1
Ks. Marek Chmielewski
MOJA „PRZYGODA” Z KS. WOJCIECHEM
(Wspomnienie o ks. Wojciechu Danielskim)
*
Spotkanie z ks. Wojciechem Danielskim na początku paź-
dziernika 1980 r. było dla mnie czymś więcej, aniżeli wstępną
konsultacją sandomierskiego alumna, pragnącego pisać pracę
magisterską. Z tej racji ośmielam się nazwać je „przygodą”,
zwłaszcza w sensie duchowym.
Poprzez rekolekcje oazowe i udział w COM w Krościenku
nad Dunajcem, ks. Danielskiego znałem „na odległość”, jako ko-
goś „bardzo ważnego” w Ruchu Światło-Życie, w nagłówkach
bowiem wielu piosenek i pieśni oazowych widziałem Jego na-
zwisko. Nigdy wcześniej nie miałem okazji spotkać się z Nim
bezpośrednio. Wychowany zarówno w domu, jak i seminarium
do niemal „monumentalnego” traktowania autorytetów, z tym
większym onieśmieleniem oczekiwałem Go przy wejściu do
Konwiktu Księży Studentów KUL w Lublinie, aż skończy obiad.
Uśmiech, podanie dłoni na powitanie i kilka zwyczajnych
słów zainteresowania: czy zjadłem obiad i czy nie mam jeszcze
czegoś do załatwienia, stworzyły klimat bezpośredniości i przy-
jaźni. Od pierwszej chwili poczułem się zaakceptowany przez
ten Autorytet i potraktowany partnersko w sposób tak natural-
ny, że do końca naszego spotkania musiałem sobie przypominać,
że mam oto do czynienia z Profesorem Uniwersytetu.
Pozostając pod tym wrażeniem nie byłem w stanie zapamię-
tać, o czym rozmawialiśmy idąc na przystanek autobusowy i w
autobusie nr 18, którym przyjechaliśmy na Sławinek. Ks. Woj-
ciech skasował za mnie bilet i niemal zmusił mnie do zajęcia
————————
*
Publikacja w: Życie uczynił liturgią. Ks. Wojciech Danielski (10 IV 1935 — 24
XII 1985)
, opr. G. Wilczyńska, Lublin 1995, s. 125-127.
2
miejsca siedzącego, sam stojąc nade mną uśmiechnięty. Takie Je-
go zachowanie zupełnie kłóciło się z moimi stereotypami o auto-
rytetach. Z jednej strony czułem się bardzo zakłopotany taką sy-
tuacją, a z drugiej — w jakimś sensie bardzo dowartościowany.
Być może, że już w drodze przedstawiłem ks. Wojciechowi
swój projekt pisania pracy magisterskiej na temat liturgii małych
grup, szukając u Niego jako liturgisty pomocy w doprecyzowa-
niu tematu. Nie marnując więc czasu na zbędne słowa, gdy tylko
weszliśmy na piętro domu przy ul. Armii Ludowej 11, pokazał
mi duży plik fiszek z tytułami prac napisanych na ten temat li-
turgii w małych grupach i odradzał mi podejmowanie tego te-
matu. Poradził natomiast, abym zajął się problematyką parafii
jako wspólnoty wspólnot, zwracając szczególną uwagę na wkład
ks. Franciszka Blachnickiego w tej dziedzinie. (NB. To skłoniło
mnie do odbycia rozmowy z ks. Blachnickim dnia 2 IX 1981 r. w
Krościenku, na temat posoborowego modelu parafii). Ks. Daniel-
ski wskazał mi też ks. dr. Ryszarda Kamińskiego, jako odpo-
wiedniego dla tego tematu promotora. Nie pamiętam już o czym
jeszcze rozmawialiśmy, ale pozostało mi wrażenie, że była to
rozmowa dość merytoryczna i dla mnie ubogacająca. Po około
godzinie musiałem Go pożegnać, aby zdążyć do autobusu.
Stwierdziłem jednak, że najprawdopodobniej na autobus do
Sandomierza już nie zdążę i będę musiał wracać „okazją”. Wo-
bec tego ks. Danielski gotów był mnie odprowadzić na al. Kra-
śnicką, skąd — przy pomocy jego sutanny — mógłbym „złapać”
odpowiednią „okazję” do samego Sandomierza. Stanowczo od-
mówiłem tak uprzejmej pomocy. Wtedy na pożegnanie życzył
mi opieki Patrona autostopowiczów. Na wszelki wypadek zapy-
tał mnie, czy wiem o kogo chodzi? Oczywiście, że nie wiedzia-
łem. Kazał mi zatem przeczytać Dz 8,25-40, co uczyniłem skwa-
pliwie zaraz po powrocie.
W drodze, nie wiem, czy bardziej myślałem o zasugerowa-
nym temacie pracy magisterskiej, czy o wrażeniu, jakie wywarła
na mnie osobowość ks. Danielskiego. W każdym razie, od tamtej
3
pory zacząłem odczuwać do siebie większy szacunek, zarówno
za względu na to, że jestem człowiekiem, jak i na to, że zostałem
powołany do kapłaństwa. Chyba te motywy dominowały w na-
szym spotkaniu.
Gdy po jakimś czasie zwróciłem się do ks. R. Kamińskiego z
prośbą o pokierowanie moją pracą, okazało się, że ks. Danielski
już mnie przedstawił i zarekomendował. W kilka miesięcy póź-
niej, przy okazji kolejnej konsultacji na KUL, przypadkowo spo-
tkałem ks. Wojciecha przed kościołem akademickim. To on
pierwszy pozdrowił mnie po imieniu i zapytał, jak idzie pisanie
pracy o parafii, jako wspólnocie wspólnot. A więc zapamiętał
mnie! To było duże dla mnie zaskoczenie.
Nigdy więcej nie miałem okazji osobiście się z Nim spotkać,
ale widziałem Go kilka razy odprawiającego Mszę św. w koście-
le akademickim. Ponieważ od kolegów-kleryków słyszałem, że
odprawiając najbardziej przemawia gestem, pod tym też kątem
„podglądałem” Jego Msze.
Owocem tych dwóch spotkań z ks. Wojciechem Danielskim
była nie tylko praca magisterska nt. Parafia jako wspólnota wspól-
not w polskich publikacjach posoborowych (1965-83). Studium pasto-
ralne
, obroniona pomyślnie w maju 1983 r. w KUL, ale przede
wszystkim świadectwo wielkiego szacunku dla człowieka i dla
kapłaństwa, nawet jeżeli ono wtedy zaledwie kiełkowało.
Kiedy dziś, po 15. latach, staję w podobnej roli, jak wtedy ks.
Wojciech wobec mnie, często wraca mi w pamięci Jego przykład
prostoty i bezpośredniości, serdeczności i ciepła, rzetelnego oraz
fachowego zainteresowania się studentem. I nie jeden raz owa
„przygoda” z ks. Danielskim skłania mnie do swoistej rewizji
życia.