ABY 0040 Dziedzictwo Mocy 3 Nawałnica

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

1

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

2

Drew Karpyshyn Darth Bane. Droga zagłady

- 1020

James Luceno Maska Kłamstw

- 32,5

Michael Reaves Darth Maul – łowca z mroku

- 32,5

Terry Brooks Cz

ęść I. Mroczne widmo

- 32

Greg Bear Planeta

życia

- 29

Timothy Zahn Poza Galaktyk

ę

- 27

Alan Dean Foster Nadchodz

ąca burza

- 22,5

R.A. Salvatore Cz

ęść II. Atak klonów

- 22

Karen Traviss Komandosi Republiki. Bezpo

średni kontakt

- 21,5

Matthew Stover Wojny Klonów. Punkt przełomu

- 21,5

Steven Barnes Wojny Klonów. Spisek na Cestusie

- 21

Karen Traviss Komandosi republiki. Potrójne zero

- 20

Michael Reaves, Steve Perry Wojny Klonów. Medstar I. Chirurdzy polowi

- 20

Michael Reaves, Steve Perry Wojny Klonów. Medstar II. Uzdrowicielka Jedi - 20
David Sherman, Dan Cragg Wojny Konów. Próba Jedi

- 19,5

Sean Stewart Yoda. Mroczne spotkanie

- 19,5

James Luceno Labirynt zła

- 19

Matthew W. Stover Zemsta Sihtów

- 19

James Luceno Czarny Lord. Narodziny Dartha Vadera

- 19

A.C Crispin Rajska pułapka

- 10...0

A.C Crispin Gambit Huttów

- 10...0

A.C Crispin

Świt Rebelii

- 10...0

L. Neil Smith Lando Carlissian I My

śloharfa Sharów

- 4

L. Neil Smith Lando Carlissian I Ogniowicher Oseona

- 3

L. Neil Smith Lando Carlissian I Gwiazdogrota ThonBoka

- 3

Brian Daley Przygody Hana Solo

- 2

George Lucas Nowa Nadzieja

0

Kevin J. Anderson Opowie

ści z kantyny Mos Eisley

0...3

Peter Schweighofer (red.) Opowie

ści z Imperium

0…4

Peter Schweighofer , Craig Carey (red.) Opowie

ści z Nowej Republiki

0…4

Alan Dean Foster Spotkanie na Mimban

1

Donald F. Glut Imperium Kontratakuje

3

Kevin J. Anderson Opowie

ści łowców nagród

3

Steve Perry Cienie Imperium

3,5

K.W. Jetter Mandaloria

ńska zbroja

4

K.W. Jetter Spisek Xizora

4

K.W. Jetter Polowanie na łowc

ę

4

Kevin J. Anderson (red.) Opowie

ści z pałacu Jabby

4

James Kahan Powrót Jedi

4

Kathy Tyers Pakt na Bakurze

4

Michael A. Stackpole X-Wingi. Eskadra Łotrów

6,5...7,5

Michael A. Stackpole X-Wingi. Ryzyko Wedge’a

6,5...7,5

Michael A. Stackpole X-Wingi. Pulapka Krytosa

6,5...7,5

Michael A. Stackpole X-Wingi. Wojna o bact

ę

6,5...7,5

Aaron Allston X-Wingi. Eskadra Widm

6,5...7,5

Aaron Allston X-Wingi.

Żelazna Pięść

6,5...7,5

Aaron Allston X-Wingi. Rozkaz Solo

6,5...7,5

Dave Wolverton

Ślub księżniczki Leii

8

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

3

Troy Denning Zjawa z Tatooine

8

Timothy Zahn Dziedzic Imperium

9

Timothy Zahn Ciemna Strona Mocy

9

Timothy Zahn Ostatni rozkaz

9

Michael A. Stackpole X-Wingi. Zemsta Isard

9

Kevin J. Anderson W poszukiwaniu Jedi

11

Kevin J. Anderson Ucze

ń Ciemnej Strony

11

Kevin J. Anderson Władcy Mocy

11

Michael A. Stackpole Ja, Jedi

11

Barbara Hambly Dzieci Jedi

12

Kevin J. Anderson Miecz Ciemno

ści

12

Aaron Allston X-Wingi. My

śliwce Adumaru

12

Barbara Hambly Planeta zmierzchu

13

Vonda N. McIntyre Kryształowa Gwiazda

14

Michael P. Kube-McDowell Przed burz

ą

16

Michael P. Kube-McDowell Tarcza kłamstw

16

Michael P. Kube-McDowell Próba tyrana

17

Krisine Kathryn Rusch Nowa Rebelia

17

Roger McBride Allen Zasadzka na Korelii

18

Roger McBride Allen Napa

ść na Selonii

18

Roger McBride Allen Zwyci

ęstwo na Centerpoint

18

Timothy Zahn Widmo przeszło

ści

19

Timothy Zahn Wizja przyszło

ści

19

Timothy Zahn Rozbitkowie z Nirauan

21

Kevin J. Anderson, R. Moesta Spadkobiercy Mocy

23

Kevin J. Anderson, R. Moesta Akademia Ciemnej Strony

23

Kevin J. Anderson, R. Moesta Zagubieni

23

Kevin J. Anderson, R. Moesta Miecze

świetlne

23

Kevin J. Anderson, R. Moesta Najciemniejszy rycerz

23

Kevin J. Anderson, R. Moesta Obl

ężenie Akademii Jedi

23


NOWA ERA JEDI

R. A. Salvatore Wektor pierwszy

25

Michael A. Stackpole Mroczny przypływ I: Szturm

25

Michael A. Stackpole Mroczny przypływ II: Inwazja

25

James Luceno Agenci chaosu I: Próba bohatera

25

James Luceno Agenci chaosu II: Zmierzch Jedi

25

Kathy Tyers Punkt równowagi

26

Greg Keyes Ostrze zwyci

ęstwa I: Podbój

26

Greg Keyes Ostrze zwyci

ęstwa II: Odrodzenie

26

Troy Denning Gwiazda po gwie

ździe

26

Elaine Cunningham Mroczna podró

ż

27

Aaron Allston Linie wroga I: Powrót Rebelii

27

Aaron Allston Linie wroga II: Twierdza Rebelii

27

Matthew Stover Zdrajca

27

Walter John Williams Szlak przeznaczenia

27

Sean Williams, Shane Dix Heretyk Mocy I: Ruiny Imperium

28

Sean Williams, Shane Dix Heretyk Mocy II: Uchod

źca

28

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

4

Sean Williams, Shane Dix Heretyk Mocy III: Spotkanie po latach

28

Greg Keyes Ostatnie proroctwo

29

James Luceno Jednocz

ąca moc

29



Troy Denning Mroczne gniazdo I: Władca Dwumy

ślnych

35

Troy Denning Mroczne gniazdo II: Niewidzialna królowa

35

Troy Denning Mroczne gniazdo III: Wojna rojów

35

Aaron Allston Dziedzictwo Mocy: Zdrada

40

Karen Traviss Dziedzictwo Mocy: Braterstwo krwi

40

Troy Denning Dziedzictwo Mocy: Nawałnica

40

Aaron Allston Dziedzictwo Mocy: Wygnanie

40,5

Karen Traviss Dziedzictwo Mocy: Po

święcenie

40,5

Troy Denning Dziedzicteo Mocy: Piekło

40,5

Aaron Allston Dziedzictwo Mocy: Furia

40,5

Karen Traviss Dziedzictwo Mocy: Objawienie

40,5

Troy Denning Dziedzictwo Mocy: Niezwyci

ężony

41

Paul S. Kemp Rozdro

ża czasu

41

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

5

NAWAŁNICA

TROY DENNING

Przekład

Aleksandra Jagiełowicz

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

6

Connie i Markowi

dobrym przyjaciołom, mieszkającym w bardzo odległym mieście

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

7

BOHATEROWIE POWIE

Ś

CI

Allana Chume'a - dziedziczka tronu hapańskiego (kobieta)

Alema Rar - rycerz Jedi (Twi'lekianka)

Ben Skywalker - młody członek SGS (mężczyzna)

C-3PO - robot protokolarny

Dur Gejjen - premier Pięciu Światów i prezydent Korelii (mężczyzna)

Han Solo - kapitan „Sokoła Millenium" (mężczyzna)

Jacen Solo - rycerz Jedi (mężczyzna)

Jagged Fel - łowca nagród (mężczyzna)

Jaina Solo - rycerz Jedi (kobieta)

Lady Galney - szambelan (kobieta)

Lalu Morwan - dawny lekarz pokładowy (kobieta)

Leia Organa Solo - rycerz Jedi (kobieta)

Luke Skywalker - mistrz Jedi (mężczyzna)

Lumiya - Ciemna Jedi (kobieta)

Mara Jade Skywalker - mistrz Jedi (kobieta)

Nashtah - zabójczyni (rasy humanoidalnej/nieznanej)

Nek Bwua'tu - admirał Galaktycznego Sojuszu (Bothanin)

R2-D2 - robot astromechaniczny

Tenel Ka - królowa matka Hapan (kobieta)

Zekk - rycerz Jedi (mężczyzna)

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

8

PROLOG

Obiekt jej pragnień szedł po drugiej stronie podniebnej alejki, wzdłuż chodnika

dla pieszych tak zarośniętego pnączami i koralem yorik, że nawet bandy rzezimieszków
wędrowały tędy gęsiego.

Był o dwa poziomy pod nią i dziesięć metrów z przodu. Zatrzymywał się co

chwila, przyglądając się membranom drzwiowym i zaglądając w okna pokrytych
skorupą koralu budynków. Potem zatrzymał się w półmroku, sam, z pustymi rękami,
jakby Jedi nie musieli się obawiać zagrożeń w dolnych partiach miasta... jakby to on
panował nad pogrążonymi w półmroku głębinami tam, gdzie Coruscant zmienił się w
Yuuzhan'tar.

Jacen Solo był arogancki jak zwykle - ale tym razem poniesie porażkę.
Kąt uderzenia był idealny, wręcz zbyt idealny. Jeśli teraz uderzy, Jacen będzie

martwy, zanim jeszcze dotknie chodnika. Jeśli nawet rabusie ciał nie wyrzucą zwłok na
podniebny szlak, jedynym śladem zamachu na jego życie będzie maleńki kolec u nasady
szyi i ślad trucizny w systemie nerwowym. Nikt się nie dowie, że ta śmierć to
egzekucja... nawet Jacen.

Ale Alema Rar chciała, żeby o tym wiedział. Musiała zobaczyć szok i zrozumienie

w oczach Jacena, kiedy będzie padał, poczuć strach, płonący w Mocy, kiedy jego serce
będzie się kurczyło w nieruchomy mięsień. Chciała trzymać go konającego w
ramionach, wyssać mu ostatni oddech z warg, słyszeć, jak jego ojciec miota
przekleństwa, a matka wyje z rozpaczy.

Tego ostatniego Alema pragnęła bardziej niż czegokolwiek innego.
Wiele lat spędziła na analizowaniu, co mogłaby zabrać Leii Solo, aby zemścić się

za to, co tamta odebrała jej. Większą część stopy? To byłaby uczciwa wymiana za pół
stopy, które Leia odcięła jej na Tenupe. Oczy i uszy księżniczki wystarczyłyby jako
rekompensata za lekku, które Leia odcięła jej na pokładzie „Admirała Ackbara". Ale co z
tym olbrzymim, potwornym pająkiem, którego Leia nakarmiła Alemą w tenupiańskiej
dżungli? Jak można by się zrewanżować za to jedno?

Nie chodziło przecież o zemstę ani o okrucieństwo. Chodziło o równowagę. Pająk

omal nie zabił Alemy; chcąc przegryźć ją na pół, pozostawił na jej smukłym ciele
tancerki gruzły białych blizn, które oszpeciły ją i zniekształciły. Teraz jedynie Rodianin
mógłby jej pożądać. Alema pragnęła, aby Leia doznała czegoś podobnego..., czegoś, co
zniszczyłoby ją do głębi. Tak właśnie czynią Jedi: służą Równowadze.

A pierwszą ofiarą, jaką postanowiła złożyć Alema, był Jacen, który szedł właśnie

chodnikiem w kierunku przecznicy. Od dawna marzyła o tym, jak go dopadnie, już od
dnia, kiedy - tajemniczy i potężny - powrócił ze swojej pięcioletniej wyprawy w
poszukiwaniu Mocy. Wreszcie teraz będzie go miała - może nie tak, jak kiedyś sobie
wyobrażała, ale go dostanie.

Bojąc się stracić ofiarę z oczu, podążyła ku najbliższej kładce dla pieszych.

Znajdowała się o pięćdziesiąt metrów od niej, ale nie mogła zaryzykować skoku

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

9

wspomaganego Mocą przez szlak, kiedy już Jacen minie zakręt. Okolica aż roiła się od
Dzikich - zdegenerowanych niedobitków inwazji Yuuzhan Vongów, którzy wciąż wiedli
prymitywną egzystencję głęboko w dolnych poziomach miasta. Gdyby zobaczyli, że
Alema robi coś tak niezwykłego, z pewnością Jacen wyczułby ich zdumienie.

Im bardziej Alema zbliżała się do kładki, tym silniejsze było mrowienie w kikucie

jej uciętego lekku. Przystanęła, a potem wśliznęła się w cień tak głęboko, jak tylko
pozwolił na to koral. Stała nieruchomo, wsłuchując się w pomrukiwanie Dzikich za
membranami ich domostw. Nie wyczuła zagrożenia, więc rozciągnęła swoją świadomość
w Mocy o kilka metrów dalej, odkrywając za plecami dwie bardzo zdenerwowane
obecności.

Obejrzała się i napotkała wzrok dwóch par oczu. Należały do młodych istot

ludzkich przycupniętych nisko. Istoty ukrywały się w głębi chodnika, w zacienionej
klatce schodowej tak obrośniętej koralem yorik, że Alema nie zauważyła jej wcześniej.

Dopadła ich poprzez Moc. Krzyknęli z przerażenia i chwycili się ściany, raniąc

sobie dłonie o koral, starając się nie dopuścić, aby wywlokła ich na światło dzienne.
Mieli wąskie brwi i małe, perkate nosy - widać było, że są braćmi. Alema uniosła górną
wargę w złośliwym półuśmieszku, rozkoszując się uczuciem potęgi, jakie wypełniło jej
żyły, kiedy zaskoczenie dwójki dzieciaków przerodziło się w strach.

- Co dla nas planowaliście? - Alema zawsze mówiła o sobie w liczbie mnogiej.

Nabrała tego zwyczaju, odkąd stała się killickim Dwumyślnym i nie miała najmniejszego
zamiaru go tracić. Gdyby użyła liczby pojedynczej, przyznałaby tym samym, że jej
gniazdo przestało istnieć - że Jacen, Luke i cała reszta Jedi zniszczyli Gorogów. A to nie
mogło być prawdą, jak długo żyła Alema.

- Rabunek? Morderstwo? Okaleczenie?
Bracia pokręcili głowami i otworzyli usta, ale nic nie powiedzieli. Może przeraziło

ich zniekształcone ciało Alemy?

- Gapicie się na mnie - zauważyła, przyszpilając ich Mocą do ściany. - To brzydko.
- Puść nas! - przemówił starszy. Miał szczupłą twarz i cień zarostu nad górną

wargą. Pewnie niedawno wkroczył w ludzki okres dojrzewania. - Nic nie chcieliśmy
zrobić. Po prostu...

Jego spojrzenie ześliznęło się z twarzy Alemy i spoczęło na kikucie lekku

zwisającym jej na ramię, ale tylko na chwilę. Alema zastąpiła dawne prowokacyjne stroje
tradycyjnymi szatami Jedi, ale nawet ten luźny ubiór nie był w stanie ukryć jej kalectwa -
nienaturalnie skręconego ciała i obumarłego ramienia, zwisającego u boku.

- Co, po prostu? - zapytała. W gniewie przyciskała obu chłopców do ściany tak

mocno, że z trudem chwytali oddech. - Mów. Powiedz nam.

Odpowiedział młodszy z braci:
- Po prostu... - skinął głową w kierunku miecza świetlnego zwisającego u jej pasa

- ... jesteś Jedi!

Alema uśmiechnęła się zimno.
- Cwaniak z ciebie, co? Udajesz, że nigdy przedtem nie widziałeś rycerza Jedi. -

Spojrzała w dół, na chodnik, gdzie pokryty sękatymi łuskami radank zapędził właśnie
wrzeszczącego Falleena w kłąb szablopnączy, po czym znów zmierzyła wzrokiem
chłopca. - Ale my mamy Moc. Wiemy, na co patrzyliście.

Pozwoliła starszemu z braci upaść na chodnik, wyciągnęła rękę w kierunku

radanka i Mocą posłała młodszego w szablopnącza obok Falleena. Zaskoczony radank

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

10

wspiął się na tylne łapy i chłoszcząc powietrze obnażonymi szponami przednich,
wyciągnął długą trąbkę i zaczął obwąchiwać nową ofiarę. Chłopak z płaczem wzywał
pomocy.

Alema obejrzała się na starszego chłopca, który powoli pełznął w stronę brata, i

skinęła dłonią.

- Idź, idź - zaśmiała się złośliwie. - Kiedy radank z wami skończy, będziecie

wiedzieć, jak my się czujemy.

Oczy chłopca rozszerzyły się lękiem, ale wyciągnął z rękawa kawałek zaostrzonej

durastali i pobiegł bratu na pomoc. Alema odwróciła się znów w stronę kładki. Słysząc
za plecami warczenie, krzyki i odgłosy walki, pozwoliła sobie na uśmieszek satysfakcji.
Chłopcy drwili z jej kalectwa, więc sami zostaną okaleczeni. Równowaga została
zachowana.

Ruszyła dalej chodnikiem, aż doszła do kładki. Kikut jej lekku znów zaczął

mrowić. Alema zastanawiała się, czy ktoś jej nie śledzi. Wydawało się, że Jacen był sam,
kiedy opuszczał swój apartament, ale - jako dowódca Straży Galaktycznego Sojuszu - na
pewno wiedział, że musi się liczyć z napaścią. Niewykluczone, że jego młody uczeń, Ben
Skywalker, szedł w ślad za nim dla ochrony.

Alema łagodnie rozszerzyła świadomość w Mocy na cienie za jej plecami,

szukając tego błysku czystej, jasnej siły, który zawsze zdradzał obecność w Mocy
młodych rycerzy Jedi. Nie poczuła nic, więc uznała, że przyczyną jej niepokoju był
uliczny gang łobuzów, rozrabiający niedaleko. Zajęli środek kładki i na przemian
próbowali wypchnąć przez poręcz gamorreańską samicę. Kiedy Alema zbliżyła się do
nich, rozstawili się na całą szerokość, drwiąc otwarcie z jej okaleczeń. Wszyscy byli
młodzi; wyróżniały ich białe pasy na różnych częściach plastoidowych zbroi.

- Patrzcie, co za dziwadło! - parsknął przywódca, mierząc wzrokiem czarne szaty

Alemy. Był dryblasem z trzydniowym zarostem i paskudnie opuchniętym policzkiem. -
Jakiś gatunek Jedi czy co?

- Nie mamy czasu - warknęła Alema. - Wracajcie do zabawy z waszą

Gamorreanką. - Machnęła dłonią, dotykając Mocą jego umysłu. - Może będzie
ciekawiej, jeśli pozwolicie, aby to ona was zepchnęła.

Spuchnięty Policzek zmarszczył brwi i spojrzał na kolegów.
- Ona nie ma dla nas czasu - skomentował i ruszył w kierunku Gamorreanki,

która kuśtykała do brzegu tak szybko, jak zdołały unieść ją kolcowate nogi. - Brać ją!
Spróbujemy czegoś nowego!

Członkowie bandy odwrócili się i zgodnie pobiegli w drugą stronę. Alema poszła

za nimi. Dogoniła ich w momencie, kiedy stojąc wokół Gamorreanki, sprzeczali się,
którego pierwszego ma zrzucić z kładki. Alema minęła ich z uśmiechem. Równowaga,
ot co.

Kiedy dotarła na drugą stronę, Jacena nie było w zasięgu wzroku. Albo okrążył

budynek, albo wszedł do środka w czasie, kiedy Alema zabawiała się z łobuzami. Wyjęła
miecz i ruszyła dalej, spodziewając się, że za chwilę wyczuje ostrze wbijające się w żebra,
może tuż przed tym, jak Jacen je włączy.

Jedynym zagrożeniem, jakie spotkała na swojej drodze, było jednak żerujące

stado skratów, które natychmiast znikło z jej pola widzenia w kłębowisku szablopnączy.
Zdziwili ją jednak Dzicy, którzy pojawiali się grupami i następnie znikali w membranie
drzwiowej na rogu budynku. Należeli do różnych gatunków - Bithowie, Bothanie,

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

11

Ho'Dinowie - ale wszyscy wlekli szczątki martwych zwierząt: jastrzębionietoperzy,
ślimaków granitowych, a nawet kilka pokrytych śluzem yanskaków. Raz pojawił się
nawet Chevin, ściskający w potężnych szponach kształt, który wyglądał jak martwy
Ewok. Prawdopodobnie wszyscy oni po prostu wracali do domu z łowów, ale kiedy
Alema mijała to wejście, wolała trzymać miecz świetlny w pogotowiu.

Nikt jednak nie skoczył, aby ją zaatakować, choć wyczuła trzy obecności w Mocy

po drugiej stronie membrany. Nie zawracała sobie głowy sprawdzaniem: gdyby to Jacen
czaił się za drzwiami, nie wyczułaby go. Zamieniła tylko miecz świetlny na krótką
dmuchawkę i zainstalowała w niej niewielkie, stożkowate ostrze, wydobyte ze schowka
w pasie. Miała jeszcze osiem takich - po jednym dla każdego Solo i Skywalkera, plus
dwa dodatkowe. Wszystkie były wykonane z żądła i worka jadowego śmiercionośnej
tenupiańskiej osy.

Trucizna działała szybko - przynajmniej na stworzenia wielkości człowieka - ale co

ważniejsze, była pewna. Mobilizowała białe ciałka krwi jak przy zwalczaniu infekcji,
łącząc je w małe źródła toksyn. W ciągu kilku chwil od wniknięcia ostrza w ciało ofiary
wszystkie organy ofiary były zaatakowane, a po paru minutach jej systemy życiowe
zaczynały obumierać. Jacen będzie żył wystarczająco długo, żeby Alema zdążyła się
ujawnić; może jednak umrzeć, zanim się zorientuje, że techniki neutralizacji trucizn Jedi
mu nie pomogą.

Alema uniosła dmuchawkę do warg i przeszła za róg, a całe jej ciało aż drżało

słodkim dreszczem żądzy krwi.

Jacen jednak najwyraźniej postanowił ją rozczarować. Chodnik był pusty i ciemny,

w zasięgu wzroku ani śladu istoty rozumnej. Alema uznała, że została zwabiona w
pułapkę, więc zawróciła. Zrobiła głęboki wdech, aby móc błyskawicznie wystrzelić
śmiercionośny grot w napastnika.

Ale to nie była pułapka. Chodnik za rogiem był również pusty i jedynym

zagrożeniem, jakie wyczuwała Alema, było to słabe mrowienie, które wyczuwała od
chwili wejścia na kładkę. Czyżby Solo ukrywał się przed nią?

Poczuła, że ogarnia ją gniew. To przez te dzieciaki. Zmusiły ją, by je skrzywdziła, a

Jacen był bardzo wrażliwy na takie zjawiska. Przeklinała braci, że straciła przez nich
kontrolę i zburzyła cały plan. Będą musieli za to zapłacić - ale później. Teraz trzeba
ruszać za Jacenem. Trucizna, którą nasycono ostrze, straci skuteczność przed upływem
godziny.

Alema zawróciła do drzwi, które dopiero co minęła, tych, w których znikali

wszyscy Dzicy ze swoimi zdobyczami. Ciemne wejście, otoczone pierścieniem korala
yorik, wydawało się prowadzić raczej do jaskini niż do mieszkania. Przycisnęła punkt na
framudze i membrana się rozsunęła. Naprzeciw niej stał zadzierzysty Nikto o pokrytej
łuskami zielonej twarzy, z pierścieniem małych rożków wokół oczu. Jedną dłoń trzymał
w kieszeni brudnej kurtki; pewnie miał tam miotacz. Alema wyczuwała jeszcze dwóch
strażników, ukrytych za jej plecami po obu stronach drzwi.

Nikto przyglądał jej się przez chwilę, po czym syknął:
- Pomyliłaś drrrrzwi, pani. Nie ma tu nic ciekawego dla ciebie.
Alema już miała sięgnąć Mocą ku strażnikowi, ale się powstrzymała. Jej zmysł

zagrożenia odezwał się tak silnie, że pozostałe lekku również zaczęło mrowić.
Wycelowała dmuchawkę w Nikto i - używając Mocy, aby upewnić się, że posłucha -
poleciła:

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

12

- Czekaj.
Wyraz oczu Nikto z groźnego zmienił się w zaskoczony, a potem uległy. Teraz

Alema mogła rozszerzyć świadomość w Mocy we wszystkie strony.

Ku swojemu zdumieniu dotknęła czyjejś lodowatej obecności, mrocznej i pełnej

goryczy. Ktoś się ukrywał w głębi chodnika obok kładki. Kiedy jednak obejrzała się w
tamtą stronę, ujrzała jedynie uliczników, ryczących radośnie na widok Gamorreanki,
która brzuchem przypierała ich przywódcę do poręczy.




Ta obecność nie należała do żadnego z nich. Była o wiele za silna w Mocy, zbyt

skoncentrowana... a po chwili nagle znikła, a groźne mrowienie w lekku ulotniło się
równie szybko, jak się pojawiło.

Alema przez kilka chwil obserwowała chodnik, usiłując zdecydować, co właściwie

wyczuła. Ktoś z całą pewnością ją śledził, ale raczej nie mógł to być Jacen. Po pierwsze,
nie byłby tak niefrasobliwy, aby pozwolił się jej odkryć; po drugie, Jacen, jakiego
pamiętała, nie miał w sobie goryczy: był poważny, aż posępny, ale również pełen
poświęcenia i szczery.

A zatem kto ją śledzi? Na pewno nie Ben, zbyt młody na tyle goryczy. I nie Jaina.

Miała zbyt ognisty temperament, żeby w Mocy emanować chłodem. Poza tym ta istota
sprawiała wrażenie mrocznej... a przecież nikt z ciemnej strony nie mógłby pilnować
Jacena. Więc kto?

Przyszło jej nagle coś do głowy. Może to nie ona była śledzona, tylko Jacen?
Czyżby ktoś próbował sprzątnąć jej ofiarę sprzed nosa?
Alema odwróciła się do Nikto, gestem dmuchawy wskazując przestrzeń za jego

plecami.

- Czy Jacen Solo tu wchodził?
- Jacen Solo? - Nikto pokręcił głową. - Nie znam żadnego Solo.
- Daj spokój. - Alema użyła Mocy, aby wyciągnąć Nikto na chodnik. - Nowe holo

docierają nawet tutaj, a co trzeci raport dotyczy właśnie jego. Przecież to dowódca
Straży Galaktycznego Sojuszu, wyzwoliciel Coruscant.

- A po co ktoś taki miałby tu wchodzić? - Nikto starał się udawać szczerość, ale

Alema wyczuwała jego kłamstwo jako subtelne drżenie w Mocy. - W środku nie ma
nikogo oprócz domowników...

- Jak śmiesz mnie okłamywać? - Alema użyła Mocy, aby okaleczonym ramieniem

chwycić go za gardło. - Okłamywać Jedi?

Wciąż przywołując Moc, podniosła strażnika w górę i ściskała tak długo, aż

rozległ się błogi odgłos łamanych chrząstek. Usta Nikto się otworzyły, a z gardła dobył
się okropny bulgot. Alema trzymała go, dopóki oczy nie uciekły mu w tył głowy, a nogi
przestały wierzgać. Dopiero, kiedy poczuła, że pozostali dwaj strażnicy podchodzą do
drzwi, rzuciła ciało na balkon i się odwróciła. Zobaczyła przed sobą dwóch Quarrenów o
porośniętych mackami twarzach, którzy celowali w nią ze starych miotaczy typu E-11.

Machnęła dmuchawą, używając Mocy, aby odsunąć ich broń na bok, po czym

dotknęła ich umysłów w poszukiwaniu zwątpienia, które powinno znajdować się na
wierzchu - lęku, że nie zdołają jej zatrzymać, że zaraz zginą.

- Nie musicie umierać - przemówiła do nich szeptem podszytym Mocą, tak

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

13

cichym i kuszącym, że brzmiał bardziej jak przekaz myślowy. - Nie musicie mnie
powstrzymywać.

Strażnicy rozstąpili się i Alema, przekraczając przez ciało konającego Nikto,

weszła w głąb korytarza.

- Nikt tędy nie przechodził - mruknęła do siebie.
Mijając Quarrenów, zauważyła, że jeden z nich miał tylko trzy macki twarzowe.

Paciorkowate oczy strażników znów popatrzyły na nią, a archaiczne miotacze E-11
skierowały się w jej stronę.

- Nie musicie umierać - powtórzyła Alema i odepchnęła lufy broni na bok. - W

ogóle mnie nie widzicie.

Oczy Quarrenów znów zaszły mgłą i odwrócili się od drzwi. Kiedy Alema,

bezpieczna, znalazła się w środku, spojrzała na nich.

- Poznaliśmy się, prawda? - przemówiła szeptem Mocy. - Rozmawialiśmy jakiś

czas.

Quarrenowie zmienili postawę, otwierając Alemie przejście, po czym lekko

skierowali głowy w jej stronę.

Teraz Alema przemówiła zwykłym głosem:
- Jak sądzicie, dokąd on poszedł?
Trzy Macki spojrzał na nią.
- Kto? Solo? - spytał.
Alema skinęła głową.
- A jak myślisz, dokąd? - burknął Trzy Macki. - Żeby spotkać się z Tym,

oczywiście.

- Z Tym? - Alema spędziła wystarczająco dużo czasu w podziemiach Coruscant,

żeby nie wiedzieć, że wszelkie nielegalne przedsięwzięcia określano bardzo ogólnikowo.
Czyżby Jacen miał jakieś tajemne skłonności: ukrywane uzależnienie, którego nabrał w
niewoli i nie mógł się go pozbyć? Spojrzała znów na Quarrena.

- O czym ty mówisz? Melina narkotykowa? Śmiertelne gry?
Teraz drugi Quarren zwrócił na nią wzrok, a jego macki wyprostowały się, co

było odpowiednikiem ludzkiego zmarszczenia czoła.

- Czy to ma być żart? Jest tutaj z tego samego powodu, co wszyscy. Chce

zobaczyć się z Tym. Ze swoim przyjacielem.

- Z przyjacielem? No jasne.
Alema wiedziała, jakich „przyjaciół" mężczyźni ukrywali w miejscach takich jak

to... w anonimowych czeluściach dolnych rejonów miasta. Widocznie pobyt Jacena u
Yuuzhan Vongów zdemoralizował go bardziej, niż sądziła. Wskazała dmuchawą
powalonego Nikto i znów przemówiła szeptem Mocy:

- Waszego towarzysza zaatakował jakiś intruz - powiedziała. - Widzieliście, jak go

zabijał, a wkrótce może wejść do środka.

- Żeby zabić To? - jęknął drugi z Quarrenów.
- Tak, żeby zabić To - zgodziła się Alema. - Musisz go powstrzymać przed

wtargnięciem.

Trzy Macki wcisnął punkt zamykający wejście, po czym obaj Quarrenowie

wycelowali miotacze w sam środek membrany.

- Bardzo dobrze - pochwaliła Alema.
Odwróciła się od drzwi, pewna, że Quarrenowie już o niej zapomnieli. Podczas

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

14

pobytu Alemy u Killików królowa gniazda - Ciemna Jedi imieniem Lobi Pio - nauczyła ją
stwarzać ulotną obecność w Mocy. Kiedy Alema znikała z czyjegoś pola widzenia,
znikała również z pamięci.

Minęła hol i wkroczyła w sieć krętych, tunelowatych korytarzy, oświetlonych

bioluminescencyjnymi porostami, typowymi dla przemienionych przez Yuuzhan
Vongów budynków. Wybrała najszerszy, najbardziej wydeptany korytarz i ruszyła raźno
przed siebie. Musiała się spieszyć, jeśli to ona miała zabić Jacena. Ktokolwiek szedł za
nią, nie pozwoli się Quarrenom zatrzymać na długo.

Powietrze było coraz bardziej gorące i stęchłe, a po podłodze toczyły się lekkie

kłębki, cuchnące amoniakiem i siarką. Alema zmarszczyła nos. Dziwne miejsce rozrywki,
pomyślała. Sama nigdy nie stosowała tak ostrych narkotyków. Ten smród wystarczy, aby
odurzyć rankora w rui.

Dotarła do krótkiego bocznego korytarza, kiedy z holu dobiegł odległy wizg

miotaczy laserowych - strażnicy najwyraźniej otwarli ogień do jej tajemniczego
prześladowcy. Alema zajrzała w korytarzyk i zauważyła, że kończy się on czymś na
kształt jaskini rozkoszy Kala'uun: centralną salką otoczoną wieloma dyskretnymi
pokoikami. Czy tam znajdzie Jacena i jego „przyjaciela"?

W holu rozległa się dziwna sekwencja syków i trzasków; ogień miotaczy ucichł

równie szybko, jak się pojawił. Sądząc z odgłosów, ktokolwiek podążał za Alemą,
wykorzystywał technikę podobną do mieczy świetlnych - i umiał to robić. Quarrenowie
zapewnili jej ochronę znacznie krócej, niż oczekiwała.

Ale dokąd poszedł Jacen? Czy do jaskini rozkoszy, czy dalej w głąb budynku?

Szukanie go poprzez Moc niewiele pomoże, a może skończyć się katastrofą. Jeśli nawet
nie ukrywa swojej obecności, to poczuje, że Alema go szuka. A w bezpośrednim starciu
ona na pewno go nie pokona... z tym bezużytecznym ramieniem i połową stopy.

Na szczęście Alema znała mężczyzn. Wiedziała, że mężczyźni - zwłaszcza tacy, co

oddawali się tajemnym uciechom w takich miejscach - nie lubili czekać na
przyjemności.

Weszła w boczny korytarz i ze zdumieniem stwierdziła, że nie ma tu

sprzedawców narkotyków ani dziewczynek. Nie zauważyła nawet miejsca, gdzie można
by się napić, jeśli nie liczyć łagodnie szemrzącej pośrodku sali fontanny i odświeżacza
ukrytego we wnęce. Drzwi wokół były w większości otwarte, ukazując niewielkie pokoiki
z łóżkami, basenami do składania jaj lub zwykłymi materacami.

Część pomieszczeń była jednak zamknięta i Alema wyczuwała w ich wnętrzu żywe

istoty. Podeszła do pierwszych drzwi i, trzymając dmuchawę w gotowości do strzału,
wcisnęła punkt we framudze. Membrana rozsunęła się i odsłoniła parę Jenetów
zwiniętych na poduszkach leżących na podłodze; łapy podwinęły pod siebie, a ryjki
miały opuszczone. Żaden nie otworzył oczu, nawet, kiedy Alema jęknęła z
niedowierzaniem.

Nigdzie nie zauważyła fajek ani nargili, ani śladu afrodyzjaków, nawet pustego

kufla po ale. Spali - po prostu spali.

Alema poszła dalej, otwierając kolejne drzwi. Znalazła samotnego Durosjanina, a

potem trójkę Chadra-Fanów - i wszyscy spali. Widocznie trafiła na kwatery dla obsługi.
Zaklęła pod nosem. Co za idiota lokuje swoich pracowników od frontu?

Wycofała się znowu do głównego korytarza i nagle ujrzała na ścianie cień

swojego prześladowcy. Odskoczyła, żeby jej nie zauważył, i stłumiła starannie swoją

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

15

obecność w Mocy. Ostrożnie wyjrzała zza rogu i zobaczyła szczupłą kobietę w
szkarłatnej szacie.

Już nie najmłodsza, miała rude włosy i wąski nos. Dolną część twarzy ukrywała

pod czarnym szalem. W jednej ręce trzymała zwój skórzanych rzemieni nabijanych
metalem, przymocowanych do czegoś, co wyglądało jak rękojeść miecza świetlnego.

Alema była tak wstrząśnięta, że mało brakowało, a jej uczucia przeniknęłyby w

Moc. W Akademii Jedi na Yavinie 4 poznała historię agentki imperialnej o nazwisku
Shira Brie. Dowiedziała się, jak Brie próbowała zdyskredytować Luke'a w oczach
towarzyszy, a wreszcie została zestrzelona i cudem uniknęła śmierci; jak Darth Vader
poddał ją rehabilitacji, przerabiając na maszynę podobną jemu samemu, a potem
wyszkolił ją na Sitha, jak skonstruowała swój świetlny bicz i powróciła, aby nękać Luke'a
Skywalkera jako Lumiya, Lady Sith.

Czyżby Lumiya powróciła?
Alema nie miała wątpliwości. Pasowały i wiek, i wygląd; kobieta zasłaniała dolną

część twarzy pod takim samym szalem, jaki nosiła Lumiya, aby ukryć blizny. No i miała
przy sobie pejcz świetlny - broń niezwykłą w epoce nowoczesnych Jedi.

I polowała na Jacena Solo.
Alema wycofała się za róg. Miała zamęt w głowie, kiedy próbowała zanalizować

wszystkie implikacje tego faktu. Z przeczytanych źródeł wiedziała, że Lumiya
nienawidziła Skywalkerów i Solo prawie równie mocno, jak sama Alema, więc należało
się spodziewać, że łączy je wspólny cel - zniszczyć klan Solo-Skywalker. Alema nie
mogła jednak pozwolić, aby Lumiya wyręczyła ją w wymierzeniu kary. Jeśli ma służyć
Równowadze, Alema musi sama zniszczyć swoją ofiarę.

Nabrała powietrza w płuca, uniosła dmuchawę do ust i wyskoczyła zza rogu, aby

zaatakować.

Korytarz był pusty.
Cofnęła się. Mogła się spodziewać, że Lumiya za chwilę zaatakuje pod osłoną

Mocy... albo spadnie na nią z sufitu.

Ale nic się nie stało. Alema odeszła od drzwi, a Lumiya nadal się nie pokazywała.

Alema rozpostarła świadomość w Mocy, szukając mrocznej obecności Ciemnej Lady.

Nic.
Ostrożnie wyjrzała zza węgła, ale oczekiwany atak nie nastąpił. Rozejrzała się

wokół, szukając niezwykłych cieni lub mrocznych miejsc, gdzie Lumiya mogłaby się
ukrywać. Kiedy nadal nic się nie działo, ruszyła przed siebie, aż dotarła do głównego
korytarza, gdzie powtórzyła manewr.

Lumiya znikła równie szybko, jak się pojawiła.
Zdezorientowana Alema zadrżała. Zaczynała wątpić, czy w ogóle widziała Lumiyę.

Może to była jakaś wizja w Mocy... a może wróciła gorączka. Kiedyś, pod koniec
pierwszego roku wygnania w tenupiańskiej dżungli, spędziła kilka dni, zwiedzając
świątynie Massassów na Yavinie 4 wraz ze swoją nieżyjącą już siostrą Numą - a kiedy
gorączka wreszcie spadła, ocknęła się na wysokiej górze.

Równie prawdopodobne wydawało się też inne wyjaśnienie - że Lumiya podążyła

za Jacenem.

Alema zaczęła biec, z każdym krokiem coraz bardziej przekonana, że Lumiya

sprzątnie jej ofiarę sprzed nosa. Teraz już nie starała się poruszać cicho; nawet nie
zwracała uwagi na to, którędy biegnie, byle dalej w głąb budynku, w coraz większy żar i

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

16

stęchliznę, i ten ohydny smród amoniaku i siarki.

Dwa razy wpadła na oślep na zaskoczonych Dzikich; dwa razy musiała zabić za

próbę wprowadzenia w błąd, zanim wreszcie któryś wskazał jej drogę do Tego. Raz
usłyszała grupę ciężkozbrojnych Dzikich, wędrujących w górę tej samej rampy, po
której właśnie schodziła. Przywarła do ściany pomiędzy dwoma płatami świecących
porostów i okryła się cieniem Mocy, obserwując, jak przebiegali obok w poszukiwaniu
intruza.

Wreszcie odór amoniaku i siarki stał się prawie nie do zniesienia. Alema usłyszała

dziwne pluski i bulgotania. Wyszła na niewielki balkon i stwierdziła, że ma pod sobą
głęboką studnię pełną żółtawej mgły. Nie wyglądało to na jaskinię rozkoszy, jaką
spodziewała się ujrzeć. Przeszła na druga stronę balkonu. Jak zwykle u Yuuzhan
Vongów, balkon nie miał poręczy ani żadnych zabezpieczeń. Podłoga z koralu yorik po
prostu kończyła się nad dwudziestometrową przepaścią wypełnioną parującą
zawartością.

Z głębi bajora nieustannie wydobywał się strumień bąbelków; kiedy pękały,

znaczyły powierzchnię szkarłatnymi i żółtymi rozbłyskami. Ściany poznaczone były
łatami bioluminescencyjnego mchu, ledwie widocznego przez gęstą mgłę. Wyżej też
były balkony o zaokrąglonym kształcie, otulone mgłą. Na niektórych widać było
sylwetki Dzikich, zajętych wrzucaniem martwych zwierząt - a nawet nieżywych
dwunożnych - do bajora pod nimi. Po plusku następowało ciche bulgotanie; widocznie
ciała były zbyt ciężkie, żeby unosić się w szlamie.

Alema zmarszczyła brwi, niepewna, co ma przed sobą. W ponurych

wnętrznościach Coruscant, zwłaszcza w tej części, która wciąż jeszcze była Yuuznah'tar,
martwe zwierzęta pożerali Dzicy lub inne ścierwojady, zanim jeszcze mięso uległo
zepsuciu. A zatem bajoro nie mogło być swego rodzaju wysypiskiem. Widocznie Dzicy
odżywiali w nim coś - coś, czym Jacen również był zainteresowany.

Alema miała się już wycofać, kiedy usłyszała ciche mamrotanie. Trudno było

zrozumieć słowa, bo tonęły w bulgocie bajora, ale Alemy nie interesował ich sens.
Rozpoznała jednak mroczną barwę głosu, powolny rytm, a zwłaszcza charakterystyczny
protekcjonalny ton.

Jacen.
Wsłuchała się w głos, starając się zlokalizować jego źródło. Mgła i bajoro

przeszkadzały, bo tłumiły słowa Jacena i zagłuszały je bulgotem. Wreszcie jednak udało
jej się oddzielić inne dźwięki i zaczęła rozumieć, co mówił.

- ...ja się zajmę Reh'mwą i Bothanami. - Jacen wydawał się zirytowany. -

Opuszczenie Studni było szaleństwem. Nie mogę cię tu ochraniać!

Jedyną odpowiedzią, jaką usłyszała Alema, był przeciągły, mokry bulgot, ale Jacen

mówił dalej, jakby zrozumiał:

- To śmieszne. Wiedziałbym, gdyby ktoś za mną szedł. Nawet bothańscy zabójcy

nie są aż tak dobrzy.

Alema bardzo ostrożnie użyła Mocy, aby rozrzedzić mgłę dzielącą ją od Jacena.

Ryzykowała, że Jacen wyczuje jej manipulacje, ale miała tylko jeden strzał, więc musiała
widzieć cel. Zresztą Jacen prawdopodobnie był zbyt zajęty rozmową, żeby zauważyć tak
subtelne zakłócenie w Mocy.

Jeszcze jeden długi bulgot i nabrzmiały głos Jacena:
- W budynku? Jesteś tego pewien?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

17

Krótkie bulgotanie.
- Oczywiście, że mnie to obchodzi - odparł Jacen, odczepiając miecz świetlny od

pasa. - Jesteś najcenniejszym atutem Straży. Bez ciebie nie wyśledzilibyśmy nawet
dziesiątej części komórek terrorystycznych, które teraz likwidujemy.

Mgła się przerzedziła. Alema ze zdumieniem ujrzała Jacena zwróconego twarzą

do pękatego, czarnego potwora, który wynurzył się z błota. Istota była tak wielka, że
trudno było powiedzieć, jaka jej część jest widoczna. Oko miało źrenicę wielkości głowy
Sullustanina, a macki były długie jak cała Alema. Podobnie jak wszystko w tej części
miasta, potwór był yuuzhańskiego pochodzenia.

Stworzenie mrugnęło i... trzepnęło mackami po błocie.
- Nie mogę wygnać Bothan z planety - mówił Jacen. - To by popchnęło Bothawui

wprost w ramiona Korelii.

Alema zaczęła się domyślać, kim jest ta istota. Kiedy Jacen znajdował się w

niewoli u Yuuzhan Vongów, podobno zaprzyjaźnił się z Mózgiem Świata - czymś w
rodzaju genetycznego głównego sterownika, który najeźdźcy stworzyli, by nadzorować
przekształcenie Coruscant. Przed ucieczką Jacen przekonał Mózg, aby zniweczył plany
swoich panów i tylko markował współpracę przy przekształcaniu planety. Później, w
czasie ostatnich dni wojny, nakłonił „przyjaciela" do przejścia na stronę Galaktycznego
Sojuszu i pomocy przy odbiciu planety. Teraz widocznie wykorzystywał go do
szpiegowania koreliańskich terrorystów.

Sprytny chłopiec, nie ma co.
Alema uniosła dmuchawę do ust i, wykorzystując Moc do ukrycia, dmuchnęła.
Ledwie ostrze opuściło dmuchawę, nad Alemą, z prawej strony, rozległ się

gardłowy kobiecy krzyk:

- Jacenie!
Jacen odwrócił się, zapalając jednocześnie miecz świetlny, ale grot był maleńki,

szybki i wciąż ukryty w Mocy. Alema z satysfakcją stwierdziła, że Jacen nie zamierza go
zablokować.

Nagle Jacen krzyknął i odskoczył w tył, jakby popchnięty niewidzialną dłonią.

Grot świsnął obok niego i wywołał ryk bólu, kiedy znikł w ogromnym oku Mózgu
Świata.

Alema była zdumiona i wściekła - ale nie oszołomiona. Zbyt często brała udział w

walce na śmierć i życie, by dać się sparaliżować takiej niespodziance. Odwróciła się w
stronę głosu, który ostrzegł Jacena.

Jakieś pięć metrów od krawędzi Studni - i piętro wyżej - stała otulona w mgłę

szczupła kobieta w szkarłatnej szacie. Ramię wciąż jeszcze miała wyciągnięte w stronę
błotnistego bajora, nie mogło być żadnych wątpliwości, że ona właśnie odepchnęła
Jacena w bezpieczne miejsce.

Lumiya?
Alema cofnęła się od krawędzi balkonu, a w tym samym momencie Lumiya

wskazała na nią palcem.

- Tu, Jacenie!
Alema odwróciła się, by uciec, ale we mgle nagle coś błysnęło niebieskim

ogniem i za jej plecami rozległ się głośny huk. Chwilę potem stwierdziła, że sunie po
podłodze, a węże błyskawic Mocy tańczą wokół jej okaleczonego ciała. Dopiero, kiedy
znikła z pola widzenia atakującego, burza ucichła.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

18

Alema nie rozumiała, co się dzieje - czy Lumiya naprawdę ostrzegła Jacena? Czy

to ona obrzuciła ją błyskawicami Mocy? - ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać.
Zmusiła zdrętwiałe mięśnie do pracy i wpełzła do najbliższego korytarza. Przyklękła na
jedno kolano i otuliła się cieniem Mocy.

Sięgnęła do kieszeni po kolejny grot... i wtedy zorientowała się, że atakowana

błyskawicami Mocy upuściła dmuchawę.

Jacen wylądował na skraju balkonu, otulony żółta mgłą, tak że ledwie go było

widać. Alema wyczuwała w nim jednak potężną wściekłość. Jego gniew ogrzewał Moc
jak ogień. Włączył miecz świetlny; klinga rzucała zielone odblaski, odbijając się w jego
oczach żądzą zabijania. Zauważył porzuconą dmuchawę.

Ruszył przed siebie.
Ze studni Mózgu Świata dobiegł przeraźliwy, rozdzierający wrzask, a z mgły

wyłoniło się dwanaście czarnych macek. Wiły się bezradnie, raniąc się o balkon i
rozbryzgując krew na ścianach. Oczy Jacena wyglądały jak czarne dziury. Jedi szedł w
stronę Alemy, patrząc prosto w korytarz, gdzie się ukrywała.

Alema wiedziała, że nie starczy jej siły, aby zabić Jacena pierwszym atakiem - a

mogła nie mieć czasu na drugi. Otworzyła się więc na Moc, zamierzając zniszczyć go
błyskawicą.

Ale wtedy z mgły wypłynęła smukła kobieta z twarzą okrytą szalem - i

wylądowała na krawędzi balkonu. Tanecznym krokiem wyminęła rozedrgane macki tak
zwinnie, jak potrafi tylko ktoś nauczony akrobacji w Mocy.

Alema wyciągnęła dłoń. Lumiya nie sprzątnie jej ofiary sprzed nosa.
Tymczasem, zamiast zaatakować Jacena, Lumiya chwyciła go za ramię i odwróciła

w kierunku konwulsyjnie wijących się macek.

- Jacenie, to agonia - rzekła. - Musimy natychmiast powstrzymać działanie

trucizny, albo twój szpieg umrze.

Alemie opadła szczęka. Lumiya mówiła rozkazującym tonem, jak mistrz

zwracający się do ucznia.

- Ale morderczyni... muszę ją dopaść.
- Wolisz się zemścić czy ocalić inteligentną istotę?
- Nie chodzi o zemstę. - Jacen spojrzał w kierunku korytarza, gdzie ukrywała się

Alema. - Chodzi o sprawiedliwość. Nie możemy pozwolić, aby morderca...

- Morderca to jedynie narzędzie - przerwała znowu Lumiya. - Musimy

powstrzymać władającą nim dłoń: Reh'mwę i jego poruczników.

Jacen nadal wpatrywał się w ciemny korytarz, wlewając w Moc furię i żądzę

zabijania.

Lumiya puściła ramię Jacena i cofnęła się z niechęcią.
- Widzę, że mój wybór był błędny. Idź sobie. - Machnęła ręką w kierunku

kryjówki Alemy. - Jesteś sługą własnych emocji, a nie ich panem.

- To nie ma nic wspólnego z emocjami.
- To ma mnóstwo wspólnego z emocjami - odparowała Lumiya. - Jesteś wściekły,

ponieważ twój przyjaciel został ranny, a teraz myślisz tylko o tym, jak „sprawiedliwie"
potraktować napastnika. Beznadziejny przypadek.

Ostatnie słowa Lumiyi wyraźnie ubodły Jacena. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się

w korytarz, po czym wzrokiem ściągnął ku sobie dmuchawę.

- Powiedz Reh'mwie, że nadchodzimy - odezwał się, wycelowując dmuchawę w

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

19

stronę Alemy. - To się tak nie skończy.

Potem się odwrócił. Oboje z Lumiyą przebiegli między tłukącymi w koral

mackami Mózgu Świata i zanurzyli się we mgle. Dawno zniknęli z pola widzenia, ale
Alema tkwiła w bezruchu, zbyt zdumiona, by uciekać. Jacen Solo jest uczniem Lady Sith!
Czy ta galaktyka całkiem oszalała?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

20

ROZDZIAŁ

1

Na pokładzie „Thrackana Sal-Solo" pachniało nowym statkiem - gryzący odór

wentylatorów klimatyzacji spalających smar uszczelniający, słodkawy zapach
wyciekającego z pneumatyki gazu, ozonowa woń wymienników powietrza. Han i Leia
Solo wędrowali od włazu do włazu; Han nieustannie przyłapywał się na tym, że dotyka
durastalowych przegród, aby się upewnić, że nie śni.

„Sal-Solo" był statkiem flagowym tajnej floty szturmowej, którą rząd koreliański

zaczął budować prawie dziesięć standardowych lat temu pod przywództwem niedawno
zmarłego kuzyna Hana, Thrackana Sal-Solo. Nikt nie chciał powiedzieć, jakie plany Sal-
Solo i jego wspólnicy mieli w stosunku do tajemniczej armady, a Hana to nie
obchodziło. Flota była gotowa do użytku i dość wielka, by przełamać blokadę Sojuszu, a
to było najważniejsze. Blokada została rozciągnięta na wszystkie pięć planet w Systemie
Koreliańskim, niszczyła ich gospodarkę i zagrażała instalacjom pozaplanetarnym.

Kiedy dotarli do centrum dowodzenia, Han nie musiał być Jedi, żeby wyczuć

podniecenie w powietrzu. Strażnicy przy drzwiach sprawdzali przepustki, nie
ograniczając się do zwyczajowego skinięcia głową, przeskanowali nawet C3-PO. Młodsi
oficerowie zapomnieli o automacie z kafem i naprawdę tkwili przy swoich
stanowiskach, obserwując wyświetlane dane i kodując rozkazy. Tylko kilka osób
siedziało bezczynnie - agenci ochrony, czekający na stalowych ławkach przed Salą
Planowania Taktycznego, ale i oni zachowywali pełne napięcia milczenie.

Han pochylił się do Leii i szepnął:
- Pogodzisz się z tym?
Leia podniosła wzrok z lekkim zdumieniem. Zmarszczki w kącikach jej ciemnych

oczu podkreślały przenikliwość i... no cóż, mądrość.

- Z czym mam się pogodzić, Hanie?
- Że jesteś żoną koreliańskiego admirała. - Uśmiechnął się krzywo i przeciągnął

palcami po podbródku, znów gładko ogolonym, bo nie musiał już ukrywać swojej
tożsamości przed zabójcami nasyłanymi przez kuzyna. - Rozejrzyj się. Wedge
przygotowuje się do rozbicia blokady i chce, żebym wziął jeden z dreadnaughtów.

Leia rozejrzała się po pełnej aktywności kabinie i na chwilę zatrzymała wzrok na

agentach ochrony, oczekujących przed Salą Planowania.

- Nie sądzę, abyśmy musieli się tym martwić, Hanie.
Zmarszczył brwi.
- Uważasz, że jestem za stary na dowódcę liniowego?
- Ale skąd, nie masz jeszcze nawet siedemdziesiątki! - Leia zniżyła głos i dodała: -

Mam po prostu przeczucie.

- O nie - jęknął C3-PO. - Jeśli pani Leia ma przeczucie, to się nigdy nie kończy

dobrze!

Dotarli do drzwi Sali Planowania, więc nie mogli kontynuować rozmowy. Strażnik

- oficer niższej rangi o kwadratowej szczęce, ubrany w niebieski mundur - nie wpuścił

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

21

ich od razu, jak poprzedniego dnia, lecz zagrodził im drogę.

- Admirał spotka się z panem najszybciej, jak będzie mógł, kapitanie Solo.
- Najszybciej, jak będzie mógł? - Hanowi przyszło do głowy, że Leia może mieć

rację. - Przecież to on nas wezwał.

- Tak, sir, jestem tego świadom. - Strażnik obserwował Hana ze zmęczonym

uśmieszkiem, jaki Korelianie zwykle rezerwowali dla bufonów i rozrabiaków. - Admirał
Antilles to bardzo zajęty człowiek.

- Naprawdę? - Han poczuł się zakłopotany własną pewnością siebie, a rzadko

bywał tak wredny i złośliwy, jak wtedy, kiedy czuł się zakłopotany w obecności Leii. - No
cóż, ja też.

Zanim jednak zdążył się odwrócić i wyjść, Leia złapała go za ramię.
- Powiedz admirałowi Antillesowi, żeby się nie spieszył - poleciła strażnikowi. -

Rozumiemy, że teraz może być bardzo zajęty.

Han nie opierał się, kiedy odciągnęła go na bok. Wedge Antilles został

mianowany głównodowodzącym sił koreliańskich jakieś dziesięć standardowych dni
temu - w dzień po zamordowaniu Thrackana Sal-Solo - i Han wiedział równie dobrze
jak wszyscy, że ma teraz urwanie głowy.

Dlatego też oboje Solo byli bardzo zaskoczeni, kiedy otrzymali tę wiadomość -

zaproszenie, aby spotkać się z Wedge'em Antillesem w Gromadzie Asteroidów Kiris.
Kiris leżały tak daleko na obrzeżach systemu, że właściwie stanowiły swobodną
gromadę i tak słabo znaną, że nawet Han musiał prosić o współrzędne. Solo spędzili
większą część podróży - jeszcze dłuższej niż zwykle, z powodu konieczności omijania
blokady Galaktycznego Sojuszu - debatując, co u licha głównodowodzący sił Korelii robi
tak daleko od działań wojennych.

Na wszystkie swoje pytania znaleźli odpowiedź, kiedy okrążyli Kiris 6 i ujrzeli „Sal-

Solo" unoszącego się w ukrytym doku. Dreadnaught był typowo koreliańskiej
konstrukcji - nowoczesny, surowy i skonfigurowany do zaciętej walki w bliskim zasięgu.
Wieżyczki turbolaserów i prowadnice rakiet rozmieszczono gęsto i równomiernie na
błękitnej, jajowatej powłoce statku. Han od razu zrozumiał, że jest to dokładnie to,
czego teraz potrzebuje Korelia - statek zdolny do wbicia się w samo jądro blokady
Galaktycznego Sojuszu i do rozerwania jej od środka.

Puls Hana przyspieszył jednak dopiero kilka godzin później, kiedy Antilles

poinformował go, że „Sal-Solo" ma dwa siostrzane statki i całą flotę pomocniczą, ukrytą
w innych stoczniach Gromady Kiris. Biorąc pod uwagę oczywisty element zaskoczenia,
Antilles był pewien, że ta flota jest dość silna, by rozbić w drobny mak blokadę i
przekonać Sojusz, aby przemyślał swoje militarne plany. Chciał się jednak dowiedzieć,
czy Han i Leia również uważają szybki koniec wojny za na tyle prawdopodobny, że
zechcieliby służyć w koreliańskiej armii.

Małżeństwo Solo spędziło całą noc na roztrząsaniu propozycji Antillesa,

zastanawiając się, czy Han powinien ryzykować, że ostatecznie stanie do walki z
własnymi dziećmi. Jaina służyła teraz w szeregach Jedi, a nie w wojsku, Jacen zaś
podobno wrócił na Coruscant i torturował Korelian, ale wojna często przynosi
nieoczekiwane wydarzenia. Gdyby Han zabił jedno z własnych dzieci, rozpadłby się na
więcej kawałków, niż jest gwiazd w galaktyce.

Również Leia miała problem. Cztery lata temu, kiedy jej mistrzyni, Saba Sebatyne,

mianowała ją rycerzem Jedi, przysięgła posłuszeństwo Radzie Jedi nawet wtedy, gdyby

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

22

się z nią nie zgadzała, a Rada wspierała Sojusz Galaktyczny. Do tej pory Saba i pozostali
mistrzowie tolerowali jej niesubordynację z szacunku dla jej osoby. Ale to naturalnie
ulegnie zmianie, jeśli Han otwarcie wystąpi przeciw Sojuszowi. Wtedy Rada nie będzie
miała wyjścia i każe jej wybierać pomiędzy Hanem a Jedi.

Alternatywą było jednak bezczynne czekanie i obserwowanie, jak wojna toczy się

bez nich. A Solo nie byli ludźmi, którzy to potrafią. Ostatecznie uznali, że najlepszą
metodą działania będzie poprawienie nastrojów na Coruscant; powinni pomóc
Antillesowi udowodnić, że wojna będzie kosztowna dla Galaktycznego Sojuszu co
najmniej tak samo, jak dla Korelii. Po zniszczeniu blokady nowa administracja będzie
mogła negocjować z pozycji siły, a Leia wynegocjuje pokój, zgłaszając się na ochotnika
jako emisariusz.

Dlatego Han był tak bardzo rozczarowany, że nie wpuszczono go do Sali

Planowania. On i Leia postanowili zaryzykować wszystko, aby pomóc Antillesowi jak
najszybciej zakończyć tę wojnę. Teraz wydawało się, że ich pomoc nie jest już
potrzebna.

Oczekiwanie było krótsze, niż Han się spodziewał. Ledwie zaczął rozważać

możliwość przespacerowania się w kierunku dystrybutora kafu, kiedy pojawił się Wedge
Antilles w białym mundurze admirała. Jego pociągła twarz poorana była zmarszczkami i
poznaczona troskami, a starannie przystrzyżone włosy stały się bardziej szare niż
brązowe.

- Han, Leia... przepraszam za spóźnienie - rzekł. Kiedy drzwi zasuwały się za jego

plecami, Han zauważył tył głowy jakiegoś cywila, który przytakiwał energicznie komuś
przemawiającemu bardzo ostrym tonem. - Zdecydowaliście się?

- Jasne - odparł Han, czując nieco większy optymizm. Może Antilles po prostu

miał trudne spotkanie z grupą cywilnych jajogłowych. - Myślałem, że chyba się dam
wpisać na listę.

- Miło mi to słyszeć! - zawołał Antilles z uśmiechem, wyciągając dłoń, ale w jego

twarzy więcej było obaw niż ciepła. - Mamy dla ciebie poważne zadanie.

Han chwycił podaną dłoń, ale Leia wciąż obserwowała Antillesa z pewną rezerwą.
- Bardzo jesteśmy ciekawi, o co chodzi - wtrąciła. - Chcemy podjąć ostateczną

decyzję.

Antilles starał się okazać rozczarowanie, ale popełnił błąd i bezgłośnie wypuścił

nosem powietrze. Tak zawsze robił przy grze w sabaka; Han wiedział, że oznaczało to
ulgę. Cokolwiek się tu działo, zaczynało śmierdzieć jak brzuch Hutta.

- To prawda - powiedział Han. - Czemu nie miałbyś nam powiedzieć, co ci chodzi

po głowie?

- Właściwie masz rację. - Antilles odciągnął ich dalej od strażnika i zniżył głos. -

Musimy negocjować koalicję.

- Negocjować? - Han się skrzywił. - Myślałem, że chodzi o sprawy wojskowe.
- Może później. - Antilles nie wydawał się zbyt zmartwiony. - Na razie to jest

ważniejsze.

- Chciałem zauważyć, że powierzenie kapitanowi Solo negocjacji czegokolwiek

innego niż przejście przez pole asteroidów graniczy z szaleństwem - wtrącił C3-PO. -
Jego temperament zupełnie nie nadaje się do dyplomacji.

- Han ma wiele ukrytych talentów. - Antilles nie spuszczał wzroku z

wymienionego. - Nikomu innemu nie powierzyłbym tego zadania.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

23

Han przez chwilę rozważał komplement, zanim zdecydował, że przyjaciel funduje

mu gigantyczną porcję bantha poodoo.

- Chodzi o Jacena, prawda?
Antilles zmarszczył brwi.
- O Jacena? - Pokręcił głową. - Hanie, obaj mamy dzieci walczące po drugiej

stronie tej awantury.

- Syal nie torturuje Korelian na Coruscant - odparował Han. Był wściekły na

Jacena i zawstydzony tym, co się z nim stało, ale nie miał zamiaru tego negować. -
Słuchaj, mnie też ani trochę się nie podoba to, co robi Jacen... w każdym razie nie
bardziej niż tobie, ale to jednak mój dzieciak i nie mam zamiaru się go wypierać.
Rozumiem, że to dla ciebie problem.

- Nie masz racji, Han - odparł Antilles. - Jacen zagubił się, ale tylko dlatego, że

wierzy w to, o co walczy. Wcześniej czy później przypomni sobie, że ty i Leia
nauczyliście go odróżniać dobro od zła, i wróci.

Leia wyciągnęła rękę i uścisnęła lekko dłoń Antillesa.
- Dzięki, Wedge - rzekła. - Wiem, że to prawda, ale dobrze słyszeć, kiedy mówi to

ktoś inny.

- Tak... dzięki temu wydaje ci się, że nie jesteś jednak całkiem głupi. - Han

odwrócił się, aby dyskretnie otrzeć łzę, po czym znów spojrzał na Antillesa. - Więc
czego właściwie ode mnie chcesz?

- Powiedziałem ci - odparł Antilles. - Negocjowania koalicji.
Mówiąc to, spojrzał na Leię i Han zrozumiał, że w istocie Wedge chciał, aby to

Leia się tym zajęła.

Pokręcił głową.
- Choć raz Threepio ma rację... wcale nie chcesz, żebym cokolwiek negocjował.

Mógłbym rozpętać wojnę albo coś w tym rodzaju.

Antilles westchnął teatralnie.
- Daj spokój, Han. - Na chwilę znów przeniósł spojrzenie na Leię. - Wiesz, o co

proszę.

- No to zdeklaruj się wreszcie - burknął Han. - Wiesz, jak nienawidzę gierek.
- Doskonale. - Antilles znów spojrzał na Leię, mrugając raz po raz: kolejna stara

mina rodem z sabaka, mówiąca, że przeciwnik próbuje wyciąć jakiś numer. -
Rozumiecie, że to nie może być oficjalne żądanie...

- Niby dlaczego? - przerwał mu Han.
- Ponieważ nie pochodzę z Korelii - wyjaśniła Leia. - I jestem rycerzem Jedi.

Byłoby podejrzane, gdybym to ja prowadziła negocjacje.

- Więc mam być przykrywką? - Han nie spuszczał wzroku z Antillesa.
Ten skinął głową.
- Właśnie.
- Nie jestem zainteresowany - odparł Han, nawet nie udając, że ma zamiar

rozważyć propozycję. Nie mógł prosić Leii, aby negocjowała w sprawie, którą - jak sam
wiedział - sama także popierała jedynie częściowo, zwłaszcza kiedy Antilles całkiem
jawnie okazał, że też się waha co do przedmiotu swojej prośby. Poza tym Han miał
pewne niejasne podejrzenia, że stary przyjaciel stara się umyślnie odwieść Solo od
przyjęcia zlecenia. - Wezwij mnie, kiedy będziesz potrzebował kogoś do walki.

Odwrócił się, aby odejść, ale Leia chwyciła go za ramię.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

24

- Han, może powinniśmy najpierw wysłuchać admirała Antillesa?
- A po co?
- Dla Korelii. - Leia spojrzała na niego gniewnym wzrokiem, który działał na

niego lepiej niż wszelkie sugestie Jedi poprzez Moc. - Zawsze powtarzasz, jak ważne jest
zachowanie niepodległego ducha Korelii. Czy udział w negocjacjach to dla ciebie zbyt
duże poświęcenie?

Han otworzył usta. Leia zrzekła się swojej roli dyplomaty w czasie wojny z

Yuuzhan Vongami, kiedy okazało się, że gry polityczne jedynie psują zdolność Nowej
Republiki do zwycięstwa w wojnie. Wydawało mu się podejrzane, że właśnie teraz
zgłasza się na ochotnika do podjęcia od nowa tej roli... i to w obronie Korelii.

Skrzywił się.
- Naprawdę tego chcesz?
- Jestem gotowa to rozważyć. - Leia zerknęła na Antillesa. - Ale nie podejmiemy

decyzji, dopóki nie poznamy szczegółów. Wszystkich szczegółów.

- Nikt tego nie oczekuje. - Antilles uśmiechnął się, ale nuta rozczarowania w jego

głosie nie dała się ukryć... przynajmniej przed kimś, kto znał go od czterdziestu lat. -
Polecono mi tylko sprawdzić, czy zechcecie to rozważyć. Premier Gejjen przekaże wam
resztę informacji.

Han uniósł brew. Dur Gejjen znalazł się u władzy, pomagając Hanowi i Bobie

Fettowi zabić zarozumiałego kuzyna Hana, Thrackana Sal-Solo. Później Gejjen
zlikwidował stanowisko prezydenta Pięciu Światów, które Sal-Solo stworzył wyłącznie po
to, aby osobiście sprawować władzę nad całym systemem koreliańskim. Gdyby Gejjen
na tym poprzestał, Han przyznałby, że jest przyzwoity i mądry, ale Gejjen okazał się
równie przewrotny jak Sal-Solo: zaczął rządzić na swój własny sposób, mianując się
prezydentem planety Korelia i jednocześnie premierem Pięciu Światów.

- Gejjen tu jest? - zapytał Han. - Chyba żartujesz.
- Obawiam się, że nie.
Antilles poprowadził ich do Sali Planowania, obszernego pomieszczenia

zabudowanego najnowszymi urządzeniami do koordynacji działań wojennych - ekrany
na pół ściany, wmontowany w sufit holoprojektor taktyczny, automatyczne dystrybutory
kafu w każdym kącie. Dur Gejjen i dwaj oficerowie siedzieli pogrążeni w rozmowie przy
wielkim, owalnym stole konferencyjnym z urządzeniem stanowiącym kombinację
terminalu danych i komunikatora przy każdym stanowisku.

Jak tylko Han i Leia weszli do sali, Gejjen zakończył rozmowę i wyciągnął do nich

rękę.

- Witam, kapitanie Solo. - Był młody i przystojny, o ciemnej skórze i czarnych

włosach, obciętych krótko, na modłę wojskową.

- Cieszę się bardzo, że przyjąłeś to zlecenie.
- Hm, cóż..., ta radość jest raczej przedwczesna - odparł Han. - Jeszcze niczego

nie przyjąłem.

Bez entuzjazmu potrząsnął ręką Gejjena, po czym spojrzał na pozostałych

oficerów. Byli starsi od premiera - jasnowłosy mężczyzna o kwadratowej szczęce i
siwiejących wąsach oraz kobieta w średnim wieku, o okrągłej twarzy i zimnych szarych
oczach. Han nie znał na tyle dobrze nowego rządu, aby rozpoznać ich od razu, ale z
niezadowolenia Antillesa i liczby agentów ochrony oczekujących na zewnątrz domyślał
się, że to Gavele Lemora i Rorf Willems. Wraz z Gejjenem Lemora i Willems stanowili

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

25

trzon rządu Pięciu Światów, przy czym Lemora była ministrem do spraw wywiadu, a
Willems ministrem obrony.

Gejjen zmarszczył brwi i spojrzał na Antillesa.
- Przecież miałeś ich tu nie przyprowadzać, gdyby...
- Prośba admirała Antillesa była z konieczności raczej mało precyzyjna -

przerwała Leia. - Han musi znać nieco więcej szczegółów, zanim zgodzi się zostać
waszym emisariuszem.

- Ach... oczywiście. - Gejjen spojrzał z pewną ulgą na zimnooką kobietę, Lemorę.

- Chętnie przedstawię w skrócie niezbędne informacje.

- Najpierw niech stąd wyjdzie robot - dodała Lemora, spoglądając na C3-PO.
- Nie mogę wyjść! - zaprotestował robot. - Nie będę mógł rejestrować odprawy.
- I właśnie o to chodzi, złota sztabo - odparł Willems. Miał chropowaty głos i

maniery bandziora. - Nie chcemy rejestracji.

- Jest pan pewien? - dopytywał się C3-PO. - Obwody pamięci kapitana Solo od

jakiegoś czasu wykazują oznaki zmęczenia. Nie dalej jak wczoraj powiedział księżniczce
Leii, że w tej nowej, krótkiej fryzurze nie wygląda ani na dzień więcej niż trzydzieści pięć
lat.

- Bo tak uważam - warknął Han. - A ty mógłbyś przestać podsłuchiwać.
- On nie ma wyboru, Han, taki jest jego program - wtrąciła Leia. Spojrzała na C3-

PO. - Threepio, jestem pewna, że Han zdoła zapamiętać kilka podstawowych faktów.
Możesz zaczekać na zewnątrz.

C3-PO spuścił głowę.
- Doskonale, w razie potrzeby jestem do usług.
Po wyjściu C3-PO Gejjen gestem zaprosił Hana i Leię, żeby usiedli. Antilles zajął

miejsce po drugiej stronie stołu. Wybór ten świadczył, że admirał tak naprawdę nie
chce uczestniczyć w rozmowie.

- Rozumiem, że znacie ministrów Lemorę i Willemsa.
Han skinął głową.
- Tak... zastanawiam się tylko, co mogło tu sprowadzić z tak daleka całą Wysoką

Izbę.

- Jesteśmy w delegacji na objeździe. - Lemora nawet nie udawała, że chce, aby jej

uwierzył. - Dla was znaczenie ma tylko jeden fakt: pojawiła się wyjątkowa okazja.

Zanim Han zdążył zagrozić opuszczeniem pomieszczenia, ponieważ nie znosi

kłamstwa, Gejjen rzucił bombę:

- Królowa matka Tenel Ka wyraziła zgodę na przyjęcie koreliańskiej delegacji.
- Jasne, pewnie!
- To nie może być prawda! - odezwali się jednocześnie Han i Leia. Tylko jedna

rzecz mogłaby zadziwić ich bardziej - albo wzbudzić większe wątpliwości: gdyby Gejjen
powiedział, że ich syn Anakin nie zginął w walce z Yuuzhan Vongami. Tenel Ka była
oficjalną i bardzo lojalną zwolenniczką Galaktycznego Sojuszu i wszelkie dyskusje o
możliwości zmiany jej orientacji politycznej mijały się dotąd z celem.

- Zapewniam, że to absolutna prawda - odrzekł Gejjen. - Wysoka Izba nie

fatygowała się tutaj, aby zrobić wam psikusa.

- A więc ktoś podał wam niewłaściwe informacje - odparł Han. - Nie ma

możliwości, aby Tenel Ka dała wsparcie Korelii. Już oddała pod dowództwo Sojuszu
dwie floty bojowe.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

26

Gejjen był niewzruszony.
- Gdyby się to miało zmienić, Sojusz Galaktyczny byłby zmuszony do

przemyślenia swojego stanowiska co do Korelii.

- Zaproszenie jest prawdziwe - zapewniła ich Lemora. - Królowa matka ma

dwudziestego pół dnia wolne. Zdążycie do tej pory dotrzeć do Hapes?

- Jasne. - Han zerknął na koniec stołu i stwierdził, że Antilles gapi się w kąt,

kontemplując uroki automatycznych dystrybutorów kafu. - Jeśli to w ogóle ma sens.

- Han chciał powiedzieć, że ta oferta wydaje się podejrzana.
- Leia spojrzała na męża, jakby szukając potwierdzenia; tak naprawdę

sygnalizowała mu, żeby dostosował się do jej gry. - Oboje znamy Tenel Ka dość długo,
aby mieć pewność, że nigdy nie zmienia poglądów.

- No i właśnie dlatego idealnie nadajecie się do tego zadania - rzekł Willems. -

Jeśli ktokolwiek ma szanse przemówić jej do rozumu, to tylko wy dwoje.

Hanowi nie spodobał się nieprzyjemny ton w chropowatym głosie Willemsa.
- Nie możecie wysyłać nas tam, abyśmy jej grozili - rzekł. - To by mnie wkurzyło

mniej więcej tak samo, jak Tenel Ka.

Gejjen uspokajająco machnął ręką.
- Nikt tu nikomu nie grozi, kapitanie Solo. Ale mamy pewne informacje

świadczące o tym, że wsparcie Tenel Ka dla Sojuszu zaczyna psuć jej relacje z własną
arystokracją.

- Podejrzewam, że właśnie o tym chciałaby porozmawiać - dodała Lemora. -

Może chce tylko zagrać komedię na ich użytek, żeby wszystkich uspokoić i zyskać na
czasie, ale nie możemy zignorować takiej okazji.

- Oczywiście, że nie - zgodziła się Leia. - Ale admirał Antilles powiedział, że

prosicie Hana o negocjowanie koalicji. Rozumiecie chyba, że nie ma najmniejszej szansy,
aby coś z tego wyszło, prawda?

- Jeśli istnieje jakakolwiek nadzieja, wy nią jesteście - odrzekł Gejjen. - Ale nie

potrzebujemy koalicji, podobnie jak królowa matka Tenel Ka.

- Gdyby tylko Hapes wydała oficjalne oświadczenie o neutralności i wycofała

swoją flotę spod rozkazów Sojuszu - odezwała się Lemora - pozycja Korelii wzmocniłaby
się zarówno z punktu widzenia militarnego, jak i politycznego. Inne rządy mogłyby się
poczuć bardziej ośmielone i wesprzeć nas otwarcie.

- A arystokraci Tenel Ka nie mieliby już podstaw do kwestionowania jej decyzji...

ani prawa do tronu - zauważyła Leia. - Czy to zagrożenie jest aż tak poważne?

- Słyszeliśmy, że są głosy niezadowolenia. - Gejjen pochylił się do przodu i twardo

spojrzał Leii w oczy. - Może nie będzie przesadą stwierdzenie, że przekonanie królowej
matki do zajęcia przychylnego stanowiska wobec Korelii leży w najlepiej pojętym
interesie zarówno jej, jak i naszym.

- Rozumiem. - Leia przez moment przyglądała się Gejjenowi, po czym spojrzała

na Hana. - Mój drogi, premier może mieć rację. To mogłoby przynieść Tenel Ka i Korelii
wiele dobrego.

- To niewykluczone. - Han znów zerknął na Antillesa, który w dalszym ciągu

obserwował dystrybutor kafu, jakby to urządzenie mogło mu ujawnić tajne plany
Galaktycznego Sojuszu. - Ale coś w tym wszystkim cuchnie jak oddech Hutta.

- Cóż, skoro nie chcecie, to znajdziemy kogoś innego. - Willems gestem wskazał

im wyjście. - Dziękujemy za...

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

27

- Ministrze Willems - przerwał mu Gejjem. - Może najpierw posłuchamy, co ma

do powiedzenia kapitan Solo? - Zwrócił się do Hana z uniesionymi brwiami.

- Wszystko to brzmiałoby normalnie, gdybyśmy rozmawiali na ten temat na

Korelii - odparł Han. - Nie rozumiem tylko, dlaczego Wedge wezwał mnie aż tutaj i po
co wy troje musieliście jechać tak daleko, żebyśmy mogli porozmawiać o tym zadaniu.

Ku zdumieniu Hana Gejjen zwrócił się do Antillesa.
- Może pan to powinien wyjaśnić, admirale.
- Dobrze. - Antilles wreszcie oderwał wzrok od dystrybutora kafu. - Byliście już w

drodze tutaj, kiedy premier odebrał wiadomość od Tenel Ka. Początkowo zamierzałem
cię prosić, Han, abyś przejął dowodzenie Głównej Floty i przygotował się do kontrataku
na blokadę.

- Kontrataku? - Han zmarszczył brwi. Koreliańska Główna Flota była rozproszona

po wszystkich pięciu zamieszkanych planetach systemu; albo stała unieruchomiona w
dokach, albo bawiła się w mooga i rancora z okrętami Sojuszu o dwukrotnie większej
sile ognia. - Ma pan chorobę przestrzenną? Przecież stracilibyśmy połowę floty, tylko
próbując ich zaangażować.

Antilles pokręcił głową.
- Niekoniecznie. Jesteśmy właściwie gotowi do przypuszczenia prawdziwego

szturmu.

Han zmarszczył brwi, zamyślił się i w końcu rzucił:
- Miałem w ogóle nie oglądać walki? - Nie wiedział, czy powinien czuć się

urażony, czy wściekły. - Miałem służyć za przynętę?

- Wybacz, Han - odparł Antilles. - Musiałem coś zrobić.
- Przechwyciliśmy strzępki informacji, z których wynikało, że Główne Dowództwo

Sojuszu martwi się, gdzie przebywa admirał - wyjaśniła Lemora. - Zasugerowałam, że
przydałaby się dywersja.

Leia położyła rękę na ramieniu Hana.
- Uznaj to za komplement, Han - mruknęła. - Chyba nie ma w Sojuszu nikogo

innego, kogo uznaliby za dość szalonego, żeby spróbował tak ryzykownej gry.

- Dzięki wielkie - mówiąc to, Han spojrzał na Antillesa. - Zawsze miło czuć się

potrzebnym.

- Jak widać, jesteście naprawdę potrzebni - odparł szybko Gejjen. - Admirał

Antilles nie cieszy się wcale z tego, że traci was na rzecz misji dyplomatycznej.

- I dlatego właśnie cała wasza trójka goniła za mną aż tutaj? - zapytał Han. - Żeby

wymusić na Wedge'u zezwolenie?

- Nie całkiem - wyznała wreszcie Lemora. - Królowa matka nie dała nam czasu na

wybór emisariusza. Jeśli wy nie pojedziecie...

- To pojadę ja - dokończył Willems.
- Do tego jeszcze nie doszło - zapewnił Gejjen. Spojrzenie, jakie wymienili z

Lemorą, było jednoznaczne: najwyraźniej oboje mieli nadzieję, że do tego nie dojdzie. -
Ale przy ścisłej ciszy w eterze musielibyśmy czekać, aż kurier wróci na Korelię z waszą
decyzją. Wydawało się, że będzie bezpieczniej przylecieć tutaj i porozmawiać osobiście.

- I naprawdę chcieliśmy dokonać inspekcji floty z Kiris, zanim zezwolimy na atak

z zaskoczenia - dodała Lemora. - Od tego zależy przyszłość Korelii.

- To zrozumiałe - uznała Leia. Rzuciła Hanowi najmilsze ze swoich spojrzeń: „zrób

to dla mnie". - Zadowolony?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

28

- Jasne. - Han zmarszczył brwi i się skrzywił. Nienawidził, kiedy Leia stosowała

wobec niego swoje kobiece sztuczki. - Możecie na mnie liczyć.

Leia uśmiechnęła się tylko i poklepała go po ręce.
- Na mnie też.
- Doskonale. - Gejjenowi wyraźnie ulżyło. Wstał i wyciągnął dłoń poprzez stół. -

Pięć Światów będzie wam wdzięczne.

Kiedy ściskali sobie z Hanem dłonie, Lemora wyjęła z kieszeni kartę danych i

podała Leii.

- Pozwoliłam sobie przygotować wstępne informacje. Możecie je przejrzeć po

powrocie na „Sokoła".

- Są tam też instrukcje dla nas? - zapytała Leia.
- Oczywiście - odrzekł Gejjen. Wskazał im drogę do wyjścia.
- Musicie wyruszyć jak najszybciej, jeśli macie zamiar na czas dotrzeć na Hapes.
- Odprowadzę was. - Antilles wstał i poprowadził oboje Solo do zewnętrznej

kabiny. Zaledwie drzwi zamknęły się za nimi, złapał Hana za ramię. - Przepraszam, stary.
A już się cieszyłem, że cię trochę pomusztruję.

- Dlaczego się cieszyłeś? - odparował Han. - Chyba nie sądzisz, żebym cię słuchał?
Antilles się roześmiał.
- Rzeczywiście, chyba nie. - Spojrzał na Leię i dodał: - Dzięki za pomoc. Jeśli

istnieje jakakolwiek nadzieja, że zmusimy Sojusz do wycofania się, zanim ta wojna stanie
się naprawdę paskudna, to wy nią jesteście.

- Cieszę się, że mogę pomóc, wiesz o tym. - Leia przez chwilę przyglądała się

Antillesowi i powiedziała bardzo poważnie:

- Wedge, czego oni nam nie powiedzieli?
Antilles spojrzał w kierunku drzwi i pokręcił głową.
- Nie wiem, księżniczko. I nie podoba mi się to ani trochę bardziej niż wam.
- Cóż, cokolwiek to jest, lepiej, żebyśmy to my porozmawiali z Tenel Ka niż

Willems - zauważył Han. - Ten facet mógłby mnie zapędzić wprost w ramiona Sojuszu.

- Zdaje się, że na to właśnie liczył Gejjen - stwierdziła Leia. - Wiedział, że musisz

się zgodzić, jeśli obejrzysz sobie alternatywę.

- I udało się. - Han spojrzał na Antillesa. - A w dodatku alternatywą dla mnie było

zostać twoim sobowtórem-przynętą.

- Cieszę się, że pomogłem ci podjąć decyzję. - Antilles uśmiechnął się blado,

uścisnął dłoń Hanowi, a Leię pocałował w policzek. - Powinienem już wracać, bo
pomyślą, że próbuję was od tego odwieść. Niech Moc będzie z wami.

- Dzięki, Wedge - powiedziała Leia i zwróciła się w kierunku drzwi. - Będzie nam

to potrzebne.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

29

ROZDZIAŁ

2

Jaina nie miała ochoty opuszczać bańki snu. Razem z Jaggedem Felem tkwiła

głęboko w ciepłym, żywym sercu swojego gniazda; ich głowy wciąż pulsowały rytmem
Pomruku Przedświtu, ciała wypełnione były słodkim żarem killickich feromonów.
Wszystkie problemy galaktyki wydawały się ogromnie odległe, a bitwa w przestrzeni
Tenupe nigdy nie miała miejsca. Choć raz byli razem i nikt im nie przeszkadzał, nie mieli
nic do roboty, jak tylko leżeć i wsłuchiwać się w... w dzwony alarmowe?

Dzwon dźwięczał wewnątrz czaszki Jainy. Tak długo uderzał w bańkę snu, aż

pękła, wyrywając ją z hibernacji Mocy w lodowatą nieważkość rzeczywistości. Otworzyła
oczy i stwierdziła, że wpatruje się w oszronione wnętrze kabiny stealthX-a, a zęby
szczękają jej tak mocno, że jeszcze chwila, a popękają. Było jej niedobrze, czuła się
obolała i otumaniona, a kabina mimo lodowatej temperatury cuchnęła stęchlizną i
potem.

- Dobra, Cwaniaku, już nie śpię - mruknęła. - Możesz włączyć grzejnik. I

wymiennik powietrza.

Następca astromechanicznego robota, którego straciła, kiedy Jag i jego eskadra

zestrzelili ją na Tenupe, pisnął twierdząco i ciepłe powietrze zaczęło wypełniać kabinę
stealthX-a. Jaina rozszerzyła swoją świadomość w Mocy. Kiedy jej umysł się rozjaśnił,
poczuła, że jej towarzysz, Zekk, budzi się także. Kilka tygodni temu złożył rezygnację z
Eskadry Łotrów; zdarzyło się to, kiedy Jacen próbował postawić Jainę przez sądem
wojskowym za odmowę oddania strzału do bezbronnego łamacza blokad. Teraz razem
z Jainą należeli do grupy zwiadowczej Jedi, szpiegującej tajne stocznie koreliańskie w
Gromadzie Kiris.

Jaina czuła obecność Zekka, unoszącą się o jakieś dwanaście metrów z przodu i

nieco poniżej jej maszyny, ale potrzebowała kilku chwil, żeby zlokalizować sylwetkę jego
stealthX-a. Myśliwiec stealthX, skonstruowany na wzór wspaniałego x-winga XJ3, miał
korpus z fiberplastu, cały składający się z nierównych płaszczyzn łączonych pod
dziwnymi kątami. Pokrywała go matowoczarna farba z mylącym wzorkiem błękitnych
punkcików, które sprawiały, że był całkowicie niewidoczny na tle gwiaździstego nieba.
Miał również modulator grawitacyjny, absorbery fotonowe, rozpraszacze termiczne i
cały zestaw specjalnych zagłuszaczy sygnałów, które czyniły go właściwie niewidzialnym
dla promieni czujników. Nawet jego silniki jądrowe były napędzane specjalnym
izotopem gazu Tibanny, którego spaliny czerniały w milisekundy po eksplozji.

Mniej więcej o kilometr od stealthX-a Zekka kłębiła się atramentowa ciemność

Kiris 17, który stanowił „górną" granicę Gromady Kiris. Słońce Korelii było ledwie
widoczne, jak żółta plamka nieco tylko jaśniejsza od otaczających gwiazd. Obok niej
lśnił rozpraszający się powoli strumień spalin.

- Co my tu mamy, Cwaniaku? - zapytała Jaina.
Na odmrożonym już wyświetlaczu pojawił się komunikat, informujący ją, że z

gromady wyleciał właśnie lekki transportowiec.

Jaina zmarszczyła brwi.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

30

- Wyrwałeś nas z hibernacji dla jednego jedynego statku?
Cwaniak wyświetlił kolejny komunikat.
„Profil kontaktu unikatowy. Statek jest zmodyfikowanym CEC YT-1300

wykazującym tendencję do przejścia na możliwą trajektorię zewnętrzną. Analiza spalin
wykazuje dysze typu wojskowego".

- „Sokół"? - Jaina nie była szczególnie zdumiona; uważała za oczywiste, że Han i

Leia Solo znajdą się natychmiast w samym centrum zamieszania. Miała tylko nadzieję, że
nie wrócą na Kiris, zanim admirał Bwua'tu uruchomi swoją pułapkę. Na razie Korelianie
chyba nie zdają sobie sprawy, że Sojusz Galaktyczny wie o ich tajnej flocie, a kiedy flota
z Kiris wreszcie opuści bazę, tamci zostaną paskudnie zaskoczeni.

„Potwierdzam. Trajektoria zewnętrzna".
- Chodziło mi o analizę spalin - warknęła Jaina. - Czy to „Sokół", czy nie?
„Nie ma pewności. Obecne dane pozwalają na określenie współczynnika

tożsamości jedynie na 94%".

Jaina westchnęła. Robot R9 upewniłby się dopiero wtedy, gdyby podłączył się do

bazy danych „Sokoła", wymieniając informacje z głównym mózgiem sterowania.

- Obserwuj i wydrukuj listę możliwych...
StealthX Zekka nagle ruszył za „Sokołem" i Jaina nie dokończyła zdania.
„Dać listę możliwych miejsc przeznaczenia?" - domyślił się Cwaniak.
- Właśnie.
Jaina wdusiła przepustnice i wystrzeliła za Zekkiem, jednocześnie sięgając ku

niemu poprzez Moc. Ich telepatyczna więź Dwumyślnych wygasła wprawdzie kilka lat
temu, lecz pozostali tak dokładnie dostrojeni do siebie, że często mogli porozumiewać
się przez więź bitewną Jedi swobodniej niż normalni ludzie za pomocą mowy. Jaina
doskonale rozumiała jego zamiary.

Myśliwce StealthX były zarówno pojazdami szturmowymi, jak i zwiadowczymi,

wyposażonymi w sprzęt podsłuchowy tak czuły, że był w stanie wyłowić błądzące
sygnały wewnętrznych komputerów statku.

Zekk zapewnił Jainę, że nie zamierza zniszczyć jej rodziców. Wyśmiała go,

wyrażając cyniczną troskę o jego życie. Jeśli wywiąże się strzelanina, to o niego trzeba
się będzie martwić, a nie o jej rodziców. To wzbudziło w Zekku ciepłą falę satysfakcji.

Więź omal nie pękła pod naporem frustracji Jainy. Wyraziła życzenie, żeby Zekk

dał sobie z nią spokój. Nigdy nie będzie nikim więcej, jak tylko jej najlepszym
przyjacielem. Czemu nie może tego zaakceptować i znaleźć sobie jakiejś przyzwoitej
falleeńskiej dziewczyny, w której się zakocha?

Nawet bez więzi umysłów komunikat był jasny. Zekk wycofał się, zachowując

tylko tyle kontaktu, aby więź pozostała otwarta. Przemierzyli resztę odległości w
chłodnej izolacji. Jaina nienawidziła siebie za to, że tak go krzywdzi. Był najlepszym
skrzydłowym, jakiego miała, ale tego po prostu nie potrafił zrozumieć. Nie chciała się
zakochać, ani w Jaggedzie Felu, ani w nikim. Była Mieczem Jedi, cokolwiek to znaczyło. I
choćby dlatego powinna unikać miłości.

Kiris 17 prześliznął się nad nią, na chwilę przesłaniając owiewkę kurtyną mroku.

Teraz pomiędzy stealthX-ami a ich celem było już tylko sto kilometrów pustej
przestrzeni. „Sokół" poruszał się naprawdę szybko. Jaina dopchnęła przepustnice do
oporu, a jednak stary transportowiec z wielką niechęcią oddawał prowadzenie.

Ciemna masa Kiris 3 przetoczyła się ponad pościgiem; jego ciemna powierzchnia

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

31

i lodowaty skan cieplny nie zdradzały śladów ukrytych w nim stoczni. Smuga spalin
„Sokoła" powoli przekształciła się w jednolity pas. Jaina włączyła podsłuch, po czym
poinstruowała Cwaniaka, aby informował ją, kiedy zacznie przechwytywać sygnały.
Minęło kilka sekund i Jaina doszła do wniosku, że nie zdołają dogonić „Sokoła", zanim
ten opuści słabą grawitację Gromady Kiris i wejdzie w nadprzestrzeń.

Wreszcie kontur tarczy czujników „Sokoła" stał się wyraźniej widoczny ponad

jaskrawą łuną silników jonowych i Cwaniak zameldował, że podsłuch zaczyna wyławiać
zabłąkane sygnały. Jaina i Zekk wzmocnili kontakt i otoczyli cel z dwóch stron - gdy
nagle poczuli przenikającą przez więź falę zaskoczenia. Leia odkryła ich obecność.

Jaina wycofała się natychmiast, zdumiona wrażliwością matki na Moc. Starała się

stać niewidoczna. Jej podsłuch zadziałał, rejestrując impulsy elektroniczne z wnętrza
„Sokoła". W chwilę później wyczuła, że Leia jej szuka. Próbowała schować się jeszcze
skuteczniej, ale przed własną matką nie można się ukryć zwłaszcza kiedy tą matką jest
Leia Solo. Jaina poczuła przelotny dotyk ciepła, a po nim ogromną falę ulgi i - to
dziwne - pokrzepienia.

A potem stary, zdezelowany transportowiec skoczył do przodu, a jego jonowy

ogon rozwiał się zupełnie, kiedy zniknął w nadprzestrzeni.

Więź wypełniła się zdziwieniem, kiedy Zekk sięgnął ku niej w poszukiwaniu

wyjaśnień, ale Jaina rozumiała to wszystko nie lepiej niż on. Jej matka najwidoczniej
wyczuła ich obecność, a to znaczyło, że już wie, iż Jedi obserwują Kiris i
prawdopodobnie już się domyślają, dokąd leci „Sokół".

Zekk zastanawiał się, czy Leia odczuła ulgę, zrozumiawszy, że ani on, ani Jaina nie

zgłoszą tego kontaktu. Solo byli bardzo ważnym celem, ale jaką córką musiałaby być
Jaina, żeby posłać za własną matką eskadrę zabójców?

Cwaniak zapiszczał, ściągając na siebie uwagę Jainy. Na ekraniku pojawił się napis,

informujący, że robot przeanalizował przechwycone dane i wykorzystał wszystkie swoje
moce obliczeniowe do wyznaczenia listy najbardziej prawdopodobnych celów „Sokoła".

- Przestań się chwalić i pokaż - rozkazała Jaina.
„Roboty się nie chwalą" - oburzył się cwaniak. - „One informują".
Na ekranie pojawiła się lista planet.
„Arabanth, Charubah, Dreena, Gallinore...”
- One wszystkie są w Konsorcjum Hapes! - wykrzyknęła Jaina.
Cwaniak potwierdził, że to prawda, i przeprosił, że nie potrafi dokładniej wskazać

punktu przeznaczenia. Przez mgły, które otaczały Konsorcjum, szlaki nadprzestrzenne
były tak nieczytelne, że kiedy statek wchodził w terytorium hapańskie, ocena kursu,
którym podąży, stawała się praktycznie niemożliwa.

- Nie szkodzi - odparła Jaina. - Dobrze trafiłeś.
Więź napełniła się zaskoczeniem Zekka i Jaina wiedziała już, że jego R9 właśnie

przekazał mu tę samą informację. Zaskoczenie zmieniło się w pośpiech. Jakiekolwiek
powody miał „Sokół", aby właśnie teraz udawać się do Konsorcjum Hapes, nie mogło to
oznaczać nic dobrego dla Sojuszu. Ktoś musiał opuścić posterunek obserwacyjny, aby
donieść o odkryciu - i o możliwości, że Korelianie wkrótce dowiedzą się o
obserwowaniu przez Sojusz Galaktyczny ich tajnych stoczni.

A Jaina wiedziała, kto to zrobi. Od Zekka nie można było oczekiwać, że

przemilczy nazwę „Sokoła" w swoim raporcie. Bywał czasem zbyt sumienny, żeby to
wyszło na dobre jemu albo, tak jak teraz, jej rodzicom.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

32

ROZDZIAŁ

3

O tej chwili Mara marzyła od lat. I równie długo się jej bała. Po raz pierwszy

ojciec i syn weszli razem na arenę sparingową Świątyni Jedi uzbrojeni w prawdziwe
ostrza. Nigdy jednak nie wyobrażała sobie, że będzie to tak wyglądać: że Luke będzie
bardziej ukierunkowany na naukę aniżeli na trening, a Ben - obrażony i przestraszony.
Teraz bała się o obydwu; pragnęła być tam na dole, na arenie, a nie tutaj, w dusznej
kabinie sterowania, pełnej dźwigni ślizgowych, przełączników i ekranów.

Drzwi w głębi areny otworzyły się i wszedł Luke. Przeszedł przez środek sali,

spojrzał w górę i rzucił Marze krzepiący uśmiech, po czym stanął, żeby poczekać na
Bena. Arena sparingowa była właściwie okrągłą salą, pełną belek-równoważni, różnego
rodzaju lin i unoszących się na repulsorach kul. Z kabiny można było zmieniać panujące
w niej warunki, takie jak temperatura i oświetlenie, a automatyczne pole
zabezpieczające chwytało każdego, kto tracił kontrolę.

Przez drugie drzwi na arenę wszedł Ben. Jego niebieskie oczy omiotły

pomieszczenie, omijając przeciwnika. W przeciwieństwie do prostej, szarej szaty, w
którą ubrany był Luke, Ben nosił kombinezon treningowy wykonany z lżejszej,
elastyczniejszej wersji pancerza kraba vonduun, jaki okazał się tak trudny do przebicia w
pierwszych spotkaniach Jedi z Yuuzhan Vongami.

Ben, choć wyraźnie zdenerwowany ruszył wprost na środek sali, a Mara była

zdumiona, jak dojrzały wydaje się jej trzynastoletni syn. Rude włosy miał ostrzyżone w
wygodną do noszenia pod hełmem fryzurę, z pojedynczym warkoczykiem dłuższych
włosów, a jego twarz traciła już dziecięcą pucołowatość. Najbardziej jednak rzucały się
w oczy dumnie uniesiony podbródek i wyprostowane ramiona, rezolutny krok i pewna
siebie mina.

Skłonił się oficjalnie i rzekł:
- Mistrzu, uczeń Skywalker zgłasza się po instrukcje do treningu zgodnie z

rozkazem.

Luke uniósł brew, słysząc z ust Bena słowo „uczeń", ale nie poprawił go.
- Doskonale - odpowiedział. Przez chwilę przyglądał się zbroi treningowej Bena,

po czym wskazał na napierśnik. - Zdejmij to.

Ben spojrzał zdziwiony, ale odpiął boczne zapięcia. Napierśnik i tylna część

pozostały mu w rękach, więc położył je na podłodze obok siebie.

Luke wskazał teraz na osłony ramion i nóg.
- Wszystko.
Ben zaczął tracić zimną krew. Mara poprzez Moc wyczuła, jak zdenerwowany jest

ich syn, oficjalnie wezwany na prywatny trening z ojcem - i jak zaniepokojony jego
rozkazem, aby zdjąć zbroję. Czuła też, jak bardzo syn jest zdeterminowany, aby się
dobrze zaprezentować, wyrzucić z serca niepokój i udowodnić, że wart jest zaufania,
którym go obdarzono.

Patrząc na niego, Mara uświadomiła sobie, ile jej bratanek zrobił dla Bena. To

Jacen wyciągnął Bena z jego skorupy i pomógł mu pojąć znaczenie Mocy, to on nauczył

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

33

go, jak stawić czoło swoim lękom i patrzeć dalej niż czubek własnego nosa. Jacen
nauczył Bena odpowiedzialności, udowadniając mu, że jest kimś więcej niż tylko synem
Luke'a Skywalkera, wielkiego mistrza zakonu Jedi.

Ben zdjął ostatni nagolennik i położył obok siebie na podłodze. Kiedy znów się

wyprostował, Marę ogarnęła pewność, równie potężna jak wizja w Mocy - a jej źródło
stało o dziesięć metrów od niej, w osobie jej własnego syna. Moc połączyła go z
Jacenem nie bez powodu, a gdyby Luke i ona zechcieli się wtrącić, stałoby się to zgubą
dla Bena.

Luke odpiął miecz świetlny od pasa i spojrzał w górę, w kierunku kabiny

kontrolnej.

- Zacznij od podstawowych przeszkód - polecił żonie. - A potem przejdź do

środowiska klasy piątej.

- Pełne zagrożenie? - zapytała zdumiona Mara. Nawet niektórzy mistrzowie

uważali, że środowisko klasy piątej jest trudne. - Jesteś pewien?

- Jestem pewien - odparł Luke, a w jego tonie Mara usłyszała: „Czy naprawdę

śmiesz kwestionować decyzje wielkiego mistrza?" Spojrzał znów na Bena. - Jak inaczej
mogę sprawdzić, czego Jacen go nauczył?

- Nie martw się, mamo. - Ben spokojnie wytrzymał spojrzenie ojca, ale lekkie

załamanie głosu zdradziło jego obawy. - Poradzę sobie.

Nie jestem pewna, pomyślała Mara. Ale przecież Luke nie dopuści, aby z ich

dzieckiem stało się coś rzeczywiście złego... przynajmniej fizycznie.

- Skoro tak twierdzicie... - Trudno, Mara musi pozwolić, aby Ben uczył się na

własnych błędach. I Luke też. Czy nie tak podpowiadała jej Moc? - Zaczniemy od
zmiennej grawitacji, a potem będę co półtorej minuty coś dodawała. Gotowi?

Twarz Bena pobladła, ale chwycił miecz.
- Gotów.
Mara sięgnęła do regulatora grawitacji. Musi uwierzyć, że Ben sobie jakoś

poradzi, nauczy się na własnych błędach. Jeśli mu na to nie pozwolą, zamknie się w
sobie, gniewny i pełen żalu i pozostanie do końca życia nikim więcej jak tylko synem
Luke'a Skywalkera.

Tak przecież podpowiadała jej Moc... prawda?

Luke poczuł napięcie w kolanach, kiedy Mara podniosła grawitację do dwóch g.

Poprzez Moc wyczuwał jej zwątpienie. Nie była pewna, czy on, Luke, dobrze robi,
uważając, że wystarczy porozmawiać z Benem, by pomóc mu ujrzeć, jak Jacen dąży w
kierunku Ciemnej Strony. Luke próbował już takich rozmów, był naprawdę cierpliwy, ale
ich syn nadal chodził na akcje z gwardią Galaktycznego Sojuszu. Raz nawet zabił
człowieka w obronie własnej - a sam fakt, że bywał w takich opałach, sprawiał, że
wszystko to stawało się coraz bardziej niepokojące.

Luke nie chciał, aby jego syn wyrastał w przekonaniu, że takie sprawy to zwykłe

obowiązki Jedi. Nadszedł czas, aby pokazać Benowi, że jest jeszcze inny, lepszy sposób
używania swoich możliwości przez kogoś silnego Mocą.

- Dobrze, synu - rzekł. - Zobaczmy, jak wyszkolił cię Jacen.
Ben uniósł rękojeść miecza świetlnego w salucie powitalnym, ale nie włączył

ostrza.

- Wiesz, że nie chcę walczyć, prawda?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

34

- Trudno nie zauważyć. - Luke pozostał tam, gdzie był, trzymając broń u boku.

Ben, ze swoimi okrągłymi oczami i pucołowatymi policzkami, wciąż wydawał mu się
małym chłopcem, jak dziecko bawiące się w ucznia Jedi. - Dlaczego nie chcesz?

Ben wzruszył ramionami, unikając wzroku Luke'a.
- Nie i tyle.
- Boisz się, że cię skrzywdzę?
- Tak, jasne - w głosie Bena zabrzmiał sarkazm. - Największy szermierz w

galaktyce przypadkowo zarzyna własnego syna. Jakbym musiał się tego obawiać.

Luke musiał się opanować, aby zachować powagę.
- Więc raczej boisz się, że to ty mógłbyś mnie zranić?
- Może i tak. - Ben skinął niepewnie głową. - Przypadkiem.
Luke poczekał, aż Ben znów spojrzy mu w twarz i powiedział:
- Nic się nie stanie. Uwierz mi, dobrze?
Ben spąsowiał.
- Wierzę - mruknął. - Ale wciąż się boję. Coś tu jest nie w porządku.
- Coś rzeczywiście jest nie całkiem w porządku - zgodził się Luke. - Nie

powinieneś chodzić na polowania z Jacenem, nie powinieneś być członkiem SGS i z całą
pewnością nie powinieneś rozwalać drzwi i zabijać ludzi. Jesteś na to za młody.

Twarz Bena stężała - nie z urazy, jak się spodziewał Luke, ale z determinacji.
- Ocalam życie innych istot za każdym razem, kiedy wyruszam na misję. Czy nie

to właśnie jest rolą Jedi?

- Benie, nie jesteś Jedi - przypomniał mu Luke. - Nie jesteś nawet prawdziwym

uczniem. Nie zdałeś żadnego z testów Akademii.

- Bo byłem zajęty łapaniem terrorystów. - Ton Bena był kąśliwy, ale nie gniewny.

- Poza tym Jacen twierdzi, że jestem silniejszy Mocą niż którykolwiek z uczniów
Akademii.

- Nie do Jacena należy ocenianie tego. - Luke z ulgą stwierdził, że Bena trudno

jest zdenerwować; jest nadzieja, że Mara ma rację i Jacen nie prowadzi ich syna tak
bardzo ciemną ścieżką. - Jeśli chcesz nadał pomagać Jacenowi i SGS, musisz najpierw
mnie udowodnić, że jesteś gotów.

- Nie odejdę z SGS - powiedział twardo Ben. - Jacen mnie potrzebuje. Sojusz

mnie potrzebuje.

- Więc pokaż, że jesteś gotów.
Luke podniósł miecz do gardy, ale jeszcze nie włączył ostrza.
- Jeśli muszę... - odparł Ben, włączając miecz, ale zmarszczył brwi, widząc, że Luke

tego nie zrobił. - Nie włączysz miecza?

- Na razie nie potrzebuję - odrzekł Luke. - Zrobię to, kiedy mnie do tego zmusisz.
W oczach Bena pojawił się błysk zrozumienia. Chłopiec ruszył naprzód, tnąc z

góry. Podwójna grawitacja spowolniła atak i Luke miał mnóstwo czasu, aby zastanowić
się nad wahaniem, jakie ujrzał w twarzy syna. Ben nie czuł się dobrze na treningach. Nie
dość często robił to w przeszłości, aby sobie zaufać, że nie skrzywdzi partnera - albo
partner jego. Luke uniknął ataku, przykucając, po czym ruchem stopy podciął synowi
nogę.

Ben z hukiem runął na podłogę, ale zaraz wywalczył dla siebie miejsce, zataczając

krąg mieczem. Chłopak może i nie był najlepiej wytrenowany, ale znał zasady. Gdyby
Luke nie odtoczył się w tył, atak pozbawiłby go nóg na wysokości kolan. Wylądował tuż

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

35

poza zasięgiem, odczekał, aż ostrze Bena go wyminie, po czym skoczył do przodu i
jednym kopniakiem w splot nerwowy sparaliżował ramię syna.

Chłopiec otworzył dłoń i ostrze miecza zgasło z sykiem, a rękojeść, kręcąc się,

poleciała na drugą stronę sali. Ben upadł. Luke wykonał salto i wylądował na
równoważni.

- Musisz się bardziej postarać, synu - rzekł. Mówił lekkim tonem, ale poczuł

skurcz serca, słysząc, jak mocno chłopiec uderzył o podłogę. Dzięki polu
zabezpieczającemu nie mógł sobie zrobić krzywdy, ale żaden ojciec nie lubi krzywdzić
własnego dziecka, nawet gdyby miało je to uczynić mądrzejszym i silniejszym. - Nie
zmusisz mnie do włączenia miecza takimi machnięciami.

Twarz Bena poczerwieniała, bardziej z zakłopotania niż z gniewu. Skoczył na nogi

i usiłował dosięgnąć miecza. Prawe ramię zawiodło, wciąż sparaliżowane kopniakiem
Luke'a, wyciągnął więc drugą rękę i przyciągnął do niej broń.

Włączył ostrze i machnął kilka razy, aby sprawdzić, czy chwyt jest suchy i pewny.

Spojrzał w górę na równoważnię, na której stał Luke.

- Wciąż nie rozumiem, czemu to robisz.
- Ależ tak, rozumiesz - odparł Luke. - Chcę wiedzieć, czy umiesz się dobrze

bronić.

- Więc dlaczego to ja przez cały czas atakuję? - zapytał Ben. - To ci nic nie powie.
- Powie mi bardzo wiele. - Luke wskazał na pływającą w pobliżu kulę zdalniaka i,

używając Mocy, rzucił nią z całej siły w Bena. - Jest wiele rodzajów zagrożenia.

Ben uchylił się przed pociskiem i skoczył wysoko w powietrze. Luke cisnął w

niego kolejnym zdalniakiem i tym razem Ben musiał zablokować. Świsnął miecz,
przecinając kulę na pół. Chłopiec wylądował po drugiej stronie równoważni... i właśnie
wtedy Mara włączyła wiatr.

Nagły podmuch omal nie zmiótł Luke'a z belki, ale Ben tylko zaparł się mocniej i

ruszył przed siebie.

Luke zmarszczył brwi, spoglądając w kierunku kabiny. Zastanawiał się, czy Mara

przypadkiem nie użyła Mocy, aby ostrzec chłopca.

Zaledwie ta myśl zdążyła przemknąć mu przez głowę, kiedy poczuł dotyk żony,

zapewniający, że się myli - ale jednocześnie proszący, żeby nie był zbyt surowy dla
chłopca.

Luke jednak musiał być surowy. Musiał wiedzieć, czego Jacen uczy Bena. Użył

Mocy, aby przywrzeć mocno do belki, i wypatrzył kolejnego zdalniaka. Posłał go z
rozpędem w plecy syna.

Ben otworzył szeroko oczy, czując zbliżające się zagrożenie i rozpłaszczył się na

belce. W następnym momencie użył Mocy, aby odwrócić lot ciężkiej kuli, która uderzyła
Luke'a w pierś i strąciła z równoważni.

Po drodze Luke chwycił kabel od podwieszonej tam huśtawki i przerzucił nogę

przez siedzisko - i w tym momencie zobaczył, że Ben zbliża się do niego w serii salt, a
jego miecz świetlny z warkotem przecina powietrze we wściekłym młynku. Tym razem
Luke się nie wahał. Ben koniecznie chciał go zmusić do włączenia miecza - nawet gdyby
miał go zranić.

Luke zsunął się z huśtawki i skoczył w dół. Ledwie zdążył podciągnąć nogi i

wylądować na stopach; podciągnął kolana tak wysoko, że uderzyły go w pierś.

Ben użył Mocy, aby skorygować własną trajektorię. Teraz leciał głową naprzód,

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

36

trzymając miecz przed sobą. Luke wykonał salto w tył, czując mrowienie w całym ciele,
kiedy pole zabezpieczające zareagowało na niekontrolowany lot Bena.

Pole nie zapobiegło jednak przebiciu podłogi przez ostrze miecza świetlnego

chłopca. Zabrzmiał potężny elektryczny huk: i rozszedł się gryzący smród spalonych
obwodów. Potem Luke usłyszał okropny łoskot i zanim dokończył swoje salto, ujrzał, że
jego syn leży bezwładnie, twarzą na dół, i jęczy.

Ryk wiatru ucichł i przez głośniki rozległ się okrzyk Mary:
- Ben!
Luke podbiegł do syna.
- Ben! Powiedz coś!
Chłopiec nie odpowiadał, Luke pochylił się, chcąc przyklęknąć... i usłyszał

znajomy syk włączanego miecza.

Ben wykonał przewrót przez ramię, a Luke skoczył w górę, pozwalając, aby Moc

uniosła go w pełnym przewrocie w powietrzu. Dzięki temu zyskał większy dystans. Spadł
o pięć metrów dalej. Ben wciąż klęczał tam, gdzie upadł, gapiąc się na Luke'a ze
zdumieniem i frustracją.

Luke się uśmiechnął.
- Ładna sztuczka.
Ben sceptycznie wydął usta.
- I tak nie zmusiłem cię do włączenia miecza.
- Ale prawie ci się to udało - pocieszył go Luke. - Czy to Jacen cię tego nauczył?
Ben wzniósł oczy w górę.
- Daj spokój, tato... udawanie trupa to prymitywne zagranie.
Luke uniósł brew.
- Ale prawie udało ci się mnie nabrać.
- Wykorzystałem po prostu twoją ojcowską miłość przeciw tobie - stwierdził Ben,

wyłączył miecz i wstał. - Nie jestem pewien, czy to w porządku.

- Ja też nie - zachichotał Luke i wskazał na dziurę w podłodze. - Spójrz tylko na

to. Chyba zrobiłeś wyrwę w polu zabezpieczającym.

Ben przez chwilę przyglądał się dziurze, ale zaraz zwrócił wzrok na ojca.
- Nie możesz mnie o to winić - odparł. - To ty nie zdążyłeś zablokować.
- Następnym razem to zrobię, obiecuję. - Luke przyjął postawę bojową i skinął

ręką. - Chodź.

Ben skrzywił się zniechęcony.
- Po co? Wiemy już, że nie mogę cię dotknąć... a w ten sposób niczego się nie

uczę.

- Jesteś pewien? - Luke powoli ruszył do przodu. - Ben, nie robię tego ze

złośliwości. Twój sparing dużo mi powiedział. Widać wyraźnie, że musisz poświęcić
więcej czasu na nauki Jedi, a mniej na pomoc SGS.

- Sparing to nie walka - sprzeciwił się Ben. - To moje życie i potrafię dać sobie

radę.

- Owszem, z większością przeciwników. - Luke zmniejszył dystans na długość

miecza i się zatrzymał. - Ale czy pamiętasz kobietę, o której ci mówiłem? Lumiyę?

Ben wytrzeszczył oczy.
- Tę sithyjską wariatkę?
- Właśnie - potwierdził Luke. - Wciąż nie wiem, kiedy i dlaczego powróciła, ale

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

37

dowiedziałem się o niej coś niecoś... i zastanawiałem się nad tym. Jestem przekonany, że
będzie próbowała uderzyć we mnie poprzez ciebie.

- Przeze mnie? - Ben po raz pierwszy wyglądał na przestraszonego. Luke zaczął

wierzyć, że może rzeczywiście uda mu się dotrzeć do syna. - Jak?

Luke pokręcił tylko głową.
- Sam chciałbym wiedzieć. Ale musisz być gotów... a to oznacza, że trzeba cię

dobrze wyszkolić.

- Cały czas się szkolę.
- Ale nie z najlepszym mistrzem. - Musiał dobrze dobierać słowa, aby zmusić

Bena do czegoś, czego trzynastoletni chłopcy z reguły nie robią: pomyślenia o
przyszłości. - Masz rację w jednej kwestii, Benie. Jacen i Sojusz potrzebują cię. Pomagasz
im ratować życie, a to bardzo dobrze.

Ben spojrzał na niego podejrzliwie.
- Tato, byłoby miło, gdybyś w tym miejscu się zatrzymał.
- Przykro mi, ale nie mogę - odparł Luke. - Nie chcesz dostrzec, że Jedi również

cię potrzebują. Musisz się teraz przygotować, ponieważ Jacen, Sojusz i cała reszta
galaktyki będą cię potrzebować jutro bardziej jeszcze niż dzisiaj. Benie, musisz ćwiczyć z
mistrzem.

- Ależ ja mam mistrza - odparował Ben. - Jacen mnie uczy... i to on mnie chroni

przed Lumiyą.

Luke pokręcił głową.
- Jacen nie jest w stanie ochraniać cię przez cały czas i wcale cię nie szkoli.

Walczyłem z Ronto, którzy są lepsi od ciebie.

Puszczając ten afront mimo uszu - Ronto byli ośmio- lub dziesięcioletnimi

uczniami Akademii - Ben pozostał zaskakująco; spokojny.

- Chyba ci nie wierzę. Mam wrażenie, że radzę sobie lepiej niż te dzieciaki, które

wciąż walczą kijami szkoleniowymi.

- No to udowodnij - zaproponował Luke. - Nie musisz nawet mnie zmuszać,

abym włączył miecz. Spowoduj tylko, żebym poruszył stopami.

Ben skrzywił się podejrzliwie.
- Tato, daj spokój, obaj dobrze wiemy...
- Zrób to! - rozkazał Luke. - Jeśli Jacen tak dobrze cię szkoli, udowodnij to. Spraw,

żebym poruszył jedną stopą.

Ben zmarszczył brwi ale ustawił się w pozycji do ataku i zaczął krążyć za plecami

Luke'a.

Luke zamknął oczy i wsłuchał się w mruczenie miecza świetlnego, przez cały czas

śledząc w Mocy obecność chłopca i oczekując na zdradziecki błysk zdecydowania,
oznaczający nadchodzący atak. Błysk pojawił się dopiero wtedy, gdy Ben znalazł się
dokładnie za jego plecami; Luke musiałby się odwrócić, żeby zobaczyć atak.

Ale Luke wcale nie musiał. Usłyszał, jak pomruk miecza świetlnego zaczyna

zmieniać ton, i uniósł wolną dłoń. Przejął rękojeść miecza Bena przez Moc i utrzymywał
go w bezruchu o dwa metry dalej.

Ben jęknął z zaskoczenia, ale okazał się równie pomysłowy, co szybki. Luke

usłyszał, jak miecz świetlny się wyłącza, kiedy ustał nacisk na rękojeść, i zaraz wyczuł, jak
Ben leci w kierunku jego pleców. Upuścił swój miecz świetlny i zaparł się dłonią o
podłogę, pomagając sobie Mocą. Ben uderzył sekundę później; wymierzył mu kopniaka

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

38

obiema stopami, aby go przewrócić.

Luke ani drgnął i Ben jeszcze raz rąbnął w podłogę z głośnym łomotem.
- Rodder!
Luke stał w bezruchu; otworzył tylko oczy i ściągnął do siebie miecz Bena.
- Czy to znaczy, że się poddajesz?
- Jeszcze... nie.
Luke poczuł kolejny błysk podniecenia w Mocy i zerknął przez ramię; zobaczył,

jak syn wzywa do siebie jego własny miecz świetlny, który Luke upuścił chwilę
wcześniej.

Ben chwycił go i kilkakrotnie podrzucił w ręku; skrzywił się drwiąco i nacisnął

włącznik.

Nic się nie stało.
Ben spojrzał na Luke'a ze zdumieniem.
- Nie mogłeś włączyć miecza! - zawołał z pretensją w głosie.
Nie ma baterii!
- Ano, nie ma. - Luke stanął twarzą w twarz z synem. - Najpotężniejszą bronią

Jedi jest jego umysł.

Ben się zaczerwienił.
- Już to słyszałem. - Wstał i podał Luke'owi jego miecz. - Dzięki, że mi to wbiłeś

młotkiem do głowy.

Luke oddał Benowi broń.
- Nie to chciałem osiągnąć.
- Wiem, co próbujesz zrobić, tato. Chciałeś mnie sprawdzić. - Ben przypiął miecz

do paska i dodał: - Ale ja nie wybieram się na Ciemną Stronę. Gniew nie ma nade mną
kontroli... strach też nie.

Luke skinął głową.
- Wiem, Benie. Wciąż jednak chcę, abyś miał odpowiedniego mistrza.
- Więc zrób mistrza z Jacena - odparował Ben. - Wie o Mocy więcej niż

ktokolwiek inny.

- Nic z tego, Ben - odparł Luke.
Ben zastanowił się chwilę, po czym powiedział zrezygnowany:
- To twoja decyzja, tato. Ty jesteś wielkim mistrzem. - Zaczął zbierać z podłogi

zbroję. - Muszę już iść, niedługo mamy wypad.

- Ben, chciałbym...
- Muszę, tato. Liczą na mnie. - Ben wstał i ruszył w kierunku drzwi. Nagle

zatrzymał się i obejrzał na Luke'a. - Ale chętnie bym poćwiczył, kiedy będziesz miał czas.

- Jasne. - Luke był zaskoczony, ale i zachwycony tą pokojową propozycją. -

Bardzo chętnie.

- Ja też - odrzekł Ben. - Ale lepiej weź baterię. Następnym razem nie będę dla

ciebie taki łagodny.

Mara weszła na arenę treningową. Luke klęczał pośrodku podłogi, przyglądając

się dziurze, którą zrobił Ben, ale chyba jej nie widząc. Wyczuwała, że jest bardziej
stroskany niż zwykle, choć nie umiała zgadnąć, czy chodzi o szkolenie Bena, czy o coś
innego.

- Czy to cię naprawdę tak martwi? - zapytała.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

39

Luke zmarszczył brew.
- Co?
- Że Ben przeszedł test - uściśliła. - Czegokolwiek nauczył się od Jacena, nie

kieruje go to na Ciemną Stronę. Nie czułam w nim gniewu.

- Ja też nie. - Spojrzenie Luke'a stało się odległe i zamglone. - Jest prawie

zanadto spokojny.

Mara westchnęła z rozpaczą.
- Jacen nie zdążyłby go tak przygotować - powiedziała. Luke umyślnie wezwał

Bena w czasie, kiedy Jacen był na spotkaniu z Calem Omasem i panią admirał Niathal. -
I nie próbuj mi wmawiać, że nie zauważyłbyś, jak własny syn przed tobą gra.

- Ale on wcale nie grał. - Luke skierował się w stronę wyjścia. - Wciąż jednak

chciałbym, aby Ben został normalnym uczniem. Jego wyszkolenie na tym wszystkim
cierpi.

- To prawda - przyznała Mara. O ile techniczne umiejętności Bena mogły ujść za

wystarczające, trening ujawnił brak pewności siebie i samokontroli. - Czy jednak nie
przyszło ci do głowy, że Ben mógłby mieć rację? Może powinieneś mianować Jacena
mistrzem?

Luke zatrzymał się i skrzywił. Miał minę, jakby uznał żonę za idiotkę lub

zdrajczynię... albo za jedno i drugie.

- Daj spokój, Skywalker - obruszyła się Mara. - Nie możesz kwestionować

umiejętności Jacena w Mocy. A pozycja mistrza mogłaby przyciągnąć go z powrotem do
zakonu. Miałbyś nad nim pewną kontrolę... a przynajmniej możliwość oficjalnego
nadzorowania sposobu, w jaki szkoli Bena.

Dezaprobata na twarzy Luke'a znikła.
- Jest coś w tym, co mówisz, ale po prostu nie mogę tego zrobić. Jacen nie jest

gotów, aby zostać mistrzem... chyba zresztą nigdy nie będzie. Im szybciej odizolujemy
od niego Bena, tym lepiej.

Ruszył w kierunku szatni, ale Mara chwyciła go za ramię.
- Wiesz, Luke, wcale nie jestem tego pewna - wyznała. Opowiedziała mu, jak

głębokiego poczucia pewności doświadczyła niedawno, przekonana, że to Moc
przyciągnęła Bena do Jacena i że nie stało się to bez przyczyny. - Cokolwiek się dzieje z
Jacenem, musimy być bardzo ostrożni. Nie powinniśmy się wtrącać. Myślę, że jego los i
los Bena są w jakiś sposób związane.

Luke zachmurzył się i Mara wyczuła, że chociaż nie ma wątpliwości co do jej

opinii, bardzo trudno jest mu ją zaakceptować. Jacen niebezpiecznie ocierał się o
Ciemną Stronę - nawet Mara musiała to przyznać - a jednak właśnie ona, tu i teraz,
usiłowała przekonać męża, że ich trzynastoletni syn ma się go trzymać.

- Wiem, że żądam wiele - dodała. - Ale to Moc podpowiada mi, że musimy

pozwolić Benowi uczyć się na własnych błędach... nawet jeśli te błędy związane są z
Jacenem. Jeśli na to nie pozwolimy, Ben będzie miał do nas żal i znów się wycofa...
przed nami i przed Mocą.

Wreszcie Luke skinął głową, ale nadal miał ponury wyraz twarzy.
- Zgoda, pod warunkiem że nadal będzie ze mną trenował.
- To nie powinno stanowić problemu. W gruncie rzeczy to był jego pomysł. -

Mara zagrodziła mężowi drogę do drzwi. - Ale mam wrażenie, że jest coś, o czym mi nie
mówisz.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

40

Luke zmarszczył brwi.
- Nie jestem pewien, czy to ma jakiś związek.
- Ale uważasz, że może mieć?
Skinął głową.
- Mój sen staje się coraz okropniejszy.
- Rozumiem - odparła Mara. Od jakiegoś czasu Luke śnił o pozbawionej twarzy,

okrytej płaszczem postaci, o której sądził, że może być Lumiyą. - Sprecyzuj to.

- Ona siedzi na tronie - powiedział cicho Luke. - Siedzi i śmieje się jak... jak

mężczyzna.

Mara przełknęła ślinę. Nie mogła lekceważyć tego, co Luke widywał w Mocy... ani

tego, co sama czuła zaledwie kilka chwil wcześniej.

- Czy widziałeś... - słowa uwięzły jej w gardle i musiała zacząć jeszcze raz: - Czy

Ben...

- Nie - odparł Luke. - Nie było tam nikogo innego. Tylko on... ona, to...

kimkolwiek jest... patrzyło w dół i się śmiało.

- Ale czy miało to coś wspólnego z Benem? - naciskała Mara. - To dlatego

chciałeś dzisiaj poddać go testom?

- Chyba dlatego, chociaż nie wiem, ile mój sen ma z nim wspólnego - odrzekł

Luke. - Zaczynam mieć wrażenie, że to coś więcej niż tylko Ben i Jacen.

- No cóż, to pewna ulga... w jakimś tam sensie - powiedziała Mara. - Nie podoba

mi się ten tron. Śmierdzi Imperium.

- Z całą pewnością. - Luke skinął głową. - Myślę, że najwyższy czas wypróbować

mój shoto.

Mara uniosła brew. Shoto był specjalnym mieczem świetlnym, o połowę krótszym

od zwykłego, który Luke wykonał, kiedy o mało nie stracił życia w pierwszym kontakcie
z mieczem świetlnym Lumiyi. Krótsze ostrze pozwalało mu walczyć w stylu Jar'Kai - z
mieczem w każdej ręce - co w pewnym stopniu niwelowało przewagę dwoistej natury
rzemieni bicza świetlnego.

- A więc chcesz jej poszukać? - zapytała.
Luke skinął głową.
- Czas, żebym odnalazł Lumiyę i dowiedział się, o co w tym wszystkim chodzi.
- Może i ja zrobię sobie shoto - mruknęła Mara. - Przecież nie pójdziesz po nią

sam.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

41

ROZDZIAŁ

4

Po misji, która sprowadzała się do długiej hibernacji w Mocy w zimnym, ciasnym

kokpicie stealthX-a, Jaina pragnęła tylko gorącego saniprysznicu i steku z nerfa
wielkości półmiska. Mijając eleganckich oficerów na pokładzie dowodzenia „Admirała
Ackbara", zauważyła skierowane na siebie ukradkowe spojrzenia i - od czasu do czasu -
czyjś zmarszczony nos. Wciąż miała na sobie ten sam czarny kombinezon, w którym
spędziła ostatni tydzień, a klimatyzowane, ciepłe korytarze gwiezdnego niszczyciela nie
pomagały wcale tego ukryć.

Zatrzymała się przed wejściem do sali taktycznej i czekała, aż admirał Bwua'tu

będzie wolny. Po dziesięciu latach służby w Eskadrze Łotrów i innych eskadrach x-
wingów trudno było się powstrzymać, aby nie zasalutować, służbowym tonem
oznajmiając przybycie. Teraz jednak nie była już w wojsku - została zwolniona za
odmowę wykonania rozkazu Jacena, który kazał jej otworzyć ogień do uciekającego
łamacza blokad - a rycerze Jedi rzadko musieli się anonsować.

Taktyczny holoekran pośrodku sali pokazywał, że w ciągu tygodnia spędzonego

przez nią na posterunku obserwacyjnym sytuacja na Korelii nie uległa zmianie. Floty
wymuszające strefę wyłączności Sojuszu wciąż otaczały Centerpoint i wszystkie pięć
zamieszkanych planet Korelii, a Gromada Kiris wciąż tak samo lśniła słabą żółtą
poświatą. Lokalizacja floty Bwua'tu - oczekującej w zastawionej pułapce o trzy lata
świetlne od skraju systemu - oznaczona była zwykłą niebieską strzałką i markerem
odległości. Jeśli taka sytuacja utrzyma się przez kolejny rok, obu stronom może istotnie
wystarczyć czasu, aby wypracować sobie wspólne stanowisko.

Ale galaktyka nie będzie miała tyle szczęścia. Zbyt wiele spisków było wokół, zbyt

wiele czynników na kursach kolizyjnych - a Jaina miała właśnie zamiar wprowadzić
kolejną komplikację. Kiedy głównodowodzący dowiedzą się, że Korelianie skontaktowali
się z Hapes - jednym z najbardziej aktywnych światów z planet członkowskich Sojuszu -
szpiedzy dostaną zadanie, żeby dowiedzieć się wszystkiego, dyplomaci zaś pojadą
sprawdzić na miejscu, co się dzieje. Nastąpi mobilizacja sił zbrojnych, przesunięcie
środków - a wojnę coraz trudniej będzie zatrzymać.

Jaina nawet nie chciała myśleć, co może się stać, kiedy dowódcy dowiedzą się, że

jej rodzice są w to zamieszani. Będzie mnóstwo niepotrzebnych kłopotów, może nawet
panika. Wyślą zwiadowców, aby ich odnaleźć, a potem siły zadaniowe, aby przechwycić
- a może nawet zniszczyć - „Sokoła Millenium". Taka możliwość wielokrotnie
przemykała jej przez myśl w czasie długiej drogi z, Gromady Kiris. Coraz bardziej
umacniała się w przekonaniu, że nie powinna umieszczać w raporcie pewnych
informacji.

Spojrzała na holoekran, a potem przeniosła wzrok na umieszczone w niszy w

głębi salonu larmalitowe popiersie wielkiego admirała Ackbara, czuwającego nad swoim
imiennikiem. Wiedziała dość dużo o politycznych obyczajach Bothan, aby zrozumieć, że
Bwua'tu postawił tam ten posąg tylko dlatego, aby podlizać się nowej kalamariańskiej
przewodniczącej Sojuszu, Cha Niathal. Ale Jaina symbol ten odbierała jako ironię losu.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

42

Ackbar wierzył święcie w dobroczynną moc zjednoczonej galaktyki i chyba nikt nie
byłby bardziej zmartwiony niż on, gdyby zobaczył, jak Sojusz Galaktyczny wybiera się na
wojnę z jednym ze swoich światów/planet członkowskich.

Problem polegał na tym, że nie miała pojęcia, jak Omas mógłby tego uniknąć.

Thrackan Sal-Solo i jego wspólnicy rzeczywiście próbowali uruchomić na nowo
Centerpoint, budowali też tajną flotę inwazyjną w Gromadzie Kiris. Korelia najwyraźniej
przygotowywała się, aby kogoś zaatakować - a niemożność ustalenia potencjalnego
celu nie zwalniała Sojuszu z obowiązku interwencji.

Jaina poczuła, że Bwua'tu zbliża się do niej i spojrzała w jego stronę. Bothanin, z

siwiejącym futrem na podbródku i małymi, płonącymi oczkami, ubrany w elegancki
biały mundur, wydawał się zaskakująco niebezpieczny, a jednocześnie dystyngowany.

- To przypomnienie - rzekł Bwua'tu charakterystycznym schrypniętym głosem.
Jaina zdumiona zmarszczyła brwi.
- Słucham?
Bwua'tu wskazał palcem popiersie admirała Ackbara.
- Ten posąg - odparł. - Myślałaś, że to ma związek z admirał Niathal, ale tak nie

jest. To symbol mojej pokory.

Jaina była zbyt zaskoczona, aby zapytać Bwua'tu, skąd wiedział, o czym właściwie

myślała. Może każdy tak sądził, widząc to popiersie - a może to on tak dobrze umiał
czytać z twarzy.

- Pokory? - zapytała. - Jak to, sir?
Futro na karku Bwua'tu uniosło się lekko.
- Czyżby Jedi byli tak źle poinformowani? Przecież to z powodu incydentu w

cieśninie Murgo stałem się pośmiewiskiem całej galaktycznej floty wojennej.

- Wcale nie całej, sir - zaoponowała Jaina. W czasie niedawnych działań

pokojowych w Nieznanych Rejonach „Ackbar" został przejęty przez rój killickich
komandosów, przemyconych na pokład wewnątrz rzeźbionych popiersi samego
admirała Bwua'tu. - Jestem przekonana, że admirał Pellaeon nie uznał tego za zabawne.

Uszy Bwua'tu skierowały się do przodu, ale nagle chyba dotarło do niego, że to

żart, i prychnął z satysfakcją.

- Cóż, on na pewno nie - odrzekł. - Sam się dziwię, że ten stary wiarus pozostawił

mnie na stanowisku.

- Killikowie z pewnością chcieliby, żeby było inaczej - odezwała się Jaina.
Bwua'tu spojrzał na nią zmrużonymi oczami, bez wątpienia zastanawiając się, czy

pozostało w niej dość z Dwumyślnej, aby żałowała, że Killikowie nie zwyciężyli w walce z
Chissami.

- Chciałam tylko powiedzieć, że pańskie działania po przejęciu „Ackbara" były

godne pochwały - wyjaśniła Jaina. - Nikt inny nie zdołałby powstrzymać statków z
gniazdami w cieśninie Murgo.

Twarz Bwua'tu się rozjaśniła.
- Prawdopodobnie masz rację. Nikt inny nie ruszyłby tak szybko, aby wykorzystać

niepewność wroga, zwłaszcza w obliczu tak przeważających... - Admirał urwał i spojrzał
na popiersie Ackbara; położył uszy po sobie z zakłopotaniem. - No cóż, podjąłem
poważne ryzyko. Ale nie po to chyba chciałaś widzieć się ze mną. O co chodzi z tym
transportowcem opuszczającym system?

Jaina przełknęła ślinę i podeszła bliżej, aby móc mówić szeptem.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

43

- Kierował się do Konsorcjum Hapes, sir.
- Do Konsorcjum... - Sierść na czole Bwua'tu się najeżyła.
- Jesteś pewna?
Skinęła głową.
- Całkiem pewna. Dokładność odczytów nie pozostawia wątpliwości.
- No cóż, to dość... niepokojące. - Bwua'tu unikał wyraźnie dopytywania się o

szczegóły dotyczące metody odczytów. Technologia podsłuchu stealthX-ów była ściśle
tajna, a w pobliżu było zbyt wiele niepowołanych uszu, by dyskutować tę kwestię w Sal-
Taku. - Konsorcjum Hapes to spory kawałek przestrzeni. Dałaś radę określić, o jaką
chodzi planetę?

Jaina pokręciła głową.
- Obawiam się, że nie. Mgły w Przejściu sprawiają, że szlaki hiperprzestrzenne

Hapes są zbyt niewyraźne, aby powiedzieć coś na pewno, ale Hapes bez wątpienia
pozostaje celem jego podróży.

- Rozumiem. - Bwua'tu zamilkł na chwilę, a jego spojrzenie utkwiło w oddali. - A

zatem Korelianie mają przeciągnąć Hapan na swoją stronę.

- Bardzo trudno w to uwierzyć, admirale - odparła Jaina. Taki wniosek sam się

nasuwał, ale biorąc pod uwagę osoby w to zamieszane, po prostu nie miał sensu. -
Może powinniśmy rozważyć alternatywne wyjaśnienia.

- Już to zrobiłem, Jedi Solo. - Bwua'tu uważnie przyglądał się Jainie, a jego

paciorkowate oczy powoli stawały się podejrzliwe. - I właściwie zyskałem pewność.
Wywiad floty donosi, że zarówno Nal Hutta, jak i Bothawui odmówiły sprzymierzenia
się, przynajmniej otwarcie, przeciwko Sojuszowi Galaktycznemu, a Korelia wie, że sama
z nami nie zwycięży.

- Admirale, oni mogą być zdesperowani, ale nie są głupcami - przypomniała

Jaina. Wyrosła w domu, gdzie głowy państwa i naczelni dowódcy byli codziennymi
gośćmi, ale w spojrzeniu Bwua'tu było coś takiego, co sprawiało, że czuła się bezbronna
i zakłopotana. - Sojusz Galaktyczny ma pełne wsparcie Tenel Ka i Korelianie o tym
wiedzą. Wysłała nam dwie pełne floty bojowe.

Podejrzliwe spojrzenie znikło; Bwua'tu miał teraz zawiedzioną minę.
- Nie powiedziałem, że zamierzają się spotkać z królową matką, Jedi Solo.
Jaina zmarszczyła brwi, przez chwilę przetrawiając tę uwagę. Po chwili zapytała:
- Myśli pan, że Korelia zamierza obalić Tenel Ka?
- Myślę, że Korelia chce pomóc - poprawił ją Bwua'tu. - Wsparcie królowej matki

dla Sojuszu nie podoba się tamtejszej arystokracji. Jestem pewien, że uzurpatorów mają
do wyboru, do koloru.

- O, nie! - Żołądek Jainy fiknął koziołka; nigdy nie uwierzy, że jej rodzice mogliby

zdradzić dobrą przyjaciółkę. - To nie ma sensu.

Bwua'tu przyglądał jej się przez chwilę z ukosa, po czym zapytał:
- Co mianowicie nie ma sensu, Jedi Solo? Jest coś, czego mi nie mówisz.
- Dlaczego pan tak uważa, sir? - Jaina stwierdziła, że nie powinna zadawać tego

pytania, zaledwie to zrobiła. Bothanie w całej galaktyce znani byli jako urodzeni zdrajcy
- a to oznaczało, że nie tylko umieli kłamać, ale i odgadywać, kiedy ktoś mija się z
prawdą. - Chciałam powiedzieć, że mam poważne podstawy sądzić, iż nie takie są
intencje Korelian.

Bwua'tu wyraźnie czekał na dalszy ciąg.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

44

- Przykro mi, że nie mogę tego ujawnić - dodała Jaina. - To, hm... tajemnica

zakonu.

- Rozumiem. - Bwua'tu poczochrał siwiejącą sierść, odwrócił się i skinął na Jainę. -

Chodź za mną, młoda kobieto.

Jaina głośno przełknęła ślinę i posłusznie wykonała rozkaz.
Bwua'tu poprowadził ją do swojego prywatnego biura w głębi sali taktycznej. Jak

wszystko inne na pokładzie gwiezdnego niszczyciela, kabina była surowa i sterylna. Na
rogu biurka stało drugie popiersie admirała Ackbara, a z przodu z pół tuzina solidnych
plastoidowych krzeseł. W rogu były dwie szare kanapy, ale Bwua'tu nie zaprosił Jainy, by
skorzystała z tych mebli. Wcisnął przycisk i transparistalowa ściana oddzielająca kabinę
od sali stała się matowa. Potem odwrócił się do Jainy.

- Tym transportowcem był „Sokół Millenium" - admirał nie zadał pytania, po

prostu stwierdził fakt. - Jedi nie podlegają moim rozkazom, więc nawet nie będę
próbował naciskać, żebyś to potwierdziła. Ale powinnaś wiedzieć, że tak właśnie
uważam.

Jaina zamarła. Na plecach jej rodziców pojawiły się właśnie tarcze strzelnicze.
- W tamtej chwili dokładne rozpoznanie pojazdu nie wydawało mi się istotne.
Głos Bwua'tu stał się ostrzejszy.
- Jak widać, jednak było istotne. A ty nie wierzysz, że Han i Leia Solo mogliby

zdradzić waszą przyjaciółkę, prawda?

- Wiem, że nie mogliby tego zrobić - zapewniła Jaina.
- Oczywiście, wiesz na ten temat znacznie więcej niż ja. - Reakcja Bwua'tu była

zaskakująco łagodna. - Ale fakt pozostaje faktem, że zdążają do Konsorcjum Hapes w
ważnym dla Korelii momencie. Musimy przynajmniej brać tę możliwość pod uwagę.

Położył kosmatą dłoń na ramieniu Jainy i ciągnął łagodnym, choć chrapliwym

głosem:

- Chcę, żebyś poświęciła chwilę, aby się nad tym zastanowić. Uwierzę we

wszystko, co mi powiesz... ale pamiętaj, że twoi rodzice są jedynie dwiema spośród
wielu bilionów istot, których życie będzie zależało od twojej opinii.

- Jestem tego świadoma, admirale - odparła Jaina. - Ale dzięki za przypomnienie.
Jaina bardzo chciała z czystym sumieniem stanąć w obronie swoich rodziców, ale

zmusiła się do tego, o co prosił ją Bwua'tu. Prawda była taka, że Jaina nie miała pojęcia,
jak jej rodzice zareagowali na zmiany, jakie zaszły w Jacenie. Podobno niegdyś jej matka
zaklinała się, że nie chce mieć dzieci, aby nie wyrosły na kogoś podobnego do Dartha
Vadera. A kiedy holowiadomości doniosły, że Jacen wtrącił do więzień setki tysięcy
Korelian, rodzice mogli dojść do wniosku, że dawne lęki Leii nie były bezpodstawne.

Ale Jaina nie wyczuwała w Mocy żadnego poczucia winy, kiedy niedawno matka

dotknęła ją poprzez Moc - a gdyby Solo chcieli zdradzić Tenel Ka, z pewnością by to do
niej dotarło. Poza tym jej rodzice zawsze byli lojalni wobec przyjaciół - zwłaszcza tych,
którzy również im dochowywali lojalności. Czemu teraz miałoby to ulec zmianie?
Westchnęła i pokręciła głową.

- Wiem, że to źle wygląda, ale nie wyobrażam sobie, żeby potrafili zrobić coś

takiego.

Bwua'tu spojrzał jej prosto w oczy.
- Jesteś tego pewna?
- Tak uważam, admirale. To wszystko, co mogę powiedzieć. - Jaina odwróciła

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

45

wzrok. - W sytuacji, kiedy mój własny brat staje się potworem, sama już nie wiem, kto
do czego jest zdolny.

Górna warga Bwua'tu uniosła się lekko na wspomnienie Jacena.
- Tak, twój brat szybciej skłóca wrogów, niż ich zabija.
Jaina uniosła brew, zaskoczona.
Admirał skrzywił się brzydko i machnął ręką.
- Nie możesz wątpić w moją lojalność - rzekł. - W dniu, kiedy zostałem

admirałem, złożyłem przysięgę krevi. Kiedy nawet Bothawui wreszcie przyłączy się do
wojny, ja dalej będę służył Sojuszowi Galaktycznemu.

- Kiedy Bothawui przyłączy się do wojny? - zdziwiła się Jaina. - Nie Jeśli?
- Na pewno się przyłączy - potwierdził Bwua'tu. - Moi ludzie wolą zdradę od

wojny, ale czasem pozwalamy, aby to żal rządził naszymi czynami.

Jaina zmarszczyła brwi.
W oczach Bwua'tu pojawił się błysk zrozumienia.
- Przepraszam... nie mogłaś jeszcze o tym słyszeć. Twój brat zaczął mordować

Bothan.

- Mordować Bothan? - jęknęła Jaina. - Jacen nie jest taki głupi.
- Stara się jednak chronić swoich - odparł Bwua'tu. - Mózg Świata jest bliski

śmierci po ostatnim ataku, a Jacen nie ma lepszego sposobu na śledzenie terrorystów
koreliańskich w dolnych partiach miasta.

Jaina nie była szczególnie zdziwiona tym, że jej brat wykorzystuje Mózg Świata

jako szpiega, ale zaskoczyło ją, że Bwua'tu mówi tak, jakby rozmawiał z nim na ten
temat.

- Nie wyobrażałam sobie, że Jacen dzieli się informacjami z wojskiem.
- Bo tak nie jest - odparł Bwua'tu.
- A pańskie źródła...?
- Są dokładne - zapewnił Bwua'tu. - Tylko tyle musisz wiedzieć.
- Rozumiem - powoli powiedziała Jaina. - Te źródła myślą, że to Bothanie

zaatakowali Mózg Świata? Partia Prawdziwego Zwycięstwa?

- Nie, nie! - Bwua'tu zawahał się i dodał: - Zgodnie z moimi informacjami Partia

Prawdziwego Zwycięstwa nie może go nawet znaleźć. Ale Jacen uważa, że to Reh'mwa
zarządził atak, dlatego mój gatunek zaczyna być na Coruscant zagrożony.

Jaina poczuła pustkę w żołądku i mdłości. Jeszcze jeden element, który zbliża

galaktykę do wojny... i - jak zwykle - jej brat jest w samym centrum wydarzeń.

- Nie wiem, skąd pańscy informatorzy mogą wiedzieć, co o tym myśli Jacen -

odezwała się, próbując zlokalizować źródło informacji. - Jestem jego bliźniaczą siostrą i
korzystam z Mocy, a nawet ja nie potrafię powiedzieć, co myśli.

- Bo nie jesteś Bothanką, Jedi Solo.
Jaina uniosła brew.
- Więc ma pan źródła w Partii Prawdziwego Zwycięstwa?
Bwua'tu odwrócił wzrok, zastanawiając się widocznie, ile może jej powiedzieć.
- Prosił mnie pan o uczciwą odpowiedź. - Jaina przesłała mu łagodną zachętę

poprzez Moc. - I dałam ją panu.

Bwua'tu skinął głową.
- W porządku. Oboje podzieliliśmy naszą lojalność, więc chyba po prostu musimy

sobie zaufać. - Zaczekał, aż Jaina twierdząco skinie głową, po czym ciągnął: - Od

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

46

jakiegoś już czasu rząd bothański proponuje mi rezygnację ze stanowiska i powrót do
domu. Wiadomość o tych zabójstwach to ich ostatnia próba perswazji.

- Mają informatora w SGS? - jęknęła Jaina.
- Nie wiem, skąd czerpią swoje informacje - ostrożnie odparł Bwua'tu. - Tylko

tyle, że do tej pory źródło okazało się wiarygodne.

- Ale to nie oznacza, że pan powinien wierzyć we wszystko, co mówią -

sprzeciwiła się. - Chcę powiedzieć, że to w interesie bothańskiego rządu leży
udowodnienie, że atak na Mózg Świata nie został przeprowadzony przez Bothan.

- Owszem, ale jest jeszcze inny dowód - odparł Bwua'tu. - Gdyby to Prawdziwe

Zwycięstwo stało za tym atakiem, nie skończyłby się on niepowodzeniem.

Jaina postanowiła zignorować jego typowe dla Bothan zarozumialstwo i

potraktowała to stwierdzenie jako fakt.

- A więc jeśli nie Bothanie, to kto?
- Sądzę, że to koreliańscy terroryści. Jeśli Mózg Świata pomagał Jacenowi ich

śledzić, to znaczy, że oni byli najbardziej zainteresowani jego usunięciem. - Bwua'tu
cofnął się aż do biurka, założył ręce do tyłu i zapatrzył się w galaktyczną wideomapę
wiszącą na ścianie. - Ale w tej chwili to mało ważne. Cokolwiek twoi rodzice robią w
przestrzeni hapańskiej, ich wyprawa ma coś wspólnego z próbą zamachu.
Niewykluczone, że jadą jedynie ostrzec Tenel Ka o konsekwencjach wspierania Sojuszu.

- Chcą jej grozić?
- Groźba to też ostrzeżenie - odparł Bwua'tu - W tej chwili tak musimy zakładać.

To naprawdę jedyna nadzieja Korelii.

- A to oznacza, że Korelianie nie zamierzają wysłać floty z Kiris na naszą blokadę

- powiedziała Jaina. Domyśliła się, że Bwua'tu też już doszedł do tego wniosku. -
Wykorzystają ją do wsparcia zamachu Hapan.

- Właśnie - potwierdził Bwua'tu. - Moja flota ma fatalną lokalizację.
- Przegrupujecie się?
- Z pewnością zasugeruję to admirał Niathal - rzekł Bwua'tu. - Ale to bardzo

dominująca osoba. Zastawiła pułapkę na Korelian i nie zrezygnuje z niej tak łatwo.

- I co? - zapytała Jaina. - Tak czy owak, pan się przegrupuje, prawda?
- Miałbym zapomnieć o moim krevi? - Bwua'tu oburzył się, jakby zarzucała mu

oszustwo w dejarika. - Myślisz, że kim jestem? Twoim ojcem?

- P-przepraszam - wyjąkała Jaina, zaskoczona jego ostrym tonem. - Nie miałam

nic złego na myśli... ale powinien pan jeszcze o czymś wiedzieć. Kiedy „Sokół"
wylatywał, matka wyczuła moją obecność. Musi wiedzieć, że Jedi obserwują Kiris.

- Rozumiem. - Bwua'tu pogrążył się w zadumie. - Myślisz, że powie twojemu

ojcu?

- Musimy się z tym liczyć.
- Musimy się liczyć także z tym, że on z kolei powie Kordianom, iż wiemy o ich

sekretnej flocie. - Twarz admirała przybrała wyraz głębokiego zamyślenia. - A jednak nie
możemy mieć pewności. To dodaje problemowi interesujących aspektów.

- Same niedopowiedzenia - mruknęła Jaina. - Ale teraz będzie pan musiał

przegrupować flotę.

Bwua'tu zmarszczył brwi.
- Nie słyszałaś? Admirał Nathial już zdecydowała.
- Ale jeśli usłyszy...

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

47

- Nie zmieni planów tylko z powodu jakichś tam „przeczuć" będących między

matką a córką odparł. Uzna to za niepewne poszlaki.

- Więc co pan zrobi?
- Nie wiem jeszcze. - Bwun’tu zmarszczył pysk i spojrzał znowu na holomapę

galaktyki, wiszącą na ścianie. Po chwili odezwał w zadumie. - No, no... Interesujące.

Nie rozwinął tematu, więc Jaina podeszła bliżej i również spojrzała na widmapę.

Była to standardowa projekcja galaktyki, ze świetlistym obłokiem Głębokiego Jądra w
centrum górnej części i niesięgająca Nieznanych Rejonów. Korelia była tu małą kropką
położoną w stosunku do Coruscant po przeciwnej stronie Głębokiego Jądra. Tworzyła z
Nal Hutta i Bothawui regularny trójkąt w przestrzeni.

- Dla mnie to bardziej przerażające niż interesujące - zauważyła Jaina. - Jeśli ma

pan rację, że Bothawui dołączy do Korelii, Nal Hutta też nie będzie się długo ociągać.
Rebelianci obejmą kontrolę nad jedną czwartą galaktyki.

- Nie o to chodzi. - Bwua'tu wskazał palcem na Duro, planetę leżącą tuż za

Korelią, na Koreliańskiej Magistrali Handlowej. - Zdaje się, że obawy prezydenta Omasa
były uzasadnione.

Jaina zmrużyła oczy, nadal nie rozumiejąc.
- Miło mi to słyszeć, ale...
- Chodzi o kopalnie. - Bwua'tu uderzył w klawisz sterowania pod ekranem i

widmapa powiększyła się, ukazując tylko system koreliański. Wskazał niewielką żółtą
plamkę na obrzeżach systemu. - Za kilka tygodni Kiris znajdą się na bezpośredniej osi
pomiędzy Duro a gwiazdą koreliańską. Przy tym całym elektromagnetycznym szumie w
tle Duro nie zdołają wykryć startu floty z Kiris.

Jaina aż otworzyła usta.
- Sal-Solo chciał zaatakować Duro?
- Czas był z pewnością odpowiedni - odrzekł Bwua'tu. - A Duro wciąż ma znaczne

złoża baradium i cortosis.

Jaina nie wiedziała, czy czuje przerażenie, czy raczej ulgę. Jako główny składnik

materiałów wybuchowych - od detonatorów termicznych po bomby protonowe -
baradium stało się poszukiwanym towarem wśród ciągle rosnącej liczby galaktycznych
przemytników. A włókna cortosis mogły być stosowane do zwierania obwodów mieczy
świetlnych.

- Cóż, przynajmniej prezydent Omas i wujek Luke mogą przestać się wzajemnie

szachować w sprawie blokady - mruknęła. - Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuje
galaktyka, jest wrzucenie na czarny rynek miliona ton baradium.

- Albo sprzedawanie zbroi odpornych na ciosy miecza świetlnego - dodał

Bwua'tu. - Ale nie to jest w tej chwili naszym najważniejszym problemem. Ktoś musi
ostrzec królową matkę o sytuacji... a nie możemy tego powierzyć holokomowi. Jeśli
nawet, sygnał nie zostanie przechwycony, nie możemy być pewni, że wiadomość dotrze
do Tenel Ka, nie przechodząc przez niepowołane ręce. Konsorcjum to prawdziwe
kłębowisko intryg.

- Mogę dotrzeć do niej poprzez Moc - zaproponowała Jaina. - To ją w jakiś

sposób ostrzeże.

- Ostrzeżenie będzie konkretne?
Pokręciła głową.
- Domyśli się, że istnieje zagrożenie, ale nie będzie wiedziała, skąd nadejdzie.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

48

- Więc ktoś musi jechać do niej osobiście - postanowił Bwua'tu.
- Chce pan wysłać mnie? - zapytała Jaina.
- Chcę cię poprosić - poprawił Bwua'tu. - Jesteś Jedi, pamiętasz?
- Jasne - odrzekła. - To znaczy, że chętnie pojadę.
- Świetnie. - Bwua'tu spojrzał na chronometr i dodał: - Myślę, że powinnaś po

drodze zabrać Zekka. Nie możemy sobie pozwolić na żadne ryzyko. Poproszę Lowbaccę
i Tesara, żeby wylecieli wcześniej i przejęli posterunek obserwacyjny.

- To dobrze. - Jaina stwierdziła, że będzie musiała zabrać więcej paliwa do

stealthX-a Zekka, ale to było wykonalne. Wreszcie ma szansę, aby się dowiedzieć, co u
licha wyprawiają jej rodzice.

- Dziękuję.
- Nie, to ja tobie dziękuję - odparł Bwua'tu. - Wyślę wiadomość do dowództwa,

ale ty wylecisz szybciej i może znajdziesz sposób, aby utrzymać nazwisko swojej rodziny
z dala od tego zamieszania. Wątpię, czy ktokolwiek na Coruscant chciałby, żeby
Wiadomości HoloNetu oskarżyły Hana i Leię Solo o przygotowanie zamachów w całej
galaktyce.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

49

ROZDZIAŁ

5

Specjalny salon królowej matki wyposażony był we wszelkie nowoczesne

urządzenia, od optymalizujących aromaty dystrybutorów napojów, po masujące meble i
interaktywne kabiny z holofilmami. Han nie mógł więc zrozumieć, dlaczego jedynym
chronometrem w pomieszczeniu był staroświecki zegar z długim wahadłem, które
kołysało się z boku na bok i wydawało co sekunda głośne tik-tak. Obliczył, że słyszał to
„tik-tak" już ponad dwadzieścia pięć tysięcy razy i za każdym razem wydawało się
głośniejsze.

- Jeszcze raz się odezwie i pójdę rozwalić to pudło - warknął Han.
- Nie sądzę, aby królowa matka dobrze to przyjęła, kapitanie Solo - zwrócił mu

uwagę C3-PO. Nie po raz pierwszy Han zaczął się zastanawiać, dlaczego nie zostawili go
na „Sokole" z Cakhmaimem i Meewalhą. - Ten zegar jest prelorelliański,
prawdopodobnie został złupiony z balmorrańskiego statku kolonialnego przez tych
samych piratów, którzy porwali przodka Tenel Ka.

- No to chyba pora, aby Tenel Ka kupiła sobie nowy. - Han rozejrzał się, szukając

w wytwornym parkiecie salonu z drewna byrle i złoconych sztukateriach ogee kamer
szpiegowskich, które po prostu musiały tam być. - Sądząc z wyglądu tego miejsca,
powinno ją być stać na coś cichszego.

- Han! - Leia, która siedziała na podłodze pogrążona w medytacji, otworzyła oczy.

- Ten zegar jest wart więcej niż „Sokół". O wiele więcej.

- Tak, i jest bardziej hałaśliwy.
Han wstał, chwycił bezcenny stolik z blatem z larmalu i ruszył na drugą stronę

pokoju.

Leia zerwała się i zagrodziła mu drogę.
- Han, co robisz?
- Nie wytrzymam tego dłużej. - Mrugnął do niej porozumiewawczo i spróbował ją

wyminąć. - To tykanie doprowadza mnie do szału.

- Zauważyłam. - Leia chwyciła go za ramię. - Ale szalone postępki nie przyspieszą

audiencji. Nie jesteśmy na podglądzie.

- Zakładam się, że jesteśmy. To Hapes, pamiętasz?
- To Hapes Tenel Ka. - Leia odwróciła męża twarzą do siebie. A ona szanuje nas

za bardzo, żeby nas szpiegować.

Han wywrócił oczami.
- Jasne.
- Wie, że zauważylibyśmy kamery, więc i tak nie dowiedziałaby się niczego. A tak

przynajmniej może nam udowodnić, że niezależnie od wszelkich różnic, wciąż uważa
nas za przyjaciół.

- Zaraz, zaraz... czy ja dobrze rozumiem? - Han wciąż trzymał stolik pod pachą. -

Więc każe nam tu tkwić siedem godzin, żeby udowodnić, że nadal jesteśmy
przyjaciółmi?

- Właśnie - odparła Leia. - Z tego samego powodu kontrola lotów kazała nam

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

50

posadzić „Sokoła" w królewskim hangarze. Próbuje nam delikatnie pokazać, że nie
może się z nami zobaczyć.

Han poczuł ucisk w żołądku.
- Powiedz, że to nie jest jedna z tych dyplomatycznych sztuczek.
Leia uśmiechnęła się przepraszająco.
- Obawiam się, że tak. Wiesz, jak zareaguje Coruscant, jeśli Tenel Ka udzieli nam

audiencji. Omas i Niathal zaczną myśleć, że rozważa możliwość odwołania swojej floty, a
może nawet zechce pomóc Korelii.

- Więc dlaczego poleciła Gejjenowi, żeby po nas posłał?
- Zapewne po to, aby uspokoić swoich dworzan... jestem tego pewna - odparła

Leia. - Ona zyska trochę czasu do manewru, a my spełniliśmy swoje zadanie.

- Wykorzystała nas - mruknął Han. - Jak ja tego nienawidzę!
- To nic osobistego, Han. - Leia ostrożnie wyjęła mu z rąk stolik i użyła Mocy, by

delikatnie przenieść go na miejsce. - Musimy po prostu poczekać. W końcu znajdzie
sposób, żeby się z nami zobaczyć bez wiedzy szpiegów.

- W końcu? - Han podszedł do panelu interkomu obok drzwi.
- Stać ją na więcej.
- Han, nie możesz...
- Ależ mogę.
Han wcisnął przyciski wywoławcze i w chwilkę później na ekranie wideo pojawiło

się antypatyczne oblicze jednego z sekretarzy Tenel Ka.

- Kapitanie Solo - odezwała się twarz z nieukrywaną irytacją.
- Czy mogę coś dla pana zrobić?
- Jasne odparł Han. - Możesz powiedzieć Tenel Ka, że mam dość czekania.
Twarz sekretarza przybrała znudzony wyraz.
- Już wcześniej wyjaśniłem, że królowa matka nie przyjmuje. Poprosiła mnie,

abym zapewnił, że jak tylko uda się jej wyrwać...

- Wyrwać? - wykrzyknął Han. - Przecież mieliśmy spędzić z nią pół dnia. Byliśmy

tu już dwa razy i...

- Przepraszam, kapitanie - przerwał mu sekretarz. - Czy odniósł pan wrażenie, że

królowa matka oczekuje pana?

- To chyba jasne. Byliśmy umówieni! - Han miał ochotę wskoczyć do interkomu i

udusić faceta. - Jeśli myślisz, że przebyliśmy całą drogę z Korelii po to tylko, żeby...

- Chcesz powiedzieć, że nie jesteśmy oczekiwani? - wtrąciła się Leia, stając obok

Hana.

- Właśnie - odparł sekretarz. - Królowa matka odwołała spotkanie, bo premier

Gejjen uparł się, że powinna się ona odbyć w ten sam dzień co Parada Królowej.

Han się skrzywił.
- Jaka znowu Parada Królowej?
- Wybór najprzystojniejszego mężczyzny w Konsorcjum - wyjaśnił C3-PO. - Po

urodzinach królowej matki i Maskaradzie Maruderów to największy bal w roku.

- Właśnie. - Sekretarz pokiwał głową. - To chyba jasne, że królowa matka jest

dzisiaj nieuchwytna.

- Coś takiego! - Han zaczął mieć naprawdę złe przeczucia co do tej misji. - I ten

bal jest zawsze dwudziestego?

- W ostatnim dniu trzeciego tygodnia miesiąca - poprawił C3-PO. - Tradycja ma

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

51

ponad cztery tysiące lat. Zdaje się, że pierwszą paradę królowa matka zorganizowała
jako parodię aukcji niewolników.

- Dość, Threepio - osadził go Han. - Niepotrzebna nam historia całego sektora.
- Wasz robot ma rację, jeśli chodzi o dzieje tej tradycji - odparł sekretarz z

interkomu. - Sam wyjaśniałem to premierowi Gejjenowi.

- Osobiście Gejjenowi? - zapytała Leia. - Nie jego asystentom?
- Proszę się nie dziwić. - Sekretarz pociągnął nosem. - Zrozumiał mnie doskonale.
Leia się zachmurzyła.
- Jestem tego pewna. Zechciej przyjąć nasze przeprosiny. Widocznie to my się

pomyliliśmy.

- Widocznie - zgodził się sekretarz. - Proszę o cierpliwość. Królowa matka spotka

się z wami w dogodnej dla niej chwili.

Ekran wideo pociemniał.
- Co za prostactwo! - zdenerwował się Threepio. - Nawet nie życzył nam miłego

wieczoru.

- I tak nie byłoby to szczere. - Han wyłączył interkom po ich stronie i spojrzał na

Leię. - Czy ty także masz wrażenie, że to jakaś zasadzka?

- Zdecydowanie - zgodziła się Leia. - Ale nie rozumiem, co Gejjen chce zyskać,

stawiając nas w kłopotliwej sytuacji.

- Ja też nie widzę w tym żadnej logiki - dorzucił C3-PO. - Kapitan Solo potrafi być

wystarczająco kłopotliwy bez niczyjej pomocy.

Han był zbyt zajęty rozszyfrowywaniem gry Gejjena, aby odpowiedzieć. Gejjen

musiał wiedzieć, że przysłanie ich na negocjacje w dniu parady jedynie zirytuje Tenel Ka
i sprawi, że jej współpraca z Korelią stanie się jeszcze mniej prawdopodobna... a to
może oznaczać tylko jedno - że Gejjen lekceważy nastroje Tenel Ka.

Han zaczął się martwić. Bothanie i Huttowie odmawiali otwartego sojuszu.

Korelia z dnia na dzień stawała się coraz bardziej zdesperowana... a zdesperowany rząd
może podjąć desperacką grę. Może Gejjen nie przejmował się tym, że zdenerwuje Tenel
Ka, ponieważ spodziewał się, że w przyszłości będzie miał do czynienia z kimś innym... w
bardzo bliskiej przyszłości.

Han spojrzał na Leię.
- A jeśli to nie na nas Gejjen zastawia pułapkę?
Leia zmrużyła oczy.
- Myślisz, że wykorzystuje nas, aby zwabić Tenel Ka?
- Albo postawić nas w takiej sytuacji, że całą winę będziemy musieli wziąć na

siebie - odparł Han. - Jeśli Tenel Ka zginie, to ktokolwiek szykuje się na jej miejsce,
zechce wskazać palcem na zamachowca, i to jak najszybciej. Inaczej śledztwo mogłoby
ujawnić „prawdziwych winowajców".

Leia zastanawiała się przez chwilę, ale pokręciła głową.
- To oczywiście możliwe, ale Tenel Ka podobno ma wyjątkowo dobrą ochronę, a

jako dawny rycerz Jedi sama doskonale potrafi się bronić. Ktokolwiek za tym stoi, jest
dość cwany, by wiedzieć, że potrzebują zawodowca... i to dobrego.

- Tak, ale wciąż nie widzę tutaj miejsca dla nas - odparł Han.
- Ja też nie... na razie. - Leia zastanawiała się przez chwilę, po czym spytała: -

Dlaczego to było tak ważne, abyśmy przybyli tu w dniu Parady Królowej?

- Och! - zawołał C3-PO. - Chyba wiem!

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

52

Han spojrzał na robota.
- No to wykrztuś.
Fotoreceptory C3-PO zabłysły.
- Roboty nie potrafią się krztusić, kapitanie Solo. Ale w pałacu będzie dzisiaj

mnóstwo przystojnych młodych mężczyzn, w większości nieznanych służbie. Idealny
moment, aby morderca wśliznął się do zamku.

- A to oznacza, że ochrona będzie jeszcze bardziej czujna niż zwykle - zauważył

Han.

- I dlatego my jesteśmy dla nich tacy ważni - podsumowała Leia. - Gejjen wie, że

Tenel Ka znajdzie czas, aby z nami porozmawiać... a to spowoduje zamieszanie w
procedurach ochrony.

- A więc jesteśmy przynętą - burknął Han. - Coś pięknego, słowo daję.
Spojrzał na interkom i sięgnął do przycisku przywołania, ale Leia Mocą

powstrzymała jego rękę.

- Han, nie możemy tego zrobić - rzekła.
Zmarszczył brwi, speszony.
- Jasne, że możemy - odparł. - Kocham Korelię, ale Tenel Ka jest dla mnie jak

córka. Jeśli sądzisz, że pozwolę Gejjenowi zamordować...

- Han, nie to mam na myśli - przerwała Leia. - Ale jeśli ich plan polega na

zmianie programu, muszą mieć kogoś blisko Tenel Ka, aby uprzedził ich o tej zmianie.

- Racja. - Han opuścił rękę, zawstydzony, że sam na to nie wpadł. - Sam bym się

domyślił.

- Oczywiście. - Leia uśmiechnęła się krzepiąco i poklepała go po ramieniu. -

Rozumiesz też, że ich informator po prostu przechwyci twoje ostrzeżenie i powiadomi
morderców, że depczemy im po piętach.

- O tak - westchnął Han. - Dobrze to rozumiem.
Leia skinęła głową.
- Tak sądziłam.
Odetchnęła głęboko i zamknęła oczy, przygotowując się, aby dosięgnąć Tenel Ka

poprzez Moc. Teraz to Han chwycił ją za ramię.

- Tego też nie możemy zrobić, kochanie.
Leia otworzyła oczy.
- Nie możemy?
- Pamiętaj o ich planie rezerwowym - przypomniał Han.
- Wiesz, że mają coś takiego. W chwili, kiedy ich informator zauważy dziwne

zachowanie Tenel Ka, wprowadzą go w życie.

Leia westchnęła.
- A my zniweczymy wszelkie szanse, żeby Tenel Ka schwytała ich w pułapkę.
- Właśnie - potaknął Han.
- Więc co robimy?
Han podszedł bliżej i sięgnął do zapięcia szaty Leii. Leia uniosła brew.
- Chyba nie mamy teraz na to czasu - zauważyła.
Uśmiechnął się do niej łobuzersko.
- Nie martw się, uwiniemy się raz dwa. - Odpiął jedną z kieszonek przy jej pasie i

wyjął uniwersalny wytrych do zamków.

- Idziemy poszukać Tenel Ka. To powinno wsadzić im klucz hydrauliczny w tryby.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

53

Podszedł do ręcznie rzeźbionych podwójnych drzwi, przez które oddalił się

sekretarz do spraw socjalnych, kiedy już usadowił ich w salonie, przyklęknął na
podłodze i wprowadził kartę otwieracza do szczeliny w drzwiach. C3-PO stanął za nimi.

- Kapitanie Solo, czy mogę zapytać, co pan robi?
- Nie.
Wytrych wydał krótki pisk, oznajmiając, że połączył się z systemem ochrony.
Zanim Han zdążył go uruchomić, Leia przykryła dłonią panel przyrządu.
- Han, musimy być...
- Nie możemy sobie pozwolić na czekanie - przerwał Han.
- Tenel Ka to dobra dziewczyna. Nie pozwoli nam tu siedzieć...
- Chciałam powiedzieć, że musimy być cicho - warknęła Leia.
- Po drugiej stronie tych drzwi są strażnicy.
- O, nie - jęknął Threepio. - Zdaje się, że kapitan Solo znów narobi nam

kłopotów.

- W porządku, Threepio. - Leia odciągnęła Hana od drzwi i wzięła od niego

wytrych. - Będziesz nam teraz potrzebny. Musisz wrócić na „Sokoła".

C3-PO pochylił głowę.
- Wrócić na „Sokoła"? A po co?
- Zrób to bez gadania, złota sztabo - odparł Han.
Z wokabulatora robota dobiegło pełne oburzenia chrząknięcie, ale C3-PO

posłusznie odwrócił się i wyszedł przez drugie drzwi, prowadzące do królewskiego
hangaru. Leia schowała wytrych do kieszeni przy pasie i mocno zastukała w drzwi.
Minęło sporo czasu, zanim rozległ się elektroniczny sygnał i połówka drzwi się uchyliła.

- Przepraszam, księżniczko Leio - odezwał się hapański głos. - Niestety strażnicy

królewscy nie mogą rozmawiać z gośćmi. Jeśli potrzebna pani pomoc...

- Nie, właściwie nie.
Leia, posługując się Mocą, wciągnęła strażnika przez drzwi, jednocześnie

podcinając mu nogi na wysokości kostek. Wylądował u stóp Hana jak sterta
purpurowych szat, śmierdzących piżmowymi hapańskimi perfumami. Han wskoczył mu
na plecy i uderzył kaskiem strażnika o kamień, żeby go ogłuszyć. Jak na człowieka,
Hapanin był olbrzymi, prawie wzrostu Barabela, i mniej więcej równie silny. Zdołał
unieść się na kolana i dłonie.

Han zdał sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Objął strażnika nogami w pasie,

stopami zahaczył o kolana, po czym pchnął. Strażnik znów opadł na brzuch. Han
szybkim ciosem w twarz ostatecznie zdołał ogłuszyć Hapanina na dość długo, aby zdjąć
mu hełm.

Strażnik znów zaczął się podnosić; sięgnął w tył, chcąc złapać Hana za nogę, ale

zarobił potężny cios pięścią w szczękę. Wielki Hapanin zwiotczał na sekundę... ale zaraz
wbił palce w udo przeciwnika tak mocno, że Han aż krzyknął.

Znów uderzył i tym razem Hapanin wreszcie padł nieruchomo na podłogę.
Przez ten czas Leia zajęła się drugim strażnikiem i już obezwładnionego

wciągnęła do pokoju. Choć jej przeciwnik był prawie równie wielki jak ten, którym
zajmował się Han, dłonie i stopy miał zgrabnie skrępowane, a Leia ciągnęła go jedną
ręką. Han chciałby wierzyć, że jego żona używa Mocy, ale wiedział, że tak nie jest. Po
czterech latach treningów pod okiem Saby Sebatyne stała się po prostu niesłychanie
silna.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

54

- Wszystko w porządku? - zapytała. - Pomóc ci?
- W... w porządku - wydyszał Han. - Może mnie następnym razem ostrzeżesz?
- Po co? - Leia wydęła wargi z udaną dezaprobatą. - Starzejesz się czy co?
- Ależ skąd. - Han oderwał pas materiału od płaszcza strażnika i zaczął mu wiązać

przeguby. - Nie jestem tylko przyzwyczajony, że to ty rozkazujesz.

Leia się uśmiechnęła.
- Jak możesz tak mówić, skarbie? - Rzuciła strażnika na podłogę obok ofiary

Hana, pochyliła się, wyjęła jego kartę bezpieczeństwa i pocałowała Hana w policzek. -
Włamanie się do pałacu Tenel Ka było twoim pomysłem.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

55

ROZDZIAŁ

6

Plac Przyjaźni, zlokalizowany w sercu dzielnicy senackiej, pomiędzy Świątynią Jedi

a Galaktycznym Centrum Sprawiedliwości, po zmroku był zwykle pusty. Dziś jednak
Alema nie była tu sama. Jacen i Ben stali kilka metrów od niej i rozmawiali cicho pod
starannie przystrzyżonym rzędem drzew blar.

Nie tylko ona ich podsłuchiwała. Najpierw spostrzegła Lumiyę, która stała w

miejscu osłoniętym wysokimi krzewami po drugiej stronie chodnika, tak cicha i
nieruchoma, że trudno było ją zauważyć. Prócz tego jakaś ciemna sylwetka podpełzła w
mgle tuż po przybyciu Bena. Tkwiła teraz około dwudziestu metrów od niej,
przycupnięta za krzewem po tej samej stronie chodnika, co Alema. Nieznany osobnik
kierował coś, co wyglądało jak mały talerz paraboliczny, w kierunku drzew blar, gdzie
rozmawiali Jacen i Ben. Niewątpliwie był to Jedi, i to doświadczony, ponieważ podobnie
jak Lumiya i sama Alema ogromnie zredukował swoją obecność w Mocy.

- Jak idą treningi? - pytał Jacen Bena. - Czy nadal ojciec próbuje cię wyprowadzić

z równowagi?

Alemie wydawało się, że widzi, jak Ben kręci głową. Obaj kuzyni ustawili się z

daleka od światła, a w takiej mgle nawet bystre oczy Twi'lekianki widziały niewiele
więcej jak tylko ciemne sylwetki.

- Nie - odparł Ben. - Wydaje mi się, że naprawdę próbuje mnie czegoś nauczyć.
- Nie mógłbyś marzyć o lepszym nauczycielu - rzekł Jacen. - Ale bądź ostrożny.

Twój ojciec tylko czeka na jakiś pretekst do odesłania cię z powrotem do akademii.

Ben chwilę milczał.
- Ale czy go znajdzie? - zapytał w końcu.
- To zależy od ciebie - obojętnie odparł Jacen. - Czy uważasz, że uczę cię technik

ciemnej strony?

- To zależy od tego, jak ich użyję - powiedział Ben.
- Właśnie. - Głos Jacena stał się cieplejszy. Jedi położył dłoń na ramieniu chłopca.

- Ale im starszy jest twój ojciec, tym bardziej się staje konserwatywny. Obawia się, że nie
udało mu się dobrze przygotować młodego pokolenia Jedi... - że nie są dość silni, aby
wykorzystywać wszystkie aspekty Mocy.

- A co ty o tym myślisz? - zagadnął Ben.
- Myślę, że zrobił więcej, niż mu się zdaje. To prawda, wielu rycerzy Jedi nie ma

dość siły, aby używać całej Mocy, ale niektórzy to potrafią. - Jacen położył obie dłonie
na ramionach Bena. - Tak jak ty.

Ben wypełnił Moc dumą.
- Jesteś pewien?
- A jak sądzisz? - zapytał Jacen. - Koniecznie chcesz, żebym to powtórzył?
- Czemu nie - odrzekł Ben smutnym tonem. - Nie uczyłbyś mnie, żebym

wykorzystywał swoje uczucia, gdybyś nie uważał, że jestem dość silny.

Alema była pełna podziwu. Jeśli dobrze rozumiała to, co słyszy - a nie mogło być

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

56

inaczej - Luke Skywalker tracił właśnie jedynego syna na rzecz tego, czego nienawidził
najmocniej: Ciemnej Strony. A jego własny siostrzeniec miał być tego narzędziem.

- Zgadza się - przyznał Jacen. - Nigdy nie nauczę cię niczego, czego nie jesteś

gotów używać. Teraz chcę, abyś powiedział kapitanowi Shevu, że nie dam rady wyjechać
z nim na dzisiejszą akcję. Będziesz sam musiał wypełniać obowiązki Jedi.

- Mogę to zrobić - zgodził się Ben. - Ale kapitan Girdun zaczyna się martwić, że

ma za mało Jedi, aby poprowadzić dwie grupy. Może powinieneś poprosić Radę o
pomoc.

Jacen przechylił głowę.
- A jak sądzisz, jak zostanie przyjęte takie żądanie?
- Tak, wiem... to mój tato rządzi Radą - odezwał się konspiracyjnym tonem Ben. -

Ale kapitan Girdun chciał, abym to zaproponował.

- Rozumiem. - Jacen zastanawiał się przez chwilę, zanim dokończył: - Lepiej

powiedz Girdunowi, że pomyślę o tym. Byłoby dobrze, gdyby nasi podwładni nie nabrali
wątpliwości co do naszych relacji z Radą Jedi.

- Masz rację - uznał Ben. - Czy mamy poczekać z przesłuchaniami na ciebie?
Jacen pokręcił głową.
- Girdun może zacząć beze mnie - rzekł. - Ja spotkam się z kimś innym. Potem

muszę porozmawiać z admirał Niathal.

- Chodzi o niszczyciel gwiezdny SGS?
- Może tak, może nie. - Jacen wskazał chodnik prowadzący do Galaktycznego

Centrum Sprawiedliwości. - Idź do sztabu, opowiem ci o tym w domu.

- Ja myślę.
Ben odwrócił się i ruszył chodnikiem, mijając najpierw kryjówkę Lumiyi, a potem

Alemy. Jak tylko przeszedł, Alema zwróciła uwagę na oddaloną część żywopłotu i
zauważyła, że podsłuchiwacz pełznie w jej kierunku, wciąż trzymając w jednej ręce
urządzenie podsłuchowe.

Kiedy cień się zbliżył, jego kontur się wyostrzył. Najpierw pojawił się zarys szaty

Jedi, a potem postać wysokiej kobiety o bladej twarzy i ciężkim czole Cheva. Jeszcze
kilka kroków i Alema stwierdziła, że to nie pierwsza lepsza Jedi śledzi Bena, ale Tresina
Lobi, mistrzyni należąca do Rady Specjalnej Cala Omasa w czasie wojny z Yuuzhan
Vongami.

Alema zbliżyła dłoń do miecza świetlnego, jednocześnie błagając Moc, aby Lobi

nie popełniła tego błędu i nie nastawiła anteny na jej kryjówkę. Antena była dość czuła,
aby wychwycić nawet bicie serca z tej odległości, a Alema naprawdę nie chciała zostać
odkryta.

Nie musiała się zresztą martwić. Lobi wciąż była o dwa metry od niej, kiedy z

drugiej strony żywopłotu rozległ się ostry głos Lumiyi.

- Jacenie jestem pod wrażeniem.
Alema zaryzykowała, oderwała wzrok od Lobi i ujrzała, że Lumiya wychodzi na

otulony mgłą chodnik. Jej długa szata wydawała się wypływać z krzewów, jakby była
jedynie cieniem.

- Potrafisz go kontrolować - mówiła dalej.
- To nie jest kwestia kontroli. - W głosie Jacena dał się słyszeć cień wrogości. -

Ben jest moim kuzynem. Kocham go bardzo.

Lumiya zerknęła na Jacena zza woalki.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

57

- Miłość jest piękna - mruknęła - dopóki nie pozwalasz, by stanęła ci na drodze.
- Jest różnica pomiędzy pozwalaniem, aby coś ci stanęło na drodze, a

niepotrzebnym niszczeniem tego - odparował Jacen. - Zaczynam sądzić, że jednak
powinienem odesłać go do ojca.

W głosie Lumiyi zabrzmiała dezaprobata, ale i niepokój.
- Po co miałbyś robić coś takiego głupiego?
- Aby zakończyło się jego szkolenie - odparł Jacen. - Mam coraz mniej czasu, aby

się tym zająć osobiście, a to niedobrze. Widziałaś, jak próbował mną manipulować, aby
zaspokoić własne ego.

- Owszem, widziałam. Taka słabość istotnie może z niego uczynić niewolnika

własnych uczuć - przyznała. - Ale także twoich, jeśli mądrze to wykorzystasz.

- Nie tego pragnę dla mojego kuzyna - rzucił z pretensją w głosie.
- Nieważne, czego ty chcesz! - warknęła Lumiya. - Ważne jest, czego

potrzebujesz... a potrzebujesz ucznia.

- Potrzebuję asystenta - sprostował Jacen. - Wielu rycerzy Jedi mogłoby posłużyć

mi lepiej, zajmując mniej czasu... na przykład Tahiri Veila.

- Tahiri nie jest potomkinią Anakina Skywalkera - powiedziała Lumiya. - Nie ma

potencjału Bena i nie będzie ci dobrze służyć na dłuższą metę.

Jacen przez długą chwilę milczał, po czym zapytał:
- Chciałaś powiedzieć, że nie będzie służyć tobie?
- Na jedno wychodzi - szybko odparła Lumiya. - Służymy jednej sprawie... choć

zaczynam mieć wątpliwości co do ciebie, Jacenie. Wydajesz się bardziej przywiązany do
swojej rodziny i przyjaciół niż swojej misji.

- Jeśli miałoby to oznaczać, że chcę ich chronić przed niepotrzebną krzywdą, to

tak, jestem - odrzekł Jacen. - Mieliśmy działać dla dobra galaktyki... ale galaktyka to
także moi przyjaciele i rodzina.

- Oczywiście, że tak, Jacenie, właśnie to miałam na myśli. - Słowa Lumiyi były

pojednawcze, ale jej głos pozostawał surowy i władczy. - Ale galaktyka to także coś
więcej niż twoja rodzina. Musisz być gotów poświęcić to, co kochasz, dla ważniejszego
celu.

- Już udowodniłem, że jestem na to gotów - zimno odpowiedział Jacen. -

Udowadniam to codziennie.

- To prawda. - Głos Lumiyi złagodniał. Wzięła go za ramię. - Mówię tylko, że

musimy zatrzymać Bena przy sobie. Jeszcze nie wiem, w jaki sposób, ale mam wrażenie,
że okaże się kluczem do naszego sukcesu.

Jacen zastanowił się nad tym chwilę, westchnął i skinął głową.
- Zgadzam się... na razie. Ale w chwili, kiedy zacznę podejrzewać, że

wykorzystujesz go tylko po to, aby się zemścić na wujku Luke'u...

- Nie zaczniesz, bo ja nie mam takiego zamiaru - przerwała mu. - Wszystko, co

robię, służy wyłącznie przywróceniu ładu i sprawiedliwości w galaktyce.

Podziw Alemy dla tej kobiety wzrastał z minuty na minutę. Jacena Solo niełatwo

było oszukać, a jednak ona wykorzystywała jego idealizm do zniszczenia nie tylko jego
samego, lecz i jego rodziny. Cudownie.

Lumiya spojrzała w jedną i drugą stronę chodnika, bez wątpienia sięgając Mocą,

aby się upewnić, że nikt inny nie znalazł się blisko nich.

- Po co chciałeś się ze mną zobaczyć? - zapytała.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

58

- Bo nie miałem czasu udać się do twojego mieszkania - odpowiedział Jacen.
Alema znów zerknęła na drugą stronę żywopłotu. Lobi właśnie przykucnęła i

podłączyła kabel rejestrujący anteny do pręta rejestratora przy pasie. Teraz Alema nie
tyle czuła się pełna podziwu dla Równowagi, co przez nią zdradzona. Od nieudanego
ataku na Jacena spędzała czas na śledzeniu jego i Lumiyi, aż wreszcie zrozumiała, że tak
samo jak Luke tracił Bena na rzecz tego, czego obawiał się najbardziej, z Jacenem działo
się to, czego najbardziej obawiała się Leia: Stawał się lordem Sithów.

Jeśli poinformuje teraz Luke'a o tym fakcie, szkolenie Bena nigdy nie zostanie

zakończone. Luke będzie ścigał Lumiyę, dopóki jej nie zabije. Leia odkupi winy syna
swoją miłością i Solo będą żyli długo i szczęśliwie.

I gdzie tu Równowaga?
Znów zwróciła uwagę na Jacena, który właśnie odpowiadał ostro na pytanie

Lumiyi, którego Alema nie dosłyszała.

- Nie mam czasu, żeby zachowywać przesadną ostrożność. Niathal ma mi dać

niszczyciel gwiezdny, tylko dla mnie. - Jego głos stał się spokojniejszy, lecz również
chłodniejszy i bardziej władczy. - Miałem się z nią spotkać pięć minut temu, ale
musiałem cię poprosić, abyś coś dla mnie zrobiła, i to właśnie teraz.

- Co mianowicie? - zapytała Lumiya tonem świadczącym, że nie ma zamiaru na

nic się zgadzać. - Nie mógłbyś prosić trochę grzeczniej?

Alema nie spuszczała wzroku z Lobi, która nadal rejestrowała każde słowo.
Po chwili Jacen przemówił uprzejmiej.
- Przepraszam, straciłem dzisiaj przyjaciela.
- Rozumiem. - W głosie Lumiyi był cień dezaprobaty dla smutku w głosie Jacena.

- Pewnie dlatego dzicy szaleją.

- Tak. Mózg Świata umarł dziś po południu. - Głos Jacena naprawdę się załamał. -

A dzicy nie szaleją... po prostu stracili kontrolę nad impulsami, bo Mózg Świata już ich
nie prowadzi.

- Chcesz, żebym się tym zajęła?
- Nie. Ochrona Coruscant może to załatwić - rzekł. - Chcę, abyś dokończyła tę

listę, którą miałaś zrobić.

- Listę Bothan? - zapytała. - Jacenie, nie możesz dopuścić, aby twoje osobiste

uczucia...

- Nie o to chodzi - przerwał Jacen. - Korelianie wreszcie zorientowali się, w jaki

sposób SGS ich śledzi. Zamierzają wysłać cały zespół Bothan w ślad za Mózgiem Świata.

- Nie zrobią tego, wiedząc, że już nie żyje - zauważyła Lumiya.
- Owszem - odparł Jacen. - Ale ja chcę, żeby zaatakowali. To wywabi terrorystów

na otwarty teren.

- A SGS będzie czekał? - zapytała Lumiya.
- SGS będzie obserwował - poprawił Jacen. - Ochrona Coruscant zajmie się

zastawieniem pułapki. Nasi agenci skoncentrują się na terrorystach, którzy uciekną.
Niektórzy z pewnością spanikują, a przy odrobinie szczęścia będziemy w stanie
prześledzić ich drogę aż do samych przywódców.

- Wielu Bothan będzie musiało zginąć jako przynęta w twojej pułapce -

zauważyła.

- Nikt nie zrozumie tej konieczności lepiej niż oni - odparł.
Kiedy Jacen to mówił, Lobi wyciągała zza pasa komunikator.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

59

Alema z coraz większą rozpaczą obserwowała, jak Jedi starannie ustawia antenę

na ziemi i nakłada słuchawki z laryngofonem. To nie może być w interesie Równowagi...
nie teraz, kiedy Alema jest tyle winna Leii.

Po chwili odezwała się Lumiya:
- Wiesz, że dokończenie tej listy zmusi Bothawui do wypowiedzenia wojny.

Figuruje na niej ich ambasador.

- Zajmij się nim najpierw - polecił. - Bothawui i tak wypowie wojnę. Niathal

twierdzi, że już przygotowują trzy floty krążowników dla koreliańskich załóg.

- Dobrze - odparła. - A więc najpierw ambasador... jeśli jesteś tego pewien.
- A nie wydaję się pewien? - warknął, a jego wojskowe buty stuknęły w chodnik. -

Zrób to. Admirał nie może już dłużej na mnie czekać.

Tresina Lobi dotknęła laryngofonu i zaczęła naciskać rytmicznie klawisz WYŚLIJ,

aby rozpocząć bezgłośne nadawanie kodem do wszystkich, którzy znajdowali się po
drugiej stronie. Alema widziała ruchy jej palców dość dobrze, aby odczytać część
wiadomości.

„...Skywalker był... Lumiya śledzi Bena...”
Tylko tyle udało się wysłać Lobi, zanim Alema zrozumiała, dlaczego Moc

postawiła tę Jedi tak blisko jej kryjówki.

„... więcej...”
Alema wypadła z ukrycia, włączyła miecz i skoczyła w powietrze. Lobi już

odtaczała się na bok, a jej dłoń pomknęła w kierunku broni.

Alema wydłużyła skok Mocą i uderzyła okaleczoną stopą pomiędzy łopatki Lobi...

Natychmiast poczuła okropny ból, kiedy Jedi wbiła łokieć w kolano Alemy i podcięła jej
nogi.

Alema upadła na krzak chiysanthusa, zaskoczona i obolała. Lobi nigdy nie była

wybitną wojowniczką, ale była silna i skuteczna i najwyraźniej zasługiwała na swoją
rangę. Alema zatoczyła krąg mieczem świetlnym, aby się osłonić, prawie przygotowana
na śmiertelny cios, zanim ostrze dotrze do celu.

Ale Jedi była zdezorientowana nieoczekiwanym atakiem. Zdecydowała się zyskać

nieco na czasie, wprawiając ciało we wspomagane Mocą salto. Alema wygięła plecy i
skoczyła na nogi - i omal nie upadła, kiedy bolące kolano ugięło się pod nią. Za nim
znów skoczyła do ataku, wyciągnęła dłoń i użyła Mocy, aby zerwać słuchawki z głowy
Lobi.

Jedi wylądowała, wytrzeszczając oczy z wściekłości i niedowierzania, ale nie traciła

czasu na zastanawianie się nad tożsamością Alemy. Włączyła miecz świetlny i rzuciła się
do ataku.

Alema zaledwie miała czas zniszczyć słuchawki, zanim Jedi jej dopadła, pchając ją

w kierunku krzewów kombinacją zamaszystych cięć i ostrych kopniaków. Pierwszy
kopniak, który trafił w cel, pozbawił Alemę powietrza w płucach. Drugi zgiął ją wpół,
czyniąc łatwym celem - dopóki nie użyła Mocy, aby odbić się od stopy Lobi i pogrążyć
głęboko w zaroślach, gdzie chowała się jeszcze przed chwilą.

Uderzyła w drzewo blar i usłyszała, jak Lumiya po drugiej stronie woła do Jacena:
- Idź już, zajmę się tym!
Nie! - chciała krzyknąć Alema. Lobi jest zbyt niebezpieczna... Potrzebna mi twoja

pomoc!

Ale oczywiście nie śmiała. W początkowej fazie killickiego konfliktu z Sojuszem

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

60

Galaktycznym jej gniazdo - Mroczne Gniazdo - próbowało zamordować córkę Jacena i
była przekonana, że Solo z przyjemnością pozwoli Lobi ją zabić. Wysunęła się więc na
chodnik, tylko na tyle, aby pokazać się Lumiyi.

Lady Sithów zobaczyła ją i zapaliła własną broń - niezwykłą, przypominającą tak

samo miecz świetlny, jak i pejcz, o długich, elastycznych prętach z metalu, emanujących
jaskrawą, syczącą energię.

- Kim jesteś? - warknęła Lumiya. - Kim...
- Nie mamy czasu! - Alema wbiegła pomiędzy drzewa blar. Jeśli Lobi nie goniła

jej jeszcze, to znaczy, że się wycofała. - Chodź, zanim szpieg Jedi nam ucieknie!

Wyskoczyła z krzaków i zobaczyła Lobi o dwadzieścia kroków dalej. Jedi już

znikała w mroku. Alema rzuciła miecz w jej stronę. Otworzyła się na Moc, używając
całego gniewu i strachu, aby wciągnąć ją w siebie głęboko. Zaraz poczuła energię Mocy
i uwolniła w potężnym snopie trzaskających błyskawic, które trafiły Lobi między łopatki
- i przewróciły na ziemię.

Lumiya wyskoczyła z krzaków, a jej pejcz świetlny wypalał kolorową, płonącą

dziurę we mgle. Spojrzała na niebieskie strugi światła tryskające z czubków palców
Alemy.

- Kim jesteś?
- Twoją przyjaciółką. - Alema cały czas miotała energię na skuloną postać Lobi.

Teraz pokuśtykała w stronę Lumiyi z obolałym kolanem. - Kimś, kto nie chce, żeby
mistrz Skywalker się dowiedział, co robisz z jego siostrzeńcem.

Lumiya podchwyciła:
- A nie widzę...
- Potem! - warknęła Alema. Były teraz o pięć metrów od Lobi. - Na razie mamy

za wiele problemów, żeby...

Lobi nagle znieruchomiała i wyciągnęła dłoń w kierunku najbliższego budynku. Z

mgły wypłynęła dekoracyjna urna.

Alema z sykiem wypuściła błyskawicę, aby zmienić lot urny, ale uchwyt Mocy

Lobi był zbyt silny. Urna uderzyła ją z całej siły w okaleczone ramię i zwaliła z nóg, aż
wylądowała w krzakach chrysanthusa o kilka metrów dalej. Jej ciało pulsowało bólem, a
umysł zmącił się od szoku.

Szum i syk ścierających się ostrzy powoli przywrócił ją do przytomności. Alema

usiadła. Tresina Lobi wirowała i parowała ciosy, powoli spychając Lumiyę do defensywy.
Zręcznie wyminęła trzeszczące rzemienie niezwykłego pejcza Lumiyi, chcąc ją wciągnąć
w zasięg rażenia miecza świetlnego.

Alema ściągnęła swój miecz i wstała, aby ruszyć z odsieczą.
Lobi zrobiła salto w tył i przeleciała nad trzeszczącym pejczem. Zanim spadła na

ziemię, wyciągnęła dłoń w kierunku Alemy i użyła Mocy, aby rzucić ją w zasięg rażenia
pejcza. Lumiya ledwie zdążyła wyłączyć broń, a i tak gorące włókna przecięły szatę
Alemy, wypalając smugi oparzeń na jej udach i żebrach.

Alema wciąż jeszcze krzyczała, kiedy Lobi wylądowała obok Lumiyi. Jedi opuściła

miecz i prawe ramię Lumiyi - jedna z jej cybernetycznych części - spadło na ziemię,
sypiąc iskrami i bryzgając cieczą hydrauliczną.

Lobi natychmiast odwróciła ostrze, kierując je w brzuch Lumiyi, ale Alema

skoczyła naprzód, aby przechwycić jej atak na własny miecz.

Lobi zakreśliła niski łuk swoją bronią, celując w kolana Alemy i zmuszając ją do

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

61

odskoczenia.

Alema wskazała palcem odcięte ramię Lumiyi i użyła Mocy, aby cisnąć nim z całej

siły w głowę Lobi. Jedi uchyliła się bez trudu, ale to dało Lumiyi czas na przyciągnięcie
pejcza do drugiej ręki i na kolejne uderzenie. Lobi odskoczyła z półobrotem. Alema
rzuciła się na nią od tyłu; wymierzyła cios w szyję Jedi i krzyknęła z zaskoczenia, kiedy jej
potężna stopa uderzyła ją w żebra i odepchnęła daleko w tył.

Lumiya wykorzystała okazję, żeby przypuścić serię ataków. Układała rzemienie

bicza w taki sposób, że trudniej je było blokować. Cięła raz z jednej, raz z drugiej
strony, żeby utrudnić Lobi robienie uników. Powoli spychała przeciwniczkę w kierunku
mruczącego ostrza miecza Alemy.

Wreszcie Lobi zebrała się do skoku w Mocy, ale zawahała się i zrobiła krok w

stronę Alemy.

Ta tylko na to czekała.
- Jesteś dobra, mistrzyni Lobi, ale nie aż tak - przekazała w Moc tak delikatnie, że

było to zaledwie tchnienie myśli. - Nawet ty nie pokonasz nas dwóch.

We wzroku Lobi pojawiło się zwątpienie, ale znów rzuciła się w wir kopniaków z

półobrotu i poziomych ciosów miecza.

Alema nie ustępowała. Robiła uniki i pozwalała, aby ciosy ześlizgiwały się z jej

ramion, aż wreszcie, używając Mocy, uderzyła rękojeścią miecza w żołądek Lobi.
Przekazała jej szeptem w Mocy:

- Niedobrze...
Lobi cofnęła się tylko o krok... o jeden krok za wiele. Pejcz Lumiyi uderzył ją w

nogi od tyłu, odcinając je na wysokości kolan. Mistrzyni Jedi ryknęła - najpierw z
wściekłości, a potem, kiedy upadła na kikuty i dłonie - z bólu.

Jej krzyk rozdzierał uszy. Alema ruszyła ku niej i jeszcze raz wyszeptała poprzez

Moc:

- Nie musisz tak cierpieć. - Opuściła ostrze na kark Lobi i głowa potoczyła się po

chodniku. - Skończyłaś walkę.

Lumiya wyszła z ukrycia i podeszła do ciała z drugiej strony. Nie spuszczała

wzroku z Alemy i nie wyłączyła pejcza.

- Czy ja cię znam?
- Jeszcze nie. - Alema uklękła przy bezgłowym ciele Lobi i je odwróciła. Wyjęła

zza pasa Jedi pręt rejestrujący i rzuciła go Lumiyi. - Ale może pozwolisz sobie służyć. To,
co robisz razem z Jacenem, jest takie wspaniałe... i takie właściwe dla Równowagi.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

62

ROZDZIAŁ

7

Westybul Mistrzów był równie duży i bogato urządzony, jak wszystkie inne

wnętrza, które mijali Solo - czerwone wykładziny z qashmelu i najpiękniejsze w całej
galaktyce dzieła sztuki na ścianach. Pomiędzy nimi szeroki portal prowadził do
kolejnego, równie wspaniałego korytarza, a białe alabasowe schody po obu stronach
wiodły w górę, na wyższe piętra ogromnego pałacu Tenel Ka.

- Gdzie jesteśmy? - szepnął Han. - I dokąd teraz?
- Dobre pytanie.
Han zmarszczył brwi.
- Nie możesz użyć Mocy albo czegoś w tym rodzaju?
- Mogłabym, ale wtedy Tenel Ka by poczuła, że jej szukam.
- Leia spojrzała na kartę magnetyczną, którą zabrała strażnikowi,

pozostawionemu na podłodze w specjalnym salonie królowej matki, po czym ruszyła w
dół korytarza. - Mam jednak lepszy pomysł.

Han poszedł za nią do końca korytarza, gdzie znaleźli niewielki terminal danych

wciśnięty pod schody. Leia wsunęła kartę i z menu, które się pojawiło, wybrała: „Parada
królowej: harmonogram publicznych występów jej wysokości".

Tenel Ka zakończyła wstępną ocenę umięśnienia godzinę temu i za dwie godziny

miała prezydować na bankiecie, ale w tej chwili była wolna.

- Sprawdź rozkład prywatnych zajęć - podpowiedział Han. - To nam nic nie

powie.

- Powie, powie - mruknęła jego żona. Wywołała widmapę pałacu i wskazała na

ciemny obszar, oznaczony po prostu jako „Rezydencja królewska". Tu ją znajdziemy.

- Nie chcę, żeby to zabrzmiało sceptycznie, ale...
- Przygotowanie się do bankietu zajmie jej godzinę - obliczała Leia. - Na paradzie

cały dzień była w jury. Jak sądzisz, gdzie spędzi tę jedną niezaplanowaną godzinę?

- Z dzieckiem - zgadł Han. Powinien był wiedzieć, że Leii można zaufać. Sama

dorastała w pałacu i dobrze rozumiała życie Tenel Ka. - Ciekawe, gdzie jest pokój
dziecinny?

- Dobre pytanie. - Leia wyjęła kartę danych z terminalu, przechyliła głowę i

przymknęła na chwilę oczy. - Schody są czyste.

Szli obok siebie, mijając portrety królewskich przodków Tenel Ka. Schody były

dość szerokie, aby pomieścić ścigacz i jeszcze pieszych, i wydawały się nie mieć końca.
Po jakiejś minucie z niewidzialnych drzwi na piętrze dobiegł ich szmer głosów.

Han uznał, że powinni poszukać innej drogi, więc ujął Leię za ramię i pociągnął w

dół.

- Nie ma na to czasu - szepnęła. - Jeśli Tenel Ka ma się w ogóle z nami spotkać,

to po wizycie u Allany, zanim zacznie ubierać się na bankiet.

Leia pociągnęła męża bliżej ściany i powoli, w milczeniu wchodzili dalej. Kilka

metrów od półpiętra przystanęła i wyciągnęła rękę poza poręcz. W chwilę później z
dołu dobiegł głośny brzęk, jakby na parterze coś spadło na podłogę.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

63

Dwaj strażnicy królewscy rzucili się na podest, żeby sprawdzić, co się dzieje.

Skorzystali z tego Han i Leia - przyciśnięci do ściany, w milczeniu przebyli ostatnie kilka
stopni. Wkroczyli do poczekalni, gdzie siedzieli ciasno obok siebie Hapanie,
wydzielający oszałamiającą woń. Wszyscy odziani byli w eleganckie tuniki z
błyszczojedwabiu i ozdobne kamizelki z tavelli. Każdy trzymał plastiklarowe pudełeczko,
zawierające orchideę. Kwiaty pochodziły ze wszystkich zakątków galaktyki - czasem były
raczej dziwne niż piękne.

Leia delikatnie wsunęła dłoń pod ramię Hana.
- To prawdopodobnie zalotnicy, mający nadzieję na eskortowanie królowej matki

na dzisiejszy bankiet - szepnęła, prowadząc go dalej. - Tenel Ka naprawdę lubi się bawić
ze swoimi dworzanami.

- Mam nadzieję, że oni nie zechcą zabawić się z nami - odparł Han. - Żałuję, że ci

uległem i zostawiłem miotacz na pokładzie „Sokoła".

- To miała być przyjacielska wizyta.
- Więc dlaczego wzięłaś ze sobą miecz świetlny?
- To co innego - obruszyła się Leia. - To Hapes, a ja jestem kobietą.
Idąc przez poczekalnię czuli na sobie spojrzenia młodych ludzi. Niektórzy

wykrzywiali się ironicznie na widok zniszczonej kurtki Hana, inni marszczyli brwi, widząc
szatę Jedi, którą nosiła Leia. Solo nie zwracali na to uwagi. Zerkali tylko na dworzan, by
dać im do zrozumienia, że pasują tu tak samo jak wszyscy... a Leia jeszcze wzmacniała to
przesłanie lekkim dotknięciem poprzez Moc.

Sztuczka musiała poskutkować, bo zanim Solo dotarli do końca pomieszczenia,

oczekujący wrócili do swoich partyjek sabaka i prywatnych rozmów. Han i Leia
przecisnęli się przez tłum do fontanny w kształcie plującego wodą rancora, która
zajmowała cały środek sali. Po jej drugiej stronie tuzin strażników królewskich
blokowało duże, łukowate wyjście, za którym widniał długi biały korytarz. Zdobiły go
gabloty ze starożytną bronią i dawnymi zbrojami, ale najbardziej imponującym
elementem był lśniący żyrandol z wiatrokryształów wielkości myśliwca A-wing.

- Chyba już wiemy, gdzie są komnaty królewskie - zauważył Han, odwracając

wzrok od straży. - Ale może być trudno przedostać się przez tę bandę...

Leia wbiła palce w ramię męża.
- Han, ona tu jest.
- Tu? - Han rozejrzał się niedbale po sali i nie zobaczył nic niezwykłego: kilku

młodych arystokratów spierało się o stawki w dejariku, a kawaler w średnim wieku
pouczał młodzika o bladej twarzy, że noszenie kapelusza pod dachem jest całkiem
niewłaściwe. - Kto?

- Zabójczyni.
Wzrok Lei i powędrował do bladego młodzieńca i tam pozostał. Szczupła, gładko

ogolona twarz i łysa głowa, ozdobiona modnym - choć idiotycznie wysokim -
kapeluszem nadawały mu wygląd niebezpiecznego, choć zniewieściałego. Młody
człowiek oczy miał ciemne i zapadnięte, nos prosty jak nóż, usta małe i bardzo
czerwone. Nosił surdut z falbankami, parę rozmiarów za duży, i starannie chował
zwinięte w pięści dłonie w kieszeniach, jakby się obawiał, że same mogą narozrabiać.

- Mówisz o nim? - szepnął Han z niedowierzaniem. - Ależ to dzieciak.
Oczy „dzieciaka" powoli odwróciły się od rozmówcy i odnalazły Leię. Kiedy nie

odwróciła wzroku, skłonił się jej lekko, prawie niedostrzegalnie, po czym wrócił do

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

64

rozmowy.

Leia ścisnęła Hana za ramię.
- To nie żaden dzieciak - powiedziała cicho i pociągnęła go w kierunku

strażników czekających pod łukiem. - Ona jest starsza od ciebie.

- Ona?
- Teraz to nieważne - rzekła Leia. - W każdym razie nie działa sama. Musimy

ostrzec Tenel Ka.

Kiedy zbliżyli się do wyjścia, wyszedł im na spotkanie wysoki strażnik o grubych

rysach, ze złotymi pagonami sierżanta straży królewskiej, i zablokował drogę potężnym
hapańskim miotaczem dużej mocy.

- Westybul Wiatrokryształów jest zamknięty dla zwiedzających - warknął.
- Oczywiście - zgodziła się Leia i uniosła dłoń w delikatnym geście, który Jedi

stosowali, aby przekazać sugestię Mocy. Dodała tak cicho, że sierżant musiał się
pochylić, aby ją usłyszeć: - Ale królowa matka jest w niebezpieczeństwie. Musicie
zamknąć jej komnaty.

Sierżant wybałuszył oczy i powtórzył:
- Królowa matka jest w niebezpieczeństwie.
Był jednak zbyt dobrze wyszkolony, aby reagować pochopnie, nawet pod

wpływem sugestii Mocy.

- Jaka jest natura tego niebezpieczeństwa? - zapytał.
- Zagraża jej ktoś z tej sali - głos Leii brzmiał zniecierpliwieniem. Wykonała

następny drobny gest. - Królowa matka jest w niebezpieczeństwie. Musicie natychmiast
zamknąć jej komnaty - powtórzyła.

Sierżant skinął głową.
- Królowa matka jest w niebezpieczeństwie. - Jego wzrok powędrował poza plecy

Leii. Odwrócił się, aby spojrzeć na swoich podwładnych. - Zamknąć komnaaaaa...

Słowa zakończyły się zdławionym charczeniem; coś białego i długiego świsnęło

obok skroni Leii i utkwiło w jego szyi. Han krzyknął i instynktownie zasłonił żonę
własnym ciałem... po czym omal nie stracił ręki, kiedy ostrze miecza świetlnego ożyło z
sykiem.

Upadli na ziemię, a następne pociski świstały nad ich głowami. Wylatywały ze

wszystkich zakątków sali i napełniały powietrze dźwiękiem przypominającym
rozdzierany materiał. Już po chwili reszta strażników padła na posadzkę pośród
kakofonii przerażonych okrzyków i brzęku zbroi.

Leia zepchnęła Hana z siebie.
- Nie rób tego więcej - powiedziała. Uklękła i wskazała na swoją szatę. - Jestem

Jedi, pamiętasz?

- Przepraszam... stary nawyk.
Kilka tuzinów „zalotników" miotało się po sali, przeskakując meble. Niektórzy

trzymali białe ostrza do rzucania, inni dopiero wyciągali je z rękawów. Han odwrócił się,
aby zabrać broń zabitego sierżanta i stwierdził, że reszta gwardzistów leży w korytarzu,
w większości martwa. Kilku jeszcze wiło się z bólu z plastoidową rękojeścią wystającą z
gardła.

Han poczuł zimną grudę w żołądku. Zabójcy byli dobrzy; doskonale

zorganizowani i świetnie wyszkoleni. Doczołgał się do sierżanta i chwycił potężny
miotacz; zaczął manipulować przy nieznanym mu hapańskim zamku.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

65

- Cholera! Nieważne, co mówisz, ale następnym razem... - odezwał się do żony.
Za jego plecami zamruczał miecz świetlny Leii i smród palonego ciała wypełnił

powietrze. Jakiś napastnik upadł na ziemię. Reszta atakujących biegła już w kierunku
korytarza, mijając Solo z obu stron. Większość w ogóle nie zwracała na niego uwagi;
wyrywali broń martwym strażnikom i biegli w głąb korytarza. Jeden tylko, jasnowłosy
mężczyzna o wydatnej szczęce, spojrzał na Hana.

- Wszystko w porządku? - zagadnął.
- O, tak - odpowiedział Han. Wreszcie odszukał blokadę miotacza - małą

wypukłość wewnątrz kabłąka spustowego - i wcisnął ją. - Dzięki, że pytasz.

Pociągnął za spust, wypalając dziurę wielkości pięści pośrodku piersi blondyna.

Hapanin padł na plecy, wciąż jeszcze unosząc brwi ze zdumienia.

Han rozejrzał się i zobaczył Leię stojącą za nim nad ciałem innego martwego

Hapanina. Marszcząc brwi, wpatrywała się w ofiarę.

Nie odnosisz przypadkiem wrażenia, że nie mamy najmniejszego pojęcia, co się

tutaj dzieje?

- Nie jesteśmy w tym osamotnieni.
Leia postawiła Hana na nogi, jednocześnie kierując go z powrotem do

poczekalni. Z pół tuzina młodych paniczów stało wokół kawalera w średnim wieku,
który przedtem pouczał bladego „dzieciaka" na temat kapelusza.

Inni zalotnicy gapili się z głupimi minami, jak „dzieciak" nurkuje i przetacza się w

kierunku tych samych drzwi, którymi weszli Solo, unikając nieprzerwanego strumienia
ognia miotaczy stojących tam strażników. Zabójca zrzucił za duży surdut, odsłaniając
obcisły kombinezon i pas pełen noży. Teraz już było widać doskonale, że Leia miała
rację co do płci młodego człowieka. Okazał się młodą kobietą. Cylinder znikł,
odsłaniając nieporządny warkoczyk, który nadawał jej nieprzewidywalnego, dzikiego i
bardzo niebezpiecznego wyglądu.

Han podnosił już miotacz do ramienia, ale Leia położyła dłoń na lufie.
- Jeszcze nie - ostrzegła. - Ona jest wrażliwa na Moc.
- Wrażliwa na Moc? - Han zrozumiał, o co chodzi Leii. Kobieta nie będzie łatwym

przeciwnikiem, a nie mogą sobie pozwolić na zwłokę. - Czy ktoś wreszcie powie mi
uprzejmie, co się tutaj dzieje, do diabła?

- Może potem. - Leia zawróciła do korytarza, którym poszli zabójcy. - Najpierw

sama muszę się zorientować.

Han zabrał kilka zapasowych baterii z pasa martwego sierżanta i rzucił się za Leią.

Dogonił ją jakieś dwadzieścia metrów w głąb korytarza z białego kamienia. Uciekinierzy
byli jeszcze daleko. Han przykląkł pod ścianą, ukrywając się za postumentem, na którym
stał błękitno połyskujący pancerz - wczesna zbroja durastalowa.

- Musimy ich powstrzymać - mruknął.
- Dobry pomysł. - Leia nie zatrzymała się nawet na chwilę. - Postaraj się mnie nie

trafić!

- Hej! - zawołał Han. - Nie o to mi chodziło!
Ale Leia dalej biegła w głąb korytarza; minęła wspaniały żyrandol, nabierając

tempa. Han przeklął jej brawurę, wziął trzy szybkie oddechy i podniósł miotacz do
ramienia.

Zanim zdążył otworzyć ogień, zabójcy zatrzymali się nagle i niepewnie obejrzeli

na Leię. Nawet bez Mocy Han czuł ich zmieszanie. Albo znaleźli się nieoczekiwanie w

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

66

ślepym korytarzu, albo nie widzieli, jak zaatakowała ich kamratów i nie rozumieli,
czemu ich goni. A może i jedno, i drugie.

- Co, u licha, się dzieje? - zapytał znowu. Wycelował w Hapanina na przedzie i

trafił go między łopatki, po czym wziął na cel kolejnego i strzelił znowu. Ten odbił się
od postumentu, wyszedł chwiejnie na środek korytarza i padł. Pozostali rzucili się w
poszukiwaniu osłony i wreszcie też zaczęli strzelać.

Leia dogoniła grupę i zaatakowała mieczem świetlnym. Okryta mgłą szafirowego

światła, odbiła strzały z powrotem w kierunku, skąd nadleciały. Han powalił kolejnego
zabójcę, ona zabiła trzech. Han odstrzelił jednemu nogę i wysłał go koziołkującego w
głąb korytarza; Leia użyła Mocy, by zmiażdżyć jeszcze dwóch latającą ciężką,
pleksoidową zbroją.

Nagle korytarz zatrząsł się od ogłuszającego huku granatu udarowego. Hana na

chwilę oślepił jaskrawy żółty rozbłysk; Leia krzyknęła z zaskoczenia i powietrze
rozbrzmiało przenikliwym wyciem miotaczy. Głosy Hapan wznosiły się do krzyku i
ucichły nagle, a promienie laserowe przelatywały wzdłuż korytarza tak licznie, że
dopiero po chwili Han zorientował się, że odzyskał zdolność widzenia.

Leia zbliżała się do niego; robiąc salta w powietrzu, przemieszczała się z jednej

strony korytarza na drugą, odbijając strzały i tylko czasem kryjąc się za postumentami.
Za nią nie było już widać żadnego żywego zabójcy - jeśli w ogóle jakiś ocalał - za to z
drugiego końca korytarza nadciągała falanga strażników królewskich, prowadząc ciągły
ostrzał z miotaczy.

Han uniósł się trochę, aby pokazać nad postumentem szyję i ramiona.
- Przestańcie, matołki! - wrzasnął. - Jesteśmy na...
Jego protest zakończyła kolejna kanonada, strącając zbroję z postumentu. Zbroja

przewróciła Hana na posadzkę, by zaraz przysypać go brzęczącą lawiną durastali.

- Han! - zawołała Leia, ale jej głos był ledwie słyszalny poprzez wizg miotaczy.

Smród spalonego ciała, towarzyszący walce na miotacze, stał się tak intensywny, że
Hanowi zebrało się na wymioty - Nie podnoś się!

- A mam wybór? - chciał odpowiedzieć Han, ale nie miał w płucach dość

powietrza.

Zepchnął dwudziestokilogramowy napierśnik z ramion i głowy i przetoczył się na

kolana. Oddech jeszcze nie wrócił, ale ból w piersi nie był ostry, co świadczyło, że nie
odniósł poważnych obrażeń. Leia znajdowała się po drugiej stronie korytarza, parę
metrów przed nim, uwięziona za postumentem przez strumień ognia z miotaczy, tak
silny i nieprzerwany, że przypominał płomień z silnika jonowego.

Han obejrzał się na strażników, którzy byli już w połowie korytarza.
- Dobra - warknął. - Moglibyście już przestać strzelać do mojej żony, chłopcy?
Wycofał się znów za postument, wymierzył miotacz w sufit i wystrzelił w samo

serce gigantycznego żyrandola. Wystarczyło kilka strzałów, aby ogromna ozdoba runęła
w dół w brzęku kryształów i metalu, a nawałnica ognia w korytarzu natychmiast zmalała
do pojedynczych strzałów. Han podniósł głowę i stwierdził, że żyrandol wylądował
dokładnie pośrodku atakujących strażników; większość leżała rozpłaszczona na
posadzce - poraniona, przywalona kryształem albo zbyt oszołomiona, by się ruszyć.

Kilkunastu strażnikom udało się jednak uskoczyć przed żyrandolem.

Koncentrowali ogień na Leii, spychając ją za postument za każdym razem, kiedy
próbowała przedostać się do Hana. A Leia po prostu odbijała strzały, zamiast kierować

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

67

je z powrotem w stronę napastników. Widocznie usiłowała oszczędzać Hapan, którzy
pozostali lojalni wobec Tenel Ka.

Han przeklął jej skrupuły. Wycelował w stopy strażników i zaczął strzelać w

podłogę, odbijając strumienie energii. Połowa z nich od razu skierowała uwagę na
niego, a jeden - osobnik o gniewnie zmarszczonych brwiach i zniszczonej twarzy
weterana - odpłacił się Solo za uprzejmość, odpinając od pasa granat udarowy.

- Nie! - krzyknął Han, chociaż raczej nikt go nie słuchał. Nie...
Strażnik przesunął kciukiem przełącznik aktywujący, więc Solo nie miał wyboru.

Musiał mierzyć w pierś tamtego.

Zanim jednak strzelił, z korytarza za nim nadleciał strumień laserowego ognia,

zbijając strażnika z nóg. Granat wypadł z jego dłoni i potoczył się po posadzce. Han
obejrzał się przerażony i zobaczył bladoskórą zabójczynię, stojącą u wejścia z ciężkim
hapańskim miotaczem w każdej ręce.

W tym momencie za jego plecami eksplodował granat, wypełniając korytarz

światłem, hukiem i ogniem. Zabójczyni nawet nie mrugnęła. Strzelała dalej z jednego z
miotaczy, a drugim kiwała na oboje Solo, wzywając ich do siebie.

- Chodźcie! - syknęła.
Zbyt zdumiony, aby cokolwiek zrobić, Han zerknął przez korytarz na Leię, która

odpowiedziała mu krótkim spojrzeniem i tylko wzruszyła ramionami.

Kilku strażników uwięzionych pod żyrandolem doszło przez ten czas do siebie i

znów otworzyli ogień, zarówno do zabójczyni, jak i do nich. Kobieta upadła, przetoczyła
się parę metrów, po czym znów wstała, strzelając, aż wreszcie stłumiła ataki
przeciwników prawie zupełnie. Znów skinęła na małżonków Solo, cały czas trzymając
miotacz wycelowany w Hana.

- Chodźcie - powtórzyła. Miała wysoki, chłodny głos. - Jeśli w ogóle chcecie żyć.
Han spojrzał na Leię.
Skwapliwie pokiwała głową.
- Kto by nie chciał? - powiedziała.
Wstała i pobiegła w kierunku wyjścia. Padała i koziołkowała raz po raz, odbijając

nieliczne strzały, które jeszcze ją ścigały. Han posuwał się równolegle do niej i osłaniał
oboje ogniem. Wciąż nie miał pojęcia, co się dzieje, ale z każdą chwilą wydawało się
coraz bardziej jasne, że nikt inny też tego nie wie - a w takich przypadkach jedyną
obowiązującą zasadą było przeżycie za wszelką cenę.

Mijając wejście, blada kobieta podbródkiem wskazała drogę, którą przybyli.
- Schody!
- Jak dla mnie może być - zgodziła się Leia, idąc przodem.
W poczekalni nie napotkali oporu; ci zalotnicy, którzy nie wzięli udziału w ataku,

ukrywali się za meblami lub kulili po kątach, nie chcąc ryzykować życia. Han poznał już
umiejętności zabójczyni, więc stwierdził, że mieli absolutną rację.

Na podeście przed poczekalnią leżeli nieruchomo na podłodze obaj strażnicy - a

dwaj następni na półpiętrze po drugiej stronie klatki. Nie było widać więcej strażników -
ale Han wiedział, że to może się bardzo szybko zmienić. Przeszli po schodach do
korytarza, który wiódł do salonu, gdzie przedtem czekali z Leią.

Zabójczyni zawołała za nimi:
- Poczekajcie!
Han zatrzymał się i zobaczył, że kobieta klęczy przy wejściu na klatkę. Oba

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

68

miotacze skierowała w górę schodów, ale patrzyła na nich.

- Dokąd idziecie? - zapytała.
- Wracamy do hangaru - wyjaśnił Han. - Musimy się stąd wynosić.
- Nic z tego. - Blada kobieta wyjrzała na schody i zaczęła ostrzeliwać górne

piętra. - Musimy dokończyć ten kontrakt.

- My? - zdumiała się Leia.
- Wam pewnie nie płacą, ale i tak po uszy w tym siedzicie - powiedziała kobieta,

wciąż strzelając z jednego pistoletu, podczas gdy drugi skierowała w pierś Hana. - I nie
róbcie takich zaskoczonych min. Sama nie sądziłam, że to tak będzie wyglądało.

Leia tak mocno ścisnęła broń, że aż zbielały jej kostki dłoni, ale na szczęście

widział to tylko Han. Strażnicy dotarli już do szczytu schodów i zabójczyni zajęta była
wymianą ognia.

- Posłuchaj - odezwała się Leia. - Nie wiem, kto...
- Ty oczywiście wiesz, kim jesteśmy - wtrącił Han. Zaczynał rozumieć, czemu

sytuacja wydawała się taka zwariowana: zabójcy wzięli jego i Leię za osoby, które miały
im pomóc dostać się do Tenel Ka. - Może nas też oświecisz?

Zabójczyni zerknęła na niego z groźną miną.
- Nie wiecie, kim jestem? Naprawdę?
- Przebywaliśmy poza centrum wydarzeń - wyjaśniła Leia, podejmując strategię

Hana. - Właśnie wracamy z Korelii.

W korytarz runęła kaskada ognia z miotaczy, omal nie pozbawiając zabójczyni

głowy. Ona jednak tylko przetoczyła się na bok i oparła plecami o ścianę, po czym
popatrzyła na miecz świetlny Leii.

- Możecie mnie nazywać Nashtah - powiedziała z cieniem uśmiechu. - Lubię to.
Z powodu, którego Han nie rozumiał, dźwięk tego imienia przyprawił go o

dreszcz - a może to była wina strumienia ognia, wlewającego się przez drzwi.

- W porządku, Nashtah - rzekł. - Może nie zauważyłaś, ale ktoś nas wrobił.
- Tenel Ka prawdopodobnie wie już o próbie zamachu - dodała Leia. - A to

znaczy, że nie mamy żadnej szansy teraz do niej dotrzeć. Możemy jedynie dać się złapać
i zabić.

- Chyba nie wiedziała, że my też jesteśmy zaangażowani, dopóki to się nie

zaczęło - zastanowił się Han. - Ale wszystko się zmieniło. Mamy najwyżej dwie minuty,
aby dotrzeć na pokład „Sokoła"... jeśli będziemy mieć tyle szczęścia. Potem hangar
zostanie zamknięty tak szczelnie, że nie wytniemy sobie drogi na zewnątrz nawet
mieczem świetlnym.

Oczy Nashtah pociemniały; zaczęła rozważać tę możliwość. Nagle przykucnęła,

okręciła się w kierunku wyjścia i znów puściła serię strzałów w górę schodów. Rozległ
się chór bolesnych wrzasków.

- Prowadźcie! - Wstała i miotaczami pokazała im kierunek. Dotknęła ramienia Leii

lufą tak gorącą, że rękaw zaczął się tlić. - I lepiej, żeby to nie była podwójna gra.
Niczego tak nie lubię, jak zabijać Jedi.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

69

ROZDZIAŁ

8

Salon Małżonków śmierdział dymem, spaloną tkaniną i zwęglonym mięsem, a

podłoga usiana była szczątkami mebli i ciałami zabitych. Ekipy ratunkowe ewakuowały
rannych, podczas kiedy agenci ochrony pałacowej rejestrowali zwłoki na holowideo. Po
drugiej stronie sali stała grupa mocno oszołomionych dworzan, otoczona przez oddział
straży pałacowej.

Jainę nękały złe przeczucia na temat lekkiego transportowca CEC, który skoczył w

nadprzestrzeń w tym samym czasie, kiedy ona i Zekk wchodzili w system. Odlatywał z
Hapes z przyspieszeniem, na jakie niewiele frachtowców może sobie pozwolić, a sam
fakt, że ścigały go dwie eskadry hapańskich myśliwców, raczej potwierdzały hipotezę, że
był to „Sokół Millenium".

Zekk pochylił się do niej.
- Han i Leia Solo tego nie zrobili - szepnął. Wciąż był w tym samym

kombinezonie, który nosił od ponad tygodnia, ale jego zapach był niczym w
porównaniu z gryzącym odorem, który wypełniał pomieszczenie. To nie w ich stylu.

- Nie musisz mi tego mówić. - Jaina zdała sobie sprawę, że Zekk próbuje ją tylko

pocieszyć, ale nie tego akurat teraz potrzebowała. Potrzebowała faktów. - Nie sądzisz,
że powinnam znać moich rodziców?

Zekk przesunął dłonią po zlepionych od potu włosach, pokręcił głową i prychnął

z odrazą. Ruszył przez salon bez słowa, pozostawiając Jainę zdezorientowaną, ciekawą, o
co mu chodzi. Takie; zachowanie było niepodobne do Zekka; Jaina nie rozumiała,
dlaczego jest taki wściekły. W końcu to nie jego rodziców widziano uciekających z
miejsca zamachu.

Ponieważ nie ruszyła za nim natychmiast, sierżant, który ich eskortował, pchnął ją

lekko.

- Trzymajcie się razem. - Wskazał na salon. - Mamy dość sztuczek Jedi jak na

jeden dzień.

Jaina popatrzyła na Hapanina. Był wysoki, banalnie przystojny, o rzeźbionych

rysach i ciemnoniebieskich oczach.

- Moja matka nic... - zaczęła.
- Powiedz to księciu Isolderowi - przerwał. Położył dłoń na kolbie miotacza w

kaburze i drugą ręką wskazał Zekka. - Idź za nim.

Jainę kusiło, aby użyć Mocy i rozpłaszczyć aroganckiego sierżanta na najbliższej

ścianie, ale uznała, że to niezbyt właściwa chwila na pokazywanie mu, gdzie jego
miejsce. Zadowoliła się ironicznym wzruszeniem ramion i poszła za Zekkiem do kąta,
gdzie książę Isolder przyglądał się, jak funkcjonariuszka ochrony przesłuchuje
dygoczącego arystokratę.

Gdy Jaina i Zekk podeszli bliżej, zastąpiło im drogę dwóch ochroniarzy. Isolder

dotknął ramienia jednego z nich.

- Zostaw, Brak. - Typowo hapańską twarz księcia zdobiło kilka nowych

zmarszczek, ale był równie przystojny jak zawsze. - Oni są w porządku.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

70

Brak się nie cofnął.
- To Jedi, milordzie. Po tym, co się tu właśnie stało...
Isolder ścisnął Braka za ramię i odciągnął go w tył.
- Prawdopodobnie tylko dzięki nim moja córka przeżyła ten zamach - powiedział.

Spojrzał na Jainę. - Jeśli dobrze się domyślam, to właśnie ty byłaś niedawno powodem
zdenerwowania królowej matki.

- Owszem, kontaktowałam się z nią - przyznała Jaina.
- A więc miałem rację. - Isolder rozłożył ramiona, zachęcając ją do uścisku. -

Dobrze znów cię widzieć, Jaino.

- Ciebie również, książę Isolderze. - Jaina uściskała go i odsunęła się, żeby mógł

przywitać się z Zekkiem. - Przykro mi tylko, że nie mogliśmy przybyć wcześniej.

- Daj spokój. I tak jesteśmy wam wdzięczni za to... hm... ostrzeżenie. Skłoniło ono

królową matkę do wzmocnienia straży.

- I do zamknięcia wewnętrznych drzwi ognioodpornych do rezydencji - dodała

Tenel Ka, zbliżając się od tyłu do Jainy i Zekka. - Nie powinno wam być wcale przykro.

Jaina się obejrzała. Tenel Ka stała o dwa metry od niej, otoczona niewielką

grupką dworzan i gwardii królewskiej. Jej rdzawe włosy spływały aż na plecy; ubrana
była w suknię z zielonego błyszczojedwabiu, znakomicie łączącą elegancję z prostotą.
Efekt był tak uderzający i królewski, że Jaina musiała sobie przypomnieć, że patrzy na
dawną koleżankę z Akademii Jedi i współtowarzyszkę broni.

- Wasza Wysokość...
Jaina skłoniła się, Zekk poszedł w jej ślady. Tenel Ka wydawała się zakłopotana

uniżonym szacunkiem, okazywanym przez przyjaciół, ale opanowała się i stała
wyprostowana, nieruchoma, starannie ukrywając zmieszanie przed dworzanami.

- Jaina i Zekk... Cóż za nieoczekiwana radość! - Gestem nakazała im się podnieść i

spojrzała w kierunku wielkiego holu, gdzie zniszczenia były największe.

- Przybyliśmy cię ostrzec. - Jaina nie wspomniała o koreliańskiej flocie

szturmowej, która, według podejrzeń Bwua'tu, wkrótce tu zawita, aby pomóc w
zamachu; tę wiadomość przekaże jej dopiero później, kiedy zostaną sami. - Nie
sądziliśmy tylko, że to stanie się tak szybko.

- Wiem, że zrobiliście wszystko, co w waszej mocy. - Twarz Tenel Ka się

zachmurzyła. Po chwili ciągnęła dalej: - Nie rozumiem tylko, dlaczego zamieszani w to
byli twoi rodzice.

Jaina poczuła się, jakby ktoś kopnął ją w brzuch.
- Zamieszani? - Rozejrzała się po zniszczonym wnętrzu. Nie wierzyła, że jej

rodzice mogliby uczestniczyć w ataku przeciwko Tenel Ka. - Jesteś pewna?

- Bardziej, niżbyśmy chcieli - odparł Isolder. Wydawał się raczej rozczarowany niż

wściekły. - Twoja matka i kapitan Solo przybyli bez zapowiedzi i zażądali audiencji u
królowej matki. Zanim zdołała znaleźć dla nich czas, wyśliznęli się z salonu dla gości i
rozbroili cały system zabezpieczeń pałacu.

- Wciąż usiłujemy się zorientować, jak tego dokonali - dodała Tenel Ka. - Zdaje

mi się, że zajęło im to mniej niż dwie minuty... a jeszcze musieli przejść ponad pół
kilometra przez nieznane sobie korytarze.

- Może macie z tym problem, ponieważ nie oni to zrobili - podsunął Zekk.
- Oczywiście, że oni! - wtrąciła postawna dwórka w wieku czterdziestu lub

pięćdziesięciu lat... trudno było to określić dokładniej, znając zamiłowanie Hapan do

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

71

pielęgnacji urody. - Taki wyczyn to nic dla...

- Dziękuję, lady Galney. - Tenel Ka uciszyła kobietę uprzejmym gestem i spojrzała

na Zekka. - Masz inną teorię?

Zekk zmarszczył brwi.
- Może przybyli tu w tym samym celu, co my... aby cię ostrzec - zasugerował.
Jego słowa zostały przyjęte pełnymi powątpiewania, a często także pogardy

minami Hapan. Nawet Jaina miała kłopot, aby uwierzyć w opinię Zekka.

Wreszcie Tenel Ka zapytała:
- Skoro tak, to dlaczego widziano ich opuszczających zamek w towarzystwie

przywódczyni grupy zabójców?

- Co? - jęknęła Jaina.
- Obawiam się, że to prawda - odparła Tenel Ka. - Blada kobieta z ogoloną głową

i warkoczykiem na potylicy. Kiedy moi strażnicy zdołali otoczyć twoich rodziców,
ryzykowała życie, żeby ich uratować.

Jainie zamarło serce. Rzeczywiście wyglądało na to, że jej rodzice współpracowali

z zabójczynią.

- Musi być jakieś wyjaśnienie. - Zekk pocieszająco ścisnął ją za ramię. - Jaino,

musisz ufać swoim uczuciom.

Jaina odsunęła się, poirytowana, zmieszana i... wstrząśnięta. Trudno jej było

uwierzyć, że jej rodzice mogliby uczestniczyć w jakiejkolwiek próbie zamachu... ale nie
miała pewności. Krążyło wiele plotek, sugerujących, że jej ojciec pomógł Bobie Fettowi
zamordować Thrackana Sal-Solo, a jej matka sama doświadczyła zła, wyrządzonego
przez Dartha Vadera. Czy tak trudno podejrzewać, że Leia mogłaby zabić przyjaciółkę
po to tylko, aby Jacen nie wstąpił na złą drogę?

- Kiedy sama nie wiem, co czuję - odparła Jaina i spojrzała na Tenel Ka. - Tenel...

eee... królowo matko, nie wiem, co powiedzieć.

- Mnie też trudno w to uwierzyć - westchnęła Tenel Ka. - To prawda, pozory

świadczą przeciwko nim, ale śledztwo dopiero się rozpoczęło, a jest kilka sprzecznych
dowodów.

- Jakich? - zapytał Zekk.
- Niektórzy świadkowie twierdzą, że Solo zaatakowali zabójców, zanim walka się

rozpoczęła. - Tenel Ka odwróciła się i wskazała na westybul, gdzie rozegrała się główna
część bitwy. - Możemy przejść się tam i zobaczyć, jeśli chcecie.

- Ja chcę - głos Zekka nie brzmiał nieprzyjaźnie, ale nie trzeba było Jedi, żeby

zauważyć, że jest wściekły. - Czemu ignorujecie te relacje?

- Nie ignorujemy - zapewnił Isolder. Podszedł do Zekka i wszyscy skierowali się w

stronę zrujnowanego westybulu. - Ale zeznania naocznych świadków zwykle są
niedokładne. - Z pewnością uczyli was tego na kursach prowadzenia śledztwa w
Akademii Jedi.

- Są też świadkowie, którzy twierdzą, że ludzie, których zaatakowali Solo, w

istocie próbowali ratować królową matkę - dodała lady Galney. - Bardzo wiarygodni
świadkowie.

- Sam to osądzę - rzekł Zekk i zwrócił się do Isoldera: - Kiedy mogę ich

przesłuchać?

Isolder zatrzymał się i spojrzał na Zekka.
- Chcesz przesłuchiwać hapańską arystokrację?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

72

- Właśnie - potwierdził Zekk. - Coś tu się dzieje dziwnego i...
- Wystarczy, Zekk. - Jaina chwyciła towarzysza za ramię i ścisnęła. Jego ton stawał

się nie do przyjęcia, zwłaszcza dla przesadnie wrażliwych Hapan. Takie ostre ostrzeżenia
sprawią tylko, że oficjalni śledczy tym skwapliwiej przeoczą dowody, które mogłyby
uniewinnić jej rodziców. - Jestem pewna, że królowa matka i jej dwór potrafią odkryć
prawdę.

- Z pewnością - odrzekła Tenel Ka. - W śledztwie będziemy interpretować

wszelkie wątpliwości na korzyść obojga Solo... a ja zamierzam przesłuchać osobiście
każdego ze świadków.

To wystarczyło, aby uciszyć protesty Zekka i upewnić Jainę, że jej rodzice nie

staną się wygodnymi kozłami ofiarnymi. Choć obowiązki rodzinne na Hapes wymusiły
na Tenel Ka opuszczenie zakonu Jedi, zachowała wszystkie talenty i umiejętność
posługiwania się Mocą, które poznała jako rycerz Jedi. Gdyby ktokolwiek próbował ją
okłamać co do udziału Solo w zamachu, królowa matka będzie o tym wiedziała.

- Dziękuję, Wasza Wysokość - odpowiedziała Jaina. - Doceniam to. Jeśli jest

cokolwiek, co mogę zrobić, żeby pomóc...

- Owszem, jest - wszedł jej w słowo Isolder. - Wiemy, że „Sokół" często lata z

fałszywymi kodami transponderów. Lista tych kodów okazałaby się bardzo pomocna.

Jainie zaschło w ustach. Poproszono ją właśnie, aby wybierała pomiędzy

lojalnością wobec rodziny a obowiązkiem wobec zakonu Jedi. Była wystarczająco
wyszkolona, żeby wiedzieć, że jej decyzja nie może zależeć od tego, czy jej rodzice są
winni czegokolwiek. Członek Galaktycznego Sojuszu poprosił o informację dotyczącą
ataku na rząd, a ona, jako rycerz Jedi, musi mu ją dostarczyć.

A jednak zwlekała z odpowiedzią. Lady Galney przypomniała jej:
- Konsorcjum Hapes jest ważną częścią Galaktycznego Sojuszu... - bardzo ważną

częścią. A twoi rodzice to terroryści.

- Domniemani terroryści - poprawiła Tenel Ka. Wbiła w Jainę spojrzenie szarych

oczu i dodała: - Tak będzie lepiej dla wszystkich. Moi dowódcy będą... ostrożniejsi,
wiedząc, że rzeczywiście mają do czynienia z „Sokołem".

- A informacja o tym będzie nam potrzebna tylko tak długo, jak długo pozostaną

w granicach Konsorcjum - zauważył Isolder. - Jeśli nie stanowią zagrożenia dla królowej
matki, jestem pewien, że opuszczą przestrzeń Hapan tak szybko, jak to jest możliwe.

- Jeśli śledztwo wypadnie pomyślnie, nie będziemy ich ścigać poza naszymi

granicami - dodała Tenel Ka. - Pozostawimy ich władzom Sojuszu. - Jestem pewna, że
oni znają te fałszywe kody.

- Nie jestem pewna, czy ja znam wszystkie - zmusiła się do odpowiedzi Jaina.

Propozycja Tenel Ka była więcej niż uczciwa. Hapańska Flota Królewska zamierza ścigać
lub niszczyć wszystkie napotkane YT-1300. Znając kody, Tenel Ka może przynajmniej
wydać rozkaz, aby dowódcy schwytali „Sokoła" i jego załogę w jednym kawałku. - Ale
dam wam te, które znam.

- Dziękuję - rzekła Tenel Ka. - Wiem, jakie to musi być dla ciebie trudne.
- Poproś tylko dowódców, aby byli cierpliwi - powiedziała Jaina. Spojrzała na lady

Galney i przeraził ją pełen błogiego zadowolenia wyraz twarzy damy dworu. Nie
zmieniało to jednak sytuacji. - Rodzice nie poddadzą się bez walki... ale nie zabiją też
nikogo, dopóki nie muszą.

- Poinstruowałam już moich dowódców, że Leia i Han Solo potrzebni nam są żywi

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

73

- odparła Tenel Ka.

- To doskonale. - Jaina skinęła głową. - Powinniśmy gdzieś dokończyć odprawę.

Podchodząc do lądowania, widzieliśmy z Zekkiem „Sokoła" wykonującego skok w
nadprzestrzeń. Jeśli się pospieszymy, możemy zaoszczędzić waszym dowódcom
kłopotów z ich schwytaniem.

- Polecicie po nich sami? - zapytał Isolder. - Chcecie ich dogonić w przestrzeni

hapańskiej?

Jaina zmarszczyła brwi.
- Jeśli wciąż się tu znajdują, to tak.
- O, nic z tego. - Galney stanęła przed Jainą, tyłem do niej, i zwróciła się do Tenel

Ka: - Nie możemy pozwolić, aby Jedi Solo ścigała własnych rodziców. To będzie
wyglądało, jakbyś wyreżyserowała ten atak jako pretekst do przejęcia władzy. W końcu
wszyscy arystokraci przejdą do obozu wroga.

Tenel Ka westchnęła i spojrzała na Jainę ponad ramieniem Galney.
- Lady Galney ma rację, droga przyjaciółko. W oczach Hapan to będzie wyglądało

bardzo dziwnie.

- Nikt nie musi wiedzieć - przypomniał Zekk. - Jesteśmy Jedi.
- Wszyscy się dowiedzą, to pewne - zaoponował Isolder. Zatoczył ręką krąg wokół

komnaty, przez chwilę wskazując na orszak Tenel Ka. - Rozejrzyj się.

Zekk wyglądał na speszonego i Jaina zrozumiała, że musi ustąpić Tenel Ka.

Konsorcjum Hapes istotnie było kłębowiskiem intryg... a wysłanie córki, aby
doprowadziła własnych rodziców przed oblicze sprawiedliwości, wzbudziłoby
wątpliwości nawet na Coruscant.

- To prawda, ale musimy też pamiętać o bezpieczeństwie Sojuszu odezwała się. -

Możemy pomóc, identyfikując tę zabójczynię i próbując odtworzyć jej trasę. To nie
powinno...

- Aha, jeszcze jedno - przerwała Tenel Ka. - Poprosiłam twojego brata o pomoc

w śledztwie.

Jaina aż otworzyła usta.
- Jacena?
- Wiem, że ostatnio byliście poróżnieni, ale właśnie tym Jacen się teraz zajmuje. -

Głos Tenel Ka brzmiał przepraszająco, lecz stanowczo. - Czy możesz sobie uczciwie
powiedzieć, że sama zrobisz to lepiej?

- Zależy, co rozumiesz przez słowo „lepiej" - warknęła Jaina. Nie mogła uwierzyć,

że Tenel Ka zamierza dać jej bratu swobodę działania w Konsorcjum. - Czy w ogóle
wiecie, co on robi na Coruscant?

- Chroni ludność przed koreliańskimi terrorystami, tak przynajmniej wynika z

tego, co czytałam. - Tenel Ka mówiła defensywnie, ale w jej głosie brzmiał upór. -
Przykro mi, że muszę go odciągać od obowiązków, ale może istnieć powiązanie
pomiędzy terrorystami a tym zamachem... a tylko Jacen ma dość wiedzy, żeby to
stwierdzić.

Jaina westchnęła z irytacją.
- Rozumiem... potrafię zauważyć, kiedy mnie nie chcą.
- A co z Allaną? - zwrócił się Zekk do Tenel Ka. - Każdy, kto będzie chciał cię

zaatakować, postara się również o wyeliminowanie twojej córki. Dopóki wszystko się nie
uspokoi, może powinnaś zatrudnić kilka nianiek Jedi.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

74

- To nie będzie konieczne. - Wyraz twarzy Tenel Ka się nie zmienił, ale Moc

wypełniła się jej niepokojem. Od dnia urodzin starała się utrzymywać Allanę z dala od
świata, tak skutecznie, że w Świątyni Jedi zaczęły krążyć plotki o kalectwie dziecka.
Może istotnie coś w tych plotkach było. - Jej ochrona jest lepsza od mojej.

- Jak powiedziałam, wiem, kiedy stajemy się niepotrzebni. - Jaina nie mogła

powstrzymać gniewu i uczucia żalu. Oto zgodziła się zdradzić jedną z najściślej
strzeżonych tajemnic rodziców, a Tenel Ka nie chciała nawet powierzyć Jainie sekretu
Allany. - Powinniśmy już kończyć odprawę i wracać, ale naprawdę musimy zrobić to na
osobności. - Spojrzała wymownie na świtę Tenel Ka.

- Masz rację - odrzekła Tenel Ka. - Chodźcie za mną.
Królowa matka wezwała gestem Jedi, aby podeszli bliżej. Lady Galney i kilka

innych dam dworu, wyglądały na wstrząśnięte, kiedy wzięła Jainę pod rękę i pochyliła
się ku niej.

- Jest jeszcze coś, co musisz dla mnie zrobić... mogę o to prosić jedynie

najstarszych moich przyjaciół.

- Oczywiście - odparła Jaina, a serce podeszło jej do gardła. Nieważne, czy

rodzice byli uczestnikami zamachu na życie Tenel Ka, czy też nie - Jaina musiała wziąć tę
możliwość pod uwagę... a to sprawiło, że ogarnął ją smutek niemal równie wielki, jak po
śmierci jej brata Anakina. - Jedi zawsze są do twojej dyspozycji.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

75

ROZDZIAŁ

9

Chociaż świt, złocisty i jasny, wstał kilka minut temu, nad placem Przyjaźni wisiał

mroczny cień zagrożenia. Im Luke i Mara znajdowali się bliżej sceny zbrodni, tym
bardziej ponure było to wrażenie. Przejścia z obu stron strzegły roboty policyjne o
ciemnych wizjerach, a grupka pająkowatych robotów koronerów roiła się w wysokich
żywopłotach po obu stronach chodnika. Dwaj detektywi - wielkogłowy Bith w zmiętym
kaftanie i pokryty zieloną łuską Rodianin w starannie odprasowanym garniturze - stali w
kordonie ochrony, porównując uzyskane informacje.

- Nie wygląda to dobrze - mruknęła Mara - Obawiam się, że wkrótce się

dowiemy, czemu nie mogę odnaleźć Tresiny poprzez Moc.

- Też się tego boję - odpowiedział Luke. - Nie spodobał mi się dziś rano ton

wysłanniczki ochrony.

Mara spojrzała na niego i się skrzywiła.
- O co ci chodzi?
- Była zaskoczona - odparł Luke. - I pełna niedowierzania.
Pierwsze słowa kobiety z ochrony, kiedy Luke odebrał komunikat pół godziny

temu, zapewniały, że jego syn „nie był zaangażowany" w incydent. Nie chciała
odpowiadać na żadne pytania, ale zapytała, czy Luke wie, gdzie znajduje się mistrzyni
Lobi, a potem poinformowała go, że powinien spotkać się z parą detektywów na placu
Przyjaźni. Oczywiście Mara natychmiast skontaktowała się z Benem, okazało się, że jest
bezpieczny i wybiera się właśnie na ważne spotkanie z Jacenem.

Dotarli do kordonu policyjnego. Zatrzymał ich robot funkcjonariusz, który

wykonał szybki skan siatkówki Luke'a i odstąpił na bok.

- Detektywi Raatu i Tozr oczekują was. - Robot wskazał najpierw na Rodianina, a

potem na Bitha. - Proszę pamiętać, że według prawa powinniście odpowiedzieć na
wszystkie pytania zgodnie z prawdą. Odmowa odpowiedzi może być uznana za
podstawę do wydania nakazu przesłuchania.

- Od kiedy to? - zapytała Mara.
Z wizjera robota koronera wystrzelił znów promień skanujący i wbił się w oko

Mary.

- Mara Jade Skywalker? - zapytał robot.
- Odpowiedz mi najpierw na pytanie, scalaku - warknęła.
- Uznaj to za potwierdzenie - rzekł szybko Luke. - Od kiedy to milczenie jest

czymś podejrzanym?

Robot nie spuszczał wizjera z Mary.
- Przepis taki został dodany do galaktycznej ustawy lojalnościowej o zero trzeciej

dwadzieścia dzisiaj rano.

- W środku nocy? - zapytała Mara. - Jak znaleźli kworum?
- W ramach przepisów o narzędziach egzekwowania galaktycznej ustawy

lojalnościowej kworum nie jest już wymagane w przypadku zatwierdzania praw
antyterrorystycznych.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

76

- A to znów kiedy wprowadzono? - sarkastycznie mruknęła Mara.
- Wczoraj o osiemnastej dwadzieścia siedem - odpowiedział robot. - Pięcioma

głosami, w zredukowanych wymaganiach dotyczących kworum, a spowodowanych
bojkotem delegacji bothańskiej.

- Dzięki za informację - rzekł Luke. Wziął Marę pod ramię i ruszył w kierunku

detektywów. - Zawsze dobrze jest znać prawo.

- Zwłaszcza kiedy je ciągle zmieniają - dodała Mara szeptem.
- Ostatnie aktualizacje dostępne są u każdego robota policyjnego - odezwał się

za nimi robot. - Wszystkie zapytania zostaną wprowadzone do waszej dokumentacji.

- Cudownie - burknęła Mara.
Luke'a trochę zaskoczyło jej zachowanie. Mara zwykle popierała surowe reakcje

na terroryzm. Jednak, jako dawna Ręka Imperatora, wiedziała również, jak łatwo
nadużyć informacji, zbieranych teraz przez rząd w ramach przepisów Galaktycznej
Ustawy Lojalnościowej. Co roku prowadziła w Akademii specjalne seminarium, ucząc
młodych Jedi, jak korzystać z ogromnych banków danych galaktyki.

Detektywi zobaczyli zbliżających się Skywalkerów i przerwali rozmowę. Bith

wyciągnął na powitanie dłoń o delikatnych palcach i podał ją najpierw Luke'owi, a
potem Marze.

- Mistrzu Skywalker, dziękujemy za przybycie. Jestem Chał Tozr. - Wskazał na

zielonoskórego towarzysza - A to mój partner, Gwad Raatu.

Zamiast się przywitać, Raatu podejrzliwie zmarszczył łuskowaty ryjek.
- Czy znacie Tresinę Lobi? - zapytał.
- Oczywiście, że znają - powiedział Tozr. - Przecież to mistrzyni Jedi.
- Zgadza się - rzekł Luke. Czuł poprzez Moc podniecenie Raatu, spowodowane

rozbudzonymi nagle instynktami łowieckimi Rodianina. Bardzo spieszno było mu
znaleźć ofiarę. - Zasiada w Radzie Jedi, jeśli mam być dokładny.

- Już nie. - Raatu machnął ręką w stronę krzaków po bliższej im stronie chodnika,

nie przestając jednocześnie bezczelnie się na nich gapić. - Znalazł ją robot ogrodnik.

- Gwad, okaż trochę szacunku! - Brzegi fałd policzkowych Tozra pobłękitniały z

zakłopotania. - Przepraszam za niego. Mój partner wszystkich uważa za podejrzanych.

- Bo wszyscy są podejrzani. - Ciemne oczy Raatu nadal przewiercały Luke'a i

Marę. - Gdzie byliście wczoraj wczesnym wieczorem?

Zdesperowany Tozr odetchnął ze świstem.
- Gwad! - Odwrócił wielką głowę w kierunku Skywalkerów. - Nie musicie

odpowiadać.

- Nic nie szkodzi. - Luke czuł narastający gniew, ale nie chodziło wcale o Raatu.

Nocny technik dyżurny w centrum komunikacyjnym Jedi pozostawił informację o
przerwanej transmisji mistrzyni Lobi, więc wiedział, co się z nią stało... i kto jest za to
odpowiedzialny. - Miałem ważne spotkanie z prezydentem Omasem, które trwało do
późnych godzin nocnych. Mara była ze mną.

- Jeśli chcecie to potwierdzić, skontaktujcie się z jego biurem. - Głos Mary

brzmiał ostro i sarkastycznie; była to oznaka gniewu i smutku, którą tylko Luke mógł od
niej wyczuć poprzez Moc. - Poproś prezydenta.

Raatu skierował na nią antenki w kształcie talerzy.
- Czy będę mógł osobiście porozmawiać z prezydentem?
- Nie! - odparł Tozr. Spojrzał na Luke'a. - Słuchaj, ktoś ostatniej nocy zamordował

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

77

bothańskiego ambasadora, a szef detektywów chce zebrać tyle personelu, ile zdoła. Jeśli
chcecie załatwić tę sprawę między sobą, powiedzcie tylko...

- Na Coruscant to my stanowimy prawo - zaprotestował Raatu. - Nie Jedi.
Bith odwrócił się do partnera.
- Ktoś zabił mistrzynię Jedi, laserowy móżdżku! - warknął, tak wściekły, że drżał

mu głos. - Nawet jeśli rozwiążemy tę sprawę, to kogo zaaresztujemy?

Nozdrza Raatu rozszerzyły się z podniecenia.
- Boisz się wyzwania?
- Może na razie powinniśmy współpracować - zasugerował Luke. Wskazał na

roboty koronerów rojące się wokół żywopłotu.

- Już zaczęliście zbierać dowody, a Jedi mogą wam dostarczyć dodatkowych

możliwości.

Raatu rzucił pełne urazy spojrzenie w kierunku Tozra i prychnął z urazą.
- Niech wam będzie - rzekł. - Ale technicznie jesteście tylko obserwatorami.
- Chyba to lepsze niż być podejrzanym - zauważyła Mara. Spojrzała na Tozra. -

Możesz nam pokazać miejsce zbrodni?

- Stoisz na nim. - Tozr skinieniem głowy wskazał na chodnik i na rosnące wzdłuż

niego żywopłoty z drzew blar. - Wygląda na to, że zrobili zasadzkę.

- Oni? - zapytał Luke.
- Myślisz, że to niemożliwe, Skywalker? - Raatu nie spuszczał z Luke'a wypukłych

oczu. - Chcesz nam coś powiedzieć?

- Nie, nie... mów dalej - uspokoił go Luke. Popełnił błąd, wtrącając się, nie tylko

dlatego, że wzbudził tym podejrzenia Raatu. Czuł, że i Mara zaczyna go obserwować,
zastanawiając się, co takiego wie, czego nie wie ona. - Wyciągam pochopne wnioski...
nikomu nic dobrego z tego nie przyjdzie.

- Racja - zgodził się Tozr. Wskazał palcem na drzewo blar po drugiej stronie

chodnika, gdzie robot koroner wykonywał właśnie epoksydowe odlewy śladów.

- Wiecie już, jakiej rasy byli mordercy? - zapytała Mara.
- Ludzkiej lub humanoidalnej - odparł Raatu. - Mieli buty, więc trudno to

określić, ale obaj napastnicy przypuszczalnie byli płci żeńskiej i dość szczupli... - odciski
były małe i płytkie.

- Jedna z nich miała zdeformowaną stopę... brak nacisku na przednią część buta -

dodał Tozr. Skinął na Skywalkerów, by szli za nim, po czym przeszedł przez żywopłot. -
Wasza Jedi chyba doszła do wniosku, że coś jest nie tak, i próbowała zajść ich od tyłu.

- Niestety, zauważyli ją - odezwał się Raatu zza ich pleców. - Ale zdaje się, że nie

cierpiała długo.

Wyszli z zarośli na klomb wysokich po kolana krzewów chrysanthusa. Dwa roboty

medyczne czekały z parą noszy i saniami repulsorowymi, a koronerzy roili się po całym
terenie, robiąc odlewy śladów i rejestrując na holowideo każdy szczegół z miejsca
zbrodni.

Pośrodku klombu, wciąż w szatach Jedi, spoczywało ciało ogromnej mistrzyni

Jedi. Obie nogi i głowa leżały opodal. Oczy Lobi wciąż były szeroko otwarte z
zaskoczenia. Nie widać było ani miecza świetlnego, ani innych sprzętów.

Luke poczuł skurcz w żołądku.
- To wiadomość dla mnie! - chciał podejść do ciała, ale robot zagrodził mu

drogę. - Ona ze mną igra.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

78

- Igra z tobą? - zapytał Raatu. - Niby kto?
- Chwileczkę. - Mara dotknęła Luke'a poprzez Moc, chcąc, aby wyczuł jej

podejrzliwość i rosnącą irytację. - Naprawdę uważasz, że to wiadomość? Od Lumiyi?

- Obawiam się, że tak - westchnął Luke. - Chyba chce nam przez to powiedzieć,

że może zabrać Bena, kiedy tylko zechce.

- A co to ma wspólnego z Benem? - zdziwiła się Mara. - Tylko mi nie mów, że

wykorzystujesz naszego syna jako przynętę.

- Niezupełnie jako przynętę - odparł Luke. Nie powiedział Marze, że polecił

Tresinie Lobi, aby śledziła Bena; stało się to po ich sprzeczce na temat tego, czy Jacen
jest dobrym nauczycielem. - Po prostu poprosiłem Tresinę, aby go miała na oku,
ponieważ domyślałem się, że Lumiya może go wykorzystać przeciwko mnie.

- I dlatego kazałeś mi zabrać shoto? - zapytała, przypominając sobie o krótkim

mieczu świetlnym, który zbudowała jako obronę przeciwko pejczowi świetlnemu Lumiyi.
- Skąd wiesz, że Lumiya ma coś wspólnego ze śmiercią Tresiny?

Luke wzruszył ramionami.
- Cóż, chyba mam rację.
- Ale to cię nie usprawiedliwia - rzekła Mara. - Powinieneś był mi powiedzieć.
Luke westchnął.
- Mówiłem ci, że dobrze byłoby go mieć na oku. A ty powiedziałaś, że to dla

mnie wymówka, aby śledzić Jacena. - Urwał, aby się uspokoić, i wyczuł zainteresowanie,
z jakim Raatu przysłuchiwał się ich rozmowie. Dotknął Marę poprzez Moc,
przypominając jej o świadkach, i zaraz dodał: - Poza tym przecież tak naprawę nie o to
jesteś wściekła.

Rzuciła mu spojrzenie mówiące, że to jeszcze nie koniec rozmowy, ale podjęła

grę.

- Chyba masz rację.
- Rozumiem, że to ta Lumiya jest naszą główną podejrzaną - odezwał się Tozr. -

Kto to taki?

- Jedna z dawnych dziewczyn Luke'a - ostro rzuciła Mara.
Antenki Raatu aż się wyprostowały.
- Ach, to wszystko wyjaśnia. - Uniósł dłoń i podyktował parę słów do mikrofonu

przypiętego do rękawa, po czym wskazał na ciało Lobi. - A mistrzyni Lobi to nowa
dziewczyna?

Zamiast odpowiedzieć, Mara uniosła lekko brew i spojrzała na Luke'a.
- Wcale nie! - zaperzył się Luke. - Mara jest... eee... Mara jest moją żoną, nie mam

żadnej dziewczyny.

Raatu wzruszył ramionami.
- A co my wiemy o was, Jedi? - mruknął. - U ludzi to zawsze albo seks, albo

miłość.

Tozr mądrze pokiwał głową.
- Przez osiemdziesiąt siedem procent czasu - rzekł. - Na drugim, dość odległym

miejscu, znajdują się dragi.

- Nie tym razem - upierał się Luke. - Tu chodzi o zemstę.
- Zemstę za co? - zapytał Tozr. - A co ma do tego twój syn?
- Lumiya była uczennicą Sithów - wyjaśnił Luke. - Pragnie zemsty, ponieważ

postrzeliłem ją i pomogłem obalić Imperatora. Ben jest tylko środkiem do osiągnięcia

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

79

celu.

- Jasne, mistrzu Skywalker - mruknął Raatu. - Cokolwiek powiesz... ale na razie

wszystkie motywy są ważne.

- Czy macie jakiś pomysł, kim mogła być jej wspólniczka?
Za plecami Luke'a rozległ się ostry głos Mary. Odwrócił się i stwierdził, że odeszła

od grupy i mówiła coś gniewnie do komunikatora.

- Jestem kimś więcej niż tylko matką Bena, kapralu Lekauf! - tłumaczyła. - Jestem

mistrzyni Mara Jade Skywalker z zakonu Jedi.

Odpowiedzi kaprala Luke prawie nie usłyszał.
- Jeśli wiesz, kim jestem, to rozumiesz chyba, że albo mi powiesz, dlaczego

komunikator mojego syna jest zagłuszany... albo spędzisz sześć tygodni w zbiorniku
bacty, usiłując odhodować sobie części ciała, które ci zaraz poobcinam. - Mara spojrzała
przez plac na ogromny srebrny cylinder Galaktycznego Pałacu Sprawiedliwości. - Mogę
tam być za trzy minuty.

Nastąpiła krótka cisza.
- Dobrze wiem, że ten komunikator jest zagłuszany - powiedziała Mara.
Kapral coś jej odpowiedział.
- Co mówisz?
Kapral powtórzył, a gniew Mary w Mocy przygasł nieco.
- Rozumiem. Cóż, każcie mu skontaktować się ze mną natychmiast po powrocie.

- Zawahała się i powtórzyła: Natychmiast, kapralu Lekauf. Czy wyraziłam się jasno?

Mara wyłączyła komunikator wyraźnie zdziwiona, że Luke i pozostali gapią się na

nią. Zmarszczyła brwi.

- Chcę być po prostu pewna, że Lumiya nie przekaże reszty swojej informacji -

wyjaśniła.

- A jesteś pewna? - zapytał Luke.
- Kapral Lekauf był bardzo przekonujący - odparła. - Zdaje się, że Jacen zabrał

Bena do bazy Crix.

- Do bazy Crix? - powtórzył Raatu. - Po co?
Mara rzuciła Rodianinowi spojrzenie oznaczające „nie bądź głupi".
- Nie powiedział.
Znana lepiej pod nazwą Rezerwy Wojskowej Generała Criksa Madme, baza Crix

została zbudowana w czasie pierwszej fali reorganizacji floty po wojnie z Yuuzhan
Vongami. Był to ogromny kompleks orbitalnych hangarów, obecnie służący jako port
wypadowy Trzeciej, Ósmej i tajemniczej Dziewiątej Flocie. Mieścił również kwaterę
główną dwóch elitarnych jednostek bojowych: Kosmicznych Strażników i Korpusu
Gamma, oraz - jak dowiedzieli się ostatniej nocy od prezydenta Omasa - hangar
nowiutkiego niszczyciela gwiezdnego przydzielonego SGS, „Anakina Solo".

- Może to i dobrze - rzucił Luke, domyślając się, że Jacen zabrał Bena do bazy na

dziewiczy rejs „Anakina". - Przynajmniej wiemy, że Lumiya go tam nie dosięgnie.

- Skąd wiemy? - zapytała Mara. - Mnie by zabezpieczenia bazy nie zatrzymały.
- Ale potrzebowałabyś trochę czasu, żeby je pokonać - zauważył Luke. Nie

wspomniał o dziewiczym rejsie, ponieważ Raatu i Tozr nie mieli wystarczających
uprawnień, aby bodaj słyszeć o okręcie nazwanym „Anakin Solo". - A to pociągałoby za
sobą ryzyko, którego mogłabyś uniknąć gdzie indziej.

Mara zastanowiła się przez chwilę, wreszcie skinęła głową.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

80

- W porządku. Co robimy?
- Teraz mamy szansę - rzekł Luke. - Dopóki Ben nie wróci, jesteśmy tylko my i

ona.

- I my - wtrącił Raatu. - Ta Lumiya jest pierwszą podejrzaną.
- Myślisz, że zdołasz zidentyfikować swoją dawną dziewczynę? - Tozr wyciągnął z

kieszeni pomiętego kaftana duży notatnik i zaczął wstukiwać kody. - Wczoraj była gęsta
mgła, ale kamery ochrony mają dość dobre filtry. Stoimy w ślepej plamce, ale może uda
nam się ją zobaczyć, zanim tu dotarła.

- Rozpoznałbym ją, gdybym zobaczył - zapewnił Luke, podchodząc do Bitha,

który wywoływał właśnie ostatnie materiały wideo z kamer antyterrorystycznych, które
zostały zainstalowane dla ochrony placu Przyjaźni. - Ale raczej nie będzie jej widać.

- Nie?
- Jest na to zbyt zręczna. - Mara dołączyła do nich i wyciągnęła dłoń po notatnik.

- Mogę?

Tozr nastroszył fałdy policzkowe i z ociąganiem podał jej notatnik. Mara zaczęła

wprowadzać kody, wywołując materiał z wejścia do Świątyni Jedi. Nie potrzebowała
dużo czasu, aby zobaczyć Bena, wchodzącego do parku, oraz śledzącą go Tresinę Lobi,
trzymającą się w dyskretnej odległości i w cieniu. Nie zauważyli jednak nawet śladu
Lumiyi - ani też drugiego mordercy - chociaż Mara włączyła materiał z kolejnych dwóch
kamer.

Luke sprawdził wydruk godziny na dole ekranu.
- Za wcześnie - uznał. - Wiadomość Tresiny nadeszła o dziewiętnastej dwadzieścia

dwie.

- Jaka wiadomość? - zapytał Raatu.
- Przekazała częściowo wiadomość, że widziała Lumiyę.
- Co jeszcze?
- To wszystko - odparł Luke. - Ale wiem, że miałem rację. Lumiya śledziła Bena. A

potem się urwało.

- Nie sądzę jednak, aby ta Lumiya śledziła twojego syna, kiedy wychodził ze

świątyni - zauważył Tozr i postukał w ekran.

- Musiała na niego czekać już na placu.
- Też mi się tak wydaje. - Głos Mary był zimny jak bryła lodu w żołądku Luke'a -

Nie podoba mi się to. Wiedziała, gdzie go znajdzie.

- Mówiliśmy przecież, że to była pułapka - przypomniał im Raatu. - Obie

morderczynie czekały na mistrzynię Lobi w krzakach.

- Rzeczywiście, tak to wygląda - zgodził się Luke. Obejrzał się na Marę. - Lumiya

musiała wejść na plac inną drogą.

Mara zaczęła szybko przeglądać nagrania z innych wejść. W pewnej chwili przez

ekran z błyskiem przeleciała fala zakłóceń. Mara zatrzymała obraz i sprawdziła czas.

- Dziewiętnasta czternaście - oznajmiła.
- Osiem minut przed wiadomością od Tresiny - zauważył Luke. - Pasuje.
- Ale to tylko zakłócenie - rzekł Tozr, wciąż gapiąc się w notatnik.
- To błysk Mocy - poprawił Luke. - Można go użyć, aby urządzenie rejestracyjne

nie zarejestrowało naszego obrazu, kiedy przechodzisz przez pole jego zasięgu.

Mara sprawdziła kod kamery na dole ekranu.
- Wejście od strony Galaktycznego Miasta?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

81

Tozr skinął głową.
- Zgadza się.
- A więc mamy szczęście - wtrącił Raatu. Rodianin bez pytania wyjął notatnik z

rąk Mary i wywołał schemat sieci kamer.

- W Galaktycznym Mieście mieszkają sami dygnitarze. Kamery są dosłownie

wszędzie.

Przewijał przez chwilę obrazy z każdej kamery w okolicy, aż natrafił na drugi,

podobny rozbłysk.

- Dziewiętnasta zero sześć. - Raatu pierwszy pokonał żywopłot i skierował się na

ścieżkę wiodącą do Galaktycznego Miasta.

- Jesteśmy na tropie.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

82

ROZDZIAŁ

10

Kilka godzin od odkrycia śladów Lumiyi na placu Przyjaźni Luke, Mara i ich dwaj

towarzysze detektywi szli za neimoidiańskim kierownikiem budynku długim korytarzem
z kamienia larmal na trzechsetnym piętrze eleganckiego apartamentowca Zorp House.
Luke w ostatniej chwili odwiódł Raatu od wezwania oddziału szybkiego reagowania,
stwierdzając, że roboty SWAT działają mało dyskretnie. Lumiya wyczuje zagrożenie ze
strony gapiów, którzy przypadkiem zobaczą je w akcji, i ucieknie, nim ktokolwiek zdoła
ją zatrzymać. Za to Saba Sebatyne i dwaj inni Jedi na saniach repulsorowych stojący tuż
za rogiem zapewniali im wsparcie, udając sprzątaczy.

Kierownik budynku zatrzymał się przy wytwornej konsolce z homogonii i wskazał

na podwójne przesuwne drzwi z polerowanego mosiądzu w końcu korytarza.

- Trzysta siedem dwanaście - wyszeptał.
- Jesteś pewien, że to tu? - zapytał Tozr. Podobnie jak Raatu, Bith też był

przekonany, że Lumiya miała wspólniczkę. Luke i Mara nie sprzeczali się, zwłaszcza że
rzeczywiście w krzakach znaleziono dwa zestawy śladów.

Neimoidianin rozłożył skórzaste dłonie.
- W Zorp House jest dwadzieścia pięć tysięcy apartamentów - rzekł. - Nie mogę

znać wszystkich mieszkańców.

- Ale to tutaj ciągle psują się kamery? - upewnił się Luke.
Neimoidianin skłonił głowę o płaskiej twarzy.
- W dodatku to jedyny apartament, którego drzwi nigdy się nie otwierają, kiedy

działa kamera.

Mara zawiadomiła Sabę przez komunikator, że za chwilę będą wchodzić. Raatu

wyjął miotacz i ruszył w kierunku drzwi, ciągnąc za sobą Neimoidianina.

- Zadzwoń - polecił. - Powiedz, że zasygnalizowano alarm przeciwpożarowy z

tego apartamentu i chcesz sprawdzić, czy wszystko w porządku.

- Ja? - Neimoidianin spojrzał niepewnie na miotacz Raatu, potem na Luke'a i

Marę. - Ale... czy ten lokator jest niebezpieczny?

- Odmawiasz współpracy z organami śledczymi? - zapytał Raatu.
- Nie musisz wchodzić do środka - uspokoił Tozr kierownika budynku zza

ramienia swojego partnera. - Chcemy tylko sprawdzić, czy są w domu.

Neimoidianin szedł bez entuzjazmu, ale dotarł do drzwi i zrobił, co mu kazano.

Czekając na odpowiedź, Luke wysunął świadomość Mocy w kierunku apartamentu,
szukając jakiejkolwiek iskierki obecności sugerującej, że ktoś ukrywa się wewnątrz. Nie
poczuł nic, ale to nie miało znaczenia. Lumiya z pewnością potrafi ukryć swoją
obecność w Mocy.

Kiedy po drugim dzwonku nadal nie było odpowiedzi, Neimoidianin powiedział:
- Zdaje się, że nie ma ich w domu - Odwrócił się, aby odejść. - W razie czego

będę na dole...

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

83

- Zaraz, zaraz. - Raatu chwycił go za ramię i wskazał na panel.
- Wprowadź kod uniwersalny.
Moc napełniła się ulgą Neimoidianina.
- Ależ oczywiście. - Wyciągnął palec w stronę klawiatury.
- Czy moglibyście odwrócić oczy?
Po plecach Luke'a przebiegł ostrzegawczy dreszcz i oboje z Marą jednocześnie

krzyknęli: „Nie!"

Luke użył Mocy, aby oderwać dłoń Neimoidianina od panelu, i podszedł bliżej.
- Chyba został przerobiony.
- Przerobiony? - zdziwił się Neimoidianin. - To niemożliwe. Tylko obsługa może...

- urwał w pół słowa, kiedy Luke wyjął swój shoto i zaczął delikatnie wycinać panel ze
ściany.

- Oszalałeś?! - wrzasnął. - Kto za to zapłaci?
- Mam nadzieję, że nie próbujesz utrudnić nam dostępu do apartamentu -

zauważył Raatu. - Udzielanie schronienia terrorystom bywa karane całkowitym
przepadkiem mienia.

- Kto udziela schronienia terrorystom? - Neimoidianin uniósł ręce w górę. -

Dobrze, dobrze, odpiszę to jako szkody wyrządzone przez lokatora.

Luke skończył ciąć, wyłączył broń i ostrożnie wyjął urządzenie ze ściany. Z jednej

strony był do niego przymocowany mały detonator termiczny, z cienkim drutem
sygnalizacyjnym biegnącym od panelu do bezpiecznika.

- Cóż, przynajmniej wiemy, że to właściwe mieszkanie - mruknęła Mara.
Wcisnęła bezpiecznik detonatora, oderwała kable sygnałowe, odłączyła obudowę

od panelu bezpieczeństwa i wsunęła go na wszelki wypadek do kieszeni.

Luke podał panel Neimoidianinowi.
- Teraz wprowadź kod.
Neimoidianin przez chwilę gapił się w klawiaturę, ale zaczął się trząść i szybko

podał ją Luke'owi.

- Czerwony siedem, niebieski dwanaście, zielony zero zero.
Luke wprowadził kod i drzwi się otworzyły. Neimoidianin nie czekał, aż pozwolą

mu odejść; obrócił się na pięcie i znów próbował się ulotnić.

Luke złapał go za ramię.
- Czekaj tutaj - rozkazał. - W holu jesteś bezpieczny... a ja będę wiedział, jeśli

znów spróbujesz uciec.

Twarz Neimoidianina przybrała kolor kości.
- Oczywiście. Dla Sojuszu zrobię wszystko.
Raatu poklepał go po policzku.
- Brawo - powiedział. - Oto wzorowy obywatel. Coruscant potrzebuje takich

więcej.

Luke wszedł do apartamentu pierwszy. Mieszkanie było mniejsze, niż sądził i

zaskakująco przytulne, z wygodnymi siedziskami w niszy przed ścianą rozrywkową.
Resztę ścian pokrywały reprodukcje znanych dzieł sztuki z całej galaktyki - nawet
holograficzna kopia Killickiego Zmierzchu Leii. Jednak najbardziej zdumiały Luke'a
lustra. Wisiało co najmniej po jednym na każdej ścianie, wszystkie tak ustawione, aby
patrząc pod odpowiednim kątem, można było zobaczyć każdy fragment pokoju.

Luke gestem nakazał Raatu i Tozrowi pozostać tam, gdzie są, a sam z Marą ruszył

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

84

do łazienki. Sprawdzili toaletę i odświeżacz, aby zdobyć pewność, że Lumiya nigdzie się
nie ukryła. Kiedy wrócili do głównego pokoju, detektywi wychodzili już z kącika
kuchennego.

- Czy nie kazałem wam zostać przy drzwiach?
- Poprosiłeś, nie kazałeś - sprostował Raatu. - W kuchni jej nie ma.
- Tutaj też nie - odparła Mara, pokazując kciukiem na sypialnię. - Chyba się

minęliśmy.

- Wróci, wróci. - Tozr wskazał na bukiet niebieskich puszystych kulek na długich

łodyżkach, stojący pośrodku stołu. Uśmiechnął się i podszedł, żeby je powąchać. - Nikt
nie stawia na stole świeżych kwiatów, jeśli zamierza wyjechać.

- Uważaj! - Tym razem to Mara użyła Mocy, aby odsunąć potencjalną ofiarę od

zagrożenia. Przeniosła detektywa na druga stronę pokoju. - Ja bym tego nie robiła -
dodała.

Tozr z irytacją wydął fałdy policzkowe.
- Niby dlaczego?
- Bo Sithowie specjalizują się w sztuczkach i pułapkach. - Luke wziął notatnik

Raatu, zrobił zdjęcie kwiatom i zażądał identyfikacji.

- Dlatego kazaliśmy wam czekać w głównym pokoju - wyjaśniła Mara. - Wszystko

w tym miejscu jest potencjalną pułapką.

Notatnik zapiszczał, więc Luke sprawdził nazwę i opis kwiatu.
- Nerfotrujka - oznajmił. - Nadmiar pyłków powoduje u większości gatunków

uszkodzenie nerwów.

- Coś podobnego! - Raatu starannie rozejrzał się po pokoju. Potem wyszedł za

Tozrem do holu, żeby zaczekać wraz z kierownikiem budynku. - Wszystko, co
znajdziecie, możecie zarejestrować w notatniku.

- Dobry pomysł. - Mara wskazała Luke'owi kuchnię. - Idź tam. Nie powinieneś

grzebać w sypialni byłej dziewczyny.

- Nie martw się. - Luke uśmiechnął się łobuzersko. - Nie ma tam nic, czego bym

już nie widział.

Mara rzuciła mu spojrzenie, które rozsadziłoby kometę, po czym zagnała go do

kuchni.

- Do roboty. Ta kobieta ściga twojego syna, pamiętasz?
Luke zaczął metodycznie przeglądać urządzenia do przetwarzania żywności i

pojemniki. Szybko się zorientował, że Lumiya żyła praktycznie tylko sokami i napojami
proteinowymi - nic dziwnego, biorąc pod uwagę, jakie wyzwanie stanowiła konserwacja
ciała, które w równym stopniu składało się z części organicznych i cybernetycznych. Nie
znalazł jednak nic, co by mu podpowiedziało, skąd wiedziała, że Ben zeszłej nocy będzie
na placu Przyjaźni - żadnych urządzeń podsłuchowych poukrywanych w szafach,
żadnych ełektrolornetek zwisających z uchwytu szuflady albo ładowarki do holokamery
na blacie. Nic.

Luke zawrócił do salonu i ujrzał odbicie Mary spoglądające na niego z lustra.

Wydawała się piękniejsza niż zwykle, jej włosy miały głębszy odcień czerwieni, twarz
była pełniejsza, mniej poznaczona zmarszczkami.

- Zauważyłeś coś? - Mówiła z sypialni, ale dzięki lustrom Luke miał wrażenie,

jakby patrzył jej prosto w oczy. - Chodzi mi o lustra.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

85

- Tak - odparł Luke. - Są wszędzie... z każdego miejsca widać całe mieszkanie.
Mara pokręciła głową.
- Nie o to chodzi - odparła. - One zniekształcają obraz... sprawiają, że w odbiciu

wydajesz się atrakcyjniejszy.

- Teraz to zauważyłem - odezwał się jej mąż.
- Dobrze powiedziałeś, że Sithowie uwielbiają iluzję i oszustwo - mruknęła Mara.

- Nawet kiedy są sami. Wiesz, co jeszcze znalazłam?

- Notatnik? - z nadzieją zapytał Luke.
- Niestety. - Mara wyszła z sypialni z pustymi rękami. Odwrócił się i spojrzał na

nią... na prawdziwą Marę. Pomyślał, że jest piękniejsza niż jej skorygowane odbicie. -
Nic. Ani bagażu, ani baterii, ani narzędzi.

Luke zmarszczył brwi.
- Ani części zamiennych?
Mara zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nic a nic.
- Części zamienne? - zdziwił się Raatu od drzwi.
- Cybernetyczne części zamienne - wyjaśnił Luke. - Lumiya jest w równym stopniu

maszyną, co człowiekiem, a to oznacza, że potrzebuje narzędzi, żeby się serwisować.

- Właśnie - dodała Mara. - Luke ma tylko jedną mechaniczną dłoń, a zawsze ma

przy sobie pół kilo części, żeby nie ryzykować, że sam nie pokroi sobie steku z nerfa.
Lumiya musi wozić ze sobą cały warsztat.

Tozr uniósł brwi.
- Więc jeśli nie ma tu jej narzędzi...
- To nie ma też Lumiyi. - Raatu wymamrotał paskudne rodiańskie przekleństwo. -

Ktoś ją ostrzegł, że nadchodzimy!

- Nie martw się - odparła Mara. Wróciła na chwilę do sypialni i przyniosła

stamtąd elegancki komplet z tafty, składający się z tuniki i spódnicy. - Ona tu wróci.
Żadna kobieta, pakując się, nie zostawi czegoś takiego... zwłaszcza kobieta, która używa
takich luster.

- Więc po prostu wyjechała na krótko - stwierdził Raatu. - A to oznacza, że

załatwiła sobie transport.

Wszedł do pokoju, wziął notatnik od Luke'a i podszedł do ściany rozrywki. Już

chciał uruchomić centralny port komunikacyjny, gdy nagle znieruchomiał. Spojrzał
przez ramię, szukając potwierdzenia.

Luke nie wyczuł zagrożenia.
- Jest bezpiecznie - rzekł. - Ale nie wiem...
- Chodzi mi o przepis o narzędziach egzekwowania prawa - wyjaśnił Raatu. -

Mogę wywołać wszystkie informacje, jakie pobierano z tego miejsca w ciągu ostatniego
miesiąca. - Włączył port i zaczął wściekle walić w klawiaturę. W chwilę później fragment
ściany rozrywki ożył, wyświetlając listę danych, które wywoływano w ciągu ostatniego
miesiąca. Wybrał „Podróże" i natychmiast pojawiła się mapa ukazująca lokalizację
ambasady bothańskiej.

- Co u licha? - zawołał Tozr. - To nie ma sensu!
- Ma, jeśli to Lumiya zabiła ambasadora - odparła Mara. - Zobacz, jakie jeszcze

miejsca oglądała.

Raatu wprowadził kolejne parametry i pojawiła się długa lista adresów w

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

86

dzielnicy Bothan. Zanim Luke zdążył o nią poprosić, Raatu zażądał już listy
odpowiednich nazwisk.

Zaledwie zaczęły się pojawiać, Tozr jęknął:
- To ona! Ona zabija Bothan!
Luke i Mara wymienili spojrzenia, bez słów zadając sobie pytanie, czy powinni

zdradzić, co Omas oznajmił im w noc przed morderstwem Bothan.

Podczas gdy Raatu przewijał długi plik, Tozr wyjął komunikator i zaczął otwierać

kanał.

Mara wyciągnęła rękę i go powstrzymała.
- Lepiej poczekaj, aż wrócisz do kwatery głównej.
Raatu wyciągnął ku niej szyję, a wargi jego zielonego ryja uniosły się w groźnym

warknięciu.

- To kwestia egzekucji prawa!
- I polityczne pole minowe - zauważył Luke, wskazując nazwiska na ekranie. -

Wszyscy ci zabici Bothanie byli członkami Partii Prawdziwego Zwycięstwa.

Grymas Raatu znikł, a Tozr natychmiast wyłączył komunikator.
- Poczekamy - zdecydował Bith.
- Dobry pomysł - odparła Mara. - Chciałabym tylko wiedzieć, skąd Lumiya wzięła

listę ich członków.

- Zobaczymy, czy zdołamy to wywęszyć - mruknął Raatu. Wprowadził jeszcze kilka

poleceń, aż wreszcie pojawiło się wezwanie do podania hasła. Wcisnął jeszcze kilka
klawiszy i na ekranie ukazał się napis: „Dostęp tylko dla SGS".

Raatu odłączył notatnik tak szybko, że aż w głośniku rozległ się stuk, a Tozr

opuścił głowę na piersi.

- Kryminał - mruknął Bith. - Jesteśmy ugotowani.
Na ekranie pojawił się kolejny napis: „Wasza próba złamania zabezpieczeń została

odnotowana".

- Jak Lumiya włamała się do plików SGS? - zainteresowała się Mara.
Luke nie zawracał sobie głowy zgadywaniem. Obawiał się, że odpowiedź jest

znacznie bardziej skomplikowana, niż im się zdawało - i sama ta myśl sprawiła, że w
jego żołądku znów pojawiła się bryła lodu. Zatrzymał się przed drzwiami do jednego z
apartamentów i skinął na kierownika budynku.

- Jak się nazywa ten lokator? - spytał.
- Defula - rzekł Neimoidianin. - Bant Defula.
- Defula? - zdziwiła się Mara, podchodząc do Luke'a. - Kto jest jego pracodawcą?
Neimoidianin wyjął niewielki notatnik z kieszeni szaty i wprowadził polecenie.
- Moje notatki podają, że jest dyrektorem w Astrotours Limited.
- Nigdy o nich nie słyszałam - zdziwiła się Mara. - Jaki mają kod komunikacyjny?
Neimoidianin obrócił notatnik tak, żeby mogła przeczytać.
Mara zmarszczyła brwi.
- Ten sam sufiks, co w kodzie SGS.
Luke spojrzał na numer i też zmarszczył brwi.
- Może to zbieg okoliczności - rzekł. - To, że dwa kody komunikacyjne mają ten

sam sufiks, nie zawsze oznacza, że są ze sobą powiązane.

- Nie zawsze, ale zwykle jednak tak jest - odrzekła Mara. Spojrzała na Raatu. -

Sprawdź, czego się możesz dowiedzieć o Astrotours.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

87

Raatu nie wziął notatnika do ręki.
- Czy to ma coś wspólnego z SGS?
- Właśnie to próbujemy ustalić - wyjaśnił Luke. - Do roboty. Już i tak uruchomiłeś

ich zabezpieczenia.

Rodianin niechętnie gwizdnął przez nos, ale szybko wyłuskał kiepsko wykonaną

stronę informacyjną, reklamującą rejsy z przygodami poza Zewnętrzne Rubieże z
przystankami na tak prymitywnych światach, jak Hoth, Geonosis czy Dagobah.

- Kto chciałby polecieć na Geonosis? - zastanawiał się Tozr z pogardą. - Przecież

to gniazdo robactwa!

- Myślę, że o to właśnie chodzi: nikt by nie chciał - odparła Mara. - A Hoth i

Dagobah także jakoś nie obiecują rajskich wakacji.

- No nie wiem - mruknął Luke. - Dagobah jest w porządku.
- Jasne, jeśli ktoś lubi karmić skrzydlate pijawki - odparowała Mara. Pokręciła

głową z odrazą, po czym wprowadziła kod komunikacyjny, który kierownik budynku
przydzielał w momencie wynajmu. W chwilę potem uniosła brew i spojrzała na Luke'a z
troską... Odezwała się do komunikatora:

- Kapral Lekauf... czemu nie jestem zaskoczona?
Luke stwierdził nagle, że jest po prostu wściekły. Jeśli Astrotours Limited było

przykrywką dla SGS, to Lumiya nie musiała się włamywać do jej plików... otrzymała do
nich dostęp.

Wyjął własny komunikator i spróbował połączyć się z Benem, ale jego aparat

wciąż był zablokowany, prawdopodobnie dlatego, że znajdował się w strefie
bezpieczeństwa wokół bazy Crix... lub na pokładzie „Anakina Solo".

- Nie próbuj zaprzeczać - mówiła Mara do Lekaufa. - Poznaję twój głos.
Luke wziął komunikator od Mary.
- Kapralu odezwał się - tu wielki mistrz zakonu Jedi Skywalker. Chcę wiedzieć, czy

pułkownik Solo i mój syn znajdują się już na pokładzie „Anakina Solo".

- „Anakina Solo", sir? - Lekauf udawał, jak mógł, że jest zaskoczony.
- Nie rób z siebie idioty. - Luke trzymał komunikator między sobą a Marą, tak by

i ona mogła słyszeć. - Mówimy o moim synu.

Lekauf zawahał się chwilę.
- Tak, sądzę, że tak - powiedział w końcu. - SGS miał odbyć krótki rejs dziewiczy.
- Więc skontaktuj się z bazą Crix i poleć, żeby opóźnili wylot „Anakina" - rozkazał

Luke. Jeśli Lumiya pracowała dla SGS, pracowała również dla Jacena. - Mój syn nie
pojedzie nigdzie z pułkownikiem Solo. Rozumiesz?

Jedyną odpowiedzią Lekaufa było nerwowe milczenie.
- Spytał, czy rozumiesz - warknęła Mara.
- Rozumiem, psze pani - wykrztusił Lekauf. - Ale obawiam się, że to, o co prosi

wielki mistrz Skywalker, jest niemożliwe. „Anakin" wyleciał na Hapes godzinę temu.

- Na Hapes? - zapytał Luke. Poczuł, jak Mara odpina mu komunikator od pasa -

bo sam wciąż rozmawiał z Lekaufem przez jej aparat - i usuwa się na bok, żeby
przygotować dalsze działania. - Czy ja dobrze słyszę?

- Dobrze - zapewnił Lekauf. - Podobno terroryści próbowali zabić królową matkę

Tenel Ka. Zażądała pomocy pułkownika Solo w ich schwytaniu.

Luke zamilkł na chwilę, próbując zdecydować, czy Lekauf mówi prawdę, czy też

próbuje odwieść go od wykrycia jakiejś innej operacji.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

88

- Pański syn będzie bezpieczny - dodał Lekauf. - Jest doskonale wyszkolony. Sam

z nim pracowałem.

Luke uznał, że w tej chwili nie może zrobić nic lepszego, jak tylko zaakceptować

to, co mówi Lekauf.

- Lepiej, żeby to była prawda, kapralu.
- To prawda, sir... - Lekauf urwał, po czym dodał krzepiącym tonem: - Pułkownik

Solo zabrał ze sobą jedną czwartą składu SGS. Sam bym pojechał, gdyby nie to, że kilka
dni temu zwichnąłem sobie kolano i muszę siedzieć za biurkiem.

- Doskonale.
Luke zerknął na Raatu i Tozra, którzy wciąż gapili się na ostatni komunikat na

ekranie ściennym i naradzali się szeptem, co powinni zrobić.

- Zdarzyła się przypadkowa próba dostępu do plików SGS z twojej kryjówki na

trzechsetnym piętrze Zorp House - powiedział do kaprala. - Chciałbym, abyś ją
zignorował.

- Proszę uważać to za załatwione - odparł Lekauf. - I proszę się nie martwić o

syna, Wszystko będzie w porządku.

- Mam nadzieję, kapralu.
Luke zamknął kanał i spojrzał na Marę, która rozmawiała z kimś przez jego

komunikator.

- ...w hangarze za dwadzieścia minut - mówiła. - „Cień" ma być przygotowany do

drogi.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

89

ROZDZIAŁ

11

Jacen stał przy iluminatorze kabiny dowodzenia „Anakina Solo", spoglądając na

skrytą w chmurach planetę Hapes. Był to świat pełen piękna i obfitości, pokryty
lśniącymi oceanami i zielonymi wyspami, ale Jacen był zbyt zaniepokojony, by to
podziwiać. Ktoś próbował zabić Tenel Ka i jego córkę Allanę. Ręce mu drżały, w żołądku
czuł ucisk, a kiedy czekał na przylot wahadłowca, jego myśli nieustannie krążyły między
marzeniami o zbiorowym morderstwie a eksplozjami wyrzutów sumienia.

Jacen wiedział, że nie może stanowić pierwszej linii obrony Allany. Jak do tej pory

nikt nie wiedział, że jest jego córką. Gdyby spędzał zbyt wiele czasu w Pałacu Fontann,
dworzanie Tenel Ka zaczęliby podejrzewać, że dziedzic hapańskiego tronu jest synem
obcego przybysza, Jedi, a to tylko naraziłoby Allanę na jeszcze większe zagrożenie. Poza
tym Tenel Ka lepiej umiała ochraniać ich czteroletnią córkę, a on nie mógł zaprzestać
swoich antyterrorystycznych działań na Coruscant, bo ucierpiałaby cała galaktyka.

Jacen wciąż jednak czuł się winny - i przerażony. Z całego serca pragnął wysłać

Allanę w jakieś bezpieczne miejsce - może do Fallanasich lub Jensaarai. Jedynie
doświadczenie własnego dzieciństwa, które aż dotąd ukazywało, jak zawodne mogą być
te strategie, nie pozwoliła mu wziąć tego pod uwagę.

To - jak również i fakt, że nie istniało naprawdę bezpieczne miejsce. Jacen

większość życia spędził, próbując zaprowadzić pokój w brutalnej i chaotycznej
galaktyce, a sprawy i tak z każdą chwilą wydawały się pogarszać. Zawsze była jakaś
lokalna wojna, gotowa rozlać się na poboczne systemy, albo trafiał się pełen nienawiści
demagog, dążący do zabójstwa milionów w imię „większego dobra". Czasem Jacen
zastanawiał się, czy w ogóle osiąga jakieś wyniki, czy galaktyka nie byłaby równie
dobrze pilnowana, gdyby nigdy nie wrócił do Jedi i pozostał wśród Aing-Tii, medytując
na temat Mocy.

W czasie gdy Jacen się nad tym zastanawiał, oceany hapańskie stawały się coraz

bardziej barwne. Z iskierek powstawały światełka i zaczynały lśnić milionami wspaniałych
barw. Mieniły się czerwienią lub złotem i mrugały w regularnych odstępach czasu.
Tworzyły regularne linie okrążające planetę, jak rzeki płynnego ruchu, które niegdyś
otaczały Coruscant.

Jacen wziął trzy głębokie oddechy, świadomie wyciszając umysł. Nie mógł jeszcze

na żądanie przywoływać wizji w Mocy, ale nauczył się przyjmować je z wdzięcznością,
gdy nadchodziły. Były manifestacją jego jedności z Mocą, znakiem narastającej siły, a
coraz większa częstotliwość, z jaką się pojawiały, świadczyła, że może odnieść sukces, że
jest dość silny, aby utrzymać galaktykę w garści.

Na planecie pod nim lasy tropikalne pociemniały do głębokiej nocnej czerni. W

sercu jednej z tych cienistych wysp pojawiły się nagle dwa białe punkty, i Jacen
stwierdził, że wpatruje się w nie intensywnie. Były jaśniejsze niż światełka na oceanach i
im dłużej się przyglądał, tym bardziej przypominały oczy - białe, płonące oczy
spoglądające na niego ze studni ciemności.

Smugi chmur przepłynęły przez oblicze cienistej wyspy; przez chwilę wyglądały

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

90

jak krzywo uśmiechnięte usta na widmowej twarzy.

Usta uniosły się w kącikach.
- To moje - usłyszał Jacen.
Słowa były ciche i zimne, i przepełnione mocą ciemnej strony... a głos był

znajomy. Brzmiał jak jego własny. Pochylił się bliżej do iluminatora, studiując ulotne rysy
i zastanawiając się, czy widzi własną twarz.

Ale chmury odmawiały współpracy. Ułożyły się w nowy układ i ponad oczami

„twarzy" pojawiły się krzaczaste brwi. Policzki były teraz zapadnięte i zniekształcone, a
usta półotwarte i wykrzywione. A potem cała twarz zaczęła rosnąć, a woal cienia pokrył
całą planetę, przesłaniając morze lśniących świateł.

Usta uniosły się w jednym kąciku i uśmiech stał się grymasem.
- To moje.
Tym razem głos był niski i chropowaty, i na pewno nie Jacena. Poczuł ulgę, że nie

ma nic wspólnego z tak zniekształconą twarzą.

Ciemna głowa rozrastała się poza granice planety, pożerając hapańskie księżyce.

Rysy szczupłej twarzy zdefiniowane były przez wzory z przyciemnionych światełek,
przebłyskujących z powierzchni planety.

- To moje.
Tym razem słowa zabrzmiały surowo i rozkazująco, a głowa rosła dalej,

rozdymając się na boki i zakrywając wszystko, co Jacen mógł zobaczyć przez iluminator.
Przesłoniła już gwiazdy Hapes i teraz pożerała - na ile mógł to stwierdzić - całą znaną
galaktykę. Rysy twarzy rozpłynęły się w nierozpoznawalne wzory światła i cienia, lecz
oczy pozostały, rozszerzając się w dwa płonące słońca.

- To moje!
Białe oczy rozbłysły i znikły niczym para eksplodujących nowych i Jacen miał

wrażenie, że w głowie wybuchł mu granat podpalający. Jęknął mimo woli i odwrócił się
raptownie, przyciskając ręce do twarzy.

Ale jego głowa nie miała zamiaru eksplodować. Ból znikł równie szybko, jak się

pojawił, a kiedy opuścił ręce, okazało się, że patrzy na perłową powierzchnię luksusowej
żywicobetonowej wykładziny podłogowej w kabinie dowodzenia. Nie miał już nawet
mroczków przed oczami.

- Mam nadzieję, że twoja mina nie oznacza, że zapomniałeś o czymś na

Coruscant - rzekła Lumiya. Siedziała po drugiej stronie obszernej i dobrze wyposażonej
kabiny w stacji wywiadowczej Jacena, zastanawiając się nad danymi dotyczącymi
nieprzewidywalnej arystokracji Tenel Ka. - Mamy możliwość zrobić z ciebie zbawcę
Galaktycznego Sojuszu... ale tylko, jeśli będziemy działać szybko.

- Nie chodzi o to, kogo ze mnie zrobicie. - Jacen nie chciał pokazać, jak bardzo

jest wstrząśnięty, przynajmniej dopóki nie zrozumie, co Moc próbuje mu powiedzieć. -
Wiesz, co jest ważne? Musimy złapać terrorystów, którzy zaatakowali królową matkę i
zapewnić, że nigdy więcej się to nie powtórzy.

Lumiya zmarszczyła brwi.
- Co tam zobaczyłeś?
Wstała i przeszła przez kabinę. Ubrana była w kombinezon pilota równie czarny,

co chusta osłaniająca dolną część jej twarzy. Przebranie pilota było odpowiednie do
zakwaterowania, którego zażądała - w pobliżu pokładów hangarowych. Pozwalało jej
także ukryć zniekształconą twarz za zaciemnioną maską. Na każdym innym niszczycielu

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

91

pilot chodzący w ukrywającym tożsamość hełmie spowodowałby alarm dla ochrony, ale
„Anakin Solo" był okrętem SGS - a większość funkcjonariuszy SGS miała całkiem
poważne powody, aby się ukrywać.

- Co się dzieje? - zapytała Lumiya. Przystanęła obok Jacena i wyjrzała na Hapes;

planeta przybrała już swój normalny, łagodny wygląd. - Nie widzę nic niepokojącego.

- Już nic nie ma. - Jacenowi przychodziło do głowy tylko jedno wyjaśnienie tej

parady ciemnych twarzy; a zapamiętał dość z tego, co mu opowiadano w dzieciństwie,
żeby wzdrygnąć się na myśl o dynastii Sithów. - Nie martw się tym.

- Czym się mam nie martwić? - naciskała Lumiya.
- Niczym.
W dalszym ciągu wyglądał przez iluminator, obserwując odległe smugi dymu,

unoszące się i opadające wraz z przechodzeniem przez atmosferę kolejnych statków.
Czy Moc mówiła mu właśnie, że popełnia straszliwą pomyłkę, że szkoła Sithów
doprowadzi galaktykę do długiej ery Ciemności?

- Daj spokój, Jacenie. Między nami nie powinno być tajemnic. - Lumiya wsunęła

dłoń pod ramię chłopca i łagodnie odwróciła go ku sobie. - Powiedz, co widziałeś.
Czuję, że cię to gnębi.

- Nic mnie nie gnębi - zaprotestował Jacen i ruszył w kierunku stacji

wywiadowczej. - Dowiedziałaś się, kto stoi za atakami na królową matkę?

- Głuptas... nie zwiedziesz mnie, zmieniając temat. - Lumiya zawróciła go i

ustawiła przodem do siebie, tym razem już mniej delikatnie. - Widzę, jaki jesteś
zdenerwowany. Żyły ci pulsują jak szalone.

- Wątpię - odparł Jacen. Podobnie jak wszyscy Jedi od dziecka był szkolony w

ukrywaniu oczywistych oznak uczuć... a on był w tym lepszy niż inni. - Wcale nie jestem
zdenerwowany.

- Jasne... właśnie widzę - zadrwiła Lumiya. - Źrenice też ci się rozszerzyły z

podniecenia. - Wyjrzała przez iluminator, a jej wzrok spoczywał przez chwilę na
powierzchni planety. - Czy jest jakiś powód, dla którego wizyta na Hapes mogłaby cię
uszczęśliwić?

- Zawsze chętnie przychodzę z pomocą starym przyjaciołom - ostrożnie odparł

Jacen. Tylko tego mu teraz brakowało, żeby Lumiya zaczęła go sondować i odkryła
uczucia, jakie żywi dla Allany i Tenel Ka. - Tenel Ka i ja byliśmy w jednej klasie w
Akademii Jedi.

- Rozumiem - rzekła znacząco Lumiya. - Teraz już wiem, czemu tak się

przejmujesz.

Serce podeszło Jacenowi do gardła. Zmartwił się, czy już zbyt wiele nie

powiedział. Obiecał Tenel Ka, że nigdy i nikomu nie ujawni, że jest ojcem Allany... ale
kiedy chodziło o Lumiyę, ta obietnica stawała się podwójnie wiążąca. Sithowie uważali
miłość za sprawę, którą należy poświęcić w celu zrównoważenia sił, a istniały rzeczy,
których Jacen nie poświęciłby nigdy.

Spojrzał Lumiyi w oczy.
- Nie sądzę, żebyś to rozumiała. - Musiał jej dać do myślenia; może uzna to za

bardziej interesujące niż jego ewentualny romans z Tenel Ka. Odetchnął głęboko i
dodał: - Widziałem twarze.

Zaczął opowiadać o swojej wizji; opisywał, jak zakapturzone głowy za każdym

razem, gdy się pojawiały, obejmowały trochę większą część galaktyki. Kiedy skończył,

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

92

Lumiya uniosła cienkie brwi.

- Taka przyszłość cię przeraża? - zapytała.
- Ciężko mi przychodzi aprobowanie czynów dynastii Sithów - wyznał. - Nazwij to

rodzinnym przesądem.

- Opinia twojej rodziny została ukształtowana przez Dartha Sidiousa - zauważyła

zaskakująco łagodnie. - A on myślał wyłącznie o osobistej potędze, nie zaś o
odpowiedzialności za galaktykę. To nie jest zgodne z duchem Sithów... myślałam, że do
tej pory już się o tym przekonałeś.

- Znam twoje zdanie - rzekł Jacen, zadowolony ze zmiany tematu. - Twierdzisz, że

nauka Sithów głosi porządek i sprawiedliwość.

- Nauka Sithów to nauka pokoju - poprawiła Lumiya. - A żeby przynieść pokój,

najpierw trzeba zaprowadzić porządek i sprawiedliwość. Żeby zaś przynieść galaktyce
porządek i sprawiedliwość...

- ...najpierw musimy ją kontrolować - dokończył. - Wiem.
Lumiya pogłaskała go po ramieniu.
- Więc dlaczego przeraziło cię to, co widziałeś?
- Wiesz dlaczego. - Jacen odsunął ramię... dość stanowczo, aby zrozumiała, że nie

da się nabrać na jej gierki. - Widziałaś, co się stało z Palpatine'em i z moim dziadkiem.

- I dlatego wiem, że ty nie ulegniesz pokusie, która ich zgubiła. - Lumiya

zamyśliła się na chwilę, po czym dodała: - Vergere z pewnością też tak nie uważała...
inaczej nie wybrałaby akurat ciebie.

Jacen uniósł brew.
- Byli inni kandydaci?
- Oczywiście - odparła Lumiya. - Myślisz, że wybieramy osobę do tak ważnej roli,

nie rozważywszy wcześniej wszystkich opcji? Kyp Durron jest zbyt uparty i
nieprzewidywalny, Mara zanadto przywiązana do rodziny, twoja siostra daje się ponosić
emocjom...

- Brałaś pod uwagę Marę? - jęknął Jacen. - I Jainę?
- Braliśmy pod uwagę wszystkich. Twoja matka była przerażona spuścizną Dartha

Vadera, wuj zbyt... - głos Lumiyi stał się twardy i zimny - Cóż, nie posłuchałby nas. Jest
związany dogmatami Jedi.

- I starymi urazami - dodał Jacen. Długa historia gniewu i zdrady pomiędzy jego

wujem a Lumiyą była jedną z przyczyn, dla których wciąż miał wątpliwości co do swojej
decyzji zostania Sithem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że opowieści Lumiyi o
ratowaniu galaktyki mogą być jedynie wybiegiem, że zamiana w Sithów jego i Bena
może być tylko zemstą na Luke'u, lepszą nawet od morderstwa. - A co z tobą czy
Vergere? Czemu zawracacie sobie głowę z przerabianiem mnie na Sitha, skoro same
jesteście Sithami?

- Ponieważ nam by się to nie udało - odparła Lumiya. - Jestem w równym stopniu

maszyną, co człowiekiem i doskonale wiesz, jak bardzo mnie to ogranicza.

- Znam tę teorię - powiedział Jacen. - Z Mocy mogą czerpać jedynie żywe istoty,

więc osoby o ciałach w większości cybernetycznych nie mogą wykorzystywać jej w pełni.
Ale, szczerze mówiąc, twoje umiejętności nie wydają mi się specjalnie ograniczone.

- Twojego dziadka też nie były... że nie wspomnę o Imperatorze, którego moc

nie miała granic - odparła Lumiya. - Ty jednak masz potencjał, aby odnieść sukces. Ja
nie.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

93

- A Vergere? - zapytał Jacen. Musiał wiedzieć, czy Lumiya go wykorzystuje, aby

się zemścić na Luke'u; chciał się upewnić, że to on jest tą osobą, która może przynieść
galaktyce erę pokoju i porządku. - Jej potencjał nie był ograniczony.

- Nie w sposób, jaki masz na myśli. Ale czy mogłaby zyskać zaufanie

jakiegokolwiek rządu? - Lumiya pokręciła ze smutkiem głową. - Zawsze byłaby
naznaczona... w najlepszym razie podejrzewana o to, że jest agentką Yuuzhan, w
najgorszym: że to dzięki niej udało im się dokonać tak wielu podbojów.

- Obawiam się, że to prawda - westchnął Jacen. Wciąż nie był pewien, czy Lumiya

mówi prawdę, ale nie znajdował w jej wyjaśnieniach dowodu, że kłamie. - Zostaję ja.

- Tak bym tego nie określiła - sprzeciwiła się Lumiya. - Byłeś od początku

najlepszym kandydatem. Twoja niechęć do użycia Centerpoint przeciwko Yuuzhan
Vongom świadczyła, że potrafisz rozsądnie władać wielką potęgą. Pokonanie w
pojedynku Tsavonga Laha udowodniło, że nie obawiasz się użyć Mocy, jeśli jest to
konieczne. Pozostała jedynie rekrutacja poprzez Vergere.

- To było rekrutowanie? - prychnął Jacen, myśląc o swoim długim pobycie w

niewoli u Yuuzhan. - Chciałaś powiedzieć „schwytanie".

- Jedno i drugie - zgodziła się. - Twój wuj wtrącałby się do szkolenia, musiałyśmy

cię izolować. Vergere wróciła do Yuuzhan Vongów i pomogła im cię pojmać, a potem
tak wymanewrowała, aby mieć cię na oku, kiedy byłeś w niewoli.

- Chyba raczej złamanie mnie - poprawił Jacen. Dopiero teraz zaczął zdawać

sobie sprawę z tego, jak sprytnie obie zaplanowały jego los. Wszystko, co swego czasu
wydawało się przypadkiem, stanowiło część znacznie szerszej strategii; strategii, której
jeszcze do końca nic pojmował. - Bądźmy szczerzy. Vergere musiała zniszczyć kogoś,
kim byłem, zanim mogła ze mnie zrobić człowieka, jakiego potrzebowałyście.

Lumiya skłoniła głowę.
- Wielka siła wymaga wielkich poświęceń. Jeśli o to chodzi, zawsze byłam z tobą

uczciwa. - Wyjrzała przez iluminator i przez chwilę jej wzrok zatrzymał się na Hapes. -
Pytanie, czy ty byłeś szczery ze mną? Czy gotów jesteś poświęcić wszystko, co kochasz,
dla wyższego dobra?

Jacen poczuł się pusty w środku. Lumiya wiedziała. Chciał zapytać, w jaki sposób

dowiedziała się o tym związku... ale zdał sobie sprawę, że to tylko ujawni głębię jego
uczuć do Tenel Ka i Allany, no i zwiększy prawdopodobieństwo, że Lumiya ostatecznie
zażąda ich poświęcenia dla zrównoważenia jego rosnącej potęgi.

Podszedł do niej.
- Mam już dość pytań na ten temat - rzekł. - Nieraz już udowodniłem...
Z małego ekranu w kącie sufitu dobiegł cichy pisk i z głośnika interkomu rozległ

się głos Bena.

- Agent specjalny Skywalker, sir. Paczki dotarły na miejsce.
- Ben, to nie paczki, tylko nasi goście - sprostował Jacen. - Zaprowadź ich do

kabiny i...

- Wolimy spotkać się z tobą teraz. - Głos Tenel Ka był mniej wyraźny niż Bena, ale

wciąż rozpoznawalny. - Odświeżymy się później.

- Bardzo mi miło, Wasza Wysokość. - Jacen obejrzał się i stwierdził, że Lumiya

przygląda mu się w zadumie. - Czy Ben będzie wystarczającą eskortą?

- Całkowicie - odparła Tenel Ka. - Idziemy prosto do ciebie.
Interkom zatrzeszczał i wyłączył się, a w oczach Lumiyi pojawił się

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

94

porozumiewawczy błysk.

- Nie obawiaj się, Jacenie. Wiem, że moja obecność może być problemem.
Usunęła się w kąt kabiny i dotknęła ukrytego czujnika ciśnienia. Mniej więcej

metrowej szerokości panel wysunął się ze ściany i odsłonił ukryte wejście. Przeszła przez
otwór do wąskiego, białego korytarza i obejrzała się przez ramię.

- Gdybyś mnie potrzebował, będę w swojej kabinie.
- Dobrze. - Jacen podszedł do stacji informacyjnej i zaczął badać dane, które

Lumiya zgromadziła na temat dworzan Tenel Ka.

- Powiem ci, co jeszcze królowa matka nam wyjaśni w sprawie tych podejrzanych.
- Jestem pewna, że to się bardzo przyda - odrzekła i wyszła.
Gdy tylko panel się zasunął, Jacen wezwał robota ochroniarza Tendrando Arms,

SD-XX, i polecił mu przeprowadzenie dokładnej kontroli zabezpieczeń całej kabiny.
Właściwie nie podejrzewał Lumiyi o umieszczenie podsłuchu, ale nie zamierzał
ryzykować. Lumiya najwyraźniej wiedziała o wiele za dużo na temat jego stosunków z
Tenel Ka, a on zdecydowanie nie zamierzał pozwolić, by dowiedziała się więcej.

Zanim skończył przeglądać pliki, których dostarczyła mu Lumiya, SD-XX

zakończył inspekcję i stanął obok stacji. Obleczony w cienki pancerz, o niebieskich
fotoreceptorach w czarnej, chudej jak czaszka twarzy, przypominał zmniejszoną wersję
swojego przodka - potężnego robota bojowego Tendrando Arms YVH.

Jacen podniósł wzrok znad ekranu i skinął głową.
- Czekam na raport.
- Wstępny i standardowy skan nie wykazał urządzeń podsłuchowych. - Głos

robota był cienki, chropowaty i odrobinę groźny.

- Zgoda na wykonanie dokładnego skanu?
- Nie - odrzekł Jacen. - Nie mamy na to czasu, DoubleX.
- Standardowy skan jest skuteczny tylko w dziewięćdziesięciu trzech procentach -

upierał się robot. - Jeśli jest jakikolwiek powód, aby podejrzewać...

- Nie ma - odrzekł Jacen, wstając. Miał tylko kilka chwil, zanim Ben przyprowadzi

Tenel Ka i Allanę. SD-XX został zaprojektowany, aby przerażać i onieśmielać, a on nie
chciał, żeby jego córeczka miała koszmary. - Jesteś wolny.

SD-XX pozostał tam, gdzie był.
- Czy jest pan tego pewien, pułkowniku? Z mojego doświadczenia wiem, że

zawsze są powody do podejrzeń.

- Jestem pewien. - Jacen stanowczo wskazał ukryte wyjście, którego użyła Lumiya.

- Wyjdź tędy. Zaraz będę miał gości, a oni nie mają zezwolenia, żeby cię oglądać.

SD-XX zgiął się w pasie i wbił niebieskie fotoreceptory w twarz Jacena, ale nic nie

powiedział.

- Idź powtórzył Jacen. - To rozkaz.
- Przyjęto - głos robota stał się lodowaty.
Okręcił się na pięcie i ruszył do kąta w całkowitym milczeniu. Dotknął przycisku i

znikł w korytarzu. Chwilę później w głośniku interkomu rozległ się kobiecy głos robota
recepcjonisty:

- Agent specjalny Skywalker jest tutaj z pańskimi gośćmi, pułkowniku Solo.
- Wprowadź ich.
Jacen wstał i wyszedł zza pulpitu. Drzwi syknęły i do salonu wkroczyła Tenel Ka z

Allaną u boku. Matka i córka miały na sobie eleganckie kombinezony z szarego

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

95

elektroteksu, nanowłóknowego materiału, bardziej znanego z opalizującego połysku i
gangsterskiej ceny niż skuteczności jako uniwersalny pancerz.

Za nimi szli Ben w swoim czarnym mundurze SGS i starsza kobieta o długim,

orlim nosie, którą Jacen rozpoznał jako osobistą asystentkę Tenel Ka, lady Galney.
Pochód zamykał DD-11A, wielki robot Obrońca, z twarzą cherubina, damskim biustem z
syntciała i wypakowanymi bronią ramionami. Robot służył Allanie za ochroniarza i
niańkę.

Jacen chciał się ukłonić Tenel Ka, ale Allana, jak tylko go zobaczyła, wyrwała

rączkę z dłoni matki i z szeroko rozpostartymi ramionami pobiegła w jego stronę.

- Jedi Jacen!
Jacen zaśmiał się i schylił, żeby porwać ją w ramiona... i wszystkie problemy

natychmiast się ulotniły. Była śliczną dziewczynką o rudych włosach matki i perkatym
nosku. Nagle zrozumiał, że jego długa walka była tego warta, że nigdy nie zaprzestanie
prób wprowadzenia pokoju i ładu w galaktyce... i że Allana i wszystkie dzieci zasługują
na to, aby wyrastać na światach wolnych od wojen i niesprawiedliwości.

Allana odchyliła się do tyłu, studiując twarz Jacena ogromnymi, szarymi oczami.
- Jacenie, jacyś źli ludzie plóbowali nas zabić, ale stlażnicy mamy ich wygonili i

telaz nie możemy mieć ani żadnych przyjęć.

- Żadnych więcej przyjęć - poprawiła Tenel Ka. Zatrzymała się o trzy kroki od

Jacena. Pomimo ciemnych kręgów pod oczami jej twarz o wysokich kościach
policzkowych, na tle rudego warkocza przerzuconego przez ramię, promieniała jak
zawsze. - Niech pułkownik Solo cię postawi. Jesteś już tak dużą dziewczynką i taką
ciężką, że nie można cię długo trzymać na rękach.

Oczywiście to nie była prawda. Jacen mógłby trzymać Allanę w ramionach przez

całe życie, ponieważ w głębi ducha przerażała go myśl o poświęceniu, o którym ciągle
wspominała Lumiya. Chciał zawsze tulić do siebie córkę i pozostawać z nią w
nieustającym kontakcie poprzez Moc - ale wszystkie te ojcowskie zachowania mogłyby
jedynie narazić ją na większe niebezpieczeństwo. Nawet ta drobna demonstracja uczuć
sprawiła, że na twarzach Bena i lady Galney pojawiło się zdumienie.

- Królowa matka ma rację. - Jacen odsunął do siebie Allanę, aby dobrze jej się

przyjrzeć. Chociaż wpadał do córki trzy czy cztery razy w roku, teraz dopiero zauważył
w oczach Allany tę samą iskierkę, którą tak często widywał u własnej matki, kiedy
dorastał. - Mogę cię teraz postawić na pokładzie?

Allana zmarszczyła brwi.
- A podobno Jedi są silni!
- Jestem silny - zapewnił Jacen. - Ale muszę zachować siły na złych ludzi, kiedy ich

znajdę.

Oczy Allany zrobiły się ogromne.
- Będziesz walczył ze złymi ludźmi?
- Naturalnie - odparł. - Polowanie na złych ludzi to moja praca.
Allana zastanawiała się nad tym przez chwilę.
- Dobrze, Jacenie... - powiedziała w końcu - możesz mnie postawić... na lazie.
- Dziękuję. - Jacen opuścił Allanę na podłogę i obserwował, jak mała podchodzi

do Tenel Ka. Potem zwrócił się do Bena, który wciąż uważnie go obserwował. -
Chciałbym, żebyś odprowadził lady Galney do apartamentu gościnnego. Poczekaj,
dopóki nie skończy przeglądu.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

96

- Dobrze. - Głos Bena zdradzał jego rozczarowanie. - To znaczy, jak pan sobie

życzy, pułkowniku.

Jacen wolałby, aby Ben był obecny przy rozmowie z Tenel Ka, ale chłopak był już

przy tym, kiedy Jacen dowiedział się, że jest ojcem Allany. Teraz Solo obawiał się, że ich
widok razem mógłby zniweczyć efekty czyszczenia pamięci, jakie zastosował, aby Ben
nie pamiętał tego incydentu.

Zwrócił się więc do lady Galney:
- Ben załatwi wszystko, czego potrzeba, aby zapewnić wygodę królowej matce.
- Zamierzam tu zostać. - Galney uśmiechnęła się do niego zimno. Zapewne

zdajesz sobie sprawę, że królowa matka miała ostatnio trudny okres.

- Dam sobie radę, lady Galney. - Tenel Ka, mówiąc to, nie spuszczała wzroku z

Jacena. - Propozycja pułkownika bardzo mi odpowiada... chciałabym, abyś zabrała DeDe
i Allanę. Ben... to znaczy agent specjalny Skywalker może pilnować Chume'da, kiedy
DeDe będzie robiła skan pomieszczeń.

Zielone oczy Galney błysnęły gniewnie w kierunku Jacena, ale musiała ustąpić

Tenel Ka.

- Jak pani sobie życzy. - Wyciągnęła dłoń do Allany. - Chodź, Chume'da.
Allana wyminęła asystentkę, podeszła do Bena i wzięła go za rękę, ciągnąc w

stronę wyjścia.

- Ben, ty też jesteś Jedi?
- Tak. - Ben zerknął przez ramię z pewnym poczuciem winy i poprawił się: -

Prawie. Jestem w trakcie szkolenia.

- Mama kiedyś była Jedi - oznajmiła Allana. - Ciągle jeszcze ma miecz świetlny i

ćwiczy ze zdalniakami...

Głosik dziewczynki ucichł, kiedy cała grupka oddaliła się w stronę korytarza. Gdy

drzwi się zasunęły za DeDe i lady Galney, Jacen i Tenel Ka stanęli naprzeciwko siebie w
niepewnym milczeniu. Ich spojrzenia skrzyżowały się, ale ciała pozostawały w odległości
trzech kroków.

Wreszcie, kiedy Jacen nabrał pewności, że nikt się nieoczekiwanie nie pojawi,

odezwał się:

- W porządku. Wszystko sprawdzone.
Tenel Ka nie uśmiechnęła się, lecz na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi. Znalazła

się w jego ramionach, ledwie zdążył je do niej wyciągnąć.

- Jak dobrze, że jesteś, Jacenie. Dziękuję, że przybyłeś.
- Cieszę się, że mnie o to poprosiłaś. - I dodał, tuląc ją do piersi: - Nie musiałaś tu

przyjeżdżać. Z przyjemnością odwiedziłbym cię w pałacu.

- Ale tu jest lepiej. - Tenel Ka odsunęła się od niego na tyle, aby móc mu

spojrzeć w oczy. - Musiałam zaprowadzić Allanę w jakieś bezpieczne miejsce.

Jacen uniósł brew.
- A pałac?
- Teraz już nie. - Tenel Ka wzięła go za rękę i podprowadziła do iluminatora,

gdzie cienisty rożek nocnej strony planety właśnie wchodził w pole widzenia. - Ktoś
otruł świadków.

- Świadków? - zdziwił się.
- Świadków próby zamachu - wyjaśniła. - Wszystkich, którzy widzieli atak,

odizolowałam w Studni.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

97

- Studnia to więzienie? - zapytał.
Skinęła głową.
- Moje tajne więzienie - odrzekła. - Wygodne, ukryte i bardzo bezpieczne. Moi

przodkowie używali go przez ponad dwadzieścia wieków, aby więzić tam niepokorną
arystokrację, i nikt nigdy stamtąd nie uciekł.

- I dalej tak jest, jeśli dobrze zrozumiałem to, co powiedziałaś. - Jacen

zaprezentował krzywy uśmieszek Solo. - Chyba że hapańska definicja słowa „ucieczka"
jest szersza niż ogólnie przyjęta w galaktyce.

Tenel Ka zganiła go wzrokiem.
- Twój żart nie jest śmieszny, Jacenie. Większość tych, którzy zginęli, to niewinni

gapie. Chciałam ich trzymać tylko do czasu, aż zdołam stwierdzić, kto był, a kto nie był
zamieszany w atak.

- Gapie? Ale po co ktoś miałby truć... - Jacen nie dokończył pytania, ale zaraz

dodał: - Tenel Ka, ktokolwiek zabił więźniów, próbuje zrobić coś więcej niż tylko uciszyć
wspólników.

Tenel Ka skinęła głową.
- Gdyby tylko chcieli chronić własną tożsamość, nie otruliby wszystkich więźniów.

- Odwróciła się i wyjrzała na ciemniejącą w dole planetę. - Uzurpatorzy chcą, aby to
wyglądało tak, że zabijam niewinnych i winnych jednakowo. Próbują zbuntować
przeciwko mnie arystokrację.

- Do tego nie dopuścimy. Dowiemy się, kim są ci uzurpatorzy i powstrzymamy

ich. - Jacen położył dłonie na jej ramionach. - Powiedziałaś, że Studnia jest tajna. Kto o
niej wie?

- Tylko jedna kompania mojej straży i kilka osób z najbliższego otoczenia.
- To może być ktoś ze straży - zamyślił się Jacen. - Ale szanse na to, że...
- Tak... Wydaje się, że prawie zawsze najbliżsi ludzie...
Jacen spojrzał w stronę wyjścia.
- Lady Galney?
- Nie to miałam na myśli - odparła Tenel Ka. - Członkowie rodziny lady Galney

zawsze byli moimi gorliwymi zwolennikami. Jej siostra natychmiast zgłosiła się do
pomocy, kiedy tylko Jaina dostarczyła moje wezwanie.

Jacen zmarszczył brwi.
- Jaina była tutaj?
- Tak. - Tenel Ka wzięła go za rękę i poprowadziła w kierunku kącika do

siedzenia. - Przybyła tu wkrótce po twoich rodzicach.

- Moich rodzicach? - Jacen z każdą chwilą czuł się bardziej zdezorientowany. - A

co moi rodzice tutaj robią?

- Już nic. Uciekli. - Tenel Ka usiadła na kanapie i pociągnęła Jacena, aby usiadł

obok. - Obawiam się, że mogą być zamieszani w próbę zabójstwa.

- Zamieszani?
- Uczestniczyli w niej - wyjaśniła.
Przez dłuższą chwilę Jacen był zbyt zdumiony, aby odpowiedzieć. Wiedział, że

jego rodzice w konflikcie stanęli po stronie Korelii - była to jedna z niewielu rzeczy,
które kazały mu kwestionować pozycję Galaktycznego Sojuszu - ale taki zamach po
prostu nie był w ich stylu. A przynajmniej wydawało mu się, że nie jest, dopóki nie
przeczytał raportów wywiadu na temat udziału jego ojca w zamordowaniu Thrackana

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

98

Sal-Solo.

Wreszcie spojrzał na Tenel Ka.
- Jesteś pewna?
- Jestem pewna, że tam byli - odrzekła. - Przybyli w dniu Parady Królowej i

upierali się, że są ze mną umówieni. Z początku sądziłam, że to jakieś nieporozumienie,
ale moja ochrona jest teraz przekonana, że ich misją było wprowadzenie zamieszania w
moich procedurach ochrony.

- Twoja ochrona jest przekonana... - Jacen wstał i utkwił wzrok w kącie pokoju,

usiłując doszukać się sensu w tym, co słyszy. Próbował wyobrazić sobie ludzi, którzy go
wychowali - łajdak o złotym sercu i poważna dyplomatka - przygotowujących zamach
na Tenel Ka. - A co ty o tym sądzisz?

- Sama nie wiem, Jacenie - odparła. - Niektóre raporty sugerowały, że raczej

próbowali ostrzec mnie przed morderczynią, ale...

Jacen nadal wbijał wzrok w kąt. Odczuł lekką ulgę. Może to nie Allana będzie tą

ofiarą, o której mówi Lumiya. Może to właśnie rodziców będzie musiał poświęcić, a
może ich śmierć nie będzie zimnym aktem zdrady. Może przysłuży się Równowadze,
wymierzając straszliwą i ostateczną sprawiedliwość kolejnej parze terrorystów
morderców.

- Ale co? - zapytał, nie patrząc na nią. - Mów.
- ...ale widziano ich, jak uciekają razem z przywódczynią zabójców - dokończyła

Tenel Ka. - Przyszła im nawet z pomocą, kiedy moi strażnicy przycisnęli ich do muru.

- Rozumiem. - Jacena ogarnęły straszliwy smutek i poczucie nieuchronności.

Czyżby jego rodzice naprawdę przekroczyli tę cienką linię, która dzieli bohaterów od
morderców? Czy naprawdę wstąpili w mroczne królestwo terroryzmu? Spojrzał na Tenel
Ka. - Czy jest jakiś powód, dla którego mielibyśmy uwierzyć w raporty sugerujące, że
próbowali cię ostrzec?

Spuściła oczy.
- Właściwie nie.
- Nigdy bym nie pomyślał... - Jacen wstał i podszedł do stacji łączności - ...że moi

rodzice staną się częścią problemu w tej wojnie.

- Jacenie, nie rób tego! - zawołała, podchodząc bliżej. - Pamiętaj, że choć

wygląda to bardzo źle, nie znamy jeszcze całej historii.

- Musimy ją zatem poznać. - Jacen usiadł w fotelu, włączył ekran i zaczął

przewijać długą listę formularzy elektronicznych. - A najpierw musimy ich znaleźć.

- Musimy? - Tenel Ka okrążyła biurko i stanęła za nim. - Kiedy „Sokół Millenium"

opuścił Hapes, znikł w Mgłach Przejściowych. Dopóki tam jest, dam twoim rodzicom
szansę... chcę to zrobić.

- Tenel Ka, po prostu nie możemy na tym poprzestać! - Jacen znalazł formularz,

którego szukał - „Nakaz przeszukania i aresztowania SGS" - i zaczął wpisywać nazwiska
rodziców. - Ale dzięki za propozycję.

- Jacenie, przestań! - Tenel Ka użyła Mocy, aby oderwać jego ręce od klawiatury.

- Jeśli jesteś na nich wściekły, bo Allana znalazła się w niebezpieczeństwie, to nie jest w
porządku. Twoi rodzice nie wiedzą nawet, że Allana jest ich wnuczką, a próba zamachu i
tak by miała miejsce.

Jacen opuścił zasłony Mocy, aby Tenel Ka mogła wyczuć jego emocje i

odpowiedział:

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

99

- Nie jestem zły, tylko smutny.
Uwolnił dłonie z jej uchwytu Mocy i wrócił do wpisywania nazwisk rodziców na

nakazie.

- Wiesz, to mnie przerasta. Przerasta być może nawet Konsorcjum Hapes. -

Wprowadził opis „Sokoła Millenium", przycisnął klawisz i wysłał nakaz do centrum
dyspozycyjnego. - Cokolwiek planują terroryści, moi rodzice w tym siedzą... a SGS musi
wiedzieć, co to oznacza.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

100

ROZDZIAŁ

12

„Sokół" wszedł w najgłębszą, najciemniejszą przestrzeń, jaką Leia kiedykolwiek

widziała. Garść gwiazd, widoczna przez owiewkę kokpitu, migała niczym widmowe
ogniki, które pojawiały się tak rzadko, że chwilami wątpiła w ich istnienie.

- Kto ściemnił przesłonę antyrozbłyskową? - zapytał Han dość żałosnym tonem. -

Sprawdź ten detektor, musiał dostać jakiś głupi impuls.

Leia wyjęła pręt żarowy z zestawu awaryjnego przy fotelu drugiego pilota i

poświeciła na kopułkę wielkości kciuka, ulokowaną na konsoli przyrządów. Duchy
gwiazd znikły natychmiast, kiedy owiewka pociemniała.

- Detektor owiewki jest w porządku - mruknęła. - Musieliśmy się zapędzić w

obszar Mgieł Przejściowych.

- Nie użyłabym tu słowa „zapędzić" - odezwała się ich pasażerka, Nashtah.

Zabójczyni rozparła się w siedzeniu nawigatora, przekładając wibrosztylet bez osłony
między długimi palcami. Włosy nadal miała związane w rozczochrany pęk warkoczyków,
nie zmieniła też kombinezonu bez rękawów. - Mgły absorbują światło i blokują odczyty
czujników dalekiego zasięgu.

- Właśnie widzę - odrzekła Leia. - Spodziewałaś się tego?
- Oślepienie pościgu jest zawsze dobrym pomysłem. - Obwiedzione czarnymi

kreskami oczy. Nashtah patrzyły teraz na tył głowy Hana. - Mamy mnóstwo czasu na
zaplanowanie następnego skoku. Nie znajdą nas w tej zupie.

- Podoba mi się twój sposób myślenia - powiedział Han, obserwując jej odbicie w

owiewce. - Sądząc z kierunku, jaki przybrały sprawy, jeśli nie będziemy ostrożni,
przegonimy flotę Czarnych Smoków po całej galaktyce.

Nashtah wzruszyła ramionami.
- Nie szkodzi. Aby wykreślić nasz następny wektor, muszą usiąść nam praktycznie

na karku.

Cały czas siedziała w fotelu, kręcąc wibrosztyletem w palcach, i czekała, aż Solo

zaczną wykreślać współrzędne skoku, których nie mieli. W ciszy, jaka teraz nastąpiła,
Leia zaczęła się zastanawiać, czy nie byłoby dobrze skłonić morderczynię do ujawnienia
nazwiska jej szefa. W obecności Nashtah wyczuwało się w Mocy lodowaty chłód,
sugerujący, że szukała tylko pretekstu, aby zatopić wibrosztylet w karku Hana.

Długie milczenie zrobiło się przytłaczające. Leia odpięła uprząż i wstała.
- Nie wiem, jak wy, ale ja umieram z głodu - odezwała się, ścisnęła ramię Hana i

ruszyła na tyły kokpitu. Walka z zabójczynią była ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę,
ale gdyby miało do tego dojść, wolała mieć pole manewru. - Mogę przygotować coś do
jedzenia, a ty zrób skan.

- Skan? - zdziwiła się Nashtah.
- Chodzi o boje naprowadzające - wyjaśnił Han, podchwytując gładko pomysł

Leii. - Zawsze robimy skan po takiej zabawie... Nauczyliśmy się tego, walcząc z
Imperium.

- Rozumiem. - Nashtah błądziła wzrokiem od Leii do odbicia Hana. - Bardzo

sprytne.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

101

Han wyglądał na lekko zdenerwowanego.
- Owszem - bąknął. Też odpiął uprząż i poszedł za Leią.
- I uwzględnij mnie w żarciu. Jestem tak głodny, że wciąłbym rancora.
- Masz rację, miło byłoby coś zjeść. - Nashtah schowała wibrosztylet do pochwy i

również wstała. Najwyraźniej postanowiła ani na chwilę nie spuszczać ich z oka,
zwłaszcza kiedy są razem.

- Dobra walka zawsze zaostrza mi apetyt.
Przeszli przez korytarz prowadzący z kokpitu do głównej kabiny. Han podszedł

do stanowiska technika, by sprawdzić, czy nic ma nieautoryzowanych sygnałów, a Leia
skierowała się na galerię. Noghri pozostawali w ukryciu, choć Leia wyczuwała ich w
okolicy. Jeden ukrywał się w przedniej ładowni, drugi o kilka kroków dalej, w głównym
korytarzu. Na szczęście C3-PO siedział w głębi statku, nadzorując rutynowe sprawdzanie
systemów podtrzymania życia.

Zamiast zaoferować pomoc, Nashtah rozsiadła się przy stole, gdzie miała dobrą

pozycję, aby obserwować ich oboje. Żadne z nich nie odpięło pasa z bronią.

Leia wywołała listę zapasów, odwróciła się i kątem oka zerknęła na Nashtah.
- Co byś zjadła? Mamy potrawkę brogy, galaretkę gorba...
- A steki z nerfa? - przerwała Nashtah.
- Jasne - odrzekła Leia. Steki z nerfa nadawały się bardziej na kolację niż na

obiad, ale nie miała pojęcia, jakie są zwyczaje Nashtah. - Jak ci go przyrządzić?

- Je - poprawiła Nashtah. - Potrzebuję trzech. Świeżo rozmrożone będą idealne.
- Trzy? - jęknęła Leia. Nie chciała być nieuprzejma, ale nawet Saba miałaby

problem ze zjedzeniem takiej ilości mięsa... a Saba była Barabelką. - Może jesteś
przyzwyczajona do mniejszych steków niż te, które tu mamy. Ważą po pół kilo każdy.

Oczy Nashtah błysnęły, jakby poczuła się urażona.
- Niech będą cztery - zadysponowała. - Mój gatunek odznacza się... eee...

niezwykłym metabolizmem.

- Chciałaś chyba powiedzieć „niezwykłą żarłocznością" - mruknęła Leia. - Niech

będą rozmrożone.

Wprowadziła zamówienie do mikroprocesora, żądając dwóch galaretek gorba dla

siebie i Hana, oraz czterech steków dla Nashtah. Potem wróciła do stołu i usiadła
naprzeciwko zabójczyni.

- Jak się nazywa twój gatunek? - zapytała, usiłując zachować swobodny, uprzejmy

ton. - Wyglądasz bardzo młodo, ale wyczuwam, że masz za sobą długie i ciekawe życie.

- Wyczuwasz? - Twarz Nashtah pozostała surowa i nieodgadniona jak przedtem,

ale Moc wokół niej zaczęła rozgrzewać się urazą. - Uważaj, co wyczuwasz, Jedi, Ciemna
Strona może być zaraźliwa.

Leia zmarszczyła brwi; uznała, że zabójczyni przeraża ją, ale i coraz bardziej

intryguje.

- Chcesz powiedzieć, że byłaś Jedi?
Nashtah zaśmiała się suchym, pozbawionym wesołości śmieszkiem, po czym

nagle zmieniła temat:

- Dlaczego ani ty, ani kapitan Solo nie wiecie, dokąd lecimy?
- Bez komentarza - odparła Leia, automatycznie próbując zyskać na czasie. Nagła

zmiana tematu może być równie skutecznym sposobem wydobycia szczerej odpowiedzi,
jak i jej uniknięcia. Nawet bez tego dreszczu, który zaczął jej wędrować po plecach, Leia

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

102

wiedziała, że jej następne pytanie będzie niebezpieczne: - Czy to znaczy, że nie chcesz
porozmawiać o swoim gatunku?

- Moja matka była człowiekiem, ojciec zaś nocnym duchem. Nie sądzę, żeby

nawet matka wiedziała, skąd pochodził... ale był to chyba gatunek długowieczny. -
Nashtah rozciągnęła wargi w obojętnym uśmiechu. - Jeśli kiedykolwiek dowiem się, kim
był, spróbuję go odnaleźć i zabić. - Jej dłoń powędrowała w kierunku kabury zwisającej
z biodra. - Jakim cudem ty i kapitan Solo nie wiecie, kto was zatrudnia?

Wrażenie zagrożenia Leii zmieniło się w poczucie bezradności.
- Han i ja nie pracujemy dla twojego pracodawcy - zapewniła i ostrożnie

przesunęła rękę w stronę rękojeści miecza świetlnego.

- Jesteśmy agentami rządu koreliańskiego.
- Zgadza się - rzucił Han z drugiej strony kabiny. Przestał pracować i patrzył teraz

na Nashtah z dłonią na kolbie miotacza. - Premier Gejjen poprosił nas, abyśmy udali się
do pałacu i wywabili Tenel Ka w jakieś publiczne miejsce. I to wszystko, o czym
wiedzieliśmy.

- I zgodziliście się? - zapytała Nashtah. Chyba wcale jej nie obeszło, że w razie

gdyby doszło do walki, znajdzie się w pułapce pomiędzy Hanem, Leią a Noghrimi, z
których obecności z całą pewnością zdawała sobie sprawę. Leia była o tym przekonana.

- Według moich informacji Tenel Ka jest przyjaciółką rodziny Solo.
- Oczywiście, że jest... i znalazła się po niewłaściwej stronie tej wojny - głos Leii

zabrzmiał twardością durastali. - Widziałam już kiedyś, jak powstawało Imperium. Nie
chcę zobaczyć kolejnego.

- Zrobimy wszystko, co możliwe, aby to powstrzymać - dodał Han. - Mój własny

syn torturuje Korelian.

- A co, stara się pójść za przykładem swojego dziadka?
Nashtah nie spuszczała wzroku z Leii i po raz pierwszy jej uśmiech wydawał się

szczery. - Chyba jesteście z tego powodu raczej... niezbyt szczęśliwi.

- Nie ujęłabym tego w taki sposób. - Choć Nashtah wyraźnie cieszyła się z jej

cierpienia, Leia starała się odpowiadać uczciwie. Jeśli istniała jakakolwiek nadzieja, że
zabójczyni ujawni, kto jej zlecił to zadanie, trzeba najpierw zasłużyć na jej zaufanie.

Nashtah oblizała wargi.
- Naprawdę?
- Naprawdę. - Leia odetchnęła głęboko i ciągnęła: - Kiedy pobraliśmy się z

Hanem, nie chciałam mieć dzieci, bo obawiałam się, że jedno z nich może wyrosnąć na
następcę Dartha Vadera.

Han zmarszczył czoło i zgromił Leię wzrokiem. Najwyraźniej wywlekanie

rodzinnych sekretów przed zabójczynią bardzo mu nie odpowiadało.

- A zatem zdarzyło się coś, co zmieniło twoje nastawienie - zauważyła Nashtah. -

Nie wydajesz mi się beztroską osobą.

- Bo nie jestem - odparła Leia. - Byliśmy na misji na Tatooine. Zaczęłam miewać

wizje w Mocy, a potem ktoś dał mi holodziennik mojej babki. Kiedy spojrzałam na
mojego ojca jej oczami...

Leia nie dokończyła. Nie potrafiła się pozbyć podejrzeń, że być może źle

zinterpretowała wydarzenia sprzed wielu lat... może powinna była zobaczyć ciemną
przyszłość Jacena w ogniu wizji Mocy, którą ujrzała. Może powinna była usłyszeć groźbę
zawartą w wypowiedzianych okrutnym głosem słowach: „To moje... moje". Wtedy

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

103

myślała, że Moc próbuje jej powiedzieć, iż ona także do niej należy i że powinna zaufać
jej w przyszłości. Ale teraz... teraz nie mogła się przestać zastanawiać, czy wizja nie była
czystym złem, niewidzialnym i roszczącym sobie do niej prawo.

- Zmieniłaś zdanie - zauważyła Nashtah, kończąc wypowiedź za Leię. - Zaczęłaś

myśleć, że zagrożenie nie jest realne.

Leia skinęła głową.
- A co myślisz teraz? - Oczy Nashtah lśniły zachwytem. - Czy twoje obawy były

słuszne?

- Poczekaj, cholera, jedną chwilę. - Han ruszył w kierunku zabójczyni. - Jeśli

myślisz, że chcielibyśmy, aby nasze dzieci nigdy nie przyszły na świat...

Leia uniosła dłoń i użyła Mocy, aby zatrzymać Hana tam, gdzie stał.
- Gdybyśmy z Hanem nigdy nie mieli dzieci, nie byłoby Anakina Solo, ratującego

Jedi przed voxynami, ani Jacena Solo, który pokazał nam, jak zwyciężyć Yuuzhan
Vongów, ani Jainy Solo, która poprowadziłaby walkę z nimi. Wydaje się zatem, że
sprzeciwianie się woli Mocy nie ma sensu.

- Rozumiem - rzekła Nashtah. - Gdyby zatem wolą Mocy było, żeby twój syn

Jacen poszedł w ślady swojego dziadka, nie sprzeciwiałabyś się temu?

- Za wcześnie teraz zgadywać, jak daleko zajdzie Jacen tą ścieżką, ale nie pozwolę

mu stać się drugim Darthem Vaderem. - Leia zauważyła w oczach Hana niepokój,
wywołany jej odpowiedzią, ale mówiąc cokolwiek innego, weszłaby prosto w pułapkę
Nashtah. Znaczyłoby to bowiem, że powody, dla których zwróciła się przeciwko Tenel
Ka, są fałszywe. - Zrobię wszystko, co będzie trzeba, aby temu zapobiec.

Nashtah nie spuszczała z Leii wzroku.
- Wszystko, co będzie trzeba? - powtórzyła.
- Słyszałaś, co powiedziała moja żona - wtrącił się Han. Przystanął na środku

kabiny, wciąż nie zdejmując ręki z kabury miotacza. - Nie twoja sprawa, co czujemy,
patrząc na to, kim stały się nasze dzieci.

- Może stać się moją sprawą, jeśli się okaże, że nie będziecie sobie umieli sami z

nim poradzić. - Nashtah powoli powiodła wzrokiem od Leii do Hana. - Jestem
specjalistką od działań Jedi. Właśnie dlatego wynajęli mnie do sprawy Tenel Ka.

- Mówisz serio? - warknął Han. - No dobra, zostaw nam swoje dane kontaktowe,

to pomyślimy.

Multiprocesor pisnął trzy razy, oznajmiając, że lunch jest gotowy.
Han odpiął pasek kabury.
- Chyba pora coś zjeść.
Wzrok Nashtah padł na jego dłoń i zatrzymał się na niej przez chwilę. Prychnęła

wzgardliwie i powoli odsunęła rękę od broni.

- Jasne, że pora - zauważyła.
- Nareszcie - odparła Leia, mając nadzieję, że nikt nie usłyszał jej westchnienia

ulgi. Podeszła do multiprocesora i przygotowała tacę z dwiema porcjami smakowicie
pachnącej galaretki gorba. Cztery rozmrożone steki były dla Nashtah.

- Nashtah, chcesz coś do picia?
- Niekoniecznie - odparła zapytana. - Ale pusty kubek się przyda.
Leia powstrzymała pokusę, aby zapytać, po co jej kubek, postawiła go na tacy i

wróciła do stołu, stawiając przed każdym jego porcję.

Ku zdumieniu Leii, Nashtah wzięła jeden z surowych steków i starannie zwinęła

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

104

go w rulon. Trzymając stek nad pustym kubkiem, zabójczyni owinęła długimi palcami
kawałek mięsa i mocno ścisnęła, starannie wyciskając z niego krew.

Galaretka Leii nagle przestała pachnieć tak smakowicie.
Nashtah uśmiechnęła się na widok wyraźnego obrzydzenia Leii i powiedziała:
- Kiedyś widziałam twojego ojca na wyścigach.
- Na wyścigach? - powtórzył Han z pełnymi ustami. Oczy miał utkwione w powoli

napełniającym się kubku Nashtah, ale jednocześnie pożerał własną kanapkę. - Mówisz o
wyścigach ścigaczy?

- Tak. To był wyścig Boonta Eve Classic. Okazał się dobry... bardzo dobry.
- Słyszałam o tym. - Leia była wściekła na Nashtah. Wprawdzie nienawidziła

nawet pamięci Dartha Vadera, ale w ciągu tych wielu lat nauczyła się myśleć o innym
ojcu: małym chłopcu, którego poznała częściowo dzięki dziennikowi babki. Uważała, że
to niesprawiedliwe, aby ta zabójczyni była świadkiem najważniejszego momentu jego
życia, podczas gdy Leia znała go tylko z najgorszej i najbardziej ponurej strony. - Pewnie
zwyciężył.

- Owszem. To właśnie wtedy odzyskał wolność. - Nashtah odłożyła wyciśnięty

stek, pociągnęła łyk z kubka i mlasnęła z aprobatą. - Wiesz, co mnie zawsze dziwiło i
zaskakiwało w tym wyścigu?

- Zaraz, zaraz - Han przełknął kęs galaretki. - Chcesz, żebyśmy uwierzyli, że tam

byłaś?

- Ja jej wierzę, Han. - Leia odsunęła od siebie niedojedzony posiłek i zapytała: -

No więc co cię tak zaskakiwało, Nashtah?

- Że nie oszukiwał - odparła. - Miał naturalną zdolność posługiwania się Mocą,

ale uczciwie skończył wyścig, który właściwie nie miał zasad.

- Czego to dowodzi? - zapytała Leia.
Nashtah dopiła resztę zawartości kubka, po czym wzięła kolejny stek i zaczęła go

wyciskać.

- A musi czegoś dowodzić?
- Taaa - skrzywił się Han. - Pomaga rozruszać rozmowę.
Nashtah uniosła brwi - nawet ta zwykła mina w jej wykonaniu wydawała się

groźna.

- Chyba jednak czegoś to dowodzi. - Włókna mięsa pękały z cichym trzaskiem,

kiedy ściskała je coraz mocniej, aby wydobyć wszystkie soki. Nashtah podniosła wzrok
na Leię. - Twój ojciec był pełen niespodzianek, podobnie jak ty. Chyba wierzę w twoją
historię.

- To dobrze. - Leia sięgnęła po vitasok, ale zobaczyła zawartość kubka Nashtah i

zmieniła zamiar. - Mam zatem nadzieję, że pozwolisz się podrzucić tam, gdzie chcesz się
dostać.

Nashtah skinęła głową.
- Na stację Telkur.
- Stacja Telkur? - z powątpiewaniem zawołał Han. - Mamy uwierzyć, że wynajęła

cię banda piratów?

Nashtah zimno spojrzała mu w oczy.
- A czy ja mówiłam, że spotkamy się z moim pracodawcą?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

105

ROZDZIAŁ

13

Podobne do obcęgów sylwetki tuzina myśliwców Miy'til uniosły się nad

wzgórzem za Villa Solis, po czym wystrzeliły w niebo na kolumnach niebieskich spalin.
Jaina zadarła głowę, w milczeniu obserwując eskadrę myśliwców, wznoszącą się łukiem
w kierunku jasnych punktów dryfujących po nocnym niebie Terephon. Szacowała liczbę
światełek na trzydzieści. Obserwowała, jak na jej oczach ustawiają się w formację
otwartego rombu floty bojowej, przygotowującej się do skoku w nadprzestrzeń.

- Coś mi tu nie pasuje - zauważyła, cały czas patrząc na flotę. Dowódca klucza nie

wpuścił ich do hangaru, dlatego wraz z Zekkiem musieli wylądować na zewnątrz
głównej bramy, a zrobili to dosłownie kilka minut temu. - Przecież to my mieliśmy
dostarczyć rozkaz mobilizacji Tenel Ka. Aby tak szybko przygotować flotę, Ducha
Galney musiała wiedzieć o próbie zamachu, zanim jeszcze opuściliśmy Hapes.

- Pamiętaj, że jej siostra jest szambelanką Tenel Ka. - Zekk mówił o wyniosłej lady

Galney, która po zamachu wydawała się tak absolutnie przekonana o współudziale
rodziców Jainy. - Może lady Galney powiedziała Dusze, co się stało.

- W jaki sposób? - zapytała Jaina. - Teephon znajduje się w Mgłach Przejściowych.

Tu nie ma HoloNetu, wiesz?

Zekk coś odburknął i wrócił do oglądania wydłużonych kopuł wznoszących się

ponad murem willi. Jaina nie potrzebowała Mocy, żeby stwierdzić, że nie tyle chodzi o
jego podziw dla architektury, ile o uniknięcie rozmowy z nią. Podczas długiej i
skomplikowanej podróży z Hapes Zekk dopuszczał tylko tyle kontaktu poprzez Moc, ile
potrzebowali do skoordynowania skoków w nadprzestrzeń, a jego jedyne słowa
dotyczyły spotkania z Duchą.

Jaina szarpnęła go za ramię, żeby na nią spojrzał.
- Pamiętasz? Mamy misję do wypełnienia, więc jeśli coś ci utkwiło w przewodzie

powietrznym, wykrztuś to!

Zekk wyrwał się jej, ale odpowiedział łagodnie:
- Chyba już to mam za sobą.
- Cieszę się - odparła Jaina i zmarszczyła brwi, zdając sobie nagle sprawę, że po

raz pierwszy od wielu lat nie ma pojęcia, o czym mówi Zekk. - A co dokładnie?

- Jaino, przestań - mruknął. - Nie wychodzi ci ta gra.
- Gra? - Teraz już Jaina naprawdę nie rozumiała, co się dzieje. Zwykle wiedziała, o

czym akurat myśli Zekk... przynajmniej do tej pory. - Zekk, nie wiem, o czym mówisz.
Naprawdę.

Zekk obserwował ją przez chwilę.
- Daj spokój... nie mogliśmy przecież do końca przestać być Dwumyślnymi. -

Pokręcił głową. - Zresztą chciałaś tego od lat, więc przestań przed tym uciekać.

Zabezpieczył swojego stealthX-a i ruszył w kierunku willi, pozostawiając Jainę

samą. Była tak przyzwyczajona do ślepego uwielbienia partnera, że nie mogła uwierzyć,
iż zwraca się do niej jak do małej, rozkapryszonej dziewczynki. Myślami wróciła do
chwil, kiedy wszystko między nimi jeszcze się wydawało normalne - kiedy przybyli do
Pałacu Fontann i odkryli, że jej rodzice są podejrzani o udział w zamachu.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

106

Zekk próbował ją wtedy pocieszyć, mówiąc, że zabójstwo nie jest w ich stylu, a

ona na niego krzyknęła. Wtedy odsunął się od niej, a choć w dalszym ciągu próbował
bronić jej rodziców wobec Tenel Ka i księcia Isoldera, w stosunku do niej pozostawał
milczący i pełen rezerwy.

- Na Moc! - Jaina zacumowała swojego stealthX-a i dogoniła go. - Więc cały czas

o to chodzi? O to, co powiedziałam w salonie? Bałam się o moich rodziców! Nie możesz
mieć do mnie o to pretensji!

- Toteż nie mam - odparł Zekk. - Po prostu chyba właśnie zorientowałem się, że...

- opanował się i dodał już łagodniej: - Słuchaj, Jaino, zrozumiałem, że od początku
miałaś rację. Powinniśmy być raczej przyjaciółmi niż kochankami. Tak będzie lepiej.
Wiem, mówiłaś to od lat, ale chyba nie bardzo w to wierzyłem... aż do teraz.

Jaina była tak zaskoczona, że stanęła jak wryta, gapiąc się na szerokie plecy

Zekka. Zerwała ich romans, kiedy jeszcze byli nastolatkami, i do tej pory próbowała
powstrzymać go przed adorowaniem jej. Więc dlaczego teraz nagle poczuła się tak,
jakby straciła coś bardzo ważnego?

Kiedy wreszcie zrozumiała, co się dzieje, stwierdziła, że wciąż czuje jego

obecność w swojej głowie. Był taki silny, pewny siebie i niezależny... i tak zupełnie mu
przeszło. Wreszcie zrobił to, co chciała.

To dobrze... to bardzo dobrze, naprawdę.
Przyspieszyła kroku, aż znalazła się u jego boku.
- Czas najwyższy - burknęła. - Teraz może nie będę musiała czekać, aż zaśniesz,

żeby wziąć saniprysznic.

Zekk się zaśmiał.
- To i tak nic nie dawało - odparł. - Wciąż miałem te sny.
- Naprawdę? - Jaina dostrzegła w oku Zekka przekorny błysk. Teraz jednak, kiedy

na nowo poczuła ich więź, wiedziała, że mówi prawdę. - I nic nie powiedziałeś?

Zekk wzruszył ramionami i uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- No cóż, myślałem sobie, że to... po prostu sny.
Już miała przyjąć jego wyjaśnienie, kiedy nagle zrozumiała, że drwi sobie z niej.
- Wstrętny kłamczuch! - Uderzyła go pięścią w ramię. - Zanieśmy już tę

wiadomość Tenel Ka.

- Jasne - zachichotał Zekk. - Przez cały czas próbuję to zrobić.
Jaina ruszyła naprzód, przejmując dowodzenie na te kilka metrów, które dzieliło

ich od bramy. Villa Solis była skupiskiem niskich, przysadzistych budynków,
zbudowanych z białego granitu i zlokalizowanych w sercu odległych bagien planety.
Wokół rozciągało się dwieście kilometrów trzęsawisk i praktycznie jedynym sposobem,
aby tam dotrzeć, była droga powietrzna. W sumie było to jedno z najbardziej
niedostępnych i izolowanych miejsc, jakie Jaina kiedykolwiek odwiedziła, ale
podejrzewała, że o to właśnie chodziło. Lady Galney ostrzegła ich, że jej siostra Ducha
poza prywatnością uwielbiała jeszcze jedno - polowania. I jedno, i drugie bez wątpienia
będzie można tu znaleźć w obfitości. Podchodząc coraz bliżej, Jaina oczekiwała, że w
bramie z przyciemnionego crodium odsunie się panel, a strażnik - a co najmniej robot
ochrony - zacznie się ich czepiać. Ale willa pozostała upiornie cicha. Wszystko tu trwało
w bezruchu, z wyjątkiem lekkiego bagiennego wiatru.

- Za cicho - zauważył Zekk. - Muszą przecież wiedzieć, że tu jesteśmy.
- Aha - mruknęła Jaina. StealthX-y były bardzo ciche, ale nawet one przy

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

107

wślizgiwaniu się w atmosferę generowały soniczną falę, zwykle o lokalnej prędkości
dźwięku. - Może się nas przestraszyli.

Jak tylko stanęli przed bramą, z obu ich stron wysunęły się mosiężne ramiona.

Jaina i Zekk natychmiast włączyli miecze świetlne i stanęli do siebie plecami. Jaina
stwierdziła, że patrzy w kołyszącą się lekko, ciemnoniebieską soczewkę oka strażnika
Serv-O-Droid.

- Macie minutę na opuszczenie possssiadłości. - Głos strażnika, emitowany przez

niewielki głośnik, został wyregulowany tak, aby brzmiał złowróżbnie. - Niezastosowanie
się do tego polecenia zostanie surowo ukarane.

- Przywozimy wiadomość dla Duchy - wyjaśniła Jaina.
- Nie jesteście ujęci w harmonogramie - przemówił dla odmiany strażnik po

stronie Zekka, tym razem słodkim, kobiecym głosem. - Powinniście byli poprosić o
audiencję.

- Jak? - zapytał Zekk. - HoloNet tutaj nie dociera.
- Ta wiadomość jest od królowej matki Tenel Ka - dodała Jaina. - To ważne.
- Musicie się umówić i wrócić, kiedy będziecie ujęci w harmonogramie - upierał

się pierwszy strażnik. - Ducha nie jesssst teraz u ssssiebie.

Jaina zmarszczyła brwi.
- Królewska Służba Wywiadowcza twierdzi co innego - odparła. - A jak dotąd

potrafili ustalić miejsce pobytu każdego z arystokratów, których odwiedzaliśmy.

Obaj strażnicy wycofali się i wciągnęli macki.
- Macie trzydzieści sekund, żeby stąd odejść - rzekł pierwszy. Drugi dodał

słodkim głosem:

- Procedury likwidacyjne są już w przygoto...
Jaina uruchomiła miecz świetlny w tym samym momencie, w którym ożyło ostrze

Zekka. Cięli jednocześnie, paląc korpusy, po czym w idealnym zgraniu uderzyli w
przeciwnym kierunku, przycięli macki przy samej ziemi i stanęli przodem do bramy.

- Lepiej się spisujemy jako partnerzy w misji niż jako potencjalni kochankowie -

zauważyła Jaina.

- Nic dziwnego - odparł Zekk. - W tylu misjach już braliśmy udział razem.
Kiedy atak, zapowiedziany przez strażników, nie nastąpił, Jaina zapytała:
- Czemu Ducha miałaby nie chcieć usłyszeć wiadomości od Tenel Ka?
- Nie wiem - odparł Zekk. - Zapytamy osobiście, kiedy już zdołamy ją namierzyć.
Jaina spojrzała w nocne niebo, obserwując jaskrawe plamki formującej się floty

Duchy.

- Myślę, że jest jeszcze parę spraw, o które powinniśmy ją zapytać.
Sięgnęła Mocą i z lekkim zaskoczeniem stwierdziła, że po drugiej stronie bramy

znajduje się jakaś rozumna istota.

- Otwierać! - zażądała. - Nie jesteśmy tu po to, żeby kogoś skrzywdzić.
Nikt nie odpowiedział.
Po chwili Zekk spojrzał na Jainę i uniósł znacząco brew. Jaina wzruszyła

ramionami i zajęła pozycję za jego plecami, gotowa odparować każdy atak, jaki mogą
sprowokować. Zekk zanurzył swój miecz świetlny w miejscu, gdzie brama stykała się ze
ścianą i zaczął powoli przesuwać ostrze w dół, tnąc wewnętrzne pręty blokujące.

Z drugiej strony bramy rozległ się stłumiony głos:
- Przestańcie!

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

108

Rozległ się głośny szczęk i zaraz brama z pneumatycznym sykiem wsunęła się w

ścianę. Po drugiej stronie stała krzepka kobieta o twarzy okrągłej jak księżyc, w
brudnym skórzanym fartuchu włożonym na mocno poplamioną tunikę. Oczy miała
podpuchnięte, nos szeroki i płaski, a grube wargi wykrzywiał nieustający ironiczny
grymas. Była chyba najbrzydszą Hapanką, jaką Jaina kiedykolwiek widziała.

Kobieta spojrzała nieprzyjaźnie.
- Twój człowiek nie musiał koniecznie niszczyć bramy Duchy - rzekła. -

Wpuściłabym was.

- Nie powinnaś była tak długo się zastanawiać nad podjęciem decyzji. - Jaina

wyłączyła miecz, ale nie spuszczała groźnego wzroku z kobiety. - Jak się nazywasz?

- Entora - odparła kobieta. - Entora Zar.
- W porządku, Entoro - powiedziała Jaina. - Następnym razem, kiedy zwraca się

do ciebie rycerz Jedi, bądź uprzejma odpowiedzieć.

Wraz z Zekkiem przekroczyli bramę i weszli w chaotyczną grupę kopulastych

konstrukcji z białego gratenitu, upakowanych tak gęsto, że na pierwszy rzut oka
wydawało się niemożliwe, żeby się pomiędzy nimi przecisnąć. Wszystkie okna były
zasłonięte okiennicami, wszystkie drzwi pozamykane, a poza brzydką kobietą w zasięgu
wzroku nie było nikogo.

Jaina rozciągnęła świadomość w Mocy na kilkadziesiąt metrów w głąb budowli i

wyczuła jedynie ulotną obecność robactwa.

- Gdzie są wszyscy? - zapytał Zekk.
- Odeszli - odparła Zar. - Wasze lądowanie było obrazą dla wrażliwości Duchy.
Jaina była zbyt zaskoczona bezczelnością Zar, aby się obrazić.
- Nasze lądowanie?
- Kąt wejścia w atmosferę był zbyt stromy - oznajmiła Zar.
- Nie mogliście zwolnić dość szybko, żeby wykonać eleganckie podejście. Aż

dziw, że nie pourywało wam skrzydeł.

- Wcale się nie staraliśmy podchodzić elegancko - warknęła Jaina przez zaciśnięte

zęby. - I nie przypominam sobie, żebym prosiła o twoją opinię.

- Nasze statki mają wyjątkową charakterystykę lotu - wyjaśnił Zekk. - Nie

zachowują się jak XJ-7, zwłaszcza w atmosferze.

- Wątpię, żeby wam lepiej wyszło z XJ-7 - odparła Zar. - Przydałoby się trochę

więcej czasu na symulatorach.

Tego było za wiele dla Jainy.
- Słuchaj, kobieto, latałam na XJ i walczyłam, zanim jeszcze miałam dość lat, aby

podpisywać własne kontrakty. A ile godzin ty zaliczyłaś?

- W XJ?
- Nie, w autku na pedały! - warknęła Jaina. - Oczywiście, że w XJ.
Zar odwróciła wzrok.
- Właściwie to ani jednej.
- Ani jednej? - Jaina nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Żaden przyzwoity pilot by

nie twierdził, że zna właściwy kąt wejścia w atmosferę statku, którym nigdy nie latał. -
Więc czym latałaś?

- Różnymi innymi - odparła Zar z dumą. - Naboo Royal N-One, Mark One

Headhunter, Xi Char DFS...

- To antyki, nie myśliwce! - oburzyła się Jaina.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

109

- A DFS to w ogóle robot myśliwiec - dodał Zekk, krzywiąc się podejrzliwie. -

Gdzie nimi latałaś?

Zar zmierzyła go wzrokiem, wyraźnie oburzona, że byle samiec kwestionuje jej

referencje.

- Tam, gdzie zawsze latam - odparła. - Na moim holosymulatorze. Mam stopień

instruktora.

Jaina wytrzeszczyła oczy.
- Oszalałaś? To jest... - Nagle poczuła dotknięcie Mocy ze strony Zekka i zdała

sobie sprawę, że pozwala się wodzić kobiecie za nos. Jej gadanina mogła przecież być
umyślną taktyką gry na zwłokę. - Nieważne. Zabierz nas do Duchy.

Zar jednak nie była jeszcze gotowa zakończyć dyskusji na temat holosymulatora.
- Na pewno jestem lepszym pilotem niż wy, skoro moja jednostka...
- Nie, nie jesteś - przerwała Jaina. - Koniec dyskusji na ten temat.
Jaina przepchnęła się z jednej strony kobiety, Zekk z drugiej. Oboje ignorowali

protesty Zar, że nie mają zezwolenia. Jako córka sławnej dyplomatki, Jaina dawno się
nauczyła, że impertynentów i idiotów najlepiej ignorować.

W żadnym z pobliskich budynków nie było śladu ludzkiej obecności. Jaina

rozciągnęła świadomość w Mocy dalej w głąb willi i ze zdumieniem stwierdziła, że tam
też nic nie czuje. Kiedy jednak sięgnęła poza teren zabudowań, nieco dalej, wyczuła
grupę przerażonych ludzkich istot pod wzgórzem, w sąsiedztwie podziemnego hangaru
willi.

- Czujesz? - zapytała Zekka. - Chowają się przed nami.
Zekk skinął głową.
- Prawdopodobnie w jakimś schronie podziemnym pod wzgórzem z hangarem.
- To ma pewien sens - zauważyła Jaina. - Ale czemu mieliby się nas bać?
Zekk wzruszył ramionami.
- Chyba trzeba będzie ich zapytać.
Nie zaproponował, aby wypytywać Zar, a Jaina też tego nie zasugerowała. Kolejna

rozmowa z tą kobietą mogłaby jedynie spowodować dalsze opóźnienie, a Jaina zwątpiła,
że dowie się od niej czegoś sensownego. Zar nie należała do osób, którym ktokolwiek
rozsądny powierzyłby tajemnicę, na której mu zależy.

Ruszyli w głąb willi. Zar deptała im po piętach, głośno protestując. Raz na jakiś

czas zza węgła wyskakiwał myszobot, a raz trafili na robota sprzątacza, starannie
polerującego gratenitowe bloki, którymi wyłożony był chodnik. Poza tym wnętrze willi
było równie opustoszałe, jak hol wejściowy.

Wszystkie budynki były zamknięte, a że przyjechali tu tylko dostarczyć

wiadomość, Jaina nie zamierzała się włamywać. Sądząc jednak z tego, co zauważyła po
drodze - porysowane framugi drzwi, zagłębienie z umocowanym rożnem, kwaśny odór
kadzi garbarskich - willa wydawała się rzeczywiście ulubioną łowiecką bazą wypadową
bogatej arystokratki. Dziwne było jedynie to, że Ducha uznała za konieczne ukryć
domowników tylko dlatego, że przybyło dwoje Jedi z wiadomością od Tenel Ka.

Niebawem dotarli do wzgórza na tyłach budowli, gdzie sztuczny klif zdradzał

źródło gratenitu użytego do budowy Villa Solis. Do klifu przytykały dwie wysokie białe
wieże. Między nimi widniał głęboki dół, zabezpieczony murkiem do wysokości piersi. Z
jego wnętrza unosił się słaby odór rozkładu i piżma.

Sprawdziwszy, że obie wieże są zamknięte równie starannie, jak cała reszta

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

110

budynków, Jaina podeszła do murku, aby zbadać dół. Był głęboki na jakieś trzy metry, a
w błotnistym dnie tkwiły zmiażdżone kości zwierzęce i czaszki. W cienkiej warstwie
błota widać było odciski dziesiątków błoniastych stóp, ułożonych parami po dwóch
stronach podłużnego wgłębienia.

Dalej wchodził pod klif, tworząc głęboką jaskinię pod wzgórzem. W jej głębi Jaina

wyczuła grupkę pólinteligentnych istot.

Zekk podszedł do niej i zajrzał przez mur do dołu, krzywiąc się niemiłosiernie.
- Mam nadzieję, że to nie jest jedyne wejście.
- Raczej nie - Jaina wskazała dziwne ślady w błocie na dnie dołu. - Nie widzę tu

ludzkich stóp.

- No i nie wyobrażam sobie Duchy pełznącej przez błoto, nawet po to, żeby

uniknąć spotkania z nami. - Zekk zwrócił uwagę na wieże po obu stronach dołu. -
Wejście musi być w jednej z nich.

Ruszył w kierunku bliższej budowli, zaciskając dłoń na rękojeści miecza.

Najwyraźniej zamierzał utorować sobie nim drogę do wieży.

- Zaczekaj - powstrzymała go Jaina. - Nie róbmy więcej szkody, niż rzeczywiście

trzeba. Ducha Galney jest podobno jedną z najbardziej lojalnych sojuszniczek Tenel Ka.

Spojrzała na Zar, która wreszcie przestała protestować, ale wciąż szła w ślad za

Jedi.

- Jak się wchodzi do schronu? - zapytała. - Możesz nam pomóc albo będziesz się

tłumaczyć Dusze Galney, dlaczego musieliśmy wyciąć sobie drogę do środka.

Zar zmarszczyła brwi.
- Do schronu? - powtórzyła.
Ledwo się odezwała, z dołu rozległ się chór przeraźliwych skrzeków. Jaina i Zekk

obejrzeli się i ujrzeli sześć stworzeń - a właściwie sześć paszczęk, bo tylko tyle mogła
dostrzec Jaina - wysypujących się z jaskini w oślizłym kłębowisku ciał. Były mniej więcej
wielkości skutera, o grubych, obłych cielskach, krótkich łapach i płetwiastych stopach.

Gdy tylko zobaczyły Jainę i Zekka, rzuciły się na ścianę dołu i - oparte brzuchami

o ścianę - zaczęły wściekle drapać kamień.

Podciągnęły się na tyle, że udało im się wytknąć tępe pyski ponad murek.

Skrzeczały i kłapały paszczami na oboje Jedi.

Jaina i Zekk cofnęli się o krok, włączając miecze świetlne - ale gwałtownie

zareagowała Zar; wbiła się pomiędzy nich, własną piersią zasłaniając istoty z dołu przed
ostrzami mieczy.

- Nie! Błagam, nie! - Okręciła się na pięcie, stanęła przed Jedi i rozłożyła ramiona,

żeby chronić dziwne stworzenia. - Powiem wam wszystko, co chcecie, tylko nie
krzywdźcie moich maleństw!

Stworzenia zaczęły piszczeć jeszcze głośniej niż przedtem. Wysuwając łby ponad

murem za plecami Zar, lizały jej uszy i ramiona. Głowa i barki kobiety pokryły się
ciągnącą, żółtą substancją.

Jaina z niesmakiem zmarszczyła nos.
- Twoje maleństwa?
- To ulubione murgi myśliwskie Duchy - wyjaśniła Zar. - Jestem ich opiekunką.
Zekk wyłączył miecz.
- Nie martw się - rzekł. - Nic im nie zrobimy...
- Pod warunkiem, że nam pomożesz - przerwała Jaina. Poczuła falę dezaprobaty

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

111

bijącą od Zekka, ale i tak zbliżyła się do Zar. Czasem Zekk był po prostu zbyt dumny,
żeby mu to mogło wyjść na dobre. - Dlaczego Ducha kryje się przed nami?

- Ona się nie ukrywa - odparła Zar. - Jak mówiłam, poczuła się tak urażona

waszym przybyciem, że postanowiła wyjechać.

- Po naszym przybyciu? - zapytał Zekk. - Jesteś tego pewna?
- Oczywiście, że jestem pewna. - Zar nadal opiekuńczo rozpościerała ramiona. -

Kiedy wasze fale soniczne zakłóciły jej spokój, wezwała mnie, żeby powiedzieć, że
wyjeżdża wraz z całym dworem. Miałam zostać i opiekować się moimi maleństwami...
murgami... no i pilnować, żebyście czegoś nie ukradli.

- Ukradli? - Jaina zaczęła mieć złe przeczucia. - Czy Ducha wiedziała, kim

jesteśmy?

- Powiedziała, że Jedi. - Ramiona Zar zadrżały, kiedy znów spojrzała na włączony

miecz Jainy. - Proszę, nie krzywdźcie moich maleństw, to nie ich wina.

- Nic nie zrobimy twoim murgom - zapewnił ją Zekk i spojrzał na Jainę. - Mam

rację?

Jaina wyłączyła ostrze.
- Chyba masz. - Potem zwróciła się do Zar: - Ale musisz nam powiedzieć, jak

dotrzeć do hanga...

Z głębi wzgórza dobiegł niski pomruk. Za chwilę w polu widzenia ukazał się

owalny kształt luksusowego jachtu hapańskiego i wzniósł się w niebo na kolumnie
błękitnego ognia. Jaina sięgnęła świadomością Mocy do hangaru i wyczuła jedynie
pustkę.

- Posłuchaj, Zar - zagadnęła. - Czy Ducha zawsze ma zwyczaj zabierać ze sobą

cały dwór, kiedy opuszcza Villa Solis?

- Wcale nie - odparła Zar. - Zawsze mniej więcej dwadzieścia osób zostaje tutaj

przez cały czas. Mamy tu mnóstwo innej roboty, poza murgami.

- Tego się właśnie obawiałam. - Jaina zaklęła w duchu. - Zauważyłaś flotę

orbitującą wokół Terephonu? - zapytała.

- Dobry pilot zawsze jednym okiem obserwuje niebo - dumnie odparła Zar. -

Poza tym od tygodnia przysyłają eskadry myśliwców na dół, na doposażenie.

- Od tygodnia? - powtórzył Zekk.
Zar zmarszczyła brwi i zaczęła liczyć na palcach.
- Tak, cały...
- Nieważne - przerwała Jaina. Spojrzała na Zekka. - Zanim w ogóle się dowiedziała

o zamachu.

- Był jakiś zamach? - zdziwiła się Zar. - Tu na Terephonie nie wiemy o niczym.
Zekk położył jej dłoń na ramieniu i delikatnie odwrócił ją w kierunku najbliższej

wieży.

- Idź poszukać bezpiecznego schronienia.
Jaina zmarszczyła czoło.
- Myślisz, że Ducha zbombarduje własną willę?
- Wiem, że to zrobi. - Wskazał ruchem głowy na Zar, która do tej pory jeszcze się

nie ruszyła. - Gdybyś miała zostawić przynętę, kto by to mógł być?

- Ja? - Zar z emfazą pokręciła głową. - Mowy nie ma. Jestem ulubioną

towarzyszką wyjazdów Duchy!

Jaina zignorowała protest Zar i skinęła głową.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

112

- Wiem, o co ci chodzi - powiedziała. Ducha zaczęła mobilizować flotę jeszcze

przed zamachem, co znaczy, że to ona jest jednym z jego organizatorów, a to z
pewnością tajemnica warta ochrony... zwłaszcza że Tenel Ka wciąż zdaje się wierzyć w
lojalność rodziny Galney. - Ale nie uwierzę, żeby zrujnowała własną willę tylko po to,
aby nas załatwić.

- Jesteśmy Jedi - przypomniał Zekk. - Ona dobrze wie, co będzie, jeśli uciekniemy.

Musi być pewna.

- Masz rację. - Jaina pamiętała rozmaite historyjki z HoloNetu o cudownych

ucieczkach Jedi. Ducha bałaby się śmiertelnie, że jeśli przeżyją próbę ich zlikwidowania,
opowiedzą Tenel Ka o jej zaangażowaniu w zamach. Odwróciła się, żeby odejść. -
Wracamy do...

Zatrzymała się, bo zza węgła budynku wysunęły się dwie ogromne postacie. Miały

klinowate korpusy, potężne, naładowane systemami ramiona i szare zbroje z
laminanium. Czerwone fotoreceptory błyszczały groźnie z oczodołów głów o
charakterystycznym kształcie trupiej czaszki. Nie było żadnej wątpliwości co do typu.

- YVH! - Jainie serce skoczyło do gardła. Nawet Jedi nie bardzo dawali sobie radę

w starciu z precyzją i ogromną siłą ognia robotów bojowych YVH. Oboje z Zekkiem
włączyli miecze świetlne. - Niech wujek Luke lepiej pogada z Lando. Komu on sprzedaje
swoje produkty?

Zar zmarszczyła brwi na widok syczących kling.
- Nie trzeba, Jedi Solo. To tylko strażnicy. - Zrobiła krok do przodu, blokując linię

ognia robotów. - Wy dwaj, spocznij. Goście właśnie wychodzą.

- Nie wychodzą. - Bliższy z robotów uniósł ramię uzbrojone w działko laserowe. -

Proszę opuścić linię ognia. Intruzi są wskazanymi celami.

Zar położyła dłonie na biodrach.
- To ja decyduję, kto jest tutaj celem, Dwa-Dwadzieścia. To mnie Ducha

pozostawiła na straży wszystkiego.

- Hej, ty - wtrąciła Jaina. - Może lepiej posłuchaj...
Słowa Jainy przerwał huk działa laserowego i nagle wszędzie pełno było krwi i

płomieni. Oboje z Zekkiem skoczyli w przeciwne kierunki, wiedząc, że teraz nie mogą
dopuścić do tego, aby roboty skoncentrowały swoją potworną siłę rażenia. Przetaczali
się i skakali w szalonej spirali skrętów i przewrotów, ale zawsze lądowali ułamek
sekundy przed komputerami celowniczymi robotów.

Potężne trzaski rozlegały się echem w całej posiadłości, kiedy ogień laserów

uderzał w ściany wokół dołu z murgami, rozpryskując kawałki skały i rozgrzany pył.
Jaina wylądowała o cztery metry dalej i przetoczyła się saltem, po czym wyskoczyła
spiralnym torem w górę. Strzelanina była tak intensywna, że powietrze zdawało się
płonąć. Dwa razy musiała użyć miecza, aby odbić promienie, które przeleciały tak
blisko, że o mało nie stopiły jej połowy twarzy.

Za jej plecami rozległy się rozrywające bębenki wrzaski, prawie tak głośne, jak

wizg działek laserowych robotów. Jaina upadła na ziemię, przetoczyła się i zrobiła salto,
aby dostać się za osłonę ściany najbliższego budynku.

Obejrzała się, gotowa stawić czoło atakowi, i ze zdumieniem ujrzała śliskie szare

kształty gramolące się przez dymiącą wyrwę w murze. Oczy stworzeń były otwarte i
olbrzymie, z pysków zwisały pasma żółtej śliny. Mimo niezgrabnych cielsk i
zniekształconych kończyn, zmykały pomiędzy zabudowania z prędkością, którą Jaina

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

113

uznała za zdumiewającą.

Salwa z lasera wgryzła się w budynek, za którym była ukryta... gdy nagle

skierowała się w całkiem inną stronę. Jaina wyjrzała zza rogu i stwierdziła, że stado
uciekających murgów władowało się na oślep w roboty bojowe. Każdy zaciskał potężne
szczęki na nodze lub ramieniu któregoś z robotów, usiłując je przewrócić. Tylko jeden,
najmniejszy, porwał resztki martwego ciała Zar i okrążając kłębowisko, próbował
przeciągnąć je w bezpieczne miejsce.

Jaina spojrzała na drugą stronę dziedzińca, gdzie Zekk przycupnął za budynkiem i

obserwował sytuację. Dotknęła go poprzez Moc i od razu wiedziała, że myślą o tym
samym: „Wiać, póki szczęście jest po naszej stronie".

Zekk skinął głową, przetoczył się w przeciwną stronę i znikł za budynkiem. Jaina

uczyniła to samo, pędząc krętą ścieżką wiodącą w stronę bramy.

Chwyciła komunikator i włączyła bezpośredni kanał do Cwaniaka.
- Odpalaj silniki na zimno! Ale już! Wracamy z pościgiem na ogonie i musimy

szybko osiągnąć moc startową.

Cwaniak odpowiedział zirytowanym gwizdem.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia... Zrób, co mówię! - wrzasnęła.
Jaina nie rozumiała dobrze kodu, jakim porozumiewały się astromechaniczne

roboty, ale bez trudu odgadła, jakie pretensje ma Cwaniak. Latając z niewielką ilością
paliwa, Jaina i Zekk wyłączyli stealthX-y, nie spalając całego zapasu w komorze zapłonu
wstępnego. Uruchomienie silników na zimno spowoduje przepływ zimnego paliwa do
komory spalania, a to się skończy solidnym remontem - o ile silniki w ogóle dotrwają
do bazy.

Jaina była mniej więcej w połowie drogi do bramy, kiedy z przecznicy wyskoczyły

murgi, trajkocząc i piszcząc z podniecenia. Chwilę później rozległo się syczenie
serwomotorów i Jaina wiedziała już, że jeden z robotów bojowych ją goni. Uskoczyła za
róg, z trudem unikając strumienia ognia z lasera, który wypalił metrowej średnicy
dziurę w gratenitowej ścianie.

Robot bojowy z hurgotem popędził za nią, znacząc czarnymi gwiazdami strzałów

laserowych budynek za jej plecami. Kiedy dotarła do kolejnego skrzyżowania, użyła
Mocy, aby rzucić kamień, który ze stukiem potoczył się w stronę bramy, a sama
wyłączyła miecz, skoczyła za drugą ścianę budynku i padła brzuchem na zimne płyty
chodnika.

Miała nadzieję, że robot bojowy już tu nie dotrze. Obawiała się jednak, że

pomimo wszystkich środków ostrożności mógł ją wykryć, używając skanu termicznego
okolicy... albo za pomocą analizy akustycznej usłyszał jej łomoczące serce. Opanowała
oddech i spróbowała uciszyć serce ćwiczeniem relaksacyjnym, które rzadko
wykorzystywała.

Z drugiej strony zabudowań dochodziły odgłosy walki Zekka z jego własnym

prześladowcą - zdławiony brzęk miecza świetlnego i szybkie staccato działka
laserowego robota. Jeszcze bardziej niepokojąca była fala niepewności i lęku, jaką Jaina
czuła poprzez Moc - rosnąca desperacja, z jaką robot naciskał. Zaczęła się obawiać, że
Zekk nie da rady i doszła do wniosku, że najwyższy czas sprawdzić, czy zdoła oderwać
się od swojego wroga i zaskoczyć drugiego robota od tyłu.

W tym momencie z góry rozległ się odległy ryk wejścia w atmosferę. Jaina

zadarła głowę i szybko zlokalizowała z tuzin jaskrawych strumieni ognia schodzących w

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

114

dół. Przez moment sądziła, że to Ducha przysyła eskadrę miy'tilow na pomoc robotom,
ale szybko zrozumiała, że myśliwce mają inny, ważniejszy cel.

Wyjęła komunikator, zamierzając ostrzec Cwaniaka, że jej StealthX wkrótce stanie

się obiektem ataku, kiedy usłyszała za rogiem syk serwomotorów - dokładnie tak, jak
przypuszczała.

Robot bojowy był nietypowo ostrożny; czujnikami, jakby wyczuwał możliwość

pułapki. Przywarła mocniej do ziemi, usiłując zachować spokój, zwolnić oddech i puls.
Robot przeszedł prawdopodobnie od procedury ofensywnej do procedury śledzenia i
gdyby Jaina nie zaczęła kontrolować reakcji swojego ciała, zdradziłyby ją w jednej chwili.

Przez następne kilka minut Jaina mogła tylko leżeć na chodniku i wsłuchiwać się

w odległy, choć z każdą chwilą narastający ryk miy'tilow. Brzęk miecza świetlnego
Zekka zaczął przycichać, przez więź bitewną wyczuwała jego rosnącą desperację. Teraz
już musiał korzystać z Mocy, aby utrzymać się na nogach. Wkrótce skóra mu ścierpnie
od zbyt intensywnego czerpania z Mocy... a wtedy po prostu się zatrzyma.

Zekk wolałby raczej zginąć, niż otrzeć się o Ciemną Stronę i była to jedna z tych

rzeczy, które w nim denerwowały Jainę. Dla niego wszystko było albo złe, albo dobre,
właściwe lub niewłaściwe, a wybór był zawsze bardzo prosty. Kochałeś kogoś albo nie.
Żadnego miejsca na niepewność, żadnego zmieszania i niezrozumienia własnych uczuć...
zastanawiania się, gdzie leży granica pomiędzy przyjaźnią na całe życie a miłością... a
nawet rozmyślania nad jej istnieniem.

Wreszcie po drugiej stronie budynku rozległ się odgłos metalicznych kroków.

Jaina pozostała na miejscu, pracując z całych sił nad uciszeniem serca i oddechu. Robot
będzie teraz korzystał z procedury omiatania i stanie się bardziej czujny.

Zza rogu usłyszała łomot trzech kroków, a potem całą ich serię. Podniosła się

możliwie jak najciszej, okrążyła róg i wyjrzała. Robot bojowy przesuwał się teraz
chodnikiem w kierunku bramy. Ruszyła za nim, możliwie jak najciszej, z mieczem
świetlnym wyłączonym, ale przygotowanym do uderzenia.

Była prawie u celu, kiedy robot odwrócił się, stanął bokiem i wbił w nią czerwone

fotoreceptory. Ramię wystrzeliło w górę i serce Jainy ścisnęło się lękiem, kiedy
stwierdziła, że patrzy prosto w lufę działka laserowego.

Padła na ziemię, a strumień ognia przeleciał tak blisko niej, że czuła prawie, jak

pęcherze wyskakują jej na skórze od gorąca. Robot opuścił ramię; usiłując ją załatwić,
wywalił w chodniku kratery wielkości głowy. Jaina włączyła miecz, skoczyła w powietrze
i z całej siły wbiła ostrze w jego kolano.

Noga odpadła w fontannie iskier i płynu hydraulicznego i robot upadł tuż obok

niej, wbijając lufę nadal strzelającego działka w ziemię i przy okazji rozrywając sobie
ramię.

Fontanna gorących odłamków spadła na plecy i kark Jainy, która nadal sunęła w

powietrzu, używając Mocy, aby się uwolnić. Wyłączyła teraz miecz i wylądowała na
nogach kilka kroków dalej. Pobiegła za róg, w ostatniej chwili uciekając przed
minirakietą, która zmieniła pięć metrów gratenitowej ściany w stos gruzu.

Kiedy przestało jej dzwonić w uszach, z ulgą usłyszała salwy granatów z drugiej

strony willi. Sięgnęła ku Zekkowi poprzez więź bitewną i wyczula jego obecność nieco
dalej, w pobliżu bramy. Nie wiedziała dokładnie, co się dzieje, ale sądząc z odgłosów,
on także znalazł sposób na pozbycie się ścigającego go robota. Chyba jednak dadzą
radę dotrzeć do stealthX-ów.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

115

Nagle potężna seria grzmotów sonicznych wstrząsnęła willą. Jaina podniosła

wzrok, by ujrzeć, jak miy'tile schodzą rzędem w stronę stealthX-ów. Wyjęła
komunikator i połączyła się ze swoim astromechanicznym robotem.

- Cwaniak, podnieś tarcze i powiedz...
Przerwał jej odmowny pisk.
Jasne, przy zamarzniętym paliwie w systemie nawet odpalenie silników nie da

pełnej mocy.

- Dobra, Cwaniaku. Rób, co...
Twierdzący szczebiot robota zginął w grzmiącym huku wybuchu. Jaskrawy

rozbłysk rozświetlił niebo nad willą, a potem nastąpiło kilka kolejnych detonacji, każda
jaskrawsza od poprzedniej... i wszystkie w okolicy, gdzie stały stealthX-y.

Zanim eksplozje ucichły, Jaina dotarła do dziedzińca willi. Murgi były już przy

bramie, drapiąc tak rozpaczliwie, że uszkodziły twarde crodium. Zekk stał na murze,
gapiąc się na pióropusz czarnego dymu. Gdyby nawet Jaina nie wyczuła jego frustracji, z
posępnej miny mogłaby wywnioskować, że ich statki szlag trafił.

Teraz ryk rozległ się nad bagnem i Jaina podniosła wzrok. Miy'tile zatoczyły krąg

do kolejnego przelotu. Wspomagany Mocą skok wniósł Jainę na mur obok Zekka. Tam,
gdzie były ich maszyny, teraz ziało sześć czarnych dymiących kraterów.

- Lepiej wynośmy się stąd - powiedziała. Spojrzała znowu w niebo i stwierdziła, że

miy'tile zawracają już w kierunku willi.

- Miałeś rację co do opinii Duchy... kiedy w grę wchodzą Jedi, nie ma czegoś

takiego jak nieadekwatna reakcja.

- Nie ma - zgodził się ponuro Zekk. - A jeśli jakimś cudem opuścimy tę pecynę

błota, doścignę ją i udowodnię.

Zamiast zeskoczyć z muru i szukać schronienia w zaroślach, zawrócił do willi.

Przepchnął się przez skrzeczące murgi w stronę kontrolek bramy.

- Oszalałeś? - zawołała Jaina spoza muru. - Te miy'tile zasypią nas bombami za

niecałe pięć sekund!

- Więc pomóż mi otworzyć bramę!
Jaina chciała zaprotestować, ale zrozumiała, że to jedynie strata czasu. Zekk,

chociaż taki uparty, był też najdzielniejszym i najlepszym Jedi, jakiego znała, i nic tego
nie zmieni - nawet ona.

- Zekk, czasami jesteś naprawdę nie do zniesienia - westchnęła. Użyła Mocy, aby

odsunąć z drogi parę murgów i dotrzeć wreszcie do kontrolek bramy. - Nie mogę
uwierzyć, że to powiedziałam, ale zaczyna mi się to podobać.

- Teraz mi to mówisz? - Zekk wyrwał zza pasa ze sprzętem wytrych i zaczął

manipulować przy kontrolkach bramy. - Powiedz mi, kiedy nam się skończy czas.

- Po co? - Jaina spojrzała na zbliżające się miy'tile. - Czy to coś zmienia?
- Właściwie nie - odparł Zekk. Wytrych - ku zaskoczeniu Jainy - zaczął wygrywać

triumfalną sekwencję dźwięków już po paru sekundach. Brama otwarła się z sykiem i
murgi ruszyły galopem w kierunku bagien. - Ale miło wiedzieć, że na mnie czekasz.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

116

ROZDZIAŁ

14

Skąpana w bladym niebieskim świetle, pełna słodkawego zapachu dymu rekka,

kantyna stacji Telkur, była miejscem, gdzie rozsądni woleli sadowić się tyłem do ściany.
Sufit stanowiła bezładna plątanina kanałów wentylacyjnych zawieszonych w mroku nad
głowami, a na każdej z ośmiu ścian można było znaleźć na pół ukryte wejście. Klienci, w
grupkach po trzy, cztery osoby, siedzieli wokół skorodowanych stalowych stołów i
otwarcie gapili się na Hana i jego towarzyszki.

- Na co czekamy? - zapytała Nashtah zza pleców Hana. - Pić mi się chce.
- Tylko się rozejrzę - odparł Han. Klientela kantyny była wyłącznie rasy ludzkiej

lub humanoidalnej, bez robotów. Składała się na ogół z przystojnych mężczyzn o
trzydniowym zaroście i pięknych hapańskich kobiet, ubranych jak twardzielki, ale takie
do zdobycia. Threepio i Noghri zostali na „Sokole", więc Han uznał, że jego dwie
towarzyszki będą tu doskonale pasować... pod warunkiem że nikt nie rozpozna jego
albo Leii z wiadomości HoloNetu.

- Nie mogę uwierzyć, że ochrona hapańska się tutaj nie zapędza.
- Czasem... ale rzadko. - Nashtah przepchnęła się obok Hana i ruszyła do baru. -

Jeśli zaczną rozrabiać, po prostu ich zabijemy.

- Jasne, wspaniały plan - odparował Han. - Nie zamierzamy rozrabiać ani nic z

tych rzeczy.

Ale Nashtah była już w połowie drogi do baru, znacznie bardziej świadoma

odprowadzających ją spłoszonych spojrzeń, niż dawała to po sobie poznać. Odrzuciła
propozycję Leii, aby wszyscy się przebrali - twierdziła, że jej wtyczka pojawi się tylko
wtedy, jeśli i ona, i oboje Solo będą łatwo rozpoznawalni - a teraz zdawała się
zdeterminowana, by ściągnąć na siebie uwagę całej stacji.

- Nie podoba mi się to - mruknął Han do Leii. - Ona nas sprawdza.
- Najwyraźniej - zgodziła się Leia. - Ale jest naszym jedynym śladem. Co zrobimy?
- A może wcale nie pójdziemy za nią? - Han wziął Leię pod ramię i skierował się

ku brudnemu korytarzowi wejściowemu.

- Wrócimy sobie na „Sokoła" i niech to ona przyjdzie do nas.
Leia pociągnęła go z powrotem do kantyny.
- Mamy ryzykować, że po prostu zniknie? - Uwolniła się z jego uchwytu. - Nie

możemy. Zbyt wiele od niej zależy.

Leia ruszyła za ich towarzyszką. Han zaklął pod nosem. Niechętnie poszedł za

nimi w kierunku baru. Kantyna z całą pewnością była obserwowana przez ochronę
hapańską, a Nashtah umyślnie wystawiała Solo, aby sprawdzić, co się stanie. Gdyby ktoś
spróbował ich zabić lub schwytać, prawdopodobnie zaakceptowałaby ich historyjkę i
pozwoliła udać się z nią do swoich pracodawców. Z drugiej strony, gdyby nic się nie
stało albo gdyby aresztowanie wydało się jej zaaranżowane, albo by uciekła cichcem,
albo spróbowała ich zabić osobiście. Han raczej skłaniał się ku tej drugiej opcji.

Podszedł do nich barman w fartuchu, z dołkiem w brodzie. Han natychmiast

nabrał podejrzeń, widząc jego atletyczną budowę i dokładnie ogoloną twarz, ale jeśli
nawet był to hapański agent, musiał być doskonale przygotowany. Przygotował

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

117

Zdmuchiwacza Mgieł dla Leii i Czerwoną Chmurę dla Nashtah, nawet nie szukając
receptury w notatniku za barem.

Postawił drinki na blacie, wraz z gizerskim ale dla Hana, i rzekł:
- Trzydzieści kredytów.
- Trzydzieści kredytów? - Han podskoczył z wrażenia. - Teraz wiem, czemu

nazywają to stacją piratów.

Barman wskazał na Czerwoną Chmurę Nashtah.
- Krew nie jest tania.
- Krew? - Han skrzywił się, ale wyjął z kieszeni kilka płytek kredytów i położył na

barze. - Za tę cenę to chyba musi być twoja krew.

Usiedli w najbliższym kącie, przy zardzewiałym stole, który wyglądał tak, jakby nie

wycierano go od miesiąca. Leia zrezygnowała z postawienia szklanki, a Han powstrzymał
się przed oparciem łokci o blat. Jeśli nawet Nashtah zauważyła brud, nie zwróciła na
niego uwagi; rozsiadła się na ławce naprzeciwko Solo, jednym ramieniem opierając się
o stół.

Han pociągnął łyk gizera i zmarszczył brwi na jego smak.
- Mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo czekać. - Rozejrzał się dyskretnie

po kantynie, zastanawiając się, czy wtyczką Nashtah jest facet w nowym kombinezonie,
czy ta smakowicie wyglądająca brunetka w kurtce z synteksu. - Nie mógłbym się zmusić
do wypicia dwóch porcji tego paskudztwa. Uwarzono je chyba w czasach, kiedy królową
matką była Ta'a Chume.

Nashtah wzruszyła ramionami.
- To może chwilę potrwać... nikt się was nie spodziewał, więc mój kontakt może

się wahać. - Pociągnęła długi łyk Czerwonej Chmury i uniosła szklankę w kierunku Hana.
- Zawsze możesz spróbować tego. Przynajmniej jest świeże.

Han się skrzywił.
- Nie, dziękuję - odparł. - Już wolę wodę.
- Stąd? - Leia spojrzała na brudny blat. - Ani mi się waż.
Siedzieli przez chwilę, czekając, aż przypuszczalnie nieistniejący kontakt ośmieli

się i podejdzie. Han i Leia z rzadka pociągali ze swoich szklanek - Han dlatego, że jego
gizer ledwie przypominał ale w smaku, a Leia dlatego, że nienawidziła Zdmuchiwacza
Mgieł i zamówiła go tylko po to, żeby mieć w ręku cokolwiek. Nashtah popijała jednak
dość ochoczo i w ciągu kwadransa opróżniła szklankę do połowy.

Po kilku minutach pochyliła się nad blatem ku Leii.
- Ktoś was obserwuje.
- Tak, też to czuję - odparła Leia.
- Prawdopodobnie hapańska grupa śledcza - smętnie powiedział Han. - Może

powinniśmy się stąd wynosić, zanim przyjdą posiłki.

Nashtah pokręciła głową.
- Nie wygląda na Hapanina. Podejrzewam, że go znacie, bo bardzo się stara nie

wejść w wasze pole widzenia.

Han, odwracając się w kierunku Leii, usiadł okrakiem na ławce, jakby chciał na

nią popatrzeć... i ukradkiem zerknął na wskazany przez Nashtah kąt. Zdołał dostrzec
mężczyznę o szerokich, prostych ramionach, gęstej brodzie i ogromnej czuprynie
czarnych włosów spadających mu na oczy. Mężczyzna błyskawicznie odwrócił się do
ściany, aby ukryć twarz, ale nie zdołał zmienić wyprostowanej sylwetki... ani wojskowej

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

118

precyzji ruchów.

- Wiesz, faktycznie jest w nim coś znajomego - mruknął Han. - Stara się to ukryć,

ale jest żołnierzem... a ja mam zwariowane przeczucie, że go znamy.

- Chyba powinniśmy - stwierdziła Leia. Wciąż patrzyła przez stół na Nashtah, ale

Han z jej zamglonego spojrzenia wywnioskował, że koncentruje się w Mocy. - W końcu
o mało nie ożenił się z naszą córką.

- Co? - odezwał się Han na tyle głośno, że pomimo chropowatych dźwięków

muzyki serak ściągnął na siebie spojrzenia z kilku pobliskich stolików. - Daj spokój.
Powiedz, że to nie jest ten, o którym myślę.

- Też tego nie rozumiem - odparła Leia. - Ale jego obecność w Mocy wydaje się

bardzo znajoma.

- Znacie go? - zapytała Nashtah. - No to musimy pójść się przywitać.
Zanim Han zdążył ją powstrzymać, Nashtah wstała i ruszyła przez kantynę,

zataczając się lekko; nie było widać, że to tylko gra.

- O rany - mruknęła Leia. - Z tego mogą być kłopoty.
Oboje wstali i poszli za nią. Han był zaskoczony kondycją Nashtah. Kimkolwiek

była, z pewnością jako zabójczyni należała do najwyższej klasy. A zabójcy najwyższej
klasy nie upijają się w pracy... a pewnie poza pracą też nie.

Podeszli do stolika brodacza w chwili, kiedy Nashtah usiadła naprzeciwko niego.
- ...powiedz, czemu śledzisz moich przyjaciół - mówiła właśnie - a umieranie nie

będzie bolało.

- Wybacz naszej przyjaciółce - wtrąciła Leia, wsuwając się na ławkę po tej samej

stronie stołu, po której siedział brodacz. - Mam wrażenie, że alkohol jej dzisiaj nie
posłużył.

- Właśnie. Nawet może chybić. - Han usiadł na ławce obok Nashtah, tak blisko, że

musiałaby go odepchnąć, gdyby chciała wyciągnąć miotacz z kabury na udzie. -
Przynajmniej za pierwszym razem.

- Cóż, miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. - Brodaty mężczyzna niechętnie

odwrócił wzrok od ściany. Włosy spadające mu na czoło ukrywały paskudną bliznę,
która znaczyła jego czoło, ale stalowe zielone oczy nie mogły należeć do nikogo
innego. - Bo ja za pierwszym razem nigdy nie chybiam.

Nashtah sprężyła się, ale Han z głośnym klepnięciem położył jej dłoń na udzie... i

uśmiechnął się do brodacza.

- Jagged Fel! - Był naprawdę zadowolony. - Jak to miło, że jednak cię nie

zabiliśmy.

Leia zmarszczyła brwi.
- Han chciał powiedzieć, że się cieszymy, widząc cię w dobrym zdrowiu. Często o

ciebie pytaliśmy, ale arystokra Formbi twierdził, że twój status to tajemnica wojskowa.

- Fakt, wtedy miałem jeszcze przed sobą długi powrót do zdrowia. - Fel mówił

grzecznie, choć z rezerwą. - Kiedy mnie zestrzeliliście, dochodziłem do siebie przez dwa
lata.

- Dwa lata? - Leia dotknęła jego przedramienia, wywołując grymas widoczny

nawet przez stół. Szybko cofnęła dłoń. - Jagged, strasznie mi przykro. Zanim
wyjechaliśmy z Tenupe, arystokra Formbi pozwolił nam sądzić, że twoje wyzdrowienie
jest bliskie.

- Tenupe to bardzo niebezpieczna planeta, jak zapewne wiecie - odparł. - Grupa

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

119

poszukiwawcza gdzieś przepadła i podjęto decyzję, że nie będą ryzykować więcej dla
jednego pilota.

- Przykro mi, mały, to musiało być ciężkie przeżycie - mruknął Han. - Więc jak

wydostałeś się z dżungli?

- Moja rodzina wynajęła prywatną firmę ratowniczą i jedna z ich grup

ratunkowych... eee... - Fel urwał, starannie dobierając słowa. - Spotkał ją nieszczęśliwy
koniec. Znalazłem i naprawiłem jeden z ich komunikatorów i kiedy przybyła kolejna
grupa, mogłem się z nimi skontaktować.

- Stacja Telkur jest daleko od Nieznanych Rejonów - zauważyła podejrzliwie

Nashtah. - Co robisz tutaj?

- Szukam Solo, naturalnie - odparł Fel.
Han uniósł brew.
- Mały, jeśli chodzi o Jainę...
- Nie chodzi - odezwał się Fel z pewnym przymusem. - Jaina sprawiła rodzinie Fel

dość problemów na całe życie.

- W porządku - odparł Han, aż kurcząc się w środku pod wpływem jego ostrego

tonu. Zawsze w pewnym sensie lubił Fela, był też czas, że chętnie powitałby go jako
zięcia... oczywiście pod warunkiem, że nie zabrałby Jainy na zawsze do Dynastii Chissów.

- Mówiłem tylko, że jeśli...
- Jestem tu z powodu Alemy Rar - wpadł mu w słowo Fel.
- Alema? - Leia zmarszczyła brwi. - Nie rozumiem. Przecież ona nie żyje.
- Nie bardziej niż ja - rzucił Fel.
Han spojrzał na Leię.
- Powiedziałaś przecież, że zeżarł ją jakiś pająk!
- Powiedziałam, że jestem tego prawie pewna - poprawiła Leia. Spojrzała na Fela.

- Połową ciała była w jego pysku. Nie wyobrażam sobie, jak uciekła... a co dopiero, jak
przeżyła.

- Udało jej się jedno i drugie - zapewnił Fel. - Stworzenie...
Nie dokończył, bo przy stoliku pojawił się barman, niosąc drinki, które Han, Leia i

Nashtah pozostawili na swoim stoliku.

- Jeden stolik naraz - rzekł barman. Z hukiem postawił drinki na blacie i spojrzał

na Fela. - Pijesz czy wychodzisz?

Oczy Fela spoczęły na kuflu ale stojącym przed Hanem.
- Może być coś takiego.
Barman burknął coś na potwierdzenie i odszedł.
Han spojrzał na szklanki. On i Leia mieli jeszcze prawie po trzy czwarte drinka, ale

Nashtah prawie dopiła swój.

- Ten barman wydawał się bardzo zdecydowanie żądać, żebyśmy dokończyli

swoje drinki.

- Na waszym miejscu nie sprawiłbym mu tej satysfakcji - odparł Fel.
Nashtah zmrużyła oczy.
- A to czemu?
- Bo picie szkodzi zdrowiu - wyjaśnił Han, z trudem powstrzymując się, aby się nie

rozejrzeć. Był teraz prawie pewien, że barman był z hapańskiej ochrony... a bardzo
chciał poznać historię Fela, zanim się zacznie walka. - Nikt ci tego nie mówił?

Nashtah zerknęła gniewnie na barmana, ale nic nie powiedziała.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

120

Fel udawał, że tego nie widzi i znów spojrzał na Leię.
- Skończę ci opowiadać o Alemie - rzekł. - Zabiła stworzenie, zanim zdążyło ją

pożreć.

- Znalazłeś jego ścierwo? - zapytała Leia.
Fel pokręcił głową.
- Ciała zbyt szybko rozkładają się w dżungli.
Sięgnął pod kurtkę, a Nashtah znów chwyciła za miotacz w kaburze na udzie.
- Hej, coś ty! - zawołał Han, unieruchamiając jej ramię, zanim zdążyła wyciągnąć

broń.

Nashtah spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Jak to zrobiłeś?
- Stara szmuglerska sztuczka - niedbale odparł Han. Coś rzeczywiście było nie w

porządku z ich drinkami. Sam widział, jak szybka bywa Nashtah; nie powinien w ogóle
zdążyć jej zatrzymać, nawet w najlepszych czasach trzydzieści lat temu. - Jag nikogo nie
zamierza skrzywdzić. Po prostu chce nam coś pokazać.

Nashtah zmrużyła oczy, ale odsunęła rękę od miotacza.
- Nie próbuj niczego głupiego.
- Nie musisz się niczego obawiać z mojej strony, zapewniam cię - powiedział Fel.

Gdy tylko stało się jasne, że nie będzie go próbowała odstrzelić, wyjął zza pazuchy
zwitek splecionych rzemieni. Podsunął go Leii pod nos. - Przypuszczam, że wiesz, co to
jest?

Leia skinęła głową.
- Twi'lekiański sznur pamięci... długi.
- Zgadza się. Znalazłem go na Tenupe, wkrótce potem, jak odkryłem ciała

zawodowych ratowników, o których wspomniałem. - Położył sznur na stole. - Ale ich
statku nie było, a ja podążyłem za śladami kulawej kobiety do jaskini, w której
mieszkała.

- I tam to znalazłeś? - zapytała Leia.
Skinął głową.
- Moja rodzina kazała zbadać ten sznur. Pierwsza część opowiada, jak się

uratowała, podrzynając pajęczakowi gardło od wewnątrz. Ugryzł ją, tak jak to
opisywałaś, ale stworzenie już zdychało i nie zdołało wyrządzić tyle szkód, ile sądziłaś,
opisując je arystokrze Formbiemu.

- Jej miecz świetlny był włączony, kiedy stwór ją porwał - przypomniała sobie

Leia. - Po prostu nie sądziłam, że zdąży go zabić dość szybko, aby się ocalić.

- Mało brakowało, a by jej się to nie udało - powiedział Fel. Wskazał kolejną

grupę węzłów. - Tu opisane są jej rany i powrót do zdrowia. Miała złamane ramię i sześć
żeber, a także kilka głębokich ran w brzuchu i plecach. Na szczęście dla niej, a na
nieszczęście dla nas, kiedy Killikowie ewakuowali się po walce, pozostawili za sobą
tysiące maruderów. Zdołała wezwać jedną grupkę, żeby się nią zajęła.

- Zaraz, zaraz - zaprotestował Han. Starał się przez cały czas dyskretnie mieć na

oku resztę kantyny, ale na razie hapańska ochrona cierpliwie czekała, aż skończą drinki i
padną. - Chcesz powiedzieć, że Killikowie wciąż tam są?

- Wątpię - odparł Fel. - To byli rozbitkowie, tak jak i ja. Miałem z nimi regularne...

hm... spotkania w pierwszym roku. Ale byli z różnych gniazd, a od drugiego roku zaczęli
znikać. Chyba dożywali starości i umierali.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

121

- To ma sens... Killikowie mają krótki okres życia - zadumała się Leia. - Ale rok

wystarczył, aby Alema odzyskała zdrowie.

- Istotnie. Śmierć każdego Killika opisuje bardzo szczegółowo - rzekł Fel,

pokazując kolejne skupisko węzłów, które zdawało się powtarzać co cztery czy pięć
centymetrów. - Spójrz, te węzły to powód, dla którego tu jestem. Wydaje się, że te
większe to powtarzająca się lista ran odniesionych z twojej ręki, a węzły pomiędzy nimi
wyliczają możliwe rodzaje zemsty.

- Do czego zmierzasz? - zapytał Han. - Chcesz powiedzieć, że ta stuknięta dziwka

szykuje się na Leię?

- Powiedziałem tylko, co znalazłem w jej jaskini - spokojnie odparł Fel. - Co z tym

zrobicie, to wyłącznie wasza sprawa.

Leia groźnie spojrzała na Hana i spokojnie już zwróciła się do Fela:
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś, Jagged. Po tym, co się zdarzyło na Tenupe,

wiem, że nie było to dla ciebie łatwe.

- Łatwe, niełatwe... nieważne. - Wzrok Fela stał się odległy i twardy. - Ostrzegłaś

mnie, żebym się katapultował, więc miałem dług do spłacenia. Teraz go spłaciłem.

- Rozumiem. - Leia posmutniała. - Więc teraz wracasz do Dynastii?
Fel pokręcił głową.
- Nie, będę was obserwował.
Han chciał zapytać dlaczego, ale właśnie wrócił barman. Postawił ale Fela na stole

i zmarszczył brwi, patrząc na Nashtah, która siedziała w kącie zgarbiona, z takim samym
mętnym spojrzeniem, jakie Leia często miewała w transie Mocy.

- Tej łysej nic nie jest? - zapytał. - Nie chcę, żeby ktoś mi tu umarł.
- Wszyssstko w porządku. - Han umyślnie bełkotał, ale rzeczywiście czuł się

rozgrzany i senny. - Tylko sssapomniała ssamknąś oszszy.

Barman skrzywił się podejrzliwie. Han już pomyślał, że przesadził, ale Fel podniósł

swój kufel do ust i pociągnął niewielki łyk.

- Doskonałe. - Mlasnął językiem z przesadną lubością, odstawił kufel na stół i

otarł pianę z ust rękawem. - Bardzo dobrze gasi pragnienie.

Han zmarszczył brwi.
- Serio? Nie myślisz, sze jess trochę stare?
- Wcale nie. - Oczy Fela nerwowo uciekły w bok. - Co prawda nie znam się za

dobrze na ale.

- Pewnie o to chodzi. - Han uniósł własny kufel do ust i pociągnął mały łyk, po

czym skinął głową. - Taaa, im więsej pijesz, tym jesss lepsze.

Barman burknął coś pod nosem i wrócił za bar.
Kiedy odszedł, Han spojrzał na Fela.
- Więc powiedz, po co nas obserwujesz?
- Jesteśmy przynętą - zaryzykowała Leia. Twarz miała z lekka zaróżowioną, ale

wydawała się dość czujna, by w każdej chwili zakończyć rozmowę i uciekać. Spojrzała na
Fela. - Masz za zadanie odnaleźć Alemę i dopilnować, żeby nie była w stanie
odbudować Mrocznego Gniazda.

- Właśnie taki mam zamiar - przytaknął Fel. - Ale to nie jest służbowe zadanie.

Nie jestem już w armii Dynastii.

Han zmarszczył brwi.
- Jeśli nie jesteś na służbie, to co tu robisz?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

122

- Nie mam nic do ukrycia. - Fel udawał, że pociąga kolejny łyk z kufla. - Jestem

na wygnaniu.

- Na wygnaniu? - zdziwiła się Leia. - Dlaczego?
- Jak wiesz, załatwiłem uwolnienie Lowbaccy na Qoribu. Kiedy uczestniczyłem w

ataku na magazyny Thrago, moja rodzina zaczęła ponosić odpowiedzialność za wszelkie
szkody, jakie od tamtej chwili wyrządził Dynastii.

Twarz Leii przesłoniła lekka mgiełka smutku, a Han poczuł, że robi mu się

niedobrze. To nie on wymusił na Lowbacce i pozostałych atak na Magazyny Thrago...
zrobił to jego syn Jacen.

- Jak zapewne wiesz, Wookiee potrafią sporo narozrabiać - ciągnął Fel. -

Zwłaszcza Jedi Wookiee. Kiedy rodzina nie mogła już pokrywać wydatków, zostałem
zmuszony do opuszczenia Dynastii.

Leia opuściła głowę.
- Jagged, tak mi przykro! Jeśli możemy cokolwiek zrobić...
- Nie możecie - odparł Fel nieco zbyt ostro. - Ani Jedi, ani Solo nie są w stanie nic

zrobić, żeby zmienić dekret rodów panujących.

- Wiem, że teraz to wszystko źle wygląda, ale daj im trochę czasu - poprosiła

Leia. - Kiedy znajdziemy Alemę, jestem pewna, że Dynastia rozważy...

- Nie znasz Dynastii - warknął Fel. - Znalezienie Alemy odkupi honor mojej

rodziny i da im możliwość odbudowania fortuny, ale moja sytuacja pozostanie taka
sama: gdybym kiedykolwiek wrócił do Dynastii, cała moja rodzina będzie pozbawiona
honoru.

- Cóż, jeśli jest coś, co moglibyśmy zrobić... - Hanowi nie podobał się ton, jakim

Fel odzywał się do Leii, ale dzieciak miał niezły powód, aby się wściekać. - Możesz nas
użyć jako przynęty, jeśli tylko zechcesz... wszyscy to robią.

Rzucił Nashtah znaczące spojrzenie, ale ona wciąż siedziała oparta o ścianę,

nieprzytomnym wzrokiem gapiąc się w przestrzeń.

- Już was używam jako przynęty. - Fel odepchnął swój kufel na środek stołu. - A

teraz, jeśli pozwolicie...

- Nie tak szybko. - Han rozejrzał się ukradkiem i z przerażeniem stwierdził, że co

najmniej pół tuzina par oczu zwróciło się w ich kierunku. - Jest jedna rzecz w twojej
opowieści, która mnie niepokoi.

Jag nie wrócił na miejsce.
- Kapitanie Solo, to nie jest mój problem.
- W imię starych czasów - szepnęła Leia. Chwyciła Fela za łokieć i, używając Mocy,

pociągnęła z powrotem na ławkę. - Han chyba chciał powiedzieć, że twoja historia nie
trzyma się kupy.

- Właśnie - odrzekł Han. - Właśnie to próbuję powiedzieć. Nie ma sposobu, abyś

w ogóle mógł nas znaleźć.

- To nie było wcale takie trudne - rzekł Fel. - HoloNews pełen jest relacji z waszej

zdrady na rzecz Korelii.

- Ale tu nie jest Korelia - zaoponował Han.
- To prawda, ale przypadkiem zobaczyłem informację od admirała Bwua'tu. - Fel

rozejrzał się nerwowo po kantynie i ciągnął: - Był przekonany, że następnym ruchem
Korelii będzie próba przekonania Hapes, aby przyłączyła się do wojny po jej stronie.

- Kłamiesz - odparł Han bardziej z nadzieją niż z przekonaniem. Choć był wściekły

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

123

na Gejjena, że użył ich do zaaranżowania napaści na Tenel Ka, jego serce pozostawało z
Korelią... przerażała go myśl, że Sojusz może być na tyle bystry, aby przewidzieć
desperacki spisek Gejjena. - Nikt nie przechwytuje takich informacji.

- W Sojuszu Galaktycznym jest wielu oficerów, którzy cenią sobie honor równie

wysoko jak Chissowie - odparł Fel. - Czy tak trudno uwierzyć, że jeden z nich zechciał
mi pomóc w poszukiwaniu Alemy Rar? Zwłaszcza że to według Sojuszu ona nie żyje?

- On ma rację - zauważyła Leia. - Nie wyczuwam w nim kłamstwa.
Han zrozumiał, co żona chce mu powiedzieć: potrafi wyczuć poprzez Moc, że Fel

mówi prawdę. Han jednak pozostał podejrzliwy.

- I tak od wiadomości HoloNetu do Stacji Telkur droga daleka - stwierdził.
- Nie tak daleka, jak sądzisz, kapitanie Solo - zapewnił Fel. - Oboje znacie

królową matkę od dziecka. Kogo innego miałaby wysłać Korelia?

- Ale to dopiero połowa drogi - przypomniała Leia. - Na razie ani jedno twoje

słowo nie wyjaśnia, jak z Hapes trafiłeś na stację Telkur.

- A to już było najprostsze ze wszystkiego. - Fel spojrzał na drugą stronę kantyny.

- Śledziłem tego faceta.

Han podążył za spojrzeniem Fela w kierunku barmana, który pilnie udawał, że

wyciera bar, ale cały czas obserwował ich uważnie.

- Jasne - mruknęła Leia. - Ochrona hapańska.
Fel skinął głową.
- Jego ekipa wyruszyła z Pałacu Fontann w kilka godzin po waszym ataku na

królową matkę.

- Tak szybko? - Han był wściekły. Nie powinien pozwalać Felowi wierzyć, że wraz

z Leią naprawdę próbowali zabić Tenel Ka. Widać dzieciak doszedł w końcu do wniosku,
że żadne z Solo nie ma ani odrobiny honoru... Cóż, nie mógł jednak tego sprostować w
obecności Nashtah. - A ty po prostu przypadkiem przymocowałeś swój lokalizator na
ich statku?

- Wcale nie. - Fel znów wstał. - Wybrałem tę grupę, ponieważ słyszałem, jak jeden

z techników hangaru powiedział, że ten właśnie statek udaje się do najgorszej jaskini
korupcji i rozpusty w przestrzeni Konsorcjum. Wiedziałem, że musicie się tam pojawić
wcześniej czy później.

- Może następnym razem wyrażaj się oględniej. - Han miał już powoli dość

zgorzkniałego wygnańca, na jakiego kreował się Fel, musiał jednak przyznać, że jego
logika trzymała się kupy. Stacja Telkur była dokładnie takim miejscem, jakie wybrałby
wyjęty spod prawa statek kręcący się w tej części Konsorcjum, aby uzupełnić zapasy. -
Ale dziękuję za ostrzeżenie nas przed drinkami.

- Nie ma za co. Jestem pewien, że i tak spodziewaliście się kłopotów. - Jego

spojrzenie powędrowało w kierunku Nashtah, która właśnie usiadła prosto i zaczęła
mrugać raz po raz. - Teraz przepraszam. Ta walka doprawdy mnie nie interesuje.

Fel ruszył w kierunku wyjścia, pozostawiając Hana i jego towarzyszki sam na sam

z grupą ochroniarzy. Trudno było się pomylić - to ci najbardziej skoncentrowani na
własnych sprawach, zajęci raczej swoimi drinkami niż toczącą się wokół rozmową. Han
szybko doliczył się standardowej sześcioosobowej ekipy śledczej, wliczając w to
barmana. Byli rozlokowani w całej kantynie - zwłaszcza w pobliżu wyjść, z Solo w
zasięgu wzroku, aby w razie czego skutecznie uniemożliwić wszelkie próby ucieczki.

Więcej czasu zajęło zlokalizowanie dowódcy. Han spodziewał się, że będzie nim

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

124

kobieta i dlatego nie od razu zwrócił uwagę na zmiętego pokurcza, usadowionego
samotnie przy barze. Kiedy jednak przyjrzał się uważniej, stwierdził, że gość gapi się w
ich na pół opróżnione szklanki i coś mówi do swojego drinka.

- Chyba czas nam się kończy - syknął Han, wysunął nogi spod stołu i opuścił rękę

do kabury miotacza. Jeśli miał przekonać Nashtah bez rozlewu krwi, że on i Leia mówią
prawdę, musi to uczynić teraz. - Nie lubią nas, bo nie smakują nam drinki.

Dowódca znów powiedział coś do swojego drinka, tym razem z lekkim

zniecierpliwieniem. Han ustawił moc miotacza na ogłuszanie, wyciągnął go z kabury i
dwa razy strzelił, nie wstając z miejsca.

Pierwszy strzał jedynie musnął brzuch tamtego, wypalając ciemną linię na

przodzie jego tuniki, aż zgarbił się z bólu. Drugi trafił go w bok i rzucił na ziemię w
konwulsjach.

W chwili przerażonego milczenia, jakie teraz nastąpiło, Han pomyślał z nadzieją,

że jego plan może wypalić, że on, Leia i Nashtah rzeczywiście zdołają zniknąć w krętych
korytarzach stacji, zanim grupa śledcza ocknie się z szoku.

Wstał i poczuł, że kolana się pod nim uginają. Zakręciło mu się w głowie i musiał

oprzeć się o stół.

- Han? - Leia wstała, dobywając jednocześnie miecz spod płaszcza, i wyciągnęła

rękę, żeby go podtrzymać. Sama jednak też musiała chwycić się stołu. - Mocne były te
drinki!

- Ano, tak - przyznał Han. Ludzie z ochrony już dochodzili do siebie po szoku i

właśnie chwytali za broń. - Rzeczywiście dały kopa.

- To był renatyl, ulubieniec łowców nagród - uświadomiła ich Nashtah. Nagle

stała się czujna i gotowa do walki - pewnie to skutek niedawnego transu Mocy. - Nie
zauważacie nic, dopóki nie próbujecie wstać. A wtedy padacie na twarz.

- Dzięki za ostrzeżenie. - Han poczuł, że z każdą chwilą jest mu coraz bardziej

słabo i niedobrze.

Połowa grupy - dwóch wysokich, masywnych mężczyzn i kobieta o zimnych

oczach, wysokich kościach policzkowych i wąskich brwiach - wyciągnęła miotacze
laserowe. Wezwali ich do poddania się. Miecz Leii ożył z ostrym sykiem, ale Nashtah nie
zdradzała chęci opuszczenia kantyny razem z Solo.

- Idziesz? - Han zmarszczył brwi.
- Jeszcze nie. - Wyjęła z kabury na udzie miotacz o długiej lufie. - Nienawidzę,

kiedy mnie próbują oszołomić.

- No to lepiej chodź z nami, i to już - poradził Han. Stanął przed nią, wyciągając

dłoń, jakby chciał jej pomóc, a naprawdę blokując linię ognia. - Jeśli ci się wydaje, że
teraz jest źle, poczekaj na hapańskie przesłuchanie...

Nashtah podniosła miotacz i przycisnęła spust, posyłając strumień błękitnego

ognia tuż obok ucha Hana. Solo aż sapnął ze zdumienia, ale kiedy się obejrzał, zobaczył
barmana walącego się pod bar. Smużka dymu unosiła się z jego czoła.
Samopowtarzalny karabinek T-21 wypadł mu z rąk.

Han pokręcił głową.
- Żałuję, że to zrobiłaś. Teraz sprawy przybiorą...
Zanim skończył, kantyna eksplodowała krzykiem i wizgiem strzałów. Miecz Leii

zasyczał, kiedy zatoczyła ostrzem łuk, by ich osłonić.

- Han! - krzyknęła. - Pomożesz choć trochę?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

125

Han odwrócił się i stwierdził, że Leia gorączkowo odbija strumienie laserowe

pełnej mocy. Nie chciała nikogo skrzywdzić, więc kierowała odbity ogień w sieć
kanałów na sklepieniu kantyny. Jednak renatyl podziałał i na nią; niektóre strzały
odbijały się od ścian lub od podłogi. Kilka świsnęło nawet obok głowy Hana.

Soło, nie zmieniając ustawienia swojego miotacza, zaczął odpowiadać ogniem,

koncentrując się na trójce agentów pomiędzy nimi a wyjściem. Powalił jednego, a Leia,
zataczając się i potykając, ruszyła ku drzwiom.

Strzały z miotacza padały teraz zza ich pleców. Han odwrócił się, żeby osłaniać

ucieczkę, ale kantyna zaczęła wirować w rytmie podyktowanym przez renatyl. Widział
tylko szalejące kolorowe plamy. Skierował miotacz w strumień błękitnych promieni i
nacisnął spust... i krzyknął z zaskoczenia, kiedy coś gorącego uderzyło go w ramię.

Znalazł się na ziemi, zanim się zorientował, że pada. W nozdrza wwiercał się odór

spalonego ciała, a połowa ciała pulsowała rozdzierającym bólem. Ku swojemu
zdumieniu wciąż trzymał miotacz i zalewał ogniem parę amorficznych sylwetek, które
szybko przybrały postać nacierających agentów ochrony.

- Han! - krzyknęła Leia. - Jak się...
- Nic mu nie będzie! - przerwała Nashtah. Wreszcie zdecydowała się pomóc i

zeskoczyła z ławki, przyklękając przy boku Hana. Strzeliła raz za razem i obaj agenci
padli z wypalonymi dziurami zamiast twarzy. - Może wam jednak uwierzę.

- Za... późno - jęknął Han. - Jeśli się stąd wydostaniemy, będziesz zdana tylko na

siebie.

- O, zdenerwowałeś się? - Nashtah poklepała go po policzku i spojrzała na Leię. -

Jakie to słodkie.

Wystrzeliła kilkakrotnie i nagle jedynym dźwiękiem w kantynie było mruczenie

miecza świetlnego Leii. Han dźwignął się na kolana, omal nie mdlejąc z bólu, jeszcze
oszołomiony po renatylu, ale mógł się już rozejrzeć. Leia stała dwa metry przed nim, z
mieczem świetlnym u boku, przyglądając się martwym ciałom agentów hapańskiej
ochrony.

Kiedy wiadomo już było, że wszyscy nie żyją, Leia wyłączyła miecz świetlny i

przyklękła przy mężu.

- Jak się czujesz?
- Przeżyję. Mamy inne problemy na głowie. - Han przeniósł wzrok na Nashtah,

która wciąż klęczała obok niego na podłodze. - To była tylko grupa śledcza, ale...

Skrzywił się z bólu, kiedy Leia postawiła go na nogi.
- ...z pewnością wezwali posiłki w chwili, kiedy nas zidentyfikowali - dokończyła

za niego. - Masz rację, musimy się stąd wynosić.

- Zanim spotkamy się z moim kontaktem? - zapytała Nashtah.
- Jakim znowu kontaktem? - parsknął Han. - Tylko nas sprawdzałaś.
Ale Nashtah, zataczając się, szła już w głąb kantyny; chyba odczuwała skutki

renatylu jeszcze mocniej niż Solo. Większość gapiów ewakuowała się już na wstępie, ale
elegancka brunetka w czerwonej kurtce z synteksu stała wciąż obok tylnego wyjścia,
rozglądając się niespokojnie.

Ramię Hana rwało jak wściekłe, ale przyszło mu do głowy, że może jednak to coś

więcej niż test.

- Co o tym sądzisz? - zapytał Leię.
- Chyba zdaliśmy - odrzekła. - Dasz radę iść?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

126

- Dla Tenel Ka zrobię wszystko.
Han powędrował za Nashtah, krzywiąc się w duchu, kiedy razem z Leią okrążali

rannych gapiów i nieruchomych agentów ochrony. Gnębiła go myśl, że tylu ludzi
zginęło tylko dlatego, że Nashtah była zbyt leniwa, aby zmienić ustawienie Mocy w
miotaczu. Stawka była jednak zbyt wysoka, aby pokazywać po sobie uczucia. Życie Tenel
Ka i jej córki zależało od tego, czy dowiedzą się, kto stoi za zamachem. Podobnie jak i
stabilność Konsorcjum Hapes.

Zanim Han i Leia dotarli na miejsce, Nashtah rozmawiała już z kobietą w

czerwieni.

- Miałaś przyjść sama? - spytała.
- Taka była umowa. - Kobieta zezem spojrzała na Solo i zmarszczyła brwi. -

Obowiązująca dla nas obu.

- Ci agenci udowodnili chyba, że Solo są po naszej stronie - zauważyła Nashtah,

wskazując ręką martwych Hapan. - A ja potrzebowałam transportu. Twój plan zamachu
okazał się pułapką.

- Niemożliwe - zaprotestowała kobieta. - Jeśli sądzisz, że Rada przyjmie na siebie

winę za twoje niepowodzenie...

Nashtah położyła dłoń na ustach kobiety, przycisnęła ją do durastalowej ściany i

nachyliła się bliżej.

- Nie jest ważne, co zaakceptuje Rada, lady Morwan. - Głos Nashtah brzmiał

zimno i groźnie. - Ważne jest, co ja zrobię.

Wzrok kobiety powędrował ku Leii, jakby szukając pomocy.
- Ona ma rację, lady Morwan - odezwała się Leia. - Czekali na nas. Ktoś w waszej

Radzie jest szpiegiem.

Oczy Morwan rozszerzyły się z przerażenia; Han z trudem powstrzymał uśmiech.

Wiedzieli już o zamachu bardzo wiele, ale Leia zrobiła właśnie coś jeszcze ważniejszego
- zasiała podejrzenia w samej organizacji.

Po chwili Morwan skinęła głową i Nashtah odsunęła rękę.
- Co teraz zrobimy? - zapytała kobieta. - Szpieg czy nie, Rada zapłaciła ci tyle co

w skarbcu Hutta. Oczekują, że zarobisz na swoje wynagrodzenie.

- Zarobię... po swojemu.
Morwan rozważała to przez chwilę.
- Doskonale - rzekła w końcu - ale Rada chce, abyś najpierw zajęła się Chame'da.
- Dzieckiem? - Nashtah zmarszczyła brwi. - A co z królową matką?
- Potem - odparła Morwan. - Królową matkę zawsze znajdziemy bez problemu,

ale teraz, kiedy nasze zamiary stały się jasne, Chume'da zostanie dobrze ukryta.

Nashtah nawet się nie zawahała.
- To będzie więcej kosztowało.
- Zgoda, ale kiedy wyeliminujesz Chume'da - odparła Morwan. - To, co już

dostałaś, pójdzie na to konto.

Nashtah rozważała to przez chwilę, wreszcie skinęła głową.
- Zgoda. - Odsunęła się i wygładziła kurtkę Morwan. - Jakim statkiem

przyleciałaś?

- Skiffem Batag. - Morwan zmarszczyła brwi, wyraźnie zaskoczona. - Mówiłaś,

żebym podróżowała czymś małym i anonimowym.

- Dobrze zrobiłaś - powiedziała Nashtah. - Podaj mi kod bezpieczeństwa.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

127

Morwan spojrzała niepewnie.
- Kod bezpieczeństwa?
- Potrzebuję transportu. - Nashtah spojrzała na Hana. - „Sokół" raczej nie jest

anonimowy, nawet z fałszywymi kodami transpondera.

- Ale jak ja...
- To nie mój problem. - Nashtah wbiła kciuk w krtań Morwan. - Kod!
- Alophon! - jęknęła Morwan. - To kod do włazu.
Nashtah zmniejszyła nacisk na jej gardło.
- A kod pilota?
- Remela.
Nashtah się uśmiechnęła.
- I co, tak trudno było? - Opuściła dłoń i spojrzała na Hana i Leię. - Wierzę, że się

już nie spotkamy... choć myślę, że byłoby to przyjemniejsze dla mnie niż dla was.

- To wszystko? - zapytał Han. - Tak sobie odchodzisz?
Nashtah milczała. Wreszcie uniosła brew, jakby nagle coś sobie przypomniała.
- A właśnie, jeszcze sprawa waszego syna. - Wyjęła czip z danymi z kieszonki u

pasa i podała go Hanowi. - Instrukcje kontaktu. Pozostawcie wiadomość, kiedy
będziecie gotowi.

Ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się i obejrzała z uśmiechem.
- Mam nadzieję, że się ze mną skontaktujecie - rzuciła. - Już się cieszę na

współpracę z wami w tej sprawie.

- Nic z tego - warknęła Leia, wyrywając Hanowi czip z ręki.
- Jacen jest naszym synem.
- A Tenel Ka była waszą przyjaciółką - odparowała Nashtah. - A jednak tu

jesteście.

Znikła w wyjściu, pozostawiając Hana i Leię kipiących gniewem. Han pochwycił

spojrzenie żony i popatrzył za Nashtah, zastanawiając się w milczeniu, czy nie powinni
teraz zlikwidować zabójczyni. Leia szybko pokręciła głową. Han był ranny, nie mieli więc
wielkich szans. Poza tym istniała nadzieja, że Tenel Ka i jej ochroniarze - nie
wspominając o załodze gwiezdnego niszczyciela - sami powstrzymają Nashtah. Wtedy
jednak Solo nie będą mogli się dowiedzieć, czym jest tajemnicza „Rada" Morwan.

Leia wsunęła rękę pod ramię Hana.
- Chodź, pilocie, weźmiemy cię na „Sokoła" i obejrzymy sobie to oparzenie.
Odwróciła go w drugą stronę i pchnęła do wyjścia. Nagle przystanęła i spojrzała

przez ramię na kobietę w czerwonej kurtce.

- Wybacz mi nieuprzejmość, lady Morwan. Może cię gdzieś podwieźć?
- Bardzo proszę. - Morwan ruszyła za nimi, nie kryjąc ulgi.
- Bałam się, że nigdy tego nie zaproponujesz.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

128

ROZDZIAŁ

15

Po pospiesznym opuszczeniu stacji Telkur „Sokół" wyszedł z pierwszego skoku w

nadprzestrzeń w kieszeni realnej przestrzeni, opisywanej na mapach jako „Dziury i
Węzły". Leia orientowała się z grubsza, że ta nazwa oznaczała dziesiątki wąskich szlaków
nadprzestrzennych, które przebijały czarne głębie Mgieł Przejściowych, co dawało efekt
podartej zasłony, tworzącej nieregularne, wypełnione gwiazdami dziury. Han, który
siedział w fotelu drugiego pilota, podczas gdy Leia prowadziła statek, wskazał na
konstelację gwiazd wiszących po prawej stronie iluminatora.

- Spróbuj tędy - powiedział. Oblewał się potem z bólu i nie był w stanie poruszać

rannym ramieniem, ale nie chciał przejść do przedziału medycznego, dopóki nie znajdą
się w bezpiecznej odległości od stacji Telkur. Spojrzał na lady Morwan, która siedziała
za Leią na fotelu nawigatora, i dodał: - Wracamy do Interioru?

- Właśnie - odparła Morwan. Podniosła nieco głos, bo miała przed sobą tył głowy

Leii. - Mam nadzieję, że to nie sprawi kłopotu, księżniczko.

- Żadnego. - Leia skierowała ster w stronę wskazaną przez Hana i przyłapała go,

jak obserwuje ekran ścieżki S, widocznie sprawdzając siłę sygnału. Kiedy się już
dowiedzą, dla kogo pracuje lady Morwan, będą potrzebowali dostępu do HoloNetu,
aby jak najszybciej przekazać tę informację. - Jesteśmy całkowicie do twoich usług.
Działamy na własną rękę, odkąd nie udała się pierwsza próba zabójstwa.

- Zabójstwo... - W głosie Morwan brzmiał ton wyrzutu. - „Pozbyć się" brzmi

znacznie lepiej, ale zabójstwo jest chyba uczciwszym określeniem, prawda? Gdyby Rada
nie chciała śmierci królowej matki, nie wynajęłaby Aurry Sing.

Leia skrzywiła się, słysząc to nazwisko. Z historycznych dokumentów wiedziała, że

Aurra Sing była bezlitosną zabójczynią rycerzy Jedi w czasach Starej Republiki. Zanim
zdążyła zapytać, czy to prawdziwe imię Nashtah, Han obejrzał się i spojrzał Morwan
prosto w twarz.

- Nie mów mi, że nagle wyrosło ci sumienie!
- Jestem tak samo zaangażowana w sprawę niezawisłości Konsorcjum, jak ty w

sprawy Korelii. - Głos Morwan lekko pochłodniał; najwyraźniej była niezadowolona, że
indaguje ją mężczyzna. - Nie oznacza to, że zachwyca mnie perspektywa śmierci
królowej matki i Chume'da.

- To chyba jasne - wtrąciła Leia. Spojrzała na odbicie Morwan w owiewce,

zastanawiając się nad tym samym, co Han: czy wyrzuty sumienia Morwan są dość silne,
aby kobieta zmieniła obiekt lojalności i po prostu wyjawiła im tożsamość organizatorów
zamachu? Takie decyzje nigdy nie są łatwe.

- Może ja zdołam pomóc? - zaofiarował się Threepio. - Jeśli mowa o kobiecie,

która towarzyszyła nam w ucieczce z Pałacu Fontann, mam pewne dane sugerujące, że
to nie może być Aurra Sing.

- Powiedziała, że nazywa się Nashtah, ale to nie znaczy, że tak jest - odparł Han. -

Jeśli z tego wynikają twoje dane, zapomnij.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

129

- Sam masz duże doświadczenie w używaniu pseudonimów, kapitanie - odgryzł

się C3-PO. - Mam cały sektor pamięci przeznaczony wyłącznie na przechowywanie
tożsamości, jakie przybieraliście z księżniczką Leią.

- Bardziej nas interesuje Aurra Sing - oznajmiła Leia. - Skoro lady Morwan

twierdzi, że to ona, jestem skłonna jej wierzyć.

- Obawiam się, że lady Morwan może się mylić - powiedział robot. - Zgodnie z

zapiskami, jakie mistrz Skywalker odnalazł na pokładzie „Chu'unthora", Aurra Sing była
dziewięcioletnią uczennicą Akademii Jedi, która została porwana przez piratów ponad
siedemdziesiąt pięć lat temu. Zdaje się, że uważała się za zdradzoną, ponieważ zakon
Jedi jej nie ratował. Wróciła wiele lat później jako łowca nagród, specjalizujący się w
łowieniu i zabijaniu Jedi. Wreszcie została schwytana przez Jedi Aaylę Securę i uwięziona
w kolonii karnej Oovo Cztery. Nie ma informacji o jej uwolnieniu.

- Może dlatego, że w ogóle nie ma żadnych dokumentów z Oovo Cztery -

zauważył Han. - Kiedy Yuuzhanie zrównali to miejsce z ziemią, wszystko spłonęło wraz
ze strażnikami, kopułami więziennymi i prawdopodobnie większością więźniów.

- Być może - zgodził się C3-PO. - Ale szef placówki był znakomitym

administratorem, miał poza planetą kopie zapasowe...

- Threepio, Han próbuje powiedzieć, że może nie ma adnotacji o zwolnieniu -

wyjaśniła Leia. Rogalik gwiazd, wskazany przez Hana, był teraz w centrum owiewki,
lśniąc przez czarną zasłonę Mgieł Przejściowych jak krzywy uśmieszek. - Jeśli Aurra Sing
uciekła w czasie ataku, nie został nikt, kto mógłby złożyć raport.

C3-PO zamilkł na chwilę, wreszcie przyznał:
- Cóż, tego nie wziąłem pod uwagę.
- Ciekawe, dlaczego wybrano Aurrę - zastanawiała się Leia. - Przecież nie jest już

dobrze znanym zabójcą Jedi.

- A nawet gdyby była, nie jest to zadanie, do którego wynajmowałoby się

osiemdziesięciolatkę - dodał Han.

- Właściwie to ona mnie znalazła - wyjaśniła Morwan. - Kiedy Rada

Spadkobierców przydzieliła mi zadanie znalezienia kogoś zdolnego do usunięcia
królowej matki z tronu, zaczęłam od zebrania materiałów na temat śmierci znanych
Jedi. Kiedy dotarłam do historii Aurry Sing, zaczęłam badać jej sprawę, w nadziei, że
dowiem się czegoś, co pomoże mi mądrze wybrać zabójcę. Chyba uruchomiłam jakiś
alarm - ciągnęła. - Sing pojawiła się po paru tygodniach, chcąc się koniecznie
dowiedzieć, czemu o nią pytałam. Potem mogłam już tylko ją wynająć... lub umrzeć.

- Rzeczywiście, chyba nie miałaś wielkiego wyboru - zgodził się Han. - Mam

nadzieję, że za to teraz się nie rozmyśliłaś.

- Ależ skąd - ton Morwan stał się defensywny. - Nie rozumiem, czemu tak się

troszczysz o moje uczucia, kapitanie Solo. Nie jestem nawet członkiem Rady. Zamach
się odbędzie niezależnie od tego, jak ja się czuję.

- Dobra, uspokój się już. - Han znów odwrócił się z jękiem, bo ruch uraził jego

ranę. - Chcę po prostu się zorientować, kto nas wystawił w pałacu, i to wszystko.

- Na pewno nie ja. - Morwan wstała i stanęła pomiędzy siedzeniami pilota i

drugiego pilota. Delikatnie wsunęła dłoń pod zranione ramię Hana. - Czas do przedziału
medycznego.

- Jeszcze nie. - Han próbował się uwolnić, ale spowodowało to taki ból, że jęknął.

- Dopiero kiedy będziemy w Interiorze.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

130

- Zanim dotrzemy do Interioru, dostaniesz zakażenia - zaprotestowała Morwan.

Wyraźnie była nieprzyzwyczajona, aby mężczyzna jej odmawiał, więc postawiła wreszcie
Hana na nogi. - I nie podoba mi się, że nie ruszasz tym ramieniem. Rana z miotacza
może usztywnić staw. Nie bądź idiotą.

Tą ostatnią uwagą Morwan prawie się zachłysnęła, bo zobaczyła nagle pod

nosem lufę miotacza Hana.

- Nie to znaczy nie - powiedział dobitnie Solo. - Matka cię tego nie nauczyła?
Morwan puściła jego ramię, ale nie ustąpiła.
- Nie jesteś aż takim twardzielem, kapitanie Solo. Kiedy pianka znieczulająca

przestanie działać, będziesz wrzeszczał z bólu.

- Prawdopodobnie - zgodziła się Leia. - Ale dalej będzie siedział tutaj. Spotykałam

mniej uparte ronto.

Morwan spojrzała na Leię, otwierając usta ze zdumienia.
- I ty na to pozwalasz?
- Mam obrożę elektryczną - odparła Leia. - Ale tylko się po niej ślini.
Morwan zaniepokojona uniosła brwi.
- Uważaj, stosowanie wysokiego napięcia może uszkodzić jego... - Wreszcie chyba

dotarło do niej, że Leia żartuje, więc nie dokończyła. - Przepraszam. Czasem trudno
spamiętać, że reszta galaktyki ma bardziej tolerancyjne podejście do mężczyzn.

- Czasem mnie samej trudno w to uwierzyć. - Krzywiąc się na widok blastera

Hana, Leia odezwała się szczebiotliwie, niczym matka do niesfornego dziecka. - Han,
kochanie, dlaczego nie odłożysz tego brzydkiego miotacza? See-Threepio zabierze tę
miłą panią do przedziału medycznego i pokaże jej, gdzie znaleźć maść z bactą i
bandaże, a wtedy będziesz mógł zostać w kokpicie z dorosłymi.

- Dobra... nie musisz być aż tak sarkastyczna. - Han schował miotacz do kabury i

krzywiąc się, ponownie usiadł w fotelu pilota. - Próbowałem tylko wyrazić swoje zdanie.

- I udało ci się bardziej, niż mógłbyś sobie wyśnić w najśmielszych marzeniach -

zapewniła go Morwan. - Następnym razem wrzeszcz, ile chcesz.

Odwróciła się i poszła za C3-PO do przedziału medycznego. Gdy tylko metaliczne

kroki robota ucichły w korytarzu, Han pochylił się do Leii i szepnął:

- Kiedy tylko dowiemy się, dla kogo ona pracuje...
- ...dorwiemy się do HoloNetu i dopilnujemy, aby nasza informacja dotarła do

Tenel Ka - dokończyła Leia. - Wiem.

- To dobrze. Bo możemy nie mieć dużo...
- ...czasu - dokończyła znów Leia. - Han, może jednak powinieneś włączyć kamerę

monitorującą przedział medyczny.

Han spuścił głowę.
- Jeszcze nie. Nikt nie przymknie mnie w przedziale medycznym, dopóki...
- Nie ciebie chcę obserwować - przerwała Leia. - A jeśli lady Morwan to nie jest

jej prawdziwe imię?

- No... rzeczywiście. - Han usiadł wygodnie w fotelu i uruchomił kamerę w

przedziale medycznym. - Chyba zdjęcie może się przydać.

- Może - odparła ponuro jego żona.
Jeśli uzyskają chociaż średnio wyraźny wizerunek, Leia była pewna, że hapańskie

służby wywiadowcze - jedne z najlepszych w galaktyce - zdołają zidentyfikować Morwan
i jej zwierzchników.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

131

Han wywołał na ekran obraz z przedziału medycznego.
- Cholera... Threepio blokuje cały widok.
Leia spojrzała i stwierdziła, że złocisty robot stoi dokładnie przed Morwan, z

głową przechyloną na bok, i pokazuje jej szufladę. Na ławce stała taca, na której lady
Morwan rozłożyła potrzebne przedmioty.

- Cierpliwości - mruknęła Leia. - Pojawi się na widoku, kiedy otworzy szufladę z

maścią.

Han coś odburknął i opadł znów na fotel. Wyglądał na bardziej zmęczonego niż

kiedykolwiek. Jakby wszystkie kłopoty i walki, jakie przetrwali przez czterdzieści lat
służby galaktyce, wreszcie stały się zbyt ciężkie do zniesienia nawet dla Hana Solo.

Leia dotknęła jego ramienia.
- Jak się czujesz?
- Nie martw się o mnie. - Skinieniem głowy wskazał konstelację gwiazd za

owiewką. Z każdą chwilą stawała się większa i coraz bardziej wyraźna, a czarne
krawędzie Mgieł Przejściowych wydawały się cofać szybciej, w miarę jak „Sokół" zbliżał
się do nich. - Muszę wytrzymać jeszcze dziesięć minut. Kiedy znajdziemy się wewnątrz
przejścia, sygnał się poprawi.

- Nie mówię o twoim ramieniu, Han. Chodzi mi o samopoczucie. - Przy

nieustannej obecności Nashtah, a raczej Aurry Sing, która towarzyszyła im od
nieudanego zamachu, teraz po raz pierwszy mogli omówić decyzję o ochranianiu Tenel
Ka. Leia chciała być pewna, że Han wie, co to oznacza dla Korelii. - Nieważne, jak na to
spojrzeć, na razie działamy wbrew interesom Korelii. Widzę, że to cię martwi.

Han zmarszczył brwi i Leia pomyślała, że po raz tysięczny zaprotestuje przeciwko

„czytaniu mu z myśli" przez własną żonę. Jednak on tylko westchnął ciężko i spuścił
głowę, wyraźnie sfrustrowany.

- Nie to, co robimy, tak naprawdę mnie martwi - rzekł. - Chodzi o Gejjena.

Nienawidzę, kiedy mnie wykorzystują.

Leia skinęła głową ze współczuciem.
- Ja też, ale nasze uczucia to nie wszystko. Gdybyśmy to robili jedynie dlatego, że

Gejjen nas wmanewrował, znaczyłoby to, że nasze pobudki są niewłaściwe. Jestem
pewien, że nie miał żadnego wyboru. Korelia jest w fatalnej sytuacji.

- To akurat nie ma znaczenia - odparł Han i spojrzał na nią.
- Kiedy pozwoliłaś, abym cię na to namówił, dawno temu, kiedy wciąż jeszcze

żyliśmy na Coruscant, Korelia podobno była po właściwej stronie.

- Uzgodniliśmy, że Korelia ma prawo do niepodległości - ostrożnie zauważyła

Leia. - Ale musi się zadeklarować jako całkowicie niezależna. Nie może żądać korzyści z
przynależności do Sojuszu bez przestrzegania jego praw.

- Racja - zgodził się Han, ledwie jej słuchając - Ale Thrackan grał w swoje gierki

od samego początku, budując tajną flotę i próbując uruchomić Centerpoint. A teraz
Gejjen użył nas, żeby wzniecić nowe ognisko wojny.

- Han, co ty opowiadasz? - Leia zajrzała mu w oczy, szukając rozszerzenia źrenic

lub innych oznak, że potrzebny mu kolejny zastrzyk stymulujący, żeby nie dopuścić do
wstrząsu. - Uważasz, że powinniśmy wrócić do Sojuszu?

Han spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby właśnie kazała mu wyjść nago ze śluzy

powietrznej.

- I pomóc Omasowi zdławić ostatnie ogniska niepodległości w Galaktyce? -

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

132

warknął, a w jego oczach pojawił się gniew. - Nie ma mowy. Korelia nie będzie dla
niego pretekstem!

- Dobrze... więc co chcesz zrobić?
Han wzruszył sprawnym ramieniem.
- Chyba właśnie to robimy, Leio.
- Jesteś pewien? - Leia znała już odpowiedź. Han nigdy się nie wahał w żadnej

sprawie, ale chciała usłyszeć to od niego.

- Wiesz, że utrzymanie Konsorcjum poza wojną może stanowić granicę pomiędzy

przetrwaniem a klęską Korelii.

W oczach Hana pojawił się błysk.
- Nie doceniasz Wedge'a. Niathal nie znała słowa „przebiegły", dopóki...
- Nie mówię, że Korelia nie ma szansy, Han - przerwała mu Leia. - Twierdzę, że

jest niewielka... a my jeszcze ją osłabimy.

- Tak, ale jaki mamy wybór? Pozwolić, aby Gejjen przygotował zamach na kobietę

i czteroletnie dziecko? - Han gwałtownie pokręcił głową. - Nie chcę, żeby Korelia w ten
sposób wywalczyła sobie wolność. Jeśli nie może tego zrobić, nie wciągając Hapes i
reszty galaktyki w wielką wojnę domową, nie powinna tego robić w ogóle.

- Zdaje się, że jesteś pewien swoich racji - mruknęła Leia.
- A ty nie?
- O, ja jestem pewna - odrzekła. - Całkowicie.
Han wydawał się zmieszany.
- Więc czemu znów o tym rozmawiamy? - Odwrócił się do ekranu i udawał, że

nie słucha. Nawet po tym wszystkim, czego dokonał, żeby obalić Imperatora i wygrać
wojnę z Yuuzhan Vongami, wciąż nie umiał myśleć o sobie jako o dobrym człowieku. W
jego rozumieniu, jak podejrzewała Leia, „dobry człowiek" zbyt blisko ocierał się o
„naiwniaka".

Na ekranie Morwan wreszcie wychyliła się zza C3-PO, prezentując wyraźny profil,

kiedy sięgała do szuflady z maścią. Han utrwalił jej obraz, potem drugi en face, kiedy
odwróciła się do Threepio, by go o coś spytać. Robot wskazał kolejną szufladę, a
Morwan wyjęła z niej skalpel soniczny.

Han się wyprostował.
- A to po co?
- Pewnie po to, żeby wyciąć martwą tkankę - wyjaśniła Leia.
- Tutaj?
- Nie dajesz jej wielkiego wyboru - odrzekła Leia. - Tym bym się akurat nie

przejmowała. Wygląda na to, że zna się na felczerstwie.

- Świetnie - mruknął Han. - Na pewno będzie wiedziała, gdzie ciąć, podrzynając

mi gardło.

Leja spojrzała na niego spode łba, jakby chciała powiedzieć: „Nie bądź śmieszny".
- Z Jedi i dwoma Noghri na pokładzie?
Han zastanowił się nad tym przez chwilę.
- I tak za blisko mnie się kręci z tym skalpelem. Wiesz, jaka ona jest, jeśli chodzi o

mężczyzn.

- Ale trzeba coś zrobić, inaczej rozwinie się gangrena - powiedziała Leia. - Jestem

prawie pewna, że można zaufać lady Morwan, ale zawsze możesz poprosić, aby zrobił to
Threepio.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

133

- Dzięki - mruknął Han. - Wolałbym pocałować Hutta.
- Wcale byś nie wolał - szybko odparła Leia. - Uwierz mi na słowo.
Na ekranie przed Hanem Morwan wreszcie wzięła do ręki tacę z materiałami

opatrunkowymi i ruszyła przed siebie. Han zapisał przechwycone obrazy i odłączył
kamerę monitorującą, zastępując na ekranie obraz z niej odczytami temperatury
gondoli napędu.

Gdy skończył, znów pochylił się ku Leii.
- Wiesz, może masz rację, że powinniśmy zaufać Morwan - rzekł cicho. - Nie

wydaje się uszczęśliwiona perspektywą zabicia Tenel Ka i Allany. Może zdołamy ją
przekonać...

- Nie ma szans - ucięła Leia w pół słowa. - To ortodoksyjna wyznawczyni

niezależności Konsorcjum. Może żałować, że musi dojść do zamachu, ale nigdy nie
namówimy jej do zdradzenia przywódców.

Han opadł znów na fotel i westchnął zrezygnowany.
- Więc musimy to zrobić brutalnie.
- Obawiam się, że tak - przyznała Leia. - Nadal odgrywamy szpiegów.
Metaliczne kroki C3-PO zabrzmiały w korytarzu przed włazem, nadając rytm

słowom oburzonej Morwan.

- Jestem doświadczonym lekarzem polowym, Threepio - mówiła. - Chyba

pamiętam, jak używać bańki irygacyjnej.

- Jestem pewien, że pani potrafi - odparł C3-PO. - To naprawdę bardzo proste,

kiedy się wie, jakiego użyć antybiotyku.

- A ja wiem, Threepio - zapewniła. - Czy Sojusz we wszystkich swoich robotach

przypominających mężczyzn programuje takie zarozumialstwo?

- Obawiam się, że pani wniosek opiera się na błędnych założeniach, lady Morwan.

Nie ma we mnie nawet modułu zarozumialstwa - C3-PO urwał na moment i dodał: - Ale
proszę się nie przejmować, większość kobiet popełnia ten sam błąd.

Jedyną odpowiedzią Morwan był jęk rozpaczy. W chwilę później wraz z Threepio

weszła na pokład pilotów.

- Nie wiem, jak wy żyjecie w równouprawnionym społeczeństwie, księżniczko

Leio - rzekła. - Wasze roboty mają wygórowane mniemanie o sobie.

- Przyzwyczaisz się. - Leia nonszalancko spojrzała w iluminator. Ich cel wypełniał

większość jego powierzchni, okolony ramą ciemnych mgieł wirujących, wokół krawędzi
gwiezdnego rogalika. - Czy dobrze słyszałam, jak mówiłaś Threepio, że jesteś
chirurgiem polowym?

- Byłam - poprawiła Morwan. - Po wyprawie na Qoribu zmieniłam fach.
Leia uniosła brwi.
- Byłaś na Qoribu! - Bitwa o Qoribu, krótka, lecz zacięta, stanowiła wynik

nieporozumienia pomiędzy dowódcą hapańskim a jego chissańskim partnerem w czasie
kryzysu Mrocznego Gniazda. - Na „Kendallu"?

Morwan, zanim odpowiedziała, zawahała się na tyle długo, żeby dać po sobie

poznać, że właśnie zdała sobie sprawę z ważnej rzeczy: oto powiedziała o sobie więcej,
niż powinna.

- Prawdę mówiąc... tak, służyłam na pokładzie „Kendalla" - odrzekła. - Skąd

wiedzieliście?

- Przypomniałam sobie ciebie z czasów, kiedy transportowaliśmy Killików -

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

134

skłamała Leia. Prawda była taka, że rzuciła tę nazwę na oślep, w nadziei, iż Morwan
zdradzi, na którym okręcie służyła. - Pracowałaś z Aleson Gray?

- Nie powiedziałabym, że z nią. - Ton głosu Morwan był odrobinę wyższy niż

normalnie, ale to wystarczyło, aby potwierdzić falę niepokoju, którą Leia wyczuwała
poprzez Moc. - Nie byłam w sztabie.

- Lady Morwan, czy ktoś powiedział ci już, że Jedi nie można okłamać? - Leia

pochwyciła spojrzenie Hana odbite w owiewce i przytrzymała je wzrokiem, upewniając
się, że dobrze zrozumiał znaczenie pytania. Oficerowie hapańscy często wybierali
swoich dowódców z własnych rodzin, więc istniała szansa, że właśnie zidentyfikowali
inicjatora zamachu. - Ale nie martw się. Tajemnica Duchy jest bezpieczna w naszych
rękach.

- Jasne - potwierdził Han. - Komu mielibyśmy o tym powiedzieć?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

135

ROZDZIAŁ

16

Luke zbudził się z tym samym niepokojem w duszy co zawsze, kiedy śniła mu się

ta twarz, z sercem ciężkim z poczucia niewypełnionego zadania i żołądkiem obolałym
od przeczucia klęski.

Twarz pojawiała się zawsze na pół ukryta pod głębokim kapturem, odsłaniając

jedynie część rysów - usta zaciśnięte w grymasie bólu, poszarpane brwi zamarłe w
stałym skrzywieniu dezaprobaty, para czarnych oczu lśniących wieczną złością. Nigdy
nie widział jej dość dokładnie, by mieć pewność, czy zawsze jest to ta sama twarz, ale
uczucia pojawiały się nieodmiennie w tej samej kolejności: ból, oskarżenie, gniew. Luke
nie wiedział, co może oznaczać ta kolejność, ale był pewien, że to ostrzeżenie przed
kataklizmem.

Z drugiego końca eleganckiej głównej kabiny „Cienia Jade" rozległ się naglący

pisk robota R2-D2, który stał w wejściu, kołysząc się na krępych podporach. Luke
pozwolił sobie na marzenie, że zaraz użyje Mocy i wypchnie małego robota z powrotem
na korytarz, a sam znów zamknie oczy. Odkąd dowiedział się o tym, że Lumiya ma coś
wspólnego z SGS, tak się martwił o Bena, że z najwyższym trudem zasypiał - a nawet
jeśli mu się to udało, tak dręczyły go senne koszmary, że nigdy nie budził się
wypoczęty.

R2-D2 niecierpliwie zabulgotał, wyciągnął ramię z miotaczem ładunków i ruszył

ku niemu.

- No dobra, nie musisz używać tego kija na ronto. - Luke przerzucił nogi nad

krawędzią pryczy. - Już nie śpię.

Artoo wydał pełen powątpiewania gwizd, ale zatrzymał się i schował ramię,

widząc, że Luke wkłada buty. Jednostajne drganie pokładu sugerowało, że „Cień"
wyszedł już z nadprzestrzeni i ostro zwalniał, prawdopodobnie podchodząc do planety
Hapes. Luke poprzez więź w Mocy czuł niecierpliwość Mary, choć nie znał jej przyczyny.
Może miała problemy z zapewnieniem dystansu podejścia od hapańskich sił zbrojnych...
a może tylko chciała jak najszybciej uwolnić Bena od wpływu, jaki Lumiya mogła
wywierać na Jacena i SGS.

Luke zawiązał buty, chwycił płaszcz i ruszył w stronę salonu obserwacyjnego.

Pokryte kraterami tarcze dwóch księżyców właśnie mijały prawoburtowy iluminator
„Cienia". Po drugiej stronie przez pokryty gwiazdami aksamit pełzły jonowe ogony pół
tuzina statków. W oddali wisiał nieruchomy dysk - bez wątpienia jeden ze Smoków
Bitewnych, które ochraniały Hapes po zamachu na życie Tenel Ka.

Luke ruszył w kierunku pokładu pilotów, z którego widać było spowity chmurami

dysk samej planety. Jej rozmigotane oceany i lesiste wyspy były piękne jak zwykle, lecz
Luke'a bardziej interesował klin wielkości kciuka, dryfujący powoli w kierunku środka
owiewki. Zamiast zwykłej bieli, powłoka niszczyciela gwiezdnego była czarna, z
wymowną kopułą generatora studni grawitacyjnej pod brzuchem i stożkiem
osłaniającym, wznoszącym się w połowie górnej części korpusu.

Po raz pierwszy Luke widział nowego niszczyciela gwiezdnego SGS. Nie podobał

mu się - nie podobało mu się też, że został nazwany „Anakin Solo" na cześć jego

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

136

poległego siostrzeńca.

Część owiewki zmętniała i zamieniła się w lustro. W odbiciu pojawiła się twarz

Mary, skoncentrowana i zatroskana. „Cień" miał dolny pokład sterowania, a pilot
siedział w dolnej części dziobu kokpitu, więc musiała podnieść nieco głowę, żeby
spojrzeć mu w oczy.

- Właśnie dostaliśmy bardzo interesujący holozapis - powiedziała.
- Od Jacena?
Pokręciła głową.
- Od Hana, przekazany przez HoloNet Świątyni Jedi.
- Naprawdę? - Luke uniósł brew. Przed opuszczeniem Świątyni Jedi zostali

poinformowani o „uczestnictwie" obojga Solo w próbie zamachu. - Czy tłumaczy, jak to
ich miejsce zajęły klony, a oni nawet nie byli na Hapes, kiedy ktoś próbował zabić Tenel
Ka? Bo tylko takie wyjaśnienie ma sens.

- Nie całkiem - odparła Mara. - Teraz wszystko się jeszcze bardziej komplikuje.

Han i Leia szpiegują zamachowców.

- Szpiegują? - Luke zmarszczył brwi, usiłując odtworzyć przebieg wydarzeń, który

mógłby doprowadzić Solo z Korelii do próby zabójstwa, a potem do szpiegowania w
imieniu Galaktycznego Sojuszu. - Masz rację, to skomplikowane... ale zwykle tak bywa z
Hanem i Leią. Co było w wiadomości?

- Poznali tożsamość jednego z przywódców siatki - wyjaśniła Mara. - Han chce,

żebyśmy przekazali tę informację Tenel Ka tak szybko, jak to tylko możliwe.

Luke wyjrzał przez owiewkę, gdzie dokładnie przed „Cieniem" wyrastała sylwetka

niszczyciela gwiezdnego.

- Więc czemu lecimy na „Anakina"?
- Próbowałam przekazać informację Tenel Ka, ale mój sygnał został odebrany

przez księcia Isoldera. Powiedział, żebyśmy spróbowali znowu, kiedy będziemy na
pokładzie „Anakina".

- „Anakina"? - Luke przymknął oczy i rozszerzył świadomość Mocy na

gwiezdnego niszczyciela. Nie trwało długo, zanim uchwycił znajomą, spokojną obecność
Tenel Ka. - Co ona tam robi? - zdumiał się.

- Jestem pewna, że chroni Allanę. Wątpię, aby potrzebowała Hana, żeby się

dowiedzieć, że zdrajca pochodzi z jej własnego dworu... albo że jej córka jest również
celem.

- Więc zwróciła się do Jacena - mruknął Luke. Był wstrząśnięty, jak zwykle zresztą,

świadomością, jak samotne i smutne stało się życie Tenel Ka, ile poświęca, aby zapewnić
stabilny i humanitarny rząd ludowi jej ojca. - To ma sens.

Mara skinęła głową.
- Jeśli nie możesz ufać nowym przyjaciołom, wróć do starych.
- Przez chwilę milczała, po czym dodała: - Zwłaszcza jeśli to bardzo bliski

przyjaciel.

Luke uniósł brew.
- Myślisz, że Jacen i Tenel Ka są kochankami?
- Jacen co kilka miesięcy wymyka się, aby z kimś się spotkać - mruknęła.
- Z Tenel Ka? - Luke zmarszczył brwi, starając się wyobrazić sobie Tenel Ka

utrzymującą sekretny związek z kimś tak niebezpiecznym dla jej tronu jak Jacen, po
czym pokręcił głową. - Gdyby nie była królową matką, to kto wie. Ale w tym nie ma

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

137

przyszłości.

- A ty myślisz, że to ich powstrzyma?
- Może nie Jacena - odparł Luke. - Ale bliski związek z Jedi sprawiłby Tenel Ka

zbyt wiele problemów. Nie ryzykowałaby tak głupio... nieważne, co do niego czuje.

Mara nadal patrzyła na niego z powątpiewaniem.
- Tenel Ka musi zachować coś dla siebie. Wszystko inne oddaje Konsorcjum.
- Dobrze, a więc to możliwe - ustąpił Luke. Nie rozumiał, dlaczego ta myśl wydaje

mu się tak niepokojąca. Czy to tylko z powodu jego obaw dotyczących Jacena? A może
jego wątpliwości sięgają głębiej? Może zaczął się bać, że zepsucie siane przez Lumiyę
rozprzestrzenia się szybciej, niż umie temu zaradzić? - To jeszcze jeden powód, dla
którego nie wolno nam spekulować. Moglibyśmy narazić na niebezpieczeństwo Tenel
Ka.

- Zgoda - odparła Mara, przyjmując jego stanowisko. - Ale nie jesteś ani trochę

ciekawy, kto jest ojcem Allany?

- Jasne, że jestem - przyznał Luke. - Ale Jacen nie może być ojcem. Czas mi się

nie zgadza.

Mara zrobiła nadąsaną minę, która dziwnie nie pasowała do jej mocnych rysów.
- Psujesz zabawę.
- Mówię tylko, że to niemożliwe. - Nagle Luke poczuł potrzebę, aby podzielić się

swoim tokiem rozumowania. Może dlatego, że słysząc wątpliwości Mary, sam zaczął się
zastanawiać nad kwestią ojca Allany. - Przez sześć miesięcy po bitwie na Qoribu Jacen
był zamknięty w Akademii na Ossusie, wraz z resztą rycerzy Jedi, a Allana mogła zostać
poczęta tylko w tym czasie. Gdyby Jacen wymykał się na wizyty do Tenel Ka,
wiedzielibyśmy o tym.

Mara westchnęła z emfazą, udając rozczarowanie.
- Wszystko psujesz.
- Dobrze, dobrze. - Luke zorientował się, że Mara się z nim drażni i podniósł obie

ręce. - Poddaję się. Jestem pewien, że potrafimy wymyślić lepsze wyjaśnienie, Wiemy, że
odwiedził Tenel Ka, kiedy prosił o posłanie floty na Qoribu. Może poczęcie Allany zajęło
cały rok.

Mara skrzywiła się w przesadnym zakłopotaniu.
- Teraz jesteś po prostu okrutny. - Przeniosła wzrok na odbicie w fotelu drugiego

pilota. - Siadaj. Wyglądasz, jakbyś we śnie bił się z rancorami.

- Wolałbym. - Luke wśliznął się na siedzenie pilota za jej plecami. - Znowu

widziałem tę twarz.

Mara spoważniała.
- Czy to Jacen?
Luke wzruszył ramionami.
- Może. Nigdy nie widzę dość wyraźnie.
- Nie możesz być zatem pewien.
- To był mężczyzna - powiedział Luke. Czuł poprzez Moc, jak Mara martwi się o

Bena, przerażona związkiem, jaki wykryli pomiędzy Lumiyą a SGS, i zupełnie nie
rozumiał, czemu wciąż nie widzi, co dzieje się z Jacenem. - Kto inny mógłby to więc
być?

- Właśnie o to chodzi, Luke - odparła Mara. - Nie wiemy kto. Jak do tej pory

jedynym związkiem pomiędzy Jacenem i Lumiyą jest mglisty dowód, że ona pracuje dla

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

138

SGS.

- A ty nie uważasz tego za niepokojące?
- Pewnie... niczym gundark w zoo dla małych zwierzaków - odparła Mara.

Zwróciła wzrok na „Anakina Solo", który powoli rozrastał się pośrodku iluminatora. -
Ale różnica pomiędzy podejrzeniem a pewnością jest wielka. A jeśli Lumiya nie pracuje
dla SGS? A jeśli to ktoś z SGS pracuje dla niej?

- Myślisz, że przekabaciła jednego z podwładnych Jacena?
- Myślę, że musimy być otwarci na taką możliwość - poprawiła go Mara. - Nie

podoba ci się to, co Jacen robi w SGS, więc gotów jesteś zakładać najgorsze. A ja mówię
tylko, że nie możemy pozwolić, aby emocje zaciemniały nasz osąd.

Luke zamilkł na chwilę, po czym odetchnął głęboko.
- Masz rację... może przyjmuję najgorszą możliwość, ponieważ nie podobają mi

się metody Jacena. Ale twoja rada jest dobra dla nas obojga. Wiesz, chyba sama też
udajesz, że nie widzisz, co się dzieje z Jacenem, ponieważ to on przekonał Bena, aby nie
uciekał przed Mocą.

Mara skinęła głową.
- Przyznaję się do winy - westchnęła i spojrzała przed siebie.
- Dlatego musimy razem nad tym popracować, Skywalker. Musimy być wobec

siebie uczciwi... a jeśli nie spodoba nam się to, czego się dowiemy, będziemy
potrzebowali siebie nawzajem bardziej niż kiedykolwiek.

Słysząc jej poważny ton, Luke zmarszczył brwi.
- Co ty mówisz?
- Wiesz, o co mi chodzi, Skywalker - odparła. - Jeśli masz rację... jeśli Jacen robi ze

mnie idiotkę, nie będzie łatwo go opanować. Będziemy musieli zabrać się do tego
oboje.

Luke uniósł brew, zaskoczony lodowatym głosem Mary.
- A to uczucie pewności, jakie miałaś na arenie treningowej? Powiedziałaś, że

powinniśmy się zgodzić, aby Ben szedł własną ścieżką i uważasz, że Moc nie bez
powodu przyciągnęła go do Jacena.

- Wciąż tak uważam - odparła. - Ale my też mamy swoją drogę. Może wreszcie

nasze drogi się zejdą... to znaczy droga Bena zejdzie się z naszą.

- Tylko Bena? - zapytał Luke. Zaczął wyczuwać w Marze dawną twardość, coś z

dawnych instynktów zabójczyni... i przeraziło go to. - A co z Jacenem?

- Jeśli się mylę, to Jacen nie ma dalszej drogi - odparła Mara. - Musimy ją

zakończyć.

- Teraz to ty widzisz wszystko w czarnych barwach - powiedział. - Martwię się

Jacenem, ale nie jestem gotów go zabić.

- Więc nie jesteś realistą - odparła Mara. - Jeśli okaże się, że pracuje z Lumiyą, nie

będziemy mieli wyboru. Nie pozwolę, aby w tę drogę zabrał ze sobą Bena.

- Oczywiście, że nie... ale kimkolwiek stał się Jacen, jest to wynikiem tego, co się z

nim stało po uwięzieniu przez Yuuzhan Vongów. A to ja wysłałem go na tę misję. - Luke
urwał, wciąż zmagając się z decyzją, która kosztowała życie jego siostrzeńca Anakina i
tak wielu innych młodych rycerzy Jedi. - Do dziś zastanawiał się, co jeszcze mógł zrobić,
aby ich ocalić. - Nie poddam się w sprawie Jacena tylko dlatego, że się zagubił. Jeśli
znalazł się pod wpływem Lumiyi, zrobię wszystko, aby wrócił pod nasze skrzydła.

Spojrzenie Mary powędrowało znów do odbicia Luke'a w zwierciadlanym panelu.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

139

- Czemu mnie to nie zaskakuje?
Luke uśmiechnął się niewinnie.
- Ponieważ przyzwyczaiłaś się, że dokonuję rzeczy niemożliwych?
Mara westchnęła.
- Coś w tym rodzaju. - Spojrzała znów na „Anakina", który był teraz klinem

długości ramienia, odcinającym się na tle lśniących wód oceanu hapańskiego. - Lepiej
jednak nie staraj się nawrócić Lumiyi. Twoim byłym dziewczynom mówię stanowcze
„nie".

- Nie martw się - zaśmiał się Luke. - Nawet ja nie jestem tak naiwny. Lumiya

odejdzie.

Kanał komunikacyjny zatrzeszczał, kiedy kontroler ruchu wydał zezwolenie na

podejście „Cienia". Przez kilka następnych minut, kiedy czarna masa „Anakina"
wypełniła już cały iluminator, musieli zająć się wprowadzaniem korekt kursu i
dostarczaniem weryfikacji tożsamości. Para XJ5 chaseX-ów podleciała, aby sprawdzić ich
tożsamość wizualnie; zirytowały Marę, bo zrobiły potem pętlę i znalazły się w strefie
śmierci za „Cieniem".

Wreszcie, kiedy „Cień" podpłynął tak blisko, że przed sobą nie widzieli nic oprócz

czarnych, kwadratowych wież nadbudówek gwiezdnego niszczyciela, kontroler ruchu
dał im zezwolenie na zacumowanie w hangarze dowodzenia. Mara ześliznęła się pod
płaszczyznę czarnej durastali pokrywającej podwozie „Anakina", po czym wzniosła się
do niewielkiego doku, chronionego dwiema poczwórnymi wieżyczkami działek
laserowych.

Zaledwie posadziła „Cień", kiedy z włazu wychynęła gwardia honorowa -

dwudziestu żołnierzy SGS. Ustawili się w dwa szeregi zwrócone do siebie twarzami i
stanęli na baczność. W chwilę później pojawił się Jacen i przeszedł między nimi. Z
ramion jego czarnego munduru pułkownika powiewała czarna peleryna.

- O nie - jęknęła Mara, odpinając uprząż. - Czy on wie, do kogo jest teraz

podobny?

- Wie, jeśli pofatygował się spojrzeć w lustro. - Luke z rozczarowaniem stwierdził,

że ich syn nie towarzyszy Jacenowi, ale nie był tym zaskoczony. Nie wyczuł obecności
Bena nawet wówczas, kiedy sięgnął Mocą, aby sprawdzić, czy Tenel Ka znajduje się na
pokładzie „Anakina". - Mam nadzieję, że nie robi tego specjalnie. Może równie dobrze
służyć jako hologram rekrutacyjny dla terrorystów koreliańskich.

Zamykając „Cień", Luke rozpostarł świadomość Mocy na cały niszczyciel, szukając

jakiegokolwiek znaku, że Lumiya jest na pokładzie. Poczuł obok Tenel Ka drugą osobę,
która wydawała się bardzo silna Mocą - przypuszczał, że to jej córka, Allana - ale
Żadnego śladu dość mrocznego, by mógł być Lumiyą. Oczywiście, to nie znaczyło wiele.
Jacen stał tuż przed nim, a Luke także nie był w stanie wyczuć jego obecności.

Jak tylko wszystkie systemy zostały ustawione w stan czuwania, przeszli na rufę i

zobaczyli Jacena oczekującego ich na dole rampy. Twarz miał poszarzałą i zmęczoną, a
fioletowe kręgi pod oczami sugerowały, że nie sypiał dobrze, jeśli w ogóle. Skłonił się
najpierw Marze, a potem Luke'owi.

- Mistrzowie Skywalker, witam na pokładzie „Anakina Solo". - Głos Jacena brzmiał

naprawdę szczerze i ciepło, choć nie można było odczytać jego prawdziwych uczuć. -
Cóż za miła niespodzianka.

- Może ocenimy to później - odparła Mara. - Musimy porozmawiać.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

140

- Oczywiście. - Jacen tkwił u stóp rampy, nie ruszając się z miejsca, jakby nie

chciał ich wpuścić dalej na pokład. - Coś się stało?

- Będzie bezpieczniej, jeśli tak przyjmiemy - odparł Luke.
- Gdzie Ben?
- Na misji - wyjaśnił Jacen. - W tej chwili jest w strefie pozbawionej łączności, ale

jeśli to ważne, mogę wysłać...

- Porozmawiamy o tym później... sam na sam. - Luke musiał uważać, żeby

zachować spokój w głosie. Z Lumiyą na wolności nie chciał widzieć Bena na żadnej misji,
gdziekolwiek. - Najpierw musimy porozmawiać z królową matką. Mamy dla niej pilną
wiadomość.

Oczy Jacena rozszerzyły się ze zdumienia.
- Tenel Ka?
- Tak, Jacenie. Teraz - dodał Luke. - I potrzebny nam holoprojektor.
Jacen wypuścił powietrze z płuc.
- Dobrze. - Ustąpił z drogi i poprowadził ich wraz z R2-D2 w górę pomiędzy

szpalerem gwardii honorowej. - Przepraszam za to wahanie, ale królowa prosiła mnie,
aby jej obecność zachować w tajemnicy. Poza szambelanką, którą ze sobą przywiozła, o
jej pobycie tutaj wie jedynie książę Isolder.

Przeszli przez właz do niewielkiego foyer, gdzie czterech żołnierzy SGS strzegło

rzędu wind. Większość wind była oznaczona napisami - „Techniczny" albo
„Komunikacja". W głębi foyer kursowała jednak winda dość duża, by pomieścić pięć
osób i nieoznaczona.

- To jest zjazd do Centrum Więziennego - wyjaśnił Jacen, widząc, na co patrzy

Luke. - Stwierdziliśmy, że więźniowie nie opierają się tak, jeśli nie wiedzą, że dotarli do
końca podróży.

- Bardzo... praktyczne - mruknął Luke, odpędzając od siebie niepokój, jaki go

ogarnął na widok nowej skuteczności jego siostrzeńca w dziedzinie więziennictwa. -
Mam wrażenie, że dzięki temu jest mniej urazów wśród więźniów.

Jacen skinął głową.
- To też.
Lukiem wstrząsnął dreszcz obrzydzenia. Jeśli Mara była zaniepokojona pozorną

obojętnością Jacena na los więźniów, nie okazała tego. Przeszła przez foyer do windy
oznaczonej „Mostek", wsiadła do środka i znikła z pola widzenia.

Jacen spojrzał na Luke'a.
- Pójdę za tobą.
Luke gestem skierował R2-D2 do windy przed sobą; sam poszedł za nim w

milczeniu. Żołądek podjechał mu do gardła, kiedy ściany windy uciekały w dół. W
chwilę później dźwig się zatrzymał i Luke wyszedł na surowy korytarz z durastali, gdzie
kolejny oddział SGS pilnował przejść wiodących do labiryntu biało-niebieskich korytarzy.

Pojedyncza transparistalowa ściana, bez żadnych otworów, wychodziła na pokład

pilotów znajdujący się o poziom niżej. Większość oficerów wciąż nosiła niebiesko-szare
mundury załogi niszczyciela gwiezdnego Galaktycznego Sojuszu; Luke nie mógł nie
zauważyć dumy i sprawności, jaką emanowali w Moc. Jacen, mimo swoich wad, musiał
być jednak doskonałym dowódcą.

Jacen wyszedł z windy za Lukiem i zwrócił się do czarnoskórego żołnierza,

stojącego przed nimi.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

141

- Sierżancie Darb, proszę zabrać oddział eskortowy do Sali Sytuacyjnej i

poinformować królową matkę że mistrz Skywalker pragnie z nią rozmawiać. Będziemy
czekać w Kabinie Odpraw.

- Tak jest, pułkowniku.
Sierżant zasalutował służbiście i wyszedł wykonać rozkaz. Jacen odwrócił się i

poprowadził Artoo i Skywalkerów przez krótki korytarz do nowoczesnej sali odpraw, z
wielkim holokomunikatorem ustawionym w jednym końcu mównicy. Mównicę otaczał
krąg opływowych foteli; każdy fotel był wyposażony w panel wbudowany w
podłokietnik, umożliwiający kontrolę indywidualnych komunikatorów, ekranów wideo,
a nawet automatycznych dystrybutorów kafu.

Jacen podszedł do fotela w głębi.
- Obawiam się, że minie trochę czasu - zwrócił się do Luke'a i Mary - zanim

sierżant Darb wróci tu z królową matką. Po zamachu na jej życie nalegam na
przestrzeganie protokołów bezpieczeństwa poziomu piątego nawet na pokładzie
„Anakina".

- Z pewnością to nie zaszkodzi - zgodziła się Mara. - Co prawda wyczułam, że

twoja załoga jest wyjątkowo skoncentrowana i czujna, niemal fanatyczna. Trudno sobie
wyobrazić, że zabójca mógłby tu pozostać niewykryty dostatecznie długo, żeby pokonać
zabezpieczenia.

- Dziękuję. Takie słowo z twoich ust, ciociu Maro, uważam za wielki komplement.

- Jacen usiadł i wskazał Skywalkerom najbliższe fotele. - Na podłokietniku jest karta
napojów, jeśli macie na coś ochotę.

Luke nie usiadł.
- Dziękuję, nie jesteśmy spragnieni.
- Rozumiem. - Na twarzy Jacena pojawiło się lekkie rozczarowanie i pułkownik

przesunął się na skraj fotela. - Powiedzmy sobie wprost: co was w tej chwili gnębi?
Wiem, że nie pochwalacie moich metod, ale wrogość, którą w was wyczuwam, leży
głębiej i sprawia mi ból. Wy i Ben to jedyna rodzina, jaka mi została.

- Przecież to nieprawda - sprzeciwiła się Mara. - A Jaina i twoi rodzice?
- Wiecie doskonale, jak napięte były moje stosunki z Jainą - wyjaśnił Jacen. -

Obawiam się, że jej niesubordynacja na Korelii ostatecznie je zerwała. Nie rozmawiamy
ze sobą i chyba tak już zostanie.

- Może sprawy potoczyłyby się inaczej, gdybyś nie postawił jej przed sądem -

zauważył Luke.

- A co miałem zrobić? Udawać, że nic nie widzę, bo to moja siostra? - głos Jacena

załamał się, ale jego twarz pozostała spokojna, a spojrzenie niewzruszone. - Sojusz
Galaktyczny nie przetrwa, jeśli jego dowódcy będą się bawić w faworyzowanie swoich.
Dlatego właśnie Korelia uważa, że nie musi przestrzegać tych samych praw, co reszta
Sojuszu. Zasady dotyczą wszystkich albo nikogo.

Luke nie potrzebował Mocy, żeby wyczuć silne przekonanie w słowach

siostrzeńca. Emanowało ono z Jacena jak ciepło z gwiazdy, omywając swoim blaskiem
wszystkich wokoło - choć mogło też spalić tych, którzy się zanadto zbliżą.

- A co z twoimi rodzicami? - zapytała Mara. - Odwracasz się od nich, ponieważ

nie wierzą w to samo, co ty?

- Wcale nie. Odwracam się od nich, bo próbowali zamordować władczynię

państwa członkowskiego Sojuszu, kogoś, kto zawsze był im przyjacielem. - Jacen wstał. -

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

142

Moi rodzice to terroryści i dlatego nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.

W oczach Jacena lśnił ogień, mocny, lecz pełen bólu. Luke dopiero teraz

naprawdę zaczął rozumieć, jak samotny jest jego siostrzeniec. Stracił młodszego brata w
pangalaktycznej wojnie, wyrzekł się siostry i rodziców podczas prób zapobieżenia
kolejnej, a w swojej niezmordowanej walce ze złem, które zagrażało galaktyce, gotów
był poświęcić również swoje relacje z ciotką i wujem.

Podobnie jak Yuuzhan Vongowie, którzy niegdyś go więzili, Jacen stał się zdolny

do każdego poświęcenia - i równie nietolerancyjny dla tych, którzy nie podzielali jego
zaangażowania. Luke zrozumiał, że Jacen Solo poniósł klęskę nie dlatego, że był
samolubny, lecz dlatego, że był całkowicie pozbawiony egoizmu.

- Jacenie, wiem, jak wygląda sprawa twoich rodziców - wtrąciła Mara. - Ale

musisz ufać, że...

- Niech Jacen sam osądza Hana i Leię - przerwał jej Luke. Jedynym sposobem, aby

odzyskać siostrzeńca, był wstrząs. Niech sam odkryje, jak bardzo się mylił. - W tej chwili
bardziej mnie interesuje, gdzie jest Ben.

- Jest na pokładzie skiffa zwiadowczego - odparł Jacen. - Wezwałbym go dla was

przez holocom, ale jest w Mgłach Przejściowych.

- A co Ben robi w Mgłach Przejściowych? - zdziwiła się Mara.
- Szuka Jainy i Zekka - wyjaśnił Jacen. - Pojechali na Terephon dostarczyć

wiadomość od Tenel Ka i jeszcze nie wrócili. Wysłałem skiff zwiadowczy, żeby zbadać
sprawę, a Ben pojechał z nimi, żeby sprawdzić, czy nie zdoła ich odnaleźć poprzez Moc.

- Sam? - głos Mary nagle nabrał ostrzejszych tonów.
- Oczywiście, że nie. Skiff zwiadowczy ma doskonałą załogę. - Jacen wyglądał na

zmartwionego. - Co się dzieje?

- Nie ostrzegałem cię, że Lumiya wróciła? - ton Luke'a ostrością dorównywał

tonowi Mary. - Że boję się, żeby nie próbowała się zemścić na mnie, używając Bena jako
narzędzia?

- Ostrzegałeś - odparł Jacen. - Ale to było na Coruscant. Według mnie nie ma

powodu, żeby martwić się tym tutaj.

- Niby dlaczego? - zapytała Mara. - Jesteś pewien, że Lumiya się nim nie

interesuje?

Jacen przybrał oburzoną minę.
- A skąd ja mam to wiedzieć?
- Jacenie, znaleźliśmy mieszkanie Lumiyi - rzekł Luke. - Wiemy, że ona pracuje dla

SGS.

Jacen wytrzeszczył oczy. Była to normalna reakcja na taką wiadomość, ale Luke

pragnął, żeby jego siostrzeniec nie umiał tak dobrze ukrywać w Mocy swoich uczuć.

- Pewnie sądzisz, że uda ci się wykorzystać ją do własnych celów - ciągnął. - Sam

się oszukujesz. Lumiya zawsze ma własne plany...

- Czemu uważasz, że ona pracuje dla SGS? - zaprotestował Jacen. - Nigdy nie

widziałem jej w mundurze.

- Nie obrażaj naszej inteligencji - prychnęła Mara. - Mieszkała w kryjówce SGS i

korzystała z plików SGS na temat Partii Prawdziwego Zwycięstwa.

- Więc to ona morduje Bothan? - zapytał Jacen. - Dlaczego? Co może zyskać,

szerząc wojnę?

- Nie dowiesz się tego, zmieniając temat - odparł Luke. Nie mógł zgadnąć, czy

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

143

zaskoczenie Jacena było prawdziwe, czy udawane; wolał zakładać, że siostrzeniec udaje.
- Wiemy, że była z tobą. Opuściła swój apartament w tym samym dniu, kiedy „Anakin"
wyleciał z Coruscant.

- Myślisz, że nas śledziła? - Jacen usiadł na swoim fotelu i przycisnął guzik

komunikatora. - „Anakin" musi tutaj pozostać, aby bronić królowej matki Tenel Ka, ale
wezmę skiff i osobiście...

- Sami się tym zajmiemy - sprzeciwiła się Mara. - Kiedy to się skończy, Ben wróci

z nami na Coruscant.

- Myślisz, że to rozsądne? - Światełko komunikatora na podłokietniku fotela

Jacena zamrugało, ale zignorował je i ciągnął: - To tylko przerwie proces szkolenia
Bena, a jeśli Lumiya zechce go dopaść, znacznie łatwiej będzie jej na Coruscant.

- Ben skończył swoją karierę w SGS - oświadczył Luke. - Jeszcze nie rozumiem,

dlaczego Lumiya miesza się do SGS, ale wiem, że to robi. Moja decyzja jest ostateczna.

Jacen posmutniał.
- Jak chcesz. - Wyłączył komunikator, zebrał się w sobie i dodał: - Jest taka stacja

paliwowa w Roqoo, tuż za obszarem Mgieł. Tam się możecie z nim spotkać.

- Dziękuję - odrzekła Mara.
Jacen z nieobecną miną skinął głową.
- Mam nadzieję, że przynajmniej podzielicie się ze mną wynikami śledztwa. Jeśli

ktoś pod moimi rozkazami wykorzystuje Lumiyę jako agenta, muszę o tym wiedzieć.

- Oczywiście. Tresina Lobi próbowała niedawno namierzyć Lumiyę. - Luke

postanowił przekazać nieco zmienioną wersję wydarzeń, częściowo po to, aby się
zorientować, co naprawdę Jacen wie o Lumiyi i jej związkach z SGS. - Chyba jej się
udało, ponieważ znaleziono jej ciało na placu Przyjaźni w dniu, w którym wyruszyłeś na
Hapes.

- Na placu Przyjaźni? - Tym razem zaskoczenie Jacena było szczere. - Mistrzyni

Lobi nie żyje?

- Tak - odrzekła Mara. Powiedziała to bez nacisku, ale Luke czuł poprzez ich więź

Mocy, jak uważnie studiuje Jacena. - Zdążyła nam jednak przekazać do świątyni adres
apartamentu Lumiyi.

Relacja Mary, choć jeszcze bardziej nieścisła niż słowa Luke'a, znacznie bardziej

wstrząsnęła Jacenem, który ledwo zdołał wymamrotać:

- Co za fatalna historia!
Luke próbował się zdecydować, co zrobić - jak najłatwiej zaskoczyć Jacena, aby

móc skutecznie na niego naciskać - kiedy drzwi kabiny otworzyły się z sykiem. Weszła
Tenel w kombinezonie lotniczym z elektroteksu, dość obcisłym, aby udowodnić, że
nadal ostro trenuje. Podeszła do Luke'a i Mary, a jej radosny uśmiech dziwnie
kontrastował z aurą napięcia i troski, którą rozsiewała w Mocy.

- Mistrz Skywalker! Dziękuję, że przyjechałeś. - Uściskała Luke'a, potem Marę. -

Nie oczekiwałam was, ale bardzo się cieszę. Potrzebna nam każda pomoc, jaką możemy
zdobyć.

- Dziękuję, Wasza Wysokość - rzekł Luke. - Niestety, przybyliśmy tu w innej

sprawie.

- Ale mamy wiadomość, która z pewnością okaże się bardzo użyteczna - dodała

Mara.

- Mam nadzieję, że dowiemy się przy okazji, kiedy nadejdą posiłki Sojuszu. -

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

144

Kobieta, która to powiedziała, stała jeszcze w wejściu kabiny, jakieś dziesięć kroków za
Tenel Ka. Była wysoka, a ze swoim długim nosem i opuszczonymi kącikami ust
wyglądała na wiecznie niezadowoloną. - Pożyczyliśmy Sojuszowi Galaktycznemu tyle
statków, że wrogowie praktycznie zaskoczyli nas bezbronnych.

Twarz Tenel Ka poczerwieniała, ale odwróciła się i uprzejmie skinęła na kobietę.
- Mistrzu Skywalker, pozwól sobie przedstawić mojego szambelana, lady Galney,

młodszą siostrę Duchy Galney z Terephonu.

Luke przypomniał sobie, że właśnie na Terephon został wysłany Ben, ale tylko

skłonił się przed lady Galney i nie wspomniał o tym zbiegu okoliczności.

- Prezydent Omas i admirał Niathal zbierają sporą flotę obronną - rzekł. - Flota

powinna wyruszyć z Coruscant za tydzień.

- Za tydzień! - wybuchła lady Galney. - Do tej pory uzurpatorzy zaminują szlaki

nadprzestrzenne i zaczną atakować samą Hapes.

- Proszę się nie martwić minami, lady Galney - odezwała się Mara. - Flota Sojuszu

jest doskonale wyposażona i potrafi sobie z nimi radzić. Kiedy wyruszy, uzurpatorzy nie
będą mieli wiele czasu.

- Oczywiście - głos Tenel Ka miał w sobie więcej pewności, niż Luke wyczuwał w

niej poprzez Moc. - Czy to jest ta wiadomość, o której wspomnieliście?

- Właściwie nie - odparł Luke. - Druga wiadomość jest przeznaczona wyłącznie

dla twoich uszu.

Zerknął znacząco w kierunku lady Galney, ale ta uśmiechnęła się tylko ironicznie i

pozostała tam, gdzie była.

- Jestem najbliższą doradczynią królowej matki. Aby wypełniać właściwie swoje

obowiązki, muszę słyszeć wszystko to, co ona.

- Jestem pewna, że powtórzy ci wszystko później. - Mara ujęła kobietę za ramię i

popchnęła w kierunku drzwi. - Nasze instrukcje były jednoznaczne.

Jacen wstał.
- W takim razie może ja też...
- Nie, ty zostajesz. - Luke wskazał mu fotel. - Musisz to usłyszeć, jeszcze bardziej

niż Tenel Ka.

Jacen uniósł brew, ale powrócił na miejsce. Mara wypchnęła lady Galney za drzwi

z poleceniem dla sierżanta Darba, żeby odprowadził ją do kwatery.

- Przepraszam, Wasza Wysokość - rzekł Luke do Tenel Ka. - Ale możliwe, że ktoś

bliski tobie jest zdrajcą.

Tenel Ka skinęła głową.
- Sama miałam takie przeczucia... choć nie sądzę, aby była to lady Galney. -

Uśmiechnęła się. - Wciąż jeszcze potrafię wyczuć, kiedy ktoś mnie okłamuje, sami
wiecie. To idiotka... ale przynajmniej uczciwa.

- To nie oznacza, że można jej powierzyć twoje sekrety - powiedziała Mara,

podchodząc do Tenel Ka. - Jeśli ktoś tak bardzo interesuje się prywatnymi sprawami
drugiej osoby, nie zatrzyma ich tylko dla siebie.

- Liczę na to. Latając „Anakinem Solo" na orbicie nad Hapes, potrzebuję przy

sobie kogoś, kto doniesie plotkarzom, że nie sypiam z dowódcą Jedi. - Tenel Ka
spojrzała na Jacena i uśmiechnęła się znowu. - Zresztą siostra lady Galney, Ducha, jest
jedną z moich najwierniejszych dam dworu. Bardzo mi się przydaje do pielęgnowania
iluzji, że z lady Galney łączy mnie szczególna więź.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

145

Luke prychnął ze zdumieniem.
- Twoje życie to istny labirynt, Wasza Wysokość... sam nie wiem, jak się w nim

odnajdujesz.

- Mam dobre przygotowanie, mistrzu Skywalker - poważnie odpowiedziała Tenel

Ka - i dziękuję ci za to codziennie.

Luke niespodziewanie się zarumienił, ale odpowiedział spokojnie:
- A ty zawsze byłaś dla mnie powodem do dumy, Tenel Ka.
- Jesteśmy jednak bardzo rozczarowani, że nie poznaliśmy do tej pory Allany -

poważnie dodała Mara. - Mam nadzieję, że da się to załatwić jeszcze przed naszym
odjazdem.

Jacen zerwał się i okrążył fotel, wyraźnie zaniepokojony.
- To nie będzie...
- Zobaczymy - wtrąciła Tenel Ka. - Jak wspomniał Jacen, Allana bardzo się

zdenerwowała próbą zabójstwa... zwłaszcza że brali w tym udział Jedi. Może lepiej
będzie, jeśli odłożymy to na następny raz.

Luke i Mara wymienili zdumione spojrzenia. Może Allana rzeczywiście była w

szoku po zamachu, a może plotki na temat jej kalectwa były prawdziwe - tak czy owak,
nie mieli innego wyjścia, jak tylko przyjąć tę wymówkę.

- Przykro mi to słyszeć - mruknął Luke. - Tak chciałem ją poznać.
- Nasza wiadomość może wyjaśnić parę spraw dotyczących zaangażowania Leii -

powiedziała Mara ze śladem pretensji w głosie; uważała, że gdyby Tenel Ka była
mądrzejsza, nie powinna uwierzyć w udział Solo w tym zamachu. Użyła Mocy, aby
postawić Artoo na podwyższeniu, i poleciła: - Odtwórz wiadomość Hana.

R2-D2 potwierdził rozkaz ćwierknięciem, podszedł do holokomu i włączył ramię z

interfejsem do gniazda danych. Nad płytką projekcyjną pojawiła się różowa mgła, ale
szybko nabrała kształtów twarzy Hana. Jego skóra była woskowo blada na skutek
wstrząsu, a usta wykrzywiał grymas bólu.

Luke poczuł ucisk w sercu - Mara nie ostrzegła go, że Han został ranny - ale

kiedy znów spojrzał na szwagra, zauważył jego twarde spojrzenie.

- Słuchaj, mały - Han mówił cicho i ochryple, jakby starał się, żeby nikt go nie

podsłuchał. - Nie mam dużo czasu... na pokładzie jest ktoś, kto nie może o tym
wiedzieć, ale chcę, żebyś przekazał ten hologram Tenel Ka... i tylko Tenel Ka. Ktoś jej
bliski jest zdrajcą, a jeśli ta wiadomość dostanie się w niewłaściwe ręce, może się to dla
nas źle skończyć.

Teraz ukazał się profil pięknej hapańskiej kobiety, o długich czarnych lokach i

wysokich kościach policzkowych. Pochylała się nad czymś - Luke pomyślał, że może to
być ławka lub stół, dopóki nie zobaczył, jak wyjmuje tubę maści z bacty z szuflady w
przedziale medycznym „Sokoła".

Głos Hana wyjaśniał:
- To kobieta o imieniu Morwan, ale może to być równie dobrze przezwisko. Była

chirurgiem pokładowym na pokładzie „Kendalla" w czasie bitwy o Qoribu. Jesteśmy
właściwie pewni, że jest w służbie rodziny AlGray z księżyców Relephona i pełni funkcję
łączniczki pomiędzy Radą Spadkobierców... tak się nazywają arystokraci stojący za
zamachem... a zabójczynią, która z nami uciekła.

Twarz kobiety ukazała się teraz z przodu. Wyglądała jeszcze piękniej - miała

pełne wargi i lekko skośne oczy.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

146

- Słyszeliśmy, jak mówiła do zabójczyni, żeby najpierw zajęła się Allaną ciągnął

Han.

Kobieta znikła, zastąpiła ją znów twarz Hana, jeszcze bardziej zdenerwowanego

niż przed chwilą.

- Luke, Tenel Ka musi wziąć tę groźbę poważnie. Ta zabójczyni to Aurra Sing...
Luke był tak wstrząśnięty, że na chwilę przestał słuchać Hana. Znał imię Aurry

Sing z zapisków starego zakonu Jedi, które zbierał i przeglądał od wielu lat.

- ...może jakieś osiemdziesiąt lat temu była czymś w rodzaju Jedi - mówił dalej

Han. - To wszystko, co wiemy, ale jest jeszcze coś. Uważajcie na Alemę Rar. Spotkaliśmy
na stacji Telkur Jaga Fela i...

Han urwał, obejrzał się za siebie i zniżył głos do szeptu.
- Muszę kończyć. Powiedz Tenel Ka, że przykro nam z powodu tego bałaganu w

pałacu. Gejjen wykorzystał nas, żeby ją zabić i nas w to wrobić, a my o tym nie
wiedzieliśmy.

Hologram znikł, a oni stali w milczeniu. Luke był zaintrygowany wzmianką o Jagu

Felu i Alemie Rar, ale nie zastanawiał się nad tym na razie. Znacznie bardziej
interesowała go reakcja siostrzeńca na to, co właśnie zobaczył.

Jacen nadal ukrywał głęboko swoją obecność w Mocy, ale usta miał wykrzywione

i głęboko oddychał ze wzrokiem wbitym w podłogę. Luke oparł się pokusie, żeby mu
podsunąć, że pomylił się w osądzie rodziców. Jeśli Jacen ma zrzucić okowy Ciemnej
Strony, musi to zrobić sam, odkryć na nowo siebie jako Jedi, który ufa swoim uczuciom
tak samo jak oczom.

Tenel Ka przerwała milczenie.
- Dziękuję, że pokazaliście mi to nagranie. Z pewnością łatwiej mi uwierzyć, że

Solo zostali zmanipulowani, niż w to, że próbują mnie zabić.

Jacen skinął głową, co zaskoczyło Luke'a.
- To wyjaśnia sprzeczności w zeznaniach świadków, o których wspomniałaś -

rzekł. - Jeśli moi rodzice padli ofiarą machinacji Gejjena, to jak tylko zorientowali się, co
się dzieje, na pewno próbowali zapobiec atakowi.

Luke'a wypełniało ciepłe uczucie ulgi. Nie tylko dlatego, że Jacen przyjął myśl, że

jego rodzice są niewinni, ale też dlatego, że szukał powodów, aby w to wierzyć. Luke
zaczął wreszcie wierzyć, że potrafi odwieść Jacena od Ciemnej Strony, niezależnie od
jego relacji z Lumiyą.

- Obym była złym prorokiem - mruknęła Mara. - Ale ta sprawa mi śmierdzi jak

zaproszenie na bankiet u Hutta.

Luke zerknął na nią.
- Co ty mówisz? - Chciał ją poprosić, aby przestała budzić w Jacenie wątpliwości,

ale przez więź w Mocy poczuł, że Mara próbuje się tylko upewnić, że Jacen rozumie
swój błąd i w głębi serca naprawdę wierzy, że jego rodzice nie tylko nie są
współwinnymi próby zabójstwa, ale że nie są do tego zdolni. - Uważasz, że to może być
próba wprowadzenia nas w błąd?

- Mówię, że ta wiadomość jest zbyt wygodna - tłumaczyła Mara pod adresem

Jacena. - Jeśli rzeczywiście byli w coś zamieszani, przekazanie tego to dobry sposób, aby
odsunąć od siebie podejrzenia... a nas zmylić.

Jacen pokręcił głową.
- Jestem zaskoczony, słysząc coś takiego z twoich ust, ciociu Maro - rzekł z

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

147

pretensją w głosie. - Popatrzył na nią z gniewem.

- Myślałem, że masz lepszą opinię o moich rodzicach.
Mara była niewzruszona.
- Właśnie dlatego, że mam o nich bardzo dobrą opinię, muszę brać pod uwagę

możliwość, że nas zwodzą. - Urwała, a po chwili, z idealnym wyczuciem czasu, odwróciła
się do Tenel Ka, jakby opinia Jacena przestała ją obchodzić. - To wojna, a Solo walczą
po drugiej stronie. Musimy być ostrożni.

- Ale musimy też pamiętać, kim są - Jacen także zwrócił się do królowej. - Znasz

moich rodziców. Nie są mordercami. Myślę, że powinniśmy uwierzyć w tę wiadomość.

Serce Luke'a napełniło się radością. A więc Jacen nie przestał wierzyć swoim

uczuciom - a to oznaczało, że wciąż jest szansa, aby powrócił na Jasną Stronę.

Po chwili namysłu Tenel Ka skinęła głową Jacenowi.
- Ja też tak myślę. - Spojrzała na Marę z przepraszającą miną.
- Nie wiedziałaś o rozbieżnościach w zeznaniach świadków, ale powstały

wątpliwości, z kim Soło walczyli w czasie tego ataku. Ta wiadomość wszystko wyjaśnia.

- Cóż, to twoja decyzja. - Pomimo oschłego tonu odpowiedzi, Luke wyczuł, że

Mara jest równie zadowolona jak on z wyniku konfrontacji. - Chciałam tylko się
upewnić, że rozważyliście tę możliwość.

- Jestem wam za to wdzięczna... to mogło być trudne. - Tenel Ka spojrzała na

Jacena. - Zdaje się, że musimy odwołać rozkazy dotyczące twoich rodziców.

- Rozkazy? - zdziwił się Luke.
- Polecono ich aresztować i uwięzić - wyjaśnił Jacen. Zastanowił się nad tym, ale

w końcu pokręcił głową. - Chyba nie możemy tego zrobić. Jeśli mają rację, że na
dworze jest zdrajca...

- ...odwołanie rozkazów go ostrzeże - dokończyła Mara. - Musisz pozostawić

wszystko tak, jak jest.

Jacen skinął głową.
- Inna decyzja oznaczałaby wyrok śmierci.
- Na szczęście do tej pory udawało im się całkiem skutecznie uciekać przed nami.

- Tenel Ka zamilkła na chwilę i dodała:

- Teraz musimy się zastanowić, co zrobić z AlGray i jej Radą Spadkobierców.
- Decyzja może być tylko jedna - zauważył Jacen.
- Właśnie. - Tenel Ka podeszła do niego. - Nie mam prawa żądać tego od ciebie,

ale...

- Oczywiście, że masz - zapewnił ją Jacen. - Przecież nie wiesz, którym z własnych

dowódców floty możesz zaufać. Konsorcjum Hapes jest lojalnym członkiem
Galaktycznego Sojuszu, a moim obowiązkiem jest pomóc ci w każdy możliwy sposób.
Ale obawiam się, że „Anakin Solo" nie wystarczy... jeśli dobrze pamiętam, sam ród
AlGray ma z tuzin Smoków Bitewnych.

- Zgadza się... dostarczę wam flotę dość dużą, aby zapewnić zwycięstwo -

odpowiedziała Tenel Ka. - Ale nie o tym teraz myślę.

- A o czym?
- Posłuchaj. - Wzięła go za rękę. - Muszę tu zostać, aby dowodzić Flotą Bazy. Ale

jeśli Aurra Sing wzięła na cel Allanę, chciałabym ją wywieźć jak najdalej od Hapes.
Dopóki to się nie skończy, będzie bezpieczniejsza z tobą na pokładzie „Anakina".

- Jesteś pewna? - zapytała zaniepokojona Mara. - Jacen może wziąć udział w

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

148

bitwie.

- A ja zrobię to na pewno - odparła ostro Tenel Ka. - AlGray nie jest osamotniona

w Radzie Spadkobierców. Kiedy ruszymy przeciwko niej, pozostali dworzanie zwrócą się
przeciwko mnie. A Hapes stanie się miejscem o wiele bardziej niebezpiecznym dla
Allany niż „Anakin".

Mara skinęła głową, zbita z tropu tonem Tenel Ka.
- Nie miałam zamiaru kwestionować twojej opinii...
- Oczywiście, że miałaś - ton Tenel Ka złagodniał. - I dziękuję ci... wsparcie to nie

jest coś, do czego jestem przyzwyczajona ostatnimi czasy. Poza tym Jacen nie będzie
miał dużo okazji do walki. Dostanie dwa razy większą flotę i lepszą broń, jest więc moją
najlepszą opcją. - Urwała, jakby coś jej przyszło do głowy.

- Chyba że... czy ty i mistrz Skywalker wracacie bezpośrednio na Coruscant?
- Niestety - odrzekła Mara. - Allana nie będzie z nami bezpieczniejsza.
- Musimy najpierw odnaleźć Bena - wyjaśnił Luke. - A potem zająć się

niedokończonymi sprawami z Lumiyą.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

149

ROZDZIAŁ

17

To nie ponura cisza w magazynie rakiet tak denerwowała Alemę, nawet nie te

wszystkie cylindry wypełnione detonitem, baradium i paliwem. Najgorsze było zimno.
Jaskinie Ryloth, gdzie spędziła pierwsze lata życia, były suche, zapylone i gorące, a w
gnieździe Gorog, gdzie żyła jako killicka Dwumyślna, panowała ciasnota i rozgrzana
wilgoć. Za to magazyn rakiet na pokładzie „Anakina Solo" był lodowaty; marzła, nawet
kiedy narzuciła na swoją szatę dwa obszerne kombinezony SGS. Nos jej zdrętwiał,
koniuszki lekku mrowiły, zęby szczękały, stare rany bolały, a oddech unosił się w
strumieniach pary.

- Alema, jeśli nie zaczniesz przyświecać tym prętem na linię cięcia, obie będziemy

miały kłopoty - odezwała się Lumiya. Klęczała przed kratownicą z rakietami,
wykorzystując cybernetyczną dłoń, aby ostrożnie przeprowadzić palnik plazmowy
wzdłuż spoin łączących głowicę ze stożkiem rakiety z baradium. - Nie codziennie robię
takie rzeczy.

- Nie wzbudzasz w nas zaufania. - Alema poświeciła na rakietę tuż przed

promieniem palnika. - Czemu nie powiesz Jacenowi, żeby przeszkolony technik usunął
te... czego ty właściwie szukasz?

- Protonowych ładunków detonatora - wyjaśniła Lumiya. Nie zakryła dziś twarzy

szalem i jej skrzywiona szczęka budziła w Alemie uczucie pokrewieństwa i wspólnoty. -
Jacen nie może o tym wiedzieć.

- Powinnyśmy się były domyślić. - Właściwie Alema już się domyśliła i tylko

szukała potwierdzenia. Nawet kiedy zapobiegła temu, aby mistrzyni Lobi zdradziła, co
Lumiya robi z Jacenem, Lumiya zachowała rezerwę w kwestii swoich planów i celów.
Chyba nie do końca rozumiała naturę swojego partnerstwa z Alemą. - Ale
powiedziałyśmy ci... że Jacen jest ważny dla Równowagi. Potrzebujemy go żywcem.

Lumiya cały czas pracowała, przesuwając się wzdłuż boku rakiety do punktu

pierwszego cięcia. Alema policzyła do pięciu. Ponieważ nadal nie doczekała się
odpowiedzi, odsunęła światło. Palnik zsunął się ze spoiny, z ostrym zgrzytem wgryzając
się w powłokę cylindra rakiety.

- Stuknięta robaczyca! - Lumiya wyłączyła palnik. - Mogłaś wysadzić cały statek!
Alema wzruszyła ramionami.
- A co to ma za znaczenie? Jeśli Jacen zginie, nie zostanie Sithem. A jeśli nie

zostanie Sithem, cierpienie Leii nie dorówna mojemu. A jeśli cierpienie Leii nie dorówna
mojemu, galaktyka pozostanie bez...

- ...Równowagi. Już mi to mówiłaś. - Lumiya znów włączyła palnik, ale jeszcze nie

przyłożyła go do rakiety. - Chcę zrobić to, co robię, żeby pomóc Jacenowi, a nie żeby
sprawiać mu cierpienie.

Alema jeszcze nie świeciła na rakietę.
- Jak?
- Jacen poprosił, abym spotkała się z Benem w magazynie Roqoo - wyjaśniła

Lumiya. - Chce poprowadzić siły i aresztować jednego z głównych przywódców spisku
na księżycach Relephona, a ja mam dopilnować, aby Ben bezpiecznie dotarł na

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

150

„Anakina".

Alema zmarszczyła brwi.
- Przecież Ben jest na pokładzie skiffa zwiadowczego - powiedziała. - Potrafią

znaleźć drogę do księżyców Relephona.

- Właśnie. - Lumiya wskazała na rakietę. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu...

„Anakin" za godzinę wykona swój pierwszy skok, a ja przedtem chcę to skończyć.

Alema przesunęła światło z powrotem w kierunku rakiety, ale promień

skierowała na podłogę.

- To brzmi podejrzanie.
Lumiya westchnęła z rozpaczą.
- To brzmi podejrzanie, bo jest podejrzane. Jacen przyszedł do mnie, jak tylko

Skywalkerowie skończyli swoją wizytę. Zdaje się, że przestałam być potrzebna.

Alema z powrotem skierowała światło na pracę Lumiyi.
- Myślisz, że Jacen posyła cię w pułapkę?
- Wiem, że tak jest. Chce doprowadzić do walki pomiędzy mną a Lukiem. -

Lumiya przysunęła palnik do spoiny i wróciła do pracy. - Jeśli zabiję Luke'a, zwolni się
miejsce dla Jacena, aby mógł objąć zwierzchnictwo nad zakonem Jedi. Jeśli zaś Luke
zabije mnie, wtedy będzie wyglądało na to, że prześladowałam Bena przez cały czas.
Luke uzna, że jego lęki nie były bezpodstawne i wszelkie podejrzenia względem Jacena
przestaną istnieć.

- Jacen nie jest lepszy niż każdy inny Solo! - kipiała oburzeniem Alema. - Leia

zrodziła bandę lyleków!

- O nie, poszło jej znacznie lepiej. - Lumiya się skrzywiła.
- Jacen przypomina raczej thernosę... cichy, bezlitosny, śmiercionośny. Nie

mogłabym być z siebie bardziej dumna.

Dokończyła cięcie i czubek nosa rakiety odpadł. Alema chwyciła go Mocą, żeby

nie upadł na zapalnik udarowy i nie detonował ładunku protonowego.

- Dumna? - Alema ostrożnie opuściła stożek na podłogę. - Bo cię zdradził?
- Naprawdę jestem dumna - powtórzyła Lumiya. - Obawiałam się, że Jacenowi

zabraknie siły i sprytu, aby dopełnić swój los. Jego zdrada dowodzi, że nie miałam racji.
Jacen jest bardzo zdolny.

- Nie rozumiemy.
- Przeznaczenie Jacena nie pozwala mu na luksus lojalności - wyjaśniła Lumiya.

Wyłączyła palnik i odłożyła go na bok. - Gdyby nie zdołał zdradzić mnie, jak można by
oczekiwać, że zdradziłby całą swoją rodzinę?

Alema nie umiała na to odpowiedzieć. W jaskiniach rylla na Kala'unn, gdzie

każda tancerka była lojalna wyłącznie wobec samej siebie, jedyną osobą, której nigdy
nie zdradziła, była jej siostra Numa.

Lumiya zaczęła sortować plątaninę przewodów i włókien otaczających ładunek

detonatora protonowego rakiety.

- Mistrz Skywalker nie jest kimś, kogo można lekceważyć - zauważyła Alema. -

Możesz zginąć.

- Jestem tego świadoma. - Lumiya znalazła wiązkę przewodów prowadzących do

głowicy obudowy detonatora i zaczęła je rozdzielać. - Walczyłam już z nim kiedyś,
wiesz?

- A co z przeznaczeniem Jacena? - zapytała Alema. - Jeśli ciebie nie będzie, kto

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

151

go poprowadzi?

- Jacen ma już dość wiedzy, żeby zakończyć swoją podróż.
- Lumiya oddzieliła jeden pomarańczowy przewód biegnący od obudowy

detonatora do skrzynki przekaźnikowej na głowicy cylindra rakiety. - Teraz musi tylko
złożyć ofiarę.

- Nie zrobił tego jeszcze?
- Jeszcze nie. - Lumiya wyjęła przecinak do drutów z kieszeni kombinezonu i

ustawiła jego szczęki nad pomarańczowym przewodem. - Ale zrobi to.

Serce skoczyło Alemie do gardła.
- Zostaw ten opóźniacz bezpieczeństwa!
Lumiya podniosła głowę i zmarszczyła czoło z irytacją.
- Pomarańczowy to nie jest opóźniacz bezpieczeństwa. To czujnik zbliżeniowy.
- Na imperialnych rakietach tak było - przyznała Alema. - W rakietach Sojuszu to

opóźniacz. Widzisz? Jest tylko jeden przewód.

Lumiya przyjrzała się wiązce i niechętnie przesunęła przecinak na pierwszy z

wiązki szarych przewodów.

Alema odetchnęła z ulgą.
- Jak możesz być taka pewna siebie? - zapytała.
- Liczę na to, że mi powiesz, jeśli znowu się pomylę - ostro odparła Lumiya.
- Myślałyśmy o Jacenie - wyjaśniła Alema. - Jeśli nie złoży ofiary, a ty już nie

będziesz żyła...

- Złoży ofiarę - zapewniła stanowczo Lumiya. - A teraz te przewody...
- Tnij - rzuciła Alema. - Na co czekasz?
Lumiya przecięła pierwszy przewód, a skoro „Anakin Solo" nie znikł w białym

rozbłysku, zaczęła ciąć kolejne szare kable.

- Nie jesteśmy pewne, czy podoba nam się ten plan - wróciła do tematu Alema. -

Jeśli zginiesz, jego wuj będzie go próbował przeciągnąć na Jasną Stronę Mocy...

- Nie da rady - odparła Lumiya. - A to dlatego, że niezależnie, czy ja wrócę z tej

walki, czy nie, Luke z niej na pewno nie wróci.

Przecięła wszystkie szare przewody, odłożyła przecinak, wzięła klucz hydrauliczny

i zaczęła odkręcać obudowę detonatora.

- A więc do tego jest ci potrzebny detonator protonowy? - zapytała Alema, która

wreszcie zrozumiała plan Lumiyi. - Zabezpieczenie na wypadek klęski w walce?

Lumiya skinęła głową.
- Jak powiedziałaś, mogę zginąć.
- Nam się wydaje, że wręcz na to liczysz - dogryzła jej Alema.
- Liczę się z tym, a nie liczę na to - poprawiła ją Lumiya, zdejmując ostatnią

nakrętkę z obudowy detonatora. - Ale przyznaję, że moja śmierć jest o wiele bardziej
prawdopodobna, niżbym sobie tego życzyła.

- Więc po co chcesz tam w ogóle iść? - zapytała Alema. Wprawdzie nigdy nie

przyznałaby się Lumiyi do tego, ale nie podobał jej się pomysł rychłej śmierci Luke'a.
Lepiej posłużyłoby Równowadze, gdyby był zmuszony patrzeć najpierw na upadek
Jacena, gdyby walczył o odkupienie swojego siostrzeńca, zanim ostatecznie zginie od
jego ostrza. - Co ci da zabicie Mistrza Skywalkera, jeśli nie będziesz już żyć, aby czerpać
z tego satysfakcję?

Lumiya odłożyła klucz i spojrzała na Alemę z lekkim politowaniem.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

152

- Nie robię tego dla siebie, głupiutka tancereczko - oznajmiła. - Ale nie

zamierzam ci tego tłumaczyć. I tak nie zrozumiesz.

Zajęła się znowu rakietą, chwytając obiema dłońmi obudowę detonatora.
Alema, wściekła na Lumiyę, wyłączyła pręt żarowy. Rozległo się metaliczne „klik!",

kiedy obudowa dotknęła detonatora protonowego.

- Oszalałaś? - warknęła Lumiya. W ciszy, która nastąpiła po jej słowach, rozlegało

się jedynie ciche, ledwie słyszalne tykanie timera elektronicznego, odliczającego
dziesiąte części sekundy.

- Włącz pręt!
- Próbujemy. - Alema kilkakrotnie uderzyła prętem o swoje okaleczone ramię.

Przyjmując, że obudowa uruchomiła jeden z włączników udarowych, miały jeszcze około
pięciu sekund, aby go zdezaktywować, zanim opóźniacz bezpieczeństwa się skończy i
ładunek zdetonuje. - Ale nie jesteśmy dość inteligentne, aby to zrozumieć, jesteśmy
tylko głupią tancereczką.

- Przepraszam! - warknęła Lumiya. - Zapal to cholerne światło!
Alema jeszcze raz uderzyła prętem o ramię.
- Nie jesteśmy pewne, czy rozumiemy.
- Słuchaj uważnie - powiedziała Lumiya. - Byłaś kiedyś częścią czegoś większego i

ważniejszego niż ty sama?

- Naszego gniazda.
Alema zapaliła pręt. Lumiya szybko zdjęła do końca obudowę detonatora z

ładunku protonowego, sięgnęła Mocą i wyjęła wtyczkę wyłącznika z gniazda.

Alema mówiła dalej:
- Pojedyncze istoty umierały, ale Gorogowie żyli nadal. Gorogowie byli ważniejsi

niż my.

- No widzisz. - Lumiya odetchnęła powoli, po czym użyła Mocy, aby unieść

obudowę detonatora. Wzięła przecinak do przewodów i sięgnęła do środka, żeby
poprzecinać pozostałe połączenia. - Moja sytuacja niewiele się różni.

Alema zmarszczyła brwi.
- Jak to niewiele? Jesteś ostatnią... ostatnią... - Urwała, nagłe zdając sobie sprawę,

dlaczego Lumiya gotowa była zaryzykować śmierć, zanim Jacen złoży ofiarę... dlaczego
była tak pewna, że to zrobi, nawet bez jej przewodnictwa. - Jest więcej Sithów?

Lumiya Mocą przeniosła obudowę na podłogę, odsłaniając płytkę z jasnego

metalu wielkości głowy, z małą fiolką płynnego deuteru zatopioną pośrodku.

- Jest pewien plan... plan, który będzie realizowany niezależnie od tego, czy

przeżyję, czy nie. - Lumiya sięgnęła do dwóch przewodów prowadzących z końca rurki z
deuterem do małej drukowanej płytki i odłączyła je oba. - Tyle tylko musisz wiedzieć.

- Nie wierzymy ci. - Alema nie próbowała już odsuwać pręta, najtrudniejsza część

operacji dobiegła końca. - Nie jest tak, że zawsze naraz jest tylko dwóch Sithów.

Lumiya wzięła klucz hydrauliczny i zaczęła odkręcać ładunek protonowy.
- Na pewno chcesz usłyszeć odpowiedź?
W głosie Lumiyi zabrzmiała lodowata nuta; Alema aż odskoczyła i nagle

zrozumiała, że prawdopodobnie wie już i tak zbyt wiele. Jeśli rzeczywiście istnieje jakaś
tajna organizacja Sithów, tylko tak mogła interpretować gotowość Lumiyi do
poświęcenia się - z pewnością bardzo poważnie traktuje kwestię zachowania swojego
istnienia w tajemnicy.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

153

- Nie, nie ma takiej potrzeby - odparła szybko Alema. - Na razie usłyszałyśmy

dość twoich kłamstw.

W oczach Lumiyi pojawiły się iskierki rozbawienia.
- Tak chyba będzie najlepiej.
Lumiya wyjęła ładunek protonowy z rakiety, z torby na narzędzia wyciągnęła

czarną bluzę bojową i wsunęła urządzenie do kieszeni na piersi. Sprawdziła, czy
przewody sięgają od rurki z deuterem do małej płytki czujnikowej, zlokalizowanej mniej
więcej w okolicach serca osoby noszącej kurtkę, ale nie podłączyła zacisków.

- Sprytne - uznała Alema. - Wygrywasz, nawet jeśli przegrasz.
- To metody Sithów. - Lumiya przeniosła torbę z narzędziami do kolejnej rakiety.

- Dawaj światło, czas nam się kończy.

- Nie rozumiemy tego. - Alema zaczęła mieć złe przeczucia, ale spełniła polecenie

Lumiyi i poświeciła na stożek rakiety. - Jak zamierzasz nosić dwa ładunki protonowe?

- Nie zamierzam. - Lumiya włączyła palnik i zerknęła na Alemę. - Ten jest dla

ciebie.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

154

ROZDZIAŁ

18

Wstęgi dymu wciąż jeszcze sączyły się z wylotu hangaru i rozpościerały w

strugach deszczu, ale reszta Villa Solis widocznie spłonęła już dawno temu, zanim
nadeszły deszcze. Kilka bomb protonowych zredukowało to miejsce do kupki gruzu i
stopionego kamienia; jedynie kilka upiornych kręgów fundamentów znaczyło miejsce,
gdzie niegdyś stały kopuły domów mieszkalnych. Ku swojemu zdumieniu Ben czuł w
Mocy jedynie lekkie tchnienie śmierci. Albo atak nastąpił bardzo dawno, co wydawało
się mało prawdopodobne, skoro dym wciąż jeszcze unosił się z hangaru, albo zginęło tu
bardzo niewielu ludzi.

W słuchawkach Bena zabrzmiał śpiewny głos pilota i dowódcy skiffa - młodej

pani podporucznik z Duro imieniem Beta Ioli. Na pokładzie skiffa wszyscy nosili
słuchawki, aby stłumić ryk potężnych silników.

- Coś się tu stało - powiedziała. - Dowódco, wyczuwasz coś?
- Nie, psze pani - odparł Tanogo. Bothański młodszy oficer, który służył we flocie,

zanim jeszcze Ben się urodził, siedział trzy metry dalej, z tyłu ciasnej kabiny „Włóczęgi",
obsługując stację szpiegowską wykorzystywaną do lokalizacji i oceny nieprzyjacielskich
celów. - Nie ma żadnych sygnałów, generowanych w promieniu trzystu kilometrów... -
ale od strony pola Warro kieruje się ku nam jakaś cholerna eskadra.

- Miy'tile? - zapytała Ioli.
- Nie. Wyglądają raczej na headhuntery.
- Headhuntery? - jęknęła Ioli. - Chyba żartujesz.
- Milicja planetarna wciąż używa headhunterów - zauważył Ben, cytując pliki

informacyjne, które dostał od Tenel Ka, kiedy Jacen przydzielił mu tę misję. -
Prawdopodobnie są ciekawi, kim jesteśmy.

- Nikt nie wysyła dwunastu myśliwców na oględziny - zaprotestował Tanogo. - To

eskadra ofensywna.

- Nie można ich winić, że są ostrożni - odpowiedziała Ioli.
- Ktoś właśnie zrównał z ziemią pałac Duchy. Przedstaw nas i dowiedz się, czy

wiedzą, co się stało.

Tanogo potwierdził przyjęcie rozkazu i już po chwili Ben zauważył, że systemy

uzbrojenia rozpoczęły procedury testowe. Albo młody twi’lekiański technik artylerzysta
skiffa samodzielnie podjął decyzję o uruchomieniu systemów, albo - co bardziej
prawdopodobne - doświadczony młodszy oficer polecił mu to natychmiast.

Kiedy „Włóczęga" zszedł do wysokości dwustu metrów, Ioli zatoczyła krąg nad

ruinami. Kilka zalanych kraterów znaczyło miejsce, gdzie kiedyś był dziedziniec pałacu.
Ben nagle odebrał uczucie frustracji, tak słabe i stłumione, że wydało mu się tylko grą
wyobraźni. Kiedy jednak zeszli niżej nad kratery, uczucie się spotęgowało i Ben
rozpoznał je jako echo w Mocy.

- Byli tu - powiedział.
- Kto? - zapytał Tanogo sponad słuchawek. - Wyrażaj się precyzyjnie, synu!
- Przepraszam. - Ben się speszył. - Jaina i Zekk. Te kratery stanowiły dla nich

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

155

wielki problem.

- Nie dziwię się. - W głosie Tanogo brzmiał sarkazm. - Powrót do stanu

molekularnego zwykle bywa problemem.

- Hej, dowódco! - Ioli uniosła dziób skiffa i okrążyła teren.
- Mówisz do ich kuzyna.
- Nie szkodzi. To, co wyczuwam, to nie śmierć - odrzekł Ben. Kiedy zawracali w

stronę ruin willi, uczucie frustracji i gniewu osłabło. - Zawróćmy na poprzedni kurs,
poruczniku. Chyba właśnie tamtędy musimy lecieć.

Ioli znów skręciła.
- Psze pani, nie mamy czasu na zabawy w dziecinne zgadywanki - rzekł Tanogo. -

Jeśli mamy się rozejrzeć, musimy teraz wylądować. Ta eskadra jest tylko o dwadzieścia
minut od nas i już nie jest straszakiem, tylko zagrożeniem.

- Dlaczego?
- Dowódca eskadry odpowiedział na twoje pytanie, co tu się stało - wyjaśnił

Tanogo. - Powiedziała, że dwójka Jedi zbombardowała to miejsce.

Ioli spojrzała na Bena. Jej twarz o durosjańskich rysach pozostała nieodgadniona,

ale czuł poprzez Moc jej niepewność.

- Musimy wrócić na poprzedni kurs - zdecydował wreszcie Ben. - Jainy i Zekka tu

nie ma. Wyczułbym, gdyby było inaczej.

- Zwłoki też wyczuł? - spytał Tanogo. Nie było to okrucieństwo, jedynie

pragmatyzm. - Psze pani, jeśli nie możemy zlokalizować tej dwójki Jedi, według
rozkazów powinniśmy sprawdzić, co się tu wydarzyło.

- I wykorzystać Bena do pomocy - dorzuciła Ioli, kierując nos skiffa w stronę

zaproponowaną przez Bena. - Chyba że sam powiesz pułkownikowi Solo, że nie wierzysz
w instynkt jego ucznia.

Tanogo zamilkł natychmiast, emanując w Moc niepewność i troskę. Ben czuł się

uszczęśliwiony, a jednocześnie zaniepokojony tą odpowiedzią. Uszczęśliwiony - bo
przekonał się, że może zyskać pewną władzę wyłącznie poprzez fakt bycia uczniem
Jacena, a zaniepokojony - bo reakcją na tę władzę był lęk, a nie szacunek.

Kiedy „Włóczęga" znalazł się z powrotem na pierwotnym kursie, wrażenie

frustracji i gniewu w Mocy stało się wyraźniejsze. Ben obrócił się w fotelu i spojrzał w
porytą zmarszczkami twarz Tanogo.

- To nie jest wyobraźnia, chefie Tanogo - powiedział. - Moc jest realna.
Tanogo poruszył fałdami policzkowymi w grymasie przypominającym

rozbawienie.

- To twoje powołanie, synu. Nie musisz tego tłumaczyć takiemu staremu

kosmicznemu włóczędze jak ja.

- To dobrze - odrzekł Ben, wciąż się zastanawiając, czy aby na pewno załagodził

konflikt. - Dzięki.

Odwrócił się do iluminatora i ujrzał przesuwającą się pod skiffem, otuloną mgłą

deszczu równinę pokrytą błotem i trawą. Nie sposób było powiedzieć, jak daleko
ciągnie się ten teren, ale z pliku informacyjnego Ben wiedział, że bagna rozciągają się
na ponad trzysta kilometrów w każdym kierunku - dalej niż Jedi zdołałby przebrnąć po
miękkim błocie w tak krótkim czasie.

Przymknął oczy i wyobraził sobie twarz Jainy, jednocześnie koncentrując uwagę

na frustracji, jaką wyczuwał w Mocy. Zafalowania natychmiast stały się silniejsze;

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

156

dochodziły do niego skosem, z prawej strony. Nie otwierając oczu, wskazał palcem.

- Tam.
Ioli zawahała się chwilę, po czym skręciła we wskazanym kierunku. Zafalowania

stały się jeszcze silniejsze, ale teraz wydało się Benowi, że dochodzą bardziej z lewej.
Wskazał Ioli kierunek.

- Teraz trochę w tę stronę.
W słuchawkach rozległo się prychnięcie Tanago. Ioli tym razem wahała się nieco

dłużej, zanim skorygowała kurs. Ben starał się nie denerwować ich swoimi
wątpliwościami, ale zafalowania nagle osłabły i stały się trudniejsze do wychwycenia.

- Cofnij się odrobinę... tak mi się zdaje.
Tym razem Ioli nie zmieniła kursu.
- Ben, szarpiesz nami w tę i z powrotem - stwierdziła. - Jeśli nie wiesz, gdzie oni

są, musimy zawrócić do willi.

Ben otworzył oczy i zmarszczył brwi.
- Zaufaj mi, poruczniku. Nie postawili drogowskazów, ale wiem, że tam są.
Ioli przyglądała mu się przez chwilę, po czym powoli skinęła głową.
- Jak sobie życzysz, agencie specjalny Skywalker.
Dokonali jeszcze dwóch korekt kursu, zanim zafalowania znów nabrały

intensywności. Tym razem Ben rozciągnął swoją świadomość Mocy w tamtym kierunku,
wyobrażając sobie Jainę i próbując dotknąć jej poprzez Moc.

I nagle znalazła się w jego umyśle, pełna zaskoczenia, radości i ulgi - i

niecierpliwości. Działo się coś bardzo złego i potrzebowała Bena, aby dać sobie z tym
radę.

- Są przed nami. - Ben spróbował otworzyć oczy; częściowo nawet mu się to

udało, ale Jaina nie chciała uwolnić jego umysłu. Przed sobą widział jej twarz,
jednocześnie szczęśliwą, zmartwioną i zmęczoną. - Chyba mają kłopoty.

- Prosto przed nami?
- Dokładnie. - Ben wyciągnął rękę w kierunku obrazu Jainy w swoim umyśle. -

Tam.

Skiff ostro skręcił.
- Powiedziałem „prosto"!
- Widzę ich! - warknęła Ioli. - Ale nie wyląduję na zboczu wzgórza, choćby nie

wiem kto mi rozkazywał!

Obraz Jainy znikł, a w deszczu, mniej więcej na tej samej wysokości co

„Włóczęga", pojawiły się dwa świecące ostrza. Miecze świetlne! Znajdowały się o jakieś
pięćdziesiąt metrów przed skiffem, po stronie Bena, i powoli przesuwały się w prawo,
wraz ze zwrotem wykonywanym przez Ioli.

Poprzez ulewę trudno było dostrzec, kto trzyma miecze, ale Ben wyczuwał troskę

Jainy. Sięgnął ku niej, aby ja pocieszyć, przekazać, że dostrzegli ostrza - i właśnie wtedy
miecze zgasły.

Ze słuchawek rozległ się głos Ioli.
- Tanogo, ile jeszcze mamy czasu, zanim ci bandyci...
- Lecimy w ich kierunku, poruczniku - poinformował Tanogo. - Myśliwce

przechwytujące będą w zasięgu rakiet w ciągu dwóch minut, a nas dopadną za pięć.

- No to mamy problem - zauważyła Ioli.
- Nie mamy. - Ben odpiął uprząż i wstał. Na szczęście słuchawki były

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

157

bezprzewodowe i nie musiał ich zdejmować przed przejściem na rufę. - Masz do
czynienia z Jedi. Podleć najwyżej na dziesięć metrów.

Ioli skręciła skiffem tak ostro, że Ben musiał uczepić się Mocą pokładu, żeby nie

polecieć na ścianę. Ostro zahamowała i zaczęła wspinać się na repulsorach,
jednocześnie wydając rozkazy technikowi uzbrojenia.

Przez ten czas Ben dotarł do tylnej śluzy powietrznej i otworzył właz. Ioli ustawiła

skiff wzdłuż zbocza. Przez moment nie było widać nic prócz strumieni deszczu oraz
stert błota i trawy. Nagle jedna ze stert oderwała się od zbocza i wylądowała w śluzie,
rozbryzgując duże krople błota po okienku wewnętrznego włazu. Skiff zakołysał się
mocniej, kiedy po chwili w środku wylądował drugi, cięższy ładunek.

- Są w śluzie! - zameldował Ben. - Ale powoli, nie mieli czasu na...
- Jesteśmy w zasięgu rakiet - zameldował Tanogo. - Start!
Skiff poderwał dziób w górę i wystrzelił w niebo tak szybko, że
Ben musiał się chwycić poręczy, żeby nie wpaść na twi'lekiańskiego technika

uzbrojenia. W śluzie powietrznej rozległy się dwa głuche łomoty, aż Ben się wystraszył,
że Ioli zgubiła Jainę i Zekka.

W minutę później właz się otworzył i oboje Jedi weszli do kabiny pilotów, ledwie

żywi ze zmęczenia i od stóp do głów pokryci błotem. Zasłaniali uszy przed rykiem
silników, ale to nie przeszkodziło lawinie pytań, które Ben z trudem odgadywał z ruchu
ust Jainy.

- Czemu... pośpiech? - pytała. - ...prawie straciliście...
Ben podprowadził ich do siedzeń pasażerskich, znajdujących się w kabinie w

połowie drogi pomiędzy szpiegowskim punktem Tanogo, a stanowiskiem działek z tyłu,
i gestem zaprosił, aby usiedli. Zekk z wdzięcznością skorzystał z zaproszenia, przypiął się
pasami i włożył słuchawki zwisające z haczyka za oparciem. Jaina wzięła słuchawki z
drugiego siedzenia, ale nie usiadła, tylko na stojąco zasypywała Bena pytaniami.

- Co tu robisz?
Skiff podskoczył, kiedy technik uzbrojenia przygotowywał maskowanie.
Oczy Jainy zrobiły się okrągłe i zanim Ben zdążył odpowiedzieć na pierwsze

pytanie, już zadała następne.

- Atakują nas?
Ben skinął głową.
- Terephonianie wysłali za nami parę headhunterów...
- A to dranie! - rzuciła się w kierunku punktu zwiadowczego, wymijając Bena. -

Ilu? Są na wektorze przechwytującym czy nas ścigają?

Zekk złapał ją za ramię.
- Jaina, tutaj nie ty dowodzisz. - Pociągnął ją z powrotem na siedzenie. - Dopiero

co zostaliśmy uratowani, pamiętasz?

Ku zdumieniu Bena, Jaina nie próbowała się wyrwać, nie wytknęła Zekkowi, że o

nic go nie pytała, ani nawet nie obdarzyła go miażdżącym spojrzeniem. Po prostu
usiadła i zapięła uprząż.

- Przepraszam - rzekła. - Nie jestem przyzwyczajona do statusu cywila.
- Muszę wracać na moje stanowisko pracy - rzucił Ben do mikrofonu. - Porucznik

Ioli chce dokonać skoku natychmiast po opuszczeniu studni grawitacyjnej, a ja jestem
nawigatorem.

Jaina skinęła głową i gestem przegoniła Bena do kokpitu.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

158

- Leć. Powiesz, gdybyśmy mogli w czymś pomóc.
Ben ruszył przed siebie, ze zdumieniem kręcąc głową. Jaina zachowywała się tak,

jakby naprawdę lubiła Zekka. Może matka miała jednak rację co do tych dwojga -
gołym okiem widać, że coś się między nimi zmieniło.

Skiff zatrząsł się, kiedy pierwsze pociski dały się nabrać na maskowanie i zaczęły

wybuchać. Przechodząc koło stacji Tanogo, Ben zerknął na ekran zagrożenia i zaraz
usiadł na własnym miejscu z ogromną ulgą. Złośliwy dowódca najwyraźniej przesadzał z
zagrożeniem, chyba tylko po to, aby zapewnić im bezpieczną ucieczkę. Rakiety
Terephonian wypalały się i odpadały natychmiast po osiągnięciu ściany maskowania, a
stare headhuntery na pewno nie zdążą opuścić atmosfery, kiedy „Włóczęga" wejdzie w
przestrzeń z maksymalnym przyspieszeniem.

Przypiął się do fotela i uruchomił komputer nawigacyjny, wywołując schemat

trasy, jaką wybrali do Terephonu.

- Wracamy po naszych śladach, poruczniku?
- A mamy wybór? - zapytała Ioli.
Ben przez chwilę studiował labirynt wąskich, krętych szlaków nadprzestrzennych,

który znikał w Mgłach Przejściowych, nie zdradzając, dokąd prowadzą poszczególne
drogi.

- Mamy miliardy możliwości - stwierdził. - Nie ma sposobu, aby określić, które

gdzie prowadzą.

Ioli skinęła głową.
- Tak właśnie sądziłam.
Ben wykreślił wektor do pierwszego skoku i przekazał go na ekran Ioli, po czym

ustawił kurs dokładnie po śladach ich własnej trasy przez Mgły Przejściowe. Zanim
skończył, „Włóczęga" wszedł już w przestrzeń, uciekając przed studnią grawitacyjną
Terephona. Ioli włączyła alarm przed skokiem, a skiff zadrżał lekko i gwiazdy zmieniły
się w linie.

- Teraz już dam sobie radę, Ben - powiedziała Ioli. - Może zajmiesz się naszymi

pasażerami? Niech się umyją i wszystko opowiedzą. Pułkownik Solo będzie oczekiwał
pełnego raportu, jak tylko nawiążemy kontakt.

Ben zdjął słuchawki - silniki „Włóczęgi" ucichły natychmiast po wyjściu z

atmosfery Terephona - zawołał Jainę i Zekka i zaprowadził ich do kabiny załogi za
przegrodą. Kabina była ciasna, jak wszystkie na pokładzie małego skiffa, z kuchenką i
saniprysznicem upchniętymi w dwa rogi pomieszczenia, oraz z czterema pryczami za
przepierzeniem w głębi.

Ben wskazał Jainie i Zekkowi mały stolik pośrodku kabiny.
- Musicie być głodni - zauważył, podchodząc do podajników. - Co zjecie?
Jaina uniosła brew, aż posypało się kilka płatków zaschniętego błota, spojrzała na

swój brudny kombinezon i prychnęła.

- Całe szczęście, że Jacen nie całkiem stłamsił w tobie nastolatka swoim

szkoleniem - zachichotała. - Dopóki się nie wykąpię, kubek kafu mi wystarczy.

- Możesz pierwsza skorzystać z saniprysznicu - rzekł, wstając, Zekk. - Ja tam

umieram z głodu i zjem wszystko, byle gorące i dużo.

Wstąpił tylko do saniprysznicu, żeby umyć sobie ręce i twarz, a przechodząc,

uścisnął lekko ramię Jainy. Nie skrzywiła się, nie wywróciła oczami, nic z tych rzeczy -
dopóki nie zobaczyła Bena, gapiącego się na nią.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

159

- O co chodzi? - zapytała.
- Hm... o nic.
Ben podszedł do dystrybutora kafu.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi - zdenerwowała się Jaina.
Ben wzruszył ramionami.
- Mnie to nie obchodzi.
- On już mnie nawet nie kocha.
- Jasne - mruknął Ben, napełniając kubek. - Skoro tak twierdzisz.
Odwrócił się, aby podać Jainie kaf, i zobaczył, że dziewczyna gapi się w zamknięte

drzwi kabiny saniprysznicu. Żałując, że kubek napełnia się tak szybko, odwrócił się
znowu i zaczął szukać wieczka do picia, których załoga używała na stanowiskach pracy.

- Ben... nie potrzebuję wieczka. - Ton Jainy sugerował, że wie dokładnie, dlaczego

Ben się odwrócił. - A w ogóle co tutaj robisz?

Ben odstawił kaf na stolik.
- Jacen nas przysłał.
- Nie żartuj - zdumiała się Jaina. - Dlaczego?
- Ponieważ zniknęliście, kiedy wyjechaliście na Terephona - wyjaśnił Ben. - A

potem Tenel Ka poczuła, że nie może zaufać nikomu, więc poprosiła, żeby Jacen posłał
nas, żebyśmy zobaczyli, co się stało.

- A więc przynajmniej ostrzegliśmy ją - rzekł Zekk, wychodząc z kabiny

saniprysznicu. Twarz i ręce miał czyste, ale śmierdział bagnem jeszcze bardziej niż
przedtem. - To bardzo dobrze.

- Ostrzegliście? Przed czym? - zapytał Ben. Wprowadził do multiprocesora

zamówienie na kanapkę z pasztetem z nerfa, ale kiedy przypomniał sobie, jak Zekk
musiał się schylać przechodząc przez drzwi, dodał miskę gulaszu. Odwrócił się. -
Terephon zasadniczo nie jest po stronie Tenel Ka, prawda?

Jaina pokręciła głową.
- Ducha zbierała już swoją flotę, kiedy przybyliśmy - wyjaśniła. - A kiedy

poprosiliśmy o rozmowę, prawie udało jej się nas zabić.

- Myślała pewnie, że przyjechaliśmy ją aresztować - dodał Zekk, nie spuszczając

oka z multiprocesora.

- Dlatego zbombardowaliście jej willę? - zapytał Ben.
Jaina zmarszczyła brwi.
- Niczego nie zbombardowaliśmy. To jej miy'tile zniszczyły willę, kiedy roboty

bojowe nie dały nam rady.

- Ducha zbombardowała własną willę? - zdziwił się Ben. - A więc naprawdę

chciała was zabić!

- Tylko w ten sposób mogła ochronić swoją siostrę, która szpieguje Tenel Ka -

wyjaśniła Jaina. - Mogła nas tam uziemić, niszcząc nasze stealthX-y, ale od kiedy Tenel
Ka jest królową matką, jestem pewna, że Ducha zainteresowała się zdolnościami Jedi i
wie, że możemy porozumiewać się poprzez Moc na duże odległości.

Multiprocesor zadzwonił, ale Ben ledwie go usłyszał. Był zbyt oszołomiony tym,

czego się dowiedział od Jainy. Jeśli dobrze rozumiał hapańskie powiązania rodzinne - a
raczej wątpił, by było inaczej - siostrą Duchy Galney była szambelanka Tenel Ka, lady
Galney.

- Hej, Ben? - zagadnął Zekk, z troską obserwując multiprocesor. - Czy ten

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

160

dzwonek oznacza, że moja przekąska jest gotowa?

- Och, przepraszam! - Ben umieścił „przekąskę" - dwie standardowe racje

żywnościowe - na tacy i postawił przed Zekkiem.

- Ale to nie ma sensu. Tenel Ka była przecież kiedyś rycerzem Jedi, prawda?
- I to bardzo dobrym - dodała Jaina.
- Więc powinna bez trudu poznać, kiedy ktoś kłamie! - zawołał Ben. - Powinna

wiedzieć, że lady Galney ją szpieguje!

- Uważasz, że o tym nie wie? - zapytał Zekk. Nie wstając, pochylił się ku Benowi i

zaczął otwierać szuflady pod blatem.

- Gdzie łyżki?
Ben wyjął zestaw sztućców ze sterylizatora i podał Zekkowi.
- Lady Galney wciąż była przy Tenel Ka, kiedy Jacen wysłał mnie na tę misję.
Jaina wyglądała na zaniepokojoną.
- Więc Tenel Ka nie wie, że Ducha jest zdrajczynią?
Ben pokręcił głową.
- Raczej nie ma o tym pojęcia - odrzekł. - Ostatnio słyszałem nawet, że liczy na

flotę Galneyów i wzmocnienie nią swojej obrony.

- Cholera! - Jaina uderzyła w stół tak mocno, że kropla czerwonego sosu

wyskoczyła z miski Zekka. - To dlatego Ducha nie chciała z nami rozmawiać! - Wciąż
udaje, że jest po stronie Tenel Ka, a wie, że Jedi wyczują kłamstwo.

- Więc Tenel Ka pomyśli, że Ducha spieszy jej na pomoc... a wtedy zostanie

zaatakowana od wewnątrz. To ma sens. - Zekk skinął głową, ale po chwili zmarszczył
brwi. - Nie rozumiem tylko jednego: jakim cudem Tenel Ka nie wyczuła, że jej
szambelan jest szpiegiem.

- Może lady Galney potrafi ukryć kłamstwo - mruknął Ben.
- Skoro Jedi mogą...
- Większość Jedi nie może - odparła Jaina w zadumie. - A przynajmniej nie między

sobą.

Ben skurczył się w sobie; poniewczasie zrozumiał, że ukrywanie kłamstw jest

jedną z tych specjalnych technik, których Jacen zapewne nie chciałby ujawniać.

- Może jednak lady Galney potrafi - zasugerował. - Nie musi nawet być Jedi.

Wystarczy, że sama uwierzy, że mówi prawdę, choć jest inaczej.

- A może nie wie, że kłamie - dodał Zekk pomiędzy jednym a drugim kęsem.
Jaina spojrzała na Zekka.
- Myślisz, że lady Galney nie jest w to zamieszana?
Wzruszył ramionami.
- Nie trzeba być szpiegiem, żeby stać się źródłem tajnych informacji - mruknął. -

Wystarczy nie zachować ostrożności.

- No właśnie - zgodził się Ben, wyraźnie podekscytowany. - Jak Ślepy

Wełnolamander, tylko na odwrót.

- Ślepy Wełnolamander? - zdziwiła się Jaina.
- No wiesz... chodzi o wykorzystywanie kogoś niewinnego, żeby rozpuścić

fałszywe pogłoski - wyjaśnił Ben. - A tu odwrotnie: wyciągasz informację od kogoś
niewinnego, a skoro ten ktoś nie wie, co się dzieje, sam jest dla siebie osłoną.
Doskonały układ w przypadku kogoś takiego jak Tenel Ka.

Jaina wydawała się zaniepokojona.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

161

- Gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś?
Ben znów się skrzywił w duchu. Czy inni uczniowie nie uczą się tego samego, co

on od Jacena?

- To część mojego szkolenia SGS. - Otulił swoją obecność w Mocy płaszczem

spokoju, żeby Jaina i Zekk nie wyczuli jego kłamstwa. - Musimy znać te wszystkie
szpiegowskie sztuczki.

- Chyba się bardzo pilnie uczysz - odparł Zekk. - Bo sądzę, że masz rację.
Jaina skinęła głową.
- To ma sens. Prawdziwym szpiegiem jest prawdopodobnie jeden z przyjaciół

lady Galney. Tenel Ka nie miałaby powodu, żeby z nim rozmawiać. - Spojrzała z ukosa
na Bena. - A hapańskie arystokratki mają tendencję do niedoceniania sprytu mężczyzn.

Ten komentarz sprawił, że Ben się zdenerwował, ale starał się zachować spokój.

Przypomniał sobie, że w czasie sesji nawet Jacen nie zawsze umiał odróżnić, kiedy
chłopiec kłamie.

- Cieszę się, że wreszcie na coś się to wszystko przydaje - powiedział. - A były

momenty, kiedy sądziłem, że instruktorzy sami to sobie wymyślają.

Spojrzał na Zekka, który zdążył już pochłonąć większość swojej „przekąski" i

chlebem wycierał teraz do czysta miskę po potrawce.

- Wiesz, jak używać multiprocesora, gdybyś dalej był głodny?
Zekk przyjrzał się urządzeniu z żarłocznym błyskiem w oku.
- O tak.
- To dobrze. - Ben wskazał mu szafkę obok pryczy. - Jaino, mój zapasowy

kombinezon będzie chyba na ciebie pasował, ale Zekk...

- Nie przejmuj się - odrzekła Jaina. - Wsadzę kombinezon Zekka do pralni, kiedy

będzie brał saniprysznic.

- Chyba czas, żebym poszedł porozmawiać z porucznik Ioli - zauważył Ben. Ioli

nie kazała mu składać raportu, ale wolał nie mówić już nic więcej, aby nie budzić
podejrzeń Jainy. - Chcę wysłać raport Jacenowi, jak tylko opuścimy martwą strefę.

- Niech prześle go również do Tenel Ka - poprosiła Jaina.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - zaoponował Zekk. - Wiemy, że jest otoczona

szpiegami, nawet jeśli lady Galney nie jest jednym z nich.

- Musimy zaryzykować, trudno - odparła Jaina. - Tenel Ka powinna się o tym

dowiedzieć natychmiast...

- Królowa matka dowie się w tym samym czasie, co Jacen - stwierdził Ben. - Jest z

nim na pokładzie „Anakina".

Jaina zmarszczyła brwi.
- „Anakina"?
- „Anakin Solo" to nasz nowy gwiezdny myśliwiec - dumnie poinformował

chłopak. - Jest na orbicie nad Hapes, a królowa matka ukrywa się...

- Nasz nowy gwiezdny niszczyciel! - powtórzyła Jaina. Wstała i pochyliła się nad

stołem, zbliżając twarz do twarzy Bena. - Jacen nazwał statek SGS imieniem Anakina?

- Tak, bo uważał...
- Co uważał? - warknęła Jaina. - Że wciągnie imię naszego braciszka w ten dół z

poodoo razem z sobą?

- Cóż, musisz go sama zapytać - odparł Ben, wiedząc, że w tej chwili żadne słowa

nie uspokoją Jainy. - Muszę iść.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

162

Wycofał się na korytarz i ruszył pędem na dziób. Wiedział, że pomiędzy Jainą a

Jacenem źle się dzieje, oczywiście, ale chyba do tej pory nie rozumiał powodu. Jaina
była dokładnie tak roztrzepana i nierozsądna, jak twierdził Jacen. Dziwne, że przetrwała
w wojsku do tej pory - choć standardy starej floty Nowej Republiki nie były ani w
połowie tak wysokie, jak stały się teraz, kiedy Jacen i admirał Niathal przeorganizowali
całą armię. Dzisiaj ktoś tak postrzelony jak Jaina nie dostałby się nawet do szkoły
pilotażu. A jakim sposobem w ogóle, stała się rycerzem Jedi, to już się Benowi w głowie
nie mieściło. Jacen zawsze powtarzał, że dobry Jedi używa swojego gniewu, a nie na
odwrót.

Ben powrócił do swojego stanowiska i zgłosił się do Ioli, po czym zakodował

szybki komunikat, aby go wysłać natychmiast po opuszczeniu Mgieł Przejściowych. Po
namyśle dodał jeszcze ostrzeżenie o reakcji Jainy na nazwę: „Anakina". Uprzedzony
Jacen może zdoła uniknąć takiego wybuchu, jak ten, który po raz pierwszy wprowadził
pomiędzy nich rozdźwięk.

Kiedy skończył wiadomość, pozostał w fotelu. Bał się wrócić, by nie dać Jainie

kolejnego powodu do gniewu. Nie chciał stwarzać dodatkowych napięć między nią i
Jacenem, ale robił to również dla siebie. Ojciec już teraz groził, że położy kres jego
szkoleniu u Jacena i ostatnią rzeczą, jakiej by sobie teraz życzył, byłoby dać Jainie
pretekst do potwierdzenia, że obawy Luke'a są uzasadnione.

Na szczęście unikanie Jainy i Zekka okazało się całkiem łatwe. Długa wędrówka

przez bagna tak ich zmęczyła, że ledwie doprowadzili się do porządku i zjedli, padli na
prycze i zasnęli.

Nie obudzili się nawet w standardową dobę później, kiedy „Włóczęga" wreszcie

wychynął z nadprzestrzeni w rozgwieżdżone przestworza poza Mgłami Przejściowymi.
Tanogo szybko uruchomił holokom i przekazał komunikat Bena.

Ku ich zdumieniu, otrzymali odpowiedź prawie natychmiast - zanim jeszcze Ben

skończył wykreślać kurs na Hapes.

- Szybko - mruknął.
- Za szybko - uznał Tanogo i zaczął dekodować przesyłkę.
- To wiadomość ZP.
Zwykle milczący oficer Twi'lek tylko jęknął.
- Wiadomość ZP? - zapytał Ben.
- To znaczy „zobaczymy się później" - wyjaśniła Ioli. - Kiedy gwiezdny niszczyciel

musi zmienić pozycję, a jego zwiadowcy jeszcze nie wrócili, pozostawia wiadomość-boję
ze współrzędnymi spotkania.

- W porządku - odrzekł Ben, wciąż nie rozumiejąc problemu.
- Wobec tego nie wykreślam kursu, dopóki nie dostanę nowych współrzędnych.
- To by było za łatwe, synu - zauważył Tanogo.
- Rzadko się zdarza, żeby niszczyciel poruszał się w kierunku swoich zwiadowców

- odparła Ioli. - A ponieważ statki zwiadowcze nie wiozą dużych zapasów paliwa i
żywności...

- ...a my mamy półtorej naszej normalnej obsady... - dodał Ben, czując, że zaczyna

rozumieć.

- No właśnie. - Ioli skinęła głową. - To może być problem.
Czekali w milczeniu, aż Tanogo zakończy dekodowanie wiadomości. Nagle Ben

poczuł w Mocy falę ulgi.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

163

- Nie jest tak źle - oznajmił Tanogo. - Możemy nawet dostać uzupełnienie

zapasów, jeśli pani porucznik będzie hojna.

- To zależy od tego, jak długo każesz mi czekać - mruknęła Ioli.
Wiadomość pojawiła się na ekranie kokpitu niemal od razu.
„Skiff zwiadowczy »Włóczęga« skierować się do Magazynów Roqoo po zapas

paliwa i żywności, czekać na spotkanie lub dalsze rozkazy".

- A nasza wiadomość? - zapytał Ben.
- „Anakin" prawdopodobnie jest teraz w nadprzestrzeni - powiedział Tanogo. -

Będziemy próbować i mieć nadzieję, że uda się złapać go pomiędzy skokami.

- To nie wystarczy - odezwała się Jaina z głębi kabiny.
Ben okręcił się w fotelu i zauważył, że oboje z Zekkiem wyszli z kabiny załogi. Na

twarzach mieli jeszcze odciśnięte fałdy pościeli, włosy zmierzwione, ale wydawali się
całkiem wypoczęci - jak to Jedi po transie regeneracyjnym.

- Musimy lecieć na Hapes - oświadczyła Jaina.
- Mamy inne rozkazy - sprzeciwił się Tanogo. - Kiedy pułkownik Solo każe nam

gdzieś się udać...

- Pułkownik Solo nie wie o naszej wiadomości - przerwał Zekk. - Ani o tym, jak

ważne jest, aby znaleźć się tam zaraz.

Jaina minęła stanowisko Tanogo i stanęła obok Ioli.
- Wiesz, jakie to ważne, aby przekazać królowej matce na czas wszystkie wieści, a

ty możesz przecież działać z własnej inicjatywy.

Ioli skinęła głową.
- Oczywiście. Ale jeśli królowa matka jest na pokładzie „Anakina"...
- Jeśli „Anakin" opuścił już Hapes, to jej tam nie ma - odparła Jaina.
- Przywódca tak szlachetny i odważny jak Tenel Ka nie pozostawi swojego świata,

kiedy grozi mu atak - dodał Zekk. - Dokądkolwiek udał się „Anakin", królowa matka
pozostała, aby nadzorować obronę Hapes.

- Dlatego sugeruję, abyś wykazała inicjatywę - stwierdziła Jaina. - Albo my to

zrobimy.

Ioli zacisnęła szczęki, prychnęła i spojrzała na Bena.
- Czego pułkownik Solo życzyłby sobie, według ciebie?
Ben zerknął przez ramię na kamienne twarze Jainy i Zekka.
- Cóż, ta wiadomość jest bardzo ważna - rzekł. - Jacen chyba by sobie nie życzył,

żebyś naraziła całą załogę na rozsiekanie przez tych samych rycerzy Jedi, na ratunek
którym zostałaś wysłana.

Jaina mrugnęła do Bena i się uśmiechnęła.
- Dobra odpowiedź - rzekła. - Może Jacen faktycznie czegoś cię tam uczy.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

164

ROZDZIAŁ

19

Siły zadaniowe wynurzyły się z nadprzestrzeni w formacji idealnego półksiężyca.

Świetlisty zielony dysk planety Relephon rósł w iluminatorze mostka „Anakina". Planeta
była jednym z tych gigantów gazowych, bliskich stania się gwiazdą. Potworne ciśnienie
w jej jądrze wydzielało dość energii, aby spowić plejadę miejscowych księżyców w
życiodajny płaszcz ciepła i światła.

Jacen nie zauważył małych krążków Smoków Bitewnych odcinających się na tle

bladego żaru, ani też błękitnego klina jeszcze jednego ogona spalin; ktoś zamierzał
przejąć siły zadaniowe wysłane przez Tenel Ka, aby aresztowały Duchę AlGray. Mimo to
czuł zimny dreszcz na plecach i pustkę w żołądku. Kilka pierwszych minut po wyjściu
floty z nadprzestrzeni było zawsze najtrudniejsze i najbardziej męczące, bo oficerowie
czujnikowi usiłowali skalibrować swoje przyrządy, a szefowie hangarów spieszyli się, aby
wypuścić osłonę z myśliwców. Był to idealny moment na atak, a Jacen czuł, że ten atak
właśnie nadchodzi.

Niestety nie miał pojęcia skąd. Zwiadowcy donieśli mu tylko o alarmującej

niemożności zlokalizowania floty nieprzyjaciela, a dowódczyni AlGray nie spieszyła się z
ujawnieniem swojej pozycji.

- Major Espara, wydaje mi się to dziwne - zwrócił się Jacen do major Moreem

Espary z hapańskiej gwardii królewskiej; Tenel Ka przydzieliła ją Jacenowi w charakterze
doradcy i łącznika z dowództwem. Wraz z grupą adiutantów stali na balkonie
obserwacyjnym, wychodzącym na kipiący życiem mostek „Anakina". - Czy Ducha AlGray
nie powinna już wyprowadzać swojej floty?

- Powinna, gdyby tu była. - Wysoka kobieta o jedwabistych czarnych włosach i

alabastrowej skórze miała na sobie bladoniebieski mundur, który jakimś cudem
wyglądał równie służbiście, co elegancko. - Nawet gdyby była niewinna, nasze przybycie
powinno ją skłonić do zrobienia pokazu siły.

Jacen zachował milczenie, koncentrując się na tym, co czuł przez Moc. Nie

wyczuwał źródła niebezpieczeństwa, ale dreszcz na plecach zdawał się zapowiadać
gorączkę.

- Może być za późno - ciągnęła Espara, jakby Jacen nie był dość inteligentny,

żeby zrozumieć to, co powiedziała przedtem. - Spisek chyba rozwija się szybciej, niż
królowa matka sądziła. Uzurpatorzy zaczęli otwarty bunt.

Jacen szybko rozpostarł swoją świadomość w Mocy, ale ludność księżyców

Relephona była zbyt rozproszona, aby dało się wyłuskać cokolwiek użytecznego. Planeta
była otoczona co najmniej trzydziestoma dużymi skupiskami ludności i setkami
mniejszych, ale żadne z nich nie wydawało się szczególnie nieprzyjazne.

- Pułkowniku Solo? - zagadnęła Espara. - Czy słyszałeś, co powiedziałam? Flota

AlGray jest prawdopodobnie w drodze na Hapes!

- A co z twoimi adiutantami? - zapytał Jacen, wciąż zaniepokojony przeczuciem -

Ilu ich zabrałaś?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

165

- Myślisz, że ktoś zdradził naszą misję? - Espara spojrzała na dwie kobiety w

randze oficerów, stojące za nią. - Zapewniam cię, że Beyele i Roh są poza
podejrzeniami.

- Ilu ich jest? - tym razem Jacen poparł Mocą swoje słowa.
Espara się skurczyła.
- Tylko Beyele i Roh.
- A twoi piloci? - dopytywał się Jacen. - Czy to osobista załoga?
Espara pokręciła głową.
- Nie, są z Królewskiej Puli Transportowej.
Pustka w żołądku Jacena zmieniła się w zimną otchłań. Cokolwiek się dzieje, ma

to związek z pilotami.

- Nie wiem jednak, jak mogliby nas zdradzić - ciągnęła Espara. - Przecież tylko

przewieźli mnie na orbitę. Może nawet zauważyli, że „Anakin" przygotowuje się do
wylotu, ale nie mieli pojęcia dokąd.

- Może to wystarczyło - powiedział Jacen. Spojrzał na swojego adiutanta, Jeneta

imieniem Orlopp. - Zażądaj od dowódcy Twizzla raportu o zagrożeniu.

- Monitoruję je w sposób ciągły. - Orlopp w czarnym mundurze SGS wyglądał

groźnie: różowy ryj, mokre nozdrza i zadarta górna warga, nie do końca zakrywająca
ostre żółte kły. - Nie widać żadnych zagrożeń. Młodsza pani dowódca garnizonu
zażądała deklaracji naszych zamiarów, ale jeszcze nie uruchomiła obrony.

- Woli nam nie dawać pretekstu do ataku - domyśliła się Espara. - A to

potwierdza, że główna flota odleciała. Pułkowniku Solo, musimy natychmiast wracać na
Hapes. Może jeszcze nie zaatakowali królowej matki...

Jacen nie słuchał już Espary; odwrócił się i wybiegł z balkonu obserwacyjnego.

Zagrożenie wydawało się bliższe niż kiedykolwiek... a skoro nie pochodziło z zewnątrz
„Anakina", musiało tkwić w jego wnętrzu.

- Pułkowniku Solo! - wołała Espara, biegnąc za nim. - Jesteśmy w samym środku

akcji!

Jej zdenerwowanie było zrozumiałe. Nie wiedziała, że Tenel Ka zostawiła Allanę

na pokładzie „Anakina" i z pewnością nie miała pojęcia, że rodzice Jacena dostarczyli
informacji sugerujących, iż głównym celem Aurry Sing będzie dziecko.

Biegnąc w kierunku windy, Jacen usłyszał pisk komunikatora. Wyrwał go zza pasa

i włączył.

- Wiesz, kto mówi? - zapytał cichy głos.
- Double-Ex - odgadł Jacen. - Co jest?
- Poleciłeś mi zgłosić, gdyby ktokolwiek próbował wejść do kabiny dziecka -

odparł robot obrońca. - Więc zgłaszam.

Jacen poczuł ucisk w żołądku.
- Tego się bałem.
- Jakie są rozkazy? - zapytał SD-XX. - Wyparować ich?
- Nie - odrzekł Jacen. Jego informacje na temat Aurry Sing sugerowały, że

„wyparowanie" jej zdecydowanie przekracza możliwości robota. - Zostań w ukryciu i
spróbuj utrudnić jej wejście. Już tam idę.

Połączył się z ochroną mostka.
- Zarządzam blokadę poziomu pierwszego - polecił. Nie zawracał sobie głowy

przedstawianiem się, bo jego nazwisko już się wyświetliło na ekranie oficera dyżurnego.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

166

- To nie są ćwiczenia.

- Poziom pierwszy, pułkowniku?
- Potwierdzam. - Jacen dotarł do szybu windy i wszedł do kabiny, nie zawracając

sobie głowy odpowiedzią na salut stojących obok niej strażników SGS. - Natychmiast!

- Przykro mi, pułkowniku - odparł oficer. - Nie możemy wprowadzić blokady,

dopóki jesteśmy na stanowiskach bojowych. Załoga musi mieć swobodę ruchów.

- To idźcie na poziom drugi!
Najchętniej odwołałby tryb bojowy, ale taki rozkaz musiałby przejść przez

komandora Twizzla, który zażądałby potwierdzenia, a Jacen nie miał na to czasu.
Zabójczyni - jeśli to Sing była zagrożeniem, które wyczuwał - doskonale wybrała
moment: priorytety gwiezdnego niszczyciela wchodzącego do bitwy były ważniejsze niż
bezpieczeństwo nawet najważniejszego pasażera.

W interkomie „Anakina" rozbrzmiały syreny alarmowe: to wchodziły w życie

protokoły bezpieczeństwa poziomu drugiego, które właśnie zarządził Jacen. Uzbrojeni
strażnicy staną teraz przy wszystkich windach i włazach, z poleceniem zatrzymania
każdego, kto nie ma właściwego identyfikatora. Wszyscy stawiający opór mają być
rozstrzelani. Jacen nie sądził jednak, żeby te środki ostrożności zdołały powstrzymać
Aurrę Sing.

Kiedy dotarł na pokład dowodzenia, zobaczył strażników windy leżących na

podłodze; z dziur wypalonych miotaczem w ich twarzach unosił się dym. O kilka kroków
dalej, w korytarzu, dwaj kolejni strażnicy leżeli przed Salonem Sovva - kwaterami
przeznaczonymi dla odwiedzających „Anakina" dygnitarzy - a kabina była pełna dymu.
Jacen odpiął miecz świetlny i rzucił się do przodu.

Jego umysł wypełniały mroczny strach i czarna furia. Po raz pierwszy od czasu

uwięzienia przez Yuuzhan Vongów naprawdę chciał kogoś skrzywdzić, zmusić, aby
zapłacił cierpieniem i bólem za haniebne czyny. Gdyby Allana miała umrzeć... nie
wiedział, gdzie znajdzie siłę, aby kontynuować misję. Kto chciałby ratować galaktykę,
która pozwala na zamordowanie jego niewinnej córeczki?

Kiedy zbliżał się do salonu, jeden ze strażników jęknął, błagając o pomoc. Tors

nieszczęśnika był przecięty na ukos gorącą długą szramą, a zanikająca obecność w Mocy
świadczyła, że wkrótce umrze, jeśli nie otrzyma pomocy. Z klawiatury nad jego głową
zwisał zapomniany wytrych, a podwójne drzwi, przecięte na pół, jeszcze sypały iskrami.

Jacen minął salon bez sprawdzania, strażnika zostawił na pewną śmierć tam,

gdzie leżał i ruszył dalej korytarzem. Za zakrętem, gdzie znajdowało się wejście do jego
własnej kabiny, słychać było ciche mruczenie miecza świetlnego tnącego metal.
Rozciągnął świadomość w Mocy i z ulgą odnalazł obecność córki w głębi kabiny, mniej
więcej w okolicy odświeżacza. Wydawała się zaciekawiona i wcale nieprzestraszona.

Nagle zareagowała na kontakt Jacena, napełniając Moc zaskoczeniem i radością.

Wydawała się rozpoznawać jego dotknięcie, co ją zachwycało. Jacena zaś napełniało to
radością, dumą, ale także jeszcze większą determinacją, aby schwytać Sing, zanim
zabójczyni dopadnie jego córkę.

Ich kontakt został jednak przerwany wtargnięciem obcej istoty, radośnie

zalewającej Moc morderczymi zamiarami. Allana odskoczyła ze strachem i znikła,
pozostawiając Jacena samego z obecnością zabójczyni. Pomruk miecza przybrał wyższe
tony i rozległ się głośny łoskot; to wycięty panel drzwi upadł na podłogę.

Po sekundzie korytarz przed nim rozbłysnął pomarańczowym światłem. Rozległ

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

167

się ogłuszający huk eksplozji granatu - bez wątpienia rzuconego przez robota obrońcę
Allany, DeDe. Jacen zastygł na chwilę, aby się upewnić, że nie będzie kolejnego granatu,
po czym okrążył zakręt. W tym momencie rozległ się ryk działka laserowego DeDe.

Korytarz z przodu był tak zasnuty dymem strzelaniny, że wyglądał jak pogrążony

w chmurze burzowej. Sing wydawała się bladym duchem w czerwonym kombinezonie;
broniła się przez otwór, który wycięła w drzwiach kabiny Jacena, otoczona szkarłatnymi
wężami światła, kiedy mieczem odbijała ataki DeDe.

Jacen wyciągnął miotacz i zaczął strzelać z ręki. Miał nadzieję, że trafi zabójczynię

w plecy, kiedy ta będzie zbyt zajęta obroną, żeby to zauważyć. Sing jednak
przekoziołkowała do przodu i znikła w dziurze. W chwilę później rozległ się długi wizg
miecza świetlnego i miotacz DeDe zamilkł.

Aurra Sing była więc sama w kabinie Jacena - przy jej umiejętnościach

korzystania z Mocy znalezienie jego córki zajmie jej najwyżej kilka sekund. Jacen
odstąpił kilka kroków od drzwi i sięgnął ku zabójczyni poprzez Moc.

„Zaczekaj".
Wypowiedział to słowo umysłem, nie ustami. Jednocześnie wniknął Mocą do

umysłu Sing; otworzył się w pełni, wykorzystując całą swoją potęgę, aby jeszcze głębiej
pogrążyć się w jej duszę, zmiażdżyć jej osobowość i wbić się w najgłębszą warstwę jej
jestestwa.

„Zaczekaj".
Sing walczyła, usiłując pozbyć się go z umysłu, ale Jacen działał z zaskoczenia.

Dysponował całą mocą swojego gniewu i strachu, i nienawiści, a ona nie była na to dość
silna.

Ruszył naprzód opuścił miotacz i wyjął komunikator.
- Double-Ex, otwórz...
Drzwi do salonu rozsuwały się z przeraźliwym zgrzytem; to uszkodzony fragment

ocierał się o prowadnice. Jacen wszedł do apartamentu. Na podłodze wciąż kipiały i
pękały paciorki stopionej durastali.

Po jego prawej stronie ściana nad kuchenką i jadalnią pokryta była śladami

strzelaniny. Robot obrońca Allany leżał po lewej - był już tylko stertą pociętych kończyn
i dymiących obwodów rozrzuconych po całym salonie.

Sing stała tyłem do Jacena, jakieś pięć kroków za robotem, po drugiej stronie

tlącej się kanapy. W jednej ręce wciąż trzymała włączony miecz świetlny, w drugiej -
detonator termiczny klasy C o promieniu dezintegracji dość dużym, aby zabił ją, Jacena,
Allanę i prawdopodobnie jeszcze z połowę personelu na pokładach nad i pod nimi.

Kiedy Jacen ruszył w jej kierunku, obejrzała się przez ramię, a jej blade oczy

wyrażały zarówno nienawiść, jak podziw.

- Nigdy więcej mnie tak nie dotykaj.
Jacen nie odpowiedział. Sing usiłowała uwolnić się od jego dominacji, więc

skoncentrował się bez reszty na utrzymaniu tego nacisku, dopóki nie znajdzie się dość
blisko, aby uderzyć.

Sing uśmiechnęła się zimno...
- Cóż, chyba i tak nie będziesz miał okazji.
Jej kciuk drgnął.
Światełko aktywacyjne na detonatorze termicznym zaczęło migać i to

wystarczyło, aby Jacen się zdekoncentrował. Poczuł, jak Sing mu się wyślizguje i nagle

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

168

znalazł się całkiem poza jej umysłem, obserwując z przerażeniem, jak zabójczyni rzuca
detonator w kierunku odświeżacza, gdzie skryła się Allana.

Zamarł, ale tylko na ułamek sekundy. Jego ramię wystrzeliło do przodu,

całkowicie podświadomie, a detonator znalazł się w dłoni, jeszcze zanim Jacen
zorientował się, że go trzyma.

Sing obróciła się na pięcie i skoczyła ku niemu ze szkarłatnym ostrzem w

uniesionym ramieniu. Jacen automatycznie podniósł miecz świetlny i zablokował ją;
szybko wyłączył detonator.

Nie zauważył nawet, kiedy światełko aktywacyjne zgasło, bo kolano Sing trafiło

go w brzuch, wyciskając mu powietrze z płuc. Jacen poczuł, że przelatuje przez kanapę.
Detonator z brzękiem upadł na podłogę gdzieś w kuchence. Jacen runął na stolik i
roztrzaskał go, ale Sing już go dopadła, wywijając szkarłatnym ostrzem.

Jacen zatoczył krąg mieczem, aby wykonać blokadę; przechwycił jej ostrze mniej

więcej w połowie. Powietrze napełniło się syczącą fontanną iskier. Sing chwyciła
rękojeść obiema dłońmi i natarła, kierując czubek ostrza w oko przeciwnika.

Blask był oślepiający, żar parzył, a pole widzenia Jacena rozkwitło ognistą

czerwoną plamą. Podniósł wolną rękę, aby zablokować ramię Aurry. Wolał się nie
zastanawiać nad swoją gałką oczną, ale nie odważył się ani odwrócić głowy, ani nawet
spojrzeć w bok z obawy, że się poślizgnie.

Sing kopnęła go w bok. Małe ostrze na czubku jej buta przejechało mu po

żebrach i wypełniło całe ciało ostrą błyskawicą bólu.

- Nigdy... - kopnęła go znowu, wysyłając kolejną falę bólu w jego trzewia - ...nie

gwałć... - jeszcze jeden kopniak - ...mojego... - kolejny cios i kolejny ból - ...umysłu!

Kopnęła go znowu, tym razem trafiając w okolice nerek. Fala cierpienia ogarnęła

jego ciało, na chwilę pozbawiając go tchu, tak gorąca, że nie mógł nawet krzyczeć.
Każdego innego taki ból by sparaliżował i rzucił na podłogę; każdy inny modliłby się,
aby umrzeć, zanim zdoła zaczerpnąć kolejny haust powietrza.

Ale dla Jacena ból był starym druhem. Nauczył się go przyjmować podczas

pobytu w więzieniu Yuuzhan Vongów i teraz już go nie zauważał. Teraz ból służył jemu.

Odwrócił dłoń, którą podtrzymywał swoje ramię, w kierunku Sing i pchnął Mocą.
Zaskoczenie było mniejsze, niż się tego spodziewał. Już w locie Aurra zatoczyła

krąg czubkiem ostrza i wytrąciła mu miecz z ręki. Jacen naciskał Mocą tak długo, aż
usłyszał ciężki łomot ciała uderzającego o ścianę. Dopiero wtedy skoczył na nogi.

Ognista plama wciąż oślepiała mu jedno oko, a w drugim latały szkarłatne plamy.

Widział jednak dość, aby się zdenerwować. Sing wylądowała w pobliżu odświeżacza,
gdzie ukrywała się Allana - dość blisko, aby wywiązać się z kontraktu... gdyby chciała
zaryzykować, że Jacen zaatakuje ją od tyłu.

Nie dał jej tej szansy. Otworzył się w pełni na gniew i strach, użył potęgi swoich

uczuć, aby skoncentrować na sobie strumień Mocy. Całe jego ciało płonęło od ciemnej
energii. Uniósł ramiona i dłonie z szeroko rozpostartymi palcami skierował w stronę
Sing.

W tym momencie drzwi odświeżacza otwarły się z sykiem i wyjrzała zza nich para

ciekawskich szarych oczu. Szeroko otwarte, wpatrywały się w Jacena z nabożnym
podziwem, choć nie bez lęku.

- Odejdź, Allano! - Jacen nie mógł się zmusić do wypuszczenia błyskawic Mocy na

oczach swojej córki; jeśli nawet Tenel Ka jej jeszcze nie nauczyła, że Ciemna Strona jest

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

169

złem, to nauki wpojone szkoleniem w dzieciństwie tkwiły w Jacenie głęboko. Nie chciał,
aby Allana widziała, jak jej używa - Zamknij...

Nie dokończył, bo zabójczyni skorzystała z momentu wahania i skoczyła w jego

stronę. Allana wrzasnęła. Sing nagle była o trzy kroki od niego, z mieczem
przygotowanym do uderzenia na wysokości pasa. Jacen uniósł jedną stopę, jakby chciał
zrobić obrót, i Sing dała się nabrać. Przystanęła na podłodze, kontynuując zamach.

Zamiast jednak wykonać obrót, Jacen przewinął się nad jej ostrzem i wylądował

po drugiej stronie. Aurra zmieniła kierunek ataku tak szybko, że zaledwie miał czas
chwycić ją za nadgarstek; nie zdołał zwrócić przeciwko niej jej własnej broni, jak
zamierzał. Kopnął ją tylko w kolano tak mocno, jak potrafił.

Staw wyskoczył z panewki z ohydnym mlaśnięciem i Sing upadła, jęcząc, ale nie

puściła miecza. Dalej walczyła, przetaczając się na Jacena i usiłując uwolnić rękę, aby
przeciąć go na pół. Jacen zaczął się odsuwać; zamierzał wykręcić jej ramię i złamać.

Nagle jednak po drugiej stronie zabójczyni pojawiła się Allana. Z groźną miną i

zmarszczonymi ciemnymi brwiami ściskała w dłoni coś, co wyglądało jak mały pręt
rejestrujący.

- Allana, nie!
Dziewczynka nie słuchała.
Zdecydowany nie dopuścić, aby Sing użyła wobec Allany swojej broni, Jacen

skoczył w tył, odciągając Aurrę od córki. Allana zrobiła jeszcze dwa kroki, uniosła pręt
nad głowę i - zanurkowała.

Sing uniosła zdrową nogę, chcąc kopnąć Allanę uzbrojonym w nóż butem.
Jacen zawył i szarpnął ją za ramię, wykręcając je jak najdalej od córki. Miecz

świetlny Sing świsnął tak blisko, że Jacen omal nie stracił ucha, ale na szczęście nogi
przeleciały o dobry metr nad głową Allany.

Dziewczynka wylądowała na drugiej nodze Sing i wbiła srebrny pręt w jej

uszkodzone kolano. Rozległ się syk automatycznej iniekcji, a Sing krzyknęła zdumiona:

- Ty mała wiedźmo!
Cofnęła nogę, żeby zadać cios... ale nie dała rady. Oczy jej się rozszerzyły, z

gniewu, a może ze strachu. Wbiła wzrok w Allanę i zaczęła konwulsyjnie dygotać. Jacen
szybko wyrwał z bezwładnej ręki zabójczyni miecz świetlny i przyłożył koniec wciąż
włączonego ostrza do jej szyi.

- Allano, co to było? - wykrztusił.
- Nic jej nie będzie, Jacenie - zapewniła dziewczynka, siadając okrakiem na nodze

Aurry. Nie wyglądała już na wystraszoną. - To tylko mój plęt bezpieczeństwa.

- Bardzo dobrze. - Jacen był zbyt obolały i oszołomiony ulgą, by zadawać dalsze

pytania... albo zbesztać Allanę, że nie została w odświeżaczu. Machnął tylko ręką, żeby
spędzić małą z nóg Sing. - Złaź. Ona wciąż może być niebezpieczna.

- Doktol Meala zapewniała, że nie. - Pomimo protestów dziewczynka posłusznie

zsunęła się z nóg ofiary. - Powiedziała, że ta osoba nie będzie niebezpieczna, dopóki
ktoś jej nie poda antidotum.

Allana podeszła do Jacena, przykucnęła obok niego i spojrzała w płonące

nienawiścią oczy Sing.

- Nic się nie bój - powiedziała. - Yedi nigdy nie zabijają bezblonnych ludzi...

nawet takich złych jak ty.

- To prawda. - Jacen ujął córkę za rękę, zaskoczony, jak mądrze mówi, pociągnął

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

170

ją w górę i postawił u swojego boku. - Po prostu wsadzimy ją do więzienia na bardzo,
bardzo długo.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

171

ROZDZIAŁ

20

Za owiewką „Sokoła" falowała kurtyna z biało-niebieskiego światła, tak

intensywnego, że Hana piekły oczy, niczym na kacu po Zmiataczu Mgieł. Stojąc w
wejściu do kokpitu, usiłował zrozumieć, co widzi. Podejrzewał, że znalazł się w ogonie
spalin jakiegoś olbrzymiego statku, czegoś w rodzaju Gwiazdy Śmierci.

Jeśli była to rzeczywiście jakaś nowa superbroń, Han zrozumiał, że on i Leia

ostatecznie będą musieli ją zniszczyć, zanim to ona zniszczy świat Tenel Ka albo jakiś
inny świat - nie miał wątpliwości, jak to się skończy. Han był teraz starszy niż Obi-Wan
Kenobi w czasie, gdy zginął na pierwszej Gwieździe Śmierci. Na takich szalonych misjach
najczęściej giną najpierw mądrzy starcy. Jeśli do tego dojdzie, Han mógł tylko mieć
nadzieję, że jego dzieci zrozumieją, że ani on, ani Leia nie mieli nic wspólnego z próbą
zamordowania Tenel Ka. Mógł pogodzić się ze śmiercią, ale nie chciał odchodzić, mając
opinię terrorysty.

Im dłużej jednak Han przyglądał się rozjarzonej zasłonie, tym bardziej był pewien,

że to nie są spaliny. Miał przed sobą dwa jaskrawe strumienie - jeden szeroki,
wachlarzowato zakrzywiony, i drugi - cienki i prosty jak warkocz.

Wreszcie zrozumiał, co widzi.
Skrzywił się, patrząc na Leię, siedzącą w fotelu pilota. To zadanie należało teraz

do niej, dopóki ramię Hana nie zagoi się na tyle, by mógł przejąć obowiązki. Powoli
podszedł do niej.

- Próbujesz moim statkiem wlecieć w kometę?
- Tak, skarbie. - Leia spojrzała w oczy jego odbiciu w owiewce i posłała mu krótki

uśmieszek - znał go dobrze i wiedział, o czym miał mu przypomnieć: w dalszym ciągu
niewiele wiedzieli na temat lady Morwan i uzurpatorów. - Zgodziliśmy się podrzucić
lady Morwan do Duchy, pamiętasz?

- Oczywiście, że pamiętam. - Han spojrzał na Morwan, która siedziała w fotelu

drugiego pilota; sam zajął miejsce przy stanowisku nawigatora za plecami Leii. - Ale
przecież nikt nie mieszka na komecie.

- Właściwie na kometach mieszka zaskakująco duża liczba osób - wtrącił się

Threepio ze swojego miejsca łącznościowca. - Pustelnicy, piraci, uciekinierzy, wygnańcy
polityczni...

- AlGray nie jest pustelniczką - burknął Han. - A nawet gdyby była, ma do

dyspozycji z tuzin pustych księżyców.

- Wszystkie księżyce Relephona są zamieszkane - wyjaśniła Morwan. - Ale nie

mamy się spotkać z Duchą AlGray w jej rezydencji.

Han spojrzał na ekran nawigacyjny i stwierdził, że znajdują się bardzo daleko od

Relephona.

- Jesteśmy w systemie hapańskim? - zapytał. - A co my tu robimy?
- Odpowiedź wydaje się oczywista - odparła Morwan. - A ty nie powinieneś

opuszczać przedziału medycznego. Potrzebujesz kroplówki nawadniającej, żeby

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

172

utrzymywać w równowadze elektrolity. Oparzenia z miotacza pozbawiają organizm
wielu płynów.

- Moje płyny mają się doskonale. - Han doznał okropnego przeczucia, że wie

dokładnie, dlaczego znajdują się w systemie hapańskim. Był przekonany, że Tenel Ka nie
jest jeszcze gotowa. Przy tak dużym kontyngencie floty królewskiej przydzielonym
Sojuszowi Galaktycznemu będzie potrzebowała wsparcia od swojej arystokracji, która
jeszcze pozostała jej wierna... a to wymagało czasu. - I przestań zmieniać temat.

- Niech ci będzie - odparła Morwan. - Twoje zdrowie mnie nie interesuje. Jeśli

naprawdę masz problemy z rozeznaniem się w sytuacji, wyjrzyj przez iluminator.

Han zmrużył oczy i spojrzał na kometę. Kiedy jego wzrok już przyzwyczaił się do

blasku, ujrzał ciemny półksiężyc pustej przestrzeni przy prawej krawędzi owiewki, tuż
przed świetlistą kulą głowy komety. Za nią, ciasno skupiona, leciała grupka około
siedemdziesięciu małych, czarnych czółenek, ustawionych w trójwymiarowy romb,
zwykle stosowany w przypadku ataku na systemy obrony planetarnej.

- Ach, o to chodzi - mruknął Han, starając się ukryć niepokój, jaki go ogarnął na

widok tempa w jakim posuwali się uzurpatorzy. - Chciałbym tylko wiedzieć, co my tutaj
robimy? Chyba nie zamierzasz brać udziału w tej walce?

Morwan spojrzała na niego przez ramię i się skrzywiła.
- Wątpisz w moją lojalność? I
- Tego nie powiedziałem. - Han obronnym gestem uniósł ręce. - Ale „Sokół" to

kiepski okręt wojenny.

- Po spotkaniu z Duchą nie będzie mnie już na pokładzie „Sokoła" - odparła

Morwan. - Podejrzewam zresztą, że was też nie.

- Czy to groźba? - zapytał Han. Zmartwił się, że Morwan odkryła ich podwójną

grę. - Lepiej szybciutko wyjaśnij, o co ci chodzi.

- Nawet gdyby to była groźba, nie bardzo możecie coś z tym zrobić - odparła

Morwan. - Ale mnie chodzi tylko o to, że ja znajdę się na „Kendallu", a wy
prawdopodobnie z waszymi przyjaciółmi z Korelii.

- Z Korelii? - Han spojrzał jeszcze raz na formację bojową i stwierdził, że

najbliższe sylwetki były kilkakrotnie większe od pozostałych. - Zastanawiałem się
właśnie, czy to mogą być nasze dreadnaughty.

Spróbował uchwycić spojrzenie Leii w odbiciu owiewki, ale jej oczy miały ten

odległy, zamglony wyraz, którego nabierały, kiedy próbowała namierzyć kogoś w Mocy.
Przy odrobinie szczęścia sięgała właśnie ku Tenel Ka, starając się ostrzec królową matkę
przed problemami, jakie ją czekają.

- Dreadnaughty? - powtórzyła Morwan. - Naprawdę nie wiem, co to takiego...

wiem tylko, że Korelia obiecała nam przysłać flotę, która zniszczy obronę Hapes.

- Właśnie to zrobili - zapewnił Han. - Te dreadnaughty przebiją ją momentalnie.

Jutro o tej porze AlGray będzie nową królową matką.

- Nie po to zorganizowała ten zamach - zaprotestowała Morwan. - Chodziło jej

tylko o niepodległość.

- Skoro tak mówisz - odparł Han. - Mnie to nie interesuje.
Przełączył ekran nawigacyjny na tryb taktyczny. Żaden z okrętów floty

uzurpatorki nie wysyłał kodu transpondera, ale komputer zagrożeń „Sokoła"
wykorzystał kombinację wzorców masy i strat energii, aby zidentyfikować obiekty jako
Smoki Bitewne. Trzy jajowate jednostki na czele floty - koreliańskie dreadnaughty -

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

173

oznaczył jako „Nieznane", przypisując im szacowany poziom zagrożenia mniej więcej
dwukrotnie wyższy od niszczycieli gwiezdnych klasy Imperial.

Dreadnaughty otoczone były tarczą lekkich fregat, przeznaczonych do obrony

przed myśliwcami, a pomiędzy Smoki wmieszało się kilka krążowników bojowych typu
Nova. Po chwili zastanowienia Han doszedł do wniosku, że Smoki Bitewne zostały
pogrupowane w skupiska o prawie identycznych parametrach masy i strat energii. To
miało sens: arystokratyczne rody działały jako jednostki podległe większej formacji, więc
ich okręty powinny zachowywać pewne standardy.

Han zapisał dane z ekranu taktycznego, kiedy zauważył, że jeden z krążowników

Nova porzucił formację i rusza im na spotkanie.

- Czy ktoś z tamtej floty wiedział, że nadlatujemy? - zapytał.
- Wysyłają do nas komitet powitalny.
- Ducha AlGray nie spodziewała się zapewne, że przylecę... eee... - Morwan

rozejrzała się po kokpicie - ...zwyczajnym frachtowcem - dokończyła.

- Może zatem lepiej, żeby ten frachtowiec zrobił w tył zwrot - prychnął Han, jeżąc

się na lekceważący ton w jej głosie. - Na pewno nie zajrzą nam w okna, zanim otworzą
ogień.

- To nie będzie konieczne, kapitanie Solo - odparła Morwan.
- Przeprowadźcie kanał komunikacyjny między spotkaniami. Ducha zrozumie z

pewnością, kiedy złamiemy ciszę w eterze, żeby się nie dać zestrzelić.

- Też tak uważam. - Han doszedł do wniosku, że fala z komunikatora będzie o

wiele mniej zauważalna niż salwa z turbolasera.

- Do roboty, Threepio.
C3-PO otworzył kanał.
- Proszę włączyć mikrofon, lady Morwan.
Morwan sprawdziła, czy kanał na pewno jest wąskopasmowy, i włączyła mikrofon.
- Do Floty Spadkobierców Nova. Mówi Lalu Morwan, prawdziwy strażnik

niepodległości hapańskiej. Przybywam alternatywnym środkiem transportu... - spojrzała
w dół, aby sprawdzić, jakiego kodu transpondera używa „Sokół" - ...„Długi Strzał".
Żądamy zezwolenia na dołączenie do formacji i spotkanie z „Kendallem".

- „Długi Strzał" uznany za sprzymierzeńca strażnika - padła odpowiedź z

krążownika. - Kontynuujcie podejście i czekajcie na instrukcje.

Han obserwował Morwan z uniesioną brwią.
- Nic nie mów - ostrzegła. - Słyszałam już więcej żartów na temat „Lalu", niżbym

chciała.

- Han spotykał się z wieloma Lalu, zanim mnie poznał - wyjaśniła Leia, wreszcie

wracając do rzeczywistości. - Chyba po prostu jest zaskoczony, że od początku podałaś
nam swoje prawdziwe nazwisko.

Morwan wzruszyła ramionami.
- Nie miałam wielkiego wyboru. - Aurra Sing mnie odnalazła, pamiętacie?
- Przepraszam - wtrącił Threepio - ale „Kendall" nas wywołuje. Mam połączyć?
- Oczywiście! - zawołała Morwan.
C3-PO wcisnął klawisz i z głośników kokpitu popłynął służbisty głos osoby w

średnim wieku:

- Spóźniłaś się!
- Przepraszam - odparła Morwan. - Tu Lalu, wasz sprzymierzeniec strażnik.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

174

- Tak tak, obie jesteśmy prawdziwymi strażnikami niepodległości hapańskiej -

warknęła AlGray, wyraźnie zirytowana koniecznością podania hasła. - A teraz wytłumacz,
czemu się spóźniłaś... i dlaczego wracasz takim wrakiem.

Han skrzywił się i chciał zaprotestować, ale był zajęty ekranem taktycznym,

dołączając oznaczenie „Kendall" do Smoka, z którego dochodził sygnał.

- Prawdę mówiąc, to „Sokół Millenium" - wyjaśniła Morwan. - Musiałam oddać

jacht naszej... agentce i księżniczka Leia była tak miła, że mnie podrzuciła.

AlGray zawahała się, zanim udzieliła odpowiedzi. Han zapisał kolejne dane z

ekranu taktycznego, tym razem pokazując wyraźnie lokalizację „Kendalla" i oznaczając
go jako okręt flagowy.

Prawie czuł, jak AlGray zastanawia się, czy jej spisek wyszedł na jaw - ale martwiło

go, że on i Leia zdołali przekazać Tenel Ka tak niewiele ważnych informacji.

Widocznie AlGray doszła do tego samego wniosku.
- Jak to się stało?
- To długa historia, zwłaszcza przy tych ograniczeniach łączności - ostrożnie

odparła Morwan. - Mogę opowiedzieć wszystko, kiedy znajdę się na pokładzie.

- Nie znajdziesz się na pokładzie - odparła AlGray. - Flota Spadkobierców

przygotowuje się do skoku przed atakiem. Ustawcie się na końcu formacji. Opowiesz mi
resztę po bitwie.

- Po bitwie? - zawołała Morwan, niezbyt uszczęśliwiona perspektywą udziału w

wielkiej bitwie na pokładzie „Sokoła". - Dlaczego, Ducho?

- Obawiam się, że „Kendall" zamknął kanał - wtrącił się Threepio. - Mam

próbować wznowić kontakt?

- Absolutnie nie - odparła Morwan i spojrzała na Leię. - Księżniczko, naprawdę

trudno mi o to prosić, ale rozkazy Duchy są jasne.

- Oczywiście, że je wypełnimy. - Leia już pchnęła dźwignię do przodu. - Stare z

nas wygi i dobrze wiemy, jak się trzymać w bitwie z dala od kłopotów.

W tym momencie komputer nawigacyjny dał sygnał, że właśnie otrzymał dane

skoku. Chwilę potem flota uzurpatorki - Han nie chciał myśleć o niej jako o Flocie
Spadkobierców - zaczęła przyspieszać pod osłoną komety.

Kiedy Leia goniła flotę, Han wykonał obliczenia skoku. Starał się brać pod uwagę

cykl obrotu Hapes, aby dokładnie wyliczyć, gdzie znajdzie się flota w stosunku do
planety, kiedy wróci do realnej przestrzeni. Po dwukrotnym sprawdzeniu wyników
skopiował informację do pliku danych, po czym dołączył dwa wyciągi z ekranu,
zawierające dane o składzie i okręcie flagowym floty. Jak na dokumentację zwiadowczą
nie była to szczególnie dokładna informacja, ale musiała wystarczyć w tych warunkach.

„Sokół" przeleciał pod kometą i ruszył przed siebie. Powłoka przeciwrozbłyskowa

owiewki szybko pobladła, odsłaniając niebieskie kropki setek silników jonowych
rozrzuconych w ciemności przed nimi. Kropki przyspieszały w kierunku maleńkiej kulki
hapańskiego słońca, ale z każdą chwilą stawały się coraz większe, w miarę jak „Sokół"
doganiał flotę.

- Cholera! - warknął Han. Potrzebował pretekstu, żeby Leia mogła odczekać kilka

sekund po skoku floty uzurpatorki w nadprzestrzeń, a jednocześnie odwrócić uwagę
Morwan. - Tarcza czujników znów się zablokowała. Lady Morwan, możesz wyłączyć
tablicę czujników na chwilę przed skokiem?

- A czy to nie będzie niebezpieczne, kiedy wrócimy w realną przestrzeń? -

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

175

zapytała. - Nie będziemy wiedzieć, gdzie jest reszta naszej floty.

- Nic się nie stanie, jeśli Leia odczeka chwilę i skoczy później - zapewnił Han. - A

jeśli zaraz po skoku znów włączysz czujniki, nie będziemy ślepi dłużej niż przez
piętnaście, dwadzieścia sekund.

- Dwadzieścia sekund? - zapiszczał Threepio. - Osiemdziesiąt siedem procent

wszystkich wypadków wydarza się w dziesięć sekund po wyjściu z nadprzestrzeni!

- Chyba lepsze to niż oślepnąć na resztę bitwy - zauważyła Leia, podążając za

tokiem myśli Hana. - Poradzę sobie, Threepio. Przecież mam Moc, pamiętasz?

- Oczywiście... przepraszam, że w panią zwątpiłem - rzekł C3-PO. - Trudno

obliczyć współczynnik bezpieczeństwa Mocy, ale jestem pewien, że z panią, nawet lecąc
na ślepo, będziemy równie bezpieczni, jak przy wszystkich przyrządach kapitana Solo.

Han chętnie by przypomniał robotowi, że jakoś ich jeszcze nie pozabijał, ale

błękitne kropki przed nimi zaczęły teraz rosnąć wolniej, co oznaczało, że Leia
dopasowuje prędkość „Sokoła" do prędkości reszty floty. Szybko sformatował swoją
dokumentację wywiadowczą do transmisji, po czym w milczeniu obserwował, jak
„Sokół" ustawia się na pozycji za formacją.

Wreszcie kobiecy głos oficera manewrowego oznajmił z głośników kokpitu:
- Skok na trzy.
Leia położyła dłoń na dźwigni hipernapędu, a lady Morwan sięgnęła do kontrolek

czujników.

- Dwa.
Han odwrócił się do Threepia, i położył palec na ustach, po czym przestawił

układ ścieżki S na maksymalną moc transmisji i przełączył na ogólny kanał wywoławczy.

- Skok.
Przestrzeń przed nimi rozbłysła błękitem, kiedy flota uzurpatorki przyspieszyła do

prędkości skoku.

- Wyłączyć czujniki - rozkazała Leia.
Morwan obiema rękami przesunęła wszystkie suwaki tablicy czujników na pozycję

wyłączenia, a przestrzeń pociemniała, gdy flota weszła w nadprzestrzeń.

Han uderzył w klawisz „Wyślij".
Leia odczekała jeszcze sekundę, otworzyła przepustnice na maksimum i włączyła

hipernapęd. Gwiazdy zmieniły się w perłowobłękitne smugi.

Han ustawił komunikator na poprzednie parametry i przyłapał C3-PO, jak

przygląda mu się z przekrzywioną głową.

- Nie było potrzeby robić tego osobiście - rzekł robot. - Jestem absolutnie

zdolny...

- Nie masz wyczucia czasu - przerwał mu Han, bojąc się, że robot wspomni o

komunikacie wysłanym ścieżką S. - I więcej nie chcę o tym słyszeć.

- Ależ mam idealne wyczucie! - zaprotestował Threepio. - Moja szybkość reakcji

wynosi mniej niż dwie tysięczne sekundy, co oznacza, że jest dwukrotnie lepsza od
pańskiej.

- Han chciał powiedzieć, że to kwestia uczucia - łagodziła sytuację Leia. - W tym

czasie było zbyt wiele zmiennych do zdefiniowania.

- Och, rozumiem - odparł C3-PO, już spokojniejszy. - Kapitan Solo czasem nie

potrafi się precyzyjnie wyrazić.

- Zaraz wyłączę twój główny moduł - ostrzegł Han. - Czy to jasne?

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

176

- To doprawdy niekonieczne. - Threepio wycofał się w najdalszy kąt pokładu. -

Jeśli mam być cicho, naprawdę wystarczy mi powiedzieć.

Morwan obróciła się w fotelu.
- A dlaczego masz być cicho, Threepio?
C3-PO zerknął szybko na Hana.
- Doprawdy nie wolno mi o tym mówić, lady Morwan.
- Threepio nie może ujawniać żadnych szczegółów dotyczących działania

„Sokoła" - skłamała Leia. Nie spuszczała wzroku z panelu sterowania, licząc sekundy do
powrotu w normalną przestrzeń. - Standardowy protokół bezpieczeństwa.

- Ale to nie żaden wielki sekret - szybko dodał Han. - Antena komunikatora cofa

się, kiedy tarcza czujników odwraca się do skoku. A ponieważ tarcza uwięzła...

- ...musiałeś opuścić ją ręcznie - dokończyła Morwan. - Spojrzała na C3-PO, jakby

chciała wyczytać prawdę w pozbawionej wyrazu twarzy robota, i w końcu skinęła głową.
- Oczywiście.

Odwróciła się znowu do suwaków czujników, pozostawiając Hana sam na sam z

wątpliwościami, jak dalece obudził jej podejrzenia. Nawet jeśli do tej pory nie wierzyła,
że on i Leia są szpiegami, gafa C3-PO z pewnością zasiała ziarno wątpliwości.

Rozległ się alarm powrotu i w chwilę później szara kurtyna hiperprzestrzeni

eksplodowała w ścianę szkarłatnej energii. Głośniki kabiny zaczęły trzeszczeć - rozległy
się przerażone głosy i eksplozje, a po chwili niewidzialna pięść strzału z turbolasera
odbiła się od górnych tarcz „Sokoła", wstrząsając nim tak mocno, że Threepio z
brzękiem upadł na pokład.

- Dostaliśmy! - wrzasnął robot. - Czy mam włączyć sygnał „Opuścić statek"?
- Daj spokój - odparł Han. - To tylko draśnięcie. Nic nam nie jest.
Popatrzył nad ramieniem Leii na tablicę kontroli uszkodzeń i stwierdził, że

niewiele się pomylił. Przednia ładownia zdehermetyzowała się z powodu braku
ciśnienia, a gdzieś w rufowym kanale technicznym pękł wąż z chłodziwem, ale Han
uznał, że powinni przetrwać bitwę... jeśli nie dostaną zbyt mocno po raz drugi.

- Nie rób tego więcej - szepnął prosto w ucho Leii. - Nie chcemy przecież

przestraszyć robota.

Strzał z turbolasera rozkwitł jakieś sto metrów pod „Sokołem", aż Han

podskoczył w swojej uprzęży i alarmy rozjęczały się na nowo.

C3-PO wydał pełen zaskoczenia skrzek i objął z całej siły fotel oficera

łącznościowego. Teraz Leia wprowadziła ich w ciasną spiralę, aż nawet Han krzyknął z
niepokoju. Miał wielką ochotę przejąć stery - ale z jedną ręką to byłoby szaleństwem,
nawet jak na niego. Szkarłatna furia przetaczającej się przed nim bitwy zaczęła kierować
się w stronę „Sokoła".

- Nurkuj! - wrzasnął Han, szarpiąc się w uprzęży. - W dół, ale już!
Leia pchnęła sfery tak daleko, jak się dało.
- Próbuję!
Ogień przeleciał nad ich rufą, podrzucając statkiem tak, że C3-PO znów uderzył o

podłogę - a zranione ramię Hana przeszyła błyskawica bólu.

Przed nimi pojawił się rozżarzony czerwony dysk, który szybko rozpadł się na

kawałki nadpodłogowej blachy. Do niedawna był to jeszcze górny pokład hapańskiego
Smoka Bitewnego. Ze statku wystrzeliwały kapsuły ratunkowe niczym spadające
gwiazdy, a z pęknięć powłoki wydobywały się języki płomieni.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

177

- W górę! - krzyknął Han.
Leia już podrywała dziób „Sokoła", opuszczając niebezpieczną strefę.
- Staram się!
Wyrównali tuż nad Smokiem, tak blisko rozżarzonej powłoki, że temperatura we

wnętrzu „Sokoła" zaczęła rosnąć.

- Daj mu kopa! - rozkazał Han. - Zabieraj nas stąd!
Leia pchnęła wszystkie przepustnice poza ograniczniki przeciążenia i „Sokół"

odskoczył od Smoka Bitewnego - żeby stanąć nos w nos ze smukłym krążownikiem
klasy Nova, który właśnie przełamywał się w połowie długiego grzbietu, wysypując w
przestrzeń kłęby pary i szczątków.

- Na lewo! - rozkazał Han na pół sekundy, zanim mostek Novej eksplodował w

deszcz rozżarzonych odłamków. - Nie, w dół!

Gniazda rufowe miotaczy Novej zaczęły strzelać bez ładu i składu, przeszywając

przestrzeń pod nimi strumieniami światła i koloru.

- Teraz podnieś go trochę!
- Kapitanie Solo! - krzyknęła Morwan, zaciskając kurczowo dłonie na

podłokietnikach fotela. - Mógłbyś się zamknąć i pozwolić jej lecieć? Przez ciebie
zginiemy!

Han zjeżył się, słysząc ostry ton jej głosu... i nagle zrozumiał, że ona ma rację.

Zawstydziła go.

- Z Leią przy sterach? - parsknął. - Nie ma mowy! Jestem dobrym nauczycielem!
- Nie... chwal się! - mruknęła Leia przez zaciśnięte zęby. - Zginiemy przez ciebie.
Przechyliła „Sokoła" na bok i ruszyła w jedynym możliwym w tej chwili kierunku -

pomiędzy dwie połówki pękniętego kadłuba Novej. Szczelina znikła w chmurze
zamarzniętej atmosfery. Zaczęły ich mijać czarne przedmioty - zbyt szybko, aby można
było rozpoznać, co to jest, a alarm awaryjny rozbrzmiewał raz po raz, kiedy przedzierali
się przez szczątki.

- Mam nadzieję, że tarcze przeciwcząstkowe wytrzymają - mruknął C3-PO, z

brzękiem dźwigając się na kolana. - Takie zamarznięte ciało może katastrofalnie
uszkodzić powłokę!

Wylecieli z chmury oparów w stosunkowo spokojną przestrzeń za dwoma

zniszczonymi Smokami. Główna część floty majaczyła przed nimi, a pole błękitnego
dymu z silników wymieniało kolorowe promienie z flotą wroga, zbyt odległą, by ją
rozpoznać.

Han odetchnął z ulgą.
- Widzisz? Nie ma się czego bać!
- Nie ma się czego bać? - wrzasnęła Morwan, puszczając podłokietniki i

odwracając się do Hana z morderczym błyskiem w oczach. - Znaleźliśmy się w pułapce!
Flota królewska czekała na nas!

Han spojrzał jej w oczy, prezentując najlepszą wersję swojej twarzy do sabaka.
- No właśnie... prawie, jakby znali współrzędne wyjścia. Ciekaw jestem, jak to się

mogło stać.

Oczy Morwan się zwęziły.
- Ja też, kapitanie Solo.
Minęli rozbite Smoki Bitewne i owiewka „Sokoła" znów pociemniała pod

wpływem bliskich strzałów z turbolasera.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

178

- Przepraszam, że przerywam - zauważyła Leia, jak zwykle w idealnie

odpowiednim momencie - ale potrzebuję włączonego ekranu taktycznego. Nawet Jedi
niewiele zobaczy przez taką ścianę ognia.

Podejrzliwość w oczach Morwan zmieniła się w obawę. Kobieta szybko spojrzała

na panel sterowania czujników.

- Spróbuję. Na razie wszystko, co mi się udaje osiągnąć, to śnieżenie ekranu.
- Wszystko przez ogień turbolaserów - powiedział C3-PO za jej plecami. - Trzeba

wyostrzyć filtry.

- Filtry? - Morwan spojrzała zdezorientowana. - Jak mam to zrobić?
- I ty się uważasz za pilota? - burknął Han. - Jak w ogóle znalazłaś stację Telkur?
- Latałam na skiffie Batag - odpowiedziała Morwan, jakby ta nazwa wszystko

wyjaśniała. - Czujniki miały automatyczne filtry.

- Automatyczne filtry? - Han pokręcił głową. - I co jeszcze? Podgrzewane

siedzenia i dystrybutory kafu w kabinie?

Odpiął uprząż, wszedł w przejście pomiędzy fotelami pierwszego i drugiego

pilota i pochylił się nad Morwan, aby uruchomić filtry wyładowań
elektromagnetycznych.

- Są na suwakach... zaczynają od fal radiowych i filtrują aż do promieniowania

gamma.

Wyjaśniając Morwan działanie filtrów, Han jednocześnie przesuwał suwaki w

górę, zmniejszając ilość zakłóceń. Wreszcie na ekranie pojawił się wyraźny obraz. Flota
uzurpatorki znajdowała się w stanie jeszcze gorszym, niż to sobie wyobrażał: formacja
szturmowa była porządnie przerzedzona, a jedna czwarta floty hapańskiej zalewała
ogniem „Kendalla".

- Chyba miałaś szczęście, że zostałaś z nami - zauważył Han, zdejmując rękę z

suwaków filtrów. - Statek flagowy AlGray dostaje niezły łomot.

- Tak? - Morwan chwyciła Hana za ramię i przytrzymała.
- Chyba oboje wiemy dlaczego.
Coś wbiło się w bok Hana. Spojrzał w dół, i zobaczył, że w żebra wciska mu się

lufa niewielkiego ręcznego miotacza.

- Myślisz, że mam z tym coś wspólnego? - Gniew w głosie Hana był szczery...

złościł się głównie na siebie, że pozwolił, aby Morwan go przechytrzyła. - Niewdzięczna
Hutcica...

- Daj sobie spokój, Solo - warknęła Morwan. - Chyba nie chcesz mnie

rozwścieczyć bardziej, niż już to zrobiłeś. I tak mam sobie za złe, że tak późno was
rozpracowałam.

- Jak to nas rozpracowałaś? - zapytała Leia. „Sokół" zwolnił i skręcił oddalając się

od bitwy. - I byłabym raczej ostrożna z tym miotaczem. Jestem znana z tego, że się
denerwuję, kiedy ludzie strzelają do mojego męża.

- Chyba nie chciałabyś zobaczyć Leii, kiedy się zdenerwuje - zauważył Han,

starając się trzymać przed Morwan. Gdy tylko Leia wypowiedziała słowo „strzelają", C3-
PO zaczął pełznąć w kierunku wyjścia z pokładu. Prawdopodobnie zamierzał przemknąć
się na dół i wezwać na pomoc Cakhmaima i Meewalhę. - Kiedy się wścieknie, wszystko
wokół niej po prostu lata. Zwłaszcza odkąd została Jedi.

- To raczej nie powinno być problemem, kapitanie Solo - odparła Morwan spod

ramienia Hana, którego cały czas trzymała przed sobą. - Nie zastrzelę cię, jeśli zawrócisz

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

179

w kierunku bitwy.

Leia nie zmieniła kierunku lotu.
- A po co?
- Nie zrobi tego, bo nie chce wydać się podejrzana, kiedy wyślemy Tenel Ka

kolejną wiadomość - wyjaśnił Han, zerkając w dół, na ekran taktyczny. Dwa koreliańskie
dreadnaughty, pod osłoną potężnych tarcz i wielowarstwowych pancerzy, parły
naprzód, a za nimi podążało wszystko, co zostało z floty uzurpatorki. - Chce powiedzieć
Tenel Ka, żeby wzięła się w garść i trzymała pozycję.

Leia milczała, obserwując własny ekran. Złość Hana, wściekłego, że dał się

podejść, powoli ustępował miejsca innym emocjom. Wiedział, że Leia wyczuje zmianę
poprzez Moc, miał więc nadzieję, że żona zrozumie, iż lęk, jaki go teraz ogarnia, ma
związek wyłącznie z Tenel Ka. Naprawdę nie chciał, aby Leia pomyślała, że taki drobiazg
jak lufa miotacza między żebrami może go wyprowadzić z równowagi.

Po chwili Leia przemówiła.
- Myślisz, że te dreadnaughty mogą naprawdę się przebić? - spytała męża.
Han skinął głową.
- Do tego są zaprojektowane... żeby spenetrować nieprzyjacielską flotę i

rozedrzeć od środka. A jeśli ta strategia się powiedzie...

- ...ruszą za Tenel Ka. - dokończyła Leia. - Wtedy to już nie będzie miało

znaczenia, że wygrają walkę bezpośrednią, która nastąpi potem. Jeśli zabiją Tenel Ka,
monarchia zginie.

- A Rada Spadkobierców będzie mogła pozbierać Konsorcjum z powrotem -

stwierdziła Morwan. - Bardzo sprytne, księżniczko.

C3-PO dotarł do wyjścia z pokładu i z brzękiem ruszył na dół. Morwan nie

zwróciła na niego uwagi, nie obejrzała się nawet.

- Zdaje się, że zaczyna brakować nam czasu, księżniczko. Zawrócisz teraz czy...

mam zastrzelić twojego mężczyznę?

- Hm - mruknęła Leia. - Trudna decyzja. Z jednej strony odziedziczyłabym ten

stary transportowiec...

- Klasyczny transportowiec - poprawił Han. - YT-1300 jest jednym z

najcenniejszych...

- Koniec gry na czas - ostrzegła Morwan - Zawracaj albo pociągnę za spust.
Leia westchnęła i dziób „Sokoła" zaczął dryfować z powrotem w kierunku bitwy.
- Co robisz? - Strach Hana zmienił się w zakłopotanie. Czy ona naprawdę sądziła,

że jej mąż ryzykowałby życie Tenel Ka, ratując własne? - Zdrajcy mają szpiega!

- W porządku, Han - uspokoiła go Leia. - Mam wrażenie, że to już nie będzie

miało znaczenia.

- Oczywiście, że będzie miało! - sprzeciwił się Han. - Zgadną, na którym statku

jest Tenel Ka.

- Wystarczy, kapitanie Solo. - Morwan mocniej wbiła mu lufę miotacza w bok. -

Lecąc z Jedi i dwojgiem Noghri na pokładzie, nie miałam wielkiej nadziei, że to przeżyję.
Ale po drodze nie zawaham się i uwolnię galaktykę od jeszcze jednego bezmózgowca z
Sojuszu.

- Bezmózgowca z Sojuszu! - wrzasnął Han i gwałtownie wysunął ramię na

temblaku. - Dość tych obelg!

Chwycił lufę miotacza Morwan i mocno odepchnął. Morwan zdążyła nacisnąć

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

180

spust i wysłać serię promieni, które opaliły mu dłoń i odbiły się rykoszetem od tablicy.

- Han, nie! - krzyknęła Leia.
Ale Han już wbijał łokieć zdrowej ręki w twarz Morwan. Poczuł chrupnięcie

chrząstki nosowej i usłyszał jej krzyk, ale miotacz wciąż strzelał. Uderzył jeszcze raz.

Morwan wypuściła miotacz i podniosła ręce do nosa. Han odskoczył, przełożył

broń do zdrowej ręki - i ryknął z bólu, bo wreszcie poczuł poparzoną dłoń.

- Co robisz, Han? - Leia wyciągnęła rękę i odsunęła męża, żeby nie zasłaniał jej

mieczowi świetlnemu drogi do głowy Morwan.

- Odbieram mój statek - warknął Han i wycelował broń w Morwan, która

trzymała obie ręce przy zakrwawionej twarzy, jęcząc z bólu. - Co o tym sądzisz?

- Uważam, że znowu dałeś się postrzelić bez powodu. - Leia położyła miecz

świetlny ma kolanach. - Siedź tu i pilnuj jej - rozkazała - dopóki nie dotrą Noghri.

Han opadł na siedzenie nawigatora.
- Jak to bez powodu? - Nad tablicą sterowania unosił się szary dym z pół tuzina

dziur, jakie Morwan wystrzeliła w durastali. - Chciała mnie zabić!

- Nie sądzę - sprostowała Leia. - Nie miała najmniejszego powodu.
Han zauważył, że wciąż kierują się w stronę bitwy.
- Nie mów mi, że nadal zamierzasz wysłać tę wiadomość!
- Właściwie to mam komunikator - odrzekła.
Nawet Morwan była zaskoczona.
- Naprawdę? - zapytała stłumionym, nosowym głosem. - Dlaczego?
- Nieważne. - Leia przechyliła głowę, patrząc na swoje odbicie w owiewce, i

podniosła głos tak, żeby było ją słychać w korytarzu. - W porządku, Cakhmaim.
Wszystko pod kontrolą.

Ledwie to powiedziała, Cakhmaim i Meewalha wskoczyli na pokład. Cakhmaim

trzymał potężny sierp bojowy, a Meewalha sieć. Kiedy zobaczyli Hana siedzącego w
fotelu nawigatora i Morwan skuloną, z twarzą w dłoniach, na ich jaszczurczych
obliczach pojawiło się rozczarowanie.

- Dobra, zamknijcie ją. - Han pokazał na Morwan. - I użyjcie kajdanków

obezwładniających.

- Ale najpierw zajmijcie się jej nosem - dodała Leia. - Nie chcę, żeby udławiła się

własną krwią.

Han spojrzał wymownie na głębokie oparzenia na swojej dłoni.
- Mów za siebie.
- Han!
Wzruszył ramionami.
- To ty zawsze mi każesz szczerze wyrażać swoje uczucia.
- Odczekał, aż Noghri zabiorą Morwan, i spytał. - Chyba nie mówiłaś poważnie o

tej wiadomości?

- Owszem, poważnie. I musimy to zrobić teraz. - Leia wskazała głową ekran

taktyczny, na którym było widać formacje Tenel Ka przygotowujące się do walki
bezpośredniej. - Połącz mnie.

Han obserwował ekran przez chwilę, próbując się zorientować, co Leia miała na

myśli. Niestety, widział tylko nieustanne iskrzenie i miganie.

- Cholerna baba! - warknął. - Przestrzeliła mi coś w panelu sterowania.
- To jeszcze jeden powód, żeby wysłać wiadomość zaraz - rzekła Leia. - Tenel Ka

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

181

nie może dopuścić, aby bitwa zmieniła się w bezpośrednią walkę statków, bo Sojusz nie
będzie w stanie zamknąć pułapki.

- Pułapki?
Coś w panelu sterowania pękło z cichym stukiem i z dziury przed stanowiskiem

drugiego pilota buchnął dym. Han zaklął i ignorując plamy krwi, którą Morwan
spryskała całe stanowisko, usiadł w fotelu. Ekran taktyczny wyglądał tu niewiele lepiej
niż na stanowisku nawigatora, ale widział wystarczająco wyraźnie, żeby stwierdzić, że w
zasięgu wzroku nie było ani śladu okrętów Sojuszu.

- Nie widzę szans na żadną pułapkę.
Leia przez chwilę milczała.
- Słuchaj, Han... - odezwała się w końcu - jeśli nie możesz tego zrobić, po prostu

powiedz.

Teraz Han naprawdę się zmieszał.
- Czego zrobić?
- W porządku - dodała Leia. - Zrozumiem.
- Dobrze, że choć jedno z nas zrozumie - powiedział.
Leia spuściła głowę i obdarzyła męża jednym ze swoich typowych spojrzeń,

oznaczających „wiem, że kłamiesz".

- Leia, o co ci chodzi?
- Jeżeli wyślemy tę wiadomość, wiemy oboje, że na Korelii nasze nazwiska będą

warte tyle co śluz Hutta - odparła Leia.

- Gejjen dowie się, że pracujemy przeciwko nim, a ty zostaniesz ogłoszony

zdrajcą.

Słowa Leii uderzyły Hana w samo serce. Zrozumiał, że ona ma rację. Jeśli teraz

pomogą Tenel Ka, będą musieli to zrobić otwarcie, a najwyższe dowództwo Korelii -
Wedge, Gejjen i cała reszta - dowiedzą się, że wybrał Hapes, a nie swój rodzinny świat.

Ale jak Han mógłby nie pomóc Tenel Ka? Korelia zachowała się niegodnie,

próbując zamordować suwerenną przywódczynię i rozpętać wojnę tylko po to, aby
zdobyć korzystniejszą pozycję do negocjacji. Zamierzała wciągnąć sześćdziesiąt trzy
światy w wojnę domową, przy której konflikt Korelii z Sojuszem wydawałby się bójką na
boisku.

- Leio, moja reputacja nie ma tu znaczenia - powiedział wreszcie. - Co innego z

sumieniem.

Leia uśmiechnęła się z ulgą.
- Cieszę się bardzo - rzekła. - Też tak myślałam, ale nie chciałam podejmować

decyzji za ciebie.

- Świetnie, doceniam to - mruknął. - Ale wciąż nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Powiedziałam ci, że miałam przeczucie, prawda? - odparła. - A wtedy ty

chwyciłeś miotacz Morwan.

Han zmarszczył brwi, usiłując sobie przypomnieć, co też Leia mówiła o

przeczuciach.

- Aaa, tamto przeczucie - olśniło go. - Czemu nie powiedziałaś, że o to ci chodzi?
Leia wywróciła oczami.
- A co miałam powiedzieć? Zaufaj mi?
- Chyba nie - przyznał Han. Czuł się trochę głupio, że nie wychwyciła aluzji, ale

trudno było oczekiwać, żeby przez cały czas czytał w umyśle żony... w końcu nie jest

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

182

Jedi. - Ale przecież nie mogę po prostu połączyć się z Tenel Ka i powiedzieć: „Trzymaj
się mała, Solo już w drodze". Jaką pułapkę wyczułaś?

Leia pokręciła głową.
- Nie wiem dokładnie. Wtedy, koło komety, czułam, że ktoś nas obserwuje.
Han przypomniał sobie odległe spojrzenie Leii. Wtedy sądził, że żona próbuje

ostrzec Tenel Ka.

- Czy to był Jedi?
Skinęła głową.
- Mam wrażenie, że to Tesar, ale nie był mnie pewien i bardzo szybko się odciął.
Han zmarszczył brwi w zadumie.
- A skoro wyczułaś, że Jaina obserwuje nas przy Kiris...
- Właśnie - rzekła Leia. - Istnieją szanse, że ktokolwiek obserwował flotę Kiris...
- ...dotarł za nią tutaj.
Han przełączył komunikator na kanał wywoławczy; musieli go użyć, ponieważ nie

znali kodów ani częstotliwości floty Tenel Ka. Z panelu uniósł się dym, a kiedy
spróbował wyregulować suwaki, okazało się, że odczyty się nie zmieniają.

- Eee... Zanim wyślę tę wiadomość, może byś się wprawiła w trans pilotażu Jedi,

albo coś w tym rodzaju...

- Han, będę otwarta na Moc - obiecała Leia. - Nie ma czegoś takiego jak trans

pilotażu Jedi.

- Szkoda... bo nasze tarcze są do niczego. - Han posłał żonie całusa, uruchomił

swój mikrofon i zaczął nadawać na ogólnym kanale wywoławczym. - Uwaga, wiadomość
dla królowej matki Tenel Ka od Hana Solo. Słuchaj, mała... mam ci coś ważnego do
powiedzenia...

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

183

ROZDZIAŁ

21

Za iluminatorem kantyny przy magazynie widniała wspaniała zorza - świetlista

eksplozja zieleni, fioletu i szkarłatu, rozpościerająca się na całej powierzchni Mgieł
Przejściowych z kierunku gwiazdy Roqoo. Ten spektakl był skutkiem ogromnej
powierzchni mgieł i potężnej siły wiatru słonecznego błękitnego giganta, ale dzisiaj
Mara uznała widok raczej za upiorny niż skłaniający do zachwytu. Cudowne barwy zorzy
były dla niej dzisiaj jedynie barierą, która nie pozwalała im nawiązać kontaktu z synem.

Mara odwróciła się od iluminatora i spojrzała na męża. Siedział z drugiej strony

stołu, pochylony nad trzecim kubkiem czekolady tego popołudnia.

- Możemy równie dobrze już sobie to powiedzieć: Ben nie przyleci - odezwała

się.

Luke nie spuszczał wzroku z mżącej zasłony światła.
- Spóźnił się już bardzo - ciągnęła Mara. - A kiedy sięgam ku niemu poprzez

Moc, nie czuję go nigdzie w pobliżu. Albo Jacen nie wysłał wiadomości, albo Ben jej nie
odebrał. W każdym razie coś jest nie w porządku.

Luke skinął głową i pociągnął kolejny łyk z kubka.
- W dodatku zbliża się coś złego - dodał. - Nie czujesz?
Teraz, kiedy Luke o tym wspomniał, Mara coś wyczuła. Niewiele - lekki dreszcz,

który łatwo można było pomylić z uczuciem chłodu - ale jednak.

Mara spojrzała znów na iluminator, zwracając tym razem uwagę na odbicia w

jego rogach, a nie na zjawiskową łunę na zewnątrz. Większość klientów kantyny
stanowili przystojni, typowi Hapanie - i wszyscy wydawali się zajęci swoimi posiłkami
albo falleeńską piosenkarką na estradzie, nie zaś Skywalkerami. Nieludzie - z tuzin
niebieskoskórych Durosjan, kilku Arkonian o głowach w kształcie kowadeł i para
Kalamarian - wydawali się oczarowani łuną za oknem. A członkowie rodziny Twi'leków,
którzy prowadzili knajpę, byli zbyt zajęci, aby zwracać uwagę na kogokolwiek, kto nie
zamawiał drinków.

Mara znów spojrzała na Luke'a.
- Myślisz, że Jacen nas wrobił?
- Tak sądzę - głos Luke'a brzmiał spokojnie, ale ich więź w Mocy przepojona była

jego smutkiem, a także uczuciem oszołomienia i klęski. - Gdyby Tenel Ka tego nie
sprawdziła, nie uwierzyłbym, że wysłał Bena na poszukiwanie Jainy i Zekka.

- Muszę przyznać, że czuję się głupio, wierząc w Jacena - westchnęła Mara.
- Nie mów tak - poprosił Luke. - Oboje mu zaufaliśmy... i wciąż nie jestem

pewien, czy to był błąd. Jacen pomógł Benowi pokonać lęk przed Mocą... Nie możemy
o tym zapomnieć.

- Jakże bym mogła? - zapytała Mara. - Ale jeśli nas wrobił... jeśli prowadzi Bena na

Ciemną Stronę...

- I kto teraz wyciąga pochodne wnioski? - Luke pochylił się przez stół i ujął żonę

za ręce. Ściszonym głosem dodał: - Jeśli nawet Jacen pracuje z Lumiyą, nie sądzę, żeby

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

184

to robił od dawna. I nie musi to oznaczać, że chce zostać Sithem.

- Ani też, że nie chce - odparowała Mara. - Nie mamy pojęcia, co się dzieje

pomiędzy nim a Lumiyą.

- Znam Jacena - szybko odparł Luke. - Cokolwiek robi, uważa, że to dobre dla

galaktyki. Kiedy tylko pojmie swój błąd, będzie łatwo sprowadzić go z powrotem.

Mara zamyśliła się, usiłując sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni widziała, jak

Jacen robi coś samolubnego; próbowała wymyślić cokolwiek - na przykład przejęcie
dowodzenia SGS - co Jacen zrobiłby dla siebie, a nie dla ogólnego dobra.

Wreszcie skinęła głową. Jej lęk o Bena - i poczucie, że została oszukana przez

Jacena - zaczynały wpływać na jej osądy.

- Masz rację - powiedziała. - Ale lepiej działać szybko. Jacen już jest bardzo silny,

a jeśli Lumiya weźmie go w swoje szpony, nie minie wiele czasu, zanim dojdzie do
punktu, z którego nie ma powrotu. Nie możemy do tego dopuścić, Luke. Nie możemy
pozwolić, aby pociągnął za sobą całą galaktykę.

- Nie pozwolimy - zapewnił ją. - Zatrzymaliśmy Raynara, prawda?
- Nie dajesz mi wielkich złudzeń - mruknęła. Po rozbiciu statku w okolicy gniazda

Killików Raynar Thul przystał do tamtejszej kultury, w końcu stając się przywódcą
potężnej owadziej cywilizacji. Pod jego przewodnictwem Kolonia rozprzestrzeniła się aż
po granice z Dynastią Chissów, powodując wojnę graniczną, którą Luke zdołał
powstrzymać tylko dzięki temu, że pokonał Raynara w bezpośredniej walce. - Sam
wiesz, jak to wyszło. Od jak dawna Raynar jest zamknięty w piwnicy Świątyni Jedi?

- On naprawdę robi postępy - bronił się Luke. - Zgodził się na protezę ramienia i

zastanawia się nad operacją plastyczną, żeby zredukować blizny po oparzeniach.

- To mu się może przydać, kiedy ucieknie - zauważyła. - Przestraszy mniej małych

dzieci w drodze do czeluści miasta.

Luke zmarszczył brwi na jej sarkazm.
- Operacja pozwoli Raynarowi zobaczyć siebie w innym świetle - rzekł. - Cilghal

twierdzi, że to będzie wielki krok w jego ozdrowieniu.

- Niech ci będzie... może wyleczy się za kolejne dwa lub trzy lata. - Mara wstała i

podciągnęła pas, bo miał tendencję do opadania jej na biodra, obciążony dodatkowo
ciężarem shoto, które zrobiła, spodziewając się konfrontacji z Lumiyą. - Dogońmy
„Anakina" i pilnujmy Jacena. Ben pokaże się tam wcześniej czy później.

- Jeśli już tego nie zrobił.
Luke wstał i ruszył do drzwi; w tej samej chwili niejasny dreszczyk, który czuł do

tej pory, rozwinął się w wyraźne uczucie zagrożenia. Rozejrzał się po sali, usiłując
zidentyfikować jego źródło. Nie wyczuł nic groźnego ze strony pozostałych klientów,
ale to nie przeszkodziło mu niedbałym gestem odpiąć miecz świetlny od pasa.

Mara też miała już broń w dłoni, choć podobnie jak Luke trzymała ją przy boku,

aby nie wzniecać paniki.

- Czujesz to? - szepnęła.
- Idziemy. - Luke ruszył przez gęsty tłum, kierując się ku najbliższemu wyjściu.

Mara prawie deptała mu po piętach. Jeśli pozwolą, aby walka wybuchła tutaj, może
ucierpieć wiele niewinnych istot.

Znajdowali się już o kilka kroków od wyjścia, kiedy w nagim durastałowym

korytarzu przed kantyną pojawiła się zgarbiona postać; wysunęła się zza rogu jakieś
sześć metrów przed nimi. Miała na sobie obszerny czarny płaszcz z kapturem, pod

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

185

którym starannie ukrywała twarz przed światłami sufitu.

Luke miał dość czasu, aby się zorientować, że nie wyczuwa jej obecności w Mocy,

zanim wyciągnęła ramię i rzuciła w ich stronę srebrzystą rurkę, która potoczyła się po
podłodze. Migoczące diody nie pozostawiały wątpliwości co do natury przedmiotu.
Luke uniósł ramię i Mocą odepchnął przedmiot z powrotem w głąb korytarza.

- To granat! - krzyknął.
Granat był już prawie przy wlocie bocznego korytarza, kiedy rozbłysnął

srebrzystym światłem. Kantyną wstrząsnął potężny huk i Luke stwierdził, że przelatuje
przez stół, że dudni mu w uszach, a przed oczami latają płatki.

Wylądował na podłodze pod kaskadą rozlewających się napojów i wśród

bezładnie wymachujących kończynami klientów. Bębenki w uszach bolały go, bo
ciśnienie powietrza spadło, a właz wejściowy odpadł z przerażającym łomotem. W
chwilę później światła w kantynie zgasły, pozostawiając oszołomiony tłum pogrążony w
ciemności. Nad głowami rozwrzeszczał się alarm oznaczający przebicie powłoki.

Luke sięgnął w Moc i wyczuł Marę, leżącą o jakieś trzy metry do niego,

zaskoczoną, ale całą, i już dochodzącą do siebie. Skoczył na nogi i zobaczył, że w polu
rażenia eksplozji znalazły się głównie najbliższe okolice wyjścia. Jakieś dwa tuziny istot
bardziej lub lżej rannych leżały na pokrytej szczątkami podłodze. Najgłośniej
wrzeszczano w głębi kantyny, gdzie klienci nie odnieśli większych obrażeń, ale za to
wpadli w panikę.

Mara podeszła do Luke'a.
- Niezły wynik - wskazała głową za iluminator, gdzie przepływał strumień

szczątków z uszkodzonego korytarza. Na szczęście ciał było tylko kilka... ale żadne nie
było otulone w czarny płaszcz.

- To był dopiero początek - uznał Luke. Część przerażonych klientów zaczęła już

się tłoczyć do drugiego wyjścia z kantyny, a ich krzyki były coraz bardziej gniewne i
pełne zniecierpliwienia, bo nie mogli wszyscy naraz przepchnąć się przez właz. - Był
powód, dla którego nas zaatakowała, zanim...

Z drugiego wyjścia rozległ się głośny syk, a potem trzask, wywołując wśród

uciekających klientów okrzyki przerażenia. Luke od paru dziesięcioleci nie słyszał pejcza
świetlnego w akcji i teraz poczuł, że na ten dźwięk przeszedł mu po plecach zimny
dreszcz. Sięgnął pod szatę i wydobył shoto, które nosił przy sobie w oczekiwaniu na ten
właśnie moment.

- Cóż, powiedziałbym, że mamy dowód. - Serce Luke'a o mało nie pękło z

rozczarowania. - Bena tu nie ma. Za to jest Lumiya.

- Masz rację - odparła Mara. - Jacen nas wystawił.
Wyrwała shoto zza pasa i ruszyła po wewnętrznej ścianie kantyny; planowali

otoczyć przeciwnika z dwóch stron. Luke ruszył w kierunku włazu i zobaczył świetliste
węże, wijące się nad tłumem przed wejściem. Obok niego przeleciały skórzasta głowa w
kształcie kowadła, a potem dwa odcięte ludzkie ramiona. Niektórzy krzyczeli z bólu, cali
zakrwawieni.

- Cofnąć się, kreetle! - lodowaty głos należał do Lumiyi. - Cofnąć się! Może was

uratować tylko jeden człowiek!

Pejcz uderzył znowu i przerażeni klienci kantyny zaczęli się cofać. W wejściu

pojawiła się postać w ciemnym płaszczu. Lumiya zdjęła już kaptur, ale twarz miała
przesłoniętą ciemną tkaniną. Pejcz świetlny zwisał u jej boku, a jego sześć rzemieni

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

186

składało się ze skóry, energii i nabitego kryształami metalu. Luke zaczął przepychać się
w jej stronę; używając Mocy, delikatnie odsuwał ludzi od siebie, walcząc z cofającym się
tłumem.

- Ty! - Lumiya wyciągnęła długi palec w jego kierunku. - Odłóż ostrza i uklęknij!
- Mowy nie ma!
Luke włączył ostrza - jedno krótkie i jedno długie, aby skompensować podwójną

naturę jej broni - i szedł przez rozstępujący się tłum. Szybciej i bezpieczniej byłoby
zaatakować Lumiyę długim łukiem skoku wspomaganego Mocą, ale była szansa, że jego
przeciwniczka jeszcze nie wie o Marze skradającej się z boku. Luke chciał więc ściągnąć
na siebie jej uwagę, dopóki Mara nie znajdzie się na dobrej pozycji do ataku.

Lumiya nie miała ochoty czekać. Jej pejcz trzasnął i rozciął stojącego obok

Durosjanina wzdłuż jednego boku. Nieszczęśnik przewrócił się, wyjąc z bólu, a miotacz,
który próbował wyciągnąć, z łomotem upadł na podłogę.

Tłum zamarł w przerażeniu, obserwując z otwartymi ustami wijącą się ofiarę.
- Jedi zdecydował o waszym losie! - zawołała Lumiya znad wyjącego Durosjanina.

Jej pejcz strzelił znowu, owijając się tym razem wokół talii smukłej hapańskiej piękności i
przecinając ją prawie na pół. - Przez niego zginiecie wszyscy!

Stłoczeni przy wyjściu goście kantyny zwrócili się w stronę Luke'a, wyciągając

miotacze lub wibroostrza. Oczy mieli półprzytomne, usta wykrzywione w gniewnym
grymasie. Luke zrozumiał, że Lumiya użyła Mocy, aby skierować ich strach i złość
przeciwko niemu. Widocznie nie zależało jej na uczciwej walce... nie bardziej niż Marze.

Luke ruszył naprzód, Mocą odpychając klientów z drogi i ostrzami odbijając

strzały tych, którzy mieli odwagę otworzyć ogień. Nie chciał ranić ogłupionych przez
Lumiyę nieszczęśników, ale musiał się bronić. Jeśli pozwoli, by sytuacja wymknęła się
spod kontroli i dopuści do zmasowanego ataku na siebie, wielu z obecnych straci
ramiona, nogi albo życie.

Znalazł się już prawie w zasięgu pejcza świetlnego, kiedy Twi'lek w czystym

białym fartuchu wyszedł mu naprzeciw i zastąpił drogę.

- Jesteś Jedi! - warknął. Jego głowogony drgały z gniewu, a jeśli nawet przerażały

go dwa ostrza syczące mu przed nosem, na jego ciastowatej twarzy nie było lęku. - Nie
możesz pozwolić, aby moi klienci ginęli tylko po to, żebyś uratował własną skórę!

Luke użył Mocy, aby odsunąć Twi'leka z drogi. Stracił Marę z oczu, ale czuł ją

poprzez więź w Mocy i wiedział, że może zaatakować... a Lumiya nadal wydawała się
nieświadoma jej obecności.

Twi'lek stanął za Lukiem.
- Tchórz! - syknął stłumionym głosem i zwrócił się do tłumu. - Dajcie mu...
Luke uspokoił go potężnym kopniakiem w tyłek i rzucił się na Lumiyę. Usiłował

obydwoma ostrzami zadać śmiertelny cios. Wiedział, że nie ma co marzyć o szybkim
zwycięstwie, ale musiał odwracać jej uwagę, dopóki Mara nie uderzy.

Lumiya walczyła po mistrzowsku. Trzasnęła pejczem na wysokości jego nóg,

zmuszając go do wysokiego skoku; zyskała w ten sposób ułamek sekundy, aby uskoczyć.
Luke opadł blisko środka kantyny. Zajrzał w ciemny korytarz, gdzie przycupnęła Alema,
ukryta pod cieniem Mocy. Nie zobaczył jej.

Pejcz Lumiyi uderzył nagle w bok Luke'a. Odskoczył, a powietrze napełniło się

iskrami, ozonem i szczątkami kryształu Kaiburr. Zablokował pejcz krótkim ostrzem, a
długim odciął jeden z rzemieni.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

187

Alema mogła go w tej chwili dopaść. Dmuchawę z gotowym grotem miała przy

ustach, a Skywalker był tak skoncentrowany na Lumiyi, że nawet by tego nie poczuł.
Tego właśnie Lumiya chciała, tego oczekiwała.

Ale gdzie w tym Równowaga? Luke Skywalker zabrał jej tak wiele... władzę w

ramieniu, gniazdo, tożsamość... Alema nie mogła tak po prostu go zabić. Musiała go
najpierw zniszczyć; powinien patrzeć na śmierć Mary, a w chwili własnej śmierci
zrozumieć, że nie ma nadziei, że Lumiya zwyciężyła, że Sithowie sięgną po jego
siostrzeńca i syna, a zakon Jedi umrze wraz z nim.

A więc Alema nie zrobiła nic. Czekała bez ruchu, a pejcz Lumiyi uderzał raz po

raz, utrzymując Skywalkera w miejscu. Uderzała po bokach i głowie, aby nie mógł się
odwrócić, wykonać salta ani zniknąć z pola widzenia.

Wreszcie Skywalker udał, że chce odskoczyć - i Lumiya popełniła błąd.

Spróbowała niezbyt skutecznie zablokować jego „ucieczkę", a wtedy Luke wykonał
nieprawdopodobną paradę: ciął w poprzek krótszym ostrzem, a długim zaprezentował
tnący i wirujący atak.

Lumiya nie miała wyboru - musiała się cofnąć. Skywalker znikł z przejścia i z pola

widzenia Alemy; a zobaczyła jeszcze, jak światło framugi przecina ostatni rzemień
pejcza. Rozległ się nowy chór krzyków, trysnął strumień krwi i opadł w linii
wydłużonych, czerwonych kropel.

Kiedy Alema znów zajrzała do kantyny, zobaczyła naprzeciwko siebie

przycupniętą Marę. Kucała tuż za wejściem, odwrócona w drugą stronę. Kilka metrów
za nią Skywalker i Lumiya toczyli zaciętą walkę pośrodku tłumu. Luke próbował trzymać
się otwartej przestrzeni, aby nie ranić gości; Lumiya przeciwnie - starała się zawsze mieć
kogoś pomiędzy sobą a przeciwnikiem, żeby Skywalker nie mógł atakować, nie zabijając
ich najpierw.

Teraz Alema miała swoją szansę, ale... nie wystarczyłoby zabić Marę. Alema była

Jedi, a Jedi służą Równowadze.

Alema sięgnęła Mocą ku Skywalkerowi, dzieląc z nim cały smutek i samotność,

jaką jej zgotował - wstyd, beznadzieję i nieustający ból.

Przez Moc przemknęła błyskawica zaskoczenia. Skywalker wytrzeszczył oczy i

przesunął się w kierunku wyjścia. Na to tylko czekała Lumiya.

Pejcz trzasnął znowu, otaczając Skywalkera ognistą siatką skóry i światła. Krótsze

ostrze upadło razem z dłonią, która je trzymała. Szata Luke'a opadła w strzępach,
pozostawiając w powietrzu różową mgiełkę krwi i spalonego ciała.

Alema dmuchnęła i grot wystrzelił.
Mara usłyszała krzyk Luke'a, początkowo sądziła, że jej mąż krzyczy z bólu, ale

wtedy poczuła dotknięcie w Mocy i zrozumiała, że on boi się o nią, że coś leci ku niej z
prędkością niewiele mniejszą od promienia lasera. Przypadła do podłogi i poczuła
mrowienie na skórze, kiedy mały, ciemny przedmiot świsnął nad jej ramieniem.

Jakaś Twi'lekianka krzyknęła zaskoczona. Mara przetoczyła się i stanęła na nogi.

Zobaczyła, że jedna z żon właściciela kantyny, stojąca o kilka metrów od niej, gapi się
na wejście i ze zdumioną miną wyciąga z uda maleńki, stożkowaty grot. Lumiya
widocznie sprowadziła posiłki, ale Mara nie miała czasu zastanawiać się nad tym, kto to
może być. Twi'lekianka nagle zadrżała; z trudem chwytała oddech, a wreszcie upadła,
miotając się w konwulsjach.

Trucizna.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

188

Mara obróciła się na pięcie w stronę korytarza i zobaczyła, że jest zablokowany

przez tłum przerażonych, uciekających Hapan. Wyłączyła miecze i ruszyła w sam środek
tłumu, pchając Mocą pierwszych biegnących jak najdalej do przodu. Wiedziała, że Luke
jest ciężko ranny, ale wiedziała też, że nie uratuje go, pozwalając, aby ten, kto wystrzelił
grot, dostał kolejną okazję. Jak tylko znalazła się w korytarzu, włączyła oba ostrza i
wpatrzyła się w kąt, z którego wyleciał grot.

Zobaczyła tylko cień.
Uciekający klienci potrącali Marę, klnąc i narzekając, że zagradza im drogę

ucieczki. Mara uznała, że napastnik uciekł już z korytarza, więc odwróciła się, żeby
pobiec z nimi, zastanowiła się jednak, dlaczego - mimo dwóch świecących ostrzy -
tamten kąt spowity jest ciemnością.

Odwróciła się w tamtą stronę, ale musiała wyłączyć miecz, bo opity solanką

Arkonianin o mało nie nadział się na jej ostrze; gwiżdżąc w panice, zderzył się z nią tak
mocno, że z trudem tylko i dzięki Mocy utrzymała się na nogach.

- Zjeżdżaj! - wrzasnęła.
Zamiast pchnąć Arkonianina Mocą z powrotem, odsunęła się, aby mu dać wolną

drogę - i to uratowało jej życie, kiedy ciemne, prawie czarne ostrze wysunęło się z jego
piersi, tak blisko gardła Mary, że bała się poruszyć głową.

Reagując odruchowo, Mara cięła lewą ręką, celując w miejsce za plecami

Arkonianina, i poczuła, że ostrze jej shoto trafiło na przeszkodę. Rozległ się zaskoczony
kobiecy krzyk i ciemne ostrze zniknęło z piersi Arkonianina, który jęcząc i bulgocząc
krwią, upadł na podłogę.

Zza niego wyłoniła się przygarbiona postać w czarnej szacie Jedi. Wyglądała,

jakby z bólu nie mogła się wyprostować, jedno jej ramię zwisało skurczone i bezwładne
z opadającego ukosem barku. Tylne lekku ucięte było tuż nad ramieniem, a przednie
ziało dymiącą raną w miejscu, gdzie dotknęło go ostrze Mary.

- Alema? - jęknęła Mara.
Była tak zdumiona, że zapomniała się bronić, kiedy Twi'lekianka włączyła swój

miecz. Przechwyciła jednak atak na shoto, po czym odbiła broń Alemy i opuściła długie
ostrze w zabójczym cięciu.

Alema użyła Mocy, aby skoczyć saltem w tył, i spadła głową w dół na tłum

uciekających klientów kantyny. Wylądowała w końcu na nogach po drugiej stronie
korytarza. W kantynie tłum szumiał gniewnie; uciekinierzy, nie mogąc się przedrzeć
przez środek pojedynku na miecze, zatrzymali się w korytarzu.

Mara miałaby ochotę zadać Alemie dziesiątki pytań. Czy była uczennicą Lumiyi?

Jak uciekła z Tenupe? Od jak dawna jest z powrotem?

Ale przez więź w Mocy czuła, że Luke szybko słabnie. Jego energia zanikała,

koncentracja odmawiała posłuszeństwa. Musiał sięgać głęboko w Moc, żeby utrzymać
ból z dala od siebie, a ciało w ruchu.

Mara wyszła na środek korytarza, trafiając w zasięg broni Alemy. Twi'lekianka

odsunęła się od ściany, aby zyskać przestrzeń do manewru; rzucało się w oczy jej
kuśtykanie spowodowane uciętą stopą. Mara dodała do swojej listy jeszcze jedno
pytanie: dlaczego Alema pomogła zabić Tresinę Lobi?

Przysunęła długie ostrze do gardła Twi'lekianki.
- Nie mam wiele czasu, więc dam ci tylko jedną szansę - rzekła. - Poddaj się albo

walcz... a nie wyglądasz na osobę, która wytrzyma długo.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

189

Alema spojrzała w kierunku kantyny; trzask pejcza Lumiyi stawał się coraz

głośniejszy i częstszy. Uśmiechnęła się z zaskakującą pewnością siebie.

- Mogłabyś pozwolić nam pokuśtykać swoją drogą - rzekła. - Obiecujemy

spokojnie odejść.

Mara poczuła zimny gniew.
- To właśnie była twoja ostatnia szansa.
Zaatakowała obiema rękami; przełamała obronę Alemy za pomocą miecza, a

shoto dźgnęła ją w pierś. Zwykle nie ryzykowała tak szalonego ataku, ale Alema była
marnym wyzwaniem, a Luke tracił...

Za zbytnią pewność siebie zawsze się słono płaci. Alema odrzuciła miecz,

wyciągnęła rękę i wbiła ostre twi’lekiańskie szpony w gardło Mary, jednocześnie
wykręcając się tak, że shoto uderzyło w pustkę.

Mara zaczęła się dławić własną krwią. Spróbowała skrzyżować ostrza na ciele

Alemy, ale stwierdziła, że ramiona opadły jej po bokach. Chciała je unieść, ale oczy
Alemy pociemniały nagle, a jej niebieska twarz pokryła się malutkimi, trzeszczącymi
wyładowaniami energii.

Mara dała sobie spokój z ramionami. Szarpnęła się w tył, wyrywając szyję ze

szponów, i objęła nogami kolana Alemy. Promień błękitnego wyładowania z trzaskiem
przeleciał nad jej twarzą, tak blisko, że widziała go nawet przez zaciśnięte powieki.

Przesunęła jedną nogę w górę, a drugą w dół, i zacisnęła. Upadły na ziemię

jednocześnie, ale to Alema uderzyła z całej siły w podłoże plecami i głową.

Twi'lekianka zwiotczała natychmiast, jakby jej szatę wypełniała galareta. Mara już

uniosła miecz, aby odciąć przeciwniczce głowę, ale zatrzymała ostrze o centymetry od
jej gardła. Nie mogła zabić nieprzytomnego wroga, nawet takiego, który zdradził zakon
Jedi... nawet teraz, kiedy tak się spieszyła, aby pomóc Luke'owi.

Pozbawiła przytomności dość istot, żeby mieć pewność, że Alema nie udaje

omdlenia. Zabrała jej broń i przyklękła. Czuła, że siły nadal opuszczają Luke'a i że
zaczyna on wątpić w możliwość zwycięstwa, ale nie mogła pozostawić Twi'lekianki
wolnej i uzbrojonej - choćby nawet nieprzytomnej.

Klienci znowu rzucili się do wyjścia. Mara związała ręce Alemy za plecami, zabrała

jej miecz i podniosła dmuchawę z podłogi. Rozsunęła szaty kobiety, żeby sprawdzić, czy
nie ma ukrytego miotacza i jeszcze raz ucieszyła się, że nie zabiła nieprzytomnej.

Pod szatą Alema nosiła czarną kurtkę bojową z płytką czujnikową migającą

światłami tuż nad sercem. Wiązka cienkich przewodów biegła od płytki do kieszeni na
piersi, wypchanej czymś pękatym. Mara bardzo ostrożnie zajrzała do kieszeni i po
przewodach dotarła do tego, co spodziewała się znaleźć: stycznik zaczynający działać w
chwili śmierci, podłączony do detonatora protonowego rakiety z baradium.

Nie miała innego wyjścia: musiała rozbroić stycznik. Obrażenia głowy były ciężkie.

Twi'lekianka mogła umrzeć w każdej chwili, a nawet gdyby przeżyła, jeden z
uciekających klientów mógł niechcący detonować ładunek. Przewody stycznika musiały
być odłączane w odpowiedniej sekwencji, aby detonator nie eksplodował. Mara miała
tylko nadzieję, że Luke zdoła się utrzymać, zanim ona skończy. Nawet prowadzona
przez Moc będzie potrzebowała trochę czasu.

A tego niestety Luke nie miał. Czuł to w żarze, który palił jego płuca, w ciele,

które piekło go żywym ogniem. Oddychał płytko i spazmatycznie, a krew spływała mu z
boku różową pianą. Wzywał Moc, aby walczyć dalej; absorbował ją szybciej, niż mogło

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

190

to znieść jego ciało, dosłownie spalając własne komórki. Miał przed sobą jeszcze minutę
walki... może mniej.

Musiał skończyć teraz.
Zablokował parę trzeszczących rzemieni energetycznych mieczem świetlnym i

odepchnął je na bok, po czym rzucił się w kierunku Lumiyi, przeskakując przez stół do
claqballa. Odparowała cios, zasłaniając się twi'lekiańską kelnerką. Mógł kontynuować
atak i przeciąć zarówno tarczę, jak i przeciwniczkę, ale nawet w desperacji nie potrafiłby
zabić zakładnika. Skoczył w górę, przekręcił się w powietrzu i opadł na śliską, zasłaną
sztućcami podłogę, tuż przed Lumiyą.

Przeciwniczka zamachnęła się i pejcz łukiem poleciał w kierunku jego głowy.

Luke przykucnął i rzemienie świsnęły nad nim. Kiedy Lumiya zaczęła się odwracać, by
uniknąć jego ataku, uderzył ją silnie Mocą i obrócił wokół jej własnej osi. Uderzyła w
stół z drinkami i omal nie upadła, ale znów osłoniła się zakładniczką.

Luke uśmiechnął się i uniósł ramię, pozornie celując mieczem w kelnerkę, ale

Mocą wyrwał ją z uścisku Lumiyi, rzucając na drugą stronę stołu do claqballa.
Dziewczyna z hukiem wylądowała po drugiej stronie, wrzeszcząc z przerażenia, ale na
razie bezpieczna.

Tymczasem Lumiya odzyskała równowagę i jej pejcz znów poleciał w kierunku

Luke'a. Skoczył nad jej głową, wywinął koziołka, a w chwili kiedy spadał w dół, sięgnął
mieczem tak, by trzeszczące rzemienie owinęły się wokół niego. Wylądował na stole do
claqballa i szarpnął z całej siły.

Ale w tym momencie jego poranione ciało zawiodło. Zamiast wyrwać broń z

dłoni Lumiyi, stracił miecz świetlny, który wyśliznął mu się z dłoni i poleciał w mrok.

Luke zaklął z niedowierzaniem, stoczył się ze stołu i wykonał salto w tył.
Okazało się to katastrofą. Wylądował na ciele jednej z pierwszych ofiar Lumiyi i,

zbyt słaby, aby się utrzymać na nogach, uderzył o podłogę z głośnym hukiem. Czuł
Marę w korytarzu, mocno na czymś skoncentrowaną, przerażoną, czuł jej błaganie, by
wytrzymał i nie atakował, dopóki nie będzie jej miał przy sobie.

Nie miał szans. Siły uchodziły z niego zbyt szybko. Zaczął się obawiać, że zdrada

Jacena będzie go kosztować życie. A kiedy Lumiya z nim skończy, spokojnie zajmie się
Marą. Pierś ścisnęło mu dziwne uczucie... mieszanka gniewu, smutku i lęku. Jacen
zdradził ich... a to mogło znaczyć tylko jedno: że gdzieś po drodze to Luke zawiódł
Jacena.

Lumiya widocznie podejrzewała pułapkę, bo widząc, że nie wstaje natychmiast,

nie spieszyła się z atakiem.

- Nie jest za późno, Skywalker! - zawołała. - Pozwól mi się teraz zabić, a przeżyją

wszyscy inni. Nawet Mara.

- Bardzo wspaniałomyślne - odpowiedział Luke. Rozglądał się po podłodze,

szukając shoto, który stracił wraz ze swoją cybernetyczną dłonią. - Ale nie skorzystam.
Nie możesz dostać Jacena.

- Jacen? - Lumiya zaśmiała się zimno. - Skąd ci przyszło do głowy, że chodzi o

niego?

- Zaangażowałaś się w SGS, prawda? - Nie udawało mu się jakoś zlokalizować

żadnego ze swoich mieczy; ostrza zgasły natychmiast, kiedy wypadły mu z dłoni, a
podłoga kantyny była tak usiana śmieciami i pogrążona w cieniu, że trudno było
cokolwiek na niej znaleźć. - Kto inny mógł ci dać to... mieszkanie? Kto mógł ci

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

191

udostępnić pliki SGS?

I znów ten okrutny śmiech.
- Brawo! - Trzaskanie pejcza stało się głośniejsze, kiedy Lumiya skracała rzemienie

dla lepszej kontroli. - Kto jeszcze miał dostęp do kodów Jacena? Kto jeszcze mógł
wydawać rozkazy oficerom SGS w jego imieniu?

Luke odczuł te pytania jak kopniaki w żołądek. Wiedział, że Lumiya tylko próbuje

go zranić, że jej słowa są prawdopodobnie czystym kłamstwem, ale ta możliwość
wyjaśniała zbyt wiele... a teraz, kiedy jeszcze przypomniał sobie zachowanie Bena przez
ostatnie kilka miesięcy, musiał przyznać, że sam coś podejrzewał.

Coś chrupnęło na podłodze, kiedy Lumiya okrążała stół do claqballa. Luke

przestał szukać swojego shoto i zaczął rozglądać się za inną bronią. Nie przyniósł ze
sobą miotacza, woląc lekkie ostrza, ale ciało, na które upadł, należało do kosmicznego
wędrowca, a tacy zawsze mieli miotacze.

- Kłamiesz - warknął Luke. Przez ten czas znalazł pas zabitego i dotarł do kabury.

- Mówisz to, żeby... mnie zranić!

- Czy to zmienia fakty? - zapytała Lumiya. - Sprawiłeś mi wiele bólu przez te lata,

Skywalker. Co miałabym zrobić lepszego niż doprowadzić, aby historia twojej rodziny
zatoczyła krąg?

Luke wiedział, że Lumiya próbuje jedynie sprawić mu jak najwięcej bólu, zanim

go zabije, ale i tak nie wytrzymał.

- Przestań! - krzyknął ze szczerym gniewem. - Nigdy nie zrobisz Sitha z mojego...
Nie miał już czasu dodać „syna".
Zobaczył pejcz Lumiyi wijący się przez stół do claqballa zaledwie o centymetry

nad jego powierzchnią. Wiedział, że nie wystarczy mu refleksu, żeby uskoczyć i uchronić
głowę przed ognistymi rzemieniami.

Rzucił się w tył, zamykając oczy przed trzeszczącym żarem, a rzemienie

przeleciały o szerokość palca nad jego nosem. Uniósł miotacz, który wyrwał z kabury
nieboszczyka. Pozwalając, aby Moc kierowała jego dłonią, przycisnął spust trzy razy,
zanim poczuł w Mocy szok Lumiyi, a potem nacisnął go jeszcze dwa razy, aż usłyszał, jak
jej ciało pada na podłogę.

Nagle usłyszał krzyk Mary, która wołała do niego z drugiego końca kantyny,

zalewając Moc przerażeniem:

- Nie strzelaj!
Luke usiadł i uchwycił wzrokiem jej postać w przejściu. Widział, jak rozpycha

ostatnie garstki maruderów - głównie rannych - którzy wciąż próbowali opuścić
kantynę.

- Nie możesz jej zabić!
Luke spojrzał na Lumiyę i stwierdził, że całkiem nieźle mu poszło. Leżała pod

stołem do claqballa, trzy smugi dymu unosiły się z jej piersi, a cybernetyczny gorset
iskrzył i syczał od zwarć. Pejcz leżał niedaleko, tam, gdzie go upuściła, kiedy ją postrzelił.
Jego własny miecz leżał obok, tam, gdzie wylądował, kiedy użyła pejcza, żeby go
rozbroić. Użył Mocy, żeby ściągnąć do siebie oba przedmioty, a potem wstał, żeby
sprawdzić, co z Lumiyą.

Ku jego zdumieniu, oczy kobiety były przytomne i czujne, choć zmrużone z

wielkiego bólu. Kiedy tylko go zobaczyła, w ich kącikach pojawiły się zmarszczki,
zupełnie jakby się uśmiechała. Na ten widok znów poczuł na plecach dreszcz

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

192

zagrożenia, ale starał się tego nie okazać.

- Mara... idzie - wydyszał. - Spróbuje cię ocalić...
- Chyba nie - Mara podeszła do niego od tyłu i spojrzała na Lumiyę. - Właściwie

nie ma szans.

Chwyciła Luke'a za ramię i próbowała go odciągnąć, ale on - wciąż walcząc z

bólem - oparł się i pozostał na miejscu.

- Maro, nie możemy jej...
- Ależ możemy, Luke. - Mara rozchyliła szatę Lumiyi, odsłaniając - poza ranami

od miotacza i gorsetem podtrzymującym życie - czarną kurtkę bojową z czujnikiem na
sercu. Diody mrugały słabo i niepewnie. - Właściwie możemy tylko wiać!

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

193

ROZDZIAŁ

22

Z rojem miy'tilow o kleszczowatych skrzydłach kąsających przednie tarcze, i z

krążownikiem bojowym klasy Nova, podszczypującym ich od rufy, Leia szarpała
drążkiem sterowym we wszystkich możliwych kierunkach. Ufała Mocy i ślepemu trafowi,
że przeprowadzi „Sokoła" przez sztorm nieprzyjacielskiego ognia. Jak Han przez te
czterdzieści lat zdołał uniknąć rozpylenia na atomy - a nawet nie nabawił się nerwicy
żołądka - wykraczało poza granice jej pojmowania. Miała tylko nadzieję, że sama jest
dość dobrym pilotem, aby wytrzymali, dopóki nie nadleci flota Sojuszu... i że nie
pomyliła się co do pory jej przybycia.

Kilka metrów przed nimi pojawiło się złociste mżenie energii dyspersji - oznaka,

że tarcze „Sokoła" bliskie są przeciążenia. Leia przez chwilę nie zwracała na to uwagi, bo
musiała spojrzeć na siedzenie drugiego pilota, które zajmował Han, pochylony nad
rozmontowanym panelem regulacji siły tarcz. C3-PO stał obok niego, starając się
trzymać panel nieruchomo na tablicy sterowania, aby Han mógł spokojnie pracować.

- Jak tam naprawa tarcz?
- Nawet ja nie potrafię rozdzielić ruchomego celu - poskarżył się Han. - Nie

ruszaj się, Threepio!

- To nie moja wina - odparł C3-PO. - Utrzymanie czegoś bez ruchu jest całkiem

niemożliwe, kiedy księżniczka Leia ucieka przed nieprzyjacielskim ogniem. Wewnętrzne
kompensatory bezwładności „Sokoła" są po prostu niewystarczające do takich
manewrów.

„Sokół" skoczył naprzód, kiedy salwa z turbolasera uderzyła w tylne tarcze. Z

tablicy rozdzielczej rozległ się dźwięk alarmu, oznajmiając desperacką potrzebę
przemieszczenia energii tarcz.

- Próbuję! - warknął Han pod adresem alarmu. - Próbuję!
Leia zatoczyła szeroki łuk, aby uniknąć klucza rakiet. „Sokół" zadrżał, kiedy

Noghri, obsługujący wieżyczki, zaczęli strzelać z działek. Miy'til, który przypuścił na nich
atak, eksplodował w kipiącą kulę ognia.

C3-PO skrzeknął z przerażenia.
- To moja ręka, kapitanie Solo!
- Przestań miauczeć - syknął Han. - Nawet nie przeszło na wylot.
- I tak będę potrzebował nowej pokrywy metacarpalowej - poskarżył się robot. -

Może nie musielibyśmy tak ostro manewrować, gdyby księżniczka Leia uciekała w
kierunku przeciwnym do statków nieprzyjaciela.

- Nie mogę, Threepio - odparła Leia. W tej chwili leciała pod kątem prostym do

uzurpatorów, robiąc wszystko, co w jej mocy, aby kierować „Sokoła" na coraz większy
żółty rożek trzeciego księżyca Hapes, Megos. - Zostalibyśmy wzięci w krzyżowy ogień.

- Krzyżowy ogień? - zapytał robot. - Między kim a kim? Nie widzę, żeby za nami z

nadprzestrzeni wychodziła jakaś przyjazna flota.

- Ale się pojawi - zapewniła Leia.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

194

- Jasne, może tu być w każdej chwili - burknął Han.
Leia doprawdy nie mogła mieć do Hana pretensji o sceptycyzm, Flota Ratunkowa

Sojuszu powinna już atakować, ale krótkie dotknięcie poprzez Moc, jakie niedawno
poczuła, nie było wystarczającym potwierdzeniem jej istnienia. Nic innego nie
przychodziło jej jednak do głowy. Wyczuła Jainę i Zekka, obserwujących, jak „Sokół"
opuszcza Gromadę Kiris, a to mogło oznaczać tylko jedno: że Sojusz Galaktyczny czekał
tylko na właściwą chwilę, aby uderzyć na tajną flotę szturmową Korelii.

Więc czemu nie uderzali?
Promień turbolasera rozprysnął się po lewej burcie, rzucając „Sokołem" w bok.

Threepio uderzył w siedzenie Leii, odbił się i z łomotem upadł na pokład, pozostawiając
w pustym gnieździe panelu sterowania kłębowisko splątanych przewodów.

- O nie - jęknął zza jej pleców mały robot. - Zdaje się, że wyrwałem panel

regulacji tarcz z tablicy kontrolnej. Teraz kapitan Solo będzie potrzebował dwa razy tyle
czasu, aby ją naprawić!

- Zapomnij o tym, Threepio. - Kolba lutownicza wydała lekki trzask, kiedy Han ją

wyłączył. - Nie mieliśmy żadnych szans.

Rezygnacja w głosie Hana zabolała Leię mocniej niż wszystkie jego krzyki i

przekleństwa. Wydawało się prawie, że stracił wiarę w szczęśliwe zakończenie tej
historii... jakby nie uważał jej za dość dobrego pilota, by mogła go ocalić.

- Przepraszam, że nie załapałem, kiedy mówiłaś o tej wiadomości - odezwał się

Han. - Te strzały w tablicę rozdzielczą będą nas drogo kosztować.

- Nie, Hanie, to ja przepraszam - odparła Leia. Ekran taktyczny wciąż nie zdradzał

ani śladu floty Sojuszu, a ona sama zaczęła się już zastanawiać, czy słusznie namawiała
Tenel Ka do stawiania oporu. - Ale ja się nie poddam. - Położyła dłoń na dźwigniach
przepustnic. - Widzisz jakikolwiek powód, żebym nie mogła iść na całość?

- Chcesz powiedzieć; że nie obchodzi cię przeciek chłodziwa i płytka wektorowa

numer 4, która robi się lepka?

- Aha... - Leia przez chwilę miała ochotę zdjąć ręce z dźwigni; nie zauważyła

lepkiej płytki wektorowej. - No, to tylko te dwa problemy.

- No cóż... też nie widzę innych. - W głosie Hana zabrzmiała pewna nadzieja,

jakby podjęcie desperackiej gry, w której stawką jest ich życie, było mu niezbędne do
poprawy humoru. - Zasuwaj, skarbie!

Leia ustawiła dziób „Sokoła" prosto na czarne wnętrze półksiężyca i przesunęła

dźwignie daleko poza ograniczniki przeciążenia, a potem pchnęła dalej, aż do oporu.
Poczuła, jak zagłębia się w fotel, kiedy przyspieszenie statku testowało wytrzymałość i
tak już mocno przeciążonych kompensatorów bezwładności... a potem wystrzelili do
przodu, w sam rój miy'tilow, które ich nękały.

Kiedy „Sokół" znalazł się w środku grupy, myśliwce zaczęły strzelać z krótkiego

zasięgu i przestrzeń eksplodowała pomarańczowymi płomieniami. Noghri odpowiedzieli
z poczwórnych działek, w dwie sekundy zmiatając cztery myśliwce. I oto „Sokół" był już
poza formacją, a przed sobą miał jedynie podziurawiony kraterami sierp Megos, szybko
rosnący w iluminatorze.

Miy'tile wypuściły za nimi desperacką salwę rakiet i zrobiły zwrot, aby ich ścigać -

tym samym lokując się pomiędzy „Sokołem" a krążownikiem klasy Nova. Właśnie na to
liczyła Leia. Han włączył wyrzutnie maskowania, Noghri nie przestawali strzelać i rakiety
zaczęły znikać z ekranu taktycznego po dwie i trzy naraz.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

195

Obawiając się trafić własne myśliwce, Nova wyłączyła turbolasery i przez chwilę

panował jaki taki spokój, bo miy'tile próbowały znaleźć się znowu w zasięgu strzałów i
odzyskać blokadę celu. Leia utrzymywała stały kurs, dodając do przyspieszenia statku
przyciąganie księżyca. Odległość pomiędzy „Sokołem" a Megos malała szybciej niż ta
pomiędzy miy'tilami a „Sokołem".

- Próbujesz manewru „skok na linie Solo"? - zapytał Han.
- Mam taki zamiar - odparła. - Chyba już najwyższy czas się nauczyć.
- Jasne, czemu nie - odrzekł. - Wiesz, że to dość trudny manewr na pełnym

przyspieszeniu, prawda?

Leia skinęła głową.
- Tak sądziłam.
- A jeśli ta płytka wektorowa przylepi się w niewłaściwym momencie, to licz się z

tym, że krater, który wywiercimy, będzie miał ze trzy kilometry głębokości.

- Aż tak dokładnie tego nie liczyłam - przyznała.
- Sądzę, że kapitan Solo też nie - odezwał się Threepio zza jej pleców. - Przy

naszym obecnym przyspieszeniu krater będzie miał prawie pięć kilometrów głębokości,
o ile nasze powłoki nie przegrzeją się i nie wyparują wcześniej.

Leia wciąż jeszcze trawiła te rewelacje, kiedy po plecach przebiegł jej zimny

dreszcz. Spojrzała na ekran taktyczny i stwierdziła, że miy'tile skręcają ostro na prawo,
starając się otworzyć pole ostrzału dla Novej. Szarpnęła ster w tę samą stronę, starając
się utrzymać myśliwce za sobą i kierując się bardziej w stronę środka tarczy księżyca - a
nie był to dobry kierunek, aby wykonać „skok na linie".

- Ech, słonko - odezwał się Han nerwowo. - To...
Po ich prawej burcie eksplodowała wrząca kula światła - dokładnie na pozycji,

którą właśnie opuścili.

- ...niezła ucieczka - przyznał. - Pewnie sam bym to zrobił.
- Skoro tak mówisz, kochanie.
Spojrzała na ekran taktyczny i stwierdziła, że Nova wzniosła ścianę ognia

turbolaserów wzdłuż całego „Sokoła", odcinając drogę, którą musiała pokonać, aby
zakończyć manewr. Miy'tile wciąż były tuż za nimi, stopniowo skracając dystans. Leia,
przeklinając kompetencję nieprzyjacielskiego dowódcy, ściągnęła drążek sterowy. Płytka
wektorowa numeru 4 nie zareagowała, wprowadzając statek w niebezpieczne drgania,
od których pękały spoiny.

Leia sięgnęła do dźwigni, żeby zdławić silniki.
- Za późno! - ostrzegł Han. - Nie możemy pozwolić, aby się zbliżyli. Musimy

wykonać częściowy „odwrotny skok na linie".

- Częściowy odwrotny skok na linie? - zdumiała się Leia. Jasna strona księżyca

zaczęła znikać im z oczu. Po chwili mieli już przed sobą tylko jednolitą czerń ciemnej
strony Megos. - Nigdy o nim nie słyszałam.

- Jasne, że nie - mruknął Han. - Bo to nowość.
- Nowość? - Leia doznała paraliżującego uczucia strachu. - Han, ta płytka

wektorowa znowu się przykleiła. Czujesz wibracje?

- Głowa do góry - pocieszył ją. - Świetnie ci idzie.
Dobra passa nie była gwarancją przeżycia i Leia dobrze o tym wiedziała. Jednak

słowa Hana sprawiły, że poczuła się lepiej. Nadal ściągała stery, a jej fotel dygotał tak,
że nie mogła nawet odczytać temperatury powłoki... może to i lepiej, biorąc pod uwagę

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

196

przecieki chłodziwa i to, że już bardzo długo lecieli z maksymalną prędkością.

Zbyt wielki i niezgrabny, by podążać za „Sokołem", krążownik Nova zrezygnował

i skręcił w przeciwną stronę. Miy'tile jednak nadal się zbliżały, tak że wkrótce znowu
strzały zadudniły o tylne tarcze. Leia niewiele mogła zrobić, aby ich powstrzymać.
„Sokół" trząsł się jak Neimoidianin na przesłuchaniu, a ciemna powierzchnia księżyca
zbliżała bardzo szybko, więc Leia musiała skoncentrować wszystkie swoje siły, aby
zachować elementarną kontrolę nad statkiem.

Wreszcie wzdłuż górnej części owiewki „Sokoła" pojawił się wąski pasek

rozgwieżdżonego aksamitu. Leia nadal ściągała stery, i poczuła wielką ulgę, kiedy pasek
stał się dwudziestocentymetrowym pasmem otwartej przestrzeni ponad ciemnym,
falującym horyzontem.

- Sam bym lepiej tego nie zrobił! - zawołał Han z jeszcze większą ulgą niż Leia. -

Dobrze, teraz możesz wyrównać.

Wokół statku rozległo się mocne staccato, kiedy działka laserowe miy'tilow

wreszcie przebiły się przez tarcze i zaczęły łomotać w pancerz. Potem horyzont Megos
stał się nagle nierówny i poszarpany, znów sięgając krawędzi iluminatora „Sokoła".

- Łańcuch górski! - wykrzyknął C3-PO. - To z pewnością skomplikuje naszą

ucieczkę.

- Skomplikuje? - Han łypnął gniewnie na robota. - Gdybym to ja leciał, już byś

leżał w kącie, wrzeszcząc: „Jesteśmy zgubieni, jesteśmy zgubieni!"

- Prawdopodobnie - zgodził się C3-PO. - Ale księżniczka Leia jest Jedi.
Leia chętnie podziękowałaby robotowi za ten przejaw zaufania, ale była zanadto

pewna, że w ciągu kilku sekund okaże się ono nieuzasadnione. W dalszym ciągu
ściągała drążek sterowy, starając się zmusić „Sokoła", aby wznosił się szybciej - i wtedy
zauważyła bladą jasność światła gwiazd, wcinającą się w łańcuch górski. Ustawiła ster w
pozycji środkowej. Płytka wektorowa odkleiła się i statek wreszcie przestał dygotać.

- No, no, Leio - mruknął Han. - Ta kwestia o wyrównaniu... Możesz o tym

zapomnieć.

- Za późno! - Leia skierowała „Sokoła" w kierunku wyrwy, podchodząc do niej

pod takim kątem, że dziób statku wskazywał zbocze góry. - Wypuść rakiety!

- Rakiety? - Han zobaczył otwierającą się przed nimi szczelinę, więc wyciągnął

rękę i przełączył przycisk na uzbrajanie. - Czemu nie?

Wcisnął raz za razem klawisz „Wystrzelić" - i dwa niebieskie kółka pojawiły się

przed kabiną, szybko się kurcząc, kiedy rakiety mknęły ku celowi. Leia przekręciła
„Sokoła" na ogon i wbiła się w wyrwę, wciąż czując za sobą pościg. Była zbyt zajęta
pilotażem, aby sprawdzać, co się dzieje, ale zanim „Sokół" dotarł do pełnego gwiazd
klina po drugiej stronie przełęczy, łomotanie o rufę ustało.

Ledwie wyrwali się z kanionu, powierzchnia księżyca zjechała w dół, a Leia mogła

wreszcie zaryzykować spojrzenie na ekran taktyczny. Miy'tile znikły, zniszczone przez
odłamki skalne, które wypełniły przełęcz po eksplozji rakiet, albo po prostu chwilowo
wymanewrowane. Leia leciała kilometr nad powierzchnią księżyca przez kilka sekund,
aby upewnić się, że żaden z ocalałych miy'tilow nie wyskoczy na nią zza łańcucha
górskiego, po czym ściągnęła ster ku sobie i skierowała dziób w górę.

Właśnie zaczęli nabierać wysokości, kiedy przestrzeń przed nimi rozpadła się na

kręte pasma perłowego blasku. Alarm zbliżeniowy zawył wściekle, iluminator nagle
wypełnił się błękitnymi kręgami - z każdą chwilą coraz większymi.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

197

- Co u licha? - jęknęła Leia.
- Zdaje się, że przybyła twoja flota - zauważył Han. - W takim miejscu!
Leia spojrzała w dół i stwierdziła, że ich ekrany taktyczne są z każdą chwilą coraz

bardziej zatłoczone. Fregaty, krążowniki i gwiezdne niszczyciele wychodziły z
nadprzestrzeni po dwa i trzy na sekundę, sypiąc w przestrzeń myśliwcami i mknąc w
kierunku Megos na pełnej Mocy. Nagle pod gwiezdnym niszczycielem na tyłach
formacji zapalił się napis „Admirał Ackbar" i wtedy Leia zrozumiała, dlaczego atak zajął
Sojuszowi tyle czasu.

- To Bwua'tu!
- Właśnie widzę - burknął Han. - Jaki Bothanin zaatakuje bezpośrednio, jeśli może

zamiast tego pokombinować i wychynąć na przykład zza księżyca?

- Przynajmniej postarał się i wysłał najlepszych. - Leia pchnęła dziób „Sokoła" w

dół i ruszyła znów w kierunku księżyca. Podejście do floty wynurzającej się z
nadprzestrzeni z taką prędkością nie wchodziło w rachubę. Nawet gdyby Bwua'tu zdał
sobie sprawę, że to nie atak, szansa czołowego zderzenia z jednym z jego statków
zmusiłaby go i tak do rozwalenia ich. - Myślisz, że powinnam szukać krateru, żeby się
schować?

- Z tą prędkością to my zrobimy krater - rzekł Han. - Nie ma czasu, żeby

zwalniać.

- Mówisz, że...
- Tak - odparł. - Musimy wykonać cały „skok na linie".
- Wpakować się z powrotem w bitwę? - zapytała Leia. - Bez tylnych tarcz?
- Spokojnie - powiedział Han. - Z tą prędkością znajdziemy się po drugiej stronie

walk, zanim artyleria weźmie nas na cel.

- To znaczy, że będą nam strzelać w rufę - zauważyła Leia. - A tam nie mamy

tarcz!

- A masz lepszy pomysł? - zainteresował się Han.
Musiała przyznać, że nie ma. Znaleźli się w złym miejscu.
Oczywiście, bywali w złych miejscach już wiele razy, ale tym razem to ona

siedziała w fotelu pilota zamiast Hana... a on nigdy jej nie zawiódł.

Wyjrzała przez iluminator i stwierdziła, że podchodzą już do jasnej strony

Megosa.

- Jak tam temperatura pancerza? - zapytała.
- Nie najgorzej - odparł Han. - Jesteśmy tylko trzydzieści siedem procent powyżej

specyfikacji.

- Jesteś pewien, że możemy dojść do czterdziestu?
- Owszem - zapewnił Han. - Nie wiem tylko, jak długo możemy tak ciągnąć.
Leia zastanawiała się nad zmniejszeniem ciągu, ale przez ten czas znaleźli się już

w przestrzeni pomiędzy Megos a Hapes i pełny obraz bitwy przekonał ją, że będą
potrzebowali całej prędkości, jaką zdołają rozwinąć. Przestrzeń przed nimi była jednym
wielkim kłębowiskiem ognia turbolaserów, przetykanego szkarłatnymi błyskawicami
energii. Wąskie kliny odległych statków eksplodowały płomieniami, oparami i śmiercią.

„Sokół" pozostawił księżyc w tyle; tymczasem z płomieni wychyliła się ciasna

formacja Smoków Bitewnych, wyglądająca z tej odległości jak zbiorowisko kresek. Za
nimi dwa jajowate kształty wielkości kciuka powoli kierowały się w stronę Hapes,
rozpościerając taką ścianę ognia, że koreliańskie dreadnaughty musiały zapomnieć o

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

198

swojej taktyce penetracyjnej i próbować szczęścia na krótki dystans.

- Zdaje się, że Tenel Ka nam zaufała - przypomniała Leia.
- Tak... mam nadzieję, że przez to nie zginie - zauważył Han. - Bwua'tu nie

spieszył się z przybyciem. Widzę mnóstwo rozbitych statków.

Leia była zbyt zajęta pilotażem, aby sprawdzać ekran, ale miała głębokie

przekonanie, że Bothanin nie zgodziłby się z oceną Hana. Ze strategicznego punktu
widzenia, uratowanie Tenel Ka było celem drugorzędnym w stosunku do zniszczenia
floty koreliańskiej, ponieważ to ostatnie zadałoby rewolcie śmiertelny cios Leia jednak
nie powiedziała o tym Hanowi; poczułby się jeszcze bardziej zirytowany i zraniony - a
prawda była taka, że ona wściekała się już za nich oboje.

Widząc, że nie zdoła prześliznąć się przez pole bitwy poza zasięgiem

turbolaserów, Leia obróciła „Sokoła" i okrążyła flotę uzurpatorów, z fascynacją
obserwując, jak walka staje się coraz bardziej zacięta. W ciągu kilku sekund iluminator
po stronie Hana wypełnił się ognistym piekłem, wrzącym tak jaskrawym blaskiem, że
planeta stała się niewidoczna.

Blask przesuwał się na tył owiewki, a jednak do tej pory nikt nie strzelił do

„Sokoła". Leia zaczęła mieć nadzieję, że uzurpatorzy są po prostu zbyt zajęci, żeby
zauważyć jeden mały transportowiec śmigający za ich plecami - kiedy jej skóra nagle
zaczęła mrowić poczuciem zagrożenia i wiedziała już, że dalej nie będą mieli tyle
szczęścia.

- Uszczelnić włazy! - rozkazała.
Przechyliła „Sokoła" na drugą stronę i statek zaczął dygotać gwałtownie, gdy

lepka płytka wektorowa znów chwyciła. Szeroki na metr pas niebieskiego ognia
wytrysnął pod brzuchem „Sokoła", drugi o długość ramienia chybił owiewkę.

Leia pchnęła stery do przodu i poczuła, że uwięzły w połowie. „Sokół" zaczął

stawać dęba - i szybko przestał, kiedy promień turbolasera uderzył w rufę z
ogłuszającym hukiem.

Leia zaczerpnęła tchu, przekonana, że to ostatni oddech w jej życiu. Odwróciła

się, żeby pożegnać się z Hanem - kiedy nagle ster zaczął jej słuchać i przed owiewką
zatańczyły gwiazdy. Kilka smug z turbolasera nieszkodliwie przeleciało obok; stawały się
coraz cieńsze, coraz odleglejsze, aż wreszcie całkiem zanikły. Wycie alarmów awaryjnych
wypełniło kabinę - a to oznaczało, że wciąż mają powietrze.

Leia znów ściągnęła drążek. Był nieco oporny, ale „Sokół" przestał wibrować, a

ona szybko opanowała statek.

Zorientowała się, że wciąż patrzy na Hana.
- Co to było? - spytała.
- Chyba dostaliśmy w rufę po prawej burcie. - Głos miał spokojny, ale pełen

determinacji, a spojrzenie utkwione w panelu sterowania. - Nie jestem pewien, czy w
ogóle jeszcze mamy płytki wektorowe numer 3 i 4... i może lepiej wyłącz te
przepustnice. Straciliśmy kolejną linię chłodziwa.

Leia posłusznie ściągnęła dźwignię i nagle pojęła, co się stało. Turbolasery

przestały strzelać.

- Han, nie o to mi chodziło. Wciąż żyjemy.
Han spojrzał wreszcie na nią, rozbawiony nutą zaskoczenia w jej głosie.
- Jasne, że tak - mruknął. - Jesteś Jedi, pamiętasz?
- Bardzo śmieszne - fuknęła. Sprawdziła ekran taktyczny i zrozumiała, dlaczego

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

199

nikt do nich nie strzela. Flota Bwua'tu wreszcie okrążyła Megos i otworzyła ogień,
wyrywając we flance floty uzurpatorki taką dziurę, że nie można już było mieć
wątpliwości co do ostatecznego wyniku walki. - Ale masz rację, przypadkiem możemy
to przeżyć.

Oczywiście właśnie wtedy alarm zbliżeniowy rozwrzeszczał się znowu. Barwne

wstęgi zatańczyły w przestrzeni, a potem na tle nieba zaczęły się pojawiać błękitne kręgi
i rozrastać w podświetlone od tyłu sylwetki nadlatującej floty.

- Jeszcze jedna? - jęknął Han. - Co to jest, jakaś wojna?

Lecąc z Terephona, „Włóczęga" zdołał wyprzedzić Duchę w drodze do Hapes,

redukując marginesy bezpieczeństwa i napierając mocno pomiędzy skokami. Ben
jednak wciąż jeszcze przygotowywał system komunikacji, kiedy flota Galney wyszła z
nadprzestrzeni i zaczęła przyspieszać w kierunku bitwy. Z tej odległości konflikt
wyglądał jak słaba smuga promieniowania, migocząca na tle barwnej powierzchni
planety, ale Ben czuł w duszy te wszystkie gasnące istnienia. Przypomniało mu to,
dlaczego tak starał się uciec od Mocy, kiedy był młodszy - od ciągłego wrażenia bólu,
jakie było jego jedynym wspomnieniem z czasów wojny z Yuuzhan Vongami.

Teraz jednak był już starszy. Wiedział, że to nie Moc jest przyczyną tego całego

bólu, lecz ludzie. Rozumiał, że ludzie mogą być samolubni i przerażeni, i szlachetni, i
dzielni, a kiedy te wszystkie cechy zmieszają się razem, zaczyna się wojna. Dlatego
galaktyka potrzebowała kogoś takiego jak Jacen - kogoś, kto naprostuje sprawy, aby
więcej już nie było tyle cierpienia.

Wreszcie system komunikacji zakończył diagnostykę po skoku, więc Ben zaczął

ustawiać go na kanał dowodzenia Tenel Ka.

- Jedi Skywalker! - warknęła Ioli. - Co ty wyprawiasz?
Dłoń Bena zawisła nad przyciskami.
- Jeśli Tenel Ka dopuści, aby Ducha zaszła ją od tyłu... - zaczął.
- Porucznik wie, co się wtedy stanie, synu - przerwał Tanogo, młodszy oficer,

który obsługiwał stanowisko wywiadowcze za plecami Bena. - Zapytała, co ty robisz.

Ben obejrzał się przez ramię na wielkogłowego Bitha.
- Otwieram kanał komunikacyjny.
- Tak blisko wroga, że możemy odczytać napisy na ich statkach? - Tanogo

poruszył fałdami policzkowymi. - Nie przeżylibyśmy dziesięciu sekund.

- Ale przecież musimy jakoś ostrzec Tenel Ka. - Ben obejrzał się na Ioli. - Nie

dotrzemy do niej przed Duchą.

- Nie możesz zrobić czegoś poprzez Moc? - zapytała Ioli.
Ben pokręcił głową.
- Mogę, ale ona nie zrozumie do końca. Będzie wiedziała, że istnieje zagrożenie,

może się nawet domyśli, że chodzi o zdradę, ale wciąż pozostanie to tylko wrażenie, a
pośrodku bitwy...

- ...i tak będzie odczuwała dość wrażeń. - Ioli wydmuchała powietrze z lekkim

świstem. - No dobrze, otwórz ten kanał, ale użyj rejestracji głosu. I pamiętaj, wyślij to na
kanale ogólnym.

Ben zmarszczył brwi.
- Nie rozumiem.
- Musimy być pewni, że wiadomość do niej dotrze - wyjaśnił Tanogo zza pleców

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

200

Bena. - A ponieważ zdrajcy wciąż pewnie mają kogoś blisko królowej, kto może
przechwycić wiadomość...

- ...niech wszyscy usłyszą to ostrzeżenie - dokończył Ben, kiwając głową. - Nie

rozumiem tylko, o co chodzi z tym nagraniem. Czemu nie mogę...

- Jedi Skywalker, naprawdę oczekujesz, że będę się tłumaczyła przed tobą? -

zapytała Ioli. - Tenel Ka brakuje czasu, więc niech twój raport będzie krótki i na temat.

Ben skulił się, bardziej na skutek gniewu zawartego w jej obecności w Mocy niż

ostrego tonu.

- Dobrze... przepraszam. - Włączył moduł rejestracji i przemówił do mikrofonu

komunikatora: - Tu Jedi Ben Skywalker. Przekazuję pilne ostrzeżenie dla Królewskiej
Floty Hapańskiej. Udowodniono, że Ducha Galney jest zdrajczynią, zamierzającą
przypuścić atak z ukrycia na królową matkę. Powtarzam pilne ostrzeżenie: Ducha
Galney jest zdrajczynią. Podejmijcie wszelkie środki ostrożności.

Ben skończył i sprawdził, czy Ioli ma zadowoloną minę, ale stwierdził, że właśnie

wkłada do uchwytu mikrofon interkomu.

Kciukiem wskazała mu rufę statku.
- Wszyscy szykują się do ewakuacji. Dołącz do nich.
- Tak jest. - Wciąż jeszcze czując się nieswojo po wpadce z zakwestionowaniem

rozkazu Ioli, odpiął uprząż i wstał - i nagle już wiedział, co zamierza zrobić. Zatrzymał
się pomiędzy siedzeniami. - Poczekaj... mamy sześciu ludzi, a tylko cztery kombinezony.

- Myślisz, że o tym nie wiem? - zapytała.
- Nie... to znaczy tak - odrzekł. - Myślę, że wiesz. Ale musi być inny sposób.
Spojrzała na niego ze zniecierpliwioną miną. W jej wzroku nie było nadziei.
- A wiesz jaki?
Benowi mąciło się w głowie, kiedy patrzył jej w oczy, więc szybko wbił wzrok w

podłogę. Zarówno ona, jak i dowódca wydawali się skoncentrowani i spokojni, ale
wyczuwał ich strach jak zimną kulę energii Mocy we własnym żołądku. Poczuł, że zbiera
mu się na wymioty.

Kiedy Ben nie odpowiedział od razu, Ioli mruknęła tylko:
- Tak też sądziłam. - Sprawdziła chronometr na panelu sterowania. - Dowódca

mówi, że muszę wysłać twoją wiadomość w ciągu dwóch minut i dwunastu sekund, aby
królowa matka miała szanse w walce. Ty będziesz potrzebował trzech minut, żeby
włożyć kombinezon.

- A boja komunikacyjna?
- Świetny pomysł - zauważył Tanogo. - Gdyby tylko skiffy zwiadowcze miały je na

pokładzie.

- Idź już, Ben. - Ioli wskazała na rufę. - I to jest rozkaz.
- Nie mogę was tu zostawić na śmierć - rzekł Ben, nie ruszając się z miejsca. -

Jestem Jedi.

- Ale będziesz martwym Jedi, ponieważ zamierzam wysłać ten raport dokładnie

za... - Ioli sprawdziła chronometr jeszcze raz - ...minutę i pięćdziesiąt dwie sekundy.

Tanogo złapał Bena za ramię.
- Jesteśmy zwiadowcami, synu - rzekł. - To jest wliczone w cenę naszywki na

rękawie. - Wyciągnął Bena z kabiny i pchnął w kierunku rufy. - Teraz idź. Wrócimy po
was, jeśli nas nie zestrzelą.

Ben, potykając się, poszedł na rufę, ogarnięty poczuciem winy. Myślał, że to on

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

201

albo Jaina powinni pozostać na skiffie, podczas gdy reszta załogi będzie się ewakuować.
Ale po tylu dniach spędzonych z Ioli w kokpicie wiedział bez pytania, że uznałaby taką
ofertę za obrazę dla niej i jej załogi. Nawet z użyciem Mocy on i Jaina nie byliby w
stanie poprowadzić nieznajomego skiffa tak dobrze jak Tanogo i Ioli. Poza tym
„Włóczęga" był ich statkiem, więc to ich obowiązkiem było przesłanie raportu - a w
nowej armii admirał Niathal oficer po prostu nie miał prawa przekazywać obowiązków
komu innemu.

Ben dotarł do kabiny, gdzie Gim Sorzo, twi'lekiański strzelec „Włóczęgi", właśnie

dopinał obręcz na szyi. Jaina i Zekk, którzy już weszli w stan hibernacji Mocy wewnątrz
swoich kombinezonów, aby jak najoszczędniej wykorzystywać skąpe zasoby życiowe
„Włóczęgi", byli gotowi i czekali poza komorą ewakuacyjną, gdzie wisiał otwarty i
gotów do włożenia ostatni kombinezon.

Ben wszedł w nogawki i wsunął ręce w rękawy, a Jaina wcisnęła listewkę awaryjną

na ramieniu. Ponieważ kombinezon uszczelniał się sam, Zekk włożył tylko hełm na
głowę Bena i zamknął obręcz. W minutę później głośnik hełmu zaświergotał,
potwierdzając, że kombinezon jest zdatny do użytku w przestrzeni. Trójka Jedi wraz z
Sorzo stłoczyła się w kabinie ewakuacyjnej.

Ben właśnie zamykał wewnętrzny właz, kiedy z głośników hełmu dobiegł jego

własny głos:

„Tu Jedi Ben Skywalker. Przekazuję pilne ostrzeżenie...”
- Ustawić się - wciął się w nagranie głos Jainy. - Wysadzenie włazu za trzy... dwie...
Kiedy liczyła, wszyscy połączyli swoje liny i przygotowali się do awaryjnego

opuszczenia statku. Jaina na czele, Sorzo za nią obejmując ją w pasie. Ben stał obok,
jedną ręką trzymając się uchwytu. Zekk wcisnął się w kąt obok niego i chwycił uchwyt
obiema rękami.

- Jeden!
Jaina uderzyła w zwalniacz i zewnętrzny właz odpadł w chmurze dymu i

uciekającej atmosfery. Jaina i Sorzo zostali natychmiast wyssani na zewnątrz; uchwyt
opóźnił Bena o niecałe pół sekundy, a potem jego dłoń oderwała się od pręta i
ciśnienie wyssało go z włazu. Jego wizjer natychmiast pokrył się mgłą i poczuł
szarpnięcie liny, kiedy i Zekk został wyssany w próżnię.

Poczuł, że żołądek wywija mu koziołki, kiedy stracił kontakt ze sztuczną

grawitacją „Włóczęgi", ale wszelkie wrażenie ruchu ustało. Ben słuchał, jak jego własny
głos namawia Tenel Ka: „Podejmijcie wszelkie środki ostrożności". A potem ciche
kliknięcie oznajmiło automatyczne przełączenie się odbiornika w kombinezonie na
interkom „Włóczęgi".

- Uważajcie na oczy - ostrzegła ich Ioli. - „Włóczęga" rusza.
- Dzięki - rzekła Jaina. - I niech Moc będzie z wami.
- Wzajemnie - odparła Ioli. - „Włóczęga" was żegna.
Silniki jonowe skiffa ożyły, rozjaśniając przestrzeń tak intensywnym blaskiem, że

Bena zaczęły szczypać oczy, pomimo przyciemnionego wizjera i zamkniętych powiek.

Już po kilku sekundach blask przygasł i Ben otworzył oczy, aby się przekonać, że

mgła z wizjera znikła. Usiana gwiazdami pustka wirowała w opętańczym tempie.
Chłopiec kątem oka na przemian dostrzegał ogień bitewny albo swoich towarzyszy,
również kręcących się na linie jak bąki.

Ben uruchomił silniki kombinezonu i opanował wirowanie. Teraz skierował się w

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

202

stronę Hapes. Flota Duchy już otwarła ogień do Ioli i Tanogo, aż planeta znikła za
kurtyną strumieni energii. Ledwo mógł rozróżnić „Włóczęgę" - długi na palec klin
ciemności, ciągnący za sobą wiązkę spalin, kiedy Ioli usiłowała ratować ich spiralnym
kursem.

Smuga ognia z turbolasera dotknęła początku spirali i rozkwitła we wrzącą kulę

ognia. Ben nie wiedział, czy ból, który odczuł, jest w Mocy... czy w nim samym.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

203

ROZDZIAŁ

23

Na holoekranie w sali dowodzenia wszystko wyglądało ładnie i czyściutko.

Planeta Hapes wisiała w głębi obrazu - wypukła ściana światła z bladozielonymi wyspami
rozrzuconymi po błękitnym oceanie. Sama bitwa miała kształt kolumny, w której grot
błękitnych symboli „przyjaciół" przebijał się przez łuk czerwonych „wrogów".
Sprzymierzeńcy starali się dotrzeć do bezkształtnej masy, zidentyfikowanej na niebiesko
jako KRÓLEWSKA FLOTA HAPAŃSKA - otaczającej dwa jajowate symbole oznaczone
jako NIEZNANY. Flota posiłkowa z etykietą GALNEY kierowała się ku nim od strony
studni grawitacyjnej Hapes, po drodze zmieniając oznaczenia z przyjaznych niebieskich
na wrogie czerwone.

Jacen wiedział jednak, jak naprawdę wygląda ta bitwa. Czuł setki żywych istnień

gasnących w każdej sekundzie, a jeszcze silniej fale bólu i przerażenia przetaczające się
przez Moc. Przede wszystkim wyczuwał je w Tenel Ka, w jej starannie kontrolowanym
gniewie, który dostrzegał, kiedy ku niej sięgał, w smutku i lęku, z jakim przyjmowała
wynik walk. Czy właśnie o to walczył przez całe życie - o cywilizację, która teraz pożerała
sama siebie? Czy to był ten wyższy cel, dla którego ukształtowała go Vergere -
społeczeństwo, które nasyłało płatnych zabójców na dzieci?

Delikatny nacisk w Mocy zwrócił uwagę Jacena na jego adiutanta Orloppa.

Obejrzał się i stwierdził, że Jenet właśnie podnosi wzrok znad notatnika, który trzymał w
rękach.

- Tak? - zapytał.
Potężny ryj Orloppa poruszył się niepewnie. Zawsze go zbijało z tropu, kiedy

odgadywano jego zamiary, ale Jacen nie przejmował się tym. Orlopp monitorował na
ekranie notatnika dwie ważne sytuacje i miał rozkaz, aby wtrącić się natychmiast, gdyby
status którejkolwiek z nich uległ zmianie.

Kiedy Jenet zbyt długo zwlekał z zebraniem myśli, Jacen wyrwał mu notatnik z

ręki.

- Nie mogę czekać całego dnia, poruczniku.
Jego oczy powędrowały najpierw do lewego rogu ekranu, który pokazywał jego

kabinę, a w niej siedzącą na podłodze Allanę, bawiącą się dwiema zwykłymi lalkami
szmaciankami. Wokół niej czuwała specjalna grupa szturmowa SGS z rozkazem, aby
zabić każdego, kto spróbuje wejść do pokoju. Drugi obraz ukazywał leżącą na podłodze
durastalowej celi nieprzytomną Aurrę Sing, przykutą łańcuchami do ściany za kostkę i
nadgarstek.

Dopiero kiedy sprawdził, że jego córka jest bezpieczna, a napastniczka ciągle

obezwładniona, zabrał się do odczytania informacji w dolnej części wyświetlacza.

- O co chodzi z tymi bojami ratunkowymi Sojuszu, poruczniku?
- Pokład sygnałowy zaczął je przechwytywać natychmiast po naszym powrocie do

realnej przestrzeni. Są gdzieś... tutaj.

Orlopp wyciągnął palec do holowyświetlacza, wskazując pozycję po drugiej

stronie floty posiłków Galney. Ale umysł Jacena znów powędrował w przestrzeń,

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

204

dryfując ku walce nad Hapes. Po ataku na córkę, świadom, że jej matka jest w
nieustannym niebezpieczeństwie, nie umiał się skupić na swoich obowiązkach dowódcy.
Chciałby teraz być w myśliwcu, uwożąc Allanę w bezpieczne miejsce na jakimś odległym
świecie, gdzie będzie poza zasięgiem zagrożenia.

Ale to nie ocali Tenel Ka. Była tam, w dole, w wirze bitwy, prawdopodobnie na

pokładzie jednego ze Smoków Bitewnych walczących na tyłach Floty Królewskiej.

- Pułkowniku? - Orlopp wyciągnął palec, znów zwracając uwagę Jacena na boje

ratunkowe, które znajdowały się dokładnie po drugiej stronie floty Galney niż „Anakin
Solo". - Zastanawiałem się, czy w ogóle zawracać panu tym głowę, skoro i tak każdy
statek ratunkowy, który wyślemy, zostanie zniszczony. Żeby uratować tych ludzi,
musielibyśmy odwrócić uwagę całej floty.

- To prawda. - Jacen nadał studiował hologram, zastanawiając się, co mogło

zmusić załogę Sojuszu do ewakuacji tak daleko od głównej bitwy. - Masz pomysł, kto...

- Pułkowniku Solo - tym razem wtrąciła się major Espara, bladoskóra kobieta,

którą Tenel Ka wysłała jako oficera łącznikowego z Królewskim Smokami Bitewnymi w
jego siłach zadaniowych. - Mam nadzieję, że nie bierzesz pod uwagę ściągania na siebie
uwagi całej floty po to tylko, żeby uratować garstkę swoich ludzi. Królowa matka i tak
jest zagrożona i jeśli pozwolisz, aby posiłki Duchy Galney...

- Zapewniam cię, że rozumiem zagrożenie królowej matki znacznie lepiej niż ty -

odparł Jacen dość ostro. Spojrzał znów na Orloppa. - Niech sygnałowy cały czas śledzi
te boje. Zajmiemy się nimi, kiedy królowa matka będzie już bezpieczna.

Orlopp przycisnął guzik na notatniku i od razu wysłał rozkaz, który widocznie

przygotował, przewidując decyzję dowódcy. Nie spuszczał z niego wzroku.

- Coś jeszcze, poruczniku? - zapytał Jacen.
- Tak - odparł Orlopp. - Dinghy z wiadomością, którą wysłałeś do Magazynów

Roqoo, wciąż czekała na podjęcie, kiedy wyszliśmy z nadprzestrzeni.

Jacen zmarszczył brwi.
- I co?
- Szef hangaru ma pewne podejrzenia, pułkowniku - rzekł Orlopp. - Pilotka żąda

natychmiastowej rozmowy z tobą. Nie bardzo wiadomo, skąd zna nasze współrzędne
wyjścia.

- Podziękuj szefowi za ostrożność - odparł Jacen. - I przyślij mi tę pilotkę.

Natychmiast.

Dla kogoś takiego jak Lumiya odgadnięcie współrzędnych wyjścia „Anakina"

wymagałoby chwili domysłów i krótkiej medytacji w Mocy. Jacen był szczerze
zaskoczony, że w ogóle zdecydowała się na powrót, skoro nie wyczuł w Mocy nic, co by
sugerowało, że Luke lub Mara zginęli.

Przyszło mu do głowy, że być może Lumiya przewidziała jego pułapkę i w ogóle

uniknęła konfrontacji. Zaczął się zastanawiać, czy jej powrót powinien go martwić, ale -
pomimo zastrzeżeń, jakie ostatnio wyraziła co do jego zdolności poświęcenia
niezbędnych ofiar, by wprowadzić ład w galaktyce - doskonale wiedział, że Lumiya
potrzebuje go bardziej niż on jej.

Na holoekranie flota Galney lśniła coraz jaśniejszym blaskiem, w miarę jak

„Anakin Solo" zmniejszał dystans do zasięgu nowych, silniejszych turbolaserów. Posiłki
uzurpatorki podążały dalej w stronę Hapes z maksymalnym przyspieszeniem, widocznie
przekonane, że zdążą dotrzeć na pole bitwy i zabić Tenel Ka, zanim dogonią je siły

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

205

zadaniowe Jacena.

Jacen użył Mocy, aby wcisnąć guzik w ścianie, uruchamiający interkom.
- Komandorze Twizzl, czas ich czymś zająć. Atakuj według uznania.
- Doskonale, pułkowniku - rozległ się z głośników głos Twizzla.
Już po chwili turbolasery dalekiego zasięgu „Anakina" oddały pierwszą salwę, aż

wentylatory zwolniły, a światła zamigotały. W mniej chronionych częściach statku efekty
były jeszcze gorsze - bo pogrążyły korytarze w chwilowej ciemności i zmusiły systemy
elektryczne do przejścia na akumulatory. Nowe turbolasery były wykonane według
najnowszej technologii, ale wymagały tyle Mocy, że chyba nieprędko wejdą do użytku
jako normalne uzbrojenie.

W chwilę po pierwszej salwie jeden ze Smoków Galney zaczął błyskać, wyraźnie

uszkodzony. Światła w sali dowodzenia znów zamigotały i statek znikł z holoekranu.
Widocznie „Anakin" przechwycił cel w chwili, kiedy jego tarcze były skierowane do
przodu.

- Doskonale - pochwalił Jacen. Spojrzał na Esparę. - Czy możesz przekazać

Smokom Bitewnym królowej matki zezwolenie na otwarcie ognia, jak tylko znajdą się w
zasięgu?

- Oczywiście, pułkowniku.
Kiedy Espara wydawała dyspozycje przez komunikator, Jacen skorzystał z okazji,

żeby jeszcze raz zajrzeć w notatnik Orloppa i stwierdzić, że Sing jest wciąż w swojej celi.
Drzwi celi zaspawano, nie podano jej antidotum na paraliżujący narkotyk Allany, a do
środka cały czas wprowadzano strumień gazu usypiającego, ale Jacen chciał mieć
pewność. Aurra już nieraz pokazała, że docenia znaczenie synchronizacji czasowej w
ataku i wiedział, że gdyby chciała spróbować ucieczki, zrobi to wkrótce.

- Tak? - zagadnął Orlopp.
- Tylko sprawdzam. - Jacen spojrzał na obraz i stwierdził, że Allana wciąż bawi się

na podłodze. - Nie można przesadzić z ostrożnością.

- Nie, sir, nie można. - Ton Orloppa był obojętny, ale w Mocy emanował troską. -

Bardzo uważnie obserwuję sytuację, pułkowniku... nie musisz się tym przejmować.

- To dobrze - rzekł Jacen, zdając sobie sprawę, że wyczuwa obawy nie tylko

Orloppa, lecz i innych osób w kabinie. - Dziękuję.

Spojrzał znów na holoekran. Kilka Smoków Galney błyskało uszkodzeniami, a w

formacji pojawiły się dwie wyrwy po zniszczonych statkach. Tylu szkód „Anakin" nie
mógł wyrządzić trzema bateriami laserów dalekiego zasięgu.

Jacen spojrzał na Esparę.
- Nie wiedziałem, że Smoki Bitewne królowej matki zostały wyposażone w

turbolasery.

Espara obdarowała go jednym ze swych rzadkich uśmiechów.
- Przepraszam, pułkowniku. Admirał Pellaeon był na tyle uprzejmy, że podzielił

się z nami technologią, kiedy królowa matka przydzieliła dwie floty do Galaktycznego
Sojuszu. Komandor Floty Królewskiej poinstruował mnie, aby ujawniać tę informację
tylko tym, którzy powinni ją znać.

- Rozumiem. - Jacen był zirytowany, lecz niezaskoczony. Nawet pomiędzy

sojusznikami sekretów nie zdradzało się pochopnie. - Jak szeroko rozpowszechniona
jest w Konsorcjum ta technologia?

- W ogóle nie jest. Do tej pory jedyne Smoki Bitewne wyposażone w nowe

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

206

turbolasery znajdują się w naszych siłach zadaniowych. - Espara wróciła spojrzeniem do
holoekranu, gdzie migotały już kolejne okręty floty uzurpatorki - Może to się zmieni,
kiedy królowa matka zobaczy, jak są skuteczne.

- Nie liczyłbym na to. - Jacen wskazał ruchem głowy holoekran. Jednostki

posiłkowej floty Galney rozdzielały się właśnie, żeby związać „Anakina" i jego siły
zadaniowe. - Teraz, kiedy już minął element zaskoczenia, nowe turbolasery szybko
stracą swoją skuteczność.

Statki Galney wysypywały w przestrzeń chmary myśliwców, usiłując utworzyć

ekran obronny w taki sposób, żeby czołowe jednostki floty zdrajczyni mogły nadal
atakować Tenel Ka. Siły zadaniowe Jacena zaczęły zwalniać, przygotowując się do
wystrzelenia własnych myśliwców, aby zmiękczyć wroga przed ostatecznym związaniem.

- Pułkowniku Solo, nie możemy zaprzestać walki - zaprotestowała Espara.

Wskazała na mała flotyllę Tenel Ka. - Królowa matka może zostać przyparta do tarcz
planetarnych.

- Widzę, majorze. - Jacen wolał nie sugerować, żeby Tenel Ka cofnęła się w

kierunku planety, zbyt wiele tam było nieprzyjacielskich statków. Jeśli opuści tarcze
planetarne, po prostu polecą za nią i zniszczą generatory. - Proponujesz próbę
przełamania?

Espara skinęła głową.
- Nie mamy wielkiego wyboru. Jeśli zwolnimy i zaczniemy walczyć, zanim

dotrzemy do królowej matki, ona będzie już w kapsule ratunkowej, uciekając przed
miy'tilami.

Espara miała rację i Jacen o tym wiedział. Nawet jeśli polowa floty Galney

zostanie, aby walczyć z jego siłami, flotylla królowej matki wciąż będzie w znaczącej
mniejszości. Espara nie rozumiała jednak, że każda próba przełamania narazi również na
szwank życie Chume'y - Allany... - a Jacen czuł, że Tenel Ka bardzo by tego nie chciała.
Tak samo jak on.

Espara zmarszczyła brwi.
- Pułkowniku Solo, tracisz cenny...
Jacen uciszył ją uniesioną dłonią.
- Myślenie nie jest stratą czasu.
Uruchomił mikrofon interkomu.
- Komandorze Twizzl, ile Smoków Bitewnych będzie potrzeba, aby zdobyć

rozsądną szansę na przebicie się przez tę tarczę? Pamiętaj tylko, że muszą mieć potem
dość siły, aby kontynuować pogoń.

Odpowiedź Twizzla przyszła natychmiast.
- Lepiej wysłać wszystkie. To nasza największa szansa.
- Nie pytałem o największą szansę - odparował Jacen. - Pytałem o rozsądną

szansę.

Twizzl myślał przez chwilę, po czym rzekł:
- Osiemnaście, pułkowniku. Berda uważa, że przy tej liczebności będziemy mieli

sześćdziesiąt trzy procent szansy na przerwanie ataku Galney na królową matkę.

- Więc tak zróbmy, kapitanie - zdecydował Jacen. Berda był komputerem

taktycznym „Anakina", potężnym urządzeniem obsługiwanym przez oddział
programistów bithańskich. - Pozostałe dwa Smoki zostaną z „Anakinem".

- Zostaną? - powtórzyła Espara. - Pułkowniku Solo, sześćdziesiąt trzy procent

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

207

szans na uratowanie życia królowej matki to niewiele. Może zanadto się boisz, żeby
posłać „Anakina", ale zapewniam cię, że każdy Hapanin...

- Wystarczy, pani major.
Jacen zacisnął dwa palce i Espara nagle zaczęła spazmatycznie chwytać oddech.

Jej oskarżenie zabolało Jacena bardziej, niż chciałby się do tego przyznać, częściowo
dlatego, że było prawdziwe - przynajmniej jeśli chodzi o Allanę. Za bardzo obawiał się,
że straci córkę, aby ryzykować jej życie w samym środku zaciętej kosmicznej bitwy. Nie
obchodziło go nawet to, że Tenel Ka chciała, aby podjął taką decyzję. Nie ulegało
wątpliwości, że istnieją sprawy, których nie poświęci nigdy - nawet gdyby to oznaczało
rezygnację z ocalenia galaktyki.

Jacen jeszcze nie zwolnił uchwytu Mocy z gardła Espary - łapczywe chwytanie

powietrza zmieniło się w głuche charczenie, a obie dłonie automatycznie uniosły się do
szyi. Dwie jej adiutantki skoczyły, aby zasłonić ją własnymi ciałami, i odruchowo sięgnęły
po broń, której nie wolno było im nosić na pokładzie „Anakina".

Jacen obrzucił je lodowatym wzrokiem, po czym spojrzał na Esparę.
- Twoja gotowość do poświęceń jest godna pochwały, pani major, ale nie znasz

wszystkich aspektów sytuacji... a ja robię dokładnie to, czego życzyłaby sobie królowa
matka. Czy to jasne?

Espara skinęła głową i wsparła się na ramieniu jednej z adiutantek.
- To miło, że się rozumiemy - powiedział, zwalniając uścisk, żeby mogła

zaczerpnąć głęboko tchu w płuca. Uniósł dłoń. - Na razie nie powinnaś kontaktować się
ze Smokami Bitewnymi Jej Wysokości. Zrobisz to dopiero po bitwie. Zabieram wam
komunikatory.

Espara niechętnie przekazała mu komunikator i gestem nakazała adiutantkom,

aby uczyniły to samo.

- Dziękuję. - Jacen wsunął urządzenia do kieszeni munduru i zwrócił się do

holoekranu. Poczuł się nagle smutny i bezużyteczny. Osiemnaście Smoków Bitewnych,
które wysłał na ratunek Tenel Ka, zbliżało się już do tarczy obronnej Galney. Chmury
myśliwców wysypywały się w przestrzeń pomiędzy nimi, a statki po obu stronach
zaczęły migotać i wypadać z formacji.

Jacen nie mógł opędzić się od myśli, że informacje przekazane przez jego

rodziców okazały się jak do tej pory bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem.
Nie powstrzymały Aurry Sing przed atakiem na Allanę, za to zmusiły go do udania się
na Relephon z potężną częścią Floty Królewskiej w jak najgorszym momencie - błąd,
który mógł kosztować ostatecznie życie królowej Hapes... a Allanę uczynić sierotą.

„Anakin" i jego dwa statki eskortowe skoncentrowały ogień na jednej flance,

próbując pomóc w otwarciu przejścia przez tarczę. Uzurpatorzy jednak dostosowywali
się szybko do sytuacji, wprowadzając nowy statek za każdym razem, kiedy któryś został
zniszczony, i ścieśniając formację, gdy atakujący zbliżali się zbytnio. Oddział pościgowy
zmniejszył się już do czternastu Smoków, a jedna trzecia z nich mrugała, sygnalizując
rozmaity stopień uszkodzenia.

Jacen wyczuł że Orlopp ma mu coś do przekazania. Odwrócił się i odczekał, aż

Jenet na niego spojrzy, po czym znacząco skinął głową w kierunku notatnika.

- Tam wszystko w porządku?
- Nic się nie zmieniło. - W głosie Orloppa wyczuwało się lekką irytację;

najwyraźniej miał dość obsesji Jacena, który najchętniej nie przerywałby obsesji

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

208

obserwacji dziewczynki i zabójczyni. - Pilotka, którą wezwałeś, właśnie przybyła.

- Dobrze - rzekł Jacen. - Potrzebne nam będzie kilka chwil sam na sam.
Zachwycone, że mogą zejść Jacenowi z oczu, Espara i jej adiutantki uciekły

natychmiast. Cała reszta załogi ulotniła się wraz z nimi. Pozostał jedynie Orlopp.

- Jeszcze coś, poruczniku?
- Tak - odparł Orlopp. - Pewnie nie powinieneś się tym przejmować, ale chyba

nie będzie trzeba wysyłać nikogo do tych boi ratunkowych, które namierzyliśmy. Pokład
sygnałowy zgłosił, że w tamtym kierunku udał się jakiś prywatny transportowiec.

- Doskonale. Niech sygnały śledzą ten pojazd, skontaktujemy się z nimi po bitwie.
- Doskonale, pułkowniku. - Orlopp wsunął notatnik pod pachę i ruszył w

kierunku wyjścia. - Zaraz przyślę tę pilotkę.

- Dziękuję - odezwał się Jacen i wyciągnął rękę. - Ale notatnik zostaw.
Orlopp zmarszczył ryj z troską, ale podał mu notatnik i wyszedł. Jacen sprawdził

na ekranie, czy jego córka rzeczywiście ma się dobrze, jak to meldował Orlopp, po
czym odłożył go na stół i wyłączył ekran. Jego rozmowa z Lumiyą będzie dość trudna
nawet bez wyjaśniania przesadnej troski, z jaką chronił Allanę.

W chwilę później w drzwiach pojawiła się smukła kobieta. Ubrana była w czarny

kombinezon lotniczy, twarz ukrywała pod zamkniętym wizjerem hełmu. Jacen od razu
wyczuł, że coś jest nie w porządku - nie chodziło o niebezpieczeństwo, ale było tu coś,
czego nie oczekiwał. Przez chwilę sądził, że przyczyną mogą być jego własne lęki. Może
po prostu denerwował się przed spotkaniem z Lumiyą - pierwszym, odkąd próbował się
jej pozbyć w Magazynie Roqoo. A może tak naprawdę bał się, że zwyciężyła... i że Luke i
Mara nie żyją.

Wtedy dopiero zauważył, że ta pilotka jest o wiele wyższa i szczuplejsza niż

Lumiya; jej hełm miał z tyłu sporą wypukłość, a jedno ramię opadało. Opuścił dłoń do
miecza świetlnego.

- Ani kroku dalej, dopóki nie zobaczę twojej twarzy.
Pilotka przystanęła i przez Moc przetoczyła się lekka fala rozbawienia. Pozwalając,

aby jedna ręka zwisała bezużytecznie u jej boku, sięgnęła drugą do opaski przy szyi i
zwolniła ją.

- Nie możesz nas zabić. - Jedwabisty, modulowany przez głośnik hełmu głos był

dziwnie znajomy... i zdecydowanie nie należał do Lumiyi. - Mamy wieści od twojego
mistrza.

- Mojego mistrza?
- Twojego mistrza Sithów... od Lumiyi. - Hełm uniósł się, odsłaniając piękną

niegdyś twarz, która teraz stała się twarda i ostra. - nie jesteś ciekaw tego, co się z nią
stało w magazynach Roqoo?

Jacen poczuł, że ogarnia go żar. Alema Rar była Dwumyślnym Gorogów,

członkiem gniazda Killików, które próbowało zabić jego córkę już w kołysce - a teraz
przebywała na tym samym statku, co Allana. Zanim zdał sobie sprawę z tego, co robi,
chwycił ją Mocą i włączył miecz świetlny.

Alema pozwoliła mu przyciągnąć się bliżej, a jej oczy świeciły obłąkaną radością.
- Zrobiłbyś to! - zawołała. - Zabiłbyś nas bez chwili namysłu, tak?
Przerażony prawdą, jaka brzmiała w tych słowach, uwolnił ją.
- Owszem, i bez wahania - zapewnił. Ileż razy Lumiya powtarzała mu, że nie może

być sługą własnych emocji? Jeśli chciał przywrócić porządek, to uczucia miały służyć

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

209

jemu. - Ale przemyślałem sprawę. Długo się nad tym zastanawiałem.

- Miło to wiedzieć, Jacenie. - Usta Alemy wygięły się w krzywym grymasie, który

prawdopodobnie miał być przekornym uśmiechem, dziwnie wyglądającym na jej
zniszczonej twarzy.

- Myśleliśmy o tym i my.
- Nadal jednak przyprawia mnie to o dreszcz - powiedział Jacen. - A teraz,

ponieważ doprawdy nie wierzę, abyś przybyła tu spełnić swoje życzenie śmierci, może
opowiesz mi o Lumiyi?

Alema uniosła jedną wąską brew.
- Więc nie zaprzeczasz, że ona jest twoim mistrzem?
Jacen wzruszył ramionami.
- Wątpię, aby to coś dało. - Spojrzał na swój holoekran, gdzie jego oddział

pościgowy właśnie rozbijał tarczę statków Galney, i dodał: - Jak widzisz, mam jeszcze coś
do roboty.

Spojrzenie Alemy powędrowało od holoekranu na miecz świetlny Jacena i pilotka

cofnęła się o krok.

- Proszę, zabij nas. Powinieneś to zrobić. - Twi'lekianka wydawała się znacznie

mniej pewna, że opuści ten salon żywa, niż kilka minut temu. - Jesteśmy jedynymi, które
wiedzą o spuściźnie Allany... poza tobą i Tenel Ka, oczywiście.

Nienawiść znów wezbrała w Jacenie... a może tym razem to był niepokój. Zawsze

się bał, że Gorogowie poznali sekret jego córki, skoro zostali wysłani, aby ją zabić. Teraz
Alema potwierdziła jego obawy i miał wielką ochotę dostosować się do jej sugestii,
pozbawiając życia to pokręcone ciało.

Ale to musi być pułapka. Twi'lekianka nigdy nie prowokowałaby go do zabicia

jej, gdyby jego tajemnicę można było ochronić w tak prosty sposób.

- Nigdy nie lubiłem gróźb - ostrzegł Jacen. - A ostatnio bardzo źle je toleruję.
- Więc to dobrze, że nie zamierzamy ci grozić - odparła Alema. - Złożyliśmy ci

propozycję. Gorogowie próbowali zabić twoją córkę. My jesteśmy ostatnimi z Gorogów.
Powinieneś nas zabić.

- A potem w całym Konsorcjum wszystkie plotkarskie media zaczną ogłaszać, że

jestem ojcem Allany?

- Czy powiedzieliśmy, że tak się stanie? - niewinnie zapytała Alema. - Jesteśmy

zainteresowani wyższymi celami, Jacenie. Służymy Równowadze.

Jacen wiedział, że nie wolno jej wierzyć. Alema Rar nie zbliżyłaby się do niego

nawet na odległość roku świetlnego, gdyby nie miała jakiegoś sposobu na zapewnienie
sobie bezpieczeństwa, a najlepszą bodaj formą zabezpieczenia była groźba, której tak
zręcznie starała się nie wypowiedzieć wprost. Gdyby Alema nie opuściła żywa pokładu
„Anakina", nie miał wątpliwości, że sekret pochodzenia jego córki stałby się szybko
własnością publiczną.

Jacen rozważał zabicie Twi'lekianki tak czy owak. Uważał, że być może byłoby

lepiej, gdyby sekret ojcostwa Allany wyszedł na jaw teraz, kiedy Konsorcjum i tak jest w
rozsypce. Decyzja jednak nie należała do niego - przynajmniej dopóki Tenel Ka żyje.

Spojrzał na holoekran i stwierdził, że kwestia przeżycia królowej matki wciąż jest

otwarta. Wprawdzie flotylla, którą wysłał na jej ratunek, została zredukowana do
dziesięciu statków, jednak trzy Smoki Bitewne przedarły się głęboko przez tarczę
obronną i były bliskie jej przełamania - pod warunkiem że same nie doznają cięższych

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

210

uszkodzeń. Ich znaczniki awaryjne migotały dość szybko.

Jacen wyłączył miecz świetlny i spojrzał na Alemę.
- Twoja propozycja jest kusząca, ale wolę na razie pozostawić cię przy życiu.

Powiedz mi, co się stało na Roqoo.

Alema spojrzała na niego z widoczną ulgą.
- Nie udało się nam - powiedziała po prostu.
- Nam? - zapytał Jacen. - Komu „nam"? Tobie? Czy tobie i Killikom? Tobie i...?
- I Lumiyi - odparła. - Pracowaliśmy dla niej od jakiegoś czasu.
Twi'lekianka zaryzykowała i podeszła bliżej. Zaczęła wyjaśniać, jak natknęła się na

Tresinę Lobi szpiegującą Bena na placu Przyjaźni i jak pomogła Lumiyi ją zabić. Potem
Lumiya zgodziła się, że powinny pracować razem. Alema zamordowała kilku członków
bothańskiej Partii Prawdziwego Zwycięstwa, po czym wraz z Lumiyą dostała się na
pokład „Anakina Solo" i udała się z nią do magazynów Roqoo, aby zaatakować
Skywalkerów.

- Zaraz, zaraz - rzekł Jacen. - Lumiya wiedziała, że tam będą?
- Oczywiście. - Wiedziała też, że najlepszym sposobem dla ciebie, aby rozwiać ich

podejrzenia, było zdradzenie jej i wysłanie na pastwę obojga Skywalkerów. - Alema
spróbowała chwycić Jacena za rękę, a kiedy uwolnił się szarpnięciem, udała, że jej to nie
obeszło. - Twoja mistrzyni była z ciebie bardzo dumna, Jacenie. Zdradzając ją, okazałeś,
że masz siłę wypełnić swoje przeznaczenie.

- Nie wiem, w co trudniej mi uwierzyć - prychnął Jacen - czy że Lumiya chciała

pracować ż tobą, czy w to, że była dumna z mojej zdrady.

- Uwierz w jedno i drugie - zaproponowała Alema. - Obie bałyśmy się, że jesteś

bardziej związany ze swoją rodziną niż z misją, ale twoja odpowiedź na podejrzenia
Luke'a utwierdziła nas w przekonaniu, że się myliłyśmy. Wykorzystałeś wszystkich
genialnie: Lumiyę, ciotkę i wuja. Okazało się, że jesteś zdolny do wszystkiego.

- Dzięki - odparł Jacen, bardziej odruchowo niż szczerze. Trudno było mu

zignorować szczegóły swoich relacji z Lumiyą, skoro znała je Alema. Wciąż jednak coś
mu się nie zgadzało. - A więc według ciebie Lumiya wiedziała, że została wystawiona na
walkę ze Skywalkerami?

- Oczywiście - potwierdziła Alema. - W końcu była Sithem.
- I poszła? I dała się zabić?
Alema skinęła głową.
- Wiedziała, że zabicie twojego wuja jest najlepszą drogą do zapewnienia ci

sukcesu, ale nie mogła być pewna zwycięstwa. Dlatego nosiła na piersi detonator
protonowy. Kiedy bicie jej serca ustało, detonator eksplodował. Przykro nam.

- Widziałaś, jak zginęła?
Alema pokręciła głową.
- Wciąż tu jesteśmy, prawda? Ale Lumiya nie mogła przeżyć. Cała kantyna uległa

zniszczeniu. Twoja ciotka i wuj uciekli zaledwie parę minut wcześniej. - Twi'lekianka
zamyśliła się na chwilę i dodała: - Dlatego wróciliśmy... aby cię ostrzec, że wrócą na
Hapes, jak tylko naprawią statek.

- Naprawią?
Oczy Alemy zabłysły złośliwie.
- Na „Cieniu Jade" nieoczekiwanie uległ przebiciu przewód ograniczający.

Naprawa nie będzie łatwa.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

211

- A ty zajęłaś się tym, żeby...
- Żebyś miał czas się przygotować - powiedziała Alema. - Skywalkerowie teraz też

już uważają, że zostali wrobieni.

Jacen zmarszczył brwi. Historia Alemy niepokoiła go coraz bardziej, choć

wyczuwał, że mówi prawdę... a przynajmniej tyle, ile wie. Jego plan rzeczywiście polegał
na tym, aby wykorzystać największe obawy Skywalkerów i sprawić, by sądzili, że Lumiya
podąża za Benem. Widać jednak coś poszło nie tak.

- A co z Benem? - zapytał.
Alema po raz pierwszy wydawała się nie rozumieć pytania.
- Jak to co z Benem?
- Czy przeżył eksplozję?
Alema zmarszczyła brwi.
- W ogóle go tam nie było - odparła. - Dlatego Skywalkerowie zrozumieli, że ich

zdradziłeś.

Serce Jacena zamarło. Jeśli Ben nie dotarł na spotkanie, to oczywiste, że

Skywalkerowie uznali, iż Magazyn Roqoo był pułapką. Ale wobec tego gdzie jest Ben?
Jacenowi kręciło się w głowie. Odwrócił się do holoekranu.

Flota Ratunkowa - a raczej osiem znaczników Smoków Bitewnych wciąż

migających na holoekranie - wreszcie się przebiła. Wkrótce rozwiną pościg za siłami
Galney zagrażającymi Tenel Ka. Spojrzenie Jacena powędrowało jednak ku pozycji,
gdzie migoczący symbol transportowca DŁUGI STRZAŁ wędrował w kierunku maleńkich
niebieskich iskierek czterech boi ratunkowych Sojuszu.

- Co tam jest takiego ciekawego? - zapytała Alema, podążając za jego wzrokiem.
Zamiast odpowiedzieć, Jacen skierował swoje myśli do tamtych boi ratunkowych i

sięgnął ku nim poprzez Moc. Natychmiast wyczuł cztery obecności - trzy z nich
znajome. Wydawali się zdrowi, choć nieco zniecierpliwieni, przerażeni i - w przypadku
Jainy - wściekli. Jacen nawet nie próbował się domyślać, dlaczego trójka Jedi wróciła
„Włóczęgą" na Hapes, zamiast usłuchać rozkazu i znaleźć się w punkcie zbornym przy
magazynie Roqoo - ani dlaczego opuścili skiffa. Po prostu napełnił swoją obecność w
Mocy krzepiącymi myślami i postarał się przekazać je rozbitkom, żeby wiedzieli, że
pomoc nadchodzi.

Zekk i Ben odpowiedzieli falą uczucia wdzięczności. Jaina się po prostu odcięła.
- Czy „Długi Strzał" nie jest jednym z fałszywych kodów transpondera „Sokoła"? -

zapytała Alema.

Jacen obejrzał się i stwierdził, że kobieta uważnie obserwuje symbol znacznika

„Długi Strzał".

- Może i tak.
Jeśli nawet Alema zauważyła w jego tonie podejrzliwość i wrogość, zignorowała

je.

- Myślisz, że to dobry pomysł? - zapytała.
- Niby co? - zdziwił się.
- Pozwolić, aby twoi rodzice wzięli Bena na zakładnika.
- Nie próbuj ze mną takich numerów, Alemo - rzekł Jacen, krzywiąc się. - Wiem,

jak działało Mroczne Gniazdo... pamiętasz?

- Jak moglibyśmy zapomnieć? - Alema spojrzała na niego, a nienawiść w jej

oczach była już całkiem jawna. - Nigdy nie próbowalibyśmy użyć swoich Mocy na tobie,

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

212

Jacenie. Już udowodniłeś, że jesteś dla nas o wiele za potężny i za sprytny.

- Żebyśmy się dobrze zrozumieli... - Jacen gestem dłoni pokazał jej drzwi. - Moi

rodzice zamierzają pomóc Benowi i pozostałym, nie zaś wziąć ich na zakładników.

- Jeśli jesteś o tym przekonany, wobec tego to my się mylimy - stwierdziła Alema.

- Nie jesteśmy przecież tak dobrze poinformowane jak ty.

- Mylisz się? W jakiej sprawie? - zapytał Jacen. Wiedział, że tak właśnie działa

Mroczne Gniazdo: wykorzystuje własne wątpliwości ofiary przeciwko niej samej. Jacen
jednak zorientowałby się, gdyby Alema użyła Mocy. - Nie chcesz chyba, żebym uwierzył,
że moi rodzice mogą skrzywdzić Jainę lub Bena.

- Nigdy by tego nie zrobili - zgodziła się Alema. - Ale myślałyśmy, że w wojnie

stoją po stronie Korelii.

- Stali - przyznał Jacen. - Ale to nie znaczy, że są terrorystami.
- Więc musieliśmy źle usłyszeć - mruknęła Alema. - Myślałyśmy, że byli

zamieszani w nieudany zamach na twoją córkę.

- Nie, nie byli - z napięciem zapewnił Jacen. - To było nieporozumienie.
- Bez wątpienia - odrzekła. - Po magazynach Roqoo wiemy, że nigdy nie

pozwolisz, aby osobiste przywiązanie przeszkodziło ci w złożeniu niezbędnej ofiary.

- Nie pozwolę - zgodził się.
- Wierzymy ci. - Alema użyła Mocy, aby wziąć hełm i odwróciła się ku drzwiom. -

Może powinniśmy już iść... oczywiście, jeśli nam pozwolisz.

Jacen skinął głową.
- Porucznik Orlopp sprowadzi ci eskortę. - Ręce go swędziały, żeby zabić

Twi'lekiankę, ale nie miał odwagi... - nie teraz, kiedy podejrzewał, że spowoduje to
ujawnienie tajemnicy ojcostwa Allany. - Możesz uznać boję z wiadomością za prezent
od Galaktycznego Sojuszu.

Alema uniosła brew, zaskoczona.
- Dziękuję.
- Ale jeśli to, co łączy mnie z Allaną, kiedykolwiek wyjdzie na jaw, znajdę cię.

Pamiętaj o tym.

- Nie obawiaj się, pułkowniku Solo - odrzekła. - Twój sekret jest u nas

bezpieczny. Wiemy, że to jedyny powód, dla którego wychodzimy stąd żywi.

Jacen pokiwał głową.
- Cieszę się, że się rozumiemy. - Odczekał, aż Alema dojdzie do drzwi, i dodał: -

Jeszcze jedno, Alemo. Drobiazg. Jeśli jeszcze raz znajdziesz się w promieniu roku
świetlnego od mojej rodziny, nie będę taki łaskawy.

Alema uśmiechnęła się i przytaknęła.
- Oczywiście... rozumiemy. - Jedną ręką i Mocą uniosła hełm i umieściła na

głowie. - Trzeba służyć Równowadze.

Twi'lekianka opuściła wizjer i wyszła. Jacen uruchomił interkom i poprosił

Orloppa, żeby załatwił jej obstawę, a sam zajrzał do notatnika, by sprawdzić, czy jego
córka jest nadal bezpieczna... zabójczyni zaś wciąż zamknięta.

Zza drzwi rozległ się głos Orloppa:
- Sprowadziliśmy dla niej obstawę, pułkowniku. Czy możemy już wrócić?
- Za chwilę, poruczniku. Muszę pomyśleć.
Podszedł do holoekranu, gdzie sześć ocalałych Smoków Bitewnych z jego flotylli

ratunkowej ścigało w najlepsze napastników Galney. Niedobitki z tarczy ochronnej -

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

213

siedem szybko migających Smoków i podobna liczba krążowników Nova - zbierały się,
żeby odeprzeć atak, ale Jacen przewidział tę możliwość i miał już plan, jak ich
powstrzymać. Niewielkie siły Tenel Ka już otworzyły ogień do głównych jednostek floty
Galney i Jacen pomyślał, że królowa matka jednak ma szanse.

Przeniósł wzrok na maleńkie niebieskie iskierki - tak wyglądały na ekranie boje

ratunkowe Bena, Jainy i Zekka. Znacznik „Długi Strzał" był od nich już tylko o kilka
centymetrów. Wiedział, że Alema będzie próbowała zasiać w jego umyśle zwątpienie co
do intencji rodziców, ale teraz ona odeszła, a wątpliwości pozostały. Zbyt wiele pytań
dotyczących udziału Hana i Lei w zamachu na życie Tenel Ka pozostawało bez
odpowiedzi - a wiadomości, które przysłali, okazały się bardziej szkodliwe niż użyteczne.

Faktem było, że Jacen zaczął kwestionować motywy swoich rodziców, zanim

jeszcze Alema wsiadła na „Anakina" - wtedy, kiedy wrócił z Relephona i stwierdził, że
Tenel Ka jest atakowana. Oczywiście, wiedział, że wspaniali Han i Leia Solo potrafiliby
grać podwójnych agentów. Po prostu nie chciał wierzyć, że mogliby z zimną krwią
próbować zabić własną przyjaciółkę.

Lumiya miała rację. Jacen rzeczywiście przedkładał lojalność wobec rodziny

ponad misję. Cofał się przed koniecznymi ofiarami. To wahanie o mało nie kosztowało
Allany życia matki, a Hapes władczyni, nie mówiąc już o tym, że Sojusz zostałby
pozbawiony jednego z najważniejszych światów/planet członkowskich... Może nawet to
jemu zawdzięczają tę wojnę.

Skinął na Orloppa i pozostałych, aby weszli do salonu.
- Komandorze Twizzl, nadeszła pora, aby zniszczyć uzurpatorów. Niech „Anakin" i

jego eskorta ruszą do przodu i zwiążą wroga. Musimy zdjąć te Smoki Bitewne Galney z
ogonów naszej flotylli.

- Doskonałe. - Twizzl wydawał się uszczęśliwiony. - To będzie ładnie załatwione,

jeśli mogę się tak wyrazić.

- Możesz, komandorze - odrzekł Jacen. - Jeszcze coś. Niech jedna z naszych

baterii dalekiego zasięgu weźmie na cel „Długi Strzał".

Nastąpił moment ciszy. Potem odezwał się Twizzl:
- Ależ, pułkowniku, „Długi Strzał" to fałszywy kod transpondera. Ten

transportowiec to naprawdę...

- Nie trać czasu - przerwał mu Jacen. - Chcę, żeby ten statek został zniszczony,

zanim dotrze do boi.

Długo nikt się nie odzywał, aż wreszcie Twizzl bąknął:
- Pułkowniku Solo... „Długi Strzał" jest już prawie przy nich.
- Rozumiem ryzyko, komandorze. - Jacen jeszcze raz sprawdził notatnik i

stwierdził, że Allana śmieje się do kamery. Jej oczy błyszczały ufnością i pewnością
wiedział, że robi to dla jej dobra... dla dobra wszystkich dzieci w galaktyce. - Przydziel
im najlepszych artylerzystów i niech strzelają.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

214

ROZDZIAŁ

24

Śluza już prawie wyrównała ciśnienie, kiedy pancerzem „Sokoła" wstrząsnął

łomot podobny do uderzenia meteorytu. Korytarz opadł, Han uderzył w sufit - a raczej
to sufit uderzył w niego. W chwilę potem znalazł się rozpłaszczony na podłodze, nie
pamiętając, kiedy opuścił sufit. Głowa go bolała, ramię pulsowało a w uszach nie
dzwoniło, tylko wyło.

Przetoczył się na bok i leżał tak, cierpiąc i usiłując zorientować się, co się stało -

próbował poskładać wydarzenia ostatnich kilku miesięcy: jakim cudem wraz z Leią
dostali się w tryby kolejnej wojny i czemu akurat ta jest znacznie gorsza od pozostałych,
boleśniejsza i mniej jasna.

A potem przed nosem przeleciał mu tańczący po pokładzie kawałek flimsiplastu i

nagle to, co się stało, nie miało już znaczenia. Wycie nie rozbrzmiewało już w jego
uszach. Wydobywała się z głośników interkomu i powoli - choć jednostajnie - narastało.

W kabinie spadało ciśnienie.
Han wygramolił się na nogi, podszedł do panelu sterowania obok śluzy

powietrznej i wyłączył alarm awaryjny.

Natychmiast w interkomie usłyszał głos Leii na tle chóru dzwonków i brzęczyków,

które dowodziły, że systemy „Sokoła" padają szybciej niż kometa w czarną dziurę.

- Han? W porządku?
- Taa, na razie - mruknął. Stwierdził, że do napraw będzie potrzebował obu rąk,

więc spróbował wyjąć ramię z temblaka - i omal nie zemdlał z bólu. Będzie potrzebował
pomocy. - Ale nie mam czasu na rozmowy o tym. Mamy gdzieś wyciek powietrza.

- Wyciek? - zapytał C3-PO przez interkom z kabiny. - Kapitanie Solo, ma pan

tylko jedno ramię sprawne, nie widzę szans, żeby...

- Poradzę sobie. - Han zerknął przez iluminator włazu i stwierdził z ulgą, że Jaina i

jej towarzysze stoją prosto i wydają się spokojni. - Mam pomocników w śluzie
powietrznej.

- Uważajcie na siebie i tyle - ostrzegła Leia. Pokład przechylał się i wspinał nadal,

bo Leia wprowadziła „Sokoła" w serię manewrów unikowych. - Jakiś laserowy móżdżek
na gwiezdnym niszczycielu strzela do nas jak do kaczek.

- I to wszystko? - zapytał Han. Widząc, że ciśnienie w śluzie jest prawie normalne,

wcisnął wyłączenie blokady. - Myślałem, że wpadliśmy na asteroidę albo coś w tym
stylu.

W komorze śluzy zaświeciło się ostrzegawcze światełko i w chwilę potem właz

otworzył się z sykiem. Jaina i jej towarzysze: Zekk, Ben i obcy Twi'lek, wyszli z niej w
typowym pośpiechu; spieszyli uwolnić się z klaustrofobicznych. kombinezonów
ewakuacyjnych, ściągali rękawice i otwierali opaski na szyi. Serce Hana wezbrało
radością na widok Jainy - i zaraz poczuł ucisk w żołądku, bo teraz jego córka była w
takim samym niebezpieczeństwie, jak on.

Jaina podniosła wizjer, spojrzała na Hana i otworzyła napompowane ramiona

kombinezonu przestrzennego, żeby go uściskać.

- Nie wiem, co tu robicie, ale cokolwiek to jest...

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

215

- Ja też cię kocham, mała - rzekł Han, unosząc rękę, by ją powstrzymać. - Uściski

muszą poczekać. Mamy przeciek powietrza.

Wzrok Jainy spoczął na temblaku zwisającym na piersi Hana i wyraz ulgi na jej

twarzy ustąpił miejsca zrozumieniu.

- Czy to coś poważnego?
- Jeszcze nie wiem - odrzekł Han. Odwrócił się do panelu sterowania i dotknął

klawiatury, by sprawdzić raport z uszkodzeń statku. - Nie może być aż tak źle. Wciąż
mamy...

Han urwał, bo między nim a ekranem pojawiła się czyjaś dłoń. Jego oczy

potrzebowały sekundy, aby się zogniskować, ale kiedy już mu się to udało, stwierdził, że
dłoń trzyma parę kajdanków używanych przez Jedi.

- Co u licha? - Odwrócił się i powiódł wzrokiem w górę obleczonego w

kombinezon przestrzenny ramienia aż do twarzy bratanka.

- Przykro mi, wujku Hanie - powiedział Ben. - Jesteś aresztowany.
- Aresztowany? - Han zmarszczył czoło, gapiąc się na chłopca i zastanawiając, czy

powinien wybuchnąć śmiechem, czy raczej gniewem. - Dziecko, masz parszywe
wyczucie czasu.

- To przez towarzystwo, w jakim się obraca - wtrąciła Jaina. Spojrzała na Bena z

ogniem w oczach. - Odłóż to, zanim...

- W porządku, Jaino - Zekk sięgnął i łagodnie odsunął dłoń chłopca w dół. - Mam

go.

Ku zdumieniu Hana, Jaina tylko skinęła głową i znów spojrzała na panel

sterowania. Była wyraźnie zadowolona, że Zekk zajmie się Benem, podczas gdy ona
spróbuje coś zrobić z wyciekiem atmosfery. Widać było, że coś się pomiędzy nimi
zmieniło - zachowywała się tak, jakby nabrała dla Zekka szacunku.

- Ale... jest nakaz, żeby ich odszukać i zatrzymać! - zaprotestował Ben. - Musimy

ich aresztować!

- Ben, na razie uczysz się, jak być Jedi - rzekł Zekk. - To znaczy, że powinieneś

częściej używać zdrowego rozsądku.

- Robię to - upierał się Ben.
- Mam nadzieję, że sam naprawdę w to nie wierzysz. - Zekk puścił jego dłoń i

dodał: - Odłóż te kajdanki. Pogadamy o tym później.

Ben wyczuł, że nie jest to dobra sytuacja na dyskusję i posłusznie wsunął kajdanki

do kieszeni kombinezonu. Skrzywił się i spojrzał na Hana.

- To nic osobistego, wujku Hanie... ale i tak cię aresztuję.
- Jeśli sobie życzysz, mały - odparł Han. - Ale najpierw zajmijmy się statkiem.
Odwrócił się od Bena.
- Nie wiem, jak będzie, tato - odezwała się Jaina. - Ten wyciek może być dla nas

zbyt trudny.

- Żartujesz, prawda? - prychnął Han. - W Sektorze Korporacyjnym razem z

Chewbaccą dostawaliśmy takie cięgi raz w tygodniu.

- Nie aż takie.
Jaina pokazała mu schemat uszkodzeń, który wywołała na ekranie panelu

sterowania i Han poczuł, że serce mu zamiera. Górne stanowisko działek znikło - wraz z
potężną częścią otaczającego je pancerza - a dolna wieżyczka otwierała się jak kwiat,
widocznie rozsadzona od środka. Łączący je tunel był czerwony, co oznaczało całkowitą

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

216

dekompresję, a otaczające go przedziały szybko przybierały różową barwę.

Jaina musiała wyczuć szok Hana, bo spytała:
- Czy Cakhmaim i Meewalha byli w wieżyczce?
- Tak... operowali działkami laserowymi. - Serce Hana ścisnęło się z bólu; biorąc

pod uwagę uszkodzenia, jakie pokazywał schemat, wszystko, co zostało z dwojga
Noghri, to zapewne miejsca, jakie zawsze będą mieli w sercach Solo. - Ktokolwiek
dowodzi tym gwiezdnym myśliwcem, ma u mnie kanapkę z detonitem.

- Czy to gwiezdny myśliwiec do was strzelał? - zapytał Ben. Jego miecz świetlny

zwisał z kółka przy kombinezonie, ale Zekk przezornie trzymał się w pobliżu chłopca. -
Co zrobiliście, żeby na to zasłużyć?

- Ratowaliśmy ciebie - kwaśno odparł Han. - Zawsze możemy cię z powrotem

wyrzucić, jeśli uważasz, że to był zły pomysł.

- Benem zajmiemy się później. - Jaina wzięła Hana pod ramię i ruszyła przed

siebie. - Teraz musimy ubrać ciebie i mamę w kombinezony ewakuacyjne.

- Kombinezony? Mowy nie ma. - Han ruszył w stronę rufy.
- Do tej pory w kabinach nie zostanie ani grama powietrza.
- Tato, oberwaliście z turbolasera wprost w rdzeń dostępowy.
- Jaina dreptała obok niego w kombinezonie. - Możemy nie dać rady go załatać.
- Damy radę - upierał się Han. - To YT-1300. Rdzeń dostępowy nie jest tu taki

ważny.

Parł dalej na rufę, odbijając się od ścian, bo korytarz kołysał się i huśtał jak

szalony. Pogłębiające się wibracje pokładu świadczyły o uszkodzeniu komory silnika, a
jednostajna serenada stłumionych jęków pozwalała się domyślać, jak ciężko ucierpiał
uszkodzony korpus „Sokoła" od unikowych manewrów Leii. Han zaczął się zastanawiać,
ile czasu jeszcze upłynie, zanim metaliczny huk w głębi statku oznajmi ostateczną
dekompresję.

Skręcił za róg i stwierdził, że właz jest zamknięty i uszczelniony, a powietrze

ucieka tylko przez maleńki otwór w ścianie. Krawędzie otworu były gładkie i wypukłe,
jakby durastal nie została przebita, lecz stopiona.

- Niedobrze - zauważył Ben, stojący kilka metrów za Hanem.
- To przebicie rozpryskowe.
- Nic się takiego nie stało - skomentował Han. Przy przebiciu rozpryskowym

metalowa masa zmieniała się w stopioną fontannę, zwykle po trafieniu z turbolasera.
Takie przebicia były ogromnie niebezpieczne i trudne do naprawienia, ponieważ
powodowały wiele uszkodzeń w rozmaitych miejscach. - Nie trafili w nic ważnego,
inaczej już by nas nie było.

Włączył panel sterowania i sprawdził ciśnienie po drugiej stronie ściany.

Wprowadził kod obejścia zabezpieczeń. Poczuł bolesny ucisk w uszach, kiedy właz się
otworzył, a świst uciekającej atmosfery zmienił się w wycie. Wszedł do tylnej ładowni i
rozejrzał się za źródłem dźwięku. Pierwszy problem ujawnił się natychmiast.

Rozprysk wybił półmetrową dziurę w durastali, otoczoną dosłownie setkami

małych dziurek. Metal był tak słaby, że ciśnienie powietrza wyginało blachę na
zewnątrz. Han wiedział, że niedługo ten kawałek po prostu wyleci i atmosfera z
pomieszczenia zostanie wyssana ze złowieszczym sykiem.

- No dobra, to jednak nie jest drobiazg - rzekł. - Jaino, weź Zekka i idźcie do

warsztatu naprawczego. Potrzebuję łat i taśm wzmacniających. Ben, zabierz swojego

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

217

twi’lekiańskiego przyjaciela i...

- Nie jesteśmy przyjaciółmi - wtrącił Ben, tak nadąsany, jak tylko może być

nastolatek w takiej sytuacji. - A on nazywa się Sorzo, pilot pierwszej klasy.

- Doskonale. - Han spojrzał na Twi'leka nad głową Bena. - Idźcie zobaczyć, czy w

rdzeniu dostępowym też są tak mocno uszkodzone miejsca.

Twi'lek Sorzo zasalutował na znak, że zrozumiał rozkaz i ruszył, ciągnąc za sobą

Bena. Następne dwadzieścia sekund Han spędził na przeszukiwaniu okolic otworu pod
kątem mniej widocznych uszkodzeń - znalazł ich mnóstwo. Jeśli nawet zdołają załatać
ten fragment, wciąż będą musieli szukać dziesiątków maleńkich wytopionych
otworków, ukrytych w takich kątach, jak stacja techniczna czy przedział medyczny. A to
oznacza konieczność uszczelnienia kabiny i spędzenia długich godzin w kombinezonach
ewakuacyjnych, ale co innego mógł zrobić? Przecież nie zostawi „Sokoła".

Potężny łomot zatrząsł statkiem gdzieś w okolicy międzypokładzia. Do dygotania

i podskoków statku dołączyło dziwne wrażenie spowolnienia.

W interkomie rozległ się głos Leii, ledwie słyszalny przez wycie uciekającego

powietrza:

- Han, co to było?
- A skąd mam wiedzieć? - Han czuł się pokonany przez problemy „Sokoła", a to

do tej pory jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło.

- Czy See-Threepio nie może ci powiedzieć?
- Nie ma wskazań nowych problemów w raportach uszkodzeń - rzekł C3-PO. -

Zdaje się jednak, że tracimy moc w napędzie podświetlnym.

- Cholera! - Han miał ochotę uderzyć pięścią w ścianę, ale przyjrzał się kręgowi

perforacji rozpryskowej i postanowił nie ryzykować. - Coś chyba spadło na linię
zasilania.

- Może ją pan uwolni - zasugerował Threepio.
- Jestem trochę zajęty lataniem wycieków tutaj - parsknął Han.
- To i tak nie będzie miało znaczenia, jeśli dostaniemy jeszcze raz - zauważyła

Leia. - A skoro i tak nie możemy manewrować...

- ...to na pewno dostaniemy znowu - dokończył Han. - Wiem. Dobrze, zróbcie mi

raport z przepływu i zobaczymy, czy zdołamy zlokalizować problem.

Minął zakręt i stwierdził, że Ben już stoi przy rufowej stacji technicznej, z oczami

wbitymi w ekran i palcami na klawiaturze. Myśląc, że to chłopak zrobił coś, aby
Spowodować utratę mocy, Han podbiegł do niego.

Na ekranie widać było jednak tylko informacje taktyczne, ukazujące niejasną, ale

polepszającą się sytuację wokół planety Hapes. Flota admirała Bwua'tu zaczęła już
młócić koreliańskie dreadnaughty, a siły zadaniowe Królewskich Smoków Bitewnych
nadgryzały flotę uzurpatorki od tyłu.

Razem z Królewskimi Smokami Bitewnymi walczył niszczyciel gwiezdny klasy

Imperial, z oznaczeniem NIEZNANY. Choć okręt kierował większość swojego ognia na
uzurpatorów, jedną baterię turbolaserów dalekiego zasięgu widocznie zafundował
„Sokołowi".

- Mówiłem ci, że masz szukać przecieków, prawda? - odezwał się Han z wyraźną

ulgą, że nie przyłapał Bena na sabotażu „Sokoła". - Wciąż jeszcze jestem kapitanem tej
balii, a to oznacza, że masz robić to, co mówię.

- Korzystam też z własnego osądu - odparował Ben i położył palec na ekranie,

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

218

wskazując tajemniczy okręt. - A on mi mówi, że mamy spore kłopoty. Naszą jedyną
szansą przetrwania jest ten gwiezdny niszczyciel.

- Oszalałeś? - oburzył się Han. - Przecież to on do nas strzela!
- Tylko dlatego, że próbujecie uciec - stwierdził Ben. - Przestanie strzelać, jeśli się

poddacie. To „Anakin Solo".

Han otworzył szeroko usta.
- Anakin co?
- „Anakin Solo" - dumnie powtórzył Ben. - Statek Jacena.
- Statek Jacena? - Han zrobił krok w tył i to nie dlatego, że pokład znów się

przechylił. Poczuł się tak, jakby bantha kopnął go w brzuch. - Nazwali gwiezdny
niszczyciel SGS imieniem mojego zabitego syna?

- Cóż, to fakt odrzekł Ben, wyraźnie zbity z tropu. - Anakin był naprawdę wielkim

Jedi.

- Nie mogę w to uwierzyć! - Han przestraszył się, że w przypływie furii może

przylać Benowi, więc odwrócił się i kopnął ścianę tak mocno, że poczuł chrupnięcie w
stopie. - Cholerne szczury!

Ben, skulony z wrażenia, zaczął się cofać.
- To zaszczyt. Jacen powiedział...
- Zapomnij, co powiedział Jacen - przerwała Jaina, wracając z Zekkiem i naręczem

łat. - Ostatnio żyje we własnej galaktyce.

Ben zmarszczył czoło.
- Ale admirał Niathal też uważała, że to dobry pomysł.
- Więc admirał Niathal jest głupią rybą. - Han wyrwał taśmy wzmacniające z rąk

Zekka i skinął głową w kierunku stanowiska technicznego. - Chyba mamy zakleszczoną
linię zasilania w paliwo. Sprawdź, czy zdołasz ją oczyścić, zanim silniki się odetną, a my
zmienimy się w barkę-cel.

Nie czekając na odpowiedź, Han wrócił na korytarz. Ciśnienie opadło tak bardzo,

że powietrze w miarę rozszerzania zaczęło się równocześnie ochładzać. Mieli mniej niż
trzy minuty, zanim atmosfera tak zrzednie, że oddychanie stanie się utrudnione. Opuścił
na podłogę naręcze taśm, odwrócił jedną z nich i usiłował na próżno zedrzeć
flimsiplastową podkładkę. Nie była to czynność, jaką można wykonać jedną ręką - a
przynajmniej nie wtedy, kiedy jedyna zdrowa dłoń trzęsie się ze strachu.

- Wujku Hanie, poddanie się jest naszą jedyna szansą na przeżycie - powtórzył

Ben, podchodząc do niego. - Muszę tylko dać znać Jacenowi, że sprowadzam was na
pokład.

- Żeby mógł torturować swoich rodziców tak jak innych więźniów z Korelii? -

zapytała Jaina. Uklękła u boku Hana i wzięła metalową taśmę z jego rąk. - Lepiej na tym
wyjdą, jeśli spróbują szczęścia w „Sokole".

- Ale nie my - odparował Ben. - My nie jesteśmy zdrajcami Sojuszu... a

przynajmniej ja.

- Zapomnę, że to powiedziałeś... bo inaczej oboje pożałujemy. - Jaina jednym

gładkim ruchem zdjęła zabezpieczenie taśmy. - Uważaj, jak to nakładasz, bo jeszcze
zwiększysz ssanie. Tato ci pokaże.

Podsunęła taśmę Benowi pod nos i sięgnęła po kolejną, ale on cofnął się, kręcąc

głową.

- Nie, nie zrobię tego, dopóki wujek Han nie obieca...

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

219

Taśma przeleciała obok Bena i plasnęła na samym środku perforacji

rozpryskowych. Wycie uciekającej atmosfery stało się niecierpliwe i ostre, a w
uszkodzonym obszarze pojawiło się pęknięcie.

Serce podeszło Hanowi do gardła:
- Hej, Jaino...
- O do licha! - Skoczyła, zdejmując zabezpieczenie z kolejnej taśmy. - Ben, co ci

odbiło?

- Nic... wykonuję po prostu swój obowiązek. - Chłopak chwycił miecz laserowy,

zwisający z pętli przy kombinezonie. - Jeśli pomożemy przy tych naprawach, po prostu
nam uciekną.

- A jeśli nie pomożemy, wszyscy zostaniemy wyssani przez próżnię w ciągu

trzydziestu sekund. - Trzymając taśmę w obu dłoniach, Jaina podeszła do ściany - i
znieruchomiała, gdy Ben zapalił miecz świetlny. Otworzyła usta, podniosła wzrok i
mruknęła: - Proszę, powiedz, że ten miecz świetlny nie jest na mnie.

- Przykro mi, Jaino - odparł Ben. - Ale jesteś wyjątkowo niezdyscyplinowana...

Jacen mówi, że zawsze sama sobie wydajesz rozkazy, zamiast wykonywać te, które
otrzymujesz.

Jaina spiorunowała go wzrokiem. Po chwili rzuciła taśmę wzmacniającą Hanowi.
- Trzymaj.
Ben cofnął się o krok, unosząc ostrze.
- Jaina, nie zmuszaj mnie... aaa!
Jego groźba zmieniła się w krzyk zaskoczenia, kiedy zza węgła wyskoczył Zekk i

chwycił go od tyłu za ręce. Wykręcił mu przeguby i zmusił, żeby upuścił miecz świetlny
na pokład.

W tym momencie fala uderzeniowa pobliskiego trafienia z turbolasera uderzyła

w „Sokoła". Pokład podskoczył tak mocno, że pod Hanem ugięły się kolana i znów
upadł na zranione ramię. Wokół rozległy się okrzyki zdumienia, a jego ciało
eksplodowało bólem.

- Jak tam naprawa linii zasilającej? - zapytała Leia przez interkom. W

rozrzedzonym powietrzu jej głos brzmiał słabo i metalicznie. - Jeśli nie dam rady
przyspieszyć, lot stanie się jeszcze bardziej nierówny.

- Tylko nas stąd zabierz. - Mówiąc to, Han usłyszał obok siebie bolesny jęk. - W

końcu kiedyś wyjdziemy poza zasięg.

Przetoczył się na kolana i ujrzał Zekka; leżał skulony na pokładzie i ściskał dłońmi

zwęglone cięcie wzdłuż boku kombinezonu. Ben klęczał obok z przerażoną miną; wciąż
trzymał zapalony miecz świetlny i pokręcił głową, pogrążony w rozpaczy.

- Nie powinieneś był mnie przytrzymać - szepnął. - Po co to zrobiłeś, Zekk?
- Bo zachowywałeś się jak dzieciak, udający Jedi - odparła Jaina, podchodząc do

niego od tyłu. - Daj mi to.

Wyrwała miecz świetlny z ręki Bena.
Spojrzał na nią.
- To nie była moja wina!
- A czyja, laserowy móżdżku? - Wyłączyła broń. - Mam nadzieję, że nie załatwiłeś

teraz nas wszystkich. Dorośnij, pomóż wujowi, a ja...

- Nie, Jaino. - Han zawiesił sobie taśmy wzmacniające na temblaku i ruszył w

stronę uszkodzonej burty. - Musisz zabrać stąd Zekka i Bena.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

220

- Jak? - zapytała.
- Wsiadajcie do kapsuł ratunkowych. - Nie zdejmując osłony, podsunął taśmę do

perforacji i pozwolił, aby zassała ją próżnia. - Zekk potrzebuje pomocy medycznej, a ja
nie mam najmniejszej ochoty zawracać sobie głowy tym smarkaczem.

- A co z...
- „Sokół" ma kapsuły tylko dla czterech osób - przerwał Han. - Ale nawet gdyby

miał więcej, Leia i ja nie zamierzamy się poddać. - Rzucił Benowi spojrzenie, które
stopiłoby frasium, i dodał. - Ani Jacenowi, ani nikomu innemu.

Podsunął kolejną taśmę na skraj uszkodzenia, aby zassała ją próżnia. W

najlepszym wypadku taka łata jest tymczasowa, ale może wytrzyma dość długo, by ich
uratować. Położył jeszcze jeden, obejrzał się i stwierdził, że Jaina klęczy obok Zekka.
Przyciskała palce do jego gardła w poszukiwaniu pulsu. Oczy utkwiła w Hanie, a po
policzkach spływały jej łzy.

Skinęła głową i przestawiła przełącznik w kołnierzu kombinezonu:
- Sorzo, wracaj - odezwała się. - Znów opuszczamy statek.
- Brawo. - Han nigdy nie był bardziej dumny z córki. W oczach Jainy widział, jak

bardzo pragnie pozostać na pokładzie „Sokoła" z nim i z Leią, ale była dość wytrawnym
kosmicznym wygą, żeby nie kwestionować rozkazów kapitana na jego własnym statku. -
Nie martw się matką i mną. Dopóki nie załatamy „Sokoła", lepiej, żebyśmy było tu mniej
użytkowników powietrza. Zobaczysz, damy sobie radę. Mieliśmy już gorsze awarie.

Jaina uśmiechnęła się z wysiłkiem, choć jej lęk o rodziców wcale nie minął.
- Wiem, tato... widziałam holowideo.
Skinęła na Bena, wskazując mu tylny właz. Potem użyła Mocy, żeby podnieść

Zekka z pokładu, podeszła do Hana i delikatnie pocałowała go w policzek.

- Daj mi znać, jak poszło. I niech Moc będzie z wami.
- Jasne. - Nie chciał, żeby córka zobaczyła łzy wzbierające w jego oczach... nie

powinna zdać sobie sprawy, że może to ich ostatnie pożegnanie. Han nie popatrzył w
ślad za nią, kiedy ruszyła za Benem. - I z tobą, mała.

Odwrócił się w stronę uszkodzonego obszaru i zaczął nakładać wzmocnienia

jedno po drugim. Zanim skończył, Jaina załadowała wszystkich do kapsuł ratunkowych i
włączyła alarm opuszczenia pokładu. Strzały z turbolasera nadal śmigały wokół nich.
„Sokół" skakał i stawał dęba jak dziki ronto, a ciśnienie w kabinie spadło tak, że Han
zaczął dygotać i tracić oddech.

Nawet nie poczuł, kiedy kapsuły odpaliły. Alarm wystrzelenia po prostu ucichł, a

on poczuł się tak, jakby wyrwano mu serce.

- Han? - Nawet przez interkom głos Leii wydawał się załamywać. - Jesteś tam?
- Oczywiście, że jestem. - Ruszył na dziób, uszczelniając za sobą przegrodę. - Nie

pozbędziesz się mnie tak łatwo.

- Z tobą nic nie jest łatwe, pilocie. - Mimo żartobliwego tonu w głosie żony

brzmiało przerażenie. - Chciałam ci powiedzieć, że jesteśmy gotowi do skoku.

Kolejny strzał wstrząsnął „Sokołem", odbijając Hana od ściany i wywołując

metaliczny jęk bólu w konstrukcji starego statku. Odetchnął głęboko, zastanawiając się,
czy to już po raz ostatni, po czym ze zdumieniem stwierdził, że dotarł do dziobowej
przegrody korytarza - na razie w jednym kawałku.

- Na co czekasz? - ofuknął robota. Wcisnął kod obejścia zabezpieczeń i poczuł

uderzenie ciśnienia, kiedy właz się otworzył. - Im szybciej skoczymy, tym lepiej.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

221

- A biedna lady Morwan? - zapytał Threepio. - Wciąż jest zamknięta w przedniej

ładowni!

- I jest tam bezpieczna. W każdym razie bardziej niż my - odparł Han, wchodząc

do głównej kabiny.

Zamknął za sobą właz i pobiegł w kierunku korytarza wiodącego do kabiny.

Rozległ się alarm przed skokiem, potem światła pociemniały i z przedziału silników na
rufie rozległo się alarmujące mruczenie. „Sokół" zaczął drżeć, zwalniać, a w korytarzu
rozległ się głos Leii, miotającej głośne przekleństwa niczym aqualijski przemytnik
przyprawy, który ma zły dzień.

Han oparł się o ścianę.
- No, staruszko - szepnął pod adresem statku. - Nie jesteś jeszcze gotowa na

złomowisko, prawda?

Mruczenie przeszło w wysokie wycie, po czym światła zapłonęły znowu i Han

omal nie upadł po raz kolejny, kiedy „Sokół" ostro przyspieszył.

Uśmiechnął się i czule poklepał przegrodę.
- Ja też nie.
Uszczelnił przegrodę i ruszył na mostek, gdzie wycie silnika było tak natężone, że

niesłyszalne dla ludzkich uszu. Dygot „Sokoła" zmienił się w drgawki, od których bolały
zęby, a C3-PO siedział w fotelu nawigatora i sprawdzał współrzędne. Leia, w fotelu
pilota, wpatrywała się w ciemną, pustą wolność za iluminatorem.

Han podszedł do żony i w jej zaszklonych łzami oczach ujrzał, że nie musi

opowiadać o tym, co stało się na rufie. Prawdopodobnie wyczuła w Mocy śmierć
Meewalhy i Cakhmaima, a Jaina poprosiła ją na pewno o zezwolenie na odpalenie
kapsuł. Co do sprawy Bena i Jacena, i „Anakina Solo"... na to przyjdzie czas później. A
jeśli nie przyjdzie, to może i lepiej, że nie będzie o tym wiedziała.

Pochylił się nad Leią.
- Będzie dobrze - szepnął, pocałował ją w policzek i wśliznął się na fotel drugiego

pilota. - Wciąż masz mnie.

Leia prychnęła zdziwiona, uśmiechnęła się i podniosła wzrok.
- Właśnie widzę. - Wyciągnęła rękę i ścisnęła go za ramię. - To mi wystarczy.
Hipernapęd wreszcie zaskoczył i gwiazdy znów wyciągnęły się w linie.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

222

EPILOG

W okolicy hangaru królewskiego „Królowej Smoków" rozlegał się cichy szmer

głosów, który wkrótce przerodził się w głośne wiwaty. Tenel Ka, królowa matka
Konsorcjum Hapes i niezaprzeczalna władczyni sześćdziesięciu trzech światów,
odwróciła się od przybyłego właśnie „Cienia Jade" w kierunku tych dźwięków. To
technicy w ognioodpornych kombinezonach do tankowania i obwieszonych
narzędziami drelichach wyglądali przez pole zamykające, machając rękami i krzycząc z
radości.

Na zewnątrz hangaru Tenel Ka widziała jednak tylko rozgwieżdżoną ciemność

królestwa, nad którym panowała. Przestworza usiane były szczątkami zniszczonych
okrętów wojennych; wszędzie było widać ogony jonowe statków ratunkowych. Królowa
nie widziała w tym nic radosnego. Zachowała swój tron, ale zbyt wielu Hapan zginęło
po obu stronach i za dużo sił Konsorcjum zostało zmarnowanych na cudzą wojnę.

A udręka jeszcze się nie skończyła. Wkrótce służby wywiadowcze Tenel Ka zaczną

dostarczać jej nazwiska i przyprowadzać więźniów, a ona będzie musiała odgrywać
spektakl królewskiej sprawiedliwości. Doradcy będą ją namawiali, by była brutalna i
szybka, a pozostali przy niej arystokraci wyrażą nadzieję, że ich lojalność zostanie
nagrodzona przy podziale mienia zdrajców. Tenel Ka obieca, że wszystkie sugestie
rozważy bardzo starannie, ale ostatecznie będzie się kierowała własnym zdaniem, a to
oznaczało rozczarowanie dla wszystkich.

Po chwili w polu jej widzenia pojawił się czarny wahadłowiec SGS i zaczął

przebijać się przez pole zamykające. Wiwaty się nasiliły, a oficer z dwiema pałeczkami
sygnalizacyjnymi skierował pilota do najbliższego stanowiska. Tenel Ka sięgnęła poprzez
Moc i z niepokojem odkryła, że czuje znajomą obecność swojej córki.

Jacen przywiózł Allanę - a nie mógł tego zrobić w gorszym momencie. Tenel Ka

obejrzała się na „Cień Jade". Mara i Jaina pojawiły się właśnie z noszami na rampie i
ruszyły w jej stronę. Za późno było, aby ostrzec Jacena. Tenel Ka sięgnęła zatem
poprzez Moc, aby uświadomić mu swój niepokój. Liczyła na to, że zrozumie jego
powód. Poczuła lekkie, ciepłe dotknięcie, ale musiała zerwać kontakt, bo Jaina i Mara
wraz ze swoim brzemieniem dotarły już na dół rampy.

Na noszach leżał Zekk, blady, nieprzytomny i grubo obandażowany. Serce Tenel

Ka zamarło, kiedy ujrzała, w jakim stanie jest jej dawny towarzysz broni, ale zmusiła się
do zachowania niewzruszonej miny. Nie byłoby dobrze, gdyby wszędobylska świta
„lojalnych" arystokratów zauważyła teraz uniesioną brew czy drżącą wargę, skoro z
takim spokojem obserwowała śmierć wielu Hapan.

- Mistrzyni Skywalker, Jedi Solo... witam na pokładzie. - Tenel Ka podeszła, aby je

powitać. Tuż za nią stało stadko medyków, których sprowadziła na spotkanie „Cienia". -
Moi lekarze oczekują w sali operacyjnej. Jeśli powierzycie Zekka pielęgniarzom, zabiorą
go tam natychmiast.

- To bardzo miłe - odparła Mara. - Dziękujemy.
- Jasne, dzięki - mruknęła Jaina. - To dla nas wiele znaczy.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

223

Przekazały nosze dwóm medykom w czerwonych mundurach; sanitariusze szybko

umieścili Zekka na małych saniach repulsorowych i pomknęli na tyły hangaru. Tenel Ka
zauważyła, jakim wzrokiem Jaina odprowadza nosze aż do windy, więc podeszła do niej.

- Dobrze się nim zajmą, Jaino - zapewniła. Wyczuwała, że Jainę denerwują wiwaty,

które słyszały za plecami, ale nie mogła z tym nic zrobić. Nawet gdyby królowa matka
poprosiła o ciszę, wątpiła, by ktokolwiek jej posłuchał. - Kiedy przygotują Zekka do
operacji, będziemy mogły pójść na oddział.

- To by było wspaniale - szepnęła Jaina. - Nie martw się, Zekk ostatnio był silny

jak bantha.

Tenel Ka się uśmiechnęła.
- Miło mi to słyszeć, ale... czego! tu nie rozumiem. Chirurg powiedział mi, że to

rana od miecza świetlnego.

Jaina spojrzała na Marę.
- To długa historia - mruknęła.
- Ben popełnił błąd - odezwała się Mara.
- Ben? - jęknęła Tenel Ka.
- Nikogo nie zaatakował. - Ton Mary sugerował, że nie chce już dłużej rozmawiać

o „błędzie" Bena. - Na pokładzie „Sokoła" było małe zamieszanie.

- „Sokoła"? - Tenel Ka z każdą chwilą rozumiała coraz mniej, więc zwróciła się do

Jainy: - Myślałam, że mistrzowie Skywalkerowie znaleźli was w kapsułach ratunkowych.

- Owszem, w kapsułach z „Sokoła" - odpowiedział Luke ze szczytu rampy. Nie

miał swojej cybernetycznej ręki, a jego szata dziwnie wybrzuszała się na piersi, jakby i
on miał na sobie bandaż. - Jeszcze wciąż próbujemy to rozgryźć.

- Mistrzu Skywalker, ty też jesteś ranny! - zawołała Tenel Ka.
- Gdybyś nam powiedział wcześniej...
- Nic mi nie jest, wyszedłem właśnie z transu uzdrawiającego. - Głos Luke'a był

równie zmęczony jak jego twarz. Spojrzał w kierunku wahadłowca SGS, otoczonego
teraz przez rozradowanych Hapan, i zapytał: - Czy to Jacenowi tak wiwatują?

- Tak. - Tenel Ka również spojrzała na wahadłowiec. Jacen zszedł już z rampy i

teraz kierował się w ich stronę, przeciskając się przez wiwatujący tłum. Była z nim major
Espara, ale Allanę widocznie zostawił na pokładzie z jedną z jej adiutantek. - Po
zniszczeniu floty Galney i uratowaniu mnie Jacen stał się wśród lojalnych Hapan
prawdziwym bohaterem.

- Bohaterem? - zdziwiła się Jaina. - Chyba żartujesz!
- Wcale nie - poważnie odparła Tenel Ka. Widząc, jak gorące przyjęcie zgotowali

Jacenowi jej podwładni, zaczęła rozważać, czy nie jest to dobry moment, aby ujawnić,
kto jest ojcem Allany. Bez wątpienia ułatwiłoby jej to życie, a jej dworzanie,
przynajmniej ci lojalni, nigdy nie będą lepiej przygotowani na prawdę niż teraz.

- Jacen uratował mi życie, a wraz z nim monarchię hapańską.
Jaina spojrzała ostro, jak to tylko ona potrafiła.
- Czy to usprawiedliwia go, że strzelał do własnych rodziców?
Tenel Ka zmarszczyła brwi.
- Nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem. Chcesz powiedzieć, że Jacen strzelał

do Hana i Leii?

- Obawiam się, że tak - posępnie odrzekł Luke. Ruszył w dół rampy w

towarzystwie Bena i Twi'leka w mundurze Sojuszu. - „Sokół" już skoczył w

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

224

nadprzestrzeń, kiedy wracaliśmy z Roqoo, ale zdaje się, że „Anakin" nieźle go ostrzelał.

- Jesteś pewien? - Tenel Ka nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. - To przecież nie

ma sensu.

- Mamy problem ze zrozumieniem wielu zachowań Jacena - powiedziała Mara.

Kiedy Luke dotarł do stóp rampy, odsunęła się. - Teraz, kiedy wszystko w Konsorcjum
się uspokaja, mam nadzieję, że pewne sprawy się wyjaśnią.

Ton dezaprobaty w głosie Mary - i gorycz w głosie Luke'a - sprawiły, że serce

Tenel Ka zamarło. Po spotkaniu na pokładzie „Anakina Solo" Jacen powiedział jej, że
Skywalkerowie tracą wiarę w niego... że podejrzewają go nawet o współpracę z
Lumiyą... a teraz mogła stwierdzić, że miał rację.

Spojrzała na Bena.
- Co ty wiesz na ten temat? Nie bardzo mogę uwierzyć, że Jacen otworzył ogień

do własnych rodziców.

- Nie miał wyboru - odparł Ben. - To są terroryści... i próbowali uciec.
- Terroryści? - Tenel Ka była zdruzgotana słysząc takie słowa w ustach chłopaka. -

Ben, to nieprawda!

- Obawiam się, że prawda - rzekł Jacen, wyłaniając się z grupki wiwatujących

Hapan. - Podejrzenia, jakim ciocia Mara dała wyraz w czasie naszego spotkania na
pokładzie „Anakina", okazały się prawdziwe.

Mara się skrzywiła.
- Prawdziwe?
- Tak... i przepraszam, że nie odniosłem się do nich z większą powagą - rzekł

Jacen. - Ale wydarzenia potwierdziły, że miałaś rację. Informacje, które dostarczyli moi
rodzice na temat Duchy AlGray, przyniosły więcej szkody niż pożytku, a z całą
pewnością byli zamieszani w atak na królową.

- Jacen, sam nie wierzysz, że twoi rodzice byliby zdolni do czegoś takiego.
Tenel Ka zauważyła, że tłum wokół nich ucichł nagle, wyciągając uszy. Wiedziała,

że cokolwiek teraz powie, zaważy to na tym, jak Solo będą postrzegani przez historię
galaktyki - czy zostaną zapamiętani jako idealistyczni bohaterowie czy amoralni
terroryści.

- Han i Leia Solo przyczynili się do uratowania korony w równym stopniu, co ty -

rzekła wyraźnym, spokojnym głosem. - Ryzykowali życie, aby podać mi współrzędne
wyjścia floty AlGray.

Jacen wytrzeszczył oczy.
- Oni?
- Tak - potwierdziła. - Oprócz tego narazili się na jeszcze większe ryzyko, aby

Królewska Flota nie poddała się, dopóki admirał Bwua'tu nie zaatakuje.

Na twarzy Jacena po początkowym szoku pojawił się wstyd, a Tenel Ka powoli się

uspokajała. Jak widać, atak na „Sokoła" był wynikiem potwornego nieporozumienia.
Jacen popełnił poważny błąd - ale tylko dlatego, że za mocno się starał, żeby osobiste
uczucia nie miały wpływu na jego osąd.

Właśnie na to miała nadzieję - i w to chciała uwierzyć.
- Jestem pewna, że wasi rodzice sobie poradzą. - Tenel Ka zwracała się do Jainy i

Jacena, ale jej serce wyrywało się ku Jacenowi. To on popełnił błąd i wiedziała, że jeśli
coś im się stanie z tego powodu, zawsze będzie się obwiniał. - Nikt nie potrafi lepiej o
siebie zadbać w trudnej sytuacji... a ja wydam rozkaz, aby wszystkie hapańskie statki w

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

225

razie potrzeby przyszły im z pomocą.

- To nie zaszkodzi - zgodziła się Mara. - Ale nikt ich nie znajdzie, dopóki się stąd

nie oddalą. Będą uciekać, aż znajdą jakieś bezpieczne miejsce do lądowania.

Luke skinął głową.
- To prawda. Sięgałem ku Leii poprzez Moc, próbowałem jej przekazać, że może

otrzymać pomoc, jeśli jej potrzebuje. - Spojrzał na Jacena z dezaprobatą. - A my
musimy porozmawiać. Dziwnie łatwo ci uwierzyć we wszystko, co najgorsze, nawet jeśli
chodzi o tych, których kochasz. Chyba masz problem.

Oczy Jacena płonęły urazą - Tenel Ka rozumiała dlaczego. W końcu Luke

zachował się tak samo, jeśli chodzi o kontakty Jacena z Lumiyą.

- To nie jest w porządku, mistrzu Skywalker - odezwała się. - Podejrzenia Jacena

opierały się na konkretnych informacjach, jedynych, którymi akurat dysponował.

- Różnica polega na tym, że nasze podejrzenia nikomu nie wyrządziły krzywdy. -

Luke znacząco spojrzał na świtę Tenel Ka i dodał: - Może porozmawiamy o tym na
pokładzie „Cienia"?

- Jak sobie życzysz. - Tenel Ka zachowywała się tak, jakby to ona wyświadczała im

przysługę, jednak z ulgą przyjęła pretekst, aby usunąć Skywalkerów i Jainę z hangaru.
Wtedy będzie mogła dyskretnie wyprowadzić Allanę z wahadłowca. Przy tej atmosferze
nieufności, jaka się nagle wytworzyła wokół Jacena i pozostałych, ujawnianie ojcostwa
Allany nie wydawało się już tak dobrym pomysłem. - Zaraz do was dołączę. Muszę
załatwić tu jeszcze kilka spraw.

- Oczywiście.
Luke skinął głową i poprowadził pozostałych na pokład „Cienia". Tenel Ka

zaczekała, aż znikną we wnętrzu i zwróciła się do stłoczonych członków załogi, którzy
obserwowali tę konfrontację.

- A wy myśleliście, że to hapańska polityka jest zdradziecka! - zawołała lekkim,

choć nieco sztucznym tonem. Tłum zaśmiał się z przymusem, zadowolony, że królowa
matka próbuje opowiedzieć dowcip, bardziej niż z tego, że wreszcie jej się to udało.

- Ale koniec zabawy. Do roboty.
Odgoniła ich machnięciem dłoni jak stado drobiu i tłum natychmiast zaczął się

rozchodzić. Tenel Ka spojrzała na arystokratów, którzy zawsze stali w pobliżu, kiedy
tylko na to pozwoliła. Skinęła na major Esparę i zmarszczyła brwi, nie widząc wśród swej
świty najbardziej znajomej twarzy.

- Gdzie jest lady Galney? - zapytała. - Kazałam jej być w pobliżu.
Zza pleców dworzan rozległ się drżący głos:
- Jestem, pani.
Jakby za dotknięciem magicznej różdżki świta Tenel Ka rozstąpiła się. Po drugiej

stronie przejścia stała lady Galney, z oczami wbitymi w pokład i głową zwieszoną na
piersi. Moc aż drżała z napięcia, a Tenel Ka dobrze wiedziała, że ci drapieżnicy, których
nazywała arystokratami, węszą krew.

- Możesz podejść bliżej, jeśli łaska? Razem z major Esparą musicie coś dla mnie

zrobić.

- O-oczywiście, Wasza Wysokość.
Galney powlokła się w jej kierunku, a nogi drżały jej tak mocno, że dwa razy

omal się nie przewróciła. Oczywiście arystokraci tylko patrzyli i uśmiechali się,
przekonani, że będą świadkami surowego ukarania lady Galney. Cóż, w końcu

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

226

sumiennie sobie na nią zasłużyła, mając pecha być siostrą najprzebieglejszej z wielu
zdradzieckich członków Rady Spadkobierców.

Galney stanęła przed Tenel Ka i zmusiła się, aby podnieść wzrok.
- Jeśli mogę, Wasza Wysokość... chciałabym zostać wysłuchana, zanim wydasz mi

polecenia.

- Dobrze - odparła Tenel Ka. - Ale nie mamy wiele czasu. Wiesz, jak ci Jedi się

potrafią rządzić.

Tym razem arystokraci zachichotali naprawdę, ale Galney pozostała poważna i

nerwowa.

- W... wiem, że to nie zmieni pani decyzji, ale chciałabym przeprosić.
Tenel Ka spojrzała kobiecie w oczy i zmarszczyła czoło.
- Za co, lady Galney?
- Za moją rolę w tym wszystkim - odparła zapytana. - Nigdy bym...
- Lady Galney - przerwała jej Tenel Ka. - Wprawdzie nie jestem już członkiem

zakonu Jedi, ale zachowałam umiejętności Jedi. Czy sądzisz, że nie wiedziałabym, gdybyś
chciała mnie zdradzić?

- O... oczywiście - odparła zmieszana Galney. - Mimo wszystko w pewnym sensie

zrobiłam to. Za dużo opowiadałam mojemu małżonkowi, a wszystko, co mu
powiedziałam, on donosił...

- Twojej siostrze - uzupełniła Tenel Ka. - Wiem... i jestem całkiem pewna, że

nigdy już nie popełnisz tego błędu. - Spojrzała w kierunku „Cienia". - Czy mogę już
wyrazić moją prośbę?

Galney znów opuściła głowę.
- Tak, Wasza Wysokość.
- Dziękuję. - Wskazała palcem na czarny wahadłowiec GS Jacena. - Allana czeka

na pokładzie tego statku, a ty jesteś dla niej znajomą twarzą. Chcę, żebyście z major
Esparą zabrały ją i zaprowadziły do twojej kabiny.

Galney wytrzeszczyła oczy.
- Do mojej kabiny?
- Tak, i nikogo tam nie wpuszczaj, dopóki się nie zjawię. - Tenel Ka spojrzała na

Esparę. - Czy to jasne, majorze?

Espara wydawała się równie zbita z tropu jak Galney, ale zbyt była nawykła do

przyjmowania rozkazów, żeby zadawać pytania.

- Tak, Wasza Miłość.
- Bardzo dobrze. - Tenel Ka spojrzała znów na Galney. - Dołączę do was, kiedy

tylko będę wolna.

Galney nadal wydawała się całkiem zdezorientowana.
- Pani, jeśli próbujesz oszczędzić mi bólu świadomości, że...
- Lady Galney, nie jestem moją babką - przerwała jej Tenel Ka. - Nie wydaje na

stracenie moich poddanych za zbrodnie ich sióstr. A co do twojego małżonka... cóż, w
sposobniejszej chwili porozmawiamy o twoim guście w doborze partnerów. - Spojrzała
na Esparę. - Czy moje instrukcje są jasne, majorze?

- Tak, pani.
- Wykonać. - Tenel Ka ruszyła w górę rampy „Cienia", ale kiedy usłyszała, że jej

świta eksplodowała chórem wstrząśniętych głosów, obejrzała się jeszcze. - Jeśli
znaleźliście się na pokładzie „Królowej Smoków", to z jakiegoś powodu. Radzę dobrze

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

227

wszystkim, żeby się zastanowili, co to za powód... i zajęli się nim!

Świta zamilkła w zdumieniu i nagle wszystkie arystokratki rozbiegły się do swoich

zadań. Tenel Ka uśmiechnęła się do siebie, pomyślała, że może jednak uda jej się
wprowadzić Hapes do nowoczesnej galaktyki, i weszła na pokład.

Skierowała się do eleganckiego salonu pasażerskiego, aby stwierdzić, że dyskusja

rozgorzała już pełną parą. Luke i Jaina stali po jednej stronie stołu z napojami, a Jacen i
Ben po drugiej, Mara zaś znalazła się pośrodku, pomiędzy nimi. Zwracała się do
siostrzeńca, ale widać było, że najchętniej kazałaby wszystkim uspokoić się i usiąść.

- ...czy nie powinieneś pomyśleć, Jacenie? - głos Mary był spokojny, ale pełen

napięcia. - Wysłałeś nas tam, żebyśmy spotkali się z Benem. Zamiast niego trafiliśmy na
pułapkę Lumiyi.

- To nie znaczy, że ją wysłałem - odparł Jacen. Tenel Ka widziała, że jest bardzo

zdenerwowany, głównie dlatego, że nie może odsłonić się w Mocy. Zawsze się zamykał,
kiedy był wściekły. - Powiedziałaś sama, że oboje baliście się, iż poluje na Bena.

- Bena tam nie było - odparł Luke.
- Ale miałem tam być - wtrącił Ben. - Jacen pozostawił boję z wiadomością dla

„Włóczęgi", żeby leciał do magazynu Roqoo, ale zignorowaliśmy ją.

- Co zrobiliście? - zdumiała się Mara, stając przed Benem.
- Zignorowaliśmy rozkaz. - Ben spojrzał na Jainę. - Zapytaj Jainę. To był jej

pomysł.

Wszystkie oczy spoczęły na Jainie, która niechętnie przytaknęła.
- Nalegałam, i to mocno. Musieliśmy ostrzec Ten... to znaczy królową matkę... na

temat Duchy.

Ben spojrzał na Luke'a.
- Widzisz? To nie była wina Jacena.
- Zignorowanie rozkazu nie wyjaśnia, jak Lumiya dowiedziała się, że my tam

będziemy - zauważyła Mara. - Ani dlaczego pracuje dla SGS.

- Sam chciałbym znać na to odpowiedź - rzekł Jacen. - Przyjrzę się temu, jak tylko

„Anakin" wróci na Coruscant. Zamierzam poznać odpowiedź, podobnie jak wy, i mogę
wam obiecać, że się dowiecie wszystkiego.

- Możesz? - zapytał Luke, nie spuszczając z niego wzroku.
- Oczywiście, że może - wtrąciła Tenel Ka, podchodząc do Jacena. - Kilka minut

temu zbesztaliście Jacena, że za szybko wierzy we wszystko złe, co mówi się o jego
bliskich. Ty robisz teraz to samo.

Luke zmarszczył gniewnie brwi, ale Mara westchnęła i spojrzała na męża.
- Ma trochę racji, Luke. Naprawdę nie mamy więcej dowodów przeciwko

Jacenowi niż on przeciwko Hanowi i Leii. Bitwa dobiegła końca... może czas schować
miotacze do kabur i zacząć rozwiązywać nasze problemy jak rodzina.

- Mnie to odpowiada - rzekł Jacen. - Pierwszy przyznaję, że popełniłem kilka

błędów, ale pracowałem dla dobra Sojuszu... i wiem, że wy też.

Luke przez chwilę rozważał słowa Jacena, zanim się znów odezwał:
- A twoi rodzice? Oni też należą do rodziny.
- Nie mogę odwołać nakazu aresztowania, jeśli o to ci chodzi.
Słowa Jacena wstrząsnęły Tenel Ka do głębi.
- Jacenie, gdyby nie twoi rodzice, już bym nie żyła i Allana pewnie także!
Twarz Jacena okryła się smutkiem, ale nie złagodniała i Tenel Ka wiedziała już, że

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

228

nie zdoła zmienić jego postanowienia. Był przekonany, że jego obowiązki wymagają,
aby ignorował rodzinne uczucia. Królowa pomyślała, że to niezmiernie bolesne... a kiedy
zdała sobie sprawę z tego, że ona i Allana również są jego rodziną, doszła do wniosku,
że także trochę przerażające.

- Wiem - powiedział Jacen. - Ryzykowali swoje życie, aby cię ratować, ale wciąż

muszą odpowiedzieć za swoje zbrodnie wobec Sojuszu. - Spojrzał na Luke'a. - Jeśli Han i
Leia Solo nie są pewni co do kierunku swojej politycznej lojalności, możemy
wynegocjować bezpieczną kapitulację i odpowiednie odosobnienie.

- Kapitulację? - wybuchła Jaina. - Odosobnienie? Oni nigdy...
- Myślisz, że tego nie wiem? - odparł Jacen równie gorąco.
- Ale jeśli teraz zniosę nakaz, będzie to wyglądało tak, jakbym faworyzował swoją

rodzinę... a tego nie mogę zrobić. Jest jedno prawo, Jaino, i dotyczy ono wszystkich...
nawet Solo.

- Ryzykowali życie, aby uratować Tenel Ka - sprzeciwiła się Jaina. - Nie są

terrorystami.

- Wiem - odrzekł. - Ale niewinni też nie są.
Jaina jęknęła z rozpaczą i spojrzała na Luke'a z milczącym błaganiem w oczach.

Luke przez chwilę wpatrywał się w podłogę, zanim podniósł wzrok i spojrzał Jacenowi w
twarz.

- Dobrze, ale to nie zmienia mojego zdania co do Bena. Zabieramy go ze sobą na

Coruscant.

- Co? - zawołał chłopak. - Nigdy w życiu, Jacen jest moim mistrzem!
- To nie twoja decyzja, Ben - rzekł Luke. - A Jacen nie jest mistrzem.
- Dla mnie jest - odparował Ben. - Nikt nie jest tak silny Mocą jak...
- To decyzja twojego ojca - wtrącił Jacen. Uniósł dłoń, aby uciszyć chłopca, po

czym spojrzał na Luke'a. - Czy to doprawdy konieczne? Teraz, kiedy Lumiya nie żyje...

- A dlaczego sądzisz, że nie żyje? - zapytała Mara.
- To wy tak powiedzieliście - odparł Jacen, marszcząc czoło.
- Pięć minut temu mówiliście, że miała przymocowaną bombę...
- Bombę, która eksplodowała, kiedy już opuściliśmy kantynę - przypomniał mu

Luke. - Nie wiemy, czy Lumiya miała ją na sobie cały czas.

- Cóż, gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że nie miała - dodała Mara. -

Zanim wybuchła bomba, minęły prawie dwie minuty. Nawet z tymi ranami na piersi
miała dość czasu, żeby uciec.

- I tak właśnie powinniśmy zakładać - rzekł Luke. - Nie uwierzę, że Lumiya jest

martwa, dopóki sam, osobiście nie spalę jej ciała w krematorium.

- Rozumiem. - Spojrzenie Jacena błądziło po podłodze, coraz bardziej odległe i

szkliste. Kiedy znów podniósł oczy, spojrzał Luke'owi prosto w twarz, spokojny i
opanowany. - Chyba muszę zaufać waszemu osądowi. W końcu nie znam tej kobiety.

Luke zatopił wzrok w jego oczach.
- Mam nadzieję, że to prawda, Jacenie.
Twarz Jacena spochmurniała, ale zanim zdążył przemówić, Ben wszedł pomiędzy

obu mężczyzn i skrzywił się, podnosząc wzrok na ojca.

- Oczywiście, że to prawda! - wykrzyknął. - Jacen próbuje chronić galaktykę.

Czemu nikt tego nie rozumie oprócz mnie?

- Ja rozumiem, Ben - odezwała się Tenel Ka, starając się rozpędzić gromadzące

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

229

się chmury. - Jestem pewna, że twój ojciec też.

Tenel Ka spojrzała wyczekująco na Luke'a, ale ten w dalszym ciągu uważnie

przyglądał się Jacenowi. Królowa poczuła, że napięcie nadal narasta.

Mara widocznie też miała takie wrażenie, bo podeszła do Bena i położyła mu

dłoń na ramieniu.

- Ben, my wszyscy staramy się uratować galaktykę - rzekła. - Ale nie zawsze

jesteśmy zgodni co do tego, jak to zrobić.

- I dlatego nie mogę zostać z Jacenem? - zawołał Ben. - To idiotyczne!
- Jest jeden powód, dla którego nie możesz zostać z Jacenem: taki, że ja ci

rozkazuję wracać z nami do domu - gniewnie odparł Luke. - A robię to dlatego, że
Lumiya powiedziała mi, iż to ty pomagałeś jej w SGS.

- Co?! - wykrzyknęli chórem Tenel Ka, Ben i Jacen. Tenel Ka obserwowała, jak

wyraz twarzy Jacena, z początku zszokowany, staje się gniewny; w końcu przybrał
nieprzeniknioną minę. Ben wydawał się kompletnie zbity z tropu.

- I ty jej wierzysz? - zapytał.
- Nie - odparł Luke i spojrzał znów na Jacena. - Ale ktoś jej pomagał i dopóki się

nie dowiem, kto...

- ...ty musisz trzymać się z dala od SGS - dokończył Jacen. - Twój ojciec ma rację,

że jest ostrożny, Benie.

- Ale to ty jesteś moim mistrzem! - zaprotestował Ben.
- A więc nakazuję ci zostać z rodzicami, dopóki tego nie wyjaśnię. - Jacen zerknął

na Luke'a i dodał: - Jestem pewien, że znów będziemy współpracować, i to szybciej niż
sądzisz.

Serce Tenel Ka się ścisnęło, kiedy usłyszała nutę wyzwania w głosie Jacena, ale

Luke zdawał się przyjmować to bez sprzeciwu.

- Mam nadzieje, że wkrótce wszyscy znów będziemy współpracować - rzekł,

ściskając ramię Jacena. - Wiem, że nie mam co liczyć na to, że przyjmiesz moją pomoc,
ale informuj mnie, jak się posuwa śledztwo. Bardzo chciałbym dowiedzieć się czegoś
więcej na temat roli Lumiyi.

- Oczywiście - odparł Jacen. Wprawdzie nie dopuszczał, aby jego uczucia

przesączały się w Moc, ale z jego zaciśniętych warg Tenel Ka domyśliła się, że słowa
Luke'a przyjął jako coś w rodzaju groźby. - A teraz, jeśli pozwolicie, powinienem wrócić
na „Anakina" i zająć się tym.

Jacen pożegnał się ze Skywalkerami, a na koniec spojrzał na Tenel Ka.
- Wasza Miłość, jeśli wszystko jest w porządku...
- Jest - odrzekła Tenel Ka. Ujęła go za ramię i z rozdartym sercem ruszyła z nim w

kierunku wyjścia. - Jacenie, cóż mogę powiedzieć? Jesteśmy twoimi dłużnikami.

- Nie - odparł Jacen. - To Sojusz jest twoim dłużnikiem. Dzięki odwadze

Konsorcjum być może udało nam się złamać wojenne zapędy Korelii.

Zatrzymali się tuż przed włazem; byli tu ukryci przed wzrokiem osób

znajdujących się w hangarze, ale widoczni z salonu pasażerskiego „Cienia". Tenel Ka
wiedziała, że jest to najdłuższa chwila względnej prywatności, na jaką mogą liczyć przez
długi, długi czas. Ujęła dłoń Jacena.

- Jesteśmy ci bardzo wdzięczni, tak czy owak - rzekła. - Proszę, informuj nas, jeśli

będziemy mogli coś dla ciebie zrobić... i odwiedź nas znowu, gdy tylko będziesz miał
czas. Nasi poddani przyjmą cię bardzo ciepło.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

230

- Dziękuję, Wasza Miłość. - Skłonił się. - Chętnie.
- Doskonale. Czekamy z niecierpliwością.
Tenel Ka pocałowała Jacena w policzek. Z trudem powstrzymując łzy,

obserwowała, jak przekracza właz i po raz kolejny znika z jej życia.

background image

T roy D enning D ziedzictw o M ocy III - N aw ałnica

231

PODZI

Ę

KOWANIA

Wielu ludzi w większym lub mniejszym stopniu uczestniczyło w tworzeniu tej

książki. Chciałbym im podziękować, szczególnie zaś: Andrii Hayday za rady, krytykę i

cenne pomysły, Jamesowi Lucenowi, Lelandowi Chee, Howardowi Roffmanowi, Amy

Gary, Pablowi Hidalgowi - za ich udział w sesjach burzy mózgów i całą resztę, Shelley

Shapiro i Sue Rostoni - za wszystko, od niesamowitej cierpliwości oraz inspirujących

recenzji i edycji po wspaniale pomysły, którymi sypały w trakcie i pomiędzy burzami

mózgów, a zwłaszcza za to, że tak dobrze się z nimi pracowało; moim kolegom

pisarzom: Aaronowi Allstronowi i Karen Traviss za całą ich ciężką pracę - koordynację

tych opowieści, prawie napisanie ich, jak również za dziesiątki pomysłów włożonych w

tę książkę i całą serię; wszystkim innym ludziom z Lucasfilm i DelRey, którzy sprawili, że

pisanie stało się radością; Laurze Jorstad za doskonalą redakcję i wreszcie George'owi

Lucasowi za pozwolenie na zabranie tej galaktyki w ekscytującą podróż w całkiem

nowym kierunku.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ABY 0040 Dziedzictwo Mocy 5 Poświęcenie
ABY 0040 Dziedzictwo Mocy 6 Piekło
ABY 0040 Dziedzictwo Mocy 2 Braterstwo krwi
168 ABY 0040 Dziedzictwo Mocy 07 Furia
168 ABY 0040 Dziedzictwo Mocy 07 Furia
ABY 0028 Heretyk Mocy 2 Uchodźca
73 4 Dziedzictwo Mocy Wygnanie
ABY 0011 Akademia Jedi 3 Władcy Mocy
ABY 0023 Młodzi Rycerze Jedi 1 Spadkobiercy Mocy
134 ABY 0023 Młodzi Rycerze Jedi 01 Spadkobiercy Mocy
113 ABY 0011 Akademia Jedi 03 Władcy Mocy
Rodowody, dziedziczenie, imprinting

więcej podobnych podstron