fad-l ^5S-cK
H I S T O R Y C Z N E B I T W Y
TADEUSZ JURGA
BZURA 1939
Dom Wydawniczy Bellona
Warszawa 2001
ZAMIAST PROLOGU
Jak to się stało? Polska, jedno z większych państw europej
skich, 38-milionowy naród, dumny wielkością niepodległoś
ciowych tradycji, aż do przesady zazdrosny o należne mu,
a tak długo zakazane miejsce na politycznej mapie Europy,
liczna i bitna armia mocna duchem swego narodu i pamięcią
zwycięskich wojen.
Jak to się stać mogło? Czy uwarunkowania druzgocącej
klęski militarnej, jaką ponieśliśmy we wrześniu 1939 roku,
legły pośród gruzów „domku z kart"?
Pytania, pytania, pytania...
Próbowano na nie odpowiedzieć zaraz, już nazajutrz po
klęsce. Na pierwszych kreślonych wtedy obrazach wydarzeń
wyraźnie odbite jest piętno upadku ducha i skrajnie pesymistycz
nych osądów. Po kraju rozlała się fala powszechnego potępienia
wszystkiego, co utożsamiało się z państwem sanacyjnym.
Ostrze krytyki zostało wymierzone przede wszystkim w spe
ktakularną stronę zjawiska katastrofy. Wojnę prowadziło
wojsko i wojsko ją przegrało. Wojsko, które dotąd było poza
wszelką krytyką, któremu ufano i w którego siłę wierzono.
I to ono zawodzi.
Po klęsce Francji i triumfalnym pochodzie Wehrmachtu
w początkowym okresie działań wojennych z Anglią i ZSRR,
6
temperatura emocji zaczęła wyraźnie spadać. Nasze własne
dramatyczne przeżycia znalazły się w szerszym polu widzenia
ogólnoeuropejskiego konfliktu, na którego tle „grzechy"
polskie straciły dotychczasową ostrość. Przyszło opamiętanie,
znajdujące motywację w potrzebie zaznaczenia poszukiwań
racjonalnych.
Ale w okres powojenny polska historiografia, skrępowana
latami okupacji, wchodzi jeszcze z poważnym obciążeniem
zaszłości. Jakby tamten czas rozrachunku jeszcze się nie
dopełnił, nie przelał kielich goryczy. W kraju dotąd zniewo
lonym słowa polskie w zadumie nad dramatyczną historią
kraju, szczególnie najnowszą, przeciskały się przez szczeliny
surowych zakazów okupacyjnych i represji tylko stróżką
ulotnej, konspiracyjnej bibuły. W kraju już wyzwolonym fala
bezdennej krytyki, niestety, powraca, przybiera nawet na sile
w przypływie wydarzeń inspirowanych przez polityczną walkę
o władzę, w której rozprawa ze spuścizną drugiej niepodleg
łości stanowi jeden z jej pierwszych motywów.
Od pierwszych opublikowanych w kraju wyników badaw
czych tego tematu dzieli nas nie tylko czas. Milowe kroki
postępu zrobiła archiwistyka. Pomnożono jej zasoby o nieznane
dotąd zbiory relacji i kronik, a przede wszystkim zgromadzono
unikalne źródła. Współczesny badacz Września może rekon
struować wydarzenia z pozycji obserwatora, stojącego jakby
między walczącymi stronami.
Wieloletnie badania tematu dowodzą, że wśród motywów
i genezy klęski wojennej Polski na czoło wysunęła się
przewaga techniczna i ogniowa armii nieprzyjacielskiej.
Nie byliśmy jednak sami, lecz w sojuszu z największymi
potęgami Zachodu, które zobowiązały się do aktywnego
wsparcia naszej obrony. Takiego jednak wsparcia nie otrzy
maliśmy. Tak się nie stało — stwierdzi już po wojnie
francuski historyk Adolphe Goutard.
A wojsko, oficerowie, naczelne dowództwo? Już tylko te
wymienione wcześniej uwarunkowania upoważniają do sfor-
7
mułowania generalnego wniosku, że zadanie postawione
polskim siłom zbrojnym owego pamiętnego września 1939
roku było niewykonalne. W szczegółach zaś odkryto także
błędy. I te ważne, tzw. operacyjne, które zadecydowały
o mniej skutecznym oporze, niż mógłby on być, gdyby
sprawniej funkcjonowało naczelne dowództwo i dowództwa
poszczególnych armii, i te mniej ważne, tzw. taktyczne. Ale
nie one przecież uwarunkowały tę katastrofę i jej rozmiary.
Niewykonalne było ono również na płaszczyźnie strategii
politycznej, a hipoteza, jakoby rząd polski, tzw. sanacyjny,
popełnił w tej mierze błąd na miarę zbrodni stanu, nie
wytrzymuje naukowej krytyki. Już choćby dlatego, że owa
strategia nie była zawieszona w próżni, lecz grawitowała
wokół wielkich problemów politycznych Europy, w kontekście
strategii innych dominant ówczesnej sceny politycznej, a nie
tylko strategii wielkich państw kapitalistycznych Zachodu.
Treścią tej książki nie są jednak rozważania o wielkiej
strategii. Autor pragnie tylko, by choć w części mogła
zrekompensować uczucie niepokoju wielu historyków polskich
wobec występującego jeszcze zjawiska marnotrawstwa warto
ści wychowawczych.
Byliśmy państwem, które odważną i pełną godności postawą
spowodowało w sposób zasadniczy zmianę biegu wydarzeń
w Europie korzystnego dla Rzeszy hitlerowskiej z powodu
braku odwagi i politycznego kunktatorstwa innych państw
europejskich.
Byliśmy i jesteśmy narodem, który tę drogę wybrał świado
mie i konsekwentnie nią podążał mimo ponoszonych strat.
Walka zbrojna o istnienie kraju, narodu, państwa była
zawsze ważnym, jeżeli nie głównym warunkiem wytrwania
przy Polsce. Oto jeden z motywów dla poparcia popularno
naukowej treści tej książki, opatrzonej tytułem: Bzura 1939.
Jakże często w poszukiwaniu źródeł i motywów naszego
odrodzenia narodowego sięgamy do wielkich, obiektywnych
uogólnień procesów rozwoju historycznego, nie zawsze
8
doceniając znaczenie nagromadzonej przez długie lata niewoli
wewnętrznej siły witalnej polskości. To ona przecież wybuch
ła zrywem powstańczym, pierwszym w gnieździe naszego
pochodzenia i rozlała się po kraju żyzną magmą tworzenia dla
siebie i wśród swoich.
Większość dywizji i pułków armii „Poznań" wzięła swój
rodowód właśnie z czynu powstańczego Wielkopolan. Dlatego
20 lat później, we wrześniu 1939 roku, gdy przyszły rozkazy
do opuszczenia tej ziemi bez wielkiej bitwy, żołnierz armii
„Poznań" zżymał się, nieledwie buntował.
Dowódca armii „Poznań", generał dywizji Tadeusz Ku
trzeba, znał dobrze żołnierzy, którzy z dumą nosili imię
Wielkopolskich. To on na rozkaz marszałka kazał się cofać,
nie dając swoim pułkom i dywizjom zaznać jak w 1918 roku
smaku zwycięstwa, przewagi moralnej nad wrogiem i męstwa.
Ale ta wojna, w której dominował czynnik przewagi materiało
wej, była inna.
Gen. Kutrzeba wiedział, że sile armat czołgów i samolotów
po stronie nieprzyjaciela nie sprosta tylko siłą ducha swojej
armii. Dlatego oczekiwał chwili w rozwoju sytuacji na froncie,
w której czynnik przewagi materiałowej przestanie dominować.
Miarą talentu dowódczego generała był jej wybór, ściślej
wybór sytuacji, w której przeciwnik, odsłoniwszy w pośpiesz
nym marszu na Warszawę północną flankę swojego zgrupo
wania, popełnił błąd. Zaskakujący atak polski wymierzony
w ten osłabiony bok niemieckiej armii stworzył sytuację,
w której bitny żołnierz wielkopolski mógł ujawnić (wprawdzie
na krótko) zalety sławne od dawna w dziejach oręża polskiego.
Mimo bowiem naszej klęski w końcowej fazie bitwy nad
Bzurą Wehrmacht w kampaniach wojennych od grudnia 1941
roku nie spotkał się ani razu z tak znaczącym przeciw
działaniem. Ani razu zaś w czasie drugiej wojny światowej,
nie licząc tzw. kontrofensywy Wehrmachtu w Ardenach, nie
podjęto przeciwdziałania w takiej skali w warunkach absolutnej
przewagi przeciwnika, trzymającego w swoim ręku pełną
9
inicjatywę operacyjną. Był to więc w tej dziedzinie ewenement,
o którym zadecydował nie tylko talent wojskowy polskiego
generała, ale także równy temu talentowi wysoki stopień
wyszkolenia wojskowego i osobiste męstwo żołnierza pol
skiego, czerpane z uzasadnionej groźbą zniszczenia rodzinnego
kraju determinacji walki w jego obronie.
Tutaj, nad Bzurą, żołnierze armii „Poznań" utożsamiali
tradycje powstańcze swoich ojców i braci. Później, wraz
z potworną przewagą czołgów i lotnictwa, nadeszła chwila
tragicznej klęski.
Ale któraż z armii sojuszniczych nie doznała w tej
wojnie klęski?
KULISY AGRESJI
Do dziś funkcjonuje stereotyp, również w historii powszechnej,
że 1 września 1939 roku w agresji wzięły udział tylko Niemcy,
którym przypisuje się całą odpowiedzialność za wywołanie
drugiej wojny światowej. Udział Związku Sowieckiego w zbroj
nym napadzie na Polskę, zapoczątkowny 17 września, znajduje
rzeczywisty początek najpierw w polityce napędzania wojny,
później politycznym, a od pierwszego dnia wojny strategicznym
i operacyjnym współdziałaniu Rzeszy hitlerowskiej ze Związ
kiem Sowieckim i Wehrmachtu z Robotniczo-Chłopską Armią
Czerwoną.
Była to zatem napaść na Polskę nie jednego mocarstwa, ale
Niemiec i Rosji.
Obrona Polski we wrześniu 1939 roku była pierwszą
kampanią wojenną drugiego światowego konfliktu. Trudną
decyzję obrony przed agresją potężnego mocarstwa totalitar
nego przywódcy Drugiej Rzeczypospolitej podjęli z przekona
niem, że Polska sprzymierzona z wielkimi demokracjami
Zachodu nie tylko zdoła się obronić, lecz odnieść w tej
kampanii zwycięstwo.
To założenie wydawało się nawet realne, zważywszy siłę
połączonych potencjałów wojennych państw sprzymierzonych,
Wielkiej Brytanii, Francji i Polski, jeżeli nie większą niż
11
Rzeszy hitlerowskiej, to co najmniej sile tej równą. Jeśli
zatem założenie to funkcjonowało w kołach politycznych jako
rzeczywiście realne, wniosek nasuwał się sam. Adolf Hitler
wojny nie zaryzykuje.
Hitler i wyżsi dowódcy Wehrmachtu ten punkt widzenia
podzielali, zwłaszcza generałowie przeciwni wojnie na dwóch
frontach.
Zmianą powersalskiego układu sił w Europie zaintere
sowany był również Związek Sowiecki. Ponadto Józef
Stalin obawiał się izolacji i swoiście pojmowanej wyprawy
krzyżowej świata kapitalistycznego. W sytuacji rosnącego
zagrożenia wojną ze strony Niemiec, mocarstwa zachodnie
zaczęły zabiegać o przymierze z państwem sowieckim.
Porozumienie z Hitlerem wydawało się Stalinowi jednak
korzystniejsze. Na współpracy z nim można było zarobić,
co najmniej odrobić straty, będące następstwem osłabienia
Rosji rewolucją i przegraną wojną z Polską w 1920 roku.
Inicjatywa, podyktowana obawą, że Hitler może odstąpić
od zamiaru zaatakowania Polski i rozpoczęcia wojny, należała
do Stalina. Symptom kierowania się strategii politycznej
państwa sowieckiego na zbliżenie z Rzeszą wystąpił w paź
dzierniku 1938 roku, kiedy to podczas spotkania ambasadora
Niemiec von Schulenburga z sowieckim ministrem spraw
zagranicznych, Litwinowem, obaj rozmówcy zobowiązali
się odstąpić od poniżania w mediach przywódców obu
państw.
W marcu zaś 1939 roku, gdy otoczone najściślejszą tajem
nicą niemieckie ultimatum pod adresem Polski dociera do
ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, Stalin przestaje
się wahać. Poznał już treść polsko-niemieckich rozmów
w Berlinie, w Berchtesgaden i w Warszawie. Informacje
płynęły do Kremla wprost z ambasady niemieckiej w War
szawie. Pod bokiem ambasadora Rzeszy, Hansa von Moltkego,
pracował na rzecz sowieckiego wywiadu wojskowego radca
legacyjny ambasady, von Schelich.
12
Stalin wiedział, że w zamian za ustępstwa Polski w sprawie
Gdańska i autostrady przez polskie Pomorze Hitler obiecywał
Polakom nabytki na wschodzie i zapraszał do wspólnej
wyprawy wojennej na Moskwę. Wiedział też, że jedno i drugie
Polska odrzuciła, zdeterminowana wolą obrony całości swojego
terytorium i suwerenności za każdą cenę. A to zapowiadało
wojnę, której chciał Stalin dla imperialnych celów Kremla.
XVIII Zjazd Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bol
szewików formalnie zaakceptował radykalną zmianę kierunku
polityki zagranicznej państwa sowieckiego.
Hitler nie od razu podjął wyciągniętą prawicę Stalina;
jeszcze liczył na porozumienie z Francją i Wielką Brytanią
w nadziei, że zdoła oba te państwa odwieść od zamiaru
zaangażowania się w konflikt niemiecko-polski.
„... kierownictwo polityczne uważa — poleca między innymi
dyrektywa do «Fall Weiss», wojny z Polską — że w takim
wypadku (odrzucenia przez Polskę dyktatu — T. J.) jego
zadaniem będzie maksymalna izolacja Polski, tj. ograniczenia
wojny do Polski".
Kiedy jednak dalszy rozwój wydarzeń zaczął te rachuby
przekreślać, doprowadzając do rozmów sowiecko-brytyjsko-
-francuskich, które zapowiadały powstanie antyniemieckiego
układu sojuszniczego, zdecydował się na wymianę uścisku
dłoni ze Stalinem.
17 czerwca ambasador Rzeszy w Moskwie, Schulenburg,
informował Berlin o rozmowie z dyplomatą sowieckim.
„Dziś w południe złożyłem zwykłą wizytę sowieckiemu
charge d'affaires, Astachowowi. Zaraz po powitaniu wyraził
zadowolenie, że atmosfera polityczna między obu naszymi
krajami stopniowo się poprawia..."
Ponadto stwierdził otwarcie, że Niemcom i Rosji wiodło
się zawsze dobrze, gdy państwa te były przyjaciółmi, a źle,
gdy były skłócone...
Tymczasem informacje polskiego wywiadu wojskowego
i placówek dyplomatycznych konstatowały wzmożone przeja-
13
wy szybko postępującego zbliżenia niemiecko-sowieckiego.
W Warszawie przyjmowano je sceptycznie lub w ogóle
twierdzono, że wystąpienie Sowietów przeciwko Polsce jest
wykluczone.
Toteż cały wysiłek obronny skoncentrowano na agresji
Niemiec. W warunkach oczekiwanej dużej przewagi napastnika
zamierzano ją przeciwważyć, niestety nogami piechurów,
którzy w uporczywej walce i marszu odwrotowym w głąb
kraju mieli wydłużyć czas niezbędny do koncentracji odwodów
i przeciwdziałania nimi. A nade wszystko na przysporzenie
czasu naszym sojusznikom, niezbędnego dla koncentracji sił,
które ofensywnym działaniem na froncie zachodnim miały
odciążyć front polski.
Zarządzono skrytą mobilizację i częściową koncentrację
oddziałów, rozpoczęto fortyfikowanie pozycji obronnych
i przygotowania do cywilnej obrony kraju. Wszakże nadal
otwarta była sprawa polsko-angielsko-francuskiego przymierza,
które bez podpisania międzyrządowych umów politycznych
nie miało mocy współdziałania wojskowego. W Londynie
i Paryżu czekano na pozytywny wynik sowiecko-angielsko-
-francuskich rozmów w Moskwie. Stalinowi były one potrzeb
ne dla stymulowania porozumienia z Hitlerem na warunkach
Kremla. Jednym z nich było przyjęcie „specjalnego protokołu"
(czyt. „Tajnego protokołu").
Hitler zgadzał się na wszystko, byle tylko pozyskać współ
działanie Sowietów w wojnie z Polską i izolowanie jej od
wszelkiej pomocy z zewnątrz.
19 sierpnia, na posiedzeniu Biura Politycznego partii, Stalin
podjął decyzję, która wstrząsnęła światem.
„Sprawa wojny czy pokoju — mówił — weszła w stadium
krytyczne. Jej rozwiązanie zależy wyłącznie od nas. Jeżeli
zawrzemy traktat z Anglią i Francją, Niemcy będą zmuszone
odstąpić wobec stanowiska Polski. Będą też szukać ułożenia
stosunków z mocarstwami zachodnimi. W ten sposób będziemy
mogli uniknąć wybuchu wojny, ale dalszy rozwój wydarzeń
14
poszedłby wówczas w niewygodnym dla nas kierunku.
Natomiast jeśli przyjmiemy niemiecką propozycję zawarcia
z nimi paktu o nieagresji, umożliwi to Niemcom atak na
Polskę i tym samym interwencja Anglii i Francji stanie się
faktem dokonanym. Gdy to nastąpi, będziemy mogli z pożyt
kiem dla nas czekać na odpowiedni moment dołączenia do
konfliktu lub osiągnięcia celu w inny sposób. Wybór jest
więc dla nas jasny: powinniśmy przyjąć propozycję niemiec
ką, a misję wojskową francuską i angielską odesłać grzecz
nie do domu"'.
Ciężar sowieckiej decyzji przechylił szalę na rzecz wojny.
Natychmiast po podpisaniu w Moskwie niemiecko-sowieckich
układów, zwanych paktem Ribbentrop-Mołotow, którego tajny
protokół stanowił m.in. o rozbiorze Polski, Hitler podjął
decyzję zbrojnego najazdu.
Treść tajnego protokołu Ribbentrop-Mołotow przedostała
się przez kordon ścisłej tajemnicy. Ambasador USA w Mosk
wie depeszował 24 sierpnia do Waszyngtonu m.in.:
„[...] ściśle poufne. Zostałem poinformowany w ścisłym
zaufaniu, że osiągnięto wczoraj wieczorem pełne «porozumie-
nie» między rządami sowieckim a niemieckim odnośnie spraw
terytorialnych w Europie Wschodniej, w wyniku którego
Estonia, Łotwa, wschodnia Polska i Besarabia są uznane za
strefę żywotnych interesów sowieckich [...]"
2
.
Informacja ta drogą poufną dotarła również do Londynu
i Paryża. Dlaczego nie trafiła do Warszawy? Nie znamy
autorytatywnej odpowiedzi. Być może w owym ciemnym
zaułku sojuszniczej nielojalności kryła się obawa przed
przejściem Polski na stronę Niemiec, co postawiłoby Francję
i Anglię w krytycznym położeniu.
A może..., a może... Zostawmy rozważania o pokrętnych
ścieżkach polityki i dyplomacji drugiej wojny światowej.
1
Agresja sowiecka na Polską w świetle dokumentów, 17 września 1939,
Warszawa 1994, tom 1, dok. nr 43.
2
Tamże,
dok. nr 43.
15
W każdym razie polska służba zagraniczna, nieświadoma
powagi zagrożenia, kojarzyła stosunki polsko-sowieckie z do
tychczasowym układem o nieagresji. Sowieci umyślnie pod
trzymywali to błędne założenie uspokajającymi oświadczenia
mi swoich polityków, które strona polska przyjmowała za
prawdziwe.
Zważmy, nawet ambasador Polski w Moskwie, Wacław
Grzybowski, w przyjaznych zresztą kontaktach z ambasadorem
amerykańskim przy rządzie sowieckim Laurence Steinhardtem
i w bezpośredniej bliskości wylęgu politycznej zbrodni,
interpretował na opak sowiecko-niemiecki pakt o tzw. nieag
resji. Informował ministra Becka o miernym znaczeniu ukła
dów dla stron, które go zawierały. Z trudną do wytłumaczenia
naiwnością dyplomaty tak wysokiej rangi sugerował wręcz
niechętną postawę Joachima von Ribbentropa, który wprawdzie
pakt podpisał, ale tylko dlatego, by nie wywołać skandalu
wyjazdem z Moskwy z pustymi rękami.
„[...] ale rachuby sowieckie — dowodził — zawiodły w nie
mniejszej mierze: a) pakt nie zapewnił jeszcze wybuchu
konfliktu i nie powstrzymał Hitlera od usiłowań negocjacyj
nych [...]"
3
.
Instrukcja ministra Becka do polskich placówek dyploma
tycznych motywowała niestety tę interpretację
4
.
W istocie Hitler liczył na więcej niż otrzymał. Oczekiwał,
że szok spowodowany podpisaniem umów z Rosją musi
wywrócić politykę brytyjsko-francuską, i że oba państwa
zachodnie nie zdobędą się na nic innego, jak na bezczynne
przyglądanie się klęsce Polski. Oczekiwał przesilenia rządo
wego w Londynie i w Paryżu.
Ale wiadomość o przesileniu rządowym w Wielkiej Brytanii
i we Francji, której oczekiwał, nie nadeszła. Doręczono mu
natomiast tekst przemówienia Neville'a Arthura Chamberlaina
Tamże, Raport ambasadora RP w Moskwie dla ministerstwa J. Becka
o pierwszych reakcjach po podpisaniu paktu niemiecko-sowieckiego,
dok. nr 46.
Szerzej tekst instrukcji, jak wyżej, dok. nr 42.
16
w Izbie Gmin, który był odpowiedzią zdecydowanie negatywną
na dręczące go pytanie. Mimo to decyzji zaatakowania Polski
nie odwołał. Miało to nastąpić 26 sierpnia o świcie.
Wiedząc o mocnej wciąż pozycji ugodowców w rządzie
brytyjskim, Hitler nadal liczył na porozumienie z Anglią, za
które miała zapłacić Polska, pozostając sam na sam z Niem
cami. Jeszcze półtorej godziny przed piętnastą, 25 sierpnia,
wezwał do siebie Neville'a Hendersona, ambasadora brytyj
skiego, zagorzałego ugodowca, i złożył na jego ręce nowe
gwarancje nienaruszalności granic Francji, zgodę na redukcję
zbrojeń, a nawet wystąpił z ofertą sojuszu z imperium
brytyjskim.
Niedługo potem nadeszła jednak wiadomość z Londynu, że
Anglia odrzuciła propozycje Rzeszy i sojusz brytyjsko-polski
zostanie podpisany. Wkrótce potem ambasador Robert Coulon-
dre, indagowany przez Hitlera, zakomunikował podobne
w wymowie do brytyjskiego stanowisko rządu francuskiego.
Kiedy nadeszła z Londynu wiadomość o podpisaniu paktu
brytyjsko-polskiego, Hitler popadł — jak wspomina jego
osobisty tłumacz, Paul Schmidt — w ponurą zadumę. Depresję
pogłębiła jeszcze wiadomość od Benito Mussoliniego. Zawia
domił on bowiem Hitlera, że Włochy udzielą Niemcom
w razie wojny z Polską wszelkiej pomocy politycznej i eko
nomicznej, jeżeli Niemcy jej zażądają, ale jeżeli alianci
zachodni wmieszają się do wojny, Italia nie podejmie żadnych
działań militarnych aż do chwili otrzymania od Niemiec
odpowiedniej ilości sprzętu wojennego i surowców.
Stanowisko Wielkiej Brytanii i Włoch skłoniło Hitlera do
przesunięcia agresji na Polskę o pięć dni, w nadziei, że uda
mu się jeszcze wpłynąć na zmianę stanowiska angielskiego.
Sojusz brytyjsko-polski i rezerwa Mussoliniego, z jaką ten
odniósł się do próby natychmiastowego wciągnięcia Włoch do
wojny, nie były jedynymi przyczynami odłożenia decyzji
o agresji. Uwaga przywódcy Rzeszy spoczęła na małym kraju
europejskim, Szwajcarii. Ukazała się tam w gazecie „Neue
17
Zurcher Zeitung" w dniu 25 sierpnia krótka notatka. Dziennik
donosił, że w ciągu ostatnich dni znad granicy polskiej
wycofano ok. 250 tysięcy żołnierzy sowieckich. Oznaczało to,
że Polska mogła chwilowo czuć się spokojna. Ta, jak się
okazało naprawdę, „kaczka" dziennikarska — jednak niewąt
pliwie inspirowana — postawiła w stan alarmu całą służbę
zagraniczną Rzeszy, zostawiając na drugim planie ostry protest
Japonii przeciwko porozumieniu Niemiec z ZSRR. Hitler
bowiem zaczął tracić grunt dla swoich planów. Z jednej strony
wypadał mu argument politycznego nacisku na przeciwników,
z drugiej ożyła groźba drugiego frontu na wschodzie.
„Proszę ustalić — polecała ambasadorowi w Moskwie
instrukcja z Berlina — w sposób ostrożny, czy:
1. Prawdą jest, że Rosja Sowiecka wycofała wojska z gra
nicy polskiej,
2. Jeśli tak się stało, to czy nie można by odwołać
tego zarządzenia, gdyż wszelkie wrażenie, że Polska jest
zagrożona od strony rosyjskiej, przyczyniłoby się naturalnie
do ułatwienia sytuacji na zachodzie i mogłoby nawet w końcu
doprowadzić do wydatnego zmniejszenia się gotowości
przyjścia z pomocą Polsce".
Początkowo, nagabywany przez ambasadora Niemiec w Mo
skwie, Schulenburga, Mołotow zbył sprawę, lekceważąc
bezsensowność doniesienia, ale po kilku dniach gorączkowych
zabiegów Auswartiges Amt i ambasadora Rzeszy przychylił
się do prośby. 30 sierpnia komunikat agencji TASS zaprzeczył
informacjom gazety szwajcarskiej, jakoby dowództwo radziec
kie miało wycofać z zachodniej granicy ZSRR 200 do 300
tysięcy żołnierzy. Przeciwnie, „koła miarodajne stwierdzają,
że w związku z rosnącą powagą sytuacji we wschodniej części
Europy i możliwością niespodzianek dowództwo radzieckie
postanowiło zwiększyć siły liczebne garnizonów na granicy
zachodniej ZSRR".
Hitler przestał się wahać. Rozkaz do ataku na Polskę
został wydany.
2 — Bzura 1939
18
„Najwyższy dowódca sił zbrojnych Berlin, 31.8.1939
OKW/WFA nr 170/39
g. Kolos. Chefs. L I
Tajna sprawa dowództwa
Decyzje szefa/Tylko przez oficera
Zalecenie nr 1 odnośnie prowadzenia wojny.
1. Po wyczerpaniu wszystkich politycznych możliwości
usunięcia na pokojowej drodze nieznośnej dla Niemiec sytuacji
na wschodniej granicy, zdecydowałem się na rozwiązanie
z zastosowaniem przemocy.
2. Atak na Polskę należy przeprowadzić według przewidy
wanych dla «Fall Weiss» przygotowań, ze zmianami, które
wyniknęły dla armii z dokonanej już koncentracji. Rozdział
zadań i cel operacyjny pozostają niezmienione.
Dzień ataku: 1.9.1939
Czas ataku: godz. 4.00.
Adolf Hitler".
Plan zbrojnej agresji w Europie, w pierwszej fazie wymie
rzony głównie przeciwko Polsce, wykonać miał Wehrmacht.
Jednak koncepcja strategiczna tego zamysłu została podyk
towana wyrafinowaną kalkulacją. Hitler, stawiając na porozu
mienie ze Związkiem Sowieckim, obliczał na zimno, że zanim
Francja i Anglia zdołają odzyskać równowagę po spara
liżowaniu ich woli układem Ribbentrop-Mołotow, upłynie
czas, który zadecyduje o losie Polski. Nie mylił się. Mocarstwa
zachodnie sprzymierzone z Polską, poza formalnym odnoto
waniem agresji, zdobyły się tylko na demonstrację. Związek
Sowiecki za formalną deklaracją o neutralności ukrywał
rzeczywistą postawę sojusznika Rzeszy, stymulując ostrożną
strategię naszych sprzymierzeńców.
Hitler rzucił przeciwko Polsce główne siły Wehrmachtu,
pozostawiając na froncie zachodnim przeciwko Francji i Wiel
kiej Brytanii tylko słabą osłonę, złożoną z nielicznych dywizji
piechoty, które stopniowo wzmacniał jednostkami mobilizo
wanych rezerw. Przewaga armii niemieckiej nad naszą armią,
19
jeszcze w pełni nie zmobilizowaną, liczebnie prawie dwakroć
mniejszą, a technicznie kilkakrotnie słabszą, nie dawała jednak
pewnej gwarancji błyskawicznego zwycięstwa. Polacy stawiali
twardy opór i czas niezbędny na pokonanie naszego kraju mógł
się przedłużyć. Toteż, zakładając taki ewentualnie rozwój
wydarzeń, Hitler zdradzał coraz większe zainteresowanie wystą
pieniem zbrojnym ZSRR przeciwko Polsce. Przy tym oczekiwa
nie III Rzeszy na pozytywny odzew partnera wydawało się tym
bardziej zasadne, że cena politycznego poparcia, jakiego
zażądała strona radziecka za udział w podziale łupu, była niska.
Już w pierwszym dniu agresji rząd Rzeszy zwrócił się do
rządu radzieckiego, za pośrednictwem swojej ambasady w Mo
skwie, o współdziałanie w zakresie tworzenia systemu nawi
gacyjnego dla kierowania na wybrane cele obrony polskiej
wypraw Luftwaffe. Bezzwłocznie taką zgodę uzyskał. W od
powiedzi rząd ZSRR informował, że „gotów jest spełnić
wasze życzenie w taki sposób, że rozgłośnia w Mińsku
możliwie najczęściej będzie wymieniać nazwę Mińsk w swoich
programach, które dla tego celu mogą być dłuższe o dwie
godziny. Proszę o informację, w jakim czasokresie jest to
najbardziej celowe. Rząd radziecki wolałby uniknąć nadawania
specjalnego sygnału, aby nie zwracać uwagi".
Trzy dni później przedstawiciel dowództwa niemieckiego
witał przybyłą do Berlina misję wojskową sprzymierzonej
armii. Przed przybyciem sowieckiej misji 2 września o godz.
1.30, ambasador Schulenburg depeszował z Moskwy do
Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeszy:
„Mołotow poprosił mnie dzisiaj wieczorem o godz. 22.30
do siebie i oświadczył, że rząd sowiecki uznaje informację
zapowiadającą przybycie oficerów sowieckich do Berlina ze
względów bezpieczeństwa za niecelową. [Rząd] życzy sobie,
aby również po przybyciu tych panów nie mówiono o misji
wojskowej, lecz w prasie niemieckiej odnotowano wyłącznie
mianowanie nowego sowieckiego attache wojskowego. Prasa
sowiecka zachowa się tak samo".
20
Powitaniu sojuszników nadano uroczystą oprawę. Saluto
wano oddziałem honorowym, orkiestrą i sztandarami. Strona
sowiecka składała dowody sojuszniczej lojalności, ale pragnęła
ukryć to przed światem.
Hitler miał powody do zadowolenia, wymagał jednak więcej,
tym bardziej że nowe, niekorzystne dla Rzeszy w wojnie
z Polską wydarzenia wymuszały stawianie nowych żądań i to
już w zakresie bezpośredniego udziału Armii Czerwonej
w inwazji. 3 września, natychmiast po wypowiedzeniu wojny
Niemcom przez oba mocarstwa zachodnie, co zdecydowało
o powstaniu drugiego frontu przeciwniemieckiego, Hitler
polecił Ribbentropowi upomnieć się o to w Moskwie:
„Bardzo pilne! Wyłącznie dla ambasadora. Ściśle poufne!
Dla szefa misji albo jego przedstawiciela osobiście. Najwyższa
tajemnica. Do rozszyfrowania przez niego samego. Przy
zachowaniu bardzo ścisłej tajemnicy!
Jesteśmy pewni, że pobijemy armię polską definitywnie
w czasie kilku tygodni. Zachowam wtedy pod okupacją
wojskową obszary uzgodnione w Moskwie (23 sierpnia 1939 r.
— T. J.), jako należące do niemieckiej strefy interesów.
Będziemy prowadzić działania przeciwko polskim siłom
zbrojnym, które znajdą się w tym czasie na obszarze polskim
w rosyjskiej strefie interesów.
Proszę, by pan przedyskutował natychmiast tę sprawę
z Mołotowem, uzgadniając, czy Związek Sowiecki nie uważał
by jako celowe, by wojska rosyjskie wystąpiły w odpowiednim
czasie przeciwko polskim siłom zbrojnym na obszarze rosyj
skiej strefy interesów. Sądzimy, że nie tylko odciążyłoby to
nas, ale również w zgodzie z układami moskiewskimi leżałoby
w interesie radzieckim.
W związku z tym proszę uzgodnić ewentualną możliwość
przedyskutowania sprawy z radzieckimi oficerami, którzy tu
(do Berlina — T. J.) przybyli".
Odpowiedź przyszła po dwóch dniach. Mołotow wręczył ją
ambasadorowi niemieckiemu w Moskwie, Schulenburgowi,
21
w pałacyku Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych na
Spiridionowce:
„Zgadzamy się, że we właściwym czasie, który naszym
zdaniem jeszcze nie nadszedł, będzie absolutną koniecznością
podjęcie przez nas konkretnej akcji. Być może mylimy się,
lecz i wydaje się nam, że zbyt wielki pośpiech może zaszkodzić
naszej sprawie i umocnić naszych przeciwników.
Rozumiemy, że podczas działań operacyjnych jedna lub
dwie strony muszą być zmuszone po pewnym czasie do
przekroczenia linii demarkacyjnej dzielącej strefy interesów;
wypadki takie jednak nie mogą przeszkodzić ścisłemu wyko
naniu powziętego planu [...]".
Wydarzenia potoczyły się inaczej, ale przynajmniej na razie
na wschodniej granicy naszego kraju było jeszcze spokojnie.
Stalin oczekiwał bardziej korzystnego dla jego decyzji rozwoju
sytuacji w Polsce. Oczekiwał przede wszystkim upadku
Warszawy. Polska bez Warszawy, to Polska bez państwowości,
którą można zaatakować, usprawiedliwiając zbrodniczą decyzję
ustaniem ważności zawartych wcześniej z państwem polskim
traktatów sąsiedzkich.
Polska cała stała już w ogniu.
ZANIM PADŁY STRZAŁY
Bezpośrednie przygotowania do agresji na Polskę Niemcy
hitlerowskie rozpoczęły wczesną wiosną 1939 roku. 3 kwietnia
generałowie Wehrmachtu przedłożyli fiihrerowi drugą część
dyrektywy o przygotowaniach wojennych Wehrmachtu na lata
1939-1940. Jej treść, oznaczona kryptonimem „Fali Weiss",
stawiała przed armią Hitlera zadanie zniszczenia sił zbrojnych
Polski. Cel ten miał być osiągnięty przez uderzenie z za
skoczenia. Główne siły polskie spodziewano się zastać na
zachód od linii Wisły i Narwi i zamierzano pobić je koncen-
trycznymi uderzeniami ze Śląska, Pomorza i Prus Wschodnich,
a następnie dokonując okrążenia zniszczyć, zanim zdołają
utworzyć nową linię obronną na Wiśle, Sanie i Narwi. Punktem
stycznym tych uderzeń miała być Warszawa, największy
polityczno-administracyjny i ekonomiczny ośrodek Polski.
Opanowanie Warszawy miało być ostatnim etapem zamierzo
nej przez Niemców kampanii wojennej.
Niemieckie wojska lądowe pod dowództwem gen. Walthera
von Brauchitscha, zorganizowane w dwie Grupy Armii „Północ"
(„Nord") i „Południe" („Siid"), skoncentrowały do uderzenia
ponad 1 800 tysięcy żołnierzy, około 11 tysięcy dział, 2800
czołgów, ponad 1600 samolotów bojowych, a na Morzu
Bałtyckim operować miało 25 dużych jednostek Kriegsmarine.
23
Najważniejsze zadanie w wojnie przeciwko Polsce powie
rzono GA „Południe" (8, 10, 14 armia) dowodzonej przez gen.
Gerda von Rundstedta. Uderzając ze Śląska, Moraw i Słowacji,
GA „Południe" ruszyć miała ku Warszawie i osiągnąć Wisłę
między ujściem Bzury i ujściem Wieprza, a ponadto związać
siły polskie na obszarze Małopolski Zachodniej.
GA „Północ" (3 i 4 armia) pod dowództwem gen. Fedora
von Bocka dokonać miała połączenia Rzeszy z Prusami
Wschodnimi, po czym uderzyć z Prus Wschodnich na obszar
położony na wschód od Warszawy, aby razem z wojskami GA
„Południe" stworzyć front okrążenia wokół armii polskich.
Floty powietrzne 1 i 4 pod dowództwem gen. Alberta
Kesselringa i gen. Aleksandra Lohra miały przede wszystkim
zaatakować i zniszczyć lotnictwo polskie oraz rejony jego
bazowania i zaopatrzenia, a po uzyskaniu panowania w powie
trzu uderzyć na bliskie i głębokie tyły operacyjne armii
polskich, paraliżując ich mobilizację, koncentrację, system
dowodzenia i ewakuacji.
Lotnictwo atakować miało również pierwsze rzuty wojsk,
głównie na kierunkach natarcia niemieckich dywizji pan
cernych.
Oczywiście do zadań wcale nie mniejszej wagi należały
terrorystyczne naloty na wsie i miasta polskie. Wojna błys
kawiczna miała powalić nie tylko polskie siły zbrojne. Miała
to być również wojna totalna, zmierzająca do sterroryzowania
całego naszego narodu.
Grupa „Wschód" („Ost") niemieckiej marynarki wojennej
pod dowództwem adm. Konrada Albrechta, złożona z 2 pan
cerników, 9 niszczycieli, 14 okrętów podwodnych i kilku
mniejszych jednostek, otrzymała zadanie zniszczenia floty
polskiej, blokady Zatoki Gdańskiej, ochrony morskich linii
komunikacyjnych Rzeszy i wreszcie artyleryjskiego wsparcia
oddziałów wojsk lądowych atakujących polskie wybrzeże.
Zadania pomocnicze w ataku na Polskę wypełnić miała
organizacja dywersyjno-wywiadowcza, tzw. V kolumna.
24
Organizację i wykonanie zamierzeń dywersyjnych pozo
stających w ścisłej łączności z operacjami wojskowymi
powierzono III Oddziałowi Zarządu Wywiadowczego (Amt
Ausland-Abwehr) Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych
(OKH). Na obszarze operacyjnym Grupy Armii „Północ"
i „Południe" bezpośrednie przygotowanie i wykonanie akcji
dywersyjnych, a także szeroką działalność wywiadowczą
przy powszechnym wykorzystaniu nacjonalistycznej mniej
szości niemieckiej w Polsce organizowały wydzielone pla
cówki III oddziału we Wrocławiu, Szczecinie, Koszalinie,
Olsztynie i różnych miastach przygranicznych. Na jego
obszarze działania oddziały dywersyjne opanować miały
ważne pod względem gospodarczym obiekty przemysłowe
i utrzymać je do chwili wkroczenia regularnych wojsk
niemieckich, nie dopuszczając do zniszczenia ich przez
wycofujące się oddziały polskie. Głównym obiektem dywer
sji miał być Górny Śląsk — najbardziej uprzemysłowiony
rejon Polski. Akcję dywersyjną miały rozpocząć oddziały
zorganizowane na terenie należącej do Niemiec części
Górnego Śląska, występujące jako ochotnicze jednostki
Freikorps Ebbinghaus oraz konspiracyjne grupy Kampf und
Sabotageorganisation. Na Pomorzu zaś organizacji Selbsts-
chutz rekrutującej się spośród miejscowych obywateli nie
mieckiego pochodzenia.
Pod koniec lipca przeszkolone w obozach ćwiczebnych
Wehrmachtu oddziały dywersyjne zajęły pozycje wyjściowe
w pobliżu naszej granicy.
Nieco później, bo 15 i 16 sierpnia, zostały wydane rozkazy
rozpoczęcia przerzutów broni do Polski, w którą zaopatrywano
niemieckie podziemne organizacje dywersyjne.
Podobną działalność wywrotową organizowała na terenie
Pomorza placówka Abwehry w Szczecinie. Spośród planowa
nych działań dywersyjnych, koordynowanych z działaniami
armii regularnej na Pomorzu, do poważniejszych należało
m.in. zadanie opanowania Grudziądza i mostów tczewskich
25
oraz dezorganizowanie odwrotu i tyłów Wojska Polskiego. Do
zadań o szczególnym znaczeniu należały prowokacja gliwicka
i zorganizowanie zbrojnej ruchawki w Bydgoszczy.
Od chwili gdy z wyższych sztabów Wehrmachtu popłynęły
rozkazy, w koszarach niemieckich garnizonów zawrzało, jak
w ulu. Na wschód, na Śląsk i Pomorze toczyły się nocami
pociągi- Zamknięte szczelnie drzwi i brezentowe plandeki
ukrywały tajemnicze ładunki. Pociągi zapadały w nadgraniczne
lasy, a później wracały puste. Prasa i radio niemieckie
informowały wtedy, że to manewry.
Z okazji 25 rocznicy zwycięstwa pod Tannenbergiem
ogłoszono uroczyste obchody. Znów ruszyły transporty z ta
jemniczym ładunkiem, toczyły się lądem i płynęły morzem do
Prus Wschodnich i Wolnego Miasta Gdańska.
Dawno już lato nie było tak upalne, jak tego roku.
Wojna polityczna, zwana wojną nerwów, trwała już od
marca i ludzie zaczęli się do niej przyzwyczajać, jak
do codziennej troski.
Tymczasem meldunki polskiego wywiadu wojskowego
donosiły o sytuacji z dnia na dzień coraz groźniejszej.
W lipcu zaś w Generalnym Inspektoracie i Sztabie Głównym
wiedziano już na pewno, że informacje o zbierających się
nad granicą polską dywizjach niemieckich oznaczają pełną
koncentrację Wehrmachtu. Nie wiedziano jeszcze, kiedy
uderzenie nastąpi, ale Polska mogła być zaatakowana już
w najbliższym czasie i z dowolnego miejsca nadgranicznych
obszarów Niemiec.
Już 23 marca wdrożono częściową mobilizację polską, tzw.
alarmową, czyli tajną, i skierowano zmobilizowane oddziały
nad granicę z Niemcami, ciągnącą się od Puszczy Augustow
skiej na północnym wschodzie aż po Karpaty na południu,
wzdłuż linii liczącej około 1500 km.
26
Były to jednak tylko nieliczne dywizje piechoty i brygady
kawalerii, które nie mogły zapewnić bezpieczeństwa granic.
Polska nie dała się zastraszyć. Powiedziała Niemcom
NIE, bez względu na wynik nierównej walki. Właśnie
to polskie NIE było pierwszą przeszkodą na drodze po
kojowych podbojów Hitlera.
Naród nasz wiedział, że musi podjąć tę walkę, chociaż nie
będzie ona łatwa. Wiedział też, że w tej wojnie trzeba stanąć
do walki nie o większy czy mniejszy kawałek ziemi, lecz
o swój byt narodowy.
To było pewne. Niewiadoma kryła się za fasadą płytkiej
propagandy rządu i naczelnego dowództwa wojskowego.
Zawierzono tromtadrackim zawołaniom, że guzika nie od
damy, że w puch rozniesiemy najeźdźców. Ukrywano sła
bość techniczną i organizacyjną armii oraz spóźnione przy
gotowania wojskowe i powszechne do obrony kraju. Nie
ujawniono wreszcie zagrożenia ze strony Związku Sowiec
kiego, choć symptomy tego, oparte przecież na donie
sieniach wywiadu agenturałnego i dyplomatycznego, su
gerowały rozwój wydarzeń w tym beznadziejnym dla
Polski kierunku.
Potędze nieprzyjacielskiej przeciwstawić się musiała Polska
kilkakroć słabsza ekonomicznie i militarnie, a jej położenie
strategiczne nie sprzyjało obronie, lecz ułatwiało najeźdźcy
atak. Na północy „zwisał" nad Polską obszar Prus Wschod
nich. Wraz z obszarami Pomorza Zachodniego i części
zachodniej Górnego Śląska tworzyły one dogodne bazy
wypadowe do flankowych uderzeń na głębokie zaplecze kraju.
Stolicę Polski — Warszawę — centrum polityczne i admini
stracyjne, ważny węzeł komunikacyjny i ośrodek przemy
słowy, dzieliły od ówczesnych granic Niemiec nieznaczne
odległości. Z Pomorza Zachodniego 270 km, ze Śląska 220
km, a z Prus Wschodnich zaledwie 120 km. W wypadku
wojny, już od pierwszych chwil jej trwania, stolica i najważ
niejsze gospodarczo oraz strategicznie rejony kraju znaj-
27
dowały się w zasięgu niszczycielskiego działania lotnictwa
nieprzyjacielskiego.
Od 4 marca 1939 roku, tj. od daty pierwszej odprawy
w Sztabie Głównym, poświęconej sprawom przygotowania
planu operacyjnego obrony przed atakiem Niemiec, zabrano
się ostro do pracy. W drugiej połowie marca 1939 roku
opracowano wytyczne dotyczące ogólnego podziału sił i zadań
poszczególnych armii i grup operacyjnych. W planie tym
(plan „Zachód") w sposób najogólniejszy określono koncepcję
bitwy obronnej następująco:
— broniąc obszarów niezbędnych do prowadzenia wojny,
zadać Niemcom jak największe straty;
— wykorzystując sprzyjające warunki do przeciwuderzeń
odwodami, nie dać się rozbić przed rozpoczęciem działań
sprzymierzonych na zachodzie;
— po wystąpieniu zbrojnym sprzymierzonych i odciążeniu
frontu polskiego podjąć decyzje zależne od sytuacji.
Biorąc pod uwagę względy natury ekonomicznej oraz
mobilizacyjnej, a także ewentualność niemieckiej akcji za
czepnej o znaczeniu lokalnym na Pomorze, Gdańsk lub Górny
Śląsk, Generalny Inspektor Sił Zbrojnych — marszałek Polski
Edward Rydz-Smigły postanowił stoczyć bitwę obronną głów
nymi siłami na obszarach zachodniej części kraju.
23 marca 1939 roku dowódcy armii i grup operacyjnych
otrzymali zadania dla swoich wojsk.
SGO „Narew" pod dowództwem gen. Czesława Młota-
-Fijałkowskiego na Podlasiu miała bronić północno-wschod
nich obszarów kraju.
Armia „Modlin", którą dowodził gen. Emil Krukowicz-
-Przedrzymirski, broniąc północnego Mazowsza, osłonić War
szawę od strony Prus Wschodnich.
Armia „Pomorze" gen. Władysława Bortnowskiego, skon
centrowana w Borach Tucholskich i nad Osą, bronić Pomorza.
W Wielkopolsce stanąć miała armia „Poznań" na czele
z
gen. Tadeuszem Kutrzebą.
28
Osłonę Łodzi i wiodących na Warszawę z południowego
zachodu linii komunikacyjnych powierzono gen. Juliuszowi
Rómmlowi. Stanął on na czele armii „Łódź".
Na Śląsku i Podgórzu rozwinąć miała swe dywizje armia
„Kraków" pod dowództwem gen. Antoniego Szyllinga.
Armia „Karpaty" zamknęła przełęcze karpackie na drogach
prowadzących ze zwasalizowanej przez Niemców Słowacji.
Dowódcą armii mianowano gen. Kazimierza Fabrycego.
Odwody Naczelnego Wodza koncentrować się miały stop
niowo dopiero po wprowadzeniu w życie mobilizacji po
wszechnej. Odwodem głównym była armia „Prusy" gen.
Stefana Dęba-Biernackiego. Stanąć miała na dużym obszarze
między Tomaszowem Maz., Radomiem i Kielcami; głównie
na tyłach armii „Łódź" i „Kraków", i wspierać je, gdyby
Niemcom udało się przerwać tam linię polskiej obrony.
Inne mniejsze zgrupowania odwodowe dywizji polskich
podeprzeć miały skrzydła frontu, na północy nad dolną Narwią
i na południu pod Tarnowem.
Do chwili rozpoczęcia działań wojennych nie zdołano,
niestety, przeprowadzić całkowitej mobilizacji, opóźnionej na
skutek interwencji państw zachodnich, które za każdą cenę
usiłowały unikać zadrażnień z prącym do wojny Hitlerem;
zdołano skoncentrować i rzucić do walki ok. miliona żołnierzy,
4,5 tys. dział, 700 czołgów, głównie rozpoznawczych, i 400
samolotów.
W wojnie sam na sam z Niemcami kraj nasz, niestety, nie
miał żadnych szans na skuteczną obronę. W przypadku agresji
dwustronnej, niemiecko-sowieckiej, nasz naród miał być
skazany na polityczny i biologiczny niebyt. Państwo polskie
i naród oczekiwały chwile największej próby.
20 marca gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba skompletował swój
ścisły sztab, a w trzy dni później, wezwany przez marszałka
29
Edwarda Rydza-Śmigłego, otrzymał zadanie obrony Wiel
kopolski.
położenie Wielkopolski, wysuniętej szerokim występem ku
zachodowi, nie sprzyjało obronie. Stąd iść mogły tylko natarcia,
n
p • wielkie ofensywne działanie przeciwko Berlinowi czy
kontrofensywne przeciwko wojskom nieprzyjacielskim wdzie
rającym się z Pomorza Zachodniego bądź ze Śląska w kierunku
na Warszawę.
Ofensywne działanie na Berlin mogło być jedynie przed
miotem teoretycznych rozważań strategiczno-operacyjnych.
Polska bowiem ani napadać na nikogo nie chciała, potrzebując
nade wszystko spokoju dla regeneracji sił odrodzonego po
zaborach państwa, ani nie mogła, zważywszy jej wątły
w porównaniu z potężnymi Niemcami potencjał ekonomiczny
i militarny. Jak się później okaże, zabraknie jej nawet sił do
działań kontrofensywnych niezbędnych do obrony napad
niętego kraju.
Zachowując postawę bierną w Wielkopolsce, dano by
napastnikowi sposobność do uderzeń skrzydłowych, wymie
rzonych w głębokie tyły jej obszaru. Mierząc z Pomorza
i Śląska na Warszawę, przeciąłby on wszystkie żywotne
arterie łączące Wielkopolskę z centrum kraju i pozbawił ją
wszelkiej siły w toczącej się wojnie.
Jednakże mimo ważkich racji wojskowych przemawiających
przeciw obronie Wielkopolski, także ze względu na brak
poważniejszych przeszkód naturalnych, stanęły tam wzdłuż
granicy z Niemcami cztery dywizje piechoty i dwie brygady
kawalerii.
O obronie Wielkopolski zadecydowały przede wszystkim
względy polityczne i ekonomiczne. Te pierwsze kazały tu trwać,
by
nie stworzyć najmniejszego nawet pozoru, że wobec
bezczelności niemieckich żądań rewindykacyjnych Polska za
mierza ustąpić. Ponadto Wielkopolska była wielkim zapleczem
żywnościowym, a także źródłem rezerw ludzkich. Wielkopolanie
cieszyli się sławą doskonałych i bitnych żołnierzy.
30
Jak napisał jeden z wybitnych żołnierzy tej armii, gen. bryg.
Roman Abraham: „Miejscowe społeczeństwo pracowite, spo
kojne, nieskłonne do entuzjazmu, raczej zamknięte w sobie,
twarde — od pokoleń zachowało głęboko w duszy nienawiść
do odwiecznego wroga — Prusaka, pomne krzywd ojców
i własnych"'.
Ziemi tej trzeba było więc bronić, jak długo tylko będzie
to możliwe.
Na przedpolach armii „Poznań" wywiad polski nie stwierdził
koncentracji poważniejszych sił nieprzyjacielskich. Były tam
głównie oddziały Grenzschutzu
2
, niezdolne do podjęcia więk
szej akcji zaczepnej. Nie należało więc oczekiwać ataku
wymierzonego wprost w Wielkopolskę. Konieczna była jednak
osłona kierunku wiodącego z Frankfurtu do Poznania, by
zapobiec zaskoczeniu stolicy Wielkopolski i rozpoznać siły
i zamiary nieprzyjaciela.
Armia „Poznań" stanąć miała na pozycjach obronnych
między armią „Pomorze" na północy i armią „Łódź" na
południu, a do głównych zadań, jakie marszałek powierzył
gen. Kutrzebie w ramach obrony Wielkopolski, należało
zatrzymanie niemieckiego natarcia, którego oczekiwano spod
Frankfurtu n. Odrą w kierunku Poznania. i
Armia osłaniać też miała aktywnie skrzydła pozycji obron
nych sąsiednich armii, które spodziewały się ciężkich zmagań
z nieprzyjacielem przede wszystkim nad środkową Wartą
i Widawką, a także na Pomorzu.
Spośród czterech dywizji piechoty i dwóch brygad kawalerii,
które weszły w skład armii, trzy dywizje piechoty i jedna
brygada kawalerii bronić miały pierwszej pozycji obronnej,
zwanej osłonową, biegnącej od Nakła przez Kcynę, Wąg
rowiec, Oborniki, Poznań, Śrem, Krotoszyn do Ostrowa
Wielkopolskiego.
' R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury, Warszawa
1969, s. 20.
2
Straż Graniczna.
31
Z tyłu, na południe od Gniezna miała być skoncentrowana
niecnota w sile niepełnej dywizji oraz brygada kawalerii.
Wypełniwszy zadania na pierwszej pozycji obronnej,
armia poznańska prowadząc walki opóźniające wycofać się
miała na główną linię obrony, opartą z jednej strony o Byd
goszcz, skąd biegła ku południowi wzdłuż jezior żnińskich
i jeziora Gopło, a z drugiej strony o rzekę Wartę w rejonie
Uniejowa.
Tak zorganizowaną obronę armii Naczelny Wódz zamierzał
wzmocnić swoimi odwodami. Był to tzw. odwód NW „Kutno"
złożony z dwóch dywizji piechoty, które skoncentrowane na
obszarze między Kutnem, Płockiem i Włocławkiem mogły
również wspierać, zależnie od rozwoju sytuacji, armię „Pomo
rze" oraz armię „Modlin", z którą nad Drwęcą ta pierwsza
sąsiadowała. W przypadku jeszcze innego rozwoju wydarzeń
na froncie, dywizje odwodowe Naczelnego Wodza mogły
interweniować na południowym skrzydle armii „Poznań",
szczególnie w okolicznościach podyktowanych koniecznością
udziału sił poznańskich w bitwie armii „Łódź" nad Wartą.
Koncentracja armii realizowana w ramach ogólnego planu
mobilizacji polskich sił zbrojnych odbywała się w miarę
wprowadzania poszczególnych faz mobilizacji alarmowej
zakończonej mobilizacją powszechną. Uzależnione to zaś
było od skali napięcia politycznego z jednej strony, z drugiej
zaś wzrastającego zagrożenia militarnego przez postępującą
koncentrację Wehrmachtu.
Pierwszego przesunięcia wojsk na obszar operacyjny armii
„Poznań" dokonano już w marcu 1939 roku po częściowej
mobilizacji alarmowej. Przybyła wtedy część oddziałów
26 dywizji piechoty, 37 pułk piechoty, który podjął zadania
osłony w rejonie Wągrowca. W lipcu skoncentrowała się tutaj
cała dywizja.
Podolska Brygada Kawalerii, zmobilizowana w ostatnich
dniach sierpnia, wyładowywała się z transportów kolejowych
już pod bombami Luftwaffe.
32
Pozostałe wielkie jednostki i oddziały armii 14, 17, 25
dywizje piechoty, Wielkopolska Brygada Kawalerii, brygady
Obrony Narodowej: Poznańska i Kaliska, 7 pułk artylerii
ciężkiej, 3 pułk lotniczy oraz dywizjon pociągów pancernych,
stacjonujące w garnizonach pokojowych na terenie Wielko
polski, były na miejscu i po zmobilizowaniu podjęły zadania
fortyfikowania oraz osłony pozycji obronnych.
Główną kwaterę armii przygotowano w Gnieźnie, dokąd
gen. Kutrzeba przybył z Warszawy wraz z oficerami dowódz-1
twa i sztabu dopiero w nocy z 28 na 29 sierpnia, a więc tuż i
przed agresją.
*
Poczynając od pierwszego dnia marcowej mobilizacji alar-1
mowej, w garnizonach Wielkopolski trwał permanentny stan
gotowości bojowej oddziałów. Na przemian to czuwając na j
stanowiskach osłony, to szkoląc się bądź fortyfikując pozycje
obronne, mogły one w każdej chwili podjąć walkę z nie-1
przyjacielem.
W osłonie mobilizacji i koncentracji armii stanęły: na
północy w rejonie Wągrowca — 26 dywizja piechoty pod
dowództwem płk. Adama Brzechwy-Ajdukiewicza; główny
ośrodek polityczno-administracyjny — Poznań osłaniała
14 dywizja piechoty dowodzona przez gen. Franciszka Włada;
Wielkopolska Brygada Kawalerii gen. Romana Abrahama
— na przedpolu środkowej Warty, głównie między Śmiglem, |
Lesznem a Rawiczem; 25 dywizja piechoty pod dowództwem
gen. Franciszka Altera — na przedpolu Prosny między
Krotoszynem, Ostrowem Wlkp. i Kaliszem.
Budowę fortyfikacji polowych podjęto już na przełomie!
marca i kwietnia, najpierw jednak w skali ograniczonej brakiem I
planu fortyfikacyjnego naczelnego dowództwa z jednej strony, i
z drugiej zaś koniecznością oszczędzania zasiewów rolnych. I
W czerwcu nadeszły rozkazy i założenia planu budowy I
33
mocnień, a wkrótce potem polecenia zintensyfikowania prac
ziemno-fortyfikacyjnych w rejonie Żnina, Koła, Wągrowca,
Poznania i Kalisza.
Wojskowe przygotowania obronne i rosnące z dnia na dzień
napięcie polityczne w stosunkach polsko-niemieckich akty
wizowały całe społeczeństwo regionu wielkopolskiego, kon
solidujące się coraz mocniej w działaniu obronnym przeciwko
destrukcyjnej działalności niemieckiej mniejszości.
Dowody antypolskiej, wręcz wrogiej postawy ujawniły się
nie tylko w manifestacyjnej negacji rzeczywistości polskiej.
Mnożyły się także ucieczki młodych obywateli polskich
narodowości niemieckiej do Rzeszy, gdzie wcielani byli do
Wehrmachtu. Członkowie jawnie działających i tajnych or
ganizacji niemieckich znaleźli się bądź bezpośrednio w szere
gach V kolumny, osławionej hitlerowskiej forpoczty dywer-
syjno-szpiegowskiej, bądź wspierali ją współdziałając lub
popierając wrogą Polsce działalność.
„...W okresie narastającego zagrożenia niemieckiego — przy
pominają Piotr Bauer i Bogusław Polak — całe społeczeństwo
polskie związało się uczuciem i działaniem z wojskiem.
Wielkopolanie nie ulegli zbytnio nastrojom krańcowego
optymizmu. Niewątpliwy wpływ na to miało wzmożenie
antypolskiej działalności V kolumny w Polsce. Właśnie w Wiel
kopolsce V kolumna wyróżniała się aktywnością i rozmachem
organizacyjnym. Miejscowi Niemcy prowadzili działalność
szpiegowską i dywersyjną, opracowywali wykazy działaczy
polskich, m.in. byłych powstańców wielkopolskich, działaczy
gospodarczych, społecznych, ludzi kultury..."
3
.
Odpowiedź społeczeństwa wielkopolskiego była jedno
znacznie zdecydowana, ale rozważna. Taka właśnie postawa
okazała się skuteczną zaporą dla wielu antypolskich akcji
wyróżniających się niezwykłą perfidią działania i dużą
szkodliwością skutków. W walce z tą iście szczurzą inwazją
P- B a u e r i B. Polak, 55 Poznański Pułk Piechoty w obronie Ojczyzny
,93
9 r.,
Leszno 1980, s. 59.
3
— Bzura 1939 _ . , ,. . • .
Biblioteka
U M C S
^ ^ ^ ^ ^ L u b l i n
34
udział młodzieży, głównie harcerskiej i szkół średnich, jak
zawsze w dziejach naszych bywało najmocniej czującej
niebezpieczeństwo grożące ojczyźnie, był największy i bardzo
skuteczny.
Jedna po drugiej wpadały w ręce władz ukryte przemyślnie
szpiegowskie radiostacje, przesyłające informacje dotyczące
polskiej obronności. Dla wielu przyczajonych, czekających na
sygnał do otwartego wystąpienia dywersantów, zabrakło broni
ukrytej w tajnych magazynach. Zabrakło materiałów wybu
chowych, które miały służyć niemieckiej propagandzie aktami
terroru i prowokacji.
„...dzięki pomocy społeczeństwa — przypominają kronika
rze — policja odkryła cały arsenał broni w Dorzeczkowie,
pow. leszczyński, w majątku Niemca, barona Horsta von
Leesena. W Waszkowie w pow. rawickim za przemyt (broni,
dywersantów, materiałów propagandowych — T. J.) aresz
towani zostali Richard Hohn i Eryk Helmiński. Punkt prze
rzutowy znajdował się u działaczy JDP w Poniecu, Stibbena
i Benischema..."
4
.
Wciąż nowe dowody o rozszerzającym się zakresie i meto
dach działania V kolumny, ujawniające jednoznaczne intencje
przygotowywanej przez sąsiada agresji, tylko wzmacniały
determinację Wielkopolan, gotowych poświęcić obronie oj
czyzny wszystko, co mają.
Akcja zbierania środków finansowych w ramach inicjowanych
przez państwo pożyczek i funduszy (POP — Pożyczka Obrony
Przeciwlotniczej, FON — Fundusz Obrony Narodowej, FOM
— Fundusz Obrony Morskiej) na cele służące obronności
państwa zakończyła się zebraniem olbrzymiej na owe czasy
sumy ponad 30 milionów złotych.
Wielką popularnością cieszyły się organizacje paramilitarne
samoobrony i samopomocy społecznej, min. Obrony Przeciw
lotniczej (OPL), Polskiego Czerwonego Krzyża (PCK), Przy
sposobienia Wojskowego (PW), Wojskowej Służby Kobiet
4
Tamże, s. 61.
35
fWSK), Polskiego Związku Zachodniego (PZZ), Pogotowia
Zbrojnego Wsi (PZW), Federacji Polskich Związków Obroń
ców Ojczyzny (FPZOO) i innych.
Społeczna Sieć Informacji (SSI) przewidująca ochotniczy
zaciąg obywateli do wykonywania zadań o szczególnym
znaczeniu na tyłach wojsk nieprzyjaciela, gdy przekroczą
granicę naszego państwa, miała zgodnie z założeniami Od
działu II Sztabu Głównego WP informować dowództwo polskie
i prowadzić działania dywersyjne.
23 sierpnia 1939 roku, po specjalnym rozkazie gen. Kutrze
by, zaczęła organizować się SSI. Kilkuosobowe, złożone
z najdzielniejszych ludzi regionu, dobrze uzbrojone i wyposa
żone w materiały wybuchowe grupy wywiadowczo-dywersyjne
czekały na sygnał do działania.
Tymczasem mijały ostatnie, pełne dramatycznego napięcia
dni sierpnia 1939 roku. Pod powierzchnią pozornej codzien
ności przyczaiły się niepokój i groza.
W Wielkopolsce, tak jak w całym kraju, ludność przystąpiła
spontanicznie do kopania rowów przeciwlotniczych i okopów
pozycji obronnych, budowania przeszkód przeciw piechocie
nieprzyjaciela i czołgom. Jak się okazało, był już po
temu najwyższy czas, chociaż nikt wtedy jeszcze nie wiedział,
że to ostatni tydzień pokoju. Sypano te polskie szańce
szybko, bez oddechu, w nerwowym oczekiwaniu nieznanego,
a groźnego jutra.
W Poznaniu wykopano 25 km rowów przeciwlotniczych,
w Lesznie 6 km, a w Inowrocławiu 14 itd. Lista ludzi
ofiarujących dobrowolnie swoją pracę wojnie była długa.
Chłopskie pola straciły barwę pejzażu wsi polskiej, po
strzępione rudymi zygzakami okopów. Miasta z oknami
w
bandażach z papierowych pasków, z otwartą raną po
dziurawionych schronami parków i placów, przybierały szarość
architektury wojny.
W pierwszych dniach sierpnia wprowadzono ostre dyżury
służb garnizonowych. 24 sierpnia mobilizacja alarmowa
36
zaczęła gromadzić w koszarach jednostek wielkopolskich
powołanych pod broń rezerwistów. Mobilizacja powszechna
obwołana kilka dni później zastała armię prawie całkowicie
zmobilizowaną i gotową do działań.
29 i 30 sierpnia nadeszły do dowództwa dalsze alarmujące
rozkazy. Dywizje i pułki armii poznańskiej stanąć miały
w uszykowaniu obronnym gotowe do „przyjęcia" nieprzyja
ciela oraz zachować stan najwyższej czujności.
Pułki 10 i 37 z 26 dywizji piechoty rozwinęły się w pierw
szej linii dla obrony Gołańczy i jezior wągrowskich, wspierane
na północy przez batalion 18 pułku. Dowództwo dywizji
rozlokowane w Wapnie Nowym trzymało w odwodzie 18 pułk
piechoty i batalion ON „Żnin" ubezpieczający pozycję
główną dywizji.
W pierwszym rzucie osłony 14 dywizji piechoty na zachod
nim przedpolu Poznania rozwinęła swoje bataliony Poznańska
Brygada ON. Na drugiej linii 57 pułk piechoty obsadził
przedmoście Poznania, a na południe od przedmościa zajęła
stanowiska kawaleria dywizyjna. 7 pułk strzelców konnych
z Wielkopolskiej Brygady Kawalerii stanął w obronie Warty
między Obornikami a Poznaniem. Kawaleria dywizyjna
w Swarzędzu, w rejonie rozmieszczenia kwatery głównej
dywizji z 58 pułkiem piechoty w odwodzie w rejonie Muro
wanej Gośliny.
Oddziały wydzielone Wielkopolskiej Brygady Kawalerii
„Czempiń", „Leszno" i „Rawicz" złożone z oddziałów
17 pułku ułanów i 55 pułku piechoty (14 DP) wysunęły się na
dalekie przedpole Warty, w bezpośredniej zaś obronie rzeki
pozycję osłony objęły bataliony ON „Rawicz", „Kościan",
„Leszno" i „Jarocin" oraz batalion z 68 pułku 17 dywizji
s
piechoty. Dowództwo brygady znajdowało się w Śremie, a dwa
zgrupowania odwodowe — dowództwo 55 pułku piechoty
i jeden batalion oraz 15 pułk ułanów pod Zaniemyślem.
Z 25 dywizji piechoty dwa pułki w pierwszej linii na
przedpolach rzeki Prosny, 56 w rejonie Krotoszyna i 60
37
w
rejonie Ostrowa. W drugiej linii nad Prosną, na pozycji
osłonowej, 70 pułk z 17 dywizji przydzielony w rejon
Stawiszyna i 29 pułk w rejonie Kalisza, gdzie rozlokowała się
również kwatera główna dywizji.
W odwodzie armii zostały dwie wielkie jednostki: 17 dy
wizja piechoty płk. Mieczysława Mozdyniewicza we Wrześni
i Gnieźnie i tamże jej kwatera główna oraz Podolska Brygada
Kawalerii płk. Leona Strzeleckiego, która wyładowywała
swoje ostatnie oddziały z transportów kolejowych i koncen
trowała się w pobliżu Nekli.
WOJNA
Wojna przyszła nagle, o świcie padły pierwsze strzały,
chaotyczne i nerwowe.
W strażnicach podniesiono alarm, rozdzwoniły się telefony.
— Wróg przekroczył granicę.
Do dowódców i sztabów oddziałów broniących Wielkopolski'
zaczęły napływać meldunki o wtargnięciu nieprzyjaciela.
Spróbujmy odnaleźć w relacjach uczestników wydarzeń choćby
cząstkę dramatycznej chwili pierwszego spotkania z wojną:
„...Gęsta mgła zasłaniała nam widoczność — wspominaj
plut. Józef Depa — aż tu nagle nad naszymi głowami, na
wysokości około 100 m przeleciał samolot z odznakami
czarnego krzyża i swastyki. Pod osłoną gęstej mgły nie
przyjaciel mógł sobie pozwolić na tak śmiały wyczyn. Samolot
znikł tak szybko, że nie zdołano do niego otworzyć ognia. Był
to widoczny znak, że wróg przekroczył naszą granicę..."
Gen. Abraham otrzymał pierwsze meldunki kilkanaście
minut po wkroczeniu Niemców na teren Wielkopolski. „...Od
działy wydzielone «Leszno» i «Rawicz» zameldowały, że
Niemcy przekroczyli granicę i ostrzeliwują ogniem artyleryj
skim miasto i dworzec kolejowy w Lesznie. Prawie równo
cześnie zgłosiły się telefonicznie urzędy pocztowe z Bojanowa,
Ponieca i innych miejscowości nadgranicznych, informując
39
wkroczeniu Niemców. Nasze dzielne telefonistki do ostatniej
hwili przekazywały wiadomości, nawet wtedy, gdy Niemcy
zajęli już miejscowości..."
Połączyłem się z majorem Kalwasem. Przy telefonie
odezwał się zaspany głos podoficera służbowego. «Obudzić
majora i zameldować, że Niemcy przekroczyli naszą granicę.
Pułk ma wykonywać zadanie». «Nie rozumiem» (odpowiedź
podoficera). Straszna wieść, której spodziewaliśmy się przez
tyle tygodni, z trudem torowała sobie drogę do świadomości
zmęczonego żołnierza. Powtórzyłem rozkaz jeszcze raz, a gdy
to nie podziałało, krzyknąłem zniecierpliwiony: «Wojna
rozumiecie*. «Tak jest, panie rotmistrzu, rozumiem,
wojna»".
Cały kraj pogrążał się szybko w tej nie chcianej, narzuconej
nam rzeczywistości.
O godzinie 5.30 oficer służbowy Sztabu Naczelnego Wodza
otrzymał meldunek, że Niemcy zbombardowali Tczew i prze
kroczyli granicę na Pomorzu.
W 15 minut później oficer operacyjny sztabu armii „Kra
ków" meldował:
— Niemcy atakują Jabłonkę, a piechota z czołgami naciera
na Krzepice i Częstochowę. Jabłonka Orawska pali się od
ognia nieprzyjacielskiej artylerii.
Podnieconym ze zdenerwowania głosem informował, że
w tej właśnie chwili samoloty niemieckie są nad Krakowem.
Nasza artyleria przeciwlotnicza otworzyła ogień. Wątpliwości
nie było. To wojna.
— Ogłaszam alarm Sztabu Naczelnego Wodza.
Na całym rozległym froncie polskiej obrony rozgorzała
bitwa. Wzięło w niej udział z obu stron około 3 milionów
żołnierzy, ponad 3 tysiące czołgów, 2,5 tysiąca samolotów
bojowych, nie licząc innej broni i technicznych środków
walki. Jednakże olbrzymia przewaga, gdy idzie o środki
techniczne, należała do Niemców. Mimo to wszędzie spotkali
40
się z twardym oporem. Wehrmacht był zresztą przygotowany!
na taką postawę Wojska Polskiego. W wojskowo-geograficznyrJ
opisie obszaru Polski, który został opracowany przez SztaH
Wojsk Lądowych Wehrmachtu na potrzeby inwazji na nasą
kraj w 1939 r., znalazł się taki oto zapis: „...Polacy: charakter:
sangwiniczni, z temperamentem, bardzo gościnni, ale nader
lekkomyślni i niestali. Pod dobrym dowódcą Polak jest dzielnym
żołnierzem. Jest brawurowy, nie wymagający, chętny, twardy
i wytrzymały w marszu, lepszy w natarciu niż w obronie..."
Ostatnie zdanie wymaga korekty. Żołnierz polski był równie
dobry w obronie, jak w natarciu. Napastnicy mieli się o tym
przekonać w licznych bojach i bitwach o Polskę.
W Sztabie Naczelnego Wodza z uwagą śledzono rozwóji
sytuacji na froncie. Generał Stachiewicz był dobrej myśli:
„...Pod koniec pierwszego dnia wojny sytuacja pomimo
ciężkich walk granicznych nie przedstawiała się źle. Pozycje
były na ogół utrzymane i tylko na Pomorzu sytuacja wysunię
tych jednostek była niejasna...
2 września, około południa, Sztab Naczelnego Wodza]
otrzymał alarmujący meldunek rozpoznania lotniczego, że:
...Nieprzyjacielska wielka jednostka pancerna przerwała
się w rejonie na północ od Częstochowy..., skąd wiodła
droga przez Radomsko i Piotrków Trybunalski ku stolicy
naszego kraju.
Miasto funkcjonuje bez większych zakłóceń. Sklepy, kina
i teatry otwarte..."
Ambasador Stanów Zjednoczonych był częstym gościem
restauracji Hotelu Europejskiego. Tego dnia obiadował z ro
dziną w ogródku tego lokalu:
„...Moja rodzina, ja, a także inni goście obserwowaliśmy
nalot. Nikt nie okazywał nic ponad spokojne zainteresowanie
i oprócz rzucania od czasu do czasu spojrzeń w górę, by
zobaczyć postęp operacji powietrznych, kelnerzy obsługiwali
kolejne stoliki, jakby nalot był zwykłym zdarzeniem..."
41
Polska myśliwska brygada lotnicza skutecznie parowała
raki Luftwaffe na Warszawę. Szef francuskiej misji lotniczej
ratulował bohaterstwa i wspaniałych rezultatów walki pol-
kich myśliwców z nieprzyjacielem. Generał Stachiewicz
gratulacje przyjął, a dziękując dodał, że:
.Mimo tych rezultatów lotnictwo nasze topnieje w gwał
towny sposób i wobec olbrzymiej przewagi lotnictwa nie
przyjacielskiego będzie się musiało w ogóle skończyć w naj
bliższym czasie, jeżeli nie zostanie natychmiast odciążone
intensywną akcją lotnictw sprzymierzonych... Niestety, mu
sieliśmy czekać..."
W trzecim dniu wojny rozwój sytuacji zaczął budzić
uzasadniony niepokój marszałka Śmigłego. Po południu mel
dowano o marszu niemieckiej kolumny pancernej na Radom
sko. Do akcji na tę kolumnę rzucono lotnictwo bombowe.
Spowolniono jej marsz, ale go nie zdezorganizowano.
Tymczasem miasto przeżywało stan radosnego podniecenia.
Warszawiacy manifestowali na rzecz Wielkiej Brytanii i Fran
cji, które wreszcie wypowiedziały wojnę Niemcom. Nie znali
jeszcze złych wieści z frontu, które nadchodziły do Sztabu
Naczelnego Wodza.
Wieczorem wiedziano już, że czołgi korpusu pancernego
generała Hoepnera ruszyły na Piotrków. W przodzie szła
1 dywizja pancerna. 4 pancerna zaś pozostała w tyle, nie bez
powodu zresztą, bo dzięki doskonałej postawie naszej Wołyń
skiej Brygady Kawalerii, która przez dwa dni w boju pod
Moskwą i Ostrowaniu dawała generałowi Reinhardtowi lekcje
obrony kawalerii przed zakutą w stal dywizją. I zanim korpus
Hoepnera wysforował się na dalekie przedpola Warszawy
zostawił za sobą dziesiątki pogruchotanych wozów pancernych
1
setki zabitych i rannych grenadierów.
Niestety, wieści z frontu nie dawały nadziei na poprawę
sytuacji. Przeciwnie, zaczęły się katastrofy. Ciągła linia frontu
porozrywana, a odwody Naczelnego Wodza dopiero się
koncentrowały.
42
1 września Wielkopolskę zaatakowało lotnictwo nieprzyjacie
la. Luftwaffe bombardowała przede wszystkim Poznań, Gniezno
i Wrześnię. Jednakże po tym silnym uderzeniu lotnictwa natarcie
głównych sił armii lądowej nie nastąpiło. Słabe oddziały
jednostek Landwehry' i Grenzschutzu, osłaniające prawie
300-kilometrową lukę między zgrupowaniami zaczepnymi Grup
Armii „Północ" i „Południe", wykonały tylko, jak w dowództwie
polskiej armii oceniono słusznie, natarcia pozorujące. Nieprzyja
ciel podjął je na długim odcinku atakując Odolanów, Krotoszyn,
Rawicz, Bojanowo, Rydzynę, Zbąszyń, Wolsztyn, Międzychód,
Wysoką i Łobżenicę, ale bez powodzenia. Został zmuszony do
wycofania się za granicę lub wstrzymania akcji zaczepnej.
Do poważniejszych starć doszło jedynie pod Krotoszynem,
w Rawiczu i Lesznie.
Na Krotoszyn ruszył 183 pułk Landwehry. Przekroczył on
naszą granicę w okolicach Zdun i Sulmierzyc i zaatakował
broniące obu tych miejscowości oddziały Straży Granicznej
i Obrony Narodowej. W tym pierwszym starciu Niemcy
wzięli górę, głównie artyleria, którą dysponowali, a której
Polacy mogli przeciwstawić tylko broń piechoty. Obie miej
scowości padły więc po krótkiej walce i dopiero pod Kroto
szynem spotkali się z siłami równymi ich sile. Dostępu do
miasta bronił I batalion 56 pułku piechoty. Niemcy atakowali
obronę polską przez cały dzień, ale nie postąpili ani kroku.
Gdy w odsiecz naszym piechurom przybył na pole walki
pociąg pancerny nr 12, nieprzyjaciel nie czując za sobą
przewagi własnej artylerii, dał za wygraną.
Pod wieczór dowódca niemieckiego pułku wydał rozkaz
przerwania walki i wycofał swoje wykrwawione oddziały
ku granicy.
Walki o Rawicz poprzedziły wypady nieprzyjacielskich
oddziałów, które już o 2.00 po północy opanowały po krótkiej
walce przez zaskoczenie przedpole miasta. Dopiero trz
godziny później od strony Zagłębia (Koenigsdorf) Nieme
1
Jednostki złożone z rezerwistów starszych roczników.
43
podjęli słabe natarcie w sile nie większej niż kompania i to
bez wsparcia artylerii. Nie kwapili się więc do ataku, gdy nad
rzeką Masłówką natknęli się na polskie ubezpieczenie. Była
to tylko drużyna strzelecka, liczebnie dziewięciokrotnie słab
sza, pod dowództwem por. Juliana Biedowańca. Załoga
opuściła jednak miasto, do którego po kilku godzinach
wkroczyli Niemcy. Okazało się bowiem, że na północ od
Rawicza, pod Bojanowem, rozwój wydarzeń był dla nas mniej
pomyślny. Nieprzyjaciel uderzył tu większymi siłami i zdołał
wyprzeć nasze oddziały z Bojanowa i Kaczkowa, poważnie
przez to zagrażając oskrzydleniem Rawicza.
Wkrótce jednak odebrano napastnikom Bojanowo i Kacz-
kowo śmiałymi kontratakami naszych piechurów prowadzo
nych przez poruczników Henryka Krystka i Kazimierza
Kubickiego. Walki o Bojanowo nie przyjęli, ale w Kaczkowie
stawili twardy opór, złamany dopiero w zaciętym starciu i po
całkowitym rozbiciu kompanii Grenzschutzu. Wzięto broń
i kilkunastu jeńców do niewoli. Polegli w tej walce strzelcy
polscy, Stanisław Szulc, Jan Jurdeczka i Franciszek Barteczka,
spoczęli na ponieckim cmentarzu. Kilku innych odniosło rany.
Teraz, uwolniwszy się od groźby niemieckich ataków
z flanki, można było sięgnąć po Rawicz.
Tymczasem w mieście miejscowi Niemcy rozpanoszyli się
na dobre. Już samozwańczy burmistrz uzurpował sobie władzę.
Już pyszniła się zatknięta na ratuszu flaga ze złowrogą
swastyką, a wykarmieni na białym polskim chlebie tzw.
obywatele polscy pochodzenia niemieckiego wypełnili ulice
butnym szwargotem...
2 września rano III batalion 55 pułku piechoty uderzył na
miasto. Ppłk Jabłoński otrzymał rozkaz odebrania Rawicza.
Walki uliczne trwały krótko, ale były niezwykle gwałtowne.
Nieprzyjaciel wyrzucony z Rawicza cofał się, nie stawiając
oporu, poza granice naszego kraju. Niefortunny burmistrz
został aresztowany i do czasu trwania armii „Poznań" w Wiel
kopolsce rozmyślał w miejscowym areszcie garnizonowym
44
nad zmiennością losów niemieckiego urzędnika magistrac
kiego. Ucichł szybko, jak się pojawił, krzykliwy szwargot.
Niezwykłej ceremonii zdejmowania z ratusza obcej flagi
towarzyszyły złe spojrzenia wielbicieli herrenvolku. Jeszcze
nie święcili zwycięstwa.
Rozpoczęła się niemiecka ruchawka w Lesznie. Wzniecano
ją przy pomocy licznego oddziału dywersyjnego, który korzy
stając z pomocy niemieckich kolonistów już po północy
przeszedł granicę i zaczaił się w okolicy wsi Nowe Długie.
Rano wraz z oddziałami Grenzschutzu przystąpił do akcji,
siejąc wśród ludności polskiej terror i strach.
W dowództwie garnizonu w Lesznie meldowano o nie
mieckich wypadach na polskie placówki Straży Granicznej
w Henrykowie, Starych i Nowych Długich, w Tamowej
Łące i Jabłonnie. Z garnizonu wyszły natychmiast oddziały
z odsieczą.
Napastnicy jakby na to tylko czekali, licząc na wy
ciągnięcie z Leszna załogi. Zaraz potem spadły na miasto
pociski artylerii. Jak na sygnał w różnych punktach miasta
rozszalała się strzelanina. Dywersja, zwana V kolumną,
wystąpiła otwarcie.
W garnizonie pozostało jednak jeszcze dość sił, aby ruchawkę
stłumić. W decydującej chwili walk ulicznych wszedł do akcji
szwadron polskich czołgów rozpoznawczych TKS pod dowódz
twem por. Wacława Chłopika. W Lesznie zapanował spokój.
Z podobnym skutkiem rozwijały się wydarzenia na reszcie
frontu armii, w rejonach obronnych 14 i 26 dywizji piechoty.
Nieprzyjaciel wypróbowywał siłę naszych pozycji wypadami,
gdzieniegdzie tylko podejmując silniejsze, zorganizowane
natarcia. Aktywnie wystąpiły zaś grupy dywersantów, wspie
rane terrorystycznymi nalotami Luftwaffe na większe skupiska
miejskie, węzły komunikacyjne, lotniska polowe i Gniezno
— siedzibę kwatery głównej armii „Poznań".
Chociaż nieprzyjaciel nie miał powodzenia w otwartej
walce, to skutki dywersji okazały się dotkliwe. Paniczna
45
ewakuacja ludności cywilnej, uciekającej przed okrucieństwem
dywersantów i zachęconych ich brutalną akcją wszystkich,
bez mała, miejscowych Niemców, zablokowała drogi, ograni
czając ruchy oddziałów wojskowych.
W samym Gnieźnie — przypomina Piotr Bauer „...dawały
s
ię już odczuć pierwsze oznaki chaosu. Drobiazgowo opra
cowany plan ewakuacyjny zaczął się rwać. Sytuację utrudniali
ciągle napływający uchodźcy, paraliżując ruchy wojsk i ewa
kuację.
Dodatkowym problemem dla sztabu płk. dypl. Mozdynie-
wicza stały się napływające z terenu meldunki o akcjach
sabotażowych mniejszości niemieckiej. Na terenie całego pasa
działania 17 dywizji piechoty, chociaż z mniejszym natężeniem
aniżeli w powiatach nadgranicznych, stwierdzono niszczenie
przez dywersantów linii telefonicznych, obiektów wojskowych,
a nawet wypadki ostrzeliwania oddziałów wojskowych"
2
.
Na terenie Wielkopolski nieprzyjaciel nie podejmował więc
akcji zaczepnej na większą skalę. Do czego zatem zmierzał,
jakie ukrywał zamiary na przyszłość?
1 września gen. Kutrzeba nie miał jeszcze pełnego obrazu
motywów operacyjnych przeciwnika i w wieczornym meldun
ku do Sztabu Naczelnego Wodza informował: „Nieprzyjaciel
działał na skrzydłach armii. Na reszcie frontu zachowywał się
na ogół biernie. Przypuszczam, że są to działania wstępne;
liczę się z dalszym działaniem na skrzydła, przy czym
spodziewam się wprowadzenia nowych sił..."
3
.
Możliwie najszybsze odkrycie zamiarów nieprzyjaciela miało
kluczowe znaczenie dla biegu operacji obronnej nie tylko zresztą
na obszarze działania armii „Poznań". 6 wielkich jednostek tej
armii i oddziały wzmacniające ją liczyły około 100 tys. ludzi,
karnych i znanych z bitności żołnierzy Wielkopolski. Jeżeli
°- B a u e r , Szlak bojowy 69 pułku piechoty, w: Gniezno i Ziemia
Gnieźnieńska,
Gniezno 1978, s. 288-288.
Kampania wrześniowa 1939 r.,
w: Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie
światowej,
t. I,
C
z. 2, Londyn 1954, s. 141.
46
Niemcy nie w bitwie o ten region Polski szukali rozstrzygnięci^
to tę siłę można byłoby rzucić gdzie indziej, np. na środkowy
odcinek frontu, decydujący o obronie przedpola naszej stolico
i środkowej Wisły.
Sprowokować nieprzyjaciela...
Posłużyła temu zamiarowi samorzutna inicjatywa gen.
Abrahama, który nie chciał gasić zapału swoich żołnierzy,
rozpędzonych w pościgu za wrogiem.
Dowódca armii „Poznań" zamysł gen. Abrahama o prze.
prowadzeniu wypadu na stronę niemiecką zaakceptował bez
słowa sprzeciwu. Jeżeli bowiem przeciwnik ze zrozumiałych
względów wzbraniał się przed przedwczesnym odkryciem
kart, to trzeba było to na nim wymóc.
Gen. Abraham często wspominał te pierwsze udane dni
wojny, jakby szukając żołnierskiego zadośćuczynienia za tę
późniejszą straszną klęskę i bezsilność.
Miał świetną kadrę podoficerską i dobrze wyszkolonych]
żołnierzy, którzy przeszli chrzest bojowy podczas tłumienia
dywersji w Lesznie. Por. Chłopik zameldował, że rozpoznał
teren i wytyczył kierunek pierwszego skoku.
Czasami generał przerywał opowiadanie i zbierał myśli, pd
chwili zadumy wracał do opowiadania.
Opowiadając, ożywiał się. Z oczu uciekało zmęczenie,
a w kącikach ust pojawiał się leciutki uśmiech. Jego twarz
przypominała wtedy interesujący męski profil ze stojącej na
biurku fotografii.
„...Przed szwadronem znajdują się wysunięte placówki]
I batalionu 55 pułku piechoty; dalej widać już wsie za granicą.!
...Na przedpolu nie ma pozycji niemieckich. Strzały padają
z samych miejscowości, spomiędzy zabudowań. ...Dzień byf
pogodny, chyba jeden z najpiękniejszych w naszej polskiej
złotej jesieni 1939 roku.
...Wysoko nad nami klucze bombowców niemieckich. Lecąi
w głąb Polski, przygłuszając warkot naszego samolotu obser
wacyjnego.
47
Ruszamy marszem ubezpieczonym. Na przodzie tankietki
p 0 z n a
wcze, w tyle reszta szwadronu, po bokach sekcje
oiedynczych erkaemów na motocyklach; w końcu kolarze,
w
pewnej odległości za nimi mój łazik,
jedziemy polnymi drogami i nawet nie zauważamy, kiedy
granica polsko-niemiecka zostaje za nami. Obserwuję przez
lornetkę wycinek naszego podejścia; ruchu na drodze nie widzę;
w miejscowościach, między zabudowaniami, kręcą się grupy
umundurowanych i cywilnych osobników. Zauważyli nas..."
Podniecenie generała nierozdzielne z sugestywnością jego
relacji zwykle udzielało się słuchającym.
„...Z dość dużej odległości zaczyna się bezładna strzelanina,
terkoczą karabiny maszynowe, a z kierunku południowego
słychać odgłosy strzałów armatnich; pociski padają między
Lesznem a Rydzyną.
...Czołgi plutonu TKS prą na wieś; ich ruch osłania ogniem
cekaemów jeden pluton TKS z postoju. Wkrótce płoną
zabudowania i stogi zbóż. W następnych kilkunastu minutach
wjeżdżają do wsi czołgi, a za nimi motocykle i kolarze. Po
krótkiej wymianie strzałów zajmujemy pierwszą niemiecką
miejscowość — Gersdorf..."
2 września rano oddziały Wielkopolskiej Brygady Kawalerii,
wykonawszy wypady rozpoznawcze na Wschowę i Załęcze,
napotkały słaby opór nieprzyjaciela. Po opanowaniu okolicz
nych wsi, odświętnie udekorowanych flagami Rzeszy hit
lerowskiej i portretami fiihrera, oddziały polskie podeszły pod
Wschowę. Nasza artyleria otworzyła ogień na to miasto,
biorąc odwet za wcześniejsze zbombardowanie Leszna i Ra
wicza. Natomiast w zdobytym Załęczu zaskoczono kolumnę
°0 samochodów, którą na miejscu zniszczono.
Zadanie zostało wykonane, po czym Polacy wycofali się na
Pozycje wyjściowe, nie ponosząc strat.
Teraz już nie było żadnych wątpliwości co do rzeczywistych
zamiarów nieprzyjaciela wobec obszaru Wielkopolski, które
s
'arał się on przed Polakami ukryć.
48
Niemcy byli bierni przed frontem armii gen. Kutrzeby i niJ
miełi tutaj sił zdolnych do podjęcia natarcia w skali operacyjJ
nej. Koncentrowali się zaś na sąsiednią armię gen. Rómmlaj
W tej sytuacji bierne wyczekiwanie na rozwój wydarzeń
wydawało się elementarnym błędem sztuki wojennej. Nie
zwlekając dłużej, dowódca armii „Poznań" podjął wstępną
decyzję współdziałania z armią „Łódź" w rozstrzygającej
bitwie na przedpolach Sieradza.
Armia „Poznań" miałaby rzucić do tej bitwy prawiel
wszystkie swoje siły i uderzyć mocno w skrzydło nieprzyjaciel
skiej 8 armii gen. Johannesa Blaskowitza trzema dywizjami
piechoty: 17, 25 i 14, oraz Wielkopolską Brygadą Kawalerii.
Nazajutrz meldował o swoim zamiarze gen. Wacławowi
Stachiewiczowi, szefowi Sztabu Naczelnego Wodza:
— Nad armią Rómmla zawisła groźba oskrzydlenia od
północy. Mnie nie atakują i w najbliższym czasie atakować
nie będą. Niemcom zależy bardzo, abym tu tkwił bezczynnie
do czasu rozprawienia się z Rómmlem. Później zabiorą się do
mnie. Czekanie staje się niebezpieczne, przekonywał.
Jednakże zgody na realizację swojej koncepcji nie otrzymał!
— Sytuacja ogólna nie pozwala na zaangażowanie się pand
generała w tę fazę bitwy — wyjaśnił Stachiewicz. Upoważ
niony przez Naczelnego Wodza miał kategorycznie odwieść
Kutrzebę od tego zamiaru.
— Armia pana generała jest potrzebna marszałkowi do
wykonania innych zadań o ważniejszym znaczeniu strategicz
nym. Jeszcze będzie się pan bił — zakończył obiecująco.
Kategoryczne odrzucenie przez Naczelnego Wodza, marszał
ka Rydza-Smigłego wszelkich sugestii angażowania armii
„Poznań" w bitwę pod Sieradzem — obaj dowódcy, generałowie
Rómmel i Kutrzeba, przyjęli wtedy jako nieuzasadnioną rezyg
nację z możliwości pobicia części wojsk nieprzyjacielskich.!
Jednakże nie pod Sieradzem ważyły się losy bitwy o całl
zachodnią część naszego kraju i nie tutaj należało oczekiwać
jej rozstrzygnięcia. Cała koncepcja obronna naczelnego dowó-
49
dztwa została już bowiem podważona na południowym odcinku
frontu. Ugodził w nią wymuszony przewagą sił Grupy Armii
Południe" odwrót armii „Kraków" ze Śląska i złamanie
oporu polskiego siłą korpusu pancernego gen. Ericha Hoepnera
pod Częstochową. A stąd właśnie, spod Częstochowy, wiodły
najkrótsze drogi do zbierających się dopiero odwodów Naczel
nego Wodza w rejonie Tomaszowa Mazowieckiego, Kielc
i Radomia.
W tej niezwykle trudnej sytuacji marszałek Śmigły posiadał
niestety bardzo ograniczoną możliwość wyboru właściwej
koncepcji przeciwdziałania. Rzucając do bitwy większość sił
już w początkowej fazie wojny, zdać by się musiał na
rozstrzygnięcie jej, niestety, zdeterminowane przytłaczającą
przewagą Niemców w zachodniej części kraju. Uchylając się
zaś przed bitwą generalną i tracąc siły stopniowo w starciach
opóźniających marsz nieprzyjaciela w głąb kraju, można było
tę chwilę odwlec do czasu korzystniejszej sytuacji.
Koncepcja pierwsza, jakkolwiek bardziej odpowiadająca
charakterowi i tradycji wojennej Polaków, nie mogła być
przyjęta, ponieważ mocniejsze racjonalnie okazały się względy
polityczno-militarne.
Polska winna była swoim sojusznikom zobowiązania, których
za wszelką cenę musiała dotrzymać. Miała bowiem zgodnie
z porozumieniem wytrwać w oporze jak najdłużej i wywalczyć
dla Anglii i Francji czas na zakończenie w tych państwach
przygotowań do wojny. Z drugiej zaś strony gotowość — jak się
wydawało — sojuszników do wypełnienia takich samych zobo
wiązań wobec naszego kraju determinowała postawę polityczną
1
militarną Polski, która z pomocy zagwarantowanej dwustron
nymi układami nie chciała i nie powinna była rezygnować.
Pozostawała zatem druga koncepcja, ale i tę niełatwo było
realizować. Już bowiem 2 września marszałek Rydz-Śmigły,
oceniając sytuację na froncie, wiedział, że został zmuszony do
cofnięcia frontu na linię Wisły i Sanu w warunkach najmniej
sprzyjających temu manewrowi. Nie miał on jeszcze gotowych
~~ Bzura 1939
50
do kontrakcji odwodów, które wstrzymując przeciwnika
szybko wdzierającego się w głąb kraju stworzyłyby warunki
umożliwiające oderwanie sił głównych od nieprzyjaciela
i wycofanie ich w stanie zdolności bojowej na nowe pozycje
w głębi Polski.
Innej możliwości, niestety, nie było i marszałek musiał
podjąć decyzję wynikającą z ostatniej koncepcji.
We wstępnej fazie operacji kierowanego odwrotu armia
„Łódź" bronić się miała jeszcze przez pewien czas na głównej
linii obrony, aż wysunięte ku zachodowi i północy armie
„Poznań" i „Pomorze" wycofają się z Wielkopolski i Pomorza
i połączą z jej północnym skrzydłem. Wtedy dopiero miały
one otrzymać rozkaz jednoczesnego odwrotu na linię Wisły
po obu stronach Warszawy.
Tymczasem sytuacja cofających się wojsk stała się trudna,
a wykonanie postawionych im zadań niemożliwe. Zmalały
przede wszystkim szanse na oderwanie się od przeciwnika
i uzyskanie niezbędnej swobody dla przygotowania obrony
głównej pozycji. Niemieckie dywizje szybkie paraliżowały
wszelkie próby przeciwdziałania Polaków, pogłębiały chaos
i dezorganizację, sięgającą zaplecza frontu.
W nocy z 5 na 6 września, ze względu na ciągle pogar
szającą się sytuację na froncie, Naczelny Wódz został zmu
szony do wydania rozkazu o dalszym odwrocie, tym razem
generalnym na linię Wisły i Sanu.
Ale mimo niepokojących sygnałów, które do dowództwa
armii „Poznań" docierały, gen. Kutrzeba wierzył, że niepowo
dzenie jest tylko przejściowe. Jeszcze nie znał tragicznych
skutków bitew na Mazowszu, Śląsku i Pomorzu. Sądził, że
jeśli nawet tam Niemcy obronę polską ostatecznie przełamią,
będzie to przegrana tylko w pierwszej fazie bitwy obronnej
o kraj, a następna faza bitwy dopiero się zaczyna. Jaki będzie
miała przebieg? Tego generał jeszcze nie wiedział, ale wierzył,
że udział w niej jego armii jest absolutnie niezbędny. Dał
temu wyraz w rozkazie specjalnym do swoich żołnierzy:
51
„...Armia «Poznań», nie zaznawszy dotąd zaszczytu starcia
się z przeciwnikiem, otrzymała rozkaz Naczelnego Wodza do
odmarszu na Warszawę. Nie będzie to zwykły marsz, gdyż
wojska pancerne nieprzyjaciela mogą stanąć w poprzek naszej
dr
ogi marszu, jak również zaatakować nas z jednego lub
drugiego boku. Zachowując ład, hart i chęć walki dojdziemy
do Warszawy, idąc zwartym blokiem całego Wojska Wielko
polskiego.
...Ufam, że trudne zadanie bojowe nałożone przez Naczel
nego Wodza na Armię Wielkopolską spełnimy tak, jak tego
wymaga interes Rzeczypospolitej i honor żołnierski..."
4
.
^ojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł,
Warszawa 1968, dok. nr 243,
W WYŚCIGU Z ARMIĄ BLASKOWITZA
Szybkie postępy nieprzyjacielskich wojsk pancernych i zmo
toryzowanych, zwłaszcza tych, które operowały na kie
runkach prowadzących ku Warszawie, przypominały coraz
natarczywiej o niebezpieczeństwie sparaliżowania całej
organizacji polskiego dowodzenia operacyjnego. To zaś
oznaczało przekreślenie szansy na utworzenie po prze
granych bitwach granicznych trwałego oporu w głębi
kraju, przede wszystkim nad środkową Wisłą. Powstrzy
manie tych dywizji było bezwzględnie konieczne, ponieważ
zagrażały one armii „Łódź", a jeszcze bardziej armii
„Prusy", która nie ukończyła koncentracji, przygotowując
się do wykonania trudnych zadań jako główny odwód
operacyjny Naczelnego Wodza.
Pierwszy meldunek o tym niebezpieczeństwie odebrano
w Sztabie Naczelnego Wodza już 3 września po południu.
Gen. Rómmel meldował, że wprawdzie nie ma jeszcze
całkowitej pewności co do dalszych poczynań szybkich
jednostek niemieckich, wszystko jednak wskazuje na to, że
skierują się one na Piotrków, a więc ku Warszawie.
Zamiar nieprzyjaciela był zresztą nie do ukrycia. Warszawaj
w systemie obronnym środkowej Wisły mogła być najsilniej
szym węzłem oporu, stanowiącym w poważnym stopniu
53
0
skuteczności obronnej tej wielkiej przegrody wodnej na
drodze niemieckiego natarcia.
Tego samego dnia zaczęto tworzyć obronę środkowej Wisły.
Naczelny Wódz powierzył to zadanie ministrowi spraw
wojskowych, gen. Tadeuszowi Kasprzyckiemu.
Linii Wisły zamierzano bronić od Modlina na północy
do Sandomierza na południu. W tym celu utworzono dwa
odcinki: pierwszy pod dowództwem gen. Mieczysława Tro
janowskiego między Modlinem i Dęblinem, drugim, obej
mującym resztę odcinka, dowodził gen. Mieczysław Smo
rawiński.
Wykonanie tego zadania napotkało od razu trudności nie do
pokonania. Okazało się bowiem, że do obrony 250-kilomet-
rowego odcinka rzeki oddano do dyspozycji obu generałów
nie określone bliżej oddziały nielicznych ośrodków zapaso
wych, źle uzbrojone i niedostatecznie zorganizowane.
Zaimprowizowana w ten sposób obrona Wisły w razie
zaatakowania jej przez Niemców nie dawała niestety gwarancji
długotrwałego oporu. Marszałek wiedział o tym i poważnie
zaniepokojony dokonał 4 września radykalnej korekty. Jego
rozkazem została powołana armia „Lublin" pod dowództwem
gen. Tadeusza Piskora, cieszącego się opinią jednego z naj
bardziej doświadczonych generałów Wojska Polskiego. Nie
rozwiązywało to jednak w dalszym ciągu głównego problemu
tej obrony, to znaczy konkretnych sił i środków walki, których
ciągle brakowało.
Tymczasem wydarzenia przybierały dla nas obrót zgoła
dramatyczny.
6 września przed południem marszałek został zmuszony do
podjęcia decyzji o zaniechaniu obrony głównej linii oporu
w
zachodniej części kraju i wydania rozkazów do generalnego
odwrotu nad Wisłę i San.
54
Jeszcze kilkanaście godzin przed podjęciem tej decyzji
rozważano w Kwaterze Głównej możliwość skupienia
armii „Poznań", „Łódź" i „Prusy", które miały cofać
się nad Wisłę wspólnie, zapewniwszy sobie w ten sposób
większą skuteczność przeciwdziałania i pewniejsze bez
pieczeństwo odwrotu.
„Jednakowoż dotychczasowy przebieg wypadków
— wspomina gen. Wacław Stachiewicz — oraz zły stan
armii „Łódź" nakazywały liczyć się z tym, że nie uda się
zyskać potrzebnego czasu dla planowanego przegrupowania
sił i odwrót za Wisłę będzie musiał nastąpić szybciej
i w gorszych warunkach" '.
Armia odwodowa gen. Dęba-Biernackiego cofać się miała
za Wisłę po południowej stronie Pilicy. Wojska gen. Rómmla
po stronie północnej tej rzeki zostały skierowane ku Górze
Kalwarii. Wojska gen. Kutrzeby na Warszawę i Otwock. Na
Warszawę cofać się miała również, podążając z tyłu za armią
„Poznań", armia gen. Bortnowskiego.
W Kwaterze Głównej przestano już wierzyć w możliwość
ustabilizowania południowego skrzydła frontu nad Nidą i Du
najcem. Generałowie Fabrycy i Szylling zostali także upoważ
nieni do podjęcia decyzji odwrotu nad San, jeżeli wymagać
tego będzie sytuacja.
Ale decyzja ta od samego początku nie miała szans na
skuteczną realizację. Brakowało przede wszystkim odwodów,
którymi można byłoby zawczasu obsadzić pozycje nad Wisłą.
Armia „Lublin" zaś ciągle jeszcze była w stanie początkowej
organizacji, bez wielkich jednostek, których małe, zaimprowi
zowane oddziały, a najczęściej bataliony lub tylko kompanie
i szwadrony zastąpić nie mogły.
Nowa pozycja obronna była więc na razie tylko linią
wykreśloną na mapie, wyrażającą zamiar naczelnego dowódz
twa. A przeciwnik nie czekał. W ślad za naszymi cofającymi
się armiami rzucił do przodu wszystkie swoje dywizje szybkie
1
Wojna obronna Polski,
dok. nr 558, s. 1025.
55
— pancerne, lekkie i zmotoryzowane. Gen. Brauchitsch,
naczelny dowódca niemieckich wojsk lądowych, był pewny
przewagi szybkości motorów swoich dywizji nad polskimi
jednostkami piechoty i kawalerii. Mimo to jednocześnie
obawiał się ich. Bo gdyby Polakom udało się odciągnąć te
jego pędzące czołgi daleko od piechoty, to mogliby je mocno
poturbować. Sądził, że na przedpolach środkowej Wisły
nieprzyjaciel ma jeszcze znaczne siły i dlatego należało
zachować ostrożność.
Wojska szybkie 10 armii niemieckiej szły więc kilkoma
kolumnami ku środkowej Wiśle, pod Warszawę, Górę Kal
warię, Maciejowice, Puławy i Sandomierz. Rozkazano im ten
wyścig do Wisły wygrać z Polakami i nie dopuścić ich do
przepraw przez rzekę i do jej obrony.
Uderzenie rozstrzygające o całkowitym uniemożliwieniu
odtworzenia obrony nad Wisłą, Sanem i Bugiem miały
wykonać zgrupowania pancerno-motorowe, rzucone na wschód
od tej linii: z północy na Siedlce i z południa na Lublin.
Kto miał wygrać ten wielki i niezwykły wyścig, nietrudno
była odgadnąć. Niemcy trzymali wszystkie jego atuty, szyb
kość, sprawność techniczną i siłę ognia.
Dały one znać o sobie od razu, zanim nasze wojska stanęły
na „starcie" do tego wyścigu. Armie „Poznań" i „Pomorze"
cofały się wprawdzie bez przeszkód ze strony nieprzyjaciela,
ale na południowym skrzydle tego odwrotu już wkrótce
sytuacja operacyjna obu armii miała się poważnie skom
plikować.
Nie wytrzymała więc niemieckiego uderzenia armia „Łódź",
która trwając w obronie nad Wartą, do chwili ściągnięcia ku
niej armii Kutrzeby stanowiła jedno z decydujących ogniw
powodzenia operacji odwrotowej, co najmniej 300-tysięcznego
zgrupowania trzech armii.
Marszałek Rydz-Smigły próbował jeszcze ratować sytuację
1
pomóc armii Rómmla podparciem trzeszczącej już obrony
siłami armii poznańskiej.
56
Gen. Kutrzeba już w pierwszych godzinach 5 września
został upoważniony przez Sztab Naczelnego Wodza do przy
gotowania 25 dywizji piechoty do działań zaczepnych na
skrzydło nieprzyjaciela naciskającego mocno Rómmla pod
Sieradzem. Dywizja wraz z Wielkopolską Brygadą Kawalerii,
którą gen. Kutrzeba również postanowił rzucić do walki,
miała uderzyć na Niemców nocą z 5 na 6 września, szukając
w jej zbawczym mroku naturalnego sprzymierzeńca przeciwko
Luftwaffe, która na polskim niebie panowała już niepodzielnie.
Zagrożenie na północnym odcinku armii „Łódź" wciąż
rosło. Niemcy przeszli w kilku miejscach Wartę i trzymając
mocno małe jeszcze na szczęście przyczółki, odpierali z po
wodzeniem nasze niezdecydowane i nieskoordynowane kontr
ataki. Gen. Rómmel musiał prosić o szybką kontrakcję armii
poznańskiej, jeszcze za dnia. Tym razem z pomocą armii
łódzkiej przyjść miały również dywizje 14 i 17. Wkrótce
jednak przygotowania do akcji zaczepnej zostały przerwane.
Niemcy zdołali przerzucić na przyczółki dodatkowe siły
i pchnęli je do natarcia. Północne skrzydło armii gen. Rómmla
zostało złamane i zaczęło się cofać. W nocy z 5 na 6 września
cała armia, otrzymawszy wcześniej pozwolenie Naczelnego
Wodza, była w pełnym odwrocie na Otwock i Górę Kalwarię.
Zanim jednak rozkazy o odwołaniu z armii „Łódź"
25 dywizji piechoty dotarły do jej dowódcy gen. Altera,
dywizja szła na spotkanie nieprzyjaciela. Jej czołowe oddziały
starły się z nim najpierw w walce o Dobrą i Żeroniczki,
a później, osłaniając przeprawę brygady gen. Abrahama przez
Wartę, stoczyły zacięty bój pod Uniejowem.
Gdy do ppłk. Frydrycha dotarła wiadomość o marszu
niemieckiej kolumny zmotoryzowanej z Namysłowa na Unie
jów, zaraz pchnął tam batalion mjr. Rukszama. Dowódca
60 pułku postanowił bowiem wykorzystać dobrą okazję i zasko
czyć Niemców, zupełnie nieświadomych tak bliskiej obecności
Polaków. Frydrych chciał sam dowodzić tą obiecującą akcją
i pomaszerował z kompanią kpt. Zwolaka.
57
Niedługo szukano nieprzyjaciela. 6 września około godziny
18 kompania por. Kaczmarczyka wypatrzyła na wzgórzu pod
Balinem trzy nieprzyjacielskie samochody. Krótkie uderzenie
i było po wszystkim.
Ale to niewiele. Dowódca pułku nie po to przecież podjął
wyprawę całym batalionem.
A może informacja nie była ścisła?
Wątpliwości rozwiał Kaczmarczyk, gdy tylko wspiął się
z kompanią na szczyt wzgórza. Na stoku sąsiedniego wzgórza,
w dolinie, nie opodal Balina rozłożyła się zmotoryzowana
kolumna nieprzyjaciela, samochody i piechota. Sielski obraz
przypominający biwakujące wojska podczas przerwy na ćwi
czeniach.
Żołnierze przywarli do ziemi. Padły krótkie rozkazy, które
półgłosem podawali sobie z ust do ust.
Nie spodziewających się niczego Niemców wzięto z trzech
stron, atakując frontalnie oraz z prawej i lewej flanki. Nie zdążyli
się pozbierać. Smagani ogniem karabinów maszynowych,
uchodzili, kto żyw, zostawiając na polu walki około setki
zabitych i kilkunastu rannych. W nasze ręce wpadły, porzucone
w panicznym lęku o życie, broń, samochody i zaopatrzenie.
Pułk stanął teraz w obronie Uniejowa, miejsca przeprawy
Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Jego bataliony wzmoc
nione częścią sił 29 pułku piechoty oparły się o Balin,
Józefów, Szorów, Wolę Podmiejską i Ubysław.
Niemcy, ściągnąwszy tutaj nowe siły, ruszyli do natarcia
już wcześnie rano 7 września. Nad rzeką i przybrzeżnymi
łąkami wisiała mgła. Nieprzyjacielska piechota nie postrzeżona
podeszła pod Balin. Kompanie Zwolaka i Kaczmarczyka
przyjęły walkę, ale zaskoczone nie poradziły sobie z gwałtow
nym atakiem nieprzyjaciela i zaczęły się cofać.
Za to chwilowe niepowodzenie wzięła odwet kompania kpt.
Majewskiego. Nacierająca tu piechota niemiecka pobłądziła
w
e mgle i wpadła wprost pod lufy karabinów maszynowych.
Niemcy pozbierali się wprawdzie i zdobyli na próbę ataku, ale
58
odpowiedź polska była ostateczna i jednoznaczna. Pluton
odwodowy kompanii uderzył bagnetami i rozbił przeciwnika.
Niemiecka kompania cyklistów odstąpiła, zostawiając na
pobojowisku 80 zabitych, samochód osobowy, kilka motocykli
i kilkadziesiąt rowerów.
Na całym odcinku dywizji toczył się teraz bój. Nieprzyjaciel
atakował bez przerwy, lecz posuwał się bardzo powoli naprzód.
Nie pomógł huraganowy ogień licznej artylerii i bomby
Luftwaffe. Opór polski trwał.
Około południa Niemcy podjęli jeszcze jedną bezskuteczną
próbę zniszczenia obrony przeciwnika. Tymczasem Wartę
przekraczały już ostatnie oddziały Wielkopolskiej Brygady
Kawalerii. Przeprawiały się przez rzekę bez przeszkód ze
strony bezsilnego nieprzyjaciela. 25 dywizja piechoty wykonała
swoje zadanie, a potem, zmyliwszy czujność Niemców,
odskoczyła w porę nie ponosząc większych strat.
8 września sztab armii „Poznań" stanął w Mchówku.
W dalszym ciągu nie znano tu jednak ogólnej sytuacji na
froncie. Przerwana została nawet łączność z armią „Łódź",
a z naczelnym dowództwem kontaktowano się tylko od
przypadku do przypadku. Pozostawała więc tylko możliwość
porozumienia się z gen. Bortnowskim. Ale w dowództwie
armii „Pomorze" wiedziano jeszcze mniej.
Gen. Kutrzeba znał jedynie decyzję Naczelnego Wodza,
który postanowił po przegranej bitwie o zachodnią część
kraju bić się dalej. Wiedział więc, że marszałek musiał
wskutek bardzo niekorzystnego rozwoju sytuacji, spowo
dowanego przytłaczającą przewagą techniczną nieprzyja
ciela, oddać znaczną część kraju po to, by nad Wisłą,
Bugiem i Sanem znów się zmierzyć z Niemcami w ugru
powaniu bardziej zwartym i odpornym na uderzenia broni
pancernej.
Nie wiedział jednak, że zamierzone wycofanie całości sił na
tę linię już w początkowej fazie odwrotu nie miało właściwie
szans na powodzenie. Niemieckie dywizje pancerne i zmoto-
59
ryzowane były szybsze niż nasze brygady kawalerii, nie
mówiąc o dywizjach piechoty.
Próba powstrzymania natarcia niemieckiego na środkowym
odcinku naszego frontu siłami armii odwodowej „Prusy"
zakończyła się niepowodzeniem. Po zaciętych walkach
5 i 6 września pod Piotrkowem i Tomaszowem Mazowieckim
oraz 8 i 9 września pod Kielcami i Iłżą dywizje tej armii
zostały okrążone i odcięte od przepraw na Wiśle.
Na obszarze zaś między Łodzią, Płockiem i Warszawą
znalazły się — obok armii „Poznań" — armie „Pomorze"
i „Łódź", wycofujące się, jak pamiętamy, po opuszczeniu
Pomorza i znad środkowej Warty na przeprawy wiślane.
Na drogach odwrotu tych armii pojawiły się już jednak
dywizje 8 i 10 armii niemieckiej. Dalszy więc odwrót ku
Wiśle wiązał się z koniecznością przerwania siłą zaciskającego
się pierścienia nieprzyjacielskiego okrążenia.
W sztabie Naczelnego Wodza oceniano tę sytuację realnie,
a zatem, niestety, pesymistycznie:
„...Dalsze działanie szybkich wielkich jednostek nieprzyja
ciela — czytamy w zapisie szefa sztabu marszałka — w kierun
ku na Piotrków-Warszawę oraz Kielce-Radom mogło do
prowadzić w krótkiej drodze do przerwania łączności między
armią «Łódź» i «Kraków» oraz wyjścia na skrzydło i tyły
armii «Łódź», a następnie armii «Poznań» i «Pomorze» oraz
zagrożenia armii «Kraków» od północy"
2
.
Właśnie armia „Kraków" gen. Antoniego Szyllinga, za
grożona okrążeniem nie tylko od północy, lecz także od
południa, przez dywizje szybkie 14 armii niemieckiej, opuściła
Śląsk i Pogórze i cofała się pospiesznie na wschód. Nie
zdołała też, jak pierwotnie przewidywało naczelne dowództwo
polskie, zatrzymać Niemców nad Nidą i Dunajcem. W marszu
do tej linii wyprzedziły ją bowiem dywizje 14 armii nie
przyjacielskiej.
Relacja gen. W. Stachiewicza, Materiały i Dokumenty Wojskowego
In
stytutu Historycznego (dalej cyt.: MiD WIH).
Od północy zaś na tyły zamierzonej obrony nad Wisłą
podążały już również dywizje niemieckiej Grupy Armii
„Północ". Obrona nad dolnym i środkowym biegiem Bugu
została właśnie przełamana po zaciętych walkach armii
„Modlin" gen. Emila Przedrzymirskiego-Krukowicza. Dywizje
3 armii niemieckiej kierowały się teraz do obszaru na wschód
od Warszawy.
WIELKA SZANSA
Już od trzech dni przynajmniej do sztabu niemieckiego
naczelnego dowództwa wojsk lądowych w Zossen pod Ber
linem nadchodziły prawie wyłącznie dobre wiadomości.
Właśnie otrzymano ostatnie wieczorne meldunki. Trzymał
je w ręku oficer stojący przed mapą z napisem Polen, wiszącą
na ścianie jednego z pokojów oddziału operacyjnego. Oficer
odczytywał kolejno treść depesz i przesuwał na mapie małe
niebieskie strzałki. Owe strzałki symbolizowały dywizje
niemieckie, a wszystkie zwrócone były ku wschodowi, prze
nikając coraz głębiej do wnętrza nieprzyjacielskiego kraju.
Przez chwilę wpatrywał się z satysfakcją w dwie najdalej
wysunięte ku wschodowi. Jedna z nich dotknęła już swoim
grotem stolicy, druga, umieszczona trochę niżej, szeroko
rozlanej rzeki. Na tej mapie nazwy obu znaków topograficz
nych brzmiały obco i twardo — Warschau i Weichsel.
Depesze donosiły o pełnym odwrocie Polaków. Oficer
machnął ręką, co oznaczać miało i pogardę dla słabego
przeciwnika, i przekonanie, że już właściwie po całej wojnie.
Ale gen. Brauchitsch myślał inaczej. To, co u oficera
J
e
go sztabu znalazło pełną aprobatę, w nim budziło niepokój.
Według jego własnych przewidywań, Polacy powinni przyjąć
generalną bitwę jeszcze w zachodniej części Polski. Sytuacja
62
i siły, jakimi dysponował, sprzyjały jego zamiarowi zadania
nieprzyjacielowi decydującego ciosu jeszcze na przedpolach
Wisły.
Polacy jednak generalnej bitwy nie przyjmowali i cofali się
uparcie na wschód. Dokąd? Co zamierzali?
Dowództwa niemieckie nie miały jednoznacznego poglądu
na ocenę dalszych zamiarów polskich. Dowództwo Grupy
Armii „Południe" utrzymywało, iż Polacy rezygnują z do
tychczasowej obrony zachodniej części swego kraju i wyco
fują się za Wisłę i San dla utworzenia tam nowych pozycji
obronnych.
Szef sztabu grupy armii, gen. Erich Manstein-Lewiński I
zaproponował więc wniesienie poprawek do dotychczasowego
planu operacji. Wojska jego grupy armii miały, nie oglądając
się na przeciwnika, jak najszybciej maszerować ku Wiśle
i Sanowi, przekroczyć obie rzeki i uniemożliwić Polakom
utworzenie tam silniejszej obrony.
Naczelne dowództwo wojsk lądowych nie podzielało jednak
tego poglądu. Gen. Brauchitsch oczekiwał, że przeciwnik, nie
rezygnując z obszaru zachodniej Polski, przyjmie jeszcze
walną bitwę w jej obronie. Generał zalecał więc realizację
pierwotnej koncepcji planu operacyjnego „Fali Weiss" bez
żadnej korekty, a zatem wykonanie głównych zadań kampanii
polskiej na obszarze położonym na zachód od linii Wisła-San.
Jednakże na wszelki wypadek, gdyby sytuacja rozwinęła się
według przewidywań Mansteina, Grupa Armii „Południe",
poczynając już od 6 września, kierowała wojska szybkie
14 armii przez San w kierunku Lublina, a więc na bliskie
zaplecza obrony polskiej nad Wisłą.
Także Grupa Armii „Północ" rozpoczęła przerzucanie
do Prus Wschodnich znacznych sił 4 armii, głównie XIX
korpusu pancernego, który koncentrowano we wschodniej
części tego obszaru.
' W piątym pokoleniu potomek sprusaczonych Polaków ze wsi Lewino na
Pomorzu Zachodnim.
63
Gen. Brauchitsch nie wiedział jeszcze, w jaki sposób i na
jakim kierunku wykorzystać te wojska. Mogły one być jednak
rzucone, poczynając od 7 września, na tyły północnego
skrzydła frontu polskiego nad Wisłą wspólnie z 3 armią lub
samodzielnie.
Podstawowe wszakże zadanie realizowała nadal 10 armia
z Grupy Armii „Południe", kierująca swoje wojska ku środ
kowej Wiśle. Korpusy idące na południowym skrzydle parły
na Radom i Puławy, korpusy północnego skrzydła armii
zmierzały ku Górze Kalwarii i Warszawie.
Na Warszawę maszerować miała też jak najspieszniej
8 armia, osłaniająca północną flankę 10 armii. 8 września gen.
Blaskowitz wydał swoim korpusom rozkazy, które kierowały
tam XIII korpus przez Skierniewice, a X korpus — przez
Łowicz. Ten ostatni miał także, gdyby zaszła potrzeba,
zamknąć Polakom drogę odwrotu przez dolną Bzurę. Nie
spodziewano się już bowiem w tym rejonie poważniejszych
sił polskich.
O istnieniu armii „Poznań" i „Pomorze" dowództwa niemiec
kie jakby zapomniały. W rzeczywistości zaś sądzono, że dywizje
polskie zostały wycofane z Wielkopolski już wcześniej, co
zdawały się potwierdzać informacje lotnictwa obserwacyjnego.
Meldunki lotnicze donosiły o wzmożonym ruchu kolejowym na
linii Poznań-Warszawa. Armia „Poznań", za którą postępowały,
maszerując wzdłuż Wisły, dywizje 4 armii niemieckiej, również
nie wydawała się już groźna. Sądzono bowiem, że w bitwie na
Pomorzu większość sił tej armii polskiej została pobita, a więc
nie jest już zdolna do podjęcia większej akcji zaczepnej.
Blaskowitz nie chciał zresztą zaprzątać sobie tym głowy.
Niech się von Kluge
2
tym martwi, to jego sprawa. On sam
spieszył do Warszawy, która już płonęła i waliła się w gruzy.
4 dywizja pancerna już to miasto atakowała, ale bez
Powodzenia. Blaskowitz siebie widział w roli zdobywcy. Chciał
Za w
szelką cenę oddać Warszawę fiihrerowi. Manstein wpraw-
Giinther Hans von Kluge, feldmarszałek, dowódca 4 armii niemieckiej.
64
dzie ostrzegał i polecał większej uwadze północną flankę
armii, ale przecież wszystko szło jak z płatka.
XIII korpus ścigał z powodzeniem cofającą się na Skier
niewice armię „Łódź". X korpus również nie pozostawał
w tyle. Zmotoryzowany oddział wydzielony 24 dywizji
piechoty już ruszył na Sochaczew. Za nim podążały szybkim
marszem siły główne dywizji. W ślad za 24 szła 30 dywizja
piechoty, a jej 26 pułk maszerujący w awangardzie, zostawiając
w Łęczycy jeden batalion dla osłony tego miasta, ruszył
9 września pod Bielawy. Za nim 6 pułk piechoty mijał właśnie
Łęczycę, a 46 pułk zamykał kolumnę marszową dywizji
między Uniejowem a Łęczycą.
Tymczasem armie „Poznań" i „Pomorze", nie napotykając
poważniejszych przeszkód ze strony nieprzyjaciela, szybko
maszerowały do Warszawy, operacyjnego celu odwrotu wy
znaczonego rozkazem marszałka.
Nieprzyjaciel nie naciskał, nawet nie prowokował. Podąża
jące za armią „Pomorze" dywizje piechoty III korpusu
niemieckiego poruszały się niemrawo i jakby bez woli walki.
Uzasadniony niepokój budził jednak ruch kolumn niemieckich,
które maszerowały równolegle do kierunku odwrotu armii
„Poznań".
7 września dowództwo tej armii kwaterowało we dworze
Leszcze koło Kłodawy. W jednym z okazałych pokojów
secesyjnego dworku generał pochylony nad rozłożoną na stole
mapą zdawał się nie dostrzegać szefa oddziału wywiadowczego
armii, który właśnie składał mu dokładny meldunek o sytuacji-
Ołówek w ręku generała przesuwał się po mapie ruchem
wahadła, to w jedną, to w drugą stronę. Wydawało się, że
generał jest myślami gdzie indziej i że nie słucha, co stojący
obok niego oficer mówi. Ale czoło generała ściągnięte
w głębokie bruzdy wyrażało stan pełnego napięcia.
r
65
__ Niech pan mówi — przynaglił, gdy pułkownik prze
rzucając kartki notatnika przerwał meldunek. Pułkownik
wskazał na mapie punkt znajdujący się właśnie na linii, którą
przed chwilą kreślił ołówek generała. — Szosą na Łęczycę
przesuwa się kolumna pancerno-motorowa przeciwnika. Przed
chwilą otrzymałem właśnie meldunek lotnika. Czoło tej
kolumny jest już w Poddębicach.
— Kiedy mogą być w Łęczycy?
— Za kilka godzin. To na pewno jakiś oddział 30 dywizji
piechoty, panie generale.
Generał uniósł głowę znad mapy.
— A jak pan myśli, co Niemcy teraz zrobią? — Pułkownik
pochylił się nad mapą i nakreślił krzywą linię biegnącą od
Łęczycy ku północy.
— No, tak.
W głosie generała brzmiała aprobata.
— Mogą wyjść na drogi naszego odwrotu i zablokować je.
Pułkownik skinął twierdząco głową.
— Jedziemy do Knolla — generał spokojnie i z pewną
pedanterią składał mapę, chcąc ukryć przed pułkownikiem
ledwo dostrzegalne nerwowe drganie dłoni.
Jechali z ograniczoną szybkością, pod prąd maszerujących
oddziałów, napotykając raz po raz splątane kolumny konnych
taborów, tarasujących przejazd.
W Kwaterze Głównej generała brygady Edmunda Knolla
zastali nerwową krzątaninę przy organizowaniu nowego
miejsca postoju. Generał Knoll srożył się i łajał nie
szczędząc uwag i poleceń, a czasami ostrej reprymendy
oficerom sztabu. Na widok dowódcy armii, który wysiadł
z
samochodu, podszedł energicznym krokiem do Kutrzeby
1
złożył meldunek, po czym wraz z towarzyszącym dowódcy
armii pułkownikiem weszli do stojącej nieopodal chałupy,
osiedli przy prostokątnym stole słusznych rozmiarów,
bojącym pośrodku obszernej chłopskiej izby. W rozmowie,
t 0 r
ą na krótko przerwało wejście ordynansa z kubkami
~" Bzura 1939
66
parującej herbaty, przewijała się ocena operacyjna armii
i przewidywany rozwój sytuacji.
Knoll podzielał opinię Kutrzeby.
— Trzeba uderzyć zwarcie i mocno. Zaskoczyć. Zanim się
połapią, złapiemy oddech i choćby na krótko inicjatywę.
— Niestety, nie mamy wyboru — Kutrzeba rozłożył ręce,
— jeżeli się spóźnimy, musi pan być przygotowany na
dowodzenie głównymi siłami akcji zaczepnej. Podejmuje się
pan tego zadania, generale?
W tej chwili wszedł do izby adiutant generała Knolla.
— Panie generale — zwrócił się do Kutrzeby — dzwonią
ze sztabu armii, proszą pana generała do telefonu.
Generał przeszedł do izby, którą po przeciwległej stronie
korytarza zwanego sienią zalegały urządzenia łączności.
Podniósł słuchawkę łącznicy telefonicznej.
Podpułkownik Gryglaszewski, szef Oddziału II sztabu armii
przekazał nowe dane rozpoznania lotniczego. Najbliższą
odsłoniętego od strony Bzury boku armii kolumnę nieprzyja
cielską lotnik usytuował już pod Łęczycą. Inne kolumny
Niemców parły drogami Pabianice-Łask oraz Kalisz-Turek
i Dobra-Uniejów.
— Pułkowniku, proszę wydać rozkazy — usłyszał Gryg
laszewski po złożeniu meldunku — do przeniesienia kwatery
armii do Michówka, postój w Leszczach staje się ryzykowny.
Wracam za godzinę.
Po krótkiej wymianie uwag o nowej sytuacji, Kutrzeba polecił
Knollowi natychmiastowe zamknięcie przepraw na północny
brzeg Bzury w rejonie Łęczycy. Ruszyła tam zaraz Wielkopolska
Brygada Kawalerii, którą poprzedziły oddziały szybkie.
Porucznik Zbigniew Barański na czele szwadronu kolarzy
ruszył co tchu do Łęczycy, aby zająć miasteczko przed
wtargnięciem tam Niemców i bronić je, jak długo to będzie
możliwe. Z takim samym zadaniem pomknęły tankietki
i samochody pancerne dywizjonu pancernego majora Kazi
mierza Żółkiewicza, a za nim w cwał, co koń wyskoczy,
67
poznański pułk ułanów dla wsparcia obrony w Łęczycy
i zablokowania przepraw w Topoli Królewskiej i Orłowie.
Rozpoznając dalej na wschód aż po miasteczko Sobota, oficer
operacyjny brygady, rotmistrz Andrzej de Myszka Chołoniewski,
n
a czele plutonów samochodowych pancernych i chemicznego
oraz sekcji karabinów maszynowych na motocyklach, dozorując
Bzurę, szukać miał łączności z oddziałami sąsiedniej armii
„Łódź". Za nimi, wysadzając groble i mosty na rzece, miał
pociągnąć zmotoryzowany pluton pionierów (saperów).
Prawdopodobnie słabe polskie oddziały rozpoznawcze i za
improwizowane punkty oporu nie wyprowadziły Blaskowitza
z błędu, że na północnym skrzydle jego armii dały o sobie
znać jakieś słabe oddziały przeciwnika, niezdolne już do
odegrania poważniejszej roli w powstrzymaniu zwycięskiego
marszu Niemców.
Wprawdzie oddział rozpoznawczy jednej z jego dywizji
spotkał się z polskim oporem w Łęczycy, ale trwał krótko po
wprowadzeniu do akcji artylerii, która zmusiła przeciwnika do
wycofania się do pobliskiej Topoli Królewskiej, w której słaby
oddział Polaków marszowi na Warszawę nie wadził. Nie miały
też większego znaczenia, jak się Blaskowitzowi wydawało,
utarczki oddziałów rozpoznawczych sygnalizowane na wschód
od Łęczycy z małymi grupami czołgów i samochodów pancer
nych, z piechotą i kawalerią nieprzyjaciela w Sobocie, pod
Młogorzynem i Górkami Pęcławskimi. Nie podejrzewał, że po
drugiej stronie nieszerokiej i płytkiej rzeki o obcej dla niemiec
kiego ucha nazwie, Bzura, maszeruje krok w krok, równolegle
do marszu jego armii prawie dwustutysięczne zgrupowanie
dwóch polskich armii, dobrze zorganizowane i dowodzone,
pełne bitewnego zapału żołnierzy skorych do odwetu.
Nie konstatowało też zagrożenia z tej strony Naczelne
Dowództwo Wehrmachtu, które 8 września informowało:
„...Operacje w Polsce przyjęły wczoraj w wielu miejscach
charakter pościgu, jedynie w nielicznych punktach dochodziło
jeszcze do poważniejszych walk..."
68
Nie korygował tych złudzeń również komunikat z 9 września.
„...Również wczoraj pobite polskie wojska kontynuowały
odwrót na niemal wszystkich frontach. Najbardziej wysunięte
czoło Wehrmachtu, przebijające się wielokrotnie przez tylne
straże wroga, osiągnęło w różnych miejscach Wisłę, pomiędzy
Sandomierzem i Warszawą..."
Nieczęsto notowano w historii sztuki wojennej tak oczywiste
lapsusy operacyjne. Generał Kutrzeba nie omieszkał wykorzys
tać tej proponowanej mu przez Niemców okazji.
*
Gen. Kutrzeba, oceniając sytuację operacyjną i możliwości
przeciwnika, konkludował m.in., że:
„...8 armia niemiecka, idąca przez Łódź na Warszawę,
wyprzedziła już czoło naszych kolumn o dwa etapy dzienne,
a pamiętać należało, że duża część tej armii była zmotoryzowa
na, mogły więc dwu-, a nawet trzykrotnie szybciej się poruszać
niż armia «Poznań». Wobec tego prawdopodobieństwo albo
przynajmniej możliwość, że maszerująca na Warszawę Armia
Poznańska — obciążona balastem nie ukończonych ewakuacji
— będzie zaatakowana z południowego boku, były duże. Tak
samo trzeba było się spodziewać, że zanim dojdziemy do
Warszawy, spotkamy się z przeciwnikiem, który nam drogę
zagrodzi..."
3
.
Przewidywane przez generała warianty działania nieprzyja
ciela oznaczały zagrożenie przede wszystkim jego armii.
Armia „Pomorze" postępująca z tyłu cofała się po drogach
przetartych już przez armię „Poznań". Co prawda, szły za
Bortnowskim dwa korpusy Klugego, ale oba bez większych
możliwości operatywnego przeciwdziałania.
Nolens volens
w przypadku bitwy armii „Poznań" z 8 armią
niemiecką, a nawet także z 10 armią, musiała wziąć udział
armia „Pomorze".
3
T. K u t r z e b a , Bitwa nad Bzurą, wyd. II, Warszawa 1958, s. 77.
69
Gen. Kutrzeba od samego początku działań wojennych był
zwolennikiem aktywnego kształtowania sytuacji. Toteż i tym
razem parł ku inicjatywie zaczepnej, uważając, że tylko
zaskakującym natarciem może zmusić przeciwnika do respek
towania siły jego armii i celów, do których zmierza. Jeszcze
6 września szukał dla takiej inicjatywy aprobaty Naczelnego
Wodza. Odmówiono mu. „...Wykonać odwrót — żądał Naczel
ny Wódz — w ogólnym kierunku na Warszawę. Kierunek
odwrotu nie ma być traktowany sztywno i nie musi w każdym
wypadku iść po linii najkrótszej. Jest on zależny od tego, czy
gdzieś w rejonie Ozorkowa zebrały się już poważniejsze siły
nieprzyjaciela, które oskrzydlają generała Rómmla od północy,
czy też oskrzydlenie jest jeszcze płytkie, wykonane niewielkimi
siłami..."
4
.
Już jednak 7 września wieczorem, w świetle nadchodzących
meldunków, rozproszyły się ostatnie wątpliwości. Siły nie
przyjacielskie operujące między armiami „Poznań" i „Łódź"
były tak duże, że pozostawienie ich w spokoju stworzyć
mogło wkrótce sytuację, która uniemożliwiłaby wykonanie
zadania stojącego przed armią. W nowej sytuacji zgoda
marszałka nie była już potrzebna. Potrzeba jej było natomiast
na wciągnięcie do bitwy armii „Pomorze".
Tymczasem podczas konferencji obu dowódców armii
i towarzyszących im oficerów sztabów zaczęto konstruować
obraz przyszłej bitwy. Dzisiaj znamy go ze wspomnień
głównego jej autora.
Oto „...grupa operacyjna gen. Knolla, w sile trzech dywizji
piechoty i pułku artylerii ciężkiej, uderzy z północnego brzegu
Bzury, między Łęczycą a Piątkiem, w ogólnym kierunku na
Stryków. Trafi ona według wszelkiego prawdopodobieństwa
początkowo tylko w 30 DP niemiecką i powinna uzyskać
szybkie powodzenie. Uderzenie to będzie od zachodu ob
ramowane przez grupę kawalerii (Podolską BK i dołączone do
Z cytowanej przez gen. Stachiewicza relacji mjr. Piątkowskiego. Wojna
obronna Polski. Wybór źródeł,
Warszawa 1968, s. 446.
70
niej resztki Pomorskiej BK), która poprzez Uniejów oskrzydli
front przeciwnika. Od wschodu działać będzie Wielkopolska BK,
kierując się na Głowno. Planowałem, że w dalszym, korzystnym
rozwoju operacji grupa operacyjna Knolla przejdzie do wykorzy
stania na południowy wschód nie tykając Łodzi — a wówczas
armia „Pomorze" skieruje się na Warszawę. Gdyby natomiast
natarcie grupy operacyjnej Knolla trudno się posuwało, chciałem
na jej wschodnim skrzydle zająć przynajmniej obszar Głowna
przy udziale 4 DP i ewentualnie 16 DP z Armii Pomorskiej
— a następnie grupą operacyjną Knolla odskoczyć za Bzurę,
poczynając od zachodu. W tej hipotezie resztka armii „Pomorze"
weszłaby w akcję w kierunku na Skierniewice. Dopiero po 12
września mogły obie armie działać równocześnie, wzajemnie
torując sobie drogę"
5
.
8 września gen. Kutrzeba otrzymał połączenie z Warszawą.
Naczelnego Wodza nie zastał jednak. Marszałek wraz z większo
ścią oficerów naczelnego dowództwa i sztabu wyjechał właśnie
do Brześcia Litewskiego, gdzie organizowano nową Kwaterę
Główną. W Warszawie przebywał jeszcze gen. Stachiewicz. Do
niego więc, zastępującego tu czasowo Naczelnego Wodza,
dowódca armii „Poznań" zwrócił się z prośbą o zaakceptowanie
decyzji zwrotu zaczepnego przeciwko 8 armii niemieckiej.
O powstaniu tej koncepcji zadecydowały dwa główne
czynniki: operacyjny i — nie mniej ważny — psychologiczny.
Pierwszy, jak pamiętamy, opierał się na założeniu nieuchron
ności spotkania z nieprzyjacielem w rejonie Warszawy wyco
fujących się armii „Poznań" i „Pomorze". Generał Kutrzeba
przewidywał, że równoległy do kierunku marszu 8 armii
niemieckiej kierunek odwrotu jego armii doprowadzić musi
w końcu do bitwy w pobliżu stolicy. Jaką szansę będą mieli
w tej bitwie Polacy? Prawdopodobnie żadnej. Armia niemiec
ka, w znacznej części zmotoryzowana, znajdzie się szybciej
w miejscu prawdopodobnego starcia. Niemcy decydować
więc będą o wyborze terenu i czasu rozpoczęcia bitwy. W tej
5
K u t r z e b a, op. cit., s. 95-96.
71
sytuacji inicjatywa przejdzie od razu w ręce nieprzyjaciela
i najpewniej przy nim zostanie zwycięstwo.
Gen. Kutrzeba postanowił wytrącić nieprzyjacielowi te
atuty z ręki i odwrócić katastrofalny bieg wydarzeń. Miał
zamiar zaskoczyć Niemców przez narzucenie im zarówno
czasu, jak i miejsca bitwy. Przejęcie inicjatywy dawało szansę
zwycięstwa, a pokonany przeciwnik zmuszony byłby do
cofania się na południe. Oznaczało to swobodę manewru
operacyjnego, którym dysponując, armia będzie mogła wyko
nać zadanie powierzone jej przez Naczelnego Wodza.
Drugi czynnik, psychologiczny, był co najmniej równorzęd
ny czynnikowi operacyjnemu.
Skład osobowy oddziałów armii poznańskiej stanowili
Wielkopolanie. Dobrze jeszcze pamiętali pruską niewolę,
prześladowania i patologiczną nienawiść do wszystkiego, co
polskie. I oni właśnie, dumni Wielkopolanie, najbliżsi spadko
biercy wielkiego zwycięstwa powstańczego nad Prusakami,
odchodzili bez walki. Bez walki oddawali swoje rodziny
i domostwa w ręce okrutnego wroga. Żołnierze armii wielko
polskiej chcieli się bić i żądali walki.
Gen. Kutrzeba, doświadczony żołnierz, dowódca i pedagog,
dobrze wiedział, że stan psychiczny żołnierza jest równie
ważny, jak broń, którą włada. Trzeba więc było podjąć tę
decyzję. Rozpocząć bitwę natychmiast, licząc na chwilowe
bodaj zwycięstwo, które przywróci żołnierzowi wiarę w jego
wartość, lub wciąż cofać się — bez pewności utrzymania
w szeregach zwartości organizacyjnej i karności. Gen.
Kutrzeba podejmując decyzję natarcia był przekonany, że
nie ma wyboru.
W bitwie obok armii „Poznań" miała wziąć również udział
armia „Pomorze", która była jednak jeszcze o 3^ dni marszu
od podstaw wyjściowych do natarcia. Gen. Kutrzeba uwzględ-
ni
ąjąc motyw zaskoczenia chciał, nie czekając na armię
Bortnowskiego, uderzyć na Niemców bezzwłocznie na razie
siłami tylko własnej armii.
72
Do pierwszego rzutu natarcia pójść miała prawie cała armia
„Poznań", a bezpośrednie dowodzenie nią oddano gen. Ed
mundowi Knollowi-Kownackiemu.
Grupa Knolla składająca się z trzech dywizji piechoty
(25, 17, 14), której skrzydła osłaniały dwie brygady ka
walerii, i wzmocniona pułkiem artylerii ciężkiej, miała
pobić znajdujące się przed nią siły niemieckie, uderzając
na kierunku wiodącym przez Krośniewice do Brzezin.
25 dywizja piechoty miała opanować Łęczycę, a następnie
wyjść w rejon Ozorkowa. Dywizja, niezależnie od działań
kawalerii na jej wschodnim skrzydle, powinna była ubez
pieczać przez cały okres natarcia działanie całości grupy
operacyjnej. 17 dywizja piechoty po opanowaniu w pier
wszym etapie natarcia linii: Marynki, Michałowice, Sługi,
ruszyć miała dalej w kierunku Celestynowa z gotowością
wsparcia nacierającej na lewym skrzydle grupy 14 dywizji
piechoty. Tej ostatniej powierzono zadanie opanowania
przedmościa w rejonie Balków, Goślub oraz ubezpieczenia
się od strony Rogoźna.
Kawaleria, nie podporządkowana bezpośrednio gen. Knol-
lowi, lecz pozostająca pod rozkazami dowódcy zgrupowania
operacyjnego, osłaniała obydwa otwarte skrzydła natarcia.
Grupa operacyjna kawalerii gen. Stanisława Grzmota-Skotnic-
kiego uderzała na Poddębice, Wielkopolska Brygada Kawalerii
zaś na Głowno.
Artylerię grupy operacyjnej, którą tworzył 7 pułk artylerii
ciężkiej, podporządkowano na czas forsowania Bzury
25 dywizji piechoty. Dowódca grupy powierzył bowiem
tej dywizji trudne zadanie zdobycia, obsadzonego już przez
nieprzyjaciela, średniej wielkości obiektu miejskiego -— Łę
czycy.
Lotnictwo myśliwskie otrzymało zadanie osłaniania wojska
przede wszystkim podczas forsowania Bzury. Lotnictwo
towarzyszące, którym dysponował dowódca grupy, wspierać
miało natarcie dywizji.
73
Rozpoczęcie natarcia przewidywane początkowo na dzień
10 września przyspieszono, wyznaczając je już na 9 września
po południu.
W odwodzie gen. Kutrzeby stanąć miały pod Łowiczem
dywizje grupy operacyjnej gen. Bołtucia, 4 i 16 dywizja
piechoty z armii „Pomorze". Pozostałym siłom tej armii
polecono osłonić działania zaczepne z zachodu i północy oraz
utrzymać obszar Sochaczewa, będący rejonem o ważnym
znaczeniu dla końcowej fazy operacji.
*
Tymczasem Niemcy jeszcze ciągle nie podejrzewali naras
tającego zagrożenia na północnym skrzydle natarcia swoich
głównych sił. W meldunkach do dowództwa Grupy Armii
„Południe" dowódca 8 armii niemieckiej meldował, że 8 wrześ
nia jego czołowe oddziały osiągnęły Pabianice, Stryków,
Wolę Mąkolską i staczają tylko potyczki z rozbitkami nie
przyjaciela. W dowództwie Grupy Armii „Południe" oceniano
sytuację znacznie poważniej, ale nie sądzono, aby dość duże
jeszcze siły polskie, które dostrzeżono na obszarze: Toruń,
Września, Kutno, Sierpc, były zdolne podjąć jakąkolwiek
większą przeciwakcję zaczepną. 8 armia miała więc szybko
kierować się ku Rawce, lewym skrzydłem uchwycić Socha
czew, oskrzydlić nieprzyjaciela odchodzącego na południe od
Wisły na Warszawę i przeszkodzić uderzeniu na tyły 4 dywizji
pancernej; jak najszybciej wprowadzić duże siły do roz
szerzenia przyczółka Warszawa. 4 armia niemiecka Grupy
Armii „Północ" nacierająca z kierunku północno-zachodniego
miała wiązać polskie wojska energicznym parciem z przodu;
natomiast 4 flota powietrzna powinna zablokować przejścia
przez Wisłę, atakując cofające się przez Łowicz i Sochaczew
zgrupowanie polskie.
*
74
Inicjatywa gen. Kutrzeby znalazła pełną aprobatę szefa
Sztabu Naczelnego Wodza. Gen. Stachiewicz dostrzegł w niej
bowiem jedyną szansę ratowania ciężkiej sytuacji na całym
froncie środkowej Wisły. Gdyby się udało włączyć do te|
akcji armię „Łódź" oraz pułki i dywizje stojące w Warszawie
i na przedpolach stolicy, Niemcy musieliby wstrzymać swój
marsz ku Wiśle, a Naczelny Wódz miałby czas na utworzenie
nad rzeką zwartej obrony.
Na razie była to jednak tylko decyzja, którą — jak się
okazało — niełatwo było zrealizować. Zawiodły techniczne
środki łączności z Naczelnym Wodzem, nie można jej było
także nawiązać z gen. Wiktorem Thommee, który doprowadził
dywizje armii „Łódź" dopiero gdzieś pod Skierniewice. Gen.
Stachiewicz wysłał tam oficera z rozkazami, ale brak było
pewności, czy dotrze i doręczy je.
Wojska w Warszawie i w rejonie Warszawy szef Sztabu
Naczelnego Wodza oddał pod dowództwo gen. Juliusza
Rómmla, który zupełnie nieoczekiwanie zjawił się w stolicy.
Gen. Stachiewicz nie spytał o szczegóły tak szybkiego odwrotu
dowództwa armii „Łódź". Przynajmniej na razie nie miało to
znaczenia. Na szczęście z armią został gen. Thommee. Tutaj
w Warszawie Rómmel był najstarszym rangą generałem i jemu
wypadało przekazać dowództwo nad nowo utworzoną armią
„Warszawa".
Ale szefa Sztabu Naczelnego Wodza dręczyło pytanie, czy
wszystko, na co się ważył, znajdzie aprobatę marszałka?
Łączności z Brześciem wciąż nie było. Wysłał więc samolotem
oficera sztabu z meldunkiem i swoją decyzją. Upływały
godziny, lecz oficer nie wracał. Milczała także radiostacja
i dalekopis. Jeżeli odpowiedź nie przyjdzie w porę, Kutrzeba
ruszy, tak jak to w rozmowie obaj ustalili.
Tymczasem zameldowano o pierwszym ataku Niemców na
Warszawę. Zresztą i bez meldunku można było się tego
domyślać. Od Ochoty echo niosło bowiem szeroko artyleryjską
i karabinową palbę.
75
Brześć jednak ciągle milczał. Wreszcie późnym wieczorem
nadeszła stamtąd depesza — „Słońce wschodzi". Była to
zgoda Naczelnego Wodza na bitwę zaczepną. Marszałek
zamierzał jednak nadać tej bitwie większą rangę, niż propo
nował gen. Kutrzeba, i inaczej ją przeprowadzić. Dla Naczel
nego Wodza, który usiłował za wszelką cenę utworzyć zwarty
front obrony południowo-wschodniej Polski, zainicjowana
przez gen. Kutrzebę bitwa nad Bzurą zdawała się stanowić
czynnik sprzyjający.
Pod wpływem otrzymanych wiadomości o przekroczeniu
przez Niemców Bugu w rejonie Broku i Wisły na południe od
Warszawy, Naczelny Wódz podjął decyzję odwrotu do wschod
niej Małopolski. W tym celu między innymi armie „Poznań"
i „Pomorze" oraz resztki armii „Łódź" miały uderzyć na Radom,
a następnie przez Wisłę na Kraśnik. Do chwili wycofania
zgrupowania gen. Kutrzeby na wschodni brzeg rzeki, armia
„Lublin" gen. Tadeusza Piskora miała bronić Wisły od Sando
mierza po ujście Wieprza i wzdłuż tej rzeki do Lubartowa.
Następnie wraz ze zgrupowaniem gen. Stefana Dęba-Biernackie-
go miała wycofać się na linię Tomaszowa Lubelskiego,
Hrubieszowa i Włodzimierza. Zgrupowanie gen. Kazimierza
Sosnkowskiego winno było zapewnić obronę połączeń z Rumu
nią. Izolowane od reszty sił ośrodki oporu w Warszawie,
Modlinie i Brześciu otrzymały zadania obrony w okrążeniu.
Z treści rozkazu wynikało, iż myślą przewodnią zamierzeń
naczelnego dowództwa było wycofanie wszystkich zdolnych
jeszcze do walki sił do wschodniej Małopolski i zorganizowa
nie jej obrony w oparciu o zaplecze neutralnej wprawdzie, ale
przyjaznej Polsce Rumunii. Natychmiast zredagowano depeszę
• wysłano ją do sztabu gen. Kutrzeby. Nie dotarła tu jednak
na czas, lecz dopiero 11 września, gdy bitwa rozgorzała już
na dobre. Koncepcji marszałka gen. Kutrzeba nie mógł więc
realizować. Pomyślał zapewne, że dobrze się stało, gdyż do
uderzenia na Radom brak było dostatecznych sił.
PEŁNE POWODZENIE
Natarcie polskie miało ruszyć wcześnie rano 10 września,
ale sytuacja nagliła i postanowiono je przyspieszyć przy
najmniej o 12 godzin. Położenie wojsk sprzyjało temu
zamiarowi, umożliwiając szybkie i sprawne zajęcie pozycji
wyjściowych do ataku.
„...Wreszcie zaczynają się działania zaczepne — wspomi
na żołnierz 60 pp. — Wielki czas, bo wstyd tych od
wrotów..."
ł
.
W atmosferze pełnej zapału i gotowości do walki dobiegały
końca przygotowania do pierwszego w tej wojnie wielkiego,
polskiego przeciwuderzenia.
Gen. Kutrzeba dumny był z postawy żołnierzy swojej armii.
„...We wszystkich jednostkach — stwierdzał z satysfakcją
— nastrój był znakomity. Wyzwalał się duch zaczepny, dotąd
więziony, a teraz wyswobodzony w korzystnych dla nas
warunkach..."
2
.
A więc natarcie. Wreszcie. Za spalone domy, za śmierć
najbliższych, za łzy dzieci, za ten odwrót. Za wszystko.
Żołnierskie dłonie mocniej zaciskają się na kolbach karabinów.
1
Wspomnienia plut. Mieczysława Jackowskiego, w: Udział społeczeństwa
Ziemi Kaliskiej w wojnie obronnej Polski 1939 roku,
Kalisz 1979, s. 410.
2
T. K u t r z e b a , Bitwa nad Bzurą, wyd. II, Warszawa 1958, s. 102.
77
— Łęczycę brać będziemy, a potem Ozorków — mówili
żołnierze 25 dywizji piechoty. W 17 dywizji pokazywano
sobie Górę św. Małgorzaty rozsiadłą na równinie, jak garnek
odwrócony dnem do góry.
Każdy na swój sposób przygotowywał się do walki. Niejeden
śmierć bliską przeczuwał i w ukryciu — bo wstyd przecież
własnej słabości — różaniec w garści przebierał. Pieśń rzewna
i wesoła na przemian niosła się daleko nad rzeczną niziną
i zapadała gdzieś tam, na obcym teraz brzegu. Inni listem
żegnali najbliższych albo dumę chłopięcej zadziorności dzielili
z matkami.
Nazajutrz, około godziny 10 przed południem, batalion mjr.
Antoniego Chudzikiewicza z gnieźnieńskiego 69 pułku pie
choty podniósł się z ziemi i skoczył ku Łęczycy. Była to jakby
pierwsza ogniowa próba przed generalnym natarciem, połą
czona z zadaniem zdobycia najświeższych wiadomości o obro
nie nieprzyjaciela i jego sile.
Topolę Królewską, skąd batalion ruszył do ataku, dzieliło
od Łęczycy zaledwie kilkaset metrów. Trudne to były metry
przez odkrytą równinę nadrzecznej doliny, na której próżno
było szukać ukrycia przed przyczajonym za obrzeżem miasta
nieprzyjacielem. Żołnierze biegli co tchu, byle dopaść pierw
szych domów.
Lecz nie przebyli nawet połowy drogi, gdy padły stamtąd
strzały. Najpierw terkotanie karabinu maszynowego — gdzieś
od mostu kolejowego — potem silniejszy już ogień od strony
mostu szosowego i grobli, wreszcie setki, tysiące rozbłysków
karabinowej i armatniej salwy wyznaczyło gęsto linię stano
wisk niemieckich.
Żołnierze przywarli do ziemi. Po chwili podnieśli się
i znów biegli. Tylko kilkadziesiąt metrów i dalej już nie
można. W tyralierę nacierających i tuż przed nią coraz gęściej
padały pociski.
Do sztabu dywizji gen. Altera dotarł już pierwszy meldunek
0
wynikach przeprowadzonego przed chwilą rozpoznania
78
przez walkę niemieckiej obrony. Wynikało zeń, że Niemcy
mocno usadowili się w Łęczycy i mają tam znaczne środki
ogniowe. Batalion mjr. Chudzikiewicza musiał wycofać się do
Topoli Królewskiej i tylko 5 kompania, która weszła do
Tumu, trzymała się tam w dalszym ciągu.
Kilka godzin później całe zgrupowanie uderzeniowe armii
„Poznań", grupa operacyjna gen. Knolla, ruszyło do natarcia.
W ciszę doliny Bzury wdarł się nagle potężny grzmot. Jeszcze
echo dzwoniło w nadbrzeżnych szuwarach, gdy nowy grzmot,
a po nim następne zlały się w jeden ogłuszający huk. To artyleria
polska otworzyła ogień na niemieckie pozycje obronne. „...Kano-
nierzy, zmęczeni odwrotem przez 9 prawie dni, nareszcie zaczęli
strzelać do wroga" — wspominają tę bitwę żołnierze.
A trzeba było widzieć, jak oni uwijali się przy swoich
działach! Padały komendy: „I działo, II i III — powiększyć,
zmniejszyć"; komunikaty: „Artyleria niemiecka w ogrodach
Łęczycy zniszczona. Piechota nasza wdziera się do Łęczycy".
Ach, jak oni szli... Po kilkunastu minutach artyleria umilkła.
„...Przerwaliśmy ogień, aby nie razić naszych bohaterskich
żołnierzy piechoty. Nie czekaliśmy długo. Pada komenda: «I,
II, III działo — powiększyć kwadrat!» Nie pamiętam już ile
stopni — wspomina jeden z działonowych — w każdym razie
strzelaliśmy na dalszą odległość".
Telefonista woła: „Wieża kościelna trafiona!" Trafiło III
działo. Jak się później okazało, na wieży tej obserwatorzy
wroga kierowali ogniem w nasze wojska... Nagle odezwał się
suchy jazgot ciężkich karabinów maszynowych, wysyłających
śmiercionośne pociski na okopy nieprzyjaciela. Przerywa je,
w regularnych odstępach czasu, metaliczne plaśnięcie salw
moździerzowych.
Jak spod ziemi wyrosły polskie tyraliery piechoty. Ruszyły
ku Bzurze. Bataliony i pułki armii wielkopolskiej szły do
ataku doliną równą jak stół. Zaskoczony przeciwnik cofał się,
ale nie rezygnował z oporu. Spłynęła krwią Bzura i zorane
pociskami armatnimi nadrzeczne łąki i pola. Natarcie ruszyło
79
naprzód. Rozgorzały walki szczególnie zacięte o Łęczycę,
Górę św. Małgorzaty, Piątek i Sobotę.
*
25 dywizja piechoty gen. Altera uderzyła na Niemców,
broniących się w całym rejonie Łęczycy, trzema pułkami
w pierwszym rzucie.
Nieprzyjaciel bronił się twardo i nawet przez chwilę
wstrzymał rozpęd polskich pułków na przedpolu miasta. Ale
w jego obronie tkwiła jak cierń 5 kompania, która już kilka
godzin od czasu natarcia rozpoznawczego siedziała w Tumie,
nie dając się Niemcom wyrzucić za żadną cenę.
Dowódca niemieckiego 46 pułku piechoty, płk Wittke, nie
był zadowolony z sytuacji w Tumie. Polacy przerwali połą
czenia na szosie Łęczyca-Piątek i znaleźli się niemal na
tyłach jego pułku. Dowódca I batalionu otrzymał więc rozkaz
opuszczenia natychmiast Łęczycy, gdzie natarcie polskie przed
chwilą zostało zatrzymane, i odebrania Polakom Tumu.
Kompania polska mimo przewagi Niemców broniła się
wytrwale, walcząc o każdy dom. Wkrótce pułki dywizji
gen. Altera znów ruszyły do przodu. 56 krotoszyński pułk
piechoty płk. Wojciecha Tyczyńskiego sforsował Bzurę
pod Marynkami i wtargnął do Tumu. Teraz Polacy mieli
przewagę i ruszyli do ataku.
„...Pierwszy batalion 56 pp uderza na Tum — wspomina
oficer 3 kompanii — i posuwa się dalej mijając szosę.
Kwiatówek trzymany ogniem 3 kompanii ckm zostaje
opanowany uderzeniem plutonu z 7 kompanii pod dowódz
twem odważnego i dzielnego ppor. Schroedera. Nasz I batalion
dalej bije się o Tum. Nieprzyjaciel coraz więcej zasila
oddziałami własną obronę. Pali się Tum, pali się stara fara
z XII wieku. Przedpole silnie jest oświetlane rakietami
nieprzyjaciela. Druga kompania wdziera się do wschodniej
części wsi i okrzykiem «hura» porywa cały batalion do
80
szturmu. Toczy się straszna walka na bagnety, w której
wyższość swoją wykazują polscy żołnierze, a Niemcy morder
czego uderzenia nie wytrzymują i zaczynają się wycofywać.
W tym czasie dowódca niemiecki po raz wtóry rzuca do
przeciwnatarcia swoje bataliony w kierunku Łęczycy, gdzie
wzięty ogniem flankowym karabinów maszynowych rozpada
się i z olbrzymimi stratami dla siebie wycofuje się do tyłu..."
3
.
Postawa żołnierzy batalionu w tej walce zasługuje na
najwyższe uznanie. Wśród najlepszych byli: st. sierż. Adam
Woźny, plut. Babijów, kpr. Bolesław Spurtach oraz strz. Jan
Brodziak.
Ale Niemcy w Tumie jeszcze nie zwyciężeni i lista
bohaterskich żołnierzy, szturmujących gniazda oporu wroga,
wydłuża się. Znajdzie się na niej wiele dziesiątek innych,
którzy pędzić będą później „niepokonany" Wehrmacht aż
pod Łódź.
Z pomocą przyszedł nowy batalion, trzeci, mjr. Władysława
Grocholi i prawie z marszu ruszył do ataku. To już koniec.
Niemcy idą w rozsypkę, rzucają się do panicznej ucieczki,
zostawiając na polu walki broń i wyposażenie.
Między godziną 21 a 22 Tum znalazł się w polskich rękach.
Tymczasem Łęczycę szturmowały ostrowskie bataliony
ppłk. Mariana Frydrycha i bataliony płk. Stanisława Dworzaka.
Dwa niepełne bataliony tego ostatniego ruszyły naprzód, lecz
zostały zatrzymane silnym ogniem. Natarcie polskie, wsparte
kolejnym batalionem 60 pułku piechoty, znów ruszyło naprzód.
Tym razem udało się i żołnierze dopadli pierwszych domów
miasta. Około godziny 21 linia obrony niemieckiej wreszcie
pękła i oddziały polskie wdarły się do Łęczycy.
Do gen. Kurta von Briesena, dowódcy niemieckiej 30 dy
wizji piechoty, dotarły niepokojące meldunki o sytuacji pod
Łęczycą, ale generał nie przypuszczał, aby właśnie tam
Polacy mogli poważnie zagrozić jego dywizji.
3
Wspomnienia ppor. rez. Eugeniusza Leszczyńskiego, w: Udział społeczeń
stwa Ziemi Kaliskiej w wojnie obronnej 1939 roku,
Kalisz 1979, s. 382-383.
IISZUIE IB W
P*E*VOtNT U/f CitPOSPOUTtJ IMtiłOtll
MOBILIZACJĘ POWSZECHNĄ.
z a r z ą d z a m c o n a s t ę p u j e ;
t Dnie moblIltfte|i,
M*M ,w 4rŚL itesą m hfAdmo kka 2-gt. 3M& H i i i d*tó «•«&,
1 Powołanie <fo cirr»ne| *łu*by wojskowej.
jj, łknwc&tft *s c*y*awj «tw*% wifiwwuj WSZYSTKICH
T¥GH
p*t4th&*%&fdn> rezerwy i
;x*»p<*)e#łj nt$gtrfm
:
.
pj WCO^BU w*
wum, JUHTGORIĘ ZDROWIA t ROOZAJ MOMI CMA&W), t<t*r*y <M«J*»« m*u
* TV MOttUfACT JfK BCZ CZOWONCOO PASA,
», MM. «* -yfcwwfc < « ^ j s b % j ! g i » » i «* ««*»•»• *^s W*i w*** .;«***«**»«*. ti*$ «*»**,* «.*£»*. sofii i w M I B U i-owt*-
^•wHiułS, *t*»% I * WWWWWMIŚ ts* •**»*.;*'*<**»'• • *»***«*«« ^Bj*t*Sw md
Ł
fi.«,:a
t
*#,,
r
*. , .
w y
» f.,,!!.^* MM*"*?'- * MM #*»«*»•*
•Mat >HWil*e Pftfiwtt i»**»**T pa***? m ty** lt»MW»*yt* h*ńMik yłumfawią,
B ń ŚiunWfe, .(w**********, #*&#**««*»•>*, Mam ł t * * * * * * * * I »*m*ow« J*JMWW» *• W fwfcv. m i * •*•«*,*«*», tftfew *•# mer***** «•(
~ W ***»% **» y«B^t*«4». ** i**^t ***>**« <«rcy«u* f*v*mi »M*ftMK.
^•mmm ±*#A*i*t f&ąt**:0i
»w«, * M % «*»,*«
6
-.i*t *sfyinwei.. » * nw
~m*#* a * r****4 'kh. '*t&rrif *• «^»* aiNfifM.1***)* *****<•*> »*». .. ., . ......... . . . „ .
r
™ _ _ » „
tli- Cofpfcłłfcle urlopów.
_, _ _ ™ _ , ™ , , _*#ł#w*t* a * j y » * v **»***;*# *tt*ffe« »«>»»»*»•%
-. P B * ? : . ^ * * ^ ; u t - ^ m , * T * i i W t W ^ e w * * i - ?••••*J*, mb--...-: v,,
i ł :
» =.
f
- ..-- „,,.,. .,.,,,,,., .. ,..,„....,.
a
^ , .
rł
IV,. ftfle |»odl«tf»tą oowołftnłu do (łrnj\*j «luCb> woi*K.ow«?i w n»r*I
Plakat o mobilizacji
Gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba, do
wódca armii „Poznań", następnie
grupy armii
Gen. bryg. Wacław Stachiewicz,
szef Sztabu Głównego
Gen. dyw. Władysław Bortnowski,
dowódca armii „Pomorze"
Gen. dyw. Juliusz Rómmel, do
wódca armii „Łódź", następnie ar
mii „Warszawa"
Bzura w rejonie Sobota-Walewice. Teren walk 17 pułku ułanów
Niemieckie czołgi na postoju w zajętej miejscowości
Gen. bryg. Franciszek Alter, do- Płk. dypl. Stanisław Dworzak, do
wódca 25 dywizji piechoty wódca 69 pułku piechoty
Mjr Antoni Chudzikiewicz, dowód- Płk dypl. Mieczysław S. Mozdy-
ca II batalionu 69 pułku piechoty niewicz, dowódca 17 dywizji pie
choty
Działo ppanc. 37 mm na stanowisku ogniowym
%i 1
Dowódca armii „Poznań" gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba (w samochodzie)
w
rozmowie z gen. bryg. Romanem Abrahamem (pierwszy z lewej)
Oddział kawalerii w marszu
Działon artylerii w akcji bojowej
Gen. bryg. Stanisław Grzmot-
-Skotnicki, dowódca grupy opera
cyjnej kawalerii, poległ 19 wrześ
nia nad Bzurą
Kpt. Ludwik Głowacki,
6 baterii 17 pal
dowódca
Oficerowie 3 baterii 7 dywizjonu artylerii konnej. Trzeci od lewej dowód
ca baterii, por. Józef Korczakowski, poległ pod Sochaczewem
Płk Ignacy Kowalczewski, do
wódca 17 Pułku Ułanów Wiel
kopolskich, od 18 września
dowódca Wielkopolskiej Bry
gady Kawalerii
Płk Stanisław Królicki, dowódca
7 pułku strzelców konnych, ciężko
ranny 17 września zmarł w szpita
lu w Modlinie
St. wachm. Jan Sabik z 7 pułku
strzelców konnych
81
Wtedy właśnie nadeszły nowe meldunki. Dowódca 8 pułku
piechoty płk Reichert zameldował, że kolumna marszowa jego
pułku zastała znienacka zaatakowana przez nieprzyjaciela pod
Michałowicami.
— Herr General, oni mają tutaj nawet czołgi.
Briesen rozkazał: — Niech się pan osłoni i maszeruje dalej.
Ale już po chwili 6 pułk melduje ponownie.
— Kompania w szpicy bocznej pułku bije się z nie
przyjacielem pod Głupiejewem. Pod Zagajem polskie wozy
pancerne.
Dowódca niemieckiej dywizji wiedział już teraz, że Polacy
atakują szeroko na kilkunastokilometrowym froncie.
Pułki 17 dywizji piechoty płk. Mozdyniewicza przekro
czyły Bzurę. Drobne patrole niemieckie nie stawiały oporu
i cofały się na południe. 68 wrzesiński pułk piechoty płk.
dypl. Wolfa Nykulaka kierował się na Górę św. Małgorzaty,
a 70 pułk płk. dypl. Konkiewicza z Jarocina i Pleszewa
— na Stary Gaj. Natarciem zaś kierował dowódca piechoty
dywizyjnej płk dypl. Władysław Smolarski, odważny i do
świadczony oficer. Szosa Piątek-Łęczyca była tuż tuż, kiedy
opór niemiecki zaczął tężeć. Pod Michałowicami stał bata
lion nieprzyjacielskiego 6 pułku piechoty. Zaskoczenie było
obopólne, jednak szybciej opanowali je Polacy. Jeden z ba
talionów płk. Nykulaka ruszył do ataku i jednym skokiem
dopadł niemieckich okopów. Żołnierze nasi i nieprzyjaciel
scy zwarli się w walce. Rozstrzygnęły ją bagnety i kolby
polskich karabinów.
Oddziały 70 pułku piechoty zniosły wprost z marszu słabą
obronę nieprzyjacielską pod Sługami. 17 dywizja szła naprzód.
14 (poznańska) dywizja piechoty gen. Włada przeszła
Bzurę również bez przeszkód ze strony Niemców. Tutaj
także nieprzyjaciel nie przewidział polskiego natarcia. Wkrót
ce jednak natknięto się na silną obronę niemieckiej dywizji.
Rozgorzały walki o dwór Czarne Pole, pod Głupiejewem
' Goślubiem. Oddziały 55 (z Leszna) i 57 (z Poznania)
6
— Bzura 1939
82
pułków piechoty wzięły górę nad przeciwnikiem, zmuszając
go do odwrotu.
Z takim samym powodzeniem atakowała polska kawaleria:
Wielkopolska Brygada Kawalerii pod Sobotą oraz grupa
operacyjna gen. Skotnickiego w natarciu na Wartkowice
i Parzęczew.
W sztabie gen. Briesena oceniano, że sytuacja jest paskudna.
Jednak żaden z oficerów nie ośmieliłby się w obecności
generała wyrazić swojej opinii. Tylko Briesen nie wydawał
się „tracić głowy". Sytuacja była ciężka, ale, jak sądził — nie
bez wyjścia.
Jak na razie — najgorzej było pod Łęczycą. Briesen zdawał
sobie sprawę, że Łęczyca w rękach Polaków to nie tylko
zagrożenie dla jego dywizji. Niebezpieczeństwo zawisło nad
całą 8 armią, wysuniętą już daleko ku wschodowi.
Łęczycę trzeba było więc koniecznie odebrać Polakom.
Natychmiast skierował dwa bataliony 6 pułku piechoty na
podstawy wyjściowe do natarcia na Łęczycę i kazał im
atakować. Ale sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie.
Oficer operacyjny meldował, że walki toczą się już pod
Czarnym Polem, Balkowem, Goślubiem i Piekarami.
O ataku nie mogło być mowy. Także obrona stała się
niemożliwa.
O godzinie 23 płk Wittke nadał do sztabu dywizji dramaty
czny meldunek: — Sytuacja jest beznadziejna, sztab pułku
przyjmuje ugrupowanie „w jeża" i wycofuje się.
Ale Briesen ciągle jeszcze nie chciał ustąpić i kazał
46 pułkowi odebrać za wszelką cenę miasto.
Jeszcze raz rzucił Wittke swoje wykrwawione bataliony do
kontrataku pod Leszczami i Wilczkowicami. Bezskutecznie.
Żołnierz niemiecki przybity klęską załamał się psychicznie
i szedł do ataku niechętnie.
Natarcie polskie wdarło się już w głąb obrony niemieckiej
i tworzyło w niej coraz szersze szczeliny, przez które wlewały
się wciąż nowe fale piechoty polskiej. Bój w Łęczycy toczył
83
s
ię już w zupełnych ciemnościach. Niemcy byli w lepszej
sytuacji znajdując osłonę za ścianami domów i w ogrodach.
Stamtąd razili polską piechotę ogniem karabinów maszyno
wych i granatów. Jednakże w obcym, nieprzyjacielskim
inieście czuli się bardzo niepewnie. Wiedzieli przecież, że nie
proszono ich tutaj.
Już po wojnie Hans Breithaupt napisał w swojej książce
poświęconej tym wydarzeniom: „...w Łęczycy rozszalał się
jednak szatan: nagle miasto zapełniło się ludźmi (czyżby
podejrzliwi i nieprzyjaźni nie stali na ulicach już podczas
wkraczania pierwszych oddziałów? — T. J.), przybywają oni
tu z piwnic i tunelów, mają przy sobie broń, niszczą przewody
telefoniczne i nie zwracając uwagi na ogień polskiej artylerii,
który zaczął walić nieco później, wzniecali ogień sygnalizacyj
ny w pobliżu stanowisk dowodzenia..."
4
.
Najpierw opuściła stanowiska ogniowe artyleria niemiecka,
której zabrakło już amunicji, i uciekała pod Sierpów. Tutaj
nad Bzurą również Niemcom brakowało amunicji. Zawiodła
doskonała organizacja zaopatrzenia, gdy drogi dowozu prowa
dzące z Uniejowa zostały nagle przecięte przez kawalerię gen.
Skotnickiego.
W ślad za artylerią rozpoczęła odwrót piechota. Około
północy Polacy zdobyli rynek oraz liczne stojące tam samo
chody, wypełnione żywnością i amunicją, której przeciwnik
nie zdążył już wykorzystać. Gdy od wschodu na tyły Niemców
uderzyła dodatkowo jedna z kompanii 56 pułku piechoty,
odwrót nieprzyjacielskiego batalionu zakończył się paniczną
ucieczką.
Tylko jeszcze przed zachodnim i południowym skrajem
miasta broniła się kompania, o której podczas gorączki odwrotu
zapomniał niemiecki dowódca batalionu. Gdy zaatakował ją
polski batalion, na odwrót było już za późno. Po krótkiej
walce cała kompania złożyła broń.
H. B r e i t h a u p t , Die Geschichte der 30. Infanterie-Division 1939-1945,
Bad Nauheim 1955, s. 25.
O świcie 10 września Łęczyca była wolna. Witała swoich
żołnierzy. Jakże im była wdzięczna. Za wypędzenie Niemców,
za widok uciekającego wroga, za wyzierający z oczu niemiec
kiego żołnierza strach.
„...W dniu 10 września robimy skok z naszą baterią do
Łęczycy. I tu wielka radość! Ludność miasta wita nas gorąco,
częstowali nas czym tylko mogli, aby nam okazać wdzięczność.
Nas, żołnierzy i artylerzystów interesuje, jakie skutki wywołało
nasze strzelanie. W ogrodach Łęczycy wśród połamanych drzew
zniszczone działa niemieckie, tabory, masa sprzętu i amunicji..."
Wśród szpalerów wiwatujących mieszkańców maszerowały
ulicami miasta kompanie i bataliony. Mimo trudów walki
i bolesnych strat żołnierze polscy wybijali krok równy jak na
paradzie.
Dowódca dywizji meldował: „...Mimo zdecydowanego
oporu przeciwnika, akcji jego lotnictwa bombowego i artylerii
ciężkiej, oddziały dywizji sforsowały przejścia w Łęczycy
i posunęły się 8-10 km w przód. Próba odrzucenia 60 pp
i uchwycenia z powrotem przeprawy w Łęczycy skończyła się
niepowodzeniem. Nieprzyjaciel został odrzucony ponosząc
dotkliwe straty. Wszystkie oddziały dywizji zdobyły dużo
jeńców i materiału wojennego..."
Bój równie zacięty toczyła w dalszym ciągu dywizja gen.
Włada o Piątek. Mimo jej początkowego sukcesu Niemcy
wciąż na nowo podejmowali kontrataki. Jednym z nich,
w którym wzięły udział dwa niemieckie bataliony, zdołali
zaskoczyć batalion 55 pułku piechoty i rozbić go. Dopiero
skierowany w to miejsce batalion odwodowy pułku zdołał
zagrodzić Niemcom drogę do Bzury i zmusić ich do odwrotu.
W nocy z 9 na 10 września, gdy gen. Wład przygotowywał
plan dalszego natarcia, gen. von Briesen ściągnął spod Bielaw
ostatnie bataliony swojej dywizji i wzmocnił nimi obronę pod
Piątkiem.
Atak Polaków ruszył o świcie. Przedtem otworzyła ogień
artyleria. Daleko, za linią niemieckich okopów, uniosła się
85
czarna kurzawa i rozległo się stamtąd głuche dudnienie
wybuchów, od których drżała ziemia. Po salwach artylerii
polskiej artyleria niemiecka umilkła prawie zupełnie.
Następne salwy padły na linię niemieckiej piechoty. Przy-
dusiły ją do ziemi. Tę chwilę przewagi własnej artylerii
wykorzystali Polacy i dopadli niemieckich okopów. Najszyb
ciej załamano opór na skrzydłach i wtedy od wschodu
i zachodu uderzono na Piątek.
„...Nasi żołnierze biją się wspaniale — wspomina weteran
bitwy, porucznik Mikołaj Ignatowicz — mimo zaciekłej obrony
nieprzyjaciela. Prą naprzód.
Zwycięstwo uskrzydla, dodając otuchy i wiary we własne
siły.
Co pewien czas słychać «hura!». To nasze 55 i 57 pułki
piechoty zwycięsko posuwają się naprzód. Walczą na bagnety.
58 pułk piechoty jest w drugim rzucie dywizji.
Nieprzyjaciel cofa się powoli. Za każdy krok naprzód
żołnierze dywizji obficie płacą krwią...
...Jest świt 10 września. Przesuwamy się do przodu...
Odgłosy walki nie ustają ani na chwilę. Około południa
zbliżamy się do Piątka. Spotykamy liczne grupki rannych. Na
drodze i w pobliżu zabici nasi żołnierze i Niemcy...
Nieco dalej, obok zabudowania stoi kilku chłopców lat
14—16. W ręku mają karabiny, a na pasach żołnierskich po
kilka ładownic. Są ogromnie dumni z udziału w walce.
Tuż przed nami w kłębach dymu Piątek. Dopala się kilka
domów. Idziemy szybko naprzód. Zwiad za nami. Bardzo
silny, mdły swąd spalenizny towarzyszy nam daleko za
miasteczkiem. Na drodze i obok dużo zdobytego sprzętu
i broni..."
Miasto wzięto w południe po ciężkich walkach ulicznych.
Natychmiast ruszył pościg za Niemcami. W przeciwnym
kierunku szli jeńcy.
Około północy oddziały dywizji płk. Mozdyniewicza zajęły
Górę św. Małgorzaty. Stanął tam 68 pułk piechoty. Opóźnił
86
swoje natarcie jedynie pułk 70, zatrzymany pod Sługami.
Wcześnie rano rzucił się jednak ponownie do natarcia. P
0
krótkiej, lecz zaciętej walce odebrano Niemcom Bryski i Stary
Gaj. Pułk zdobył licznych jeńców, działa i inny sprzęt wojenny.
17 dywizja wspólnie z 14 i 25 ruszyły w pościg za nie
przyjacielem.
*
Dowódca 8 armii niemieckiej gen. Blaskowitz nie był
jeszcze w pełni świadomy grozy sytuacji, gdy meldował
o położeniu swoich dywizji dowództwu Grupy Armii „Połu
dnie" i częściowym tylko natarciu nieprzyjaciela między
Łowiczem a Łęczycą. Zresztą gen. Rundstedt również nie
zdradzał niepokoju. Wydawało się, że wystarczy pchnąć
dodatkowo do bitwy korpusy XI i XVI, aby osadzić Polaków
na miejscu i natychmiastowym przeciwuderzeniem doprowa
dzić do rozstrzygnięcia bitwy na swoją korzyść.
Zanim jednak nadeszły posiłki, dywizja Briesena musiała
ustąpić. Oddajmy na chwilę głos kronikarzowi niemieckiej
dywizji, Breithauptowi: „...Po wielogodzinnej walce nastąpił
kryzys: w rejonie Stawów i Nowego Gaju, szosą prowadzącą
na południe, napiera nieprzyjaciel, między Janowicami
i Irenowem zawisła groźba przerwania cieniuteńkiej i na
piętej linii frontu. Na całej szerokości zauważyć już można
wycofywanie się niektórych oddziałów, własna artyleria nie
jest w stanie zatrzymać nieprzyjaciela, jej ogień jest bardzo
często za krótki i zagraża własnej piechocie.
Ale oto nastała decydująca chwila dla gen. von Briesena.
Z ociekającym krwią ramieniem w gipsie, w poszarpanej
kurtce polowej, na czele oficerów ze swego sztabu udaje się
w sam środek cofającej się piechoty. Jego przykład odnosi
pewien skutek. Wycofywanie się wojska zostaje zahamowane.
Wieść o pojawieniu się generała rozchodzi się błyskawicznie,
oddziały znowu wracają do szyku i — idąc za przykładem
87
s
wych dowódców — przechodzą do kontrataków. Lecz nie
wszędzie udaje się ponownie załatać poszarpaną linię frontu.
Janowice, Stawy, Irenów — pięć razy przechodzą z rąk do
r
ąk, przy czym ciągły napływ polskich posiłków zmusza do
cofnięcia lewego skrzydła, aby w ten sposób uniknąć oskrzyd
lenia od strony Brysków i Morakowa. Tymczasem polska
kawaleria przecina szosę na Bielawy, na południe od Piątka
i częścią oddziałów skręca na zachód, zagrażając natychmiast
od tyłu pozycjom artyleryjskim, rozlokowanym na południowy
wschód i na południe od miasta.
Na niektórych odcinkach próby ataku co prawda załamują
się pod wpływem bezpośredniego ognia artyleryjskiego, ale
teraz staje się już oczywiste, że dalsze utrzymanie pozycji
dywizji wokół Piątka nie jest możliwe, jeśli chce się uniknąć
całkowitego okrążenia i grożącego zniszczenia.
Płk Basler, dowódca 26 pułku piechoty, który po południu
przejął dowództwo po przewiezionym do szpitala polowego
dowódcy dywizji, uzyskał w korpusie zgodę na opuszczenie
miasta.
Wycofywanie się jednostek, zapoczątkowane gdzieś w go
dzinach popołudniowych, zostało natychmiast zauważone przez
polskie samoloty rozpoznawcze, które nieprzerwanie krążyły
nad polem walki. Unosiły się one poza zasięgiem artylerii
przeciwlotniczej, własnego zaś lotnictwa nie było widać.
Wycofanie się zgromadzonej w rejonie Piątka wielkiej liczby
taboru i zawracających oddziałów musi nastąpić jedyną szosą
prowadzącą przez Zgierz w kierunku Łodzi. Ale na skutek
celnego ognia polskiego grozi niebezpieczeństwo utraty moż
liwości kierowania całym tym ruchem; powstają korki, kolum
ny torują sobie drogę, jadące na oślep zaprzęgi wyrywające
się z ognia (polskiej artylerii) powodują zamieszanie, w sze
regach żołnierskich krążą już paniczne plotki. Oto pierwsze
oznaki paniki, która tak szybko może się rozszerzyć. Zostaje
jednak z trudem opanowana..."
5
.
Tamże,
s. 30.
Gdy meldunki o pojawieniu się polskiej kawalerii na
skrzydłach i tyłach dotarły do sztabu 30 dywizji piechoty, gen.
von Briesen, który po opatrzeniu rany zdążył powrócić do
dywizji, zdał sobie sprawę, że poniósł klęskę.
Tym razem gen. Blaskowitz nie krył swego niepokoju
i 10 września w południe w rozkazie operacyjnym armii
informował: „Kontynuując działania zaczepne armia osią
gnęła dziś na swym prawym skrzydle rejon na zachód
i południowy zachód od Skierniewic, lecz na lewym skrzydle
znaczne siły nieprzyjaciela zyskały na terenie i osiągnęły
rejon na północ od Ozorkowa do Parzyszewa..."
6
. Pozornie
lakoniczna informacja ujawniała w dalszej części rozkazu
(o wycofaniu kwater głównych korpusu z Ozorkowa do
Zgierza i 8 armii z Łodzi do Brzezin) rzeczywistą powagę
sytuacji. Oto wyższe niemieckie dowództwo przyznało się
do poważnego zagrożenia natarciem polskim swoich
ośrodków dowodzenia i wycofywało je do miejsc na razie
nie zagrożonych.
Jeszcze przed świtem grupa kawalerii gen. Skotnickiego
podjęła natarcie na Uniejów i Wartkowice. Zdobycie tych
miejscowości było konieczne, gdyż tamtędy biegły drogi
zaopatrzenia całego X korpusu gen. Ulexa. Stamtąd też
prowadził kierunek na tyły jego broniących się nad Bzurą
dywizji.
6 pułk ułanów z Podolskiej Brygady Kawalerii część
swoich szwadronów rzucił do ataku frontalnego na Uniejów,
a pozostałą częścią uderzył od północnego zachodu. Po
zaciętej walce wzięto wieś Kościelnice, a następnie przepę
dzono Niemców z uniejowskiego cmentarza. Stąd jednym
skokiem szwadrony wdarły się do miasteczka, gdzie jeszcze
w ulicach, wykorzystując domy, wróg usiłował się bronić.
Gdy jednak natarcie oskrzydlające wtargnęło do Uniejowa,
6
Centralne Archiwum Wojskowe (CAW), Zespół dowództwa 8 armii,
rozkazy armijne gen. Blaskowitza.
89
zdobyto miasto i odcięto odwrót Niemcom, przeciwnik załamał
s
ię ostatecznie i — pozostawiając na polu walki zabitych,
rannych, jeńców oraz sprzęt wojenny — rzucił się do panicznej
ucieczki.
9 i 14 pułki ułanów parły niepowstrzymanie w kierunku
Wartkowic i Poddębic. Oba polskie pułki działały na nie
przyjacielskich tyłach. Już podczas przekraczania szosy między
Wartkowicami i Uniejowem 9 pułk zagarnął kilka niemieckich
samochodów z zaopatrzeniem i idąc dalej naprzód zniósł małe
oddziały nieprzyjacielskie, wyłapywał pojedynczych oficerów
i kurierów jadących z rozkazami.
14 pułk ułanów podszedł pod Wartkowice niepostrzeżenie
dla znajdującego się tam oddziału kwatermistrzowskiego
przeciwnika i zaskoczył go całkowicie. Jego dowódca nawet
nie przypuszczał, aby mogły zjawić się tu polskie oddziały.
Zaskoczony podjął chaotyczną i mało skuteczną obronę.
Wartkowice zastały zdobyte. Tymczasem od zachodu nad
ciągały tu wciąż niemieckie samochody, które wraz z całą
zawartością wpadały w ręce Polaków.
Droga na tyły Niemców stanęła otworem. Kawaleria gen.
Skotnickiego już wieczorem 10 września zajęła bez walki
Parzęczew. W samą porę. Od zachodu nadciągała bowiem
221 niemiecka dywizja piechoty z odsieczą dla Briesena.
Polacy przerwali front również na wschód od Piątka,
17 pułk ułanów Wielkopolskiej Brygady Kawalerii zaatakował
Niemców w Walewicach i po częściowym okrążeniu wziął
szturmem wieś i pobliski dwór, zaś 15 pułk ułanów opanował
Bielawy. I tutaj również przegrana kosztowała Niemców
drogo: dziesiątki zabitych, rannych i jeńców, stracona broń
i amunicja.
Komunikat informacyjny sztabu grupy operacyjnej gen.
Knolla o położeniu nieprzyjaciela donosił późnym wieczorem
10 września:
„W akcji prowadzonej przez Grupę Operacyjną stwierdzono
następujące oddziały nieprzyjaciela:
90
przed frontem 25 DP i 17 DP — oddziały 6 i 46 pp,
przed frontem 14 DP — oddziały 6 i 26 pp.
Jednostki te wchodzą w skład 30 DP. Ponadto w akcji brały
udział ze strony nieprzyjaciela oprócz artylerii ciężkiej jedno
stki pancerne działające w nocy przy świetle reflektorów.
Rozmieszenie oddziałów 30 DP w terenie wskazuje, iż
dywizja ta została naszym natarciem przecięta w kilku
miejscach z północy na południe i wycofuje się poszczegól
nymi grupami w kierunku południowym. Uważam, że
30 dywizja w chwili obecnej nie przedstawia już zwartej,
kierowanej jednostki i w miarę naszego posuwania się na
południe tracić będzie swą wartość bojową coraz więcej. Na
podstawie dotychczasowych walk stwierdzić należy, że od
działy 30 DP opóźniają twardo, w czym jest im pomocna dość
liczna artyleria ciężka.
Największe straty poniósł nieprzyjaciel przed frontem
25 DP, tracąc prócz wielkiej liczby zabitych, rannych i jeńców
— 2 ciężkie działa. Również 14 DP zadała nieprzyjacielowi
straty wyrażające się w dużej liczbie zabitych i rannych.
Wobec wielkich strat poniesionych w ludziach i materiale
wojennym oraz w związku z pozbawieniem 30 DP jej zwartości
bojowej przewiduję na dni następne znaczne zmniejszenie się
oporu nieprzyjaciela przed frontem grupy operacyjnej, o ile
oddziały nie zostaną zasilone większymi posiłkami, zupełne
osłabienie siły bojowej 30 DP"
7
.
*
Powoli zaczynają jednak nadciągać nad Bzurę niemieckie
posiłki.
Najpierw gen. Blaskowitz rzucił pod Łęczycę 221 dywizję,
ale pod Uniejowem stanęli jej już w poprzek Polacy. Dowódca
8 armii zatrzymał więc maszerujący na Warszawę cały XIII
korpus i skierował pułki dwóch jego dywizji pod Zgierz,
7
Wojna obronna Polski 1939, Wybór źródeł,
Warszawa 1968, s. 673.
91
Ozorków i Bratoszewice. Z pomocą pospieszył również gen.
Rundstedt, który oddał Blaskowitzowi z odwodów 213 dywizję
piechoty. Dowódca armii niemieckiej sam nie był już w stanie
opanować sytuacji. Musiał podzielić obronę na dwa odcinki,
które powierzył dowódcom XIII i X korpusów. Wiedział już
również, że dotychczasowy marsz na Warszawę i pościg za
wycofującą się armią „Łódź" nie są w tej sytuacji możliwe.
Kazał więc wysuniętym daleko ku wschodowi oddziałom
opuścić Sochaczew i główne siły skoncentrował pod Łowi
czem; stąd zamierzał rzucić je do przeciwuderzenia, by
zmiażdżyć lewe skrzydło natarcia polskiego i zamknąć od
działom polskim drogę ku Warszawie.
Nowe dywizje niemieckie pojawiły się na froncie bitwy nad
Bzurą już 10 września. 17 dywizja piechoty ruszyła dwiema
kolumnami z Łodzi i Strykowa i po południu stanęła pod
Celestynowem i Modlną oraz na północ od Ozorkowa. 10 dy
wizja piechoty zatrzymała się w Skierniewicach, skąd natych
miast skierowała jeden ze swoich pułków z pomocą dla
24 dywizji piechoty stojącej pod Łowiczem.
Nowe dywizje niemieckie podążały szybkim marszem na
północ, do bitwy wychodziły im naprzeciw dywizje polskie
grupy operacyjnej gen. Knolla, które w tym czasie ścigały już
nieprzyjaciela na całym froncie.
25 dywizja piechoty rozpoczęła właśnie bój o Sierpów
i Leśmierz.
29 kaliski pułk piechoty ppłk. Floriana Gryla, który
dotąd nie brał jeszcze udziału w walce, parł naprzód
jak niesiony na skrzydłach i z marszu znosił małe oddziały
nieprzyjaciela, starające się tu i ówdzie stawić Polakom
opór, pod Sierpowem jednak Niemcy zdążyli przygotować
mocniejszą obronę i wesprzeć ją nawet artylerią. Polski
pułk chciał z marszu wziąć i tę przeszkodę, ale nie udało
się. Przeciwnik postawił tak silną zaporę ognia artyleryjskiego
i karabinów maszynowych, że nie sposób było przejść
przez nią bez pomocy własnej artylerii. Pułk przywarł
92
do ziemi. Wkrótce potem salwy dwóch polskich dywizjonów
artylerii ciężkiej zlały się w jeden potężny grzmot przeciąga
jący nad niemieckimi pozycjami. Pierwsze salwy spadły na
stanowiska niemieckiej artylerii i zmusiły ją do milczenia.
Następne wybuchły gejzerami ziemi i ognia w okopach.
Poderwały się z ziemi tyraliery i jednym skokiem dopadły
nieprzyjacielskich stanowisk. Strzelające jeszcze tu i ówdzie
niemieckie karabiny maszynowe utonęły nagle w ogłu
szającym okrzyku: hura, hura — wyrywającym się z setek
żołnierskich piersi.
56 pułk szedł przez cały czas wśród ognia niemieckiej
artylerii. Pod Leśmierzem stała niemiecka piechota. Pułk
uderzył, ale przejść, nie zdołał. Walka przeciągała się, lecz
żadnej ze stron nie dawała rozstrzygnięcia.
Polska dywizja nie miała już żadnych odwodów, którymi
mogłaby wesprzeć walczące pułki. Przeciwnik zaś już je miał
i natychmiast rzucił do walki.
21 pułk piechoty z 17 niemieckiej dywizji wraz z kompanią
czołgów i liczną artylerią przeszedł do kontrataku pod Sier-
powem i Leśmierzem. Uderzenie było silne, a Polacy nie
mogąc mu dostatecznie przeciwdziałać, wycofali się. Po tyra
sukcesie Niemcy nie kwapili się do marszu naprzód. W do
wództwie X korpusu wiedziano już, że w Uniejowie i Parzę
czewie są oddziały polskiej kawalerii wiszące groźnie nad
niemieckim skrzydłem i tyłami. Bez walki dali więc za
wygraną i wycofali się pod Solcę Wielką i Wróblew.
Pułki 70 i 68 polskiej 17 dywizji piechoty biły się o Modlną
i wzgórze Celestynów. Niemcy byli jednak bardzo silni,
otrzymali już posiłki i dlatego natarcie polskie utknęło. Dywizja
zrewanżowała się jednak Niemcom pod Giecznem i Sypinem.
Właśnie w kierunku Gieczna cofał się 26 niemiecki pułk
piechoty, który pod Piątkiem poniósł w walce z dywizją gen.
Włada dotkliwą porażkę. Bataliony nieprzyjacielskiego pułku
nie w pełni zorganizowane do marszu odwrotowego, ogarnięte
psychozą klęski, pod Giecznem natknęły się nieoczekiwanie
93
na
silną, zorganizowaną przez Polaków obronę. Stał tu batalion
70 pułku piechoty z góry przygotowany do walki z cofającym
się nieprzyjacielem.
Starając się przebić, Niemcy musieli przyjąć walkę. Na
dobre przygotowanie natarcia nie mieli jednak czasu, a ponadto
żołnierze niemieccy, idąc do ataku, oczekiwali lada chwila
ścigających ich oddziałów 14 dywizji piechoty. Bataliony
nieprzyjacielskie miotały się więc bezsilnie, od południa
rażone celnym ogniem karabinów maszynowych batalionów
z dywizji płk. Mozdyniewicza, od północy zaś — ścigającym
ogniem artylerii dywizji gen. Włada.
Pierwsze natarcie Niemców odparto więc bez trudu, a na
stępnych nieprzyjaciel już nie podejmował, nie mając na nie
ani czasu, ani chęci. Uchylił się od walki i rzucił ku
wschodowi, szukając wyjścia z matni.
Pod Sypinem zaskoczono uciekającą z Piątku, szosą do
Zgierza, artylerię ciężką Briesena.
Specjalny oddział szybki, złożony naprędce z kawalerii
dywizyjnej i kompanii czołgów rozpoznawczych, poruszał się
szybciej niż zaprzęgi konne niemieckiej artylerii. Oddział
polski dopadł je i wtargnął w kolumnę, rozrywając na kawałki.
W chwilę później było już po wszystkim. Nikt nie uszedł
z życiem. Na szosie zostały tylko działa, milczące i już
niegroźne.
Mimo jednak generalnego sukcesu armii „Poznań" zaczynały
napływać niepokojące meldunki ze wschodniego skrzydła, które
osłaniała słaba brygada kawalerii gen. Abrahama. Żołnierze tej
brygady, twardzi i nieustępliwi w walce, zachowujący w pamięci
tradycję powstania wielkopolskiego, szli do ataku jak burza.
Bój o Walewice stał się nową wojenną tradycją wielkopol
skich ułanów. Jeszcze nie wystygły lufy dział i karabinów,
a
już rósł w legendę, podawaną z ust do ust przez żołnierzy
17 pułku ułanów z Leszna Wielkopolskiego.
„...17 pułk ułanów — wspomina por. Wojciech Chełkowski
— zdobył Sobotę w sobotę rano 9 września. Wieczorem
94
otrzymał rozkaz sforsowania Bzury, pobicia Niemców w Wa-
lewicach i otworzenia dla brygady drogi na południe w kierun
ku Głowna.
Niemcy w Walewicach nie dali się zaskoczyć i nasz wypad
nocny zamienił się w ciężką bitwę, trwającą od północy do
rana; 2 szwadron nacierał z północy wzdłuż Mrogi i szosy
Sobota-Walewice, 1 szwadron uderzał ze wschodu, przez
stawy na młyn i wieś, 4 szwadron atakował z południa,
obchodząc pałac w Walewicach, 3 szwadron wykonał obejście
od zachodu, ale wszedł do akcji dopiero rano, już po szturmie.
Zażarta walka nocna wyczerpywała siły pułku, ale nikt
nie poległ, bo ułani wykorzystywali teren i obchodzili
ognie zaporowe. Podeszli też bardzo blisko Niemców i zadali
im straty.
O świcie zmieniły się warunki; celny ogień niemiecki
przygwoździł naszych do ziemi i trup zaczął padać coraz
gęściej. Ułani podrywali się brawurowo, nadzwyczaj ofiarnie
i ginęli.
Pomoc złożona z pionierów i saperów oraz ochotników
z zaplecza pułkowego przekroczyła szczęśliwie łęgi nad Mrogą,
ale skrwawiwszy się po wyjściu na pola zaległa bezradnie
w olszynach przed wsią.
Sytuacja stawała się coraz bardziej krytyczna. Kryzys bitwy
przełamał płk Kowalczewski; przeszedł wzdłuż naszych linii
i zadecydował, że tylko szturm generalny, równoczesny
wszystkich pododdziałów, może uratować pułk.
Do dziś nie rozumiem, jakim cudem nie zginął poruszając
się w ogniu, który zadał nam, leżącym na pozycjach, tyle strat.
Por. Żółtkowskiemu udało się przekazać szwadronom rozkazy
do szturmu (Salamandra biegająca w ogniu).
Duch pułku dokonał reszty — bo na hasło pułkownika
poderwali się wszyscy jak jeden mąż. Okrzyk bojowy
zagłuszył kanonadę. Szybkość biegu była rekordowa. I o dzi
wo — dobiegli prawie wszyscy, potem bagnet i granat zrobiły
swoje.
95
Walewice były zdobyte.
Wyskoczyłem z palących się zagród i obserwowałem
przedpole, żywych Niemców nie było już nigdzie widać,
czułem za sobą zapał i dynamizm gotowych na wszystko
ułanów. Zwycięski nastrój rozpierał piersi i pchał do dalszych
» 8
czynów... .
Gen. Abraham wiedział dobrze, że zapału żołnierskiego nie
można zmarnować, że to więcej niż połowa zwycięstwa
w walce. Dlatego pchał swoje pułki do przodu, by szturmem
wzięły las po południowej stronie Rulic i Piotrowic. Tam nie
tylko ukryje brygadę przed obserwacją nieprzyjacielskiego
lotnictwa i osłoni przed atakami czołgów, ale także znajdzie
dobre podstawy wyjściowe do natarcia na Głowno.
„...Zanim zdołałem osiągnąć las całością sił brygady
— wspomina gen. Abraham — zaatakowały nas z kierunku
wschodniego i północno-wschodniego świeże oddziały nie
przyjaciela. Natarcie niemieckie kieruje się wprost na nasze
tyły, usiłując odciąć nas od Bzury..."
9
.
Istotnie, dowódca niemieckiej 24 dywizji piechoty, gen.
Friedrich Olbricht, gdy tylko oddano pod jego dowództwo
20 pułk piechoty z 10 dywizji, rzucił go natychmiast do
kontrataku na Chruślin Kościelny.
Położenie brygady polskiej stało się ciężkie. 17 pułk
ułanów odpierał nieprzyjacielskie ataki pod Chruślinem,
a potem pod Piotrowicami. Oddziały niemieckie stały na
północy, wschodzie i południu. Własne patrole napotykały je
nawet tam, gdzie po sąsiedzku powinny być bataliony dywizji
gen. Włada.
W samą porę zaczęły nadciągać dywizje grupy operacyjnej
gen. Bołtucia z armii „Pomorze".
Przed wejściem do bitwy dowództwo i sztab grupy wizyto
wał sam gen. Kutrzeba. Omówił z gen. Bołtuciem zadania
R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury, Warszawa
1969, s. 95-96.
Tamże,
s. 105.
96
i sposób ich wykonania. Rozejrzał się po sztabie, to wytkną}
tamto pochwalił, rozmawiał z oficerami i długo patrzył w oczy
żołnierzom, jakby chciał ich natchnąć własną siłą i wiara
w zwycięstwo. Generał znał losy przegranej bitwy na Pomorzu
i chciał wiedzieć, czy pamięć świeżej jeszcze klęski nie
zostawiła zbyt trwałych śladów w żołnierskim sercu.
Wyjechał zadowolony.
Gen. Bołtuć miał poprowadzić swoje dywizje do walki na
wschodnim skrzydle grupy operacyjnej gen. Knolla i zależnie
od rozwoju sytuacji albo rozszerzyć jej działanie zaczepne ku
wschodowi, albo też osłonić ją tylko od wschodu.
11 września rozgorzał bój z nową siłą, bo niemieckim
posiłkom wychodziły naprzeciw posiłki polskie.
16 grudziądzka dywizja piechoty płk. dypl. Zygmunta
Bohusza-Szyszki
l0
miała zdobyć Łowicz, do którego wkroczył
kilka godzin wcześniej, przed przybyciem Polaków, 102 pułk
piechoty niemieckiej 24 dywizji.
Na miasto uderzył tylko 64 pułk piechoty z Grudziądza mjr.
Aleksandra Rewerowskiego. Pozostałe pułki nie brały na razie
udziału w walce, były jednak do niej gotowe i czekały tylko
na rozkazy.
To natarcie wracało żołnierzom wiarę we własne siły.
Jak piekąca rana bolała tamta klęska nad Osą, gdzie bronili
się i przegrali. Tu oni szli do ataku, a Niemcy się bronili.
Cóż z tego, że szanse nie były równe, bo chociaż siły
były mniej więcej takie same, to przecież Niemcy trzymali
miasto łatwiejsze zacznie do obrony niż do zdobycia w ata
ku. Mieli także liczniejszą artylerię i nie tak duże straty
w szeregach.
Wróg stawił opór już na podejściach do Łowicza. Były to
na razie tylko słabe patrole, które bez trudu przepędzono. Im
jednak dalej na południe, tym bardziej tężał opór niemiecki,
a pod Maszycami i Klewkowem trzeba go już było łamać
regularnym natarciem.
10
Płk Bohusz-Szyszko przejął dywizję po płk. Stanisławie Switalskim.
97
Gdy pękła nieprzyjacielska obrona, bataliony polskie ruszyły
w
pościg za uciekającymi Niemcami. Deptano im po piętach,
a
by nie pozwolić na mocniejsze osadzenie się w terenie.
O zmroku dopadły północnego brzegu Bzury i — zniósłszy
oddziały przeciwnika usiłujące stawiać opór po tamtej stronie
rzeki — wdarły się do miasta.
Walka w ulicach toczyła się w ciemnościach, które jakby
sprzymierzyły się ze śmiercią, by ukryć przed żywymi
przerażający obraz zmagań. Walka była bezpardonowa. Życie
jednego brało się ze śmierci drugiego, jeden drugiemu wyrywał
je z piersi bagnetem, brał z rozwalonego granatem czerepu,
z krzyku dławionego w śmiertelnym uścisku gardła.
Wiele godzin ważyły się losy tej walki, gdyż żadna ze stron
nie chciała ustąpić. Dopiero gdy w ugrupowaniu nieprzyjaciel
skim wybito dostatecznie szeroką szczelinę, mjr Rewerowski
rzucił w nią swój odwodowy batalion, który uderzył na
przeciwnika z tyłu, łamiąc ostatecznie opór w zachodniej
części miasta.
Dziesiątki zabitych, rannych i jeńców, porzucony w nieładzie
sprzęt wojskowy, dowodziły gwałtowności toczącej się tu
walki, zakończonej chaotycznym odwrotem pokonanego.
O świcie 12 września polski pułk ruszył w pościg.
4 toruńska dywizja piechoty płk. dypl. Mieczysława Mys
łowskiego musiała podjąć wspólnie z Wielkopolską Brygadą
Kawalerii natarcie na Głowno. Dlatego też pomaszerowała
niezwłocznie do rejonu koncentracji opanowanego już częś
ciowo przez kawalerię.
Gdy jednak 11 września o świcie czołowe oddziały dywizji
przekroczyły Bzurę pod Sobotą i Orłowem, okazało się, że na
południowym brzegu są Niemcy. Bronili się w Bielawach
i Walewicach, które — raz już przez brygadę gen. Abrahama
zdobyte — trzeba było zdobywać po raz drugi.
Z Bielaw wyrzucono nieprzyjaciela około południa, po
wyczerpującej walce. Trzymał się on jednak w dalszym
ciągu mocno w Walewicach i Rulicach. Raz po raz pułki
— Bzura 1939
98
4 dywizji zrywały się do natarcia, lecz nie mogły przełamać
obrony niemieckiej. Rosły straty. Frontalne ataki nie odniosły
pożądanego skutku, z wolna tylko wgryzając się w teren
opanowany przez przeciwnika. Ustąpił dopiero, gdy skierowa
no odwody na jego skrzydła i tyły, wycofując się z poważ
nymi stratami.
Tymczasem okrążona Wielkopolska Brygada Kawalerii
mimo ciężkiej sytuacji nie dawała za wygraną. Gen. Abraham,
wyczuwając pewną dezorientację i niezdecydowanie nie
przyjaciela, postanowił je wykorzystać i mimo wszystko
działać nadal zaczepnie. Uważał bowiem, że działania jego
oddziałów w statycznej obronie umożliwią Niemcom przejęcie
inicjatywy. Tego zaś obawiał się najbardziej, gdyż wiedział,
że przeciwnik dysponował siłami, które mogły zmiażdżyć
słabą brygadę polską.
Wstępem do działań zaczepnych miało być na razie tylko
rozpoznanie na Głowno, ale od razu dużymi siłami. Zadanie
to powierzył 7 pułkowi strzelców konnych płk. Stanisława
Krółickiego, pozostałe zaś dwa pułki ułanów miały być
w pełnej gotowości do wsparcia jego walki większością sił.
O godzinie 3 nad ranem pułk otrzymał telefoniczny rozkaz
dowódcy brygady:
— 7 pułk strzelców konnych opanuje i oczyści od nie
przyjaciela rejon wzgórza 118 i miejscowości Władysławów,
skąd całością sił podejmie rozpoznanie na Głowno.
Niemcy byli już w Zbożkowej Woli, nadjeżdżały samo
chody, z których wysiadała piechota. Pokazały się również
czołgi. Były to pułki 24 niemieckiej dywizji piechoty, która
koncentrowała się pod Głownem dla wspólnej z 10 dywizją
kontrakcji zaczepnej przeciwko Polakom.
Straż przednia 7 pułku uderzyła ogniem karabinów maszy
nowych i działek przeciwpancernych, ściągając na siebie,
a także na maszerującą bez osłony drogą do Helenowa
baterię artylerii, całą uwagę przeciwnika. Główne siły osło-
99
nięte lasem mogły się więc rozwinąć do walki niepo
strzeżenie. Toteż atak polski, który wkrótce potem nastąpił,
zaskoczył Niemców.
Gdy 200-300 metrów dzieliło naszych żołnierzy od nie
przyjaciela, stała się rzecz zupełnie nieoczekiwana. Tyraliery
polskie wyłoniły się z lasu i sunęły szybko zwarte w sobie,
przed ostatnim szturmowym skokiem, zdawało się — napięte
jak cięciwa przed wypuszczeniem strzały.
I nagle buchnęła w tyralierze salwa śmiechu...
Rotmistrz Zbigniew Szacherski " wspomina:
„...ppor. Górski, wysoki, okazałej tuszy, wyskoczył jako
pierwszy, z rewolwerem trzymanym w ręku wskazywał
stanowiska nieprzyjaciela. Gromkim głosem zawołał: «Hej,
kto Polak, na bagnety» i runął jak długi w kartoflisko,
w którym zaplątał się ostrogami. Chwila konsternacji, przera
ziliśmy się wszyscy, że lubiany powszechnie kolega, od wielu
lat rezerwista naszego pułku, jest ranny. Ale kiedy poderwał
się natychmiast, wśród idących do wałki szeregów zerwał się
wesoły, zaraźliwy śmiech..."
12
.
Tamten żołnierski śmiech zwyciężył zwykły ludzki strach
przed śmiercią.
Jeszcze dzwonił w uszach i błyszczał w rozwartych
z wysiłku źrenicach, gdy wpadli w linię niemieckiej piechoty;
gasł na twarzach ścierany grymasem grozy śmierci, nigdy
nie oglądanej tak blisko, dotykalnej każdym pchnięciem
bagnetu i ciosem kolby.
Niemcy opamiętali się jednak szybko i zebrawszy siły,
rzucili je do kontrataku. Piechota szła za czołgami. 7 pułk
strzelców konnych musiał zawrócić na podstawy wyjściowe,
ale stąd ani kroku do tyłu. Działka i karabiny przeciwpancerne
zatrzymały czołgi; piechota bez osłony czołgów nie odważyła
się atakować.
Obecnie pułkownik WP w stanie spoczynku.
Z. S z a c h e r s k i , Wierni przysiędze, Warszawa 1968, s. 88.
100
Przez chwilę cisza dzieliła walczących, zaraz jednak — prz
e
.
rwana jeszcze silniejszym grzechotem karabinów maszyno
wych i kanonadą artyleryjską — zwarła ich na powrót
w nieustępliwym pojedynku ogniowym.
Pułk strzelców konnych złapał oddech i znów poszedł do
ataku, uprzedził Niemców. Tym razem było lżej, bo towarzy
szyła strzelcom cała ósemka dział polowych, wyłuskując
z ukrycia gniazda ciężkiej broni maszynowej i stanowiska
ogniowe artylerii.
I tym razem granat i polski bagnet dosięgły nieprzyjaciela.
Zwarli się wręcz.
„...Na kaprala Smółkę z 2 szwadronu — wspomina rotmistrz
Szacherski — który wysunął się naprzód z rkm, rzuciło się
dwóch podoficerów niemieckich krzycząc: «Weg mit den
polnischen Hunden» (Precz z polskimi psami). Ale Smółka
nie dał się zaskoczyć. Stojąc otworzył do nich ogień z rkm
i położył obu trupem. Mimo znacznej przewagi ogniowej
i liczebnej Niemcy cofali się na całej linii..."
I3
.
Polacy jednak musieli znów odskoczyć, atakowani pod
wożonymi spod Głowna posiłkami niemieckiej piechoty.
Tymczasem zapadł wieczór i bój o Zbożkową Wolę nie został
rozstrzygnięty. Nazajutrz gen. Abraham postanowił ponownie
nacierać, licząc na pomoc dywizji płk. Mysłowskiego.
Niemcy wysoko ocenili Polaków w boju o Zbożkową Wolę.
Uczynili to zapewne bezwiednie, nie podejrzewając nawet, by
jeden mały pułk kawaleryjski mógł rozpocząć bitwę. W ich
mniemaniu była to bitwa; oceniali bowiem, że w natarciu
obok Wielkopolskiej Brygady Kawalerii wzięły udział jeszcze
dwie dywizje piechoty.
Posłuchajmy kronikarza 24 niemieckiej dywizji piechoty:
„...Rejon koncentracji na północ od Głowna 24 batalion
rozpoznawczy osiągnął w wyniku walki z nacierającymi z północy
siłami nieprzyjaciela. Okazało się tu, że dywizja ma do czynienia
z dobrze dowodzonym i energicznie walczącym przeciwnikiem.
13
Tamie,
s. 94-95.
101
W ciągu popołudnia pułki zajęły podstawy wyjściowe do natarcia:
n
a prawo — 32 pułk piechoty, na lewo — 31 pułk piechoty.
Artyleria zajęła stanowiska ogniowe w rej. Głowna. Natarcie
rozpoczęło się o godzinie 16 i miało początkowo powodzenie,
ale później — szczególnie na lewym skrzydle w rej. kol.
Popówek — napotkało silne natarcie polskie. Do nastania
ciemności toczyły się pojedyncze walki, które wskazywały, że
dywizja ma do czynienia z silnym planowym natarciem przeciw
nika, którym była Wielkopolska Brygada Kawalerii, wzmocniona
przez poważne siły 4 i 14 dywizji piechoty..."
14
.
7 pułk strzelców konnych płk. Królickiego miał swój
wielki dzień.
Gen. Kutrzeby nie zadowalały dotychczasowe rezultaty
zwrotu zaczepnego. Jeszcze 10 września oceniał, że natarcie
jego dywizji postąpiło naprzód w terenie, ale nigdzie nie
uzyskało prawdziwego przełamania obrony niemieckiej. Prze
ciwnik cofał się, ponosząc straty, lecz nie był jeszcze pobity.
Stawiał twardy opór i — jak dotąd — skutecznie opóźniał
marsz oddziałów polskich i dlatego nie osiągnęły one zamie
rzonych w tym dniu celów natarcia.
Przyjął z ulgą nadejście dywizji gen. Bołtucia, miał
nadzieję, że dodadzą one natarciu Knolla nowej siły, która
wreszcie złamie opór niemiecki i umożliwi wykonanie
zamierzonego planu.
11 września gen. Kutrzeba otrzymał z tego odcinka frontu
pomyślne wiadomości. Łowicz był już w polskich rękach. Nie
można było, co prawda, rozpocząć generalnego uderzenia na
Głowno, gdyż dywizja Mysłowskiego musiała wpierw stoczyć
bój o zdobycie podstaw wyjściowych do tego natarcia w lesie
na linii Psary-Polesie, ale obecnie już tam była i mogła
nazajutrz to natarcie podjąć.
Geschichte der 24. Infanterie-Division,
Stolberg 1956, s. 9.
102
Niepokojące były jednak meldunki o pojawieniu się na polu
bitwy nowych oddziałów nieprzyjaciela. Wzięto już jeńców
z 10 i 17 dywizji piechoty, a gen. Skotnicki meldował
o natarciu pod Wartkowicami jeszcze innej wielkiej jednostki
piechoty. To znów krzyżowało jego plany. Grupa kawalerii
gen. Skotnickiego musiała bowiem wykonać rajd na głębokie
tyły niemieckie, aż pod Łódź. Generał wiele sobie po tym
rajdzie obiecywał, sądził, że pojawienie się tam jego kawalerii
zmusi wreszcie przeciwnika do głębokiego odwrotu znad
Bzury. Tymczasem jednak grupa Skotnickiego musiała pozo
stać na miejscu i odpierać niemieckie ataki, by nie dopuścić
do uderzenia w odsłonięte skrzydło gen. Knolla.
Tak więc siły obu stron jakby się wyrównały. Inicjatywa
należała jednak nadal do jego armii i dlatego — jak sądził
— należało rozwijać dotychczasowy plan natarcia. Ale
grupa operacyjna gen. Knolla ciągle jeszcze nie mogła
osiągnąć pełnego powodzenia. 14 dywizja piechoty po
opanowaniu Piątku szła początkowo szybko naprzód, ale już
wkrótce w rej. Pludwin i Woli Błędowskiej napotkała
twardy opór Niemców. Por. Jan Dynowski, oficer dywizji,
wspomina: „...Nieprzyjaciel zatykał «dziurę», rzucając na
prędce sprowadzane coraz to nowe oddziały do walki;
w ostatniej fazie natarcia braliśmy jeńców z nowych, do tej
pory nie ujawnionych jednostek..."
15
. Dywizja dreptała na
razie w miejscu.
Również w pasie natarcia 17 dywizji piechoty obrona
nieprzyjaciela zaczęła tężeć i o każdy jego punkt oporu trzeba
było toczyć ciężkie walki. Dowódca baterii dywizyjnej, kpt.
Ludwik Głowacki napisał: „...Położenie 17 dywizji piechoty
wydawało się wieczorem trudne, gdyż z kierunku połu
dniowego weszła do akcji nowa wielka jednostka niemiecka,
17 dywizja piechoty wsparta czołgami..."
16
.
15
MiD WIH. (Zespół kronik i relacji, s. 36).
16
L. G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty w kampanii 1939,
Lublin 1969, s. 48.
103
Dywizja podjęła wprawdzie ponownie natarcie na Modlną,
a
le znów bezskutecznie. Przeciwnik uprzedził ją i sam
zaatakował. Doszło do zaciętych walk m.in. o Małachowice
i Dybówkę, które ostatecznie padły. Dopiero późnym popołu
dniem odebrano je Niemcom. Jedynym więc sukcesem było
zdobycie wzgórza 160,9 oraz lasu na wschód od Celestynowa.
Dywizja 25 gen. Franciszka Altera szła naprzód, ale wciąż
zbyt wolno. 10 września, po ciężkim boju, przepędzono
nieprzyjaciela spod Sierpowa i Leśmierza, a 11 z trudem
wydarto mu Czerchów, Solcę Wielką i folwark Wróblew.
Niemcy ustępowali wolno, nieustannie kontratakując.
Straty w oddziałach polskich rosły zastraszająco, a ciągłe
walki powodowały ogromne zmęczenie, potęgujące się coraz
bardziej.
Wszystko to niepokoiło gen. Kutrzebę. Uciekał bowiem
cenny czas, a wraz z nim czynnik zaskoczenia i należąca doń
inicjatywa. Jak długo jeszcze będzie należała do niego?
Tymczasem gen. Blaskowitz robił wszystko, co było
możliwe. Teraz zaczął ingerować już sam Rundstedt. Gen.
Kutrzeba nie wiedział nawet, jak bardzo zaniepokoiło do
wódcę niemieckiej Grupy Armii „Południe" jego natarcie,
które początkowo zupełnie zlekceważył. Rundstedt wiedział
już, że 8 armia nie poradzi sobie sama z przeciwnikiem, że
jest niezdolna nie tylko do aktywnego przeciwdziałania mu,
ale nawet do własnej obrony. Musiał więc zabrać XI korpus
10 armii i oddać go Blaskowitzowi, aby przeciwuderzeniem
na wschodnią flankę Polaków przerwał im drogi odwrotu na
Warszawę, a następnie zniszczył. Drogo go ta decyzja
kosztowała, bo przecież tym samym opóźniał natarcie swo
ich głównych sił ku Warszawie i środkowej Wiśle. Polecił
także swojemu szefowi sztabu gen. Mansteinowi, by na
kazano III korpusowi z 4 armii gen. Klugego wzmożenie
nacisku na Polaków od północnego wschodu. Kazał również
prosić o możliwie najsilniejszą ingerencję 4 floty powietrznej
gen. Lohra.
104
Nie wiedząc nic jeszcze o nowych decyzjach przeciwnika
gen. Kutrzeba wydał rozkazy gen. Knollowi, aby 12 września
nadal nacierał i ostatecznie opanował Ozorków oraz wzniesie
nia Celestynów-Modlna. Grupa gen. Bołtucia miała przede
wszystkim odebrać Niemcom Głowno, zaś gen. Skotnicki
zaatakować przeciwnika pod Wartkowicami i odrzucić go
stamtąd ku zachodowi.
Konieczna była jednak reorganizacja dowodzenia wojskami.
Powiększył się bowiem obszar ich działania i wzrosła liczba
wielkich jednostek. Dowodzenie całością nacierających wojsk
postanowił powierzyć gen. Bortnowskiemu, gdyż wierzył
w jego energię i konsekwentny upór, niezbędny do realizacji
trudnego zadania.
Postanowił wezwać go do siebie nazajutrz rano i omówić
z nim tę sprawę. Oceniał, że dość słabemu naciskowi nie
przyjaciela z północy i północnego zachodu zdolne są przeciw
stawić się dywizje generałów Przyjałkowskiego i Drapelli
oraz bataliony pułkowników Siudy i Sadowskiego
n
. Całością
dowodzić tam będzie generał Tokarzewski
18
.
4 niemiecka armia gen. Klugego nie była tu na razie groźna.
Jej siła bardzo zmalała, od kiedy zabrano korpus gen. Heinza
Guderiana i przerzucono do Prus Wschodnich, by tam uderzył
na flankę frontu polskiego nad Wizna. III niemiecki korpus
idący w ślad za cofającą się południowym brzegiem Wisły
polską armią „Pomorze" nie ścigał jej w dążeniu do rozstrzyg
nięcia, lecz nieśmiało rozpoznawał, poddając się polskiej
inicjatywie.
Toteż dywizje polskie maszerowały swobodnie, zwierając
front obrony bliżej Włocławka oraz jezior Narzymowskiego
i Szczytnowskiego.
17
Gen. Zdzisław Przyjałkowski dowodził 15 dywizją piechoty, gen. Juliusz
Drapella był dowódcą 27 dywizji piechoty, płk Stanisław Siuda dowodził
Poznańską Brygadą Obrony Narodowej, zaś płk dypl. Stanisław Sadowski
— 19 pułkiem piechoty z 5 lwowskiej dywizji piechoty.
18
Dowódca grupy operacyjnej w armii „Pomorze".
105
Większe starcia były na razie rzadkością i nie miały zbyt
dużej siły.
Pod Osięcinami wydzielony oddział 27 dywizji piechoty
zaatakował kolumnę boczną niemieckiej odwodowej
208 dywizji piechoty i zmusił ją do przyjęcia walki. Słabszy
oddział polski ustąpił dopiero po kilku godzinach, ale przeciw
nik zaniepokojony pojawieniem się Polaków na tyłach zaczął
działać jeszcze ostrożniej niż dotąd.
Bardziej energicznie poczynała sobie 50 dywizja nie
przyjacielska z III korpusu 4 armii. Jeszcze tego samego
dnia, 10 września, podjęła natarcie na prawym skrzydle
polskiej 27 dywizji piechoty. Piechota niemiecka przerwała
linię naszej obrony i zapuściła się aż pod miejscowość
Kąty, jednak natychmiastowy kontratak polski odrzucił
przeciwnika.
11 września, mimo kategorycznych rozkazów aktywniej
szego działania, oddziały 4 niemieckiej armii w dalszym ciągu
nie przejawiały zbytniej chęci w tym kierunku i tylko nieśmiało
rozpoznawały. Przeciwnik ujawnił się jednak po drugiej
stronie Wisły, pod Płockiem. Była to 3 dywizja piechoty
II korpusu. Dywizja niemiecka nie była osamotniona. Na
północ od niej maszerowały w kierunku Wyszogrodu i Mo
dlina dwie dalsze dywizje. Na północy zaczęło się więc
rysować groźniejsze niebezpieczeństwo. Bo oto Sochaczew,
będący newralgicznym punktem tyłów polskiego zgrupo
wania, mógł być zaatakowany już nie tylko od południa,
lecz także z północy. Skierowano tam więc niezwłocznie
grupę batalionów płk. dypl. Stanisława Switałskiego z armii
„Pomorze". Sochaczew był wolny od wroga i można było
przystąpić od razu do tworzenia dużego przedmościa na
wschodnim brzegu Bzury. Rozpoczęto budowę mostów.
Pod Wyszogród rzucono oddziały płk. dypl. Jana Maliszew
skiego, dowódcy 35 pp z Brześcia n. Bugiem, które w łączności
z obroną Sochaczewa utworzyły nad dolną Bzurą linię osłony
operacji od wschodu.
106
Spojrzawszy na mapę sytuacyjną oddziału operacyjnego,
gen. Kutrzeba doznał przykrego uczucia niepokoju. Zgrupo
wanie obu armii, którymi dowodził, tkwiło jakby w ogromnej
butelce lub karafce bez korka. Jeżeli nie skruszy szybko
obrony niemieckiej pod Głownem i Strykowem, Niemcy
znajdą korek i wbiją go pod Sochaczewem, zamykając jedyny
kierunek odwrotu ku Warszawie.
— Bronić się tutaj długo nie możemy — zwrócił się do
stojącego obok oficera sztabu. W słowach generała zabrzmiało
jakby leciutkie pytanie.
— Tak jest, panie generale, mają nas w kotle i jeżeli
oddamy im inicjatywę, długo nie pociągniemy.
— Będziemy nacierać — rzekł generał z determinacją
w głosie — aż do skutku. — Natychmiast jednak pomyślał,
że musiało to zabrzmieć trochę brawurowo. Powiódł oczami
po cienkiej linii osłony i trochę grubszej linii natarcia.
Wszystkie prawie dywizje i oddziały były już w pierwszej linii.
— A gdzie pan ma 26 Ajdukiewicza?
— Stoi pod Łaniętami.
— Trzeba tę dywizję skierować pod Żychlin i niech tam
stanie w odwodzie. To wszystko, co nam zostało.
— A jednak będziemy nacierać — zdecydował z tą samą
co poprzednio determinacją.
Czwarty dzień bitwy nie zapowiadał się dla Polaków
pomyślnie. Natarcie na Głowno ruszyło, ale nie wzięła w nim
udziału 4 dywizja piechoty. Gen. Bołtuć, mimo wyraźnego
rozkazu gen. Kutrzeby, kazał dywizji odpoczywać, natarcie
zaś rozpocząć dopiero wieczorem.
Gen. Abraham stracił więc nadzieję na szybką pomoc
4 dywizji, ale — będąc nadal przekonany o konieczności
aktywnej postawy swojej brygady — postanowił na Głowno
nacierać bez pomocy. Jeszcze 11 września wydano rozkazy,
107
a gdy nieoczekiwanie przybył batalion piechoty, oddany
brygadzie przez gen. Włada, podjęto myśl realizacji tego
zamiaru bez zastrzeżeń.
Wcześnie rano batalion 57 pułku piechoty mjr. Stanisława
Hrycka przejął zadanie 7 pułku strzelców konnych — atak
w kierunku Głowna. Piechota poszła naprzód, ale przeciwnik
cofał się bardzo powoli. Już wydawało się, że po Głowno
wystarczy tylko ręką sięgnąć, jeszcze doń tylko około trzech
kilometrów, gdy wtem opór nieprzyjaciela nagle stężał, a zaraz
potem wyszło naszym naprzeciw jego przeciwuderzenie. Było
silne, piechota z czołgami i liczna artyleria. Mjr Hrycek
zatrzymał batalion i kazał z miejsca przyjąć Niemców ogniem.
Ale zapora naszego ognia była słaba, milkły w nawale ognia
niemieckiej artylerii nasze karabiny maszynowe, pociski
rozrywały nie osłoniętą tyralierę piechoty, która nie zdążyła
się jeszcze okopać. Mjr Hrycek nie miał żadnego odwodu, aby
pomóc swoim wykrwawionym kompaniom. Batalion zmuszony
był odskoczyć do tyłu.
Nie powiodło się również 15 pułkowi ułanów. Jeszcze nie
osiadł mocniej na podstawie wyjściowej do natarcia w Ziewa-
nicach, gdy nieprzyjaciel zaatakował. Dowódca pułku, ppłk
Tadeusz Mikke, dostrzegł niebezpieczeństwo, chciał podnieść
swoje szwadrony na spotkanie Niemcom i wyskoczył przed
leżącą tyralierę swoich ułanów. Słowa rozkazu uwięzły mu
w gardle. Padł śmiertelnie raniony w czoło.
Nieprzyjaciel wykorzystując zamieszanie w polskich szere
gach wdarł się w ugrupowanie pułku. Nie na długo, w walce
wręcz Polacy byli lepsi. Przeciwnik uszedł ze stratami.
Gen. Abraham wiedział już, że nieprzyjaciel w Głownie jest
silniejszy niż przypuszczał. Potrzebna mu była natychmiastowa
pomoc 4 dywizji. Pojechał więc sam do gen. Bołtucia, lecz
przedtem kazał swoim przygotować się do nowego natarcia. Gdy
ruszy także dywizja Mysłowskiego, akcja musi się udać.
Gen. Bołtuć jednak, choć przyznał rację argumentom
gen. Abrahama, przeciwny był szybkiej decyzji. Ustalona
108
poprzednio na godzinę 15 gotowość dywizji do walki, wymu
szona zresztą rozkazem gen. Bortnowskiego, nie została
dotrzymana. Dywizja miała nacierać dopiero wieczorem.
Ale wieczorem sytuacja uległa całkowitej zmianie. Jeszcze
rano gen. Bortnowski przystał na propozycję gen. Kutrzeby
i przejął dowództwo nad nacierającymi oddziałami. Pojechał
więc do gen. Knolla, by na miejscu zapoznać się z sytuacją.
Nie był z niej zadowolony, oceniał ją negatywnie i nie
wierzył, by mogła ulec poprawie.
Tymczasem bitwa ciągle trwała, toczono ją z coraz większą
zaciętością, ale widać już było, że dosięgła szczytu. Polacy
mocą trzymanej jeszcze w ręku inicjatywy dobywali ostatnich
sił dla osiągnięcia głównego jej celu.
25 dywizja piechoty gen. Altera wciąż jeszcze biła się
o folwark Wróblew i Solcę Wielką. I jedna, i druga miej
scowość były już w polskich rękach. Niemcy wydarli je
nocnym przeciwuderzeniem. Oddziały dywizji gen. Altera
podjęły więc walkę gwałtownym kontratakiem już o 3 rano.
Powiodło się i nieprzyjaciel musiał ustąpić ze stratami, wkrótce
jednak Niemcy ponownie odebrali obie miejscowości.
O świcie dywizja rozpoczęła natarcie na Ozorków i mias-
to-ogród - Sokolniki.
60 pułk piechoty kierował się na Ozorków. Musiał jednak
najpierw pokonać silny opór przeciwnika w folwarku. Walka
trwała tutaj nieprzerwanie przez kilka godzin i ciągle bez
rozstrzygnięcia. Po południu ppłk Frydrych jeszcze raz rzucił
swoje wykrwawione oddziały do ataku. Przeciwnik, wzięty
z dwóch stron, ustąpił tym razem ostatecznie nie tylko
z dotychczasowej linii obrony, ale także z Ozorkowa.
Sąsiedni, 56 pułk piechoty miał łatwiejsze zadanie. Dość
szybko złamał opór nieprzyjacielski i bataliony polskie wdarły
się do Sokolnik. Przed wieczorem patrole obu pułków polskich
dotarły do przedmieść Ozorkowa.
Sukces 25 dywizji piechoty gen. Altera był bardzo potrzebny
17 dywizji piechoty płk. Mozdyniewicza. Oskrzydlono bowiem
109
rejon Modlnej, o który już od wczesnego ranka toczyły ciężki
bój oddziały dywizji. Bataliony 70 i 69 pułków piechoty
podjęły walkę o las pod Borowcem i Modlną. Bez większego
trudu przepędzono Niemców z lasu, biorąc przy tym jeńców,
ale w Modlnej przeciwnik siedział mocno. Z zabudowań
probostwa w skrzydło II batalionu 69 pułku piechoty prażyły
ogniem karabiny maszynowe dwóch niemieckich czołgów
i jakiegoś oddziału piechoty.
Batalion polski musiał stanąć i szukać osłony przed groź
nym, zadającym dotkliwe straty ogniem. W porę pospieszyła
z pomocą 6 bateria 17 pułku artylerii kpt. Ludwika Głowac
kiego. Jej salwy były celne i porażony nimi przeciwnik rzucił
się szybko do odwrotu, pozostawiając na polu walki nie
zniszczone czołgi. Wkrótce zawtórowały baterii działa 3 dywiz
jonu 17 pułku artylerii lekkiej i cały dywizjon artylerii
ciężkiej. Lawina pocisków spadła na Modlną i pobliski las,
gdzie Niemcy próbowali jeszcze się bronić. Zaraz potem
wkroczyły do akcji dwa nowe polskie bataliony, które wtarg
nęły w obronę niemiecką i zmusiły jej załogę do odwrotu.
Piechota polska nie zwlekając, ruszyła w pościg za nimi i siłą
rozpędu zdobyła Modlną, a zaraz potem także drugą linię
obronną nieprzyjaciela. Pobity przeciwnik usiłował jeszcze
ratować sytuację i chciał zatrzymać natarcie silnym skoncen
trowanym ogniem aż trzech dywizjonów artylerii. Nie trafił
jednak i dziesiątki pocisków padły w próżnię.
17 dywizja piechoty święciła swoje zwycięstwo i przygoto
wywała się do decydującego natarcia na Stryjków. 14 dywizja
gen. Franciszka Włada biła się od rana z 10 niemiecką
dywizją piechoty 8 armii. Oddziały polskie zaatakowały obronę
nieprzyjacielską pod Pludwinami, ale wnet musiały zaniechać
natarcia napotkawszy gęstą zaporę ognia artyleryjskiego
i karabinów maszynowych.
Jak się okazało, oddziały niemieckiej dywizji były już
gotowe do przeciwuderzenia, bo gdy tylko natarcie polskie
utknęło, natychmiast ruszyły, uderzając w bok 55 pułku
110
piechoty i na jego tyły. Przez cały dzień toczono tutaj ciężki
bój, wydzierając sobie na przemian zdobyte przez przeciwnika
pozycje. Natarcie nieprzyjaciela odparto, ale oddziały wysu
nięte na linię Osie-Koźle musiały się wycofać pod Gozdów
i Wrzask, aby dołączyć do skrzydła sąsiedniego 58 pułku
i wypełnić powstałą tam lukę. Z tej linii dywizja nie ustąpiła
ani kroku, w nocy zaś podjąć musiała nowe natarcie dla
ostatecznego opanowania lasu pod Pludwinani. Stąd już rano
13 września gen. Wład zamierzał rzucić swoje oddziały do
generalnego natarcia na Stryków wspólnie z 4 dywizją piechoty
i Wielkopolską Brygadą Kawalerii, które miały wziąć Głowno.
Gen. Knoll wizytował dowództwo dywizji i całkowicie
zaakceptował jego zamiary zaczepne na dzień następny. Zaraz
jednak po odjeździe dowódcy grupy operacyjnej przybył
z rozkazem oficer łącznikowy. Wielkie i przykre zaskoczenie.
Dywizji kazano przerwać walkę, oderwać się od nieprzyjaciela
i wycofać na północny brzeg Bzury.
„...Przykry dla nas był fakt — wspomina oficer sztabu
dywizji, por. Jan Dynowski — że uzyskanego takim ciężkim
wysiłkiem powodzenia nie wykorzystują żadne własne oddziały
i że bez dalszej walki wyrzekamy się inicjatywy na rzecz
npla..."
19
.
Wszystkie dywizje i oddziały grupy operacyjnej gen. Knolla
otrzymały podobne rozkazy, wszędzie budziły zdumienie,
a nawet niedowierzanie.
Żołnierze przyjęli rozkazy o odwrocie nie przekonani
o słuszności decyzji. Nie mogli zrozumieć, dlaczego oni
— zwycięzcy spod Łęczycy, Piątku, Bielaw, Głowna i Łowicza
— muszą ustąpić pobitym Niemcom.
19
J. D y n o w s k i , Kronika działań 14 DP we wrześniu 1939 roku, MiD
WIH.
NIE BĘDZIE OFENSYWY SPRZYMIERZONYCH
Na wynik bitwy nad Bzurą czekano w Sztabie Naczelnego
Wodza z wielką niecierpliwością. Od jej pomyślnego zakoń
czenia zależała poprawa sytuacji na całym froncie. Armia
polska znalazła się bowiem w położeniu wręcz katastrofalnym.
Armia „Kraków" gen. Szyllinga, ciągle wyprzedzana przez
dywizje szybkie 14 armii niemieckiej, zagrażające jej tyłom
od południa, nie zdołała utworzyć obrony na Nidzie i Dunajcu
i wraz z sąsiednią armią „Karpaty" (później nazwaną „Mało
polska") gen. Kazimierza Fabrycego cofała się pospiesznie
nad San. Dywizje 14 niemieckiej armii gen. Wilhelma Lista
były jednak szybsze i w nocy z 9 na 10 września przekroczyły
tę rzekę, uniemożliwiając z góry zorganizowanie tam obrony.
Runęło także północne skrzydło frontu polskiego. Najpierw
dywizje 3 niemieckiej armii gen. Georga von Kiichlera
sforsowały Narew pod Różanem, później zaś XXI korpus gen.
Nicolausa von Falkenhorsta zaatakował Samodzielną Grupę
Operacyjną „Narew" gen. Młota-Fijałkowskiego pod Łomżą,
Nowogrodem i Wizna. 800-osobowa zaledwie załoga umoc
nionej pozycji pod Wizna, dowodzona przez młodego bohater
skiego kapitana Władysława Raginisa, odpierała ataki
10 niemieckiej dywizji pancernej i brygady fortecznej „Loet-
zen". Niemcy nie przeszli. Teraz dopiero dowódca Grupy
1
112
Armii „Północ" gen. Bock uznał, iż nadszedł właściwy czas,
by rzucić na szalę wydarzeń siły całego XIX korpusu pancer
nego. Gen. Guderian pchnął do natarcia na Wiznę jeszcze
dwie dywizje — pancerną i zmotoryzowaną. Przez dwa dni
opierali się Polacy kilkudziesięciokrotnej przewadze nie
przyjaciela.
Spod Wizny XIX korpus ruszył na Brześć nad Bugiem.
Utworzenie polskiego frontu obronnego w głębi kraju okazało
się więc w tej sytuacji niemożliwe.
Marszałek Rydz-Śmigły, na wieść o przerwaniu polskich
linii obronnych nad Wisłą, Narwią i Sanem i dotarciu
oddziałów 14 armii niemieckiej pod Lwów, podjął decyzję
dalszego odwrotu, upadła bowiem kolejna koncepcja obrony.
13 września wydał więc rozkaz szybkiego odwrotu wojsk na
tzw. przyczółek rumuński, na którym miano się bronić
w oczekiwaniu na ofensywę wojsk sojuszniczych na froncie
zachodnim. Ośrodki oporu w Warszawie, Modlinie, Lwowie
i na Wybrzeżu miały nadal trwać i walczyć w okrążeniu.
Wydane przez marszałka Śmigłego rozkazy okazały się
sprzeczne z decyzjami generała Stachiewicza, który przebywał
jeszcze w Warszawie. Szef Sztabu Naczelnego Wodza oceniał
bowiem, że obszar Warszawy i linia środkowej Wisły tworzą
nadal główną konstrukcję obrony i potraktował zwrot zaczepny
Kutrzeby jako możliwość wzmocnienia jej przez odciągnięcie
znad Wisły nieprzyjaciela. Jednocześnie obszar obrony War
szawy mógł stanowić wsparcie dla akcji ofensywnej, bazę do
której ściągać miały z jej zachodniego przedpola wojska
wycofujące się po bitwie. Miały one powiększyć jego moż
liwości operacyjne oraz oddziaływać aktywnie po liniach
wewnętrznych na obronę północnego skrzydła frontu, a także
środkowej Wisły. Tak skonstruowana teoretycznie koncepcja
planu zmierzała do stoczenia wielkiej bitwy w rejonie War
szawy, w której byłyby zaangażowane działające dotąd od
dzielnie zgrupowania polskie. Niestety, plan generała Stachie
wicza pozostał tylko w sferze rozważań teoretycznych.
113
Niemcy mogli chwalić się spektakularnym sukcesem, co też
czynili, wykorzystując szeroko propagandę wojenną do celów
politycznych. Wbrew pozorom, rozwój wydarzeń nie skłaniał
do wielkiego optymizmu i wymagał korekt zarówno militar
nych, jak i politycznych. W pierwszym rzędzie konieczna była
korekta dotychczasowych dyrektyw i rozkazów wobec oczy
wistego faktu, że w toku kończącej się już operacji na
zachodnich obszarach Polski, zwłaszcza w wielkim łuku
Wisły — nie zdołano zniszczyć głównych zgrupowań polskich
sił zbrojnych. Dowództwo Grupy Armii „Południe", oceniając
przeciwnika w meldunku do Naczelnego Dowództwa Wojsk
Lądowych, informowało, że „nacierające armie aż do nocy
znajdowały się w walkach przeciwko cofającemu się generalnie
nieprzyjacielowi, ale stawiającemu jeszcze w wielu miejscach
zacięty opór siłami ariergard i ubezpieczeń skrzydłowych".
Wiedziano już o wtargnięciu 4 DPanc. na Ochotę w War
szawie i uważano, że zdobycie całego miasta jest już
przesądzone.
Dowództwo GA „Południe" przedstawiło w związku z tym
do zatwierdzenia Naczelnemu Dowództwu Wojsk Lądowych
zamiar przegrupowania wojsk i koncentracji wysiłku natarcia.
„Zamierza się stworzyć silne południowe skrzydło złożone
z dwóch armii do kontynuowania ofensywy na wschód od
Wisły. Punkt ciężkości Puławy-Dęblin. Kierunek natarcia obu
armii na wschód od Wisły [Chełm-Lublin albo Tarno-
pol-Kowel] zależy od zamiaru operacyjnego dowódcy wojsk
lądowych.
Dowódca wojsk lądowych, gen. Brauchitsch, był przeciwny
tym zamiarom z uwagi na czynnik czasu. Chociaż przyznawał,
że przyjęcie tej koncepcji stwarza gwarancję cał
kowitego zniszczenia przeciwnika, to jednak obawiał się
ryzyka przetrzymywania zbyt długo głównych sił w Polsce ze
względu na istniejący stan wojny z mocarstwami zachodnimi.
Hitler nie mając pewności, czy Francja i Wielka Brytania
— Bzura 1939
114
nadal zachowają postawę bierną, uznał za konieczne zwolnienie
z frontu polskiego możliwie najwięcej oddziałów i przerzucenie
ich na front zachodni, nawet za cenę rezygnacji z opanowania
całej Polski. Był to jeden z zasadniczych powodów przyjazdu
Hitlera na front w Polsce. Przyleciał samolotem spod Opola
na lotnisko pod Kielcami, skąd samochodem udał się do
dowództwa GA „Południe", które stacjonowało w miejscowo
ści Końskie.
Prawdopodobnie gen. Brauchitsch po konsultacji z Hitlerem
podczas jego pobytu pod Opolem wiedział już, że obawy
Hitlera wzbudza stanowisko Sowietów. Kiedy bowiem do
wiadomości Mołotowa dotarło dementi w sprawie niemiec
kiego komunikatu o zdobyciu przez Niemców Warszawy, ten
odstąpił od obietnicy z 9 września, że sowiecka akcja wojskowa
nastąpi w ciągu najbliższych kilku dni i powiadomił am
basadora Rzeszy, że nie będzie ona możliwa przed upływem
dwóch do trzech tygodni niezbędnych na przygotowania.
Teraz mogły nastąpić komplikacje szkodzące toczącej się
na razie bez większych przeszkód kampanii przeciwko Polsce.
Kierownictwo Rzeszy stanęło ponownie wobec poważnego
ryzyka rozdwojenia wysiłku militarnego na dwa fronty. W razie
czynnego wystąpienia sojuszników Polski na froncie zachod
nim cel strategiczny „Fali Weiss" — zniszczenie głównych sił
polskich — stawał się wątpliwy. Ale zdarzyć się mogło
jeszcze coś gorszego. Stalin i Mołotow, zdeprymowani brakiem
rozstrzygającego sukcesu niemieckiego, mogliby w ogóle
odstąpić od zamiaru zbrojnej interwencji w Polsce. Takiego
wariantu rozwoju wydarzeń Hitler nie wykluczał.
Sytuacja militarna Polski nie rokowała jednak nadziei na
jakąś znaczącą poprawę. 12 września marsz. Smigły-Rydz
stanął we Włodzimierzu Wołyńskim. Już jednak w nocy z 13
na 14 września Kwatera Główna musiała Włodzimierz opuścić
i kierować się za Dniestr. Po jednodniowym postoju w Mły-
nowie, marszałek wraz z Kwaterą Główną stanął 15 września
w Kołomyi. Za Dniestr ewakuował się również prezydent
115
Rzeczypospolitej oraz rząd wraz z ministrem spraw zagranicz
nych i korpusem dyplomatycznym. W Krzemieńcu, dokąd
marszałek przybył 14 września rano, czekał nań list Naczelnego
Wodza armii francuskiej. Bez udziału szefa misji, bo on tylko
posiadał klucz szyfrowy, nikt nie mógł odczytać listu. Gen.
Faury nie ujawnił Śmigłemu jego treści, gdy ten podejmował
decyzję obrony za wszelką cenę, by dochować wiary sojuszowi
z Francją. Gen. Faury wspomina:
„Okoliczności pozwoliły na zachowanie przy sobie tych
ambarasujących wyjaśnień, musiałbym się rumienić ze wstydu,
gdybym musiał przekazać je wodzowi, który wśród klęski
zachował jeszcze wiarę w sprzymierzeńców".
Po przybyciu do Kołomyi cała uwaga marszałka Smigłego-
-Rydza i jego sztabu koncentrowała się na przygotowaniach
do obrony przyczółka rumuńskiego. Marszałek nadal oczekiwał
wykonania przez sprzymierzonych postanowień porozumienia
sojuszniczego i wierzył, że ofensywa na Zachodzie ruszy.
Podtrzymywał go zresztą w tym przekonaniu szef francuskiej
misji wojskowej, gen. Faury. Jednak ani marszałek, ani nikt
z jego otoczenia wraz z oficerami obu sojuszniczych misji
wojskowych i przedstawicielstw dyplomatycznych nie wie
dzieli, że 12 września sprzymierzeńcy zdecydowali ostatecznie
ofensywy na froncie zachodnim nie podejmować.
Z wojskowego punktu widzenia powstrzymanie działań
zaczepnych na froncie zachodnim w chwili, kiedy 200-tysię-
czne zgrupowanie wojsk polskich w bitwie nad Bzurą osiąga
powodzenie, zmuszając przeciwnika do obrony w newralgicz
nym, tak co do czasu jak i miejsca, szczycie rozwoju
niemieckiej ofensywy w Polsce, można było nazwać błędem
szkolnym. Nie ma powodu, by sądzić, że mogło go popełnić
kierownictwo polityczno-wojskowe tak wysokiej rangi bez
uciekania się do jakiejś innej wyższej racji o znaczeniu
strategicznym.
Pomijano milczeniem cały kontekst polityki Stalina i jej
wpływ na rozwój wydarzeń, szczególnie w aspekcie decyzji
116
wojskowych. Znajduje to pełne uzasadnienie dla postawienia
hipotezy, że stanowisko Związku Sowieckiego wpływało ha
mująco na aktywne zaangażowanie się państw zachodnich na
rzecz współdziałania militarnego z Polską.
Tymczasem na przyczółku rumuńskim Naczelne Dowódz
two dysponowało na razie tylko słabymi siłami grupy gen.
bryg. Stefana Dembińskiego. Do 15 września generał sfor
mował nieźle prezentujące się pod względem organizacyjnym
trzy pułki piechoty.
Ostatecznie główne siły grupy „Stryj" gen. Dembińskiego
w składzie sześciu batalionów stanęły do obrony węzła
drogowego w Stryju i na północ od miasta po ujście rzeki
Stryj do Dniestru, na nieproporcjonalnie rozległym w stosunku
do posiadanych sił, ponad 80-kilometrowym, odcinku obron
nym. Na pozostałym, ponad 200-kilometrowym odcinku nad
Stryjem bronić się miały dalsze cztery bataliony.
Na wschodnim skrzydle obrony przyczółka sytuacja była
jeszcze gorsza. Do połowy września nad Dniestrem nie było
sił niezbędnych nawet do dozorowania rzeki.
14 września gen. bryg. Władysław Langner, na rozkaz
Naczelnego Wodza, wraz ze swoim zastępcą, gen. bryg.
Maksymilianem Milanem-Kamskim, przystąpił do organizo
wania obrony nad Dniestrem. W skład powołanej grupy
„Dniestr" miały wejść ośrodki zapasowe przemyskiego DOK
oraz ośrodki zapasowe lwowskiego DOK, a także wycofane
z obszaru DOK V. Otrzymały one rozkazy do wycofania się
za Dniestr, gdzie miano je przeformować w oddziały. Pierwsze
spośród ewakuowanych dotrzeć mogły na przedmoście nie
wcześniej niż 16 września, a ostatnie dopiero 21 września. Nie
zapowiadało to możliwości w miarę szybkiego sformowania
grupy „Dniestr". Należało przy tym uwzględnić, że prze
grupowanie oddziałów i ich koncentracja na obszarze przed-
mościa dokonywać się miały wśród aktywizującej się części
nacjonalistycznie nastawionej mniejszości ukraińskiej. Wobec
wyraźnych oznak zbliżającej się klęski wojennej oraz rozkładu
117
aparatu administracyjnego niektóre środowiska ukraińskie
uległy wrogim Polsce nastrojom, które inspirowała Abwehra
i hitlerowska piąta kolumna.
Sytuacja na przedmościu rumuńskim wymagała radykalnej
poprawy zarówno w zakresie organizacyjnym, jak i taktycz
no-operacyjnym, jeżeli obszar ten miał odegrać rolę, jaką mu
wyznaczono. Brakowało zaś nadal konkretnych sił i od
powiednich środków do walki. Tymczasem dywizje ze zgru
powania gen. Sosnkowskiego nadal nie nadchodziły. Do
Naczelnego Dowództwa dotarła natomiast 16 września wiado
mość o walkach z Niemcami na dalekim, zachodnim przedpolu
Lwowa. Był to zwycięski bój słabej już wówczas 11 KDP
w rejonie Jaworowa ze zmotoryzowanym pułkiem SS-Leib-
standarte „Germania". Z jednej strony była to wiadomość
optymistyczna, bo rozpraszała w środowisku oficerów Sztabu
i Naczelnego Wodza nastroje częściowej rezygnacji i upadku
ducha, z drugiej jednak strony była to informacja hiobowa.
Potwierdzała ona obawy, że gen. Sosnkowski nie maszeruje
na przedmoście, lecz przebija się do Lwowa. Znaczenie tego
faktu, z operacyjnego punktu widzenia, oznaczało zbliżającą
się klęskę.
Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
W ambasadzie polskiej już od kilku dni śledzono z dużym
niepokojem niekorzystny dla Polski rozwój wydarzeń. W „Praw
dzie" i „Izwiestiach" ostro krytykowano polską politykę
narodowościową wobec mniejszości ukraińskiej i białoruskiej.
Radio informowało o rzekomych naruszeniach granicy sowiec
kiej przez polskie lotnictwo. Uzupełniały zaś to wszystko
informacje o postępującej mobilizacji Armii Czerwonej.
14 września Associated Press donosiła:
„Na horyzoncie Europy Wschodniej rysuje się coraz wyraź
niej i groźniej cień rosyjskiej interwencji. Kiedy żądne
zdobyczy terytorialnych państwo trzyma w pogotowiu swoje
armie, Moskwa nie myśli krępować się, wymyśla incydenty
graniczne, acz czyni to niezbyt subtelnie. Sądząc po relacjach
118
rozpowszechnianych przez oficjalną agencję TASS, należałoby
przyjąć, że polskie siły powietrzne wystartowały całymi
eskadrami, aby sprowokować na granicy sowieckiej całe serie
incydentów i zaciemnić pokojowe sowieckie niebo. Skoro
źródła niemieckie podały kilka dni temu, że polskie siły
powietrzne zostały, poza nielicznymi wyjątkami, zniszczone,
i skoro rozumie się samo przez się, iż Polacy potrzebują
wszystkich pozostałych samolotów na froncie, nietrudno
zrymować w całości trywialne manewry sowieckich służb
informacyjnych. Czerwone wojska są gotowe do skoku na
Polskę, zaś pretekst, który miałby to uzasadnić, nie odgrywa
w prostackim sumieniu sowieckich władców żadnej roli..."
To najgorsze dla Polski miało dopiero nadejść.
BEZ SZANSY NA ZWYCIĘSTWO
Do Sztabu Naczelnego Wodza nie nadchodziły nadal od
generała Kutrzeby żadne wiadomości.
Tymczasem w sztabie armii „Poznań", po objęciu dowódz
twa przez generała Bortnowskiego nad zgrupowaniem wojsk
nacierających, przygotowano już rozkazy do dalszego natarcia
na Stryków i Głowno. Generał Kutrzeba ważył jeszcze dopiero
co podjętą decyzję i wahał się niezdecydowany, chociaż
kurierzy już czekali na rozkazy.
Wezwał szefa sztabu, pułkownika Lityńskiego, aby omówić
z nim sytuację.
— Nacieramy za szeroko — powiódł palcem po niebieskich
kreskach na mapie, oznaczających dywizje generałów Knolla
i Bołtucia.
— I za daleko od Warszawy — dodał po chwili namysłu.
— Jeżeli to natarcie nie powiedzie się, czeka nas katastrofa.
To duże ryzyko. Gdyby tak przegrupować się i uderzyć
mocniej w rejonie Łowicza — mówił, oczekując reakcji
pułkownika.
Ten jednak milczał, podążając naprędce myślą za sugestią
generała.
— Knolla wycofać i pchnąć na Sochaczew, niech tam
próbuje otworzyć drogę — ciągnął dalej Kutrzeba, rozwijając
hipotezę korekty dotychczasowego planu bitwy.
120
— To jeszcze większe ryzyko — przerwał Lityński. — Za
mało o nich wiemy — wskazał na czerwone strzałki niemiec
kich dywizji. — W takiej sytuacji generał Faury był zawsze
zwolennikiem prowadzenia natarcia w nie zmienionym ugru
powaniu — continuer — dodał ulubione słowo starego
Francuza, dyrektora nauk Wyższej Szkoły Wojennej.
Kutrzeba zamyślił się.
W tej chwili wszedł oficer sztabu i wręczył generałowi list.
Lityński obserwując twarz czytającego, dostrzegł na niej duże
poruszenie.
Był to list od generała Bortnowskiego, który donosił, że po
zapoznaniu się z sytuacją w oddziałach, którymi miał dowo
dzić, doszedł do wniosku, iż nie powinien objąć powierzonego
mu dowództwa.
„... Nie chcę generałowi Knollowi odbierać chwały zdobycia
Łodzi. Rozumiem, że chcesz mi dać odpowiednie mojej
szarży dowodzenie, ale tym nie musisz się krępować. Trudności
jednak sprawiać ci nie chcę, i jeżeli będziesz nalegał, to
dowództwo nad bitwą obejmę..." '.
Generał Kutrzeba bez słowa wyjechał natychmiast do
dowództwa armii „Pomorze". Rozmowa generałów w Łęku
odbyła się bez świadków. Wiadomo jednak, że sugestie
generała Bortnowskiego, który bardzo negatywnie ocenił
sytuację i położenie wojsk Knolla, wzięły górę i zachwiały
ostatecznie wiarę generała Kutrzeby w celowość dalszego
natarcia na Stryków, nawet z ograniczonym celem wzięcia
Głowna.
Generał Bortnowski wyolbrzymiał niebezpieczeństwo wy
nikające z faktu otwartych skrzydeł wojsk Knolla. Szczególnie
groźnie oceniał sytuację na wschodnim skrzydle, gdzie dotąd
— mimo ponaglających rozkazów — dywizja pułkownika
Mysłowskiego nie nacierała na Głowno.
Generał Kutrzeba miał jeszcze nadzieję, że gdzieś w rejonie
Skierniewic bije się armia „Łódź" i wiąże jakąś część
' T. K u t r z e b a, Bitwa nad Bzura^ wyd. II, Warszawa 1958, s. 118.
121
przeciwnika. Ale gdy do sztabu armii „Pomorze" dotarła
wiadomość, że oddziały tej armii kierują się do Modlina,
rozwiały się wiązane z tym nadzieje. Armia „Łódź" z pomocą
przyjść nie mogła.
Po wycofaniu się w nocy z 5 na 6 września z pozycji nad
środkową Wartą i Widawką armia „Łódź" kierowała się
zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza na przeprawy wiślane
pod Górą Kalwarią i Otwockiem. Nie powiodły się wszelkie
wysiłki podejmowane w celu nawiązania z nią łączności
i wykorzystania jej sił do wspólnego działania z armiami
„Poznań" i „Pomorze".
9 września 1939 roku około godziny 18 dowódca armii
„Łódź", gen. bryg. Wiktor Thommee, zarządził odprawę.
— Kraków, Kielce, Radom i Łódź są już zajęte przez
nieprzyjaciela — mówił generał. — Pancerne oddziały nie
mieckie dotarły pod Warszawę. Jesteśmy okrążeni. W tej
sytuacji otworzenie drogi na Warszawę staje się koniecznością.
Będziemy się przebijać.
2 DP miała tam podążać przez Wiskitki, Błonie i Ołtarzew,
28 DP przez Żyrardów, Grodzisk i Pruszków, 30 DP przez
Puszczę Mariańską, Mszczonów i Nadarzyn. Podczas marszu
dywizji polskich doszło do wielu zaciętych bojów z oddziałami
8 i 10 armii hitlerowskiej.
10 września stwierdzono obecność Niemców w Mszczonowie.
Dowódca 30 dywizji piechoty, gen. Leopold Cehak, postanowił
więc przebić się przez miasteczko siłą. W natarciu obok 30 DP
miał wziąć udział również 31 sieradzki pułk piechoty z 10 DP,
dowodzony przez ppłk. Wincentego Wnuka. 31 pułk piechoty,
nie czekając jednak na połączenie się z 30 DP, sam uderzył na
Niemców, którzy należeli do XI korpusu.
Atak naszych oddziałów rozpoczął się 11 września około
godziny 4 nad ranem. Zaskoczeni hitlerowcy rzucili się do broni,
ale artyleria polska uniemożliwiła im zorganizowany opór. Po
krótkiej walce ulicznej nasi żołnierze opanowali miasteczko,
niszcząc 16 niemieckich czołgów i samochodów ciężarowych.
122
2 dywizja piechoty pod dowództwem płk. dypl. Antoniego
Staicha stoczyła swój największy bój pod Błoniem. 11 września
około godziny 22 maszerujący na czele kolumny dywizji
4 pułk piechoty płk. Bronisława Laliczyńskiego napotkał
w Błoniu opór oddziałów niemieckich. Po krótkim starciu
Polacy wtargnęli do miasta, wyrzucając stamtąd nieprzyjaciela.
Maszerując wciąż na czele dywizji, około północy pułk
natknął się ponownie na obronę hitlerowców w Swięcicach.
Tym razem były to doborowe oddziały SS Leibstandarte
„Adolf Hitler". Mimo szczególnie uporczywej obrony hit
lerowców nasze oddziały zdobyły Swięcice i ruszyły w ślad
za wycofującym się przeciwnikiem.
Kolumny 28 DP, dowodzonej przez płk. Stefana Bronow-
skiego, ruszyły 10 września na obleganą przez Niemców
Warszawę. W straży przedniej szedł 36 pułk piechoty Legii
Akademickiej z Warszawy, najsilniejszy liczebnie, mający
jeszcze około 1000 żołnierzy, dowodzony przez ppłk. Karola
Ziemskiego.
12 września o świcie pułk napotkał pod Brwinowem opór
niemiecki. Uderzył wkrótce, mimo ognia karabinów maszyno
wych ze stacji kolejowej. Reakcją Niemców była ucieczka.
Brwinów był wolny.
Ożyły nagle zabudowania wschodniego Brwinowa. Zza
domów, parkanów i ogrodów wyskakiwali piechurzy i sprawnie
formowali bojowe tyraliery. Przed nimi, w oddalonych o kil
kaset metrów miejscowościach Otrębusy i Kanie, pociski
28 pułku artylerii rwały w górę fontanny ziemi. Niemcy
odpowiedzieli ogniem, tworząc tak potężną zaporę, iż zdawało
się, że przejście przez nią oznacza niechybną śmierć.
Kiedy rozwiał się dym niemieckiej nawały ogniowej,
dowódca 36 pułku piechoty dostrzegł, że tyralierzy I i II
batalionów majorów Germana Piekarniaka i Władysława
Kuleszy, chociaż mocno przerzedzone, wciąż atakują. Odległe
„hura" oznajmiało wreszcie, że piechota wykonała atak na
pozycje Niemców.
123
Kanie i Otrębusy zdobyto.
Bataliony zajęły podstawy wyjściowe do natarcia na Hele-
nów. Ale teraz każda próba ruszenia naprzód kończyła się
niepowodzeniem. Jedna z kompanii II batalionu dotarła do
zachodniej części miejscowości, ale tu zaległa w nawale
ognia. Poderwał ją ponownie do ataku dowódca kompanii,
kpt. Adam Zachuta, jednak ciężko ranny w pierś i rękę padł,
a żołnierze znów przywarli do ziemi. Dowództwo kompanii
objął ppor. Jerzy Jędrzejewski. Własnym przykładem chciał
porwać kompanię do walki. Z okrzykiem: „Jeszcze Polska nie
zginęła" — padł trafiony serią karabinu maszynowego.
Dalsze natarcie było niemożliwe. Bataliony zaległy. Przerwa
w walce trwała jednak krótko, ponieważ Niemcy przeszli do
kontrataków. Z Helenowa wyszedł kontratak piechoty, wsparty
10 czołgami. Hitlerowcy nacierali ostrożnie, artyleria ich
kładła potężne nawały ogniowe na polskie stanowiska. Ar
tyleria własna odpowiadała coraz rzadziej — kończyła się
amunicja. Linia piechoty polskiej jakby zamarła. Czekała, aż
hitlerowcy podejdą bliżej. Wreszcie z odległości skutecznego
strzału otworzyły ogień działka przeciwpancerne. Pierwszy,
drugi, trzeci... rozległy się metaliczne wybuchy odpalanych
pocisków. Znieruchomiały pierwsze czołgi. Ze skrzydeł i od
czoła odezwały się karabiny maszynowe. W ogniu tym
piechota niemiecka zaległa. Wkrótce podniosła się znów
i padła, przyciśnięta ogniem obrony.
Straty polskie rosły jednak szybko. Przeszło 100 zabitych
żołnierzy zasłało pola pod Brwinowem, dziesiątki rannych
wymagały opatrunków i ewakuacji. Dziewczęta brwinowskie
z narażeniem życia niosły im pomoc pod ogniem nie
przyjaciela.
Walka trwała do zmroku, bo dopiero wtedy oddziały mogły
oderwać się od przeciwnika i wycofać.
Pomimo niewątpliwych lokalnych sukcesów armii „Łódź"
brakło jej sił na przerwanie pierścienia oblegających War
szawę wojsk niemieckich. 13 września gen. Thommee
124
wydał więc rozkaz marszu do twierdzy Modlin, nie zajętej
jeszcze przez Niemców.
Coraz mniej było również nadziei na współdziałanie gar
nizonu warszawskiego z wojskami zgrupowania gen. Kutrzeby.
Dowódca armii „Warszawa" gen. Rómmel otrzymał 11 wrześ
nia depeszę od gen. Kutrzeby, nadaną tzw. klerem: „Proszę
pana z wąsikiem o wiązanie nieprzyjaciela. Podać położenie
lotnikiem. Kolega spod Kijowa"
2
.
Odpowiedź przyszła nazajutrz. Gen. Rómmel zapewniał
Kutrzebę, że: „Wszystko dobrze. Gdzie jesteście. My chcemy
jutro atakować, aby was odciążyć"
3
.
Mimo to gen. Kutrzeba, jak się wydaje, nie liczył na
pomoc garnizonu warszawskiego. Czy był to sąd racjonalny
oparty na nieznanych nam dowodach, czy może tylko
intuicja doświadczonego operatora? Nie wiadomo. W każ
dym razie sceptycyzm gen. Kutrzeby okazał się, niestety,
uzasadniony.
Tego samego dnia, 12 września, dowódca armii „Warszawa"
podpisał ogólny rozkaz operacyjny do natarcia: „W obszarze
Łowicza wielka bitwa. Nieprzyjaciel ściąga tam siły swe
z rejonu Warszawy. Z drugiej strony nieprzyjaciel, który
przekroczył Bug, spycha armię gen. Przedrzymirskiego na
południe i zagraża pośrednio obszarowi Warszawy... O świcie
13 września chcę uderzyć wszystkimi siłami, które mogę
uruchomić, z obszaru Warszawy zbieżnie w ogólnym kierunku
na Węgrów, by odciążyć armię gen. Przedrzymirskiego
i uczynić ją zdolną do podjęcia działań zaczepnych..."
4
.
Mimo uzasadnionego sprzeciwu niektórych oficerów sztabu
armii „Warszawa" działanie zaczepne na Węgrów podjęto, ale
nie przyniosło ono żadnych pozytywnych skutków.
2
Pan z wąsikiem — gen. Rómmel, kolega spod Kijowa — gen. Kutrzeba.
Telegram dowódcy armii „Poznań" do dowódcy armii „Warszawa", w: Wojna
obronna Polski. Wybór źródeł,
dok. nr 342, s. 703.
3
Tamże,
dok. nr 375, s. 752.
4
Tamże,
dok. nr 378, s. 753-754.
125
Pod koniec 12 września gen. Kutrzeba zmienił dotych
czasowy plan bitwy. Postanowił przerwać natarcie na Stryków,
wycofać grupę gen. Knolla za Bzurę, a następnie przegrupować
ją do uderzenia na Sochaczew, aby tam otworzyć drogę na
Warszawę.
Do osłony tego przegrupowania i uderzenia na Sochaczew
oraz natarcia z Łowicza na Skierniewice wprowadzono dywizje
z armii „Pomorze". Nie wykorzystano zatem, jak pierwotnie
przewidywano, uderzenia armii „Poznań" w celu zabezpiecze
nia odwrotu armii „Pomorze" do Warszawy, lecz uwikłano ją
w bitwę w rej. Łowicza. Teraz jej działania zaczepne tworzyć
miały osłonę armii „Poznań" podejmującej próbę przebicia
drogi na najkrótszym kierunku do celu. Konsekwencją tych
skomplikowanych manewrów było związanie z nieprzyjacielem
niemal całości sił obu armii i znaczne opóźnienie wykonania
zasadniczego celu działań, tj. odwrotu do Warszawy.
*
Przez pierwsze dwa dni bitwy nad Bzurą stolica była
w niebezpieczeństwie. Odpierała ataki niemieckiej 4 dywizji
pancernej.
8 września przed południem wyszły ponownie z Warszawy
pancerne podjazdy rozpoznawcze. Dwa plutony czołgów kompa
nii tankietek kpt. Graziuka ruszyły pod Mszczonów i Pruszków.
Niemcy byli już rzeczywiście blisko. W Raszynie i pod
Pruszkowem doszło do krótkiego, lecz gwałtownego starcia.
Po południu 4 DPanc. zajęła Okęcie i Włochy, a 1 DPanc.
podeszła pod Górę Kalwarię. Wkrótce potem czołgi dywizji
Reinhardta rozlazły się po przedpolu Szczęśliwie, Rakowa
i Służewca, a rozpoznanie pancerne, kilka czołgów, ruszyło
aleją Krakowską ku Grójeckiej.
Wspomina gen. Reinhardt:
„... Niezwykłe napięcie panowało w dywizji. We wszystkich
oczach panowała duma, radość przeżycia doniosłej chwili
wkraczania do stolicy nieprzyjaciela już w ósmym dniu wojny
(...). Zupełnie niespodziewanie straż przednia natrafiła na bardzo
silny ogień karabinowy i karabinów maszynowych ze skraju
miasta, z lotniska mokotowskiego i z rejonu na zachód od niego
oraz z ogrodów na Ochocie (...). Całkiem inaczej wyobrażali
sobie to przyjęcie upojeni zwycięstwem żołnierze..."
Ogień otworzono, gdy Niemcy znaleźli się na wysokości
ogródków szczęśliwickich. Strzelano szybko z kilku dział
polowych i przeciwpancernych, które stanęły w ugrupowaniu
batalionów 40 i 41 pp. Zaskoczony przeciwnik zareagował
jednak natychmiast schodząc z szosy i linii ognia polskiej
artylerii. Niemcy próbowali teraz przedostać się na Czyste, ale
i tutaj natknęli się na zorganizowany ogień przeciwpancerny.
Straciwszy 4 czołgi, przerwali rozpoznanie i wycofali się
w kierunku Raszyna.
W Raszynie znalazła się w ich rękach rozgłośnia radiowa
Warszawa I. Na szczęście została dzień wcześniej zniszczona
przez polskich radiowców.
Zatrzymajmy się przez chwilę przy opowiadaniu uczestnika
ochotniczego patrolu, Stanisława Ochmana, przypadkowego
obserwatora pierwszego starcia z niemiecką dywizją pancerną:
„... Zaczęło się już ściemniać, gdy zauważyłem przemyka
jącego się wśród krzewów i ogrodów człowieka. Był wyraźnie
zdenerwowany i rozglądał się niepewnie po pustym terenie.
Zaczaiłem się na niego i gdy się zbliżył, krzyknąłem: «Stój,
bo strzelam. Kto idzie?». Na to mężczyzna zatrzymał się,
podniósł ręce do góry i odpowiedział «Niemiec». Przez
moment trwało u mnie coś w rodzaju zamroczenia. Nie do
uwierzenia było, żeby dywersant przyznawał się do swojej
narodowości. Po sprawdzeniu dokumentów okazało się, że był
to monter z radiostacji w Raszynie, uchodzący stamtąd.
Nazywał się Niemiec. Raszyn był już opanowany przez
Niemców i zatrzymany człowiek opowiadał nam jakieś dra
matyczne i wstrząsające szczegóły. Po tylu latach niewiele
pamiętam. Utkwiło mi tylko w pamięci, że powodem do
127
wystąpień furii niemieckiej były zniszczone przez personel
polski lampy nadawcze. Wszystkich pracowników aresztowano,
dwóm tylko udało się jakoś zbiec. Zbiegły monter był przerażo
ny i upokorzony. W dość szybkim czasie po odejściu montera
szosą krakowską w kierunku Ochoty przeleciały z hałasem trzy
ciężkie czołgi niemieckie. Natychmiast potem odezwała się
strzelanina z działek i broni maszynowej. Broniono już wejścia
do miasta. Wkrótce potem szosą obok ogrodów, prostopadle do
szosy krakowskiej pędził samochód — łazik. Prowadził go na
złamanie karku szofer, obok niego siedział pułkownik. Chciałem
ich uprzedzić o niebezpieczeństwie stojących na szosie czołgów,
usiłowałem zatrzymać samochód, by złożyć meldunek. Żołnierz
nie zatrzymał się, skręcił tylko ryzykownie w bok, by ominąć
mnie stojącego na drodze i pomknął dalej...
...Oficerem, który mnie wyminął, był ppłk Józef Kalandyk,
dowódca 40 pp oraz dowódca obrony w tym rejonie. Spieszył się
na zagrożony odcinek. Wszystkie trzy czołgi zostały spalone..."
Wieczorem radio berlińskie podało komunikat o zdobyciu
Warszawy. Suchy, lecz prawdziwy meldunek szefa sztabu
10 Armii, generała Paulusa, do dowództwa GA „Południe"
informował:
„... Na południowe i zachodnie skraje Warszawy został
położony silny ogień artylerii polskiej, w związku z tym
natarcie 16 korpusu armijnego może być dalej prowadzone
dopiero po dokonanym przygotowaniu artyleryjskim..."
Zaczynał się bój o Warszawę. Zapoczątkował on drugą fazę
działań wojennych na froncie wschodnim. Oczekiwania do
wództwa polskiego, że w tej fazie działania odciążające na
froncie zachodnim zaznaczą się odczuwalnie. Jak wiemy, nie
zostały spełnione przez obu sojuszników Polski. Od tej chwili
słowo „Warszawa" nie będzie schodziło z taśm dalekopisów
i kart operacyjnych rozkazów. Poddanie miasta wyznaczy
w rzeczywistości kres polskiego oporu.
„... Panie generale, najważniejszą teraz rzeczą utrzymanie
rejonu Warszawy, do chwili rozstrzygnięcia bitwy na zachodnim
128
przedpolu Warszawy. Dalsza północ (jednostki — T. J.)
Młota ma dużo przestrzeni za sobą i cofanie się nie odgrywa
tak ważnej, jak rejon warszawski. Dlatego bliższe siły
tego rejonu i Przedrzymirskiego, i Młota — szczególnie
kawaleria, która może przytrzymać jednostkę pancerną i ha
mować ją — powinny wszystko zrobić, by jak najdłużej
utrzymać rejon Warszawy. Modlin trzymać bez przyczółka,
ewentualnie na Wiśle i Narwi..."
Tę oto rozmowę przeprowadził o godzinie 21.00, 7 września
marsz. Śmigły-Rydz ze swojej kwatery w Brześciu n. Bugiem
z szefem swego sztabu w Warszawie, gen. Stachiewiczem.
Odbyła się ona po przełamaniu przez Niemców polskiej
obrony nad Narwią i zagrożeniu północno-wschodniej części
obszaru Warszawy.
W kontekście obu niemieckich komunikatów pozostaje
niewyjaśniona sprawa motywów nadania fałszywej informacji
radiowej. Meldunek Paulusa dowodził, że omyłka była tu
wykluczona, a szybkie postępy Wehrmachtu nie wymagały
uciekania się do takich chwytów propagandowych. Komunikat
o zdobyciu stolicy Polski adresowany był do Mołotowa
i służyć miał przyśpieszeniu decyzji wkroczenia Chłopsko-
-Robotniczej Armii Czerwonej na wschodnie terytorium
naszego kraju. 9 września Mołotow zawiadomił Schulenburga,
że radzieckie wystąpienie zbrojne nastąpi w ciągu najbliższych
kilku dni.
Kiedy jednak do wiadomości Mołotowa dotarło dementi
w sprawie niemieckiego komunikatu o zdobyciu przez Niem
ców Warszawy, ten odstąpił od wcześniejszej obietnicy
i powiadomił ambasadora Rzeszy, że sowiecka akcja wojskowa
nie będzie możliwa przed upływem dwóch do trzech tygodni
niezbędnych, jak to określił, na przygotowania.
Teraz mogły nastąpić komplikacje niesprzyjające tworzącej
się na razie, bez większych przeszkód, kampanii przeciwko
Polsce. Kierownictwo Rzeszy stanęło ponownie wobec poważ
nego ryzyka, rozdwojenia wysiłku militarnego na dwa fronty.
129
W razie czynnego wystąpienia sojuszników Polski na froncie
zachodnim cel strategiczny „Fali Weiss" — zniszczenie
głównych sił polskich — stawał pod znakiem zapytania. Ale
zdarzyć się mogło coś gorszego. Stalin i Mołotow, zde
prymowani brakiem rozstrzygającego sukcesu sojusznika,
mogliby w ogóle odstąpić od zamiaru przyjścia mu ze
zbrojną pomocą.
Takiego wariantu wydarzeń Hitler nie wykluczał. W tym
czasie bowiem przywódca Rzeszy zażądał informacji w szta
bie Naczelnego Dowódcy Wojsk Lądowych o symptoma
tycznej wymowie:
„... Na jakiej możliwie najkrótszej pozycji można ubez
pieczyć się jak najmniejszymi siłami przeciw pozostałemu
obszarowi polskiemu w wypadku, jeśliby reszta wschodniej
Polski nie miała być przez nas obsadzona?..."
Złamanie oporu w Warszawie i opanowanie miasta miało
znaczenie zasadnicze, a jego wykonanie wymagało nowych
decyzji, przede wszystkim organizacyjnych. 9 września dowód
ca GA „Południe" Rundstedt depeszował do dowódcy 8 Armii
Blaskowitza:
„...8 Armia swoje stanowisko dowodzenia ma przesunąć tak
dalece, aby mogła przejąć jednolite dowodzenie w walce
o Warszawę i w celu zniszczenia przeciwnika znajdującego
się między Warszawą i Skierniewicami oraz wycofującego się
na północ od Sochaczewa w kierunku Warszawa-Modlin.
16 KA i 11 KA będą podporządkowane 8 Armii, jak tylko
zostaną stworzone powyższe podstawy dla jednolitego dowo
dzenia..."
Nazajutrz po pierwszej, nieudanej próbie wzięcia War
szawy wstępnym bojem z marszu, 9 września, od wczesnego
rana, miasto zaatakowała Luftwaffe. Naloty z małymi prze
rwami trwały prawie cały dzień i kierowały się nie tylko
na obiekty wojskowe, lecz także na dzielnice mieszkalne.
Nie uszło to jednak napastnikom bezkarnie. 20 samolotów
nie powróciło do baz.
9 — Bzura 1939
130
Początek natarcia grenadierów pancernych Reinhardta dała
artyleria, której ogień trwał nieprzerwanie do południa.
Dowódca niemieckiej dywizji koncentrował swoją uwagę, jak
tego zresztą po polskiej stronie oczekiwano, na pozycjach
środkowej części zachodniego przedmieścia Warszawy. Rdze
niem tej części obrony była Ochota i Wola, dobrze już
przygotowane do obrony.
Podpułkownik Józef Kalandyk, dowódca tego odcinka
(„Zachodniego"), miał do obrony pierwszej pozycji trzy
bataliony piechoty — 2 i 3 batalion 40 pułku piechoty majora
Antoniego Kassiana i majora Antoniego Sanojcy oraz 2 bata
lion 41 pułku strzelców suwalskich majora Romana Kaniow-
skiego-Zagłoby, którego zastąpił później major Artemi Aroni-
szydze. Dla wsparcia piechoty dwie baterie armat 75 mm
29 pułku artylerii lekkiej, dowodzone przez poruczników
Kazimierza Pancerza i Stanisława Smigiera oraz dywizjon
artylerii lekkiej (bez jednej baterii) pod dowództwem kapitana
Józefa Rylskiego i pluton artylerii 41 pułku piechoty; 28 armat
i wszystkie w ugrupowaniu piechoty, przygotowane do strze
lania na wprost do czołgów.
W drugiej linii bataliony 360 pułku piechoty na czele
z pułkownikiem Witalisem Chmurą.
W trzeciej linii zaimprowizowane zgrupowanie pancerno-
-motorowe, złożone z trzech kompanii czołgów rozpoznaw
czych, lekkich oraz dwóch zmotoryzowanych kompanii prze
ciwpancernych pod dowództwem kapitana Bolesława Kowal
skiego. Dywizjon 3 pułku artylerii ciężkiej miał wspierać
pierwszą linię obrony ogniem dział dwóch baterii.
Do ataku na miasto ruszyły dwie grupy bojowe niemieckiej
dywizji, każda w sile dwóch pułków, czołgów i piechoty
zmotoryzowanej, z dywizjonami artylerii wsparcia, przeciw
pancernej i saperami.
Pierwsza zaatakowała pozycje 2 batalionu 41 pułku strzel
ców suwalskich, broniącego Ochoty. Czołgi szły szeroką
ławą. W głębi zaś, jakby z ogromnego pudła, cieniutką nitką
131
szosy krakowskiej, wypełzały nowe i rozłaziły się po polu,
ciągnąc za sobą siwe wstążki rozpylanej w spiekocie ziemi.
Raz po raz przez chwilę nieruchomiały i wtedy od ciężkiej,
niezgrabnej sylwetki czołgu odrywał się rdzawy kłąb ognia,
który gasł natychmiast, aby przejść w niewidzialny już suchy
metaliczny grzmot.
6 kompania porucznika Stanisława Łaganowskiego broniła
południowo-wschodniego skraju Ochoty, koncentrując naj
większy wysiłek u wylotu Grójeckiej. Tu właśnie uderzyła
grupa kilkudziesięciu czołgów. Chrzęst stalowych gąsienic
splątany z hukiem motorów i rwących się pocisków był
pierwszą próbą odporności psychicznej żołnierzy tej kompanii.
Nie wszyscy jej sprostali. Poddając się psychozie strachu
opuścili pozycje.
Niemcy wykorzystali natychmiast chwilę psychicznego
załamania przeciwnika i wdarli się w ulicę Grójecką. Przeszli
pierwszą barykadę. Tuż za nią była dobrze ukryta armata.
Działa por. rez. Eugeniusza Niedzielina podejmują walkę
i chociaż pojedynek z Niemcami przegrają, tracą oni trzy
czołgi i dwa samochody pancerne. Za nimi napierają następne
i pchają się w gardziel ulicy Grójeckiej, którą przy zbiegu
z ulicą Nieborowską blokuje kolejna barykada. Nadjeżdżający
czołg z rozpędem uderzył w nią i rozepchnął na bok. Popędził
dalej... Nagle zakręcił się i znieruchomiał. Za nim wybuchnął
płomieniem drugi. Ulica odpowiedziała echem dwóch szybko
następujących po sobie wystrzałów armatnich. To działon
z plutonu 1 baterii 29 pal podporucznika rezerwy Józefa
Suchockiego, urzędnika z Augustowa, zatrzymał szarżę nie
mieckich czołgów. A za nim, przy placu Narutowicza jeszcze
jedna armata z plutonu podporucznika Piotra Janczewskiego.
Nie powiodła się również próba przebicia obrony 5 kompanii
na Wawelskiej i Żwirki i Wigury. W starciu z polskimi
piechurami i plutonem artylerii pułkowej porucznika Teodora
Albrechta, strzelcy 12 pułku zmotoryzowanego dali za wy
graną. Czołgi, za którymi, jak za tarczą, szukali ukrycia, nie
132
przeszły przez przeciwpancerną zaporę ogniową dział
29 pułku artylerii lekkiej i 41 pułku piechoty, którymi
dowodzili oficerowie rezerwy, Zygmunt Sutkowski, mgr
Marian Puchalski oraz Jan Korejwo. Ten ostatni w pojedynku
z czołgami miał trafień najwięcej.
Po walce porucznik Kazimierz Pancerz meldował:
„...Dowódca bat. 1/29 pal melduje, że działon pod dowódz
twem ppor. Suchockiego rozbił na ulicy Grójeckiej sześć
czołgów i dwa samochody pancerne. Ppor. Korejwo dowódca
działonu rozbił na ulicy Raszyńskiej 6 czołgów. Bateria
niemiecka znajdująca się na zach. skraju lasku Rakowiec
została ostrzelana przez pac i ogniem pośrednim jednego
działonu art. lekkiej. Skuteczności ognia nie stwierdzono,
jednak bateria npla według obserwacji (of. zwiad. 1/19 pal)
jest zniszczona..."
Wsparcie artylerii z głębi miasta ogniem pośrednim, kiero
wanym z dachu akademika na placu Narutowicza, ostatecznie
zdezorganizowało natarcie niemieckie na Ochocie.
Bernard, dowódca jednego z czołgów 35 pułku grenadierów
pancernych, znalazł się w samym środku walki na Ochocie:
„... Z tyłu nadchodzi wiadomość przez radio, że czołg
dowódcy kompanii rozbity i że sierżant szef ma objąć
dowództwo kompanii. Po pewnym czasie nadjechały 2 lekkie
i 1 średni czołg. Próbujemy jechać dalej ulicą w kolumnie
dwójkowej, strzelając w marszu do podejrzanych punktów.
Wtem widzę w lewo skos od ogrodu błysk płomienia i słyszę
wybuch granatów. To strzela polskie działo 75 mm. Napotykam
zaporę, przez którą przedziera się jeden z czołgów pod osłoną
ognia towarzyszy. Wtem otwiera się piekło. Przed nami
uderzają szybko jeden po drugim granaty. Polska placówka
jest tu gdzieś na stanowisku. Rozglądam się wkoło. Oczy
moje rozszerza przerażenie.
Obydwa lekkie czołgi stają w płomieniach, a więc mamy
działa i poza sobą. Może są to czołgi, a może działa
przeciwpancerne. Nie ma czasu się zastanawiać. Ciężkiemu
133
czołgowi obok mnie daję rozkaz zawrócić i wycofać się prędko.
Strzelam dalej do działa przede mną. Podczas zawracania ciężki
czołg dostaje pocisk 37 mm w silnik, na szczęście bez zapalenia.
Sprzyjający los powoduje, że świece dymne palące się w czoł
gach objętych pożarem okrywają nas mgłą...
Tam wracamy na podstawę wyjściową. Tu zastajemy już
garść towarzyszy, którzy po rozbiciu ich czołgów granatami
lub minami wycofali się na piechotę. Opowiadają o kolegach,
którzy spłonęli w czołgach. Powoli zbiera się batalion, gdyż
5 godzin trwało natarcie. Załamało się jednak na mieście
broniącym się jak twierdza. Wielu naszych zginęło..."
Pułkownik Porwit, kiedy otrzymał rozkaz generała Czumy,
znalazł się w samym środku walki na Ochocie.
„...Z własnych obserwacji i meldunków strzelców — wspo
mina pułkownik — wyrobiłem sobie pogląd, że natarcie
niemieckich czołgów wzdłuż alei Żwirki i Wigury oraz ulicy
Grójeckiej załamało się, że natomiast w stronę Szczęśliwickiej
sytuacja jest niejasna, gdyż niemiecka piechota usadowiła się
w niektórych domach i zorganizowała gniazda oporu wewnątrz
naszego ugrupowania i na bliskim przedpolu. Polskie i niemiec
kie oddziałki były tu przemieszane w kratkę...
Zameldował się por. Kraskowski z półkompanią czołgów
lekkich 7 TP uzbrojonych wyłącznie w działka, skierowany do
mojej dyspozycji przez generała Czumę...
Do starcia naszych czołgów doszło tylko między ulicą
Grójecką a terenem kolei elektrycznej, przy czym Niemcy
szybko się wycofali...
Por. Kraskowski przywiózł ze sobą również załogi zapasowe.
Z załóg zapasowych, a nawet i z czynnych zaczęły się
formować grupy szturmowe, do których dołączyli na ochotnika
strzelcy suwalscy. Rozpoczęły się wyprawy na odosobnione
niemieckie gniazda oporu, które po kolei przy pomocy
granatów ręcznych wygniatano..."
O tej samej prawie porze, kiedy niemieckie natarcie na
Ochotę załamało się, czołgi zaatakowały Wolę. Główne
134
uderzenie skierowali tu Niemcy wzdłuż ulicy Wolskiej na
kompanię por. Pacak-Kuźmirskiego. Zostali zaskoczeni do
brze przygotowanym ogniem piechoty i przeciwpancernym.
Jadąc w kolumnie znaleźli się w pułapce. W wąskiej gardzieli
ulicy Wolskiej nie mieli właściwie żadnych możliwości
manewrowania. Gdy kolumna wjechała na teren oblany
terpentyną, której duże zapasy por. Kuźmirski odkrył w po
bliskiej fabryce „Dobrolin", podpalono ją. W szalejącym
ogniu nieprzyjaciel poniósł dotkliwe straty i więcej natarć
tutaj nie podejmował. Równie dotkliwą porażką przeciwnika
zakończyło się natarcie na pozycje bronione przez kompanię
por. Grabowskiego.
A więc — odległość do nacierających czołgów i piechoty
niemieckiej wynosiła około 1000 m. Położony celny ogień
z ckm i broni maszynowej spowodował zatrzymanie się
nadjeżdżających samochodów, a skuteczny ogień dwóch
działek zrobił swoje. Pod osłoną ognia i dział, moździerzy
i broni maszynowej wyszło z ugrupowania niemieckiego
6 czołgów: 4 na odcinek pierwszego plutonu i 2 na odcinek
drugiego. Z czterech nacierających na odcinek pierwszego
plutonu — jeden został unieszkodliwiony już na wysokości
zabudowań przy ul. Sowińskiego — trzy nacierały dalej. Już
na wysokości zabudowań przy ul. Olbrachta zapalony zostaje
dalszy czołg, a dwa, niestety, mimo silnego ognia z działek
przeciwpancernych — pchały się nadal uparcie na odcinek
pierwszego plutonu...
Ale i te nie zdołały dojść do pozycji polskiej i zostały
zniszczone ogniem dział przeciwpancernych. Wola również
odparła atak nieprzyjacielski.
Jeszcze raz zaryzykowali Niemcy, uderzając ponownie
o godz. 9.00 na pozycje 4 kompanii 40 pp na Ochocie. I znów
nie udało się. Czołgi wycofały się z pola ognia, a piechota
zaległa przed polskimi pozycjami. Do kontrakcji przystąpili
Polacy. Przeciwuderzenie, w którym wzięły udział dwa plutony
2 batalion 41 pp, pluton kolarzy 40 pp i 5 czołgów, wkrótce
135
potem wyparło Niemców z ulic Grójeckiej oraz Opaczewskiej
i przywróciło tam linię pozycji własnej.
Tymczasem komunikaty radia niemieckiego nie czekały na
ostateczny wynik walki i ogłaszały nadal informacje o zdobyciu
stolicy Polski. Informacja mogła być szybko zdementowana,
dlatego dowództwu niemieckiemu tak bardzo zależało na
rzeczywistym potwierdzeniu komunikatów. Warszawa miała
być wzięta za wszelką cenę i generał Reinhardt otrzymał
rozkaz niezwłocznego podjęcia ataków na miasto.
Przed świtem 10 września, dokładnie o 3.25, wsparta
czołgami grupa piechoty niemieckiej z 4 DPanc. przeszła do
natarcia na ulicę Rakowiecką i licząc na zaskoczenie, usiłowała
przebić się na Pole Mokotowskie, aby stamtąd zaatakować
tyły i skrzydło polskich pozycji na Ochocie.
Zaskoczenie nie udało się. Nacierających wzięto w krzy
żowy ogień. Niemcy stracili 3 czołgi, padli zabici i ranni.
Nie zwlekając wycofali się na pozycje wyjściowe. Wkrótce
jednak mimo niepowodzenia spróbowali ponownie, nacierając
tym razem 10 czołgami bez piechoty na pozycje 7 kompanii
40 pp. I znów bezskutecznie. Straciwszy dwa czołgi wycofali
się na Blizne.
Z meldunku podpułkownika Kalandyka:
„... W wyniku walki w dniu 9 września ustalono, że w dniu
tym zniszczono na bezpośrednim przedpolu 13 czołgów, a na
dalszym przedpolu uszkodzono około 15 czołgów i 20
samochodów do przewożenia piechoty..."
Polacy obliczali straty przeciwnika znacznie poniżej rze
czywistych. Dopiero dokumenty niemieckie odsłaniają prawdę.
W Kriegstagebuch dywizji pancernej zapisano natychmiast po
walce, że w dniu 9 września 35 pułk uderzył 120 czołgami na
Ochotę, z czego na pozycje wyjściowe wróciło 57, 63 zaś
zostały zniszczone lub ciężko uszkodzone i porzucone przez
załogi. Brak zapisów o stratach, jakie poniósł w tym dniu
niemiecki 36 pułk oraz o szkodach całej dywizji w dniu 8 i 10
września. W każdym razie nie może budzić wątpliwości fakt,
136
że w tych trzech dniach dywizja utraciła nie mniej niż połowę
czołgów, z którymi podeszła pod Warszawę.
Z tą samą gwałtownością toczył się bój o niebo nad
Warszawą. Dopóki polskie samoloty myśliwskie osłaniały
miasto, żadnej wyprawie bombowej Luftwaffe nie udało
się przedrzeć całym zgrupowaniem nad stolicę. Przeniesienie
polskiej lotniczej Brygady Pościgowej na lubelski węzeł
lotnisk ograniczyło poważnie zasięg skutecznej obrony
przeciwlotniczej stolicy. Główny więc ciężar osłony przed
atakami lotnictwa spadł na pozostałą w mieście artylerię
przeciwlotniczą.
Brak polskich samolotów nad Warszawą od 7 września
ośmielił Luftwaffe. 9 i 10 września miasto przeżyło po raz
pierwszy grozę lotniczego bombardowania. Niemcy atakowali
kilkakrotnie w ciągu dnia, bombardując intensywnie miasto
siłami 2-4 dywizjonów. Zaangażowanie tak znaczących sił
Luftwaffe nie dało jednak oczekiwanych rezultatów. Nasza
artyleria przeciwlotnicza zmusiła samoloty nieprzyjaciela do
respektu. Bomby zrzucane z dużej wysokości nie trafiały w cel.
Kolejny nalot dużego, w sile 50 samolotów, zgrupowania
Luftwaffe polscy artylerzyści odparli w dniu 13 września. Około
godziny 16.25 grupa Heinkli, Junkersów i Messerschmittów
zaatakowała Dworzec Gdański, Cytadelę i okolice. I tym razem
ogień artylerii zmusił Niemców do bombardowania z wysokości
4 tys. metrów. Tylko niektóre samoloty odważyły się atakować
zniżywszy lot. Wybuchały nowe pożary, atak był skuteczny, ale
już w pierwszych pięciu minutach walki 3 samoloty niemieckie
spadły na ziemię. Bezskuteczne ataki 4 DPanc. na dobrze
przygotowane do obrony miasto okazały się zbyt kosztowne.
Pisał kronikarz Bade:
„... 4 dywizja pancerna w nocy (na 11 września — T. J.)
wycofała swoje zgrupowania bojowe z przedmieść Warszawy
w rejon Piastowa, gdzie została zluzowana przez 33 pułk
piechoty. Prawe skrzydło tego pułku stało na południe od
Warszawy, mniej więcej na szosie Ożarów-Warszawa.
137
W związku z tym południowe i zachodnie wyloty z miasta
zostały w większości zamknięte..."
4 DPanc. tworzyła tu podwójny front okrążenia. Przecinając
główne połączenie Warszawy z zachodnią Polską niemiecka
dywizja ugrupowała się obronnie na pozycjach zwróconych na
wschód przeciwko Warszawie i na zachód przeciwko wyco
fującym się ku miastu oddziałom armii „Łódź". Dla wzmoc
nienia ściągnięto spod Łodzi pułk SS „Adolf Hitler", który
miał poszerzyć blokadę ku północy. Wieczorem 10 września,
jak pisał Bade, pułk ten osiągnął linię Pilaszki-południe
Kopytowa.
Bezpośredni napór Niemców na Warszawę nagle zelżał.
Jeszcze nie znano przyczyny, ale przerwa w walce i wy
tchnienie były bardzo potrzebne. Najpierw wzmocniono we
wnętrzną siłę obrony przez utworzenie nowej organizacji
dowodzenia. Miasto podzielono na dwa odcinki obronne,
a dowództwo nad nim objęli podlegli generałowi Czumie
pułkownicy Porwit i Janowski. Pierwszemu powierzono obronę
lewobrzeżnej Warszawy, drugi zaś bronić miał Pragi. Artylerią
naziemną, dyspozycyjną gen. Czumy, dowodził ppłk Zielonko-
-Zielonka, artylerią przeciwlotniczą płk Baran.
Po odstąpieniu 4 DPanc. od Warszawy nieprzyjacielskie
ataki na miasto ustały. Dowództwo obrony wykorzystało
natychmiast tę niewyjaśnioną na razie przerwę w walce na
przygotowanie do długotrwałego oblężenia. Organizowały się
nowe oddziały w oblężonym mieście i napływały tu z zachodu,
obchodząc blokadę Niemców od północy przez Leszno i Trus-
kaw albo kierowały się ku mostom modlińskim. Podjęto też
działania zaczepne z zamiarem przesunięcia obrony na linię
starych warszawskich fortów, między innymi wykonano
wypady z Ochoty w kierunku na Włochy oraz na Wawrzyszew.
Zwrot zaczepny generała Kutrzeby znad Bzury, początkowo
ignorowany, po kilku pierwszych dniach bitwy zaczął koncen
trować uwagę najpierw dowództwa GA „Południe", później
Dowództwa Wojsk Lądowych i wreszcie samego Hitlera,
138
który tu przybył, zaniepokojony nieoczekiwanym rozwojem
wydarzeń.
Na wschód od Wisły nieprzyjaciel skierował tylko część sił
10 armii, korpusy IV i XIV. Jej siły główne, w tym pancerne
i zmotoryzowane zostały zawrócone na północ ku bitwie nad
Bzurą, którą przeciwnik nazwał bitwą pod Kutnem.
*
Początkowo, jak wiadomo, natarcie polskie zaskoczyło
naczelne dowództwo Wehrmachtu, a jego siła wywołała duże
zaniepokojenie i zamieszanie w niemieckich dowództwach
operacyjnych. Polacy znaleźli się właśnie na tyłach 8 armii,
a mogli również poważnie zagrozić tyłom 10 armii. Dotych
czasowy plan kampanii w Polsce musiał ulec modyfikacji.
Cała 8 i większość 10 armii zmuszone zostały do wstrzymania,
szybkiego dotychczas, marszu w głąb naszego kraju, aby jak
najszybciej zaangażować się nad Bzurą, gdzie w bitwie
— wbrew podstawowym zasadom sztuki operacyjnej — Polacy
przejęli inicjatywę w swoje ręce. Był to dotkliwy cios
osłabiający prestiż Wehrmachtu, uderzający zwłaszcza w goeb-
belsowską propagandę o jego łatwych sukcesach w Polsce.
Dlatego 13 września przybył nad Bzurę Hitler i wizytował
osobiście wojsko, a przede wszystkim poturbowaną najmocniej
30 dywizję piechoty. Jak utrzymywano w dowództwie GA
„Południe", 11 września „...Nieprzyjacielskie próby przerwania
się trwają. Początkowo w kierunku Łodzi, gdzie istnieje
niebezpieczeństwo powstania..." Oczywiście po polskiej stronie
linii frontu nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie
zakładano, że nieprzyjaciel formułował aż tak paniczne oceny
sytuacji.
Jeszcze 12 września wieczorem komunikat OKW donosił
o ciężkich walkach obronnych 8 armii. 13 września kategoryczny
139
rozkaz dowódcy Grupy Armii „Południe" postawił jej, uwzględ
niając niepomyślny rozwój sytuacji, jednoznaczne zadanie.
Gen. Rundstedt, dowódca Grupy Armii „Południe", zdawał
sobie sprawę z tego, że może uniknąć dalszych przykrych
niespodzianek tylko przez jak najszybsze zlikwidowanie
polskiego zgrupowania. Operacją pokieruje on sam. Do Kielc
wezwano niezwłocznie dowódców 8 i 10 armii.
Dowódcy armii zastali gen. Rundstedta w dużej sali pod
miejskiego pałacyku. Stał w otoczeniu oficerów sztabu przy
olbrzymim okrągłym stole, na którym rozłożona była duża
mapa. Po przeciwnej stronie stołu szef sztabu gen. Manstein,
pochylony nad mapą, wodził po niej ręką i coś objaśniał
skupionym wokół oficerom.
— Panowie, daliśmy się zaskoczyć — zaczął bez po
witania Rundstedt i wskazał na mapie zakreślone czer
wonym ołówkiem elipsy, oznaczające położenie dywizji
polskich.
— Ale nie o to teraz chodzi i nie po to wezwałem tu panów.
— Polaków nie wolno puścić za Bzurę i nie wolno im
pozwolić na połączenie się z Warszawą i Modlinem.
— Pan — zwrócił się do Blaskowitza — uderzy XIII
i X korpusami od północy na Żychlin i Kutno. Od zachodu na
Kutno i od północy na Żychlin nacierać będzie również III
korpus, który będzie panu podlegał. Generał Reichenau
przekaże panu dodatkowo 3 dywizję lekką, której radziłbym
użyć dla wzmocnienia zachodniego skrzydła natarcia.
— XI korpus uderzy z obszaru Łowicza na Gąbin. Wschód
— Rundstedt zakreślił ołówkiem linię wzdłuż Bzury po obu
stronach Sochaczewa — trzeba szczególnie silnie zamknąć.
Tylko w tym kierunku Polacy mogą podjąć próbę przebicia
się. Skieruje pan tam — zwrócił się do generała Reichenaua
— XI korpus i uderzy w tym kierunku. Ale trzeba robić to
szybko — dodał.
— 4 dywizja pancerna jest już w drodze — pospieszył
z wyjaśnieniem gen. Reichenau.
140
— Ponadto - - ciągnął dalej Rundstedt - - wyłączy pan
z akcji oczyszczania Gór Świętokrzyskich i z rejonu Radomia
X korpus i w razie potrzeby wzmocni nim XVI. XV nie
będzie już potrzebny pod Radomiem, a nad Bzurą może się
przydać. Z tego szczelnie zamkniętego kotła nie powinien ujść
ani jeden żołnierz polski — powiedział z naciskiem.
— To wszystko, panowie. Szczegóły proszę omówić z gen.
Mansteinem.
Zadania specjalne w ramach współdziałania z wojskami
lądowymi otrzymała również 4 flota powietrzna. Generał Lóhr
skierował do akcji nad Bzurą zgrupowanie lotnictwa bom
bowego i bombowo-nurkowego, złożone z około 300 samolo
tów. Było to tylko o 100 samolotów mniej, niż liczyło całe
lotnictwo polskie w chwili wybuchu wojny.
Armie „Poznań" i „Pomorze" czekały dni najcięższej próby.
NOWA KONCEPCJA BITWY
Pod koniec 12 września gen. Kutrzeba zdecydował się na
zmianę dotychczasowego planu bitwy. Przerywając natarcie
na Stryków, postanowił wycofać grupę Knolla za Bzurę i po
przegrupowaniu skierować ją pod Sochaczew, stamtąd siłą
zorganizowanego natarcia miała otworzyć dla reszty zgrupo
wania drogę do Warszawy.
Do osłony tego manewru gen. Kutrzeba rzucił do natarcia
z rejonu Łowicza na Skierniewice dywizje armii „Pomorze",
łącznie z grupą gen. Bołtucia. Nie wykorzystano zatem, jak to
pierwotnie przewidywano, natarcia armii „Poznań" na Stryków
dla osłony odwrotu armii „Pomorze" przez Sochaczew do
Warszawy.
Natarcie armii „Pomorze" miało natomiast osłonić armię
„Poznań" na tym samym kierunku odwrotu, w którym po
przednio zdążać miała armia Bortnowskiego. Za tę niekonsek
wencję, mimo początkowego sukcesu, musieliśmy drogo
zapłacić.
Jak się okazało, jedynym następstwem tych skomplikowa
nych manewrów, i to niestety negatywnym, było całkowite
związanie sił obu armii z nieprzyjacielem. Stracono nie do
odrobienia poważne siły i środki, a przede wszystkim czas,
jako główny czynnik zaskoczenia. Coraz bardziej brakowało
142
go na wykonanie głównego zadania, tj. wycofania na teren
warszawskiego obszaru operacyjnego całego zgrupowania obu
armii w takim stanie, aby mogło ono bez chwili zwłoki podjąć
nowy wysiłek obronny.
Tymczasem dowództwo niemieckie, jak wiadomo ostrzeżone
natarciem polskim na Stryków, zaczęło pospiesznie ściągać
nad Bzurę jednostki z pobliskiego obszaru między Łodzią,
Warszawą a Płockiem. Już w piątym dniu bitwy nieprzyjaciel
zdążył wprowadzić do walki kilka nowych dywizji, dzięki
którym uzyskał przewagę. Miał teraz więcej piechoty, nie
mówiąc o artylerii, która była liczniejsza trzykrotnie, i czołgach
liczniejszych czterokrotnie. Jego lotnictwo panowało też
niepodzielnie nad polem bitwy.
*
Ten fatalny rozkaz o przerwaniu natarcia i wycofaniu
oddziałów za Bzurę został przyjęty w oddziałach nacierających,
jak już wcześniej wspomniano, z ogromnym rozczarowaniem,
niemal oburzeniem. W dowództwie grupy operacyjnej, od
powiedzialnej za jego wykonanie, spowodował zaskoczenie
i dezorientację. „Byłem wprost przerażony — wspomina gen.
Knoll —7 tym rozkazem, który już został wysłany do dywizji
z podpisem gen. Kutrzeby, gdyż nie tylko nie rozumiałem
całkiem powodów zatrzymywania dobrze idącego natarcia,
ale rozumiałem też niebezpieczeństwo tego nowego a nagłego
manewru. Zanim oddziały rozpoczną odwrót, będzie już jasny
dzień, a wtedy na wszystkich grobelkach przez Bzurę grozi
dopiero prawdziwe niebezpieczeństwo od lotnictwa niemiec
kiego..."
1
.
Szef sztabu 14 dywizji piechoty mówił z rezygnacją, że:
„...odwrót oznaczał przekreślenie dotychczasowych sukcesów
i dowódca dywizji zdawał sobie sprawę, że bez uzupełnienia
i wypoczynku 14 dywizja już nie będzie w stanie wydobyć
1
Polskie Siły Zbrojne,
t. I, cz. 3, Londyn 1959, s. 290.
143
z siebie podobnego wysiłku, na jaki się zdobyła w dniach
9-12 IX..."
2
.
Spełniły się niestety wszystkie te hiobowe przewidywania.
Dzień 13 września zastał oddziały grupy operacyjnej jeszcze
w marszu odwrotowym. Wkrótce po godzinie 10 spadło na nie
lotnictwo nieprzyjaciela w liczbie — jak podaje kronikarz
25 dywizji piechoty — dotychczas nie spotykanej. Był to
niewątpliwie nadspodziewanie szybki skutek wspomnianej
interwencji gen. Rundstedta, która spowodowała zaangażowa
nie w bitwie nad Bzurą głównych sił 4 floty powietrznej.
Własne lotnictwo w sile zaledwie jednego dywizjonu
myśliwskiego było zbyt słabe, by podołać zadaniu osłony
walk na tak dużym obszarze. Dywizjon w dotychczasowych
walkach podczas osłony natarcia grupy gen. Knolla, a nawet
ataków na kolumny piechoty i zmotoryzowane poniósł straty
sięgające połowy stanu wyjściowego (17 samolotów P-ll).
Zapoczątkowana już druga faza bitwy wymagała zwiększonych
zadań rozpoznawczych i bojowych lotnictwa, ale kurczenie
się obszaru operacyjnego wojsk własnych, a zarazem moż
liwości dokonania manewru lotniskowego, poważnie ograni
czało ofensywny udział dywizjonu myśliwskiego armii.
W ślad za grupą Knolla wycofały się za Bzurę dywizje gen.
Bołtucia, które teren dopiero co zdobyty za cenę ogromnego
wysiłku i strat oddały Niemcom bez walki. Oddano niestety
także Łowicz, niezwykle ważny w tej bitwie punkt oporu.
Jednakże odwrót grupy gen. Bołtucia zdezorientował nie
przyjaciela.
Niemcy licząc na to, że między Łowiczem i Piątkiem są
tylko bardzo małe siły polskie, postanowili skierować tam
swoje nowe, ściągnięte na północ dywizje, przejść Bzurę
i zaskoczyć Polaków uderzeniem z tyłu. Informacja o wzras
tającej w tym rejonie aktywności Polaków przestała niepokoić
gen. Blaskowitza, gdy dotarły doń meldunki o wycofaniu się
Relacja ppłk. Jana Kobylańskiego, w: Wojna obronna Polski. Wybór
źródeł,
dok. nr 563, s. 1074.
144
oddziałów polskich spod Głowna za rzekę i opuszczeniu
Łowicza.
Dowódca 8 armii niemieckiej mylił się jednak, sądząc, że
przeciwnik nie będzie już zdolny do wykonania natarcia. Gen.
Bortnowski bowiem właśnie natarcie przygotowywał. Zamie
rzał trzema dywizjami: 26, 16 i 4, złamać linię obrony
niemieckiej pod Łowiczem i zdobyć lasy skierniewickie.
Następnie przebijać się dalej ku Warszawie już wraz z armią
„Poznań" posuwającą się drogą przez Sochaczew lub bronić
się w lasach skierniewickich, osłaniając armię gen. Kutrzeby
w jej marszu do Warszawy.
16 dywizji płk. Szyszki-Bohusza przypadło zadanie naj
cięższe — odebrać zajęty przez Niemców Łowicz. 4 dywizja
płk. Józefa Werobeja
3
miała obejść miasto od zachodu
i zaatakować broniących się w nim Niemców z tyłu. 26 dy
wizja płk. Ajdukiewicza miała niepokoić przeciwnika, uderza
jąc nań po wschodniej stronie Łowicza.
Żołnierzom 16 dywizji przyszło jeszcze raz bić się o miasto,
które 11 września po raz pierwszy wydarli Niemcom, aby je
następnie bez walki opuścić. Wówczas żołnierze nie rozumieli
tego rozkazu. Wydał im się dziwny. Wierzyli jednak, że los
wojny się odmieni i wróg zostanie pobity, że oni są tu właśnie
po to, by ten los odmienić i dlatego każdy wysiłek i każde
ofiary nie są daremne.
Dwa pułki 16 dywizji weszły do walki w pierwszej linii.
Pułk 64 przepędził Niemców znad Bzury i wdarł się w głąb
miasta. Niemcy wycofali się, stawiając jednak zaciekły opór.
Artyleria niemiecka, jakby chcąc wziąć odwet za niepowodze
nia piechoty, biła w miasto salwami kilku dywizjonów. Miasto
zamieniało się w gruzy.
14 września zaczęły napływać z 8 armii do sztabu Grupy
Armii „Południe" wiadomości wręcz alarmujące: „...przeciwnik
ponownie około godziny 10 silnie atakuje na wschód od
3
Płk Józef Werobej dowodził uprzednio 9 siedlecką dywizją piechoty,
rozbitą w Borach Tucholskich. 4 DP objął po płk. Tadeuszu Niezabitowskim-
145
Łowicza, wydaje się przebijać na Łowicz i Sochaczew. Sądzi
się również, że przeciwnik próbuje się przełamać w kierunku
Grójca..."
4
.
W tej sytuacji Rundstedt w rozmowie telefonicznej zawia
domił sztab 8 armii, że „...w razie konieczności ma bezpośred
nio łączyć się z 10 armią..."
5
.
Tymczasem natarcie polskie szło już naprzód.
Gdy prawie całe miasto znalazło się z powrotem w ręku
Polaków, oddziały polskie spotkały się na południowym skraju
Łowicza z gwałtownym oporem 18 dywizji niemieckiej.
Polacy uderzyli od razu, nie zatrzymując się ani chwili, chcieli
jednym skokiem pokonać i tę ostatnią przeszkodę. Atak się
nie powiódł. Kilkadziesiąt metrów przed niemieckimi okopami
artyleria niemiecka położyła gęstą zaporę ogniową.
Pułk przypadł do ziemi.
W ciasnej piwniczce jakiegoś na wpół rozwalonego domu
mjr Rewerowski czekał bezskutecznie na połączenie z dywizją.
Mijały minuty. Artyleria niemiecka wciąż biła w nieruchomą
linię polskiej tyraliery. Tylko własna artyleria milczała.
I nagle wszystko ucichło. Aż w uszach dzwoniło od tej
ciszy. Wszyscy skupili się, jakby czekając na coś, co tę
ciszę przerwie i wyzwoli nagle nowe piekielne dudnienie
artyleryjskich wybuchów. Rozpylona w powietrzu ziemia
zaczęła powoli opadać. Spoza rzedniejącej kurzawy wyłania
ła się rzeczywistość, zmieniona, bo straciła ostrość kon
turów. Do tyraliery wracało życie. Żołnierze ociężale od
rywali się od ziemi. Ten i ów chwytał za karabin i ner
wowym ruchem trzaskał zamkiem, niespokojny o jego
sprawność. Żołnierze byli jakby oszołomieni i chwilowo
niezdolni do walki. Mjr Rewerowski zdawał sobie sprawę
z tego stanu i dlatego przekazał telefonicznie dowódcom
batalionów polecenie, aby uporządkowali kompanie i przy
gotowali się do dalszego ataku. Termin wznowienia ataku
4
Z tekstu oceny sytuacji sztabu Grupy Armii „Południe", MiD WIH.
5
Jak wyżej.
10 — Bzura 1939
146
poda osobiście. Radził jeszcze, aby podciągnęli karabiny
maszynowe do przodu i uważali na Niemców.
Zaledwie przetelefonowano to polecenie i tę radę, gdy
z tamtej strony, którą przed chwilą dzieliła jeszcze od Polaków
ściana artyleryjskiego ognia, zaniosły się gęstą palbą karabiny
maszynowe i ręczne. Jednocześnie z okopów niemieckich
wyszła tyraliera. To gen. Cranz rzucił do kontrataku na
Łowicz 30 niemiecki pułk piechoty. Liczebna i ogniowa
przewaga Niemców zdecydowała o wyniku starcia. Piechota
polska zmuszona została do wycofania się w głąb miasta
i szukania osłony wśród domów i ulic.
Walka o Łowicz trwała.
Pułk sąsiedni, 66, płk. Stefana Michalskiego, bił się na
wschód od miasta. Udało mu się wprawdzie przekroczyć
Bzurę, lecz został kontratakami niemieckimi zatrzymany. Nie
powiodło się również 26 DP płk. Ajdukiewicza, zatrzymanej
przez 19 dywizję niemiecką gen. Schwantesa pod Bednarami.
Tylko 4 dywizja piechoty płk. Werobeja szła naprzód i za
groziła uderzeniem na tyły oddziałów niemieckich znaj
dujących się w Łowiczu.
Wiadomości o przebiegu natarcia, napływające do sztabu
armii „Pomorze", zdawały się napawać optymizmem. Nastrój
przygnębienia zaczął z wolna ustępować. Rodziły się nadzieje
na szczęśliwe zakończenie operacji. Gen. Bortnowski sądził,
że uderzenie dywizji Werobeja na skrzydło Niemców powinno
dać gen. Bohuszowi rozstrzygnięcie w Łowiczu.
Wkrótce przybył z meldunkiem lotnik, który powrócił
z lotu rozpoznawczego.
Gen. Bortnowski wysłuchał meldunku osobiście. Wiadomo
ści były złe. Szosą z Błonia na Sochaczew ciągnęła długa,
20-kilometrowa kolumna różnych pojazdów wojskowych.
Jakieś kolumny zmotoryzowane lotnik zauważył również na
północ i południe od tej szosy. Mogła to być jakaś niemiecka
dywizja pancerna. Jej kierunek marszu mierzył we wschodnie
skrzydło natarcia prowadzonego przez armię „Pomorze".
147
Reakcja dowódcy armii była gwałtowna. Płk Ajdukiewicz
otrzymał rozkaz wstrzymania natarcia, a gen. Bołtuciowi
pozostawiono swobodę decyzji.
Gen. Bołtuć walkę o Łowicz postanowił rozstrzygnąć do
końca. Później, w zależności od sytuacji, albo iść dalej, albo
bronić się tutaj. W mieście zawsze łatwiej się bronić. Nawet
czołgi nie są wtedy tak groźne.
Tymczasem w Łowiczu Niemcy brali górę. Miasto prawie
w całości znalazło się znów w ich ręku. Wszystko więc trzeba
było zaczynać od nowa. Wykrwawione i wyczerpane bataliony
mjr. Rewerowskiego nie były już zdolne do podjęcia ponow
nego szturmu. W miejsce 64 wszedł 60 pułk piechoty.
Była godzina 5 po południu. Artyleria polska prowadziła
ogień. Padła komenda: Naprzód. Powtórzyły ją gardła setek
żołnierzy. 65 pułk piechoty uderzył i łamiąc opór przeciwnika
nad Bzurą — wtargnął od wschodu do Łowicza, niemal na
tyły 30 niemieckiego pułku piechoty. Ale gen. Cranz miał
odwody: 51 pułk piechoty i nowe dywizjony artylerii, które
skierował bezzwłocznie przeciwko Polakom. One to właśnie
przechyliły zwycięstwo na stronę Niemców. Przy zapadających
ciemnościach walka piechoty w Łowiczu toczyła się z niesłab
nącą siłą, ale o wiele liczniejsza artyleria niemiecka wygrała
już pojedynek z artylerią polską.
Ponieważ dalsze prowadzenie walki nie rokowało powo
dzenia, gen. Bołtuć, mimo sukcesu osiągniętego przez 4 dywi
zję piechoty płk. Werobeja, postanowił akcję przerwać.
Gdy pułki 16 dywizji piechoty ruszały na front, każdy liczył
ponad 3 tys. żołnierzy. Obecnie ich stany liczebne zmalały do
jednej trzeciej. Straty w 4 dywizji piechoty były nieco
mniejsze, ale również dotkliwe.
W nocy z 14 na 15 września dywizje gen. Bołtucia
wycofały się za Bzurę. Wycofała się również dywizja płk.
Ajdukiewicza. Postanowiono bronić się nad Bzurą, bo pod
Łowicz przybywało coraz więcej sił niemieckich.
148
*
Nie udało się więc także i to natarcie. Gen. Kutrzeba nie
miał czasu na badanie przyczyn tego stanu rzeczy, ale wiedział,
że sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu. Przede wszystkim
odczuła to grupa gen. Knolla-Kownackiego, która miała
nacierać przez Sochaczew na Warszawę. Trwanie armii
„Pomorze" w obronie nad Bzurą pod Łowiczem tworzyło
dość wątpliwą osłonę. Była za blisko Sochaczewa i Niemcy
mogli bez większych trudności oddziaływać ogniem artylerii
na przegrupowania i koncentrację dywizji Knolla. Wreszcie
pozostał tylko jeden szlak komunikacyjny dla odwrotu aż
dwóch armii; było za ciasno, brakowało miejsca na manewr
i rozwinięcie w wypadku ataku nieprzyjacielskiej broni
pancernej i lotnictwa.
Generała niepokoiła również sytuacja na północnym odcinku
frontu. Niemiecka 3 dywizja piechoty już przeszła Wisłę pod
Płockiem, a własny 19 pułk piechoty okazał się za słaby, aby
ją z przyczółka wyrzucić. Generał musiał więc wydać rozkazy
do cofnięcia zachodniego frontu osłony pod Gostynin i Kutno
i rzucić do przeciwakcji oddziały dywizji generałów Drapelli
i Przyjałkowskiego.
14 września wywiązały się gwałtowne walki pod Płockiem,
szczególnie zacięte o Las Łącki i folwark Góry. 24 pułk
piechoty ppłk. dypl. Juliana Grudzińskiego około godziny 14
zaatakował z Łącka 8 niemiecki pułk piechoty. Własne
i nieprzyjacielskie oddziały zwarły się w boju spotkaniowym,
który trwał do wieczora. Niektóre oddziały niemieckie zostały
okrążone, ale żadna ze stron nie osiągnęła rozstrzygnięcia.
Około północy dowódca 27 dywizji piechoty, płk dypl. Gwidon
Kawiński, rzucił do natarcia pułki 19 i 24. Po ciężkim nocnym
boju wyparto Niemców z lasu, ale przyczółka nie zniszczono.
Całkowitym niepowodzeniem zakończyło się natarcie dwóch
pułków 15 dywizji pod Gąbinem. Rzucone do walki częściami
i bez dostatecznego wsparcia artylerii, uległy ostatecznie
149
nieprzyjacielskiemu kontratakowi i wycofały się na podstawy
wyjściowe. W tej sytuacji konieczne było jak najszybsze
przerzucenie grupy gen. Knolla pod Sochaczew. Tym bardziej
że już 13 września generał Kutrzeba otrzymał meldunek
o kierowaniu się dywizji armii „Łódź" do twierdzy modlińskiej.
Nie można więc było oczekiwać żadnej pomocy tej armii
w bitwie. Co więcej, okazało się, że naprawdę nie ma już
żadnych sił, które by przeszkadzały wprowadzić do bitwy nad
Bzurą dywizje 10 armii niemieckiej.
Tymczasem piękna słoneczna pogoda nie sprzyjała szybkim
przemarszom. Lotnictwo nieprzyjacielskie miało doskonałe
warunki działania i — mimo ofiarnej walki jedynego polskiego
dywizjonu myśliwskiego — zaczęło pojawiać się nad Bzurą
coraz częściej i coraz skuteczniej atakować Polaków na ziemi.
Teren odkryty i pozbawiony przeszkód naturalnych nie sprzyjał
obronie przed czołgami, których dalekie i zaskakujące zagony
były niezwykle groźne.
Wojska gen. Knolla maszerowały z dużą ostrożnością,
w każdej chwili gotowe do odparcia nieprzyjacielskiego ataku.
Noc była najlepszym sprzymierzeńcem. Maszerowano wtedy,
a za dnia odpoczywano. Ale cóż to był za odpoczynek, gdy
w dużej części oddziałów stan pogotowia bojowego trzymał
żołnierzy i oficerów w ciągłym napięciu. W czasie marszu
ogarnięte paniką kolumny uchodźców tarasowały szosy i drogi.
Przerażeni ludzie towarzyszyli każdemu ruchowi wojsk, szu
kając wśród żołnierzy pomocy i opieki. Czas uciekał.
14 września dywizje gen. Knolla osiągnęły dopiero Słudwię,
mijając Żychlin, Dąbrowę i Bąków. Nad Słudwią grupa
operacyjna zatrzymała się, przyjmując przeciwpancerne ugru
powanie obronne. W nocy ruszyła dalej ku Bzurze. Tymczasem
o Sochaczew biły się już oddziały płk. Switalskiego.
Jeden z batalionów skierniewickiego 18 pułku piechoty
ppłk. Wiktora Majewskiego, który w nocy nieopatrznie wycofał
się z miasta, powróciwszy rano 14 września, zastał już
w Sochaczewie Niemców. Nie zwlekając batalion rozwinął się
150
do walki i uderzył. Nieprzyjaciel ustąpił, lecz nie na długo, bo
zaraz zaczął podciągać w pobliże posiłki i atakować.
Batalion polski z trudem odparował to uderzenie, ale nie
ustąpił, trwając w intensywnym ogniu artylerii nieprzyjaciel
skiej, która obracała miasto w gruzy. Kolejny polski kontratak
przywrócił równowagę położenia i zmusił przeciwnika do
zaniechania w tym dniu dalszych walk o Sochaczew.
Gen. Kutrzeba otrzymał już także meldunki o marszu
oddziałów pancernych przeciwnika szosą z Warszawy na
Sochaczew. Położenie stawało się groźne. Dowódca armii
ocenił je krótko: „...Nastąpiło więc całkowite zakorkowanie
obszaru dwóch armii. Obecnie nie posiadaliśmy żadnej szosy
odwrotowej. Jedyne wyjście — to ostrzeliwaną drogą wzdłuż
Wisły albo piaszczystymi traktami przez Puszczę Kampinoską.
Bez otwarcia drogi — czy od Sochaczewa, czy od Warszawy
lub Modlina — byliśmy całkowicie w saku..."
6
.
6
K u t r z e b a , on. cit., s. 139.
W OKRĄŻENIU
Mimo niepowodzenia pod Łowiczem gen. Kutrzeba nie
zamierzał zrezygnować z zaczepnej akcji na Skierniewice.
Wieczorem 14 września wezwał do siebie do Ślesina, gdzie
stanął sztab jego armii, gen. Bortnowskiego, aby raz jeszcze
sprawę dokładnie rozważyć.
Grupa gen. Bołtucia miała nadal atakować w kierunku
Skierniewic. Jedynie 26 dywizja płk. Ajdukiewicza będzie
wspierać natarcie grupy gen. Knolla. Na tej grupie spoczywał
teraz główny ciężar otwarcia drogi przez Sochaczew na
Warszawę. Chociaż sytuacja była ciężka, gen. Kutrzeba
wierzył, że jego zamiar się powiedzie. U Knolla były przecież
dywizje, które pod Łęczycą, Piątkiem, Modlną i Strykowem
biły Niemców. Żołnierz był tam już zahartowany zwycięstwem
i pełen wiary we własne siły. Knollowi musi się udać, tym
bardziej, gdy ruszy do przodu Bołtuć.
Ale właśnie stamtąd nadeszła wkrótce hiobowa wiadomość.
Dywizje gen. Bołtucia wycofały się za Bzurę. Nie będzie więc
natarcia na Skierniewice, lecz tylko bierna obrona.
Noc z 14 na 15 września gen. Kutrzeba spędził nad mapą.
Przyznał, że była to ciężka noc. Sam rozważał szansę
i możliwości i sam podejmował decyzję. Na gen. Bortnow
skiego nie mógł już liczyć. Dowódca armii „Pomorze" był
całkowicie załamany i niezdolny do aktywnego działania.
152
Generał zdecydował, że grupa Knolla poprowadzi natarcie
w dotychczas zamierzonym kierunku. Teraz jednak wydawała
się być zbyt słaba. Kazał więc ściągnąć w ten rejon brygady
kawalerii gen. Abrahama i płk. Strzeleckiego, a także dywizję
gen. Przyjałkowskiego. Uderzą one z flanki i wesprą Knolla.
Była to dość ryzykowna decyzja, gdyż osłabione do maksimum
oddziały Tokarzewskiego i Skotnickiego, osłaniające tyły tej
operacji, mogły nie wytrzymać. Uderzenie rozcinające okrą
żenie musiało być szybkie i zdecydowane. W przeciwnym
razie nieprzyjaciel zdąży ściągnąć w ten rejon siły tak duże,
że przerwanie się będzie niemożliwe.
*
Przewidywania gen. Kutrzeby okazały się słuszne. Istotnie,
dowódca niemieckiej Grupy Armii „Południe", gen. Rundstedt,
wziąwszy kierownictwo operacją nad Bzurą w swoje ręce,
naglił swoich podkomendnych do szybkiego działania.
8 niemiecka armia gen. Blaskowitza pospiesznie się przegru
powała i koncentrowała swoje korpusy i dywizje do natarcia. Już
nazajutrz, 16 września, rzuciła je na Żychlin i Kutno. W tym
samym dniu uderzyć miała 10 niemiecka armia, kierując swoje
korpusy między Sochaczew i Łowicz, dla przetarcia drogi
korpusowi pancernemu Hoepnera, który już ruszył od Warszawy
ku Bzurze pod Sochaczewem. XV niemiecki korpus lekki stanął
na razie w odwodzie pod Grójcem, ale i on wkrótce ruszył ku
Wiśle między Wyszogrodem i Modlinem, stając w poprzek
odwrotu wojsk gen. Kutrzeby.
Luftwaffe zaś dokonała reszty. Na zbite w wielkiej masie
na małym obszarze wojska polskie uderzyło 240 samolotów.
*
Na spotkanie 4 niemieckiej dywizji pancernej z korpusu
Hoepnera, która całą siłą motorów waliła pod Brochów,
153
wyszła Wielkopolska Brygada Kawalerii gen. Abrahama. To
ona pierwsza już 14 września rozpoczęła bój o przeprawy na
dolnej Bzurze i zapoczątkowała trzecią i ostatnią fazę bitwy
nad Bzurą.
Przeprawy na Bzurze miały duże znaczenie. Jeżeli wpadłyby
w ręce Niemców, drogi odwrotu na Warszawę zostałyby
zablokowane... Dowódca niemieckiej dywizji wiedział o tym
dobrze i kazał przyspieszyć marsz oddziałów rozpoznawczych.
Dotarły już do Brochowa i gen. Abraham obserwował ze
wzgórza, na którym się zatrzymał, jak motocykliści uwijali się
w pobliżu. Rzucił więc na Brochów dwa znajdujące się
najbliżej szwadrony 15 pułku ułanów i dwa działka przeciw
pancerne. Jednocześnie wdarła się do Brochowa piechota
zmotoryzowana nieprzyjaciela i jego czołgi. Wśród zabudowań
doszło do ostrego starcia, w którym Polacy, wsparci ogniem
czołgów rozpoznawczych, przepędzili Niemców. Tymczasem
do Brochowa nadciągnęły siły główne 15 pułku ułanów
i wzmocniły obronę dopiero co zdobytego przyczółka. Część
tych sił gen. Abraham skierował do opanowania przeprawy
pod Witkowicami. Obrona polska krzepła.
Nieprzyjaciel nie dał jednak za wygraną i świeżymi siłami
kontratakował mając już druzgocącą przewagę liczebną i og
niową. Dowódca brygady wracał właśnie spod Wyszogrodu,
gdzie zaczęto dopiero tworzyć obronę, gdy z Brochowa
zaczęli się cofać ułani. Na szczęście nadciągnął w porę 7 pułk
strzelców konnych płk. Królickiego i wprost z marszu skoczył
co sił ku brochowskiej przeprawie. W lasku pod Mistrzewicami
zsiedli z koni i tyralierą trzech szwadronów uderzyli na
Niemców, biorących już górę nad 15 pułkiem ułanów. Tyraliera
strzelców konnych przez mistrzewickie pole zbliżyła się do
pobliskiego cmentarza. Przez chwilę zamarła tam, mocując się
z zaporą ognia i Niemców w okopach, by zaraz przedrzeć się
przez nią i rozlać po dolinie Bzury. Niemieckie karabiny
maszynowe i działa biły całą siłą w widoczne jak na dłoni
tyraliery nacierających. Strzelcy jednym skokiem dopadli
154
rzeki i przeszli ją w bród. Już byli na tamtym brzegu
i wdzierali się do Brochowa, gdy czołgi z piechotą ruszyły im
ławą naprzeciw. Na szczęście pospieszyły z pomocą własne
TKS\
które przyjęły pojedynek, powstrzymując nieprzyjaciel
ski kontratak. Ważyły się losy walki o Brochów, ale już szala
zaczęła się przechylać na stronę nieprzyjaciela, po której siła
liczebna i siła ognia była większa. Wtedy uderzył w kierunku
Konar, na skrzydło Niemców, 17 pułk ułanów pod dowódz
twem płk. Kowalczewskiego. Wsi nie zdobył, ściągnął jednak
na siebie uwagę przeciwnika i jego ogień. Tak wsparty 7 pułk
strzelców konnych wziął wreszcie Brochów i osiadł mocniej
na przyczółku. Niemcy nie chcieli jednak uznać swojej porażki
i posłali do kontrataku jeden z batalionów doborowego
SS-Leibstandarte „Adolf Hitler". Polacy musieli ustąpić i prze
ciwnik wdarł się do Brochowa i do parku. Sytuacja stała się
groźna. Na szczęście płk Królicki miał pod ręką dwa od
wodowe szwadrony, które wyszły esesmanom naprzeciw
i bagnetami wyrąbały drogę na powrót do wsi. Brochów został
w polskich rękach. Stąd 16 września o świcie pułk strzelców
wyszedł w Puszczę Kampinoską i skierował się na Myszory
i Famułki Królewskie, 17 pułk ułanów — na Myszory
i Cisowe, zaś 15 pułk ułanów — na Famułki Brochowskie
i Bieliny.
Gen. Abraham, mianowany przez gen. Kutrzebę dowódcą
grupy operacyjnej kawalerii, kierował dwoma brygadami.
Wielkopolska brygada pod dowództwem płk. Kowalczew
skiego już przed południem 16 września skoncentrowała się
na wschodnim brzegu Bzury, znajdując osłonę przed nie
przyjacielskim lotnictwem w lasach puszczy. Podolska brygada
płk. Strzeleckiego miała dopiero nadejść. Generał nie czekał
jednak na tę brygadę. Zależało mu na czasie. Chciał jak
najszybciej przejść puszczę i stanąć w Warszawie. Sytuacja
sprzyjała jego zamiarowi. Wielkopolska Brygada Kawalerii
napotykała dotąd tylko słabe patrole nieprzyjacielskie i gdzie-
' Polskie czołgi rozpoznawcze, tzw. tankietki.
155
niegdzie czołgi. Tutaj docierał jedynie potężny łomot setek
dział i eksplozje bomb lotniczych. To spod Sochaczewa echo
niosło wrzawę walki. Bitwa już się tam zaczęła. Tam też
Niemcy skierowali cały swój wysiłek i uwagę.
*
W tym czasie dywizje grupy operacyjnej gen. Knolla,
przygotowujące się do uderzenia przełamującego pod Socha
czewem, znalazły się w ogniu gwałtownej walki. W ciągu
ostatnich kilku dni sytuacja w tym rejonie bardzo się zmieniła
na niekorzyść Polaków. Przede wszystkim został stracony
Sochaczew. II batalion mjr. Feliksa Kozubowskiego z
18 pułku piechoty, po wielogodzinnej walce z czołgami
i piechotą niemieckiej 4 dywizji pancernej, musiał ustąpić.
Zginął mjr Kozubowski.
Niemcy trzymali już także przyczółki na zachodnim
brzegu Bzury po południowej i północnej stronie Sochaczewa.
Pułki nieprzyjacielskiej 19 dywizji piechoty stanęły pod
Lubiejowem, wdarły się do lasu k. Emilianowa i trzymały
Kozłów Szlachecki.
W lesie k. Brochowa skoncentrowała się także większość
sił 1 niemieckiej dywizji pancernej. 4 dywizja pancerna oraz
SS-Leibstandarte „Adolf Hitler" zajęły nie tylko Sochaczew,
ale także przeprawy pod Żukowem.
Natarcie polskie miało ruszyć wczesnym rankiem 16 wrześ
nia. W przewidzianym czasie mogła je wykonać tylko 26 dy
wizja piechoty płk. Ajdukiewicza, która była w tym rejonie od
czasu boju pod Łowiczem. Jej natarcie na przeprawy pod
Kozłowem Szlacheckim miały wesprzeć dywizje gen. Knolla.
Rano bataliony pułków 18 i 10 zerwały się do ataku, ale od
razu napotkały ścianę ognia nieprzyjacielskiego, której przebić
nie zdołały. W południe atakowali jeszcze raz. Szanse na
powodzenie były większe, bo nadciągnęła już 14 dywizja
piechoty gen. Włada i przygotowywała swoje oddziały do
156
natarcia. Ale znów się nie udało. Skrwawione w ogniu
artylerii i karabinów maszynowych bataliony odskoczyły,
a niebezpieczną sytuację grożącą pościgiem Niemców za
wycofującą się piechotą ratowały polskie TKS. Nie na długo
jednak, ich natarcie w silnym ogniu przeciwpancernym nie
przyjaciela także załamało się, a zaraz potem niemiecka
1 dywizja pancerna całą swoją siłą ognia i stali ruszyła
do ataku.
W Emilianowie przyjęła ją celnym ogniem 2 kompania
18 pułku piechoty. Do akcji włączyła się także artyleria
26 polskiej dywizji piechoty, kładąc zaporę ognia na wciąż
przeprawiające się czołgi. To poskutkowało i dalszy przypływ
czołgów ustał. Ale te, które już przeszły Bzurę, parły do
przodu. Po dzielnym oporze padła najpierw obrona kompanii
w Emilianowie, a potem następne linie obronne organizowane
naprędce przez oddziały 26 dywizji.
Największe jednak spustoszenie siały wśród oddziałów
14 polskiej dywizji piechoty, która dopiero sposobiła się do
natarcia. Uderzenie spadło na 57 pułk piechoty i zniosło
prawie doszczętnie cały III batalion, I batalion także poniósł
ogromne straty. Stojąca z tyłu artyleria — bateria 14 pułku
artylerii lekkiej i 14 dywizjon artylerii ciężkiej — nie zdążyła
oddać ani jednego strzału. Została po prostu rozjechana.
Jedna z grup nieprzyjacielskich czołgów skierowała się
w stronę Rybna i Szwarocina. Pod Szwarocinem stał polski
55 pułk piechoty. Tu już zdążono przygotować zaporę.
6 czołgów spłonęło. Inne wyminęły jednak tę groźną prze
szkodę i parły ku zachodowi, gdzie obrony polskiej nie było.
Poprzednia grupa czołgów po rozjechaniu batalionów
57 pułku ruszyła na Kocierzew Południowy, wprost na kwaterę
dowództwa i sztabu polskiej dywizji, które wycofały się
pospiesznie z płonącej wsi i szukały osłony w 58 pułku
piechoty. Pułk stanął już tymczasem w drugim rzucie dywizji
i przygotowywał obronę przeciwpancerną na linii Korna-
ków-Błędów. Przygotowania postępowały wolno. Niemcy
157
rzucili do akcji kilkadziesiąt bombowców nurkujących Ju-88,
które obrzuciły bombami wszystko, co się poruszało na ziemi.
58 pułk piechoty był więc nie w pełni przygotowany do
obrony, gdy pojawiły się przed nim czołgi. Największe pole
do popisu miały działka przeciwpancerne. Nie zawiodły. Za
nierozważną próbę czołowego przebicia polskiej zapory prze
ciwpancernej Niemcy zapłacili szesnastoma rozbitymi czoł
gami. Nieprzyjacielski atak załamał się. Przeciwnik nie
próbował go już powtórzyć, lecz znalazł luki w polskiej
obronie. Wyminął pułk i skierował się ku Kiernozi.
W rezultacie udanego zagonu pancernego czołgi nieprzyja
cielskiej 1 dywizji znalazły się na tyłach 26 i 14 dywizji
piechoty. Najgroźniejsze zaś tego skutki były dla 14 dywizji,
rozdzielonej na zgrupowania pułkowe, całkowicie od siebie
odizolowane i bez łączności. Dywizja jako zwarta jednostka
przestała de facto istnieć.
W trudnym położeniu znalazła się również 17 polska
dywizja piechoty płk. Mozdyniewicza, mająca nacierać wprost
na Sochaczew. Grupa czołgów 1 niemieckiej dywizji pancernej
uderzyła na Lipnice, które zdobyła bez trudu, zaskoczywszy
tam III batalion strzelców podczas spożywania obiadu. Stąd
czołgi ruszyły na Rybno, gdzie stacjonował sztab 17 dywizji.
Obrona Rybna była jednak przygotowana. I batalion 70 pułku
piechoty nie oddał miejscowości mimo kilkakrotnych, po
wtarzających się do zmroku natarć nieprzyjaciela.
Sytuacja była jednak groźna, tym bardziej że sąsiednia
14 dywizja piechoty nie miała żadnej możliwości przeciw
działania. Trzeba jej było pomóc, a to wymagało natychmias
towej zmiany planu działania 17 dywizji. Do natarcia na
Sochaczew mógł pójść tylko jeden pułk — 68. Pozostałe zaś
oddziały dywizji trzeba było zaangażować do walki z niemiec
kimi oddziałami pancernymi, buszującymi coraz śmielej na
tyłach polskich wojsk. Do Sochaczewa — przez Niemców
w tym czasie nie bronionego — wkroczyła jedna z kompanii
68 pułku piechoty. Fakt ten nie miał obecnie większego
158
znaczenia dla polskiej akcji zaczepnej, albowiem Niemcy
przeszli do natarcia także w sąsiedztwie północnego skrzydła
dywizji, w rejonie podstaw wyjściowych 25 dywizji piechoty.
4 niemiecką dywizję pancerną, która przeszła Bzurę między
Żukowem a Zarzeczem, poprzedzał SS-Leibstandarte „Adolf
Hitler". W rejonie Adamowej Góry nastąpiło starcie, w któ
rym dywizja gen. Altera poniosła dotkliwe straty. Ale
i Niemcy odczuli mocno to natarcie. Doliczono się tam 17
spalonych czołgów. Pod dworem Raszki zaś ten rachunek
podwyższyła znacznie bateria kpt. Głowackiego z 17 pułku
artylerii lekkiej.
Natarcie polskie pod Sochaczewem nie ruszyło więc z miej
sca. Był to niewątpliwie dotkliwy cios. Niemcy jednak pełnego
powodzenia nie osiągnęli. Natarcie obu dywizji pancernych
zostało wstrzymane, a te oddziały czołgów, które zapuściły się
głęboko w obronę polską, zostały praktycznie odcięte od sił
głównych i zmuszone do przebijania się do swoich.
Bój pod Sochaczewem wydawał się być nie rozstrzygnięty.
Po stronie niemieckiej dowódca XVI korpusu gen. Hoepner
postanowił podjąć natarcie od nowa. Po stronie polskiej zaś
gen. Kutrzeba powziął decyzję przerwania bitwy. Wymijając
przeciwnika, przejść przez Bzurę na północ od Sochaczewa;
następnie, znajdując w lasach Puszczy Kampinoskiej natural
nego sprzymierzeńca w odwrocie, pomaszerować jak naj-
spieszniej ku Warszawie, a tam gdzie Niemcy staną na
przeszkodzie, przebijać się siłą.
Grupa operacyjna gen. Knolla miała przekroczyć Bzurę
powyżej Sochaczewa, a następnie skierować się do połu
dniowego pasa puszczy.
15 dywizja piechoty gen. Przyjałkowskiego, tworząc przy
czółek na wschodnim brzegu rzeki, pod Witkowicami, zapew
niałaby przejście armii „Pomorze" w południowe rejony
Puszczy Kampinoskiej.
Wykorzystując ten przyczółek armia „Pomorze" powinna
była wycofać się spod Łowicza, po czym po przejściu przepraw
159
osłanianych przez 15 dywizję piechoty ruszyć w ślad za grupą
gen. Knolla.
Bardzo ważne zadanie powierzył gen. Kutrzeba grupie
kawaleryjskiej gen. Abrahama. Miała ona podjąć śmiały zagon
przez puszczę i idąc w przodzie wojsk obu armii torować oraz
oczyszczać przed nimi drogę z oddziałów niemieckich, które
by się tam pojawiły.
Tak pomyślany manewr odwrotowy osłonić miały, przed
pościgiem Niemców i atakami z tyłu, oddziały generałów
Tokarzewskiego i Skotnickiego.
Gen. Kutrzeba wiedział, że przeprowadzenie tego manewru
będzie trudne, że wobec olbrzymiej już teraz przewagi
przeciwnika siły jego przemęczonych i wykrwawionych wojsk
mogą nie wystarczyć. Generał liczył jednak wciąż na pomoc
załogi Warszawy, a także Modlina.
Łączności z gen. Rómmlem ani gen. Thommee wprawdzie
nie było, ale przecież oni musieli wiedzieć, jaka tu jest
sytuacja.
Dowódca obrony zachodniego przedmościa Warszawy, płk
Porwit, z uwagą śledził nadchodzące meldunki. Wynikało
z nich, że zarówno na północnym, jak i południowym odcinku
obrony przeciwnik przestał napierać, a na środkowym zaledwie
pozoruje. Gdzie się więc podział? Odpowiedź nie była trudna.
„...poczucie bezsiły i głuchy ból, jaki odczuwałem patrząc
z pozycji przedmościa na eskadry nurkowców nad Puszczą
Kampinoską i widząc oczami wyobraźni przedzierające się
przez puszczę oddziały gen. Kutrzeby, którym — podobnie
jak 12 września oddziałom gen. Thommee — znów prawie nic
nie pomogliśmy. Wzmagała się rozterka, gdy z meldunków
lotników szturmowców dowiadywałem się co dnia, ile świe
żych sił niemieckich szło w puszczę. Dręczyła mnie świado
mość, że odwołany (17 września) w ostatniej chwili oddział
wydzielony byłby walnie odciążył utrudzone i przerzedzone
w walkach dywizje gen. Kutrzeby..."
2
.
2
M. P o r w i t, Obrona Warszawy. Wrzesień 1939, Warszawa 1959, s. 179.
160
W nocy z 15 na 16 września płk Porwit przedstawił
w dowództwie obrony Warszawy propozycję silnego wypadu,
który pod jego osobistym dowództwem miał pójść połu
dniowym pasem puszczy na spotkanie przebijających się znad
Bzury wojsk gen. Kutrzeby. Płk Porwit miał poprowadzić
7 batalionów piechoty, 3 dywizjony artylerii oraz pododdział
czołgów. Byłaby to więc siła znaczna i dla realizacji zamie
rzonego celu skuteczna.
Gen. Czuma propozycję przyjął i akceptował. Jednakże tuż
przed realizacją wypad płk. Porwita odwołano. Taka była
ostateczna decyzja dowódcy armii „Warszawa" gen. Rómmla.
Wypad ppłk. dypl. Leopolda Okulickiego, któremu oddano do
dyspozycji tylko trzy bataliony, okazał się za słaby.
Równie mało skuteczna była pomoc Modlina. 15 września
gen. Thommee skierował do puszczy oddział wydzielony
złożony z batalionu piechoty, plutonu artylerii i działek
przeciwpancernych. Płk dypl. Stanisław Sztarejko, któremu
powierzono dowództwo oddziału, miał przede wszystkim
nawiązać łączność z oddziałami armii „Poznań" i „Pomorze".
W razie potrzeby także ułatwić im wycofanie. Z jaką
jednak realną pomocą może przyjść słaby batalion piechoty?
W tej sytuacji można było liczyć tylko na nawiązanie
łączności, ale i to okazało się zbyt trudne. Oddział płk.
Sztarejki został zaatakowany w rejonie Leszna i musiał
wycofać się na Wiersze.
Oddziały gen. Kutrzeby nie doczekały się żadnej pomocy.
Wieczorem 16 września, już po wydaniu rozkazów do
odwrotu przez Puszczę Kampinoską do Warszawy, sztab
armii „Poznań" zwinął kwaterę główną i ruszył ku prze
prawom, aby dojść do Myszor — już po tamtej stronie rzeki
— dokąd nadchodzić powinny meldunki o wynikach odwrotu.
Gen. Kutrzeba chciał tam być jak najwcześniej.
Ale kolumna samochodów dowództwa i sztabu armii
posuwała się noga za nogą. Całą bowiem szerokością piasz
czystej drogi waliły konne tabory. Długimi rzędami, wóz obok
Gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, poległ
22 września w Łomiankach
Zamaskowane polskie samoloty myśliwskie na lotnisku polowym
r
I III i P * l T* I , .JaS i , , V { *
Rkm „Browning" na stanowisku ogniowym
%• *
W
Pododdział kolarzy w czasie ćwiczeń
•i
*Jf
Stanowisko ogniowe hitlerowców nad Bzurą
Walki na ulicach Sochaczewa
Plut. Józef Kasprzak, szef szwad
ronu kolarzy 17 pułku ułanów
Płk Edward Godlewski, dowódca
14 Pułku Ułanów Jazłowieckich
Gen. bryg. Walerian Czuma,
wódca obrony Warszawy
do-
Radzieccy i niemieccy oficerowie nad mapą Polski
Kombrig Wasyl Czujkow podczas towarzyskiego spotkania z przed
stawicielami dowództwa niemieckiego w Grodnie
161
wozu, wlokły się, zatrzymując co kilkadziesiąt metrów.
Kilka kilometrów do rzeki gen. Kutrzeba przebył więc
pieszo. Towarzyszyli mu szef sztabu i oficer operacyjny.
Krótko przed świtem dotarli do Witkowie. Na brzegu
Bzury zastali gęstą ciżbę wozów, koni i ludzi oczekujących
na przeprawę. Na tamtą stronę prowadził tylko jeden most,
raczej do kładki podobny.
Wycofujące się w nieładzie wojska napierały na przeprawę,
a po przedostaniu się na przeciwległy brzeg szukały schronienia
przed Luftwaffe, która zwykle o brzasku dnia przystępowała
do ataków. 17 września hitlerowskie naczelne dowództwo
zdecydowało rzucić przeciwko okrążonym wojskom gen.
Kutrzeby dodatkowe jednostki lotnictwa bojowego. „Fiihrer
rozkazał: 17 września nie należy atakować Warszawy i Pragi
ani na ziemi, ani z powietrza. Wszystkie posiadane związki
taktyczne użyć w tym dniu do zniszczenia przeciwnika
okrążonego na wschód od Kutna. W tym rejonie pożądany jest
szybki i zdecydowany sukces..."
3
.
Gen. Kutrzeba wraz z oficerami swego sztabu przeszedł
Bzurę, zanim pojawiło się na przeprawach lotnictwo nie
przyjaciela, i rano dotarł do pobliskich Myszor. Mimo wysił
ków nie udało się nawiązać łączności ze sztabem gen. Knolla.
Powodowało to niepokój gen. Kutrzeby i jego sztabu, tym
bardziej że Luftwaffe zjawiła się już nad polem walki i to
w nie spotykanej dotąd sile. Samoloty niemieckie nadleciały
z kierunku południowego w zwartych szykach bojowych.
Lotnicy nieprzyjacielscy pewni byli swojej siły, a przede
wszystkim bezkarności. Nie było już polskiego lotnictwa
myśliwskiego, które w myśl rozkazów naczelnego dowódcy
lotnictwa i OPL zostało odesłane do dyspozycji Brygady
Pościgowej, milczały też z braku amunicji działa przeciwlot
nicze. Hitlerowskie samoloty zaatakowały wioskę z lotu
3
Rozkaz dowódcy GA „Północ" do dowódcy 3 armii w sprawie przewi
dywanego udziału lotnictwa w bitwie nad Bzurą, w: Wojna obronna Polski.
Wybór źródeł,
dok. nr 464, s. 887.
11 — Bzura 1939
162
nurkowego. Kolumny ludzi i wozów, próbujące przedostać się
ku pobliskiej puszczy wąską drogą przez wieś, zostały zasypane
gradem bomb i pocisków broni pokładowej. Następne uderze
nie spadło na skraj puszczy.
Gen. Kutrzeba z płk. Lityńskim i ppłk. Robakiewiczem
przeczekali nalot w przydrożnym zagajniku. Ciągle nie było
meldunków; a co gorsza — nie było oddziałów z dywizji gen.
Knolla-Kownackiego, które powinny były już nadejść.
Po zachodniej stronie Bzury dopełniał się tymczasem los
osaczonych przez Niemców naszych dywizji. Nieprzyjaciel
zdołał już bowiem zablokować drogi do Puszczy Kampinoskiej.
„...Na 17 września przewidziano kontynuowanie natarcia
— pisze zachodnioniemiecki historyk. — 10 armia miała
zadanie zaatakować ponownie nieprzyjaciela w łuku Wisły
w celu przeszkodzenia mu w odwrocie wzdłuż Wisły w kierun
ku Warszawy i zniszczenia go we współdziałaniu z 8 armią.
W tym samym dniu 8 armia miała zaatakować jednostki
polskie wszystkimi siłami, nacierając koncentrycznie z linii
Łowicz, Kutno, Płock na Kiernozie, Luszyn, Gąbin"
4
.
17 września o godzinie 6.00 wojska 8 armii niemieckiej,
wspierane intensywnymi nalotami Luftwaffe, rozwinęły z re
jonu Łowicza natarcie korpusami XIII i X w kierunku Kiernozi
i Luszyna. Spod Płocka ruszyła 3 dywizja piechoty na Gąbin.
W ciągu dnia wchodziły do walki także korpusy i dywizje
10 armii, która ściągała do bitwy nowe siły. Dywizje XV
korpusu miały podjąć działania z linii szosy Warszawa-Błonie
na północ ku Wiśle, by zamknąć dywizjom gen. Kutrzeby
drogi odwrotu do Warszawy. Z tym zadaniem podążała ku
zachodnim skrajom Puszczy Kampinoskiej 2 dywizja lekka.
3 dywizja lekka podjęła natarcie z rejonu Kiernozi w kierunku
północno-wschodnim. 4 dywizja pancerna rozwijając natarcie
na północ wzdłuż zachodniego brzegu Bzury dążyła do
całkowitej blokady przepraw, aż po ujście tej rzeki do Wisły.
4
R. E I b 1 e, Die Schlacht an der Bzura in September 1939 aus deutscher
und polnischer Sicht,
Freiburg 1975, s. 197-198.
163
Nieprzyjacielskie próby zmierzające do zadania ostatecznego
ciosu okrążonym dywizjom armii „Poznań" i „Pomorze"
zbiegły się w czasie z polskimi próbami wyrwania się z kotła.
Od początku tej ostatniej fazy bitwy na zamiarach polskich
zaciążyły nieporozumienia rozkazodawcze i brak precyzji
w wykonywaniu zadań. W warunkach przygniatającej przewagi
przeciwnika stało się to jedną z głównych przyczyn zagłady
całego niemal zgrupowania dwóch armii polskich. Dowództwo
25 dywizji piechoty zamiast skierować swoje pułki do sforsowa
nia rzeki poniżej Brochowa, przeprowadziło je, wbrew rozkazo
wi gen. Kutrzeby, na przeprawy w pobliżu wioski, „...w niewoli
w 1940 r. — napisał gen. Kutrzeba — dowiedziałem się, że
wykonanie mego rozkazu odbiegało od mego zamiaru na skutek
niezrozumienia jego intencji przez dowódcę 25 DP i niespraw-
dzenia pomyłki przez grupę operacyjną. Gen. Alter był zdania,
że łatwiej będzie mu sforsować Bzurę tam, gdzie jest most, niż
tam, gdzie go nie ma. Prosił więc dowódcę grupy o zmianę
rozkazu w tym duchu i uzyskał zgodę..."
5
.
Akceptacja proponowanej przez gen. Altera zmiany rozkazu
okazała się fatalna w skutkach. Jego dywizja bowiem przesu
wając się na północ, odsłaniała podchodzącą dopiero do rzeki
15 dywizję piechoty, która korzystając z osłony dywizji gen.
Altera utworzyć miała przyczółek na wschodnim brzegu
Bzury, jako oparcie dla przeprawy cofających się w ślad za
grupą gen. Knolla dywizji armii gen. Bortnowskiego. Toteż
15 dywizja zamiast normalnej przeprawy na drugi brzeg rzeki,
organizować musiała natarcie z forsowaniem Bzury, wchodząc
bezpośrednio z marszu do walki z czołgami XVI korpusu
pancernego, którego dywizje ruszyły na północ ku ujściu
Bzury, by zamknąć drogi przejścia na wschód.
Skutki owej nieszczęsnej zmiany rozkazu odczuła natych
miast 17 dywizja płk. Mozdyniewicza, zmuszona do for
sowania rzeki z obu odsłoniętymi skrzydłami. Postępująca
z tyłu 14 dywizja gen. Włada napierała na przeprawy,
5
K u t r z e b a , op. cit., s. 164.
164
szamocząc się wśród taborów 25 i 17 dywizji, tarasujących
wszystkie drogi do rzeki.
Na domiar złego pękła obrona armii „Pomorze", realizującej
zadania osłony całej operacji od południa. W konsekwencji
pod silnym naporem nieprzyjaciela cofać się musiały straże
tylne generałów Tokarzewskiego i Skotnickiego. Obszar
operacyjny zgrupowania gen. Kutrzeby kurczył się coraz
bardziej, co uniemożliwiało jakikolwiek manewr. Na stłoczone
na małej powierzchni wojska, częściowo już zdezorganizowa
ne, uderzyła Luftwaffe: „...atak lotniczy ciągnął się przez cały
dzień bez przerwy i był wykonywany przy użyciu kilkuset
samolotów zarzucających niemal cały teren masami małych
bomb rozpryskowych naziemnych, tzw. żabek, w połączeniu
z ostrzeliwaniem z broni pokładowej każdego zagajnika,
w którym zauważano lub nawet podejrzewano obecność
polskiego oddziału"
6
.
25 dywizja piechoty zdołała się przebić do Puszczy Kam
pinoskiej zachowując mimo strat zwartość organizacyjną. Nie
skierowała się jednak do południowego pasa lasów, by
przeciwstawić się niemieckim atakom z południa i osłonić
przeprawę reszty wojsk. W tej sytuacji 15 dywizja gen.
Przyjałkowskiego, nie zdoławszy wywalczyć przyczółka na
wschodnim brzegu rzeki, udała się na północ i zdążyła
jeszcze, znajdując osłonę w działaniu 25 dywizji, przeprawić
się przez Bzurę.
17 i 14 dywizje piechoty z grupy gen. Knolla oraz armia
„Pomorze" przejść rzeki już nie mogły. W meldunku dowódcy
10 armii niemieckiej z 17 września zanotowano: „...Dzisiaj przed
południem odnosiło się wrażenie, że wśród wszelkich objawów
bezładnego odwrotu nieprzyjaciel ustąpił w kierunku północnym.
Przypuszcza się, że duże siły nieprzyjaciela porzucają swoje
pojazdy, przeprawiają się w dolnym biegu Bzury w poszukiwa
niu dróg odwrotu do Modlina lub Warszawy..."
7
.
6
Z i e l i ń s k i , Zarys kroniki 25 dywizji piechoty, s. 81-82.
7
KTB GA „Południe", MiD WIH, s. 9.
165
Nad ranem 17 września pułki 14 dywizji ruszyły do rejonu
koncentracji pod Iłowem i Starymi Budami. Marsz był jednak
zbyt powolny. Kolumny oddziałów przemieszały się z różnymi
taborami, głównie 25 dywizji piechoty. Niedaleko miejsca
koncentracji spadło na nie potężne uderzenie hitlerowskiego
lotnictwa. Przez cały dzień pułki stały pod bombami i w ogniu
artylerii.
Następnego dnia gen. Wład podjął próbę zorganizowania
obrony Białej Góry. Otrzymał wtedy śmiertelną ranę od
odłamka pocisku artyleryjskiego. Dywizja jako całość prze
stała istnieć.
Pułkownik Wiecierzyński zebrał resztki swego 55 pułku
piechoty pod Kamionem i wraz z częścią 58 pułku próbował
siłą przedrzeć się przez Bzurę. Ostatniemu natarciu 14 dywizji
piechoty towarzyszyły dwie baterie dywizyjnego pułku ar
tylerii. Tylko część oddziałów zdołała przejść rzekę i schronić
się w puszczy. Tu i ówdzie próbowały przedrzeć się na własną
rękę małe grupy żołnierzy, zbierane przez oficerów i podofi
cerów. Niektóre dotarły do Modlina lub Warszawy. Inne
dostały się do niewoli.
17 dywizja piechoty płk. Mozdyniewicza również nie zdołała
dojść do Bzury całością sił. Drogi, którymi szła, zatarasowane
były taborami. Działanie całością sił było niemożliwe; z Niem
cami, którzy już zablokowali przejścia do rzeki, biły się
bataliony i kompanie. II batalion 68 pułku pod dowództwem
płk. Fagasińskiego zaatakował wroga w Kostkach, ale nie
zdołał przełamać okrążenia; przez wiele godzin trwał w obro
nie, w nieustannym ogniu artylerii i nalotów bombowych
lotnictwa. III bataliom tego pułku, na czele z mjr. Krajewskim,
mimo ciężkich strat w wyniku kilkakrotnych ataków niemiec
kich, wspieranych artylerią, szedł uparcie ku przeprawie.
Dowódca dywizji znajdował się pośrodku walki. Kierować
nią już jednak nie mógł. „...zarządzono (około godziny 3 nad
ranem — T. J.) zlikwidowanie mp dowództwa i wyruszyły
dwa samochody. W pierwszym dowódca dywizji z szefem
166
sztabu i oficerem ordynansowym, a w drugim dowódca
piechoty dywizyjnej ze swym szefem sztabu i oficerem
ordynansowym wyjechali, ażeby dostać się na czoło swych
kolumn. W przekonaniu, że 25 DP działać będzie w nakazanym
pasie, pojechano przez Młodzieszyn na Juliopol i Bibijampol,
czyli na tyłach 25 DP. Z powodu zatłoczenia dróg i awarii
(samochodu — T. J.) dowódcy DP samochody utraciły
łączność, a ponieważ 25 DP wobec zmiany rozkazu, o czym
dowództwo 17 DP nie wiedziało, odsłoniła kierunek na
Juliopol, dowódca 17 DP wjechawszy około godziny 4 rano
dnia 17 pod Bibijampolem na placówkę niemiecką dostał się
do niewoli. Ten sam los w godzinę później w tym samym
miejscu spotkał dowódcę PD..."
8
.
Między Młodzieszynem a Juliopolem 69 pułk piechoty
zaatakowała grupa niemieckich samolotów. Dziesiątki bomb
spadły na pułk, a do tego celny ogień położyła nieprzyjacielska
artyleria. Huk zagłuszył rozkazy i zwykły ludzki strach
zawładnął oddziałami. Resztki rozbitego pułku pociągnęły ku
Białej Górze.
Oddziały 17 dywizji piechoty usiłowały bronić się jeszcze
w rejonie Białej Góry. Biły się tutaj resztki batalionów
68 pułku zebrane przez mjr. Stanisława Culica. W Leontynowie
stawił Niemcom opór I batalion 70 pułku pod dowództwem
kpt. Kowalczyka, w Starych Budach walczyła bateria kpt.
Głowackiego. Żołnierze walczyli do końca, na własną rękę;
tworząc naprędce oddziały i grupy przedzierali się ku rzece.
Mjr Krajewski prowadzący 3 kompanie z II batalionu
68 pułku padł ciężko ranny, podobnie jak wielu jego żołnierzy,
a nad pozostałymi dowództwo objął kpt. Judziński. Bzurę
przeszli pod Brochowem. Inne oddziały, dowodzone przez
płk. Tyczyńskiego, sforsowały Bzurę pod Witkowicami. Były
to już szczątki pułków i dywizji.
„...Na poranne godziny (18 września — T. J.) Grupa Armii
(„Południe" — T. J.) przewiduje prowadzenie pościgu siłami
8
W. S m o l a r s k i , Relacja z działań 17 DP we wrześniu 1939, MiD WIH.
167
działającymi z zachodu na wschód. W tym celu nakazano
koncentrację wszystkich zwalniających się sił. Nieprzyjaciel
próbował miejscami stawiać opór, jednakże obserwuje się
u niego częściowy rozkład. Całkowite zniszczenie nieprzy
jaciela można uznać za pewnik. Mnoży się liczba jeńców
wziętych do niewoli w toku wielodniowych walk, które
i dla własnych, często mniej licznych wojsk były walkami
krwawymi..."
9
.
Tymczasem główne siły armii „Pomorze" kierowały się
dopiero spod Kiernozi i Osieka pod Stare Budy. 18 września
sytuacja jednostek stała się tragiczna. Pierścień niemieckiego
okrążenia zaciskał się ze wszystkich stron. XVI korpus
pancerny gen. Hoepnera zablokował ostatecznie Bzurę po obu
jej stronach. 8 armia osiągnęła w natarciu szosę Socha-
czew-Sanniki i napierała na cofające się w bezładzie ku
północnemu wschodowi resztki rozbitych dywizji i pułków
armii „Pomorze".
Oddziały polskie skierowały się ku Bzurze w nadziei, że
przeprawy na rzece trzymane są jeszcze przez dywizje gen.
Knolla. Oddziały niemieckiego XVI korpusu pod Ruszkami,
Młodzieszynem i Białą Górą były dla naszych jednostek
całkowitym zaskoczeniem. Stare Budy — rejon koncentracji
armii „Pomorze" — znalazły się pod huraganowym ogniem
artylerii nieprzyjaciela, a nad pozostałym obszarem zapanowało
lotnictwo. Zmiażdżone ogniem dywizje i pułki rozpadły się.
„...Na zachodnim brzegu Bzury 18 września nie było już
zwartego wojska z funkcjonującym aparatem dowodzenia.
Z armii «Pomorze» i 14 dywizji piechoty pozostały tylko
szczątki pułków w postaci luźnych oddziałów, które przebijały
się na własną rękę. Większość tych oddziałów po uporczywych
walkach i poniesieniu dużych strat dostała się 18 i 19 września
do niewoli niemieckiej"
10
.
9
KTB GA „Południe", MiD WIH, s. 11.
10
G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty..., s. 98.
168
Tymczasem grupa operacyjna kawalerii gen. Abrahama
szła przez Puszczę Kampinoską.
— Kawaleria polska przekroczyła Bzurę i przerwała
się do Puszczy Kampinoskiej — głosiły meldunki roz
poznawcze nieprzyjaciela. — Jak najszybciej maszerować
na północ, osiągnąć Wisłę i odciąć Polakom drogi odwrotu
— brzmiały rozkazy.
Piaszczystymi drogami, całą szerokością lasów kampinos
kich, ciągnęły na wschód oddziały polskiej kawalerii. Nie był
to zwycięski marsz, jak ten spod Bielaw, Głowna i Uniejowa.
Żołnierz zdawał sobie już sprawę z beznadziejności położenia
i swej bezsilności. Wycofywał się, aby dotrzeć do Warszawy
lub Modlina.
Pod gajówką Dębowskie napotkano opór nieprzyjacielskiej
piechoty. Była to zasadzka. Posypały się strzały, gdy straż
przednia 17 pułku ułanów przeszła już polanę i kryła się
w lesie, a maszerujące za nią szwadrony sił głównych pułku
zaczęły dopiero na polanę wychodzić. Czołowy szwadron
ruszył pełnym galopem do przodu i po chwili znalazł się
w lesie. Na polanie pozostali: dowódca pułku, ppłk Wiktor
Arnoldt-Russocki i pluton kolarzy odcięci od swoich silnym
ogniem przeciwnika.
Już 30 minut trwała walka, a jej wynik był ciągle nie
rozstrzygnięty. Ale Niemcom przybywały posiłki. Zaczęli
strzelać z granatników i moździerzy. Pierwsza salwa min
rozerwała się obok biegnącego przez polanę nasypu kolejki.
Następna padła już między żołnierzami. Było kilku rannych.
Za nasypem ppłk Russocki przygotował natarcie. Zgromadziły
się tu także pozostałe plutony szwadronu. Ruszyli do natarcia,
które rozwijało się jednak bardzo powoli. Zbyt silny był ogień
karabinów maszynowych i moździerzy nieprzyjaciela. Gdy
mjr Józef Skrzypkowski zorientował się, że pod gajówką
Polacy napotkali opór, zawrócił natychmiast swoje szwadrony
169
z Polesia Starego i pospieszył z odsieczą. Atak utknął jednak
w ogniu niemieckiej obrony. Równa jak stół polana była nie
do przebycia. Ppłk Russocki rozkazał, aby szwadron por.
Kazimierza Karwowskiego obszedł las i uderzył na Niemców
z tyłu. Niebawem głośne hura... i wybuchy granatów ręcznych
potwierdziły, że rozkaz został wykonany. Z pomocą przybył
dywizjon 7 pułku strzelców konnych. Teraz ruszyło także
czołowe natarcie. Niemcy, pozostawiwszy broń ciężką i sprzęt,
rzucili się do ucieczki. Nie ścigano ich.
Bój pod Górkami i Zamościem wziął początek od starcia
szwadronu 7 pułku strzelców konnych z nieprzyjacielem
w pobliżu przysiółka Górki. Szwadron pod dowództwem rtm.
Konstantego Kozłowskiego złamał opór Niemców i zajął
przysiółek. Przeciwnik kontratakował, ale strzelcy konni
trzymali się mocno. Na razie jednak dalszy ruch naprzód
okazał się niemożliwy i płk Królicki zmuszony był rzucić do
walki główne siły pułku. Zaraz też dwa szwadrony pod
dowództwem rtm. Szacherskiego spadły na Niemców z kierun
ku północno-zachodniego i odrzuciły ich aż po drogę Ciso-
we-Zamość. Potem jednak natarcie oddziałów Szacherskiego
ugrzęzło w silnym ogniu karabinów maszynowych i artylerii.
Płk Królicki rzucił w bój kolejne szwadrony. Tym razem
uderzyły od zachodu i wyrzuciły nieprzyjacielską piechotę
z 12 pułku ze wzgórza 81,5 oraz wdarły się do pierwszych
zabudowań Zamościa. W ręce polskie wpadł porzucony przez
nieprzyjaciela sprzęt.
Tutaj jednak natarcie polskie zatrzymało się. Chociaż płk
Królicki jeszcze raz podniósł swoich strzelców do ataku, nie
osiągnął jednak powodzenia.
Odwet za to wzięła artyleria Wielkopolskiej Brygady
Kawalerii. Prawdziwy zaś triumf odniosła 1 bateria kpt.
Edwarda Nagórskiego. Oto jedna z niemieckich baterii nie
opatrznie zdradziła swoje stanowiska ogniowe w Górkach.
Kpt. Nagórski dostrzegł z punktu obserwacyjnego działo
całkowicie odsłonięte, rzucił w mikrofon telefonu krótką
170
komendę oficerowi ogniowemu i pierwsze pociski działa
kierunkowego wyznaczyły dokładnie miejsce celu. Zaraz
potem lufy czterech dział baterii wyrzucać zaczęły pociski.
W miejscu gdzie stały przodki dział niemieckich, wytrysnęła
gejzerami ziemia. Nawet na ćwiczeniach trudno o szybszy
i lepszy skutek. Potem Nagórski przeniósł ogień na stanowis
ka nieprzyjacielskiej baterii i znów trafił. Niemcy próbowali
się zrewanżować, ale to nie ta szkoła, ich ogień przenosił
i tylko jakieś zabłąkane pociski raniły kogoś z obsługi polskiej
baterii. Sam Nagórski miał przestrzelony rękaw munduru
i torbę maski przeciwgazowej. Poprawił obliczenia i nowa
salwa odbiła się dwukrotnym echem tutaj i w Górkach.
Powtórzyły ją raz jeszcze eksplodujące z amunicją jaszcze
dział niemieckich i działa w Górkach zamilkły.
Do boju pod Zamościem gen. Abraham rzucił kolejny pułk
— 14 jazłowiecki pułk ułanów z Podolskiej Brygady Kawalerii
płk. Edwarda Godlewskiego. Miał uderzyć z przysiółka Górki
na skrzydło oraz tyły nieprzyjaciela w Górkach i pomóc
pułkowi strzelców.
Ułani zaatakowali z marszu tylko jednym szwadronem. Nie
przeszli, zatrzymani ogniem karabinów maszynowych. Zerwali
się jednak jeszcze raz do ataku i... znów zostali zmuszeni do
zatrzymania się. Obrona niemiecka otrzymała wsparcie lot
nicze. Szwadrony głównych sił pułku ruszyły do natarcia pod
gradem bomb. Jednym skokiem dopadły skrzydła szwadronu
straży przedniej, który został właśnie zmuszony do zatrzymania
się, i porwały go za sobą. Do akcji wkroczyły baterie
7 dywizjonu artylerii konnej. Ostrzał ich okazał się celny, bo
ogień Niemców przycichł. Lecz obrona niemiecka nie załamała
się, a jej ogień znów się wzmagał. Atakujących Polaków
dzieliło od stanowisk niemieckich zaledwie 500 metrów,
a przecież — jak to daleko. Cała nadzieja we wsparciu
artylerii. Biła ona szybkim ogniem w niemieckie pozycje. Gdy
pierwszy szwadron zgodnie z otrzymanym rozkazem atakował
Niemców z tyłu, Górki znajdowały się jeszcze pod ostrzałem
171
polskich baterii. Prawie równocześnie z atakiem szwadronu
por. Krakowskiego ruszyło natarcie pułku. Niemcy znaleźli
się pod ogniem z dwóch stron. Bronili się jeszcze w opłotkach,
lecz polski atak na bagnety załamał ich całkowicie.
Ruszyło też naprzód natarcie szwadronów płk. Królickiego.
On sam padł ciężko ranny, ale jeszcze świadom zwycięstwa
swojego pułku i pogromu uciekających Niemców. 18 września
śmierć skróciła mękę tego dzielnego żołnierza. Dowództwo
po nim objął rtm. Szacherski.
Południowym pasem puszczy maszerował 9 pułk ułanów ppłk.
Klemensa Rudnickiego z Podolskiej Brygady Kawalerii. Od
świtu 17 września ułani byli w ciągłej styczności ogniowej
z Niemcami. Pułk kolejno odpierał niemieckie ataki i odrzucał
z drogi marszu niemiecką piechotę i niemieckie czołgi pod
Bielinami, Józefowem i Nartami. Pod Grabiną nie udało się
przełamanie z marszu obrony nieprzyjaciela atakiem jednego
szwadronu. Dowódca pułku skierował do walki drugi szwadron
— bez skutku, więc trzeci, ale i ten ogniem zmuszony został do
zatrzymania się. Na tyłach pułku znaleźli się już Niemcy. Do
walki weszły ostatnie dwa szwadrony. Ale Niemcy zaatakowali
także Grabiny, chcieli wziąć pułk z dwóch stron. Atak ich
piechoty szedł pod osłoną czołgów. Ostatnie działo przeciwpan
cerne polskiego pułku otworzyło ogień. Był celny. Pierwsze dwa
czołgi stanęły w płomieniach. Następne zatrzymały się i zawróci
ły. Piechota niemiecka została w polu bez osłony.
18 września grupa kawalerii gen. Abrahama osiągnęła
wschodni skraj Puszczy Kampinoskiej.
Tego dnia przed południem do małej wioski Cybulice pod
Modlinem dotarł gen. Kutrzeba i jego sztab. Ściągnęły tu
również dowództwa i sztaby grupy gen. Knolla oraz 15 i 25
dywizje piechoty. W rejonie Palmir stanęła grupa kawalerii
gen. Abrahama.
Ta ostatnia jeszcze tego samego dnia po krótkim odpoczynku
podjęła próbę przebicia się do Warszawy przez Lasy Palmir-
skie. Nie powiodło się jednak. Niemcy wprowadzili już do
172
północnego kompleksu Puszczy Kampinoskiej dodatkowe siły
XV korpusu i natarcie utknęło pod Palmirami.
W nocy z 18 na 19 września grupa operacyjna kawalerii
próbowała przebić się w kierunku Pociechy, Sierakowa i Lasek.
Przed świtem 15 i 6 pułki ułanów weszły do Sierakowa
zajętego przez niemiecki oddział pancerny. Gwałtowne starcie
nie przyniosło rozstrzygnięcia. Do akcji włączyły się również
cztery dalsze pułki: 17, 9, 14 — ułanów i 7 — strzelców
konnych. Pod osłoną ognia artylerii szwadrony zajęły podstawy
wyjściowe do natarcia. „...Niespodziewany ogień naszych
ckm uderzył w wieś (Sieraków — T. J.). Niemcy poczuli się
mniej pewni — ich ogień przycichł. Umożliwiło to 17 pułkowi
ułanów uporządkowanie szeregów, ich spieszenie opóźniła
jednak artyleria niemiecka, która podjęła ostrzał drogi i skraju
lasu. Lecz już ruszyłem z I rzutem 7 pułku strzelców konnych
do natarcia. Na prawo od drogi nacierał 9 pułk łamiąc
granatami opór Niemców; ułani wyrzucili ich ze wsi. O świcie
dnia 19 września dotarliśmy do jej wschodniego skraju...
Zdobycz w Sierakowie była ogromna: 34 samochody
ciężarowe ze sprzętem, 9 ckm i rkm. Ciężarówki stały po dwie
lub trzy w każdym obejściu. Ich maski skierowane na drogę
świadczyły o przygotowaniu do odjazdu oraz zaskoczeniu,
jakie stanowiło dla Niemców nasze pojawienie się..."".
Nieprzyjaciel nie dał jednak za wygraną i rano 19 września
przystąpił do kontrataków. Na zachodnią część Sierakowa
z kierunku Truskawia uderzyły czołgi. Przyjęto je ogniem
przeciwpancernym. Trzy zostały trafione, reszta zaś zawróciła.
W Laskach pułki grupy operacyjnej kawalerii natknęły się
na jeszcze jedną zaporę — były to oddziały 29 dywizji
piechoty zmotoryzowanej i 31 dywizji piechoty. Po nieudanej
próbie przełamania nieprzyjacielskiej obrony grupa gen.
Abrahama wyminęła Niemców i skierowała się przez Wólkę
Węglową ku Bielanom. Z rozwiniętym sztandarem 14 pułk
ułanów pierwszy ruszył ku stolicy.
" S z a c h e r s k i , Wierni przysiędze, s. 217-218.
173
Płk Godlewski był spokojny, wiedział, że jego żołnierze,
podobnie jak nad Bzurą i w puszczy, nie zawiodą. Pułk dopadł
skraju lasu, za którym rozciągała się rozległa dolina. Na niej
wiła się długą wstęgą linia okopów niemieckich sięgając
z jednej strony aż pod Młociny, a z drugiej dotykając prawie
Burakowa. To już ostatnia przeszkoda na drodze do Warszawy.
Wyciągnięci w długą linię ułani ruszyli galopem. Szarża
polska w szalonym pędzie mknęła naprzód. Wtem sztan
darowy zwalił się z konia na ziemię wśród żołnierzy
niemieckich. W przedśmiertelnym skurczu zacisnął mocno
palce na drzewcu sztandaru. Niemcy zdarli sztandar z drze
wca. Zobaczył to kpr. Bronisław Czech, który znajdował
się najbliżej sztandarowego. Osadził konia na miejscu i za
wrócił. Przy nim znalazło się natychmiast kilku najbliżej
jadących ułanów.
Kpr. Czech dopędził Niemca uciekającego ze sztandarem,
uniósł się w strzemionach i szerokim zamachem zadał cios.
Sztandar powrócił do pułku '
2
.
Gdy ułani 14 pułku wjeżdżali w ulice Warszawy, rozwinięty
sztandar łopotał na wichrze, jak wtedy — podczas szarży pod
Młocinami.
Kapral Bronisław Czech zosta! odznaczony za ten czyn przez gen.
Rómmla Orderem Virtuti Militari V ki.
NAJAZD ZE WSCHODU
Tymczasem linia frontu przesuwała się coraz głębiej ku
wschodowi kraju, zostawiając zgrupowanie generała Kutrzeby
oraz punkty oporu w Warszawie, Modlinie i na Helu na
nieprzyjacielskich tyłach.
Niemieckie natarcie sięgnęło już Brześcia Litewskiego na
północy i Lwowa na południu. Na obszarze zarysowanym
przez niemieckie uderzenia okrążające liczne i silne jeszcze
zgrupowania armii polskiej zwarły się w bojach i bitwach
z najeźdźcą z zachodu głównie na Lubelszczyźnie i w połu-
dniowo-zachodniej Polsce.
Pojawienie się Niemców pod Brześciem i Lwowem zanie
pokoiło Stalina. Wehrmacht wkroczył na obszary należące
zgodnie z układem Mołotow-Ribbentrop do sowieckiej strefy
interesów. Stalin w obawie, że Niemcy nie zechcą oddać
zdobytych obszarów i mogą tu, jak groził Ribbentrop, powstać
nowe organizmy polityczne niezależnie od woli ZSRR, roz
kazał przyspieszyć przygotowania do zbrojnej interwencji
przeciwko Polsce, nie wyznaczając jednak terminu akcji.
13 września Mołotow powiadomił o tym Schulenburga.
17 września, dwie godziny po północy, w obecności
Mołotowa i Woroszyłowa, Stalin przyjął ambasadora Rzeszy
175
w Moskwie, aby mu zakomunikować, że Armia Czerwona
„przekroczy granice dziś o 6 rano na całej linii Po-
łock-Kamieniec Podolski [...]".
Informując zaś Schulenburga o zamiarze bombardowania
lotniczego celów polskich, Stalin w obawie przed incydentami
z Luftwaffe nalegał, aby lotnictwo niemieckie nie przekraczało
linii Białystok, Brześć Litewski, Lwów.
Szalę ostatecznego zwycięstwa nad Polską przechylić miała
Armia Czerwona. Tego samego dnia komunikat operacyjny
Sztabu Generalnego Robotniczo-Chłopskiej Czerwonej Armii
informował: „Rano 17 września, wojska Robotniczo-Chłop
skiej Czerwonej Armii przekroczyły granicę na całej zachod
niej linii od rzeki zachodnia Dźwina (nasza granica z Łotwą)
do rzeki Dniestr (nasza granica z Rumunią) [...]".
Tymczasem nadal broniła się Warszawa. Stalin, wydając
rozkaz Armii Czerwonej do zaatakowania Polski, nie miał
propagandowego motywu dla tej decyzji. W nocie zapowia
dającej ten krok, którą próbowano wręczyć ambasadorowi
Wacławowi Grzybowskiemu w Moskwie na 3 godziny przed
agresją, nie można było zamieścić passusu o upadku Warszawy
jako koronnego argumentu o upadku państwa polskiego.
Motywy obu partnerów, jakkolwiek różne, były spójne z za
łożeniami tajnego układu między nimi.
Szybkie złamanie oporu załogi Warszawy nie wydawało
się jednak możliwe, tym bardziej że wzmocniły ją oddziały
wycofane z przedpola. Postawiło to przed niemieckim do
wództwem problem wyboru optymalnej koncepcji operacji
zaczepnej przeciwko dużemu miastu. Szło o to, czy natarcie
przyspieszyć i zdobyć miasto za każdą cenę przed przybyciem
tu Armii Czerwonej, której oczekiwano nie wcześniej niż
3 października, czy podjąć długotrwałe działania oblężnicze,
które skruszą obrońców przed generalnym natarciem Wehr
machtu tylko na lewobrzeżną część miasta we współdziałaniu
z Armią Czerwoną, która atakować miała prawobrzeżną
część miasta, Pragę.
176
Gen. Brauchitsch przedstawił Naczelnemu Dowództwu Sił
Zbrojnych do rozważenia i decyzji obie koncepcje, sam
obstając przy drugiej:
„Natarcie na Warszawę (na wschodnią część miasta — Pra
gę) może być wykonane najwcześniej 24 IX. Dla przeniknięcia
natarcia i dla oczyszczenia wschodniego brzegu (Wisły) trzeba
przewidzieć potrzebę co najmniej 5 dni.
Specyfika walk o poszczególne domy może sprawić, że
trzeba będzie o wiele więcej czasu. Jeżeli uda się wykonać
zadanie w ciągu 3 dni, to czas, którym będziemy dysponowali
w myśl porozumienia z Rosjanami, wystarczy z biedą.
Wystarczy zaledwie na przeprowadzenie powrotu licznych
wojsk atakujących, szczególnie artylerii, przez istniejące
w ograniczonej ilości mosty na Narwi.
Jeśli więc mamy dotrzymać terminu uzgodnionego z Ro
sjanami, to początek natarcia nie może być przesunięty
poza 24 IX. Termin ten zbiega się z sesją Kongresu
Amerykańskiego. Ze względu na to, iż celem przygotowania
oraz wsparcia musiano zaangażować przeciwko Pradze
także i lotnictwo, należy rozstrzygnąć, czy też należy
to poniechać.
W tym drugim przypadku należy przekazać sprawę aktual
nego okrążenia Pragi na wschodnim brzegu Wisły wojskom
rosyjskim.
Późniejsze łączne natarcie na Warszawę na obu brzegach
Wisły musiałyby prowadzić współdziałające ze sobą części
wojsk rosyjskich i niemieckich. Części wojsk radzieckich
przypadłby pierwszy atak natarcia (Praga), który stanowi
warunek wstępny do natarcia (z północy i południa) na część
zachodnią miasta [...]".
Odpowiedź nadeszła nie później niż 22 września i była po
myśli Naczelnego Dowódcy Wojsk Lądowych. Poznajmy ją
z treści rozkazu gen. Brauchitscha do grup armii:
„Do Grupy Armii «Południe» i «Północ»
Ftihrer zarządził:
177
1) Wschodniej części Warszawy (Praga) nie należy atako
wać. Należy jednak kontynuować niszczenie urządzeń ważnych
dla życia miasta.
2) Atak na Warszawę (część zachodnia) wykonać należy
tak, aby miasto znalazło się w naszym posiadaniu najpóźniej
3X.
W tym celu rozkazuje się:
Gr. Ar. «Północ» kontynuuje otaczanie Pragi w ten
sposób, aby npl nadal odniósł wrażenie, iż niebawem nastąpi
atak na miasto.
Tak samo pozostają nadal otoczone Modlin i Nowy Dwór.
Należy kontynuować zwalczanie npla ogniem artylerii oraz
niszczenie na Pradze urządzeń ważnych dla życia miasta.
Należy przygotować zluzowanie przez wojska rosyjskie na
obecnych stanowiskach w rej. Pragi i Nowego Dworu. Samo
zluzowanie nastąpi wtedy, gdy tylko nadejdą wystarczające
siły rosyjskie. Porozumienie z nimi winno być dokonane
bezpośrednio w ten sposób, aby nasz odmarsz można było
przeprowadzić we właściwym czasie".
Granicę polsko-radziecką przekroczyły wojska dwóch fron
tów, Białoruskiego i Ukraińskiego. Siedem armii uderzyło jak
taranem w cienką nić polskich posterunków Korpusu Ochrony
Pogranicza.
Uderzenie wojsk pancernych i lotnictwa Armii Czerwonej
poprzedziły ataki radzieckiej straży granicznej wzmocnione
piechotą. Ten pierwszy atak, mimo przewagi liczebnej nie
przyjaciela, nie był trudny do odparcia. Skuteczny opór na
Polesiu i w północnej części Wołynia zorganizował gen.
Orlik-Ruckeman, dowódca KOP. Jednak już wkrótce po tym
pierwszym ataku ruszyły czołgi i kawaleria w wielkich
zgrupowaniach. Przewaga napastników stała się druzgocąca.
Informacje z meldunków co do charakteru i celu wystąpienia
Armii Czerwonej były sprzeczne. Obok meldunków o ofen
sywnych działaniach nieprzyjaciela były również takie, które
informowały o zamiarach wcale nieagresywnych.
12 — Bzura 1939
178
„Dezorientacja w terenie była zupełna — wspomina szef
Sztabu Naczelnego Wodza, gen. Stachiewicz — na skutek
zachowania się żołnierzy sowieckich, którzy — jak brzmiały
meldunki — na ogół nie strzelają, do naszych odnoszą się
z demonstracyjną przychylnością [...]. Jedne oddziały meldują,
że się bronią, inne odchodzą pod naciskiem Sowieciarzy, inne
nie wiedzą w ogóle co robić i jak się odnieść do Sowietów [...]".
Marsz. Rydz-Śmigły stanął przed trudnym wyborem decyzji.
Z jednej strony sytuacja wymagała stawienia zbrojnego oporu,
choćby miała to być tylko demonstracja dla zamanifestowania
wolnemu światu suwerennych praw Polski. Z drugiej jednak
strony narzucała się konieczność oszczędzania krwi polskiej
wobec olbrzymiej przewagi agresora. Ostateczną decyzję
podjął marszałek po naradzie w swojej kwaterze w Kołomyi
z premierem rządu i ministrem spraw zagranicznych w połu
dnie 17 września:
„Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumu
nię i Węgry najkrótszymi drogami.
Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich
strony albo próby rozbrojenia oddziałów.
Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed
Niemcami — bez zmian.
Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi
pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier
lub Rumunii".
Celem tej nowej agresji było szybkie opanowanie wschod
niej połowy Polski po ustaloną tajnym protokołem niemiecko-
-sowieckim linię demarkacyjną, którą obaj partnerzy wy
znaczyli zgodnie nad Pisą, Narwią i Wisłą z przepołowieniem
Warszawy oraz nad Sanem. Ale niemieckie dywizje operowały
już głęboko na wschód od tej linii, co mogło grozić kom
plikacjami. Tym bardziej że zarówno Naczelne Dowództwo
Wehrmachtu (oczywiście poza Hitlerem), jak i dowództwa
poszczególnych rodzajów sił zbrojnych nic jeszcze nie wie
działy o postanowieniach tajnego protokołu.
179
Zaskoczenie, a nawet oburzenie w niemieckich kołach
wojskowych, które nie zdradzały chęci dzielenia się zwy
cięstwem, przewidując zakończenie operacji dopiero na
wschodniej granicy Polski, ustąpiło przed siłą faktów już
dokonanych. Nie od razu jednak pogodzono się z myślą
odstąpienia łupu zdobytego za cenę krwi żołnierza niemiec
kiego. Dlatego pierwsze meldunki informujące o prze
kroczeniu przez Armię Czerwoną granic Polski nie wstrzy
mywały natarcia Wehrmachtu na wschód, lecz je przy
spieszały.
Szef Oddziału Operacyjnego GA „Południe" telegrafując
17 września o godzinie 7.40 z Końskich do sztabów 8, 10 i 14
Armii informował i przekazał decyzję gen. Rundstedta:
„Rosyjskie Siły Zbrojne przekroczyły 17.9. rano granicę
rosyjsko-polską między Połockiem a Kamieńcem Podolskim.
Wojska niemieckie powinny wcześniej przekroczyć lub
przelecieć linię na wschód od m. Skole, Stryj, Lwów,
Włodzimierz, Włodawa, Brześć, Kamieniec Litewski, Biały
stok. Szybkie zajęcie zagłębia naftowego Borysław przez
14 afrmię] jest niezwykle ważne".
Jak się okazało, owe komplikacje były nie tylko możliwe,
lecz realnie bliskie. Stalin był wyraźnie zaniepokojony
zarysem tzw. tymczasowej linii demarkacyjnej, która biegła
wprawdzie wzdłuż linii uzgodnionej w tajnym protokole, ale
na południu odchylała się ku wschodowi i zostawiała po
stronie niemieckiej Lwów i Borysławsko-Drohobyckie Za
głębie Naftowe. Nie zgadzał się na to, motywując swoje
stanowisko tym, że nie może rozczarować Ukraińców, którzy
domagają się całego terytorium aż po San. W drodze
rekompensaty Stalin zaofiarował Suwałki. Ribbentrop zażądał
dodatkowo Augustowa i Lasów Augustowskich. Przyczyna
była bardzo prozaiczna, ponieważ ministrowi Rzeszy chodziło
o tereny łowieckie. Ostatecznie Hitler poszedł na ustępstwa,
ale tylko w sprawie Lwowa. Odnośny rozkaz skierowano
natychmiast do wojsk:
180
„Szef Oddz. Oper. [OKW — T. /.] 20 IX 39
Fiihrer rozkazał: m. Lwów pozostawić Rosyjskim Siłom
Zbrojnym".
Nowa koncepcja linii demarkacyjnej, którą niemiecki attache
wojskowy w Moskwie, gen. Kostring, przedstawił Mołotowo-
wi, pozostawiała Niemcom część zagłębia naftowego. Jej
przebieg prezentuje rozkaz operacyjny Naczelnego Dowództwa
Wojsk Lądowych z 20 września do grup armii „Północ"
i „Południe":
„1. Fiihrer i Nacz. Wódz ustalił następującą rubież jako
linię demarkacyjną pomiędzy wojskami niem. a ros.: biegiem
Pisy, biegiem Narwi aż do Wisły — Wisłą aż do ujścia Sanu
— biegiem Sanu aż do Przemyśla — rubież Przemyśl,
Czyrów-Przełęcz Użycka. Nie ustalono jeszcze szczegółów
przebiegu linii na płd. od Przemyśla.
2. Fiihrer zarządził ponadto, iż na wsch. od tej linii nie
może już płynąć krew Niemców.
3. Należy przerwać działania bojowe na wsch. od tej linii;
bezzwłocznie należy rozpocząć odmarsz poza wspomnianą linię.
Atak na Pragę już nie wchodzi w rachubę. Na razie
pozostaje w mocy rozkaz zamknięcia Warszawy".
Stalin nie wyraził jednak na to zgody, a Hitler ponownie
ustąpił, godząc się na linię demarkacyjną, która miała przebie
gać wzdłuż Pisy, Narwi, Bugu, Wisły i Sanu aż po jego
źródła. Jednakże i ta koncepcja uległa wkrótce zmianie.
W związku z decyzjami obu „partnerów", które stanowić
miały o losie Polski, Stalin wystąpił wkrótce z propozycją
daleko idącej korekty. Najpierw, jeszcze 9 września w czasie
sporu o Lwów i Borysławsko-Drohobyckie Zagłębie Naftowe,
Mołotow zwrócił uwagę ambasadora Rzeszy na zainteresowa
nie rządu sowieckiego szybkim rozwiązaniem zagadnienia
polskiego. Ambasador Rzeszy w Moskwie, Schulenburg,
informował w depeszy Ribbentropa:
„W odniesieniu do tego problemu Mołotow dał do zro
zumienia, że początkowy zamiar rządu radzieckiego i samego
181
Stalina, aby pozwolić na szczątkową Polskę — uległ zmianie
na rzecz podziału Polski".
Mołotow określił linię podziału opartą na Pisie, Narwi, Wiśle
i Sanie. Proponował natychmiastowe rokowania w tej sprawie
i żądał, aby odbyły się one w Moskwie. Tymczasem były
ambasador Rzeszy w Warszawie, von Moltke, na polecenie
Ribbentropa pracował już nad studium poświęconym Polsce.
Miało ono dostarczyć argumentów dla uzasadnienia odpowiedzi
na pytanie, czy możliwe jest powstanie kadłubowej Polski na
czele z rządem, który chciałby zaakceptować wymuszony
przebieg linii granicznych. 25 września von Moltke przedstawił
wyniki swojego opracowania, zakładając, że istnienie Polski bez
Śląska, Pomorza i Wielkopolski, ale z granicą na wschodzie od
Grodna na północy po Przemyśl na południu, a więc w granicach
ściśle etnograficznych z 12-15-milionową ludnością będzie
możliwe. Powracając do starej, według wzoru z pierwszej wojny
światowej, koncepcji urządzenia Polaków, dostrzegał nawet
walory geopolityczne takiego państwa polskiego jako buforu
między Niemcami a ZSRR. Wnosił jednak, że w wypadku
ustalenia granicy wschodniej na Wiśle i Sanie, reaktywowanie
tak okrojonego państwa polskiego nie będzie możliwe. Decyzję
odłożono do czasu ewentualnych rozmów z państwami zachod
nimi. Miano nadzieję, że zechcą one po klęsce Polski ułożyć się
z Niemcami, które mogłyby wtedy zaproponować powstanie
takiego państwa.
Koncepcja niemiecka nie doczekała się realizacji. Tego
samego dnia Schulenburg został wezwany na Kreml. Podczas
spotkania ze Stalinem i Mołotowem omawiano szereg prob
lemów dotyczących stosunków radziecko-niemieckich. W kon
tekście więzi łączących oba państwa sprawa polska odgrywała
rolę zasadniczą. Stalin przekonywał Schulenburga, że należy
ją rozwiązać tak, aby w przyszłości nie powodował tarć
między ZSRR a Niemcami. Uważał więc, że z tego powodu
pozostawienie państwa polskiego nawet w formie szczątkowej
będzie błędem.
182
Schulenburg depeszował w nocy na 26 września do Berlina:
„Proponuje on rozwiązanie następujące — z terytoriów na
wschód od linii demarkacyjnej (dotychczasowej — T. /.] całe
województwo lubelskie i część województwa warszawskiego,
które obejmuje tereny do Bugu, powinny być przyłączone do
naszej części. W zamian mamy się wyrzec naszych pretensji
do Litwy".
27 września przybył do Moskwy na obrady Ribbentrop
z pełnomocnictwami Hitlera do podpisania właściwych ukła
dów. Obrady z przerwami na balet, bankiety i wypoczynek
trwały od późnego wieczora 27 września do godziny 5 rano
29 września, kiedy to podpisano trzy dalsze tajne protokoły.
Pierwszy i drugi dotyczyły wymiany volksdeutschów na
Białorusinów i Ukraińców oraz zmiany linii rozgraniczenia
wpływów według propozycji radzieckiej co do Litwy, woje
wództwa lubelskiego i części województwa warszawskiego.
Trzeci miał zabezpieczyć niejako obie strony przed konfliktami
na tle sprawy polskiej. Tekst protokołu zawierał m.in. klauzulę,
że obie strony nie będą tolerowały na swoich terytoriach
żadnej polskiej agitacji, która będzie dotyczyła terytoriów
drugiej strony.
Wkrótce potem, zgodnie z wynikami rozmów politycznych,
wydano dowództwom obu armii rozkazy zastosowania się do
tych decyzji na liniach styczności oddziałów niemieckich
i sowieckich.
Obszary wschodniej Polski zalewał potop wojsk Armii
Czerwonej. Uderzenie Frontu Białoruskiego — od Dźwiny na
północy po Prypeć na południu — zgasiło prawie od razu
ogniska oporu słabych oddziałów KOP. Na północno-wschod
nim odcinku granicy na pułk „Głębokie" spadło uderzenie
grupy szybkiej nieprzyjaciela, gromadzącej 4 korpus i 5 dywi
zję strzelców, 24 dywizję kawalerii oraz 22 i 25 brygady
czołgów. Jakikolwiek skuteczny opór był niemożliwy i tylko
na krótko zatrzymano nieprzyjaciela w nadgranicznym mias
teczku Dzisna. W walce, obok kopistów, wzięła udział
183
miejscowa policja i młodzież. Przebijając się ku granicy
z Łotwą, większość żołnierzy przekroczyła ją między 20 a 21
września.
Rano 19 września nieprzyjaciel opanował całkowicie Wilno,
chociaż w jego pobliżu, a także dalej od miasta, stawiały opór
przebijające się ku Litwie oddziały garnizonu wileńskiego.
Na kierunku Nowogródek-Grodno i Baranowicze-Bia-
łystok uderzyły dwie grupy szybkie Frontu Białoruskiego.
Grupa „Mińska", składająca się z 16 korpusu strzelców
i 3 kawaleryjskiego oraz 6 brygada czołgów kierowała
się na Grodno. Grupa „Dzierżyńska", obejmująca trzy
korpusy: 5 strzelców, 6 kawaleryjski i 15 czołgów oraz
21 brygadę czołgów, szła na Wołkowysk. Przeciwstawiały
się im dwa polskie pułki KOP, które nie tyle broniły,
co dozorowały granicę — trójbatalionowy pułk „Wilejka"
i dwubatalionowy pułk „Baranowicze".
Początkowo obronę Grodna zaczął organizować miejscowy
dowódca garnizonu, mając do dyspozycji tylko trzy bataliony
— wartowniczy, asystencyjny i strzelców oraz dwa szwadrony
marszowe, pięć plutonów artylerii lekkiej pozycyjnej i dwie
kompanie ciężkich przeciwlotniczych karabinów maszyno
wych. 20 września przybył do Grodna gen. Przeździecki na
czele Grupy „Wołkowysk", wzmacniając załogę 101 i 102
pułkami ułanów.
21 września wieczorem, po ciężkich walkach, Grodno
znalazło się w rękach nieprzyjaciela, a oddziały polskie
odeszły na północ ku granicy litewskiej, przebijając się przez
linie przeciwnika. Do wieczora broniły się ostatnie punkty
oporu w Zamku Królewskim, koszarach 81 pp i Zespole Szkół
Zawodowych.
Środkowe i południowe obszary Kresów, od Prypeci na
północy po Dniestr na południu, znalazły się w zasięgu
działań Frontu Ukraińskiego. Główne siły uderzyły tylko
przeciw części obszaru, między Łuckiem a Kołomyją, pozo
stawiając całe Polesie i północny Wołyń działaniu stosunkowo
184
słabych sił, głównie piechoty. Oczekiwano, że obszar ten, na
skutek natarcia skrzydeł zewnętrznych obu frontów, Białorus
kiego na Włodawę i Ukraińskiego na Chełm, już w pierwszym
etapie tej operacji zostanie okrążony.
Meldunki oddziałów KOP, że na Polesiu natarcia radzieckie
są słabe, były więc uzasadnione. Ale na Wołyniu i Podolu
tempo natarcia było duże. Dyktowały je, jak w przypadku
Frontu Białoruskiego, grupy szybkie. W grupie szybkiej
5 Armii, złożonej z dwóch brygad czołgów, jedna ruszyła
na Równe, a druga na Dubno. 2 korpus kawalerii i 24
brygada czołgów z 6 Armii uderzyły w kierunku Tarnopola.
12 Armia, która w ramach Frontu realizowała jedno z głó
wnych zadań — odcięcie Polakom dróg odwrotu do Rumunii
— złożona była wyłącznie z jednostek szybkich 4 i 5 kor
pusów kawalerii. 25 korpus czołgów oraz dwie brygady
czołgów, zorganizowane w grupy konno-zmechanizowane,
wymierzyły uderzenia w kierunku Stanisławowa i Kołomyi,
grożąc zagarnięciem Kwatery Głównej Naczelnego Wodza.
Wtedy podjęto dramatyczną decyzję ewakuacji Naczelnego
Wodza i rządu do Rumunii.
Pułk KOP „Podole" („Czortków") stawił opór. Gdy na
granicy strażnice zostały dosłownie rozjechane, siły główne
pułku, bataliony „Borszczów", „Kopyczyńce" i „Skałat",
wyszły nieprzyjacielowi naprzeciw. Pułk, cofając się na zachód
ku linii Dniestru, został rozbity. Jego resztki próbowały
jeszcze w Ustieczku zatrzymać rwący potok wojsk sowieckich.
Wieczorem 17 września odstąpiono od obrony Dniestru
i wycofano się do Rumunii. Tymi samymi drogami przeszły
granicę, nie gotowe jeszcze do walki o przyczółek rumuński,
oddziały gen. Kamskiego.
Gdy kilka dni później stanęły pod Lwowem oddziały
sowieckie, walcząca dotąd skutecznie z Niemcami załoga
miasta poddała się.
Na Wołyniu radziecka 5 Armia wtargnęła do Polski na
odcinku granicznym dozorowanym przez pułk KOP „Równe".
185
Po silnym uderzeniu czołgów radzieckich cieniutka linia
osłony szybko pękła. Niektóre oddziały dostały się do niewoli,
inne zdołały ujść, kierując się na południe ku granicy rumuń
skiej bądź na zachód w poszukiwaniu oddziałów gen. Dęba-
-Biernackiego. Armia Czerwona zajęła bez walki Zdołbudów,
Łuck, Równe, Sokal, Włodzimierz Wołyński.
W rejonie Włodzimierza gen. Sawicki już od 11 września
organizował obronę nad Bugiem. 14 i 15 września pozycje te
zaatakowała 4 DLek. korpusu gen. Kleista, ale zrezygnowała
z walki, ponieważ nadciągali już Rosjanie. 17 września na
wieść o wkroczeniu Armii Czerwonej przybył tu z Łucka gen.
Smorawiński. Nazajutrz wieczorem wtargnęły do Włodzimie
rza czołgi sowieckie i otoczyły teren Szkoły Podchorążych
Rezerwy Artylerii wraz z załogą. Gen. Smorawiński zgodził
się nie podejmować walki w zamian za przyrzeczenie wolnego
odejścia na Bug. Kombryg Bogumołow podpisał umowę, ale
jej nie dotrzymał.
Tymczasem jednostka pancerna Bogumołowa ruszyła z Wło
dzimierza na północ w kierunku Kowla. Po demobilizacji
nieuzbrojonych oddziałów, płk Leon Koc na czele grupy
złożonej ze słabo uzbrojonych nadwyżek żołnierzy opuścił
Kowel 18 września. Początkowo skierował się na Brześć, ale
potem zawrócił na południe. 20 września nastąpiło starcie pod
Włodzimierzem z oddziałami Bogumołowa. Po nieudanej
próbie przebicia się, część zgrupowania polskiego armia
sowiecka zagarnęła do niewoli. Pozostałym udało się ujść i 25
września połączyć w lasach na zachód od Krasnegostawu
z oddziałami, które znalazły się na ziemi niczyjej między
Niemcami i Rosjanami.
27 września dowództwo nad całym zgrupowaniem objął płk
Zieleniewski. Dwa dni później zgrupowanie, które prowadził
na Węgry, trafiło w rejonie Janowa Lubelskiego, Polichnej
Góry i Czwoły na oddziały straży tylnej niemieckiej 27 DP.
Żołnierze polscy przeszli przez tę zaporę, bo Niemcy twardego
oporu nie stawiali, wypełniając znany rozkaz Hitlera, że krew
186
niemiecka nie będzie się już lała na wschód od tej linii. Ale
nazajutrz, 30 września, pod Marnotami, Krzemieniem i Flisami,
stanęły naprzeciw czołgi sowieckie i piechota zmotoryzowana.
1 października, wystrzelawszy do końca naboje, zgrupowanie
polskie zaprzestało walki.
W podobnych okolicznościach zakończyła walkę na długim
szlaku Września kawaleria gen. Andersa. Podczas bitwy pod
Tomaszowem Lubelskim 22 i 23 września prowadził on do
natarcia w rejonie Krasnobrodu grupę operacyjną kawalerii.
Przebiła się tylko część. 24 września na czele zgrupowania
generał kierował się na południe z zamiarem przebicia się na
Węgry. 26 września doszło ponownie do ciężkiego starcia
z Niemcami w rejonie Krakowca. Przerwano je jednak
w wyniku porozumienia obu stron, które zaproponował prze
ciwnik. Niemcy pomaszerowali na zachód, a Polacy na
południe. Jednakże jeszcze tego samego dnia na drodze
odwrotu stanęły oddziały sowieckie.
W poszukiwaniu wyjścia z matni, gen. Anders podzielił
swoją grupę na małe oddziały, którym rozkazał przebijać się
na Węgry. Udało się to tylko nielicznym. Większość została
ujęta przez Armię Czerwoną i wraz z generałami Andersem
i Plisowskim wzięta do niewoli.
Na Polesiu, nie objętym działaniami głównych sił radziec
kiego Frontu Białoruskiego, wydarzenia rozwijały się wol
niej. Nacierający byli tutaj słabsi, obrona zaś silniejsza.
Natarciu Armii Czerwonej przeciwstawił się więc z powo
dzeniem dwubatalionowy pułk KOP „Sarny". Dalej ku
północy, aż po Prypeć, stała brygada KOP „Polesie" i Flotyl
la Pińska.
Po otrzymaniu pierwszych wiadomości o wkroczeniu Armii
Czerwonej, dowódca KOP gen. Orlik-Riickeman wydał rozkaz
walki. Wieczorem 17 września na całym prawie odcinku
kontrolowanym przez dowództwo KOP natarcie nieprzyjaciela
zostało zatrzymane. Gen. Orlik-Riickeman był jednak świado
my nieuchronności odwrotu wymuszanego rajdami wojsk
187
szybkich przeciwnika na północ i południe od Polesia i prze
widywał wycofywanie oddziałów.
20-22 września jego zgrupowanie skoncentrowało się w sile
7 tysięcy żołnierzy w rejonie na zachód od Styru, w okolicach
Moroczna, Siedliszcz i Rafałówki. Wskutek zajęcia przez
Armię Czerwoną Kowla i odcięcia dróg odwrotu na południe,
grupa KOP zmieniła kierunek odwrotu na zachodni, podążając
za SGO „Polesie". 28 września zakończył się zwycięstwem
polskim bój pod Szackiem z sowieckimi oddziałami piechoty
i czołgów.
30 września grupa gen. Orlika, po zakończeniu przeprawy
na zachodni brzeg Bugu w rejonie Grabowa, liczyła już tylko
około 3 tysięcy żołnierzy. W nocy na 1 października zaatako
wały ją pod Wytycznem czołgi sowieckie. Po odrzuceniu
z powodzeniem pierwszego natarcia nieprzyjaciela, następne
spotkały się z coraz słabszym oporem, aż do całkowitej utraty
zdolności bojowej. 1 października w południe walkę prze
rwano. Oddziały polskie oderwały się od nieprzyjaciela
i odeszły pod Sosnowicę, gdzie zostały rozwiązane.
W OBLĘŻONEJ WARSZAWIE
Stolica Polski broniła się. Jej dramatyczne komunikaty
i wezwania emitowane przez rozgłośnię Warszawa II słyszał
cały świat.
„...Walczymy dalej — głosiło wezwanie radiowe jednego
z czołowych przywódców Polskiej Partii Socjalistycznej
— Mieczysława Niedziałkowskiego do brytyjskiej Partii
Pracy. — Nie wierzcie kłamstwom propagandy hitlerowskiej.
Nie ma w Warszawie żadnych zaburzeń ani żadnych walk
wewnętrznych. Jest tam bombardowanie przez artylerię
i lotnictwo niemieckie osiedli robotniczych i na oślep
całego Śródmieścia.
Liczymy na szybką pomoc. Wojsko jest wspaniałe i ludność
cywilna jest wspaniała. Zwróćcie się do Roosevelta, by rzucił
całą powagę swego autorytetu na rzecz wykonania przez
Niemcy wezwania Ameryki, by nie mordowano z armat
kobiet i dzieci..." '.
Ale oprócz podziwu dla bohaterstwa polskiego i zachęt do
dalszego oporu, o pomocy było głucho. Warszawa była wciąż
jeszcze sumieniem samych Polaków. Ostatnie walczące od
działy polskie nawet w sytuacji beznadziejnej nie chciały
' Cywilna Obrona Warszawy we wrześniu 1939 r. Dokumenty, materiały
prasowe, wspomnienia i relacje.
Warszawa 1964, dok. nr 136, s. 116.
189
składać broni. Nie było już decyzji i rozkazów Naczelnego
Wodza, ale stolica wciąż trwała. Ciągnęli tam żołnierze,
uchodźcy przedzierali się do miasta, do którego wróg jeszcze
nie wkroczył.
O świcie 20 września pułki kawalerii ściągały w rejon
Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego na Bielanach.
Gen. Abraham złożył meldunek dowódcy armii „Warszawa":
„...Melduję przybycie oddziałów silnie przerzedzonych
w walkach. Straty wynoszą w korpusach oficerskich
60 procent, podoficerskich 40 procent, wśród szeregowców
35 procent. Podkreślam, że oddziały grupy operacyjnej kawa
lerii ożywiają nastroje pełne żołnierskiego hartu. Ludziom
i koniom potrzebna jest żywność, wypoczynek i sen. Proszę
o zmianę rejonu postoju, który jest stale bombardowany
i ostrzeliwany przez artylerię i lotnictwo, oraz o konieczny
dwudniowy odpoczynek w celu reorganizacji oddziałów.
Dowódca armii zgadza się na wypoczynek i skierowuje
oddziały grupy operacyjnej kawalerii w rejon Łazienek do
koszar 1 pułku szwoleżerów na ulicę Czerniakowską i Bel-
wederską. Miałem zamiar przy pomocy oddziałów pieszych
przebić pierścień niemiecki na tym odcinku i wyjść z grupą
operacyjną kawalerii na południe, by dotrzeć do granicy
węgierskiej. Zamiary te, niestety, nie zostały zrealizowane..."
2
.
23 września z Wielkopolskiej, Podolskiej i Pomorskiej
Brygady Kawalerii utworzono zbiorczą brygadę pod dowódz
twem dotychczasowego dowódcy grupy operacyjnej.
Ten ostatni na szlaku wojennym pułków wielkopolskich
i podolskich zagon kawaleryjski do oblężonej stolicy mocno
nadwerężył kleszcze niemieckiego okrążenia na przedpolu
Bielan i ułatwił zadanie kierującym się tutaj dywizjom
piechoty.
Tymczasem gen. Kutrzeba, znajdując osłonę w działaniu
zaczepnym grupy operacyjnej kawalerii, zreorganizował
2
R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury, Warszawa
1989, s. 319.
190
w rejonie Palmir zebrane dotąd oddziały 15 i 25 dywizji
piechoty oraz resztki 17 i 14 dywizji, które gromadził płk
Czesław Szystowski, w celu wzmocnienia załogi Palmir.
19 września wieczorem zgrupowanie dwóch dywizji pie
choty ruszyło na Warszawę. 15 dywizja piechoty otrzymała
zadanie opanowania Mościsk, Lasek i Błota Leśnego i na tej
linii zorganizowania obrony nawiązując styczność z ubez
pieczeniami obrony Warszawy, 25 zaś miała opanować
Młociny, Buraków, Łomianki, po czym utworzyć pozycję
obronną w rejonie lasów Wólki Węglowej i Burakowa Małego
zwróconą frontem na północ.
Dowódcom dywizji gen. Kutrzeba polecił prowadzić dzia
łania samodzielnie i nie przekraczać linii ubezpieczeń obrony
stolicy.
Na czele maszerującej szosą 25 dywizji piechoty szedł
60 pułk, a za nim 56. Kilkukilometrową kolumnę zamykał
29 pułk piechoty. Niemców nie było i dywizja szybko szła
naprzód. Tylko jej ubezpieczenie, osłaniające bok kolumny,
II batalion 60 pułku piechoty spotkał we wsi Dąbrowa
znaczniejszy oddział nieprzyjaciela. Ale ten, zaskoczony
szybkim atakiem Polaków, nie przyjął twardej walki zde
sperowanych piechurów i ustąpił tak szybko, że zabrakło mu
czasu na zabranie ciężkiego sprzętu bojowego, kilku czołgów
i dział, nie mówiąc o ciężkiej broni piechoty. Wszystko to
jednak trzeba było zniszczyć, bo czas naglił. W zdobytej
Dąbrowie została tylko kompania 5 por. Romualda Kaczmar
czyka na pozycji wysuniętej czaty ubezpieczającej przedpola
głównej linii obronnej pułku i dywizji w rejonie Młocin
i Burakowa. Ściągały tutaj przez cały dzień 20 września
oddziały dywizji i bez odpoczynku szły do okopów.
15 dywizja piechoty pomaszerowała, próbując przejścia
przez Laski i Wólkę Węglową. Miała mniej szczęścia, bo
nieprzyjaciel był tutaj silny i dodatkowo wzmocniony od
działem, który wycofał się z Dąbrowy. Natarcie piętnastej
utknęło więc i trzeba było szukać przejścia gdzie indziej. Na
191
szczęście dywizja gen. Altera już przeszła i mogła teraz
pomóc dywizji gen. Przyjałkowskiego. Przegrupowanie pułków
poszło sprawnie i ruszono na Bielany i Wawrzyszew, gdzie
dotarto tym razem już bez przeszkód ze strony nieprzyjaciela.
Tak oto po 17 dniach ciężkich walk i forsownych marszów
zgrupowanie gen. Kutrzeby stanęło u celu zadania. Była
to już tylko jego reprezentacja. Doliczono się bowiem
niespełna 40 tysięcy żołnierzy, z prawie 200 tysięcy, które
przystępowały do bitwy.
Na początku bitwy gen. Kutrzeba prowadził 10 wielkich
jednostek piechoty i kawalerii. Do Warszawy przyprowadził
tylko 4, a i te liczyły nie więcej niż jedną czwartą stanu
osobowego, jaki miały, gdy wychodziły z garnizonów na front.
Pozostałe dywizje zgrupowania, przedzierając się przez
zwarte i silne kordony nieprzyjaciela zarówno nad Bzurą, jak
i w samej Puszczy Kampinoskiej, bombardowane z powietrza,
straciły organizacyjną zwartość, a siły ich tak liczebne, jak
bojowe topniały w oczach. Do Palmir zdołały dotrzeć tylko
resztki rozbitych pułków i dywizji, a wśród nich najsilniejsza
była jeszcze 17 dywizja piechoty, licząca około czterech i pół
tysiąca żołnierzy, oraz 14 pułk piechoty. Zebrał to wszystko
pod swoje dowództwo dzielny gen. Bołtuć z zamiarem
utworzenia obrony dużych składów amunicyjnych w Pal
mirach, które zaopatrywały Warszawę i twierdzę Modlin.
Niemcy nie zbagatelizowali znaczenia Palmir dla skutecz
ności dalszego oporu obu polskich ośrodków obrony, a przede
wszystkim funkcjonującego jeszcze między nimi taktycznego
współdziałania i łączności. Komunikat Oberkommando der
Wehrmacht informował 21 września, że: „...Między Mod
linem a Warszawą nieprzyjaciel zaatakował ponownie, został
jednak odparty przez znajdujące się tam nasze oddziały.
Resztki oddziałów polskich broniące się desperacko na
zachód od Warszawy zostaną jutro zaatakowane i znisz
czone..."
3
.
3
Wojna obronna Polski. Wybór źródeł,
dok. nr 501, s. 932-933.
192
Nieprzyjacielski komunikat nie był jednak ścisły, przynaj
mniej w części dotyczącej nieudanej próby przebicia się do
Wisły i rozdzielenia Warszawy z Modlinem. W dniu 21
września to nie polskie, lecz niemieckie natarcie 24 dywizji
piechoty pod Młocinami i Burakowem nie miało powodzenia.
Niemcy zasypali gradem armatnich pocisków obronę dywizji
gen. Altera i znajdując za tą ścianą z ognia i żelaza osłonę,
doszli do polskich linii. Dopiero po ciężkich walkach o Placów
kę, folwark Młociny i wzgórze 109, po całkowitym prawie
zniszczeniu dwóch batalionów (I i III) 29 pułku strzelców,
wyparli naszych z pozycji.
„...Niemcy dotarli już do szosy i zajęli m. Młociny — wspo
mina adiutant II batalionu, Bronisław Truszczak. — Gdy
dobrze ściemniło się, resztki naszego batalionu z jego dowódcą
kpt. A. Biske przebijają się szturmem na bagnety przez
placówki npla. Zaskoczony wróg nie spodziewał się ataku od
tyłu. Przez pola i ogrody biegniemy w kierunku Bielan. Tam
na szosie oczekuje nas dowódca pułku ppłk Florian Gryl.
Gratuluje wykonania zadania i szczęśliwego przebicia się
z okrążenia..."
4
.
Także pod Burakowem i Młocinami Niemcy rozerwali
w kilku miejscach obronę pułków 56 i 60. Wydaje się, że są
oni tylko o krok od Wisły, że oddziały polskie czeka tu
niechybna zagłada. I batalion 56 pułku piechoty został odcięty
od reszty sił i jest właściwie okrążony, a II batalion musiał się
cofać. Jeszcze tylko 60 pułk, uczepiwszy się Młocin, trzymał
je resztkami sił.
I zdobywają się na jeszcze jeden, naprawdę nadludzki
wysiłek. Biegnie wzdłuż linii płytkich okopów rozkaz przygo
towania się do natarcia.
Wędrujący rozkaz miał moc wstrząsu elektrycznego. Nie
bywałe. Przecież sens tych kilku prostych słów, gdy szli do
natarcia pod Sierpowem czy Sochaczewem, stawiał zbiorową
4
B . T r u s z c z a k , Udział społeczeństwa Ziemi Kaliskiej w wojnie obronnej
1939
r., Kalisz 1979, s. 376-377.
193
psychikę oddziału w stan wielkiego alarmu. Poddawał mu się
bezgłośny sprzeciw, słabość i strach, rezygnacja i paraliżująca
wolę chęć przeżycia mimo wszystko. Ale czy wystarczy tej
mocy teraz, gdy zwątpienie silniejsze od nadziei, którą
rzeczywistość bezlitośnie odarła z resztek wiary w sens ofiary?
Do Warszawy doszli, jak kazał Naczelny Wódz. Ale
w Warszawie Naczelnego Wodza już nie było. Nie było go
w kraju. Musiał uchodzić. Warszawa była jeszcze polska.
Mogli tę polską Warszawę unieść nad fale niszczącego potopu
obcych wojsk i dźwigać czas jakiś w omdlałych rękach. Ale
fale potopu przybierały nieprzerwanie i wiadomo było, że
zaleją one prędzej czy później tę ostatnią polską wyspę.
Sprężone do skoku postacie ludzi, jakby stopione z ziemią
ściany okopu, rozmazuje ciemność, pozostawiając ledwo
zarysowane kontury przeróżnych kształtów.
Jednak poszli. Do ostatniego na drodze do Warszawy
natarcia.
Nazajutrz gen. Alter meldował: „...w walkach dnia 21
września w godzinach popołudniowych nieprzyjaciel wdarł
się przez odcinek 30 pp na tyły naszej dywizji na kierunku
lasku na północ od m. Placówka — wzgórze 1,5 km na
południe od folwarku Młociny i zajął folwark Młociny oraz
doszedł do lewego brzegu Wisły...
...W godzinach wieczornych silnym przeciwuderzeniem
56 i 60 pp od północy z Burakowa Małego i 29 pułku
strzelców kaniowskich od południa z Lasku Bielańskiego
— nieprzyjaciel ten został zniesiony, ponosząc duże straty..."
5
.
Nie było już jednak możliwości, by teren wydarty Niemcom
obronić, gdy ruszą do kontrataków, jak oczekiwano, z udziałem
nowych i jeszcze liczniejszych sił. I rzeczywiście, nazajutrz
przed południem zaczęło się od artyleryjskiego bombar
dowania. Niemcy okładali nawałami ognia, ze skrupulatnością
godną lepszej okazji, wszystkie punkty oporu polskiego,
5
Obrona Warszawy w 1939 r. Wybór dokumentów wojskowych.
Warszawa
1968, dok. nr 275, s. 356.
13 — Bzura 1939
194
o które już wcześniej musieli się bić. Tłukli metr po metrze,
dokładnie i systematycznie. Z obserwacji wynikało, że z takiej
łaźni Polacy żywi ujść nie mogą.
Wtedy dopiero ich piechota podniosła się z ziemi i ruszyła
do przodu, najpierw ostrożnie, ale kiedy po tamtej stronie nikt
nie dawał znaku życia, coraz śmielej prostowali plecy i wy
dłużali krok, biegnąc prawie.
Polaków tu jednak nie było i cały ten artyleryjski fajerwerk
na nic się nie zdał. Kilka tysięcy pocisków armatnich padło
w próżnię.
Polacy tymczasem stali już między Bielanami a Waw-
rzyszewem, dokąd wycofali się skrycie pod osłoną nocy. Ale
nie był to fortel wojenny, po którym byłoby można fetować
zwycięstwo nad wrogiem, lecz tragiczna konieczność. Niemcy
doszli do Wisły, rozdzielając obrońców w Modlinie i w War
szawie. Teraz obrona Palmir straciła swój dotychczasowy
sens, a sytuacja zgrupowanych tam oddziałów gen. Bołtucia
stała się niezwykle ciężka. Zostały okrążone i odcięte zarówno
od Modlina, jak i od Warszawy.
Nie było alternatywy. Trzeba było się po prostu przebijać
do oblężonej stolicy. 21 września około północy gen. Bołtuć
z oddziałem liczącym nie więcej niż 6 do 8 tysięcy żołnierzy,
słabo uzbrojonych i wyczerpanych fizycznie, opuścił Palmiry
kierując się na Łomianki. Znowu nie było kontaktu bezpo
średniego z wrogiem i zgrupowanie maszerujące w dwóch
kolumnach, ubezpieczane od południa oddziałem kawalerii,
zmierzało spokojnie do celu. O świcie osiągnięto Łomianki.
Ale tu byli już Niemcy. 18 nieprzyjacielska dywizja piechoty
jakby oczekiwała nadejścia Polaków, a sama podwarszawska
miejscowość była najsilniejszym punktem taktycznym zor
ganizowanej przez nią zapory obronnej.
Nie było innego wyjścia, tylko zaskoczyć nieprzyjaciela
gwałtownym atakiem, tak wprost z marszu. Ubezpieczenia
niemieckie zostały zniesione pierwszym uderzeniem naszej
piechoty, po czym zaraz rozwinęła się do boju artyleria. Słaba
195
bo słaba, ale jak za generała Bema, równająca w szturmie do
piechoty.
Zaraz potem pękła główna linia niemieckiej obrony i pier
wsza fala atakujących, a za nią druga wlały się do Łomianek.
Tu już nikt nie dawał pardonu. Straszna to była walka, bo nasi
karabinem głównie władając, parli do walki wręcz z wrogiem,
który uzbrojony w broń maszynową nie chciał jej przyjąć.
Nierówna to była walka, bo zanim bagnet dosięgnął jednego
Niemca, pięciu naszych konało od kul. Liczba atakujących
zastraszająco malała. W tym zapamiętaniu się w rozpaczy szło
tylko o jedno — przejść za wszelką cenę. Do swoich było już
tak blisko. Por. Jaskólski wspomina: „...Wieś była bardzo
długa, a gdy dotarliśmy do jej skraju, ujrzeliśmy przed sobą
głęboką kotlinę, którą płynęła Wisła. Leżąc w rowie zobaczy
łem teraz liczne gniazda karabinów maszynowych nieprzyja
ciela. Ogień zaporowy był bardzo silny. Czołgaliśmy się
rowami, ale i to wreszcie było niemożliwe, rów przechodził
bowiem w betonowe rury tworząc mostek zjazdowy z szosy.
Wykorzystując chwilowe zmniejszenie się ognia wykonaliśmy
skoki z rowu przez szosę do zagrody. Przed skokiem roze
brałem swój pistolet i rozrzuciłem jego części. W zagrodzie
byliśmy osłonięci murami budynków, ale teraz zaczęły poja
wiać się samoloty myśliwskie obrzucając pole walki małego
kalibru bombami, ostrzeliwując z broni maszynowej. Po
rowach długiej szosy leżeli jeszcze nasi żołnierze. Było to już
polowanie na bezbronnych..."
6
.
Cena niespełnionej nadziei była wysoka. Na czele długiej
listy żołnierzy poległych pod Łomiankami znajdują się: gen.
bryg. Mikołaj Bołtuć, dowódca grupy operacyjnej „Wschód",
a później grupy jego imienia. Tuż za nim ppłk dypl. Tadeusz
Parafiński, dowódca skierniewickiej dywizji piechoty, a dalej
majorowie: Piotr Kunda, Józef Juniewicz, Józef Piotr Schmied,
6
Wspomnienie por. Czesława Jaskólskiego, w: Gniezno i Ziemia Gnieź
nieńska, szlak bojowy 69 pułku piechoty we wrześniu 1939 r.,
Gniezno 1978,
s. 319, 322.
196
Leszek Lubicz-Nycz; kapitanowie: Julian Serwatkiewicz,
Feliks Grzegrzółka, Wacław Stefan Kwiatkowski, Stefan
Dobrowolski, rtm. Wacław Zachoszcz i wielu, wielu innych,
znanych i nieznanych żołnierzy boju pod Łomiankami. Ran
nych i jeńców, których wróg pojmał, nikt nie liczył, bo oni
mimo wszystko przetrwali, uchodząc z życiem.
„...Gdyśmy tak kombinowali — zwierza się plutonowy Józef
Depa — jak się przedostać na drugą stronę (Wisły — T. J.),
nastąpił dla mnie moment najboleśniejszy. Na wspomnianej
szosie pojawił się w marszu ubezpieczonym niemiecki oddział,
w sile co najmniej batalionu. Jego ubezpieczenia boczne
penetrowały zabudowania położone w pobliżu nas. Sytuacja
stała się bez wyjścia. Spotkał mnie ten sam los, co wielu
innych synów naszej ojczyzny — niewola. Silny żal ściskał
mi serce, rozpacz targała mną"
7
.
Tylko bardzo nieliczni doszli, przedzierając się w pojedynkę
lub małymi grupami. Jeszcze oszczędzono im tego losu, ale
nie ujdą mu. Za to tę chwilę zawodu i upokorzenia przeżyją
o wiele mocniej.
*
20 września gen. Kutrzeba cały i zdrowy był już w War
szawie i w dowództwie armii „Warszawa" spotkał się z gen.
Rómmlem. Do dyspozycji tego ostatniego oddał siebie i woj
sko, które przyprowadził.
„...Rozmawiałem z gen. Kutrzebą zaraz po przybyciu
i później — wspomina dowódca odcinka «Zachód», płk
Porwit. — Widziałem na twarzy generała ślady ciężkich
przeżyć, ale jakież było to zrozumiałe, gdy się dowiedziałem
od oficerów jego sztabu o całodziennym wyczekiwaniu
dowódcy w szczerym polu pod bombami dziesiątków samo
lotów, aż ostatni oddział 25 DP przejdzie Bzurę, a potem
o marszu nocnym ze szpicą tylną 25 DP. I zdając sobie sprawę
7
T r u s z c z a k , op. cit., s. 358.
197
z różnicy między walką w otwartym polu a obroną w mieście
pełnym schronów i osłon, czułem cześć żołnierską dla tego
dowódcy armii..."
8
.
Generał przyjął nominację na zastępcę dowódcy armii
„Warszawa", a nazajutrz podpisał rozkaz o rozwiązaniu swojej
armii. Rozkaz krótki, żołnierski, skąpy w słowa. Żadnych dla
siebie zasług. „...Jeżeli armia w przebytych działaniach
osiągnęła pewne powodzenie, to zawdzięczać to należy przede
wszystkim ofiarności i męstwu żołnierzy..." Dopiero historia
oceni jego zasługi. On sam, gdy przybył do Warszawy,
meldował gen. Rómmlowi, pełen wewnętrznego przekonania
o własnej winie, że przegrał bitwę. Tylko nieskromność,
a nawet pycha podsunąć mogły przyjmującemu meldunek
słowa krytyki, motywujące przegraną w bitwie nad Bzurą
błędami Kutrzeby. Błędy były i owszem, ale składały się one
na sumę wielu innych błędów, zaistniałych także poza ob
szarem tej bitwy, jak np.: brak udziału w niej armii „Łódź"
i „Warszawa". Przede wszystkim na wyniku tej bitwy zaważyła
sytuacja na całym froncie polskim, a co więcej, na całym
froncie sprzymierzonych, który na zachodzie stał milczący
i całkowicie bierny. Zgrupowanie Kutrzeby zadało wojskom
nieprzyjacielskim tak ciężki cios, że tylko indolencji generałów
armii sprzymierzonych przypisać można, iż uszedł ich uwagi
i nie został na froncie zachodnim spotęgowany ciosem jeszcze
silniejszym. Kutrzeba przegrał bitwę, bo nie mógł jej wygrać.
Sprzymierzeni przegrali całą kampanię wojenną 1939 r., bo
nie chcieli jej wygrać, nadal ufając grze sił politycznych, które
w toczącej się już wojnie nie mogły skutecznie zastąpić gry
sił militarnych.
Gen. Kutrzeba miał pełne prawo moralne do wysoko
podniesionego czoła. Zapewne nie domyślał się, że historia
przypisze mu sławę jednego z najdzielniejszych generałów
i utalentowanego operatora wśród wyższych dowódców Woj
ska Polskiego.
8
P o r w i t , Obrona Warszawy, s. J83-184.
198
Zdziesiątkowane wojska, lecz nadal pełne bojowego zapału,
rozkaz generała oddał pod komendę dowództwa armii „War
szawa". Gen. Knoll stanął na czele odwodów, a główną ich
siłę stanowić miały 15 i 25 dywizje piechoty, które uzupełnione
rozbitkami głównie z 17 i 14 dywizji stanęły: pierwsza
w rejonie cmentarza Powązkowskiego i Ewangelickiego, druga
w rejonie ulic 3 Maja, Marszałkowskiej oraz Zamku i Ogrodu
Saskiego. Oddziały obu dywizji wzięły udział w końcowym
okresie walk o Warszawę, gdy wróg przypuścił szturm
generalny. Biły się na Bielanach i wspierały obronę 40 i 41
pułków piechoty w rejonie ulicy Sękocińskiej. Kontratakowały
fort szczęśliwicki, walczyły w rejonie remizy tramwajowej
przy Opaczewskiej. Broniły pozycji na ulicy Częstochowskiej.
Kawaleria gen. Abrahama stanęła w Łazienkach oraz na
Czerniakowskiej i Belwederskiej, m.in. w koszarach 1 pułku
szwoleżerów. Po reorganizacji utworzyła jedną brygadę pod
dowództwem dotychczasowego dowódcy grupy operacyjnej.
Gdy Niemcy ruszyli do szturmu generalnego, stanęła ona
w obronie pozycji na ulicy Belwederskiej, asekurując opór
piechoty.
Ale Warszawa nie miała już sił do dalszej walki.
*
22 września, po ustąpieniu 25 i 15 polskich dywizji piechoty
spod Młocin, Burakowa i Placówki, Niemcy dotarli do Wisły
i zatrzasnęli dotąd nie domknięty pierścień okrążenia stolicy.
Na przedpolach lewobrzeżnej Warszawy przygotowywały się
do szturmu dywizje 8 armii oraz główne siły 10. Przeciwko
Pradze skoncentrowały się wojska 3 armii. Dowództwo nad
nimi objął gen. Blaskowitz. Tu był mocniejszy niż nad Bzurą,
gdy musiał się cofać przed dywizjami Kutrzeby, gdy otrzyma
wszy posiłki, próbował go zniszczyć i nie dopuścić do
Warszawy. Nie udało się. Ale teraz Kutrzeba już nie ujdzie,
osaczony ze wszystkich stron trzynastoma dywizjami i dwoma
199
tysiącami dział i moździerzy piechoty. Luftwaffe dokona
reszty. Dwie floty powietrzne, 1 i 4, rzucą do ataku na
miasto słabo bronione przed atakiem z powietrza około
400 samolotów.
Po kategorycznym odrzuceniu przez dowództwo obrony
stolicy niemieckiego ultimatum z dnia 16 września, wzywają
cego do poddania miasta, Niemcy uciekli się do środków,
które miały złamać odporność psychiczną Polaków. Miały to
być środki niehumanitarne i surowo zabronione klauzulami
konwencji genewskiej.
W rozkazie niemieckiego dowództwa czytamy:
„...Do czasu rozpoczęcia natarcia (na Warszawę — T. /.),
występuje na pierwszy plan, oprócz zwalczania urządzeń
bojowych — także i niszczenie oraz paraliżowanie urządzeń
ważnych dla życia (miasta — T. J.), jak wodociągi, elektro
wnie, gazownie itd., ażeby obrońców skruszyć..."
9
. Luftwaffe
nie zwlekała z wypełnieniem tych rozkazów. 22 września
między godziną drugą a trzecią oraz czwartą a piątą po
południu dwie wyprawy bombowe, złożone co najmniej z 20
samolotów każda, zaatakowały Pragę. Podczas walki z obu
wyprawami artyleria przeciwlotnicza strąciła dwa samoloty.
24 września Niemcy nadlecieli falami z różnych kierunków
i na dużych wysokościach. Ostrzelani przez artylerię przeciwlot
niczą, rozsypali się rezygnując z atakowania grupami. Piloci
nadal czuli respekt przed lufami polskich dział. Nalot trwał od
godz. 9 do 11. W powietrzu utrzymywało się przez cały czas
około 20 samolotów. Około godziny 15 nalot powtórzono.
Obiektami obu nalotów były głównie filtry, stacja pomp oraz
dzielnice mieszkalne na Mokotowie, Wola i Praga. Artyleria
przeciwlotnicza zestrzeliła 5 nieprzyjacielskich samolotów.
25 września stolica przeżyła najcięższy dzień oblężenia:
nieustające bombardowanie lotnicze, któremu towarzyszył
ciągły ogień artylerii. Alarm lotniczy zarządzono o godzinie
8.25. Niemieccy piloci już nie potrzebowali celować. Na
9
Materiały GA „Południe", MiD WIH.
200
Warszawę wydano wyrok: zniszczyć. Pierwszy nalot trwał do
godziny 10. Pożary objęły całe miasto, a artyleria strzelała
coraz rzadziej, bo już brakowało amunicji. Podczas tego
nalotu zestrzelono trzy samoloty. 35 minut później nie ostygłe
jeszcze lufy dział przeciwlotniczych otworzyły ponownie
ogień. Bomby leciały na Śródmieście i Wolę. O 12.05
zapalającymi bombami bombardowany był Mokotów, a o go
dzinie 15.20 — Grochów. Jeszcze o 18.00 samoloty niemieckie
były nad miastem. Ostatnie pociski ośrodka OPL Warszawa
trafiły w cel. 10 samolotów zwaliło się na ziemię.
„...Warszawa płonie, Warszawa bombardowana bez przerwy
z powietrza i z ziemi, zamienia się w rumowisko gruzów. Nie
mamy światła, nie mamy wody, nie mamy żywności. Sześć
dziesiąt tysięcy zabitych, sto tysięcy rannych — oto rezultat
straszliwej furii najeźdźcy..."
10
.
To jedno z ostatnich dramatycznych wystąpień prezydenta
Stefana Starzyńskiego 23 września.
Tego samego dnia Warszawa odparła szturm generalny,
przygotowywany przez kilka dni nieprzerwanym bombar
dowaniem artylerii i lotnictwa. Wdzierał się jednak w ulice
wróg stokroć groźniejszy, wobec którego męstwo i gotowość
do największych poświęceń były bezbronne. Coraz częściej
zaczęły się pojawiać rozkazy i zarządzenia, które odczy
tywano z rosnącym niepokojem: — „Usuwać padlinę i zwłoki
ludzkie. Świeżą padlinę odsyłać do rzeźni". Głód i groźba
epidemii zawisły nad miastem. Nie starczało także amunicji,
szczególnie artyleryjskiej, zostało tylko po kilkanaście sztuk
na działo. Milkła więc najskuteczniejsza linia obrony, przed
którą piechota i czołgi niemieckie miały dotąd zawsze
właściwy respekt.
Toteż na wspólnym posiedzeniu sztabu armii „Warszawa"
oraz Doradczego Komitetu Obywatelskiego, w kilka godzin
po przemówieniu prezydenta Starzyńskiego, gen. Rómmel
zakomunikował zebranym decyzję poddania Warszawy.
10
Dokumenty armii „Warszawa", MiD WIH.
201
„Przedłużenie oporu — powiedział — doprowadziłoby po
prostu do rzezi wojska i ludności".
Znaczna część mieszkańców stolicy i żołnierzy nie po
dzielała decyzji kierownictwa wojskowego i cywilnego
Dowództwa Obrony Warszawy. Nie chciano kapitulować.
Rozkaz o zawieszeniu broni dotarł już do wszystkich od
działów wojskowych, ale na niektórych pozycjach wciąż
jeszcze trwała walka.
Grupa oficerów z mjr. Kuźmińskim na czele przygotowy
wała zamach. Spiskowcy zamierzali internować gen. Rómmla
wraz z jego sztabem, po czym przejąć dowództwo, zerwać
pertraktacje i prowadzić walkę dalej.
Posłuszeństwo rozkazom wypowiedzieli również żołnie-
rze-ochotnicy. Zbuntowała się 13 dywizja piechoty, do której
należały 1 i 2 ochotnicze pułki obrony Warszawy. Dowódcy
tej dywizji, płk. Kalińskiemu, rzucono w twarz słowo „zdrada"
i grożono samosądem. Dopiero interwencja kpt. rez. Koeniga,
który był jednym z organizatorów robotniczych batalionów,
zapobiegła tragicznym wypadkom.
Powstałe w wyniku pertraktacji z Niemcami napięcie
w mieście groziło konsekwencjami, których skutki trudno
było przewidzieć. Głównie dlatego gen. Rómmel wydał odezwę
do żołnierzy, w której usiłował uspokoić wzburzone umysły.
A oto fragmenty odezwy:
„Żołnierze. Zwracam się do Was w chwili ciężkiej dla
każdego żołnierza... Broniąc Warszawy, nie pobito nas ani
razu. Wszystkie cierpienia i ciężary wojny odczuwała jednak
cywilna ludność Warszawy. Straszliwe zniszczenie, którego
pastwą stała się stolica, szczególnie przez bombardowanie
w dniu 25 września, brak wody, światła, żywności, a zwłaszcza
niedostatek amunicji w oddziałach walczących, zmusiły mnie
do decyzji mającej na celu zakończenie męczarni cywilnej
ludności Warszawy. Z tej racji, chociaż z ciężkim sercem,
podjąłem pertraktacje z nieprzyjacielem. ...W tej ciężkiej
godzinie zwracam się do Was, żołnierze, i wzywam Was,
14 — Bzura 1939
202
abyście ze spokojem i rozsądkiem zaufali głęboko sprawied
liwości dziejów... liczę na to, że wykonacie wszystkie moje
rozkazy, aż do ostatniej chwili" ".
Powoli miasto zaczęło się uspokajać. Po półtoradniowych
pertraktacjach ustalono ostateczny tekst protokołu o kapitulacji
Warszawy. Dokument ten sporządzony w języku niemieckim
podpisał gen. Kutrzeba i gen. Blaskowitz 28 września 1939
roku o godzinie 13.15 w Rakowie w fabryce Skoda.
Nadeszła wreszcie dla Warszawy chwila najcięższa. 28 wrześ
nia ukazał się rozkaz zapowiadający wkroczenie wroga do
stolicy. Z rozkazu szefa sztabu armii „Warszawa" płk Rola-
- Arciszewski polecił, aby 29 września do godziny 10 wycofały
się wszystkie oddziały polskie z rejonu Alei Jerozolimskich,
Nowego Światu, Alei Ujazdowskich i Belwederskiej oraz
rejonu na zachód od obwodowej linii kolei, łącznie z placem
Broni i parkiem Traugutta, a także z części Żoliborza poło
żonej na zachód od ulic: Mickiewicza, Słowackiego i Mary-
monckiej. Tam właśnie wkroczyć miały pierwsze oddziały
armii niemieckiej.
29 września gen. Czuma w specjalnym rozkazie przedstawił
organizację wymarszu załogi wojskowej miasta.
Początek wymarszu wyznaczono na dzień 29 września
o godzinie 20. Ostatnia kolumna opuścić miała miasto 1 paź
dziernika o godzinie 7.
W tym samym czasie, kiedy ostatnie oddziały polskie
opuszczały Warszawę, do Śródmieścia wkraczały wojska
hitlerowskie. 1 października o godzinie 15 Niemcy zaciągnęli
wartę przy Komendzie Miasta. Megafony obwieściły miesz
kańcom, że stolica kraju — jeden z ostatnich punktów
polskiego oporu — została zajęta przez wojska niemieckie.
*
" Obrona Warszawy w 1939 r. Wybór dokumentów wojskowych, Warszawa
1968, dok. nr 410, s. 503 i 506.
203
Ostatnią walczącą jednostką polską była Samodzielna Grupa
Operacyjna „Polesie" pod dowództwem generała Kleeberga.
Marszałek Śmigły powierzył jej pierwotnie zadanie osłony
odwrotu całości sił polskich do Małopolski wschodniej. 17 wrześ
nia grupa „Polesie", licząca około 17 tysięcy żołnierzy,
znalazła się w ciężkiej sytuacji. Atakowana frontalnie z pół
nocy przez dwie dywizje szybkie korpusu Guderiana, otrzymała
nieoczekiwany cios wojsk sowieckich od wschodu, zagrażający
jej tyłom. Odwrót stał się koniecznością i to natychmiastową.
Dwa dni później generał Kleeberg otrzymał rozkaz Naczel
nego Wodza potwierdzający wcześniejsze wiadomości z na
słuchu radia nieprzyjacielskiego o ewakuacji z kraju naczel
nych władz politycznych i wojskowych do Rumunii i Węgier.
Dowódca grupy stanął wobec nowego zadania, które wy
kluczało obronę na miejscu. Zdecydował poprowadzić oddziały
na zachód, ku Włodawie, gdzie zamierzał je przeprowadzić
przez Bug, a potem ruszyć do Warszawy z zamiarem przyjścia
jej z pomocą. A sprzyjała temu sytuacja na styku między
wojskami sowieckimi, zdążającymi na zachód ku linii demar-
kacyjnej, a niemieckimi, które wycofywały się z terenów już
zajętych. W ten sposób tworzył się szeroki pas ziemi niczyjej,
który przesuwał się z wolna ku zachodowi. Wykorzystując ów
ruchomy pas ziemi niczyjej grupa „Polesie" mogła bez
większego ryzyka osiągnąć Warszawę.
Od rana 23 września wojska sowieckie były w ruchu ku
linii demarkacyjnej i do wieczora osiągnęły linię: Białystok,
Brześć Litewski, Kowel, Włodzimierz Wołyński, Lwów. Kilka
dni później oddziały Kleeberga dotarły do Bugu i po prze
prawie przez rzekę stanęły w rejonie Włodawy, którą dopiero
co opuścili Niemcy. Tu dopadła grupę Kleeberga hiobowa
wieść o kapitulacji Warszawy.
Dokąd teraz pójść? Po pełnej napięcia naradzie w dowódz
twie generał Kleeberg podjął decyzję walki do końca — ma
szerować dalej w tym samym kierunku i gdzieś na południe
od Warszawy przeprawić się przez Wisłę i zaszyć w lasach
204
Gór Świętokrzyskich. I tam trwać dokąd się da. Przecież
Zachód musi się ruszyć...
Tymczasem oddziały sowieckie doszły polską grupę i ma
szerując w jej bliskim sąsiedztwie kierowały się na Lublin,
Siedlce i Lubartów. Dopiero wieczorem 27 września doszło
do pierwszego starcia polskiej kawalerii z bolszewikami pod
Jabłonią. Rozpętał się tutaj gwałtowny, dwudniowy bój
z udziałem po sowieckiej stronie czołgów, artylerii i lotnictwa.
Przeciwnik doznał dotkliwych strat, po czym grupa odskoczyła,
podejmując marsz do zamierzonego celu. Nie doszła. Na
przeciw stanął niemiecki XIV korpus.
W kilkudniowej bitwie pod Kockiem szala zwycięstwa
przechylała się na polską stronę, aż do chwili opróżnienia
ładownic z naboi i artyleryjskich jaszczy z pocisków.
6 października generał Kleeberg wydał ostatnie rozkazy.
Walkę przerwano. Był to ostatni bój armii polskiej w obronie
kraju.
POSŁOWIE
Bitwa nad Bzurą, pośród wielu stoczonych podczas polskiej
wojny obronnej 1939 roku bitew, otrzymała rangę najwyższą.
Przypomnijmy, że w szczytowym okresie jej natężenia zmagało
się z sobą około pół miliona żołnierzy, a poległo tylko po
polskiej stronie 15 tysięcy, nie mówiąc o jeszcze większej,
dwu- lub trzykrotnie, liczbie rannych.
Szef Sztabu Grupy Armii „Południe", generał, a później
marszałek polny, Erich von Manstein, vel Lewiński, rozmyś
lając nad krętymi drogami zmarnowanego zwycięstwa
III Rzeszy w drugiej wojnie światowej, napisał:
„...Jeśli nawet bitwa nad Bzurą nie sięga rezultatów stoczo
nych później w Rosji wielkich bitew okrążających, to aż do
tego okresu była największą tego typu bitwą..."
Opinie historiografów drugiej wojny światowej są absolutnie
zgodne co do tego, że Manstein należał do najtęższych głów
Wehrmachtu. Istotne jest więc i zasługujące na uwagę to, co
napisał. Jeszcze bardziej znamienne jest to, czego nie napisał.
Pominął bowiem milczeniem kampanię francuską, która gdy
idzie o rozmach, a inaczej parametry operacyjno-techniczne,
o niebo górowała nad kampanią polską. Manstein, odwołując
się do porównań, nie znalazł w kampanii francuskiej właściwej
dla bitwy nad Bzurą skali wielkości, chociaż pod Dunkierką
206
udział mas żołnierskich i sprzętu w liczbach bezwzględnych
był kilkakrotnie większy.
Dlaczego polską bitwę wyróżniono, włączając ją jeszcze na
gorąco do przykładów dydaktyki operacyjnej Wehrmachtu?
23 września przybył na pobojowisko generał pułkownik
armii japońskiej Terauuki w otoczeniu czternastoosobowej
grupy oficerów. Towarzyszący zwiedzającym oficer niemiecki
zawiózł oczywiście tę osobliwą wycieczkę do miejsc, które
pokazywały rozmiary polskiej klęski. Mało jest jednak praw
dopodobne, aby przedstawicieli armii japońskiej interesowała
li tylko spektakularna strona podróży wojskowo-historycznej
nad Bzurę. Propaganda wynosząca pod niebiosa zwycięstwo
militarne Rzeszy niemieckiej nad Polską wypełniała wówczas
po brzegi wszystkie środki informacji. Do odwiedzenia pola
bitwy skłonić mogła Japończyków tylko chęć poznania realiów
operacyjnych. Tę bitwę narzuciła strona polska, i to w sytuacji,
gdy przeciwnik dominował na całym teatrze działań wojen
nych. Wydawała ją strona, która na całym froncie utraciła
inicjatywę. Jej wojska cofały się wszędzie, a naczelne dowódz
two, nie mając z nimi łączności ani odwodów, nie mogło
wpływać na rozwój sytuacji. Jednakże bitwa została wydana
i uzyskawszy w początkowym okresie wyraźne powodzenie,
zmusiła pewnego swojej przewagi przeciwnika do poważnej
korekty operacyjnej planu działań wojennych. Został za
trzymany marsz nie tylko 8 armii na Warszawę, która była
głównym celem operacyjnego pościgu. Armia Blaskowitza
musiała się bronić, a jej siły okazały się niedostateczne dla
pokonania przeciwnika i dowództwo Grupy Armii „Południe"
wstrzymało marsz 10 armii gen. Reichenaua, posyłając z po
mocą Blaskowitzowi dalsze dywizje, głównie pancerne i zmo
toryzowane.
Ewenementem w tej bitwie było odebranie Niemcom
inicjatywy operacyjnej, co prawda tylko lokalnie i na krótko,
ale na takim obszarze, który stać się mógł podstawą do
silnych przeciwuderzeń po liniach wewnętrznych. Dowództwo
207
niemieckie musiało więc, nie znając, oczywiście, w pełni
naszej katastrofalnej sytuacji, zrezygnować z dobrze za
powiadającego się planu szybkiego opanowania Warszawy.
Nie mogło też, jak zamierzało, przerzucić siły co najmniej
jednego korpusu z 10 armii na podkarpackie skrzydło
natarcia na Lwów, któremu powierzono niezwykle ważne
zadanie odcięcia Polski od wszelkich połączeń z Rumunią.
Tylko dlatego, że nie wykonano w pełni tego planu, była
możliwa obrona Lwowa i stworzenie zaczątków obrony
tzw. przedmościa rumuńskiego oraz ewakuacja do Rumunii
naszych władz państwowych, kadry oficerskiej i oddziałów.
Wreszcie zrezygnować musiano z wykonania śmiałej kon
cepcji Mansteina, która postulując wydłużenie zadania ope
racyjnego: 10 armii po obszar Lubelszczyzny, zmierzała
do zburzenia w zarodku wszelkich prób zorganizowania
przez Polaków obrony nad środkową Wisłą i dalej na
wschód. Odejście od tego zamiaru pozwoliło przedłużyć
nasz opór, zaakcentowany wielką bitwą pod Tomaszowem
Lubelskim.
Zarówno Rundstedt, dowódca Grupy Armii „Południe",
jak przede wszystkim Brauchitsch, naczelny dowódca wojsk
lądowych, nie zdecydowali się na ryzyko wysforowania
10 armii za Wisłę w obawie przed przeciwuderzeniem
Polaków w jej skrzydło siłami, które dały o sobie znać
działaniem zaczepnym znad Bzury. Komunikat OKW z 12
września w części dotyczącej tego odcinka frontu donosił,
że: „...jednostki 8 armii znajdują się w ciężkiej walce
obronnej na linii Głowno-Stryków-Ozorków..."'. Jak dalej
mogły potoczyć się wypadki?
Rozważając problem, Brauchitsch, kierując się żelazną
zasadą sztuki wojennej, nie mógł opierać swoich przewidywań
na założeniu najkorzystniejszego dla siebie rozwoju sytuacji.
Jego decyzja, ograniczająca zasięg pierwszego etapu operacji
10 armii do obszaru wielkiego łuku Wisły, opierała się na
' Wojna obronna Polski. Wybór źródeł, dok, nr 408.
208
209
założeniu, że marszałek Śmigły nie omieszka wykorzystać
okazji i wesprze uderzenie zgrupowania Kutrzeby siłami
armii „Łódź" i „Warszawa". Dla odparcia takiego prze-
ciwuderzenia siły 8 armii mogły okazać się niedostateczne,
a skutki wręcz fatalne.
Płk Porwit napisał: „...depresja wynikła z szybkich niepo
wodzeń i za wielki wzięty na siebie ciężar dowodzenia
jednocześnie na dwu szczeblach nie pozwoliły Wodzowi
Naczelnemu dojrzeć konieczności bitwy walnej w rejonie
Łodzi... Nie zmontował tej bitwy Wódz Naczelny ani nie
poprowadził. Było to historyczne i życiowe przeoczenie
marszałka Rydza-Smigłego..."
2
.
Dygresja płk. Porwita dotyczy niewykorzystanej szansy na
stoczenie walnej bitwy z nieprzyjacielem, która gdyby się
odbyła, mogła zaznaczyć optymalną granicę naszej skutecz
ności obronnej i sprostać moralnym aspiracjom narodu
i państwa.
Czy mogłaby być czymś więcej niż tylko naszą polską
historyczną szansą? Tak. I tutaj odważnie postawię hipotezę.
Taka szansa była w ścisłym i dobrze zorganizowanym współ
działaniu wojennym sprzymierzonych z Polską państw. Ale
właśnie 12 września, kiedy natarcie zgrupowania Kutrzeby
osiągnęło pełnię powodzenia, zebrała się w Abbeville Naj
wyższa Rada Wojenna francusko-brytyjska z udziałem pre
mierów obu mocarstw. Tam naczelny dowódca wojsk sprzy
mierzonych, gen. Gamelin, przedstawił zebranym swoją decy
zję wstrzymania ofensywy wojsk francuskich przeciwko linii
Zygfryda.
Może gen. Gamelin, wyciągając wnioski z przebiegu
wydarzeń na froncie polskim, nie dawał inicjatywie Kutrzeby
szansy na rozwinięcie jej w sukces operacyjny w wielkim
stylu? Może jednak zmieniłby decyzję i pchnął swoje wojska
do wielkiego natarcia, znajdując realne motywy dla postawienia
2
M. P o r w i t, Komentarze do historii polskich działań obronnych w 1939
roku,
cz. III, Warszawa 1978, s. 479.
wniosku, że naczelne dowództwo polskie podoła zadaniu na
miarę chwili i wyda walną bitwę.
Na Zachodzie walna bitwa miała być wydana Niemcom po
zebraniu dostatecznych sił dla pobicia nieprzyjaciela. Polska
zaś za tę koncepcję strategiczną miała zapłacić przegraną
wojną o swoje terytorium.
Kilka miesięcy później, podczas wyprawy Wehrmachtu na
Francję, okaże się, że owa koncepcja strategiczna zawaliła
się z trzaskiem jeszcze głośniejszym niż koncepcja polska.
Do walnej bitwy sprzymierzonych również nie doszło.
Wprawdzie koncepcje przeciwdziałań zaczepnych powstały,
wymieńmy choćby plany generałów Gamelina, Weyganda
i Georgesa, ale żaden nie został wykonany. Przypomnijmy tu
tylko jedną z konkluzji Jerzego Godlewskiego, autora stu
dium poświęconego bitwie nad Bzurą. Sięgnijmy do jednego
z jego przykładów porównawczych: „...w dniach 13-15 V
w rejonie, w którym toczy się bitwa rozstrzygająca o losach
Francji, wszystkim szczeblom dowodzenia, włączając w to
dowódcę frontu i dowódcę grupy armii, udaje się zor
ganizować w sumie trzy kontrataki, w których biorą udział
cztery baony piechoty, jeden baon i jedna kompania czoł
gów a więc nawet nie równowartość jednej wielkiej jedno
stki..."
3
.
Przypomnijmy, że Manstein, nie znajdując właściwej
dla bitwy nad Bzurą skali wielkości w kampanii francuskiej,
odwołał się do wielkich bitew okrążających w Rosji. Ale
nawet w Rosji, zważywszy przy tym potencjał wojenny
tego kraju, Niemcy nigdy nie osiągnęli przewagi tak bez
względnej i inicjatywy tak jednoznacznej podczas radziec
kich przeciwdziałań wychodzących z obrony, jak to było
nad Bzurą.
Manstein odwołując się do wielkich bitew stoczonych
na obszarach Związku Radzieckiego mierzy je wielkością
3
J. G o d l e w s k i , Bitwa nad Bzurą. Historyczne studium operacyjne,
Warszawa 1973, s. 216.
210
operacyjnego rozmachu, a więc zasięgiem zadań, znaczeniem
celu i szybkością jego realizowania oraz czasem trwania.
Posługuje się tu znanym w sztuce operacyjnej wzorem,
według którego rozwiązuje się ze ścisłością prawie matema
tyczną jedno z podstawowych równań każdej wojennej
operacji. Ale właśnie dlatego, a zabrzmi to jak paradoks,
popełnił on w swoim osądzie nieścisłości. Matematyczny
wzór czy statyczny schemat nie mieszczą, niestety, impon-
derabiliów wojny, które niekiedy wywracają na opak wszelkie
wzorcowe konstrukcje problemu. Myślę, że jest tak i w tym
przypadku.
Wielkie bitwy w Rosji, jak to Manstein formułuje, toczyły
się na niezmierzonych obszarach wielkiego terytorialnie kraju.
Znaczenia pozytywnego tego faktu dla strony broniącej się nie
można przecenić. W przypadkach radzieckich kontrofensyw-
nych działań podejmowanych w okresie wielkiego odwrotu
niezawodnym sprzymierzeńcem dowódców radzieckich była
przestrzeń. Ona dawała czas na skorygowanie błędu, na
koncentrację i manewr odwodami, a więc pozostawiała
szeroki kontekst rozwiązań alternatywnych. I wreszcie ona,
przestrzeń, dawała możność moralnego oddziaływania za
plecza na postawę żołnierza Armii Czerwonej, który miał
dokąd się cofać, nie mówiąc już o wielkości potencjału
ludzkiego tego zaplecza, a zwłaszcza potencjału środków
walki. A to znaczyło wiele, bo budowało wiarę, że nawet
w chwilach największych niepowodzeń i zawodu nie wszyst
ko jeszcze zostało stracone.
Tego wszystkiego żołnierz walczący nad Bzurą nie miał.
Kiedy w jednym z komunikatów informacyjnych wydanych
zaraz po bitwie przez sztab 8 armii niemieckiej gen. Blaskowitz
napisał, że bitwa nad Bzurą była jedną z największych
wyniszczających bitew początkowego okresu drugiej wojny
światowej, nie miał na to jeszcze zbyt wielu dowodów. Ale
kiedy pisał swoją książkę Manstein, dysponował on już całą
panoramą zmagań tej wojny. Dlaczego nie napisał, że: bitwa
211
nad Bzurą to ewenement sztuki operacyjnej w całej drugiej
wojnie światowej, nie zdołam wyjaśnić. Wiem tylko, że
drugim takim ewenementem odpowiadającym podobnym
parametrom operacyjnym, choć o nieco większej skali, była
kontrofensywa Wehrmachtu w grudniu 1944 roku w Ardenach.
„...Generał Kutrzeba — napisze Marian Porwit — związał
na zawsze swe nazwisko z bitwą nad Bzurą, zarówno dzięki
początkowym powodzeniom, jak i dzięki wielkości bitwy,
mimo ostatecznej klęski..."
4
.
Tradycje historycznej bitwy, to jej pierwsza wielkość.
4
Porwit, op. cit., s. 479.
SPIS ILUSTRACJI
Plakat o mobilizacji, repr. z Wojna obronna Polski 1939, Warszawa 1979.
Gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba, dowódca armii „Poznań", następnie grupy
armii, repr. z Wojna obronna Polski.
Gen. dyw. Władysław Bortnowski, dowódca armii „Pomorze", repr.
z Wojna obronna Polski.
Gen. bryg. Wacław Stachiewicz, szef Sztabu Głównego, repr. z Wojna
obronna Polski.
Gen. dyw. Juliusz Rómmel, dowódca armii „Łódź", następnie armii
„Warszawa", repr. z Wojna obronna Polski.
Bzura w rejonie Sobota-Walewice. Teren walk 17 pułku ułanów,
repr. z Abraham, Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury,
Warszawa 1969,
Niemieckie czołgi na postoju w zajętej miejscowości, repr. z Wojna
obronna Polski.
Gen. bryg. Franciszek Alter, dowódca 25 dywizji piechoty, repr.
z Głowacki, 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty w kampanii
1939,
Lublin 1969.
Płk dypl. Stanisław Dworzak, dowódca 69 pułku piechoty, repr. z G ł o -
w a c k i, op. cit.
Mjr Antoni Chudzikiewicz, dowódca II batalionu 69 pułku piechoty,
repr. z G ł o w a c k i, op. cit.
Płk dypl. Mieczysław S. Mozdyniewicz, dowódca 17 dywizji piechoty,
repr. z Głowacki, op. cit.
Działo ppanc. 37 mm na stanowisku ogniowym, repr. z Wojna
obronna Polski.
Dowódca armii „Poznań" gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba (w samochodzie)
w rozmowie z gen. bryg. Romanem Abrahamem (pierwszy z lewej),
repr. z A b r a h a m, op. cit.
Oddział kawalerii w marszu, repr. z Wojna obronna Polski.
Działon artylerii w akcji bojowej, repr. z Wojna obronna Polski.
214
Gen. bryg. Stanisław Grzmot-Skotnicki, dowódca grupy operacyjnej
kawalerii, poległ 19 września nad Bzurą, repr. z Wojna obronna Polski.
Kpt. Ludwik Głowacki, dowódca 6 baterii 17 pal, repr. z G ł o w a c k i ,
op. cit.
Oficerowie 3 baterii 7 dywizjonu artylerii konnej. Trzeci od lewej
dowódca baterii, por. Józef Korczakowski, poległ pod Sochaczewem,
repr. z A b r a h a m, op. cit.
Płk Ignacy Kowalczewski, dowódca 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich,
od 18 września dowódca Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, repr.
z A b r a h a m, op. cit.
Płk Stanisław Królicki, dowódca 7 pułku strzelców konnych, ciężko
ranny 17 września zmarł w szpitalu w Modlinie, repr. z Wojna
obronna Polski.
St. wachm. Jan Sabik z 7 pułku strzelców konnych, repr. z Z. S z a c h e r -
ski, Wierni przysiędze, Warszawa 1968.
Gen. bryg. Franciszek Wład, dowódca 14 dywizji piechoty, poległ 19
września nad Bzurą, repr. z Wojna obronna Polski.
Pluton dział plot. 40 mm na stanowiskach ogniowych, repr. z Wojna
obronna Polski.
Gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, poległ 22 września w Łomiankach, repr.
z Wojna obronna Polski.
Zamaskowane polskie samoloty myśliwskie na lotnisku polowym, repr.
z Wojna obronna Polski.
Rkm „Browning" na stanowisku ogniowym, repr. z Wojna obronna Polski.
Pododdział kolarzy w czasie ćwiczeń, repr. z Wojna obronna Polski.
Stanowisko ogniowe hitlerowców nad Bzurą, repr. z Wojna obronna
Polski.
Gen. bryg. Edmund Knoll-Kownacki, repr. z P. B a u e r , B. P o l a k ,
Armia Poznań w wojnie obronnej 1939,
Poznań 1982.
Walki na ulicach Sochaczewa, repr. z Wojna obronna Polski.
Plut. Józef Kasprzak, szef szwadronu kolarzy 17 pułku ułanów, repr.
z A b r a h a m, op. cit.
Płk Edward Godlewski, dowódca 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich, repr.
z A b r a h a m, op. cit.
Gen. bryg. Walerian Czuma, dowódca obrony Warszawy, repr. z Wojna
obronna Polski.
Radzieccy i niemieccy oficerowie nad mapą Polski, repr. z T. J u r g a,
Obrona Polski 1939
Kombrig Wasyl Czujkow podczas towarzyskiego spotkania z przedstawicie
lami dowództwa niemieckiego w Grodnie, repr. z J u r g a , Obrona...
Medal „Za Udział w Wojnie Obronnej 1939".
SPIS TREŚCI
Zamiast prologu 5
Kulisy agresji 10
Zanim padły strzały "22
Wojna 38
W wyścigu z armią Blaskowitza 52
Wielka szansa 61
Pełne powodzenie , 76
Nie będzie ofensywy sprzymierzonych 111
Bez szansy na zwycięstwo 119
Nowa koncepcja bitwy 141
W okrążeniu 151
Najazd ze Wschodu 174
W oblężonej Warszawie 188
Posłowie 205
Spis ilustracji 213