ISSN 1509-460X
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
Nr 4 (464) 29 STYCZNIA 2009 r. Cena 3 zł (w tym 7% VAT)
Ü
Str. 12
Ü
Str. 21
Ü
Str. 20
ISSN 1509-460X
N
NAAU
UC
CZZYYC
CIIEELLKKĘĘ EEM
MEER
RYYTTKKĘĘ
JJEEZZUUIICCII W
WYYRRZZUUCCIILLII N
NAA BBRRUUKK
Zamiast „Brata naszego Boga” Karola Wojtyły Teatr na Woli wystawił „Siostry
przytulanki”. Na scenie zakonnicy uprawiają seks! Pełni obaw, że nie zdążymy
– bo autora, reżysera i aktorów rychło spali ogień piekielny zesłany przez tatę
Rydzyka – pospieszyliśmy do Warszawy, by klasztorną ruję i porubstwo na
własne oczy obaczyć.
Ü
Str. 3
Ü
Str. 13
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
2
2
KSIĄDZ NAWRÓCONY
Po samobójczej śmierci trzeciego mordercy Olewnika minister
sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski podał się do dymisji. To
kolejna zmiana kadrowa wymuszona przez PiS na zestrachanej
i wodzonej za nos PO. Po tajemniczej śmierci pierwszego z zabój-
ców ówczesny minister Ziobro do dymisji podać się ani myślał.
„Doczekaliśmy czasów szatanistycznych! Popatrzcie, jaki jest je-
go stosunek do życia, do człowieka. A przy tym pięknie się uśmie-
cha do każdego. To jest walka z Kościołem (...). Tu chodzi o to,
żeby Kościół zlikwidować. Przecież to są plany bardzo wyraźne!”.
Tak Tadeusz Rydzyk prawił o Jurku Owsiaku. W dniu, kiedy
Orkiestra zbierała pieniądze dla dzieci umierających na raka.
No i rak się odezwał. Z radiowych głośników.
„W 2014 roku ukończę 65 lat. To jest taki wiek, w którym war-
to zastanowić się, czy już nie zostać szacownym emerytem”
– oświadczył Jarosław Kaczyński. Oj, tak, tak! A jeszcze lepiej
– na wcześniejszą pomostówkę!
Kamil Durczok, wielce obrażony, wycofał swoją kandydaturę do
telewizyjnych „Wiktorów” na wieść o tym, że jedną z jego rywa-
lek jest Katarzyna Cichopek. Poparł go kolega po fachu – Gu-
gała – twierdząc, że porównanie Cichopek do Durczoka to jak
rywalizacja snopowiązałki i samolotu. A mieliśmy nadzieję, że
poniżej poziomu Brudzińskiego zejść nie sposób.
„Bitwa pod Cecorom” (zamiast pod Cecorą!) – takimi i podob-
nymi błędami (także co do dat i faktów) najeżony był test z hi-
storii dla uczniów gimnazjów. Stworzyli go jacyś „óczeni”!
Lublin huczy od plotek. Takich mianowicie, że Janusz Palikot
może być biseksualistą. To znaczy postępuje w myśl powiedze-
nia: „Żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopa-
czek”. Podobno opowiada o tym chętnie była żona posła. Cóż,
kto mieczem wojuje, od pochwy ginie.
„Dla każdego TW tylko drugi TW jest bratem” – tak ksiądz Isa-
kowicz-Zaleski podsumował poparcie, jakiego abp Życiński udzie-
lił prawosławnemu biskupowi Ablowi, zarejestrowanemu w IPN
jako „TW Krzysztof”. Gdy w końcu Najwyższy wysłucha mo-
dłów hierarchów polskiego Krk, to niepokornego ks. Zaleskie-
go w końcu zabije cegła spadająca w drewnianym kościele.
Przy zbiegu ulic Ordynackiej i Kopernika w Warszawie od lat
stoi kamienica pełna lokatorów. Teraz niecałe 3 metry od jej
okien zakonnice od Niepokalanego Poczęcia NM Panny budu-
ją biurowiec pod wynajem. Na skwerku, który dostały od miasta
za Bóg zapłać. Całkowite odcięcie sąsiadów od światła słonecz-
nego jest – w myśl prawa budowlanego – absolutnie niedopusz-
czalne. Ale zakonnice kierują się prawem boskim, które urzęd-
nikom stołecznego magistratu skutecznie zakneblowało buźki.
W TVP trzęsienie ziemi. Publiczna pod rządami neonazisty Far-
fała (LPR) i człowieka od Leppera – Rudomino – zabrała się
do czystek. Na zbity pysk wyrzucani są kolejni dziennikarze
i szefowie oddziałów regionalnych (Kraków, Katowice, Rzeszów).
Wróble w Warszawie ćwierkają, że od marca na Woronicza
(i w oddziałach) rządzić będą już tylko giertychowcy. Co jest
w dużej mierze zasługą lewicowego ministranta Napieralskiego.
Jan Paweł II przez lata twierdził, że życie (podczas zamachu)
uratowała mu Matka Boska. Okazuje się, że nie żadna Maryja,
tylko Rita – zakonnica, która na placu św. Piotra złapała Alego
Agcę za rękę, w związku z czym Turek nie trafił dokładnie. Re-
welacje te ogłosiło zgromadzenie zakonne po śmierci siostrzycz-
ki. Problem w tym, że w dniu zamachu zakonnica przebywała za
klasztornymi murami. Koleżanki Rity i na to znalazły odpowiedź:
Rita dostała od Boga dar bilokacji, czyli jednoczesnego przeby-
wania w dwóch różnych miejscach. Wierzymy. Teraz siostra Ri-
ta jest już w trzech miejscach jednocześnie.
„Manifestacją barbarzyństwa” nazwał Watykan atak sprejem wy-
pełnionym gazem łzawiącym na swoją placówkę w Caracas
– stolicy Wenezueli. Do owego ohydnego czynu przyznała się po-
pierająca prezydenta Hugona Cháveza grupa o nazwie Zwycię-
żymy. Jej członkowie rozrzucali też ulotki z hasłem: „Kościół
zdradził Wenezuelę”. Chodzi o walkę kleru z antyklerykalnym
prezydentem oraz udzielenie azylu w watykańskiej ambasadzie
studentowi podejrzanemu o bestialski gwałt. W Wenezueli jest
mniej więcej tylu katolików, co w Polsce. Tylko jacyś tacy bar-
dziej odważni.
Kościół katolicki obchodził „Dzień Judaizmu” – święto pojed-
nania ogłoszone podczas Soboru Watykańskiego II. Owo pojed-
nanie – pełne ponoć katolickiej miłości bliźniego – „Nasz Dzien-
nik” skomentował tak: „(...) to spolegliwość części chrześcijan
wobec żydów, z czego nigdy nie wynika nic naprawdę dobrego”.
19 stycznia prezydent USA Bush żegnał się telefonicznie z naj-
wierniejszymi przyjaciółmi Ameryki. Zatelefonował do premie-
ra Japonii, do prezydenta Korei Południowej, nawet do brazy-
lijskiego i gruzińskiego szefa rządu. W sumie do ponad dwu-
dziestu „koronowanych głów”. Ale nie do Polski. Bo i po co?
Nasi przywódcy i tak przybiegną na każde skinienie, gotowi wy-
stawić polskie mięso armatnie w Iraku, Afganistanie i wszędzie
tam, gdzie Wielki Brat sobie zażyczy.
Barack Obama został 44 prezydentem USA. Ma gość farta. Wszel-
kie porównania muszą wyjść dla niego na korzyść. Gorszego od
Busha prezydenta Stany już chyba mieć nie będą. No, chyba że-
by Kaczyński lub Ziobro zmienili obywatelstwo.
F A K T Y
KKaarr nnaawwaałł ggwwiiaazzdd
Z
redaktorskiego obowiązku robię sobie co rano prasówkę,
tj. przeglądam najbardziej poczytne gazety. To naprawdę
ciężki kawałek chleba, bo poczytne jest tu przeciwstawne do
ambitne. Weźmy ostatnie dwa tygodnie. We wszystkich moż-
liwych mediach gaz i Gaza. I jeszcze cud na rzece Hudson. Na
okrągło i na zmianę: cud, Gaza, gaz. Ile można słuchać i oglą-
dać to samo?! Co ciekawe, w Gazie nie ma ponoć żadnych
dziennikarzy, bo zabroniono im wstępu. Ale materiały dzienni-
karskie są – montowane ze sprzecznych doniesień obydwu
stron konfliktu. Dobrze, że bez ofiar obyło się we wschodniej
Europie, kiedy odkręcono wreszcie ten cholerny gaz. Tam, gdzie
dzieci lub inne dziatki bawiły się przez kilkanaście dni kurkami
od kuchenek gazowych, mogło wywalić co drugą chałupę. Win-
nym za to ludobójstwo byłby oczywiście Putin, przynajmniej
zdaniem prezydenta Wolski.
Ale to wszystko jeszcze nic, bo praw-
dziwe sensacje można znaleźć dopiero
w „Fakcie” i „Super Expressie”! No bo
cóż znaczy jakaś wojna z tysiącem
zabitych i klęska energetyczna do ku-
py, skoro do końca nie wiadomo,
czy Joanna Koroniewska będzie
mamą? Na szczęście raczej
pewne jest, że zaciążyła
Kasia Cichopek z Hakielem,
chyba że znów się najadła
do rozpuku na jakiejś impre-
zie. Wkażdym razie „Fakt” już martwi
się, „jak oni sobie teraz poradzą”, bo
przecież każde dziecko wie, że wzięli
kilka kredytów na kupno domu za 3 mi-
liony. A Kasia pewnie ograniczy wystę-
py. Z pewnością do ciąży sposobią się też
Edyta Herbuś i Marcin Mroczek, ponieważ za-
żądali po 30 tysięcy na głowę za parę go-
dzin pracy, szczeniaki jedne. Podobnie ceni
się Tatiana Okupnik, która według „SE” po
prostu „zwariowała” (a może też chomikuje
na ciążę?). Wogóle to Polki mają faj-
nie – na przykład każda może po-
dejść do chłopaka Kasi Skrzy-
neckiej i zgadnąć, jakie facet nosi
majtki. Bo nasze brukowce dokładnie po-
kazały, jakie mu Kasia kupiła. Faktycznie
seksowne... Wogóle to niektóre gazety ma-
ją chyba swoje ukryte kamery w sklepach.
Taką Agatę Kuleszę „pozdejmowali” w całej Warszawie i wie-
dzą już, że „chce wydać 40 tys. na biżuterię i nie może”. Z ko-
lei Olaf Lubaszenko kupił marynarkę („stroi się dla narzeczo-
nej”). Ale dlaczego Tomasz Kammel kupił wdzianko... dla psa?
Czyżby znudziły mu się randki w ciemno z rumianymi dziew-
czynami z prowincji? Jak widać, zakupy bardzo dużo mówią
o człowieku. Na przykład Jola Kwaśniewska kupiła pod choin-
kę nakręcaną... zakonnicę („kpi ze świąt?”). Wiadomo, ko-
muszka. Z zakupów można nawet rozeznać pogodę. Ameryka-
nie w tym celu obserwują świstaka. A Polacy Agnieszkę Dy-
gant („Idzie zima, bo Dygant kupuje futro”). Wystarczy też, że
w sklepie Michał Żebrowski i Ola Adamczyk coś sobie szep-
nęli na ucho, a „Super Express” napisał „zaręczeni na zaku-
pach”. Niech tylko Żebrowski pójdzie teraz sam do sklepu
– będzie gotowy tytuł na jedynkę: „Skrzetuski się rozwodzi!”.
Albo niech kupi stringi choćby numer większe od tych, które
nosi Adamczykowa! Dziwkarz! Bo, proszę Państwa, życie w bru-
kowcach jest bardzo proste i klarowne – na przykład wiado-
mo, że jak Jarosław Bieniuk „cały dzień targa siaty za Przybyl-
ską”, to musi być pantoflarzem i nie ma, że boli. Natomiast je-
śli bożyszcze kobiet George Clooney wyszedł pierwszy z lotni-
ska, to jest cham i nawet gdyby Oscara dostał, to w Polsce
już chamem będzie zawsze. Chamem i żulem jest też Piotr Zelt,
który w restauracji „wyjada żonie i dziecku resztki z talerzy”.
Innym stałym miejscem warowania fotoreporterów „F” i „SE”
są parkingi. Dopadli tam Anię Głogowską, która oczywiście źle
zaparkowała. O Tomku Makowieckim „Fakt” napisał: „Gdzieś ty
stanął, hultaju?!”, dobrze, że nie „ty, ch..u”. Wogóle ta gazeta
będzie wieczna, gdyż tematów nie braknie jej do końca świa-
ta. A to na zasadzie, którą Francuzi nazywają à rebours. I tak
na przykład Cezary Pazura czeka na auto od dilera („nawet tak
wielka gwiazda musi czekać w kolejce”). Lecz gdyby Pazura
nie czekał, byłoby na bank: „Jak się jest taką wielką gwiazdą
jak Pazura, to kolejki nie obowiązują!”. O Weronice Rosati wszy-
scy wiedzą, że gustuje w starszych panach, których pokazano
już z dziesięciu. A tu proszę, Weronika „znalazła sobie młodsze-
go”. Doda, za którą non stop chodzi chyba z 10 paparazzich,
próbuje załatwić swojemu Majdanowi pracę w telewizji („Do-
da żebrze o pracę dla Radzia”). Ale niech by go tylko zostawi-
ła (po raz setny) samemu sobie... Na szczęście są razem i na-
wet (o dziwo?!) „opalili się w tropikach”. Dla odmiany od paru
tygodni media martwi bardzo Krzysiu Ibisz. Jakiś smutny taki,
postarzał się pod oczami, a w dodatku „umówił się na świą-
teczne spotkanie z rodzicami i dziadkami wybran-
ki, a potem wszystko odwołał”. Ciekawe, kto za-
dzwonił do „Faktu” – wkurzona wybranka czy dzia-
dek? Zmarniała nam też Anna Guzik po „Tańcu
z gwiazdami” („z dychę schudła po porsche”).
Wiem już teraz, że muszę swoim reporterom kupić
lepsze teleobiektywy, takie, jakie mają
w „Fakcie”. Wtedy też będziemy mo-
gli zamieścić szpiegowskie zdjęcia
i napisać na przykład, że „Joli Ruto-
wicz zginął pieprzyk na nodze”, Piotr
Machalica nosi pierścień atlantów
(„w szponach złej mocy?”); o talizmanie
Hołowczyca („Skarpety córek chronią
Hołka”) czy Ry-
szardzie Rynkow-
skim, który wszę-
dzie chodzi z pla-
stikową skrzynką
na piwo („ulubio-
na skrzynka pana
Ryśka”).
O
klerykalnych
pierdołach czy koloro-
wych paskach, „które le-
czą”, nie piszę, bo to osob-
ny temat. Jeszcze bardziej
tragikomiczny od ciągłego
serialu „z życia gwiazd”, któ-
re gwiazdami zazwyczaj są
wyłącznie dlatego, że piszą o nich brukowe pisemka. Zresztą
na polskim podwórku nie jest jeszcze najgorzej, bo skoro naj-
częściej pojawiającą się osobą w światowych mediach jest Pa-
ris Hilton, to ja już wolę oglądać Anię Głogowską, bo ta przy-
najmniej ładnie tańczy, a tamta to kompletne beztalencie.
Jako naczelny „FiM” zastanawiam się, jak powielić na na-
szym gruncie sukces wydawniczy pism brukowych. Mam już
nawet kilka pomysłów na czołówki: „Pieronek kupił biustonosz
numer 7. Czy przeprosi nim siostrę Kunegundę?”, „Biskup Głódź
ma nowego psa. Ostatnio widziano ich razem, jak szli chwiej-
nym krokiem”, „Prymas Glemp nie rozstaje się ze swoją laską”,
„Rydzyk robi sobie herbatę z gorącego źródła”, „Prałat Jankow-
ski wyjada resztki z talerza swojego chłopca. Umówił się na
spotkanie z jego rodzicami i dziadkami”, „Jarosław Kaczyński
znalazł sobie młodszego kota”, „Palikot był w sex shopie, bę-
dzie w tym roku urodzaj na ogórki”, „Prezydent RP parkuje na
miejscach dla niepełnosprawnych. Zawsze”.
JONASZ
PS Żeby do reszty nie zwariować, napisałem dwa komen-
tarze na zapas, spakowałem swoją skrzynkę na piwo i pole-
ciałem na Kubę. Asta la vista!
KOMENTARZ NACZELNEGO
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
3
3
GORĄCY TEMAT
A
utor: Marek Mo-
dzelewski, reżyser:
Kolumbijczyk Gio-
vanny Castella-
nos. Sala – pomimo
obsztorcowania widowiska, m.in.
przez „Rzeczpospolitą” – pełniut-
ka. Ani jednego wolnego miejsca.
Sztuka nawiązuje do głośnej po-
wieści „Pantaleon i wizytantki” Ma-
ria Vargasa Llosy. Akcja toczy się
za murami męskiego klasztoru. Za-
konnicy coraz trudniej radzą sobie
z dochowaniem celibatu, w pozorny
spokój wkrada się dodatkowo zwąt-
pienie w wiarę i frustracja i docho-
dzi do awantur. Pragnący zachować
spokój i władzę przeor zarządza de-
mokratyczne głosowanie i zakonnicy
mają odpowiedzieć na pytanie: „Czy
jesteś za regularnymi wizytami w klasz-
torze osób, które Pismo nazywa nie-
wiastami?”. Wynik jest jak w słynnym
powojennym referendum: 3x TAK!
Teraz w majestacie „prawa” do klasz-
toru mogą przyjechać kobiety.
Braciszkowie, przygotowując się
do wizyty pań reprezentujących naj-
starszy zawód świata, nie szczędzą
grosza na remont kilku cel. Przy oka-
zji zmieniają całkowicie swoje ży-
ciowe priorytety. Nawet niemłody już
brat Andrzej, grany znakomicie przez
Mariana Kociniaka, powoli porzu-
ca swoje ogrodnicze królestwo i za-
czyna marzyć o zupełnie innych
atrakcjach i innych kwiatuszkach. Po-
dobnie jest z pozostałymi zakonni-
kami, łącznie z przeorem (Ma-
ciej Wierzbicki), którzy ujawniają
teraz swoje prawdziwe oblicze i skry-
wane seksualne marzenia oraz fobie.
Gdy wreszcie zjawiają się roz-
rywkowe niewiasty, świat za klasz-
tornym murem zaczyna tętnić zu-
pełnie innym rytmem. Brat Michał,
który w bólach pisze psalm dla Ma-
ryi, rozkochuje się w jednej z panie-
nek, a podobnie jest z innymi za-
konnikami. Niewzruszony wydaje się
tylko brat Marek pokutujący za grze-
chy młodości, ale wkrótce okazuje
się, że jego doświadczenia z pa-
nienkami są znacznie bardziej inte-
resujące niż wszystkich współbraci
razem wziętych, a ponadto jedna
z prostytutek rozpoznaje w nim daw-
nego sutenera i mordercę kobiety.
Diabelskie harce kończą się tra-
gicznie, bo chłopi z pobliskich wsi
nie darują zakonnikom rozpusty.
Głównym tematem sztuki jest
hierarchia – i ta najwyższa, i ta na
szczeblach znacznie niższych. To hie-
rarchowie manipulują odizolowaną
od świata grupą i wpływają na jej
zachowanie. Gdy wreszcie „zupa się
wylewa”, tuszują zło i zamiatają
wszystko pod dywan, wmawiając ma-
luczkim, że właściwie nic się nie sta-
ło. Wielkie słowa o miłości i Bogu
wypowiadane z powagą mają zagłu-
szyć ból i ludzką krzywdę, by jesz-
cze raz zakłamać rzeczywistość, jak
to się dzieje i obecnie, kiedy sutan-
nowi molestują dzieci.
⁄
⁄
⁄
Kim są owe tytułowe „siostry
przytulanki”? To dwie profesjona-
listki, Sylwia i Sabina, które mają
rozładować napiętą atmosferę oraz
pomóc zakonnikom w znoszeniu ce-
libatu i uśmierzeniu bójek o pod-
łożu homoseksualnym. Ich przyjazd
to kropla kobiecości oraz wolności
w zatęchłych murach klasztoru. Bra-
ciszkowie zdają sobie sprawę z hipo-
kryzji i zła, jednak szukając choćby
pozornego wytłumaczenia patolo-
gii, brną w coraz większe zakłama-
nie i twierdzą, że wizyty panienek
w świętym miejscu służą nawróce-
niu, czyli uwolnieniu ich od „opie-
kunów” i alfonsów. Już tylko krok
dzieli hipokrytów w habitach od
uczynienia z kurtyzan świętych.
Siostry przytulanki nie uzdrawia-
ją atmosfery w klasztorze, podobnie
jak nie reformują Kościoła pozorne
ruchy i zmiany wprowadzane przez
hierarchów. Sztuka Modzelewskiego
nie udziela również odpowiedzi na
fundamentalne pytania związane
z oczekiwanymi zmianami w Krk, jed-
nakże jej plusem jest ukazanie jak
na dłoni zjawisk tabu. Takie choćby
moherowe towarzystwo z toruńskim
guru najzwyczajniej nie przyjmuje
do wiadomości, że Kościół – jak każ-
da stara struktura – wymaga refor-
my i przewietrzenia. Gdy do tego
nie dochodzi, budzą się demony. Jak
w owym klasztorze owładniętym przez
zakłamanie i seks.
⁄
⁄
⁄
„Siostry przytulanki” wpisują się
znakomicie w bogaty już zestaw
sztuk teatralnych, filmów i książek
o tematyce kościelno-seksualnej.
Po słynnej „Matce Joannie od
Aniołów” Kawalerowicza czy se-
rialach „Plebania” i „Ranczo”,
a także wielu dziełach Felliniego
czy Bun
~
uela sztuka Modzelewskie-
go rzeczywiście nie jest ani zaska-
kująca, ani nawet obrazoburcza.
Prawicowa krytyka twierdzi oczy-
wiście inaczej.
A my zachęcamy, warto wybrać
się na ten spektakl, bo jego żywot
na scenie może być raczej krótki.
BARBARA SAWA
S
Siio
ossttrryy p
prrzzyyttu
ullaan
nk
kii
...to tytuł
najnowszej premiery
warszawskiego Teatru
na Woli. Spektakl
wywołał histerię
prawicowych mediów,
więc z tym większym
zainteresowaniem
zasiedliśmy na widowni.
Ipopatrzyliśmy na
scenę. A tam seks.
W klasztorze! O żeż...
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
4
4
Z NOTATNIKA HERETYKA
Największym problemem Polski A.D. 2009 jest arogancja i bezduszność
władzy (...). Nie ma nic gorszego niż złośliwy cymbał na urzędzie.
(Janusz Wojciechowski)
¶ ¶ ¶
Ja w odróżnieniu od większości polityków czy osób publicznych składa-
jących oświadczenia majątkowe zawsze daję maksymalną wartość nieru-
chomości, którą posiadam. Tendencja jest na ogół, żeby zaniżać paro-
krotnie, a ja wprost przeciwnie – przynajmniej na papierze lubię się czuć
bogaty.
(Jacek Kurski)
¶ ¶ ¶
Ta sprawa (lustracja księży – dop. red.) należy już do historyków i do
Pana Boga, on kiedyś będzie osądzał, co w sumieniach nas wszystkich
jest białe, a co czarne.
(Jarosław Gowin)
¶ ¶ ¶
Demokracja staje się ustrojem obrzydliwym, takim, o którym jeszcze Pla-
ton pisał w „Państwie”, i powinniśmy się przed tym bronić.
(Janusz Kochanowski, RPO)
¶ ¶ ¶
Janusz Palikot nijak ma się do czynów Andrzejka Leppera.
(Sławomir Nowak)
¶ ¶ ¶
Las był w porządku, mój majątek w porządku, moje działania w War-
szawie w porządku, wybudowanie mostu w Warszawie w porządku, tune-
lu w Warszawie w porządku… Chyba jestem najbardziej przebadaną, prze-
świetloną osobą, zarówno majątkowo, jak i pod względem działania.
(Paweł Piskorski)
¶ ¶ ¶
Poczęcie in vitro uchybia godności człowieka.
(ks. bp Stanisław Napierała)
Wybrały: OH i PaR
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
Na jednym ze skrzyżowań w Kobyłce do-
szło do zderzenia samochodu z furmanką.
Wypadek spowodował nieostrożny koń, bo woźnica był tak pijany, że nie
potrafił nawet dmuchnąć w alkomat. Prawie 3 promile miał z kolei kierow-
ca pługopiaskarki. W chwili zatrzymania odśnieżał drogę krajową numer 12.
Na przedmieściach Mińska Mazowieckie-
go policjanci znaleźli poszukiwanego od
miesięcy mężczyznę. W barakowozie, w którym imprezował z kumplami. Na-
krytego obrusem i udającego... stół. Nie mniejszą pomysłowością wykazał
się Mirosław D. Ten ukrywał się w domu swojej ciotki. Konkretnie – na
balkonie, owinięty dywanem.
Czas kolędy to dla duchownych katolickich
już nie tylko liczenie pieniędzy od wiernych,
ale też szukanie sposobów na to, jak ich nie stracić. Kilkudniowy urobek
(kilkanaście tysięcy) ukradziono z plebanii w Grybowie.
Dwie tabliczki czekolady o wartości nie-
wiele ponad 7 złotych próbował wynieść
z supermarketu w Pleszewie 57-letni wzorowy jak dotąd i oddany służbie
policjant. W lutym br. miał odejść na emeryturę.
Do domu staruszków we Włodawie wpro-
siły się dwie kobiety, pątniczki – jak to
określiły – pielgrzymujące do Częstochowy. Od proga rzuciły się na kolana,
błogosławiły domowników i głośno modliły. Później przyszedł czas na reli-
gijne pieśni maryjne i wspólne uduchowione pląsy. Po owej religijnej eks-
tazie panie grzecznie się pożegnały, unosząc z sobą boskiego ducha i... wszyst-
kie pieniądze, jakie domownicy chomikowali w szafie. Po blisko 40 latach
pożycia okradzeni małżonkowie podobno z minuty na minutę stracili wiarę.
29 ciosów nożem Mariusz M., mieszkaniec
Opola, zadał swojej żonie, aby przekonać ją
do wycofania pozwu rozwodowego. Kobieta perswazji nie przeżyła. Męża sąd
skazał na 15 lat więzienia. O dwa lata mniej żąda z kolei poznańska prokura-
tura dla Małgorzaty P., nauczycielki z Piły, za dwukrotne ugodzenie nożem
swego kochanka Andrzeja G. Jemu dostało się za to, że chciał – jak to się
ładnie mówi – ograniczyć kontakty.
Opracowali: WZ i MarS
P
Prroow
wiin
nccjja
ałłk
kii
MANDAT DLA KONIA
LUDZIE SPRZĘTY
HEJ, KOLĘDA!
DO GLINY SIĘ KLEI
DO GROBOWEJ DESKI
GOŚĆ W DOM...
P
oczątek roku upłynął nam na kłótniach wokół
transportu rosyjskiego gazu dla Europy oraz kon-
fliktu wokół Strefy Gazy.
Taniec polskich władz wokół rosyjsko-ukraińskich rur
gazowych to kolejny odcinek wojny, jaką nasza prawica
toczy z Rosją. Z rozrzewnieniem oglądałem ostatnio pro-
gram o duńskiej rodzinie królewskiej, w której następcy
tronu ciągle podróżują, promując towary swojego kraju,
obserwują słupki wzrostu wymia-
ny handlowej, cieszą się jak dzie-
ci z każdej wypromowanej marki
krajowej gdzieś na Antypodach.
Ich cel jest jeden – promować to,
co duńskie, bo taki jest naczelny
interes narodu. Jak bardzo chciał-
bym, aby nasi politycy byli równie nudni, mieszczańscy
i mało wzniośli, a przy tym zajęli się słupkami obrotów
handlowych zamiast promowaniem tego, co antyrosyj-
skie, i organizowali raczej imprezy handlowe w Moskwie
i Petersburgu niż spektakle nienawiści w Tbilisi i Kijowie.
Kiedy zamykaliśmy bieżący numer, konflikt w Gazie
dogasał. Polskie media nie popisały się szczególnie wni-
kliwością w ocenie tego konfliktu. Ale czy ktoś może
zrozumieć, o co chodzi w konflikcie palestyńsko-izrael-
skim, skoro w największym polskim dzienniku główny ko-
mentator tych kwestii jest jawnym aktywistą na rzecz
jednej ze stron konfliktu, a w dzienniku o nazwie „Dzien-
nik” zwolennik wartości rodzinno-katolickich Jan Roki-
ta niemal przemysłowe mordowanie dzieci nazywa obro-
ną „istoty cywilizacji”? Cóż, zabijanie dzieci narodzo-
nych za pomocą rakiet wystrzeliwanych przez regularne
wojsko nie jest aborcją i nie jest terroryzmem w popu-
larnym znaczeniu tego słowa, więc jako takie może być
dla obrońców wartości rodzinnych możliwe do moralne-
go usprawiedliwienia.
Tymczasem Strefa Gazy jest skrzyżowaniem bantu-
stanu z gettem. To teren o niespotykanej nigdzie na
świecie gęstości zaludnienia, otoczony murem i dotknię-
ty totalną blokadą z ziemi, wody i powietrza. Wszystko
po to, aby ukarać mieszkańców, których większość w de-
mokratycznych wyborach wybrała niesłuszną partię poli-
tyczną – owszem, terrorystyczną i islamską, ale także mniej
skorumpowaną niż konkurencyjna i prowadzącą ogrom-
ną akcję charytatywną. Stąd wy-
borczy sukces islamistów, którzy
potrafili sobie zaskarbić przychyl-
ność zrozpaczonych beznadzieją
i upodleniem mieszkańców Gazy.
Hamas wyrządził jednak światu
mniej szkód swoją działalnością
niż ustępujący prezydent USA w pierwszej kadencji swo-
ją agresywną polityką. Czy po drugim wyborze Busha,
kiedy było już wiadomo, że jest on międzynarodowym ter-
rorystą opętanym religijną manią, należało ukarać Ame-
rykanów blokadą ich kraju z ziemi, morza i powietrza
oraz zalegalizować strzelanie do tamtejszych dzieci?
Konflikt bliskowschodni jest niemal nierozwiązywal-
nym węzłem sprzecznych interesów i narosłych od poko-
leń urazów oraz wzajemnej religijnej nienawiści. Wydaje
się niemożliwy do przezwyciężenia, chociaż... Istnieje kraj,
w którym przepaść dzieląca społeczeństwo i poziom nie-
nawiści były jeszcze większe. Tym krajem jest RPA. Po-
litycznymi decyzjami zasypano tam fosę wrogości pomię-
dzy białymi i czarnymi i zdecydowano się na wspólne ży-
cie na równych prawach. I jakimś cudem to się udaje.
Zapewne podobny obrót sprawy jest możliwy także na
Bliskim Wschodzie, tylko obok nacjonalistycznych rabi-
nów i agresywnych mułłów przydałby się jakiś żydowski
lub arabski Desmond Tutu, a najlepiej Nelson Man-
dela.
ADAM CIOCH
Zagazowani
RZECZY POSPOLITE
„W czasach, kiedy seks i używ-
ki są na porządku dziennym, ze
świecą należy szukać dziewicy”
– obwieścił w ubiegłym tygo-
dniu „Super Express”. Na szczę-
ście udało się!
„Jestem dziewicą. Wianek trzy-
mam dla męża” – tym wyznaniem
uczciła swoje 25 urodziny popgwiazd-
ka Gosia Andrzejewicz. W sukie-
neczce ledwie przysłaniającej prze-
chodzony nieco hymen, że aż żal ści-
ska. Ale, jak to mówią, nie ma tego
złego... Wiadomo, że niespełnione
tęsknoty stają się przyczynkiem do
dzieł wielkich i wzniosłych. Poezji
śpiewanej na przykład. Z naszą Go-
sią nie jest inaczej. Po nieprzespa-
nej, pełnej wzruszeń nocy może po-
wstać... takie coś:
„Spotykałam cię najczęściej w pu-
bie za miastem,
tak chciałam, żebyś zauważył mnie,
ubierałam się w sexy ciuszki ciasne,
byś pocieszył trochę oczy swe.
A ty nie widziałeś mnie, w ogóle nie
widziałeś,
nie patrzyłeś na mnie wcale, nieee...
Tylko piwo popijałeś, tylko piwo,
piwo (...).
Jesteś dla mnie całym światem,
słońcem, wiatrem, wodą, latem,
a gdy patrzę się na ciebie,
czuję się jak w niebie”.
Odważnemu wyznaniu polskiej
heroiny przyklasnął ksiądz Janusz
Koplewski z parafii w Wisełce i na
łamach gazety przypomniał, że tylko
donoszenie wianka do ślubu gwaran-
tuje udane pożycie małżeńskie. I nie
ma się z czego śmiać! Dobrodziej ma
rację. Świętą rację! Na własnej skó-
rze, dosłownie, przekonała się o tym
inna bohaterka „Super Expressu”,
pani Dorotka z Warszawy. Jej histo-
rią, tak dramatyczną, że prezentowa-
ną w odcinkach, żyła w grudniu ca-
ła Polska. A było tak:
Pani Dorota, lat 40, żyła sobie
szczęśliwie z mężem i synem, ale jej
spokój wciąż mąciła myśl nieznośna
– ukochany mężczyzna nie był tym
pierwszym. „Ile dałabym, żeby cof-
nąć czas. Wciąż nie mogę sobie wy-
baczyć tego błędu sprzed lat, tej jed-
nej nocy z Kazikiem, kiedy to straci-
łam swoją cnotę” – żaliła się. Kazik
zrobił swoje, niejeden raz zresztą,
a potem wziął się i rozpił. Nie nada-
wał się już na męża, a ofiara
z dziewictwa na nic się zda-
ła. Ale do naszej sponiewie-
ranej życiem i, niestety,
wybrakowanej
już
bohaterki los się
uśmiechnął. Kiedy
pałętała się
po dyskote-
kach, poznała
Marka, który
„był inny niż
Kazik”. Czas
nie zawsze leczy rany. Pani Dorota,
od 9 lat szczęśliwa mężatka, nie mo-
gła zapomnieć o pomyłce sprzed... 22
lat! Postanowiła naprawić błąd z prze-
szłości i zafundować swojemu ślub-
nemu najprawdziwszą deflorację. Od-
wiedziła klinikę, w której mozolnie
pozszywano strzępki tego, co przez
tyle lat małżeństwa fatygowała regu-
larnym współżyciem.
Historia pokrzywdzonej przez los
warszawianki ma swój happy end.
Dwa tygodnie po zabiegu dom mał-
żonków tonął w kwiatach, w powie-
trzu unosił się urzekający zapach kon-
walii, a mąż czule pozbawił ją cnoty.
Dzięki czemu, jak twierdzi, poczuł się
„lepszym mężczyzną i kochankiem”.
Nasza bohaterka, która pokazała się
rodakom i na fotelu ginekologicznym,
i okrakiem na małżonku tuż PRZED,
była szczerze zaskoczona, że cała spra-
wa „wywołała aż takie zamieszanie,
i to w całym kraju”.
A w imieniu duchowieństwa pol-
skiego i narodu ponow-
nie głos zabrał ksiądz...
Koplewski (czyżby
etatowy superexpres-
sowy katecheta?), oznajmiając:
„Ta pani pięknie to zrobiła (...).
Jestem pełen podziwu! Moim
zdaniem, to czyn godny naśla-
dowania”. Czyżby ksiądz miał ja-
kiś układ z kliniką?
JUSTYNA CIEŚLAK
POLKA POTRAFI
G
Głłuuppiiaa ii ggłłuuppsszzaa
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
5
5
NA KLĘCZKACH
IDZIE WIOSNA!
Przed tygodniem pisaliśmy
w „FiM” o tym, że Polacy powoli
odchodzą od Kościoła. Oto kolej-
ny dowód w sprawie. W ubiegłym
roku gwałtownie spadła liczba piel-
grzymów odwiedzających Jasną Gó-
rę. Kiedy w latach 2005–2007 było
ich co roku jakieś 4,5 miliona, to
w roku 2008 ich szeregi stopniały
o ponad 20 procent – do 3,5 mi-
liona.
MaK
ZŁODZIEJE I CHAMY!
Franciszkanie, których zakon
kojarzony jest przez katolików
z miłosierdziem i niesieniem po-
mocy biednym i potrzebującym, że-
braków do Kościoła nie wpuszczą.
Na razie w Opolu.
Jak mówi o. Klemens, gwar-
dian tamtejszego klasztoru francisz-
kanów, „ci, którzy nas za przepę-
dzenie żebraków krytykują, są hi-
pokrytami”. Jego rozporządzenie
jest dość jasne i klarowne: „U mnie
w kościele zakazuję dawania żebra-
kom pieniędzy. Bo to nie są żadni
biedacy, tylko złodzieje, prostacy
i chamy”. Cóż za przypadkowa sa-
mokrytyka...
PPr
PAPA GOLA!
Jest nadzieja dla polskiej piłki
nożnej. Nie, nie chodzi o nowego
trenera czy jakieś nowe, morder-
cze treningi. 21-letni piłkarz Wisły
Kraków wytatuował sobie na ra-
mieniu Jana Pawła II, i to takie-
go w pełnym rynsztunku – w cza-
pie i z laską. „Teraz czuję, że pa-
pież w jakiś sposób cały czas nade
mną czuwa” – mówi Patryk Ma-
łecki („Mały”). Jeśli jakimś cudem
„Mały” strzeli gola, tatuaże z JPII
strzeli sobie reszta Wisły, a za ni-
mi cała polska liga. Tylko nie wia-
domo, czy przeciwników z zagra-
nicznych drużyn ma to wystraszyć,
czy rozśmieszyć...
RK
FAŁSZYWKI JPII
Co za wstyd! W rodzinnych dla
Papy Wadowicach jeden z miesz-
kańców podrabiał podpis papieża
i w ten sposób zarabiał na fałszy-
wych listach i książkach, które lu-
dziska całowali, traktując jak reli-
kwie. Przyłapany na oszustwach wa-
dowiczanin tłumaczył, że miał kie-
dyś oryginalne wpisy Karola Woj-
tyły, ale uległy one zniszczeniu. Sam
zatem podpisywał listy, które szły
jak ciepłe bułeczki. A że przy oka-
zji trochę zarabiał? Przecież pół
miasta żyje dziś z papieża!
PS
FERIE
NA KLĘCZKACH
Dla młodzieży żeńskiej, która
– zamiast w czasie ferii wypocząć
i wyszaleć się na świeżym powietrzu
– ma fantazję zamknąć się w celi,
siostry Sacre Coeur ze Zgromadze-
nia Najświętszego Serca Jezusa or-
ganizują w swoim klasztorze w Tar-
nowie czterodniowy turnus rekolek-
cyjny. A atrakcji zakonnice przy-
gotowały co niemiara: wielogodzin-
ne modlitwy, czytanie Pisma św.,
klęczenie lub leżenie krzyżem w ra-
mach medytacji i kontemplacji we-
dług reguły św. Ignacego Loyoli,
spowiedź oraz nocleg w klasztornej
celi. Dodatkowo uczestniczki tur-
nusu obowiązuje rygor zachowania
absolutnego milczenia.
AK
KSIĄDZ I WISIELEC
Miał szczęście mieszkaniec pa-
rafii w Szóstce pod Radzyniem Pod-
laskim, który po awanturze z córką
postanowił odebrać sobie życie, ale
w ostatniej chwili zadzwonił jeszcze
do swojego proboszcza. Wielebny
błyskawicznie przybył we wskazane
odludne miejsce i zdołał odciąć wi-
sielca. Choć desperat był w fatalnym
stanie, po kilku chwilach odzyskał
przytomność i... uciekł.
PS
ZALICZENIE MSZY
Zimowa sesja egzaminacyjna
tuż-tuż. Z tej okazji ojcowie refor-
maci z Przemyśla postanowili zor-
ganizować specjalną mszę świętą
w intencji bożego błogosławieństwa
dla studentów. Jej główną atrak-
cję stanowić ma obrzęd pobłogo-
sławienia studenckich indeksów.
„Przyjdź z indeksem na to ważne za-
liczenie – z Panem Bogiem będzie
ci łatwiej” – kuszą przemyscy fran-
ciszkanie. Na szczęście zaliczenie
mszy i pokropienie indeksu nie jest
warunkiem dopuszczenia do sesji
egzaminacyjnej. Jeszcze...
AK
BOSKI ADRES
Niektóre instytucje w Polsce
mają wyjątkowe szczęście do cie-
kawych adresów. I tak Urząd Skar-
bowy w Kaliszu mieści się przy uli-
cy Boskiej, Zakład Ubezpieczeń
Społecznych w Zabrzu ulokowano
przy ulicy Szczęść Boże, a Urząd
Stanu Cywilnego w Bielsku-Białej
znajduje się przy ulicy Opatrzności
Bożej.
SK
POTĘPIĆ PAPIEŻA
Holenderska eurodeputowana
Sophia in’t Veld z liberalnej par-
tii Demokraci 66 wezwała przewod-
niczącego Komisji Europejskiej José
Manuela Barroso do potępienia
wypowiedzi papieża, które jej zda-
niem prowadzą do nienawiści wo-
bec homoseksualistów (w święta Be-
nedykt XVI powiedział, że mniej-
szości seksualne są większym zagro-
żeniem dla ludzkości niż dewasta-
cja ekologiczna planety). W liście
otwartym napisała: „Watykan wysy-
ła czytelny sygnał: osoby LGTB to
przestępcy stanowiący zagrożenie dla
ludzkości i muszą być zwalczani przez
wszystkich katolików (...). W Unii
Europejskiej istnieją wspólnotowe pra-
wa przeciwko mowom nienawiści, ra-
sizmowi, ksenofobii i przemocy. Jest
nie do zaakceptowania, by nazywać
jakąś grupę ludzi »zagrożeniem dla
ludzkości« z powodu płci, rasy, wie-
ku lub religii. Tak samo jest nie do
zaakceptowania czynienie takich
uwag pod adresem osób LGTB”.
Amerykanie znaleźli sposób na wo-
jowniczą Sophię, która walczy tak-
że o rozdział Kościołów od państw.
Kiedy przebywa w USA, za każdym
razem poddawana jest długotrwałej
procedurze rewizji osobistej na lot-
nisku. Co podsuwamy jako pomysł
polskiej katoprawicy.
MPs
PASTOR ATEISTA
Jeden z nielicznych na świecie
„jawnych” pastorów ateistów, Ho-
lender Klaas Hendrikse, autor ma-
nifestu „Wierzyć w Boga, którego
nie ma – manifest pastora ateisty”,
wezwał synod generalny swojego ko-
ścioła do dyskusji na temat istnienia
Boga. „Wielu duchownych i świec-
kich uważa, że taka dyskusja jest po-
trzebna” – napisał w liście do sekre-
tarza generalnego kościoła, wieleb-
nego Arjana Plaisiera.
MPs
NIEWIERZĄCY
EMERYCI
Sytuacja Kościoła anglikańskie-
go w Wielkiej Brytanii staje się dra-
matyczna. Sondaż na 15 tysiącach
osób po 50. – przeprowadzony przez
organizację Saga zrzeszającą te oso-
by – pokazał, że tylko co czwarty
jest za utrzymaniem tego Kościoła
jako narodowego. Większość stwier-
dziła, że modli się rzadziej niż nie-
gdyś albo że wiara w jakimś mo-
mencie życia opuściła ich. 14 proc.
anglikanów twierdzi, że nie wierzy
w Boga... Terry Sanderson, prze-
wodniczący National Secular Socie-
ty, skomentował dane tak: „To dal-
sze złe wiadomości dla Kościoła an-
glikańskiego, bo nawet najbardziej
tradycyjnie wierna grupa demogra-
ficzna zaczyna go omijać. Pokazuje
to także, jak generalnie zmienia się
społeczeństwo. Upaństwowienie Ko-
ścioła anglikańskiego staje się coraz
trudniejsze do uzasadnienia”. MPs
A GDZIE
OPATRZNOŚĆ?
W São Paulo zawalił się dach ko-
ścioła Odrodzenia w Chrystusie,
w wyniku czego śmierć poniosło kil-
kanaście osób, a kilkadziesiąt odnio-
sło obrażenia. Prawdopodobnie bi-
lans tragedii mógłby być jeszcze bar-
dziej wstrząsający, gdyby do katastro-
fy doszło podczas mszy, a nie w cza-
sie przerwy, gdy świątynię opuściło
już wielu wiernych. Parafianie są po-
dzieleni – jedni w tragedii dopatru-
ją się kary bożej, a inni cudu ocale-
nia. Nikt jednak nie chce pamiętać,
że już kilka lat wcześniej apelowano
o pilny remont kościoła.
BS
KOŚCIÓŁ I MAFIA
Przed wylotem na Światowy
Kongres Rodzin do Meksyku wa-
tykański sekretarz stanu kardynał
Tarcisio Bertone zasugerował, iż
Watykan mógłby ekskomunikować
handlarzy narkotyków.
Jednak meksykańskie media na-
głaśniają przypadki, w których po-
szczególni księża przyjmują od han-
dlarzy narkotyków... datki! Jeden
z biskupów w kwietniu 2008 roku
stwierdził, że działalność niektórych
narkotykowych bossów charaktery-
zuje hojność, bo przecież zakłada-
ją szkoły, remontują drogi... A i na
tacę przecież nie skąpią.
PPr
MAŁ(E)ŻONKI
Rzecz dzieje się w Arabii Sau-
dyjskiej – koranicznym kraju wy-
znaniowym i naszym sojuszniku
(via USA).
Najwyższy rangą saudyjski du-
chowny Sheik Abdul-Aziz Al She-
ik oświadczył, że zakaz zawierania
małżeństw przez dziesięciolatki był-
by dla nich niesprawiedliwy i krzyw-
dzący. Dodał, że kobieta, która ma
10 lub 12 lat, jest już zdolna do
małżeństwa, a ci, którzy sądzą, że
jest na to za młoda, mylą się i są
wobec niej niesprawiedliwi. PPr
BÓG OCHRONIARZ
Ugrupowanie niewierzących
American Atheists Inc. wystąpiło do
sądu, domagając się, by stan Ken-
tucky w swym prawie antyterrory-
stycznym zrezygnował z deklaracji
stwierdzającej, że zapewnienie bez-
pieczeństwa nie jest możliwe bez po-
mocy Boga. Oświadczenie takie zo-
stało włączone do prawa stanowe-
go w 2002 roku, a w roku 2006 do-
dano klauzulę nakazującą Urzędo-
wi Bezpieczeństwa Państwa umiesz-
czenie na budynku oddziału urzędu
w Frankford w Kentucky tablicy
z napisem: „Bezpieczeństwa nie moż-
na zapewnić, jeśli nie polega się na
wszechmogącym Bogu”. Tablica za-
wiera również cytat z Biblii.
Organizacja American Atheist
Inc. twierdzi, że stanowi to pogwał-
cenie prawa stanowego oraz kon-
stytucji. „Nie znamy innego państwa,
które powierzałoby zadanie ochro-
ny bezpieczeństwa obywateli Bogu
lub innemu mitologicznemu tworo-
wi” – konstatują ateiści.
ST
BOLIWIA BEZ BOGA
Hierarchia katolicka w Boliwii
otwarcie występuje jako siła opo-
zycyjna wobec lewicowego prezy-
denta tego kraju, Indianina Evo
Moralesa. Kościół w Boliwii stoi
w jednym szeregu z opozycyjnymi
aktywistami wywodzącymi się z bo-
gatych sfer i zamieszkującymi dwie
najzamożniejsze prowincje kraju,
gdzie są złoża ropy, gazu oraz in-
nych bogactw naturalnych.
Purpuraci otwarcie popierają ak-
cje prawicowej opozycji, a kardynał
Julio Terrazas oświadczył ostatnio,
że „Boliwia stała się krajem bez Bo-
ga i prawa”. Wybrany w roku 2005
Morales zobowiązał się, że obejmie
kontrolą państwową dobra natural-
ne, rozgrabiane przez zagraniczne
koncerny i przybyłych z zagranicy
bogatych Boliwijczyków. Złość i pro-
test Kościoła wzbudził ostatni pro-
jekt konstytucji, który powierza kon-
trolę nad ziemiami i bogactwami na-
turalnymi kraju kooperatywom
chłopskim. Przewiduje również
wzmocnienie kontroli rządu nad edu-
kacją i mediami.
CS
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
6
6
POLSKA PARAFIALNA
Ś
mierć Jana Pawła II mia-
ła nauczyć jego rodaków
„teologii cierpienia”. Ztej
lekcji – podobnie jak z całej na-
uki Kościoła – skorzystało bardzo
niewielu.
Nowa Wieś Królewska. Dzielni-
ca 130-tysięcznego Opola. Tutaj
w zabytkowym budynku po byłej ka-
tolickiej szkole powstaje od kilku
lat, za sprawą ludzi pełnych deter-
minacji, azyl dla chorych i umiera-
jących. Przy przychylności mieszkań-
ców (w Opolu nie ma jak dotąd sta-
cjonarnego hospicjum), ogromnej
potrzebie społecznej (często rodzi-
na nie jest w stanie zaopiekować się
chorym, który staje się nieobliczal-
ny, potrzebuje fachowej pomocy)
i porozumieniu ponad podziałami.
Stowarzyszenie Hospicjum Opolskie
zrzeszyło osoby nie tylko z różnych
stron sceny politycznej, ale i reli-
gijnej. Prezesem jest ksiądz z para-
fii ewangelicko-augsburskiej Marian
Niemiec, niezwykle zasłużony dla
lokalnej społeczności. Wiceprezes:
Halina Żyła, była wiceprezydent
miasta, obecnie lewicowa radna.
Oprócz nich – grupa przedsiębior-
ców. Wszyscy zaangażowani społecz-
nicy. Szło dobrze, chociaż nie tak
szybko jak planowali. Mimo to uda-
ło się częściowo wyremontować
zniszczony budynek. Teraz, gdy nie-
mal wszystko jest gotowe, w maga-
zynach czeka specjalistyczny sprzęt,
można by przyjmować pacjentów do
czternastu jednoosobowych pokoi.
Można by, gdyby nie konieczność
wymiany drzwi, podłóg, oświetle-
nia oraz zainstalowania niezbędnej
klimatyzacji. A na to potrzeba oko-
ło 2,5 mln zł.
– Żyjemy w czasach, w których
nikt nie zna dnia ani godziny otrzy-
mania wiadomości, że jest nieule-
czalnie chory. Nie dotyczy to tylko
ludzi starszych. Chcemy poprzez sta-
cjonarne hospicjum wspierać oso-
by umierające, aby mogły godnie
i spokojnie odejść, aby ostatnie dni
i godziny życia nie były tylko egzy-
stowaniem w bólach i cierpieniach
i proszeniem o jak najszybsze na-
dejście śmierci. Również rodziny ta-
kich osób potrzebują pomocy
i wsparcia. Nie chcemy, by śmier-
telnie chory człowiek pozostawał
sam, zamknięty w pokoju, a rodzi-
na bała się przyznać, że ich bliski
jest umierający – przekonują człon-
kowie stowarzyszenia.
Bez pomocy wolontariuszy, le-
karzy, rehabilitantów, terapeutów
rodzina często nie potrafi dać so-
bie rady. Pracownicy hospicjum ma-
ją za zadanie aż do śmierci poma-
gać choremu w prowadzeniu życia
tak pełnego jak tylko to możliwe.
Bo – wbrew powszechnym opiniom
– hospicjum to wcale nie czekanie
na koniec. U podstaw leży przeko-
nanie, że człowiek ma prawo do god-
nej śmierci, a państwo i społeczeń-
stwo – moralny obowiązek zapew-
nienia właściwej opieki i pomocy.
Od miasta, dla którego pierw-
sze i tak niezbędne hospicjum po-
winno być priorytetem, stowarzy-
szenie dostało wsparcie... moralne.
W uzyskaniu tego materialnego ba-
rierą nie do pokonania okazał się
sam prezydent Ryszard Zemba-
czyński (członek PO i przewodni-
czący rady parafialnej opolskiej ka-
tedry) oraz jego urzędnicy. W ra-
mach konkursu dotyczącego reno-
wacji obiektów zabytkowych (prym
wiodły tu kościoły, które dostały
miliony złotych) samorządowcy
przyznali na hospicjum 600 tysięcy
złotych i tłumaczą, że nic więcej
dać nie mogą. – Nie ma żadnych
przeszkód, by wspomagać instytu-
cje, które realizują zadania własne
gminy, a takim jest przecież opie-
ka zdrowotna w hospicjum. Trze-
ba tylko chcieć – twierdzi z kolei
Halina Żyła.
Władze stowarzyszenia od trzech
lat składają wnioski, aby pieniądze
na hospicjum znalazły się w budże-
cie miasta. Bez efektu. Kiedy pre-
zydent wyjaśnił, że nie może dać, bo
budynek nie należy do miasta, bez
zastanowienia zadeklarowali, że go
oddadzą, byle tylko w największym
w regionie budżecie znalazły się pie-
niądze na dokończenie prac. Zemba-
czyński odmówił, tłumacząc, że... nie
będzie komu prowadzić placówki
(wystarczyłoby ogłosić odpowiedni
konkurs dla organizacji pozarządo-
wych!), a poza tym 20 kilometrów
za miastem, w Starych Siołkowicach
jest hospicjum Caritasu. Nieważne,
że przepełnione.
Halina Żyła uważa, że ani jej
związek z SLD, ani związek księ-
dza Mariana Niemca z Kościołem
ewangelicko-augsburskim nie są
przyczyną braku chęci do znalezie-
nia rozwiązania. Nikt jednak nie
ma wątpliwości, że gdyby to było
hospicjum Kościoła katolickiego,
nie byłoby żadnych problemów.
Każdy człowiek znajdujący się
w ostatniej fazie choroby powinien
żyć pełnią życia w takim stopniu,
w jakim tylko jest to możliwe. Nie-
zwykle ważne jest też to, w jakim
otoczeniu umiera. Politycy, z na-
dętymi sloganami na ustach, zda-
ją się tego problemu nie dostrze-
gać. Bo jak ktoś umiera, to już
nie zagłosuje...
JULIA STACHURSKA
PPaassttoorraałł ww kksszzttaałłcciiee m
maacczzuuggii
P
apież mianował polskiego
paulina biskupem w RPA. Ku
wielkiej radości zakonników z Ja-
snej Góry oraz antyklerykałów.
I ku wielkiej rozpaczy Zulusów.
Na zakończenie jubileuszu 700
lat istnienia zakonu paulinów Be-
nedykt XVI obdarował mnichów
prawdziwym prezentem. Mianował
paulina o. Stanisława Dziubę bi-
skupem diecezji Umzimkulu w Afry-
ce. Parę słów o wybrańcu papy?
Biskup nominat po ukończeniu
stojącego na niskim poziomie se-
minarium duchownego na Skałce
w Krakowie (1986 r.) pełnił przez
rok urząd pomocnika mistrza no-
wicjatu. Następnie przez 4 lata zdo-
bywał zakonne szlify w amerykań-
skiej „Częstochowie” (Doylestown),
po czym wyjechał do Afryki zakła-
dać... Częstochowę dla potomków
Czaki. Jako proboszcz i przeor pla-
cówki w Centacow w RPA – zda-
niem o. Nikodema K. – wykazy-
wał się totalnym brakiem inwen-
cji. Wspomniany o. Nikodem pra-
cował krótko w Afryce, ale szybko
stamtąd wrócił, bo nie podobał mu
się homoseksualizm... przełożone-
go. Zanim K. został podprzeorem
Jasnej Góry, wypłakiwał się przy
piwie współbraciom na nieobyczaj-
ne zachowanie Stanisława Dziuby
(„Przedsionki sanktuarium” – „FiM”
6/2008).
Nasi Czytelnicy mogą kojarzyć
nowego biskupa również z tekstu
„Krowa za czarną madonnę”
(„FiM” 38/2008). Przypominamy:
o. Stanisław zaproponował zulu-
skiej rodzinie krowę jako zapłatę
za czarnoskórą piękność, którą po-
stanowił poślubić jego podwładny,
br. Andrzej A. Nie świadczyło to
bynajmniej o jego hojności, lecz ra-
czej o strachu. Gdyby bowiem zła-
mał plemienne prawo i nie obda-
rował krewnych oblubienicy, mógł-
by zostać przebity narzędziem dłu-
gości pastorału.
I już na zakończenie wygrzeba-
ny z dna pamięci jasnogórski prze-
sąd: paulini, którzy zostają bisku-
pami, marnie kończą. Ostatni – Ste-
fan Acs z Węgier, zginął w łazien-
ce (27 marca 1993 r.), gdy do wan-
ny wpadła mu włączona suszarka.
Ekscelencjo o. Stanisławie, pro-
szę na siebie uważać i pamiętać, że
zakonna czystość to nie tylko hi-
giena osobista!!!
OP
M
Maałłee jjeesstt bbooggaattee
M
iniaturowa parafia nieko-
niecznie znaczy biedna pa-
rafia. Czasem bowiem biznes ma
charakter sezonowy.
Jako „najmniejsza parafia” re-
klamuje się na przykład ustano-
wiona w 1992 roku przez micha-
litów parafia pw. Matki Bożej
Gwiazdy Morza w Piaskach, na sa-
mym krańcu polskiej części Mie-
rzei Wiślanej – dalej jest już tyl-
ko las i zasieki na granicy z Fede-
racją Rosyjską.
Parafia w Piaskach liczy sobie
zaledwie 183 dusze, ale znakomi-
cie rekompensuje to sobie w lecie,
kiedy wybudowany w 2000 roku ko-
ściół zapełnia się tłumami letników.
Podobnie jest w przypadku erygo-
wanej przez paulinów w 1998 roku
parafii pw. NMP Królowej Polski
w Łukęcinie. I choć ten nadmorski
kurort ze słynnym polem golfowym
stałych parafian ma zaledwie 125,
to już w 2007 roku zdołano wysta-
wić tu cały kompleks kościelny z bar-
dzo przestronną świątynią. W wa-
kacje liczba parafian w Łukęcinie
wzrasta bowiem do 5 tysięcy. Poza
sezonem nabożeństwa dla miejsco-
wych – ze względu na oszczędność
– odbywają się w mieszczącej 50
osób salce w domu rekolekcyjnym.
Naprawdę najmniejszą polską
parafią jest jednak parafia archi-
katedralna św. Stanisława i św.
Wacława na Wawelu w Krako-
wie. Chociaż liczy niespełna
sześćdziesięciu parafian, na
msze w katedrze
wawelskiej regu-
larnie przycho-
dzi półtora ty-
siąca wiernych.
I podobnie jak
parafie w Łu-
kęcinie i w Pia-
skach parafia
wawelska żyje
przede wszyst-
kim z turystów.
AK
STOWARZYSZENIE HOSPICJUM OPOLSKIE jest organizacją po-
żytku publicznego, na którą można przekazać 1 proc. swojego
podatku
45-061 Opole, ul. Katowicka 67B
tel. 077 40 25 235, fax 077 40 25 236
NIP 754-26-77-52
Pekao SA IO/Opole 58 1240 1633 1111 0010 1596 7829
KRS 0000025002
O
O ggooddn
nąą śśm
miieerrćć
7
7
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
B
iuro Lustracyjne Instytu-
tu Pamięci Narodowej
prowadzi internetowy ka-
talog byłych pracowników,
funkcjonariuszy i żołnierzy peerelow-
skich służb specjalnych oraz osób
przez nie rozpracowywanych, człon-
ków władz nieboszczki PZPR oraz
tzw. osób publicznych. Przed kilko-
ma dniami dopisano do tego zbioru
105 obecnych prezydentów miast, 323
burmistrzów i 80 członków zarządów
województw.
„Z uwagi na czaso- i pracochłon-
ność niezbędnych kwerend dotyczą-
cych urzędników samorządowych, nie
ma możliwości opublikowania jedno-
razowo pełnego zbioru. W związku
z tym przyjęto zasadę publikowania
informacji sukcesywnie. W pierwszej
kolejności zostały opublikowane da-
ne 508 osób, w następnej edycji pu-
blikacja obejmie pozostałych burmi-
strzów, a w kolejnych uzupełnieniach
– członków zarządów powiatów i wój-
tów” – zapowiada IPN.
Popatrzmy, kogo dali na pierw-
szy ogień...
⁄ ⁄ ⁄
⁄
Antoni Szlagor (do 2002 r.
członek władz powiatowych Platfor-
my Obywatelskiej, obecnie bezpar-
tyjny) przez drugą już kadencję jest
burmistrzem Żywca. Nie opuszcza
żadnej imprezy kościelnej i uchodzi
za pupilka ordynariusza diecezji biel-
sko-żywieckiej biskupa Tadeusza Ra-
koczego. Szlagor idzie w zaparte, ale
według IPN był kiedyś tajnym współ-
pracownikiem o pseudonimie „Pa-
weł Góral”, działającym na rzecz Wy-
działu IV (zajmującego się kat. Ko-
ściołem) krakowskiej bezpieki i – je-
śli wierzyć starym kwitom – kapo-
wał za pieniądze na kolegów z dusz-
pasterstwa akademickiego prowadzo-
nego przez jezuitów.
Wyrejestrowano go w 1974 r.
„z powodu nieprzydatności do dalszej
współpracy”. Pod tym sformułowa-
niem kryje się zapisana w jednym z ra-
portów obawa bezpieki, że ostro po-
pijający i awanturujący się po gorza-
le „Paweł Góral” może się nieopatrz-
nie zdekonspirować w środowisku.
⁄
Krystian Szostak to bezpar-
tyjny burmistrz Pszczyny, a w latach
1977–1979 TW „Ryszard” (wykorzy-
stywany przez katowicką bezpiekę m.in.
do inwigilacji Franciszkańskiego Ośrod-
ka Duszpasterskiego) i właściciel
Lokalu Kontaktowego „Karo”. Wy-
eliminowano go z sieci agenturalnej
„z powodu wstąpienia do PZPR”.
– Tak naprawdę nigdy nie współ-
pracowałem, a zobowiązanie pod-
pisałem pod przymusem – twierdzi
Szostak.
⁄
Wywodzący się z SLD obecny
burmistrz Siewierza Zdzisław Ba-
naś to niegdysiejszy TW „Klemens”,
pozyskany do współpracy w 1984 r.
przez SB w Zawierciu „do zagadnie-
nia nieprawidłowości w funkcjono-
waniu bazy i nadbudowy w rolnic-
twie” – ujawnia IPN.
29.01.1990 r. wszystkie mate-
riały operacyjne dotyczące „Klemen-
sa” zniszczono, nie przekazując ich
do archiwum. Banaś nie ukrywa,
że miał kontakty z SB, jednak ab-
solutnie – jak twierdzi – nie zdawał
sobie sprawy, że miały one charak-
ter agenturalny.
⁄
Zenon Maksalon (PSL) od
10 lat sprawuje urząd burmistrza
Barwic (woj. zachodniopomorskie).
Według materiałów IPN, w latach
1971–1973 był pozyskany przez Woj-
skową Służbę Wewnętrzną jako TW
„Teresa” w celu „kontrwywiadow-
czego zabezpieczenia Stanowiska Do-
wodzenia 3. Brandenburskiej Dywi-
zji Lotnictwa Szturmowo-Rozpo-
znawczego”. „Teresę” wyeliminowa-
no z czynnej sieci agenturalnej po
przejściu do cywila, a wszelkie ma-
teriały operacyjne zniszczono.
– Złożyłem do sądu wniosek
o autolustrację, żeby bronić swoje-
go dobrego imienia i całkowicie oczy-
ścić się z nieuzasadnionych podej-
rzeń o współpracę z kontrwywiadem
– mówi Maksalon.
⁄
Prezydent Mielca Janusz
Chodorowski jest bezpartyjny, ko-
leguje się ze wszystkimi opcjami po-
litycznymi oraz bywa na salonach bi-
skupa tarnowskiego Wiktora Skwor-
ca, ale w wyborach samorządowych
startował z błogosławieństwem Plat-
formy. Z przechowywanych przez
IPN kwitów wynika, że był agentem
o pseudonimie Felek, pozyskanym
do współpracy w czerwcu 1985 r.
przez Wydział II (kontrwywiad) rze-
szowskiej SB. Teczki „Felka” znisz-
czyli po pięciu latach.
Chodorowski stanowczo zaprze-
cza, jakoby kiedykolwiek kooperował
z bezpieką, i podkreśla, że zrezygno-
wał nawet z wyjazdu służbowego do
Hiszpanii, żeby tylko uniknąć spo-
tkania z oficerem specsłużb.
⁄
Zbigniew Dychto został pre-
zydentem Pabianic jako kandydat
niezależny, bez poparcia żadnej par-
tii politycznej, ale zaraz po wyborach
uczynił swoimi zastępcami przed-
stawicieli twardej prawicy. W kata-
logach IPN Dychto jest Kontaktem
Operacyjnym „Zbyszek”, zarejestro-
wanym przez SB w listopadzie 1985
roku (akta zniszczono w 1990 r.).
Dzisiaj wyjaśnia, że będąc dyrek-
torem Zespołu Szkół Elektrycznych
w Pabianicach, „mniej więcej raz na
dwa miesiące” rozmawiał z „opie-
kującym się” tą placówką oficerem
SB. „W imię wszystkich świętych
i swojego sumienia oświadczam, że
nie miało to nic wspólnego ze współ-
pracą” – podkreśla.
⁄
Prezydent Konina Kazimierz
Pałasz (SLD) został zarejestrowa-
ny w 1982 r. jako skrzynka adreso-
wa o kryptonimie Huta, co według
IPN-owskich papierów oznacza, że
był pośrednikiem w przekazywaniu
korespondencji od agentów wywia-
du. W 1987 r. wywiad przekazał Pa-
łasza konińskiej jednostce zajmują-
cej się przemysłem, gdzie występo-
wać miał jako TW „Edward” (wyeli-
minowany z ewidencji w styczniu
1990 r. „ze względu na małą przy-
datność operacyjną”).
„W latach 1982–1983 prowadzi-
łem w będącej zakładem zmilitary-
zowanym hucie tajną kancelarię. Od-
bierałem tajną pocztę z SB i sztabu
wojskowego. Żadnych innych kon-
taktów z SB nie miałem” – Pałasz
zaprzecza jakiejkolwiek współpracy.
⁄
Marszałek województwa za-
chodniopomorskiego Władysław
Husejko (Platforma Obywatelska)
jest w katalogu IPN tajnym współ-
pracownikiem „Tomek”, zwerbowa-
nym przez SB 2 czerwca 1989 r., czy-
li dwa dni przed wyborami do tzw.
Sejmu kontraktowego. Pół roku póź-
niej wszystkie dotyczące go mate-
riały operacyjne zniszczono, a Hu-
sejko objął funkcję wiceprezydenta
Koszalina.
„Informacja IPN jest nieprawdzi-
wa i krzywdzi mnie, bo nigdy nie
utrzymywałem żadnych kontaktów
z peerelowskimi służbami bezpie-
czeństwa” – mówi marszałek.
⁄
Wicemarszałek wielkopolski
Wojciech Jankowiak (PSL) został
„pozyskany 29 stycznia 1988 r. na za-
sadzie dobrowolności”. Taki zapis
widnieje na karcie ewidencyjnej TW
„Jana”, prowadzonego przez po-
znański wydział SB zajmujący się
wsią i gospodarką żywnościową. Na
innej fiszce czytamy, że współpracę
rozwiązano 17 listopada 1989 roku
„z uwagi na wyczerpanie możliwości
operacyjnych”, choć Jankowiak ob-
jął wówczas funkcję wiceprezyden-
ta Poznania.
⁄
Drugi z wielkopolskich wice-
marszałków to reprezentujący Plat-
formę Leszek Wojtasiak. „W dniu
20 grudnia 1982 r. podczas odbywa-
nia Zasadniczej Służby Wojskowej,
zarejestrowany pod nr. 61570 jako
Tajny Współpracownik o ps. Rubin,
przez Oddział WSW 3 Dywizji Lot-
nictwa Szturmowo-Rozpoznawczego
w Powidzu. 20 czerwca 1984 r. wy-
rejestrowany z ewidencji operacyjnej
z powodu przejścia do rezerwy” – in-
formuje IPN. Archiwalne akta do-
kumentujące pracę „Rubina” znisz-
czono w grudniu 1989 roku.
Wojtasiak odpiera zarzut o kon-
szachtach z wojskowymi specsłuż-
bami i zapowiada oddanie sprawy
domniemanej współpracy do sądu.
⁄
Arkadiusz Bratkowski
(PSL) jest członkiem Zarządu Wo-
jewództwa Urzędu Marszałkowskie-
go w Lublinie. Według danych IPN,
był tajnym współpracownikiem
„Agro”, pozyskanym w maju 1989
roku przez SB w Zamościu. Brat-
kowski był wówczas radnym w gmi-
nie Miączyn i zastępcą przewodni-
czącego Rady Wojewódzkiej Zrze-
szenia Ludowe Zespoły Sportowe.
W styczniu 1990 r. jego akta znisz-
czono „z uwagi na znikomą wartość
operacyjną”.
„Nigdy nie współpracowałem
ze służbami bezpieczeństwa PRL.
Jeśli zajdzie taka potrzeba, wystą-
pię o autolustrację” – zapewnia
Bratkowski.
⁄
Błękitnokrwisty prezydent Za-
mościa Marcin Zamoyski (w wy-
borach startował jako kandydat nie-
zależny popierany przez Platformę
Obywatelską) widnieje w katalogu
IPN jako TW „Hrabia”, skapero-
wany do współpracy w grudniu 1986
roku przez jeden z wydziałów cen-
trali kontrwywiadu MSW do Spra-
wy Operacyjnego Rozpracowania
kryptonim Łaba, dotyczącej „kore-
spondentów krajów kapitalistycz-
nych” (Zamoyski pracował wówczas
w Polskiej Agencji Interpress). Po-
dobnie jak we wcześniej opisanych
przypadkach współpracę rozwiązano
w styczniu 1990 r. „z uwagi na za-
kończenie sprawy”. W protokole uty-
lizacji akt „Hrabiego” widnieje za-
pisek, że żadnych „materiałów o war-
tości operacyjnej nie uzyskano”, co
uzasadniać miało ich zniszczenie.
– Pan prezydent nigdy nie po-
dejmował współpracy z organami
bezpieczeństwa – zapewnił jego
rzecznik Karol Garbula.
⁄ ⁄ ⁄
Spośród zlustrowanych przez IPN
samorządowców znalazło się też
dwóch byłych funkcjonariuszy SB
(Zygmunt Pałczyński, bezpartyjny
burmistrz Warki, i Zbigniew Ko-
smatka, lewicowy prezydent Piły),
co akurat nie jest sensacją, bowiem
o tych epizodach z życiorysu wcze-
śniej informowali wyborców. Pewną
niespodzianką dla elektoratu może
się natomiast okazać kariera popie-
ranego przez Platformę burmistrza
Trzcianki (woj. wielkopolskie) Mar-
ka Kupsia, który odbył w 1988 r.
szkolenie kontrwywiadowcze, a w cza-
sie późniejszej praktyki „wytypował
i pracował z dwiema Osobami Zaufa-
nymi, zapewniając sobie w miarę do-
bry dopływ informacji z tego środo-
wiska. W umiejętny sposób organizo-
wał pracę operacyjną, wykazując du-
żo własnej inicjatywy i osobiste-
go zaangażowania”. Taki
zapis znajdujemy w opi-
nii wystawionej ofi-
cerowi Kupsiowi
przez Szefa Wy-
działu I Zarządu
WSW
Wojsk
Lotniczych.
⁄ ⁄ ⁄
Oprócz lu-
dzi z polityczno-
- u r z ę d o w e g o
świecznika IPN
ma do sprawdzenia
m.in. 2460 urzędują-
cych w Polsce wójtów,
burmistrzów i prezydentów
oraz kilkutysięczną armię człon-
ków zarządów powiatów i woje-
wództw. Tego wymaga ustawa na-
kazująca upublicznienie wszelkich
archiwalnych zapisów służb specjal-
nych na temat osób zajmujących
dziś kluczowe stanowiska. Ustawa
znowelizowana i uchwalona przez
PiS, PO, LPR i Samoobronę. Na-
turalnie publikacja tak wielu na-
zwisk włodarzy miast, gmin i woje-
wództw może sparaliżować wiele
samorządów i wytoczyć wiele złej
krwi, ale niech to będzie nauczka
dla Platformy, która tak często po-
piera chore pomysły PiS.
Oprócz oczywistej konkluzji, że
fachowcy od lustracji mają zapew-
nioną dobrze płatną robotę aż do
emerytury, rodzi się też pytanie, ja-
kim cudem wśród osób, którym
znaleziono haki w życiorysach, nie
ma ani jednego działacza od bra-
ci Kaczyńskich. Czyżby wszyscy by-
li kryształowo czyści?
– Oczywiście, że nie! Nikt tego
oficjalnie nie powiedział, ale szefo-
wie wielokrotnie dawali nam do zro-
zumienia, że teraz jest sezon polo-
wań na ludzi związanych z PO, PSL
i SLD, więc publikację kwitów na
tych z PiS odłożono na kolejne edy-
cje katalogu – twierdzi archiwista
z IPN-u. A kolejna edycja – jak zna-
my życie – ukaże się... po wyborach.
ANNA TARCZYŃSKA
IPN opublikował zapiski peerelowskich służb
specjalnych dotyczące niektórych samorządowców.
Ich wyboru dokonano według specjalnego klucza...
N
Niieekkoońńcczząąccaa ssiięę
hhiissttoorriiaa
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
8
8
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Współcześnie formy państwowej
cenzury są nieskuteczne, bo i tak
zakazane obrazki czy teksty trafią
do obywateli za pośrednictwem in-
ternetu. Można oczywiście bloko-
wać dostęp do wybranych witryn,
tak jak to czynią rządy Chin czy Taj-
landii. Jednak internauci znaleźli już
i na to sposób.
Wolność słowa nie oznacza jed-
nak prawa do publicznego zniewa-
żania kogokolwiek, świadomego mó-
wienia nieprawdy czy propagowa-
nia zbrodni. O dziwo, za czołowe-
go obrońcę wolności słowa uważa
się obecnie Kościół katolicki.
W przypadku Polski – jak dowodzą
policjanci historyczni z IPN – był on
jedyną (sic!) instytucją w latach
1945–1989, która dawała gwarancję
swobody wypowiedzi. Za przykład
podają liczne spotkania organizo-
wane w świątyniach w ramach tak
zwanych Dni Kultury Chrześcijań-
skiej. Zapominają jednak, że rów-
nocześnie funkcjonował tak zwany
indeks ksiąg zakazanych, czyli wy-
kaz publikacji, których lektura bez
zgody właściwego biskupa pociąga
za sobą ekskomunikę. Pierwsze tek-
sty Kościół delegalizował już w IV
wieku naszej ery. Na początku po-
magały mu w tym władze świeckie,
karząc surowo ludzi przechowują-
cych „heretyckie” dzieła. Na indek-
sie znalazły się także fundamental-
ne prace naukowe, np. Mikołaja
Kopernika „O obrotach sfer nie-
bieskich”. Zezwolenie na studia nad
dziełem wybitnego astronoma zo-
stało wydane dopiero w 1822 roku.
Na liście znajdziemy także nazwi-
ska innych naszych rodaków. Ot,
choćby założycielki mariawityzmu
Felicji Kozłowskiej czy publicy-
styczną książkę Bolesława Piasec-
kiego (lider Stowarzyszenia PAX)
„Zagadnienia istotne”.
⁄
⁄
⁄
Po wielu naradach i dyskusjach,
w ramach tak zwanego nowego otwar-
cia, papież Paweł VI ogłosił w 1966
roku, że coroczna publikacja indek-
su ksiąg zakazanych została zakoń-
czona. Nie oznaczało to, że publika-
cje, które dotąd tam umieszczono,
zostały uwolnione. Dotąd wy-
dane zakazy miały nadal obo-
wiązywać.
Tymczasem Kościół
szukał cały czas nowego,
lepszego sposobu ograni-
czenia wolności słowa. By-
ło to szczególnie istotne
od lat 60. ubiegłego wie-
ku, kiedy to zaczęły się
toczyć wielkie debaty fi-
lozoficzno-teologiczne
i pojawiły się nowe nurty
– w tym tak zwana teologia
wyzwolenia. Inna sprawa,
która spędzała i spędza sen
z powiek hierarchów kościelnych,
to nowe odkrycia archeologii
biblijnej. Publikowane są one co
prawda w czasopismach ukazują-
cych się w mikroskopijnych nakła-
dach 200–300 egzemplarzy i trafia-
ją niemal wyłącznie do bibliotek
naukowych, ale negują fundamen-
ty ideologii Krk.
⁄
⁄
⁄
W międzynarodowym światku
prawniczym trwały zakłady, jaki to
sposób na ukrycie niewygodnych
prawd wynajdą eksperci Stolicy
Apostolskiej. I oto w czasopismach
teologicznych oraz zajmujących się
archeologią biblijną pojawiły się no-
we, niespotykane dotąd klauzule.
Otóż Kościół rzymski uznał się za
właściciela praw autorskich do...
badań naukowych. Oznacza to, że
bez zgody biskupów nie wolno wy-
korzystywać tych materiałów. Jest
jeszcze gorzej – Kościół uznał się
samozwańczo za dysponenta praw
do wszelkich tekstów, jakie
powstały pod jego patro-
natem. I to on będzie
decydować, czy i komu pozwolić na
ich tłumaczenie i wydanie. W nor-
malnym świecie prawa autorskie
przysługują autorom, mają charak-
ter osobisty i są niezbywalne. To
autor, a po jego śmierci spadkobier-
cy mają prawo decydować, komu
i na jakich zasadach pozwoli się na
publikację, tłumaczenie, redakcję
itp. Jeżeli chodzi o wynagrodzenie
(tantiemy) za publikacje, to usta-
wodawcy uznali, że po upływie 70
lat od śmierci autora prawo to wy-
gasa. Praca taka przechodzi do tak
zwanej domeny publicznej, z której
korzystać może każdy.
⁄
⁄
⁄
Restrykcje cenzorskie Kościół
prowadzi na całym świecie. Na przy-
kład w Ameryce Łacińskiej zakaz
udzielania licencji na tłumaczenia
i edycje w innych językach dotknął
teologów wyzwolenia. Warto tutaj
przypomnieć, że ich polskie wyda-
nia są białymi krukami niedostęp-
nymi na rynku (ukazywały się na-
kładem Akademii Nauk Społecz-
nych przy KC PZPR). Na począt-
ku XXI wieku z księgarskich pó-
łek zaczęły znikać książki ojca An-
thony de Mello, jezuity pracu-
jącego w
latach
50.–80. XX wie-
ku w Indiach.
W swoich pra-
cach łączył on
d u c h o w o ś ć
chrześcijańską
i
hinduską,
a jego metody
wśród psycholo-
gów i terapeutów
uznawane są nadal
za
nowatorskie
i skuteczne. Jednym
z ich najważniej-
szych przesłań było
stwierdzenie, że do-
gmaty religijne ogra-
niczają naszą we-
wnętrzną wolność,
a bez niej człowiek nie
może być ani szczęśliwy, ani nie za-
zna miłości. Wycofanie tych prac
z księgarni zarządził ówczesny pre-
fekt Kongregacji Wyznania Wiary
kardynał Joseph Ratzinger, dzi-
siejszy papież.
W Polsce siostry ze Zgromadze-
nia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia
ostrzegły badaczy przed próbą sa-
modzielnego komentowania „Dzien-
niczka siostry Faustyny Kowalskiej”.
– Wydanie takiego opracowania na-
rusza nasze prawa autorskie – oświad-
czyły. – Do 2051 roku to my, zakon-
nice, decydujemy, komu pozwolić na
jego komentowanie.
Bardzo szybko tezy zakonnic za-
częli analizować internauci. Jak za-
uważył Piotr Waglowski, jeden
z najlepszych polskich specjalistów
od prawnych regulacji sieci infor-
matycznych, działania sióstr mają
na celu „kontrolę prawd objawio-
nych. Być może ktoś uznał, że pra-
wo autorskie jest tu dobrym narzę-
dziem”. Zwrócił on także uwagę na
to, że siostry bez żadnej podstawy
prawnej uważają się za dysponent-
ki praw do „Dzienniczka”. Przed-
stawiciele Kościoła twierdzą, że
członkowie zgromadzeń zakonnych,
składając śluby ubóstwa, deklarują,
że zrzekają się wszelkiej własności.
A to powoduje, że prawa do tego,
co napisali czy opracowali z urzę-
du, dostają się w ręce zgromadze-
nia. Tyle że prawo autorskie cze-
goś takiego nie przewiduje. Jedyną
instytucją, jaka mogłaby sprowadzić
siostrzyczki na ziemię, jest sąd. Ty-
le że sprawy o prawa autorskie są
niezwykle kosztowne, a ich wynik
nie jest pewny. Kościół z powodze-
niem może bowiem stosować meto-
dę, jaką przetestował już w Amery-
ce Łacińskiej. Po prostu jego lokal-
ne struktury oświadczają, że nie
uznają powództwa, i za podmiot wła-
ściwy wskazują chronioną immuni-
tetem międzynarodowym Stolicę
Apostolską.
MiC
michal@faktyimity.pl
CCeennzzuurraa ppoo kkaattoolliicckkuu
Jednym z podstawowych praw człowieka jest
swoboda wypowiedzi. Bez niej nie ma wolności
badań naukowych i sztuki, wolności sumienia,
a także wymiany informacji. Wkońcu człowiek
poinformowany to dobry obywatel.
Ale czy dobry katolik?
P
olska kultura pod rządami mi-
nistra Zdrojewskiego miała
być pluralistyczna i demokratycz-
na. Takie były zapowiedzi. A wy-
szło jak zwykle...
Gdy latem 2008 roku minister
kultury i dziedzictwa narodowego
Bogdan Zdrojewski publicznie mel-
dował premierowi Tuskowi zakoń-
czenie finansowania przez resort
politycznych szkoleń Młodych Kon-
serwatystów czy też periodyków glo-
ryfikujących stadionowych chuliga-
nów („Templum Novum”), wielu
przedstawicieli nauki i kultury uwie-
rzyło, że nareszcie będzie normal-
nie. Polityk PO obiecywał także, że
da spore pieniądze na wydawnic-
twa, ochronę zabytków oraz wyko-
paliska archeologiczne. A wszyst-
ko w drodze czytelnych i uczciwych
konkursów. Na równych prawach
dla zgłaszających się oferentów.
Wnioski o dofinansowanie mieli
oceniać eksperci. Każda przeka-
zana złotówka będzie dokładnie
rozliczona. Jeśli obdarowani nie
złożą stosownych kwitów, to będą
musieli zwrócić otrzymaną kasę
– czytaliśmy w oświadczeniu re-
sortu. Wszystkie te zmiany Zdro-
jewski wprowadził (a przynajmniej
miał wprowadzić) po otrzymaniu
wyników kontroli przeprowadzonej
w ministerstwie przez kontrolerów
z Kancelarii Prezesa Rady Mini-
strów (patrz „FiM” 30/2008), któ-
ra kompletnie pogrążyła poprzed-
niego ministra – Michała Ujaz-
dowskiego.
Zapowiedzi rewolucji finanso-
wej w MKiDN wywołały szaleńczy
atak na polityka Platformy ze stro-
ny konserwatywnych publicystów.
Najłagodniejsze obelgi, jakie padły
pod adresem ministra, to: grabarz
kultury narodowej, sługus Niemiec,
pseudokonserwatysta... Wymiana
uprzejmości trwała jednak dość krót-
ko i nagle Zdrojewski – zdaniem
prawicy – znowu stał się „odpowie-
dzialnym politykiem”. Skąd ta zmia-
na w ocenie? Po prostu z szum-
nych zapowiedzi i obietnic prawie
nic nie zostało.
Po pierwsze – nadal wstępną
ocenę wniosków o dotacje przygo-
towują ludzie zatrudnieni jeszcze
przez Ujazdowskiego.
Po drugie – państwowe dotacje
tak jak poprzednio otrzymują tytuły
propagujące nienawiść do lewicy i de-
mokracji: „Fronda”, „Christianitas”
(pismo, w którym zatrudnieni są
państwo Jurkowie) czy „Presje”,
związane z krakowskim Klubem Ja-
giellońskim (kuźnia kadr Opus Dei
w Krakowie). Na łamach „Frondy”
publikowano m.in. materiały zrów-
nujące przeciwników lustracji
i zwolenników hitleryzmu, niektó-
rych byłych księży porównywano
do sprawców masowych zbrodni,
a lekarzy przeprowadzających za-
biegi in vitro – do doktora Men-
gele. Na liście tzw. czasopism kul-
turalnych znajdziemy także domi-
nikański miesięcznik „W drodze”,
jezuicki „Przegląd Powszechny”
i krakowskie „Arkana”. W przy-
padku tego ostatniego periodyku
kultura to lustrowanie niewygod-
nych pisarzy, szczucie na Rosję
i publikacja wywiadów z Jarosła-
wem Kaczyńskim oraz Antonim
Macierewiczem.
Po trzecie – instytucje kościel-
ne i Komisja Krajowa NSZZ „So-
lidarność” nadal dominują wśród
obdarowanych. W ramach projek-
tu „Rewaloryzacja zabytków nieru-
chomych i ruchomych” prawie 59
procent darowizn to środki przezna-
czone dla parafii, kurii i domów
zakonnych oraz na „zabytek” pod
nazwą hala Stoczni Gdańsk (dota-
cja: przeszło milion złotych).
Po czwarte – Zdrojewski objął
osobistym patronatem imprezę Fun-
dacji Odpowiedzialność Obywatel-
ska pod hasłem „Młodzi pamięta-
ją”. W jej ramach 13 grudnia na uli-
cach kilku dużych miast stanęły sta-
re milicyjne samochody i koksow-
niki. W stolicy dodatkową atrakcją
były nocne chamskie śpiewy pod do-
mem generała Wojciecha Jaruzel-
skiego. Rozumiemy, że nie chciał
być gorszy od swojej partyjnej ko-
leżanki Hanny Gronkiewicz-Waltz
(prezydent Warszawy), która także
inicjatywie patronowała. Obydwoje
twierdzą przy tym, że „Młodzi pa-
miętają” to impreza edukacyjna.
MCH
ZZddrroojjee((w
wsskkiieeggoo)) kkuullttuurryy
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
9
9
POLSKA PARAFIALNA
Miasteczko Pakość słynie odwie-
dzaną przez pielgrzymów i turystów
kalwarią (zabytkowy kompleks reli-
gijny składający się z 25 kaplic i ko-
ścioła Ukrzyżowania) administrowa-
ną przez franciszkanów, oraz – od
niedawna – mnichem z tegoż zako-
nu skazanym na 4,5 roku więzienia
za wykorzystywanie seksualne mini-
stranta, na którym przez kilka lat
rozładowywał w klasztorze swoje
pedofilskie upodobania przy cał-
kowitej bierności przełożonych
(„Gorycz słodyczy” – „FiM” 50/2008).
Pakość obchodzić będzie w bie-
żącym roku 650 rocznicę nadania
praw miejskich i przypadek owego
zakonnika bardzo zaciążył na pod-
niosłej atmosferze przygotowań do
jubileuszu, a można by nawet rzec,
że całkiem ją zasmrodził. Tym bar-
dziej że niemal wszystko w tym mie-
ście kręci się wokół franciszkanów
i kalwarii, a silnie niegdyś związa-
ny z SLD burmistrz Wiesław Koń-
czal (fot. 1, w środku) staje na gło-
wie, żeby wielebnym zrobić dobrze.
Ich najnowszym wspólnym po-
mysłem jest społeczna odbudowa
klasztornych salonów z wszelkimi
sakralnymi przyległościami, co – po
zatwierdzeniu w kwietniu 2008 r.
przez Radę Miejską – nazywa się
teraz oficjalnie „utworzeniem Par-
ku Kulturowego Kalwaria Pako-
ska” (fot. 2).
Plan zapisany w uchwale pole-
ga nie tylko na całkiem skądinąd
słusznym odrestaurowaniu kapli-
czek i figur tworzących kalwarię,
która stanowi największą atrakcję
turystyczną regionu, ale również na
„rewaloryzacji i utrzymaniu”:
⁄
„dróg modlitewnych”;
⁄
dwóch cmentarzy parafialnych
i jednej – pozostającej we włada-
niu franciszkanów – plebanii;
⁄
kościoła administrowanego
przez zakonników parafii św. Bona-
wentury „wraz z klasztorem i kapli-
cą św. Rocha”.
Podkreślmy, że chodzi o ścież-
ki dla pielgrzymów wrzucających
ofiary do skarbonek kościelnych,
cmentarze, gdzie za pochówek trze-
ba słono wielebnym zapłacić, oraz
o obiekty, w których ślubujący ubó-
stwo mnisi całkiem wygodnie sobie
dzisiaj mieszkają, a za poprawę
komfortu nie zapłacą złamane-
go grosza...
⁄
⁄
⁄
W drugiej połowie listopada
2008 r. w Pakości przeprowadzo-
no „konsultacje społeczne”. Wła-
dze zapytały tubylców, czy życzą so-
bie inwestycji pod nazwą „Utworze-
nie parku kulturowego »Kalwaria
Pakoska« jako elementu promocji
dziedzictwa Kujaw i Pałuk”, co bę-
dzie się niestety wiązało z wydat-
kowaniem pokaźnych kwot z kasy
publicznej. Nie ujawniono przy tym
żadnych danych dotyczących wcze-
śniejszego finansowania franciszka-
nów z budżetu gminy i powiatu ino-
wrocławskiego ani tego, że np.
w minionym roku świątobliwi mę-
żowie dostali od państwa okrągłe
400 tys. zł na renowację jednej z ka-
plic kalwarii...
Na ok. 8 tys. dorosłych miesz-
kańców gminy uprawnionych do wy-
rażania opinii w referendum wzię-
ło udział... 363 obywateli: 334 by-
ło „za” sakralnymi inwestycjami,
a 28 stanowczo sprzeciwiło się te-
mu pomysłowi.
„Wynik konsultacji jest bardzo
ważny. Burmistrz Wiesław Kończal
otrzymał tym samym potwierdzenie,
że kierunek, który sobie wytyczył,
ma poparcie wśród mieszkańców”
– radowała się lokalna gazeta.
– Najwyraźniej nie ma w naszej
gminie aż tak dużo przeciwników
wydatkowania samorządowych pie-
niędzy na Kalwarię Pakoską – za-
uważył sekretarz gminy Szymon
Łepski, choć w sondażu interneto-
wym na portalu pakosc.info prze-
ciwnicy pobili entuzjastów stosun-
kiem 48 do 43 proc. głosów.
Mając tak „silne poparcie spo-
łeczne”, burmistrz Kończal bez więk-
szego trudu przepchnął 29 grudnia
w Radzie Miejskiej uchwałę w spra-
wie budżetu na 2009 r., w którym
na kalwarię, cmentarze i klasz-
tor mające kosztować łącznie po-
nad 15 mln zł zaplanowano w bie-
żącym roku trzy miliony z „ogon-
kiem” (przy 20,4 mln zł wszystkich
dochodów gminy i deficycie prze-
kraczającym 9,2 mln zł!).
W sumie do 2012 r. pakoscy
podatnicy zapłacą za sacrum
5,2 mln zł, a resztę ma dołożyć Unia
Europejska, a więc i tak będą to środ-
ki pochodzące m.in. z naszych skła-
dek do wspólnotowego budżetu.
⁄
⁄
⁄
Odwiedzaliśmy Pakość incogni-
to, tropiąc mnicha pedofila. Ostat-
ni raz byliśmy tam tuż przed pierw-
szymi śniegami. Nie zdążyły jesz-
cze przykryć wielkiego wstydu...
Oto kilkadziesiąt metrów od
przewidzianego do „rewaloryzacji
i utrzymania” cmentarza, gdzie udu-
chowieni notable kwestowali na rzecz
kalwarii, aż bije po oczach komplet-
nie zapuszczona nekropolia ewan-
gelicka (fot. 3). Po prostu obraz nę-
dzy i... przyzwoitości włodarzy mia-
sta, którzy otrzymują z kasy woje-
wody kujawsko-pomorskiego niema-
łe pieniądze na konserwację tego ro-
dzaju obiektów i miejsc pamięci.
– Prawie wszystkie dotacje kie-
rowano na kalwarię. Nasi francisz-
kanie są workiem bez dna – za-
uważył w rozmowie z „FiM” jeden
z urzędników gminy.
Jeszcze gorszą sytuację udoku-
mentowaliśmy w pobliskiej wsi Ra-
dłowo, wchodzącej w skład gminy
Pakość. Znajdujący się tam niegdyś
cmentarz ewangelicki jest dzisiaj
śmietnikiem rozgrzebywanym przez
psy i lisy poszukujące kości (fot. 4 i 5).
Ci, których szczątki uda się głod-
nej zwierzynie wykopać, mieli zwy-
kłego pecha, że byli wyznawcami nie-
słusznej wiary i mieszkali nazbyt bli-
sko kalwarii...
ANNA TARCZYŃSKA
D
Dzziiaad
dyy k
kaallw
waarryyjjssk
kiiee
Klasztor, w którym grasował przez kilka lat
zakonnik pedofil, zostanie teraz ślicznie
wyremontowany za publiczne pieniądze...
1
3
4
5
2
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
1
10
0
POD PARAGRAFEM
Artykuł „Ostatnia bitwa” (FiM”
1/2009) poruszył armię polskich
służb mundurowych w stanie
spoczynku. Posypały się prośby
o rady, wyjaśnienia i wskazów-
ki. Ponieważ bitwa w obronie
legalnie nabytych praw emery-
talnych wciąż trwa, o tym, jak
ją właściwie poprowadzić, roz-
mawiamy z człowiekiem, który
szlaki przetarł – pułkownikiem
WP w stanie spoczynku Zdzisła-
wem Gągalskim.
– Jaki jest cel tej batalii?
– Walczymy o to, co nam się
prawnie należy – aby nasze renty
i emerytury były waloryzowane zgod-
nie z zapisami ustawy emerytalnej.
– Kto w takim razie może i po-
winien starać się o rewaloryzację?
– Rzecz dotyczy rencistów i eme-
rytów wszystkich służb munduro-
wych oraz wdów i sierot po zmar-
łych świadczeniobiorcach, którzy prze-
szli na emeryturę przed 1 stycznia 1999
roku. Ma to związek z ustawą z dnia
17 grudnia 1998 roku o rentach eme-
ryturach z FUS, która miała uregu-
lować tryb przyznawania i waloryzo-
wania rent i emerytur wszystkim gru-
pom społeczno-zawodowym. Ustawa
ta nie obejmowała rolników, tych, któ-
rym pozostało niewiele do przejścia
na emeryturę, oraz tych, którzy już
byli na rentach i emeryturach (więcej
na ten temat w artykule „Ostatnia
bitwa” – „FiM” 1/2009 – dop. red.).
Tymczasem wbrew intencjom biura
emerytalne służb mundurowych obję-
ły przepisami tej ustawy również tych,
którzy już byli na rentach i emerytu-
rach, co oznacza, że waloryzują im
renty i emerytury z rażącym narusze-
niem prawa! Niezrozumiała jest przy
tym swoboda działania i bezkarność
w wydawaniu decyzji waloryzacyj-
nych z rażącym naruszeniem prawa.
Minister Obrony Narodowej milczy!
Prokurator generalny odepchnął tę
sprawę od siebie i odesłał do proku-
ratorów rejonowych, a prokuratorzy
rejonowi udają, że nie ma sprawy i dzi-
wią się emerytom, którzy składają do-
niesienia do nich z podejrzeniem po-
pełnienia przestępstwa przez funkcjo-
nariuszy publicznych z art. 231 kodek-
su postępowania karnego!
– Jak w takiej sytuacji postę-
pować?
– Należy niezwłocznie złożyć
wniosek do dyrektora WBE (wszyst-
kie wzory pism znajdują się na stro-
nie internetowej tygodnika – www.fak-
tyimity.pl). Wniosek składa się za po-
twierdzeniem odbioru bezpośrednio
w biurze emerytalnym lub za pośred-
nictwem poczty. Dyrektor ma obo-
wiązek rozpatrzeć ów wniosek w ter-
minie 30 dni od daty doręczenia
i udzielić odpowiedzi w formie DE-
CYZJI ADMINISTRACYJNEJ (nie
inaczej)! Jeżeli tego nie zrobi, nale-
ży przesłać dyrektorowi wezwanie do
naprawienia prawa, dając warun-
kowo krótki termin dodatkowy.
– Czy w ten sam sposób mo-
gą się starać o swoje świadcze-
nia wdowy i sieroty po zmarłych
pracownikach służb munduro-
wych, którym źle naliczono świad-
czenie?
– Tak. Z tym, że te osoby do skła-
danych dokumentów powinny dołą-
czyć pismo o przekazaniu wniosku.
– Dyrektorzy Wojskowych Biur
Emerytalnych z zasady odmawia-
ją rewaloryzacji. Co należy zro-
bić w takim przypadku?
– Taka decyzja musi być uza-
sadniona, zaś w pouczeniu ma być
wyraźnie określony tryb odwoławczy
do Sądu Okręgowego Sądu Pracy
i Ubezpieczeń Społecznych i za czy-
im pośrednictwem. Po otrzymaniu
decyzji o odmowie unieważnienia wa-
dliwych decyzji oraz ponownego prze-
liczenia świadczenia należy – stosow-
nie do pouczenia znajdującego się
na odwrocie – złożyć odwołanie do
Sądu Okręgowego Sądu Pracy
i Ubezpieczeń Społecznych za po-
średnictwem biura emerytalnego,
które wydało decyzję odmowną.
Tu pragnę zwrócić uwagę na pew-
ne niebezpieczeństwo – często zda-
rza się, że dyrektorzy biur kierują pe-
tentów na niewłaściwą drogę (po-
wództwo cywilnoprawne). Niektórzy
dali się już wpędzić w ten zaułek i nie
złożyli odwołania od decyzji admi-
nistracyjnej (w trybie odwoławczym
według zasad określonych w kodek-
sie postępowania administracyjnego),
ale pozwy do sądu. Odradzam, po-
nieważ to zupełnie inny tryb i... kosz-
ty. Jeszcze raz podkreślmy – należy
złożyć odwołanie do sądu okręgowe-
go (jako sądu I instancji w tym przy-
padku) i za pośrednictwem biura
emerytalnego. Złożenie takiego od-
wołania jest bezpłatne.
– W jaki sposób należy złożyć
odwołanie?
– Odwołanie składa się wraz z za-
łącznikami w jednym egzemplarzu.
Można to zrobić osobiście bądź za
pośrednictwem poczty. Na tym eta-
pie wskazane jest również złożenie
dwóch innych dokumentów, a mia-
nowicie: zawiadomienia do Proku-
ratora Rejonowego o podejrzeniu
popełnienia przestępstwa przez
funkcjonariusza publicznego z art.
231 kodeksu postępowania karne-
go oraz wniosku do Ministra Obro-
ny Narodowej jako organu II instan-
cji o uchylenie decyzji wydanych przez
WBE z rażącym naruszeniem prawa.
– Co dalej?
– Po złożeniu odwołania należy
oczekiwać na informację z biura
emerytalnego, w której dyrektor od-
niesie się do naszego pisma, a tak-
że powiadomi o przesłaniu go wraz
ze swoimi „spostrzeżeniami” do są-
du okręgowego. To powinno się od-
być niezwłocznie. Sąd, po otrzyma-
niu kompletu dokumentów z biura
emerytalnego, powinien nadać spra-
wie sygnaturę i przysłać petentowi
(upartemu na życie emerytowi) do
wiadomości z prośbą o odniesienie
się do uwag dyrektora biura. Zosta-
niemy wówczas poproszeni o prze-
słanie do sądu swoich uwag (pismo
przedprocesowe). W tym piśmie na-
leży obalić tezy dyrektora i udowod-
nić swoje racje.
– A jeśli prokuratura odmó-
wi wszczęcia śledztwa?
– W takim przypadku należy nie-
zwłocznie złożyć zażalenie do pro-
kuratury okręgowej.
– Pozostaje jeszcze Minister-
stwo Obrony Narodowej...
– ...którego pracownicy z pewno-
ścią przyślą informację, że pismo upar-
tego emeryta krąży pomiędzy depar-
tamentami i nabiera mocy urzędowej.
Wówczas należy złożyć skargę do
premiera RP, by pomógł ministro-
wi obrony narodowej i jego podwład-
nym w trudnej pracy.
– Ale to nie koniec batalii?
– Nie. Należy przygotować się do
procesu, podczas którego trzeba udo-
wodnić swoje racje. Jeżeli wyrok bę-
dzie dla emeryta pozytywny, trzeba
liczyć się z apelacją założoną przez
dyrektora Wojskowego Biura Eme-
rytalnego. Jeśli zaś sąd nie uzna na-
szych racji i wyrok będzie negatyw-
ny, należy przygotować swoją apela-
cję. W tym przypadku należy pamię-
tać o tym, że obowiązują ścisłe ter-
miny i wymogi prawne. Z całą pew-
nością trzeba zażądać w sekretaria-
cie sądu uzasadnienia wyroku na
piśmie (czeka się na nie często mie-
siąc i dłużej). Od daty otrzymania
uzasadnienia mamy 14 dni na przy-
gotowanie i złożenie apelacji. To bar-
dzo ważne, ponieważ jeśli nie wystą-
pimy z wnioskiem o uzasadnienie,
wyrok uprawomocni się.
– Wiele osób sądzi, że termin
składania odwołań minął wraz
z końcem ubiegłego roku.
– Z uwagi na to, że nie skarży-
my ustawy, lecz decyzje waloryzacyj-
ne (pojedynczo lub całościowo) wy-
dane na jej podstawie, obowiązują
terminy przedawnienia, ale dla każ-
dej decyzji oddzielnie (10 lat od da-
ty wydania). Informacja, którą swe-
go czasu sam zamieściłem na forum,
że cała sprawa ulega przedawnieniu
z dniem 1 stycznia 2009 roku, była
mylna, za co przepraszam. Wówczas
sam nie byłem pewny, bo dowiązy-
wałem to ściśle do terminu przedaw-
nienia ustawy, a poza tym chciałem
przyspieszyć działania poszkodowa-
nych, by nie czekali na ostatnią chwi-
lę ze składaniem dokumentów.
– Co w sytuacji, kiedy żadna
z instytucji, do których poleca Pan
się odwołać, nie zechce zareago-
wać?
– Nie ma takiej siły, by nie od-
powiedzieli. A jeśli nie, to będzie to
przepustka do...
– Strasburga?
– Właśnie. Pojawiają się już su-
gestie, żeby w tym celu założyć sto-
warzyszenie. Jeśli nasze „elyty” nie
obudzą się, nie będzie wyjścia. Na
razie szykujemy zbiorową, ogólno-
polską petycję – wezwanie do napra-
wienia prawa – do centralnych orga-
nów władzy ustawodawczej, wyko-
nawczej i sądowniczej.
Rozmawiała
WIKTORIA ZIMIŃSKA
wiktoria@faktyimity.pl
Zwracam się z prośbą
o wyjaśnienie, w jakich wypad-
kach suma zachowku jest wyż-
sza? Moim zdaniem (a wiem, że
wielu spadkodawców uważa podobnie), pra-
wo dotyczące zachowku jest niejasne. Na
przykład jako spadkodawca za spadkobier-
cę uważam osobę godną, wyznaczoną w te-
stamencie – to jest rzecz święta i bezwa-
runkowa, a tak w gestii sądu leży los mo-
jej ostatniej woli. To, co otrzyma w „za-
chowku” spadkobierca, to mój dorobek ży-
cia, krwawica, a nie dorobek sędziego, któ-
ry decyduje o tym, komu należy dać „za-
chowek”. Czy sąd wie lepiej niż spadko-
dawca, kto na ten „zachowek” zasłużył?
Ostatnia wola spadkodawcy powinna być
niezmienna i ostateczna, a nie zależna od
decyzji sądu. (Kazimierz M., Piła)
Spadkodawca może swobodnie dyspono-
wać swoim majątkiem. Może przez to dojść do
sytuacji, w której nie zostaną powołani przez
niego do dziedziczenia członkowie najbliższej
rodziny. Osoby najbliższe – małżonek, dzieci
– zwykle uczestniczą, choćby pośrednio, w wy-
twarzaniu majątku. Prawo dąży do pogodze-
nia dwóch zasad: tzw. swobody testowania
i ochrony rodziny – choć prymat wiedzie ta
pierwsza, a instytucja zachowku jest odzwier-
ciedleniem pewnych uwarunkowań etycznych.
Prawdą jest, że spadkodawca może całko-
wicie swobodnie wybrać osobę spadkobiercy,
musi jednak liczyć się z tym, że osoby najbliż-
sze – zstępni (dzieci, wnuki), małżonek i ro-
dzice (o ile byliby powołani do spadku z usta-
wy) będą miały prawo do zachowku.
Wysokość zachowku odpowiada zwykle
połowie wartości udziału spadkowego, który
przypadałby spadkodawcy przy dziedziczeniu
ustawowym. Na przykład zmarły miał żonę
i dwoje dzieci. W testamencie do całości spad-
ku powołał jedno z dzieci. Żona i drugie dziec-
ko mają prawo do zachowku. Gdyby dziedzi-
czyli według ustawy, każdemu przypadłaby
1/3 majątku spadkodawcy. W sytuacji, gdy zmar-
ły pozostawił testament, żonie i jednemu dziec-
ku będzie przysługiwało roszczenie o połowę
tego udziału, czyli 1/6 majątku spadkowego.
Wartość zachowku jest wyższa, gdy upraw-
niony jest trwale niezdolny do pracy albo je-
żeli uprawniony zstępny jest małoletni – przy-
sługują mu wówczas 2/3 wartości udziału spad-
kowego, który by mu przypadał przy dziedzi-
czeniu ustawowym. Czyli gdyby w naszym przy-
kładzie założyć, że drugie, niewymienione
w testamencie dziecko miało w chwili śmier-
ci ojca 8 lat, przysługiwałyby mu 2/9 spadku.
Jeżeli osoba uprawniona do zachowku
(czyli zstępny, małżonek, rodzic):
1) wbrew woli spadkodawcy postępuje upo-
rczywie w sposób sprzeczny z zasadami współ-
życia społecznego;
2) dopuścił się względem spadkodawcy al-
bo jednej z najbliższych mu osób umyślnego
przestępstwa przeciwko życiu, zdrowiu lub
wolności albo rażącej obrazy czci;
3) uporczywie nie dopełnia względem
spadkodawcy obowiązków rodzinnych
– spadkodawca może w testamencie stwier-
dzić, że pozbawia go prawa do zachowku, czy-
li wydziedzicza, powinien przy tym podać przy-
czynę.
Podstawa prawna: art. 991-1011 ustawy
z dn. 23 kwietnia 19964 r. –Kodeks cywilny
–DzU 64.16.93 ze zm.
⁄
⁄
⁄
Drodzy Czytelnicy!
Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z te-
go względu prosimy o cierpliwość – będziemy sys-
tematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wąt-
pliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków
pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tyl-
ko na łamach „FiM”. Informujemy, że odpo-
wiedzi na pytania przysyłane e-mailem będą
zamieszczane na stronie internetowej tygodnika:
www.faktyimity.pl. Opracował MECENAS
Porady prawne
G
Głłooss w
weetteerraan
naa
Drodzy Czytelnicy! Informujemy, że pułkownik Zdzisław Gągalski słu-
ży radą i pomocą (zdzislaw.gagalski@wp.pl). Nie sporządza jednak
indywidualnych wniosków poszkodowanym ani nie prowadzi biura
prawnego. Wszystkie potrzebne na każdym etapie wzory pism znaj-
dują się na stronie internetowej tygodnika (www.faktyimity.pl).
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
1
11
1
PATRZYMY IM NA RĘCE
W
Kościele katolickim współczyn-
nik pieprzenia głupot jest uza-
leżniony od miejsca w hierar-
chii. Proboszcz wygaduje gorsze głupoty
od wikarego, prałat od kanonika, prymas
od biskupa.
Największe głupoty gada zaś papież,
i w tym jest pewna logika. Ale nie zawsze.
U nas, jak wiadomo, megagłupoty opowiada
pewien szeregowy zakonnik z Torunia. Jed-
nak ekscelencja biskup Pieronek w wywiadzie
dla portalu Onet prawie Ojdyrowi dorównał.
Pieronek to jest jakoby liberalne skrzydło
polskiego Kościoła katolickiego – co jest prze-
rażające. Bo skoro tak, to skrzydłem konserwa-
tywnym musi być chyba Potwór z Bagien albo
Godzilla. O in vitro księża powiedzieli już w Pol-
sce wiele głupot. Ale trzeba było „liberała”
Pieronka, by całkowicie przeciągnąć strunę.
Zaczęło się niewinnie. Standardowe ko-
ścielne dyrdymały. „Manipulacja życiem ludz-
kim jest poważnym naruszeniem moralności.
Łamie normy etyczne o podstawowym cha-
rakterze. I to jest cały dramat in vitro”. Ra-
czej dramat Kościoła, bo in vitro to zwykła
procedura medyczna, której Kościół na siłę
usiłuje dodać dramatyzmu.
Dalej jest jeszcze lepiej. „Nie można ła-
mać praw natury. Cel nie uświęca środków”.
A zatem ksiądz nie powinien sobie dawać wsz-
czepić bajpasów, bo skoro natura skorodowa-
ła mu tętnice, to chciała, żeby umarł, i nie
można łamać jej praw. Zgodnie z takim
myśleniem, 99 proc. współczesnej medycyny
idzie na śmietnik. I mamy ukochaną epokę
Kościoła – średniowiecze! Z mrokami któ-
rego świetnie harmonizują mroki duszy bi-
skupa Pieronka. „Czymże jest literackie wy-
obrażenie Frankensteina, czyli istoty powo-
łanej do życia wbrew naturze, jak nie pier-
wowzorem in vitro?”. Jak się cytuje literac-
kie wyobrażenia, warto najpierw sprawdzić,
ekscelencjo. Frankenstein nazywał się dok-
tor, który potwora stworzył. Potwór się w ogó-
le nie nazywał. A swoją drogą – jakież to
urocze... Prawda, drodzy niepłodni rodzice,
korzystający z in vitro, by mieć swojego
maluszka? Biskup dobrodziej właśnie wybrał
dla waszego maluszka imię. Skądinąd szanu-
jący wasze uczucia...
„Szanując wszelkie uczucia małżonków,
którzy mają problemy z płodnością, trzeba
powiedzieć jasno: istnieją małżeństwa nie-
płodne. Tak było od wieków. Niepłodność
jest pewnym faktem biologicznym”. Podob-
nie cukrzyca. Katolik, idąc za rozumowa-
niem biskupa Pieronka, nie powinien więc
zażywać insuliny, tylko położyć się i umrzeć.
Ofiarowując swoje cierpienie Jezusowi, a do-
bra doczesne Radiu Maryja.
Mnóstwo rzeczy mówi jeszcze wielebny.
Ze znawstwem wypowiada się o rodzicielstwie.
Rozważa jego różne aspekty. Aż chciałoby się
go zachęcić, by pochwalił się własną dziatwą.
Ktoś, kto o posiadaniu dzieci mówi tak au-
torytatywnie, musiał przecież wychować co
najmniej ośmioro. Jest też wypad w krainę
czystego zabobonu. „Niepłodność stała się bo-
wiem plagą współczesności. Zawsze istniała,
ale dzisiaj jest plagą. Jest chorobą cywiliza-
cyjną. Trzeba zadać pytanie, dlaczego tak się
stało. Bo uznaliśmy, że możemy rządzić płod-
nością. Stosujemy pigułki antykoncepcyjne,
środki wczesnoporonne, dopuszczamy się abor-
cji. Późno zawieramy małżeństwa”.
Co tam, że głębokich przekonań biskupa
nie potwierdzają żadne badania naukowe.
Ważne, by in vitro zmieszać z aborcją, by sek-
sualną obsesję Kościoła jakoś wmusić wier-
nym – w postaci grzechu. Bo in vitro, jak
oświadcza z mocą ksiądz biskup, to „bardzo
ciężki grzech”. A rodzicom „dziecka z pro-
bówki” Pieronek powiedziałby na spowiedzi
„to samo, co człowiekowi dopuszczającemu
się aborcji czy zabójstwa”.
Słowem, zdaniem Kościoła, za pragnie-
nie własnego dziecka należy żałować tak sa-
mo, jak za morderstwo. Biskup Pieronek
twierdzi, że „dla katolików powinno być ja-
sne, że in vitro jest niemoralne i powinno być
zakazane”.
Dla większości Polaków wcale nie jest to
jasne. Czyżby więc, o zgrozo... nie byli wcale
katolikami?!
MAGDA HARTMAN
P
Piieerroon
neek
ksszzttaaiin
n
– Panie Premierze, co słychać
u księdza Jankowskiego?
– Nie wiem, nie mam z nim żad-
nych kontaktów.
– Zaszkodziła Panu wizyta
u prałata w Gdańsku...
– Zupełnie niepotrzebnie roz-
dmuchano sprawę i do tego zafał-
szowano jej skutki.
– A co, nie był Pan u niego?
– Byłem. Zrobiłem to na proś-
bę kolegów z SLD w Gdańsku, któ-
rzy liczyli na poprawę stosunków
z Kościołem i zakończenie ata-
ków na ludzi lewicy. Tylko dlate-
go pojechałem do kościoła św. Bry-
gidy i obejrzałem ołtarz budowa-
ny z bursztynu.
– I nie obiecał Pan burszty-
nu księdzu Jankowskiemu?
– To zupełnie wymyślona histo-
ria. Przecież premier nie mógł pod-
jąć żadnych zobowiązań dotyczą-
cych przydzielenia i eksploatacji
złóż bursztynu.
– Nie mógł? Nasza wiedza na
ten temat jest nieco inna... Jak
Pan ocenia to, co nareszcie za-
częło się dziać wokół Komisji
Majątkowej Rządu i Kościoła?
– Kościół stał się wyjątkowo za-
chłanny. Szczególnie po wejściu Pol-
ski do Unii Europejskiej każdy ka-
wałek ziemi stał się dla niego cen-
ny ze względu na dopłaty i możli-
wość handlowania. Do wejścia
w struktury unijne ta pazerność by-
ła znacznie mniejsza.
– Czy Kościół powinien zwra-
cać niesłusznie uzyskaną ziemię
i budynki? Wszak dostał więcej,
niż kiedyś stracił!
– To trudny problem. Umowa
jest umową i trudno będzie ją pod-
ważyć.
– Gdy jesienią 2007 roku od-
chodził Pan z SLD, w partii tej
dokonano podziałów na dobre
i złe twarze. Miało to pomóc
lewicy, a teraz widać, że stało
się inaczej.
– Tego podziału na złe i dobre
twarze dokonano wcześniej. Linia po-
działu faktycznie była uzależniona od
stosunku do Aleksandra Kwaśniew-
skiego. Zgadzam się, że do niczego
dobrego to nie doprowadziło, bo SLD
targane jest konfliktami i ma naj-
mniejsze poparcie w ciągu ostatnich
20 lat. Nie widać też nadziei na przy-
szłość, tym bardziej że partia bezu-
stannie zajmuje się tylko sobą.
– Jakie szanse ma zatem le-
wica w najbliższych wyborach
krajowych i do Parlamentu Eu-
ropejskiego?
– Te ostatnie wybory stanowią
olbrzymią szansę dla lewicy, jako że
zbliża się 5-lecie naszej obecności
w Unii, a Sojusz miał olbrzymi wkład
we wprowadzeniu Polski do struk-
tur unijnych. Wielu tych, którzy kry-
tykowali działania lewicy na tym po-
lu, dziś czerpie profity z przynależ-
ności Polski do UE. Wszystko za-
leży od tego, czy ten kapitał lewica
potrafi wykorzystać. Dwie, trzy listy
z kandydatami to klęska. To samo
dotyczy wyborów parlamentarnych
w Polsce. Wielu moich kolegów bę-
dzie jednak miało wielki problem,
bo trudno przy okazji nie przypo-
mnieć rządu Millera, jeśli chce się
na przykład powtórzyć manewr
z 2001 roku, gdy nie było alterna-
tywy dla listy lewicowej.
– Jak Pan ocenia walkę o przy-
wództwo na lewicy?
– Ze względów systemowych szef
partii powinien być też szefem klu-
bu parlamentarnego. Walka o wła-
dzę to nie tylko problem SLD, ale
i całej lewicy. Niestety, liderzy nie
mają chyba szans na porozumienie
i każdy z nich czeka na błędy rywa-
la. To przeszkadza w konstruktyw-
nym działaniu i powoduje wewnętrz-
ny paraliż. Z pewnością potrzebny
jest jakiś przełom.
– Co mogłoby go stanowić?
– Trzeba wrócić do jednego
ośrodka kierowniczego w SLD.
– Jak Pan ocenia zamiesza-
nie wokół in vitro?
– Jestem zdegustowany dysku-
sją i stanowiskiem Kościoła na ten
temat. Metoda in vitro to walka o ży-
cie, a nie z życiem.
– Jak długo po-
trwa małżeństwo
PO z PSL?
– Może potrwać
do końca kadencji,
bo dostrzegam coraz
widoczniejsze zmia-
ny w charakterze
Polskiego Stronnic-
twa Ludowego, któ-
rego działacze sporo
się nauczyli i są bar-
dziej układni niż
przed laty. Dziś są
też bardziej chętni
i do władzy, i do ko-
alicji. Problem może
się pojawić wtedy,
gdy PO zacznie tra-
cić w sondażach. Ten
rok będzie z pewno-
ścią ciężki dla go-
spodarki i obywate-
li, globalny kryzys
nas nie ominie. Du-
żo zależy jednak od
tego, co się będzie
działo w Niemczech, jako że pań-
stwo to jest naszym największym ko-
operantem gospodarczym. Gdy sy-
tuacja się pogorszy, pojawi się skłon-
ność do negatywnej oceny PO i zro-
dzą się wątpliwości w PSL.
– Czy Leszek Miller wycią-
gnął wnioski z klęski, jaką po-
niósł w ostatnich latach, wiążąc
się z liberałami i Kościołem?
– Nie wiązałem się nigdy z Ko-
ściołem. Niech mi ktoś poda choćby
jeden akt czy zapis korzystny dla Ko-
ścioła z czasów, gdy byłem premie-
rem! To nie ja jeździłem papamobi-
lem i do Watykanu. Miałem do speł-
nienia – w imieniu SLD – ważny cel
strategiczny: wprowadzenie Polski do
Unii Europejskiej. Trzeba też było
wygrać referendum. W tym czasie du-
ża część ludzi Kościoła była prze-
ciwna mojemu rządowi i wejściu Pol-
ski w struktury unijne. Właśnie dla-
tego nie chcieliśmy kolejnego podzia-
łu czy konfliktu. Czasami jest tak, jak
mówił francuski monarcha – „Paryż
wart jest mszy”. W naszym przypad-
ku Unia warta była pewnych poświę-
ceń. Zatem moje działania nie były
błędem, jak je wielu oceniało, a re-
alizacją ważnego celu strategicznego.
– A Pana mariaż z Samoobro-
ną również nie był błędem?
– Nie ukrywałem, że zależało mi
na znalezieniu się w Sejmie, na udzia-
le w pracach komisji badającej spra-
wę śmierci Blidy, jako że mam stare
porachunki z Ziobrą, który był spraw-
cą tej tragedii. Miałem nadzieję, że
Samoobrona przekroczy pięciopro-
centowy próg i znajdzie się w parla-
mencie, ale stało się inaczej i ponio-
słem ogromne koszty z powodu tego
błędu. Dziś muszę przyznać, że gdy
wówczas chodziłem ulicami Łodzi,
wielu mieszkańców mi mówiło: „Pa-
nie Leszku, jest pan na złej liście”.
– Leszek Miller w 2010 i 2011
roku...
– Jest piękny aforyzm Woody’ego
Allena: „Jak chcesz rozśmieszyć Pa-
na Boga, to mów o swoich planach”.
Przykład pana Rokity i innych po-
twierdza, że lepiej nie zdradzać
przedwcześnie swoich zamierzeń.
Rozmawiał
RYSZARD PORADOWSKI
KKoośścciióółł ssttaałł ssiięę zzaacchhłłaannnnyy
ROZMOWA Z BYŁYM PREMIEREM LESZKIEM MILLEREM
1
12
2
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Najmłodsze mają około 20 lat,
najstarsze – nawet 80. Choć w Pol-
sce jest około 60 tysięcy kobiet po
leczeniu nowotworu piersi – więk-
szość żyje w cieniu. Nie chcą mówić
o swojej chorobie. Przeżywają prze-
różne dramaty, bo na początku pra-
wie żadna nie ma tyle siły, aby w po-
jedynkę zmierzyć się z policzkiem
od losu. Rolą stowarzyszeń skupia-
jących amazonki jest przełamanie tych
barier. Poprzez uświadamianie wagi
profilaktyki, zachęcanie Polek do bez-
płatnych badań, na które wciąż za
rzadko przychodzą, poprawę wiedzy
społeczeństwa na temat tego rodza-
ju nowotworu, wsparcie psychiczne
oraz pomoc praktyczną dla kobiet po
mastektomii, a także – integrację śro-
dowiska kobiet dotkniętych chorobą
nowotworową piersi.
Dlaczego to aż tak ważne? Dia-
gnoza: „Ma pani raka” nawet najsil-
niejszą ścina z nóg. Wtedy wydaje się,
że ziemia się wali. Ani rodzina, ani
przyjaciele – nikt zwykle nie radzi so-
bie z tą nową dramatyczną sytuacją.
Regina Zalech, prezeska biało-
stockiego Klubu Amazonek, usłysza-
ła te słowa ponad 6 lat temu. Do dziś
nie potrafi o tej chwili mówić bez emo-
cji. – Kiedy trafiłam na oddział, byłam
zdołowana, nie chciałam z nikim roz-
mawiać, o nic pytać. Cały czas stałam
w oknie i płakałam – wspomina.
Pierwsza operacja – częściowe uję-
cie piersi i węzłów chłonnych. O pro-
tezach nie chciała słyszeć. W końcu
straciła tylko część piersi. Już tydzień
później okazało się, że trzeba ampu-
tować całą. Komórki nowotworowe
w przewodzie mlekowym. Wtedy pę-
kła. – Każda z nas zastanawia się,
„dlaczego ja?”, nasuwają się pyta-
nia, co będzie dalej. Kiedy do takich
kobiet przychodzi „amazonka”, a więc
ta, która przeszła przez to wszystko
– przez diagnozę, leczenie, operację
– ona jest wiarygodna, mówi Zalech.
Życie po operacji zmienia się
w niemal każdym aspekcie. Od ama-
zonek kobieta dowiaduje się wszyst-
kiego: jak się gimnastykować, w któ-
rym sklepie kupić odpowiednią bie-
liznę – taką, która nie uciska i ma
kieszonkę na protezę – oraz perukę
i że raz na dwa lata refunduje ją NFZ,
podobnie jak protezę.
Amazonki ochotniczki działają
społecznie. Najpierw muszą być wy-
leczone, nabrać dystansu, później
przeszkolone przez psychologa. Do-
piero wówczas mogą wyjść do cho-
rych. Te z Białostockiego Centrum
Onkologicznego przychodzą na od-
działy dwa razy w tygodniu. Grupa
ochotniczek to trzon każdego klubu.
To one nadają rytm pracy, one tra-
fiają do tych najbardziej psychicznie
załamanych. Nie zawsze chora wie-
rzy lekarzowi, pielęgniarce. A kiedy
usłyszy, że któraś z amazonek jest
po operacji 5 lat, inna 10, a jeszcze
inna ponad 30 – przychodzi optymizm.
Wiara w to, że i jej się uda. To waż-
ne, bo po usunięciu piersi naruszona
jest statyka organizmu, ręka jest przy-
kurczona, każdy normalny dotąd ruch
sprawia ból. Trzeba ćwi-
czyć. Kiedy Regina Za-
lech trafiła na rehabilita-
cję, była pewna, że nie
da rady nic zrobić, żeby
jej lewe ramię było tak sa-
mo sprawne jak przed
operacją. – Wtedy okaza-
ło się, że otaczają mnie
kobiety takie same jak ja.
Niektóre po amputacji
obydwu piersi. I ćwiczą,
ruszają się. Wtedy nastą-
pił przełom – mówi pani
Regina.
Z sali rehabilitacyjnej
droga do Klubu Amazo-
nek była już krótka.
Pierwszy raz poszła bez
przekonania, a już na
pewno bez planów, że zo-
stanie. Ale kiedy zobaczy-
ła dziesiątki roześmianych
dziewczyn, stało się jasne,
że to miejsce, w którym
znajdzie najlepsze wspar-
cie. – Po raz pierwszy po-
myślałam, że ja też mo-
gę normalnie żyć – wspo-
mina.
⁄
⁄
⁄
Jednym z podstawo-
wych warunków całkowi-
tego wyleczenia raka pier-
si jest wczesne wykrycie
choroby i odpowiednia
diagnostyka. Tymczasem
w Polsce w co czwartej po-
radni mammograficznej
(finansowanej
przez
NFZ!) stoi niesprawny
sprzęt, a lekarze wydają
błędne diagnozy. Ama-
zonki, które przez ponad 20 lat dzia-
łalności zrobiły niezwykle wiele dla
jakości życia i lecze-
nia kobiet po ma-
stektomii, prowa-
dzą kolejne batalie.
– Ważne jest nie
tylko to, żeby mó-
wić o raku piersi,
żeby tę chorobę
skutecznie odde-
monizować i prze-
konać nawet dwu-
dziestolatki do re-
gularnych badań.
Równie istotna jest
standaryzacja wy-
krywania raka pier-
si, leczenia i reha-
bilitacji, które obo-
wiązywałyby
we
wszystkich placów-
kach służby zdro-
wia. Żeby kobieta,
która zachoruje pod
Koszalinem, miała
takie same szanse
jak ta, która miesz-
ka w Warszawie
– mówi Krystyna
Wechmann, prezes Federacji Stowa-
rzyszeń „Amazonki”.
Wyrównanie standardów leczenia
to obecnie główny cel polskich ama-
zonek. One same wiedzą najlepiej,
czego brakuje im najbardziej. Dlate-
go wśród postulatów zgłoszonych pod-
czas ogólnopolskiej debaty „Rak pier-
si w Polsce. Między prawdą nauki
a polityką czekania na cud” zorgani-
zowanej w Warszawie pod koniec li-
stopada ubiegłego roku znalazły się
ponadto: stworzenie pracowni mam-
mograficznych, które zapewnią wia-
rygodne wyniki i ich rzetelną anali-
zę; zwiększenie liczby onkologów i pa-
tologów w Polsce; równy dostęp do
nowoczesnych terapii uwzględniają-
cych przełomowe leki, które w kra-
jach zachodnich traktowane są jako
standard w leczeniu chorych na raka
piersi, bez względu na miejsce za-
mieszkania, wiek czy czas zachoro-
wania pacjentki; wprowadzenie re-
fundacji zabiegów dotyczących korek-
ty chirurgicznej drugiej piersi (dotąd
NFZ finansuje wyłącznie rekonstruk-
cję amputowanej piersi); wprowadze-
nie refundacji rękawów przeciwobrzę-
kowych dla pacjentek po amputacji
piersi; skrócenie procedur dostępu do
leczenia oraz zapewnienia ciągłości
leczenia, także w przypadku jego
zmiany; możliwość korzystania w trak-
cie leczenia z profesjonalnej pomo-
cy psychologicznej i rehabilitacyjnej.
Walczą, bo współczesne amazon-
ki to kobiety dzielne i silne, które
z blizny po odjętej piersi uczyniły swą
tarczę. Chcą pokazać, że chorobę da
się pokonać, a skutki leczenia zmini-
malizować.
Że życie bez piersi to nie koniec,
a początek drogi, że odpowiednio
wcześnie zrobione badanie ratuje ży-
cie – postanowiły pokazać najmłodsze
amazonki. Żadna z nich nie ukończy-
ła jeszcze 34 lat, kiedy usłyszała dia-
gnozę. I choć każda ten moment prze-
trwała inaczej, wszystkie wyszły z tej
walki cało. To właśnie chcą pokazać
światu. Że można cieszyć się życiem,
śmiać się, śpiewać i tańczyć. Że moż-
na kochać, a nawet urodzić dziecko.
Że można wygrać życie. Bo – jak
stwierdziła Enia, jedna z młodych ama-
zonek – kobiecość jest w głowie, a nie
w biustonoszu.
WIKTORIA ZIMIŃSKA
wiktoria@faktyimity.pl
W Federacji Stowarzyszeń „Amazonki”
zrzeszonych jest około 25 tysięcy kobiet
po mastektomii. Radosne, otwarte, szczere
i zawsze chętne, aby pomóc.
Rak piersi w Polsce stanowi po-
nad 20 proc. wszystkich nowo-
tworów złośliwych u kobiet,
a u tych w wieku 40–55 lat jest
pierwszą przyczyną zgonów. Co
roku notuje się 12 tysięcy no-
wych przypadków raka piersi,
z czego niemal 5 tysięcy kończy
się śmiercią. Jedną z przyczyn
tak dużej umieralności z powo-
du tych nowotworów jest mała
liczba badań przesiewowych,
w tym badań genetycznych, dzię-
ki którym można by rozpoznawać
osoby obarczone ryzykiem gene-
tycznym. W Polsce ponad 50
proc. nowo rozpoznanych przy-
padków raka piersi zalicza się do
stanów zaawansowanych, a tyl-
ko ok. 20–30 proc. do pierwsze-
go stopnia zaawansowania. Dla
porównania – w USA rak piersi
w pierwszym stopniu zaawanso-
wania stanowi 50–60 proc. przy-
padków, a w Szwecji aż 80 proc.
(źródło: www.amzonki.com.pl)
N
Niie
ejje
ed
dn
na
a zz jje
ed
dn
ną
ą
N
Niie
ejje
ed
dn
na
a zz jje
ed
dn
ną
ą
1
13
3
Ś
więta Lipka (gm. Reszel,
woj. warmińsko-mazur-
skie) to znane sanktu-
arium maryjne obsługiwa-
ne przez mających tam
pokaźne latyfundia jezuitów, rezy-
dujących w miejscowym Domu Za-
konnym przy parafii Nawiedzenia Naj-
świętszej Maryi Panny.
Część wyłudzonych przed wieka-
mi parafialnych dóbr w Świętej Lip-
ce przejęło po wojnie państwo, więc
gdy nastała demokracja, mnisi upo-
mnieli się o ich zwrot. Od kilkuna-
stu już lat zajmuje się tym Komisja
Majątkowa powołana w 1989 r. przez
rząd i Episkopat do „postępowania
regulacyjnego”, przejawiającego się
w „przywracaniu kościelnym osobom
prawnym własności upaństwowionych
nieruchomości lub ich części” w przy-
padku, gdy zabrano je z naruszeniem
prawa (cyt. z Ustawy o stosunku pań-
stwa do Kościoła katolickiego).
Już 28 maja 1993 r., czyli ekspre-
sowo, na tajnym posiedzeniu w War-
szawie zapadł werdykt przyznający wie-
lebnym – oprócz latyfundiów – dział-
kę o powierzchni 3 tys. mkw. z usytu-
owanym na niej i pozostającym do-
tychczas we władaniu gminy budyn-
kiem mieszkalnym nr 13.
Komisji nie dręczyło sumienie, że
oddaje w niewolę zakonu ludzi tam za-
mieszkujących, bo mnisi załatwili sobie
wcześniej podkładkę. Był to „protokół
uzgodnień” z 27 stycznia 1993 r. mię-
dzy burmistrzem Reszla i kierownikiem
Urzędu Rejonowego w Kętrzynie a pro-
boszczem parafii Nawiedzenia NMP,
w którym to dokumencie gmina zobo-
wiązywała się do „poczynienia usilnych
starań o zapewnienie lokali zamiennych”
mieszkańcom rzeczonego budynku, że-
by ojczulkom żadne dziady się po go-
spodarstwie nie pałętały.
⁄
⁄
⁄
Hieronima L. jest dzisiaj ciężko
schorowaną, emerytowaną nauczyciel-
ką. Lokal w przejętym przez jezuitów
budynku przyznano jej w sierpniu
1963 r. w związku z zatrudnieniem
w miejscowej szkole podstawowej,
gdzie pracowała nieprzerwanie przez
37 lat. Dwa pokoje z kuchnią, ła-
zienka – w sumie bardzo przyzwoite
59 mkw., ale na początku warunki by-
ły spartańskie.
– Razem z mężem doprowadzili-
śmy do budynku bieżącą wodę, wy-
konaliśmy kanalizację, postawiliśmy
piece grzewcze, wymieniliśmy okna,
podłogi, drzwi... Wyremontowaliśmy
na własny koszt cały budynek, nie wy-
łączając nowych dachówek i nawet
klatkę schodową ozdobiliśmy boaze-
rią. Mąż dobudował też garaż i do-
mek letniskowy. Stworzyliśmy napraw-
dę przytulne gniazdko – wspomina
pani Hieronima.
Po śmierci małżonka (zmarł przed
czternastoma laty) pozostała tam ra-
zem z córką Agnieszką. Systematycz-
nie płaciła czynsz nowym właścicielom,
więc nikt jej nie szarpał, ale w końcu
jezuitom się znudziło...
⁄
⁄
⁄
Aktem notarialnym z 20 kwietnia
2004 r. (Repertorium A nr 1911/2004)
ksiądz Edmund Lenz – ówczesny
superior (przełożony) Domu Zakon-
nego Towarzystwa Jezusowego
w Świętej Lipce – ofiarował nierucho-
mość (działkę wraz z domem i loka-
torami) na rzecz swojej centrali, czy-
li Prowincji Wielkopolsko-Mazowiec-
kiej w Warszawie, który to fakt zapi-
sano w księdze wieczystej nr 3894.
Władze prowincjalne przycisnęły
gminę, żeby ta sprężyła się z wyko-
naniem uzgodnień sprzed 11 lat, bo
już 25 czerwca 2004 r. administracja
Budynków Mieszkalnych w Reszlu
(mieście słynnym ostatnim w Europie
spaleniem na stosie „czarownicy”) zło-
żyła mocno słabującej na zdrowiu
wdowie propozycję: lokal zastępczy
w Reszlu (ok. 6 km od Świętej Lip-
ki) na strychu trzypiętrowego budyn-
ku przy ul. Kolejowej 16.
– Nie mogłam przyjąć tego miesz-
kania z kilku powodów. Przede wszyst-
kim była to kompletna ruina z prze-
ciekającym dachem. Nie miałam
ani sił, ani odpowiednich
zasobów finansowych,
żeby to wszystko remon-
tować. Cały dorobek mo-
jego życia był przecież
w Świętej Lipce – tłuma-
czy kobieta.
„Udostępniony Hiero-
nimie L. lokal zastępczy
nie był wyposażony
w urządzenia techniczne
typu kuchnia gazowa, zle-
wozmywak, wanna, musz-
la, sedes...” – czytamy
w opinii biegłego rzeczo-
znawcy.
– Był to pokój z kuch-
nią i łazienką. Gmina twier-
dziła, że mają powierzchnię 52
metrów, podczas gdy później
okazało się, że zaledwie 44 – żali
się pani Hieronima.
Mnichów takie szczegóły jednak
nie obchodziły i trzy dni po złożeniu
przez gminę emerytowanej nauczyciel-
ce propozycji zamieszkania w norze
przy ul. Kolejowej, kuria prowincjo-
nalna jezuitów wezwała ją do „dobro-
wolnego opróżnienia zajmowanego
mieszkania i przeprowadzenia się do lo-
kalu zastępczego” – czytamy w piśmie
z 28 czerwca 2004 r.
Po miesiącu bezowocnego oczeki-
wania ks. Lenz wypowiedział L. umo-
wę najmu mieszkania „ze skutkiem
rozwiązującym na dzień 31 sierpnia 2004
roku”, jednocześnie wzywając ją do „nie-
zwłocznego przekazania zajmowanego
lokalu po rozwiązaniu umowy najmu”.
– Rozmawiałam z księdzem Len-
zem, prosząc o możliwość pozosta-
nia w mieszkaniu. Tyle sił i pienię-
dzy w nie włożyliśmy z mężem. Przy-
pominał mi go tam każdy zakama-
rek... Argumentowałam w rozmowie
z superiorem, że jego poprzednicy za-
pewniali mnie, że z dalszym zamiesz-
kiwaniem w Świętej Lipce nie będzie
problemu. Usłyszałam w odpowiedzi,
że to nie on obiecywał i zostałam sprze-
dana przez gminę, więc jeśli nie przyj-
mę proponowanego lokalu w Reszlu,
to może nam co najwyżej dać wol-
ną celę w klasztorze z dostępem do
umywalki. „Jest pani stworzona do
niesienia krzyża” – powiedział. No
i wkrótce przybili mnie do tego krzy-
ża – płacze kobieta.
Najpierw zablokowali matce i cór-
ce dostęp do piwnicy. Później odcię-
li im energię elektryczną, przecinając
główny przewód doprowadzający prąd
oraz demontując licznik, aż wreszcie
zamknęli dopływ wody oraz główne
wejście do budynku, zmuszając do no-
cowania kątem u znajomych.
– Ludzie proboszcza pod pretek-
stem przygotowań do remontu celo-
wo niszczyli dom, zdejmując rynny
i część dachówek. Najbardziej aktyw-
ny był zakonnik Andrzej M., który
posuwał się nawet do odsyłania naszej
korespondencji do adresata, w ogóle
nie informując mamy o przychodzą-
cych listach – dodaje Agnieszka.
⁄
⁄
⁄
15 listopada 2004 r. do Wy-
działu I Cywilnego Sądu Re-
jonowego w Kętrzynie wpły-
nęło powództwo Domu Za-
konnego Towarzystwa Je-
zusowego w Świętej Lipce
przeciwko
Hieronimie
i Agnieszce L. Zakon żą-
dał eksmisji kobiet.
W toku procesu jezu-
ici okazali nadzwyczajną
wprost łaskawość, deklaru-
jąc gotowość zapłacenia za
instalację niezbędnych do ży-
cia pań L. sanitariatów w spe-
lunie przy ul. Kolejowej 16
w Reszlu, a nawet „pokrycia
kosztów transportu i zamontowa-
nia wzmiankowanych urządzeń”
– czytamy w aktach sprawy.
Żeby zaś nie być gołosłownym,
zakon zapłacił z góry. Powalają-
ce na kolana... 2 tys. zł, które szyb-
ciutko i nie czekając na końcowe roz-
strzygnięcie, świątobliwi mężowie
wpłacili na rachunek gminy Reszel,
co spotkało się z ogromnym – zapi-
sanym w uzasadnieniu wyroku – uzna-
niem sądu...
„Powód wykazał się daleko idącą
troską o ugodowe rozwiązanie zaistnia-
łego sporu oraz o zapewnienie pozwa-
nej lokalu zastępczego o standardzie
nawet przewyższającym dotychczas
zamieszkiwany przez nią lokal. (...) nie
tylko zobowiązał się do zapewnienia po-
zwanej wszelkiej możliwej pomocy przy
przeprowadzce, lecz także ponosił na-
kłady finansowe na rzecz podniesienia
standardu przyznanego jej lokalu za-
stępczego. W praktyce sądu tego ro-
dzaju postępowanie strony powodowej
nie znajduje dotychczas precedensu”
– stwierdziła asesor, wyrokując w imie-
niu Rzeczypospolitej Polskiej o eks-
misji L. i przywołując w uzasadnieniu
jakąś wielebną osobę sprawującą nie-
istniejący urząd „prowincjała klasz-
toru oo Jezuitów w Świętej Lipce”!
Wyrzucanym na bruk kobietom
dostało się też za ich brzydki upór.
„Zachowanie się pozwanej Hieroni-
my L wskazuje na dążenie do unie-
możliwienia powodowi za wszelką cenę
dysponowania przedmiotowym lokalem
zgodnie z przeznaczeniem, tj. na dzia-
łalność religijną” – czytamy w uzasad-
nieniu wyroku z 28 czerwca 2005 r.
Znajdujemy tam również krótką
wzmiankę, że w trakcie procesu panią
Hieronimą musieli zająć się lekarze
specjaliści z Olsztyna. W ich orzecze-
niu z 5 maja 2005 r. stoi jak byk, że
bezpośrednią przyczyną rozstroju zdro-
wia emerytowanej nauczycielki było
zagrożenie eksmisją z domu, w którym
spędziła niemal całe dorosłe życie...
⁄
⁄
⁄
20 października 2006 r., pod nie-
obecność obu kobiet w mieszkaniu,
skrzyknięta przez jezuitów ekipa zli-
kwidowała wszelkie pozostałe tam po
nich ślady.
– Część rzeczy wywieźli na ul. Ko-
lejową do Reszla, a resztę – po prze-
piłowaniu kłódki – wrzucili do wy-
budowanego przez męża garażu.
Wszystko zdemolowane, leżące ni-
czym na wysypisku śmieci. Trudno się
zresztą dziwić, skoro również ja zo-
stałam potraktowana przez księ-
ży i nasze państwo jak śmieć – za-
uważa pani Hieronima.
W art. 54 ustawy Karta nauczy-
ciela znajdujemy klauzulę: „Nauczy-
ciel po przejściu na emeryturę lub ren-
tę zachowuje prawo do zajmowania
mieszkania”. No, chyba że wola du-
chowieństwa jest inna...
Intrygowała nas jeszcze jedna kwe-
stia: jakim cudem sąd w Kętrzynie nie
dostrzegł, że stroną inicjującą pro-
ces o eksmisję nie jest aktualny wła-
ściciel nieruchomości, czyli Prowin-
cja Wielkopolsko-Mazowiecka Towa-
rzystwa Jezusowego, lecz ichni Dom
Zakonny w Świętej Lipce, który pół
roku wcześniej notarialnie podarował
centrali grunt wraz z budynkiem?
– Ten cud to zagubiona gdzieś
księga wieczysta nr 3894, której do-
prawdy nikt już nigdy nie zobaczy, bo
pewnie trzeba byłoby unieważnić ca-
ły proces – sugeruje te tajemnicze zja-
wiska urzędnik sądowy z Kętrzyna.
Co dzieje się dzisiaj z paniami L.?
Przed sądem w Kętrzynie starają się
właśnie o prawo do najmu choćby spe-
lunki przy ul. Kolejowej w Reszlu, bo-
wiem gmina stwierdziła, że skoro nie
chciały od wielebnych byle czego, to
nie dostaną nic...
ANNA TARCZYŃSKA
Owdowiała
emerytowana
nauczycielka
wylądowała na bruku,
bo dom, w którym
mieszkała przez ponad
40 lat, Komisja
Majątkowa oddała
Kościołowi...
Ś
Św
wiię
ętta
a lliip
pa
a
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
1
14
4
ZE ŚWIATA
Frajda dla szarych Amerykanów
(tych, co nie wpędzają nikogo
w kompleksy liczbą szarych komó-
rek) to – prócz parad – festiwale.
Nic wysublimowanego, Boże broń:
muszą być pokazy, muzyka (umpa-
-pa), fajerwerki, dużo jedzenia.
Jedzenie jest – obok napełnia-
nia portfela – kluczową aktywnością
mieszkańców USA. Co weekend,
jak Ameryka długa i szeroka, od-
bywają się setki imprez typu „food
festival”: kramy z kulinariami plus
występy muzyczne – country and we-
stern głównie. W tym smakowitym
być może, ale monotonnym pejza-
żu wyróżniają się nietypowe festi-
wale gastronomiczne.
Normalnie w USA nie
można kupić jąder lub za-
mówić przyrządzonych
z nich potraw. Lukę wypeł-
niają właśnie festiwale. Na
odbywającym
się
od
ćwierćwiecza Testicle Fe-
stival w Olean w stanie
Montana gwoździem pro-
gramu jest degustacja sma-
żonych w oliwie indyczych
jąder zwanych „górskimi
ostrygami” (patrz zdjęcia).
Na Turkey Festival w Mu-
tley w stanie Illinois ścią-
gają tysiące ludzi. Rocky
Mountain Oyster Festival
w Throckmorton w Teksa-
sie można zamknąć w trzech sło-
wach: bycze jaja, tłok i mlaskanie.
Skoro jesteśmy przy jajach: Abe-
rville w Luizjanie zaprasza na Giant
Omlette Celebration, gdzie kucharze
krzątają się przy produkcji omletu
z 5 tys. jaj w pikantnym sosie cajun.
Rzucanie kawonami wypełnia
4 dni obchodów festiwalu Water-
melon Thump w Luling w Teksa-
sie. Jest jeszcze jedzenie melonów
na czas i konkurs plucia pestkami.
Gilroy w Kalifornii uważa się za świa-
tową stolicę czosnku. W czasie 3 dni
trwania Gilroy Garlic Festival rok
w rok od 30 lat 100 tys. ludzi poże-
ra 2,5 tony czosnku w różnych po-
staciach – lodów, lizaków i czosnko-
wych napojów nie wykluczając.
Kluczowym daniem World Grits
Festival w St. George w Płd. Karo-
linie są placki i płatki kukurydzia-
ne. Na Rattlesnake Festival (Wau-
rika w Oklahomie i San Antonio
na Florydzie) konsumuje się schwy-
tane w okolicy i usmażone w oleju
grzechotniki. Ozdobą festiwalu Wa-
ikiki SpamJam jest puszkowana mie-
lonka, uwielbiana na Hawajach.
Znacznie oryginalniejsze potrawy ser-
wuje się na festiwalu w Marlinton
w Zachodniej Wirginii: wszystko, co
zabijają samochody na drodze. Go-
ście nie jedzą jednak autentycznej pa-
dliny, ale egzemplarze fauny, które
najczęściej przegrywają wyścig z pę-
dzącym samochodem: jelenie, szopy
pracze, króliki, ptaki, psy, koty.
Są jednak i tacy wielbiciele fe-
stiwali w USA, którzy nad jedzenie
przedkładają emocje sportowe. Nie
nudzą się! Kalifornia zaprasza ich
na Horned Toad Derby do Coalin-
ga, gdzie kibicują wyścigom rogatych
ropuch oraz innych miłych stworzeń.
Sport z jedzeniem łączy Festival
w Eau Claire w Michigan, gdzie bie-
rze się udział w konkursie plucia
pestkami czereśni na odległość. Hay-
ward w Wisconsin to pole do popi-
su dla drwali: konkurencje obejmu-
ją rąbanie, piłowanie, turlanie i wspi-
nanie się na drzewa. Emma Craw-
ford Coffin Races w Manitou Springs
w Kolorado to rozrywka dla graba-
rzy: wyścig trumien. Nietypowe po-
jazdy królują też w Oatman w Ari-
zonie podczas Bed Races. Zawod-
nicy w piżamach ścigają się ulicami
miasta na łóżkach (dwójka ciągnie,
dwójka pcha, jeden kieruje).
W Chandler w tym samym stanie
dżokeje dosiadają pod-
czas Ostrich Festival stru-
si, a po wyścigach publicz-
ność zajada się hambur-
gerami z tych ptaszysk.
W Susex w Delaware
z amatorskich dział strze-
la się na odległość melo-
nami. Mekką dyskoboli-
-amatorów jest Beaver
w Oklahomie: podczas
World Cow Chip Thro-
wing Championships rzu-
ca się wysuszonymi kro-
wimi plackami. W Talke-
etna na Alasce umiejęt-
nościami popisują się sa-
motne, młode dzierlatki:
Zawody Kobiet z Dziczy
obejmują zbieranie drzewa, nosze-
nie wody, strzelanie oraz otwieranie
puszek piwa na czas, czyli konku-
rencje prezentujące kwalifikacje do
życia na surowym łonie Alaski.
Z festiwali wabiących konkret-
ne grupy społeczne wart wspomnie-
nia jest National Hobo Conven-
tion w Brit w Iowa, czyli Krajowa
Konwencja Włóczęgów. Jest bazar,
parada, czytanie poezji. Gdy nad-
chodzi noc, uczestnicy konwencji
układają się do snu w krzakach ko-
ło torów.
PZ
Chleba i festiwali
Popęd płciowy jest najsilniej-
szym z popędów człowieka
i dlatego Kościół zwalcza seks, bo odciąga ludzi od religii i modlitwy.
Okazuje się jednak, że są pokusy, wobec których blednie nawet po-
kusa seksu. Firma Harris Interactive przeprowadziła sondaż, z którego
wynika, że prawie połowa kobiet wolałaby zrezygnować na dwa tygo-
dnie z seksu, niż przez ten czas obyć się bez dostępu do internetu. Uro-
ki kopulacji są nieco ważniejsze dla panów: tylko 30 proc. mężczyzn
wolałoby z niej zrezygnować, by móc surfować po sieci. 30,5 proc. in-
dagowanych prędzej wyzbyłoby się pożycia fizycznego przez rok, niżby
miało się przez ten czas męczyć bez dostępu do internetu. 84 proc. in-
dagowanych twierdzi, że sieć pozwala im zaoszczędzić pieniądze.
Z internetem przegrywa nie tylko seks, ale i telewizja: większość
dorosłych wolałoby obyć się przez dwa tygodnie bez telewizora niż przez
tydzień bez komputera. Ale seks przegrywa nawet z telewizorem. Wa-
runek: musi to być plazma.
ST
Podczas Bożego Narodzenia
2008 Maria Dziewica urodzi-
ła Jezusa. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak...
Jak najbardziej dosłownie. W szpitalu w Limie. 20-letnia Peruwian-
ka Virgen (Dziewica) Maria Huarcaya powiła 3,5-kilogramowego Je-
susa. Mężem Marii Dziewicy jest... stolarz, Adolfo Huamani.
Tu się podobieństwa kończą. Adolfo byłby urażony sugestiami o dzie-
worództwie! Jeszcze kilka dni przed porodem rodzice zamierzali nadać
potomkowi imię upamiętniające sławnego futbolistę, ale ponieważ przy-
szedł na świat akurat w święta, plan został zmodyfikowany.
Miejmy nadzieję, że Jesus, gdy dorośnie, nie będzie zadzierał z miej-
scowymi Żydami ani zakładał nowej sekty...
TN
Włamywacz, który wtargnął
do domu w Portland w sta-
nie Oregon, całkowicie błędnie oszacował zdolności obronne jego
właścicielki.
Widząc 88-letnią staruszkę, skonstatował, że z jej strony nie może
mu grozić żadne niebezpieczeństwo. Złapał ją za głowę i popchnął na
krzesło. Niespodziewanie napadnięta wyciągnęła rękę i ucapiła jądra ban-
dyty, ściskając je. Ten wrzasnął, wyrwał się i uciekł. Policja wkrótce do-
padła trzymającego się za podbrzusze osobnika i przymknęła go. Bo prócz
złego oszacowania możliwości babci, popełnił jeszcze jeden błąd... Na
włam udał się nago.
ST
Uniesienie romantycznej mi-
łości zaczyna się ulatniać po
15 miesiącach (jeśli związek tak długo przetrwa), a po 10 latach
nie ma śladu po ognistym uczuciu.
Takie są statystyki. Nieprawda – stwierdzili właśnie naukowcy z no-
wojorskiego Stony Brook University. Robili aparaturą MRI zdjęcia
mózgu osób 20 lat po ślubie, pokazując im zdjęcia partnera. W przy-
padku niektórych rejestrowano reakcję chemiczną identyczną jak ta, któ-
ra odbywa się, gdy swe zdjęcia oglądają świeżo zakochani. Dotyczy to
jednak tylko 10 proc. małżeństw...
JF
NAJDROŻSZY INTERNET
CHWYT BABCI
MIŁOŚĆ JAK WINO
PRAWIE JAK W BIBLII
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
1
15
5
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
W październiku 2008 roku na
ekrany amerykańskich kin wszedł
dokument zatytułowany „Religu-
lous”. Obraz w Stanach zdążył już
podbić serca widowni i zarobić
kupę kasy. W Polsce raczej go
nie zobaczymy. Księża zabronią.
Dlaczego? Odpowiedź jest pro-
sta. To film o religii. „Religulous”
to połączenie słów religion (religia)
i ridiculous (śmieszny). Jego polskie
tłumaczenie
musiałoby
brzmieć na przykład jak
„Religiotyzm”. Bill Maher,
znany amerykański satyryk,
na samym początku stawia
pytanie: „Jak bystrzy ludzie
mogą wierzyć w narodzenie
z dziewicy?”. Żeby na nie
odpowiedzieć, odwiedza
miejsca ważne dla amery-
kańskich chrześcijan. Jedzie
nawet do Europy i Izraela.
Wszędzie pyta o to samo:
„Ludzie, dlaczego wy w to
wierzycie?”.
Rozmawia z byłym sata-
nistycznym kapłanem, któ-
ry został równie gorliwym
kaznodzieją, zagląda do Mu-
zeum Kreacjonizmu oraz...
muzułmańskich aktywistów
gejowskich.
Wszędzie zadaje trud-
ne pytania. Ludzi pyta, czy
wierzą, że Jonasz naprawdę
siedział trzy dni w brzuchu wielory-
ba, a z kapłanami rozmawia o pie-
niądzach. Na przykład z pewnym
czarnym kaznodzieją: – Widzę, że
lubisz błyskotki? Kaznodzieja odpo-
wiada, że owszem, lubi złoto. – Lu-
dzie powinni dobrze wyglądać – do-
daje. Satyryk puentuje: – Dokładnie
to samo mówią alfonsi o swoich ko-
bietach. Uwieczniona na filmie mi-
na kaznodziei jest bezcenna.
Maher pokazuje idiotyzm ame-
rykańskiego pojmowania religii. Jed-
na z pokazanych przez niego nasto-
latek mówi: „Ja nie nienawidzę ge-
jów. To Bóg ich nienawidzi”. Twór-
ca jeździ do kreacjonistów, rozma-
wia z ludźmi, którzy przekonują, że
każde słowo Biblii należy trakto-
wać dosłownie. Rozmawia z eksge-
jem, który z homoseksualizmu leczy
modlitwą, i z członkiem organizacji
„Byli Żydzi dla Jezusa”, który prze-
konuje, że cuda istnieją i powinien
w nie uwierzyć. Co najważniejsze
– Maher wszystko to robi błyskotli-
wie, z jajem i na dużym luzie.
Udało mu się porozmawiać
z dwoma Jezusami. Jeden
z nich odgrywał tę rolę
w zbudowanym na Florydzie
„Doświadczeniu
Ziemi
Świętej” i miał zamiar prze-
konać Mahera, by ten uwie-
rzył. Drugi to... prawdziwe
drugie wcielenie Jezusa
z Nazaretu. Jezus Miranda
z Puerto Rico twierdzi, że
skoro przyszedł powtórnie
na świat, to nie ma już grze-
chu, a powiedziało mu to
dwóch aniołów. Oczywiście,
żaden z tych Jezusów (sic?)
nie musi pracować...
Omawiany film to nie
tylko satyra – to raczej moc-
na publicystyka, która ma
pokazać, jak wielki poten-
cjał niszczycielski tkwi w fa-
natycznej wierze religijnej.
Maher mówi: „Promuję
wątpliwości. To mój towar”.
BOREJSZA
FFuurraa nnaa oołłttaarrzzuu
A
A
meryka prześcignęła RP w kategorii religii motoryzacyjnej.
W Katolandzie księża traktują samochody (np. policyjne) wodą
święconą, w USA wciągnęli auta do kościoła, przed ołtarz.
Wozy terenowe ford escape, che-
vrolet tahoe i chrysler aspen pro-
dukowane przez „wielką trójkę”
z Detroit stały się bohaterami ob-
rządku w Greatest Grace Temple,
największym kościele w mieście.
Wielka trójka skurczyła się bowiem
dramatycznie i stanęła na krawędzi
bankructwa. Kiedy modlono się
o utrzymanie jej przy życiu i niepo-
większenie rzeszy bezrobotnych
o 3 mln ludzi, w parlamencie USA
trwała debata, czy uratować potęż-
ne do niedawna koncerny zastrzy-
kiem kilkunastu miliardów dolarów.
Z promotoryzacyjnymi modłami pro-
testantów solidaryzują się muzułma-
nie, żydzi i katolicy pod wodzą kard.
Adama Majdy. Zapowiedzieli mo-
dły i post do czasu zakończenia de-
baty w Kongresie USA i wezwali do
tego samego wiernych.
JF
IIddźźcciiee ii „„kkoocchhaajjcciiee”” ssiięę
W
W
ierni kościoła Fellowship Church w Grapewine w Teksasie
wiedzieli, że treść mszy będzie nietypowa, gdy koło pulpitu,
zza którego pastor wygłasza kazania, ujrzeli... łóżko.
Rozwaliwszy się na nim, wieleb-
ny Ed Young, założyciel kościoła,
rzucił swym owieczkom wyzwanie:
seks codziennie, przez bity tydzień!
„Ze smutkiem stwierdzić trzeba
– skonstatował – że religie milczą
w kwestii, w której Bóg nie milczał.
Ale kiedy się pomyśli, to staje się
jasne, że Bóg uprawiał miłość. On
ją wynalazł i pragnął, by prawdziwi
wyznawcy też ją uprawiali”.
Młodym się spodobało, lecz co
bardziej leciwi parafianie poczuli
tremę. Ale cóż, pastorowi się nie
odmawia. Po tygodniu na stronie
internetowej kościoła wierni dzie-
lili się wrażeniami. Były na ogół
pozytywne. Zamężna od 7 miesię-
cy dzierlatka wyznaje, że dzięki ape-
lowi pastora udało jej się wybaczyć
mężowi, który zdradził ją 3 miesią-
ce po ślubie. Trochę gorzej było
w przypadku jej sąsiadki: 22 lata
w obrączce, trójka przychówku.
„Najgorzej było z energią, ale pil-
nowałam, by nie poświęcić wszyst-
kich sił na obowiązki domowe”
– mówi. Niektórym pomysł pasto-
ra nie przypadł do gustu, choć kar-
nie codzienne kopulacje odwalali.
„To zepsuło nasze stosunki, nie ro-
bimy tego z miłości czy pożąda-
nia, ale dlatego, że ktoś nam po-
wiedział” – podsumowują.
PZ
P
Paarraa ddzziieew
wiicczzaa
K
K
ościół papieski z determinacją zakazuje orgazmu przed ślu-
bem. I zakaz ten wynosi na sztandary.
Dyrektywie tej poddali się (przy-
najmniej oficjalnie...) 28-letnia Me-
lody Laluz i 30-letni Claudaniel
Fabien. Para – nauczająca absty-
nencji przedślubnej w szkole kato-
lickiej w Chicago – postanowiła na-
łożyć na siebie zakaz jakichkolwiek
kontaktów cielesnych do chwili sta-
nięcia przed ołtarzem. Jak twierdzą
– nigdy przedtem się nie całowali,
nie byli ze sobą długo sam na sam,
żeby ich co złego nie podkusiło.
W kościele, na ślubnym kobiercu,
odbył się dwuminutowy, dziewiczy
pocałunek. Młodożeńcy obiecują
nadrobić erotyczne zaległości
w trakcie miesiąca miodowego na
Wyspach Bahama.
CS
R
Reelliig
giiootty
yzzm
m
P
onieważ zabobon na świecie nie ustępuje, mno-
żą się różne kuriozalne cuda. Opętani religijną
histerią wierni dopatrują się już to Jezusa na to-
ście, już to Matki Boskiej w postaci zacieku na szy-
bie. Problem stał się tak poważny, że oficjalnie za-
czął go zwalczać... Watykan.
Benedykt XVI przygotował i rozesłał do diecezji
oficjalną instrukcję, jak postępować w przypadku po-
dejrzanych objawień.
Dobrym przykładem jest „święty zaciek”, jaki we
wrześniu ubiegłego roku pojawił się na oknie szpitala
w miejscowości Springfield w amerykańskim stanie Mas-
sachusetts. Otóż w starym, przeznaczonym do wymia-
ny oknie wykruszyła się uszczelka. Powstał zaciek, w któ-
rym okoliczni katolicy dopatrzyli się... postaci Matki
Boskiej, i jęli do okna pielgrzymować.
Amerykanie otoczyli zaciek prawdziwym kultem.
Na przyszpitalnym parkingu koczowały setki ludzi. „Cu-
dacy” zanosili do okna modły, śpiewali pieśni naboż-
ne, odmawiali różaniec. Przed „cudownym” wizerun-
kiem palili świece i składali kwiaty.
Szpital naturalnie był katolicki. Centrum Medycz-
ne Miłosierdzia w Springfield prowadzi zakon Sióstr
Opatrzności, a one – choć zarządziły specjalistyczne ba-
dania zacieku – to nie zabroniły się do niego modlić.
W obliczu nowej instrukcji papieża Benedykta będą
musiały zmienić zdanie.
Papież zorientował się chyba, że podobne szopki
kompromitują Kościół dotkliwie. Pisze bowiem, iż „pla-
ga fałszywych cudów odwraca uwagę wiernych od prze-
kazu Kościoła”.
B16 zaleca biskupowi, na którego terenie doszło do
cudu, by najpierw profilaktycznie wszystkiemu zaprze-
czył, a świadkom surowo nakazał milczenie. A następ-
nie oddał ich w łapy obiektywnej, ateistyczno-katolic-
kiej komisji lekarskiej, która ustali, czy delikwenci aby
na pewno mają równo pod sufitem.
Potem druga komisja, złożona z uczonych teologów,
sprawdzi ich wiedzę religijną. Jak to zwykle w Koście-
le bywa, im bardziej prymitywni okażą się świadkowie
cudu, tym lepiej. Wówczas spada bowiem ryzyko, że
treść swojego „objawienia” gdzieś wyczytali, a „cud na
szybie” sprokurowali wedle internetowej instrukcji.
Wreszcie kandydaci na nowe „dzieci z Lourdes”
zostaną poddani obróbce... egzorcystów, którzy so-
bie tylko znanymi metodami ustalą ponad wszelką
wątpliwość, czy nie przemawia poprzez nich Książę
Ciemności.
Dopiero z kompletem zaświadczeń cud na szybie
zostanie uznany za legalny i będzie go można czcić.
Jak w Springfield, gdzie siostra Kathleen M. Sulli-
van z zakonu Sióstr Opatrzności uznała zanoszenie
modłów do świętego zacieku za... świadectwo wiary.
„To wiele mówi o społeczności, która przybyła zoba-
czyć cud. Świat, kraj, a także społeczność pogrążone
są w chaosie, dlatego wielu z nas poszukuje znaków
nadziei i pokoju. Od kilku dni ludzie uznali za tako-
wy nasze okno”.
Ale pod warunkiem, że będą zaświadczenia. I że
Kościół przyłoży pieczątkę swej iście niemieckiej biu-
rokracji, od której cuda fałszywe pierzchają. Gdyż Ord-
nung must sein. Jawohl!
MH
P
Paap
piieeżż w
waallcczzyy zz ccu
ud
daam
mii
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
1
16
6
NASI OKUPANCI
Późnym wieczorem 28 września
1978 r. świat obiegła wiadomość
o nagłej śmierci papieża Jana Paw-
ła I. Znaleziono go w łóżku mar-
twego – po 33 dniach pontyfikatu.
Niewątpliwie ktoś się do tej nagłej
śmierci przysłużył, ale to już inny
temat. Niespełna trzy tygodnie póź-
niej kardynałowie elektorzy w licz-
bie 111 dokonali wyboru nowego
papieża. Ósme, i jak się okazało
ostatnie głosowanie, nastąpiło 16
października po godzinie 16. Naj-
więcej głosów, bo aż 99 (wymaga-
nych było 74), uzyskał liczący sobie
wówczas 54 lata arcybiskup krakow-
ski Karol Wojtyła. Po godzinie 18
znad komina nad Kaplicą Sykstyń-
ską tradycyjnie wzniósł się biały dym,
zwiastując dokonanie wyboru, a wraz
z nim padła zwyczajowa formuła:
Habemus papam – „Mamy papie-
ża!”. Karol Wojtyła, od tej chwili
jako Jan Paweł II, został w ten spo-
sób pierwszym papieżem nie-Wło-
chem od czasu wybranego w 1522
roku Hadriana VI, Holendra, i za-
razem pierwszym w historii papie-
żem słowiańskim. Między innymi
dlatego było to tak wielkie zasko-
czenie dla obserwatorów, prasy ka-
tolickiej i wiernych, a jeszcze więk-
sze dla ZSRR i sprzymierzonych
z nim państw socjalistycznych, w tym
również dla władz PRL. Nie ulega
wszakże wątpliwości, że Wojtyła za-
siadł na tronie biskupów Rzymu nie-
przypadkowo, lecz w efekcie powsta-
nia sieci powiązań politycznych, któ-
ra obejmowała nie tylko kardyna-
łów zachodnioniemieckich i ame-
rykańskich, ale też CIA (w ocenie
której wypadł najlepiej); nie tylko
sławetne Opus Dei, ale i Kurię
Rzymską. Istotną rolę odegrały je-
go zdecydowanie antykomunistycz-
ne poglądy i doświadczenia jako
człowieka ze Wschodu.
Zogromu znaczenia tego wy-
darzenia władze PRL początkowo
nie zdawały sobie sprawy. Co praw-
da I sekretarz KC PZPR Edward
Gierek na wieść o wyborze Wojty-
ły na papieża powiedział podobno:
„O rany boskie!”, lecz przeważało
przekonanie, że „lepszy jest dla nas
Wojtyła w Watykanie niż jako pry-
mas Polski” (zwłaszcza Stanisław
Kania celował w tych wypowie-
dziach). Była to oczywiście formu-
ła z gruntu absurdalna, gdyż jako
papież mógł on zrobić w interesie
Krk znacznie więcej, niż gdyby po-
został w Polsce. Charakterystyczna
była reakcja czołowych partyjnych
organów prasowych – „Trybuny
Ludu” i „Żołnierza Wolności”. Na-
zajutrz po wyborze poświęciły one
temu wydarzeniu niezwykle mało
miejsca, zaś informacjami dnia by-
ły konferencje partyjne, posiedze-
nie Rady Wojskowej Układu War-
szawskiego oraz... wykopki ziemnia-
ków prowadzone przez kółka rol-
nicze. Mediami, które wyłamały się
z tej „zmowy milczenia”, były „Ty-
godnik Powszechny” i „Słowo Po-
wszechne”. Ukazały się w nich fo-
tografie Wojtyły, jego szczegółowy
życiorys, liczne komentarze i ana-
lizy, jak również – pomijane skru-
pulatnie przez PRL-owską propa-
gandę – informacje o reakcjach i na-
strojach opinii publicznej w kraju
i za granicą w związku z wyborem
papieża Polaka. Jednak partia bar-
dzo szybko postanowi-
ła przekuć ten nie-
oczekiwany wybór na
swój
sukces,
zaś
w prasie pojawiła się
ideologicznie po-
prawna interpre-
tacja tego wyda-
rzenia. W depe-
szy gratulacyjnej od
najwyższych
władz
państwowych stwier-
dzono m.in.: „Do-
niosła decyzja kar-
dynalskiego kon-
klawe sprawia
Polsce wielką
s a t y s f a k c j ę .
Na tronie pa-
pieskim po
raz pierwszy
w dziejach jest syn polskiego narodu,
budującego w jedności i współdziała-
niu wszystkich obywateli wielkość i po-
myślność swej socjalistycznej Ojczy-
zny”. Czołowy religioznawca PRL,
Wiesław Mysłek, w okolicznościo-
wym komentarzu gotów był wynie-
sienie krakowskiego metropolity wią-
zać z ustrojem socjalistycznym, pi-
sząc: „Wszakże osobowość ta kształ-
towała się w konkretnym świecie,
w określonych warunkach i chociaż
dlatego jest w jakiejś mierze pochod-
ną ogólnego awansu Polski”. W tym
samym tonie szły kolejne interpre-
tacje w „Trybunie Ludu”, z których
wynikało, że wybór Polaka jako gło-
wy Krk był wyrazem uznania dla
ustroju socjalistycznego i przejawem
szacunku dla Polski Ludowej. Suge-
rowano, że powołaniem nowego pa-
pieża jest działanie na rzecz pokoju,
porozumienia i współpracy między
narodami. Pomocne miało mu w tym
być „szczególne doświadczenie jako
Polaka”, który „całą swą czynną dzia-
łalność prowadził w Polsce Ludowej,
w kraju łączącym budownictwo socja-
lizmu ze sprawą pokoju i pokojowe-
go współżycia”.
W istocie nikt się chyba nie łu-
dził, że nowy papież będzie wspie-
rał ZSRR i socjalistyczne inicjaty-
wy. Wojtyła okazał się kontynuato-
rem antykomunistycznej i antyra-
dzieckiej polityki ostatnich Piusów,
choć prawdą jest, że prowadził ją,
stosownie do okoliczności, ostroż-
niej. Już w obliczu jego pierwszej
pielgrzymki do Polski mówiono
o „wdarciu się do sowieckiego im-
perium” i przepowiadano „trzęsie-
nie ziemi aż po Ural”, spodziewa-
jąc się tego, na co papiestwo liczy-
ło od wieków – wielkiego napływu
Słowian do Krk.
Do ostatniej chwili władze PRL
szukały pretekstu, by odwlec pierw-
szą papieską pielgrzymkę do Pol-
ski. Jako przeszkodę podawano m.
in. obchody 35-lecia PRL, zapowie-
dziany VIII Zjazd PZPR, po cichu
liczono również na egoizm kard. Wy-
szyńskiego i jego rywalizację z Woj-
tyłą o większy splendor w polskim
Krk. Kiedy już zgodzono się na przy-
jazd „Ojca Świętego” do Polski
w 1979 r., robiono wszystko, by
nie nastąpił on w maju ze
względu na 900 rocznicę śmier-
ci św. Stanisława ze Szczepa-
nowa i oczekiwany udział Jana
Pawła II w synodzie archidiece-
zji krakowskiej. Wcześniej suge-
rowano, że właściwszym czasem
pielgrzymki byłby jubileusz 600-
-lecia Jasnej Góry, przypadający
w 1982 r. O decyzji wcześniej-
szej wizyty zadecydowała gwał-
towna potrzeba kredytów do-
larowych dla zadłużonej go-
spodarki PRL. Gierek li-
czył, że wizyta ta umocni
prestiż państwa i otworzy
sejfy zachodnich banków.
ARTUR CECUŁA
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (123)
P
Paappiieeżż zz K
Krraakkoow
waa
W październiku 1978 r. na tzw. Stolicy Piotrowej
zasiadł kardynał Karol Wojtyła – nowy, według jednej
z licznych statystyk, 64 papież, który przybrał imię
Jan Paweł II. PRL-owska propaganda sugerowała,
że wybór ten był rezultatem rozwoju socjalizmu w Polsce.
Przed tygodniem napisaliśmy w „FiM”,
że Polska gwałtownie się zmienia, przeżywa
falę spontanicznej laicyzacji, a niezmienna bi-
skupia arogancja jedynie nasila ten proces. Le-
dwo ostatni numer trafił do kiosków, a media
przyniosły kolejny przykład tego procesu.
Katolicka do bólu TVP zapewne zdumio-
nym widzom pokazała reportaż ze zbuntowa-
nej parafii Błonie koło Łęczycy. Miejscowy bi-
skup zdymisjonował tam proboszcza cieszą-
cego się szacunkiem parafian. Wierni zbunto-
wali się i zamknęli kościół przed następcami
swojego byłego duszpasterza. Biskup Zawit-
kowski z Łowicza (ulubieniec Radia Maryja)
zagroził krnąbrnym, że jeśli nie podporząd-
kują się władzy kościelnej, to on po prostu
zlikwiduje tamtejszą parafię.
Zbuntowane owce i arogancki biskup
– można powiedzieć, że to historia, jakich wie-
le. O to właśnie chodzi, że tych historii jest
wiele, co najmniej kilka w ciągu roku. Tego
rodzaju bunty obejmują rocznie tysiące osób
i to na ogół w okolicach bardzo religijnych,
gdzie rzadko dociera antyklerykalna prasa,
a duchowni cieszą się dużym prestiżem spo-
łecznym. W przypadku Błonia bardzo cieka-
we były wnioski, jakie parafianie wyciągnęli
z konfliktu z kurią, i fakt, że nie wahali się
opowiedzieć o nich dziennikarzom: „Myśleli-
śmy dotąd, że Kościół to my, ludzie, a okazu-
je się, że to wyłącznie biskupi”, „Kościół to
jest wielkie przedsiębiorstwo, które jest po
to, aby przynosiło zyski”. Przy okazji tego ro-
dzaju sporów ludzie uświadamiają sobie jesz-
cze jedną prawdę: że majątek parafii jest wła-
snością diecezji, że salki, kościoły i plebanie
wcale nie są własnością lokalnej społeczności,
która je przecież wybudowała i utrzymuje.
W każdej chwili mogą ich zostać pozbawieni.
Dociera też do nich jeszcze jedno – że na nic
nie mają wpływu. Są tylko tłumem petentów,
którzy kołaczą do bramy panów – biskupów.
Edukacyjny wymiar takich zderzeń pomię-
dzy hierarchią i świeckimi katolikami jest nie
do przecenienia. Bo cały problem bycia wier-
nym wyznawcą rzymskiego katolicyzmu po-
lega na ogół na byciu człowiekiem niedo-
informowanym i zastraszonym. Katolicy
powoli odkrywają prawdziwą naturę instytu-
cji, do której wcielono ich przymusowo jako
niemowlęta. Wydawała się ona jedynym istnie-
jącym światem, może mało sympatycznym, ale
przecież jakoś własnym i swoim. Tymczasem
okazuje się, że nie istnieje „wspólnota Kościo-
ła”. Funkcjonuje tylko wspólna własność hie-
rarchii, ten swoisty komunizm religijny, z któ-
rego jednak wykluczeni są zwykli wierni.
Nie jestem zwolennikiem chrześcijaństwa
w ogóle, ale muszę przyznać, że na tle innych
wyznań los katolików jest wyjątkowo żałosny.
Polscy luteranie mogą np. wybierać swoich
duszpasterzy i kontrolują finanse swoich pa-
rafii. Wiele innych kościołów protestanckich
ma w pełni demokratyczne struktury i funk-
cjonuje mniej więcej tak, jak zwykłe stowa-
rzyszenie w normalnym, cywilizowanym kra-
ju. Bycie „członkiem kościoła” nie jest pustym
hasłem i oznacza po prostu prawo głosu i re-
alny wpływ na własną wspólnotę oraz całą
strukturę krajową poprzez system przedsta-
wicieli. Czasem jest to także prawo do zabra-
nia głosu na nabożeństwie. Poza nabożeństwa-
mi są zebrania parafialne, na których w wol-
ny sposób omawia się sprawy finansowe i or-
ganizacyjne. Jako człowiek niereligijny doce-
niam takie stawianie sprawy i uważam, że sko-
ro wierzy się w Boga, to przynależność do ta-
kiej struktury nie przynosi ujmy. Tymczasem
bycie katolikiem jest nierozerwalnie związane
z zaakceptowaniem sprowadzenia siebie do
poziomu ciągłego petenta, kogoś nie w pełni
rozwiniętego, kogo głos nie ma żadnego zna-
czenia. Los katolika to los „owcy”, „dziecka”
matki Kościoła. Tylko ludzie, którzy nie ma-
ją pełnej świadomości swego stanu i nie wie-
dzą o tym, że „inny świat jest możliwy”, mo-
gą zgodzić się na taki stan rzeczy.
MAREK KRAK
M
Mn
niie
ejj n
niiżż zze
erro
o
R
R
ó
óżżo
ow
wiiu
uttk
kiie
e,, g
grru
ub
biiu
uttk
kiie
e ii p
po
ok
krryy-
tte
e d
do
ob
brro
od
du
us
szzn
nyym
m u
uś
śm
miie
ecch
he
em
m
ttw
wa
arrzze
e b
biis
sk
ku
up
pó
ów
w m
ma
ajją
ą o
od
dd
da
aw
wa
aćć
żżyycczzlliiw
wą
ą llu
ud
dzziio
om
m n
na
attu
urrę
ę K
Ko
oś
ścciio
ołła
a.. C
Co
o-
rra
azz cczzę
ęś
ścciie
ejj u
uś
śm
miie
ecch
h tte
en
n s
stta
ajje
e s
siię
ę jje
ed
dyy-
n
niie
e w
wyyććw
wiicczzo
on
nyym
m g
grryym
ma
as
se
em
m,, cch
hw
wyytte
em
m
m
ma
arrk
ke
ettiin
ng
go
ow
wyym
m o
ob
blliicczzo
on
nyym
m n
na
a zzm
myylle
e-
n
niie
e cczzu
ujjn
no
oś
śccii k
klliie
en
ntta
a..
ŻYCIE PO RELIGII
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
1
17
7
PRZEMILCZANA HISTORIA
N
owożytna masoneria by-
ła jedną z ważniejszych
sił kształtujących społe-
czeństwa zachodnie,
zwłaszcza poprzez wychowywanie,
stymulowanie i wolnościowe przemia-
ny ustrojowo-społeczne. Jej znacze-
nie w wiekach XVIII i XIX było zbli-
żone do znaczenia związku krotoń-
skiego w okresie staropitagorejskim,
kiedy „myśl i praktyka działania pi-
tagoreizmu nierzadko decydowała
o politycznym i ustrojowym obliczu
miast greckich południowej Italii”.
Cyceron był przekonany, że przy or-
ganizacji wielu instytucji rzymskie-
go życia publicznego wzorowano się
na związkach pitagorejskich. Etyka
i doskonalenie moralne należały do
najważniejszych aspektów działal-
ności związków pitagorejskich i po-
dobnie jest w masonerii, która pie-
lęgnuje szczególną postać laickiej mo-
ralności. Rzymski pitagoreizm cha-
rakteryzowany bywa jako „starożyt-
na masoneria”. O „loży pitagorej-
skiej” pisał jeden z największych
znawców pitagoreizmu – J. Carco-
pino, a poza nim także F. Cumont,
G. Freyburger, M.C. Ghyka.
Zdrugiej strony także wolnomularze
chętnie nawiązują do Pitagorasa (np.
masońska konferencja w Rzymie zor-
ganizowana była pod szyldem „Pita-
gora 2000”, a pewna amerykańska or-
ganizacja masońska dla młodzieży no-
si nazwę Rycerzy Pitagorasa).
Trudno jest jednoznacznie sklasy-
fikować związek, jaki w Krotonie na
południu Italii założył Pitagoras z Sa-
mos (gr. Pythagóras; ok. 570 – ok. 497
p.n.e.). Jeśli uznamy, że było to brac-
two religijne, jak się często pisze, po-
wiem wówczas, iż była to jedna z naj-
bardziej fascynujących sekt religijnych
w dziejach. Bractwo pitagorejskie
można określić syntetycznie jako zwią-
zek filozoficzno-religijno-nauko-
wy oraz polityczny. Wokół pitagorej-
czyków narosło bardzo wiele legend;
samą postać Pitagorasa możemy uznać
za na wpół legendarną.
Fenomen ich wierzeń religijnych
polegał na tym, iż w odróżnieniu od
innych grup mistycznych, które prak-
tykowały muzykę, tańce oszałamia-
jące czy wino, pitagorejczycy za naj-
ważniejsze środki oczyszczania
duszy uznawali życie ascetyczne,
muzykę i pracę naukową.
Ich symbolem był pentagram.
Sam związek istniał około jednego
wieku (od połowy VI do 440 r.
p.n.e.), jednak myśl jego była nadal
kontynuowana i rozwijana (do III
w. p.n.e.) i odcisnęła silne piętno na
całym życiu intelektualnym starożyt-
nej Grecji, której jesteśmy spadko-
biercami. Carcopino pisał nawet, że
w szczytowym okresie swojej popu-
larności nad Tybrem, na przełomie
er, wszyscy Rzymianie byli po tro-
sze pitagorejczykami, a elementy na-
uk Pitagorasa można było odnaleźć
w doktrynach większości szkół filo-
zoficznych.
Związek pitagorejski prawdopo-
dobnie składał się z dwóch kategorii
członków: właściwych „pitagorejczy-
ków” (pythagoreioi), którzy tworzyli
wspólnotę sensu stricto (wspólnota
dóbr, wspólne zamieszkiwanie, no-
szenie białych szat, przestrzeganie
tabu), oraz „pytagorystów” (pytha-
goristai), którzy zbierali się jedynie
dla wysłuchiwania wykładów Pitago-
rasa. Na podstawie Jamblicha ten
podział możemy utożsamić z podzia-
łem na matematyków i akuzmaty-
ków. J. Brosse przedstawia ten po-
dział jako „krąg zewnętrzny” oraz
„krąg wewnętrzny”. Pierwszy stano-
wili akuzmatycy, którzy mieli za za-
danie obronę związku i tworzyli kon-
fraternię wojowników dowodzonych
przez Milona z Krotony, zięcia Pi-
tagorasa, natomiast drugi – matema-
tycy, wtajemniczeni.
Choć pitagorejczycy czynnie an-
gażowali się w politykę i w sprawo-
wanie władzy, błędem byłoby uzna-
nie ich za partię polityczną, bo z pew-
nością nią nie byli. Byli natomiast
jakby szkołą mężów stanu. W „Ży-
ciu Pitagorasa” Jamblich pisze, że
w związkach pitagorejskich o czło-
wieku stanowią nie umiejętności tech-
nokratyczne, a takie wykształcenie,
które przygotowywałoby do „zajmo-
wania się sprawami publicznymi”
i dawało umiejętność rządzenia. Ro-
zumieli, że warunkuje to znajomość
zasad struktury świata i rzeczy. Dziś
w polityce liczą się wyłącznie, a co
najmniej przede wszystkim, umie-
jętności technokratyczne i umiejęt-
ność sprzedania nadziei jak najwięk-
szej liczbie klientów. Reklamacji nie
przyjmuje się. Nie ma bardziej odle-
głych pojęć jak etyka i polityka.
Poglądy polityczne Pitagorasa wy-
nikały z jego poglądów etycznych
(polityka miała służyć ideom etycz-
nym, ich wcielaniu w życie społe-
czeństw). Etykę tę można określić
„dorycką” (w odróżnieniu od joń-
skiej), a charakteryzowała się suro-
wością i głosiła wyrzeczenia. Tzw.
pitagorejski sposób życia (pythago-
ricos bios) chwalił Platon (zob. list
7), porównując ze sobą Syrakuzy
i Tarent. W tym ostatnim (południo-
wa Italia) przez lata sprawował wła-
dzę pitagorejczyk Archytas z Ta-
rentu (ok. 428 – ok. 365 p.n.e.).
Pierwszy związek pitagorejski
w krótkim czasie stał się potęgą po-
lityczną, opanowując miasta połu-
dniowej Italii. Pitagorejczycy uważa-
li siebie za najlepiej predysponowa-
nych do sprawowania władzy, gdyż
posiadali wiedzę i etykę. Nazywali
się aristoi (aristos „najlepszy”), czy-
li „najlepsi rządcy”.
Symbolem etyki Pitagorasa była
litera „Y” (tzw. litera pitagorejska
lub samijska), która reprezentowała
rozdroża ludzkiego życia. Człowiek
wkracza w życie, w wieku młodzień-
czym staje przed wyborem: albo do-
bro, trud i praca nad sobą, prawość,
szlachetność i wzniosłość, albo zło,
łatwizna, przyziemność, zaspokaja-
nie wyłącznie sytości ciała lub zmy-
słów. Aby móc wybrać właściwie, na-
leżało zdobyć rozeznanie w otacza-
jącym nas świecie. Pitagoras przeko-
nywał, dlaczego droga trudu jest tak
ważna, dlaczego kroczą nią aristoi.
Jako najważniejszy element tej ety-
ki jawi się nam postawienie intelek-
tu nad zmysłową naturą człowieka.
Najlepsze zatem jest życie pod-
dane dyscyplinie umysłowej. Pita-
goras zaproponował nowy sposób
życia – bios theoretikos, co znaczy
życie kontemplacyjne. Jednak w zna-
czeniu innym niż to, które skłonni
jesteśmy przypisywać temu termino-
wi zaanektowanemu przez chrześci-
jańskich anachoretów. Inne reguły
pitagorejskie miały pouczać: „Serca
nie zjadać, to znaczy nie pogrążać
się w smutku”; „Nie siadać na becz-
ce, to znaczy nie żyć w bezczynności”;
„Nie przyjmować do domu jaskółek,
to znaczy nie mieszkać pod jednym
dachem z ludźmi gadatliwymi i od-
znaczającymi się niepowściągliwym
językiem”; „Pomagać ludziom w dźwi-
ganiu ciężarów, nie zaś w ich zrzuca-
niu, przez co nakazywał sprzyjać nie
gnuśności i lenistwu, lecz dążeniu
do trudów i dzielności”.
W sposób interesujący droga do
właściwego życia wiązała się z oczysz-
czaniem. Duszę miała oczyszczać na-
uka i muzyka, zaś ciała – medycy-
na. Także zdrowe odżywianie,
wsparte systemem zakazów. Wyra-
żało to coś, co określilibyśmy sen-
tencją: w zdrowym ciele – zdrowy
duch. Całkowitym przeciwieństwem
były różne sposoby umartwiania cia-
ła stosowane m.in. przez chrześcijan.
To przeciwieństwo dosadnie podkre-
ślił Nietzsche, pisząc w swym „An-
tychryście”: „Chrześcijaństwo potrze-
buje choroby, mniej więcej tak, jak
Grecy potrzebowali nadmiaru zdro-
wia – wywoływanie choroby jest ukry-
tym zamiarem całego systemu proce-
dur leczniczych Kościoła (...). Gar-
dzi się tu ciałem, higienę odrzuca ja-
ko zmysłowość; Kościół broni się na-
wet przed czystością (po wypędzeniu
Maurów pierwszym krokiem chrześci-
jan było zamknięcie łaźni publicznych,
których sama Kordoba liczyła 270 ).
(...) dietę wybiera się tak, by sprzyja-
ła zjawiskom chorobowym i rozdraż-
niała system nerwowy”.
Jak to jednak bywa w polityce
– raz na wozie, raz pod wozem.
„Rzeczpospolita Filozofów, tj. Liga
Krotońska, kierowana przez przywód-
ców Bractwa Pitagorejskiego, po oko-
ło pięćdziesięcioletnim okresie spra-
wowania kontroli nad losami poli-
tycznymi znacznych połaci Sycylii
i południowej Italii, utraciła całą swą
potęgę w następstwie ludowej rewol-
ty” (Ghyka). Przeciwko pitagorejczy-
kom wybuchło powstanie krotońskie.
Zostali ostatecznie rozbici jako klub
polityczny – członków w większości
wymordowano, a ci, którzy ocaleli,
zbiegli do innych miast.
Ostatnim pitagorejczykiem spra-
wującym władzę polityczną był wspo-
mniany matematyk, Archytas z Ta-
rentu, władca i siedmiokrotny ge-
neralissimus „tarenckiej republiki pi-
tagorejskiej”.
Pozostawili po sobie jednak trwa-
ły dorobek i oddziałali na wiele póź-
niejszych szkół.
W związkach orfickich przed
przyjęciem profana w krąg wtajem-
niczonych obowiązywały specjalne
procedury inicjacyjne – podobnie jak
u pitagorejczyków. Należało naj-
pierw przejść egzamin, trzyletnie stu-
dia oraz pięcioletnią praktykę asce-
zy i milczenia. Wówczas adeptom
objawiano tetraktys, czyli symbol świę-
tej liczby pitagorejskiej.
Obok rozwiniętej symboliki licz-
bowej dokonywali oni weryfikowal-
nych odkryć matematycznych
(zwłaszcza tzw. twierdzenie Pitago-
rasa), naukowych typologii (m.in.
liczby parzyste i nieparzyste),
odkryć liczbowych stosunków
w świecie przyrodniczym (m.in.
stosunki liczbowe między interwa-
łami harmonicznymi w muzyce).
„Święta wiedza” pitagorejczyków by-
ła imponująca i w dużej mierze wy-
przedzała swą epokę (zwycięski he-
liocentryzm renesansowy zapocząt-
kowany został przecież już u pita-
gorejczyków i w kościelnych potę-
pieniach ujmowany był często jako
„system pitagorejski”).
Kontynuacją pitagorejskiej „świę-
tej nauki” o liczbach nie była nume-
rologia, kabała czy inna późniejsza
ezoteryczna nauka związana z licz-
bami, lecz matematyka naukowa oraz
odkrywanie istniejącego faktycznie
matematyzmu przyrody. Ten ostat-
ni, jako paradygmat naukowy, jest
jednym z fundamentów współczesnej
nauki i do dziś budzi zachwyt bada-
czy. Jacob Bronowski podkreśla:
„Odkąd Pitagoras stwierdził, że liczby
są językiem przyrody, jej prawa wyra-
żano zawsze za ich pośrednictwem”.
W październiku 2006 r. Carlos
Quintanilla Yrena, przewodniczący
Rady Masońskiej w Meksyku oraz am-
basador Rytu York w Meksyku, wy-
głosił dla brazylijskich wolnomularzy
wykład zwany deską, zatytułowany „Pi-
tagoras i Masoneria”, w którym uka-
zuje Pitagorasa jako prekursora ma-
sonerii. Jest to z pewnością postać
znacznie bardziej inspirująca i ciekaw-
sza niż popularniejszy odeń Hiram.
MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl
HISTORIA MASONERII (6)
LLoożżee PPiittaaggoorraassaa
W wolnomularstwie Pitagoras – obok Hirama (architekt
i budowniczy świątyni Salomona) – jest uznawany
za głównego patrona duchowego ruchu masońskiego.
Przede wszystkim jako twórca elitarnego zakonu
ezoterycznego, ale także ruchu polityczno-społecznego,
bo to w działalności masonerii ma istotne znaczenie.
LLoożżee PPiittaaggoorraassaa
Pitagoras według Rafaela
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
1
18
8
PRZEMILCZANA HISTORIA
Doktryna polityki marszałka Pił-
sudskiego zakładała prowadzenie
polityki równowagi między dwoma
wielkimi sąsiadami. Jednak to ZSRR
był uważany za głównego wroga Pol-
ski i to ze wschodu spodziewano się
większego zagrożenia. Stosunki
z Niemcami były z początku bar-
dzo złe: wojna celna, spory teryto-
rialne, problemy mniejszościowe.
Jednak po upadku Republiki We-
imarskiej i powstaniu III Rzeszy
stopniowo poprawiały się. Efektem
tego był pakt o nieagresji, oficjalny
protokół o zakończeniu wojny cel-
nej i o współpracy gospodarczej,
a także obopólne wizyty dyploma-
tyczne na najwyższym szczeblu.
W Polsce gościli: J. Goebbels,
H. Frank, H. Himmler czy
H. Göring; zwłaszcza ten ostatni
prywatnie polubił Polskę i często by-
wał na polowaniach w Białowieży,
a zażyłe stosunki, jakie cechowały
późniejszego szefa Luftwaffe z pre-
zydentem Mościckim, wybiegały
dalece poza oficjalny protokół.
III Rzesza wielokrotnie składa-
ła Polsce oferty wspólnego sojuszu,
jednak były one konsekwentnie od-
rzucane przez polskie MSZ, gdyż,
jak słusznie uważano, sprowadziły-
by nasz kraj do roli hitlerowskiego
wasala. Na pozycję Włoch w pak-
cie antykominternowskim nie moż-
na było liczyć, zaś rola Węgier czy
Rumunii była dla rządu dalece nie-
zadowalająca. W głowach sanacyj-
nych polityków wciąż tliły się ma-
rzenia o federacji państw między-
morza pod polską jurysdykcją, dla-
tego też starali się roztaczać przed
społeczeństwem iluzoryczne wizje
polskiej mocarstwowości. Można po-
stawić hipotezę, iż polityczny nurt
płynący z ul. Wierzbowej (siedziba
polskiego MSZ-tu) w wielu istot-
nych kwestiach korelował z polity-
ką III Rzeszy.
Po śmierci Piłsudskiego w obo-
zie sanacyjnym rozgorzała walka
o wpływy w państwie.
Swoją szansę zwietrzył prezy-
dent Ignacy Mościcki, któremu znu-
dziła się rola malowana i postano-
wił korzystać ze swoich prerogatyw.
Jednak musiał się zmierzyć z po-
tężnym rywalem w osobie marszał-
ka Edwarda Rydza-Śmigłego
(patrz zdjęcie), któremu marzyła
się pozycja, jaką miał Piłsudski.
Między oboma politykami nastą-
pił nieformalny podział strefy wpły-
wów. Mościcki zajął się ekonomią
i gospodarką, natomiast pod ju-
rysdykcją Rydza pozostawały resor-
ty obrony kraju oraz polityka we-
wnętrzna i zagraniczna. Jeżeli włą-
czenie się do wielkiej polityki Mo-
ścickiego okazało się korzystne dla
Polski (choćby ze względu na wpro-
wadzenie do rządu bardzo nielu-
bianego przez Piłsudskiego, a jed-
nego z najzdolniejszych ekonomi-
stów – Eugeniusza Kwiatkowskie-
go, twórcy COP-u), to polityka Ry-
dza była bardzo niebezpieczna.
⁄
⁄
⁄
W 1932 roku w Niemczech fa-
szystowska partia NSDAP i Unia
Chrześcijańska odniosły sukces wy-
borczy, stworzyły koalicję i objęły
władzę, wynosząc na urząd kancler-
ski Adolfa Hitlera. Niedługo po
tym Hitler, okrzyknięty Führerem
(wodzem), doprowadził do tego,
że Bundestag został zdominowany
przez NSDAP, która bądź to wchło-
nęła, bądź też zdelegalizowała inne
partie, w konsekwencji samodziel-
ne obejmując rządy. Naiwnością by-
łoby sądzić, iż w sąsiedniej Polsce
(„zażydzonej” – jak mawiano) ta
opcja ukształtowania się sceny po-
litycznej nie znalazła orędowników,
którym marzyła się wizja silnego wo-
dzowskiego państwa, gdzie liczył się
tylko jeden naród, jedna partia i ide-
ologia. Taki model (po dodaniu jed-
nej religii) od dawna propagowała
endecja, gorliwie wspierana przez
Kościół. Jednak również w rządzą-
cym Polską obozie sanacyjnym wy-
raźnie ukształtowała się prawicowa
frakcja skupiona wokół marszałka
Edwarda Rydza-Śmigłego, w któ-
rym upatrywano wielkiego przywód-
cę narodu.
Rydzowi marzyło się zostać oso-
bą numer jeden w państwie. Uwiel-
biał organizować masowe wiece po-
parcia, głosząc wzniosłe i pompa-
tyczne przemówienia, gdzie cheł-
pił się silną armią i polską mocar-
stwowością. W szkołach na jego
cześć uczono pieśni, np.:,, Nikt nam
nie zrobi nic, bo z nami jest mar-
szałek Śmigły-Rydz...”.
W jego najbliższym otoczeniu
powstał pomysł scalenia całego ży-
cia publicznego wokół jednej or-
ganizacji, którą nazwano Obóz
Zjednoczenia Narodowego (Ozon).
Organizacja ta, wzorowana na struk-
turach wojskowych miała tak jak
NSDAP wchłonąć wszystkie partie
polityczne, a także sprawować pie-
czę nad wszelkimi nurtami życia spo-
łecznego. Ozon, niczym mgła spo-
wić miał całą Polskę, nad którą po-
winien się unosić duch Rydza. Mar-
szałek osobiście napisał manifest
ideowo-programowy, a wybrany z je-
go namaszczenia szef organizacji,
płk Adam Koc 27 lutego 1937 roku
na antenie Polskiego Radia odczytał
go. Głosił on niegdysiejszą wybitną
rolę marszałka Piłsudskiego w ży-
ciu polskiego narodu oraz kreował
jego następcę Rydza-Śmigłego. Pod-
kreślał szczególną pozycję armii
w państwie, a także zakładał, że na-
ród polski jest narodem katolickim
ściśle i nierozerwalnie związanym
z Kościołem.
⁄
⁄
⁄
Choć władza tej inicjatywie nada-
ła wielki rozmach, a poparcie dla
Ozonu było przedstawiane jako po-
parcie dla Polski, znaczna część spo-
łeczeństwa była bardzo sceptyczna
dla tej inicjatywy, widząc w niej
kontynuację skompromitowanego
BBWR-u. Skrót ten tłumaczono
wówczas jako: „Bardzo bujaliśmy
was, rodacy”.
Były i bardziej radykalne oceny,
dopatrujące się w Ozonie podobień-
stwa do NSDAP. „Takie to niepo-
lskie, ślepe naśladownictwo hitlery-
zmu, wygłoszone akurat, kiedy Göring
poluje w Białowieży” – pisała Ma-
ria Dąbrowska. Choć krzykliwa
i hałaśliwa reklama organizacji da-
ła pewien efekt w postaci 100 tys.
członków, to jednak brakowało tam
jakiś wybitniejszych osobistości ze
świata polityki, kultury i nauki.
Niezrażony tym Koc i ufający
mu marszałek postanowili ten pro-
blem rozwiązać poprzez pozyskanie
młodzieży. W orbicie ich zaintere-
sowań znalazły się skrajnie prawi-
cowe, proendeckie organizacje. Sen-
sacją stała się obecność Rydza na
kongresie korporacji,, Arkonia”. By-
ła to elitarna organizacja studencka
o charakterze skrajnie endeckim.
Tam też Rydz roztaczał przed mło-
dymi narodowcami wizję błyskotli-
wych karier w szeregach Ozonu,
a przemówienie uwieńczył słowa-
mi:,, Przybyłem tutaj, aby zamani-
festować swą wiarę w duszę mło-
dzieży polskiej”.
Na efekty nie trzeba było dłu-
go czekać i wkrótce partie jawnie
propagujące faszystowską ideologię
(takie jak: ONR czy ONR – Fa-
langa) zasiliły Ozon. 22 czerwca
1937 roku Koc proklamował utwo-
rzenie Związku Młodej Polski, któ-
ry miał pełnić rolę młodzieżowej przy-
budówki partii. Na jej czele stanął
faszyzujący współzałożyciel ONR,
a także redaktor techniczny wydaw-
nictw franciszkańskich i bliski
współpracownik późniejszego świę-
tego Maksymiliana Kolbego – Je-
rzy Rutkowski. Następnym pomy-
słem ozonowców było pozyskanie
dla swej koncepcji politycznej Ko-
ścioła. Jednak zamiast oczekiwane-
go zbliżenia doszło do zamieszek
antyklerykalnych, a wszystko za
sprawą metropolity krakowskiego
Adama Sapiehy, który 23 czerw-
ca 1937 roku, bez zgody władz pań-
stwowych, polecił przenieść trum-
nę Piłsudskiego z krypty św. Le-
onarda na Wawelu do mniej eks-
ponowanej krypty Srebrnych Dzwo-
nów. Władze państwowe i wszyscy
zwolennicy kultu Marszałka wpa-
dli we wściekłość – domagano się
ukarania krnąbrnego arcybiskupa.
Organizacje piłsudczykowskie urzą-
dzały liczne akcje protestacyjne, na
których niesiono transparenty:,, Sa-
pieha do Berezy” oraz domagano
się ukrócenia przywilejów Kościo-
ła i rewizji konkordatu. Dalszym
zamieszkom kres położyła inter-
wencja papieża Piusa XI, który po-
lecił Sapiesze przeprosić Mościc-
kiego, co ten też uczynił.
⁄
⁄
⁄
Całą jesień 1937 roku cechowa-
ły strajki i protesty społeczne, na
czele ze strajkiem chłopskim, w cza-
sie którego od kul i bagnetów po-
licji zginęło 44 chłopów, a kilkuset
zostało rannych („Wyklęty powstań,
ludu” – „FiM” 33/2008). Wtedy też
Koc postanowił zagrać va banque:
na posiedzeniu rządu całą winą
obarczył Mościckiego i Składow-
skiego, jako zbyt liberalnych i pa-
raliżujących jego pracę. Następnie
zaproponował likwidację wszystkich
związków zawodowych i utworze-
nie na wzór faszystowskich Niemiec
i Włoch zunifikowanych korpora-
cji branżowych podporządkowanych
szefowi Ozonu. Większość mini-
strów wyraziła się o tym pomyśle
z najwyższym oburzeniem, twier-
dząc, że taki ruch spowodowałby
masowe protesty społeczne, na co
Koc odparł, iż ma w zanadrzu kil-
kadziesiąt tysięcy uzbrojonych
członków paramilitarnych bojówek
faszystowskich. Następnie wspólnie
z Rydzem zażądali od Mościckie-
go odwołania premiera Składko-
wskiego oraz wszystkich ministrów
Mościckiego. Kolejnym pomysłem
sanacyjnego faszysty było ogłosze-
nie ustaw antyżydowskich, wzoro-
wanych na obowiązujących w Niem-
czech ustawach norymberskich. Jed-
nak prezydent, symulując chorobę,
działał na zwłokę i udało mu się
utrzymać gabinet Składkowskiego.
Wtedy Rydz z Kocem przy udzia-
le przystrojonych w brunatne ko-
szule bojówkarzy ONR-Falanga,
zdecydowali się na działania rady-
kalne, które zapisały się w historii
jako pucz Rydza. O tym i innych
poczynaniach sanacyjnej dyktatu-
ry w następnym odcinku.
MAREK PAWŁOWSKI
marek503@op.pl
F
Fa
asszzy
yzza
accjja
a
CIENIE II RP (CZ. 5)
W drugiej połowie lat 30. ubiegłego stulecia wiele
wpływowych osobistości ówczesnego świata zachwycało
się hitlerowskimi Niemcami, widząc w nich wzorzec
gospodarnego, praworządnego i sprawnie zarządzanego
państwa, a także alternatywy dla komunizmu.
Ale największe nadzieje w Hitlerze pokładał Watykan.
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
1
19
9
LISTY OD CZYTELNIKÓW
Obama dla ludu
Chociaż prezydenci elekci przy-
sięgają z ręką na Biblii, jednak Ame-
rykanie nie mówią jak polscy kato-
licy: „Tylko pod tym krzyżem, tyl-
ko pod tym znakiem Ameryka jest
Ameryką, a Amerykanin Amery-
kaninem”. Mówią: „Jesteśmy naro-
dem złożonym z chrześcijan, muzuł-
manów, żydów i niewierzących, ale
celem, który przyświeca nam wszyst-
kim, jest wolność.
Historia pokazała, że narody,
które wybrały religię (obojętnie ja-
ką) za swoją główną „siłę napędo-
wą”, nie zdały egzaminu z historii.
Takie uroczystości jak te, które wła-
śnie oglądaliśmy w USA, wyzwala-
ją w ludziach wiele dobra. Amery-
ka pokazała, że chce zrobić dla świa-
ta wiele dobrego pod wodzą chary-
zmatycznego Obamy. Obama po-
wiedział, że nie będzie realizować
polityki ekspansjonistycznej USA,
lecz skoncentruje wszystkie siły na
odbudowie potęgi narodu. Piękny
cel. Polacy powinni uczyć się od
Amerykanów. Czyż nie tak?
Roman Cichowski
Rzecznik Kościoła
Odpowiedź Biura Rzecznika
Praw Obywatelskich na list przed-
stawiciela Polskiego Stowarzyszenia
Racjonalistów z dnia 14 listopada
2008 r. wskazuje na jakieś nieporo-
zumienie w zakresie pełnionej funk-
cji społecznej i prawnej tego biura,
jak też samego rzecznika mającego
stać na straży prawa i wolności oby-
watela, zgodnie z Konstytucją RP.
Z treści odpowiedzi wynika inter-
pretacja, że prawa kościelne są pra-
wami nadrzędnymi w stosunku do
praw zawartych w konstytucji.
A więc sankcjonuje on dyktaturę
praw kościelnych, które wprowadza-
ne są w sposób dyktatorski.
W rzeczywistości jest to więc Biu-
ro Rzecznika Praw Kościoła Katolic-
kiego, które powinno być finansowa-
ne przez Episkopat Polski, a nie przez
organa publiczne. Odmowa przyję-
cia sprawy wniesionej przez Polskie
Stowarzyszenie Racjonalistów – dzia-
łające zgodnie z obowiązującym pra-
wem – jest równoznaczne z odmo-
wą prawa wyboru przyjęcia lub od-
mowy (rezygnacji) z wiary. Ustalenia
zawarte w dokumentach 345 Konfe-
rencji Episkopatu Polski dotyczące
zasad formalnego występowania wier-
nych z Kościoła katolickiego jako
sprzeczne z obowiązującą Konstytu-
cją RP nie powinny stanowić podsta-
wy do odrzucenia powyższej sprawy.
Tym bardziej że te ustalenia Epi-
skopatu Polskiego są bardziej restryk-
cyjne od wskazań Watykanu.
Obserwując pazerność na dobra
materialne oraz życie codzienne kle-
ru niezgodne z zasadami głoszony-
mi z ambony, coraz więcej ludzi
będzie odstępować od tej wiary, nie-
zależnie od tego, czy się to komuś
podoba, czy też nie. Organy wła-
dzy publicznej nie mogą utrudniać
formalnego występowania z Kościo-
ła. Kler katolicki wkracza na teren
działalności państwa bez żadnych
oporów, a wręcz z dziwnym popar-
ciem i działa już niemal w każdej
dziedzinie. Dlaczego nie czynią te-
go organa państwa mające stać na
straży poszanowania obowiązującej
konstytucji?
Stanisław Manturewicz
Naród z Palikotem
Premier i część posłów Klubu
Parlamentarnego PO dostaje ho-
pla na punkcie PiS-u. Bo nie na
punkcie Janusza Palikota, który za-
chowanie pani Gęsickiej nazwał pro-
stytuowaniem. PiS ma tyle z pra-
wem i sprawiedliwością wspólnego,
co ja z abp. Józefem Życińskim. No,
chyba to, że mieszkamy w jednym
województwie.
– A już myślałem, że w hipo-
kryzji i bogobojności nikt PiS-u nie
przebije. Platforma, dyskredytując
Palikota, przyzwala Kaczorom na
arogancję i chamstwo. PiS nie jest
opozycją konstruktywną, zdolną do
merytorycznego dialogu.
PiS jest partią dwóch braci i ni-
kogo więcej. Ich celem jest walka
z każdym, kto ich nie akceptuje,
nawet w myślach. Gdyby pokonali
wszystkich swoich wrogów, to i tak
będą tworzyć nowych.
Głupotą i ślepotą PO była, i jest
nadal, obecność PiS-owców w struk-
turach instytucji państwa. To są ,,kor-
niki”, które niszczą je od środka.
I robią to z rozmysłem i fachowo.
,,Nie” PiS-u w parlamencie i weto
prezydenta to mały pikuś. Pan pre-
mier Tusk z ,,dobroci serca” akcep-
tuje wszechobecność PiS-u. Nadst-
awia policzek. Można i tak, ale nie
w polityce wobec jawnego wroga.
Po co układać się z PiS? Przecież Na-
pieralski i Olejniczak aż ,,piszczą” do
władzy. Wystarczy podać im rękę.
Czy premier powinien odnosić się
do wypowiedzi Palikota? W żadnym
wypadku. Większość rodaków i po-
słów PO zdecydowanie Palikota po-
piera. Palikot to ,,rodzynek” i nale-
ży go pielęgnować. Zresztą pomylo-
no określenie prostytuować z prosty-
tucją. Pierwsze oznacza: bezcześcić,
hańbić. A drugie – wiadomo. Jedno
i drugie uprawia PiS w nepotyzmie
z klerem. A PO widzi to i milczy.
Ktoś trafnie zauważył: ,,Dziwka po-
trafi być damą”. Właśnie tę meta-
morfozę zauważa Janusz Palikot.
Jedynie szkoda, że Palikot jest
sam. To niech Bóg ma go w swojej
opiece.
Kalasanty Wiktus, Puławy
Prawdziwe prostytutki
Nad tematem prostytucji zaczą-
łem zastanawiać się głębiej po rze-
komo skandalicznej wypowiedzi Ja-
nusza Palikota wobec pani minister
Gęsickiej. Sformułowania posła PO
może nie były szczytem salonowej
oracji, ale dużo gorzej oceniam re-
akcje na to innych posłów, głównie
prawicowych, odżegnujących Paliko-
ta od czci i wiary.
A czy ktoś kiedyś zastanawiał
się, ile tysięcy istnień ludzkich ura-
towały tak powszechnie budzące po-
gardę prostytutki? Kto wie, czy na-
sze matki, siostry i żony nie stały-
by się ofiarami zboczeńców o nad-
miernym popędzie płciowym, gdy-
by nie mogli wyładować się w ra-
mionach pań z domów publicznych.
One są również dla wielu mężczyzn
powierniczkami, przyjaciółkami,
z którymi można też porozmawiać
i zasięgnąć rady. Ilu wizyt u psycho-
logów i psychiatrów udało się dzię-
ki temu uniknąć?
Czapki z głów, panowie, przed
prostytutkami. Bóg ich nie potępiał,
więc i my nie mamy prawa. Gar-
dzić powinniśmy nie tymi, co cięż-
ko pracują, nie mając żadnych
uprawnień wynikających z wykony-
wanego zawodu, ale tymi, co dosta-
ją pieniądze za nic. Pełno ich w na-
szym parlamencie, w spółkach skar-
bu państwa, na państwowych posa-
dach i w konfesjonałach.
polspat@wp.pl
Huzia na PRL
Kiedy wysłuchałem „talibów” wy-
stępujących w programie TVN pt.
„Teraz my!” nadawanym 05.01.2009
roku, to mnie krew zalała. To, że wy-
stępujący tam duchowny mówił, co
mówił, mogłem zrozumieć i uznać,
że inaczej nie mógł się zachować, bo
nie miał żadnych argumentów, któ-
rymi mógłby przekonać widzów, że
Krk nie jest pazerny, nie ograbia na-
szego państwa i nie działa na rzecz
obcego państwa, jakim jest Waty-
kan. Podając fakt (chyba przez nie-
uwagę), że sprzedaż majątku nale-
żącego do Krk powinna być zgłoszo-
na do Watykanu i uzyskać zgodę pa-
pieża, potwierdził, że duchowień-
stwo polskie, starając się o „odzy-
skanie” majątków tzw. martwej rę-
ki, przyjętych przez państwo peere-
lowskie, nie działa na rzecz obywa-
teli polskich, ale na rzecz obcego
państwa, któremu przysparza i po-
większa majątek kosztem nas wszyst-
kich. Nie mogłem jednak zrozumieć
występującego tam posła Czumy.
Wiem, że ten pan w PRL-u był prze-
śladowany i ma prawo źle mówić
o tym okresie, ale nie może bezkar-
nie obrażać ludzi żyjących w tym
ustroju, którzy korzystali z tych ma-
jątków (jak on to podkreśla), zrabo-
wanych Kościołowi. Pan poseł Czu-
ma pomówił ówczesne władze, że „ra-
bowały, mordowały siostry zakonne
i wyrzucały je z siedzib, konfiskując
ich majątki. To samo robiono z księż-
mi”. Wszystkie te zarzuty są goło-
słownymi pomówieniami. Pan poseł
nie podał choćby jednego takiego
przypadku.
Jan S., Kraków
Czarna zjawa
W poprzednich latach klecha nie
miał odwagi do mnie przychodzić,
ponieważ odmawiałam nawet umyśl-
nym, a któregoś roku wywiesiłam na
drzwiach plakat 100x70 z napisem
„CZARNYM WSTĘP WZBRO-
NIONY!”. U sąsiadów pojawiły się
kartki: „PATRZ NR 5” (moje miesz-
kanie). Jakiś czas potem sąsiadka
z następnej klatki zapytała mnie ci-
chotajnie, czy nie wiem, kto zrobił
księdzu taką straszną przykrość, że
aż płakał (taka wrażliwa jednostka).
Odpowiedziałam z dumą, że wiem:
JA. Przez wiele lat miałam spokój.
W ubiegłym tygodniu (jestem
w szlafroku): puk, puk. Otwieram,
a tu stoi przebieraniec. Już mia-
łam zapytać, czy to Halloween, ale
zjawa powiedziała: „Szczęść Boże”.
Ja: „O co chodzi?”. Zjawa: „Po ko-
lędzie chodzę”. Ja: „No to niech
chodzi, co to mnie obchodzi”. Zja-
wa: „Aha”. I tu zamknęłam, a wła-
ściwie zatrzasnęłam drzwi. W mo-
jej klatce na 7 mieszkań wpuszcza-
ją księdza tylko w 2, tak więc te
opowieści o 90 procentach wiernych
to przesada. Świadkiem niedoszłej
kolędy jest mój ojciec, a możecie
też zapytać ową kościelną zjawę,
której zabrakło widocznie kasy, sko-
ro usiłowała się dostać do miesz-
kań do tej pory niedostępnych.
Anna Grygorcewicz, Ursynów
Sojusznicy z USraju
Z uwagą przeczytałem artykuł
„Wolność – wstęp wzbroniony”.
Chciałbym podzielić się moimi do-
świadczeniami. Od prawie 30 lat mo-
ja ciotka jest obywatelką USraju.
Aby ukazać nam te cuda, zaprasza-
ła naszą rodzinę wielokrotnie i...
każdej z 7 osób przynajmniej 1 raz
odmawiano wizy bez podania jakich-
kolwiek powodów! Moja żona do-
stała ją dopiero po interwencji u se-
natora Illinois, a babcia – u amba-
sadora (wyszczekana ciocia czasem
się przydaje...). Ale najciekawszy
przypadek dotyczył mojej siostry, ja-
kieś 2 lata temu. Po wystąpieniu
o następną wizę stawiła się jak zwy-
kle w ambasadzie. Procedura jest
taka, że strażnik zabiera paszporty
zaraz po wejściu i zwracane są do-
piero w okienku z decyzją dotyczą-
cą przyznania wizy lub nie. Nieste-
ty, moja siostra nie dostała z powro-
tem paszportu, bo ten... zaginął. Pró-
ba odzyskania paszportu została
skwitowana przez pracownika am-
basady stwierdzeniem: „Ktoś się nie
bał i zaje..ł”. Skończyło się na za-
wiadomieniu przez siostrę policji
o skradzeniu paszportu, bez jakie-
gokolwiek poczucia winy ze strony
ambasady i próby wyjaśnienia spra-
wy. Koszt wizy, którą w końcu otrzy-
mała, stanowił sumę podwójnego
wpisowego i wyrobienia nowego
paszportu. Tak właśnie traktuje nas
„nasz największy sojusznik”.
Rafał Woźnicki
LISTY
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
2
20
0
OKIEM BIBLISTY
Zmiana ta wiąże się z usunięciem
drugiego przykazania Dekalogu, za-
kazującego czynienia i czczenia wize-
runków, i rozdzieleniem dziesiątego
przykazania, zabraniającego pożą-
dliwości, na dwa przykazania – dzie-
wiąte i dziesiąte – aby zachować ich
pełną liczbę. I wreszcie ze zmianą
czwartego przykazania, nakazujące-
go święcenie szabatu (soboty) na na-
kaz święcenia niedzieli. Dodajmy, że
w związku z usunięciem drugiego
przykazania również kolejność wszyst-
kich pozostałych przykazań, aż po
przykazanie dziewiąte uległa zmianie.
A oto i treść usuniętego przyka-
zania: „Nie będziesz czynił żadnej rzeź-
by ani żadnego obrazu tego, co jest na
niebie wysoko, ani tego, co jest na zie-
mi nisko, ani tego, co jest w wodach
pod ziemią! Nie będziesz oddawał im
pokłonu i nie będziesz im służył, po-
nieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bo-
giem zazdrosnym, który karze wystę-
pek ojców na synach do trzeciego
i czwartego pokolenia względem tych,
którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś
łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym,
którzy Mnie miłują i przestrzegają mo-
ich przykazań” (Wj 20. 4–6 wg Biblii
Tysiąclecia).
Biorąc pod uwagę dalekosiężne
konsekwencje naruszenia tego przy-
kazania, nasuwa się pytanie: kto, kie-
dy i dlaczego dokonał tych zmian i usu-
nął jedno z przykazań Dekalogu?
Otóż – jak przyznają sami teolo-
dzy katoliccy – zmian tych dokonał
Kościół rzymski. Uczyniono tak, mi-
mo że Jezus przestrzegał przed taki-
mi manipulacjami: „Nie sądźcie, że
przyszedłem znieść Prawo albo Proro-
ków. Nie przyszedłem znieść, ale wy-
pełnić. Dopóki niebo i ziemia nie prze-
miną, ani jedna jota, ani jedna kre-
ska nie zmieni się w Prawie, aż się
wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósł-
by jedno z tych przykazań, choćby naj-
mniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten
będzie najmniejszy w Królestwie Nie-
bieskim (Mt 5. 17–19).
Oto co na ten temat napisał ks.
Franciszek Spirago: „Nie narusza-
jąc istoty przykazań, poczynił w nich
Kościół następujące zmiany formalne.
Drugie przykazanie, dotyczące czci ob-
razów, złączył z pierwszym, natomiast
dziesiąte przykazanie Boże rozdzielił
na dwa osobne przykazania (...). Na-
kaz święcenia sabatu przemienił Ko-
ściół na nakaz święcenia niedzieli”
(„Katolicki Katechizm Ludowy”, t. 2,
wyd. III, s. 72).
Dodajmy tu jedynie, że nie jest
prawdą, iż istota przykazania drugie-
go (i czwartego) nie została naruszo-
na poprzez połączenie z pierwszym.
Pierwsze przykazanie zabrania prze-
cież posiadania fałszywych bogów
(idolów). Drugie natomiast zabrania
tworzenia i oddawania czci ich wi-
zerunkom. A to właśnie przykazanie
– występujące przeciwko szeroko ro-
zumianej ikonolatrii, czyli wszelkiej
bałwochwalczej obrzędowości – Ko-
ściół papieski usunął z katechizmo-
wej wersji Dekalogu.
Uczynił to nie tylko wbrew wy-
raźnemu zastrzeżeniu o niezmien-
ności Bożych przykazań (Pwt 4. 2),
ale również wbrew temu, że chrze-
ścijanie pierwszych III wieków byli
przeciwni tworzeniu jakichkolwiek
wizerunków Boga, Jezusa Chrystu-
sa lub tzw. świętych. Przypomnijmy,
że zmiany te zapoczątkowane zosta-
ły w IV wieku po Chrystusie, wraz
z upaństwowieniem chrześcijaństwa,
napływem pogan i stopniowym prze-
jęciem ich praktyk, m. in. dotyczą-
cych kultu wizerunków.
Oto co na ten temat pisze fran-
cuski jezuita François Bécheau:
„Przez pierwsze wieki chrześcijań-
stwo było nad wyraz powściągliwe
w odniesieniu do świętych przedsta-
wień. Nowa religia potwierdzała,
wbrew rozbudowanym unaocznie-
niom grecko-łacińskiego poganizmu,
swój charakter duchowy, nadzmysło-
wy. Zerwanie winno być radykalne;
zatem nie mogło być mowy o przed-
stawianiu, unaocznianiu Trójcy Świę-
tej, Dziewicy Marii czy świętych. Pod
tym względem chrześcijaństwo było
spadkobiercą judaizmu: „Nie będziesz
czynił żadnej rzeźby ani żadnego ob-
razu tego, co jest na niebie wysoko”
(Wj 20. 4). Nie przedstawia się Bo-
ga, tak jak się go nie nazywa; było-
by to bałwochwalstwo (...). Jednak
ponieważ pragnienie unaoczniania
jest naturalne i żywe u wszystkich
ludzi, u pierwszych chrześcijan szyb-
ko pojawiły się naiwne rysunki...”
(„Historia soborów”, s. 85–86).
Jak więc przyznaje ks. Wincen-
ty Zaleski, „niezbitym faktem jest,
że od wieku IV rozpowszechniał się
kult obrazów świętych. Już w wieku
V–VI był on tak rozpowszechniony,
że spotykamy się z nim w całym ów-
czesnym chrześcijaństwie, od Iranu
i Armenii, do Francji i Hiszpanii”
(„Nauka Boża – Dekalog”, strony
110–111).
Szkoda tylko, że chociaż można
było przewidzieć skutki tego odstęp-
stwa, bo Biblia wyraźnie mówi o nich,
kult ten wkrótce doprowadził do wie-
lu wypaczeń. Twierdzono na przy-
kład, że niektóre obrazy... spadły
wprost z nieba i leczą chorych, a na-
wet przywracają życie umarłym. Stąd
też ten zabobonny kult wizerunków
doprowadził w końcu, jak każda in-
gerencja w biblijne podstawy wiary,
do niekończących się sporów, a na-
wet krwawych konfliktów. Doszło do
tego (widocznie, aby uprzytomnić
„chrześcijanom”, jak dalece odeszli
od swoich korzeni), że przeciwko wi-
zerunkom wystąpił nawet władca mu-
zułmański kalif Jazid II (719/20).
Prawdopodobnie dlatego kilka lat
później cesarz bizantyjski Leon III
nakazał zniszczenie wszystkich
obrazów. Walka o obrazy to-
czyła się jednak jeszcze przez
wiele lat.
Aby rozwiązać ten problem,
w 754 r. synod w Hierea (zwa-
ny też pseudosoborem ikono-
klastów) postanowił:
„Jedyną dopusz-
czalną figurą
człowieczeń-
stwa Chrystu-
sa jest chleb
i wino w Świę-
tej Wieczerzy.
Tę, a nie żadną inną formę, ten, a nie
żaden inny typ wybrał On, aby przed-
stawiały Jego wcielenie. Nakazał, aby
był łamany chleb, ale nie przedstawie-
nie w ludzkiej formie, aby w ten spo-
sób nie mogło powstać bałwochwal-
stwo... Chrześcijaństwo odrzuciło po-
gaństwo w całości: nie tylko ofiary po-
gańskie, lecz także pogański kult ob-
razów” (w: Tony Lane, „Wiara – ro-
zum – doświadczenie”).
Stanowisko ikonoklastów (prze-
ciwnicy obrazów) nie usatysfakcjo-
nowało jednak ikonoduli (zwolen-
nicy obrazów), dlatego też w roku
787 Irena, małżonka nowego cesa-
rza Leona IV, zwołała sobór w Ni-
cei, który postanowił, co następuje:
„Orzekamy z całą dokładnością
i zgodnie, że przedmiotem kultu nie tyl-
ko powinny być wizerunki drogocen-
nego i ożywiającego Krzyża, ale tak sa-
mo czcigodne i święte obrazy malowa-
ne, ułożone w mozaikę lub innym spo-
sobem wykonane, które ze czcią umiesz-
cza się w kościołach, na sprzęcie litur-
gicznym czy na szatach, na ścianach
czy na desce, w domach czy przy dro-
gach z wyobrażeniem Pana naszego
Jezusa Chrystusa, Boga i Zbawcy, świę-
tej Bogarodzicy, godnych czci Aniołów
oraz wszystkich świętych i świątobli-
wych mężów” (tamże).
Jak widać, postanowienie soboru
w Nicei było nie tylko zupełnie od-
mienne od tego, jakie w tej sprawie
zajął synod w Hierae, ale również
rażąco sprzeczne z tym, co głosi Bi-
blia. Dlatego też decyzje soboru nie
zostały przyjęte przez ówczesnych iko-
noklastów tak długo, aż Teodora, re-
gentka cesarstwa, w imieniu syna, Mi-
chała III, złożyła z urzędu patriar-
chę Konstantynopola – przeciwnika
obrazów – i usankcjonowała ich kult,
„wprowadzając z tego powodu specjal-
ne święto, uroczyście obchodzone 11
marca 843 r. w na nowo przyozdo-
bionej Hagia Sophia” (F. Bécheau).
Dodajmy, że od tego czasu święto to
jest wciąż celebrowane w pierwszą
niedzielę Wielkiego Postu ja-
ko triumf prawosławia, czyli świę-
to ortodoksji. Od tego też czasu,
a więc od pontyfikatu Grzegorza
IV (827–844), kult świętych, ich ob-
razów i relikwii zaczął przybierać co-
raz bardziej na sile, aż stał się domi-
nującym elementem „chrześcijańskiej”
religijności w prawie całej Europie.
Jak uzasadniono kult wizerun-
ków? Przede wszystkim twierdzono,
że kult wizerunków Boga nie jest bał-
wochwalstwem, ponieważ nie jest
skierowany do fałszywych bóstw, lecz
odnosi się do Boga prawdziwego. Po
drugie – podkreślano, że czcią nie
są objęte same obrazy, lecz postacie
na nich widniejące. Przywoływano
znaną już w religiach pogańskich za-
sadę, że kto oddaje cześć obrazom,
ten składa ją istocie, którą ten obraz
przedstawia. Uważano więc, że im
częściej wierni obcują z obrazami,
tym bardziej zachęceni zostają do od-
dawania im czci i naśladowania świę-
tych. Po trzecie – głoszono, że obra-
zy to księgi dla niewykształconych.
Obrazy miały zatem przybliżać nie-
piśmiennym rzeczywistości duchowe.
Cokolwiek by powiedzieć o tej
argumentacji, z biblijnego punktu
widzenia jest ona nie do przyjęcia.
Przypomnijmy, że Bóg wyraźnie za-
kazał przecież czynienia również swe-
go wizerunku. Powiedział: „Strzeżcie
usilnie dusz waszych, gdyż nie widzie-
liście żadnej postaci, gdy Pan mówił
do was na Horebie spośród ognia,
abyście nie popełnili grzechu i nie spo-
rządzili sobie podobizny rzeźbionej,
czy to w kształcie mężczyzny, czy ko-
biety, czy w kształcie jakiegokolwiek
zwierzęcia (...)” (Pwt 4. 15–17).
Biblia mówi zresztą, że „Bóg jest
duchem, a ci, którzy mu cześć odda-
ją, winni mu ją oddawać w duchu
i w prawdzie” (J 4. 24). Zabrania więc
nie tylko tworzenia i oddawania czci
wizerunkom Boga, ale także kultu
wszelkich innych „obrazów przedsta-
wiających śmiertelnego człowieka” (Rz
1. 23). Warto przy tym zauważyć, że
apostołowie nie przyjmowali chwały
ani pokłonów od ludzi (Dz 10. 25–26;
14. 8–15). Co więcej, nie przyjmowa-
li jej również aniołowie (Ap 19. 10;
22. 8–9). Apostoł Paweł napisał na-
wet, że oddawanie czci aniołom rów-
noznaczne jest z poniżaniem sa-
mego siebie (Kol 2. 18). Ponadto
Biblia mówi, że kult wizerunków
nie tylko nie przybliża nikogo do
Boga, ale wręcz przeciwnie, od-
dala od Niego, zaślepia i naraża
też na wstyd ich twórców i wielbi-
cieli (Iz 44. 9–20).
Biblia potępia więc wszelką bał-
wochwalczą obrzędowość, ubiera-
nie obrazów i figur – często w bar-
dzo kosztowne, pełne złota i dro-
gich kamieni szaty – i koronowanie
ich (jak to czynił Jan Paweł II) oraz
noszenie (procesje) na ludzkich ra-
mionach. Ostrzega też, że bałwo-
chwalcy Królestwa Bożego nie odzie-
dziczą (1 Kor 6. 9). „Bóg wprawdzie
puszczał płazem czasy niewiedzy, te-
raz jednak wzywa wszędzie wszystkich
ludzi, aby się opamiętali” (Dz 17. 30).
To znaczy, że teraz każdy może wie-
dzieć, iż wszystko, co wiąże się z kul-
tem wizerunków nie tylko nie ma
biblijnego uzasadnienia, ale jest ra-
żąco niebiblijne. Że kult ten ma po-
gańskie podłoże i służy chwale de-
monów, a nie Bogu (1 Kor 10. 19–20).
Stąd też biblijne wezwanie brzmi:
„Uciekajcie od bałwochwalstwa”
(1 Kor 10. 14) oraz: „Nie wdrażajcie
się w [pogańskie] zwyczaje narodów
(...). Gdyż bóstwa ludów są marno-
ścią. Są dziełem rąk rzemieślnika pra-
cującego dłutem w drzewie, ściętym
w lesie, które przyozdabiają srebrem
i złotem, umacniają gwoździami i mło-
tami, aby się nie chwiało. Są jak stra-
szak na polu ogórkowym, nie mó-
wią, trzeba je nosić, bo nie mogą cho-
dzić. Nie bójcie się ich, bo nie mogą
szkodzić, lecz nie mogą też nic dobre-
go uczynić” (Jr 10. 2–5).
BOLESŁAW PARMA
Od niedawna czytam „FiM”. Są bardzo interesujące.
W którymś z numerów przeczytałem o zmianie
przykazań Dekalogu, a nawet o usunięciu jednego
z nich. Mam pytanie: o które przykazanie chodziło
oraz kto, kiedy i dlaczego dokonał tej zmiany?
PYTANIA CZYTELNIKÓW
CCoo ssiięę ssttaałłoo zz IIII pprrzzyykkaazzaanniieem
m??
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
2
21
1
TRZECIA STRONA MEDALU
Pewnego razu gruchnęła wieść hiobowa
– w okolicy pokazał się potwór. Na wio-
ski napada i krzywdę ludziom czyni. Wy-
gląda straszliwie, nie wiadomo, o co mu
chodzi, i w ogóle groza.
Tośmy się jak zwykle w domach pozamy-
kali, ale w końcu trzeba wyleźć. Do wychod-
ka albo kurom dać. No to wyszliśmy. Patrzy
człek – stoi potwór pośrodku gminnego pla-
cu, okropny, że strach. Kosmaty jakiś taki,
kudłaty, oczka małe a świdrujące, marynar-
ka różowa, zegarek drogi.
No to podszedł Kaczyniak, sołtys, auto-
rytet swój okazać. Szturchnął potwora kijkiem
i powiada:
– Zabieraj się stąd!
Potwór kijek mu wyrwał i patrzy bezczel-
nie. No to Kaczyniak, żeby autorytetu bronić,
powiada tak:
– A cożeś ty za jeden, potworze?
– Jestem potwór Palikot – oświadczył po-
twór. – I ja wam dopiero powiem prawdę w oczy.
– Ach, tak? – wziął się krótkimi rękami
pod boki Kaczyniak. – A jakąż to prawdę?
– A ty dlaczego bełkotliwie mówisz? Błęd-
ne spojrzenie masz? Jakiś dziwny jesteś? Mo-
że ty – wypalił potwór – alkoholikiem jesteś?
Może władzy nie powinieneś sprawować?
Tośmy wszyscy zbledli. Prawda, dziwny ja-
kiś Kaczyniak był zawsze. I gadał nieskład-
nie. Ale żeby zaraz alkoholik? Nikomu to do
głowy nie przyszło. Ludzie szemrali oburze-
ni, ale kilku się od Kaczyniaka odsunęło.
„Niedobrze” – pomyślał brat Kaczyniaka,
który swoim bratem sołtysem manipulował.
– My tu – powiada – mamy kulturę i ja-
kieś potwory nie będą jej nam w rynsztok za-
mieniać!
I żeby potwora pognębić, rzucił mu
w twarz:
– Cham.
– Gej – odrzekł potwór bez zmrużenia po-
wiek.
Co słabsi z nas pomdleli, a Kaczyniak aż
przysiadł.
– A tak, gej – kontynuował potwór.
– Żonę masz? Z dziewuchami się prowadzasz?
Nie? A dlaczego? A skoroś gej, czemu ge-
jów wyzywasz? Boś jest obłudny!
– No to jest skandal – pisnęła baba Gę-
sicka, która strasznie lubiła kłamać.
– A ty się nie prostytuuj, kłamczucho! – wrza-
snął potwór. Baba Gęsicka uciekła z płaczem,
a myśmy stali i kombinowali. Faktycznie, baba
kłamie jak najęta. Co jej Kaczyniaki każą. Po-
twór zaś popatrzył triumfująco – i poszedł.
Wszyscy czekali, co powie Kaczyniak, bo
on zawsze dużo mówił. Ale dziw nad dziwy!
Po słowach potwora Palikota odebrało mu
mowę i jakby się zapodział. Za to brat jego,
Kaczyniak Drugi, zwołał wiec i powiada:
– My tu nie możemy tolerować takiego
chamstwa, żeby nam w oczy jakiś potwór rą-
bał. Co to ma być? Kto on jest? Jakim prawem?
– No tak – przyznali niechętnie ludzie, pa-
trząc gdzie indziej.
– Więc – ciągnął Kaczyniak – my musi-
my wezwać Rycerza z Dolomitów, żeby się
z potworem policzył.
Zawsze robiliśmy, jak chciał
Kaczyniak, więc posłano po
Rycerza. Zanim Rycerz
przybył, potwór Palikot
codziennie rąbał nam prawdę w oczy i w ogó-
le nikogo nie szanował.
W końcu Rycerz przybył. Wielu się roz-
czarowało, bo jakiś taki ryży był i chuderla-
wy, ale nie można mieć wszystkiego. Wysłu-
chawszy skarg ludu, Rycerz zrobił sondaż
– a gdy okazało się, że istotnie 79,8 procent
społeczeństwa potwora Palikota potępia, Ry-
cerz powiedział tak:
– Potwór zostanie ukarany. To, co on mó-
wi, jest niedopuszczalne.
Potem spiął konia i odjechał. Myśmy za
nim cichaczem poszli. I oto cośmy zobaczyli.
Rycerz zsiadł z konia przed jaskinią po-
twora, ale zamiast natrzeć nań z mieczem,
usiadł obok i obaj zapalili papierosy.
– No i jakże tam? – zagaił Rycerz.
– Ano pomaleńku – odrzekł potwór Pa-
likot.
– Nic ci nie trzeba? – zatroszczył się Ry-
cerz.
– Konserwy się kończą – poskarżył się Pa-
likot.
„Przysłać konserwy”, zanotował Rycerz
dla pamięci i powiada tak:
– Ty się teraz przyczaj na jakiś czas, że-
bym ja nie wyszedł na gamonia. A ja im tam
powiem, jak cię bezlitośnie ukarałem.
No i przez czas jakiś był spokój, ale po-
tem potwór pojawił się znów i rąbał prawdę
w oczy, aż wióry leciały. A myśmy nawet lu-
bili go słuchać. Więc cośmy widzieli, zacho-
waliśmy dla siebie.
Od dawna mieliśmy dosyć pouczających
nas pijaków, antygejowskich gejów i bezczel-
nie kłamliwych bab. Myśleliśmy, że trzeba ich
znosić, bo tak wypada. Potwór pokazał nam,
że wcale nie. Owszem, błaznował – ale przy-
najmniej nie był taki grobowo nadęty, jak ci
wszyscy, którzy nami rządzili.
MAGDA HARTMAN
Nie mam jakiegokolwiek powo-
du, aby bronić Palikota przed lin-
czem, jaki na PO wymusza PiS.
Jakoś nie po drodze mi z gościem,
który finansował ultraprawicowy,
ksenofobiczny „Ozon”. A jednak...
A jednak skandalista Platformy
akurat tym razem powinien być na-
grodzony za celność wypowiedzi.
A nie piętnowany. Nie wszystkich
wypowiedzi, bo pytanie, czy Jaro-
sław K. jest gejem, sięgnęło po-
ziomu rynsztoka. Ale nie z tego
powodu purytanie (i puryści) linczu-
ją Janusza P. Gromy posypały się
na gościa za to, że określił postępo-
wanie byłej minister Gęsickiej ja-
ko „prostytuowanie się”. Media za-
wyły ze zgrozy. Dziennikarze prze-
ścigali się w słowach potępienia. Mo-
raliści dostali piany na ustach. Nie-
słusznie. Zamiast inwektyw w ro-
dzaju „cham”, łobuz” i „świnia” wy-
starczyło otworzyć „Słownik języka
polskiego”. Tamże pod hasłem „pro-
stytuować się” czytamy, że to nie
tylko „uprawiać prostytucję”, ale
także „wysługiwać się komuś dla pie-
niędzy lub innych korzyści”. A to
dokładnie Gęsicka zrobiła podczas
słynnej już konferencji prasowej. Po
co? Ano po to, by wspomniany wcze-
śniej Jarosław K. mógł mieć gębę
tak dalece zadowoloną, że... tylko
lać i patrzeć, czy równo puchnie.
Ciekawe, czy Platforma poświę-
ci Palikota dla medialnego spokoju.
Dla słupków sondaży. Zanim jednak
Tusk utnie swojemu trefnisiowi ję-
zyk, przypomnijmy osiągnięcia lin-
gwistyczne oburzonych PiS-owskich
niewiniątek, gotowych bronić cnoty
Gęsickiej jak niepodległości.
Oto nasz ulubieniec Joachim
Brudziński, który przegrał z naszym
tygodnikiem w warszawskim sądzie,
był niegdyś uprzejmy stwierdzić, że
„wszystkie raporty Julii Pitery po-
winno się wsadzić tam, gdzie... nie
powinno się ich wsadzać”. Macie ja-
kiś pomysł, jaki to otwór ów dżen-
telmen miał na myśli? No bo nazy-
wając Chlebowskiego „wiejskim
głupkiem”, nie pozostawił śladu wąt-
pliwości, o co mu chodziło. Podob-
nie Ziobro. Mówiąc: „To jest zwy-
kły pustak” (o Tusku), dał przykład
politycznego wersalu. Tego wersalu,
o którym prezes PiS był łaskaw po-
wiedzieć, iż „granice debaty politycz-
nej zostały drastycznie zniszczone”.
Przez Palikota zniszczone? A może
raczej przez braciszka, który do jed-
nej z najbardziej znanych polskich
dziennikarek wykrzyczał: „Stokrot-
ko, stokrotko, jesteś na mojej krót-
kiej liście, pożałujesz tego, wykoń-
czę cię, nie obronią cię agenci służb
specjalnych!”.
Może to wcale jednak nie jest
takie straszne? Przecież każde wy-
tłumaczenie „ciemny lud kupi”
(Kurski), a jak ktoś będzie prze-
ciw, to znaczy, że „łże jak bura su-
ka” i wywodzi się wprost z „łże-elit”
lub „wykształciuchów”, a w ogóle
nieprzychylni Kaczyńskim dzien-
nikarze to „ścierwojady” (Dorn)
– no i generalnie „małpy w czer-
wonym” (Kaczyński). Do ta-
kich to w ogóle nie warto się
odzywać, a jeśli już to słowa-
mi: „Spieprzaj, dziadu!”
(znów Kaczyński). Dlaczego?
A dlatego, że „my jesteśmy tam,
gdzie wtedy, a oni tam, gdzie
stało ZOMO”. Bo „w chamstwie,
agresji i knajactwie nie mamy z ty-
mi panami szans”, a wszystko to jest
„liberalna żuleria”, a nawet „front
obrony przestępców”. „Rządy hoło-
ty dla hołoty”. Ten sam Kaczyński,
który dziś płacze nad sponiewiera-
ną Gęsicką, nazwał z sejmowej try-
buny postępowanie sędziów sądów
powszechnych... „prostytuowaniem
się”. Dokładnie tak samo jak Pali-
kot. Ale Kaczorowi nikt wówczas za
to łba nie urwał, nie zawył z obu-
rzenia, nie żądał dymisji. Dlaczego?
Bo PO to tak naprawdę zestracha-
ne dupki wołowe bezwolne wobec
bezczelnej socjotechniki PiS.
Ktoś kiedyś powiedział, że sło-
wa wylatują słowikiem, a wracają
wołem. Mam na koniec takiego wo-
ła, który jednak ptaszyną nigdy nie
był. Oto w pracy doktorskiej pan Ja-
rosław Kaczyński napisał tak:
„Już w referacie Komitetu
Centralnego na III Zjazd Polskiej
Zjednoczonej Partii Robotniczej
stwierdzono pojawienie się zjawi-
ska naporu ideologii burżuazyj-
nej. Jednocześnie jednak podkre-
ślona została zasada niestosowa-
nia zasad administracyjnych
w walce o ostateczny cel, jakim
jest – według słów Władysława
Gomułki – całkowity triumf mark-
sizmu i leninizmu jako jedynej
metodologicznej podstawy nauki”.
No i wyszło na to, że Palikot rze-
czywiście powinien położyć głowę
na pieńku. Za Gęsicką. Bo to aku-
rat nie ona się sprostytuowała!
A jeśli nawet, to nie przede wszyst-
kim. To nie ona jest dziwką. Prze-
praszam w tym miejscu wszystkie
przyzwoite i ciężko pracujące dziw-
ki za porównanie z panem K.
MAREK SZENBORN
P
Po
ottw
wó
órr P
Paalliik
ko
ott
GŁASKANIE JEŻA
TTrriiu
um
mff m
ma
arrkks
siizzm
mu
u
BAJKI DLA DOROSŁYCH
Człowiek pierwotny żył w świe-
cie faktów. Większości z nich nie
znał, a prawie żadnych nie rozu-
miał. Tłumaczenie otaczającej rze-
czywistości zrodziło mity. Okaza-
ły się dużo atrakcyjniejsze od fak-
tów. I tak już zostało.
Współczesne mity tworzone są
w celu stworzenia i podtrzymania
fałszywego mniemania o wszystkim.
Najczęściej dotyczą jednostek i grup
społecznych, instytucji, zjawisk,
uczuć. Z lubością rozpowszechnia-
ne przez media, wypierają z ludz-
kiej świadomości fakty. Z czasem
nie tylko przestajemy rozróżniać, co
jest prawdą, a co mitem, ale nawet
nie odczuwamy takiej potrzeby. Nie-
poprawni romantycy – wzlatujemy
w rajską dziedzinę ułudy, kędy
„Fakt” i „Super Express” tworzą cu-
dy. Urok mitów polega na tym, że
stawiają proste diagnozy i dają jesz-
cze prostsze recepty. Także politycz-
ne, bo teraz każdy tabloid ma ta-
kowe ambicje. Bezwartościowe wy-
pociny, poparte rzekomymi sonda-
żami, są podchwytywane przez po-
ważnych zdawałoby się dziennika-
rzy i szefów partii uważanych za nie-
populistyczne. Dzięki temu mit
otrzymuje świeckie imprimatur i ja-
ko prawda objawiona zwrotnie
kształtuje opinię publiczną.
Właśnie tak jest z pomysłem
zmniejszenia liczby posłów, obni-
żenia ich uposażeń, ograniczenia wy-
jazdów i wydatków na biura. To
oczywiście propozycja pod publicz-
kę. Wszak większość Polaków nie
lubi ludzi, którym się powiodło. Pod
jakimkolwiek względem. Szczegól-
ną niechęć czują do wybranych przez
siebie posłów. Mają im za złe wszyst-
ko. Głównie zaś to, że sami nie są
na ich miejscu.
Platforma Obywatelska, idąc rę-
ka w rękę z „Faktem”, chce zre-
dukować Sejm o połowę. Płyną in-
formacje o niewiarygodnych wręcz
korzyściach (150 milionów złotych)
płynących z tego dla Polski i Pola-
ków. Wszystkich i każdego z osob-
na. Równocześnie nikt nie wspo-
mina, że porównywalne oszczędno-
ści dałaby likwidacja IPN czy Fun-
duszu Kościelnego, a dziesięcio-
krotnie większe – zaprzestanie opła-
cania katechetów.
„Fakt” – ustami Kamila Dur-
czoka – zapewniał niedawno, że nie-
zależnie od zaoszczędzonych mi-
lionów zł, które lepiej wydać na cho-
re dzieci, w Sejmie nie znaleźliby
się posłowie, którzy go najbardziej
kompromitują. Chodziło m.in. o nie-
stroniących od kieliszka i nieparla-
mentarnego języka.
Warto przeanalizować te rzeko-
me zyski. Najpierw materialne.
Statystyczny obywatel łoży na
Sejm około 11 zł rocznie, czyli nie-
całą złotówkę miesięcznie. Ponieważ
jednak co najmniej 100 mln zł wyno-
szą koszty stałe Kancelarii Sejmu,
związane z istnieniem (niezależnie od
liczebności) najwyższego organu wła-
dzy ustawodawczej, utrzymanie wszyst-
kich 460 posłów kosztuje Polaka (bez
względu na wiek i płeć) mniej niż
8 zł rocznie, czyli 66 groszy miesięcz-
nie. Dzięki likwidacji 230 poselskich
stołków, każdy obywatel wzbogacił-
by się miesięcznie o 33 grosze. Wsze-
lako pod warunkiem, że pozostali par-
lamentarzyści, jako obciążeni dodat-
kową pracą, nie otrzymaliby wyższych
uposażeń i więcej pieniędzy na pro-
wadzenie biur poselskich.
Porzućmy także złudzenia, że
poprawiłoby się wówczas zachowa-
nie czy morale posłów. Naprawdę
do Sejmu nie weszliby ci, których
nie znamy i o których nie wiemy, że
w ogóle istnieją. Niezależnie od te-
go, czy pracują dobrze, czy wcale.
A Elżbieta Kruk, Jacek Kurski,
Edgar Gosiewski, Nelly Rokita
brylowaliby jeszcze bardziej w no-
wym, okrojonym składzie.
JOANNA SENYSZYN
www.senyszyn.blog.onet.pl
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
2
22
2
RACJONALIŚCI
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
FFaakkttyy ii m
miittyy oo SSeejjm
miiee
Jakże się nie mam pysznić,
Jakże się nie mam chwalić,
Jeżeliś sobie kazał
W zanadrzu mojem się palić?
Jeżeliś iskrą, rzuconą
Z wielkiego ognia wieczności,
Rozpalił moje łono
W piekło słodkiej miłości!
Wyrosły domy boże
Ponad libańskie cedry,
Nie gorszym ci jestem kościołem,
Niż granitowe katedry.
Na ciało, pnące się w niebo,
Łaska tajemna spływa:
Rosnę, kipiąca słowami
Świątynia twoja żywa.
Słowami-gołębicami
Krążę nad Tobą, o Panie!
I ciało słowem się dzieje,
I tacyśmy chrześcijanie!
Okienko z wierszem
I
znów – który to już raz – gościmy w „Okien-
ku” Juliana Tuwima. Okrutnego bezbożnika,
prześmiewcę i hedonistę. Poeta ów śmie w wier-
szu „Kościół” dowodzić, że świątynia w jego wnę-
trzu jest stokroć doskonalsza niż romańskie i go-
tyckie katedry.
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy
dolnośląskie
Jerzy Dereń
tel. 0 698 873 975
kujawsko-pomorskie
Józef Ziółkowski
tel. 0 607 811 780
lubelskie
Ziemowit Bujko
tel. 0 606 924 771
lubuskie
Czesława Król
tel. 0 604 939 427
łódzkie
Halina Krysiak
tel. 0 607 708 631
małopolskie
Stanisław Błąkała
tel. 0 692 226 020
mazowieckie
Joanna Gajda
tel. 0 501 760 011
opolskie
Kazimierz Zych
tel. 0 667 252 030
podkarpackie
Andrzej Walas
tel. 0 606 870 540
podlaskie
Bożena Jackowska
tel. 0 502 443 985
pomorskie
Barbara Krzykowska
tel. 0 691 943 633
śląskie
Waldemar Kleszcz
tel. 0 606 681 923
świętokrzyskie
Józef Niedziela
tel. 0 609 483 480
warmińsko-mazurskie
Jan Barański
tel. 0 698 831 308
wielkopolskie
Witold Kayser
tel. 0 61 821 74 06
zachodniopomorskie
Tadeusz Szyk
tel. 0 510 127 928
R
RA
AC
CJ
JA
A P
Po
ollssk
kiieejj LLeew
wiic
cyy
www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66
Darowizny na działalność RACJI PL
(adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa)
ING Bank, nr 04 1050 1461 1000 0022 6600 1722
(niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Najnowszą książkę pod red. Marii Szyszkowskiej
„Ideowość w polityce”
(i inne pozycje tej autorki)
powieść Macieja Nawariaka
„Według niej”
oraz książki autorstwa Jana Stępnia
można kupić poprzez biuro RACJI PL.
Tel.: (022) 620 69 66 lub 0 399 10 88 99
(w godz. 7–9, 17–21)
Lewica jednoczy się w Łodzi
Na początku stycznia 2009 roku w siedzibie łódzkiego oddziału RACJI PL odbyło się spotkanie nowo-
roczne Łódzkiego Forum Współpracy Lewicy.
Spotkanie przygotowała RACJA, a wśród kilkudziesięciu uczestników byli m.in. reprezentanci rozmaitych partii i sto-
warzyszeń lewicowych z woj. łódzkiego: przedstawiciele Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Polskiej Lewicy, Towarzy-
stwa Kultury Świeckiej, Związku Żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, Klubu Dziś, tygodnika „Fakty i Mity”, Platfor-
my Socjalistycznej SLD, Polskiej Partii Socjalistycznej. Gośćmi spotkania byli także były prezydent Łodzi Krzysztof Ja-
giełło, były marszałek woj. łódzkiego Mieczysław Teodorczyk, prezes partii Zieloni RP – Jerzy Arent.
Podczas dyskusji poruszano perspektywy ewentualnych wspólnych startów w wyborach do Parlamentu Europej-
skiego oraz samorządowych. Uczestnicy uznali, że niezależnie od decyzji rad krajowych poszczególnych partii, które zde-
cydują, z kim będą startować w wyborach, należy pozostać ze sobą w kontakcie oraz wspierać się w podejmowanych
inicjatywach. W najbliższych tygodniach wspólnym staraniem środowisk lewicowych ma się odbyć sesja na Uniwer-
sytecie Łódzkim z udziałem polityków i naukowców.
Halina Krysiak, przew. RACJI PL w Łodzi
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
2
23
3
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
K
KR
RZ
ZY
YŻ
ŻÓ
ÓW
WK
KA
A
K
Krrz
zy
yż
żó
ów
wk
kę
ę rro
oz
zw
wiią
ąz
zu
ujje
em
my
y,, w
wp
piis
su
ujją
ąc
c p
po
o d
dw
wiie
e lliitte
erry
y d
do
o k
ka
aż
żd
de
ejj
k
krra
attk
kii
P
Po
oz
ziio
om
mo
o:: 1) szklanka bez dna, 4) piekielna umowa, 8) zbieg
ją daje, 9) zjazd kaczorów, 11) jej ostatni krzyk – szyk,
13) grzanka do śniadanka, 15) wychodzi spod igły, 16) jak je-
go, to stara, 17) jednostka złota, 19) rozdział bez tytułu,
20) osiem stówek za pochówek, 21) przesyłka z liści, 23) ma
haka na przeciwnika, 26) po to przychodzi baba do lekarza,
28) dzwoni nad ranem, 31) i alfa, i omega, 33) wyższa nie jest
tylko dla wysokich, 34) łapie psy z rakiem, 36) czy kumają
aby?, 37) danie z kostek, 38) władca z zupą, 40) z jednej stro-
ny wygląda jak skóra, a z drugiej jak s, 41) peruka skończona
w dwóch trzecich, 42) ropna zatyczka migdałowa, 44) brak har-
monii dla harmonisty, 45) substancja pod mikroskopem.
P
Piio
on
no
ow
wo
o:: 2) tam życie poczęte, 3) płynne granie na fortepia-
nie, 5) krwi na wojnie, 6) jest w każdej kopii, 7) rada, gdy ga-
da, 10) nie dość, że jest niegrzeczny, to stale nos wyciera,
12) dobra nad pijakiem, 14) ozdoba stworzona z troski, 15) je-
go smrodu nie zniósłby nawet Rambo, 16) w tym zbiorniku
może boleć, 18) czy na tej wyspie stale są bale?, 20) co dzier-
żą premierzy rządów?, 22) to dopiero szmata, 24) kto ma go
w rodzie, tego bieda nie ubodzie, 25) dawny autobus dzisiaj
jest bez szans, 26) na śniadanie rano najlepsza, 27) każdy pta-
szek ma swój, 28) trzymana przez hetmana, 29) jaja z Kairu,
30) wkurza, gdy jest na dłoni, 32) z kompleksem Edypa,
35) chroni głowę od problemów, 37) przeciąga się, przekra-
czając granicę, 39) pozwala, by się go czepiano, 41) domini-
kańska dobra moneta, 43) para w obłokach.
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 2/2009: „Diabeł nie śpi... z byle kim”. Nagrody otrzymują: Daniel Matyja z Gdańska, Jerzy Kotras z Sudołu, Marek Wojtasiewicz z Kielc. Aby
wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na: wiktoria@faktyimity.pl lub pocztą
na adres redakcji podany w stopce.
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska;
Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: parmab@wp.pl; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoedycja: Karol Strzelecki; Dział
promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: faktyimity@faktyimity.pl, tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News”
Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów.
WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN
przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532
87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European
Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: p-ele@faktyimity.pl. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl
Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki noszą białe bawełniane majtki.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki nie noszą żadnych.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki woskują podłogi.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki woskują sznureczki przy bikini.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki rozpinają kilka guziczków, gdy jest gorąco.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki rozpinają kilka guziczków, żeby zrobiło się gorąco.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki rumienią się podczas scen łóżkowych w filmach.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki patrzą i myślą, że mogłyby to zrobić o wiele lepiej.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki wierzą, że nie są w pełni ubrane bez naszyjnika z pereł.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki wierzą, że są w pełni ubierane TYLKO w naszyjniku z pereł.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki wolą misjonarską pozycję.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki robią to, fantazyjnie odgrywając „dziewicę”.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki w podróż pakują szczoteczkę do zębów.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki pakują gumę.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki posiadają tylko jedną kartę kredytową i rzadko jej używają.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki posiadają tylko jeden biustonosz i rzadko go używają.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki zakładają wysokie obcasy do pracy.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki zakładają wysokie obcasy do łóżka.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki myślą, że biuro jest niewłaściwym miejscem na romans.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki myślą, że NIE MA miejsca, które byłoby niewłaściwym miejscem
na romans.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki zdobywają akcje.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki zdobywają maklerów giełdowych.
⁄
⁄
⁄
G
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki zawsze mówią: NIE.
N
NIIE
EG
GR
RZ
ZE
EC
CZ
ZN
NE
E dziewczynki zawsze mówią: KIEDY?
Jak rozpoznać grzeczne i niegrzeczne dziewczynki
L
Liitte
erry
y z
z p
pó
óll p
po
on
nu
um
me
erro
ow
wa
an
ny
yc
ch
h w
w p
prra
aw
wy
ym
m d
do
olln
ny
ym
m rro
og
gu
u u
uttw
wo
orrz
zą
ą rro
oz
zw
wiią
ąz
za
an
niie
e
– Ojciec obiecał mi 10 euro, jeśli dostanę piątkę z religii
– opowiada Jaś swojemu katechecie.
– No to postaraj się nieco – zachęca go duchowny.
– Mam lepszą propozycję – stwierdza chłopiec. – Ksiądz
postawi mi piątkę i podzielimy się po połowie!
Nr 4 (464)
23 – 29 I 2009 r.
2
24
4
JAJA JAK BIRETY
Rys.
Tomasz
Kapuściński
Ś
ŚW
WIIĘ
ĘT
TU
US
SZ
ZE
EN
NIIE
E
Idzie bieda
Terenowy oddział imperium Rydzyka w Kudowie-Zdroju. Albo ob-
roty holdingu redemptorystów spadają, albo centrala niemiłosier-
nie drenuje kieszenie swoich filii
Fot. R. Gawroński
B
ył jednym z najlepszych wo-
kalistów wszech czasów.
Sprawdził się również w filmie,
grając zarówno role komediowe,
jak i dramatyczne.
Gwiazdor od dziecka zdradzał
uzdolnienia muzyczne i wygrawszy
konkurs piosenkarski, postanowił zo-
stać estradowym wokalistą. Mimo że
udało mu się zostać refrenistą w po-
pularnym w latach 30. XX wieku ze-
spole Tommy’ego Dorseya, wystę-
py solowe nie nadchodziły. Przełom
nastąpił dopiero po skumaniu się Si-
natry z Williamem Morettim, sze-
fem... mafii w New Jersey. Kiedy
Frank wyznał mu, że pragnie zostać
wziętym solistą, ten bez trudu to za-
łatwił. Pewnego dnia ludzie Moret-
tiego zjawili się w domu Dorseya
i przykładając dyrygentowi lufę do
serca, wymogli anulowanie kontrak-
tu z Sinatrą, by ten mógł rozpocząć
własną karierę. Dzięki mafijnej pro-
tekcji Frank wylansował takie prze-
boje jak „I’ll never smile again” czy
„Night and Day”, a także zadebiuto-
wał w komedii „Noce w Las Vegas”.
Ale początek lat 50. stał się dla
gwiazdora muzyczną posuchą, i to za
sprawą jego samego. Liczne roman-
se, chuligańskie wybryki, a także pod-
kopywanie konkurencyjnych aktorów
sprawiły, że Franka znienawidzono
w filmowym środowisku. Dodatkowo
związek Sinatry z boską Avą Gard-
ner, dla której porzucił żonę Nancy,
wzbudził gniew samego Morettiego,
człowieka, jak na prawdziwego ma-
fiosa przystało, bardzo pobożnego.
Boss jednak tak bardzo lubił gwiaz-
dora, że wszystko zdołał mu wybaczyć.
Sinatra za-
czął ponownie
szukać szczęścia
w filmie. Akurat
przygotowywa-
no się do ekra-
nizacji „Stąd do
w i e c z n o ś c i ”
Joyce’a i Frank
nie widział niko-
go poza sobą
w roli żołnierza
Angela Maggio.
Kiedy w „Co-
lumbii” wyśmia-
no go za ten pomysł, postanowił po-
prosić o pomoc swoich niezawodnych
„włoskich kumpli”. I znów udało mu
się zdobyć to, o czym marzył... Histo-
ria ta znalazła zresztą miejsce w „Oj-
cu chrzestnym”, kiedy to producent
filmowy za odmowę zatrudniania
w filmie piosenkarza Johnny’ego Fon-
tany budzi się rano z odrąbaną gło-
wą swojego najdroższego konia.
W latach 60. znowu zrobiło się
o Sinatrze głośno, a to za sprawą
przyjaźni, jaka łączyła go z prezyden-
tem Johnem F. Kennedym. To
Frank, nie szczędząc własnych, zresz-
tą bajońskich pie-
niędzy, wspomógł
jego kampanię, za
co bywał częstym
gościem w Białym
Domu. Zażyłość ta
skończyła się dopie-
ro wtedy, gdy brat
prezydenta, Robert,
przedstawił bratu
dowody na kontak-
ty piosenkarza z ma-
fią. To spowodowa-
ło, że liczba publicz-
ności na koncertach
Sinatry zmniejszyła się o połowę.
Nawet w 1975 roku, kiedy po-
stanowił odbyć wielkie europejskie
tournée, na występ w Monako zapro-
szenia nie przyjęli książę Rainier III
i jego małżonka. Wróciwszy do Ame-
ryki, poświęcił się już całkowicie pro-
wadzeniu swoich interesów: firm mu-
zycznych, kabaretów i ekskluzywnych
szulerni.
PAR
F
Frra
an
nk
k S
Siin
na
attrra
a
KRYMINALNA HISTORIA KINA (10)