Ostatnia broń Hitlera
Historia pewnego filmu
Morale III Rzeszy pod koniec wojny miał uratować film propagandowy o obronie
Kołobrzegu.
Hitler, z reguły twardo stąpający po ziemi, w jednym sam sobie przeczył: był
nierealistycznie przekonany o tym, że silną wolą i zdecydowaniem można osiągać cele
zdawałoby się nierealne, gdy ich szanse mierzy się wyłącznie wskaźnikami
materialnymi. Działał – czym zawsze wprawiał swoją generalicję w zakłopotanie –
kierując się hasłem: chcieć to móc. Do samego końca wierzył, że gdy tylko jest się
gotowym na wszystko, można pokonać największe trudności, nawet wbrew naturze.
Gdy raportowano mu, że nie sposób wykonać jego rozkazu ściągnięcia z Sycylii
potrzebnej na froncie wschodnim elitarnej dywizji Hermann Göring, brakuje bowiem
środków przeprawowych przez Cieśninę Messyńską, führer wpadł we wściekłość: co
tam promy, potrzebna jest wola sukcesu! Notabene środki przeprawy się znalazły i
dywizję wraz z innymi jednostkami niemieckimi i włoskimi przetransportowano w ramach
operacji „Lehrgang” na stały ląd.
Nic więc dziwnego, że w sytuacji, gdy początkowe triumfy, te z lat 1939-1940, przestały
wyznaczać standardy działań frontowych, a widmo klęski stawało się coraz groźniejsze,
mimo wprowadzania do walki nowych systemów broni, łącznie z potężnymi czołgami
Tygrys i wyrzutniami rakietowymi – rachuby na hart ducha, wolę zwycięstwa, gotowość
do ofiar i „gotowość do przetrwania” jeszcze bardziej zaczęły określać zachowania
Hitlera. To wtedy wspierany przez swego mistrza propagandy, Josepha Goebbelsa,
wpadł na pomysł, by do arsenału środków zdolnych wycisnąć z jego narodu maksimum
wysiłku wojennego włączyć tak masowy instrument kształtowania postaw, jakim jest
film.
Rezultatem była decyzja o zrealizowaniu monumentalnego filmu o bohaterskiej obronie
Kolbergu (Kołobrzegu) przez wojsko pruskie i mieszkańców przed potężną armią
Napoleona w 1807 r. Bohaterem dzieła mieli być mieszczanie i okoliczni chłopi (ich pola
zatopiono, by utrudnić atak Francuzów), zespoleni ponad podziałami i różnicami
majątkowymi w oporze przeciwko najeźdźcy. Ten zbiorowy bohater miał symbolizować
Niemców III Rzeszy, którzy znaleźli się w podobnej opresji jak ich antenaci w Kolbergu.
Teraz wrogiem byli członkowie aliansu antyhitlerowskiego, a zwłaszcza zbliżająca się
od wschodu Armia Czerwona. Film o Kolbergu ma uczynić Niemców gotowymi do
najwyższych ofiar – taką dyrektywę Hitlera przyjął Goebbels.
Ideowe podwaliny pod takie zamierzenie stworzono na początku 1943 r., kiedy to pod
wrażeniem klęski pod Stalingradem, kresu sił Afrika Korps, w sytuacji zagrożeń
1
militarnych i kłopotów materiałowych Hitler zdecydował się na proklamowanie wojny
totalnej. To wtedy, 18 lutego 1943 r., w berlińskim Sportpalast wobec kilku tysięcy
cywilów i wojskowych, przybyszów z frontu i inwalidów, starych i młodych, kobiet i
mężczyzn Goebbels wykrzyczał sławetne pytanie: „Czy chcecie wojny totalnej?”. I aby
nie było już żadnej wątpliwości co do jej charakteru, szef propagandy III Rzeszy
precyzował: „Chcecie jej, gdy trzeba, jeszcze bardziej totalnej i radykalniejszej, niż
potrafimy ją dziś sobie wyobrazić?”. I znów z tysięcy gardeł rozległo się entuzjastyczne,
jednogłośne: „Tak!”. Realizacja monumentalnego filmu porywającego naród nie
wydawała się zbyt trudna. Goebbels miał bowiem pod ręką mistrza nad mistrzami w
propagandowym manipulowaniu za pomocą środków filmowych, osławionego
reżysera Veita Harlana, którego film „Jud Süss” („Żyd Süss”) stał się ideową podstawą
zmasowanych akcji antyżydowskich.
I tym razem Harlan otrzymał na te cele czek in blanco. Gdy brakowało dosłownie
wszystkiego, gdy zaciskano pasa, przekazano z kasy państwowej miliony marek
(ogółem blisko 10 mln!). Ba, gdy na front zaczęto wysyłać wyrostków i starców,
wcześniej niebranych pod uwagę ze względu na ułomności czy schorzenia – Harlanowi
pozwolono sięgać po oficerów i żołnierzy Wehrmachtu, by zapewnić filmowi jak
najbardziej wiarygodnych wizualnie żołnierzy.
Lista aktorów objęła elitę filmu III Rzeszy. Rolę bohaterskiego burmistrza obleganego
Kolbergu, Nettelbecka, otrzymał wielki aktor Heinrich George (Niemcy zobaczyli go w
kronikach Wochenschau, jak siedział w pierwszym rzędzie nazistów zgromadzonych na
mityngu Goebbelsa w Sportpalast – zmarł tuż po wojnie w obozie dla hitlerowców w
radzieckiej strefie okupacyjnej!). Główną rolę kobiecą, bohaterskiej wieśniaczki, której
ojciec zatapia ojcowiznę, by zagrodzić drogę Francuzom, powierzono gwieździe numer
jeden III Rzeszy, Kristinie Söderbaum, prywatnie żonie Veita Harlana. Bohatera
narodowego, gen. Gneisenau (w filmie był jeszcze młodym pułkownikiem), odtwarzał
czołowy amant koncernu Defa, Horst Caspar. Ekranowym komendantem twierdzy
Kolberg został sławny Paul Wegener, a dzielnym oficerem pruskiej kawalerii popularny
wśród dorastających panien Gustaw Diessl. Na twórcę oprawy muzycznej, pełnej
patosu i motywów patriotycznych, wybrano uwielbianego Norberta Schultzego,
kompozytora sławnej „Lili Marleen”...
Film realizowano z rozmachem równym amerykańskiemu „Przeminęło z wiatrem”. Ale
korzyści polityczne i militarne, jakie obiecuje sobie Hitler po tym gigancie kinowym,
czynią opłacalnymi wszelkie koszty. Cóż znaczy wobec tych korzyści – miał powiedzieć
o „Kolbergu” Goebbels – jakaś przegrana bitwa... Liczyć się miał tylko cel!
Ale coraz bardziej i czas. Przecież film miał wzmocnić ducha oporu narodu, uczynić
Niemców olbrzymami wojowniczości, hartu i poświęcenia. Takimi, jakimi byli
wyidealizowani w filmie ich przodkowie z Kolbergu. Nieprzerwanie ujmowani na taśmie
filmowej ramię w ramię żołnierze pruscy i uzbrojeni cywile, obywatele Kolbergu, w
sposób wręcz natrętny podkreślali ważną rolę właśnie niedawno powołanego do życia
2
decyzją Hitlera Volkssturmu...
Jednak jak każdy monumentalny film z tysiącami statystów i „Kolberg” wymaga
pieczołowitości, staranności, a także specjalnej obróbki, bo to obraz na taśmie
kolorowej. Harlan nie może sobie pozwolić na fuchę. Marzy o arcydziele. A to
zobowiązuje i krępuje ruchy. Każe mnożyć wątpliwości, a więc i powtórki, poprawianie,
zmiany... A czas biegnie. Wprawdzie oficjalnie jest nadzieja, że dzielne dywizje
pancerne führera jeśli nie powstrzymają marszu Rosjan na zachód, to przynajmniej go
przyhamują, dając Harlanowi dodatkowy czas. Ale nadzieje te okazują się płonne.
Kręcenie filmu zajęło cały rok. Najpierw znacznie się przeciągnęły prace nad
scenariuszem. Zmienna sytuacja na frontach, pogarszająca się pozycja Niemiec
skłaniały Goebbelsa do ciągłych interwencji, których rezultatem były nieustanne
modyfikacje scenariusza w celu zwiększania mobilizującej wymowy filmu. Sam
Goebbels chwytał za pióro, by wprowadzać nowe uzupełnienia. Całe frazy wyjęte ze
swoich przemówień mistrz kłamliwej propagandy wkładał w usta bohaterów. Ba, to, co
miało się dziać na ekranie, było jak gdyby parafrazą rzeczywistości anno 1944-1945:
wróg u progów domów, walące się w gruzy i płonące miasta nie osłabiały woli walki.
Veit Harlan zamienił się w stratega. Nie wydawał poleceń, ale rozkazywał. Miał zresztą
komu – przecież pod jego komendę delegowano tysiące żołnierzy, w tym cały rocznik
szkoły oficerów Kriegsmarine. Dla wielotysięcznych statystów (samych mundurów
uszyto ok. 10 tys. – a gdy ich nie starczało, grających w większym oddaleniu
przystrajano papierowymi przybraniami). Dla filmowej kawalerii dostarczono 6 tysięcy
koni.
Jak potem wyliczono, przy kręceniu tego giganta zaangażowano więcej ludzi, aniżeli w
1807 r. było ich łącznie w obronie Kolbergu i we francuskich oddziałach nacierających.
Pod Berlinem zbudowano niemalże pół miasta, by nakręcić, jak się pali od pocisków
artylerii francuskiej. Sceny plenerowe realizowano w okolicach Kolbergu – robiono to
sześcioma kamerami z różnych stron, nawet od morza, a i z góry, z kosza balonu na
uwięzi. Harlan dostawał wszystko, czego sobie zażyczył. Gdy kręcił w lecie sceny
zimowe, dostarczono mu 100 wagonów z solą zastępującą śnieg – i choć transport
Niemiec przeżywał kłopoty, „śnieg” był na czas. Bo śpieszono się coraz bardziej, a
dyktowały to postępujące coraz szybciej na zachód armie radzieckie, a potem nowo
powstały drugi front. Bez przerwy Goebbels poganiał Harlana telefonicznie i przez
swoich wysłanników. Kiedy Harlan ze sztabem specjalistów wykańczał wreszcie film, z
którym łączono tak wielkie nadzieje, dobiegał końca styczeń 1945 r.
W istocie filmu nie było już gdzie ani komu pokazywać. Na wschodnich obszarach, tych
za moment mających wpaść w ręce Rosjan, kina już nie funkcjonowały – wszyscy byli
zajęci czymś innym. Młodzi i starzy, a i kobiety, pośpiesznie uczeni byli posługiwania się
panzerfaustami. Wszyscy kopali rowy przeciwczołgowe. Władze węszyły za
3
defetystami, którzy już przestali wierzyć w zwycięstwo Niemiec. Stawiano im
szubienice, a najżarliwsi naziści zaopatrywali się w cyjankali, bo nie wyobrażali sobie
życia bez führera. Ale premiera „Kolbergu” odbyła się mimo wszystko. Stało się to 30
stycznia 1945 r. (12. rocznica przejęcia władzy przez Hitlera) w oblężonym przez wojska
alianckie porcie-twierdzy La Rochelle. Zrzucone na spadochronie kasety z taśmami
filmowymi trafiły w ręce wehrmachtowców (zapasowe taśmy, tak na wszelki wypadek,
wysłano dodatkowo na pokładzie U-Boota). Przy wtórze eksplozji pocisków i bomb
alianckich film Harlana został tam wyświetlony po raz pierwszy przed publicznością,
którą stanowili żołnierze, myślący już jedynie o jak najrychlejszym pokoju i wyrwaniu się
z potrzasku.
I co? Czy pokaz ich zmobilizował do straceńczej walki, godnej bohaterów filmu? Nic
podobnego. Oglądając dzieło Harlana, żołnierze Wehrmachtu myśleli już zupełnie o
czymś innym. Co najwyżej najbardziej przedsiębiorczy z nich, mający już dosyć
wojaczki, podejmowali zwykle nieudane próby przedarcia się przez straże w kierunku na
wschód, do stron ojczystych.
W samym Berlinie, już ogarnianym gorączką przygotowań obronnych, w tym samym
dniu, 30 stycznia, obejrzało „Kolberg” w jednym z ocalałych po bombardowaniach kin
dobrane grono nazistowskie, ale tych nie trzeba było agitować i zagrzewać do czynu.
Żelazna dyscyplina i strach przed wrogiem wzmacniały determinację obrony z góry
skazanej na niepowodzenie. A ludność stolicy Rzeszy, zmęczona wojną, u kresu sił, po
cichu przygotowywała białe flagi, którymi witano już na wschodzie wkraczające
jednostki Rosjan.
Film „Kolberg” powędrował do archiwów-filmotek. Najpierw był zakazany przez władze
okupacyjne, a później wykorzystywano go do prezentowania metod propagandy
nazistowskiej. A co się stało z Kolbergiem w 1945 r.? Miasto zdobyli 18 marca, po
ciężkich walkach, żołnierze polscy z 1. Armii WP, przywracając grodowi starą polską
nazwę: Kołobrzeg. I stało się to, choć Hitler ogłosił miasto twierdzą, rozkazując walczyć
do ostatniego żołnierza. Bój o miasto-twierdzę, bronioną nie tylko przez liczny garnizon,
ale i liczne inne jednostki Wehrmachtu i SS (w rejonie Kołobrzegu walczyły też
niedobitki z dywizji SS francuskich kolaborantów Charlemagne), wspomagane
desantem od morza, trwał 11 dni. Kolberg w 1807 r. utrzymywał się niepokonany od
marca do lipca, do momentu zawieszenia broni.
Autor był korespondentem PAP w Berlinie i w Bonn, sprawozdawcą z wielu procesów
zbrodniarzy hitlerowskich, członkiem byłej Głównej Komisji Badania Zbrodni
Hitlerowskich w Polsce.
4