Ziegesar von�cily Plotkara Tylko w Twoich snach


0x01 graphic

Wszystkie nozwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Lato zaczęto się jakieś pięć minut temu, a już miejskie chodniki mają po sto stopni. Dzięki Bogu wreszcie mo­żemy cisnąć w kąt sfatygowane, paskudne biało-grana-towe mundurki szkolne - i to na dobre. Chyba że reakty­wujemy je na pierwsze studenckie przyjęcie Halloween. Spódniczki w szkocką kratę doprowadzają facetów do szaleństwa!

Mamy za sobą ciężkie cztery lata liceum, To nie lada wysi­łek, potączyć imprezowanie, zakupy, naukę, imprezowanie i zakupy. I to z takim wdziękiem i stylem, żeby wylądować w lvy League. No, aie nam się udafo, mamy świadectwa -i prezenty na ukończenie szkoły (brum, brum!) - na dowód.

Na wypadek gdybyście przespali cały rok, informuję, że my to dzieciaki, które bawią się równie intensywnie jak kupu­ją. A teraz, gdy mamy nową fantastyczną letnią garderobę, czas się poważnie zabawić. Znacie nas i powiedzmy sobie szczerze: chcielibyście być jednym z nas. My to dziewczy­ny spacerujące po Manhattanie w świeżutkich plażówkach Marni i klapkach Jimmy'ego Choo. Zniszczą się? Co z tego?

* plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony interne­towej: www.gossipgirl.net (przyp, tłum.).

7


My to chłopcy na dachu Metropolitan Opera. Opaleni po feriach zimowych na Karaibach, sączymy gin z tonikiem ze srebrnych piersiówek. Nadeszło lato i koniec z bzdurami typu testy i egzaminy. Najbliższe miesiące wypełnią same przyjemności: miłość, seks, sława i niesława. Askoro o tym

mowa.

NAJSŁYNNIEJSZA DZIEWCZYNA W MIEŚCIE STANIE SIĘ JESZCZE BARDZIEJ SŁAWNA

Już teraz jest lokalną legendą, ale zanosi się na to, ze bę­dzie jeszcze bardziej sławna. Powiedzmy, okładki w „Vani-ty Fair" i czerwone dywany na premierach filmowych? Na to wygląda, bo S zdobyta jedyną wakacyjną pracę, o którą warto się starać - zagra główną rolę w hollywoodzkim fil­mie, w reżyserii być może niepoczytalnego łajdaka, Kena Mogula, ajej partnerem będzie cudowny megagwiazdorT Słodki ze złotym zarostem. Znając życie i przeszłość S, T będzie jej partnerem także poza ekranem. Niektóre to mają szczęście.

Choć wszyscy byli przekonani, że do tej roli wręcz stworzo-najest B, ona sama chyba już się pogodziła, że znowu prze­grała z najlepszą przyjaciółką. Może już do tego przywykła a może za bardzo pochłaniają ją igraszki między przeście­radłami z egipskiej bawełny w londyńskim hotelu Claridge, ze smakowitym nowym chłopakiem. Tak jest. Jej błyska­wiczny romans z uroczym angielskim dżentelmenem, lor­dem M zmienił miejsce akcji - z parnego Nowego Jorku na elegancki Londyn. Domyślam się, że dobrze wykorzystują hotelowy apartament B Co prawda mówi się, że rezydencja lorda M jest jeszcze piękniejsza, niż hotel Claridge - o ile to w ogóle możliwe - więc dlaczego nie mieszka u niego?

Wkrótce się dowiemy, Wiadomości o jej eskapadach już do nas docierają zza oceanu.

Do miasta docierają także skandaliczne wieści o naszym ulubieńcu, wiecznie upalonym i wiecznie pięknym N, choć on wyjechał znacznie bliżej, do rozkochanego w le­cie Hamptons. Przechodzi ciężkie chwile na Long Island po tym żałosnym epizodzie z kradzieżą viagry trenerowi

Wasze e-maile

tJĘ Droga Plotkaro

Bytem właśnie na lotnisku Heathrow- wybieram się do okropnej szkoły z internatem, na którą tego lata uparli się moi rodzice - i kogo nagle widzę jak nie B, czyli dziewczynę moich marzeń. Myślałem, że moje


9


0x08 graphic
problemy się skończyły, ale przyjechałem do szkoły i dowiedziałem się trzech bardzo niepokojących rze­czy:

  1. Nie dość, że B się spotyka jakimś angielskim dup­kiem, ona jest z nim zaręczona.

  2. A on już jest zaręczony z inną.

I najbardziej szalone z tego wszystkiego:

3. Lord de Dupek nie zaspokaja potrzeb B, jeśli
wiesz, co mam na myśli. Może za bardzo go wyczer­
pują spotkania z narzeczoną?

Pomóż nieszczęśnikowi. Oszaleję, jeśli nie spotkam zaraz dziewczyny, która wie, czym się różni futbol amerykański od piłki nożnej. A może B znowu jest wolna?

PS. Ja mogę całą noc.

E*H Mój drogi

Nie wiem, jak to jest w Anglii, aie tu w Stanach sie­demnaście lat to stanowczo za mało na ślub. Rany, przecież jeszcze nawet nie znamy współlokatorów z akademika! Spokojnie. Nic nie trwa wiecznie... Plotkara PS. Całą noc, co? A jak wyglądasz?

Q Droga Plotkaro

Kosztowało mnie to mnóstwo błagań i próśb, ale w końcu namówiłam ojca i wynajął domek w Sout-hampton dla mnie i moich znajomych. Jesteśmy tu, ale nie ma nikogo więcej. Co się dzieje? Brak Seksu na Plaży

PB Droga BSNP

Jeśli już musisz wiedzieć, zbyt wczesny przyjazd do Hamptons to oznaka... cóż, złego gustu, chyba że musisz tam być, jak niektórzy moi znajomi. A skoro już jesteś, rozkręć imprezę! Masz do dyspozycji cały dom - wykorzystaj prześcieradła jako togi i wczuj się w atmosferę uniwersytetu! Plotkara

Na celowniku

B oskarża praccjwnika linii lotniczych Virgin Atlantic, że ukradł jedne z jej iicznych koronkowych stringów Cosabel-la z torby Turni. Tak to jest, jak się lata rejsowymi samo­lotami! S czyta - Czyta? Ej, rok szkolny się już skończył! - Sfatygowany egzemplarz Śniadania u Tiffany'ego na za­cienionej ławce w Central Parku. Na pewno będzie to kie­dyś wspominała w wywiadach. Spocony N pedałuje przez East Hampton na wiekowym czerwonym rowerze. A gdzie się podział rangę rover? V w Bonita, malutkiej, tradycyj­nej meksykańskiej knajpce w Williamsburgu, prosi kelne­ra, żeby wytarł stolik, zanim przy nim usiądzie. Może na­prawdę nauczyła się czegoś od B. D godzinami jeździ w tę i z powrotem West End Avenue - niby gdzie ma zaparko­wać gigantycznego błękitnego buicka, którego dostał na zakończenie szkoły?

To na razie tyle. Spadam stąd. Jakby nie było, nie trzeba być matematycznym geniuszem w drodze do Massachu­setts Institute of Technology, żeby wiedzieć, że lato ma tylko jedenaście tygodni, zaledwie siedemdziesiąt siedem dni, zanim trzeba się będzie zająć innymi sprawami, takimi jak wybór akademika, przedmiotu głównego (na przykład



10

r


projektowania mody), czy fakultatywnym romansem z pro­fesorem literatury angielskiej - słodziutkim pod tweedową marynarką i muszką. Ale nie uprzedzajmy faktów; na dwo­rze jest gorąco i temperatura ciągle rośnie. Że już nie wspo­mnę o słodkich dziewczynach w bikini w groszki i chłopa­kach w pastelowych szortach. Lato, bez zasad i planów, to idealna pora, by się źle zachowywać. W tej chwili zabieram moje nowe jasnoróżowe okulary słoneczne Gucciego, fran­cuskie wydanie „Elle", krem do opalania Guerlaina, fak­tor 45, rozkoszny turkusowo-pomarańczowy ręcznik Misso-ni i idę do parku. Gdzie dokładnie? Chcielibyście wiedzieć!

Wiecie, że mnie kochacie,

plotkara

nowożeńcy

»

-Dzień dobry pani! - zaświcrgotał kobiecy głos z ultra-brytyjskim akcentem.

Blair Waldorf z westchnieniem przewróciła się na bok. Od jej przyjazdu do Londynu minęły już trzy dni„ ale nadal nie uporała się ze zmianą czasu. Nie szkodzi; to i tak niewy­górowana cena za szansę na spotkanie z nowym chłopakiem, filmowo przystojnym, najprawdziwszym angielskim arysto­kratą, lordem Mareusem.

Wendy, jedna z trzech pokojówek, które prze/, całą dobę dbały o apartament Blair w hotelu Claridge. zastukała obcasa­mi na jasnym parkiecie i postawiła ciężką mahoniową tacę na ogromnym łożu. Było tak duże, że Blair podzieliła je na cztery czcs'ci: jedna do spania, jedna do jedzenia, jedna do oglądania telewizji i wreszcie ostatnia - do uprawiania seksu. Póki co, z tej nie korzystała ani razu. Wendy rozsunęła grube brązowe zasłony i cały apartament zalało światło słońca. Odbijało się od złoconego sufitu i luster na toaletce.

-Au! -syknęła Blair i zakryła sobie oczy jedną z wielkich puchowych poduszek.

- Śniadanie zgodnie z pani życzeniem, panno Waldorf -oznajmiła Wendy i uniosła srebrną przykry wę z tacy, prezentując

13


obrzydliwą wodnistą jajecznicę, ogromne tłuste kiełbaski i du­szone pomidory.

Klasyczne angielskie śniadanie. Tak...

Blair wygładziła zmierzwione kasztanowe włosy, wyrów­nała ramiąezka miękkiej różowej koszulki Hanro, którą włoży­ła na noc. Jedzenie wyglądało okropnie, ale pachniało smako­wicie. No cóż, w końcu zasłużyła na małą przyjemność, może nie? Wczoraj bardzo zgłodniała, zwiedzając Londyn.

O ile buszowanie u Harrodsa, Harveya Nicholsa i w Whis-tles można nazwać zwiedzaniem.

Blair skinęła głową. Pokojówka poszła do saloniku. Bla­ir nadziała wielką kiełbasę na widelec i przebiegła wzrokiem pierwszą stronę, ale drobny druk i rzeczowe fotografie były tak nudne, że nie mogła się skupić. Dotychczas jedyną gazetą, jaką czytała, był dział mody w niedzielnym dodatku do „New York Timesa", no i kronika towarzyska, w której szukała zdjęć znajomych twarzy. Właściwie dlaczego kobieta światowa, jak ona, ma sobie zawracać głowę wiadomościami ze s'wiata? W końcu ona je tworzy, nie czyta.

Blair zawsze była impulsywna, ale to Markus wpadł na pomysł, aby przyjechała do Londynu. Był to jego prezent na zakończenie szkoły, oczywiście oprócz szalenie ekstrawagan­ckich kolczyków Bvlgari. Blair wyobrażała sobie, ze spędzą długie deszczowe tygodnie w jego średniowiecznym kamien­nym zamczysku. A z łóżka będą wychodzić tylko po to, żeby

obgryźć udziec barani czy inną przekąskę, którą przyniosą im z prymitywnej, lecz świetnie zaopatrzonej zamkowej kuchni. Ale Marcus niemal całe dnie spędzał w firmie ojca i jedyne na co znalazł czas. to na lunch i szybki całus.

Cisnęła gazetę na podłogę i poszukała wzrokiem brytyj­skiego wydania „Vogue" - zaopatrzyła się we wszystkie an­gielskie czasopisma, żeby wiedzieć, co i gdzie kupować. Wte­dy rozdzwonił się jej nowy telefon Vertu. Tylko jeden człowiek znał jej londyński numer.

Niespodzianka! Blair kręciło się w głowie, gdy odkładała słuchawkę. Włas'nie takiego telefonu by to trzeba, żeby wyciąg­nąć ją z łóżka. Pobiegła do łazienki, rozbierając się po drodze. Czyżby róże i kawior? Mrożony szampan i ostrygi? Trochę za wcześnie na coś takiego, ale w końcu ostatnio dostała perło­we kolczyki od Bvlgari. że złotymi literkami B. To na pewno będzie cos' extra. Równie ekskluzywny dowód jego wiecznej miłos'ci? W Nowym Jorku wszyscy skręcali się z zazdrości, że ma takiego cudownego chłopaka, stąd plotki, że Marcus jest już zaręczony. Istnieje tylko jeden sposób, żeby raz na zawsze rozprawić się z tym głupim gadaniem. Musi wrócić



U

ic.


do Nowego Jorku z pierścionkiem zaręczynowym na palcu. Najlepiej z nieskazitelnym czterokaratowytn brylantem, choć pierścień rodowy też nie byłby zły.

Jakie to wielkoduszne z jej strony.

Marcus zaprosił ją do rezydencji ojca w Knightsbridge, ale prosto z lotniska zawiózł ją do hotelu Claridge. Kremowego bentlcya prowadził szofer,

-Mamy za mało miejsca, skarbie - szeptał jej do ucha, a ją aż przechodziły dreszcze, gdy czuła jego gorąey oddech. Recepcjonista wydawał jej klucz do apartamentu. - No i kiedy cię odwiedzę, nikt nie będzie nam przeszkadzał.

Cóż. takim argumentom trudno się oprzeć. Blair nie bar­dzo wiedziała, czym zajmuje się ojciec Marcusa. W każdym razie chodziło o akcje i wydawało się to strasznie nudne. Tego lata Marcus miał praktyki w firmie ojca. Zaczynał wczesnym rankiem, kończył późnym wieczorem i dlatego nie miał siły na... seks. Blair robiła to zaledwie kilka razy z Natem Arehi-baldem i bardzo chciała spróbować z kimś starszym i bardziej doświadczonym. Nic żeby seks z Natem był zły.

W ustach wciąż jeszcze czuła smak śniadania. Pozbyła się go za pomocą tonikn Le Mar z rozmarynem i miętowej pasty do zębów. Wróciła do sypialni i wdrapała się na łóżko. Miała na sobie tylko perfumy Chanel nr 5 i kolczyki od Bvlgari. Nie zdjęła ich ani razu od przyjęcia na zakończenie szkoły w klu­bie Yale, czyli od ponad dwóch tygodni.

Blair wyprowadziła się % ciasnego mieszkanka Vanessy Abrams w dziwacznym Williamsburgu. ze świętym posta­nowieniem, że nie wróci do szalonego świata, który kiedyś nazywała domem. Zamieszkała w Yale Club. I tam poznała Marcusa. Jego brytyjski akcent i starannie wyprasowane dżin­sy zrobiły na niej piorunujące wrażenie. Los sprawił, że ich pokoje sąsiadowały przez ścianę. Nie zdążył jej pocałować

- a stało się to tego samego wieczoru - a ona już wyobrażała sobie, że czuje na karku jego seksowny angielski oddech. Po szóstym czy siódmym drinku zaczęła mu się zwierzać. Była przekonana, że oto poznała mężczyznę swego życia. Właści­wie się na niego rzuciła. Była zbyt pijana, a Marcus zbyt do­brze wychowany, by doszło do czegoś więcej niż pocałunku, Ale to się zaraz zmieni.

Blair otuliła się prześcieradłem, zapaliła papierosa i przy­jęła pozę, która zdawała się mówić: to mój miesiąc miodowy. jestem już zmęczona seksem, ale co tam, zróbmy to jeszcze raz. Podniosła gazetę z podłogi i ułożyła pierwszą stronę tak. żeby wyglądało, że ją czyta. Super. Idealnie. Seksowna inte­lektualistka. Kobieta światowa, która czyta o kryzysach mię­dzynarodowych - i omawia je w łóżku. Szkoda, że nie ma sta­roświeckich okularów do czytania, żeby je zsunąć na czubek nosa.

A to po to, żeby cię lepiej widzieć... nago!

Marcus wpadł do sypialni dokładnie w tej chwili, jakby odgadł jej myśli. Blair powoli odwróciła głowę, udając, że z najwyższym trudem odrywa się od artykułu o kryzysie dro­biarskim w Azji. Mężczyzna miał na sobie świetnie skrojony grafitowy garnitur i oliwkową koszulkę Jamesa Perse'a. Pod­kreślała zieleń jego oczu i sprawiała, że wydawały się pełne obietnic,

-Co jest? - Zdziwiony, zmarszczył złotobrązowe brwi. - Mówiłem, że mam niespodziankę, zapomniałaś?

- Nie chcę. - Blair się naburmuszyła.
Przeszedł przez pokój i cmoknął ją w nos.


- Później - obiecał. - A teraz włóż coś na siebie i zejdź do holu. - Odwrócił się i wyszedł. Blair, naga, wyperfiimowana, wydepilowana i nawilżona, została sama.

Oby to była fajna niespodzianka.

Blair wysiadła z wyłożonej boazerią windy. Miała na sobie błyskawicznie skomponowaną kreację - czekoladową tunikę Tory Burch (dzięki ci. Harrodsie), ukochane dżinsy True Re-ligion i złote drewniaki Marca Jacobsa. Wyglądała jak dama z towarzystwa na wakacjach, ubrana idealnie na weekendowy wypad do Tunisu samolotem Marcusa. Czyżby to była ta nie­spodzianka?

W imponującym hotelowym holu, wyłożonym marmu­rem i oświetlonym kryształowym żyrandolem, panował szum i ruch. Ale Blair widziała, że tłum ucichł, gdy wysiadła z win­dy i szła, stukając drewniakami, w stronę czarnej aksamitnej kanapy, na której czekał na nią Marcus. Był tak cholernie przy­stojny, że nie mogła go nie podziwiać jak pięknej rzeźby. Z tru­dem powstrzymała ochotę, by przeczesać pakami jego złociste włosy. Do tego stopnia zachwycała się w myślach cudownym angielskim kochankiem, że dopiero w ostatniej chwili zauwa­żyła, że trzyma za rękę kobietę, i to z pewnością nie ją. Słucham?

Romantyczny wypad do Afryki zupełnie wyleciał Blair z głowy. Spod zmrużonych powiek przyglądała się blondynce, z wyglądu przypominającej konia, która trzymała za rękę jej chłopaka. Co jest?

- Blair, nareszcie! - Marcus powitał ją serdecznie i wstał, ale nie puścił dłoni towarzyszki. - Skarbie, to moja kochana kuzynka Camilla, o której ci tyle opowiadałem. Moja bratnia dusza. Przyjechała na kilka tygodni. W dzieciństwie byliśmy nierozłączni! Czy to nie cudowna niespodzianka? 18

- Cudowna - zgodziła się Blair i opadła na fotel. Nie przy­
pominała sobie, żeby w ogóle wspominał o kuzynce Camilli.

No, ale z drugiej strony słuchanie nigdy nie było jej mocną stroną.

- Tak się cieszę, że cię poznałam - oznajmiła Camilla. Po­
patrzyła na nią z ukosa, demonstrując przy tym długi, wielki
nos, z jakim nie poradziłby sobie nawet najlepszy chirurg pla­
styczny. Maskowała bladą angielską cerę komiczną wręcz iloś­
cią beżowego pudru i różu. Jej nogi. śmiesznie długie i chude,
wyglądały, jakby wydłużała je na staroświeckich machinach,
których Blair szukała na eBayu.

-Mimi przyjechała wczoraj rano. bez zapowiedzi - tłu­maczył Marcus. - Wyobrażasz sobie? Jak zagubiona sierotka, z bagażem w dłoni - zachichotał.

- Cóż, na szczęście zawsze mogę liczyć, że kochany Mar-
-mar udzieli mi schronienia - zaszczebiotała Camilla i od nie­
chcenia przeczesała długie, proste włosy wolną ręką. Włosy,
które pod osłoną nocy ktoś mógłby obciąć.

Zaraz... - Schronienia?

Zatrzymałaś się u niego? - zapytała Blair niegrzecznie. Zdążyła już znienawidzić Camillę.jej krzywe zęby i paskudną plażówkę z żółtego jedwabiu, która zapewne kosztowała ma­jątek, ale i tak wyglądała jak obrus. - Wdawało mi się, że nic masz miejsca?

- Dla rodziny zawsze się znajdzie - odparł Marcus. ścisnął
szponiastą dłoń Camilli i zwrócił się do Blair: - Nie przejmuj
się. skarbie. Będziemy się razem świetnie bawić.

Jasne.


jedynka to samotna liczba

Kretyn, zaklął w myślach. Otarł pot z czoła i spojrzał na czarne dachówki. Debil, powtórzył po raz setny tego ranka. Nie było jeszcze dziewiątej rano, a słońce już paliło niemiło­siernie. Szorstki dach drapał go w kolana, plecy bolały. Wy­prostował się i ściągnął przepoeoną zieloną koszulkę. Odłożył młotek i usiadł, choć dach był tak gorący, że nawet przez spo­denki palił go w tylek,

Szukał w kieszeniach starannie zwiniętego skręta. Prze­zornie schował go wczoraj wieczorem. Wyjął ze skarpetki żół­tą zapalniczkę, zapalił i zaciągnął się głęboko.

Przypalanie na śniadanie. Tak robią zwycięzcy.

Błąd sporo go kosztował, to pewne, ale Nate postanowił sobie, że jedno małe potknięcie nie schrzani mu całego lata. Za

dnia był niewolnikiem trenera Michaelsa, ale noce nadal nale­żały do niego. Miał do dyspozycji dom rodziców przy plaży Georgica - woleli ciszę i spokój posiadlos'ci w Maine.

Nate wyjął komórkę i przeglądał spis telefonów, dopóki nie doszedł do pierwszej osoby, o której wiedział, że ma dom w Hamptons. Nie może pozwolić, żeby dobra chata stała pu­sta, bez imprez.

-Cześć, tu Charlie-usłyszałpocztęgłosową.-Wy-jechałem z kraju na kilka tygodni, ale zostaw wiadomość, to się odezwę po powrocie. Cześć.

Cholera. Nate^ię rozłączył bez słowa.

Przeglądał dalej, aż doszedł do numeru Jeremy'ego Scotta Tompkinsona. innego kolegi ze szkoły. Nate jak przez mgłę przypominał sobie, że słyszał, iż Jeremy jedzie na lato do Los Angeles. Będzie się uczył aktorstwa czy czegoś równie głu­piego.

Zmarszczył brwi i zaciągnął się głęboko. Już sobie to wyobrażał: ciągnące się w nieskończonośó gorące, parne dni i długie, samotne noce. A potem trzeba się będzie spakować i jechać do Yale.

Biedactwo.

Z dachu doskonale widział ogródek trenera, ten sam, który przez najbliższe tygodnie będzie musiał kosić i pielić. Do tego stopnia pogrążył się w ponurych myślach, że nie zauważył naj­lepszego. Żona trenera opalała się topless na brzegu basenu. Owszem, ma dzieci i nie jest już młoda, ale też nie jest stara. W każdym razie jej cycki ładnie się postarzały. Widział Ab­solwenta, nigdy nie był ze starszą kobietą. Wszystko się może zdarzyć. Może darmowa harówka u trenera wcale nie będzie taka straszna.

Albo może słońce daje mu się we znaki.


20


Vi randka z przeznaczeniem

Vanessa chwiała się lekko na czarnych platformach Celinę No dobra, technicznie rzecz biorąc, należały do Blair, jej by­łej współlokatorki, ale ona nigdy nie wróci do Williamsburga po rzeczy, które zostawiła. Dziewczyna maszerowała po ko­cich łbach Meatpacking District. dzielnicy zbyt modnej jak na miejsce śmierdzące zgniłym mięsem, w stronę zardzewiałych nieoznaczonych drzwi mansardy Kena Mogula

Kilka tygodni temu była impreza Blair. Mocno wstawiona Serena van der Woodsen. dawna koleżanka z klasy, zarzeka­ła się wtedy, ze szepnie o Vanessie dobre słowo. Mimo to Va-nessa Abrams nie liczyła, ze Ken Mogul się do niej odezwie Wcześniej zainteresował się jej pracami, kiedy wfnternecie pojawiły sie niemal pornograficzne scenki, które nakręciła w Central Parku z udziałem Jenny Hnmphrey i Natęża Archi-balda. Chciał otoczyć ją artystyczną opieką. Vanessie jednak me podobała się mysi o czyjejkolwiek opiece. Nie przema­kała tez do niej praca przy hollywoodzkiej produkcji w Los Angeles. Widziała się raczej jako autorkę intelektualnych dzieł ze zużytymi kondomami i martwymi gołębiami, a nie opera­torkę w komercyjnym filmie dla nastolatków. Ale śniadanie u Freda miało powstać tu. pod jej nosem, w Barneys. Chciała

potraktować to jako etap edukacji, jednak coś w tym pomyśle budziło jej niepokój.

Nacisnęła dzwonek, oznaczony jedynie inicjałami reżysera. i czekała, nerwowo bawiąc się ubraniem. Właściwie wszystko. co miała na sobie, to rzeczy Blair. Włożyła jej czarną koszulkę bez rękawów i swoje sfatygowane czarne dżinsy, do tego do­brała platformy Blair i stalową, skórzaną torbę DKNY, w której Blair nosiła laptopa. Efekt był wyrafinowany i artystyczny; wy­glądała jak ktoś, kogo nie obchodzi, czy wygląda stylowo.

A czy ją to obchodzi?

Drzwi otworzyły się nagle. W progu stała niewiarygod­nie wysoka dziewczyna w mikroskopijnych szortach i różowej koszulce. Miała ciemnobrązową, nieskazitelną karnację, dłu­gie, czarne i idealnie proste włosy, wielkie błyszczące, zielone oczy. Uśmiechnęła się, demonstrując perfekcyjnie białe zęby.

Po to, żeby cię zjeść...

?3


0x08 graphic
0x08 graphic
-Jest gdzieś tutaj - rzuciła Jadę Empire, wyraźnie znu­dzona.. - Jesteś umówiona, tak?

- Tak myślę.

-No, to poczekaj. Przyjdzie, prędzej czy później. Powo­dzenia, cokolwiek chcesz załatwić. - Wzruszyła ramionami, zrzuciła ze stóp żółte klapki i zniknęła w głębi pomieszczenia' za regałem.

Vanessa odwróciła się i podziwiała przeciwległą ścianę, obwieszoną oprawionymi fotografiami. Niektóre z nich po­znawała - były autorstwa Kena Mogula. Zanim go poznała, uwielbiała jego prace i znała Je na wylot. Wiedziała, że jego ulubionym miejscem jest wyspa Capri i że zanim został fil­mowcem, zrobił karierę jako fotograf. Wśród zdjęć półnagich modelek, włóczących się po zaśmieconych peronach metra, widniały fotografie Kena w nocnych klubach, w towarzystwie gwiazd. Dostrzegła Madonnę, Angelinę Jolie, Brada Pitta i Davida Bowie.

- Podobają ci się? - odezwał się męski głos za jej pleca-

mi.

Odwróciła się i zobaczyła nieogolonego Kena Mogula we własnej osobie. Miał denerwujący zwyczaj - wyglądał, jakby nigdy nic mrugał. Wbił w nią przekrwione wyłupiaste oczy i uśmiechnął się lekko. Miał na sobie flanelową koszulę bez rękawów i dżinsy obcięte do kolan.

- Oto moja propozycja. - Nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się. Vanessa nie miała wyboru, musiała pójść za nim. Za regałem był przestronny gabinet z gigantycznym oknem. - Siadaj. - Nalał jej z zielonego dzbanka czegoś, co wygląda­ło jak mrożona miętowa herbata. Wskazał czerwony skórzany fotel naprzeciwko biurka, ginącego pod stosami papierów. Na­pełnił swoją szklankę i usiadł za biurkiem. Przez chwilę kręcił się na obrotowym fotelu, a potem oparł się wygodnie i położył 9A

nogi na blacie. - To praca dla kasy, tak między nami, ale Śnia­danie u Freda będzie pieprzonym hitem. Nie mów tego produ­centom, ale to nie taki zwykły film dla nastolatków. Godard, rozumiesz? Coś głęboko ludzkiego, zabawnego i mrocznego.

- Mhm - mruknęła Vanessa i upiła lyk herbaty. Rozpra­
szały ją dekoracje w gabinecie; za biurkiem wisiało ogromne
zdjęcie reżysera we własnej osobie, jak kompletnie nagi bryka
w morskich falach z suką Jadę Empire. Na dodatek nie znosiła
takich pretensjonalnych gadek.

Lepiej do nich przywyknij, panno studentko szkoły filmo­wej New York University.

- Co ty na to? - zapytał Ken. Dłubał w nosie i pstrykał na
podłogę znaleziskami. - Wiem, wielkie studio, wielki budżet,
komedia romantyczna. Ale właśnie dlatego jesteś mi potrzeb­
na. Potrzebna mi twoja wizja, żebyśmy razem stworzyli coś,
coś, co sprawi, że widzowie otworzą oczy i zaczną patrzeć.

Jakby jeszcze tego nic robili.

Vanessa patrzyła w okno, na stare tory kolejowe, zapo­mniane wiele lat temu, teraz porośnięte trawą i krzewami, i na budowę na drugiej przecznicy. Ten film symbolizował wszyst­ko, czemu się sprzeciwiała - komercyjna wysokobudżetowa komedia romantyczna dla nastolatków. Ale Ken Mogul jej po­trzebuje. Ilu studentów fiłmówki słyszało takie słowa? Poza lym, brzmiało to ciekawie, a nic miała nic do roboty przez cale lato. Właśnie dlatego tu dzisiaj przyszła. Z nudy.

Spojrzała na Kena.

- Muszę to przemyśleć.

Zdjął nogi z biurka i szukał czegoś w papierach. Wresz­cie zalazi paczkę papierosów. Wsunął jednego do ust, ale nie /upalił.

- Kobiecą rolę główną miała zagrać moja żona - ciągnął.
- Ale jak wiesz, postanowiłem pójść w inną stronę.

25


- Zona? - Vanessie nie mieściło się w głowie, że którakol­
wiek kobieta zdecydowałaby się na małżeństwo z neurotycz­
nym, zarozumiałym świrem o wyłupiastych oczach.

- Heather. Otworzyła ci drzwi.
Miss Gos'cinnos'ci to pani Mogulowa?

- Ach, tak. - Nie mogła oprzeć się pokusie. Jeszcze raz
zerknęła na zdjęcie za jego plecami, wyglądało jak scena
z pornosa o piratach.

Świry z Karaibów'?

Pospiesz się, skarbie. Hollywood nie czeka na nikogo.

S się wyprowadza

-Poproszę na Wschodnią Siedemdziesiątą Pierwszą nu­mer 169 - powiedziała Serena van der Woodsen, siadając na czarnym winylowym siedzeniu taksówki. Otworzyła okno i pozwoliła, by gorące poranne powietrze owiało jej twarz. Hm, lato. Przez całe jej życie lato oznaczało imprezy w po­siadłości rodzinnej w Ridgefield w Connecticut albo długie, słoneczne popołudnia w parku, kiedy sączyła mrożone drinki - wódkę z sokiem żurawinowym - i razem z Blair przeglądała stare egzemplarze czasopisma „W". A teraz, po raz pierwszy w życiu, Serena miała pracować. Obróciła w dłoniach grubą kopertę i wyjęła list. który zdążyła przeczytać już kilka razy.

Hotly, dla sztuki trzeba cierpieć. Musisz STAĆ SIĘ swoją bohaterką. Pakuj się. Kluczyki w kopercie to klucze do twego nowego życia - do prawdziwego życia Hoily. Do zobaczenia, Kenneth.

Dziwaczny list, fakt, ale czego innego można się spo­dziewać po światowej sławy eksceiitryku takim, jak Kenneth Mogul? W końcu jest reżyserem, więc chyba powinna słuchać jego poleceń.

Poklepała dwie torby w biało-czerwone paski, które kupiła u Kale Spade, Nadal pachniały cudownie, oceanem i olejkiem


27


do opalania. Zapakowała w nie zapas bielizny Cosabella, ko­szulkę brata, Erika, którą podwędziła mu, gdy ostatnio był w domu, zwiewną plażówkę Milly, najwygodniejsze klapki Michaela Korsa. różowo-czarną sukienkę Cynthii Vincent, stare dżinsy Seven, jeszcze jedne klapki, tak na wszelki wypa­dek, i biały haftowany topik Viktora & Rolfa. Same niezbędne rzeczy.

Patrzyła przez okno na majestatyczne schody do Metropo-litan Museum of Art; soczyście zielone drzewa Central Parku, imponujące kamienice na Siedemdziesiątej Drugiej, panoramę Park Avenue, a potem nieznane, brzydkie, nowoczesne wie­żowce na Trzeciej Alei. Fuj.

Widziała 171 i 167, a między nimi kilka nieoznaczonych domów. Nie wiedziała, który jest jej. Postawiła torby na kra­wężniku i przysiadła na hydrancie. Sądząc po niskich, pudeł­kowatych budynkach wzdłuż ulicy, ta okolica znacznie się róż­niła od tego, do czego przywykła. Wyjęła papierosa i zapaliła. Odsunęła się w ostatniej chwili, gdy z włazu kanalizacyjnego wydobył się cuchnący obłoczek.

Pobudka, Dorotko. To już nie Złota Mila.

Zabawne, jak szybko wszystko się zmienia. Z Sereny van der Woodsen, uczennicy szkoły Constance Billard i czasem modelki, stała się Sereną aktorką. Nie tak dawno jej najwięk­szym problemem było zapamiętać, gdzie w tym miesiącu bę­dzie wyprzedaż próbek Catherine Malandrino, albo nie kłócić

się z Blair w \TP-roomie w Marquee, albo spotykać się z Na-tem, gdy tylko tego zapragnął, co przez pewien czas oznaczało ciągle i wszędzie, Zycie jest ciężkie.

- Zabłądziłaś?

Spojrzała w górę... bardzo, bardzo wysoko. Tuż nad nią stał facet o szerokich barkach, konserwatywnie przystrzyżo­nych włosach, z dołeczkiem w podbródku i ładnych niebie­skich oczach. Miał na sobie gładki szary garnitur i sztywny granatowy krawat, ale us'miechał się przy tym tak czarująco, że mogłaby mu darować idiotyczny biurowy strój.

A okropne bokserki w szkocką kratę, które zapewne ma pod spodniami?

- Szukam tego adresu. - Westchnęła i podała mu kluczyki
z namalowanym numerem 169.

Niektóre dziewczyny czują się jak ryba w wodzie w roli damy w opałach.

Nic dziwnego, że dostała tę rolę.

Serena, podobnie jak Holiy Golightly, po mistrzowsku opanowała sztukę sprawiania wrażenia tyleż pięknej, co nie­winnej, na co faceci łapali się jak muchy na miód.

W takim razie, Sereno, chodźmy do domu. - Jason schy­li! się po jej torby.

Otworzył drzwi do budynku pod numerem 169. Była to hiula kamienica z czarnymi wykończeniami. Po ścianie piął



98

<Ź9


się bluszcz. Pchnął ciężkie czarne drzwi i puścił Sercnę przo­dem.

Prawdziwy dżentelmen!

- Przyjechałaś z wizytą do Therese? - zapytał.

-Nie. - Serena ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się skrzypiącym drewnianym schodom, oświetlonym jedynie mdłym światłem z żyrandola z kutego żelaza. Wydawało się, że w holu króluje duch starszej pani, że nic tu nie zmieniono, odkąd poprzednia właścicielka zmarła przed trzydziestu laty. A jednak dom miał pełen urok i swoisty styl, — Zamieszkam tu. Chyba.

- Chyba? - Jason się roześmiał. - A co to ma znaczyć?

- Wchodził na górę po skrzypiących schodach.

- Cos' w tym stylu. - Serena lekko się speszyła.
-Rany. - Odwrócił się i posłał jej nieśmiały uśmiech.

- Owszem, to fajne miejsce, ale sądziłem, że aktorki wybie­
rają eleganckie kwatery, jak, no nie wiem, Waldorf czy coś
takiego.

-Kręcimy nową wersję Śniadania u Tiffany:ego - wy­jaśniła, niemal dosłownie cytując to, co Ken Mogul mówił o swoim wysokobudżetowym debiucie, Śniadaniu u Freda.

- W oryginale Hoily Golightiy mieszkała właśnie tutaj, ale to
pewnie wiesz. Zamieszkam tu, żeby poczuć się bardziej nią,
To mój pierwszy film,

gwiazdor Thaddeus Smith. - Ale próżna dziewczyna z Upper Kast Side kusi go pieniędzmi... i lunchami U Freda, tej re­stauracji w Barneys? - Serena miała nadzieję, że to co mówi, trzyma się kupy. Często paplała bez sensu i gubiła wątek.

Jakby facetom, z którymi rozmawiała, kiedykolwiek to przeszkadzało.

Znowu wspinali się po stopniach i Serena mówiła z coraz większym trudem.

- Ta druga niszczy jego niewinność, jedyną cechę, która
zapewniłaby mu sukces aktorski. Robi z niego wyrafinowane­
go nowojorczyka i Jylko moja bohaterka może go ocalić.

- Czy to oznacza, że przez cale lato będziemy sąsiadami?
zapytał Jason z nadzieją. Był przy tym uroczy.

Tylko pi*2ez kilka tygodni - wyjaśniła. Choć Śniadanie u Freda to film wysokobudżetowy, Ken Mogul przeznaczył jedynie dwanaście dni na zdjęcia.

Kolejne piętro. Przeszli przez wąski korytarz. A potem Ja­son wszedł na kolejne schody.

- Wysoko jeszcze? - zapytała Serena. Brakowało jej tchu.
Czas rzucić mocne francuskie papierosy.

Piętro, kolejny korytarz i znowu schody... A może pro­wadzi ją do kryjówki, w której ją zgwałci? Może powinna się bać? Poklepała się po kieszeni, żeby się upewnić, że ma ze sobą komórkę, tak na wszelki wypadek.

-Ja też zacząłem pierwszą pracę - wyjaśniał. - Mam praktykę w Lowell. Bonderoff, Foster i Wallace. To kancelaria prawnicza. Wczoraj siedziałem do czwartej rano, dlatego dzi-liąj idę dopiero teraz. Ale zazwyczaj nie pracuję do późna.

W końcu znaleźli się na ostatnim piętrze. Sufit wisiał ni-iko nad ich głowami, a w korytarzu było ciemno. Serena do-'.ii/egła rumieńce na policzkach Jasona. Nie wiedziała, czy wywołały je te cholerne schody, czy ona.

31


- Jestes'my na miejscu - oznajmił.

Otworzyła drzwi. Jason wszedł za nią i postawił torby na podłodze. Głuchy odgłos niósł się echem po pustym mieszka­niu. Z sufitu barwy uryny smętnie zwisały dwie gołe żarówki. Zacieki wyglądały jak wymys'lny wzór.

- Fajnie - oznajmił spokojnie.
Czyżby?

Serena przechadzała się po saloniku i mało brakowało, a przewróciłaby się na krzywej, skrzypiącej drewnianej pod­łodze. Trzy okna wychodziły na ulicę. Przez podartą siatkę widziała solidny budynek domu starców po drugiej stronie ulicy. Okienko w mikroskopijnej kuchence wychodziło na schody przeciwpożarowe, które rozpoznała z filmu Śniada­nie u Tiffany'ego. To tam Holly Golightly grała na mandolinie i nuciła Moon River. Blair miała łzy w oczach, ilekroć ogląda­ła tę scenę. Serena otworzyła okno. W mieszkaniu unosił się duszący, ki au strof obi czny zapach starych skarpet i sardynek.

No, to już wiadomo, skąd ten smród.

Serena wyjęła paczkę gaułoisów i wyjrzała przez słynne kuchenne okno w nadziei na przypływ inspiracji. Ale czuła się jedynie zdenerwowana i zagubiona. Właściwie co ona tu robi?

Jesteś' tu, ho masz zagrać w hicie kasowym, jasne?

- Fajny. - Jason ukucnął i głaskał kota między uszami.
Serena odwróciła się, zapaliła papierosa i obserwowała,

jak jej ciemnowłosy, niebieskooki sąsiad bawi się z kotem, który najwyraźniej też tu mieszka.

No proszę. Nawet w takiej dziurze trafia się niezły widok,

D uczy się sztuki obsługi klienta

*

- Przepraszam bardzo, czy mógłby mi pan powiedzieć,
gdzie znajdę romanse?

Daniel Humpbrey kucał na podłodze i układał biografie lematycznic, nie alfabetycznie. Jeśli się pracuje w Strand, naj­lepszej - i największej - nowojorskiej księgarni, trzeba zwra­cać uwagę na takie szczegóły.

Fantastycznie.

-Kilka powinno być na regale przy schodach, ale nie mamy osobnego działu z romansami - burknął. Nic zdołał ukryć niezadowolenia.

- Dzięki - odparła radośnie kobieta i udała się na poszuki­
wanie zakurzonych powieści Joanny Lindsay i marnych resz­
tek Nory Roberts.

Księgarnia Strand słynęła nie tylko z bogatej oferty, ale także ze świetnie wykształconego i zarozumiałego personelu. ban nic posiadał się /.. radości, że dostał tę pracę. Zobaczył ogłoszenie w drodze powrotnej z lotniska Kennedyego. Od­woził siostrę, Jenny, która pod wpływem impulsu postanowiła odwiedzić matkę w Pradze i zapisać się na lekcje malarstwa. Dnn nie wiedział, co zrobić z wolnym czasem. Plakat w oknie księgarni wydał mu się znakiem.

\ Tylku w twoich ynach

33


I proszę, teraz układa książki na półkach najlepszej księ­garni w mieście. Ale w porównaniu z innymi, w Strand nie było specyficznej atmosfery. Żadnej muzyki, zero kawy. tyl­ko niekończące się szeregi regałów, zastawionych książka­mi.

Dan pchał piszczący wózek, pełen zakurzonych tomów, wąską alejką w dziale biografii. Obowiązki pozwalały mu mnóstwo czasu spędzać samotnie. Ignorował klientów i roz­myślał: o literaturze, o swoich wierszach, o tym, jak będzie w Evergreen College w stanie Washington, a przede wszyst­kim o tym ostatnim lecie w Nowym Jorku - ostatnim lecie z Va-nessą. Podczas uroczystego zakończenia szkoły urządził nie­złe widowisko, oświadczając, że w ogóle nie pójdzie na studia. byle być z nią. Okazało się jednak, że nie może się doczekać, żeby wyruszyć na zachód buiekiem skylark - rocznik 1977, niebieski metalik - którego dostał od ojca z okazji ukończenia szkoły. Idealny wóz na taką podróż. Będzie jak Jack Kerouac W drodze. Będzie zdzierał asfalt szos i kochał się z niebem i ziemią, szepcząc słowa, które pojawią się w jego głowie pod­czas jazdy. Będzie pisał i zostawiał kobietom wiersze. Będzie tajemniczym kochankiem, którego nigdy nie posiądą na za­wsze. A tymczasem czeka go ostatnie cudowne miejskie łato z Vanessą, jego pierwszą miłością.

Dan zdjął z wózka zakurzony egzemplarz Życia Johnsona pióra Boswella. kucnął i szukał miejsca, gdzie wstawić biogra­fię. Odpłynął myślami. W jego głowie rozbrzmiały słowa:

Gorące dłonie na kierownicy

Jesteś moją skrzynią biegów, moim sprzęgłem

Wzruszasz kurz... namiętność. Namiętność. Niech trwa.

No dobra, trochę kiczowato, ale właśnie tak się teraz czuł.

W myślach sporządzał już listę klasycznych miejsc na ro­mantyczne randki w Nowym Jorku: Szekspir w Central Parku,

3'4

przejażdżka promem na Staten Island, tak po prostu, dla samej przyjemności; wschód słońca nad mostem przy Pięćdziesiątej Dziewiątej, jak Woody Allen i Dianę Keaton w Manhattanie. Może wypad do Jones Beach jego samochodem, stony wiatr w otwartych oknach, włosy Vanessy rozwiane na wietrze... No dobra, nie włosy, właściwie jest łysa, Ale może włoży dłu­gą jedwabną chustę czy coś takiego. Widział to oczyma wyob­raźni. To będzie bardzo romantyczne lato. W każdym razie na pewno będzie jakieś.

- Przepraszam bardzo, gdzie znajdę opracowanie do Ulis­
sesa^
- Ledwo słyszalny, piskliwy męski głos wyrwał Dana
Z marzeń.

Opracowanie do Jamesa Joyce'a? Skandal!

Dan spojrzał groźnie na wybladłego kujona, który zadał mu pytanie. Na ramieniu miał plecaczek z wizerunkiem Bat­mana. Żenada.

- Radziłbym przeczytać oryginał - rzucił arogancko.
Chłopak był żałosny. Prawdopodobnie starszy od Dana

pewnie student albo nieszczęśnik, który męczy się w czasie wakacji, żeby wreszcie w wieku dwudziestu trzech lat zrobić i naturę. Wzruszył ramionami.

- Nudy.

Dan miał ochotę walnąć go w chudy brzuch, ale nagle zdał sobie sprawę, że jego praca, jego obowiązek, to skłonić dupka do czytania. Wyprostował się.

- Chodź.

Zaprowadził bezmózgowca do małej salki na zapleczu. Zdjął z półki piękne, oprawione w skórę wydanie arcydzieła Ioyce'a. Otworzył na chybił trafił i zaczął czytać:

- „Dotknij mnie. hagodne oczy. Łagodna łagodna łagodna
illoń. Samotny tu jestem. O, dotknij mnie teraz, zaraz. Jakie jest
to słowo znane wszystkim ludziom? Jestem cichy i samotny

3b


tu. I smutny. Dotknij mnie, dotknij*". - Przerwał i spojrzał na żałosnego. - No, dalej, wiesz, że tego chcesz - zachęcał.

Chłopak był przerażony. Pewnie podejrzewał, że Dan to literacki zboczeniec czyhający w księgami na ofiary. Upus'cił plecaczek z Batmanem i uciekł.

Dan usiadł na podłodze i doczytał stronę do końca. Fakt, .lames Joycc zawsze go podniecał.

Tak, zanosi się na bardzo ciekawe lato.


* James Joyce Ulisses. pr?.cl. Maciej Słomczyński, Znak, Kraków 2006 (przy tłum.).

kask - niemal równie istotny jak kondom

Nate stał na pedałach starego jak świat roweru i pedałował z całej siły, a potem opadł na niewygodne, skórzane siodełko. Lubił tak jeździć - najpierw rozpędzić się co sil w nogach, a potem siedzieć, odpoczywać i rozkoszować się ciepli} bry­zą na twarzy. Po prawej fale rozbijały się o brzeg. Po lewej ciągnęła się winnica pełna krzewów chardonnay. W powietrzu unosił się zapach soli i grilla. Żwir trzeszczał pod kołami jego roweru. Nate uśmiechnął się leniwie.

Poranny skręt zadziałał jak trzeba i pod koniec pracy nie­mal zachwycał się letnią karą. Praca fizyczna ma w sobie coś kojącego. Po dziesiątej klasie przez całe wakacje pomagał ojcu budować ich jacht „Charlotte", w posiadłości w Maine. Praca u trenera Michaelsa przypominała mu tamte chwile, choć oko­lica nie była tak piękna - tutaj otaczały go liczne domy i za-lloezone plaże. Mimo wszystko nie ma to jak ciężka harówka, gorące sionce i nagroda w postaci zimnego piwa po robocie. 1 żeby nic nie odrywało go od pracy.

Nie musi sobie zawracać głowy nauką. Szkoła to już prze­szłość, a Yale wydaje się nieskończenie daleko. Blair, dziew­czyna, która - o czym był głęboko przekonany -jest miłością

37


jego życia, ale z którą nigdy nie mógł długo wytrzymać, wy­jechała do Anglii z nowym facetem, arystokratą. Pewnie robi zakupy, zajada kanapki z ogórkiem i pije zdecydowanie za dużo herbaty. Serena siedzi w mieście i bawi się w gwiazdę filmową. A. Jenny, małolata z fantastycznymi piersiami, z któ­rą jakimś cudem związał się w zimie, wyjechała do Europy. Z dala od tej trójki czul się o wiele lepiej.

Uśmiechnął się na myśl. że właśnie tak będzie wyglądało całe lato. Ciężka praca w ciągu dnia, polem powrót rowerem do domu, prysznic, skięt i trochę czasu dla siebie. Właśnie tego mu trzeba. Trener mieszkał w Hampton Bays. dobrych kilka kilometrów od domku Nata w East Hampton. To był zupełnie inny świat: pod­miejskie domki, furgonetki i centra handlowe. Takie otoczenie pomoże mu spojrzeć na wszystko z dystansu. I o to chodziło. Nie miał na oku żadnej konkretnej dziewczyny, zresztą zawsze pako­wał się przez nie w kłopoty. Może lepiej mu będzie samemu.

Jasne, jakby kiedykolwiek był sam dłużej niż trzydzieści sekund.

Nate zeskoczył z roweru i pchał go pod wyjątkowo stro­me wzgórze, sapiąc z wysiłku. Takie są skutki spalania trzech skrętów dziennie.

Zdyszany i spocony, wsiadł na rower na szczycie wzgó­rza i pomknął w dół, zdając się na siłę grawitacji. Spojrzał na rękę i nacisnął zaróżowioną skórę, żeby się przekonać, czy zbieleje pod dotykiem. Blair zawsze tak robiła, gdy byli razem na plaży. Oznajmiała, że się spiekł na raka i czułe nacierała go swoim drogim olejkiem do opalania. Jeszcze raz dotknął przedramienia. Tak, wyraźnie spieczone.

Tak to jest, jak się nie używa kremów z filtrem!

Podniósł głowę i zdał sobie sprawę, że jedzie prosto na rozstaje. Szarpnął za hamulec i skręcił, ale jechał tak szybko, że upadł. Bolało.

Szanuj Książki

Rozległy się uprzejme oklaski, jak na meczu golfowym. Nate podniósł głowę i zdał sobie sprawę, że wylądował na żwirowym parkingu przed Oyster Shack. Knajpka z owocami morza położona była mniej więcej w polowie drogi między domem trenera a stuletnią posiadłością jego rodziców, niedale­ko plaży Georgica w East Hampton. Przy stoliku na zewnątrz siedziała grupka dzieciaków, na oko licealistów. Przyglądali mu się znad oszronionych butelek z piwem i talerzy pełnych smażonych smakołyków.

-Cholera - mruknął Nate. Drobne kamyczki wbiły mu się pod skórę, jasnozielona koszulka, w której pracował cały dzień, była rozdarta. Ottzepał dłonie z piachu i spojrzał na dre­lichowe szorty - tu bez żadnych szkód.

Cały Nate Archibald - we krwi, pocie i brudzie wygląda jeszcze lepiej niż zwykle.

Kucnął, żeby obejrzeć rower. Przednie koło było wygięte.

-Niezłe lądowanie.

Nate podniósł głowę. Głos należał do kształtnej, niebie­skookiej blondynki. Długie gęste loki przewiązała czerwoną bandaną. Różowa obcisła koszulka bez ramiączek zjechała interesująco nisko, a dżinsowa mini przesunęła się cudownie wysoko. W dłoni trzymała puszkę coli. Sterczała z niej słomka umazana szminką. Dziewczyna podała NateWi prawą rękę. Długie, czerwone paznokcie miały identyczny odcień jak puszka.

- Nie zwracaj na nich uwagi - mruknęła, wskazując to­warzyszy.

Charakterystyczny złoci stobeżowy odcień skóry zawdzię­cza ia, tak jak i inne dziewczyny, samoopalaczowi Cłinique. Pod sztuczną opalenizną kryły się niezliczone piegi: na nosie, policzkach, ramionach i dekolcie, Blair nauczyła Nate'a, że d/iewczyny są zazwyczaj bardziej skomplikowane, niż widać


39


na pierwszy rzut oka. Piegi tej tutaj sugerowały, że nie jest kolejną laseczką z Long Island.

Nate z uśmiechem podał jej rękę i pozwolił, by pociągnęła go w górę.

-Mhm - mruknął Nate. Nie obchodził go rower. O wiele bardziej interesowała go ona.

-Jesiem Tawny, Znam niezły warsztat. Ale najpierw ku­pię ci loda.

Tawny? Tak jak odcień jej samoopalacza?

-Jasne. - Przed wyjściem od trenera wypalił resztę po­rannego skręta, może stąd wypadek, i lody brzmiały bardzo smakowicie. -Jestem Nate.

Tawny przykucnęła, położyła banknot pięciodolarowy na ladzie, zajrzała do środka i po chwili wynurzyła się z dwoma rożkami lodów. Podała jeden Nate'owi.

-Dzięki. - W popołudniowym słońcu lody natychmiast zaczęły się topie i spływały mu na rękę. Oblizał ją.

Tawny ostrożnie dotknęła jego obtartego kolana. W jej ge­ście była jakaś.., zaborczość? Pewność? Coś nieuchwytnego.

co przywodziło mu na myśl Blair. Ale ta dziewczyna bardzo się od niej różni. Blair w życiu nie włożyłaby różowej obcisłej koszulki, nie pozwoliłaby, żeby lody spływały jej po palcach, nie zapłaciłaby za jedzenie na pierwszej randce.

Randka? Niezłe tempo.

-Dobrze się czujesz? - zapytała Tawny. Oblizała pełne, jakby opuchnięte usta. - Masz taką poważną minę.

W rzeczywistości Nate się zastanawiał, jak Tawny wy­gląda bez różowej koszulki. Czy piersi też ma piegowate? Na samą myśl zaswędziały go ręce.

- Bardzo się cieszę, że cię poznałem - oznajmił głupko­wato. Otarł sobie usta serwetką. - Powinnis'my się jeszcze spotkać.

Nowy rekord świata. Nate Archibald trzymał się z dala od d/iewczyn przez całe trzy minuty.


40



0x08 graphic
miłość juz tu nie mieszka

Vanessa trzasnęła drzwiami taksówki, kiedy dotarli do Wimamsburga. Wpatrzona w zniszczoną fasadę budynku my­ślała o propozycji pracy u Kena. Szkoda, że nie ma się kogo poradzić. Nie ma sensu dzwonić do rodziców, egoistycznych hippisów z Vermont. Usłyszałaby jedynie wykład o sztuce, ko­mercji i „twórczej odpowiedzialności". Najchętniej pogadała­by ze swoją siostrą Ruby - tylko jej Vanessa całkowicie ufała w tych sprawach.

Przed domem od wielu tygodni stał biaiy ford z wybitą przedmą szybą. Nie miał też tylnych drzwiczek; na siedze­niach piętrzyły się śmiecie i stare koce. Pewnie kto< w nim zamieszkał, stąd smród uryny w sąsiedztwie wozu. Cudownie,

Vanessa uporała się ze wszystkimi zamkami i zasuwami i pobiegła na górę. Zawahała się w polowie drogi. Z jej miesz­kania dochodziły głosy. Czyżby wychodząc, zostawiła włączo­ny telewizor? Na palcach zakradła się do drzwi i nasłuchiwała, wstrzymując oddech. Tak, naprawdę słyszy głosy, naprawdę do­biegają z jej mieszkania i... jeden z nich brzmi bardzo znajomo. Ruby, jej starsza siostra, od ośmiu tygodni była w europej­skiej trasie koncertowej ze swoim zespołem, SugarDaddy. Co

jakiś czas w skrzynce pocztowej pojawiała się kartka z Oslo czy Madrytu. Raz rozmawiały przez telefon, ale rockandrollowy styl życia nie zostawia wiele miejsca na rodzinne kontakty. Vanessa entuzjastycznie otworzyła drzwi.

-Co jest, siostrzyczko? - Ruby zaciągnęła się marlboro i podziwiała wystrój wnętrza autorstwa Blair. - Widzę, że tro­chę tu pozmieniałaś'.

Vanessa nie miała ochoty na rozmówki o meblach i narzu­tach. Ruby wróciła! Akurat teraz, kiedy najbardziej jej potrze­bowała!

-Rany, wróciłaś! To najważniejsze! Jak trasa?

Ruby wzruszyła ramionami.

- Berlin, Londyn, Paryż, Budapeszt, Graliśmy. Było su-

per.

-Chwała gwieździe rocka! Jestem Vanessa. - Podeszła do faceta, na którym siedziała jej siostra. Ani razu na nią nie upój rżał.

-To Piotr - przedstawiła go Ruby. Zakręciła przy tym tyłeczkiem w fioletowej skórze, jakby podniecało ją już jego unię. - Poznaliśmy się po koncercie w Pradze.

43



0x01 graphic

- Cześć - odezwał się Piotr z silnym cudzoziemskim ak­
centem i wypuścił z płuc kłąb dymu.

Uroczy.

- Fajnie tu - zaczęła Ruby sceptycznie. Rozejrzała się po
pokoju. - Ale skąd miałaś' na to kasę? Meble? Zasłony?

- To długa historia - odparła Vanessa. Oparta się o Ścianę
koloru lawendy i starała się patrzeć gdziekolwiek, byle nie na
jasną kanapę, gdzie pod jej siostrą półleżał obrzydliwy chudy
facet z Europy Wschodniej.

- Podobnie jak ta, skąd masz te buty, co? - Ruby odrzuciła
do tyłu fioletowe włosy, takie same, jak kapelusz Willy'ego
Wonka. -1 tę koszulkę. Jezu, jak ty wyglądasz! Ostatni krzyk
mody!

Vanessa poszła za nią. ciekawa, na jak długo Ruby przyje­chała. Oparły się o sfatygowany blat.

dziej mi przykro, kiedy pomyślę, że zadałaś sobie tyle trudu. a ja...

- A ty co? - zaniepokoiła się Vanessa.

-Nie chcę zaczynać od złych wieści, ale... Piotr zosta­nie tu przez jakiś czas. Tutejsze galerie są zainteresowane jego pracami. Jest malarzem, mówiłam ci? Specjalizuje się w mo­nolitycznych aktach z psami. W artystycznym światku Pragi o nim głośno. Liczy, że uda mu się w Williamsburgu,

Vanessa nie do końca wiedziała, czy „monolityczne akty /. psami" to to, co ma na myśli, ale wyobrażała sobie, jak Ruby pożycza od kogoś piLbulla i pozuje z nim naga, z wyszczerzo­nymi zębami.

Słucham?

- Ach tak, więc mnie wyrzucasz? - Vanessa spojrzała sio-
Itrze w twarz. Mieszkała tu, odkąd skończyła piętnaście lat. To
t/ik/c jej dom.

I- Cóż, to zawsze było tylko tymczasowe rozwiązanie. No Wesz, póki chodziłaś do szkoły. Ale teraz jesteś dorosła i po­winnaś zacząć własne życie tak, jak ja, kiedy miałam osiem -1.1 .. ie lat. - Świetnie - warknęła Vanessa. - Super. Jasne, jestem do­rosła i zdana tylko na siebie. Bomba.

Nic mów tak. - Ruby ogarnęły wyrzuty sumienia. -< 'hoil/. usiądź, pogadajmy.

45



0x08 graphic
- Nie, nie ma sprawy, naprawdę. Daj nu moment, spakuję się i chlebek Pita czy jak mu tam może zaraz się wprowadzać. - Roztrzęsiona Vanessa wybiegła z kuchni do saloniku, gdzie (acet pizza palił cuchnące czeskie papierosy. Zerwała fotogra­fię martwego gołębia ze ściany nad jego głową i wsunęła sobie pod pachę. To było jej ulubione zdjęcie. Nie zostawi go, żeby miał z czego s'ciagać. Już to sobie wyobrażała - facet zasłynie jako malarz martwych gołębi. To są jej gołębic i jej mieszka­nie!

Kilka minut później zbiegła ze schodów, taszcząc sprzęt i wielką czarną torbę. Wyszła na dwór, na gorące popołudnio­we słonce i maszerowała Bedford Avenue. Mijała dziwacz­nych, obojęlnych przechodniów i psie kupy i zastanawiała się, co u licha ma robić.

Postawiła torbę na ziemi i przycupnęła na niej. Wyjęła ko­mórkę z kieszeni, wybrała numer... Po dwóch sygnałach roz­legł się znajomy głos Dana.

Chyba weźmie te pracę,

S jak spirytualizm, między innymi

*

- Cześć - szepnął Dan w czarną nokię i skulił się za wie­
kowym metalowym regałem w księgarni Strand. Tylko komuś',
kto czytał Hamleta pięć razy, mogło się tu podobać. - Właśnie
ti lobie myślałem.

Nie zrozumiał, co odpowiedziała. Chyba brakowało jej tchu i była na granicy łez.

- Cholera - mruknął Dan i rozejrzał się dokoła. Właściwie ttlr wolno mu w pracy rozmawiać przez komórkę.

- Co mam zrobić'.' Dokąd pójść'?

Może do mnie? - zapytał, zanim zdążył się nad tym za-Bflnowić. Musnął palcem zakurzoną biografię Walta Whitma-n.11 zastanawiał się, czy nie zabrać jej ze sobą.

Do ciebie? - powtórzyła Vanessa żałośnie. Dan nie przy­pominał sobie, by kiedykolwiek słyszał tyle słabości w jej gło-M<- Wiedział, że to nie w porządku, ale podobało mu się to. Czuł


47


0x08 graphic
się jakby byl prawdziwym macho, a ona kruchą, bezradna istot­ką. Zapamiętał sobie, żeby wykorzystać to uczucie w wierszu. dziewczyna z papieru ryżowego, jestem piórem, atramentem, kałamarzem... -Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją. - Spakuj się, wsiadaj w metro i jedź do mnie. Drzwi są otwarte, wiesz, że ojciec nigdy ich nie zamyka. Wrócę za kilka godzin.

- Naprawdę? - zapytała z wahaniem. Zawsze była bardzo
niezależna. Dan wiedział, że nie znosi nikogo o nic prosić.

- Twój tata na pewno nie będzie miał nic przeciwko?

- Nie, - Starł kurz z górnej półki i odrobina dostała mu się
do oka. - Sama zobaczysz. Niedługo wrócę. Nie przejmuj się.

- Wycierał oczy i słuchał oddechu Vanessy w słuchawce.

- Mam też dobre nowiny. Ken Mogul zaproponował mi
pracę. - Roześmiała się gorzko. - Najwyraźniej będę musiała
się zgodzić.

-Super! - zawołał, choć ogarnęło go rozczarowanie. Nie dość, że on pracował, Vanessa też będzie zajęta. To zdecydowanie ograniczy jego romantyczne plany. Niby kiedy znajdą czas, żeby pojechać tramwajem na Roosevelt Island i pić sake w parku?

- Cholera, mam drugi telefon - mruknęła. Dan słyszał, jak
odsuwa słuchawkę od ucha. - To Ken, muszę odebrać. Czyli
zobaczymy się w domu? To znaczy, u ciebie.

- Nie - poprawił. - W domu. Twoim także.
Och.

Dan rozłączy! się i ponownie wszedł w wąską alejkę dzia­łu biografii. Uśmiechnął się. Może to, że Vanessa straciła dach nad głową to najlepsze, co im się mogło zdarzyć. Jeśli razem zamieszkają, ich ostatnie lato przed studiami będzie bardziej intymne. Jeszcze bardziej godne zapamiętania.

Wziął pod pachę stertę biografii Reagana i kucnął, szuka­jąc dla nich miejsca na półkach.

43

- Przepraszam, szukam Siddarthy. Pomożesz mi?

Dan wstał przy akompaniamencie strzelających kości i już miał wygłosić pouczający komentarz, gdzie szukać oświece­nia, ale wystarczył jeden rzut oka na klientkę, by ugryzł się w język.

Była prawie dziesięć centymetrów wyższa od niego, miała talujące platynowe włosy zebrane w wygodny kucyk. Nosiła spraną szarą koszulkę i białe dżinsowe szorty, na przegubach [ąk miała biało-zielone frotowe opaski tenisowe. Lekko zmar­szczyła czoło, ale i tak jej niebieskie oczy błyszczały. Wyglą­dała jak bardziej seksowna, prowokacyjna wersja Marshy Bra-dy. Jak Marsha Brady w drodze na zajęcie ze strip-aerobicu.

-A, tak. - Dan się speszył. - Tak, mamy Siddarthę. Na pewno.

- To dobrze! - zawołała Sprośna Marsha i ścisnęła go za
chude ramię. - Bardzo chciałabym to przeczytać.

-Tak - mruknął i prowadził ją coraz dalej od biografii prezydenckich, do działu beletrystyki. - To jedna z moich ulu­bionych książek.

Czyżby?

-Cóż... - urwał. Literatura to jego dziedzina, dlaczego tle wie, co powiedzieć?

Może dlatego, że jej nie czytał?

- Jest bardzo... inspirująca.

i tyUco w iwokh Iliach '19


-Super. Już się cieszę. - Przycisnęła książkę do piersi i przysunęła się bliżej do Dana. - Może przyjdę, kiedy ją skoń­czę i polecisz mi następną?

-Dan.

- Super, Dan. Nie jest gruba, więc wrócę za kilka dni. Jesz­
cze raz dzięki za pomoc! - Odwróciła się i odeszła sprężystym
krokiem. Dan patrzył, jak jej małe, okrągłe pośladki (przypo­
minały dwie kulki lodów waniliowych) znikają za działem
nowości. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że właśnie za­
proponował Yanessie, żeby z nim zamieszkała.

Jakie to... inspirujące.

grunt to rodzinka

- Brawo! - zawołał Marcus. - Skarbie, masz do tego wro­
dzony talent!

Camilla zachichotała. Założyła długie jasne włosy za ucho i patrzyła, jak czerwona piłeczka do krykieta przechodzi przez bramkę i zatrzymuje się na nieskazitelnie przystrzyżonym szmaragdowym trawniku posiadłości rodziny Beaton-Rhodes. Hył to trzeci mecz, który rozgrywali tego dnia, i Camilla wy­grała. Znowu.

Rezydencja położona była w zachodnim Londynie. Wzno-hiła się za ich plecami, opleciona bluszczem, jak forteca. Blair jeszcze nie zaproszono do środka, nie poznała też rodziców Marcusa.

- Mama ma migrenę - wyjaśnił. Camilla zareagowała na to
donośnym śmiechem. Blair zastanawiała się, czy lady Rhodes
udaje się na spoczynek w towarzystwie butelki dżinu. Nie zapy­
lała o to. Posłała tylko Camilli groźne spojrzenie. Camilla zda­
wała się bez słów mówić: ja tu należę, ty nie. I to tak dobitnie, że


51


Blair najchętniej urwałaby jej głowę, jak paskudnej lalce Barbie z limitowanej serii „rodzina królewska", która jeszcze długo po Gwiazdce poniewiera się na półkach sklepu FAO Schwarz.

W razie wątpliwości, działaj dalej.

- Padam z nóg - sapnęła Camilla i osunęła się na krzesło
z kutego żelaza, obok Blair. - Dobrze się bawisz? - zapytała
i ujęła dłoń Blair, ściśnięta w piąstkę.

Co jest? Przecież ona i Marcus są zakochani, prawda? Dla­czego nie rozbiera jej w eleganckiej edwardiańskiej sypialni? Dlaczego woli brykać z przypominającą konia kuzynką? Dla­czego przynajmniej nie maca jej pod stołem?

Zerknęła na Marcusa, szukając jakiegoś śladu jego praw­dziwych uczuć. Uśmiechał się szeroko, zielone oczy błyszczały rozbawieniem. Wydawał się niczego nieświadomy. Po prostu świetnie się bawił w ciepły letni dzień. Blair westchnęła. Może się czepia. Zerknęła na Camillę. Może wkrótce wyjedzie, a ona i Marcus będą się kochać pod świerkiem w kształcie królika.

-Nigdy w życiu nie bawiłam się lepiej - warknęła.

-Umieram z głodu - oznajmił Marcus, zakasał rękawy białej lnianej koszuli i usiadł przy stoliku ze szklanym blatem. Wziął ze srebrnej tacy kanapkę z ogórkiem i zjadł z apetytem.

- Zawsze jesteś głodny w moim towarzystwie! - zachi­chotała Camilla. Szturchnęła go w brzuch i z wdziękiem upiła łyk martini.

- Pamiętasz, jak odwiedziłam cię w Yale i pojechaliśmy
do tej uroczej mieściny w Vermont na narty? - Camilla zwró­
ciła się do Blair. - Spędziliśmy cały dzień na stoku i marzyłam
jedynie o długiej, gorącej kąpieli. Kiedy wyszłam z wanny,
okazało się, że Marcus zamówił wszystko, dosłownie wszyst­
ko, co było w karcie, żebyśmy zjedli kolację przy kominku.

Blair ogarnęła przemożna ochota, by zdzielić Camillę w głowę młotkiem do krykieta. Zerknęła na Marcusa. Zaru­mienił się. Może to tacy kuzynowie, co się bawią w lekarza? Nawet, kiedy są już na to za starzy. Czyżby ta klacz nie pojmo­wała, że to ona jest-dziewczyną Marcusa?

- Cam, Blair na pewno nie chce słuchać o naszych wy­
padach narciarskich. - Marcus wstał i pokazał lokajowi pusty
półmisek po kanapkach.

Blair także się podniosła.

-Gramy jeszcze jednego gema, seta, czy jak to się do cho­lery nazywa? Może tym razem i mnie się uda uderzyć.

- Padam z nóg. Powinienem był cię ostrzec - tłumaczył
się Marcus. - Camilla to mistrzyni gier.

No, dobrze.

- Muszę do łazienki - wycedziła Blair przez zęby,
-Och. - Camilla się zarumieniła. - .lankeska bezpośred­
niość.

I brytyjska wredność.

Maszerowała kamienną ścieżką. Wygładziła zmarszczki na białej szmizjerce Thomasa Pinka. którą założyła specjalnie na tę okazję. W domu, o dziwo, panował bałagan i zalatywa­ło gnijącymi kwiatami. Oczywiście meble były przepiękne,



52

5-!


0x08 graphic
zwłaszcza chodnik. Lady Rhodes chyba co roku wysyłała ko­goś' do Marrakeszu na zakupy, żeby uzupełnić kolekcje, Ale witrażowe okna nadawały wnętrzu kościelny charakter i Blair czuła się nieswojo, błąkając się po korytarzach, podczas gdy gdzieś' na piętrze lady Rhodes leczy kaca.

Sama w łazience, zapaliła kolejnego silk cuta - to jej nowe ulubione angielskie papierosy - i przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze, wypuszczając dym ustami. Zmrużyła oczy i wydęła wargi, ćwicząc seksowne spojrzenie, którym uraczy Marcusa. Jeszcze jedno martini i zaproponuje powrót do hote­lu Cłaridge na popołudniową sesję w łóżku. Gry i zabawy na świeżym powietrzu to fantastyczna sprawa, ałe miała ochotę na prawdziwy wysiłek. Wypaliła papierosa do końca i wsunęła do kieszeni francuskie mydełko w kształcie muszli. Tak dla zasady,

Trudno się pozbyć' starych nawyków.

Tymczasem na dworze przygotowano nowe martini i Mar-cus podał jej koiejny kieliszek, ledwie usiadła.

-Skarbie, poczekaj! - skarcił ją dobrodusznie Marcus. - Chcemy wznieść toast. Czekaliśmy na ciebie.

Wyjeżdża do Szwajcarii na plastyczną operację nochala? W końcu postanowiła się przyznać, że jest starą lesbą? Idzie do zakonu?

- Zostanie dłużej. Spędzi z nami całe lato. Czy to nie cu­
downie? - Marcus stuknął się z nią kieliszkiem.

Camilla upiła malutki łyczek i przykryła dłoń Blair swo-

J4-

-Zaprzyjaźnimy się, będziemy sobie bliskie jak siostry

obiecała. Tym razem mówiła jak zła macocha, a nie jedna

/. trzech małych świnek.

Blair uśmiechnęła się z trudem i jednym haustem dopiła

martini do dna. Spojrzała na Camillę.

- Zawsze chciałam mieć starszą siostrę - powiedziała, ak­
ceptując przesadnie słowo „starszą".

Marcus objął je obie ramionami, silnymi i muskularnymi dzięki grze w squasha, i uścisnął je serdecznie.

- Wiedziałem, że się polubicie.

Cmoknął każdą z nich w policzek. Blair zamknęła oczy i wyobrażała sobie, że Camilli wcale tu nie ma. Dzięki Bogu, zawsze miała bujną wyobraźnię.


54


narodziny gwiazdy (mniej więcej)

Jasnopomarariczowe gumowe japonki od Hermesa stukały głośno o biało-czarną marmurową szachownicę podłogi hotelu Chelsea, gdy Serena szła do pokoju 609. w którym Ken Mo-gul zakwaterował jej ekranowego partnera, Thaddeusa Smitha. Chelsea to prawdopodobnie najsłynniejszy nowojorski hotel. Kiedyś' mieszkały tu ikony pop kultury, takie jak Andy Warhol i Janis Joplin. Tak było do czasu, aż ogromny pożar wypłoszył sławnych mieszkańców. Teraz zatrzymywali się tu głównie turyści, ale w budynku nadal panowała atmosfera lat sześć­dziesiątych. A w podziemiach mieścił się modny, ponury bar, o jakże pasującej nazwie - Serena.

Serena nie wiedziała, dlaczego Thaddeus zatrzymał się w hotelu, a jej przypadło obskurne mieszkanie bez klimatyza­cji. Siedziała sama jak palec, odkąd Jason wyszedł. Było zbyt gorąco, żeby się gdzieś ruszyć. Wtedy zadzwonił Ken i kazał jej przyjść na pierwszą próbę z Thadem. Serena odetchnęła głęboko, nerwowo bawiła się suwakiem srebrzy sto szarej torby Balenciagi i zapukała w odrapane drzwi do pokoju 609.

- O, cześć! - pisnęła rados'nie. gdy otworzyła jej Vanessa Abrams. Od zakończenia szkoły minęły zaledwie dwa tygo­dnie, ale miała wrażenie, że to już dwadzieścia lat. Vanessa 56

miała na sobie sukienkę z czarnego jedwabiu i fantastyczne srebrne sandały. - Super wyglądasz!

Vanessa już otwierała usta. żeby odpowiedzieć, ale Ken wpadł jej w słowo.

- Serena - powiedział powoli. Siedział na parapecie w sa­
lonie i palił papierosa bez filtra. - Witaj w naszym s'wiecie!

-Fajnie cię widzieć. - Serena zachichotała, minęła próg ł weszła do pomieszczenia zalanego światłami z Dwudziestej Trzeciej. Intensywna zieleń ścian przypominała jej łazienki w Hannover Academy, szkole z internatem w New Hampshi-fc, do której przez rok chodziła. Skóra, którą obito ogromną kanapę, była popękana, zwłaszcza przy oparciach. Na parape­cie stały dziesiątki doniczek z kaktusami. W głębi apartamentu dostrzegła rozesłane wielkie łoże.

- Od razu wyobrażasz sobie, ilu ludzi się tam kochało, nie?
szepnęła Vanessa. Serena zmarszczyła nos. Tak, teraz tak.

-Oczywiście znasz Vanessc. - Ken wyrzucił papierosa przez otwarte okno za plecami. - Ściągnąłem ją na pokład. Będzie głównym operatorem.

Nie żeby biedaczka miała jakikolwiek wybór.

Thaddeus Smith był wyższy, niż się spodziewała, a ster-t /,i|ee ciemnoblond włosy dodawały mu jeszcze ze dwa centy-liirliy. Miał na sobie bardzo zwyczajne ciuchy, ciemne dżinsy . praną czarną koszulkę polo Lacosty, z postawionym koł­nierzykiem. Serenie wydało się, że już go zna, i w pewnym ■nsie tak było. Widziała, jak w dwóch komediach roman­tycznych podrywał słodką gwiazdkę z Południa. Trzymała za Hlctto kciuki, gdy uciekał przed psychopatycznym mordercą

57


(który zresztą okazał się jego zaginionym przed laty bratem bliźniakiem, a Thad podjął się aktorskiego wyzwania i zagra! obie role). Ba, widziała go nawet w obcisłym kombinezonie. Grał wtedy niemą istotę z innego świata, którą obudziło słońce, oświetlając ruiny Majów. Słyszała już jego baryton, gdy gawę­dził swobodnie w talk show, no i, oczywiście, wiele razy podzi­wiała jego znak firmowy - fantastycznie wyrzeźbiony brzuch - na reklamach bielizny Lesa Besta. Nie zawiódł jej oczekiwań w rzeczywistości. Był boski, poczynając od złotego zarostu, poprzez ostre, regularne rysy, po opalone, piękne stopy. Thaddeus mocno uścisnął jej rękę.

Thaddeus przysiadł na zniszczonej skórzanej kanapie i nonszalancko cisnął poduszkę na podłogę.

-Siadaj. Hołły.

Serena wyjęła scenariusz z torby i przysiadła na kanapie. Stłu­miła ochotę, by od razu się przytulić do ekranowego partnera.

To byłoby bardzo nieprofesjonalne.

Ken zamknął oczy i oddychał głęboko, aż drżały mu noz­drza. Rozcapierzył palce jak macki, zeskoczył z parapetu i za­toczył się na środek pokoju. Gwałtownie otworzył oczy, gdy wpadł na poobijany drewniany stolik do kawy i sterta różnych wersji scenariusza runęła na podłogę. Potem wskoczył na sto­lik i kucnął, bardzo blisko dwójki aktorów.

58

- Na początek scena kulminacyjna. To kwintesencja filmu
i chcę od tego zacząć, zanim weźmiemy się za cokolwiek in­
nego. Wszystko prowadzi do tego momentu.

Ken był tak blisko, że Serena czulą jego nieświeży tyto­niowy oddech. Zasłoniła się scenariuszem i przeglądała go nerwowo. Liczyła, że będą ćwiczyć chronologicznie i nauczy­ła się roli w pierwszych kilku scenach. O drugiej połowie fil­mu miała tylko mgliste pojęcie.

-Gotowa - wymamrotała Serena. Cholerny świat! Nie Btała nawet jednej linijki tekstu. Głęboko zaczerpnęła tchu.

- Skarbie, wiecznie umie ratujesz. Jak ja ci się odwdzię-
i ic? - zaczęła i powoli, celowo machnęła ręką. Taki seksowny
jicsl. Odrobina kokieterii.

- Nie musisz - odparł Thaddeus jako Jeremy Stonc, swoim tfynnym zmysłowym barytonem. Stali przy oknie. Pochylił się, «/ słońce oświediło jego profil, i wziął Serenę za rękę. - To ja Jestem twoim dłużnikiem. Holly. tobie zawdzięczam wszystko. Pokazałaś mi, jak... - Znacząco zawiesił głos. - Jak być sobą.

Może dlatego, że był świetnym aktorem, a może dlatego. te był zabójczo przystojny, w każdym razie w jego ustach bez­nadziejny tekst brzmiał niemal naturalnie. Stał tak blisko, że Serena czulą jego oddech. Pachniał miętą. Czy on naprawdę Jpul idealny?

59


Owszem.

- Ja... ja... - zawahała się. - Nie wiem. co powiedzieć.
Po drugiej stronie pokoju Vanessa chrząknęła za kamerą.

- Nic nie mów - szepnął Thaddeus jako Jeremy. - Pozwól
mi na ciebie popatrzeć.

Serena ani drgnęła. Nic na to nie poradzi; wierzyła we wszystko, co mówił.

-Słuchaj Thada, dobrze? - Ken nadal nic wyjął palca z nosa. - To już nie Thad, prawda? Nie, to Jeremy. Słyszysz to? Jego nieśmiałość? Jego zdenerwowanie? On się ciebie boi. rozumiesz? Boi się i jednocześnie jest zafascynowany. Pokaż nam to. Spraw, żebyśmy wszyscy stracili dla ciebie głowy.

Jakby kiedykolwiek miała z tym kłopot.

- Jeszcze raz! - Ken klasnął w dłonie i jednocześnie zapa­
lił kolejnego papierosa, choć poprzedni wypalił się w popiel­
niczce, a on nie zaciągnął się nawet raz.

Thaddeus znowu grał. Pochylił się nad Sereną.

- Skarbie, wiecznie mnie ratujesz. Jak ja ci się odwdzię­
czę? - zapytała, tym razem bardziej stanowczo.

óC

-Czytałam - mruknęła Serena. Najchętniej kopnęłaby stertę scenopisów na podłodze, aż wyleciałyby przez okno.

- No dobra, przejdźmy dalej. - Ken tarł dziwnie czerwone
czoło. - Scena poranna. Tam jest mało tekstu, więc chyba dasz
sobie radę. co, Holly?

-Jasne. -Miała wrażenie, że wszystko robi nic tak, a powie­działa dopiero kilka słów. Co to, nie ma czasu na rozgrzewkę?

61


0x08 graphic
- Dobra - wy stękał Thaddeus. Cofnął się o krok i Serena,
oparta o niego całym ciężarem, się zachwiała,

Roześmiał się nerwowo.

- Ken, przerwa na papierosa?

Keri rzucił mu paczkę czerwonych marlboro. Thaddeus spokojnie wyjął papierosa i zapalił.

- 1 co ty na to? - zapytał reżysera. Wsunął kciuk za pasek
spodni.

-Dobrze. Lepiej. Tym razem widziałem jakąś' iskrę. Ale Holły musi poczuć bluesa. Holly, możemy przerobie tekst, je­śli nie możesz się go nauczyć.

Sugeruje, że jest głupia?

Wiesz, że tak, pomyślała. Boże, czyżby już się zakochała? Czasami jest chyba aż za łatwa. Bez komentarza.

- Jasne, jasne - zgodził się Ken. - Ale musimy mieć wię­
cej prób. Co ty na to, Vanesso?

Vanessa nie zdążyła wszystkiego nagrać, bo nie dali jej dos'ć czasu, by podłączyć sprzęt.

-Bomba - skłamała entuzjastycznie. Jak by nie było, to tylko próba.

A wszystko wskazuje na to, że prób ezeka ich mnóstwo.

myślisz, że kogoś znasz

- Skarbie, wróeiłeeem! - Dan zajrzał do pokoju Jenny,
swojej młodszej siostry. - Vanessa?

-Cześć. - Vanessa wstała zza sztalug Jenny. Przytulny pokój nadal pełen był płócien jego siostry. Jedne przedstawia­ły rozmyte krajobrazy, inne szkice najsłynniejszych nowojor­skich budynków, między innymi Dakoty przy Siedemdziesiątej Drugiej. Było też kilka aktów, które, jak zauważyła Vanessa, Dan skrzętnie omijał wzrokiem, na wypadek, gdyby były to autoportrety Jenny, Objęła go serdecznie i uściskała. - Dzięki, ■ pozwoliłeś mi się u was zatrzymać.

63


miała być reprezentatywna próbka gotowego filmu - ciężka sprawa.

- Jasne.

Dan się naburmuszył.

- Oczywiście,

No cóż, wszystko ma swoje dobre strony. Im bardziej Serena myliła się na próbach, tym więcej czasu Vancssa miała na ekspe­rymenty artystyczne. Chciała zrobić cos naprawdę dobrego. Po­stanowiła, że jej zdjęcia będą bardzo awangardowe, aż Kenowi Mogulowi i producentom opadną szczeki. Mówił coś o Godar-dzie, a Vanessa to mistrzyni łączenia humoru i tragedii. Pokaże zużyty kondom pod podeszwą Holły, imprezowiczkę zbnikaną!

- Gdzie twój tata? - zapytała, chcąc zmienić temat. To tyl­
ko kwestia czasu, zanim stanie oko w oko z Rufusem, bitni-
kowym poetą, ojcem Dana. Pewnie, jak zwykle, będzie miał
na sobie poplamioną koszulkę z logo Metsów i zbyt obcisłe
brązowe szorty. Liczyła, że spotka go, zanim wpadną na siebie
w środku nocy. Kto wie, co wtedy wkłada?

Dan wzruszył ramionami.

§4

- Jasne. - Zachichotała mimo woli. - Dobrze się czujesz?
Dan odwrócił się tak, że niemal stykali się nosami. Vanes-

sa pocałowała go w usta. Pachniał papierosowym dymem. Do­tknął jej twarzy.

-Wiesz, nigdy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale szczęście jest... jest tu. pod nosem, rozumiesz? Jesteś wszyst­kim, czego potrzebuję do szczęścia, i mam cię tu, w domu. Tak, wiem, masz mnóstwo pracy i w ogóle, ale i tak jest świet­nie. O wiele łatwej jest osiągać szczęście, niż pogodzić się ł. brzydotą.

Vanessa zagryzła usta. Owszem, kocha Dana, ale bała się, że wygłosi zaraz kolejną żenującą deklarację wiecznego uczu­cia, jak w swojej mowie pożegnalnej. Niektórych rzeczy lepiej nie mówić.

Prosimy o powtórkę.

- Nauczyłeś się tego w pracy? - zażartowała. - Nie wie­
działam, że w Strand można kupić poradniki psychologiczne.

-Nie mówię o pracy. - Mocno zaciągnął się camclem. Dzisiaj w czasie przerwy przeczytałem Śiddarthę. Zycie jest /.byt krótkie... Mamy tylko cień s/ansy na to, że nadamy mu Nens, rozumiesz?

O ile pamiętała, tylko o jednej książce mówił równie entu­zjastycznie. Były to Cierpienia młodego Wertera, nudny bełkot o depresyjnym kolesiu, który na końcu popełnia samobójstwo, ho jego dziewczyna wyszła za innego.

A może o pewną blondynkę z okrągłym tylkiem?

^


0x08 graphic

0x01 graphic

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostafy zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Odkryłam coś w sobie, jestem totalnie bi. Nie tak, jak my­ślicie - po prostu jestem wiecznie rozdarta, gdzie spędzić lato. Doszłam do wniosku, że chcę mieć i jedno, i drugie. Dzięki ci Boże za lotnisko Teterboro. Chwila na autostra­dzie i w niecałą godzinę jestem na plaży. Tym sposobem nie ominie mnie żaden surfer i żadne przyjęcie tu, w domu.

A miejskie przyjęcia w lecie mają w sobie coś ekskluzywne­go. Są takie kameralne, żadnych nieproszonych gości. No, prawie. Przecież lubimy, kiedy nas fotografują. Po prostu chcemy mieć pewność, że we włosach nie został nam pia­sek plaży, zanim rozbłyśnie flesz. Tak, mówię o paparazzi... Najwyraźniej muszą pracować przez całe lato i chyba kosz­marnie im się nudzi, bo ścigają nieliczne sławy zostające w mieście - mnie także - jakby co noc odbywała się cere­monia wręczania nagród MTV.

Lato i plaża to jedno i to samo. Nie wyobrażam sobie roz­stania z wybrzeżem. Afe przepiękny aktor T właśnie to zro­bił; porzucił fantastyczną posiadłość nad morzem (tak, tę samą, która widzieliście w odcinku Cribs) na rzecz upal­nego lata w dusznym Nowym Jorku. To dopiero profesjo­nalizm.

66

ZA OCEANEM

Kiedyś byliśmy angielską kolonią, ale później wygraliśmy wojnę {bez urazy) i dlatego pewne rzeczy wyglądają u nas inaczej. Bardzo mi się podoba idea monarchii - zwłaszcza następca tronu i jego rudy brat, lew salonowy - ale wie­lu rzeczy nie pojmuję, Na przykład wieść niesie, że pewna młoda, seksowna niebieskooka Amerykanka, którą wszy­scy znamy i kochamy, zaręczyła się z brytyjskim młodzień­cem o błękitnej krwi. On jednak preferuje swoją, za prze­proszeniem, kuzynkę? Podobno w najszlachetniejszych angielskich rodzinach nie ma nic niezwykłego w tym, że zaprasza się kuzynkę na tato, trzyma się ją za rękę podczas romantycznych kolacyjek w najelegantszych restauracjach Londynu i wymyka się razem na polowanie na lisy do dom­ku pod strzechą. I co, szok kulturowy?

Wasze e-maile

IJ1 Droga Plotkaro

Moja mama się uparła, żebym tego lata odbyła prak­tyki w znanym magazynie. Mówi, że dzięki temu po­znam prawdziwe życie, ale mam wrażenie, że jako jedyna spędzam lato w dusznym budynku, pakuję przyszłoroczne sandały Marca Jacobsa i liczę sztuki biżuterii Me&Ro. Czuję się jak ekspedientka! Zresztą mam jeszcze czas, żeby pracować do końca życia, prawda? Czy nie powinnam teraz pokazywać się na plaży w towarzystwie mojego boskiego chłopaka? Zamknięta

\*J\ Droga Zamknięta

A jak myślisz, jak ja się czuję? Nadal tu siedzę, choć kli­matyzacja działa nastawiona na fuli, przy komputerze


chłodzi się Dom Perignon, ale pracuję, zaspokajam wasze plotkarskie potrzeby. Atak poważnie, uszczknij coś guccistycznego z pótki z okularami słonecznymi. Zasługujesz na to! (Nikt nie zauważy, jeśli weźmiesz też coś dla chłopaka) Plotkara

IJ| Droga Plotkaro

Czy N ma zaginionego brata? Chyba go widziałam wOysterShack, ale przecież niemożliwe, żeby to był on. Ten chłopak wyglądał jak robotnik i zadawał się z co prawda ładną, ale jednak miejscową. Co jest? Zezowata

I*H Droga Zezowata

Jest tylko jeden jedyny N. Skoro teraz wszedt w bran­żę budowlaną, zatrudnij go, żeby ci wyremontował taras. Może się spoci, a wtedy zaproponujesz mu ką­piel nago! Plotkara

Na celowniku

B kłóci się z myszowatą ekspedientką u Harveya Nicholsa, w dziale torebek. W Londynie także są listy oczekujących, ale do niektórych jeszcze nie dotarło, że cierpliwość to cno­ta. S błądzi po nieznanych zakątkach Upper East Side, wy­gląda na to, że się zgubiła. Kupiła puszkę kociego jedzenia. Czyżby nowa wariacka dieta? N pojawił się na Catachungo Road w Hampton Bays, w baseballowej czapeczce z logo Yale, bardzo blisko tajemniczej dziewczyny w różowej ko­szulce z logo Oid Navy. Czyżby otworzyli sklep w Hamp-tons? V siedzi na brązowym skórzanym fotelu u fryzjera

ÓS

na Upper West Side - nie przejęła się napisem tylko dla mężczyzn. Chyba ktoś powinien jej powiedzieć, że już nie jest na Brooklynie. D na ławce na Union Square zaczytuje się książką o jodze kundalini i zaciąga papierosem. Może chce napisać epicki poemat o pozycjach jogi dla chorych na raka płuc? Kogoś to ciekawi? Bo mnie tak.

Wiecie, że mnie kochacie. plotkara


miejscowi tez ludzie

Nate pedałował poboczem żwirowanej drogi i skręcił na parking przed Oyster Shack. Tym razem nie powtórzył wczo­rajszego żałosnego występu. Po lodach Tawny zaprowadziła go do warsztatu U Boba i rower był jak nowy. Chciwie zaciąg­nął się świeżym powietrzem. Rano wypałił tylko jedną trzecią skręta, więc myślał jasno.

Coś nowego,

Dochodziła dopiero szósta, ale w Oyster Shack zebrało się już mnóstwo dzieciaków w szortach i koszulkach na ramiącz-kach. Wszyscy sączyli piwo z puszek i zajadali frytki. Nate oparł rower na nóżce i powoli podszedł do czerwonego stolika, przy którym Tawny paliła papierosa virginia slim. Na pełnych ustach, muśniętych brzoskwiniowym błyszczykiem, malował się diabelski uśmieszek.

W innej sytuacji Nate czułby się głupio, jadąc na rand­kę rowerem. Ale teraz odpowiadał mu wysiłek, podobała mu się bryza we włosach i wiatr na twarzy. To ostatnie miałby też w kabriolecie aston martin, należącym do ojca. Samochód czekał w garażu zaledwie dwadzieścia minut drogi stąd, ale był największym skarbem Kapitana i Nate;owi nie wolno było

m

samemu siadać za kierownicą, zwłaszcza w dzielnicy tak nie­ciekawej jak Hampton Bays.

Po wspólnych lodach i wizycie w warsztacie, Tawny za­proponowała kolację następnego dnia. Nate"a nie trzeba było długo przekonywać. Los, jak dobry kumpel, zawsze wybawiał go z opałów w odpowiedniej chwili. Akurat kiedy samotność zaczynała mu doskwierać, poznał pewną siebie, seksowną Tawny.

-Jesteś'! - zawołała. Zgasiła papierosa na stole i cisnęła niedopałek na trawę. Miała na sobie brzoskwiniową górę od kostiumu i króciutką wiązaną czarną spódniczkę, która odsła­niała opalone, silne i jędrne uda. Rozpuszczone włosy opadały na piegowate ramiona i zsuwające się ramiączka biustonosza w tym samym odcieniu, co błyszczyk na ustach. - Bez upad­ku!

- Tak, tym razem dotarłem cały i zdrowy. - Nate się ro­
ześmiał i potrząsnął głową. Opuścił kołnierzyk spranej, ale
czystej niebieskiej koszuli Brooks Brothers, którą założył po
pracy. Usiadł koło Tawny. - Więc to naprawdę dobry dzień.

-Jak było w pracy? - zapytała, smarując usta kleistą ma­na o zapachu wanilii. Aromat docierał aż do Nate'a.

- Jak zwykle, mordercza harówka. - Od dwóch dni moco­
wał nowe łupki na dachu trenera Miehaelsa. Bolały go ramio­
na. na rękach miał odciski. - Pracuję u mojego trenera, więc
nie ma szans na chwilę przerwy. To straszny dupek. Czuję się
Juk na treningu.

Jasne, tylko bez kija. I piłki. I reszty chłopaków.

- W takim razie musisz go bardzo lubić, skoro zdecydowa­
łeś' się pracować u niego przez całe lato - zauważyła Tawny.

Nate wzruszył ramionami, masując zesztywniały kark. -Owszem. - Przecież nie musi jej od razu opowiadać o kradzieży viagry i wstrzymanym świadectwie, nie?

M


0x08 graphic
Lepiej nie.

- Biedactwo - zaszczebiotafa. - Może masaż dobrze ci
zrobi? Poćwiczę na tobie. Po szkole chciałabym być MD.

Kim? Nie miał pojęcia, o czym mówi. MD? Miejscową Dupą?

- Masażystką dyplomowaną, głuptasie! Nie mieści mi się
w głowie, że tego nie wiesz! W każdym razie, rozmawiałam
już z właścicielem salonu spa w Sag Harbor i może weźmie
mnie na praktykę! Rozumiesz? Mogłabym się uczyć na praw­
dziwych klientach! Strasznie mnie to kręci. - Pochyliła się nad
stolikiem i zaczęła masować jego przedramię. Masowała dwo­
ma rękami, z zadziwiającą siłą. Długie paznokcie drapały go
lekko, jak diapaczki oszronioną szybę. - Widzisz? - zapytała.
- Super, co?

Owszem, super, a jeszcze lepszy byl widok. Tawny pochy­liła się tak bardzo, że miał dokładnie przed oczami jej imponu­jące gruszkowate piersi.

- Nadal chodzisz do szkoły? - wymamrotał, bo dotarło do
niego, że teraz jego kolej coś powiedzieć. - Ja właśnie skoń­
czyłem. - Dobrze się poczuł, mówiąc te słowa. Bardzo mę­
sko.

O rany.

72

nuts: bla, bla, bla. Miała takie lśniące, pełne, brzoskwiniowe usta i pachniała wanilią.

Pochylił się i pocałował ją lekko. Delikatnie dotknął jej policzków. Smakowała dietetyczną colą i sztucznymi, ale pysznymi owocami.

Po dłuższej chwili odsunęła się ze śmiechem.

- Możemy to robić przez cały wieczór, ale najpierw chcia­
łabym usłyszeć, jakie masz plany na przyszłość - stwierdziła
i wzięła go za rękę. - Opowiesz mi przy kolacji.

-Jasne. - Nate wstał i poklepał się po kieszeni, żeby się upewnić, że zabrał portfel. Ciekawe, czy w Oyster Shack przyj­mują platynowe karty kredytowe American Express. Oblizał usla - teraz śliskie i owocowe - i przemknęło mu przez myśl, że jego piwo będzie smakowało jak pina colada. - Chodźmy coś zjeść, to ci opowiem, co planuję.

Nate Archibald coś planuje?

Z drugiej strony, czyż wykształcenie nie jest jak torebka Itiikin - jak moż.na wycenić coś takiego?


B jak buszująca

Blair Waldorf założyła nogę na nogę i odchyliła się do tyłu w wysokim skórzanym ciemnobrązowym fotelu. Podniosła do ust białą porcelanową filiżankę Spode'a. Upiła malutki łyczek letniej herbaty earl gray i uśmiechnęła się do Jemimy, ekspe­dientki, która ją obsługiwała,

- Panno Waldorf? - zaszczebiolała Jemima i wręczyła jej
nieduży, ciężki, oprawiony w skórę notesik. - Proszę bardzo.

Blair otworzyła książeczkę. Wewnątrz była jej czarna kar­ta American Express, rachunek i długopis. Bez wahania pod­pisała paragon, nawet nie patrząc na sumę.

Od godziny siedziała na prywatnym pokazie w nowym londyńskim butiku o nazwie Kid. a Jemima - ładna brunet­ka ze strasznymi zębami - prezentowała jej wszystkie rodza­je butów, jakie mieli w sklepie. Mierząc ponad dwadzieścia par kozaków, zdążyła wypić dwie filiżanki herbaty, przejrzeć najnowsze francuskie wydanie „Voguc" i zadzwonić do Mar-

cusa. Znowu poczta głosowa. Ciekawiło ją, czy pracuje, czy może wyrwał się gdzieś z Camillą, kupić nowe kije do krykieta albo...

Albo co?

Blair nie poddawała się łatwo i postanowiła sobie, że wczorajszy dzień nie zepsuje jej humoru. Może Marcus i Ca­millą musieli się sobą nacieszyć, odświeżyć rodzinne więzi? Na pewno zaraz się sobą znudzą. Zresztą Marcus zapomni o istnieniu Camilli, kiedy zobaczy Blair w nowych kozakach ze skóry pytona, czarnym gorseciku Cossarda i biodrówkach do kompletu. Zamierzała mu zaprezentować ten strój jeszcze tego wieczoru, w przerwie między daniami uroczystej kolacji i szampanem i czekoladą, którą zaplanowała.

Wsunęła jeszcze ciepłą kartę kredytową do nowego port­fela Smythsona. Wzięła torebkę (ręcznie malowana z limito­wanej edycji Goyarda), którą wczoraj kupiła, i wyszła ze skle­pu na cichą Press Street. Jak dotąd była w Londynie tylko raz, z rodzicami, kiedy miała dwanaście lat. Zatrzymali się wtedy w hotelu Langham, przy Regent Street. Oglądali zmianę warty, zajadali kruche ciasteczka, pili herbatę i zwiedzili Tower. Pa­miętała, że przez większość czasu słuchała Madonny na iPo-dzie. Ale wtedy była tu jako turystka. Teraz tu mieszka, a to zupełnie co innego.

Wszyscy mówili, że Londyn jest szary, mglisty, zachmu-ony i depresyjny, a tymczasem od tygodnia świeciło słońce. ewa i krzewy kwitły, za każdym rogiem kryły się piękne dy, budynki kusiły dekoracjami. Wszyscy twierdzili tak­że Anglicy są zarozumiali i nadęci, mają fatalne zęby i sil-akcent. O ile te dwie ostatnie rzeczy okazały się prawdą, ńkj co wszyscy byli dla Blair bardzo mili i uprzejmi.

No pewnie, rozmawiała jedynie ze sprzedawcami, którzy żyli na prowizję.



IA

■'5


0x08 graphic
Ponownie zerknęła na komórkę; nadal żadnych wiado­mości. Wrzuciła aparat do torebki. Oczywiście rozumie, że dżentelmen musi zajmować się gościem - dla angielskiej kla­sy wyższej rodzina to rzecz święta - a Camilla jest urocza, naprawdę. No, tak. Nawet jeśli wygląda jak blond krowa. Blair to wszystko rozumie. Ale chciałaby, żeby w ich związku poja­wiło się więcej pikanterii, a im dłużej Marcus kazał jej czekać, tym bardziej się niecierpliwiła. Może robi to tylko po to, żeby jeszcze bardziej ją rozpalić. No, może.

Idąc mniej więcej w stronę hotelu, czulą się trochę jak Julia Roberts w Pretty Woman. kiedy mszyła na zakupy na Rodeo Drive, w wielkim czarnym kapeluszu, i wszyscy sprze­dawcy prześcigiwali się, żeby ją obsłużyć. I jeszcze trochę, jak Audrey Hepbum w My Fair Lady, gdzie grała śliczną biedną dziewczynę mówiącą cockneyem, która z nizin społecznych wdziera się na salony. Tylko że Blair nie jest ani prostytutką, ani biedulą z przcdmies'cia. Ech, szczegóły.

Rozglądała się dokoła, ale każda witryna, każdy szyld skle­powy wydawał się znajomy. Czyżby naprawdę zwiedziła już wszystkie sklepy w okolicy? W Londynie to żadna sztuka ro­bić zakupy, korzystny kurs dolara jeszcze wszystko upraszczał. Blair zauważyła to zaraz po przyjeździe; musiała wymienić pie­niądze na taksówkę i bardzo się ucieszyła, widząc iie ładnych, pastelowych banknotów dostała za nudne zielone dolary. Ka­sjer w banku dal jej nawet garść monet, w tym wielkiego pensa. wartego nie jednego cerita. ale aż dwa, śmieszną sześciokątną monetę i spore ciężkie monety funtowe. Jeśli Anglicy używają monet tak samo, jak Amerykanie banknotów, to po prostu zaku­powy raj. Nie żeby ceny kiedykolwiek zdołały ją powstrzymać. Blair stanęła przed budynkiem, który niczym się nie różnił od domów w zachodnim Londynie. Była to wysoka, dobrze

76

oświetlona kamienica o dużych, czystych oknach z donicz­kami na parapetach. Jednak łata zakupów sprawiły, że Blair miała szósty zmysł; wiedziała instynktownie, gdy trafiła na coś interesującego. Przez okno na parterze dostrzegła piękny chiński wazon pełen białych kamelii na pozłacanym stoliku. Nie widziała nigdzie ubrań, ale była święcie przekonana, że w środku kryje się coś wspaniałego.

Jakby nie było, każdy ma ukryty talent.

Zadzwoniła do drzwi i po chwili rozległ się dźwięk do­mofonu, więc weszła do wyłożonego marmurem eleganckiego holu. W przestronnym, jasnym salonie królował rninimalizm. Fantastyczna zielona torebka z krokodylej skóry spoczywała na szczycie złamanej korynckicj kolumny, spowita w miękki blask reflektora. Zapierające dech w piersiach czerwone aksa­mitne baleriny leżały na satynowej poduszce. Wyglądały na lak miękkie, że nie oparła się pokusie i pogłaskała je. Wysoka Hinduska z długimi, gęstymi włosami uśmiechnęła się zza za­bytkowego biureczka w stylu art nouveau. Blair poczuła się nie na miejscu w dżinsach Rock Republic, złotej jedwabnej koszuli Eberjey i skromnych sandałkach, ale nie miała zamiaru wychodzić.

- Jestem Lyla - przedstawiła się dziewczyna z nienagan­nym brytyjskim akcentem. - W czym mogę pomóc?

Blair podeszła do kręconych schodów. Kierowana instynk­tem, wchodziła coraz wyżej. Schody były dokładnie takie same jak te, po których schodzi Eliza w My Fair Lady, w tej scenie, gdy dębi ntuje w towarzystwie.

No proszę, życie naprawdę naśladuje sztukę.

Piętro było niemal puste, jeśli nie liczyć wielkiego lustra przy najdalszej ścianie. Blair zatrzymała się w jasnym, sło­necznym pomieszczeniu i wyobraziła sobie, że to jej garde­roba. Pośrodku, na szklanym wieszaku, wisiała długa biała

77


0x08 graphic
suknia. Jedwabna, uszyta ze skosu, zdawała się żyć własnym życiem. Była... piękna. Ta, która ją włoży, będzie bohaterką niekończącego się romansu. Blair, zafascynowana, dotknęła materiału. Czyżby to... Tak.

Suknia ślubna.

Jej suknia ślubna.

- Zechciałaby pani przymierzyć?

Blair odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Lyłę. Nie sły­szała, kiedy weszła ńa górę.

- Tak, koniecznie - szepnęła. - Muszę.
Po co właściwie?

W sklepie przyjmowano jedną klientkę naraz, więc nie było oddzielnej przymierzalni. Lyla wspięła się na palce, żeby zdjąć szklany wieszak z uchwytu, a Blair niemal zdarła z sie­bie ubranie. Włożyła suknię przez głowę. Przeszył ją dreszcz, gdy jedwab, miękki i lekki jak bita śmietana, muskał jej ciało.

Nie spojrzała w lustro, póki nie była gotowa. Stała przy oknie, wpatrzona w ogród na tylach sklepu.

- Proszę, jeszcze to. - Lyla zapięła jej na karku delikatny
złoty naszyjnik. - Chyba może się pani przejrzeć - mruknęła
i odwróciła Blair twarzą do lustra.

Blair ostrożnie szła przez duże pomieszczenie, unosząc skraj sukni, żeby na niego nie nadepnąć. Przed lustrem było małe podwyższenie. Weszła na nie ze spuszczonym wzrokiem, czekała, aż wszystko będzie idealnie. Puściła skraj sukni, od­garnęła włosy z twarzy i spojrzała w zwierciadło.

-Och! - jęknęła.

Oto jej przyszłość. Blair w życiu nie widziała równie ide­alnej sukni. Zadziwiające. Piękno kreacji sprawiło, że ona sama wydawała się jeszcze ładniejsza. Stanik zupełnie nie pasował do kreacji, a jednak jej cera nigdy nie była równie nieskazitelna. Czuła się, jakby zeszła z okładki letniego wyda-

nia ,,Town&Country':. Najwyraźniej stare powiedzenie, że in­stynktownie wiesz, gdy trafisz na odpowiednią suknię ślubną, zawiera sporo prawdy.

Pobiorą się w kościele świętego Patryka w Piątej Alei i wydadzą przyjęcie w hotelu St. Clair, w którym zarezerwują wszystkie pokoje dla gości. Ojciec poprowadzi ją do ołtarza ze (zami w niebieskich oczach, szepcząc: „Kocham cię, misiu", zanim oddają Marcusowi. A Marcus przez całą uroczystość będzie trzymał ją za rękę, jak tylko on potrafi, dając do zrozu­mienia, że są nie tylko kochankami, ale i przyjaciółmi.

- Oczywiście, - Lyla skinęła głową. - Nie pożałuje pani.
- Narzeczony będzie zachwycony.

Blair machinalnie skinęła głową, ciągle wpatrzona w swo­je odbicie.

- A naszyjnik? - zapytała Lyla.
Dlaczego nie, pomyślała Blair.
No właśnie, dlaczego nie?


78


danny ma coś w sobie

Jedyne, eo nie podobało się Danowi w Strand to fakt, że w księgarni nie było pewnego nowoczesnego wynalaz­ku - klimatyzacji. Tego ranka pracował w ciasnej, dusznej piwnicy, w informacji; zajmował się też specjalnymi zamó­wieniami, na przykład na kalendarz z fotografiami chorób skórnych. Po kilku godzinach męczarni miał wreszcie okazję zaczerpnąć świeżego powietrza.

O ile tak można nazwać papierosa. Ledwie zjawił się jego zmiennik - ponury, milczący facet o imieniu Brent, który pracował w Strand od dwudziestu lat -Dan pomknął na górę krętymi schodami i wypadł na zewnątrz.

Wzdłuż budynku biegł betonowy beżowy gzyms. Przysiadł na

nim, rozkoszując się cieniem i papierosem.

Na chodniku tłoczyli się przechodnie, zwabieni koszami

z przecenionymi książkami, których i tak nikt nie kupował.

Leżały tam na przykład: Numizmatyka w dzisiejszej Kanadzie

i Tiger, prawdziwa opowieść o psie, który pokochał kota. Dan

zamknął oczy i nic zwracał uwagi na buszujących w koszach.

Zaciągnął się głęboko i wspominał Siddarthę Hermana Hesse:

„Gdy Siddartha przechodził ulicami miasta, z jasnym czołem.

z królewskim wejrzeniem, smukły w biodrach - w sercach

80

młodych dziewcząt z bramińskich domów budziła się mi­łość"*. Nic na to nie poradzi, chciałby być Siddartha, a przy­najmniej być podobnym do niego.

Chciałby też z kimś' o tym porozmawiać, zwłaszcza odkąd próba dyskusji z Yanessą okazała się niewypałem.

Czyjaś' dłoń na ramieniu wyrwała go z zadumy. Otworzył oczy.

- Dan? - Bree, wysportowana, zwinna jasnowłosa córka
bramina, stała przed nim i podziwiała go jak Siddanhę.

I kto twierdzi, że marzenia się nie spełniają?

-Nie, nie. - Dan szybko cisnął zapalonego papierosa na ziemię i zadeptał niedopałek. - Trzymałem go dła Steve'a, musiał wrócić do środka.

Nieźle, Szekspirze.

- Tak? Co za zbieg okoliczności.
Jasne. Zbieg okoliczności.

* Hermann Hes.se Siddartha. Poemat indyjski, pr/el. Małgorzata Łu­kasiewicz, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1988 (przy. tłum.).

6 - Tylko w twoich siuich g 1


-Więc spodobała ci się? - zapytał, zakładając nogę na nogę gestem, jak miał nadzieję, tyleż sportowym co intelektu­alnym. - A co teraz czytasz?

-Zabieram się do dzieła, nad którym pracuje mój jogin. Pisze o tym, jak usprawnić komunikację między mózgiem i pozostałymi organami, za pomocą jogi i mantr. Napisał z pięćdziesiąt rozdziałów, a każdy ma prawie sto stron. Praco­wał nad tym od jedenastu lat. W tym roku chyba mu to wyda­dzą. Prosił, żebym rzuciła okiem. Ja! Wyobrażasz to sobie? To wielki zaszczyt!

Zaszczyt? Raczej wrzód na jej wyćwiczonym tyłeczku.

- A1e muszę ci coś wyznać - ciągnęła, patrząc mu prosto
w oczy. - Nie przyszłam tu rozmawiać o książkach.

-Nie?

Dan zarumienił się i wbił wzrok w ziemię. Nerwowo kop­nął papierosa, którego się wyparł. Oddałby wszystko, żeby go dalej palić.

-Chciałam zapytać, czy nic miałbyś' ochoty się kiedyś spotkać? Wiem, pewnie wyda ci się to bardzo bezpośrednie. ale uważam, że trzeba chwytać dzień. Moim zdaniem los wy­nagradza śmiałość, nic sądzisz?

Dan entuzjaslycznie skinął głową.

-W każdym razie, trochę się nudzę sama. Dorastałam tutaj, w Greenwich Village, ale potem chodziłam do szkoły z internatem na zachodzie, więc nikogo tu nie znam. Jesienią idę na studia do Santa Cruz, ale nie chcę się nudzić w mieście przez całe lato, sama jak palec.

82

- Świetnie. Co powiesz na Bikram?

-Jasne - skinął głową, choć nie miał pojęcia, o czym mówi. Rzadko bywał w klubach.

- Bomba! - pisnęła. - Podaj mi swój numer, zadzwonię,
żeby potwierdzić, ale powiedzmy, sobota? - Wpisała numer
jego komórki do różowego telefonu.

Pozwolił sobie na dłuższą przerwę, niż mu przysługiwała. ale po odejściu Bree musiał zapalić jeszcze jednego camela, żeby się uspokoić. Nie miał pojęcia, co to jest Bikram. Nowy modny klub? Hinduska restauracja? A może niezależny film? Nieważne. Vanessa jest zajęta pracą, a on umówił się na gorącą randkę /e ślicznotką, która lubi czytać.

Co jak co, ale ta randka na pewno będzie gorąca.



0x08 graphic
światła, kamera... a gdzie akcja?

-Cięcie! - wrzasnął Ken Mogul - Kurwa! - Cisnął zie­loną fluorescencyjną podkładkę na ziemię i zerwał się ż meta­lowego krzesła. - Dziesięć minut przerwy. Muszę zapalić, do cholery.

Ręce Sereny drżały, gdy Thaddeus przypalał jej gauloisa srebrną zapalniczką Zippo. Zaciągnęła się głęboko, ale tym ra­zem nikotyna nie pomogła jej się uspokoić. Opanowanie teksu i wygłaszanie swoich kwestii w odpowiedni sposób okazało się trudniejsze, niż sądziła. Co najgorsze, Ken, przerażający dziwak, wrzeszczał na nią co pięć sekund.

-Nie przejmuj się nim - mruknął Thaddeus. Przeczesał jasne włosy dłonią i uśmiechnął się z błyskiem w cudownych jasnoniebieskich oczach. Objął ją ramieniem. - Wiem, że jest ci ciężko. Zresztą uważam, że radzisz sobie świetnie jak na pierwszy raz. Mamy po prostu bardzo napięty plan zdjęciowy, a Kenowi zależy, żeby producenci byli zadowoleni. Uwierz mi, to nie ma nic wspólnego z tobą.

Czyżby?

- Naprawdę? - szepnęła, wtulona w jego opiekuńcze ra­miona. Winnych okolicznościach nic kleiłaby się tak do face­ta, którego zna dopiero od kilku dni, ale Thaddeus to ktoś' wię-

cej niż zwykły znajomy, [ nie chodzi tylko o to, że jest. Grali 1 zakochanych. Podczas prób idiotycznej sceny kulminacyjnej I całowali się już osiem razy. Tulenie się do niego na kanapie

wydawało się jak najbardziej naturalne.

- Słuchajcie! - ryknął reżyser. Wrócił do pokoju, wepchnął
[ paczkę czerwonych marlboro do kieszeni pogniecionej dżinso­
wej koszuli z obciętymi rękawami, przez co wyglądała raczej
jak kamizelka. Serena wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu.
Thaddeus przykrył jej dłoń swoją w uspokajającym gestie.

- Poniosło mnie - przyznał Ken. - Dajmy sobie spokój na
dzisiaj, dobrze? I tak, muszę z Vanessą ustalić rodzaje ujęć. Ale
wy dwoje pracujecie dalej. Idźcie na kolację, aa mój koszt.

-Dzięki, Ken. - Thaddeus wstat i się przeciągnął. Sere­na poczuta zapach potu i wody kolońskiej Carolina Herrera for Men. - To był męczący dzień. Chętnie wyskoczyłbym na drinka.

- I popracujecie nad chemia, tak. Holly? Poznaj go. Poroz-
\ mawiaj z nim, słuchaj go, ucz się od niego. Macie się zgrać,

rozumiecie?

i

Serena skinęła głową i zdusiła niedopałek w popielniczce

z macicy perłowej, balansującej na oparciu brązowej skórzanej kanapy. Jasne, może się zgrać, zwłaszcza z Thaddeusem. Ale ' niekoniecznie na oczach Kena.

- Świetnie - mruknął reżyser. - No, to lećcie na kolację.
To wasza praca domowa.

Kolacja z hollywoodzkim gwiazdorem? A będą oceny?

Wybrali As Such przy Clinton Strcet. najmodniejszą, naj­bardziej zatłoczoną knajpkę w mieście. Podawano tu najlep­szego tatara, serwowanego z jajami przepiórezymi i frytkami L solą morską. Opróżnili bulelkę szampana Veuve Cliquot do czekoladowego ciasta z jeżynami na deser. Lekko wsławiona



84

B5


0x08 graphic

Serena wyznała Thaddeusowi, jak to się stało, że w zeszłym roku nie przyjęto jej ponownie do Hannovcr Academy.

Pojechała na lato do Europy. Przez kilka miesięcy balo­wała z Erikiem. starszym bratem, i flirtowała z Francuzami. Erik w sierpniu wrócił do Stanów, ale Serena została dłużej. Po co się liczyć, skoro plaże Saint-Tropez są takie piękne nawet we wrześniu? Na szczęście Constance Billard, prywatna żeń­ska szkoła, do której uczęszczała od przedszkola, zgodziła się przyjąć ją ponownie.

-Juz myślałam, że trafię na podrzędny uniwersytet i do końca życia będę mieszkała z rodzicami - wyznała. - A te­raz proszę, gram w filmie, mieszkam sama, a jesienią idę do Yale. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. - Uśmiechnęła się uwodzicielsko, ale alkohol sprawił, że wyszło to dość nieporadnie. Była to zachęta, żeby ją pocałował. Z drugiej strony, są w restauracji pełnej gapiów. Może lepiej, że tego nie zrobił,

-Idziemy? - zapytaj, jakby nie mógł się doczekać, aż znajdą się w bardziej intymnym miejscu.

Ledwie wyszli na duszną, rozgrzaną, zatłoczoną ulicę. rozległ się krzyk.

-Thad! Thad! - Z cienia wynurzył się krępy brodacz Ł aparatem fotograficznym. Pstrykał zdjęcia, idąc w ich stronę. Flesz rozjaśniał ciemną uliczkę.

Thaddeus opiekuńczym gestem objął Serenę w talii. Miał fałszywy uśmiech na ustach.

Serena także się uśmiechnęła. Przywykła już, że reporte­rzy z kronik towarzyskich ją fotografują. Kilka razy wystąpiła też jako modelka. Ale żaden z fotografów nie był tak natrętny. Przerażające.

-Idziemy - westchnął Thaddeus. Skinął na brodacza. -Słuchaj, stary, dość już. Idziemy.

86

Ale reporter nadal im towarzyszył. Drobił i tańczył jak bokser, i pstrykał bezustannie, tak szybko, że brzmiało to jak warkot karabinu maszynowego. Wy pstry kał cały film, błyska­wicznie załadował nowy i pstrykał dalej.

-Dosyć - warknął Thaddeus bardziej stanowczo. Szarp­nął Serenę za ramię w stronę jezdni. - Idziemy.

Serena uśmiechała się dalej, ale rozbieganym wzrokiem szukała taksówki.

- Kto to, Thad?! - zawołał reporter za ich plecami. - Co
masz dzisiaj na sobie, Thad? - dodał bezczelnie. - Jesteś bo­
ski, wiesz? A ty, ślicznotko? Co to za projektant?

Akurat tego dnia założyła ulubioną czarną bawełnianą plażówkę Lesa Besta i czarne baleriny Capezio, ale była zbyt zaskoczona, by to powiedzieć.

- Koniec! - wrzasnął gniewnie Thaddeus.
Czyżby zamierzał odstawić numer Cameron Diaz?
Wszedł na ruchliwą Clinton Street, machając rękami

jak rozbitek na bezludnej wyspie na widok samolotu ratun­kowego. Ledwie zatrzymała się taksówka, wepchnął Serenę do środka, wskoczył za nią i zatrzasnął drzwiczki. Fotograf przycisnął aparat do szyby. Serena ukryła twarz na szerokim ramieniu Thaddeusa i przez chwilę wiedziała, co czuta księżna Diana tuż przed śmiercią.

-Jedziemy, i to już! -warknął Thaddeus do kierowcy.

Dobiegł ich jeszcze krzyk fotografa:

- Jutro będziecie na pierwszej stronie „Post"!

Na rogu Siedemdziesiątej Pierwszej i Trzeciej Alei Thad­deus zapłacił, wysiadł i przytrzymał jej drzwiczki.

Ich kroki niosły się echem w nocnym powietrzu. Ruch uliczny szumiał na Drugiej Alei jak ocean. Serena weszła na stopień i spojrzała na Thaddeusa. Wreszcie byli równego wzrostu.


0x08 graphic
- Może wejdziesz na drinka? - zapytała. Nie chciała, żeby
przykre zajście z nachalnym paparazzim zepsuło im wieczór.
Jakby nie było, po raz pierwszy ma Thaddeusa tylko dla siebie.
Nie patrzy na nich reżyser-dziwak, nie ma tu kamer ani scena­
riusza, Nie przepuści takiej okazji.

Wzruszył ramionami.

-Usiądźmy lu na chwilę. - Przycupnął na stopniu. -Wszystko w porządku?

-Tak - szepnęła. Ostrożnie uniosła sukienkę i usiadła obok niego.

- Cholerny fotograf - mruknął gniewnie.

Serena położyła mu dłoń na udzie w geście pocieszenia.

AJe nie chadzają na kolacyjki. Biedacy.

Jasne, bo Serena van der Woodseu wcale nie brzmi dra­matycznie.

Poszukał chwilę w kieszeni i wyjął paczkę parlamentów light.

88

Szanuj Książk:

i była pewrna. że świetnie sobie radzi. Pytanie tylko, jak się do niego przytulić, aby dać mu jasno do zrozumienia, że to nic ele­ment roli. Chciała, żeby widział różnicą pomiędzy Screną a Holły. Żeby wiedział, które pocałunki są prawdziwe, a które udawane.

Jason zbiegł ze schodów.

-Super. Podoba mi się tutaj. Taki miły wiaterek. I towa­rzystwo. - Thaddeus uśmiechnął się do Sercny.

89


0x08 graphic
- Mnie też. - Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech,
choć wolałaby być na górze, tylko we dwójkę. Chce wiaterku?
Otworzy mu okno,

Jason mieszkał zaledwie piętro wyżej, więc już po chwili wrócił z trzema zimnymi butelkami heinekena.

Powiew wiatru rozwiał włosy Thaddeusa.

Serena wypiła piwo do dna i przysunęła się do niego. Choć rozmowa była śmiertelnie nudna, jest w towarzystwie dwóch dżentelmenów, którzy bez wątpienia zaniosą ją na samą górę do jej mieszkania, gdyby wypiła za dużo i straciła równowa­gę-

Jakby nie byto, zawsze polegała na innych.

uciekająca panna młoda

Blair Waldorf wbiegła do holu hotelu Claridgejak kobieta bardzo zajęta, bo tak właśnie było. Musi jak najszybciej wrócić do apartamentu i przejrzeć zakupy. Spieszyło się jej zwłaszcza do imponującej sukni ślubnej, najwspanialszego łupu tego ty­godnia. Dziesięć tysięcy funtów to majątek, nawet dla niej, ale suknia była warta każdego pensa i Blair wiedziała, że matka przyzna jej rację. A jeśli nie ona, to jej ojciec. Harold J. Wal­dorf, uroczy gej, który korzystał z życia na południu Francji. Ze wszystkich ludzi na świecie on na pewno zrozumie, co to znaczy, trafić na idealną suknię ślubną.

Zamierzała zaplanować spotkanie z ojcem w Paryżu. Chyba już czas, żeby Marcus poznał jej rodziców? To tylko kilka godzin stąd. No i co to za frajda, wyjechać z ukocha­nym w romantyczną podróż pociągiem i zostawić kuzynkę Camillę w Londynie. Idąc przez hol, dostrzegła recepcjonist­kę za ślicznym małym biureezkiem. Świetnie, pomyślała. Niech ona wszystko załatwi! Przemierzyła marmurowy hol i zatrzymała się przed kobietą, piszącą coś w oprawionym w skórę notesie.

--Chciałabym zamówić bilety do Paryża - odezwała się Blair.


91


0x08 graphic
0x08 graphic

0x08 graphic
- Pani... przepraszam bardzo, Beaton-Rhodes? - zapytała
recepcjonistka, niska, zgrabna Azjatka w okularach lennon-
kach i krótkiej, praktycznej fryzurce.

- Panna Waldorf - poprawiła Blair.
Nie pani Beaton-Rhodes. Jeszcze nie.

-Oczywiście - speszyła się recepcjonistka. - Chciałam się jedynie upewnić, czy zostanie pani u nas przez kolejny ty­dzień?

- Tak, tak - B lair machnęła ręką. Miała ważniejsze sprawy
na głowie. - Jak mówiłam, chciałabym wyjechać do Paryża.
I to natychmiast.

-Oczywiście, jeszcze tylko potrzebna mi karta kredyto­wa. Żeby uiścić rachunek za pokój.

Minęła je grupa włoskich turystów. Niektórzy robili zdję­cia rozzłoszczonej Blair. -Cóż, panno...

92

- Świetnie - syknęła Blair. - Zaraz do niego zadzwonię. -
Wyjęła komórkę z torebki i wybrała jedyną pozycję w „moich
numerach". Mogła się tego spodziewać - Marcus nie odbierał.
Postanowiła nie zostawiać wiadomości na poczcie głosowej.
Tego dnia nagrała się już trzykrotnie. Nie chciała, żeby uznał,
że zwariowała.

Bo oczywiście kupno sukni ślubnej to przykład zdrowego rozsądku.

- Nie odbiera - poinformowała recepcjonistkę. - Ma teraz
mnóstwo pracy, ale na pewno dzisiaj się odezwie. Poproszę,
żeby wpadł i załatwił całą tę sprawę, dobrze?

Minęło dopiero kilka dni, a Blair już podłapała brytyjski akcent i słówka. Jak Madonna skracała niektóre głoskj i uży­wała wyrażeń w stylu „cała ta sprawa".

To nieporozumienie - mruknęła recepcjonistka.

91


0x08 graphic

0x01 graphic

Recepcjonistka się zarumieniła.

- Proszę, nie podnośmy głosu.

-Pieprzyć to. - Blair miała po dziurki w nosie Anglii, ciągłej uprzejmości i brytyjskiej godności. Nie interesowała ją żadna / tych rzeczy. Pieprzyć tę sukę, pieprzyć Anglie, pie­przyć Marcusa i jego końską kuzynkę Camilię. Nagle zama­rzyła o jednym, o powrocie do domu.

-Wie pani co? Nie chcę tego apartamentu. Proszę zaraz zadzwonić do British Airways i zarezerwować mi bilet. W jed­ną stronę, pierwszą klasą, do Nowego Jorku. - Wsunęła rękę do torebki, znalazła kartę kredytową i cisnęła na kontuar.

- Do Nowego Jorku, pierwszą klasą, w jedną stronę - po­
wtórzyła recepcjonistka. - Virgin lata codziennie o jedenastej.
Może jeszcze będą miejsca.

Yirgin. Dziewica. Odpowiednie, nie ma co.

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Na pewno niektórzy z was to widzieli i podobnie jak ja nie mogli uwierzyć własnym oczom. Wędrowałam sobie radoś­nie Madison Avenue w poszukiwaniu nowych bawełnia­nych koszulek na plażę, i co widzę? Najstraszniejszy widok na świecie: tabliczkę z napisem ZAMKNIĘTE. Zamknięte? To nie tak, jak myślicie. Wygląda na to, że największy dan-1 dys w mieście i zarazem dyrektor kreatywny Barneys, Gra­ham Oliver, przyjaźni się z pewną niezależną operatorką fil­mową i zgodził się zamknąć sklep na kilka dni, żeby mogli kręcić w spokoju.

Oby tylko otworzyli zgodnie z zapowiedziami. Wieść niesie, że debiut pewnej młodej gwiazdy nie będzie tak spekta­kularny, jak się spodziewano. Podobno jest tak źle, że naj­pierw kręcą wszystkie sceny bez niej. W nadziei, że prakty­ka naprawdę czyni mistrza.

Barneys jest chwilowo nieczynny, więc chyba wyjadę na dobre - mam dosyć latania w tę i z powrotem helikoptera­mi i wynajętymi samolotami. Wiem, wiem, sama mówiłam, że w Hamptons na początku lata nic się nie dzieje - zazwy-[ czaj czekam do czwartego lipca, zanim tam pojadę - ale dochodzą mnie wieści o przedziwnych wydarzeniach na

95


0x08 graphic
0x08 graphic
wyspie. Muszę zobaczyć to na własne oczy. Mam napraw­dę ciężkie życie. Jakim cudem uda mi się być jednocześnie w kilku miejscach? Nie żeby kiedykolwiek sprawiało mi to problem.

JAK PRZETRWAĆ LATO: PORADNIK

Nie będę rzucać nazwiskami, wiem, to do mnie niepo­dobne, ale widzę na mieście mnóstwo grzeszników. Więc najpierw kilka słów na temat tego, co koniecznie musicie wiedzieć:

1. opalanie

Oczywiście najlepsza jest naturalna opalenizna. Jeśli mat­ka natura nie chce współpracować, ujdzie też opalanie natryskowe. Ale pamiętajcie, nieważne, nad basenem czy w komorze natryskowej, opalamy się nago! Biate ślady po kostiumie to szczyt złego smaku. A dwa dni wcześniej pe-eling i woskowanie! Nikt się nie nabierze na plamy.

2. brwi

Po pierwsze, wiemy, że powinnyśmy mieć dwoje, prawda? Odkładamy pęsetę. Nie, wyrzucamy! Idziemy do mojej znajomej, Reese, u Bergdorfa, i to jak najszybciej. I niech nikt nie waży się narzekać, że zapłacił 45 dolarów za jedna brew.

3. woskowanie

Mamy sezon kąpielowy, więc ta kwestia nie podlega dysku sji. Ty włożysz bikinr Eres, a widok mamy wszyscy. Ja oso­biście preferuję tradycyjną depilację brazylijską. (Chcesz być piękna? Cierp!) Powszechnie wiadomo, że chwalę też aplikacje z kryształków Swarovskiego, przesada jest jed-nak w ztym guście, prawda?

9.6

Wasze e-marle

|2§ Droga Plotkaro

Podobno w Internecie pojawił się bardzo ciekawy film, żywy dowód na to, że niektóre już występowa­ły przed kamerą. Kręcono go w plenerze, w Central Parku, a partnerem naszej gwiazdy jest ten ogier, N, Dziewczyna ma ciemne, kręcone włosy, ale to S, prawda? Kinoman iak

Ml Drogi Kinohnaniaku

Wyjaśnijmy sobie pewne fakty. Film, o którym mó­wisz, powstał jakiś rok temu i nikt z grających w nim aktorów nie występuje teraz przed kamerą. Świetnie zbudowana gwiazda jest teraz w Pradze, gdzie upra­wia sztukę i nie wiadomo co jeszcze. Au revoirl Plotkara

tJĘ Droga Plotkaro

Na zajęcia jogi chodzi ze mną strasznie wyjątkowa dziewczyna. Chcę nabrać formy i jakoś zabić czas, do­póki moja najlepsza przyjaciółka uczy się w Pradze ma­larstwa, a ta ciągle nudzi, że joga to sposób na życie. W każdym razie, wczoraj po zajęciach opowiadała instruktorowi o „miłośniku książek stymulujących rozwój duchowy". Zabrzmiało mi to podejrzanie zna­jomo - choć nie do końca. Jakby miata na myśli złe­go brata bliźniaka naszego wspólnego znajomego. Albo lepszego? Sama już nie wiem, co o tym myśleć. Czyżby w mieście zagościli pożeracze ciał i podsta­wiają klony przyjaciót? Przerażona

7 Tylko w twoich snach 07


0x08 graphic
Droga Przerażona

Bardzo ciekawy rozwój wydarzeń, ale nie sądzę, żeby to byta sprawka kosmitów. Po prostu w lecie czasem warto pozwolić sobie na marzenia. Czy na wakacjach nigdy nie udawałaś kogoś innego? Spróbuj kiedyś. Zamelduj się w hotelu jako, powiedzmy, Principessa de Medici i nie zdziw się, kiedy zarząd przyśle ci kosz owoców albo butelkę Dom Perignon. Czasami warto nieco naciągnąć prawdę. Plotkara

Na celowniku

B płaci za nadbagaż na lotnisku Heathrow. Upominki dla rodziny i przyjaciół? Czy też naprawdę taszczy pokrowiec z suknią ślubną? N kupuje artykuły podstawowego użytku, aspirynę i prezerwatywy, w aptece White's w East Hamp-ton. D popija bardzo zdrowy koktajl warzywny w barze wegetariańskim w Soho. Może szykuje się na sezon pla­żowy? S mogłaby się czegoś od niego nauczyć - właśnie wymknęła się wcześniej z próby i pobiegła na pokaz Tuleh niedaleko F.I.T, a potem wpadła do lodziarni. Spokojnie. Wyglądać jak gwiazda to potowa sukcesu! Nie żeby kiedy­kolwiek miała z tym problemy.

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

ptaszki na drzewach ćwierkają o...

-Nate Archibald! Nie wierzę własnym oczom!

-Cześć, Chuck - mruknął Natc. Tego dnia w drodze do lómu zorientował się, że ma trochę mało powietrza w przed­niej oponie, więc skręcił na stację benzynowa BP przy Springs Road. Było bardzo gorąco, od morza nie wiała nawet leciutka bryza, więc po kilku godzinach ciężkiej pracy był spocony, zgrzany i wyczerpany. Sądząc po przerażeniu na gładkiej, opa­lonej twarzy Chucka Bassa, wygląda! okropnie.

Chyba po raz pierwszy.

-Co pi się stało? - sapnął Chuck. Przesunął przeciwsło­neczne raybany na czubek nosa, wręczy! pracownikowi stacji banknot pięćdziesięciodolarowy i mruknął: - Reszta dla cie­bie.

- W porządku, stary - odparł Nate, zirytowany. Odczepi! pompkę i ścisnął przednie kolo, żeby się przekonać, czy jest Już dosyć powietrza,

Mimo koszmarnego upału, Chuck Bass miał na sobie ma-drasowe szorty i kaszmirową bluzę. Jak zawsze wyglądał nie­skazitelnie, gęste brwi unosiły się nad przenikliwymi niebie­skimi oczami, kwadratowy podbródek jak z reklamy wody po Boleniu by! starannie wygolony. Pomógł Nate7owi wstać.


99


-Chodź, podwiozę cię. - Chuck zagrzechotał kostkami lodu w plastikowym kubku po mrożonej kawie, którą przed chwilą wypił. - Jest ze czterdzieści stopni w cieniu, a ty jesteś czerwony, jakbyś przeszedł przez piekło. Wolę nic myśleć, jak będziesz wyglądał, kiedy dojedziesz tym cudem do Georgica.

Nate rozważał możliwości: pół godziny w słońcu albo dziesięć minut sam na sam z Chuekiem Bassem.

I tak źle, i tak niedobrze.

- Jedziemy - westchnął. Wizja klimatyzowanego, gołę­
biego jaguara była bardzo kusząca.

Chuck otworzył bagażnik i Nate wpakował tam rower. Nie był pewien, czy się zmies'ci, ale bagażnik okazał się za­dziwiająco pakowny i rower wszedł prawie cały, tak że wy­stawał tylko skrawek opony. Nate usiadł na białym skórza­nym fotelu, zatrzasnął drzwiczki, zapiął pasy i szykował się do drogi.

Chuek przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód wypełni­ło chłodne powietrze i dźwięki Houses ofHoly Led Zeppelin.

'■ CO

którą Nate właściwie znał już na pamięć. Winnice przeplatały się 2 eleganckimi domkami krytymi szarym łupkiem. Gdzie­niegdzie pojawiał się skrawek oceanu za czyimś ogródkiem.

- No. - Chuck jeszcze bardziej ściszył dźwięk. - Ciekawe,
I czy pocałowały się z Sereną i pogodziły. Znowu. Wiesz, co

mam na myśli.

- Blair i Sereną nigdy nie gniewały się długo - bąknął
Nate. Bębnił palcami w drzwi w rytm muzyki.

Kto jak kto, ale on doskonale o tym wiedział, bo zazwy­czaj kłóciły się przez niego.

- To dobrze, ze względu na Screnę - dodał cicho Chuck.
-Teraz potrzebna jej przyjaciółka.

Nate nie zareagował. Słowa Chucka go zaniepokoiły. Zu­pełnie jakby świat kręcił się dalej, bez niego. Jest w Hamptons od zaledwie tygodnia, a już nie ma pojęcia, co się dzieje.

- Podobno nie za dobrze jej idzie to całe aktorstwo - za­
uważył Chuck. - Ale na pewno jeszcze postawi na swoim. Jak
zawsze.

101


0x08 graphic
- No tak, aktorstwo - powtórzył Nate. Zapomniał o filmie
Sereny. To było coś zupełnie innego niż jego codzienna haró­
wa. Nagle poczuł, że musi zapalić. Wyciągnął rękę po elek­
tryczną zapalniczkę. - Mogę, prawda?

Chuck wzruszył ramionami.

-BI air wróciła z Londynu w ogromnym pośpiechu. Z... bagażem.

Nie było to trudne zadanie, nawet dla upalonego faceta.

Byle co nie skłoniłoby Blair Waldorf do przerwania po­dróży. Czyżby wróciła, żeby zaplanować ślub? Nate nie mógł tego wykluczyć, ale też nie wyobrażał sobie Blair kroczącej do

ołtarza w białej sukni. Chyba że to on, we fraku, będzie na nią czekał. Oczywiście nie są już razem, ale nie wyobrażał sobie, żeby Blair, jego Blair, wyszła za kogoś innego.

Odetchnął z ulgą, gdy pod kołami zazgrzytał żwir krętego podjazdu na posesji jego rodziców. Chciał zostać sam z tymi rewelacjami i nowym dużym skrętem.

Nate puścił mimo uszu żałosną propozycję. Wyjął rower z bagażnika i pojechał do domu. Musi jasno pomyśleć.

I nauczyć się, że nie można wierzyć we wszystko, co się słyszy. (No, ale czy wszyscy nie popełniamy czasem tego błędu?)


102


0x08 graphic
0x08 graphic
S idzie w ślady audrey, dosłownie

Serena wysiadła z jaskrawożółtej taksówki na zatłoczonej Piątej Alei. Miała na sobie prostą czarną sukienkę i ogromne okulary przeciwsłoneczne, dzieło projektanta Baileya Wintera. Był to kostium filmowy - nawet Serena nie włóczyłaby się po mies'cie w środku dnia w sukience koktajlowej. Ćwiczyła sce­nę rozpoczynającą film. Holly miała podziwiać wystawy słyn­nego sklepu jubilerskiego, Tiffany and Company, jedząc, śnia­danie po przebalowanej nocy, podobne jak Audrey Hepburn w filmowym klasyku.

Z tekturowym kubkiem i torebką z ciastkami w dłoni, Se­rena grzecznie szła w stronę eleganckiego budynku, licząc pod nosem kroki. Jeden, dwa, trzy, cztery.

-Uważaj! - warknął biznesmen w garniturze. Minął ją, nie odsuwając słuchawki od ucha.

- Przepraszam - mruknęła Serena, speszona. Zawróciła do krawężnika i zaczęła od nowa. Starała się is'ć wyprostowana jak struna tak, jak kazał Kcn, ale musiała też zmierzać prosto do sklepu, a to graniczyło z niemożliwością wobec tłumów na ulicy. W końcu jej się udało, ale wystawę oblegali turyści. gorączkowo pstrykając zdjęcia. Tego na pewno nie było w sce­nariuszu.

Gruba starsza kobieta w spódniczce do tenisa wręczyła jej aparat, na migi pokazując, ze ma zrobić zdjęeie. Serena wzru­szyła ramionami, odłożyła torebkę ze śniadaniem i wzięła aparat. Sfotografowała kobietę, z uśmiechem wskazującą logo Tiffany.

-Dzięki! Mogę ci teraz zrobić zdjęcie? Pracujesz tu, prawda? - Serena była wstrząśnięta. Jasne, pewnie wszyscy myśleli, że Tiffany zatrudnił ją w nadziei, że nawiązanie do znanego filmu zwiększy sprzedaż. Czekała z uśmiechem przy­klejonym do twarzy, aż kobieta pstryknie parę fotek, a potem zabrała torebkę ze śniadaniem i wróciła do krawężnika. Po­dmuch gorącego powietrza z mijającego ją autobusu, podwi­nął jej sukienkę.

Uroki lata w mies'cie. Spojrzała na sklep, drżąc ze zdener­wowania. Na dworze było prawie czterdzieści stopni w cie­niu, pociła się w zbyt eleganckiej sukience i ludzie się na nią gapili. Chciała do domu - do klimatyzowanego apartamentu rodziców, a nie zasikanej przez kola nory. Chciała przebrać się w lniane szorty, bezrękawnik, wygodne klapki i do wieezora sączyć piwo eorona i oglądać stare seriale w telewizji. Zawsze we wszystkim była najlepsza, poczynając od nauki, poprzez jazdę konną, po zdobywanie facetów. I to bez najmniejszego wysiłku. Była święcie przekonana, że aktorstwo przyjdzie jej z podobną łatwością. Ale jak dotąd reżyser był bardzo nieza­dowolony z jej pracy.

Ciekawe, ezy nawet Blair Waldorf, największa fanka Śnia­dania u Tiffany'ego, zniosłaby wariackie tyrady Kena Mogula.

Po raz kolejny ruszyła w stronę sklepu.

-Patrz, kochany! - zawołała potężna kobieta z połu­dniowym akcentem. Pokazywała Serenę łysemu grubasowi w ohydnym stroju - koszulce Lacosty i drelichowych szortach. Reszty dopełniały czarne skarpetki w tanich sandałach.



104

105


Serena udawała, że nie słyszy. Kto by się spodziewał, że na ulicach Manhattanu czyha tyle pułapek? Cofnęła się do kra­wężnika, skupiła i zaczęła jeszcze raz.

To się nazywa poświęcenie.

W oczach turystów była chodzącą reklamą sklepu, a w głę­bi duszy gotowała się z wściekłości i była na krawędzi wybu­chu. Szczerze mówiąc, już odechciało jej się grać. Najchętniej dałaby sobie spokój i zajrzała do Barneys, żeby się przekonać, czy mają coś nowego. Ale oczywis'cie nie może. Po pierw­sze, ze względu na zdjęcia sklep był zamknięty, a po drugie. jeszcze nigdy nie poniosła klęski i w głębi duszy była równie waleczna jak jej (czasami) najlepsza przyjaciółka, Blair.

- Niezła dupka, blondynko! - zawołał ktoś za nią.
Odwróciła się. Obleśny facet wychylał się z okna taksów­
ki. Fuj! Audrey Hepburn nigdy nie zdarzały się takie rzeczy.

No tak, ale Audrey Hepburn miała płaski tyłek. Za to umiała grać.

pieniądze to poważna sprawa

Blair nie wiedziała, czy łomot rozlega się jedynie w jej głowie - w samolocie wychyliła kilka whisky - czy słyszy go naprawdę. Podniosła się na łokciu. Owszem, to rzeczywistość. Ktoś wali w drzwi sypialni, którą zajęła wczoraj wieczorem, a która do niedawna należała do jej przyrodniego brata, hippi­sa Aarona Rosę.

- Blair Cornelio Waldorf!

I znowu walenie. Matka, ale jej głos jest jakiś... dziwny. Jest chora czy co? A może ma coś w ustach?

Eleonor Rosę wpadła do ciemnej sypialni i przysiadła na skraju materaca. W ręku miała kubek kawy, a na sobie letnią piżamę - kwiecistą, powiewną, zdecydowanie za krótką ko­szulkę Eberjey i dobrany do niej szlafrok.

- Pobudka! - zawołała ochryple.

Blair z jękiem naciągnęła kołdrę na głowę. Dlaczego mat­ka tak się zachowuje bladym świtem?

107


0x08 graphic
- Po pierwsze - zaczęła Eleanor. - Skąd się wzięłaś'
w domu? - Otuliła się szlafrokiem, pochyliła i zajrzała córce
w twarz. - Miałaś" być w Londynie!

Jak na panią po pięćdziesiątce, która niedawno urodziła dziecko, Eleonor wyglądała zadziwiająco dobrze o tak wczes­nej porze. Blair zastanawiała się, czy matka zrobiła cos z twa­rzą podczas jej nieobecności, czy może to tylko efekty nowego rewelacyjnego kremu, który wkrótce jej podwędzi?

Usłyszeć cos' takiego z ust kobiety, która każdemu ze swo­ich dzieci kupiła wyspę na południowym Pacyfiku!

Przecież to jej obowiązek?

-Oczywiście. - Eleonor po raz pierwszy wygłaszała mowę wychowawczą i Blair widziała, że wkręca się w rolę. - Ale tego już za wiele. Omówiłam sprawę z Cyrusem i uzna­liśmy, że trzeba coś z tym zrobić.

Chwileczkę, dlaczego matka omawia jej prywatne sprawy z Cyrusem Rosem, jej głupim, rumianym, tandetnym ojczy­mem?

Ojej!

-No dobrze, może trochę przesadziłam przy sukni ślub­nej, ale kiedy ją zobaczysz, przyznasz mi rację...

- Sukni .ślubnej? - sapnęła Eleonor. - To chyba wyjaśnia
pozycję za osiemnaście tysięcy dolarów. O co chodzi z tym
ślubem?! - Przysiadała na łóżku i wachlowała się upierście­
nioną dłonią. - Zaraz zemdleję! Wychodzisz za mąż? Och,
Blair? Nie wiem, co powiedzieć! - Objęła ją serdecznie i roz­
płakała się na głos. Nagłe się wyprostowała. - Już wiem: po
moim trupie! Oszalałaś?!

Blair przewróciła oczami.

- Nie, mamo, nie wychodzę za mąż. W każdym razie nie
teraz. A suknia kosztowała dziesięć tysięcy, nie osicmnas'cie.

Tak, to brzmi o wiele lepiej.

- Moja biedna, naiwna córeczka. - Eleonor pokręciła gło­
wą. - Nie zorientowałaś się, że kurs dolara do funta jest jak
dwa do jednego9



'.GB

109


0x08 graphic
-Słuchaj, przepraszam. - Blair szybko wpadła jej w sło­wo. - Kupiłam tylko kilka drobiazgów, wszystkie będą mi po­trzebne do szkoły.

Jasne. Przecież bez sukni ślubnej nie można się pokazać na inauguracji roku akademickiego.

Chyba nie ma szans na to, że szybko skończą rozmowę. Blair sięgnęła po najnowsze wydanie „W", które położyła wie­czorem przy łóżku. Kupiła je, żeby się nie nudzić podczas lotu, ale darmowa whisky Maker's Mark stanowiła o wiele milsze Towarzystwo.

-Mimo wszystko rozmawiałam o tym z Cyrusera, a dzi­siaj zadzwonię do twojego ojca i sądzę, że też się ze mną zgo­dzi. Teraz, gdy wróciłaś do domu, chyba na stałe...

-Z pewnos'eią nie wracam do Londynu - przerwała jej Blair. Starała się nie myśleć o dramatycznym rozstaniu z mia­stem Marcusa. Czy on w ogóle zauważył jej nieobecnos-ć?

-...to doskonały moment, żebyś poszła do pracy. Na łato.

Co? No comprendo. seriom.

Pokój wirował dokoła niej.

Blair opadła na poduszki i zasłoniła sobie oczy rękoma.

- Umrę, jeśli będę musiała pracować.

-Nie przesadzaj, skarbie. To wspaniałe doświadczenie przed studiami.

-A ty kiedykolwiek pracowałaś? - zainteresowała się Blair. Nerwowo przeglądała czasopismo, niemal wyrywając przy tym kartki. Dopiero co wróciła zza oceanu. Zdradził ją mężczyzna, którego wybrała, by spędzić z nim życie. Teraz brakuje jej jeszcze tylko wykładu o zaletach pracy z ust matki, która w życiu nie przepracowała nawet jednego dnia.

- To bez znaczenia - odparła gładko Eleonor. - Nie mówi­my o mnie, tylko o tobie. O tym, w jaki sposób chcesz spłacić część tych zawrotnych rachunków. Skoro tyle wydajesz, za­cznij też zarabiać,

Praca w lecie? Blair zamknęła oczy. Nikt nie pracuje, nie leraz, nie podczas ostatniego nowojorskiego lata! Nikt! No,

«

I może za wyjątkiem Nate;a, ale w jego wypadku to kara. I Se-' reny, ale to nie praca, to spełnienie marzeń.

Jej uwagę nagle przykuło zdjęcie w czasopiśmie. O pie­przonym wilku mowa. Proszę bardzo, w samym środku kro­niki towarzyskiej Suzy, Screna van der Woodsen pod rękę z projektantem Baileyem Winterem. Blair przypomniała so-I bie, kiedy zrobiono to zdjęcie - na pokazie Wintera w zeszłym sezonie. Siedziały z Sereną w pierwszym rzędzie, ma się rozu­mieć, i kiedy projektant wyszedł się ukłonić po zakończonym pokazie, dostrzegł Serenę i zaprosił ją wybieg.

Blair puszczała mimo uszu wywody matki i szybko prze­biegła wzrokiem tekst, szukając plotek o Serenie. O, jest! Suzy I rozpisywała się, jak to Bailey Winter zgodził się zaprojekto­wać kostiumy do najnowszego filmu Kcna Mogula, Śniadanie a Freda. Czy nie dość, że Serena zagra w filmie z Thaddeusem Smithem? Czy musi do tego nosić szyte na miarę kreacje jed­nego z najlepszych amerykańskich projektantów?

- To kwestia odpowiedzialności, Blair-tłumaczyła matka. • Wiesz, że kiedy skończysz dwadzieścia jeden lat, będziesz miała nieograniczony dostęp do funduszu powierniczego,



1'0

111


0x08 graphic
i wszyscy: twój ojciec, Cyrus i ja. uważamy, że musisz się na­uczyć rozważnie obchodzić z pieniędzmi. Naszym zdaniem praca nauczy cię odpowiedzialności i tego, że czasami liczą się też życzenia innych, nie tylko twoje.

Blair łypnęła na brzydką narzutę w kolorze bakłażana. Świetnie, pójdzie do pracy. Ale nie do byle jakiej.

Wystarczy jeden, dokładnie mówiąc. Eleonor Rosę to jed­na z najwierniejszych klientek Baileya Wintera. To chyba ża­den problem, że jej córka zostanie jego asystentką na planie Śniadania u Freda'}

Jak nie kijem ich, to palką.

robi się gorąco

m

Dan zaciągnął się głęboko po raz ostatni i wyrzucił skry­wany w dłoni niedopałek na ulicę. Siedział na ławce na rogu Houston i Szóstej Alei i widział, jak Bree przechodzi przez jezdnię. Nie chciał, żeby po raz drugi przyłapała go na pale­niu.

-Dan! - zawołała i pomachała radośnie, omijając niezli­czone taksówki na Szóstej Alei. Miała na sobie obcisłe czarne legginsy do pół łydki i turkusowy sportowy stanik. Do piersi tuliła butelkę wody. Podbiegła do ławki i usiadła.

-Czes'e! Fajnie, że jesteś!

-Cześć - odparł Dan. Od niechcenia zamknął książkę i uśmiechnął się do niej.

Akurat.

K 'tylku w twoich snach 1 1 "3


-Trailery? - zdziwiła się. - Nie idziemy do kina. Zapo­mniałeś? Bikram!

- A, tak - mruknął nerwowo. Bikram, Bikram, Bikram,.. Nie
film. Może restauracja? - Super, bo wiesz, umieram z głodu.

Bree się roześmiała.

- Tak, ja też mam apetyt na ćwiczenia. Pospieszmy się, bo
inaczej się spóźnimy. Sesje wieczorne są często bardziej inten­
sywne niż te, na które zazwyczaj chodzę. A później wpadnie­
my do Jamba Juice.

Zajęcia? Jamba Juice? Równie dobrze mogłaby mówić w suahili. Dan nie miał pojęcia, dokąd idą, ale posłusznie szedł za Bree, gawędził o książkach, których nie czytał i denerwo­wał się coraz bardziej. Więc nie idą do restauracji. A potem podniósł wzrok i to zobaczył, nieco dalej; ręcznie malowany szyld. Dziwaczna czcionka, która miała przypominać sanskryu głosiła, że to tu. Bikram. Nie film. Nie restauracja. Tylko joga. Bree zabrała go na zajęcia jogi.

Nam as te.1

Bree radośnie wbiegała po schodach, podniecona jak mała dziewczynka na gwiazdkę. Odwróciła się i czekała na niego. Dan się ociągał, gorączkowo szukał wymówki, żeby nie uczestniczyć w zajęciach. Postanowił, że uda, że jest ran­ny. Zastanawiał się, co zełgać. Może ma pęknięte żebro? Od dźwigania słowników. Albo wstrząs mózgu? Rano w drodze do pracy potrącił go samochód i na pewno ma wstrząs móz­gu. Albo cieipi na rzadką neurologiczną przypadłość i mdleji: w ciasnych pomieszczeniach pełnych spoconych łudzi na ko­lorowych matach,

-Wiesz, Dan, bardzo się cieszę, że nie zawracałeś sobie głowy ciuchami na zmianę! - zawołała Bree z góry. - Wie­czorami jest tak gorąco, że mistrz nalega, żebys'my ćwiczyli nago.

No, sytuacja się komplikuje. Po pierwsze, nie ma zielone­go pojęcia o jodze, po drugie, prędzej go szlag trafi, niż będzie ćwiczył nago. Z drugiej strony, Bree też tam będzie. Zobaczy ją nagusieńką na pierwszej randce.

- Super- sapnął zdyszany po wspinaczce na schody. Choć
nigdy w życiu nie ćwiczył, widok okrągłego tyłeczka Bree sta­
nowił wystarczającą motywację. Nie szkodzi, że jak dotąd ani
razu nie był na zajęciach jogi. Co z tego, że czeka go murowane
upokorzenie. Pieprzyć niekończące się schody! Za chwilę on
i Bree będą nago wywijać się jak precle. T czego tu się bać!

To się nazywa optymizm!

- No, chodź - poganiała wesoło Bree,

Dan doszedł do szczytu schodów i wszedł za nią do klu­bu. Było to przestronne pomieszczenie z drewnianą podłogą. Przez ogromne okna wpadało popołudniowe słońce, co tylko potęgowało upał. Było tu ponad czterdzieści stopni Celsjusza, a jeśli dodać liczne spocone ciała, panowała duża wilgotność i w powietrzu wisiały,,. nieciekawe zapachy.

Na podwyższeniu przy ścianie siedział wychudzony sta­ry Hindus. Jego natłuszczona skóra ls'niła w słońcu. Miał na sobie jedynie luźną bawełnianą białą szatę. Oczy pod wy-[ skubanymi brawami były zamknięte. Uśmiechał się dobrot-j liwie. Przed nim czterdziestoletnia kobieta w stylu Kate Co­li ric rozgrzewała się i przeciągała. Jej ohwisiy brzuch uderzał o żylaste uda.

Przy oknie rozgrzewało się dwóch mężczyzn. Jeden miał długie, sprężyste mięśnie i wyginał się do tyłu w bardzo nie­naturalny sposób. Drugi, siwowłosy dziadek, bez wysiłku



114

115


0x08 graphic
dotykał swoich stóp. Dan nie mógł się z nim równać... pod żadnym względem.

- Rozbieraj się, - Bree puściła do niego oko. - Mistrz nic
lubi spóźnialskich. Jeśli ktoś nie jest gotowy, musi wyjść.

Dan już miał poinformować Bree, że cierpi na epilepsję i zapomniał lekarstwa, ale właśnie wtedy zaczęła ściągać przez głowę turkusowy stanik. Jezu. Co robić?

Rozbierać się!

Zdjął brudną koszulkę i rzucił ją na ziemię. Rozpiął pa­sek, zdjął buty i pozbył się dżinsów. Był jednym, który został w bokserkach, ale uparcie ich nie zdejmował.

Jakby blada skóra i chude ramiona wystarczająco nie wy­różniały go z tłumu,

Zwinął skarpelki w kulki, wsunął do butów, głęboko zaczerp­nął Ichu i w ślad za Bree wyszedł na środek sali. Zaczęła się roz­grzewać. Była opalona wszędzie, na pewno, bo widział ją całą. Długie jasne włosy opadły na okrągłą pierś i Dan z trudem wziął się w garść na tyle, by do niej nie podejść i nie zacząć obmacy­wać. Pochyliła się i położyła dłonie na podłodze. Usiłował pójść jej śladem, ale sięgnął jedynie kolan. I już bardzo cierpiał.

- Nie pochylaj się - szepnęła. - Rozciągaj.

Nie mógł spokojnie patrzeć, jak Bree, naga i idealna, roz­ciąga się i wygina. Jego rozporek przybrał żenujące rozmiary. Dan obserwował, jak złapała się za stopę i wyprostowała ją nad głową. Zamknął oczy i starał się myśleć o obrzydliwych rzeczach. O tym, jak w sztucznej szczęce ciotki Sophie zawsze zostają resztki jedzenia; o tym, że chodnik przed ich domem zawsze śmierdzi sikami. Pot już zalewał mu oczy, a przecież jeszcze nic nie zrobił. Otarł czoło ręką.

- Nie, Dan - syknęła Bree. - Uważaj, żeby mistrz tego nic
zobaczył. Chodzi o to, żeby wszystko wypocić. Nie wolno się
wycierać. To wbrew jego naukom.

Dlaczego, ach dlaczego, Bikram nic okazał się ciekawym zagranicznym filmem? Zajadaliby popcorn w ciemnym, kli­matyzowanym kinie i całowali się jak szaleni, zamiast pocić się w dusznej sali, czekając na polecenia starego sadysty. Nag­le mistrz wstał i zrzucił szatę.

- Zaczynamy. - Dał znak, żeby dobrali się w pary. - Naj­
pierw pies i trójnóg.

-Gotów? - szepnęła Bree, Koło pępka miała znamię w kształcie Teksasu.

Schyliła się, położyła dłonie na podłodze i poruszyła pośladka­mi. Dan rozejrzał się przerażony, ale wszyscy robili to samo. A part­nerzy trzymali ich za biodra. Ostrożnie objął Bree w talii. Przyciąg­nęła prawe kolano do prawego łokcia... potem lewe do lewego.

- Przytrzymaj mnie - poleciła. Dan kucnął obok i błądził
dłońmi po jej jędrnym brzuchu, gdy powoli prostowała długie,
silne nogi. Uśmiechnęła się do niego do góry nogami. - Chyba
mi się udało.

- Super. - Dan się cofnął. Już miał wstać, gdy nagle uświa-
j domił sobie, że jego mały przyjaciel w stanie najwyższego
1 podniecenia wygląda z bokserek. O Boże! Skulony, despera-
I cko wyobrażał sobie zęby cioci Sophie.

- Młody człowieku. - Przerażający stary mistrz wskazał
go palcem.

-Ja? - Dan wskazał na siebie, nadal skulony. Patrzyli na niego wszyscy na sali.

-Tak, ty. Chodź, synu, - Jogin skinął na niego długim, chudym palcem.

- Idź - szepnęła Bree, nadal stojąc na głowie. - To wielki
/.uszczyt. Coś takiego! 1 to za pierwszym razem!


1 iń


0x08 graphic
Dan maszerował po drewnianej podłodze i desperacko zakrywał rozporek rękoma. Doszedł do podwyższenia. Jogin uśmiechał się łagodnie.

-Chodź, synu-powiedział.-To twój pierwszy raz, praw­da?

Dan nerwowo skinął głową. Dygocząc, wszedł na pod­wyższenie. Jogin pochylił się, opar! o ziemię i zademonstro­wał Danowi makabryczne zbliżenie pomarszczonych poślad­ków. Wszyscy poszli jego śladem i przez chwilę Dan miał przed oczyma surrealistyczną wizję piersi Bree do góry noga­mi, między jej nogami. Lecz mistrz wyrwał go z rozmarzenia. Stanął za nim, przywarł płaskim brzuchem do chudych pleców Dana i delikatnie pochylił mu głowę, tak że chłopak widział jedynie swoje nogi i chude łydki jogina, W życiu nie doświad­czył takiej bliskości ze starszym człowiekiem, a co dopiero z hinduskim mistrzem jogi.

Ale napalony facet nie zna wstydu.

N wśród miejscowych

*

- Wiem, gdzie później pójdziemy - oznajmiła Tawny. Ob­lizała palce i zajrzała do koszyczka z panierowanymi krewet­kami w poszukiwaniu okruchów.

Nate dopił cytrynową coronę i skinął głową.

-Dobra.

Siedzieli przy malutkim stoliku, pod brudnym oknem w Oyster Shack, jedli palcami, pili piwo i rozmawiali - a właś­ciwie Tawny gadała. O tym, że się uczy surfingu. Że jej tata był strażakiem, ale spadł z drabiny i przeszedł na rentę. Że cztery razy była w Disney World. Że jej włosy same się kręcą, ale wszyscy myślą, że ma trwałą. Że się bardzo cieszy, że nie­długo skończy szkolę.

Nate prawie jej nie słuchał. Była bardzo seksowna i zada­walał się patrzeniem na nią. Na Upper East Side niewiele jest takich dziewczyn. Gęste, jasne faliste włosy spływały jej na opalone, piegowate ramiona. Różowe usta smakowały wiśnio­wym błyszczykiem. Niebieskie oczy kryły się za zasłoną dłu­gich rzęs, a srebrne pierścionki zdobiły długie, opalone palce.

Blair wiecznie o coś pytała. O ulubioną piosenkę, pierwsze wspomnienie, co będzie robił, gdy dorośnie? Mówiła, że po prostu chce go lepiej poznać, ale jemu zawsze się wydawało,

119


0x08 graphic
0x08 graphic
że to egzamin, którego nie potrafi zdać. Tawny wystarczało, że był po prostu sobą.

Czyli przystojnym, aroganckim ćpunem?

Po kolacji Tawny wskoczyła na kierownice i mówiła mu. jak ma jechać. Odrzuciła głowę do tyłu. Jej długie włosy ła­skotały go w nos.

-Wolniej! Nie, szybciej! - piszczała.

- Dokąd jedziemy? - zapytał Nate. Rower podskakiwał na
wybojach i korzeniach.

Tawny obejrzała się przez ramię.

-Zobaczysz... Stop! Muszę/.siąść!

Natc zahamował i zeskoczyła na ziemię. Jej lawendowe szorty odsłoniły na chwilę fantastyczne, opalone pośladki. Rany, ależ jest seksowna!

- Fajnie było! - Zaśmiała się. Rozgarniała zarosła i szła
w stronę plaży. - Zostaw tu rower, nic mu nie będzie.

Nate oparł rower o pień. Zachodzące słońce z trudem prze­dzierało się przez gałęzie drzew. W lesie panował chłód i ci­sza.

Idąc za Tawny rozmyślał, jakie to dziwne, że zaledwie kilka tygodni po zakończeniu szkoły jego życie zmieniło się tak diametralnie. Pracuje na budowie i chodzi z dziewczyną z Hamptons. Chociaż, właściwie czemu nie? Skoro Blair mo­gła wszystko zmienić - na miłość boską, ona wychodzi za mąż! Dlaczego on nie może spróbować czegoś nowego? Z Tawny szło mu łatwiej niż z innymi. Nie była wymagająca i samolub­na jak Blair, ani naiwna i nachalna jak Jenny, ani nieprzewidy­walna i nieuważna jak Scrcna. Ona po prostu... była.

Klasyczna logika ćpuna.

- No, chodź! - zawołała Tawny i złapała go za rękę.
Zaprowadziła go na małą słoneczną polankę. Dwa zwa­
lone drzewa służyły za ławki. Miejsce było najwyraźniej po-

120

pularnc wśród miejscowych, bo na ziemi poniewierały się pu­ste butelki po piwie i niedopałki. Na jednym pniu przysiadło trzech kolesi. Palili skręta. Za ich plecami lśniły niebieskie wody zatoki.

- Cześć chłopaki! - zawołała Tawny.
Spojrzeli w ich stronę. Mieli wyskubane brwi i nażelowa-

ne włosy, nosili workowate dżinsy i koszule w kratkę. Nate i jego kumple śmialiby się do rozpuku, widząc ich w mieście. Tacy kolesie wdają się w bójki z bramkarzami i zlewają się tanią wodą kolońską. I najwyraźniej przyjaźnią się z Tawny.

Tawny przelazła przez pień i usiadła obok Grcga, opalo­nego chłopaka ze skrętem w dłoni. Wypinał pierś i zdaniem Nate'a wyglądał jak buldog.

- Mamy zioto, stary - oznajmił Vince, który mógłby być
bratem bliźniakiem Grega. - Siadaj.

Nate rozpogodził się nieco na tę propozycję. Nie znosił, kiedy nieznajomi zwracali się do niego per „stary", nie znosił przegranych, którzy udają, że wszystko jest w porządku, ale musiał przyznać, że nie ma to jak skręt po jedzeniu. Nawet /takimi dupkami.

Tawny pociągnęła i podała mu wilgotnego skręta. Zacią­gał się chciwie.

- Dobry towar, co? - zapytał Greg szorstko. - Od mojego
stałego dostawcy. W lecie ma zawsze pełne ręce roboty, ale
i tak trzyma najlepszą trawkę dla stałych klientów.

Towar nie był dobry. Nate miał w sypialni o wiele lepszy, hawajski, ale nie narzekał.

- Pieprzone mieszczuchy - warknął Vince i wziął od nie­
go skręta. - Zawsze wszystko pieprzą w lecie. Ruch. Imprezy.
Tłok.

121


0x08 graphic
Cóż za elokwencja,

- Turyści, stary - podsumował Tony. Do tej pory się nic
odzywał. Podejrzliwie przyglądał się Nate'owi spod pognie­
cionej cyklistówki.

Nate odpływał, jak zwykle po skręcie, ale słyszał, co mó­wili. Głośno i wyraźnie.

- Fakt. - Tawny ziewnęła i oparła blond głowę na jego
ramieniu.

Nate zerknął na swoje ciuchy. Najwyraźniej Tawny nie lu­biła bogaczy, którzy latem zapełniali uliczki Hamptons, a on do nich należał. Opalenizna i robocze ubranie sprawiły, że wzięła go za chłopaka, który musi w lecie pracować. Pewnie żeby móc zapłacić za Yale. Nie był wobec niej szczery.

Niektórych nawyków trudno się pozbyć.

-Tak? - Tawny podniosła głowę, zmrużyła niebieskie oczy. - A nic nie mówiłeś.

Pod warunkiem, że nie wpadną na Blair Waldort', znaną zazdrośnicę.

wpadnij do mnie

m

Wieczorem po sesji naukowej i kolejnym meczącym dniu prób, Serena wracała taksówką do hotelu Chelsea. Ale tym ra­zem miała powody do radości. Po raz kolejny otworzyła ko­mórkę, głównie po to, żeby jeszcze raz przeczytać esemesa od Thaddeusa.

Wpadnij do mnie. Tęsknię, Całusy.

Po stekach obelg, którymi obrzucał ją Ken Mogul, Serena zaczynała w siebie wątpić, ale oto namacalny dowód, że nic się nie zmieniło.

Taksówka skręciła w Dwudziestą Trzecią i Serena czuła, jak jej serce bije coraz szybciej. Za kilka minut będzie w hote­lu. Już wczes'niej spotykała się z przystojniakami, ale jeszcze nigdy nie straciła głowy dla kogoś takiego jak Thaddeus. Tak, jest boski, ale było w nim coś jeszcze. Miała przeczucie, że zo­staną nie tylko partnerami ekranowymi, nie tylko kochankami, ale także bliskimi przyjaciółmi.

Nie żeby potrzebowała nowego przyjaciela... A może jed­nak? Nie myślała o tym zbyt dużo,

W końcu dojechali do hotelu Chelsea. Wetknęła banknot dwudziestodolarowy w dłoń kierowcy, wysiadła i wbiegła do holu. Zaczęli już zdjęcia w Barneys, ale Ken i tak twierdził, że


'23


0x08 graphic
0x08 graphic
muszą dużo ćwiczyć. Idąc znajomymi ciemnymi korytarzami. których ściany zdobiły słynne dzieła, czuła, jak nieprzyjem­nie ściska się jej żołądek. Starała się nie myśłeć o wszystkich przykrych rzeczach, które usłyszała od Kena w tym budyn­ku. Za chwilę wydarzy się coś wspaniałego. Czekają randką z Thaddeusem Smithem!

Zapukała cicho. Otworzył niemal natychmiast i na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia. Luźne szorty zsunęły się nisko na biodra, odsłaniając skraj zwyczajnych szarych bok­serek.

Thaddeus zamknął drzwi i podciągnął szorty. Speszył się trochę.

Tak, trzy miliony dolarów za film to ciężki kawałek chle­ba.

- Szkoda, że nikt mnie nie ostrzegł. - Serena podniosła
torbę z podłogi i szukała w niej czegoś' nerwowo. Była bard/o
spięta, musiała się rozluźnić. - Mogę zapalić?

124

— Oczywiście. - Znużonym gestem wskazał stolik, a na
nim popielniczkę i kilka zapalniczek. - Tylko widzisz, Sereno,
to nie jest odpowiednia chwila. Zaraz tu przyjdzie mój przy­
jaciel. Serge.

Serena nie ruszyła się z kanapy. Czy naprawdę tak trudno zostać z nim sam na sam?

— Cóż, z twojego esemesa trudno wywnioskować, żebyś
był bardzo zajęty. - Uśmiechnęła się nerwowo. Thaddeus chy­
ba trochę przesadza z nieśmiałością.

Trochę?

Dlaczego tak się denerwuje? Nie do wiary, że ktoś tak piękny i sławny jak Thaddeus Smith wpada w panikę przy ko­biecie!

— Popracujemy? - Naburmuszyła się. — Myślałam, że
może, no wiesz, chciałbyś się zabawić

-Zabawić - powtórzył. - Czasami praca to... - Przerwał mu świergot komórki. Spojrzał na wyświetlacz. - Przepra­szam, muszę odebrać. Zaraz wracam. - Wybiegł do sypialni, lak że usłyszała tylko: „Halo?"

Zdusiła niedopałek w popielniczce. Dziwaczne zachowa­nie Thaddeusa niepokoiło ją. Jest zbyt nachalna? Zbyt nie­śmiała? To on przesłał prowokacyjnego esemesa. Dlaczego I zaprosił przyjaciela? Może kręcą go takie pikantne pomysły? To nie w jej stylu.

Czyżby?

— Przepraszam. - Thaddeus wrócił do saloniku i rzucił te­
lefon na stolik. - No dobra, skoro już tu jesteś, przećwiczmy
kilka scen.

125


Odgrywanie sceny miłosnej to chyba wszystko, na co może liczyć.

herbatka dla dwojga

Vanessa wzięła z niepościelonego łóżka zaczytany egzem­plarz Bhagavadgity. Wiedziała, że to s'więta księga hinduizmu, Ble nigdy jej to specjalnie nie interesowało. A potem zoba­czyła, że Dan pisze nowy wiersz w wielkim czarnym notesie. Przewrócił się na plecy.

- Co piszesz? - zapytała i wyciągnęła rękę po notes. Prze­
czytała kilka pierwszych linijek:

Tylko miłość. Tylko namiętność. Tak, tak. Budda to nie Jezus. Ja też nie. Jestem zwykłym facetem.

Sensacja dnia! Bikram zabija szare komórki i poeci, którzy tak pisali źlet zaczynają pisać fatalnie.

-Nie czytaj tego! -Dan wyrwał jej notes. -To... osobiste. cesz herbaty? - zapytał po chwili i usiadł. - Kupiłem miętę, podobno oczyszcza ciało z toksyn i sprawia, że zaczyna się naprawdę oddychać.

127


0x08 graphic
Vanessa się żachnęła.

Zaparzył dwie herbaty miętowe i podał jej szklankę. Va-nessa usiłowała spojrzeć mu w oczy, ale, o dziwo, unikał jej wzroku. Po pierwsze dlatego, że wyglądała bardzo ładnie w nowej czarnej sukience, a także dlatego, że miał wyrzutv sumienia, że szalał na jodze z Brce i nie pisną! o tym stown swojej, jakby nie było, dziewczynie.

Vanessa zachichotała.

128

- Nie znam żadnego jogina, poza misiem Yogi. Nie wiem,
gdzie podłapałeś ten rodem z New Age żargon, ale Dan
Humphrey, którego znałam, kochałam i który mnie podniecał,
uznałby, że pieprzysz jak potłuczony.

-Cóż, Vanessa Abrams, którą znałem i kochałem, nic sprzedałaby się Hollywood - odciął się gniewnie. Celowo opuści! fragment o podniecaniu, bo chwilowo kręciła go inna.

- Słucham? - Vaiiessa odstawiła kubek. To niesprawiedli­
we. Przecież wiedział, że Ruby właściwie wyrzuciła ją z domu
i że potrzebowała pieniędzy. I co? Nie jest z niej dumny, że
mając zaledwie osiemnaście lat pracuje przy filmie fabular­
nym? - Cóż, ja przynajmniej robię coś więcej niż ustawianie
książek w porządku alfabetycznym.

Zamknął oczy i głośno oddychał przez nos. Wczoraj na­uczył się tego na jodze - dobre wchodzi, złe wychodzi.

- Myślałem, że dobrze nam będzie razem, ale chyba się
zmieniłaś.

Vanessa z westchnieniem spojrzała na kubek. Herbata smakowała jak pasta do zębów i płyn do mycia naczyń.

-No to oboje mamy, czego chcieliśmy - stwierdziła. Upiła kolejny łyk herbaty i odstawiła kubek w bałagan na stole, między stare gazety i brudne garnki. A potem wybiegła ■ mieszkania na przyzwoitą kawę w kafejce przy Broadwayu.

Dan przeczesał palcami niesforną czuprynę. Owszem, roz­luźnił się, ale nie tak, jak powinien. Wyjął camela z paczki i zapalił od kuchennego plamka.

Jogin chyba nie byłby zadowolony.

9-


0x08 graphic
0x08 graphic
naśladownictwo - najszczerszy komplement

Blair wsunęła stopy w szpilki z kremowej cielęcej skórki projektu Baileya Wintera, ostatni szczegół jej kreacji. Były nie­co zbyt eleganckie, ale chciała mieC na sobie coś z jego kolek­cji. Uznała, że przesada byłoby włożyć jego ubranie, ale buty to delikatny, dyskretny hołd dla jego geniuszu, a jednocześnie nie wyjdzie na żałosną, zdesperowaną niewolnicę mody.

Stała w sypialni małej Yale, czyli swoim dawnym po­koju, i podziwiała swoje odbicie w wielkim lustrze. Było tu o wiele lepsze światło niż w dawnym pokoju Aarona, gdzie nadal unosił się smród jego ziołowych papierosów. Skinęhi głowa swojemu odbiciu. Choć wyglądała na pewną siebie, była zdenerwowana. Dotychczas nie najlepiej sobie radziła na rozmowach kwalifikacyjnych. Kiedy ubiegała się o miej­sce w Yale, pocałowała swojego rozmówcę! A później, kiedy poprosiła o kolejną szansę, mało brakowało, a przespałaby się z absolwentem tej uczelni. Co prawda szanse, żeby sy­tuacja się powtórzyła z Baileyem Winterem, były naprawdę niewielkie. Ten przystojny, opalony facet nigdy by na nią nie poleciał.

No, chyba, że zmieniłaby się jakimś cudem w Błaha.

Odwróciła się i zerknęła przez ramię w lustro. Wszystko okazało się łatwiejsze, niż sądziła, wystarczył jeden telefon Eleonor Rosę. Mimo to Blair nie chciała niczego popsuć, wie­działa, że to jej wielka szansa.

Niech Serena cieszy się sławą w Hollywood; Blair zrobi karierę w świecie mody. Znała nazwiska wszystkich projek­tantów, wszystkie dobre sklepy i najlepsze czasopisma. Znała się na ciuchach i umiała je dobierać. Wkrótce stanie się praw­dziwą wyrocznią w sprawach mody. Będzie siedziała w pierw­szym rzędzie na każdym pokazie Baileya Wintera, jej imieniem nazwą nowe perfumy, jej twarz pojawi się w jego kampaniach reklamowych. Ich związek będzie przypominał relację między Audrey Hepbum i Givenchy i też przejdzie do legendy. Niech Serena udaje sobie Audrey Hepburn na ekranie; Blair będzie nią w rzeczywistości.

No tak, ale czy nie ma już perfum nazwanych imieniem Sereny? Oj.

Natarczywy dzwonek telefonu wyrwał ją z marzeń. Wróciła do Nowego Jorku dwa dni temu, ale jeszcze nikt do niej nie za­dzwonił. Ani na numer brytyjski, który miał tylko Marcus, ani na zwykły, który znali wszyscy. Jest na wygnaniu, stwierdziła, i nie wróci do życia, dopóki nie będzie mogła zrobić dramatycz­nego wejścia, na przykład oznajmić, że przyleciała z Londynu na wezwanie samego Baileya Wintera. Nie może przecież do­puścić, żeby rozeszły się plotki, że wróciła, bo Marcus bardziej interesował się podobną do konia kuzynką niż nią,

Jakby i bez tego prawda nie wyszła na jaw.

Pobiegła do pokoju Aarona i porwała telefon z biurka. Napis na wyświetlaczu głosił; MARCUS. Proszę bardzo, Jego Lordowska Mość we własnej osobie.

Odebrała rozmowę.

- Co? - warknęła niegrzecznie.

131


Bo nigdy nie jest za wcześnie na pierwszą komórkę.

Blair zerknęła na zegarek Chanel. Niedługo ma się spotkać z Bailcyem Winterem, a nie chciała się spóźnić. Powędrowal;i długim korytarzem do kuchni i zastała matkę zajadającą ka napkę, choć zaraz miały wychodzić. Tyler, jej młodszy brat, i jego dziewczyna, Jasmine, siedzieli na niskich stołeczkach i sączyli colę.

- Miło cię widzieć, Blair - zaszczebiotała Jasmine.

Jasmine ją prześladowała. Prawda wyszła na jaw, gdy zja­wiła się na imprezie na zakończenie szkoły w identycznym kostiumie Oscara de la Renty, jaki Blair miała na sobie. Miała

132

zadziwiająco ciemne, lśniące i zdrowe włosy. I była chyba naj­bardziej irytującą dziewczyną na świecie.

Blair posłała jej mordercze spojrzenie.

-Ej, Blair? - Tyler jednocześnie pisał esemesa i ściągał mp3 na iPoda. Co chwila zerkał na oba wyświetlacze.

-Tak? - Niecierpliwie stukała obcasem. Czemu jeszcze nie idą, do cholery?

Jakby Blair mogła zapomnieć swoją naśladowczynię.

Jest coś podejrzanego w trzynastolatce z nieskazitelnymi manierami. Ba, jest coś podejrzanego w tym, że Tyler ma dziewczynę. Dotychczas w ogóle się nimi nie interesował, wolał towarzystwo komputera i kolekcję winylowych płyt.

- Chodźmy, mamo - nalegała Blair. - Nie chcę się spóź­
nić. Zaieży mi, żeby zrobić dobre wrażenie.

133


Pewnie zżerają ciekawość.

- Chce mnie zatrudnić - syknęła Blair lodowato.
-Uwielbiam jego projekty - zaszczebiotała Jasmine. -

Oczywiście na razie nie mogę kupować żadnych jego ciuchów, mama mówi, że dopiero jak pójdę do liceum, ale nie mam nic przeciwko temu. No, bo przecież do szkoły i tak noszę mun­durek i...

- Jasne.- Blair nie dała jej dokończyć. Czy prosiła o szcze­
gółową opowieść? - Zejdę na dół, niech odźwierny złapie nam
taksówkę. Mamo, za pięć minut masz być w holu, inaczej jadę
bez ciebie.

Blair sama zjechała windą do holu. Czekała przed bu­dynkiem, paliła i co chwila zerkała na zegarek Chanel. Do­kładnie po pięciu minutach zjawiła się Eleonor w grejpfru­towej szmizjerce od Baiieya Wintera i płaskich mokasynach Toda. Nie była sama. Koło niej radośnie podskakiwała Jas­mine, jak trzylatka przed pierwszym pokazem Dziadka dv orzechów. Blair niczym się nie przejmowała. W jej głowic rozgrywała się filmowa scena - oto zwiewna muza udaje się na spotkanie z geniuszem. Nawet Jaśminie nie mogła tego zepsuć.

Na Park Avenue, przed imponującą rezydencją Winieni. Blair pierwsza wysiadła z taksówki. Matka i Jasmine szły tuż za nią, jak damy dworu. Później wytnie się statystów.

W drzwiach powitał je najprawdziwszy angielski lokaj, w liberii, a jakże. I zaanonsował je pełnym nazwiskiem, gdy stanęły na progu salonu na drugim piętrze:

134

Cmok, cmok, cmok!

Blair nigdy nie słyszała, żeby dorosły mężczyzna wyda­wał takie dźwięki.

135


0x08 graphic
- Niewiarygodne - szepnął. - Chodźcie, siadajcie. Napij­my się herbatki i pogadajmy, co wy na to, moje panie? - Skinął na lokaja, wymachując ręką, jakby miał złamany nadgarstek. Wskazał ogromną kanapę i nagle zastygł w bezruchu. - Pst

Blair odpowiedziała tym samym i się us'miechnęła. Nie tego się spodziewała. Było o wiele lepiej.

czy V zarobi na obiad w tym mieście?

- Dobra, kręcimy! - powiedział Ken Mogul do asystenta.
Siedział niedbałe rozparty w płóciennym krześle ze swoimi
inicjałami.

Vanessa ustawiła kamerę na stojaku. U Freda, restaura­cja w Barneys, miejsce kluczowe dla akcji filmu, przypo­minała obraz nędzy i rozpaczy. Zamiast klientów jedzących lunch, tłoczyła się w niej stuosobowa ekipa filmowa. Choć wynieśli większość stolików, między reflektorami, kab­lami, wizażystami, fryzjerami, dźwiękowcami, gońcami, asystentami i asystentami asystentów zostało bardzo mało miejsca.

Zupełnie jak w sklepie z butami podczas wyprzedaży.

137


0x08 graphic
głównej. Mimo wszystko przeszła daleką drogę od czasów, gdy reżyserowała szkolną wersję Wojny i pokoju.

Był to drugi dzień zdjęciowy i kręcili bardzo ważną scenę z udziałem Tłiaddeusa w roli Jeremy'ego i gwiazdki nieza­leżnych produkcji. Mirandy Grace, w roli Heleny, czyli czar­nego charakteru. Śniadanie u Freda to jej pierwszy film bez Coco, siostry bliźniaczki. Oficjalnie mówiło się, że Miran­da chce spróbować kariery solowej. W rzeczywistości Coco była na odwyku. Zastąpiła ją niejaka Courtney Pinard, któ­rą Ken Mogul odkrył, gdy jeździła na rolkach w parku przy Washington Square, i która miała w jednym palcu wszystkie sztuczki, jakich wiecznie naćpana Coco nie zdołała się na­uczyć.

Miranda poruszyła szklanką, aż zagrzechotał lód w jej drinku. Wypiła go jednym haustem. Odchrząknęła głośno, po­chyliła się nad stolikiem i wzięła Thaddeusa za rękę.

- Kochany, wierzysz w przeznaczenie? - zapytała.

Jej słowa niosły się echem po planie. Byto tak cicho, że Vanessa słyszała grzechot kostek lodu w szklance Mirandy.

- Sam już nie wiem, w co wierzę - odparł Thaddeus cicho,
- Ale wiemjedno... - Urwał.

Tego momentu Vanessa - i wszyscy inni na planie - bali się najbardziej. Serena miata wpas'ć do restauracji, ciągnąc /;i sobą różową etolę, i dosiąs'ć się do pozostałej dwójki.

Minęła jedna chwila... druga...

Ani śladu Sereny. Ani śladu Holly. Nikogo.

138

- Czy ktoś" w końcu powie pieprzonej pannie van der coś
tam, żeby przyszła na plan i nakręciła tę cholerną scenę - szep­
nął Ken.

-Przepraszam bardzo! - zawołała Serena. Wbiegła na plan z groźnie wyglądającą szpilką Baileya Wintera. - Byłam w garderobie. Bardzo przepraszam, te buty, ja...

- Serena na planie! - zawołał drugi asystent reżysera.
Dzięki za informację.

- Holly, Holly, Holly. - Ken Mogul pokręci! głową. - Na
miejsce, i to już. Jeszcze raz.

Wszyscy pynownie skryli się w cieniu. Zaczęli od począt­ku. Tym razem, gdy Thaddeus już miał odpowiedzieć na py­tanie Mirandy, Serena wbiegła do restauracji, w odpowiedniej chwili, i poprawiła etolę zsuwającą się z ramion.

Miranda głupio kiwała głową i trzepotała sztucznymi rzę-

i. Pochodziła z Lower East Side, chodziła do katolickiej szkoły, a najbardziej lubiła makaron z serem. Nie miała poję­cia, o co mu chodzi.

A kto miał?

Za trzecim razem wydawało się, że wszystko idzie jak trze­ba, Thaddeus i Miranda wypadli wspaniale, dorzucili do tekstu własne perełki. Światło było idealne, naturalne i łagodne, nic się w niczym nie odbijało, dźwięk wchodził bez problemów.

139


0x08 graphic
A Serena wkroczyła we właściwym momencie, nie zapomnia­ła tekstu, nie potknęła się... kiedy Ken krzyknął cięcie, scena była gotowa.

- Może nie będzie tak źle - mruknął scenicznym szeptem
do Vanessy. - Dosyć na razie! - zawołał. - Kwadrans przerwy.

Odwrócił się do Vanessy i powiedział już normalnym gło­sem:

- Czas na ciebie, mała. Pokaż, co masz.

Nie ma sprawy, pomyślała. Może wszystko inne się pie­przy -jak z Danem - ale z kamerą umiała się obchodzić.

Ken Mogul przyciągnął reżyserski fotel do jej monitora, żeby obejrzeć, co nakręciła. Asystent Vanessy włączył sprzęt. a ona zaglądała Kenowi przez ramię.

Za pierwszym razem kręciła tradycyjnie, używając dal­szego i bliższego planu, żeby uchwycić niuanse gry aktor­skiej, ale generalnie zachowując klasyczny odstęp od aktorów. Jej zdaniem wypadło to sztywno i konwencjonalnie; dobrze technicznie, ale bez krzty wyobraźni. Za drugim razem zde­cydowała się na zupełnie inne podejście; zrobiła najazd na usta Thaddeusa, później przesunęła obiektyw na jego rzęsy. Podobnie potraktowała jego partnerkę i w elekcie otrzymała impresjonistyczny kawałek w klimacie wideoklipu. W filmach do tej pory nie widziała równie nowatorskich ujęć, ale to było naprawdę dobre. Za trzecim razem posunęła się jeszcze dalej, zatrzymała obiektyw na lodzie w szklance. Jej zdaniem ideal­nie obrazowało to skomplikowane relacje między bohaterami. Jedno z jej najlepszych ujęć.

- Co to, kurwa, jest? - zapytał spokojnie Ken Mogul.
Vanessa spojrzała na niego. Nie bardzo wiedziała, jak in­
terpretować jego ton.

- Zadałem ci pytanie? - Odwrócił się do niej, - Co to, kur­
wa, jest, Yanesso? Co to, kurwa, jest?

Ależ owszem, właśnie po to! Sam to powiedział, o ile do­brze pamięta. Vanessa przyglądała mu się w milczeniu.

- Dość tego. Jeszcze tego mi brakowało. Mam aktorkę,
która nie umie grać. Obgryzam długopis, bo na planie własne­
go filmu nie wolno mi palić. A teraz jeszcze to. Pieprzona eks-
perymentatorka kręci mi tu intelektualne gówno. Dosyć tego.
Zwalniam cię! - Ken się odwrócił i rozsiadł na krześle. - A ty
- wskazał praktykanta - każ Serenic, Thadowi i Mirandzie zo­
stać na planie. Przez tę idiotkę musimy powtórzyć.

Vanessa już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale nie zrobiła tego. Była wściekła, cholernie wściekła, ale przede wszystkim dotknięta. Miała łzy w oczach, a gardło ścisnęło jej się tak bardzo, że zaniosła się kaszlem. Nic mieściło jej się w głowie, że do tego doszło. Dopiero co zaczęli kręcić, a już ją wylał? Najpierw Rnby wyrzuciła ją z domu, potem Dan zwa­riował i zachowuje się jak natchniony buddysta, a teraz to?

- Vanesso, co jest? - zapytał Ken szorstko. - Ogłuchłaś'?
Zwalniam cię. Spieprzaj z mojego planu.

Vanessa spakowała sprzęt i rzuciła się do windy. Jej pierw­szy film na studiach? Fabuła o popieprzonym reżyserze, któ­rego rozerwie na strzępy stado wściekłych kojotów. A potem gość wpadnie pod metro.

Ciekawe, jak mu się spodobają zdjęcia.


14C


0x08 graphic
0x08 graphic
znowu razem... jak dobrze

Blair dziwnie się czuła, wysiadając z windy w Barncys. na spokojnym, ciemnym dziewiątym piętrze. Było to trocin; jak we śnie, w chwili, która wydaje się bardzo rzeczywista

- wszystko jest znajome, ale zarazem nie takie, jak trzeba.

Zaledwie dwadzieścia minut wcześniej popijała „her batkę" z Baileyem Winterem i matką, ale jeszcze nie dopii;i pierwszego martini, a została wysłana do Barneys.

-Leć! Leć! - zapiszczał Bailey dziewczęcym głosikiem.

- Moda nie lubi czekać!

Więc chyba ma tę prace,

Kazał im jechać na plan Śniadania u Freda i skonsulm wać się z kostiumologiem w kwestii wymiarów głównych ak torów. Krawcowa w jego atelier nie uszyje bez nich na czas kostiumów do wielkiej sceny Finałowej. Jak dotąd, nowa praca zawierała wszystkie elementy z marzeń Blair Waldorf: moda, blichtr, odrobina dramatu. Jedyny minus to Jasmine.

Ach tak, ona.

Bailey Winter pomyłkowo uznał dziewczynę Tylera za jej przyjaciółkę i uparł się, że zatrudni je obie. Tyle że Blair nie pozwoli, by obecność nieletniej prześladowczymi popsuła jaj

smak zwycięstwa. Ba, wykorzysta ją. Jasmine przecież zrobi, co się jej każe.

Zaczęła już w taksówce. Ledwie wsiadły, instruowała Jas­mine, jak ma się zachowywać.

- Ja będę gadać. Mistrzowi się nie spodoba, jeśli będziesz
się wtrącać - tłumaczyła jak stara znawczyni. Bez zmrużenia
oka zamieniła niedawno nabyty brytyjski akcent na holly­
woodzki slang.

Jasmine podążała za nią krok w krok, jak zakochany szczeniak. Wysiadły z windy i szły korytarzem wyłożonym czarnym marmurem w stronę restauracji U Freda. Maszerowa­ły energicznie i stanowczo. Nic dziwnego, że w pewnej chwili zderzyły się z kimś. Zapłakana, łysa i ubrana na czarno Van-essa wpadła na Blair, a ta na Jasmine, która dosłownie deptała jej po piętach. Jasmine z cichym jękiem osunęła się na ziemię. sandałki spadły jej z nóg,

- Cholera! - krzyknęła Blair. W pierwszej chwili nie roz­
poznała dawnej współlokatorki.

-Jezu. Kurwa, Przepraszam - wystękała Vanessa. Miała czerwone plamy na policzkach, ba, nawet na głowie. Łzy ka­pały jej z brody.

- Wszystko w porządku? Jesteś taka... czerwona- zauwa­
żyła inteligentnie Blair. Widać, że Vanessa jest w rozpaczy, ale
przecież Blair zaraz będzie mierzyła długość nogi Thaddeusa
Smitha! To się robi od wewnętrznej strony.

A wszyscy wiemy, dokąd prowadzi wewnętrzna strona uda. prawda?

- W porządku, w porządku - mruknęła Jasmine i dźwignę­
ła się z podłogi, chociaż nikt nie zwracał na nią uwagi.

-Jasmine, Vanessa... - Blair dokonała prezentacji, a po­tem objęła Vanessę serdecznie i cmoknęła powietrze w okolicy |C| policzków. -Powiedz, co się stało?



142

143


0x08 graphic
Vanessa w odpowiedzi pociągnęła nosem. Nie wiedziała. czy głos nie odmówi jej posłuszeństwa. Co teraz? Co zrobi? Dokąd pójdzie?

-Dobra, Jasmine - warknęła Blair. Napawała się rolą szefowej. - Zostań tu i zajmij się Vanessą. Muszę lecieć. Rozkaz Baileya! - Uściskała Vanesse, żeby dodać jej otuchy. i uśmiechnęła się z trudem. - Wiesz, że cię kocham! - po­wiedziała i oddaliła się długim korytarzem. Pchnęła drzwi do restauracji.

-Przepraszam bardzo - powiedziała bardzo głośno w przestrzeń, ledwie znalazła się w środku. - Nazywam się Blair Waldorf. Pracuję u Baileya Wintera. Chciałabym poroz­mawiać z kierownikiem.

Nikt nic odpowiedział, nikt się nie ruszył. A potem Blair poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i usłyszała znajomy głos:

- Wróciłaś! - pisnęła Serena. Mocno ją uściskała.
Wygląda na przyjaźń do grobowej deski.
-Wróciłam - powtórzyła Blair. Zazdrośbie chłonęli

wzrokiem kreację z kremowego szyfonu, którą Serena miału na sobie.

144

- Rozważam karierę w s'wiecie mody - dorzuciła Blair od
niechcenia. Ponad stuosobowa ekipa Śniadania u Freda ga­
piła się na nią z otwartymi ustami i czekała, aż Kcn Mogul
rozerwie ją na strzępy swoimi komentarzami. Blair, niczego
nieświadoma, ciągnęła dalej. Rozkoszowała się zainteresowa­
niem. jakie budziła: - Każdy ma jakieś powołanie. Moim jest
chyba właśnie moda.

- A Londyn? 1 Lord Jakmutam? - dopytywała się Serena.
i Czyżby w plotkach o angielskiej narzeczonej była odrobina

prawdy? Zazwyczaj nie słuchała piotek, ale przecież Blair nie bez powodu zakończyła laki romans i wróciła do domu, do [ pracy.

- To długa historia. - Blair westchnęła dramatycznie. Jest
kobietą pracującą i z przeszłością. Jeszcze gdyby Serena poży-
czyłajej tę sukienkę...

-Dzisiaj mi opowiesz - szepnęła Serena, podekscytowa­na. - Kcn umieścił mnie w mieszkaniu. Musisz je zobaczyć, Cholera, co ja gadam, zamieszkać ze mną!

-Cóż... - Blair się zawahała. Ostatnio ciągle zmieniała miejsca zamieszkania: hotel Plaża, WillliamsbuTg, Yale Club, l .ondyn. Czy nie powinna zostać w domu, z małą siostrzyczką?

- Mówiłam już, że mieszkam na Wschodniej Sicdemdzie-
Kiątej Pierwszej? - Serena wiedziała, że akurat Blair Waldorf
ot) razu rozpozna ten adres.

Zamieszkać w budynku ze Śniadania u Tiffany'ego7

- Muszę się spakować - oznajmiła Blair ze stoickim spo­
kojem, ja^oy liczyła, że ukryje fakt, że niemal zsiusiała się
w majtki z radości. - Przyjadę wieczorem.

W przypływie radości serdecznie us'ciskała przyjaciółkę. Wszystko jakoś się układa, zwłaszcza jeśli chodzi o Serenę. Tym razem naprawdę połączy je przyjaźń na wieki.

O iie wiekami można nazwać kilka dni!


0x08 graphic
karma kameleon

Dan Humphrey wślizgnął się do obrzydliwej toalety dla personelu w ponurym zakątku piwnicy w Strand. W garści trzyma] reklamówkę z logo literackiego pisma „Red Herring" Upewnił się, że drzwi są zamknięte, po czym ściągnął prze/ głowę koszulkę i rozpiął sztruksy. Nie zwracał uwagi na na­pisy na s'cianach toalety, dzieła wielu pokoleń sfrustrowany cli pracowników księgarni. Jeśli wierzyć plotkom, jeden z nich nabazgral tam kiedyś prywatny numer telefoniczny znanego pisarza samotnika. J.D. Salingera. Za dziesięć minut spotka sii; z Bree na Union Square i musiał się przebrać, bo jego ciuchy śmierdziały dymem papierosowym. No i to. co nosił w pracy. nie nadawało się do ćwiczeń.

No dobra, nic jest zbytnio wysportowany. Jednak jegu związek, przyjaźń czy jak tam nazwać to, co go łączyło z Bree, to coś więcej niż ciuchy z lycry i joga na golasa. Bree otwo-Tzyła mu oczy, sprawiła, że postrzegał świat z zupełnie innej perspektywy. Rozciąganie się i pozowanie w dusznej, nagr/.a nej sali, ze spoconym starcem u boku, to nie jest wymarzony sposób, by spędzić wolne chwile. Ale ulubione książki Bree okazały się fascynujące; zmuszały do myślenia. W jego ży ciu tyle już się działo: opublikował wiersz w „New Yorkerze".

praktykował w „Red Herring", śpiewał swoje piosenki z ze­społem Raves, Teraz odkrywał coś głębszego, ważniejszego niż przelotna sława. To było bardzo intrygujące.

Włożył czystą, zieloną koszulkę American AppareL wy­gładził zmierzwione ciemne włosy i zasznurował nowiutkie, olśniewająco białe buty Nike. Wsunął w usta płatek gumy miętowej i chuchnął sobie w dłoń, żeby sprawdzić oddech. Nie, w ogóle nie czuć papierosów. Zwinął stare ciuchy w kulę, wepchnął do swojej szafki, wbiegł na górę, wyszedł ze sklepu i ruszył w stronę Union Square.

Bree czekają niedaleko pomnika łagodnie uśmiechniętego Gaudhiego, w południ o wo-zachodnim zakątku tętniącego ży­ciem parku, niedaleko Czternastej ulicy - na razie obskurnej, ale coraz modniejszej.

-Czasami lubię tu przychodzić - tłumaczyła przez tele­fon. - Lubię tu czytać i rozmyślać o przesłaniu Gandhiego.

Jak my wszyscy, prawda?

Zaplotła jasne włosy w warkocz i upięła go u nasady kar­ku. Miała na sobie białą koszulkę z logo Adidasa i jasnoniebie­skie szorty, które podkreślały jej zgrabne, umięśnione, długie nogi. Na widok Dana wstała i pomachała energicznie.

Dan ją naśladował, krzywiąc się z bólu, gdy usiłował roz­ruszać zastałe mięśnie w nogach. To o wiele trudniejsze niż jego codzienne ćwiczenia - spacer do kiosku po fajki.



146

147


- Wspaniałe uczucie, co? - Bree uśmiechała się radośnie
i rozciągała, jakby to było przyjemniejsze niż gorąca kąpiel.

-O tak - wysapał.

- Pomyślałam, że zaczniemy stąd. - Bree się wyprostowała.
Złączyła nogi, schyliła się i dotknęła dłońmi ziemi. - Pobiegnie­
my Czternastą do Hudson, potem dalej do Battery Park.

Dan skupił się na rachunkach. To co najmniej trzy kilome­try, o trzy kilometry więcej, niż kiedykolwiek przebiegł.

W co on się wpakował?

Na początku wszystko szło dobrze. Pierwszą przecznicę przebiegł bezboleśnie. Omijał pieszych i wózki dziecięce. wpatrzony w rozkołysane pośladki Bree.

Super, powtarzał sobie. Fajne uczucie.

Na rogu Piątej Alei zatrzymali się na światłach. Bree przyjrzała mu się uważnie.

- Dobrze się czujesz? - Zmarszczyła brwi.

Dan miał dreszcze. Pot lał mu się z czoła, zalewał oczy, spływał na chodnik. Popołudniowe słońce świeciło prosto na nich. Nie wierzył, że dożyje wieczora.

- Jasne - odarł słabym głosem. - Doskonale.

Póki biegli, ból w nogach i walenie w klatce piersiowej było do zniesienia, ale ledwie się zatrzymali, miał wrażenie, że nogi odmówią mu posłuszeństwa.

Światło się zmieniło. Bree wyskoczyła na jezdnię.

- No, chodź! - zawołała radośnie przez ramię.

Dan odetchnął głęboko i wybiegł na ulicę. Mało brakowa­ło, a wpadłby na staruszkę w słomkowym kapeluszu, z wóz­kiem z zakupami.

-Uważaj, idioto! - wrzasnęła.

Nie zwracał na nią uwagi, biegł za Bree jak pies na wyści gach za metalowym królikiem. Dudniło mu w uszach, gdy mi jali Szóstą, Siódmą, Ósmą i w końcu Dziewiątą Aleję. Między Dziewiątą a Greenwich ruch uliczny się przerzedził, więc Bree

wbiegła na jezdnię. Dan ignorował gorące wyziewy z auto­busów. Ruszył jej śladem, w kierunku lśniącej rzeki Hudson, zaledwie dwie przecznice dalej.

Trzymaj się, powtarzał sobie. Dotrwaj do rzeki. No, dalej. Nie wyobrażał sobie, jak dotrze do Battery Park, na sam skraj Manhattanu. Ale po kolei, najpierw musi wytrzymać do rzeki. Stopy go bolały w nierozebodzonych, kupionych za dychę na wyprzedaży butach do biegania. Spływały z niego takie ilo­ści potu, że obawiał się, że całkowicie się odwodni. Oddałby wszystko za łyk wody, I chwilę odpoczynku.

Nawet życie?

Przebiegli $/est Side Highway i wpadli do Hudson Fdver Park, gdzie szeroka alejka dla biegaczy i rowerzystów ciągnęła się aż do Tribcca. Nie byli jedynymi, którzy chcieli aktywnie wy­korzystać słoneczny dzień. Widział setki ludzi na rolkach i rowe­rach. Niektórzy spacerowali, trzymając się za ręce. Bree przebie­gła przez jezdnię i przebiła się przez tłum. Dopadła ogrodzenia, które ustawiono, by ludzie nie kąpali się w rzece. Drobiła w miej­scu, czekając na niego. Mimo upału prawie się nie spociła.

Dan ruszył w jej stronę. Super, wmawiał sobie. I nagle tak się poczuł! Gorące słońce, świeże powietrze, wiaterek od rze­ki... Uśmiechnął się szeroko. Da radę!

I wtedy nogi się pod nim ugięły. Z głuchym łomotem osu­nął się na ziemię.

- Dan! - krzyknęła Bree. Pochyliła się nad nim. - Dobrze
się czujesz?

Patrzył na jej zarumienioną buzię, otoczoną jasnymi kos­mykami. Mętniał mu wzrok.

Jakby nie wiedziała, że to go przyprawi o kolejny atak serca.


148


0x08 graphic
z deszczu pod rynnę

Chwiejąc się lekko, Vanessa Abrams złapała się poręczy z kutego żelaza i odzyskała równowagę na schodach wiodącycli do oplecionej bluszczem rezydencji na Osiemdziesiątej Siód­mej. Beknęła głośno. Kilka razy dźgała palcem guzik dzwonka. zanim w końcu udało jej się w niego trafić. Może niepotrzebnie pocieszała się butelką zimnego Pinot Grigio. Zwłaszcza że lada moment czeka ją rozmowa w sprawie pracy.

Po tym, jak Ken Mogul bezceremonialnie wyrzucił ją z planu Śniadania u Freda, zjechała na dół windą w towarzy­stwie klonu Blair Waldorf, małej Jasmine. Dziewczyna po­informowała ją, że jej mama właśnie szuka kogoś na bardzo ważne, odpowiedzialne stanowisko. Oczekuje osoby wykwal i fikowanej, energicznej i pełnej entuzjazmu. Vanessa była zbyt zdenerwowana, by pytać o szczegóły, więc Jasmine wyrwahi kartkę z notesu Louisa Vuittona i zapisała na niej adres. Nama­wiała Vanessę, żeby zgłosiła się natychmiast.

Po kilku kieliszkach wina z osobistych zapasów Rufusa Humphreya Vanessa spojrzała na całą sytuacje bardziej opty­mistycznie.

Ken Mogul to bezduszny kmiot. Sprzedał się, kręci sztani powy hollywoodzki gniot dla nastolatków, a ona jest przecież

autorką niezależną! Nie powinna marnować czasu i talentu na planie tego filmu. Niedługo zaczyna studia w szkole filmowej New York University. najlepszej w kraju. Będzie miała zajęcia z najlepszymi wykładowcami, będzie korzystać z doskonałego sprzętu, w jej filmach zagra elita aktorów młodego pokolenia. Niby dlaczego ma urabiać sobie ręce po łokcie przy projekcie, w który nie wierzy? W tym czasie może zarabiać gdzie indziej i oszczędzać na własny film. Nakręci go jesienią. Już miała pomysł na fabułę. Będzie to opowieść o młodej artystce, roz­dartej między sztuką a związkiem z niepoczytalnym pisarzem, uzależnionym od kadzidełek i herbatek ziołowych.

Sztuka czasem imituje życie.

Ciężkie przeszklone drzwi uchyliły się i w progu stanęła skrzywiona pokojówka w autentycznej czarnej sukience z bia­łym fartuszkiem i opaską na głowie.

Pokojówka zmarszczyła brwi.

- Rozumiem. Proszę wejść. Pani przyjmie panią w biblio­
tece.

Vanessa weszła do wyłożonego marmurem holu. Minęła imponujące schody, nad którymi wisiał kryształowy żyrandol. i znalazła się w bibliotece z mahoniową boazerią, półkami peł­nymi książek i gustownymi antykami. Nie miała pojęcia, o jaka pracę chodzi, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że ma do czynienia z kobietą sukcesu. Pewnie robi karierę w biznesie i potrzebuje kompetentnej asystentki. Jasne, głupawa robota, ule artysta musi cierpieć dla sztuki, chyba że zgodzi się robić komercyjne gnioty, jak Ken Mogul.



150

151


0x08 graphic
0x08 graphic
- Proszę zaczekać - poleciła pokojówka.

Vanessa przycupnęła na skraju eleganckiego fotela art deco. Pokój zawirował niebezpiecznie. Złapała się oparcia. Tylko nie rzygaj, upomniała się.

- Jesteś moją nową przyjaciółka?
Rozejrzała się. Nikogo.

Super, tak się skułam, że słyszę głosy.

Dwa głosy? Ile ona właściwie wypiła?

Vanessa wstrzymała oddech i nasłuchiwała. Wstała, Skąd te głosy? Uklękła, przywarła policzkiem do zimnej, idealnie wypolerowanej podłogi i spojrzała na pokój z tej perspektywy. Zadziałało. Dostrzegła drobnego, chudego chłopczyka z krę­conymi włosami pod pozłacaną sofą.

- Znalazłaś mnie! - zawołał i wypełzł spod mebla.

- Tak. Cześć - mruknęła. - Mama w domu?
-Śmierdzisz winem. - Chłopczyk się skrzywił. - Mani

cztery latka. A ty?

- Mnie też musisz znaleźć! - zawołał drugi głos.
Co ma robić?

Nasłuchując, podeszła do k^ta, w którym stał ogromny globus na stoliku ze szklanym blatem. Podniosła obrus i zo

152

baczyła małego chłopczyka, identycznego jak jej poprzednie znalezisko.

-Znalazłaś mnie! - zapiszczał. Wyskoczył spod stolika, podbiegł do kanapy, na której podskakiwał jego brat i ściągnął go na podłogę.

-Chłopcy! - zawołał ktoś. Wysoka rudowłosa kobieta w fioletowym kostiumie Chanel weszła do biblioteki z egzem­plarzem ,,Vbgue:' pod pachą.

- Vanessa, jak się domyślam - zaczęła energicznie. - Jas-
mine wspomniała, że może przyjdziesz. Trochę mnie zasko­
czyło, że zjawiasz się bez uprzedzenia, ale to chyba dobrze
o tobie świadczy. Przejawiasz inicjatywę. Bardzo dobrze.

Oj.

- Tak jest. - Vanessa wstała i robiła co mogła, by wyglą­
dać na trzeźwą. - Pani... - urwała, bo uświadomiła sobie, że
nic ma pojęcia, jak się nazywa matka Jasmine.

-Panna Morgan - odparła kobieta. - Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Nic przyjęłam nazwiska męża.

- Przepraszam - speszyła się Vanessa. Co za dziwaczna
rozmowa kwalifikacyjna!

-Nieważne. Widzę, że chłopcy już cię polubili.

Przedszkole? Terapeuta? Słucham? -Chyba zaszło nieporozumienie - wystękała Vanessa. Usiłowała stać prosto, co nie bardzo jej się udawało ze względu

153


na wypite wino i dwóch małych chłopców uczepionych jej ra­mion. Jasne, może cierpieć w imię sztuki, ale nie będzie sie bawić w panią Doubtfire.

Czyżby?

- Osiemnaście dolarów za godzinę - dodała panna Mor­
gan w drodze do holu. - Możesz zacząć natychmiast.

O tak, jak najbardziej była ich nową przyjaciółką.

B i S dzielą się po połowie

Nawet po trzech podróżach w tę i z powrotem Blair nie wniosła na najwyższe piętro wszystkich swoich pakunków. Nie było tu odźwiernego, nie było klimatyzacji, nie było na­wet windy, ale jej to nie przeszkadzało, bo cala sytuacja była niezwykle... filmowa.

Blair wymyśliła sobie plan na życie, scenariusz, który hciała zrealizować w najmniejszym szczególe. A jednak wy-;yło się tyle nieprzewidzianych rzeczy: zakup sukni ślub-ej, rozstanie z Marcusem, praca u Baileya Wintera, a teraz spólne mieszkanie z Sereną. Gdyby zaledwie tydzień temu ś jej powiedział, że w lecie będzie musiała pracować, krzy-załaby na całe gardło na znak protestu. Praca absolutnie nie ieściła się w jej planach! A tymczasem teraz wcale nie miała hoty krzyczeć. Była... szczęśliwa. Może warto wyciągnąć ioski z tego wszystkiego. Może zamiast realizować plan, ba brać to, co przynosi los? Może wreszcie naprawdę szystko się ułoży. Jak w filmie.

Zbiegała ze schodów po ostatni pakunek — torbę Paula

itha z krokodylej skóry, którą zaledwie kilka dni temu kupi-

w Londynie - i mało brakowało, a wpadłaby na wysokiego,


155


0x08 graphic
szczupłego bruneta w garniturze Hugo Bossa, Wychodził z mieszkania na pierwszym piętrze. Zatrzymała się w pół kro­ku.

Przecież w Śniadaniu u Tiff'any'ego też jest przystojny są­siad piętro niżej!

-Witaj - odezwała się z ledwo słyszalnym wschodnio­europejskim akcentem, zupełnie jak Audrey Hepbum w roli Holiy Golightly.

- Cześć - odparł niesniiało nieznajomy. Zmierzwione
włosy opadały mu na niebieskie oczy. Wsunął ręce w kiesze­
nie spodni i wyprostował się na całą wysokość.

-Dobry wieczór. - Blair skinęła mu głową, zeszła po woli ze schodów i przemierzyła kiepsko oświetlony skrawek przestrzeni, udający hol. Minęła uśmiechniętego mężczyznę i schyliła się po bagaż. - Przepraszam bardzo - mruknęła i za­rzuciła sobie ciężką torbę z butami na ramię.

długie palce w tylne kieszenie spodni. - I jestem dobrym stu chaczem.

156

- Czyżby? - Blair przełożyła torbę na drugie ramię. Była
naprawdę ciężka.

-Co więcej, akurat wybierałem się po różowe wino do sklepu. Byłaś już na dachu? Co powiesz na powitalną lampkę wina?

- Nie wiedziałam, że można wyjść na dach! - Lampka ró­
żowego wina z przystojnym niebieskookim nieznajomym to
idealny sposób, żeby oblać początek nowego życia.

Nowego romansu?

Serena uczy się tekstu do jutrzejszych scen. Nawet nie za­uważy, że Blair wyszła na drinka z .fasonem.

- Wiem, jak się tam dostać, - Puścił od niej oko. - To co,
za piętnaście minut?

Dawna Blair Waldorf wr żadnym wypadku nie zdołałaby w tym czasie przygotować się do wyjścia, ale teraz pojawiła się nowa, letnia, pracująca Blair.

- Daję ci dziesięć. - Ruszyła na górę, ale odwróciła się
i posłała mu leniwy uśmiech, - A tak w ogóle, jestem Blair.

Włożyła różową sukienkę w kwiatki Lilly Pulitzer i białe japonki wyszywane muszelkami i pobiegła na górę. Jason już czekał, z kocem przerzuconym przez ramię i butelką w dłoni. Wszedł na zardzewiałą drabinę i pchnął klapę w dachu. Potem odwrócił się i pomógł Blair wejść na górę, okazując przy tym więcej troskliwości, niż kiedykolwiek zrobił to Marcus. Blair wspięła się na dach.

- Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie padać - stwierdziła,
atrząc na panoramę Manhattanu. - Bo w życiu nie zejdę po

lej drabinie.

-Mówiłem, że widok zapiera dech w piersiach - zażar­tował Jason. Mocował się z korkociągiem. Po chwili butelka liyla otwarta.

157


0x08 graphic
Widok nie był równie imponujący jak ten na Central Park z apartamentu przy Piątej Alei, a jednak w nocnej dusznej mgiełce nad ponurymi domami była jakaś magia. Drzew niki nie przycinał tak starannie jak buków i dębów przy parku, ale wątle gałęzie pyszniły się soczystą zielenią. Upper Wesl Side jest jak kreacje Wintera, stwierdziła Blair. Od Piątej Alei do Park Avenuc mamy ekskluzywne Bailey Winter Couture, od Park do Lexington - Bailey Winter Collection, takie pret-a-poi-ter, a stamtąd do rzeki - B, linię popularną.

Oryginalne podejście.

- Naprawdę tu ładnie - przyznała. Wzięła od Jasona pla­
stikowy kubeczek schłodzonego wina i usiadła na granatowym
kocu, który rozłożył na rozgrzanym dachu. Nie był tak miękki
jak jej ukochany kaszmirowy koc piknikowy. Ale to nic. Ma
na sobie cudowną letnią kreacje, u boku fantastycznego faceta
i za sobą pierwsze kroki w świecie mody. Po co jej podrzęd­
ny brytyjski arystokrata? Jest dziewczyną z Nowego Jorku.
a to klasyczna scena z miejskiego lata. Londyn w porównaniu
z Nowym Jorkiem to zapyziała, zatęchła dziura.

-Dlaczego Serena nic nie mówiła o twoim przyjeździe'

— zainteresował się Jason,

- Może chciała zachować cię dla siebie - odparła, tyle/
złośliwie, co prawdziwie. - Za szalone lato - wzniosła toast.

- Oby dalej takie było - dodała z uśmiechem.

Bo Blair, podobnie jak my wszyscy, wierzy w to, co prze­czyta.

- Z nikim innym - potwierdził Jason, - Ale wiesz. - Głę­
boko zajrzał jej w oczy. - Nie bardzo interesują mnie gwiazdy
filmowe. Wolę zwyczajne dziewczyny.

Czyżby powiedział, że ona, Blair Waldorf, jest zwyczajna? Ależ się pomylił.

-Zastanawiałam się, czy nie wybrać prawa, kiedy jesienią pójdę do Yale. - Może jednocześnie być muzą kreatora mody i prawniczką. Może nosić eleganckie kreacje pod togą sędzi Sądu Najwyższego.

- Piękna i mądra - stwierdził Jason. - Zbyt piękne, żeby
było prawdziwe,

Blair chciwie sączyła wino. Niech Serena sobie bierze gwiazdora. Jason to facet idealny dla studentki Yale. W każdym razie na ten tydzień.


15B


0x08 graphic
0x01 graphic

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Bezwstydu przyznaję, że Summer Lovin' (z ulubionego fil­mu na piątkowe wieczory w domu, Grease) to jeden z naj­lepszych kawałków, jakie w życiu słyszałam. Nie dość, że wpada w ucho, ma bardzo prawdziwe słowa: w lecie naj­ważniejsze to kochać i być kochanym, nie? Ale tego lata o to trudno,

Minęły już niemal trzy tygodnie, a nasza S nadal jest sin­glem! Co jest? Oczywiście widywano ją na mieście z T, ale przecież nikt nie zabrania przyjaciołom wyskoczyć razem na kolację, prawda? Zresztą naszym zdaniem T ma juz kogoś. Pamiętajcie, że ode mnie dowiedzieliście się tego pierwsi.

Tymczasem B rzuciła się w wir pracy. Wieść niesie, że na planie tylko reżyser budzi równy postrach. Nie udało nam się zbliżyć na tyle, żeby się przekonać, czy naprawdę ma na palcu wielki pierścionek zaręczynowy - żeby zmylić papa-razzich, jak prawdziwa gwiazda. Podobno B wygląda uro­czo - rumieńce przyszłej mamy, tajemniczy kochanek czy nowa kosmetyczka? Ludzie, szykujcie aparaty w komór kach, potrzebujemy dowodów!

1-60

Kolejne letnie nowiny miłosne. Wygląda na to, że D i V zerwali definitywnie, i znowu powtarzam, że po raz pierw­szy usłyszeliście o tym ode mnie. D zadziwiająco opalo­ny i umięśniony. Słowo! A N i jego letnia miłość? Kiedy w końcu pokaże prawdziwą twarz mieszczucha? Co praw­da twierdzi, że nie jest taki jak inni, ale N nie obejdzie się długo bez miejskich luksusów, takich jak wypady prywat­nym helikopterem, sale dla VlP-ów w nocnych klubach i tak dalej...

ZANOSI SIĘ NA KŁOPOTY

Szpiedzy donieśli mi niedawno o bardzo burzliwym spot­kaniu. Doszło do niego między fotografem, który zajął się robieniem filmów, a hollywoodzką wagą ciężką (dosłownie - dwójką grubych braci), która finansuje jego najnowszy obraz. Podobno producenci nie są zachwyceni tym, co zo­baczyli i zastanawiają się, czy nie zmienić obsady. Czyżby zmiany personalne na planie nie skończyły się na V? Zo­baczymy.

Na celowniku

B, z mrożoną kawą i notesem w dłoni, gorączkowo łapie : taksówkę na Park Avenue. A co z prezentem na zakończe­nie szkoły? Czy to prawda, że nadal nie zrobiła prawa jazdy? A to pech! N na targu w Amagansett ogląda polne kwiaty. Wszyscy wiedzieli, że w głębi duszy jest romantykiem! T oprowadza po planie kogoś obcego. Podobno w programie wycieczki była też długa wizyta w przyczepie gwiazdora. V w Forbidden Planet kupuje stosy komiksów, ale nawet nie zajrzała do Dana, do Strand, zaraz po drugiej stronie ulicy. Bardzo ciekawe...

I 11- 1Vlko w (.woidi sna^h 1 Ó1


0x08 graphic
MÓWIĄ NA TO SZCZENIĘCA MIŁOŚĆ...

Skoro o miłości mowa - wreszcie kogoś poznałam. A właś­ciwie nawet dwóch naraz. Obaj są cudowni, żadnemu nie sposób się oprzeć, obaj obsypują mnie całusami. Wiem, że nie powinno się stawać między braćmi, ale nie umiałabym wybrać między Lukiem a Owenem.

Pewnie czytaliście o nich w ostatnim „Sunday Styles", to mieszanki beagla z retrieverem, jedyne kundle, które wchodzą w rachubę, kwintesencja miłości. Obaj pocho­dzą ze schroniska. Zawsze lubiłam nicponi o dobrym po­chodzeniu. To nowa moda i służy szczytnym celom, więc nie zawracajcie sobie głowy wychudzonym chihuahua czy oślinionym buldożkiem francuskim.

Wasze e-maile

U Droga Plotkaro

Jestem sekretarką w kancelarii prawnej na Manhat tanie i od kilku tygodni bardzo mi się podoba jeden z kolegów z pracy. Do niedawna chętnie chodził za mną na drinka, ale nagle stał się domatorem i po pracy niemal biegiem wraca do siebie. Myślisz, że to coś wstydliwego, jak uzależnienie od pornografii? Załamana

f>H Droga Załamana

Wszystko wskazuje na to, że jest uzależniony od czegoś albo od kogoś. Przychodzi mi na myśl tylko jedno wytłumaczenie, dlaczego imprezowy kolas zmienia się w domatora - kobieta. Moja rada: /.i proponuj, że go nagiego zwiążesz krawatem. Oh serwuj jego reakcję. Jeśli się zgodzi - uzależniony

162

od pornografii. Powie: „Nie, dzięki" - ma dziewczy­nę. Powodzenia. Plotkara

Co jeszcze dzieje się w mieście? Czekam na wieści, plotki i informacje o wyprzedażach. Czy ktoś wie, gdzie jest ten nowy butik As Four? I czy ktoś wie, gdzie i kiedy odbędzie się impreza po zdjęciach do Śniadania u Freda1? Muszę za-klepać sobie miejsce u fryzjera, bo oczywiście będzie mnie czesał sam Fekkai, ma się rozumieć. Więc piszcie!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara


0x08 graphic
0x08 graphic
N idzie w miasto

- Pieprzcie się wszyscy bardzo! - Lider zespołu, nazywa­nego żartobliwie Sunshine Express, otarł pot z czoła i machnął ręką w stronę tłumu. Półnagi chudy piosenkarz w skórzanych spodniach, znany raczej z romansów z modelkami i aktorka­mi niż ze śpiewania, splunął gniewnie na scenę i oddalił sic w otoczeniu wielbicieli.

-Jezu, uwielbiam ich! - Tawny s'cisnęła Nate'a za udo i niechcący wylała połowę drinka na siedzenie i swoje spod nie, podróbkę znanego projektanta.

Co za szkoda.

Nate skinął głową i upił łyk z trzeciego dużego piwa tego wieczoru. Rozejrzał się po zatłoczonej sali w Resort, nocnym klubie w East Hampton. Na parkiecie kłębiły się jasnowlo se dziewczyny w sukienkach Dianę von Furstenberg i faceci wyglądający na maklerów giełdowych, wszyscy w drelichach i koszulach Thomasa Pinka. Zazwyczaj na koncerty SuashiM Express przychodzą inni fani.

W Hamptons już od tygodnia wrzało na wieść o niespo dziewanym występie brytyjskiej kapeli punkowej i Nate byl zaskoczony własnym entuzjazmem, gdy Tawny zaproponu

wała, żeby poszli na koncert. Tego lata jeszcze ani razu nie był w Resort. Właściwie nie miał tu wiele do roboty, oczy­wiście oprócz czyszczenia rynien, koszenia trawy, przybijania łupków i palenia skrętów z Tawny. Fajnie jest wyjść z domu i trafić między ludzi z seksowną blondynką u boku.

- Archibald!

Tawny dyskretnie trąciła go w bok. -Twój znajomy? Anthony Avuldsen przebijał się przez tłum. Szklankę

z whisky trzymał wysoko w górze, żeby nie uronić ani kropli.

Krótko przyciął jasne włosy, a przy opaleniźnie jego uśmiech

»

był jeszcze bardziej promienny. Bramkarz - potężny typ bez karku - skinął głową i wpuścił go na podwyższenie, które w tym klubie udawało VIP-room.

-Bracie. - Anthony przekrzykiwał ogłuszającą muzykę. - Podobno Blair wróciła. Dlaczego?

Nate zmarszczył brwi, objął Tawny i przyciągnął do sie­bie.

-Nie wiem. -Wzruszył ramionami.

Nate pomachał na kelnerkę. Musi się napić, i to zaraz.



164

165


0x08 graphic
0x08 graphic
- Któregoś dnia Nate zwyczajnie padł mi do stóp. - Tawny
dopiła drinka do końca. - Po prostu mam szczęście.

Anthony przyglądał się jej przez chwilę, a potem zawołał do Nate'a:

-To ty masz szczęście, draniu!

Podeszła kelnerka, bardzo podobna do Jessiki Simpson jako Daisy w Księciu ryzyka.

Nate mocno dźgnął go w żebro.

_ Co? - zdziwił się Anthony. - Super, stary. Nie ma sprawy.

- Co? - Tawny podniosła rękę do ucha. - Strasznie lu
głośno!

-Bracie - ciągnął Anthony, do którego nic nie dotarło - Isabel jutro urządza imprezę. Podobno będzie Serena. Wi­działeś ją ostatnio?

Ostatnio, kiedy widział Serenę, całował się z Jenny na im prezie Blair. Był to pocałunek pożegnalny, w imię dawnych dobrych czasów, ale Serena i Blair na pewno połączyły siły. obie wściekłe na niego.

Coś nowego?

Nate pokręcił głową. Stracił kontakt ze starymi znajomy mi.

-Chwileczkę, Serena? - Podekscytowana Tawny oparli się o stolik. Ze swego miejsca miał doskonały widok na |f|

166

dekolt i niżej, aż, do przekłutego pępka. -Ta Serena z obcym nazwiskiem?

Pochyliła się jeszcze bardziej i Nate ponownie zerknął jej za bluzkę.

Robi to celowo? - zastanawiał się.

Nate łypnął na Anthony'ego, żeby się przekonać, czy i on podziwia piersi Tawny, ale kumpel był pogrążony w rozmo­wie z ciemnowłosą pięknością, która - co Nate przypominał sobie jak przez mgłę - chodziła do Grafion i była od nich o rok młodsza.

-Tak - mruknął, rozbawiony zdziwieniem Tawny. Czy nazwisko Sereny brzmi cudzoziemsko? Nigdy nie zwrócił na to uwagi. Ale co tam Serena. Wyraźnie zaimponował Tawny. Rzadko mu się to zdarzało; dziewczyny owszem, uważały, że jest słodki, kochany, lubiany i co tam jeszcze, ale w oczach Tawny dostrzegł coś, czego nigdy nie widział we wzroku Se­reny czy Blair - podziw.

-Ty też znasz Serenę? - Anthony ponownie włączył się do rozmowy i usiłował zerknąć w dekolt Tawny. - Za kilka dni, kiedy skończą kręcić, będzie impreza. Powinnaś wpaść! - ryknął na całe gardło.

-Śniadanie u Fredal - Wydawało się, że oczy wyjdą Tawny z orbit. - Przecież ja jestem największą fanką Thadde-usa Smitha! Naprawdę!

Wróciła kelnerka z drinkiuni. Nate chciwie złapał szklankę.

- No, nie wiem. - Potrząsnął głową. Nagle wydało mu się,
Ac pływa w głębokim, ciemnym basenie. Nie myślał logicznie.

167


Nic dziwnego po skręcie i trzech piwach, ale i tak zdawał sobie sprawę, że nierozsądnie byłoby zjawić się na imprezie Sereny z Tawny u boku. Blair na pewno tam będzie i nie chciał, żeby uznała, że już sobie kogoś znalazł.

Ale czy tak właśnie nie było? Czy oboje tego nie zrobili?

Nate Archibald nigdy nie odmawiał. Koniec, kropka.

6 przejmuje kontrolę



Trzask zamykanych drzwi niósł się echem po pustym mieszkaniu. Niełatwo jest gniewnie trzasnąć drzwiami po wspinaczce na piąte piętro, i to na dodatek w gumowych ja­ponkach, ale Serena starała się jak mogła. Tupała głośno i energicznie cisnęła na ziemię białą skórzaną torbę Jil San-der. Nie przejmowała się iPodem ani okularami słonecznymi Dołce&Gabbana.

-Wróciłaś, siostro? - zawołała Blair z jedynej sypialni, ich wspólnej. Przecież naprawdę są jak siostry.

W każdym razie kłócą się jak rodzina.

-Tak! - odparła Serena. Wzięła butelkę piwa corona z lodówki i przysiadła na parapecie w oknie wychodzącym na kamienicę naprzeciwko. Machała nogami nad schodami prze­ciwpożarowymi.

-Co w pracy? - Blair weszła do kuchni owinięta wiel­kim białym ręcznikiem Frette, który podwędziła z bieliźniar-ki matki. Wyjęła papierosa Merit z torby Sereny na podłodze i przypaliła go od palnika gazowego.

- Jak to w pracy. - Serena smętnie wpatrywała się w smut­ne podwórko. Westchnęła. - Szczerze, Blair? Do kitu.


169


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
-Jak to? - Dzisiaj Blair woziła próbki tkanin od krawca z Trzydziestej Dziewiątej do domu Baileya Wintera, gdzie ten częstował herbatą księżniczkę z Arabii Saudyjskiej i bawił się świetnie podczas przymiarek.

Blair otworzyła okno i wyjrzała na dwór. Wypuściła z ust kłąb dymu i spojrzała na Screnę. Wiatr rozwiewał jej jasne wło­sy. Siedziała przygaszona i smętnie machała bosymi stopami.

Serena się zawahała. Co prawda nigdy o tym nie rozma wiały, ale znała Blair dość dobrze, by wiedzieć, że przyjaciół­ka nie jest zachwycona, że to Serena gra w Śniadaniu u Freda Blair marzyła o tym od dziecka. Jak zareaguje, gdy Serena za­cznie narzekać?

- Nie bardzo sobie radzę z aktorstwem - wyznała cicho.
Delikatnie mówiąc,

- Myślałam, że sobie poradzę. No, bo wiesz, już wcześniej
to robiłam. Ale wtedy było inaczej, bez tłumów na planie, be/
miliona ekspertów dokoła, i bez kamery, która gapi się na cie­
bie jak... jak... jak Darth Vader.

-1 co? - Blair wychyliła się przez okno i wypuściła dym z ust w gorące nocne powietrze. Uwielbiała pomagać innym w rozwiązywaniu problemów.

Czy raczej, chciała się upewnić, że inni mają problemy.

- Nie umiem - przyznała Serena. Wbiła wzrok w klapki
- Nie wychodzi mi.

-Sereno - mruknęła Blair sennie. - Czy wiesz, jak wy glądasz?

170

-Mówię poważnie - ciągnęła Blair. - Znam się na tym. Pracuję w tej branży, prawda? Znam się na modzie, urodzie, stylu i ty to wszystko masz. Nic mnie nie obchodzi, co mówi Ken Mogul. Ty jesteś Holly Golightly - zapewniła stanowczo. -1 zaraz ci to udowodnię.

- Więc masz szczęście, że tu jestem, co? - mruknęła Blair.
koro sama nie wcieli się w Holly Golightly, pomoże Serenie
'ę nią stać. To jej wystarczy. - Chodź. - Zgasiła papierosa
złapała przyjaciółkę za rękę. - Mamy dużo pracy.

Było jasne, dokąd pójdą najpierw. Pod wystawę

any'ego.

Blair włożyła haftowaną meksykańską szmizjerkę, ku­pioną rok temu w Scoop, i dżinsy. Uparła się, że Serena też ma włożyć byle co. Ledwie taksówka zatrzymała się przed

171


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
słynnym sklepem, niemal siłą wypchnęła przyjaciółkę na

chodnik.

-A teraz pokaż mi, jak chodzisz - warknęła. Ustawiła się przy wystawie i patrzyła. Mając za plecami ruchliwą ulicę i niebosiężne wieżowce, Serena wydawała się bardzo malutka, bardzo krucha. To do niej niepodobne. A tym bardziej niepo­dobne do Holły.

Serena ruszyła w stronę sklepu. Drobiła śmiesznie, jak dziewczynka sypiąca kwiatki na ślubie.

-Stop! - syknęła Blair. Wybiegła na chodnik. - Co to

było?

- Jak to? - Ledwie słyszała Serenę przez ryk samochodów

i krzyki wszechobecnych turystów.

Dziewczyna, która tańczyła na stole w Bungalow 8? Wsty

dzi się?

- Nie możesz - żachnęła się Blair. - Masz być pewna sie­
bie. Dumna. Masz cały świat u stóp, to ty rozdajesz karty. Ty
tu rządzisz.

I to się nazywa aktorstwo?

- A przecież mam tylko iść? - zdziwiła się Serena. To nit
to samo co przechadzka po wybiegu, co już robiła. - Głupia

mi.

-Wyobraź sobie, że to zakończenie szkoły - porad/ilu Blair. Przypomniała sobie, jak Serena nerwowo, w ostatnia] chwili wpadła do kościoła w identycznym kostiumie Oscam de la Renty. Takim, jaki ona miała na sobie.

- Spróbuję. - Serena westchnęła.

Blair wróciła na posterunek przed sklepem. Czekają mnó­stwo pracy, ale co to za frajda rozkazywać Serenie. Wszystko w imię przyjaźni.


172


0x08 graphic
0x08 graphic
kolejna szalona niedziela w parku zV...iD

Nils ciągnął ją za prawą rękę, Edgar za lewą. A może od­wrotnie? Vanessa Abrams przypomniała sobie, dlaczego to nie­najlepszy pomysł, by dwóch chłopaków walczyło o tę sarn:) dziewczynę.

Jakby jeszcze tego nie wiedziała.

- No, chodź -jęczał jeden z chłopców. Czy to ważne, który
jest który? Małe łapki lepiły się z brudu, dziecięce głosy pisz­
czały przeraźliwie, a do tego ich siła... Trzymali ją w żelaznym
uścisku, a ponieważ nie chcieli zwolnić. Vanessa na wpół szła.
na wpół była ciągnięta cienistymi alejkami Central Parku. Przy
pomniało jej się, jak razem z Aaronem wprowadzali jego bokse­
ra, Mookie, ale bliźniaki jeszcze bardziej rwały się na spacer ni/
pies. Gdyby mieli ogony, machaliby nimi bez przerwy.

- O Boże, błagam, zwolnijcie - sapnęła Vanessa.
Osiemnaście dolarów za godzinę, osiemnaście dolarów ii

godzinę. Dziś' zarobiła już trzydzieści sześć. To nie majątek, ale przyda się przy następnym projekcie.

A może następnym mieszkaniu?

Potknęła się, gdy chłopcy niespodziewanie zatrzymali się przy wózku ocienionym parasolem.

MA

- Możemy zjeść loda?

Nie sądziła, by matka kiedykolwiek zabrała ich do parku, a co dopiero kupiła tody. Od dziwacznej rozmowy tamtego pierwszego dnianie widziała jej ani razu, ale pani Morgan nie wyglądała na kobietę, której podobają się lepkie odciski dzie­cinnych łapek na spódnicy Chanel. W dzieciństwie ona i Ruby nie znały smaku słodyczy. Rodzice karmili je sorbetami owo­cowymi i ciasteczkami bez cukru, ale Vanessy nie obchodziło, co jadają te dwa potwory.

- Oczywiście, lody, proszę bardzo - zgodziła się. Wyzwo­
liła się z uścisku chłopców i wyjęła z kieszeni zmiętą dwu­
dziestkę.

-Trzy lody - powiedziała do sprzedawcy. Miał sumiaste wąsy i kolorową koszulkę Awks Domini 1972.

Chłopcy podskakiwali nerwowo. Chciwie rozdarli opako­wania i z wrzaskiem odbiegli w stronę placu zabaw, śmiejąc się z pełnymi buziami.

-Poczekajcie! - zawołała za nimi z obowiązku. Nie ob­chodziło jej już, że przepadną bez śladu, a ona straci pracę i pójdzie do więzienia. Czy naprawdę zaledwie trzy dni temu zaczęła pracę na planie wysokobudżetowej hollywoodzkiej produkcji? A może to tylko koszmarny sen?

Opadła na ławkę pod rozłożystym dębem i patrzyła, jak bliźniaki pochłaniają zdobycz i rzucają papierki na ziemię. Nieładnie. Ganiali się z zawrotną szybkością, śmigali pod zjeżdżalnią i między huśtawkami, w ostatniej chwili unikali zderzenia z maluchami, stawiającymi pierwsze kroki, i ich groźnymi opiekunkami.

-Nie oddalajcie się! - zawołała zrezygnowana. Dokoń­czyła loda i rozparła się na zadziwiająco wygodnej ławce z be­tonu i drewna. Z oddali dobiegał warkot samochodów, jadą­cych przez park Siedemdziesiątą Dziewiątą. Miły, usypiający

175


odgłos. Mimo słońca w cieniu panował przyjemny chłód i przez chwilę wydawało się jej, że nie jest manią, tylko sama rozkoszuje się niedzielnym popołudniem w parku. Przymknę­ła powieki i odpłynęła.

A potem usłyszała znajomy pisk i gwałtownie otworzyła

oczy.

Kto by przypuszczał, że ma instynkt macierzyński?

Trochę dalej panowało zamieszanie. Dostrzegła znajome jasnowłose główki.

Zerwała się na równe nogi i pobiegła w tamtą stronę, Je-den z bliźniaków siedział na chodniku, płakał i trzymał się za zakrwawione kolano. Drugi stał z boku i groźnie wskazywał paluszkiem wrotkarza, leżącego na ziemi.

- Co tu się dzieje? - zapytała władczo. A przynajmniej
miała taką nadzieję.

- Ten duży wpadł na Edgara! - szlochał Nils.
Piegowata nimfetka w różowych obcisłych szortach i nie­
bieskim sportowym staniku podjechała szybko na wrotkach.

za rękę.

-To niezły pomysł - stwierdziła Lycra. Uklękła i zajęła się leżącym towarzyszem. Wyglądała, jakby zjechała żywcem z reklamy piwa coors lite.

- Słuchaj, następnym razem patrz, gdzie jedziesz. - Vane
ssa nie pozwoli, żeby byle nimfctka nią dyrygowała.

- Vanessa? - Wrotkarz na ziemi usiłował się podnieść.
Vanessa zamrugała z niedowierzaniem. Czyżby się prze

słyszała?

Bo oto na asfaltowej alejce w Central Parku, w cieniu dę­bów, z wrotkami na nogach, w idiotycznych szortach i obcisłej białej koszulce, w ochraniaczach na łokciach i kolanach, leżał Dan. Spocony i czerwony na twarzy. Jej Dan.

-Dan?-Wjcj głosie było tyle przerażenia i zdumienia, że Edgar przestał szlochać i wstał.

- Cześć. - Uśmiechnął się speszony. Blond cheerleaderka
w obcisłych ciuchach pomogła mu wstać. Zachwiał się nie­
pewnie na wrotkach. - Cześć, Vanesso. Co słychać?

-Co słychać? Nie upilnowała tych małych potworów -zaczęła blondynka i podciągnęła różowe szorty tak mocno, że szczegóły jej anatomii były doskonale widoczne. - Staram się potraktować to Zen, ale...

- Ja? Jego dziewczyną - odparła Vanessa.
Lycra skrzywiła się lekko.

Vanessie przypomniał się jego wiersz: Tylko miłość. Tylko namiętność. Tak, tak, Budda to nie Jezus. Ja też nie. Jestem zwykłym facetem.

-Tak - warknęła. - Podobnie jak ona jest twoją przyja­ciółką, co?



176

Tylko w moich Mach

177


0x08 graphic
W Piątej Alei rozdzwoni! się dzwon kościelny. Był to dźwięk tak czysty i tak nieodpowiedni, że Vanessie chciało się krzyczeć.

- Vanessa? - Drugi bliźniak złapał ją za rękę, - Niedobrze

mi.

-Przestańmy, zanim powiemy coś, czego później bę­dziemy żałować - wtrąciła się Lycra. Gołębie obżerały się resztkami lodów bliźniaków. Dlaczego nie dziobną blondyny w tylek?

- Vanessa? - zajęczał ten sam bliźniak. - Naprawdę mi.
- Nie dokończył, zwymiotował lodami na jadowicie zielone
sportowe buty Dana.

Więc tak wygląda zła karma.

N troci zapał

Pod Natem uginały się kolana, tak samo jak wtedy, gdy trener go pr/yłapał na obijaniu się na treningu i za karę ka­zał biegać dokoła boiska. Miał za sobą ciężki dzień. Dźwigał nowe słupki na ogrodzenie przez cały podjazd. Szedł do domu pochylony i znużony,

Pod Natem Archibaldem uginają się kolana. I to nie z po­wodu dziewczyny.

W drodze do sypialni zajrzał do jasnej, biało-stalowej kuch­ni, do lodówki. Regina, ich gospodyni, kucharka i pokojówka w jednym, pilnowała, żeby miał co jes'ć. ale Nate nawet nie spoj-rzai na domowy pasztet czy sałatkę z pomidorów. Interesowała go jedynie oranżada lorina. Od dziecka bardzo ją Lubił, ale nie wiadomo dlaczego kupowali ją tylko w East Hamptons. Lekko ciapki smak kojarzył mu się z beztroskimi wakacjami w dzie­ciństwie. gdy wydawaj fantastyczne imprezy z pływaniem nago W basenie i osuszał winną piwniczkę rodziców.

To były czasy, pomyślał, idąc do siebie. Wtedy nie miał in­nych zmartwień oprócz tego, czy będzie pogoda na plażę, czy |uż się wystarczająco upalił i czy uda mu się poderwać Blair.

Teraz życie jest o wiele trudniejsze. Są wakacje, a on ■edzi po uszy w problemach. Co będzie, jak kolesie Tawny

179


0x08 graphic
0x08 graphic
spotkają go samego na ulicy? Co powie Blair, kiedy się spot­kają w Yale? Czy Chuck Bass mówił prawdę?

Z butelką w ręku opadł na miękkie, nicposlane łóżko. Jęknął. Zamknął oczy i starał się odprężyć, ale cały czas miał przed oczyma czyjąś' twarz.

Ciekawe, czyją?

Nagle pożałował, że oddał ciemnozielony kaszmirowy sweter w serek, który Blair podarowała mu dwa lata temu, gdy pojechali z jej ojcem na narty do Sun Val1ey. Gdyby go miał, mógłby go włożyć, zamknąć oczy i wspominać lepsze, prost­sze czasy, gdy jeszcze chodził z Blair, a świat był taki, jaki powinien. Bo -jeśli nie liczyć tych okazji, gdy się na niego wkurzała, bo powiedział coś nie tak albo za bardzo się upalił, żeby pamiętać o randkach - Blair sprawiała, że czuł się speł­niony. Przy niej wszystko było tak, jak trzeba. A teraz Blair wychodzi za jakiegoś Anglika. Czy to prawda? Nagle poczuł. że musi się upewnić.

Wstał, napił się oranżady i sięgnął po czarny telefon Banj: &01ufsen przy łóżku. Zawahał się, ale po chwili wybrał zna­jomy numer.

-Tu Blair - odezwała się po kilku sygnałach. Mówiła szybko, rzeczowo, jakby nie wiedziała, kto dzwoni.

-Cześć. - Przewrócił się na brzuch i gorączkowo bawi! prześcieradłem.

-Super. - Pracuje? Jezu. naprawdę wszystko się zmic niło,

- No. Bailey Winter nie daje mi odetchnąć.

Naie nic miał pojęcia, o czym mówi, ale uznał, że powi­nien okazać współczucie.

-No, tak - przyznał, choć rzadko kiedy myślał o czymś bardziej odległym niż kolacja. - W każdym razie chciałem ci tylko, no wiesz, pogratulować.

180

181


-Chuck ci powiedział, że się zaręczyłam? - warknęła. - Jak zwykle wszystko popieprzył.

Bo oczywiście się jej oświadczył, co?

- Więc nie wychodzisz za maż? Powiem Chuckowi.
Powodzenia.

- To idiota - stwierdziła Blair. - Kogo obchodzi, co sobie
myśli? Dlaczego go w ogóle posłuchałeś?

Nate wzruszył ramionami, choć oczywiście Blair nie mo­gła go widzieć.

-Uznałam, że praca w świecie mody, z dala od refleklo rów, to ciekawsza ścieżka karieiy - wyjaśniła.

- No - mruknął. - Zwłaszcza że Serena i tak bardziej na
daje się na gwiazdę.

Szanuj Książki

Blair umilkła na chwilę.

-Nate, muszę kończyć. Muszę zawieźć kostiumy na plan.

i wbil wzrok w sufit. Baw się? Nagle Hampton wydało się śmiertelnie nudne. Lato wydawało się nieskończenie długie. Brakowało mu miasta, przyjaciół, Blair.

Bo żadna miejscowa ślicznotka jej nie zastąpi.


182


0x08 graphic
V znajduje surogat ojca

Vanessa głośno trzasnęła drzwiami, wbiegła do przed­pokoju Humphreyów i cisnęła na podłogę wojskowy plecak. Stena starych gazet rozsypała się na skrzypiący parkiet.

Vanessa rozejrzała się niespokojnie. Niezmordowane bli/ niaki ją wykończyły, Dan i jego blond nimfetka wkurzyli ją i upokorzyli. Zabolało ją, że walnięty Ken Mogul wyrzuci! ją z pracy. Z tego wszystkiego zapomniała, że nie jest tu u siebie, i nie powinna trzaskać drzwiami ani kląć na głos. W końcu jesl tu gos'ciem.

-O co chodzi? - Rufus Humphrey stanął w progu kiep sko oświetlonego przedpokoju. Do wypukłej piersi tulił plik kartek. Długie do ramion, zmierzwione włosy spiął zieloni) gumką. W szpakowatej brodzie widniały resztki orzeszków. a okulary cudem trzymały się na czubku czerwonego nos.i Miał na sobie sfatygowane beżowe szorty - z kieszeni wy­stawały niezliczone długopisy i ołówki - i zdecydowanie /,i ciasną jasnoniebieską koszulkę, którą Yanessa zidcntyfikown

ła jako stary szkolny podkoszulek Dana. Całości dopełniał ja­skrawy, różowy ceratowy fartuch w stokrotki.

- Przepraszam - speszyła się. - Nie chciałam ci przeszka­
dzać.

-Jaki dzisiaj dzień? - zapytał Rufus. Przyglądał się jej uważnie, jakby ją widział po raz pierwszy. Rozważała, czy mu przypomnieć, kim jest.

Yanessa się roześmiała. Ulżyło jej, bo chyba wiedział, z kim rozmawia.

Jakby i bez tego nie miała za sobą ciężkiego dnia.

Vanessa przycupnęła na chwiejącym się taborecie przy ku­chennym stole. Popijała mętną wodę z kranu i obserwowała, juk Rufus Humphrey uwija się przy kuchence. Nieważne, co pichcił. Pachniało smakowicie, aż zaburczało jej w brzuchu. Jadła dzisiaj tylko nieszczęsnego loda w parku, bo później ja­koś odeszła jej ochota na lunch.

- To tajine - poinformował. - Według przepisu Paula Bow-
Icsa. Zapomniałem, że go mam. Gdzie Dan? Uwielbia jego da­
nia, Będzie mu smakowało, jestem pewien. Zastąpiłem szafran
Wermutem!



1B4

185


0x08 graphic
-Dan? Nie wiem - przyznała. Niespokojnie bawiła się skrajem Lnianej serwetki w niebieskie kwiatki. Nie pasowała do zapuszczonej, zagraconej kuchni.

- Kłopoty w raju? - Rufus energicznie mieszał w ogrom­
nym garnku.

Vanessa się zawahała. Naprawdę chciała się przed kimś wygadać. Nie rozmawiała z Ruby, odkąd obrażona wyszła z domu. Do rodziców nie odzywała się od wieków. Nieważne, że Rufus to ojciec Dana. Musiała z kimś pogadać.

-No. bo my chyba zerwaliśmy. - Vanessa miała gulę w gardle.

-Co się stało? - Mężczyzna buszował w szufladach, szczękając sztućcami.

- Nie wiem - skłamała. Nagle się zawstydziła. Przecie/
nie musi mu opowiadać wszystkiego z najobrzydhwszymi
szczegółami?

- Dzieciaki - pokręcił głową. - Pierwsza miłość.
Albo jej koniee.

Vanessa starała się wziąć się w garść.

-Najgorsze, że on nawet nie wie, co się ze mną dzieje. No, bo dzisiaj straciłam pracę. Ken Mogul mnie wylał. - Wes tchnęła i zadygotała. Te słowa wypowiedziane na głos, nawcl przez nią samą, potęgowały grozę sytuacji.

- Wylał'? - powtórzył Rufus i dolał, jej zdaniem, zdecydow;i
nie za dużo miodu do garnka. - Nie przejmuj się. Nie uwierzysz, ale
mnie też kiedyś wywalili z pracy. Byłem bileterem w Brattle Theu-
ter, jeszcze na studiach. - Zachichotał. - Wylali mnie. bo kląłem im
głos podczas sztuki o Rosji sowieckiej, ale to długa historia.

- Bardzo ci dziękuję, że pozwoliłeś mi tu zamieszkać.
Niedługo sobie coś znajdę - mruknęła ponuro. - Zadzwonię
do Ruby, może pozwoli mi spać na kanapie. Albo poproszę
Blair Waldorf o pomoc. Ja jej po mogłam, kiedy nie miała
gdzie się podziać.

Blair, która zmienia łóżka co tydzień? Nie licz na to, moja droga.

-Wstrzymaj się, bracie! - zawołał Rufus Humphrey w jednym ze swoich słynnych bezsensownych wybuchów. - O ile pamiętam, to moje mieszkanie, nie Dana. Jenny jest w Europie, a później wyjeżdża do tej elitarnej szkoły z inter­natem. Dan jedzie do Evergreen. jakby dalej już nie mógł, a ja zostanę sam jak palec i nic będę miał dla kogo gotować. O nie, bracie.

Jeszcze nikt, nigdy, a już zawłaszcza niczyj ojciec, nie zwracał się do niej per „bracie". Nawet jej się to podobało,

Vanessa podrapała się po głowie - włosy już zaczynały jej odrastać -1 spojrzała na czuprynę Rufusa.

- Ojej! Chili! - zawołał i wrzucił kilka łyżek stołowych
pt/.yprawy do garnka.

Tak, to dziwak, ale bardzo sympatyczny. I na pewno nie ■Żąda wygórowanej sumy. Do wyjazdu Dana będzie znikać Ra całe dnie. Zresztą mieszkanie z Rufusem pod jednym da­chem może się okazać całkiem przyjemne. Będzie dziwacznym



186"

187


0x08 graphic
0x08 graphic
ojcem, którego nigdy nie miała. To znaczy owszem, miała, ale dwaj nie zaszkodzą.

- Dziękuję bardzo. - Otarła łzy wierzchem dłoni. - Bardzo

chętnie.

- Świetnie. A teraz weź sobie talerz i przynieś kieliszki do

wina. Kolacja gotowa.

I nie zapomnij o manti, skoro już nakrywasz do stołu.

narodziny gwiazdy - druga próba

Serena siedziała w przyczepie, dopóki się dato. Po raz tysięczny czytała scenariusz i starała się uspokoić rozszalałe nerwy. Popijała już drugą kawę latte tego ranka i wspominała weekendowe próby z Blair.

-Zamknij oczy - poleciła Kristina, chuda jak szczapa nie­miecka wizażystka. Malowała sobie oczy smoliście czarnym eyelinerem i Serena trochę się jej bała.

Poczuła delikatne muśnięcia pędzla na powiekach.

- Dobrze, już, otwórz - mruknęła Kristina.

Serena otworzyła oczy i westchnęła. Dobrze chociaż, że w dzisiejszej, bardzo ważnej scenie, nie ma żadnego tekstu. To, co dzisiaj kręcili, bezpośrednio nawiązywało do orygina­łu, do sceny, w której Audrey Hepburn śpiewa Moon river na schodach przeciwpożarowych. Ken Mogul postanowił odtwo­rzyć te scenę bardzo dokładnie, więc przyczepa Sereny stalą przed podupadłą kamienicą w East Yillage. w której mieszka jej filmowa bohaterka. Serena dopita resztki kawy Starbiicks i przypomniała sobie, co poprzedniego dnia powiedziała Blair. Niemal słyszała jej głos w głowie.

Przerażająca myśl. swoją drogą.

189


Nie musisz grać. I tak nią jesteś. Ta sukienka to twoja su­kienka. Jej głos to twój głos. Pokaż to.

- Chyba na ciebie czekają - zauważyła Kristina. Serena zerknęła ostatni raz na swoje odbicie i przełknęła ślinę. Była gotowa, na tyle. na ile umiała, ale potrzeba cudu. żeby się udało.

Ten cud nazywa się Blair Waldorf. Wyszła ze ls'niącej przyczepy na chodnik. St. Marks Pla­ce sprawiał jeszcze bardziej niż zazwyczaj klaustrofobicznc wrażenie - wszędzie widziała członków ekipy i oślepiające reflektory. Ken Mogul jak zwykle rozsiadł się w reżyserskim krześle i rozkoszował się papierosem - kręcił w plenerze, nie w nieskazitelnie czystych wnętrzach Barneys. Bawił się guzi kiem od koszuli.

Blair czekała między przyczepami z nieodłączną Jasimnc u boku. Nastolatka trzymała wielki zielony pokrowiec na ubra­nia z logo Baileya Wintera, żeby po skończonej scenie ochro­nić sukienkę Sereny przed kaprysami aury.

- Serena na planie! - zawołał drugi asystent reżysera i eki pa ożywiła się nagle.

Na widok głównej aktorki Ken Mogul zerwał się z fotela tak energicznie, że prawie przewrócił zezowatego praktykanta Za jego plecami Serena widziała Thaddeusa Smitha. Oparty o przyczepę - identyczną jak jej, tylko jasnoniebieską - szep tal coś do komórki.

-Holly, skarbie! - zawołał Ken i poprawił dziwac/m spodnie, jak od smokingu. - Wyglądasz cudownie. Kostium

leży jak ulał.

Serena miała na sobie granatową aksamitną kreację Baileyl Wintera i śliczne srebrne balerinki z kokardkami. Oczywiście jej nogi były długie i zgrabne, choć nigdy nie ćwiczyła.

Ćwiczyć? Jakie to prostackie.

- Dzięki - odparła drżącym głosem. Bardzo chciała mieć
to już za sobą.

- Dobra! - szczeknął Ken. - Światła! Kręcimy, ludzie!
Serena stanęła na swoim miejscu, tak samo, jak wczoraj,

podczas prób z Blair.

- Reflektor! - zawołał asystent reżysera.

Oświetlenie się zmieniło. Dokoła wszystko pociemnia­ło, tylko Serena stała w jasnym kręgu. Nawet nie mrugnęła okiem. Podniosła wzrok. Widziała jedynie światło i myślała tylko o tym, że stoi w balasku reflektorów. Ona, Serena. Ona, Holly. Nie wiedziała już. kim jest. Po prostu była.

Pokaż to, upomniała się.

- Daj znać, kiedy będziesz gotowa, Molly! - zawołał Ken.
Była.

Odetchnęła głęboko i podeszła do skraju schodów. Nie wa­hała się, nie liczyła stopni, nie potknęła się, nie uciekła. Weszła na ganek i odwróciła się w stronę kamer.

- Piękna noc - westchnęła. - Jak zawsze.

Usiadła na najwyższym stopniu. Widziała, jak Ken Mogul obserwuje ją bacznie, zaciągając się dymem. Czuła na sobie krytyczny wzrok Blair. Znieruchomiała i po chwili zaczęła nu­cić ze wzruszającym drżeniem w głosie:

Moon river, wider than u mile...

VII be crossing you in style, someday,

Drearn maker, you heartbreaker...

Zaśpiewała całą piosenkę a capelła. Na planie panowa­ła cisza, dokoła było tak ciemno, że na moment zapomniała, kim i gdzie jest. Przez chwilę naprawdę była Holly i śpiewała I głębi serca.

Skończyła. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Wpa­trywała się w światło, uśmiechnięta i zadumana. Zawsze fcąjdowała się w centrum uwagi. Było to dla niej coś tak



190

191


0x08 graphic
naturalnego, że właściwe o tym nie pamiętała. Ale dziś po raz pierwszy poczuła się gwiazdą.

Zapadła długa cisza. Nikt się nie poruszył. Nie odezwał.

- Holły - szepnął Ken Mdgul, ale było tak cicho, że wszy­scy go słyszeli. - To było niewiarygodne. Gdzieś ty to, kurwa, ukrywała, skarbie? - Zerwał się z fotela i rzucił sieją uściskać. Niektórzy w ekipie zaczęli bić brawo. Nawet Blair.

-Panie i panowie! - wrzasnął Ken. Przytulił Serenę do siebie i okręcił w kółko. - Widzieliśmy narodziny gwiazdy!

Ken śmierdział kiszoną kapustą i kawą. Serenie oczy na-biegły łzami, ale to nie szkodzi. I tak już płakała.

0x01 graphic

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zosiały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Kilka dni temu przechodziłam obok Barneys Cno dobra, przyznaję, poszłam na przeszpiegi). I wiecie co? Znów jest otwarty! Tak jest, otwarty jak zwykle, wszystko po staremu. W idealnym momencie! Kupiłam fantastyczne mikrobikini Margiela, idealne na basen i pobiegłam na górę do Freda, gdzie wszystko wróciło do dawnej chwały. Więc chyba było sporo prawdy w plotkach, które do mnie dotarły - że skończyli już zdjęcia do filmu. Ciekawe, jak poszło naszej ulubienicy w roli głównej? Z planu dochodzą wieści, że -o dziwo - poradziła sobie całkiem, całkiem (brawo mała!), i zagrała bezbłędnie, tak, że nawet słynny z upierdliwości reżyser nie miał się do czego przyczepić i wyznał jej miłość do grobowej deski. Ustaw się w kolejce, stary. I jeszcze lepsza nowina. Każdy wie, że koniec zdjęć oznacza impre­zę. Podobno ta będzie totalnie oldskulowa, więc trzymaj­cie kciuki i co chwila biegajcie do skrzynki sprawdzić, czy dostaliście zaproszenie. Ja oczywiście otrzymałam je już kilka dni temu.

OGŁOSZENIE

Przerywamy program, żeby donieść o bardzo ważnym wy­darzeniu. ABC Carpet&Home, jedyny sklep, w którym moż­na dostać ręcznie tkane irańskie dywaniki i smakowicie


li tylko w twoich snach 193


0x08 graphic
0x08 graphic
pachnące świece Dyptique, zaprasza stałych klientów na specjalną promocję. Wpadnijcie tam i zapytajcie o Sisi. Po­może wam wybrać cudowny mięciutki materac (bo w aka­demikach każą spać na cienkich i twardych), uroczy turecki kilim (żeby zakryć odrapane ściany), staroświecki żyrandol (okropnym jarzeniówkom mówimy nie) i mnóstwo innych drobiazgów, które sprawią, że nawet ciasny studencki po­kój stanie się przytulny. Wiecie, na przygotowania nigdy nie jest za wcześnie.

Wasze e-maile

Droga Plotkaro

W zeszły weekend bytam na pikniku nad rzeką Hudson i dałabym sobie rękę uciąć, że widziałam pewnego hollywoodzkiego ogiera na wrotkach, bez koszuli. Wszędzie rozpoznam jego regularne rysy i fantastyczny brzuch. Czy to możliwe, że to napraw­dę on? Bo widzisz, chodzi o to, że miał na sobie bar­dzo obcisłe szorty, tak, że dokładnie widziałam jeep boski tyłek. A z butów do jazdy na wrotkach wysta wały tęczowe skarpetki. Co to znaczy? Błagam, riie mów mi, że to jest to, o czym myślę! Thadowa

j*J| Droga Thadowa

Od kiedy wrotki wróciły do mody? Intrygujące. Siu chaj, powiem tak: nawet heteroseksualni mogą jeź­dzić na wrotkach. Ba, znam takiego (zadeklarowane­go heteryka), który niedawno odkrył dla siebie ten sport. A jeśli chodzi o dowody, że T preferuje męskie towarzystwo - mówi się, że romansuje ze wszystkl mi, od młodej żony pewnego reżysera po niego s<i

mego. Nie wierz we wszystko, co czytasz... chyba, że

czytasz to u mnie.

Plotkara

Droga Plotkaro

Mam twardy orzech do zgryzienia. W tym samym domu mieszka superdziewczyna, która bardzo mi się spodobała. Wszystko w porządku, co? Tylko że, widzisz, teraz wprowadziła się jej równie atrakcyjna przyjaciółka, i ta podoba mi się jeszcze bardziej. Co ty nato? Wystartować do tej drugiej czy umawiać się z obydwoma z dala od domu? Niezdecydowany

Drogi Niezdecydowany

Dzielny z ciebie gość. Zadbaj tylko, żeby romans

trwał tyle, ile umowa najmu, bo inaczej czekają cię

przykre niespodzianki na klatce schodowej! Zresztą,

nie ma nic przyjemniejszego niżtrójkącik!

Plotkara

Na celowniku

Posępny N siedzi na ławce przy Main Street w East Hamp-jn. Co go gryzie? D i niezidentyfikowana dziewczyna 'Jamba Juice w Columbus Circle, uzupełniają poziom płynów po ostrej sesji na siłowni. Słuchajcie, wiecie, że w okolicy są ze cztery hotele, prawda? B taszczy wypcha­ne torby z ciuchami do domu matki na Piątej Alei. Jeszcze Jej mato zakupów? A może to dodatkowe bonusy z pracy? T kupuje kwiaty na Chelsea Market - dowód uczucia dla partnerki? V niesie swoje dzieła do rezydencji na Piątej Alei, gdzie obecnie pracuje. Czyżby jej nowa szefowa była



19-1

195


miłośniczką kina? A może V chce stracić posadę, pokazu­jąc bliźniakom swoje dzieła?

Dobra, dosyć tego, nie mam czasu na więcej. Lecę do cu­downego butiku przy Elizabeth Street. Zazwyczaj nie kupu­ję używanych ciuchów, śmierdzą trupem, ale uznałam, że na oldskulowe party a la Hollywood trzeba się odpowied­nio ubrać. Ojej, chyba za dużo wypaplałam...


Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

iście hollywoodzkie zakończenie

m

W barze na dachu hotelu Oceana panował harmider. W każdy letni wieczór był tam niesamowity tłok. Ale jeśli do tłumu nowojorczyków doda sie kilka gwiazd, powstaje istny dom wariatów. Bar i basen na dachu to miejsca, w których się bywa, żeby widzieć i być widzianym, nie żeby słyszeć i być słyszanym, więc Serena była trochę rozczarowana, gdy Thad-deus zaproponował właśnie ten lokal. Teraz, gdy nic gryzła się już zdjęciami, chciała z nim szczerze porozmawiać. Poznać go lepiej jako człowieka, nie aktora. Słyszała plotki, że zaraz po przyjęciu wyjeżdża z miasta, więc zostało im mało czasu. A miała nadzieję, że między nimi wreszcie do czegoś dojdzie. Bez kamer.

Najwyraźniej nie słyszała jeszcze wszystkich plotek na jego temat.

197


0x08 graphic
0x08 graphic
Thaddeus przekazał zamówienie oszołomionej kelnerce. Pobiegła po drinki, które pewnie dostaną za darmo. Thaddeus nigdy za nic nie płacił, Serena też nie - kontrowersyjny projek­tant Les Best podarował jej mnóstwo ciuchów ze swojej kolek­cji, kiedy wystąpiła w reklamie jego perfum, a faceci zawsze stawali jej drinki i kolacje,

Najwyraźniej ma to zapisane w gwiazdach.

Thaddeus machinalnie bębnił palcami w stolik, wtórując Scissor Sisters. Piosenka leciała ze sprytnie ukrytych głośni -ków. Uśmiechnął się, wpatrzony w rzekę.

Wsunęia w usta wilgotny ustnik - całowali się już przed kamerą, więc co jej szkodzi odrobina jego śliny. Kelnerka przyniosła ich drinki.

- Czas na toast - stwierdził i podniósł różowe cosmo.
Różowe cosmo?

-Tak jest. - Serena wzięła swoją szklankę. - Za fanta styczny film.

- Za fantastyczną aktorkę - poprawił Thaddeus t uniósł
brew. - Za fantastyczny debiut. - Objął ją ramieniem i pr/.y
ciągnął bliżej do siebie. - Świetne fajerwerki, co? - skinął gło
wą w stronę rzeki.

Rozległa się spokojniejsza piosenka. -Znam to! - pisnęła Serena. Nie mogła sobie przypo mnieć, skąd.

- The Raves - wyjaśnił Thaddeus. - Dobrze znam ich per­
kusistę.-Wyjął jej z rąk papierosa i się zaciągnął.

- Tak? A ja solistkę. Ma na imię Jenny. Chodziłyśmy ra­
zem do szkoły. Poczekaj, czy ona nie chodziła z twoim kum­
plem, tym perkusistą? Jak on się nazywa?

-Nie. - Thaddeus się roześmiał, - Nie sądzę, żeby była w jego typie.

Nie? A to dlaczego?

Serena nie wiedziała, co chciał przez to powiedzieć, ale nie przyszła tu, żeby omawiać życie erotyczne Jenny Humphrey. Sączyła słodkiego drinka i uśmiechała się do tłumu fanek za sznurem odgradzającym część dla VTP-ów. Dziewczyny, wszystkie z okropnym makijażem i fatalnymi włosami, robiły im zdjęcia aparatami w komórkach.

Pewnie wyślą je później jakiemuś internetowemu plotka­rzowi, pomyślała zirytowana.

Oj, nie bądź taka.

Sztuczne ognie eksplodowały z hukiem. Serena pisnęła, przestraszona, i wtuliła się w ciepłe, muskularne ramię Thad-deusa Smitha.

-Okropne - szepnęła i niechcący musnęła nosem jego ucho.

- Zrobisz coś dla mnie? - zapytał.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo pochylił się i pocałował ją w usta. Idealny moment. Nad rzeką znowu wybuchły fajer­werki, oświetlając ich i zaraz gasnąc. To było takie kiczowate i romantyczne zarazem. Iście hollywoodzkie.

O rany.


198


0x08 graphic
0x08 graphic
I

N ma kłopoty z kobietami

- Ej, koleś"! - Anthoriy Avuldsen wychyli! się z okna czar­
nego bmw i zatrąbił.

Nate właśnie przypinał rower do słupka z napisem Teren prywatny, wstęp wzbroniony na skraju żwirowego parkingu przy plaży. Miał się spotkać z Tawny, ale Anthony stanowił miłe urozmaicenie. Po rozmowie z Blair nie mógł się pozbyć uczucia, że jest z niewłaściwą dziewczyną. No i przyjechał dwadzieścia minut za wcześnie.

Na wszystko przychodzi czas.

Nate nie potrzebował innej zachęty. Obszedł samochód i wsiadł od strony pasażera. Opadł na miękki fotel pokryty kremową skórą.

Anthony ściszył radio, otworzył okno od strony pasażera i wyjechał z parkingu.

- Zacznij - powiedział.

Nate wziął skręta, wyjął ze skarpetki starą zapalniczka i zapalił.

£00

- U Isabeł było super. - Kumpel także pociągnął. - Szko­da, że nie przyszedłeś.

Nate wypuścił kłąb dymu przez okno. Patrzył na swoje od­bicie w szybie. Tego ranka nie zdążył się ogolić i straszył za­rostem. Jego koszulka była brudna, dezodorant dawno przestał działać, na dżinsach widniały plamy z trawy. Choć opalony, wyglądał niezdrowo, pewnie z braku snu. i miał przekrwione oczy.

Naprawdę z braku snu?

Wziął skręta i przyjrzał się koledze. Anthony siedział za kierownicą w wariackich szortach Vilebrequin, zwyczaj­nych klapkach i okularach przeciwsłonecznych. Był opalony, jak Nate, ale w przeciwieństwie do niego nie miał worków pod jasnymi oczami. Wyglądał jak setki innych chłopaków w Hamptons. Jak koleś na wakacjach, który wraca do domu po dniu na plaży i po drodze spala skręta. Nate westchnął ponu­ro. Świetny towar, ale to nie zmienia faktu, że jest zmęczony, zły... zazdrosny. Niby dlaczego Anthony całymi dniami obija się na plaży, a on zasuwa jak niewolnik?

Może dlatego, że Anthony nie ukradł trenerowi środka na potencję?

Nate bębnił palcami w szybę, wsłuchany w stary kawałek Dylana. Wyobraził sobie idealne lato: plaża, surfing w Mon-tauk albo zwykłe leniuchowanie, przejażdżki kabrioletem ojca, przypalanie z Anthonym i chłopakami z drużyny lacros-se, długie ranki w łóżku z Blair. A może zabrałby Blair na ża­gle wzdłuż wybrzeża Maine? Nauczyłby ją łowić ryby. Jedliby homary. Kochali się. Spali. Kochali się. Pływali. Kochali się.

201


dopiero po trzynaście lat. ale były śliczne. - O co chodzi z tą Tawny? Jest niezła.

- No. - Nate oddał mu skręta. - Fajna. Ale sam nie wiem,
Może mam dość kobiet.

Anthony parsknął śmiechem i zakrztusii się dymem.

Nate smutno pokręcił głową. On tyra jak chłop pańszczyź­niany. Blair robi karierę w świecie mody. Był idiotą, wszystko spieprzył, uważał, że zawsze będzie na niego czekała. Przez pomyłkę związał się z jej najlepszą przyjaciółką i tak dalej. Nie wiedział, że bez Blair jego życie nie ma sensu.

Najwyraźniej nie tylko Blair uwielbia dramatyzować.

powrót na miejsce zbrodni

*

Serena pokonała metalowe stopnie swojej przyczepy naj­ciszej, jak umiała. A raczej, najciszej jak to możliwe w sre­brzystych pantofelkach Michaela Korsa. Nie miała prawa tu być - zakończono już zdjęcia i na planie przybywali jedynie ludzie, których zadaniem było demontować dekoracje. Ale tego dnia Serena przyjechała z Blair - chciała sobie pożyczyć czarną sukienkę, którą Bailey Winter zaprojektował dla Filmo­wej Holly do finałowej sceny na przyjęciu. Będzie idealna na prawdziwe przyjęcie następnego dnia.

Weszła do przyczepy, zamknęła za sobą drzwi i zapaliła s'wiatło. Na toaletce nadal poniewierały się kosmetyki i szczot­ki do włosów, a jej kostiumy, starannie opakowane i opisane przez asystentkę Blair, wisiały na wieszakach.

Bomba. Serena chwyciła śliczną małą czarną. Była skrojo­na na nią i, nie licząc koralików na ramiączkach, gładka i pro­sta. To łatwiejsze niż zakupy.

Jasne, bo zakupy to naprawdę ciężka praca.

Rozerwała plastikową osłonę, zdjęła sukienkę z wieszaka i wsunęła do torby. Właściwie nie powinna tego robić, ale kra­dzież kostiumu z planu filmowego przyprawiła ją o dreszcz, jakiego doświadczyła tylko raz, gdy mając dziesięć lat ukradła

203


0x08 graphic
lizaka w sklepie. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Znieru­chomiała, przerażona.

Tyle, jeśli chodzi o kradzież pod osłoną nocy.

- Ojejku, Serena. Tak się cieszę, że w końcu cię poznałem.

- Złapał jej dłoń w swoje ręce i mocno uścisnął.

- Ja... też - wyjąkała. Miał ślad akcentu, którego nie mo­
gła nigdzie umiejscowić. Zna go?

-Jezu, ależ jestem okropny! Wpadam tak bez uprzedze­nia! Robisz cos', a ja wbiegam jak fan z ulicy! Przepraszam, pewnie myślisz, że zwariowałem. - Puścił jej rękę i się roze­śmiał.

-Nie, nic nie robię - skłamała i przycisnęła torebkę do piersi. - Zostawiłam tu coś i musiałam wrócić.

- Thad mówił, że już skończyliście zdjęcia? Mogę usiąść7

- Chłopak rozsiadł się na taborecie przy toaletce i założył nogi,'
na nogę.

204

Proszę bardzo.

- Tak, w końcu. Dzięki Bogu! - Serena miała nadzieję, że
nie widać, jak bardzo jest zbita z tropu. Kto to jest?

-To zakręcona robota, ale ktoś to musi robić. - Odchylił się do tyłu i lustrował ją wzrokiem. - Jesteś boska. Wspaniała. Thad mi mówił.

Serena się zarumieniła. Co to za typ?

-I nadal paplam - zreflektował się. - Ojejku, czasami jestem strasznie głupi. Serge, Tak się cieszę, że wreszcie cię poznałem.

Thada kto?

Zdjęcia? Pocałunek? Wszystko tylko dla fotografów? Thad ją wykorzystał? Serena oparła się o ścianę. Nie mieściło jej się w głowie, że mogła się aż tak pomylić. Myślała, że naprawdę

205


cos' ich łączy, a tymczasem okazało się, że Thad to po prostu piękny gej z chłopakiem, którego musi ukrywać. Poczuła, że musi usiąść.

- Hm. - Położyła torebkę na ziemi i przycupnęła na kana­
pie. Zsunęła pantofle, podkuliła nogi. - Thad jest super. Cieszę
się, że mogłam pomóc. - Westchnęła. To prawic prawda. Po­
winna być ws'ciekła albo dotknięta, a tymczasem zastanawiała
się, dlaczego wcześniej się nie zorientowała.

Chociaż nie miała zbyt wielu przesłanek.

-Daj spokój! - zachichotała. Nie sposób się dąsać czy smucić, gdy i Thaddeus, i jego chłopak są tacy mili.

-Mówię poważnie! - Serge usiadł koło niej na kanapa-. - Musisz nas odwiedzić w Palm Springs. Będzie super! I wiesz co? Chyba mam dla ciebie fantastycznego faceta!

- Tak? - Brzmi nieźle.

Zwłaszcza że może polegać na jego guście, jeśli chód zi o mężczyzn!

plotbra.net

tematy < wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Mam dosłownie pięć minut na pisanie. Nie wiem jakim cu­dem, nagle zrobiło się tak mało czasu. Sama nie zauwa­żam, kiedy mija kolejny dzień. Lekcje tenisa w Ocean Colo­ny, koktajle na dachu Met... Zacznijmy od waszych e-maili, bo ostatnio wszyscy mają tylko jedno w głowie...

[3 Droga Plotkaro

Wiesz, jak mogę dostać zaproszenie na to wielkie przyjęcie we czwartek? Mój chłopak obiecał, że mnie tam zabierze, ale podejrzewam, że blefuje i w ostat­niej chwili zepsuje mu się samochód, czy coś takie­go. A bardzo, ale to bardzo chciałabym tam być, więc potrzebny mi plan B. Pomocy! Zakochana

| Droga Zakochana

Podobno lista gości już jest zamknięta, więc zostaje ci tylko nadzieja, że twój facet nie blefuje. Inaczej bę­dziesz tęsknie patrzyła na nas z oddali, jak inni zwy­kli śmiertelnicy. Sorry! Plotkara


207


0x08 graphic
0x08 graphic
U Niedawno bytem z rodziną w Amsterdamie i urwa­łem się sam, żeby zwiedzieć to, co naprawdę warto. Zapaliłem skręta w coffee shopie, a później dałbym sobie rękę uciąć, że widziałem J, jak tańczyła w ok­nie w dzielnicy czerwonych latarni. Teraz żałuję, że jej nie zamówiłem! Powiedz, że to naprawdę ona! Zdesperowany

ʫfl Drogi Zdesperowany

Przykro mi. Co prawda jej rodzice są niekonwencjo­nalni, ale J nie. Uczy się sztuk pięknych i być może sztuczek z facetami, ale tańce w dzielnicy rozpusty nie figurują na liście przedmiotów. Plotkara

Doskonalimy sztukę rozmowy na przyjęciu

Krótki kurs odświeżający dla wszystkich znajomych. Do­brej zabawy!

1. Obleśny, źle ubrany reżyser szepcze ci, że zaprasza do
siebie na prywatne przesłuchanie. Odpowiadasz:

a. Tylko w twoich snach, zboku.

b. Dlaczego u ciebie? Bierz komórkę z aparatem i chodź do
łazienki!

c. Z przyjemnością, panie Mogul.

2. W kolejce do łazienki niski, tęgi producent filmowy pyta,
co sądzisz o jego ostatnim dziele. Odpowiadasz:

a. Moim zdaniem źle obsadzono główne role, na przykład
aktorka grająca bohaterkę była zbyt sztywna... Ale ogólnie
nie jest źle.

b. Piękne kostiumy. Choć akurat jeśli chodzi o scenografii,1,
zawsze powtarzam, że mniej znaczy więcej.

c. Kompletujecie już obsadę drugiej części?

3. Światowej sławy zabójczo przystojny aktor filmowy za­
prasza cię do tanga. Odpowiadasz:

a. Tango? Wolałabym spokojniejsze miejsce, z dala od pa-
parazzich.

b. Przytul mnie, tylko mnie przytul.

c. Zawsze wiedziałam, że geje to najlepsi tancerze.

4. Długonoga gwiazdka potyka się i wylewa owocowego
drinka na twoje nowiutkie zamszowe balerinki Sigersona
Morrisona. Odpowiadasz:

a. Milczeniem; za to chlustasz jej drinkiem w twarz!

b. Moje buty! Mój skarb! Mój sens życia!

c. Pieprzyć to. Zatańczę boso!

Już? Tylko nie oszukujcie.

Dobra, właściwa odpowiedź to C, w każdym pytaniu. Jak­byście tego nie wiedzieli. Do zobaczenia wieczorem!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara


208


0x08 graphic
wolność O

Dan widział Bree w różnych sportowych ciuchach i oczy­wiście całkiem nagą, ale ani razu - wystrojonej do wyjścia. Gdy wyszedł ze stacji metra na Siedemdziesiątej Siódmej, zdziwił się na jej widok. Czekała na niego, zjawiskowa w pro­stej białej jedwabnej koszulce, z jasnymi włosami spływają­cymi swobodnie na opalone ramiona. Turkusowa spódnica do kolan wyglądała, jakby wygrzebała ją na pchlim targu gdzieś w Turcji.

Dan włożył to, co jego zdaniem najbardziej nadawało się na imprezę, grafitowy garnitur Agnes B - prezent od byłego agenta, w czasach, gdy był młodym literatem.

A nie żałosnym typem, który zdradza dziewczynę, z któn)

mieszka.

Szli Lexington wśród samochodowych wyziewów. Wie­czorne słońce odbijało się w szybach kawiarni Starbucks.

- Wiesz, nadal nie bardzo rozumiem, dlaczego zostałeś za­
proszony na to przyjęcie. - Bree objęła się ramionami.

-Ja też nie - przyzna! Dan. - Znam Serenę od lat... A może Vanessa wpisała mnie na listę gości? Czy to ważne? Impreza to impreza, prawda? - Skręcili w Siedemdziesiątą Pierwszą.

- Fakt, - Bree sztywno skinęła głową. Wydawała się nieco
spięta i zdenerwowana jak na osobę zazwyczaj bardzo Zen.
— Jeśli chodzi o Vanessę...

- Tak. - Dan odruchowo sięgnął do kieszeni po camela.
Szkoda, że nie zabrał swoich nowych ziołowych papiero­
sów.

Bree westchnęła.

Wieczorną ciszę przerwał hałas. W oddali wściekle trąbiły klaksony. Co jakiś czas rozlegał się krzyk. Bez przerwy trza­skały migawki aparatów fotograficznych.

- To nasza impreza? - zapytała Bree. - Bardzo... głośna.
A co, myślała, że impreza miesiąca będzie cicha i spokojna?
-Chodź! - Dan załapał ją za rękę, szczęśliwy, że rozmo­
wa się urwała. Nie miał ochoty analizować swojego związku



210

211


0x08 graphic
0x08 graphic
Z Vanessą. Szczerze mówiąc, nie znał odpowiedzi na żadne pytanie. - Nie możemy się spóźnić.

Spokojna uliczka Holły Goiightly już nie była spokojna. Przy obu przecznicach stali ochroniarze, a do wejścia prowa­dził najprawdziwszy czerwony chodnik. Sznur limuzyn na Drugiej Alei ciągnął sic przez dwie przecznice, na rogu, za aksamitnymi sznurami, tłoczyli się dziennikarze i fotografo­wie.

Przy drzwiach Dan wręczył zaproszenie ochroniarzowi. Facet obejrzał je uważnie, niechętnie skinął głową i znacznie brutalniej, niż było trzeba, przybił im stemple na dłoniach.

- Napijesz się? - zapytał Dan, gdy mijali stolik zastawio­
ny kieliszkami szampana.

-Chyba nie powinnam dzisiaj pić. - Powiedziała to tak surowo, że Dan od razu uznał, że jej zdaniem on też powinien trzymać się z daleka od alkoholu.

No, ale niby po co są imprezy?

Wziął dwa kieliszki -jeśli Bree nie wypije, on jej pomoże - i zaraz opróżnił jeden z nich. Beknął cicho, odstawił pusty kieliszek i przeciskał się przez tłum, trzymając Bree za rękę. Weszli do holu. Bree pierwsza wbiegła na schody. Może zapa­liła się wreszcie do tej imprezy?

Im wyżej wchodzili, tym głośniejsze stawały się piski dziewcząt i łomot basów. Popękane ściany kamienicy, choć zadziwiająco solidne, nie zdołały wyciszyć hałasu. Byli na czwartym piętrze, gdy spotkali pierwszych gości z imprezy. Chuck Bass w przedziwnym stroju, ze śnieżnobiałą małpki] w różowej spódniczce baletowej i różdżką w łapce, przyglądał się im z góry.

- Romeo! - pisnął dziewczęco na widok Daria.

212

Dan uprzejmie skinął Chuckowi głową. Nie znosił tego dupka i bardzo mu się nie podobał jego strój, oryginalny mię­to wozielony garnitur Prądy z lat osiemdziesiątych. Wziął Bree za rękę i pociągnął za sobą po schodach. Niełatwo będzie omi­nąć Chucka.

Muszą przestać się tak spotykać,

Vanessie,towarzyszyli ci sami chłopcy, z którymi kilka dni temu była w Central Parku, tym razem wypucowani i eleganc­cy w granatowych marynarkach z mosiężnymi guzikami, szor­tach w prążki i białych koszulach. Blond włoski zaczesano na bok, z przedziałkiem. Wydawali się bardzo nieszczęśliwi.

- A ja Nils - powiedział drugi chłopczyk, odepchnął brata
i posłał Bree promienny uśmiech. Dan od razu zauważył, że
obaj chłopcy mówią troszkę jak miniatury Chucka.

213


0x08 graphic
Cóż, chłopcy z Upper East Side zaczynają wcześnie. Bree uklękła i przyjrzała się im uważnie.

- Wiecie co, macie bardzo jasne aury.

Vanessa stłumiła chichot. Dan przechylił głowę i przyglą­dał się jej. Właściwie się nie zmieniła - ogolona głowa i bez­czelne spojrzenie - a jednak zamiast nieodłącznych dżinsów miała na sobie eleganckie czarne spodnie, a zamiast koszul­ki bez rękawów miękką półprzezroczystą bluzeczkę. Czyżby z jedwabiu? Wyglądała niemal kobieco. Może to dziwne, ale czasami Dan chyba zapominał, że ona jest dziewczyną. Zwy­kłą dziewczyną.

- Pogadamy? - zapytał nieśmiało.
Vanessa wzruszyła ramionami.

-Jeśli zdołasz się oderwać... - Bree objęła chłopców i wróżyła im z ręki.

- Przecież musimy pogadać, prawda? - zauważył Dan.
Bree mamrotała mantry w sanskrycie.

Delikatnie mówiąc.

świat jest sceną

Ponieważ w mieszkaniu właściwie nie było mebli z praw­dziwego zdarzenia, pijany tłum urządził sobie parkiet taneczny w salonie. Blair wypiła duszkiem trzy bellini i była gotowa stanąć na wysokości zadania i tańczyć do utraty tchu. Zresztą znała na pamięć scenę przyjęcia ze Śniadania u Tiffany'ego i wiedziała, że tego wszyscy od niej oczekują. Jasne, to Serena jest Holly, nie sposób temu zaprzeczyć, ale to nie znaczy, że i ona nie może się świetnie bawić. Ma do dyspozycji mnóstwo alkoholu i imprezę swoich marzeń.

No i świetnego faceta.

- Cześć - szepnął jej Jason do ucha. - Cieszę się, że cię widzę.

Zatańczyła w miejscu, dokładnie jak jedna z postaci w fil­mie, ale tylko taki znawca jak ona rozpoznałby ten element cho­reografii. Jej zwiewna sukienka Blumarine falowała rytmicznie, gdy kołysała biodrami. W ręku trzymała staroświecką fitkę z masy perłowej. Darowała sobie tylko brylantowy diadem.

Nie potrzebuje go, żeby zagrać księżniczkę.

-Tańczymy! - poleciła. Złapała długie, smukłe palce Jasona i przyciągnęła go do siebie. Miał cudowny, szczery uśmiech, był taki wysoki i schludny...


215


0x08 graphic
0x08 graphic
- Tak jest, szanowna pani! - Rozpiął pod szyją jasnonie­
bieską koszule Stevena Alana. Działa! na nią ten grzeczny wi­
zerunek!

Przysunęła się bliżej. Rozkoszowała się uczuciem, że jest malutka i bezradna w jego ramionach.

Zupełnie jak pewna blondyneczka w drodze do Holly­wood?

Pachniał mydłem, piwem i nagle przyjęcie zeszło na dal­szy plan. Rozmarzona patrzyła mu w oczy. W tej chwili nic pamiętała, że kiedyś'podobał jej się ktoś'inny, nawet Lord Jak-mutam czy Pan Ujarany.

- Lubię kłopoty.
Delikatnie mówiąc.

-W takim razie... - Jason się uśmiechnął, pochylił i po­całował ją powoli. Smakował słodkim piwem, które pil tego wieczoru, i jeszcze miętą. Był cudowny. A pocałunek... do­skonały pierwszy pocałunek.

Później uśmiechnęła się do Jasona i rozejrzała po pokoju. Tylko oni tańczyli wtuleni w siebie, reszta podrygiwała przy Madonnie, którą puścił didżej. Blair przywarła mocniej do Jasona, choć w mieszkaniu by to nieznośnie gorąco. I wtedy. kątem oka, zobaczyła Pana Ujaranego. O kurwa! Nawet tera/. instynktownie wiedział, jak jej zepsuć idealną chwilę,

Nate Archibald trzymał za rękę dziewczynę, której Bla­ir z pewnością nie znała. Nie była to nawet jedna z tych suk z L'Ecole, spowitych w Marni. Nie, ta dziewczyna nie nosiła Marni, tylko... rzeczy z domu towarowego?

Przesadziła pod każdym względem - opalenizna, biust,

usta, makijaż...

Wszystko wyglądało sztucznie. Od przesadnie skompli­kowanej fryzury i żałośnie pomarańczowej opalenizny, gorszy był strój - brzoskwiniowe rybaczki, koszulka z cekinami, a do tego brudne espadryle i brzoskwiniowy plecaczek, podróbka Prądy, którą można kupić na każdym rogu. Blair w życiu nie widziała kogoś takiego. Koszmar. Zerknęła na Baileya Winte­ra, który stal w drugim końcu pokoju. Oddałaby majątek, żeby wiedzieć, co w tej chwili szepce do Grahama OlWera.

Ale chwila to za mało, by się otrząsnąć po tym, jak widzisz swoją pierwszą miłość z inną.


0x08 graphic
0x08 graphic
co jest?

Obetnij mi palce, już. nic nie czuję, Nie czuję ciebie... ciebie... ciebie

Na schodach zataczała się brzydka dziewczyna, która, o ile Vanessa pamiętała, statystowała w filmie. Miała na sobie czerwoną koszulkę i z tysiąc srebrnych bransoletek na ręce. Zerknęła na Vanessę, jakby jej nie znała. Nie, nie tak Vanessa sobie wyobraża udaną imprezę.

Maruda.

Dan skrzywił się i podrapał się w łydkę. Nie zastanawiał się nad tym, że oficjalnie się rozstali, ale to chyba nastąpiło, właśnie teraz.

-No i?

Nie?

218


0x08 graphic
0x08 graphic
co przyciągnął kot i kto za nim przyszedł

Thaddeus Smith jednym haustem wypił lodowato zimną caipirinhę i pochylił się do ucha Sereny, szepcząc zmysłowo. Jego oddech pachniał rumem.

- Kto to?

Nie musiał pokazywać palcem, bo i tak wszyscy wiedzieli. kogo ma na myśli.

Przyszedł Nate Archibald.

Mikroskopijna kuchnia okazała się najlepszym punktem obserwacyjnym i tam tłoczyła się część gości. Serena zoba­czyła Nata po raz pierwszy od imprezy Blair. Wtedy tańczyła co sił w nogach, a on siedział na ziemi, ujarany bardziej niż zwykle, aż w końcu wstał i pocałował małą Jenny Humphrey. Kapitan Archibald był tak wściekły, że Nate wrócił do domu bez świadectwa, że zaraz następnego dnia osobiście wywió/.l go do East Hampton i tak zaczęło się dla niego ciężkie lato, Serena nie zdążyła się pożegnać, ale wiedziała, że wkrótce się spotkają. I proszę, jest tutaj, cudownie opalony, przez co jego idealne zęby wydają się jeszcze bielsze, a cudowne oczy jesz­cze bardziej zielone. Był potężniejszy, bardziej muskularny. Nic dziwnego, że Thaddeus Smith go zauważył.

220

- Otwarty na wszystko. - Zachichotała. - Ale nie jest
sam.

Bardzo opalona jasna blondynka wisiała na jego ramieniu, jakby od tego zależało jej życie. Wbijała w jego bicepsy dłu­gie, krwiście czerwone paznokcie. Chłonęła wszystko szeroko otwartymi oczami, rozbieganymi, jakby była na prochach.

Niewykluczone.

- Błagam, powiedz, że to jego siostra - szepnął Thaddeus.
- Jezu, czy ona ma niebieskie cienie na powiekach? No, niech
Serge się o tym dowie...

Serena przyglądała się nowo przybyłej. Tak, naprawdę umalowała się niebieskimi cieniami. I ubrała się na brzoskwi-niowo od stóp do głów. To takie... brzoskwiniowe. Miała jas­ne, falujące włosy -jak Barbie, striptizerka na plaży.

Plażowa Barbie Striptizerka? Świetny pomysł.

Serena nie musiała pytać, o kogo jej chodzi.

- Och, skarbie, nie musisz się nią przejmować - zapewnił
Thaddeus serdecznie.

-Nie do wiary! - warknęła Blair. - On śmiał tu dzisiaj przyjść z tą zdzirą. Gdzie on ją wynalazł? W centrum handlo­wym?

Cóż, tych nie brak na Long łsland.

- Siadaj. -Thaddeus poklepał blat. - Wyluzuj.

221


-Nie wierzyłem, że to prawda. - Chuck Bass przecisnął się obok Sereny i wszedł do kuchni. - Ale widzę to na własne oczy!

-Słyszałem o niej, ale nigdy jej nie widziałem - wyjaś­nił z dumą. Napił się z butelki Dom Perignon. - O rany, nie patrzcie, ale chyba zaraz dostąpimy zaszczytu i ją poznamy - szepnął, rozkoszując się sytuacją.

Nate prowadził Tawny przez roztańczony tłum w stronę znajomych twarzy w kuchni.

Za późno.

- Czes'ć - syknęła Blair. Założyła nogę na nogę i macha­
ła komicznie długą cygaretką jak szpadą, - Czy ktoś mi pod;i
ogień?

Thaddeus Smith wyjął z kieszeni srebrną zapalniczkę Zip po ze swoimi inicjałami i zapalił jej papierosa. Na parkiecie

222

rozległa się piosenka Madonny Papa Don't Preach. Co bar­dziej hiperaktywni statys'ci skakali po parkiecie udając, że śpiewają do wyimaginowanych mikrofonów.

-W końcu prawdziwy dżentelmen, - Blair westchnęła dramatycznie. - Czy ktoś widział mojego chłopaka? - No, niech Nate tylko zobaczy, jak się całuje z Jasonem. Ha!

- Blair - wystękał Nate. - Ślicznie wyglądasz. Fajnie, że
wróciłaś'. - Nie wiedział, co powiedzieć. Czuł się jak ostatni
dupek.

Biair zeskoczyła z szafki i zachwiała się lekko, gdy szpilki Jimmy'ego Choo uderzyły w popękane kafelki podłogi.

- Dziękuję. - Skinęła głową. - Przepraszam, chcę zatań­
czyć, idę poszukać mojego partnera. - Wyszła do zatłoczonego
saloniku.

Serena uśmiechnęła się przepraszająco.

- Serena. - Wyciągnęła rękę do nieznajomej i zobaczyła,
że dziewczyna ma ładne niebieskie oczy w kształcie migdałów
i urocze piegi na całym ciele,

Ale Serena zawsze szuka w ludziach czegoś dobrego.

Thaddeus zeskoczył z szafki i serdecznie uścisnął im ręce, najpierw Natowi, potem Tawny. Pijana dziewczyna w fioleto­wej sukience bez ramiączek wpadła na niego niechcący. Deli­katnie odepchnął ją z powrotem na parkiet.

- Miło mi - powiedział ciepło.
Naprawdę dobry z niego aktor.

- Hm! - Chuck Bass chrząknął dramatycznie. - A ja je­
stem Chuck.

223


0x08 graphic
0x08 graphic
- Tawny. - Dziewczyna wyrównała ramiączka malutkiego
brzoskwiniowego plecaczka i wróciła wzrokiem do Thaddeu-
sa. Prawie się śliniła na jego widok,

-Miło mi - wymamrotał Chuek, pocałował ją w rękę i skłonił się nisko, - Poznajmy się, skarbie, Natie, nie masz nic przeciwko temu, prawda?

Nate powiedziałby, że nie, proszę bardzo, stary, ale jego uwagę pochłaniała Blair. Trzymała się za ręce z wysokim ty­pem, jakby bankierem, i śmiała się z głową odrzuconą do tyłu. Przedstawiła go przed chwilą starszemu, świetnie ubranemu gos'ciowi w okularach przeciwsłonecznych. Flirtowała z oby­dwoma i Nate poczuł, jak ogarnia go nostalgia.

- Przepraszam, muszę iść - wystękał.

Byl już przy drzwiach, gdy usłyszał, jak Chuck mówi do Tawny:

- Jesteś superopalona.
Jasne.

B jako muza

- Skarbie, skarbie! - zapiszczał Bailey Winter do Blair.

- Musisz, powtarzam, musisz tego lata zamieszkać ze mną na
wyspie. Jesteś idealna!

Stali w drzwiach do sypialni, czyli dość daleko od kuchni, ale Blair nadal miala wszystko na oku. Nerwowo założyła za uszy ciemne włosy sięgające ramion. Zawsze lubiła komple­menty, ale jak zareagować, gdy ktoś ci mówi, że jesteś ideal­na?

Może zwykłym „dziękuję"?

- Zaczynam pracę nad nową kolekcją. Nazwę ją lato/zima.

- Gest Baileya miał chyba symbolizować pory roku, ale zda­
niem Blair projektant wyglądał, jakby miał lada moment do­
stać wylewu. - A ty moja droga, jesteś Zimą.

Poczuła na karku ciepłą, kojącą dłoń Jasona.

- To wspaniale, Blair - powiedział.

Tak, cudownie, ale nie mogła się powstrzymać i kątem oka obserwowała, jak Nate o lśniących zielonych oczach, Nate w jasnoniebieskiej koszulce polo, zostawia Serenę, Chucka i tę prowincjonalną zdzirę i wychodzi. Gdzie on się, kurwa, wybiera?

li -Ti'lko w twoich snach 225


0x08 graphic
0x08 graphic
- A Serena będzie Latem! - pisnął Bailey i Blair wróciła
na ziemię. Przesunął okulary na czubek głowy i podekscyto­
wany spojrzał w żyrandol.

Blair odnalazła wzrokiem Serenę. Oczywiście w marze­niach była jedną muzą mistrza, ale skoro już ma się z kimś dzielić splendorem, niech to będzie jej najlepsza przyjaciółka.

Jakie to wielkoduszne.

- Oczywiście obie musicie u mnie zamieszkać. Żeby innie
inspirować, skarbie! Nie martw się, w domku na plaży jest
mnóstwo miejsca dla gos'ci! - Puścił oko do Jasona.

Blair patrzyła, jak Nate przybija piątkę z Jeremym Scottem Tompkinsonem z jego szkolnej drużyny lacrosse. Czasami się zastanawiała, ile właściwie faceci sobie mówią w sportowej szatni. Czy opowiadał kumplom o ich pierwszym razie? Albo o tym, jak to robił z Sereną? Blair spojrzała w dół i zobaczyła, że gniewnie zacisnęła pięści.

- Bardzo chętnie wpadnę z wizytą. - Jason przyciągnął ją
do siebie. - Jeśli Blair mnie zaprosi.

Bailey ściągnął okulary z głowy i zsunął na czubek nosa.

-Jeśli nie ona, to ja! -Roześmiał siei klasnął. -Och, bie­daku, pewnie jesteś przerażony! Nie bój się, nie gryzę. Chyba że na specjalną prośbę! - Zapiszczał z uciechy.

Blair uśmiechała się skromnie. Nie mogła się skupić na pi­skach Baileya. Ale powiedział, że jest doskonała, to słyszała.

Ma się rozumieć.

Z drugiej strony, żeby z nim zamieszkać? Chociaż, może?... Co prawda nie dalej jak dzisiaj powiedziała Jasonowi, że tu zostanie, ale majestatyczna rezydencja Baileya na rogu Park Avenue i Sześćdziesiątej Drugiej to fantastyczne miejsce. Nie można sobie wymarzyć iepszego na ostatnie tygodnie przed wyjazdem do Yale. Ciekawe, czy Audrey Hepburn jako muza też mieszkała w takich wnętrzach?

Chwileczkę, Hamptons? To Hamptons, gdzie mieszka te­raz Nate ija prowincjonalna zdzira? Dlaczego od razu tak nie mówił?

Problem w tym, że mówił.

O tak, znała go dobrze.

Nie ma to jak dobre sąsiedztwo.


2i6


0x08 graphic
trójkąt na dachu

Dan wspiął się po drabinie, uniósł klapę i wyszedł na dach. Budynek był zbyt niski, by dało się zobaczyć East River, ale w nocnym powietrzu unosił się jej zapach, duszący i przenikliwy. Letni zmierzch w Nowym Jorku ma w sobie cos' magicznego.

Zapalił camela i zaciągnął się chciwie. Przez cienki dach słyszał muzykę i krzyki, czuł drgania basów. Musi sobie wszystko przemyśleć w samotności. Podszedł do skraju dachu, wyjrzał za krawędź, do ogródka. Po ciemku o mały włos nie wpadł na Bree, która siedziała w pozycji lotosu, rozłożywszy dokoła turkusową spódnicę.

Cholera.

Cisnął papierosa w noc.

Dan usiadł koło niej. Zapadał zmrok, z trudem dostrzegał zarys krzaka bzu i bursztynowe końcówki papierosów. Za­mknął oczy i usiłował sobie wyobrazić... że siedzi na szczycie

228

urwiska nad Pacyfikiem. Ale nawet jego wyobraźnia poety nie sięgała tak daleko.

Mato tlenu... za mało dla dwojga.

- Nie mam nic przeciwko temu, że chcesz zapalić - ciąg­
nęła Bree. - Oczywiście wolałabym, żebyś tego nie robił, bo
szkodzisz sobie i ziemi, ale jesteś wolny. Możesz zrobić, co
chcesz,

Dan nie miał ochoty na kłótnię. Wyjął kolejnego papierosa i zapalił. No proszę. Od razu lepiej.

-Przepraszam, że musiałeś przyjść za mną aż tutaj - za­częła Bree,

Postanowił nie tłumaczyć, że nie szukał jej, tylko chwili spokoju.

- Myślałam, że rozmawiasz z Vanessą. Wydaje się, że ma­
cie sobie dużo do powiedzenia.

Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Szczerze mówiąc nie sądził, żeby przez całe lato mieli mieszkać razem i być tylko przyjaciółmi.

Może przyjaciółmi i czymś więcej?

O rany.

29.9


0x08 graphic
Rzucił na szalę swoje studia i całą przyszłość w imię związku z Vanessą i nie widział w tym nic złego. Ale ryzyko­wać związek z Vanessą dla Bree? Co mu odbiło?

Bree wstała, przeciągała się, podniosła ręce do góry i ode­tchnęła głęboko. W ciemności widać było jedynie jej białą koszulkę i jasne włosy. Wyglądała, jakby unosiła się w po­wietrzu.

- Och, Dan. - Pociągnęła nosem. - Rozstania zawsze są
trudne. Staram się pamiętać, co mówi jogin. że trzeba pozwo­
lić ludziom odejs'ć, ale to niełatwe. Przecież dopiero się uczę.

Nagle rozstanie wcale nie wydało mu się bolesne.

Objął ją, bo uznał, że tak trzeba. Właściwie cieszył się, że z nim zrywa i był zachwycony, że Bree odchodzi. Dużo go nauczyła, o przyrodzie, ćwiczeniach i duchowości, ale miał już dość. Chciał zapalić i mieć chwilę spokoju, a potem wrócić do domu z Vanessą - w charakterze przyjaciółki.

-Naprawdę? - Nate zaniósł się kaszlem. Dobrze znał to uczucie.

- Problem w tym - ciągnął Dan. - Że tam, na dole, jest
inna dziewczyna. Ta jedna. Jedyna.

Która?

-Wiem, o co ci chodzi. - Nate mówił głosem wyższym niż zazwyczaj. - Ale ta twoja miała rację. Ludzkie drogi cza­sami się, no... rozchodzą, nie?

Ho, ho.

- Nie wiem - mruknął Dan, choć kawałek o rozchodzą­
cych się drogach pochodził z wiersza Roberta Frosta, który
cytował w mowie pożegnalnej na zakończenie szkoły. - Właś­
ciwie mana już dosyć bełkotu rodem z New Age.

- Tak? - zdziwił się Nate. Jemu to odpowiadało.
No pewnie.


230


0x08 graphic
N schodzi ze sceny

Nate minął grupę roztańczonych dziewczyn i rozejrzał się po pokoju. W tłumie nie widział żadnych znajomych twarzy.

Może za bardzo się ujarał.

Nie spodziewał się, że na tej durnej hollywoodzkiej impre­zie dozna olśnienia. Tego lata miał spoważnieć, dać sobie spo­kój z imprezami, paleniem i uganianiem się za dziewczynami, które przynoszą same kłopoty. Miał się nauczyć ciężkiej pracy, poznać samego siebie i dojrzeć do studiów w Yale. Kapitan Archibald i trener Michaels chcieli, żeby pojechał tam jako inny, odrodzony Nate. Odpowiedzialny i poważny. I nagle wy­dało mu się, że już to osiągnął.

Szybko.

Zapamiętał sobie jedno, co powiedział Dan - że jego życie jest tu i teraz. Że czeka w zatłoczonym mieszkaniu. Dziewczy­na, która jest mu pisana, bawi się w tłumie. Jedyne, co może zrobić, to poinformować o tym tę drugą.

Ale nigdzie nie widział jasnych włosów Tawny. Przepy­cha! się przez tłum. Nie zwracał uwagi na machanie niskie­go, opalonego dziwaka w okularach przeciwsłonecznych. Nie czas na pogaduszki; ma zadanie do wykonania.

232

Wszedł do kuchni, usiadł na szafce i stamtąd rozglądał się po całym mieszkaniu. Kłębił się tam istny tłum. Rozpoznawał niektóre osoby. Isabel i Kari jak zwykle siedziały w kącie i szeptały z przeję­ciem. Łysa, groźnie wyglądająca dziewczyna rozmawiała z małymi chłopcami... ale poza tym, pokój wypełniali nieznajomi.

I wtedy ją zobaczył. Nie sposób nie poznać blond włosów, miękkich, kręconych, spływających na piegowate ramiona - jedno nagie, bo zsunęło się jej ramiąezko koszulki. Wyglą­dało to bardzo zmysłowo. Tańczyła z Chuckiem Bassem, który rozpiął zieloną koszulę i odsłonił pierś'. Fuj.

Ktoś szarpnął go za nogawkę spodni Trovata. Spojrzał w dól. Serena. Uśmiechała się do niego.

Serena podążyła wzrokiem w tę samą stronę co on i obser­wowała niemal obsceniczne popisy Chucka i Tawny.

Jest aktorką, nie zapominajcie. Tylko gra głupią.

- Wydawało mi się, że tak, ale nie - wyjaśnił. - Zaraz,
dokąd oni idą? - Tawny ciągnęła Chucka za rękę. Zniknęli za
uchylonymi drzwiami.

- Do łazienki - poinformowała Serena.
Podwójne fuj.

- Nieważne. - Nate wzruszył ramionami. Ma już za sobą
ten etap w życiu, gdy obchodzą go dziewczyny wymykające

233


się do łazienki z nieznajomymi facetami. Nie obchodzi go, co się tam teraz dzieje. I wtedy zobaczy! Blair na parkiecie, bosą i roześmianą, w ramionach wysokiego faceta w konserwatyw­nym szarym garniturze. Całowali się. Nate zamknął oczy.

- Idę - mruknął. Miał po dziurki w nosie tej imprezy. Po­słał Serenie swój słynny krzywy uśmiech, zeskoczył z szafki i zniknął w tłumie.

napisy końcowe.,, i muzyka

m

Serena została w kuchni. Sięgnęła po papierosa, którego sprytnie ukryła za uchem. Wygładziła zagniecenia na „poży­czonej" malej czarnej Baileya Wintera, zapaliła palnik, pochy­liła się, zapaliła papierosa i zgasiła gaz. Zaciągnęła się głęboko i spojrzała na roztańczony tłum.

- Szczęściara z ciebie. - Serena wzięła od niej papierosa.
Tak jest, Blair to prawdziwa szczęściara.

Serena wzięła Blair za rękę. Pochyliła się do ucha przyja­ciółki, ozdobionego słynnym kolczykiem Bvlgari.

- To będzie wspaniale lato.

Blair oparła ciemną głowę na jej barku.

- Mam nadzieję, że w Hamptons wystarczy miejsca dla
nas wszystkich.

Serena ściskała ją za kolano. Blair błądziła wzrokiem po parkiecie. Jeśli zmrużyć oczy, wygląda dokładnie tak samo

235


0x01 graphic

plotkara.net

jak w Śniadaniu u Tiffany'ego. Tyle razy wyobrażała sobie tę chwilę, przeżywała ją w myślach, w swoim własnym we­wnętrznym filmie, że wydawała się znajoma. I cudowna.

Kati i Isabel, w identycznych czarnych sukienkach Tocca, starały się ukryć, że plotkują o Serenie i Blair, machając im radośnie, Blair niemal słyszała, co o niej mówią. Chuck Bass tańczył z tą opaloną blondynką i aż błyszczał od potu. Cała reszta patrzyła na nie. Na którą? Na Serenę czy Blair? Czy to naprawdę ważne?

Nie.

Didżej - ciągle spocony chłopak, od którego Bailey Win­ter nie mógł oderwać wzroku - zmienił płytę. Chyba czytał Blair w mys'lach, ho oto rozległ się powolny rytm, a potem mieszkanie wypełnił seksowny głos:

Moon river, wider than a mile...

I'Ił be crossing you in style, someday.

Dream maker, you heartbreaker...

- To ja! - pisnęła Serena!

-Rewelacyjnie to wyszło - stwierdziła Blair szczerze i scisnęłajązarękę.

W filmie w jej głowie to doskonała scena końcowa. Odpo­
wiednia muzyka, tłum bawi się szampańsko. Uroczy chłopak
szykuje jej kolację w mieszkaniu piętro niżej. Choć nieumeb-
lowane, mieszkanie pachniało wielkim światem. Blair była za­
chwycona. To jej dom. Jej przyjęcie. Tak, film się kończy, ale
lato się zaczyna. ..•""TT-*.

Wszystkie nazwy mie|sc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli mewinm. Czyli |a.

zie

hej, lud

O Boże! Nie wierzyłam, że można mieć takiego kaca, jak ja teraz ale sama jestem sobie winna. Kiedy się nauczę nie przesadzać z szampanem? Z drugiej strony, zawsze jestem duszą towarzystwa. I to jakiego! Ci szczęściarze, którzy byli na tej imprezie, na pewno się ze mną zgodzą - prawie naj­większa, najlepsza impreza sezonu. Chyba ktoś ostrzy so­bie ząbki na tytuł gospodyni roku, co?

TO I OWO

Umieracie z ciekawości, kto z kim wyszedł? Ja wiem

wszystko:

T jest naprawdę wierny! Zaraz po imprezie wsiadł do tak­sówki, pojechał do hotelu Mercer, do ukochanego. Podob­no przez kolejne czterdzieści osiem godzin nie wychodził. z apartamentu dla nowożeńców.

Ekscentryczny projektant, ten, który nigdy nie rozstaje się z okularami przeciwsłonecznymi, zwabił pięknego didżeja do swojej rezydencji na Park Avenue, pewnie obiecał mu ciuchy ze swojej nowej kolekcji. Ciekawe, czy boski didżej będzie nam przygrywał w Hamptons...

S poszła do łóżka sama. Czy cuda nigdy się nie skończą?

237


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
D i V pojechali do niego... czy raczej do nich -jedną tak­sówką, ale oficjalnie nie są już razem. Mają osobne sypial­nie, rozumiecie? Osobne sypialnie...

N widziano w nocnym pociągu do Hamptons, samego jak palec. Więc co się stafo z...

Tandetną farbowaną blondynką ze sztuczną opalenizną? Ona i C szaleli do białego rana. Wtoczyli się po klubach. O piątej rano zawędrowali do Bungalow 8 i od tej pory słuch o nich zaginąt.

Ciekawe, dlaczego S poszła spać sama? Bo jej współloka­torka nocowała piętro niżej. Bynajmniej nie sama!

WAKACJE

Ludzie, nie zapominajcie, że lato jest po to, żeby odpoczy­wać. Lipiec tuż tuż, a czternastego lipca (to zdaje się czy­jeś urodziny?) przypada już po połowie wakacji. Jesienią będzie mnóstwo czasu na pracę i naukę, i martwienie się, gdzie odbyć praktyki za rok. Teraz trzeba się bawić, więc bierzcie się do roboty i... odpoczywajcie. No dobra, kto to mówi? W mieście nigdy się nie odpoczywa. Poza N, ale cała reszta żyje pełną parą. A skoro, tym mowa,.. Czy B złamie następne serce? Odrzuciła już dwóch wielbi­cieli, a lipiec się jeszcze nie zaczął!

Czy S przywyknie do życia bez kamer? Czy będzie się dzie­liła blaskiem reflektorów z B w Hamptons, czy pojedzie do Hollywood, do swego nowego kumpla T?

Czy N pogodzi się z B? A może wróci na kolanach do S?

A może da sobie z nimi spokój i wreszcie dorośnie? I czy na

pewno to już koniec z farbowaną T?

Nie sądzę. Przecież ma jeszcze mnóstwo pracy w domu

trenera...

A co z Hamptons? Czy w tym wakacyjnym raju dla bogaczy starczy miejsca dla B, S i N? I reszty elity Manhattanu? Zmieniają się miejsca, ale nie bohaterowie.

A tak poważnie. Co do licha się dzieje z V i D? Stawiam trzy do jednego, że przed czwartym lipca znowu będą razem. Kto się zakłada?

Dowiem się wszystkiego. Jakby nie było, to moja praca wa­kacyjna, bardzo męcząca, ale ktoś to musi robić.

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara


238



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ziegesar?cily von Plotkara Tylko w Twoich snach
Plotkara 09 Ziegesar Cecily von Tylko w twoich snach (Only In Your Dreams)
Plotkara 9 Tylko w Twoich snach
Plotkara 9 Tylko w Twoich snach
9 Tylko w twoich snach Plotkara 9 (Only In Your Dreams)
Ziegesar?cily von Plotkara Tylko Ciebie chcę
Ziegesar?cily von Plotkara Chcę tylko wszystkiego
Ziegesar?cily von Plotkara Nie zatrzymasz mnie przy sobie
TYLKO W TWOICH DŁONIACH (3)
TYLKO W TWOICH dŁONIACH, teksty piosenek
Tylko w Twoich dłoniach
Ziegesar?cily von Plotkara Wiem, że mnie kochacie
Ziegesar?cily von Plotkara Bo jestem tego warta
Ziegesar?cily von Plotkara Nikt nie robi tego lepiej

więcej podobnych podstron