Fakty i Mity, nr ? / 2014
Bóg, honor, zbrodnia
Polskie władze - w tym premier Kopacz - po raz kolejny uczciły pamięć tzw. żołnierzy
wyklętych. Pamięć przeklinaną przez tysiące ludzi w Polsce – krewnych i bliskich ich ofiar...
27 września 2015 r. pochowano w Warszawie z hołdami i gadką o długu wdzięczności
niektórych tzw. żołnierzy wyklętych - członków band żołnierskich, zbrojnie zwalczających,
już po wojnie, nie tyle nowe władze Polski, co ludność popierającą te władze. Zwykłych
obywateli, którzy - najwyraźniej w przeciwieństwie do nich - pragnęli odżyć po sześciu
latach wojny i odbudować ojczyznę, zapewnić przyszłość swoim dzieciom.
„Wyklęci" palili żywcem, gwałcili, zamęczali na śmierć bez względu na wiek i pleć - dzieci,
starców, ciężarne kobiety. Za lewicowe poglądy, za pracę w MO. Nieważne, że w obronie
i dla dobra kraju. Na te zbrodnie są niezliczone dowody, są tysiące relacji świadków.
Z ręki tych ludzi zginęło także mnóstwo osób pochodzenia białoruskiego, słowackiego,
ukraińskiego, czeskiego i żydowskiego. Obywateli polskich, którzy nie chcieli przesiedlać się
za granicę, pomimo odrębnego języka, pochodzenia, czasem także wiary. Bo i wiara
niekatolicka była jednym z ważnych powodów do zabójstwa. Katarzyna Bonda w kryminale
„Okularnik" pisze, że prawosławni zawsze trzymali w domu katolickie obrazy i uczyli się
żegnać całą dłonią na wypadek wizyty we wsi kapitana „Burego" (jeden z najsłynniejszych
„wyklętych").
Nie pamiętam, czy uczyłam się o „żołnierzach wyklętych" w szkole. Nie było potrzeby.
Osoby z rodziny, które pamiętały wojnę, były w stanie przekazać mi ich historię z autopsji.
Z własnych ran i traumatycznych wspomnień.
Dzisiejsi młodzi Polacy będą się uczyć
o nich jak o bojownikach o wolność, stawiać ich na równi z poległymi w walce
z hitlerowskim okupantem
. Mają być wzorem dla kolejnych pokoleń. Szybko zapomniano
w tym kraju, jak kończą się romanse władzy z narodowcami.
Ciekawe, kiedy ofiary „żołnierzy wyklętych", strącane czubkiem wojskowego buta
do dołu w lesie, doczekają się mauzoleum. Wymagałoby tego poczucie elementarnej
sprawiedliwości.
Agnieszka Abemonti-Świrniak