background image

O p ł a t a   p oc ztowa   uiszczona  r y c za ł t e m 

Cena  numeru  30  gr

NR  5 

W Y C H O D Z I   R A Z   W  M I E S I Ą C U  

ROK  1

PHOTO-PLAT

....  żeby  dobrze  plonowało 

po  sło  korcy  z  kopy  dało...*

background image

Ś t r   2

K O B I E T A   W I E J S K A

N r   5

„ W olność  i  o jczy zn a !  Te  dwa  słowa

 

 

to  całe 

serce  moje.  J eżeli  jed n o  z   tych  słó w   ze  serca  m ego 

wyrwiecie,

 

 

to  serce  bić  przestanie...“

Z   mowy  DANTONA

„S io str y   W ło ś c ia n k i!  I   na  w as  spada  d zisia j  w ielki 

i  z a szc zy tn y   obowiązek  obyw atelski.  O ddaw ajcie  m ężów, 

synów   i  braci  w   służbę  ciężką ,  ale  pełną  ch w a ły .  Pędźcie 

precz  ze  wsi  i  z   za g ró d   sw oich  tych   co  z   wojska  uciekli, 

bo  oni  honor  narodu  i  ludu splam ili.  Pogardę  okażcie tym , 

co  w  chwili  g d y  W am   grozi  niebezpieczeństw o,  g d y   Wam 
g r o z i  shańbienie  i  zn iszczen ie,  siedzą  w   domu  i  od służby 
w ojskow ej  się  uchylają.  W   ten  sposób  uratujecie  Ojczyznę, 
uratujecie  p rzy szło ść   sw oją  i  sw oich  dzieci.  Wierzę,  że 
ten  obow iązek  spełnicie

Temi  sło w y   zw rócił  się  do  kobiet  w   sw ojej

„ 

O dezwie 

do  włościan"  w   dniu  3 0   lipca  1920  r.,  ów czesny  prezy­

dent  R zą d u   Obrony  N arodow ej  W i n c e n t y   W i t o s .

P o ra ź  pierw szy  odw ołano  się  do  uczuć  p a tr io ty c z ­

nych  kobiet  w iejskich.  A  była  to  w  dziejach  n a szego  na­
rodu  chwila  osobliwa.

Dopiero  przed   kilku nastu   m iesiącam i  skończyła  się 

je d n a   z   najkrw aw szych  r z e z i  m iędzy  ludam i  św ia ta .  J esz­

cze  d y m iły   z g liszc za ,  jeszcze  w id n ia ły  wszędzie  ślady 

stra szliw e g o   zniszczenia,  jeszc ze   nie  przebolały  znękane 
serca  m atek,  żon,  sióstr,  swoich  ukochanych,  nie  obeschły 
łzy   sierot,  g d y   zn ó w   wielotysięczny  wróg sta n ą ł nad  W isłą, 

pod  m uram i  W arszaw y  i  g r o ził  nam   za g ła d ą .

Z naleźliśm y  się  w  ciężkim  położeniu,  za led w ie  kilk a ­

naście  miesięcy  upłynęło,  g d y  p r ze szło  po  stu letn iej niew oli 

w y w a lc zy liśm y   Polskę  niepodległą.  Cały  kraj  był  z n is z ­
czony  i  w yczerpany  wojną,  któ ra   się  to czyła   i  na naszych
 

ziem iach.  N ie  było  pieniędzy  nie  było  licznej  dobrze  u z ­

brojonej  arm ii.  Dopiero  p rzystęp ow aliśm y  do  orga nizow a­

nia  naszego  życia  państwowego  i  gospodarczego,  a  j u ż  

sta ry   robak  niezgody  z a c z y n a ł  to czyć społeczeństw o.  Obli­

c zy ł  to   w s z y s tk o   wróg  i  p ew n y  był  zw ycięstw a.

A le  z a w io d ły   go  p rzew idyw a nia ,  bo nie  z n a ł sił ukry­

tych  w   d u szy   polskiego  chłopa  l  robotnika.

W   obliczu  groźn ego   niebezpieczeństw a  zb u d ziła   się 

w  narodzie je d n a   potężna  wola

  — 

obrony.  K to  ży w   chw y­

cił  z a   broń.

P o szli  inteligenci,  p o s z li  robotnicy,  nawet  m ło d zież 

nleletna,  ale  chłopi p r z e w a ż y li  sw ą  m asą  szalę  zw ycięstw a

Z ro zu m ia ły   s ło w a   prem iera  W itosa  i kobiety  wiejskie. 

100 tysięcy  synó w   chłopskich  ja k o   ochotników   znalazło  się. 

w  szeregach  walczących.

1  o to   w   słoneczny  dzień  15  sierpnia  ro zn io sły   druty 

teleg ra ficzn e  zdum ionem u  św ia tu   wieść,  że   R o sja   bolsze­

wicka  sro m o tn ie  pobita  cofa  się  w   p anicznej  ucieczce  od 
bram  p o lskiej  stolicy.

R a d o ść  i  podziw   o ga rn ęł  naszych  p rzyja c ió ł,  strach 

p a d ł  na  wrogów .

Bitw ę  tę  nazw ano osiem nastą decydującą b itw ą  św iata. 

G dyby  nie  to  zw ycięstw o p o lsk i  n a d  R osją  Sowiecką,  która 

chciała  n a rzucić  nam  p r z y   pom ocv  bagnetów   sw ych  ż o ł ­

nierzy  u stró j  ko m u nistyczn y,  k to   wie,  ja k   po to czyłyby  się 

losy  Europy.

D zień   15-go  sierpnia  św ięcim y  ja k o   dzień  czynu 

chłopskiego,  k tó ry   u ra to w a ł  Ojczyznę.  Tego  roku św ięto 
to  obchodzim y  w   okolicznościach  szczególnych.

D reszcz  niepokoju  o  ju tr o   w strzą sa   światem ,  nam 

z a ś   zagraża   d rugi  odwieczny  n a sz  w ró g

  — 

N iem cy. 

Pragniem y  pokoju  bo  je s t  nam  po trzebny  do  odbudowy 

na szeg o   państw a.  Nie  wyciągamy  ręki  po  cudze.

„Nie pożąda ani jeden  z  nas  p ięd zi  ziem i  niem iecku j."

N ie  chce  ani  jeden  z   nas  w ładzy  nad  jed n ą  duszą 

niemiecką.

N ie  w yciąga  ani jed en   z   nas  d ło n i  po  przem oc  nad 

w ła d zą ,  na d   m ow ą  niemiecką.

Jesteśm y  syn a m i  czcicielam i  pracy.  N ie  pożąd a m y 

niczego,  co  je s t   poza  granicam i,  gdzie  j u ż   nasza  m ow a 

w ygasła.  „M usim y  bronić  się  od  z a g ła d y

N ie  pozwolim y  na  naruszenie  naszych  granic,  naszych 

praw   i  godności,  a  sw oją  w olność  i  niepodległość  cenimy 

pona d  w szystko".

„Niech  n ikt  nie  sądzi,  że  n asza  m iłość  ojczyzny  ma 

m niejsze  praw a,  lub  m niejsze  n a kła da   obow iązki,  aniżeli 

je g o   m iło ść  ojczyzny.  P rzed   tą   pom yłką  o strzeg a m y",

  — 

p o w ie d zia ł  M arszałek  Ś m ig ły   R y d z  6  s ie n n ia  na zjeźd zie 

leg ion ow ym   w   Krakowie.  Z a  słow am i  iym i  s to i cała  Polska.

D ziś  je ste śm y   w   dużo  leps  ym  położeniu  n iż  d zie­

w iętnaście  la t  tem u.  To  też  ze  spokojem   sta w ia m y  s tra ż  
u  naszych  granic,  żyjem y  w   stanie  ciągłego  pogotow ia.

Jakaż będzie rota  nas  kobiet  wobec  idących  w yd a rzeń ?
Z w yc ię stw o   w   obecnej  w ojnie  za leżeć będzie  nietylko
 

od  walk  fro n to w y c h

ale  od  postaw y,  od  gospodarczego 

przygotow ania  i  siły  moralnej  społeczeństw a  w ew nątrz 

kraju,

  — 

a  więc  przede  w szy stk im   od  kobiet.  Bo  w szy sc y  

co  zd a tn i  do  noszenia  broni  m ę żc zy źn i pójdą  do  szeregów, 
zo sta n ą   tylko   schorow ani,  starcy,  kobiety  i  dzieci.

N a  kobiety  w iejskie  spadnie  bardzo  tru d n y  i  bardzo 

odpow iedzialny  obow iązek.  Od  nas  zależeć  będzie  w yży­
wienie  arm ii,  ludności  cyw ilnej  m iast. 

Na  n as  spadnie 

cały 

tru d  

gospodarow ania. 

Przyjdą  ciężkie 

chwile. 

Przyjdą  dni  męki  i  niespokojnego  wyczekiwania. 

Trza 

będzie  chycić  i  z a   pług,  za   kosę  i  h a ro w ać  bez  upam ięta- 
nia.  Plony  nie  m ogą  się  zm niejszyć,  przeciw nie,  w   czasie 
w ojn y  trzeba  więcej  chleba,  więcej  m ięsa\  n iż  w   czasie 

pokoju,  aby  żo łn ie rz  nasz  m ó g ł  p o dołać  trudom   dalekich 

m a rszó w   i  wysiłków.

Ale  niedość  w idzieć  tylko   swoje  troski,  swoje sprawy. 

W   pojedynkę,  w   odosobnieniu  od  grom ady,  n ikt  rady  so ­

bie  nie  da.  W tedy  w ła śn ie   trzeba  będzie  wielkiej  solidar­

ności  zgody,  siostrza neg o  s ło w a   i  poratow ania.

Będą  chorzy,  będą  epidemie,  trza  ze  w szystkim   sobie 

poradzić.  B ęd zie  ewakuacja  dzieci  i  ludności,  m ia st  na 
wieś— n a sza   pomoc  będzie  niezbędna.  W  czasie  ataków  lo t­

niczych,  pożarów ,  tr z a   się  będzie  wspólnie  ratować.

Całą  gospodarkę  spółdzielczą  we  wsi,  kobiety  muszą 

w z ią ć   m  sw oje  ręce  i  ta k  nią  gospodarzyć,  żeb y  nic z   do­
tychczasow ego  dorobku  nie  uronić.

A   w za jem ne  w spom aganie  się  p rzy   kośbie,  kopaniu 

orce  itd .,  m usim y  zo rg a n izo w a ć sobie  opiekę nad dzieckiem , 

poniew aż  na  nas  spadnie  wiele  pracy  i  obowiązków,  nie 

będziem y  m o g ły  wiele  czasu  p o św ięcić  sw oim   dzieciom . 

K toś  m usi  się  n im i  zaopiekow ać  i  opieką  je   otoczyć.

Wiele,  wiele  spraw   trudno  je  w szystkie  wym ienić 

zjaw ia  się  p rze d   nam i.  Trzeba  się  j u ż   za w c za su   z   nim i 
za po znać  i  na  tą  nie  znaną  chwilę  sposobić.

background image

Nr   5

K O B I E T A   W I E J S K A

Chłopi  —  Polsce

N ie  chodzi 

o  w yliczanie 

zasług 

dla  pychy  lub  chw alby,  ale  o  ptaw* 

dę  tam,  gdzie  ona  jest  zapom inana 

lub  św iadom ie  pom ijana.

W b re w   pow szechnie 

u tąrtem u  i 

bezm yślnie  pow tarzanem u  zdaniu  i 

w  daw nej  Polsce,  m im o  przygniotu 
pańszczyzny  i  odsunięcia  chłopa  od 

w szystkiego,  kiedy  zaś  chodziło  o  ra 

tunek  zagrożonego  by tu   Polski  ten 

uciem iężony  chłop  bezinteresow nie 

Polskę  ratow ał. 

Ślepa  na  w szystki 

m iłość  w łasna  szlachty,  czy  duchów* 
nych,  co  przeszłość  Polski  opisvwa* 

li,  kazała  w brew   praw dzie  fakty  ta* 
kie  zamilczać,  lub  na  w yłączne  dob* 
10  w arstw y  swojej  zaliczać.

K tóż  nie  pam ięta 

z  o pisów   i  ze 

szkoły 

strasznych  n ap ad ó w  

Tata* 

ró\y..  k tó rzy   wsie  i  m iasta  w  perzynę 
obracali,  m ordując  lub  biorąc  do  nie 
w oli  ludność,  że  ty lk o   niebo  i  zie* 
mia  u trato w ana  zostaw ała.  Zniszczę* 

nie,  w yludnienie,  głód  i  choroby  zo 
staw ały  na  długie  lata,  w szystko  w 
gruzach,  ludzie  dziczeli.  Z  tej  katas* 
tro fy   ratują  Polskę  chłopi  sw a  pra* 

cą,  od b u d o w u jąc  własnem i  rękom a, 

w ypracow ując  w szystko 

co  do  ży* 

cia  i  o d b u d o w y   było  potrzebne.  G d y  
zamalo  by ło   rąk  m iejscow ych,  spro* 

w adzeni  koloniści,  też  chłopi,  brak 

ten  uzupełniali  i  o to   szybko  wyras* 
ta i

5  wsie,  ożyw iają  sie  miasta,  koś* 

cioły,  d w ory  i  zamki,  sa  i  piertiąde 
na  p o trzeb y   wyższe  —  a  czyjąż  th 

jak  nie  chłopską  p iac ą ?

L edw o  p ół  w ieku  upłynęło  Czesi 

zajeji  K rak ów   i  całą  Polskę,  ą  Lo* 

k iełkow i  pragnącem u  P olskę  osw o' 

bodzić  chłopi  pom agają,  gdvż  moż* 
ni,  szlachta  i  mieszczanie  całkiem  go 
o dstąpili.  T rz y   razy  dobijał  się  Ł o ­

kietek  w ytrw ale  ojcow izny,  aż  ją  na 

reszcie  w yzw olił,  a  potem   trza  bvłc 

zniem czone 

i  b untujące  się  m iasta 

poskram iać  i  od  K rzyżaków   Polskę 
bronić.  W e   w szystkich  tych  zapa* 
sach,  g d y   chodziło  o  to,  czy  Polska 
ma  być  sam odzielną  czy  też  czeską 

kolęmią 

lub  krajem   w y d an y m  

na 

zniemczenie,  chłopi  przynieśli  iei  ra* 
tu n ek.  N ic  dziw nego,  że  dziedzic  i 
syn  Ł ok ietk a  Kazimierz  W ie lk i  tak 

umie  chłopów   cenić,  b o  wie  za  co! 
W ie  co  on  jako  król 

co  Polska 

tym   chłopom   zawdzięcza!

Ą   kied y   p rzyszedł  ro zk w it  kultu* 

ralny   i  gospo darczy  złotego  w ie k u - - 
za  czyjąż  to   sp raw ą?  Skądże  brały 

sie..pieniądze,  b v ’ m łodziez  szlachec* 
ka  m ogła  za  granice 

n a   nau k i  jeż* 

dzić,  b y   szkoły   w   Polsce  powstawa* 

ły  itd .?  

Przecież  szlachta  na  te   nie

pracow ała.  —  R osły  piękne  świąty* 

nie  i  pałace, 

ozdabiane  obrazam i  i 

rzeźbami  m istrzów   i  artystóży,  mno* 

żą  się  księgi,  polskie  poselstw a  za* 

granicą  —  bogactw em   i  rozrzuinęś* 
cią  cenią  obcym   oczy. 

Z n o w u   naj* 

cięższa  praca  chłopa  przez  p o d atk i  i 

daniny,  przez  posługi  i  pow inności 

pańszczyźniane, 

dostarczała 

wszel* 

kiego  d o b ra  na  ów   ro zk w it  ku ltural 
ny,  a  ci,  k tó rzy   tą  gotow izna  tylk o 
rządzili  i  szafow ali  -—  w rychle  pocze 
li  ia  trw onić.

C h ło p i  zaś  doczekali  się  w   nagio* 

dę  ty lk o   w iększego  ucisku. 

Pozór, 

w iono  ich  resztek  praw ,  które  posia 

dali,  sprow adzają  ich  do  roli  zwie* 

rzecia  roboczego.

N iep o m n y   na  to  chłop  służy i  Pol* 

sce 

w edług  m ożności, 

a  w iernie  i 

niezłomnie.  N ig d y   nic  nie  brai  dla 

siebie,  za  to  nigdy  Polski  „nje  zdra 
dził  ani  o dstąp ił"  —  to  czynili  nie* 

raz  „w ybrańcy",  dostojeństw am i  ob* 

sypani.

W  

dniach 

zalew u  szw edzkiego, 

k ięd y   szlachta  i  m ożni  O jczyzny  i 

króla  swego  odstąpili,  że  król  ucho* 

dzić  m usiał  i  kraj  cały  w y dan y  bvł 

na  pastw ę  najeźdźcy  —  znow u  y  i* 

dzim y  chłopów ,  biorących  udział  w  
bohaterskich  zmaganiach  sie  ze  Szwe 
dami.  a  pow racający  król  Kazimierz 
sk ład a  we  Lw ow ie  „śluby",  w   któ* 
rych  p o d   przysięgą  zobow iązuie  sie 

chłopska 

dolę 

popraw ić, 

wiclzac 

wielkie 

zasługi  chlopóy. 

i  pomoc

rzy  w ypędzeniu  Szw edów .  N ieste­

ty  —  g d y   Szwedzi 

zostali  zupełnie 

wyparci  z  kraju,  zapom niał  kró i  o 
dubach  uroczystych, 

na  chłopa 

większe 

jeszcze 

przyszły 

ciężary 

■związane  z  napraw ą  szkód  p o  woj* 

nie.

W reszcie  upadek  i  rozbiory  Poi* 

ski. 

C zasy  rozpasania  i  nieróbstw a 

szlachty, 

ciemiężenia 

bezlitosnego 

chłopów .  M agnaci  i  prałaci  z d radza 
ją  Polskę  za'p ien iąd ze,  gdyż  na  pija 

tyki  nie  starczyło  im  tego,  co  z  chło* 

p ó ł w  

wycisnęli.  N azaju trz 

p o  

rozbio* 

rze  —  księża  śpiew ają  po  kościołach 

„Tę  D eum " 

za  zaborców .  K ról 

Targow iczanam i  zdradza. 

W   tych 

,  dniach  h ań b y   n a ro d u   —  znow u  chło 

pi  p o d   Racław icam i 

ratu ją  to, 

co 

m ożna  jeszcze  uratow ać 

— 

ho n o i 

Polski.  Szlachta  za  to  bojąc  sie  utra 

ty  pańszczyźnianej  robocizny  -  

u* 

tru d n ią  Kościuszce  działanie,  księża 

odm aw iają  chłopom   idącym   na  woj 
nę  spow iedzi  (w   W in ia ra c h   p o d   Po 
łańcem ).  W   takich  w arunkach  i  po w  

stanie  K ościuszki  i  P o lsk a  u p ad la,

ale  został  bo h atersk i  testam ent,  ura* 

tow ano  godność  n aro du.  —  K osy 

Racław ickie  w y rąb ały   Polsce  przv* 

szłej  drogę  k u   o drodzeniu.

I  w   pow staniach  

przeciw   zaiMr* 

com  nie  b rak   chłopów ,  choć  pov,«tai 
nia  te  nie  um iały  sie  zdobyć  na  /remi 

elnę  postaw ienie  spraw y   chlpprliisjw  

zniesienia  pańszczyzny  i  uwłaszeneri 
nia.  Ba,  sp o ty k am y   chłopów   i  n a u ib d  

cych  ziemiach  w   legionach,  jak  z miifc 

rą  w   gw iazdę  N ap o leo n a  leja  cichtp 

krew ,  wierząc  „że  nie  zginęła..."  Bjąjt 

haterski  p u łk   czw artaków   nieśmję&d 
teiną  o k ry ty   sławą,  za  boje  p o d  irTpfb| 
szynką  w   p o w stan iu   listopadow ym ^ 
składał  się  w   63c/c  z  chłopów !  unr>z

0   roli  chłopów   w   walce  z  Niejpfcąa 

ni  pisano 

w   poprzednim   n u r a ^  

.K ob iety  W ie jsk ie j". 

imąa

C zasy  w o jn y   św iatow ej  i  wyzivy*n 

lenią  P o lski  stoją  nam   żyw o  pptęch 

oczyma.  Lecz  choć  przeżywaliśm yqt»y 
bezpośrednio,  nie  jesteśm y  w   statńjęt 
ocenić  p o staw y   n arodu,  a  zwłaszcgai 

chłopów   w   tym   wielkim   dziele  wpp 
w alczania  i  o b ro n y   P olsk i 

w  

.  roku. 

D o p iero   przyszłe  pokole®ua: 

r będą  patrzeć  ze  zdum ieniem   i  cag|».> 

na ^ 'rch,  co  P o lskę  w yw alczyli,  płafiw 
nili,  od b u d o w ali 

po 

zniszczenńibh 

w ojennych  i  przebudow ali  na  nppje 

t  'o ry   dem okratyczne.  W   tym   w\[§]Jf? 

k u   na  w ielka  miarę  udział  chłoęęj^’fI 

jest  ogrom ny.  W   1920  ro k u   ..mjfrffrr 

chotnika"  było  105.000  ze  wsi,  ą.g>y

poborze 

przeszło  połow a, 

to  „ t ^  

Tiłopi.  N a   czele  R ządu  O b ro n y  

lo d o w ej  staje  W .  W ito s   —  chło,yj3ył

1  jak  zawsze  ta k   i  tutaj 

ch!ppjirrt 

„którzy  

nig dy   O jczyźnie 

sie 

sprzeniew ierzyli, 

a  chętnie  na  rą&óój 

nek  Tej  spieszyli"  —  okazali  się  el^*j 
m entem   niezaw odnym . 

^  ^

P ostaw a  chłopów  

w obec  d z ifim ^  

szych  zdarzeń  św iatow ych  jest  t^k^n 
sama  i  —  co  wiecei  —  pełna  śv;iju łqs 
mości  i  b o g a ta   w   d o ś w i a d c z e n i a ^ ^  
tych  dośw iadczeniach  o b o k   t r a c l^ ę ^  

bohaterstw a, 

nie 

z  w in y   chlo^m yjj 

niestety,  niem ało  jest  goryczy  i 

w o d u   w   sto su n k u   do  tych 

—  vęp 

Polskę  reprezentow ali. 

Eq gw

Pracę 

dla  Polski 

Tei 

°brpfijj? 

c h ł o p  

pojm uje  jako  swój  pro sty   e r o   •

• 

i ł ł l l l   I

wiązek  zyciOwy, 

pom nożony  

w iązaniem   do  ziemi. 

3jfi

Cjhłop  —  po niżan y   przez  tyje 

kó\y,  m ający  tak   gorzkie  doświn.^czp’,,; 

nia,  tem bardziej  odczuw a  p o ti^ j^ e .j 

"'prawiedliwości  —  i  zawsze  —  rPfjd 
daw niej  —  ta k   i  dziś  bedzie  p r ^ c c ^  

wał, 

bronił  ofiarnie 

i  budow a^ 

w olpą  i  spraw iedliw ą  Polskę.

background image

S t r .  4

K O B I E T A   W I E J S K A

Nr   5

WOJCIECH  JANCZAK

W a i n e

M yślę,  że  będzie  dobrze,  jeżeli  na 

tym   m iejscu  w   k lik u  num erach  . K o ­

biety   W ie jsk ie j"  om ów im y  sobie  nai 

w ażniejsze  spraw y   chłopskie,  o  k tó ­

re  o d   lat  chłopi  toczą  już  w alkę,  a 
któ re  k tó re  są  naszym i  ogólno  ch ło p ­
skim i  spraw am i.  M ów im y,  że  sa  £° 

spraw y   w ażne.  T a k .  O d   ich  należy­
tego  i  szybkiego  rozw iązania  zależy 
bow iem   przyszłość  klasy  chłopskiej 
i  n a ro d u   polskiego,  k tó reg o   chłopi 
sa  ..głównym  trzonem   i  siła.  R o z w ią - 
zania  zaś  ty ch   spraw ,  ta k   jak   m y  to  
sobie  w yobrażam y,  bez  naszego  u- 

działu  n ik t  rozw iązać  nie  zdoła.  M y 

sam i  o  realizację  tych  sp raw   walczy­
m y  i  w alczyć  m usim y  d a le j;  m usim y 
w ytężyć  w szystkie 

siły  chłopskie 

w spólnie,  razem,  m ężczyźni  i  ko b ie­
ty, 'ta k   sam o  jak  w spólnie  D okonuje­

m y  codzienny  ciężki  tru d   chłopskie­

go  życia  na  chłopskim   zagonie  Zw.y- 
ciężymy  w   tej  walce,  jeżeli  w szyscy 

razem  i  zgodnie  w eźm iem y  w   niej 
udział, 

w spierani  św iadom ością 

w iarą  w   słuszność  spraw y,  o  k tó rą  
v  nlCzvm y.

D o   najw ażniejszych  spraw   chłop 

skich  i  ogólno  państw o w ych   naw et 
należy  reform a  rolna.  P raktycznie  ro ­
zum iem y  ia  głów nie  jako  parcelację 

obszarów   ziemi  dw orskiei,  bez  wzgię 

d u   na  to   w   czyich  zn ajduje  sie  rę ­

kach  i  podzielenie  tej  ziemi  m iędzy 
tych,  k tó rzy   własnym i  rękami  na  zie­

mi  pracuia.  N ie   chcemy  zaś  tego  o d ' 

dania  ziemi  folw arcznej  w   ręce  c h ło ­

pó w  

nie 

dlatego, 

że 

nam  

się 

tak  

p o d o b a , 

że 

kierujem y 

sie  ty lk o   nienaw iścią 

do 

szlachty, 

chociaż  ogół  szlachty 

na 

w dzięcz­

ność  chłopów   wcale  nie  zasłużył,  za 

zbrodnie, 

jakie  na  chłopach  kiedyś 

dokony w ał,  ale  chcemy  dlatego,  że 

nie  m ożem y  sp o k o jn ie  ratrze ć   na  mi 
liopow e  rzesze  bezrobotnej  i  g ło d u ­

jącej  ludności  wiejskiej.

W s ie   nasze 

o b o k   zb ytko w n y ch   i 

w spaniałych  rezydencji  dziedziców* 

skich  zam ieszkują  m asy  bezrolnych 

i m ałorolnych,  w   ciasnych  i  b rudnych 
chałupach,  gdzie  nie  życie  •  zdrow ie, 
ale  śmierć  i  cho ro b a  z  każdego  kąta 
na  człow ieka  czyha.  Ludzie  i, 

pqz

 

baw ieni  jakiegokolw iek  oparcia  ży­
ciow ego,  jakiegoś  jaśniejszego  b las­

ku  przyszłości,  zdani,  iak  się  1o  m ó ­

wi.  na  łaskę  losu,  tepieia  m oralnie  i 
um ysłow o,  stają  się  źli  i  apatyczni,

s p ra w y  

ct

R E F O R M A   R O L N A

po cho pn i  do  w y stęp k u   i  zbrodn i.  Ie- 

dyną  m ożliw ością,  to  praca  za  psie 

pieniądze 

na 

pańskim  

folw arku, 

gdzie  nietylko  na  życie  zarób’ć  mc 

m ożna,  ale  gdzie  jeszcze  każą  ro z u ­

mieć,  że  się  jest  człowiekiem   goisz? 

go  g a tu n k u   i  do  podlejszych  przez*

• naczonym   zadań.

M a sy   takich  ludzi,  bez  zięjni  lub 

też  na  m ałych  ty lk o   jej  skraw kach 
żyjących,  są  w   Polsce  bardzo,  duże.

U k ła d   bow iem   sto su n k ó w   społecz­

no-gospodarczych  na  w si  naszej  cha1 
rakteryzuje  się 

niespoty k anym   ni­

gdzie, 

ogrom nym  

przeludnieniem . 

Jak   to   rozum ieć?  O tó ż   tak,  że  na  ta ­
kim   sam ym   k aw ałku  ziemi  ż.yie 

w  

Polsce  2  razy  tyle  lu dzi  niz  np.  w 
D an ii  i  przeszło  50%  więcej  pjż  n.  p. 

w  Niem czech  lu b  w   innych  krajach 
rolniczych  E u ro p y .  W ięcej  niż  65% 
g o sp o d arstw   w   Polsce  to  ao sood at- 
stw a  nie  dochodzące  do  10  m órg \  ' 

ha)  o b szaru  u ży tk ó w   rolnych.  Co.nai 

mniej  zaś  połow a  z  tej  liczby  to  znów  
g o sp o d arstw a  całkiem   m alutkie,  k a r­
łow ate.  Biorąc  p o d   uw agę,  że  na  tych 
m alutkich  g ospodarstw ach  żvja 

ro- 

dżiny  chłopskie  po  8  —  10  a  naw et 

wiecej  osób  i  że  to  go sp o d artsw o  

jest  dla  nich 

w szystkich 

jedynym  

źródłem   utrzym ania,  zrozum ięm y,  ja­

ki  ciężki  los  iest  tych  ludzi.  Dzieci, 

dorastają,  czas  założyć  w łasna  rodzi*

, ne  i  pom yśleć  o  jutrze,  a  tu  niema 

żadnego  w yjścia,  choćby  dzień  i  npc 

o  tym   myśleć  się  chciało.  Ciężki  i  tra 
giczpy  jest  los  m łodzieży  w iejskiej. 

G d y b y   jeszcze  poza  w sią  lub  poza 

granicam i  w łasnej  ojczyzny  znaleść 

m ożna  było  pracę  i  zarobek  Em igra­

cja  się  skończyła  zaraz  niedługo  po 

w ojnie,  przem ysł  zaś  w łasny  je s t  ie­
szcze  tak   m ało  rozw inięty,  ze  naw et 

w szystkim   ludziom   w   mieście  praev 

dać  nie  może.  Sytuacja  więc  iest  c o ­
raz  gorsza  i  dziś  już  jest  najw yższy 

czas,  żeby  to   zło  usunąć.  Rozum iejąc 

te  w szystkie  rzeczy,  a  właszcza  zna­

jąc 

najd o k ład n iej 

położenie 

wsi, 

chłopi  poprzez  sw oie  organizacje  i 

związki  w ysunęli  iuż  d aw no   żądanie 

parcelacji  m ajątk ó w   dw orskich  i  o d ­

danie  ziemi  w   rę^e  chłopskie.  N ie 

może  być  bow iem   P olska  —  w ołają 

chłopi  —  obrazem   tak iej  krzyw dy , 

żeby  na  3*ch  m orgach  konało  z  głodu 

10  ludzi  chętnych  do  pracy,  ą  1  ob- 

szappik,  żeby  m iał  tych  m órg  tysiące

skie

i  rozbijał  się  za  krw aw o   na  niego  za­
robione  pieniądze  p o  zagranicznych 

m iejscow ościach  ro zryw ko w ych  czy 

klim atycznych.

Z   chłopów   w ychodzą 

najw iększe 

m asy  o b ro ńców   O jczyzny;  chłopi  sta 
now ią  70% 

całego 

społeczeństw a- 

chłopi  o d   w ieków   daw nych,  poprzez 
lata  krw aw ej  pańszczyzny  na  ziemi 
tej  trw ali  i  trw ają  d o  dziś,  nie  w yrze 
kając  się  jej  ani  na  m om ent,  ani  r.a 

chwilę,  przeciw nie,  przepaiaiac  ja  do 

gru n tu   chłopskim   potem   i  krw ią.

C hło pi  zdobyli 

tym   sam ym   nie- 

graniczone  niczym  praw o  do  ziemi  i 
o d eb ran a  im  kiedyś 

przez  .szlachtę 

ziemia,  do  nich  w rócić  musi,  Tegę 

w vm aga  przyszłość  n a ro d u   i  p aństw a 

p o lskiego;  tego  w ym aga  spraw iedli­
w ość  ludzka,  jak  najprościej  poieta 
i  tego  chcą  chłopi.  W   w yn ik u   walki 

chłopów   z  obszarnikam i  została  wre- 

.  szcie  przez  Sejm  uchw alona  reform a 

.  rolna  i  o d   k ilk u n astu   lat parceluje  sie 

folw arki  i  tw orzy  sam odzielne  o sad v  

chłopskie.  N ie  iest  jed n ak  jeszcze  ta 

ustaw a  taką,  jaką  chcieliby  ia  mieć 

chłopi.  Z b y t  duże  obszary  p o z o sta ­

w ia  on a  ieszcze  w   rękach  o b szarn i­
ków   i  zb yt  łatw o   pozw ala  obszarni* 
kom   uniknąć  w ogóle  parcelacji.  Po- 
n a d to   staw ia  ona  zasadę,  że  w łaści­
ciel  parcelow anego  folw arku 

otrzy* 

mać  m usi  zapłatę  za  sw oia  ziemie,  co 
oczywiście  uniem ożliw ia  nabycie  zie­

mi  tym   chłopom ,  k tó rzy   iej  n a jb a r­

dziej  potrzebu ją.  O   te  dalsze  zmiany 

w   ustaw ie  o  reform ie  rolnei  chłopi 

.  w alkę  pro w ad za  ualei  i  n ieje d n o k ro t­

nie  krew   już  w   tej  walce  przelali. 

W a ż n a   więc  to  spraw a,  k ied y   tyle 

,  w ysiłk u  sie  w   nia  w kłada,

M im o,  że  już  reform a  rolna  —  tak  

jak  ią  poleca  przeprow adzać  ustaw a 

sejm ow a  z  1925  r.  trw a  killka  lat  zo­
stały  ieszcze  do  parcelacji  znaczne  za 

i-asy  ziemi,  zwłaszcza  na  ziemiach  za­

chodnich  i  ieszcze  kilkadziesiąt  ty się­
cy 

g osp o d arstw  

stw orzy ć  bedzie 

m ożna,  a  tym   sam ym   dać  cbłeb  i  p r a ­

ce  i  lepsze  spojrzenie  w   przyszłość 

w ielu  tysiącom   ludzi. 

T rzeb a  ty lko 

tei  sp raw y  pilnow ać  i  nie  pozw olić 
obszarnikom   się  bałam ucić,  k tó rz y   u- 

żyw aja  w szelkich  śro d k ó w   i  sposo* 

bów ,  ażeby  w ybić  chłopom   z  głowy 

reform ę  rolną.  Z ak ład ają  więc  o b ­
szarnicy  na  spółkę  z  drugim i  różne­

go  ro d zaju   organizacje,  stowarzyszę*

background image

Nr  5

K O B I E T A   W I E J S K A

S t r .   5

K.  ŚWIĄTEK-BALALOWA

W ieś  —   Legjonom  w   1914  r.

(w  rocznicę  czynu  legionowego  —  wspomnienie)

Przez  polskie  gw arne  m iasta, 

ci­

che  w ioski,  pachnace 

now ym   chle- 

t e m   pola,  płynie  o d  daw na  zjow róż 
b n y   szept:  w ojna,  w ojna....  P o ło żo ­
na  nad   W isła,  nad  sama  granica  na­

sza  wieś  Podlesie,  pilnie  nadstaw ia 

uszy.  W ierzy m y,  nie  w ierzym y,  dzi­

siaj  gazety  piszą  tak,  jutro  znów  in a 

czej’,  chw ytam y  chciwie 

każda  na­

w et 

niedorzeczna 

w iadom ość 

ze 

w szystkich  stron,  pytam y   każdego, 

k to  przyjedzie  z  m iasta  o  te  w oine, 
boć  zdaje  sie  nam,  że  tam   predzej 
coś  pew nego  w iedza  niż  m v  tu,  w 

tym   głuchym   Podlesiu.  A   w szystkie 

znaki  na  niebie  i  na  ziemi  uporczy ­
wie  w róża  o  w ojnie,  k tó ra   już  zda 
sie  czuć  w   pow ietrzu.

W czo raj  późnym   wieczorem   ogla 

daliśm y 

z  niem ałym  

przerażeniem 

krw aw y   księżyc,  ktoś  znów   opow ia 

da,  że  w idział  na  niebie  po   zacho­
dzie  słońca,  czerw ony  krzyż,  a  naci 

nim  złocista  po lsk a  koronę,  inni  sP- 
sza  po  nocach  p onure  wycie  psów  
węszących  śmierć, 

starzy  ludzie 

w spom inają  jak  to  zeszłego  rok r  w

nia.  bractw a  i  t.  p.,  gdzie  sic  m ówi 

że  zabieranie  kom uś  jego  własność- 

to  grzech  śm iertelny,  zbrodnia  i  k o ­

munizm.

N ie  było  to   jednak  grzechem  i  zbro 

dnia,  w tedy,  k ied y   przed  wiekam i  te 

sama  ziemię  księża  i  szlachta  zabie­
rali  z  rak  chłopskich  (bez  o d s z k o d o ­
w ania 1!)  i  tw orzyli  folw arki. 

(F o l­

w arki  p o w stały  w   Polsce  w   XV  i 

X V I  

w ieku  z  części  ziemi  odebranej 

chłopom .  Przed  tym   b v łv   w   Polsce 

tv lk o  

go sp o d arstw a 

chłopskie, 

k tó rych  

chłopi 

płacili 

szlachcie 

czyn sz).

Rzecz  jasna, 

że 

na 

obdzielenie 

w szystkich  ziemia,  tej  ziemi  nie  stai* 

czv.  W   k ażdym   razie  szybkie  i  ra d y ­
kalne  przeprow adzenie  reform y  rob 
nej  (t.  j.  parcelach,  kom asacji,  o s u ­
szenie  m okradeł  i  t.  p.)  w płynie  w y ­

bitnie  na  zm niejszenie  nędzy  ch ło p ­
skiej,  a  tym   sam ym   na  w zro st  k u ltu ­

ry  społecznej,  m aterialnej  i  du ch o ­
wej 

chłopów ; 

pozw oli 

chłopom  

w viść  na  szersze  wody  życia  sppłeoz 

nego,  politycznego  i  t. 

p. 

słowem   re­

form a  rolna,  o b o k   ośw iaty,  to  jedna 
z  najw ażniejszych  sp raw   chłopskich 

której  rozw iązanie 

jest  warunkiem, 

lepszej  chłopskiej  przyszłości.

jesieni  ślicznie  zakw itły  jabłonki,  co 
niezaw odnie  oznacza,  że  „m łódź  b ę­

dzie  gęsto  m rzeć".

A   lato  w   całej 

pełni.  Lipcow e 

słońce  leje  żar  z  pobladłeg o  nieba  na 

dojrzew ające  łany  zbóż. 

żniw a 

za 

"-asem,  zaś  urodzaje  w   tym   ro k u  ta ­

kie  w spaniałe  jakby  na  żal....

Z estrachani  ludziska  naw et  noca­

mi  zbierają  na  gw ałt  chleb,  uspieszyć 
chcą  przed  ta  wojna,,  b y   b a b y   i  dzie­
ci  m iały  co  jeść, 

jak  chłopy  w o jo ­

wać  pójdą.

N agle  jak  grom   z  jasnego  nieba 

sp ad a  wieść, 

że  A u stria   w y p o w ie­

działa  28  lipca  w ojnę  Serbii,  a  Potem 

R osji.  P ow ołują  do  w o jsk a  mężów, 

synów ,  braci,  biorą  konie,  w ozy,  w t 

w si  straszny  rwetes,  płacz,  lam ent, 

trw o g a  nie  do  opisania.

W   pierwszej'  chwili  zdaw ało  mi  sie 

iakb v   naraz  w szelkie  życie  ustało,  a 

przedem na 

rozw arła 

się 

straszna, 

czarna  przepaść,  w   k tó ra   runął  cały 
św iąt.

D zień  i  noc  jada  koleją  o d   T a rn o ­

wa  na  Szczucin  m asy  w ojsk a,  droga 

.  m aszerują  z  w esołym   śpiew em  

P u ł ­

ki  piecho ty  i  to   praw ie  sami  Polacy. 

Cieżkie  węgier.  konie  ciagna  og ro m ­
ne  arm aty,  w arcza  w   górze  sam oloty 
śn re ia   sie 

do  naszych  urodziw ych 

dziew uch  ułani,  a  m y  podajem y  im 
m leko,  chleb  z  m asłem,  ser.  owoce, 

m uzyka  gra  życzym y  przez  łzy  >,zcze 
ścia  na  w ojnie  no  i  pobicia  zniena- 

.  w idzonych  M oskali.  Zachodzim y  w 

głowę,  radzim y  w e  w si 

co  z  tego 

.w szy stk ieg o   w yjdzie 

dla 

P o lsk i?  

Słw hać,  że  po n o   A ustria  czyni  p ół­
gębkiem   różne  obietnice  P olakom   za 

pom oc  w   w ojnie, 

a  R o sia 

głośno 

krzvczy,  że  naw et  w olność  da  nam, 

jako  bratniem u  n arodow i,  jak  tylko 

’\rr>ir\e  w y gra  z  A u s tr ia ..

Niczem   bom ba  w p ad a  nagle 

d o 

wsi  w iadom ość,  że  w   K rakow ie  ut- 

,  w orzvlv  sie  z  m łodych  przew ażnie 
.  ochotników .  L egiony  Polskie  i  6  sier 

" n ia   p o d   dow ództw em   K o m end an­

ta  Tózefa  Piłsudskiego, 

w yruszyły 

“ a  M oskala 

na  śm iertelny  bój, 

w olność  i  niepodległość  Polski!...

Z aw rzało  we  w si  iak  w   ulu.  Serce 

wali  mi  jak  m łotem ,  w padam   zziaja­

na  do  w ó jta   i  pytam ,  czy  to  P raw d a? 
Pow ażny,  m ądry  w ó jt  Jakób  B ug aj­
ski,  w oła  radośnie  do  mnie  już  z  d a ­

leką,  że  P olskę  mieć  w olna  będzie­

my.!  Z astaje  trochę  ludzi,  nadchodzi 
ich  coraz  więcej,  bo  w ó jt  otrzym aw - 

szv  pjsm o  o d   N aczelnego  K om itetu 
z  K rak o w a  o  tych  Legionach,  zw o­

łał  czem  predzej  grom adę.  K jędy  sie 

trochę  uciszyło,  ta k   p ro sto   a  k ró tk o  

przem ów ił:  „Z  m łodych  ochotników  

utw o rzy ły  się  w   K rakow ie  L egiony 

;  polskie  i  poszły   w czoraj  6  sierpnia 

walczyć  na  śmierć  lub  życie  z  M o s­

kalem 

tak a  Polskę, 

żebyśm y 

w  

, niej  sami  go spo darzy li  a  nie  rządzili 

nam i  obcy  jak  d o tąd .  N a   to   m łode 
polskie 

w o jsk o  

potrzeba 

dużo 

.p ien jed zy ,  to   też  k a żd y   z  w as  jako 

d o b rv   Polak,  pow inien  dać  co  m o­
że,  p ien iąd ze,  ziarno,  now a  bieliznę,

w erbow ać  now ych  ocho tn ik ó w   do 

T -gjonów .

M usim y  pom óc  M atce  —  Polsce, 

dźw igającej  sie  z  przeszło  stuletniej 

niewoli,  aby   nam  i  naszym   dzieciom 
b vło  kiedyś  lepiej.  U tw órzm y   zaraz 
K om itet,  k tó ry b y   sie  zaiał  ta  zbiór* 
La 

a  do  tego  najw ięcej 

nadaia  się 

kobie+y,  bo  zresztą  i  tak   wieś  z  chło­

pów   jest  w ym ieciona".

Tednogłośnie 

do  tego 

K om itetu 

w ybrano  w ó jta,  dw ie  starsze  pow aż 
ne  gospodynie, 

dw óch 

obstarnich 

chłopów   i  m nie  mieiscow'a  nauczy­
cielkę.  U m ów iliśm y  sie  pójść  za  ta 

zbiórka  nazajutrz  o  godz.  8  rano.  A- 

le  właśnie  nazajutrz  ran iu tko , 

w y ­

m aw iałam   do  tvch  L egionów   m oje­

go  kochanego  braciszka  Ludwisi.-  i 

sn lik a n a   bardzo,  snóźndam   sie  tro ­
chę  na  te  zbiórkę,  za  co  k o m ite to n i 

krzyw o  na  m nie  patrzyli.  Zaczęliśm y 
zbierać  od  plebanii,  gdzie  m iejscow y 

proboszcz,  gorący  p a trio ta  

hojnie 

sypnął  groszem , 

przykazując 

nam 

nóiść  do  kościoła 

i  pom odlić  się 

na  intencję  tw orzącego  sie  w o jsk a 

n o U k ieg o .

I  bez  tego  nakazu,  ale  z  p o trzeb y  

serca  w stąpiliśm y  d o  kościółka,  tam 

pogrążone  w   m odlitw ie,  zapuchnięte 
od  nlaczu  k obiety,  któ ry ch  m eżowie 
licho  wie  za  czyia  spraw ę 

m usieli 

iść  w ojow ać.

P.o  w yjściu  z  kościoła,  uradziliśm y 

wstenoćyać  do   dom ów   ty lk o   g ru b ­
szych  gospodarzy,  om ijać  dom y  bie 

dniejszych,  a  zwłaszcza  tyclp 

k tó ­

rzy  poszli  na  w ojnę.  Z  dom ów   wiał 

jakiś  sm utek,  a  m im o  to   k o biety 

bardzo  ochotnie  w ysupływ ały   z  w ę 
zelków   srebrne  a  naw et  złote  pienia-

background image

otr.  6

K O B I E T A   W I E J S K A

Nr  5

dze,  rzucając  je  do  zam kniętej  skrzy 

neczki,  k tó ra  trzym ał  w óit.

W   innych  zaś  dom ach,  gdzie  nie 

było  pieniędzy, 

ludzie  dawali 

pc 

korcu,  po   pó ł  lub  po  parę  m iarek 

jak  k to  m ógł,  pszenicy,  k tóra  zsypy 

w aliśm y  na  jadące 

za  nami 

w ozy. 

G dzieindziej  daw ano  nam   eesi.  ku 
ry  kaczki,  choć  z  tem  1ovł  iuż  wick- 

kzw  kłopot, 

ale  tru d n o   było 

taką 

sŻiĄlera  ofiara 

gardzić. 

W id ziałam  

WPelkie  wzruszenie  na  tw arzach  ko* 
n e t o w y c h ,   ale  nie  m niejsze  na  tvch 
k tó rz y  

ów  

p rzysłow iow y 

„gros:: 

w a o w i“ 

chętnie 

dawali, 

wierząc 

sWfęcie,  że  tu   idzie  o  bardzo  wielka 

Yiehz.  którei  w praw dzie  oni  sami  ia- 

t:'oS  dobrze  nie  rozum ieli,  raczej  bez* 

\\'?ednie  w yczuw ali,  że  idzie  o  w olna 

jSięzyznę!  G d y   patrzałam   na  te  hoj- 

jyosc  serc  chłopskich,  kręciły  mi  sie 
!zv  'w   oczach,  a  ocierając  ie  ukrad- 

Tibtn ■

  m ów iłam :  „Bóg  wam  z ani ar 

'MSfki  Polki  za  ofiarę  dla  P o lsk '". 
T C 1 w ted y   Tózkowa  M otyczyna.  ba* 

fT bard zo   łakom a  na  czytanie  Lsia* 

a  w   jęzvku  straśnie  obrotna,  iak 

mi  też  nie  rąbnie:  „liii,  nie  ma  ta  za 

•dd'dziękow ać,  ty lk o   niechby  iuż  raz 

h^r^cie  ta  P olska  b yła  sam a  sobą.  a 
%’ft1's łu ż y ła  

odm ieńcom  

nsieści'"- 

•Tyiń  M oskalom ,  co  to   pew nie  i  w 

BósLi  nie  wierzą,  a  naszych  braci  za 

‘AWiSła  o krutn ie  m eca“.  R o zrad o w a­

l i 1 idziem y  raźno  dali, 

aż  tu  naraz 

o p ada  nas  spora  grom ada,  potrząsa* 

'kńAich  rękam i  kobiet,  które  narobiły 

żswc

■ w r \

takiego  straszliw ego  jazgotu,  żeśmy 

sie  nie  na  żarty  przelękli  i  z  trw ogą 

rozglądać  zaczęli,  czy  iuż  gdzie  M o s ­

kale  nie  przedarli  się  przez  W isłę   do 
naszego  Podlesia!  C o  się  stało,  m t a  

m v ?  A   najgłośniej  wrzeszczy  W ik ­
ta  M azurka,  kobieta  niezła,  aje  jaka 

brzy dk a,  taka  pazyrna,  grozi  mi  nie* 
ś c ią .p o d   samym   nosem  

i  zasapana 

w ola:  „A   cóż  w v  se  myślicie,  to  ty l­
ko  do  bogaców   nośliście  za  zbiórką 

a  nas  chudobnych  jak  zarazę  omija* 
cie?  A  cóż  m y  to  jakie  niedow iarki, 
zy d y   cv  inse  p o w sin og i?  A   c.y  nom 
+o  Polski  nie  trzeba  ty lk o   bogacona’•* 

A  nase  chłopy  choć  z  A u stria  T»o'słv 

ale  tłu k a  M oskala,  żeby  mu  raz  iuż 

'rzęcie  te  Polskę  odebrać!...

Pieniędzy  nie  mamy,  bo  m v  b ied ­

ne.  ale  na  L egiony  dam   zaraz  półro* 
r'7.r' \   iałóy/eczkę.  przecie  m usi  co-ik 
w artać.  bo   sie  iei  M osiek  grzecrbe 
•'rZy n a tru je !“  -—  A   ia  n rośna  świnir- 

cke  daie  —  uśmiecha  się  przym ilnie 
Tustvna  D u b ielk a.—A   ia,  dwie  naiar 
ki  ziarna!...  —-  A   ia  dwie  now iusień 

kie  koszule,  com  ie  Stachow i  dop ie­

ro  uszyła,  ale  go  wzięli  —-  w ola  z 

,  daęzem   Tulka  M enelkal...  A   ia  to, 

a  ią   tam to  dam   —  w ołaią  w szystka, 

tak,  że  dosłyszeć  trudn o .

D o k u śty k a ł  też  do  nas  kulaw y  i a 

cek  Rnica,  co  to  p o d   kościołem   w 

niedzielę  siadyw ał  i  „Z drow ąśkam b' 

zarobkoKyał,  i  w ty kając  mi  w   reke 

pieniądz, 

m am rotał 

dychaw icznie: 

,,A  dyć  i  odem nie  R ostonia  nędzne*

go  weście  to,  może  choć  na  packę' tv 
toniu  fajkow ego  dla  jednego  Legio* 
na  w y sta rc y l“....

A le  nie  koniec  jeszcze  na  tem.  Bo 

kiedy  po  skończonej  zbiórce  wraca* 
liśm y  do  w si,  dziw nie  zamyśleni,  za* 
stępiła  nam   drogę  H anusia  W ro n ia  

‘ nka,  sierota,  bardzo  robo tn a,  gospo 

daruiąca 

na  czterech 

m orgach 

ze 

sw ym   stareńkim   dziaduniem 

p o w ­

stańcem   z  1863  roku.  D ziew czyna  u- 

to d n a. 

o  pięknych  niebieskich 

o* 

czach, 

zadyszana, 

skłoniw szy  się 

starym   zwyczajem   oby dw o m a  re k a ­

mi,  w yjąk ała  nieśm iało:  „W ójcie!  i 
ja  też!...  „C o  nam   pow iesz  H an u ś" •* 

zapytałam ,  obejm ując  ram ieniem   ser 

deczną  dziewczynę,  m oja  daw na  u]n 

biona  uczennicę.  Ta  tu  mam...  ja  tu 

mam...  po  nieboszce  mojej  m atusi  ko 

rale^..  piękne  starodaw ne,  jeszcze  ie 

m oje  p rab ab k i  na  w iano  miewały... 
Chciałabym ....  bo   w   dom u  nie  ma 
nic  innego...  A le  n it  mówcie  nic  ni- 
’-omu  o  tem  we  wsi....  N iech  to  be* 

dzie  jak  ofiara  samemu  Bogu  w  k o ­

ściele  ucyniona...  Chciałabym   te  ko* 
rale 

po  m oiej 

m atusi...  oddać 

na 

polskie  w oisko....  I  w yjąw szy  z  za* 

n ad iza 

cztery 

sznurki 

ślipzm ch 

czerwonych. 

praw dziw ych 

korali, 

o d d ała  je  drżącą,  spracow ana  ręka 

w ćitow i  Takóbowi  Bugajskiem u.

H an usin  zgarb’o n v  dziaduś.  siw iu 

teńki  iak  gołąbek  y.-spaify  na  ląs.-ę 

i  rozdygotanym   ciosem  m ów ił:  ,Sv 
na  nie  mam,  ia  już  nie  mogę  iść  z  L t

MARIA  KUCHROWA

r.\

.c

S ie ro c a   dola

!  M ? ‘

- 'd z ia ło   się  to  w  roku  1916.  Ojciec  mój 

wojnie,  mamusia  mi  um arli 

I  tak 

dwa  i  pół  roku,  zostałam  bez  rodzi* 

TÓTTtymczasowo  przy  ciotce.  Później  wzię 

TD Innie  dziadek  i  u  nich  wychowywałam

rrlę'ado  końca  wojny.

51?  0

P/lTTó  wc>j nie  pow rócił  ojdcc  i  pov.iedziaf, 

że  poszuka  mi  drugiej  mamy. 

O bietnicy 

^Lmtzjymał.  A le  z  chwilą  przyjścia  w  nasz 

ffjpłn  nowej  mamy  rozpoczęły  się  wszyst* 

0lfiqn jm utki  i  cierpienia 

mojego 

dziecin* 

D opiero  w tedy  poznałam ,  że  chociaż 
ojca,  nikt  mnie  już  do  swego  serca 

nie  przytuli,  nie  pocieszy.  Ponieważ  czę* 

,/T T  Jtłakałani,  zabolały  mnie  oczy.  Sypiam 

T ó b ^ n c j   '  zadym ionej  izbie,  ibo  ten  dom 

ytp^ł  ^taro d aw n y . 

W   alkierzu  p aliło  się  w 

„^infyku  żelaznym,  a  rury  były  puszczone 
{dp^tęj  izby,  gdzie  ja  leżałam  i  stąd  m-zez 

drzwi 

dym 

uchodził 

na  strych, 

ynj.  ten  gryzł  mi  oczy,  że  staw ały  się  bar

'^SłSicczerwone  *  P*e^3ce-

Latem  chodziłam  spać  do  stodoły 

i  zc 

zdrowiem  czułam  się  lepiej.

W czesną  wiosną 

wyganiałam 

na  pole 

starą  krasułę, 

w iano 

mojej 

nieboszczki 

mamusi.

Pewnego  razu  zanosiło  się  na  deszcz,  a 

mama 

kazali  mi  gnać  krowę  w  pole. 

la 

m.ów:e,  że  będzie  deszcz,  a  oni  ze  złością 

„nic  ci  nie  będzie,  choć  zm okniesz".  Pogna 

łam.  A   tu  wichura,  grzmoty,  błyskawice, 

krowa  także  zrozum iała  burzę,  wyrwała  się 

z  moich  słabych  rąk  i  wróciła  do  łomu 

Biegnę  za  nią  z  płaczem,  bo   bałam  się  ma* 
my.  ale  ona  była  bardziej  krzepka  niż  ja. 
Po  nowrocie  do  domu  mama  mnie  wykrzy 
czala,  pocóżem  przygnała,  a  ja  mówię,  że 
krowa  się  w yrw ała  i  uciekła  sama.  „Bierz 

krowę  i  hajda  na  pole,  chlać  jakby  ci  co 
dobrego  dali  to  byś  zechlała, 

ale 

krowy 

paść  to  ci  się  nie  chce.  P róbuj  mi  tu  zaraz 
przygnać 

jak  deszcz  trochę  pokropi, 

tv 

gełdo,  ty  trąbo  i  chadrożu.  N ie  bój  się,  bo 
się  ta  przecież  nie  rozleziesz"  —  wym yślali.

G onię  więc  z  powrotem   i  płaczę,  a  kro* 

\va  prow adzi  mnie,  bo  i  cma  napew no  zro* 
zumiała,  jaką  krzyw dę  w yrządzają  biednej 

sierocie.  W szyscy  ludzie  idą  z  pola  i  wo* 

łając  „gdzie  ty  dziewczę  gonisz  w idzisz  ta

ki  deszcz,  wróć  się,  bo  zm okniesz". 

Ja  z 

płaczem  na  to :  „jakbym  się  wróciła,  to  do 
stanę  od  mamy  paskiem". 

Pasę,  a  deszcz 

leje,  strasznie  się  błyska  Skuliłam  się  za 
krową,  żeby  mi  ibyło  cieplej  i  tak  sobie  my 

śle:  „żebyś  ty  matko  z  grobu  widziała,  na 

jaką  straszną  nędzę  zostało  twoje  dziecko 
skazane,  jaką  krzywdę  w yrządzają  mu  lu­
dzie,  którzy  zobow iązali  się  ciebie  zastępo 
wać,  nie  zaznałabyś  spokoju  i  zapłakałabyś 

sie  nad  niedolą  swojej  sierotki".  Bez  odzie 

nia,  głodna,  chora,  niewyspana  i  zapomina 
•m  przez  wszystkich  chwiejąc  s?.ę  od  zimna 

n ib y   liść  osiki,  modlę  się  do  Boga.  o  '.lo* 

-erzko.  któreby  mnie  ogrzało  i  osuszyło.

W ieczorem  wracam  do  dom u,  M aria  wy 

szli  mi  naprzeciw  i  mówią:  „w  deszcz  pasła 

a  krowę  głodną  goni".  Tłum aczę  sic,  ze  nie 
było  na  czem  napaść,  bo  traw a  n n rn a,  a 

oni  mi  na  to:  „deszcz  był,  ludzi  w  p o

’111  nie 

było,  to  bodajgdzie  by  napaś,  tylko  jakby 

ci  się  chciało".

Pasłam  taik  przez  całe  lato,  a  w  jesieni 

poszłam   do  szkoły,  do  pierwszego  oddzia­

łu.  C hodziłam   d o   szkoły  tylko  przez  jesień 
zimą  nie,  bo  nie  miałam  u b rania  Kolo  do 
mu  chodziłam  w  podartych  ojcowych,  bu* 

tach  i  pracowałam  ciężko  p onad  swoje  si*

background image

Nr  5

K O B I E T A   W I E J S K A

St r.   7

pionam i  jak  przedtem   w   1863  ro k u 

do  pow stania  —  bom   już  nad  urn* 

bem, 

ale 

niechże 

P o lska  jjia  dziś 

choć  ten  drobiazg  od  moiej  Wnusi  .. 

N aw et  nie  wiem  kiedy  ucałęjwałam 

ze  czcią  reke  starego  żołnierza,  o  wol 

ność  Polski.  Zobaczyłam ,  że  „kom u 

teto w y m “  chłopom  

spływ ały  ciur* 

kiem  Izy  po   wasach,  a  k o b iety  oopla 

kiw ały  z  cicha,  ocierając  zapaskam i 

oczy.  O   sobie  jako  szpetnym   mazga 

iu  w olę  nie  m ówić  nic.  Pochhpuiaca 

H anusie  tuliłam   jak  siostrę  do  siebie.

D w adzieścia  pieć  lat  m ija  kied\ 

rodziła  sie  arm ia  polska,  a  łydzie  z.e 

wsi  P o d les;a  szli  ku  w oinei  Polsce 

jak  do  cudow nego  mieisca  o d p u st o 

w eyo  z  radośćia,  nadzieja  i  płon  ien 

ną  w iarą  w   duszach,  że  i  oni  dorzu* 

caia  sw oją  cegiełkę 

p od 

bud o w ę 

w ielkiego  w spólnego  gm achu,  kto* 

; emu  na  imie:  O jc z y zn a !

C hłopi  daw ali,  d ala  i  zawsze  da* 

wać  będa  w szystko 

a  naw et  krew 

dla  Polski 

a  zwłaszcza  dzisiaj 

iak 

zajdzie  potrzeba,  byle  ty lk o   Polska 

bvla  dla  nich  spraw iedliw a  i  dobra 
m atka,  a  nie  złą  macochą.

Przy  pracy 

mai.  L.  Gotflieb

ly.  Mjusiałam  już  b ydło  i  św inie  karmie, 

sieczkę  rżnąć,  buraki  płukać  itp.  W szystko 
to  robiło  się  na  podw órzu,  choćby  był  nie 
wiem  jaki  m róz.  Jak  zm arzłam  i  szłam  do 

kuchni  się  ogrzać,  to  mama  zaraz  krzyczeli- 

„po  co  przyszłaś?  N ie  w styd  ci  mówić,  że 

przy  robocie  zim no".  To  też  później  wola 

lam  iść  do  stajni  i  przytulić  się  do  starej 
krasuli,  która  mnie  litościwie  grzała  swo< 
im  ciepłem.

Kiedy  odrestaurow ał  ojciec  dom 

tę 

czarną  izbę.  w  której  dotychczas  sypiałam 
to  już  kazali  mi  sypiać  na  stajni.  W   pierw* 
szą  noc  bardzo  zmarzłam,  więc  odsunęłam 
siano  i  ległam  sobie  na  powale,  to  mi  było 
cieplej,  bo  od  krów   parowało.

Rano  przyszli  mama,  zdarli  zemrsie  po* 

duszkę  i  mówią:  „M aryna  ruszaj  do   robo* 

ty".  W stałam   prędko,  bom   miała  kiepską 

koszulę,  t o 'm i   b yło  zimno.  A żeby  się  og* 
rzać, 

szłam  do  starej  krasuli 

i  tam 

się 

ubierałam .  Potem   sprzątałam  

w  

kuchni, 

paliłam  w  piecu,  nastawiałam  wodę.  Jak 

już  w szystko  było  gotowe,  szłam  budzić 

mamę.  Mama  w tedy  brali  się  do  śniadania, 

mnie  zaś  daw ali  garniec  żyta  i  kazał'  mleć 

w  żarnach.  Do  śniadania  m usiało  już  być 

zmielone.

I  tak  spędzałam  całą  zimę,  a   na  wiosnę 

znowu  szlam  do   szkoły.  Chodziłam   wszyst 
kiego  do  szkoły  przez  trzy  roki  i  tylko  w 

lecte, 

W   trzecim  roku  miałam  przystąpić 

do  pierwszej  Komunii  Św.  W szystkie  dzie* 

ci  radow ały  się  tą  drogą  chwilą  i  ja  z  nimi 

też.  Przychodzę  ze  szkoły  ucieszona  i  mó* 
wię,  do  mamy.  żeby  mi  k upili  na  tę  uro* 

i czystą  chwilę  sukienkę  białą.  M ama  ofrykli 

mnie  na  to  i  kazali  sobie  gdzieś  pożyczyć. 

Rozpłakałam   się  z  żalu  i  tak  sobie  myślę, 

gdzie  ja  tej  sukienki  w ypożyczę?  Spomnia* 
łam  se,  że  mają  taką  sukienkę  żydów ki  i 

, poszłam   do  nich  prosić.  Bez  słowa  wyciąg* 

nęli  z  szafy  suknie  i  dając  mi  zapytali,  czy 
mjoże  jeszcze  i  mesztów  m i  trzeba,  to  też 
mogę  dostać.  G dy  przyszłam   z  tym   do  do* 
mu,  mama  ani  się  nie  spytali,  skąd  ja  to 

mam.

A   gdy  chodziłam   do  szkoły,  to  nigdy 

nie  dali  mi  czasu  na  naukę.  D opiero  w  no 
cy,  jak  wszyscy  poszli  spać,  ja  pokryjom u 
wstawałam,  zapalałam  kaganek  i  szłam  do 
chlewa  zadaną  lekcję  napisać.  G dy  nie  raz 

.  usłyszeli,  że  ja  palę  światło,  to  wykrzyczeli 

mnie  i  kaganek  gasili,  a  ja  z  płaczem  zosta 

łam  w  chlewie.  D o  szkoły  na  nic  nie  do* 

I  stałam  grosza, 

tylko  się  dzieci  na  mnie

składały.  Jak  poszłam   do  tatusia  prosić  o 

pieniądze  na  zeszyt,  to  mi  pow iedział  „idź 
do  mamy",  a  gdy  poszłam   do   mamy, 

to 

mówili  „skąd  ci  wezme,  idź  do  taty",  i  tak 

w  kółko.

A   jak  przyszła  niedziela  tom  cały  dzień 

przesiedziała  w  chlewie,  bom   zm iarkow ała 
że  mama  b ardzo  źli  byli,  jakem   siedziała 

w  kuchni.

Jak  się  gnój  na  wiosnę  woziło,  tom  szła 

nakładać.  M am a  stali  na  brzegu,  a  ja  z 

gnojów ki  wyciągałam  i  rzucałam   mamie. 

N a  nogach  miałam  ropiejące  w rzody,  któ* 
tych  nikt  mi  nie  leczył,  a  w   tej  gnojówce 
zanieczyszczałam  je  jeszcze  więcej,  co  bar* 

dzo  bolało,  że  nieraz  strasznie  płakałam. 

Z  pow odu  b ru d u   miałyśmy  obydw ie  z  sio 
strą  wszy,  więc  kładąc  się  spać,  chwilę  ona 

mnie  drapała,  chwilę  ja  ją,  póki  nie  zasnę* 

iyśmy.  W e  włosach  aż  się  roiło,  b o   nie 

miał  nas  kto  wyczesać.

W   gospodarstwie  i  w  dom u  rządziła  ma* 

ma,  ojciec  nie  miał  nic  do  pow iedzenia  i 
ulegał  im  we  wszystkiem.  N ie  raz  w idział 

naszą  krzywdę,  ale  nic  umiał  nas  wziąć  w 

obronę.  Jednego  razu  zachorowałam   Ma* 

ma  mnie  zbywali  czym  mogli.  Z eby  mi 

dać  kapkę  mleka  tatuś  czyhali  na  tę  chwi*

background image

St r.   8

K O B I E T A   W I E J S K A

Nr  5

JAN  WIKTOR

B o h a te rs tw o   k o b ie t  polskich

na  Slqsku  Opolskim

W  Ilu stro w a n y m   K u rie rz e   C o d z ie n n y m  

z  d n ia  13  s ie rp n ia   u k a z a ł   się   artykuł 
J A N A   W IK TO RA  o  stra sz n y ch   prz eślą  
d o w a n ia c h   i  n ied o li  P o la k ó w   w  N i e m ­
c zech   na  Śl ąsk u  O polskim .  Niż ej  pod a 

j e m y   p r z e d r u k o w a n y   w y lą te k   z  te go 

a rty k u łu .

Red.

N iem a  dnia.  aby  ze  Śląska  O p o k  

skiego  nie  padeszly  grozą  w strząsa­
jące  wieści 

o  rozpaczliw em   położę* 

n iu   ludności,  w obec  której  dopusz* 

cza  się  bezkarnie 

gw ałtów . 

Przez 

pocztę  nie  przejdzie  żaden  list,  gdyż 

każde  słow o  jest  cenzurow ane,  cza-- 
serp  ty lk o   kto ś  przekradnie  sie  przez 

granicę  i  w yjęczy,  w ypłacze  o  tem 

co  się  tam   dzieje.

—  Tuż  nie  m ożna  dłużej  żyć.  Czy 

nie  doczekam y 

kresu  swej  niedoji. 

Z a   co  ta k   cierpim y?  N ie  m am y  chwi 
li  sp o k o ju ,  wciąż  rewizje,  wciąż  na* 
paści,  nie  m ożna  nam  słow a  po   poi* 
sk u  w yrzec. 

N ie  m ożem y  gęby  ot 

w orzyć,  bo  nad  nami  pałki,  bagnety 

i  granaty,  śmierć  za  nami  chodzi.

K ażda  wieść  dochodząca  z.e  Sląs*

ka  O polskiego  w strząsa  dusza  n aro ­
du.  każda  wieść  o db ija  sie  najbolej* 
śniejszem   echem  w   każdej 

chacie, 

nikt  też  bez  łez  w   oczach  nie  mógł 

słucjiać  szczegółów  męczeństwa  cho5 

rej  staruszki  Marji  Kijowskiej  

Czechowic. 

Postać 

tej  niezwykłej 

nie.wiasty  urasta  do  rozm iarów   bo* 

haterstw a  za  spraw ę  polską.  Zawsze 
była  tw a rd a   i  niezłomna,  zawsze  o t5 
warcie  przyznaw ała  się  do   polskości 
mimo  prześladow ań.  Służyła  wiernie 

braciom ,  niosła  im  d o b rą  wieść, 

dzieci  uczyła  pacierza  polskiego.

W   ostatnich  dniach  przed  spisem  

ludności  uśw iadam iała  sąsiadów ,  że 
należy  podaw ać  m ow ę  polska,  jako 

m ow ę  ojczysta,  rozdaw ała  ulotki  w v 

dane 

za  zezwoleniem  

niemieckich 

w ładz. 

„Jesteśmy  Polakami, 

wiara 

ojców   naszych 

jest  wiarą 

naszych 

dzieci*1  —  głosiła  w szędzie.  Upada* 
jących  podpierała,  w   słabych  roznie­
cała  odw agę.

W ro g o w ie   chcieli  zgasić  to  ognis* 

ko  płonące  miłością. 

D uch  w   niei

b ył  silny. 

Jednego  dnia  poszła  do 

kaplicy,  aby  przed  ołtarzem   zaczep 

pnąc  otuchy  i  m ocy  do  walki 

Po* 

grażona  w -m odlitw ie  nic  nie  w iedzia 
ła..  że  nauczyciele  niemieccy  i  gmin* 
ny  pisarz  buntują  wieś  przeciw  niej, 
aby  zniweczyć 

jej  działanie, 

Roz* 

wścieczona  tłuszcza  pociągnęła  p od  

kaplicę,  kilku  zuch\Valców  wywlek* 

ło  steraną  kobietę  stam tąd  i  słaniają 
cą  się  bez  sił  oskarżono  o  zbrodnię 

z d ra d y   pań stw a  niem ieckiego  za  to 

że  rozdaje  ulotki  o  spisie  ludności. 
Później 

p o p ro w ad zo n o   ja 

ulicami 

w śró d 

k rzy k ó w  

w yzw isk, 

prze* 

kleństw ,  brył  błota  i  śliny.  U p adała 
ze  zmęczenia,  więc  ją  szarpano.

—  T y  

stara 

czarow nico. 

raus 

nach  Polen,  k o pan o   i  zm uszano  do 
pośpiechu.

—  O gniem  

cię  będziem y  piętno* 

wali,  boś  zdrajcą  p aństw a  oiemiec*

kie,2°- 

1

—  Polnische  Schweine  raus  hinter 

die  weichsel  —  deutsches  Brot  frisst
sie  
—  a  nauczyciel  Sappich  w ołał:

lę,  kiedy  mamą  wyszli  z  izby  „wypij  jeno 

prędko,  żeby  mama  nie  nadeszła,  bo  by 

narobiła  kłopotu"  —  mówili.

Ja  piłam  i  płakałam ,  że  tatuś  mamy  mu* 

szą  się  bać.  Więcej  Uoski  okazywali  ojciec 
dla  dzieci  z  drugiego  małżeństwa.  1 c  mia* 

ły. wszystko,  co  im  potrzeba,  porządne  ub* 

rania,  inne  n a  zimę,  inne  na  lato.  Lepiej  ja* 
dły.  C hodziły  do  szkoły  p o   siedem  lat.  a 
potem   od d ali  je  do   w arstatu,  żeby  im  za* 
pewnie  przyszłość.

Ja  zaś  kiedy  skończyłam  10  i . r ,  musia* 

łam  już  iść  na  służbę  i  sama  zapracować 
na  siebie.  N a  tej  służbie  przebyłam   jede* 

naście  lat. 

N apotykałam  

ludzi 

różnych, 

dobrych  i  złych.

N a  pierwszej  służbie  było  mi  dużo  le* 

piej,  niż  w  domu.  Jadłam   razem  ze  wszyst 
kimi  sypiałam   w  cieplej  izbie, 

ale 

choć 

pracowałam   ciężko  -  jak 

na  swoje  10  lat, 

czułam  się  szczęśliwa.  N ajgorzej  dokucza* 
la  mi  zima,  bo  miałam  tylko  jedną  sukien* 

kę  i  jedną  potarganą  poszulę,  bo   tak  mnie 

z  dom u  w yprawili.  Z anim   m inął  rok  tom 

bez  sukienki  i  bez  koszuli  chodziła  okry* 
wał  mnie  tylko  szlafrok  bez  rękawów  któ* 

ry  mi  gospodyni  kupili.  Prałam   go  wieczo 
rem,  do  rana  scchł.  a  ja  spałam  na.  golasa.

D opiero  kiedy  skończył  się  rok  służby  za 
zairobione  pieniądze  się  przyodziałam .  Po 

żniwach  gospodarz  ibrali  mnie  ze  sobą  do 

młocki,  ale  nie  maszyną  tylko  cepami.  I 

tak  młóciłam  do  samych  gód.  Po  tej  rnłoc* 
ce  chorowałam,  bo  miałam  na  sobie  pełr.o 

wrzodów.  N ik t  nie  zważał  na  to,  że  mam 
dopiero  10  lat,  że  jestem  słaba  i  niedożyw ia 

na,  m usiałam  robić  p onad  swoje  dziecięce 

siły.  Po  roku.,  mając  już  11  lat,  poszłam   w 
drugie  miejsce  służyć.  Pracować  musiałam 
i  tu  b ardzo  ciężko  tak,  że  nieraz  zalewa* 
łam  się  łzami,  ale  nauczyłam   się  tutaj  po* 

rządku,  sama  chodziłam   w  czystej  biełiż* 

nic,  w ypranej  i  w yprasow anej,  spalam  w 

czystym  w ygodnym   łóżku.  W eszłam  w  in* 
ny  świat.  W   sobotę,  kiedy  gospodyni  myła 

swoje  dzieci,  kazała  się  i  mnie  wvmyć  i 

wyczesać. 

tak 

byłam  

tych 

ludzi 

dw a  lata.

N a  4*ty  rok  zachciało  mi  się  iść  na  służ* 

bę  na  plebanię.  A le  nie  wybyłam  tu  d*u* 

go.  Płacono  180  zł.  na  rok, 

harow ało  się 

do  późnej  nocy, 

a  żyw iono 

nas  bardzo 

kiepsko.  Czułam,  że  słabnę  i  nie  mogę  pra* 

cować.  Ziem niaki  ledw o  okraszone  chleb 

z  serem  z  superaty  (mleka  odciąganego),

na  obiad  te  same  ziemniaki,  czasem,  ale  b 

rzadko,  kluski,  na  wieczerzę  ziem niaki  i 

•ć ł  litra  pełnego  mleka  na  tydzień,  m ada 

r.igdy.  N ie  m ogłyśmy  tego  wytrzymać.  Mc* 

ja  w spópracow nica  bardzo  często  poprostu 

ukradłal  kawał  masła,  częstowała  i  mnie, 

ałe  mnie  nie  chciało  przejść  przez  gardJo 

to  masło. 

Płakałam , 

że  na  plebanii  głód 

zmuszał  do  kradzieży.  N ic  nie  mówiąc,  pe* 

vnego  ranka  zabrałam   swoje  m anatki  i  e* 

de  złam.  N a  drugi  dzień  ksiądz  wysłał  jed 
ną  z  gospodyń  do  mnie,  żebym  oddała  ł,o* 
łędę, 

a  kolędy  dostałam   5  zł. 

N ie 

wic* 

działam 

co  na  to  odpowiedzieć. 

M ówię 

„narazie  5  zł.  przy  sobie  nde 

mam,  ale 

przez 

te  3  tygodnie 

więcej 

zarobiłam ... 

N iech  ksiądz  policzy,  bo  jeszcze  napew no 

mnie  się  należy,  nie  jemu.  A   gdy  już  nie 

może  odżałow ać  tych  5  zł.  to  na  przyszły 
tydzień  mogę  oddać".

Później  poszłam  na  służbę, 

na 

któiej 

przebyłam   7  lat.  Zawsze  myślałam,  że  w 
rieb ie  mi  lepiej  nie  będzie  jak  teraz.  Z  te* 

go  dom u  miałam  wyjść  zamąż.  Poszłam  z 

prośbą  do  mamy,  żeby  mi  sprawili  wese* 

le,  a  oni  mówią,  że  ta  i  ibcz  wesela  będzie, 

ja  se  spódnicy  nie  mam  za  co  kupić,  a  b ę ­

dę  wesela  sprawiać".

background image

Nr  5

K O B I E T A   W I E J S K A

Str.  9

—  M asz  szczęście,  że  jesteś  kobie* 

ta,  w   przeciw nym   razie  żywcem  by? 
śm y  cie  zakopali  w   ziemi.

U m ęczona  kobieta  zaciskała  w  rę 

ce  różaniec  i  polska  książeczkę 

dc 

m odlenia,  niemi  jak  tarcza  zasiania* 
la  sie  przed  obelgami,  ciosami  i  wciąż 
niezłomnie  pow tarzała:

—  Z  woli  Boga  jestem  P o lka  i  t e ­

go  waszą  ziemską  mocą  mi  nie  od* 
bierzecie,  ani  nie  zabronicie.

K iedy 

pad ały  b ryły 

żegnała  sie 

krzyżem,  jak  każdy   górnik 

rozpo­

czynający  szychtę.

—  W ia rę   ojców   i  m ow e 

zacho- 

wam   i 

dla  nich 

gotow a 

jestęm 

zginać.

—  Polskości  biotem   nie  zakryje* 

cie  ślina  nie  zagasicie.

K rew   w ybroczona  z  ran  prz^z  was 

zadanych  jeszcze  bardziej  ia  rozpali
—*  m ów ił  św iadek  tych  zdaczeń  — 
K ijow ska,  jest  ubogą, 

a  m imo  nie* 

dostatki  p osiada  złote  serce  polskie  i 

i  ofiarne,  co  nie  zna  granic  w   pracy 

dla  polskości  i  za  to,  że  dla  swej  u* 

kochanej 

Polski 

przejść 

m usiała 

oerom   upokorzenia  lud  polski  hoic! 

lei  składa.

T a  kobieta  nie  upadla,  nie  zapar- 

la  sie 

swych 

świętości, 

pozostała 

tw ard a  i  niezłom na, 

zbita 

i  opluta 

znóąy  szła  o d   chaty  do  chaty. 

abv 

uśw iadam iać  pouczać.  Poranionem i 

ustam i  szeptała:

—  Polakam i  jesteśm y,  tu ta j  p o b  

ską  ziemia  i  w   walce  o  nia  wytrwa* 

mv.  K ijow ska 

jest  sym bolem   tego 

ludu  walczącego  o  praw o  do  m owy 

>'  w iary  ojców .  B ardzo  cieżkie  chwi- 

le  przeżyw ają  P o lary   w   Niemczech. 

K tokolw iek  przyznaje  sie  do  nolsko 

ści  kto  uczestniczy  w  nabożeństw ach 

ten  jest  w y sie d lo n a  

7  ziemi.  w vrzu' 

can->-  z  rodzm nei  w si. 

Przemoc  nie* 

m iecka  chce  p odeptać 

ostatnie  sło* 

wo.  chce  zmiażdżyć  ostatni  nuls  ser­

ca  bijącego  odwieczna  praw da.

—  Jesteśm y  P o l a k a m i .

*)  Precz  d o   Polski

**)  P o lsk ie   ś w in ie   pre cz   za  Wisłę  —   n i e  

m le c k i  c h le b   żrą.

R edakcja  za w ia d a m ia ,  że  Nr  1  i  2 

„ K O B I E T Y  

W I E J S K I E J "   zo stał 

w y c z e r p a n y

N a rze c zo n y   w ięc  spraw ił  ml  w e s e l e   u  siebie, 

tylk o  do  ś 'u b u   w y je ż d ż a ła m   od  ojca.  T eiaz   już 

pracu ję  na  sw ojej  g o s p o d a rce ,  i  b y ło b y   nd 

do b rze,  ty lk o  na  sł u ż b ac h   zd ro w ie   się  wyczer" 

pało   i  na  s w i i m   pra co w a ć   ju ż   nie   m r.gę  Mam 

czw oro  dz ie ci  be z   d e lik a tn e g o   zdrowia.  Mąż

*ylko  tr z y m a   się  d o b rz e   i  z a w s z e   mi  mówi, 

ż e   z e   m n ą   się  ta  nie  dorobi.

Tyle   to  sie ro ta   na  ś w ie c ie   użyła.

WŁADYSŁAW  CIEKOT

Więcej

N^iele  przyczyn  składa  sie  na  dzb 

siejsze  upośledzenie  w si,  a  jed n ą  : 
nich  bardzo  w ażną  jest  niedostatecz 
ne  i  w adliw e  odżyw ianie.  T o   n ied o ­
jadanie  trw a  u  chłopów   całe  pokole 
nia  o d   czasów  pańszczyźnianych  aż 

po   dzień 

dzisiejszy. 

Ks.  Stąnisław  

Staszic,  opisując  życie  pańszczyźnia­

nego  chłopa  —  mówi  —  że  mieszka 
on  w   kurnych  norach,  na  p rz e ln ó w  
ku  odżyw ia  sie  zielskiem  i  mieloną 
kora  z  drzew ,  za  rozryw kę  ma  k a rc . 
mę,  w   której  m usi  zatruw ać  sie  go* 
rzalką  z  gorzelni  swego  pana.  Pano* 
wie  szlachta  zaś  budow ała 

w   tym 

czasie  pałace  i  trw oniła  m ajatki  na 

hulankach.  Jeszcze  dziś  opow iadają 
starzy  o  ow ych  długotrw ałych  p o s­

tach,  kiedy  to   jedynym   pożyw ieniem  

byłv  ziemniaki,  barszcz  i  niezawsze 

gliniasty  razowiec,  kiedy  na  przed ­

nów ku  ludzie  puchli  z  głodu,  a  dzie­
ci  p ad ały  jak  m uchy.

I  dziś  ciągle  jeszcze  chłopi  w  Pol 

sce  nie  dojadają,  a  w  d o d a tk u   p o ­
żywienie  ich  jest  jakościow o  nie  w y ­
starczające.  D ość  popatrzyć  na  dzie­
ci,  których  w ygląd  i  w zrost  w skazu­

ją  na  niższy  wiek  niż  mają  w   rzeczy­

w istości. 

Skóra  p o k ry w a  sterczące 

gn aty   żeber  i  w ystający,  rozepchany 

razowcem  i  ziem niakami  —  brzuch.

M łode,  dw udziestoparoletnie  ko 

biety  po  urodzeniu  kilkorga  dzieci, 

nie  mają  połow y  zdrow ych  zębów, 

w iększość  z  nich  cierpi  na  różn o ra­
kie  dolegliw ości  i  w ygląda  dużo  sta 

^rzei  po n ad   swój  w iek.  Poniew aż  w 

czasie  ciąży  nie  odżyw iaia  sie  n a le ­
życie,  b rak   im  później  dostatecznej 
ilości  pokarm u,  a  urodzone  dziecko 

iest 

słabow ite, 

łatw o 

zapada 

na 

krzyw icę  lub  inną  chorobę  i  często 
ginie  przedw cześnie.

M łodzież,  dorośli  w  sile  w iel u,  c>a 

przew ażnie  ociężali,  bierni.  m vśla  r o  
woli,  przejaw iają  małą  przedsięb ior­

czość,  brak  im  siły  życiowej  i  roz­

machu.

N au k a  już  daw no  stw ierdziła  że 

takie  stałe  niedożyw ianie  przez  d łu ­

gie  pokolenia  p ow strzym uje  rozw ój 

fizyczny  i  um ysłow y.  Zm niejsza  o d ­
p orność  na  choroby,  zwłaszcza  grtiź 
lice.  U  zmarłych  z  wycieńczenia  gło­
dow ego  stw ierdzono  brak   podściel* 
ki  tłuszczow ej,  która  u  każdego  w 
m niejszym   lub  większym* stopniu  po 

w inna  się  znajdow ać.  P o n a d to   w szy 
stkie  narządy  w ew nętrzne  ważne  d li 

życia  są  jak b y   pom niejszone  i  niedo

mięsa

I  rozw inięte. 

N aw et  m ózg  w ykazuje 

niższą  wagę  od  przeciętne!.

N iew ielu  ludzi  na  wsi  ma  w ysoki 

w zrost. 

Pochodzi  to  stąd,  że  k o ś ć  

człowieka  niedostatecznie  odżyw ia- 

neęp 

i  przedw cześnie  obciążonego, 

prąęą 

p ręd k o  

przestają 

rosnąć 

w zdłuż. 

W y tw a rz a   się  pow oli 

na 

wsj  typ  człow ieka  niskiego,  krepego 

niezgrabnego, 

p o do b nego   do  chiń­

czyka  lub  japończyka,  którego  pożv 
wienie  składa  się  wyłącznie  z  ryżu  i 

w arzyw .  W   ostatnich  czasach  zaczę- 

to  w   Japonii  propagow ać 

wieksze 

spożycie  mięsa  i  oto  —  jak  kom isje 
p oborow e  stw ierdzają  —  przeciętny 
w zrost  rekru tów   stop nio w o   sie  p od  
nosi.

Sięgnijm y  po  przy kład y  do  św ia­

ta  zwierząt.  P rzypatrzm y  sie  zwierzę 
tom  roślinożernym , 

jakie  sa.  nieru­

chawe  i  mało  inteligentne.  N ajw ięk ­
sza  i  najw ażniejszą 

część 

ich  ciała 

stan.owi  brzuch,  k tó ry   m usi  przetra­
wiać  ogrom ne  ilości  m ałe  pożyw nej 
karm y.  Także  różnią  sie  od   nich  zwie 
lTptj  które  odżyw iają  sie  pokarm a 
mi  m ieszanym i  lub  mięsem,  a  wiec 
nsy  koty.  wilki  i  różne  drapieżniki 
U derza  ruchliwość,  sm ukłość  a  jed ­
nocześnie  w ielka  siła  i  zręczność  icu 
ciała,  odw aga  i  spryt.

K iedyś  spotkałem   w   G d yni  wycie 

czke  .Anglików.  Jaka  postaw a  pew* 
ność  siebie,  w zrost  praw ie 

2  metry. 

N a .w sz y s tk o   spoglądali  ze  swei  w v 
sokości,  jak  urodzeni  w ładcy  św ia­
ta.  A le  gdv  przeciętny  P o lak  ziada 

rocznie  18  kg  mięsa, 

to  A nglik 

66 

kg„  M v   3  kg   tłuszczu  —  oni  46  kg. 
M v   94  litrv  mleka  —  oni  280.  ale  za 
to  Polak 

7>ada  932  kilo  ziem niaków 

podczas  g dy  A n glik  ty lk o  1,17  kg. 
Czy  to  nie  w ystarczy?

Ziem niaki  sa  niejako  m iernikiem  

do b ro b y tu   społeczeństw a.  K raie  za­

możne  spożvw aią  ziem niaków   mało 
natom iast  więcej  p ro d u k tó w   b iałko­
w ych  i  tłuszczów ,  a  wiec  m leka  mes 
ła  iai  i  rmęsa.

U   nas  zaś 

podstaw a  odżyw iania 

wielu  dziesiątków   i  setek  tys>ecv 

10 

dzin  chlonskich  stanow ią  —  ziem* 

m aki.  P rzeładow ujem y  swoie  żoład 
ki 

pokarm em   lichym, 

zajmującym, 

dużo  m iejsca  rozpychającym ,  zawie 
rającym   m ało  w artościow ych  skład 
ników . 

A b y   te  zapasy  dobrze  stpa- 

wić  krew   o d pły w a  z  m óz*u  dp  jamy 
brzusznej,  co  pociąga  za  sob.a  rozlę-

background image

Str.   10

K O B I E T A   W I E J SK A

Nr  5

ROZALIA  GÓRECKA

Zakład ajm y  bursy  dla  młodzieży

Zbliża  się  now y  rok  szkolny,  a  z 

nim  nowe 

k ło p o ty  

dla 

rodziców . 

D ziecko  nasze  ukończyło  już  szko 

łe  now szechna,  jest  zdolne  i  bardzo 

prą^nie  uczyć  się  dalej.  1  m ybyśm \ 

chcieli,  tem bardziej, 

że  tym i 

paru 

m orgam i 

pola 

jest 

jeszcze 

kogo 

dzielić, 

ale 

cóż 

k ied y 

wyższych 

szkół  jak  pow szechna, 

na  wsi 

me 

m,\.  trzaby  aż  do  m iasta,  lanek  się 
iuż  dow iadyw ał  o  te  szkoły,  przyz- 

nal  się, 

że  naw et  egzamin  w stępny 

zdał  do  gim nazjum   i  to  z  w ynikiem  

bardzo  dobrym .  T eraz  iuż  wrzesień 
blisko  i  dziecko  ani  spać.  ani  jeść 

nie  może  z  tego  zm artw ienia  czy  się 
go  do  tej  szkoły  pośle.  Ze  wsi  kilko 

ro  tego  ro k u   na  naukę  d c  m iasta  się 
w ybiera.  C o  p raw d a  oplata  w   szko* 
lach  nie  jest  taka  w y so k i.  bo  to  sa 
szkoły  państw ow e,  a  jak  sie  dziecko 
dobrze  uczy,  to  i  zniżkę  może  dostać 
najgorsza  ta  stancja. 

G dzie 

|a n k a  

umigścić,  skad  wziąć  te  50  ą  nawet 

60  zł.  miesięcznie,  głow a  peka  z  tego 

zm artw ienia,  bo  tu  i  d z ie 'k a   przecie 
szkoda.

niwienie,  brak  energii, 

zanik  inteli- 

gencji  i  tępotę  um ysłow a.

Ilość  spożyw anych  tłuszczów   jest 

katastrofalnie  niska,  stanow i  zaled­

wie 

jedną 

dziesiątą 

cześć 

tego 

co 

należy 

uważać 

za 

nor* 

me.-  Spożycie  mięsa  w  Polsce 

jest 

najniższe,  jedynie  Bułgaria  zdaie  się 

spożyw ać  jeszcze  mniei.  (N p .  N iem ­

cy  spożyw ają  48  —  52  k:-).

Jeśli  tak  dłużej  potrw a  grozi  nam 

skarlenie  i  zw yrodnienie.  Prze:-  stałe 

głodow anie  m arnuje  się  najw iększe 

boy.actwo  n aro d u   —  człowiek-  kto* 
rym   pow inien  być  zdrow y,  o  um y­

śle  jasnym   i  tw órczym ,  zdolny  do 

prący  —  obyw atel.

W   interesie  nietylko  chłopów   ale 

i  całego  n aro d u   leży  uczynić  wszyst* 
ko, 

aby 

wieś 

przesłała 

wreszcie 

głodow ać  i  niedojadać.

W iele  m atek 

i  ojców  

przeżyw a 

co  ro k u   taka  troskę.

Sa  po  m iastach  bu rsy   pryw atne  i 

gd y b y   były  pieniądze....  g dyb y   bv- 

łv ,  ale  cóż  kiedy  z  groszem   skąpo.

Szukam y  więc  po   mieście 

jakiejś 

rodziny,  k tó rab y   o d stąp iła 

za  nie- 

wielka  opłata  k ąt  w  swoim   dom u. 

Zajęży  nam,  aby  urządzić  s.ie  iakpaj 
taniei,  to  i  w ym agań  dużych  stawiać 

nie  m ożem y.  Łóżko,  trochę  miejsca 

r a   odrabianie  lekcy i.  Że  pare  osób 

tłoczy  się  w   tej  izbie,  że  ciasno,  mai­
ło  św iatła  i  duszno,  na  to  nie.  ma 

rady.

N ie  zawsze  zastanaw iam y  się  jaki 

będzie  w pływ   tej  rodzin o 

na  życie 

duchow e  i  charakter  naszego  dziec­

ka..  A  przecież  w  tym  dom u  dziecko 

m oie 

przebyw ać 

będzie 

większą 

cześć  roku  przez  parę  lat,  z  koniecz­

ności  wiec  będzie  on  na  w ychow anie 

dziecka  oddziaływ ał. 

I  dla  nas  nie 

może  być  obojętne  jakie  bedzie  to 
oddziaływ anie.

leżeli  to  będzie  rodzin-’  maj. o  kuk 

tura,Ina,  gdzie  g a d z a   wsia.  chłopem 

uważaiac  sie  za  ulepionych 

le p ­

szej  gliny,  (a  takie  rodziny  spotyka 
sie  bardzo  często),  gdzie  cenią  tylko  
pieniądz  i  w yznaią  so b kow sk a  zasa­
dę  „aby  mnie  bvlo  dobrze"  —  to  na 
leż„v  sie  obaw iać,  że  i  nasze  dziecko 
tvm i  poglądam i  może  nasiak.nąć.

W   takim  

śro d o w isk u  

w yrośnie 

człowiek  nieużyty.  niesr.ołecznv,  k tó  

rv  za  iedvnv  cel  w   swoim   żvciu  sta* 

wia  „dorobić  się".  W s ia   s  ardzi.  \vstv 
dri  się  sw ego  pochodzenia 

ojca— 

chłoną  i  m atk i—chłopki. 

A  takim i 

przecież  nie  chcemy  widzieć  naszej 

córki  czy  syna.

M łodzież  w iejska  w  mieście 

w y ­

maga  szczególnie  troskbw ei  i  serde­
cznej  opieki. 

Znalazłs/.y  sie  w  no ­

w y m  

i  obcym  

sobie 

środow isku, 

czyje  się  onieśm ielona  i  iakże  cze* 

s<o  —  u p o k o rzo n a  K oledzy  z  m ias­
ta  rozm aite  w ym uskane  m am isvnki 

których  nie  nauczono 

p oszanow a­

nia  drugiego  człowieka,  p odchw ytu 
ia  w   m ig  w szystkie  śmieszności  no­

wego  tow arzysza,  iego  niezbyt  zgrab 

ny  strój, 

ch ło p sk i  gwarc 

snosób 

bycia  itp.  i  z  m łodzieńcza  złośliw oś­

cią  zaczynaia  go  obśmiewać.

N'ieraz  też  gorzkie  lzv  dław ia  na 

sze^o  syna.  Czasem   b u n tuje  sie  i  jeś

k  ma  mocne  pieści 

nauczy 

rychle 

swojch  przeciw ników   rozum u  i  po 
tem  ma  iuż  spokój.

N ieraz 

też 

w ybuchają 

,międz\ 

chłopcami  ostre  bójki,  w  które  m u­
sza  się  wtrącać  władze  szkolne.

Z nalazłszy  się 

w  takich 

w aru n ­

kach  dziecko  nasze  czuje  sie  sam ot­
ne,  nie  m a  w okół  nikogo,  k to b y   mu 

p o d ał  rękę  życzliwą, 

k to b v   go  p o ­

krzepił  dodał  otuchy,  czuje  sie  źle  i 
niejrąz  zwłaszcza  w  początkach  póki 

sie  nie  przyzw yczai,  uzyskuje  gorsze 

s tro n ie   w  nauce.  N ie  znajdzie  o p a r­
cia  .w  szkole,  bo  stosunek  szkoły  do 
wsi  jest  obo jętny ,  a  b y w a  że  i  nie­
chętny. 

Szkoła 

nie  m ówi  naszem u 

dziecku  o  w artościach  wsi  nie  budź' 
w  pim  dum y.  że  z  tej  wsi  pochodzi.

N ie  znajdzie  też  onarcia  w  miesz­

czańskiej  rodzinie.  N ic  dziw nego,  że 
w ytw arza  się  w   nim  poczucie  niższo 

ści  i  upośledzenia,  które  prześlado­

wać  go  będzi  przez  całe  życie.

NJGieś  m usi  bronić  sw oja  m łodzież 

przed  ujem nym i  w pływ am i  m iasta, 

m usi  troskliw ie  zająć  się  jej  w ycho­
waniem,  jeśli  chce  mieć  sw oja  chłop 

ska  inteligencję,  k tó ra  się  wsi  nie 
zaneze.

I  dlatego 

nietylko  ze  w zględów  

m aterialnych  ale  i  w ychow aw czych 

konieczne  jest  tw orzenie  w  m iastach 
burs  w iejskich 

dla  naszych 

dzieci. 

M usim y  stw orzyć  naszem u  dziecku 

serdeczny, 

miły 

dom  

mieście, 

gdzie  znajdzie  tow arzyszy, 

którzy 

beda  mu  braćm i,  k tórzy   go  zrozumie 

ia  w esprą  w  ciężkich  chwilach  i  ob- 

roni.a  w  razie  potrzeby.

Tak  to   zrobić?

A n o   zacznijm y  obradzać. 

Różnie 

w   różnych  w arunkach  będziem y  o r­

ganizować.

N ajp ierw  

trzeba  się  zorientow ać 

ile  m łodzieży  wiejskiej  uczęszcza  do 
szlęół  w  danym   mieście.

K iedy  zgłosi  się  dostateczna  ilość 

trzeba  robić  kalkulacje. 

W v szuk ać 

o dpow iednie  m ieszkanie,  w  którym  

pow inna  być  kuchnia,  spiżarka,  piw 
nicą  świetlica,  k tóra  może  służvć  ró 
wn.ocześnie 

za  jadalnię,  łazienka 

ncTpie  sypialne.

W   m iasteczku  pow iatow ym  

cza­

sem  m ożna  w ynaiać  na  taki  cel  calv 
dom  z  ogrodem .  T rzeba  pom yśleć  o 

w yposażeniub  bursy  w  sprzęty  ;  na­

czynia  (cześć  moga  dostarczyć  rodzi 

ce),  znaleść  gospodynię,  ktoś  mus- 

objąć 

w ychow aw stw o 

bursie.

background image

Nr  5

K O B I E T A   W I E J S K A

Str.  11

N ajtru d n iejsza  spraw a 

tym   w y ' 

chow aw stw em .  Czasem   znaidzie  się 
lakjś  nauczyciel  pochodzący  ze  wsi, 
k tó ry   uczy  w   mieście,  za  m ieszkanie 

i  utrzym anie  zgodziłby  się  obiać  o* 

piekę  nad  bursa.  M oże  znajdziem* 

kogoś  z  bezrobotnej  inteligencji  wiej 
skiej,  itp.  W ażn e  jest, 

ab y  to  bvl 

ktQŚ  serdecznie 

ze  w sia  związany, 

uspołeczniony,  k to b y   um iał  zorgani 

zować  życie  kulturalne  w  takiej  bur 
sie ..k to b y   budził  w   m łodzieży miłość 
do  w si  i  szacunek  dla  k u ltu ra ln y :•.

w artości  chłopskich.  M łodzież 

z o r­

ganizow ana  w  sam orządzie  pom ogła 
by  w   gospodarce  bursow ei,  a  gospo 

dyni 

znajdziem y 

w śró d  

naszyci, 

dziew cząt  bez  trudności.

O p łaty   m ogłvbv  być  cześcjpwo  w 

naturaliach, 

częściowo  w   gotówce. 

W   takiej  bursie 

m łodzież  m iałaby 

nie  ty lk o   dobre  odżyw ianie  w aru n ­
ki  do  pracy,  ale  i  o dp ow ied nia  ople* 
ke.  M o żnaby  pom yśleć  o  pom ocy 
dla  m łodzieży  biednei  a  zdolnej,  kto 
rabv  wzamian  pom ogła  innyrp  w  na 

uce  j  t. 

p.

B ursy  w iejskie  pow inny  być  zor* 

ganizow ane 

w  

każdym  

mieście, 

gdzie  kształci  sie 

nasza 

m łodzie: 

Test  to  w   interesie  nietylko  poszczę* 
gójnych  rodzin,  ale  całej  wsi.  O rg a ' 

niżąc j'e  w iejskie,  a  szczególnie  orga* 

nizącje  kobiece,  m aja  tu  wielkie  po* 
le  do  działania.  T e  organizacje,  któ* 

re  iuż  daja  dośw iadczenie 

na  tym 

polu,  niechaj  dzieła  sie  nimi 

na  ła* 

mach  prasy  w iejskiei, 

aby  zachęcić 

innych.

—  oO o  —

STEFA  SZYLLARÓWNA

Mój  dzieciniec  na  wycieczce

W   lipcow ym   num erze 

„Kobiein 

W iejsk iei “  ob.  H .  C iekotow a  poru 

szyła  bardzo  w ażna  sp raw ę,  k tó ra 

pow inna  stać  się  przedm iotem   szero 

kiei_  pow ażnej  d yskusji,  w   naszym

p iśm ie.___

Po 

co 

organizujem y  dziecince  i 

jak  pow inna  w yglądać  praca  w   n  :* 
szytn  dziecińcu  —  o to  pytania,  kto* 

re  m usim y  głęboko  przemyśleć.

pow iedzieć  o  wycieczkach  dzieci 

m ojego  dziecińca.

C zy  w arto  o  tym   pisać,  a  cóż  ta* 

kie  m aleństw o  wie,  gdzie  mu  tam  po 

wycieczkach  chodzić? 

—  zauważy 

może  niejedna  z  Czytelniczek.  Bar* 

dzo  często  przecież  rodzice  oburzaj i 

sie  na  nauczycieli  w   szkole,  że  dzieci 

w yciagaja  na  wycieczki,  a  co  tu  mó* 
wić 

o  takich 

szkrabach, 

których

C hcą  zrobić  cegłę  na  b u d ow ę  dom* 
ku  dla  lalek,  a  poniew aż  suchy  pia* 
sek  nie  mógł  utrzym ać  nadanej  mu 
form y,  praca  była  bezskuteczni-  W jc  

szcie  Józio  p ro po n uje  lasiow i  „po 

leim y  piasek  w o d a “.  A le 

to  miało 

ty lk o   sk u tek   chw ilow y,  bo   po  wy* 

schnięciu  cegiełki 

rozsypyw ały  s>ę 

po  daw nem u.  W reszcie  widząc  bez* 

nadziejność  swojej  ro b o t\  przyszły

K ażda  zabaw a,  wycieczka,  bajka, 

czy  piosenka  —  pisze  ob.  Ciekoto* 
w a  —  „budzi  uczucia  w   naszy n 
dziecku  złe  lub  dobre,  więc  w ycho' 
w u je,  rzeźbi  głęboki  ślad 

w  malej 

duszyczce. 

D latego 

nie  może  być 

bylejaka,  n iep rz em y śla n a '.  Ta  chcia* 
łabym   podzielić  sie  z  Czytelniczkam i 
sw oim i  dośw iadczeniam i  z  prący  i  o ­

Ci  s o b ie   używ ają..,

przecie  n ikt  w  dom u  nie  traktuje  po  , 

ważnie.  A b y   się  przekonać  co  dzieci 

j 

o  tem  m yślą  —  proszę  przypatrzyć 

sie  m ojem u  dziecińcowi 

na  wycie 

czce.

Pew nego  dnia  zaobserw ow ałam   u 

dzieci  taka  zabawę:

Dzieci  pochłonięte  są  nasypy wa 

niem  piasku  do  pudełek  o d   zapałek.

F o t.  I.  S o la r z

dzieci  po  radę  do  mnie.  Ja  im  tłóma* 
czę,  że  cegłę  robi  się  z  gliny,  a  potem  

w ypala  się 

ogrom nych  piecach 

lub  suszy 

na  słonku- 

-''bv 

była 

tw arda.

1  dzieci  zapragnęły  kom eczm e  zo­

baczyć  jak  się  tak ą  praw dziw a  cegłę 

robi.  Poniew aż  cegielnia  iest  blisko,

background image

S t r.   12

K O B I E T A   W I E J S K A

Nr  5

nie  m iałam  trudności,  ażeby  spełni; 

te  prośbę.

Idziem y  więc  do   cegielni  1  tu   w 

pierwszej  chwili  nie  wiedzieliśm y  od 

cze^o  zaczać,  tyle  naraz  posy p ało  s?e 
pytań.  R o b o ta  w   cegielni  była  w  c a ­
łe!  pełni  i  dzieci  zobaczyły  od  razu 
wiele  ciekawych  rzeczy,  łedn j  ro bo t 

nicy  wozili  glinę,  d rud zy  miesili  in* 
ni  wrzucali  ja  do  form   i  z  tych  form 
w ychodziła  ró w niu tk a  cegła.
I  to  w łaśnie  dzieci  zaciekaw iło  na: 
bardziei.

O glądają  form y, 

dotykaia.  ceg"v 

jaka  tw arda  czv  m iękka?,  naw et  ku 

ka  cegieł  p opsuły,  ale  nam   to  w y b a ­

czyli.  Późniei  p okazano  nam   piec  i 

właściciel  cegielni 

w szystko  tłóma* 

czył  jak  sie  cegłe  robi,  w ypala  itp.  a 

dzieci  zasypują  go  pytaniam i  i  dzi­

wią  się,  że  może  być  taki  ogrom ny 

piec.  A   mala  Cesia  robi  uw agę:  „a 

ia  m yślałam ,  że  to  taki  duży  piec  jak 
u  nas  w   dom u 

co  mama  chleb  pie* 

cze,  ale  w  tym   piecu  to b y   chleba  na* 
piekł!"

P o  pow rocie  do  dziecińca  dzieci 

iuż  nie  p ró b o w ały   więcej  robić  ceg* 
le  z  piasku  czy  z  błota,  ty lk o  z  gin 
ny.  a  słońce  im  zastąpiło  piec.

W   taki  sposób  oto  dzieci, zrobiły 

w ielkie 

odkrycie....  w zbogaciły  s:ę 

now ym  

dośw iadczeniem   i  zdobyły 

now e  w iadom ości.

Ipnym   razem  w ybraliśm y  sie  zoba 

.zvć  gniazdo  bocianie.  W ie lk ie   pta* 

ki  koło w ały 

nad  gniazdem , 

gdzie 

siedziały  ich  małe 

w y c i ą g n i ę t y m  

szyjam i  i  czekały  rychło  im  w padnie 
do  dzió b k a  iakiś  przysm ak  przynie* 
sien y   przez  kochającą  mamusię.

Ą   potem ,  potem   p o sy pały  sic  py­

tania:  „Stefciu,  a  co  one  jedzą  Stef- 
ciii  a  czemu  to  zimą  boćków   niw 
m a“  i  t. 

p.

Ęgedyś  znów   złapaliśm y  w   p o to k u  

parę  rybek.  Cóż  to  była  za  uciecha. 

Dzieci  nie  m ogą się  swoim   rybkom   na 

patrzeć.  K opią  dla  nich  dół  ną  dżdżo 
wnice.  T rzeb a  znów   opow iadać  i  o* 

pow iadać, 

bo  nigdy   ta  ciekav/oś: 

dziecińska  nie  m a  dosyć.

Ą   kiedyśm y  się  już  rybkam i  dość 

nacieszyli  w rzuciliśm y  je  z  pow rotem  
do  „rzeki.  I  teraz 

ile  razy  idziem y 

nad  potokiem ,  zawsze  dzieci  p y tają: 

C zy  te  ry b ki  nasze  żyją?"

C ho dzim y  oglądać 

małe 

pieski, 

kotki,  prosięta, 

kurczęta,  £ąski  na 

w odzie,  jagniątka,  źróbka  u  Stasia  a 
u  M arysi  m łode  cielątko. 

Czasem 

jakaś  d o b ra  M am usia  zaprosi  nas 

r.a  agrest,  porzeczki 

czy  jabłka, 

wtf/dv  jest  używ anie  i  radość.

K ochanej  M am usi  w   podziękow a 

niu  odw dzięczym y  się  w ierszykam i 

i  pi.osenka.

led neg o 

razu 

pow iedziała  nam 

Zosia,  że  ma  zmartwienie,  bo  zacho­
row ała  jej  babcia  i  prosiła  najs  w szc 
stkich 

żebyśm y  poszli  babusie  od* 

więdzić.  Z araz  Stasia,  Terenia,  Z dzi 

siunio  i  inni  pobiegli  uzbierać  kwiat­
kó w   dla  babci  no  i  poszliśm y.  I  zo* 

baczyły  dzieci  chora  babcię  i  bardzo 

sie  zasmuciły.  A   babcia  sie  ucieszy* 

ła  i  prosiła  nas  o  piosenki.  I  żeby 

b a b c i ę  

rozweselić  zaczęły  dzieci  w y ­

śpiew yw ać  co  ino  umiały,  o  kurkach 
o  zajączku,  o  piesku  itp.  aż  babcia 
pow eselała  a  Tózio  m ówił,  że  iuż  jej 

lepiej.  I  teraz 

jak  ty lk o   zachoruje 

ezv_któreś  z  dzieci,  czy  czyjaś  m am a 
s*a.  zaraz  m usim y  iść  odw iedzić,  z a* 

nieść  kw iatów ,  zaśpiewać  piosenkę, 

b o   dzieci  wierzą, 

że  chory  predzei 

ozdrow ieie.

Dzieci 

bardzo  lubią 

przyglądać 

sie  jak  pracują  dorośli. 

C h o d zin r 

wiec  do  kow ala,  do  stolarza,  to  do 
m łyna,  do  kraw ca,  do  szewca,  na  po­

le  do  żniwa,  do  koszenia  itd...  pozna 

ieipy 

narzędzia  pracy, 

uczym y  się 

szanow ać  i  cenić  prace  ludzka. 

Po* 

tem   w   dziecińcu  dzieci  rysują,  malu* 

ia  lepią  z  gliny  to   co  w idziały.

Starałam   się  dzieciom   nie  narzucać 

ze  sw oją  inicjatyw a, 

bo 

najwiecei 

korzyści  daje  dziecku  wycieczka,  je­

śli  \vypłvw a 

z  jego  zainteresow ań. 

Starałam   się  zaobserw ow ać  co  dzie­
ci  najbardziej  interesuje,  o  czem  mó

wią, 

z  czem  sobie  nie  m ogą  pora* 

dzić.

O p ow iadała  mi  koleżanka,  że  ona 

radziła  sobie  w   ten  sposób,  że  zada* 

w ała  dzieciom   takie  pytanie:  „powie 

dzeje 

co  byście 

chciały  sie  dowie* 

dzięć?"  —  i  dzieci 

m ów iły:  a  to

..jak  się  robi  koszule,  koła  d o   wozu. 
krzesełka  itp.  —  a  p ad ały   i  takie  kio 

potl.iwe  pytania:  „a  jak  daleko  Mii* 

ciu  do  słoneczka",  albo  „ile  drabin 

trzeba  ustaw ić,  żeby  się  dostać  do 

nieba"....  I  potem   starała  się  pom óc 
m ałym   głow inom   na  te  dręczące  ich 
pytania 

odpow iedzieć. 

C hodziła  z 

dziećmi  do  tkacza, 

stolarza, 

kolo* 

dzięia  i  t.  p.

W ycieczka  może  spełnić  w ażną  ro 

lę  w  rozw oju  um ysłow ym   dziecka. 

O na  nie  ty lk o   bawi  i  urozm aica  ży* 
cie  ale  i  kształci.  Dzieci  po znaia  św o 

je  otoczenie, 

pracę  ludzi,  piękny  i 

b o g aty   św iat  p rzy ro dy. 

T rzeb a  u* 

nre*;  ty lk o   uczynić  wycieczkę  cieką* 
wa  nie  chodzić  z  dziećmi  ciągle  ty l­

ko  w  to  samo  miejsce,  a  utrzym ać 

dziecko  w   ciągłym  zainteresow aniu.

T y lk o   w ted y  

wycieczki 

spełnią 

swój  cel  w ychow aw czy.

W ycieczki,  jak  w idzim y,  nie  tył* 

ko  rozw ijają 

i  w zbogacaja 

um ysł 

dziecka,  ale  budzą  w   malvm  serdusz 

ku  szlachetne 

uczucia,, 

dostarczają 

głębokich  i  pięknych  w zruszeń,  prze 
żyć,  czynią  dziecko  w rażliw ym  

na 

cudze  cierpienie,  uczą  je  kochać  calv 
otaęzający  nas  św iat  ptaków ,  kwia 
tó\y.  zw ierząt  i  ludzi.

S ło n e c z n ik i 

Fot  !• 

Solarz

background image

Nr  5

K O B I E T A   W I E J S K A

St r.   13

Maciuś  w   kominie

C h w y c i ł a   matka  ż e l az n y   gar ­

nek  z 

ko mi n a,   wi elki  

d wu 

uc ha ch  ż ele źnia k,   w   którym  b ul ­

go ta ła   w o d a   i  w y l a ł a   wrząt ek  do 

ce br zy ka .

Za ka sa ła   r ęka wy   i  zabrała  s   ę 

do  prania  M a c i u s i o w e g o   ubrania.

Pi erz e  por tec zki ,  te  b a r c h a n o ­

w e   w   z i e l o n e   kropki  i  kurt eczkę 
w   c z e r w o n e   paski  i  k os zul kę , 
taką  ze  ś w i e c ą c y m   g uz i k ie m   pod 
brodą.

W s z y s t k o   to  na  jutrzejszy  jar­

mark  w   B i ed o k l e p c e .

M a c i u ś   w   starej  k os z u l i ni e   na 

progu  siedzi ,  ma tc z yn e j  r o b oc i e  
się  p r zy gl ąd a  i  w c i ą ż   pyta,  jak 
t o  b ę d z i e   na  tym  jarmarku.

—   A  p i s z c z a ł e c k i   hań  b e d o m   ?

—   Będą,   s y n us i u ,   b ę d ą ;   c o b y  

nie  mi ał y  być.

—   A  

g l ini ane  

kuroski 

hań 

b e d o m  ?

—   P r z ec i e,   b ę dą .

—   A   kupita  mi  c o s i k ?

—   K u p i ę  ci,  s y nus i u,   kupię.
—   A   co ?

—   C a c k o   z  dziurką  ci  kupię.
—   L a b o g a ,  

reta! 

C a c k o  

z 

dzi urką!

Wstążeczki

Oj,  s p r z e d a ła   gospodyni  gą-

seczki.

Oj,  kupiła  tej  p a s te rc e   w s tą ­

żeczk i.

N a  ja r m a r k u ,  na  straganie,
Oj,  w s ta że c k i,  oj,  nie  ta n ie !

A ta  jedna  była  lśniąca  ja k   złoto, 

Boś  te  gąski  pasła,  M a r y ś   z

ochotą.

A ta druga była k ra s n a  ja k  zo rze , 

B o ś  tych  g ą s e k   nie  p u s zc za ła

we  z b o ż e  

A ta trz e c ia  była m o d ra  ja k g łę b ia  

Boś  te  gąski  strzeg ła  oj.  od 

ja s trzę b ia .

J .   P o r a z l ń s k a

M a c i u ś   w y t r z e s z c z a   na  matkę  

r o z r a d o w a n e   o c z y.

—   A   bę d z i e   to  p i s k a ł o ?

—  Hale  p r z e c i e !   D m u c h n i e s z  

w   dziurkę  —   to  ci  piśnie.

W y j ę ł a   matka  kurtkę  z  c e b ­

rzyka,  w yp ł u k a ł a   ją  w 

zimnej 

w o d z i e ,   wyrzęła,   roztrzepała  i  p o ­
w i a d a   do  c h ł o p a k a ;

—   L e ć - ż e   i  p o w i e ś   to  na  s ł o ń ­

cu.  to  wartko  p r z e sc h ni e   !

M a c iu ś ,   złapał 

mokrą  kurtkę 

i  w y s k o c z y ł   za  próg.

—   Ale  a by   na  s ł o ń c u   ! — k rz yk­

nęł a  za  nim  matka.

W y p a d ł   M a c iu ś   przed  chatę.  

R o z g l ą d a   s ię   w  koło,  popatruje 

w  górę.

S ł o ń c e   akuratnie,  p e w n i e   po 

po  tej  rosochatej  j a b ło n c e ,   c o  za 

c ha t ą  rośnie,  w y l a z ł o  

na  dach 

i  si ad ło   s o b i e   na  kalenicy.

Ma ci uś ,  n i e w i el e  my śl ąc , hyc  ! 

na  drabi nę  i  na  c z w o r o k a c h   na 
d ac h  lezie.

T r u d n o  

mu 

s o b i e  

kurtką 

po r a d z i ć — to  ją  pod  p a c h ę   bierze, 

to  w   z ę b a c h   niesie,  to  na  s z y ję  

z a k ł a d a — w r e s z c i e   się  tam  j a k oś  
do  kal enicy  dogmerał .

Si a dł   na  niej  jak  na  koniu, 

patrzy...  a  s ł o ń c e   już  ci  na  k o ­
minie  s ie dz i.

—   Ce go j  mi  u c i e k a s ?

Z n ó w   wz i ą ł   kurtkę 

w   z ę b y  

i  p o c z o ł g a ł   się  po  k al eni cy   aż 

do  k om i n a.   Za  c z y m   c h w y c i ł   się 
kantu,  n o g ę   pr z eł oż ył   i  na  k o ­
minie  usiadł.

Sz ar pnął   kurtkę  Maciuś,   a  tu 

jak  nie  g ibni e  się,  jak  nie  poleci  

no s e m   n apr z ód! . ..   Z a m a c h a ł  rąc z­

kami,  ale  ż e   nie  miał  s ię   c z e g o  
c h w y c i ć ,   to  i  ba c h  !...  g r z mo t ną ł  

w   ś rodek  komina.

S z c z ę ś c i e ,   że  się  n ó ż ka m i   na 

jakiejś  c e g le   oparł,  to  aby  po 

brodę  w   k o m i n i e   uwiązł.

—   N o,   nic  to —   myśli.  —   A b y  

kurtecke  p o n i es ie ,   to 

sie  jako 

z aś   z  k om i n a   w y g rz e bi ę.

A  tu  ci  wi dzi .. .  s ł o ń c e   het, 

precz  na  t o po lę   w s k o c z y ł o ,  

na  [

gałęzi  s o b i e   pr zys iadł o,   po  przez 

i ś c i e   popatruje.

1  e g o   już  dla  M a c iu s i a  

był o 

za  w i e l e   ! Jak  nie  ryknie  p ł a c z e m !

—   Cegoj  mi  c iągl e  u c i e k a s ? !  

Hu- u- u. . .  hu...

P ł a c z e ,   pł a cz e,   aż  mu  się  g ł o -  

w i n a   nad  k o m i n e m   trzęsie.

S ł y s z y   W o j c i e c h o w a — Ma ci uś ,  

nie  M a c i u ś ?   Jakiś  dz iec iak  okrut­

nie  s ię   d r z e !

W y b i e g ł a   z  chaty...  patrzy...
N i k o g u ś k o   nie  ma.

Sł u ch a. . .
Z  góry  g d z i e ś   g ł o s   l eci !

P r z es ł o ni ł a   ręką  o c z y   od  s ł o ń ­

ca,  r o z gl ą da   się.

—   Ra ny   J e z u s o w e   !  A  k a j -ż e ś 

ty  w s z e d ł ? !

A   M a c i u ś   r ączkami  

c za rny mi  

od  s a d z y   r o zma zuj e  łzy  po  buzi.

—   Ady .. .  

ady.  . 

kaz al iś ci e,  

m a m o ,   na  s ł o ń c u   p o w i e s i ć .  A s ł o ń ­

ce  mi  c ią gl e  ucieka...  Jakoż  za 
nim  na  t o p ol e   w y l a z e ? , . .   Bu -u- u. . .

1  c ó ż   b i e d n i e   m a t c z y s k o   mia ło 

robi ć  !

T o   w z y w a j ą c   i mi eni a 

B o ż e g o  

na  ratunek,  to  l ament uj ąc,  ż e   ją 

to  c h ł o p a c z y s k o   d o   gr obu  w p ę ­

dzi,  w y s z ł a   W o j c i e c h o w a   po  dra­
binie  na  da c h  i  M a c iu si a   z  k o ­
mi na   w y c i ą g n ę ł a .

Musiał a  teraz  ma tka   nie  tylko 

kurtkę  c za rn ą   od  s a d z y   drugi  raz 
prać,  ale  i  M a c iu s i a   c a ł e g o   do 

c e b rz yk a   w s a d z i ć  

w i e c h c i e m  

a  m y d ł e m   s z o r o w a ć   go,   s z o r o ­
w a ć ,   s z o r o w a ć ,   aż  do  MÓdmego

potu. 

J  P o ra z lń s k a

...a  j a   l u b ią   rączk i  czyste

background image

Śtr.  14

K O B I E T A   W IEJ S K A

Nr  5

K.  WALCZAKÓWNA

LECĄ  JABŁKA...

co  z  nimi  robić?

Zaczęło  się  to  dosyć  dawno,  po  praw dzie  , 

—  to  od  Zosinej  choroby.  P odobno  ladzie  j 

na  wsi  nie  wiele  się  chorobą  dzieci  przej* 
mują.  Mioże,  że  i  tak  się  zdarzy,  ale  napia* 
wdę,  to  każdą  matkę  serce  o  dziecko  boli.

A   już  Janow a  —  nie  dziwota,  że  się  trzęs* 

ła  nad  dziewczynką.  M iała  przecie  pięoio* 
ro  dzieci  —  zostało  jej  teraz  dw oje  synek 

i  ta  mała  trzyletnia  Zosia.  C óż  by  matka 
nie  uczyniła,  żeby  chociaż  tę  córkę  uchro* 

nić,  ocalić,  gdy  choróbsko  i  po  nią  zdra* 
dzieckie  łapska  wyciąga.  Zawiozła  więc  ia* 
nowa  Zosię  do  doktora,  właściwie  do  le* 
karki,  pani  Piotrowskiej.

—  Cóż,  pow iada  pani  Piotrowska, 

nic 

tak  bardzo  złego  nie  ma,  tylko  trzeba  dzie* 

cko  inaczej  odżywiać. 

Trzeba  jej  dawać 

sporo  owocu,  jabłuszek;  bajrdjzo  dobrze 

będzie 

dodaw ać 

do 

chleba 

galaretkę 

jabłeczną.

—  G dzie  to  tego  dostać?

—  W   każdym   składzie.  Aleście  przecie 

pow inni  mieć  swoje  zapasy,  przecie  macie 

ogródek  przy  dom u?

—  O  pani  kochająca.  Jest  ta  kilka  ja b lo  

neczek, 

ale  to   jesienią, 

ledwie  dojrzeje, 

oberw ie  się  i  zje.  Trochę  żyd  kupił.  Zaw* 
sze  tego  grosza  tak  się  upragnte,  to  się  ta 
i  zapasów  nie  robi.

—  G alaretkę  można  zrobić  z  odpadków , 

z  tych  jabłek  co  same  opadają  Pewnie  i  u 
was  sporo  się  ich  zm arnow ało.  A   szkoda, 
bo  w  sklepie  to  kosztuje  dosyć  drogo

1  praw da,  że  kosztow ało  drogo. 

Mały, 

całkiem  mały  słoiczek  4  zł.  A   zje  się  to  w 

kilka  dni.  Kto  by   nastarczył  kupować.  Nie 
wiele  też  pewnie  Zosi  te  parę  słoiczków   po 
mogło  —  całe  szczęście,  że  w iosna  była  już 
blisko;  słońce,  pow ietrze  —  zrobiły  swoje.

Teraz  jest  już  Zosia  zdrow a  i  dosyć  du* 

ża,  do  szkoły  chodzi  i  uczy  się  dobrze  I 

teraz  właśnie,  kiedy  Janow a  wyszła  rano 
do  ogródka, 

okryta  płachtą, 

bo   jeszcze 

mżyjo  p o   nocnej  b u rzy   i  ulewie,  patrząc 
na  pootrącane  w  mokrą  traw ę  owoce,  po* 
m yślała  sobie:

—  Jabłka  się  m arnują.
K to  też  to,  kiedy  i  gdzie  mówił  jej.  że 

takie  porzucone  w  traw ie  jalbłka  m arnują 
się.  a  m ogłyby  być  w ykorzystane  z  wiejs­
kim  pożytkiem .  Kto  też  to   i  gdzie?  Przy* 
pomnieć  sobie  Janow a  nie  może,  ale  schy* 
la  się  mimowoli  i  zaczyna  zbierać  w  róg 
płachty  pootrącane  w ichrem   owoce,  duże, 
okrągłe,  prawie  już  dojrzałe,  i  te  mniejsze, 

a  naw et  zupełnie  nieduże  „pściuchy", 

których  to   nigdy  żadnej  pociechy  nie  ma 
i  które  zwykle  leżą  p o d   jabłoniam i  dopoki 
nie  zgniją.  S poro  tego  było,  cały  róg  płach 
ty.  Przydźw igała  to  do  domu,  sama  nie  wie

dząc  jeszcze,  co  z  tymi  zbierkami  zrobi.

—  Świniom  nazbierałaś?  pyta  mąż.

Janow a  kręci  głową  w  zamyśleniu.  Nie, 

nie  świniom.  A le  po  prawdzie  to  co  z  tym 

zrobić?  M ożna  w ybrać  co  zgrabniejsze  l 
ususzyć.  P rzyda  się  na  zimę.  Ale  reszta? 

Te  „pściuchy"?

I  nagle  Janow a  już  wie.  Z   nich  można 

robić  galaretkę  dla  dzieci. 

M ów iła 

pani 

Piotrowska,  doktorka.  Prawda,  że  Zosia  już 
duża  i  dzięki  Bogu  zdrow a.  Ale  tę  m niej­
sze?  Może  b y   im  się  przydało  zimą.  O,  z 
pewnością.  Ale  jak  tu  zrobić  tej  galaretki? 
Co  też  to  za  koszt  musi  być,  ile  cukru  do 
tego  p o trzeba?  Może  ze  2  kilo  albo  i  wię* 

cej.  Czy  to  człowiek  może  sobie  pozwolić 
na  taki  w ydatek?  A   jak  się  nie  u d a?  Żresz* 

tą  nawet  niewiadom o  skąd  się  dowiedzieć, 
jak  się  to  robi.  Pewnie  najlepiej  przebrać

do  osuszenia,  a  resztę  tak  jak  stary  mówił 

—  świniom  wysypać.

A le  w ysypała.  O dsunęła  tylno  wszystko 

na  bok,  żeby  tak  n a   oczach  nie  leżało  i 

chcący  nie  chcący  m edytuje, 

kio  też 

na. 

wsi  może  wiedzieć,  jak  się  galaretki  robi 

Pewnie  żona  nauczyciela,  ale  jakoś  tak  n r 
ja.ko  —  iść  pytać.  Przecie  —  jak  co  człowie 
kowi  utkwi  w  głow ie,  na  dobre  czy  na  złe, 
to  go  nie  prędko  popuści.  Poszła  Janow a 
koło  południa  do  Spółdzielni,  i  zabrawszy 
tow ar  do  koszyka,  przystanęła  jeszcze,  aby 
tak  na  chybił  trafił  zagadnąć:

—  N ie  wiecie  wy  też  czasem  jak  to  się 

robi  taką  galaretkę  z  jabłek,  co  to  w  t a ­

kich  słoiczkach?  W idzieliście  też  taką?

—  G alaretkę  jabłeczną?  O,  tak.  To  trze* 

ba  jabłka  albo  strożyny  od  jabłek  —  jak 

jabłka  są  całe.  z  pestkami,  ze  wszystkim,

MA R I A   R A D Z Y M I Ń S K A

M A T K A

Prawdaż  to ?   Urodziłam   dziecię!
O!  Łzy  moje  —  Łzy  moje  szczęśliwe 
Serce  bólem  zmęczone  i  tkliwe.
—   O  ludzie!  O  życie!  O  św iecie!

To  —   jak  dzień  mojej  pierwszej  komunii...
To  —   jak  w  pszczelim  śpiewie  —   sad  w  rozkw icie 

To  —   jak  w  górach  najczystrza  krynica.

O  św iecie!  O  ludzieI  O  życie!

Wasza  jestem  i  pełna  miłości 
Spowiedź  czynię  z  najmniejszej  przewiny.
—   Cud  się  s ta ł:  Oto  jes'em   —   M atką!

B łogosław ię  cierpienia  godziny.

Serce  mam  przepalone  miłością.

Wyciągam  do  was  r ę c e :

Dajcie  dziecinie  mojej  —  urodę  swoją  i  moc.

Wy  —   kwiaty  w  rosie  stojące,
Wy  —   ptaki  ścielące  gniazdka,
Wy  —   gwiazdy  nie  zachodzące 

Wy  —   szumy  lasów  i  gajów 
Wy  —   burze  piorunowe  —
Wy  —   L u d z i e ! .

Urodę  waszą  i  pieśń  nieustanną  —   kwiaty  i  ptaki 

Tajemnicę  dróg  waszych  i  ładu  —  gwiazdy

Prawdę  wieczną 

—  ty,  szumiący  lesie

M oc  święta  piorunów  

— wy  burze

Wy  ludzie 

—  s e r c e

dajcie  dziecinie  mojej.

background image

K O B I E T A   W I E J S K A

Str.   15

tylko  bez  robaków ,  to   najlepiej  —  to  trze* 

ba  takie  jabłka,  wiecie,  pokrajać  na  części, 

nalać  w odą,  rozgotow ać  na  fest.  zlać  do 
worka  takiego  jak  od  sera,  scedzić  ten  sok. 
ale  nie  wyciskać,  a  potem   ten  sok  wygoto* 

wać  z  cukrem  i  na  gorąco  zlewać 

d>. 

słoików.

—  A   dużoż  też  tego  cukru?
—  N a  szklankę  soku  —  szkianka  cukru.

—  O  moiściewy,  to  koszt!  Przeciebym  z 

moich  jabłek  miała  ze  40  szklanek.

—  A   co)  chcielibyście  zrobić?

—  E,  tak  sie  ta  ino  pytom,  bo  gdziebym 

ta  tyle  pieniędzy  mogła  wydać  Ino  tak  se 
o  tym  myślę,  że  to  tak  się  te  jabłka  mars 

nują,  co  opadują.

—  N o  przecie,  z  tych  jabłek  co  op..dują 

galaretka  najlepsza,  tylko  za  św eż a  muszą 
być  zebrane  i  zrobione,  bo  po  kdku  dniach 
gorzkną,  choć  nie  zgniją.  Koszt  jest,  pew* 

nie.  N ie  tylko  cukier,  ale  i  słoiki  trzeba 

mieć  i  papier  pergam inow y  do  przykrycia. 

Ale  można  i  korzyść  z  tego  mieć.  Jak  zro* 
bi  się  kilkanaście  słoików,  trochę  sobie  mo 
żną  zostawić  a  resztę  sprzedać.  O płaci  się. 
N ie  tylko  za  cukier  się  zwróci  ;  słoik',  ale 

się  jeszcze  zarobi.

—  Ba  żeby  to  był  taki,  co  by  kupił.
—  Hm,  praw da  i  to, 

że  ze  sprzedażą 

nie  łatwo.  A le  —  jak  by  tak  co  do  czego 
przyszło,  to   przez  Spółdzielnie  moglibyście 

sprzedać.  Z robiło  by  się  to,  czemu  nie.

—  Może  b y   i  w orto,  bo  jo  w iem ?  Ale 

czasu  tyż  sie  przy  tym  zmitreży,  a  może  'się 
nie  udać  to  by  człowiek  był  bardzo  stratny.

—  A no.  pewnie,  ryzyko  zawsze  jest;  bez 

tego,  Janow o,  nie  ma  nic  na  świecie,  na  to 

już  nie  poradzim y.

Czem u  'by  nie  można  poradzić,  myśli  Ja* 

nowa,  wracając  do  dom u  ścieżką  śliska  ic* 
szcze  po  nocnej  ulewie.  Jak  b y   sie  wszyst* 
ko  akuratnie  zrobiło, 

to  by  musiało  by'ć 

dobrze.  A   jak  b y   był  zarobek,  to   by  sic  to 

przydało.  M iłosierny  Boże,  taki  ten  grosz 
ciężki,  każdziuśki  grosz.  Strach  stracić,  ale 
zarobić  warto,  o  w arto!  A   jak  b y   i  dla 
tych  dziecinek,  choć  dla  tych  najm łodszych 
na  zimę  zostało,  to 

też  jest  wielki  zysk. 

Dziecko  wiejskie!  Czy  też  ono  zawsze  bę* 

dzie  takie  pozbaw ione  wszelakiego  d o b ra? 
Czy  też  dla  niego  kiedy  lepsza  dola  za* 
św ita?

Może  by   i  zaświtała,  ale  w yrobiona  nas 

szymi  rękami,  naszymi  dziesięcioma  twars 
c*ymi  paluchami,  naszymi  głowami.  W   tei 

chwili  Janow a  m ogłaby  sobie  powiedzieć 

taki  wierszyk,  gdyby  go  znała:

Przyszłość  to  trud.

N ie  zejdzie  ona  z  nieba 

Przez  żaden  cud,

Lecz 

z d o b y ć   ją  potrzeba.

Janow a  nie  znała  tego’  wierszyka  więc  so 

bie  tylko  myślała  dalej  po  sw ojem u 

po 

prostu.  Robiła  codzienną  robotę,  gotow ała 
zm ywała  a  uparta  myśl  nie  chciała  jej  opu 
ścić.  Wreszcie  pod  wieczór  już,  opłukała  ze 
brane  jabłka,  pokrajała  na  części,  wyczyśs

ciła  z  robaków   i  z  ziarnkami,  nie  strugane, 
zsypała  do  garnka.  Nie  bardzo  wiedziała 

ile  by  to  trzeba  wody  do  ich  zalania.  Aie 

gospodyni,  obeznana  z  domowymi  robota* 

mi  - -   też  swój  rozum  ma  i  nieraz  może  się 

go  poradzić.  N alała  tyle  wody.  żeby  wszy* 
stkie  jabłka  były  nią  objęte.  I  właśnie  tak 

było  dobrze.  N astaw iła  je  na  ogień  niech 
s:ę  gotują.

Kiedy  się  to  rozgotow ało,  jak  powiedzie 

li  w  Spółdzielni  „na  fest”,  zlała  wszystko  do 

czysto  w ypranego  i  wygotow anego  w orka 

'-d  sera.  Pewnie,  lepiej  iby  mieć  do  takich 
-zoczy  worek  osobny,  ale  cóż,  musiała  so* 
bie  tak  poradzić, 

bo  miała 

tylko  jeden. 

Kiedy  naściekało  już  płynu  jabłecznego  w 

garnek  do   pełności,  podstaw iła  drugi,  a  ten 
przemierzyła  szklanką. 

Zmiłujcie  się, 

ile 

też  by   to  tego  cukru  trzeba.  Ale  cóż  robić. 
Zaczęła,  musi  skończyć,  bo   Janow a  nie  by 
ła  z  takich, 

co  w  połow ie 

robotę  rzucą. 

W ybrała  się  więc  znowu  do  Spółdzielni  po 

cukier  X  po  słoiczki.

—;  Słoiczków  nie  ma.  Są.  ale  to  za  duże. 

Do  galaretek  bierze  się  słoiczki  małe,  ta* 
kie,  żeby  ibyły  do  zużycia  na  3,  4  razy.

Tak  to  prawda. 

A kurat  takie  były 

te 

kupne,  te  Zosine.

—  Ja  wam  tak  poradzę,  Janowo. 

Jade 

jutro  do  miasta, 

przywiozę  słoiczki, 

do* 

wiem  sie  też,  gdzie  b y   to  można  po  zro* 

bieniu  odstawić  i  jakie  będą  na  to  ceny. 
1  tak  byście  dzisiaj  tego  nie  zrobili  bo  to 

sie  dosyć  długo  gotuje,  jeszcze  wam  wszy*

’,ctko  nie  ściekło,  przez  noc  ściecze,  jutro  se 

orzy  w idoku,  za  dnia  w szystko  wygotuje* 
cie.  T aką  rzecz  to  lepiej  nie  robić  po  nocy.

—  A  jak  tyż  to  się  długo  gotuje?
—  Jak  wiejecie  do  garnka,  wymierzycie 

szklankami,  to  potem   se  ustrużcie  cienki  pa 
tyczek  i  tym  patyczkiem  wymierzcie  —  ile 
tego  płynu  jest  na  patyczku  sobie  zaznacz 

cie,  potem   sypcie  cukier,  szklainka  cukru 

na  szklankę  soku.  Gotujcie  na  ostw in  og< 

niu.  D obrze  trzeba  w yszutnować  Jak  się 

tak  wygotuje,  że  będzie  w   garnku  znowu 

tyle,  co  ibyło  przed  wsypaniem   cukru,  tym 
patyczkiem  sobie  wymierzcie,  b o   na  oko  to 
nie  zawsze  się  trafi  akuratnie,  to 

będzie 

mieć  wszystko  dosyć.  Trzeba  już  mieć-  na* 
szykowane  czyste  słoiki,  nagrzane,  żeby  nic 
pękły  i  gorące,  prosto  z  ognia,  wlewać  do 

słoików.

—  N ie  popękają  to ?

-—  Przecie  mówię  —  jak  są  nagrzane,  to 

nie  popękają,  choć  się  ta  pewnie  i  nic  o* 
bejdzie  bez  tego,  żeby  który  i  tak  nic  pęki.

—  To  już  strata.
—  A no  trudno.  To  przyw ozić,  co ?

—  Przywieźcie.  Przecie  takiego  rozbab* 

ranego  nie  zostawię.

W ygotow ała  się  galaretka 

„stanęła” 

czyli  zgalaretowała  się  bardzo  pięknie.  Ko* 

lor  miała  jasno*czerwonawy, 

a  klarow na 

była  taka.  że  m ożna  się  ibyło  przez  n ią 
przejrzeć.  Ślicznie  w yglądała  w  niedużych, 
zgrabnych  słoiczkach,  ow iązanych  czystym,

rów no  obciętym  papierem  pergaminowym.

Tego  lata  zarobiła  Janow a  na  tych  ga* 

laretkach  prawie  że  30  zł. 

A  

co  uciechy 

b yło  w  domu.  N aw et  „stary”  czyli  „ociec”, 

choć  się  krzyw ił  z  początku,  spróbow ał  i 

pochwalił:

—  Dobre,  bo  kwaskowate.

—  To  z  niedojrzałych  jabłek,  ze  zbier* 

ków  kwaskowate.  Jak  by   z  dojrzałych,  to 
by  było  mdlc.

A  teraz  Janow a  ma  now y  kłopot.  Ze  się 

to  po  wsiach  tyle  tego  dobra  marnuje.  Ze* 

by  tak  dobrze  wyzbierać  po  wszystkich  o* 
grodach,  to  b y   cała  wieś  ładnych  pare  se*

k  sobie  zarobiła.  Ba,  może  nawet  i  z  pa* 

tę  tysięcy.  Przecie  nic  zgorszę  sady  tu  i 
ówdzie  ludzie  miewają,  a  w  nich  przeważ­
nie  jabłonki.  A   przecie  i  agrest  i  porzecz* 

'-i  też  można  tak  samo  w ykorzystać  I  je* 

szcze  innych  rzeczy  narobić.  Ino  —  trza 

by  najpierw   zrobić  jedno:  mieć  zapewnio* 

ry  zbyt.  Z eby  tak  Spółdzielnia  nie  tylko 

am  sprzedawała,  ale  i  wszystko,  co  zro* 

óimy.  od  nas  zakupow ała  —  o,  to  b y   na 
wsi  pewnikiem  lepsze  czasy  nastały.  To  by' 

:ę  dopiero  kobiety  mogły  ruszyć.  O  to 

bv  dobrze  było.

Trza  o  tym  pogadać  w  Spółdzielni  • — 

myśli  Janowa,

A   zapas  dom ow y  —  swoją  drogą.  Tano* 

w'a  nie  może  się  nacieszyć  tymi  słoikami, 

które  sobie  w  dom u  zostawiła  Jest  coś 

dla  dzieci  na  zimę,  dzięki  Bogu,  nie  będą 
już  takie  ukrzyw dzone.

S ty p e n d ia   na  n a u k ę  

spółdzielczości

C entralna  Kasa  Spółek  Rolniczych,  k tó ­

ra  jest  Spółdzielnią,  skupiającą  nasze  Ka* 

sy  Stefczyka,  wypłaciła  tego  roku  o  pół 

procent 

mniejszą  dyw idendę 

członkom   i 

stw orzyła  z  tego  duży  fundusz,  b o   około 
20.000  zł.  na  pożyczki  stypendialne.  Fun* 

dusz  ten  utw orzono  dla  uczczenia  pamięci 

zmarłego 

wielkiego  w  Polsce  spółdzielcy 

inż.  Zygm unta  Chmielewskiego  i  nazw ano 

go  jego  imieniem.  Pieniężny  ruch  spółdziel 

czy  zaczyna  doceniać  znaczenie  wychowy* 
wania  i  kształcenia  spółdzielczego  młode* 

go,  czynnego  pokolenia  chłopskiego,  wycho 

dzącego 

z  kół  młodzie,y  wiejskAj. 

O n o  

jako  najm łodsze  i  najżywsze  dało  już  do* 

w ody  swego  twórczego  rozm achu  w  życiu 

.spółdzielczem.

Ze  stypendiów  

im.  Z.  Chmielewskiego 

korzystać  mogą  synowie  i  córki  członków 

Kas 

Stefczyka, 

drobnych 

rolników  

na 

kształcenie  spółdzielcze  w  Szkołach  Spół* 

dzielczych  i  na  poważniejszych  kursach 
spółdzielczych.  Pożyczki  są  bezprocentowe 

zwrotne  po  dłuższym  czasie.

Pragnący  skorzystać  z  pom ocy,  niechaj 

się  zwracają 

do  zarządu  funduszu 

przy 

Centralnej  Kasie  Sp.  Roi. 

w  W arszawie, 

ulica  W arecka  11  a.

Str

background image

Nr  4

K O B I E T A   W I E J S K A

N

O

 

W

I

N

Y

POD A TEK   O D   K A W A LERÓ W  

I  B EZD ZIETN Y C H

W e  Francji  jest  mały  przyrost  ludności, 

tak,  że  staje  się  to  groźne  dla  przyszłości 
narodu.  Rząd  stara  się  ten  przyrost  zwięk* 

szyć  i  w  tym   celu  rodzinom   obarczonym  

dziećmi  przyznaje  różne  ulgi  i  świadczę* 
nia,  natom iast  na  bezdzietnych  ,  kawale* 

rów  nakłada  specjalne  podatki.

W ysokość  tego  podatku  zdleżna  jest  od 

dochodów   płatnika.  O soby, 

których  do* 

chód  jest  niższy  od  50  tys.  fr.  płacić  ibędą 

3  procenti  a  osoby 

posiadające 

powyżej 

800  tys.  fr.  dochodu  —  20  procent.  M ałień 

siwa,  które  po  dwóch  latach  nie  mają  dzie 
ci  płacić  będą  podatek  wynoszący  2/3  po* 
datku,  jaki  płacą  osoby  wolne.  Zw olnieni 
od  podatku  są  ci  płatnicy,  których  dz;e«.i 
zmarły,  gdy  przynajm niej  jedno  z  nich  do* 

żyło  lat  16*tu;  dalej  pobierający  rentę  in* 

w alidzką  40*procentową  lub  wyższą,  oraz 

płatnicy  mający  na  swym  utrzym aniu  jedne, 

lub  kilkoro  dzieci.

N IEM C Y   STRZELAJĄ  D O   D Z IE C I

W   Czechosłowacji  raz  po  raz  wvbuc,'.a* 

ją  b unty  społeczeństwa  czeskiego  przeciw 

ciemiężcom  niemieckimi.  B ardzo  niepewnie 

czują  się  hitlerow cy 

w  podbitym  

kraju. 

Kiepsko  jest  z  nimi 

skoro  ogarnia 

ich 

strach  przed  patriotyzm em   małych  dzieci 

O to 

jakie 

zdarzenie 

podają 

dzienniki 

angielskie:

D o  miasta  Z lin 

przyjechała 

wycieczka 

czeskich  dzieci  szkolnych,  która  poszła  do 
kina.  Tutaj  pokazano  jej 

m iędzy  innymi 

akt  podpisania  sojuszu  między  W lociiami  i 
Niemcami.  W   pewnej  chwili  taśma  się  zer 

wała  i  zapalono  światło.  Dzieci  w ybuerćy 
śmiechem  ku  oburzeniu  tajnej  policji  n:e* 
mieckiej,  która  uznało  to  za  dem onstrację 

antyhitlerow ską.  G dy  wycieczka  opuszcza* 

ła  kino  aresztow ano  trzech  chłopców  na 

chybił  trafił  jako  rzekom ych  prow odyrow . 
G dy  jeden  z  nich  usiłował  zbiec  dano  za 
nim  trzy  strzały  i  raniono  go.

W   drodze  pow rotnej  zaaresztowano  re  z* 

tę  dzieci  za  to,  że  w  przejeźdzde  przez  z.c* 

mie  czeskie,  zagarnięte  przez  Niem ców ,  wy 
glądając  oknem,  sykały.  O to  jak  wygląda 

kultura  narodu,  który  uważa  się  za  wybra* 
ny  do  rządzenia  światem,  a  nie  waha  się

walczyć  z  bezbronnym i  dziećmi.  Ale  tak 

jak  pomściła  się  na  Niem cach  krew  dzieci 

polskich  z  W rześni,  tak  i  ta  zbrodnia  do 

czeka  się  pomsty.

404  M ILIO N Y   ZŁ.  N A   LO TN IC TW O

G eneralny  komisarz  pożyczki  lotniczej 

gen.  broni  inż.  L.  Berbecki  ogłosił  wyniki 

pożyczki  lotniczej.  Mimo  przednów ku,  laó 

ry  utrudniał  wpłatę  rolnikom ,  min 

że 

przygotow yw anie  do  pożyczki  trw ałe  hrót 

ko,  a  zadeklarow aną  sumę  trzeba  było  wpia 

cać  w  ciągu  3*ch  miesięcy  —  pozy czka  da* 

ła  404  miliony  zł.,  z  czego  %  już  zostało 

wpłacone  d o   kas  państwow*ych  i  użyte  na 

budow ę  sam olotów  oraz  artylerii  przeciw* 

lotniczej.  Społeczeństwo  polskie  w ykazało 

raz  jeszcze>  że  wolność  swojej  Ojczyzny 

ceni  ponad  wszystko  i  niema  ofiary,  której 

by  dla  jej  obrony  nic  złożyło.  Suma  ta  nie 

jest  ostateczna,  gdyż  ciągle  jeszcze  ofiaro* 

dawcy  się  zgłaszają.

W D O W A   PO  W O JC IE C H U   DRZYM ALE 

C H O R A

Dzielną  tow arzyszką  D rzym ały  v.  tych 

zmaganiach  z  Niemcami  była  jego  żona  Mi 

chalina.  S.  p.  W ojciech  Drzym ała  odszedł 

już  w  zaśw iatyj  a  w dow a  po  nim   84*letnia 

staruszka  żyje,  lecz  niestety  ostatnio  zac!  o 

rowała.  Sam orząd  pow iatowy  w  Wyrzys* 

ku  zajął  się  sędziwą  D rzym aliną  wysyła* 

jąc  ją  własnym  kosztem 

na 

leczenie 

do 

Inowrocław ia.

M A JĄ TK I  N IEM IECK IE  CZEK A JĄ  

N A   PAjRCELACJłś

O koło  150  tysięcy  hektarów   niemieckich 

gruntów   czeka  na  rozparcelow anie  ich  mię* 

dzy  polskich  chłopów.  Pisaliśmy  juz  o  tem 

w  jaki  to  bezw zględny  sposób  w  byłym   za 

borze  pruskim  

N iem cy  w ydzierali  zienuę 

Polakom   po  to,  by  na  niej  osadzić  kólonis* 

tów  i  obszarników   niemieckich.

Dziś  każdy  Niem iec  osiadły  na  polskiej 

ziemi 

choć  je  nasz  chleb, 

jednak  Polski 

nienawidzi  a  osiedla  niemieckie  to  twier* 

dze  hitlerow skiej  zarazy.

O D P O W IE D Z I  A D M IN IST R A C JI

Ob.  K opytów na  G.  —  Borek  p.  Jeziorna.

O trzym aną  sumę  1  zł.  zaliczyliśmy  za  III 

kw artał  a  nie  II  półrocze.

O b.  W ojtychów na  —  Podlesie 

egzempl 

okazowe  i  przekazy  wysłaliśmy.

Ob.  Lenar  —  Orzechowce 

egz.  majowy 

wysłaliśmy.  Dziękujem y  za  obszerny  list 

w  którym   dzielicie  się  z  nami  wspom nienia 

mi  i  myślami  o  dawnych  i  obecnych  cza* 

sach.  Za  życzenia  jesteśmy  bardzo  wdzię* 

czni

„W łościanie"  z  Pctoka  W ielkiego.  W   od*

pow iedzi  na  drugi  list  kom unikujem y,  ze 

wysłaliśmy 

po 

2  egzemplarze 

„Kobiety 

W iejskiej"  wraz  z  przekazami  pod  wskaza* 

nymi  adresami.  W ysyłam y  jeszcze  jeden  eg 

zcmplafz  po  raz  ostatni  z  tą  uwagą,  że  byt 

naszego  pisma  opiera  się  wyłącziiir  na  pre 

num eratorach  i  nie  mamy  pieniędzy, 

aby 

darmo  wysyłać. 

Pozatym   do  listu  trzeba 

przykleić  za  25  groszy  znaczek,  a  nie  za  5 

groszy, 

wskutek  czego 

redakcja  musiała 

dopłacać.

Do  sierpniowego  numeru  z a ­

łączam y  przekazy  rozrachunko­
we,  kiórym i  prosimy 

opłacić 

zaległą  prenumeratą.

Numer  wrześniowy  bądzie  wy­

słany  tylko  tym,  którzy  nie  mają 
zaległości

A   mimo  to  do  dziś  dnia  niewspółmiernie 

wielkie  obszary  ziemi,  bo  około  150  tysię* 
cy  hektarów   jest  w  posiadaniu  niemieckim. 

O  to  co  pisze  Spólnota.  W   wo*.  poznań 

skim 

na  ogólną 

ilość 

użytków   rolnych 

27.6  procent  czyli  682  tysiące  hektarów,  a 
w  woj.  pom orskim   21.8  procent  czyli  355 

tys.  ha,,  jest  w  rękach  Niem ców.  Zaś  lud. 

ność  niemiecka,  według  spisu  z  1931  r.  sta* 

6  nowi  na  Pom orzu  9.8  procent,  a  w  poznań 

skim  9.2  procent  ogółu  ludności  tych 

a

 o* 

ji wództw.

Czas  skończyć 

ze  wspaniałom yślnością 

wobec  tych  —  co  nie  są  lojalnym i  obyv.a* 
tcl. 

1111  w  Polsce  a  ziemię  tę  zwróci i.  cifo* 

pom  ]  olskini.

P renum erata  —   „K o b ie ta   W ie js k a ",  —   w y n o s i:  k w a rta ln ie   1‘—   zł  p ó łro czn ie  2*—   zł  —   rocznie  3 5 0

C E N N IK   O G Ł O S Z E Ń   :  cala   stron a  —   200-—  zł  1/ 2  s tro ny  100-  z ł ’  —   ł/s  strony  50   zł  -   Za  treść  o g ło s z eń .   R e d ak c ja   ni e  o d p o w ia d a . 

M iejs ce  w y d a n i a :   M a r k o w a   k / Ł a ń c u t a  

R e d ak to r   i  W y d a w c a ;   H A N N A   C1 EKOTOWA

A d r e s   R e d ak c ji  1  A d m i n i s t r a c j i :   . K o b i e t a   W ie j s k a " ,   M a rk o w a   k /Ł a ń cn ta ,  S p ó łd zie ln ia   Z d r o w i a .   N u m e r   R o z r a c h u n k u   1.

D ru k a rn ia   L iterac ka  Kraków ,  PI.  Z g o d y   4.  —   T elefon  185-18.