Wszystkie nozwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Lato zaczęto się jakieś pięć minut temu, a już miejskie
chodniki mają po sto stopni. Dzięki Bogu wreszcie możemy
cisnąć w kąt sfatygowane, paskudne biało-grana-towe
mundurki szkolne - i to na dobre. Chyba że reaktywujemy je
na pierwsze studenckie przyjęcie Halloween. Spódniczki w
szkocką kratę doprowadzają facetów do szaleństwa!
Mamy za sobą ciężkie cztery lata liceum, To nie lada wysiłek,
potączyć imprezowanie, zakupy, naukę, imprezowanie i
zakupy. I to z takim wdziękiem i stylem, żeby wylądować w
lvy League. No, aie nam się udafo, mamy świadectwa -i
prezenty na ukończenie szkoły (brum, brum!) - na dowód.
Na wypadek gdybyście przespali cały rok, informuję, że my
to dzieciaki, które bawią się równie intensywnie jak kupują.
A teraz, gdy mamy nową fantastyczną letnią garderobę, czas
się poważnie zabawić. Znacie nas i powiedzmy sobie
szczerze: chcielibyście być jednym z nas. My to dziewczyny
spacerujące po Manhattanie w świeżutkich plażówkach
Marni i klapkach Jimmy'ego Choo. Zniszczą się? Co z tego?
jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony interne-
7
My to chłopcy na dachu Metropolitan Opera. Opaleni po feriach
zimowych na Karaibach, sączymy gin z tonikiem ze srebrnych
piersiówek. Nadeszło lato i koniec z bzdurami typu testy i
egzaminy. Najbliższe miesiące wypełnią same przyjemności:
miłość, seks, sława i niesława. Askoro o tym
mowa.
NAJSŁYNNIEJSZA DZIEWCZYNA W MIEŚCIE STANIE SIĘ
JESZCZE BARDZIEJ SŁAWNA
Już teraz jest lokalną legendą, ale zanosi się na to, ze będzie
jeszcze bardziej sławna. Powiedzmy, okładki w „Vani-ty Fair" i
czerwone dywany na premierach filmowych? Na to wygląda, bo S
zdobyta jedyną wakacyjną pracę, o którą warto się starać - zagra
główną rolę w hollywoodzkim filmie, w reżyserii być może
niepoczytalnego łajdaka, Kena Mogula, ajej partnerem będzie
cudowny megagwiazdorT Słodki ze złotym zarostem. Znając
życie i przeszłość S, T będzie jej partnerem także poza ekranem.
Niektóre to mają szczęście.
Choć wszyscy byli przekonani, że do tej roli wręcz stworzo-najest
B, ona sama chyba już się pogodziła, że znowu przegrała z
najlepszą przyjaciółką. Może już do tego przywykła a może za
bardzo pochłaniają ją igraszki między prześcieradłami z egipskiej
bawełny w londyńskim hotelu Claridge, ze smakowitym nowym
chłopakiem. Tak jest. Jej błyskawiczny romans z uroczym
angielskim dżentelmenem, lordem M zmienił miejsce akcji - z
parnego Nowego Jorku na elegancki Londyn. Domyślam się, że
dobrze wykorzystują hotelowy apartament B Co prawda mówi się,
że rezydencja lorda M jest jeszcze piękniejsza, niż hotel Claridge -
o ile to w ogóle możliwe - więc dlaczego nie mieszka u niego?
Wkrótce się dowiemy, Wiadomości o jej eskapadach już do nas
docierają zza oceanu.
Do miasta docierają także skandaliczne wieści o naszym
ulubieńcu, wiecznie upalonym i wiecznie pięknym N, choć on
wyjechał znacznie bliżej, do rozkochanego w lecie Hamptons.
Przechodzi ciężkie chwile na Long Island po tym żałosnym
epizodzie z kradzieżą viagry trenerowi
-
mało brakowało, a nie skończyłby szkoły. W każdym razie teraz
jest już opalony i wiecznie spocony od reperowania dachu na
domku„trenera. Mieszkanki okolicznych wiosek podobno
przejeżdżają tamtędy niby przypadkiem tylko po to, żeby go
zobaczyć bez koszuli. Tymczasem tutaj, z tej strony Long Island -
na Brooklynie, jakby ktoś nie wiedział
-
widziano V rozkoszującą się pozostałościami krótkiego okresu,
gdy mieszkała z nią B. Witaj, czarna suknio Dianę von
Furstenberg! Tylko B mogłaby zostawić coś takiego jak starą
szczoteczkę do zębów. Nie wiadomo, czy V miała romans z
obojgiem przyrodniego rodzeństwa, ale i A, i B ruszyli dalej.
Dosłownie. Z tego, co ostatnio słyszałam, A związał się z
wytatuowaną tancerką brzucha w Austin w Teksasie, która ma
dwa szczeniaki bokserki. Dzięki Bogu za D - widziano go, jak
włóczy się po mieście z obłędem w oku, jak turysta. Wygląda jak
człowiek ogarnięty nostalgią na myśl o jesiennym wyjeździe na
zachód.
Wasze e-maile
tJ
Ę
Droga Plotkaro
Bytem właśnie na lotnisku Heathrow- wybieram się do
okropnej szkoły z internatem, na którą tego lata uparli się
moi rodzice - i kogo nagle widzę jak nie B, czyli
dziewczynę moich marzeń. Myślałem, że moje
9
problemy się skończyły, ale przyjechałem do szkoły i
dowiedziałem się trzech bardzo niepokojących rze-
czy:
1.Nie dość, że B się spotyka jakimś angielskim dup-
kiem, ona jest z nim zaręczona.
2.A on już jest zaręczony z inną.
I najbardziej szalone z tego wszystkiego:
3. Lord de Dupek nie zaspokaja potrzeb B, jeśli
wiesz, co mam na myśli. Może za bardzo go wyczer
pują spotkania z narzeczoną?
Pomóż nieszczęśnikowi. Oszaleję, jeśli nie spotkam
zaraz dziewczyny, która wie, czym się różni futbol
amerykański od piłki nożnej. A może B znowu jest
wolna?
PS. Ja mogę całą noc.
E*H Mój drogi
Nie wiem, jak to jest w Anglii, aie tu w Stanach sie-
demnaście lat to stanowczo za mało na ślub. Rany,
przecież jeszcze nawet nie znamy współlokatorów z
akademika! Spokojnie. Nic nie trwa wiecznie...
Plotkara PS. Całą noc, co? A jak wyglądasz?
Q Droga Plotkaro
Kosztowało mnie to mnóstwo błagań i próśb, ale w
końcu namówiłam ojca i wynajął domek w Sout-
hampton dla mnie i moich znajomych. Jesteśmy tu, ale
nie ma nikogo więcej. Co się dzieje? Brak Seksu na
Plaży
PB Droga BSNP
Jeśli już musisz wiedzieć, zbyt wczesny przyjazd do
Hamptons to oznaka... cóż, złego gustu, chyba że
musisz tam być, jak niektórzy moi znajomi. A skoro
już jesteś, rozkręć imprezę! Masz do dyspozycji cały
dom - wykorzystaj prześcieradła jako togi i wczuj się
w atmosferę uniwersytetu! Plotkara
Na celowniku
B oskarża praccjwnika linii lotniczych Virgin Atlantic, że
ukradł jedne z jej iicznych koronkowych stringów Cosabel-la
z torby Turni. Tak to jest, jak się lata rejsowymi samolotami!
S czyta - Czyta? Ej, rok szkolny się już skończył! -
Sfatygowany egzemplarz Śniadania u Tiffany'ego na za-
cienionej ławce w Central Parku. Na pewno będzie to kie-
dyś wspominała w wywiadach. Spocony N pedałuje przez
East Hampton na wiekowym czerwonym rowerze. A gdzie
się podział rangę rover? V w Bonita, malutkiej, tradycyjnej
meksykańskiej knajpce w Williamsburgu, prosi kelnera,
żeby wytarł stolik, zanim przy nim usiądzie. Może naprawdę
nauczyła się czegoś od B. D godzinami jeździ w tę i z
powrotem West End Avenue - niby gdzie ma zaparkować
gigantycznego błękitnego buicka, którego dostał na
zakończenie szkoły?
To na razie tyle. Spadam stąd. Jakby nie było, nie trzeba
być matematycznym geniuszem w drodze do Massachu-
setts Institute of Technology, żeby wiedzieć, że lato ma
tylko jedenaście tygodni, zaledwie siedemdziesiąt siedem
dni, zanim trzeba się będzie zająć innymi sprawami, takimi
jak wybór akademika, przedmiotu głównego (na przykład
10
r
projektowania mody), czy fakultatywnym romansem z pro-
fesorem literatury angielskiej - słodziutkim pod tweedową
marynarką i muszką. Ale nie uprzedzajmy faktów; na dwo-
rze jest gorąco i temperatura ciągle rośnie. Że już nie wspo-
mnę o słodkich dziewczynach w bikini w groszki i chłopa-
kach w pastelowych szortach. Lato, bez zasad i planów, to
idealna pora, by się źle zachowywać. W tej chwili zabieram
moje nowe jasnoróżowe okulary słoneczne Gucciego, fran-
cuskie wydanie „Elle", krem do opalania Guerlaina, faktor
45, rozkoszny turkusowo-pomarańczowy ręcznik Misso-ni i
idę do parku. Gdzie dokładnie? Chcielibyście wiedzieć!
Wiecie, że mnie kochacie,
plotkara
nowożeńcy
»
-Dzień dobry pani! - zaświcrgotał kobiecy głos z ultra-
brytyjskim akcentem.
Blair Waldorf z westchnieniem przewróciła się na bok. Od jej
przyjazdu do Londynu minęły już trzy dni„ ale nadal nie uporała
się ze zmianą czasu. Nie szkodzi; to i tak niewygórowana cena za
szansę na spotkanie z nowym chłopakiem, filmowo przystojnym,
najprawdziwszym angielskim arystokratą, lordem Mareusem.
Wendy, jedna z trzech pokojówek, które prze/, całą dobę
dbały o apartament Blair w hotelu Claridge. zastukała obcasami
na jasnym parkiecie i postawiła ciężką mahoniową tacę na
ogromnym łożu. Było tak duże, że Blair podzieliła je na cztery
czcs'ci: jedna do spania, jedna do jedzenia, jedna do oglądania
telewizji i wreszcie ostatnia - do uprawiania seksu. Póki co, z tej
nie korzystała ani razu. Wendy rozsunęła grube brązowe zasłony i
cały apartament zalało światło słońca. Odbijało się od złoconego
sufitu i luster na toaletce.
-Au! -syknęła Blair i zakryła sobie oczy jedną z wielkich
puchowych poduszek.
- Śniadanie zgodnie z pani życzeniem, panno Waldorf
-oznajmiła Wendy i uniosła srebrną przykry wę z tacy, prezentując
13
obrzydliwą wodnistą jajecznicę, ogromne tłuste kiełbaski i du-
szone pomidory.
Klasyczne angielskie śniadanie. Tak...
Blair wygładziła zmierzwione kasztanowe włosy, wyrównała
ramiąezka miękkiej różowej koszulki Hanro, którą włożyła na
noc. Jedzenie wyglądało okropnie, ale pachniało smakowicie. No
cóż, w końcu zasłużyła na małą przyjemność, może nie? Wczoraj
bardzo zgłodniała, zwiedzając Londyn.
O ile buszowanie u Harrodsa, Harveya Nicholsa i w Whis-
tles można nazwać zwiedzaniem.
-Proszę bardzo, pani gazeta. - Wendy szarmanckim gestem
położyła na tacy Jnternational Herald Tribune". Blair po-
prosiła, żeby codziennie dostarczano jej gazetę, gdy
meldowała się w hotelu. Jakby nie było, studentka Yale musi
wiedzieć, co się dzieje na świecie. Co z lego, że jeszcze nie
zabrała się do czytania?
-Czy to wszystko? - zapytała Wendy niewinnie.
Blair skinęła głową. Pokojówka poszła do saloniku. Blair
nadziała wielką kiełbasę na widelec i przebiegła wzrokiem
pierwszą stronę, ale drobny druk i rzeczowe fotografie były tak
nudne, że nie mogła się skupić. Dotychczas jedyną gazetą, jaką
czytała, był dział mody w niedzielnym dodatku do „New York
Timesa", no i kronika towarzyska, w której szukała zdjęć
znajomych twarzy. Właściwie dlaczego kobieta światowa, jak ona,
ma sobie zawracać głowę wiadomościami ze s'wiata? W końcu
ona je tworzy, nie czyta.
Blair zawsze była impulsywna, ale to Markus wpadł na
pomysł, aby przyjechała do Londynu. Był to jego prezent na
zakończenie szkoły, oczywiście oprócz szalenie ekstrawaganckich
kolczyków Bvlgari. Blair wyobrażała sobie, ze spędzą długie
deszczowe tygodnie w jego średniowiecznym kamiennym
zamczysku. A z łóżka będą wychodzić tylko po to, żeby
obgryźć udziec barani czy inną przekąskę, którą przyniosą im z
prymitywnej, lecz świetnie zaopatrzonej zamkowej kuchni. Ale
Marcus niemal całe dnie spędzał w firmie ojca i jedyne na co
znalazł czas. to na lunch i szybki całus.
Cisnęła gazetę na podłogę i poszukała wzrokiem brytyjskiego
wydania „Vogue" - zaopatrzyła się we wszystkie angielskie
czasopisma, żeby wiedzieć, co i gdzie kupować. Wtedy
rozdzwonił się jej nowy telefon Vertu. Tylko jeden człowiek znał
jej londyński numer.
-Halo? - zaczęła na tyle seksownie, na ile to możliwe z
jajecznicą w ustach.
-Kochanie - Marcus Beaton-Rhodes przywitał ją z uroczym
brytyjskim akcentem. - Zaraz wpadnę. Chciałem się tylko
upewnić, że nie s'pisz.
-Nie, nie! - Blair nie zdołała ukryć podniecenia. Ostatnie dwie
noce spędziła sama i była już tak napalona, że hormony
atakowały jej rozum. Nie pojmowała, jakim cudem zaszli tak
daleko, ani razu tego nie robiąc. Czyżby wreszcie szansa na
poranne tćte a tete bez majtek?
-Doskonale - ciągnął rozbrajająco bezpośrednio. - Zaraz będę.
I mam niespodziankę.
Niespodzianka! Blair kręciło się w głowie, gdy odkładała
słuchawkę. Włas'nie takiego telefonu by to trzeba, żeby wyciąg-
nąć ją z łóżka. Pobiegła do łazienki, rozbierając się po drodze.
Czyżby róże i kawior? Mrożony szampan i ostrygi? Trochę za
wcześnie na coś takiego, ale w końcu ostatnio dostała perłowe
kolczyki od Bvlgari. że złotymi literkami B. To na pewno będzie
cos' extra. Równie ekskluzywny dowód jego wiecznej miłos'ci? W
Nowym Jorku wszyscy skręcali się z zazdrości, że ma takiego
cudownego chłopaka, stąd plotki, że Marcus jest już zaręczony.
Istnieje tylko jeden sposób, żeby raz na zawsze rozprawić się z
tym głupim gadaniem. Musi wrócić
U
i
c
.
do Nowego Jorku z pierścionkiem zaręczynowym na palcu.
Najlepiej z nieskazitelnym czterokaratowytn brylantem, choć
pierścień rodowy też nie byłby zły.
Jakie to wielkoduszne z jej strony.
Marcus zaprosił ją do rezydencji ojca w Knightsbridge, ale
prosto z lotniska zawiózł ją do hotelu Claridge. Kremowego
bentlcya prowadził szofer,
-Mamy za mało miejsca, skarbie - szeptał jej do ucha, a ją aż
przechodziły dreszcze, gdy czuła jego gorąey oddech.
Recepcjonista wydawał jej klucz do apartamentu. - No i kiedy cię
odwiedzę, nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Cóż. takim argumentom trudno się oprzeć. Blair nie bardzo
wiedziała, czym zajmuje się ojciec Marcusa. W każdym razie
chodziło o akcje i wydawało się to strasznie nudne. Tego lata
Marcus miał praktyki w firmie ojca. Zaczynał wczesnym rankiem,
kończył późnym wieczorem i dlatego nie miał siły na... seks. Blair
robiła to zaledwie kilka razy z Natem Arehi-baldem i bardzo
chciała spróbować z kimś starszym i bardziej doświadczonym.
Nic żeby seks z Natem był zły.
W ustach wciąż jeszcze czuła smak śniadania. Pozbyła się go
za pomocą tonikn Le Mar z rozmarynem i miętowej pasty do
zębów. Wróciła do sypialni i wdrapała się na łóżko. Miała na
sobie tylko perfumy Chanel nr 5 i kolczyki od Bvlgari. Nie zdjęła
ich ani razu od przyjęcia na zakończenie szkoły w klubie Yale,
czyli od ponad dwóch tygodni.
Blair wyprowadziła się % ciasnego mieszkanka Vanessy
Abrams w dziwacznym Williamsburgu. ze świętym posta-
nowieniem, że nie wróci do szalonego świata, który kiedyś
nazywała domem. Zamieszkała w Yale Club. I tam poznała
Marcusa. Jego brytyjski akcent i starannie wyprasowane dżinsy
zrobiły na niej piorunujące wrażenie. Los sprawił, że ich pokoje
sąsiadowały przez ścianę. Nie zdążył jej pocałować
- a stało się to tego samego wieczoru - a ona już wyobrażała sobie,
że czuje na karku jego seksowny angielski oddech. Po szóstym
czy siódmym drinku zaczęła mu się zwierzać. Była przekonana,
że oto poznała mężczyznę swego życia. Właściwie się na niego
rzuciła. Była zbyt pijana, a Marcus zbyt dobrze wychowany, by
doszło do czegoś więcej niż pocałunku, Ale to się zaraz zmieni.
Blair otuliła się prześcieradłem, zapaliła papierosa i przyjęła
pozę, która zdawała się mówić: to mój miesiąc miodowy. jestem
już zmęczona seksem, ale co tam, zróbmy to jeszcze raz.
Podniosła gazetę z podłogi i ułożyła pierwszą stronę tak. żeby
wyglądało, że ją czyta. Super. Idealnie. Seksowna intelektualistka.
Kobieta światowa, która czyta o kryzysach międzynarodowych - i
omawia je w łóżku. Szkoda, że nie ma staroświeckich okularów
do czytania, żeby je zsunąć na czubek nosa.
A to po to, żeby cię lepiej widzieć... nago!
Marcus wpadł do sypialni dokładnie w tej chwili, jakby
odgadł jej myśli. Blair powoli odwróciła głowę, udając, że z
najwyższym trudem odrywa się od artykułu o kryzysie dro-
biarskim w Azji. Mężczyzna miał na sobie świetnie skrojony
grafitowy garnitur i oliwkową koszulkę Jamesa Perse'a. Pod-
kreślała zieleń jego oczu i sprawiała, że wydawały się pełne
obietnic,
-Co jest? - Zdziwiony, zmarszczył złotobrązowe brwi. -
Mówiłem, że mam niespodziankę, zapomniałaś?
-Ja też mam dla ciebie niespodziankę - zagruchała zmysłowo.
- Zajrzyj pod kołdrę.
-Świetnie - żachnął się, lekko zniecierpliwiony. - Ubieraj się,
skarbie.
- Nie chcę. - Blair się naburmuszyła.
Przeszedł przez pokój i cmoknął ją w nos.
- Później - obiecał. - A teraz włóż coś na siebie i zejdź do
holu. - Odwrócił się i wyszedł. Blair, naga, wyperfiimowana,
wydepilowana i nawilżona, została sama.
Oby to była fajna niespodzianka.
Blair wysiadła z wyłożonej boazerią windy. Miała na sobie
błyskawicznie skomponowaną kreację - czekoladową tunikę Tory
Burch (dzięki ci. Harrodsie), ukochane dżinsy True Re-ligion i
złote drewniaki Marca Jacobsa. Wyglądała jak dama z
towarzystwa na wakacjach, ubrana idealnie na weekendowy
wypad do Tunisu samolotem Marcusa. Czyżby to była ta nie-
spodzianka?
W imponującym hotelowym holu, wyłożonym marmurem i
oświetlonym kryształowym żyrandolem, panował szum i ruch. Ale
Blair widziała, że tłum ucichł, gdy wysiadła z windy i szła,
stukając drewniakami, w stronę czarnej aksamitnej kanapy, na
której czekał na nią Marcus. Był tak cholernie przystojny, że nie
mogła go nie podziwiać jak pięknej rzeźby. Z trudem
powstrzymała ochotę, by przeczesać pakami jego złociste włosy.
Do tego stopnia zachwycała się w myślach cudownym angielskim
kochankiem, że dopiero w ostatniej chwili zauważyła, że trzyma
za rękę kobietę, i to z pewnością nie ją. Słucham?
Romantyczny wypad do Afryki zupełnie wyleciał Blair z
głowy. Spod zmrużonych powiek przyglądała się blondynce, z
wyglądu przypominającej konia, która trzymała za rękę jej
chłopaka. Co jest?
- Blair, nareszcie! - Marcus powitał ją serdecznie i wstał, ale
nie puścił dłoni towarzyszki. - Skarbie, to moja kochana kuzynka
Camilla, o której ci tyle opowiadałem. Moja bratnia dusza.
Przyjechała na kilka tygodni. W dzieciństwie byliśmy
nierozłączni! Czy to nie cudowna niespodzianka?
18
- Cudowna - zgodziła się Blair i opadła na fotel. Nie przy
pominała sobie, żeby w ogóle wspominał o kuzynce Camilli.
No, ale z drugiej strony słuchanie nigdy nie było jej mocną
stroną.
- Tak się cieszę, że cię poznałam - oznajmiła Camilla. Po
patrzyła na nią z ukosa, demonstrując przy tym długi, wielki
nos, z jakim nie poradziłby sobie nawet najlepszy chirurg pla
styczny. Maskowała bladą angielską cerę komiczną wręcz iloś
cią beżowego pudru i różu. Jej nogi. śmiesznie długie i chude,
wyglądały, jakby wydłużała je na staroświeckich machinach,
których Blair szukała na eBayu.
-Mimi przyjechała wczoraj rano. bez zapowiedzi - tłumaczył
Marcus. - Wyobrażasz sobie? Jak zagubiona sierotka, z bagażem
w dłoni - zachichotał.
- Cóż, na szczęście zawsze mogę liczyć, że kochany Mar-
-mar udzieli mi schronienia - zaszczebiotała Camilla i od nie
chcenia przeczesała długie, proste włosy wolną ręką. Włosy,
które pod osłoną nocy ktoś mógłby obciąć.
Zaraz... - Schronienia?
Zatrzymałaś się u niego? - zapytała Blair niegrzecznie.
Zdążyła już znienawidzić Camillę.jej krzywe zęby i paskudną
plażówkę z żółtego jedwabiu, która zapewne kosztowała majątek,
ale i tak wyglądała jak obrus. - Wdawało mi się, że nic masz
miejsca?
- Dla rodziny zawsze się znajdzie - odparł Marcus. ścisnął
szponiastą dłoń Camilli i zwrócił się do Blair: - Nie przejmuj
się. skarbie. Będziemy się razem świetnie bawić.
Jasne.
jedynka to samotna liczba
-Arehibald! - Trener Miehaels wrzasnął w stronę dachu. -
Chcę usłyszeć, jak ruszasz leniwy tyłek i przybijasz dachów-
ki! I to już!
-Tak jest, sir - mruknął. Patrzył, jak trener wsiada do
niebieskiej furgonetki, wyjeżdża z podjazdu, trąbi radośnie i
oddala się podmiejską uliezką w Hampton Bays. Nate wy-
obrażał sobie, że łyka viagrę i wali konia, oglądając pornosy,
które zapewne wozi w schowku przy kierownicy.
Kretyn, zaklął w myślach. Otarł pot z czoła i spojrzał na
czarne dachówki. Debil, powtórzył po raz setny tego ranka. Nie
było jeszcze dziewiątej rano, a słońce już paliło niemiłosiernie.
Szorstki dach drapał go w kolana, plecy bolały. Wyprostował się i
ściągnął przepoeoną zieloną koszulkę. Odłożył młotek i usiadł,
choć dach był tak gorący, że nawet przez spodenki palił go w
tylek,
Szukał w kieszeniach starannie zwiniętego skręta. Przezornie
schował go wczoraj wieczorem. Wyjął ze skarpetki żółtą
zapalniczkę, zapalił i zaciągnął się głęboko.
Przypalanie na śniadanie. Tak robią zwycięzcy.
Błąd sporo go kosztował, to pewne, ale Nate postanowił
sobie, że jedno małe potknięcie nie schrzani mu całego lata. Za
dnia był niewolnikiem trenera Michaelsa, ale noce nadal należały
do niego. Miał do dyspozycji dom rodziców przy plaży Georgica
- woleli ciszę i spokój posiadlos'ci w Maine.
Nate wyjął komórkę i przeglądał spis telefonów, dopóki nie
doszedł do pierwszej osoby, o której wiedział, że ma dom w
Hamptons. Nie może pozwolić, żeby dobra chata stała pusta, bez
imprez.
-Cześć, tu Charlie-usłyszałpocztęgłosową.-Wy-jechałem z
kraju na k i l k a tygodni, ale zostaw wiadomość, to się odezwę
po powrocie. Cześć.
Cholera. Nate^ię rozłączył bez słowa.
Przeglądał dalej, aż doszedł do numeru Jeremy'ego Scotta
Tompkinsona. innego kolegi ze szkoły. Nate jak przez mgłę
przypominał sobie, że słyszał, iż Jeremy jedzie na lato do Los
Angeles. Będzie się uczył aktorstwa czy czegoś równie głupiego.
Zmarszczył brwi i zaciągnął się głęboko. Już sobie to
wyobrażał: ciągnące się w nieskończonośó gorące, parne dni i
długie, samotne noce. A potem trzeba się będzie spakować i
jechać do Yale.
Biedactwo.
Z dachu doskonale widział ogródek trenera, ten sam, który
przez najbliższe tygodnie będzie musiał kosić i pielić. Do tego
stopnia pogrążył się w ponurych myślach, że nie zauważył naj-
lepszego. Żona trenera opalała się topless na brzegu basenu.
Owszem, ma dzieci i nie jest już młoda, ale też nie jest stara. W
każdym razie jej cycki ładnie się postarzały. Widział Absolwenta,
nigdy nie był ze starszą kobietą. Wszystko się może zdarzyć.
Może darmowa harówka u trenera wcale nie będzie taka straszna.
Albo może słońce daje mu się we znaki.
20
Vi randka z przeznaczeniem
Vanessa chwiała się lekko na czarnych platformach Celinę No
dobra, technicznie rzecz biorąc, należały do Blair, jej byłej
współlokatorki, ale ona nigdy nie wróci do Williamsburga po
rzeczy, które zostawiła. Dziewczyna maszerowała po kocich łbach
Meatpacking District. dzielnicy zbyt modnej jak na miejsce
śmierdzące zgniłym mięsem, w stronę zardzewiałych
nieoznaczonych drzwi mansardy Kena Mogula
Kilka tygodni temu była impreza Blair. Mocno wstawiona
Serena van der Woodsen. dawna koleżanka z klasy, zarzekała się
wtedy, ze szepnie o Vanessie dobre słowo. Mimo to Va-nessa
Abrams nie liczyła, ze Ken Mogul się do niej odezwie Wcześniej
zainteresował się jej pracami, kiedy wfnternecie pojawiły sie niemal
pornograficzne scenki, które nakręciła w Central Parku z udziałem
Jenny Hnmphrey i Natęża Archi-balda. Chciał otoczyć ją
artystyczną opieką. Vanessie jednak me podobała się mysi o
czyjejkolwiek opiece. Nie przemakała tez do niej praca przy
hollywoodzkiej produkcji w Los Angeles. Widziała się raczej jako
autorkę intelektualnych dzieł ze zużytymi kondomami i martwymi
gołębiami, a nie operatorkę w komercyjnym filmie dla nastolatków.
Ale śniadanie u Freda miało powstać tu. pod jej nosem, w Barneys.
Chciała
potraktować to jako etap edukacji, jednak coś w tym pomyśle
budziło jej niepokój.
Nacisnęła dzwonek, oznaczony jedynie inicjałami reżysera. i
czekała, nerwowo bawiąc się ubraniem. Właściwie wszystko. co
miała na sobie, to rzeczy Blair. Włożyła jej czarną koszulkę bez
rękawów i swoje sfatygowane czarne dżinsy, do tego dobrała
platformy Blair i stalową, skórzaną torbę DKNY, w której Blair
nosiła laptopa. Efekt był wyrafinowany i artystyczny; wyglądała
jak ktoś, kogo nie obchodzi, czy wygląda stylowo.
A czy ją to obchodzi?
Drzwi otworzyły się nagle. W progu stała niewiarygodnie
wysoka dziewczyna w mikroskopijnych szortach i różowej
koszulce. Miała ciemnobrązową, nieskazitelną karnację, długie,
czarne i idealnie proste włosy, wielkie błyszczące, zielone oczy.
Uśmiechnęła się, demonstrując perfekcyjnie białe zęby.
Po to, żeby cię zjeść...
-Tak? - zapytała afroazjatycka bogini z wrogim grymasem.
Wyglądała jak czarny charakter z gry Xbox, Jadę Empire, i
Vanessajuż sobie wyobrażała, że bogini zetnie jej głowę jed-
nym ruchem wyćwiczonej, umięśnionej ręki.
-Ja do Kena.
-Wejdź - mruknęła Jadę Bmpire i odwróciła się na pięcie.
Ciężkie metalowe drzwi zamknęły się za Vanessą. Dziewczy-
na poszła za ciemnoskórą pięknością po wąskich betonowych
schodach do obszernego, jasnego pomieszczenia. Zardzewiałe
wsporniki podtrzymywały wysoki sufit. Z okien rozpościerała
się fantastyczna panorama na rzekę Hudson. Pośrodku stał re-
gal na książki. Uginał się pod ciężarem albumów,
winylowych płyt, fotografii w ramkach i zakurzonych
wazonów. Z malutkich głośników Bose. umocowanych na
szczycie regału, rozbrzmiewała ostatnia płyta Aracade Fire.
Muzyka wypełniała przestrzeń.
?3
-Jest gdzieś tutaj - rzuciła Jadę Empire, wyraźnie znudzona.. -
Jesteś umówiona, tak?
- Tak myślę.
-No, to poczekaj. Przyjdzie, prędzej czy później. Powodzenia,
cokolwiek chcesz załatwić. - Wzruszyła ramionami, zrzuciła ze
stóp żółte klapki i zniknęła w głębi pomieszczenia' za regałem.
Vanessa odwróciła się i podziwiała przeciwległą ścianę,
obwieszoną oprawionymi fotografiami. Niektóre z nich poznawała
- były autorstwa Kena Mogula. Zanim go poznała, uwielbiała jego
prace i znała Je na wylot. Wiedziała, że jego ulubionym miejscem
jest wyspa Capri i że zanim został filmowcem, zrobił karierę jako
fotograf. Wśród zdjęć półnagich modelek, włóczących się po
zaśmieconych peronach metra, widniały fotografie Kena w
nocnych klubach, w towarzystwie gwiazd. Dostrzegła Madonnę,
Angelinę Jolie, Brada Pitta i Davida Bowie.
- Podobają ci się? - odezwał się męski głos za jej pleca-
mi.
Odwróciła się i zobaczyła nieogolonego Kena Mogula we
własnej osobie. Miał denerwujący zwyczaj - wyglądał, jakby
nigdy nic mrugał. Wbił w nią przekrwione wyłupiaste oczy i
uśmiechnął się lekko. Miał na sobie flanelową koszulę bez
rękawów i dżinsy obcięte do kolan.
- Oto moja propozycja. - Nie czekając na jej odpowiedź,
odwrócił się. Vanessa nie miała wyboru, musiała pójść za nim. Za
regałem był przestronny gabinet z gigantycznym oknem. - Siadaj.
- Nalał jej z zielonego dzbanka czegoś, co wyglądało jak mrożona
miętowa herbata. Wskazał czerwony skórzany fotel naprzeciwko
biurka, ginącego pod stosami papierów. Napełnił swoją szklankę i
usiadł za biurkiem. Przez chwilę kręcił się na obrotowym fotelu, a
potem oparł się wygodnie i położył
9A
nogi na blacie. - To praca dla kasy, tak między nami, ale Śnia-
danie u Freda będzie pieprzonym hitem. Nie mów tego produ-
centom, ale to nie taki zwykły film dla nastolatków. Godard,
rozumiesz? Coś głęboko ludzkiego, zabawnego i mrocznego.
- Mhm - mruknęła Vanessa i upiła lyk herbaty. Rozpra
szały ją dekoracje w gabinecie; za biurkiem wisiało ogromne
zdjęcie reżysera we własnej osobie, jak kompletnie nagi bryka
w morskich falach z suką Jadę Empire. Na dodatek nie znosiła
takich pretensjonalnych gadek.
Lepiej do nich przywyknij, panno studentko szkoły filmowej
New York University.
- Co ty na to? - zapytał Ken. Dłubał w nosie i pstrykał na
podłogę znaleziskami. - Wiem, wielkie studio, wielki budżet,
komedia romantyczna. Ale właśnie dlatego jesteś mi potrzeb
na. Potrzebna mi twoja wizja, żebyśmy razem stworzyli coś,
coś, co sprawi, że widzowie otworzą oczy i zaczną patrzeć.
Jakby jeszcze tego nic robili.
Vanessa patrzyła w okno, na stare tory kolejowe, zapomniane
wiele lat temu, teraz porośnięte trawą i krzewami, i na budowę na
drugiej przecznicy. Ten film symbolizował wszystko, czemu się
sprzeciwiała - komercyjna wysokobudżetowa komedia
romantyczna dla nastolatków. Ale Ken Mogul jej potrzebuje. Ilu
studentów fiłmówki słyszało takie słowa? Poza lym, brzmiało to
ciekawie, a nic miała nic do roboty przez cale lato. Właśnie
dlatego tu dzisiaj przyszła. Z nudy.
Spojrzała na Kena.
- Muszę to przemyśleć.
Zdjął nogi z biurka i szukał czegoś w papierach. Wreszcie
zalazi paczkę papierosów. Wsunął jednego do ust, ale nie /upalił.
- Kobiecą rolę główną miała zagrać moja żona - ciągnął.
- Ale jak wiesz, postanowiłem pójść w inną stronę.
25
- Zona? - Vanessie nie mieściło się w głowie, że którakol
wiek kobieta zdecydowałaby się na małżeństwo z neurotycz
nym, zarozumiałym świrem o wyłupiastych oczach.
- Heather. Otworzyła ci drzwi.
Miss Gos'cinnos'ci to pani Mogulowa?
- Ach, tak. - Nie mogła oprzeć się pokusie. Jeszcze raz
zerknęła na zdjęcie za jego plecami, wyglądało jak scena
z pornosa o piratach.
Świry z Karaibów'?
-
Teraz się do mnie nie odzywa, bo wybrałem Serenę. Se-
rena będzie gwiazdą. Ty też.
-
Dziękuję - odparła Vanessa. - Naprawdę. Ale muszę to
przemyśleć, dobrze?
Pospiesz się, skarbie. Hollywood nie czeka na nikogo.
S się wyprowadza
-Poproszę na Wschodnią Siedemdziesiątą Pierwszą nu-
mer 169 - powiedziała Serena van der Woodsen, siadając na
czarnym winylowym siedzeniu taksówki. Otworzyła okno
i pozwoliła, by gorące poranne powietrze owiało jej twarz.
Hm, lato. Przez całe jej życie lato oznaczało imprezy w po-
siadłości rodzinnej w Ridgefield w Connecticut albo długie,
słoneczne popołudnia w parku, kiedy sączyła mrożone drinki
- wódkę z sokiem żurawinowym - i razem z Blair przeglądała
stare egzemplarze czasopisma „W". A teraz, po raz pierwszy
w życiu, Serena miała pracować. Obróciła w dłoniach grubą
kopertę i wyjęła list. który zdążyła przeczytać już kilka razy.
Hotly, dla sztuki trzeba cierpieć. Musisz STAĆ SIĘ swoją
bohaterką. Pakuj się. Kluczyki w kopercie to klucze do twego
nowego życia - do prawdziwego życia Hoily. Do zobaczenia,
Kenneth.
Dziwaczny list, fakt, ale czego innego można się spo-
dziewać po światowej sławy eksceiitryku takim, jak Kenneth
Mogul? W końcu jest reżyserem, więc chyba powinna słuchać
jego poleceń.
Poklepała dwie torby w biało-czerwone paski, które kupiła
u Kale Spade, Nadal pachniały cudownie, oceanem i olejkiem
27
do opalania. Zapakowała w nie zapas bielizny Cosabella, koszulkę
brata, Erika, którą podwędziła mu, gdy ostatnio był w domu,
zwiewną plażówkę Milly, najwygodniejsze klapki Michaela
Korsa. różowo-czarną sukienkę Cynthii Vincent, stare dżinsy
Seven, jeszcze jedne klapki, tak na wszelki wypadek, i biały
haftowany topik Viktora & Rolfa. Same niezbędne rzeczy.
Patrzyła przez okno na majestatyczne schody do Metropo-
litan Museum of Art; soczyście zielone drzewa Central Parku,
imponujące kamienice na Siedemdziesiątej Drugiej, panoramę
Park Avenue, a potem nieznane, brzydkie, nowoczesne wieżowce
na Trzeciej Alei. Fuj.
-Jcsteśmy-oznajmił kierowcai zademonstrował w uśmiechu
złote zęby. Na jednym wygrawerowano nawet literę Z. Zorro
czy Zeus, zastanawiała się Serena.
-Och. - Wyjęła bordowy portfel Bottega Veneta i przejrzała
zasoby gotówki. Wysiadła z taksówki, ciągnąc wypchane po
brzegi torby i przyglądała się burym budynkom w poszuki-
waniu właściwego numeru.
Widziała 171 i 167, a między nimi kilka nieoznaczonych
domów. Nie wiedziała, który jest jej. Postawiła torby na kra-
wężniku i przysiadła na hydrancie. Sądząc po niskich, pudeł-
kowatych budynkach wzdłuż ulicy, ta okolica znacznie się różniła
od tego, do czego przywykła. Wyjęła papierosa i zapaliła.
Odsunęła się w ostatniej chwili, gdy z włazu kanalizacyjnego
wydobył się cuchnący obłoczek.
Pobudka, Dorotko. To już nie Złota Mila.
Zabawne, jak szybko wszystko się zmienia. Z Sereny van der
Woodsen, uczennicy szkoły Constance Billard i czasem modelki,
stała się Sereną aktorką. Nie tak dawno jej największym
problemem było zapamiętać, gdzie w tym miesiącu będzie
wyprzedaż próbek Catherine Malandrino, albo nie kłócić
się z Blair w
w Marquee, albo spotykać się z Na-tem,
gdy tylko tego zapragnął, co przez pewien czas oznaczało ciągle i
wszędzie, Zycie jest ciężkie.
- Zabłądziłaś?
Spojrzała w górę... bardzo, bardzo wysoko. Tuż nad nią stał
facet o szerokich barkach, konserwatywnie przystrzyżonych
włosach, z dołeczkiem w podbródku i ładnych niebieskich
oczach. Miał na sobie gładki szary garnitur i sztywny granatowy
krawat, ale us'miechał się przy tym tak czarująco, że mogłaby mu
darować idiotyczny biurowy strój.
A okropne bokserki w szkocką kratę, które zapewne ma pod
spodniami?
- Szukam tego adresu. - Westchnęła i podała mu kluczyki
z namalowanym numerem 169.
Niektóre dziewczyny czują się jak ryba w wodzie w roli
damy w opałach.
-No proszę. - Uśmiechnął się. - Tak się składa, że wiem,
gdzie to jest, a to dlatego, że też tam mieszkam. - Wyciągnął
rękę, żeby pomóc jej wstać. - Czes'e. Jason Bridges.
-Serena van der Woodsen - odparła, wygładziła zieloną
spódniczkę od Lilly Pulitzer i uśmiechnęła się przebiegle i
niewinnie zarazem, szeroko otwierając przy tym oczy, tak, jak
Audrey Hepburn.
Nic dziwnego, że dostała tę rolę.
Serena, podobnie jak Holiy Golightly, po mistrzowsku
opanowała sztukę sprawiania wrażenia tyleż pięknej, co nie-
winnej, na co faceci łapali się jak muchy na miód.
W takim razie, Sereno, chodźmy do domu. - Jason schyli!
się po jej torby.
Otworzył drzwi do budynku pod numerem 169. Była to hiula
kamienica z czarnymi wykończeniami. Po ścianie piął
98
<Ź9
się bluszcz. Pchnął ciężkie czarne drzwi i puścił Sercnę przodem.
Prawdziwy dżentelmen!
- Przyjechałaś z wizytą do Therese? - zapytał.
-Nie. - Serena ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się
skrzypiącym drewnianym schodom, oświetlonym jedynie mdłym
światłem z żyrandola z kutego żelaza. Wydawało się, że w holu
króluje duch starszej pani, że nic tu nie zmieniono, odkąd
poprzednia właścicielka zmarła przed trzydziestu laty. A jednak
dom miał pełen urok i swoisty styl, — Zamieszkam tu. Chyba.
- Chyba? - Jason się roześmiał. - A co to ma znaczyć?
- Wchodził na górę po skrzypiących schodach.
-No cóż - zaczęła Serena. - Gram w filmie i dzisiaj dostałam od
reżysera kst. Kazał mi się spakować i tu przyjechać. 1 oto je-
stem. To ma mi chyba pomóc wczuć się w rolę czy coś
takiego.
-Gwiazda filmowa, co? - mruknął Jason.
- Cos' w tym stylu. - Serena lekko się speszyła.
-Rany. - Odwrócił się i posłał jej nieśmiały uśmiech.
- Owszem, to fajne miejsce, ale sądziłem, że aktorki wybie
rają eleganckie kwatery, jak, no nie wiem, Waldorf czy coś
takiego.
-Kręcimy nową wersję Śniadania u Tiffany
:
ego - wyjaśniła,
niemal dosłownie cytując to, co Ken Mogul mówił o swoim
wysokobudżetowym debiucie, Śniadaniu u Freda.
- W oryginale Hoily Golightiy mieszkała właśnie tutaj, ale to
pewnie wiesz. Zamieszkam tu, żeby poczuć się bardziej nią,
To mój pierwszy film,
-Tak? - Jason doszedł do półpiętra. W czarno-białej mozaice
brakowało kilku kafelków. - A o czym?
-Szalona dziewczyna z wielkiego miasta, czyli ja, poznaje
niewinnego faceta z prowincji, który chce zrobić karierę ak-
torską, - Na wszelki wypadek pominęła, że tę roię zagra
super-
gwiazdor Thaddeus Smith. - Ale próżna dziewczyna z Upper Kast
Side kusi go pieniędzmi... i lunchami U Freda, tej restauracji w
Barneys? - Serena miała nadzieję, że to co mówi, trzyma się kupy.
Często paplała bez sensu i gubiła wątek.
Jakby facetom, z którymi rozmawiała, kiedykolwiek to
przeszkadzało.
Znowu wspinali się po stopniach i Serena mówiła z coraz
większym trudem.
- Ta druga niszczy jego niewinność, jedyną cechę, która
zapewniłaby mu sukces aktorski. Robi z niego wyrafinowane
go nowojorczyka i Jylko moja bohaterka może go ocalić.
- Czy to oznacza, że przez cale lato będziemy sąsiadami?
zapytał Jason z nadzieją. Był przy tym uroczy.
Tylko pi*2ez kilka tygodni - wyjaśniła. Choć Śniadanie u
Freda to film wysokobudżetowy, Ken Mogul przeznaczył jedynie
dwanaście dni na zdjęcia.
Kolejne piętro. Przeszli przez wąski korytarz. A potem Jason
wszedł na kolejne schody.
- Wysoko jeszcze? - zapytała Serena. Brakowało jej tchu.
Czas rzucić mocne francuskie papierosy.
Piętro, kolejny korytarz i znowu schody... A może prowadzi
ją do kryjówki, w której ją zgwałci? Może powinna się bać?
Poklepała się po kieszeni, żeby się upewnić, że ma ze sobą
komórkę, tak na wszelki wypadek.
-Ja też zacząłem pierwszą pracę - wyjaśniał. - Mam praktykę
w Lowell. Bonderoff, Foster i Wallace. To kancelaria prawnicza.
Wczoraj siedziałem do czwartej rano, dlatego dzi-liąj idę dopiero
teraz. Ale zazwyczaj nie pracuję do późna.
W końcu znaleźli się na ostatnim piętrze. Sufit wisiał ni-iko
nad ich głowami, a w korytarzu było ciemno. Serena do-'.ii/egła
rumieńce na policzkach Jasona. Nie wiedziała, czy wywołały je te
cholerne schody, czy ona.
31
- Jestes'my na miejscu - oznajmił.
Otworzyła drzwi. Jason wszedł za nią i postawił torby na
podłodze. Głuchy odgłos niósł się echem po pustym mieszkaniu.
Z sufitu barwy uryny smętnie zwisały dwie gołe żarówki. Zacieki
wyglądały jak wymys'lny wzór.
- Fajnie - oznajmił spokojnie.
Czyżby?
Serena przechadzała się po saloniku i mało brakowało, a
przewróciłaby się na krzywej, skrzypiącej drewnianej podłodze.
Trzy okna wychodziły na ulicę. Przez podartą siatkę widziała
solidny budynek domu starców po drugiej stronie ulicy. Okienko
w mikroskopijnej kuchence wychodziło na schody
przeciwpożarowe, które rozpoznała z filmu Śniadanie u
Tiffany'ego. To tam Holly Golightly grała na mandolinie i nuciła
Moon River. Blair miała łzy w oczach, ilekroć oglądała tę scenę.
Serena otworzyła okno. W mieszkaniu unosił się duszący, ki au
strof obi czny zapach starych skarpet i sardynek.
-A gdzie meble? - zapytała na głos. Była bliska płaczu,
-A to kto? - zdziwił się Jason. Do saloniku wkroczył czarny
kot. Przyszedł z sypialni w głębi mieszkania.
No, to już wiadomo, skąd ten smród.
Serena wyjęła paczkę gaułoisów i wyjrzała przez słynne
kuchenne okno w nadziei na przypływ inspiracji. Ale czuła się
jedynie zdenerwowana i zagubiona. Właściwie co ona tu robi?
Jesteś' tu, ho masz zagrać w hicie kasowym, jasne?
- Fajny. - Jason ukucnął i głaskał kota między uszami.
Serena odwróciła się, zapaliła papierosa i obserwowała,
jak jej ciemnowłosy, niebieskooki sąsiad bawi się z kotem, który
najwyraźniej też tu mieszka.
No proszę. Nawet w takiej dziurze trafia się niezły widok,
D uczy się sztuki obsługi klienta
*
- Przepraszam bardzo, czy mógłby mi pan powiedzieć,
gdzie znajdę romanse?
Daniel Humpbrey kucał na podłodze i układał biografie
lematycznic, nie alfabetycznie. Jeśli się pracuje w Strand, naj-
lepszej - i największej - nowojorskiej księgarni, trzeba zwracać
uwagę na takie szczegóły.
Fantastycznie.
-Kilka powinno być na regale przy schodach, ale nie mamy
osobnego działu z romansami - burknął. Nic zdołał ukryć
niezadowolenia.
- Dzięki - odparła radośnie kobieta i udała się na poszuki
wanie zakurzonych powieści Joanny Lindsay i marnych resz
tek Nory Roberts.
Księgarnia Strand słynęła nie tylko z bogatej oferty, ale także
ze świetnie wykształconego i zarozumiałego personelu. ban nic
posiadał się /.. radości, że dostał tę pracę. Zobaczył ogłoszenie w
drodze powrotnej z lotniska Kennedyego. Odwoził siostrę, Jenny,
która pod wpływem impulsu postanowiła odwiedzić matkę w
Pradze i zapisać się na lekcje malarstwa. Dnn nie wiedział, co
zrobić z wolnym czasem. Plakat w oknie księgarni wydał mu się
znakiem.
\ Tylku w twoich ynach
33
I proszę, teraz układa książki na półkach najlepszej księgarni
w mieście. Ale w porównaniu z innymi, w Strand nie było
specyficznej atmosfery. Żadnej muzyki, zero kawy. tylko
niekończące się szeregi regałów, zastawionych książkami.
Dan pchał piszczący wózek, pełen zakurzonych tomów, wąską
alejką w dziale biografii. Obowiązki pozwalały mu mnóstwo czasu
spędzać samotnie. Ignorował klientów i rozmyślał: o literaturze, o
swoich wierszach, o tym, jak będzie w Evergreen College w stanie
Washington, a przede wszystkim o tym ostatnim lecie w Nowym
Jorku - ostatnim lecie z Va-nessą. Podczas uroczystego
zakończenia szkoły urządził niezłe widowisko, oświadczając, że w
ogóle nie pójdzie na studia. byle być z nią. Okazało się jednak, że
nie może się doczekać, żeby wyruszyć na zachód buiekiem skylark
- rocznik 1977, niebieski metalik - którego dostał od ojca z okazji
ukończenia szkoły. Idealny wóz na taką podróż. Będzie jak Jack
Kerouac W drodze. Będzie zdzierał asfalt szos i kochał się z
niebem i ziemią, szepcząc słowa, które pojawią się w jego głowie
podczas jazdy. Będzie pisał i zostawiał kobietom wiersze. Będzie
tajemniczym kochankiem, którego nigdy nie posiądą na zawsze. A
tymczasem czeka go ostatnie cudowne miejskie łato z Vanessą,
jego pierwszą miłością.
Dan zdjął z wózka zakurzony egzemplarz Życia Johnsona
pióra Boswella. kucnął i szukał miejsca, gdzie wstawić biografię.
Odpłynął myślami. W jego głowie rozbrzmiały słowa:
Gorące dłonie na kierownicy
Jesteś moją skrzynią biegów, moim sprzęgłem
Wzruszasz kurz... namiętność. Namiętność. Niech trwa.
No dobra, trochę kiczowato, ale właśnie tak się teraz czuł.
W myślach sporządzał już listę klasycznych miejsc na ro-
mantyczne randki w Nowym Jorku: Szekspir w Central Parku,
3'4
przejażdżka promem na Staten Island, tak po prostu, dla samej
przyjemności; wschód słońca nad mostem przy Pięćdziesiątej
Dziewiątej, jak Woody Allen i Dianę Keaton w Manhattanie.
Może wypad do Jones Beach jego samochodem, stony wiatr w
otwartych oknach, włosy Vanessy rozwiane na wietrze... No
dobra, nie włosy, właściwie jest łysa, Ale może włoży długą
jedwabną chustę czy coś takiego. Widział to oczyma wyobraźni.
To będzie bardzo romantyczne lato. W każdym razie na pewno
będzie jakieś.
- Przepraszam bardzo, gdzie znajdę opracowanie do Ulis
sesa^ - Ledwo słyszalny, piskliwy męski głos wyrwał Dana
Z marzeń.
Opracowanie do Jamesa Joyce'a? Skandal!
Dan spojrzał groźnie na wybladłego kujona, który zadał mu
pytanie. Na ramieniu miał plecaczek z wizerunkiem Batmana.
Żenada.
- Radziłbym przeczytać oryginał - rzucił arogancko.
Chłopak był żałosny. Prawdopodobnie starszy od Dana
pewnie student albo nieszczęśnik, który męczy się w czasie
wakacji, żeby wreszcie w wieku dwudziestu trzech lat zrobić i
naturę. Wzruszył ramionami.
- Nudy.
Dan miał ochotę walnąć go w chudy brzuch, ale nagle zdał
sobie sprawę, że jego praca, jego obowiązek, to skłonić dupka do
czytania. Wyprostował się.
- Chodź.
Zaprowadził bezmózgowca do małej salki na zapleczu. Zdjął
z półki piękne, oprawione w skórę wydanie arcydzieła Ioyce'a.
Otworzył na chybił trafił i zaczął czytać:
- „Dotknij mnie. hagodne oczy. Łagodna łagodna łagodna
illoń. Samotny tu jestem. O, dotknij mnie teraz, zaraz. Jakie jest
to słowo znane wszystkim ludziom? Jestem cichy i samotny
3b
tu. I smutny. Dotknij mnie, dotknij*". - Przerwał i spojrzał na
żałosnego. - No, dalej, wiesz, że tego chcesz - zachęcał.
Chłopak był przerażony. Pewnie podejrzewał, że Dan to
literacki zboczeniec czyhający w księgami na ofiary. Upus'cił
plecaczek z Batmanem i uciekł.
Dan usiadł na podłodze i doczytał stronę do końca. Fakt,
.lames Joycc zawsze go podniecał.
Tak, zanosi się na bardzo ciekawe lato.
* James Joyce Ulisses. pr?.cl. Maciej Słomczyński, Znak, Kraków
2006 (przy tłum.).
3ó
kask - niemal równie istotny jak
kondom
Nate stał na pedałach starego jak świat roweru i pedałował z
całej siły, a potem opadł na niewygodne, skórzane siodełko.
Lubił tak jeździć - najpierw rozpędzić się co sil w nogach, a
potem siedzieć, odpoczywać i rozkoszować się ciepli} bryzą na
twarzy. Po prawej fale rozbijały się o brzeg. Po lewej ciągnęła
się winnica pełna krzewów chardonnay. W powietrzu unosił się
zapach soli i grilla. Żwir trzeszczał pod kołami jego roweru.
Nate uśmiechnął się leniwie.
Poranny skręt zadziałał jak trzeba i pod koniec pracy niemal
zachwycał się letnią karą. Praca fizyczna ma w sobie coś
kojącego. Po dziesiątej klasie przez całe wakacje pomagał ojcu
budować ich jacht „Charlotte", w posiadłości w Maine. Praca u
trenera Michaelsa przypominała mu tamte chwile, choć okolica
nie była tak piękna - tutaj otaczały go liczne domy i za-lloezone
plaże. Mimo wszystko nie ma to jak ciężka harówka, gorące
sionce i nagroda w postaci zimnego piwa po robocie. 1 żeby nic
nie odrywało go od pracy.
Nie musi sobie zawracać głowy nauką. Szkoła to już prze-
szłość, a Yale wydaje się nieskończenie daleko. Blair, dziew-
czyna, która - o czym był głęboko przekonany -jest miłością
37
jego życia, ale z którą nigdy nie mógł długo wytrzymać, wy-
jechała do Anglii z nowym facetem, arystokratą. Pewnie robi
zakupy, zajada kanapki z ogórkiem i pije zdecydowanie za dużo
herbaty. Serena siedzi w mieście i bawi się w gwiazdę filmową. A.
Jenny, małolata z fantastycznymi piersiami, z którą jakimś cudem
związał się w zimie, wyjechała do Europy. Z dala od tej trójki czul
się o wiele lepiej.
Uśmiechnął się na myśl. że właśnie tak będzie wyglądało całe
lato. Ciężka praca w ciągu dnia, polem powrót rowerem do domu,
prysznic, skięt i trochę czasu dla siebie. Właśnie tego mu trzeba.
Trener mieszkał w Hampton Bays. dobrych kilka kilometrów od
domku Nata w East Hampton. To był zupełnie inny świat: pod-
miejskie domki, furgonetki i centra handlowe. Takie otoczenie
pomoże mu spojrzeć na wszystko z dystansu. I o to chodziło. Nie
miał na oku żadnej konkretnej dziewczyny, zresztą zawsze pako-
wał się przez nie w kłopoty. Może lepiej mu będzie samemu.
Jasne, jakby kiedykolwiek był sam dłużej niż trzydzieści
sekund.
Nate zeskoczył z roweru i pchał go pod wyjątkowo strome
wzgórze, sapiąc z wysiłku. Takie są skutki spalania trzech
skrętów dziennie.
Zdyszany i spocony, wsiadł na rower na szczycie wzgórza i
pomknął w dół, zdając się na siłę grawitacji. Spojrzał na rękę i
nacisnął zaróżowioną skórę, żeby się przekonać, czy zbieleje pod
dotykiem. Blair zawsze tak robiła, gdy byli razem na plaży.
Oznajmiała, że się spiekł na raka i czułe nacierała go swoim
drogim olejkiem do opalania. Jeszcze raz dotknął przedramienia.
Tak, wyraźnie spieczone.
Tak to jest, jak się nie używa kremów z filtrem!
Podniósł głowę i zdał sobie sprawę, że jedzie prosto na
rozstaje. Szarpnął za hamulec i skręcił, ale jechał tak szybko, że
upadł. Bolało.
Szanuj Książki
Rozległy się uprzejme oklaski, jak na meczu golfowym. Nate
podniósł głowę i zdał sobie sprawę, że wylądował na żwirowym
parkingu przed Oyster Shack. Knajpka z owocami morza
położona była mniej więcej w polowie drogi między domem
trenera a stuletnią posiadłością jego rodziców, niedaleko plaży
Georgica w East Hampton. Przy stoliku na zewnątrz siedziała
grupka dzieciaków, na oko licealistów. Przyglądali mu się znad
oszronionych butelek z piwem i talerzy pełnych smażonych
smakołyków.
-Cholera - mruknął Nate. Drobne kamyczki wbiły mu się pod
skórę, jasnozielona koszulka, w której pracował cały dzień, była
rozdarta. Ottzepał dłonie z piachu i spojrzał na drelichowe szorty
- tu bez żadnych szkód.
Cały Nate Archibald - we krwi, pocie i brudzie wygląda
jeszcze lepiej niż zwykle.
Kucnął, żeby obejrzeć rower. Przednie koło było wygięte.
-Niezłe lądowanie.
Nate podniósł głowę. Głos należał do kształtnej, niebie-
skookiej blondynki. Długie gęste loki przewiązała czerwoną
bandaną. Różowa obcisła koszulka bez ramiączek zjechała
interesująco nisko, a dżinsowa mini przesunęła się cudownie
wysoko. W dłoni trzymała puszkę coli. Sterczała z niej słomka
umazana szminką. Dziewczyna podała NateWi prawą rękę.
Długie, czerwone paznokcie miały identyczny odcień jak puszka.
- Nie zwracaj na nich uwagi - mruknęła, wskazując to-
warzyszy.
Charakterystyczny złoci stobeżowy odcień skóry zawdzięcza
ia, tak jak i inne dziewczyny, samoopalaczowi Cłinique. Pod
sztuczną opalenizną kryły się niezliczone piegi: na nosie,
policzkach, ramionach i dekolcie, Blair nauczyła Nate'a, że
d/iewczyny są zazwyczaj bardziej skomplikowane, niż widać
39
na pierwszy rzut oka. Piegi tej tutaj sugerowały, że nie jest
kolejną laseczką z Long Island.
Nate z uśmiechem podał jej rękę i pozwolił, by pociągnęła go
w górę.
-Jasne. - Był trochę speszony.
-Musisz oddać rower do warsztatu - stwierdziła Piegu-ska,
patrząc na koło.
-Mhm - mruknął Nate. Nie obchodził go rower. O wiele
bardziej interesowała go ona.
-Jesiem Tawny, Znam niezły warsztat. Ale najpierw kupię ci
loda.
Tawny? Tak jak odcień jej samoopalacza?
-Jasne. - Przed wyjściem od trenera wypalił resztę porannego
skręta, może stąd wypadek, i lody brzmiały bardzo smakowicie.
-Jestem Nate.
-Co tu robisz, Nate? Nie widziałam cię w okolicy. - Tawny
przebiegła przez drogę i podeszła do malutkiego niebieskiego
domku, tak niskiego, że wyglądał jak zbudowany tektury. Na
schodkach siedziały dzieci i zajadały lody truskawkowe.
-Dwa waniliowe - mruknęła do pryszczatego faceta za ladą.
W jej głosie słyszał cień obcego akcentu, ale nie potrafił go
rozpoznać.
-Nic. - Nate od niechcenia kopnął jasnoniebieska ścianę
czubkiem sfatygowanego buta Staną Smitha. Miał ochotę
przejechać dłońmi po jej ciepłych, piegowatych ramionach.
Tawny przykucnęła, położyła banknot pięciodolarowy na
ladzie, zajrzała do środka i po chwili wynurzyła się z dwoma
rożkami lodów. Podała jeden Nate'owi.
-Dzięki. - W popołudniowym słońcu lody natychmiast
zaczęły się topie i spływały mu na rękę. Oblizał ją.
Tawny ostrożnie dotknęła jego obtartego kolana. W jej geście
była jakaś.., zaborczość? Pewność? Coś nieuchwytnego.
co przywodziło mu na myśl Blair. Ale ta dziewczyna bardzo się
od niej różni. Blair w życiu nie włożyłaby różowej obcisłej
koszulki, nie pozwoliłaby, żeby lody spływały jej po palcach, nie
zapłaciłaby za jedzenie na pierwszej randce.
Randka? Niezłe tempo.
-Dobrze się czujesz? - zapytała Tawny. Oblizała pełne, jakby
opuchnięte usta. - Masz taką poważną minę.
W rzeczywistości Nate się zastanawiał, jak Tawny wygląda
bez różowej koszulki. Czy piersi też ma piegowate? Na samą
myśl zaswędziały go ręce.
- Bardzo się cieszę, że cię poznałem - oznajmił głupkowato.
Otarł sobie usta serwetką. - Powinnis'my się jeszcze spotkać.
Nowy rekord świata. Nate Archibald trzymał się z dala od
d/iewczyn przez całe trzy minuty.
40
miłość juz tu nie mieszka
Vanessa trzasnęła drzwiami taksówki, kiedy dotarli do
Wimamsburga. Wpatrzona w zniszczoną fasadę budynku myślała
o propozycji pracy u Kena. Szkoda, że nie ma się kogo poradzić.
Nie ma sensu dzwonić do rodziców, egoistycznych hippisów z
Vermont. Usłyszałaby jedynie wykład o sztuce, komercji i
„twórczej odpowiedzialności". Najchętniej pogadałaby ze swoją
siostrą Ruby - tylko jej Vanessa całkowicie ufała w tych
sprawach.
Przed domem od wielu tygodni stał biaiy ford z wybitą przedmą
szybą. Nie miał też tylnych drzwiczek; na siedzeniach piętrzyły się
śmiecie i stare koce. Pewnie kto< w nim zamieszkał, stąd smród
uryny w sąsiedztwie wozu. Cudownie,
Vanessa uporała się ze wszystkimi zamkami i zasuwami i
pobiegła na górę. Zawahała się w polowie drogi. Z jej mieszkania
dochodziły głosy. Czyżby wychodząc, zostawiła włączony
telewizor? Na palcach zakradła się do drzwi i nasłuchiwała,
wstrzymując oddech. Tak, naprawdę słyszy głosy, naprawdę do-
biegają z jej mieszkania i... jeden z nich brzmi bardzo znajomo.
Ruby, jej starsza siostra, od ośmiu tygodni była w europejskiej
trasie koncertowej ze swoim zespołem, SugarDaddy. Co
jakiś czas w skrzynce pocztowej pojawiała się kartka z Oslo czy
Madrytu. Raz rozmawiały przez telefon, ale rockandrollowy styl
życia nie zostawia wiele miejsca na rodzinne kontakty. Vanessa
entuzjastycznie otworzyła drzwi.
-Ruby! - krzyknęła. Siostra miała na sobie skórzane fioletowe
spodnie tego samego koloru, co włosy. - Nie wierzę!
Wróciłaś!
-Cześć - rzuciła Ruby od niechcenia z kanapy. Siedziała
okrakiem na chudym, zarośniętym facecie, w czarnych skó-
rzanych spodniach, identycznych jak jej fioletowe. Zapaliła
swojego papierosa*od jego. Nie wstała, żeby się przywitać /
siostrą, a w jej głosie było tyle nonszalancji, że można by po-
myśleć, że Vanessa wyszła przed chwilą do sklepu po mleko,
czy coś takiego.
-No, cześć. - Jej reakcja zaskoczyła Vanessę. Zamknęła za
sobą drzwi.
-Co jest, siostrzyczko? - Ruby zaciągnęła się marlboro i
podziwiała wystrój wnętrza autorstwa Blair. - Widzę, że trochę tu
pozmieniałaś'.
Vanessa nie miała ochoty na rozmówki o meblach i narzu-
tach. Ruby wróciła! Akurat teraz, kiedy najbardziej jej potrze-
bowała!
-Rany, wróciłaś! To najważniejsze! Jak trasa?
Ruby wzruszyła ramionami.
- Berlin, Londyn, Paryż, Budapeszt, Graliśmy. Było su-
per.
-Chwała gwieździe rocka! Jestem Vanessa. - Podeszła do
faceta, na którym siedziała jej siostra. Ani razu na nią nie upój
rżał.
-To Piotr - przedstawiła go Ruby. Zakręciła przy tym
tyłeczkiem w fioletowej skórze, jakby podniecało ją już jego unię.
- Poznaliśmy się po koncercie w Pradze.
43
-
Cześć - odezwał się Piotr z silnym cudzoziemskim ak
centem i wypuścił z płuc kłąb dymu.
Uroczy.
-
Fajnie tu - zaczęła Ruby sceptycznie. Rozejrzała się po
pokoju. - Ale skąd miałaś' na to kasę? Meble? Zasłony?
-
To długa historia - odparła Vanessa. Oparta się o Ścianę
koloru lawendy i starała się patrzeć gdziekolwiek, byle nie na
jasną kanapę, gdzie pod jej siostrą półleżał obrzydliwy chudy
facet z Europy Wschodniej.
-
Podobnie jak ta, skąd masz te buty, co? - Ruby odrzuciła
do tyłu fioletowe włosy, takie same, jak kapelusz Willy'ego
Wonka. -1 tę koszulkę. Jezu, jak ty wyglądasz! Ostatni krzyk
mody!
-Miałam spotkanie zawodowe. - Vanessa poczuła się urażona.
Dlaczego Ruby jest taka wredna? Najlepiej, żeby ten dupek,
leżący między jej nogami, zaraz sobie poszedł. Wtedy
zamówią sushi i pogadają normalnie, jak Siostry.
-Pogadamy? - zapytała Ruby. Zsunęła się z kolan Piotra i
skinęła głową w stronę kuchni.
Vanessa poszła za nią. ciekawa, na jak długo Ruby przyje-
chała. Oparły się o sfatygowany blat.
-Wydaje się, że między wami to coś poważnego - zauważyła
Vanessa.
-To miłość - mruknęła Ruby tęsknie. Zabrzmiało to za-
dziwiająco nie rockandroliowo. Okręciła się dokoła własnej
osi. a potem, pozornie speszona, ponownie oparła się o blat.
-Super - mruknęła Vanessa z irytacją. Więc jednak nici z
siostrzanych pogawędek. Bawiła się solniczką i pieprzniczką
w kształcie Statuy Wolności, prezentem, który Dan kupił jej
w przypływie kiczowatego romantyzmu.
-Cóż, mieszkanie wygląda super, choć nic tego się spo-
dziewałam, wracając do domu - stwierdziła Ruby. - Tym bar-
-
•i-
dziej mi przykro, kiedy pomyślę, że zadałaś sobie tyle trudu. a
ja...
- A ty co? - zaniepokoiła się Vanessa.
-Nie chcę zaczynać od złych wieści, ale... Piotr zostanie tu
przez jakiś czas. Tutejsze galerie są zainteresowane jego pracami.
Jest malarzem, mówiłam ci? Specjalizuje się w monolitycznych
aktach z psami. W artystycznym światku Pragi o nim głośno.
Liczy, że uda mu się w Williamsburgu,
Vanessa nie do końca wiedziała, czy „monolityczne akty /.
psami" to to, co ma na myśli, ale wyobrażała sobie, jak Ruby
pożycza od kogoś piLbulla i pozuje z nim naga, z wyszczerzo-
nymi zębami.
-To fajnie.
-Cóż. właściwie pomyślałam sobie, że mógłby zamieszkać
tutaj, ze mną- wystękała Ruby.
-Będzie ciasno - mruknęła Vanessa. - Ale jakoś się po-
mieścimy...
-No właśnie -Ruby wpadła jej w słowo. - Piotr musi mieć
ulelier. Aponicważ nie stać go na wynajęcie, pomyśleliśmy...
te może pracować w drugim pokoju... w twoim pokoju.
Słucham?
- Ach tak, więc mnie wyrzucasz? - Vanessa spojrzała sio-
Itrze w twarz. Mieszkała tu, odkąd skończyła piętnaście lat. To
t/ik/c jej dom.
I- Cóż, to zawsze było tylko tymczasowe rozwiązanie. No Wesz,
póki chodziłaś do szkoły. Ale teraz jesteś dorosła i powinnaś
zacząć własne życie tak, jak ja, kiedy miałam osiem -1.1 .. ie lat. -
Świetnie - warknęła Vanessa. - Super. Jasne, jestem dorosła i
zdana tylko na siebie. Bomba.
Nic mów tak. - Ruby ogarnęły wyrzuty sumienia. -< 'hoil/.
usiądź, pogadajmy.
45
- Nie, nie ma sprawy, naprawdę. Daj nu moment, spakuję się i
chlebek Pita czy jak mu tam może zaraz się wprowadzać. -
Roztrzęsiona Vanessa wybiegła z kuchni do saloniku, gdzie (acet
pizza palił cuchnące czeskie papierosy. Zerwała fotografię
martwego gołębia ze ściany nad jego głową i wsunęła sobie pod
pachę. To było jej ulubione zdjęcie. Nie zostawi go, żeby miał z
czego s'ciagać. Już to sobie wyobrażała - facet zasłynie jako
malarz martwych gołębi. To są jej gołębic i jej mieszkanie!
Kilka minut później zbiegła ze schodów, taszcząc sprzęt i
wielką czarną torbę. Wyszła na dwór, na gorące popołudniowe
słonce i maszerowała Bedford Avenue. Mijała dziwacznych,
obojęlnych przechodniów i psie kupy i zastanawiała się, co u licha
ma robić.
Postawiła torbę na ziemi i przycupnęła na niej. Wyjęła ko-
mórkę z kieszeni, wybrała numer... Po dwóch sygnałach rozległ
się znajomy głos Dana.
-Co jest?
-Siostra wyrzuciła mnie z domu. - Głos jej się załamał. Ze
wszystkich sił starała się nie rozpłakać. - Nie mam pieniędzy,
nie mam dokąd iść", nie wiem, co robić.
Chyba weźmie te pracę,
S jak spirytualizm, między innymi
*
- Cześć - szepnął Dan w czarną nokię i skulił się za wie
kowym metalowym regałem w księgarni Strand. Tylko komuś',
kto czytał Hamleta pięć razy, mogło się tu podobać. - Właśnie
ti lobie myślałem.
Nie zrozumiał, co odpowiedziała. Chyba brakowało jej tchu i
była na granicy łez.
-Powoli, powoli - uspokajał. Ułożył biografie Ronalda
keagana w wysoką stertę i przycupnął na niej. - Nic nie ro-
zumiem.
-Powiedziałam, że straciłam dach nad głową! -krzyknęła \
messa. - Raby wróciła z F.uropy. przywiozła ze sobą nowego
t hlopaka, czeskiego dupka, malarza, i kazała mi się wynosić,
- Cholera - mruknął Dan i rozejrzał się dokoła. Właściwie ttlr
wolno mu w pracy rozmawiać przez komórkę.
- Co mam zrobić'.' Dokąd pójść'?
Może do mnie? - zapytał, zanim zdążył się nad tym za-
Bflnowić. Musnął palcem zakurzoną biografię Walta Whitma-
n.11 zastanawiał się, czy nie zabrać jej ze sobą.
Do ciebie? - powtórzyła Vanessa żałośnie. Dan nie przy-
pominał sobie, by kiedykolwiek słyszał tyle słabości w jej gło-
M<- Wiedział, że to nie w porządku, ale podobało mu się to. Czuł
47
się jakby byl prawdziwym macho, a ona kruchą, bezradna istotką.
Zapamiętał sobie, żeby wykorzystać to uczucie w wierszu.
dziewczyna z papieru ryżowego, jestem piórem, atramentem,
kałamarzem... -Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją. - Spakuj
się, wsiadaj w metro i jedź do mnie. Drzwi są otwarte, wiesz, że
ojciec nigdy ich nie zamyka. Wrócę za kilka godzin.
- Naprawdę? - zapytała z wahaniem. Zawsze była bardzo
niezależna. Dan wiedział, że nie znosi nikogo o nic prosić.
- Twój tata na pewno nie będzie miał nic przeciwko?
- Nie, - Starł kurz z górnej półki i odrobina dostała mu się
do oka. - Sama zobaczysz. Niedługo wrócę. Nie przejmuj się.
- Wycierał oczy i słuchał oddechu Vanessy w słuchawce.
- Mam też dobre nowiny. Ken Mogul zaproponował mi
pracę. - Roześmiała się gorzko. - Najwyraźniej będę musiała
się zgodzić.
-Super! - zawołał, choć ogarnęło go rozczarowanie. Nie dość,
że on pracował, Vanessa też będzie zajęta. To zdecydowanie
ograniczy jego romantyczne plany. Niby kiedy znajdą czas, żeby
pojechać tramwajem na Roosevelt Island i pić sake w parku?
- Cholera, mam drugi telefon - mruknęła. Dan słyszał, jak
odsuwa słuchawkę od ucha. - To Ken, muszę odebrać. Czyli
zobaczymy się w domu? To znaczy, u ciebie.
- Nie - poprawił. - W domu. Twoim także.
Och.
Dan rozłączy! się i ponownie wszedł w wąską alejkę działu
biografii. Uśmiechnął się. Może to, że Vanessa straciła dach nad
głową to najlepsze, co im się mogło zdarzyć. Jeśli razem
zamieszkają, ich ostatnie lato przed studiami będzie bardziej
intymne. Jeszcze bardziej godne zapamiętania.
Wziął pod pachę stertę biografii Reagana i kucnął, szukając
dla nich miejsca na półkach.
43
-
Przepraszam, szukam Siddarthy. Pomożesz mi?
Dan wstał przy akompaniamencie strzelających kości i już
miał wygłosić pouczający komentarz, gdzie szukać oświecenia,
ale wystarczył jeden rzut oka na klientkę, by ugryzł się w język.
Była prawie dziesięć centymetrów wyższa od niego, miała
talujące platynowe włosy zebrane w wygodny kucyk. Nosiła
spraną szarą koszulkę i białe dżinsowe szorty, na przegubach [ąk
miała biało-zielone frotowe opaski tenisowe. Lekko zmarszczyła
czoło, ale i tak jej niebieskie oczy błyszczały. Wyglądała jak
bardziej seksowna, prowokacyjna wersja Marshy Bra-dy. Jak
Marsha Brady w drodze na zajęcie ze strip-aerobicu.
-A, tak. - Dan się speszył. - Tak, mamy Siddarthę. Na
pewno.
- To dobrze! - zawołała Sprośna Marsha i ścisnęła go za
chude ramię. - Bardzo chciałabym to przeczytać.
-Tak - mruknął i prowadził ją coraz dalej od biografii
prezydenckich, do działu beletrystyki. - To jedna z moich ulu-
bionych książek.
Czyżby?
-Ojej, naprawdę? - Nie znał dziewczyny, która mówiłaby
..ojej" i nie wydawałaby się przy tym kompletną idiotką.-Mój
jugiii bardzo nam to poleca.
-Proszę bardzo. - Wspiął się na palce, zdjął z półki cienką
niebieską książeczkę i podał jej.
-Super. - Spojrzała na okładkę z tyłu. - Dzięki za pomoc.
Naprawdę ci się podobała? - Patrzyła na niego. Jej niebieskie
OCZy miały ten sam odcień co okładka książ.ki.
-Cóż... - urwał. Literatura to jego dziedzina, dlaczego tle wie,
co powiedzieć?
Może dlatego, że jej nie czytał?
- Jest bardzo... inspirująca.
i tyUco w iwokh Iliach
'19
-Super. Już się cieszę. - Przycisnęła książkę do piersi i
przysunęła się bliżej do Dana. - Może przyjdę, kiedy ją skończę i
polecisz mi następną?
-Zawsze chętnie służę pomocą naszym klientom - wyre-
cytował gładko.
-Bomba! - zawołała z entuzjazmem cheerleaderki. - Jestem
Bree.
-Dan.
- Super, Dan. Nie jest gruba, więc wrócę za kilka dni. Jesz
cze raz dzięki za pomoc! - Odwróciła się i odeszła sprężystym
krokiem. Dan patrzył, jak jej małe, okrągłe pośladki (przypo
minały dwie kulki lodów waniliowych) znikają za działem
nowości. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że właśnie za
proponował Yanessie, żeby z nim zamieszkała.
Jakie to... inspirujące.
grunt to rodzinka
•
- Brawo! - zawołał Marcus. - Skarbie, masz do tego wro
dzony talent!
Camilla zachichotała. Założyła długie jasne włosy za ucho i
patrzyła, jak czerwona piłeczka do krykieta przechodzi przez
bramkę i zatrzymuje się na nieskazitelnie przystrzyżonym
szmaragdowym trawniku posiadłości rodziny Beaton-Rhodes.
Hył to trzeci mecz, który rozgrywali tego dnia, i Camilla wygrała.
Znowu.
-Uczył mnie mistrz! - Roześmiała się, podekscytowana.
-Kiedy wreszcie będzie moja kolej? - jęknęła Blair. Już
bardzo długo czekała na szansę, żeby się zamachnąć
młotkiem, Naprawdę miała ochotę w coś walnąć.
Rezydencja położona była w zachodnim Londynie. Wzno-hiła
się za ich plecami, opleciona bluszczem, jak forteca. Blair jeszcze
nie zaproszono do środka, nie poznała też rodziców Marcusa.
- Mama ma migrenę - wyjaśnił. Camilla zareagowała na to
donośnym śmiechem. Blair zastanawiała się, czy lady Rhodes
udaje się na spoczynek w towarzystwie butelki dżinu. Nie zapy
lała o to. Posłała tylko Camilli groźne spojrzenie. Camilla zda
wała się bez słów mówić: ja tu należę, ty nie. I to tak dobitnie, że
51
Blair najchętniej urwałaby jej głowę, jak paskudnej lalce Barbie z
limitowanej serii „rodzina królewska", która jeszcze długo po
Gwiazdce poniewiera się na półkach sklepu FAO Schwarz.
-To już koniec - stwierdził Marcus z żalem. - Zagramy jeszcze
raz?
-Jak chcecie - mruknęła Blair. Sączyła już czwarte martini
tego popołudnia. Rozległą rezydencję otaczały setki starannie
przystrzyżonych krzewów. Nawet ogromne drzewa przycięto
w nienaturalne kształty. Blair czuła się jak Alicja w Krainie
Czarów, u królowej. Zapaliła silk cuta i zaciągnęła się
chciwie. - Może się czegoś' napijemy? - rzuciła w przestrzeń.
W razie wątpliwości, działaj dalej.
- Padam z nóg - sapnęła Camilla i osunęła się na krzesło
z kutego żelaza, obok Blair. - Dobrze się bawisz? - zapytała
i ujęła dłoń Blair, ściśnięta w piąstkę.
Co jest? Przecież ona i Marcus są zakochani, prawda? Dla-
czego nie rozbiera jej w eleganckiej edwardiańskiej sypialni?
Dlaczego woli brykać z przypominającą konia kuzynką? Dla-
czego przynajmniej nie maca jej pod stołem?
Zerknęła na Marcusa, szukając jakiegoś śladu jego praw-
dziwych uczuć. Uśmiechał się szeroko, zielone oczy błyszczały
rozbawieniem. Wydawał się niczego nieświadomy. Po prostu
świetnie się bawił w ciepły letni dzień. Blair westchnęła. Może się
czepia. Zerknęła na Camillę. Może wkrótce wyjedzie, a ona i
Marcus będą się kochać pod świerkiem w kształcie królika.
-Nigdy w życiu nie bawiłam się lepiej - warknęła.
-Umieram z głodu - oznajmił Marcus, zakasał rękawy białej
lnianej koszuli i usiadł przy stoliku ze szklanym blatem. Wziął ze
srebrnej tacy kanapkę z ogórkiem i zjadł z apetytem.
- Zawsze jesteś głodny w moim towarzystwie! - zachichotała
Camilla. Szturchnęła go w brzuch i z wdziękiem upiła łyk
martini.
- Pamiętasz, jak odwiedziłam cię w Yale i pojechaliśmy
do tej uroczej mieściny w Vermont na narty? - Camilla zwró
ciła się do Blair. - Spędziliśmy cały dzień na stoku i marzyłam
jedynie o długiej, gorącej kąpieli. Kiedy wyszłam z wanny,
okazało się, że Marcus zamówił wszystko, dosłownie wszyst
ko, co było w karcie, żebyśmy zjedli kolację przy kominku.
Blair ogarnęła przemożna ochota, by zdzielić Camillę w
głowę młotkiem do krykieta. Zerknęła na Marcusa. Zarumienił
się. Może to tacy kuzynowie, co się bawią w lekarza? Nawet,
kiedy są już na to za starzy. Czyżby ta klacz nie pojmowała, że to
ona jest-dziewczyną Marcusa?
- Cam, Blair na pewno nie chce słuchać o naszych wy
padach narciarskich. - Marcus wstał i pokazał lokajowi pusty
półmisek po kanapkach.
Blair także się podniosła.
-Gramy jeszcze jednego gema, seta, czy jak to się do cholery
nazywa? Może tym razem i mnie się uda uderzyć.
- Padam z nóg. Powinienem był cię ostrzec - tłumaczył
się Marcus. - Camilla to mistrzyni gier.
No, dobrze.
-
Muszę do łazienki - wycedziła Blair przez zęby,
-Och. - Camilla się zarumieniła. - .lankeska bezpośred
niość.
I brytyjska wredność.
-Wewnątrz - tłumaczył Marcus. - Za biblioteką, w lewo.
-Poradzę sobie - zapewniła Blair, chwiejąc się lekko na
nogach. Dżin uderzył jej do głowy. - Nic zawracajcie sobie
głowy.
Maszerowała kamienną ścieżką. Wygładziła zmarszczki na
białej szmizjerce Thomasa Pinka. którą założyła specjalnie na tę
okazję. W domu, o dziwo, panował bałagan i zalatywało
gnijącymi kwiatami. Oczywiście meble były przepiękne,
52
5-!
zwłaszcza chodnik. Lady Rhodes chyba co roku wysyłała ko-
goś' do Marrakeszu na zakupy, żeby uzupełnić kolekcje, Ale
witrażowe okna nadawały wnętrzu kościelny charakter i Blair
czuła się nieswojo, błąkając się po korytarzach, podczas gdy
gdzieś' na piętrze lady Rhodes leczy kaca.
Sama w łazience, zapaliła kolejnego silk cuta - to jej nowe
ulubione angielskie papierosy - i przyglądała się swojemu
odbiciu w lustrze, wypuszczając dym ustami. Zmrużyła oczy
i wydęła wargi, ćwicząc seksowne spojrzenie, którym uraczy
Marcusa. Jeszcze jedno martini i zaproponuje powrót do hotelu
Cłaridge na popołudniową sesję w łóżku. Gry i zabawy na
świeżym powietrzu to fantastyczna sprawa, ałe miała ochotę
na prawdziwy wysiłek. Wypaliła papierosa do końca i wsunęła
do kieszeni francuskie mydełko w kształcie muszli. Tak dla
zasady,
Trudno się pozbyć' starych nawyków.
Tymczasem na dworze przygotowano nowe martini i Mar-
cus podał jej koiejny kieliszek, ledwie usiadła.
-Potrzebna jej popielniczka - zauważyła Camilla. Ner-
wowo obserwowała słupek popiołu na papierosie Blair.
-
Dzięki, nie trzeba, trawnik mi wystarczy - burknęła Blair
i upiła łyk z kieliszka z cieniutkiego szkła. Udało jej się
roz-lać tylko odrobinę.
-Skarbie, poczekaj! - skarcił ją dobrodusznie Marcus. -
Chcemy wznieść toast. Czekaliśmy na ciebie.
-Z jakiej okazji? - Z trudem powstrzymała beknięcie.
-
Kiedy odeszłaś, Camilla przekazała mi cudowną wiado-
mość.
Wyjeżdża do Szwajcarii na plastyczną operację nochala?
W końcu postanowiła się przyznać, że jest starą lesbą? Idzie
do zakonu?
- Zostanie dłużej. Spędzi z nami całe lato. Czy to nie cu
downie? - Marcus stuknął się z nią kieliszkiem.
Camilla upiła malutki łyczek i przykryła dłoń Blair swo-
J4-
-Zaprzyjaźnimy się, będziemy sobie bliskie jak siostry
obiecała. Tym razem mówiła jak zła macocha, a nie jedna
/. trzech małych świnek.
Blair uśmiechnęła się z trudem i jednym haustem dopiła
martini do dna. Spojrzała na Camillę.
- Zawsze chciałam mieć starszą siostrę - powiedziała, ak
ceptując przesadnie słowo „starszą".
Marcus objął je obie ramionami, silnymi i muskularnymi
dzięki grze w squasha, i uścisnął je serdecznie.
- Wiedziałem, że się polubicie.
Cmoknął każdą z nich w policzek. Blair zamknęła oczy i
wyobrażała sobie, że Camilli wcale tu nie ma. Dzięki Bogu,
zawsze miała bujną wyobraźnię.
54
narodziny gwiazdy (mniej więcej)
Jasnopomarariczowe gumowe japonki od Hermesa stukały
głośno o biało-czarną marmurową szachownicę podłogi hotelu
Chelsea, gdy Serena szła do pokoju 609. w którym Ken Mo-gul
zakwaterował jej ekranowego partnera, Thaddeusa Smitha.
Chelsea to prawdopodobnie najsłynniejszy nowojorski hotel.
Kiedyś' mieszkały tu ikony pop kultury, takie jak Andy Warhol i
Janis Joplin. Tak było do czasu, aż ogromny pożar wypłoszył
sławnych mieszkańców. Teraz zatrzymywali się tu głównie
turyści, ale w budynku nadal panowała atmosfera lat sześć-
dziesiątych. A w podziemiach mieścił się modny, ponury bar, o
jakże pasującej nazwie - Serena.
Serena nie wiedziała, dlaczego Thaddeus zatrzymał się w
hotelu, a jej przypadło obskurne mieszkanie bez klimatyzacji.
Siedziała sama jak palec, odkąd Jason wyszedł. Było zbyt gorąco,
żeby się gdzieś ruszyć. Wtedy zadzwonił Ken i kazał jej przyjść
na pierwszą próbę z Thadem. Serena odetchnęła głęboko,
nerwowo bawiła się suwakiem srebrzy sto szarej torby Balenciagi
i zapukała w odrapane drzwi do pokoju 609.
- O, cześć! - pisnęła rados'nie. gdy otworzyła jej Vanessa
Abrams. Od zakończenia szkoły minęły zaledwie dwa tygodnie,
ale miała wrażenie, że to już dwadzieścia lat. Vanessa
56
miała na sobie sukienkę z czarnego jedwabiu i fantastyczne
srebrne sandały. - Super wyglądasz!
Vanessa już otwierała usta. żeby odpowiedzieć, ale Ken
wpadł jej w słowo.
- Serena - powiedział powoli. Siedział na parapecie w sa
lonie i palił papierosa bez filtra. - Witaj w naszym s'wiecie!
-Fajnie cię widzieć. - Serena zachichotała, minęła próg ł
weszła do pomieszczenia zalanego światłami z Dwudziestej
Trzeciej. Intensywna zieleń ścian przypominała jej łazienki w
Hannover Academy, szkole z internatem w New Hampshi-fc, do
której przez rok chodziła. Skóra, którą obito ogromną kanapę,
była popękana, zwłaszcza przy oparciach. Na parapecie stały
dziesiątki doniczek z kaktusami. W głębi apartamentu dostrzegła
rozesłane wielkie łoże.
- Od razu wyobrażasz sobie, ilu ludzi się tam kochało, nie?
szepnęła Vanessa. Serena zmarszczyła nos. Tak, teraz tak.
-Oczywiście znasz Vanessc. - Ken wyrzucił papierosa przez
otwarte okno za plecami. - Ściągnąłem ją na pokład. Będzie
głównym operatorem.
Nie żeby biedaczka miała jakikolwiek wybór.
-Super, bomba. - Serena puściła oko do Vanessy, która była
zajęta bardzo profesjonalnie wyglądającym sprzętem.
-A ja jestem Thaddeus - rozległ się seksowny głos, Gwiazdor
wszedł z sąsiedniego pokoju.
Thaddeus Smith był wyższy, niż się spodziewała, a ster-t /,i|ee
ciemnoblond włosy dodawały mu jeszcze ze dwa centy-liirliy.
Miał na sobie bardzo zwyczajne ciuchy, ciemne dżinsy . praną
czarną koszulkę polo Lacosty, z postawionym kołnierzykiem.
Serenie wydało się, że już go zna, i w pewnym ■nsie tak było.
Widziała, jak w dwóch komediach romantycznych podrywał
słodką gwiazdkę z Południa. Trzymała za Hlctto kciuki, gdy
uciekał przed psychopatycznym mordercą
57
(który zresztą okazał się jego zaginionym przed laty bratem
bliźniakiem, a Thad podjął się aktorskiego wyzwania i zagra! obie
role). Ba, widziała go nawet w obcisłym kombinezonie. Grał
wtedy niemą istotę z innego świata, którą obudziło słońce,
oświetlając ruiny Majów. Słyszała już jego baryton, gdy gawędził
swobodnie w talk show, no i, oczywiście, wiele razy podziwiała
jego znak firmowy - fantastycznie wyrzeźbiony brzuch - na
reklamach bielizny Lesa Besta. Nie zawiódł jej oczekiwań w
rzeczywistości. Był boski, poczynając od złotego zarostu, poprzez
ostre, regularne rysy, po opalone, piękne stopy. Thaddeus mocno
uścisnął jej rękę.
-Tak się cieszę, że wreszcie się poznaliśmy. - Czy jej się tylko
wydaje, czy głęboko zajrzał jej w oczy granatowym
spojrzeniem?
-Ja też - szepnęła.
-Świetnie, że wszyscy jesteśmy razem - zaczął Ken i zapalił
kolejnego papierosa. Przycupnął na parapecie w niebez-
piecznie śliskich granatowych szortach i podciągnął kolana
pod brodę. - Dobra, wyciągamy scenariusze. Thaddeus, od tej
pory to Hołły, nie Screna.
Thaddeus przysiadł na zniszczonej skórzanej kanapie i
nonszalancko cisnął poduszkę na podłogę.
-Siadaj. Hołły.
Serena wyjęła scenariusz z torby i przysiadła na kanapie. Stłu-
miła ochotę, by od razu się przytulić do ekranowego partnera.
To byłoby bardzo nieprofesjonalne.
Ken zamknął oczy i oddychał głęboko, aż drżały mu nozdrza.
Rozcapierzył palce jak macki, zeskoczył z parapetu i zatoczył się
na środek pokoju. Gwałtownie otworzył oczy, gdy wpadł na
poobijany drewniany stolik do kawy i sterta różnych wersji
scenariusza runęła na podłogę. Potem wskoczył na stolik i kucnął,
bardzo blisko dwójki aktorów.
58
- Na początek scena kulminacyjna. To kwintesencja filmu
i chcę od tego zacząć, zanim weźmiemy się za cokolwiek in
nego. Wszystko prowadzi do tego momentu.
Ken był tak blisko, że Serena czulą jego nieświeży tytoniowy
oddech. Zasłoniła się scenariuszem i przeglądała go nerwowo.
Liczyła, że będą ćwiczyć chronologicznie i nauczyła się roli w
pierwszych kilku scenach. O drugiej połowie filmu miała tylko
mgliste pojęcie.
-Przeczytamy to sobie raz, a potem zabieramy się do roboty.
Każde znajdzie swoje miejsce w przestrzeni, jasne? Vane-jtsa
będzie kręcić tylko zdjęcia próbne, żebyście mogli rzucić na
nie okiem. Co wy na to? - Ken nadal czaił się na stoliku.
-Zaczynajmy. - Thaddeus odłożył scenariusz.
-Moment - mruknęła Vanessa. Podłączała kamerę do lap-(Dpa
reżysera.
-Holly? - zapytał Ken. Oparł dłoń na brodzie. Chyba wsadził
też palec do nosa.
-Gotowa - wymamrotała Serena. Cholerny świat! Nie Btała
nawet jednej linijki tekstu. Głęboko zaczerpnęła tchu.
- Skarbie, wiecznie umie ratujesz. Jak ja ci się odwdzię-
i ic? - zaczęła i powoli, celowo machnęła ręką. Taki seksowny
jicsl. Odrobina kokieterii.
- Nie musisz - odparł Thaddeus jako Jeremy Stonc, swoim
tfynnym zmysłowym barytonem. Stali przy oknie. Pochylił się, «/
słońce oświediło jego profil, i wziął Serenę za rękę. - To ja Jestem
twoim dłużnikiem. Holly. tobie zawdzięczam wszystko.
Pokazałaś mi, jak... - Znacząco zawiesił głos. - Jak być sobą.
Może dlatego, że był świetnym aktorem, a może dlatego. te
był zabójczo przystojny, w każdym razie w jego ustach bez-
nadziejny tekst brzmiał niemal naturalnie. Stał tak blisko, że
Serena czulą jego oddech. Pachniał miętą. Czy on naprawdę Jpul
idealny?
59
Owszem.
- Ja... ja... - zawahała się. - Nie wiem. co powiedzieć.
Po drugiej stronie pokoju Vanessa chrząknęła za kamerą.
- Nic nie mów - szepnął Thaddeus jako Jeremy. - Pozwól
mi na ciebie popatrzeć.
Serena ani drgnęła. Nic na to nie poradzi; wierzyła we
wszystko, co mówił.
-Stop! - zawołał Ken Moguł. - Holly, skarbie, pamiętaj, jesteś'
Holły, nie Sereną.
-Jasne - szepnęła. Nie czuła się Holly Golightly. Była sobą, a
tuz obok stał facet jej marzeń. Nigdy nie udawała niczego
przed mężczyznami. Trudno zacząć tak nagle, zwłaszcza przy
kimś' tak pięknym.
-I przestań machać ręką -jęknął Ken. Marudził jak dziecko. -
Wygląda, jakbyś odganiała muchy.
-Przepraszam. - Przez otwarte okno słyszała ruch uliczny.
Wolałaby być tam, na zewnątrz, oglądać wystawy z Thad-
deusem, albo może dać się zaprosić na sushi do Sushi Samba,
zaledwie kilka przecznic stąd. Thaddeus wychylił się przez
okno i odetchnął głęboko. Czyżby czytał w jej myślach?
-Słuchaj Thada, dobrze? - Ken nadal nic wyjął palca z nosa. -
To już nie Thad, prawda? Nie, to Jeremy. Słyszysz to? Jego
nieśmiałość? Jego zdenerwowanie? On się ciebie boi. rozumiesz?
Boi się i jednocześnie jest zafascynowany. Pokaż nam to. Spraw,
żebyśmy wszyscy stracili dla ciebie głowy.
Jakby kiedykolwiek miała z tym kłopot.
- Jeszcze raz! - Ken klasnął w dłonie i jednocześnie zapa
lił kolejnego papierosa, choć poprzedni wypalił się w popiel
niczce, a on nie zaciągnął się nawet raz.
Thaddeus znowu grał. Pochylił się nad Sereną.
- Skarbie, wiecznie mnie ratujesz. Jak ja ci się odwdzię
czę? - zapytała, tym razem bardziej stanowczo.
óC
-Nic musisz.
-Koniecznie przyjdź na moje... - Nie pamiętała, co dalej.
Powinna zajrzeć do tekstu.
-Przyjęcie! - wrzasnął Ken. - Przyjęcie! Holły, nie czytałaś"
scenariusza?!
-Czytałam - mruknęła Serena. Najchętniej kopnęłaby stertę
scenopisów na podłodze, aż wyleciałyby przez okno.
- No dobra, przejdźmy dalej. - Ken tarł dziwnie czerwone
czoło. - Scena poranna. Tam jest mało tekstu, więc chyba dasz
sobie radę. co, Holly?
-Jasne. -Miała wrażenie, że wszystko robi nic tak, a powie-
działa dopiero kilka słów. Co to, nie ma czasu na rozgrzewkę?
-Dobra, Thaddeus, zaczynasz - polecił Ken z nowym pa-
pierosem w dłoni.
-Holly. - Thaddeus recytował z pamięci, jego scenariusz
iiiidal leża! na kanapie. - Wiedziałem, że cię tu znajdę.
-Zawsze będziesz wiedział? - Serena kątem oka widziała, jak
Ken kręci głową, więc rzuciła scenariusz na ziemię. Da nobie
radę. Wspięła się na palce i wtuliła w szeroką pierś partnera.
-Tak, jeśli się zatrzymasz - odparł miękko. - Nigdy wię-Mj nie
uciekaj.
-Obiecuję - szepnęła. Była to jej ostatnia kwestia w filmie.
Wyciągnęła szyję i odchyliła głowę do tyłu, podsuwając
ihaddeusowi wargi. Jego usta pachniały papierosami i miętą,
■Ce - owsianym kremem Kiehla, a ubrania proszkiem Tide.
Niemal go nie dotykała, oparła tylko dłonie na jego szerokiej
klulce piersiowej, ale była świadoma bliskości jego ciała, po-
czynając od silnych pleców, po idealny brzuch. Od muskular-
nych ramion, po stopy w japonkach. I czegoś'jeszcze. Elek-
trycznej iskry w powietrzu, w skrawku przestrzeni między
nimi. Czy to gra, czy rzeczywistość?
61
- Dobra - wy stękał Thaddeus. Cofnął się o krok i Serena,
oparta o niego całym ciężarem, się zachwiała,
Roześmiał się nerwowo.
- Ken, przerwa na papierosa?
Keri rzucił mu paczkę czerwonych marlboro. Thaddeus
spokojnie wyjął papierosa i zapalił.
- 1 co ty na to? - zapytał reżysera. Wsunął kciuk za pasek
spodni.
-Dobrze. Lepiej. Tym razem widziałem jakąś' iskrę. Ale Holły
musi poczuć bluesa. Holly, możemy przerobie tekst, jeśli nie
możesz się go nauczyć.
-Jak to? - Serena opadła na sfatygowaną kanapę. Przecież nie
myliła się aż tak często, prawda?
-No wiesz, jeśli twoje kwestie są za długie. - Tłumaczył
powoli i wyraźnie, jakby rozmawiał z cudzoziemką kiepsko
znającą angielski. - Jeśli nie możesz wszystkiego zapamiętać.
Sugeruje, że jest głupia?
-Nie, dam radę - zapewniła znużona.
-Nauczy się. - Thaddeus przysiadł koło niej. Położył miękką
dłoń na jej nagim kolanie i s'cisnął uspokajająco.
Wiesz, że tak, pomyślała. Boże, czyżby już się zakochała?
Czasami jest chyba aż za łatwa. Bez komentarza.
- Jasne, jasne - zgodził się Ken. - Ale musimy mieć wię
cej prób. Co ty na to, Vanesso?
Vanessa nie zdążyła wszystkiego nagrać, bo nie dali jej dos'ć
czasu, by podłączyć sprzęt.
-Bomba - skłamała entuzjastycznie. Jak by nie było, to tylko
próba.
A wszystko wskazuje na to, że prób ezeka ich mnóstwo.
myślisz, że kogoś znasz
- Skarbie, wróeiłeeem! - Dan zajrzał do pokoju Jenny,
swojej młodszej siostry. - Vanessa?
-Cześć. - Vanessa wstała zza sztalug Jenny. Przytulny pokój
nadal pełen był płócien jego siostry. Jedne przedstawiały rozmyte
krajobrazy, inne szkice najsłynniejszych nowojorskich budynków,
między innymi Dakoty przy Siedemdziesiątej Drugiej. Było też
kilka aktów, które, jak zauważyła Vanessa, Dan skrzętnie omijał
wzrokiem, na wypadek, gdyby były to autoportrety Jenny, Objęła
go serdecznie i uściskała. - Dzięki, ■ pozwoliłeś mi się u was
zatrzymać.
-Będzie super - zapewnił ją i usiadł na łóżku zasłanym
niebieską flanelową narzutą. - Spędzimy razem szalone no-
wojorskie łato. Wyobrażam sobie te wszystkie rzeczy, wiesz:
pływamy rowerem wodnym po jeziorku w Central Parku,
za-|:idamy bajgle z H&H w wolny dzień...
-Tak, brzmi świetnie, ale będę niesamowicie zajęta. Musimy
nieźle harować, jesTi ten film ma się udać. - Skinęła głową w
stronę komputera. Na monitorze widniała nieruchoma
■etyczna twarz Sereny van der Woodsen, Vanessa
przeglądała materiał, który udało jej się nakręcić tego
popołudnia. Jeśli to
63
miała być reprezentatywna próbka gotowego filmu - ciężka
sprawa.
-
Jasne.
Dan się naburmuszył.
-
Oczywiście,
No cóż, wszystko ma swoje dobre strony. Im bardziej Serena
myliła się na próbach, tym więcej czasu Vancssa miała na ekspe-
rymenty artystyczne. Chciała zrobić cos naprawdę dobrego. Po-
stanowiła, że jej zdjęcia będą bardzo awangardowe, aż Kenowi
Mogulowi i producentom opadną szczeki. Mówił coś o Godar-
dzie, a Vanessa to mistrzyni łączenia humoru i tragedii. Pokaże
zużyty kondom pod podeszwą Holły, imprezowiczkę zbnikaną!
- Gdzie twój tata? - zapytała, chcąc zmienić temat. To tyl
ko kwestia czasu, zanim stanie oko w oko z Rufusem, bitni-
kowym poetą, ojcem Dana. Pewnie, jak zwykle, będzie miał
na sobie poplamioną koszulkę z logo Metsów i zbyt obcisłe
brązowe szorty. Liczyła, że spotka go, zanim wpadną na siebie
w środku nocy. Kto wie, co wtedy wkłada?
Dan wzruszył ramionami.
-Rozmawiałaś z Ruby? - Wyjął z kieszeni wymiętą paczkę
cameli. Zapalił i położył się na wąskim, niewygodnym łóżku
Jenny. - Mam nadzieję, że się pogodzicie. Życie jest za
krótkie, rozumiesz?
-Co? - Vanessa leniwie wyciągnęła się obok niego. Ruby
przysłała jej kilka esemesów z wyrazami skruchy, ale była
zbył wściekła, by je doczytać do końca. Oczyma wyobraźni
widziała, jak siostra wyciska Piotrowi syfy z pleców w
zachlapanym farbami atelier, czyli jej dawnym pokoju.
Musnęła niemal łysą głową kark Dana i szepnęła: - Wiesz, w
tej chwili nie chcę o tym myśleć.
-To źle - zauważył poważnie. - Zawsze podobało mi się to, co
was łączy.
§4
-
Jasne. - Zachichotała mimo woli. - Dobrze się
czujesz?
Dan odwrócił się tak, że niemal stykali się nosami. Vanes-
sa pocałowała go w usta. Pachniał papierosowym dymem. Do-
tknął jej twarzy.
-Wiesz, nigdy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale
szczęście jest... jest tu. pod nosem, rozumiesz? Jesteś wszystkim,
czego potrzebuję do szczęścia, i mam cię tu, w domu. Tak, wiem,
masz mnóstwo pracy i w ogóle, ale i tak jest świetnie. O wiele
łatwej jest osiągać szczęście, niż pogodzić się ł. brzydotą.
Vanessa zagryzła usta. Owszem, kocha Dana, ale bała się, że
wygłosi zaraz kolejną żenującą deklarację wiecznego uczucia, jak
w swojej mowie pożegnalnej. Niektórych rzeczy lepiej nie
mówić.
Prosimy o powtórkę.
- Nauczyłeś się tego w pracy? - zażartowała. - Nie wie
działam, że w Strand można kupić poradniki psychologiczne.
-Nie mówię o pracy. - Mocno zaciągnął się camclem. Dzisiaj w
czasie przerwy przeczytałem Śiddarthę. Zycie jest /.byt krótkie...
Mamy tylko cień s/ansy na to, że nadamy mu Nens, rozumiesz?
O ile pamiętała, tylko o jednej książce mówił równie entu-
zjastycznie. Były to Cierpienia młodego Wertera, nudny bełkot o
depresyjnym kolesiu, który na końcu popełnia samobójstwo, ho
jego dziewczyna wyszła za innego.
-No dobra, zbiłeś mnie z tropu. O co ci chodzi, do choiny .> -
zapytała. Patrzyła w jego piwne oczy spod zmarszczonych
brwi.
-O sens życia - odparł krótko.
A może o pewną blondynkę z okrągłym tylkiem?
^
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostafy zmienione lub
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Odkryłam coś w sobie, jestem totalnie bi. Nie tak, jak my-
ślicie - po prostu jestem wiecznie rozdarta, gdzie spędzić
lato. Doszłam do wniosku, że chcę mieć i jedno, i drugie.
Dzięki ci Boże za lotnisko Teterboro. Chwila na autostradzie
i w niecałą godzinę jestem na plaży. Tym sposobem nie
ominie mnie żaden surfer i żadne przyjęcie tu, w domu.
A miejskie przyjęcia w lecie mają w sobie coś ekskluzywne-
go. Są takie kameralne, żadnych nieproszonych gości. No,
prawie. Przecież lubimy, kiedy nas fotografują. Po prostu
chcemy mieć pewność, że we włosach nie został nam pia-
sek plaży, zanim rozbłyśnie flesz. Tak, mówię o paparazzi...
Najwyraźniej muszą pracować przez całe lato i chyba kosz-
marnie im się nudzi, bo ścigają nieliczne sławy zostające w
mieście - mnie także - jakby co noc odbywała się ceremonia
wręczania nagród MTV.
Lato i plaża to jedno i to samo. Nie wyobrażam sobie roz-
stania z wybrzeżem. Afe przepiękny aktor T właśnie to zro-
bił; porzucił fantastyczną posiadłość nad morzem (tak, tę
samą, która widzieliście w odcinku Cribs) na rzecz upal-
nego lata w dusznym Nowym Jorku. To dopiero profesjo-
nalizm.
66
ZA OCEANEM
Kiedyś byliśmy angielską kolonią, ale później wygraliśmy
wojnę {bez urazy) i dlatego pewne rzeczy wyglądają u nas
inaczej. Bardzo mi się podoba idea monarchii - zwłaszcza
następca tronu i jego rudy brat, lew salonowy - ale wielu
rzeczy nie pojmuję, Na przykład wieść niesie, że pewna
młoda, seksowna niebieskooka Amerykanka, którą wszyscy
znamy i kochamy, zaręczyła się z brytyjskim młodzieńcem o
błękitnej krwi. On jednak preferuje swoją, za prze-
proszeniem, kuzynkę? Podobno w najszlachetniejszych
angielskich rodzinach nie ma nic niezwykłego w tym, że
zaprasza się kuzynkę na tato, trzyma się ją za rękę podczas
romantycznych kolacyjek w najelegantszych restauracjach
Londynu i wymyka się razem na polowanie na lisy do domku
pod strzechą. I co, szok kulturowy?
Wasze e-maile
IJ1 Droga Plotkaro
Moja mama się uparła, żebym tego lata odbyła prak-
tyki w znanym magazynie. Mówi, że dzięki temu po-
znam prawdziwe życie, ale mam wrażenie, że jako
jedyna spędzam lato w dusznym budynku, pakuję
przyszłoroczne sandały Marca Jacobsa i liczę sztuki
biżuterii Me&Ro. Czuję się jak ekspedientka! Zresztą
mam jeszcze czas, żeby pracować do końca życia,
prawda? Czy nie powinnam teraz pokazywać się na
plaży w towarzystwie mojego boskiego chłopaka?
Zamknięta
\*J\ Droga Zamknięta
A jak myślisz, jak ja się czuję? Nadal tu siedzę, choć kli-
matyzacja działa nastawiona na fuli, przy komputerze
chłodzi się Dom Perignon, ale pracuję, zaspokajam wasze
plotkarskie potrzeby. Atak poważnie, uszczknij coś
guccistycznego z pótki z okularami słonecznymi.
Zasługujesz na to! (Nikt nie zauważy, jeśli weźmiesz też
coś dla chłopaka) Plotkara
IJ| Droga Plotkaro
Czy N ma zaginionego brata? Chyba go widziałam
wOysterShack, ale przecież niemożliwe, żeby to był on.
Ten chłopak wyglądał jak robotnik i zadawał się z co
prawda ładną, ale jednak miejscową. Co jest? Zezowata
I*H Droga Zezowata
Jest tylko jeden jedyny N. Skoro teraz wszedt w branżę
budowlaną, zatrudnij go, żeby ci wyremontował taras.
Może się spoci, a wtedy zaproponujesz mu kąpiel nago!
Plotkara
Na celowniku
B kłóci się z myszowatą ekspedientką u Harveya Nicholsa, w
dziale torebek. W Londynie także są listy oczekujących, ale do
niektórych jeszcze nie dotarło, że cierpliwość to cnota. S błądzi
po nieznanych zakątkach Upper East Side, wygląda na to, że się
zgubiła. Kupiła puszkę kociego jedzenia. Czyżby nowa wariacka
dieta? N pojawił się na Catachungo Road w Hampton Bays, w
baseballowej czapeczce z logo Yale, bardzo blisko tajemniczej
dziewczyny w różowej koszulce z logo Oid Navy. Czyżby
otworzyli sklep w Hamp-tons? V siedzi na brązowym skórzanym
fotelu u fryzjera
ÓS
na Upper West Side - nie przejęła się napisem tylko dla
mężczyzn. Chyba ktoś powinien jej powiedzieć, że już nie jest na
Brooklynie. D na ławce na Union Square zaczytuje się książką o
jodze kundalini i zaciąga papierosem. Może chce napisać epicki
poemat o pozycjach jogi dla chorych na raka płuc? Kogoś to
ciekawi? Bo mnie tak.
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkara
miejscowi tez ludzie
Nate pedałował poboczem żwirowanej drogi i skręcił na
parking przed Oyster Shack. Tym razem nie powtórzył wczo-
rajszego żałosnego występu. Po lodach Tawny zaprowadziła go
do warsztatu U Boba i rower był jak nowy. Chciwie zaciągnął się
świeżym powietrzem. Rano wypałił tylko jedną trzecią skręta,
więc myślał jasno.
Coś nowego,
Dochodziła dopiero szósta, ale w Oyster Shack zebrało się
już mnóstwo dzieciaków w szortach i koszulkach na ramiącz-
kach. Wszyscy sączyli piwo z puszek i zajadali frytki. Nate oparł
rower na nóżce i powoli podszedł do czerwonego stolika, przy
którym Tawny paliła papierosa virginia slim. Na pełnych ustach,
muśniętych brzoskwiniowym błyszczykiem, malował się
diabelski uśmieszek.
W innej sytuacji Nate czułby się głupio, jadąc na randkę
rowerem. Ale teraz odpowiadał mu wysiłek, podobała mu się
bryza we włosach i wiatr na twarzy. To ostatnie miałby też w
kabriolecie aston martin, należącym do ojca. Samochód czekał w
garażu zaledwie dwadzieścia minut drogi stąd, ale był
największym skarbem Kapitana i Nate
;
owi nie wolno było
m
samemu siadać za kierownicą, zwłaszcza w dzielnicy tak nie-
ciekawej jak Hampton Bays.
Po wspólnych lodach i wizycie w warsztacie, Tawny za-
proponowała kolację następnego dnia. Nate"a nie trzeba było
długo przekonywać. Los, jak dobry kumpel, zawsze wybawiał go
z opałów w odpowiedniej chwili. Akurat kiedy samotność
zaczynała mu doskwierać, poznał pewną siebie, seksowną Tawny.
-Jesteś'! - zawołała. Zgasiła papierosa na stole i cisnęła
niedopałek na trawę. Miała na sobie brzoskwiniową górę od
kostiumu i króciutką wiązaną czarną spódniczkę, która odsłaniała
opalone, silne i jędrne uda. Rozpuszczone włosy opadały na
piegowate ramiona i zsuwające się ramiączka biustonosza w tym
samym odcieniu, co błyszczyk na ustach. - Bez upadku!
- Tak, tym razem dotarłem cały i zdrowy. - Nate się ro
ześmiał i potrząsnął głową. Opuścił kołnierzyk spranej, ale
czystej niebieskiej koszuli Brooks Brothers, którą założył po
pracy. Usiadł koło Tawny. - Więc to naprawdę dobry dzień.
-Jak było w pracy? - zapytała, smarując usta kleistą mana o
zapachu wanilii. Aromat docierał aż do Nate'a.
- Jak zwykle, mordercza harówka. - Od dwóch dni moco
wał nowe łupki na dachu trenera Miehaelsa. Bolały go ramio
na. na rękach miał odciski. - Pracuję u mojego trenera, więc
nie ma szans na chwilę przerwy. To straszny dupek. Czuję się
Juk na treningu.
Jasne, tylko bez kija. I piłki. I reszty chłopaków.
- W takim razie musisz go bardzo lubić, skoro zdecydowa
łeś' się pracować u niego przez całe lato - zauważyła Tawny.
Nate wzruszył ramionami, masując zesztywniały kark. -Owszem.
- Przecież nie musi jej od razu opowiadać o kradzieży viagry i
wstrzymanym świadectwie, nie?
M
Lepiej nie.
- Biedactwo - zaszczebiotafa. - Może masaż dobrze ci
zrobi? Poćwiczę na tobie. Po szkole chciałabym być MD.
Kim? Nie miał pojęcia, o czym mówi. MD?
Miejscową Dupą?
- Masażystką dyplomowaną, głuptasie! Nie mieści mi się
w głowie, że tego nie wiesz! W każdym razie, rozmawiałam
już z właścicielem salonu spa w Sag Harbor i może weźmie
mnie na praktykę! Rozumiesz? Mogłabym się uczyć na praw
dziwych klientach! Strasznie mnie to kręci. - Pochyliła się nad
stolikiem i zaczęła masować jego przedramię. Masowała dwo
ma rękami, z zadziwiającą siłą. Długie paznokcie drapały go
lekko, jak diapaczki oszronioną szybę. - Widzisz? - zapytała.
- Super, co?
Owszem, super, a jeszcze lepszy byl widok. Tawny pochyliła
się tak bardzo, że miał dokładnie przed oczami jej imponujące
gruszkowate piersi.
- Nadal chodzisz do szkoły? - wymamrotał, bo dotarło do
niego, że teraz jego kolej coś powiedzieć. - Ja właśnie skoń
czyłem. - Dobrze się poczuł, mówiąc te słowa. Bardzo mę
sko.
O rany.
-Został mi jeszcze rok - wyjaśniła i przesunęła dłonie na jego
klatkę piersiową. Mięśnie były napięte po całym dniu pracy. -
Już nie mogę się doczekać. Mam dosyć szkoły. Wymyśliłam
sobie, że po maturze wynajmę dom w Bays. Jak się ma
szczęście, to na turystach można zarobić tyle, że przez, resztę
rokti leży się brzuchem do góry. Taki mam plan. dorobić się
na turystach. - Roześmiała się.
-Super. - Nate z trudem skupiał się na jej słowach, bo piersi
dziewczyny niemal leżały mu na kolanach. Nie zwracał
uwagi na to, co mówi. Trajkotała jak rodzice w komiksie Pea-
72
nuts: bla, bla, bla. Miała takie lśniące, pełne, brzoskwiniowe usta i
pachniała wanilią.
Pochylił się i pocałował ją lekko. Delikatnie dotknął jej
policzków. Smakowała dietetyczną colą i sztucznymi, ale
pysznymi owocami.
Po dłuższej chwili odsunęła się ze śmiechem.
- Możemy to robić przez cały wieczór, ale najpierw chcia
łabym usłyszeć, jakie masz plany na przyszłość - stwierdziła
i wzięła go za rękę. - Opowiesz mi przy kolacji.
-Jasne. - Nate wstał i poklepał się po kieszeni, żeby się
upewnić, że zabrał portfel. Ciekawe, czy w Oyster Shack przyj-
mują platynowe karty kredytowe American Express. Oblizał usla
- teraz śliskie i owocowe - i przemknęło mu przez myśl, że jego
piwo będzie smakowało jak pina colada. - Chodźmy coś zjeść, to
ci opowiem, co planuję.
Nate Archibald coś planuje?
-Super. - Znowu zachichotała. Wstała i wzięła ze stolika
papierosy, zapalniczkę i złotą torebkę z mnóstwem sprzączek,
-Za kilka miesięcy idę do Yale...
-Yale? Naprawdę? Rany, to dobry uniwersytet, - Wzięła go
pod rękę. -1 drogi.
Z drugiej strony, czyż wykształcenie nie jest jak torebka
I t i i k i n - jak moż.na wycenić coś takiego?
B jak buszująca
Blair Waldorf założyła nogę na nogę i odchyliła się do tyłu w
wysokim skórzanym ciemnobrązowym fotelu. Podniosła do ust
białą porcelanową filiżankę Spode'a. Upiła malutki łyczek letniej
herbaty earl gray i uśmiechnęła się do Jemimy, ekspedientki, która
ją obsługiwała,
- Panno Waldorf? - zaszczebiolała Jemima i wręczyła jej
nieduży, ciężki, oprawiony w skórę notesik. - Proszę bardzo.
Blair otworzyła książeczkę. Wewnątrz była jej czarna karta
American Express, rachunek i długopis. Bez wahania podpisała
paragon, nawet nie patrząc na sumę.
-Cudownie. Kazałam zapakować pani zakupy i zawieźć do
hotelu Claridge. Czy mogę pani jeszcze jakoś pomóc? Może
wezwać taksówkę?
-Nie, dziękuję. - Blair uśmiechnęła się wdzięcznie. - Pojdę
pieszo.
Od godziny siedziała na prywatnym pokazie w nowym
londyńskim butiku o nazwie Kid. a Jemima - ładna brunetka ze
strasznymi zębami - prezentowała jej wszystkie rodzaje butów,
jakie mieli w sklepie. Mierząc ponad dwadzieścia par kozaków,
zdążyła wypić dwie filiżanki herbaty, przejrzeć najnowsze
francuskie wydanie „Voguc" i zadzwonić do Mar-
cusa. Znowu poczta głosowa. Ciekawiło ją, czy pracuje, czy może
wyrwał się gdzieś z Camillą, kupić nowe kije do krykieta albo...
Albo co?
Blair nie poddawała się łatwo i postanowiła sobie, że
wczorajszy dzień nie zepsuje jej humoru. Może Marcus i Camillą
musieli się sobą nacieszyć, odświeżyć rodzinne więzi? Na pewno
zaraz się sobą znudzą. Zresztą Marcus zapomni o istnieniu
Camilli, kiedy zobaczy Blair w nowych kozakach ze skóry
pytona, czarnym gorseciku Cossarda i biodrówkach do kompletu.
Zamierzała mu zaprezentować ten strój jeszcze tego wieczoru, w
przerwie między daniami uroczystej kolacji i szampanem i
czekoladą, którą zaplanowała.
Wsunęła jeszcze ciepłą kartę kredytową do nowego portfela
Smythsona. Wzięła torebkę (ręcznie malowana z limitowanej
edycji Goyarda), którą wczoraj kupiła, i wyszła ze sklepu na cichą
Press Street. Jak dotąd była w Londynie tylko raz, z rodzicami,
kiedy miała dwanaście lat. Zatrzymali się wtedy w hotelu
Langham, przy Regent Street. Oglądali zmianę warty, zajadali
kruche ciasteczka, pili herbatę i zwiedzili Tower. Pamiętała, że
przez większość czasu słuchała Madonny na iPo-dzie. Ale wtedy
była tu jako turystka. Teraz tu mieszka, a to zupełnie co innego.
Wszyscy mówili, że Londyn jest szary, mglisty, zachmu-ony i
depresyjny, a tymczasem od tygodnia świeciło słońce. ewa i
krzewy kwitły, za każdym rogiem kryły się piękne dy, budynki
kusiły dekoracjami. Wszyscy twierdzili także Anglicy są
zarozumiali i nadęci, mają fatalne zęby i sil-akcent. O ile te dwie
ostatnie rzeczy okazały się prawdą, ńkj co wszyscy byli dla Blair
bardzo mili i uprzejmi.
No pewnie, rozmawiała jedynie ze sprzedawcami, którzy żyli
na prowizję.
IA
■'5
Ponownie zerknęła na komórkę; nadal żadnych wiadomości.
Wrzuciła aparat do torebki. Oczywiście rozumie, że dżentelmen
musi zajmować się gościem - dla angielskiej klasy wyższej
rodzina to rzecz święta - a Camilla jest urocza, naprawdę. No, tak.
Nawet jeśli wygląda jak blond krowa. Blair to wszystko rozumie.
Ale chciałaby, żeby w ich związku pojawiło się więcej pikanterii,
a im dłużej Marcus kazał jej czekać, tym bardziej się
niecierpliwiła. Może robi to tylko po to, żeby jeszcze bardziej ją
rozpalić. No, może.
Idąc mniej więcej w stronę hotelu, czulą się trochę jak Julia
Roberts w Pretty Woman. kiedy mszyła na zakupy na Rodeo
Drive, w wielkim czarnym kapeluszu, i wszyscy sprzedawcy
prześcigiwali się, żeby ją obsłużyć. I jeszcze trochę, jak Audrey
Hepbum w My Fair Lady, gdzie grała śliczną biedną dziewczynę
mówiącą cockneyem, która z nizin społecznych wdziera się na
salony. Tylko że Blair nie jest ani prostytutką, ani biedulą z
przcdmies'cia. Ech, szczegóły.
Rozglądała się dokoła, ale każda witryna, każdy szyld sklepowy
wydawał się znajomy. Czyżby naprawdę zwiedziła już wszystkie
sklepy w okolicy? W Londynie to żadna sztuka robić zakupy,
korzystny kurs dolara jeszcze wszystko upraszczał. Blair
zauważyła to zaraz po przyjeździe; musiała wymienić pieniądze na
taksówkę i bardzo się ucieszyła, widząc iie ładnych, pastelowych
banknotów dostała za nudne zielone dolary. Kasjer w banku dal jej
nawet garść monet, w tym wielkiego pensa. wartego nie jednego
cerita. ale aż dwa, śmieszną sześciokątną monetę i spore ciężkie
monety funtowe. Jeśli Anglicy używają monet tak samo, jak
Amerykanie banknotów, to po prostu zakupowy raj. Nie żeby ceny
kiedykolwiek zdołały ją powstrzymać. Blair stanęła przed
budynkiem, który niczym się nie różnił od domów w zachodnim
Londynie. Była to wysoka, dobrze
76
oświetlona kamienica o dużych, czystych oknach z doniczkami na
parapetach. Jednak łata zakupów sprawiły, że Blair miała szósty
zmysł; wiedziała instynktownie, gdy trafiła na coś interesującego.
Przez okno na parterze dostrzegła piękny chiński wazon pełen
białych kamelii na pozłacanym stoliku. Nie widziała nigdzie
ubrań, ale była święcie przekonana, że w środku kryje się coś
wspaniałego.
Jakby nie było, każdy ma ukryty talent.
Zadzwoniła do drzwi i po chwili rozległ się dźwięk do-
mofonu, więc weszła do wyłożonego marmurem eleganckiego
holu. W przestronnym, jasnym salonie królował rninimalizm.
Fantastyczna zielona torebka z krokodylej skóry spoczywała na
szczycie złamanej korynckicj kolumny, spowita w miękki blask
reflektora. Zapierające dech w piersiach czerwone aksamitne
baleriny leżały na satynowej poduszce. Wyglądały na lak
miękkie, że nie oparła się pokusie i pogłaskała je. Wysoka
Hinduska z długimi, gęstymi włosami uśmiechnęła się zza za-
bytkowego biureczka w stylu art nouveau. Blair poczuła się nie na
miejscu w dżinsach Rock Republic, złotej jedwabnej koszuli
Eberjey i skromnych sandałkach, ale nie miała zamiaru
wychodzić.
- Jestem Lyla - przedstawiła się dziewczyna z nienagannym
brytyjskim akcentem. - W czym mogę pomóc?
Blair podeszła do kręconych schodów. Kierowana instynk-
tem, wchodziła coraz wyżej. Schody były dokładnie takie same
jak te, po których schodzi Eliza w My Fair Lady, w tej scenie, gdy
dębi ntuje w towarzystwie.
No proszę, życie naprawdę naśladuje sztukę.
Piętro było niemal puste, jeśli nie liczyć wielkiego lustra przy
najdalszej ścianie. Blair zatrzymała się w jasnym, słonecznym
pomieszczeniu i wyobraziła sobie, że to jej garderoba. Pośrodku,
na szklanym wieszaku, wisiała długa biała
77
suknia. Jedwabna, uszyta ze skosu, zdawała się żyć własnym
życiem. Była... piękna. Ta, która ją włoży, będzie bohaterką
niekończącego się romansu. Blair, zafascynowana, dotknęła
materiału. Czyżby to... Tak.
Suknia ślubna.
Jej suknia ślubna.
- Zechciałaby pani przymierzyć?
Blair odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Lyłę. Nie sły-
szała, kiedy weszła ńa górę.
- Tak, koniecznie - szepnęła. - Muszę.
Po co właściwie?
W sklepie przyjmowano jedną klientkę naraz, więc nie było
oddzielnej przymierzalni. Lyla wspięła się na palce, żeby zdjąć
szklany wieszak z uchwytu, a Blair niemal zdarła z siebie ubranie.
Włożyła suknię przez głowę. Przeszył ją dreszcz, gdy jedwab,
miękki i lekki jak bita śmietana, muskał jej ciało.
Nie spojrzała w lustro, póki nie była gotowa. Stała przy
oknie, wpatrzona w ogród na tylach sklepu.
- Proszę, jeszcze to. - Lyla zapięła jej na karku delikatny
złoty naszyjnik. - Chyba może się pani przejrzeć - mruknęła
i odwróciła Blair twarzą do lustra.
Blair ostrożnie szła przez duże pomieszczenie, unosząc skraj
sukni, żeby na niego nie nadepnąć. Przed lustrem było małe
podwyższenie. Weszła na nie ze spuszczonym wzrokiem, czekała,
aż wszystko będzie idealnie. Puściła skraj sukni, odgarnęła włosy
z twarzy i spojrzała w zwierciadło.
-Och! - jęknęła.
Oto jej przyszłość. Blair w życiu nie widziała równie idealnej
sukni. Zadziwiające. Piękno kreacji sprawiło, że ona sama
wydawała się jeszcze ładniejsza. Stanik zupełnie nie pasował do
kreacji, a jednak jej cera nigdy nie była równie nieskazitelna.
Czuła się, jakby zeszła z okładki letniego wyda-
nia ,,Town&Country'
:
. Najwyraźniej stare powiedzenie, że in-
stynktownie wiesz, gdy trafisz na odpowiednią suknię ślubną,
zawiera sporo prawdy.
Pobiorą się w kościele świętego Patryka w Piątej Alei i
wydadzą przyjęcie w hotelu St. Clair, w którym zarezerwują
wszystkie pokoje dla gości. Ojciec poprowadzi ją do ołtarza ze
(zami w niebieskich oczach, szepcząc: „Kocham cię, misiu",
zanim oddają Marcusowi. A Marcus przez całą uroczystość
będzie trzymał ją za rękę, jak tylko on potrafi, dając do zrozu-
mienia, że są nie tylko kochankami, ale i przyjaciółmi.
-Wspaniała, prawda? - Lyla splotła ręce na piersi. Stała za
Blair i uśmiechała się z aprobatą. Blair odnalazła jej wzrok w
lustrze.
-Idealna - szepnęła, wpatrzona w s'nieżnobiały jedwab.
-Wyznaczyli już państwo datę? Hm, może najpierw
oświadczyny? 1, no wiecie, studia?
-Biorę ją - zdecydowała Blair.
- Oczywiście, - Lyla skinęła głową. - Nie pożałuje pani.
- Narzeczony będzie zachwycony.
Blair machinalnie skinęła głową, ciągle wpatrzona w swoje
odbicie.
- A naszyjnik? - zapytała Lyla.
Dlaczego nie, pomyślała Blair.
No właśnie, dlaczego nie?
78
danny ma coś w sobie
Jedyne, eo nie podobało się Danowi w Strand to fakt, że w
księgarni nie było pewnego nowoczesnego wynalazku -
klimatyzacji. Tego ranka pracował w ciasnej, dusznej piwnicy, w
informacji; zajmował się też specjalnymi zamówieniami, na
przykład na kalendarz z fotografiami chorób skórnych. Po kilku
godzinach męczarni miał wreszcie okazję zaczerpnąć świeżego
powietrza.
O ile tak można nazwać papierosa. Ledwie zjawił się jego
zmiennik - ponury, milczący facet o imieniu Brent, który pracował
w Strand od dwudziestu lat -Dan pomknął na górę krętymi
schodami i wypadł na zewnątrz.
Wzdłuż budynku biegł betonowy beżowy gzyms. Przysiadł na
nim, rozkoszując się cieniem i papierosem.
Na chodniku tłoczyli się przechodnie, zwabieni koszami
z przecenionymi książkami, których i tak nikt nie kupował.
Leżały tam na przykład: Numizmatyka w dzisiejszej Kanadzie
i Tiger, prawdziwa opowieść o psie, który pokochał kota. Dan
zamknął oczy i nic zwracał uwagi na buszujących w koszach.
Zaciągnął się głęboko i wspominał Siddarthę Hermana Hesse:
„Gdy Siddartha przechodził ulicami miasta, z jasnym czołem.
z królewskim wejrzeniem, smukły w biodrach - w sercach
80
młodych dziewcząt z bramińskich domów budziła się miłość"*.
Nic na to nie poradzi, chciałby być Siddartha, a przynajmniej
być podobnym do niego.
Chciałby też z kimś' o tym porozmawiać, zwłaszcza odkąd
próba dyskusji z Yanessą okazała się niewypałem.
Czyjaś' dłoń na ramieniu wyrwała go z zadumy. Otworzył
oczy.
- Dan? - Bree, wysportowana, zwinna jasnowłosa córka
bramina, stała przed nim i podziwiała go jak Siddanhę.
I kto twierdzi, że marzenia się nie spełniają?
-Cześć. - Zerw^ał się szybko. Bree miała na sobie obcisłą
zieloną koszulkę bez rękawów i białe szorty. Związała
włosy w dwa kucyki. Jej skóra wręcz promieniała
zdrowiem.
-Ty palisz? - zapytała wstrząśnięta.
-Nie, nie. - Dan szybko cisnął zapalonego papierosa na
ziemię i zadeptał niedopałek. - Trzymałem go dła Steve'a,
musiał wrócić do środka.
Nieźle, Szekspirze.
-Uf - odetchnęła, wachlując się dłonią. - Palenie bardzo
szkodzi zdrowiu.
-Wiem. wiem - zapewnił szczerze i wytarł ręce w sprane
zielone sztruksy.
-Tak się cieszę, że cię spotkałam! - Bree wskoczyła na
krawężnik i przeskakiwała z miejsca na miejsce, jak
dziecko. które chce do łazienki, ale żal mu się rozstać z
kolegami. - Chciałam ci powiedzieć, że Siddartha bardzo
mi się podobał.
-Tak? Świetnie. Niedawno sam wróciłem do tej książki.
- Tak? Co za zbieg okoliczności.
Jasne. Zbieg okoliczności.
* Hermann
Siddartha. Poemat indyjski, pr/el. Małgorzata
Łukasiewicz, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1988 (przy. tłum.).
6 - Tylko w twoich siuich
g 1
-Więc spodobała ci się? - zapytał, zakładając nogę na nogę
gestem, jak miał nadzieję, tyleż sportowym co intelektualnym. -
A co teraz czytasz?
-Zabieram się do dzieła, nad którym pracuje mój jogin. Pisze
o tym, jak usprawnić komunikację między mózgiem i
pozostałymi organami, za pomocą jogi i mantr. Napisał z
pięćdziesiąt rozdziałów, a każdy ma prawie sto stron. Pracował
nad tym od jedenastu lat. W tym roku chyba mu to wydadzą.
Prosił, żebym rzuciła okiem. Ja! Wyobrażasz to sobie? To wielki
zaszczyt!
Zaszczyt? Raczej wrzód na jej wyćwiczonym tyłeczku.
- A1e muszę ci coś wyznać - ciągnęła, patrząc mu prosto
w oczy. - Nie przyszłam tu rozmawiać o książkach.
-Nie?
Dan zarumienił się i wbił wzrok w ziemię. Nerwowo kopnął
papierosa, którego się wyparł. Oddałby wszystko, żeby go dalej
palić.
-Chciałam zapytać, czy nic miałbyś' ochoty się kiedyś
spotkać? Wiem, pewnie wyda ci się to bardzo bezpośrednie. ale
uważam, że trzeba chwytać dzień. Moim zdaniem los wynagradza
śmiałość, nic sądzisz?
Dan entuzjaslycznie skinął głową.
-W każdym razie, trochę się nudzę sama. Dorastałam tutaj, w
Greenwich Village, ale potem chodziłam do szkoły z internatem
na zachodzie, więc nikogo tu nie znam. Jesienią idę na studia do
Santa Cruz, ale nie chcę się nudzić w mieście przez całe lato,
sama jak palec.
-Oczywiście - przytaknął ochoczo. - Chętnie ci potowa-
rzyszę.
-Super! - Bree zeskoczyła z krawężnika. - Jaki masz rozkład
dnia?
-Pracuję codziennie, ale po szóstej jestem wolny.
82
-
Świetnie. Co powiesz na Bikram?
-Jasne - skinął głową, choć nie miał pojęcia, o czym mówi.
Rzadko bywał w klubach.
- Bomba! - pisnęła. - Podaj mi swój numer, zadzwonię,
żeby potwierdzić, ale powiedzmy, sobota? - Wpisała numer
jego komórki do różowego telefonu.
Pozwolił sobie na dłuższą przerwę, niż mu przysługiwała. ale
po odejściu Bree musiał zapalić jeszcze jednego camela, żeby się
uspokoić. Nie miał pojęcia, co to jest Bikram. Nowy modny klub?
Hinduska restauracja? A może niezależny film? Nieważne.
Vanessa jest zajęta pracą, a on umówił się na gorącą randkę /e
ślicznotką, która lubi czytać.
Co jak co, ale ta randka na pewno będzie gorąca.
światła, kamera... a gdzie akcja?
-Cięcie! - wrzasnął Ken Mogul - Kurwa! - Cisnął zieloną
fluorescencyjną podkładkę na ziemię i zerwał się ż metalowego
krzesła. - Dziesięć minut przerwy. Muszę zapalić, do cholery.
Ręce Sereny drżały, gdy Thaddeus przypalał jej gauloisa
srebrną zapalniczką Zippo. Zaciągnęła się głęboko, ale tym razem
nikotyna nie pomogła jej się uspokoić. Opanowanie teksu i
wygłaszanie swoich kwestii w odpowiedni sposób okazało się
trudniejsze, niż sądziła. Co najgorsze, Ken, przerażający dziwak,
wrzeszczał na nią co pięć sekund.
-Nie przejmuj się nim - mruknął Thaddeus. Przeczesał jasne
włosy dłonią i uśmiechnął się z błyskiem w cudownych
jasnoniebieskich oczach. Objął ją ramieniem. - Wiem, że jest ci
ciężko. Zresztą uważam, że radzisz sobie świetnie jak na pierwszy
raz. Mamy po prostu bardzo napięty plan zdjęciowy, a Kenowi
zależy, żeby producenci byli zadowoleni. Uwierz mi, to nie ma nic
wspólnego z tobą.
Czyżby?
- Naprawdę? - szepnęła, wtulona w jego opiekuńcze ramiona.
Winnych okolicznościach nic kleiłaby się tak do faceta, którego
zna dopiero od kilku dni, ale Thaddeus to ktoś' wię-
cej niż zwykły znajomy, [ nie chodzi tylko o to, że jest. Grali
1
zakochanych. Podczas prób idiotycznej sceny kulminacyjnej I
całowali się już osiem razy. Tulenie się do niego na kanapie
wydawało się jak najbardziej naturalne.
-
Słuchajcie! - ryknął reżyser. Wrócił do pokoju, wepchnął
[ paczkę czerwonych marlboro do kieszeni pogniecionej dżinso
wej koszuli z obciętymi rękawami, przez co wyglądała raczej
jak kamizelka. Serena wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu.
Thaddeus przykrył jej dłoń swoją w uspokajającym gestie.
- Poniosło mnie - przyznał Ken. - Dajmy sobie spokój na
dzisiaj, dobrze? I tak, muszę z Vanessą ustalić rodzaje ujęć. Ale
wy dwoje pracujecie dalej. Idźcie na kolację, aa mój koszt.
-Dzięki, Ken. - Thaddeus wstat i się przeciągnął. Serena
poczuta zapach potu i wody kolońskiej Carolina Herrera for Men.
- To był męczący dzień. Chętnie wyskoczyłbym na drinka.
- I popracujecie nad chemia, tak. Holly? Poznaj go. Poroz-
\ mawiaj z nim, słuchaj go, ucz się od niego. Macie się zgrać,
rozumiecie?
i
Serena skinęła głową i zdusiła niedopałek w popielniczce
z macicy perłowej, balansującej na oparciu brązowej skórzanej
kanapy. Jasne, może się zgrać, zwłaszcza z Thaddeusem. Ale '
niekoniecznie na oczach Kena.
- Świetnie - mruknął reżyser. - No, to lećcie na kolację.
To wasza praca domowa.
Kolacja z hollywoodzkim gwiazdorem? A będą oceny?
Wybrali As Such przy Clinton Strcet. najmodniejszą, naj-
bardziej zatłoczoną knajpkę w mieście. Podawano tu najlepszego
tatara, serwowanego z jajami przepiórezymi i frytkami L solą
morską. Opróżnili bulelkę szampana Veuve Cliquot do
czekoladowego ciasta z jeżynami na deser. Lekko wsławiona
84
B5
Serena wyznała Thaddeusowi, jak to się stało, że w zeszłym roku
nie przyjęto jej ponownie do Hannovcr Academy.
Pojechała na lato do Europy. Przez kilka miesięcy balowała z
Erikiem. starszym bratem, i flirtowała z Francuzami. Erik w
sierpniu wrócił do Stanów, ale Serena została dłużej. Po co się
liczyć, skoro plaże Saint-Tropez są takie piękne nawet we
wrześniu? Na szczęście Constance Billard, prywatna żeńska
szkoła, do której uczęszczała od przedszkola, zgodziła się przyjąć
ją ponownie.
-Juz myślałam, że trafię na podrzędny uniwersytet i do końca
życia będę mieszkała z rodzicami - wyznała. - A teraz proszę,
gram w filmie, mieszkam sama, a jesienią idę do Yale. Nigdy nie
wiadomo, co się wydarzy. - Uśmiechnęła się uwodzicielsko, ale
alkohol sprawił, że wyszło to dość nieporadnie. Była to zachęta,
żeby ją pocałował. Z drugiej strony, są w restauracji pełnej
gapiów. Może lepiej, że tego nie zrobił,
-Idziemy? - zapytaj, jakby nie mógł się doczekać, aż znajdą
się w bardziej intymnym miejscu.
Ledwie wyszli na duszną, rozgrzaną, zatłoczoną ulicę.
rozległ się krzyk.
-Thad! Thad! - Z cienia wynurzył się krępy brodacz Ł
aparatem fotograficznym. Pstrykał zdjęcia, idąc w ich stronę.
Flesz rozjaśniał ciemną uliczkę.
Thaddeus opiekuńczym gestem objął Serenę w talii. Miał
fałszywy uśmiech na ustach.
Serena także się uśmiechnęła. Przywykła już, że reporterzy z
kronik towarzyskich ją fotografują. Kilka razy wystąpiła też jako
modelka. Ale żaden z fotografów nie był tak natrętny.
Przerażające.
-Idziemy - westchnął Thaddeus. Skinął na brodacza. -Słuchaj,
stary, dość już. Idziemy.
86
Ale reporter nadal im towarzyszył. Drobił i tańczył jak
bokser, i pstrykał bezustannie, tak szybko, że brzmiało to jak
warkot karabinu maszynowego. Wy pstry kał cały film, błyska-
wicznie załadował nowy i pstrykał dalej.
-Dosyć - warknął Thaddeus bardziej stanowczo. Szarpnął
Serenę za ramię w stronę jezdni. - Idziemy.
Serena uśmiechała się dalej, ale rozbieganym wzrokiem
szukała taksówki.
- Kto to, Thad?! - zawołał reporter za ich plecami. - Co
masz dzisiaj na sobie, Thad? - dodał bezczelnie. - Jesteś bo
ski, wiesz? A ty, ślicznotko? Co to za projektant?
Akurat tego dnia założyła ulubioną czarną bawełnianą
plażówkę Lesa Besta i czarne baleriny Capezio, ale była zbyt
zaskoczona, by to powiedzieć.
- Koniec! - wrzasnął gniewnie Thaddeus.
Czyżby zamierzał odstawić numer Cameron Diaz?
Wszedł na ruchliwą Clinton Street, machając rękami
jak rozbitek na bezludnej wyspie na widok samolotu ratun-
kowego. Ledwie zatrzymała się taksówka, wepchnął Serenę do
środka, wskoczył za nią i zatrzasnął drzwiczki. Fotograf
przycisnął aparat do szyby. Serena ukryła twarz na szerokim
ramieniu Thaddeusa i przez chwilę wiedziała, co czuta księżna
Diana tuż przed śmiercią.
-Jedziemy, i to już! -warknął Thaddeus do kierowcy.
Dobiegł ich jeszcze krzyk fotografa:
- Jutro będziecie na pierwszej stronie „Post"!
Na rogu Siedemdziesiątej Pierwszej i Trzeciej Alei Thaddeus
zapłacił, wysiadł i przytrzymał jej drzwiczki.
Ich kroki niosły się echem w nocnym powietrzu. Ruch
uliczny szumiał na Drugiej Alei jak ocean. Serena weszła na
stopień i spojrzała na Thaddeusa. Wreszcie byli równego wzrostu.
- Może wejdziesz na drinka? - zapytała. Nie chciała, żeby
przykre zajście z nachalnym paparazzim zepsuło im wieczór.
Jakby nie było, po raz pierwszy ma Thaddeusa tylko dla siebie.
Nie patrzy na nich reżyser-dziwak, nie ma tu kamer ani scena
riusza, Nie przepuści takiej okazji.
Wzruszył ramionami.
-Usiądźmy lu na chwilę. - Przycupnął na stopniu. -Wszystko
w porządku?
-Tak - szepnęła. Ostrożnie uniosła sukienkę i usiadła obok
niego.
- Cholerny fotograf - mruknął gniewnie.
Serena położyła mu dłoń na udzie w geście pocieszenia.
-Dupek. - Uśmiechnęła się pogodnie. - Nie przejmuj się nim.
Chodź na górę, zrobię ci pyszne mojito.
-Czasami mam tego dosyć. Wiesz, mówią do ciebie, jakby cię
znaJi. Zawołał do mnie Thad, słyszałaś? - Thaddeus puścił jej
propozycję mimo uszu. Serena patrzyła na srebrny rożek
księżyca nad wieżowcem przy Siedemdziesiątej Drugiej.
-Pewnie jest ci ciężko. Ludziom się wydaje, że cię znają.
Widzą cię w filmach, gazetach...
AJe nie chadzają na kolacyjki. Biedacy.
-Słuchaj, przecież ja nawet nie nazywam się Thaddeus.
-Jak to? - zdziwiła się.
-Mam na imię Tim. Mój agent uznał, że Thaddeus brzmi
bardziej filmowo.
-Chyba miał rację. - Serena skinęła głową i nagle przyszło jej
na mysi, że może i ona powinna zmienić nazwisko. Może to
jej pomoże w karierze.
Jasne, bo Serena van der Woodseu wcale nie brzmi dra-
matycznie.
Poszukał chwilę w kieszeni i wyjął paczkę parlamentów light.
88
Szanuj Książk:
-Tu przynajmniej mamy spokój - mruknął i zapalił. Tak
jest. Masz spokój i masz mnie.
-Żadnych fotografów - zachichotała. - Tylko my dwoje.
-Odrabiamy pracę domową. Z chemii, kapujesz? Bracie,
lepiej trzymaj się scenariusza. Serena w życiu nie miała
równie przyjemnej pracy domowej
i była pew
r
na. że świetnie sobie radzi. Pytanie tylko, jak się do
niego przytulić, aby dać mu jasno do zrozumienia, że to nic ele-
ment roli. Chciała, żeby widział różnicą pomiędzy Screną a Holły.
Żeby wiedział, które pocałunki są prawdziwe, a które udawane.
-Znowu się ^potykamy - rozległ się głos nad ich głowa-mi.
Jason, jej sąsiad, w granatowym garniturze w prążki. Roz-
wiązał żółto-niebieski krawat i rozpiął białą koszulę pod
szyją. Nie widziała go, odkąd tu zamieszkała i szczerze
mówiąc, już 0 nim zapomniała.
-Cześć, Jason. - Nie chciała być niegrzeczna, ale miała
nadzieję, że sobie pójdzie. Owszem, jest miły i słodki, ale ona
i Thaddeus muszą odrobić pracę domową.
-Cześć - odezwał się Thaddeus tym samym pogodnym tonem,
którego używał w telewizyjnych talk show. Nie wstał ze
stopnia, ale podał rękę Jasonowi. - Jestem Thaddeus.
Jason zbiegł ze schodów.
-Właśnie szedłem po pocztę. Jason - przedstawił się. Mocno
uścisnął dłoń Thaddeusa. - Miło mi.
-Wybierz sobie stopień - zażartował Thaddeus i przesunął się
odrobinę. - Mamy mnóstwo miejsca.
-A może pójdziemy do mnie na drinka? - zaproponowała
Serena z nadzieją.
-Skoczę po piwo - zaoferował się Jason. - Mam kilka butelek
w lodówce. Nie musimy wspinać się na samą górę.
-Super. Podoba mi się tutaj. Taki miły wiaterek. I towa-
rzystwo. - Thaddeus uśmiechnął się do Sercny.
89
- Mnie też. - Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech,
choć wolałaby być na górze, tylko we dwójkę. Chce wiaterku?
Otworzy mu okno,
Jason mieszkał zaledwie piętro wyżej, więc już po chwili
wrócił z trzema zimnymi butelkami heinekena.
-Dzięki. - Thaddeus z westchnieniem zdjął kapsel i cisnął go
na stopień.
-Ciężki dzień? - domyślił się Jason.
-Bardzo - przyznał Thaddeus. - A ty? Co robisz?
-Mam letnią praktykę w kancelarii Lowell. Bonderoff. Foster i
Wallace - odparł Jason i upił spory łyk. Na ulicy głośno
zatrąbił samochodowy klakson. Serena zerknęła na zegarek.
To doprawdy fascynująca rozmowa, ale szczerze mówiąc,
wolałaby teraz siedzieć w gorącej wannie.
-To moi prawnicy! - zawołał Thaddeus podekscytowany.
jakby w życiu nie poznał nikogo równie fascynującego jak Ja-
son. - Nie znasz przypadkiem Sama?
-Słyszałem o nim - odparł Jason. - To partner z Los Angeles,
prawda?
Powiew wiatru rozwiał włosy Thaddeusa.
-Prawdziwy pittbul. Boże, pamiętam, jak kiedyś miałem
problem z jedną wytwórnią i...
-Świat jest mały. - Serena ziewnęła i się przeciągnęła.
-W takim razie za mały świat. - Thaddeus podniósł butelkę i
stuknął się z nimi.
Serena wypiła piwo do dna i przysunęła się do niego. Choć
rozmowa była śmiertelnie nudna, jest w towarzystwie dwóch
dżentelmenów, którzy bez wątpienia zaniosą ją na samą górę do
jej mieszkania, gdyby wypiła za dużo i straciła równowagę-
Jakby nie byto, zawsze polegała na innych.
uciekająca panna młoda
Blair Waldorf wbiegła do holu hotelu Claridgejak kobieta
bardzo zajęta, bo tak właśnie było. Musi jak najszybciej wrócić do
apartamentu i przejrzeć zakupy. Spieszyło się jej zwłaszcza do
imponującej sukni ślubnej, najwspanialszego łupu tego tygodnia.
Dziesięć tysięcy funtów to majątek, nawet dla niej, ale suknia
była warta każdego pensa i Blair wiedziała, że matka przyzna jej
rację. A jeśli nie ona, to jej ojciec. Harold J. Waldorf, uroczy gej,
który korzystał z życia na południu Francji. Ze wszystkich ludzi
na świecie on na pewno zrozumie, co to znaczy, trafić na idealną
suknię ślubną.
Zamierzała zaplanować spotkanie z ojcem w Paryżu. Chyba
już czas, żeby Marcus poznał jej rodziców? To tylko kilka godzin
stąd. No i co to za frajda, wyjechać z ukochanym w romantyczną
podróż pociągiem i zostawić kuzynkę Camillę w Londynie. Idąc
przez hol, dostrzegła recepcjonistkę za ślicznym małym
biureezkiem. Świetnie, pomyślała. Niech ona wszystko załatwi!
Przemierzyła marmurowy hol i zatrzymała się przed kobietą,
piszącą coś w oprawionym w skórę notesie.
--Chciałabym zamówić bilety do Paryża - odezwała się Blair.
91
- Pani... przepraszam bardzo, Beaton-Rhodes? - zapytała
recepcjonistka, niska, zgrabna Azjatka w okularach lennon-
kach i krótkiej, praktycznej fryzurce.
- Panna Waldorf - poprawiła Blair.
Nie pani Beaton-Rhodes. Jeszcze nie.
-Oczywiście - speszyła się recepcjonistka. - Chciałam się
jedynie upewnić, czy zostanie pani u nas przez kolejny tydzień?
- Tak, tak - B lair machnęła ręką. Miała ważniejsze sprawy
na głowie. - Jak mówiłam, chciałabym wyjechać do Paryża.
I to natychmiast.
-Oczywiście, jeszcze tylko potrzebna mi karta kredytowa.
Żeby uiścić rachunek za pokój.
-Nie może pani wystawić rachunku na lorda Beaton-Rho-
desa? - żachnęła się Blair, zirytowana. - On się tym zajmuje.
-Rozumiem. - Recepcjonistka skinęła głową i zapisała coś w
małym notesiku. - A czyjego lordów ska mość wkrótce nas
zaszczyci? Musi podpisać rachunek.
-Nie wiem - przyznała Blair. Za moniem będzie szykowała
cudownie romantyczny wieczór: szampan, bielizna, te
sprawy; tyle że nie rozmawiała z Marcusem cały dzień, więc
nie wiedziała nawet, czy się spotkają.
-Niestety, nalegam, żeby lord Beaton-Rhodes pojawił się u
nas w najbliższym czasie i podpisał stosowne dokumenty.
-Dobrze - warknęła Blair. - Przyjdzie.
Minęła je grupa włoskich turystów. Niektórzy robili zdjęcia
rozzłoszczonej Blair. -Cóż, panno...
-Waldorf - podsunęła.
-Cóż, panno Waldorf, lord musi jutro podpisać rachunek,
inaczej będziemy zmuszeni prosić panią o zwolnienie aparta-
mentu. Są inni zainteresowani.
92
- Świetnie - syknęła Blair. - Zaraz do niego zadzwonię. -
Wyjęła komórkę z torebki i wybrała jedyną pozycję w „moich
numerach". Mogła się tego spodziewać - Marcus nie odbierał.
Postanowiła nie zostawiać wiadomości na poczcie głosowej.
Tego dnia nagrała się już trzykrotnie. Nie chciała, żeby uznał,
że zwariowała.
Bo oczywiście kupno sukni ślubnej to przykład zdrowego
rozsądku.
- Nie odbiera - poinformowała recepcjonistkę. - Ma teraz
mnóstwo pracy, ale na pewno dzisiaj się odezwie. Poproszę,
żeby wpadł i załatwił całą tę sprawę, dobrze?
Minęło dopiero kilka dni, a Blair już podłapała brytyjski
akcent i słówka. Jak Madonna skracała niektóre głoskj i używała
wyrażeń w stylu „cała ta sprawa".
-Dobrze. - Recepcjonistka skinęła głową. - Proszę tylko
pamiętać, że jutro musi podpisać rachunek, w innym wypadku
będziemy zmuszeni zażądać zwolnienia apartamentu. Oby
zdołał się na moment oderwać od żony i wpadł to załatwić,
-Słucham? - Blair się najeżyła.
-Tak? - rzuciła recepcjonistka arogancko.
-Co pani powiedziała? - Blair czuła, jak jej uszy czerwienieją
ze złości. Na moment zapomniała o sukni czekającej na górze,
w luksusowym apartamencie. Zapomniała o pokojówce, która
ochoczo przygotuje jej pysznego drinka, ledwie stanie w
drzwiach. Zapomniała o masażu, o którym marzyła.
Zapomniała nawet o Paryżu.
-O ile pamiętam, powiedziałam: „Oby zdołał się na moment
oderwać od pracy i wpadł to załatwić" - wyjaśniła słodko
recepcjonistka.
-Nieprawda - wycedziła Blair. Pochyliła się nad kontuarem. -
Powiedziała pani: „Od żony".
To nieporozumienie - mruknęła recepcjonistka.
91
-Owszem, z pani strony! - wrzasnęła Blair. Nieśmiałość nigdy
nic była jej problemem. - Słyszałam, co pani powiedziała.
-Tak, proszę pani. Oczywiście. Niecb jego lordowska mość
podpisze dokument, a wszystko będzie w porządku.
-On nie ma żony. To jego kuzynka - ciągnęła Blair. - Aja
jestem jego dziewczyną. - Krzyczała już na cafe gardło. Włosi
przyglądali się jej z drugiego krańca holu.
Recepcjonistka się zarumieniła.
- Proszę, nie podnośmy głosu.
-Pieprzyć to. - Blair miała po dziurki w nosie Anglii, ciągłej
uprzejmości i brytyjskiej godności. Nie interesowała ją żadna /
tych rzeczy. Pieprzyć tę sukę, pieprzyć Anglie, pieprzyć Marcusa
i jego końską kuzynkę Camilię. Nagle zamarzyła o jednym, o
powrocie do domu.
-Wie pani co? Nie chcę tego apartamentu. Proszę zaraz
zadzwonić do British Airways i zarezerwować mi bilet. W jedną
stronę, pierwszą klasą, do Nowego Jorku. - Wsunęła rękę do
torebki, znalazła kartę kredytową i cisnęła na kontuar.
- Do Nowego Jorku, pierwszą klasą, w jedną stronę - po
wtórzyła recepcjonistka. - Virgin lata codziennie o jedenastej.
Może jeszcze będą miejsca.
Yirgin. Dziewica. Odpowiednie, nie ma co.
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Na pewno niektórzy z was to widzieli i podobnie jak ja nie
mogli uwierzyć własnym oczom. Wędrowałam sobie radośnie
Madison Avenue w poszukiwaniu nowych bawełnianych
koszulek na plażę, i co widzę? Najstraszniejszy widok na
świecie: tabliczkę z napisem ZAMKNIĘTE. Zamknięte? To nie
tak, jak myślicie. Wygląda na to, że największy dan-1 dys w
mieście i zarazem dyrektor kreatywny Barneys, Graham Oliver,
przyjaźni się z pewną niezależną operatorką filmową i zgodził
się zamknąć sklep na kilka dni, żeby mogli kręcić w spokoju.
Oby tylko otworzyli zgodnie z zapowiedziami. Wieść niesie,
że debiut pewnej młodej gwiazdy nie będzie tak spekta-
kularny, jak się spodziewano. Podobno jest tak źle, że naj-
pierw kręcą wszystkie sceny bez niej. W nadziei, że praktyka
naprawdę czyni mistrza.
Barneys jest chwilowo nieczynny, więc chyba wyjadę na
dobre - mam dosyć latania w tę i z powrotem helikopterami i
wynajętymi samolotami. Wiem, wiem, sama mówiłam, że w
Hamptons na początku lata nic się nie dzieje - zazwy-[ czaj
czekam do czwartego lipca, zanim tam pojadę - ale dochodzą
mnie wieści o przedziwnych wydarzeniach na
95
wyspie. Muszę zobaczyć to na własne oczy. Mam naprawdę
ciężkie życie. Jakim cudem uda mi się być jednocześnie w
kilku miejscach? Nie żeby kiedykolwiek sprawiało mi to
problem.
JAK PRZETRWAĆ LATO: PORADNIK
Nie będę rzucać nazwiskami, wiem, to do mnie niepo-
dobne, ale widzę na mieście mnóstwo grzeszników. Więc
najpierw kilka słów na temat tego, co koniecznie musicie
wiedzieć:
1. opalanie
Oczywiście najlepsza jest naturalna opalenizna. Jeśli matka
natura nie chce współpracować, ujdzie też opalanie
natryskowe. Ale pamiętajcie, nieważne, nad basenem czy
w komorze natryskowej, opalamy się nago! Biate ślady po
kostiumie to szczyt złego smaku. A dwa dni wcześniej pe-
eling i woskowanie! Nikt się nie nabierze na plamy.
2. brwi
Po pierwsze, wiemy, że powinnyśmy mieć dwoje, prawda?
Odkładamy pęsetę. Nie, wyrzucamy! Idziemy do mojej
znajomej, Reese, u Bergdorfa, i to jak najszybciej. I niech
nikt nie waży się narzekać, że zapłacił 45 dolarów za jedna
brew.
3. woskowanie
Mamy sezon kąpielowy, więc ta kwestia nie podlega dysku
sji. Ty włożysz bikinr Eres, a widok mamy wszyscy. Ja oso-
biście preferuję tradycyjną depilację brazylijską. (Chcesz
być piękna? Cierp!) Powszechnie wiadomo, że chwalę też
aplikacje z kryształków Swarovskiego, przesada jest jed-
nak w ztym guście, prawda?
9.6
Wasze e-marle
|2§ Droga Plotkaro
Podobno w Internecie pojawił się bardzo ciekawy
film, żywy dowód na to, że niektóre już występowały
przed kamerą. Kręcono go w plenerze, w Central
Parku, a partnerem naszej gwiazdy jest ten ogier, N,
Dziewczyna ma ciemne, kręcone włosy, ale to S,
prawda? Kinoman iak
Ml Drogi Kinohnaniaku
Wyjaśnijmy sobie pewne fakty. Film, o którym mó-
wisz, powstał jakiś rok temu i nikt z grających w nim
aktorów nie występuje teraz przed kamerą. Świetnie
zbudowana gwiazda jest teraz w Pradze, gdzie upra-
wia sztukę i nie wiadomo co jeszcze. Au revoirl
Plotkara
tJ
Ę
Droga Plotkaro
Na zajęcia jogi chodzi ze mną strasznie wyjątkowa
dziewczyna. Chcę nabrać formy i jakoś zabić czas, do-
póki moja najlepsza przyjaciółka uczy się w Pradze ma-
larstwa, a ta ciągle nudzi, że joga to sposób na życie. W
każdym razie, wczoraj po zajęciach opowiadała
instruktorowi o „miłośniku książek stymulujących
rozwój duchowy". Zabrzmiało mi to podejrzanie zna-
jomo - choć nie do końca. Jakby miata na myśli złego
brata bliźniaka naszego wspólnego znajomego. Albo
lepszego? Sama już nie wiem, co o tym myśleć.
Czyżby w mieście zagościli pożeracze ciał i podsta-
wiają klony przyjaciót? Przerażona
7 Tylko w twoich snach
07
Droga Przerażona
Bardzo ciekawy rozwój wydarzeń, ale nie sądzę, żeby to
byta sprawka kosmitów. Po prostu w lecie czasem warto
pozwolić sobie na marzenia. Czy na wakacjach nigdy nie
udawałaś kogoś innego? Spróbuj kiedyś. Zamelduj się w
hotelu jako, powiedzmy, Principessa de Medici i nie zdziw
się, kiedy zarząd przyśle ci kosz owoców albo butelkę
Dom Perignon. Czasami warto nieco naciągnąć prawdę.
Plotkara
Na celowniku
B płaci za nadbagaż na lotnisku Heathrow. Upominki dla rodziny i
przyjaciół? Czy też naprawdę taszczy pokrowiec z suknią
ślubną? N kupuje artykuły podstawowego użytku, aspirynę i
prezerwatywy, w aptece White's w East Hamp-ton. D popija
bardzo zdrowy koktajl warzywny w barze wegetariańskim w
Soho. Może szykuje się na sezon plażowy? S mogłaby się
czegoś od niego nauczyć - właśnie wymknęła się wcześniej z
próby i pobiegła na pokaz Tuleh niedaleko F.I.T, a potem wpadła
do lodziarni. Spokojnie. Wyglądać jak gwiazda to potowa
sukcesu! Nie żeby kiedykolwiek miała z tym problemy.
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkara
ptaszki na drzewach ćwierkają o...
•
-Nate Archibald! Nie wierzę własnym oczom!
-Cześć, Chuck - mruknął Natc. Tego dnia w drodze do lómu
zorientował się, że ma trochę mało powietrza w przedniej oponie,
więc skręcił na stację benzynowa BP przy Springs Road. Było
bardzo gorąco, od morza nie wiała nawet leciutka bryza, więc po
kilku godzinach ciężkiej pracy był spocony, zgrzany i
wyczerpany. Sądząc po przerażeniu na gładkiej, opalonej twarzy
Chucka Bassa, wygląda! okropnie.
Chyba po raz pierwszy.
-Co pi się stało? - sapnął Chuck. Przesunął przeciwsłoneczne
raybany na czubek nosa, wręczy! pracownikowi stacji banknot
pięćdziesięciodolarowy i mruknął: - Reszta dla ciebie.
- W porządku, stary - odparł Nate, zirytowany. Odczepi!
pompkę i ścisnął przednie kolo, żeby się przekonać, czy jest Już
dosyć powietrza,
Mimo koszmarnego upału, Chuck Bass miał na sobie ma-
drasowe szorty i kaszmirową bluzę. Jak zawsze wyglądał nie-
skazitelnie, gęste brwi unosiły się nad przenikliwymi niebieskimi
oczami, kwadratowy podbródek jak z reklamy wody po Boleniu
by! starannie wygolony. Pomógł Nate
7
owi wstać.
99
-Przerzuciłeś się na rower? - Chuek spojrzał na jego wehikuł. -
Nie powiesz chyba, że dbasz o środowisko.
-Jasne. - Nate błagalnie spojrzał na zadbany budynek stacji
BP, pokryty szarym łupkowym dachem. Czy ktoś pospieszy
mu na ratunek?
-Chodź, podwiozę cię. - Chuck zagrzechotał kostkami lodu w
plastikowym kubku po mrożonej kawie, którą przed chwilą wypił.
- Jest ze czterdzieści stopni w cieniu, a ty jesteś czerwony, jakbyś
przeszedł przez piekło. Wolę nic myśleć, jak będziesz wyglądał,
kiedy dojedziesz tym cudem do Georgica.
Nate rozważał możliwości: pół godziny w słońcu albo
dziesięć minut sam na sam z Chuekiem Bassem.
I tak źle, i tak niedobrze.
- Jedziemy - westchnął. Wizja klimatyzowanego, gołę
biego jaguara była bardzo kusząca.
Chuck otworzył bagażnik i Nate wpakował tam rower. Nie
był pewien, czy się zmies'ci, ale bagażnik okazał się zadziwiająco
pakowny i rower wszedł prawie cały, tak że wystawał tylko
skrawek opony. Nate usiadł na białym skórzanym fotelu,
zatrzasnął drzwiczki, zapiął pasy i szykował się do drogi.
Chuek przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód wypełniło
chłodne powietrze i dźwięki Houses ofHoly Led Zeppelin.
-Byłem na plaży w Sag Harbor i wczuwałem się w dawne
klimaty - wyjaśnił Chuek, ściszając dźwięk. - Wracamy do
teraźniejszości.
-Wracamy - zgodził się Nate, zrezygnowany. Sądząc po tonie
kumpla, ten zaraz zasypie go gradem pytań, Pogaduchy z
Chuekiem to jak rozmowa kwalifikacyjna.
-Pewnie już słyszałeś o Blair. - Chuck majstrował coś przy
klimatyzacji, choć w samochodzie było już bardzo zimno.
Skręcił na drogę łączącą Hampton Bays z Easl Hampton,
'■ CO
którą Nate właściwie znał już na pamięć. Winnice przeplatały się
2 eleganckimi domkami krytymi szarym łupkiem. Gdzieniegdzie
pojawiał się skrawek oceanu za czyimś ogródkiem.
-Blair? - powtórzył, gdy mijali Oyster Shaek po lewej stronie.
Tawny pochłonęła go do tego stopnia, że samo imię Blair,
wypowiedziane na głos, zabrzmiało dziwnie. O ile wiedział,
wyjechała na wakacje do Anglii z tym nowym facetem,
Anglikiem. Ilekroć o niej myślał, zdawała się bardzo odległa,
choć wiedział, że wkrótce znowu się spotkają. Nieważne, czy
straciła głowę dla tego Angola czy nie. Blair Waldorf nie zre-
zygnuje ze swego marzenia o studiach w Yale. We wrześniu
spotkają się na uczelni, to nieuniknione.
-Wróciła. - Chuck przeciągnął to słowo, jak Drew Barry-more
w Duchu. Znowu zagrzechotał lodem w kubku i upił łyk
wody o posmaku kawy. - Przyleciała dzisiaj rano.
-Tak? - Nate bawił się pasem bezpieczeństwa. Blair wróciła
już z Londynu? To dopiero nowina,
- No. - Chuck jeszcze bardziej ściszył dźwięk. - Ciekawe,
I czy pocałowały się z Sereną i pogodziły. Znowu. Wiesz, co
mam na myśli.
- Blair i Sereną nigdy nie gniewały się długo - bąknął
Nate. Bębnił palcami w drzwi w rytm muzyki.
Kto jak kto, ale on doskonale o tym wiedział, bo zazwyczaj
kłóciły się przez niego.
- To dobrze, ze względu na Screnę - dodał cicho Chuck.
-Teraz potrzebna jej przyjaciółka.
Nate nie zareagował. Słowa Chucka go zaniepokoiły. Zu-
pełnie jakby świat kręcił się dalej, bez niego. Jest w Hamptons od
zaledwie tygodnia, a już nie ma pojęcia, co się dzieje.
- Podobno nie za dobrze jej idzie to całe aktorstwo - za
uważył Chuck. - Ale na pewno jeszcze postawi na swoim. Jak
zawsze.
101
- No tak, aktorstwo - powtórzył Nate. Zapomniał o filmie
Sereny. To było coś zupełnie innego niż jego codzienna haró
wa. Nagle poczuł, że musi zapalić. Wyciągnął rękę po elek
tryczną zapalniczkę. - Mogę, prawda?
Chuck wzruszył ramionami.
-
Nieważne, jakie kłopoty ma Serena. To nic w porównaniu
z tym, w co wpakowała się Blair. - Jechał szybko i skręcił
gwałtownie, z piskiem opon. Po obu stronach drogi domy
były coraz bardziej okazałe, a ogrody coraz bardziej
rozległe.
-
Jakie kłopoty? - zainteresował się Nate. Zapalił połówkę
skręta, którą rozsądnie trzymał od rana.
-BI air wróciła z Londynu w ogromnym pośpiechu. Z...
bagażem.
-
Jakim bagażem? - Skręt zaczynał działać. Czy tytko mu
się zdaje, czy Chuck to megadupek. Do tego stopnia, że
właściwie już nie jest człowiekiem, tylko jakimś
androidem albo czymś' takim?
-
W Londynie Blair kupiła mnóstwo rzeczy, między innymi
suknię ślubną. I taki staroświecki angielski wózek dziecin-
ny. A potem wróciła do Nowego Jorku.
-
No i co? - zapytał Nate. Jego uwagę zwrócił wielki biały
namiot na środku trawnika. Panna młoda w koronkowej
sukni i łysiejący pan młody pozowali do zdjęć z gitarą,
pod wiekowym dębem. Początkujący gwiazdorzy rockowi
zawsze biorą ślub w Hamplons.
-
Blair wróciła w pośpiechu, taszcząc suknię ślubną i wó-
zek dziecinny... Nie wiem. - Chuck westchnął
zniecierpliwiony. - Sam pomyśl.
Nie było to trudne zadanie, nawet dla upalonego faceta.
Byle co nie skłoniłoby Blair Waldorf do przerwania po-
dróży. Czyżby wróciła, żeby zaplanować ślub? Nate nie mógł
tego wykluczyć, ale też nie wyobrażał sobie Blair kroczącej do
ołtarza w białej sukni. Chyba że to on, we fraku, będzie na nią
czekał. Oczywiście nie są już razem, ale nie wyobrażał sobie,
żeby Blair, jego Blair, wyszła za kogoś innego.
Odetchnął z ulgą, gdy pod kołami zazgrzytał żwir krętego
podjazdu na posesji jego rodziców. Chciał zostać sam z tymi
rewelacjami i nowym dużym skrętem.
-Dzięki, stary - mruknął do Chucka, wysiadając z wozu.
-
Jeśli chcesz jeszcze pogadać, wejdę do środka. Zamówi-
my sushi! - zawołał Chuck przez otwarte okno.
Nate puścił mimo uszu żałosną propozycję. Wyjął rower
z bagażnika i pojechał do domu. Musi jasno pomyśleć.
I nauczyć się, że nie można wierzyć we wszystko, co się
słyszy. (No, ale czy wszyscy nie popełniamy czasem tego
błędu?)
102
S idzie w ślady audrey, dosłownie
Serena wysiadła z jaskrawożółtej taksówki na zatłoczonej
Piątej Alei. Miała na sobie prostą czarną sukienkę i ogromne
okulary przeciwsłoneczne, dzieło projektanta Baileya Wintera.
Był to kostium filmowy - nawet Serena nie włóczyłaby się po
mies'cie w środku dnia w sukience koktajlowej. Ćwiczyła scenę
rozpoczynającą film. Holly miała podziwiać wystawy słynnego
sklepu jubilerskiego, Tiffany and Company, jedząc, śniadanie po
przebalowanej nocy, podobne jak Audrey Hepburn w filmowym
klasyku.
Z tekturowym kubkiem i torebką z ciastkami w dłoni, Serena
grzecznie szła w stronę eleganckiego budynku, licząc pod nosem
kroki. Jeden, dwa, trzy, cztery.
-Uważaj! - warknął biznesmen w garniturze. Minął ją, nie
odsuwając słuchawki od ucha.
- Przepraszam - mruknęła Serena, speszona. Zawróciła do
krawężnika i zaczęła od nowa. Starała się is'ć wyprostowana jak
struna tak, jak kazał Kcn, ale musiała też zmierzać prosto do
sklepu, a to graniczyło z niemożliwością wobec tłumów na ulicy.
W końcu jej się udało, ale wystawę oblegali turyści. gorączkowo
pstrykając zdjęcia. Tego na pewno nie było w scenariuszu.
Gruba starsza kobieta w spódniczce do tenisa wręczyła jej
aparat, na migi pokazując, ze ma zrobić zdjęeie. Serena wzruszyła
ramionami, odłożyła torebkę ze śniadaniem i wzięła aparat.
Sfotografowała kobietę, z uśmiechem wskazującą logo Tiffany.
-Dzięki! Mogę ci teraz zrobić zdjęcie? Pracujesz tu, prawda? -
Serena była wstrząśnięta. Jasne, pewnie wszyscy myśleli, że
Tiffany zatrudnił ją w nadziei, że nawiązanie do znanego filmu
zwiększy sprzedaż. Czekała z uśmiechem przyklejonym do
twarzy, aż kobieta pstryknie parę fotek, a potem zabrała torebkę
ze śniadaniem i wróciła do krawężnika. Podmuch gorącego
powietrza z mijającego ją autobusu, podwinął jej sukienkę.
Uroki lata w mies'cie. Spojrzała na sklep, drżąc ze zdener-
wowania. Na dworze było prawie czterdzieści stopni w cieniu,
pociła się w zbyt eleganckiej sukience i ludzie się na nią gapili.
Chciała do domu - do klimatyzowanego apartamentu rodziców, a
nie zasikanej przez kola nory. Chciała przebrać się w lniane
szorty, bezrękawnik, wygodne klapki i do wieezora sączyć piwo
eorona i oglądać stare seriale w telewizji. Zawsze we wszystkim
była najlepsza, poczynając od nauki, poprzez jazdę konną, po
zdobywanie facetów. I to bez najmniejszego wysiłku. Była
święcie przekonana, że aktorstwo przyjdzie jej z podobną
łatwością. Ale jak dotąd reżyser był bardzo niezadowolony z jej
pracy.
Ciekawe, ezy nawet Blair Waldorf, największa fanka Śnia-
dania u Tiffany'ego, zniosłaby wariackie tyrady Kena Mogula.
Po raz kolejny ruszyła w stronę sklepu.
-Patrz, kochany! - zawołała potężna kobieta z południowym
akcentem. Pokazywała Serenę łysemu grubasowi w ohydnym
stroju - koszulce Lacosty i drelichowych szortach. Reszty
dopełniały czarne skarpetki w tanich sandałach.
104
105
-No, tego jeszcze nie było - sapnął facet.
-
Jak w Śniadaniu u Tiffany 'ego, prawda? - Kobieta pode-
szła do Sereny. - Rany, skarbie, co to, jakaś reklama?
Serena udawała, że nie słyszy. Kto by się spodziewał, że
na ulicach Manhattanu czyha tyle pułapek? Cofnęła się do kra-
wężnika, skupiła i zaczęła jeszcze raz.
To się nazywa poświęcenie.
W oczach turystów była chodzącą reklamą sklepu, a w głę-
bi duszy gotowała się z wściekłości i była na krawędzi wybu-
chu. Szczerze mówiąc, już odechciało jej się grać. Najchętniej
dałaby sobie spokój i zajrzała do Barneys, żeby się przekonać,
czy mają coś nowego. Ale oczywis'cie nie może. Po pierw-
sze, ze względu na zdjęcia sklep był zamknięty, a po drugie.
jeszcze nigdy nie poniosła klęski i w głębi duszy była równie
waleczna jak jej (czasami) najlepsza przyjaciółka, Blair.
-
Niezła dupka, blondynko! - zawołał ktoś za nią.
Odwróciła się. Obleśny facet wychylał się z okna taksów
ki. Fuj! Audrey Hepburn nigdy nie zdarzały się takie rzeczy.
No tak, ale Audrey Hepburn miała płaski tyłek. Za to
umiała grać.
pieniądze to poważna sprawa
Blair nie wiedziała, czy łomot rozlega się jedynie w
jej głowie - w samolocie wychyliła kilka whisky - czy
słyszy go naprawdę. Podniosła się na łokciu. Owszem, to
rzeczywistość. Ktoś wali w drzwi sypialni, którą zajęła
wczoraj wieczorem, a która do niedawna należała do jej
przyrodniego brata, hippisa Aarona Rosę.
- Blair Cornelio Waldorf!
I znowu walenie. Matka, ale jej głos jest jakiś...
dziwny. Jest chora czy co? A może ma coś w ustach?
Eleonor Rosę wpadła do ciemnej sypialni i przysiadła
na skraju materaca. W ręku miała kubek kawy, a na sobie
letnią piżamę - kwiecistą, powiewną, zdecydowanie za
krótką koszulkę Eberjey i dobrany do niej szlafrok.
- Pobudka! - zawołała ochryple.
Blair z jękiem naciągnęła kołdrę na głowę. Dlaczego
matka tak się zachowuje bladym świtem?
-
Blair Waldorf- syknęła matka. - Mówię poważnie,
młoda damo. Wstawaj. Musimy porozmawiać.
-
Chyba zdajesz sobie sprawę, że prawie nie spałam
-warknęła Blair. Usiadła i zabrała matce kawę. Upiła
spory łyk 1 wygładziła białą koszulkę Hanro, w której
spała.
107
- Po pierwsze - zaczęła Eleanor. - Skąd się wzięłaś'
w domu? - Otuliła się szlafrokiem, pochyliła i zajrzała córce
w twarz. - Miałaś" być w Londynie!
Jak na panią po pięćdziesiątce, która niedawno urodziła
dziecko, Eleonor wyglądała zadziwiająco dobrze o tak wczesnej
porze. Blair zastanawiała się, czy matka zrobiła cos z twarzą
podczas jej nieobecności, czy może to tylko efekty nowego
rewelacyjnego kremu, który wkrótce jej podwędzi?
-Tak wyszło. - Blair otworzyła szufladę nocnego stolika.
Wyjęła płatki kosmetyczne nasączone zieloną herbatą i poło-
żyła sobie na oczach.
-Następnym razem bądź łaskawa do mnie zadzwonić i
uprzedzić, żebym wiedziała, co zamierzasz. - Eleonor ściąg-
nęła jej waciki z oczu. - Dzwonili do mnie dzisiaj z American
Express. Nie podoba mi się, gdy ludzie od karty kredytowej
lepiej niż ja wiedzą, gdzie jest moja córka.
-Co? - Blair wyprostowała się gwałtownie.
-Dzwonili z American Express, bo ktoś'zapłacił moją kartą
cztery tysiące dolarów za bilet lotniczy — warknęła Eleonor.
- Już miałam wezwać policję, gdy zobaczyłam nowy komplet
niebieskich walizek Hermesa w holu.
-Późno przyjechałam - wyjas'niła Blair. - Nie chciałam cię
budzić.
-To tylko czubek góry lodowej. - Eleonor wstała i prze-
chadzała się po pokoju. - Blair, najwyższy czas, żebyś stała
się bardziej odpowiedzialna. Nie jesteś już dzieckiem. Musisz
się nauczyć zarządzać pieniędzmi.
Usłyszeć cos' takiego z ust kobiety, która każdemu ze swoich
dzieci kupiła wyspę na południowym Pacyfiku!
-Mamo -jęknęła Blair.
-Nie jęcz! - syknęła Eleonor ostro. -Wiesz, że nigdy niczego
nic odmawiam moim dzieciom, prawda? Zawsze dostawałaś',
czego chciałaś, może nie?
Przecież to jej obowiązek?
-Oczywiście. - Eleonor po raz pierwszy wygłaszała mowę
wychowawczą i Blair widziała, że wkręca się w rolę. - Ale tego
już za wiele. Omówiłam sprawę z Cyrusem i uznaliśmy, że trzeba
coś z tym zrobić.
Chwileczkę, dlaczego matka omawia jej prywatne sprawy z
Cyrusem Rosem, jej głupim, rumianym, tandetnym ojczymem?
-Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. - Blair ziewnęła i dopiła
kawę do końca. Ciekawe, ile jeszcze potrwa ta rozmowa. To
takie... nudne. Musi się wyspać, wykąpać, iśc do kosmetyczki,
żeby się pozbyć z twarzy londyńskiego smogu, może też
zajrzy do fryzjera? Nowa fryzura i pasemka, żeby podkreślić
rysy?
-Chodzi mi o wyciąg z karty kredytowej, Blair. - Eleonor
pomachała pogniecionym faksem. - Kazałam go sobie
przesłać, kiedy usłyszałam o twoich... ekstrawaganckich
zakupach.
Ojej!
-No dobrze, może trochę przesadziłam przy sukni ślubnej, ale
kiedy ją zobaczysz, przyznasz mi rację...
- Sukni .ślubnej? - sapnęła Eleonor. - To chyba wyjaśnia
pozycję za osiemnaście tysięcy dolarów. O co chodzi z tym
ślubem?! - Przysiadała na łóżku i wachlowała się upierście
nioną dłonią. - Zaraz zemdleję! Wychodzisz za mąż? Och,
Blair? Nie wiem, co powiedzieć! - Objęła ją serdecznie i roz
płakała się na głos. Nagłe się wyprostowała. - Już wiem: po
moim trupie! Oszalałaś?!
Blair przewróciła oczami.
- Nie, mamo, nie wychodzę za mąż. W każdym razie nie
teraz. A suknia kosztowała dziesięć tysięcy, nie osicmnas'cie.
Tak, to brzmi o wiele lepiej.
- Moja biedna, naiwna córeczka. - Eleonor pokręciła gło
wą. - Nie zorientowałaś się, że kurs dolara do funta jest jak
dwa do jednego
9
'.GB
109
-Słuchaj, przepraszam. - Blair szybko wpadła jej w słowo. -
Kupiłam tylko kilka drobiazgów, wszystkie będą mi potrzebne do
szkoły.
Jasne. Przecież bez sukni ślubnej nie można się pokazać na
inauguracji roku akademickiego.
Chyba nie ma szans na to, że szybko skończą rozmowę. Blair
sięgnęła po najnowsze wydanie „W", które położyła wieczorem
przy łóżku. Kupiła je, żeby się nie nudzić podczas lotu, ale
darmowa whisky Maker's Mark stanowiła o wiele milsze
Towarzystwo.
-Blair. - Eleanor z westchnieniem s'cisnęła ja za nogę przez
purpurowo-fioletową kołdrę. - Nie mam nic przeciwko temu,
żebyś' sobie kupiła parę drobiazgów, ale suknia ślubna? -
Urwała. - Co prawda, na pewno jest wspaniała.
-Jest! - zapewniła Blair. No, to jest matka, którą zna i na swój
sposób kocha.
-Mimo wszystko rozmawiałam o tym z Cyrusera, a dzisiaj
zadzwonię do twojego ojca i sądzę, że też się ze mną zgodzi.
Teraz, gdy wróciłaś do domu, chyba na stałe...
-Z pewnos'eią nie wracam do Londynu - przerwała jej Blair.
Starała się nie myśleć o dramatycznym rozstaniu z miastem
Marcusa. Czy on w ogóle zauważył jej nieobecnos-ć?
-...to doskonały moment, żebyś poszła do pracy. Na łato.
Co? No comprendo. seriom.
Pokój wirował dokoła niej.
-Co Ty powiedziałaś, mamo? Do pracy?
-Tak skarbie. Do pracy.
Blair opadła na poduszki i zasłoniła sobie oczy rękoma.
- Umrę, jeśli będę musiała pracować.
-Nie przesadzaj, skarbie. To wspaniałe doświadczenie przed
studiami.
-A ty kiedykolwiek pracowałaś? - zainteresowała się Blair.
Nerwowo przeglądała czasopismo, niemal wyrywając przy tym
kartki. Dopiero co wróciła zza oceanu. Zdradził ją mężczyzna,
którego wybrała, by spędzić z nim życie. Teraz brakuje jej jeszcze
tylko wykładu o zaletach pracy z ust matki, która w życiu nie
przepracowała nawet jednego dnia.
- To bez znaczenia - odparła gładko Eleonor. - Nie mówimy o
mnie, tylko o tobie. O tym, w jaki sposób chcesz spłacić część tych
zawrotnych rachunków. Skoro tyle wydajesz, zacznij też zarabiać,
Praca w lecie? Blair zamknęła oczy. Nikt nie pracuje, nie leraz,
nie podczas ostatniego nowojorskiego lata! Nikt! No,
I może za wyjątkiem Nate
;
a, ale w jego wypadku to kara. I Se-'
reny, ale to nie praca, to spełnienie marzeń.
«
Jej uwagę nagle przykuło zdjęcie w czasopiśmie. O pieprzonym
wilku mowa. Proszę bardzo, w samym środku kroniki towarzyskiej
Suzy, Screna van der Woodsen pod rękę z projektantem Baileyem
Winterem. Blair przypomniała so-I bie, kiedy zrobiono to zdjęcie - na
pokazie Wintera w zeszłym sezonie. Siedziały z Sereną w pierwszym
rzędzie, ma się rozumieć, i kiedy projektant wyszedł się ukłonić po
zakończonym pokazie, dostrzegł Serenę i zaprosił ją wybieg.
Blair puszczała mimo uszu wywody matki i szybko przebiegła
wzrokiem tekst, szukając plotek o Serenie. O, jest! Suzy I
rozpisywała się, jak to Bailey Winter zgodził się zaprojektować
kostiumy do najnowszego filmu Kcna Mogula, Śniadanie a Freda.
Czy nie dość, że Serena zagra w filmie z Thaddeusem Smithem? Czy
musi do tego nosić szyte na miarę kreacje jednego z najlepszych
amerykańskich projektantów?
- To kwestia odpowiedzialności, Blair-tłumaczyła matka. •
Wiesz, że kiedy skończysz dwadzieścia jeden lat, będziesz miała
nieograniczony dostęp do funduszu powierniczego,
1'0
1
1
1
i wszyscy: twój ojciec, Cyrus i ja. uważamy, że musisz się na-
uczyć rozważnie obchodzić z pieniędzmi. Naszym zdaniem praca
nauczy cię odpowiedzialności i tego, że czasami liczą się też
życzenia innych, nie tylko twoje.
Blair łypnęła na brzydką narzutę w kolorze bakłażana.
Świetnie, pójdzie do pracy. Ale nie do byle jakiej.
-Wiesz - zamyśliła się. - Może masz rację. Może praca
dobrze mi zrobi.
-Tak! - matka ucieszyła się wyraźnie. - Wiedziałam, że
zmądrzejesz!
-A pomożesz mi cos' znaleźć? - zapytała Blair niewinnie.
-Oczywis'cie. - Eleonor skinęła głową. - Na pewno wystarczy
kilka telefonów i znajdziemy coś wspaniałego.
Wystarczy jeden, dokładnie mówiąc. Eleonor Rosę to jedna z
najwierniejszych klientek Baileya Wintera. To chyba żaden
problem, że jej córka zostanie jego asystentką na planie
Śniadania u Freda'}
Jak nie kijem ich, to palką.
robi się gorąco
m
Dan zaciągnął się głęboko po raz ostatni i wyrzucił skrywany
w dłoni niedopałek na ulicę. Siedział na ławce na rogu Houston i
Szóstej Alei i widział, jak Bree przechodzi przez jezdnię. Nie
chciał, żeby po raz drugi przyłapała go na paleniu.
-Dan! - zawołała i pomachała radośnie, omijając niezliczone
taksówki na Szóstej Alei. Miała na sobie obcisłe czarne legginsy
do pół łydki i turkusowy sportowy stanik. Do piersi tuliła butelkę
wody. Podbiegła do ławki i usiadła.
-Czes'e! Fajnie, że jesteś!
-Cześć - odparł Dan. Od niechcenia zamknął książkę i
uśmiechnął się do niej.
-O! czytasz Drogę artysty*. - krzyknęła. - Uwielbiam tę
książkę.
-Tak? - Tego się spodziewał. - Zabawny zbieg okoliczności .
Akurat.
-No! - zachichotała. - Najpierw Siddartha, teraz Droga
artysty'? Chyba jesteś w Strand ekspertem od spraw ducho-
wych?
-Właśnie - skłamał. - Każdy z nas ma swoją dziedzinę.
K 'tylku w twoich snach
1 1 "3
-Super. - Bree złapała go za rękę i ściągnęła z ławki.
-Chodźmy, bo się spóźnimy.
-Dobra - zgodził się ochoczo, - Nie lubię spóźniać się na
trailery.
-Trailery? - zdziwiła się. - Nie idziemy do kina. Zapo-
mniałeś? Bikram!
- A, tak - mruknął nerwowo. Bikram, Bikram, Bikram,.. Nie
film. Może restauracja? - Super, bo wiesz, umieram z głodu.
Bree się roześmiała.
- Tak, ja też mam apetyt na ćwiczenia. Pospieszmy się, bo
inaczej się spóźnimy. Sesje wieczorne są często bardziej inten
sywne niż te, na które zazwyczaj chodzę. A później wpadnie
my do Jamba Juice.
Zajęcia? Jamba Juice? Równie dobrze mogłaby mówić w
suahili. Dan nie miał pojęcia, dokąd idą, ale posłusznie szedł za
Bree, gawędził o książkach, których nie czytał i denerwował się
coraz bardziej. Więc nie idą do restauracji. A potem podniósł
wzrok i to zobaczył, nieco dalej; ręcznie malowany szyld.
Dziwaczna czcionka, która miała przypominać sanskryu głosiła,
że to tu. Bikram. Nie film. Nie restauracja. Tylko joga. Bree
zabrała go na zajęcia jogi.
Nam as te.
1
Bree radośnie wbiegała po schodach, podniecona jak mała
dziewczynka na gwiazdkę. Odwróciła się i czekała na niego. Dan
się ociągał, gorączkowo szukał wymówki, żeby nie uczestniczyć
w zajęciach. Postanowił, że uda, że jest ranny. Zastanawiał się, co
zełgać. Może ma pęknięte żebro? Od dźwigania słowników. Albo
wstrząs mózgu? Rano w drodze do pracy potrącił go samochód i
na pewno ma wstrząs mózgu. Albo cieipi na rzadką neurologiczną
przypadłość i mdleji: w ciasnych pomieszczeniach pełnych
spoconych łudzi na kolorowych matach,
-Wiesz, Dan, bardzo się cieszę, że nie zawracałeś sobie głowy
ciuchami na zmianę! - zawołała Bree z góry. - Wieczorami jest
tak gorąco, że mistrz nalega, żebys'my ćwiczyli nago.
No, sytuacja się komplikuje. Po pierwsze, nie ma zielonego
pojęcia o jodze, po drugie, prędzej go szlag trafi, niż będzie
ćwiczył nago. Z drugiej strony, Bree też tam będzie. Zobaczy ją
nagusieńką na pierwszej randce.
- Super- sapnął zdyszany po wspinaczce na schody. Choć
nigdy w życiu nie ćwiczył, widok okrągłego tyłeczka Bree sta
nowił wystarczającą motywację. Nie szkodzi, że jak dotąd ani
razu nie był na zajęciach jogi. Co z tego, że czeka go murowane
upokorzenie. Pieprzyć niekończące się schody! Za chwilę on
i Bree będą nago wywijać się jak precle. T czego tu się bać!
To się nazywa optymizm!
- No, chodź - poganiała wesoło Bree,
Dan doszedł do szczytu schodów i wszedł za nią do klubu.
Było to przestronne pomieszczenie z drewnianą podłogą. Przez
ogromne okna wpadało popołudniowe słońce, co tylko
potęgowało upał. Było tu ponad czterdzieści stopni Celsjusza, a
jeśli dodać liczne spocone ciała, panowała duża wilgotność i w
powietrzu wisiały,,. nieciekawe zapachy.
Na podwyższeniu przy ścianie siedział wychudzony stary
Hindus. Jego natłuszczona skóra ls'niła w słońcu. Miał na sobie
jedynie luźną bawełnianą białą szatę. Oczy pod wy-[ skubanymi
brawami były zamknięte. Uśmiechał się dobrot-j liwie. Przed nim
czterdziestoletnia kobieta w stylu Kate Coli ric rozgrzewała się i
przeciągała. Jej ohwisiy brzuch uderzał o żylaste uda.
Przy oknie rozgrzewało się dwóch mężczyzn. Jeden miał
długie, sprężyste mięśnie i wyginał się do tyłu w bardzo nie-
naturalny sposób. Drugi, siwowłosy dziadek, bez wysiłku
114
115
dotykał swoich stóp. Dan nie mógł się z nim równać... pod
żadnym względem.
- Rozbieraj się, - Bree puściła do niego oko. - Mistrz nic
lubi spóźnialskich. Jeśli ktoś nie jest gotowy, musi wyjść.
Dan już miał poinformować Bree, że cierpi na epilepsję i
zapomniał lekarstwa, ale właśnie wtedy zaczęła ściągać przez
głowę turkusowy stanik. Jezu. Co robić?
Rozbierać się!
Zdjął brudną koszulkę i rzucił ją na ziemię. Rozpiął pasek,
zdjął buty i pozbył się dżinsów. Był jednym, który został w
bokserkach, ale uparcie ich nie zdejmował.
Jakby blada skóra i chude ramiona wystarczająco nie wy-
różniały go z tłumu,
Zwinął skarpelki w kulki, wsunął do butów, głęboko zaczerp-
nął Ichu i w ślad za Bree wyszedł na środek sali. Zaczęła się roz-
grzewać. Była opalona wszędzie, na pewno, bo widział ją całą.
Długie jasne włosy opadły na okrągłą pierś i Dan z trudem wziął
się w garść na tyle, by do niej nie podejść i nie zacząć obmacywać.
Pochyliła się i położyła dłonie na podłodze. Usiłował pójść jej
śladem, ale sięgnął jedynie kolan. I już bardzo cierpiał.
- Nie pochylaj się - szepnęła. - Rozciągaj.
Nie mógł spokojnie patrzeć, jak Bree, naga i idealna, rozciąga
się i wygina. Jego rozporek przybrał żenujące rozmiary. Dan
obserwował, jak złapała się za stopę i wyprostowała ją nad głową.
Zamknął oczy i starał się myśleć o obrzydliwych rzeczach. O tym,
jak w sztucznej szczęce ciotki Sophie zawsze zostają resztki
jedzenia; o tym, że chodnik przed ich domem zawsze śmierdzi
sikami. Pot już zalewał mu oczy, a przecież jeszcze nic nie zrobił.
Otarł czoło ręką.
- Nie, Dan - syknęła Bree. - Uważaj, żeby mistrz tego nic
zobaczył. Chodzi o to, żeby wszystko wypocić. Nie wolno się
wycierać. To wbrew jego naukom.
Dlaczego, ach dlaczego, Bikram nic okazał się ciekawym
zagranicznym filmem? Zajadaliby popcorn w ciemnym, kli-
matyzowanym kinie i całowali się jak szaleni, zamiast pocić się w
dusznej sali, czekając na polecenia starego sadysty. Nagle mistrz
wstał i zrzucił szatę.
-Namaste\ - zawołał głośno i radośnie. Ukłonił się.
-Namaste\ -odparli uczniowie i też się ukłonili. W
każdym razie większość z nich.
- Zaczynamy. - Dał znak, żeby dobrali się w pary. - Naj
pierw pies i trójnóg.
-Gotów? - szepnęła Bree, Koło pępka miała znamię w
kształcie Teksasu.
Schyliła się, położyła dłonie na podłodze i poruszyła pośladka-
mi. Dan rozejrzał się przerażony, ale wszyscy robili to samo. A part-
nerzy trzymali ich za biodra. Ostrożnie objął Bree w talii. Przyciąg-
nęła prawe kolano do prawego łokcia... potem lewe do lewego.
- Przytrzymaj mnie - poleciła. Dan kucnął obok i błądził
dłońmi po jej jędrnym brzuchu, gdy powoli prostowała długie,
silne nogi. Uśmiechnęła się do niego do góry nogami. - Chyba
mi się udało.
- Super. - Dan się cofnął. Już miał wstać, gdy nagle uświa-
j domił sobie, że jego mały przyjaciel w stanie najwyższego
1 podniecenia wygląda z bokserek. O Boże! Skulony, despera-
I cko wyobrażał sobie zęby cioci Sophie.
- Młody człowieku. - Przerażający stary mistrz wskazał
go palcem.
-Ja? - Dan wskazał na siebie, nadal skulony. Patrzyli na niego
wszyscy na sali.
-Tak, ty. Chodź, synu, - Jogin skinął na niego długim,
chudym palcem.
- Idź - szepnęła Bree, nadal stojąc na głowie. - To wielki
/.uszczyt. Coś takiego! 1 to za pierwszym razem!
1 iń
Dan maszerował po drewnianej podłodze i desperacko
zakrywał rozporek rękoma. Doszedł do podwyższenia. Jogin
uśmiechał się łagodnie.
-Chodź, synu-powiedział.-To twój pierwszy raz, praw-
da?
Dan nerwowo skinął głową. Dygocząc, wszedł na pod-
wyższenie. Jogin pochylił się, opar! o ziemię i zademonstro-
wał Danowi makabryczne zbliżenie pomarszczonych poślad-
ków. Wszyscy poszli jego śladem i przez chwilę Dan miał
przed oczyma surrealistyczną wizję piersi Bree do góry noga-
mi, między jej nogami. Lecz mistrz wyrwał go z rozmarzenia.
Stanął za nim, przywarł płaskim brzuchem do chudych pleców
Dana i delikatnie pochylił mu głowę, tak że chłopak widział
jedynie swoje nogi i chude łydki jogina, W życiu nie doświad-
czył takiej bliskości ze starszym człowiekiem, a co dopiero
z hinduskim mistrzem jogi.
Ale napalony facet nie zna wstydu.
N wśród miejscowych
*
- Wiem, gdzie później pójdziemy - oznajmiła Tawny. Ob-
lizała palce i zajrzała do koszyczka z panierowanymi krewet-
kami w poszukiwaniu okruchów.
Nate dopił cytrynową coronę i skinął głową.
-Dobra.
Siedzieli przy malutkim stoliku, pod brudnym oknem
w Oyster Shack, jedli palcami, pili piwo i rozmawiali - a właś-
ciwie Tawny gadała. O tym, że się uczy surfingu. Że jej tata
był strażakiem, ale spadł z drabiny i przeszedł na rentę. Że
cztery razy była w Disney World. Że jej włosy same się kręcą,
ale wszyscy myślą, że ma trwałą. Że się bardzo cieszy, że nie-
długo skończy szkolę.
Nate prawie jej nie słuchał. Była bardzo seksowna i zada-
walał się patrzeniem na nią. Na Upper East Side niewiele jest
takich dziewczyn. Gęste, jasne faliste włosy spływały jej na
opalone, piegowate ramiona. Różowe usta smakowały wiśnio-
wym błyszczykiem. Niebieskie oczy kryły się za zasłoną dłu-
gich rzęs, a srebrne pierścionki zdobiły długie, opalone palce.
Blair wiecznie o coś pytała. O ulubioną piosenkę, pierwsze
wspomnienie, co będzie robił, gdy dorośnie? Mówiła, że po
prostu chce go lepiej poznać, ale jemu zawsze się wydawało,
119
że to egzamin, którego nie potrafi zdać. Tawny wystarczało, że
był po prostu sobą.
Czyli przystojnym, aroganckim ćpunem?
Po kolacji Tawny wskoczyła na kierownice i mówiła mu. jak
ma jechać. Odrzuciła głowę do tyłu. Jej długie włosy łaskotały go
w nos.
-Wolniej! Nie, szybciej! - piszczała.
- Dokąd jedziemy? - zapytał Nate. Rower podskakiwał na
wybojach i korzeniach.
Tawny obejrzała się przez ramię.
-Zobaczysz... Stop! Muszę/.siąść!
Natc zahamował i zeskoczyła na ziemię. Jej lawendowe
szorty odsłoniły na chwilę fantastyczne, opalone pośladki. Rany,
ależ jest seksowna!
- Fajnie było! - Zaśmiała się. Rozgarniała zarosła i szła
w stronę plaży. - Zostaw tu rower, nic mu nie będzie.
Nate oparł rower o pień. Zachodzące słońce z trudem prze-
dzierało się przez gałęzie drzew. W lesie panował chłód i cisza.
Idąc za Tawny rozmyślał, jakie to dziwne, że zaledwie kilka
tygodni po zakończeniu szkoły jego życie zmieniło się tak
diametralnie. Pracuje na budowie i chodzi z dziewczyną z
Hamptons. Chociaż, właściwie czemu nie? Skoro Blair mogła
wszystko zmienić - na miłość boską, ona wychodzi za mąż!
Dlaczego on nie może spróbować czegoś nowego? Z Tawny szło
mu łatwiej niż z innymi. Nie była wymagająca i samolubna jak
Blair, ani naiwna i nachalna jak Jenny, ani nieprzewidywalna i
nieuważna jak Scrcna. Ona po prostu... była.
Klasyczna logika ćpuna.
-
No, chodź! - zawołała Tawny i złapała go za rękę.
Zaprowadziła go na małą słoneczną polankę. Dwa zwa
lone drzewa służyły za ławki. Miejsce było najwyraźniej po-
120
pularnc wśród miejscowych, bo na ziemi poniewierały się puste
butelki po piwie i niedopałki. Na jednym pniu przysiadło trzech
kolesi. Palili skręta. Za ich plecami lśniły niebieskie wody zatoki.
- Cześć chłopaki! - zawołała Tawny.
Spojrzeli w ich stronę. Mieli wyskubane brwi i nażelowa-
ne włosy, nosili workowate dżinsy i koszule w kratkę. Nate i jego
kumple śmialiby się do rozpuku, widząc ich w mieście. Tacy
kolesie wdają się w bójki z bramkarzami i zlewają się tanią wodą
kolońską. I najwyraźniej przyjaźnią się z Tawny.
-Nate, to Greg, Tony i Vince.
-Cześć. - Nate niepewnie skinął głową,
Tawny przelazła przez pień i usiadła obok Grcga, opalonego
chłopaka ze skrętem w dłoni. Wypinał pierś i zdaniem Nate'a
wyglądał jak buldog.
- Mamy zioto, stary - oznajmił Vince, który mógłby być
bratem bliźniakiem Grega. - Siadaj.
Nate rozpogodził się nieco na tę propozycję. Nie znosił, kiedy
nieznajomi zwracali się do niego per „stary", nie znosił
przegranych, którzy udają, że wszystko jest w porządku, ale
musiał przyznać, że nie ma to jak skręt po jedzeniu. Nawet
/takimi dupkami.
Tawny pociągnęła i podała mu wilgotnego skręta. Zaciągał
się chciwie.
- Dobry towar, co? - zapytał Greg szorstko. - Od mojego
stałego dostawcy. W lecie ma zawsze pełne ręce roboty, ale
i tak trzyma najlepszą trawkę dla stałych klientów.
Towar nie był dobry. Nate miał w sypialni o wiele lepszy,
hawajski, ale nie narzekał.
- Pieprzone mieszczuchy - warknął Vince i wziął od nie
go skręta. - Zawsze wszystko pieprzą w lecie. Ruch. Imprezy.
Tłok.
121
Cóż za elokwencja,
- Turyści, stary - podsumował Tony. Do tej pory się nic
odzywał. Podejrzliwie przyglądał się Nate'owi spod pognie
cionej cyklistówki.
Nate odpływał, jak zwykle po skręcie, ale słyszał, co mówili.
Głośno i wyraźnie.
- Fakt. - Tawny ziewnęła i oparła blond głowę na jego
ramieniu.
Nate zerknął na swoje ciuchy. Najwyraźniej Tawny nie lubiła
bogaczy, którzy latem zapełniali uliczki Hamptons, a on do nich
należał. Opalenizna i robocze ubranie sprawiły, że wzięła go za
chłopaka, który musi w lecie pracować. Pewnie żeby móc
zapłacić za Yale. Nie był wobec niej szczery.
Niektórych nawyków trudno się pozbyć.
-Co roku to samo - ciągnęła Tawny. - Dlaczego nie jeżdżą
gdzie indziej, nie wiem, do Francji na przykład?
-Nie są tacy źli - zaryzykował. - To znaczy, ja też jestem z
miasta..,
-Tak? - Tawny podniosła głowę, zmrużyła niebieskie oczy. -
A nic nie mówiłeś.
-Nie pytałaś" - zauważył. Trzej kolesie zamruczeli groźnie.
Vince splunął. Gdzieś na morzu kuter rybacki włączył re-
flektory.
-Wiedziałem. - Tony splunął na ziemię. - To się czuje.
-Ale to co innego. - Nate pokręcił głową. - Nie jestem jak oni.
-Chyba nie,., - Tawny znowu przytuliła się do niego, potarła
twarzą o jego mocną, robotniczą pierś. - Może kiedyś
zabierzesz mnie do miasta?
-Jasne. - Objął ją ramieniem. - Będzie fajnie.
Pod warunkiem, że nie wpadną na Blair Waldort', znaną
zazdrośnicę.
wpadnij do mnie
m
Wieczorem po sesji naukowej i kolejnym meczącym dniu
prób, Serena wracała taksówką do hotelu Chelsea. Ale tym razem
miała powody do radości. Po raz kolejny otworzyła komórkę,
głównie po to, żeby jeszcze raz przeczytać esemesa od Thaddeusa.
Wpadnij do mnie. Tęsknię, Całusy.
Po stekach obelg, którymi obrzucał ją Ken Mogul, Serena
zaczynała w siebie wątpić, ale oto namacalny dowód, że nic się nie
zmieniło.
Taksówka skręciła w Dwudziestą Trzecią i Serena czuła, jak
jej serce bije coraz szybciej. Za kilka minut będzie w hotelu. Już
wczes'niej spotykała się z przystojniakami, ale jeszcze nigdy nie
straciła głowy dla kogoś takiego jak Thaddeus. Tak, jest boski, ale
było w nim coś jeszcze. Miała przeczucie, że zostaną nie tylko
partnerami ekranowymi, nie tylko kochankami, ale także bliskimi
przyjaciółmi.
Nie żeby potrzebowała nowego przyjaciela... A może jednak?
Nie myślała o tym zbyt dużo,
W końcu dojechali do hotelu Chelsea. Wetknęła banknot
dwudziestodolarowy w dłoń kierowcy, wysiadła i wbiegła do
holu. Zaczęli już zdjęcia w Barneys, ale Ken i tak twierdził, że
'23
muszą dużo ćwiczyć. Idąc znajomymi ciemnymi korytarzami.
których ściany zdobiły słynne dzieła, czuła, jak nieprzyjemnie
ściska się jej żołądek. Starała się nie myśłeć o wszystkich
przykrych rzeczach, które usłyszała od Kena w tym budynku. Za
chwilę wydarzy się coś wspaniałego. Czekają randką z
Thaddeusem Smithem!
Zapukała cicho. Otworzył niemal natychmiast i na jego
twarzy pojawił się wyraz zdumienia. Luźne szorty zsunęły się
nisko na biodra, odsłaniając skraj zwyczajnych szarych bokserek.
-Serena! - zawołał. - Co się stało?
-Nic - szepnęła i wślizgnęła się do pokoju. Rzuciła oliwkową
torbę Marca Jacobsa na podłogę i usadowiła się na kanapie.
Thaddeus zamknął drzwi i podciągnął szorty. Speszył się
trochę.
-Co się dzieje? Byłaś w okolicy?
-Coś w tym stylu. - Roześmiała się. Jakie to słodkie, że
gwiazdor światowej sławy może być taki zażenowany. Boże.
cudownie się z nim flirtuje.
-lak tam. ćwiczysz sama? - Thaddeus włożył koszulkę, którą
przed chwilą podniósł z podłogi.
-To okropne -jęknęła. - Sądząc po zachowaniu Kena, nic mi
się nie udaje.
-Być aktorem jest trudniej, niż ludziom się wydaje - przyznał
Thaddeus, - Sądzą, że to tylko blichtr, imprezy i premiery, ale
ja naprawdę pracuję. Chyba nie muszę ci tego mówić.
Tak, trzy miliony dolarów za film to ciężki kawałek chleba.
- Szkoda, że nikt mnie nie ostrzegł. - Serena podniosła
torbę z podłogi i szukała w niej czegoś' nerwowo. Była bard/o
spięta, musiała się rozluźnić. - Mogę zapalić?
124
— Oczywiście. - Znużonym gestem wskazał stolik, a na
nim popielniczkę i kilka zapalniczek. - Tylko widzisz, Sereno,
to nie jest odpowiednia chwila. Zaraz tu przyjdzie mój przy
jaciel. Serge.
Serena nie ruszyła się z kanapy. Czy naprawdę tak trudno
zostać z nim sam na sam?
— Cóż, z twojego esemesa trudno wywnioskować, żebyś
był bardzo zajęty. - Uśmiechnęła się nerwowo. Thaddeus chy
ba trochę przesadza z nieśmiałością.
Trochę?
—Cholera! okrzyknął. - Dostałaś ode mnie esemesa?
—Mhm - mruknęła gardłowo.
—Cóż, bardzo się cieszę - wysiekał. - Pomyślałem, że... I
no... pomyślałem, że trochę popracujemy.
Dlaczego tak się denerwuje? Nie do wiary, że ktoś tak piękny
i sławny jak Thaddeus Smith wpada w panikę przy kobiecie!
— Popracujemy? - Naburmuszyła się. — Myślałam, że
może, no wiesz, chciałbyś się zabawić
-Zabawić - powtórzył. - Czasami praca to... - Przerwał mu
świergot komórki. Spojrzał na wyświetlacz. - Przepraszam,
muszę odebrać. Zaraz wracam. - Wybiegł do sypialni, lak że
usłyszała tylko: „Halo?"
Zdusiła niedopałek w popielniczce. Dziwaczne zachowanie
Thaddeusa niepokoiło ją. Jest zbyt nachalna? Zbyt nieśmiała? To on
przesłał prowokacyjnego esemesa. Dlaczego I zaprosił przyjaciela?
Może kręcą go takie pikantne pomysły? To nie w jej stylu.
Czyżby?
— Przepraszam. - Thaddeus wrócił do saloniku i rzucił te
lefon na stolik. - No dobra, skoro już tu jesteś, przećwiczmy
kilka scen.
125
—Scen? - powtórzyła.
—
Możesz wziąć mój scenariusz. — Thaddeus z westchnie-
niem opadł na fotel, - Znam tekst na pamięć.
—
Zacznijmy od sceny siedemnastej - zaczęła z nadzieją.
- Wiesz, tej miłosnej?
Odgrywanie sceny miłosnej to chyba wszystko, na co
może liczyć.
herbatka dla dwojga
-
Wszystko w porządku? - zapytała Vanessa. Dan leżał na
łóżku i krzywił się z bólu. Na podniszczonym brązowym
dywanie walały się niedopałki cameli, jakby nie miał
nawet siły sięgnąć po kubek z resztkami kawy, którego
zazwyczaj używał jako popielniczki.
-Kurwa -jęknął. - Chyba coś sobie naciągnąłem.
Vanessa wzięła z niepościelonego łóżka zaczytany egzem-
plarz Bhagavadgity. Wiedziała, że to s'więta księga hinduizmu,
Ble nigdy jej to specjalnie nie interesowało. A potem zoba-
czyła, że Dan pisze nowy wiersz w wielkim czarnym notesie.
Przewrócił się na plecy.
- Co piszesz? - zapytała i wyciągnęła rękę po notes. Prze
czytała kilka pierwszych linijek:
Tylko miłość. Tylko namiętność. Tak, tak.
Budda to nie Jezus. Ja też nie. Jestem
zwykłym facetem.
Sensacja dnia! Bikram zabija szare komórki i poeci, którzy
tak pisali źle
t
zaczynają pisać fatalnie.
-Nie czytaj tego! -Dan wyrwał jej notes. -To... osobiste. cesz
herbaty? - zapytał po chwili i usiadł. - Kupiłem miętę,
podobno oczyszcza ciało z toksyn i sprawia, że zaczyna się
naprawdę oddychać.
127
Vanessa się żachnęła.
-Żartujesz?
-Daj spokój. - Dan ziewnął i wstał z truciem. Vanessa ruszyła
za nim. Przeszli z sypialni do mrocznego przedpokoju. a
potem (w ślimaczym tempie) do kuchni, pełnej brudnych na-
czyń. Na blacie poniewierały się okruszki, opiekacz do chleba
leżał smętnie na boku. Na środku stołu stał brudny garnek po
fondue. Vanessa sięgnęła po widelec i dźgnęła zastygłą masę
Dan gotował wodę.
Zaparzył dwie herbaty miętowe i podał jej szklankę. Va-
nessa usiłowała spojrzeć mu w oczy, ale, o dziwo, unikał jej
wzroku. Po pierwsze dlatego, że wyglądała bardzo ładnie w
nowej czarnej sukience, a także dlatego, że miał wyrzutv
sumienia, że szalał na jodze z Brce i nie pisną! o tym stown
swojej, jakby nie było, dziewczynie.
-Wiesz - zaczęła ostrożnie. - Mam wrażenie, że w ogóle się
nie widujemy.
-Mam mnóstwo pracy - mruknął z nosem w kubku.— Je
stem potrzebny w Strand. I poznałem nowych ludzi.
Vanessa zachichotała.
-Pewnie w świecie antykwariatów trwa ciągły ruch. Dlaczego
Dan zachowuje się tak dziwacznie? Kilka dni temu widziała,
że był rozczarowany jej napiętym planem dnia, alr odkąd się
wprowadziła, zachowuje się, jakby wcale się nie znali.
-Daruj sobie te złośliwości - burknął i uderzył łyżeczką w
kubek z napisem: P
RAWDZIWI
POECI
ROBIĄ
TO
W
DRODZE
. - Wy
niosłość to otwarte drzwi dla negatywnej energii.
-Słucham? - pisnęła Vanessa. - Możesz łaskawie powtó
rzyć?
-Wątpię, żebyś zrozumiała. - Pił przeraźliwie gorącą her
batę. - To jedna 2 podstaw filozofii jogina.
128
- Nie znam żadnego jogina, poza misiem Yogi. Nie wiem,
gdzie podłapałeś ten rodem z New Age żargon, ale Dan
Humphrey, którego znałam, kochałam i który mnie podniecał,
uznałby, że pieprzysz jak potłuczony.
-Cóż, Vanessa Abrams, którą znałem i kochałem, nic
sprzedałaby się Hollywood - odciął się gniewnie. Celowo opuści!
fragment o podniecaniu, bo chwilowo kręciła go inna.
- Słucham? - Vaiiessa odstawiła kubek. To niesprawiedli
we. Przecież wiedział, że Ruby właściwie wyrzuciła ją z domu
i że potrzebowała pieniędzy. I co? Nie jest z niej dumny, że
mając zaledwie osiemnaście lat pracuje przy filmie fabular
nym? - Cóż, ja przynajmniej robię coś więcej niż ustawianie
książek w porządku alfabetycznym.
Zamknął oczy i głośno oddychał przez nos. Wczoraj nauczył
się tego na jodze - dobre wchodzi, złe wychodzi.
- Myślałem, że dobrze nam będzie razem, ale chyba się
zmieniłaś.
Vanessa z westchnieniem spojrzała na kubek. Herbata
smakowała jak pasta do zębów i płyn do mycia naczyń.
-To ty się zmieniłeś! - krzyknęła. - Może powinnam po prostu
zejść ci z oczu. - Dmuchała na gorący napój.
-Litości! - warknął Dan. - To ty miałaś mnie dosyć, nie
odwrotnie. To mnie zależało na ostatnim wspólnym lecie.
Ciebie obchodziła jedynie praca.
-No to oboje mamy, czego chcieliśmy - stwierdziła. Upiła
kolejny łyk herbaty i odstawiła kubek w bałagan na stole, między
stare gazety i brudne garnki. A potem wybiegła ■ mieszkania na
przyzwoitą kawę w kafejce przy Broadwayu.
Dan przeczesał palcami niesforną czuprynę. Owszem, roz-
luźnił się, ale nie tak, jak powinien. Wyjął camela z paczki i
zapalił od kuchennego plamka.
Jogin chyba nie byłby zadowolony.
9-
naśladownictwo - najszczerszy
komplement
Blair wsunęła stopy w szpilki z kremowej cielęcej skórki
projektu Baileya Wintera, ostatni szczegół jej kreacji. Były nieco
zbyt eleganckie, ale chciała mieC na sobie coś z jego kolekcji.
Uznała, że przesada byłoby włożyć jego ubranie, ale buty to
delikatny, dyskretny hołd dla jego geniuszu, a jednocześnie nie
wyjdzie na żałosną, zdesperowaną niewolnicę mody.
Stała w sypialni małej Yale, czyli swoim dawnym pokoju, i
podziwiała swoje odbicie w wielkim lustrze. Było tu o wiele
lepsze światło niż w dawnym pokoju Aarona, gdzie nadal unosił
się smród jego ziołowych papierosów. Skinęhi głowa swojemu
odbiciu. Choć wyglądała na pewną siebie, była zdenerwowana.
Dotychczas nie najlepiej sobie radziła na rozmowach
kwalifikacyjnych. Kiedy ubiegała się o miejsce w Yale,
pocałowała swojego rozmówcę! A później, kiedy poprosiła o
kolejną szansę, mało brakowało, a przespałaby się z absolwentem
tej uczelni. Co prawda szanse, żeby sytuacja się powtórzyła z
Baileyem Winterem, były naprawdę niewielkie. Ten przystojny,
opalony facet nigdy by na nią nie poleciał.
No, chyba, że zmieniłaby się jakimś cudem w Błaha.
Odwróciła się i zerknęła przez ramię w lustro. Wszystko
okazało się łatwiejsze, niż sądziła, wystarczył jeden telefon
Eleonor Rosę. Mimo to Blair nie chciała niczego popsuć, wie-
działa, że to jej wielka szansa.
Niech Serena cieszy się sławą w Hollywood; Blair zrobi
karierę w świecie mody. Znała nazwiska wszystkich projek-
tantów, wszystkie dobre sklepy i najlepsze czasopisma. Znała się
na ciuchach i umiała je dobierać. Wkrótce stanie się prawdziwą
wyrocznią w sprawach mody. Będzie siedziała w pierwszym
rzędzie na każdym pokazie Baileya Wintera, jej imieniem nazwą
nowe perfumy, jej twarz pojawi się w jego kampaniach
reklamowych. Ich związek będzie przypominał relację między
Audrey Hepbum i Givenchy i też przejdzie do legendy. Niech
Serena udaje sobie Audrey Hepburn na ekranie; Blair będzie nią
w rzeczywistości.
No tak, ale czy nie ma już perfum nazwanych imieniem
Sereny? Oj.
Natarczywy dzwonek telefonu wyrwał ją z marzeń. Wróciła
do Nowego Jorku dwa dni temu, ale jeszcze nikt do niej nie za-
dzwonił. Ani na numer brytyjski, który miał tylko Marcus, ani na
zwykły, który znali wszyscy. Jest na wygnaniu, stwierdziła, i nie
wróci do życia, dopóki nie będzie mogła zrobić dramatycznego
wejścia, na przykład oznajmić, że przyleciała z Londynu na
wezwanie samego Baileya Wintera. Nie może przecież dopuścić,
żeby rozeszły się plotki, że wróciła, bo Marcus bardziej
interesował się podobną do konia kuzynką niż nią,
Jakby i bez tego prawda nie wyszła na jaw.
Pobiegła do pokoju Aarona i porwała telefon z biurka. Napis
na wyświetlaczu głosił; MARCUS. Proszę bardzo, Jego
Lordowska Mość we własnej osobie.
Odebrała rozmowę.
- Co? - warknęła niegrzecznie.
131
-Blair, skarbie, co się stało? Usiłuję się do ciebie dodzwo-
nić...
-Nie wiem, o czym mielibyśmy rozmawiać - zauważyła
lodowato. - Skoro chciałeś pogadać, miałeś na to mnóstwo
czasu, gdy jeszcze byliśmy na tym samym kontynencie.
-Jak to? Wyjechałaś? - Marcus był najwyraźniej bardzo
zdziwiony. - Myślałem, że tylko zmieniłaś hotel, albo
pojechałaś' zobaczyć się z ojcem do Paryża. Bardzo się
martwiłem.
-Na pewno - mruknęła złośliwie i wróciła do pokoju Yale.
-Chyba nie chodzi o Camillę. skarbie? Bo widzisz, jesteśmy
spokrewnieni w drugiej linii, więc...
-Więc co? - zapytała. Widziała w lustrze, jak poczerwieniały
jej policzki. - Wiesz co, chyba nie chcę tego wiedzieć. Jeśli
lubicie bawić się jak dzieci, proszę bardzo. Ja w każdym razie
nic mam na to czasu. Mam pracę!
-Żartujesz, prawda, skarbie? To tylko kawał, tak? - dopy
tywał się radośnie Marcus. - Camilla też o ciebie pyta. Będzie
zachwycona...
-Pozdrów ją ode mnie - prychnęla. Rozłączyła się i wyła
czyła telefon. Upewniła się, że nie ma w nim żadnych
wystających i ostrych części i położyła go w łóżeczku małej
Yale.
Bo nigdy nie jest za wcześnie na pierwszą komórkę.
Blair zerknęła na zegarek Chanel. Niedługo ma się spotkać z
Bailcyem Winterem, a nie chciała się spóźnić. Powędrowal;i
długim korytarzem do kuchni i zastała matkę zajadającą ka napkę,
choć zaraz miały wychodzić. Tyler, jej młodszy brat, i jego
dziewczyna, Jasmine, siedzieli na niskich stołeczkach i sączyli
colę.
- Miło cię widzieć, Blair - zaszczebiotała Jasmine.
Jasmine ją prześladowała. Prawda wyszła na jaw, gdy zjawiła
się na imprezie na zakończenie szkoły w identycznym kostiumie
Oscara de la Renty, jaki Blair miała na sobie. Miała
132
zadziwiająco ciemne, lśniące i zdrowe włosy. I była chyba naj-
bardziej irytującą dziewczyną na świecie.
-Mamo. - Blair nie zwróciła uwagi na Jasmine. - Zostaw to.
Musimy iść.
-Cicho - mruknęła matka i starła niewidzialny pyłek z
marmurowego blatu. - Mamy czas. Zresztą znam Baileya od
lat, ten człowiek nigdy nie przychodzi na czas. zawsze
spóźnia się co najmniej dziesięć minut. Wszyscy o tym
wiedzą. - Wbiła zęby w kanapkę.
-Bailey Winter? - pisnęła Jasmine. Zauważyła buty Blair. - O,
to jego buty! Mam takie same, tylko czarne. Szkoda, że nie
kupiłam kremowych.
Blair posłała jej mordercze spojrzenie.
-Ej, Blair? - Tyler jednocześnie pisał esemesa i ściągał mp3
na iPoda. Co chwila zerkał na oba wyświetlacze.
-Tak? - Niecierpliwie stukała obcasem. Czemu jeszcze nie
idą, do cholery?
-Naprawdę nic mi nie przywiozłaś z Londynu?
-Przykro mi - westchnęła. - Wracałam w pośpiechu.
-Ale sobie zdążyłaś sporo kupić - zauważyła Eleonor i
wsunęła w usta oliwkę.
-Jestem Jasmine. - Dziewczyna Tyl era wstała i podała Blair
rękę. - A ty oczywiście jesteś Blair. Właściwie już się
poznałyśmy, na twoim przyjęciu po ukończeniu szkoły, ale
pewnie mnie nie pamiętasz.
Jakby Blair mogła zapomnieć swoją naśladowczynię.
Jest coś podejrzanego w trzynastolatce z nieskazitelnymi
manierami. Ba, jest coś podejrzanego w tym, że Tyler ma
dziewczynę. Dotychczas w ogóle się nimi nie interesował, wolał
towarzystwo komputera i kolekcję winylowych płyt.
- Chodźmy, mamo - nalegała Blair. - Nie chcę się spóź
nić. Zaieży mi, żeby zrobić dobre wrażenie.
133
-Och, skarbie. - Eleanor dokończyła kanapkę i zostawiła
okruchy na blacie. Myrtle posprząta. - Tak się cieszę, że po-
ważnie do tego podchodzisz,
-Zaraz, idziecie do tego Baiieya Wintera? - zainteresowała się
Jasmine.
Pewnie zżerają ciekawość.
- Chce mnie zatrudnić - syknęła Blair lodowato.
-Uwielbiam jego projekty - zaszczebiotała Jasmine. -
Oczywiście na razie nie mogę kupować żadnych jego ciuchów,
mama mówi, że dopiero jak pójdę do liceum, ale nie mam nic
przeciwko temu. No, bo przecież do szkoły i tak noszę mundurek
i...
- Jasne.- Blair nie dała jej dokończyć. Czy prosiła o szcze
gółową opowieść? - Zejdę na dół, niech odźwierny złapie nam
taksówkę. Mamo, za pięć minut masz być w holu, inaczej jadę
bez ciebie.
Blair sama zjechała windą do holu. Czekała przed bu-
dynkiem, paliła i co chwila zerkała na zegarek Chanel. Dokładnie
po pięciu minutach zjawiła się Eleonor w grejpfrutowej
szmizjerce od Baiieya Wintera i płaskich mokasynach Toda. Nie
była sama. Koło niej radośnie podskakiwała Jasmine, jak
trzylatka przed pierwszym pokazem Dziadka dv orzechów. Blair
niczym się nie przejmowała. W jej głowic rozgrywała się filmowa
scena - oto zwiewna muza udaje się na spotkanie z geniuszem.
Nawet Jaśminie nie mogła tego zepsuć.
Na Park Avenue, przed imponującą rezydencją Winieni. Blair
pierwsza wysiadła z taksówki. Matka i Jasmine szły tuż za nią,
jak damy dworu. Później wytnie się statystów.
W drzwiach powitał je najprawdziwszy angielski lokaj, w
liberii, a jakże. I zaanonsował je pełnym nazwiskiem, gdy stanęły
na progu salonu na drugim piętrze:
134
-Pani Eleonor Rosę, pani Blair Waldorf, pani Jasmine Ja-mes-
Morgan - ryknął donośnie, Blair przemknął przez myśl
Marcus, ale zaraz o nim zapomniała, bo znalazła się w naj-
elegantszym wnętrzu, jakie w życiu widziała. Na mahoniowej
boazerii wisiały ogromne olejne portrety pięknych arystokra-
tek w niewiarygodnych kreacjach z jedwabiu i koronek. Ko-
biety miały błogie uśmiechy na twarzach. Na marmurowych
podestach stały szklane rzeźby - męskie torsy i popiersia. A
wysoko pod sufitem widniało witrażowe okno.
-O Boże! - rozległ się znajomy, piskliwy głos Baiieya
Wintera. Szacąwny projektant z Park Avenue wbiegł do
pokoju w podskokach, jak mała dziewczynka. Jego białożółte
włosy sterczały na wszystkie strony, jakby poraził go prąd
podczas suszenia. Był zadziwiająco niski, wręcz miniaturowy.
Miał na sobie niebieską marynarkę z mosiężnymi guzikami,
koszulę rozpiętą pod szyją i białe lniane spodnie. Kremowe
mokasyny, które włożył na gołe stopy, skrzypiały zabawnie
na drewnianej posadzce. Na szyi powiewała mu zawadiacko
zawiązana żółta apaszka ze wzorem, który lansował w
ostatniej kolekcji. - Eleonor Rosę, ty suko! Jaka jesteś chuda!
-Bailey! - zawołała Eleonor. Objęli się i głośno cmoknęli w
policzki.
Cmok, cmok, cmok!
-A cóż to za dwie ślicznodd? - zapytał Bailey i dramatycznym
gestem ściągnął z głowy okulary przeciwsłoneczne, swój
znak rozpoznawczy, W zadumie gładził się po brodzie. - Bo-
skie, po prostu boskie, prawda? - zapytał nie wiadomo kogo.
-Bailey - odezwała się z dumą Eleonor. - To moja córka,
Blair, i Jasmine, dziewczyna mojego syna, Tylera.
-Fuj! - pisnął Bailey Winter.
Blair nigdy nie słyszała, żeby dorosły mężczyzna wydawał
takie dźwięki.
135
- Niewiarygodne - szepnął. - Chodźcie, siadajcie. Napijmy się
herbatki i pogadajmy, co wy na to, moje panie? - Skinął na lokaja,
wymachując ręką, jakby miał złamany nadgarstek. Wskazał
ogromną kanapę i nagle zastygł w bezruchu. - Pst
-syknął. Odwrócił się i uraczył Blair szaleńczym uśmiechem,
-Herbatka oznacza martini. - Pu.scił oko.
Blair odpowiedziała tym samym i się us'miechnęła. Nie tego się
spodziewała. Było o wiele lepiej.
czy V zarobi na obiad
w tym mieście?
- Dobra, kręcimy! - powiedział Ken Mogul do asystenta.
Siedział niedbałe rozparty w płóciennym krześle ze swoimi
inicjałami.
Vanessa ustawiła kamerę na stojaku. U Freda, restauracja w
Barneys, miejsce kluczowe dla akcji filmu, przypominała obraz
nędzy i rozpaczy. Zamiast klientów jedzących lunch, tłoczyła się
w niej stuosobowa ekipa filmowa. Choć wynieśli większość
stolików, między reflektorami, kablami, wizażystami, fryzjerami,
dźwiękowcami, gońcami, asystentami i asystentami asystentów
zostało bardzo mało miejsca.
Zupełnie jak w sklepie z butami podczas wyprzedaży.
-Dobra, kręcimy! - zawołał asystent. Wszyscy rozsunęli się na
boki, a Ken Mogul skinął na Vanessc, która mocowała się z
kamerą.
-Kręcimy, Vancsso.
-Uwaga, kręcimy! - zawołała z dumą. Zawsze chciała to
powiedzieć, choć wyobrażała sobie raczej, że te słowa padną
w kostnicy albo innym równie ponurym miejscu. Z
pewnością nie w Barneys i nie w filmie z Thaddeusem
Smithem w roli
137
głównej. Mimo wszystko przeszła daleką drogę od czasów, gdy
reżyserowała szkolną wersję Wojny i pokoju.
Był to drugi dzień zdjęciowy i kręcili bardzo ważną scenę z
udziałem Tłiaddeusa w roli Jeremy'ego i gwiazdki niezależnych
produkcji. Mirandy Grace, w roli Heleny, czyli czarnego
charakteru. Śniadanie u Freda to jej pierwszy film bez Coco,
siostry bliźniaczki. Oficjalnie mówiło się, że Miranda chce
spróbować kariery solowej. W rzeczywistości Coco była na
odwyku. Zastąpiła ją niejaka Courtney Pinard, którą Ken Mogul
odkrył, gdy jeździła na rolkach w parku przy Washington Square,
i która miała w jednym palcu wszystkie sztuczki, jakich wiecznie
naćpana Coco nie zdołała się nauczyć.
Miranda poruszyła szklanką, aż zagrzechotał lód w jej
drinku. Wypiła go jednym haustem. Odchrząknęła głośno, po-
chyliła się nad stolikiem i wzięła Thaddeusa za rękę.
- Kochany, wierzysz w przeznaczenie? - zapytała.
Jej słowa niosły się echem po planie. Byto tak cicho, że
Vanessa słyszała grzechot kostek lodu w szklance Mirandy.
- Sam już nie wiem, w co wierzę - odparł Thaddeus cicho,
- Ale wiemjedno... - Urwał.
Tego momentu Vanessa - i wszyscy inni na planie - bali się
najbardziej. Serena miata wpas'ć do restauracji, ciągnąc /;i sobą
różową etolę, i dosiąs'ć się do pozostałej dwójki.
Minęła jedna chwila... druga...
Ani śladu Sereny. Ani śladu Holly. Nikogo.
-Cięcie, do chotery! - warknął Ken Mogul.
-Cięcie - powtórzył spokojnie asystent reżysera i nagle plan
ożył. Nie wiadomo skąd wybiegli wizażyści j fryzjerzy,
poprawiali Thaddeusowi czuprynę, malowali usta Mi randzie,
Rekwizytor napełnił jej szklankę i starł szminka z krawędzi.
138
- Czy ktoś" w końcu powie pieprzonej pannie van der coś
tam, żeby przyszła na plan i nakręciła tę cholerną scenę - szep
nął Ken.
-Przepraszam bardzo! - zawołała Serena. Wbiegła na plan z
groźnie wyglądającą szpilką Baileya Wintera. - Byłam w
garderobie. Bardzo przepraszam, te buty, ja...
- Serena na planie! - zawołał drugi asystent reżysera.
Dzięki za informację.
- Holly, Holly, Holly. - Ken Mogul pokręci! głową. - Na
miejsce, i to już. Jeszcze raz.
Wszyscy pynownie skryli się w cieniu. Zaczęli od początku.
Tym razem, gdy Thaddeus już miał odpowiedzieć na pytanie
Mirandy, Serena wbiegła do restauracji, w odpowiedniej chwili, i
poprawiła etolę zsuwającą się z ramion.
-Jestem, już jestem! - zaszezebiotata. Wygładziła szyfonową
kreację Baileya Wintera, przysunęła sobie wolne krzesło z
sąsiedniego stolika i usiadła.
-Słucham? - warknęła Miranda.
-Cięcie, cięcie, cięcie! - wymamrotał Ken Mogul.
-Cięcie! - ryknął posłuszny asystent,
-Mirando, Sereno, słuchajcie, jesteście teraz Heleną i Holly.
Pokażcie nam to - tłumaczył. - Mirando, przekonaj mnie, że
cały świat je ci z ręki.
Miranda głupio kiwała głową i trzepotała sztucznymi rzę-
i. Pochodziła z Lower East Side, chodziła do katolickiej
szkoły, a najbardziej lubiła makaron z serem. Nie miała pojęcia, o
co mu chodzi.
A kto miał?
Za trzecim razem wydawało się, że wszystko idzie jak trzeba,
Thaddeus i Miranda wypadli wspaniale, dorzucili do tekstu
własne perełki. Światło było idealne, naturalne i łagodne, nic się
w niczym nie odbijało, dźwięk wchodził bez problemów.
139
A Serena wkroczyła we właściwym momencie, nie zapomniała
tekstu, nie potknęła się... kiedy Ken krzyknął cięcie, scena była
gotowa.
- Może nie będzie tak źle - mruknął scenicznym szeptem
do Vanessy. - Dosyć na razie! - zawołał. - Kwadrans przerwy.
Odwrócił się do Vanessy i powiedział już normalnym gło-
sem:
- Czas na ciebie, mała. Pokaż, co masz.
Nie ma sprawy, pomyślała. Może wszystko inne się pieprzy
-jak z Danem - ale z kamerą umiała się obchodzić.
Ken Mogul przyciągnął reżyserski fotel do jej monitora, żeby
obejrzeć, co nakręciła. Asystent Vanessy włączył sprzęt. a ona
zaglądała Kenowi przez ramię.
Za pierwszym razem kręciła tradycyjnie, używając dalszego i
bliższego planu, żeby uchwycić niuanse gry aktorskiej, ale
generalnie zachowując klasyczny odstęp od aktorów. Jej zdaniem
wypadło to sztywno i konwencjonalnie; dobrze technicznie, ale
bez krzty wyobraźni. Za drugim razem zdecydowała się na
zupełnie inne podejście; zrobiła najazd na usta Thaddeusa,
później przesunęła obiektyw na jego rzęsy. Podobnie
potraktowała jego partnerkę i w elekcie otrzymała
impresjonistyczny kawałek w klimacie wideoklipu. W filmach do
tej pory nie widziała równie nowatorskich ujęć, ale to było
naprawdę dobre. Za trzecim razem posunęła się jeszcze dalej,
zatrzymała obiektyw na lodzie w szklance. Jej zdaniem idealnie
obrazowało to skomplikowane relacje między bohaterami. Jedno
z jej najlepszych ujęć.
-
Co to, kurwa, jest? - zapytał spokojnie Ken Mogul.
Vanessa spojrzała na niego. Nie bardzo wiedziała, jak in
terpretować jego ton.
- Zadałem ci pytanie? - Odwrócił się do niej, - Co to, kur
wa, jest, Yanesso? Co to, kurwa, jest?
-Dzisiejsza scena - odparła z dumą, ale i drżeniem w głosie.
-Czy ty, kurwa, żartujesz?! - wrzasnął. Członkowie ekipy
skryli się w cieniu, ale Vanessa czuła na sobie ich wzrok.
-Vanesso, co to za eksperymentalne gówno? Nie po to cię
zatrudniłem!
Ależ owszem, właśnie po to! Sam to powiedział, o ile dobrze
pamięta. Vanessa przyglądała mu się w milczeniu.
- Dość tego. Jeszcze tego mi brakowało. Mam aktorkę,
która nie umie grać. Obgryzam długopis, bo na planie własne
go filmu nie wolno mi palić. A teraz jeszcze to. Pieprzona eks-
perymentatorka kręci mi tu intelektualne gówno. Dosyć tego.
Zwalniam cię! - Ken się odwrócił i rozsiadł na krześle. - A ty
- wskazał praktykanta - każ Serenic, Thadowi i Mirandzie zo
stać na planie. Przez tę idiotkę musimy powtórzyć.
Vanessa już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale nie zrobiła
tego. Była wściekła, cholernie wściekła, ale przede wszystkim
dotknięta. Miała łzy w oczach, a gardło ścisnęło jej się tak bardzo,
że zaniosła się kaszlem. Nic mieściło jej się w głowie, że do tego
doszło. Dopiero co zaczęli kręcić, a już ją wylał? Najpierw Rnby
wyrzuciła ją z domu, potem Dan zwariował i zachowuje się jak
natchniony buddysta, a teraz to?
- Vanesso, co jest? - zapytał Ken szorstko. - Ogłuchłaś'?
Zwalniam cię. Spieprzaj z mojego planu.
Vanessa spakowała sprzęt i rzuciła się do windy. Jej pierwszy
film na studiach? Fabuła o popieprzonym reżyserze, którego
rozerwie na strzępy stado wściekłych kojotów. A potem gość
wpadnie pod metro.
Ciekawe, jak mu się spodobają zdjęcia.
14C
znowu razem... jak dobrze
Blair dziwnie się czuła, wysiadając z windy w Barncys. na
spokojnym, ciemnym dziewiątym piętrze. Było to trocin; jak we
śnie, w chwili, która wydaje się bardzo rzeczywista
- wszystko jest znajome, ale zarazem nie takie, jak trzeba.
Zaledwie dwadzieścia minut wcześniej popijała „her batkę" z
Baileyem Winterem i matką, ale jeszcze nie dopii;i pierwszego
martini, a została wysłana do Barneys.
-Leć! Leć! - zapiszczał Bailey dziewczęcym głosikiem.
- Moda nie lubi czekać!
Więc chyba ma tę prace,
Kazał im jechać na plan Śniadania u Freda i skonsulm wać
się z kostiumologiem w kwestii wymiarów głównych ak torów.
Krawcowa w jego atelier nie uszyje bez nich na czas kostiumów
do wielkiej sceny Finałowej. Jak dotąd, nowa praca zawierała
wszystkie elementy z marzeń Blair Waldorf: moda, blichtr,
odrobina dramatu. Jedyny minus to Jasmine.
Ach tak, ona.
Bailey Winter pomyłkowo uznał dziewczynę Tylera za jej
przyjaciółkę i uparł się, że zatrudni je obie. Tyle że Blair nie
pozwoli, by obecność nieletniej prześladowczymi popsuła jaj
smak zwycięstwa. Ba, wykorzysta ją. Jasmine przecież zrobi, co
się jej każe.
Zaczęła już w taksówce. Ledwie wsiadły, instruowała Jas-
mine, jak ma się zachowywać.
- Ja będę gadać. Mistrzowi się nie spodoba, jeśli będziesz
się wtrącać - tłumaczyła jak stara znawczyni. Bez zmrużenia
oka zamieniła niedawno nabyty brytyjski akcent na holly
woodzki slang.
Jasmine podążała za nią krok w krok, jak zakochany
szczeniak. Wysiadły z windy i szły korytarzem wyłożonym
czarnym marmurem w stronę restauracji U Freda. Maszerowały
energicznie i stanowczo. Nic dziwnego, że w pewnej chwili
zderzyły się z kimś. Zapłakana, łysa i ubrana na czarno Van-essa
wpadła na Blair, a ta na Jasmine, która dosłownie deptała jej po
piętach. Jasmine z cichym jękiem osunęła się na ziemię. sandałki
spadły jej z nóg,
- Cholera! - krzyknęła Blair. W pierwszej chwili nie roz
poznała dawnej współlokatorki.
-Jezu. Kurwa, Przepraszam - wystękała Vanessa. Miała
czerwone plamy na policzkach, ba, nawet na głowie. Łzy kapały
jej z brody.
- Wszystko w porządku? Jesteś taka... czerwona- zauwa
żyła inteligentnie Blair. Widać, że Vanessa jest w rozpaczy, ale
przecież Blair zaraz będzie mierzyła długość nogi Thaddeusa
Smitha! To się robi od wewnętrznej strony.
A wszyscy wiemy, dokąd prowadzi wewnętrzna strona uda.
prawda?
- W porządku, w porządku - mruknęła Jasmine i dźwignę
ła się z podłogi, chociaż nikt nie zwracał na nią uwagi.
-Jasmine, Vanessa... - Blair dokonała prezentacji, a potem
objęła Vanessę serdecznie i cmoknęła powietrze w okolicy |C|
policzków. -Powiedz, co się stało?
142
143
Vanessa w odpowiedzi pociągnęła nosem. Nie wiedziała. czy
głos nie odmówi jej posłuszeństwa. Co teraz? Co zrobi? Dokąd
pójdzie?
-Dobra, Jasmine - warknęła Blair. Napawała się rolą
szefowej. - Zostań tu i zajmij się Vanessą. Muszę lecieć. Rozkaz
Baileya! - Uściskała Vanesse, żeby dodać jej otuchy. i
uśmiechnęła się z trudem. - Wiesz, że cię kocham! - powiedziała i
oddaliła się długim korytarzem. Pchnęła drzwi do restauracji.
-Przepraszam bardzo - powiedziała bardzo głośno w
przestrzeń, ledwie znalazła się w środku. - Nazywam się Blair
Waldorf. Pracuję u Baileya Wintera. Chciałabym porozmawiać z
kierownikiem.
Nikt nic odpowiedział, nikt się nie ruszył. A potem Blair
poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i usłyszała znajomy głos:
-Chyba mogę ci pomóc - stwierdziła Serena.
-Czes'ć. - Blair odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z roz
promienioną przyjaciółką. A może teraz, znowu się nie
przyja/. nią? Już ryle razy się rozstawały, że czasami nie
wiedziała, czy znowu lubi Serenę, czy nadal się do niej nie
odzywa.
- Wróciłaś! - pisnęła Serena. Mocno ją uściskała.
Wygląda na przyjaźń do grobowej deski.
-Wróciłam - powtórzyła Blair. Zazdrośbie chłonęli
wzrokiem kreację z kremowego szyfonu, którą Serena miału na
sobie.
-Opowiadaj! - Serena odsunęła się trochę i przyjrzała jej
uważnie. - Od kiedy pracujesz u Baileya Wintera? Myślałam,
że jesteś w Londynie?
-Dostałam tę pracę - wyjaśniła Blair rzeczowo. - Uzna łam,
że to najrozsądniejsze, co mogę zrobić. Że takie doświad
czenie to dobry pomysł.
-Bomba! - zapiszczała Serena.
144
-
Rozważam karierę w s'wiecie mody - dorzuciła Blair od
niechcenia. Ponad stuosobowa ekipa Śniadania u Freda ga
piła się na nią z otwartymi ustami i czekała, aż Kcn Mogul
rozerwie ją na strzępy swoimi komentarzami. Blair, niczego
nieświadoma, ciągnęła dalej. Rozkoszowała się zainteresowa
niem. jakie budziła: - Każdy ma jakieś powołanie. Moim jest
chyba właśnie moda.
- A Londyn? 1 Lord Jakmutam? - dopytywała się Serena.
i Czyżby w plotkach o angielskiej narzeczonej była odrobina
prawdy? Zazwyczaj nie słuchała piotek, ale przecież Blair nie bez
powodu zakończyła laki romans i wróciła do domu, do
[ pracy.
- To długa historia. - Blair westchnęła dramatycznie. Jest
kobietą pracującą i z przeszłością. Jeszcze gdyby Serena poży-
czyłajej tę sukienkę...
-Dzisiaj mi opowiesz - szepnęła Serena, podekscytowana. -
Kcn umieścił mnie w mieszkaniu. Musisz je zobaczyć, Cholera,
co ja gadam, zamieszkać ze mną!
-Cóż... - Blair się zawahała. Ostatnio ciągle zmieniała miejsca
zamieszkania: hotel Plaża, WillliamsbuTg, Yale Club, l .ondyn.
Czy nie powinna zostać w domu, z małą siostrzyczką?
- Mówiłam już, że mieszkam na Wschodniej Sicdemdzie-
Kiątej Pierwszej? - Serena wiedziała, że akurat Blair Waldorf
ot) razu rozpozna ten adres.
Zamieszkać w budynku ze Śniadania u Tiffany'ego7
- Muszę się spakować - oznajmiła Blair ze stoickim spo
kojem, ja^oy liczyła, że ukryje fakt, że niemal zsiusiała się
w majtki z radości. - Przyjadę wieczorem.
W przypływie radości serdecznie us'ciskała przyjaciółkę.
Wszystko jakoś się układa, zwłaszcza jeśli chodzi o Serenę. Tym
razem naprawdę połączy je przyjaźń na wieki.
O iie wiekami można nazwać kilka dni!
karma kameleon
Dan Humphrey wślizgnął się do obrzydliwej toalety dla
personelu w ponurym zakątku piwnicy w Strand. W garści
trzyma] reklamówkę z logo literackiego pisma „Red Herring"
Upewnił się, że drzwi są zamknięte, po czym ściągnął prze/ głowę
koszulkę i rozpiął sztruksy. Nie zwracał uwagi na napisy na
s'cianach toalety, dzieła wielu pokoleń sfrustrowany cli
pracowników księgarni. Jeśli wierzyć plotkom, jeden z nich
nabazgral tam kiedyś prywatny numer telefoniczny znanego
pisarza samotnika. J.D. Salingera. Za dziesięć minut spotka sii; z
Bree na Union Square i musiał się przebrać, bo jego ciuchy
śmierdziały dymem papierosowym. No i to. co nosił w pracy. nie
nadawało się do ćwiczeń.
No dobra, nic jest zbytnio wysportowany. Jednak jegu
związek, przyjaźń czy jak tam nazwać to, co go łączyło z Bree, to
coś więcej niż ciuchy z lycry i joga na golasa. Bree otwo-Tzyła
mu oczy, sprawiła, że postrzegał świat z zupełnie innej
perspektywy. Rozciąganie się i pozowanie w dusznej, nagr/.a nej
sali, ze spoconym starcem u boku, to nie jest wymarzony sposób,
by spędzić wolne chwile. Ale ulubione książki Bree okazały się
fascynujące; zmuszały do myślenia. W jego ży ciu tyle już się
działo: opublikował wiersz w „New Yorkerze".
praktykował w „Red Herring", śpiewał swoje piosenki z zespołem
Raves, Teraz odkrywał coś głębszego, ważniejszego niż przelotna
sława. To było bardzo intrygujące.
Włożył czystą, zieloną koszulkę American AppareL wy-
gładził zmierzwione ciemne włosy i zasznurował nowiutkie,
olśniewająco białe buty Nike. Wsunął w usta płatek gumy
miętowej i chuchnął sobie w dłoń, żeby sprawdzić oddech. Nie, w
ogóle nie czuć papierosów. Zwinął stare ciuchy w kulę, wepchnął
do swojej szafki, wbiegł na górę, wyszedł ze sklepu i ruszył w
stronę Union Square.
Bree czekają niedaleko pomnika łagodnie uśmiechniętego
Gaudhiego, w południ o wo-zachodnim zakątku tętniącego ży-
ciem parku, niedaleko Czternastej ulicy - na razie obskurnej, ale
coraz modniejszej.
-Czasami lubię tu przychodzić - tłumaczyła przez telefon. -
Lubię tu czytać i rozmyślać o przesłaniu Gandhiego.
Jak my wszyscy, prawda?
Zaplotła jasne włosy w warkocz i upięła go u nasady karku.
Miała na sobie białą koszulkę z logo Adidasa i jasnoniebieskie
szorty, które podkreślały jej zgrabne, umięśnione, długie nogi. Na
widok Dana wstała i pomachała energicznie.
-Nie spóźniłeś się! - Ledwie podszedł, objęła go serdecznie.
-Namaste\ -szepnęła. -Ładnie pachniesz.
-Dzięki. - Ulżyło mu. Głęboko zaczerpnął tchu i wtedy poczuł
zapach jej organicznego dezodorantu z szałwi i olejku
paczulowego, którym smarowała się za uszami.
-Rozgrzejmy się - zdecydowała. Puściła go, odwróciła się,
oparła prawą nogę na ławce, na której przed chwilą siedziała.
Pochyliła się, przenosząc cały ciężar ciała na tę nogę.
Dan ją naśladował, krzywiąc się z bólu, gdy usiłował roz-
ruszać zastałe mięśnie w nogach. To o wiele trudniejsze niż jego
codzienne ćwiczenia - spacer do kiosku po fajki.
146
147
- Wspaniałe uczucie, co? - Bree uśmiechała się radośnie
i rozciągała, jakby to było przyjemniejsze niż gorąca kąpiel.
-O tak - wysapał.
- Pomyślałam, że zaczniemy stąd. - Bree się wyprostowała.
Złączyła nogi, schyliła się i dotknęła dłońmi ziemi. - Pobiegnie
my Czternastą do Hudson, potem dalej do Battery Park.
Dan skupił się na rachunkach. To co najmniej trzy kilometry,
o trzy kilometry więcej, niż kiedykolwiek przebiegł.
W co on się wpakował?
Na początku wszystko szło dobrze. Pierwszą przecznicę
przebiegł bezboleśnie. Omijał pieszych i wózki dziecięce.
wpatrzony w rozkołysane pośladki Bree.
Super, powtarzał sobie. Fajne uczucie.
Na rogu Piątej Alei zatrzymali się na światłach. Bree
przyjrzała mu się uważnie.
- Dobrze się czujesz? - Zmarszczyła brwi.
Dan miał dreszcze. Pot lał mu się z czoła, zalewał oczy,
spływał na chodnik. Popołudniowe słońce świeciło prosto na
nich. Nie wierzył, że dożyje wieczora.
- Jasne - odarł słabym głosem. - Doskonale.
Póki biegli, ból w nogach i walenie w klatce piersiowej było
do zniesienia, ale ledwie się zatrzymali, miał wrażenie, że nogi
odmówią mu posłuszeństwa.
Światło się zmieniło. Bree wyskoczyła na jezdnię.
- No, chodź! - zawołała radośnie przez ramię.
Dan odetchnął głęboko i wybiegł na ulicę. Mało brakowało, a
wpadłby na staruszkę w słomkowym kapeluszu, z wózkiem z
zakupami.
-Uważaj, idioto! - wrzasnęła.
Nie zwracał na nią uwagi, biegł za Bree jak pies na wyści
gach za metalowym królikiem. Dudniło mu w uszach, gdy mi jali
Szóstą, Siódmą, Ósmą i w końcu Dziewiątą Aleję. Między
Dziewiątą a Greenwich ruch uliczny się przerzedził, więc Bree
wbiegła na jezdnię. Dan ignorował gorące wyziewy z auto-
busów. Ruszył jej śladem, w kierunku lśniącej rzeki Hudson,
zaledwie dwie przecznice dalej.
Trzymaj się, powtarzał sobie. Dotrwaj do rzeki. No, dalej.
Nie wyobrażał sobie, jak dotrze do Battery Park, na sam skraj
Manhattanu. Ale po kolei, najpierw musi wytrzymać do rzeki.
Stopy go bolały w nierozebodzonych, kupionych za dychę na
wyprzedaży butach do biegania. Spływały z niego takie ilości
potu, że obawiał się, że całkowicie się odwodni. Oddałby
wszystko za łyk wody, I chwilę odpoczynku.
Nawet życie?
Przebiegli $/est Side Highway i wpadli do Hudson Fdver
Park, gdzie szeroka alejka dla biegaczy i rowerzystów ciągnęła
się aż do Tribcca. Nie byli jedynymi, którzy chcieli aktywnie
wykorzystać słoneczny dzień. Widział setki ludzi na rolkach i
rowerach. Niektórzy spacerowali, trzymając się za ręce. Bree
przebiegła przez jezdnię i przebiła się przez tłum. Dopadła
ogrodzenia, które ustawiono, by ludzie nie kąpali się w rzece.
Drobiła w miejscu, czekając na niego. Mimo upału prawie się
nie spociła.
Dan ruszył w jej stronę. Super, wmawiał sobie. I nagle tak
się poczuł! Gorące słońce, świeże powietrze, wiaterek od rze-
ki... Uśmiechnął się szeroko. Da radę!
I wtedy nogi się pod nim ugięły. Z głuchym łomotem osu-
nął się na ziemię.
- Dan! - krzyknęła Bree. Pochyliła się nad nim. - Dobrze
się czujesz?
Patrzył na jej zarumienioną buzię, otoczoną jasnymi kos-
mykami. Mętniał mu wzrok.
-Czy ja umieram? - zapytał głośno. - Jesteś aniołem?
-Zrobię ci sztuczne oddychanie - oznajmiła Bree poważ-
nie, pochyliła się i nakryła jego usta swoimi.
Jakby nie wiedziała, że to go przyprawi o kolejny atak
serca.
148
z deszczu pod rynnę
Chwiejąc się lekko, Vanessa Abrams złapała się poręczy z
kutego żelaza i odzyskała równowagę na schodach wiodącycli do
oplecionej bluszczem rezydencji na Osiemdziesiątej Siódmej.
Beknęła głośno. Kilka razy dźgała palcem guzik dzwonka. zanim
w końcu udało jej się w niego trafić. Może niepotrzebnie
pocieszała się butelką zimnego Pinot Grigio. Zwłaszcza że lada
moment czeka ją rozmowa w sprawie pracy.
Po tym, jak Ken Mogul bezceremonialnie wyrzucił ją z planu
Śniadania u Freda, zjechała na dół windą w towarzystwie klonu
Blair Waldorf, małej Jasmine. Dziewczyna poinformowała ją, że
jej mama właśnie szuka kogoś na bardzo ważne, odpowiedzialne
stanowisko. Oczekuje osoby wykwal i fikowanej, energicznej i
pełnej entuzjazmu. Vanessa była zbyt zdenerwowana, by pytać o
szczegóły, więc Jasmine wyrwahi kartkę z notesu Louisa Vuittona
i zapisała na niej adres. Namawiała Vanessę, żeby zgłosiła się
natychmiast.
Po kilku kieliszkach wina z osobistych zapasów Rufusa
Humphreya Vanessa spojrzała na całą sytuacje bardziej opty-
mistycznie.
Ken Mogul to bezduszny kmiot. Sprzedał się, kręci sztani
powy hollywoodzki gniot dla nastolatków, a ona jest przecież
autorką niezależną! Nie powinna marnować czasu i talentu na
planie tego filmu. Niedługo zaczyna studia w szkole filmowej
New York University. najlepszej w kraju. Będzie miała zajęcia z
najlepszymi wykładowcami, będzie korzystać z doskonałego
sprzętu, w jej filmach zagra elita aktorów młodego pokolenia.
Niby dlaczego ma urabiać sobie ręce po łokcie przy projekcie, w
który nie wierzy? W tym czasie może zarabiać gdzie indziej i
oszczędzać na własny film. Nakręci go jesienią. Już miała pomysł
na fabułę. Będzie to opowieść o młodej artystce, rozdartej między
sztuką a związkiem z niepoczytalnym pisarzem, uzależnionym od
kadzidełek i herbatek ziołowych.
Sztuka czasem imituje życie.
Ciężkie przeszklone drzwi uchyliły się i w progu stanęła
skrzywiona pokojówka w autentycznej czarnej sukience z białym
fartuszkiem i opaską na głowie.
-Słucham? - zapytała podejrzliwie.
-Ja w sprawie pracy - wybełkotała Vanessa. - Córka mamy... -
Urwała, szukała w pamięci imienia dziewczyny. - Jasmine!
Tak, właśnie tak! Kazała mi tu przyjść, mam się zgłosić do jej
mamy w sprawie pracy. No, to jestem.
Pokojówka zmarszczyła brwi.
- Rozumiem. Proszę wejść. Pani przyjmie panią w biblio
tece.
Vanessa weszła do wyłożonego marmurem holu. Minęła
imponujące schody, nad którymi wisiał kryształowy żyrandol. i
znalazła się w bibliotece z mahoniową boazerią, półkami pełnymi
książek i gustownymi antykami. Nie miała pojęcia, o jaka pracę
chodzi, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że ma do
czynienia z kobietą sukcesu. Pewnie robi karierę w biznesie i
potrzebuje kompetentnej asystentki. Jasne, głupawa robota, ule
artysta musi cierpieć dla sztuki, chyba że zgodzi się robić
komercyjne gnioty, jak Ken Mogul.
150
151
- Proszę zaczekać - poleciła pokojówka.
Vanessa przycupnęła na skraju eleganckiego fotela art deco.
Pokój zawirował niebezpiecznie. Złapała się oparcia. Tylko nie
rzygaj, upomniała się.
- Jesteś moją nową przyjaciółka?
Rozejrzała się. Nikogo.
Super, tak się skułam, że słyszę głosy.
-Jesteś' moją nową przyjaciółką? - Głosik powtórzył pytanie i
przeszedł w chichot,
-Kto tam? - zawołała Vanessa niespokojnie. Jeszcze tylko
tego trzeba, żeby nowa szefowa przyłapała ją na gadaniu do
siebie.
-Jesteś dziewczyną? - dopytywał się inny głos.
-Dlaczego nie masz włosów? - zainteresował się pierwszy.
Dwa głosy? Ile ona właściwie wypiła?
Vanessa wstrzymała oddech i nasłuchiwała. Wstała, Skąd te
głosy? Uklękła, przywarła policzkiem do zimnej, idealnie
wypolerowanej podłogi i spojrzała na pokój z tej perspektywy.
Zadziałało. Dostrzegła drobnego, chudego chłopczyka z krę-
conymi włosami pod pozłacaną sofą.
- Znalazłaś mnie! - zawołał i wypełzł spod mebla.
- Tak. Cześć - mruknęła. - Mama w domu?
-Śmierdzisz winem. - Chłopczyk się skrzywił. - Mani
cztery latka. A ty?
- Mnie też musisz znaleźć! - zawołał drugi głos.
Co ma robić?
-Gdzie jesteś? - Znów opadła na czworaki. Zaglądała pcnl
meble.
-Szukaj, szukaj! - piszczał głos.
Nasłuchując, podeszła do k^ta, w którym stał ogromny
globus na stoliku ze szklanym blatem. Podniosła obrus i zo
152
baczyła małego chłopczyka, identycznego jak jej poprzednie
znalezisko.
-Znalazłaś mnie! - zapiszczał. Wyskoczył spod stolika,
podbiegł do kanapy, na której podskakiwał jego brat i ściągnął go
na podłogę.
-Chłopcy! - zawołał ktoś. Wysoka rudowłosa kobieta w
fioletowym kostiumie Chanel weszła do biblioteki z egzem-
plarzem ,,Vbgue
:
' pod pachą.
- Vanessa, jak się domyślam - zaczęła energicznie. - Jas-
mine wspomniała, że może przyjdziesz. Trochę mnie zasko
czyło, że zjawiasz się bez uprzedzenia, ale to chyba dobrze
o tobie świadczy. Przejawiasz inicjatywę. Bardzo dobrze.
Oj.
- Tak jest. - Vanessa wstała i robiła co mogła, by wyglą
dać na trzeźwą. - Pani... - urwała, bo uświadomiła sobie, że
nic ma pojęcia, jak się nazywa matka Jasmine.
-Panna Morgan - odparła kobieta. - Mamy dwudziesty
pierwszy wiek. Nic przyjęłam nazwiska męża.
- Przepraszam - speszyła się Vanessa. Co za dziwaczna
rozmowa kwalifikacyjna!
-Nieważne. Widzę, że chłopcy już cię polubili.
-Chłopcy? - powtórzyła Vanessa. Bliźniacy złapali ją za ręce i
szarpnęli z całej siły.
-Pobaw się / nami! - zawołali.
-Zakres twoich obowiązków jest standardowy - ciągnęła
panna Morgan. - Pracujesz kilka razy w tygodniu, popołudnia-
mi. Odbierasz ich z przedszkola, prowadzisz do terapeuty,
wozisz do kolegów, wiadomo. Na pewno wiesz, jak to
wygląda. - Podniosła komórkę do ucha.
Przedszkole? Terapeuta? Słucham? -Chyba zaszło
nieporozumienie - wystękała Vanessa. Usiłowała stać prosto, co
nie bardzo jej się udawało ze względu
153
na wypite wino i dwóch małych chłopców uczepionych jej ra-
mion. Jasne, może cierpieć w imię sztuki, ale nie będzie sie
bawić w panią Doubtfire.
-
Hura! - zawołali chłopcy. - Mamusiu, czy Vanessa jest
naszą nową przyjaciółką?
-
Tak - odparła kobieta, nadal z telefonem przy uchu. - To
wasza nowa przyjaciółka.
Czyżby?
- Osiemnaście dolarów za godzinę - dodała panna Mor
gan w drodze do holu. - Możesz zacząć natychmiast.
O tak, jak najbardziej była ich nową przyjaciółką.
B i S dzielą się po połowie
Nawet po trzech podróżach w tę i z powrotem Blair nie
wniosła na najwyższe piętro wszystkich swoich pakunków.
Nie było tu odźwiernego, nie było klimatyzacji, nie było na-
wet windy, ale jej to nie przeszkadzało, bo cala sytuacja była
niezwykle... filmowa.
Blair wymyśliła sobie plan na życie, scenariusz, który
hciała zrealizować w najmniejszym szczególe. A jednak wy-;
yło się tyle nieprzewidzianych rzeczy: zakup sukni ślub-ej,
rozstanie z Marcusem, praca u Baileya Wintera, a teraz
spólne mieszkanie z Sereną. Gdyby zaledwie tydzień temu
ś jej powiedział, że w lecie będzie musiała pracować, krzy-
załaby na całe gardło na znak protestu. Praca absolutnie nie
ieściła się w jej planach! A tymczasem teraz wcale nie miała
hoty krzyczeć. Była... szczęśliwa. Może warto wyciągnąć
ioski z tego wszystkiego. Może zamiast realizować plan,
ba brać to, co przynosi los? Może wreszcie naprawdę
szystko się ułoży. Jak w filmie.
Zbiegała ze schodów po ostatni pakunek — torbę Paula
itha z krokodylej skóry, którą zaledwie kilka dni temu kupi-
w Londynie - i mało brakowało, a wpadłaby na wysokiego,
155
szczupłego bruneta w garniturze Hugo Bossa, Wychodził z
mieszkania na pierwszym piętrze. Zatrzymała się w pół kroku.
Przecież w Śniadaniu u Tiff'any'ego też jest przystojny sąsiad
piętro niżej!
-Witaj - odezwała się z ledwo słyszalnym wschodnio-
europejskim akcentem, zupełnie jak Audrey Hepbum w roli Holiy
Golightly.
- Cześć - odparł niesniiało nieznajomy. Zmierzwione
włosy opadały mu na niebieskie oczy. Wsunął ręce w kiesze
nie spodni i wyprostował się na całą wysokość.
-Dobry wieczór. - Blair skinęła mu głową, zeszła po woli ze
schodów i przemierzyła kiepsko oświetlony skrawek przestrzeni,
udający hol. Minęła uśmiechniętego mężczyznę i schyliła się po
bagaż. - Przepraszam bardzo - mruknęła i zarzuciła sobie ciężką
torbę z butami na ramię.
-Och, oczywiście. - Oparł się o drzwi do swojego mieś/
kania. — Może pomogę?
-Poradzę sobie - zapewniła ze stoickim spokojem, ale po
słała mu ols'niewający uśmiech. - Znamy się już?
-Jason. - Wyciągnął rękę. - Przyjechałaś
1
na weekend?
-Nie, wprowadzam się do Sereny, mojej starej przyjaciół ki -
wyjaśniła. - Na piąte piętro.
-Ach tak. znam Sercnę. - Urwał. - Wczoraj siedzieliśmy na
schodach, wypiliśmy kilka piw. Ale nic nie mówiła o pięk
niej współlokatorce.
-O przystojnym sąsiedzie też nie.
Typowe.
-To nagła decyzja - wyjaśniła Blair. - I długa historia. -Mam
czas, - Uśmiechnął się uroczo, zalotnie. Wsunął
długie palce w tylne kieszenie spodni. - I jestem dobrym stu
chaczem.
156
- Czyżby? - Blair przełożyła torbę na drugie ramię. Była
naprawdę ciężka.
-Co więcej, akurat wybierałem się po różowe wino do sklepu.
Byłaś już na dachu? Co powiesz na powitalną lampkę wina?
- Nie wiedziałam, że można wyjść na dach! - Lampka ró
żowego wina z przystojnym niebieskookim nieznajomym to
idealny sposób, żeby oblać początek nowego życia.
Nowego romansu?
Serena uczy się tekstu do jutrzejszych scen. Nawet nie za-
uważy, że Blair wyszła na drinka z .fasonem.
- Wiem, jak się tam dostać, - Puścił od niej oko. - To co,
za piętnaście minut?
Dawna Blair Waldorf w
r
żadnym wypadku nie zdołałaby w
tym czasie przygotować się do wyjścia, ale teraz pojawiła się
nowa, letnia, pracująca Blair.
- Daję ci dziesięć. - Ruszyła na górę, ale odwróciła się
i posłała mu leniwy uśmiech, - A tak w ogóle, jestem Blair.
Włożyła różową sukienkę w kwiatki Lilly Pulitzer i białe
japonki wyszywane muszelkami i pobiegła na górę. Jason już
czekał, z kocem przerzuconym przez ramię i butelką w dłoni.
Wszedł na zardzewiałą drabinę i pchnął klapę w dachu. Potem
odwrócił się i pomógł Blair wejść na górę, okazując przy tym
więcej troskliwości, niż kiedykolwiek zrobił to Marcus. Blair
wspięła się na dach.
- Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie padać - stwierdziła,
atrząc na panoramę Manhattanu. - Bo w życiu nie zejdę po
lej drabinie.
-Mówiłem, że widok zapiera dech w piersiach - zażartował
Jason. Mocował się z korkociągiem. Po chwili butelka liyla
otwarta.
157
Widok nie był równie imponujący jak ten na Central Park z
apartamentu przy Piątej Alei, a jednak w nocnej dusznej mgiełce
nad ponurymi domami była jakaś magia. Drzew niki nie przycinał
tak starannie jak buków i dębów przy parku, ale wątle gałęzie
pyszniły się soczystą zielenią. Upper Wesl Side jest jak kreacje
Wintera, stwierdziła Blair. Od Piątej Alei do Park Avenuc mamy
ekskluzywne Bailey Winter Couture, od Park do Lexington -
Bailey Winter Collection, takie pret-a-poi-ter, a stamtąd do rzeki -
B, linię popularną.
Oryginalne podejście.
- Naprawdę tu ładnie - przyznała. Wzięła od Jasona pla
stikowy kubeczek schłodzonego wina i usiadła na granatowym
kocu, który rozłożył na rozgrzanym dachu. Nie był tak miękki
jak jej ukochany kaszmirowy koc piknikowy. Ale to nic. Ma
na sobie cudowną letnią kreacje, u boku fantastycznego faceta
i za sobą pierwsze kroki w świecie mody. Po co jej podrzęd
ny brytyjski arystokrata? Jest dziewczyną z Nowego Jorku.
a to klasyczna scena z miejskiego lata. Londyn w porównaniu
z Nowym Jorkiem to zapyziała, zatęchła dziura.
-Dlaczego Serena nic nie mówiła o twoim przyjeździe'
—
zainteresował się Jason,
- Może chciała zachować cię dla siebie - odparła, tyle/
złośliwie, co prawdziwie. - Za szalone lato - wzniosła toast.
- Oby dalej takie było - dodała z uśmiechem.
-Za szalone łato - powtórzył i upił łyk wina. - Nie sądzę, żeby
Serena była mną zainteresowana. Wczoraj chwilę poga
daliśmy i wydawało się, że pochłania ją ktoś inny, rozumiesz.
-Thaddeus Smith? - Choć nie miały czasu, żeby szcze rze
pogadać, wiedziała, po prosm wiedziała, że między Serena a
Thaddeusem coś się dzieje.
Bo Blair, podobnie jak my wszyscy, wierzy w to, co prze-
czyta.
- Z nikim innym - potwierdził Jason, - Ale wiesz. - Głę
boko zajrzał jej w oczy. - Nie bardzo interesują mnie gwiazdy
filmowe. Wolę zwyczajne dziewczyny.
Czyżby powiedział, że ona, Blair Waldorf, jest zwyczajna?
Ależ się pomylił.
-Chwileczkę, ty nie jesteś aktorką, prawda? - Przyglądał się
jej podejrzliwie. - Bo jesteś taka ładna, że mogłabyś...
-Nie, ja wolę trzymać się za kulisami - odparła i tajemniczo
zatrzepotała rzęsami, pomalowanymi tuszem Chanel.
-Nie mam nic przeciwko aktorkom. - Jason się wycofał. - Nie
zrozum mnie źle. po prostu interesują mnie inne rzeczy. Na
przykład prawo. Zajmuję się tym, wiesz?
-Zastanawiałam się, czy nie wybrać prawa, kiedy jesienią
pójdę do Yale. - Może jednocześnie być muzą kreatora mody i
prawniczką. Może nosić eleganckie kreacje pod togą sędzi Sądu
Najwyższego.
- Piękna i mądra - stwierdził Jason. - Zbyt piękne, żeby
było prawdziwe,
Blair chciwie sączyła wino. Niech Serena sobie bierze gwiazdora.
Jason to facet idealny dla studentki Yale. W każdym razie na ten
tydzień.
15B
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Bezwstydu przyznaję, że Summer Lovin' (z ulubionego filmu
na piątkowe wieczory w domu, Grease) to jeden z naj-
lepszych kawałków, jakie w życiu słyszałam. Nie dość, że
wpada w ucho, ma bardzo prawdziwe słowa: w lecie naj-
ważniejsze to kochać i być kochanym, nie? Ale tego lata o
to trudno,
Minęły już niemal trzy tygodnie, a nasza S nadal jest sin-
glem! Co jest? Oczywiście widywano ją na mieście z T, ale
przecież nikt nie zabrania przyjaciołom wyskoczyć razem
na kolację, prawda? Zresztą naszym zdaniem T ma juz
kogoś. Pamiętajcie, że ode mnie dowiedzieliście się tego
pierwsi.
Tymczasem B rzuciła się w wir pracy. Wieść niesie, że na
planie tylko reżyser budzi równy postrach. Nie udało nam
się zbliżyć na tyle, żeby się przekonać, czy naprawdę ma na
palcu wielki pierścionek zaręczynowy - żeby zmylić papa-
razzich, jak prawdziwa gwiazda. Podobno B wygląda uro-
czo - rumieńce przyszłej mamy, tajemniczy kochanek czy
nowa kosmetyczka? Ludzie, szykujcie aparaty w komór
kach, potrzebujemy dowodów!
1-60
Kolejne letnie nowiny miłosne. Wygląda na to, że D i V
zerwali definitywnie, i znowu powtarzam, że po raz pierwszy
usłyszeliście o tym ode mnie. D zadziwiająco opalony i
umięśniony. Słowo! A N i jego letnia miłość? Kiedy w końcu
pokaże prawdziwą twarz mieszczucha? Co prawda twierdzi,
że nie jest taki jak inni, ale N nie obejdzie się długo bez
miejskich luksusów, takich jak wypady prywatnym
helikopterem, sale dla VlP-ów w nocnych klubach i tak
dalej...
ZANOSI SIĘ NA KŁOPOTY
Szpiedzy donieśli mi niedawno o bardzo burzliwym spot-
kaniu. Doszło do niego między fotografem, który zajął się
robieniem filmów, a hollywoodzką wagą ciężką (dosłownie -
dwójką grubych braci), która finansuje jego najnowszy
obraz. Podobno producenci nie są zachwyceni tym, co zo-
baczyli i zastanawiają się, czy nie zmienić obsady. Czyżby
zmiany personalne na planie nie skończyły się na V? Zo-
baczymy.
Na celowniku
B, z mrożoną kawą i notesem w dłoni, gorączkowo łapie :
taksówkę na Park Avenue. A co z prezentem na zakończenie
szkoły? Czy to prawda, że nadal nie zrobiła prawa jazdy? A to
pech! N na targu w Amagansett ogląda polne kwiaty.
Wszyscy wiedzieli, że w głębi duszy jest romantykiem! T
oprowadza po planie kogoś obcego. Podobno w programie
wycieczki była też długa wizyta w przyczepie gwiazdora. V w
Forbidden Planet kupuje stosy komiksów, ale nawet nie
zajrzała do Dana, do Strand, zaraz po drugiej stronie ulicy.
Bardzo ciekawe...
I 11- 1Vlko w (.woidi sna^h
1
Ó1
MÓWIĄ NA TO SZCZENIĘCA MIŁOŚĆ...
Skoro o miłości mowa - wreszcie kogoś poznałam. A właś-
ciwie nawet dwóch naraz. Obaj są cudowni, żadnemu nie
sposób się oprzeć, obaj obsypują mnie całusami. Wiem, że
nie powinno się stawać między braćmi, ale nie umiałabym
wybrać między Lukiem a Owenem.
Pewnie czytaliście o nich w ostatnim „Sunday Styles", to
mieszanki beagla z retrieverem, jedyne kundle, które
wchodzą w rachubę, kwintesencja miłości. Obaj pochodzą
ze schroniska. Zawsze lubiłam nicponi o dobrym po-
chodzeniu. To nowa moda i służy szczytnym celom, więc
nie zawracajcie sobie głowy wychudzonym chihuahua czy
oślinionym buldożkiem francuskim.
Wasze e-maile
U Droga Plotkaro
Jestem sekretarką w kancelarii prawnej na Manhat
tanie i od kilku tygodni bardzo mi się podoba jeden z
kolegów z pracy. Do niedawna chętnie chodził za
mną na drinka, ale nagle stał się domatorem i po
pracy niemal biegiem wraca do siebie. Myślisz, że to
coś wstydliwego, jak uzależnienie od pornografii?
Załamana
f>H Droga Załamana
Wszystko wskazuje na to, że jest uzależniony od
czegoś albo od kogoś. Przychodzi mi na myśl tylko
jedno wytłumaczenie, dlaczego imprezowy kolas
zmienia się w domatora - kobieta. Moja rada: /.i
proponuj, że go nagiego zwiążesz krawatem. Oh
serwuj jego reakcję. Jeśli się zgodzi - uzależniony
162
od pornografii. Powie: „Nie, dzięki" - ma dziewczynę.
Powodzenia. Plotkara
Co jeszcze dzieje się w mieście? Czekam na wieści, plotki i
informacje o wyprzedażach. Czy ktoś wie, gdzie jest ten
nowy butik As Four? I czy ktoś wie, gdzie i kiedy odbędzie
się impreza po zdjęciach do Śniadania u Freda
1
? Muszę za-
klepać sobie miejsce u fryzjera, bo oczywiście będzie mnie
czesał sam Fekkai, ma się rozumieć. Więc piszcie!
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkara
N idzie w miasto
- Pieprzcie się wszyscy bardzo! - Lider zespołu, nazywanego
żartobliwie Sunshine Express, otarł pot z czoła i machnął ręką w
stronę tłumu. Półnagi chudy piosenkarz w skórzanych spodniach,
znany raczej z romansów z modelkami i aktorkami niż ze
śpiewania, splunął gniewnie na scenę i oddalił sic w otoczeniu
wielbicieli.
-Jezu, uwielbiam ich! - Tawny s'cisnęła Nate'a za udo i
niechcący wylała połowę drinka na siedzenie i swoje spod nie,
podróbkę znanego projektanta.
Co za szkoda.
Nate skinął głową i upił łyk z trzeciego dużego piwa tego
wieczoru. Rozejrzał się po zatłoczonej sali w Resort, nocnym
klubie w East Hampton. Na parkiecie kłębiły się jasnowlo se
dziewczyny w sukienkach Dianę von Furstenberg i faceci
wyglądający na maklerów giełdowych, wszyscy w drelichach i
koszulach Thomasa Pinka. Zazwyczaj na koncerty SuashiM
Express przychodzą inni fani.
W Hamptons już od tygodnia wrzało na wieść o niespo
dziewanym występie brytyjskiej kapeli punkowej i Nate byl
zaskoczony własnym entuzjazmem, gdy Tawny zaproponu
wała, żeby poszli na koncert. Tego lata jeszcze ani razu nie był w
Resort. Właściwie nie miał tu wiele do roboty, oczywiście oprócz
czyszczenia rynien, koszenia trawy, przybijania łupków i palenia
skrętów z Tawny. Fajnie jest wyjść z domu i trafić między ludzi z
seksowną blondynką u boku.
- Archibald!
Tawny dyskretnie trąciła go w bok. -Twój znajomy? Anthony
Avuldsen przebijał się przez tłum. Szklankę
z whisky trzymał wysoko w górze, żeby nie uronić ani kropli.
Krótko przyciął jasne włosy, a przy opaleniźnie jego uśmiech
»
był jeszcze bardziej promienny. Bramkarz - potężny typ bez
karku - skinął głową i wpuścił go na podwyższenie, które w tym
klubie udawało VIP-room.
-Archibald, ty draniu. - Anthony stuknął się z nim szklanką
na powitanie. - Gdzie ty się ukrywasz?
-Cześć - odparł Nate.
-Trener daje ci w kość? - Anthony usiadł koło niego na
kanapie i w ostatniej chwili schylił głowę, żeby nie walnąć w
mosiężną poręcz.
-Mniej więcej.
-Bracie. - Anthony przekrzykiwał ogłuszającą muzykę. -
Podobno Blair wróciła. Dlaczego?
Nate zmarszczył brwi, objął Tawny i przyciągnął do siebie.
-Nie wiem. -Wzruszył ramionami.
-Jestem Tawny. - Pochyliła się nad nim i uśmiechnęła do
Anthony
1
ego.
-Fajnie. - Skinął głową. - Anthony.
-Znacie się ze szkoły?
-Tak. A wy skąd?
Nate pomachał na kelnerkę. Musi się napić, i to zaraz.
164
165
- Któregoś dnia Nate zwyczajnie padł mi do stóp. - Tawny
dopiła drinka do końca. - Po prostu mam szczęście.
Anthony przyglądał się jej przez chwilę, a potem zawołał do
Nate'a:
-To ty masz szczęście, draniu!
Podeszła kelnerka, bardzo podobna do Jessiki Simpson jako
Daisy w Księciu ryzyka.
-Jeszcze raz to samo? - zapytała.
-Tak - mruknął Nate. Musi się napić, jeśli Anthony ma zamiar
wypytywać go dalej.
-Nie widziałem cię w mieście - ciągnął tymczasem kumpel. -
Gdzie się uczysz?
-Nie jestem z miasta - wyjaśniła Tawny. - Mieszkam
wHampton Bays.
-Super - stwierdził Anthony. - Chyba jeszcze nigdy nie
rozmawiałem z miejscową.
Nate mocno dźgnął go w żebro.
_ Co? - zdziwił się Anthony. - Super, stary. Nie ma sprawy.
- Co? - Tawny podniosła rękę do ucha. - Strasznie lu
głośno!
-Bracie - ciągnął Anthony, do którego nic nie dotarło - Isabel
jutro urządza imprezę. Podobno będzie Serena. Widziałeś ją
ostatnio?
Ostatnio, kiedy widział Serenę, całował się z Jenny na im
prezie Blair. Był to pocałunek pożegnalny, w imię dawnych
dobrych czasów, ale Serena i Blair na pewno połączyły siły. obie
wściekłe na niego.
Coś nowego?
Nate pokręcił głową. Stracił kontakt ze starymi znajomy mi.
-Chwileczkę, Serena? - Podekscytowana Tawny oparli się o
stolik. Ze swego miejsca miał doskonały widok na |f|
166
dekolt i niżej, aż, do przekłutego pępka. -Ta Serena z obcym
nazwiskiem?
Pochyliła się jeszcze bardziej i Nate ponownie zerknął jej za
bluzkę.
Robi to celowo? - zastanawiał się.
Nate łypnął na Anthony'ego, żeby się przekonać, czy i on
podziwia piersi Tawny, ale kumpel był pogrążony w rozmowie z
ciemnowłosą pięknością, która - co Nate przypominał sobie jak
przez mgłę - chodziła do Grafion i była od nich o rok młodsza.
-Tak - mruknął, rozbawiony zdziwieniem Tawny. Czy
nazwisko Sereny brzmi cudzoziemsko? Nigdy nie zwrócił na to
uwagi. Ale co tam Serena. Wyraźnie zaimponował Tawny.
Rzadko mu się to zdarzało; dziewczyny owszem, uważały, że jest
słodki, kochany, lubiany i co tam jeszcze, ale w oczach Tawny
dostrzegł coś, czego nigdy nie widział we wzroku Sereny czy
Blair - podziw.
-Kiedyś z nią chodziłem - pochwalił się. Była to tylko część
prawdy.
-Panie Archibald! - Tawny jeszcze bardziej pochyliła się nad
stolikiem, aż jej piersi złączyły się kusząco. - Jest pan bardzo
tajemniczy!
-Ty też znasz Serenę? - Anthony ponownie włączył się do
rozmowy i usiłował zerknąć w dekolt Tawny. - Za kilka dni,
kiedy skończą kręcić, będzie impreza. Powinnaś wpaść! - ryknął
na całe gardło.
-Śniadanie u Fredal - Wydawało się, że oczy wyjdą Tawny z
orbit. - Przecież ja jestem największą fanką Thadde-usa Smitha!
Naprawdę!
Wróciła kelnerka z drinkiuni. Nate chciwie złapał szklankę.
- No, nie wiem. - Potrząsnął głową. Nagle wydało mu się,
Ac pływa w głębokim, ciemnym basenie. Nie myślał logicznie.
167
Nic dziwnego po skręcie i trzech piwach, ale i tak zdawał sobie
sprawę, że nierozsądnie byłoby zjawić się na imprezie Sereny z
Tawny u boku. Blair na pewno tam będzie i nie chciał, żeby
uznała, że już sobie kogoś znalazł.
Ale czy tak właśnie nie było? Czy oboje tego nie zrobili?
-Błagam - piszczała Tawny. - Zrobię wszystko, żeby poznać
Thaddeusa Smitha! Wszystko!
-Bracie, ładnym dziewczynom się nie odmawia - zażartował
Anthony.
Nate Archibald nigdy nie odmawiał. Koniec, kropka.
6 przejmuje kontrolę
Trzask zamykanych drzwi niósł się echem po pustym
mieszkaniu. Niełatwo jest gniewnie trzasnąć drzwiami po
wspinaczce na piąte piętro, i to na dodatek w gumowych ja-
ponkach, ale Serena starała się jak mogła. Tupała głośno i
energicznie cisnęła na ziemię białą skórzaną torbę Jil San-der.
Nie przejmowała się iPodem ani okularami słonecznymi
Dołce&Gabbana.
-Wróciłaś, siostro? - zawołała Blair z jedynej sypialni, ich
wspólnej. Przecież naprawdę są jak siostry.
W każdym razie kłócą się jak rodzina.
-Tak! - odparła Serena. Wzięła butelkę piwa corona z
lodówki i przysiadła na parapecie w oknie wychodzącym na
kamienicę naprzeciwko. Machała nogami nad schodami prze-
ciwpożarowymi.
-Co w pracy? - Blair weszła do kuchni owinięta wielkim
białym
ręczniki
em
Frette,
który
podwędziła z bieliźniar-ki matki. Wyjęła papierosa Merit z
torby Sereny na podłodze i przypaliła go od palnika gazowego.
- Jak to w pracy. - Serena smętnie wpatrywała się w smut-
ne podwórko. Westchnęła. - Szczerze, Blair? Do kitu.
169
-Jak to? - Dzisiaj Blair woziła próbki tkanin od krawca z
Trzydziestej Dziewiątej do domu Baileya Wintera, gdzie ten
częstował herbatą księżniczkę z Arabii Saudyjskiej i bawił się
świetnie podczas przymiarek.
Blair otworzyła okno i wyjrzała na dwór. Wypuściła z ust
kłąb dymu i spojrzała na Screnę. Wiatr rozwiewał jej jasne włosy.
Siedziała przygaszona i smętnie machała bosymi stopami.
-Sama nie wiem. - Przyjaciółka napiła się piwa. Dzisiaj byt
jeden najgorszych dni na planie. Niechcący usłyszała, jak
ludzie z ekipy wys'miewali się z jej pomyłek, a Ken klął na
całe gardło w środku jej sceny. - Było ciężko.
-Opowiadaj - poprosiła Blair.
Serena się zawahała. Co prawda nigdy o tym nie rozma wiały,
ale znała Blair dość dobrze, by wiedzieć, że przyjaciółka nie jest
zachwycona, że to Serena gra w Śniadaniu u Freda Blair marzyła
o tym od dziecka. Jak zareaguje, gdy Serena zacznie narzekać?
- Nie bardzo sobie radzę z aktorstwem - wyznała cicho.
Delikatnie mówiąc,
- Myślałam, że sobie poradzę. No, bo wiesz, już wcześniej
to robiłam. Ale wtedy było inaczej, bez tłumów na planie, be/
miliona ekspertów dokoła, i bez kamery, która gapi się na cie
bie jak... jak... jak Darth Vader.
-1 co? - Blair wychyliła się przez okno i wypuściła dym z ust
w gorące nocne powietrze. Uwielbiała pomagać innym w
rozwiązywaniu problemów.
Czy raczej, chciała się upewnić, że inni mają problemy.
- Nie umiem - przyznała Serena. Wbiła wzrok w klapki
- Nie wychodzi mi.
-Sereno - mruknęła Blair sennie. - Czy wiesz, jak wy
glądasz?
170
-Co? - Serena podniosła głowę. Blair wychylała się przez
okno w białym ręczniku. Miała papierosa w dłoni, ale go nie
paliła, więc na czubku sterczał słupek popiołu. Wyglądała jak
szalona wieszczka z Madison Avenue w alkoholowym tran-
sie.
-Wyglądasz dokładnie, ale to naprawdę dokładnie jak Holly
Gohghtly - wyjaśniła Blair. - Schody przeciwpożarowe,
kosmyki włosów, oświetlenie - wszystko jest jak trzeba. To
wręcz niesamowite,
-Dzięki - mruknęła Serena. Był to jeden z najpiękniejszych
komplementów, które usłyszała od Blair podczas wielu lat ich
przyjaźni.
-Mówię poważnie - ciągnęła Blair. - Znam się na tym.
Pracuję w tej branży, prawda? Znam się na modzie, urodzie, stylu
i ty to wszystko masz. Nic mnie nie obchodzi, co mówi Ken
Mogul. Ty jesteś Holly Golightly - zapewniła stanowczo. -1 zaraz
ci to udowodnię.
-Jak to? - zdziwiła się Serena.
-Kto wie wszystko o Holly Golightly? - zapytała Blair. Serena
się roześmiała.
-Oczywiście, że ty.
- Więc masz szczęście, że tu jestem, co? - mruknęła Blair.
koro sama nie wcieli się w Holly Golightly, pomoże Serenie
'ę nią stać. To jej wystarczy. - Chodź. - Zgasiła papierosa
złapała przyjaciółkę za rękę. - Mamy dużo pracy.
Było jasne, dokąd pójdą najpierw. Pod wystawę
any'ego.
Blair włożyła haftowaną meksykańską szmizjerkę, kupioną
rok temu w Scoop, i dżinsy. Uparła się, że Serena też ma włożyć
byle co. Ledwie taksówka zatrzymała się przed
171
słynnym sklepem, niemal siłą wypchnęła przyjaciółkę na
chodnik.
-A teraz pokaż mi, jak chodzisz - warknęła. Ustawiła się przy
wystawie i patrzyła. Mając za plecami ruchliwą ulicę i
niebosiężne wieżowce, Serena wydawała się bardzo malutka,
bardzo krucha. To do niej niepodobne. A tym bardziej niepo-
dobne do Holły.
Serena ruszyła w stronę sklepu. Drobiła śmiesznie, jak
dziewczynka sypiąca kwiatki na ślubie.
-Stop! - syknęła Blair. Wybiegła na chodnik. - Co to
było?
- Jak to? - Ledwie słyszała Serenę przez ryk samochodów
i krzyki wszechobecnych turystów.
-Nie starasz się - zarzuciła jej Blair. Mówiła surowo, ale
ciepło, jak poczciwy trener w filmie, który niedawno oglądała
na HBO. - Pokaż mi! Wiem, że umiesz zrobić to lepiej!
-Głupio się czuję - wyznała Serena. - Wszyscy się 03 mnie
gapią, strasznie się wstydzę.
Dziewczyna, która tańczyła na stole w Bungalow 8? Wsty
dzi się?
- Nie możesz - żachnęła się Blair. - Masz być pewna sie
bie. Dumna. Masz cały świat u stóp, to ty rozdajesz karty. Ty
tu rządzisz.
I to się nazywa aktorstwo?
- A przecież mam tylko iść? - zdziwiła się Serena. To nit
to samo co przechadzka po wybiegu, co już robiła. - Głupia
mi.
-Wyobraź sobie, że to zakończenie szkoły - porad/ilu Blair.
Przypomniała sobie, jak Serena nerwowo, w ostatnia] chwili
wpadła do kościoła w identycznym kostiumie Oscam de la
Renty. Takim, jaki ona miała na sobie.
- Spróbuję. - Serena westchnęła.
Blair wróciła na posterunek przed sklepem. Czekają mnóstwo
pracy, ale co to za frajda rozkazywać Serenie. Wszystko w imię
przyjaźni.
172
kolejna szalona niedziela w parku
zV...iD
Nils ciągnął ją za prawą rękę, Edgar za lewą. A może od-
wrotnie? Vanessa Abrams przypomniała sobie, dlaczego to nie-
najlepszy pomysł, by dwóch chłopaków walczyło o tę sarn:)
dziewczynę.
Jakby jeszcze tego nie wiedziała.
- No, chodź -jęczał jeden z chłopców. Czy to ważne, który
jest który? Małe łapki lepiły się z brudu, dziecięce głosy pisz
czały przeraźliwie, a do tego ich siła... Trzymali ją w żelaznym
uścisku, a ponieważ nie chcieli zwolnić. Vanessa na wpół szła.
na wpół była ciągnięta cienistymi alejkami Central Parku. Przy
pomniało jej się, jak razem z Aaronem wprowadzali jego bokse
ra, Mookie, ale bliźniaki jeszcze bardziej rwały się na spacer ni/
pies. Gdyby mieli ogony, machaliby nimi bez przerwy.
- O Boże, błagam, zwolnijcie - sapnęła Vanessa.
Osiemnaście dolarów za godzinę, osiemnaście dolarów ii
godzinę. Dziś' zarobiła już trzydzieści sześć. To nie majątek, ale
przyda się przy następnym projekcie.
A może następnym mieszkaniu?
Potknęła się, gdy chłopcy niespodziewanie zatrzymali się
przy wózku ocienionym parasolem.
MA
-
Możemy zjeść loda?
Nie sądziła, by matka kiedykolwiek zabrała ich do parku, a co
dopiero kupiła tody. Od dziwacznej rozmowy tamtego pierwszego
dnianie widziała jej ani razu, ale pani Morgan nie wyglądała na
kobietę, której podobają się lepkie odciski dziecinnych łapek na
spódnicy Chanel. W dzieciństwie ona i Ruby nie znały smaku
słodyczy. Rodzice karmili je sorbetami owocowymi i
ciasteczkami bez cukru, ale Vanessy nie obchodziło, co jadają te
dwa potwory.
- Oczywiście, lody, proszę bardzo - zgodziła się. Wyzwo
liła się z uścisku chłopców i wyjęła z kieszeni zmiętą dwu
dziestkę.
-Trzy lody - powiedziała do sprzedawcy. Miał sumiaste wąsy
i kolorową koszulkę A
WKS
Domini 1972.
Chłopcy podskakiwali nerwowo. Chciwie rozdarli opako-
wania i z wrzaskiem odbiegli w stronę placu zabaw, śmiejąc się z
pełnymi buziami.
-Poczekajcie! - zawołała za nimi z obowiązku. Nie ob-
chodziło jej już, że przepadną bez śladu, a ona straci pracę i
pójdzie do więzienia. Czy naprawdę zaledwie trzy dni temu
zaczęła pracę na planie wysokobudżetowej hollywoodzkiej
produkcji? A może to tylko koszmarny sen?
Opadła na ławkę pod rozłożystym dębem i patrzyła, jak
bliźniaki pochłaniają zdobycz i rzucają papierki na ziemię.
Nieładnie. Ganiali się z zawrotną szybkością, śmigali pod
zjeżdżalnią i między huśtawkami, w ostatniej chwili unikali
zderzenia z maluchami, stawiającymi pierwsze kroki, i ich
groźnymi opiekunkami.
-Nie oddalajcie się! - zawołała zrezygnowana. Dokończyła
loda i rozparła się na zadziwiająco wygodnej ławce z betonu i
drewna. Z oddali dobiegał warkot samochodów, jadących przez
park Siedemdziesiątą Dziewiątą. Miły, usypiający
175
odgłos. Mimo słońca w cieniu panował przyjemny chłód i przez
chwilę wydawało się jej, że nie jest manią, tylko sama rozkoszuje
się niedzielnym popołudniem w parku. Przymknęła powieki i
odpłynęła.
A potem usłyszała znajomy pisk i gwałtownie otworzyła
oczy.
Kto by przypuszczał, że ma instynkt macierzyński?
Trochę dalej panowało zamieszanie. Dostrzegła znajome
jasnowłose główki.
Zerwała się na równe nogi i pobiegła w tamtą stronę, Je-den z
bliźniaków siedział na chodniku, płakał i trzymał się za
zakrwawione kolano. Drugi stał z boku i groźnie wskazywał
paluszkiem wrotkarza, leżącego na ziemi.
- Co tu się dzieje? - zapytała władczo. A przynajmniej
miała taką nadzieję.
-
Ten duży wpadł na Edgara! - szlochał Nils.
Piegowata nimfetka w różowych obcisłych szortach i nie
bieskim sportowym staniku podjechała szybko na wrotkach.
-Co tu się dzieje? - warknęła. - To, że nie panujesz nad
dzieciakami, a my chcemy trochę poćwiczyć!
-To nie są moje dzieci - zauważyła Vanessa i pogłaskatii
zapłakanego Edgara po głowie. - A ty daruj sobie ten ton.
-Vanesso, chodźmy do domu - zajęczał Nils i złapał ją
za rękę.
-To niezły pomysł - stwierdziła Lycra. Uklękła i zajęła się
leżącym towarzyszem. Wyglądała, jakby zjechała żywcem z
reklamy piwa coors lite.
- Słuchaj, następnym razem patrz, gdzie jedziesz. - Vane
ssa nie pozwoli, żeby byle nimfctka nią dyrygowała.
- Vanessa? - Wrotkarz na ziemi usiłował się podnieść.
Vanessa zamrugała z niedowierzaniem. Czyżby się prze
słyszała?
Bo oto na asfaltowej alejce w Central Parku, w cieniu dębów,
z wrotkami na nogach, w idiotycznych szortach i obcisłej białej
koszulce, w ochraniaczach na łokciach i kolanach, leżał Dan.
Spocony i czerwony na twarzy. Jej Dan.
-Dan?-Wjcj głosie było tyle przerażenia i zdumienia, że
Edgar przestał szlochać i wstał.
- Cześć. - Uśmiechnął się speszony. Blond cheerleaderka
w obcisłych ciuchach pomogła mu wstać. Zachwiał się nie
pewnie na wrotkach. - Cześć, Vanesso. Co słychać?
-Co słychać? Nie upilnowała tych małych potworów -zaczęła
blondynka i podciągnęła różowe szorty tak mocno, że szczegóły
jej anatomii były doskonale widoczne. - Staram się potraktować to
Zen, ale...
-Kim jesteś? - przerwała jej Vanessa.
-A ty? - odcięła się suka.
- Ja? Jego dziewczyną - odparła Vanessa.
Lycra skrzywiła się lekko.
-Chwileczkę, co ty robisz? - Vanessa przyglądała się Da-
nowi. Wyglądał tak idiotycznie, że z trudem znosiła jego wi-
dok. Wróciła wzrokiem do dziewczyny. - Pewnie przez ciebie
ciągle nie ma go w domu.
-Mieszkacie razem?
Vanessie przypomniał się jego wiersz: Tylko
miłość. Tylko namiętność. Tak, tak, Budda to
nie Jezus. Ja też nie. Jestem zwykłym facetem.
-Co to za dzieciaki? - zainteresował się Dan.
-Jesteśmy jej przyjaciółmi - warknął jeden bliźniaków,
Vanessa nie miała pojęcia który, i pokazał Danowi język.
-Przyjaciółmi? - powtórzył Dan.
-Tak - warknęła. - Podobnie jak ona jest twoją przyjaciółką,
co?
176
Tylko w moich Mach
177
W Piątej Alei rozdzwoni! się dzwon kościelny. Był to dźwięk
tak czysty i tak nieodpowiedni, że Vanessie chciało się krzyczeć.
- Vanessa? - Drugi bliźniak złapał ją za rękę, - Niedobrze
mi.
-Nie teraz - warknęła.
-Nic z tego nie rozumiem - wystękał Dan. - Dlaczego nic
jesteś na planie?
-Ken Mogul mnie wylał, ale ciebie i tak to nie obchodzi.
-Przestańmy, zanim powiemy coś, czego później będziemy
żałować - wtrąciła się Lycra. Gołębie obżerały się resztkami
lodów bliźniaków. Dlaczego nie dziobną blondyny w tylek?
- Vanessa? - zajęczał ten sam bliźniak. - Naprawdę mi.
- Nie dokończył, zwymiotował lodami na jadowicie zielone
sportowe buty Dana.
Więc tak wygląda zła karma.
N troci zapał
Pod Natem uginały się kolana, tak samo jak wtedy, gdy trener
go pr/yłapał na obijaniu się na treningu i za karę kazał biegać
dokoła boiska. Miał za sobą ciężki dzień. Dźwigał nowe słupki na
ogrodzenie przez cały podjazd. Szedł do domu pochylony i
znużony,
Pod Natem Archibaldem uginają się kolana. I to nie z po-
wodu dziewczyny.
W drodze do sypialni zajrzał do jasnej, biało-stalowej kuchni,
do lodówki. Regina, ich gospodyni, kucharka i pokojówka w
jednym, pilnowała, żeby miał co jes'ć. ale Nate nawet nie spoj-rzai
na domowy pasztet czy sałatkę z pomidorów. Interesowała go
jedynie oranżada lorina. Od dziecka bardzo ją Lubił, ale nie
wiadomo dlaczego kupowali ją tylko w East Hamptons. Lekko
ciapki smak kojarzył mu się z beztroskimi wakacjami w dzie-
ciństwie. gdy wydawaj fantastyczne imprezy z pływaniem nago
W basenie i osuszał winną piwniczkę rodziców.
To były czasy, pomyślał, idąc do siebie. Wtedy nie miał in-
nych zmartwień oprócz tego, czy będzie pogoda na plażę, czy |uż
się wystarczająco upalił i czy uda mu się poderwać Blair.
Teraz życie jest o wiele trudniejsze. Są wakacje, a on ■edzi
po uszy w problemach. Co będzie, jak kolesie Tawny
179
spotkają go samego na ulicy? Co powie Blair, kiedy się spotkają
w Yale? Czy Chuck Bass mówił prawdę?
Z butelką w ręku opadł na miękkie, nicposlane łóżko. Jęknął.
Zamknął oczy i starał się odprężyć, ale cały czas miał przed
oczyma czyjąś' twarz.
Ciekawe, czyją?
Nagle pożałował, że oddał ciemnozielony kaszmirowy sweter
w serek, który Blair podarowała mu dwa lata temu, gdy pojechali
z jej ojcem na narty do Sun Val1ey. Gdyby go miał, mógłby go
włożyć, zamknąć oczy i wspominać lepsze, prostsze czasy, gdy
jeszcze chodził z Blair, a świat był taki, jaki powinien. Bo -jeśli
nie liczyć tych okazji, gdy się na niego wkurzała, bo powiedział
coś nie tak albo za bardzo się upalił, żeby pamiętać o randkach -
Blair sprawiała, że czuł się spełniony. Przy niej wszystko było
tak, jak trzeba. A teraz Blair wychodzi za jakiegoś Anglika. Czy
to prawda? Nagle poczuł. że musi się upewnić.
Wstał, napił się oranżady i sięgnął po czarny telefon Banj:
&01ufsen przy łóżku. Zawahał się, ale po chwili wybrał znajomy
numer.
-Tu Blair - odezwała się po kilku sygnałach. Mówiła szybko,
rzeczowo, jakby nie wiedziała, kto dzwoni.
-Cześć. - Przewrócił się na brzuch i gorączkowo bawi!
prześcieradłem.
-Nate? - Ziewnęła, jakby już ją znudził. - O rany, bardzo
przepraszam. Jestem koszmarnie zmęczona.
-Tak, Lo ja - zaczął. W tej chwili rozmowa z nią nie wy-
dawała mu się już dobrym pomysłem.
-Pracuję - wyjaśniła. - Mam za sobą bardzo nerwowy tydzień.
-Super. - Pracuje? Jezu. naprawdę wszystko się zmic niło,
-
No. Bailey Winter nie daje mi odetchnąć.
Naie nic miał pojęcia, o czym mówi, ale uznał, że powinien
okazać współczucie.
-Fatalnie.
-Tak to jest w świecie mody. A właściwie gdzie się po-
dziewasz?
-W East Hamptons, w domu rodziców. Pracuję u trenera,
pomagam mu odnowić dom.
-Chciałabym się wyrwać - rozmarzyła się Blair. - Chociaż na
moment... ale sam wiesz, jak to jest...
-Jasne - mruknął. - Tak to jest, jak się pracuje.
-Mówiłam już, że zajmuję się kostiumami w tym nowym
filmie, Śniadanie u Freda
1
?
-Świetnie - stwierdził. Dlaczego nic nie mówi o zaręczynach?
- Więc jak, już wróciłaś z Londynu?
-Och, tak - westchnęła głośno. - Musiałam. Uznałam, że to
najlepsze rozwiązanie, zdobyć trochę doświadczenia, zanim
pójdziemy na studia.
-Świetny plan. - Nagłe pożałował, że nie zapalił, zanim
chwycił za telefon. - Zwłaszcza teraz, kiedy, no wiesz, masz
plany na przyszłość.
-A kto ich nie ma? - zdziwiła się. - Chyba czasem myślisz o
przyszłości, co, Nate?
-No, tak - przyznał, choć rzadko kiedy myślał o czymś
bardziej odległym niż kolacja. - W każdym razie chciałem ci
tylko, no wiesz, pogratulować.
-Nie przesadzaj. To tylko tymczasowa praca, choć u jednego
najlepszych projektantów w Ameryce.
-Chodzi mi o zaręczyny. Już słyszałem.
-Zaręczyny? - powtórzyła. - O co ci chodzi?
-Chuck mi powiedział. - Wsunął sobie poduszkę pod głowę.
180
181
-Chuck ci powiedział, że się zaręczyłam? - warknęła. -
Jak zwykle wszystko popieprzył.
-Jak to? - Nate usiadł.
-
No, bo wróciłam - wyjaśniła. - Nie mogłabym za niego
wyjść. Muszę myśleć o przyszłości.
Bo oczywiście się jej oświadczył, co?
- Więc nie wychodzisz za maż? Powiem Chuckowi.
Powodzenia.
- To idiota - stwierdziła Blair. - Kogo obchodzi, co sobie
myśli? Dlaczego go w ogóle posłuchałeś?
Nate wzruszył ramionami, choć oczywiście Blair nie mo-
gła go widzieć.
-
Sam nie wiem. Nie odzywałaś się do mnie, ani nic. Ale
cieszę się, że wróciłaś. Wiem, że zawsze chciałaś być
Katheri-ne Hepburn. Fajnie, że przynajmniej jesteś na co
dzień na pla nie filmowym.
-
Audrey Hepburn - poprawiła. - Ja nie tylko jestem na
planie filmowym, odgrywam tam kluczową rolę. W takim
fil mie kostiumy są bardzo ważne.
-
Pamiętasz, jak razem oglądaliśmy ten film, a ty co chwi la
zatrzymywałaś i kazałaś mi powtarzać tekst? -
Pogrąży) się we wspomnieniach. Padał wtedy śnieg,
odwołano lekcje i przez całe popołudnie leżeli w jej
łóżku i oglądali Śniada nie u Tiffcmy'ego, ale Blair co
chwila zatrzymywała film i re cytowała tekst z pamięci.
On też próbował, tylko po to, żeby sprawić jej
przyjemność. A teraz on jest w Hamptons, ona w
Nowym Jorku, ich związek to przeszłość... Nie ma
nawci jej pokoju. Teraz śpi w nim jej malutka
siostrzyczka.
-Uznałam, że praca w świecie mody, z dala od refleklo
rów, to ciekawsza ścieżka karieiy - wyjaśniła.
- No - mruknął. - Zwłaszcza że Serena i tak bardziej na
daje się na gwiazdę.
Szanuj Książki
Blair umilkła na chwilę.
-Nate, muszę kończyć. Muszę zawieźć kostiumy na
plan.
-Dobrze. - Był rozczarowany. - To chyba ważne.
-Bardzo. Baw się dobrze na plaży. - Blair się rozłączyła.
Nate upuścił słuchawkę na podłogę, odwrócił się na plecy
i wbil wzrok w sufit. Baw się? Nagle Hampton wydało się
śmiertelnie nudne. Lato wydawało się nieskończenie długie.
Brakowało mu miasta, przyjaciół, Blair.
Bo żadna miejscowa ślicznotka jej nie zastąpi.
182
V znajduje surogat ojca
Vanessa głośno trzasnęła drzwiami, wbiegła do przedpokoju
Humphreyów i cisnęła na podłogę wojskowy plecak. Stena
starych gazet rozsypała się na skrzypiący parkiet.
-Cholera! - Uklękła i pozbierała gazety najstaranniej, jak
umiała, ale w tym mieszkaniu zawsze panował taki bałagan,
że właściwie nie miało to znaczenia.
-Co jest? - zapytał męski głos. - Kto to?
Vanessa rozejrzała się niespokojnie. Niezmordowane bli/
niaki ją wykończyły, Dan i jego blond nimfetka wkurzyli ją i
upokorzyli. Zabolało ją, że walnięty Ken Mogul wyrzuci! ją z
pracy. Z tego wszystkiego zapomniała, że nie jest tu u siebie, i nie
powinna trzaskać drzwiami ani kląć na głos. W końcu jesl tu
gos'ciem.
-O co chodzi? - Rufus Humphrey stanął w progu kiep sko
oświetlonego przedpokoju. Do wypukłej piersi tulił plik kartek.
Długie do ramion, zmierzwione włosy spiął zieloni) gumką. W
szpakowatej brodzie widniały resztki orzeszków. a okulary
cudem trzymały się na czubku czerwonego nos.i Miał na sobie
sfatygowane beżowe szorty - z kieszeni wystawały niezliczone
długopisy i ołówki - i zdecydowanie /,i ciasną jasnoniebieską
koszulkę, którą Yanessa zidcntyfikown
ła jako stary szkolny podkoszulek Dana. Całości dopełniał ja-
skrawy, różowy ceratowy fartuch w stokrotki.
- Przepraszam - speszyła się. - Nie chciałam ci przeszka
dzać.
-Jaki dzisiaj dzień? - zapytał Rufus. Przyglądał się jej uważnie,
jakby ją widział po raz pierwszy. Rozważała, czy mu
przypomnieć, kim jest.
-Niedziela,
-Ach, tak, niedziela, tak. - Rufus skinął głową, zdjął okulary
do czy tama i wsunął do jednej z licznych kieszeni. - Więc
jak, wróciłaś ja wcześnie ezy za późno? Mam na ciebie na-
krzyczeć czy co?
Yanessa się roześmiała. Ulżyło jej, bo chyba wiedział, z kim
rozmawia.
-Nie martw się, byłam grzeczna.
-No, to chodź. - Skinął ręką w stronę zadymionej, za-
bałaganionej kuchni. - Gotuję kolację i chciałbym, żeby ktoś
spojrzał na moje dzieło świeżym okiem.
Jakby i bez tego nie miała za sobą ciężkiego dnia.
Vanessa przycupnęła na chwiejącym się taborecie przy ku-
chennym stole. Popijała mętną wodę z kranu i obserwowała, juk
Rufus Humphrey uwija się przy kuchence. Nieważne, co pichcił.
Pachniało smakowicie, aż zaburczało jej w brzuchu. Jadła dzisiaj
tylko nieszczęsnego loda w parku, bo później jakoś odeszła jej
ochota na lunch.
-Spróbuj -rozkazał Rufus i podał jej drewnianą łyżkę.
Podmuchała na dymiący kuskus.
-Pyszne.
- To tajine - poinformował. - Według przepisu Paula Bow-
Icsa. Zapomniałem, że go mam. Gdzie Dan? Uwielbia jego da
nia, Będzie mu smakowało, jestem pewien. Zastąpiłem szafran
Wermutem!
1B4
185
-Dan? Nie wiem - przyznała. Niespokojnie bawiła się
skrajem Lnianej serwetki w niebieskie kwiatki. Nie pasowała do
zapuszczonej, zagraconej kuchni.
- Kłopoty w raju? - Rufus energicznie mieszał w ogrom
nym garnku.
Vanessa się zawahała. Naprawdę chciała się przed kimś
wygadać. Nie rozmawiała z Ruby, odkąd obrażona wyszła z
domu. Do rodziców nie odzywała się od wieków. Nieważne, że
Rufus to ojciec Dana. Musiała z kimś pogadać.
-Raj - żachnęła się. - Już po nim.
-Jak to? - Rufus przeglądał książkę kucharską i mądrze kiwał
głową. - O cholera! Dwie łyżeczki! No eóż, sześć nikomu nie
zaszkodzi.
-No. bo my chyba zerwaliśmy. - Vanessa miała gulę w
gardle.
-Co się stało? - Mężczyzna buszował w szufladach,
szczękając sztućcami.
- Nie wiem - skłamała. Nagle się zawstydziła. Przecie/
nie musi mu opowiadać wszystkiego z najobrzydhwszymi
szczegółami?
- Dzieciaki - pokręcił głową. - Pierwsza miłość.
Albo jej koniee.
Vanessa starała się wziąć się w garść.
-Najgorsze, że on nawet nie wie, co się ze mną dzieje. No, bo
dzisiaj straciłam pracę. Ken Mogul mnie wylał. - Wes tchnęła i
zadygotała. Te słowa wypowiedziane na głos, nawcl przez nią
samą, potęgowały grozę sytuacji.
- Wylał'? - powtórzył Rufus i dolał, jej zdaniem, zdecydow;i
nie za dużo miodu do garnka. - Nie przejmuj się. Nie uwierzysz, ale
mnie też kiedyś wywalili z pracy. Byłem bileterem w Brattle Theu-
ter, jeszcze na studiach. - Zachichotał. - Wylali mnie. bo kląłem im
głos podczas sztuki o Rosji sowieckiej, ale to długa historia.
- Bardzo ci dziękuję, że pozwoliłeś mi tu zamieszkać.
Niedługo sobie coś znajdę - mruknęła ponuro. - Zadzwonię
do Ruby, może pozwoli mi spać na kanapie. Albo poproszę
Blair Waldorf o pomoc. Ja jej po mogłam, kiedy nie miała
gdzie się podziać.
Blair, która zmienia łóżka co tydzień? Nie licz na to, moja
droga.
-Wstrzymaj się, bracie! - zawołał Rufus Humphrey w jednym
ze swoich słynnych bezsensownych wybuchów. - O ile pamiętam,
to moje mieszkanie, nie Dana. Jenny jest w Europie, a później
wyjeżdża do tej elitarnej szkoły z internatem. Dan jedzie do
Evergreen. jakby dalej już nie mógł, a ja zostanę sam jak palec i
nic będę miał dla kogo gotować. O nie, bracie.
Jeszcze nikt, nigdy, a już zawłaszcza niczyj ojciec, nie
zwracał się do niej per „bracie". Nawet jej się to podobało,
-Sama nie wiem - zaprotestowała. W końcu ktoś jest dla niej
miły, a ona nie wie. jak to przyjąć. - Byłoby mi głupio,
gdybym bez końca wykorzystywała twoją gościnność,
-Skoro tak uważasz... - Rufus energicznie opuścił przy-
krywkę. - Coś wymyślimy. Jesienią idziesz na studia na New
York University, tak? Kiepskie perspektywy na kasę i mało
czasu, żeby dorobić. Możesz wynająć pokój Jenny za niewiel-
ką opłatą. O ile pozwolisz, żebym ci gotował.
Vanessa podrapała się po głowie - włosy już zaczynały jej
odrastać -1 spojrzała na czuprynę Rufusa.
- Ojej! Chili! - zawołał i wrzucił kilka łyżek stołowych
pt/.yprawy do garnka.
Tak, to dziwak, ale bardzo sympatyczny. I na pewno nie
■Żąda wygórowanej sumy. Do wyjazdu Dana będzie znikać Ra
całe dnie. Zresztą mieszkanie z Rufusem pod jednym dachem
może się okazać całkiem przyjemne. Będzie dziwacznym
186"
187
ojcem, którego nigdy nie miała. To znaczy owszem, miała, ale
dwaj nie zaszkodzą.
- Dziękuję bardzo. - Otarła łzy wierzchem dłoni. - Bardzo
chętnie.
- Świetnie. A teraz weź sobie talerz i przynieś kieliszki do
wina. Kolacja gotowa.
I nie zapomnij o manti, skoro już nakrywasz do stołu.
narodziny gwiazdy - druga próba
Serena siedziała w przyczepie, dopóki się dato. Po raz
tysięczny czytała scenariusz i starała się uspokoić rozszalałe
nerwy. Popijała już drugą kawę latte tego ranka i wspominała
weekendowe próby z Blair.
-Zamknij oczy - poleciła Kristina, chuda jak szczapa nie-
miecka wizażystka. Malowała sobie oczy smoliście czarnym
eyelinerem i Serena trochę się jej bała.
Poczuła delikatne muśnięcia pędzla na powiekach.
- Dobrze, już, otwórz - mruknęła Kristina.
Serena otworzyła oczy i westchnęła. Dobrze chociaż, że w
dzisiejszej, bardzo ważnej scenie, nie ma żadnego tekstu. To, co
dzisiaj kręcili, bezpośrednio nawiązywało do oryginału, do sceny,
w której Audrey Hepburn śpiewa Moon river na schodach
przeciwpożarowych. Ken Mogul postanowił odtworzyć te scenę
bardzo dokładnie, więc przyczepa Sereny stalą przed podupadłą
kamienicą w East Yillage. w której mieszka jej filmowa
bohaterka. Serena dopita resztki kawy Starbiicks i przypomniała
sobie, co poprzedniego dnia powiedziała Blair. Niemal słyszała jej
głos w głowie.
Przerażająca myśl. swoją drogą.
189
Nie musisz grać. I tak nią jesteś. Ta sukienka to twoja su-
kienka. Jej głos to twój głos. Pokaż to.
- Chyba na ciebie czekają - zauważyła Kristina. Serena zerknęła
ostatni raz na swoje odbicie i przełknęła ślinę. Była gotowa, na
tyle. na ile umiała, ale potrzeba cudu. żeby się udało.
Ten cud nazywa się Blair Waldorf. Wyszła ze ls'niącej przyczepy
na chodnik. St. Marks Place sprawiał jeszcze bardziej niż
zazwyczaj klaustrofobicznc wrażenie - wszędzie widziała
członków ekipy i oślepiające reflektory. Ken Mogul jak zwykle
rozsiadł się w reżyserskim krześle i rozkoszował się papierosem -
kręcił w plenerze, nie w nieskazitelnie czystych wnętrzach
Barneys. Bawił się guzi kiem od koszuli.
Blair czekała między przyczepami z nieodłączną Jasimnc u
boku. Nastolatka trzymała wielki zielony pokrowiec na ubrania z
logo Baileya Wintera, żeby po skończonej scenie ochronić
sukienkę Sereny przed kaprysami aury.
- Serena na planie! - zawołał drugi asystent reżysera i eki pa
ożywiła się nagle.
Na widok głównej aktorki Ken Mogul zerwał się z fotela tak
energicznie, że prawie przewrócił zezowatego praktykanta Za
jego plecami Serena widziała Thaddeusa Smitha. Oparty o
przyczepę - identyczną jak jej, tylko jasnoniebieską - szep tal coś
do komórki.
-Holly, skarbie! - zawołał Ken i poprawił dziwac/m spodnie,
jak od smokingu. - Wyglądasz cudownie. Kostium
leży jak ulał.
Serena miała na sobie granatową aksamitną kreację Baileyl
Wintera i śliczne srebrne balerinki z kokardkami. Oczywiście jej
nogi były długie i zgrabne, choć nigdy nie ćwiczyła.
Ćwiczyć? Jakie to prostackie.
-Dzięki - odparła drżącym głosem. Bardzo chciała mieć
to już za sobą.
- Dobra! - szczeknął Ken. - Światła! Kręcimy, ludzie!
Serena stanęła na swoim miejscu, tak samo, jak wczoraj,
podczas prób z Blair.
- Reflektor! - zawołał asystent reżysera.
Oświetlenie się zmieniło. Dokoła wszystko pociemniało,
tylko Serena stała w jasnym kręgu. Nawet nie mrugnęła okiem.
Podniosła wzrok. Widziała jedynie światło i myślała tylko o tym,
że stoi w balasku reflektorów. Ona, Serena. Ona, Holly. Nie
wiedziała już. kim jest. Po prostu była.
Pokaż to, upomniała się.
- Daj znać, kiedy będziesz gotowa, Molly! - zawołał Ken.
Była.
Odetchnęła głęboko i podeszła do skraju schodów. Nie wa-
hała się, nie liczyła stopni, nie potknęła się, nie uciekła. Weszła
na ganek i odwróciła się w stronę kamer.
- Piękna noc - westchnęła. - Jak zawsze.
Usiadła na najwyższym stopniu. Widziała, jak Ken Mogul
obserwuje ją bacznie, zaciągając się dymem. Czuła na sobie
krytyczny wzrok Blair. Znieruchomiała i po chwili zaczęła nucić
ze wzruszającym drżeniem w głosie:
Moon river, wider than u mile...
VII be crossing you in style, someday,
Drearn maker, you heartbreaker...
Zaśpiewała całą piosenkę a capelła. Na planie panowała cisza,
dokoła było tak ciemno, że na moment zapomniała, kim i gdzie
jest. Przez chwilę naprawdę była Holly i śpiewała I głębi serca.
Skończyła. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Wpa-
trywała się w światło, uśmiechnięta i zadumana. Zawsze
fcąjdowała się w centrum uwagi. Było to dla niej coś tak
190
191
naturalnego, że właściwe o tym nie pamiętała. Ale dziś po raz
pierwszy poczuła się gwiazdą.
Zapadła długa cisza. Nikt się nie poruszył. Nie odezwał.
- Holły - szepnął Ken Mdgul, ale było tak cicho, że wszy-
scy go słyszeli. - To było niewiarygodne. Gdzieś ty to, kurwa,
ukrywała, skarbie? - Zerwał się z fotela i rzucił sieją uściskać.
Niektórzy w ekipie zaczęli bić brawo. Nawet Blair.
-Panie i panowie! - wrzasnął Ken. Przytulił Serenę do
siebie i okręcił w kółko. - Widzieliśmy narodziny gwiazdy!
Ken śmierdział kiszoną kapustą i kawą. Serenie oczy na-
biegły łzami, ale to nie szkodzi. I tak już płakała.
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zosiały zmienione lub
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Kilka dni temu przechodziłam obok Barneys Cno dobra,
przyznaję, poszłam na przeszpiegi). I wiecie co? Znów jest
otwarty! Tak jest, otwarty jak zwykle, wszystko po staremu.
W idealnym momencie! Kupiłam fantastyczne mikrobikini
Margiela, idealne na basen i pobiegłam na górę do Freda,
gdzie wszystko wróciło do dawnej chwały. Więc chyba było
sporo prawdy w plotkach, które do mnie dotarły - że
skończyli już zdjęcia do filmu. Ciekawe, jak poszło naszej
ulubienicy w roli głównej? Z planu dochodzą wieści, że -o
dziwo - poradziła sobie całkiem, całkiem (brawo mała!), i
zagrała bezbłędnie, tak, że nawet słynny z upierdliwości
reżyser nie miał się do czego przyczepić i wyznał jej miłość
do grobowej deski. Ustaw się w kolejce, stary. I jeszcze
lepsza nowina. Każdy wie, że koniec zdjęć oznacza impre-
zę. Podobno ta będzie totalnie oldskulowa, więc trzymajcie
kciuki i co chwila biegajcie do skrzynki sprawdzić, czy
dostaliście zaproszenie. Ja oczywiście otrzymałam je już
kilka dni temu.
OGŁOSZENIE
Przerywamy program, żeby donieść o bardzo ważnym wy-
darzeniu. ABC Carpet&Home, jedyny sklep, w którym można
dostać ręcznie tkane irańskie dywaniki i smakowicie
li tylko w twoich snach
193
pachnące świece Dyptique, zaprasza stałych klientów na
specjalną promocję. Wpadnijcie tam i zapytajcie o Sisi. Po-
może wam wybrać cudowny mięciutki materac (bo w aka-
demikach każą spać na cienkich i twardych), uroczy turecki
kilim (żeby zakryć odrapane ściany), staroświecki żyrandol
(okropnym jarzeniówkom mówimy nie) i mnóstwo innych
drobiazgów, które sprawią, że nawet ciasny studencki pokój
stanie się przytulny. Wiecie, na przygotowania nigdy nie jest
za wcześnie.
Wasze e-maile
Droga Plotkaro
W zeszły weekend bytam na pikniku nad rzeką
Hudson i dałabym sobie rękę uciąć, że widziałam
pewnego hollywoodzkiego ogiera na wrotkach, bez
koszuli. Wszędzie rozpoznam jego regularne rysy i
fantastyczny brzuch. Czy to możliwe, że to naprawdę
on? Bo widzisz, chodzi o to, że miał na sobie bardzo
obcisłe szorty, tak, że dokładnie widziałam jeep boski
tyłek. A z butów do jazdy na wrotkach wysta wały
tęczowe skarpetki. Co to znaczy? Błagam, riie mów
mi, że to jest to, o czym myślę! Thadowa
j*J| Droga Thadowa
Od kiedy wrotki wróciły do mody? Intrygujące. Siu
chaj, powiem tak: nawet heteroseksualni mogą jeź-
dzić na wrotkach. Ba, znam takiego (zadeklarowane-
go heteryka), który niedawno odkrył dla siebie ten
sport. A jeśli chodzi o dowody, że T preferuje męskie
towarzystwo - mówi się, że romansuje ze wszystkl
mi, od młodej żony pewnego reżysera po niego s<i
mego. Nie wierz we wszystko, co czytasz... chyba, że
czytasz to u mnie.
Plotkara
Droga Plotkaro
Mam twardy orzech do zgryzienia. W tym samym
domu mieszka superdziewczyna, która bardzo mi się
spodobała. Wszystko w porządku, co? Tylko że,
widzisz, teraz wprowadziła się jej równie atrakcyjna
przyjaciółka, i ta podoba mi się jeszcze bardziej. Co
ty nato? Wystartować do tej drugiej czy umawiać się
z obydwoma z dala od domu? Niezdecydowany
Drogi Niezdecydowany
Dzielny z ciebie gość. Zadbaj tylko, żeby romans
trwał tyle, ile umowa najmu, bo inaczej czekają cię
przykre niespodzianki na klatce schodowej! Zresztą,
nie ma nic przyjemniejszego niżtrójkącik!
Plotkara
Na celowniku
Posępny N siedzi na ławce przy Main Street w East Hamp-
jn. Co go gryzie? D i niezidentyfikowana dziewczyna 'Jamba
Juice w Columbus Circle, uzupełniają poziom płynów po
ostrej sesji na siłowni. Słuchajcie, wiecie, że w okolicy są ze
cztery hotele, prawda? B taszczy wypchane torby z
ciuchami do domu matki na Piątej Alei. Jeszcze Jej mato
zakupów? A może to dodatkowe bonusy z pracy? T kupuje
kwiaty na Chelsea Market - dowód uczucia dla partnerki? V
niesie swoje dzieła do rezydencji na Piątej Alei, gdzie
obecnie pracuje. Czyżby jej nowa szefowa była
19-1
195
miłośniczką kina? A może V chce stracić posadę, pokazu-
jąc bliźniakom swoje dzieła?
Dobra, dosyć tego, nie mam czasu na więcej. Lecę do cu-
downego butiku przy Elizabeth Street. Zazwyczaj nie kupuję
używanych ciuchów, śmierdzą trupem, ale uznałam, że na
oldskulowe party a la Hollywood trzeba się odpowiednio
ubrać. Ojej, chyba za dużo wypaplałam...
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkara
iście hollywoodzkie zakończenie
m
W barze na dachu hotelu Oceana panował harmider. W każdy
letni wieczór był tam niesamowity tłok. Ale jeśli do tłumu
nowojorczyków doda sie kilka gwiazd, powstaje istny dom
wariatów. Bar i basen na dachu to miejsca, w których się bywa,
żeby widzieć i być widzianym, nie żeby słyszeć i być słyszanym,
więc Serena była trochę rozczarowana, gdy Thad-deus
zaproponował właśnie ten lokal. Teraz, gdy nic gryzła się już
zdjęciami, chciała z nim szczerze porozmawiać. Poznać go lepiej
jako człowieka, nie aktora. Słyszała plotki, że zaraz po przyjęciu
wyjeżdża z miasta, więc zostało im mało czasu. A miała nadzieję,
że między nimi wreszcie do czegoś dojdzie. Bez kamer.
Najwyraźniej nie słyszała jeszcze wszystkich plotek na jego
temat.
-Co pijesz? - zapytał, gdy podeszła kelnerka. Siedzieli w, jak
to się oficjalnie nazywało, części dla VlP-ów, która różniła
się od reszty baru tylko tym, że mieli lepszy widok na rzekę
Hudson. Przynajmniej trafili na ciekawe widowisko. Nad
rzeką co chwila wybuchały fajerwerki. Co to? Maraton? Czy
parada gejowska? Serenie zawsze się to wszystko mieszało.
-Caipirinhę - wrzasnęła mu do ucha.
197
Thaddeus przekazał zamówienie oszołomionej kelnerce.
Pobiegła po drinki, które pewnie dostaną za darmo. Thaddeus
nigdy za nic nie płacił, Serena też nie - kontrowersyjny projek-
tant Les Best podarował jej mnóstwo ciuchów ze swojej kolek-
cji, kiedy wystąpiła w reklamie jego perfum, a faceci zawsze
stawali jej drinki i kolacje,
Najwyraźniej ma to zapisane w gwiazdach.
Thaddeus machinalnie bębnił palcami w stolik, wtórując
Scissor Sisters. Piosenka leciała ze sprytnie ukrytych głośni
-ków. Uśmiechnął się, wpatrzony w rzekę.
-Piękny wieczór - zauważył.
-
Tak - zgodziła się. Siedziała między nim a poręczą. - Tak
się cieszę, że nie musimy już uczyć się tekstu i
zastanawiać, co Ken jutro wymyśli.
-
Nie musisz mi mówić. - Thaddeus zapalił papierosa, za-
ciągnął się i podał go Serenie.
Wsunęia w usta wilgotny ustnik - całowali się już przed
kamerą, więc co jej szkodzi odrobina jego śliny. Kelnerka
przyniosła ich drinki.
- Czas na toast - stwierdził i podniósł różowe cosmo.
Różowe cosmo?
-Tak jest. - Serena wzięła swoją szklankę. - Za fanta
styczny film.
- Za fantastyczną aktorkę - poprawił Thaddeus t uniósł
brew. - Za fantastyczny debiut. - Objął ją ramieniem i pr/.y
ciągnął bliżej do siebie. - Świetne fajerwerki, co? - skinął gło
wą w stronę rzeki.
Rozległa się spokojniejsza piosenka. -Znam to! - pisnęła
Serena. Nie mogła sobie przypo mnieć, skąd.
- The Raves - wyjaśnił Thaddeus. - Dobrze znam ich per
kusistę.-Wyjął jej z rąk papierosa i się zaciągnął.
- Tak? A ja solistkę. Ma na imię Jenny. Chodziłyśmy ra
zem do szkoły. Poczekaj, czy ona nie chodziła z twoim kum
plem, tym perkusistą? Jak on się nazywa?
-Nie. - Thaddeus się roześmiał, - Nie sądzę, żeby była
w jego typie.
Nie? A to dlaczego?
Serena nie wiedziała, co chciał przez to powiedzieć, ale nie
przyszła tu, żeby omawiać życie erotyczne Jenny Humphrey.
Sączyła słodkiego drinka i uśmiechała się do tłumu fanek
za sznurem odgradzającym część dla VTP-ów. Dziewczyny,
wszystkie z okropnym makijażem i fatalnymi włosami, robiły
im zdjęcia aparatami w komórkach.
Pewnie wyślą je później jakiemuś internetowemu plotka-
rzowi, pomyślała zirytowana.
Oj, nie bądź taka.
Sztuczne ognie eksplodowały z hukiem. Serena pisnęła,
przestraszona, i wtuliła się w ciepłe, muskularne ramię Thad-
deusa Smitha.
-Nie przejmuj się. - Roześmiał się. - To tylko fajerwerki.
-
Chyba już nas znaleźli - mruknęła i wskazała tłum fa-
nek.
-
Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. - Zmarszczył brwi. -
Na pewno te zdjęcia trafią do gazet.
-Okropne - szepnęła i niechcący musnęła nosem jego
ucho.
- Zrobisz coś dla mnie? - zapytał.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo pochylił się i pocałował ją
w usta. Idealny moment. Nad rzeką znowu wybuchły fajer-
werki, oświetlając ich i zaraz gasnąc. To było takie kiczowate
i romantyczne zarazem. Iście hollywoodzkie.
O rany.
198
I
N ma kłopoty z kobietami
- Ej, koleś"! - Anthoriy Avuldsen wychyli! się z okna czar
nego bmw i zatrąbił.
Nate właśnie przypinał rower do słupka z napisem T
EREN
PRYWATNY
,
WSTĘP
WZBRONIONY
na skraju żwirowego parkingu przy
plaży. Miał się spotkać z Tawny, ale Anthony stanowił miłe
urozmaicenie. Po rozmowie z Blair nie mógł się pozbyć uczucia,
że jest z niewłaściwą dziewczyną. No i przyjechał dwadzieścia
minut za wcześnie.
Na wszystko przychodzi czas.
-Cześć! - zawołał i podszedł do okna kierowcy. - Jak leci?
-W porzo. - Anthony się uśmiechnął. - Właśnie wracani z
plaży. Słuchaj, wsiadaj, odjedziemy? - Wyją! z popielniczki
świeżutkiego skręta. - No wiesz.
Nate nie potrzebował innej zachęty. Obszedł samochód i
wsiadł od strony pasażera. Opadł na miękki fotel pokryty
kremową skórą.
Anthony ściszył radio, otworzył okno od strony pasażera i
wyjechał z parkingu.
- Zacznij - powiedział.
Nate wziął skręta, wyjął ze skarpetki starą zapalniczka i
zapalił.
£00
- U Isabeł było super. - Kumpel także pociągnął. - Szkoda, że
nie przyszedłeś.
Nate wypuścił kłąb dymu przez okno. Patrzył na swoje od-
bicie w szybie. Tego ranka nie zdążył się ogolić i straszył za-
rostem. Jego koszulka była brudna, dezodorant dawno przestał
działać, na dżinsach widniały plamy z trawy. Choć opalony,
wyglądał niezdrowo, pewnie z braku snu. i miał przekrwione
oczy.
Naprawdę z braku snu?
Wziął skręta i przyjrzał się koledze. Anthony siedział za
kierownicą w wariackich szortach Vilebrequin, zwyczajnych
klapkach i okularach przeciwsłonecznych. Był opalony, jak Nate,
ale w przeciwieństwie do niego nie miał worków pod jasnymi
oczami. Wyglądał jak setki innych chłopaków w Hamptons. Jak
koleś na wakacjach, który wraca do domu po dniu na plaży i po
drodze spala skręta. Nate westchnął ponuro. Świetny towar, ale to
nie zmienia faktu, że jest zmęczony, zły... zazdrosny. Niby
dlaczego Anthony całymi dniami obija się na plaży, a on zasuwa
jak niewolnik?
Może dlatego, że Anthony nie ukradł trenerowi środka na
potencję?
Nate bębnił palcami w szybę, wsłuchany w stary kawałek
Dylana. Wyobraził sobie idealne lato: plaża, surfing w Mon-tauk
albo zwykłe leniuchowanie, przejażdżki kabrioletem ojca,
przypalanie z Anthonym i chłopakami z drużyny lacros-se, długie
ranki w łóżku z Blair. A może zabrałby Blair na żagle wzdłuż
wybrzeża Maine? Nauczyłby ją łowić ryby. Jedliby homary.
Kochali się. Spali. Kochali się. Pływali. Kochali się.
-Stary, jesteś tu? - zapytał Anthony.
-Sorry. - Nate wrócił do rzeczywistości.
-Nie ma sprawy - mruknął Anthony. Przez jezdnię prze-
chodziły trzy dziewczyny w szortach i górach od bikini.
Miały
201
dopiero po trzynaście lat. ale były śliczne. - O co chodzi z tą
Tawny? Jest niezła.
- No. - Nate oddał mu skręta. - Fajna. Ale sam nie wiem,
Może mam dość kobiet.
Anthony parsknął śmiechem i zakrztusii się dymem.
-Jasne. Już to słyszałem.
-Kurde, stary, to nie Blair - wyjaśnił Nate. - Rozu-
miesz?
-
Cóż, Blair jest tylko jedna - odparł Anthony przeciągle i
zgasił niedopałek w popielniczce. Przejechał palcami po
jasnych włosach, - Więc jak, znowu będziecie razem?
Nate smutno pokręcił głową. On tyra jak chłop pańszczyź-
niany. Blair robi karierę w świecie mody. Był idiotą, wszystko
spieprzył, uważał, że zawsze będzie na niego czekała. Przez
pomyłkę związał się z jej najlepszą przyjaciółką i tak dalej.
Nie wiedział, że bez Blair jego życie nie ma sensu.
Najwyraźniej nie tylko Blair uwielbia dramatyzować.
powrót na miejsce zbrodni
*
Serena pokonała metalowe stopnie swojej
przyczepy najciszej, jak umiała. A raczej, najciszej jak
to możliwe w srebrzystych pantofelkach Michaela
Korsa. Nie miała prawa tu być - zakończono już
zdjęcia i na planie przybywali jedynie ludzie, których
zadaniem było demontować dekoracje. Ale tego dnia
Serena przyjechała z Blair - chciała sobie pożyczyć
czarną sukienkę, którą Bailey Winter zaprojektował dla
Filmowej Holly do finałowej sceny na przyjęciu.
Będzie idealna na prawdziwe przyjęcie następnego
dnia.
Weszła do przyczepy, zamknęła za sobą drzwi i
zapaliła s'wiatło. Na toaletce nadal poniewierały się
kosmetyki i szczotki do włosów, a jej kostiumy,
starannie opakowane i opisane przez asystentkę Blair,
wisiały na wieszakach.
Bomba. Serena chwyciła śliczną małą czarną. Była
skrojona na nią i, nie licząc koralików na ramiączkach,
gładka i prosta. To łatwiejsze niż zakupy.
Jasne, bo zakupy to naprawdę ciężka praca.
Rozerwała plastikową osłonę, zdjęła sukienkę z
wieszaka i wsunęła do torby. Właściwie nie powinna
tego robić, ale kradzież kostiumu z planu filmowego
przyprawiła ją o dreszcz, jakiego doświadczyła tylko
raz, gdy mając dziesięć lat ukradła
203
lizaka w sklepie. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Znieru-
chomiała, przerażona.
-Kto tam? - zapytała drżącym głosem i pospiesznie zapięła
pomarańczową torbę Hermesa.
-Thad? - Do przyczepy zajrzał chudy, fantastycznie opalony
chłopak. Ciemne włosy sterczały na wszystkie strony w
artystycznym nieładzie, oczy pod pięknymi brwiami były
duże, zielone i ocienione długimi rzęsami. Był w obcisłej
czarnej koszulce bez rękawów, która eksponowała zawiłe
tatuaże na jego długich, chudych ramionach.
-Nie. to ja - odparła. - Przyczepa Thada jest obok.
-Ojejku! - Chłopak zaczerwienił się po uszy. - Przepraszam,
powinienem mieć więcej rozumu i nie włazić ludziom do
przyczep.
-Nie ma sprawy. - Serena się odprężyła, bo zrozumiała, że jej
nie zdradzi. - Serena.
-Ojejku, cześć! - Nieznajomy wbiegł do przyczepy i wy-
ciągnął rękę. Drzwi się zatrzasnęły.
Tyle, jeśli chodzi o kradzież pod osłoną nocy.
- Ojejku, Serena. Tak się cieszę, że w końcu cię poznałem.
- Złapał jej dłoń w swoje ręce i mocno uścisnął.
- Ja... też - wyjąkała. Miał ślad akcentu, którego nie mo
gła nigdzie umiejscowić. Zna go?
-Jezu, ależ jestem okropny! Wpadam tak bez uprzedzenia!
Robisz cos', a ja wbiegam jak fan z ulicy! Przepraszam, pewnie
myślisz, że zwariowałem. - Puścił jej rękę i się roześmiał.
-Nie, nic nie robię - skłamała i przycisnęła torebkę do piersi.
- Zostawiłam tu coś i musiałam wrócić.
- Thad mówił, że już skończyliście zdjęcia? Mogę usiąść7
- Chłopak rozsiadł się na taborecie przy toaletce i założył nogi,'
na nogę.
204
Proszę bardzo.
- Tak, w końcu. Dzięki Bogu! - Serena miała nadzieję, że
nie widać, jak bardzo jest zbita z tropu. Kto to jest?
-To zakręcona robota, ale ktoś to musi robić. - Odchylił się do
tyłu i lustrował ją wzrokiem. - Jesteś boska. Wspaniała. Thad mi
mówił.
-No tak, Thad - mruknęła, coraz bardziej podejrzliwa.
-Ojejku. Nie przedstawiłem się. Ciągle mi się to zdarza.
Gadam i gadam, zazwyczaj dlatego, że się denerwuję, ale
przy tobie nie mam powodu, jesteś taka śliczna i fajna, chyba
że, oczy wiście, chciałbym się z tobą umówić...
Serena się zarumieniła. Co to za typ?
-I nadal paplam - zreflektował się. - Ojejku, czasami jestem
strasznie głupi. Serge, Tak się cieszę, że wreszcie cię poznałem.
-Serge? - powtórzyła. - Serge'.' Serge? Co za Serge, do
cholery?
-Serge, chłopak Thada? - wyjaśnił. - Nie mieści mi się w
głowie, że do tej pory się nie poznaliśmy. No, Thad oberwie !
Tyle czasu trzymał nas z dala od siebie...
Thada kto?
-Och, Thad ciągle o tobie opowiada - skłamała. -1 też nie
rozumiem, czemu się wcześniej nie poznaliśmy.
-No wiesz, to ma sens. - Serge wziął słoiczek kremu z toaletki
i bawił się nim nerwowo. - Musimy zachować dyskrecję, więc
spędzam większość czasu w pokoju hotelowym. Nawet nie
mieszkamy w tym samym hotelu. Ja jestem w Mercer. Wiesz,
jak to jest, przecież pozowałaś z nim do zdjęć. Jesteś
cudowna. Obaj jesteśmy ci bardzo wdzięczni.
Zdjęcia? Pocałunek? Wszystko tylko dla fotografów? Thad ją
wykorzystał? Serena oparła się o ścianę. Nie mieściło jej się w
głowie, że mogła się aż tak pomylić. Myślała, że naprawdę
205
cos' ich łączy, a tymczasem okazało się, że Thad to po prostu
piękny gej z chłopakiem, którego musi ukrywać. Poczuła, że musi
usiąść.
- Hm. - Położyła torebkę na ziemi i przycupnęła na kana
pie. Zsunęła pantofle, podkuliła nogi. - Thad jest super. Cieszę
się, że mogłam pomóc. - Westchnęła. To prawic prawda. Po
winna być ws'ciekła albo dotknięta, a tymczasem zastanawiała
się, dlaczego wcześniej się nie zorientowała.
Chociaż nie miała zbyt wielu przesłanek.
-Mówiłem mu, że ma szczęście, że z tobą pracuje. Wiesz.
czasami jego partnerki robią się takie zaborcze. Wydaje im
się, że z nim chodzą. Jakby nie rozróżniały fikcji od
rzeczywistości. A przecież to tylko gra!
-No właśnie - przytaknęła.
-A ty jesteś inna - zachwycał się Serge. - Jesteś profesjo-
nalistką. choć to twój pierwszy film! Chciałbym, żebyś
zawsze grała z Thadem! Obiecaj mi to!
-Daj spokój! - zachichotała. Nie sposób się dąsać czy smucić,
gdy i Thaddeus, i jego chłopak są tacy mili.
-Mówię poważnie! - Serge usiadł koło niej na kanapa-. -
Musisz nas odwiedzić w Palm Springs. Będzie super! I wiesz co?
Chyba mam dla ciebie fantastycznego faceta!
- Tak? - Brzmi nieźle.
Zwłaszcza że może polegać na jego guście, jeśli chód zi o
mężczyzn!
tematy < wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały
zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Mam dosłownie pięć minut na pisanie. Nie wiem jakim
cudem, nagle zrobiło się tak mało czasu. Sama nie
zauważam, kiedy mija kolejny dzień. Lekcje tenisa w
Ocean Colony, koktajle na dachu Met... Zacznijmy od
waszych e-maili, bo ostatnio wszyscy mają tylko jedno w
głowie...
[3 Droga Plotkaro
Wiesz, jak mogę dostać zaproszenie na to wielkie
przyjęcie we czwartek? Mój chłopak obiecał, że
mnie tam zabierze, ale podejrzewam, że blefuje i
w ostatniej chwili zepsuje mu się samochód, czy
coś takiego. A bardzo, ale to bardzo chciałabym
tam być, więc potrzebny mi plan B. Pomocy!
Zakochana
| Droga Zakochana
Podobno lista gości już jest zamknięta, więc
zostaje ci tylko nadzieja, że twój facet nie blefuje.
Inaczej będziesz tęsknie patrzyła na nas z oddali,
jak inni zwykli śmiertelnicy. Sorry! Plotkara
207
U Niedawno bytem z rodziną w Amsterdamie i urwałem się
sam, żeby zwiedzieć to, co naprawdę warto.
Zapaliłem skręta w coffee shopie, a później dałbym
sobie rękę uciąć, że widziałem J, jak tańczyła w oknie
w dzielnicy czerwonych latarni. Teraz żałuję, że jej
nie zamówiłem! Powiedz, że to naprawdę ona!
Zdesperowany
Ę«
fl Drogi Zdesperowany
Przykro mi. Co prawda jej rodzice są niekonwencjo-
nalni, ale J nie. Uczy się sztuk pięknych i być może
sztuczek z facetami, ale tańce w dzielnicy rozpusty
nie figurują na liście przedmiotów. Plotkara
Doskonalimy sztukę rozmowy na przyjęciu
Krótki kurs odświeżający dla wszystkich znajomych. Dobrej
zabawy!
1. Obleśny, źle ubrany reżyser szepcze ci, że zaprasza do
siebie na prywatne przesłuchanie. Odpowiadasz:
a. Tylko w twoich snach, zboku.
b. Dlaczego u ciebie? Bierz komórkę z aparatem i chodź do
łazienki!
c. Z przyjemnością, panie Mogul.
2. W kolejce do łazienki niski, tęgi producent filmowy pyta,
co sądzisz o jego ostatnim dziele. Odpowiadasz:
a. Moim zdaniem źle obsadzono główne role, na przykład
aktorka grająca bohaterkę była zbyt sztywna... Ale ogólnie
nie jest źle.
b. Piękne kostiumy. Choć akurat jeśli chodzi o scenografii,
1
,
zawsze powtarzam, że mniej znaczy więcej.
c. Kompletujecie już obsadę drugiej części?
3. Światowej sławy zabójczo przystojny aktor filmowy za
prasza cię do tanga. Odpowiadasz:
a. Tango? Wolałabym spokojniejsze miejsce, z dala od pa-
parazzich.
b. Przytul mnie, tylko mnie przytul.
c. Zawsze wiedziałam, że geje to najlepsi tancerze.
4. Długonoga gwiazdka potyka się i wylewa owocowego
drinka na twoje nowiutkie zamszowe balerinki Sigersona
Morrisona. Odpowiadasz:
a. Milczeniem; za to chlustasz jej drinkiem w twarz!
b. Moje buty! Mój skarb! Mój sens życia!
c. Pieprzyć to. Zatańczę boso!
Już? Tylko nie oszukujcie.
Dobra, właściwa odpowiedź to C, w każdym pytaniu. Jak-
byście tego nie wiedzieli. Do zobaczenia wieczorem!
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkara
208
wolność O
Dan widział Bree w różnych sportowych ciuchach i oczy-
wiście całkiem nagą, ale ani razu - wystrojonej do wyjścia. Gdy
wyszedł ze stacji metra na Siedemdziesiątej Siódmej, zdziwił się
na jej widok. Czekała na niego, zjawiskowa w prostej białej
jedwabnej koszulce, z jasnymi włosami spływającymi swobodnie
na opalone ramiona. Turkusowa spódnica do kolan wyglądała,
jakby wygrzebała ją na pchlim targu gdzieś w Turcji.
Dan włożył to, co jego zdaniem najbardziej nadawało się na
imprezę, grafitowy garnitur Agnes B - prezent od byłego agenta,
w czasach, gdy był młodym literatem.
A nie żałosnym typem, który zdradza dziewczynę, z któn)
mieszka.
-Cześć, piękna! - zawołał śmiało i pokonał ostatnie kroki
biegiem. To nie takie trudne, odkąd regularnie ćwiczył.
-Dzięki. - Bree cmoknęła go w policzek. - Jak się czujesz?
Świetnie wyglądasz! Mam nadzieję, że nie ubrałam się za
skromnie?
-Nie, idealnie. Idziemy?
Szli Lexington wśród samochodowych wyziewów. Wie-
czorne słońce odbijało się w szybach kawiarni Starbucks.
- Wiesz, nadal nie bardzo rozumiem, dlaczego zostałeś za
proszony na to przyjęcie. - Bree objęła się ramionami.
-Ja też nie - przyzna! Dan. - Znam Serenę od lat... A może
Vanessa wpisała mnie na listę gości? Czy to ważne? Impreza to
impreza, prawda? - Skręcili w Siedemdziesiątą Pierwszą.
- Fakt, - Bree sztywno skinęła głową. Wydawała się nieco
spięta i zdenerwowana jak na osobę zazwyczaj bardzo Zen.
— Jeśli chodzi o Vanessę...
-
Tak. - Dan odruchowo sięgnął do kieszeni po camela.
Szkoda, że nie zabrał swoich nowych ziołowych papiero
sów.
Bree westchnęła.
-Chyba musisz to przemyśleć. Pomedytować. Oddychać
głęboko. Skupić się. W końcu doświadczysz oświecenia,
Wiesz, ja ci nie powiem, co masz robić. To twoje życie, Ale
chciałabym, żebyś trafił na odpowiedzi. W gruncie rzeczy
wszyscy tego chcemy, prawda?
-Jasne. - Dan rozejrzał się na boki, zanim przekroczyli
Trzecią Aleję. Może zaraz przejedzie go taksówka i nie
będzie musiał dalej prowadzić tej rozmowy.
-Sama już nie wiem. - Bree westchnęła i machinalnie za-
platała kosmyk włosów. - Jesienią i tak wyjeżdżam do Santa
Cruz, nie mam prawa niczego od ciebie oczekiwać. Ale świet-
nie się razem bawiliśmy, prawda?
Wieczorną ciszę przerwał hałas. W oddali wściekle trąbiły
klaksony. Co jakiś czas rozlegał się krzyk. Bez przerwy trzaskały
migawki aparatów fotograficznych.
-
To nasza impreza? - zapytała Bree. - Bardzo... głośna.
A co, myślała, że impreza miesiąca będzie cicha i spokojna?
-Chodź! - Dan załapał ją za rękę, szczęśliwy, że rozmo
wa się urwała. Nie miał ochoty analizować swojego związku
210
211
Z Vanessą. Szczerze mówiąc, nie znał odpowiedzi na żadne
pytanie. - Nie możemy się spóźnić.
Spokojna uliczka Holły Goiightly już nie była spokojna. Przy
obu przecznicach stali ochroniarze, a do wejścia prowadził
najprawdziwszy czerwony chodnik. Sznur limuzyn na Drugiej
Alei ciągnął sic przez dwie przecznice, na rogu, za aksamitnymi
sznurami, tłoczyli się dziennikarze i fotografowie.
Przy drzwiach Dan wręczył zaproszenie ochroniarzowi. Facet
obejrzał je uważnie, niechętnie skinął głową i znacznie brutalniej,
niż było trzeba, przybił im stemple na dłoniach.
- Napijesz się? - zapytał Dan, gdy mijali stolik zastawio
ny kieliszkami szampana.
-Chyba nie powinnam dzisiaj pić. - Powiedziała to tak
surowo, że Dan od razu uznał, że jej zdaniem on też powinien
trzymać się z daleka od alkoholu.
No, ale niby po co są imprezy?
Wziął dwa kieliszki -jeśli Bree nie wypije, on jej pomoże - i
zaraz opróżnił jeden z nich. Beknął cicho, odstawił pusty
kieliszek i przeciskał się przez tłum, trzymając Bree za rękę.
Weszli do holu. Bree pierwsza wbiegła na schody. Może zapaliła
się wreszcie do tej imprezy?
-Doskonałe ćwiczenie - zauważyła.
-Super - sapnął Dan, idąc za nią.
Im wyżej wchodzili, tym głośniejsze stawały się piski
dziewcząt i łomot basów. Popękane ściany kamienicy, choć
zadziwiająco solidne, nie zdołały wyciszyć hałasu. Byli na
czwartym piętrze, gdy spotkali pierwszych gości z imprezy.
Chuck Bass w przedziwnym stroju, ze śnieżnobiałą małpki] w
różowej spódniczce baletowej i różdżką w łapce, przyglądał się
im z góry.
- Romeo! - pisnął dziewczęco na widok Daria.
212
Dan uprzejmie skinął Chuckowi głową. Nie znosił tego dupka
i bardzo mu się nie podobał jego strój, oryginalny mięto
wozielony garnitur Prądy z lat osiemdziesiątych. Wziął Bree za
rękę i pociągnął za sobą po schodach. Niełatwo będzie ominąć
Chucka.
-Kto to? - zapytała Bree.
-Nikt - odparł stanowczo. Wbiegli na najwyższe piętro,
mijając po drodze innych gości i Chucka Bassa. I wtedy mało
brakowało, a wpadliby na Vanessę. Znowu.
Muszą przestać się tak spotykać,
Vanessie,towarzyszyli ci sami chłopcy, z którymi kilka dni
temu była w Central Parku, tym razem wypucowani i eleganccy w
granatowych marynarkach z mosiężnymi guzikami, szortach w
prążki i białych koszulach. Blond włoski zaczesano na bok, z
przedziałkiem. Wydawali się bardzo nieszczęśliwi.
-Dan - wyjąkała Vanessa, bardzo zaskoczona. - Co tu robisz?
-Ja... sądziłem, że może wpisałaś mnie na listę gości, zanim...
- wystękał. -Nie wiedziałem, że tu będziesz, po tym, jak, no
wiesz...
-Ich siostra pracowała na planie, - Pogłaskała chłopców po
główkach, - Musiałam.
-Cześć - odezwała się Bree niepewnie. - Jestem Bree.
Właściwie już się poznałys'my.
-Vanessa. - Uśmiechnęła się pod nosem. Bree? A co to za
durne imię?
-Jestem Edgar- przedstawił się jeden z bliźniaków i dumnie
wypiął pierś'. Puścił dłoń Vanessy i wyciągnął ręce do Bree.
Chyba już zapomniał nieszczęsny lodowy incydent z parlai.
- A ja Nils - powiedział drugi chłopczyk, odepchnął brata
i posłał Bree promienny uśmiech. Dan od razu zauważył, że
obaj chłopcy mówią troszkę jak miniatury Chucka.
213
Cóż, chłopcy z Upper East Side zaczynają wcześnie.
Bree uklękła i przyjrzała się im uważnie.
- Wiecie co, macie bardzo jasne aury.
Vanessa stłumiła chichot. Dan przechylił głowę i przyglą-
dał się jej. Właściwie się nie zmieniła - ogolona głowa i bez-
czelne spojrzenie - a jednak zamiast nieodłącznych dżinsów
miała na sobie eleganckie czarne spodnie, a zamiast koszulki
bez rękawów miękką półprzezroczystą bluzeczkę. Czyżby z
jedwabiu? Wyglądała niemal kobieco. Może to dziwne, ale
czasami Dan chyba zapominał, że ona jest dziewczyną. Zwy-
kłą dziewczyną.
- Pogadamy? - zapytał nieśmiało.
Vanessa wzruszyła ramionami.
-Jeśli zdołasz się oderwać... - Bree objęła chłopców i
wróżyła im z ręki.
- Przecież musimy pogadać, prawda? - zauważył Dan.
Bree mamrotała mantry w sanskrycie.
Delikatnie mówiąc.
świat jest sceną
Ponieważ w mieszkaniu właściwie nie było mebli z praw-
dziwego zdarzenia, pijany tłum urządził sobie parkiet taneczny
w salonie. Blair wypiła duszkiem trzy bellini i była gotowa
stanąć na wysokości zadania i tańczyć do utraty tchu. Zresztą
znała na pamięć scenę przyjęcia ze Śniadania u Tiffany'ego
i wiedziała, że tego wszyscy od niej oczekują. Jasne, to Serena
jest Holly, nie sposób temu zaprzeczyć, ale to nie znaczy, że
i ona nie może się świetnie bawić. Ma do dyspozycji mnóstwo
alkoholu i imprezę swoich marzeń.
No i świetnego faceta.
- Cześć - szepnął jej Jason do ucha. - Cieszę się, że cię
widzę.
Zatańczyła w miejscu, dokładnie jak jedna z postaci w fil-
mie, ale tylko taki znawca jak ona rozpoznałby ten element cho-
reografii. Jej zwiewna sukienka Blumarine falowała rytmicznie,
gdy kołysała biodrami. W ręku trzymała staroświecką fitkę
z masy perłowej. Darowała sobie tylko brylantowy diadem.
Nie potrzebuje go, żeby zagrać księżniczkę.
-Tańczymy! - poleciła. Złapała długie, smukłe palce
Jasona i przyciągnęła go do siebie. Miał cudowny, szczery
uśmiech, był taki wysoki i schludny...
215
- Tak jest, szanowna pani! - Rozpiął pod szyją jasnonie
bieską koszule Stevena Alana. Działa! na nią ten grzeczny wi
zerunek!
Przysunęła się bliżej. Rozkoszowała się uczuciem, że jest
malutka i bezradna w jego ramionach.
Zupełnie jak pewna blondyneczka w drodze do Hollywood?
Pachniał mydłem, piwem i nagle przyjęcie zeszło na dalszy
plan. Rozmarzona patrzyła mu w oczy. W tej chwili nic
pamiętała, że kiedyś'podobał jej się ktoś'inny, nawet Lord Jak-
mutam czy Pan Ujarany.
-Wiesz co? - Uwodzicielsko zatrzepotała rzęsami. - Se-rena
wprowadza się z powrotem do rodziców, ale ja chyba tu
zostanę...
-Będziemy sąsiadami. - Uśmiechnął się. - A to może oznaczać
kłopoty.
- Lubię kłopoty.
Delikatnie mówiąc.
-W takim razie... - Jason się uśmiechnął, pochylił i pocałował
ją powoli. Smakował słodkim piwem, które pil tego wieczoru, i
jeszcze miętą. Był cudowny. A pocałunek... doskonały pierwszy
pocałunek.
Później uśmiechnęła się do Jasona i rozejrzała po pokoju.
Tylko oni tańczyli wtuleni w siebie, reszta podrygiwała przy
Madonnie, którą puścił didżej. Blair przywarła mocniej do Jasona,
choć w mieszkaniu by to nieznośnie gorąco. I wtedy. kątem oka,
zobaczyła Pana Ujaranego. O kurwa! Nawet tera/. instynktownie
wiedział, jak jej zepsuć idealną chwilę,
Nate Archibald trzymał za rękę dziewczynę, której Blair z
pewnością nie znała. Nie była to nawet jedna z tych suk z
L'Ecole, spowitych w Marni. Nie, ta dziewczyna nie nosiła Marni,
tylko... rzeczy z domu towarowego?
Przesadziła pod każdym względem - opalenizna, biust,
usta, makijaż...
Wszystko wyglądało sztucznie. Od przesadnie skompli-
kowanej fryzury i żałośnie pomarańczowej opalenizny, gorszy był
strój - brzoskwiniowe rybaczki, koszulka z cekinami, a do tego
brudne espadryle i brzoskwiniowy plecaczek, podróbka Prądy,
którą można kupić na każdym rogu. Blair w życiu nie widziała
kogoś takiego. Koszmar. Zerknęła na Baileya Wintera, który stal
w drugim końcu pokoju. Oddałaby majątek, żeby wiedzieć, co w
tej chwili szepce do Grahama OlWera.
-Coś nie tak? - Jason pocałował ją w szyję.
-Przepraszam, daj mi chwilę. - Wyzwoliła się z jego ob-
Ale chwila to za mało, by się otrząsnąć po tym, jak widzisz
swoją pierwszą miłość z inną.
co jest?
-Dobrze się czujesz? - zapytała Vanessa, Dan milczał od
dłuższej chwili i to wzbudziło jej niepokój. - Usiądźmy.
-Wskazała parapet za ich plecami, Otwarte okno wychodziło
na podwórze, skąd wpadała przyjemna wieczorna bryza. Na
dole. w ogródku, grupka gości tłoczyła się za krzakiem bzu i
paliła.
-Wszystko się ostatnio zmieniło, co? - Dan już wyciąga! rękę,
ale powstrzymał się i nie dotknął jej. - Nie pojmuje, co się
stało w ciągu ostatnich tygodni.
Obetnij mi palce, już. nic nie czuję,
Nie czuję ciebie... ciebie... ciebie
-A ja wiem - zaczęła Vanessa, poważnie, ale nie wrogo, -
Poznałeś kogoś. I tak jest dobrze. To znaczy, owszem, jesi mi
przykro, chyba. Ale przede wszystkim żałuję, że to przede
mną ukrywałeś', zwłaszcza po tej scenie na imprezie Blair,
kiedy obiecywałeś, że zostaniesz ze mną jesienią...
-Scenie? - powtórzył. - Urządziłem scenę? - Rozmawiał i w
cztery oczy, w kącie. Żadnej sceny nie było. No dobra, urzą-
dził jedną na uroczystości zakończenia S2koły, ale na
szczęście jej przy tym nie było.
-Nie w tym problem. Chodzi o to, że ja też nie byłam z tobą
do końca szczera - ciągnęła.
Na schodach zataczała się brzydka dziewczyna, która, o ile
Vanessa pamiętała, statystowała w filmie. Miała na sobie
czerwoną koszulkę i z tysiąc srebrnych bransoletek na ręce.
Zerknęła na Vanessę, jakby jej nie znała. Nie, nie tak Vanessa
sobie wyobraża udaną imprezę.
Maruda.
-Masz kogoś? - Dan miał taką minę, jakby chciał się roz-
płakać.
-Nie, skądże. - Wachlowała się ręką. - Ale mam ci coś
dziwnego do powiedzenia. Twój tata powiedział, że wynajmie
mi pokój..-: chociaż z tobą zerwałam...
Dan skrzywił się i podrapał się w łydkę. Nie zastanawiał się
nad tym, że oficjalnie się rozstali, ale to chyba nastąpiło, właśnie
teraz.
-No i?
-No i się zgodziłam. - Vanessa spojrzała na niego, ciekawa
jego reakcji, ale nadal drapał się w nogę, jak zapchlony pies. -
No bo wiesz, nie mam dużo kasy, a twój tata obiecał, że nie
weźmie drogo i...
-Cóż - odezwał się w końcu. - Moim zdaniem nie ma w tym
nic dziwnego.
Nie?
-Moim zdaniem to fajny układ.
Tak?
-Więc jak, jesteśmy przyjaciółmi? - zapytał.
-Tak - potwierdziła.
Przyjaciółmi...?
218
co przyciągnął kot i kto za nim
przyszedł
Thaddeus Smith jednym haustem wypił lodowato zimną
caipirinhę i pochylił się do ucha Sereny, szepcząc zmysłowo.
Jego oddech pachniał rumem.
- Kto to?
Nie musiał pokazywać palcem, bo i tak wszyscy wiedzieli.
kogo ma na myśli.
Przyszedł Nate Archibald.
Mikroskopijna kuchnia okazała się najlepszym punktem
obserwacyjnym i tam tłoczyła się część gości. Serena zoba-
czyła Nata po raz pierwszy od imprezy Blair. Wtedy tańczyła
co sił w nogach, a on siedział na ziemi, ujarany bardziej niż
zwykle, aż w końcu wstał i pocałował małą Jenny Humphrey.
Kapitan Archibald był tak wściekły, że Nate wrócił do domu
bez świadectwa, że zaraz następnego dnia osobiście wywió/.l
go do East Hampton i tak zaczęło się dla niego ciężkie lato,
Serena nie zdążyła się pożegnać, ale wiedziała, że wkrótce się
spotkają. I proszę, jest tutaj, cudownie opalony, przez co jego
idealne zęby wydają się jeszcze bielsze, a cudowne oczy jesz-
cze bardziej zielone. Był potężniejszy, bardziej muskularny.
Nic dziwnego, że Thaddeus Smith go zauważył.
220
-To Nate - odparła swobodnie.
-Hetero Nate? - upewnił się Thaddeus.
Serena wzruszyła ramionami.
- Otwarty na wszystko. - Zachichotała. - Ale nie jest
sam.
Bardzo opalona jasna blondynka wisiała na jego ramieniu,
jakby od tego zależało jej życie. Wbijała w jego bicepsy dłu-
gie, krwiście czerwone paznokcie. Chłonęła wszystko szeroko
otwartymi oczami, rozbieganymi, jakby była na prochach.
Niewykluczone.
- Błagam, powiedz, że to jego siostra - szepnął Thaddeus.
- Jezu, czy ona ma niebieskie cienie na powiekach? No, niech
Serge się o tym dowie...
Serena przyglądała się nowo przybyłej. Tak, naprawdę
umalowała się niebieskimi cieniami. I ubrała się na brzoskwi-
niowo od stóp do głów. To takie... brzoskwiniowe. Miała jas-
ne, falujące włosy -jak Barbie, striptizerka na plaży.
Plażowa Barbie Striptizerka? Świetny pomysł.
-
Skąd ona wytrzasnęła te ciuchy? - zastanawiał się Thad
złośliwie. Blair biegła w jej stronę z wyrazem
przerażenia w oczach, który Serena znała aż za dobrze.
-Cholera - mruknęła pod nosem.
-
Kto to, kurwa, jest? - wycedziła Btair przez zęby. Prze-
cisnęła się przez tłum i wpadła do ciasnej kuchenki.
Serena nie musiała pytać, o kogo jej chodzi.
- Och, skarbie, nie musisz się nią przejmować - zapewnił
Thaddeus serdecznie.
-Nie do wiary! - warknęła Blair. - On śmiał tu dzisiaj
przyjść z tą zdzirą. Gdzie on ją wynalazł? W centrum handlo-
wym?
Cóż, tych nie brak na Long łsland.
- Siadaj. -Thaddeus poklepał blat. - Wyluzuj.
221
-Cholera! - Blair posłuchała jego rady i usadowiła się na
szafce. - Muszę się napić.
-Zostań z nami. - Thaddeus usiadł koło niej i objął ją ser-
decznie.
-Nie wierzyłem, że to prawda. - Chuck Bass przecisnął się
obok Sereny i wszedł do kuchni. - Ale widzę to na własne oczy!
-Cześć, Chuck. - Serena z westchnieniem oparła się o uda
Thada. Jeszcze tylko tego jej trzeba, żeby Chuck dorwał w
swoje szpony jej partnera.
-Blair znowu wśród nas! - zawołał Chuck. - Jak to dobrze! -
Cmoknął ją w oba policzki.
-Cześć, Chuck - odparła i zrezygnowana nadstawiła policzki.
- Kim jest ta suka? - Chociaż raz będzie z Chucka jakiś
pożytek. Zwykle znał najnowsze plotki, choć nie zawsze
prawdziwe.
-Słyszałem o niej, ale nigdy jej nie widziałem - wyjaśnił z
dumą. Napił się z butelki Dom Perignon. - O rany, nie patrzcie,
ale chyba zaraz dostąpimy zaszczytu i ją poznamy - szepnął,
rozkoszując się sytuacją.
Nate prowadził Tawny przez roztańczony tłum w stronę
znajomych twarzy w kuchni.
-Cześć! - zawołał. - Serena, Blair, - Były jeszcze piękniejsze,
niż zapamiętał. Jakby oprószył je magiczny pył.
-Nate! - Serena rzuciła się do przodu i uściskała serdecznie
starego przyjaciela. Nie chciała, żeby sytuacja za bardzo się
skomplikowała.
Za późno.
- Czes'ć - syknęła Blair. Założyła nogę na nogę i macha
ła komicznie długą cygaretką jak szpadą, - Czy ktoś mi pod;i
ogień?
Thaddeus Smith wyjął z kieszeni srebrną zapalniczkę Zip po
ze swoimi inicjałami i zapalił jej papierosa. Na parkiecie
222
rozległa się piosenka Madonny Papa Don't Preach. Co bardziej
hiperaktywni statys'ci skakali po parkiecie udając, że śpiewają do
wyimaginowanych mikrofonów.
-W końcu prawdziwy dżentelmen, - Blair westchnęła
dramatycznie. - Czy ktoś widział mojego chłopaka? - No, niech
Nate tylko zobaczy, jak się całuje z Jasonem. Ha!
- Blair - wystękał Nate. - Ślicznie wyglądasz. Fajnie, że
wróciłaś'. - Nie wiedział, co powiedzieć. Czuł się jak ostatni
dupek.
Biair zeskoczyła z szafki i zachwiała się lekko, gdy szpilki
Jimmy'ego Choo uderzyły w popękane kafelki podłogi.
- Dziękuję. - Skinęła głową. - Przepraszam, chcę zatań
czyć, idę poszukać mojego partnera. - Wyszła do zatłoczonego
saloniku.
Serena uśmiechnęła się przepraszająco.
- Serena. - Wyciągnęła rękę do nieznajomej i zobaczyła,
że dziewczyna ma ładne niebieskie oczy w kształcie migdałów
i urocze piegi na całym ciele,
Ale Serena zawsze szuka w ludziach czegoś dobrego.
-Tawny - przedstawiła się dziewczyna.
-No tak, przepraszam - mruknął Nate. - Serena, poznaj
Tawny.
-A to Thaddeus. - Serena wzięła go za ramię, - Thaddeus,
Nate i Tawny.
Thaddeus zeskoczył z szafki i serdecznie uścisnął im ręce,
najpierw Natowi, potem Tawny. Pijana dziewczyna w fioletowej
sukience bez ramiączek wpadła na niego niechcący. Delikatnie
odepchnął ją z powrotem na parkiet.
- Miło mi - powiedział ciepło.
Naprawdę dobry z niego aktor.
- Hm! - Chuck Bass chrząknął dramatycznie. - A ja je
stem Chuck.
223
- Tawny. - Dziewczyna wyrównała ramiączka malutkiego
brzoskwiniowego plecaczka i wróciła wzrokiem do Thaddeu-
sa. Prawie się śliniła na jego widok,
-Miło mi - wymamrotał Chuek, pocałował ją w rękę i skłonił
się nisko, - Poznajmy się, skarbie, Natie, nie masz nic przeciwko
temu, prawda?
Nate powiedziałby, że nie, proszę bardzo, stary, ale jego
uwagę pochłaniała Blair. Trzymała się za ręce z wysokim typem,
jakby bankierem, i śmiała się z głową odrzuconą do tyłu.
Przedstawiła go przed chwilą starszemu, świetnie ubranemu
gos'ciowi w okularach przeciwsłonecznych. Flirtowała z oby-
dwoma i Nate poczuł, jak ogarnia go nostalgia.
- Przepraszam, muszę iść - wystękał.
Byl już przy drzwiach, gdy usłyszał, jak Chuck mówi do
Tawny:
- Jesteś superopalona.
Jasne.
B jako muza
- Skarbie, skarbie! - zapiszczał Bailey Winter do Blair.
- Musisz, powtarzam, musisz tego lata zamieszkać ze mną na
wyspie. Jesteś idealna!
Stali w drzwiach do sypialni, czyli dość daleko od kuchni, ale
Blair nadal miala wszystko na oku. Nerwowo założyła za uszy
ciemne włosy sięgające ramion. Zawsze lubiła komplementy, ale
jak zareagować, gdy ktoś ci mówi, że jesteś idealna?
Może zwykłym „dziękuję"?
- Zaczynam pracę nad nową kolekcją. Nazwę ją lato/zima.
- Gest Baileya miał chyba symbolizować pory roku, ale zda
niem Blair projektant wyglądał, jakby miał lada moment do
stać wylewu. - A ty moja droga, jesteś Zimą.
Poczuła na karku ciepłą, kojącą dłoń Jasona.
- To wspaniale, Blair - powiedział.
Tak, cudownie, ale nie mogła się powstrzymać i kątem oka
obserwowała, jak Nate o lśniących zielonych oczach, Nate w
jasnoniebieskiej koszulce polo, zostawia Serenę, Chucka i tę
prowincjonalną zdzirę i wychodzi. Gdzie on się, kurwa, wybiera?
li -Ti'lko w twoich snach
225
- A Serena będzie Latem! - pisnął Bailey i Blair wróciła
na ziemię. Przesunął okulary na czubek głowy i podekscyto
wany spojrzał w żyrandol.
Blair odnalazła wzrokiem Serenę. Oczywiście w marzeniach
była jedną muzą mistrza, ale skoro już ma się z kimś dzielić
splendorem, niech to będzie jej najlepsza przyjaciółka.
Jakie to wielkoduszne.
- Oczywiście obie musicie u mnie zamieszkać. Żeby innie
inspirować, skarbie! Nie martw się, w domku na plaży jest
mnóstwo miejsca dla gos'ci! - Puścił oko do Jasona.
Blair patrzyła, jak Nate przybija piątkę z Jeremym Scottem
Tompkinsonem z jego szkolnej drużyny lacrosse. Czasami się
zastanawiała, ile właściwie faceci sobie mówią w sportowej
szatni. Czy opowiadał kumplom o ich pierwszym razie? Albo o
tym, jak to robił z Sereną? Blair spojrzała w dół i zobaczyła, że
gniewnie zacisnęła pięści.
- Bardzo chętnie wpadnę z wizytą. - Jason przyciągnął ją
do siebie. - Jeśli Blair mnie zaprosi.
Bailey ściągnął okulary z głowy i zsunął na czubek nosa.
-Jeśli nie ona, to ja! -Roześmiał siei klasnął. -Och, biedaku,
pewnie jesteś przerażony! Nie bój się, nie gryzę. Chyba że na
specjalną prośbę! - Zapiszczał z uciechy.
Blair uśmiechała się skromnie. Nie mogła się skupić na pi-
skach Baileya. Ale powiedział, że jest doskonała, to słyszała.
Ma się rozumieć.
Z drugiej strony, żeby z nim zamieszkać? Chociaż, może?...
Co prawda nie dalej jak dzisiaj powiedziała Jasonowi, że tu
zostanie, ale majestatyczna rezydencja Baileya na rogu Park
Avenue i Sześćdziesiątej Drugiej to fantastyczne miejsce. Nie
można sobie wymarzyć iepszego na ostatnie tygodnie przed
wyjazdem do Yale. Ciekawe, czy Audrey Hepburn jako muza też
mieszkała w takich wnętrzach?
-Obawiam się, że moja mama będzie codziennie wpadała na
herbatkę - mruknęła.
-A ona też będzie na Georgica? - Bailey uniósł ciemne brwi. -
Bosko!
-W Georgii? - Blair zmarszczyła czoło. Dlaczego Bailey
zawsze tak dziwnie gada?
-Na Georgica, skarbie! W domku plażowym. East Hamp-ton?
Tam, gdzie pojedziemy. -Tłumaczył cierpliwie. - Wszystko w
porządku?
Chwileczkę, Hamptons? To Hamptons, gdzie mieszka teraz
Nate ija prowincjonalna zdzira? Dlaczego od razu tak nie mówił?
Problem w tym, że mówił.
-Tak - powiedziała, choć kiwała przecząco głową. -Wszystko
w porządku.
-Niestety, domek gos'cinny jest w dalszej części posiadłości,
dosyć blisko sąsiadów, Ale ich prawie nigdy nie ma. Może ich
znasz? Archibaldów? W tym roku przyjechał tam tylko ich
syn. Mniej więcej w twoim wieku. Zabójczo przystojny?
O tak, znała go dobrze.
Nie ma to jak dobre sąsiedztwo.
2i6
trójkąt na dachu
Dan wspiął się po drabinie, uniósł klapę i wyszedł na dach.
Budynek był zbyt niski, by dało się zobaczyć East River, ale w
nocnym powietrzu unosił się jej zapach, duszący i przenikliwy.
Letni zmierzch w Nowym Jorku ma w sobie cos' magicznego.
Zapalił camela i zaciągnął się chciwie. Przez cienki dach
słyszał muzykę i krzyki, czuł drgania basów. Musi sobie wszystko
przemyśleć w samotności. Podszedł do skraju dachu, wyjrzał za
krawędź, do ogródka. Po ciemku o mały włos nie wpadł na Bree,
która siedziała w pozycji lotosu, rozłożywszy dokoła turkusową
spódnicę.
-Bree, dobrze się czujesz?
-Dan - mruknęła spokojnie. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się
do niego. - Palisz.
Cholera.
Cisnął papierosa w noc.
-Przepraszam - speszył się.
-Nie musisz. - Powiedziała to z uwłaczającą obojętnością.
Dan usiadł koło niej. Zapadał zmrok, z trudem dostrzegał
zarys krzaka bzu i bursztynowe końcówki papierosów. Zamknął
oczy i usiłował sobie wyobrazić... że siedzi na szczycie
228
urwiska nad Pacyfikiem. Ale nawet jego wyobraźnia poety nie
sięgała tak daleko.
Mato tlenu... za mało dla dwojga.
- Nie mam nic przeciwko temu, że chcesz zapalić - ciąg
nęła Bree. - Oczywiście wolałabym, żebyś tego nie robił, bo
szkodzisz sobie i ziemi, ale jesteś wolny. Możesz zrobić, co
chcesz,
Dan nie miał ochoty na kłótnię. Wyjął kolejnego papierosa i
zapalił. No proszę. Od razu lepiej.
-Przepraszam, że musiałeś przyjść za mną aż tutaj - zaczęła
Bree,
Postanowił nie tłumaczyć, że nie szukał jej, tylko chwili
spokoju.
- Myślałam, że rozmawiasz z Vanessą. Wydaje się, że ma
cie sobie dużo do powiedzenia.
Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Szczerze mówiąc nie
sądził, żeby przez całe lato mieli mieszkać razem i być tylko
przyjaciółmi.
Może przyjaciółmi i czymś więcej?
-Nie jestem zła, naprawdę - zapewniła Bree i chyba mówiła
szczerze. - Dobrze nam było przez lych kilka tygodni,
prawda?
-Jasne - skinął głową. Wiedział, co będzie dalej.
-Cieszę się, że cię poznałam. Poznawanie ludzi to zawsze
fascynująca, magiczna podróż, prawda?
O rany.
-Tak, tak - mruknął. Znudziła mu się już ta filozoficzna
gadanina. Dobrze, że nie będzie musiał dłużej tego słuchać.
-Nie szkodzi, że jest nam smutno, gdy podróż dobiega końca -
stwierdziła. - Ale nasze drogi się rozchodzą. Twoja
zaprowadziła cię na to przyjęcie. Nie rozumiem tego. Moja
wiedzie w inną stronę.
29.9
Rzucił na szalę swoje studia i całą przyszłość w imię
związku z Vanessą i nie widział w tym nic złego. Ale ryzyko-
wać związek z Vanessą dla Bree? Co mu odbiło?
Bree wstała, przeciągała się, podniosła ręce do góry i ode-
tchnęła głęboko. W ciemności widać było jedynie jej białą
koszulkę i jasne włosy. Wyglądała, jakby unosiła się w po-
wietrzu.
- Och, Dan. - Pociągnęła nosem. - Rozstania zawsze są
trudne. Staram się pamiętać, co mówi jogin. że trzeba pozwo
lić ludziom odejs'ć, ale to niełatwe. Przecież dopiero się uczę.
Nagle rozstanie wcale nie wydało mu się bolesne.
Objął ją, bo uznał, że tak trzeba. Właściwie cieszył się,
że z nim zrywa i był zachwycony, że Bree odchodzi. Dużo go
nauczyła, o przyrodzie, ćwiczeniach i duchowości, ale miał już
dość. Chciał zapalić i mieć chwilę spokoju, a potem wrócić do
domu z Vanessą - w charakterze przyjaciółki.
-O, kurczę - rozległ się męski glos.
-Kto tam? - Dan widział jedynie rozżarzony koniuszek
papierosa. Czul charakterystyczny zapach skręta.
-
Przepraszam, bracie. - Nate Archibald przysunął się bli-
żej. - Nie chciałem podsłuchiwać, aie chyba mnie nie
widzieliście.
-
Cześć. - Dan poznał przystojniaka, który jesienią złamał
Jenny serce. Ale szybko doszła do siebie i nie miał do
niego pretensji.
-Dobrze to znosisz - zauważył Nate.
-
Szczerze? - Dan się zamyślił. - To nam nie było pisane.
Myślałem, że mi na niej zależy, że jestem gotów na zmiany,
ale wiesz co? Myliłem się. Chyba kręciła mnie myśl o
innej, choć wcale do siebie nie pasujemy.
-Naprawdę? - Nate zaniósł się kaszlem. Dobrze znał to
uczucie.
- Problem w tym - ciągnął Dan. - Że tam, na dole, jest
inna dziewczyna. Ta jedna. Jedyna.
Która?
-Wiem, o co ci chodzi. - Nate mówił głosem wyższym
niż zazwyczaj. - Ale ta twoja miała rację. Ludzkie drogi cza-
sami się, no... rozchodzą, nie?
Ho, ho.
- Nie wiem - mruknął Dan, choć kawałek o rozchodzą
cych się drogach pochodził z wiersza Roberta Frosta, który
cytował w mowie pożegnalnej na zakończenie szkoły. - Właś
ciwie mana już dosyć bełkotu rodem z New Age.
- Tak? - zdziwił się Nate. Jemu to odpowiadało.
No pewnie.
230
N schodzi ze sceny
Nate minął grupę roztańczonych dziewczyn i rozejrzał się
po pokoju. W tłumie nie widział żadnych znajomych twarzy.
Może za bardzo się ujarał.
Nie spodziewał się, że na tej durnej hollywoodzkiej impre-
zie dozna olśnienia. Tego lata miał spoważnieć, dać sobie spo-
kój z imprezami, paleniem i uganianiem się za dziewczynami,
które przynoszą same kłopoty. Miał się nauczyć ciężkiej pracy,
poznać samego siebie i dojrzeć do studiów w Yale. Kapitan
Archibald i trener Michaels chcieli, żeby pojechał tam jako
inny, odrodzony Nate. Odpowiedzialny i poważny. I nagle wy-
dało mu się, że już to osiągnął.
Szybko.
Zapamiętał sobie jedno, co powiedział Dan - że jego życie
jest tu i teraz. Że czeka w zatłoczonym mieszkaniu. Dziewczy-
na, która jest mu pisana, bawi się w tłumie. Jedyne, co może
zrobić, to poinformować o tym tę drugą.
Ale nigdzie nie widział jasnych włosów Tawny. Przepy-
cha! się przez tłum. Nie zwracał uwagi na machanie niskie-
go, opalonego dziwaka w okularach przeciwsłonecznych. Nie
czas na pogaduszki; ma zadanie do wykonania.
232
Wszedł do kuchni, usiadł na szafce i stamtąd rozglądał się po
całym mieszkaniu. Kłębił się tam istny tłum. Rozpoznawał niektóre
osoby. Isabel i Kari jak zwykle siedziały w kącie i szeptały z przeję-
ciem. Łysa, groźnie wyglądająca dziewczyna rozmawiała z małymi
chłopcami... ale poza tym, pokój wypełniali nieznajomi.
I wtedy ją zobaczył. Nie sposób nie poznać blond włosów,
miękkich, kręconych, spływających na piegowate ramiona
- jedno nagie, bo zsunęło się jej ramiąezko koszulki. Wyglą-
dało to bardzo zmysłowo. Tańczyła z Chuckiem Bassem, który
rozpiął zieloną koszulę i odsłonił pierś'. Fuj.
Ktoś szarpnął go za nogawkę spodni Trovata. Spojrzał
w dól. Serena. Uśmiechała się do niego.
-Kogo szukasz? - zapytała i wskoczyła na blat tuż obok.
-
Cześć. - Nate podał jej rękę. Dobrze mu zrobi towarzy-
stwo starej przyjaciółki.
Serena podążyła wzrokiem w tę samą stronę co on i obser-
wowała niemal obsceniczne popisy Chucka i Tawny.
-
Wiesz, nic masz się czym przejmować - szepnęła mu do
ucha. Jej oddech pachniał słodko i łaskotał go w ucho.
Było to bardzo przyjemne uczucie, - Chuck Bass to
napalony, niegroźny dupek i za to go kochamy.
-Nie przejmuję się - zapewnił. - To nie tak.
-
Nie? - zdziwiła się. Znała go i wiedziała, że jeśli chodzi o
kobiety, nie można mu ufać. Z zasady wszystko psuł.
Jest aktorką, nie zapominajcie. Tylko gra głupią.
- Wydawało mi się, że tak, ale nie - wyjaśnił. - Zaraz,
dokąd oni idą? - Tawny ciągnęła Chucka za rękę. Zniknęli za
uchylonymi drzwiami.
- Do łazienki - poinformowała Serena.
Podwójne fuj.
- Nieważne. - Nate wzruszył ramionami. Ma już za sobą
ten etap w życiu, gdy obchodzą go dziewczyny wymykające
233
się do łazienki z nieznajomymi facetami. Nie obchodzi go, co
się tam teraz dzieje. I wtedy zobaczy! Blair na parkiecie, bosą
i roześmianą, w ramionach wysokiego faceta w konserwatyw-
nym szarym garniturze. Całowali się. Nate zamknął oczy.
- Idę - mruknął. Miał po dziurki w nosie tej imprezy. Po-
słał Serenie swój słynny krzywy uśmiech, zeskoczył z szafki
i zniknął w tłumie.
napisy końcowe.,, i muzyka
m
Serena została w kuchni. Sięgnęła po papierosa, którego
sprytnie ukryła za uchem. Wygładziła zagniecenia na „poży-
czonej" malej czarnej Baileya Wintera, zapaliła palnik, pochy-
liła się, zapaliła papierosa i zgasiła gaz. Zaciągnęła się głęboko
i spojrzała na roztańczony tłum.
-Gdzie Nate? - Blair wpadła do kuchni.
-
Kto to wie? - Serena się roześmiała i pomogła Blair
usiąść koło siebie. Podała jej papierosa i rozejrzała się
dokoła. - A Jason?
-
Poszedł do siebie - wyjaśniła Blair. - Ma kurczaka w lo-
dówce, a ja umieram z głodu.
- Szczęściara z ciebie. - Serena wzięła od niej papierosa.
Tak jest, Blair to prawdziwa szczęściara.
Serena wzięła Blair za rękę. Pochyliła się do ucha przyja-
ciółki, ozdobionego słynnym kolczykiem Bvlgari.
- To będzie wspaniale lato.
Blair oparła ciemną głowę na jej barku.
- Mam nadzieję, że w Hamptons wystarczy miejsca dla
nas wszystkich.
Serena ściskała ją za kolano. Blair błądziła wzrokiem po
parkiecie. Jeśli zmrużyć oczy, wygląda dokładnie tak samo
235
jak w Śniadaniu u Tiffany'ego. Tyle razy wyobrażała sobie tę
chwilę, przeżywała ją w myślach, w swoim własnym we-
wnętrznym filmie, że wydawała się znajoma. I cudowna.
Kati i Isabel, w identycznych czarnych sukienkach Tocca,
starały się ukryć, że plotkują o Serenie i Blair, machając im
radośnie, Blair niemal słyszała, co o niej mówią. Chuck Bass
tańczył z tą opaloną blondynką i aż błyszczał od potu. Cała reszta
patrzyła na nie. Na którą? Na Serenę czy Blair? Czy to naprawdę
ważne?
Nie.
Didżej - ciągle spocony chłopak, od którego Bailey Winter
nie mógł oderwać wzroku - zmienił płytę. Chyba czytał Blair w
mys'lach, ho oto rozległ się powolny rytm, a potem mieszkanie
wypełnił seksowny głos:
Moon river, wider than a mile...
I'Ił be crossing you in style, someday.
Dream maker, you heartbreaker...
- To ja! - pisnęła Serena!
-Rewelacyjnie to wyszło - stwierdziła Blair szczerze i
scisnęłajązarękę.
W filmie w jej głowie to doskonała scena końcowa. Odpo
wiednia muzyka, tłum bawi się szampańsko. Uroczy chłopak
szykuje jej kolację w mieszkaniu piętro niżej. Choć nieumeb-
lowane, mieszkanie pachniało wielkim światem. Blair była za
chwycona. To jej dom. Jej przyjęcie. Tak, film się kończy, ale
lato się zaczyna.
..•""TT-*.
Wszystkie nazwy mie|sc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub
skrócone, po to by nie ucierpieli mewinm. Czyli |a.
hej, lud
O Boże! Nie wierzyłam, że można mieć takiego kaca, jak ja
teraz ale sama jestem sobie winna. Kiedy się nauczę nie
przesadzać z szampanem? Z drugiej strony, zawsze jestem
duszą towarzystwa. I to jakiego! Ci szczęściarze, którzy byli
na tej imprezie, na pewno się ze mną zgodzą - prawie naj-
większa, najlepsza impreza sezonu. Chyba ktoś ostrzy sobie
ząbki na tytuł gospodyni roku, co?
TO I OWO
Umieracie z ciekawości, kto z kim wyszedł? Ja wiem
wszystko:
T jest naprawdę wierny! Zaraz po imprezie wsiadł do tak-
sówki, pojechał do hotelu Mercer, do ukochanego. Podobno
przez kolejne czterdzieści osiem godzin nie wychodził. z
apartamentu dla nowożeńców.
Ekscentryczny projektant, ten, który nigdy nie rozstaje się z
okularami przeciwsłonecznymi, zwabił pięknego didżeja do
swojej rezydencji na Park Avenue, pewnie obiecał mu
ciuchy ze swojej nowej kolekcji. Ciekawe, czy boski didżej
będzie nam przygrywał w Hamptons...
S poszła do łóżka sama. Czy cuda nigdy się nie skończą?
237
zie
D i V pojechali do niego... czy raczej do nich -jedną tak-
sówką, ale oficjalnie nie są już razem. Mają osobne sypial-
nie, rozumiecie? Osobne sypialnie...
N widziano w nocnym pociągu do Hamptons, samego jak
palec. Więc co się stafo z...
Tandetną farbowaną blondynką ze sztuczną opalenizną?
Ona i C szaleli do białego rana. Wtoczyli się po klubach. O
piątej rano zawędrowali do Bungalow 8 i od tej pory słuch o
nich zaginąt.
Ciekawe, dlaczego S poszła spać sama? Bo jej współloka-
torka nocowała piętro niżej. Bynajmniej nie sama!
WAKACJE
Ludzie, nie zapominajcie, że lato jest po to, żeby odpoczy-
wać. Lipiec tuż tuż, a czternastego lipca (to zdaje się czyjeś
urodziny?) przypada już po połowie wakacji. Jesienią
będzie mnóstwo czasu na pracę i naukę, i martwienie się,
gdzie odbyć praktyki za rok. Teraz trzeba się bawić, więc
bierzcie się do roboty i... odpoczywajcie. No dobra, kto to
mówi? W mieście nigdy się nie odpoczywa. Poza N, ale
cała reszta żyje pełną parą. A skoro, tym mowa,.. Czy B
złamie następne serce? Odrzuciła już dwóch wielbicieli, a
lipiec się jeszcze nie zaczął!
Czy S przywyknie do życia bez kamer? Czy będzie się dzie-
liła blaskiem reflektorów z B w Hamptons, czy pojedzie do
Hollywood, do swego nowego kumpla T?
Czy N pogodzi się z B? A może wróci na kolanach do S?
A może da sobie z nimi spokój i wreszcie dorośnie? I czy na
pewno to już koniec z farbowaną T?
Nie sądzę. Przecież ma jeszcze mnóstwo pracy w domu
trenera...
A co z Hamptons? Czy w tym wakacyjnym raju dla bogaczy
starczy miejsca dla B, S i N? I reszty elity Manhattanu?
Zmieniają się miejsca, ale nie bohaterowie.
A tak poważnie. Co do licha się dzieje z V i D? Stawiam trzy
do jednego, że przed czwartym lipca znowu będą razem.
Kto się zakłada?
Dowiem się wszystkiego. Jakby nie było, to moja praca wa-
kacyjna, bardzo męcząca, ale ktoś to musi robić.
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkara
238