odległo´sci

wydawał si˛e male´nki i poruszał bardzo wolno.

Sło´nce weszło odrobin˛e wy˙zej, wi˛ec mru˙zyli o´slepione blaskiem oczy.
— Silku — zacz ˛

ał z wahaniem Garion.

— Słucham?
— O co w tym wszystkim chodzi?

83

background image

Było to trudne pytanie, ale chłopiec uznał, ˙ze zna ju˙z Silka na tyle dobrze, by

je zada´c.

— W czym wszystkim?
— W tym, co robimy. Usłyszałem troch˛e, domy´sliłem si˛e nieco wi˛ecej, ale

dalej nic nie rozumiem.

— A czego si˛e domy´sliłe´s, Garionie? — oczy Silka błyszczały mocno na nie

ogolonej twarzy.

— Co´s zostało skradzione; co´s bardzo wa˙znego. Pan Wilk i ciocia Pol, i my

wszyscy, próbujemy to odzyska´c.

— Zgadza si˛e — przyznał Silk. — To prawda.
— Pan Wilk i ciocia Pol nie s ˛

a tymi, kim si˛e wydaj ˛

a.

— Nie — zgodził si˛e Silk. — Nie s ˛

a.

— My´sl˛e, ˙ze umiej ˛

a robi´c rzeczy, których inni ludzie nie potrafi ˛

a — Garion

z trudem dobierał stówa. — Pan Wilk mo˙ze. . . tropi´c to co´s, wcale tego nie wi-
dz ˛

ac. A w zeszłym tygodniu, kiedy mijali nas ci Murgowie, zrobili co´s takiego. . .

nie wiem nawet, jak to opisa´c. . . Jakby si˛egn˛eli do mojego umysłu i u´spili go. Jak
tego dokonali? I po co?

Silk za´smiał si˛e.
— Jeste´s bardzo spostrzegawczym chłopcem — pochwalił, po czym dodał ju˙z

powa˙znie: — ˙

Zyjemy w czasach przełomu, Garionie. Wydarzenia tysi ˛

aca i wi˛ecej

lat zogniskowały si˛e na obecnych dniach. ´Swiat, jak słyszałem, jest wła´snie taki.
Mijaj ˛

a stulecia, gdy nic si˛e nie dzieje, a potem w przeci ˛

agu kilku krótkich lat maj ˛

a

miejsce zdarzenia tak straszliwie wa˙zne, ˙ze ´swiat ju˙z nigdy nie jest taki sam, jak
przedtem.

— Gdybym mógł wybiera´c, wolałbym chyba ˙zy´c w tych spokojnych wie-

kach — o´swiadczył pochmurnie Garion.

— Ale˙z sk ˛

ad — Silk ´sci ˛

agn ˛

ał wargi w lisim u´smiechu. — Teraz wła´snie czu-

jesz, ˙ze ˙zyjesz. Widzisz, jak to wszystko si˛e toczy, jeste´s tego cz˛e´sci ˛

a. Krew szyb-

ciej płynie w ˙zyłach i ka˙zdy oddech jest przygod ˛

a.

Garion pomin ˛

ał milczeniem jego entuzjazm.

— Powiedz, czego szukamy — poprosił.
— Lepiej, je´sli nie poznasz nawet nazwy tego przedmiotu — odparł z powag ˛

a

m˛e˙zczyzna. — Ani imienia człowieka, który go wykradł. Pewni ludzie próbuj ˛

a

nas powstrzyma´c, a czego nie wiesz, tego nie zdradzisz.

— Nie mam zwyczaju prowadzenia pogaw˛edek z Murgami — o´swiadczył

dumnie Garion.

— Wcale nie musisz z nimi rozmawia´c. S ˛

a w´sród nich tacy, którzy potrafi ˛

a

pochwyci´c twoje my´sli.

— To niemo˙zliwe.
— Któ˙z mo˙ze stwierdzi´c, co jest mo˙zliwe, a co nie? — spytał Silk, a Garion

przypomniał sobie rozmow˛e na ten temat z panem Wilkiem.

84

background image

Silk siedział na pniu, w blasku porannego sło´nca, przygl ˛

adaj ˛

ac si˛e ocienio-

nej jeszcze dolinie: zwyczajny człowiek w zwyczajnej tunice i lu´znym płaszczu
z nasuni˛etym na głow˛e kapturem.

— Wychowano ci˛e na Sendara, Garionie — powiedział. — Sendarowie s ˛

a so-

lidnymi, praktycznymi lud´zmi i nie maj ˛

a cierpliwo´sci do takich spraw jak czary,

magia i inne rzeczy, których nie mo˙zna dotkn ˛

a´c. Twój przyjaciel, Durnik, jest Sen-

darem doskonałym. Umie zrobi´c podkow˛e, naprawi´c p˛ekni˛ete koło czy wyleczy´c
chorego konia. W ˛

atpi˛e jednak, czy potrafiłby uwierzy´c w najmniejszy nawet czar.

— Jestem Sendarem — zaprotestował Garion. Sugestia zawarta w słowach

Silka atakowała same fundamenty jego poczucia to˙zsamo´sci.

Silk spojrzał na niego z uwag ˛

a.

— Nie jeste´s — stwierdził. — Kiedy spotkam Sendar, potrafi˛e go rozpozna´c,

tak jak dostrzegam ró˙znice mi˛edzy Arendem a Tolnedraninem czy Cherekiem
a Algarem. Istnieje pewien sendarski kształt głowy czy układ oczu. Ty ich nie
masz.

— Wi˛ec kim jestem? — spytał wyzywaj ˛

aco Garion.

— Nie wiem — odparł Silk marszcz ˛

ac czoło. — A to dziwne, poniewa˙z prze-

szkolono mnie, bym wiedział, sk ˛

ad pochodz ˛

a ludzie. Mo˙ze si˛e z czasem domy´sle.

— Czy ciocia Pol jest Sendark ˛

a?

— Ale˙z sk ˛

ad — za´smiał si˛e Silk.

— To tłumaczy wszystko. Jestem zapewne tym, kim ona. Silk spojrzał na

niego badawczo.

— Jest przecie˙z siostr ˛

a mojego ojca — wyja´snił Garion. — Z pocz ˛

atku my-

´slałem, ˙ze jest spokrewniona z matk ˛

a, ale myliłem si˛e. To ojciec. Teraz jestem

pewien.

— To niemo˙zliwe — stwierdził stanowczo Silk.
— Niemo˙zliwe?
— Absolutnie wykluczone. Nie do pomy´slenia.
— Dlaczego?
Silk przygryzł warg˛e.
— Wracajmy do wozów — rzucił krótko.
Schodzili miedzy czarnymi drzewami, a w plecy ´swieciło im jasne, poranne

sło´nce.

Cały dzie´n je´zdzili bocznymi dró˙zkami, by pó´znym popołudniem, gdy sło´nce

opadało ju˙z ku purpurowemu morzu chmur na zachodzie, dotrze´c do farmy, sk ˛

ad

mieli zabra´c szynki. Silk porozmawiał chwil˛e z t˛egim farmerem i pokazał mu
pergamin, który dostał w Darine od Mingana.

— Ch˛etnie si˛e ich pozb˛ed˛e — o´swiadczył farmer. — Zajmuj ˛

a mi miejsce,

a bardzo go potrzebuj˛e.

85

background image

— To cz˛esty przypadek, gdy prowadzi si˛e interesy z Tolnedranami — zauwa-

˙zył Silk. — Zwykle dostaj ˛

a wi˛ecej, ni˙z zapłacili, nawet je´sli to tylko darmowe

korzystanie z cudzych szop.

Farmer przyznał mu racj˛e.
— Tak si˛e zastanawiam — rzucił Silk, jakby ta my´sl dopiero teraz przyszła

mu do głowy. — Nie spotkałe´s mo˙ze w okolicy mojego znajomego? Ma na imi˛e
Brill. ´Sredniego wzrostu, czarne włosy, zezowate oko?

— Połatane ubranie i zgry´zliwy charakter? — spytał farmer.
— To on.
— Kr˛ecił si˛e tutaj. Szukał — tak przynajmniej twierdził — starca, kobiety

i chłopca. Podobno ukradli co´s jego panu i został wysłany, by ich znale´z´c.

— Kiedy to było?
— Jaki´s tydzie´n temu.
— Szkoda, ˙ze go nie spotkałem. Z przyjemno´sci ˛

a znowu bym go zobaczył.

— Nie mam poj˛ecia, po co — rzekł bez ogródek farmer. — Szczerze mówi ˛

ac,

twój znajomy niezbyt mi si˛e spodobał.

— Sam te˙z za nim nie przepadam — wyznał Silk. — Rzecz w tym, ˙ze jest

mi winien troch˛e pieni˛edzy. Towarzystwo Brilla jest mi całkiem zb˛edne, lecz bez
pieni˛edzy czuj˛e si˛e troch˛e samotnie, je´sli rozumiesz, co mam na my´sli.

Farmer wybuchn ˛

ał ´smiechem.

— Byłbym niezwykle wdzi˛eczny, gdyby´s przypadkiem zapomniał, ˙ze o nie-

go pytałem — dodał Silk. — I tak trudno go znale´z´c, nawet gdy nie wie, ˙ze go
szukam.

— Mo˙zesz na mnie polega´c. — T˛egi m˛e˙zczyzna ´smiał si˛e ci ˛

agle. — Mam

wolny strych, gdzie ty i twoi ludzie mo˙zecie rozło˙zy´c si˛e na noc. Miło mi te˙z
b˛edzie, je´sli zjecie kolacj˛e z moimi robotnikami. Jadalnia jest tam. — Wskazał
r˛ek ˛

a.

— Wielkie dzi˛eki — skłonił si˛e Silk. — Ziemia jest skuta lodem i sporo ju˙z

czasu min˛eło, od kiedy jedli´smy co´s lepszego ni˙z prosty wikt na szlaku.

— Wy, przewo´znicy, wiedziecie ˙zycie pełne przygód — westchn ˛

ał farmer nie-

mal z zazdro´sci ˛

a. — Wolni jak ptaki, a nowy horyzont otwiera si˛e przed wami tu˙z

za nast˛epnym wzgórzem.

— To spora przesada — zapewnił go Silk. — Za to zima jest trudn ˛

a por ˛

a i dla

ptaków, i dla przewo´zników.

Farmer za´smiał si˛e znowu i klepn ˛

ał Silka po ramieniu. Potem pokazał, gdzie

odprowadzi´c konie.

Jedzenie u t˛egiego farmera było proste, za to bardzo obfite. Na strychu hu-

lały troch˛e przeci ˛

agi, lecz siano było mi˛ekkie. Garion spał mocno. Farma, cho´c

nie była gospodarstwem Faldora, zdawała si˛e w dostatecznym stopniu znajoma.
W dodatku swojskie uczucie, ˙ze znowu otaczaj ˛

a go ´sciany, dawało poczucie bez-

piecze´nstwa.

86

background image

Rankiem, po solidnym ´sniadaniu, załadowali wozy pokryt ˛

a kryształkami soli

szynk ˛

a i serdecznie po˙zegnali si˛e z farmerem.

Jeszcze wieczorem chmury zacz˛eły si˛e gromadzi´c na zachodzie. W ci ˛

agu nocy

pokryły całe niebo. Dzie´n był zimny i szary, gdy ruszali do Muros, pi˛e´cdziesi ˛

at

mil na południe.

background image

ROZDZIAŁ IX

Niepełne dwa tygodnie, które zaj˛eła im droga do Muros, byty chyba najbar-

dziej niewygodne w całym ˙zyciu Gariona. Trasa wiodła podnó˙zem pasma wzgórz,
przez pofałdowane i na ogół nie zamieszkane obszary. Niebo zwisało nad głowami
szare i zimne. Od czasu do czasu padał ´snieg, a czarne góry z˛ebat ˛

a lini ˛

a wznosiły

si˛e ponad horyzontem.

Garion miał wra˙zenie, ˙ze ju˙z nigdy nie b˛edzie mu ciepło. Mimo stara´n Dur-

nika, który co wieczór wyszukiwał gdzie´s suche drewno, ogniska zdawały si˛e
zawsze ˙zało´snie małe, a wielki otaczaj ˛

acy ich chłód, niewyobra˙zalnie ogromny.

Grunt, na którym rozkładali posłania, był zmarzni˛ety i mróz s ˛

aczył si˛e wprost

w ko´sci chłopca.

Nauka drasa´nskiej tajnej mowy trwała bez przerwy i zanim jeszcze dotarli do

jeziora Camaar i rozpocz˛eli długi zjazd w stron˛e Muros, Garion stał si˛e je´sli nie
ekspertem, to przynajmniej biegłym u˙zytkownikiem j˛ezyka znaków.

Le˙z ˛

ace w południowej cz˛e´sci Sendarii Muros było sporym, niezbyt atrakcyj-

nym miastem, gdzie od niepami˛etnych czasów, rok w rok, odbywał si˛e wielki targ.
Zawsze pó´znym latem je´zd´zcy Algarów prowadzili ogromne stada bydła przez gó-
ry, Wielkim Traktem Północnym. W Muros handlarze z całego zachodu czekali
ich przybycia. Ogromne sumy przechodziły z r ˛

ak do r ˛

ak, a ˙ze przedstawiciele kla-

nów Algarów tak˙ze zaopatrywali si˛e tutaj w przedmioty u˙zyteczne lub ozdobne,
kupcy a˙z z Nyissy na dalekim południu zje˙zd˙zali, by oferowa´c swój towar. Wielk ˛

a

równin˛e na wschód od miasta całkowicie pokrywały zagrody dla bydła. Ci ˛

agn˛eły

si˛e całymi milami, a mimo to nie mie´sciły stad, zjawiaj ˛

acych si˛e tu w szczycie

sezonu. Dalej na wschód, poza ci ˛

agiem zagród, le˙zało mniej czy bardziej stałe

obozowisko Algarów.

Do tego wła´snie miasta Silk wprowadził pewnego ranka trzy wozy wyłado-

wane szynk ˛

a nale˙z ˛

ac ˛

a do Mingana, Tolnedranina. Targ zbli˙zał si˛e ju˙z do ko´nca

i na miejscu pozostali jedynie najbardziej zdesperowani kupcy. Bez problemów
przekazali ładunek do magazynów i wkrótce trzy wozy wjechały na dziedziniec
gospody na północnym skraju miasta.

— To godziwy zajazd, pani — zapewniał cioci˛e Silk, pomagaj ˛

ac jej wy-

si ˛

a´s´c. — Nieraz ju˙z tu bywałem.

88

background image

— Miejmy nadziej˛e — odparła. — Zajazdy w Muros nie ciesz ˛

a si˛e najlepsz ˛

a

reputacj ˛

a.

— Tamte znajduj ˛

a si˛e we wschodniej cz˛e´sci miasta — sprostował delikatnie

Silk. — Znam je dobrze.

— W to nie w ˛

atpi˛e — stwierdziła unosz ˛

ac lekko brew.

— Mój zawód wymaga, bym zatrzymywał si˛e czasem w miejscach, których

w innych okoliczno´sciach wolałbym unika´c — o´swiadczył z godno´sci ˛

a.

Gospoda, jak od razu zauwa˙zył Garion, była zadziwiaj ˛

aco czysta i go´sciła

głównie sendarskich kupców.

— My´slałem, ˙ze spotkamy w Muros ludzi ze wszystkich krajów — powie-

dział, gdy razem z Silkiem przenosili baga˙z do pokojów na drugim pi˛etrze.

— S ˛

a tutaj — wyja´snił m˛e˙zczyzna. — Ale ka˙zda z grup woli trzyma´c si˛e z da-

la od innych. Tolnedranie mieszkaj ˛

a w jednej cz˛e´sci miasta, Drasanie w innej,

a Nyissanie jeszcze gdzie indziej. Hrabia Muros tak to zorganizował. Czasem ner-
wy nie wytrzymuj ˛

a ˙zaru interesów i lepiej, by naturalni wrogowie nie przebywali

pod jednym dachem.

Garion pokiwał głow ˛

a.

— Wiesz co — zacz ˛

ał znowu, gdy weszli do jednego z pokoi, które zaj˛eli na

czas pobytu w Muros. — Chyba jeszcze nigdy nie widziałem Nyissanina.

— Masz szcz˛e´scie — stwierdził z obrzydzeniem Silk. — To nieprzyjemna

rasa.

— S ˛

a podobni do Murgów?

— Nie. Nyissanie oddaj ˛

a cze´s´c Issie, Bogu-W˛e˙zowi. Uwa˙zaj ˛

a, ˙ze wypada na-

´sladowa´c zachowania w˛e˙zy. Osobi´scie nie widz˛e w tym nic przyjemnego. Zreszt ˛

a,

Nyissanie zamordowali Riva´nskiego Króla i od tego czasu Alornowie nie darz ˛

a

ich sympati ˛

a.

— Rivanie nie maj ˛

a króla — zaprotestował Garion.

— Teraz ju˙z nie. Kiedy´s mieli, póki królowa Salmissra nie postanowiła go

usun ˛

a´c.

— Kiedy to było? — spytał zafascynowany Garion.
— Tysi ˛

ac trzysta lat temu — odparł Silk takim tonem, jakby mówił o wyda-

rzeniach wczorajszego dnia.

— Czy to nie za długi czas, by wci ˛

a˙z chowa´c uraz˛e?

— Pewnych rzeczy si˛e nie wybacza.
Do wieczora pozostało jeszcze sporo czasu, wi˛ec zaraz po południu Wilk i Silk

opu´scili gospod˛e, by zbada´c ulice miasta. Szukali tych niezwykłych, niewidocz-
nych ´sladów, które Wilk najwyra´zniej dostrzegał albo wyczuwał, mówi ˛

acych mu,

czy poszukiwany przedmiot znalazł si˛e w tej okolicy. Garion usiadł przy komin-
ku w izbie, która dzielił z cioci ˛

a Pol i usiłował wyp˛edzi´c chłód ze stóp. Ciocia

siedziała obok, naprawiaj ˛

ac jedn ˛

a z jego tunik. Błyszcz ˛

aca igła to znikała, to wy-

skakiwała z materiału.

89

background image

— Kim był Riva´nski Król, ciociu? — odezwał si˛e chłopiec.
Przerwała szycie.
— Czemu pytasz?
— Silk opowiadał mi o Nyissanach — wyja´snił. — Powiedział, ˙ze ich królowa

zamordowała Riva´nskiego Króla. Dlaczego to zrobiła?

— Masz dzi´s głow˛e pełn ˛

a pyta´n, prawda? — igła poruszyła si˛e znowu.

— Silk i ja du˙zo rozmawiamy po drodze — odparł, przysuwaj ˛

ac stopy bli˙zej

do ognia.

— Nie spal sobie butów.
— Silk twierdzi, ˙ze nie jestem Sendarem. Mówi, ˙ze nie wie, kim jestem, ale

na pewno nie Sendarem.

— Silk za du˙zo gada — stwierdziła ciocia Pol.
— Nigdy nie chcesz mi niczego wytłumaczy´c — o´swiadczył ura˙zony chło-

piec.

— Mówi˛e ci wszystko, co powiniene´s wiedzie´c — odparła spokojnie. — W tej

chwili wiedza o królach Rivy i królowych Nyissy jest ci zupełnie zb˛edna.

— Chcesz, ˙zebym ci ˛

agle był głupim dzieckiem — stwierdził z rozdra˙znieniem

Garion. — Jestem ju˙z prawie m˛e˙zczyzn ˛

a, a nie wiem nawet, sk ˛

ad pochodz˛e. Ani

kim jestem.

— Ja wiem, kim jeste´s — powiedziała nie podnosz ˛

ac głowy.

— Wi˛ec kim?
— Młodym człowiekiem, któremu zaraz spal ˛

a si˛e buty.

Natychmiast cofn ˛

ał nogi pod krzesło.

— Nie odpowiedziała´s mi — poskar˙zył si˛e.
— To prawda — przyznała, wci ˛

a˙z tym samym, irytuj ˛

aco spokojnym tonem.

— Dlaczego?
— Nie jest konieczne, by´s to wiedział. Powiem ci, gdy przyjdzie pora, ale nie

wcze´sniej.

— To nieuczciwe — zaprotestował.
— ´Swiat jest pełen niesprawiedliwo´sci — odparła. — A teraz, poniewa˙z czu-

jesz si˛e m˛e˙zczyzn ˛

a, mo˙ze przyniesiesz troch˛e drew. Przynajmniej zajmiesz si˛e

czym´s po˙zytecznym.

Spojrzał na ni ˛

a wrogo i w´sciekły wyszedł z pokoju.

— Garionie — zawołała za nim.
— Słucham?
— Nawet nie my´sl o trzaskaniu drzwiami.
Wieczorem wrócili Silk i Wilk. Wesoły zazwyczaj starzec zdawał si˛e zniecier-

pliwiony i poirytowany. Usiadł za stołem w sali jadalnej i ponuro wpatrzył si˛e
w ogie´n.

— Chyba nie przeje˙zd˙zał t˛edy — oznajmił w ko´ncu. — Zostało jeszcze par˛e

miejsc do sprawdzenia, ale jestem prawie pewien, ˙ze tu go nie było.

90

background image

— Wi˛ec ruszamy do Camaaru? — spytał Barak, przeczesuj ˛

ac palcami k˛edzie-

rzaw ˛

a brod˛e.

— Nie ma wyj´scia. My´sl˛e, ˙ze od razu trzeba było tam jecha´c.
— Sk ˛

ad mogli´smy wiedzie´c — pocieszyła go ciocia Pol. — Po co miałby

przeje˙zd˙za´c przez Camaar, je´sli próbuje to dostarczy´c do królestw Angaraków?

— Sam ju˙z nie wiem, gdzie on zmierza — burkn ˛

ał gniewnie Wilk. — Mo˙ze

chce to zatrzyma´c dla siebie. Zawsze go po˙z ˛

adał.

— B˛edzie potrzebny jaki´s ładunek na drog˛e do Camaaru — zauwa˙zył Silk.
Starzec pokr˛ecił głow ˛

a.

— Za bardzo zwalnia jazd˛e — stwierdził. — Nie ma nic niezwykłego w pu-

stych wozach wracaj ˛

acych z Muros do Camaaru. Dotarli´smy do punktu, gdzie dla

szybko´sci trzeba zrezygnowa´c z naszych przebra´n. Od Camaaru dzieli nas czter-
dzie´sci mil, a pogoda si˛e psuje. Porz ˛

adna zamie´c mo˙ze całkiem unieruchomi´c

wozy. Nie mam czasu na zimowanie w jakiej´s zaspie.

Nagle Durnik upu´scił nó˙z i zerwał si˛e z miejsca.
— Co si˛e dzieje? — spytał szybko Barak.
— Wła´snie widziałem Brilla — wyja´snił Durnik. — Stał w drzwiach.
— Jeste´s pewien? — zdziwił si˛e Wilk.
— Znam go — odparł ponuro kowal. — To był Brill, nie ma w ˛

atpliwo´sci.

Silk grzmotn ˛

ał pi˛e´sci ˛

a w stół.

— Idiota! — warkn ˛

ał pod własnym adresem. — Nie doceniłem go.

— To ju˙z niewa˙zne — w głosie pana Wilka zabrzmiała niemal ulga. — Nasze

przebranie na nic si˛e wi˛ecej nie przyda. My´sl˛e, ˙ze nadeszła pora na po´spiech.

— Przygotuj˛e wozy — zaproponował Durnik.
— Nie — zatrzymał go Wilk. — S ˛

a zbyt powolne. Pójdziemy do obozu Alga-

rów i kupimy dobre konie.

— A wozy? — nie ust˛epował Durnik.
— Nie my´sl o nich. Teraz s ˛

a tylko zawad ˛

a. Przejedziemy ko´nmi zaprz˛egowy-

mi do obozu Algarów. Trzeba zabra´c tylko to, co niezb˛edne. Wyje˙zd˙zamy natych-
miast. Przygotujcie wszystko i spotkajmy si˛e na dziedzi´ncu, jak najszybciej.

Spiesznie podszedł do drzwi, otworzył je i znikn ˛

ał w mroku.

Ju˙z po kilku minutach zebrali si˛e przy bramie stajni, wychodz ˛

acej na bruko-

wane podwórze. Ka˙zdy niósł niewielki tobołek. Pot˛e˙zny Barak pobrz˛ekiwał id ˛

ac,

a Galion wyczuwał zapach jego naoliwionej kolczugi. Kilka płatków ´sniegu spły-
n˛eło w mro´znym powietrzu i niby strz˛epki puchu osiadło na zimnych kamieniach.

Durnik przyszedł ostatni. Bez tchu wybiegł z gospody i wcisn ˛

ał panu Wilkowi

do r˛eki gar´s´c monet.

— Wi˛ecej nie zdołałem — usprawiedliwił si˛e. — To mniej ni˙z połowa warto-

´sci wozów, ale ober˙zysta wyczuł nasz po´spiech i targował si˛e twardo — wzruszył

ramionami. — Przynajmniej si˛e ich pozbyli´smy. Niedobrze jest porzuca´c warto-

´sciowe rzeczy. N˛ekaj ˛

a wtedy my´sli i odci ˛

agaj ˛

a od wa˙zniejszych spraw.

91

background image

— Durniku — roze´smiał si˛e Silk. — Masz dusz˛e prawdziwego Sendara.
— Nikt nie odmieni swej natury — odparł kowal.
— Dzi˛eki ci, przyjacielu — rzucił pos˛epnie Wilk, chowaj ˛

ac pieni ˛

adze do sa-

kiewki. — Poprowadzimy konie — dodał. — Jazda galopem po tych w ˛

askich

uliczkach w ´srodku nocy tylko ´sci ˛

agn˛ełaby na nas uwag˛e.

— Ja to zrobi˛e — oznajmił Barak i dobył miecza. — Je´sli spotkaj ˛

a nas kłopoty,

to jestem najlepiej uzbrojony, by sobie z nimi poradzi´c.

— Pójd˛e obok, Baraku — dodał Durnik, wa˙z ˛

ac w dłoni ci˛e˙zk ˛

a, drewnian ˛

a

pałk˛e.

Barak kiwn ˛

ał głow ˛

a, a oczy błysn˛eły mu ponuro. Wyprowadził konia przez

bram˛e.

Ruszaj ˛

ac za Durnikiem, Garion zatrzymał si˛e na moment przy stercie drewna

i wybrał sobie solidny, d˛ebowy kij. Jego ci˛e˙zar dodawał odwagi, gdy machn ˛

kilka razy, by sprawdzi´c, jak le˙zy w r˛eku. Potem zauwa˙zył, ˙ze ciocia Pol przygl ˛

ada

mu si˛e uwa˙znie, wi˛ec bez dalszej zwłoki ruszył naprzód.

Mijali w ˛

askie, ciemne uliczki. ´Snieg padał g˛e´sciej, a płatki sun˛eły jakby le-

niwie przez nieruchome powietrze. Konie, troch˛e przestraszone ´sniegiem, były
płochliwe i starały si˛e i´s´c mo˙zliwie blisko ludzi.

Atak nast ˛

apił niespodziewanie i szybko. Nagle zatupotały nogi i gło´sno brz˛ek-

n˛eła stal, gdy Barak odbił mieczem pierwszy cios.

Garion widział tylko ciemne sylwetki zarysowane na tle opadaj ˛

acych płatków

´sniegu. I wtedy, jak dawniej, gdy w udawanej walce powalił swego przyjaciela

Rundoriga, zadzwoniło mu w uszach, krew zawrzała w ˙zyłach i skoczył do boju,
nie zwa˙zaj ˛

ac na krzyk cioci Pol.

Kto´s trafił go w rami˛e. Garion odwrócił si˛e błyskawicznie i uderzył kijem.

Nagrod ˛

a był stłumiony j˛ek. Uderzył znowu, a potem jeszcze raz, atakuj ˛

ac te cz˛e´sci

ciała wroga, o których instynkt mówił, ˙ze s ˛

a najbardziej czułe.

Główna walka wrzała jednak wokół Baraka i Durnika. Szcz˛ek miecza i głu-

che uderzenia pałki odbijały si˛e echem w w ˛

askiej uliczce, przy akompaniamencie

j˛eków napastników.

— Tam jest chłopak! — hukn ˛

ał z tyłu jaki´s głos. Garion obejrzał si˛e. Dwóch

ludzi biegło w jego stron˛e, jeden z mieczem, drugi z gro´znie zakrzywionym no-

˙zem. Uniósł kij, cho´c wiedział, ˙ze nie ma szans. Wtedy nagle stan ˛

ał przed nim

Silk. Drobny m˛e˙zczyzna wyskoczył z cienia wprost pod nogi atakuj ˛

acych i cała

trójka run˛eła na ziemi˛e w pl ˛

ataninie r ˛

ak i nóg. Silk przetoczył si˛e jak kot, pode-

rwał na nogi, odwrócił i kopn ˛

ał jednego z le˙z ˛

acych tu˙z poni˙zej ucha. M˛e˙zczyzna,

opadł w drgawkach na bruk. Drugi odczołgał si˛e kawałek i zacz ˛

ał wstawa´c, gdy

obie pi˛ety Silka trafiły go w twarz — Drasanin o szczurzej twarzy podskoczył,
wykr˛ecił si˛e w powietrzu i uderzył z obu nóg. Potem spojrzał na Gariona niemal
oboj˛etnie.

— Nic ci si˛e nie stało? — zapytał.

92

background image

— Nie — odparł chłopiec. — ´Swietnie sobie radzisz.
— Jestem akrobat ˛

a. Prosta sprawa, kiedy wiesz, jak to robi´c.

— Uciekaj ˛

a — zauwa˙zył Garion.

Silk obejrzał si˛e, lecz dwaj pobici podpieraj ˛

ac si˛e wzajemnie znikali ju˙z

w mrocznej alejce.

Barak krzykn ˛

ał tryumfalnie i Garion spostrzegł, ˙ze reszta napastników rzuca

si˛e do ucieczki.

Na ko´ncu uliczki, w przesłanianym płatkami ´sniegu ´swietle padaj ˛

acym z ma-

łego okienka, stał Brill. Szalał z w´sciekło´sci.

— Tchórze! — krzyczał do swoich najemników. — Tchórze!
Barak ruszył ku niemu i Brill tak˙ze odwrócił si˛e i uciekł p˛edem.
— Nic ci si˛e nie stało, ciociu Pol? — spytał Garion podchodz ˛

ac do opiekunki.

— Oczywi´scie, ˙ze nie — burkn˛eła. — I nie rób tego wi˛ecej, młody człowieku.

Zostaw uliczne bójki tym, którzy lepiej si˛e do nich nadaj ˛

a.

— Przecie˙z nic mi nie groziło — zaprotestował. — Miałem kij.
— Nie kłó´c si˛e ze mn ˛

a — odparła. — Nie po to m˛eczyłam si˛e z twoim wy-

chowaniem, ˙zeby´s sko´nczył jako trup w rynsztoku.

— Wszyscy zdrowi? — spytał niespokojnie Durnik.
— To oczywiste — rzuciła z irytacj ˛

a. — Mo˙ze lepiej pomógłby´s Staremu

Wilkowi przy koniach.

— Natychmiast, pani Pol — zgodził si˛e pokornie Durnik.
— Doskonała zabawa — Barak podszedł bli˙zej, ocieraj ˛

ac miecz. — Niewiele

krwi, ale spora satysfakcja.

— Jestem zachwycona, ˙ze tak uwa˙zasz — odparła kwa´sno ciocia Pol. — Oso-

bi´scie nie przepadam za takimi spotkaniami. Zostawili kogo´s?

— Niestety, pani — zaprzeczył Barak. — Za ciasno na dobry zamach, a bruk

zbyt ´sliski, by stan ˛

a´c pewnie. Paru jednak solidnie naznaczyłem. Złamali´smy par˛e

ko´sci i wgnietli´smy kilka łbów. Jednak, ogólnie rzecz bior ˛

ac, lepsi byli w ucieczce

ni˙z w walce.

Silk wynurzył si˛e z ciemnej alejki, gdzie ´scigał dwóch m˛e˙zczyzn, którzy pró-

bowali atakowa´c Gariona. Oczy mu błyszczały i u´smiechał si˛e złowrogo.

— Orze´zwiaj ˛

ace prze˙zycie — stwierdził i roze´smiał si˛e bez wyra´znego powo-

du.

Wilk z Durnikiem uspokoili jako´s rozszalałe konie i podprowadzili je do Ga-

riona i pozostałych.

— Nikt nie jest ranny? — chciał wiedzie´c Wilk.
— Wszyscy cali — zahuczał Barak. — To zaj´scie nie było warte dobywania

miecza.

My´sli Gariona kr ˛

a˙zyły gor ˛

aczkowo. W podnieceniu przemówił nie pomy´slaw-

szy, ˙ze m ˛

adrzej byłoby najpierw zastanowi´c si˛e nad cał ˛

a spraw ˛

a.

— Sk ˛

ad Brill wiedział, ˙ze b˛edziemy w Muros?

93

background image

Silk spojrzał na niego uwa˙znie i zmru˙zył oczy.
— Mo˙ze jechał za nami z Winoldu — zasugerował.
— Przecie˙z zatrzymali´smy si˛e i obserwowali´smy drog˛e — zauwa˙zył Ga-

rion, — Nie ruszył za nami, kiedy wyje˙zd˙zali´smy, a potem cały czas pilnowa-
li´smy, co si˛e dzieje z tyłu.

Silk zmarszczył czoło.
— Mów dalej, chłopcze — powiedział.
— My´sl˛e, ˙ze on wiedział, gdzie jedziemy — wyrzucił Garion, walcz ˛

ac z dziw-

nym pragnieniem, by nie wspomina´c o tym, co teraz widział wyra´znie.

— Co jeszcze? — spytał Wilk.
— Kto´s mu powiedział — odparł Garion. — Kto´s, kto miał pewno´s´c, ˙ze zmie-

rzamy wła´snie tutaj.

— Mingan wiedział — wtr ˛

acił Silk. — Ale Mingan jest kupcem i nie rozma-

wiałby o interesach z kim´s takim, jak Brill.

— Ale ten Murgo, Asharak, te˙z był w kantorze Mingana, kiedy Mingan nas

wynaj ˛

ał. — Niech˛e´c do mówienia stała si˛e tak silna, ˙ze Garionowi sztywniał j˛e-

zyk.

— Czemu miałby si˛e nami interesowa´c? — wzruszył ramionami Silk. — Prze-

cie˙z nie wiedział, kim jeste´smy.

— A je´sli wiedział? — spytał z wysiłkiem Garion. — Je´sli nie był zwyczajnym

Murgiem, ale tym innym. . . jak tamten z grupy, która nas min˛eła par˛e dni po
wyje´zdzie z Darine?

— Grolim? — oczy Silka rozszerzyły si˛e w zdumieniu. — Tak, gdyby Asharak

był Grolimem, pewnie by wiedział, kim jeste´smy i co robimy.

— A je´sli ten Grolim, który nas wtedy wyprzedził, to wła´snie Asharak? —

chłopiec mówił z trudem. — Mo˙ze naprawd˛e wcale nas nie szukał, tylko jechał
na południe, ˙zeby spotka´c Brilla i wysła´c go tutaj?

Silk spojrzał na Gariona w skupieniu.
— Doskonale — stwierdził cichym głosem. — Bardzo, ale to bardzo dobrze.

Moje gratulacje, pani Pol. To naprawd˛e wyj ˛

atkowy chłopak.

— Jak wygl ˛

adał ten Asharak? — spytał szybko Wilk.

— Jak Murgo — wzruszył ramionami Silk. — Powiedział, ˙ze jest z Rak Go-

ska. Wzi ˛

ałem go za zwykłego szpiega podró˙zuj ˛

acego w sprawie, która nas nie

dotyczy. Chyba mózg mi wtedy zasn ˛

ał.

— To si˛e zdarza w kontaktach z Grolimami — pocieszył go Wilk.
— Kto´s nas obserwuje — poinformował cichym głosem Durnik. — Z tego

okna u góry.

Garion podniósł głow˛e. Dostrzegł w oknie na drugim pi˛etrze ciemn ˛

a, obry-

sowan ˛

a przy´cmionym ´swiatłem sylwetk˛e. I ta posta´c wydała mu si˛e niepokoj ˛

aco

znajoma.

94

background image

Pan Wilk nie ruszył si˛e, lecz jego twarz przybrała nieobecny wyraz — jakby

spogl ˛

adał do wn˛etrza lub szukał czego´s w my´slach. Po chwili wyprostował si˛e

i oczy mu błysn˛eły. Spojrzał na kształty w oknie.

— Grolim — oznajmił krótko.
— A mo˙ze martwy Grolim — rzucił Silk. Si˛egn ˛

ał pod tunik˛e i wydobył długi,

ostry jak igła sztylet. Odst ˛

apił na dwa kroki od ´sciany domu, gdzie znajdowało si˛e

okno, i płynnym ruchem znad głowy cisn ˛

ał sztylet w gór˛e.

Trzasn˛eło szkło. Z góry dobiegł stłumiony krzyk i ´swiatło zgasło. Garion po-

czuł silne ukłucie w lewym ramieniu.

— Trafiłem — u´smiechn ˛

ał si˛e Silk.

— Dobry rzut — przyznał z podziwem Barak.
— Człowiek uczy si˛e pewnych rzeczy — odparł skromnie Silk. — Je´sli to

Asharak, byłem mu co´s winien za to, ˙ze mnie oszukał w kantorze Mingana.

— Przynajmniej b˛edzie miał nad czym my´sle´c — podsumował Wilk. — Teraz

przekradanie si˛e przez miasto nie ma sensu. Wiedz ˛

a, ˙ze tu jeste´smy. Wsiadajmy

na konie.

Wspi ˛

ał si˛e na swego wierzchowca i ruszył st˛epa na czele grupy.

Opór przed mówieniem znikn ˛

ał i Garion chciał opowiedzie´c wszystkim

o Asharaku. W czasie jazdy jednak nie było ku temu okazji.

Kiedy dotarli do granic miasta, pognali konie szybkim kłusem. ´Snieg sypał

ju˙z mocno i biel przyprószyła poorany kopytami grunt w zagrodach dla bydła.

— B˛edzie zimna noc — zawołał Silk.
— Zawsze mo˙zemy wróci´c do Muros — odpowiedział Barak. — Jedna czy

dwie bójki rozgrzej ˛

a ci krew.

Silk za´smiał si˛e i spi ˛

ał konia.

Obozowisko Algarów le˙zało trzy mile na wschód od miasta. Był to spory ob-

szar otoczony palisad ˛

a wbitych w ziemi˛e grubych bali. ´Snieg padał ju˙z tak g˛esty,

˙ze obóz zdawał si˛e mglisty i niewyra´zny. Po obu stronach bramy stały skwier-

cz ˛

ace pochodnie, a wart˛e trzymało dwóch gro´znie wygl ˛

adaj ˛

acych wojowników

w skórzanych nogawicach, przysypanych ´sniegiem skórzanych kurtkach i stalo-
wych hełmach w kształcie garnków. W blasku pochodni migotały ostrza lanc.

— Sta´c — zawołał jeden, mierz ˛

ac lanc ˛

a w pana Wilka. — Czego tu szukacie

o tej porze?

— Musz˛e jak najszybciej porozmawia´c z waszym przywódc ˛

a stada — odparł

grzecznie Wilk. — Czy mog˛e zsi ˛

a´s´c?

Stra˙znicy zamienili kilka słów.
— Tak — zdecydował jeden. — Lecz twoi towarzysze musz ˛

a si˛e troch˛e cof-

n ˛

a´c. Ale nie poza kr ˛

ag ´swiatła.

— Algarowie — mrukn ˛

ał pod nosem Silk. — Zawsze podejrzliwi.

Pan Wilk zsiadł z konia i odrzuciwszy kaptur zbli˙zył si˛e do stra˙zników.

95

background image

I wtedy zdarzyło si˛e co´s dziwnego. Starszy z wartowników spojrzał na siwe

włosy i brod˛e pana Wilka, a jego oczy rozszerzyły si˛e w zdumieniu. Szepn ˛

ał co´s

swemu koledze, po czym obaj pokłonili si˛e nisko.

— Nie ma na to czasu — rzucił niech˛etnie starzec. — Prowad´zcie mnie do

przywódcy stada.

— Jak sobie ˙zyczysz, Czcigodny — odpowiedział starszy stra˙znik i szybko

otworzył bram˛e.

— O co im chodzi? — szepn ˛

ał Garion do cioci Pol.

— Algarowie s ˛

a zabobonni — odparła krótko. — Nie zadawaj tylu pyta´n.

Czekali, a płatki ´sniegu osiadały na ich ubraniach i topniały na ko´nskich

grzbietach. Po półgodzinie brama otworzyła si˛e znowu. Dwudziestu konnych Al-
garów, gro´znie wygl ˛

adaj ˛

acych w nabijanych nitami skórzanych kamizelach i sta-

lowych hełmach, wyprowadziło sze´s´c osiodłanych wierzchowców.

Za nimi szedł pan Wilk w towarzystwie wysokiego m˛e˙zczyzny, o głowie gład-

ko ogolonej, z wyj ˛

atkiem jednego kosmyka włosów na czubku.

— Twoja wizyta, Czcigodny, jest zaszczytem dla mego obozu — mówił wy-

soki m˛e˙zczyzna. — ˙

Zycz˛e ci szybkiej podró˙zy.

— Nie martwi˛e si˛e o to, gdy mam pod sob ˛

a rumaka Algarów — odparł Wilk.

— Moi je´zd´zcy poprowadz ˛

a was drog ˛

a, któr ˛

a dobrze znaj ˛

a. Za kilka godzin

b˛edziecie ju˙z daleko od Muros. Przez pewien czas pozostan ˛

a tam, by si˛e upewni´c,

˙ze nikt was nie ´sledzi.

— Nie mam słów, by wyrazi´c sw ˛

a wdzi˛eczno´s´c, szlachetny przywódco sta-

da — Wilk skłonił si˛e nisko.

— To ja jestem wdzi˛eczny, ˙ze miałem okazj˛e odda´c ci przysług˛e — przywódca

stada tak˙ze zgi ˛

ał si˛e w ukłonie.

W ci ˛

agu minuty siedzieli ju˙z na nowych wierzchowcach. Połowa oddziału Al-

garów zaj˛eła pozycje na czele, druga połowa zamykała tyły. Zawrócili na zachód
i znikn˛eli w mroku ´snie˙znej nocy.

background image

ROZDZIAŁ X

Ciemno´s´c bladła stopniowo, niemal niedostrzegalnie. W padaj ˛

acym bez prze-

rwy ´sniegu trudno było dostrzec nadej´scie ´switu. Konie, jakby nie znały zm˛ecze-
nia, p˛edziły w coraz mocniejszym blasku, a gruba do p˛ecin warstwa ´sniegu tłumi-
ła stukot podków na szerokiej nawierzchni Wielkiego Traktu Północnego. Garion
obejrzał si˛e; ´slady ich przejazdu na samej szarej granicy pola widzenia zaczynał
wypełnia´c biały puch.

Kiedy było ju˙z całkiem widno, pan Wilk ´sci ˛

agn ˛

ał cugle i buchaj ˛

acy par ˛

a

wierzchowiec szedł dalej st˛epa.

— Daleko ujechali´smy? — spytał Silka starzec.
M˛e˙zczyzna o twarzy łasicy, zaj˛ety wytrzepywaniem ´sniegu z fałd płaszcza,

rozejrzał si˛e uwa˙znie wypatruj ˛

ac jakiego´s znaku w´sród mglistej zasłony białych

płatków.

— Dziesi˛e´c mil — o´swiadczył w ko´ncu. — Mo˙ze troch˛e wi˛ecej.
— Paskudny sposób podró˙zowania — mrukn ˛

ał Barak. Skrzywił si˛e, zmienia-

j ˛

ac pozycj˛e w siodle.

— Pomy´sl, jak si˛e czuje twój ko´n — u´smiechn ˛

ał si˛e Silk.

— Jak daleko jest do Camaaru? — spytała ciocia Pol.
— Z Muros czterdzie´sci mil.
— Musimy poszuka´c schronienia — stwierdziła. — Nie mo˙zna galopowa´c

czterdziestu mil bez odpoczynku, cho´cby nie wiem kto nas ´scigał.

— Nie s ˛

adz˛e, by´smy musieli si˛e teraz martwi´c po´scigiem — zauwa˙zył

Wilk. — Algarowie zatrzymaj ˛

a Brilla i jego zbirów, a nawet Asharaka, je´sli spró-

buje nas goni´c.

— Przynajmniej do tego mog ˛

a si˛e przyda´c Algarowie — o´swiadczył sucho

Silk.

— Je´sli mnie pami˛e´c nie myli, jakie´s pi˛e´c mil st ˛

ad na zachód powinien by´c

imperialny zajazd — powiedział Wilk. — Powinni´smy tam dotrze´c przed połu-
dniem.

— Pozwol ˛

a nam si˛e zatrzyma´c? — spytał z pow ˛

atpiewaniem Durnik. — O ile

wiem, Tolnedranie raczej nie słyn ˛

a z go´scinno´sci.

97

background image

— Tolnedranie sprzedaj ˛

a wszystko, byle za odpowiedni ˛

a cen˛e — wyja´snił

Silk. — Zajazd to dobre miejsce na odpoczynek. Nawet je´sli Brill i Asharak omin ˛

a

Algarów i nas tam znajd ˛

a, legioni´sci nie pozwol ˛

a na ˙zadne głupstwa w obr˛ebie

swoich murów.

— Dlaczego w Sendarii stacjonuj ˛

a tolnedra´nscy ˙zołnierze? — zdziwił si˛e Ga-

rion w przypływie patriotycznych uczu´c.

— Gdzie s ˛

a szerokie trakty, tam znajdziesz legiony — odparł Silk. — Tol-

nedranie s ˛

a jeszcze lepsi w podpisywaniu paktów ni˙z w oszukiwaniu na wadze

swoich klientów.

— Jeste´s niekonsekwentny, Silku — parskn ˛

ał pan Wilk. — Ich szlaki ci nie

przeszkadzaj ˛

a, ale nie lubisz legionistów. Nie mo˙zesz mie´c jednego bez drugiego.

— Nigdy nie twierdziłem, ˙ze jestem konsekwentny — odparł niedbale spi-

czastonosy m˛e˙zczyzna. — Ruszajmy lepiej, je´sli mamy przed południem dotrze´c
do w ˛

atpliwych wygód imperialnego zajazdu. Nie chc˛e odbiera´c Jego Imperialnej

Wysoko´sci szansy obrobienia moich kieszeni.

— Słusznie — zgodził si˛e Wilk. — Jed´zmy.
Wbił pi˛ety w boki algarskiego rumaka, który ju˙z zaczynał ta´nczy´c pod nim

niecierpliwie.

Zajazd, do którego dojechali w pełnym ´swietle mro´znego południa, okazał si˛e

ci ˛

agiem solidnych budynków otoczonych jeszcze solidniejszym murem. Stacjo-

nuj ˛

acy tu legioni´sci w niczym nie przypominali o´slizłych tolnedra´nskich kupców,

których Garion spotykał do tej pory. Ci zawodowi ˙zołnierze o ogorzałych, zde-
cydowanych twarzach, w wypolerowanych zbrojach i hełmach z pióropuszami,
nosili si˛e dumnie, a nawet arogancko wiedz ˛

ac, ˙ze stoi za nimi pot˛ega Tolnedry.

Posiłki w jadalni były proste i zdrowe, ale potwornie drogie; niewielkie izby

sypialne, pedantycznie czyste, z twardymi, w ˛

askimi łó˙zkami i grubymi wełniany-

mi kocami, tak˙ze nietanie. Porz ˛

adna stajnia równie˙z solidnie naruszyła sakiewk˛e

pana Wilka. Garion zastanawiał si˛e, ile te˙z kosztuje ich pobyt w imperialnym
zaje´zdzie, ale starzec płacił za wszystko z absolutn ˛

a oboj˛etno´sci ˛

a, jakby owa sa-

kiewka nie miała dna.

— Odpoczniemy tutaj do jutra — oznajmił, gdy sko´nczyli jedzenie. — Mo˙ze

´snieg wypada si˛e do rana. Nie podoba mi si˛e ta ´slepa jazda przez ´snie˙zyc˛e. W tak ˛

a

pogod˛e zbyt wiele rzeczy mo˙ze si˛e ukry´c na naszej drodze.

Nieprzytomny ze zm˛eczenia Garion przyj ˛

ał te słowa z wdzi˛eczno´sci ˛

a. Drze-

mał za stołem. Pozostali rozmawiali cicho, on jednak nie potrafił nawet słucha´c,
o czym mówi ˛

a.

— Garionie — spytała go wreszcie ciocia Pol. — Dlaczego nie idziesz do

łó˙zka?

— Nic mi nie jest, ciociu — odparł rozbudzony, ura˙zony na nowo tym, ˙ze

traktuje si˛e go jak dziecko.

98

background image

— Ju˙z, Garionie — powiedziała tym doprowadzaj ˛

acym do w´sciekło´sci tonem,

który tak dobrze znał. Miał wra˙zenie, ˙ze przez całe ˙zycie powtarza mu tylko: „Ju˙z,
Garionie”. Wiedział jednak, ˙ze lepiej si˛e z ni ˛

a nie spiera´c.

Wstał i ze zdziwieniem stwierdził, ˙ze dr˙z ˛

a pod nim nogi. Ciocia Pol podniosła

si˛e tak˙ze i wyprowadziła go z jadalni.

— Sam trafi˛e — zaprotestował.
— Oczywi´scie. A teraz chod´z.
Kiedy wczołgał si˛e ju˙z do łó˙zka w swojej izdebce, otuliła go starannie kocem

a˙z po szyj˛e.

— Nie odkrywaj si˛e. Nie chc˛e, ˙zeby´s złapał przezi˛ebienie. Poło˙zyła mu na

czole chłodn ˛

a dło´n — jak wtedy, gdy był jeszcze małym dzieckiem.

— Ciociu Pol — mrukn ˛

ał sennie.

— Tak, Garionie?
— Kim byli moi rodzice? To znaczy, jak si˛e nazywali? Spojrzała na niego

z powag ˛

a.

— Porozmawiamy o tym kiedy indziej.
— Chc˛e wiedzie´c — upierał si˛e chłopiec.
— Dobrze. Twój ojciec miał na imi˛e Geran, a matka Ildera.
Garion zastanowił si˛e chwil˛e.
— To nie s ˛

a sendarskie imiona.

— Nie s ˛

a — zgodziła si˛e ciocia Pol.

— A dlaczego?
— To bardzo długa historia. Jeste´s zbyt zm˛eczony, by słucha´c jej akurat teraz.
Pod wpływem nagłego impulsu wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e i dotkn ˛

ał znamieniem na dłoni

białego pasemka jej włosów. Jak poprzednim razem, ten mrowi ˛

acy kontakt jakby

otwierał okno w jego umy´sle. Tym razem jednak zobaczył przez nie co´s o wiele
bardziej powa˙znego. Był tam gniew, w´sciekło´s´c i jedna twarz — dziwnie podob-
na do twarzy pana Wilka, a przecie˙z inna. Cała szalej ˛

aca furia skierowana była

przeciw tej twarzy.

Ciocia Pol cofn˛eła głow˛e.
— Prosiłam, ˙zeby´s tego nie robił, Garionie — powiedziała rzeczowo. — Nie

jeste´s jeszcze gotowy.

— Kiedy´s musisz mi powiedzie´c, co to znaczy.
— Mo˙ze — zgodziła si˛e. — Ale nie teraz. Zamknij oczy i ´spij.
Wtedy, jakby to polecenie osłabiło jako´s jego wolej w jednej chwili zapadł

w gł˛eboki, spokojny sen.

Nast˛epnego ranka ´snieg przestał pada´c. ´Swiat za murami imperialnego zajazdu

okrywał gruby, monotonnie biały płaszcz a powietrze wydawało si˛e przesycone
rodzajem wilgotnej zawiesiny, która była niemal — chocia˙z nie całkiem — mgł ˛

a.

— O, mglista Sendario — rzucił ironicznie Silk przy ´sniadaniu. — Dziwi˛e si˛e

czasem, ˙ze całe królestwo nie zardzewieje ze szcz˛etem.

99

background image

Jechali cały dzie´n szybkim, pochłaniaj ˛

acym dystans kłusem, wieczorem za´s

natrafili na kolejny imperialny zajazd, niemal identyczny jak ten, który opu´scili
rano. Były tak podobne, ˙ze Garion miał wra˙zenie, i˙z po całym dniu jazdy wróci-
li tylko do punktu startu. Gdy odprowadzali konie do stajni, podzielił si˛e swoj ˛

a

opini ˛

a z Silkiem.

— Tolnedranie s ˛

a bardzo konsekwentni — odparł Silk. — Wszystkie ich za-

jazdy s ˛

a dokładnie takie same. Te same zabudowania znajdziesz w Drasni, Alga-

rii, Arendii i wsz˛edzie, gdzie biegn ˛

a ich trakty. Ten brak wyobra´zni to ich jedyna

słabo´s´c.

— Czy nie nudz ˛

a si˛e robieniem ci ˛

agle tego samego?

— Chyba w ten sposób czuj ˛

a si˛e pewniej — parskn ˛

ał Silk. — Chod´z, poszu-

kamy jakiej´s kolacji.

Na drugi dzie´n sypało znowu, ale koło południa Garion wyczul zapach inny

ni˙z ta lekka wo´n, jak ˛

a ´snieg zdawał si˛e emanowa´c. Jak wtedy, gdy zbli˙zali si˛e do

Darine, pochwycił aromat morza i wiedział, ˙ze ich podró˙z dobiega ko´nca.

Camaar, najwi˛eksze miasto Sendarii i wielki port północnych mórz, od niepa-

mi˛etnych czasów rozci ˛

agał si˛e szeroko wokół uj´scia rzeki Wielki Camaar. Stano-

wił naturalne zachodnie zako´nczenie Wielkiego Traktu Północnego, biegn ˛

acego

do Boktoru w Drasni, i równie naturalne zako´nczenie północne Wielkiego Trak-
tu Zachodniego, który si˛egał przez Arendi˛e a˙z do Tolnedry i stolicy imperium,
Tol Honeth. Twierdzenie, ˙ze wszystkie drogi ko´ncz ˛

a si˛e w Camaarze, nie było

przesadnie dalekie od prawdy.

Chłodnym pó´znym popołudniem zje˙zd˙zali z płaskiego wzniesienia ku miastu.

W pewnej odległo´sci od bramy ciocia Pol zatrzymała si˛e.

— Poniewa˙z nie udajemy ju˙z włócz˛egów — o´swiadczyła — nie widz˛e potrze-

by zatrzymywania si˛e ci ˛

agle w podejrzanych gospodach.

— Szczerze mówi ˛

ac, nie zastanawiałem si˛e nad tym — przyznał pan Wilk.

— A ja tak — stwierdziła. — Mam ju˙z do´s´c przydro˙znych zajazdów i brud-

nych wiejskich ober˙zy. Potrzebuj˛e k ˛

apieli, czystego łó˙zka i porz ˛

adnego jedzenia.

Je´sli nie macie nic przeciw temu, tym razem sama znajd˛e dla nas nocleg.

— Oczywi´scie, Pol — zgodził si˛e potulnie pan Wilk. — Jak sobie ˙zyczysz.
— Doskonale — odparła i ruszyła ku bramie miasta. Pozostali jechali za ni ˛

a.

— Jakie sprawy macie w Camaarze? — spytał niezbyt uprzejmie jeden ze

stra˙zników w futrzanych pelerynach.

Ciocia Pol zrzuciła z głowy kaptur i spojrzała na niego kamiennym wzrokiem.
— Jestem ksi˛e˙zn ˛

a Erat — oznajmiła dumnie. — Tamci to mój orszak, a moje

sprawy w Camaarze nikogo nie powinny obchodzi´c.

Stra˙znik zamrugał oczami i skłonił si˛e z szacunkiem.
— Prosz˛e o wybaczenie, wasza miło´s´c. Nie chciałem by´c nieuprzejmy.
— Doprawdy? — spytała ciocia Pol lodowatym tonem, wci ˛

a˙z spogl ˛

adaj ˛

ac

gro´znie.

100

background image

— Nie poznałem waszej miło´sci — bełkotał nieszcz˛esny wojak, kul ˛

ac si˛e pod

jej dumnym spojrzeniem. — Czy mógłbym w czym´s pomóc?

— Nie s ˛

adz˛e — ciocia Pol zmierzyła go wzrokiem. — Jaki jest najlepszy

zajazd w Camaarze?

— To chyba „Pod Lwem”, pani.
— I. . . ? — spytała niecierpliwie.
— I co, pani? — zmieszał si˛e stra˙znik.
— Jak do niego trafi´c? — wyja´sniła. — Nie stój z otwart ˛

a g˛eb ˛

a, jak głupek,

tylko mów.

— To za komorami celnymi — odparł stra˙znik, czerwieni ˛

ac si˛e lekko. — Po-

jedziesz, pani, t ˛

a ulic ˛

a a˙z do Placu Celnego. Tam ju˙z ka˙zdy wska˙ze ci drog˛e.

Ciocia Pol naci ˛

agn˛eła z powrotem kaptur.

— Dajcie mu co´s — rzuciła przez rami˛e i wjechała do miasta nie ogl ˛

adaj ˛

ac

si˛e za siebie.

— Dzi˛eki — powiedział stra˙znik, gdy Wilk pochylił si˛e i wr˛eczył mu miedzia-

ka. — Musz˛e przyzna´c, ˙ze nigdy dot ˛

ad nie słyszałem o ksi˛e˙znej Erat.

— Szcz˛e´sliwy z ciebie człowiek — westchn ˛

ał Wilk.

— Jest bardzo pi˛ekna — dodał z podziwem tamten.
— A temperament odpowiada jej urodzie.
— Dostrzegłem to.
— Zauwa˙zyli´smy twoj ˛

a spostrzegawczo´s´c — rzucił kpi ˛

aco Silk.

Pop˛edzili konie i dogonili cioci˛e Pol.
— Ksi˛e˙zna Erat? — spytał Silk z lekkim zdziwieniem.
— Zirytowały mnie maniery tego człowieka — odparła dumnie. — Mam ju˙z

do´s´c okazywania pokory obcym.

Na Placu Celnym Silk zatrzymał jakiego´s kupca, brn ˛

acego z po´spiechem po

zasypanym ´sniegiem chodniku.

— Hej, ty — rzucił mo˙zliwie obra´zliwym tonem, zaje˙zd˙zaj ˛

ac handlarzowi

drog˛e. — Moja pani, ksi˛e˙zna Erat, szuka zajazdu zwanego „Pod Lwem”. B ˛

ad´z

tak dobry i wska˙z nam drog˛e.

Kupiec zamrugał oczami i zaczerwienił si˛e ura˙zony.
— T ˛

a ulic ˛

a — odparł krótko, wskazuj ˛

ac palcem. — Spory kawałek. B˛edzie po

lewej stronie. Nad wej´sciem wisi szyld z lwem.

Silk parskn ˛

ał pogardliwie, cisn ˛

ał kilka monet w ´snieg u stóp zatrzymanego

i dumnie zawrócił konia. Garion zauwa˙zył, ˙ze kupiec był w´sciekły, ale schylił si˛e,
by poszuka´c w ´sniegu pieni˛edzy.

— Nie s ˛

adz˛e, by który´s z tych ludzi szybko o nas zapomniał — mrukn ˛

ał kwa-

´sno Wilk, gdy odjechali na bezpieczn ˛

a odległo´s´c.

— Zapami˛etaj ˛

a przejazd aroganckiej arystokratki — odparł Silk. — Przebra-

nie równie dobre jak ka˙zde inne.

101

background image

Kiedy dotarli do zajazdu, ciocia Pol za˙z ˛

adała nie zwyczajnych sypialni, ale

całego apartamentu.

— Mój szambelan ci zapłaci — o´swiadczyła ober˙zy´scie, wskazuj ˛

ac pana Wil-

ka. — Nasze juczne konie i reszta słu˙zby zostały troch˛e z tyłu, b˛ed˛e wi˛ec potrze-
bowała krawcowej i pokojówki. Dopilnuj tego.

Odwróciła si˛e i wynio´sle zacz˛eła wchodzi´c długimi schodami. Przed ni ˛

a szedł

posługacz wskazuj ˛

ac drog˛e.

— Ksi˛e˙zna ma bardzo stanowczy charakter — odezwał si˛e niepewnie ober˙zy-

sta, gdy Wilk odliczał pieni ˛

adze.

— To prawda — przyznał starzec. — Przekonałem si˛e, ˙ze sprzeciw wobec jej

˙zycze´n nie jest rzecz ˛

a rozs ˛

adn ˛

a.

— Wykorzystam twe do´swiadczenie — zapewnił ober˙zysta. — Moja córka

b˛edzie odpowiednia. Po´sl˛e j ˛

a, by słu˙zyła jej wysoko´sci za pokojówk˛e.

— Wielkie dzi˛eki, przyjacielu — wtr ˛

acił Silk. — Nasza pani staje si˛e bardzo

nerwowa, gdy musi czeka´c na to, czego za˙z ˛

ada. Zwykle to my najbardziej cierpi-

my wskutek jej niezadowolenia.

Rz˛edem ruszyli do apartamentu cioci Pol. Garion nie widział jeszcze poko-

ju udekorowanego tak bogato, jak tutejszy salon. ´Sciany zawieszono gobelinami,
tkanymi w niezwykłe wzory. Mnóstwo ´swiec, prawdziwych woskowych ´swiec,
a nie kopc ˛

acych łojówek, l´sniło w ´sciennych lichtarzach i w masywnym kande-

labrze stoj ˛

acym na wypolerowanym stole. Solidny, ciepły ogie´n ta´nczył wesoło

w kominku, a wielki dywan z oryginalnym deseniem pokrywał podłog˛e.

Ciocia Pol stała przy palenisku i grzała zmarzni˛ete dłonie.
— Czy to nie lepsze, ni˙z jaka´s rozpadaj ˛

aca si˛e karczma na nabrze˙zu, cuchn ˛

aca

ryb ˛

a i nie mytymi marynarzami? — zapytała.

— Je´sli ksi˛e˙zna Erat wybaczy mi ´smiało´s´c — odparł nieco zgry´zliwie Wilk —

to trudno w taki sposób nie zwróci´c na siebie uwagi. W dodatku koszt naszego
pobytu wykarmiłby cały legion przez tydzie´n.

— Dziecinniejesz na staro´s´c i robisz si˛e sk ˛

apy, Stary Wilku — stwierdziła. —

Kapry´sna arystokratka nie wzbudza podejrze´n, natomiast twoje wozy nie prze-
szkodziły temu obrzydliwemu Brillowi. To przebranie gwarantuje przynajmniej
pewne wygody i pozwala na szybsz ˛

a podró˙z.

— Mam tylko nadziej˛e, ˙ze nie b˛edziemy tego ˙załowa´c — mrukn ˛

ał Wilk.

— Przesta´n burcze´c, staruszku — powiedziała.
— Rób jak chcesz, Pol — westchn ˛

ał.

— Wła´snie mam zamiar.
— A co my mamy robi´c, pani Pol? — spytał z wahaniem Durnik. Jej wyniosłe

maniery wyra´znie go deprymowały. — Nie wiem, jak zachowuje si˛e szlachta.

— To całkiem proste, Durniku — zmierzyła go wzrokiem, oceniaj ˛

ac prost ˛

a,

budz ˛

ac ˛

a zaufanie twarz, jego spokój i umiej˛etno´sci. — Co powiesz na funkcj˛e

koniuszego ksi˛e˙znej Erat? I opiekuna jej stajni?

102

background image

— Wspaniałe tytuły dla zaj˛ecia, które wykonuj˛e przez całe ˙zycie — u´smiech-

n ˛

ał si˛e z zakłopotaniem Durnik. — Praca nie sprawi kłopotów, ale tytuły mog ˛

a

z czasem zaci ˛

a˙zy´c.

— ´Swietnie sobie poradzisz — uspokoił go Silk. — Twoja uczciwa twarz

skłania ludzi do wiary we wszystko, co im powiesz. Gdybym to ja miał tak ˛

a,

mógłbym ukra´s´c pół ´swiata.

Spojrzał na cioci˛e Pol.
— Jak ˛

a rol˛e przewidziała´s dla mnie, pani?

— B˛edziesz moim poborc ˛

a — postanowiła. — Złodziejstwo kojarzone zwykle

z tym stanowiskiem, powinno ci odpowiada´c.

Silk skłonił si˛e z ironi ˛

a.

— A ja? — Barak ´smiał si˛e otwarcie.
— Mój rycerz. Nie s ˛

adz˛e, by kto´s uwierzył, ˙ze jeste´s baletmistrzem. Po prostu

b ˛

ad´z w pobli˙zu i wygl ˛

adaj gro´znie.

— A co ze mn ˛

a, ciociu Pol? — chciał wiedzie´c Garion. — Co ja mam robi´c?

— Mo˙zesz by´c moim paziem.
— A co robi pa´z?
— B˛edziesz mi nosił ró˙zne rzeczy.
— Zawsze to robiłem. Czy teraz tak si˛e to nazywa?
— Nie b ˛

ad´z impertynencki. Masz tak˙ze otwiera´c drzwi i anonsowa´c go´sci.

A kiedy ogarnie mnie melancholia, mo˙zesz mi za´spiewa´c.

— ´Spiewa´c? — zapytał ze zdumieniem. — Ja?
— Taki jest zwyczaj.
— Nie ka˙zesz mi tego robi´c, ciociu Pol, prawda?
— Wasza miło´s´c — poprawiła.
— Nie b˛edziesz czuła miło´sci, je´sli posłuchasz mojego ´spiewu — uprze-

dził. — Nie mam najlepszego głosu.

— ´Swietnie sobie poradzisz, kochanie.
— A ja otrzymałem ju˙z funkcj˛e szambelana waszej wysoko´sci — dodał Wilk.
— Mojego głównego rz ˛

adcy — sprostowała. — Zarz ˛

adzaj ˛

acego moimi wło-

´sciami. I opiekuna mojej kiesy.

— Co´s mi mówiło, ˙ze b˛edzie to cz˛e´sci ˛

a moich zada´n.

Kto´s delikatnie zastukał w drzwi.
— Zobacz, kto to, Garionie — poleciła ciocia Pol.
Na korytarzu czekała młoda dziewczyna o jasnobr ˛

azowych włosach, ubrana

w ciemn ˛

a sukienk˛e, wykrochmalony fartuszek i troch˛e za du˙zy czepek. Miała

bardzo du˙ze piwne oczy, które l˛ekliwie wpatrywały si˛e w Gariona.

— Słucham? — zapytał.
— Przysłano mnie, bym usługiwała ksi˛e˙znej — wyja´sniła cichym głosem.
— Przybyła pokojówka, wasza miło´s´c — zaanonsował Garion.
— To doskonale — ucieszyła si˛e ciocia Pol. — Wejd´z, dziecko.

103

background image

Dziewczyna przekroczyła próg.
— Jaka ´sliczna buzia — zauwa˙zyła ciocia Pol.
— Dzi˛ekuj˛e, wasza wysoko´s´c — dziewczyna dygn˛eła i zarumieniła si˛e skrom-

nie.

— A jak masz na imi˛e?
— Wołaj ˛

a mnie Donia, pani.

— Pi˛ekne imi˛e. A teraz przejd´zmy do powa˙zniejszych spraw. Czy jest tutaj

ła´znia?

Nast˛epnego ranka wci ˛

a˙z padało. ´Snieg grub ˛

a warstw ˛

a pokrywał dachy budyn-

ków i w ˛

askie uliczki miasta.

— Zbli˙zamy si˛e chyba do ko´nca naszych poszukiwa´n — mrukn ˛

ał Wilk, wy-

gl ˛

adaj ˛

ac w skupieniu przez nierówn ˛

a szyb˛e okna w pokoju z gobelinami.

— Nie przypuszczam, by ten, którego ´scigamy, zatrzymał si˛e w Camaarze na

dłu˙zej — zauwa˙zył Silk.

— Mało prawdopodobne — przyznał Wilk. — Ale gdy trafimy na jego ´slad,

b˛edziemy mogli ruszy´c o wiele szybciej. Chod´zmy do miasta. Sprawdzimy, czy
mam racj˛e.

Po ich wyj´sciu, Garion porozmawiał chwil˛e z Doni ˛

a, która była mniej wi˛ecej

w jego wieku. Cho´c nie dorównywała urod ˛

a Zubrette, chłopiec uznał jej delikatny

głos i wielkie piwne oczy za niezwykle atrakcyjne. Sprawy mi˛edzy nimi układały
si˛e jak najlepiej a˙z do przyj´scia krawcowej — Donia była niezb˛edna w komnacie,
gdzie ksi˛e˙zna Erat przymierzała swe nowe suknie.

Poniewa˙z Durnik wyra´znie czuł si˛e nieswojo w bogatym otoczeniu pokoju,

po ´sniadaniu poszedł do stajni i Garionowi pozostało towarzystwo olbrzymiego
Baraka, który niewielkim kamieniem cierpliwie polerował szczerb˛e w ostrzu mie-
cza — pami ˛

atk˛e z potyczki w Muros. Chłopiec nie czuł si˛e zbyt pewnie przy tym

pot˛e˙znym, rudobrodym m˛e˙zczy´znie. Barak rzadko zabierał głos, a wokół niego
zdawała si˛e unosi´c aura gro´zby. Dlatego Garion sp˛edził ranek ogl ˛

adaj ˛

ac gobeli-

ny na ´scianach salonu. Przedstawiono na nich rycerzy w pełnej zbroi, zamki na
szczytach wzgórz i dziwnie kanciaste damy, zadumane w ogrodach.

— Arendzkie — zabrzmiał tu˙z za jego plecami głos Baraka. Olbrzym poruszał

si˛e tak cicho, ˙ze Garion go nie usłyszał.

— Sk ˛

ad wiesz? — spytał uprzejmie.

— Arendowie gustuj ˛

a w gobelinach — o´swiadczył Barak. — Tkaniem takich

obrazów zajmuj ˛

a si˛e kobiety, kiedy m˛e˙zczy´zni wyruszaj ˛

a wgniata´c sobie zbroje.

— Czy naprawd˛e to nosz ˛

a? — Garion wskazał ci˛e˙zkozbrojnego rycerza,

przedstawionego na gobelinie.

— Tak — za´smiał si˛e Barak. — I jeszcze wi˛ecej. Nawet ich konie maj ˛

a zbroje.

Niem ˛

adry sposób walki.

Chłopiec przesun ˛

ał czubkiem stopy po dywanie.

— Czy to te˙z arendzkie?

104

background image

— Mallorea´nskie — pokr˛ecił głow ˛

a m˛e˙zczyzna.

— Jak tu trafił z Mallorei? Słyszałem, ˙ze to strasznie daleko, na drugim ko´ncu

´swiata.

— Kawał drogi — zgodził si˛e Barak. — Ale kupiec pojedzie dwa razy dalej,

byle osi ˛

agn ˛

a´c zysk. Takie przedmioty transportuje si˛e zwykle Północnym Szla-

kiem Karawan, z Gar og Nadrak do Boktoru. Bogacze wysoko ceni ˛

a mallore-

a´nskie dywany. Osobi´scie nie przepadam za nimi, bo nie lubi˛e niczego, co ma
zwi ˛

azek z Angarakami.

— Ilu jest wła´sciwie Angaraków? — zainteresował si˛e Garion. — Widziałem

Thullów i Murgów, słyszałem opowie´sci o Vo Mimbre i w ogóle, ale tak naprawd˛e
niewiele o nich wiem.

— Jest pi˛e´c plemion — Barak usiadł i na powrót zaj ˛

ał si˛e polerowaniem. —

Murgowie, Thullowie, Nadrakowie, Malloreanie i, oczywi´scie, Grolimowie. Za-
mieszkuj ˛

a cztery królestwa wschodu: Mallore˛e, Gar og Nadrak, Mishrak ac Thull

i Cthol Murgos.

— A gdzie mieszkaj ˛

a Grolimowie?

— W ˙zadnym konkretnym miejscu — odparł ponuro Barak. — Grolimowie

to kapłani Toraka Jednookiego. Mo˙zna ich spotka´c wsz˛edzie na ziemiach An-
garaków. To oni składaj ˛

a ofiary Torakowi. No˙ze Grolimów przelały wi˛ecej krwi

Angaraków ni˙z tuzin bitew pod Vo Mimbre.

Garion zadr˙zał.
— Dlaczego Torakowi sprawia tak ˛

a przyjemno´s´c wyrzynanie własnego ludu?

— Któ˙z mo˙ze wiedzie´c — Barak wzruszył ramionami. — To niezwykły, zły

Bóg. Niektórzy wierz ˛

a, ˙ze popadł w obł˛ed, gdy u˙zył Klejnotu Aldura, by podzieli´c

´swiat. Klejnot odpłacił mu, wypalaj ˛

ac lewe oko i spopielaj ˛

ac r˛ek˛e.

— Jak mo˙zna podzieli´c ´swiat? Nigdy nie rozumiałem tej cz˛e´sci opowie´sci.
— Moc Klejnotu Aldura potrafi dokona´c wszystkiego. Gdy Torak wzniósł

go nad głow˛e, jego pot˛ega rozłupała ziemi˛e i napłyn˛eło morze, by zala´c l ˛

ad. To

bardzo stara historia, ale s ˛

adz˛e, ˙ze chyba prawdziwa.

— A gdzie jest teraz Klejnot Aldura? — spytał nagle Garion.
Barak spojrzał na niego lodowato bł˛ekitnymi oczami. Milczał.
— Wiesz, co my´sl˛e? — powiedział tkni˛ety nagłym impulsem chłopiec. — ˙

Ze

to wła´snie Klejnot Aldura skradziono. ˙

Ze to Klejnotu szuka pan Wilk.

— A ja sadz˛e, ˙ze lepiej b˛edzie, je´sli przestaniesz my´sle´c o tej sprawie —

ostrzegł Barak.

— Ale ja chc˛e wiedzie´c — zaprotestował Garion. Ciekawo´s´c nie pozwalała

mu zrezygnowa´c, mimo słów Baraka i ostrzegawczego głosu w mózgu. — Wszy-
scy traktuj ˛

a mnie tu jak głupie dziecko. Wlok˛e si˛e tylko z tyłu i nie mam poj˛ecia,

co wła´sciwie robimy. Kim jest naprawd˛e pan Wilk? Dlaczego Algarowie tak si˛e
zachowywali, kiedy go zobaczyli? Jak mo˙ze pod ˛

a˙za´c za czym´s, czego nie widzi?

Wytłumacz mi to, Baraku. Prosz˛e.

105

background image

— Nie licz na mnie — za´smiał si˛e wielkolud. — Gdybym popełnił ten bł ˛

ad,

twoja ciocia Pol wyrwałaby mi brod˛e po jednym włosku.

— Chyba si˛e jej nie boisz?
— Ka˙zdy si˛e jej boi, je´sli ma cho´c odrobin˛e rozs ˛

adku — Barak wstał i wsun ˛

miecz do pochwy.

— Cioci Pol? — zdziwił si˛e Garion.
— Ty te˙z si˛e jej boisz — zauwa˙zył Barak.
— Wcale nie — zaprotestował chłopiec i równocze´snie zdał sobie spraw˛e, ˙ze

nie jest to do ko´nca prawd ˛

a. — No. . . to nie chodzi o strach. Raczej. . . — urwał,

nie wiedz ˛

ac, jak to wytłumaczy´c.

— No wła´snie — stwierdził Barak. — A ja nie jestem głupszy od ciebie.

Zadajesz zbyt wiele pyta´n, na które nie powinienem odpowiada´c. Je´sli chcesz si˛e
dowiedzie´c, spytaj swojej cioci.

— Nic nie powie — odparł smutnie chłopiec. — W ogóle nic mi nie mówi.

Nawet o moich rodzicach bardzo niewiele.

— To dziwne — Barak zmarszczył brwi.
— Chyba nie byli Sendarami. Ich imiona nie były sendarskie, a Silk uwa˙za,

˙ze ja te˙z nie jestem, a przynajmniej nie wygl ˛

adam na Sendara.

Barak przyjrzał mu si˛e z uwag ˛

a.

— Nie — orzekł w ko´ncu. — Teraz, kiedy ju˙z o tym wspomniałe´s, rzeczywi-

´scie widz˛e, ˙ze nie. Najbardziej przypominasz Rivanina, ale te˙z niezupełnie.

— Czy ciocia Pol jest Rivank ˛

a? Wielkolud lekko zmru˙zył oczy.

— Dochodzimy chyba do kolejnego pytania, na które nie powinienem odpo-

wiada´c.

— I tak si˛e kiedy´s dowiem.
— Ale nie dzisiaj. Chod´z, przyda mi si˛e troch˛e gimnastyki. Wyjdziemy na

podwórze i naucz˛e ci˛e, jak u˙zywa´c miecza.

— Mnie? — cała dociekliwo´s´c Gariona znikn˛eła nagle na sam ˛

a my´sl o mie-

czu.

— Jeste´s w odpowiednim wieku, by zacz ˛

a´c nauk˛e. Ta umiej˛etno´s´c mo˙ze ci si˛e

kiedy´s przyda´c.

Pó´znym popołudniem, gdy rami˛e Gariona było całe obolałe od wywijania

ci˛e˙zkim mieczem Baraka, a sama idea nauki rycerskiego kunsztu wydawała si˛e
o wiele mniej poci ˛

agaj ˛

aca, wrócili pan Wilk z Silkiem. Byli przemoczeni po ca-

łodziennym brodzeniu w ´sniegu, lecz oczy starca błyszczały, a twarz wyra˙zała
dziwne podniecenie. Poprowadził wszystkich do salonu.

— Popro´s ciotk˛e, ˙zeby do nas doł ˛

aczyła — polecił Garionowi, zdejmuj ˛

ac ci˛e˙z-

ki od wilgoci płaszcz. Stan ˛

ał przy kominku, by si˛e rozgrza´c.

Chłopiec wyczuł, ˙ze pora nie jest odpowiednia na zadawanie pyta´n. Podbiegł

do l´sni ˛

acych drzwi, za którymi ciocia Pol sp˛edziła cały dzie´n w towarzystwie

krawcowej.

106

background image

— O co chodzi? — usłyszał jej głos.
— Pan. . . tego. . . chciałem powiedzie´c, ˙ze wrócił twój szambelan, pani —

Garion w ostatniej chwili przypomniał sobie, ˙ze ciocia Pol nie jest sama. — Prosi
o chwil˛e rozmowy.

— Zaraz wyjd˛e.
Zjawiła si˛e po minucie i starannie zamkn˛eła za sob ˛

a drzwi.

Garion wstrzymał oddech. Miała na sobie wspaniał ˛

a, bł˛ekitn ˛

a sukni˛e z aksa-

mitu i jej wygl ˛

ad zapierał dech w piersi. Chłopiec patrzył oszołomiony.

— Gdzie on jest? — spytała. — Nie gap si˛e. Garionie. To niegrzecznie.
— Jeste´s pi˛ekna, ciociu Pol — wybełkotał.
— Tak, skarbie — poklepała go po policzku. — Wiem o tym. Gdzie jest Stary

Wilk?

— W pokoju z gobelinami — Garion nadal nie potrafił oderwa´c od niej oczu.
— Chod´zmy wi˛ec — z godno´sci ˛

a kroczyła krótkim korytarzykiem. Gdy we-

szli do salonu, wszyscy stali wokół kominka.

— O co chodzi? — zapytała.
Wilk obejrzał si˛e. Oczy wci ˛

a˙z mu błyszczały.

— Znakomity wybór, Pol — orzekł z zachwytem. — Zawsze najlepiej ci było

w niebieskim.

— Podoba ci si˛e? — uniosła ramiona i z dziewcz˛ec ˛

a niemal rado´sci ˛

a obróciła

si˛e dookoła, by wszyscy mogli j ˛

a podziwia´c. — Mam nadziej˛e, ˙ze tak staruszku,

poniewa˙z b˛edzie ci˛e to kosztowa´c mnóstwo pieni˛edzy.

— Byłem tego pewien — roze´smiał si˛e Wilk.
Suknia cioci Pol wywarła bole´snie silne wra˙zenie na Durniku. Biedak dosłow-

nie wytrzeszczył oczy, a jego twarz na przemian bladła i czerwieniała, by wreszcie
przybra´c wyraz tak beznadziejnego smutku, ˙ze Garion wzruszył si˛e do gł˛ebi.

Silk i Barak w milczeniu i wyj ˛

atkowo zgodnie skłonili si˛e przed ciocia Pol,

a jej oczy błysn˛eły w odpowiedzi na ten hołd.

— Był tutaj — oznajmił ju˙z powa˙znie Wilk.
— Jeste´s pewien? — spytała.
— W samych kamieniach wyczuwam wspomnienie jego przej´scia.
— Czy przybył morzem?
— Nie. Wysiadł chyba na brzeg w jakiej´s ukrytej zatoczce, a dalej ruszył l ˛

a-

dem.

— I znowu wsiadł na statek?
— W ˛

atpi˛e. Znam go dobrze. Na morzu nie czuje si˛e najlepiej.

— Poza tym — wtr ˛

acił Barak — wystarczyłoby jedno słowo do króla Anhega,

a jego tropem ruszyłoby sto okr˛etów. Nikt na morzu nie zdoła si˛e ukry´c przed
statkami Chereku, a on o tym wie.

— To prawda — przyznał Wilk. — Woli chyba omija´c dziedziny Alornów.

Pewnie dlatego nie wyruszył Traktem Północnym przez Algari˛e i Drasni˛e. Duch

107

background image

Belara jest ci ˛

agle silny w ich królestwach i nawet ten złodziej nie jest tak zuchwa-

ły, by ryzykowa´c spotkanie z Bogiem-Nied´zwiedziem.

— Pozostaje wi˛ec Arendia — stwierdził Silk. — Albo ziemia Ulgosów.
— Raczej Arendia — mrukn ˛

ał Wilk. — Gniew ULa jest jeszcze straszniejszy

ni˙z Belara.

— Przepraszam — przerwał Durnik, nie spuszczaj ˛

ac wzroku z cioci Pol. —

To bardzo powikłane. Nie wiem, kim wła´sciwie jest ten złodziej.

— Przykro mi, dzielny Durniku — odparł Wilk. — Ale nie powinni´smy wy-

mawia´c jego imienia. Dysponuje pewnymi siłami, które mog ˛

a mu umo˙zliwi´c ´sle-

dzenie ka˙zdego naszego kroku, je´sli tylko zdradzimy swoj ˛

a pozycje. A swe imi˛e

potrafi usłysze´c nawet na tysi ˛

ac mil.

— Czarodziej? — zdumiał si˛e Durnik.
— Nie nazwałbym go w ten sposób. Tego terminu u˙zywaj ˛

a ludzie, którzy nie

pojmuj ˛

a owej szczególnej sztuki. Nazywam go wi˛ec złodziejem, cho´c jest kilka

innych okre´sle´n, jakich mógłbym u˙zy´c. S ˛

a o wiele mniej uprzejme.

— Czy mamy pewno´s´c, ˙ze zmierza do królestw Angaraków? — Silk zmarsz-

czył brwi. — W takim razie lepiej b˛edzie wsi ˛

a´s´c na statek płyn ˛

acy wprost do Tol

Honeth i znale´z´c jego ´slad na Południowym Szlaku Karawan do Cthol Murgos.

— Lepiej trzyma´c si˛e tropu, skoro ju˙z na niego trafili´smy — pokr˛ecił gło-

w ˛

a Wilk. — Nie wiemy, co on zamierza. Mo˙ze zechce zatrzyma´c skradziony

przedmiot dla siebie zamiast oddawa´c go Grolimom. Mo˙ze nawet szuka´c kry-
jówki w Nyissie.

— Musiałby uzyska´c zgod˛e Salmissry — zauwa˙zyła ciocia Pol.
— Nie byłby to pierwszy przypadek, gdy królowa W˛e˙zowego Ludu miesza si˛e

do spraw, które jej nie dotycz ˛

a — przypomniał Wilk.

— Je´sli to prawda — mrukn˛eła ponuro ciocia Pol — chyba nie odmówi˛e sobie

przyjemno´sci, by osobi´scie zaj ˛

a´c si˛e t ˛

a w˛e˙zyc ˛

a. I to w sposób ostateczny.

— W tej chwili trudno cokolwiek przewidywa´c. Jutro kupimy prowiant i prze-

prawimy si˛e przez rzek˛e do Arendii. Tam podejmiemy trop. Przez pewien czas
mo˙zemy tylko nim pod ˛

a˙za´c. Kiedy ju˙z si˛e dowiemy, dok ˛

ad zmierza, pomy´slimy

o innych mo˙zliwo´sciach.

Z mrocznego podwórza dobiegł nagle stuk kopyt wielu koni. Barak wyjrzał

szybko przez szyb˛e.

— ˙

Zołnierze — obwie´scił krótko.

— Tutaj? — Silk tak˙ze podszedł do okna.
— Chyba jeden z królewskich regimentów.
— Nie b˛ed ˛

a si˛e nami interesowa´c — uznała ciocia Pol.

— Chyba ˙ze nie s ˛

a tymi, za kogo chc ˛

a uchodzi´c — stwierdził Silk. — Nie tak

trudno zdoby´c te czy inne mundury.

— To nie Murgowie — ocenił Barak. — Poznałbym Murgów.
— Brill te˙z nie jest Murgiem — przypomniał mu Silk.

108

background image

— Mo˙ze uda si˛e wam posłucha´c, co mówi ˛

a — wtr ˛

acił Wilk.

Barak ostro˙znie uchylił okno i wszystkie ´swiece zamigotały w podmuchu lo-

dowatego wiatru. Dowódca oddziału rozmawiał na podwórzu z ober˙zyst ˛

a.

— To m˛e˙zczyzna troch˛e powy˙zej ´sredniego wzrostu, z siwymi włosami i szpa-

kowat ˛

a, krótk ˛

a brod ˛

a. By´c mo˙ze podró˙zuje w towarzystwie.

— Jest tutaj taki, panie oficerze — odparł z pow ˛

atpiewaniem ober˙zysta. —

Ale z pewno´sci ˛

a nie jego szukacie. Ten jest głównym rz ˛

adc ˛

a ksi˛e˙znej Erat, która

zaszczyciła mój zajazd sw ˛

a obecno´sci ˛

a.

— Ksi˛e˙znej czego? — spytał ostro ˙zołnierz.
— Erat — powtórzył ober˙zysta. — Szlachetna dama o bardzo stanowczym

charakterze.

— My´sl˛e, ˙ze ch˛etnie zamieniłbym słówko z jej wysoko´sci ˛

a — dowódca ze-

skoczył z siodła.

— Zapytam, czy zechce pana przyj ˛

a´c.

Barak zamkn ˛

ał okno.

— Porozmawiam z tym natr˛etnym oficerem — oznajmił.
— Nie — sprzeciwił si˛e Wilk. — Ma zbyt wielu ludzi. A je´sli s ˛

a tymi, którymi

si˛e wydaj ˛

a, to przecie˙z nie wyrz ˛

adzili nam ˙zadnej krzywdy.

— S ˛

a tu tylne schody — zasugerował Silk. — Zanim dojdzie do drzwi, b˛e-

dziemy o trzy ulice st ˛

ad.

— A je´sli rozstawił stra˙ze wokół gospody? — spytała ciocia Pol. — Co wtedy?

Poniewa˙z chce rozmawia´c z ksi˛e˙zn ˛

a Erat, niech ksi˛e˙zna Erat si˛e nim zajmie.

— Co planujesz? — spytał Wilk.
— Je´sli gdzie´s si˛e schowacie, porozmawiam z nim. Powinnam jako´s odło˙zy´c

spraw˛e do rana. Zanim tu wróci, mo˙zemy przepłyn ˛

a´c rzek˛e i znale´z´c si˛e w Aren-

dii.

— Mo˙zliwe. Ale ten ˙zołnierz wydaje si˛e bardzo zdecydowanym człowiekiem.
— Radziłam ju˙z sobie ze stanowczymi lud´zmi.
— Trzeba szybko co´s ustali´c — odezwał si˛e stoj ˛

acy przy wej´sciu Silk. — On

jest na schodach.

— Spróbujemy twoim sposobem, Pol — orzekł Wilk, otwieraj ˛

ac drzwi do

s ˛

asiedniego pokoju.

— Garionie — poleciła ciocia Pol. — B˛edziesz mi towarzyszył. Ksi˛e˙zna nie

pokazuje si˛e bez słu˙zby.

Pozostali szybko wyszli z salonu.
— Co mam robi´c, ciociu Pol? — szepn ˛

ał Garion.

— Pami˛etaj tylko, ˙ze jeste´s moim paziem, kochanie — odparła, zajmuj ˛

ac miej-

sce w fotelu na ´srodku pokoju i starannie układaj ˛

ac fałdy sukni. — Sta´n przy mnie

i staraj si˛e wygl ˛

ada´c na usłu˙znego. Reszt ˛

a zajm˛e si˛e sama.

— Tak, pani.

109

background image

Kapitan, czekaj ˛

acy pod drzwiami, w które delikatnie zastukał ober˙zysta, był

wysokim, powa˙znym m˛e˙zczyzn ˛

a o przenikliwych szarych oczach. Garion, stara-

j ˛

ac si˛e nada´c głosowi urz˛edowy ton, spytał go o imi˛e, po czym wrócił do cioci

Pol.

— Kapitan Brendig pragnie rozmawia´c z wasz ˛

a wysoko´sci ˛

a — zaanonso-

wał. — Twierdzi, ˙ze w bardzo wa˙znej sprawie.

Ciocia Pol przygl ˛

adała mu si˛e przez chwil˛e, jakby rozwa˙zaj ˛

ac pro´sb˛e.

— No, dobrze — rzekła w ko´ncu. — Wprowad´z go.
Ober˙zysta oddalił si˛e pospiesznie, za´s kapitan Brendig wszedł do pokoju.
— Wasza wysoko´s´c — powiedział, składaj ˛

ac pełen szacunku ukłon.

— O co chodzi?
— Nie nachodziłbym waszej wysoko´sci, gdyby moja misja nie była pilna —

przeprosił Brendig. — Otrzymałem rozkazy od króla osobi´scie, a ty, pani, wiesz
najlepiej, ˙ze wszyscy musimy spełnia´c jego ˙zyczenia.

— S ˛

adz˛e, ˙ze dla króla mog˛e po´swi˛eci´c kilka minut.

— Król pragnie, by´smy zatrzymali pewnego człowieka. Starszy m˛e˙zczyzna

o siwych włosach i szpakowatej brodzie. Poinformowano mnie, ˙ze kto´s taki znaj-
duje si˛e w twym orszaku.

— Czy to przest˛epca?
— Król tego nie powiedział, wasza miło´s´c. Nakazał mi tylko, by pochwyci´c

tego człowieka i odstawi´c go do pałacu w Sendarze. Wraz ze wszystkimi, którzy
mu towarzysz ˛

a.

— Rzadko bywam na dworze — stwierdziła ciocia Pol. — Nie s ˛

adz˛e, by jeden

z moich sług tak bardzo zainteresował króla.

— Wasza wysoko´s´c — zauwa˙zył delikatnie Brendig. — Oprócz obowi ˛

azków

wykonywanych w jednym z królewskich regimentów, mam te˙z zaszczyt by´c ba-
ronetem. Przebywam u dworu przez całe swe ˙zycie i musz˛e wyzna´c, ˙ze nigdy
ci˛e tam nie widziałem. Dama o tak oszałamiaj ˛

acej urodzie niepr˛edko zostałaby

zapomniana.

Ciocia Pol lekkim skini˛eciem podzi˛ekowała mu za komplement.
— Powinnam si˛e tego domy´sli´c, baronie Brendig. Twoje maniery nie przystaj ˛

a

do prostego ˙zołnierza.

— Co wi˛ecej, wasza miło´s´c — mówił dalej oficer — znane mi s ˛

a wszystkie

wło´sci królestwa. Je´sli si˛e nie myl˛e, okr˛eg Erat jest hrabstwem, za´s hrabia Erat to
niski, t˛egi m˛e˙zczyzna, przypadkiem brat mego dziada. W tej cz˛e´sci Sendarii nie
istniało ˙zadne ksi˛estwo od czasów, gdy krajem władali wacu´nscy Arendowie.

Ciocia Pol zmierzyła go lodowatym wzrokiem.
— Pani — rzekł Brendig niemal przepraszaj ˛

aco. — Wacu´nscy Arendowie zo-

stali wybici przez swych asturskich krewniaków pod koniec trzeciego tysi ˛

aclecia.

Od dwóch tysi˛ecy lat nie istnieje ˙zadna wacu´nska szlachta.

— Dzi˛eki za wykład historii, panie — powiedziała zimno ciocia Pol.

110

background image

— Wszystko to jednak nie nale˙zy do sprawy — kontynuował Brendig. — Mój

władca nakazał mi znale´z´c człowieka, o którym mówiłem. Na twój honor, pani,
czy znasz tego człowieka?

Pytanie zawisło w powietrzu. Garion, w nagłym przypływie paniki rozumie-

j ˛

ac, ˙ze zostali rozpoznani, chciał ju˙z woła´c Baraka.

Wtedy otworzyły si˛e drzwi i do salonu wkroczył pan Wilk.
— Ta zabawa nie ma sensu — o´swiadczył. — Jestem tym, którego szukasz.

Czego chce ode mnie Fulrach z Sendarii?

Brendig spojrzał na niego bez zdziwienia.
— Jego królewska mo´s´c nie uznał za stosowne mi tego wyjawi´c — odparł. —

Nie w ˛

atpi˛e, ˙ze sam wszystko wytłumaczy, gdy tylko znajdziemy si˛e w pałacu

w Sendarze.

— Zatem im szybciej, tym lepiej. Kiedy ruszamy?
— Wyjedziemy zaraz po ´sniadaniu — oznajmił Brendig. — Przyjm˛e twoje

słowo, ˙ze nikt nie b˛edzie próbował noc ˛

a opu´sci´c zajazdu. Wolałbym nie poni˙za´c

ksi˛e˙znej Erat zamkni˛eciem w miejscowych koszarach. Jak mi wiadomo, tamtejsze
cele s ˛

a nadzwyczaj niewygodne.

— Masz moje słowo — o´swiadczył pan Wilk.
— Dzi˛eki — kapitan skłonił si˛e lekko. — Musz˛e te˙z poinformowa´c, ˙ze mam

obowi ˛

azek ustawienia stra˙zy wokół zajazdu. Naturalnie, dla waszego bezpiecze´n-

stwa.

— Pa´nska uprzejmo´s´c jest doprawdy zniewalaj ˛

aca — wtr ˛

aciła sucho ciocia

Pol.

— Uni˙zony sługa, pani — Brendig pokłonił si˛e nisko, odwrócił i wyszedł.
Drzwi apartamentu były drewniane; Garion wiedział o tym, lecz gdy zamykały

si˛e za kapitanem, zdawało si˛e, ˙ze zad´zwi˛eczały głucho strasznym, nieodwołalnym
odgłosem wrót lochu.

background image

ROZDZIAŁ XI

Dziewi˛e´c dni jechali nadbrze˙zn ˛

a drog ˛

a z Camaaru do stolicy Sendarii, cho´c

miasta dzieliło zaledwie pi˛e´cdziesi ˛

at pi˛e´c mil. Kapitan Brendig starannie odmie-

rzał tempo, a swój oddział ustawił w takim szyku, ˙ze sama my´sl o ucieczce była
niemo˙zliwa. Wprawdzie przestało pada´c, lecz jazda była trudna, a zimny, ostry
wiatr dmuchał od morza przez szerokie, za´snie˙zone słone bagna. Noce sp˛edzali
w rozstawionych równo sendarskich zajazdach, wznosz ˛

acych si˛e niby słupy mi-

lowe wzdłu˙z pustego pasa wybrze˙za. Nie były tak dobrze urz ˛

adzone, jak ich tol-

nedra´nskie odpowiedniki na Wielkim Trakcie Północnym, jednak dało si˛e w nich
mieszka´c. Kapitan Brendig dbał o ich wygod˛e, niemniej jednak co noc rozstawiał
stra˙ze.

Wieczorem drugiego dnia Garion usiadł przy ogniu obok Durnika i wpatrzył

si˛e w płomienie. Durnik był jego najdawniejszym przyjacielem, a w tej chwili
chłopiec rozpaczliwie potrzebował przyja´zni.

— Durniku — powiedział.
— Słucham, chłopcze?
— Byłe´s kiedy w lochu?
— Nic takiego nie zrobiłem, ˙zeby zamykali mnie w lochu.
— Pomy´slałem sobie, ˙ze mo˙ze widziałe´s kiedy´s jaki´s loch.
— Uczciwi ludzie omijaj ˛

a z daleka takie miejsca.

— Słyszałem, ˙ze tam jest okropnie: ciemno, zimno i pełno szczurów.
— A czemu pytasz o lochy? — zainteresował si˛e Durnik.
— Obawiam si˛e, ˙ze wkrótce mo˙zemy zobaczy´c je z bliska — Garion usiłował

nie okazywa´c strachu.

— Nie zrobili´smy nic złego — odparł kowal.
— To dlaczego król kazał nas schwyta´c? Królowie nie robi ˛

a takich rzeczy bez

powodu.

— Nie zrobili´smy nic złego — powtórzył z uporem Durnik.
— Ale mo˙ze pan Wilk zrobił — zasugerował chłopiec. — Bez wa˙znej przy-

czyny król nie posyłałby za nim tylu ˙zołnierzy. I teraz nas wszystkich wrzuc ˛

a

razem z nim do lochu tylko dlatego, ˙ze przypadkiem mu towarzyszymy.

— W Sendarii takie rzeczy si˛e nie zdarzaj ˛

a — o´swiadczył stanowczo Durnik.

112

background image

Nast˛epnego dnia wiał silny wiatr od morza. Był to jednak ciepły wiatr i gł˛e-

boka na stop˛e warstwa ´sniegu zmieniła si˛e w błoto. Koło południa zacz˛eło pada´c.
Przemoczeni do nitki jechali wolno w stron˛e kolejnego zajazdu.

— Obawiam si˛e, ˙ze musimy przerwa´c podró˙z, póki wiatr nie ucichnie —

oznajmił wieczorem kapitan Brendig, wygl ˛

adaj ˛

ac przez niewielkie okienko. —

Do rana droga b˛edzie całkiem nieprzejezdna.

Nast˛epny dzie´n, i jeszcze jeden, sp˛edzili w zatłoczonej sali zajazdu, cały czas

pod czujnym okiem Brendiga i jego ˙zołnierzy. Słuchali, jak wiatr b˛ebni kroplami
deszczu o dach i ´sciany.

— Silku — odezwał si˛e Garion siadaj ˛

ac na ławie, gdzie drzemał niski m˛e˙z-

czyzna o szczurzej twarzy.

— Tak, Garionie? — ockn ˛

ał si˛e Silk.

— Jakim człowiekiem jest król?
— Który król?
— Sendarii.
— Głupim, jak wszyscy królowie — Silk roze´smiał si˛e. — Sendarscy s ˛

a mo˙ze

jeszcze troch˛e głupsi, ale to w ko´ncu naturalne.

— Powiedz. . . — zacz ˛

ał z wahaniem Garion. — Przypu´s´cmy, ˙ze kto´s zro-

bił co´s takiego, co si˛e królowi nie spodobało, a z tym kim´s jechali pewni ludzie
i król kazał ich schwyta´c. Czy król wrzuci wszystkich do lochu? Czy pozwoli tym
innym odjecha´c i zatrzyma tylko jednego, który go rozgniewał?

Silk spojrzał na niego uwa˙znie i odparł krótko:
— To pytanie nie jest ciebie godne, Garionie.
Chłopiec zaczerwienił si˛e.
— Boj˛e si˛e lochów — wyznał ˙zało´snie, nagle bardzo zawstydzony. — Nie

chc˛e, ˙zeby zamkn˛eli mnie w ciemno´sciach na zawsze, kiedy nawet nie wiem. za
co.

— Królowie Sendarii to porz ˛

adni i uczciwi ludzie — zapewnił go Silk. —

Mo˙ze niezbyt inteligentni, ale zawsze sprawiedliwi.

— Jak mog ˛

a by´c królami, je´sli nie s ˛

a m ˛

adrzy? — zdziwił si˛e Garion.

— M ˛

adro´s´c u władcy to po˙zyteczna cecha. Ale nie najwa˙zniejsza.

— Wi˛ec jak zostaj ˛

a królami?

— Niektórzy rodz ˛

a si˛e do tego. Najgłupszy człowiek na ´swiecie mo˙ze zosta´c

królem, je´sli ma odpowiednich rodziców. Sendarscy władcy s ˛

a w gorszej sytuacji,

poniewa˙z zaczynali z niskiego stanu.

— Niskiego?
— Pochodz ˛

a z wyboru. Nikt jeszcze nigdy nie wybierał króla. Tylko Sendaro-

wie.

— A jak si˛e to robi?
— Niem ˛

adrze Garionie — u´smiechn ˛

ał si˛e Silk. — To bardzo niedobra metoda

doboru króla. S ˛

a inne, jeszcze gorsze, ale elekcja to bardzo zły sposób.

113

background image

— Powiedz, jak to przebiega — poprosił chłopiec.
Silk rzucił okiem na zalane deszczem okno i wzruszył ramionami.
— Zawsze to jaki´s sposób zabicia czasu — stwierdził. Oparł si˛e wygodnie,

wyci ˛

agn ˛

ał nogi do ognia i zacz ˛

ał:

— Wszystko zdarzyło si˛e jakie´s półtora tysi ˛

aca lat temu — mówił tak gło-

´sno, by opowie´s´c dotarła do uszu kapitana Brendiga, który siedział nie opodal

i pisał co´s na kawałku pergaminu. — Sendaria nie była wtedy królestwem ani
nawet oddzielnym krajem. Nale˙zała na przemian do Chereku, Algarii czy Aren-
dów z północy, wacu´nskich albo asturskich zale˙znie od losów arendzkiej wojny
domowej. Wreszcie wojna dobiegła ko´nca, Wacunowie wygin˛eli, a Asturowie zo-
stali pokonani i przep˛edzeni na nieznane rubie˙ze wielkiej puszczy w północnej
Arendii. Wtedy imperator Tolnedry, Ran Horb II, postanowił, ˙ze w tym miejscu
powinno powsta´c królestwo.

— Jak tolnedra´nski imperator mógł podj ˛

a´c tak ˛

a decyzj˛e w sprawie Senda-

rii? — zdziwił si˛e Garion.

— Rami˛e Imperium si˛ega daleko — odparł Silk. — Wielki Trakt Północny

został zbudowany w okresie Drugiej Dynastii Borunów. O ile pami˛etam, to Ran
Borune IV rozpocz ˛

ał prace. Prawda, kapitanie?

— Pi ˛

aty — mrukn ˛

ał do´s´c kwa´sno Brendig. — Ran Borune V.

— Dzi˛ekuj˛e, kapitanie. Nigdy nie mogłem si˛e połapa´c w dynastiach Borunów.

W ka˙zdym razie legiony Imperium przebywały ju˙z w Sendarii dla ochrony drogi,
a kto ma na jakim´s terytorium ˙zołnierzy, dysponuje tak˙ze pewn ˛

a władz ˛

a. Zgodzi

si˛e pan z tym kapitanie?

— To twoje opowiadanie — odparł krótko Brendig.
— Istotnie — zgodził si˛e Silk. — Wiedz zatem, Garionie, ˙ze Ran Horb podj ˛

tak ˛

a decyzj˛e bynajmniej nie z powodu swej wielkoduszno´sci. Musisz to zrozu-

mie´c. Tolnedranie nigdy niczego nie daj ˛

a za darmo. Po prostu mimbra´nscy Aren-

dowie wygrali w ko´ncu wojn˛e domow ˛

a, tysi ˛

ac lat rozlewu krwi i zdrady, a Tol-

nedra nie mogła im pozwoli´c na ekspansj˛e ku północy. Utworzenie niezale˙znego
królestwa Sendarii miało zablokowa´c Mimbratom dost˛ep do szlaków handlowych
z Drasni i w efekcie nie dopu´sci´c, by centrum ´swiatowej władzy przesun˛eło si˛e
do Vo Mimbre, pozostawiaj ˛

ac Tol Honeth na uboczu.

— To wszystko wydaje si˛e strasznie skomplikowane — poskar˙zył si˛e Garion.
— Wcale nie. To tylko polityka, a polityka to prosta gra. Prawda, kapitanie?
— Gra, w któr ˛

a si˛e nie anga˙zuj˛e — odparł Brendig nie podnosz ˛

ac głowy.

— Doprawdy? Tak długo u dworu i nie jest pan politykiem? Wyj ˛

atkowy z pana

człowiek, kapitanie. W ka˙zdym razie Sendarowie stwierdzili nagle, ˙ze maj ˛

a wła-

sne królestwo, ale brakuje im prawdziwej, dziedzicznej arystokracji. Owszem, by-
ło tam paru tolnedra´nskich szlachciców, którzy wycofali si˛e z ˙zycia publicznego
i ˙zyli tu czy tam w swoich posiadło´sciach; jakie´s grupki pretendentów do tego czy
tamtego wacu´nskiego lub asturskiego tytułu; jeden czy drugi wódz z Chereku ze

114

background image

swym orszakiem. Ale ani jednego rodowitego sendarskiego szlachcica. Postano-
wiono wi˛ec urz ˛

adzi´c powszechn ˛

a elekcj˛e: wybra´c króla i jemu pozostawi´c nada-

wanie szlacheckich tytułów. Bardzo praktyczne podej´scie, typowo sendarskie.

— Jak si˛e wybiera króla? — zasłuchany Garion powoli zapominał o strachu

przed lochami.

— Wszyscy głosuj ˛

a — wyja´snił krótko Silk. — Naturalnie, rodzice oddawali

pewnie głosy w imieniu swoich dzieci, ale jak si˛e wydaje, oszustwa prawie si˛e
nie zdarzały. Reszta ´swiata patrzyła i ´smiała si˛e z tych głupstw, ale Sendarowie
zarz ˛

adzali jedno głosowanie po drugim, przez dziesi˛e´c lat.

— Sze´s´c lat — wtr ˛

acił Brendig wci ˛

a˙z pochylony nad pergaminem. — Od 3827

do 3833.

— Było ponad tysi ˛

ac kandydatów — o´swiadczył z podziwem Silk.

— Siedmiuset czterdziestu trzech — odezwał si˛e zduszonym głosem Brendig.
— Dzi˛ekuj˛e za t˛e poprawk˛e, szlachetny kapitanie. To wielka wygoda, ˙ze jest

przy mnie znawca, który koryguje moje bł˛edy. Jestem tylko prostym Drasaninem
i nie mam historycznej wiedzy. W ka˙zdym razie, po dwudziestym trzecim głoso-
waniu wybrali w ko´ncu króla: hodowc˛e brukwi imieniem Fundor.

— Hodował nie tylko brukiew — Brendig podniósł głow˛e i spojrzał na niego

gniewnie.

— Naturalnie — Silk uderzył si˛e w czoło. — Jak mogłem zapomnie´c o kapu-

´scie? Hodował tak˙ze kapust˛e, Garionie. Musimy o tym pami˛eta´c. No wi˛ec wszy-

scy w Sendarii, którzy uwa˙zali si˛e za wa˙znych, ruszyli na farm˛e Fundora, wła´snie
z zapałem u˙zy´zniaj ˛

acego swe pola. Powitali go gło´snym wołaniem: „B ˛

ad´z pozdro-

wiony Fundorze Wspaniały, królu Sendarii”. I padli na kolana przed jego ´swi˛et ˛

a

osob ˛

a.

— Czy musimy to kontynuowa´c? — spytał zbolałym głosem Brendig.
— Chłopiec chce wiedzie´c, kapitanie — odparł niewinnie Silk. — Jako doro´sli

mamy obowi ˛

azek nauczenia go historii naszej przeszło´sci. Zgodzisz si˛e chyba?

— Mów sobie, co chcesz — rzucił z rezygnacj ˛

a oficer.

— Dzi˛eki za pozwolenie, kapitanie — Silk skłonił głow˛e. — I wiesz, Garionie,

co wtedy powiedział król Sendarii?

— Nie. Co?
— „Prosz˛e wasze wysoko´sci”, powiedział król, „by´scie uwa˙zali na swe pi˛ekne

szaty. Wła´snie rozrzuciłem nawóz w bru´zdzie, gdzie kl˛eczycie”.

Siedz ˛

acy w pobli˙zu Barak rykn ˛

ał ´smiechem, tłuk ˛

ac pi˛e´sci ˛

a w kolano.

— Nie wydaje mi si˛e to zabawne — oznajmił chłodno kapitan Brendig, wsta-

j ˛

ac z miejsca.

— Jeste´s dobrze wychowanym człowiekiem, kapitanie — zauwa˙zył skrom-

nie Silk. — I szlachcicem. A ja tylko biedakiem, usiłuj ˛

acym radzi´c sobie jako´s

w ´swiecie.

Brendig spojrzał na niego bezradnie, po czym odwrócił si˛e i szybko wyszedł.

115

background image

Rankiem wiatr ucichł i deszcz przestał pada´c. Droga zmieniła si˛e w trz˛esawi-

sko, ale Brendig postanowił, ˙ze musz ˛

a rusza´c. Jazda była ci˛e˙zka, ale nast˛epnego

dnia ju˙z łatwiejsza, gdy˙z szlak z wolna wysychał.

Ciocia Pol nie przej˛eła si˛e tym, ˙ze uwi˛eziono ich z rozkazu króla. Zachowa-

ła swe wielkopa´nskie maniery, cho´c Garion nie widział najmniejszego powodu
kontynuowania tego przedstawienia i gor ˛

aco pragn ˛

ał, by go zaniechała. Znany

mu praktyczny rozs ˛

adek, jaki demonstrowała zarz ˛

adzaj ˛

ac kuchni ˛

a Faldora, zast ˛

a-

pił rodzaj arystokratycznej wyniosło´sci, która bardzo chłopca martwiła. Po raz
pierwszy w ˙zyciu odczuł dziel ˛

acy ich dystans i obca mu pustk˛e w miejscu daw-

nej blisko´sci. Co gorsza, gryzła go niepewno´s´c, coraz silniejsza od dnia, gdy na
wzgórzu w pobli˙zu Winoldu Silk stwierdził stanowczo, ˙ze ciocia Pol w ˙zaden spo-
sób nie mo˙ze by´c jego ciotk ˛

a. Garion coraz cz˛e´sciej zadawał sobie trudne pytanie:

kim jestem?

Pan Wilk tak˙ze si˛e zmienił. Rzadko si˛e odzywał w drodze czy podczas posto-

jów. Wi˛ekszo´s´c czasu sp˛edzał samotnie, z wyrazem ponurej irytacji na twarzy.

Wreszcie, dziewi ˛

atego dnia po wyje´zdzie z Camaaru, rozległe słone mokradła

sko´nczyły si˛e, a teren wypełniły niewysokie wzgórza. Koło południa, gdy blade
sło´nce przebiło zasłon˛e chmur, ze szczytu jednego z nich zobaczyli w dolinie na
morskim brzegu otoczone murami miasto Sendar.

Stra˙znicy przy południowej bramie zasalutowali, gdy kapitan Brendig prze-

je˙zd˙zał ze swym małym oddziałem. Oddał im pozdrowienie. Szerokie ulice były
pełne ludzi we wspaniałych szatach, spiesz ˛

acych gdzie´s z dumnymi minami, jak-

by ich sprawy były najwa˙zniejsze w ´swiecie.

— Dworacy — prychn ˛

ał z pogard ˛

a Barak, jad ˛

acy akurat obok Gariona. — Nie

ma w´sród nich ani jednego prawdziwego m˛e˙zczyzny.

— S ˛

a złem koniecznym, drogi Baraku — rzucił przez rami˛e Silk. — Małe

sprawy wymagaj ˛

a małych ludzi, ale to dzi˛eki nim trwa królestwo.

Min˛eli niezwykle rozległy plac, po czym szerok ˛

a alej ˛

a skierowali si˛e do pała-

cu. Była to ogromna, wielopi˛etrowa budowla, której szerokie skrzydła z obu stron
okalały brukowany dziedziniec. Nad nim wznosiła si˛e okr ˛

agła wie˙za, najwy˙zsza

w całym mie´scie.

— Jak my´slisz, gdzie s ˛

a lochy? — szepn ˛

ał Garion do Durnika, gdy tylko si˛e

zatrzymali.

— Byłbym ci niezwykle wdzi˛eczny, Garionie — odparł kowal ze zbolałym

wyrazem twarzy — gdyby´s nie wspominał bez przerwy o lochach.

Kapitan Brendig zsiadł z konia i ruszył naprzeciw wystrojonego m˛e˙zczyzny

w wyszywanej tunice i czapce z piórami, który szerokimi schodami zszedł im na
spotkanie. Rozmawiali przez chwil˛e i chyba si˛e kłócili.

— Moje rozkazy pochodz ˛

a od samego króla — głos Brendiga dobiegał a˙z do

miejsca, gdzie stali. — Natychmiast po przybyciu mam doprowadzi´c tych ludzi
wprost do niego.

116

background image

— Ja tak˙ze wykonuj˛e rozkazy króla — o´swiadczył wystrojony m˛e˙zczyzna. —

I zanim wejd ˛

a do sali tronowej, mam zadba´c o ich wygl ˛

ad. Sam si˛e nimi zajm˛e.

— Pozostan ˛

a pod moj ˛

a stra˙z ˛

a, ksi ˛

a˙z˛e Nildenie, póki nie stan ˛

a przed obliczem

króla — odparł zimno Brendig.

— Nie pozwol˛e, by ubłoceni ˙zołnierze włóczyli si˛e po komnatach pałacu, ba-

ronie Brendig — odparł ksi ˛

a˙z˛e.

— Zaczekamy wi˛ec tutaj. B ˛

ad´z tak dobry i sprowad´z jego królewsk ˛

a mo´s´c.

— Sprowadzi´c? — ksi ˛

a˙z˛e był wstrz ˛

a´sni˛ety. — Jestem marszałkiem dworu

w królewskim pałacu, panie. Nikogo i niczego nie sprowadzam.

Brendig odwrócił si˛e, jakby chciał dosi ˛

a´s´c konia.

— Niech ci b˛edzie — zgodził si˛e niech˛etnie ksi ˛

a˙z˛e Nilden. — Je´sli ju˙z musisz

postawi´c na swoim. . . Niech przynajmniej wytr ˛

a nogi.

Brendig skłonił si˛e sztywno.
— Nie zapomn˛e ci tego. baronie — zagroził Nilden.
— Ani ja. ksi ˛

a˙z˛e.

Wszyscy zsiedli z koni i otoczeni przez ˙zołnierzy przeszli dziedzi´ncem do

szerokich drzwi w centralnej cz˛e´sci zachodniego skrzydła.

— Zechcecie i´s´c za mn ˛

a — ksi ˛

a˙z˛e Nilden zadr˙zał, spogl ˛

adaj ˛

ac na zachlapa-

nych błotem ˙zołnierzy, ale poprowadził ich szerokim korytarzem, jaki otwierał si˛e
za drzwiami.

L˛ek i ciekawo´s´c walczyły w my´slach Gariona. Mimo zapewnie´n Silka i Durni-

ka, a tak˙ze budz ˛

acych pewne nadzieje słów ksi˛ecia Nildena o tym, ˙ze musi zadba´c

o ich wygl ˛

ad, wizja jakiego´s wilgotnego, pełnego szczurów lochu z kołem i inny-

mi narz˛edziami tortur wci ˛

a˙z wydawała si˛e realna. Z drugiej strony jednak nigdy

dotychczas nie był w pałacu i usiłował patrze´c we wszystkie strony równocze´snie.
Cz˛e´s´c jego umysłu, która odzywała si˛e czasem oschłym, oboj˛etnym głosem, po-
informowała, ˙ze ten l˛ek nie ma prawdopodobnie ˙zadnych podstaw, a rozgl ˛

adaj ˛

ac

si˛e tak, sprawia wra˙zenie głupawego wiejskiego parobka.

Ksi ˛

a˙z˛e Nilden doprowadził ich do miejsca, gdzie zobaczyli kilkoro drzwi

z wypolerowanego do połysku drewna.

— To dla chłopca — oznajmił, wskazuj ˛

ac jedne z nich.

Który´s z ˙zołnierzy otworzył je i Garion z wahaniem wszedł do pokoju, spo-

gl ˛

adaj ˛

ac przez rami˛e na cioci˛e Pol.

— Pospiesz si˛e — usłyszał czyj´s niecierpliwy głos.
Garion spojrzał niepewnie.
— Zamknij drzwi, chłopcze — polecił wspaniale wygl ˛

adaj ˛

acy m˛e˙zczyzna,

który go oczekiwał. — Wiesz przecie˙z, ˙ze nie mamy do dyspozycji całego dnia.

M˛e˙zczyzna stał obok paruj ˛

acej, drewnianej wanny.

— Szybciej, chłopcze, zdejmuj te brudne szmaty i wskakuj do wody. Jego

wysoko´s´c czeka.

117

background image

Zbyt zaskoczony, by odpowiedzie´c, Garion odruchowo zacz ˛

ał rozwi ˛

azywa´c

tunik˛e.

Po k ˛

apieli i starannym wyszczotkowaniu włosów wło˙zył le˙z ˛

ace na ławie ubra-

nie. Szorstkie, wełniane po´nczochy w praktycznym kolorze br ˛

azu zast ˛

apiły inne,

l´sni ˛

aco bł˛ekitne i z delikatniejszej tkaniny. Znoszone, brudne buty ust ˛

apiły miej-

sca trzewikom z mi˛ekkiej skóry. Tunika była biała, płócienna, a kaftan ciemno-
niebieski, obszyty srebrzystym futrem.

— To chyba najlepsze, czego mo˙zna dokona´c w po´spiechu — człowiek, który

go k ˛

apał i ubierał, zmierzył chłopca krytycznym wzrokiem. — Przynajmniej nie

b˛ed˛e si˛e musiał zbytnio wstydzi´c, gdy staniesz przed królem.

Garion wymamrotał jakie´s podzi˛ekowanie i oczekiwał dalszych polece´n.
— No id´z ju˙z, chłopcze. Nie mo˙zesz pozwoli´c, by jego królewska mo´s´c na

ciebie czekał.

Silk i Barak stali ju˙z w korytarzu i rozmawiali półgłosem. Wielki Barak wygl ˛

a-

dał dostojnie w ubraniu z zielonego brokatu, cho´c bez miecza czuł si˛e wyra´znie
nieswojo. Kaftan Silka był czarny, obszyty srebrem, a jego k˛edzierzawy zarost
przyci˛eto w krótk ˛

a, eleganck ˛

a bródk˛e.

— Co to wszystko znaczy? — spytał ich Garion.
— Mamy stan ˛

a´c przed królem — wyja´snił Barak. — A nasze skromne odzie-

nie mogłoby go urazi´c. Królowie nie s ˛

a przyzwyczajeni do ogl ˛

adania zwykłych

ludzi.

Z pokoju wyszedł pobladły ze zło´sci Durnik.
— Ten wystrojony dure´n chciał mnie wyk ˛

apa´c — warkn ˛

ał tłumi ˛

ac w´sciekło´s´c.

— To taki zwyczaj — uspokoił go Silk. — Szlachetni go´scie nie k ˛

api ˛

a si˛e

sami. Mam nadziej˛e, ˙ze nie zrobiłe´s mu krzywdy.

— Nie jestem szlachcicem i sam potrafi˛e si˛e umy´c — odparł gniewnie ko-

wal. — Powiedziałem, ˙ze je´sli nie zabierze łap, utopi˛e go we własnej wannie.
Potem ju˙z mnie nie niepokoił. Za to ukradł moje rzeczy. Musiałem wło˙zy´c to —
wskazał na swoje ubranie, podobne do Garionowego. — Mam nadziej˛e, ˙ze nikt
mnie nie zobaczy w tych fatałaszkach.

— Barak mówi, ˙ze król mógłby si˛e poczu´c ura˙zony, gdyby nas ujrzał w nor-

malnym odzieniu — powiedział Garion.

— Król nie b˛edzie mi si˛e przygl ˛

adał — stwierdził kowal. — A nie lubi˛e uda-

wa´c kogo´s, kim nie jestem. Je´sli oddadz ˛

a mi ubranie, mog˛e zaczeka´c na zewn ˛

atrz,

przy koniach.

— Cierpliwo´sci, Durniku — poradził mu Barak. — Załatwimy spraw˛e z kró-

lem i natychmiast ruszamy w drog˛e.

Je´sli Durnik był w´sciekły, to stan ducha pana Wilka mo˙zna okre´sli´c jedynie

jako narastaj ˛

ac ˛

a furi˛e. Wyszedł na korytarz okryty ´snie˙znobiał ˛

a szat ˛

a z szerokim

kapturem na plecach.

— Kto´s mi za to zapłaci — oznajmił.

118

background image

— Doskonale wygl ˛

adasz — stwierdził z zachwytem Silk.

— Pa´nskie gusta zawsze pozostawiały wiele do ˙zyczenia, panie Silku — od-

parł lodowatym tonem starzec. — Gdzie Pol?

— Pani nie raczyła si˛e jeszcze pokaza´c.
— Powinienem wiedzie´c. — Wilk przysiadł na ławie pod ´scian ˛

a. — Mo˙zemy

si˛e tu rozgo´sci´c. Przygotowania Pol zwykle zajmuj ˛

a nieco czasu.

Czekali. Kapitan Brendig, który zmienił buty i kurtk˛e, spacerował tam i z po-

wrotem. Mijały minuty. Przyj˛ecie w pałacu całkiem oszołomiło Gariona, jednak
oczyma wyobra´zni wci ˛

a˙z widział lochy i to sprawiało, ˙ze był bardzo zdenerwo-

wany.

Wreszcie zjawiła si˛e ciocia Pol. Miała na sobie bł˛ekitn ˛

a aksamitn ˛

a sukni˛e

uszyt ˛

a w Camaarze i srebrny diadem, podkre´slaj ˛

acy biel loku na jej czole. No-

siła si˛e z powag ˛

a i po królewsku.

— Tak szybko, pani Pol? — spytał sucho Wilk. — Mam nadziej˛e, ˙ze nie mu-

siała´s si˛e zbytnio spieszy´c.

Nie zwracaj ˛

ac na niego uwagi, przyjrzała si˛e im kolejno.

— S ˛

adz˛e, ˙ze wygl ˛

adacie odpowiednio — orzekła, z roztargnieniem poprawia-

j ˛

ac kołnierzyk Gariona. — Podaj mi rami˛e, Stary Wilku, i dowiedzmy si˛e czego

chce od nas król Sendarów.

Wilk wstał z ławy, wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e i oboje ruszyli korytarzem. Kapitan Bren-

dig szybko ustawił ˙zołnierzy w niezbyt równym szyku i wraz z nimi maszerował
z tyłu.

— Je´sli pozwolisz, pani — zawołał do cioci Pol — wska˙z˛e ci drog˛e.
— Znamy drog˛e, panie — odparła, nawet nie odwracaj ˛

ac głowy.

Marszałek dworu ksi ˛

a˙z˛e Nilden czekał na nich przy masywnych, dwuskrzy-

dłowych drzwiach, pilnowanych przez stra˙zników. Skłonił si˛e lekko przed cioci ˛

a

Pol, pstrykn ˛

ał palcami i gwardzi´sci pchn˛eli ci˛e˙zkie wrota.

Fulrach, król Sendarii. był t˛egim m˛e˙zczyzn ˛

a z krótk ˛

a kasztanow ˛

a brod ˛

a. Sie-

dział niezbyt pewnie na tronie z wysokim oparciem, ustawionym na podwy˙zsze-
niu po drugiej stronie sali do której wprowadził ich ksi ˛

a˙z˛e Nilden. Komnata by-

ła wielka, z wysokim, łukowym sklepieniem i ´scianami okrytymi całymi akrami
ci˛e˙zkich, czerwonych, aksamitnych kotar. Wsz˛edzie płon˛eły ´swiece, a dziesi ˛

atki

ludzi we wspaniałych szatach rozmawiało niegło´sno po k ˛

atach, niemal całkowicie

ignoruj ˛

ac obecno´s´c króla.

— Pozwól, ˙ze ci˛e zaanonsuj˛e, panie — zwrócił si˛e ksi ˛

a˙z˛e Nilden do pana

Wilka.

— Fulrach mnie zna — odparł szorstko starzec i wci ˛

a˙z prowadz ˛

ac cioci˛e Pol,

ruszył po długim, szkarłatnym dywanie w stron˛e tronu. Garion i pozostali szli
z tyłu, za nimi za´s Brendig z ˙zołnierzami. Dworzanie oraz ich damy ucichli nagle.

119

background image

Zatrzymali si˛e u stóp tronu, a Wilk zło˙zył do´s´c sztywny ukłon. Ciocia Pol

dygn˛eła, cho´c wzrok nadal miała zimny. Barak i Silk skłonili si˛e ceremonialnie,
a Durnik z Garionem, cho´c nie tak zr˛ecznie, poszli za ich przykładem.

— Wasza królewska mo´s´c pozwoli zameldowa´c — odezwał si˛e z tyłu Bren-

dig. — Oto ludzie, których miałem sprowadzi´c.

— Wiedziałem, ˙ze mo˙zna na tobie polega´c, panie — odparł król zupełnie zwy-

czajnym głosem. — Twoja reputacja okazała si˛e zasłu˙zona. Masz moj ˛

a wdzi˛ecz-

no´s´c.

Potem z nieprzeniknionym wyrazem twarzy spojrzał na pana Wilka i pozosta-

łych. Garion zadr˙zał.

— Mój drogi, stary przyjacielu — zwrócił si˛e król do pana Wilka. — Zbyt

wiele ju˙z lat upłyn˛eło od naszego ostatniego spotkania.

— Czy´s całkiem postradał rozum, Fulrachu? — warkn ˛

ał Wilk tak cicho, by

nie słyszał go nikt prócz władcy. — Dlaczego postanowiłe´s mi przeszkadza´c, i to
wła´snie teraz? I co ci˛e op˛etało, ˙ze kazałe´s mi nosi´c to absurdalne odzienie? —
Z niesmakiem szarpn ˛

ał sw ˛

a biał ˛

a szat˛e. — Chcesz ogłosi´c moja obecno´s´c wszyst-

kim Murgom st ˛

ad a˙z po przyl ˛

adek Arendii?

Król przybrał ura˙zony wyraz twarzy.
— Obawiałem si˛e, ˙ze tak wła´snie to potraktujesz — powiedział równie ci-

cho. — Wyja´sni˛e wszystko, gdy zdołamy porozmawia´c chwil˛e na osobno´sci.

Zwrócił si˛e do cioci Pol tak szybko, jakby chciał zachowa´c przynajmniej po-

zory godno´sci.

— Tak dawno ju˙z ci˛e nie widzieli´smy, pani. Layla i dzieci bardzo za tob ˛

a

t˛eskniły, a i mnie dokuczała twa nieobecno´s´c.

— Wasza królewska mo´s´c jest nadto uprzejmy — odparła zimno.
Król skrzywił si˛e.
— Błagam ci˛e, pani, by´s nie os ˛

adzała mnie pochopnie. Miałem nie cierpi ˛

a-

ce zwłoki powody. Mam te˙z nadziej˛e, ˙ze wezwanie, jakie przekazał wam baron
Brendig, nie spowodowało zbyt wielu niedogodno´sci.

— Baron Brendig był uosobieniem grzeczno´sci — ton głosu cioci Pol nie

zmienił si˛e ani troch˛e. Rzuciła okiem na Brendiga, który zbladł wyra´znie.

— I ty, lordzie Barak — król mówił szybko, jakby szukał najlepszego wyj´scia

z kłopotliwej sytuacji. — Jak˙ze si˛e miewa twój kuzyn, nasz królewski brat Anheg
z Chereku?

— Był zdrów, gdy widziałem go ostatnio, wasza wysoko´s´c — odparł z chłodn ˛

a

uprzejmo´sci ˛

a Barak. — Troch˛e pijany, ale u Anhega to rzecz normalna.

Król zachichotał nerwowo.
— Ksi ˛

a˙z˛e Kheldar z królewskiego rodu Drasni — powiedział, patrz ˛

ac na Sil-

ka. — Jeste´smy zdumieni, ˙ze tak znamienici go´scie odwiedzili nasze dziedziny.
I bardziej ni˙z odrobin˛e ura˙zeni, ˙ze nie chcieli nas spotka´c, by´smy mogli ich po-

120

background image

wita´c. Czy król Sendarów tak jest niegodny uwagi, ˙ze nie warto po´swi˛eci´c mu
cho´cby chwili?

— Nie chcieli´smy okaza´c lekcewa˙zenia, najja´sniejszy panie — Silk skłonił si˛e

nisko. — Lecz cel nasz był spraw ˛

a tak piln ˛

a, ˙ze brakło czasu na zwykłe uprzej-

mo´sci.

Król mrugn ˛

ał ostrzegawczo i niespodziewanie poruszył palcami w ledwie wi-

docznych gestach drasa´nskiej tajnej mowy. Nie tutaj. Zbyt wiele uszu. Potem spoj-
rzał z zaciekawieniem na Durnika i Gariona.

Ciocia Pol wyst ˛

apiła do przodu.

— To Mistrz Durnik z okr˛egu Erat, wasza wysoko´s´c — powiedziała. — Dziel-

ny i uczciwy człowiek.

— Witaj. Mistrzu Durniku — rzekł król. — Mog˛e tylko mie´c nadziej˛e, ˙ze

pewnego dnia i mnie nazw ˛

a dzielnym i uczciwym człowiekiem.

Durnik skłonił si˛e niezr˛ecznie, a jego twarz wyra˙zała całkowite oszołomienie.
— Jestem tylko prostym kowalem, wasza miło´s´c — o´swiadczył. — Wszyscy

jednak wiedz ˛

a, ˙ze jestem najbardziej lojalnym i oddanym sług ˛

a waszej wysoko´sci.

— Dobrze powiedziane, Mistrzu Durniku — król spojrzał na Gariona.
Ciocia Pol pod ˛

a˙zyła za jego wzrokiem.

— Ten chłopiec, wasza wysoko´s´c, zowie si˛e Garion — wyja´sniła do´s´c obo-

j˛etnie. — Kilka lat temu oddano mi go pod opiek˛e. Towarzyszy nam, gdy˙z nie
wiedziałam, co wła´sciwie z nim pocz ˛

a´c.

Uderzenie straszliwego chłodu trafiło Gariona prosto w brzuch. Pewno´s´c, ˙ze

te oboj˛etne słowa s ˛

a w istocie szczer ˛

a prawd ˛

a, spadła na niego niby cios. Ciocia

Pol nie próbowała nawet złagodzi´c wstrz ˛

asu. Niedbało´s´c, z jak ˛

a zrujnowała mu

˙zycie, bolała bardziej nawet ni˙z samo zniszczenie.

— Witamy ci˛e tak˙ze. Garionie. Jak na kogo´s tak młodego, podró˙zujesz w nie-

zwykłej kompanii.

— Nie wiedziałem, kim oni s ˛

a, wasza królewska mo´s´c — wyja´snił ˙zało´snie

Garion. — Nikt mi nic nie mówi.

Król za´smiał si˛e ze zrozumieniem.
— Kiedy b˛edziesz starszy Garionie, przekonasz si˛e, ˙ze taka niewinno´s´c to

najpi˛ekniejszy okres ˙zycia. Ostatnio powiedziano mi o wielu sprawach, o których
wolałbym nie wiedzie´c.

— Czy teraz, Fulrachu. mo˙zemy porozmawia´c na osobno´sci? — spytał wci ˛

a˙z

poirytowany pan Wilk.

— Przyjdzie na to wła´sciwa pora, stary przyjacielu — odparł król. — Pole-

ciłem przygotowa´c bankiet na wasz ˛

a cze´s´c. Chod´zmy wi˛ec i posilmy si˛e. Layla

i dzieci ju˙z na nas czekaj ˛

a. Potem b˛edzie czas, by omówi´c pewne kwestie.

Wstał i zst ˛

apił z podwy˙zszenia.

Pogr ˛

a˙zony w rozpaczy Garion ruszył za Silkiem.

121

background image

— Ksi ˛

a˙ze Kheldar? — zapytał, desperacko usiłuj ˛

ac odwróci´c my´sli od wstrz ˛

a-

saj ˛

acej prawdy, któr ˛

a wła´snie poznał.

— Pech urodzenia, Garionie — Silk wzruszył ramionami. — Co´s, czego nie

mogłem kontrolowa´c. Na szcz˛e´scie jestem tylko siostrze´ncem króla Drasni, dale-
ko w kolejce do sukcesji tronu. Nie grozi mi szybkie obj˛ecie władzy.

— A Barak jest. . . ?
— Kuzynem Anhega, króla Chereku — Silk obejrzał si˛e przez rami˛e. — Jaki

dokładnie masz tytuł, Baraku?

— Jarl Trellheim — burkn ˛

ał Barak. — Czemu pytasz?

— Chłopiec był ciekawy.
— To wszystko bzdury — wyja´snił Barak. — Ale kiedy Anheg został królem,

kto´s musiał obj ˛

a´c funkcj˛e Wodza Klanu. W Chereku nie mo˙zna by´c jednym i dru-

gim. To przynosi nieszcz˛e´scie. Tak mówi ˛

a ludzie, zwłaszcza wodzowie innych

klanów.

— Mog˛e zrozumie´c, dlaczego w ten sposób podchodz ˛

a do tej kwestii — roze-

´smiał si˛e Silk.

— To zreszt ˛

a pusty tytuł — dodał Barak. — Od trzech tysi˛ecy lat nie mieli-

´smy w Chereku wojny klanowej. Pozwoliłem swojemu młodszemu bratu pełni´c

t˛e funkcj˛e. To prostoduszny chłopak i nietrudno go przekona´c. Poza tym, irytuje
to moj ˛

a ˙zon˛e.

— Jeste´s ˙zonaty? — zdumiał si˛e Garion.
— Mo˙zna to tak okre´sli´c — odparł kwa´sno Barak.
Silk szturchn ˛

ał Gariona ostrzegawczo, daj ˛

ac do zrozumienia, ˙ze to dra˙zliwy

temat.

— Ale czemu nic nie mówili´scie? — spytał chłopiec oskar˙zycielskim to-

nem. — To znaczy, o waszych tytułach.

— A czy co´s by to zmieniło?
— No. . . chyba nie — przyznał Garion. — Ale. . .
Przerwał, nie potrafi ˛

ac uj ˛

a´c w słowa swych uczu´c.

— Nic z tego nie rozumiem — doko´nczył niepewnie.
— Z czasem wszystko si˛e wyja´sni — pocieszył go Silk. wkraczaj ˛

ac do sali

bankietowej.

Pomieszczenie było niemal tak obszerne jak sala tronowa. Stały tu długie sto-

ły okryte cienkimi, białymi obrusami, a na nich mnóstwo ´swiec. Za ka˙zdym krze-
słem czekał słu˙z ˛

acy, a wszystkiego pilnowała niewysoka, pulchna kobieta z pro-

mienn ˛

a twarz ˛

a i male´nk ˛

a koron ˛

a, spoczywaj ˛

ac ˛

a niezbyt pewnie na czubku głowy.

Zbli˙zyła si˛e szybko, gdy tylko stan˛eli w drzwiach.

— Pol, kochanie — zawołała. — Wygl ˛

adasz cudownie. U´scisn˛eła serdecznie

cioci˛e Pol i obie pogr ˛

a˙zyły si˛e w rozmowie.

— To królowa Layla — rzucił krótko Silk. — Nazywaj ˛

a j ˛

a Matk ˛

a Sendarii.

Ta czwórka dzieciaków to jej. Ma jeszcze czworo czy pi˛ecioro innych, starszych.

122

background image

Wyjechały pewnie w sprawach pa´nstwowych, poniewa˙z Fulrach nalega, by zara-
biały na swoje utrzymanie. W´sród królów powtarza si˛e ˙zarcik, ˙ze królowa Layla
jest w ci ˛

a˙zy od czternastego roku ˙zycia, pewnie dlatego, ˙ze po ka˙zdym porodzie

posyłaj ˛

a jej prezenty. Ale to dobra kobieta i chroni Fulracha przed popełnianiem

zbyt wielu bł˛edów.

— Zna cioci˛e Pol — zauwa˙zył Garion. Nie wiadomo dlaczego, ten fakt bardzo

go zaniepokoił.

— Wszyscy znaj ˛

a twoj ˛

a cioci˛e Pol — zapewnił go Silk.

Poniewa˙z zatopione w rozmowie ciocia Pol i królowa odeszły ju˙z do szczy-

tu stołu Garion pozostał obok Silka. Ratuj mnie w razie czego, zasygnalizował,
usiłuj ˛

ac nie zwraca´c niczyjej uwagi na ruchy palców.

Silk mrugn ˛

ał w odpowiedzi.

Gdy wszyscy zaj˛eli ju˙z miejsca i wniesiono potrawy, chłopiec odpr˛e˙zył

si˛e nieco. Uznał, ˙ze wystarczy si˛e trzyma´c wskazówek Silka; zło˙zone niuanse
oficjalnego przyj˛ecia ju˙z nie budziły w nim l˛eku. Tocz ˛

ace si˛e wokół rozmowy

były bardzo ceremonialne i zupełnie niezrozumiałe, ale pomy´slał, ˙ze b˛edzie bez-
pieczny, byle tylko si˛e nie odzywał i nie odrywał wzroku od talerza.

Mimo to pochylił si˛e ku niemu starszy szlachcic z pi˛eknie ufryzowan ˛

a sre-

brzyst ˛

a brod ˛

a.

— Słyszałem, młody człowieku, ˙ze wiele ostatnio podró˙zowałe´s — powie-

dział nieco protekcjonalnym tonem. — Jak stoj ˛

a sprawy w królestwie?

Garion spojrzał bezradnie na Silka. Co mam powiedzie´c? — spytał ruchem

palców.

Powiedz, ˙ze stoj ˛

a nie lepiej, ale i nie gorzej, ni˙z mo˙zna by oczekiwa´c w obec-

nej sytuacji, odpowiedział Silk.

Garion powtórzył starannie.
— Otó˙z to — stwierdził stary szlachcic. — Tego si˛e spodziewałem. Jeste´s bar-

dzo spostrzegawczy, jak na człowieka w twoim wieku. Lubi˛e rozmawia´c z mło-
dymi. Maj ˛

a takie ´swie˙ze pogl ˛

ady.

Kto to jest? — skin ˛

ał Garion.

Hrabia Seline. M˛ecz ˛

acy, stary nudziarz, ale b ˛

ad´z wobec niego uprzejmy. Ty-

tułuj go: panie.

— A co s ˛

adzisz o drogach? — dopytywał si˛e hrabia.

— Nie najlepsze, panie — odparł wspierany przez Silka Garion. — Ale to

normalne o tej porze roku, prawda?

— W istocie — przyznał hrabia. — Wspaniały z ciebie chłopak.
Dziwaczna, trójstronna rozmowa trwała, a Gariona zaczynał bawi´c zachwyt

starego d˙zentelmena sugerowanymi przez Silka komentarzami.

Wreszcie bankiet dobiegł ko´nca i król powstał ze swego miejsca u szczytu

stołu.

123

background image

— Teraz, drodzy przyjaciele — obwie´scił — królowa Layla i ja chcieliby´smy

sp˛edzi´c nieco czasu jedynie z naszymi go´s´cmi. Prosimy o wybaczenie.

Podał rami˛e cioci Pol, pan Wilk podsun ˛

ał swoje pulchnej, małej królowej i ca-

ła czwórka oddaliła si˛e ku drzwiom w tylnej cz˛e´sci sali.

Hrabia Seline u´smiechn ˛

ał si˛e serdecznie do Gariona, po czym spojrzał ponad

stołem.

— Nasza dyskusja sprawiła mi wielk ˛

a przyjemno´s´c, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze — po-

wiedział do Silka. — By´c mo˙ze jestem m˛ecz ˛

acym, starym nudziarzem, ale czasem

przynosi to pewne korzy´sci, prawda?

Silk za´smiał si˛e ponuro.
— Powinienem wiedzie´c, ˙ze taki stary lis jak ty, panie, jest adeptem tajnej

mowy.

— Pozostało´s´c zmarnowanej młodo´sci — roze´smiał si˛e hrabia. — Pa´nski

ucze´n jest bardzo zdolny, ksi ˛

a˙z˛e, ale mówi z dziwnym akcentem.

— Było chłodno, gdy pobierał nauki, panie — wyja´snił Silk. — Palce troch˛e

nam zesztywniały. W wolnej chwili popracuj˛e nad jego wymow ˛

a.

Stary szlachcic wydawał si˛e niezwykle zadowolony, ˙ze udało mu si˛e przechy-

trzy´c Drasanina.

— ´Swietny chłopak — mrukn ˛

ał klepi ˛

ac Gariona po ramieniu, po czym odszedł

chichocz ˛

ac pod nosem.

— Od pocz ˛

atku wiedziałe´s, ˙ze rozumie — poskar˙zył si˛e Garion.

— Oczywi´scie. Drasa´nski wywiad zna wszystkich adeptów naszej tajnej mo-

wy. Opłaca si˛e czasem dopu´sci´c do przej˛ecia pewnych starannie dobranych infor-
macji. Nie wolno jednak nie docenia´c hrabiego Seline. Mo˙zliwe, ˙ze jest równie
sprytny, jak ja. A widziałe´s, jak si˛e cieszył, ˙ze nas przyłapał?

— Czy zawsze próbujesz podst˛epów? — spytał Garion. Mówił z lekkim wy-

rzutem, poniewa˙z był przekonany, ˙ze on wła´snie był obiektem ˙zartu.

— Chyba ˙ze naprawd˛e musze z nich zrezygnowa´c, mój Garionie — za´smiał

si˛e Silk. — Tacy jak ja bez przerwy trenuj ˛

a oszustwa, nawet bez wyra´znej ko-

nieczno´sci. Nasze ˙zycie zale˙zy cz˛esto od sprytu, wi˛ec stale musimy go ´cwiczy´c.

— To pewnie bardzo samotne ˙zycie — zauwa˙zył przebiegle Garion posłuszny

wewn˛etrznemu głosowi. — Chyba nigdy nikomu nie ufasz.

— Raczej nie — przyznał Silk. — To jest gra, Garionie. I jeste´smy bardzo

sprawnymi graczami, w ka˙zdym razie wtedy, gdy mamy ochot˛e po˙zy´c długo.
Znamy si˛e nawzajem, poniewa˙z wykonujemy rzadk ˛

a profesj˛e. Wygrane bywa-

j ˛

a wielkie, ale po pewnym czasie wchodzimy do rozgrywki głównie dla rado´sci

pokonania innych. Ale masz racj˛e. To jest samotne, czasem nieprzyjemne ˙zycie.
Chocia˙z, na ogół zabawne.

Ksi ˛

a˙z˛e Nilden stan ˛

ał przed nimi i skłonił si˛e z szacunkiem.

— Ksi ˛

a˙ze Kheldarze, jego królewska mo´s´c prosi ci˛e wraz z chłopcem do

swych apartamentów. Zechciejcie pój´s´c za mn ˛

a.

124

background image

— Oczywi´scie. Chod´zmy Garionie.
Komnaty króla okazały si˛e skromniejsze od ozdobnych sal reprezentacyjnej

cz˛e´sci pałacu. Fulrach odło˙zył koron˛e, zdj ˛

ał królewskie szaty i wygl ˛

adał teraz

jak ka˙zdy inny Sendar w zwyczajnym ubraniu. Stał z boku i rozmawiał cicho
z Barakiem. Pochłoni˛ete dyskusj ˛

a królowa Layla i ciocia Pol zaj˛eły miejsca na

sofie, za´s Durnik przystan ˛

ał nie opodal staraj ˛

ac si˛e jak najmniej rzuca´c w oczy.

Pan Wilk stał przy oknie, a jego twarz przypominała gradow ˛

a chmur˛e.

— O, jest ksi ˛

a˙z˛e Kheldar — zauwa˙zył król. — Bali´smy si˛e ju˙z, ˙ze kto´s napadł

ciebie i Gariona.

— Mały pojedynek z hrabi ˛

a Seline, wasza wysoko´s´c — rzucił lekcewa˙z ˛

aco

Silk. — Nie dosłownie, ma si˛e rozumie´c.

— B ˛

ad´z ostro˙zny — ostrzegł król. — Całkiem mo˙zliwe, ˙ze hrabia jest za

sprytny nawet dla kogo´s obdarzonego twoim talentem.

— Mam wiele szacunku dla tego starego łajdaka — roze´smiał si˛e Drasanin.
Król Fulrach spojrzał z obaw ˛

a na pana Wilka, potem wyprostował ramiona

i westchn ˛

ał.

— S ˛

adz˛e, ˙ze pora przej´s´c do rzeczy mniej przyjemnych — o´swiadczył. —

Laylo, zabaw naszych go´sci, gdy ja dam naszemu skrzywionemu przyjacielowi
i damie szans˛e wyłajania mnie. Widz˛e wyra´znie, ˙ze nie zazna rado´sci, póki nie
powie mi kilku nieuprzejmych zda´n w sprawie, w której w istocie wcale nie za-
winiłem.

— Oczywi´scie, kochanie — zgodziła si˛e Layla. — Pospiesz si˛e tylko i nie

krzycz. Dzieci le˙z ˛

a w łó˙zkach i powinny ju˙z spa´c.

Ciocia Pol wstała z sofy i wraz z panem Wilkiem, którego wyraz twarzy nie

zmienił si˛e ani troch˛e, wyszli za królem do s ˛

asiedniej komnaty.

— No, dobrze — odezwała si˛e uprzejmie Layla. — O czym porozmawiamy?
— Polecono mi, wasza wysoko´s´c, przekaza´c wyrazy szacunku Porenn, królo-

wej Drasni. gdyby zdarzyła si˛e po temu okazja — odezwał si˛e dwornie Silk. —
Prosi ci˛e o korespondencj˛e w niezwykle delikatnej materii.

— Naturalnie — rozpromieniła si˛e królowa Layla. — To kochane dziecko, za

pi˛ekne i za słodkie dla tego tłustego, starego bandyty Rhodara. Mam nadziej˛e, ˙ze
nie uczynił jej nieszcz˛e´sliw ˛

a.

— Nie, wasza wysoko´s´c. Cho´c mo˙ze to dziwi´c, kocha mego wuja do szale´n-

stwa. On, naturalnie, chodzi obł ˛

akany rado´sci ˛

a i dum ˛

a z tak pi˛eknej i młodej ˙zony.

Mdło´sci człowieka ogarniaj ˛

a, kiedy patrzy, jak tych dwoje si˛e uwielbia.

— Pewnego dnia, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze, i ty si˛e zakochasz — stwierdziła królo-

wa z lekkim u´smieszkiem. — Dwana´scie królestw stanie wokół, by si˛e natrz ˛

asa´c

z upadku nieugi˛etego kawalera. Có˙z to za spraw˛e chce ze mn ˛

a omówi´c Porenn?

— Chodzi o płodno´s´c, wasza królewska mo´s´c — Silk chrz ˛

akn ˛

ał dyskretnie. —

Pragn˛ełaby obdarzy´c mego wuja nast˛epc ˛

a tronu i potrzebuje rady w tej kwestii.

´Swiat cały z podziwem obserwuje twe dokonania w owej szczególnej dziedzinie.

125

background image

Królowa Layla zarumieniła si˛e pi˛eknie i parskn˛eła ´smiechem.
— Zaraz do niej napisz˛e — obiecała.
Garion tymczasem przemieszczał si˛e niepostrze˙zenie w stron˛e drzwi, przez

które Fulrach wyprowadził cioci˛e Pol i pana Wilka. Nasłuchiwał pilnie, dla nie-
poznaki studiuj ˛

ac z uwag ˛

a wisz ˛

acy na ´scianie gobelin. Ju˙z po chwili dobiegły go

znajome głosy.

— Co znacz ˛

a te wszystkie głupstwa, Fulrachu? — mówił pan Wilk.

— Nie os ˛

adzaj mnie zbyt pospiesznie, Czcigodny — próbował go uspokoi´c

król. — Zdarzyły si˛e pewne rzeczy, o których mo˙zesz nie wiedzie´c.

— Wiem o wszystkim, co si˛e zdarza.
— A czy wiesz, ˙ze gdyby zbudził si˛e Przekl˛ety, jeste´smy zupełnie bezbronni?

To, co miało nad nim władz˛e, zostało skradzione zza tronu Riva´nskiego Króla.

— Szczerze mówi ˛

ac, pod ˛

a˙załem wła´snie ´sladem złodzieja, gdy twój dzielny

kapitan Brendig przerwał moje poszukiwania.

— Przykro mi. Ale i tak nie dojechałby´s daleko. Królowie Alorii szukaj ˛

a ci˛e

ju˙z od trzech miesi˛ecy. Twój portret, nakre´slony przez najznakomitszych artystów,
znajduje si˛e w r˛ekach wszystkich ambasadorów, agentów i urz˛edników pi˛eciu
królestw północy. ´Scigano ci˛e od wyjazdu z Darine.

— Jestem zaj˛ety, Fulrachu. Przeka˙z władcom Alornów, ˙zeby mi dali spokój.

Dlaczego tak nagle zainteresowali si˛e moimi podró˙zami?

— Chc ˛

a si˛e z tob ˛

a naradzi´c — wyja´snił król. — Alornowie gotuj ˛

a si˛e do woj-

ny i nawet w mojej Sendarii trwa dyskretna mobilizacja. Je´sli Przekl˛ety powstanie
teraz, jeste´smy zgubieni. Moc, któr ˛

a skradziono, mo˙zna wykorzysta´c, by go obu-

dzi´c. A jego pierwszym posuni˛eciem b˛edzie atak na zachód. Wiesz o tym, Bel-
garacie. Wiesz tak˙ze, ˙ze do powrotu Riva´nskiego Króla zachód nie ma wła´sciwie
obrony.

Garion drgn ˛

ał gwałtownie i zamrugał, potem pochylił si˛e i zbadał jaki´s szcze-

gół gobelinu, próbuj ˛

ac ukry´c nagłe wzburzenie. Imi˛e, które wymówił król Ful-

rach, nie mogło brzmie´c: Belgarath. Belgarath to przecie˙z legenda, posta´c z bajki.

— Powiedz tylko królom Alornów, ˙ze ´scigam złodzieja — polecił pan

Wilk. — I nie mam czasu na rady. Je´sli zostawi ˛

a mnie w spokoju, powinienem

go dogoni´c, zanim zd ˛

a˙zy narobi´c szkód skradzionym przedmiotem.

— Nie ku´s losu. Fulrachu — wtr ˛

aciła ciocia Pol. — Ingerujesz w nasze spra-

wy, a to kosztuje czas, na którego strat˛e nie mo˙zemy sobie pozwoli´c. Chyba si˛e
na ciebie pogniewam.

— Znam tw ˛

a pot˛eg˛e, lady Polgaro — powiedział stanowczym tonem król,

a Garion znowu podskoczył. — Nie mam jednak wyboru. Wi ˛

a˙ze mnie słowo,

˙ze odstawi˛e was do Val Alorn, do władców Alorii. Król nie mo˙ze złama´c słowa

danego innym królom.

W komnacie zapadła cisza, a rozszalałe my´sli podsuwały Garionowi dziesi ˛

atki

rozmaitych interpretacji.

126

background image

— Nie jeste´s złym człowiekiem, Fulrachu — stwierdził pan Wilk. — Mo˙ze

nie tak m ˛

adrym, jak bym pragn ˛

ał, ale dobrym. Nie podnios˛e na ciebie r˛eki, ani ja,

ani moja córka.

— Mów za siebie, Stary Wilku — rzuciła gniewnie ciocia Pol.
— Nie, Polgaro. Je´sli musimy znale´z´c si˛e w Val Alorn, ruszajmy jak naj-

spieszniej. Im szybciej wyja´snimy wszystko Alornom, tym pr˛edzej przestan ˛

a nam

przeszkadza´c.

— Moim zdaniem lata zmi˛ekczyły twój mózg, ojcze — orzekła ciocia Pol. —

Nie mamy czasu na wycieczk˛e do Val Alorn. Fulrach mo˙ze im wszystko wytłu-
maczy´c.

— To nic nie da, lady Polgaro — stwierdził smutno król. — Jak słusznie za-

uwa˙zył twój ojciec, nie uchodz˛e za przesadnie m ˛

adrego. Królowie Alornów nie

zechc ˛

a mnie słucha´c. Je´sli teraz odjedziecie, po´sl ˛

a kogo´s takiego jak Brendig, by

schwytał was ponownie.

— Ten nieszcz˛esny człowiek mo˙ze nagle stwierdzi´c, ˙ze reszt˛e swych lat prze-

˙zyje jako ropucha. Albo rzodkiewka.

— Do´s´c tego, Pol — przerwał pan Wilk. — Czy statek czeka, Fulrachu?
— Stoi przy północnym nabrze˙zu. Statek z Chereku, przysłany przez króla

Anhega.

— Doskonale. Jutro wi˛ec popłyniemy do Chereku. Jak si˛e wydaje, musz˛e pew-

nym t˛epogłowym Alornom zwróci´c uwag˛e na kilka kwestii. Ruszasz z nami?

— Nie mam wyboru. Narada ma by´c ogólna, a ta historia dotyczy tak˙ze Sen-

darii.

— Jeszcze z tob ˛

a nie sko´nczyłam Fulrachu — zagroziła ciocia Pol.

— Daj spokój Pol — uspokoił j ˛

a pan Wilk. — Robi to, co jego zdaniem jest

słuszne. Wyja´snimy wszystko w Val Alorn.

Garion dr˙zał cały, cofaj ˛

ac si˛e od drzwi. Sendarskie wychowanie nauczyło go

sceptycyzmu i nie potrafił nawet my´sle´c o takich absurdach. Jednak nie bez trudu
zmusił si˛e, by bez uprzedze´n rozwa˙zy´c cał ˛

a ide˛e.

Je´sli pan Wilk naprawd˛e był Belgarathem Czarodziejem, człowiekiem ˙zyj ˛

a-

cym od ponad siedmiu tysi˛ecy lat? Je´sli ciocia Pol naprawd˛e była jego córk ˛

a,

niewiele tylko młodsz ˛

a? Wszystkie skrawki informacji, tajemnicze napomknienia

i półprawdy nagle zło˙zyły si˛e w cało´s´c. Silk miał racj˛e: nie mogła by´c jego ciotk ˛

a.

Teraz Garion był ju˙z całkowitym sierot ˛

a. Dryfował w ´swiecie bez przodków ani

wi˛ezów krwi, których mógłby si˛e uchwyci´c. Rozpaczliwie zapragn ˛

ał powrotu do

domu, na farm˛e Faldora, gdzie zaton ˛

ałby w bezmy´slnej aurze spokoju, bez cza-

rodziejów, niezwykłych poszukiwa´n ani czegokolwiek, co przypominałoby mu
cioci˛e Pol i okrutne kłamstwo, w jakie zmieniła jego ˙zycie.

background image

CHEREK

background image

ROZDZIAŁ XII

O pierwszym, szarym brzasku ´switu przejechali cichymi ulicami Sendaru do

portu, gdzie czekał statek. Wczorajsze dworskie stroje zostały zrzucone i dzisiaj
wszyscy wło˙zyli swe zwykłe ubrania. Nawet król Fulrach i hrabia Seline nosi-
li skromn ˛

a odzie˙z i przypominali par˛e podró˙zuj ˛

acych w interesach ´srednio za-

mo˙znych Sendarów. Królowa Layla miała zosta´c w domu, ale wyruszyła z nimi
i jechała teraz obok m˛e˙za, mówi ˛

ac co´s do niego gor ˛

aczkowo. Wyraz jej twarzy

dowodził, ˙ze jest bliska łez. Cał ˛

a grup˛e eskortowali ˙zołnierze, okryci płaszczami

dla ochrony przed zimnem i ostrym, chłodnym wiatrem od morza.

Na ko´ncu ulicy prowadz ˛

acej z pałacu do portu kamienne nabrze˙za Sendaru

wcinały si˛e w burzliwe wody. Tam, kołysz ˛

ac si˛e i szarpi ˛

ac cumy, czekał ich okr˛et.

Długi, w ˛

aski kadłub ze wzniesionym wysoko dziobem nie ukoił l˛eku Gariona

przed pierwsz ˛

a w ˙zyciu morsk ˛

a podró˙z ˛

a. Na pokładzie czekała grupa ˙zeglarzy

o dzikim wygl ˛

adzie, brodatych i odzianych w podarte futrzane kubraki. Je´sli nie

liczy´c Baraka, byli to pierwsi Cherekowie, jakich zobaczył chłopiec. Sprawiali
wra˙zenie ludzi, na których absolutnie nie mo˙zna polega´c.

— Barak! — wrzasn ˛

ał krzepki m˛e˙zczyzna tkwi ˛

acy akurat w połowie wyso-

ko´sci masztu, zsun ˛

ał si˛e po pionowej niemal linie na pokład i przeskoczył na

nabrze˙ze.

— Greldik! — rykn ˛

ał Barak, zeskoczył z siodła i zamkn ˛

ał gro´znie wygl ˛

adaj ˛

a-

cego ˙zeglarza w nied´zwiedzim u´scisku.

— Jak si˛e zdaje, lord Barak zna ju˙z naszego kapitana — zauwa˙zył hrabia

Seline.

— I to wła´snie jest niepokoj ˛

ace — skrzywił si˛e Silk. — Liczyłem na trze´z-

wego, rozs ˛

adnego marynarza w ´srednim wieku, lubi ˛

acego spokój. W ogóle nie

przepadam za statkami i podró˙zami morskimi.

— Słyszałem, ˙ze kapitan Greldik to jeden z najlepszych ˙zeglarzy w Chere-

ku — zapewnił go hrabia.

— Panie — Silk zmierzył go zbolałym wzrokiem. — Opinie Chereków bywa-

j ˛

a myl ˛

ace.

Z kwa´sn ˛

a min ˛

a obserwował, jak Barak i Greldik wznosz ˛

a toast za spotkanie

kuflami trunku, który przyniósł im z okr˛etu u´smiechni˛ety marynarz.

129

background image

Królowa Layla zsiadła z konia i obj˛eła cioci˛e Pol.
— Uwa˙zaj na mego biednego m˛e˙za, Pol — poprosiła z dr˙z ˛

acym u´smie-

chem. — Nie pozwól, ˙zeby ci alornowscy brutale namówili go do czego´s nie-
rozs ˛

adnego.

— Oczywi´scie, Laylo — zapewniła j ˛

a ciocia Pol.

— Daj spokój, Laylo — wtr ˛

acił zakłopotany Fulrach. — W ko´ncu jestem

dorosłym m˛e˙zczyzn ˛

a.

Pulchna, mała królowa otarła oczy.
— Przyrzeknij, ˙ze b˛edziesz si˛e ciepło ubierał. Nie sied´z po nocach i nie pij

z Anhegiem.

— Wyje˙zd˙zamy w powa˙znych sprawach. Nie b˛edzie na to czasu.
— Za dobrze znam Anhega — królowa poci ˛

agn˛eła nosem. Stan˛eła przed pa-

nem Wilkiem, wspi˛eła si˛e na palce i ucałowała zaro´sni˛ety policzek. — Kochany
Belgaracie, kiedy to wszystko ju˙z si˛e sko´nczy, obiecaj, ˙ze wrócicie z Pol na dłu˙zej.

— Obiecuj˛e, Laylo — rzekł z powag ˛

a Wilk.

— Zaczyna si˛e odpływ, królu — wtr ˛

acił Greldik. — I statek si˛e niecierpliwi.

Królowa j˛ekn˛eła, zarzuciła ramiona na szyj˛e Fulracha i wtuliła twarz w jego

rami˛e.

— Daj spokój — prosił niepewnie Fulrach.
— Je´sli nie odjedziesz natychmiast, rozpłacz˛e si˛e tutaj, przy wszystkich.
Nabrze˙ze było ´sliskie, a smukły okr˛et Chereków kołysał si˛e i podskakiwał

na krótkiej fali. W ˛

aski trap, po którym musieli przej´s´c, wznosił si˛e i opadał nie-

bezpiecznie, zdołali jednak bez wypadku dotrze´c na pokład. Marynarze rzucili
cumy i zaj˛eli miejsca przy wiosłach. Okr˛et odpłyn ˛

ał od brzegu i szybko wymi-

n ˛

ał kotwicz ˛

ace w pobli˙zu solidne, szerokie statki kupieckie. Królowa Layla stała

niepocieszona na nabrze˙zu, otoczona oddziałem ˙zołnierzy. Pomachała kilka razy,
a potem patrzyła z uniesion ˛

a dzielnie głow ˛

a.

Kapitan Greldik zaj ˛

ał miejsce przy rudlu, a Barak stan ˛

ał obok niego. Kapitan

skin ˛

ał muskularnemu, kr˛epemu wojownikowi, i ten zsun ˛

ał skrawek materiału ze

skórzanego b˛ebna. Zacz ˛

ał wybija´c powolny rytm, który natychmiast podchwycili

wio´slarze. Okr˛et skoczył do przodu, kieruj ˛

ac si˛e ku otwartemu morzu.

Gdy opu´scili osłon˛e portu, fale urosły tak, ˙ze statek przestał si˛e kołysa´c, a tylko

z grzbietu jednej zje˙zd˙zał na nast˛epn ˛

a. Długie wiosła, zanurzane w rytm pos˛epne-

go b˛ebnienia, pozostawiały na powierzchni niewielkie wiry. Morze pod zimowym
niebem było ołowianoszare, a niski, o´snie˙zony brzeg Sendarii przesuwał si˛e z pra-
wej burty, martwy i pusty.

Wi˛eksz ˛

a cz˛e´s´c dnia dr˙z ˛

acy z zimna Garion sp˛edził w osłoni˛etym k ˛

aciku w po-

bli˙zu wysokiego dziobu. ˙

Zycie rozpadło mu si˛e w ruin˛e i gruzy. Sam pomysł, ˙ze

pan Wilk mógłby by´c Belgarathem, a ciocia Pol Polgar ˛

a, to naturalnie bzdura.

Był jednak przekonany, ˙ze przynajmniej cz˛e´s´c tych domysłów jest prawd ˛

a. Ona

130

background image

nie jest Polgar ˛

a, ale nie jest te˙z jego ciotk ˛

a. Starał si˛e nie patrze´c w jej stron˛e i nie

odzywał si˛e do nikogo.

Spali w zatłoczonych kajutach na rufie. Pan Wilk długo siedział pogr ˛

a˙zony

w rozmowie z królem Fulrachem i hrabi ˛

a Seline. Garion dyskretnie obserwował

starca, którego srebrzyste włosy i krótko przyci˛eta broda ja´sniały niemal w bla-
sku kaganka, zawieszonego na niskiej belce stropu. Wilk wygl ˛

adał tak samo jak

zawsze i po pewnym czasie Garion odwrócił si˛e w koi i zasn ˛

ał.

Nast˛epnego dnia min˛eli przyl ˛

adek Sendarii i gnani sprzyjaj ˛

acym wiatrem ru-

szyli na północny wschód. Rozwini˛eto ˙zagiel i wio´slarze mogli odpocz ˛

a´c. Garion

wci ˛

a˙z zmagał si˛e ze swym problemem.

Trzeciego dnia wiał sztormowy wiatr i było bardzo zimno. Takielunek trzesz-

czał pod warstewk ˛

a lodu, a krople marzn ˛

acego deszczu z sykiem wpadały do mo-

rza.

— Je´sli to si˛e nie zmieni, w Przesmyku czeka nas ci˛e˙zka przeprawa — stwier-

dził Barak, marszcz ˛

ac zmoczone czoło.

— W czym? — spytał niespokojnie Durnik. Niezbyt dobrze czuł si˛e na pokła-

dzie. Wła´snie dochodził do siebie po ataku morskiej choroby i był troch˛e nerwo-
wy.

— Przesmyk Chereku — wyja´snił Barak. — To cie´snina szeroko´sci około

mili, pomi˛edzy północnym kra´ncem Sendarii a południowym czubkiem półwyspu
Cherek. Martwa fala, wiry i tego typu rzeczy. Nie ma si˛e czego obawia´c, Durniku.
To dobry statek, a Greldik zna wszystkie sekrety ˙zeglugi Przesmykiem. Mo˙ze
troch˛e rzuca´c, ale nic nam nie grozi. Chyba, ˙ze b˛edziemy mieli pecha.

— Czaruj ˛

ace sformułowanie — wtr ˛

acił stoj ˛

acy niedaleko Silk. — Od trzech

dni usiłuj˛e nie my´sle´c o Przesmyku.

— Naprawd˛e jest taki niebezpieczny? — spytał słabym głosem Durnik.
— Staram si˛e nigdy nie przepływa´c go na trze´zwo.
— Powiniene´s bardziej ceni´c Przesmyk, drogi Silku — za´smiał si˛e Barak. —

Nie dopuszcza Imperium do Zatoki Cherek. Gdyby nie on, cała Drasnia byłaby
ju˙z prowincj ˛

a Tolnedry.

— Uznaj˛e jego polityczne znaczenie — rzekł Silk. — Osobi´scie jednak wo-

lałbym ju˙z nigdy go nie ogl ˛

ada´c.

Nast˛epnego dnia rzucili kotwic˛e przy skalistym wybrze˙zu północnej Sendarii

i czekali na przypływ. We wła´sciwym czasie pr ˛

ady osłabły, zmieniły kierunek,

a wody Morza Wiatrów przybrały i run˛eły do Przesmyku, podnosz ˛

ac poziom Za-

toki Cherek.

— Poszukaj czego´s solidnego, czego mógłby´s si˛e trzyma´c, Garionie — pora-

dził Barak, gdy Greldik kazał wyci ˛

agn ˛

a´c kotwic˛e. — Przy tylnym wietrze przej-

´scie mo˙ze by´c bardzo ciekawe.

Odszedł w ˛

askim pokładem, błyskaj ˛

ac z˛ebami w u´smiechu.

131

background image

Garion wiedział, ˙ze post˛epuje głupio, ruszaj ˛

ac za rudobrodym olbrzymem

w stron˛e dziobu. Jednak cztery dni samotnych zmaga´n z problemem, który nie
chciał si˛e podda´c ˙zadnej logice, wprawiły go w wojowniczy niemal nastrój.

Barak za´smiał si˛e i pot˛e˙znie klepn ˛

ał go w rami˛e.

— Dzielny chłopak — orzekł z aprobat ˛

a. — Staniemy razem i spojrzymy

Przesmykowi w samo gardło.

Garion postanowił nie odpowiada´c.
Wiatr i przypływ dodawały im pr˛edko´sci, wi˛ec okr˛et Greldika dosłownie prze-

leciał przez cie´snin˛e, zbaczaj ˛

ac z kursu i dygoc ˛

ac, gdy chwytały go wysokie fale.

Lodowaty pył wodny kuł ich twarze i wpóło´slepiony Garion nie dostrzegł gigan-
tycznego wiru w samym ´srodku Przesmyku, dopóki nie znale´zli si˛e tu˙z przy nim.
Zdawało mu si˛e, ˙ze słyszy pot˛e˙zny ryk, wi˛ec przetarł oczy akurat na czas, by
zobaczy´c, jak wir rozwiera si˛e przed dziobem.

— Co to jest? — wrzasn ˛

ał przekrzykuj ˛

ac szum.

— Wielki Maelstrom — odkrzykn ˛

ał Barak. — Trzymaj si˛e.

Maelstrom był tak rozległy jak cała wioska Górne Gralt i opadał przera˙zaj ˛

a-

co w spienion ˛

a, zasnut ˛

a wodnym pyłem otchła´n niewyobra˙zalnie daleko w dole.

Greldik, zamiast prowadzi´c swój statek jak najdalej od wiru, sterował wprost ku
niemu.

— Co on robi? — wrzasn ˛

ał Garion.

— Na tym polega sekret ˙zeglugi Przesmykiem — rykn ˛

ał Barak. — Okr ˛

a˙zymy

Maelstrom dwa razy, by zyska´c wła´sciw ˛

a pr˛edko´s´c. Je´sli okr˛et si˛e nie rozpadnie,

wystrzeli jak kamie´n z procy. Przeskoczymy kł˛ebowisko fal za Maelstromem, za-
nim zdołaj ˛

a nas zatrzyma´c i ´sci ˛

agn ˛

a´c z powrotem.

— Je´sli okr˛et nie co?
— Zdarza si˛e, ˙ze statek w Maelstromie zostaje rozerwany — wyja´snił Ba-

rak. — Nie martw si˛e, chłopcze. To rzadkie wypadki, a okr˛et Greldika wygl ˛

ada

na solidny.

Statek opadł gro´znie dziobem w zewn˛etrzn ˛

a kraw˛ed´z Maelstromu i przemkn ˛

dwukrotnie wokół ogromnego wiru, a wio´slarze gor ˛

aczkowo zginali grzbiety

w rytm coraz szybszych uderze´n b˛ebna. Wicher smagał w twarz Gariona, któ-
ry przywarł do ˙zelaznego pier´scienia odwracaj ˛

ac wzrok od spienionej, rozwartej

w dole paszczy.

A˙z wreszcie wyrwali si˛e na wolno´s´c i przemkn˛eli jak ptak przez niespokoj-

ne wody poza Maelstromem. Wiatr ´swiszczał w olinowaniu, tak silny, ˙ze niemal
tamował oddech.

Po chwili okr˛et zwolnił w kł˛ebowisku niewielkich wirów, lecz rozp˛ed, jaki

nadał mu Maelstrom, przeniósł ich na spokojne wody osłoni˛etej cz˛e´sciowo za-
toczki po stronie Sendarii.

Barak rechotał z uciechy i ´scierał z brody morsk ˛

a pian˛e.

— I co, chłopcze? — zapytał. — Jak ci si˛e podoba Przesmyk?

132

background image

Garion nie był pewny swego głosu. Nie odpowiedział wi˛ec, koncentruj ˛

ac uwa-

g˛e na odrywaniu zdr˛etwiałych palców od ˙zelaznego pier´scienia.

— Garionie! — od strony rufy rozległ si˛e znajomy głos.
— Wpakowałe´s mnie w kłopoty, a teraz sobie pójdziesz — mrukn ˛

ał z uraz ˛

a

chłopiec zapominaj ˛

ac, ˙ze stan ˛

ał na dziobie wył ˛

acznie z własnej inicjatywy.

Ciocia Pol zgry´zliwie zwróciła uwag˛e Baraka na jego brak odpowiedzialno´sci,

po czym zaj˛eła si˛e Garionem.

— A wi˛ec? — spytała. — Czekam. Mo˙ze ty mi to wyja´snisz?
— Barak nic nie zawinił — o´swiadczył Garion. — To był mój pomysł.
Dlaczego wła´sciwie obaj maj ˛

a mie´c kłopoty?

— Rozumiem. A sk ˛

ad ci przyszedł do głowy?

Niepewno´s´c i prze˙zyty ostatnio zawód odebrały mu rozwag˛e.
— Miałem na to ochot˛e — oznajmił wyzywaj ˛

aco. Po raz pierwszy w ˙zyciu

stan ˛

ał ´swiadomie na granicy otwartego buntu.

— Co?
— Miałem ochot˛e — powtórzył. — Co za ró˙znica, czemu to zrobiłem. I tak

mnie ukarzesz.

Ciocia Pol zesztywniała, a jej oczy błysn˛eły gro´znie.
Siedz ˛

acy nie opodal pan Wilk zachichotał.

— Co w tym ´smiesznego? — warkn˛eła.
— Mo˙ze mnie pozwolisz załatwi´c t˛e spraw˛e, Pol? — spytał starzec.
— Sama sobie poradz˛e.
— Ale ´zle to rozegrasz, Pol. Nawet bardzo ´zle. Zbyt łatwo wpadasz w gniew

i masz za ostry j˛ezyk. On nie jest ju˙z dzieckiem. Jeszcze nie m˛e˙zczyzn ˛

a, ale ju˙z

nie dzieckiem. Ten problem nale˙zy rozwi ˛

aza´c w bardzo szczególny sposób. Zajm˛e

si˛e tym — wstał. — B˛ed˛e si˛e upierał. Pol.

— Co?
— Nalegam.
— Jak chcesz — o´swiadczyła lodowato, odwróciła si˛e i odeszła.
— Siadaj Garionie — poprosił Wilk.
— Dlaczego jest taka niedobra? — wyrzucił z siebie chłopiec.
— Wcale nie. Gniewa si˛e, bo j ˛

a przestraszyłe´s. Nikt nie lubi, kiedy go strasz ˛

a.

— Przykro mi — Garionowi było wstyd za siebie.
— Mnie nie musisz przeprasza´c — odparł Wilk. — Ja si˛e nie bałem.
Spojrzał na chłopca przenikliwie.
— Co ci˛e gn˛ebi? — zapytał.
— Nazywaj ˛

a ci˛e Belgarathem — odparł Garion, jakby to wszystko tłumaczy-

ło. — A j ˛

a Polgar ˛

a.

— I co?
— Przecie˙z to niemo˙zliwe.
— Rozmawiali´smy chyba o tym. Bardzo dawno temu.

133

background image

— Czy jeste´s Belgarathem? — spytał otwarcie Garion.
— Niektórzy tak wła´snie o mnie mówi ˛

a. Co za ró˙znica?

— Przykro mi — o´swiadczył Garion. — Ale ja w to nie wierz˛e.
— W porz ˛

adku — Wilk wzruszył ramionami. — Nie musisz, je´sli nie masz

ochoty. A jaki to ma zwi ˛

azek z tym, ˙ze byłe´s niegrzeczny dla twojej ciotki?

— Po prostu. . . — Garion zawahał si˛e. — No. . .
Desperacko pragn ˛

ał zada´c panu Wilkowi najwa˙zniejsze, tragiczne pytanie.

Cho´c jednak był przekonany, ˙ze mi˛edzy nim a cioci ˛

a Pol nie istniej ˛

a ˙zadne wi˛e-

zy pokrewie´nstwa, nie potrafił znie´s´c my´sli, ˙ze podejrzenie zostanie ostatecznie
i nieodwołalnie potwierdzone.

— Jeste´s zaniepokojony — stwierdził starzec. — Zgadza si˛e? Nic nie jest tym,

czym by´c powinno. I zło´scisz si˛e na ciotk˛e bo uwa˙zasz, ˙ze to na pewno jej wina.

— W twojej wersji wydaje si˛e to zupełnie dziecinne — Garion zarumienił si˛e

lekko.

— A nie jest?
Garion zarumienił si˛e jeszcze bardziej.
— To jest twój problem, chłopcze — stwierdził pan Wilk. — Czy naprawd˛e

uwa˙zasz, ˙ze to w porz ˛

adku, kiedy z tego powodu sprawiasz innym przykro´s´c?

— Nie — przyznał Garion ledwie słyszalnym głosem.
— Twoja ciotka i ja jeste´smy tym, kim jeste´smy — powiedział cicho Wilk. —

Ludzie opowiadaj ˛

a o nas mas˛e bzdur, ale to nie ma wi˛ekszego znaczenia. S ˛

a rze-

czy, które trzeba załatwi´c i my wła´snie mamy to uczyni´c. Tylko to si˛e liczy. Nie
utrudniaj ˙zycia ciotce tylko dlatego, ˙ze ´swiat nie do ko´nca odpowiada twoim ocze-
kiwaniom. To nie tylko dziecinne, ale i niegrzeczne, a przecie˙z nie jeste´s złym
chłopcem. A teraz naprawd˛e s ˛

adz˛e, ˙ze winien jej jeste´s przeprosiny. Co ty na to?

— Chyba tak — przyznał Garion.
— Ciesz˛e si˛e, ˙ze mogli´smy porozmawia´c, ale na twoim miejscu nie zwlekał-

bym zanadto. Nie uwierzysz, jak długo ona potrafi si˛e gniewa´c — Wilk u´smiech-
n ˛

ał si˛e nagle. — Jest na mnie zła, odk ˛

ad pami˛etam, a to tak długo, ˙ze wole o tym

nie my´sle´c.

— Zaraz to załatwi˛e.
— Doskonale.
Garion wstał i zdecydowanym krokiem podszedł do cioci Pol, zapatrzonej

w burzliwe wody Przesmyku Chereku.

— Ciociu Pol — zacz ˛

ał.

— Słucham.
— Przepraszam. Nie miałem racji.
Odwróciła si˛e i spojrzała na niego z powag ˛

a.

— Tak — powiedziała. — Nie miałe´s.
— Ju˙z nie b˛ed˛e.
Roze´smiała si˛e ciepło i przejechała palcami po jego zmierzwionych włosach.

134

background image

— Nie składaj obietnic, których nie mo˙zesz dotrzyma´c, kochanie — odparła,

obj˛eła go i znowu wszystko było jak dawniej.

Gdy uspokoiły si˛e w´sciekłe fale Przesmyku, ˙zeglowali na północ, wzdłu˙z

okrytego ´sniegiem wschodniego wybrze˙za półwyspu Cherek, w stron˛e pradawne-
go miasta, b˛ed ˛

acego ojczyzn ˛

a wszystkich Alornów: Algarów i Drasan, Chereków

i Rivan. Wiatr był chłodny, a ciemne niebo groziło chmurami, lecz ko´ncowa cz˛e´s´c
podró˙zy min˛eła bez przygód. Po trzech dniach okr˛et wpłyn ˛

ał do portu Val Alorn

i przycumował przy oszronionym nabrze˙zu.

Val Alorn nie było podobne do ˙zadnego sendarskiego miasta. Mury i budowle

były tu tak stare, ˙ze bardziej przypominały naturalne formacje skalne ni˙z dzieło
ludzkich r ˛

ak. ´Snieg zalegał w ˛

askie, kr˛ete uliczki, a za miastem, na tle mrocznego

nieba, majaczyły wysokie, białe góry.

W porcie czekało na nich kilkoro sa´n z wo´znicami o dzikim wygl ˛

adzie. Ko-

smate konie niecierpliwie stukały kopytami o ubity ´snieg. W saniach były futra
i Garion natychmiast otulił si˛e po szyj˛e czekaj ˛

ac, a˙z Barak zako´nczy swe po˙ze-

gnania z Greldikiem i jego załog ˛

a.

— Jedziemy — polecił w ko´ncu wo´znicy, wspinaj ˛

ac si˛e na sanie. — Zobaczy-

my, czy potrafisz dogoni´c tamtych.

— Gdyby´s tyle nie gadał, nie wyprzedziliby nas tak bardzo, lordzie Barak —

odparł kwa´sno wo´znica.

— Chyba masz racj˛e — przyznał Barak.
Wo´znica burkn ˛

ał co´s, dotkn ˛

ał ko´ncem bata ko´nskich szyj i sanie ruszyły ulic ˛

a.

Pozostałe zd ˛

a˙zyły ju˙z znikn ˛

a´c z oczu.

Okryci futrami wojownicy Chereków zataczali si˛e na w ˛

askich uliczkach,

a wielu z nich wrzeszczało pozdrawiaj ˛

ac przeje˙zd˙zaj ˛

acego Baraka. Na którym´s

rogu wo´znica musiał zahamowa´c, gdy˙z dwóch pot˛e˙znie zbudowanych m˛e˙zczyzn,
mimo ostrego mrozu rozebranych do pasa, przewracało si˛e w ´sniegu na ´srodku
ulicy, przy wtórze zach˛ecaj ˛

acych wrzasków tłumu gapiów.

— Typowa rozrywka — wyja´snił Garionowi Barak. — Zima w Val Alorn jest

do´s´c nudna.

— Czy ta budowla przed nami to pałac? — spytał chłopiec.
Barak pokr˛ecił głow ˛

a.

— ´Swi ˛

atynia Belara — wyja´snił. — Niektórzy twierdz ˛

a, ˙ze Bóg-Nied´zwied´z

jest tam obecny duchem. Nigdy go nie widziałem, wi˛ec trudno mi to potwierdzi´c.

Zapa´snicy stoczyli si˛e z drogi i mo˙zna było jecha´c dalej.
Na stopniach ´swi ˛

atyni stała stara kobieta, odziana w podart ˛

a wełnian ˛

a sukni˛e.

´Sciskała w dłoni dług ˛a lask˛e, a jej włosy wiły si˛e kosmykami wokół twarzy.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, lordzie Baraku — zawołała chrapliwie. — Twoja Zgu-

ba ju˙z na ciebie czeka.

— Zatrzymaj sanie — warkn ˛

ał do wo´znicy Barak, odrzucił futro i zeskoczył

na ziemi˛e.

135

background image

— Martje — hukn ˛

ał na staruch˛e. — Zakazano ci włóczy´c si˛e tutaj. Je´sli po-

wiem Anhegowi, ˙ze była´s nieposłuszna, ka˙ze kapłanom ´swi ˛

atyni spali´c ci˛e jako

czarownic˛e.

Kobieta zarechotała, a Garion zadr˙zał widz ˛

ac, ˙ze jej oczy były mlecznobiałe

i martwe.

— Ogie´n nie tknie starej Martje — ´smiała si˛e piskliwie. — Nie taka Zguba

jest jej pisana.

— Do´s´c ju˙z tych zgub — rzekł Barak. — Wyno´s si˛e ze ´swi ˛

atyni.

— Martje widzi to, co widzi — odparła. — Nosisz znak Zguby, Baraku. Kiedy

nadejdzie, wspomnisz słowa starej Martje.

Zdawało si˛e, ˙ze spogl ˛

ada w stron˛e sa´n, cho´c mleczne oczy nie mogły niczego

zobaczy´c. Wyraz jej twarzy zmienił si˛e nagle ze zło´sliwej uciechy w niezwykłe
zaskoczenie.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, najwi˛ekszy z władców — zakrakała, kłaniaj ˛

ac si˛e ni-

sko. — Kiedy obejmiesz swe dziedzictwo, pami˛etaj, ˙ze to stara Martje powitała
ci˛e pierwsza.

Barak skoczył ku niej rycz ˛

ac ze zło´sci, ale odku´stykała pospiesznie, stukaj ˛

ac

lask ˛

a o stopnie.

— O co jej chodziło? — zapytał Garion, gdy Barak podszedł do sa´n.
— To wariatka — Barak był blady z w´sciekło´sci. — Zawsze kr˛eci si˛e koło

´swi ˛

atyni, ˙zebrze i straszy swoim bełkotem naiwne gosposie. Gdyby Anheg miał

cho´c odrobin˛e rozs ˛

adku, ju˙z dawno wyp˛edziłby j ˛

a z miasta albo spalił — wspi ˛

si˛e do sa´n. — Jed´zmy — rzucił wo´znicy.

Kiedy p˛edzili przed siebie, Garion spojrzał jeszcze przez rami˛e, ale nie do-

strzegł ju˙z starej, ´slepej kobiety.

background image

ROZDZIAŁ XII

Pałac Anhega, króla Chereku, był ponur ˛

a budowl ˛

a wzniesion ˛

a niedaleko cen-

trum Val Alorn. Ze ´srodkowej cz˛e´sci wyrastały we wszystkich kierunkach sze-
rokie skrzydła, z których wiele rozpadało si˛e w gruzy, a okna bez szyb patrzyły
w otwarte niebo poprzez zapadni˛ete dachy. O ile Garion mógł to oceni´c, pałac bu-
dowano bez ˙zadnego planu. Sprawiał wra˙zenie, jakby rozrastał si˛e po prostu przez
ponad trzy tysi ˛

ace lat panowania tutaj królów Chereku.

— Dlaczego jest taki pusty i zniszczony? — zapytał, gdy sanie skr˛eciły, wje˙z-

d˙zaj ˛

ac na o´snie˙zony dziedziniec.

— Co jedni królowie buduj ˛

a, inni pozwalaj ˛

a, by zmieniło si˛e w ruin˛e — odparł

krótko Barak. — Tak to ju˙z jest z królami.

Spotkanie ´slepej staruchy wprawiło Baraka w bardzo ponury nastrój.
Pozostali zd ˛

a˙zyli ju˙z wysi ˛

a´s´c i czekali na dziedzi´ncu.

— Za długo nie było ci˛e w domu, skoro potrafisz si˛e zgubi´c w drodze z portu

do pałacu — stwierdził z ironi ˛

a Silk.

— Zatrzymano nas — mrukn ˛

ał Barak.

Pot˛e˙zne, okute wrota u szczytu prowadz ˛

acych do pałacu szerokich schodów

otworzyły si˛e, jakby kto´s wewn ˛

atrz czekał, a˙z wszyscy dotr ˛

a na miejsce. Stan˛eła

w nich kobieta z długimi warkoczami barwy lnu, okryta płaszczem w kolorze
ciemnego szkarłatu, obszytym cennym futrem. Spojrzała na nich badawczo.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, lordzie Barak, jarlu Trellheim i mój mał˙zonku — po-

witała go formalnie.

Twarz Baraka stała si˛e jeszcze bardziej ponura.
— Witaj, Merel — rzucił oschle.
— Król Anheg wyraził zgod˛e, bym wyszła ci na spotkanie, co jest mym pra-

wem i obowi ˛

azkiem.

— Zawsze starannie wypełniała´s swe zadania, Merel. Gdzie moje córki?
— W Trellheim, panie. Uznałam, ˙ze nie powinny podró˙zowa´c tak daleko w po-

rze mrozów — w jej głosie zabrzmiała nuta zło´sliwo´sci.

— Rozumiem — westchn ˛

ał Barak.

— Czy popełniłam bł ˛

ad, panie mój?

— Dajmy temu spokój.

137

background image

— Je´sli ty i twoi go´scie jeste´scie gotowi, panie, poprowadz˛e was do sali tro-

nowej.

Barak wszedł na schody, do´s´c pospiesznie i oficjalnie u´scisn ˛

ał ˙zon˛e, po czym

razem znikn˛eli za drzwiami.

— Tragedia — hrabia Seline pokr˛ecił głow ˛

a, gdy wszyscy wspinali si˛e do

pałacu.

— Ale˙z sk ˛

ad — zaprzeczył Silk. — W ko´ncu Barak dostał czego chciał, praw-

da?

— Jeste´s człowiekiem okrutnym, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze.

— Wcale nie. Jestem tylko realist ˛

a. Przez te wszystkie lata Barak t˛esknił za

Merel i wreszcie j ˛

a spotkał. Ciesz˛e si˛e widz ˛

ac, ˙ze taka stało´s´c uczu´c nie mija bez

nagrody.

Hrabia Seline westchn ˛

ał tylko.

Oddział ˙zołnierzy w kolczugach eskortował ich przez labirynt korytarzy, do

góry po szerokich schodach i w dół po w ˛

askich stopniach, coraz dalej w gł ˛

ab

kamiennego kopca.

— Zawsze podziwiałem architektur˛e Chereku — o´swiadczył ironicznie

Silk. — Jest pełna niespodzianek.

— Rozbudowa pałacu dawała jakie´s zaj˛ecie słabym władcom — zauwa˙zył

król Fulrach. — Całkiem niezły pomysł. W Sendarii marni królowie po´swi˛ecaj ˛

a

zwykle swój czas projektom brukowania ulic, ale w Val Alorn wyło˙zono je bru-
kiem ju˙z tysi ˛

ace lat temu.

— To zawsze stanowiło problem, wasza wysoko´s´c — roze´smiał si˛e Silk. —

Jak powstrzyma´c złych władców od robienia głupstw.

— Ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze — rzekł Fulrach. — Nie ˙zycz˛e twemu wujowi nic złego,

ale uwa˙zam, ˙ze byłoby interesuj ˛

ace, gdyby zupełnie przypadkiem przypadł ci tron

Drasni.

— Błagam — Silk zadr˙zał z udawanego strachu. — Niech wasza wysoko´s´c

nawet o tym nie wspomina.

— I ˙zona — dodał zło´sliwie hrabia Seline. — Ksi ˛

a˙z˛e stanowczo potrzebuje

mał˙zonki.

— To jeszcze gorsze — zatrz ˛

asł si˛e Silk.

Sala tronowa króla Anhega była wysoko sklepion ˛

a komnat ˛

a z wielkim pale-

niskiem po´srodku kamiennej podłogi. Całe belki trzaskały w nim i płon˛eły jasno.
W przeciwie´nstwie do zdobnej gobelinami sali króla Fulracha, tutaj ´sciany były
nagie, a pochodnie dymiły w przymocowanych do muru ˙zelaznych pier´scieniach.
Ludzie stoj ˛

acy przy ogniu nie byli eleganckimi dworakami Fulracha, a raczej bro-

datymi wojownikami w błyszcz ˛

acych kolczugach. Na kra´ncu sali stało pi˛e´c tro-

nów, a nad ka˙zdym zwisał proporzec. Cztery były zaj˛ete, a trzy kobiety o królew-
skich postawach rozmawiały w pobli˙zu.

138

background image

— Fulrach, król Sendarii! — obwie´scił jeden z ˙zołnierzy eskorty, uderzaj ˛

ac

drzewcem włóczni o posypan ˛

a sitowiem kamienn ˛

a podłog˛e.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, Fulrachu — zawołał wstaj ˛

ac pot˛e˙zny, czarnobrody

m˛e˙zczyzna. Nosił dług ˛

a, bł˛ekitn ˛

a szat˛e, cała zmi˛et ˛

a i poplamion ˛

a. Włosy miał

tłuste i nie uczesane, a złot ˛

a koron˛e z ułamanym jednym wierzchołkiem wgnie-

cion ˛

a w paru miejscach.

— B ˛

ad´z pozdrowiony Anhegu — odparł król Sendarów i skłonił si˛e nieznacz-

nie.

— Miejsce twe czeka Fulrachu — oznajmił nie uczesany m˛e˙zczyzna, wskazu-

j ˛

ac proporzec Sendarii nad pustym tronem. — Królowie Alorii z rado´sci ˛

a przyjm ˛

a

w swej radzie m ˛

adro´s´c króla Sendarii.

Wzniosły, archaiczny j˛ezyk wywarł na Garionie niezwykłe wra˙zenie.
— Silku, który król jest którym? — szepn ˛

ał Durnik, gdy zbli˙zali si˛e do tronów.

— Ten gruby w czerwonej szacie, z reniferem na proporcu, to mój wuj. Rhodar

z Drasni. Ten z poci ˛

agł ˛

a twarz ˛

a pod ko´nskim proporcem to Cho-Hag z Algarii.

Du˙zy, ponury, odziany na szaro, bez korony, który siedzi pod bander ˛

a z mieczem,

to Brand, Stra˙znik Rivy.

— Brand? — przerwał zdziwiony Garion, wspomniawszy opowie´s´c o bitwie

pod Vo Mimbre.

— Wszyscy Stra˙znicy Rivy nosz ˛

a imi˛e Branda — wyja´snił Silk.

Król Fulrach pozdrowił zebranych podniosłym j˛ezykiem, który zdawał si˛e tu

obowi ˛

azywa´c, po czym zaj ˛

ał miejsce pod zielonym proporcem ze złotym snopem

pszenicy — godłem Sendarii.

— B ˛

ad´z pozdrowiony Belgaracie, Uczniu Aldura — zawołał Anheg. — I ty

pani Polgaro, godna najwy˙zszych zachwytów córko nie´smiertelnego Belgaratha.

— Nie ma czasu na takie ceremonie, Anhegu — stwierdził z przek ˛

asem pan

Wilk. Odrzucił płaszcz i wyst ˛

apił do przodu. — Po co wzywali mnie królowie

Alorii?

— Nie odbieraj nam tych drobnych przyjemno´sci, Czcigodny — wtr ˛

acił po-

rozumiewawczo gruby władca Drasni. — Tak rzadko mo˙zemy gra´c królów. To
długo nie potrwa.

Pan Wilk z niesmakiem pokr˛ecił głow ˛

a.

Wtedy wyst ˛

apiła jedna z trzech kobiet o dostojnym wygl ˛

adzie. Była to wyso-

ka, kruczowłosa pi˛ekno´s´c w wymy´slnie wi ˛

azanej czarnej atłasowej sukni. Dygn˛e-

ła przed Fulrachem i musn˛eła policzkiem jego twarz.

— Wasza królewska mo´s´c — powiedziała. — Twoja obecno´s´c zaszczyt czyni

temu domowi.

— Witaj, wasza wysoko´s´c — odparł Fulrach, z szacunkiem pochylaj ˛

ac głow˛e.

— Królowa Islena — mrukn ˛

ał Silk do Durnika i Gariona. — ˙

Zona Anhega —

zmarszczył nos, powstrzymuj ˛

ac ´smiech. — Uwa˙zajcie, jak powita Polgar˛e.

Królowa skłoniła si˛e gł˛eboko przed panem Wilkiem.

139

background image

— Boski Belgaracie — d´zwi˛eczny głos wibrował szacunkiem.
— Nieszczególnie boski, Isleno — wtr ˛

acił sucho starzec.

— Nie´smiertelny synu Aldura — mówiła dalej, ignoruj ˛

ac jego słowa. — Naj-

pot˛e˙zniejszy czarodzieju ´swiata. Mój skromny dom dr˙zy od straszliwej pot˛egi,
któr ˛

a wnosisz w jego progi.

— Pi˛ekna przemowa, Isleno — stwierdził Wilk. — Troch˛e nieprecyzyjna, ale

naprawd˛e wspaniała.

Królowa jednak stała ju˙z przed cioci ˛

a Pol.

— Przesławna siostro — zaintonowała.
— Siostro? — spytał zaskoczony Garion.
— To mistyczka — odparł cicho Silk. — Bawi si˛e troch˛e magi ˛

a i uwa˙za za

czarodziejk˛e. Patrz.

Wyszukanym gestem królowa wydobyła sk ˛

ad´s zielony klejnot i wr˛eczyła cioci

Pol.

— Trzymała go w r˛ekawie — szepn ˛

ał rado´snie Silk.

— Królewski to dar, Isleno — rzekła ciocia Pol dziwnie zduszonym gło-

sem. — Wybacz, ˙ze tym tylko mog˛e ci si˛e odwdzi˛eczy´c.

Podała królowej p ˛

asow ˛

a ró˙z˛e.

— Sk ˛

ad j ˛

a wzi˛eła? — zdumiał si˛e Garion.

Silk mrugn ˛

ał do niego porozumiewawczo.

Królowa z wahaniem przyj˛eła ró˙z˛e, obj˛eła palcami i zbli˙zyła do twarzy. Ru-

mieniec odpłyn ˛

ał z jej policzków, oczy rozszerzyły si˛e, a dłonie zadr˙zały.

Wyst ˛

apiła druga królowa, niewysoka blondynka o pi˛eknym u´smiechu. Bez

ceremonii ucałowała Fulracha i pana Wilka, po czym ciepło obj˛eła cioci˛e Pol. Ta
przyja´z´n zdawała si˛e szczera i nie na pokaz.

— Porenn, królowa Drasni — w głosie Silka zabrzmiała dziwna nuta. Ga-

rion spojrzał zdziwiony i dostrzegł na jego twarzy cie´n goryczy i ironii. W tej
krótkiej chwili, tak wyra´znie, jakby nagle o´swieciło go jaskrawe ´swiatło prawdy,
zrozumiał powody dziwnego niekiedy zachowania przyjaciela. Fala współczucia

´scisn˛eła mu gardło.

Trzecia królowa, Silar z Algarii, przywitała króla Fulracha, pana Wilka i cioci˛e

Pol kilkoma słowami, wypowiedzianymi cichym głosem.

— Czy Stra˙znik Rivy nie jest ˙zonaty? — Durnik rozejrzał si˛e za czwart ˛

a kró-

low ˛

a.
— Miał ˙zon˛e — odparł Silk, wci ˛

a˙z wpatrzony w Porenn. — Zmarła kilka lat

temu. Zostawiła mu czterech synów.

— Aha.
Barak, ponury i najwyra´zniej bardzo zły, wkroczył do sali i podszedł do tronu

Anhega.

— Witaj w domu, kuzynie — rzekł władca Chereku. — Ju˙z my´slałem, ˙ze

zgubiłe´s drog˛e.

140

background image

— Sprawy rodzinne, Anhegu — odparł Barak. — Musiałem zamieni´c kilka

słów z ˙zon ˛

a.

— Rozumiem — Anheg wolał nie zgł˛ebia´c tematu.
— Poznali´scie ju˙z moich przyjaciół?
— Jeszcze nie, lordzie Barak — odpowiedział król Rhodar. — Załatwiali´smy

zwyczajowe formalno´sci — zachichotał, a jego wielki brzuch zatrz ˛

asł si˛e mocno.

— Jestem pewien, ˙ze wszyscy znaj ˛

a hrabiego Seline — przedstawił Barak. —

A to Durnik, kowal i dzielny człowiek. Chłopiec ma na imi˛e Garion. Jest pod
opiek ˛

a pani Polgary. Dobry dzieciak.

— Czy mogliby´smy ju˙z przej´s´c do rzeczy? — wtr ˛

acił niecierpliwie pan Wilk.

Cho-Hag, król Algarów, odpowiedział dziwnie delikatnym głosem:
— Azali˙z ´swiadom jeste´s, Belgaracie, naszego nieszcz˛e´scia? Zaiste, w trudnej

chwili zwracamy si˛e do ciebie po rad˛e.

— Cho-Hagu — zirytował si˛e Wilk. — Mówisz, jakby´s czytał marny arendzki

epos. Czy te zaisty i azali˙ze s ˛

a naprawd˛e konieczne?

Cho-Hag spojrzał z zakłopotaniem na Anhega.
— Moja wina, Belgaracie — wyja´snił z ˙zalem Anheg. — Wyznaczyłem skry-

bów, by zapisali przebieg naszego spotkania. Cho-Hag przemawiał do historii, nie
tylko do ciebie. — Korona króla zsun˛eła si˛e troch˛e i zawisła niebezpiecznie nad
uchem.

— Historia jest bardzo tolerancyjna, Anhegu — odparł Wilk. — Nie musisz

wywiera´c na niej wra˙zenia. I tak zapomni wi˛eksz ˛

a cz˛e´s´c tego, co mówimy.

Spojrzał na Stra˙znika Rivy.
— Brandzie — powiedział. — Mo˙ze ty mógłby´s mi to wszystko wyja´sni´c bez

nazbyt wielu upi˛eksze´n?

— Obawiam si˛e, ˙ze to moja wina, Belgaracie — odparł d´zwi˛ecznie szaro

odziany Stra˙znik. — Przez moj ˛

a niedbało´s´c Apostata zdołał uj´s´c z łupem.

— Ten przedmiot powinien sam siebie chroni´c Brandzie — zauwa˙zył Wilk. —

Ja, na przykład, nawet nie mog˛e go dotkn ˛

a´c. Znam złodzieja i wiem, ˙ze w ˙zaden

sposób nie byłe´s w stanie go powstrzyma´c od przybycia do Rivy. Bardziej mnie
martwi, jak zdołał poło˙zy´c dłonie na obiekcie i nie zgin ˛

a´c pora˙zony jego moc ˛

a.

Brand bezradnie rozło˙zył r˛ece.
— Zbudzili´smy si˛e pewnego ranka i obiektu nie było. Kapłani potrafili tyl-

ko odgadn ˛

a´c imi˛e złodzieja. Duch Boga-Nied´zwiedzia nie chciał powiedzie´c nic

wi˛ecej. Poniewa˙z wiedzieli´smy, kim jest pilnowali´smy, by nie wymawia´c tego
imienia ani imienia przedmiotu, który zabrał.

— To dobrze — pochwalił Wilk. — Ma sposoby, by wychwytywa´c słowa na

wielkie odległo´sci. Sam go tego uczyłem.

— Wiemy o tym — kiwn ˛

ał głowa Brand. — Dlatego z trudem uło˙zyli´smy

wiadomo´s´c dla ciebie. A kiedy nie przybyłe´s do Rivy a mój posłaniec nie wrócił,
pomy´slałem, ˙ze co´s si˛e stało. Wtedy rozesłali´smy za tob ˛

a ludzi.

141

background image

— W takim razie z własnej winy jestem tutaj — Wilk poskubał brod˛e. —

Wypo˙zyczyłem twojego posła´nca. Musiałem co´s przekaza´c pewnym ludziom
w Arendii. Chyba powinienem przewidzie´c, co si˛e stanie.

Silk odchrz ˛

akn ˛

ał.

— Mog˛e co´s powiedzie´c? — spytał.
— Oczywi´scie, ksi ˛

a˙z˛e — zezwolił Anheg.

— Czy rozs ˛

adnie czynimy prowadz ˛

ac t˛e dyskusj˛e publicznie? Murgowie maj ˛

a

do´s´c złota, by kupi´c sobie uszy w wielu pałacach, a Grolimowie potrafi ˛

a swym

kunsztem przechwyci´c my´sli najwierniejszych wojowników. Nie mo˙zna zdradzi´c
tego, o czym si˛e nie wie, je´sli rozumiecie, o co mi chodzi.

— Nie tak łatwo przekupi´c wojowników Anhega — wtr ˛

acił gniewnie Ba-

rak. — A w Chereku nie ma Grolimów.

— Czy jeste´s równie pewien słu˙zby czy dziewek kuchennych? — zapytał

Silk. — A Grolimów spotykałem ju˙z w najbardziej nieoczekiwanych miejscach.

— Jest jaki´s sens w słowach mojego siostrze´nca — zamy´slił si˛e król Rho-

dar. — Drasnia dysponuje wiekowym do´swiadczeniem w zbieraniu informacji,
a Kheldar nale˙zy do naszych najlepszych ludzi. Je´sli uwa˙za, ˙ze nasze słowa mog ˛

a

dotrze´c dalej, ni˙z by´smy chcieli, rozs ˛

adek nakazuje go posłucha´c.

— Dzi˛eki ci, wuju — skłonił si˛e Silk.
— A czy ty, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze, potrafiłby´s przenikn ˛

a´c do mojego pałacu? —

spytał wyzywaj ˛

aco Anheg.

— Ju˙z to robiłem, wasza królewska mo´s´c — odparł skromnie Silk. — Z dzie-

si˛e´c razy, mo˙ze troch˛e wi˛ecej.

Anheg uniósł brew i spojrzał pytaj ˛

aco na Rhodara. Drasanin chrz ˛

akn ˛

ał zmie-

szany.

— To było dawno Anhegu. Nic powa˙znego. Byłem po prostu ciekaw pewnego

drobiazgu. To wszystko.

— Wystarczyło zapyta´c — stwierdził z uraz ˛

a Anheg.

— Nie chciałem ci przeszkadza´c — Rhodar wzruszył ramionami. — Zreszt ˛

a

tak jest zabawniej.

— Przyjaciele — rzekł Fulrach. — Sprawa jest zbyt wa˙zna, by nara˙za´c si˛e na

zdrad˛e. Nadmierna ostro˙zno´s´c b˛edzie lepsza od zb˛ednego ryzyka.

Anheg zmarszczył brwi.
— Jak chcecie — wzruszył ramionami po chwili namysłu. — Porozmawiamy

zatem w spokojniejszym miejscu. Kuzynie, zechcesz opró˙zni´c stary hall króla
Eldriga i ustawi´c stra˙ze w korytarzach wokół niego?

— Natychmiast Anhegu — odparł Barak i z dziesi ˛

atk ˛

a wojowników opu´scił

komnat˛e.

Królowie powstali z tronów — wszyscy z wyj ˛

atkiem Cho-Haga. Szczupły wo-

jownik, prawie tak wysoki jak Barak, z algarskim kosmykiem włosów na czubku
wygolonej czaszki, podszedł i pomógł mu si˛e podnie´s´c.

142

background image

Garion spojrzał pytaj ˛

aco na Silka.

— Choroba z dzieci´nstwa — wyja´snił cicho Drasanin. — Nogi ma tak słabe,

˙ze nie potrafi usta´c bez pomocy.

— Czy to mu nie utrudnia sprawowania władzy?
— Algarowie wi˛ecej czasu sp˛edzaj ˛

a w siodle ni˙z na nogach. Kiedy dosi ˛

adzie

rumaka, Cho-Hag nie ust˛epuje nikomu w Algarii. Wojownik, który go podtrzy-
muje, to Hettar, przybrany syn.

— Znasz go?
— Znam wszystkich, Garionie — Silk za´smiał si˛e cicho. — Hettar i ja spoty-

kali´smy si˛e kilka razy. Lubi˛e go, cho´c wol˛e, by o tym nie wiedział.

Królowa Porenn podeszła do ich grupki.
— Islena zabiera Silar i mnie do swoich komnat — poinformowała Silka. —

Najwyra´zniej kobiety w Chereku nie mieszaj ˛

a si˛e do polityki.

— Nasi kuzyni, Cherekowie, maj ˛

a kilka drobnych wad. S ˛

a arcykonserwatywni

i jeszcze do nich nie dotarło, ˙ze kobiety s ˛

a lud´zmi.

Z łobuzerskim u´smiechem Porenn mrugn˛eła do niego porozumiewawczo.
— Miałam nadziej˛e, ˙ze uda nam si˛e porozmawia´c, Kheldarze. Na razie nic

z tego. Przekazałe´s Layli wiadomo´s´c?

— Obiecała, ˙ze zaraz do ciebie napisze — kiwn ˛

ał głow ˛

a Silk. — Gdybym

wiedział, ˙ze ci˛e tu zastan˛e, mógłbym osobi´scie przywie´z´c list.

— To był pomysł Isleny. Uznała, ˙ze miło b˛edzie zorganizowa´c narad˛e królo-

wych w czasie spotkania królów. Zaprosiłaby tak˙ze Layl˛e, ale wszyscy wiedz ˛

a,

jak strasznie boi si˛e morskich podró˙zy.

— Czy na tej radzie doszły´scie do jakich´s wstrz ˛

asaj ˛

acych wniosków, wasza

wysoko´s´c?

— Siedzimy tylko i podziwiamy sztuczki Isleny — skrzywiła si˛e królowa. —

Znikaj ˛

ace monety, jakie´s przedmioty w r˛ekawie i tego typu rzeczy. Czasem prze-

powiada nam przyszło´s´c. Silar jest zbyt grzeczna, by protestowa´c, a ja jestem
najmłodsza, wi˛ec nie powinnam si˛e za cz˛esto odzywa´c. Wszystko to jest potwor-
nie nudne, zwłaszcza kiedy wpada w trans nad t ˛

a swoj ˛

a idiotyczn ˛

a kryształow ˛

a

kul ˛

a. Czy Layla s ˛

adzi, ˙ze zdoła mi pomóc?

— Je´sli ktokolwiek zdoła, ona na pewno — zapewnił j ˛

a Silk. — Jednak winien

ci jestem ostrze˙zenie, ˙ze jej rady mog ˛

a by´c bardzo dosłowne. Królowa Layla to

praktyczna duszyczka, nie uznaj ˛

aca przeno´sni.

— Nic nie szkodzi — królowa Porenn zachichotała zło´sliwie. — W ko´ncu

jestem ju˙z dorosła.

— Naturalnie — przyznał Silk. — Chciałem ci˛e tylko uprzedzi´c.
— Na´smiewasz si˛e ze mnie, Kheldarze? — spytała.
— Czy o´smieliłbym si˛e, wasza wysoko´s´c? — Silk był uosobieniem niewinno-

´sci.

— Chyba tak.

143

background image

— Idziesz, Porenn? — zawołała czekaj ˛

aca niedaleko Islena.

— Natychmiast, wasza wysoko´s´c — odpowiedziała królowa Drasni. Co za

nudziara, zamigotały jednocze´snie jej palce.

Cierpliwo´sci, wasza wysoko´s´c, odpowiedział gestami Silk.
Królowa Porenn wyszła potulnie za dumn ˛

a królow ˛

a Chereku i milcz ˛

ac ˛

a królo-

w ˛

a Algarii. Silk ´sledził j ˛

a spojrzeniem, a na twarzy miał wyraz tej samej gorzkiej

ironii.

— Oni ju˙z wychodz ˛

a — delikatnie zwrócił mu uwag˛e Garion wskazuj ˛

ac drzwi

na ko´ncu sali, za którymi znikali królowie Alornów.

— Zgadza si˛e — przyznał Silk i poprowadził ich za władcami.
Garion trzymał si˛e z tyłu, gdy cała grupa pod ˛

a˙zała pełnymi przeci ˛

agów kory-

tarzami w stron˛e hallu króla Eldriga. Oschły głos w mózgu podpowiadał, ˙ze je´sli
ciocia Pol go zauwa˙zy, znajdzie jaki´s powód, by chłopca odesła´c.

Id ˛

ac na ko´ncu całej procesji, Garion pochwycił w pewnej chwili ukradkowe

poruszenie w gł˛ebi którego´s z bocznych korytarzy. Przez moment tylko widział
tam człowieka, zwyczajnego na pozór wojownika Chereku w długim, ciemnozie-
lonym płaszczu. Zaraz potem cała grupa min˛eła ten korytarz. Garion zatrzymał
si˛e i obejrzał raz jeszcze, lecz człowiek w zielonym płaszczu znikn ˛

ał.

Ciocia Pol stała ze skrzy˙zowanymi ramionami u drzwi hallu króla Eldriga.
— Gdzie byłe´s? — spytała.
— Tak tylko patrzyłem — odpowiedział najbardziej niewinnym tonem, na jaki

potrafił si˛e zdoby´c.

— Rozumiem — stwierdziła i spojrzała na Baraka. — Narada potrwa pewnie

do´s´c długo i Garion b˛edzie si˛e nudził. Jest mo˙ze jakie´s miejsce, gdzie do kolacji
mógłby si˛e czym´s zaj ˛

a´c?

— Ciociu Pol! — zaprotestował Garion.
— Mo˙ze w zbrojowni? — zaproponował Barak.
— Niby co miałbym robi´c w zbrojowni? — chciał wiedzie´c Garion.
— Wolisz pomywalnie? — spytała znacz ˛

aco ciocia Pol.

— Wła´sciwie, kiedy si˛e lepiej zastanowiłem, to chyba jednak chciałbym obej-

rze´c zbrojowni˛e.

— Tak wła´snie my´slałam.
— Jest na ko´ncu tego korytarza, Garionie — poinformował Barak. — Sala

z czerwonymi drzwiami.

— Biegnij ju˙z, kochanie — powiedziała ciocia. — I nie pokalecz si˛e czym´s.
Garion powlókł si˛e wolno korytarzem, który wskazał mu Barak. Cierpiał nad

niesprawiedliwo´sci ˛

a całej tej sytuacji. Stra˙znicy, ustawieni wokół hallu króla El-

driga, uniemo˙zliwiali nawet podsłuchiwanie. Chłopiec westchn ˛

ał i kontynuował

swój samotny marsz do zbrojowni.

Wewn˛etrzna cz˛e´s´c umysłu pracowała jednak pilnie, analizuj ˛

ac pewne kwestie.

Uparcie nie chciał uzna´c pana Wilka i cioci Pol za Belgaratha i Polgar˛e. Jed-

144

background image

nak zachowanie królów Alornów wskazywało, ˙ze przynajmniej oni w to wierz ˛

a.

Dochodziła jeszcze kwestia ró˙zy któr ˛

a ciocia Pol dała królowej Islenie. Pomija-

j ˛

ac fakt, ˙ze ró˙ze zim ˛

a nie kwitn ˛

a, sk ˛

ad ciocia Pol wiedziała, ˙ze otrzyma od Isleny

bladozielony klejnot? Jak zatem mogła zawczasu przygotowa´c ró˙z˛e? Garion ´swia-
domie unikał teorii, ˙ze ciocia po prostu stworzyła kwiat na miejscu.

Korytarz, którym szedł zatopiony w my´slach, był mroczny i tylko kilka po-

chodni w pier´scieniach na ´scianach rozja´sniało drog˛e. Tu i tam odbiegały od niego
boczne przej´scia — czarne, nie o´swietlone tunele, prowadz ˛

ace gdzie´s w ciemno´s´c.

Dotarł ju˙z niemal do zbrojowni, gdy w jednym z nich usłyszał jaki´s cichy d´zwi˛ek.
Nie wiedz ˛

ac wła´sciwie dlaczego, cofn ˛

ał si˛e do s ˛

asiedniej niszy i czekał.

Człowiek w zielonym płaszczu wyszedł na główny korytarz i rozejrzał si˛e

czujnie. Był to zupełnie zwyczajny m˛e˙zczyzna, z krótk ˛

a, jasn ˛

a brod ˛

a. Mógłby

pewnie chodzi´c po pałacu bez zwracania czyjejkolwiek uwagi. Jednak zachowa-
nie i ukradkowe skradanie si˛e m˛e˙zczyzny mówiły wyra´zniej ni˙z słowa, ˙ze robi
co´s, czego robi´c nie powinien. Oddalił si˛e w stron˛e, z której nadszedł Garion,
a chłopiec cofn ˛

ał si˛e w bezpieczny mrok swej kryjówki. Kiedy po chwili ostro˙znie

wysun ˛

ał głow˛e, człowiek znikn ˛

ał i trudno było zgadn ˛

a´c, w które z tych ciemnych

bocznych przej´s´c si˛e zagł˛ebił.

Wewn˛etrzny głos szepn ˛

ał Garionowi, ˙ze je´sli spróbuje komu´s o tym opowie-

dzie´c, nie uwierz ˛

a mu. Je´sli nie chce wyj´s´c na głupca, potrzebuje czego´s wi˛ecej

ni˙z niejasnego poczucia niepokoju i podejrze´n. Przez jaki´s czas powinien tylko
mie´c oczy otwarte i uwa˙za´c na człowieka w zielonym płaszczu.

background image

ROZDZIAŁ XIII

Nast˛epnego ranka padał ´snieg. Ciocia Pol, Silk, Barak i pan Wilk znowu udali

si˛e na narad˛e z królami, pozostawiaj ˛

ac Gariona pod opiek ˛

a Durnika. Usiedli wi˛ec

obaj przy ogniu w wielkiej sali, gdzie stały trony, i obserwowali mniej wi˛ecej dwu-
dziestu wojowników Chereku, którzy łazili bez celu albo znajdywali sobie jakie´s
zaj˛ecia dla zabicia czasu. Jedni ostrzyli miecze lub polerowali zbroje; inni jedli
lub pili, cho´c było jeszcze do´s´c wcze´snie; kilku pochłaniała zaci˛eta rozgrywka
w ko´sci. Jeszcze inni siedzieli oparci plecami o ´sciany i spali.

— Cherekowie chyba lubi ˛

a pró˙znowa´c — stwierdził cicho Durnik. — Od

przyjazdu nie spotkałem dot ˛

ad nikogo, kto by naprawd˛e pracował.

Garion pokr˛ecił głow ˛

a.

— Wydaje mi si˛e, ˙ze to wojownicy z osobistych regimentów króla — odpo-

wiedział równie cicho. — Chyba nie maj ˛

a nic do roboty oprócz siedzenia i czeka-

nia, a˙z król ka˙ze im z kim´s walczy´c.

Durnik z dezaprobat ˛

a zmarszczył czoło.

— To z pewno´sci ˛

a niezwykle nudny sposób ˙zycia.

— Durniku — odezwał si˛e po chwili Garion. — Zauwa˙zyłe´s, jak odnosz ˛

a si˛e

do siebie Barak i jego ˙zona?

— To bardzo smutne — stwierdził Durnik. — Silk mówił mi o tym wczoraj.

Barak pokochał j ˛

a, gdy oboje byli jeszcze bardzo młodzi. Ale ona była wysoko

urodzona i nie traktowała go powa˙znie.

— Wi˛ec w jaki sposób zostali mał˙ze´nstwem?
— Jej rodzina to wymy´sliła. Kiedy Barak został jarlem Trellheim, uznali ˙ze

mał˙ze´nstwo zagwarantuje im odpowiednie powi ˛

azania. Merel była przeciwna, ale

na nic si˛e to zdało. Silk twierdzi, ˙ze zaraz po ´slubie Barak przekonał si˛e, jaka jest
w istocie płytka i powierzchowna, ale oczywi´scie wtedy było ju˙z za pó´zno. Robi
obrzydliwe rzeczy, by go zrani´c, wi˛ec Barak stara si˛e mo˙zliwie rzadko bywa´c
w domu.

— Maj ˛

a dzieci? — zapytał Garion.

— Dwoje. Obie córki, pi˛ecio- i siedmioletni ˛

a. Barak bardzo je kocha, ale nie-

cz˛esto mo˙ze widywa´c.

— Chciałbym im jako´s pomóc — westchn ˛

ał chłopiec.

146

background image

— Nie mo˙zemy si˛e wtr ˛

aca´c mi˛edzy m˛e˙zczyzn˛e i jego ˙zon˛e — pouczył Dur-

nik. — Po prostu nie robi si˛e takich rzeczy.

— Wiedziałe´s, ˙ze Silk kocha swoj ˛

a ciotk˛e? — zapytał bez zastanowienia Ga-

rion.

— Garionie! — Durnik był wstrz ˛

a´sni˛ety. — To, co powiedziałe´s, jest bardzo

niewła´sciwe.

— Ale prawdziwe — bronił si˛e chłopiec. — Oczywi´scie, ona nie jest napraw-

d˛e jego ciotk ˛

a, tylko drug ˛

a ˙zon ˛

a wuja. To nie to samo, co prawdziwa ciotka.

— Jest ˙zon ˛

a jego wuja — o´swiadczył mocnym głosem Durnik. — Kto wymy-

´slił t˛e skandaliczn ˛

a histori˛e?

— Nikt nie wymy´slił. Obserwowałem jego twarz, kiedy wczoraj rozmawiali.

Łatwo zauwa˙zy´c, co do niej czuje.

— Na pewno ci si˛e wydawało — orzekł z nagan ˛

a w głosie kowal. Wstał. —

Przejd´zmy si˛e. Zajmiemy si˛e czym´s innym ni˙z plotki na temat naszych przyjaciół.
Porz ˛

adni ludzie nie powinni robi´c takich rzeczy.

— Dobrze — zgodził si˛e szybko nieco zakłopotany Garion. Wyszedł za Dur-

nikiem z zadymionej sali i razem ruszyli korytarzem.

— Obejrzymy kuchnie — zaproponował.
— A potem ku´zni˛e — dodał Durnik.
Królewskie kuchnie były ogromne. Całe woły obracały si˛e na ro˙znach, stada

g˛esi dusiły w jeziorach sosu. Bulgotał gulasz w kotłach wielko´sci wozu, a batalio-
ny bochenków maszerowały do pieców tak du˙zych, ˙ze człowiek mógłby w nich
stan ˛

a´c prosto. W przeciwie´nstwie do uporz ˛

adkowanej kuchni cioci Pol na farmie

Faldora, tutaj panował chaos i bałagan. Naczelnym kucharzem był wielki, czer-
wony na twarzy m˛e˙zczyzna, wykrzykuj ˛

acy polecenia, na które nikt nie zwracał

uwagi. Słycha´c było krzyki, gro´zby i niewybredne ˙zarty. Rozgrzana w ogniu cho-
chla, podło˙zona w miejscu, gdzie mógł j ˛

a chwyci´c niczego nie podejrzewaj ˛

acy

kucharz, wzbudzała ryki ´smiechu; komu´s porwano kapelusz i wrzucono umy´slnie
do garnka z wrz ˛

acym gulaszem.

— Chod´zmy st ˛

ad, Durniku — poprosił chłopiec. — Nie tego si˛e spodziewa-

łem.

Kowal pokiwał głow ˛

a.

— Pani Pol nie tolerowałaby takich wybryków — przyznał z dezaprobat ˛

a.

W korytarzu obok kuchni spotkali słu˙z ˛

ac ˛

a, dziewczyn˛e o rudoblond włosach,

w jasnozielonej sukni z gł˛eboko wyci˛etym stanikiem.

— Przepraszam bardzo — zagaił grzecznie Durnik. — Czy mogłaby´s wskaza´c

nam drog˛e do ku´zni?

Zuchwale zmierzyła go wzrokiem.
— Jeste´s tu nowy? — spytała. — Jeszcze ci˛e nie widziałam?
— Przyjechali´smy na krótko.
— A sk ˛

ad jeste´scie? — chciała wiedzie´c.

147

background image

— Z Sendarii.
— To ciekawe. Mo˙ze chłopiec mógłby załatwi´c twoje zlecenie, a my poroz-

mawiamy chwil˛e — spojrzała na niego wyzywaj ˛

aco.

Durnik chrz ˛

akn ˛

ał, a jego uszy poczerwieniały.

— Któr˛edy do ku´zni? — zapytał ponownie.
Dziewczyna roze´smiała si˛e.
— Na dziedzi´ncu, w ko´ncu tego korytarza — odparła. — Zwykle kr˛ec˛e si˛e

gdzie´s tutaj. Z pewno´sci ˛

a potrafisz mnie znale´z´c, kiedy ju˙z załatwisz swoje spra-

wy z kowalem.

— Tak — zgodził si˛e Durnik. — Z pewno´sci ˛

a potrafi˛e. Idziemy, Garionie.

Po chwili dotarli na o´snie˙zony wewn˛etrzny dziedziniec.
— Oburzaj ˛

ace! — oznajmił zduszonym głosem Durnik. Uszy nadal płon˛eły

mu czerwieni ˛

a. — Ta dziewka nie miała ˙zadnego poczucia przyzwoito´sci. Po-

skar˙zyłbym si˛e na ni ˛

a, gdybym tylko wiedział komu.

— Niesłychane — przyznał Garion ´smiej ˛

ac si˛e w duchu z zakłopotania przy-

jaciela. Przeszli przez zasypywany drobnymi płatkami ´sniegu podwórzec.

W ku´zni sprawował rz ˛

ady pot˛e˙zny, czarnobrody m˛e˙zczyzna o przedramionach

tak grubych jak Garionowe uda. Durnik przedstawił si˛e i wkrótce potem omawiali
rado´snie tajniki swej profesji, przy akompaniamencie d´zwi˛ecz ˛

acych uderze´n ko-

walskiego młota. Garion zauwa˙zył, ˙ze w miejsce pługów, łopat i motyk, jakich
pełne były sendarskie ku´znie, tutaj na ´scianach wisiały miecze, włócznie i topo-
ry. Na jednym kowadle czeladnik wykuwał groty strzał, na drugim jaki´s ˙zylasty,
jednooki m˛e˙zczyzna pracował nad gro´znie wygl ˛

adaj ˛

acym sztyletem.

Durnik i kowal rozmawiali prawie do południa. Garion za´s spacerował po

dziedzi´ncu obserwuj ˛

ac zaj˛etych ludzi. Byli tu bednarze i kołodzieje, szewcy i cie-

´sle, rymarze i wytwórcy ´swiec, pracuj ˛

acy dla wielkiego dworu króla Anhega.

Chłopiec cały czas si˛e rozgl ˛

adał, czy nie dojrzy gdzie´s brodatego m˛e˙zczyzny

w zielonym płaszczu, którego spotkał ostatniej nocy. Nie wierzył wprawdzie, ˙ze
znajdzie go tutaj, gdzie wszyscy zaj˛eci byli uczciw ˛

a prac ˛

a, patrzył jednak uwa˙z-

nie.

Koło południa przyszedł po nich Barak. Ruszyli razem do wielkiej sali, gdzie

czekał Silk, z uwag ˛

a obserwuj ˛

ac graj ˛

acych w ko´sci.

— Anheg i reszta maj ˛

a si˛e spotka´c po południu — wyja´snił Barak. — Mam

załatwi´c pewn ˛

a spraw˛e i pomy´slałem, ˙ze mo˙ze zabierzecie si˛e ze mn ˛

a.

— Niezły pomysł — Silk z trudem oderwał wzrok od ko´sci. — Wojownicy

twojego kuzyna graj ˛

a tak fatalnie, ˙ze odczuwam siln ˛

a ch˛e´c wł ˛

aczenia si˛e na kil-

ka kolejek. Chyba lepiej, bym tego nie robił. Wi˛ekszo´s´c ludzi czuje uraz˛e, gdy
przegrywa z obcymi.

— Jestem pewien, ˙ze ch˛etnie dopuszcz ˛

a ci˛e do gry — wyszczerzył z˛eby Ba-

rak. — Maj ˛

a tak ˛

a sam ˛

a szans˛e wygranej jak ty.

— A sło´nce ma tak ˛

a sam ˛

a szans˛e wzej´scia na wschodzie, co i na zachodzie.

148

background image

— Tak jeste´s pewien swego kunsztu, drogi Silku? — spytał Durnik.
— Jestem pewien ich kunsztu — zachichotał Silk i poderwał si˛e na nogi. —

Chod´zmy. Palce ju˙z mnie ´swierzbi ˛

a. Musz˛e je oddali´c od przedmiotu po˙z ˛

adania.

— Jak sobie ˙zyczysz, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze — roze´smiał si˛e Barak.

Wło˙zyli futrzane peleryny i wyszli z pałacu. ´Snieg przestał pada´c, wiał rze´ski

wiatr.

— Nie wyznaj˛e si˛e w tych wszystkich imionach — wyznał Durnik, gdy po-

suwali si˛e w stron˛e centrum Val Alorn. — Chciałem was o to zapyta´c. Ty, Silku,
jeste´s tak˙ze ksi˛eciem Kheldarem, a czasem kupcem Ambarem z Kotu. Pana Wil-
ka nazywaj ˛

a Belgarathem, a pani Pol jest równie˙z Polgar ˛

a albo ksi˛e˙zn ˛

a Erat. Tam,

sk ˛

ad pochodz˛e, ludzie miewaj ˛

a tylko jedno imi˛e.

— Imiona s ˛

a jak ubrania, przyjacielu Durniku — wyja´snił Silk. — Wkładamy

to, które jest najodpowiedniejsze na dan ˛

a okazj˛e. Uczciwi ludzie nie potrzebuj ˛

a

zwykle dziwacznych ubra´n ani niezwykłych imion. Ci z nas jednak, którzy uczci-
wymi nie s ˛

a, zmieniaj ˛

a czasem jedno lub drugie.

— Nie wydaje mi si˛e zabawne zaliczanie pani Pol do osób nieuczciwych —

o´swiadczył sztywno Durnik.

— To nie przez brak szacunku — zapewnił Silk. — Proste definicje nie ma-

j ˛

a zastosowania wobec lady Polgary. A kiedy mówi˛e, ˙ze nie jeste´smy uczciwi,

oznacza to ˙ze zajmujemy si˛e sprawami, które wymagaj ˛

a czasem ukrywania przed

lud´zmi jednocze´snie złymi i przebiegłymi.

Durnik nie wydawał si˛e przekonany, ale nie wracał do tego tematu.
— Skr˛ecimy tutaj — zaproponował Barak. — Nie chciałbym przechodzi´c dzi-

siaj obok ´Swi ˛

atyni Belara.

— Dlaczego? — zdziwił si˛e Garion.
— Troch˛e zalegam z obowi ˛

azkami religijnymi — wyja´snił zbolałym głosem

Barak. — Nie chc˛e, ˙zeby Najwy˙zszy Kapłan Belara mi o tym przypominał. Ma
bardzo dono´sny głos, a nie lubi˛e, gdy mnie kto´s wywołuje przed całym miastem.
Człowiek roztropny nie daje kapłanom ani kobietom okazji, by besztali go pu-
blicznie.

Uliczki Val Alorn były ciasne, kr˛ete, za´s stare domki w ˛

askie i wysokie, z prze-

wieszonym pi˛etrem. Mimo ´sniegu i ostrego wiatru ulice były pełne ludzi, w wi˛ek-
szo´sci odzianych w futra dla ochrony przed mrozem.

Wsz˛edzie rozlegały si˛e wesołe okrzyki, a czasem nieprzyzwoite wyzwiska.

Dwaj starsi, powa˙zni m˛e˙zczy´zni okładali si˛e ´snie˙zkami, zach˛ecani ochrypłymi
wrzaskami patrz ˛

acych.

— To starzy przyjaciele — u´smiechn ˛

ał si˛e Barak. — Robi ˛

a to co dzie´n, przez

cał ˛

a zim˛e. Niedługo pójd ˛

a do piwiarni i upij ˛

a si˛e, a potem b˛ed ˛

a ´spiewa´c razem

stare pie´sni, póki nie pospadaj ˛

a z ław. Od lat tak post˛epuj ˛

a.

— A czym si˛e zajmuj ˛

a latem? — spytał Silk.

149

background image

— Rzucaj ˛

a kamienie — odparł Barak. — Picie, ´spiewy i spadanie z ław po-

zostaje bez zmian.

— Witaj Baraku — zawołała z okna na pi˛etrze młoda, zielonooka kobieta. —

Kiedy znowu mnie odwiedzisz?

Barak podniósł głow˛e i zarumienił si˛e, ale nie odpowiedział.
— Jaka´s dama ci˛e woła Baraku — zwrócił mu uwag˛e Garion.
— Słyszałem — odparł krótko Barak.
— Chyba ci˛e zna — zauwa˙zył drwi ˛

aco Silk.

— Zna ka˙zdego — Barak zaczerwienił si˛e jeszcze bardziej. — Mo˙zemy ju˙z

i´s´c?

Za rogiem spotkali id ˛

ac ˛

a g˛esiego grup˛e ludzi w obszarpanych futrach. Kołysali

si˛e dziwnie z boku na bok, a przechodnie pospiesznie schodzili im z drogi.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, lordzie Baraku — zaintonował ich przywódca.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, lordzie Baraku — powtórzyli chórem.

Barak skłonił si˛e sztywno.
— Niech ci˛e ochrania rami˛e Belara — rzekł przywódca.
— Wszyscy cze´s´c oddaj ˛

a Belarowi, Nied´zwiedziemu Bogu Alorii — zawołali

pozostali.

Barak skłonił si˛e znowu i stał nieruchomo, póki procesja nie przeszła.
— Kto to był? — spytał Durnik.
— Wyznawcy kultu Nied´zwiedzia — odparł niech˛etnie Barak. — Fanatycy.
— Kłopotliwa grupa — wyja´snił Silk. — Maj ˛

a swoje o´srodki we wszystkich

królestwach Alorii. To doskonali wojownicy, ale słu˙z ˛

a Najwy˙zszemu Kapłanowi

Belara. Sp˛edzaj ˛

a czas na wykonywaniu rytuałów, ´cwiczeniach wojskowych i mie-

szaniu si˛e do miejscowej polityki.

— Gdzie jest ta Aloria, o której wszyscy mówi ˛

a? — zdziwił si˛e Garion.

— Wsz˛edzie wokół nas — Barak zatoczył kr ˛

ag ramieniem. — Wszystkie kró-

lestwa Alornów tworzyły kiedy´s Alori˛e. Był to jeden naród. Kulty´sci chc ˛

a je po-

nownie zjednoczy´c.

— To chyba rozs ˛

adne — zauwa˙zył Durnik.

— Aloria została podzielona z wa˙znych przyczyn. Nale˙zało strzec pewnego

przedmiotu i rozbicie pa´nstwa wydawało si˛e najlepsz ˛

a metod ˛

a.

— Czy ten przedmiot był a˙z tak wa˙zny?
— Najwa˙zniejszy na ´swiecie — stwierdził Silk. — Wyznawcy kultu Nied´z-

wiedzia zdaj ˛

a si˛e o tym zapomina´c.

— Tylko ˙ze teraz został skradziony, prawda? — wyrzucił z siebie Garion, gdy

oschły głos umysłu u´swiadomił mu zwi ˛

azek mi˛edzy tym co mówili Barak i Silk,

a nagłym zburzeniem jego spokojnego ˙zycia. — To wła´snie za tym przedmiotem
pod ˛

a˙za pan Wilk.

Barak spojrzał na niego badawczo.
— Ten mały jest m ˛

adrzejszy, ni˙z nam si˛e wydawało Silku.

150

background image

— Sprytny chłopak — przyznał Drasanin. — Zreszt ˛

a nietrudno powi ˛

aza´c ze

sob ˛

a to wszystko.

Jego lisia twarz spos˛epniała nagle.
— Masz oczywi´scie racj˛e, Garionie. Jeszcze nie wiemy jak, ale kto´s zdołał go

ukra´s´c. Je´sli Belgarath wyda taki rozkaz, królowie Alornów rozbior ˛

a cały ´swiat

na kawałki, by odzyska´c ten przedmiot.

— Mówisz o wojnie? — spytał słabym głosem Durnik.
— S ˛

a rzeczy gorsze ni˙z wojna — o´swiadczył ponuro Barak. — To wszystko

mo˙ze by´c niezł ˛

a okazj ˛

a, ˙zeby raz na zawsze pozby´c si˛e Angaraków.

— Miejmy nadziej˛e, ˙ze Belgarath przekona królów Alornów by wybrali inne

wyj´scie — westchn ˛

ał Silk.

— Musimy odzyska´c ten przedmiot — upierał si˛e Barak.
— To prawda. S ˛

a jednak inne sposoby, a nie s ˛

adz˛e, by ulica była najwła´sciw-

szym miejscem, ˙zeby je omawia´c.

Barak zmru˙zył oczy i rozejrzał si˛e szybko.
Tymczasem dotarli ju˙z do portu, gdzie maszty okr˛etów Chereku wznosiły si˛e

g˛esto niby las. Przeszli przez ´sliski most nad zamarzni˛etym strumieniem i znale´zli
si˛e w´sród kilku rozległych placów, gdzie w ´sniegu le˙zały szkielety statków.

Kulej ˛

acy m˛e˙zczyzna w skórzanej bluzie stan ˛

ał w drzwiach niskiego budynku

na ´srodku jednego z placów i patrzył, jak si˛e zbli˙zaj ˛

a.

— Witaj, Krendigu — zawołał Barak.
— Witaj, Baraku — odparł m˛e˙zczyzna odziany w skór˛e.
— Jak idzie praca?
— Do´s´c wolno o tej porze roku. Niedobry to czas na robot˛e w drewnie. Moi

cie´sle szykuj ˛

a osprz˛et i przycinaj ˛

a deski, ale do wiosny nie zrobi ˛

a wiele wi˛ecej.

Barak skin ˛

ał głow ˛

a i wymin ˛

ał Krendiga, by poło˙zy´c dło´n na wystaj ˛

acej ze

´sniegu st˛epce okr˛etu.

— Krendig buduje go dla mnie — wyja´snił, klepi ˛

ac belk˛e dziobu. — Naj-

wspanialszy okr˛et wszystkich mórz.

— Je´sli nasi wio´slarze znajd ˛

a do´s´c mocy, by go poruszy´c — wtr ˛

acił Kren-

dig. — B˛edzie bardzo wielki Baraku. I bardzo ci˛e˙zki.

— Obsadz˛e go silnymi lud´zmi. — Barak wpatrywał si˛e we wr˛egi statku.
Garion usłyszał radosny okrzyk od strony wzgórza przy stoczni. Obejrzał si˛e

szybko. Kilku młodych ludzi zje˙zd˙zało z góry na płaskich deskach. Było zupeł-
nie oczywiste, ˙ze Barak i pozostali sp˛edz ˛

a wi˛eksz ˛

a cz˛e´s´c popołudnia omawiaj ˛

ac

budow˛e statku. Mogło si˛e to okaza´c nadzwyczaj ciekawe, Garion jednak zdał so-
bie nagle spraw˛e, ˙ze od bardzo dawna nie rozmawiał z nikim w swoim wieku.
Odsun ˛

ał si˛e dyskretnie i stan ˛

ał u stóp wzgórza.

Wzrok chłopca przyci ˛

agn˛eła jasnowłosa posta´c. W pewien sposób przypo-

minała mu Zubrette, cho´c istniały pewne ró˙znice. Zubrette była drobna, za´s ta
dziewczyna du˙za jak chłopak — jednak wyra´znie nie była chłopcem. Jej ´smiech

151

background image

d´zwi˛eczał wesoło, policzki były zaró˙zowione od chłodu, a kiedy zje˙zd˙zała w dół,
powiewały za ni ˛

a długie warkocze.

— To musi by´c zabawne — zauwa˙zył Garion, gdy jej improwizowane sanki

zatrzymały si˛e w pobli˙zu.

— Chcesz spróbowa´c? — spytała wstaj ˛

ac i otrzepuj ˛

ac ´snieg z wełnianej su-

kienki.

— Nie mam sanek.
— Mog˛e ci po˙zyczy´c swoich — spojrzała na niego figlarnie. — Je´sli co´s mi

za to dasz.

— A co by´s chciała? — zapytał.
— Co´s wymy´sl˛e — zmierzyła go wyzywaj ˛

acym wzrokiem. — Jak si˛e nazy-

wasz?

— Garion.
— Dziwne imi˛e. Czy tutaj mieszkasz?
— Nie. Jestem z Sendarii.
— Sendar? Naprawd˛e? — niebieskie oczy błysn˛eły. — Nigdy jeszcze nie spo-

tkałam Sendara. Mam na imi˛e Maidee.

Garion lekko skłonił głow˛e.
— Chcesz po˙zyczy´c sanki? — spytała.
— Mógłbym spróbowa´c.
— Mo˙ze ci pozwol˛e. Za całusa.
Garion zaczerwienił si˛e w´sciekle, a Maidee wybuchn˛eła ´smiechem.
Wysoki, rudowłosy chłopak w długiej tunice zahamował obok i wstał z gro´z-

nym wyrazem twarzy.

— Maidee, zostaw go natychmiast — polecił.
— A je´sli nie zechc˛e?
Rudzielec z bu´nczuczn ˛

a min ˛

a podszedł do Gariona.

— Co tu robisz? — zapytał.
— Rozmawiałem z Maidee — odparł Garion.
— A kto ci pozwolił?
Chłopak był troch˛e wy˙zszy od Gariona i odrobin˛e ci˛e˙zszy.
— Nie prosiłem o pozwolenie.
Rudzielec spojrzał ponuro i gro´znie napi ˛

ał mi˛e´snie.

— Mog˛e ci˛e spra´c, je´sli masz ochot˛e — poinformował.
Garion zrozumiał, ˙ze chłopak jest w wojowniczym nastroju i starcia nie da

si˛e unikn ˛

a´c. Cz˛e´s´c wst˛epna — gro´zby, wyzwiska i tak dalej — potrwa jeszcze

pewnie kilka minut, ale walka wybuchnie natychmiast, gdy tylko rudy w długiej
tunice doprowadzi si˛e do odpowiedniej w´sciekło´sci. Postanowił nie czeka´c. Zaci-
sn ˛

ał pi˛e´s´c i uderzył tamtego w nos.

Cios był solidny. Rudzielec zatoczył si˛e i usiadł ci˛e˙zko na ´sniegu. Podniósł

dło´n do twarzy i odsun ˛

ał j ˛

a czerwon ˛

a od krwi.

152

background image

— Krwawi˛e! — j˛ekn ˛

ał oskar˙zycielsko. — Przez ciebie krew mi leci z nosa!

— Przestanie za par˛e minut — uspokoił go Garion.
— A je´sli nie?
— Takie krwotoki nie trwaj ˛

a wiecznie.

— Czemu mnie uderzyłe´s? — spytał płaczliwie rudzielec. — Nic ci nie zro-

biłem.

— Ale chciałe´s — odparł Garion. — Przyłó˙z sobie ´snieg i nie zachowuj si˛e

jak dziecko.

— Ci ˛

agle krwawi — poskar˙zył si˛e chłopak.

— Przyłó˙z sobie ´snieg — powtórzył Garion.
— A je´sli to nie pomo˙ze?
— Wtedy pewnie wykrwawisz si˛e na ´smier´c — odparł bezlito´snie Garion. Tej

sztuczki nauczył si˛e od cioci Pol. Zadziałała równie dobrze na chłopca z Chereku,
jak kiedy´s na Doroona i Rundoriga. Rudzielec zamrugał, po czym chwycił du˙z ˛

a

gar´s´c ´sniegu i przyło˙zył sobie do nosa.

— Czy wszyscy Sendarowie s ˛

a tacy okrutni? — spytała Maidee.

— Nie znam wszystkich mieszka´nców Sendarii — odpowiedział Garion. Spo-

tkanie nie sko´nczyło si˛e dobrze. Odwrócił si˛e z ˙zalem i wolno ruszył z powrotem
do stoczni.

— Zaczekaj, Garionie — krzykn˛eła Maidee. Podbiegła i chwyciła go za ra-

mi˛e. — Zapomniałe´s o moim całusie — zarzuciła mu r˛ece na szyj˛e i gło´sno uca-
łowała w usta.

— Masz — powiedziała i ze ´smiechem uciekła pod gór˛e, powiewaj ˛

ac jasnymi

warkoczami.

Barak, Silk i Durnik za´smiewali si˛e gło´sno, gdy do nich podszedł.
— Powiniene´s j ˛

a goni´c — stwierdził Barak.

— Po co? — zaczerwienił si˛e Garion.
— Chciała, ˙zeby´s j ˛

a złapał.

— Nie rozumiem.
— Baraku — rzekł Silk. — S ˛

adz˛e, ˙ze jeden z nas b˛edzie musiał powiadomi´c

lady Polgar˛e, ˙ze nasz Garion wymaga dalszej edukacji.

— Jeste´s sprawniejszy w słowach, Silku — odparł Barak. — Uwa˙zam, ˙ze ty

powiniene´s jej powiedzie´c.

— Mo˙ze zagramy w ko´sci o ten przywilej — zaproponował Silk.
— Widziałem kiedy´s, jak rzucasz ko´s´cmi — roze´smiał si˛e Barak.
— Naturalnie, mo˙zemy po prostu zosta´c tu jeszcze chwil˛e — stwierdził chy-

trze Drasanin. — Wydaje mi si˛e ˙ze nowa przyjaciółka Gariona z przyjemno´sci ˛

a

uzupełni jego wykształcenie. W ten sposób nie b˛edziemy musieli kłopota´c t ˛

a spra-

w ˛

a lady Polgary.

Uszy Gariona płon˛eły.

153

background image

— Nie jestem taki głupi — o´swiadczył. — Wiem, o czym rozmawiacie i wcale

nie musicie o tym mówi´c cioci Pol.

Odszedł, gniewnie rozkopuj ˛

ac nogami ´snieg.

Barak rozmawiał jeszcze z budowniczym swojego okr˛etu, a kiedy zbli˙zył si˛e

wieczór i mrok okrył stoczni˛e, ruszyli z powrotem do pałacu. Garion wlókł si˛e
z tyłu, nadal obra˙zony, ˙ze si˛e z niego ´smiali. Chmury, od przybycia do Val Alom
zwisaj ˛

ace nisko, zacz˛eły si˛e rwa´c odsłaniaj ˛

ac skrawki czystego nieba. Wieczór

opadał z wolna na o´snie˙zone ulice, a tu i tam zamigotała pojedyncza gwiazdka.
W oknach ´swiece zapłon˛eły mi˛ekkim blaskiem, a ludzie spieszyli, by dotrze´c do
domów przed noc ˛

a.

Garion, nadal id ˛

acy z tyłu, dostrzegł dwóch m˛e˙zczyzn znikaj ˛

acych w drzwiach

pod prostym szyldem przedstawiaj ˛

acym ki´s´c winogron. Jednym z nich był czło-

wiek z jasn ˛

a brod ˛

a w zielonym płaszczu, którego zeszłej nocy spotkał w pałacu.

Drugi nosił ciemny kaptur, a Garion poczuł znajomy dreszcz rozpoznania. Nie
musiał nawet ogl ˛

ada´c twarzy tamtego. Zbyt cz˛esto si˛e widywali, by miał jakie-

kolwiek w ˛

atpliwo´sci. I, jak zawsze, odczuł niezwykły opór, jakby upiorny palec

dotkn ˛

ał jego warg. Ten człowiek w kapturze to Asharak i cho´c jego obecno´s´c tutaj

była niezwykle wa˙zna, chłopiec nie potrafił o niej powiedzie´c. Przez chwil˛e spo-
gl ˛

adał na dwóch m˛e˙zczyzn, po czym podbiegł, by dogoni´c przyjaciół. Zmagał si˛e

z odr˛etwieniem, kr˛epuj ˛

acym mu j˛ezyk, by wreszcie spróbowa´c innego sposobu.

— Baraku — zapytał. — Czy w Val Alorn jest wielu Murgów?
— Ani jednego, w całym Chereku. Pod kar ˛

a ´smierci nie wolno Angarakom

przekracza´c granic królestwa. To nasze najstarsze prawo. Ustanowił go jeszcze
Cherek o Nied´zwiedzich Barach. Czemu pytasz?

— Tak si˛e tylko zastanawiałem — wyja´snił niepewnie Garion. Umysł krzy-

czał, by opowiedzie´c im o Asharaku, ale wargi pozostały martwe.

Wieczorem, gdy wszyscy zasiedli przy wspaniałej uczcie za długim stołem

w głównym hallu pałacu króla Anhega, Barak zabawiał zgromadzonych mocno
przesadzonym opisem spotkania Gariona z młodymi lud´zmi na wzgórzu.

— Mocny był to cios — mówił podniosłym tonem. — Godny najwspanialsze-

go z wojowników. Celnie trafił w sam nos wroga. Popłyn˛eła jasna krew, a prze-
ciwnik padł przera˙zony i pokonany. Jak bohater stan ˛

ał Garion nad zwyci˛e˙zonym

i, jak prawdziwy wojownik, nie chełpił si˛e i nie drwił z nieprzyjaciela, a ofiarował
mu rad˛e, jak zatamowa´c strumie´n szkarłatu. Potem z prostot ˛

a i godnie opu´scił

pole bitwy, lecz jasnooka pi˛ekno´s´c nie pozwoliła mu odej´s´c bez godnego wy-
nagrodzenia jego m˛estwa. ´Scigała go zatem i z uczuciem zarzuciła mu na szyj˛e
swe ´snie˙zne ramiona. A potem miło´snie ofiarowała jeden pocałunek, który dla
prawdziwego bohatera najwi˛eksz ˛

a jest nagrod ˛

a. Oczy dziewcz˛ecia płon˛eły uwiel-

bieniem, a czyste łono falowało ´swie˙zo rozbudzon ˛

a nami˛etno´sci ˛

a. Lecz niewinny

Garion oddalił si˛e skromnie, nie ˙z ˛

adaj ˛

ac innych słodkich trofeów, które sw ˛

a czuł ˛

a

postaw ˛

a wyra´znie ofiarowywała łagodna dziewica. I tak sko´nczyła si˛e ta przy-

154

background image

goda, a nasz bohater posmakował zwyci˛estwa, godnie odrzucaj ˛

ac wygranej tej

prawdziwe owoce.

Wojownicy i królowie ryczeli ze ´smiechu, b˛ebni ˛

ac w stół pi˛e´sciami i kolanami

i klepi ˛

ac si˛e z uciechy po plecach. Królowa Islena i królowa Silar u´smiechały si˛e

wyrozumiale, a królowa Porenn ´smiała otwarcie. Twarz Merel pozostała jednak
niewzruszona, gdy z wyrazem lekkiej pogardy spogl ˛

adała na mał˙zonka.

Policzki Gariona płon˛eły, a jego uszy atakowały wykrzykiwane gło´sno suge-

stie i rady.

— Czy rzeczywi´scie tak przebiegło spotkanie, siostrze´ncze? — zwrócił si˛e do

Silka król Rhodar, ocieraj ˛

acy załzawione oczy.

— Mniej wi˛ecej. Opowie´s´c lorda Baraka była doprawdy mistrzowska, cho´c

nieco upi˛ekszona.

— Trzeba by posła´c po minstrela — zauwa˙zył hrabia Seline. — Niech pie´sni ˛

a

unie´smiertelni ten czyn.

— Nie dokuczajcie mu — królowa Porenn spojrzała na Gariona ze współczu-

ciem.

Cała historia wyra´znie nie ´smieszyła cioci Pol, która zmierzyła Baraka chłod-

nym wzrokiem.

— Czy to nie dziwne, ˙ze trzech dorosłych m˛e˙zczyzn nie potrafi dopilnowa´c

jednego chłopca? — spytała wznosz ˛

ac brew.

— To tylko jeden cios, pani — zaprotestował Silk. — I jeden całus, nic wi˛ecej.
— Doprawdy? A czego mam si˛e spodziewa´c nast˛epnym razem? Pojedynku na

miecze, a potem jeszcze wi˛ekszej głupoty?

— Nie stało si˛e nic powa˙znego, pani Pol — zapewnił j ˛

a Durnik.

Ciocia Pol pokr˛eciła głow ˛

a.

— S ˛

adziłam, Durniku, ˙ze przynajmniej ty oka˙zesz nieco rozs ˛

adku. Widz˛e, ˙ze

si˛e myliłam.

Gariona zdenerwowały jej uwagi. Miał wra˙zenie, ˙ze cokolwiek uczyni, ona

zawsze spojrzy na to z mo˙zliwie najgorszej strony. Gniew pchał go niemal na
granic˛e buntu. Nie miała prawa komentowa´c jego post˛epków. Nie byli przecie˙z
spokrewnieni, wi˛ec mógł robi´c wszystko, na co tylko miał ochot˛e.

Spojrzał na ni ˛

a ponuro, z irytacj ˛

a.

Pochwyciła to spojrzenie i odpowiedziała chłodno, jakby chciała go sprowo-

kowa´c.

— Słucham? — zapytała.
— Nic — odparł krótko.

background image

ROZDZIAŁ XIV

Nast˛epnego dnia ranek był jasny i rze´ski. Niebo nabrało koloru ciemnego bł˛e-

kitu, a słoneczny blask l´snił o´slepiaj ˛

aco na białych szczytach gór wyrastaj ˛

acych

za miastem. Po ´sniadaniu pan Wilk oznajmił, ˙ze wraz z cioci ˛

a Pol id ˛

a na spotkanie

z Fulrachem i królami Alornów.

— ´Swietny pomysł — stwierdził Barak. — Ponure rozwa˙zania s ˛

a dobre dla

królów. Dla kogo´s, na kim nie ci ˛

a˙z ˛

a obowi ˛

azki władzy, dzie´n jest zbyt pi˛ekny, by

sp˛edza´c go pod dachem.

I u´smiechn ˛

ał si˛e drwi ˛

aco do swego kuzyna.

— Masz w sobie domieszk˛e okrucie´nstwa Baraku. Nie podejrzewałem tego —

Anheg wyjrzał t˛esknie przez najbli˙zsze okno.

— Czy dziki nadal wychodz ˛

a na skraj lasu? — spytał Barak.

— Stadami — potwierdził Anheg, jeszcze bardziej ponury.
— Pomy´slałem, ˙ze wezm˛e paru silnych ludzi i sprawdzimy, czy uda nam si˛e

zmniejszy´c nieco ich liczb˛e — u´smiech Baraka stał si˛e szerszy.

— Byłem prawie pewien, ˙ze wła´snie co´s takiego masz na my´sli — Anheg

smutnie poskubał spl ˛

atane włosy.

— Robi˛e ci przysług˛e Anhegu. Nie chcesz chyba, by dziki stratowały całe

królestwo?

— Zap˛edził ci˛e w kozi róg, Anhegu — wybuchn ˛

ał ´smiechem Rhodar, gruby

władca Drasni.

— Jak zwykle — przyznał kwa´sno Anheg.
— Ch˛etnie zostawiam takie rozrywki młodszym i szczuplejszym od siebie —

Rhodar obur ˛

acz poklepał swój wielki brzuch. — Ceni˛e dobry posiłek, cho´c wo-

l˛e z nim wcze´sniej nie walczy´c. Jestem zbyt dobrym celem. Nawet ´slepy dzik
trafiłby mnie bez kłopotów.

— No jak, Silku? — spytał Barak. — Co ty na to?
— Chyba nie mówisz powa˙znie — mrukn ˛

ał Silk.

— Musisz jecha´c, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze — nalegała królowa Porenn. — Kto´s po-

winien broni´c honoru Drasni na tej wyprawie.

Twarz Silka przybrała zbolały wyraz.
— Mógłby´s by´c moim rycerzem — w jej oczach błysn˛eły zło´sliwe iskierki.

156

background image

— Wasza królewska mo´s´c znowu czytała arendzkie romanse? — spytał zgry´z-

liwie Silk.

— Uwa˙zaj to za królewski rozkaz — odparła. — Troch˛e ´swie˙zego powietrza

i gimnastyki z pewno´sci ˛

a ci nie zaszkodzi. Wygl ˛

adasz, jakby´s cierpiał na nie-

strawno´s´c.

— Jak wasza wysoko´s´c sobie ˙zyczy — Silk skłonił si˛e drwi ˛

aco. — Je´sli spra-

wy wymkn ˛

a si˛e spod kontroli, zawsze chyba mog˛e uciec na drzewo.

— A ty Durniku? — spytał Barak.
— Nie znam si˛e na my´slistwie, przyjacielu — odparł z pow ˛

atpiewaniem ko-

wal. — Ale je´sli chcesz, ch˛etnie si˛e przył ˛

acz˛e.

— Ty, panie? — Barak spojrzał na hrabiego Seline.
— Nie, lordzie Barak — za´smiał si˛e tamten. — Dawno ju˙z wyrosłem z takich

zabaw. Ale dzi˛ekuj˛e za zaproszenie.

— Hettarze? — Barak zwrócił si˛e do smukłego Algara. Hettar spojrzał pyta-

j ˛

aco na ojca.

— Id´z, Hettarze — zezwolił swym cichym głosem Cho-Hag. — Król Anheg

z pewno´sci ˛

a wyznaczy wojownika, który pomo˙ze mi chodzi´c.

— Sam si˛e tym zajm˛e, Cho-Hagu — zapewnił Anheg. — Nosiłem ju˙z w ˙zyciu

wi˛eksze ci˛e˙zary.

— W takim razie rusz˛e z tob ˛

a, lordzie Baraku. I dzi˛eki za zaproszenie —

Hettar miał głos gł˛eboki i d´zwi˛eczny, cho´c równie cichy, jak głos ojca.

— No, chłopcze? — zapytał Barak Gariona.
— Czy˙zby´s do reszty postradał zmysły Baraku? — warkn˛eła ciocia Pol. —

Nie do´s´c ci wczorajszych kłopotów?

Ta kropla przepełniła czar˛e. Podniecenie, jakie odczuł słysz ˛

ac propozycj˛e Ba-

raka, zmieniło si˛e w gniew. Garion zgrzytn ˛

ał z˛ebami i zapomniał o rozwadze.

— Je´sli Barak uwa˙za, ˙ze nie b˛ed˛e przeszkadzał, to ch˛etnie si˛e wybior˛e —

oznajmił buntowniczo.

Ciocia Pol spojrzała na niego lodowatym wzrokiem.
— Twojemu szczeniaczkowi rosn ˛

a z˛eby, Pol — parskn ˛

ał pan Wilk.

— Nie wtr ˛

acaj si˛e, ojcze — rzuciła, wci ˛

a˙z patrz ˛

ac na chłopca.

— Nie tym razem, panienko — odparł starzec, a w jego głosie zabrzmiała

twarda jak stal nuta. — Podj ˛

ał decyzj˛e i nie b˛edziesz go poni˙za´c odwołuj ˛

ac j ˛

a.

Garion nie jest ju˙z dzieckiem. Mo˙ze nie zauwa˙zyła´s, ale jest wysoki jak dorosły
i nabiera ciała. Wkrótce sko´nczy pi˛etna´scie lat Pol. Musisz mu da´c troch˛e swobo-
dy, a teraz masz okazj˛e równie dobr ˛

a, jak ka˙zda inna, by zacz ˛

a´c go traktowa´c jak

m˛e˙zczyzn˛e.

Spojrzała na niego z uwag ˛

a.

— Jak sobie ˙zyczysz, ojcze — rzekła w ko´ncu z pozorn ˛

a przynajmniej poko-

r ˛

a. — Z pewno´sci ˛

a jednak zechcesz omówi´c ze mn ˛

a t˛e spraw˛e. W cztery oczy.

Pan Wilk skrzywił si˛e.

157

background image

Ciocia Pol spojrzała na Gariona.
— B ˛

ad´z ostro˙zny, kochanie — powiedziała. — A kiedy wrócicie, porozma-

wiamy sobie miło, dobrze?

— Czy pan mój za˙z ˛

ada, bym mu pomogła uzbroi´c si˛e na łowy? — spytała

lady Merel oschłym, obra´zliwym tonem, jakim zawsze zwracała si˛e do Baraka.

— To niepotrzebne Merel.
— Nie chciałabym zaniedba´c swego obowi ˛

azku.

— Daj spokój, Merel. Pokazała´s, co chciała´s.
— Czy zatem pan mój zezwoli, bym si˛e oddaliła?
— Zezwoli — odparł krótko.
— Mo˙ze wasze wysoko´sci zechc ˛

a uda´c si˛e ze mn ˛

a — rzekła królowa Isle-

na. — Spróbujemy wywró˙zy´c rezultat łowów.

Porenn, stoj ˛

aca za plecami królowej Chereku, z rezygnacj ˛

a wzniosła oczy

w gór˛e. Silar u´smiechn˛eła si˛e tylko.

— Id´zmy wi˛ec — powiedział Barak. — Dziki czekaj ˛

a.

— I pewnie ostrz ˛

a ju˙z kły — dodał Silk.

Poszli razem do czerwonych drzwi zbrojowni, gdzie czekał ju˙z posiwiały m˛e˙z-

czyzna o niewiarygodnie szerokich barach, ubrany w kubrak z wołowej skóry, na
którym naszyto metalowe płytki.

— Torvik — przedstawił go Barak. — Wielki łowczy Anhega. Zna z imienia

ka˙zdego dzika w puszczy.

— Lord Barak jest nadto uprzejmy — skłonił si˛e Torvik.
— Jak si˛e poluje na dziki, przyjacielu? — spytał grzecznie Durnik. — Nigdy

jeszcze tego nie próbowałem.

— Prosta sprawa. Zabieram moich łowczych do puszczy, gdzie hałasem i krzy-

kami p˛edzimy przed sob ˛

a bestie. Ty i pozostali my´sliwi czekacie z tym — wskazał

stojak pełen mocnych włóczni o szerokich ostrzach. — Kiedy dzik ci˛e zobaczy,
atakuje próbuj ˛

ac przebi´c swymi kłami. Ale zamiast tego, ty przebijasz go włócz-

ni ˛

a.

— Rozumiem — stwierdził niezbyt pewnym głosem Durnik. — Nie wydaje

si˛e to szczególnie skomplikowane.

— Nosimy kolczugi, Durniku — dodał Barak. — Nasi łowcy rzadko kiedy

doznaj ˛

a powa˙zniejszych obra˙ze´n.

— „Rzadko kiedy” ma jakie´s nieprzyjemne brzmienie, sugeruj ˛

ace mo˙zliwo´s´c

takiego przypadku — Silk przesuwał w palcach kolczug˛e, zawieszon ˛

a na haku

przy drzwiach.

— ˙

Zadna rozrywka nie dostarczy wła´sciwej emocji, je´sli nie zawiera elementu

ryzyka — Barak wzruszył ramionami i zwa˙zył w r˛eku włócznie.

— A my´slałe´s kiedy o grze w ko´sci?
— Ale nie twoimi ko´s´cmi, przyjacielu.

158

background image

Zacz˛eli naci ˛

aga´c kolczugi, gdy tymczasem my´sliwi Torvika wynosili całe na-

r˛ecza włóczni do sa´n czekaj ˛

acych na za´snie˙zonym pałacowym dziedzi´ncu.

Garion stwierdził, ˙ze kolczuga jest ci˛e˙zka i bardziej ni˙z troch˛e niewygodna.

Stalowe kółka uciskały skór˛e nawet przez ci˛e˙zka, zimow ˛

a odzie˙z. Za ka˙zdym ra-

zem, gdy próbował zmieni´c pozycj˛e, by zmniejszy´c nacisk jednej ich partii, na-
tychmiast k ˛

asało go pół tuzina innych. Kiedy wspinał si˛e na sanie, miał wra˙zenie,

˙ze zrobiło si˛e bardzo zimno i futra ledwie chroni ˛

a przed mrozem.

Przemkn˛eli w ˛

askimi, kr˛etymi uliczkami Val Alom w stron˛e wielkiej, zachod-

niej bramy, po przeciwnej ni˙z port stronie miasta. W lodowatym powietrzu z ko´n-
skich pysków unosiły si˛e kł˛eby pary.

Obszarpana, ´slepa starucha ze ´swi ˛

atyni wyszła z cienia i stan˛eła przed nimi.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, lordzie Baraku — zakrakała. — Twoja Zguba si˛e zbli-

˙za. Poznasz jej smak nim jeszcze sło´nce dzisiejszego dnia odnajdzie drog˛e do

swego ło˙za.

Barak bez słowa uniósł si˛e w saniach, chwycił włóczni˛e i ze ´smierteln ˛

a do-

kładno´sci ˛

a cisn ˛

ał prosto w staruch˛e.

Z zadziwiaj ˛

ac ˛

a szybko´sci ˛

a wied´zma uniosła lask˛e i odbiła włócznie w locie.

— Nic nie zyskasz, próbuj ˛

ac zabi´c star ˛

a Martje — za´smiała si˛e pogardli-

wie. — Nie odnajdzie jej twoja włócznia ni miecz twój. Id´z ju˙z, lordzie Baraku.
Twoja Zguba czeka.

Po czym zwróciła si˛e w stron˛e sa´n gdzie obok zdumionego Durnika siedział

Garion.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, królu królów — zakrzykn˛eła. — Wielkie spotkasz tego

dnia niebezpiecze´nstwo, ale prze˙zyjesz je. I to niebezpiecze´nstwo odsłoni znak
bestii, która jest Zgub ˛

a druha twego Baraka.

Skłoniła si˛e i odbiegła skulona, nim Barak zd ˛

a˙zył si˛egn ˛

a´c po drug ˛

a włóczni˛e.

— O co jej chodziło, Garionie? — spytał Durnik, nadal szeroko otwieraj ˛

ac

zdziwione oczy.

— Barak twierdzi, ˙ze to stara, ´slepa wariatka — odparł Garion. — Zatrzymała

nas kiedy przybyli´smy do Val Alorn i jechali´smy za wami.

— Co miało znaczy´c to jej gadanie o Zgubie? — Durnik zadr˙zał.
— Nie wiem. Barak nie chciał o tym mówi´c.
— Zły omen; i to z samego rana. Ci Cherekowie to dziwni ludzie.
Garion pokiwał głow ˛

a.

Za zachodni ˛

a bram ˛

a miasta le˙zały pola l´sni ˛

ace biel ˛

a w o´slepiaj ˛

acym blasku

porannego sło´nca. Jechali ku ciemnej linii puszczy, oddalonej o dwie mile. Pióro-
pusze suchego ´sniegu wznosiły si˛e za p˛edz ˛

acymi saniami.

Po drodze mijali otulone ´sniegiem farmy. Wszystkie budynki, ze stromymi

drewnianymi dachami, zbudowane były z drewnianych belek.

159

background image

— Ci ludzie chyba w ogóle nie dbaj ˛

a o bezpiecze´nstwo — stwierdził Dur-

nik. — Ja na przykład, nie chciałbym mieszka´c w drewnianym domu gdzie mo˙ze
wybuchn ˛

a´c po˙zar.

— To po prostu inny kraj — odparł Garion. — Trudno oczekiwa´c, by na całym

´swiecie ludzie ˙zyli tak jak my w Sendarii.

— Chyba masz racj˛e — kowal westchn ˛

ał. — Ale wyznam ci, Garionie, ˙ze

nie czuj˛e si˛e tu zbyt pewnie. Niektórzy po prostu nie s ˛

a stworzeni do podró˙zy.

Czasem ˙załuj˛e, ˙ze opu´scili´smy farm˛e Faldora.

— Ja tak˙ze — Garion spojrzał na góry, które wyrastały pod niebo jakby wprost

z puszczy przed nimi. — Pewnego dnia jednak to wszystko si˛e sko´nczy i b˛edziemy
mogli wróci´c do domu.

Durnik pokiwał głow ˛

a i westchn ˛

ał raz jeszcze.

Zanim wjechali w las, Barak odzyskał spokój i dobry humor. Jakby nic si˛e

nie wydarzyło, zacz ˛

ał rozstawia´c łowców. Poprowadził Gariona przez si˛egaj ˛

acy

łydek ´snieg pod wielkie drzewo, rosn ˛

ace w pewnej odległo´sci od w ˛

askiego szlaku

sa´n.

— To dobre miejsce — zapewnił. — Tam jest le´sna ´scie˙zka i dziki zwykle

t˛edy uciekaj ˛

a przed krzykami Torvika i jego łowczych. Kiedy który´s wyjdzie na

ciebie, sta´n mocno i trzymaj włóczni˛e skierowan ˛

a ostrzem w jego pier´s. One do´s´c

słabo widz ˛

a, wi˛ec pewnie nadzieje si˛e zanim w ogóle cokolwiek zauwa˙zy. Potem

najlepiej chyba odskoczy´c za drzewo. Włócznia zwykle bardzo je denerwuje.

— A je´sli chybi˛e? — spytał Garion.
— Nie próbowałbym tego — doradził Barak. — To nie najlepszy pomysł.
— Nie mówi˛e, ˙ze zrobi˛e to celowo — wyja´snił Garion. — Czy b˛edzie próbo-

wał ucieka´c?

— To si˛e zdarza. Ale nie liczyłbym na to. Raczej spróbuje kłami rozerwa´c ci

brzuch. W takiej sytuacji zwykle niezłym wyj´sciem jest wdrapanie si˛e na drzewo.

— B˛ed˛e pami˛etał.
— Gdyby´s miał kłopoty, b˛ed˛e niedaleko — obiecał Barak, wr˛eczaj ˛

ac chłopcu

par˛e ci˛e˙zkich włóczni. Pó´zniej, brn ˛

ac w ´sniegu, wrócił do sa´n, które oddaliły si˛e

galopem. Garion został sam pod rozło˙zystym d˛ebem.

Mi˛edzy drzewami panował półmrok i mocno k ˛

asał mróz.

Garion pochodził troch˛e po ´sniegu w poszukiwaniu najlepszego miejsca, gdzie

mógłby czeka´c na dzika. ´Scie˙zka, która wskazywał Barak, była w ˛

aska, wydeptana

w g˛estych krzakach. ´Slady odbite na ´sniegu wydawały si˛e niepokoj ˛

aco du˙ze. Ni-

sko zwieszone gał˛ezie d˛ebu wygl ˛

adały bardzo poci ˛

agaj ˛

aco, lecz chłopiec gniew-

nie odepchn ˛

ał od siebie t˛e my´sl. Powinien zosta´c na ziemi i stawi´c czoło szar˙zy

dzika. Postanowił zgin ˛

a´c raczej, ni˙z jak dziecko kry´c si˛e na drzewie.

Oschły głos w jego my´slach stwierdził, ˙ze zbyt wiele czasu marnuje martwi ˛

ac

si˛e takimi rzeczami. Póki nie doro´snie, nikt go nie uzna za m˛e˙zczyzn˛e, wi˛ec po co
si˛e nara˙za, by wykaza´c własn ˛

a odwag˛e? I tak nic mu z tego nie przyjdzie.

160

background image

W puszczy panowała cisza, a ´snieg tłumił wszelkie d´zwi˛eki. Nie ´spiewał ˙za-

den ptak, i tylko od czasu do czasu słycha´c było głuche uderzenie zsuwaj ˛

acej si˛e

z gał˛ezi ´snie˙znej czapy. Garion czuł si˛e strasznie samotny. Co wła´sciwie tu ro-
bił? Czego mo˙ze szuka´c porz ˛

adny sendarski chłopiec w samym ´srodku puszczy

w Chereku, w towarzystwie jedynie pary włóczni oczekuj ˛

ac ataku w´sciekłego dzi-

ka? Co to zwierz˛e mu zrobiło? Nagle zdał sobie spraw˛e, ˙ze nawet szczególnie nie
przepada za wieprzowin ˛

a.

Stał w pewnej odległo´sci od le´snej drogi, któr ˛

a przejechały sanie. Oparł si˛e

plecami o pie´n, stan ˛

ał wygodnie i czekał.

Nie wiedział, jak długo słuchał tego d´zwi˛eku, zanim go sobie u´swiadomił.

Nie było to tupanie, kwiczenie i odgłos biegu dzika, którego oczekiwał, a raczej
miarowy t˛etent kilku koni, jad ˛

acych wolno po za´snie˙zonej ziemi. Głos dobiegał

z tyłu i Garion ostro˙znie wysun ˛

ał głow˛e zza drzewa.

Trzech je´zd´zców opatulonych w futra wynurzyło si˛e spomi˛edzy drzew po

przeciwnej stronie rozje˙zd˙zonej płozami drogi. Zatrzymali si˛e, jakby na co´s cze-
kali. Dwaj z nich, brodaci wojownicy, niewiele si˛e ró˙znili od dziesi ˛

atków innych,

których widział w pałacu króla Anhega. Trzeci jednak miał długie, płowe włosy
i nie nosił brody. Jego znudzona, wzgardliwa mina przywodziła na my´sl buzi˛e
zepsutego dziecka, cho´c był ju˙z m˛e˙zczyzn ˛

a w ´srednim wieku. Siedział na koniu

wynio´sle, jakby towarzystwo dwóch pozostałych w jaki´s sposób mu uwłaczało.

Po chwili od skraju puszczy dał si˛e słysze´c stuk kopyt jeszcze jednego wierz-

chowca. Garion czekał wstrzymuj ˛

ac oddech. Czwarty je´zdziec zbli˙zał si˛e wolno

do trzech pierwszych, stoj ˛

acych spokojnie na granicy linii drzew. Był to m˛e˙zczy-

zna z jasn ˛

a brod ˛

a i w zielonym płaszczu. Dwie noce temu Garion widział, jak

skrada si˛e po korytarzach pałacu króla Anhega.

— Witaj, panie — rzekł z szacunkiem przybysz.
— Gdzie byłe´s? — zapytał gro´znie płowowłosy.
— Dzi´s rano lord Barak zabrał kilku swoich go´sci na polowanie. Jechali t ˛

a

sam ˛

a tras ˛

a co ja i nie chciałem pod ˛

a˙za´c za nimi zbyt blisko.

— Widzieli´smy ich gł˛ebiej w puszczy — burkn ˛

ał niech˛etnie szlachcic. —

A wi˛ec, co podsłuchałe´s?

— Niewiele, panie. Królowie spotykaj ˛

a si˛e ze starcem i kobiet ˛

a w strze˙zonych

komnatach. Nie mog˛e podej´s´c do´s´c blisko, by słysze´c, co mówi ˛

a.

— Płac˛e ci szczerym złotem za to, ˙zeby´s podchodził do´s´c blisko. Wracaj do

pałacu i staraj si˛e znale´z´c sposób, by odkry´c, o czym rozprawiaj ˛

a.

— Spróbuj˛e, panie — m˛e˙zczyzna w zielonym płaszczu skłonił si˛e do´s´c sztyw-

no.

— Nie tylko spróbujesz — warkn ˛

ał płowowłosy.

— Jak sobie ˙zyczysz, panie — przybysz zacz ˛

ał zawraca´c konia.

— Czekaj — rozkazał szlachcic. — Udało ci si˛e spotka´c z naszym przyjacie-

lem?

161

background image

— Z twoim przyjacielem, panie — sprostował z niesmakiem tamten. — Od-

nalazłem go, poszli´smy do karczmy i porozmawiali´smy chwil˛e.

— Co powiedział?
— Nic u˙zytecznego. To typowe dla takich jak on.
— Czy spotka si˛e z nami, jak obiecał?
— Powiedział, ˙ze tak. Je´sli chcesz mu wierzy´c, twoja wola.
Szlachcic nie zwrócił na to uwagi.
— Kto przypłyn ˛

ał z królem Sendarów?

— Starzec, kobieta, jeszcze jeden starzec, chyba jaki´s sendarski szlachcic.

Tak˙ze lord Barak, Drasanin o twarzy łasicy i jeszcze jeden Sendar, jaki´s prosta-
czek.

— I to wszyscy? Nie było z nimi chłopca?
Szpieg wzruszył ramionami.
— Nie sadziłem, ˙ze chłopak te˙z jest wa˙zny — wyja´snił.
— Wi˛ec jest tutaj, w pałacu?
— Tak, panie. Zwykły sendarski chłopiec, mniej wi˛ecej czternastoletni. Chyba

jest czym´s w rodzaju słu˙z ˛

acego tej kobiety.

— Dobrze. Wracaj do pałacu i zbli˙z si˛e do tej komnaty na tyle, by podsłucha´c,

o czym mówi ˛

a królowie i starzec.

— To mo˙ze by´c niebezpieczne, panie.
— B˛edzie jeszcze bardziej gro´zne, je´sli tego nie zrobisz. Teraz jed´z zanim

wróci ta małpa Barak, i zobaczy, ˙ze si˛e tutaj włóczysz.

Zawrócił konia i wraz ze swoimi wojownikami znikn ˛

ał w lesie za drog ˛

a, wi-

j ˛

ac ˛

a si˛e w´sród czarnych drzew.

M˛e˙zczyzna w zielonym płaszczu pos˛epnie spogl ˛

adał za nimi, po czym tak˙ze

odjechał w stron˛e, z której przybył.

Garion wyprostował zgi˛ete kolana. Tak mocno zaciskał palce na drzewcu

włóczni, ˙ze teraz czuł ból. Uznał, ˙ze cała sprawa posuwa si˛e za daleko. Najwy˙zszy
czas komu´s o tym powiedzie´c.

Wtedy, do´s´c daleko jeszcze, w gł˛ebi zasypanej ´sniegiem puszczy, usłyszał gra-

nie my´sliwskich rogów i rytmiczne, d´zwi˛eczne uderzenia mieczy o tarcze. Nad-
chodzili łowcy, p˛edz ˛

ac przed sob ˛

a zwierzyn˛e.

Usłyszał trzask gał˛ezi i w polu widzenia pojawił si˛e wielki jele´n. Oczy płon˛eły

mu przera˙zeniem, a wspaniale rogi wznosiły si˛e wysoko nad głow ˛

a. Wystarczyły

trzy pot˛e˙zne skoki, by znikn ˛

ał. Garion trz ˛

asł si˛e z podniecenia.

Rozległy si˛e kwiki, tupot i ´scie˙zk ˛

a przebiegła locha o przekrwionych ´slepiach,

a za ni ˛

a pół tuzina przestraszonych warchlaków. Garion cofn ˛

ał si˛e za drzewo i po-

zwolił im przej´s´c.

Kolejne kwiki były grubsze i brzmiało w nich mniej strachu, a wi˛ecej zło´sci.

Dzik — Garion to wiedział, nim jeszcze zwierz wynurzył si˛e z krzaków. Gdy si˛e
pojawił, serce chłopca zamarło. To nie był tłusty, senny wieprzek ale rozjuszona,

162

background image

w´sciekła bestia. Połamane w biegu gał ˛

azki i skrawki kory przylegały do straszli-

wych, ˙zółtych kłów wystaj ˛

acych przed rozwarty ryj. Były niemym dowodem, ˙ze

dzik zaatakuje wszystko, co stanie mu na drodze — drzewa, krzaki czy sendar-
skiego chłopca, który nie ma do´s´c rozs ˛

adku, by uciec jak najszybciej.

I wtedy zdarzyło si˛e co´s bardzo dziwnego. Tak samo jak dawno temu, w po-

jedynku z Rundorigiem, albo podczas bójki z rzezimieszkami Brilla na uliczce
Muros, Garion poczuł, ˙ze krew szybciej kr ˛

a˙zy mu w ˙zyłach. W uszach zabrzmiał

d´zwi˛ek dzwonów. Usłyszał dumne wyzwanie i nie mógł uwierzy´c, ˙ze pochodzi
z jego własnych ust. Zdał sobie spraw˛e, ˙ze staje na samym ´srodku ´scie˙zki, pochy-
la si˛e, opiera włóczni˛e i kieruje ostrze ku pot˛e˙znej bestii.

Dzik zaatakował. Oczy zaszły mu krwi ˛

a, piana popłyn˛eła z pyska i z gardło-

wym, w´sciekłym kwikiem run ˛

ał na wyczekuj ˛

acego chłopca. ´Snie˙zny puch strzelił

spod racic niby odkosy piany spod dziobu okr˛etu. ´Snie˙zne kryształki zdawały
si˛e wisie´c w powietrzu, połyskuj ˛

ac w pojedynczym słonecznym promieniu, który

akurat w tym miejscu dotarł do ziemi.

Uderzenie trafiaj ˛

acego na włóczni˛e dzika było straszliwe lecz Garion wymie-

rzył celnie. Szerokie ostrze przebiło poro´sni˛eta szorstkim włosem pier´s, a ´scieka-
j ˛

aca z kłów piana nabrała krwistej barwy. Impet pchn ˛

ał chłopca do tyłu; poczuł,

jak rozje˙zd˙zaj ˛

a mu si˛e nogi. potem drzewce włóczni trzasn˛eło niby sucha gał ˛

azka

i dzik znalazł si˛e nad nim.

Pierwszy cios — silne ci˛ecie od dołu trafiło Gariona w brzuch. Poczuł, jak

uchodzi mu z płuc powietrze. Drugie zahaczyło o udo, gdy dysz ˛

ac próbował prze-

turla´c si˛e w bok. Kolczuga odbijała kły i chroniła od ran. lecz uderzenia były
przera˙zaj ˛

aco silne. Trzeci cios dzika trafił w plecy, a Garion wyleciał w powietrze

i zderzył si˛e z pniem. Migoc ˛

acy blask zalał mu oczy, gdy waln ˛

ał głow ˛

a w szorstk ˛

a

kor˛e.

Wtedy zjawił si˛e Barak; p˛edził z rykiem po ´sniegu. . . lecz wydawało si˛e, ˙ze

to wcale nie Barak. Zaszklone po wstrz ˛

asie oczy Gariona patrzyły w zdumieniu

na co´s, co nie mogło by´c prawd ˛

a. Widział Baraka, nie miał najmniejszych w ˛

at-

pliwo´sci, ale tak˙ze co´s całkiem innego. Miał dziwne wra˙zenie, jak gdyby t˛e sam ˛

a

przestrze´n, co Barak, zajmował równocze´snie olbrzymi, straszliwy nied´zwied´z.
Obrazy obu p˛edz ˛

acych w ´sniegu postaci nakładały si˛e na siebie. Wykonywały

identyczne ruchy, jakby dziel ˛

ac przestrze´n dzieliły tak˙ze swe my´sli.

Pot˛e˙zne ramiona pochwyciły ´smiertelnie ranne zwierz˛e i zamkn˛eły w mia˙z-

d˙z ˛

acym u´scisku. Jasna krew trysn˛eła z paszczy bestii, a kosmaty, półludzki stwór,

który przypominał Baraka i równocze´snie co´s innego, poderwał konaj ˛

acego dzika

i cisn ˛

ał o ziemi˛e. Podniósł wysoko sw ˛

a straszliw ˛

a twarz i grunt zadygotał od jego

tryumfalnego ryku. Blask przygasał w oczach Gariona, gdy z wolna osuwał si˛e
w otchła´n szarej studni nie´swiadomo´sci.

163

background image

Nie mógł wiedzie´c, ile upłyn˛eło czasu, nim doszedł do siebie. Le˙zał na sa-

niach, a Silk przykładał mu do karku skrawek płótna wypełniony ´sniegiem. Przez
o´slepiaj ˛

aco białe pola p˛edzili ku Val Alorn.

— Widz˛e, ˙ze zdecydowałe´s si˛e prze˙zy´c — u´smiechn ˛

ał si˛e Drasanin.

— Gdzie jest Barak? — wymamrotał niepewnie Garion.
— W saniach za nami — Silk spojrzał przez rami˛e.
— Czy. . . nic mu nie jest?
— A co mogłoby zrani´c Baraka?
— To znaczy. . . czy wygl ˛

ada normalnie?

— Wydaje si˛e zwykłym Barakiem — Silk wzruszył ramionami. — Do´s´c

chłopcze. Le˙z spokojnie. Ta dzika ´swinia mogła ci połama´c ˙zebra — oparł dłonie
o pier´s chłopca i przytrzymał go delikatnie.

— Mój dzik? — spytał słabym głosem Garion. — Co z nim?
— Łowcy go wioz ˛

a. B˛edziesz miał swój tryumfalny wjazd. Je´sli jednak mógł-

bym co´s doradzi´c, to pomy´sl czasem o cnocie konstruktywnego tchórzostwa. Te
bohaterskie instynkty mog ˛

a ci skróci´c ˙zycie.

Lecz Garion ponownie zapadł w nie´swiadomo´s´c. A potem byli ju˙z w pałacu

i Barak trzymał go na r˛ekach, a ciocia Pol stała obok, blada od widoku krwi.

— To nie jego — uspokoił ja spiesznie Barak. — Nadział dzika na włóczni˛e

i bestia zachlapała go, gdy si˛e szamotali. Drobne stukni˛ecie w głow˛e, to wszystko.

— Zanie´s go — rzuciła lakonicznie ciocia Pol i ruszyła przodem do pokoju

Gariona.

Pó´zniej, z zabanda˙zowan ˛

a głow ˛

a i piersi ˛

a, gdy obrzydliwy napar cioci Pol

sprawiał, ˙ze czuł si˛e oszołomiony i senny. Garion le˙zał w łó˙zku i słuchał, jak
ciocia zajmuje si˛e w ko´ncu Barakiem.

— Ty przero´sni˛ety głupku — w´sciekała si˛e. — Widzisz, do czego doprowa-

dziły twoje pomysły?

— Chłopak był bardzo dzielny — odparł Barak. Cichy głos zdawał si˛e ton ˛

a´c

w apatycznej melancholii.

— Odwaga mnie nie interesuje — warkn˛eła ciocia Pol. I nagle co´s zauwa˙zy-

ła. — Co z tob ˛

a? — spytała.

Wyci ˛

agn˛eła r˛ece i poło˙zyła dłonie na skroniach olbrzyma. Przez chwil˛e pa-

trzyła mu w oczy wreszcie pu´sciła powoli.

— Och — powiedziała cichym głosem. — Widz˛e, ˙ze stało si˛e w ko´ncu.
— Nie mogłem tego opanowa´c, Polgaro — odparł ˙zało´snie Barak.
— Wszystko b˛edzie dobrze, Baraku — zapewniła, gładz ˛

ac lekko jego pochy-

lon ˛

a głow˛e.

— Ju˙z nigdy nie b˛edzie dobrze.
— Prze´spij si˛e — poradziła. — Rankiem nie b˛edzie to wygl ˛

ada´c tak tragicz-

nie.

Pot˛e˙zny m˛e˙zczyzna odwrócił si˛e i wyszedł z pokoju.

164

background image

Garion wiedział, ˙ze mówili o tym niezwykłym czym´s, które widział, gdy Ba-

rak przybył mu na pomoc. Chciał spyta´c cioci˛e Pol, co to było, ale gorzki wywar,
jaki mu podała, ´sci ˛

agn ˛

ał go w gł˛ebin˛e twardego snu bez marze´n, zanim jeszcze

zd ˛

a˙zył dobra´c słowa i zada´c pytanie.

background image

ROZDZIAŁ XV

Rankiem Garion był zbyt obolały, by nawet my´sle´c o wstawaniu. Tłumy od-

wiedzaj ˛

acych za bardzo mu jednak pochlebiały, by pami˛etał o potłuczeniach i bó-

lu. Szczególnie połechtały jego dum˛e wizyty królów Alornów we wspaniałych
szatach, zwłaszcza ˙ze ka˙zdy z nich wychwalał jego m˛estwo. Potem zjawiły si˛e
królowe i u˙zalały nad jego ranami, okazuj ˛

ac ciepłe współczucie i delikatnie gła-

dz ˛

ac czoło chorego. Poł ˛

aczenie podziwu, współczucia i pewno´sci, ˙ze jest abso-

lutnym o´srodkiem powszechnego zainteresowania przytłaczało go i wypełniało
serce rado´sci ˛

a.

Ostatnim go´sciem tego dnia był jednak pan Wilk, który przybył, gdy wieczór

zalegał ju˙z o´snie˙zone uliczki Val Alom. Miał na sobie sw ˛

a zwykł ˛

a tunik˛e, płaszcz

i kaptur, jakby wła´snie wrócił z przechadzki.

— Widziałe´s mojego dzika, panie Wilku? — spytał z dum ˛

a Garion.

— Pi˛ekne zwierz˛e — przyznał Wilk, cho´c bez szczególnego entuzjazmu. —

Ale czy nikt ci nie powiedział, ˙ze zwyczaj ka˙ze schodzi´c dzikowi z drogi, kiedy
ju˙z nabije si˛e go na włóczni˛e?

— Szczerze mówi ˛

ac, nie pomy´slałem o tym — wyznał chłopiec. — Ale czy

nie byłoby to. . . no. . . tchórzostwem?

— Czy a˙z tak ci zale˙zy na tym, co o tobie pomy´sli ´swinia?
— Wła´sciwie. . . — Garion zawahał si˛e. — Chyba nie.
— Rozwijasz w sobie brak rozs ˛

adku zadziwiaj ˛

acy u kogo´s tak młodego wie-

kiem — zauwa˙zył Wilk. — Zwykle całe lata trwa osi ˛

agni˛ecie etapu, na jaki ty

wkroczyłe´s w ci ˛

agu jednej nocy.

Spojrzał na siedz ˛

ac ˛

a w pobli˙zu cioci˛e Pol.

— Polgaro, jeste´s pewna, ˙ze nie płynie w nim odrobina krwi Arendów? Ostat-

nio zachowuje si˛e prawie po arendzku. Najpierw przepływa Wielki Maelstrom
niby cwałuj ˛

acy ko´n, a wkrótce potem własnymi ˙zebrami próbuje połama´c dziko-

wi kły. Mo˙ze upu´sciła´s go na głow˛e, gdy był jeszcze niemowl˛eciem?

Ciocia Pol u´smiechn˛eła si˛e, lecz milczała.
— Mam nadziej˛e, ˙ze wkrótce wyzdrowiejesz, mój chłopcze — zako´nczył

Wilk. — I przemy´slisz sobie wszystko, o czym mówili´smy.

166

background image

Garion nad ˛

asał si˛e, ´smiertelnie ura˙zony słowami starca. Łzy stan˛eły mu

w oczach, cho´c z całych sił starał si˛e je powstrzyma´c.

— Dzi˛ekuj˛e, ˙ze do nas zajrzałe´s, ojcze — powiedziała ciocia Pol.
— Zawsze ch˛etnie ci˛e odwiedzam, córko — odparł Wilk i wyszedł cicho.
— Dlaczego tak ze mn ˛

a rozmawiał? — wybuchn ˛

ał Garion wycieraj ˛

ac nos. —

Teraz sobie poszedł i wszystko zepsuł.

— Co zepsuł, kochanie? — spytała ciocia Pol, wygładzaj ˛

ac gors swej szarej

sukni.

— Wszystko. Wszyscy królowie mówili, ˙ze byłem bardzo dzielny.
— Królowie zawsze mówi ˛

a takie rzeczy. Na twoim miejscu nie zwracałabym

na to uwagi.

— Przecie˙z byłem odwa˙zny, prawda?
— Jestem przekonana, kochanie. Z pewno´sci ˛

a wywarłe´s na dziku wielkie wra-

˙zenie.

— Jeste´s tak samo niedobra jak pan Wilk — poskar˙zył si˛e chłopiec.
— To prawda, skarbie. Przypuszczam, ˙ze istotnie jestem ale to przecie˙z natu-

ralne. A teraz, co chciałby´s na kolacj˛e?

— Nie jestem głodny.
— Naprawd˛e? Wi˛ec musisz wypi´c co´s na wzmocnienie. Zaraz przygotuj˛e.
— Chyba zmieniłem zdanie — zawołał szybko Garion.
— Wła´snie my´slałam, ˙ze zmienisz — stwierdziła ciocia Pol. A potem, bez

˙zadnych wyja´snie´n, nagle obj˛eła go ramionami i tuliła przez dług ˛

a chwil˛e. — I co

ja mam z tob ˛

a zrobi´c? — spytała w ko´ncu.

— Nic mi nie jest, ciociu Pol — zapewnił.
— Tym razem nie — uj˛eła w dłonie jego twarz. — To wspaniała rzecz by´c

dzielnym, mój Garionie. Ale czasem spróbuj najpierw cho´c chwil˛e pomy´sle´c.
Obiecaj.

— Dobrze, ciociu Pol — powiedział, troch˛e tym wszystkim zakłopotany. To

dziwne, ale wci ˛

a˙z zachowywała si˛e tak, jakby jej na nim zale˙zało. Przyszło mu

do głowy, ˙ze mo˙ze jednak co´s ich ł ˛

aczy, cho´c nie s ˛

a krewnymi. Nigdy ju˙z nie

b˛edzie tak jak kiedy´s, ale przynajmniej nie stracił wszystkiego. Czuł si˛e teraz
troch˛e pewniej.

Nast˛epnego dnia mógł ju˙z wsta´c z łó˙zka. Wci ˛

a˙z odczuwał ból mi˛e´sni, a ˙ze-

bra troch˛e mu dokuczały, lecz był młody i szybko odzyskiwał siły. Wczesnym
popołudniem siedział z Durnikiem w wielkiej hali pałacu Anhega, gdy zjawił si˛e
siwobrody hrabia Seline.

— Król Fulrach pyta, czy zechciałby´s uczyni´c nam uprzejmo´s´c i przyby´c do

sali rady. Mistrzu Durniku — odezwał si˛e grzecznie.

— Ja, wasza miło´s´c? — zdumiał si˛e Durnik.
— Jego wysoko´s´c pozostaje pod wra˙zeniem twego rozs ˛

adku — wyja´snił stary

arystokrata. — S ˛

adzi, ˙ze reprezentujesz najlepsze cechy sendarskiego racjonali-

167

background image

zmu. To o czym radzimy, dotyczy wszystkich ludzi, nie tylko władców zachodu.
Jest wi˛ec wła´sciwym, by solidna, ˙zyciowa m ˛

adro´s´c znalazła swój udział w na-

szych decyzjach.

— Pójd˛e natychmiast, wasza miło´s´c — Durnik poderwał si˛e na nogi. — Mu-

sicie jednak wybaczy´c, gdy nie b˛ed˛e odzywał si˛e zbyt cz˛esto.

Garion czekał w napi˛eciu.
— Wszyscy słyszeli´smy o twej przygodzie, chłopcze — o´swiadczył uprzejmie

hrabia Seline. — Och, gdyby lak znowu by´c młodym. . . — westchn ˛

ał. — Idziemy,

Durniku?

— Natychmiast, wasza wysoko´s´c — odparł kowal i razem ruszyli przez hal˛e

ku drzwiom.

Garion siedział samotny, dotkni˛ety do ˙zywego wył ˛

aczeniem z rady. Był w wie-

ku, kiedy poczucie własnej godno´sci jest niezwykle wyczulone. We wn˛etrzu dy-
gotał z gniewu, ura˙zony lekcewa˙zeniem, jakie kryło si˛e za brakiem zaproszenia.
Obra˙zony i nad ˛

asany ruszył odwiedzi´c swojego dzika, który wisiał w pełnej lodu

chłodni tu˙z obok kuchni. Przynajmniej to zwierz˛e traktowało go powa˙znie.

Jednak nie mo˙zna sp˛edzi´c zbyt długiego czasu w towarzystwie martwego dzi-

ka bez wpadania w depresj˛e. Zwierz˛e nie wydawało si˛e tak wielkie jak wtedy, gdy

˙zyło jeszcze i szar˙zowało na niego: kły wywierały nale˙zyte wra˙zenie, lecz nie były

ani długie, ani tak ostre, jak zapami˛etał je Garion. Poza tym w chłodni panowało
zimno i obolałe mi˛e´snie szybko sztywniały.

Wizyta u Baraka nie miała sensu. Pogr ˛

a˙zony w najczarniejszej melancholii

rudobrody wielkolud zamkn ˛

ał si˛e w swych komnatach i nie otwierał nikomu, na-

wet własnej ˙zonie. I tak Garion, pozostawiony samemu sobie, przez pewien czas
włóczył si˛e bez celu, po czym uznał, ˙ze równie dobrze mo˙ze zacz ˛

a´c zwiedzanie

wielkiego pałacu: zakurzonych, pustych komnat i mrocznych, kr˛etych korytarzy.
Zdawało mu si˛e ˙ze całe godziny chodzi, otwiera drzwi, pod ˛

a˙za przej´sciami zako´n-

czonymi czasem ´slepymi kamiennymi ´scianami.

Pałac Anhega był ogromny. Jak tłumaczył Barak, jego budowa trwała ju˙z po-

nad trzy tysi ˛

ace lat. Południowe skrzydło opuszczono tak dawno, ˙ze dach zapadł

si˛e całe wieki temu. Garion w˛edrował po korytarzach drugiego pi˛etra ruin duma-
j ˛

ac ponuro o ´smiertelno´sci i przemijaj ˛

acej chwale. Zagl ˛

adał do komnat, gdzie pod

warstw ˛

a ´sniegu stały stare ło˙za i stoły, a wsz˛edzie biegły drobniutkie ´slady my-

szy i wiewiórek. Wreszcie trafił na odkryty korytarz gdzie znalazł inny trop —
trop człowieka. ´Slady stóp były całkiem ´swie˙ze, gdy˙z nie dostrzegł w nich nawet
odrobiny ´sniegu, a przecie˙z padało mocno przez cał ˛

a noc. Z pocz ˛

atku my´slał, ˙ze

zatoczył koło, trafił w miejsce, przez które ju˙z przechodził, i widzi teraz własny

´slad. Jednak wgł˛ebienia w ´sniegu były o wiele wi˛eksze od jego stóp.

Istniał tuzin mo˙zliwych wyja´snie´n tego faktu, lecz Garion poczuł, ˙ze oddy-

cha szybciej. M˛e˙zczyzna w zielonym płaszczu wci ˛

a˙z czaił si˛e gdzie´s w pałacu,

168

background image

Murgo Asharak przebywał w Val Alom, a płowowłosy szlachcic o wyra´znie nie-
przyjaznych zamiarach kryl si˛e w puszczy.

Garion zdał sobie nagle spraw˛e, ˙ze sytuacja mo˙ze si˛e okaza´c niebezpieczna,

a on, je´sli nie liczy´c małego sztyleciku, nie ma broni. St ˛

apaj ˛

ac po własnych ´sla-

dach wrócił szybko do za´snie˙zonej komnaty, któr ˛

a przed chwil ˛

a opu´scił, i zdj ˛

z haka zardzewiały miecz, wisz ˛

acy tu od niepami˛etnych lat. Czuj ˛

ac si˛e nieco pew-

niej, ruszył tajemniczym tropem.

Dopóki nieznany intruz pod ˛

a˙zał tym pozbawionym dachu, od dawna nie u˙zy-

wanym korytarzem, ´slady odcinały si˛e wyra´znie na ´swie˙zym ´sniegu i ´sledzenie
było czyst ˛

a przyjemno´sci ˛

a. Potem jednak, za kup ˛

a gruzu, trop prowadził w za-

kurzony korytarz o wci ˛

a˙z jeszcze szczelnym dachu i sprawy si˛e skomplikowały.

Kurz na podłodze pomagał, lecz chłopiec musiał cz˛esto si˛e pochyla´c. Wci ˛

a˙z od-

czuwał ból ˙zeber i nóg, wi˛ec krzywił si˛e i st˛ekał za ka˙zdym razem, gdy miał zgi ˛

a´c

si˛e wpół i zbada´c kamienn ˛

a posadzk˛e. Wkrótce ociekał potem, zgrzytał z˛ebami

i my´slał o porzuceniu wyprawy.

Wtedy usłyszał przed sob ˛

a jaki´s cichy szmer. Cofn ˛

ał si˛e pod ´scian˛e. Miał na-

dziej˛e, ˙ze blask z tyłu b˛edzie si˛e s ˛

aczy´c przez mrok w dostatecznym stopniu,

by rozproszy´c ciemno´sci. Daleko z przodu jaka´s posta´c przemkn˛eła ukradkiem
przez smug˛e ´swiatła padaj ˛

ac ˛

a z samotnego okienka. Garion dostrzegł błysk zie-

leni i wiedział ju˙z, kogo ´sledzi. Kocim krokiem ruszył tu˙z przy ´scianie; mi˛ekkie
skórzane buty nie wydawały ˙zadnego d´zwi˛eku. Mocno ´sciskał w dłoni zardze-
wiały miecz. Mimo ostro˙zno´sci prawdopodobnie zderzyłby si˛e z człowiekiem,
którego szukał, gdyby nagle nie zaskoczył go wyra´zny głos hrabiego Seline.

— Czy jest mo˙zliwym, szlachetny Belgaracie, by nasz nieprzyjaciel przebu-

dził si˛e, nim zostan ˛

a spełnione wszystkie warunki staro˙zytnego proroctwa? —

pytał hrabia.

Garion zatrzymał si˛e. Wprost przed sob ˛

a, w w ˛

askiej wn˛ece muru korytarza,

dostrzegł jakie´s poruszenie. Tam przyczaił si˛e człowiek w zielonym płaszczu, na-
słuchuj ˛

acy w mroku głosów dobiegaj ˛

acych gdzie´s z dołu. Chłopiec przylgn ˛

ał do

´sciany, nie ´smiej ˛

ac cho´cby gł˛ebiej odetchn ˛

a´c. Wycofywał si˛e ostro˙znie, póki nie

natrafił na drug ˛

a wn˛ek˛e i wsun ˛

ał si˛e w kryj ˛

ac ˛

a wszystko ciemno´s´c.

— To bardzo wa˙zne pytanie, Belgaracie — usłyszał spokojny głos Cho-Ha-

ga. — Czy ten Apostata mógłby wykorzysta´c pot˛eg˛e, jak ˛

a ma teraz w r˛eku, by

o˙zywi´c Przekl˛etego?

— Posiada moc — przyznał znajomy głos pana Wilka. — Ale mo˙ze cofnie si˛e

przed jej u˙zyciem. Je´sli nie uczyni tego we wła´sciwy sposób, moc go zniszczy. Nie
b˛edzie si˛e spieszył, raczej najpierw gł˛eboko wszystko przemy´sli. Jego wahanie
daje nam t˛e odrobin˛e czasu, jak ˛

a dysponujemy.

— Czy nie wspominałe´s, ˙ze zechce mo˙ze zatrzyma´c t˛e rzecz dla siebie? —

odezwał si˛e Silk. — Mo˙ze zamierza pozostawi´c swego Pana drzemi ˛

acego spo-

169

background image

kojnie i przy pomocy skradzionej pot˛egi wynie´s´c siebie na tron króla wszystkich
ziem Angaraków?

— Jako´s sobie nie wyobra˙zam — parskn ˛

ał król Rhodar — by Grolimowie

tak łatwo oddali władz˛e w r˛ece obcego. Najwy˙zszy Kapłan Grolimów sam jest
pot˛e˙znym czarodziejem.

— Wybacz, Rhodarze — wtr ˛

acił Anheg. — Ale póki moc pozostaje w r˛ekach

złodzieja, Grolimowie nie maj ˛

a wyboru i musz ˛

a uzna´c jego panowanie. Studio-

wałem pot˛eg˛e magicznego przedmiotu i je´sli cho´c połowa tego, co przeczytałem,
jest prawd ˛

a, rabu´s mo˙ze zburzy´c Rak Cthol tak łatwo, jak ty kopniakiem rozwa-

lasz mrowisko. Potem gdyby stawiali opór, mo˙ze wyludni´c całe Cthol Murgos od
Rak Goska a˙z do tolnedra´nskiej granicy. Dlatego niewa˙zne, czy to Apostata, czy
Przekl˛ety u˙zyje w ko´ncu tej mocy. Angarakowie pójd ˛

a za nim. I rusz ˛

a na zachód.

— Czy nie nale˙zy zatem powiadomi´c Arendów i Tolnedran, a tak˙ze Ulgosów,

o tym, co zaszło? — zapytał Brand Stra˙znik Rivy. — Nie dajmy si˛e tym razem
zaskoczy´c.

— Nie alarmowałbym zbyt szybko naszych południowych s ˛

asiadów — od-

parł pan Wilk. — Kiedy Pol i ja st ˛

ad odjedziemy, wyruszymy na południe. Gdy-

by Arendia i Tolnedra szykowały si˛e do wojny, ogólne zamieszanie opó´zniałoby
nasz ˛

a podró˙z. Legioni´sci imperatora to do´swiadczeni ˙zołnierze. W razie potrzeby

potrafi ˛

a reagowa´c bardzo szybko, za´s Arendowie zawsze s ˛

a gotowi. Ich królestwo

przez cały czas balansuje na kraw˛edzi wojny.

— To byłoby przedwczesne — przyznał mu racj˛e głos cioci Pol. — Armie

przeszkadzałyby naszym zamiarom. Je´sli dogonimy dawnego ucznia mego ojca
i wrócimy z przedmiotem kradzie˙zy do Rivy, kryzys przeminie. Nie warto bez
powodu niepokoi´c południowców.

— Ma racj˛e — dodał Wilk. — Mobilizacja zawsze niesie pewne ryzyko. Król

z armi ˛

a na głowie cz˛esto trafia w szkod˛e. Przeje˙zd˙zaj ˛

ac tamt˛edy poinformuj˛e kró-

la Arendów w Vo Mimbre i imperatora w Tol Honeth o wszystkim, o czym po-
winni wiedzie´c. Nale˙zy te˙z przekaza´c wiadomo´s´c do Gorima z Ulgo. Jak sadzisz.
Cho-Hagu, czy zdołasz o tej porze roku wysła´c kogo´s do Prolgu?

— Trudno powiedzie´c, Czcigodny — odparł Cho-Hag. — Zim ˛

a przeł˛ecze s ˛

a

prawie nieprzejezdne. Spróbuj˛e jednak.

— Dobrze. Poza tym niewiele wi˛ecej mo˙zemy teraz zrobi´c. Przez pewien czas

dobrze b˛edzie zatrzyma´c te sprawy w rodzinie, ˙ze tak to okre´sl˛e. Gdyby doszło do
najgorszego i Angarakowie zaatakowali znowu Aloria przynajmniej b˛edzie uzbro-
jona i gotowa. Arendia i Imperium zyskaj ˛

a wi˛ec do´s´c czasu na przygotowania.

— Łatwo władcom Alornów mówi´c o wojnie — odezwał si˛e strapiony glos

króla Fulracha. — Alornowie s ˛

a wojownikami. Ale Sendaria to spokojny kraj.

Nie mamy zamków ani fortyfikacji, a mój lud to farmerzy i kupcy. Kal Torak
popełnił bł ˛

ad, wybieraj ˛

ac pole bitwy pod Vo Mimbre. Nie s ˛

adz˛e, by Angarakowie

powtórzyli jego omyłk˛e. Moim zdaniem, uderz ˛

a wprost przez trawiaste równiny

170

background image

północnej Algarii i run ˛

a na Sendari˛e. Mamy du˙zo ˙zywno´sci i bardzo niewielu

˙zołnierzy. Nasz kraj b˛edzie idealn ˛

a baz ˛

a dla kampanii na zachodzie i boj˛e si˛e, ˙ze

nie wytrzymamy długo.

Wtedy, ku zdumieniu Gariona, głos zabrał Durnik.
— Nie poni˙zaj ludu Sendarii, najja´sniejszy panie — rzekł twardo. — Znam

moich s ˛

asiadów. B˛ed ˛

a walczy´c. Niewiele wiemy o mieczach i lancach, ale b˛e-

dziemy si˛e broni´c. Je´sli Angarakowie wejd ˛

a do Sendarii, nie zdob˛ed ˛

a jej tak łatwo,

jak niektórzy mogliby s ˛

adzi´c. A je´sli podpalimy pola i spichrze, nie pozostanie im

wiele do jedzenia.

Przez dług ˛

a chwil˛e panowała cisza, po czym raz jeszcze odezwał si˛e Fulrach

dziwnie pokornym tonem.

— Twoje słowa zawstydzaj ˛

a mnie, Mistrzu Durniku — powiedział. — Mo˙ze

zbyt długo jestem królem i zapomniałem ju˙z, co znaczy by´c Sendarem.

— Jak pami˛etam, tylko kilka przej´s´c wiedzie przez wschodnie urwisko do

Sendarii — wtr ˛

acił spokojnie Hettar, syn Cho-Haga. — Par˛e lawin w odpowied-

nich punktach mo˙ze j ˛

a uczyni´c równie niedost˛epn ˛

a jak ksi˛e˙zyc. A je´sli lawiny

run ˛

a we wła´sciwych momentach, całe armie Angaraków mog ˛

a zosta´c uwi˛ezione

w tych w ˛

askich przesmykach.

— To zabawny pomysł — zachichotał Silk. — Mogliby´smy wtedy wykorzy-

sta´c ogniste instynkty Durnika do lepszych celów ni˙z podpalanie zagonów rzepy.
Torak Jednooki podobno lubi zapach płon ˛

acych ofiar. Mo˙zna by mu zrobi´c przy-

jemno´s´c.

W gł˛ebi korytarza Garion dostrzegł nagle migotanie pochodni i usłyszał brz˛ek

kolczug. Niemal do ostatniej chwili nie pojmował gro˙z ˛

acego mu niebezpiecze´n-

stwa. Człowiek w zielonym płaszczu tak˙ze zwrócił uwag˛e na hałas i ´swiatło. Wy-
nurzył si˛e z kryjówki i pobiegł drog ˛

a, któr ˛

a przyszedł — tu˙z obok wn˛eki, gdzie

schował si˛e Garion. Chłopiec cofn ˛

ał si˛e, ´sciskaj ˛

ac miecz, ale szcz˛e´scie mu sprzy-

jało — m˛e˙zczyzna spogl ˛

adał przez rami˛e na płomie´n pochodni.

Gdy tylko go min ˛

ał, Garion tak˙ze opu´scił kryjówk˛e i uciekł biegiem. Wojow-

nicy Chereków szukali obcych i niełatwo byłoby im wytłumaczy´c, co robi w ciem-
nym korytarzu. Przez chwil˛e my´slał, czy nadal nie ´sledzi´c szpiega, uznał jednak,

˙ze na jeden dzie´n wystarczy. Pora opowiedzie´c komu´s o wszystkim, co widział —

komu´s, kogo wysłuchaj ˛

a królowie. Gdy tylko dotarł do cz˛e´sciej odwiedzanych

korytarzy, pewnym krokiem skierował si˛e ku komnatom, gdzie Barak samotnie
prze˙zywał atak melancholii.

background image

ROZDZIAŁ XVI

— Baraku! — zawołał Garion, gdy przez kilka minut nikt nie odpowiadał na

stukanie.

— Odejd´z — odezwał si˛e zza drzwi chrapliwy głos przyjaciela.
— Baraku, to ja, Garion. Musz˛e z tob ˛

a porozmawia´c.

W komnacie zaległa cisza. Po dłu˙zszej chwili kto´s podszedł wolno i otworzył

drzwi.

Barak wygl ˛

adał strasznie. Miał na sobie brudn ˛

a, pomi˛et ˛

a tunik˛e, ruda broda

była zmierzwiona, a włosy, zwykle splecione w długie warkocze, rozpuszczo-
ne i zwichrzone. Najgorszy jednak był wyraz cierpienia w oczach — spojrzenie,
w którym mieszały si˛e groza i pogarda dla siebie tak przera˙zaj ˛

aca, ˙ze Garion mu-

siał odwróci´c wzrok.

— Widziałe´s to, chłopcze. Prawda? — spytał Barak. — Widziałe´s, co si˛e ze

mn ˛

a działo.

— Nic wła´sciwie nie widziałem — odparł ostro˙znie Garion. — Uderzyłem

głow ˛

a o drzewo i miałem w oczach wył ˛

acznie gwiazdy.

— Musiałe´s widzie´c — upierał si˛e olbrzym. — Musiałe´s dostrzec moj ˛

a Zgub˛e.

— Zgub˛e? — zdziwił si˛e chłopiec. — O czym ty mówisz? Przecie˙z ˙zyjesz

jeszcze.

— Zguba tylko czasem oznacza ´smier´c — odparł Barak osuwaj ˛

ac si˛e na fo-

tel. — Chciałbym, by moja taka była. Zguba to co´s strasznego, co jest człowieko-
wi przeznaczone. ´Smier´c nie jest najgorsz ˛

a z mo˙zliwo´sci.

— Pozwoliłe´s, by słowa starej, ´slepej wariatki opanowały twoj ˛

a wyobra´zni˛e.

— Nie chodzi o Martje. Ona tylko powtarza to, o czym wiedz ˛

a wszyscy

w Chereku. Kiedy si˛e urodziłem, wezwano wró˙zbit˛e. Taki panuje obyczaj. Na
ogół wró˙zby nic nie przepowiadaj ˛

a i w ˙zyciu dziecka nie zdarza si˛e nic szczegól-

nego. Czasem jednak czyja´s przyszło´s´c jest tak wyra´zna, ˙ze niemal ka˙zdy mo˙ze
dostrzec Zgub˛e.

— To zwykle zabobony — próbował zakpi´c Garion. — Nie spotkałem jeszcze

wró˙zbity, który potrafiłby przewidzie´c, czy nast˛epnego dnia b˛edzie deszcz. Jeden
taki zjawił si˛e kiedy´s na farmie Faldora i powiedział, ˙ze Durnik umrze dwa razy.
Czy to nie głupie?

172

background image

— Wró˙zbici i przepowiadaj ˛

acy przyszło´s´c w Chereku lepiej opanowali swój

kunszt — odparł Barak, wci ˛

a˙z pogr ˛

a˙zony w melancholii. — Zguba, jak ˛

a dla mnie

przewidzieli, była zawsze taka sama: miałem si˛e zmieni´c w zwierz˛e. Było ich
kilkunastu i wszyscy powtarzali to samo. I teraz to si˛e zdarzyło. Siedz˛e tu od
dwóch dni i obserwuj˛e siebie. Włosy na moim ciele rosn ˛

a g˛e´sciej, z˛eby staj ˛

a si˛e

spiczaste.

— Wydaje ci si˛e. Moim zdaniem wygl ˛

adasz tak, jak zawsze.

— Dobry z ciebie chłopiec, Garionie. Próbujesz mnie uspokoi´c, ale mam prze-

cie˙z oczy. Wiem, ˙ze z˛eby s ˛

a coraz ostrzejsze i sier´s´c wyrasta na skórze. Ju˙z nie-

długo Anheg b˛edzie musiał trzyma´c mnie w lochu na ła´ncuchu, ˙zebym kogo´s nie
zranił. Albo sam uciekn˛e w góry, by ˙zy´c w´sród trolli.

— Bzdura — upierał si˛e Garion.
— Opowiedz, co wczoraj widziałe´s — poprosił Barak. — Jak wygl ˛

adałem,

kiedy zmieniłem si˛e w zwierz˛e?

— Widziałem tylko gwiazdy. Waln ˛

ałem głow ˛

a o drzewo — powtórzył chło-

piec staraj ˛

ac si˛e, by brzmiało to szczerze.

— Chc˛e tylko wiedzie´c, w jakie zwierz˛e si˛e przemieni˛e — mówił ˙załosnym

głosem Barak. — Czy b˛ed˛e wilkiem, nied´zwiedziem, czy mo˙ze jakim´s potworem,
który nawet nie ma nazwy?

— Nic nie pami˛etasz z tego, co si˛e wtedy wydarzyło? — spytał Garion. Starał

si˛e wymaza´c z. pami˛eci niezwykły obraz Baraka i nied´zwiedzia.

— Nic. Usłyszałem twój krzyk, a potem martwy dzik le˙zał u moich stóp, a ty,

cały we krwi, zsuwałe´s si˛e z tego drzewa. Ale czułem w sobie besti˛e. Czułem
nawet jej zapach.

— To był zapach dzika. Po prostu w całym zamieszaniu straciłe´s głow˛e.
— Wpadłem w szał, jak berserker? — Barak spojrzał z nadziej ˛

a. — Nie, Ga-

rionie, takie rzeczy ju˙z mi si˛e zdarzały i to nie było to samo — westchn ˛

ał. —

Zupełnie inne uczucie.

— Nie zmieniasz si˛e w zwierz˛e — nie ust˛epował Garion.
— Wiem, co mówi˛e — upierał si˛e Barak.
Wtedy wła´snie przez ci ˛

agle otwarte drzwi wkroczyła lady Merel.

— Widz˛e, ˙ze pan mój odzyskuje zmysły — stwierdziła.
— Zostaw mnie, Merel. Nie mam nastroju do tych twoich gierek.
— Gierek, panie? — powtórzyła niewinnie. — Po prostu wykonuj˛e swoje obo-

wi ˛

azki. Je´sli pan mój ´zle si˛e czuje, powinnam go piel˛egnowa´c. To prawo ka˙zdej

mał˙zonki.

— Przesta´n si˛e przejmowa´c prawami i obowi ˛

azkami, Merel. Wyjd´z st ˛

ad i zo-

staw mnie samego.

— Mój pan był bardzo natarczywy w kwestii niektórych praw i obowi ˛

azków

pewnej nocy, gdy wrócił do Val Alorn. Nawet zamkni˛ete drzwi mojej sypialni nie
zdołały powstrzyma´c tej natarczywo´sci.

173

background image

— Masz racj˛e — Barak zarumienił si˛e lekko. — Przykro mi z tego powodu.

Miałem nadziej˛e, ˙ze co´s mi˛edzy nami mo˙ze si˛e zmieni´c. Myliłem si˛e. Nie b˛ed˛e
ci˛e wi˛ecej kłopotał.

— Kłopotał, panie mój? Obowi ˛

azek to ˙zaden kłopot. Dobra ˙zona musi speł-

nia´c wszelkie pragnienia swego mał˙zonka. Niewa˙zne, jak jest pijany czy brutalny,
gdy wchodzi do jej ło˙za. Nikt nigdy nie oskar˙zy mnie o niedbało´s´c w tym wzgl˛e-
dzie.

— Bawi ci˛e to, prawda? — spytał oskar˙zycielsko Barak.
— Co mnie bawi, panie? — zdziwiła si˛e oboj˛etnie, lecz w głosie zabrzmiały

ostre tony.

— Czego wła´sciwie chcesz, Merel?
— Chc˛e słu˙zy´c memu panu w nieszcz˛e´sciu — odparła. — Chc˛e si˛e nim opie-

kowa´c i patrze´c, jak rozwija si˛e choroba. Widzie´c ka˙zdy objaw, gdy tylko wyst ˛

api.

— Czy a˙z tak mnie nienawidzisz? — zapytał Barak z gł˛ebok ˛

a pogard ˛

a. —

Uwa˙zaj Merel. A je´sli za˙z ˛

adam, by´s została przy mnie? Co na to powiesz? Spodo-

ba ci si˛e zamkni˛ecie w jednej komnacie ze w´sciekł ˛

a besti ˛

a?

— Je´sli nie zdołasz si˛e opanowa´c, zawsze mog˛e przyku´c ci˛e ła´ncuchem do

´sciany — zauwa˙zyła z chłodn ˛

a oboj˛etno´sci ˛

a.

— Baraku — wtr ˛

acił niepewnie Garion. — Musz˛e z tob ˛

a porozmawia´c.

— Nie teraz, Garionie — rzucił wielkolud.
— To wa˙zne. W pałacu jest szpieg.
— Szpieg?
— M˛e˙zczyzna w zielonym płaszczu. Widziałem go ju˙z kilka razy.
— Wielu ludzi nosi zielone płaszcze — zauwa˙zyła Merel.
— Nie wtr ˛

acaj si˛e do tego, Merel — uciszył j ˛

a Barak. — Dlaczego s ˛

adzisz, ˙ze

to szpieg? — zwrócił si˛e do Gariona.

— Zobaczyłem go dzisiaj rano i poszedłem za nim. Przekradał si˛e koryta-

rzem, którym chyba nikt nie chodzi. Biegnie nad sal ˛

a, gdzie królowie odbywaj ˛

a

spotkania z panem Wilkiem i cioci ˛

a Pol. Wyłowił ka˙zde słowo, jakie tam wypo-

wiedziano.

— Sk ˛

ad wiesz, ˙ze wszystko słyszał? — Merel zmru˙zyła oczy.

— Ja te˙z tam byłem. Ukryłem si˛e niedaleko. Głosy były tak wyra´zne, jakbym

siedział w tej sali.

— Jak on wygl ˛

ada? — spytał Barak.

— Ma jasne włosy i brod˛e. Mówiłem ju˙z, ˙ze nosi zielony płaszcz. Widzia-

łem go te˙z. kiedy poszli´smy obejrze´c twój statek. Wchodził do karczmy z jakim´s
Murgiem.

— W Val Alorn nie ma Murgów — wtr ˛

aciła Merel.

— Jest jeden — odparł Garion. — Znam go. Wiem, kim jest.

174

background image

Musiał ostro˙znie zbli˙za´c si˛e do tego tematu. Opór przed mówieniem o tym

ciemno odzianym nieprzyjacielu był silny jak zawsze. Wystarczyło, ˙ze o nim
wspomniał, a sztywniał j˛ezyk i bezwład ogarniał mi˛e´snie.

— Kim jest? — chciał wiedzie´c Barak. Garion zignorował pytanie.
— A potem, w czasie polowania na dziki, widziałem go w lesie.
— Murga?
— Nie. Człowieka w zielonym płaszczu. Spotkał si˛e z innymi. Rozmawiali

niedaleko miejsca, gdzie czekałem na dzika. Nie zauwa˙zyli mnie.

— Nie ma w tym nic podejrzanego — stwierdził Barak. — Człowiek mo˙ze

si˛e spotka´c z kompanami, gdzie tylko przyjdzie mu ochota.

— Nie s ˛

adz˛e, by byli przyjaciółmi. Ten w zielonym płaszczu zwracał si˛e do

jednego z tamtych „panie”. A on mu polecił, ˙zeby przedostał si˛e tak blisko, by
podsłucha´c, o czym rozmawiaj ˛

a pan Wilk i królowie.

— To powa˙zna sprawa — Barak jakby zapomniał o swym zmartwieniu. —

Mówili jeszcze co´s?

— Ten płowowłosy chciał wiedzie´c o nas wszystko. O tobie, o mnie, o Durni-

ku i Silku. . . o wszystkich.

— Płowe włosy? — wtr ˛

aciła szybko Merel.

— To ten, do którego mówili „panie” — wyja´snił Garion. — Chyba co´s o nas

wiedział. Znał nawet mnie.

— Długie, bardzo jasne włosy? — spytała Merel. — Bez brody? Troch˛e star-

szy od Baraka?

— To nie mógł by´c on — stwierdził jej mał˙zonek. — Anheg wygnał go i za-

groził kar ˛

a ´smierci.

— Jeste´s jak dziecko, Baraku. Nie b˛edzie na to zwa˙zał, je´sli ma mu to przy-

nie´s´c korzy´s´c. Chyba lepiej zawiadomi´c o wszystkim Anhega.

— Znacie go? — zdziwił si˛e Garion. — Pewne jego wypowiedzi na temat

Baraka wcale nie były uprzejme.

— Wyobra˙zam sobie — stwierdziła z ironi ˛

a Merel. — To przecie˙z Barak prze-

konywał, ˙ze powinno si˛e ´sci ˛

a´c mu głow˛e.

Barak wci ˛

agał ju˙z kolczug˛e.

— Popraw włosy — co dziwne, w głosie Merel nie było ani ´sladu dawnej

zło´sliwo´sci. — Wygl ˛

adasz jak stóg siana.

— Nie ma na to czasu — odparł niecierpliwie olbrzym. — Chod´zcie oboje.

Idziemy do Anhega.

Trudno było pyta´c jeszcze o cokolwiek, gdy˙z Garion i Merel musieli biec, by

za nim nad ˛

a˙zy´c. Przeszli przez wielk ˛

a hal˛e, a zdumieni wojownicy pospiesznie

usuwali si˛e z drogi, gdy cho´cby przez moment spojrzeli na twarz Baraka.

— Lordzie Baraku — powitał go stra˙znik przy wej´sciu do sali rady.
— Na bok — rzucił olbrzym i pchn ˛

ał drzwi tak mocno, ˙ze uderzyły o ´scian˛e.

Król Anheg podniósł głow˛e, zaskoczony nagłym wtargni˛eciem.

175

background image

— Witaj, kuzynie. . . — zacz ˛

ał.

— Zdrada, Anhegu! — rykn ˛

ał Barak. — Jarl Jarvik złamał nakaz banicji

i wprowadził szpiegów do twego pałacu!

— Jarvik? — powtórzył Anheg. — Nie o´smieliłby si˛e.
— Owszem, o´smielił si˛e. Widziano go niedaleko Val Alorn. Podsłuchano nie-

które jego intrygi.

— Kim jest ten Jarvik? — wtr ˛

acił Stra˙znik Rivy.

— To jarl, którego wygnałem w zeszłym roku. Zatrzymali´smy jednego z jego

ludzi i znale´zli´smy przy nim wiadomo´s´c. Przeznaczona była dla pewnego Murga
w Sendarii i zawierała wszystkie szczegóły naszych najtajniejszych obrad. Jarvik
próbował zaprzecza´c, ˙ze jest autorem, cho´c list miał osobist ˛

a piecz˛e´c, a jego skar-

biec p˛ekał od czerwonego złota z kopalni Cthol Murgos. Nabiłbym na pal głow˛e
zdrajcy, ale jest ˙zonaty z moj ˛

a krewniaczk ˛

a i ona błagała o ˙zycie m˛e˙za. Wygnałem

go tylko do posiadło´sci na zachodnim wybrze˙zu.

Spojrzał na Baraka.
— Sk ˛

ad o tym wiesz? — zapytał. — Ostatnio zamkn ˛

ałe´s si˛e podobno w swojej

komnacie i z nikim nie chciałe´s rozmawia´c.

— Słowa mego m˛e˙za s ˛

a prawd ˛

a — o´swiadczyła Merel, a w jej głosie za-

brzmiało wyzwanie.

— Nie w ˛

atpi˛e, Merel — Anheg spojrzał na ni ˛

a lekko zaskoczony. — Chciałem

tylko spyta´c, sk ˛

ad si˛e dowiedział o Jarviku. Nic wi˛ecej.

— Widział go ten chłopiec z Sendarii — wyja´sniła kobieta. — I słyszał, jak

rozmawia ze swoim szpiegiem. Byłam obecna, gdy o tym opowiadał i stan˛e za
swym m˛e˙zem, gdyby ktokolwiek odwa˙zył si˛e w ˛

atpi´c w jego słowa.

— Garion? — zdumiała si˛e ciocia Pol.
— Chciałbym zaproponowa´c, by´smy wysłuchali chłopca — rzekł ze spokojem

Cho-Hag, władca Algarów. — Szlachcic, znany z przyja´zni z Murgami, który
akurat w tym momencie postanawia wróci´c z wygnania, to sprawa interesuj ˛

aca

nas wszystkich.

— Powtórz, co mówiłe´s mnie i Merel, Garionie — polecił Barak, wypychaj ˛

ac

chłopca do przodu.

— Wasza wysoko´s´c — Garion skłonił si˛e niezgrabnie. — Od naszego przyjaz-

du kilkakrotnie widziałem w twoim pałacu człowieka w zielonym płaszczu. Krył
si˛e, przekradał korytarzami i bardzo starał, by nikt go nie zauwa˙zył. Zobaczyłem
go zaraz pierwszej nocy, a potem nast˛epnego dnia, gdy wchodził z Murgiem do
karczmy. Barak twierdzi, ˙ze w Chereku nie ma Murgów, ale jestem pewien, ˙ze
człowiek, który mu towarzyszył, był Murgiem.

— Sk ˛

ad wiesz? — spytał podchwytliwie Anheg.

Garion spojrzał na niego bezradnie. Nie potrafił wymówi´c imienia Asharaka.
— No wi˛ec, chłopcze? — przynaglił go Rhodar.
Garion walczył z własnym j˛ezykiem, lecz bez rezultatu.

176

background image

— Mo˙ze znasz tego Murga? — zasugerował Silk.
Chłopiec przytakn ˛

ał z ulg ˛

a, zadowolony, ˙ze kto´s potrafi mu pomóc.

— Nie mo˙zesz ich zna´c zbyt wielu — Silk potarł palcem nos. — Czy to mo˙ze

ten, którego spotkali´smy w Darine, a potem w Muros? Znany jako Asharak?

Garion znowu przytakn ˛

ał.

— Czemu nam nie powiedziałe´s? — spytał zdumiony Barak.
— Ja. . . ja nie mogłem — zaj ˛

akn ˛

ał si˛e Garion.

— Nie mogłe´s?
— Słowa nie przechodziły mi przez usta — wyja´snił chłopiec. — Nie wiem

dlaczego, ale nigdy nie potrafiłem o nim mówi´c.

— Wi˛ec widywałe´s go ju˙z wcze´sniej? — upewnił si˛e Silk.
— Tak.
— I nigdy nikomu nie mówiłe´s?
— Nie.
Silk spojrzał na cioci˛e Pol.
— Czy to jeden z tych problemów, o których mo˙zesz wiedzie´c wi˛ecej od nas,

Polgaro? — zapytał.

Wolno kiwn˛eła głow ˛

a.

— Mo˙zna to zrobi´c — mrukn˛eła. — Proces nigdy nie jest pewny, wi˛ec nie

zajmowałam si˛e czym´s takim. Ale to mo˙zliwe.

Spowa˙zniała.
— Grolimowie uwa˙zaj ˛

a, ˙ze imponuj ˛

ace — zauwa˙zył pan Wilk. — Ale Groli-

mom łatwo zaimponowa´c.

— Chod´z ze mn ˛

a, Garionie — poleciła ciocia Pol.

— Jeszcze nie — rzucił Wilk.
— To wa˙zne — jej twarz stwardniała.
— Mo˙zesz to załatwi´c pó´zniej. Wysłuchajmy tej historii do ko´nca. Zło ju˙z si˛e

stało. Mów dalej, Garionie. Co jeszcze widziałe´s?

Chłopiec nabrał tchu.
— Dobrze — łatwiej mu było rozmawia´c ze starcem ni˙z z królami. — Jeszcze

raz zobaczyłem tego człowieka w zielonym płaszczu tego dnia, gdy pojechali´smy
na polowanie. Spotkał si˛e w lesie z m˛e˙zczyzn ˛

a o ˙zółtych włosach i bez brody. Roz-

mawiali chwil˛e i słyszałem, co mówi ˛

a. Ten ˙zółtowłosy chciał wiedzie´c, o czym

radzicie w tej sali.

— Powiniene´s zaraz przyj´s´c do mnie — wtr ˛

acił król Anheg.

— Walczyłem z dzikiem — wyja´snił chłopiec. — Uderzyłem głow ˛

a o drzewo

i straciłem przytomno´s´c. Nie pami˛etałem o niczym a˙z do dzisiejszego ranka. Kie-
dy król Fulrach wezwał tutaj Durnika, poszedłem si˛e rozejrze´c. Trafiłem do cz˛e´sci
pałacu, gdzie dach zapadł si˛e zupełnie, i znalazłem ´slady. Pod ˛

a˙zyłem za nimi i po

pewnym czasie znowu zobaczyłem człowieka w zielonym płaszczu. Wtedy sobie

177

background image

przypomniałem. Ruszyłem za nim, a on wszedł w korytarz biegn ˛

acy gdzie´s nad t ˛

a

sal ˛

a. Schował si˛e tam i słuchał, o czym mówicie.

— Jak s ˛

adzisz, Garionie, ile mógł podsłucha´c? — zapytał król Cho-Hag.

— Rozmawiali´scie o kim´s zwanym Apostat ˛

a. Zastanawiali´scie si˛e, czy mógł-

by wykorzysta´c jak ˛

a´s moc, by przebudzi´c nieprzyjaciela od bardzo dawna u´spio-

nego. Niektórzy s ˛

adzili, ˙ze nale˙zy ostrzec Arendów i Tolnedran, ale pan Wilk tak

nie uwa˙zał. A Durnik mówił, ˙ze ludzie w Sendarii b˛ed ˛

a walczy´c, gdyby nadeszli

Angarakowie.

Wszyscy byli zaszokowani.
— Ukryłem si˛e niedaleko człowieka w zielonym płaszczu — wyja´snił Ga-

rion. — Z pewno´sci ˛

a słyszał to samo, co ja. Potem nadeszli ˙zołnierze i on uciekł.

Postanowiłem wtedy opowiedzie´c o wszystkim Barakowi.

— Gdzie´s tutaj — Silk stan ˛

ał przy ´scianie i wskazał w róg sufitu. — Zapra-

wa si˛e wykruszyła. Przez szczeliny mi˛edzy kamieniami nasze głosy docieraj ˛

a do

korytarza pi˛etro wy˙zej.

— Bardzo warto´sciowego chłopaka przywiozła´s ze sob ˛

a lady Polgaro —

stwierdził z powag ˛

a król Rhodar. — Gdyby szukał zaj˛ecia, mo˙ze co´s bym dla

niego znalazł. Gromadzenie informacji to interesuj ˛

acy zawód, a on ma chyba na-

turalne uzdolnienia w tej dziedzinie.

— Ma tak˙ze inne zdolno´sci — odparła ciocia Pol. — Jest bardzo dobry, je´sli

idzie o trafianie do miejsc, gdzie nie powinien si˛e znale´z´c.

— Nie b ˛

ad´z dla niego zbyt sroga, Polgaro — wtr ˛

acił Anheg. — Oddał nam

wielk ˛

a przysług˛e, za któr ˛

a by´c mo˙ze nigdy nie b˛edziemy w stanie si˛e odwdzi˛e-

czy´c.

Garion skłonił si˛e i cofn ˛

ał przed nieruchomym wzrokiem cioci Pol.

— Kuzynie — Anheg zwrócił do Baraka. — Jak słyszałe´s, mamy w pałacu

nieproszonego go´scia. Chciałbym zamieni´c kilka słów z tym szpiegiem w zielo-
nym płaszczu.

— Wezm˛e paru ludzi — rzekł gro´znie olbrzym. — Wywrócimy pałac dachem

w dół, potrz ˛

a´sniemy troch˛e i zobaczymy, co wypadnie.

— Chciałbym go dosta´c mniej wi˛ecej całego.
— Oczywi´scie.
— Ale bez przesady. Byle tylko mógł mówi´c, a całkowicie zaspokoi nasze

potrzeby.

— Dopilnuje, kuzynie, by był nale˙zycie rozmowny, gdy ci go przyprowa-

dz˛e — wyszczerzył z˛eby Barak.

Blady u´smiech przemkn ˛

ał po wargach Anhega, a olbrzym ruszył ku drzwiom.

Król spojrzał na ˙zon˛e Baraka.
— Chciałbym tak˙ze tobie podzi˛ekowa´c, lady Merel — powiedział. — Pewien

jestem, ˙ze odegrała´s znacz ˛

ac ˛

a rol˛e w przedstawieniu nam tej sprawy.

178

background image

— Nie potrzebuj˛e podzi˛ekowa´n, wasza królewska mo´s´c. To był mój obowi ˛

a-

zek.

Anheg westchn ˛

ał.

— Czy zawsze musi to by´c obowi ˛

azek, Merel? — zapytał ze smutkiem.

— Czy jeszcze co´s si˛e liczy?
— Bardzo wiele. Ale sama musisz to odkry´c.
— Garionie — zawołała ciocia Pol. — Chod´z tutaj.
— Ju˙z id˛e — odparł chłopiec i zbli˙zył si˛e l˛ekliwie.
— Nie b ˛

ad´z głuptasem, kochanie — uspokoiła go. — Nic ci nie zrobi˛e.

Lekko dotkn˛eła palcami jego czoła.
— I co? — spytał pan Wilk.
— Jest — potwierdziła. — Bardzo lekki. Inaczej dawno bym zauwa˙zyła. Prze-

praszam, ojcze.

— Sprawd´zmy. — Wilk podszedł bli˙zej i poło˙zył dło´n na czole Gariona. —

To nic powa˙znego — oznajmił.

— Ale mógł by´c powa˙zny — stwierdziła ciocia Pol. — Odpowiadałam za to,

by nic takiego si˛e nie zdarzyło.

— Nie zadr˛eczaj si˛e Pol. Nie wypada. Po prostu zlikwiduj go.
— Co si˛e stało? — spytał przestraszony Garion.
— Nie ma si˛e o co martwi´c, kochanie — zapewniła ciocia Pol. Uj˛eła jego

praw ˛

a dło´n i przyło˙zyła do białego loka na swoim czole.

Garion poczuł wstrz ˛

as, zam˛et niejasnych wra˙ze´n, a potem wibruj ˛

ace uderzenie

za uszami. Nagły zawrót głowy sprawił, ˙ze upadłby, gdyby nie przytrzymała go
ciocia Pol.

— Kim jest ten Murgo? — spytała patrz ˛

ac mu w oczy.

— Ma na imi˛e Asharak — odpowiedział bez wahania Garion.
— Jak dawno go znasz?
— Przez całe ˙zycie. Przyje˙zd˙zał na farm˛e Faldora i obserwował mnie, gdy

byłem jeszcze mały.

— Na razie wystarczy, Pol — wtr ˛

acił pan Wilk. — Niech najpierw troch˛e

odpocznie. Przygotuj˛e co´s by cała sprawa nie mogła si˛e powtórzy´c.

— Czy chłopiec jest chory? — zainteresował si˛e Cho-Hag.
— Wła´sciwie nie jest to choroba — odpowiedział pan Wilk. — Trudno to

wytłumaczy´c. W ka˙zdym razie wyleczyli´smy go.

— Id´z teraz do swojego pokoju, Garionie — ciocia Pol wci ˛

a˙z trzymała go za

ramiona. — Czy stoisz pewnie? Potrafisz tam doj´s´c bez pomocy?

— Nic mi nie jest — odparł, cho´c nadal szumiało mu troch˛e w głowie.
— ˙

Zadnych wycieczek po drodze i ˙zadnego zwiedzania.

— Nie, ciociu.
— Kiedy tam trafisz, połó˙z si˛e do łó˙zka. Chc˛e, ˙zeby´s sobie przypomniał i za-

pami˛etał wszystkie spotkania z tym Murgiem. Co mówił i co robił.

179

background image

— Nigdy si˛e do mnie nie odzywał. Tylko patrzył.
— Przyjd˛e do ciebie za chwil˛e — mówiła dalej. — Opowiesz mi wszystko,

co o nim wiesz. To bardzo wa˙zne, Garionie wi˛ec skoncentruj si˛e tak mocno, jak
tylko potrafisz.

— Dobrze, ciociu Pol.
Pocałowała go lekko w czoło.
— Biegnij ju˙z, skarbie.
Wci ˛

a˙z czuj ˛

ac lekki zawrót głowy, Garion min ˛

ał drzwi i wyszedł na korytarz.

W wielkiej hali wojownicy Anhega przypasywali miecze i dobierali gro´znie

wygl ˛

adaj ˛

ace topory, szykuj ˛

ac si˛e do przeszukania pałacu. Nadal nieco oszołomio-

ny Garion przeszedł obok nich bez zatrzymania.

Cz˛e´s´c jego umysłu zdawała si˛e wpółu´spiona, lecz owa tajemna, wewn˛etrzna

cz˛e´s´c była przytomna i czujna. Oschły głos zauwa˙zył, ˙ze zdarzyło si˛e co´s bardzo
istotnego. Pot˛e˙zny opór przed wspominaniem o Asharaku najwyra´zniej znikn ˛

ał.

Ciocia Pol zdołała jako´s całkowicie usun ˛

a´c zapor˛e z jego my´sli. Chłopiec czuł

si˛e niepewnie. Dziwna relacja mi˛edzy nim a ciemno odzianym, milcz ˛

acym Asha-

rakiem była czysto osobist ˛

a wi˛ezi ˛

a, któr ˛

a mu nagle odebrano. Miał wra˙zenie, ˙ze

jego umysł jest teraz pusty i jakby pogwałcony. Westchn ˛

ał i ruszył szerokimi scho-

dami w stron˛e swojego pokoju.

W korytarzu przed drzwiami czekało pół tuzina wojowników, zapewne cz˛e´s´c

grupy Baraka poszukuj ˛

acej człowieka w zielonym płaszczu. Garion stan ˛

ał. Co´s

si˛e nie zgadzało. Poruszył głow ˛

a, by otrz ˛

asn ˛

a´c si˛e z oszołomienia. W tej cz˛e´sci

pałacu bywało zbyt wielu ludzi, by szpieg mógł si˛e tu ukrywa´c. Serce zabiło mu
mocniej i krok za krokiem cofn ˛

ał si˛e ku schodom, sk ˛

ad przyszedł. Wojownicy

wygl ˛

adali jak wszyscy Cherekowie w pałacu: brodaci, w hełmach, kolczugach

i futrach. Ale co´s si˛e tu nie zgadzało.

Otyły m˛e˙zczyzna w ciemnym płaszczu z kapturem stan ˛

ał w drzwiach pokoju

Gariona. To był Asharak. Chciał co´s powiedzie´c, ale wtedy zobaczył chłopca.

— Aha — rzucił cicho. Ciemne oczy błyszczały na jego pooranej bliznami

twarzy. — Wła´snie ci˛e szukałem, Garionie. Chod´z tutaj.

Garion poczuł w umy´sle lekkie szarpni˛ecie, które zdawało si˛e ze´slizgiwa´c,

jakby co´s nie potrafiło znale´z´c punktu zaczepienia. W milczeniu pokr˛ecił głow ˛

a

i wycofywał si˛e dalej.

— No chod´z ju˙z — przynaglił Asharak. — Zbyt długo si˛e znamy na takie

zabawy. Rób, co mówi˛e. Wiesz, ˙ze musisz.

Szarpni˛ecie zmieniło si˛e w pot˛e˙zny nacisk, który raz jeszcze si˛e ze´slizn ˛

ał.

— Chod´z, Garionie — warkn ˛

ał chrapliwie Asharak.

Garion cofał si˛e krok za krokiem.
— Nie — o´swiadczył.
Oczy Asharaka błysn˛eły i Murgo wyprostował si˛e gro´znie.

180

background image

Tym razem nie było to szarpni˛ecie ani nacisk, lecz cios. Garion poczuł jego

sił˛e, cho´c miał wra˙zenie, ˙ze chybił lub został jako´s oddalony.

Asharak spojrzał zdziwiony, po czym zmru˙zył oczy.
— Kto to zrobił? — zapytał. — Polgara? Belgarath? Nic ci to nie pomo˙ze,

Garionie. Raz ju˙z ci˛e miałem i mog˛e pochwyci´c znowu, gdy tylko zechc˛e. Nie
masz do´s´c sił, by mi si˛e opiera´c.

Chłopiec spojrzał na nieprzyjaciela i odpowiedział, pchany jak ˛

a´s potrzeb ˛

a

przeciwstawienia si˛e:

— Mo˙ze i nie mam. Ale najpierw musisz mnie złapa´c.
— To jest ten chłopiec — rzucił Asharak wojownikom. — Trzymajcie go!
Płynnie, jakby bez udziału ´swiadomo´sci, jeden z wojowników podniósł łuk

i wymierzył strzał˛e w Gariona. Asharak wyci ˛

agn ˛

ał rami˛e i pchn ˛

ał łuk na bok

w chwili, gdy ˙zołnierz zwolnił ci˛eciw˛e. Strzała ´swisn˛eła w powietrzu i szcz˛ekn˛eła
o kamienie muru kilka stóp na lewo od chłopca.

— ˙

Zywego, durniu — warkn ˛

ał Asharak i wymierzył łucznikowi straszliwy

cios w skro´n. Wojownik run ˛

ał w drgawkach na kamienn ˛

a posadzk˛e.

Garion odwrócił si˛e, dopadł schodów i pognał w dół przeskakuj ˛

ac po trzy

stopnie naraz. Nie ogl ˛

adał si˛e za siebie. Tupot ci˛e˙zkich kroków powiedział mu, ˙ze

Asharak i jego ludzie ruszyli w pogo´n. Na dole skr˛ecił w lewo i pobiegł długim,
mrocznym korytarzem, wiod ˛

acym na powrót w labirynt pałacu Anhega.

background image

ROZDZIAŁ XVII

Wsz˛edzie biegali wojownicy i rozlegały si˛e odgłosy walki. W pierwszych se-

kundach ucieczki plan Gariona był zupełnie prosty: wystarczy odszuka´c ludzi
Baraka, a b˛edzie bezpieczny. Ale w pałacu znajdowali si˛e tak˙ze inni wojowni-
cy. Przez zrujnowane południowe skrzydło jarl Jarvik wprowadził mał ˛

a armi˛e i na

korytarzach wrzała bitwa.

Garion szybko zrozumiał, ˙ze w ˙zaden sposób nie zdoła odró˙zni´c przyjaciół od

wrogów. Jeden Cherek-wojownik niczym si˛e w jego oczach nie ró˙znił od drugie-
go. Je´sli nie znajdzie Baraka lub kogo´s innego, kogo zna, nie o´smieli si˛e zdradzi´c.

´Swiadomo´s´c, ˙ze musi si˛e kry´c przed sprzymierze´ncami, tak samo jak przed nie-

przyjaciółmi, pogł˛ebiała tylko rozterk˛e. Było zupełnie mo˙zliwe, a nawet wysoce
prawdopodobne, ˙ze ucieknie przed lud´zmi Baraka wprost w ramiona napastników
Jarvika.

Najrozs ˛

adniejszym wyj´sciem byłby powrót do sali rady, lecz w pospiesznej

ucieczce przed Asharakiem przebiegł zbyt wiele mrocznych korytarzy, min ˛

ał zbyt

wiele zakr˛etów, a teraz nie miał poj˛ecia, gdzie si˛e znalazł i jak ma wróci´c do zna-
nych cz˛e´sci pałacu. Ten bieg na o´slep był niebezpieczny. Asharak lub jego ludzie
mogli czeka´c za ka˙zdym rogiem. Wiedział, ˙ze Murgo szybko odnowi t˛e dziwn ˛

a

wi˛e´z mi˛edzy nimi, któr ˛

a ciocia Pol zerwała swym dotkni˛eciem. Tego musiał si˛e

strzec za wszelk ˛

a cen˛e. Je´sli Asharak schwyta go znowu, nigdy ju˙z nie wypu´sci.

Musiał wi˛ec znale´z´c jak ˛

a´s bezpieczn ˛

a kryjówk˛e.

Skr˛ecił w w ˛

askie przej´scie i stan ˛

ał zdyszany, przyciskaj ˛

ac plecy do kamieni

muru. Na ko´ncu korytarza dostrzegł w migotliwym blasku pochodni wij ˛

ace si˛e

w gór˛e wytarte kamienne stopnie. Szybko doszedł do wniosku, ˙ze im wy˙zej wej-
dzie, tym mniejsz ˛

a ma szans˛e spotkania kogokolwiek. Walka toczy si˛e pewnie na

najni˙zszych pi˛etrach. Odetchn ˛

ał gł˛eboko i p˛edem ruszył do schodów.

W połowie drogi na gór˛e poj ˛

ał niedoskonało´s´c swego planu. Nie było tu ˙zad-

nych bocznych korytarzy, ˙zadnej drogi ucieczki i ˙zadnej kryjówki. Musiał jak
najszybciej dosta´c si˛e na szczyt, lub ryzykowa´c odkrycie i schwytanie. Albo i go-
rzej.

— Chłopcze! — dobiegło go z dołu czyje´s wołanie.

182

background image

Obejrzał si˛e przez rami˛e. Ponury Cherek w kolczudze i hełmie wspinał si˛e za

nim z wyci ˛

agni˛etym mieczem.

Potykaj ˛

ac si˛e Garion pognał do góry.

Usłyszał inny okrzyk nad sob ˛

a i zamarł. Wojownik u szczytu schodów był

równie ponury, jak ten na dole. i trzymał w r˛eku gro´znie wygl ˛

adaj ˛

acy topór.

Garion znalazł si˛e w pułapce. Stan ˛

ał pod ´sciana i szukał dłoni ˛

a sztyletu, cho´c

wiedział, ˙ze nie na wiele si˛e przyda.

Wtedy wojownicy zobaczyli si˛e nawzajem i z gło´snym krzykiem rzucili do

ataku. Ten z mieczem przemkn ˛

ał w gór˛e obok Gariona, gdy ten z toporem skoczył

w dół.

Topór zatoczył łuk, chybił i skrzesał snop iskier z kamieni muru. Miecz, był

celniejszy. Z włosami stoj ˛

acymi d˛eba ze zgrozy Garion patrzył, jak ostrze przebija

p˛edz ˛

ace w dół ciało napastnika. Topór upadł z brz˛ekiem, a topornik, zsuwaj ˛

ac si˛e

na przeciwnika, wyrwał z pochwy na biodrze szeroki sztylet i wbił go w pier´s
wroga. Zderzenie przewróciło obu m˛e˙zczyzn. Spleceni run˛eli w dół, a ich sztylety
błyskały uderzaj ˛

ac raz za razem.

Przera˙zony i bezradny Garion obserwował, jak przetaczaj ˛

a si˛e obok niego,

z obrzydliwym odgłosem zatapiaj ˛

ac ostrza w swych ciałach. Czerwone fontanny

krwi tryskały z ran.

Z trudem powstrzymał wymioty, zacisn ˛

ał z˛eby i pomkn ˛

ał w gór˛e usiłuj ˛

ac nie

słysze´c dobiegaj ˛

acych z dołu strasznych d´zwi˛eków, gdy dwóch konaj ˛

acych ludzi

do ko´nca nie przerywało swego krwawego dzieła.

Nie my´slał ju˙z nawet o skradaniu si˛e. Po prostu biegł, uciekaj ˛

ac raczej od

przera˙zaj ˛

acej potyczki na schodach ni˙z przed Asharakiem czy jarlem Jarvikiem.

W ko´ncu, po nie wiadomo jak długim czasie, wpadł za uchylone drzwi zakurzo-
nej, nie u˙zywanej komnaty. Zamkn ˛

ał je za sob ˛

a i dr˙z ˛

ac oparł si˛e o nie plecami.

Pod jedn ˛

a ze ´scian dostrzegł szerokie, zapadni˛ete ło˙ze, a wysoko nad nim nie-

wielkie okienko. W dwóch k ˛

atach wspierały si˛e sm˛etnie o ´sciany dwa połamane

krzesła, w trzecim stała pusta, otwarta skrzynia. I to wszystko. To pomieszcze-
nie pozwalało przynajmniej umkn ˛

a´c z korytarzy, gdzie dzicy ludzie mordowali

si˛e nawzajem. Szybko jednak Garion zdał sobie spraw˛e, ˙ze pozorne bezpiecze´n-
stwo jest tylko iluzj ˛

a. Znajdzie si˛e w pułapce, je´sli ktokolwiek otworzy te drzwi.

Rozpaczliwie szukaj ˛

ac wyj´scia rozgl ˛

adał si˛e po pomieszczeniu.

Na nagiej ´scianie naprzeciw ło˙za wisiały jakie´s kotary. W nadziei ˙ze kryj ˛

a

jak ˛

a´s szaf˛e lub s ˛

asiedni pokój, Garion podszedł bli˙zej i rozsun ˛

ał je. Za kotar ˛

a było

przej´scie, lecz nie do innej komnaty, a do ciemnego, w ˛

askiego korytarza. Zajrzał

tam, ale mrok był absolutny i widział jedynie najbli˙zszy fragment podłogi. Zadr˙zał
na my´sl o pod ˛

a˙zaniu po omacku przez czer´n, ze zbrojnymi nast˛epuj ˛

acymi mu na

pi˛ety.

183

background image

Spojrzał na jedyne okienko. Potem przeci ˛

agn ˛

ał skrzyni˛e, by stan ˛

a´c na niej

i wyjrze´c przez szyb˛e. Mo˙ze zobaczy co´s, co pomo˙ze mu odgadn ˛

a´c, gdzie si˛e

znalazł. Wszedł na skrzyni˛e, stan ˛

ał na palcach i wysun ˛

ał głow˛e na zewn ˛

atrz.

Wie˙ze wyrastały tu i tam w´sród spadzistych dachów i niesko´nczonych galerii

pałacu króla Anhega. To beznadziejne. Niczego nie rozpoznawał. Odwrócił si˛e,
by zej´s´c na dół, i znieruchomiał nagle. W grubej warstwie kurzu na podłodze
wyra´znie odbijały si˛e odciski jego stóp.

Zeskoczył pospiesznie i zerwał poduszk˛e z dawno nie u˙zywanego ło˙za. Uło˙zył

j ˛

a na podłodze i przeci ˛

agn ˛

ał wokół komnaty, zamazuj ˛

ac własne ´slady. Wiedział,

˙ze nie zdoła ukry´c faktu czyjej´s obecno´sci, lecz zniszczy odciski stóp. Swym roz-

miarem natychmiast dowiodłyby Asharakowi czy jego ludziom, ˙ze ukrywaj ˛

acy

si˛e tutaj nie był dorosłym m˛e˙zczyzn ˛

a. Kiedy sko´nczył, rzucił poduszk˛e na łó˙zko.

Metoda nie była doskonała, ale lepsza ni˙z ˙zadna.

Z korytarza dobiegło czyje´s wołanie i szcz˛ek stali o stal.
Garion odetchn ˛

ał gł˛eboko i skoczył w mroczne przej´scie za kotar ˛

a.

Ju˙z po kilku krokach ciemno´s´c stała si˛e absolutna. Czuł dreszcze, gdy paj˛e-

czyny muskały mu twarz, a kurz wieków zapierał oddech, unosz ˛

ac si˛e kł˛ebami

spod nóg. Z pocz ˛

atku szedł szybko, bardziej ni˙z czegokolwiek pragn ˛

ac odej´s´c

mo˙zliwie daleko od walcz ˛

acych w korytarzu. Potem potkn ˛

ał si˛e i przez straszliw ˛

a

sekund˛e był pewien, ˙ze runie. W umy´sle błysn ˛

ał obraz stromych schodów, opada-

j ˛

acych w ciemno´s´c. Poj ˛

ał, ˙ze je´sli nie zwolni, w ˙zaden sposób nie zdoła unikn ˛

a´c

upadku. Ruszył ostro˙zniej, przesuwaj ˛

ac jedn ˛

a r˛ek˛e po ´scianie, a drug ˛

a wyci ˛

agaj ˛

ac

do przodu, by odgarnia´c g˛esto zwisaj ˛

ace z niskiego stropu paj˛eczyny.

W ciemno´sci stracił poczucie czasu i miał wra˙zenie, ˙ze całymi godzinami wy-

macuje drog˛e w ˛

askim przej´sciem, które zdawało si˛e nie mie´c ko´nca. Potem, mimo

uwagi, zderzył si˛e mocno z szorstk ˛

a kamienn ˛

a ´scian ˛

a. Na moment ogarn˛eła go pa-

nika. Czy korytarz tu wła´snie si˛e ko´nczył? Czy˙zby wpadł w pułapk˛e?

Wtedy dostrzegł k ˛

atem oka słaby poblask. Przej´scie nie ko´nczyło si˛e, lecz

skr˛ecało ostro w prawo. Na ko´ncu było jakie´s ´swiatło i Garion z ulg ˛

a pod ˛

a˙zył ku

niemu.

Blask był coraz mocniejszy i chłopiec przyspieszył kroku. Wkrótce dotarł do

jego ´zródła — w ˛

askiej szczeliny w ´scianie, bardzo nisko. Przykl˛ekn ˛

ał na pokry-

tych kurzem kamieniach i wyjrzał.

Hala pod nim była ogromna. Wielkie ognisko płon˛eło w zagł˛ebieniu na ´srod-

ku, a dym unosił si˛e ku otworom w sklepieniu. Znajdowało si˛e wysoko, powy˙zej
miejsca, sk ˛

ad wygl ˛

adał Garion. Cho´c z góry wszystko wygl ˛

adało inaczej, chło-

piec od razu rozpoznał sal˛e tronow ˛

a króla Anhega. Pod sob ˛

a dostrzegł wielk ˛

a

posta´c króla Rhodara i, mniejsz ˛

a. Cho-Haga z zawsze obecnym Hettarem za ple-

cami. W pewnej odległo´sci od tronów król Fulrach dyskutował z panem Wilkiem,
a w pobli˙zu czekała ciocia Pol. ˙

Zona Baraka rozmawiała o czym´s z królow ˛

a Isle-

n ˛

a, a królowa Porenn i królowa Silar stały obok. Silk spacerował nerwowo, spo-

184

background image

gl ˛

adaj ˛

ac od czasu do czasu na silnie strze˙zone drzwi. Gariona ogarn˛eło uczucie

ulgi. Był bezpieczny.

Wła´snie miał krzykn ˛

a´c, gdy ci˛e˙zkie odrzwia otworzyły si˛e z rozmachem i do

sali wkroczył król Anheg w kolczudze i z mieczem w dłoni. Barak i Stra˙znik
Rivy prowadzili za nim wyrywaj ˛

acego si˛e m˛e˙zczyzn˛e o płowych włosach, którego

Garion widział w dniu polowania.

— Drogo zapłacisz za zdrad˛e Jarviku — rzucił przez rami˛e Anheg. Z ponur ˛

a

mina podszedł do swego tronu.

— Wi˛ec ju˙z po wszystkim? — spytała ciocia Pol.
— Ju˙z niedługo, Polgaro — zapewnił Anheg. — Moi ludzie ´scigaj ˛

a reszt˛e

bandytów Jarvika w najdalszych zak ˛

atkach pałacu. Gdyby nas nie uprzedzono,

sprawy mogły potoczy´c si˛e całkiem inaczej.

Krzyk czaił si˛e tu˙z za wargami Gariona, lecz w ostatnim momencie chłopiec

postanowił jeszcze przez kilka chwil zachowa´c milczenie.

Anheg wsun ˛

ał miecz do pochwy i zasiadł na tronie.

— Porozmawiamy troch˛e, Jarviku — powiedział. — Zanim stanie si˛e to, co

sta´c si˛e musi.

Płowowłosy m˛e˙zczyzna zrezygnował z beznadziejnej walki z Barakiem i nie-

mal równie silnym Stra˙znikiem Rivy.

— Nie mam ci nic do powiedzenia, Anhegu — o´swiadczył butnie. — Gdy-

by los zrz ˛

adził inaczej, siedziałbym teraz na twoim tronie. Zaryzykowałem i to

wszystko.

— Niezupełnie. Chc˛e pozna´c szczegóły. Mo˙zesz mi opowiedzie´c. I tak b˛e-

dziesz mówił, nie teraz, to pó´zniej.

— Rób, co chcesz — skrzywił si˛e pogardliwie Jarvik. — Odgryz˛e sobie j˛ezyk,

zanim cokolwiek ci powiem.

— Jeszcze si˛e przekonamy — mrukn ˛

ał ponuro Anheg.

— To niepotrzebne, Anhegu — wtr ˛

aciła ciocia Pol i wolno podeszła do wi˛e´z-

nia. — S ˛

a prostsze sposoby, by go przekona´c.

— Nic nie powiem — powtórzył Jarvik. — Jestem wojownikiem i nie boj˛e si˛e

ciebie, czarownico.

— Jeste´s wi˛ekszym durniem, ni˙z s ˛

adziłem, lordzie Jarvik — zauwa˙zył pan

Wilk. — Mo˙ze wolisz, ˙zebym ja to załatwił, Pol?

— Poradz˛e sobie, ojcze — odparła, nie spuszczaj ˛

ac wzroku z Jarvika.

— Ostro˙znie — uprzedził starzec. — Czasem posuwasz si˛e za daleko. Lekkie

mu´sni˛ecie zupełnie wystarczy.

— Wiem, co robi˛e, Stary Wilku — odparła zgry´zliwie. Spojrzała wprost

w oczy je´nca.

Garion w swej kryjówce wstrzymał oddech.
Jarl Jarvik zacz ˛

ał si˛e poci´c i rozpaczliwie próbował odwróci´c wzrok od oczu

cioci Pol. Bez skutku. Jej wola panowała nad nim i unieruchamiała spojrzenie.

185

background image

Zadr˙zał i zbladł. Ona nie uczyniła najmniejszego ruchu, ˙zadnego gestu. Stała tylko
przed nim, a jej oczy płon˛eły, wbijaj ˛

ac si˛e w mózg.

Wtedy, po krótkiej chwili, krzykn ˛

ał. Potem jeszcze raz i opadł, zwisaj ˛

ac w r˛e-

kach trzymaj ˛

acych go ludzi.

— Zabierz go — j˛ekn ˛

ał, nie mog ˛

ac opanowa´c drgawek. — B˛ed˛e mówił, ale

zabierz go. Błagam.

Silk, stoj ˛

acy teraz za tronem Anhega, spojrzał na Hettara.

— Ciekawe, co zobaczył — mrukn ˛

ał.

— Chyba lepiej nie wiedzie´c — odparł młody Algar.
Królowa Islena przygl ˛

adała si˛e pilnie, jakby w nadziei ˙ze odgadnie, na czym

polega sztuczka. Skrzywiła si˛e wyra´znie, gdy Jarvik krzykn ˛

ał, i odwróciła wzrok.

— Dobrze, Jarviku — rzekł Anheg dziwnie zduszonym głosem. — Zacznij od

pocz ˛

atku. Chc˛e wiedzie´c wszystko.

— Z pocz ˛

atku to były drobiazgi — Jarvik trz ˛

asł si˛e jeszcze. — S ˛

adziłem, ˙ze

nikomu nie przynios ˛

a szkody.

— Zawsze tak jest — stwierdził Brand.
Jarl Jarvik odetchn ˛

ał gł˛eboko, raz jeszcze spojrzał na cioci˛e Pol i zadr˙zał. Po-

tem wyprostował si˛e.

— Wszystko zacz˛eło si˛e jakie´s dwa lata temu — powiedział. — Popłyn ˛

ałem

do Kotu w Drasni i spotkałem tam kupca, Nadraka imieniem Grashor. Wydawał
si˛e miłym człowiekiem, a kiedy ju˙z si˛e lepiej poznali´smy, zapytał, czy byłbym
zainteresowany pewnym zyskownym przedsi˛ewzi˛eciem. Powiedziałem, ˙ze jestem
jarlem, nie handlarzem, ale on nalegał. Twierdził, ˙ze l˛eka si˛e piratów ˙zyj ˛

acych

na wyspach w Zatoce Cherek, a jarlowski okr˛et z wojownikami na pokładzie po-
winien przepłyn ˛

a´c bezpiecznie. Ładunek stanowiła jedna niezbyt du˙za skrzynia.

My´sl˛e, ˙ze miał tam jakie´s klejnoty, które przemycił przez komory celne w Bok-
torze i chciał przewie´z´c do Darine w Sendarii. Powiedziałem, ˙ze mnie to nie in-
teresuje, ale on otworzył kies˛e i sypn ˛

ał złotem. Pami˛etam, ˙ze było jasnoczerwone

i nie mogłem oderwa´c od niego oczu. Potrzebowałem pieni˛edzy, zreszt ˛

a kto nie

potrzebuje, i naprawd˛e nie widziałem nic niewła´sciwego w spełnieniu pro´sby. Tak
wi˛ec zabrałem Nadraka i t˛e skrzyni˛e do Darine. Tam poznałem jego wspólnika,
Murga imieniem Asharak.

Garion drgn ˛

ał na d´zwi˛ek tego imienia. Usłyszał zdumione gwizdni˛ecie Silka.

— Zgodnie z umow ˛

a — kontynuował Jarvik — Asharak wypłacił mi sum˛e

równ ˛

a tej, któr ˛

a otrzymałem od Grashora i zyskałem na tym interesie worek pełen

złota. Asharak powiedział, ˙ze zrobiłem im wielk ˛

a przysług˛e i gdybym jeszcze kie-

dy´s potrzebował złota, z przyjemno´sci ˛

a znajdzie sposób, bym je zarobił. Miałem

teraz wi˛ecej pieni˛edzy ni˙z kiedykolwiek w ˙zyciu, ale nie wiem czemu uznałem,

˙ze to nie wystarczy. Z nieznanych powodów czułem, ˙ze potrzebuj˛e wi˛ecej.

186

background image

— To natura złota Angaraków — wyja´snił pan Wilk. — Woła do swego. Im

wi˛ecej si˛e go posiada, tym bardziej si˛e go pragnie. Dlatego Murgowie tak nim
szafuj ˛

a. Asharak nie kupował twoich usług, Jarviku. On kupował twoj ˛

a dusz˛e.

Wi˛ezie´n przytakn ˛

ał ponuro.

— W ka˙zdym razie niedługo potem znalazłem jaki´s pretekst i znów popłyn ˛

a-

łem do Darine. Asharak powiedział, ˙ze Murgom nie wolno wje˙zd˙za´c do Chereku,
a on bardzo si˛e interesuje nami i naszym królestwem. Zadawał mi mnóstwo pyta´n
i płacił złotem za ka˙zd ˛

a odpowied´z. Pomy´slałem, ˙ze to do´s´c głupi sposób wyda-

wania pieni˛edzy, ale udzielałem odpowiedzi i brałem cenny kruszec. Odpływaj ˛

ac

do Chereku miałem go ju˙z pełen worek. Wróciłem do Jarviksholmu i uło˙zyłem
złoto przy tym, które dostałem wcze´sniej. Stwierdziłem, ˙ze jestem bogatym czło-
wiekiem i nadal nie zrobiłem niczego niegodnego. Ale miałem wra˙zenie, ˙ze dni
trwaj ˛

a zbyt krótko. Całe dnie sp˛edzałem w skarbcu, przeliczałem dukaty, pole-

rowałem je, a˙z l´sniły czerwieni ˛

a jak krew, i wsłuchiwałem si˛e w ich brz˛ek. Po

pewnym czasie jednak uznałem, ˙ze nie ma ich tak wiele, wi˛ec znowu wróciłem
do Asharaka. Powiedział, ˙ze nadal ciekawi go Cherek i chciałby pozna´c plany An-
hega. Obiecał, ˙ze da mi tyle złota, ile ju˙z mam, je´sli przez rok b˛ed˛e go informował,
o czym si˛e mówi na naradach w pałacu. Najpierw powiedziałem: nie, gdy˙z wie-
działem, ˙ze proponuje mi czyn niegodny. Ale pokazał dukaty i ju˙z nie potrafiłem
odmówi´c.

Ze swego miejsca Garion widział twarze słuchaczy. Wyra˙zały dziwn ˛

a miesza-

nin˛e pogardy i współczucia. Jarvik mówił dalej:

— Wtedy wła´snie, Anhegu, twoi ludzie schwytali mojego posła´nca i zostałem

wygnany z Jarviksholmu. Z pocz ˛

atku nie przej ˛

ałem si˛e specjalnie, gdy˙z ci ˛

agle

mogłem si˛e cieszy´c swoim złotem. Ale po krótkim czasie znowu stwierdziłem,

˙ze jest go za mało. Wysłałem szybki statek przez Przesmyk Chereku do Darine.

Niósł wiadomo´s´c dla Asharaka. Błagałem go, by znalazł dla mnie jaki´s sposób
zarabiania pieni˛edzy. Statek wrócił z Asharakiem na pokładzie. Usiedli´smy wtedy
i radzili´smy, jak mógłbym powi˛ekszy´c swój skarb.

— Jeste´s zatem podwójnym zdrajc ˛

a, Jarviku — w głosie Anhega zad´zwi˛eczał

niemal smutek. — Zdradziłe´s mnie i złamałe´s najstarsze prawo królestwa. ˙

Zaden

Angarak nie postawił stopy na naszej ziemi od czasów samego Chereka o Nied´z-
wiedzich Barach.

— Wtedy ju˙z mnie to nie obchodziło — wzruszył ramionami Jarvik. — Asha-

rak miał plan, który uznałem za dobry. Gdyby´smy przekradali si˛e przez miasto
w niewielkich grupkach, mogliby´smy ukry´c cał ˛

a armi˛e w zrujnowanych połu-

dniowych skrzydłach pałacu. Przy odrobinie szcz˛e´scia i z przewag ˛

a zaskoczenia

była szansa, by zabi´c ciebie i pozostałych królów Alornów. Zasiadłbym wtedy na
tronie Chereku, a mo˙ze i całej Alorii.

— Jakiej ceny za˙z ˛

adał Asharak? — pan Wilk zmru˙zył oczy. — Czego chciał

w zamian za uczynienie ci˛e królem?

187

background image

— Rzeczy tak drobnej, ˙ze wybuchn ˛

ałem ´smiechem, gdy mi o niej powie-

dział — odparł Jarvik. — Ale obiecał, ˙ze je´sli to dla niego zrobi˛e, ofiaruje mi
nie tylko koron˛e, ale wypełni złotem cał ˛

a komnat˛e.

— Co to było? — powtórzył pytanie Wilk.
— Powiedział, ˙ze chce chłopca, mniej wi˛ecej czternastoletniego, który przy-

płyn ˛

ał w orszaku króla Fulracha z Sendarii. Obiecał, ˙ze gdy tylko przeka˙z˛e mu

chłopaka, da mi wi˛ecej złota, ni˙z potrafi˛e zliczy´c. I koron˛e Chereku na dodatek.

Fulrach spojrzał zdumiony.
— Garion? — zapytał. — Czemu Asharakowi miałoby na nim zale˙ze´c?
J˛ek przera˙zenia cioci Pol dotarł a˙z do kryjówki Gariona.
— Durniku! — zawołała mocnym głosem, lecz Durnik p˛edził ju˙z do drzwi.

Silk biegł tu˙z za nim. Ciocia Pol odwróciła si˛e. Jej oczy płon˛eły, a białe pasemko
promieniowało niemal w´sród czerni włosów. Jarl Jarvik cofn ˛

ał si˛e przed gniew-

nym spojrzeniem.

— Je´sli chłopcu zdarzy si˛e co´s złego, Jarviku, przez tysi ˛

ac lat ludzie b˛ed ˛

a

dr˙zeli na wspomnienie twojego losu — oznajmiła.

Sprawy zaszły za daleko. Garion był zawstydzony i troch˛e przestraszony jej

furi ˛

a.

— Nic mi si˛e nie stało, ciociu Pol — krzykn ˛

ał przez szczelin˛e w ´scianie. —

Jestem tutaj, na górze.

— Garion? — szukała go wzrokiem. — Gdzie jeste´s?
— U góry, pod sufitem — odpowiedział. — Za murem.
— Jak tam trafiłe´s?
— Nie wiem. Jacy´s ludzie mnie ´scigali, wi˛ec uciekałem. I dotarłem a˙z tutaj.
— Natychmiast zejd´z na dół.
— Nie potrafi˛e, ciociu Pol. Biegłem tak daleko i skr˛ecałem tyle razy, ˙ze nie

wiem, jak wróci´c. Zgubiłem si˛e.

— No dobrze — stwierdziła, odzyskuj ˛

ac panowanie nad sob ˛

a. — Nie ruszaj

si˛e. Znajdziemy sposób, ˙zeby ci˛e tu sprowadzi´c.

— Mam nadziej˛e — westchn ˛

ał.

background image

ROZDZIAŁ XVIII

Ten korytarz musi gdzie´s prowadzi´c — Anheg spojrzał w stron˛e, gdzie Garion

nerwowo oczekiwał na pomoc. — Niech po prostu nim pójdzie.

— I wpadnie wprost w r˛ece Murga Asharaka? — mrukn˛eła ciocia Pol. —

Lepiej niech zostanie tam, gdzie jest.

— Asharak ucieka w strachu o ˙zycie — stwierdził Anheg. — Nie ma go ju˙z

w pałacu.

— O ile pami˛etam, nie powinno go by´c w królestwie — zauwa˙zyła.
— Zaczekaj, Pol — przerwał Wilk. — Garionie! — krzykn ˛

ał. — Któr˛edy

biegnie ten korytarz?

— Chyba w kierunku tylnej cz˛e´sci sali, gdzie stoj ˛

a trony — odpowiedział

chłopiec. — Trudno powiedzie´c. Jest ciemno.

— Podamy ci pochodnie. Ustawisz jedn ˛

a tam, gdzie stoisz w tej chwili,

a z drug ˛

a pójdziesz przed siebie. Póki nie stracisz tej pierwszej z oczu, posuwasz

si˛e w linii prostej.

— Bardzo sprytne — ocenił Silk. — Szkoda, ˙ze nie mam siedmiu tysi˛ecy lat.

Te˙z bym potrafił tak sprawnie rozwi ˛

azywa´c problemy.

Wilk pu´scił uwag˛e mimo uszu.
— Nadal uwa˙zam, ˙ze najlepszym wyj´sciem b˛edzie przystawienie paru drabin

i wybicie dziury w ´scianie — wtr ˛

acił Barak.

— Mo˙ze najpierw spróbujemy sposobu Belgaratha? — spytał zbolałym gło-

sem Anheg.

Barak wzruszył ramionami.
— Ty tu jeste´s królem.
— Dzi˛eki — burkn ˛

ał sucho władca.

Jeden z wojowników przyniósł dług ˛

a tyk˛e i podał Garionowi dwie pochodnie.

— Je´sli korytarz biegnie prosto — zastanowił si˛e Anheg — powinien dopro-

wadzi´c gdzie´s do królewskich apartamentów.

— To ciekawe — Rhodar uniósł brew. — Dobrze by było wiedzie´c, czy wie-

dzie do królewskich komnat, czy w przeciwn ˛

a stron˛e.

189

background image

— Całkiem mo˙zliwe, ˙ze to jaka´s zapomniana droga ewakuacyjna — odparł

ura˙zonym tonem Anheg. — Nasza historia nie była w ko´ncu a˙z tak pokojowa. Nie
ma powodu, by od razu podejrzewa´c najgorsze.

— Oczywi´scie — przyznał uprzejmie Rhodar. — Najmniejszego powodu.
Garion umie´scił jedn ˛

a z pochodni obok szczeliny w murze i pod ˛

a˙zył zakurzo-

nym przej´sciem, ogl ˛

adaj ˛

ac si˛e cz˛esto, by sprawdzi´c, czy wci ˛

a˙z widzi jej ´swiatło.

Po chwili dotarł do w ˛

askich drzwiczek, otwieraj ˛

acych si˛e do wn˛etrza pustej szafy.

Dalej znajdowała si˛e bogata sypialnia z wyj´sciem na szeroki, dobrze o´swietlony
korytarz, którym zbli˙zało si˛e kilku wojowników, a Garion rozpoznał w´sród nich
łowczego Torvika.

— Tu jestem — zawołał z ulg ˛

a i wyszedł im naprzeciw.

— Nie pró˙znowałe´s, co? — u´smiechn ˛

ał si˛e Torvik.

— To nie moja wina.
— Wracajmy do króla Anhega. Ta dama, twoja ciotka, bardzo si˛e martwi.
— Pewnie jest na mnie zła. — Garion ruszył obok pot˛e˙znego my´sliwego.
— Bardzo prawdopodobne — przyznał Torvik. — Kobiety zawsze si˛e na nas

złoszcz ˛

a, z tych czy innych powodów. Kiedy doro´sniesz, b˛edziesz si˛e musiał do

tego przyzwyczai´c.

Ciocia Pol czekała przed drzwiami sali tronowej. Nie robiła mu wyrzutów,

przynajmniej na razie. Na jedn ˛

a krótk ˛

a chwil˛e przytuliła go mocno, po czym spoj-

rzała z powag ˛

a.

— Czekali´smy na ciebie, kochanie — powiedziała prawie całkiem spokojnie

i wprowadziła go do ´srodka.

— W apartamencie mojej babki, powiadasz? — mówił do Torvika Anheg. —

Zdumiewaj ˛

ace. Pami˛etam j ˛

a jako zdziwaczał ˛

a staruszk˛e chodz ˛

ac ˛

a o lasce.

— Nikt nie rodzi si˛e starcem, Anhegu — zauwa˙zył z chytr ˛

a min ˛

a Rhodar.

— Jestem pewna Anhegu, ˙ze istnieje całkiem niewinne wyja´snienie tej spra-

wy — pocieszyła króla Porenn. — Mój m ˛

a˙z si˛e z tob ˛

a dra˙zni.

— Jeden z ludzi zajrzał do tego przej´scia, wasza wysoko´s´c — wtr ˛

acił taktow-

nie Torvik. — Le˙zy tam gruba warstwa kurzu. Mo˙zliwe, ˙ze nie było u˙zywane od
stuleci.

— Zdumiewaj ˛

ace — powtórzył Anheg.

Nast˛epnie delikatnie porzucono ten temat, cho´c kpi ˛

ace spojrzenie króla Rho-

dara było a˙z nadto wymowne.

Hrabia Seline chrz ˛

akn ˛

ał dyskretnie.

— S ˛

adz˛e — powiedział — ˙ze młody Garion mógłby nam opowiedzie´c co´s

ciekawego.

— Spodziewam si˛e — ciocia Pol spojrzała na chłopca. — O ile pami˛etam,

kazałam ci czeka´c w swoim pokoju.

— Tam był Asharak — wyja´snił Garion. — Miał ze sob ˛

a wojowników. Pró-

bował mnie zmusi´c, ˙zebym z nim poszedł. Nie chciałem, a on powiedział, ˙ze ju˙z

190

background image

raz mnie miał i znowu mo˙ze schwyta´c. Nie bardzo rozumiałem, o co mu chodzi,
ale odparłem, ˙ze najpierw musi mnie dogoni´c. I uciekłem.

Brand, Stra˙znik Rivy, parskn ˛

ał ´smiechem.

— Nie s ˛

adz˛e, by mo˙zna mu było cokolwiek zarzuci´c, Polgaro — o´swiad-

czył. — Gdybym w swoim pokoju spotkał kapłana Grolimów, te˙z bym chyba
uciekał.

— Jeste´s pewien, ˙ze to był Asharak? — spytał Silk.
Garion pokiwał głow ˛

a.

— Znam go od bardzo dawna. Chyba przez całe ˙zycie. On te˙z mnie poznał.

Wołał mnie po imieniu.

— Mam ochot˛e na dług ˛

a rozmow˛e z tym Asharakiem — stwierdził Anheg. —

Chciałbym mu zada´c kilka pyta´n na temat całego zamieszania, do jakiego dopro-
wadził w moim królestwie.

— W ˛

atpi˛e, czy go znajdziesz Anhegu — odparł pan Wilk. — Wydaje si˛e kim´s

wi˛ecej ni˙z tylko Grolimem. Raz dotkn ˛

ałem jego umysłu. W Muros. Nie jest to

zwyczajny umysł.

— Zabawi˛e si˛e poszukiwaniem — mrukn ˛

ał z pozorn ˛

a oboj˛etno´sci ˛

a król. —

Nawet Grolim nie potrafi chodzi´c pieszo po wodzie, wi˛ec chyba zablokuj˛e porty
w całym Chereku. Potem wy´sl˛e ludzi, by przeczesali góry i puszcze. I tak zim ˛

a

tyj ˛

a i hałasuj ˛

a tylko, wi˛ec przyda si˛e im jakie´s zaj˛ecie.

— Wyp˛edzanie grubych, hała´sliwych wojowników na ´snieg w samym ´srodku

zimy nie przysporzy ci popularno´sci, Anhegu — zauwa˙zył Rhodar.

— Obiecaj hojne wynagrodzenie — zaproponował Silk. — W ten sposób za-

p˛edzisz ich do pracy i zachowasz popularno´s´c.

— Niezły pomysł. A jak ˛

a nagrod˛e by´s sugerował, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze?

— Obiecaj tyle złota, ile wa˙zy głowa Asharaka — rzekł Silk. — To powinno

nawet najtłu´sciejszych wojowników odci ˛

agn ˛

a´c od ko´sci i antałka piwa.

Anheg skrzywił si˛e lekko.
— To Grolim — pocieszył go Silk. — Zapewne i tak go nie znajd ˛

a, ale szuka-

j ˛

ac rozło˙z ˛

a całe królestwo na cz˛e´sci. Twe złoto b˛edzie bezpieczne, twoi wojow-

nicy rozruszaj ˛

a si˛e troch˛e, ty sam zyskasz sław˛e człowieka hojnego. W dodatku,

Asharak nie zdoła dalej spiskowa´c, gdy ka˙zdy w Chereku b˛edzie go szukał z to-
porem w r˛eku. Kto´s, czyja głowa cenniejsza jest dla innych ni˙z dla niego samego,
nie ma czasu na głupstwa.

— Ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze — stwierdził z powag ˛

a Anheg. — Jeste´s człowiekiem

podst˛epnym.

— Staram si˛e, najja´sniejszy panie — skłonił si˛e kpi ˛

aco Silk.

— Czy mo˙zliwe, by´s zechciał pracowa´c dla mnie? — zaproponował władca

Chereku.

— Anhegu! — zawołał oburzony Rhodar.

191

background image

— Krew, wasza wysoko´s´c — westchn ˛

ał Silk. — Wi˛ezy pokrewie´nstwa trzy-

maj ˛

a mnie u boku wuja. Ch˛etnie jednak wysłucham twej oferty. B˛edzie pomocna

w przyszłych negocjacjach na temat wynagrodzenia za moje usługi.

´Smiech królowej Porenn zabrzmiał niby mały, srebrny dzwoneczek, a na twa-

rzy Rhodara pojawił si˛e wyraz rozpaczy.

— Sami widzicie — westchn ˛

ał. — Ze wszystkich stron otaczaj ˛

a mnie zdrajcy.

I co ma zrobi´c biedny, stary grubas?

Pos˛epny wojownik wkroczył do sali i podszedł do króla Anhega.
— Stało si˛e najja´sniejszy panie — oznajmił. — Czy chcesz spojrze´c na jego

głow˛e?

— Nie — odparł krótko Anheg.
— Czy mamy nabi´c j ˛

a na pal i zatkn ˛

a´c koło portu?

— Nie. Jarvik był kiedy´s dzielnym człowiekiem, a przez mał˙ze´nstwo moim

powinowatym. Przeka˙zcie ciało jego ˙zonie. Niech je pochowa jak nale˙zy.

Wojownik skłonił si˛e i wyszedł.
— Intryguje mnie sprawa tego Grolima, Asharaka — zwróciła si˛e do cioci

Pol królowa Islena. — Mo˙ze we dwie, lady Polgaro, znajdziemy sposób, by go
odszuka´c?

Na jej twarzy malowało si˛e gł˛ebokie przekonanie o własnych zdolno´sciach.
Pan Wilk odezwał si˛e szybko, zanim ciocia Pol zd ˛

a˙zyła zareagowa´c.

— Odwa˙zne słowa, Isleno. Ale nie mo˙zemy dopu´sci´c, by władczyni Chereku

nara˙zała si˛e na takie ryzyko. Wiem, ˙ze twa sztuka nie ma sobie równych, lecz takie
poszukiwanie całkowicie otwiera umysł. Gdy Asharak wyczuje, ˙ze próbujesz go
znale´z´c, natychmiast odpowie ciosem. Polgarze nic nie grozi, ale obawiam si˛e, ˙ze
twój umysł zostanie zdmuchni˛ety jak ´swieca. To nie do pomy´slenia, by królowa
Chereku do˙zyła swych dni jako oszalała maniaczka.

Islena zbladła nagle i nie zauwa˙zyła, jak pan Wilk mrugn ˛

ał porozumiewawczo

do Anhega.

— Nie mog˛e na to pozwoli´c — orzekł stanowczo Anheg. — Królowa jest mi

zbyt droga, by nara˙zała si˛e na tak straszne niebezpiecze´nstwo.

— Musz˛e by´c posłuszna woli mego pana — powiedziała z ulg ˛

a Islena. — Na

jego rozkaz odwołuj˛e swoj ˛

a propozycj˛e.

— Odwaga mej królowej czyni mi zaszczyt — o´swiadczył Anheg z twarz ˛

a

absolutnie nieruchom ˛

a.

Islena skłoniła si˛e i wycofała spiesznie. Ciocia Pol spojrzała na pana Wilka

unosz ˛

ac brew, ale zachowała milczenie.

Wilk spowa˙zniał wstaj ˛

ac z fotela, na którym siedział.

— S ˛

adz˛e, ˙ze nadszedł czas podj˛ecia wielkiej wagi decyzji — oznajmił. —

Zdarzenia nast˛epuj ˛

a zbyt szybko, by´smy mogli sobie pozwoli´c na zwłok˛e.

Popatrzył na Anhega.
— Czy jest jakie´s miejsce, gdzie mogliby´smy bezpiecznie porozmawia´c?

192

background image

— Jest pewna komnata w jednej z wie˙z. My´slałem o niej jeszcze przed pierw-

szym spotkaniem, ale. . . — zamilkł, spogl ˛

adaj ˛

ac na Cho-Haga.

— Nie powiniene´s dopu´sci´c, by to ci˛e powstrzymało — rzekł król Algarów. —

Radz˛e sobie ze schodami, je´sli musz˛e. Lepiej było narazi´c mnie na niewygody, ni˙z
pozwoli´c szpiegowi Jarvika na podsłuchiwanie.

— Zostan˛e z Garionem — obiecał Durnik cioci Pol.
Zdecydowanie pokr˛eciła głowa.
— Nie. Dopóki Asharak jest w Chereku na wolno´sci, nie chc˛e go spuszcza´c

z oka.

— Mo˙ze pójdziemy? — przynaglił pan Wilk. — Robi si˛e pó´zno, a chc˛e od-

płyn ˛

a´c o ´swicie. Trop, którym pod ˛

a˙załem, stygnie.

Królowa Islena, wci ˛

a˙z nieco wstrz ˛

a´sni˛eta, stała z boku z Porenn i Silar. Nie

drgn˛eła nawet, gdy Anheg poprowadził zebranych za sob ˛

a.

Dam ci zna´c, co si˛e dzieje, zasygnalizował ˙zonie król Rhodar.
Oczywi´scie, odpowiedziała Porenn. Twarz miała spokojn ˛

a, lecz ruchy palców

zdradzały irytacj˛e.

Spokojnie, dziecko, prosiły palce Rhodara. Jeste´smy tu go´s´cmi i musimy prze-

strzega´c miejscowych zwyczajów.

Co tylko ka˙ze mój pan i władca, odparła, z sarkazmem pochylaj ˛

ac dłonie.

Z pomoc ˛

a Hettara Cho-Hag pokonał stopnie, cho´c wspinali si˛e bole´snie po-

woli.

— Przepraszam — wysapał, zatrzymuj ˛

ac si˛e w połowie drogi, by odpocz ˛

a´c. —

Jest to równie m˛ecz ˛

ace dla mnie, jak dla was.

Anheg ustawił stra˙zników przed schodami, po czym wszedł na gór˛e i zamkn ˛

za sob ˛

a ci˛e˙zkie drzwi.

— Rozpal ogie´n, kuzynie — zwrócił si˛e do Baraka. — Nie musimy przecie˙z

marzn ˛

a´c.

Olbrzym skin ˛

ał głow ˛

a i przysun ˛

ał pochodni˛e do stosu drewna w kominku.

Komnata była okr ˛

agła i niezbyt przestronna, ale było w niej do´s´c miejsca dla

wszystkich. Pod ´scianami stały krzesła i ławy.

Pan Wilk wyjrzał oknem na migoc ˛

ace w dole ´swiatła Val Alorn.

— Zawsze lubiłem wie˙ze — szepn ˛

ał jakby do siebie. — Mój Mistrz mieszkał

w wie˙zy podobnej do tej. Sp˛edziłem tam wiele pi˛eknych chwil.

— Oddałbym ˙zycie, by pozna´c Aldura — westchn ˛

ał Cho-Hag. — Podobno

otaczał go blask?

— Dla mnie wygl ˛

adał całkiem zwyczajnie. Prze˙zyłem u niego pi˛e´c lat zanim

w ogóle si˛e zorientowałem, kim jest.

— I naprawd˛e był tak m ˛

adry, jak powiadaj ˛

a? — spytał Anheg.

— Prawdopodobnie m ˛

adrzejszy — odparł Wilk. — Byłem dzikim, zagubio-

nym chłopakiem, gdy mnie znalazł konaj ˛

acego w ´snie˙zycy u stóp wie˙zy. Zdołał

193

background image

mnie jako´s oswoi´c, chocia˙z zaj˛eło mu to kilkaset lat — westchn ˛

ał gł˛eboko i od-

wrócił si˛e od okna. — Do pracy — powiedział.

— Gdzie chcesz płyn ˛

a´c, by podj ˛

a´c po´scig? — spytał Fulrach.

— Do Camaaru. Tam trafiłem na ´slad. S ˛

adz˛e, ˙ze prowadził do Arendii.

— Wy´sl˛e z tob ˛

a wojowników — o´swiadczył Anheg. — Po ostatnich wydarze-

niach boj˛e si˛e, ˙ze Grolimowie zechc ˛

a ci˛e zatrzyma´c.

— Nie — odmówił stanowczo Wilk. — Wojownicy b˛ed ˛

a bezu˙zyteczni w spo-

tkaniu z Grolimami, a ja nie mog˛e podró˙zowa´c z armi ˛

a pl ˛

acz ˛

aca si˛e pod nogami.

I nie mam czasu na tłumaczenie królowi Arendii, czemu naje˙zd˙zam na jego pa´n-
stwo z hord ˛

a wojska. Wyja´snienie czegokolwiek Arendom jest jeszcze trudniejsze

ni˙z Alornom cho´c ci˛e˙zko w to uwierzy´c.

— Nie b ˛

ad´z niegrzeczny, ojcze — zwróciła mu uwag˛e ciocia Pol. — To tak˙ze

ich ´swiat, wi˛ec si˛e o niego martwi ˛

a.

— Nie musi to by´c cała armia Belgaracie — wtr ˛

acił Rhodar. — Ale czy roz-

s ˛

adek nie nakazuje wzi ˛

a´c ze sob ˛

a kilku silnych ludzi?

— Niewiele jest problemów, z którymi ja i Polgara nie potrafimy sobie pora-

dzi´c. A Silk, Barak i Durnik b˛ed ˛

a z nami, by rozwi ˛

azywa´c bardziej przyziemne

sprawy. Im mniejsza grupa, tym rzadziej zwraca uwag˛e — spojrzał na Cho-Ha-
ga. — Skoro jednak ju˙z o tym mówimy, to chciałbym zabra´c twego syna, Hettara.
Jego specyficzne talenty mog ˛

a si˛e okaza´c przydatne.

— Niemo˙zliwe — odparł chłodno Hettar. — Musz˛e pozosta´c przy ojcu.
— Nie, Hettarze — rzekł Cho-Hag. — Nie chc˛e, by´s sp˛edził ˙zycie jako nogi

kaleki.

— Słu˙zenie tobie, ojcze, nigdy nie było dla mnie ci˛e˙zarem — zapewnił Het-

tar. — Wielu ludzi dysponuje takim samym talentem. Niech Czcigodny wybierze
kogo´s innego.

— Ilu jest Sha-Darim w´sród Algarów? — spytał z powag ˛

a Wilk.

Hettar spojrzał na niego ostro, jakby wzrokiem próbował co´s powiedzie´c.
Cho-Hag gło´sno wci ˛

agn ˛

ał powietrze.

— Hettarze — zapytał. — Czy to prawda?
— By´c mo˙ze, ojcze — Hettar wzruszył ramionami. — Nie s ˛

adziłem, ˙ze to

wa˙zne.

Cho-Hag spojrzał pytaj ˛

aco na Wilka.

— To prawda — kiwn ˛

ał głow ˛

a starzec. — Wiedziałem o tym od chwili, gdy

zobaczyłem go po raz pierwszy. To Sha-Dar. Ale sam musi si˛e o tym przekona´c.

Oczy króla wypełniły si˛e łzami.
— Mój syn! — rzekł z dum ˛

a, przyci ˛

agn ˛

ał Hettara do siebie i u´scisn ˛

ał nie-

zr˛ecznie.

— To nic takiego, ojcze — szepn ˛

ał młodzieniec, jakby nagle zakłopotany.

— O czym oni mówi ˛

a? — szepn ˛

ał Garion do Silka.

194

background image

— O czym´s, co Algarowie traktuj ˛

a bardzo powa˙znie. Uwa˙zaj ˛

a, ˙ze niektó-

rzy ludzie potrafi ˛

a rozmawia´c z ko´nmi jedynie z pomoc ˛

a my´sli. Nazywaj ˛

a ich

Sha-Darim, Wodzowie Klanów koni. To wielka rzadko´s´c: dwie, mo˙ze trzy osoby
w całym pokoleniu. Ten dar oznacza najwy˙zsze honory dla ka˙zdego Algara który
go posiada. Cho-Hag eksploduje z dumy, gdy tylko wróci do Algarii.

— Wi˛ec to a˙z tak wa˙zne?
— Algarowie tak s ˛

adz ˛

a — Silk wzruszył ramionami. — Kiedy znajd ˛

a nowego

Sha-Dara. wszystkie klany gromadz ˛

a si˛e w Twierdzy. Cały naród ´swi˛etuje przez

sze´s´c tygodni. Składaj ˛

a dary. Hettar b˛edzie bogaty, je´sli zgodzi si˛e je przyj ˛

a´c.

Mo˙ze odmówi´c. To dziwny człowiek.

— Musisz jecha´c — przekonywał Hettara Cho-Hag. — Z tob ˛

a b˛edzie duma

Algarii. Droga obowi ˛

azku jest jasna.

— Je´sli mój ojciec tak postanowił — zgodził si˛e opornie Hettar.
— To dobrze — stwierdził pan Wilk. — Ile czasu ci trzeba, by dotrze´c do

Algarii wybra´c z tuzin najlepszych koni i doprowadzi´c je do Camaaru?

Młodzieniec zastanowił si˛e przez chwil˛e.
— Dwa tygodnie — orzekł. — O ile nie zatrzyma mnie zamie´c w górach

Sendarii.

— Zatem wszyscy ruszamy o ´swicie. Anheg da ci okr˛et. Poprowadzisz konie

Wielkim Traktem Północnym do miejsca o kilka mil na północ od Camaaru, gdzie
odbiega droga na południe. Przejdziesz bród na rzece Wielki Camaar i pojedziesz
dalej, a˙z dotrzesz do Wielkiego Traktu Zachodniego w pobli˙zu ruin Vo Vacune
w północnej Arendii. Spotkamy si˛e tam za dwa tygodnie.

Hettar skin ˛

ał głow ˛

a.

— Pod Vo Vacune doł ˛

aczy do nas tak˙ze asturski Arend — ci ˛

agn ˛

ał Wilk. —

A troch˛e pó´zniej mimbra´nski. Mog ˛

a si˛e przyda´c na południu.

— A tak˙ze wypełni ˛

a proroctwo — dodał tajemniczo Anheg.

Wilk wzruszył ramionami, a jego bł˛ekitne oczy zamigotały nagle.
— Nie mam nic przeciwko wypełnianiu proroctw — stwierdził. — Byle tylko

nie przeszkadzały mi za bardzo.

— Czy mo˙zemy jako´s pomóc w poszukiwaniach? — spytał Brand.
— Macie do´s´c pracy. Niezale˙znie od wyników naszego po´scigu, Angarakowie

szykuj ˛

a si˛e najwyra´zniej do jakiej´s wi˛ekszej akcji. Je´sli nam si˛e uda, mo˙ze si˛e za-

wahaj ˛

a, ale Angarakowie nie my´sl ˛

a w taki sposób, jak my. Pami˛e´c o kl˛esce pod Vo

Mimbre nie powstrzyma ich przed inwazj ˛

a na zachód. Mo˙ze wypełniaj ˛

a wskaza-

nia własnych proroctw, o których nie mamy poj˛ecia. W ka˙zdym razie powinni´scie
si˛e liczy´c z powa˙znymi kłopotami z ich strony. Musicie si˛e przygotowa´c.

Anheg wyszczerzył z˛eby w wilczym u´smiechu.
— Przygotowujemy si˛e od pi˛eciu tysi˛ecy lat — o´swiadczył. — Tym razem

oczy´scimy ´swiat z zarazy Angaraków. Gdy zbudzi si˛e Torak Jednooki, b˛edzie
samotny jak Mara. I tak samo bezsilny.

195

background image

— Mo˙ze. Ale nie planuj ceremonii zwyci˛estwa przed ko´ncem wojny. Szykuj-

cie si˛e dyskretnie i nie róbcie w swoich królestwach wi˛ekszego zamieszania, ni˙z
to niezb˛edne. Na zachodzie roi si˛e od Grolimów którzy obserwuj ˛

a wszystkie na-

sze poczynania. ´Slad którym pod ˛

a˙z˛e, mo˙ze mnie zaprowadzi´c do Cthol Murgos.

Wol˛e nie spotka´c na granicy armii Murgów.

— Ja te˙z grywam w obserwacje — zauwa˙zył Rhodar, z ponurym wyrazem

swej pulchnej twarzy. — I to lepiej od Grolimów. Pora ju˙z wysła´c na wschód kilka
karawan. Angarakowie nie rusz ˛

a bez wsparcia z tej strony, a zanim Malloreanie

dotr ˛

a na południe, musz ˛

a przypłyn ˛

a´c do Gar og Nadrak. Jedna czy druga łapówka

tu i tam, par˛e beczek mocnego trunku we wła´sciwym obozie górniczym. . . Kto
wie, co zdoła odsłoni´c sprawne przekupstwo? Przypadkowe słowo czy dwa mog ˛

a

zagwarantowa´c ostrze˙zenie na kilka miesi˛ecy przed atakiem.

— Je´sli planuj ˛

a co´s powa˙znego Thullowie b˛ed ˛

a stawiali magazyny wzdłu˙z

wschodniego urwiska — dodał Cho-Hag. — Thullowie nie s ˛

a zbyt inteligentni

i łatwo ich niepostrze˙zenie obserwowa´c. Wzmocni˛e patrole w górach. Przy odro-
binie szcz˛e´scia uda si˛e przewidzie´c kierunek uderzenia. Czy mo˙zemy zrobi´c co´s
jeszcze Belgaracie?

Pan Wilk my´slał przez chwil˛e i nagle u´smiechn ˛

ał si˛e szeroko.

— Jestem pewien, ˙ze nasz złodziej nasłuchuje pilnie i czeka, a˙z kto´s z nas

wypowie jego imi˛e lub imi˛e przedmiotu, który ukradł. Pr˛edzej czy pó´zniej kto´s to
zrobi, a kiedy ju˙z raz nas zlokalizuje, b˛edzie słyszał ka˙zde słowo. Zamiast kne-
blowa´c sobie usta, lepiej poszukajmy mu jakiego´s zaj˛ecia. Je´sli to mo˙zliwe, niech
ka˙zdy minstrel na północy powtarza pewne stare opowie´sci. Wiecie, które. Gdy
te imiona zaczn ˛

a rozbrzmiewa´c na ka˙zdym wiejskim rynku na północ od rzeki

Camaar, huk w jego uszach b˛edzie jak burza. W najgorszym przypadku da nam to
swobod˛e rozmowy. On si˛e z czasem zm˛eczy i przestanie nasłuchiwa´c.

— Ju˙z pó´zno, ojcze — przypomniała ciocia Pol.
Wilk kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Gramy w ´smiertelnie niebezpieczn ˛

a gr˛e — powiedział na zako´nczenie. —

Lecz nasi wrogowie graj ˛

a w równie niebezpieczn ˛

a. Ich ryzyko jest tak wielkie,

jak nasze i w tej chwili nikt nie mo˙ze przewidzie´c, jaki b˛edzie wynik. Czy´ncie
przygotowania. Posyłajcie zaufanych ludzi, by obserwowali wszystko, co si˛e dzie-
je. B ˛

ad´zcie cierpliwi i unikajcie nierozwa˙znych kroków. Mog ˛

a si˛e teraz okaza´c

gro´zniejsze ni˙z cokolwiek innego. Tylko Polgara i ja mo˙zemy działa´c. Na razie.
Musicie nam zaufa´c. Wiem ˙ze czasami niektóre z naszych czynów mog ˛

a si˛e wy-

da´c dziwne, ale mamy powody, by robi´c to co robimy. Prosz˛e, by´scie si˛e ju˙z nie
wtr ˛

acali. Co pewien czas zawiadomi˛e o post˛epie poszukiwa´n. Gdybym czego´s

potrzebował, dam zna´c. Zgoda?

Królowie przytakn˛eli z powag ˛

a i zacz˛eli si˛e podnosi´c.

Anheg zatrzymał si˛e obok pana Wilka.

196

background image

— Mógłby´s za godzin˛e zajrze´c do mojej pracowni, Belgaracie? — zapytał ci-

chym głosem. — Zanim odpłyniecie, chciałbym zamieni´c kilka słów z tob ˛

a i Po-

lgar ˛

a.

— Jak sobie ˙zyczysz, Anhegu.
— Chod´zmy, Garionie — zawołała ciocia Pol. — Trzeba si˛e zaj ˛

a´c pakowa-

niem.

Garion, lekko oszołomiony wag ˛

a prowadzonych rozmów, wstał i cicho po-

szedł za ni ˛

a do drzwi.

background image

ROZDZIAŁ XIX

Pracownia Anhega była sporym, zagraconym pomieszczeniem, poło˙zonym

wysoko w kwadratowej wie˙zy. Wsz˛edzie le˙zały oprawne w skór˛e ksi˛egi, a na
stołach i stojakach umieszczono niezwykłe urz ˛

adzenia z d´zwigniami, bloczkami

i cienkimi mosi˛e˙znymi ła´ncuszkami. Pi˛eknie nakre´slone mapy wisiały na ´scia-
nach, a podłog˛e za´scielały kawałki pokrytego drobnym pismem pergaminu. Król,
z włosami opadaj ˛

acymi na czoło, stał przy pochylonym blacie i w delikatnym

blasku pary ´swiec studiował wolumin spisany na cienkich arkuszach starego per-
gaminu.

Stra˙znik przy drzwiach przepu´scił ich bez słowa i pan Wilk przeszedł dziar-

skim krokiem na ´srodek komnaty.

— Chciałe´s nas widzie´c, Anhegu?
Władca Chereku wyprostował si˛e i odsun ˛

ał ksi˛eg˛e.

— Witaj, Belgaracie — skin ˛

ał głow ˛

a. — I ty, Polgaro.

Spojrzał zdziwiony na Gariona, który zatrzymał si˛e niepewnie u drzwi.
— Mówiłam powa˙znie — oznajmiła ciocia Pol. — Nie spuszcz˛e go z oka,

póki nie b˛ed˛e pewna, ˙ze Asharak nie zdoła go dosi˛egn ˛

a´c.

— Jak sobie ˙zyczysz, Polgaro — zgodził si˛e Anheg. — Wejd´z chłopcze.
— Widz˛e, ˙ze nie porzuciłe´s studiów — stwierdził z aprobat ˛

a pan Wilk, roz-

gl ˛

adaj ˛

ac si˛e po za´smieconym pokoju.

— Tak wiele musz˛e si˛e nauczy´c — bezradny gest Anhega obejmował zbio-

rowisko ksi ˛

ag, papierów i dziwacznych maszyn. — Mam wra˙zenie, ˙ze byłbym

szcz˛e´sliwszy, gdyby´s nigdy nie ukazał mi tego niewykonalnego zadania.

— Sam prosiłe´s — odparł krótko Wilk.
— Mogłe´s odmówi´c — Anheg roze´smiał si˛e. Potem jego surowa twarz przy-

brała wyraz powagi. Spojrzał na Gariona i zacz ˛

ał mówi´c, najwyra´zniej unikaj ˛

ac

bezpo´srednich sformułowa´n. — Nie chciałbym si˛e wtr ˛

aca´c, ale intryguje mnie

zachowanie tego Asharaka.

Garion zostawił cioci˛e Pol i ogl ˛

adał jedn ˛

a z niezwykłych, małych maszynek,

ustawion ˛

a obok drzwi. Uwa˙zał, by jej nie dotyka´c.

— Zajmiemy si˛e Asharakiem — zapewniła ciocia Pol.
Lecz Anheg nie ust˛epował.

198

background image

— Od wieków kr ˛

a˙z ˛

a pogłoski, ˙ze ty i twój ojciec chronicie. . . — zawahał si˛e,

spojrzał na Gariona i podj ˛

ał gładko: — . . . pewien obiekt, którego nale˙zy strzec za

wszelk ˛

a cen˛e. Wspomina o tym kilka moich ksi ˛

a˙zek.

— Za du˙zo czytasz, Anhegu — zauwa˙zyła ciocia Pol.
Anheg roze´smiał si˛e znowu.
— Trzeba si˛e czym´s zajmowa´c, Polgaro. Jedyn ˛

a alternatyw ˛

a s ˛

a pijatyki z mo-

imi lud´zmi, ale na takie rzeczy mam ju˙z zbyt delikatny ˙zoł ˛

adek. Uszy tak˙ze. Mo-

˙zecie sobie wyobrazi´c, jaki hałas panuje w sali pełnej pijanych Chereków? Moje

ksi ˛

a˙zki nie pij ˛

a, nie przechwalaj ˛

a si˛e, nie spadaj ˛

a pod stół i nie chrapi ˛

a. Stanowi ˛

a

o wiele lepsze towarzystwo.

— Głupstwa — orzekła ciocia Pol.
— Od czasu do czasu wszyscy je popełniamy — stwierdził filozoficznie An-

heg. — Ale wró´cmy do tamtej sprawy. Je´sli prawdziwe s ˛

a pogłoski, o których

wspomniałem, to czy nie ryzykujecie zanadto? Wasza wyprawa mo˙ze si˛e okaza´c
bardzo niebezpieczna.

— Nie istnieje naprawd˛e bezpieczne miejsce — odparł pan Wilk.
— Po co nara˙za´c si˛e niepotrzebnie? Wiecie sami, ˙ze Asharak nie jest jedynym

Grolimem na ´swiecie.

— Teraz rozumiem, dlaczego nazywaj ˛

a ci˛e Anhegiem Przebiegłym —

u´smiechn ˛

ał si˛e Wilk.

— Czy rozs ˛

adek nie nakazuje, by ów obiekt pozostawi´c do waszego powrotu

pod moj ˛

a opiek ˛

a? — zaproponował król.

— Przekonali´smy si˛e niedawno, ˙ze nawet Val Alorn nie jest bezpieczne od

Grolimów — odparła stanowczo ciocia Pol. — Niewyczerpane s ˛

a zło˙za Cthol

Murgos i Gar og Nadrak, a Murgowie maj ˛

a do dyspozycji wi˛ecej złota, ni˙z po-

trafisz sobie wyobrazi´c. Ilu takich jak Jarvik mogli kupi´c? Stary Wilk i ja mamy
spore do´swiadczenie w chronieniu obiektu, o którym wspominałe´s. Z nami b˛edzie
bezpieczny.

— Niemniej jednak dzi˛ekuj˛e za zainteresowanie — dodał pan Wilk.
— Ta sprawa dotyczy nas wszystkich.
Mimo młodego wieku i okresowego braku rozwagi, Garion nie był głupi. Poj-

mował, ˙ze to, o czym mówi ˛

a, odnosi si˛e tak˙ze do niego, w pewien sposób. A mo˙z-

liwe, ˙ze ma równie˙z zwi ˛

azek z tajemnic ˛

a jego pochodzenia. By ukry´c swoje zacie-

kawienie, podniósł niewielk ˛

a ksi ˛

a˙zk˛e oprawn ˛

a w czarn ˛

a skór˛e o niezwykłej fak-

turze. Otworzył j ˛

a, ale nie znalazł ani obrazków, ani ozdobnych inicjałów, a tylko

nierówne rz ˛

adki dziwnie odpychaj ˛

acego pisma.

Ciocia Pol zawsze jako´s wiedziała, czym si˛e akurat zajmuje. Spojrzała przez

rami˛e.

— Co ty z tym robisz? — spytała ostrym tonem.
— Ogl ˛

adam tylko — wyja´snił. — Nie umiem czyta´c.

— Odłó˙z to natychmiast — poleciła.

199

background image

— I tak by´s jej nie przeczytał, Garionie — u´smiechn ˛

ał si˛e Anheg. — Jest

napisana w dawnej mowie Angaraków.

— A co wła´sciwie zamierzasz zrobi´c z tym paskudztwem? — zapytała ciocia

Pol. — Powiniene´s najlepiej wiedzie´c, ˙ze to zakazane.

— To tylko ksi ˛

a˙zka, Pol — wtr ˛

acił pan Wilk. — Nie ma ˙zadnej władzy, póki

jej na to nie pozwolimy.

— Poza tym — Anheg w zamy´sleniu potarł dłoni ˛

a policzek — daje nam wska-

zówki co do umysłu nieprzyjaciela. Zawsze dobrze wiedzie´c, czego mo˙zna ocze-
kiwa´c.

— Nie poznasz umysłu Toraka, a niebezpiecznie jest odsłania´c mu własny. On

potrafi ci˛e zatru´c, zanim zdasz sobie spraw˛e, co si˛e dzieje.

— Chyba nie ma takiego ryzyka — zauwa˙zył pan Wilk. — Umysł Anhega

jest dostatecznie wy´cwiczony, by unika´c pułapek w ksi ˛

a˙zce Toraka. To akurat jest

raczej oczywiste.

Anheg spojrzał w drugi koniec komnaty i skin ˛

ał na Gariona. Ten podszedł

i stan ˛

ał przed władc ˛

a Chereku.

— Jeste´s spostrzegawczym młodzie´ncem, Garionie — pochwalił go król. —

Wy´swiadczyłe´s mi dzisiaj przysług˛e i kiedy tylko zechcesz, mo˙zesz za˙z ˛

ada´c re-

wan˙zu. Wiedz, ˙ze Anheg z Chereku jest twoim przyjacielem.

Wyci ˛

agn ˛

ał prawic˛e, a Garion bez namysłu podał mu swoj ˛

a.

Oczy Anhega rozszerzyły si˛e nagle, a twarz zbladła lekko. Obrócił dło´n Ga-

riona i spojrzał z uwag ˛

a na srebrzyste znami˛e.

Wtedy wsun˛eły si˛e mi˛edzy nich r˛ece cioci Pol, stanowczym ruchem zagi˛eły

palce Gariona i wyrwały jego dło´n z u´scisku władcy.

— Wi˛ec to prawda — szepn ˛

ał król.

— Wystarczy — o´swiadczyła ciocia Pol. — Przesta´n niepokoi´c chłopca — jej

dłonie wci ˛

a˙z trzymały mocno r˛ece Gariona. — Chod´zmy, skarbie — powiedzia-

ła. — Trzeba ko´nczy´c pakowanie.

Odwróciła si˛e i razem wyszli z pokoju.
Garion czuł oszołomienie. Dlaczego znak na dłoni tak zdumiał Anhega? Zna-

miona, jak wiedział, były dziedziczne. Ciocia Pol powiedziała kiedy´s, ˙ze jego
ojciec miał takie samo, ale czemu Anheg miałby si˛e tym interesowa´c? Sprawy za-
szły ju˙z za daleko i ciekawo´s´c chłopca stała si˛e prawie nie do zniesienia. Musiał
pozna´c prawd˛e o rodzicach, o cioci Pol, o wszystkim. Je´sli b˛edzie bolesna, trudno,
jako´s to przecierpi. Ale si˛e dowie.

Ranek wstał czysty i wcze´snie wyszli przed pałac. Zebrali si˛e na dziedzi´ncu,

gdzie czekały sanie.

— Nie musiała´s przecie˙z wychodzi´c na mróz, Merel — Barak zwrócił si˛e do

swej okrytej futrem ˙zony, która usiadła przy nim w saniach.

— Mam obowi ˛

azek odprowadzi´c mego pana na okr˛et — odparła, wyzywaj ˛

aco

unosz ˛

ac brod˛e.

200

background image

— Jak chcesz — westchn ˛

ał olbrzym.

Król Anheg i królowa Islena jechali na czele. Sanie wykr˛eciły na dziedzi´ncu

i rz˛edem wyjechały na za´snie˙zon ˛

a ulic˛e. Sło´nce l´sniło jasno, a powietrze było

suche i rze´skie. Garion siedział milcz ˛

ac obok Silka i Hettara.

— Czemu nic nie mówisz, Garionie? — spytał Silk.
— Zdarzyło si˛e tu wiele rzeczy, których nie rozumiem.
— Nikt nie zrozumie wszystkiego — o´swiadczył sentencjonalnie Hettar.
— Cherekowie s ˛

a gwałtownym i dra˙zliwym ludem — dodał Silk. — Sami

siebie nie rozumiej ˛

a.

— Nie chodzi tylko o Chereków — Garion z trudem dobierał słowa. — Jest

jeszcze ciocia Pol, pan Wilk, Asharak i w ogóle. Za du˙zo si˛e dzieje. Nie potrafi˛e
si˛e w tym zorientowa´c.

— Wydarzenia s ˛

a jak konie — pocieszył go Hettar. — Czasem p˛edz ˛

a cwałem,

ale po pewnym czasie znowu ruszaj ˛

a st˛epa. Wtedy nadchodzi czas, by poukłada´c

wszystko po kolei.

— Mam nadziej˛e — mrukn ˛

ał z pow ˛

atpiewaniem Garion i zamilkł na nowo.

Sanie wyjechały zza rogu na plac przed ´Swi ˛

atyni ˛

a Belara. ´Slepa ˙zebraczka

znowu tu była i Garion zdał sobie spraw˛e, ˙ze wła´sciwie jej oczekiwał. Stan˛eła
na stopniach ´swi ˛

atyni i uniosła lask˛e. Z nieznanej przyczyny konie w zaprz˛egach

zatrzymały si˛e dr˙z ˛

ace, nie zwracaj ˛

ac uwagi na wysiłki wo´zniców.

— B ˛

ad´z pozdrowiony, o wielki — zawołała ´slepa starucha. — ˙

Zycz˛e ci szcz˛e-

´sliwej podró˙zy.

Sanie, w których siedział Garion. stały najbli˙zej stopni i zdawało si˛e ˙ze kobieta

przemawia wła´snie do niego. Odpowiedział wi˛ec, niemal bez namysłu:

— Dzi˛ekuj˛e. Ale dlaczego tak mnie nazywasz?
Zignorowała pytanie.
— Wspomnij mnie — poprosiła z gł˛ebokim pokłonem. — Wspomnij Martje,

gdy obejmiesz swoje dziedzictwo.

Ju˙z po raz drugi o tym mówiła i Garion poczuł ostre ukłucie ciekawo´sci.
— Jakie dziedzictwo? — próbował si˛e dowiedzie´c. Barak jednak ryczał ju˙z

w furii i usiłował równocze´snie zrzuci´c futro i wydoby´c miecz. Anheg tak˙ze zsu-
wał si˛e z sa´n, a twarz miał czerwon ˛

a ze zło´sci.

— Nie! — rzuciła ostro ciocia Pol. — Ja to załatwi˛e.
Wstała.
— Posłuchaj mnie, wied´zmo — zawołała czystym głosem, odrzucaj ˛

ac kaptur

płaszcza. — S ˛

adz˛e, ˙ze za wiele widzisz tymi ´slepymi ´zrenicami. Wy´swiadcz˛e ci

przysług˛e. Nie b˛edzie ci˛e m˛eczyła ciemno´s´c ani niepokoj ˛

ace wizje, które z niej

bior ˛

a pocz ˛

atek.

— Uderz we mnie, je´sli taka jest twoja wola, Polgaro — odparła starucha. —

Widz˛e jednak to, co widz˛e.

— Nie uderz˛e w ciebie Martje. Ofiaruj˛e ci dar.

201

background image

Poruszyła r˛ek ˛

a szybkim, niezwykłym gestem.

Garion widział wszystko całkiem wyra´znie i nie mógł pó´zniej sam siebie prze-

kona´c, ˙ze było to tylko złudzenie. Patrzył prosto w twarz Martje i ujrzał, jak biała
błona zsuwa si˛e z jej oczu, niby mleko spływaj ˛

ace ze ´scian naczynia.

Starucha znieruchomiała. Jasny bł˛ekit oczu wyłonił si˛e spod kryj ˛

acego je

bielma. Wtedy krzykn˛eła. Podniosła r˛ece, spojrzała na nie i krzykn˛eła znowu.
A w krzyku brzmiała rozdzieraj ˛

aca rozpacz po stracie, której nie da si˛e opisa´c.

— Co zrobiła´s? — dopytywała si˛e Islena.
— Zwróciłam jej oczy — ciocia Pol usiadła i otuliła si˛e futrem.
— Potrafisz tego dokona´c? — spytała słabym głosem pobladła nagle królowa.
— A ty nie? To prosty zabieg.
— Przecie˙z — zauwa˙zyła Porenn — kiedy odzyska wzrok, straci tamt ˛

a zdol-

no´s´c widzenia, prawda?

— Chyba tak — przyznała ciocia Pol. — Ale my´sl˛e, ˙ze to skromna cena.
— Wi˛ec przestanie by´c czarownic ˛

a? — nie ust˛epowała Porenn.

— Jako czarownica i tak nie była najlepsza. Jej widzenia były mgliste i nie-

pewne. Tak b˛edzie lepiej. Przestanie niepokoi´c cieniami siebie i innych — ciocia
Pol spojrzała na Anhega, który siedział skamieniały ze zdumienia obok swej na
wpół omdlałej mał˙zonki. — Mo˙zemy jecha´c? — spytała chłodno. — Statek czeka.

Konie, jakby uwolnione tymi słowami, skoczyły do przodu, a sanie pomkn˛eły

drog ˛

a, tryskaj ˛

ac ´sniegiem spod płóz.

Garion spojrzał za siebie. Stara Martje stała na stopniach, wpatrywała si˛e

w wyci ˛

agni˛ete dłonie i dr˙zała od nieopanowanego szlochu.

— Dano nam przywilej, by by´c ´swiadkami cudu przyjaciele — rzekł Hettar.
— Zauwa˙zyłem jednak, ˙ze jego adresat nie był zachwycony — odparł sucho

Silk. — Przypominajcie mi czasem, ˙zebym nie denerwował Polgary. Jej cuda mie-
waj ˛

a po dwa oblicza.

background image

ROZDZIAŁ XX

Uko´sne promienie porannego sło´nca migotały na lodowatych wodach portu,

gdy sanie zatrzymały si˛e przy jednym z kamiennych nabrze˙zy. Okr˛et Greldika
kołysał si˛e i szarpał cumy, a niniejszy statek w pobli˙zu tak˙ze rwał si˛e do drogi.

Hettar wysiadł i podszedł do Cho-Haga i królowej Silar. Wszyscy troje rozma-

wiali spokojnie i z powag ˛

a, jakby zaci ˛

agaj ˛

ac wokół siebie zasłon˛e prywatno´sci.

Islena odzyskała panowanie nad sob ˛

a i siedziała wyprostowana, z u´smiechem

przyklejonym do twarzy. Gdy Anheg wysiadł, by zamieni´c kilka słów z panem
Wilkiem, ciocia Pol podeszła do sa´n królowej Chereku.

— Na twoim miejscu, Isleno — stwierdziła stanowczo — poszukałabym so-

bie innego hobby. Twoje talenty w sztuce magii s ˛

a ograniczone, a zabawy w tej

dziedzinie bywaj ˛

a niebezpieczne. Zbyt wiele rzeczy mo˙ze si˛e nie uda´c, je´sli nie

wiesz dokładnie, co trzeba robi´c.

Królowa spogl ˛

adała na ni ˛

a w milczeniu.

— Aha — dodała ciocia Pol. — Jeszcze jedno. Moim zdaniem powinna´s ze-

rwa´c kontakty z kultem Nied´zwiedzia. Nie wypada królowej zadawa´c si˛e z poli-
tycznymi przeciwnikami m˛e˙za.

Oczy Isleny rozszerzyły si˛e.
— Czy Anheg wie? — spytała zduszonym głosem.
— Nie byłabym zdziwiona. Wiesz, jest o wiele sprytniejszy, ni˙z mo˙zna by

s ˛

adzi´c. Kroczysz bardzo blisko granicy zdrady. Przydałoby ci si˛e kilkoro dzieci.

Miałaby´s zaj˛ecie i nie robiła głupstw. To tylko sugestia, naturalnie, ale przemy´sl
j ˛

a sobie. Ciesz˛e si˛e, ˙ze mogli´smy was odwiedzi´c. Dzi˛eki za go´scinno´s´c — z tymi

słowami odwróciła si˛e i odeszła.

Silk gwizdn ˛

ał cicho.

— To wyja´snia par˛e spraw — mrukn ˛

ał.

— Co wyja´snia? — spytał Garion.
— Najwy˙zszy Kapłan Belara miesza si˛e ostatnio do polityki Chereku. Najwy-

ra´zniej przenikn ˛

ał do pałacu gł˛ebiej, ni˙z przypuszczałem.

— Królowa? — Garion był zaszokowany.
— Islena ma obsesj˛e na punkcie magii — wyja´snił Silk. — Kult Nied´zwiedzia

stosuje pewne rytuały, które komu´s tak łatwowiernemu jak ona mog ˛

a si˛e wyda´c

203

background image

magiczne. — Obejrzał si˛e na Rhodara, zaj˛etego rozmow ˛

a z pozostałymi władca-

mi i panem Wilkiem. Potem odetchn ˛

ał gł˛eboko. — Chod´zmy porozmawia´c z Po-

renn — powiedział.

Przeszli przez molo do miejsca, gdzie drobna, jasnowłosa królowa Drasni spo-

gl ˛

adała na fale.

— Wasza wysoko´s´c — zacz ˛

ał z szacunkiem Silk.

— Słucham ci˛e Kheldarze — u´smiechn˛eła si˛e.
— Czy zechcesz przekaza´c wujowi pewna informacj˛e ode mnie?
— Oczywi´scie.
— Jak si˛e zdaje, Islena była nieco nieostro˙zna. Utrzymuje kontakty z kultem

Nied´zwiedzia w Chereku.

— Ojej — zdziwiła si˛e Porenn. — Anheg wie o tym?
— Trudno powiedzie´c. Je´sli nawet, w ˛

atpi˛e, by to potwierdził. Garion i ja sły-

szeli´smy przypadkiem, jak Polgara kazała jej si˛e wycofa´c.

— Mam nadziej˛e, ˙ze to rozwi ˛

a˙ze cał ˛

a t˛e spraw˛e. Gdyby zaszła za daleko An-

heg musiałby podj ˛

a´c niezb˛edne kroki. Koniec mógłby si˛e okaza´c tragiczny.

— Polgara była bardzo stanowcza — dodał Silk. — Sadz˛e, ˙ze Islena post ˛

api

zgodnie z jej rad ˛

a. Ale zawiadom mojego wuja. Lubi wiedzie´c o takich rzeczach.

— Na pewno mu powiem — obiecała.
— Popro´s tak˙ze, by obserwował miejscowe o´srodki kultu w Boktorze i Kotu.

Takie ruchy rzadko bywaj ˛

a izolowane. Min˛eło prawie pi˛e´cdziesi ˛

at lat od ostatniej

okazji, gdy trzeba było zgnie´s´c ten kult.

— Dopilnuj˛e tego — Porenn z powag ˛

a kiwn˛eła głow ˛

a. — Kilku moich lu-

dzi działa w kulcie Nied´zwiedzia. Gdy tylko wrócimy do Boktoru, porozmawiam
z nimi i sprawdz˛e, na co si˛e zanosi.

— Twoich ludzi? Posun˛eła´s si˛e do tego? — spytał kpi ˛

aco. — Szybko dojrze-

wasz, moja królowo. Niedługo b˛edziesz tak zepsuta, jak my wszyscy.

— Boktor jest pełen intryg, Kheldarze — wyja´sniła spokojnie. — Sam wiesz,

˙ze nie chodzi tylko o kult Nied´zwiedzia. Kupcy z całego ´swiata zje˙zd˙zaj ˛

a do na-

szego miasta, a ponad połowa z nich to szpiedzy. Musz˛e si˛e broni´c. . . i chroni´c
mego m˛e˙za.

— Czy Rhodar wie, czym si˛e zajmujesz? — spytał Silk z pozorn ˛

a oboj˛etno-

´sci ˛

a.

— Naturalnie. Pierwszy tuzin szpiegów sam mi podarował, jako prezent ´slub-

ny.

— Typowo po drasa´nsku.
— To praktyczne. Mój m ˛

a˙z zajmuje si˛e sprawami dotycz ˛

acymi innych kró-

lestw. A ja pilnuj˛e spraw domowych, ˙zeby nie musiał si˛e o nie martwi´c. Moje
operacje s ˛

a skromniejsze, ale na ogół wiem o wa˙znych sprawach — rzuciła mu

szelmowskie spojrzenie spod rz˛es. — Gdyby´s kiedy´s postanowił wróci´c do Bok-
toru i zosta´c na stałe, mo˙ze znalazłabym dla ciebie prac˛e.

204

background image

— ´Swiat jest pełen wolnych stanowisk — za´smiał si˛e Silk.
Królowa spowa˙zniała nagle.
— A kiedy wrócisz, ksi ˛

a˙z˛e Kheldarze? — spytała. — Kiedy porzucisz tego

włócz˛eg˛e Silka i zajmiesz nale˙zne ci miejsce? Mój m ˛

a˙z bardzo za tob ˛

a t˛eskni.

Lepiej przysłu˙zysz si˛e Drasni jako jego główny doradca, ni˙z w˛edruj ˛

ac po ´swiecie.

Silk odwrócił wzrok, wystawiaj ˛

ac twarz na jasne, zimowe sło´nce.

— Jeszcze troch˛e, wasza wysoko´s´c — odparł. — Belgarath tak˙ze mnie potrze-

buje, a to, co teraz robimy, jest bardzo wa˙zne. Zreszt ˛

a, nie jestem jeszcze gotów,

by osi ˛

a´s´c na stałe. Rozgrywka ci ˛

agle mnie bawi. Mo˙ze kiedy´s przestanie, gdy

wszyscy b˛edziemy ju˙z o wiele starsi. . . kto wie?

Westchn˛eła.
— Ja te˙z za tob ˛

a t˛eskni˛e Kheldarze — powiedziała cicho.

— Biedna, samotna, mała królowa — u˙zalił si˛e kpi ˛

aco Silk.

— Jeste´s niemo˙zliwy — Porenn tupn˛eła drobn ˛

a stopa.

— Ka˙zdy si˛e stara jak mo˙ze — Silk wyszczerzył z˛eby.
Hettar u´scisn ˛

ał rodziców i wskoczył na pokład niewielkiego statku, jaki przy-

dzielił mu Anheg.

— Belgaracie! — zawołał, gdy ˙zeglarze zrzucali grube liny, wi ˛

a˙z ˛

ace ich z na-

brze˙zem. — Za dwa tygodnie spotkamy si˛e przy ruinach Vo Vacune.

— B˛edziemy czeka´c — odkrzykn ˛

ał Wilk.

Marynarze odepchn˛eli statek od brzegu i powiosłowali ku redzie. Hettar stał

na pokładzie, a długi kosmyk włosów powiewał mu na wietrze. Raz tylko pokiwał
im r˛ek ˛

a, po czym odwrócił si˛e twarz ˛

a ku morzu.

Długi trap przerzucono z burty okr˛etu kapitana Greldika na oblodzone kamie-

nie mola.

— Wejdziemy, Garionie? — zaproponował Silk. Przeszli chwiejnym pomo-

stem i znale´zli si˛e na pokładzie.

— Przeka˙z córkom ucałowania — poprosił ˙zon˛e Barak.
— Uczyni˛e to, panie — odparła Merel swym zwykłym, oschłym i oficjalnym

tonem. — Czy masz jeszcze jakie´s polecenia?

— Przez dłu˙zszy czas mnie nie b˛edzie. W tym roku zasiej owies na południo-

wych polach, a zachodnie niech le˙z ˛

a ugorem. Z północnymi zrób, co zechcesz.

I nie przeganiaj bydła na górskie pastwiska, póki szron nie zniknie do ko´nca.

— B˛ed˛e pilnie uwa˙za´c na stada i ziemi˛e mego pana — odparła.
— Nale˙z ˛

a tak˙ze do ciebie.

— Skoro tak sobie ˙zyczy mój mał˙zonek.
Barak westchn ˛

ał.

— Nigdy nie przestaniesz, Merel? — zapytał ze smutkiem.
— Nie rozumiem, panie.
— Drobiazg.
— Czy pan mój u´sci´snie mnie, nim odjedzie?

205

background image

— Niby po co? — mrukn ˛

ał Barak. Przeskoczył na okr˛et i natychmiast znikn ˛

pod pokładem.

Ciocia Pol zatrzymała si˛e i z powag ˛

a zmierzyła wzrokiem jego ˙zon˛e. Zdawało

si˛e, ˙ze ma zamiar co´s powiedzie´c, ale nagle roze´smiała si˛e bez powodu.

— Co´s zabawnego, lady Polgaro? — spytała Merel.
— Bardzo zabawnego, Merel — potwierdziła ciocia Pol z tajemniczym u´smie-

chem.

— Czy wolno mi b˛edzie dzieli´c t˛e wesoło´s´c?
— Ubawisz si˛e, Merel. Obiecuj˛e. Ale nie powiem ci teraz, ˙zeby nie popsu´c

zabawy.

Roze´smiała si˛e znowu i wkroczyła na trap. Durnik podał jej rami˛e i razem

przeszli na pokład.

Pan Wilk u´scisn ˛

ał dło´n ka˙zdemu z królów po kolei, po czym ˙zwawo wkroczył

na okr˛et. Przez chwil˛e spogl ˛

adał jeszcze na prastare, otulone ´snie˙znym całunem

miasto Val Alorn i wyrastaj ˛

ace za nim niebotyczne góry Chereku.

— ˙

Zegnaj, Belgaracie! — zawołał Anheg. Pan Wilk skin ˛

ał głow ˛

a.

— Nie zapomnijcie o minstrelach — rzucił jeszcze.
— Nie zapomnimy — obiecał Anheg. — Powodzenia.
Pan Wilk u´smiechn ˛

ał si˛e i ruszył na dziób statku Greldika. Pchni˛ety nagłym

impulsem Garion poszedł za nim. Miał wiele pyta´n, które domagały si˛e odpowie-
dzi, a je´sli ktokolwiek je znał, to z pewno´sci ˛

a ten starzec.

— Panie Wilku — odezwał si˛e, gdy obaj stan˛eli na wysokim dziobie.
— Tak, Garionie?
Chłopiec nie wiedział, jak zacz ˛

a´c, wi˛ec zaatakował problem okr˛e˙zn ˛

a drog ˛

a.

— Jak ciocia Pol wyleczyła oczy starej Martje?
— Wola i Słowo — wyja´snił Wilk. Długi płaszcz starca powiewał na wie-

trze. — To nietrudne.

— Nie rozumiem.
— Po prostu chcesz, by co´s si˛e stało. Potem wypowiadasz słowo. Je´sli twa

wola jest dostatecznie silna, staje si˛e.

— I to wszystko? — Garion był nieco rozczarowany.
— Wszystko — potwierdził Wilk.
— Czy słowo ma by´c magiczne?
Starzec wybuchn ˛

ał ´smiechem. Patrzył na sło´nce, odbijaj ˛

ace si˛e jasno od po-

wierzchni morza.

— Nie — odparł. — Nie ma ˙zadnych magicznych słów. Niektórzy ludzie w to

wierz ˛

a, ale nie maj ˛

a racji. Grolimowie u˙zywaj ˛

a dziwacznych sformułowa´n, ale to

zb˛edne. Ka˙zde si˛e nada. To Wola jest wa˙zna, nie Słowo. Słowo to tylko ukierun-
kowanie Woli.

— Czy ja bym tak potrafił? — spytał z nadziej ˛

a chłopiec.

Wilk przyjrzał mu si˛e uwa˙znie.

206

background image

— Nie wiem Garionie. Kiedy mnie udało si˛e po raz pierwszy, nie byłem du-

˙zo starszy od ciebie. Ale prze˙zyłem kilka lat u boku Aldura, a to chyba istotna

ró˙znica.

— I co si˛e stało?
— Mój Mistrz chciał, bym przesun ˛

ał głaz. Chyba uwa˙zał, ˙ze le˙zy mu na dro-

dze. Próbowałem, ale był za ci˛e˙zki. Po pewnym czasie zezło´sciłem si˛e i kazałem
mu si˛e ruszy´c. I przesun ˛

ał si˛e. Byłem troch˛e zdziwiony, ale mój Mistrz nie do-

strzegł w tym nic niezwykłego.

— Powiedziałe´s „rusz si˛e” I ju˙z? — Garion nie mógł uwierzy´c.
— I ju˙z — Wilk wzruszył ramionami. — Rzecz wydawała si˛e tak prosta, ˙ze

sam byłem zdziwiony, dlaczego wcze´sniej na to nie wpadłem. S ˛

adziłem wtedy,

˙ze ka˙zdy to potrafi. Ale od tamtych dni ludzie bardzo si˛e zmienili. Mo˙ze to ju˙z

w ogóle niemo˙zliwe? Trudno powiedzie´c.

— Zawsze my´slałem, ˙ze magia polega na długich zakl˛eciach, niezwykłych

znakach i podobnych rzeczach.

— To tylko sztuczki oszustów i szarlatanów. Urz ˛

adzaj ˛

a pokazy, zadziwiaj ˛

a

i przera˙zaj ˛

a prostych ludzi, ale zakl˛ecia i uroki nie maj ˛

a nic wspólnego z praw-

dziwymi czarami. Wszystko wynika z Woli. Zogniskuj Wol˛e, wypowiedz Słowo
i rzecz si˛e staje. Czasem pomaga gest, ale nie jest naprawd˛e konieczny. Twoja
ciotka zawsze wykorzystuje jakie´s gesty, kiedy sprawia, ˙ze co´s si˛e staje. Od paru
stuleci próbuj˛e u niej wykorzeni´c ten nawyk.

Chłopiec zamrugał z niedowierzaniem.
— Od paru stuleci? — odetchn ˛

ał gło´sno. — Ile ona ma lat?

— Wi˛ecej, ni˙z si˛e wydaje. Ale niegrzecznie jest pyta´c o wiek damy.
Gariona ogarn˛eło uczucie strasznej pustki. Najgorsze obawy zyskały wła´snie

potwierdzenie.

— Wi˛ec nie jest naprawd˛e moj ˛

a cioci ˛

a, czy˙z tak? — spytał nieszcz˛e´sliwym

tonem.

— Sk ˛

ad ci to przyszło do głowy?

— Przecie˙z nie mo˙ze. Zawsze s ˛

adziłem, ˙ze jest siostr ˛

a ojca, ale je´sli ma setki

i tysi ˛

ace lat, to przecie˙z niemo˙zliwe.

— Za cz˛esto u˙zywasz tego słowa, Garionie. Kiedy si˛e dobrze zastanowi´c, to

nic nie jest naprawd˛e niemo˙zliwe. A przynajmniej bardzo niewiele.

— Wi˛ec jak? To znaczy, jak mo˙ze by´c moj ˛

a ciotk ˛

a?

— No dobrze — westchn ˛

ał Wilk. — ´Sci´sle mówi ˛

ac, Polgara nie jest siostr ˛

a

twojego ojca. Ich pokrewie´nstwo jest bardziej odległe. Była siostr ˛

a jego babki,

ostatecznej babki, je´sli istnieje takie okre´slenie. I twojej tak˙ze, naturalnie.

— Czyli jest moj ˛

a stryjeczn ˛

a babci ˛

a — stwierdził Garion, czuj ˛

ac słaby pro-

myk nadziei. To ju˙z było co´s.

— Raczej nie u˙zywałbym przy niej tego akurat okre´slenia — u´smiechn ˛

ał si˛e

Wilk. — Mo˙ze si˛e obrazi´c. Ale czemu tak ci˛e to interesuje?

207

background image

— Bałem si˛e, ˙ze tylko mówi, ˙ze jest moj ˛

a cioci ˛

a, a naprawd˛e wcale nie jeste-

´smy krewnymi. Ju˙z od dłu˙zszego czasu o tym my´sl˛e.

— A czemu si˛e bałe´s?
— Troch˛e trudno to wytłumaczy´c. Widzisz, tak naprawd˛e to nie wiem, kim

ani czym jestem. Silk twierdzi, ˙ze nie Sendarem, a Barak s ˛

adzi, ˙ze przypominam

troch˛e Rivanina, cho´c nie do ko´nca. Zawsze uwa˙załem si˛e za Sendara, jak Durnik,
ale to chyba nieprawda. Nic nie wiem o rodzicach; ani sk ˛

ad pochodzili, ani nic.

Gdyby ciocia Pol nie była moj ˛

a krewn ˛

a, nie miałbym absolutnie nikogo na całym

´swiecie. Byłbym zupełnie sam, a to bardzo smutne.

— Ale teraz ju˙z nie jeste´s. Twoja ciotka jest prawdziw ˛

a ciotk ˛

a, a przynajmniej

w waszych ˙zyłach płynie ta sama krew.

— Ciesz˛e si˛e, ˙ze mi to powiedziałe´s. Martwiłem si˛e.
Marynarze Greldika rzucili cumy i zacz˛eli odpycha´c okr˛et od nabrze˙za.
Nagle przyszła Garionowi do głowy niezwykła my´sl.
— Panie Wilku — powiedział.
— Słucham, Garionie.
— Ciocia Pol jest moj ˛

a prawdziw ˛

a cioci ˛

a, czy raczej stryjeczn ˛

a babci ˛

a?

— Tak.
— I jest twoj ˛

a córk ˛

a?

— Musz˛e przyzna´c, ˙ze tak — mrukn ˛

ał niech˛etnie Wilk. — Czasem próbuj˛e

o tym zapomnie´c, ale naprawd˛e nie mog˛e zaprzeczy´c.

Garion nabrał tchu i skoczył w gł˛ebin˛e:
— Je´sli ona jest ciotk ˛

a, a ty jej ojcem, to czy nie jeste´s przez to moim dziad-

kiem?

Wilk spojrzał na niego zaskoczony.
— Rzeczywi´scie — roze´smiał si˛e nagle. — Jestem twoim dziadkiem. Nigdy

jako´s nie przyszło mi to do głowy.

Oczy Gariona wypełniły si˛e łzami. Impulsywnie u´scisn ˛

ał starca.

— Dziadek — szepn ˛

ał, wypróbowuj ˛

ac nowe okre´slenie.

— Tak, tak — mrukn ˛

ał Wilk dziwnie zduszonym głosem. — Zadziwiaj ˛

ace

odkrycie.

Niezr˛ecznym gestem poklepał chłopca po ramieniu.
Obaj byli troch˛e zakłopotani niespodziewan ˛

a demonstracja uczu´c Gariona.

Stali milcz ˛

ac i patrzyli, jak marynarze Greldika pochylaj ˛

a si˛e nad wiosłami, wy-

prowadzaj ˛

ac okr˛et z portu.

— Dziadku — odezwał si˛e chłopiec po chwili.
— Słucham?
— Co si˛e naprawd˛e stało z moimi rodzicami? To znaczy, jak zgin˛eli?
Wilk spos˛epniał nagle.
— Wybuchł po˙zar — odparł krótko.

208

background image

— Po˙zar? — powtórzył Garion. Wyobra´znia cofała si˛e przed straszna my´sl ˛

a

o niewyobra˙zalnym bólu. — Jak do tego doszło?

— To niezbyt przyjemna historia — rzekł ponuro Wilk. — Naprawd˛e chcesz

wiedzie´c?

— Musz˛e, dziadku — o´swiadczył cicho Garion. — Chc˛e si˛e dowiedzie´c

wszystkiego. Nie wiem, czemu, ale to bardzo wa˙zne.

Wilk westchn ˛

ał.

— Tak, Garionie. Chyba rzeczywi´scie. No dobrze. Je´sli jeste´s dostatecznie

dorosły, by zadawa´c takie pytania, to jeste´s równie dojrzały, by wysłucha´c odpo-
wiedzi.

Przysiadł na ławeczce, osłoni˛etej przed zimnym wiatrem.
— Chod´z, siadaj — klepn ˛

ał desk˛e obok siebie.

Garion zaj ˛

ał miejsce i otulił si˛e płaszczem.

— No wi˛ec — starzec poskubał brod˛e. — Od czego tu zacz ˛

a´c? — zamy´slił si˛e

na chwil˛e. — Twój ród jest bardzo stary — rzekł w ko´ncu. — I jak wiele starych
rodów, posiada pewn ˛

a liczb˛e wrogów.

— Wrogów? — zdziwił si˛e Garion. Jako´s nigdy nie przyszło mu to do głowy.
— Zwykła rzecz. Gdy zrobimy co´s, co si˛e komu´s nie spodoba, zaczyna nas

nienawidzi´c. Uczucie to narasta przez lata i w ko´ncu zmienia si˛e w rodzaj religii.
Nienawidz ˛

a ju˙z nie tylko nas, ale i wszystkiego, co si˛e z nami ł ˛

aczy. W ka˙zdym

razie, wiele lat temu, wrogowie stali si˛e tak niebezpieczni, ˙ze ciocia Pol uznała, i˙z
najlepsz ˛

a metod ˛

a ochrony b˛edzie ukrycie całej rodziny.

— Nie mówisz mi wszystkiego — zauwa˙zył Garion.
— Nie — przyznał spokojnie Wilk. — Nie mówi˛e. Opowiadam tyle, ile mo-

˙zesz wiedzie´c. Gdyby´s poznał pewne sprawy, zachowywałby´s si˛e inaczej i ludzie

by to zauwa˙zyli. Bezpieczniej b˛edzie, je´sli na pewien czas pozostaniesz zwyczaj-
nym chłopcem.

— To znaczy ignorantem — stwierdził oskar˙zycielsko Garion.
— No dobrze, ignorantem. Chcesz wysłucha´c całej historii, czy wolisz si˛e

kłóci´c?

— Przepraszam.
— Nie szkodzi — Wilk poklepał chłopca po ramieniu. — Poniewa˙z twoja

ciocia i ja jeste´smy w bardzo szczególny sposób spokrewnieni z twoj ˛

a rodzin ˛

a,

naturalnie zale˙zało nam na waszym bezpiecze´nstwie. Dlatego ukryli´smy ich.

— Czy mo˙zna ukry´c cał ˛

a rodzin˛e?

— Nigdy nie była zbyt liczna. Z tych czy innych powodów istniała tylko jej

główna, nieprzerwana linia. ˙

Zadnych kuzynów, wujów ani niczego podobnego.

Nietrudno ukry´c m˛e˙za, ˙zon˛e i jedno dziecko. Robimy to ju˙z od setek lat. Chowa-
li´smy ich w Tolnedrze, Rivie, Chereku, Drasni, w najró˙zniejszych miejscach. ˙

Zyli

prosto, na ogół jako rzemie´slnicy, czasem zwykli chłopi — ludzie, na których nikt

209

background image

nie spojrzy po raz drugi. W ka˙zdym razie wszystko szło znakomicie a˙z do wyda-
rze´n, jakie nast ˛

apiły mniej wi˛ecej dwadzie´scia lat temu. Przenie´sli´smy twojego

ojca z Arendii do małej wioski w górach wschodniej Sendarii, jakie´s sze´s´cdzie-
si ˛

at mil na południowy wschód od Darine. Geran był kamieniarzem. Chyba ci

o tym wspominałem.

Garion kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Bardzo dawno — potwierdził. — Mówiłe´s, ˙ze go lubiłe´s i odwiedzałe´s co

jaki´s czas. Czy moja matka pochodziła z Sendarii?

— Nie. Ildera była Algark ˛

a, drug ˛

a córk ˛

a Wodza Klanu. Twoja ciotka i ja po-

znali´smy j ˛

a z Geranem, gdy osi ˛

agn˛eli odpowiedni wiek. Nast ˛

apiło to, co zwykle

w takich sytuacjach i pobrali si˛e. Ty przyszedłe´s na ´swiat mniej wi˛ecej po roku.

— Kiedy zdarzył si˛e po˙zar?
— Wła´snie do tego zmierzam. Jeden z nieprzyjaciół twojej rodziny szukał jej

przez bardzo długi czas.

— Jak długi?
— Setki lat.
— To znaczy, ˙ze był jakim´s czarodziejem, prawda? — spytał Garion. — Tylko

czarodzieje ˙zyj ˛

a tak długo.

— Dysponował pewnymi zdolno´sciami w tej dziedzinie — przyznał Wilk. —

Czarodziej jednak nie jest wła´sciwym okre´sleniem. Na ogół nie mówimy tak o so-
bie. Inni ludzie, owszem, ale my nie my´slimy w ten sposób. To wygodny termin
dla tych, którzy naprawd˛e nie rozumiej ˛

a, na czym to wszystko polega. W ka˙zdym

razie twoja ciotka i ja byli´smy akurat daleko, kiedy ten nieprzyjaciel wytropił
w ko´ncu Gerana i Ilder˛e. Zjawił si˛e przy ich domu wczesnym rankiem, gdy jesz-
cze spali. Zablokował drzwi i okna, a potem podło˙zył ogie´n.

— Mówiłe´s chyba, ˙ze dom był z kamienia.
— Był. Ale mo˙zna spali´c kamie´n, je´sli naprawd˛e ci na tym zale˙zy. Ogie´n jest

wtedy bardziej gor ˛

acy, nic wi˛ecej. Geran i Ildera wiedzieli, ˙ze w ˙zaden sposób nie

wydostan ˛

a si˛e z płon ˛

acego domu, ale Geran zdołał wybi´c z muru jeden kamie´n,

a Ildera wypchn˛eła ci˛e przez otwór na zewn ˛

atrz. Podpalacz na to wła´snie czekał.

Chwycił ci˛e i uciekł z wioski. Nigdy si˛e nie dowiedzieli´smy, co planował: zabi´c
ci˛e, a mo˙ze zatrzyma´c dla własnych, nieznanych celów. W ka˙zdym razie wtedy
wła´snie zjawiłem si˛e na miejscu. Zgasiłem ogie´n, ale Geran i Ildera ju˙z nie ˙zyli.
Ruszyłem wi˛ec za tym, który ci˛e porwał.

— Zabiłe´s go? — spytał rozgor ˛

aczkowany Garion.

— Staram si˛e tego nie robi´c cz˛e´sciej, ni˙z to konieczne. Zabójstwo zbyt moc-

no zakłóca naturalny bieg rzeczy. Miałem wtedy kilka innych pomysłów, o wiele
bardziej nieprzyjemnych ni˙z ´smier´c — jego oczy przypominały odłamki lodu. —
Okazało si˛e jednak, ˙ze nie dano mi tej szansy. Cisn ˛

ał tob ˛

a we mnie — byłe´s cał-

kiem male´nki — wi˛ec musiałem ci˛e łapa´c, a on zyskał czas na ucieczk˛e. Zosta-

210

background image

wiłem ci˛e z Polgar ˛

a i ruszyłem za nieprzyjacielem. Jak dot ˛

ad, nie zdołałem go

odszuka´c.

— To dobrze — o´swiadczył Garion.
Wilk spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Kiedy urosn˛e, sam go znajd˛e — stwierdził chłopiec. — Sam powinienem

mu odpłaci´c za to, co uczynił.

Wilk popatrzył na niego pos˛epnie.
— To mo˙ze by´c niebezpieczne.
— Nie szkodzi. Jak ma na imi˛e?
— S ˛

adz˛e, ˙ze na razie zachowam t˛e informacj˛e dla siebie. Nie chc˛e, ˙zeby´s

rzucał si˛e na co´s, póki nie jeste´s gotów.

— Ale powiesz?
— Gdy nadejdzie czas.
— To bardzo wa˙zne, dziadku.
— Tak — mrukn ˛

ał Wilk. — Rozumiem.

— Obiecujesz?
— Skoro nalegasz. . . A je´sli nawet nie ja, z pewno´sci ˛

a powie ci twoja ciotka.

Ona odbiera to w ten sam sposób.

— A ty nie?
— Jestem du˙zo starszy — odparł Wilk. — Inaczej patrz˛e na pewne sprawy.
— Ja nie jestem jeszcze tak dojrzały — oznajmił Garion. — Nie potrafi˛e robi´c

tych innych rzeczy, które planowałe´s, wi˛ec musz˛e go zwyczajnie zabi´c.

Wstał i zacz ˛

ał chodzi´c tam i z powrotem. Wrzał z gniewu.

— Nie przypuszczam, bym zdołał ci˛e skłoni´c do rezygnacji z tego planu —

powiedział Wilk. — My´sl˛e jednak, ˙ze po wszystkim zobaczysz t˛e spraw˛e w cał-
kiem innym ´swietle.

— Nie s ˛

adz˛e.

— Przekonamy si˛e.
— Dzi˛ekuj˛e, ˙ze mi powiedziałe´s, dziadku — rzekł Garion.
— Pr˛edzej czy pó´zniej i tak by´s si˛e dowiedział. Lepiej usłysze´c to ode mnie

ni˙z od kogo´s, kto mógłby ci przedstawi´c zniekształcony obraz.

— Mówisz o cioci Pol?
— Polgara nie okłamałaby ci˛e ´swiadomie. Ale odbiera pewne sprawy w spo-

sób bardziej osobisty, co czasem ubarwia ocen˛e. Ja staram si˛e przyjmowa´c wszyst-
ko z punktu widzenia wielu, wielu lat — za´smiał si˛e sucho. — Bior ˛

ac pod uwag˛e

okoliczno´sci, chyba inaczej nie mog˛e.

Garion spojrzał na starca, którego siwe włosy i broda ja´sniały w promieniach

porannego sło´nca.

— Jak to jest, kiedy ˙zyje si˛e wiecznie, dziadku? — zapytał.
— Nie wiem — odparł Wilk. — Nie jestem wieczny.
— Wiesz, o co mi chodzi.

211

background image

— Sposób bycia nie zmienia si˛e specjalnie. Wszyscy ˙zyjemy tyle, ile potrzeba.

Ja akurat mam do zrobienia co´s, co zajmuje bardzo wiele czasu — wstał nagle. —
Zeszli´smy na ponure tematy — stwierdził.

— To, co robimy, jest bardzo wa˙zne, prawda, dziadku?
— W tej chwili to najwa˙zniejsza rzecz na ´swiecie.
— Boj˛e si˛e, ˙ze niewiele zdołam pomóc.
Wilk przyjrzał mu si˛e z powag ˛

a i obj ˛

ał ramieniem.

— Mam wra˙zenie, ˙ze zanim wszystko dobiegnie ko´nca, prze˙zyjesz spor ˛

a nie-

spodziank˛e, Garionie — powiedział.

Potem spogl ˛

adali ponad dziobem na o´snie˙zone brzegi Chereku, przesuwaj ˛

a-

ce si˛e za praw ˛

a burt ˛

a, gdy popychany wiosłami okr˛et płyn ˛

ał na południe — do

Camaaru i tego, co czekało dalej.

Tu ko´nczy si˛e Belgariady Ksi˛ega Pierwsza.
Ksi˛ega Druga, Królowa magii,<br>odkryje gro´zn ˛

a, magiczn ˛

a

moc Gariona i wi˛ecej szczegółów o jego dziedzictwie, które jest pra-
przyczyn ˛

a tej wyprawy.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Eddings David Belgeriada 1 Pionek Proroctwa
david eddings pionek proroctwa
eddings, d belgariada t3 gambit magów 7CAKDG6JTSHH3ZG4THFD4MJQMOQ2ROCLUDFPXSI
David i Leigh Eddings Belgarath 02 Czas niedoli
Eddings David 02 Belgarth 2 Czas Niedoli
Eddings, David Belgariad 03 Magicians Gambit
Eddings David & Leigh Belgarath 02 Czas Niedoli
Eddings David Belgarath 2 Czas Niedoli
David Eddings Ostatnia walka czarodziejow V Belgariada
Eddings David Belgarath Czarodziej Tom 2 Czas Niedoli
Eddings, David & Leigh Belgarath 2 Czas Niedoli
Eddings, David Cronicas de Belgarath Introduccion
Prorocy
2005 t1
Belgard Hatch 2009
Proroctwa Baba Wanga Vanga
Egz T1 2014
Ćwiczenie T1 Transformator trójfazowy, t1 f

więcej podobnych podstron