Kobieta wiejska 1939 1

background image

Nasza droga

B ib lio te k a Ja g ie llo ń s k a

W a ż n a i przełom ow a w dziejach P olski i chłopów

jest chwila, w której żyjem y. Są to czasy w yzw alania się

chłopskiej duszy zdzierającej z siebie w szystek k o slro n a ty
ślad w ielow iekow ego niew olnictw a — pańszczyzny. W re

w alka o sam ego siebie, o praw o człowiecze do w olności,

do rozw oju, do życia, o lepszy św iat.

C oraz m ocniejsze idzie w ołanie ode wsi.

C hłopi stanow ią pew ny i tw a rd y trzo n narodu.

C hłopi nic ty lk o żywią, ale dow iedli, że w potrzebie

potrafią sw oim i piersiam i osłonić ojczyznę.

„Z chłopa przede w szystkim m a być P o lsk a “.
N ie idziem y k u N iej z p ustym i rękam i, ale niesie*'

m y do skarbca k u ltu ry narodow ej w yrosłe w tw ardym

trudzie codziennego życia i m iłości do ziemi, nasze chłop?

skie w artości.

Jesteśm y bogactw em i krynicą sił odrodzeńczych Na?

ro d u , które staną się o d n o w ą Jego D u ch a a życiu zbio?

row em u przyw rócą rzetelność i p raw d ę i w ypełnią je swo?

ią, świeżą treścią.

C hcem y w Polsce w spółgospodarzyć, nie z chęci pa?

now ania nad bratem , bo ta zawsze była nam obca, ale
w imię spraw iedliw ości i rów ności społecznej. I o to słusz?
ne praw o walczyć będziem y, aż do zwycięstwa.

biety przecież stanow ią przew ażającą część społeczeństw a.

M y więc m ożem y rozstrzygnąć o praw d ziw ym postępie

życia społecznego, a wiele jest w tym i naszej w iny, że ten
po stęp jest do dziś ta k pow olny.

M y w ychow ujem y m łode pokolenia. O d k ieru n k u

?aki nad am y naszym, dzieciom, zależy ła d społeczny, stano?,
w isko chłopóW w Polsce. D lateg o m usim y wiedzieć iak

w ychow yw ać i jakiego człow ieka chcemy w ychow ać.

O jednym nie w olno nam zapom inać. T o co chcemy

zaszczepić w naszym dziecku, m usim y pierw ej posiadać

głęboko ugruntow ane w sw ojej duszy.

D ługie w ieki poniżenia k o b iety zostaw iły w nas nie?

starte do dziś piętno. N iew iara w siebie, p rzykre uczucie

niższości, b ra k szerszych zainteresow ań i wiele przyw ar

naszego charakteru m a sw oje źródło w ow ych setkach

lat upośledzenia k obiety.

D ziś zdolne jesteśm y to przemienić.

N a s stać na w ysiłek, ab y w yplenić w sobie w szystko

co jest chwastem , a w yzw olić co w nas piekne, dobre i na?

kobiece. T w órczego,

w olnego człowieka,

m ającego

głębokie uczucie miłości społecznej i godności człow ieczy,

zdoła w ychow ać ta m atka, która, te w artości um iłow ała

sama. T o bodzie nasze najpiękniejsze w iano jakie wniesie?

Są w Polsce siły, które b o ją się chłopskiego przebu? m y do żvcia zbiorow ego chłopów i Polski.

dzenia starając się na w szelkie sp o so b y nasz p o c h ó d opóź?

nić, sieją zam ieszania w chłopskich szeregach.

M y k o b iety m usim y mieć św iadom ość rozgryw ających

się w naszych oczach zmagań i zdarzeń, w obec których
nie w olno nam być biernym św iadkiem i nie w olno poz?

wolić używ ać siebie jak o ślepe narzędzie w walce przeciw

swoim mężom, svnom i braciom . D latego w ażne jest abyś?

m y w iedziały jaka droga wiedzie do w yzw olenia chłopów ,

do w ielkości Polski.

A le za mało jest wiedzieć. T rzeba te spraw y dobrze

poznać i rozumieć, bo ty lk o w ted y m ożem y o nich m ądrze

spraw iedliw ie decydow ać. N asz głos dużo znaczy. Ko?

N asz dom . nasza rodzina, nasze radości i troski nie

^oo-a przesłaniać nam spratv innvch. Poza progiem swojej

chałupy m usim y doirzeć, nie tv lk o sw oie podw órze, ale
" ~ a r la . człowieka, ludzkość, krai i św iat. O d tego co sie

dzieie w Polsce. czv we świecie, od +e^o jaki zapanuje
e+r>ctitiP1< człow ieka do człowieka, zależy szczęście m oje

n a

T s z v c h .

T e spraw y będziem y rozw ażać i rozjaśniać sobie

w spólnie w naszvm piśm ie

p o

to, a b v w yzw alać uśpione

cóv w duszv k o b iety w iejskiej i budzić św iadom ą w olę

działania społecznego, dopom agać kobiecie do stw arzania
do bra i piękna w pow szednim życiu ludzkim , w ypracow y?

WYCHODZI RAZ W MIESIĄCU

ROK 1

i

NR 1.

1002077891

background image

Str. 2

K O B I E T A W I E J S K A

Nr 1

wać sw ój św iatopogląd, k tó ry będziem y urzeczyw istniać

w każdym czynie, w każdej godzinie życia.

P odnosim y b u n t przeciw bierności chłopskiej, bu n t

przeciw w szystkiem u co krzyw dzi, co ham uje ro zro st du-

szy ludzkiei. Chcem y wraz z całą św iadom a grom adą chłop­
ską w yjść z ciasnej izbv na szeroki świat, w yrąbać sobie

drogę do słońca, do sw ojej doli.

NŁe stw arzam y jak iejś now ej organizacji kobiecej,

pragniem y przyczynić się do w ytw orzenia się pow ażnego

w iejskiego ruchu kobiecego, k tó ry b y nie zacieśnił sie ty k

ko do sp raw gospodarczych i nie zagubił na m anow cach

obcej wsi Dolityki i duchow ego nijactw a, ale szedł pew ;

nym szerokim gościńcem ruchu ludow ego, biorąc udział

w jego w spółtw orzeniu, ku dem okratycznej Polsce. Ruch

ten pow inien objąć całokształt spraw k o biet w iejskich i p o ­

w iązać je jaknajszerzej ze spraw am i w Polsce i we świecie.

D latego pótrzebne jest

sam odzielne

pism o kobiet

w iejskich. W poczuciu tej odpow iedzialności i potrzeb",

pism o niniejsze tw orzym y.

A b y sobie tę niezależność zapewnić nie korzystam y

z żadnej pom ocy z zew nątrz, ale tw orzym y je w olą i w ysił­

kiem najbardziej zainteresow anych kobiet w iejskich.

Gdzie szczęście?

Przyjechała na św ięta Staszka Sto

liżanka do dom u. N iedaw no tu była:
v/ N o w y R ok. A le — jak zawsze tak

i teraz zeszli się przyjaciele - ciotki,

sąsiadki — z ciekawości co też now e
go przyw iozła — no i tak — żeby
sie Staszka nacieszyć.

Przyw ozi to już ona zawsze wie-

le. I każdem u z dom o w n ik ó w — a i

dzieciom sąsiadów — p o dark i, a ta­
kie — jakb y w iedziała — czego tam
kom u najbardziej trzeba ale nie ty l­
ko p o d arki. Przyw ozi też w iad o m oś­

ci, now iny — dobre słow'o, rade —

każdem u potrzebną i troskę o dom

i o wieś całą.

Przecież

dom pow iększam y

sto d o ła now a, m aszyna Józki do szy
<ia — m atczyne ubrania, o jcow y k o ­
żuch — książki najm łodszego Stasz­

ka — to za jej ciężko zarobione g ro­
sze. M a, bo ma. Jest nauczycielką w
gim nazjum w W arszaw ie.

A le inne

też maja. a nie d b aja tak o swoich.

Staszka o siebie

nie wiele

dba.

C o zarobi, do wsi. do swoich p rzy ś­
le. Przecież niema we wsi ta-kiei stara
wv, takiego wysiłku, grom adzkiego

k tó reg o b y Stas-eńka naistarsza sw o ­

im groszena nie pooarła.

A ile b ied y tu ratuje,, w spiera —

0 czem n ik t nie wie, ty lk o ona sama

1 ten — p o rato w any.

T eraz przyjechała w ważnej sp ra­

wie: brat, M ichaś chce się uczvć na
m alarza. O d m aleńka bazgrze -rudaki
na stołach, na zeszytach szkolnych—

gdzie sie da. W gim nazjum — m alo­
w ał już obrazki, k tó re przem aw iały

iuż czemś do ludzi tak , że długo sta ­

li przyglądając sie ;m i w idać P y ło -

dum ali głęboko.

M iał p o d o b n o talent.

Bez pom ocy sio stry — nie rnóel

naw et m arzyć o nauce...

W ie c właśnie w

iego

spraw ie

w czoraj przyjechała.

Z araz wieczo­

rem przyszła

K uźniarka do mei —

z o ro śb ą żeby dziś wieczorem pow ie

działa coś na zebraniu K oła K obiet.
Tuż tak zawsze było, że k iedy Stasz
ka przyjechała, a k to ś tam

we wsi

miał zebranie, kurs — czy p r edsta-

wienie. to m usiała coś opowiedzieć,
poradzić, pom óc.

N ajm ocniej zw iązana bvłn z d a v

nemi koleżankam i z K oła

M ło d zie­

ży któ re teraz gospodyniam i i m a1'

kam i sa. O ne to — w żywe i dzia-

łaiace K oło K obiet związały

się i

Staszke o pom oc prosiły.

D łu g o w czorai radzili u S u lig ó w

— w M ichasiow ei spraw ie. D obrze
iuż

p o

północy było.

k i e d y

zgasło

świa+ło w oknach ich ch ału p -

W ie nie miała czasu Staszka po

myśleć o tem, coby opow iedzieć to ­

w arzyszkom — na zebraniu. Nie ra ­

da była- z tego. P rygotow yw ała się

zawsze rzetelnie do każdej

robotv.

A le co robić, trzeba iść. T rzeba bo

dai pom ów ić o czemś. M oże tvm ra
zem — same ko b iety podejm ą iakąś
spraw ę, może uradza coś w spólnie.

Zeszło

się ko b iet wiele.

Same

bliskie, tw arze życzliwe patrzące o-

czy.

Przew ażnie,

m łodsze i starsze

m atki. I kied y tak rozejrzała się Ste-
łiżanka p o grom adzie kobiet — przy

szła ku niej now a, d o b ra myśl.

Z aw sze — ona niosła im wieści

ze św iata. U w ażała to za sw ój o b o ­

wiązek. D ziś — czyby nie rzucić w tę
grom adkę pytania,

któreb y posia.ło

niepokój, sięgnęło w głąb tych roz-
ćiekaw ionych oczu — i zbudziło cie­
kaw ość — nie now inek i now in z ze­

w nątrz niesionych, a dobrej' nowin

w sobie, we w łasnym życiu, we wda-

snei duszy.

W ie c zanytała: — C zegoby k aż­

da z nich pragnęła — iako n a jb a r­

dziej pożądanego szczęścia. D o cze­

go, do jakiej szczęśliwości idą — gro

m adząc się dla tej czv innej idei spo

lecznej — d o k ąd te idee społeczne

zm ierzają ? T ak p o p ro stu . C o bvło-
b y szczęściem nraw dziw em w życii.

każdej z nich?.

N iespodziew ane pytanie. C hw ila

milczenia. O glądania się po sobie i...

w estchnienia.

Staniecka

M a ry n k a w y sz e p ta ła :

yŻ eby nie trza było tyle robić —

to b y

dobrze b y lo “...

W iele

głóv/

p rzytaknęło — i otw orzyły się usta

P o syp ały się podo b ne marzenia...

„Ż eby

nie trza

było cierpieć".

W szy stk ie to samo.

Płynęły słow a

szczerze, żywo. „N ie cierpieć i nie

robw ty le".

W ięc szczęście, to życie bez kło*

p o tó w i bez ciężkiej roboty.

Pierw sza

pow iedziała

inaczej

Stefka Jam row a.

Starsza już,

bez­

dzietna m ężatka.

„Tabym jeszcze wiecej robić chcia

ła i k ło p o tu sie we boię i nocebym
nie spała, i też nie żałow ała — by.e
było dla k o g o robić i płakać... bv*e

dziecko mieć".

Praw da. Dzieci!

W ieczna zgrv-

zola i naw iększa rad o ść? Za jam ro

wą — ja k b y nagle obud zo na odezwa
ła sie Kazia H o łu b k a : „M nieby tam

i lekki

chleb nie sm akow ał i życie

bez k ło p o tu obm ierzłoby mi — jak-

oym w idziała że mme dobrze, a lu­

dzie inne cierpią". I um ilkła zaw stw

dzona, bo była nieśm iała i n ik t nic

słyszał, żeby m ówił.; w grom adzie...

N o więc jak że?

C zy życie bez

cierpienia, czy życie z celem, dla k tó ­
rego

tru d y

znosić

trzeba - d a j:

szczęście?

P o sy p ały sie teraz bezładne żale,

opow ieści, p rzy k ład y

- —

uzgodnić

l

_ jakże tru d n o ! Z pornosa p rz y '

szła Steiiżanka.

background image

Nr 1

Pewnie. —

Cierpienie nad s ił/,

praca nad siły — narzucone i bez ct*
!u ukochanego

dźw igane — ła*

mią nas. T o krzyw da. A le też — co
w arte życie bez koch ania?

Bez ko

chania dzieci, ludzi, w si sw ojej, zie­
mi. B oga?. A jak sie bardzo kocha
to i cierpieć trzeba. T o i trudzić się
sie trzeba. Czasem — musi się czło*
w iek w yrzec sam

sw oiej

w ygody,

czasem i życia —

kied y przyjdzie

bronić, ratow ać to kochane.

A ta niezgodność? Że M ary n k a

pragnie tego, a Stefka czego innego,

a jeszcze inaczej m yśli i m arzy sobie
Kazia — to też nie dziw ne. K ażda z
nas jest inna.

Jedna — gospodyni

dzielna, inna do rad y najlepsza, bo

rozum ie wiele,

ieszcze inna, gdyby

uczyła s'e w szkołach uczyćby umia*
b innvch pieknie — inna w esołością,
albo śpiew aniem , albo czemś jeszcze

cieszyłaby i b u d ow ała życie.

N ajw ażniejsze sa dwie spraw y:

Pierw sza to ta, żeby

poszukała

— ka?da z nćs — siebie. D o czego
o d dziecka zam iłow anie mi.nła,

iak

sobie o żvciu i świecie m vślafa 'arna.

bez pom ocy innych. Żeby uwierzyć
m ogła każda z nas, że jest coś w arta
— i to inaczej jak drugie. P o swoje*
mu. Bo i'ak ulwierzy — to i pewniej*
sza bedAe — nawet' wobec

dzieci

swoich, które w matce zobaczą waż*

ność i s;łę.

D ru g a spraw a — to poszukanie

sobie w życiu takiego w zoru, takie*
go

przykładu, do którego każda z

nas chciałaby dorosnąć.

N ie

drugi

człowiek żyjący, ale człowiek- - taki,
jakim w edług naszego pojęcia powi*

nien być k ażdy — najlepszy, najpięk

niejszy w duszy.

Bo zbieram y się — tak jak nasi

bracia i m ężowie — i radzim y o lep*
szym

życiu — żeby

ludzie mniej

cierpieli i mniej

ciężko

chaiow ali.

T o jest nasz cel — oso b isty i sp o ­

łeczny. A m ówim y, iż to się stanie

przez dem okrację.

M,oże — kiedy ta k pom yśli każ*

da z nas o tem, w czem w idzi sw oje

i ludzkie szczęście, że to bez kocha

nia szczęścia niema, a kochania nie*

ma bez tru d ó w i łez — to pow iem y

sobie: To za mało dla nas: życie bez
kłopotu?. Chcem y trudzić się, chce*

m v pracow ać — nie pożałujem y też

— ale dla tego, co same pokocham y,

w co same uwierzym y.

I pew nie — k ro k po k ro k u , scho

dek po schodku dojdziem y do tego
także, że nigd y nie może stać się i

już trw ać — szczęście. Bo jak osią*

gniem y jedno, to pragniem y drugie*
go. K to jest głodny, pragnie chleba,
xto ma chleb, chce bvć czysty i dob*
rze o ddzian y potem chce książki —
albo zabaw y — różnie.

W ięc w ażne będzie teraz: jeśli jed

ni ludzie od zaspokojenia głodu chle
ba — dochodzą przez wiele sto p n i—

aż do zaspakajania w ielkiego głodu
wiedzy, czy dobroci — a inni, kiedy

iuż są syci chleba p ragną — w ó dk i

a potem już nic nie pragną —

T o jakie

jesteśm y

m y ?

K ażda

z nas?

Bo demokracja to nie rów ność w

w artości, ty lk o rów ne praw o do roz*
w ijania w sobie, do zaspakajania —

najlepszych ludzkich uczuć i m yśih

Jednego stać na tyle,

drugiego

na

więcej. W e d le m iary na jaką zak ro ­

jona jest ka-*da ludzka dusza — mu*

si być praw o rośnięcia.

Jeden człow iek m a pragnienia

piękniejsze, dalsze, bardziej społecz.
ne głębsze. D la tego szczęściem hę*
dzie też to, co

piękniejsze,

dalsze,

społeczniejsze, głębsze.

Innego szczęściem — będzie osiąg*

nięcie bardzo m ałych — nie cennych
rzeczy: bo takich w łaśnie pragnie.

K O B I E T A W I E J SK A

S t r . 3

N ajniżej pew nie — stać będzie ten

k to nie kocha n ikogo i nic poświęcić
dla nikogo i dla niczego nie umie.

N ajw yżej — ten, k to kocha;ąc lv*

dzi czy spraw y — um ie pośw iecić—
naw et siebie. U m ie cierpieć

dla

m iłości sw ojej.

Jeden

i

drugi

osiągnie

sw oje

szczęście.

Jakiego szczęścia—m y pragniem y?

W racała Staszka do dom u z Kasią

IIo łu b k ą .

N ig d y jeszcze Kasia nie była taka

o żyw iona — jak dziś. N ie m ów ka
wiele — idąc, ale tw arz jej w yiażała

uczucia z głębi duszy d obyte dziś

ta gaw ędą o szczęściu. W dom u —

czekała Kasię — bieda. Dzieci czwo*
ro — maż w y ro b n ik — półtorei mor*
gi ziemi. A jednak — nie pragnęła o-
na w y g o d y i radości dla siebie —

g dvb v ludzie d o k o ła niej — cierpieli.

R ozum iały sie ze Staszką:
Jedna — oddaw ała sWoje w ygody

za radość rodziców starych i naukę

m łodego rodzeństw a, druga — zdzie*

rała rece w robocie dla dzieci — któ*
rvm nie żvczvła sytości — na oczach
innych, głodnych.

Jedna z nich żyła we wsi — i zaw*

sze w niei pozostanie, druga — w

'w ia t poszła, niosąc ze soba tej wsi

•Teęce. D la jednej i dla drugiej — jed*

na bvła droga do szczęścia: — nie

om ijała ona cierni, nie w iodła przez
narki i w ygodne ulice bogaczy Była

to droga ciężka, w y b o ista — udep*

+ana tysiącam i nóg bosych — droga

k tó ra szły tysiące łudzi głodnych —
chleba — i Boga.

R ozstały się — uściskiem ręki.

Staszka długo w noc radziła jesz*

cze z M ichasiem o jego now ym iy*
ciu — o jego pracy — i szczęściu.

Zofia Solarznwa

r

background image

Str. 4

K O B IE T A W IE JSK A

Nr 1

O spraw iedliw y podział pracy

Praw ie w szyscy społeczr^cy n r ej?

scy i t. zw. „dem okraci" pragną wt*

dzieć kobietę w ruchu ludow ym , w

spółdzielniach i przeróżnych innych

organizacjach — jak o czynnego człon

ka tychże organizacji; W o ła się także

0 to, b y k ob ieta w iejska w chodziła
do sam orządu, jak o rad n y gromadź?

ki i gm inny, b y poprzez te organizac?

je w pro w adzała lepsze

urządzenia

społeczne na wsi, ale żaden z nas nie
zd o b y ł się na to , b y przede w s z y s t­

kim zastanow ić się nad k obietą w d o '

m uŁpoznać jej w aru n lc w gospodars*
tw ie i b y się przekonać o możliwoś?
ciach brania udziału w życiu społec-?
nym wsi przez nasze kobiety.

Przy p atrzm y się podziałow i pracy

w każdym

poszczególnym

gosno?

darstw ie na wsi, a zaraz się przekona

mv. dlaczego nasze życzenia, co do

udziału k o b iet w żvciu społecznym

sie nie spełniają. Z adan ie to m am y o

tyle ułatw ione że nie potrzeb a b v go

rozw iązać iść

gdzieś

na

dziesiąta

wieś, lecz m ożem y to uczynić — ra?
w et u siebie w dom u.

Świta. D zień się robi. trza \vs'a?

wać do ro b o ty , b y podołać zadaniom
1 tru d o m jakie nas dziś w gospodars?

tw ie czekają. Zaw sze pierw sza ystaje

żona — m atk a bo trza nakarm ić i wv?

doić k ro w y, trza dać św iniom cblać,

— tu znów k u rv i gęsi dopom inają
się o sw oje, a często i koniom trza
coś rzucić za drabinę, b o przecież cze
ka ich ro b o ta w polu.

Już praw ie zdyszana w p a d a do

kuchni, b y ziem niaków nastrugać, w o­

d y nanosić, drzew a narąbać i zapalić

w piecu, bo przecież

trzeba zrobić

śniadanie, a wczas, b y uniknąć kłopo-

tu z tym i, k tó rz y w tej chwili jeszcze
śpią. P o takim rannym w ysiłku, któ»
ry został d o k o n a n y — ty lk o przez
żonę — m atkę m ężczyzna („ch ło p ")
przeb ud ził się, zapalił papiero sa i dlu
go zastanaw iał się n a d tym , czv to
nie w ina jego żony, że jego ubranie i
obuw ie, któ re przed spaniem nie uło
żył w jed ny m m iejscu — nie jest m u

„napod orędziu ".

P o takiej rannej harów ce kobieta

idzie w pole do żniwa, k o p an ia ziem?

niaków lu b do innej ro b o ty , której

m usi p o d o łać na rów ni z mężczyzną.

W połu d n ie znow u bieganina, kobie?

ta p o w tarza rann ą „harów kę", ale dla
m ałych dzieci nie m a już zupełnie cza

s u v b y się nim i zająć. P op o łu d n i!i te?
gój* samego, co i z rana, trzeb a iść \v

pole ,czy do innej pracy w raz z tym i,
k tó rzy mieli czas w po łu d n ie zapalić
papierosa, pogw arzyć ze sąsiadem , a
naw et chwilkę się zdrzem nąć. — "Wie

czorem

jeszcze

raz

m usi k obieta

przejść całą rzeczyw istość w gospo?
darstw ie, z tą ty lk o różnicą, że trzeba

r oś zeszyć, w yprać

bieliznę, ułożyć

dzięci do snu i przygotow ać co nieco

na ju tro d o kuchni. M ąż i starsi sy?
now ie iuż dobrze się przespali, a ko?
bieta kładzie się dopiero do łóżka, by

rntro o św itaniu być pierwsza, na no?

gach.

T a k i k o ło w ro tek życia kobiecego

po>włarza się co dnia. latem i zimą.

W zimie jest ty lk o ta różnica, że męż

czyzna m a więcej w y chod ó w poza
dorrg zaś k ob ieta musi być zawsze na

p o steru nk u.

Przy takiej harów ce kobieta nie zaw?

sze jest czysto ubrana, uczesana, w
dom u brak p o rząd k u , nigdzie nie wi?
dać kw iatów , a w ychow anie

dzieci

jest pow ierzone

p rzy p ad k o w i losu,

a przede w szytkim —ulicy. B rak pięk*
na u k obiety, w dom u i koło dom u,
odstręcza dom ow ników k tórzy w w ol

nych chwilach w olą spędzić czas na

„schodkach", a tam gryw a się w karty

i pije się w ódkę, z czego w yrasta ban-
dytyzm , złodziejstw o. I cóż z tego, że

k o bieta haruje, jak koń, k ied y w łaś­

nie to „harow anie" staw ia ja poza na

wiasem dom ow ego n astro ju — szczęś­

cia i życia społecznego. D o takiej za­

pracow anej i wiecznie dreptającej k o
biety n ik t się n ig d y uczciwie nie ode

zwie nie pogada, bo sam jej w id ok
i w ygląd zew nętrzny do tego me za?
chęca, a w szy stk iemu tem u w inna jest

Do słońca

R ozgarnij z a s ło n k i na oknie,
w a zo n k i od sta w na stronę
Zrób d ro g ę— do sie b ie !

O d u szo umęczona

w zapachu m ięty i tra w y
o ła sk a w ej sw ej prostocie,
Spłynie na Ciebie słońce

Jasnej, szczerej dobroci.

A nie g o ń "m a r !
N iech cicho są c zy m ięta sw ó j czar

Nie strą c a j ro si nie p ło sz p ta kó w

o świcie.

R ozg a rn ij sw e j d u szy za s ło n ę
K roplam i słońce sącz

w krew i w życie.

ta „ b ab sk a ro b o ta ".

(D o „babskiej

ro b o ty " zalicza się: w yrzucanie gro?

i u, mycie krów , karm ienie i dojenie,

noszenie w ody, zam iatanie i mycie
podłogi, rąbanie drw a do kuchni i t.

p.). I to jest przyczyna, że kobiety nie
biorą udziału w życiu

społecznym ;

przez tak i p o rząd ek w g ospodarstw ie

kobieta nie m a czasu na czytanie ga?

zet i książek, na branie udziału w z<-b

raniach ludow ych,

spółdzielczych i

sam orządow ych.

Stąd nie dziw. że

'o b i e t y w przew ażnej Ayiększości po?

za miejscem o d p u sto w y m nie znają

wcale życia społecznego.

T o też odczuw am y ogrom ny brak

-^rcywej opinii k o b iet w iejskich w żv

ciu społecznym i ogólno?ludzkim , dla

fef?o tak tru d n o o postęp na wsi, b o

-M o iest ko b iet takich k tó reb y unii a

K- swoim dzieciom w ykształtow ać du i

sze; m ało jest takich kobiet, ?ak Ma?
-;a S kłodow ska, k tó ra potrafiła być •
wielka m atką i żoną w dom u, a iesz? j

'ze w ięks

2ą — dla całego świata. —

T ak i stan rzeczy m usi uledz radykał?
nej zmianie!

C o tu trzeba zrobić?

Przede w szystkim należy prze?

-row adzić um iejętny p odział pracy

w dom u — yz gospo d arstw ie. N ie
?stnieją tzw . „babskie ro b o ty ", ho to

^ ty lk o

nasz

zw ykły

egoizm

'h lo p sk i" (m ężczyzn), każdei robo?

-v gospo darstw ie i w d o m u musi?

m v się nauczyć i ją w ykonyw ać, po*

nieważ tego w ym aga praw dziw ie p o j­

m ow ana dem okracja i nasze szczęś?

'■ie dom ow e, a spraw a społeczna prze
-łe w szystkim , — b y nie było tak , iak

est dotychczas.

— P rzestańm y sie

"'•"dzić

„babskiej

ro b o ty "!, — a

w ted y nasze k o b iety pośw ięciłyby

•'o czytanie d ob rych książek i g azet
wJecej czasu na uśw iadom ienie siebT,
na w ychow anie dzieci i na m ądre zer?
ganizow anie

dom u i g o spodarstw a,

oraz życia społecznego.

N apew n o,

rra w ie w szystkie k o b iety rozumiały?
b v sie na polityce ludow ej i państw o?
wei. pracow ały czynnie v/ spółdziel­
niach, zakładały dziecińce, a w całej
w si i Polsce zm ieniało b v sie na lep?
sze. P o d

\yplyw em

takich kobiet

św iat w iejski

zm ieniłby się nie do

doznania.

T ak ie rzeczy m ożna zanrow adzić

przez spraw iedliw y podział pracy w

dom u i w gospodarstune.

Z acznijm y o tvm mówić!

Piotr Świetlik

background image

Nr 1

K O B IE T A W IEJSK A

S tr. 5

Chłopskie dzieciństwo

W końcu ubiegłego ro k u w ydane

zostało nakładem P aństw ow ego I n ­

sty tu tu K u ltu ry W s i czterotom ow e

dzieło p. t. „M ŁO DE PO K O LE N IE
C H Ł O P Ó W “.

W r. 1936/37 R edakcja pism a

p.

t.

„P rzysposobienie Rolnicze" ogłosiła

w śró d m łodzieży w iejskiej k o n k u rs

na „opis sw ego życia, prac, przemy*

śleń i dążeń". O dezw ę tą p rze d ru k o ­
w ały w szystkie pism a m łodzieżowe.
N a to wezwanie nadesłano z całej
P olski

ze

w szystkich

organizacyj

m łodzieży 1544 życiorysy w czym

b yły

381

życiorysów

napisanych

przez dziewczęta. O tó ż na podstaw ie

tych życiorysów dr. J. C hałasiński
opracow ał „M łode Pokolenie C h ło ­

pów ".

Z książki tej m ożna się wicie do*

wiedzieć o życiu m łodzieży co m yśli,

co czuje, do czego dąży i t. d. N ie je-
c e n raz jeszcze do tego dzieła bę­
dziem y zaglądać, tyle tam jest poru*

szonych ciekaw ych zagadnień, ze nie

sposób je o d razu w jed n ym artykule
om ówić. T eraz zatrzym am y się nad

jed n y m ty lk o rozdziałem , k tó ry nosi

ty tu ł „chłopskie dzieciństw o".

W ie m y j’ak niezw ykle ciekawym

okresem życia je s t dzieciństw o, kie­
dy to pierw sze w rażenia i doznania
głęboko zapadają we w rażliw ą duszę

dziecka i m ają o grom ny w pływ na

kształtow anie się charakteru i całej
p o staw y życiowej przyszłego czło­

wieka, W ie m y ja k w ielkie znacze­

nie ma* sto su n ek otoczenia do dziec­
ka, nastrój dom^i, całokształt w aru n ­

k ó w w jak ich żyje i św iadom ieje
dziecko.

N ad e w szy stk o ważnym

jest dla dziecka sto su n ek d oń rodzi*

ców i ich oddziaływ anie na dziecko.

M ięd zy ludźm i rozm aicie byw a. Są

rodzice otaczający dzieci przesadną

p ieszczotliw ośdą,

że dziecko staje

się albo zabaw ką, albo rózkap.ryszo-
nym w ychuchańcem — a w przyszIIW

ści nieraz w y rasta zeń egoista, lub
niedołęga życiow y. B yw ają rodzice,

k tó rzy zagonieni troskam i, lub głęP*

szych uczuć pozbaw ieni m ało uw agi

zw racają na dzieci — „w ychow yw a­
nie" ich upraszczając sobie zakazem,
strachem i biciem. W s k u te k takiego
postęp w ania — łatw o w yróść na

człow ieka nieufnego, zam kniętgo w
sobie. Jasnem jest, że jed en i drugi

iy p b y w a jed n o stk ą społeczną o m a'

łej skali i głębokości uczuć, tru d n y

do w spółżycia i tw orzenia w groma*

dzie. W jakich w arunkach upływ a

dzieciństw o na w si? Jaki jest sto su ­
nek doń rodziców ? Jest o n o otoczo
ne

miłością,

doznaje pieszczot —

czy o d w ro tn ie ?

R ozejrzyjm y się po swoich sąsiadach
i w łasnych rodzinach, poszukajm y
we w spom nieniach osobistych obra*

zów z dzieciństw a — abyśm y m ogły
rozw inąć w ym ianę m yśli o tym.

N iżej podajem y kilka w y jątk ó w z

życiorysów

m łodzieży,

opisującej

sw oje na w si dzieciństw o.

Kam ieniem zapadają w duszę sło­

wa oskarżenia i żalu.

Przeczytajcie

i

napiszcie:

Czy

wszędzie na w si tak upływ ają lata

dziecińskie? C zy takie dzieciństw o

nie kaleczy duszy na całe życie? I
czy nie d ałob y się w w ychow aniu
naszych dzieci zmienić nie jed.no?

Z o b a c z m y

„Lata dziecinne — pisze syn 1-morgowe*

go gospodarza

z

Rzeszowskiego — upływ a­

ły mi jednakow o ibez żadnych ważniejszych

zmflan, rodzice starali się 0 pożywienie i

okrycie i daw ali mi wychowanie takie jak

mogli: matka i babka wyuczyli mię paCe*

rza, t. j. M odlitw y Pańskiej, Zdrow aś, do

A nioła Stróża itp. Jak md późn ej opow iada­

no, jeszcze w kolebce byłem bardzo zgryź*

Lwym, co ojca bardzo gniewało i kiadł na

mnie cegły na nakrycie, żebym nie fikał no*

gami, a gdy trochę podrosłem dostawałem

za najmniejsze przew inienie pożądne lanie,

przed którym broniła mnie często m atka z

babką, ponieważ ojciec nie miał umiarkowa*

r ła, gdy się rozgniewał.

Za

najmniejsze

nieposłuszeństwo, za pobiegnięcie do kole*

gów czy do sąsiada, oczek-wała mnie suro.

wa kara: oprócz bicia było wiązanie powro*

zem do ściany, obnoszenie ciężkiego kamie,

nia w około dom u i t. d .“

N igdy człowiek

pisze syn 16*morg.

g o s p o d a rz a — nie doznał pieszczot matki

łub ojca naw et w<^ święto, bo n a to nie by*

io czasu, a choć była chwila w olnego czasu

to rodzice nie doceniali tego i uważali, że

to dla dzieci niepotrzebne. Jedynem mojem

rozweseleniem to był ten czas kied y czło.

wiek wyszedł na drogę czyli na ulicę, i

z,biegła nas się grom adka dzieci, a i wten*

czas to się zabaw iało razem, grając w koni

ka, zająca i t. d. A przytem zabaw y odby*

w ały się nieprzyzw oite i bardzo często, a

wcale na nas dzieci nie zw racano uwagi.

Ojciec mój — czytamy w innym życiory*

sie — b y ł surow y na zuchwalstwo dzieci,

ja

zaś mając dość żyw y temperam ent, lubiał

często mimowoli coś zwojować,

bom

nie

mógł usiedzieć spokojnie. T o też paskiem

od sp o d n i częstom zerwał na plecy i‘ z tego

bicia takiej nabrałem do ojca niechęci, żem

go nie kochał tak jak mamusi nigdy, a ja

s ę chciał zabawić, a nie miałem tak jak Fra*

nck Z. co miał wózek i kółka do puscanio

Mamusia za to jak mogła tak nagadza.ła.

Szczególnie boleśnie odczuw ały to

surow e obchodzenie się z nimi dzie­
ci słabow ite lub upośledzone.

Ileż

goryczy mieści się

w tvm oto

życiorysie.

— G dy miałem lat 7 t. j. gdy nadeszła p o ­

ra chodzenia do szkoły — zapadłem na

szkarlatynę, przeleżawszy w łóżku

kilka

miesięcy — pozostałem na caeł życie kale*

ką — straciłem słuch. O d czasu utraty słu*

chu inne życie dla mnie się rozpoczęło. Je-

dni patrzyli na mn,:e z odrazą, drudzy z 11*

tością, inni znow u szydzili ze mnie, nie wy*

łączając rodzeństwa,

ostatecznie

postano*

wiono, że przydam się bodaj do pilnowa*

nia krów lub w yrzucania nawozu, i w ten

sposób przyszłość moja została rozstrzyg*

nięta; Skazano mnie niejako na zidiocenie,

do stania się bezdusznym bydlęciem, nie­

czułym na wszystko. Moi rówieśnicy, u któ*

rych dawniej nie byłem w sympatii, teraz

dopiero z zaiste szatańską złośliwością rzu*

ciii się na mnie. Bito mnie wszędzie, gdzie

się ukazałem, szydzono w okropny sposób,

nie mogłem przejść ulica, żeby mnie nic za*

czepiono, w ołano na mnie w nieprzyzw oity

sposób, na itfgi pokazyw ano, jak mnie so*

bie w yobrażają. A starsi i gawiedź, patrząc

na to, pokładali się ze śmiechu' i zamiast

garuć głupich urwisów, jeszcze ich zachęca*

Ii i chwalili za to, a byli to naw et poważni

gospodarze.

G dy sobie dziś wspomnę, ile ja w tedy w y­

cierpiałem, ile najadłem się w stydu , wylałem

łez, w skrytości pytając: Z a co ? T o wszystko

tylko Bogu wtadom em , gdyż ja w żaden spo*

sób tego nie potrafiłbym opowiedzieć. Po*

gardzany przez otoczenie, uznany za w y.

rzutka, zm uszany w dom u do ciężkich ro*

bót, bezustannie bity i m altretowany, jeśli

me zrozumiałem, co d o mnie m ów iono, jesz*

cze bardziej stroniłem od ludzi, a samotność

stała się w yłączną moją rozryw ką. Wrodzo*

na, zdaje się, ciekawość zm uszała mnie w

chwilach samotności i goryczy do szukania

pociechy w ksćążce i czerpania z niej roz*

rywki.

Z początku interesow ały mnie tylko ilu­

background image

Str. 6

K O B I E T A W I E J S K A

stracje, czytać nie umiałem an t też

pisać,

dopiero później, sam nie wiem, jakim cu-

dem, nauczyłem się sam, ale to sam sztuki

pisania i czytania i w tedy życie moje pc

płynęło innym trybem . F o rm a ln e pochła*

niałem książki, czytałem, gdzie mogłem i

kiedy mogłem, nie sposób było mnte oder­

wać od książki. Ile to z tego pow odu trz e ­

ba było wycierpieć, bo ojciec stale twiei-

dził, że dostanę pom ieszania zmysłów, jeśl'

będę czytał i zabraniał mi brać książki do

ręki. Czytałem zatym pokryjom u lub przy

pasaniu bydła. Jednak, ilekroć ojciec przy-

dybał mnie na niedozw olonym czytaniu,

N azw jko to znane jest dziś w Pol

sce w ielu chłopom . U płynie jeszcze

trochę czasu, a będzie znane m oże
każdem u człow iekow i ze wsi. Każde?

m u gospodarzow i, d ile ty lk o spraw y

w iejskie i ludzkie napraw dę go oh?
chodzą, — każdej go sp o dyn i, której

serce m atczyne ściska się żałością,

kied y sobie pom yśli, jak a też to bę?
dzie przyszła dola jej dzieci, — każ­
dem u m łodzieńcow i i każdej dziew?

czynie, k tó rz y wchodzą, z nadzieją w
życie i z w ielką w iarą, że je zmienią

przerobią, uczynią lepszym i piękniej

szym.

Bo Jan W ik to r to człowiek, któ?

ry tę pracę dla przyszłości podejm u?

je, k tó ry kładzie p o d nią tęgie pod?

w aliny, k tó ry sercem p atrzy w dzi?
siejszą chłopską dolę i w nadchodzą?
cą przyszłość. Serce, zasm ucone do

„głębi ty m co w idzi, a bijące dla tego,

co ma przyjść, czuje się na wszyst?

kich kartach jego książek..

Jan W ik to r um iłow ał to, co n aj­

bardziej cierpi w życiu i co iest w o ­

bec życia

najbardziej bezbronne —

p tak a i zwierzę i ubogiego człowieka.
Jed nak a

nieraz

p rzy p ad a im dcla.

D olę tę w y p atrzy ły , w yśledziły czu?

jące oczy pisarza, ogarnęło m iłujące
serce, przejrzał b y stry um ysł, a w ier­

na ręka przeniosła na p apier dla n au­

ki i krzepienia ludzi, dla b u d zen ia ich
ze snu, co nieraz gorszy jest od śmier

ci, b o przy no si upodlenie.

N ie o drazu to, co w idział, czuł i

chciał pow iedzieć, znalazło sw ój n a j­

lepszy w yraz. W ro d z o n a

uczucio­

w ość nie m ogła się pogodzić z o k rut

praw d ą

życia i przesłaniała ją

m gła jak iejś

nieziem skiej

dobroci,

tkliw ością rozczuleniem , k tó re zama­

zyw ały jasność w idzianych . so ra w i

rzeczy. A le z biegiem lat krzepł w so

sprał co się zmieściło, sprzeklinał, książkę

zniszczył, ale żądzy czytania nie zdążył we

mnie zniszczyć — robiłem dalej swoje.

W atmosferze wiecznego strachu — pisze

syn 14-morgowcgo gosp. z Łańcuckiego —

przed kijem i rzemieniem upłynęły pierwsze

lata mego dzieciństwa t. j. do

czasu gdy

miałem 5 lat i w olno mi było zbijać bąki,

chociaż nie zupełnie gdyż miałem poruczo-

ne pilnowanie kur, żeby te w szkodę nie

lazły. Zimą zaś siedziałem

przeważnie

w

domu, biegać nie było

wolno, ż e tv nie

drzeć obuwia, lub się nie zaziębić. Zresztą

do kolegów nie b a r iz o mię ciągnęło, gdyż

I a n W i k t o i

bie i zdobyw ał siły, aby patrzeć w

życie już bez m rużenia pow iek.

Pierw szym z tego czasu dziełem,

chociaż nie zupełnie w olnym jeszcze

o d daw nych naw yknień, była obszer

na pow ieść p. !t. „W ie rz b y nad Sek­
w aną". Pokazał w niej pisarz strasz­

ną dolę

ro b o tn ik ó w polskich

wc

Francji. C zytając, tru d n o wierzyć, że
w szy stk o to jest p raw d ą

tak

okro pn e dzieje roztacza a u to r przed

nami. M ało k to w Polsce, bardzo ma

ło, może n ik t nie zdaw ał sobie spra­

wy, że ro d ak o m naszym , bliskim n a­
szym, aż ta k źle jest na obczyźnie. Z
tej książki dow iadu jem y się, kto to
n apraw dę „reprezentow ał" nas za gra
nicą. N ie tyle placów ki dyplom atycz
ne — ale w łaśnie ro b o tn ik i nędzarz
polski, co się zaprzedali w najczar­
niejszą niew olę i najcięższą pracę za
to ty lk o b y m ogli żyć, istnieć. O wie

lc b y to było lepiej dla h o n o ru p o l­
skiego, g d y b y w szyscy nasi m in ish o
wie i w szyscy

dyplom aci

jadali z

p ro sty ch m isek glinianych, a za to,
żeby polskiego

chłopa i ro b o tn ik a

wieczyście p u ste

d no ich garnków

nie w yganiało na obczyznę.

A le o

tym nie w ieleśm y w iedzieli przed u?

:aniem się książki W ik to ra . A z

zarobkami, co się śnią każdem u emi»
grantow i — też lózm e byw ało. D al
sobie radę jeden, drugi, ale ogól wy?
chodźctw a m arniał, nikł, gubił się do

ostatka, aż ginął wreszcie po więzie­

niach, w śró d najstraszniejszej nędzy

m iejskiej. Los ko b iet — em igrantek

jest jeszcze cięższy, niż mężczyzn

O becnie

pow ieść ta ukazała się

w drugim w ydaniu. A u to r niektóre
rzeczy usunął, uprościł — całość sko
rzystała na tym , stała się jeszcze d o ­

stępniejsza i praw dziw sza.

Książki

Jana W ik to ra m ają tę w ielką zaletę.

ci nic omijali żadnej okazji żeby nr. doku­

czyć, przedrzeźnić, lub wyszydzić, a będąc

fizycznie od nich słabszy, nie rzadko stawa-

wałem się ofiarą ich wojowniczych charak­

terów' 6 uciekałem do domu z płaczem, lub

sińcami albo z innymi

kontuzjam i

ciała.

W obec takiego

traktow ania

rówieśników

z jednej strony, surowości ojca z drugiej

strony — stawałem silę nieufny, bojaźliwy

i wolałem przebyw ać samotnie. W arunki te

uczyniły mnie nad wiek poważnym i sku­

pionym w' sobie, a n e swawolnym i psoi

liwym jak moi rówieśnicy".

że m ów ią o w szystkim prostym i, zro ­

zum iałym i dla każdego słow am i. M o
że je czytać każdy, naw et najprostszy

człowiek.

Przejrzaw szy życie w ychodźców

polskich i rzuciw szy całemu n a ro d o ­

wi i rządzącym w ładzom ostrzeżenie

i p raw dę w .oczy — pisarz zakrząlnął
się kolo tego, co dzieje się tu ta j, u
nas, w dom u, w ojczyźnie. Z tego

patrzenia w yrosła drug a pow ieść p. t.

„O rk a na ugorze". D o la chłopska —
to pgór, w yjałow ion y

przez biedę,

nędzę, g łód i ciem notę. Z nich rodzi
się złość i zakam ieniaiość serc wobec
sw oich najbliższych,

starych lodzi?

ców, dzieci nieletnich i dorosłych, żon

mężów.

Jedynym

kwieciem, które

kw itnie ja k m aki na tych ugorach,

jest m iłość do ziemi. N ieliczni nauczv

ciele — ideow cy chcą przeorać ten

zaniedbany, o d w ieków zapuszczony

grunt. A le takim nauczycielom tru ­

dno być w zgodzie z w ładzą. N ie tak

to, ja k oni, p atrzy w ładza na te same

spraw y. T o też ciężka jest ork a na

takim ugorze. A le g ru n t — stw ierdza

W ik to r — u ro d zajn y jest i do b ry .

Ci do któ rych dotarła ju ż ośw iata

którzy spojrzeli d o o k o ła szerzej o t­

w artym i oczami — p otrafią d o b rz :

widzieć, co się dzieje i um ieją sie nad

tym zastanow ić. U m ieją w edług tego

i b y t sw ój polepszyć.

Pow ieść ta zasługuje na uw agę i

dlatego, że, talent au to ra rozrósł się
w niej i pogłębił. W ejrzen ie w dusze

ludzkie o dsłoniło jednę w ielka praw

dę, o k tó rą rozbija się nieraz życie

człow ieka i niejeden jego najlepszy

w ysiłek. O to — każdy człowiek rozu

mie ty lk o sam siebie i nie chce, a nie­

raz naw et nie może zrozum ieć innego
człowieka. T ę tragiczna praw dę w yra

ża w pow ieści g ospodarz Biel i jego

background image

Nr 1

rodzina. N ie chcą i nie m ogą się zro*
zumieć

kierow nik

i nauczycielka.

C oś po d o b n eg o zachodzi też m iędzy
dzieckiem a ludźm i dorosłym i.— M a
ły A lo jz jedynie u m atki i m łodej
nauczycielki znajduje jakie tak ie w y ­
rozum ienie. N ie rozum ieją się też
wzajem nie k obieta i mężczyzna, ja k ­

b y każde z nich zw róciło się tw arzą
ku innej stronie tajem nicy życia. T o

głębokie

wejrzenie w duszę ludzką

jest jedną z najw ażniejszych zalet po^
wieści, bo m ów i

nam o człow ieku

w ogóle, bez w zględu na to, czy jest

on chłopem , czy też należy do innej

w arstw y społecznej, a naw et innych

n arodow ości.

D ru g ą w ielką zaletą

jest przedstaw ienie życia w tak i spo*

sób, że staje nam ono przed oczami
wyraziście, jak żywe, tak w d r >1 ;iaz*

gach pow szednich jak i w w ielkich

poryw ach duszy. Zaznaczyć należy,

że w pow ieści w idzim y przedew szyst

kim wieś daw ną, tak ą iaka, „b y ła“, i
jak się w y dała oczom pisarza w chwi

li, g d y zaczyna w niej świtać nowe

życie".

Rosnący ciągle talent Jana W ik*

tora w zniósł się najw yżej w o statn ie

.ogłoszo n y m dziele p o d ty t. „ O d D u ­

naju po Jad ran ". K siążka ta nie jest
powieścią. Z ebrał w niei au to r w raże­

nia z wycieczki do Bułgarii, Ju g o sła­

wii, Rum unii. Niezwykła, to książka

i zupełnie nie p o d o b n a do innych o*

pisów p o d ró ży . Jak w szystkie d o ­

tychczasow e dzieła Jana W ik to ra pi*

sana nie atram entem , ale krw ią ser­
deczną.

P rzerasta jed n a k całą je g i

daw niejszą tw órczość dlatego, ze te*

raz dopiero osiągnął on doskonałą

lorm ę. Rzeczy opisyw ane, uczucia pi*

sarzą i słow a, które m ają to wyrazić,
stały się jednością. N ie ma m iędzy m

mi iuż żadnego rozdźw ięku. Słowo

jest jednocześnie najpiaw dziw szą rze

czywistością

i

najpraw dziw szym

ucz„uciem, obudzonym przez te rze*

eryw istość.

A rzeczyw istość to godna, zeby

ją poznał każdy, a nade w szystko

chłopi polscy. Bo Bułgarzy i Serbc*
w ie to n aro d y chłopów . Z tej m ądrej

przenikliw ej książki dow iadujem y się

do czego może dojść naród chłopski,

gdy rządzi sam sobą, ma m ożność

rozw ijania

się

w edług

w łasnych

potrzeb i praw duchow ych i um ys’o-

wych.

B ułgarzy znają Polskę i kochają

ją. K ochają za to, co dała z siebie na)

lepszego — za poezję polska, le n na

ró d chłopów zdołał poznać i przy*

swoić sobie sk arb y polskie, c któ*

łych wielka w iększość chłopów u nas

nie ma żadnego pojęcia. Ciężko się
przyznać do tej upokarzającej praw*

dy. Za to — w szystko co w idzim y

przez oczy Jana W ik to ra w Bułgarii
i

Jugosław ii

napaw a nas otuchą.

D o brą idziem y drogą. — Bracia nasi

Bułgarzy i Jugosłow ianie, zaśli nią

iuż bardzo daleko. T a droga, to wia*

ra we w łasny, chłopski wysiłek to

ośw iata, to książka, to spółdziel*

czość.

D zięki książce Jana W ik to ra pó>

m a je my tych nieznanych nam, a tak
bardzo bliskich,

najbliższych braci,

dow iadujem y się o tej bliskości do*

w iadujem y się, że jesteśm y przez nich
kochani, czujem y, że sami za cz y n a n y

ich kochać. Bo poznajem y w nich !u*
dzi, k tórzy w ierzą w duchow ą, m orał
r.ą w artość człow ieka i cenią ją ponad

w szystkie d o b ra m aterialne, tą w ar

tością kierują się w życiu i dzięki niej

właśnie osiągnęli tak piękne i w iek

K O B I E T A W I E J S K A _______

„O d y przekroczyłem próg, zdzi*

wiła mnie tutaj sto su n k o w o wielka

ilość kupujących. W ś ró d nich zwra*
cala uw agę grom ad ka dziewcząt, p o d

przew odnictw em jednej, rej w odzą

cej.

W słu ch u ję się w

żywą ro z ­

m owę, niewiele rozum iem , ale ruch
ich rąk, ale w yraz tw arzy w szyst­

ko m ówią. Dziew częta

przerzucają

sterty tom ów . W te d y spadła książka.
W szy stk ie

w zdrygnęły się, jak by

ktoś je zranił. O strożnie po dejm ują
przew racają karty,

czytają uryw ki,

liahaha — w ybuchają śmiechem. Krzy

czą radośnie. O glądają rysunki, wypo
w iadają uwagi. W ym ien iają nazwis*

ka um iłow anych autorów , dzielą się

szczegółami ich życia, często nic nie

m ówią, ty lko błyskiem rozradowa*

r.ych oczu i w argam i uśm iechają sie.

W ten sp osób w yrażają uwielbienie.

— A ngel Karalijczew.

— Znam y, ach jakie śliczne jego

bajki.

O ne żyją książką, zachwycaia się

nia, przepełnione są jej treścią.

P a ­

ln ą ć na nie

radow aliśm y

się

ich

szczęściem.

— M oże mi objaśnicie, co ta gro*

m ada robi +- zwracam się do Dine*
kow a.

— Jedna z tych dziew czyn otrzy*

m ywała codziennie pew ną kw otę na

S t r . 7

kie rezultaty. G d y czytam y, ogarnia
nas chwilami takie w zruszenie, że ma
rr.v chęć ucałować karty tej książki

tak, jak m atki nasze całow ały książ*

kę do nabożeństw a po skończonej
m odlitw ie.

„ O d D u n a ju po Jadran" to dzieło

które każd y chłop polsk i pow inien

nie ty lk o przeczytać, ale

mieć na

w łasność i o d czasu do czasu czytać

na now o. A w końcu nie jeden po*

zazdrości autorow i i sam zapragnie

.poznać tę ziemię piękną, tle stare lud o

we zabytki i ludzi m iłych sercu.

W te d y zorganizujem y wycieczkę

chłopów polskich do Bułgarii i Jugo*
daw ii.

K. W alczak ó w na

O - ta t. iio pojaw ił a się n o w a ks iążk a J. W ik ­

tora p. t. . B ło g o s ław io n y r h l e b z .e m i czarnej*
która z a w ie r a g l e b Ko u j ę t e z a g a d n i e n i e wsi
polsk iej. O książc e t e j p o m ó w i m y sz erz ej i n ­
n y m r a z e m .

Red.

drugie śniadanie w szkole, oszczędza­
ła i teraz chce nabyć parę książek do
swojej biblioteki.

— D laczego im pan nie porad zi *’

— m ówię z w yrzutem do Czyjew a.

— Ja? — żachnął się — nig d y te*

go nie czynię. Same u/y biorą najle*
piej. W ie m jed n o : k ażda książka u
mnie jest dobra, bo plew nie w ydaję.

A ziarno żytnie, czy pszenne jest zaw ­

sze pożyw ne.

Jednem u o dp o w iad a

bułka, drugiem u chleb razow y. Tru-

iących chlebów ani bulek nie wypie*

k am .— zaśmiał się księgarz. — Znam
te dziew czyny, wiem, że każda

7 nich

- i biblioteczką świetnie dob ran ą.

— T o dzieci, pew nie bogaczów —

w arstw u przyw ilejow anych?

— M y jesteśm y narodem chłopów

i nie wiem y, co to warstw y uprzywi*
lejow ane — pow iedział tw ardo. —
Szanujem y człow ieka i jego w artości.
U nas

dzisiaj

m inister

kierujący

państw em , a jutro praco w nik na sw o

im zagonie, przy swoim warsztacie,

spełniający

nałożony obow iązek z

pożytkiem dla narodu. Cenim y pracę,

rv n y zdziałane, ale nie to, czy uro­

dzony w jedw abiach, czy na barłogu,

d e rb ó w u nas nie ma, b o naszym naj

tarszym stanem jest chłop. Jego naj*

piękniejszym herbem i przyw ilejem

:est znojna praca i miłość do ziemi,

JAN WIKTOR

Od Dunaju po Jadran

(W bułgarskiej księgarni)

background image

Sr. S

K O B I E T A W I E J S K A

Nr 1

w alczy też o nią pazuram i, a tradycją
i ego to przeszłość, k tó ra b y ła w ytrw a

niem, m ocą w najstraszliw szej n i e ­

doli. K ażd y z nas d um ny z jednego

m iana: Jestem Bułgarem ! Czyż m oże

być piękniejszy tytu ł, herb. prżyyh*

lej? W w alkach o w yzw olenie k ażdy

jed n ak o krew przelew ał, a przecież

śmierć i bo h aterstw o zrów nało w szyst
kich w obec ojczyzny i n ik t nie zasta­

naw iał się na p o b o jo w isk u , czy ta

krew płynie z ran b iednego czy boga*

tego, z piersi chłopa, ro b o tn ik a czv
m inistra. Z tej krw i zrodziła się chwa*
ta dla całego n a ro d u jak i z pracy.
W Bułgarii nie m a zasług, każd y speł

’ >a

ty lk o

sw ój

obow iązek — po

chw ilow ym uniesieniu spojrzał na nas
njał m nie za rękę i rzekł. — Przepra*

szam, wyście pew nie innych przeko*
nań.

— A leż godzę się z każdym sio*

wem. T o ja w as przepraszam , że za

dałem to pytanie, a to dlatego, gdyr.
•v Polsce k u p u ją książki dla dzieci

bogatszych, w dom ach chłopskich i

robotniczych jakże rzadkim jest goś*

ciem...

— T a najw yższa dziew czyna jest

córką byłego m inistra, ta w niebies*
1 iei sukience ro b o tn ik a fabrycznego,
a o b o k stojąca sklepikarza, a naw et

w idzę

córkę zamiatacza ulicznego,

kiego razu w idziałem taki obrazek.

W czasie przerw y obiadow ej iei o;*

ciec siedział na stopniach schodów ,

m iotła leżała o bok, a ta dziew czyna

crv+ała m u książkę. W id o czn ie przy*
niosła z dom u jedzenie. O b y d w o je

jednakim w ybuchali śmiechem. T łum

k k i p ły n ął chodnikiem a w rzask

ulic w niczym nie przeszkadzał. Kai*
de dziecko — to w szczepia nauczy*
cielstw o — chce mieć w łasna biblio*

teezke, z ro k u na rok pow iększaną i
ta biblioteczka jest ja k b y wskaźni*
kiem

ro zw o ju o d lat najm łodszych

do lat doirzałych, ja k b y uw arstw ienia
uczuć w zruszeń i zam iłow ań. 7. ro k u

na ro k w zm aga się u nas ukochanie
książek. T o pokolenie, k tóre obecnie
uczęszcza do szkoły, bedzie naj*

w dzięczniejszym czytelnikiem .

— Jakże daw no tego nie widzia*

łem w Polsce — m yślę patrząc na roz

baw ion ą gro m ad kę p ochłoniętą czyta
niem. —

U nas wciąż jeszcze książka jest

w y sto k ra tk ą , u nas m atki k u p u ją ją

n a im ieniny, na św. M ikołaja, na

■'iazdkę, jak o niespodziankę m iłą i

cenną, ale r z a d k ą ,. a tu taj hurm a

w dziera się zaborczo, przerzuca, wy*

^ b ie ra , kłóci się, b o książka staje się

hlebem , żyw iącym duszę codziennie.

I tak dla każdego. D la dziecko

;est źródłem najpiękniejszych wzru*

szeń kluczem otw ierającym zaczarow a

le krainy, dla m łodzieży zaś w zorem

Bardzo rozpow szechnione jest jesz

cze na w si w ydaw anie zamąż dziew*

czat w zbyt m łodym w ieku. Ledw ie to

o d ziemi o drosło, ledw ie co k row y
paść przestało i z dziecka w dziewozy

nę przedzierzgać się zaczyna, a już ią

zamąż w ydają. K om u to tak pilno !

N ie córce, k tó ra jeszcze o doli swojej
pom yśleć nie zdążyła. M atczyna to
pycha, matce sp o k o ju nie daje i córkę
— dziecko z rodzinnego dom u w yga
nia. M a tk a cieszy się, że iei córce —

choć m a do piero 16 czy 17 lat, już się =
kaw aler trafia, podczas g dy tyle star*

szvch dziew cząt może i bogatszych zo

staie pannam i. W y ch w ala sie przed

swoim i kurreczkam i, iakie to jej cór*

ka m a wzięcie, a te g d y są trochę roz*

sadnieisze i gania ja, to sie obraża,

nie dając im przyjść do słowa.

K iedy córka prosi, żeby jej iesz*

cze nie w ydaw ali, słyszy tak ą odpo*

wiedź. „A cóż ito pom oże ci dłuższa
m łodość, czy prędzej czy później

~w ;ść zamąż trzeba. T eraz ci się tra*

fia szczęście, a k to wie, czy ci sie trafi

p o ty m “. D ziew czyna, słysząc tak a na*

m ow ę od w łasnej m atki, m yśli sobie;

„to przecież m atka, chyba mi źle nie
rad z i“, i idzie zamąż za tego, którego

jej w y b rali rodzice.

A potym , p o p a ru latach... ano po*

m ów m y z tym i kobietam i, k tó re tak

przedw cześnie w yszły zamąż.

Jakże

one dziś narzekają za to na sw oich
rodziców7, jak i żal żyw ią do nich w
sercach przez całe życie. N ie je d n a mo*

że w yszła za bogatego, zdaje się, że

lej niczego nie brakuje, niem a powo*

du do sm u tk ó w i jest szczęśliwa, A

iednak w chwili szczerości zwierzy

sie nam , że rw ie się do tej m łodości i

w olności jak ptaszek uw ięziony w kia

tce, że p o d aro w ałab y cały m ajątek,
ab y ino w róciły lata m łode dziew*
czyńskie. Lecz przepadło, m inęła któ*

tk a m łodość pręd k o , ja k ginie kw iat

nierozw inięty, ścięty o strą kosą. D la

większego przekonania m atek podam
tu p rzy k ład sw ego życia.

Jako 16*letnia dziew czyna byłam

jeszcze b ard zo dziecinna i nie zdawa*

łam sobie spraw y z życia małżeńskie*

do naśladow ania, dla ro b o tn ik a po*

mocą, pokrzepieniem p o ciężkiej pra*

cy budzicielką nadziei, oderw aniem

oc! znoju, dla chłopa dźw ignią w roz*

w oju, św iętem i odpoczynkiem ".

go. M a tk a nie uśw iadom iła mnie,
ho bardzo gorliw ie dbała, aby córki

nie zgorszyć, i na zadaw ane przezern*

nie

p y tan ia tak a mi daw ała odpó*

w iedź. „Jesteś jeszcze za m łod a na ta*
kie spraw y, jak będziesz starsza, to sa
ma sie dow iesz".

W tym w łaśnie okresie m ojej ml o

dości, czyli praw dę pow iedziaw szy
m ojego dzieciństw a, starał się o m nie

26*letni, a więc o 10 lat odem nie star*

s z v

kaw aler, svn zamożnej rodziny,

mój obecny mąż. Z a niego to rodzice
p ostanow ili m nie w ydać. Byli wpraw*

dzie przyjaciele bardziej rozsądni niż
rodzice, k tó rz y zaczęli im odradzać

to m ałżeństw o, m ów iąc: „co to, już

W a m się córka uprzykszyła, że ją tak
wcześnie w ydajecie".

Lecz oni głusi b yli na w szystko.

M nie chociaż k to co m ów ił i ganił, to

ia sobie niewiele z tego robiłam , tak

mnie m atka p otrafiła prz*ekonać. Mó*

w iła mi zawsze „nie słuchai ludzi, co
ci odm aw iaja, bo to przez zazdrość,
że się ta k m łodo w ydajesz".

Ja, słysząc to, byłam zadow olona

i ucieszona, żem tak a m łoda i już się

Aiydam. Będę mieć wesele zaproszę

sobie gości, toż to będzie radości i u*
ciechy... N o i ta k się w szystko stało.
W esele pyszne spraw ili mi rodzice, z
czego byłam b ardzo rada.

r N a swoim...

A le

teraz n astąpiło inne życie,

skończyła

się

m łodość beztroska.

W k ró tc e poszłam na sw oje gospodar*

stw o. Przez pierw sze dw a dni odwie*
dzała mnie m atka i daw ała mi wska*
zów ki, jak sobie radzić w różnych

kłopotach g ospodarskich, a potym
cóż mi pow iedziała:

„Jeżeli chciałaś

się w ydać, to sobie teraz gospodarz
sam a" — i zostaw iła m nie sw ojem u lo
sow i. N ie bolała ją głow a o *

0, czy

jestem do sw ych ob ow iązk ów samo*
dzielnej go spod y ni przygotow ana, czy

dam sobie radę. I tak p ręd k o sp adł

na m nie cały ciężar o dpow iedzialno'*
ci. N ieraz m usiałam się dobrze nano*
zolić, aby w szy stk ą ro b o tę czy to w
kuchni czy w oborze zrobić jak nale*

Matki, nie wydawajcie córek

zawcześnie

background image

Nr 1

K O B I E T A W I E J S K A

St r.

9

żało, bo nie m iałam ani dośw iadczenia
ani sił.

M ijały dnie, tygodnie i miesiące

a we mnie zaczął się b udzić jakiś smu­
tek za utraconą m łodością. Sm utek

objaw iał się coraz w yraźniej, co spra-

wiało w ielką przykrość m em u m ężo­
wi, k tó ry w szelkim i siłami starał się
m nie rozw eselić, lecz nie podołał.

Po dw óch latach zostałam m atką.

Jakże sm utno przedstaw iała mi się

m oja dola. Ja, będąc jeszcze sam a sła­

bym , w ątłym dzieckiem, w ydałam na
św iat dziecko. Po upływ ie drugich

dw óch lat, m iałam drugie dziecko —
syna. W tenczas czułam już większe
przyw iązanie do niego jak o m atka.

D ziś od chwili m ego zamąż p ó j­

ścia m ija już 10 lat, a ja stale jeszcze
mam przed oczym a utraconą m łodość.

I g d y w idzę p an n y w sw oim w ieku,

jakże zazdroszczę im, że one ta k długo
żyia w śró d sw o b o d y , g d y ia muszę

dźwigać brzem ię obw iązk ó w już od

tak daw na. K iedy jakaś znajom a m ło­

da dziew czyna w y b iera się zamąż to

najserdeczniejszem i

słow y tłom ac-ę

jej, ażeby nie spieszyła się do m ałżeń­

stw a ta k m łodo. Lecz m oje p rzek o n y ­

w ania nie odnoszą sk u tk u . P o do bn ie

kiedyś ja m łoda i nieśw iadom a życia
nie pozw oliłam sobie nikom u o d ra ­
dzić m ego wczesnego m ałżeństwa.

D ziew częta w tym w ieku nie zdają

sobie jeszcze spraw y z życia i jego cię­
żarów . Z w racam się więc do w as M at

ki, które przecież kochacie sw oje cór­

ki i pragniecie ich szczęścia z całego
serca, zastanów cie się głębiej n ad tą

spraw ą nie rozporządzajcie lekkom yśi

nie loseni sw ego dziecka.

N a p ra w d ę jeszcze zawcześnie 16-le

tnięi dziew czynie upatryw ać kaw alera

W iele jest p o w o d ó w dla k tó ry ch nie
p o w inn a ona jeszcze w ychodzić za

mąż.

P rzedew szystkim jako kobieta nie

jest w pełni rozw iniętą, jeszcze rośnie;

nie pora, aby zostaw ała m atką. K o ­
bieta jest dopiero dojrzała, gdy ma 21
•—22 lat. Z b y t wczesne m acierzyństw o
jest b ard zo niebezpieczne dla dziew ­

cząt w ątłych, słabo zbudow anych i za­
grożonych gruźlicą. W iem y, jak a to

h aró w k a czeka m łodych na d o ro bku .

N ie tak to łatw o dojść do jakiego ta ­

kiego gosp od arstw a, w ystaw ić choć­
b y najlichsze p o b u d y n k i, jeśli się od

rodziców na zapom ożenie otrzym ało

b ardzo niewiele. W tak ich w arunkach

i 1 iedy jeszcze trzeba w y karm ić jedn o

i drugie dziecko, to ta k się w yczerpie

m łody słaby, źle odżyw ian y organizm

że łatw o się go chw yta gruźlica, albo

zostaje tak a kobieta cherlakiem na ca

łe życie. A ileż to m łodych k o b iet
f . ierocilo z tego p o w o d u sw oje m a­
leństw a.

Poza tym zapasem zdrow ia jakie

trzeba wnieść do m ałżeństw a, m usi­

my córce naszej dopom ó d z rozw inąć

s i e

um ysłow o

i

duchow o, na pełnego

człowieka, oraz przygotow ać się do
obow iązków i tru d ó w życiowych.

I na to jest czas m łodości, którego

nie w olno zm arnować.

Z astanaw iajm y się nad tym i dziel­

m y się sw oim i m yślam i w naszym
piśmie.

M arkow a.

M ło d a m atka.

Kto ma prowadzić dzieciniec

N ied ług o otw orzym y dziecińce let­

nie. Już czas zacząć przygotow ania.
Jedną z pierw szych i najw iększych
trosk, k tó ra co ro k u staje przed nami
to pytanie, k to będzie w ychow aczy-

nią w dziedzińcu? P rzekonałyśm y się
już, że to nie łatw a spraw a znaleźć

kogoś odpow iedniego.

D o tej p o ry k a n d y d a te k na kiero w ­

niczki naszych dziecińców

szu kały ­

śm y w mieście. Czasem gdzieś na w si
znalazła się córka g o sp o d arsk a: nau ­
czycielka bez p o sad y , m atu rzy stk a nie
m ająca śro d k ó w na dalsze kształce­
nie. A le to były w y p a d k i rzadkie, p o ­

niew aż m ało jest dziś w średnich

szkołach m łodzieży ze w si, a dziew ­

częta należą do w yjątków .

U w ierzyłyśm y w m iasto. Przecież

tam więcej dziew cząt się kształci, jest

więc w czym w ybierać. M ło d e dziew ­
czyny, bezrobotne absolw entki

ró ż ­

nych

szkół

zaw odow ych,

czasem

uczennice gim nazjum , m ające w olne

w akacje, albo i takie, co z różnych
w zględów przerw aw szy naukę, siedzą
bezczynnie w dom u, bez żadnych w i­
d o k ó w na przyszłość, przeszkalano na
kró tk ich kursach, a nieraz i bez żad­

nego przygotow ania obsadzan o na

stanow iskach

w ychow aw czyń

n a­

szych dzieci.

Jak ą w artość przedstaw iają one w

pracy, co w n oszą? Stwierdzić trzeba,
że spo tkało nas rozczarow anie. N a-
ogół (o w yjątkach nie m ów im y), nie
w yw iązyw ały się należycie z po w ie­
rzonych im obow iązków . D laczego?

W iele było p o w odów . W y ro słe w

mieście, sw ój p o b y t na wsi tra k to w a ­

ły ja k o zło konieczne, w głębi duszy
żywiąc dla chłopa — „cham a" niechęć
i pogardę, zaszczepioną im przez m a­

jące się za coś lepszego o d chłopa m a­

łom iasteczkow e kołtuństw o.

N ie znały wsi i nie starały się jej

1 poznać, bo nic ich

A v ie ś

nie obchodzi-

1

U. Pracę sw oją

t r a k t o A v a ł y

jak o chw i­

ci- e zaczepienie, tym bardziej, że mo-

lyśm y je zatrudnić ty lk o na okres

background image

St r. 10

K O B I E T A W I E J S K A

, 1 ‘/li — 3 mies. Przew ażnie nie mając

w rodzonego zam iłow ania i umiejętno*
ści p o stęp ow ania z dzieckiem , nie
p izy k ład ały się zbytnio do sw ych o*
bow iązków , robiąc ty lk o tyle, co by*
io konieczne. Praca ich polegała głów*

nie na d o zo ro w an iu dzieci. W życie
naszego dziecka nie wnosiły

głęb-

szych w artości poza tresurą to warzy*
ską, polegającą na tym , że dziecko

umie sie ładnie ukłonić, m ów ić: pro
szę, dziękuję, przepraszam i t. p.

W naszych dziecińcach głó w n y na*

ciisk kładzie się ty lk o na dożyw ianie

dzieci i na zapew nianie im opieki. To

za mało. Dzieciniec w życiu dziecka
chłopskiego m a do spełnienia jeszcze

jedną, niesłychanie dla nas w ażną r o ­
ję. M usi stw orzyć dziecku jak najlev>*
sze w arunki w ychow aw cze, pobudzić

je do m yślenia, kształcić jego uczucie,

rozw ijać zm ysły itd. uzupełnić niejed ­
nokro tn ie braki albo i błędy wycho*
w ania rodzinnego.

N ie p rę d k o jeszcze dojdziem y do

tego, ab y w szystkie nasze dzieci mo-
giy korzystać z przedszkoli, gdzie bę*
dą w ykw alifikow ane w ychow aw czy­
nie. Z a to już dziś jest m ożliw e wszy*
stkim dzieciom dać o d pow ied nią o*

piekę w ychow aw czą w dziecińcu.

D ziś już d użo jest dziecińców , a

będzie ich jeszcze więcej, przeto palą*

ca staje się p o trzeb a do b ry ch wycho
w aw czyń. N a m iasto nie m ożem y li
czyć. C o więc rob ić?

U w ierzm y w siebie!

Stać nas juz

dzisiaj na to, aby tę spraw ę rozwiąż

Z d C

w łasnym i siłami.

N ie chcę być gołosłow ną, a powo*

łam się na skrom ne dośw iadczenia w
naszej okolicy.

Zeszłego lata w M arkow ej i okoli

cznych w siach założyliśm y 7 dziecin*
ców letnich, w oparciu wyłącznie o
własne siły wsi. N ie korzystaliśm y z
żadnych zasiłków ,

a wychowawczy*

m am i b y ły dziew częta ze wsi, czynne
członkinie kół m łodzieży, niektóre z
nich m iały poza tym ukończoną s z k o ­
łę rolniczą w A lbigow ej albo Uniwer-
sytet O rk a n o w y w Gaci.

W iele było p oczątkow o obaw ze

stro n y m atek, czy taka Cesia lub Stef*
cia, k tó rą przecież znają od maleń-
kości, pam iętają jak k row y pasła, —

potrafi dzieciniec pop ro w adz i. N ie
będą jej dzieci słuchać, bo ją znają, bo
jej m ów ią p o im ieniu — tu rb o w ały
sic kobiety. A m ożeby kazać dzieciom

nazyw ać ją jak o ś inaczej np. opiekun*
ko i w ysuw ały się p ro jek ty . Stanęło

na tym, że ma być jak b yło d otąd.
Jest Stefcia czy H ela i koniec! Przez

tę bezpośredniość będzie dzieciom
bliższa, będzie m iędzy nami jak star

S P Ó R

(ibójka

)

Spierali się ludzie radośni

z lu d źm i żałości p e łn y m i:

C zy więcej je s t szczęścia i słońca

czy też bólu j e s t więcej na ziem i" ?

Czy można nienaw idzieć,

czy też kochać można goręcej?

Czy więcej je s t zło tych uśmiechów

czy zło tych łe z je s t więcej ?

*

/ u radzili na w agę
ogromną i spraw iedliw ą

położyć ludzką dolę
szczęśliw ą i nieszczęśliw a...

Na praw o w szystkie radości,

ile ich tylko się zm ie śc i!
na lewo w szystkie sm utki,

tęsknoty i boleści...
N a p raw o w szystkie uśmiechy,

nadzieje, m iłości i wiary...

Na lewo w szystkie cierpienia

bez końca i bez miary...

Na prawo w iosna i wolność

i bór i pole i rzeka ..
N a lew o : z łe moce m iasta

i w szy ste k ja d człowieka

*

Kiedy zebrano j u ż w szystkie

ludzkie wesela i żale
0 dziw ona jednym poziom ie

stan ęły obie szale...

porówno było wiosen

1 porówno było jesieni...
i równie dużo ciemności...

co najjaśniejszych promieni...
I tyle było dobroci

co nikczem ności i grzechów

I tyle było łez złotych,

co i zło ty c h , radosnych uśmiechów. .

*

G dy się zdaw ało, że niema

radości i sm u tków j u ż więcej,
na prawej sza li A n io ł

p o ło ży ł: Uśmiech Dziecięcy...

I sza la ludzkiego szczęścia

z n iż y ła się a ż do ziem i...

I podniosła się szala sm utków ,

ja k b y sm u tk i nie były sm utnem i...

J u ljan Ejsm ond.

sza siostra. A i siostrę chętnie prze*
cież dzieci słuchają, jeśli ją lubią.

I ak zaczęliśmy.

D ziew częta zabrały się z zapałem

do ro b o ty , pragnąc przekonać m atki
ze się na nich nie zaw iodą. Dziecince

b y ły p o d opieką lekarską i fachow ą

Spółdzielni Z drow ia. Przy pierwszym

dziecińcu odrazu zorganizow ałyśm y

k ró tk i k u rs dla naszych w ychow aw ­
czyń. Po za w ykładam i teoretycznym i,
obserw ow ałyśm y dzieci i p rzep ro w a­

dzałyśm y z nimi praktyczne ćwiczenia

gry itp. T en pierw szy nasz dzieciniec
urządzony był w zorow o, aby m óei
służyć przykładem dla pozostałych.

D u ż y nacisk położyłyśm y na sanna

Kształcenie, t o pom oc

sięgnęłyśm y

a o książek.

O d razu

zaiozyiyśm y

w spólnym w ysiłkiem K ół rs o b iti ze

wsi sąsiedzkich rejonow ą bibliotecz*
kę. G rom adzim y w niej książki z
dziedziny w ycnow am a i psycnologn
dziecka, oraz książki potrzebne nam

w pracy z dziećmi jak : bajki, o po w ia­

dania, śpiew niki, roczniki pism dzie­

cięcych,

wreszcie

gry

kształcące

zm ysły i m yślenie dziecka. G ry te

srużą nam jak o wzorce,

na p o d sta ­

wie który ch obm yślam y i w y k o n u je­
m y p o d o b n e. Z biblioteczki

k o rzy ­

stają dziewczęta prow adzące dziecin­

ce w okolicznych wsiach. Ciągle ją

pow iększam y bo i p o trzeb y rosną.

W czasie trw ania dziecińców o d ­

byw ały się konferencje w ychow aw ­

czyń, na k tórych om aw iano przeczy­
tane książki,

dzielono się d o św iad ­

czeniami, w yjaśniano w spólnie roz

maite tru dn ości w pracy i t. p.

Stwierdzić należy,

że dziewczęta

zdały egzamin.

Dziecińce w ypadły

nadspodziew anie dobrze,

ale praca

nasza nie skończyła się z ich

zam­

knięciem. P row adzim y ją dalej przez
całą zimę, ty lk o w zmienionej

foi

mie. Z o stają w ciągnięte

do w sp ó ł­

działania K oła M łodzieży i O ne tu

głównie są czynne.

O rganizujem y

dzieciom

uroczy­

stość św. M ikołaja, przyczem dziew ­

częta p rzy go tow u ją różne drobne u*

pom inki najbiedniejszym . N a jm ło d ­

si t. zw. Przedkole urządzają specjal­
ne przedstaw ienia

dla

dzieci.

N a

przedw iosenne zaś wieczory- p rzygo ­
tow uje m łodzież

zabaw ki i gry do

dziecińców.

A ileż szczerego zapału w kłada w

tę pracę, w idzim y więc, że m łodzież

nasza w ykazuje

duże

zrozum ienie

dla spraw dziecka na w si, może

background image

Nr 1

K O B I E T A W I E J S K A

Str. 11

wnieść wiele radości i uśm iechu

w [

jego sm utne dzieciństw o, trzeba

ty lk o umieć wciągnąć do współdzia*

lania. Pam iętam kiedy otw ierałyśm y
pierw szy dzieciniec

w M arkow ej

i

borykałyśm y się z różnym i tru d n o

sciami, K oło M łodzieży zakupiło nam

pierw szą a ta k niezbędną książkę ro*

cznik „M ałego Płom yczka" pisem ka

dla dzieci.

T o był zaczątek

naszej

biblioteczki.

D ziś m am y już wiele w yrobionych

uspołecznionych naszych córek, któ*

re zdolne są poprow ad zić dziecińce.

N ie szukajm y w obcych środowis*

kach, niech nam nie im ponuje ufry*

io w a n a głów ka, gładka m ow a i szyk

m iejskiej panienki,

jeśli

poza tym

k ryje się płycizna duchow a. N asze

dziew częta

są zdolne

poprow adzić

dziecińce.

T rzeb a im ty lk o

pom óc

przygotow ać się do tej pracy przez

organizow anie odp ow ied n ich kursów
i p ra k ty k w dziecińcach, zakładanie

biblioteczek pedagogicznych i t. p.

Z d oby w ając wiedzę o dziecku, u

cząc się kierow ać

jego

rozw ojem .

W i o s n a i d z i e

M a ł y p i e r w i o s n e k g ł ó w k ę p o d ­

n o s i : Cz y to już w i o s n a ? P o ­

w i e d ź c i e - prosi. - Żabki k o c ha ne ,

p o w i e d z c i e - że mi, c z y to już

w i o s n a c ho dz i po ziemi.

— T o w i o s n a ! żabki r e c h o c z ą

w s tawku.

— T o w i o s n a ! W i o s n a ! s z e ­

l e s z c z ą trawki. Bo c ia n

po ł ą c e

b ł y s z c z ą c e j rosą nad s t a w s z u ­

m ią c y wę dr uj e b o s o .

O t w o r z y ł

z ł o t e

o c z k o

p i e r­

w i o s n e k :

P o w i e d z mi, b o ć k u , c z y to już

w i o s n a ?

— T a k , t a k ! — k l e k o c e b oc ia n

d o n o ś n i e . — R o z c h yl już płatki!

P o k ł o ń się w i o ś n i e !

Z . M a ł e g o P łom yczka*

w noszą do pracy zam iłow anie i po
czucie odpow iedzialności. Ich stosu*
r e k do dziecka o p a rty jest na głębo*

kim p o d ło żu uczuciow ym i ideow ym .
Łatwiej

im w niknąć w duszyczkę

dziecka, odczuć jego potrzeby, bo
m ają gorącą chęć przyjść m u z po*

mocą, bo je znają, bo jest im bliskie.

W przyszłości, kiedy zostaną mat*

kam i będą

inaczej piękniej chować

sw oje dzieci, szerząc d o b ry przykład
w Otoczeniu. T e w artości i doświaa*

czenia jakich nabyły, zostają na wsi
i w zbogacają nasze życie społeczne,

p od n o szą poziom w ychow ania dziec*

ka chłopskiego.

Idąc po tej drodze same będziemv

później um iały organizow ać

opiekę

r a d dziećmi i nie trza będzie wyglą*

dać ja k dziś, aż ktoś przyjedzie i p o ­

może czy pokieruje.

W y b ierając

na w ychow aw czynię

sw oją dziew czynę unikam y ryzyka,

że m ożem y zrobić zły w ybór. W yro-
sła w śró d nas przecież

znamy ją,

przeto łatwiej m ożem y zorientow ać

Święcone.

Cał a w i e ś szykuj e. A w malej

c h a ł up c e na ko ńc u wsi n kt się
nie krząta. M ie s z k a tam babci a.
B a b c i a Jest bar dz o stara i miesz
ka s a m a sa mi ut enka .

Dz i e ci bardzo ją lubią. B ab ci a

tyle p i ę kn yc h bajek z a w s z e n a ­

o p o w i a d a !

Dzisiaj też b i e g n ą dzieci do

b a bc i . Zagl ądaj ą przez okno .

— Patrzcie, jaka b a bc i a s m u t ­

n a — s z e p c e Mani a. — Ni e w c h o ­
d z i my do niej !

— A m o ż e s ię s m u c i , że nie

b ę d z i e miał a ś w i ę c o n e g o ?

— D o m y ś l a ł a s ię Z os i a.

— U r z ą d z i m y b ab c i ś w i ę c o n e !

— U r z ą d z i m y ! U rz ą d z i m y !

D z i e c i

b i e g n ą

do

domu.

Ka żd e z nich prosi s we j m amy
o

c o i n ne g o . Jedno

stara się

o parę jajek, drugie o k i ę ł b a s ę ,
trz ec ie o k a w a ł e k m i ę s a i placka.

Uk ł ad aj ą jadło na talerzu. Pr z y­

bierają ba rwniki em.

N i o s ą

do

c h a ł u p y , w której ks i ądz bę dz i e
ś wi ęci ł. W s p ar ta na kiju siedzi
b a b c i a w d o m u . Na ra z s ł y s z y

się, czy nadaje się na to stanow isko,

czy też nie. N ato m iast angażując ko*
goś z m iasta m am y tru d n o ści w ze*

braniu opinii o kandydatce i dlatego
to tak i często sp o ty k a nas zaw ód.

Jest jeszcze jeden p ożytek . Pdnie*

waż jest to dziew czyna z naszej wsi,
m a więc m ieszkanie i utrzym anie w

dom u rodziców , może się więc zado*

wolić m niejszą opłatą, której wyso*

kość np. u nas nie przekraczała 30 zł
mieś.

O b tan ia to koszta prowadzę*

nia dziecińca co jest ogrom nie waż*
ne. N a s nie może zadaw alniać, że na

powiecie m am y 15

czy

naw et

30

dziecińców, m usim y w ytrw ale dążyć

!o tego, aby wszystkie dzieci na wsi

przynajmniej przez lato znalazły się

w dziecińcach. Dziecińce ze względu

na to, że maja do spełnienia ważną

rolę wychowawczą winny być pro*

wadzone jaknajdłużej t. j. od 1 maja
do 1 października.

Stanie się to m ożliwe w tedy, kie

d v prow adzenie dziecińców obejm ą

dziew czyny wiejskie.

H . Ciekotowa

tupot

nóg.

D o

izby

w c h o d z ą

dzi eci ze ś w i ę c o n y m .

— Co t o ? C o t o ? — dziwi się

b a bc i a — Dzi siaj nie b ę d ę w a m
o p o w i a d a ł a bajek. I d ź c i e d o d o m u .

— Babci u, p r z y ni eś l iś my ś w i ę ­

c o n e dla babci , m ó w i ą dzieci.
B a b ci a u ś m i e c h a się z radości.

Ba b ci a już teraz nie jest s mu tna .

Z . m a ł e g o płomyczka*

Kachna

(piosenka)

P rzyjdą goście ze św iata
Kachna izbę zamiata,

szuru, szuru. szur, szur, szur
Jest tych śmieci pełen wór.

*

P rzyjdą ciotki i wuje
K achna kaszę gotuje,
kipi, kipi, w ar, w ar, war,
stoi kaszy pełen gar.

*

Przyjdzie dziaduś zdaleka
na o b iad ek zaczeka,
zaciereczki, krusz, krusz, krusz,

goście byli poszli już.

*

K to Kasieńce pom oże
zmywać łyżki i noże.

m yju, m yju, chlup, chlup, chlup
K achno sama w szystko zrób.

background image

______

K O B IE T A W IE JSK A _______________________________________ Nr 1

K.KOMARSKI

ip ip ©

m

w in i

B yły sobie dw a prom yki. Jeden

złoty, dru g i srebrny. Bracia slryjecz5
id.

O jcow ie ich, Słońce i Księżyc, k c

chali się

jak o

bracia

serdecznie.

O grom nie miłe były le P rom yki. W e
sołe to było, a żywe, a zimne a dobre.

R o b o ty m iały co nie miara.

Z łoty ,

ledw ie

się z pierw szym

brzaskiem obudził,

już na złamanie

k a rk u pędzić m usiał do kurnika, że*
by k u ry i kaczki pobu d zić, stam tąd

szedł do stajni przyw itać się z siw 5

kiem. w ykąp aw szy się po drodze w

strum yku, aż się isk ry sypały

d o

w o

<

cizie. Potem przez w ąziutką szparkę w

okiennicy przeciskał się do p o k o ju

sw ego w ielkiego przyjaciela Józia i

Wyszedł spod pisrzynhi.

W y s z e d ł s p o d pierzynki

ś n ie g o w e j z a g o n e k

i w y g l ą d a w i o s n y
z tej i ta m te j strony.

Leżał, o d p o c z y w a ł ,

p o d ś n i e g i e m s p a ł d łu g o ,

z a tę s k n ił do w iosny,

z a tę s k n ił do p ł u g a .

A n a d ty m z a g o n k i e m

ś p i e w a j ą s k o w r o n k i

i niebo błękitne —

1 s a s a n k i kwitną...

S p o d g ł o g o w y c h

k r z a c z k ó w

w y jrz a ł y s z a ra c z k i

N a s t a w i ły uszy

n o s e k im się rusza

K w itn ą złote bazie
p rz y p o l n y m przełazie.

A g ó r ą w y s o k o ,

n a b ia ły c h o b ł o k a c h ,

n a d p o le m z o r a n e m

k o łu j ą b o c ia n y .

Z „M ałego P ło m y czk a"

p o ty m u po nosie skakał, aż się Jó '
zio obudził.

A le nie same figle go się trzym ały.

T rzeba b yło w isienkę

dobrze żaru*

mienić, żeby ładnie dojrzała, w róbel5

ki małe ogrzać,

kied y je m atka na

chwilę z gniazdka odleciała, m gły na

łące rozpędzić, siano suszyć na poko*

sie. T o znow ił dzieci z małej niskiej
izdebki prosiły żeby je choć na chwu
lę odw iedzić, to znów p an u nauczy*

cieiowi

trzeba by ło p rzy tablicy w

szkole świecić. B yło tej ro b o ty na ca

ly dzień. A k ied y wieczorem, zmęczo

ny złoty Płom yczek szedł spać sp o 5
ty k ał się ze srebrnym i zawsze choc
na chwilę, czy to na przyzbie przed

ciaatą, czy na czubku drzew a w lesie

czy p rzy łąko w ym stru m y k u siedzie*

li razem, opow iadając sobie co wi
dzieli i co zrobili.

Bo i srebrny P ło m y k też m iał d u ­

żo do ro b o ty , a więc i do o p o w ia d a 5

nia.

C zy to sow ie w oczy spojrzeć i

nagłym ją blaskiem oślepić, kiedy

biednego

czyżyka już, już

m iała

schw ytać, czy zbłąkanem u p o noc v

drogę pokazać, czy czasem z figlów

śpiącą w iew iórkę obudzić, albo w ro ­

nę co potem

do białego d nia zrze5

dziłą, że zasnąć nie może. N ajw ięcej

jed n a k czasu

spędzał srebrny Pło*

m y k p rzy dziecinnych łóżeczkach.

Z a k rad a się p o cichutku, pizycu

pnie na poduszce p rzy sam ym uszku,

długą srebrną nitkę za sobą wycią*

gnie i i dalej że dziw y opow iadać o
g ru b ask u Skrobig arnku, o malej M a
rysi,

co

d w a serduszka miała, o

szklanej górze i o żelaznym w ilku.

L ubił sreb rny P łom yk siedzieć i

p rzy chorych dzieciach i prószyć im

na oczki zdrow y, rzeźki sen, żeby i

m am usia co wciąż p rzy łóżku czuwa

i dziecinę za rękę trzym a, też o d p o 5

cząć troebę m ogła.

Siedzi ta k czasem srebrny Płomyk,

aż do rana i m a w ted y dużo złotem u
d o o p o w iadania jak się z nim zejdą
na gaw ędę.

A ż pew nego w ieczoru złoty P ło ­

m yk na sp o tkan ie nie przyszedł. C o
sie też sreb rny na szukał, na mart=
wił. na tęsknił... P rzepadł złoty Pło*

m yk nie ma go i nie ma. C zy się w
stu dn i utopił, czy go ry b k i w niew o­
lę wzięły, czy w leśnej gęstw inie za­
błądził, czy w pow ojach w zbożu się
zaplątał, czy na kam ieniach g d z e roz

i

b ił? N iem a i niema...

A ż tu kiedyś, w ędrując przez ci*

cha, u śpioną w ioskę, w chwili, gdy

m ijał stojącą na sk raju ubożuchną

chatkę kow ala, tk nęło go coś, żebv
do tej chatki zajrzeć.

...W izbie ciemno było copraw da,

ale P rom yk i w szystko w szędzie w i­

dza, od tego są P rom ykam i; — wi*

łzi ted y opałkę na sznurach u p u łap u

wiszącą, a w niej

na garści siana

śliczne,

now on aro dzon e

dzieciątko

leżv. M atula siedzi na ławce, kołysz

i piosenkę nuci a m aleństw u już s^ę

oczka do snu kleją.

W ytrzeszczył P łom yk oczy z ca­

łej siły i w idzi, że tam p o d koszulką,
w serdu szku m aleństw a, jego najser*

deczniejszy przyjaciel, złoty P łom yk
siedzi,

sk u lo n y w dziesięcioro

jak

m otek złotej przędzy.

— A ty co tu ro b isz?

— A n o w idzisz,

przechodziłem

tedv, jak się te n szkrab urodził i tak
mi się na w id o k tej b ied y serce ścis­

nęło żem nijak tej chałupinkl minąć
nie m ógł. A jakem raz w szedł i takie

śliczne, czyściutkie m ieszkanko zna*

lazł, iuż nie chciałem się więcej ru 5

szać tak tu m iło i dobrze. C h o dź i tv

tutaj.

— A dobrze.

I w prow adził się srebrny PłomyK

do dzieciątkow ego serduszka. I już

o d tą d n ;e rozstaw ali sie nig dy ze so*
ha i tak im tam bvło dobrze, aż hej 1!

T ty lk o się późniei Jaś — b o dziec 5
nie Jaś na imię dali — ogrom nie dzl*

w ił zawsze, skąd m u tak w serduszku

iasno.

A to te P rom yk i tak świeciły.

Miała Magda

indorka

M IA Ł A M A G D A

IN D O R K A

W S A D Z IŁ A G O

D O W O R K A .

JA K G O N IO S Ł A

D O M IA S T A

U C IE K Ł IN D O R

I B A S T A .

S P R Z E D A Ł Z A G R O S Z

W O R E C Z E K

K U P IŁ SO B IE

C Z E P E C Z E K .

D Z IW I L I SIE

L U D K O W IE

IN D Y K W C Z E P K U

N A G Ł O W IE .

background image

N r 1

K O B I E T A W I E J S K A

Str. 13

Jak radzono o naszych

A za naszą M ark ow ą

hej jarzębinę sadzą,

nasze w iciareczki

tak sobie dzisiaj radzą.

Oj radzą, one radzą

że jest ro b o ta now a,

że dziecko m aluśkie

sam o się we wsi chowa.

Rozbrzm iew ała w pew ien lutow y

ranek izba, śpiew em dziew czyn i k o ­

biet. W zruszenie

ogarnęło

w szyst

kich. O czy w zam yśleniu spoglądaj \

po tych ścianach bielonych A ntosinej

chałupy,

p rzy stro jon y ch

dziś

tak

i-roczyście i w esoło. Z apatrzeliśm y

rie na te w ystrzyganki ko g u tk ów ,
ra w i. itp. cudak ó w i zdaje nam się,
że :esteśm y w dziecińcu, że ino pa-

Tzeć, a w targnie tu churm a roześmia-
Ju ch szczęściem dziecek. I śpiew ając

m utne słow a piosenki...

-

Jedno za m atk ą płacze,

a w p o lu je st robota,

drugie na gościńcu

i m atki nie woła,

bo to przecież sierota...

C ieszym y się w sercu, że przecie

i areszcie zaczyna być inaczej...

U biegłego lata p rzy pom ocy Spół

dzielni Z d ro w ia w M arkow ej m iejs­

cowe K oła K obiet założyły kilk a dzie

cińców letnich, k tó re prow adziły k o ­
leżanki z K ół M łodzieży — wiciau -
ki N a początku wiele było rad o ść’,

najlepszych chęci, ale i wiele tru d n o ś

ci do p okonania. Przezw yciężaliśm y
w szystko i dziecińce u d ały się. Z a ­

interesow anie i zrozum ienie

d!a tej

spraw y w zrosło we w szystkich o k o ­

licznych w siach. P o stan o w io n o wszę

dzie, że nadchodzącego lata rów nież

dziecińce być muszą,

że

założym y

ich więcej i już na przedw iośniu za­

brałyśm y się do roboty.

W końcu

lutego

Spółdzielnia Z d ro w ia zorga­

nizow ała w M arkow ej kurs d h tych
dzrewcząt, które już albo p ro w adzi­

ły albo dopiero będa prow adcić dzie

cińce letnie. Z jechały sie na ten kurs
Koleżanki i delegatki Kół K obiet z
10-ciu

okolicznych

wsi, razem 90

osób.

Zagajając nasze rozw ażania ob. H

G iekotow a m ówi jaki cel b ęd z:e nam

przyśw iecał w naszej pracy dziecińcu
wej. W ie lk i w pływ na rozw ój ducho

w y człowieka i całe jego życie ma
okres wczesnego dzieciństwa. Czas
ten niestety w w ychow aniu dziecka
na w si jest niew ykorzystany. D ziec­
ko przychodzi do sz.kołv zaham ow a­

ne w swoim ro zw o ;u m im o, ~e wieś

ma b ardzo sprzyjające w arunki w y ­

chowawcze. D latego też dziecińce na­
sze m uszą spełniać p o d w ó jn ą rolę:
zapewnić dziecku opiekę gdy m atka

jest zajęta pracą w gospodarstw ie, a

rów nocześnie m uszą stw arzać jaknaj

lepsze w arunki dla ro zw oju duchow e

go i um ysłow ego

dziecka, i nad tą

ostatnią spraw ą będziem y radź ć na
naszym kursie.

Pierw szy prelegent

prezes

Spół.

Z d ro w ia oh. I. Solarz zastanaw iał się
nad tym co dob reg o lub co złego
jest w e w si w rodzinie chłooskiej -

;ak to w pływ a na w ychow anie. W

p ro stych i pięknych słow ach przed*
staw ił nam jak

wielki

w pływ na

kształtow anie się uczucia,

myślenia

ma ten bonafy w spaniały św iat przv-
r n j v '« ' iakim żvie człowiek i rozw ija

s;e dziecko na w si. Jak wiele w w y ­

chow aniu

znaczy oddziaływ anie w

pociechach

rodzinie i jakie to ważne jest, aby

ta nasza rodzina w iejska była jaknaj-

bardziej w artościow a. W końcu ro z ­

ważaliśm y do jakiego ideału m am y

zdążać w naszym w ychow aniu, jakie
go człow ieka pragniem y w ychow ać.

Patrzym y wzajem nie

na

siebie

Gzv p o d o łam y ? W zruszenie i głębo­
kie przejęcie m alujące sie na tw a ­

rzach zasłuchanych

K oleżanek m ó ­

wiło,

że

rozum iem v odpow ied zial­

ność jaka spada na nasze barki.

Pierw szy rUień

kursu dostarczył

w szystkim wiele przeżyć. Ze słowami

piosenki,

U śnij, że mi uśnij
M atula cię uśpi,

a tatuś obudzi

pójdziem y do ludzi...

rozchodzim y się do dom ów .

D rugiego

dnia

del.

Z w iązku

Naucz. Polskiego z W arszaw y

p. dz

W ach tel m ów ił

o

rozw oju du ch o ­

wym dziecka w w ieku p rzed szk o l­

nym. Szczególnie z w ielkim zaintere­
sow aniem słuchały jego w ykładów

m atki, któ re m iały różne w ątpliw o ś­

ci co do postępow ania

ze

swoimi

dz:ećmi. W dy sk u sji zasypyw ały pre­

legenta pytaniam i, na które dr W ach

tel o d pow iadał chętnie i w yczerpują­

co. Pierw sze to było chyba w dzie­
łach wsi zetknięcie się bezpośrednie

łudzi pracujących nau k ow o nad za­
gadnieniem dziecka, z m atką prostą

'-obieta

yueiską.

D ow iedziałyśm y

się. że jeżeli chodzi o badanie uuszy

i rozw oju dziecka w iejskiego, to nie
w Polsce w tym k ieru n k u jeszcze nie

zrobiono. T o jest w ażna spraw a, k tó
ra do-rzała aby ja podiąć. Snułyśm y

n-eśmiałe m vśli, że może i nasza po-
mo<- na coś b y sie zdać m ogła.

N ie

spotrzeg!vśm y a tu iuż 3-ci

dzień korcu

Przybyła " o w i prele­

gentka też -Ul. Z w iązku N aucz. P o l­

skiego p. Knćzrrmrczykówna. Z nią

om aw ia1'-'”' sposo b y

jakim i prow a-

r17:ć n a k : r prace w dziecińcu, aby

a~;0„J,0 laknajhard-nei rozw inąć, p o ­

b udzić do m yślenia itp Z w is k am -

w ystaw ę

urządzoną

dla k ursistek

orz.ez m arkow skie

dziecińce. T u taj

-obaczyłyśm y iak po w inn o w yglądać

w zorow e urządzenie dziecińca. o b e j­

rzałyśm y prace reczne dzieci - vko-

r.ane zeszłego lata w dziecińcu

iak

" " r ^ m k 1. rysunki, ulepianki z glinu

:tp, O b. H , C iek o tow a zapoznała nas

background image

K O B IE T A W IE JSK A

Nr

\

Chory w domu

Str. 14

- książkam i, które m ogą nam bvć po
mocne w sam okształceniu i w pracy

t dziećmi. Przed wieczorem p rred k o -

:e w M arkow ej urządziło p rzed sta­

wienie dla dzieci. W y b ra ły śm y sie

zobaczyć. U jrzałyśm y salę dom u lu ­
dow ego rozbrzm iew ającą dziecińskim

weselem. Pełno dzieci. Są i te z dzie­

cińców i z m łodszych klas szkolnych
a w szystkie pełne niecierpliw ości kie
dvż nareszcie będzie to „nasze przed

staw ienie". Zaczęło się. Śm ieszna his

torią zapustna w której hulają różne

cudaki jak bałw an, w iatr, strach na

w róble bp. U bran a w fantastyczne
stroje.

U ciechy w śród

m ałych w i­

dzów co niem iara. M łodzież zaśpie­

w ała parę piosenek dziecińskich, p o ­
ty m rozśpiew ałv się i dzieci.

N areszcie i dziecko chłopskie bę­

dzie m iało sw oje szczęśliwe dziecińs-
tw o m yślim y rozradow ane.

O statn i dzień kursu.

D r C iekot

z m arkow skiei Spółdzielni Z drow ia
w ykład ał o zdrow iu fizycznym dziec
ł-a i o higienie ąv dziecińcu. Po p o ­

łu d n iu ob.

Z.

Solarzow a z U niw .

G ackiego om aw iała spraw ę

imprez

dziecięcych.

Prelegentka

zwróciła

nam uwagę, że przy urządzaniu w i­

d o w isk dziecięcych zwłaszcza z dziec
kiem przedszkolnym trzeba być b a r­
d zo ostrożną, aby nie w vpaczvć cha­
rak teru dziecka. D o ro śli m uszą p a ­
miętać, że dziecko nie no to jest, abv
go bawić, bo w ten sposób w y rz ą ­

d zają dziecku krzyw dę.

N a tych rozw ażaniach kurs został

zakończony.

Z

uczuciem

szczerej

w dzięczności dlla inicjatoró w k u rsu
prelegentów i kobie*

m arkow skich,

któ re nam tak żvczli\vie udzieliły goś

cinv

rozjechałyśm y sie do dom ów .

T e czterodniow e

rozw ażania

dałv

nam wiele w iadom ości o dziecku i

pozw oliły nam uśw iadorw ć sobie iak

w ażna spraw ą jest kształcenie duszy

dzieciecej.

HeLa Sw ietlikćw na

CIEŻKIE Z A D A N IE

N auczycielka na lekcji ry su n k ó w

daje dzeciom takie zadanie.

— „K ażdy z was niechaj narysuje

czvm chce być g dy urośnie.

Dzieci rysują. C hłop cy lotników ,

m arynarzy, kow ali, dziewczęta, k**aw

cow-e przy m aszynie, gospo d yn ie przy

kuchni itd.

Jedna dziew czynka nie rysuje ty l­

ko siedzi b ardzo zam yślona wreszcie
zaczyna płakać.

— C o to b :c Z o siu ? — pyta n a u ­

czycielka

Bo ja chce być m ężatką i nie v iem

jak to narysow ać.

Ilekroć mnie w zyw ają do ciężko

chorego, zawsze zastaję przy jego lóż
ku grono

krew nych, kum ów , sąsia­

dów . M ężczyźni pala,

kobiety w y ­

grzebują z pamięci różne zdarzenia z

chorym i. A ż gw arno w izbie od tych
o p o w iadań: jak to ten czy ów choro­
wał, gdzie go bolało, jak go p o róż­
nych d o k to rach w ozili i nic nie p o ­
m ogło, m usiał umierać. T akie i p o ­
dobne pogw arki nie ty lk o nie p o d r o

szą na duchu chorego, przeciw nie na*
su w a;ą mu najczarniejsze myśli co do
swego losu.

T yle w o k ó ł w spółczujących, życz­

liwych, ale nikt nie pom yśli, że może

męczą chorego takie rozm ow y, że w
izbie zaduch, a od m achory aż dech

zapiera i zdrow ego głow a rozboli, a

cóż tu m ówić o chorym , k tó ry ma go
rączkę a jeszcze i słabe serce.

Leży sobie taki nieborak i myśli,

ze iuz nie wiele mu się na tym świe

cie należy, z rezygnacją oczekując le­

karza.

K obiety! w y jesteście najlepszym i

pielęgniarkam i chorych w swoim d o ­
mu! Pam iętajcie, że wyleczenie zaleźv
nie tylko od lekarz* ale w dużej mie­
rze od dobrej
i starannej pielęgnacji
chorego.

Chory wymaga spokoju — to

pierw sza zasada, o której n a h ż y p a ­
miętać. M ęczy go hałas, głośna rozm o
wa, trzaskanie drzw iam i itd. Chore­
go trzeba utrzymywać w pogodnym

nastroju, dodaw ać mu otuchy, p o c ie ­

szać jeśli zbyt sie przejm uje swym
cierpieniem. N ie w olno w jego obec­
ności opow iadać sm utnych rzeczy o
chorobie, śmierci, zm artw ieniach d o ­

m ow ych. O dw iedzać chorego m ożna

w tedy, g dv lekarz pozw oli, ale poić*
dyńczo i k ró tk o .

N ie w olno odwiedzać chorych ra=

kaźnych.

Izba, gdzie chory leży, m a być

ciepła, często przewietrzona, a nie pe!
na zaduchu, że s:ekierę m ożnaby p o ­
wiesić.

Łóżko w ygodne codzień prześciu

lane. C horego trzeba podtrzym ać, al­

bo przenieść na drugie łóżko w czasie

prześcielania.

C iężko chorym trzeba

zmieniać kilka razy na dzień Dołoże­

nie. gdyż m ogą się porobić o d leż y n ' .
Całe ciało chorego należy codzień wy

trzeć ręcznikiem zmaczanym w letniej
wodzie z octem. O kolice krzyża, ło­
patki, jako narażone na naiw ięk szr
ucisk, rozcierać spirytusem . Z ęby i ję
zyk każdego dnia oczyścić szczotecz­

ką i sodą lub proszkiem d o zębów.

Przy łóżku chorego postaw ić sto­

łek w takiej odległości, b y m ógł łat­
w o ręką dosięgnąć. N a nim herbata
z cytryną lub sokiem , lem oniada, albo
w o d a z kom potu.

Przy ciężko chorych musi ktoś sfa

le czuwać; co kilkanaście m inut zwil
żać usta, podaw ać zapisane lekarstw a
popraw ić na łóżku itp.

W lecie trzeba tępić muchy, które

zatruw ają życie chorem u, nie dając

mu chwili sp o koju . P o n a d to m uchy
roznoszą zarazki chorobotw órcze. \X*
oknach umieścić siatki m uślinow e, we

drzw iach prześcieradła, pow iesić lepy
lub rozłożyć tru tki.

O d daw anie m oczu i stolca p o w in ­

no sie odbyw ać przy lub na łóżku do

nocnika albo specjalnego basenu. O d
chodów , o ile to jest choroba zakaźna
(d u r brzuszny, czerw onka), nie w yle­
wać do ustępu ty lk o do specjalnie w y

k opanego do łu i przysypyw ać w ap­

nem i ziemia. G d y chor'/ nie m a sto l­
ca przez kilka dni, itrzeba zrobić lew a­

tyw ę lub dać na przeczyszczenie, o ile
lekarz inaczej' nie zarządzi.

N ie boim y się w ody.

dbajmy o

czystość chorego. N ie ty lk o m ożna,
ale należy go mvć bez obaw v przezię­

bienia. o ile w m ieszkaniu będzie cie­
pło.

Cale ciało vwcierać ręcznikiem

zmaczanym w w odzie z octem a n o ­

tą m do sucha. T a k sam o należy k a ­
pać chore dzieci i niem ow lęta. bvlebv
w oda nie była zbv+ ciepła a kąpiel

długa. W nrz-m adkach wątpliwych,

zwrócić sie do lekarza.

N a zakończenie kilka słów o s te ­

powaniu bez p o ra d y lekarza zabiegów

leczniczych.

Przy bólach w brzuchu, zw łaszcza

gd yum iejscowione po praw ej stro ­

nie i połączone z w ym io ta m i i g o ­
rączką nie w olno daw a ć na prze­
czyszczenie.

M oże bowiem być za ­

palenie w yrostka robaczkow ego (śle­

pej k iszk i). W tym w ypadku tylko
spieszna operacja w ciągu p ierw ­
szych 2 d ni z d o ła uratow a ć od

śm ierci lub d łu giej ciężkiej choroby.

P rzy bólach w piersiach, kaszlu,

gorączce, nie zawsze dobrze robią

bańki, tak często na wsi stosowane.

W idziałem b. ciężki krw otok płucny

po postaw ieniu kilkudziesięciu ban ek.

O kazało się, że była w tym przypa d ­

ku gruźlica płuc. N a to m ia st w wy­

padku g dy niema polepszenia

na

g ruźlicę, bańki znakom icie łagodzą

dolegliwości piersiowe.

W ł. Ciekot— lekarz

background image

K O B IE T A W IE JS K A _______________________________________ Str. 15

Kobiety ratujmy swoje zdrowie

G d y s>ę zastanow im y n ad tyn:.

<*o jest głów ną przyczyna tak ro z ­
pow szechnionych na wsi chorób k o ­
biecych, to zobaczym y, że są one wy*
m kiem b rak u uśw iadom ienia i n ie d ­
balstw a w śró d sam ych kobiet. Z d ro -
w ia sw ojego które jest ,iak Potrzeb-
ne każdej matce i g o sp od y ni me sza’
nujęm y.

G łównym źródłem naszych dolcy

iiwości kobiecych na które często po

tem płaczemy całe życie — jest przed

wczesne zrywanie się z łóżka po po-

rodzie.

W ie m y o tym , że w ted y

należy

S a naw et 9 dni leżeć, aby dać ^woic

mu organizm ow i wypocząć, ale w ży

ciu do tego się nie stosujem y. Już w

kilka godzin, a najdalej 2—3 dni p o

urodzen iu dziecka położnica wstaje z

łóżka i bierze się do ro b o ty . M ąż i

dzieci p o trzeb u ją przecież straw y g o ­
tow anej, krow ę trzeba nakarm ić i na i
poić w yprać bieliznę, pieluszki, i cale I
go g o sp o d arstw a doglądnąć, wszyst-
ko na jej głowie, bo znikąd pom ocy I
niema i n ik t jej

nie wyręczy. O to

przyszły w od w iedziny kum oszki i

sąsiadki, ale nie n o to żeby norato-

wać chwiejącą sie na nogach k o b ie­
tę, której ciemno aż w oczach iobi się
z osłabienia. O nie, to im do głow y

nie nrzyjidzie, przygnała ich tu ino

b ab sk a c ekatwość

żeby sie wywie*

dzieć jak ten połóg się odbv ł, czy

b ardzo i długo cierpiała, i czy ja ak-

szerka dobrze w ysm arow ała. T o sir.,
row anie

u w a la ją kobiety u ras za

najlepsze lekarstw o po porodzie i w '(

m agają o d akuszerek, ażeby je maso*

w ały. Przesad ten po został z tvch cza
sów k ied y iezcze nie było akuszerek

ty lko babki, one to tym sm arow a­

niem nołożnice „leczyły", i choć p o ­

tem zaraz po porodzie w stała to i tak

n ow iad aia „nic jej nie b yło". Leżenie
no porodzie uważa sie za niedołęstw o

alb r rozpieszczenie

do któ reg o nie

w olno

sie nrzyznaw ać. 1 choć n ie ­

jednej dobrze sie w głowie kręci, no

gi sie uginaja w staje i k ząta się k o ­
lo kom ina, choć naw et je-t kom u za­
stąpić ja w robocie. A 1*- coky sąsiad­
ki pow iedziały,

toć przecie

jedna

przed drugą przechw alają sie jak to
ona zaraz no urodzeniu w stała. Cia-
n o na chleb zamiesiła obiad zgo to ­

wała i nic jej nie było.

T a k ale zapytajcie jej czy iest żdro

w a to okaże się, że coś jej tam z daw
na dokucza, niew iadom o skad ta cho
roba się przyplątała itn... Ale pon ie­

waż natychm iast kiedy zerwała się
po porodzie, choroba jej nie chyciła,
to też nie da sobie wytłom aczyć że
tu, a nie gdzieindziej należy szuka.'
przyczyny. Czasem po pierw szym n
rodzie, po drugim , w szystko dobrze,
ale potem za 3-cim, 4-tym dzieckiem

zaczynają się rozm aite dolegliw ości,

bóle w krzyżach, opuszczenie żołąd­
ka, opadam e, a naw et aż w ypadanie
macicy itn.

C óż dziw nego, że kobieta taka sta

ie się coraz słabsza, że siły ia opusz-

czaia, czuje się chora, nieraz zapada
na gruźlicę i inne choroby bo o rga­
nizm już jest w ycieńczony i mniej od;
pornv. C ierpi

nie

tylko ona sama

ale dzieci

dom

gospo darstw o , bo

w szystko jest zaniedbane tam gdzie

m atka i g ospodyni choruje. A często
potem i mąż zniechęcony ia opuszcza

idzie do innych.

Same jesteśm y sobie w dużęi mie

rze w inne, gdyż za wczesne w staw a­

nie przy porodzie, zawczesne pory-

wanie s;e do robótty może sp o w o d o ­
wać

różne zaburzenia chorobow e

głów nie w narządzie rodnym . D late­
go lepiej odżałow ać te pare dni i być

zdrow ą. Jesteśm y

za biedne. abv

chorow ać. „D obrze tak mówić, ale co
mam zro b ’ć kiedy n ;e ma mnie ktc

zastąpić

w dom u, i gospodarstw ie

wielcy w ojow nicy, sławni w ynalazcy
k tórych odkrycia m ogą być p rzy d a t­
ne w krw aw ych zapasach m iedzy n a ­
rodam i. Z wielkim naprężeniem śle­

dzą nieustannie wszyscy, czy rychło

rozpłom ieni sie nad światem p o żo ­

ga w ojenna i człow iek rzuci się prze­
ciw człow iekow i z niszczącym narzę­
dziem śmierci w dłoni. M im ow oli

narzuca sie pytanie, czy zawsze lu ­

dzie wysilać będą sw ój mózg, ge­
niusz swoich m yśli na to, jak sie sk u ­
teczniej niszczyć w zajem nie? Cze­

muż nie pracują nad wynalezieniem

i pogłębieniem sp osobów w spółdzia­

łania m iędzy narodam i św iata?

A ch, w y rw ijm y się na chwile z te ­

go strasznego przygniotu, lęku o ju ­
tro, zapom nijm y

o kłopotach co­

dziennego dnia' sięgnijm y m yślą d a­
lej. a odnajdziem y w iarę wczowieka

k tó ra nas pokrzepi.

nie mam już m atki, a rodzina daleko

odpow ie niejedna, jest na to rada ko­

biety, przecież możemy organizować
sobie same pomoce i każdej rodzącej
zapewnić wyrękę w gospodarstwie

po porodzie przez 9 dni. Z organizo

wać pom oc uczciwa i rzetelną, ażeby
położnica i jej rodzina

mieli przez

ten calv czas

ugotow an ą straw ę i

i oniekę, aby dzieci były zdrow e i

czys.te.

'fSmF

Położnicy

dam y w spok o ju

v

łóżku w ydobrzeć, ażeby cały jei orga
nizm wrócił do rów now agi.

Praw da, że każda z nas m a sw o ­

je obow iązki, ale tyle czasu, a’ov p o ­

ratow ać

sw oja

sas;adkę,

zn a:dzie

przy dobrych chęciach napew no. Je­
śli ustanow im y kolejkę, to żadna nic

będzie przeciążona, a razem spełni

mv d o b ry uczynek. Ileż to czasu stia

tirp y na sam o gadanie bezow ocne

przechodząc ty lko odw iedzić c h o re ­

go. W spółczucie

okazane

czynem,

p o db ije serce najbardziej. W razie

uieszczęścia d ru dzy nas rów nież po
ratuia.

W iecej dbajm y k o b iety o sw oje

-drow ie.

M arkow a.

Zaw sze byli, sa i dziś cisi praco w ­

nicy, k tórzy złożyli ludzkości dary

swęgo talentu, ofiarow ali w szystko
cc mieli w sobie najlepszego, aby
nieść człow iekowi d o b ro i szczęście.

U m ierali bardzo często zapom niani,

w yszydzeni w nędzy; dopiero jak .ch

nie stało, oceniono w ielkość p raw d

i m yśli, które głosili.

Byli m iędzy nimi

i tacy, k tórzy

pracow ali nad

tym

ja k uchronic

człow ieka przed śmiercią. Jednym z

nich, którego imię w szystkim ko b ie­
tom szczególnie w inno być znane i
drogie, był zm arły 75 lat tem u lekarz

w ęgierski Semmelweis. W y ró ż n ił się
tym. że gorąco pragnął przyjść z p o ­

mocą m atkom rodzącym i uchronić

je przed śmiercią. O n to pierw szy

znalazł p ro sty sp osób zwalczania go­
rączki połogow ej (zakażenia krw i).

A była to w ów czesnych czasach

straszna choroba zabierająca tysiące

fiar z pośród młodych kobiet. N a u ­

Balaw ejdrow a. A niela

O R ĘD O W N IK MATEK

D zisiaj, kiedy ludzkość żyje w sta­

łym pog oto w iu w ojennym , uw ielbie­

niem o aczani sa przede w szystkim

background image

Str. 16

K O B I E T A W I E J S K A

N r 1

ka. nie znała istotnej przyczyny tej

ch o ro b y i nie um iała z nią walczyć.

W kw ietniu 1844 r. a więc 95 lat

tem u rozpoczął dr. Semmelweis p ra ­

ce iako m ło d y lekarz na oddziale p o ­

łożniczym w jedn ym ze szpitali w ie­
deńskich. Pełen dobrei w iary zaczai

asystow ać kobietom , k ied y przecho­

dziły p iekło

pierw szego

porodu...

opuszczał je wycieńczone bólem , ale

-aró żow io ne i piękne szczęściem m a­

tek, k tó re m oga tulić do piem i i nie­
ście sw ói drobiazg...

M inełv dwa

dni... tu i tam na sali szpitalnej ru ­

mieniec szczęścia

przy b iera p onurą

b arw ę czerwieni, znak silnei gorącz­

ki. Po upływ ie trzech dni... — Sem­

m elweis w zd ryg a się słvszac iak czu­

łe słow a, szeptane do dzieci, p rzery­

w a iek b ólu, k tó ry szarpie wnętrze

chore! m atki. „N iem a obaw y, w szy­
stk o będzie d o brze" — m ów ił wte-
d v d o chorych i co raz mocniei b v ł
r.m ekonany. że kłam ie, pocierzaiac je

” • ł-“n sposób.

K obiety patrzyły na nieuo z lekiem

iezyki ich b yły suche, kiedy błaga-
t r> w ode. zawsze o w ode I Wiko o
wode. Starał sie uśmiechem zbvć ich
nrzerażenie. gdy naciskał nuls którv

b ;ł szybciej, coraz szvbcie: i coraz

"Kbiei, aż wreszcie nie dało go sie
iuż wyczuć.

C ztery dni... Semmelweis ciągle je­

szcze łu dzi je i u k ry w a praw dę. wv-

ow+uiac nieszczęsne o im iona niemo-
'" 1' + ab v nie okazać przerażenia na

”r’d o k Web S7.czególnvch b łęk itn o —
fioletow ych plam .

k tó re w v sfenttVa

je b

rekach i nocach. Także ciężko

natrzeć na ich w o sk o w e tw a rz ’ ■

' s?n-

szentu b1advch wara'- ..Tuż L>-

;’ i ból u stał praw ie zupełnie. -1ok-

'

“ . O d w racał tw arz, ’ b-z ukrvć

-rpĄ nimi new ność, że ta e m n w ?

iuż dobroczy nna przepow iednia

/•Werci.

ezasie sw e -o nobytu w szmtalu

ne nrzestrzeni

7.

lat dr. Semmelweis

'""-dział, iak kobiety marły m asowo.

Nieraz cały rzad łóżek na se’• nad^ł

yfiera yo raczki Połogow e i

W ied-

nvm

W i k o

r 1R46 w Wmże szpitalu

zm-rlo 451 oołożnic.

*f*o samo działo sie na caly~». świr-

"ie Położnice umierab-

w dziesiat*

(~y, npwWn o n

v' ,a gorączki nołogow e' tak straszne

\

p rzybierała rozm iary. że trzeba b yło
zam ykąć szpitale położnicze.

P o s z u k i w a n i e r a t u n k u

Semmelweis nie m ógł przyzw yczaić

się iak inni lekarze d o w id o k u m ło­

dych um ierających m atek. Zam ęczał
sw oich przełożonych, starych p ra k ­

ty k ó w , dociekaniam i przyczyn

tego

strasznego stanu. N iestety n auk a ó w ­

czesna nie m iała

odpow iedzi.

N ie

w iedziano, że zakażenie krw i w y w o ­
łują zarazki ropne, k tó re zn ajd u ją się
wszędzie w otoczeniu a g dy

d o ­

staną d o k rw i pow ochiją chorobę i

óerć. A le zarazki zostały o d k ry te

wiele lat

później.

Semmelweis

i

w spółcześni m u uczeni nie dom yśla-

sie ich istnienia.

Z pasją o d d a ł się dr. Semmelweis

badaniom . B adał tru p y zm arłych p o ­
łożnic, szukając w ich spalonym go-

~zka ciele o d po w iedzi na droczące

pytanie. P otem biegł na oddział, d o ­
daw ał o tuch y cierpiącym niew iastom
bad ając je, czy b lisk i już czas roz­
wiązania.

A k o b iety um ierały... dochodziło

tego, że na 100 p o ro d ó w było ?0

zgonów . N ie w idać by ło -wyjścia z

tego błędnego koła.

D o p ie ro p rzy p a d e k pom ógł zrobić

genialne

odkrycie.

O to

pew nego

dnia dow iad u je się dr. Semmelweis

że jego kolega lekarz zm arł na zaka­

żenie krw i, zadrasnąw szy sie nożem,

G ó rv m k ra ja ł tru p a . W tym m om en­
cie, k ied y się o tym dow iaduje, b ły ­

skaw icznie zrozum iał w szystko. Z ro ­
zumiał. że to jad tra p i, k tó ry dostał

sie .z noża przez ran k ę do krw i, wv-

-'Jał śmierć organizm u.

N areszcie

K Ł O PO T

Późno w noc stu k ają do drzw i,

g o sp o d y n i otw iera w m ro k u stoi czte

rech pijanych mężczyzn.

— C zego chcecie—-zapytuje ostro.

— W y ... wy... baczcie... czy w y nie

jesteście K arpielow a

Ja — a czego?

— Jeden z nas... wasz... mąż... ale

m v nie w iem y... który...

znalazł przyczynę śmierci tych ty się­
cy nieszczęsnych ko b iet. A le jakże

strasznie w strząsające

b y ło to o d ­

krycie. O to lekarz, k tó ry przed chw i­

la ukończył krajan ie zw łok, b ąd ź ja-

' aś operację, szedł potem do po ło ż­

n y , b ad ał jej narząd y rodne i

na

'e k a c h sw oich przenosił zarazki g o ­
rączki połogow ej.

Z auw ażono, że um ierały głów nie te

kob iety , k tó re rodziły poraź pierw -

- m iały ciężkie p o ro d y i m usiałv

być badane w ew nętrznie przez leka-

~rv. T e, k tó ry ch lekarze nie badali,
unikały śmierci. Lekarze wiec byli
nieśw iadom ym i spraw cam i śmierci.

A le nie w iedziano, iak w spom nia-

%m. nic o istnieniu zarazków . Ręce

-rz e d badaniem m yto w w odzie z

m ydłem , takie mycie b y ło

ied n ak

nie w ystarczaiące, gdvż nie zabiiało

*vch strasznych zarazków .

D o p iero

dr.

Semmelweis zrobił

w n ia ln e i b a rd z o pro ste odkrycie, że
'

m usi zniszczyć na sw o:ch re-

t najm niejszy ślad ro p y . T sam

--'-—ma nadzw vczai starannie nrzed

- -laniem oołożnic mvć rece.

M vi‘e

■'--ero w w odzie z m ydłem , a pn+ero

'ze zanurza ie w w odzie z chlor-

p w annia. k tó ry iest silnym śro d ­

kiem odkaź,aiacym.

W yśm iew.aia sie k o led zy lekarze,

- ‘udenci, służba z nrzesadnei czysto­

ści Semmelweisa.

nazyw aj a +o

dzi­

w actw em i t. u . Ałe iuż w kró tk im

Semmelweis o sia-a

n a d z iw -

"--o w y n ik i. Śm iertelność u a iezn

1J-'ia1e snad a nndaitme N.a 100 ro*

J-^r-^ch um iera -"ż tue "i0 i'a;- unrze-

dnio, a +'dko iedua kobieta.

Semmelweis

d o w ió d ł

-<*

nrzez

rw yczaine odkażenie r a t środkiem .

taare groszy m ożna kim*r w

-try^ece, m o ż n a

—r e - r " -

n n C ^ n im /

-.-tro n e nrzed śirne>via. dzw sm tkuia-

n n g e z

tyle w iek ów nieszczęsne

'■'tM.

8em m elw eisowi1 św iat naukounr y

lekarski odrazu m - uw ierzył. Z b v t

uroste i straszne b-do +o

odkrurie.

Z astanow iło to ie d n a t w ielu, noku*
dziło d o b a d ań i pow oli w szyscy le­

karze na całym świccie przyjęli jego

d ad y .

H . Ciokotow a

Prenumerata — „Kobieta W iejska" — wynosi: kwartalnie V — zt półrocznie 2 — z ł rocznie zł 350.

CENNIK OGŁOSZEŃ : cała stron. — 200 — zł ‘/a str- 100 — zł V8 str. — 5 0 zł. Za tr e ś ć o g ło s z e ń R edakcja n i e o d p o w i a d a .

R ed ak to r i W y d a w c a :

HANNA

C IEK O TO W A

Adres Red. i A dra.: „ K o b ie ta W ie js k a " , M a r k o w a k /Ł a ń c u t a , S p ó łd z ie ln ia Z d r o w ia . N u m e r R o z r a c h u n k u 1.

Drukarnia Literacka K raków , PI. Z gody 4 . T elefon 185-18.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kobieta wiejska 1939 4
Kobieta wiejska 1939 5
Kobieta wiejska 1939 3
Kobieta wiejska 1939 2
KOBIETY WIEJSKIE A PRZEDSIĘBIORCZOŚĆ
sołtyski i liderki kobieta aktywna w środowisku wiejskim
5 żywienie kobiet ciężarnych
KOBIETA
Migracje kobiet
typy kobiet www prezentacje org 3
Konkurencje gim kobiet
Składniki mineralne w diecie kobiet ciężarnych prezentacja
Ginekologia fizjologia kobiety i wczesnej ciÄ…ĹĽy I
Sposób żywienia kobiet przed i w ciąży2005
ZALECENIA ŻYWIENIOWE DLA KOBIET KARMIĄCYCH

więcej podobnych podstron