MICHALKIEWICZ OPOWIEŚĆ O MĄDRYM CZŁOWIEKU


Opowieść o mądrym człowieku - artykuł Stanisława Michalkiewicza
(rzecz o Krzysztofie Dzierżawskim) Wysłane wtorek, 17, lutego 2004
"Niemały kłopot mam z Ekonomiką, która się w ręce dostała magikom, co jak
kapłani afrykańskich plemion, gusła sprawują nad wyschniętą ziemią" - pisał
Antoni Słonimski w poemacie "Sąd nad Don Kichotem" w połowie lat 60. Polska
znajdowała się wówczas w epoce tzw. Małej Stabilizacji, zaś panujący towarzysz
"Wiesław", czyli Władysław Gomułka szykował się właśnie do walki a Kościołem, w
związku ze zbliżającą się rocznicą tysiąclecia chrztu Polski. Partia rzuciła
wówczas hasło tysiąca szkół na tysiąclecie, bo Sowieciarze opracowywali plany
zawojowania Europy Zachodniej. Polska miała być bezpośrednim zapleczem tego
frontu, w związku z czym należało wybudować tu całą sieć szpitali dla lekko i
ciężko rannych i stąd ten pęd partii do powszechnej oświaty. Anegdota głosiła,
że Gomułka uważa się za myśliciela większego nawet od Marksa, bo Marks był
ekonomistą, a on jest starszym ekonomistą. Na uczelniach nauczano przedmiotu
zwanego "ekonomią polityczną socjalizmu". Sam zdawałem nawet z tego egzamin,
ale w odróżnieniu od ekonomii politycznej kapitalizmu, która była logiczna i
zrozumiała, ekonomię polityczną socjalizmu wspominam jako chaotyczne kłębowisko
potwornych idiotyzmów, w których nie było śladu logiki. Zrozumiałem, że dla
higieny umysłowej należy natychmiast wszystko to zapomnieć. Nie wszyscy jednak
tak myśleli i wskutek tego tysiące absolwentów PRL-owskich wyższych uczelni
mają umysłowości trwale zainfekowane tamtym złośliwym wirusem. To właśnie jest
przyczyna, dla której mnóstwo zdawałoby się normalnych ludzi pod koniec lat 60.
autentycznie wzięło udział w nakazanej przez partię dyskusji nad tzw. systemem
bodźców materialnego zainteresowania, wymyślonym przez niejakiego tow.
Bolesława Jaszczuka, takiego ówczesnego Jerzego Hausnera. Skończyło się to
masakrą na Wybrzeżu, co ku przestrodze przypominam cmokierom i dyskutantom
dzisiejszym.
Na szczęście nie wszyscy zali się zainfekować. Do tych nielicznych należał np.
Stefan Kisielewski, który nigdy nie uległ socjalistycznej zarazie. Między
innymi chyba dlatego, że na ekonomię miał bardzo zdrowy pogląd. Uważał
mianowicie, że istota ekonomii polega na tym, by tanio wyprodukować lub kupić,
a drogo sprzedać. Reszta, to tylko ornamenty, żeby było uczenie i ładnie. Stąd
też, wtórując innemu profesorowi, nie wierzył w globalne zwycięstwo socjalizmu,
a nawet uważał je za obiektywnie niemożliwe. Przynajmniej jedno państwo musi
pozostać kapitalistyczne, czyli normalne, bo inaczej nikt już nie wiedziałby,
ile co naprawdę kosztuje. Innym człowiekiem, który mimo gruntownej znajomości
ekonomii zachował trzeźwość umysłu - był Krzysztof Dzierżawski.
Ktoś powiedział, że wszystko można wytłumaczyć nawet ośmioletniemu dziecku, pod
jednym wszelako warunkiem: ten, kto tłumaczy, musi sam to rozumieć. Krzysztof
Dzierżawski, ekspert Centrum im. Adama Smitha, niewątpliwie do takich ludzi
należał, o czym mógł przekonać się każdy, kto zetknął się z nim osobiście, a
przynajmniej chociaż raz wysłuchał komentarza do kwestii ekonomicznych, z
którymi Krzysztof Dzierżawski bywał czasami dopuszczany nawet do telewizji. Ja
zetknąłem się z nim w 1990 roku w Unii Polityki Realnej i od tamtej pory
traktowałem z podziwem, i szacunkiem. Krzysztof Dzierżawski miał niesłychany i
dość rzadki talent nie tylko natychmiastowego chwytania istoty rzeczy, ale i
klarownego wykładania najbardziej skomplikowanych spraw. Ta ostatnia
umiejętność polegała na wyciąganiu poza nawias tego, co nieistotne lub
przypadkowe tak, że zawsze pozostawała sama esencja zagadnienia, którą też
przedstawiał w sposób możliwie najprostszy. Temu analitycznemu umysłowi
towarzyszył niezwykle zrównoważony charakter. Nigdy nie widziałem, by Krzysztof
Dzierżawski uniósł się gniewem, a jeśli nawet był czymś zirytowany, bardzo
rzadko można było to zauważyć. Nie był przy tym jakimś nudnym pedantem, co to,
to nie. Był człowiekiem bardzo dowcipnym, o wyrafinowanym poczuciu humoru,
takim, powiedziałbym, bardzo angielskim. Wszystko to sprawiało, że rozmowa z
nim zawsze była interesująca i każdego rozmówcę intelektualnie wzbogacała.
Ostatni raz rozmawiałem z nim na niecałe dwa tygodnie przed jego niespodziewaną
śmiercią. Wracaliśmy koleją z Białegostoku, gdzie uczestniczyliśmy w spotkaniu
z tamtejszym środowiskiem lekarskim, jakie zorganizował prezes okręgu
podlaskiego UPR, pan Tadeusz Klimowicz. Krzysztof Dzierżawski przedstawiał tam
podstawowe zasady projektu ustawy o zwalczaniu bezrobocia, opracowanej w
Centrum im. Adama Smitha, naturalnie z wielkim jego udziałem. Dyskutowaliśmy o
tym projekcie, do którego nie byłem przekonany z dwóch powodów: po pierwsze z
powodu tzw. neutralności budżetowej, tj. pozostawienia wydatków państwa na
dotychczasowym poziomie i po drugie - ze względu na będący konsekwencją tego
pierwszego sposób zwalczania bezrobocia poprzez zmniejszenie fiskalnych
narzutów na pracę drogą operacji księgowej, a nie poprzez radykalne
zmniejszenie kosztów funkcjonowania państwa, czyli podatków i uwolnienie w ten
sposób siły nabywczej obywateli. Mój rozmówca wyjaśnił mi, że przyjęcie zasady
neutralności budżetowej nie tyle może było podyktowane względami ekonomicznymi,
co politycznymi. Jako człowiek pozbawiony złudzeń nie wierzył bowiem, że
rządząca obecnie Polską łobuzeria poprze jakikolwiek, niechby najbardziej
zbawienny dla gospodarki i państwa projekt, jeśli likwidowałby on, albo tylko
zmniejszał rozmiary żerowiska, mniej uprzejmie zwanego korytem. Krzysztof
Dzierżawski uważał, że tego nie da się już ani zmienić, ani usunąć, że trzeba
przyjąć to do wiadomości tak samo, jak fakt, że w nocy jest ciemno. Uważał, że
trzeba zapłacić ten haracz naszym panom gangsterom, bo sytuacja jest
dramatyczna. Wielki Kryzys w USA dlatego tak głęboko zapadł w pamięć
Amerykanów, bo przez trzy lata bezrobocie utrzymywało się tam na poziomie 25
proc, tymczasem u nas oscyluje wokół 20 proc. już piąty rok i przeciąganie tego
stanu rzeczy grozi nie tylko nieodwracalnymi konsekwencjami ekonomicznymi, ale
i społecznymi, a nawet moralnymi i psychologicznymi. To było jego największą
troską, i gdybym nie wiedział, jak bardzo był zrównoważony, powiedziałbym, że
wręcz obsesją.
W parę dni potem powalił go kolejny zawał serca. Krzysztof Dzierżawski miał
zaledwie 55 lat. Nie chciałbym wpadać w patos, ale nie mam wątpliwości, że
zabiła go troska o Polskę, o jej pomyślność i wielkość. Dla Polski to bardzo
niedobrze, że umierają właśnie tacy ludzie, podczas gdy inni, którzy za
służenie krajowi biorą ciężkie pieniądze, niczym się nie martwią i żyją sobie
wesoło, długo i szczęśliwie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Opowieść o Indiańskim Stworzeniu Człowieka [legenda]
4 Relacja człowiek środowisko
MICHALKIEWICZ ZATRUTA MARCHEWKA
A Manecki Minerały i skały Ziemi i ich znaczenie dla czlowieka
Godzinki ku czci Św Michała Archanioła tekst
Człowiek wobec przestrzeni Omów na przykładzie Sonetó~4DB
MICHALKIEWICZ JAKÓŁKI WSCHODNIE I ZACHODNIE
Wymiary rehabilitacji człowieka niepełnosprawnego w W T Z

więcej podobnych podstron