ISSN 1509-460X
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
Nr 5 (465) 5 LUTEGO 2009 r. Cena 3 zł (w tym 7% VAT)
Ü
Str. 6
Ü
Str. 9
Ü
Str. 3
Ü
Str. 13
ISSN 1509-460X
KKSSIIĘĘŻŻAA GGWWAAŁŁCCIILLII UUPPOOŚŚLLEEDDZZOONNEE DDZZIIEECCII
Obrzydliwy skandal pedofilski pod samym nosem Watykanu
Ü
Str. 7
– Wierzę, pani sędzio, że
– podobnie jak rok temu – prawo
prawem, ale sprawiedliwość
będzie po naszej stronie.
No i jeszcze te nawiązki od
wyroków... Na co pójdą?
– Oczywiście, że na Caritas
i inne instytucje kościelne, Wasza
Ekscelencjo.
– Niestety, rok temu było tego
zaledwie piętnaście milionów...
– Obiecujemy, że będzie więcej!
– Wierzę, pani sędzio, że
– podobnie jak rok temu – prawo
prawem, ale sprawiedliwość
będzie po naszej stronie.
No i jeszcze te nawiązki od
wyroków... Na co pójdą?
– Oczywiście, że na Caritas
i inne instytucje kościelne, Wasza
Ekscelencjo.
– Niestety, rok temu było tego
zaledwie piętnaście milionów...
– Obiecujemy, że będzie więcej!
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
2
2
KSIĄDZ NAWRÓCONY
„Moment prawdy” – tak ma się nazywać najnowsza produk-
cja Polsatu. Podłączeni do wariografu uczestnicy będą przed
kamerami opowiadali o zdradach małżeńskich, świństwach,
które w życiu zrobili, nawet o przestępstwach. Jeśli odpowia-
dając na pytanie prowadzącego, skłamią, koło nosa przejdzie
im nagroda – kilkaset tysięcy złotych. Piękne czasy, kiedy roz-
rywka masowa w Polsce osiągnęła dno, bezpowrotnie minęły.
Teraz tkwi ona głęboko zagrzebana w dennym mule.
W niedzielę szumnie zapowiadany kongres PiS. Do Krakowa
delegatów miał dowieźć specjalny pociąg – z wielką atrakcją,
czyli prezesem Kaczyńskim jako głównym nadzieniem w środ-
ku. Niestety, ach, niestety... PKP oświadczyły, że żadnego po-
ciągu nie dadzą, bo w tej chwili ważniejsze są ferie, czyli do-
wóz dzieci na zimowy wypoczynek. Ważniejsze? Przerażony
Tusk już rozważa dymisję ministra transportu Grabarczyka.
Czystka w publicznej (za przeproszeniem) TV trwa. Na cze-
le ośrodka w Kielcach stanął niejaki Dominik Tarczyński. Cie-
kawy gość. Wsławił się organizacją tournée księdza Josha Ba-
shbora z Ugandy. To facet jeszcze ciekawszy: podczas spotkań
z wiernymi twierdził, że posiada dar wskrzeszania zmarłych,
co udowodnił już kilkadziesiąt razy. Tarczyński – zapytany, czy
zorganizuje jeszcze kiedyś spotkanie z szamanem – odparł, że
nie jest to wykluczone. Ech, transmisja na żywo z takiego
wskrzeszania... Murowane 100 procent oglądalności!
„Uczmy się internetu” – zakrzyknął do moherów ojciec Ry-
dzyk i ogłosił sześćdziesięciogodzinny kurs sieci w... sieci.
A przy okazji studium edukacji katolickiej. Cena? Wręcz śmiesz-
na – jedyne 300 złotych od osoby. Wykładowcy online to
Antoni Macierewicz, Stanisław Michalkiewicz, Jerzy Robert
Nowak i gwiazda przedsięwzięcia – Zbigniew Ziobro! W imię
Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ENTER!
Ministerstwo Zdrowia przygotowuje ustawę, która ma raz na
zawsze wyeliminować z tzw. rynku rozmaitych znachorów, uzdro-
wicieli, cudotwórców, zamawiaczy chorób itp. hochsztaplerów.
Czyli tych wszystkich, którzy pasożytując na naiwności, a czę-
sto i rozpaczy, robią ludziom wodę z mózgu. Ciekawe, czy bla-
dy strach padł na rodzimych kościelnych egzorcystów.
Założyciel ultrakatolickiego pisma „Aspekty”; współzałożyciel
ZChN; członek Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej; członek
Stowarzyszenia Rodzin Katolickich; autor słów: „Dla mnie
najważniejsza w życiu jest rodzina. Państwo powinno stać na
jej straży” (9.10.05)” oraz credo: „Bez zasad nie sposób żyć.
Ja jestem człowiekiem z zasadami” (29.11.05), żonaty, czwór-
ka dzieci, najmłodsze 8 lat. Kazimierz Marcinkiewicz zosta-
wia rodzinę i żonę dla dzierlatki młodszej o pokolenie. Wie-
le lat temu przewidział to Jean Paul Sartre, pisząc swoją „La-
dacznicę z zasadami”.
Na wieść o tym, że syn znalazł sobie nową, d...użo młodszą part-
nerkę, Pani Teresa Marcinkiewicz – rodzicielka byłego premie-
ra – powiedziała: „Nie wiedziałam, że on jest taki głupi”. Dziw-
ne, o tym od dawna wie cała Polska. No tak, ale matki zawsze
o wszystkim dowiadują się ostatnie.
Krakowscy cystersi stanowczo odmówili wzięcia udziału w „Jar-
marku Cysterskim” – imprezie z okazji 60-lecia Nowej Huty, bo
– jak przyznali – boją się, co by na to powiedzieli... posłowie PiS
(sic!). Na co? Na to, że świętują jubileusz „miasta bez Boga”.
Jeśli to jest powód, to Kościół za jakieś 30 lat może mieć kło-
poty ze świętowaniem gdziekolwiek.
W Rzymie zorganizowano wystawę poświęconą dzieciom z łódz-
kiego getta. Ekspozycja, nad którą patronat objął prezydent Gior-
gio Napolitano, odbiła się echem w całych Włoszech – pisał
o niej nawet watykański organ „L’Osservatore Romano”. Nato-
miast swój patronat w ostatniej chwili wycofał prezydent Łodzi
Jerzy Kropiwnicki. Tak zazwyczaj chętny do podróżowania, nie
pofatygował się na wystawę i nie zezwolił na wyjazd delegacji mia-
sta. Powód? Kropiwnicki dowiedział się, że organizatorką impre-
zy jest polska lewicowa dziennikarka mieszkająca we Włoszech.
Nad Tybrem dziwne zachowanie Kropy uznano za prowincjona-
lizm, czyli – jak to mówi u nas młodzież – za robienie wiochy.
Niezastąpiony red. Cezary Michalski znów błysnął przenikliwym
intelektem w „Dzienniku”, pytając, czy Obama „umiejętnie ukry-
wa swój prawdziwy kolor skóry”. Oczywiście, że tak. Jest zielo-
ny. Nocami przez sen powtarza: „E.T., go home. White Home”.
Porządku w Moskwie podczas Soboru Pomiestnego, na któ-
rym wybrano nowego zwierzchnika Cerkwi, strzegło kilkana-
ście tysięcy milicjantów i żołnierzy. Wszystko na nic. Cyrylo-
wi, arcybiskupowi jarosławskiemu i rostowskiemu, nieznani
sprawcy podprowadzili niezbędny w duszpasterstwie sprzęt li-
turgiczny – toyotę land cruiser prado.
Rolka papieru toaletowego – 145 tysięcy dolarów; kilogram
ziemniaków – 10 milionów; kanapka na stacji benzynowej
– 30 milionów. Straszna wizja efektów światowego kryzysu?
Na szczęście nie. To przykładowe aktualne ceny w Zimba-
bwe, gdzie inflacja sięga 231 milionów procent rocznie. Uff...
Słynny chilijski projektant mody Ricardo Oyarzun przebrał mo-
delkę o ponętnym biuście za Matkę Boską i wypuścił ją na wy-
bieg. „O Matko Boska!” – zawyły miejscowe środowiska konser-
watywne i zawlokły stylistę przed oblicze sądu. Ale sąd w nim
winy nie znalazł i umył ręce. Jak to historia lubi się powtarzać...
F A K T Y
P
isałem już kiedyś, że po tym, jak zrzuciłem sutannę,
pozostało mi wśród księży wielu kolegów, z którymi
utrzymuję okazjonalne kontakty. Kilku z nich dzielnie sekun-
duje mi w tym, co robię, czasem podeślą jakąś informa-
cję, coś skomentują. Co ciekawe, niemal wszyscy ode-
zwali się do mnie dopiero po tym, jak już uruchomiłem ga-
zetę, co mnie bardzo ucieszyło, bo wcześniej mi ich bra-
kowało. Jednak wspólna dola i niedola seminarium bardzo
łączy ludzi. Nawiązują się przyjaźnie na całe życie.
Po latach znów byłem kilka razy na plebanii (oczywi-
ście po zmroku), gdzie wspominkom i żartom nie było
końca. Tylko wódki już tyle nie chcę i nie mogę wypić co
oni – zaprawieni w bo-
ju kawalerowie... Na
jednego z najbliższych
przyjaciół
wpadłem
w hipermarkecie, obok
lodówki z mrożonkami.
Był mocno speszony,
ale chyba cieszył się ze
spotkania podobnie jak
ja. W seminarium
świetnie się rozumieli-
śmy, choć zaintereso-
wania mieliśmy diame-
tralnie różne: on – za-
chowawczy intelektuali-
sta, trochę flegmatyk;
ja – niespokojna, poszu-
kująca dusza. Pamię-
tam, jak był zgorszony,
gdy na wykładach – za-
miast notować w skryp-
cie teologiczne mean-
dry – czytałem Jacka
Londona albo wkuwa-
łem słówka angielskie.
Namówiłem Tomka (tak
go nazwijmy) na zwie-
rzenia do „FiM”, choć nie było mi go łatwo przekonać. Za-
leżało mi jednak bardzo, bo zawsze ceniłem jego wywa-
żone zdanie, podziwiałem za życiową mądrość, po prostu
go lubiłem i nadal lubię.
Romek: – Opowiadaj, jak ci się żyje na tej parafii, cho-
ciaż pewnie moich Czytelników i tak do tego życia i tej ro-
boty nie przekonasz. No i zarobić też byś na nich nie za-
robił, bo to światli ludzie są.
Tomek: – Pewnie, ale na szczęście są też inni (śmiech).
A jak się żyje, to sam wiesz – trochę pracy, trochę nudy,
w sumie spokojnie, trochę samotnie...
R.: – Nie ściemniaj, stary, tylko mów zaraz – masz ja-
kąś dziewczynę?
T.: – Wiesz, miałem nawet przez dwa lata, ale się roz-
leciało. Jeździliśmy trochę po Polsce, po hotelach. Zaczę-
ła mnie w końcu odwiedzać na plebanii. A co, myślę so-
bie, przecież nie mam 18 lat. No, ale proboszcz na „żar-
tach” się nie zna i zaczepia mnie kiedyś przy obiedzie: „Al-
bo ta dziewczyna przestanie tu przyjeżdżać, albo ksiądz wy-
jedzie razem z nią”. No to co, nie będę mu
przecież wciskał, że to siostra cioteczna. Mó-
wię do niej: „Anka, musimy się spotykać rza-
dziej i poza parafią”, a ona na to: „Jestem dla
ciebie mniej ważna niż ta wiocha i proboszcz?”.
Pożyczyła ode mnie dwa tysiące złotych i wię-
cej nie przyjechała ani nie zadzwoniła.
R.: – A dzieci ci nie brakuje, własnych
dzieci?
T.: – Dobrze, że dodałeś „własnych”, bo
tych innych mam już dosyć. Wiesz, że trud-
no jest mnie wyprowadzić z równowagi, ale
czasem na katechezie nie wytrzymuję i wytargam gnojka
za ramię albo po prostu wychodzę z klasy. Czytałem kie-
dyś u was w gazecie o księdzu, który uderzył ucznia. Ro-
man, nie dziw się, zresztą ty sam uczyłeś i wiesz, jakie
niedobre są dzieciaki, jakie bezwzględne. Jak jesteś za do-
bry, to ci na głowę wchodzą, jak wymagasz, to jesteś ty-
ran i rodzice się skarżą do dyrektora i proboszcza.
R.: – No cóż, my chodziliśmy na katechezę do salki
parafialnej i tam takich problemów nie było. Jak ktoś nie
chciał, to nie chodził i nie było zadymy, a na koniec roku
przyniósł kopertę i zdawał. Ale wróćmy do twoich dzieci...
Naprawdę nie masz jeszcze potomka?
T.: – Nie mam, sło-
wo. Ale czasem żałuję,
że nikogo po sobie nie
zostawię. Nazwisko za-
ginie, bo mam tylko Ga-
bryśkę, siostrę. Uczyli
nas w seminarium, że-
by swój instynkt i uczu-
cia ojcowskie przenieść
na dzieci parafialne, ale
to utopia. Ani nie prze-
niesiesz uczuć, ani ci to
nie zastąpi własnych
pociech, podobnych do
ciebie. Pewnie, że mógł-
bym mieć, ale boję się
kłopotów. Pamiętasz Ir-
ka, on ma troje dzieci
z jedną kobietą, dojeż-
dża do rodziny raz w ty-
godniu...
R.: – Żartujesz, nie
wiedziałem!
T – Tak, ma, i to
trzech synów. Mówię
mu kiedyś: „Irek, ty to
już się nie męcz, tylko
rzuć to wszystko i żyj z nimi, bo jak te chłopaki urosną,
to przyjadą i ci wp...lą za wszystkie czasy”. A on ręce tyl-
ko rozkłada i mówi: „A co ja będę robił, gdzie ja znajdę
pracę, gdzie ja tyle zarobię?”. No i weź odmów mu racji...
R.: – Tomek, ale zdajesz sobie sprawę, że to nie jest
normalne życie?
T.: – Oczywiście, stary, a kto tu mówi o normalności!
R.: – To czemu tego nie rzucisz w diabły?
T.: – A co ja będę robił, a gdzie ja znajdę pracę...
R.: – Żartujesz chyba, przecież to całe twoje życie.
Chcesz je poświęcić na taką fikcję? Chyba nie wierzysz
w sens tego, co robisz, w te kościelne wymysły?
T.: – Wierzę w Boga. Jeszcze wierzę... A co to jest
prawda, to ani Piłat, ani my na tym świecie się nie do-
wiemy. Pewnie, że jak czytam list biskupów o in vitro czy
antykoncepcji, to mnie skręca. Ale przynajmniej sam nie
poruszam w ogóle tych tematów, np. w kazaniach, bo al-
bo bym zaprzeczył samemu sobie, albo naraził się pro-
boszczowi i wyszedł na heretyka.
JONASZ
KOMENTARZ NACZELNEGO
WWyywwiiaadd zz kkssiięęddzzeemm
((11))
Fot. WHO BE
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
3
3
GORĄCY TEMAT
T
rzech panów bandytów
najbardziej odpowie-
dzialnych za tragiczną
śmierć uprowadzonego
w październiku 2001 r. Krzysztofa
Olewnika odebrało sobie życie:
⁄
Bandyta nr 1 – herszt wszyst-
kich pozostałych, zamachnął się na
siebie, nie doczekawszy wyroku. By-
ło to w czerwcu 2007 r., tuż po za-
kończeniu śledztwa, gdy na czele
Ministerstwa Sprawiedliwości stał
niejaki Zbigniew Z. (pełnego na-
zwiska nie możemy niestety ujaw-
nić, gdyż rzeczony Zbigniew ma
obecnie status podejrzanego o prze-
kroczenie uprawnień i ujawnienie
tajemnicy służbowej). Uznano wów-
czas, całkiem skądinąd słusznie, że
trudno: skoro człowiekowi żyć się
nie chce, to nikt go nie powstrzy-
ma. Nikt też nie wyleciał na zbity
pysk z roboty, odpowiedzialna w Mi-
nisterstwie Sprawiedliwości za wię-
ziennictwo sekretarz stanu Beata
Kempa (dzisiaj posłanka PiS) ani
na chwilę nie straciła rezonu, a nie-
długo później – na wniosek Zbignie-
wa Z. – pan prezydent Lech Ka-
czyński mianował szefa służby wię-
ziennej Jacka Pomiankiewicza
oraz jego zastępcę Pawła Nasiłow-
skiego generałami;
⁄
Gdy w kwietniu 2008 r. ban-
dyta nr 2 zawisł w celi na własno-
ręcznie sporządzonej pętli, mini-
strem sprawiedliwości był już Zbi-
gniew Ćwiąkalski. Media specjal-
nie nie szalały z powodu tego sa-
mobójstwa, bo nastąpiło pięć dni po
wyroku skazującym na dożywocie,
którym desperat miał prawo czuć
się głęboko zawiedziony. Z polity-
ków tylko Zbigniew Z. zawył z bó-
lu, ogłaszając na specjalnie zwoła-
nej konferencji prasowej, że on te-
go trupa nie daruje i na najbliższym
konwentyklu swojej partii zażąda
sejmowej komisji śledczej, bo pro-
kuratura jest absolutnie niekompe-
tentna, gdyż „chodzi tu o wyjaśnie-
nie mechanizmu powiązań polity-
ków ze światem przestępczym”;
⁄
W procesie porywaczy i za-
bójców Olewnika dwóch sprawców
skazano na dożywocie, a pan ban-
dyta nr 3 był jednym z nich. Gdy
przed kilkoma dniami powiesił się
w celi, zasłynął na całą Polskę, nie
schodząc z czołówek gazet speku-
lujących m.in. o mafii rządzącej wię-
zieniami i mogącej tam zgładzić nie-
postrzeżenie każdego szkodzącego
jej interesom obywatela. Ba, dena-
towi udało się nawet wstrząsnąć
całą sceną polityczną. Najpierw pan
prezydent ogłosił, że jest to „skan-
dal na nieprawdopodobną skalę”
i on absolutnie nie wierzy bredniom,
jakoby pan bandyta nr 3 samodziel-
nie popełnił samobójstwo. A gdyby
nawet jakimś cudem popełnił, to
fakt, że zdołał wszystkich przechy-
trzyć, „podważa autorytet nie tylko
instytucji więziennictwa, ale i pań-
stwa polskiego” – tokował Lech Ka-
czyński. Żeby nie pozostać w tyle
i nie stracić w sondażach, pan pre-
mier Donald Tusk niezwłocznie
zdymisjonował ministra Ćwiąkal-
skiego oraz nadzorującego więzien-
nictwo wiceministra Mariana Ci-
chosza. Odwołał również dopro-
wadzającego PiS do białej gorączki
prokuratora krajowego Marka Sta-
szaka, a w Służbie Więziennej hur-
tem stracili posady: gen. Pomian-
kiewicz; dyrektor Biura Ochrony
i Spraw Obronnych płk Jerzy Ko-
peć; dyrektor okręgowy SW w Ło-
dzi płk Krzysztof Kaczyński oraz
dyrektor Zakładu Karnego w Płoc-
ku płk Artur Kowalski.
Mało tego: „Uprzejmie zawiada-
miam, że Centralny Zarząd Służby
Więziennej odwołuje zaplanowane na
dzień 2–3 lutego 2009 r. uroczystości
związane z obchodami 90-lecia pol-
skiego więziennictwa” – ogłosił ogól-
nopolską żałobę pozostały przy ży-
ciu zastępca dyrektora generalnego
SW płk Waldemar Śledzik.
Doświadczony „klawisz” pracu-
jący na pierwszej linii frontu w du-
żym zakładzie karnym, zapytany
przez „FiM” o opinię wobec całej
tej histerii, wyrażał się o panu pre-
zydencie i panu premierze oraz ich
suflerach słowami, których niestety
nie możemy publicznie przytoczyć.
O swojej codziennej pracy mówił
już na szczęście spokojniej, ale za-
nim oddamy mu głos, uporządkuj-
my nieco fakty...
⁄
⁄
⁄
Krzysztof Olewnik został upro-
wadzony w nocy z 26 na 27 paździer-
nika 2001 r., lecz dopiero w listo-
padzie 2005 r. policja dopadła pierw-
szego ze sprawców – wcześniej nie-
karanego Sławomira Kościuka
(bandyta nr 2), a miesiąc później
zatrzymano w Warszawie recydy-
wistę Wojciecha Franiewskiego
(bandyta nr 1). Po roku pobytu
w areszcie Kościuk pękł. Przyznał się
do bezpośredniego udziału (wespół
z Robertem Pazikiem – bandytą
nr 3, wcześniej niekaranym) w za-
bójstwie dokonanym na polecenie
Franiewskiego i wskazał miejsce za-
kopania zwłok Olewnika – zabite-
go po odebraniu okupu.
Franiewski milczał. Gdy w czerw-
cu 2007 r. zaczął zapoznawać się
z aktami zakończonego śledztwa
i przeczytał zeznania wspólników,
zrozumiał, że już się nie wywinie.
Rankiem 18 czerwca oficerowie CBŚ
zabrali go z Aresztu Śledczego
w Olsztynie na kolejną sesję czyta-
nia akt. Po powrocie napisał list-
-testament do żony. W nocy popeł-
nił samobójstwo w swojej jednooso-
bowej celi dla „niebezpiecznych”.
Badania wykazały, że miał w moczu
(a nie we krwi, jak informowały me-
dia) mikroskopijne ślady amfetami-
ny i nieco więcej alkoholu. Zdaniem
biegłego, powiesił się bez „pomo-
cy” osób trzecich, przy czym uczy-
nił to w sposób rzadko spotykany,
bowiem przywiązany do kraty po-
wróz z bandaża elastycznego miał
dwa supły. Ich ucisk na tętnice spra-
wił, że Franiewski najpierw stracił
przytomność, po czym – już bez żad-
nych reakcji samoobronnych – osu-
nął się o kilka centymetrów, defi-
nitywnie zaciskając pętlę...
– Wybrał najlepszą porę do sa-
mobójstwa, bo po apelu wieczornym
oddziałowy nie ma już kluczy. Mu-
si je zdać dowódcy zmiany i tylko
w jego obecności można w nocy
otworzyć celę. Takie są przepisy.
I gdyby nawet oddziałowy przypad-
kowo uchwycił na ekranie monito-
ra moment zadzierzgnięcia, a trze-
ba pamiętać, że musi obserwować
wielu skazanych, wypełniać kwity
dotyczące służby, zajrzeć do cel,
w których nie ma kamer, a czasem
też pójść za swoją potrzebą, to szan-
sa na zapobieżenie śmierci zde-
cydowanego na wszystko despe-
rata jest żadna. Ile czasu potrze-
ba wisielcowi do zgonu? Minutę,
dwie? Zanim przybiegnie na oddział
ekipa z kluczami, jest już po wszyst-
kim – zauważa funkcjonariusz SW.
– Tylko z tym alkoholem jest pe-
wien problem, bo amfa utrzymuje
się w organizmie nawet do pół ro-
ku, a śladowa ilość świadczy, że za-
żył ją kilka miesięcy wcześniej. Je-
śli zaś chodzi o promile... Wydaje
się wątpliwe, żeby ktoś udostępnił
Franiewskiemu gorzałę w areszcie,
bo miał już wówczas status „niebez-
piecznego”, a olsztyńscy klawisze by-
li bardzo „elektryczni”. Prawdopo-
dobnie koledzy z tamtejszego Za-
rządu CBŚ dali mu łyka na rozluź-
nienie i doprawdy nie ma w tym
nic nadzwyczajnego, bo czasem ro-
bi się takie gesty, żeby rozwiązać
bandziorowi język – ujawnia ope-
racyjny warsztat policjant.
⁄
⁄
⁄
Proces rozpoczął się w listopa-
dzie 2007 r. przed Sądem Okręgo-
wym w Płocku. Wobec zgonu Fra-
niewskiego głównymi oskarżonymi
byli „skruszony” Kościuk (51 l.) oraz
idący do samego końca w zaparte Pa-
zik (38 l.). 31 marca 2008 r. obaj zo-
stali skazani na dożywocie. Pierwszy
otrzymał szansę ubiegania się o wa-
runkowe przedterminowe zwolnienie
po odsiedzeniu 25 lat, drugiemu sąd
podniósł tę poprzeczkę do minimum
30 lat. Pozostali oskarżeni otrzyma-
li kary od roku do 15 lat więzienia.
4 kwietnia ok. godz. 22 Kościuk
powiesił się na kawałku prześciera-
dła. Trzymano go w jednoosobowej
celi dla „niebezpiecznych” wydzielo-
nego oddziału aresztanckiego Zakła-
du Karnego w Płocku, gdzie czekał
na transport do więzienia wyspecja-
lizowanego w przechowywaniu tego
typu pensjonariuszy. Zwłoki znalezio-
no w tzw. kąciku sanitarnym (zasło-
nięty parawanem sedes i umywalka),
jedynym miejscu celi, które – zgod-
nie ze standardami europejskimi
– nie było objęte okiem monitorują-
cej pomieszczenie kamery. Zawisł
na kracie koszowej, która stanowi do-
datkowe zabezpieczenie pozwalają-
ce osobie wchodzącej do celi uniknąć
ewentualnego ataku osadzonego. Bie-
gli nie stwierdzili jakiegokolwiek
udziału osób trzecich, w organizmie
denata nie znaleziono żadnych śla-
dów po środkach odurzających.
– Klasyczna załamka. Facet był
najstarszy i najsłabszy psychicznie
z nich wszystkich. Jeszcze na eta-
pie śledztwa – siedział wówczas
w Barczewie – musiał dostawać psy-
chotropy. Gorliwie współpracował
z prokuraturą, licząc na złagodzenie
kary, a dostał – uwzględniając jego
wiek – wyrok śmierci. Dodatkowym
dla niego obciążeniem był fakt, że
w czasie procesu paskudnie wyzywa-
no go z innych cel, strasząc perspek-
tywą „przecwelenia” (gwałt homo-
seksualny – dop. red.) przy pierwszej
nadarzającej się okazji. Wieści po
kryminałach rozchodzą się błyska-
wicznie, więc gdziekolwiek by go
w Polsce schować, Kościuk i tak
miałby całkiem przesrane wśród
więźniów, z czego doskonale zdawał
sobie sprawę – tłumaczy „klawisz”.
⁄
⁄
⁄
8 kwietnia 2008 r. Pazik został
przetransportowany z aresztu śled-
czego w Łodzi (tu siedział w trakcie
procesu) do więzienia w Sztumie,
gdzie istnieje specjalny oddział,
w którym ostrożność przedkłada się
ponad standardy i „niebezpieczny”
nawet kupę robi ze świadomością, iż
jest obserwowany przez kamerę. Ulo-
kowano go w celi dwuosobowej, a za-
chowywał się spokojnie i nie sprawiał
żadnych kłopotów wychowawczych.
– To raczej standard w przy-
padku długoterminowych, bo tylko
w ten sposób mogą z czasem liczyć
na jakieś drobne ulgi, podjąć pracę
i zaaklimatyzować się, żeby nie zwa-
riować. Zawsze łudzą się nadzieją,
że kiedyś nadejdzie amnestia, odli-
czają czas do pierwszej teoretycznej
szansy na przepustkę, co w przypad-
ku „dożywotek” nie może nastąpić
wcześniej niż po upływie 15 lat
– wyjaśnia nasz rozmówca.
9 stycznia 2009 r. Pazika przywie-
ziono z powrotem do Płocka, bo mu-
siał stanąć przed obliczem Sądu Re-
jonowego w Sierpcu jako oskarżony
w sprawie pomocnictwa w planowa-
nym przed aresztowaniem napadzie
na konwój z pieniędzmi. Osadzono
go w celi 509, jednej z sześciu zare-
zerwowanych dla „niebezpiecznych”.
Trzykrotnie poddany został konsul-
tacji psychologicznej, a w ciągu dnia
oddziałowy co godzina otwierał drzwi,
żeby zza kraty koszowej sprawdzić,
czy w środku nie dzieje się coś nie-
pokojącego. W nocy zerkał z koniecz-
ności w monitor i przez wizjer. 19
stycznia ok. godz. 4.30 w więzieniu
trochę się zakotłowało, bo jeden
z pensjonariuszy zasłabł. Przyjecha-
ło pogotowie, dowódca zmiany w asy-
ście kilku strażników byli zaabsor-
bowani wpuszczaniem do celi leka-
rza. 10 minut później funkcjonariusz
dyżurujący na oddziale, gdzie prze-
bywał Pazik, przechodząc obok jego
celi, zajrzał przez wizjer, ale nie do-
strzegł więźnia. Gdy na miejsce przy-
był wezwany dowódca z kluczami
(m.in. w towarzystwie obecnego aku-
rat w zakładzie lekarza pogotowia),
Pazik stygł na wewnętrznej kracie ko-
szowej, tuż przy kąciku sanitarnym...
A później było już tylko bicie
piany i pojedynek na punkty w son-
dażach...
ANNA TARCZYŃSKA
PS Za tydzień pokażemy, co tak
naprawdę trapi Służbę Więzienną
W latach 2000–2008 Polacy popełnili ponad 40 tys.
samobójstw. Okazuje się, że ważne są tylko te,
które mogą politykom dostarczyć punktów
w sondażach...
ŻŻyyw
wii ii m
maarrttw
wii
Fot. RP
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
4
4
Z NOTATNIKA HERETYKA
Rano, w południe, po południu i wieczorem zajmuję się polityką.
(Jarosław Kaczyński)
¶ ¶ ¶
Spokojnie wszedłem, grzecznie sobie stałem, potem miło porozmawiałem
z kilkoma politykami, nikogo nie pogryzłem.
(Janusz Korwin-Mikke o swej obecności na inauguracji Andrzeja Czumy)
¶ ¶ ¶
Janusz Korwin-Mikke powiedział, że chciałby zobaczyć pierwszego uczciwe-
go ministra (Andrzeja Czumę – dop. red.), a ja powiedziałem że mogę mu
to umożliwić.
(Krzysztof Czuma)
¶ ¶ ¶
Za Polski szlacheckiej przywiązali chłopa do ziemi, dzisiaj przywiązali go do
urzędnika europejskiego. My go odwiążemy. Chcemy Europy ojczyzn, tożsa-
mych państw, opartych o dekalog chrześcijański.
(Janusz Dobrosz, Naprzód Polsko)
¶ ¶ ¶
Dokąd dopłynie ten okręt? Jeśli zawieje silny wiatr z Torunia, może dopłynąć
nawet do Strasburga. Później jednak rzuci kotwicę na pięć lat, by kapitano-
wie mogli w spokoju przygotowywać się do kolejnego rejsu, zapewne pod in-
ną banderą.
(Aleksander Sopliński, PSL, o partii Naprzód Polsko)
¶ ¶ ¶
Jeżeli jakaś partia lub polityk jest w zdecydowanej większości mediów przed-
stawiany jako ósmy cud świata, to można ludziom wmówić, że Aleksander
Kwaśniewski jest wysokim mężczyzną. Należy rozważyć fenomen mediów,
ponieważ bez tego nie sposób zrozumieć polityki w Polsce.
(Jarosław Kaczyński)
¶ ¶ ¶
Jarosław Kaczyński jest największym atutem PO. Wystarczy, że się odezwie,
a poparcie dla naszej partii wzrasta od razu o kilka procent.
(Sebastian Karpiniuk, PO)
Wybrała OH
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
Ksiądz Wieńczysław Ł., proboszcz pa-
rafii w Janikach, już tak bardzo nie
wypiera się swojej córeczki – dziś już kilkumiesięcznej. Przyznaje nawet, że
jest możliwość, iż to on jest jej ojcem. Dlaczego? Częstochowska prokura-
tura zażądała badania DNA.
Zatrzymany do rutynowej kontroli kie-
rowca z Nowej Wsi Lęborskiej po wy-
dmuchaniu 2,5 promila przyznał, że właśnie wypił dwa litry piwa. Funkcjo-
nariuszom – w zamian za załatwienie sprawy – zaproponował 2,5 tysiąca
złotych. Nie udało się. Za jazdę po pijaku facetowi grożą 2 lata pozbawie-
nia wolności, a za próbę przekupienia policjantów – do 8 lat.
Pod jeden z bloków w Katowicach
zjechały wozy strażackie, policyjne
i karetki pogotowia. Ewakuowano 350 osób, a jedną z przerażonych sytuacją
mieszkanek odwieziono do szpitala. Reszta przez trzy godziny siedziała w pod-
stawionych specjalnie autobusach. Wszystko przez 28-latka, który chciał się
odegrać na teściu i zawiadomił funkcjonariuszy, że w jego bloku jest bomba.
O potędze uczucia, jakie żywi pewien
22-letni mieszkaniec Lublina do swo-
jej dziewczyny, miały świadczyć nie słowa, ale czyny. Toteż 18-latka zażąda-
ła, aby w dowód uczucia włamał się do przygodnego sklepu po papierosy.
Obydwoje czekają teraz w areszcie. Grozi im do 10 lat pozbawienia wolności.
Oblał się benzyną i podpalił 30-latek
ze Żmijowisk. Zrobił to w obronie wła-
snej, bo – jak wyjaśnił – widział ludzi, którzy chcieli go skrzywdzić. Męż-
czyzna, gdy odwożono go do szpitala, był kompletnie pijany.
Bezrobotny z Bytomia miał trochę dłu-
gów. Żeby się odkuć, postanowił zgro-
madzić kasę, napadając na lokalne stacje benzynowe. Obsługę terroryzował
siekierą albo atrapą pistoletu. Nie widział przy tym potrzeby zamaskowania
twarzy, więc policjanci szybko go zidentyfikowali. Zatrzymali go, gdy wy-
chodził z niedzielnej mszy. O swój dług może się nie martwić przez najbliż-
sze lata, które spędzi za kratami.
Opracowała WZ
P
Prroow
wiin
nccjja
ałłk
kii
CZYJE DZIECKO NICZYJE?
JAK PECH TO PECH
ALARM
DOWÓD MIŁOŚCI
FENIKS
MSZA DZIĘKCZYNNA?
B
enedykt XVI ze starej, przedsoborowej szafy wy-
ciąga nie tylko staromodne czapeczki i zabaw-
ne falbanki, w które lubi się stroić. Z mroków zapo-
mnienia wydobywa ostatnio także prawdziwe przed-
potopowe potwory, którymi straszy Kościół i świat.
O tym, że papież Ratzinger jest do bólu konserwa-
tywny, pisaliśmy już niejednokrotnie. Bezwarunkowe
rozgrzeszenie przez niego czwórki ekskomunikowanych
przez JPII lefebrystowskich bi-
skupów, w tym chorobliwego
antysemity negującego Holo-
caust, to już nie jest nawet ko-
lejny krok w tył, to efektowny
wsteczny fikołek Benedykta.
Kim są lefebryści? To ży-
wa skamielina Kościoła przedsoborowego, skupiająca
w sobie wszystko to, co najbardziej odrażające z daw-
nego katolicyzmu: przekonanie, że tylko rzymska wia-
ra jest dobra i zbawienionośna, a inne Kościoły i reli-
gie są narzędziami szatana. To także tradycyjny kato-
licki antysemityzm w klasycznej postaci, chorobliwa an-
tylewicowość oraz masonofobia. Również zanegowanie
wolności sumienia i dowodzenie, że wolność religijna
przysługuje tylko Kościołowi rzymskokatolickiemu
w jego dziele podporządkowywania sobie państw, praw
i instytucji, czyli klerykalizm w wersji krystalicznie czy-
stej. Lefebryści nie uznają też mszału Pawła VI, mszy
w języku narodowym odprawianej przodem do wier-
nych, którą uważają za heretycki wynalazek.
Powiecie, że obecny Kościół niewiele się różni od
przedpoborowego, i że do pewnego stopnia jest on dzi-
siaj cały... lefebrystowski. Kościół nawet za Jana Paw-
ła II i Benedykta starał się jednak choćby tylko udawać
dialog i sprawiać wrażenie, że akceptuje w świecie plu-
ralizm światopoglądowy i demokrację. Lefebryści takie
udawanie uważali za zdradę „Tradycji” (kochają to sło-
wo zawsze pisane u nich z dużej litery) oraz wiary oj-
ców. Uważają, że Kościół padł ofiarą masońskiego
spisku wewnętrznego, a wszyscy papieże, począwszy
od Jana XXIII, zwyczajnie błądzą.
Warto zauważyć, że Jan Paweł II ekskomunikował
owych czterech biskupów nie z powodu ich poglądów,
które być może do pewnego stopnia po cichu podzie-
lał, ale ze względu na ich nie-
posłuszeństwo i nielegalną
z punktu widzenia Watykanu
sakrę biskupią. Lektura pisma
papieskiego cofającego obec-
nie klątwę Wojtyły budzi zdu-
mienie zwłaszcza w tym zakre-
sie, że ekskomunikowani niczego nie żałują i za nic
nie przepraszają. Ratzinger rozgrzesza ich zupełnie jed-
nostronnie i gratisowo. Zdaje się w ten sposób suge-
rować, że to lefebryści, a nie Wojtyła, mieli rację pod-
czas konfliktu w 1988 roku. Takie cofnięcie ekskomu-
niki oznacza, że lefebryzm odniósł potężny sukces
propagandowy, a być może także doktrynalny. To nie
lefebryści stali się teraz bardziej katoliccy – to katoli-
cyzm stał się teraz bardziej lefebrystowski!
Z punktu widzenia antyklerykałów, to może jest na-
wet właściwy obrót spraw. Nawrót do czasów przedpo-
borowych jeszcze dotkliwiej osłabi Kościół, wykopie
jeszcze głębszy rów pomiędzy hierarchią i większością
wiernych, uczyni z katolicyzmu jeszcze bardziej archa-
iczne, dziwaczne i odrażające muzeum autorytaryzmu.
Odkryli to właśnie Żydzi, którym wręcz odebrało mo-
wę, gdy okazało się, że jeden z „ułaskawionych” bisku-
pów ma poglądy zbliżone do nazistów. Ale czemu się
dziwić, skoro Kościołem kieruje były żołnierz wermach-
tu i członek Hitlerjugend.
ADAM CIOCH
Rozgrzeszenie
RZECZY POSPOLITE
Na dyskotece trudno rozmawiać
z dziewczyną o różańcu – zapła-
kał wielce świątobliwy informatyk
Maciek Koper. A dla spragnionych
takich rozmów założył katolickie
internetowe biuro matrymonialne.
Portal Przeznaczeni pl. powstał
z myślą o tych, którym nie udał się
podryw w kościelnej ławce, choć przy-
szła pora na założenie własnego
chrześcijańskiego stadła. Osobisty
patronat nad nim sprawuje nieżyją-
cy od prawie 4 lat Jan Paweł II
i Święta Rodzina. W praktyce ozna-
cza to jedno: cel zawieranych zna-
jomości jest z góry ustalony – wę-
drówka do ołtarza, a potem „idźcie
i rozmnażajcie się”. Na przeciągają-
ce się w nieskończoność „chodze-
nie”, docieranie się i tym podobne
duperele nie warto tracić czasu. I są
efekty! Setki zaręczonych par, mał-
żeństw i gromadka dzieciątek.
Jak na stronie www znaleźć te-
go, którego nam niebiosa przezna-
czyły? Po pierwsze, musimy zapew-
nić, że możemy wziąć katolicki
ślub i o niczym innym nie marzy-
my. Po drugie, uroczyście oświad-
czyć, że brzydzimy się abor-
cją, antykoncepcją, euta-
nazją, a czystość przed-
małżeńską uważamy za
rzecz świętą. Po trzecie,
pochwalić się frekwencją na
niedzielnych nabożeństwach.
Opłata za internetową spowiedź
– 99 zł. Możliwość poznania tysię-
cy kandydatów na zbożnego męża
– bezcenna!
No właśnie... Jaki jest modelowy
Polak katolik, który najpierw chce
zaliczyć księżowskie błogosławień-
stwo, a nas – baby – dopiero w dru-
giej kolejności? Poza tym, że świę-
cie wierzy w jedynie słuszne prawdy?
Zdecydowana większość kawa-
lerów do wzięcia szczyci się uczest-
nictwem na coniedzielnej mszy. Wie-
lu na kościółkowe modły biegnie jesz-
cze w dni powszednie. W rubryce
„otwartość na rodzicielstwo” najczę-
ściej udzielana odpowiedź to „chcę
mieć dzieci, liczba nieokreślona”
(czyt.: ile dwunożny inkubator da ra-
dę wyprodukować). Jeśli wiedzą, że
sami nie spłodzą, są „otwarci na ad-
opcję”. O ustatkowaniu i własnej ro-
dzinie myślą od zawsze
(„Z perspektywy czasu widzę, że pozna-
łem Małgosię za wstawiennictwem św.
Józefa, do którego zwracałem się już
w dzieciństwie modlitwami dołączo-
nymi do swojej książeczki od I Komu-
nii Świętej”). W sierpniu w intencji po-
znania cnotliwej żony idą z pielgrzym-
ką do Częstochowy; w pozostałe mie-
siące zagłuszają samotność umoral-
niającymi słuchowiskami – w Radiu
Józef na przykład. Wieczorami za-
bawiają się przy lekturze „Niedzieli”
i innych nabożnych pisemek. Na bez-
ludną wyspę zabiorą żonę – jak już
znajdą – a musowo różaniec i Pismo
Święte. Wśród hołubionych autoryte-
tów moralnych są: JPII, św. Franci-
szek, „skruszony grzesznik ukrzyżo-
wany z Panem Jezusem”...
Relacje z randek czyta się z wy-
piekami na twarzy: „Umówiliśmy się
pod kościołem po niedzielnej Eu-
charystii i wybraliśmy się na herba-
tę”; „Nasze spotkanie uwieńczyliśmy
wspólnym uczestnictwem we mszy św.
w kościółku pw. Matki Boskiej Wspo-
możenia Wiernej”. Na zachętę do-
dam, że jak wynika z relacji „prze-
znaczonych”, aby doszło do zaręczyn,
wiele takich wspólnych mszy nie trze-
ba. Przymusowa przedślubna posu-
cha sprawia, że miłość rozkwi-
ta w tempie wręcz zawrotnym.
A potem żyją zgodnie i po
bożemu. Amen.
JUSTYNA CIEŚLAK
POLKA POTRAFI
PPrrzzeezznnaacczzoonnyy nnaarrzzeecczzoonnyy
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
5
5
NA KLĘCZKACH
DOTUJĄ BOGATYCH
W całym kraju miasta i gminy
z naruszeniem prawa dotują para-
fie, przekazując pieniądze głównie
na remonty świątyń. Jest to – chy-
ba oczywisty – cel kultowy, zakaza-
ny przez prawo. Nie dla większo-
ści urzędników, którzy często kil-
kusettysięczne darowizny dla pro-
boszcza podciągają pod troskę
o dziedzictwo kulturowe gminy. Na
takim patencie dotację otrzymały
np. parafie w Bałdrzychowie k. Pod-
dębic, rok temu parafia św. Kata-
rzyny w samych Poddębicach, a na
obiecane przez gminę publiczne
pieniądze czeka też parafia w Ka-
łowie, o czym donieśli nam wzbu-
rzeni Czytelnicy. Te trzy parafie
graniczą ze sobą, co wymownie
świadczy o skali klerykalnego roz-
dawnictwa.
RK
RŻNIE GŁUPA
„Niczego nie pamiętam, o ni-
czym nie wiem” – taką taktykę
przed gdańskim sądem przyjął ks.
Wiesław L., do niedawna jeden
z prominentnych urzędników kurii
i bardzo ważny świadek w proce-
sie dotyczącym olbrzymich nadużyć
w archidiecezjalnym wydawnictwie
Stella Maris. Prawa ręka byłego
metropolity abp. Tadeusza Go-
cłowskiego, który formalnie powi-
nien sprawować nadzór nad wydaw-
nictwem, udaje, że nie wie nawet,
czym zajmowała się Stella Maris.
To kpina z sądu – mówią obrońcy
głównych oskarżonych. Na wniosek
jednego z nich sąd zdecydował, by
ksiądz Wiesław L. trafił na specja-
listyczne badania, które potwier-
dzą, czy jest sprawny intelektual-
nie, czy też celowo rżnie głupa.
Waga zeznań byłego wikariu-
sza generalnego jest bardzo duża,
gdyż sąd zajmuje się nadużyciami
wysokości ponad 67 mln zł (przy-
właszczenie mienia prawie 30 spół-
ek, narażenie na straty Skarbu Pań-
stwa) powstałymi w archidiecezjal-
nym wydawnictwie w latach
1997–2001. Niestety, proces ciągnie
się już od lat i jego końca nie wi-
dać.
BS
WIDZĘ CIEMNOŚĆ
Według sondażu przeprowadzo-
nego przez krakowską PO, zdecy-
dowanym kandydatem na zwycię-
stwo w wyborach na urząd prezy-
denta Krakowa w 2010 roku jest
specjalista od katolickiej bioetyki
Jarosław Gowin. Jeśli ten scena-
riusz się potwierdzi, to podwawel-
skim grodem już zupełnie zawład-
nie kolor czarny, a złośliwa nazwa
miasta ,,świętogród” stanie się fak-
tem. Z drugiej jednak strony, przy-
najmniej będzie wiadomo, kto
w Krakowie rządzi, a z pałacu Wie-
lopolskich (siedziba magistratu) na
ul. Franciszkańską 3, gdzie urzędu-
je kard. Dziwisz, jest naprawdę rzut
moherem. Gowin oświadczył, iż wy-
nikami sondażu czuje się zaszczy-
cony i traktuje to jako zobowiąza-
nie do jeszcze cięższej pracy. A te-
go już naprawdę należy się oba-
wiać...
PP
CHRAPKA NA 1 PROC.
Czego to się nie robi dla pienię-
dzy! Krakowski Caritas oferuje na
swoich stronach internetowych bez-
płatny program do rozliczeń z urzę-
dem skarbowym. W zamian ocze-
kuje tylko jednego – wpłaty 1 proc.
na pomoc potrzebującym. Oferta
sutannowych jest w gruncie rzeczy
mało atrakcyjna, bo programy kom-
puterowe do rozliczeń oferuje dziś
nie tylko internet, ale i np. wiele
tytułów prasowych, które dołączają
specjalne płytki CD.
PS
NIE DLA SZKÓŁ
Szczecin wspiera edukację jak
każde miasto – zapewniają lokalne
władze – tyle że czyny świadczą
o czymś innym. Szczecińskie szko-
ły prywatne piszą do prezydenta
miasta z prośbą o pomoc. Skoro
miasto pomogło Opus Dei („FiM”
37/2008), nam również powinno po-
móc – uważają placówki oświatowe
i proszą o udostępnienie nierucho-
mości na preferencyjnych zasadach.
Odpowiedź zastępcy prezyden-
ta miasta jest zdecydowana: mamy
inne priorytety. I tak jest w rze-
czywiści, bo te inne priorytety to
właśnie Opus Dei.
PPr
W SOSIE WŁASNYM...
Rada nadzorcza publicznego
Polskiego Radia Lublin dokonała
zaskakujących zmian w zarządzie
rozgłośni! Zamiast trzyosobowego
zarządu – będzie działać jednooso-
bowy. Jego sterem, żaglem i okrę-
tem zostanie dotychczasowy prezes
Mariusz Deckert, silnie powiąza-
ny z PiS-em. Wiceprezesem nie bę-
dzie już natomiast Ryszard Mon-
tusiewicz, drzewiej korespondent
Polskiego Radia w Ziemi Świętej
i współpracownik Radia Watykan.
Zatrzyma on jednak dotychczaso-
wą funkcję redaktora naczelnego
rozgłośni, co gwarantuje pobożną,
katolicką linię radia.
KC
OCHOTNICY
DO CZYTANIA
Zamość poszukuje półtora ty-
siąca osób. Niestety, to nie żadna
oferta pracy. Półtora tysiąca ochot-
ników potrzebuje parafia Świętej
Opatrzności Bożej organizująca
I Zamojski Maraton Biblijny do...
czytania Pisma Świętego. Istotą im-
prezy ma być publiczne czytanie Bi-
blii non stop w dzień i w nocy przez
5 dni, 18 godzin i 25 minut. Przeczy-
tanie jednego fragmentu każdemu
powinno zająć około 5 minut. Wpraw-
dzie zamojski maraton ma rozpocząć
się dopiero 1 marca, a skończyć 7,
ale parafia już apeluje o pilne za-
pisywanie się ochotników na listę.
Wszystkim zgłaszającym się zosta-
nie przydzielony fragment Biblii
wraz z dokładnym terminem (go-
dzina, minuta) odczytania. A jak
zabraknie ochotników?
AK
KLASZTOR
CZYNI ARTYSTĄ?
Gdzie artysta powinien szukać
twórczego natchnienia i najskutecz-
niej odkryć swój talent? W klasz-
torze – podpowiadają organizato-
rzy turnusów artystycznych w po-
wstałym na bazie pokamedulskie-
go klasztoru w Rytwianach centrum
relaksacyjno-kontemplacyjnym. Po-
etom i malarzom rytwiańskie cen-
trum proponuje innowacyjną arte-
terapię opartą na trzech filarach
duchowości kamedulskiej: milcze-
niu, kontemplacji i samotności. Bez
radia, telewizora i telefonu, za to
z kościołem na miejscu. Oprócz od-
nowy ducha w klasztornej ciszy
ośrodek kusi też ciało wspaniałą
domową kuchnią oraz fotelami ma-
sującymi.
AK
KRUCJATA
PRZECIW „FIM”
Proboszczowi Polskiej Misji Ka-
tolickiej w Kolonii księdzu Stefa-
nowi Ochalskiemu ze Zgroma-
dzenia Chrystusowców zamarzyła
się rola cenzora. Aby pomysł wcie-
lić w życie, postanowił zlikwidować
działający od 15 lat w pobliżu świą-
tyni coniedzielny legalny kiermasz
polskiej prasy. Szczególnie irytowa-
ło go to, że parafianie zamiast ku-
pować „Niedzielę”, zaczytują się
naszym pismem, które rozchodzi-
ło się w Kolonii jak świeże bułecz-
ki. Po trzech miesiącach rozmyślań,
14 stycznia 2009 roku, rozpoczął
realizację swojego planu. Na dzień
dobry podczas mszy świętych po-
mówił prowadzącego punkt Czytel-
nika „Faktów i Mitów” Janusza
Niemira o handel narkotykami
i alkoholem (sic!). W Niemczech
takie oskarżenia dla przedsiębior-
cy oznaczają biznesową śmierć. Pan
Janusz kilkakrotnie próbował skon-
taktować się z księdzem Ochalskim,
aby wyjaśnić całą sprawę. W od-
powiedzi usłyszał, żeby spadał. Wo-
bec tego adwokat Janusza Niemi-
ra przygotował pozew przeciw pro-
boszczowi o oszczerstwo. Do przed-
siębiorcy zgłosili się także parafia-
nie gotowi do zorganizowania pi-
kiety w obronie stoiska. Obserwa-
torzy zauważyli, że po akcji pro-
boszcza spadła frekwencja na nie-
dzielnych mszach.
MiC
KOLEJNA KOBIETA
BISKUPEM
To, co jest nie do pomyślenia
wśród protestantów w Polsce, w An-
glii stało się faktem: ks. Jana Je-
ruma-Grinberga została wprowa-
dzona na urząd biskupa Kościoła
luterańskiego w Wielkiej Brytanii.
Nabożeństwo i cała ceremonia
biskupki pochodzącej z Ewangelic-
ko-Luterańskiego Kościoła Łotwy
odbyła się w kościele św. Anny
w Londynie. Co ciekawe, w uroczy-
stościach wzięły udział inne kobie-
ty w randze biskupa: Antje Jac-
kelen ze Szwecji oraz Ilona Fritz
z Holandii.
PPr
POWAB PORNO
Oglądanie filmów porno to
oczywiście nic złego. Może je oglą-
dać nawet ksiądz. Tym razem jed-
nak zachłanny 50-letni zakonnik
z benedyktyńskiego opactwa Ma-
ria Laach w Niemczech został przy-
łapany na kradzieży w sklepie spo-
rej liczby... bo aż 42 filmów DVD
wartych łącznie ok. 2 tys. euro. Nie-
udana kradzież skończyła się dla
zakonnika karą siedmiu miesięcy
pozbawienia wolności i dodatkowo
300 euro grzywny.
PPr
IN GOD WE TRUST
W Bogu położyli ufność swoją
Melissa i Randy Prattowie, gdy
podjęli z konta ponad 175 tysięcy
dolarów, które pomyłkowo zaksię-
gował na ich koncie system ban-
kowy. Prattowie mieli na koncie go-
tówkę w wysokości 1772,50 dol., ale
błąd komputera bankowego prze-
sunął im pewnego dnia przecinek
o dwa miejsca we właściwą stronę.
Prattowie uznali to za cud, podzię-
kowali Bogu, porzucili pracę i za-
kupili dom na Florydzie. Po dro-
dze rozdali tysiące dolarów, w tym
25 tysięcy na kościelne dzieło cha-
rytatywne. Teraz czeka ich proces
sądowy z zarzutem kradzieży i zmo-
wy.
MaK
NIE MIEJCIE LITOŚCI
W Izraelu wybuchł skandal po
opublikowaniu materiałów religij-
nych, jakie przesyłał żołnierzom wal-
czącym do niedawna w Gazie rabi-
nat wojskowy. Broszury zawierały
treści rasistowskie wymierzone
w Palestyńczyków oraz podważały
międzynarodowe normy określają-
ce sposób traktowania cywilów
w czasie wojny. Rabini apelowali,
aby żołnierze nie mieli litości dla
Palestyńczyków, i porównywali tych
ostatnich do starożytnych Filistyń-
czyków. Dowodzili przy tym, że ca-
ła ziemia między Morzem Śród-
ziemnym i Jordanem na mocy bo-
skich wyroków należy się wyłącznie
Żydom. Organizacje praw człowie-
ka w Izraelu żądają od ministra
obrony natychmiastowego usunię-
cia głównego rabina armii Awisza-
ja Ronckiego. W Izraelu, którego
większość mieszkańców jest niere-
ligijna, wśród wierzących Żydów ist-
nieje całe spektrum poglądów reli-
gijno-politycznych: od morderczych,
rasistowskich fanatyków, poprzez
bardziej umiarkowanych izraelskich
nacjonalistów (najliczniejsi), huma-
nistycznych pacyfistów, po Żydów
podważających legalność religijną
państwa Izrael (ci uważają, że tyl-
ko Mesjasz ma prawo założyć pań-
stwo żydowskie, i wspierają Pale-
styńczyków jako właściwych gospo-
darzy „Ziemi Świętej”).
MaK
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
6
6
POLSKA PARAFIALNA
N
ajwiększej wyznaniowej
uczelni w kraju, finansowa-
nej z naszych podatków, wciąż
mało publicznego majątku.
KUL parę lat temu przejął bu-
dynek dawnego Prywatnego Męskie-
go Gimnazjum im. Stefana Batore-
go. Okazały gmach, w którym obec-
nie mieści się wydział prawa, został
sto lat temu zbudowany dzięki skład-
kom rodziców i udziałowców Spół-
ki Cywilnej Szkoły Średniej w Lu-
blinie. Po II wojnie światowej spół-
ka, bojąc się nacjonalizacji obiek-
tu, przepisała go na KUL, zawiera-
jąc z ówczesnymi władzami uczelni
dżentelmeńską umowę, że jeśli sy-
tuacja polityczna w kraju zmieni się,
darowizna zostanie cofnięta i „Ba-
tory” odzyska swoją własność. Bu-
dynek jednak i tak przeszedł na rzecz
Skarbu Państwa, ale kilka lat temu
KUL – wraz z odrodzonym po trans-
formacji ustrojowej Towarzystwem
Oświatowym im. Batorego – pod-
jął solidarne starania o jego zwrot.
Po co ręka kościelna sięga, to do-
staje, więc reprywatyzacja nastąpi-
ła. Ale KUL nawet nie chce sły-
szeć o wywiązaniu się z umowy „na
gębę”. Konflikt zaognił się tak bar-
dzo, że uniwersytet odmówił prze-
kazania „Batoremu” także jego daw-
nych archiwów oraz pamiątek, w tym
oryginalnego sztandaru szkoły.
Ponadto znad wejścia do szko-
ły, bez zgody konserwatora zabyt-
ków, KUL usunął tablicę upamięt-
niającą Wojsko Polskie (porów-
naj zdjęcia).
KAZIMIERZ CIUCIURKA
Fot. Autor
Goliat i Batory
Kiedyś...
Obecnie
Wciąż słyszymy, że priorytetem
obecnego rządu (każdego obec-
nego rządu) jest jakość edukacji.
Jak dotąd nie znalazł się nikt, kto
słowa te przekułby w czyny.
W Szkole Podstawowej numer
2 w Józefowie rok szkolny zainau-
gurował uroczysty apel, podczas któ-
rego mowę wygłosił między innymi
miejscowy proboszcz. Na koniec wy-
recytował wraz ze zgromadzonymi
modlitwę „Ojcze nasz”. Zareagowa-
li rodzice. W liście skierowanym
do dyrekcji napisali, że wyznawcy
różnych religii, agnostycy czy ateiści
nie powinni być narażani przez
świecką instytucję na podobne prze-
życia, szczególnie że istnieje konsty-
tucyjny zapis, który mówi, że nikt
nie może być zmuszany do uczest-
niczenia w praktykach religijnych.
Dostali nawet na swoje pismo
odpowiedź. „Szanowni Rodzice – na-
pisała pani dyrektor – religia jest jed-
nym z przedmiotów nauczanych w na-
szej szkole i 94,8 proc. uczniów uczest-
niczy w takich lekcjach (…). Szanu-
jemy poglądy osób niewierzących
– nikt nie zmusza nikogo do nauki
religii czy odmawiania modlitwy. Sza-
nujemy też poglądy osób wierzących,
których w naszej szkole jest zdecy-
dowana większość”. Dlaczego w ta-
kim razie przemówienia nie wygło-
siła pani od matematyki czy też pa-
ni od biologii, skoro na ich lekcje
przychodzą wszyscy uczniowie – te-
go już pani dyrektor nie wyjaśniła.
Krzyże i święte obrazki w pra-
cowniach, akademie okraszane mo-
dlitwą, wspólne wyprawy na mszę
świętą – takie przejawy neutralno-
ści światopoglądowej polskiej szko-
ły coraz częściej irytują rodziców. Tę
tendencję potwierdzają przedstawi-
cie kuratoriów. Według nich, rodzi-
ce coraz częściej angażują się w spra-
wy szkoły i głośno mówią o tym, co
im się nie podoba. Przestają przy
tym być anonimowi. Nie podoba
im się głównie to, że ich dzieci
– przez nich samych niewychowywa-
ne w katolickiej wierze – wciąż są
narażane na manifestowanie swej
„odmienności” bądź uczestniczenie
w praktykach religijnych. Bo jak ina-
czej wyjaśnić podobne sytuacje:
⁄
Święto patrona Szkoły Podsta-
wowej numer 3 w Międzyrzeczu.
Główny punkt programu – msza świę-
ta. Zaalarmowane przez rodziców pra-
cownice kuratorium przyznają, że ma-
ją nie lada zagwozdkę. Uznały jed-
nak, że rodzice są chyba przewrażli-
wieni, bo jesteśmy przecież oficjal-
nie państwem katolickim, jest kon-
kordat, który obowiązuje, i trze-
ba być tolerancyjnym!
⁄
Uroczystość poświęcenia
sztandaru w Szkole Podstawowej nr
4 w Raciborzu połączono ze spo-
tkaniem z czeskimi uczniami z za-
przyjaźnionej szkoły w Strahovicach.
W programie – wspólna msza świę-
ta, przedstawienie jasełkowe i ko-
lędy. Projekt – jak głosi okoliczno-
ściowa ulotka – był współfinanso-
wany z Europejskiego Funduszu
Rozwoju Regionalnego oraz z bu-
dżetu państwa...
„Chciałabym, by polska szkoła by-
ła nowoczesna, bardziej przyjazna dzie-
ciom i przynosiła lepsze efekty” – de-
klaruje przy każdej okazji minister
edukacji Katarzyna Hall. Jeden z po-
mysłów jej resortu, który miał słowa
pani minister wcielić w życie, to obo-
wiązkowe lekcje etyki. Chodziło o to,
aby uczniowie nieuczęszczający na
tzw. katechezę przestali plątać się
po szkolnych korytarzach czy grzać
krzesło na świetlicy. I tak: od wrze-
śnia br. każdy, kto nie zdecyduje się
na naukę religii, będzie musiał uczęsz-
czać na etykę. Najpierw – jak głoszą
ministerialne wytyczne – ten obo-
wiązek obejmie pierwsze klasy szkół
podstawowych i gimnazjów, następ-
nie nowe programy będą stopniowo
wchodzić do kolejnych klas.
Pomysł byłby może wart mszy,
gdyby nie fakt, że na 32 tysiące szkół
w całym kraju przypada niewiele po-
nad 1100 nauczycieli etyki! Dyrek-
torzy postawieni pod pręgierzem już
dziś przyznają, że w sytuacji braku
wykwalifikowanej kadry nauczanie
etyki będą proponować... kateche-
tom. Co więcej – lwia ich część
(w przeciwieństwie do rodziców) nie
widzi w tej praktyce niczego złego.
Innego zdania jest rzecznik wro-
cławskiej kurii ks. Andrzej Jerie,
który tłumaczy, że nauczanie przez
katechetę religii oraz etyki to nic
innego jak konflikt interesów. „To
tak jakby ktoś z przemysłu spirytu-
sowego brał udział w kampanii an-
tyalkoholowej. Jeśli ktoś wybiera
etykę, to wypiera się wiary, a je-
go rodzicom nie zależy, żeby ich
dziecko pogłębiało wiedzę religijną”
– wyjaśnia.
Ale brak świeckich etyków to
wcale nie jedyny problem ciepłej
jeszcze „reformy”. Żeby w szkole
zorganizować alternatywną dla ka-
techezy etykę, potrzeba co najmniej
siedmiu chętnych uczniów. Co jeśli
tylu się nie znajdzie, a dyrekcja nie
wykaże inicjatywy w tworzeniu grup
międzyszkolnych? Przymusowa ka-
techeza! Postanowiliśmy więc spraw-
dzić, co czeka ucznia niekatolika,
który w wyniku „reformy” trafi do
katechetycznej salki.
Według „Zasad oceniania osią-
gnięć edukacyjnych z religii rzym-
skokatolickiej w szkołach publicz-
nych”, pod którymi podpisał się ar-
cybiskup Kazimierz Nycz, prze-
wodniczący Komisji Wychowania
Katolickiego Episkopatu Polski, na
stopień szkolny z katechezy (od
września 2007 roku wliczany prze-
cież do średniej ocen) nie mają wpły-
wu praktyki religijne, a wyłącznie
wiedza ucznia. Oceniane powinny
być wiadomości, gorliwość w zdo-
bywaniu wiedzy, aktywne uczestnic-
two w katechezie, prowadzenie ze-
szytu, odrabianie pracy domowej.
Tyle teorii. A praktyka?
Zajrzeliśmy do wytycznych oce-
niania z religii katolickiej kilku przy-
padkowo wybranych placówek:
⁄
Zespół Szkół w Rudnej – że-
by otrzymać najwyższy stopień, uczeń
musi posiąść wiedzę i umiejętności
znacznie przekraczające program na-
uczania katechezy, twórczo rozwijać
własne uzdolnienia oraz dbać o wła-
sną formację religijną. Musi też być
świadkiem wiary, brać czynny udział
w przygotowaniu liturgii mszy świę-
tej oraz nabożeństw, wyróżniać się
aktywnością w grupie katechetycz-
nej oraz w życiu parafii.
⁄
Szkoła Podstawowa nr 5
w Gliwicach – na ocenę oprócz wzo-
rowego prowadzenia zeszytu ma
wpływ także rozwijanie postawy re-
ligijnej, tj. modlitwa, osobiste za-
angażowanie w rozwój darów sakra-
mentalnych, udział w niedzielnej
mszy, nabożeństwach (do wyboru
droga krzyżowa, roraty, rekolekcje
majowe, czerwcowe itd.).
⁄
Gimnazjum nr 1 w Sanoku
– zaangażowanie podczas zajęć to
tylko jedno z kryteriów celującej
oceny. Poza tym uczeń powinien ak-
tywnie uczestniczyć w różnego ro-
dzaju przedsięwzięciach kateche-
tycznych, wyróżniać się aktywnością,
np. brać udział w życiu małych grup
formacyjnych: Liturgicznej Służbie
Ołtarza, Oazie, Katolickim Stowa-
rzyszeniu Młodzieży itp.
⁄
Szkoła Podstawowa nr 7
w Chełmie – tutaj obowiązkiem każ-
dego ucznia jest udział w rekolek-
cjach adwentowych i wielkopostnych,
co „będzie brane pod uwagę w oce-
nianiu końcoworocznym”. Poza tym
obowiązkiem uczniów klas III gim-
nazjum jest uczestniczenie w comie-
sięcznych nabożeństwach przygoto-
wujących do bierzmowania. Odpo-
wiednio premiowane będzie trwałe
zaangażowanie w grupach formal-
nych działających przy parafii.
„Religia kościoła lub innego
związku wyznaniowego o uregulowa-
nej sytuacji prawnej może być przed-
miotem nauczania w szkole, przy
czym nie może być naruszona wol-
ność sumienia i religii innych osób”
– mówi Konstytucja Rzeczypospo-
litej Polskiej. I to jedyna nadzieja
dla zdeterminowanych rodziców
i uczniów. Oby tylko chciało im się
zawalczyć o etykę, która w polskiej
– świeckiej podobno – szkole wciąż
skazana jest na niebyt.
JULIA STACHURSKA
K
Ka
atte
ec
ch
he
etta
a
tte
eo
orrEEttyyk
k
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
7
7
POLSKA PARAFIALNA
K
odeks karny powia-
da, że „w razie ska-
zania sprawcy za
umyślne przestęp-
stwo przeciwko życiu
lub zdrowiu albo za inne przestępstwo
umyślne, którego skutkiem jest śmierć
człowieka, ciężki uszczerbek na zdro-
wiu, naruszenie czynności narządu
ciała lub rozstrój zdrowia”, sąd mo-
że orzec nawiązkę w kwocie do 100
tys. zł na rzecz instytucji (organi-
zacji społecznej, stowarzyszenia, fun-
dacji), jeśli jej podstawowym zada-
niem lub celem statutowym jest
„spełnianie świadczeń na cele bez-
pośrednio związane z ochroną zdro-
wia, z przeznaczeniem na ten cel”.
Podobnie rzecz się ma z prze-
stępstwami przeciwko środowisku
oraz bezpieczeństwu w komunikacji
(jeżeli sprawca był w stanie nietrzeź-
wości lub pod wpływem narkoty-
ków albo zbiegł z miejsca zdarzenia)
i z nawiązkami na rzecz podmiotów
zajmujących się odpowiednio ochro-
ną przyrody lub osobami poszkodo-
wanymi w wypadkach.
Innego rodzaju instrumentem fi-
nansowym są „świadczenia pienięż-
ne” (generalnie do 20 tys. zł, ale
za prowadzenie pojazdu pod wpły-
wem alkoholu – do 60 tys. zł), któ-
re sądy orzekają, odstępując od wy-
mierzenia kary (np. przy warunko-
wym umorzeniu postępowania).
Również w tym przypadku adresa-
tem zasądzonej kwoty może być wy-
łącznie podmiot, którego „podsta-
wowym zadaniem lub celem statuto-
wym” jest działalność na rzecz celu
społecznego „bezpośrednio związa-
nego z ochroną dobra naruszonego
lub zagrożonego przestępstwem”.
Zarówno beneficjenci nawiązek,
jak i świadczeń pieniężnych muszą
ponadto:
⁄
obejmować swoją działalno-
ścią terytorium całego kraju;
⁄
figurować w specjalnym wy-
kazie (są tam obecnie 772 organi-
zacje) prowadzonym i corocznie ak-
tualizowanym przez Ministerstwo
Sprawiedliwości;
⁄
wyodrębniać otrzymane środ-
ki w ewidencji księgowej i rozliczać
się przed ministrem z ich wykorzy-
stania.
Czy jest w Polsce jakaś firma,
która lepiej niż agenda kościelna
spełniałaby te wszystkie wymogi?
– Prawdopodobnie nie ma ich
zbyt wiele, skoro prawie połowa
z wszystkich orzekanych nawiązek
oraz świadczeń pieniężnych trafia do
Caritasu lub organizacji pośrednio
związanych z Kościołem. Nawiasem
mówiąc, Caritas Polska oraz jego die-
cezjalne odpowiedniki w Ełku, Kiel-
cach, Krakowie, Radomiu, Siedlcach
i Wrocławiu znajdują się na liście
uprawnionych w efekcie jakiegoś
„cudu”, bowiem żadną miarą nie
da się przyjąć, jakoby ich „pod-
stawowe zadania lub cele statu-
towe” odpowiadały tym wyspecy-
fikowanym w kodeksie – zauważa
urzędnik z resortu sprawiedliwości.
Niektóre świadome tej niezrę-
czności Caritasy stosują bardzo
wyrafinowane przykrywki. Oto np.
w Kielcach działa od 2003 r. Stowa-
rzyszenie „Wspólnie Pomagamy”
z siedzibą w gmachu tamtejszego...
Sądu Okręgowego. Dziwne? Nieko-
niecznie, skoro jednym z założycie-
li firmy był ówczesny prezes sądu
Mirosław Gajek.
Na czele stowarzyszenia stoi od
lat ksiądz Andrzej Drapała (szef
diecezjalnego Caritasu i Prezes Za-
rządu Stowarzyszenia „Nadzieja Ro-
dzinie”), a w jego ścisłych władzach
znajdujemy nazwiska 7 kieleckich
kuratorów sądowych, co niejako
z definicji sprawia, że „wspólnie po-
magający” są szczodrze obdarowy-
wani przez lokalną Temidę nawiąz-
kami i świadczeniami. Wszystko jest
oczywiście lege artis: „Wspólnie Po-
magamy” (podobnie zresztą jak „Na-
dzieja Rodzinie”) figuruje w mini-
sterialnym wykazie, bo „głównym ce-
lem Stowarzyszenia jest pomoc ofia-
rom wypadków komunikacyjnych
i ofiarom przestępstw”, a dopiero
„drugim kierunkiem działalności Sto-
warzyszenia jest wspieranie organiza-
cji, które realizują jego cele statuto-
we” – czytamy w dokumentach.
No i okazuje się, że wśród tych
organizacji wspieranych finansowo
nawiązkami i świadczeniami znaj-
dują się m.in.: Caritas i „Nadzieja
Rodzinie” (jak widać, ks. Drapa-
ła pomaga też sam sobie), zakon-
nice ze Zgromadzenia Sióstr Kano-
niczek Ducha Świętego, Stowarzy-
szenie Rodzin Katolickich Diecezji
Sandomierskiej oraz kilka innych
ekspozytur kościelnych.
A jakie pieniądze wchodzą tu
w grę?
Resort sprawiedliwości zapewnił
nas, że nie prowadzi żadnych zbior-
czych zestawień i ujawnił jedynie da-
ne o liczbie wszystkich nawiązek orze-
czonych przez polskie sądy (14 tys. 501
w roku 2006, 14 tys. 306 – w 2007 r.).
Sięgnęliśmy więc do protokołów
Najwyższej Izby Kontroli, wedle któ-
rej łączna kwota nawiązek i świadczeń
pieniężnych oscylowała w 2004 r. wo-
kół 30 mln zł rocznie. Wobec wyraź-
nego zaostrzenia polityki karnej (m.in.
sądy 24-godzinne) można spokojnie
przyjąć, że nie uległa zmniejszeniu,
czyli naszym rodzimym wielebnym
przypada ok. 15 mln zł.
Dlaczego akurat im?
⁄
⁄
⁄
Nikomu rozumnemu nie trzeba
chyba tłumaczyć powodów, dla któ-
rych duszpasterstwo prawników,
zwłaszcza sędziów i prokuratorów,
jest oczkiem w głowie biskupów...
W praktyce owa szczególna tro-
ska przejawia się następująco:
⁄
Kościół ma bardzo silny wpływ
na dwie organizacje o zasięgu ogól-
nokrajowym: Stowarzyszenie Pol-
skich Prawników Katolickich (zrze-
szające m.in. takich polityków PiS
jak Zbigniew Wassermann czy Be-
ata Kempa – niedawna zastępczy-
ni Zbigniewa Zio-
bry w Ministerstwie
Sprawiedliwości)
oraz Stowarzyszenie
im. św. Ivo Helory
(wśród
członków
znajdujemy np. zna-
nego z gorliwości re-
ligijnej prokuratora
Jacka Wygodę – dy-
rektora Biura Lustra-
cyjnego Instytutu Pa-
mięci Narodowej);
⁄
We wszystkich
diecezjach działają
starannie wyselekcjonowani księża,
oddelegowani przez biskupów do
„opieki” nad prawnikami;
⁄
Na czele tego oddziału stoi
krajowy duszpasterz środowiska ks.
Jan Pasierbek z Krakowa, a głów-
nym ich szefem jest sufragan lubel-
ski biskup Artur Miziński (na
zdjęciu) – delegat Konferencji Epi-
skopatu Polski ds. duszpasterstwa
prawników;
⁄
Podstawową metodą „forma-
cji” sędziów, prokuratorów, adwo-
katów i radców są organizowane
specjalnie dla nich comiesięczne
spotkania połączone z mszą i wy-
kładem, rekolekcje wielkopostne,
imprezy opłatkowe z udziałem or-
dynariusza oraz pielgrzymki (zwłasz-
cza ogólnopolska na Jasną Górę,
odbywana tradycyjnie w pierwszą
sobotę października).
„Nie możemy ograniczać się tyl-
ko do tych, którzy sami przychodzą
na spotkania. Nasza działalność mu-
si być misyjna. Trzeba wchodzić
do środowiska prawniczego, or-
ganizując spotkania nieformal-
ne, które potem będą prowadzić do
zawiązywania grupy duszpasterskiej”
– tego typu strategię opracowano
w lutym 2006 r. podczas zamknię-
tej narady wielebnych działających
„na odcinku” prawników.
„Duszpasterz diecezjalny musi
objąć swoją troską wszystkich sę-
dziów, prokuratorów, adwokatów,
radców prawnych oraz komorników
pracujących na jego terenie” – kla-
rował zebranym bp Miziński.
Na efekty nie trzeba było dłu-
go czekać.
– Z naszej posługi korzysta po-
łowa wszystkich polskich prawników
– ujawnił 19 lutego 2007 r. ks. ppłk
Jerzy Osiński (kapelan wojsko-
wego wymiaru sprawiedliwości) po
zakończeniu dorocznej narady ak-
tywu kościelnego podległego bp. Mi-
zińskiemu.
Za najważniejsze z nowych wy-
zwań uznano wówczas:
⁄
aktywizację działań na rzecz
„uregulowania życia sakramen-
talnego prawników” oraz „włą-
czenia ich dzieci do Kościoła”;
⁄
organizowanie ludziom Te-
midy systematycznych szkoleń „po-
święconych refleksji nad proble-
mami Polski w perspektywie naucza-
nia Kościoła”.
– Jako duszpasterze nie mamy
oczywiście żadnego wpływu na de-
cyzje podejmowane przez sędziów,
prokuratorów czy adwokatów, nie-
mniej jednak istnieje potrzeba oce-
ny, czy są one słuszne pod wzglę-
dem etycznym – tłumaczył nieco
pokrętnie ks. Osiński.
Popatrzmy więc na konkrety...
⁄
⁄
⁄
Ordynariusz sandomierski bi-
skup Andrzej Dzięga zwołuje
w czerwcu każdego roku spotkania
„modlitewno-dyskusyjne dla sędziów
i asesorów, prokuratorów, adwoka-
tów oraz radców prawnych pełnią-
cych swoje zadania na terenie die-
cezji” (zaproszenie wystosowane do
elity lokalnych prawników).
Impreza odbywa się w Diece-
zjalnym Ośrodku Kultury i Eduka-
cji w Rytwianach koło Staszowa (za-
bytkowy klasztor pokamedulski)
i gromadzi zwykle 60–70 osób, któ-
re wysłuchują tam instrukcji wręcz
niebywałych (cytaty z notatki diece-
zjalnego duszpasterza prawników
ks. Jacka Staszaka):
⁄
„Instrumenty prawne, także
z zakresu prawa świeckiego, mogą
służyć dobru wszystkich obywateli,
o ile posługujący się prawem będą
je interpretowali i stosowali zgodnie
z prawem naturalnym (...). W sytu-
acji, gdy zaistnieje konflikt wartości,
musimy umieć być świadkami war-
tości ewangelicznych i pomimo sil-
nej nieraz pokusy nie dać się złapać
na kompromis” – niemal otwarcie
biskup Dzięga nakłaniał sędziów
i prokuratorów do sprzeniewie-
rzania się regułom państwowym,
gdy kolidują zreligijnymi;
⁄
„Prawnicy wysłuchali referatu
Dyrektora Sandomierskiej Caritas.
Ks. Bogusław Pitucha, charaktery-
zując poszczególne dzieła prowadzo-
ne przez Caritas, zwrócił uwagę na
fakt, że posiada ona status organiza-
cji użyteczności publicznej oraz wpis
do rejestru instytucji, na rzecz któ-
rych sądy mogą orzekać nawiązki.
Ta ostatnia informacja była jedno-
cześnie zachętą dla sędziów, aby orze-
kali nawiązki na rzecz Sandomier-
skiej Caritas” – ks. Staszak nie-
opatrznie uchyla rąbka kurtyny;
⁄
Na zakończenie „modlitew-
no-dyskusyjnej” odprawy przemó-
wiła sędzia Bronisława Kopeć z Są-
du Okręgowego w Tarnobrzegu.
W imieniu wszystkich zebranych
w Rytwianach podziękowała eks-
celencji za wskazówki, które ludzie
Temidy „bardzo sobie cenią i na mia-
rę swoich możliwości dołożą sta-
rań, aby sprostać zadaniom stawia-
nym przez księdza biskupa”!
Wiemy, że podobne imprezy
(aczkolwiek nie zawsze wyjazdo-
we) dla niezawisłych sędziów i nie-
zależnych prokuratorów odbywają
się także w innych diecezjach. Moż-
na się jedynie domyślać, choć zde-
cydowanie wolelibyśmy tego nie czy-
nić, co z zapewnień o „dokładaniu
starań” później wynika...
Podobnie zresztą jak i z faktu,
że np. na oficjalnej stronie interne-
towej Sądu Rejonowego w Lublinie
znajdujemy ogłoszenia o mszach
i spotkaniach w kościele, relacje
z pielgrzymek, wezwania do „zgłę-
biania posłannictwa świętej Siostry
Faustyny i błogosławionego księdza
Michała Sopoćki” oraz kilka linków
automatycznie przekierowujących
do specjalistycznych stron o tema-
tyce ściśle dewocyjnej...
Prześlemy ten artykuł Rzeczni-
kowi Praw Obywatelskich z uprzej-
mą prośbą o wyjaśnienie, czy oby-
watel bądź instytucja pozostające
w sporze sądowym z funkcjonariu-
szem lub agendą kat. Kościoła, mo-
że żądać wyłączenia się ze sprawy
sędziów znanych z zaangażowania
w duszpasterstwie prawników...
ANNA TARCZYŃSKA
Prawnicy
szczególnej troski
W Polsce nie ma już chyba źródła pieniędzy,
do którego Kościół nie zainstalowałby
swojego przyłącza.
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
8
8
A TO POLSKA WŁAŚNIE
G
dy w 2005 r. lewica
oddawała władzę,
Polska – w rankingu
państw, w których
obywatel może się
dowiedzieć, co szykuje administra-
cja – zajmowała 14 miejsce w Eu-
ropie przed Luksemburgiem. Rzą-
dy Leszka Millera i Marka Bel-
ki zakończyły budowę tak zwanych
biuletynów informacji publicznej pu-
blikowanych w internecie. W nich
to zaczęto publikować teksty naj-
przeróżniejszych deskryptów, dzię-
ki którym obywatele mogli się do-
wiedzieć, czy w okolicy ich domu
nie planuje się budowy jakiejś fa-
bryki, czy – nie daj Boże – kościo-
ła. Politycy lewicy chcieli, aby wraz
z rozwojem takich witryn pojawiła
się także możliwość załatwiania
spraw urzędowych (podatki, pozwo-
lenia na budowę czy rozstrzyganie
przetargów publicznych) za pośred-
nictwem poczty elektronicznej. Na
przeszkodzie stały cztery rzeczy:
⁄
po pierwsze: koszt dostępu
do internetu, który w Polsce nale-
żał wtedy do najwyższych w świecie;
⁄
po drugie: niedorozwinięta
i słaba sieć telekomunikacyjna, któ-
ra umożliwiałaby przesyłanie dużych
i ciężkich plików;
⁄
po trzecie: przyjęte przez rząd
Jerzego Buzka idiotyczne badanie
wiarygodności nadawców e-mailo-
wych przesyłek do urzędów; co wię-
cej narzucono obywatelom obowią-
zek zakupu drogiego „elektronicz-
nego podpisu”. W Polsce koszt
„podpisu” sięga nawet kilku tysię-
cy złotych, i to przy minimalnych
gwarancjach bezpieczeństwa, gdy
tymczasem na Słowacji jego luksu-
sowa wersja kosztuje kilkadziesiąt
złotych;
⁄
po czwarte: rozproszony
i niespójny system rejestrów pań-
stwowych wymuszający osobiste sta-
wiennictwo obywateli w celu wery-
fikacji danych.
⁄
⁄
⁄
Przez cztery lata rządów lewi-
ca zrobiła wiele, aby te sprawy upo-
rządkować. Część z nich skutecz-
nie blokowali politycy PSL, PiS i PO
do spółki z LPR. Taki los spotkał
przygotowane przez Jacka Piecho-
tę rozwiązania dotyczące nowego
„podpisu elektronicznego”. Wiel-
ka koalicja liberalno-konserwatyw-
no-ludowo-narodowa uniemożliwia-
ła uruchomienie za środki z UE
budowy centralnego rejestru nie-
ruchomości. Jednak obok porażek
były i sukcesy. Udało się zbudować
zintegrowany system ewidencji po-
jazdów i kierowców oraz przebu-
dować system PESEL tak, aby
umożliwić weryfikację danych
w większości gmin.
⁄
⁄
⁄
Gdy w 2007 roku Komisja Eu-
ropejska opublikowała coroczny ra-
port polskiej administracji, nikt nie
spodziewał się, że będzie tak zły.
Okazało się, że Polska, jeżeli cho-
dzi o możliwość załatwiania urzę-
dowych spraw za pośrednictwem in-
ternetu, zajmuje 26 miejsce na 27
państw UE. Od nas gorsza była tyl-
ko Bułgaria. Wicepremier Grzegorz
Schetyna znalazł na to sposób i wy-
myślił nowy twór o nazwie Centrum
Projektów Informatycznych MSWiA.
Zdaniem ekspertów, z którymi roz-
mawialiśmy, przyjęte przez polity-
ków PO rozwiązanie niesie wiele
niebezpieczeństw. Zwrócili oni
uwagę na niezbyt szczęśliwy dobór
kadry kierującej CPI. Chodzi o to,
że jego szef pochodzi z PiS-owskich
komisarzy politycznych w Komen-
dzie Głównej Policji i wsławił się
przeprowadzeniem największej
czystki kadrowej od 1990 roku.
To powoduje, że nie cieszy się
szacunkiem w środowisku rządo-
wych informatyków. Dodatkowo
informatyczne kadry są już i tak
przetrzebione przez wcześniej-
sze czystki z czasów Dorna.
Następne oznaczają ich za-
gładę.
Poważnym manka-
mentem jest też ode-
rwanie projektów in-
formatyzacji urzędów
od samej administra-
cji i procesu legisla-
cyjnego. Zamiast za-
jąć się upraszczaniem
procedur, zajmujemy się
tworzeniem rozwiązań,
z których korzysta znikoma
liczba obywateli. Świadczą o tym
statystyki. Z budowanych za setki
milionów złotych tak zwanych re-
gionalnych portali informacyjnych
(ich średni koszt wynosi ok. 100 mi-
lionów), za pośrednictwem których
obywatele mają składać podania,
skorzystało dotąd około 70 osób.
Powód? Wymagają one wspomnia-
nego, kosztownego „podpisu elek-
tronicznego”, przez co nie cieszą
się popularnością. Co więcej, nie
oferują one usług, którymi obywa-
tele są zainteresowani. Nie ma na
przykład możliwości składania
zeznań podatkowych e-mailem.
Żaden regionalny por-
tal nie daje możliwości
zapisania się do przy-
chodni. W zamian za to
człowiek może poprosić
o zgodę na wydobywanie
ropy naftowej.
⁄
⁄
⁄
Planowana centrali-
zacja zamówień na
oprogramowanie za-
miast zakładanych
oszczędności mo-
że przynieść
wzrost kosz-
tów. Dotąd
rynek
był
dość kon-
kurencyjny
i swoje miej-
sce znajdo-
wały i duże,
i małe firmy in-
f o r m a t y c z n e .
Działania CPI
mogą, zdaniem
ekspertów, być
zabójcze dla tych
ostatnich. Nie wytrzyma-
ją wymogów, jakie towarzyszą ol-
brzymim jednorazowym zamówie-
niom. Jedynymi, którzy będą mo-
gli je zrealizować, okażą się świa-
towi i krajowi potentaci usług in-
formatycznych. A administracja
przetrzebiona przez czystki nie bę-
dzie w stanie krytycznie ocenić ja-
kości ich pracy.
Dodatkowo należy zwrócić uwa-
gę, że CPI ma zamiar nadal rozwi-
jać projekt tak zwanego Peselu 2,
o którym eksperci (i to na-
wet z Opus Dei) mieli jak
najgorsze zdanie. Otóż
politycy PiS chcieli z nie-
go zrobić centralną
składnicę wszystkich da-
nych o obywatelach RP
dedykowaną służbom
specjalnym. Każdy ich
urzędnik miałby wówczas
prawo do przeglądania w do-
wolnym miejscu i czasie kartoteki
Peselu 2 bez jakiejkolwiek rejestra-
cji i określeniu, po co to robił.
⁄
⁄
⁄
Czy obawy ekspertów nie są
przesadzone? Naszym zdaniem, nie.
Pomysłodawcy CPI zaliczyli już po-
ważną wpadkę i ośmieszyli MSWiA.
Otóż okazało się, że do przygoto-
wanego przez podwładnych Grze-
gorza Schetyny rozporządzenia re-
gulującego zasady publikacji wszel-
kich urzędowych dekryptów dołą-
czono poufną dokumentację pry-
watnej firmy i to bez jej zgody.
Rzecznik MSWiA próbowała nas
przekonać, że tego aktu piractwa
dokonali posłowie. Jak mieli to zro-
bić, skoro rozporządzenie pisali mi-
nisterialni urzędnicy?
Według naszego informatora,
było tak:
Do rządowej drukarni trafił do-
kument bez załączników. Opera-
torzy fotoskładu zadzwonili do
MSWiA, informując, że pliki są
niekompletne i oni wstrzymują
druk. W MSWiA zaczęło się go-
rące poszukiwanie człowieka, któ-
ry wie, gdzie jest oryginał kwitu.
Po licznych telefonach ustalono,
że dokumenty są w jakiejś zielo-
nej teczce. Tyle że znaleziono
takich kilka, wzięto więc pierwszą
z brzegu i... I posłano do drukar-
ni. Zrobiła się afera, a poszkodo-
wana firma już chciała składać po-
zew o odszkodowanie za kradzież
jej praw autorskich. Po licznych
prośbach zrezygnowała z tego. Ja-
ką wobec tego możemy mieć pew-
ność, że CPI po przejęciu całości
rządowej informatyki nie pomyli
się jeszcze raz?
MiC
Rządowi spece od informatyzacji powinni,
naszym zdaniem, wziąć udział w szkoleniach
pod tytułem „Komputer dla opornych”!
„Kasę dawajcie, o nic nie pytajcie” – oto
demokracja w wydaniu arcybiskupa Kazi-
mierza Nycza. Przekonali się o tym kościel-
ni konserwatyści.
Roku 2008 archidiecezja warszawska nie
zaliczy do udanych. Spadek liczby wiernych
i datków. Mniejsze zyski przyniosły kościel-
ne biznesy (biurowce i drukarnia). Budżet
kurii obciąża także kosztowna budowa Świą-
tyni Opatrzności Bożej. Mimo że państwo
oraz sejmik województwa mazowieckiego
przeznaczyły na jej budowę ponad 50 milio-
nów złotych. Deficyt pogłębiły lokalne medialne
przedsięwzięcia Kościoła rzymskokatolickie-
go. Wydawany przez warszawską kurię tygo-
dnik „Idziemy” sprzedaje nie więcej niż
1200–1900 egzemplarzy. Sytuację pogarsza-
ją stare umowy, na mocy których za pienią-
dze kurii warszawskiej lokalne wkładki dla
stolicy wydają także redakcje „Niedzieli”,
„Gościa Niedzielnego” oraz „Przewodnika
Katolickiego”.
W najgorszej kondycji w 2008 roku zna-
lazło się jednak Radio Józef. Zabrakło mu
kasy nawet na opłacenie obniżonych symbo-
licznych opłat za nadajniki. Aby zapobiec
skandalowi (gdyby ich administrator wysłał
do kurii komornika), arcybiskup Kazimierz
Nycz wezwał wiernych do składania specjal-
nych datków. Część tej zbiórki została prze-
prowadzona bez wymaganych pozwoleń i od-
bywała się podczas koncertów Arki Noego.
Efekty zbiórki nie były imponujące. Większe
wpłaty pochodziły jedynie od osób związa-
nych z konserwatywnymi periodykami „Fron-
da” i „Christianitas”. Ich redaktorzy zażąda-
li od arcybiskupa Kazimierza Nycza wpływu
na program Radia Józef. Wyszli z prostego
założenia, że jeżeli dają kasę, to mają prawo
do decydowania, na co ona idzie. I tu spo-
tkała ich niespodzianka. Wysłannicy rządcy
archidiecezji na spotkaniu poświęconym Ra-
diu Józef oświadczyli, że „słuchacze nie po-
winni oczekiwać rozliczenia wpływów z akcji
z roku 2008”. Według nich, darczyńca nie po-
winien dopytywać się o sposób wykorzysta-
nia daru.
Zażądano za to, aby po zmianie ramówki
(czytaj: wyrzuceniu najbardziej konserwatywnych
audycji) „Fronda” nie przeprowadzała żad-
nych kampanii na rzecz zaprzestania wpłat na
rzecz Radia Józef.
Środowiska „Frondy” i „Christianitas”
dotąd stały na stanowisku całkowitego po-
słuszeństwa wiernych wobec swoich bisku-
pów. Świeccy są od wykonywania poleceń
hierarchii. W przypadku sporu o Radio Jó-
zef ta zasada uległa pewnej modyfikacji i na
forum „Frondy” mogliśmy przeczytać na-
stępujące oświadczenie organizatorów akcji:
„Nie mając w chwili obecnej żadnego wpły-
wu na to, co dzieje się z Radiem, ani też na
kontrolę sposobu spożytkowania Waszych pie-
niędzy, mogliśmy podjąć tylko jedną decyzję.
Akcja »wspieramyradiojozef. pl« kończy się
z dniem dzisiejszym. Nie przemawiają do nas
i nas nie przekonują argumenty doradców
ks. Arcybiskupa (...)”.
Apel zakończony jest wezwaniem do dat-
ków na rzecz.... portalu fronda.pl.
Konserwatyści przeciw swemu pasterzo-
wi? I to publicznie?
MCH
F
Frro
on
nd
da
a p
prrzze
ecciiw
w
b
biissk
ku
up
po
ow
wii
IIn
nffo
orrm
ma
atto
ołłk
kii
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
9
9
POLSKA PARAFIALNA
Kustosz bazyliki Mariackiej sły-
nie przede wszystkim ze zdolności
w organizowaniu mamony. Nie go-
rzej idzie mu także w odzieraniu
miasta z kolejnych gruntów i ka-
mienic.
Krystyna Sosnowska, 64-letnia
inwalidka, aż za dobrze poznała
zdolności organizacyjne księdza in-
fułata. Na krakowskich Bronowi-
cach – w mieszkaniu zakładowym
w budynku należącym do niedaw-
na do spółki „Polan” – mieszka od
niemal pół wieku. Przez dziewięć
lat jej rodzina starała się o wyku-
pienie zajmowanej części domu za
przysługujące jej zgodnie z ustawą
dziesięć procent jego wartości, czy-
li około 10 tysięcy złotych. Bezsku-
tecznie. Wtedy jeszcze nie wiedzia-
ła, dlaczego. Ze zdumieniem też ob-
serwowała, jak otaczający ją teren
zarasta zielskiem, a wyremontowa-
ne przez spółkę budynki biurowe
i gospodarcze niszczeją, regularnie
rozkradane przez lokalnych zbiera-
czy złomu („W związku z toczącym
się postępowaniem przed Komisją
Majątkową, w sytuacji, gdy spodzie-
wana była konieczność zwrotu nie-
ruchomości na rzecz parafii, spółka
»Polan« zaprzestała prowadzenia
działalności, przenosząc ją do innych
budynków i gospodarstw” – dopiero
w 2006 roku rozwiązał tę zagadkę
zastępca dyrektora Agencji Nieru-
chomości Rolnych w Warszawie).
Trzy lata temu władze Polanu
zlikwidowały kotłownię, która za-
pewniała ogrzewanie pracowniczych
mieszkań. To wtedy
Krystyna Sosnowska
zniosła cały swój doby-
tek do jednego po-
mieszczenia. I tak zo-
stało do dziś. – Musia-
łam się do kuchni prze-
prowadzić, bo to jest
pomieszczenie, które
można najtaniej ogrzać.
Zresztą pozostałe po-
koje są już zagrzybio-
ne – wyjaśnia.
Jak nie ma dużych
mrozów, wystarcza jej
jeden piecyk. Kiedy
temperatura bardzo
spada, musi używać
dwóch. Robi to rzadko,
kiedy już naprawdę mu-
si, bo 740 złotych ren-
ty wystarcza wyłącznie
na skromne życie.
Właśnie w kuchni,
która teraz spełnia tak-
że funkcję gościnnego
pokoju, pani Krystyna
opowiada swą historię. Z wykształ-
cenia jest elektronikiem. Zanim ode-
szła na rentę, pracowała w zakła-
dach wojskowych. Mówi o sobie,
że całe życie przecierała ścieżki, udo-
wadniając, że baba też może anali-
tycznie myśleć. Dlatego nie mają
z nią dziś lekko, bo nie zamierza
tak po prostu skapitulować.
A było tak: w 2001 roku wła-
dze spółki „Polan” w końcu wyja-
śniły zdezorientowanej kobiecie,
dlaczego wciąż odmawiają jej proś-
bom o wykupienie części domu:
„W stosunku do nieruchomości po-
łożonych przy ulicy Katowickiej 41
toczy się postępowanie przed Ko-
misją Majątkową w Warszawie
o zwrot na rzecz parafii Bazyliki Naj-
świętszej Maryi Panny w Krakowie”.
Na wszelki wypadek pani Krysty-
na powiadomiła więc komisję, że
na terenach, nad którymi obradu-
je, mieszkają ludzie. „Jako długo-
letni najemcy mieszkań zakładowych
zawiadamiamy Komisję Majątkową,
że na działce będącej przedmiotem
negocjacji (…) znajdują się dwa
mieszkania zakładowe”. Odpowie-
dzi nie otrzymała. Odwiedził ją za
to Marek Piotrowski, pełnomoc-
nik bazyliki, który obiecał pienią-
dze na zastępcze mieszkanie, jeśli
tylko zdecyduje się wyprowadzić
z Bronowic. Miało tego być 100 ty-
sięcy złotych. Pani Krystyna od ra-
zu oferty nie przyjęła. W tym cza-
sie opiekowała się chorą na alzhe-
imera matką, a poza tym wciąż wie-
rzyła, że będzie mogła skorzystać
z przysługującego jej prawa pier-
wokupu.
W listopadzie 2005 roku Komi-
sja Majątkowa po trwającym 14 lat
postępowaniu orzekła przekazanie
ponad 12 hektarów ziemi w Bro-
nowicach Małych na rzecz bazyliki
Mariackiej, zaznaczając przy tym,
że nie wyczerpuje to apetytu su-
tannowych, i zobowiązując „Krakow-
ską Hodowlę i Nasiennictwo »Polan«
sp. z o.o. w Krakowie oraz Agencję
Nieruchomości Rolnych w Warsza-
wie do wydania rzymskokatolickiej
Parafii Bazyliki Najświętszej Maryi
Panny w Krakowie nieruchomości
w terminie do 21 dni od doręczenia
im odpisu orzeczenia opatrzonego
klauzulą wykonalności”. Poza tym
w dacie wydania nieruchomość
miała być wolna od wszelkich ob-
ciążeń. Nie była.
Krystyna Sosnowska o tym, że jej
dom i ziemia, na którym stoi, nale-
żą już do Kościoła, dowiedziała się
przypadkiem. Wówczas postanowiła
przyjąć złożoną jej przed cztere-
ma laty ofertę. – Pełnomocnik księ-
dza powiedział, żebym znalazła od-
powiednie dla siebie mieszkanie.
Znalazłam. Kosztowało 150 tys.
zł. Wtedy okazało się, że Fidelus
da mi tylko 70 tysięcy złotych. Resz-
tę, czyli 80 tysięcy złotych, miałam
dołożyć ze swoich – opowiada pa-
ni Krystyna.
Swoich, rzecz jasna, nie miała.
Została więc w rozpadającym się
domu, w który nie inwestowała od
2002 roku, a więc od czasu, kiedy
ks. Bronisław (już pewny swego) do-
radził, że się nie opłaca, bo chału-
pę i tak zburzą.
– Fidelus to jest specjalny ksiądz.
Wszyscy mają go dosyć. On nie po-
winien być pasterzem, a już tym bar-
dziej proboszczem parafii, skoro
w ten sposób postępuje z ludźmi.
Mój los go nie obchodzi. Jemu za-
leży wyłącznie na pieniądzach – mó-
wi zrezygnowana kobieta.
Rzeczywiście, jak tylko bazylika
Mariacka tereny należące kiedyś do
„Polanu” dostała, na pniu się ich po-
zbyła. Nowy właściciel – spółka „Bra-
dus” – ma zapewne inne plany zwią-
zane z nabytym majątkiem, aniżeli
niańczenie schedy po księdzu Bro-
nisławie. Pani Krystynie ustalono więc
czynsz. Ponad 400 zł miesięcznie. Dla
niej oznacza to jedno – eksmisję.
Bo płacić nie ma z czego.
W połowie grudnia ub. roku in-
fułat zadeklarował co prawda po-
przez lokalną prasę, że „jeśli rzeczy-
wiście sytuacja mieszkaniowa pani
Sosnowskiej jest tak tragiczna, para-
fia proponuje jej najem mieszkania.
Jesteśmy gotowi wynająć mieszkanie
w centrum Krakowa. Mieszkanie lo-
katorskie 33-metrowe, pokój z kuch-
nią i łazienką, ogrzewanie gazowe,
wszędzie blisko. Może w nim miesz-
kać sama do końca życia”.
Piękny gest. Tyle że Sosnowskiej
zabrakłoby renty na opłacenie czyn-
szu w prywatnej kościelnej kamieni-
cy (bo o takiej – jak sam przyznaje
– myślał ksiądz Fidelus). Mimo to
pytamy infułata, czy jego propozy-
cja jest wciąż aktualna.
– Ta pani ma urojone pretensje
w stosunku do nas. Nie wiem, czego
chce. A mieszkanie zostało już wy-
najęte – wyjaśnia ksiądz Bronisław.
Komuś innemu – dodajmy.
WIKTORIA ZIMIŃSKA
wiktoria@faktyimity.pl
Fot. Autor
K
Ko
ośścciió
ółł jjąą u
urrzząąd
dzziiłł
Ksiądz infułat Bronisław Fidelus – wielka
osobistość. Pani Krystyna Sosnowska
– zwykła rencistka. Obydwoje mieszkają
w Krakowie. I to jedyne podobieństwo.
Prawnicy działający przy urzędzie
miasta starają się podważyć za-
sadność roszczeń bazyliki ma-
riackiej. Według ustawy o sto-
sunku państwa do Kościoła,
zwrot mienia nie może bowiem
naruszać dóbr osób trzecich. Po-
za tym – według opinii urzędni-
ków – Komisja Majątkowa wy-
kazała się nadgorliwością w prze-
kazaniu gruntów i nieruchomo-
ści na Bronowicach bazylice,
gdyż – zgodnie z ustalonym sta-
nem prawnym – ta ziemia para-
fii się nie należała.
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
1
10
0
KRYMINAŁKI
...czyli niesamowite, mrożące
krew w żyłach opowieści Czy-
telników „Faktów i Mitów”.
Opisywane przez nas „Miejskie
legendy” spotkały się z dużym Pań-
stwa zainteresowaniem. Przypomnij-
my, że socjologiczny fenomen
„urban legends” to zjawisko dość
nowe, polegające na tym, że jak
świat długi i szeroki ludzie opowia-
dają sobie niestworzone, horrory-
styczne historie. Zasłyszane jakoby
z pierwszej ręki, no i oczywiście za-
wsze jak najbardziej prawdziwe.
Otóż nie. Paradoks polega na tym,
że takie wydarzenia nigdy nie mia-
ły miejsca, ale zaczynają żyć wła-
snym życiem, przemierzają konty-
nenty, trafiają do brukowców w roz-
maitych mutacjach i wariantach.
W
poprzednich numerach
„FiM” opisaliśmy najbardziej zna-
ne miejskie legendy, które – bywa-
ło – wywoływały prawdziwą psycho-
zę, a czasem autentyczną panikę (np.
słynna rodzima „czarna wołga”) i po-
prosiliśmy o listy z zasłyszanymi
przez Was legendami. Oto wybór
najbardziej interesujących, czyli tych
krew w żyłach mrożących.
Pan Artur S. dzieli się taką oto
zasłyszaną opowieścią:
Pewna młoda kobieta jechała
nocą (gdzieś w okolicach Krako-
wa) samochodem terenowym szosą
przez las. W pewnym momencie zo-
baczyła leżącą w poprzek drogi ga-
łąź, która uniemożliwiała dalszą po-
dróż. Gdy wysiadła i usuwała prze-
szkodę, spostrzegła zbliżające się do
niej światła ciężarówki. Czym prę-
dzej więc oczyściła drogę, wsiadła
i odjechała. W tym samym momen-
cie samochód ciężarowy przyspie-
szył, trąbiąc i migając światłami.
Przerażona kobieta dodała gazu, ale
samochód za nią nie odpuszczał. Był
coraz bliżej. Zdesperowana zatrzy-
mała się, aby w końcu dowiedzieć
się, o co chodzi. Na miękkich no-
gach wysiadła z samochodu i to sa-
mo zrobił kierowca tira. Zdenerwo-
wany zaczął wyjaśniać, że w tym
samym czasie, gdy niewiasta usuwa-
ła konar, ktoś wsiadł do jej auta.
Oboje podeszli sprawdzić, czy to nie
było przywidzenie. W wozie niko-
go nie było. Nikogo, a jednak na
tylnym siedzeniu leżał czarny pla-
stikowy worek i nóż...
Przeszły Was dreszcze?
No, idźmy dalej. Artur C.
z Myszkowa o psychozie,
która nie tak znów daw-
no opanowała jego
okolice, opowiada na-
stępująco:
W czarnym mercedesie
z ciemnymi szybami (to jakaś od-
miana „czarnej wołgi”?) jeździł
po Polsce Antychryst i przygodnych
ludzi pytał o godzinę. Gdy grzecz-
nie mu odpowiadali, ten oznajmiał,
że nazajutrz o tej właśnie porze
umrą. I tak się rzeczywiście dzia-
ło”. Nasz Czytelnik twierdzi, że na
mieszkańców Jury Krakowsko-Czę-
stochowskiej padł blady strach (rzecz
działa się 5 lat temu) i bali się wy-
chodzić z domów. Gdy czarny mer-
cedes z Antychrystem w końcu so-
bie „pojechał”, okolicę opanowa-
ła kolejna panika. „Znajdowa-
no” zwłoki młodych dziewcząt
z powycinanymi narządami we-
wnętrznymi. Nawet oficjalne komu-
nikaty policji, że to bujda, nie od ra-
zu powstrzymały histerię.
Pani Katarzyna z Wałbrzycha
przytacza podobną legendę sprzed
ledwie czterech lat:
Gruchnęła – ni stąd, ni zowąd
– wieść, że w okolicy grasuje seryj-
ny morderca podcinający samotnym
kobietom gardła. Nie było niemal
dnia, aby nie „odnajdowano” kolej-
nych zwłok. Na nic zdały się komu-
nikaty policji, że to wierutna bujda,
ani nawet trzeźwy komunikat właści-
ciela zakładu pogrzebowego, że sko-
ro są hurtowe morderstwa, to gdzie
są zwłoki. Ludzie wiedzieli swoje.
Na nas największe wrażenie zro-
biła i dreszcze wywołała legenda
opowiedziana przez panią Agniesz-
kę K. Na niej również, bo pisze,
że przez dłuższy czas bała się sa-
ma zostawać w domu:
Pewna nastolatka wraz z ro-
dzicami, siostrą i psem pojecha-
ła na działkę: grill, opa-
lanie, te sprawy. Gdy zbli-
żał się wieczór, dziewczę-
ta uprosiły rodziców, by ci
pozwolili zostać im w dom-
ku samotnie na noc. Acz
niechętnie, w końcu się zgo-
dzili, stawiając warunek,
że córki zamkną się od
środka wraz z psem.
Tak też zrobiły i w koń-
cu zmęczone położyły się
spać. Przy łóżku starszej
z sióstr zawsze spał wspomnia-
ny pies, który taki miał
zwyczaj, że od czasu do
czasu pieszczotliwie lizał palce jej
opuszczonej ręki. Tak było i tego
wieczora. W nocy dziewczynę obu-
dził odgłos kapiącej wody. Myśląc,
że nie zakręciła prysznica, wstała
i poszła do łazienki. Przywiązany
za tylne nogi, z poderżniętym gar-
dłem, wisiał w niej pies i to wła-
śnie jego krew kapała do brodzika.
Do jego sierści przyczepiona była
kartka: „Czy myślisz, że świry nie
liżą po rękach?”.
Brrr... no to się faktycznie mo-
że przyśnić.
W takim razie na koniec coś
znacznie lżejszego. Pan Wiesław S.
z Pleszewa opowiada historię nie-
żyjącego już od kilku lat mieszkań-
ca miasteczka, którego z niewyja-
śnionych przyczyn wszyscy nazywa-
li „Odbijany”. Niewielu znało jego
imię i nazwisko, ale słysząc „Odbi-
jany”, każdy wiedział, o kogo cho-
dzi. Ot, taki kloszard, ale skąd to
dziwne przezwisko? Opowiadano
otóż, że we wczesnych latach sie-
demdziesiątych jegomość ów ostro
zabalował w sylwestrową noc na ja-
kiejś miejscowej imprezie. Prosto
z niej udał się do kościoła, gdzie
utrudzony... kazaniem księdza przy-
snął sobie w ławce. Tak drzemał
i drzemał, aż tu nagle głośno za-
grały organy, więc balowicz zerwał
się na równe nogi i na cały kościół
wrzasnął: „Odbijany!”.
⁄
⁄
⁄
Bardzo dziękuję za liczną kore-
spondencję i „straszne miejskie le-
gendy”. Niewykluczone, że jeszcze
je wykorzystamy.
MAREK SZENBORN
Mam 82 lata. Jestem bezdziet-
ną wdową i właścicielką małe-
go domku, w którym mieszkam
wraz z moim partnerem. Nota-
rialnie zapisałam mojemu konku-
bentowi połowę ww. nieruchomości. Chcia-
łabym zapisać mu cały swój majątek, ale mój
brat zapowiedział mi, że nie zgadza się z tym,
podważy napisany przeze mnie testament
i będzie dochodził zachowku. Co mogę zro-
bić, aby mieć pewność, że cały mój majątek
nabędzie mój partner i że rodzina mojego
brata nie będzie go nękała?
Najpewniejszym sposobem sporządzenia te-
stamentu, uniemożliwiającym w znacznym stop-
niu jego późniejsze podważenie, jest testament
notarialny. Radzę więc Pani, aby udała się Pa-
ni do kancelarii notarialnej i przed notariu-
szem sporządziła swój testament, w treści któ-
rego swoim jedynym spadkobiercą uczyni Pani
swego partnera. Taka forma testamentu pomo-
że uniknąć w przyszłości niebezpieczeństwa pod-
ważenia testamentu przez Pani brata.
W sprawie ewentualnego zachowku dla Pa-
ni brata i jego rodziny należy wskazać, że zgod-
nie z art. 991 par. 1 kodeksu cywilnego, rosz-
czenie zachowkowe przysługuje jedynie zstęp-
nym (czyli dzieciom i wnukom), małżonkowi oraz
rodzicom spadkodawcy, którzy byliby powołani
do spadku z ustawy. Pani brat i jego rodzina nie
będą więc mogli żądać zachowku po Pani.
Jeżeli więc nie posiada Pani męża, ani dzie-
ci, a Pani rodzice nie żyją, należy uznać, że nie
istnieją osoby uprawnione do zachowku po Pa-
ni. Sporządzenie testamentu w formie aktu no-
tarialnego powinno zapobiec ewentualnemu pod-
ważaniu testamentu przez Pani brata.
Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwiet-
nia 1964 – Kodeks cywilny – DzU z 1964 r., nr
16, poz. 93 z późniejszymi zmianami.
⁄
⁄
⁄
Mam 32 lata. Jestem przedsiębiorcą pro-
wadzącym własną działalność gospodarczą.
Moja matka nie żyje, natomiast ojciec ni-
gdy się mną nie interesował. Wychowywa-
ła mnie moja babcia. Z trudem dochodzi-
łem do wszystkiego, co osiągnąłem. Mój
ojciec nie pracuje, jest alkoholikiem, a ostat-
nio przyszedł do mnie, żądając pieniędzy
i strasząc jednocześnie, że jeżeli mu ich
nie dam, pozwie mnie do sądu o alimenty.
Czy rzeczywiście ma takie prawo, skoro ni-
gdy się mną nie zajmował i nigdy nie łożył
na moje utrzymanie?
Zgodnie z art. 128 kodeksu rodzinnego
i opiekuńczego, obowiązek dostarczania środ-
ków utrzymania, a w miarę potrzeby także
środków wychowania (obowiązek alimentacyj-
ny) obciąża krewnych w linii prostej oraz ro-
dzeństwo. W przypadku obowiązków alimen-
tacyjnych innych niż obowiązek wobec mało-
letniego dziecka dodatkowym warunkiem ich
istnienia jest także pozostawanie uprawnio-
nego w niedostatku. Jeżeli więc Pana ojciec
pozostaje w niedostatku, może żądać od Pa-
na alimentów w wysokości uzależnionej od
jego usprawiedliwionych potrzeb oraz od Pa-
na zarobkowych i majątkowych możliwości.
Dla obowiązku alimentacyjnego nie ma żad-
nego znaczenia fakt, że ojciec nie zajmował
się Panem, gdy był Pan dzieckiem. Ta okolicz-
ność była podstawą ewentualnego roszczenia
alimentacyjnego Pana wobec ojca, gdy był Pan
jeszcze małoletni, natomiast nie ma żadnego
wpływu na obecne roszczenie alimentacyjne,
z którym chce wystąpić Pana ojciec.
Zgodnie z uchwałą Sądu Najwyższego z dnia
16 grudnia 1987 r. (M. P. 88.6.60), „za znajdu-
jące się w niedostatku należy uważać osoby,
które nie mogą własnymi siłami zaspokoić uspra-
wiedliwionych potrzeb, nie posiadają własnych
środków w postaci wynagrodzenia za pracę, eme-
rytury czy renty ani też dochodów z własnego ma-
jątku”. W związku z powyższym, jeżeli Pana
ojciec udowodni, że nie posiada środków na
swoje utrzymanie i nie jest w stanie ich uzy-
skać własnymi siłami, będzie mu przysługiwa-
ło roszczenie alimentacyjne od Pana.
Podstawa prawna: ustawa z dnia 25 lutego
1964 r. – Kodeks rodzinny i opiekuńczy – DzU
64.9.59; uchwała Sądu Najwyższego z dnia 16
grudnia 1987 r. (M. P. 88.6.60).
⁄
⁄
⁄
Zwracam się do Państwa w sprawie do-
datkowej emerytury funkcjonariusza służb
mundurowych z racji pracy na etacie. Czy
ustawa obejmuje również byłych żołnierzy?
(Henryk K., Świnoujście)
Byłych żołnierzy zawodowych dotyczy usta-
wa z dnia 10 grudnia 1993 r. o zaopatrzeniu
emerytalnym żołnierzy zawodowych oraz ich
rodzin.
Zgodnie z art. 12 tejże ustawy emerytura
wojskowa przysługuje żołnierzowi zwolnione-
mu z zawodowej służby wojskowej, który w dniu
zwolnienia z tej służby posiada 15 lat służby
wojskowej w Wojsku Polskim, z wyjątkiem żoł-
nierza, który ma ustalone prawo do emerytu-
ry określonej w ustawie o emeryturach i ren-
tach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych,
obliczonej z uwzględnieniem okresów służby
wojskowej w Wojsku Polskim i okresów rów-
norzędnych z tą służbą. Żołnierzom, którzy
spełniają te warunki, zalicza się do tzw. wy-
sługi emerytalnej posiadane przed powołaniem
do zawodowej służby wojskowej okresy skład-
kowe i nieskładkowe w rozumieniu ustawy
o emeryturach i rentach z Funduszu Ubez-
pieczeń Społecznych.
Podstawa prawna: ustawa z dn. 10 grudnia
1993 r. o zaopatrzeniu emerytalnym żołnierzy za-
wodowych oraz ich rodzin, DzU 04.8.66 ze zm.
⁄
⁄
⁄
Drodzy Czytelnicy!
Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z te-
go względu prosimy o cierpliwość – będziemy
systematycznie odpowiadać na Wasze pytania
i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znacz-
ków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdzie-
cie tylko na łamach „FiM”. Informujemy, że
odpowiedzi na pytania przysyłane e-mailem
będą zamieszczane na stronie internetowej ty-
godnika: www.faktyimity.pl.
Opracował MECENAS
Porady prawne
S
Sttrraacch
h ssiięę bbaaćć......
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
1
11
1
PRZEMILCZANA HISTORIA
W poprzedniej części pisaliśmy,
jak to w rządzącym Polską sanacyj-
nym obozie coraz większe wpływy
zyskiwała profaszyzująca frakcja sku-
piona wokół marszałka Edwarda
Rydza-Śmigłego i płk. Adama Ko-
ca – przywódcy organizacji Ozon.
Jednak na drodze całkowitego prze-
jęcia władzy w Polsce stała tzw. le-
wica sanacyjna, utożsamiana z oto-
czeniem prezydenta Ignacego Mo-
ścickiego. W jaki sposób podobne
problemy rozwiązywały w tym okre-
sie państwa faszystowskie, ukazała
historia Niemiec, Włoch czy Hisz-
panii. Jeśli uwzględnić, iż filarem
Ozonu było faszystowskie ugrupo-
wanie ONR-Falanga, można do-
mniemywać, iż również w Polsce
przygotowywano ostateczną rozpra-
wę z przeciwnikami politycznymi.
W lipcu 1937 roku miał miej-
sce nieudany zamach na Adama Ko-
ca. Zamachowiec, który zginął w wy-
niku przedwczesnego wybuchu bom-
by, był związany z opozycyjnym
Frontem Morges, utożsamianym
z gen. Władysławem Sikorskim.
Wydarzenia te ukazały, iż walka
o władzę rozgorzała na dobre,
a prawdziwy ogień miał dopiero za-
płonąć. Z dokumentów znajdują-
cych się w archiwum politycznym
Ignacego Paderewskiego wynika,
że Koc – wraz ze swym sztabowcem
płk. Zygmuntem Wentą, a przy
błogosławieństwie Rydza i pomocy
podległych mu faszystowskich bojó-
wek – miał dokonać w Polsce za-
machu stanu. W nocy z 25 na 26
października 1937 roku planowano
aresztować przeszło trzy tysiące
osób, wśród których mieli się zna-
leźć prezydent Mościcki, marsza-
łek senatu Aleksander Prystor, by-
ły przewodniczący BBWR Walery
Sławek i wdowa po Marszałku
– Aleksandra Piłsudska. Był rów-
nież przygotowany wariant zamor-
dowania niektórych osób. Według
planu, główny ciężar akcji miał spo-
cząć na barkach ONR-Falangi, zaś
Rydz, by uniknąć podejrzeń, miał
udać się z oficjalną wizytą do Ru-
munii. Rzeczywiście, 25 październi-
ka pojechał do Bukaresztu, by wziąć
udział w promocji następcy tronu,
księcia Michała, na oficera armii
rumuńskiej. Jednak planu zama-
chu nie zdołano utrzymać w tajem-
nicy i sanacyjny obóz obiegła hio-
bowa wieść o grożącej im – jak wtedy
mówiono – ,,nocy św. Bartłomieja”.
Choć miejsce i czas skłaniają, by do-
szukiwać się większej analogii z ,,no-
cą długich noży” w Niemczech, kie-
dy to hitlerowcy wymordowali swych
przeciwników politycznych. Na
szczęście polską mentalność słowiań-
ską cechuje niechęć do całkowite-
go skupienia się społeczeństwa wo-
kół jednego wodza, haseł i idei. Dla-
tego ewentualna groźba zamachu
wywołała wielkie poruszenie, nie tyl-
ko w obozie sanacyjnym, i nastąpi-
ła fala antyozonowej konsolidacji,
która ostatecznie zapobiegła zama-
chowi. Cała opozycja sku-
piła się wokół prezydenta
Mościckiego, który w Bel-
wederze przyjął nawet
przedstawicieli PPS-u, da-
jąc ozonowcom do zrozu-
mienia, jak silny jest blok
antyfaszystowski w Polsce.
Rydz, poddany ostrym na-
ciskom wielu środowisk,
głównie kombatanckich,
ostatecznie uległ presji
i w styczniu 1938 r. odwo-
łał Koca z funkcji szefa
Ozonu. Jego miejsce za-
jął generał Stanisław
Skwarczyński, który nie-
mal od razu zerwał współ-
pracę z ONR-Falangą i si-
łę organizacji postanowił
wesprzeć na środowiskach
legionowych. Spowodowało to nie-
chęć i wystąpienie ze związku nie-
których jego członków, jak chociaż-
by byłego premiera i hitlerowskiego
kolaboranta Leona Kozłowskiego,
czy znaną pisarkę Marię Rodziewi-
czównę, która publicznie zarzuciła,
iż Ozon przestał być organizacją na-
rodową i katolicką. Pikanterii spra-
wie dodaje fakt, że dwa lata później
faszysta Koc został powołany przez
Sikorskiego na jednego z ministrów
emigracyjnego rządu w Londynie.
Charakteryzując rządzący Pol-
ską obóz sanacyjny, można przyjąć,
że w drugiej połowie lat 30. prze-
szedł on ewolucję, ulegając silnym
wpływom endeckim. Decydującą ro-
lę zaczął odgrywać ,,naród” Pola-
ków katolików.
W II RP Polacy stanowili 65
proc. społeczeństwa, więc automa-
tyczne zepchnięcie jednej trzeciej
ludności na margines musiało do-
prowadzić do napięć. Najliczniejszą
15-procentową grupę mniejszościową
stanowili Ukraińcy. Zamieszkiwali
głównie Wołyń i wschodnią Mało-
polskę. W województwie wołyńskim
przez wiele lat rządy sprawował
Henryk Józewski, o którym bez
cienia przesady można powiedzieć,
że był człowiekiem, który przerastał
swoją epokę. Gdy przywódcy państw
europejskich – zaślepieni totalitary-
zmem – starali się na każdym kro-
ku infiltrować i ograniczać swobo-
dy obywatelskie, Józewski, szeroko
pojmując politykę wielonarodowośc-
iową, zamierzał uczynić z Wołynia
miejsce, które będzie łączyć, a nie
dzielić oba narody. Przy obsadzaniu
stanowisk kierował się kluczem li
tylko kompetencyjnym, dlatego w ad-
ministracji publicznej pracowało wie-
lu Ukraińców, czujących się auto-
matycznie współodpowiedzialnymi
za Polskę. Wprowadził do sejmu gru-
pę posłów, którzy utworzyli koło po-
selskie – Ukraińską Reprezentację
Parlamentarną Wołynia. Planował
nawet utworzenie ukraińskiego uni-
wersytetu w Łucku. Tych działań nie
mogła zdzierżyć ani prawica, ani Ko-
ściół, który widział na Wołyniu wspa-
niały teren misyjny. Dlatego biskup
lubelski Leon Fulman naciskał
na dymisję Józewskiego. Drugim
wielkim wrogiem wojewody były
wojskowe służby specjalne, a do-
kładniej Odział Drugi Sztabu WP
– popularni ,,dwójkarze”, odpowie-
dzialni za wywiad, kontrwywiad i poli-
tykę mniejszościową. Było to swoiste
państwo w państwie, bo nie podle-
gało żadnej kontroli, a miało wiel-
kie wpływy w rządzie. Na czele
,,dwójek” przeważnie stał figurant,
a w rzeczywistości kierowali nim
oficerowie średniego szczebla. Ich
pokątną działalnością był handel
bronią – potrafili ją sprzedawać na-
wet hiszpańskiemu Frontowi Ludo-
wemu. Właśnie z ich strony grozi-
ło Józewskiemu największe niebez-
pieczeństwo (pojawiały się groźby
zamachu). Ostatecznie Józewskiego
przeniesiono na analogiczne stano-
wisko do Łodzi. Nowym wojewodą
został ,,swój człowiek” Aleksander
Hauke-Nowak, który stwierdził
krótko: ,,O zagadnieniu wielkiej
Ukrainy można mówić w Warsza-
wie lub Kijowie, lecz nie na Woły-
niu”. A więc był już odpowiedni
grunt dla kościelno-wojskowej mi-
sji cywilizacyjnej. Rozpowszechnio-
no wprowadzany już wcześniej pro-
gram ,,szlachty zagrodowej”, który
polegał na zachęcaniu miejscowej
ludności do porzucenia prawosła-
wia i przejścia na katolicyzm. Pre-
tekstem miało być ich pochodze-
nie z dawnej rusyfikowanej szlach-
ty polskiej. Rząd tej akcji nadał wiel-
ki rozgłos, a Kościół ze swojej stro-
ny dorzucił kanonizację Andrzeja
Boboli, jezuity zabitego w wojnach
kozackich.
Akcja wynaradawiania, choć
przynosiła pewne efekty, spotkała
się z silnym protestem Ukraińców.
Za namową greckokatolickiego me-
tropolity lwowskiego Andrzeja
Szeptyckiego (późniejszy protektor
UPA, a dziś kandydat na katolickie-
go świętego) zbierali się oni w swo-
ich świątyniach, manifestując wiarę
i odrębność, lecz tym problemem
zajęli się już „dwójkarze”. Specjal-
ny odział II Korpusu WP pod do-
wództwem gen. Mieczysława Smo-
rawińskiego przystąpił do wysadza-
nia w powietrze i palenia cerkwi
na terenie Wołynia i Chełmszczy-
zny. Wyznaczone oddziały saperów
lub strażaków pod osłoną wojska,
często w nocy, niszczyły obiekty kul-
tu religijnego o wielkich tradycjach.
W Białej Podlaskiej spalono świą-
tynię greckokatolicką z 1582 roku,
w Zamościu z 1582 r., w Chełmie
spalono cerkiew z 1596 r. Ogółem,
według raportu Urzędu Wojewódz-
kiego w Lublinie, zburzono w 1938 r.
127 świątyń, w tym 91 cerkwi, 10 ka-
plic, 26 domów modlitw. Cztery cer-
kwie i cztery kaplice przekazano Ko-
ściołowi katolickiemu.
Zwierzchnik Kościoła prawo-
sławnego w Polsce, metropolita Dio-
nizy, wysłał do rządu i episkopatu
dramatyczne telegramy, prosząc
o wstrzymanie akcji niszczenia świą-
tyń. Bez rezultatu. Rachunek za
politykę elit rządzących okresu mię-
dzywojennego przyszło społeczeń-
stwu zapłacić podczas słynnej rzezi
wołyńskiej.
Tradycyjnie też oberwało się
Żydom stanowiącym 10 proc. spo-
łeczeństwa. W czerwcu 1936 r. pre-
mier Felicjan Sławoj-Składkowski
ogłosił przeciwko nim (obywatelom
własnego kraju!) „ekonomiczną woj-
nę”. Miała polegać na polonizacji
gospodarki, m.in. poprzez wycofa-
nie kontraktów rządowych zawar-
tych z podmiotami żydowskimi. Bar-
dziej radykalny był Ozon, który
– idąc wzorem III Rzeszy – dążył do
wprowadzenia ustaw antyżydow-
skich, m.in. programu przymusowej
emigracji. Taki kurs zyskał poklask
endecji i sympatyzującego z nią Ko-
ścioła, którego wielu hierarchów
– jak chociażby Kakowski, Hlond,
Sapiecha czy Wyszyński – nie kry-
ło się ze swym antysemityzmem. Naj-
bardziej jątrzył franciszkański kon-
cern medialny z późniejszym świę-
tym Maksymilinem Kolbem na
czele, który na każdym kroku wie-
trzył „antychrześcijański spisek” Ży-
dów i wzywał do przesiedlenia ich
na Madagaskar. Na efekty nie trze-
ba było długo czekać – przez Pol-
skę przelała się fala pogromów. Do
historii przeszły wydarzenia w My-
ślenicach („FiM” 26/2008), Mińsku
Mazowieckim czy Brześciu, gdzie
przez kilkanaście godzin rozjuszo-
ne hordy narodowców terroryzowa-
ły miasta, pastwiąc się nad miej-
scowymi Żydami i paląc ich doby-
tek. Według raportu MSW, tylko
w czwartym kwartale 1936 roku do-
szło w Polsce do 640 napadów na
Żydów (w tym 13 zabójstw i 14 cięż-
kich uszkodzeń ciała) oraz 1492
przypadków demolowania mieszkań
i sklepów. Innym terenem antyse-
mickich wystąpień były wyższe uczel-
nie – tam gdzie prawica próbowa-
ła zmuszać uczelniany senat do
wprowadzenia tzw. numerus calus,
czyli procentowego określenia licz-
by studentów wyznania mojżeszo-
wego. Dochodziło też do częstych
pobić, i to nie tylko protestują-
cych Żydów, lecz również sprzeci-
wiających się tym metodom profe-
sorów. Do powszechnych praktyk
– stosowanych nawet w liceach – na-
leżało zmuszanie uczniów żydow-
skich do zajmowania wydzielonych
miejsc zwanych gettami ławkowy-
mi. Na znak protestu Żydzi brali
udział w zajęciach na stojąco. W wy-
niku tych działań w roku akade-
mickim 1938/1939 liczba studentów
żydowskich spadła z 25 do 8 proc.
Kiedy wojska Hitlera zajmowały
Austrię, karygodnym posunięciem
polskiego rządu było pozbawienie
polskiego obywatelstwa przeszło
dwudziestu tysięcy mieszkających
tam polskich Żydów. Utrata pol-
skich paszportów uniemożliwiła tym
ludziom ucieczkę przed faszystow-
skim reżimem, a do Polski przyje-
chali później – w transporcie do...
Oświęcimia.
MAREK PAWŁOWSKI
marek503@op.pl
CIENIE II RP (CZ. 6)
O wartości narodu świadczy jego stosunek do
mniejszości. Niestety, znaczna część społeczeństwa
polskiego II RP, a już na pewno jej elity rządzące
wspierane przez Kościół nie przeszły godnie tej
próby i nie sprostały problemom, które nałożyła
na nie odrodzona ojczyzna.
GGoorrssii oobbyyw
waatteellee
1
12
2
ŻYCIE TO WALKA
P
od względem rozwoju
metod leczenia niepłod-
ności jesteśmy w euro-
pejskiej, a być może
i światowej czołówce.
Paradoksalnie, dzięki bardzo ograni-
czonym regulacjom prawnym, które
nie blokują rozwoju medycyny. Ale za
chwilę to się może skończyć. Kościół
i jego słudzy przystąpili do kolejnej
kontrrewolucji ideologicznej. Możli-
wości legalnego usunięcia ciąży już
prawie nie ma. Leczenia niepłodno-
ści poprzez sztuczne zapłodnienie mo-
że nie być za kilka tygodni.
Jeszcze niedawno premier Do-
nald Tusk zapowiadał, że będzie
refundacja zabiegów in vitro. Nic nie
zapowiadało katastrofy. Rządowy ze-
spół wypracował założenia nowej usta-
wy, a premier przedstawił dość libe-
ralną wersję. I nagle odmieniło się.
Jarosław Gowin, który z nadania Tu-
ska zajmuje się projektem, pokazał,
o co mu naprawdę chodzi. Skutki
zmian, jakie chce wprowadzić, mogą
być dramatyczne. Kobiety będą mu-
siały przechodzić kilka razy bolesną
procedurę in vitro, bo Kościół nie go-
dzi się na zamrażanie zarodków. Sku-
teczność metody znacznie się obni-
ży, a medycyna ponownie polegnie
w bitwie z religijną ideologią. Samot-
ne kobiety będą mogły zapomnieć
o dziecku, bo in vitro będzie wyłącz-
nie dla par ślubnych, a do tego tylko
dla kobiet do 40 roku życia! Osoby
leczące niepłodność będą ciągle in-
wigilowane za sprawą krajowego re-
jestru pacjentów klinik. O tajemnicy
lekarskiej zapomnimy. Znikną też
banki spermy. Gowin przy okazji ty-
ka się też aborcji. Lekarz, który od-
mówi legalnej aborcji ze względu na
sumienie, nie będzie musiał wskazać
innej placówki, gdzie kobieta będzie
mogła usunąć ciążę powstałą w wy-
niku gwałtu czy z wadą genetyczną.
Skutek? Jeszcze szersze podziemie
aborcyjne bez odpowiedniej opieki
medycznej. Co ciekawe, zniknie moż-
liwość pozywania lekarzy do sądu, gdy
naruszą prawo. Przypadek Alicji Ty-
siąc może się już nie powtórzyć. I na
koniec jeszcze jeden news: w Polskiej
Radzie Bioetycznej, która uzyska du-
że kompetencje, zasiądą duchowni
wyznaczeni przez Episkopat!
⁄
⁄
⁄
Projekt Gowina na szczęście nie
jest jeszcze przesądzony możliwe, że
trafi do kosza. Wielu trzeźwo myślą-
cym osobom w Platformie Obywatel-
skiej włos stanął na głowie, gdy usły-
szeli o jego propozycjach. Poseł Ja-
nusz Palikot powiedział wprost, że
nie wyobraża sobie, aby takie prawo
mogło zacząć obowiązywać. Na ra-
zie wersją poselską ustawy zajmuje
się zespół pod kierownictwem Mał-
gorzaty Kidawy-Błońskiej, młodej,
rozsądnej posłanki partii Tuska. Jest
duża szansa na złagodzenie nieludz-
kich zapisów i restrykcji. Środowiska
feministyczne i osoby, które miały
(bądź czekają) na in vitro, wierzą, że
i w PO przyjdzie refleksja i opamię-
tanie. Nad inną wersją ustawy pra-
cuje też społeczny zespół do spraw
przygotowania jej obywatelskiego
projektu. To grono zacnych ludzi, dla
których liczą się nie względy ideolo-
giczne, ale przede wszystkim medycz-
ne, naukowe oraz racjonalizm. Część
z nich jeszcze niedawno pracowała
z Gowinem w rządowym zespole, ale
przeraził ich wynik końcowy z kato-
lickimi naleciałościami. Dlatego po-
stanowili popracować dalej, tyle że
nad projektem dla ludzi, a nie dla
Kościoła. Wśród nich są
m.in. prof. Eleonora Zie-
lińska, prof. Jacek Zarem-
ba, prof. Jacek Hołówka,
dr Marek Balicki, prof. Mi-
rosław Nesterowicz, posłanka Iza-
bela Jaruga-Nowacka i Wanda No-
wicka. Wstępny projekt ma ujrzeć
światło dzienne pod koniec lutego,
a dokument będzie nosił tytuł „Usta-
wa o wspomaganej prokreacji”.
⁄
⁄
⁄
Na razie w ograniczonym zakre-
sie, ale rozkręca się społeczny bunt
przeciwko zapędom Gowina. Przed
gmachem Sejmu pojawiły się pierw-
sze grupy protestujących.
– Te zwłoki to symbol upadłej
transplantologii, to także symbol mo-
gącego upaść leczenia niepłodności
metodą in vitro” – grzmiały działacz-
ki feministyczne, pokazując leżącego
na ziemi trupa. „Medycyna, a nie ide-
ologia” – to najważniejsze hasło, z ja-
kim protestowano. Największy zarzut
to brak jakichkolwiek konsultacji spo-
łecznych w sprawie projektu ustawy.
Wyszedł przez to bubel prawny, któ-
ry już na starcie może być sprzeczny
z Europejską Konwencją Bioetyczną.
Niebawem przekonamy się, co
ostatecznie trafi pod obrady Sejmu.
Lewica zdecydowanie opowiada się
za liberalizacją w zakresie in vitro.
W Prawie i Sprawiedliwości coraz gło-
śniej mówi się pod dyktando radykal-
nej części Kościoła – o całkowitym
zakazie metody sztucznego zapłod-
nienia. Największy sprawdzian przed
Platformą. Ulegnie wpływowi Kościo-
ła czy posłucha głosu społeczeństwa,
które w zdecydowanej większości
o blokowaniu in vitro nawet nie chce
słyszeć?
DANIEL PTASZEK
Fot. Autor
Krzyczą, bo znowu
o ich losie zdecyduje
garstka nawiedzonych
marionetek Kościoła.
Krzyczą, bo jak nigdy
wcześniej grozi nam
cofnięcie do epoki
średniowiecza. In vitro
– już niedługo tylko
dla garstki wybrańców.
Gowin atakuje!
C
Ciieem
mn
no
og
grró
ód
d
jju
użż ssiięę zzb
blliiżżaa......
W proteście przed Sejmem prze-
ciwko ustawie Gowina wzięła
udział nowa organizacja kobieca
w Polsce – Europejska Femini-
styczna Inicjatywa, która oprócz
praw kobiet niezwykle silnie pod-
kreśla kwestie świeckości pań-
stwa. Rozmawialiśmy z jej lider-
ką Niną Sankari (na zdjęciu u do-
łu, po prawej – z mikrofonem).
– Obecnie najbardziej znany
i komentowany jest projekt Ja-
rosława Gowina. Dlaczego pod-
dajecie go tak ostrej krytyce?
– Projekt jest niedemokratyczny,
bo opracowany bez konsultacji
społecznych. Jest niecelowy, bo
prowadzi do tego, że metoda in
vitro będzie nieefektywna. Nie-
fachowy, bo opracowany bez
uwzględnienia opinii ekspertów,
do tego nieracjonalny, gdyż opie-
ra się na przesłankach religijnych,
a nie na wiedzy naukowej. Jest
też nieuczciwy, bo odbiera kobie-
tom prawo dochodzenia odszko-
dowania w przypadku wad gene-
tycznych płodu powstałych w wy-
niku in vitro, tymczasem nie ma
możliwości dokonania selekcji
ze względu na obecność tych
wad. W końcu projekt jest nie-
ludzki, bo wprowadza przy okazji
tylnymi drzwiami zmiany w usta-
wie o zawodzie lekarza i znosi
obowiązek wskazania placówki,
w której kobieta może przepro-
wadzić zabieg, co jest w prakty-
ce odmową zabiegu ze względów
światopoglądowych. Ten projekt
nie jest przyjazny ani dla kobiet,
ani dla mężczyzn, dla obywateli,
których ta ustawa dotyczy. On
jest przyjazny tylko dla Kościoła.
– Po raz pierwszy w Polsce
swoją obecność tak mocno pod-
kreśla Europejska Feministycz-
na Inicjatywa. To zupełnie no-
wa organizacja feministyczna.
Czym się wyróżnia na tle innych?
– IFE-EFI jest taką kobiecą sie-
cią, która działa w całej Europie.
W tej chwili pączkują w krajach
europejskich jej sekcje. Nasza po-
wstała niedawno. Chodzi głów-
nie o obronę praw kobiet. Prio-
rytety to walka o prawo kobiet
do aborcji i – ogólnie rzecz bio-
rąc – reprodukcyjne prawa ko-
biet. Jest to walka o świeckie
państwo i władzę polityczną ko-
biet rozumianą jako udział kobiet
w procesie podejmowania decy-
zji politycznych.
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
1
13
3
To z całą pewnością największy pe-
dofilski skandal w dziejach włoskiego
Kościoła, a być może (skala zjawiska
nie jest jeszcze znana) w Europie. Pol-
skie media zamieściły na ten temat nie-
wielkie omówienia, więc – dbając o to,
by Czytelnicy „FiM” byli należycie po-
informowani – przetłumaczyliśmy ar-
tykuły z „La Stampa” oraz L’espres-
so”, gazet, które ten haniebny proce-
der wspólnie ujawniły. Oto sumarycz-
ne streszczenie tych publikacji.
Jesteśmy ofiarami pedofilii ka-
płanów.
Setki głuchoniemych dzieci by-
ło gwałconych i szykanowanych
w szkole w Weronie. To trwało od
połowy lat pięćdziesiątych do poło-
wy osiemdziesiątych. Po latach męki
wychowankowie placówki (dziś już
osoby dorosłe lub nawet starsze)
znaleźli siłę, aby opowiedzieć o tam-
tych okropnościach. Tym bardziej
że wielu księży i ich prześladow-
ców nadal czynnie uczestniczy w ży-
ciu religijnym.
Ta szkoła, a raczej instytut, była
symbolem miłości i miłosierdzia Ko-
ścioła katolickiego. Specjalistyczna pla-
cówka miała zapewnić upośledzonym
wychowankom lepszą przyszłość. Wy-
ciszyć je, otoczyć opieką, wyedukować
i przygotować do normalnego egzy-
stowania w życiu i na rynku pracy.
W Pravolo Antonio di Verona
przebywały głuchonieme dzieci z bied-
nych rodzin całych północnych Włoch.
Instytut przedstawiany był w całej Eu-
ropie, ba, na świecie, jako modelo-
we rozwiązanie problemów osób nie-
pełnosprawnych. Jak się okazuje, bar-
dziej przypominał jednak nieludzkie
więzienie, w którym stale dochodziło
do straszliwych, niemieszczących się
w głowie incydentów.
Dlaczego dawni wychowankowie
dopiero dziś zdecydowali się mówić?
Stało się to po słowach papieża Rat-
zingera (w Sydney), który zachęcił
do ujawniania tych przestępstw.
Wcześniej – twierdzą – nie było to
możliwe.
Na razie oskarżenia na piśmie zło-
żyło blisko 70 osób. Kolejne zapowia-
dają, że uczynią to samo. Niestety,
nie ma to już dziś większego znacze-
nia, bowiem z punktu widzenia praw-
nego, haniebne przestępstwa uległy
przedawnieniu.
Powstał natomiast pomysł, aby
zrealizować o trwającej trzydzieści lat
makabrze film fabularny.
Najstraszniejsze i zupełnie niezro-
zumiałe dla byłych uczniów szkoły
(została zlikwidowana w 1984 roku)
jest jednak to, że wielu prześladują-
cych ich seksualnie księży – pomimo
sędziwego wieku – nadal pełni posłu-
gę kapłańską.
Ich głuchonieme ofiary były
gwałcone w najohydniejszy sposób,
a z powodu swojego kalectwa nie
mogły i nie miały komu się po-
skarżyć.
Jeden z listów gwał-
conego niegdyś chłopca
– skierowany do redakcji „L’espres-
so” – pochodzi z 20 listopada 2008
roku. Czytamy w nim m.in.: „Działo
się to najczęściej w weekendy. Do po-
koju, który pełnił rolę szkolnego kon-
fesjonału, księża zapraszali kolejno wy-
brane dziewczynki i nas, chłopców.
Drzwi zawsze zamykano wówczas od
środka. Wtedy się zaczynało”.
Inni opowiadają, że do inicjowa-
nych przez kapłanów wspólnych, wie-
loosobowych orgii dochodziło w ła-
zienkach. Kto odmawiał, był tortu-
rowany.
Wspólne oświadczenie trzech by-
łych wychowanków instytutu w We-
ronie: „Często kazano się nam ma-
sturbować z trzema księżmi. Pod prysz-
nicem. Wzajemnie”.
Bruno – dziś pięćdziesięciolatek
– opowiada, jak zmuszano go, gdy
miał 14 lat, do udziału w kilkunasto-
osobowych orgiach. To trwało do cza-
su, gdy ukończył 18 lat.
Ofiary pedofilii wymieniają na-
zwiska swoich prześladowców, a są to
często osoby bardzo w Kościele wło-
skim znane.
Dawny przełożony instytutu Pra-
volo Antonio di Verona, według rela-
cji poszkodowanych, kilka lat temu (gdy
hańba Instytutu zaczęła być tajemni-
cą poliszynela), na kolanach (dosłow-
nie) przepraszał byłych podopiecznych
placówki za to, co je spotkało. Teraz,
indagowany przez „L’espresso” i „La
Stampa”, odparł, że coś słyszał, ale nic
pewnego nie może sobie przypomnieć.
⁄
⁄
⁄
Tyle włoska prasa. A my pytamy:
jakim trzeba być człowiekiem – i czy
jeszcze człowiekiem – by za cel zbo-
czonych, obrzydliwych praktyk wybrać
sobie te dzieci, które z racji swojego
kalectwa nie są w stanie zaprotesto-
wać, poskarżyć się, wykrzyczeć ból,
uciec? W jakim stopniu sutanna de-
moralizuje i daje błogie poczucie bez-
karności. Na te pytania, jak się zda-
je, nie uzyskamy odpowiedzi ani od
kościelnej hierarchii, ani od bezsilne-
go i często zastraszonego wymiaru
sprawiedliwości. Ale musimy je sta-
wiać i tropić zwyrodnialców. We Wło-
szech, w USA, w Irlandii, Australii,
Polsce. W setkach innych – jeszcze
nieujawnionych miejscach. Bo to, co
czasem, bardzo rzadko, wychodzi
na światło dzienne, to sam czube-
czek góry lodowej. Wielkiej góry!
MAREK SZENBORN
N
Niie
em
my
y k
krrz
zy
yk
k
W
Włłoocch
hyy ssąą w
wssttrrzząąśśn
niięęttee.. K
Kiillk
kaasseett ggłłu
ucch
hoon
niieem
myycch
h d
dzziieeccii
((jju
użż d
dzziiśś w
wiiaad
doom
moo,, żżee n
niiee m
mn
niieejj n
niiżż 330000)) b
byyłłoo
ggw
waałłccoon
nyycch
h ((n
naaw
weett p
prrzzyy oołłttaarrzzu
u ii w
w k
koon
nffeessjjoon
naallee))
p
prrzzeezz k
kssiięężżyy k
koośścciieelln
neeggoo iin
nssttyyttu
uttu
u w
w W
Weerroon
niiee..
P
Prroocceed
deerr ttrrw
waałł p
poon
naad
d 3300 llaatt,, w
wiięęcc zzb
boocczzeeń
ńccyy
w
w ssu
uttaan
nn
naacch
h ssttaallee m
miieellii d
doop
płłyyw
w „„śśw
wiieeżżeejj k
krrw
wii””..
N
ie tylko Komisja Majątkowa Rządu
i Episkopatu bez cienia wstydu robi
dobrze sukienkowym. Nie odstają
w tej kwestii także lokalne władze samo-
rządowe. Ito różnej maści.
Proboszcz parafii Błogosławionego Czesła-
wa w Opolu zamarzył sobie na własność 1,2 ha
atrakcyjnie położonego gruntu, który dziś użyt-
kuje pod warunkiem prowadzenia działalności
sportowo-rekreacyjnej dla mieszkańców. Przy-
kruchtowy prezydent Ryszard Zembaczyński
(PO) natychmiast zaproponował bonifikatę.
95 procent. Do zapłaty wyszłoby więc niewiele
ponad 3 tysiące złotych. Radni mają zagwozd-
kę. Ci z lewicy krzyczą, że to rozdawnictwo
i brak dbałości o budżet miasta. Ci z prawicy
– że na zbożne cele. A jak wyjdzie? Pewnie
tak jak zwykle.
⁄
⁄
⁄
Władze Ostrowa Wielkopolskiego swoim
mieniem dzieliły się z parafią Stanisława Bisku-
pa kilka razy. Niemal dwa hektary w 1994 ro-
ku, ponad 17 ha (z przeznaczeniem na cmen-
tarz) trzy lata później, kolejne 2,5 ha – tym ra-
zem m.in. pod budowę probostwa – w 1998 r.
Ponad dwa lata temu władze miasta odtrąbiły
swój wielki sukces – otóż przed „Krajową Ko-
misją Majątkową w Warszawie przedstawiciele
Gminy Miasta Ostrowa Wielkopolskiego oraz pa-
rafii rzymskokatolickiej pw. św. Stanisława Bi-
skupa w Ostrowie Wielkopolskim złożyli podpi-
sy pod Ugodą regulującą częściowo sprawy wła-
snościowe”. Ojcem owego „sukcesu” był ówcze-
sny wiceprezydent Ostrowa Andrzej Jaroń,
a na jej mocy Zgromadzenie Córek Maryi Wspo-
możycielki dostało od miasta budynek po by-
łym Zespole Szkół Budowlanych, zaś proboszcz
Alfred Mąka – grunty przy ul. Brzozowej.
Całość (ok. 1,1 ha) o wartości ponad 1,8 mi-
liona złotych. Na czym więc polegał sukces
– nie wiadomo. Tym bardziej że lokalny Ko-
ściół katolicki nie powiedział ostatniego słowa,
a w ugodzie jasno zapisano, że nie wyczerpuje
ona wszystkich roszczeń parafii. I chociaż pre-
zydent Radosław Torzyński zapewnia zanie-
pokojonych mieszkańców, że obecnie nie toczy
się żadne postępowanie z wniosku parafii o zwrot
nieruchomości kościelnych czy zamianę na in-
ne tereny, wiadomo, że do rozliczenia – jak się
okazuje – wciąż pozostaje 27,4 ha.
⁄
⁄
⁄
W Busku-Zdroju 0,1698 ha ziemi wraz ze
stojącą na niej nieruchomością wpadło w ręce
proboszcza od Niepokalanego Poczęcia Naj-
świętszej Maryi Panny, księdza Tadeusza
Szlachty. Wnioskodawcą był starosta święto-
krzyski Zenon Janus (PSL), który permanent-
nie nie miał pomysłu, co zrobić z zalegającą
w mieście „ruderą” („Na dzień dzisiejszy budy-
nek ten stanowi pustostan i podlega dewastacji”).
W końcu postanowił – tak po prostu – dać ją
parafii. Szafarzem był wojewoda Grzegorz Ba-
naś (PiS), który kilka miesięcy przed końcem
swoich rządów nie tylko przyznał kościółkowym
ów budynek w centrum miasta, ale też przy-
klepał na niego 99,5 proc. bonifikaty. Dlacze-
go? Bo – jak czytamy w uzasadnieniu decyzji
– pleban żalił się, że parafii zabrakło pomiesz-
czeń przeznaczonych na cele sakralne, a poza
tym budynek po byłym sądzie rejonowym (a więc
ten, który łyknął klecha) i budynek tzw. sta-
rej plebanii stanowią ten sam kompleks obiek-
tów zabytkowych. I co z tego? – zapytałby za-
pewne przytomny włodarz. Banaś takiego py-
tania nie zadał.
⁄
⁄
⁄
Hojni okazali się też lewicowi radni Rze-
szowa. Ci uchwałą nr XLIII/708/2008 sprzeda-
li niezabudowaną nieruchomość (5042 mkw.)
parafii rzymskokatolickiej pw. Matki Bożej Czę-
stochowskiej. A że tuż obok było jeszcze 208
mkw. ziemi, dołożyli ją dla równego rachunku.
Całość poszła za 1 procent wartości, co wzbo-
gaciło miejski budżet o zawrotną kwotę 5 ty-
sięcy złotych. A można było sprzedać za pół
miliona... Uzasadnienie? „Nowo powstała pa-
rafia rzymskokatolicka (...) zwróciła się wnio-
skiem o nieodpłatne nabycie prawa własności
nieruchomości niezabudowanej (...) będącej wła-
snością Gminy Miasto Rzeszów, z przeznacze-
niem pod budowę domu parafialnego. Głów-
nym jego przeznaczeniem będzie działalność
duszpastersko-modlitewna, tj. spotkania orga-
nizacji katolickich, chóru, przygotowujących się
do przyjęcia sakramentów świętych, opłatkowe
itp.”. I wystarczy.
⁄
⁄
⁄
Korona Gdańska, a więc parafia Wniebo-
wzięcia Najświętszej Maryi Panny (bazylika Ma-
riacka), na brak dotacji nie narzeka. Pod ko-
niec 2008 roku z polecenia premiera Donal-
da Tuska 2 miliony złotych dało państwo na
remont okien, 13 milionów złotych udało się
z kolei wyrwać z Norweskiego Mechanizmu
Finansowego i Mechanizmu Finansowego Eu-
ropejskiego Obszaru Gospodarczego. Z kolei
30 października ubiegłego roku Rada Miasta
Gdańska doszła do wniosku, że nieładnie jest
potrzebującemu odmówić i postanowiła para-
fii odpalić z budżetu odpowiednio wysoką dział-
kę. Projekt uchwały całkiem pro forma trafił
przed odpowiednią komisję. „Z uwagi na brak
głosów w dyskusji Marek Bumblis – przewodni-
czący Komisji Kultury i Sportu Rady Miasta
Gdańska – poddał pod głosowanie przyjęcie i po-
zytywne zaopiniowanie przedmiotowego projek-
tu uchwały bez poprawek” – zapisano w proto-
kole z posiedzenia. Trzy głosy „za” przy czte-
roosobowej frekwencji otworzyły radnym dro-
gę do klepnięcia wcześniejszego pomysłu. I tak
na mocy uchwały nr XXIX/812/08 księdzu in-
fułatowi Stanisławowi Bogdanowiczowi przy-
znano maksymalną kwotę pożyczki w wysoko-
ści 5 milionów złotych. Oczywiście z budżetu
miasta. Na prace realizowane w ramach pro-
jektu „Podniesienie turystycznej atrakcyjności
bazyliki Mariackiej w Gdańsku. Etap pierwszy.
Kompleksowa konserwacja wieży gotyckiej”.
Pieniądze infułat odda – jak ustalono – w cią-
gu kilku najbliższych lat, czyli jak będzie miał.
A to nastąpi pewnie nieprędko, bo chociaż na
dopieszczenie „perły Pomorza” kasa płynie róż-
nymi kanałami (remont ma trwać do 2020 ro-
ku, potrzeba na niego, bagatela, 75 milionów
złotych, z czego 15 proc. wyłoży miasto, resztę
pokryją fundusze unijne i norweskie, a Kościół
dokładać się nie zamierza), wciąż nie zaspoka-
ja wilczego apetytu.
WIKTORIA ZIMIŃSKA
wiktoria@faktyimity.pl
SSttoossuunnkkii nniieepprrzzeerryyw
waannee
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
1
14
4
ZE ŚWIATA
W Barcelonie musi być teraz bar-
dzo zabawnie. Ideowe reklamy
na środkach komunikacji miej-
skiej wynajęli zarówno wierzący,
jak i niewierzący. W mieście mi-
jają się więc autobusy z napisa-
mi: „Bóg nie istnieje” oraz „Tak,
Bóg istnieje”. Tolerancja i demo-
kracja czy kabaret?
Autobusowe wojny religijne za-
częły się w Wielkiej Brytanii. Tam-
tejsze kościoły protestanckie wyna-
jęły przestrzeń reklamową w trans-
porcie miejskim, by straszyć ludzi
piekłem i potępieniem wieczystym.
Z plakatów nawoływano pasażerów
do opamiętania, bo Bóg wszystkich
widzi i jak cię złapie, to ci pokaże.
Taka strategia zaniepokoiła ate-
istów – dostatecznie już rozdrażnio-
nych potężnymi kampaniami rekla-
mowymi Kościoła anglikańskiego
przy okazji Bożego Narodzenia, też
na autobusach. Organizacje ate-
istyczne zebrały od darczyńców po-
nad 140 tysięcy funtów. Za tę su-
mę 200 autobusów w Londynie i 600
na prowincji oblepiono hasłem: „Bo-
ga prawdopodobnie nie ma. Dlate-
go przestań się martwić i ciesz się
życiem”. 5 stycznia na ulice stolicy
wyjechało 30 pierwszych, wywołu-
jąc u wierzących... popłoch.
Organizacja Christian Voice pró-
buje... zakazać ateistom reklam, ale
nie drogą „obrazy uczuć religijnych”,
bo to przechodzi tylko w Polsce.
Chrześcijanie odwołali się do brytyj-
skiego regulatora rynku reklamy,
dowodząc, że napisy ateistów łamią
etykę reklamową, gdyż są... kłamli-
we! Bo „materialnych dowodów” na
istnienie Boga jest jakoby więcej niż
na jego nieistnienie. Swoją drogą,
werdykt brytyjskiego regulatora re-
klamowego w tej sprawie będzie lek-
turą jedyną w swoim rodzaju.
Akcję ateistów poparł Richard
Dawkins, którego Katolicka Agen-
cja Informacyjna określa mianem
„darwinistycznego biologa”. Jakby by-
li dziś biolodzy „niedarwinistyczni”...
Choć z drugiej strony może w KAI
są. U nas nie takie cuda się dzieją.
Jeszcze weselej niż w zeświec-
czonej Wielkiej Brytanii mają się
sprawy w katolickiej Hiszpanii.
Unia Ateistów i Wolnomyślicieli
skopiowała tam brytyjski pomysł
w mieście Barcelona, gdzie opatrzone
ateistycznym hasłem autobusy rów-
nież wyjechały na ulice. Oczywiście,
katolicka diecezja Katalonii nie mo-
gła znieść, że ktoś głosi co innego
niż ona, i wydała specjalne oświad-
czenie: „Dla wierzących w Boga wia-
ra w Jego istnienie nie jest powo-
dem do niepokoju ani też przeszko-
dą, by uczciwie cieszyć się życiem.
Jest to solidna podstawa, aby żyć
w postawie solidarności, pokoju i po-
czuciu transcendencji”.
No chyba że się używa prezer-
watyw albo ma dziecko z in vitro.
Wtedy co innego. Ale o wiele spryt-
niej zareagowali katalońscy... pro-
testanci. Jest ich mało, forsy nie ma-
ją, więc wynajęli tylko jeden auto-
bus, który jeździ teraz po Barcelo-
nie z napisem: „Bóg – tak, istnieje.
Korzystaj z życia w Chrystusie”.
Pastor Francisco Rubiales mó-
wi: „Szanujemy wszystkie osoby i in-
stytucje, które publicznie głoszą swo-
je opinie, idee i wierzenia. Jeśli wszy-
scy mogą wyrażać w sposób wolny
swoje opinie i fundamentalne pra-
wa, to my również”.
No i pewnie. Tyle wieści ze
świata cywilizowanego. Wracamy
do Polski.
Jak myślicie: jak długo pojeź-
dziłby w Polsce autobus miejski z ha-
słem „Boga nie ma”? Zanim rekla-
modawcę zaciągnięto by do sądu za
„obrazę uczuć religijnych”, a pojazd
zdewastowaliby „nieznani sprawcy”?
W Hiszpanii czy Anglii mijają się
autobusy, na których wypisano wy-
kluczające się prawdy. W Polsce jest
tylko Prawda. Słuszna i niewzruszo-
na. Jedyna. Tak jedyna, że pod jej
dyktando rząd pisze ustawy, które
mają obowiązywać wszystkich – wie-
rzących i niewierzących. Nawet usta-
wy czysto medyczne, jak ta o in vi-
tro. Ostatecznie „katolicki” znaczy
„powszechny”. A „powszechny” za-
wsze w Polsce oznaczało „przymu-
sowy”.
MAGDA HARTMAN
Świat obawia się huraganów,
tajfunów, tsunami i nie ma
świadomości, że kataklizm znacznie większych rozmiarów może
nadejść z kosmosu.
Nie chodzi bynajmniej o zderzenie Ziemi z asteroidem, lecz o coś
znacznie bardziej prawdopodobnego. Ostrzegli przed tym właśnie ucze-
ni z Krajowej Akademii Nauk USA.
Chodzi o burzę słoneczną. Nasza gwiazda wchodzi w okres wyso-
kiej aktywności, której maksimum przewidywane jest na rok 2012.
W rezultacie potężnych erupcji miliardy ton materii słonecznej po-
szybują w kierunku naszej planety, powodując burze elektromagne-
tyczne. Eksperci zapewniają, że nie chcą podnosić alarmu, ale naj-
wyższy czas na przygotowanie się na konsekwencje intensywnych wy-
buchów na Słońcu.
Po raz pierwszy ich skutki zarejestrowano w roku 1859, kiedy to pali-
ły się kable telegrafów. Od tego czasu świat opleciony został siatką prze-
wodów, wprowadzono do użytku nowe generacje urządzeń elektronicz-
nych – odbierających i wysyłających różnego rodzaju fale. Naukowcy oba-
wiają się burzy elektromagnetycznej nazwanej umownie „kosmiczną Katri-
ną” – dla upamiętnienia wielkiego huraganu, który w roku 2005 zdemolo-
wał Nowy Orlean. Ta burza byłaby znacznie gorsza. Mogłoby dojść do wy-
łączenia linii wysokiego napięcia, co – w rezultacie efektu domina – przy-
niosłoby zakłócenia w transporcie, komunikacji, bankowości. Ucierpiałyby
systemy finansowe i usługi rządowe, doszłoby do przerwania dostaw wody
pitnej na skutek wyłączenia pomp, zapasy żywności i leków uległyby ze-
psuciu z powodu niedziałających lodówek. Przestałby działać system łącz-
ności satelitarnej, wysiadłyby telefony i urządzenia nawigacyjne.
Koszty? Straty szacuje się na 1–2 biliony dolarów, choć burza przy-
puszczalnie trwałaby kilka minut lub niecały dzień.
Nie jesteśmy w stanie prognozować burz słonecznych, przyznają na-
ukowcy, ale wiemy, że nie jesteśmy przygotowani na tę wielką.
JF
Nie wiesz, czy masz żyłkę do
robienia pieniędzy? Spójrz na
swój serdeczny palec. Jeśli jest dłuższy od wskazującego, biegnij
natychmiast zatrudnić się na giełdzie. Zarobisz pieniądze!
To nie żadne przesądy – tak wynika z badań fizjologów brytyjskie-
go University of Cambridge. Zmierzyli długość palców osób pracują-
cych na londyńskiej giełdzie i tak im właśnie wyszło. Dłuższy palec ser-
deczny oznacza dłuższą ekspozycję na męski hormon androgen w życiu
płodowym. Taka ekspozycja owocuje większą pewnością siebie, agre-
sywnością, gotowością podejmowania ryzyka, wytrwałością, szybszym re-
fleksem. Naukowcy rano pobrali do badania ślinę traderów z londyń-
skiej giełdy i okazało się, że ci, którzy mieli najwyższy poziom testoste-
ronu, zarabiali tego dnia najwięcej pieniędzy. Po 20 miesiącach obser-
wacji okazało się, że osoby z dłuższym palcem, na którym nosi się ob-
rączkę, zarobiły na giełdzie 11 razy więcej pieniędzy niż inne.
Badania przeprowadzone wcześniej wykazały, że palec serdeczny
dłuższy od wskazującego oznacza większe szanse na sukces w niektó-
rych dziedzinach sportu, np. koszykówce i piłce nożnej. Hormony wpły-
wające na wyższą agresywność i aktywność seksualną przyczyniają się
też do sukcesu na giełdzie.
Nie wszyscy z długim palcem serdecznym zostaną milionerami. Z ko-
lei dłuższy palec wskazujący charakteryzuje osoby odnoszące sukcesy
na polu matematyki, nauki i inżynierii.
PZ
Alan Bittner bardzo przejął się
apelami o ochronę środowi-
ska naturalnego; również ceny benzyny wydawały mu się skanda-
liczne. Ale nieco inaczej niż wszyscy inni postanowił coś z tym
zrobić.
Ponieważ był wziętym chirurgiem plastycznym w Beverly Hills, miał
większe możliwości. No i coś w rodzaju własnego źródła paliwa.
W ciągu 10-letniej kariery wykonał ponad 7 tys. operacji odciąga-
nia tłuszczu. Z litra tłuszczu można ponoć uzyskać litr paliwa. Po co
sadło marnować? – zapytał dr Bittner i uruchomił prywatną rafinerię.
Odtąd jego terenowy ford explorer nie zatrzymywał się na stacjach
benzynowych. Dawcy tłuszczu zgadzali się na wykorzystanie go do ce-
lów napędowych.
Okazało się jednak, że przepisy USA zakazują wykorzystywania me-
dycznych odpadków ludzkich w roli benzyny. Jednocześnie niektórzy pa-
cjenci oskarżyli chirurga, że operacje wykonywała jego narzeczona bez
kwalifikacji lekarskich, na skutek czego doznali trwałych okaleczeń. No-
wator zamknął przychodnię i zbiegł do Bogoty w Kolumbii.
Biodiesel do napędu aut uzyskiwany jest legalnie z oleju roślinnego,
a także ze świńskiego i byczego tłuszczu. Po co w dobie paliwowego kry-
zysu wylewać tony sadła do rynsztoka, zanieczyszczając środowisko? ST
SŁONECZNY HURAGAN
K
Krruuccjjaattyy aauuttoobbuussoow
wee
JECHAŁ NA BRZUCHU
Czasy są takie, że wszyscy, którzy mają jeszcze
forsę, trzymają się z dala od akcji i wolą inwesto-
wać w najdziwniejsze dobra.
Na aukcji w Los Angeles uzyskano 30
tys. dol. za taśmę z nagraniem Johna
Lennona. Nieznanym dotąd, więc teo-
retycznie cena mogłaby być znacznie
wyższa. Śpiew nie nadaje się jed-
nak do komercyjnego wyko-
rzystania, bo Lennon wykonał
6-minutowy utwór kompletnie
pijany. Uwieczniającą pijacki wo-
kal kasetę zawierającą próbę
wykonania – w roku 1973
– utworu „Just Because” be-
atles osobiście sprezentował do-
tychczasowemu właścicielowi.
Aktorka Scarlett Johansson nie musi dorabiać,
by starczyło jej do pierwszego, ale wynalazła pomy-
słowy sposób robienia pieniędzy. Podczas wywiadu dla
programu amerykańskiej TV „Tonight”
gwiazda wysmarkała się dwukrotnie
w chusteczkę higieniczną, którą na-
stępnie wręczyła gospodarzowi Jay-
owi Leno i oznajmiła, że zamie-
rza wystawić swe gile na aukcji
eBay i przekazać pieniądze orga-
nizacji charytatywnej na walkę
z głodem. Niedożywionym
przybędzie żywności, bo już
kilka godzin po wystawie-
niu osmarkana chusteczka
osiągnęła cenę ponad 2 tys. dol.
JF
Wszystko na sprzedaż
PALEC FORTUNY
Ariane Sherine, pomysłodawczyni brytyjskiej akcji
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
1
15
5
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
K
to by przypuszczał, że Hiszpania, przez cztery de-
kady będąca w okowach arcykatolickiego pra-
wicowego reżimu Franco, w której jeszcze w 1975
roku kobiecie nie wolno było otworzyć konta banko-
wego bez zgody ojca lub męża, tak szybko stanie
się głównym europejskim ringiem walki z Kościołem.
„Hiszpania zmieniła się bardzo, bardzo szybko
– konstatuje Jose Maria Contreras Mazario, dyrek-
tor departamentu spraw religijnych ministerstwa spra-
wiedliwości. – Dziś nie jest katolicka ani teoretycznie,
ani kulturowo, ani politycznie”.
I dlatego Kościół desperacko walczy o utrzymanie
wpływów w kraju, w którym przez wieki panowała za-
sada przymierza ołtarza i tronu. Zaczął je tracić po prze-
granej prawicy i wyborze lewicowego rządu socjalisty
Zapatery. Zalegalizowano małżeństwa gejów, ułatwio-
no procedurę rozwodów, planuje się legalizację prawa
przerywania ciąży i eutanazji. Antyklerykalnemu rządo-
wi długo sprzyjała świetna koniunktura gospodarcza.
Widownią najnowszego starcia rządu z klerem jest
szkoła podstawowa Macias Picavea w Valladolid. Sąd
orzekł niedawno, że owa placówka edukacji publicznej
musi usunąć ze ścian klas krucyfiksy, bo są one pogwał-
ceniem ponadwyznaniowego statusu szkolnictwa. Ko-
ściół potępił orzeczenie jako atak na historyczny i kul-
turowy symbol. Kler wie, że musi za wszelką cenę wal-
czyć o zachowanie wpływu na życie publiczne, jeśli nie
chce zostać zmarginalizowany, tak jak w innych krajach
Europy Zachodniej. Zaczyna sobie jednak zdawać spra-
wę, że musi zachować umiar w walce z lewicowym rzą-
dem: w roku 2011 w Madrycie ma odbyć się katolicki
Światowy Dzień Młodzieży, którego Kościół nie zorga-
nizuje bez państwowych dotacji. Dlatego organizuje
przedsięwzięcia opozycyjne – na przykład 28 grudnia
marsz 158 tys. katolików w Madrycie – nie pod hasłem
walki z rządem, ale akcji na rzecz rodziny.
Jeśli Hiszpania z 42 milionami katolików (90 proc.
populacji jest tego wyznania, co jednak nie przekłada
się na poparcie dla Kościoła), będąca kluczowym punk-
tem odniesienia dla Ameryki Łacińskiej z jej 342 mi-
lionami katolików zostanie zlaicyzowana, Kościołowi
pozostanie w Europie tylko Polska, bo Irlandią kolej-
ny rok wstrząsają konwulsje skandalu pedofilskiego.
PIOTR ZAWODNY
W
Wyyrrooddnnaa ccóórraa K
Koośścciioołłaa
RReelliiggiiaa aallbboo kkoonnssttyyttuuccjjaa
O
O
to kolejny, czysto symboliczny akt sprzeciwu wobec ureligij-
nienia sfery politycznej i państwowej w USA.
Amerykańskie Stowarzyszenie
Humanistyczne, Fundacja Wolno-
ści od Religii oraz ugrupowania ate-
istów ze stanów Minnesota, Flory-
da i Waszyngton wytoczyły proces
przeciwko inwokacji „Tak mi dopo-
móż, Boże” i ślubowaniu na Biblię
w trakcie uroczystości zaprzysięże-
nia prezydenta USA. Jednym z sy-
gnatariuszy pozwu jest kalifornijski
doktor i prawnik Michael New-
dow, weteran walki z klerykalizmem
sfery państwowej.
Inicjatorzy oskarżenia wnoszą,
że „jedynym celem włączenia inwo-
kacji »Tak mi dopomóż, Boże« do
tekstu przysięgi jest promocja mo-
dlitwy i wiary, że Bóg istnieje. Ta-
kie ujęcie daje sygnał, że tylko ten,
kto wierzy w Boga, jest prawdzi-
wym, prawym Amerykaninem. Resz-
ta jest dyskryminowana”.
Pozew jako oskarżonych wy-
mienia przewodniczącego Sądu
Najwyższego USA Johna Robert-
sa, który przysięgę odbierał, oraz
kilka instytucji zaangażowanych
w ceremonię. Także dwu duchow-
nych, którzy czynnie uczestniczyli
w uroczystości. Jednym z nich jest
pastor ewangelistów Rick Warren,
który wygłosił inwokację. Spotka-
ło się to z protestami liberałów i ho-
moseksualistów, których Warren
zwalcza. Akt oskarżenia przytacza
jego wypowiedź: „Nie mógłbym gło-
sować na ateistę, bo ateiści mówią:
nie potrzeba nam Boga”.
Na liście oskarżonych nie zna-
lazł się jednak prezydent Obama.
Uzasadniono to tym, że jako jed-
nostka ma prawo wyrażać swe prze-
konania religijne. „Jeśli zdecydował
się prosić Boga o pomoc, nie będę
tego zwalczał” – oznajmił Newdow,
zauważając, że jako przedstawiciel
mniejszości etnicznej Barack Oba-
ma powinien szanować reprezen-
tantów innej mniejszości, ateistów.
Autorzy pozwu otwarcie stwier-
dzają, że nie mają złudzeń co do
sukcesu swego przedsięwzięcia, pro-
ces tego typu jest bowiem wytacza-
ny nie po raz pierwszy.
PZ
N
Niieekkaattoolliiccccyy kkaattoolliiccyy
P
P
rzyszłość katolicyzmu maluje się czarno, ale nikt nie wiedział,
że aż tak. Centrum Studiów nad Katolickim Szkolnictwem Wyż-
szym, działające przy towarzystwie Cardinal Newman Society, za-
łamuje ręce nad wynikami sondażu, który ostatnio przeprowadziło.
Większość studentów 38 ame-
rykańskich katolickich szkół wyż-
szych odrzuca kluczowe dogmaty
wiary i wartości moralne. Nie to jed-
nak jest najgorsze: okazuje się, że
edukacja w uczelni wyznaniowej po-
woduje postępującą demoralizację.
Poparcie studentów (w wieku 18–29
lat) dla katolickiego stosunku wo-
bec aborcji, ślubów homoseksuali-
stów oraz innych nakazów moral-
no-obyczajowych maleje wprost pro-
porcjonalnie do długości edukacji.
60 proc. studentów jest mocno
przekonana, że aborcja powinna być
legalna. Taki sam odsetek nie uwa-
ża seksu przedmałżeńskiego za
grzech, a 78 proc. oponuje prze-
ciwko zakazowi używania kondo-
mów. 57 proc. sądzi, że homomał-
żeństwa powinny zostać zalegali-
zowane. Czteroletnie studia w re-
ligijnej atmosferze nie sprawiły, że
studenci mają większy respekt wo-
bec papieża i kleru. Jest wręcz
przeciwnie.
Może studenci wystarczająco
bacznie przyglądają się hierarchom
i nie wpływa to dobrze na ich wia-
rę ani stosunek do prawdy?
TN
P
Prraaw
wii oosszzuuśśccii
U
U
czniowie amerykańskich szkół średnich to w większości chrze-
ścijanie różnych wyznań. Tym bardziej więc badania sonda-
żowe przeprowadzone wśród licealistów z USA dają do myślenia.
30 proc. uczniów przyznaje się
do kradzieży sklepowych; dziew-
częta niewiele pozostają w tyle za
chłopakami. 64 proc. indagowa-
nych (anonimowo) stwierdziło, że
oszukuje na klasowych testach. 42
proc. wyznaje, że kłamie, by za-
oszczędzić pieniądze. Te negatyw-
ne tendencje systematycznie nasi-
lają się z roku na rok. Naukowcy
prowadzący badanie konstatują, że
jest to między innymi rezultat sil-
niejszych niż kiedyś pokus kon-
sumpcyjnych, wzrostu presji, ko-
nieczności współzawodnictwa
i większych pokus.
Jednocześnie 93 proc. ankie-
towanych stwierdza, że postępuje
etycznie i ma dobry charakter. 77
proc. uważa, że pod tym wzglę-
dem przoduje w porównaniu z in-
nymi.
JF
Chodzi o Penitencjarię Apo-
stolską. Trybunał ten zajmuje się
grzechami tak obrzydliwymi, że
moc ich odpuszczania posiada wy-
łącznie papież.
Ostatnimi czasy Watykan ujaw-
nia sporo ze swych wewnętrznych pro-
cedur – wszystko po to, żeby dowieść
ich rzekomej przezroczystości i ukró-
cić teorie spiskowe, które mnożą się
jak króliki za sprawą zjawisk popkul-
tury w rodzaju „Kodu da Vinci”.
Penitencjaria, zwana też
„trybunałem sumienia”,
działała w ścisłym se-
krecie, odkąd powo-
łał ją w roku 1179
papież Aleksan-
der III. Nigdy
dotąd Watykan
nie
informował
o jej pracach – zresz-
tą zgodnie z tym, co
powiedział biskup Gian-
franco Girotti, wiceprzewod-
niczący trybunału: „Choć jesteśmy
najstarszym watykańskim urzędem,
mało o nas wiadomo – szczególnie
dlatego, że z natury rzeczy zajmu-
jemy się rzeczami, które są tajne”.
Występki najstraszliwsze są
w opinii Kościoła następujące: oczy-
wiście zamach na papieża – udany
bądź nie; złamanie przez księdza
tajemnicy spowiedzi poprzez ujaw-
nienie grzechu i osoby, która go
popełniła. Również udzielenie
przez duchownego rozgrzeszenia
własnemu partnerowi seksualnemu.
Albo sytuacja, w której o święcenia
duchowne ubiega się osoba, która
miała jakikolwiek udział w aborcji.
W tym przypadku papież może jed-
nak udzielić dyspensy.
Jak opowiadał noszący tytuł Pe-
nitencjarza Większego przewodni-
czący trybunału, kardynał James
Francis Stafford, pod jego jurys-
dykcję podpada również bezczesz-
czenie hostii. Tego typu grzechów
jest podobno coraz więcej. W ser-
wisie internetowym YouTube pe-
wien Kanadyjczyk zamieszczał na-
wet filmiki, na których przynoszo-
ne z kościoła hostie poddawał róż-
nym dziwnym zabiegom, typu przy-
palanie papierosem lub spłukiwanie
w klozecie. Nie był odosobniony
– w lipcu ubiegłego roku Paul „PZ”
Myers, profesor biologii z Uni-
versity of Minnesota, wsławił się wbi-
ciem w hostię zardzewiałego gwoź-
dzia. Chciał pokazać naukowo, że
nic się nie stanie i – jak to ujął
– „wafelek nie zacznie krwawić”.
Takie ekscesy pociągają za so-
bą automatyczne wyklucze-
nie z Kościoła na dro-
dze ekskomuniki,
którą tylko papież
może uchylić. Je-
śli nie uchyli, de-
likwent idzie pro-
sto do piekła. Jak
widać, wśród naj-
większych grzechów
nie ma ludobójstwa
czy wielokrotnej pedofi-
lii. No bo co innego wy-
rządzić krzywdę zwykłemu
dziecku, a co innego – Jezusowi
w hostii ukrytemu.
Ujawnienie tajemnic Penitencja-
rii ma nakłonić ludzi do wyznawa-
nia grzechów. Sakrament spowiedzi
przechodzi bowiem w Kościele ka-
tolickim głęboki kryzys. Nawet w tra-
dycyjnie katolickich Włoszech ko-
rzysta z niego już tylko co drugi wier-
ny, i to niezwykle rzadko.
MH
„Zwykłe” ludobójstwo może rozgrzeszyć szeregowy
ksiądz. Targnięcie się na życie następcy św. Piotra
– tylko sam papież. Takich rewelacji dowiedzieliśmy się
na konferencji poświęconej działalności najstarszego
i najbardziej tajnego urzędu w Kościele katolickim.
G
Goorrsszzee oodd lluuddoobbóójjssttw
waa
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
1
16
6
NASI OKUPANCI
Latem 1980 r. społeczeństwo
polskie wymknęło się spod kontro-
li władz. Narastająca w kraju sytu-
acja kryzysowa znalazła swój naj-
bardziej ostry i powszechny wyraz
w fali masowych strajków, które ob-
jęły cały kraj (według raportu MSW
30 sierpnia 1980 r. w 28 wojewódz-
twach strajkowało przeszło 700 za-
kładów pracy i 700 tys. pracowni-
ków). Ich największe nasilenie wy-
stąpiło na Wybrzeżu i na Śląsku, da-
jąc impuls do mozolnego procesu
upadku realnego socjalizmu. Naj-
ważniejszy strajk okupacyjny rozpo-
częły 14 sierpnia w Stoczni Gdań-
skiej im. Lenina Wolne Związki Za-
wodowe Wybrzeża; światowe agen-
cje pokazywały rozmodlonych i przy-
stępujących do komunii św. strajku-
jących robotników, a na bramie
stoczni – wizerunek MB Często-
chowskiej. Strajkującym towarzyszy-
li duchowni. Zaniepokojone w naj-
wyższym stopniu władze zareagowa-
ły w sposób typowy dla autorytar-
nych systemów: zarządzono mobi-
lizację sił i środków w celu uśmie-
rzenia „buntu” i ewentualnego spa-
cyfikowania niezależnego ruchu
związkowego, który wkrótce przy-
brał nazwę NSZZ „Solidarność”.
W ramach akcji „Lato 80” powoła-
ny został w tym celu m.in. specjal-
ny sztab MSW, a centrum jego uwa-
gi stanowiły sprawy związane z Krk.
W dyrektywie nr AB 001612/80
z sierpnia 1980 r. szef resortu gen.
Stanisław Kowalczyk polecił „roz-
poznanie stosunku i sposobu reago-
wania kleru i katolików świeckich
w powstawaniu napięć w lokalnych
grupach społecznych; niedopuszcza-
nie do tego, aby obiekty sakralne
lub obrzędy religijne wykorzystywa-
ne były przez grupy antysocjalistycz-
ne do organizowania pro-
wokacyjnych akcji po-
litycznych; przeci-
nanie wszelkich
prób wspierania
przez Krk działań
grup ekstremi-
stycznych i anty-
socjalistycznych
oraz wykorzystywanie możliwości ope-
racyjnych w celu inspirowania kleru
na rzecz rozładowania napięć spo-
łecznych”. Władze nie widziały jesz-
cze możliwości siłowego rozwiąza-
nia konfliktu.
Dramaturgię wydarzeń tamtych
dni oddaje zachowanie I sekreta-
rza KC PZPR Edwarda Gierka.
Po powrocie z Moskwy nie mógł on
zapanować nad sytuacją i przeżywał
załamanie. 25 sierpnia na własną
prośbę spotkał się z prawie 80-let-
nim już wówczas prymasem Stefa-
nem Wyszyńskim. Gierek był po-
noć tak przerażony, że „płakał i wtu-
lił głowę w pierś Prymasa” (Peter Ra-
ina, „Kościół w Polsce 1981–1984”).
Partia postrzegała Wyszyńskiego
w tym trudnym dla siebie czasie ja-
ko swojego sojusznika. I rzeczywi-
ście, był on czynnikiem łagodzącym
napięcia na linii „Solidarność”–wła-
dze PRL, zachowując wobec wyda-
rzeń Sierpnia ’80 dużą rezerwę. Hie-
rarchów zaskoczyło tempo i zakres
wypadków sierpniowych; real-
nie przyjmowali groźbę so-
wieckiej interwencji. Również
prymas Wyszyński kilka-
krotnie mówił o groźbie
ingerencji „czynnika
zewnętrznego” w sprawy polskie.
Z tego m.in. powodu nie był zain-
teresowany pogłębianiem kryzysu,
obawiając się, że wymknie się on
spod kontroli. Co prawda przyzna-
wał, że żądania strajkujących są za-
zwyczaj słuszne, ale w szybkiej per-
spektywie nierealistyczne, bo nie do
przyjęcia przez władze. W homilii
wygłoszonej 26 sierpnia na Jasnej
Górze wezwał strajkujących do spo-
koju oraz „dojrzałości narodowej
i obywatelskiej”, co natychmiast pod-
chwyciły władze, emitując ocenzu-
rowane fragmenty homilii w ogól-
nopolskim radiu (zdarzyło się to po
raz pierwszy od 1956 r.). Strajkują-
cy odebrali wystąpienie prymasa ja-
ko wezwanie do umiaru i zaprzesta-
nia akcji. Niektórzy uznali wręcz, że
prymas stanął po stronie rządu. Cel
władz był jasny – przeciwstawienie
hierarchów Krk strajkującym robot-
nikom i pogłębienie podziałów
wśród strajkujących.
Tymczasem Krk, jak zawsze w kry-
zysowych sytuacjach, starał się ugrać
jak najwięcej dla siebie. Bisku-
pi na prośbę władz tonowali
co prawda radykalne nastroje, a na-
wet przemawiali z władzą jednym gło-
sem, sprzeciwiając się przekształce-
niu „Solidarności” w organizację po-
lityczną, ostro krytykując członków
Komitetu Obrony Robotników za ich
„ambicje polityczne” oraz zakazując
podległemu duchowieństwu, aby ich
kazania nie podburzały strajkujących
(istotną rolę odegrał w tym m.in.
ordynariusz gdański Lech Kaczma-
rek), jednak nie czynili tego bezin-
teresownie. Istotnym wątkiem, wy-
nikającym z raportu MSW sporzą-
dzonego na początku 1981 r., było
stwierdzenie, że Krk widział w „So-
lidarności” siłę, która – odpowied-
nio stymulowana – umocni pozycję
Krk i da mu jeszcze większą nieza-
leżność. Podczas telekonferencji
przeprowadzonej 6 października
1980 r. biskupi uszczegółowili swo-
je postulaty: uwolnienie od krępu-
jących zapisów w kwestii budownic-
twa kościelnego, zwrócenie Krk „Ca-
ritasu”, dostęp w szerszym zakresie
do środków masowego przekazu
(m.in. wznowienie pozwolenia na
wydawanie tygodnika „Niedziela”),
jak również rewindykację mienia ko-
ścielnego przejętego przez państwo
po 1944 r. Niepokój władz budziło
również ukościelnienie samego ru-
chu związkowego, objawiające się
w coraz częstszych przejawach „za-
chowań chrześcijańskich” w życiu
publicznym – nadawaniu religijnego
charakteru uroczystościom organi-
zowanym przez „Solidarność” (m.in.
święto Barbórki, obchody 10 rocz-
nicy wydarzeń grudniowych, święce-
nie lokali, sztandarów itp.).
Przez cały ten okres episkopat
grał na obydwie strony, przypisując
sobie rolę mediatora między „Soli-
darnością” a rządem. Hierarchowie
przez cały czas utrzymywali stały kon-
takt ze związkowcami, zaś 15 stycz-
nia 1981 r. Jan Paweł II przyjął na
audiencji przywódców „Solidarno-
ści” z Lechem Wałęsą na czele.
Tymczasem władze PRL rozważały
rozmaite scenariusze na wypadek
śmierci prymasa, o którym wiedzia-
no, że jest nieuleczalnie chory. Brak
stabilizacji na tak istotnym odcinku
życia społecznego budził obawy.
ARTUR CECUŁA
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (124)
S
Siie
errp
piie
eń
ń ’’8
80
0
Sierpień 1980 był jednym z tych miesięcy,
które – z powodu fali strajków – odcisnęły największe
piętno na historii PRL. Biskupi obawiali się sowieckiej
interwencji, ale też upatrywali w „Solidarności” siłę,
która mogła wzmocnić pozycję Krk.
W tym numerze możemy przeczytać kilka
nietypowych jak na „FiM” listów do redakcji
(patrz str. 19). Wśród nich zamieściliśmy tra-
gikomiczną korespondencję od młodego gor-
liwego katolika ze Szczecina. Zarzuca nam
on szerzenie zła, ponieważ... zbyt wiele pisze-
my o grzechach Kościoła. Jego zdaniem, cięż-
kie wykroczenia, jakich zastanawiająco często
dopuszcza się kler, to nic szczególnego, bo tak-
że duchowni miewają słabsze dni...
Jeżeli poważne nadużycia seksualne oraz
oszustwa finansowe wynikają ze złego samo-
poczucia kleru w „słabsze dni”, to aż boję się
pomyśleć, czego dokonuje w trakcie trwania
„dni lepszych”. Jak to mówią wierni katolicy
– „księża to też ludzie”. Ale czy wy, Drodzy
Czytelnicy, kiedy macie „słabsze dni”, molestu-
jecie seksualnie podległych Wam służbowo ma-
łoletnich, rozbijacie samochód po pijaku, a na
dokładkę okradacie własną gminę z atrakcyj-
nych działek budowlanych? Być może ani ja,
ani Wy, nie jesteśmy w takim razie ludźmi?!
Naiwniutkie i zdradzające też skutki de-
moralizującego wychowania w kościelnych
pseudowartościach usprawiedliwienia mło-
dego człowieka ze Szczecina warte są jednak
głębszego namysłu. Bardzo często bywa tak,
że wyjaśnienia jakichś negatywnych zjawisk
doszukujemy się w ludzkich słabościach, „gor-
szych dniach”, a prawda jest taka, że leżą
one w wadliwych systemach i patologicz-
nych strukturach.
Humanistyczny myśliciel profesor Jerzy
Drewnowski zwraca uwagę, że ludzie po-
pełniają zło, ponieważ opłaca się je czynić:
grożąca za nie kara jest nikła albo wręcz
żadna. Nie chodzi o to, aby w ten sposób
usprawiedliwiać ludzi czyniących zło, lecz
żeby zrozumieć jego przyczyny i starać się
mu zaradzić. Nie przez przypadek np. prze-
moc w rodzinach częściej występuje w kra-
jach, gdzie rozwody są piętnowane, a pozycja
ekonomiczna kobiet jest słaba. Mężczyznom
mającym skłonność do agresji zwyczajnie opła-
ca się jej uleganie, bo wiedzą, że prawdopo-
dobieństwo bycia porzuconym przez żonę
i groźba napiętnowania brutalności przez spo-
łeczeństwo są nikłe. Podobnie branie łapów-
ki w przeżartym korupcją kraju jest grzechem
łatwym i przyjemnym, bo niemal na pewno
bezkarnym.
A jak się ma powyższa teza do niegodzi-
wości popełnianych w Kościele? Rzymski
katolicyzm jest systemem tak skonstruowa-
nym, że rozmaite nadużycia są prostą konse-
kwencją panujących w nim obyczajów i struk-
tur. Przede wszystkim kler stanowi odrębną
kastę rządzącą się własnymi prawami. Du-
chowni nie podlegają jakiejkolwiek kontroli
ze strony wiernych: w kościelnym wymiarze
sprawiedliwości zawsze są sądzeni wyłącznie
przez innych duchownych. To niebywale sprzy-
ja wszelkim nadużyciom i rodzi atmosferę
przyzwolenia na zło. W Kościele w sprawach
przestępstw seksualnych obowiązuje nakaz
milczenia i tajemnicy – jakie to rodzi spusto-
szenie moralne, nietrudno sobie wyobrazić.
Najcięższym i jedynym niewybaczalnym
grzechem, jakiego może się dopuścić duchow-
ny, jest brak lojalności wobec własnych ko-
legów, a zwłaszcza przełożonych. Czyni to
z kleru rodzaj mafii, umywającej sobie wza-
jemnie ręce i zamiatającej brudy pod dy-
wan. Jakby tego było mało, duchowni wie-
dzą, że wierni ich na ogół nie porzucą, bo
wpajają katolikom od dzieciństwa, że odej-
ście od Kościoła to największa hańba i grzech
śmiertelny. Spustoszenie robi także prakty-
ka katolickiej spowiedzi, która rozgrzesza
z najgorszych łajdactw i umożliwia dalsze ich
popełnianie... aż do następnej spowiedzi.
Zatem Kościół nie dlatego jest przeżar-
ty przez skandale i afery, bo duchowni mie-
wają „gorsze dni” oraz tzw. chwile słabości,
lecz dlatego, że jest... rzymskokatolicki. Spe-
cyficzna katolicka doktryna i struktura spra-
wiają, że zło i nadużycia są niejako pod ochro-
ną systemu. Moralizowanie nic tutaj nie da
– aby zakończyć ze złem, trzeba zmienić
system z autorytarnego na demokratyczny.
A tego Kościół nigdy dogłębnie nie zrobi, bo
straciłby rację własnego istnienia.
MAREK KRAK
S
Słła
ab
bs
szze
e d
dn
nii
Z
Z
łło
o,, k
kttó
órre
e ssp
po
ottyyk
ka
am
myy w
w tta
ak
k zzd
du
um
miie
e-
w
wa
ajją
ąccyym
m n
na
attę
ężże
en
niiu
u w
w K
Ko
ośścciie
elle
e k
ka
a-
tto
olliicck
kiim
m ii w
w iin
nn
nyycch
h zzw
wiią
ązzk
ka
acch
h w
wyy-
zzn
na
an
niio
ow
wyycch
h,, n
niie
e jje
esstt b
byyn
na
ajjm
mn
niie
ejj e
effe
ek
ktte
em
m
zzb
biie
eg
gu
u o
ok
ko
olliicczzn
no
ośśccii cczzyy zzw
wyyk
kłłyycch
h llu
ud
dzzk
kiicch
h
ssłła
ab
bo
ośśccii.. T
To
o e
effe
ek
ktt d
dzziia
ałła
an
niia
a ssyysstte
em
mu
u,, ffu
un
nk
k-
ccjjo
on
no
ow
wa
an
niia
a o
ok
krre
eśśllo
on
nyycch
h ssttrru
uk
kttu
urr..
ŻYCIE PO RELIGII
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
1
17
7
PRZEMILCZANA HISTORIA
P
aryska La Loge des Neufs
Soeurs (Loża Dziewięciu
Sióstr) była najważniejszą
lożą francuską. Wielki
Wschód Francji powstał w 1772 r.,
zaś podlegająca mu loża Neufs So-
eurs – 11 marca 1776 r. Jej geneza
związana jest z Towarzystwem Dzie-
więciu Sióstr. Od 1769 r. udzielała
się m.in. w Królewskiej Akademii
Nauk. Nazwa loży wywodzi się od
dziewięciu muz, córek Mnemosy-
ne, boginek sprawujących pieczę nad
siedmioma naukami i sztukami.
Wielką zasługą loży było powo-
łanie w jej ramach Towarzystwa
Apolońskiego (zwanego później
Muzeum oraz Liceum Paryskim), co
miało miejsce 17 listopada 1780 r.
Był to swoisty „wolny uniwersytet”,
na czele którego stanął Antoine Co-
urt de Gebelin, sekretarz loży Dzie-
więciu Sióstr, a jego celem było
wsparcie rozwoju kilku dziedzin na-
uki, związanych z techniką oraz go-
spodarką. Osiągano je w ten sposób,
że udostępniano naukowcom, tak-
że amatorom, laboratoria do ekspe-
rymentów, a także uczono używania
wytworów nowoczesnej techniki i ich
zastosowań. Program obejmował na-
stępujące dziedziny: chemię, fizykę,
fizykę eksperymentalną, matematy-
kę, astronomię, organizowanie fa-
bryk, anatomię, fizjologię, język an-
gielski, włoski, hiszpański i in. To-
warzystwo powołało do życia Li-
ceum, które powstało z połączenia
Muzeum Paryskiego z Muzeum Na-
ukowym. Celem Liceum było zapew-
nienie wysokiej jakości edukacji pu-
blicznej. Instytucja ta przetrwała re-
wolucję francuską i przez dalsze
sześćdziesiąt lat, do 1848 r., konty-
nuowała idee zapoczątkowane w lo-
ży Neufs Soeurs (pod nazwą
Athenée Royal). Towarzystwo Apo-
lońskie rozkrzewiło w społeczeństwie
francuskim pragnienie wyższych stu-
diów, wniosło wielkie zasługi w eks-
pansji nowych idei i popularyzacji
odkryć naukowych, a także stymu-
lowało ideę publicznej edukacji.
O Neufs Soeurs Jerzy Wojto-
wicz pisał tak: „(...) była jakby bar-
dziej zeświecczona, praca nad rytu-
ałami odgrywała w niej nieco mniej-
szą rolę, z rytuałów usunięto wątki
biblijne tak ważne w innych lożach,
a na ich miejsce wprowadzono ryty bar-
dziej zracjonalizowane, odwołujące się
do pewnych abstrakcyjnych pojęć jak
Mądrość, Sprawiedliwość i Szczęście.
Loża kładła także mniejszy nacisk
na samokształcenie i samodoskona-
lenie, ale za to bardziej preferowała
inne formy, działalność naukową
i artystyczną, popieranie poczynań li-
terackich, młodych początkujących
pisarzy i artystów”.
Bardzo wiele uwagi loża poświę-
cała sprawie obrony praw człowie-
ka i zwalczaniu nadużyć zacofane-
go, surowego prawa karnego. Z ini-
cjatywy loży jej wybitni członkowie
prawnicy, tacy jak Elie de Baumont,
Dupaty i inni, prowadzili wielkie
kampanie prawne w obronie ofiar
sądownictwa feudalnego, którego
arbitralność uderzała przede wszyst-
kim w protestantów. Elie de Bau-
mont współdziałał z Wolterem przy
obronie i rehabilitacji protestanckiej
rodziny Calasów z Tuluzy, która pa-
dła ofiarą złej woli i niedbałości miej-
scowego sądu. Usilna kampania pu-
blicystyczna Woltera i wnikliwe ba-
danie okoliczności wydarzenia (sa-
mobójstwo uważane przez sędziów
za mord rodzinny na tle wyznanio-
wym), a także przebieg śledztwa, do-
prowadziły do zmiany wyroku na ko-
rzyść pokrzywdzonej rodziny. Wol-
nomularz Dupaty podjął się również
obrony trzech francuskich chłopów
niesłusznie skazanych na karę śmier-
ci, doprowadził do rewizji procesu
i wyroku uniewinniającego. Tenże
prawnik opublikował w roku 1788
pismo pt. „Lettres sur la procesure
criminelle” (Listy o procedurze kry-
minalnej), które skłoniło sąd fran-
cuski na krótko przed rewolucją do
zajęcia się tą sprawą. Po jego śmier-
ci dzieło reformy kontynuował inny
znakomity prawnik – Pastoret, wiel-
ki mistrz loży w roku 1788. Wydał
on, już w czasie rewolucji (1790),
„Traktat naukowy o prawie karnym”.
Warto też dodać, że loża Dziewię-
ciu Sióstr odegrała istotną rolę w or-
ganizowaniu francuskiego wsparcia
dla rewolucji amerykańskiej.
Do loży tej należało wielu zna-
mienitych braci spośród hrabiów,
markizów, wybitnych prawników, na-
ukowców, czołowych literatów, ma-
larzy o renomie światowej, muzy-
ków. Byli także czołowi działacze
rewolucji francuskiej oraz niemało
kapłanów. Poniżej wymieniamy naj-
znakomitszych członków loży.
l
Wolter (1694–1778)
l
Benjamin Franklin (1706–1790)
– afiliowany do loży w 1778 r., poli-
histor, jeden z Ojców Założycieli Sta-
nów Zjednoczonych
l
John Paul Jones (1747–1792)
– przyjęty w 1778 r., „Ojciec Amery-
kańskiej Marynarki”
l
Joseph Jérôme Lalande
(1732–1807) – astronom i pisarz, pro-
fesor Collège de France, członek Aka-
demii Nauk
l
Jean-Nicolas Démeunier
(1751–1814) – pisarz i polityk oraz
cenzor królewski
l
Charles Dupaty (1744–1788)
l
Jean Valentin Fabroni
(1752–1822)
l
Johann Reinhold Forster
(1729–1798)
l
François de Neufchâteau
(1750–1828) – francuski mąż stanu,
poeta i naukowiec
l
Joseph Ignace Guillotin
(1738–1814) – lekarz i polityk, prze-
wodniczący Komitetu ds. szczepień
l
Pierre Cabanis (1757–1808)
– lekarz nadworny Ludwika XVI, fi-
lozof oświeceniowy, empirysta, przy-
czynił się do rozwoju psychologii
l
Jean-Antoine
Houdon
(1741–1828) – rzeźbiarz neoklasyczny
l
Bernard Germain de Lacépède
(1756–1825) – przyrodnik i polityk
l
Jacques Etienne de Montgol-
fier (1745–1799) – współwynalazca ba-
lonu na ogrzane powietrze
l
Louis-Marcelin de Fontanes
(1757–1821) – poeta i polityk
l
Gabriel Victor Riqueti, Com-
te de Mirabeau „Le Grand”
(1749–1791)
l
Alexandre
Stroganov
(1733–1811)
l
Dominique Joseph Garat
(1749–1833) – hrabia, francuski po-
lityk
l
Jean-François Marmontel
(1723–1799) – pisarz, historyk i filo-
zof polityki, członek ruchu Encyklo-
pedystów
l
czołowi literaci: Sébastien Roch
Nicolas Chamfort (1741–1794) – lite-
rat, aforysta, uważany przez współcze-
snych za następcę Woltera; Delille;
Lemierre;
Jean-Pierre
Florian
(1755–1794); Pierre-Louis Ginguené
(1748–1815)
l
malarze: Antoine Charles Ho-
race Vernet (1758–1836); Jean-Bap-
tiste Greuze (1725–1805)
l
muzycy: Niccolò Piccini
(1728–1800) – włoski kompozytor ope-
rowy; Nicolas Dalayrac (1753–1809)
– kompozytor, autor oper komicznych
l
rewolucjoniści: Emmanuel-Jo-
seph Sieyès (1748–1836); Bailly; Pe-
tion; Rabaut Saint-Etienne; Brissot;
Cerutti; Foucroy; Camille Desmoulins;
Danton; Joseph Michel Montgolfier
(1740–1810); Etienne Joseph Garnier
Pages (1801–1841); A. Louis Roet-
tiers de Montaleau (1748–1808)
l
de Seze – obrońca Ludwika
XVI.
l
Jej Czcigodni Mistrzowie (prze-
wodniczący) w najważniejszym okre-
sie jej istnienia:
l
Benjamin Franklin (1779–1781)
l
Adrien-Nicolas Piédefer, Mar-
kiz de La Salle (1781–1783) – pisarz
i oficer kawalerii
l
Milly (1783–1784)
l
Charles Dupaty (1784)
l
Elie de Beaumont (1784–1785)
l
Claude-Emmanuel de Pasto-
ret (1788–1789) – pisarz i polityk.
Jedną z najważniejszych inicjacji
w dziejach loży było przyjęcie doń de
Voltaire’a, który był symbolem epo-
ki Oświecenia, a miało to miejsce
7 kwietnia 1778 r. – kilka tygodni
przed jego śmiercią. W ceremonii
uczestniczyło ok. 250 braci. Wolter
miał wówczas 84 lata. Na spotkaniu
7 kwietnia brat Cordier de Saint-Fir-
man zakomunikował loży, że ma za-
szczyt przedstawić jej kandydata na
ucznia mularskiego, pana de Volta-
ire’a. Brat Lalande zebrał uprzed-
nio opinie brata Bacona de la Che-
valiere, wielkiego mówcy Wielkie-
go Wschodu Francji, oraz innych bra-
ci loży. Wyznaczył hrabiego Strogo-
noff, Cailhave’a, prezydenta Me-
slaya, markiza de Lort, Brinona,
księdza Roneya i paru innych do
przygotowania i przyjęcia wyśmie-
nitego kandydata. Pominięto jed-
nak w przypadku tak znamienitego
kandydata typowe procedury rekru-
tacyjne. Wolter zaś został przyjęty ja-
ko członek honorowy. „Po otrzyma-
niu słów, znaków i dotknięć brat Wol-
ter zajął miejsce na wschodzie obok
Mistrza. Jeden z braci z Kolumny Mel-
pomeny włożył mu na głowę wieniec
laurowy, który on pospiesznie zdjął.
Mistrz opasał go fartuszkiem brata
Helwecjusza, który wdowa po filozo-
fie przekazała Loży Dziewięciu Sióstr”.
Brat Lalande wygłosił strzelistą mo-
wę na cześć Woltera, mówiąc: „Tak
więc, drogi bracie, byłeś wolnomula-
rzem przed nadaniem ci tego tytułu
i wypełniałeś jego obowiązki, zanim
się pod nim własnoręcznie podpisa-
łeś”. Po tym następowały liczne hym-
ny i akty dziękczynienia, wielu braci
deklamowało swe własne wiersze, na-
stępnie wysłuchano symfonii. Wszyst-
ko to trwało bardzo długo, lecz scho-
rowany Wolter wytrzymał do końca.
Zdumiewające jest jednak, że tak póź-
no dołączył do braci w fartuszkach...
A. Nowicki podsumował to tak: „Dłu-
ga była droga Voltaire’a do masone-
rii. Najpierw przez przeszło czterdzie-
ści lat prowadził odważną, szlachet-
ną, wytrwałą walkę z przesądami, za-
bobonami, fanatyzmem, szerząc idee
Oświecenia, racjonalizmu, humani-
zmu, tolerancji; dorobek myślowy ma-
sonerii był w owych czasach jeszcze
bardzo skromny, to nie ona kształto-
wała poglądy i postawę Voltaire’a,
ale on oddziaływał na rozwój poglą-
dów i postaw kilku kolejnych poko-
leń masonów, a zdecydował się na
przystąpienie do masonerii wówczas,
gdy niemal wszyscy ci, którzy go do
niej przyjmowali, byli wolterianami”
(Ex Oriente Lux, 1998). Po śmierci
Woltera, w Paryżu odmówiono mu
mszy i religijnego pochówku. Uro-
czystą ceremonię pożegnalną urzą-
dziła mu Loża Dziewięciu Sióstr. Mia-
ło to miejsce 28 listopada 1778 r.,
a obecny był nawet Franklin. „Za-
proszono na biesiadę wszystkie sztu-
ki, muzyka przeplatała się z wierszem
i prozą. Ledwo przebrzmiała symfo-
nia, a już zastępowała ją oda, wznio-
słe kantaty roztaczały nieustannie swój
poetycko-muzyczny czar” (J. Orieux,
„Wolter”, s. 777–778, 795).
W pierwszym okresie rewolucji
francuskiej, od 1789 do 1792 r., lo-
ża przemieniła się w Towarzystwo
Narodowe Dziewięciu Sióstr. Nie
uchroniło jej to jednak od oskarżeń,
iż jest zrzeszeniem arystokratów.
W tym czasie, kiedy Królewskie To-
warzystwo Nauk i Sztuk zostało dra-
stycznie przeorganizowane, dwóch
członków loży, Antoine Laurent de
Jussieu, zasłużony francuski bota-
nik, oraz Gilbert Romme, francu-
ski matematyk, we współpracy
z Henriem Grégoirem, pomogło
zorganizować „Société Libre des
Sciences, Belles Lettres et Arts”.
Loża Dziewięciu Sióstr rekon-
stytuowała się pod swą oryginalną
nazwą w 1805 r. W latach 1829–1836
zawiesiła swoje prace, a swój żywot
zakończyła 70 lat po śmierci Wol-
tera – w 1848 r.
MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl
HISTORIA MASONERII (7)
L
Loożża
a W
Wooll
tteerra
a
L
Loożża
a W
Wooll
tteerra
a
W osiemnastowiecznej Europie istniały setki lóż,
ale duże znaczenie ponadlokalne odgrywało tylko kilka.
Do trzech największych i najznamienitszych zalicza się
Prawdziwą Harmonię z Wiednia, Pod Trzema Globami
z Berlina i Dziewięć Sióstr z Paryża.
Wolter
Referendum w sprawie odwołania
prezydenta Olsztyna po raz kolej-
ny pokazało, że polska demokra-
cja lokalna w dziesięć lat po re-
formie wciąż jest w powijakach.
Niestety, sporą winę za taki stan
ponoszą „niezależne” media.
Kiedy 1 stycznia 1999 roku we-
szła w życie reforma wprowadzająca
nowy, trzystopniowy samorząd, obie-
cywano nam, że będzie już tylko le-
piej. Silne, niezależne samorządy te-
rytorialne, w założeniu, miały stać się
aktywnym podmiotem rozwoju lokal-
nego, silnym partnerem dla regionów
w Europie. Z perspektywy prawie 10
lat wygląda na to, że nie jest lepiej,
tylko inaczej.
Podstawowym ogniwem samorzą-
du w Polsce została gmina. To gmi-
na odpowiada za organizację życia
społecznego na najniższym poziomie:
miejsca w przedszkolach, szkoły pod-
stawowe i gimnazja, opiekę zdrowot-
ną, transport publiczny, lokale ko-
munalne, wywóz śmieci, odśnieża-
nie ulic, zieleń miejską i wiele innych
aspektów naszego codziennego życia.
Po ostatnich zmianach w ordynacji
samorządowej szef gminy – w zależ-
ności od jej wielkości i typu może to
być wójt, burmistrz lub prezydent
miasta – wybierany jest w wyborach
bezpośrednich na czteroletnią kaden-
cję. Niestety, poza nielicznymi przy-
padkami jest on także pozbawiony
jakiejkolwiek kontroli. Teoretycznie
szefa gminy można „ustrzelić” przez
referendum. Niestety, z referenda-
mi w samorządach jest poważny
problem – zazwyczaj się nie udają...
Na 31 referendów, które odbyły się
w bieżącej kadencji samorządu (do
dn. 17.11.2008 r. – czyli z odwoła-
niem prezydenta Olsztyna włącznie),
tylko 8 było ważnych. Reszta, przez
zbyt niską frekwencję, została zre-
dukowana do poziomu niedzielne-
go spaceru nielicznych. Niechlubny
rekord kadencji padł 6 lipca 2008 r.
w Skierniewicach (woj. łódzkie)
– w referendum nad odwołaniem
prezydenta miasta wzięło udział 6,79
proc. uprawnionych do głosowania.
Z odwoływaniem szefa gminy
w trakcie kadencji jest jeszcze jeden,
i to znacznie większy kłopot. Szcze-
gólnie w dużych ośrodkach (np. mia-
stach typu Łódź, Wrocław, Poznań)
prezydent jest największym praco-
dawcą. Nie wierzycie? No to policz-
my na przykładzie Łodzi: prawie 150
przedszkoli, 89 szkół podstawowych,
53 gimnazja, 20 szpitali i przychod-
ni, kilkadziesiąt spółek miejskich, do
tego armia ponad 2 tys. urzędników,
a wszędzie etaty, etaty, etaty... Od
prezydenta Łodzi zależy bezpośred-
nia przyszłość zawodowa kilkunastu
tysięcy ludzi, a do tego należy doli-
czyć ich rodziny!
Najbardziej poronionym tworem,
który powstał w wyniku ostatniej
reformy administracyjnej, są powia-
ty. W zasadzie nie ma żadnych lo-
gicznych przesłanek dla ich istnie-
nia, oczywiście poza mitycznym przy-
wiązaniem do „przedwojennej tra-
dycji”. Tyle tylko, że przed wojną
starosta był urzędnikiem państwo-
wym, a nie samorządowym! Powia-
ty w teorii powinny uzupełniać i ko-
ordynować działalność kilku gmin,
organizować specjalistyczną opiekę
medyczną, szkolnictwo ponadgimna-
zjalne, rejestrować samochody, wyda-
wać prawa jazdy, utrzymywać w do-
brym stanie technicznym drogi powia-
towe oraz prowadzić Powiatowe Urzę-
dy Pracy (tzw. pośredniaki). Tyle tyl-
ko, że wszystkie szczeble samorządu
są wzajemnie niezależne i żadnych
działań koordynować nie muszą. Do-
datkowo wszystkie te zadania mogły-
by, bez uszczerbku dla jakości ich re-
alizacji, zostać rozdzielone pomiędzy
gminy i samorządowe województwo,
zwłaszcza że ustawodawca nie wymy-
ślił sposobu na sprawne finansowanie
działalności powiatów. W większości
instytucji powiatowych, także w sa-
mych starostwach, bieda aż piszczy.
Największymi obszarowo, a jed-
nocześnie najmniej rozpoznawalny-
mi jednostkami samorządu teryto-
rialnego w Polsce są samorządowe
województwa. Wiedza przeciętnego
mieszkańca o samorządzie wojewódz-
kim i jego zadaniach jest żadna. Na-
wet jeżeli, przez przypadek, komuś
kołacze się po głowie nazwisko mar-
szałka województwa, to i tak najczę-
ściej myli go z wojewodą.
W wyborach samorządowych wy-
bieramy radnych wojewódzkich (wy-
brani w ten sposób radni tworzą sej-
miki wojewódzkie). Następnie rad-
ni wybierają marszałka i zarząd wo-
jewództwa, które są organami wyko-
nawczymi samorządu. Do pomocy
w realizacji swych wiekopomnych za-
dań marszałkowie mają stado urzęd-
ników zatrudnionych w Urzędach
Marszałkowskich i innych jednost-
kach podległych. Do zadań samorzą-
du wojewódzkiego należy organiza-
cja ponadgimnazjalnego szkolnictwa
zawodowego, specjalistycznej służby
zdrowia (np. sieć szpitali wojewódz-
kich, pogotowie ratunkowe), trans-
portu publicznego, pomocy społecz-
nej Wojewódzkie Centra Pomocy
Społecznej) oraz rynku pracy (Wo-
jewódzkie Urzędy Pracy). Do za-
dań marszałka należy również po-
dział środków z Unii Europejskiej
przeznaczonych na Regionalny Pro-
gram Operacyjny i tzw. komponenty
regionalne programów krajowych.
A jest co dzielić! W ramach Regio-
nalnych Programów Operacyjnych są
do wydania w latach 2007–2013 mi-
liardy euro. Dla przykładu – RPO
województwa mazowieckiego dyspo-
nuje kwotą 1 831 496 698 euro (słow-
nie: miliard osiemset trzydzieści je-
den milionów czterysta dziewięćdzie-
siąt sześć tysięcy sześćset dziewięć-
dziesiąt osiem euro), województwa
śląskiego – 1 712 980 000 euro, a wo-
jewództwa pomorskiego 1 227 100
000 euro. Porównywalne kwoty ma-
ją do dyspozycji/dystrybucji marszał-
kowie innych województw – nawet
jak na siedem lat to całkiem sporo
kasy. I jednocześnie potężny oręż po-
lityczny. Jeżeli zarządy województw
mądrze, a przynajmniej sprytnie, ro-
zegrają mapę inwestycji dofinanso-
wywanych z funduszy unijnych, to za-
konserwują obecną strukturę i po-
dział władzy w regionach na naj-
bliższych kilkanaście lat. A wiele
przemawia na korzyść wojewódzkich
samorządowców: ludzie nie bardzo
się interesują ich działaniem, bo nie-
wiele o tym wiedzą, media zaś nie-
zbyt dokładnie patrzą im na ręce, bo
przecież ludzie się nie interesują...
Ogłupieni ilością wiadomości
o „polityce warszawki” – Sejmie, Se-
nacie, rządzie i prezydencie – uwie-
rzyliśmy, że tam właśnie decyduje się
nasz los. Przestaliśmy więc zwracać
uwagę na to, co dzieje się w naszym
najbliższym otoczeniu, a tu, w sa-
morządzie, najczęściej podejmowa-
ne są decyzje, które mają bezpośred-
ni wpływ na jakość naszego życia.
I na naszą teraźniejszość, i na naszą
przyszłość, i na przyszłość naszych
dzieci. Kiedy więc znowu nadarzy się
okazja, warto poświęcić kilkanaście
minut i udać się do lokalu wybor-
czego. Tylko zanim wrzucimy głos do
urny, zastanówmy się, komu tę przy-
szłość chcemy powierzyć.
Jerzy Serafin
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
1
18
8
A TO POLSKA WŁAŚNIE
VADEMECUM OBYWATELSKIE
PPoo ccoo kkoom
muu ssaam
moorrzząądd??
D
Do
olln
ny
y Ś
Śllą
ąs
sk
k::
M
Ma
arre
ek
k Ł
Ła
ap
piiń
ńs
sk
kii – marszałek (PO)
T
Ta
ad
de
eu
us
sz
z D
Drra
ab
b – wicemarszałek (PSL)
P
Piio
ottrr B
Bo
orry
ys
s – wicemarszałek (PO)
G
Grrz
ze
eg
go
orrz
z R
Ro
om
ma
an
n – członek zarządu
Z
Zb
biig
gn
niie
ew
w S
Sz
zc
cz
zy
yg
giie
ełł – członek zarządu (PO)
P
Po
od
dk
ka
arrp
pa
ac
ciie
e::
Z
Zy
yg
gm
mu
un
ntt C
Ch
ho
olle
ew
wiiń
ńs
sk
kii – marszałek (PiS)
B
Bo
og
gd
da
an
n R
Rz
zo
oń
ńc
ca
a – wicemarszałek (PiS)
K
Ka
az
ziim
miie
errz
z Z
Ziio
ob
brro
o – wicemarszałek (PiS)
S
Stta
an
niis
słła
aw
w B
Ba
ajjd
da
a – członek zarządu (PiS)
J
Ja
an
n B
Bu
urre
ek
k – członek zarządu (PiS)
O
Op
po
olls
sk
kiie
e::
J
Jó
óz
ze
eff S
Se
eb
be
es
stta
a – marszałek (PO)
J
Jó
óz
ze
eff K
Ko
otty
yś
ś – wicemarszałek (mniejszość niemiecka)
T
Te
erre
es
sa
a M
Ma
arriia
a K
Ka
arro
oll – wicemarszałek (PSL)
T
To
om
ma
as
sz
z T
Ta
ad
de
eu
us
sz
z K
Ko
os
sttu
uś
ś – członek zarządu (PO)
A
An
nd
drrz
ze
ejj K
Ka
as
siiu
urra
a – członek zarządu (mniejszość niemiecka)
Ł
Łó
ód
dz
zk
kiie
e::
W
Włło
od
dz
ziim
miie
errz
z F
Fiis
siia
ak
k – marszałek (PO)
E
Ellż
żb
biie
etta
a N
Na
aw
wrro
oc
ck
ka
a – wicemarszałek (PSL)
A
Arrttu
urr B
Ba
ag
giie
eń
ńs
sk
kii – wicemarszałek (PSL)
E
Ellż
żb
biie
etta
a H
Hiib
bn
ne
err – członek zarządu (PO)
W
Wiitto
olld
d S
Sttę
ęp
piie
eń
ń – członek zarządu (PO)
(z cichym udziałem ultrakatolików od Jurka)
Z
Za
ac
ch
ho
od
dn
niio
op
po
om
mo
orrs
sk
kiie
e::
W
Włła
ad
dy
ys
słła
aw
w H
Hu
us
se
ejjk
ko
o – marszałek (PO)
W
Wiitto
olld
d J
Ja
ab
błło
oń
ńs
sk
kii – wicemarszałek (PO)
J
Ja
an
n K
Krra
aw
wc
cz
zu
uk
k – wicemarszałek (PSL)
M
Ma
arre
ek
k H
Ho
ok
k – członek zarządu (PO)
W
Wo
ojjc
ciie
ec
ch
h D
Drro
oż
żd
dż
ż – członek zarządu (PO)
P
Po
om
mo
orrs
sk
kiie
e::
J
Ja
an
n K
Ko
oz
złło
ow
ws
sk
kii – marszałek (PO)
M
Miie
ec
cz
zy
ys
słła
aw
w S
Sttrru
uk
k – wicemarszałek (PO)
L
Le
es
sz
ze
ek
k C
Cz
za
arrn
no
ob
ba
ajj – wicemarszałek (PO)
W
Wiie
es
słła
aw
w B
By
yc
cz
zk
ko
ow
ws
sk
kii – członek zarządu (PO)
K
Krry
ys
stty
yn
na
a P
Pa
ajju
urr – członek zarządu (Krajowa Partia Emerytów i Rencistów)
Ś
Św
wiię
ętto
ok
krrz
zy
ys
sk
kiie
e
A
Ad
da
am
m J
Ja
arru
ub
ba
as
s – marszałek (PSL)
Z
Zd
dz
ziis
słła
aw
w W
Wrrz
za
ałłk
ka
a – wicemarszałek (PO)
członkowie Zarządu Województwa Świętokrzyskiego:
M
Ma
arrc
ciin
n P
Pe
errz
z (PiS)
M
Ma
arre
ek
k G
Go
os
s (PSL)
L
Le
ec
ch
h J
Ja
an
niis
sz
ze
ew
ws
sk
kii (PiS)
P
Pr
rz
zy
yk
kłła
ad
do
ow
we
e s
sk
kłła
ad
dy
y z
za
ar
rz
zą
ąd
dó
ów
w w
wo
ojje
ew
wó
ód
dz
zt
tw
w
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
1
19
9
LISTY OD CZYTELNIKÓW
Spieprzaj, dziadu!
Kilka miesięcy temu prezydent
Sarkozy skorzystał z prawa przy-
sługującego każdemu obywatelowi
francuskiemu. Zwrócił się do sądu
w procesie cywilnym ze skargą na
obywatela, który w tłumie nie chciał
podać mu ręki i głośno obrzucił go
słowami powszechnie uważanymi za
obraźliwe. Zajście można obejrzeć
i wysłuchać go w internecie.
Sarkozy proces przegrał. Sąd
stwierdził, że jak ktoś decyduje się
być politykiem, a także prezyden-
tem państwa, to musi mieć grubszą
skórę i nie przysługuje mu taka sa-
ma ochrona jak zwykłemu obywa-
telowi. To orzeczenie jest zgodne
z wykładnią Europejskiego Trybu-
nału Praw Człowieka w Strasburgu.
W Polsce jest odwrotnie. Pre-
zydentowi Najjaśniejszej wolno rzu-
cić z pogardą pod adresem zwykłe-
go obywatela: „Spieprzaj, dziadu!”,
natomiast tenże prezydent nie wsty-
dzi się korzystać z prokuratury
i sądu, żeby na koszt podatników
ścigać obywatela, który użył takich
samych słów.
Jest to co najmniej drugi proces
tego typu. W poprzednim policja
całej Polski szukała bezdomnego,
który w ordynarnych słowach dał
wyraz niezadowoleniu ze swego lo-
su, do czego przecież miał niewąt-
pliwie powód, i z działalności pre-
zydenta. Toczył się regularny pro-
ces karny przed sądem, oczywi-
ście na koszt podatnika.
Wstyd mi, że mamy takiego pre-
zydenta.
Teresa Jakubowska
RACJA Polskiej Lewicy
teresa.jakubowska@op.pl
Jak witaliśmy księdza
Niestety, w tym roku w czasie ko-
lędy nie będzie mnie w Polsce, gdyż
wracam do tego „bezbożnego i zbo-
czonego” (czyt. świeckiego do szpi-
ku kości i normalnego) kraju, jakim
jest Holandia. Jednakże chciałbym
opisać wizytę pasożyta z zeszłego ro-
ku. A skłonił mnie to tego artykuł
„Jak przywitać księdza?” („FiM”
3/2009). Zjechałem akurat na świę-
ta wigilijne do Polski. Mam 23 lata.
Koszulka z Marleyem. Dreadloki. Po
wojsku odnalazłem nową drogę ży-
cia (od roku Rastafari jest moją fi-
lozofią). Cała rodzinka jest antykle-
rykalna („FiM” w domu od bodajże
2 numeru), jednak żyjąca na małej
wsi i w związku z tym licząca się
z tym, „co ludzie powiedzą”. Jeżeli
chodzi o mnie, to – mówiąc językiem
młodzieżowym – wali mnie to, co lu-
dzie na mój temat gadają.
W końcu nadszedł ON. Jedyny
sprawiedliwy autorytet moralny:
„Szczęść Boże... bla, bla, bla”. No
i zaczęła się inwigilacja. Najpierw
mój ojciec emeryt, potem mama,
w końcu mój starszy brat oraz jego
żona i półroczny dzidziuś. Nadeszła
chwila prawdy: pytania o to, gdzie
pracuję, czy jestem kawalerem, czy
nie, jak tam moja wiara, co to za
kudły na głowie?! Chciał się czegoś
dowiedzieć na temat „Rasta”. Za-
cząłem opowiadać o początkach tej
wiary/filozofii życia. Wtedy powie-
działem, zresztą zgodnie z nauką
„Rasta”, że dla nas Bóg ma nazwę
Jah (czyt. dża), czyli Ojciec, jest tyl-
ko jeden na świecie i nieważne,
czy nazywa się Bóg Jahwe, Budda,
Sziwa, etc. Tego pasożyt już nie
mógł przełknąć. Stwierdził, że nie
powinienem przyjeżdżać na święta
bożonarodzeniowe (czyt. odwiedzić
rodzinę, której nie widziałem pra-
wie rok), gdyż... JEST TO ŚWIĘ-
TO KATOLICKIE!!! Prawdę mó-
wiąc, pierwszy raz w życiu miałem
ochotę kogoś uderzyć... Jednak da-
lej, kulturalnym tonem, postanowi-
łem doinformować naszego pro-
boszcza, że „religia Rasta” jest za-
czerpnięta z wielu religii świata, ale
bierze tylko to, co pozytywne. Sa-
ma nazwa „Jah” jest wzięta od sło-
wa Jahwe. Stawia na miłość, bra-
terstwo, pomoc potrzebującym. Od-
rzuca tak zwany Babilon, czyli kłam-
stwo, wyścig szczurów, bogactwo,
władzę. Ale ksiądz mnie zupełnie
zignorował i zapytał mojego brata,
czy będą mieli kolejne dziecko. Brat
odpowiedział, że tak (ożenił się
z ewangeliczką i przyjął jej wiarę).
I znów jak grom z jasnego nieba pa-
dło stwierdzenie, że w takim razie
ja nie mogę być ojcem chrzestnym,
gdyż „odwróciłem się od Boga”. Pro-
szę mi wybaczyć prostactwo, ale ty-
mi słowami wk...ł mnie tak, że wo-
lę nie cytować słów, których użyłem
pod jego adresem, bo mogłyby nie-
którym uszy poodpadać.
Po wyjściu, a raczej ucieczce
księdza z naszego domu sytuacja
wyglądała następująco: mamusia
– prawie zawał, ojciec – szczery
uśmiech i poklepanie mnie po ra-
mieniu, brat stwierdził, że „idymy
na piwo”, a szwagierka popłakała
się ze śmiechu. Jednak dla mnie
i tak najbardziej pozytywne było to,
że w całym tym zamęcie ksiądz za-
pomniał wziąć kopertę. Dopiero od
tamtej pamiętnej kolędy rodzice
zrozumieli, dlaczego chcę zostać za
granicą i dać moim przyszłym dzie-
ciom lepszy start. Bez wrodzonej
zawiści, nędzy, strachu przed ju-
trem oraz prania mózgu w szko-
łach i na ulicach.
Niech Wam Jah błogosławi
ciufciaJah
Pan proboszcz
Na początku chcę pogratulować
Panu Kotlińskiemu jego książek. Po-
trzeba wiele odwagi i determinacji
w działaniu, kiedy chce się ujaw-
nić „niewygodną prawdę” o Koście-
le. Pochodzę z Brodnicy, małego
miasta k. Torunia. Prawie dwadzie-
ścia lat temu mieszkałem tam i by-
łem świadkiem zapomnianej już
awantury pomiędzy proboszczem
a parafianami. W mieście pojawił
się wspaniały kapłan, który pocią-
gnął za sobą wiele osób pragną-
cych żyć wiarą. Stworzył prężną gru-
pę oazową, która z czasem stała
się młodzieżową grupą modlitewną
o charakterze Odnowy w Duchu św.
Proboszcz nie był dla tej grupy zbyt
silnym autorytetem, ale nie to było
powodem konfliktu, jaki miał miej-
sce. Zaistniała sytuacja, która zbu-
rzyła we mnie wizerunek Kościoła
jako skarbnicy sakramentów i ostoi
moralności. Incydent polegał na tym,
że członek lokalnej grupy satani-
stycznej zbezcześcił komunię św. (by-
li świadkowie). Proboszcz dopuścił
(za pewną opłatę, jak opowiadał oj-
ciec satanisty po wizycie u probosz-
cza) owego świętokradcę do bierz-
mowania. Kapłani wikariusze wraz
z lokalną grupą oazową zbuntowa-
li się. Powołując się na swego kole-
gę z seminaryjnej ławki, biskupa,
proboszcz nazwał wspólnotę pazu-
rem szatana i powiedział o sobie:
„Ja jestem Kościołem”. Mój kole-
ga odparł, że to wspólnota jest Ko-
ściołem, ale to proboszcz miał ra-
cję, a co do wikariuszy, to postarał
się o „zmianę”. Cóż, wszelkie akty
przeciwstawiania się proboszczowi
można było wówczas zaszeregować
jako oddziaływanie służb bezpieki
i tak to przedstawiła propaganda
kościelna (to były czasy PRL-u), ale
ja byłem członkiem tej wspólnoty
i świadkiem tych wydarzeń. Wspól-
nota rozpadła się, a na jej miejsce
powstała nowa, bardziej uległa.
Z tego powodu wiele osób na za-
wsze utraciło szacunek do Kościoła.
Delegacja parafian została odpra-
wiona z kwitkiem. Po jakimś czasie
„wszystko wróciło do normy”, tyl-
ko ilu na zawsze odeszło od wia-
ry... Cieszę się, że ktoś, pisząc
o ciemnych stronach Kościoła, nie-
wygodnych, utajnionych czy prze-
milczanych, jednocześnie pokazuje
swoje oblicze i przyczyny odejścia
ze struktur Krk.
Jakub
Ohydne mordy
Z wielkim zainteresowaniem
przeczytałem artykuł Pana Marka
Szenborna pt. „Ohydne mordy”
(„FiM” 51–52/2008). Ośmieliłem się
liczne przykłady „miłosierdzia”
chrześcijan przesłać do ks. Marka
Dziewieckiego (pomawia on ate-
istów o zbrodnie) poprzez redakcję
„Przewodnika Katolickiego”, zazna-
czając, że moim przesłaniem jest
wykorzystanie ich przez ww. w jego
wykładach propagujących styl życia
i metody zdobywania władzy przez
jego sektę. Z nieukrywaną satysfak-
cją informuję, że wysłałem 2–3 ta-
kowe listy elektroniczne, w których
kilka faktów z historii przemyciłem
do niezbyt chłonnej świadomości ks.
Dziewieckiego.
Chociaż cel swój osiągnąłem
i pewnie Bóg zaliczy mi na plus tę
formę edukacji zacofanego w swo-
ich poglądach człowieka, to czuję
się trochę niespełniony, bo ks. Dzie-
wiecki stanowczo poinformował
mnie, iż następnych listów ode mnie
otwierał już nie będzie. Trochę mi
przykro, ale może to i lepiej, bo nie-
stety nic a nic z nich nie zrozumiał.
W swoim „pożegnalnym” słowie na-
pisał, że ma dość przykładów...
„mordowania ludzi przez ateistów”.
Rozumiecie coś z tego? Skoro ww.
ksiądz jest jakimś tam autorytetem
dla ludzi owładniętych chrześcijań-
stwem i stosuje szczeniacką meto-
dę odwracania kota ogonem, to
w jednym muszę przyznać mu ra-
cję: nie mam w nim partnera do roz-
mowy.
Czytelnik
Szczyt pazerności kleru!
W artykule „Jak powitać księ-
dza?” („FiM” 3/2008) przytoczyli-
ście wypowiedzi internautów na te-
mat kolędy. Pragnę podzielić się
z czytelnikami swoją obserwacją do-
tyczącą pazerności księży z parafii
pw. św. Bogumiła w Kole. Jak wia-
domo, po kolędzie chodzą z księż-
mi ministranci, którzy zapowiadają
przybycie księdza i wychodzą na uli-
cę, aby oczekiwać na jego wyjście
z jednego domu, aby móc wprowa-
dzić go do następnego. Przyjął się
zwyczaj, że tym chłopcom daje się
2–5 zł. W ubiegłym roku było 2 mi-
nistrantów. Gdy u nas dostali po
2 zł, usłyszałem, jak szeptali do sie-
bie, że pieniądze trzeba będzie scho-
wać w skarpetce. Zapytałem więc,
dlaczego muszą tak zrobić. Powie-
dzieli mi, że ksiądz po zakończe-
niu kolędy rewiduje ich i zabiera
pieniądze. Chyba księża zorientowa-
li się, że ministranci ich przechytrzy-
li, bo w tym roku z księdzem cho-
dził już tylko jeden ministrant, ale
wyposażony w skarbonkę, do której
należało wrzucać pieniądze. Po za-
kończeniu kolędy ksiądz zabierał
skarbonkę, a ministrantowi dawał
parę złotych. Wniosek nasuwa się
sam. Celem kolędy jest zebranie jak
największej sumy pieniędzy, przy
czym wszystkie chwyty są dozwolo-
ne. Zasada jest taka – zwykły ksiądz
musi oszukać proboszcza, żeby coś
mieć dla siebie, a ministrant musi
oszukać księdza, żeby mieć coś
z tego, co było przeznaczone dla nie-
go. I w ten sposób prowadzona jest
praca wychowawcza w Krk.
Wasz sprzymierzeniec
Głosicie zło!
Każdy ma prawo popełniać błę-
dy (grzechy). Nawet księża. Oni
też mają słabsze dni. Oni też krad-
ną, zabijają, gwałcą itp., itd. To są
tylko ludzie. Procent tych, którzy
wykonują te czynności, jest tak nie-
wielki, że dziwię się, że ta gazeta
ośmiela się wypominać te uczynki.
Ile setek milionów księży jest, a sły-
szy się, że jakiś tam ksiądz zabił mło-
dą dziewczynę w USA, inny zgwał-
cił w Polsce... Sprytnie wychwytu-
jecie to i opisujecie w swoich żało-
snych felietonach. Nie mówię, że
pochwalam to postępowanie, wręcz
przeciwnie. Ale każdy człowiek na-
rażony jest na grzechy i musi je po-
pełniać! Taka jest natura ludzka.
Nie jestem beretem ani dewo-
tem. Mam 25 lat, chodzę do kościo-
ła regularnie. Nie widzę żadnego zła
wśród księży z mojej parafii. Wręcz
przeciwnie. Są oni przykładami po-
prawności postępowania. Uczą mnie,
jakim należy być, głoszą mądre ka-
zania o tym, jak należy pomagać in-
nym. Między innymi Wam, pochło-
niętym złem. Niestety, Wasza ga-
zeta głosi zło. Zajmijcie się polity-
kami, jedźcie sobie po nich, bo jest
się z czego śmiać (chociaż politycy
to też ludzie). Co do Kościoła...
Ciężka sprawa, bo nie jestem do
końca przekonany, czy potrafię
szczerze modlić się w kościele. Wo-
lę robić to w samotności, we wła-
snych myślach... Ale szanuję Ko-
ściół, który staje się często jedyną
rozrywką dla ludzi starszych. To wła-
śnie księża, Kościół, poświęca się
i daje nadzieję dla tych ludzi. NA-
DZIEJA. To jedno z najważniej-
szych słów, sens naszego życia.
Wszyscy mają jakąś nadzieję. Jed-
ni większą, inni mniejszą.
Tomek, Szczecin
LISTY
P
PR
RA
AW
WD
DZZIIW
WA
A E
EW
WA
AN
NG
GE
EL
LIIA
A
R
RE
EL
LIIG
GIIA
A,, K
KT
TÓ
ÓR
RA
A M
MA
A S
SE
EN
NS
S
Bezpłatny kurs biblijny od:
Bracia w Chrystusie skr. 7
UP Poznań 45, filia 36
ul. Głogowska 179
60-130 Poznań
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
2
20
0
OKIEM BIBLISTY
Zacznijmy od wiary. Otóż w świe-
tle Pisma Świętego wiara człowieka
jest zarówno skutkiem działania Bo-
ga (łaska), jak również odpowiedzią
człowieka na Boże Słowo i Jego
zbawcze działanie (Rz 12. 3; J 6.
44, 65; Hbr 12. 2; Rz 10.17; Mk 1.
15). W pewnym sensie wiara jest
więc i cnotą.
Najlepiej ilustruje to przykład
Abrahama, który nazwany został oj-
cem wszystkich wierzących. W Li-
ście św. Pawła do Rzymian czytamy,
że jemu to Bóg dał obietnicę ziemi
i potomstwa „na podstawie wiary, aby
była z łaski i aby była zapewniona
całemu potomstwu (…) które ma wia-
rę Abrahama, ojca nas wszystkich.
Jak napisano: Ustanowiłem cię oj-
cem wielu narodów (…)”. Abraham
zaufał bowiem Bogu, „który to, cze-
go nie ma, powołuje do bytu. Wbrew
nadziei, żywiąc nadzieję, uwierzył, aby
się stać ojcem wielu narodów zgod-
nie z tym, co powiedziano: Takie bę-
dzie potomstwo twoje. I nie zachwiał
się w wierze, choć widział obumarłe
ciało swoje, mając około stu lat, oraz
obumarłe łono Sary; i nie zwątpił
z niedowiarstwa w obietnicę Bożą,
lecz wzmocniony wiarą dał chwałę
Bogu, mając zupełną pewność, że co-
kolwiek On obiecał, ma moc i uczy-
nić. I dlatego poczytano mu to za
sprawiedliwość” (Rz 4. 16–22).
Historia Abrahama jest więc przy-
kładem żywej wiary, czyli zaufania
i posłuszeństwa. Ukazuje jednocze-
śnie łaskawe działania Boga, który
przemawiał do patriarchy i dawał mu
obietnice, „który to, czego nie ma,
powołuje do bytu”. I w tym sensie
wiara jest łaską, bo Abraham nie stał
się ojcem wielu narodów z własnej
inicjatywy, lecz jedynie dlatego, że
odpowiedział na inicjatywę Boga.
Taka też wiara, okazująca cał-
kowite zaufanie i posłuszeństwo, da-
je pewność co do rzeczy, których nie
widzimy. Pismo mówi: „A wiara jest
pewnością tego, czego się spodzie-
wamy, przeświadczeniem o tym, cze-
go nie widzimy” (Hbr 11. 1). Dodaj-
my jednak, że pewność tę możemy
posiadać wyłącznie na podstawie Bo-
żych obietnic. Jak napisano, „wiara
jest ze słuchania, a słuchanie przez Sło-
wo Chrystusowe” (Rz 10. 17). A za-
tem wiara (chrześcijańska) zawsze
musi mieć podstawę. Jeśli tej pod-
stawy nie ma lub za podstawę przyj-
muje się tzw. tradycję, czyli nauki
ludzkie (por. Mk 7. 7–9, 13), czło-
wiek nie tylko nie ma obowiązku
wierzyć, ale nie ma nawet prawa wie-
rzyć. Jeśli zaś wierzy w coś bezpod-
stawnie, nie jest wierzącym w bi-
blijnym tego słowa znaczeniu, a je-
dynie człowiekiem religijnym.
Jedyną bowiem pewną podsta-
wą wiary są Boże obietnice, czyli Sło-
wo Boże. Idąc za przykładem Jezu-
sa oraz uczniów Pańskich, nie ma-
my więc obowiązku wierzyć w „nic
ponad to, co powiedzieli prorocy
i Mojżesz, że się stanie, to jest, że
Chrystus musi cierpieć, że On jako
pierwszy, który powstał z martwych,
będzie zwiastował światłość ludowi
i poganom” (Dz 26. 22–23).
Stąd też czytamy: „Jeśli świa-
dectwo ludzkie przyjmujemy [ludziom
wierzymy], to tym bardziej świadec-
two Boże, które jest wiarygodniejsze;
a to jest świadectwo Boga, że złożył
świadectwo o swoim Synu. Kto wie-
rzy w Syna Bożego, ma świadectwo
w sobie [wie, że świadectwo to jest
prawdziwe]. Kto nie wierzy w Boga,
uczynił go kłamcą, gdyż nie uwierzył
świadectwu, które Bóg złożył o Synu
swoim. A takie jest to świadectwo,
że żywot wieczny dał nam Bóg, a ży-
wot ten jest w Synu jego. Kto ma sy-
na, ma żywot; kto nie ma Syna Bo-
żego, nie ma żywota” (1 J 5. 9–11).
To znaczy, że Bóg ze swojej stro-
ny uczynił wszystko, abyśmy uwie-
rzyli. Możemy zatem wierzyć. Bóg
bowiem nigdy nie oczekiwał od lu-
dzi czegoś, czego ci nie mogliby uczy-
nić. Podobnie Jezus nie wzywałby
ludzi: „Nawróćcie się i wierzcie
ewangelii” (Mk 1. 15), gdyby to nie
leżało w możliwościach człowieka.
Tym bardziej że „każdy, kto prosi
[szczerze], otrzymuje, a kto szuka,
znajduje, a kto kołacze, temu otwo-
rzą” (Mt 7. 8). Innymi słowy: Bóg
ze swojej strony uczynił wszystko,
aby człowiek mógł uwierzyć. Spra-
wił nawet, że Jego Duch wciąż „prze-
konuje świat o grzechu i o sprawie-
dliwości, i o sądzie; o grzechu, gdyż
nie uwierzyli we mnie” (J 16. 8–9).
Zwykle też bywa tak, że tam,
gdzie rozpoczyna się dzieło wiary,
dochodzi również do nawrócenia
(w biblijnym znaczeniu). Dlatego
też Jezus powiedział: „Błogosławie-
ni ubodzy w duchu, albowiem ich
jest Królestwo Niebios” (Mt 5. 3).
Takie błogosławieństwo zapewnio-
ne jest bowiem ludziom wierzącym,
mającym świadomość swojej grzesz-
nej natury (Mt 9. 12–13), którzy „nie
pokładają ufności w sobie samych,
że są usprawiedliwieni” (Łk 18. 9),
lecz podobnie jak celnik, proszą:
„Boże, bądź miłościw mnie grzeszne-
mu” (Łk 18. 13). Jezus powiedział:
„Ten poszedł usprawiedliwiony do
domu swego, tamten zaś nie; bo każ-
dy, kto siebie wywyższa, będzie po-
niżony, a kto się poniża, będzie wy-
wyższony” (Łk 18. 14).
Jak wiać, błogosławieni ubodzy
w duchu to ludzie, którzy mają świa-
domość swoich duchowych braków
i pokładają całkowitą nadzieję w Bo-
gu. Są błogosławieni, bo dostępu-
ją odpuszczenia grzechów.
Czytamy o tym m.in.
w Księdze Psal-
mów: „Błogosła-
wiony ten, które-
mu odpusz-
czono wy-
stępek, któ-
rego grzech
został zakry-
ty! Błogosła-
wiony człowiek,
któremu Pan nie
poczytuje winy,
a w duchu jego
nie ma obłudy”
(Ps 32. 1–2);
„Bliski jest Pan
tym, których ser-
ce jest złamane,
a wybawia utra-
pionych na du-
chu” (Ps 34. 19)
oraz: „Ofiarą
Bogu miłą jest
duch skruszo-
ny” (Ps 51. 19).
Z podobnym zapewnieniem
spotykamy się również w Księdze
Izajasza: „Bo tak mówi Ten, który
jest Wysoki i Wyniosły, który króluje
wiecznie, a którego imię jest »Świę-
ty«: Króluję na wysokim i świętym
miejscu, lecz jestem też z tym, który
jest skruszony i pokorny duchem, aby
ożywić ducha pokornych i pokrzepić
serca skruszonych” (57. 15).
Dobra Nowina zawarta w pierw-
szym z ośmiu błogosławieństw wy-
raża się więc w tym, że gwarantuje
nie tylko odpuszczenie grzechów, ale
również całkowite pojednanie z Bo-
giem, społeczność z Nim, jednym
słowem – prawdziwe szczęście (Ps
73. 28). Nasze życie i szczęście
– jak głosił Jezus – nie tyle więc za-
leży od czynników zewnętrznych, na
przykład od obfitości dóbr, ale od
duchowego przebudzenia i odrodze-
nia oraz zespolenia z Bogiem (Mt
6. 33; Łk 12. 21).
Oto dlaczego Jezus podkreślał,
że najważniejszą potrzebą człowieka
jest jego duchowa przemiana. Tyl-
ko ona bowiem prowadzi do zjedno-
czenia z Bogiem, gwarantuje pomyśl-
ność i daje nadzieję na wieczność
(Mt 18. 3; J 3. 3–8; 2 Kor 5. 17).
Pomiędzy błogosławieństwem
ubogich w duchu a Królestwem
Niebios istnieje ścisły związek. Aby
bowiem być „bogatym w Bogu” (Łk
12. 21), trzeba być „ubogim w du-
chu”. Napisano prze-
cież: „Bóg wybrał ubo-
gich w oczach świata, aby
byli bogatymi w wierze
i dziedzicami Królestwa obiecane-
go tym, którzy go miłują” (Jk 2. 5).
Szczęście ubogich duchem spro-
wadza się więc nie tylko do ziem-
skiej egzystencji, która z chwilą du-
chowego odrodzenia nabiera nowej
jakości, ale dotyczy również wiecz-
nego przeznaczenia. Jezus powie-
dział bowiem: „Radujcie się raczej
z tego, iż imiona wasze w niebie są
zapisane” (Łk 10. 20).
O tym zaś, że Bóg od samego
początku pragnął dobra człowieka
i był dlań wystarczająco miłosierny,
świadczy już sam opis wydarzenia
w edenie. Potwierdzają to nie tyl-
ko raz za razem przytaczane słowa,
że cokolwiek Bóg stworzył, było do-
bre, a nawet „bardzo dobre” (Rdz
1. 31), ale również Jego stosunek
do człowieka, pomimo jego upad-
ku. Czytamy bowiem, że to On wy-
szedł naprzeciw upadłym. Co ozna-
cza, że nie trzeba było ofiary, aby
zmienić rzekomo mściwego Boga
w miłosiernego.
Chociaż z takim wyobrażeniem
Boga (bóstw) spotykamy się w róż-
nych starożytnych religiach, a nawet
wśród ówczesnych Żydów (o czym
również mówi Biblia), scena z ede-
nu obala to błędne wyobrażenie o za-
gniewanym Bogu, który rzekomo nie
chce mieć nic wspólnego z upadłym
człowiekiem, dopóki ten Go nie prze-
błaga i nie złoży Mu ofiary. Ukazu-
je bowiem, że to nie Bóg oddalił się
od człowieka, ale przeciwnie – to czło-
wiek oddalił się od Niego, a nawet
próbował ukryć się przed Nim.
Jak widać, pomimo takiej posta-
wy i chociaż żadna ofiara nie zosta-
ła złożona, to właśnie Bóg przejął
zbawczą inicjatywę. Nie tylko uświa-
domił upadłym ich nowe położenie
i uprzedził ich o bolesnych skutkach
grzechu, ale również wskazał im osta-
teczne i całkowite rozwiązanie pro-
blemu grzechu (Rdz 3. 15, por. Ga
3. 16). Co więcej, czytamy, że Bóg
przyodział również Adama i Ewę
w skóry ze zwierząt (Rdz 3. 21).
Zatroszczył się więc o nich, oka-
zując im swoje miłosierdzie.
Według Biblii, owo odzienie
symbolizowało też szaty zbawie-
nia, czyli usprawiedliwienie w Chry-
stusie (Iz 61. 10; Za 3. 3–4; Ef 4.
22, 24; Ap 3. 18). Dodajmy, że póź-
niej ów soteriologiczny aspekt wy-
rażać będzie tzw. stała codzienna
ofiara całopalna (por. Wj 29. 38–39,
42–46; Lb 28. 3–8) zwana też „mo-
ją ofiarą” (Lb 28. 2), czyli ofiarą
Bożą (Baranka Bożego), któ-
ra w pełni zostanie urzeczy-
wistniona w ofiarowaniu Je-
zusa Chrystusa. Czytamy bo-
wiem: „Albowiem tak Bóg umiło-
wał świat, że Syna swego jednoro-
dzonego dał, aby każdy, kto weń wie-
rzy, nie zginął, ale miał żywot wiecz-
ny” (J 3. 16). Wszystko to świadczy
więc o tym, że to nie ofiara Chry-
stusa spowodowała zmianę rzekomo
mściwego Boga w miłosiernego, ale
że Bóg w swej istocie jest „łaskawy
i miłosierny, cierpliwy i pełen łaski,
który żałuje człowieka” (Jon 4. 2).
Jest niezmienny (Ml 3. 6). Nie po-
trzebował zatem ofiary. To my ra-
czej jej potrzebujemy.
Cokolwiek by więc powiedzieć
o Bogu, Biblia mówi, że śmierć Je-
zusa Chrystusa na zawsze pozosta-
nie świadectwem Ojcowskiej i Sy-
nowskiej miłości do człowieka, ofia-
ry za nas i dla nas, ofiary „pojed-
nawczej” i „przebłagalnej” – nas
ludzi. Innymi słowy: Bóg nie ofia-
rował Syna, aby przebłagać siebie
i uśnieżyć swój gniew, ale aby „prze-
błagać” nas i uśnieżyć nasz gniew.
To my bowiem jesteśmy źli (Mt 7.
11; Rz 8. 7 1 J 5. 19) i wciąż ucie-
kamy od Boga, podczas gdy On
– jak w edenie – w osobie Jezusa
Chrystusa wyszedł nam naprzeciw
i wzywa, abyśmy zawrócili.
BOLESŁAW PARMA
W
Wiiaarraa ii bbłłooggoossłłaawwiieeńńssttwwoo
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Mam kilka pytań: katechizm głosi, że wiara jest cnotą,
tymczasem często się słyszy o „łasce wiary”. Jak to jest
w świetle Biblii? Jak rozumieć słowa: „Błogosławieni
ubodzy w duchu, albowiem ich jest Królestwo Niebios”
(Mt 5. 3)? I jeszcze jedno: czy ofiara złożona z Chrystusa
spowodowała, że starotestamentowy Bóg, mściwy, groźny,
wymagający absolutnego posłuchu, zmienił się
w Boga miłosiernego, wspomagającego człowieka?
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
2
21
1
TRZECIA STRONA MEDALU
U króla Tuska nie działo się najlepiej. To
znaczy nie działo się najlepiej i u innych
królów, którzy byli przed nim, ale tak się
jakoś w tym królestwie składało, że za
wszystko obrywał król bieżący. Szczegól-
nie gdy niewiele robił i tylko przesiady-
wał z astrologami, którzy ciągle stawiali
mu jakieś horoskopy – nowomodne takie,
sondaże i PR-y.
No więc król Tusk nie zrobił kroku, za-
nim nie poznał najnowszego sondażu i PR-
-u. To było uciążliwe, bo wszędzie łaził z astro-
logami i na wszystko trzeba było czekać. Lud
to jakoś znosił, bo Tusk obalił króla Kaczy-
niaka, który się we wszystko wtryniał i strasz-
nie ludowi obrzydł. Tusk się nie wtryniał, bo
interesowały go wyłącznie horoskopy.
Aż tu razu jednego znów ukradli kozę.
Kozy kradli też wcześniej, bo taka była spe-
cyfika. Ale jakoś tak wyszło, że lud oczeki-
wał, że za Tuska kraść nie będą. No to skan-
dal wybuchł wielki i wszyscy szemrali po ką-
tach: Do czego to podobne!
Szemranie posłyszał król Tusk i dalejże
do astrologów – jaki jest PR i sondaż? A ci
mu na to, strapieni: – Źle jest, królu. PR do
chrzanu masz, a co do sondażu, to płacz
i zgrzytanie zębów. No to siedzi Tusk na tro-
nie i myśli: psiakrew. Co by tu poradzić?
Mniejsza z kozą, a nawet z szemraniem, ale
ten PR... Nagle wymyślił.
– Wołać błazna Palikota! – krzyczy. Fak-
tycznie, wiele razy król coś zawalił, lud szem-
rał i sondaż zły wyszedł, a błazen Palikot coś
śmiesznego palnął, kogoś wyzwał, kogoś ob-
raził i ludzie zapomnieli. No to teraz, myśli
Tusk, zrobimy podobnie. Palikot fiknie ko-
ziołka albo sobie nos rozkwasi, bę-
dzie śmiesznie i o kozie zapomną.
– Aleś, panie, błazna prze-
gnał – odrzekł nieśmiało zza
drzwi dworzanin.
No prawda, stropił się król,
przegnałem. Palikot się, z prze-
proszeniem, wyknocił w sali tro-
nowej, bo już mu konceptów za-
brakło, sondaż wyszedł nieszcze-
gólny, a PR nędzny. Psiakrew, psia-
krew, myśli Tusk. Myśli, myśli – aż
tu w czoło się palnął, wymyślił.
– Ćwiąkała wołać! – krzyczy.
Mianowicie, król Tusk miał dwie klasy mi-
nistrów. Pierwsza to byli jego kamraci z cza-
sów, kiedy jeszcze nie królował. Oni w ogó-
le niewiele robili, ale nikt się ich nie czepiał.
Zaś druga to byli różni tam karierowicze, któ-
rych Tusk nie lubił, ale tolerował, no bo ktoś
w końcu musiał odwalać robotę. Najbardziej
zaś Tusk nie lubił Ćwiąkała – mini-
stra od katów, lochów i królewskich
siepaczy.
– Słuchaj no, Ćwiąkał – rze-
cze Tusk. – Źle jest. Kozę ukra-
dli, i ja mam taki sondaż, że gło-
wa boli.
– Najjaśniejszy panie – od-
rzekł Ćwiąkał – ale ja mam na
głowie rzeczy sto razy waż-
niejsze niż jakaś zakichana
koza. Co, ja miałem jej pil-
nować, czy jak?
– Nie no, tak nie
można, rozumiesz – ob-
raził się Tusk. – Tu-
taj chodzi o sondaż.
Ty weź jakoś to odkręć, wiesz, powiedz, że
twoja wina, że ci przykro, kogoś tam wy-
chłoszcz albo połam kołem, żeby ludzie wi-
dzieli, że coś robimy.
– Ale jakże tak, wychłoszcz? Na chybił
trafił? – zdumiał się Ćwiąkał. – Ja jeszcze
nie wiem, kto z tą kozą zawinił.
– Diabła tam, kto zawinił! – zirytował się
król. – To trzeba zaraz załatwić, bo zaczną
drążyć, pytania zadawać, czemu te kozy gi-
ną, i w ogóle... Mnie się PR pogorszy!
– Ja tam nic nie wiem o PR-ach – upie-
rał się Ćwiąkał. – Ja mogę zrobić dochodze-
nie. Nie będę nikogo chłostał gratis. To wszyst-
ko kosztuje.
– To tak ze mną pogrywasz? – wściekł
się król. – To ja cię wypędzam.
– No i dobrze – stwierdził Ćwiąkał. – W du-
pie mam takiego króla.
I poszedł. Tusk natomiast zalecił, by
wszystkich, którzy widzieli ukradzioną kozę,
łamać kołem i chłostać. Ludowi, który nie był
zbyt mądry, to się spodobało. Ależ się dziad
zawziął – mówił lud z podziwem. Gorzej
z dworzanami. Ci już bowiem zdążyli poroz-
powiadać, że ta koza to się sama gdzieś za-
błąkała, Ćwiąkał jest niewinny, a królowi to
już od tych PR-ów odbija. I teraz wyszli na
kretynów. A jak dworzanin wychodzi na kre-
tyna, to zaczyna spiskować. Więc po jakimś
czasie, gdy w zamek trafił piorun, dworzanie
rozpuścili plotkę, że to wszystko przez Tuska
i jego sondaże. I lud Tuska przepędził. Amen.
MAGDA HARTMAN
Niedzielny wieczór. Telefon. Na
wyświetlaczu „nasza Joasia”,
w słuchawce „nasza Joasia”,
ale... zirytowana. Mówi: – Mik-
ke się skorwił.
– Co takiego? – pytam oszoło-
miony.
– Szlag mnie, Marek, trafia. Cho-
lera bierze, bo kolejny raz widzę
ludzkie draństwo, prymitywne oszu-
stwo, nieczystą grę.
Zdezorientowany ponawiam py-
tanie i dowiaduję się, że chodzi o
ogłoszony przez Onet.pl konkurs na
blog roku. Czyli na autora najciekaw-
szego internetowego pamiętnika,
dziennika, codziennego komentarza
– w każdym razie czegoś w tym rodza-
ju. Świat oszalał na punkcie blogów,
są ich setki milionów, w Polsce ponad
trzy miliony. Naturalną konsekwen-
cją jest więc ranking popularności. No
to Onet takowy ogłosił. Słusznie.
Słusznie jednak tylko dopóty, do-
póki gra jest jasna, czysta, jej zasady
przejrzyste, a internauci głosują wła-
snymi kciukami, wystukując na ko-
mórce stosowny SMS poparcia dla
swojego ulubieńca – blogera. Ale gra
czysta nie jest. Bo nazywa się Janusz
Korwin-Mikke. To, jak wiecie, tłuma-
czy wszystko, a nawet jeszcze więcej.
Swojego bloga od dawna prowa-
dzi nasza Joasia i... wyżej wymienio-
ny pa... Chciałem napisać „pajac”,
ale palec zawisł mi nad klawiaturą,
no bo jakież ja mam prawo obra-
żać bohaterów opery Leoncavalla
czy postaci komedii dell’arte.
No więc ten panjac wymyślił so-
bie, że zrobi wszystko, dosłownie
wszystko, by Joasia nie wygrała. Każ-
dy: diabeł wcielony, morderca, gwał-
ciciel wielokrotny tudzież zbiorowy
może uwieńczyć skroń wawrzynem
blogera roku, tylko nie Senyszyn.
No i knuje. Na swoim blogu i na
swój sposób. A jak knuje? A tak,
że powinien zainteresować się tym
niezwłocznie prokurator. Na razie
ja się zainteresowałem.
Oto co pisze panjac: „Lewicowa
hołota i inni zboczeńcy nie powinni
pojawić się w finale”. W innym miej-
scu nazywa Joasię „profesoressą”
i „czerwonym cierniem”. Byłbyż to
swoisty panjacowy bełkot, gdyby nie
pewne gdyby. Otóż otwarcie twier-
dzi panjac, że ma wpływ na wynik gło-
sowania: „Na szczęście zgłosiła się oso-
ba, dzięki której otrzymuję (i będę otrzy-
mywał) te informacje, które mieć po-
winienem. To ułatwi rozgrywkę”. Ja-
kie to informacje, zdradza innego
dnia, rozgoryczony nieco, że nie
wszystko idzie po jego myśli: „Prze-
cież pisałem, że znam wyniki na bie-
żąco – i skoro prosiłem, by już nie
głosować na Stanisława Michalkiewi-
cza, to widocznie coś wiedziałem”.
Co to oznacza „już nie głoso-
wać na Michalkiewicza”? Otóż pan-
jac niemal z dnia na dzień ogłasza,
na kogo teraz głosy oddawać nale-
ży, a na kogo nie. „Na finiszu, by
osiągnąć zapowiadany cel, musimy
się zasadniczo przegrupować! Tylko
tak mamy szansę” – pisze.
Może to jednak jest jakiś „sen
wariata śniony nieprzytomnie”, pro-
jekcja marzeń megalomana? Otóż,
jak się wydaje, nie do końca. Do fi-
nałowej rozgrywki (dotarło do niej
100 z ponad 9 tys. blogów) nasza Jo-
asia weszła na trzecim miejscu. Przed
nią dwóch, zaraz za nią jeszcze pię-
ciu z listy skorwionego panjaca. Li-
sty, którą – jak twierdził – manipu-
luje i wprowadził ją do finału, bo
wie, jak to zrobić. (Swoją drogą cie-
kawe, co na to Onet.pl – organiza-
tor „uczciwego” współzawodnictwa...)
Czy to jedyny dowód na to, że
coś tu nie gra? Że nie wszystko jest
fair? Niestety, wcale nie jedyny. Pe-
wien znany portal internetowy (skąd-
inąd sympatyczny i do tej pory rze-
telny), komentując piórem swojego
dziennikarza (sprzyjającego panja-
cowi) zmagania panjaca i Joasi, na-
pisał coś zdumiewającego:
„Cóż, przez Joannę Senyszyn
przemawia zapewne nieco złości
z powodu poniesionej w konkur-
sie klęski”.
Niesamowite! Finał konkursowe-
go plebiscytu za dwa tygodnie (9 lu-
tego), a on – redaktor – już wie
o „klęsce” Joasi. Zapaliła się Wam
żaróweczka? Mnie niemal eksplodo-
wała, więc zatelefonowałem do rze-
czonego portalu i zapytałam
zazdrośnie, jak po-
siąść aż taką zdolność
antycypacji, prekognicji,
wieszczenia. Wszak dla
dziennikarza to skarb
wart wszystkich pienię-
dzy świata. Z drugiej
strony słuchawki naj-
pierw zapanowało
kłopotliwe milcze-
nie, a później
usłyszałem za-
pewnienie, że
oddzwonią za
godzinkę. Jak
ustalą „co
jest
czym
czego”. Fak-
tycznie
od-
dzwonili. I bar-
dzo uradowani
oświadczyli, że
zaszło „pewne
nieporozumienie”
i już dokonali „stosow-
nej korekty”. Natych-
miast wlazłem na por-
tal i przetarłem oczy
ze zdumienia. Teraz bowiem czy-
tałem: „Cóż, przez Joannę Se-
nyszyn przemawia zapewne nie-
co złości z powodu zbliżającej
się klęski”.
No i to są dopiero jaja. Zgniłe.
Takie, że naprawdę czuć zatęchłą
woń siarkowodoru.
Ale furda tam panjac, furda tam
niechętne, ba – wrogie naszej Joasi
portale... Bo skoro to wszystko tak
wygląda, to zwracam się do sza-
nownych Czytelników „FiM”
z apelem i wielką prośbą: weź-
cie, Kochani, do rączek swoje ko-
mórki i wyślijcie SMS na nu-
mer 7144 o treści C00170.
(Uwaga! W treści nie
wolno robić spacji, czyli
odstępów, pierwsza jest
duża litera C, potem cy-
fry, 0 oznacza zero.)
Pokażmy temu panjacowi, że się
nie damy i że nie damy na-
szej Joasi. My „lewicowa
hołota” i „wredni anty-
klerykałowie”. Jeśli bę-
dzie nas wystarcza-
jąco wielu, Jo-
asia wygra.
A to ozna-
cza, że i my
wygramy!
Wtedy,
panjacu,
w swoim
mizernym
panjaco-
watym móżdż-
ku, zrozumiesz (co nie
jest jednak takie pewne),
że ten się śmieje, kto się
śmieje ostatni.
MAREK SZENBORN
GŁASKANIE JEŻA
BAJKI DLA DOROSŁYCH
JJaak
k Ć
Ćw
wiiąąk
kaałłaa w
wyyććw
wiiąąk
kaałł
ŚŚm
miieejj ssiięę,, ppaa((nn))jjaaccuu......
Fot. PAP/Jacek Bednarczyk
Możliwość dokonywania wyboru
jest największą zdobyczą ludzko-
ści. Nieważne, czy zawdzięcza-
my ją pramatce Ewie (która
w kobiecym pędzie do wiedzy ze-
rwała jabłko i zaraz nieopatrznie
dała je Adamowi), zniesieniu nie-
wolnictwa i pańszczyzny, czy do-
piero rozpowszechnieniu się
względnej zamożności.
Ponieważ jednak „nie ma dar-
mowych obiadów”, za swobodę de-
cydowania płaci się odpowiedzial-
nością za swoje czyny.
Wybór stanowi przeciwieństwo
narzucanej przez innych woli.
Wbrew powszechnemu mniema-
niu, zazwyczaj jest pozorny. W do-
datku niewiele daje, bo, jak ma-
wiali już starożytni: cokolwiek uczy-
nisz, będziesz żałował. Pomimo to
nie wierzymy Spinozie, że wolność
jest zrozumieniem konieczności.
Może i słusznie. Wszak nie jest to
kwestia wiary.
Wiary wymaga wyłącznie to, co
niesprawdzalne. Ponieważ w miarę
rozwoju nauki coraz więcej ujaw-
niamy i udowadniamy, wiara kurczy
się w postępie geometrycznym. Jesz-
cze nie tak dawno trzeba było wie-
rzyć, że naprawdę są takie zwierzę-
ta jak żyrafa, i sklepy, w których
półki uginają się pod atrakcyjnymi
towarami. Dziś widzimy wszystko na
własne oczy. W naturze, w TV,
w internecie. Świat się skurczył i stał
globalną wioską, w której wszyscy
o wszystkim wszystko wiedzą. No,
chyba że to są tajne amerykańskie
więzienia. Wiadomości rozchodzą
się już nie piechotą czy konno, ale
z prędkością światła. Cesarz Bizan-
cjum dowiedział się o śmierci Jo-
anny d’Arc po 18 miesiącach.
O ataku na WTC było wiadomo
po minutach. Tylko dyskusje o ist-
nieniu Boga wciąż są podobne.
Ateiści twierdzą, że Boga nie ma.
Chrześcijanie – przeciwnie, ale już
bez tej żarliwości, która kiedyś po-
zwalała im ginąć za wiarę. W Polsce
najbardziej zdeterminowani najwyżej
podadzą ateusza do sądu za obrazę
uczuć religijnych. Jeszcze tylko
w Ameryce, korzystając z dobrodziej-
stwa posiadania broni, zastrzelą cza-
sem bezbożnego ginekologa, który
się sprzeciwia woli bożej i dokonuje
aborcji. Minister Czuma pragnie
amerykańskie doświadczenie prze-
nieść na grunt III RP i dać taką moż-
liwość swoim rodakom. Najwidocz-
niej uważa, że polityczno-ideologicz-
ne dysputy są u nas za mało krwiste.
W odpowiedzi na liczne chrze-
ścijańskie akcje autobusowe i bill-
boardowe, grupa ateistów zaczęła
akcję przekonywania o nieistnieniu
Boga. W Londynie i Barcelonie jeź-
dziły autobusy oklejone napisami:
„Zła wiadomość jest taka, że Bóg nie
istnieje, a dobra – że go nie potrze-
bujesz”. W Genui kierowcy odmó-
wili prowadzenia tych „ateobusów”,
co w Polsce z dumą okrzyknięto „sro-
motną klęską ateistów”. Całkowicie
niesłusznie. W zlaicyzowanej i zbiu-
rokratyzowanej Europie, gdzie już
mało kto na co dzień pamięta o Bo-
gu, „ateobusy” skłoniły ludzi do za-
stanowienia nad wiarą.
W dodatku sam tekst jest moc-
no wątpliwy. Dlaczego wiadomość,
że Bóg nie istnieje, miałaby być zła?
Dla grzeszników jest ona bardzo do-
bra. Jak mówi znane, żartobliwe po-
wiedzenie: jeżeli, co daj Boże, Bo-
ga nie ma, to chwała Bogu. Ale je-
żeli, co nie daj Boże, Bóg jest, to
niech nas ręka boska broni.
Druga część hasła, odnosząca
istnienie Boga do ludzkich potrzeb,
jest już ewidentnie nieprawdziwa.
Większość ludzi potrzebuje Boga.
Dlatego go sobie wymyślili. Nawet
ci wątpiący wychodzą z założenia,
że bezpieczniej jest wierzyć, bo je-
śli Boga nie ma, to nic nie szkodzi,
a jeśli jest – może się przydać.
JOANNA SENYSZYN
www.senyszyn.blog.onet.pl
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
2
22
2
RACJONALIŚCI
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
W
Wiieeddzzaa,, wwiiaarraa,, wwyybbóórr
Nic nie powróci. Oto czasy
już zapomniane; tylko w lustrach
zasiada się ciemność w moje własne
odbicia – jakże zła i pusta.
O znam, na pamięć znam i nie chcę
powtórzyć, naprzód znać nie mogę
moich postaci. Tak umieram
z półobjawionym w ustach Bogiem.
I teraz znów siedzimy kołem,
i planet dudni deszcz – o mury,
i ciężki wzrok jak sznur nad stołem,
i stoją ciszy chmury.
I jeden z nas – to jestem ja,
którym pokochał. Świat mi rozkwitł
jak wielki obłok, ogień w snach
i tak jak drzewo jestem prosty.
A drugi z nas – to jestem ja,
którym nienawiść drżącą począł,
i nóż mi błyska, to nie łza,
z drętwych jak woda oczu.
A trzeci z nas – to jestem ja
odbity w wypłakanych łzach,
i ból mój jest jak wielka ciemność.
I czwarty ten, którego znam,
który nauczę znów pokory
te moje czasy nadaremne
i serce moje bardzo chore
na śmierć, która się lęgnie we mnie.
Okienko z wierszem
N
ie jestem w stanie powiedzieć, czy można
po latach wybaczyć Niemcom ruiny Warsza-
wy i napis nad oświęcimską bramą „Praca czyni
wolnym”. Nie jestem z pokolenia, które ma prawo
podejmować takie decyzje. Gdy jednak myślę
o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, zastrzelonym
przez swoich rówieśników noszących na wojskowych pasach na-
pis „Bóg jest z nami”, ogarnia mnie złość. I smutek... Co mógł
jeszcze w przyszłości napisać ten ledwie dojrzały mężczyzna, sko-
ro w wieku 22 lat w wierszu „Spojrzenie” pisał tak:
List otwarty do marszałka Bronisława Komorowskiego
Piszę do Pana Marszałka jako do konstytucyjnego urzędu RP, a nie do osoby – Bronisława Komorow-
skiego, będąc świadomy tego, że jako urząd ma Pan szczególny obowiązek przestrzegania praw, co
przysięgał Pan w uroczyście składanym ślubowaniu poselskim.
Z premedytacją wprowadzam rozróżnienie pomiędzy urzędem a osobą na nim zasiadającą, bo urząd jest bezdusz-
ny, podporządkowany prawu i realizujący prawo, zatem nie podlega ewangelizacji, nie przyjmuje sakramentów, nie cho-
dzi do Kościoła, spowiedzi, chrztu i nie umiera. Jedynie prawo może go zmienić lub zlikwidować.
Ponieważ ponad konstytucyjne prawa przedkłada Pan osobistą wiarę, będę argumentował Pańską wiarą. Wspo-
mnę tylko artykuły Konstytucji RP, które Marszałek Sejmu RP, jako urząd, łamie poprzez tolerowanie symbolu religijne-
go w sali obrad Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej: art. 1, 2, 7, 8, 9, 25, 28, 31, 32. Proszę Pana Marszałka o przeanali-
zowanie tych przepisów i wyciągnięcie odpowiednich wniosków, dodam do tego jeszcze art. 1 Konkordatu. A co na
ten temat mówi najwyższe prawo watykańskiego Kościoła do Bronisława Komorowskiego? Cytaty za Biblią, Księgą
Wyjścia: „Nie będziesz miał innych bogów obok mnie. Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na
niebie w górze i na ziemi w dole, i tego, co jest w wodzie pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im słu-
żył, gdyż, Ja, Pan, Bóg twój, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze winę ojców na synach do trzeciego i czwartego
pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą”.
⁄
⁄
⁄
Przejdźmy teraz do preambuły Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Mówi ona m.in. „My, Naród Polski – wszyscy
obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga, jak i niepodzielający tej wiary (...), równi w prawach i powin-
nościach wobec dobra wspólnego Polski (...) pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu in-
stytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym
sumieniem, ustanawiamy tę Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa oparte na po-
szanowaniu wolności i sprawiedliwości”. I dalej: „Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytu-
cję będą stosowali, wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do
wolności i obowiązku solidarności z innymi, a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczypospo-
litej Polskiej”. I ja, w oparciu o tę Konstytucję, jako pełnoprawny obywatel, niepodzielający wiary w katolickiego Bo-
ga, w imieniu swoim, szerokiego grona znajomych, wielu towarzyszy z mojej organizacji, obywateli innych wyznań,
również niepodzielających wiary w katolickiego Boga, agnostyków i ateistów, wzywam Pana Marszałka Sejmu Rze-
czypospolitej Polskiej do przestrzegania jej postanowień.
Wzorem wielu innych funkcjonariuszy urzędów państwowych i samorządowych może Pan Marszałek nie odpowia-
dać na moje wystąpienie. Oni łamiąc prawo w zakresie wywyższania wiary katolickiej i deptania praw obywatelskich,
również nie odpowiadają na wystąpienia do niech kierowane, powołując się na Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Pol-
skiej w słowach: „Przecież w Sejmie też wisi”. Jak widać, wisi, nie tylko on, jako jedyny, we wszystkich parlamen-
tach Zjednoczonej Europy, ale wisi również pogarda dla podstawowych praw i wolności obywatelskich w Rzeczypo-
spolitej Polskiej.
Stanisław Błąkała, Racja PL Kraków
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy
dolnośląskie
Jerzy Dereń
tel. 0 698 873 975
kujawsko-pomorskie
Józef Ziółkowski
tel. 0 607 811 780
lubelskie
Ziemowit Bujko
tel. 0 606 924 771
lubuskie
Czesława Król
tel. 0 604 939 427
łódzkie
Halina Krysiak
tel. 0 607 708 631
małopolskie
Stanisław Błąkała
tel. 0 692 226 020
mazowieckie
Joanna Gajda
tel. 0 501 760 011
opolskie
Kazimierz Zych
tel. 0 667 252 030
podkarpackie
Andrzej Walas
tel. 0 606 870 540
podlaskie
Bożena Jackowska
tel. 0 502 443 985
pomorskie
Barbara Krzykowska
tel. 0 691 943 633
śląskie
Waldemar Kleszcz
tel. 0 606 681 923
świętokrzyskie
Józef Niedziela
tel. 0 609 483 480
warmińsko-mazurskie
Jan Barański
tel. 0 698 831 308
wielkopolskie
Witold Kayser
tel. 0 618 217 406
zachodniopomorskie
Tadeusz Szyk
tel. 0 510 127 928
R
RA
AC
CJ
JA
A P
Po
olls
sk
kiie
ejj L
Le
ew
wiic
cy
y
www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66
Darowizny na działalność RACJI PL
(adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa)
ING Bank, nr 04 1050 1461 1000 0022 6600 1722
(niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
2
23
3
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
K
KR
RZ
ZY
YŻ
ŻÓ
ÓW
WK
KA
A
P
Po
oz
ziio
om
mo
o:: 1) gdy przyciśnie, to aż piszczy, 5) Święta na Ma-
zurach, 8) ciasta z piasku, 10) co nakryjesz kołdrą z krowy?,
11) będzie z niego miś na piątkę, z plusem, 14) wieje z pacz-
ką papieru, 15) karierowicz, którego stworzył Dołęga-Mosto-
wicz, 16) facet z rolki, 18) kupa gnoju, 19) belkami znaczona,
21) pięciu z zadęciem, 22) Jones z Fordem, 23) ona może rzu-
cić pawia, 25) ponoć pieniądze na niej właśnie leżą, 26) bo-
gini prawa i sprawiedliwości, 29) gdy niewola mu zbrzydła,
przypiął sobie skrzydła, 30) pierwszy oka, 32) osłucha malu-
cha, 33) skrót, którym nikt nie chodzi, 34) ogórek z kwasem,
38) policjantka z aspiracjami, 42) figi bez pestek, 43) wycho-
dząc bez niego, będziesz zdrów, 44) giełdowa umowa, 49) mo-
kra robota, 54) z niej stworzony Maserati, 56) E=mc
2
, 57) ży-
je cacy dzięki tacy, 58) usypiacz w swetrze, 59) kolorowy na-
skórek, 63) jak w psiarni, 65) intryga pierwszego sekretarza,
68) o gazach z UAZ-a, 69) najważniejszy w gabinecie, 70) tam
są od rana kupcy przy straganach, 71) bezzałogowe badanie
opinii publicznej, 72) szatan w kapeluszu, 73) jasny na śrubie,
74) w grillowym serwisie, 75) przysłowiowy kruszec niemo-
wy, 76) zielony z hakiem, 77) cały naród w alienacji, 78) sy-
rena bez silnika, 79) pieści panie na ekranie.
P
Piio
on
no
ow
wo
o:: 1) Testament na piśmie, 2) sztuka dla kłótnika,
3) niejedno zajście spowodował, 4) biegają po krzyżu, 5) tam
robią lody za pieniądze, 6) powtórka czarno na białym, 7) robi
zdjęcia z atrapy, 8) od rana rozmazana, 9) ramiona na rzece,
12) tę wyspę znam, 13) strome zgromadzenie, 17) mądry po-
śród baranów, 20) zaczyna się od dodatku, z jankesa, 23) ana-
tomiczne centrum świata, 24) jest czysta, 27) do niego – bez
reszty, 28) dusicielka, 29) tam był szach, a nie mat, 31) co ro-
bią głuszce w Tokio?, 35) szukaj go w polu, 36) nadaje w ka-
synie ton, 37) najlepsi z najlepszych, 39) Ryszardy z pędzelka-
mi, 40) inflacja nad głową, 41) w tym naczyniu one są,
44) jest wyczerpany na końcu rozmowy, 45) specjalny w wy-
wiadzie, 46) władza go rozsadza, 47) poznasz prosię po tym
głosie, 48) boi się wpadki bardziej niż nastolatki, 49) nad-
wrażliwość na dwa fronty, 50) tam pochlebców chór, 51) uwiel-
bia procenty, 52) Kiepura lub Cura, 53) lufa bez muszki,
55) wyższa forma turystyki, 56) biuro wystawiania recept,
60) duży z burzy, 61) pierożek w filiżance, 62) mowa bazaro-
wa, 64) powtarza z uporem, 65) wielki slalom, 66) imitacja
z Cezara, 67) ma okulary, ale w nich nie chodzi.
L
Liitte
erry
y z
z p
pó
óll p
po
on
nu
um
me
erro
ow
wa
an
ny
yc
ch
h w
w p
prra
aw
wy
ym
m d
do
olln
ny
ym
m rro
og
gu
u u
uttw
wo
o-
rrz
zą
ą rro
oz
zw
wiią
ąz
za
an
niie
e z
z c
cy
yk
kllu
u „
„N
Niie
ez
za
ap
po
om
mn
niia
an
ne
e s
słło
ow
wa
a w
wy
yb
brra
ań
ńc
có
ów
w n
na
a-
rro
od
du
u”
” ((L
Le
es
sz
ze
ek
k M
Miilllle
err))
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 3/2009: „Bogu, co boskie, cesarzowi, co cesarskie. A co ludziom?”. Nagrody otrzymują: Roman Czaicki z Zakopanego, Zofia Lelujka z Ostrołęki, Jerzy Kukulski ze
Szczecinka. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na: wiktoria@faktyimity.pl lub pocztą
na adres redakcji podany w stopce.
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska;
Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: parmab@wp.pl; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoedycja: Karol Strzelecki; Dział
promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: faktyimity@faktyimity.pl, tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News”
Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów.
WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN
przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532
87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European
Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: p-ele@faktyimity.pl. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl
Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
Zaczęła się elementarna nauka Jasia. Ojciec posłał go do szkoły publicznej. Po miesiącu na-
uczycielka wzywa ojca chłopca i mówi mu, że Jaś jest diabłem wcielonym, wszyscy się go
boją, dziewczynki nie mogą spać po nocach po jego wybrykach i w związku z tym usuwa go
ze szkoły. Ojciec zapisał więc Jasia do szkoły prywatnej. Po miesiącu nauczycielka wzywa go
i historia się powtarza – opowieści o znerwicowanych kolegach i koleżankach, połamanych
meblach itp. Ojciec wymyślił więc, żeby Jasia zapisać do szkoły jezuitów (że niby Bóg to
ostatnia deska ratunku dla syna). Po miesiącu jezuici wzywają ojca Jasia na wywiadówkę.
Ten, przygotowany na najgorsze, przychodzi i słyszy, że... dawno takiego porządnego ucznia
nie mieli. Pomaga kolegom, zawsze jest przygotowany, uczy się pilnie itp. Ojciec – w szoku,
że syn doznał takiej przemiany – pyta Jasia, co ją spowodowało. Jaś na to:
– Ojciec, bo tam jest tak: wchodzisz do szkoły, a tam na korytarzu człowiek na krzyżu,
idziesz na stołówkę – wisi człowiek na krzyżu, u dyrektora – człowiek na krzyżu. Ojciec! Ja
nie miałem wyjścia, ja chcę żyć!
Lody po węgiersku
Nr 5 (465)
30 I – 5 II 2009 r.
2
24
4
JAJA JAK BIRETY
Rys.
Tomasz
Kapuściński
Ś
ŚW
WIIĘ
ĘT
TU
US
SZ
ZE
EN
NIIE
E
Hojność pani Hani
Warszawa to jedyna, obok albańskiej Tirany, stolica europejska
pozbawiona obwodnicy drogowej. Ale miasto stołeczne widzi pil-
niejsze potrzeby...
Fot. L.S.
M
inister niemieckiej propagan-
dy Joseph Goebbels, który
w latach wojny sprawował total-
ną władzę nad wszelkimi aspek-
tami życia kulturalnego, znany był
ze swoich licznych romansów.
Chociaż facet był niski i mało uro-
dziwy, potrafił tak oczarować kobie-
ty, że te nie mogły mu się oprzeć.
Magda, żona Josepha, przykładna
żona, matka i Niemka oddana całym
sercem Hitlerowi (ponoć była w nim
zakochana), tolerowała romanse mę-
ża, dopóki ten nie związał się z cze-
ską aktorką Lidą Baarovą.
Kobieta pojawiła się w Niemczech
pod koniec 1934 roku, by zagrać
u boku amanta faszystowskiej kine-
matografii – Gustawa Frölicha. Mia-
ła 20 lat, niezwykłą urodę i talent dra-
matyczny, który nie tylko stworzył
z niej gwiazdę, ale sprawił, że zosta-
ła kochanką wspomnianego aktora.
Para planowała ślub, do którego za-
pewne by doszło, gdyby na drodze ak-
torki nie pojawił się Goebbels. Spo-
tkali się w wytwórni „Ufa”, gdzie mi-
nister – oczarowany Lidą – zaczął ją
nachalnie podrywać w jednym z tam-
tejszych studiów. Kiedy Frölich zoba-
czył Josepha całującego Baarovą po
szyi, dostał szału i spoliczkował mi-
nistra. Lida zaczęła błagać adorato-
ra, by ten okazał litość dla jej narze-
czonego. Goebbels, zauroczony pięk-
ną Czeszką, zażądał od Frölicha prze-
prosin i sprawę uznał za niebyłą.
Pozornie jednak, bowiem wkrótce mi-
nister odbił aktorowi ukochaną. O ile
wcześniejsze romanse były dla Jose-
pha bez znaczenia, o tyle w Lidzie
naprawdę się zakochał. Obsypywał ją
kwiatami i upominkami, a Berlin aż
huczał od plotek. Takiego upo-
korzenia Magda Goeb-
bels nie mogła
znieść. Pewne-
go dnia po pro-
stu zaprosiła prze-
rażoną tym faktem
rywalkę do swojego
domu, żeby spokojnie,
acz stanowczo z nią po-
rozmawiać. Zdradzona
żona jasno dała do zrozu-
mienia Lidzie, że kochać Jo-
sepha, owszem może, ale nie
wolno jej urodzić mu dziecka. Baaro-
va, dla której stało się jasne, że po-
zostaje jej rola nałożnicy, zaczęła na-
kłaniać kochanka, by ten wyjechał
z nią do jednej z republik południo-
woamerykańskich i tam objął urząd
ambasadora Rzeszy. Gdy owa wiado-
mość dotarła do pani Goebbels, ta
kazała mężowi wynosić się z domu,
grożąc dodatkowo rozwodem.
Führer, dowiedziawszy się o wszyst-
kim, wezwał do siebie ministra, żąda-
jąc, by ten przestał widywać się z Ba-
arovą. Następnego dnia Czeszka przy-
musowo znalazła się u szefa berliń-
skiej policji i otrzymała roz-
kaz opuszczenia stolicy i za-
pomnienia o Goebbelsie.
Nie opuściła jednak
miasta, licząc, że mini-
ster będzie próbował
się z nią skontakto-
wać. Wyjechała wte-
dy, gdy zobaczyw-
szy dawnego ko-
chanka na ulicy,
nie dostrzegła w je-
go spojrzeniu żadnego
uczucia. W tym czasie Hitler w cią-
gu zaledwie 15 minut doprowadził do
pogodzenia zwaśnionego małżeństwa.
Po tym zdarzeniu aktorka wyjecha-
ła z Niemiec, by zacząć występować
w filmach czeskich i włoskich.
Pod koniec wojny, kiedy mini-
ster palił swoje dokumenty, odnalazł
w nich zdjęcie Baarovej. Ponoć miał
wówczas powiedzieć do swego osobi-
stego sekretarza: – Piękna kobieta,
prawda? No cóż, do ognia ją! PAR
FFaasszzyyssttaa ii aakkttoorrkkaa
KRYMINALNA HISTORIA KINA (11)