DZIEJE PANOWANIA AUGUSTA II
III.
Stanisław Leszczyński (1677–1766)
K A Z I M I E R Z JA R O C H OWS K I
DZIEJE
PANOWANIA AUGUSTA II
OD ELEKCYI STANISŁAWA LESZCZYŃSKIEGO
AŻ DO BITWY PUŁTAWSKIÉJ
(1704–1709)
Z pośmiertnego rękopisu
Kazimierza Jarochowskiego
POZNAŃ.
Czcionkami Drukarni Kuryera Poznańskiego.
1890.
Niniejszy egzemplarz jest przedrukiem z pierwszego wydania książki
z 1890 roku. Zachowano w nim pisownię i ortografię oryginału,
zmieniono zaś czcionkę, układ typograficzny i format książki. Popra-
wiono znalezione ewidentne błędy drukarskie, dodano ilustrację
na str. 4. Kopia sporządzona została dla użytku ściśle prywatnego.
Rozdział I.
Pierwsze dni królowania Leszczyńskiego. — Wrażenie elekcyi na za-
granicę. — Usiłowania Augusta na drodze akcyi dyplomatycznéj.
— Działania wojenne na Rusi i w Wielkopolsce. — Rokowania War-
szawskie. — Pochód Karola XII na Ruś. — Zamach Augusta na
Warszawę.
P
OSPIESZNY i dorywczy akt elekcyi Stanisława Lesz-
czyńskiego, rezultat i wynik najrozmaitszych czyn-
ników, mściwego uporu i kłopotów Karola XII o na-
stępcę po zdetronizowanym Auguście, pretensyi i potrzeb
Sobieskich, dobroduszności połączonéj z pewną dozą ambi-
cyi samego neo-elekta, odbył się, jak nam wiadomo z po-
przedniego opowiadania, wieczorem dnia 12 Lipca 1704 na
polu pod Wolą. Z wyjątkiem bardzo nielicznych stronników,
samych niemal Wielkopolan, Mikołaja Święcickiego bisku-
pa Poznańskiego, Macieja Gębickiego starosty Nakielskie-
go, posłów konfederackich województwa poznańskiego i ka-
liskiego, którzy najmocniéj głos podnosili i najwyżéj czapki
podrzucali na polu elekcyjném, nie było prawie nikogo, coby
mimo wszelkich niechęci do słusznie znienawidzonego w na-
rodzie Sasa, był się chciał wyznawać bezwzględnym zwolen-
nikiem nowéj królewskości. Zamiast być szczęśliwym punk-
tem wyjścia, stawała się przeciwnie dla Polski hasłem i po-
czątkiem tém większego, tém zgubniejszego chaosu. Szuka-
6
libyśmy napróżno w owéj chwili ludzi datujących od niéj,
stawiających około niéj nadzieje i usiłowania wyprowadze-
nia skołatanéj nawy ojczystéj na jakieś wiodące do zbawczéj
przystani tory. Co najważniejsza, nie widzimy owéj wiary
tyle niezbędnéj człowiekowi podejmującemu wielkie i trudne
zadanie narodowe, w Leszczyńskim samym. On sam nie ma
wiary w siebie i swoje posłannictwo, żyje pożyczaném świa-
tłem, nie umie się oderwać od narodu energicznemi, zrozu-
miałemi jego uczuciom i potrzebie dźwiękami. W niewąt-
pliwéj prawdy tym fakcie leży zarazem najważniejszy zarzut,
jakiby jego charakterowi publicznemu uczynić można, leży
równocześnie rozwiązanie zagadki jego niepowodzenia wo-
bec narodu. Naród, choćby nawet naród ówczesny, nie
byłby pozostał głuchym na odnośny głos męża, streszcza-
jącego w swéj osobie dobro Rzeczypospolitéj, odzywającego
się doń zrozumiałém wołaniem w imię miłości zagrożonéj
ojczyzny. Czyż nie naturalna za to jego zimnota dla mało
znanego dotąd z czynów, przezroczystego depozytaryusza
korony Sobieskich, wystraszonego raczéj narzuconą sobie
rolą, aniżeli podejmującego ją świadomie i ochoczo, wybrań-
ca łaski szwedzkiéj pod zasłoną rajtarów Karola XII a gro-
zą natarczywości Arweda Horna? Z innego to niestety kru-
szcu męża trzeba było Polsce, by wybrnąć z pogrążającéj
ją co raz głębiéj topieli, na twardy i bezpieczny grunt na-
rodowéj przyszłości. Nie nadaremno zgadzają się wszystkie
współczesne świadectwa na prawdę faktu, iż biedny, młody
Stanisław, dobroduszny i wygodny magnat wielkopolski,
światły i wymowny statysta, mąż przez całe życie raczéj po-
koju, aniżeli wojny, trudów i niebezpieczeństw, okazywał
bladą i znużoną twarzą w samymże dniu elekcyi i kilka dni
po niéj, jak bardzo mu ciąży nowa korona, jakim kłopotem
obarczyły jego dotychczasowy spokój natarczywa protekcya
bohaterskiego króla Szwecyi i własna rezygnacya w służeniu
za wygodną pokrywkę tronowym protekcjom Sobieskich. Na
miejscu, w Warszawie, odwrócili się odeń chwilowo wszy-
scy prawie najzawziętsi nawet przeciwnicy Augustowéj spra-
wy. Na szczególną uwagę pod tym względem zasługuje po-
Rozdział I.
7
stawa prymasa. Jak wiadomo, zamknął się u siebie w domu
w dniu elekcyi i niechciał choćby nawet moralnie tylko
uczestniczyć w całym przebiegu jéj aktu. Podobny postępek
prymasa po tak długiéj i konsekwentnéj począwszy od sejmu
Lubelskiego, zmierzającéj do detronizacyi Augusta akcyi,
byłby zagadkowym i niezrozumiałym, gdyby go psycholo-
gicznie nie tłumaczył wszechwładny wpływ wojewodziny Łę-
czyckiéj Towiańskiéj. Niebezpieczna i namiętna intrygantka,
jak już wspomniano dawniéj, nie mogła znieść myśli, iż po
wyniesieniu wojewody poznańskiego na tron królewski, przyj-
dzie jéj ustępować pierwszeństwa matce neoelekta, Annie
z Jabłonowskich Leszczyńskiéj, co gorsza młodéj jego mał-
żonce Katarzynie z Opalińskich. August zdołał w ostatniéj
godzinie trafić w owe namiętności, być może przemówić do
Towiańskiéj złotemi według swego zwyczaju argumentami
i obietnicami. Dość, potrafił ją sobie pozyskać i uczynić z
niéj skutecznego swéj sprawy przy osobie prymasa agenta.
Późniejszy jéj, pisany pod wpływem najwyższego rozdraż-
nienia i goryczy wśród odmiennych okoliczności, pod dniem
13 Października 1704 z Gdańska list do Augusta, nie pozo-
stawia pod tym względem najmniejszéj wątpliwości: „Spo-
dziewałam się N. Panie”, pisze wojewodzina, „że po tém,
co wycierpiałam podczas owéj rzekoméj elekcyi, że odwró-
ciwszy prawem wymaganą nominacyą neo-elekta (przez
prymasa), że po wszystkich krokach, jakie Pan Kardynał po-
czynił odtąd stosownie do życzeń W. K. Mości, że po tém,
co ja sama uczyniłam na rzecz W. K. Mości, że po tém
wszystkiém, mówię, miałam prawo spodziewać się innéj
przyjemności ze strony W. K. Mości, aniżeli ta, jakiéj doznaję
obecnie”… Kto się w podobnie stanowczy sposób do króla
Augusta odzywał, miał bezwątpienia do tego prawo a nie
omylimy się pono, przypisując zimną, jeżeli nie wręcz sro-
gą względem nowéj królewskości postawę prymasa, wpły-
wowi wojewodziny łęczyckiéj. Za przykładem prymasa poszli
naturalnie obaj Towiańscy, ojciec wojewoda łęczycki, syn
podczaszy koronny, Pieniążek wojewoda sieradzki, co wię-
céj, nawet Bronisz marszałek konfederacyi warszawskiéj.
Pierwsze dni królowania Leszczyńskiego.
8
Wszystko to trzymało się na uboczu, odgrywało rolę mal-
kontentów i abstynentów wobec nowéj królewskości. Tyle
późniéj popularna osoba Stanisława Leszczyńskiego, wyraz i
hasło jedności narodowéj po zgonie Augusta II w dwadzieścia
dziewięć lat późniéj, rozpoczynała obecnie pierwszy swój
występ na wielką widownią własnego kraju w doskonałém
osamotnieniu. Otaczają młodego króla prócz najbliższéj ro-
dziny, jak już powiedziano, Mikołaj Święcicki biskup po-
znański, Maciéj Gębicki starosta nakielski, Benedykt Sa-
pieha podskarbi litewski, późniéj nieco przybywa jakoby nie-
odstępny stróż koronnych pretensyi własnéj rodziny, Ale-
ksander Sobieski.
Dodajmy do tego Szwedów Arweda Horna i starego
Wachslagera, istnych ojców chrzestnych jego świeżéj god-
ności wraz z assystencyą 600 koni i 600 piechoty szwedzkiéj.
Dni następne dopiero, groźby inkwaterunku i pożogi ze
strony króla szwedzkiego, zdołały wprowadzić do komnaty
zamku warszawskiego z powinszowaniem Stanisławowi wy-
niesienia na tron i pamiętnego zawsze i wszędzie przede-
wszystkiem o nienaruszalność swych majętności prymasa
Radziejowskiego, magistrat miasta Warszawy i w. hetmana
koronnego Hieronima Lubomirskiego. Niemoc nowéj kró-
lewskości, zależność jéj od wyniosłych opiekunów szwedz-
kich, przemawiała aż nazbyt wyraźnie z licznych szczegółów.
Adlersteen i Clas Bonde, intendenci armii szwedzkiéj, nie
kłopotali się, mając przedewszystkiem kontrybucye i dosta-
wę żywności na względzie, o polityczne przymierza między
Karolem XII a Rzecząpospolitą, mianowicie zaś o osobę
mającego się wybrać czy wybranego już królem Leszczyń-
skiego. Zdziercy, okrutnicy, wywołali właśnie około samegoż
terminu jego elekcyi zbrojny opór ze strony ludności ziemi
nurskiéj i drohickiéj. Posłuchajmy odpowiedzi Clas Bondego
na ów akt obrony, odpowiedzi datowanéj z Pułtuska 10 Czer-
wca 1704, przeznaczonéj „dla ziemi nurskiéj, aby publiko-
wana była po kościołach i sposobnych miejscach i do koś-
cielnych drzwi przybita”. Zagroziwszy mieszkańcom ziemi
nurskiéj i drohickiéj mordem i pożogą za stawiany komen-
Rozdział I.
9
dom szwedzkim, mianowicie w miasteczku Broku opór,
kończył Clas Bonde: „Gdy tedy nie poprzestaniecie tych
zdradzieckich fakcyi i rebellii, tedy w pień wszyscy poginie-
cie. Serdecznie bym rad, co i z duszy mojéj proszę i wska-
zuję, aby zdrajców tych i złych namówców, jako to Sułkow-
skiego, paliwodę podlaskiego i innych pryncypałów, Wam
lepiéj wiadomych, ktokolwiek mógł złapać a do mnie przy-
prowadzić, tedy dla sprawiedliwości według uczynku ich ka-
rani będą tak, iżby się Bogu i ludziom podobało. Temu zaś,
ktoby przyprowadzić albo złapać kazał takich i tych złośli-
wych zdrajców, będzie nieomylna nagroda i zapłata dana”.
Chciał ogólny zbieg okoliczności, że w kilka dni po elekcyi
Leszczyńskiego, spełniła się groźba Clas Bondego. Komen-
dy szwedzkie odniosły łatwe zwycięztwo nad zbrojnym opo-
rem broniącéj po prostu swego dobytku i swych zagród
szlachty nurskiéj i drohickiéj. Przypędzono do Warszawy
z powiązanemi rękoma, z kajdanami na nogach kilkudzie-
sięciu jeńców, winnych czynnego oporu przeciw ściągającym
żywność i kontrybucye komendom szwedzkim. Widok podo-
bny był za silny na słabe nerwy czy poczciwe serca mło-
dych małżonków królewskich, Stanisława i Katarzyny Lesz-
czyńskich. Prosili o uwolnienie jeńców, o możność powrotu
dla nich do domowych zagród. Napróżno; twardy opiekun
nowego króla, surowy i bezwzględny mimo wszelkich pozo-
rów ówczesnéj elegancyi, mimo olbrzymiéj peruki, żabotów
i koronkowych mankietek, Arwed Horn, odmówił prośbie
Stanisława, jeńców zaś wyprawił do głównéj kwatery szwe-
dzkiéj. Nie dość na tém, stał August ciągle w okolicy San-
domierza, oparty na powadze uchwał konfederacyi sando-
mierskiéj, nasuwający na wszystkie strony tkankę negocya-
cyi dyplomatycznych, oczekujący, co najważniejsza, z każdą
niemal chwilą pomocy z dwóch przeciwległych sobie krań-
ców, od wschodu i zachodu, ze strony Saxonii i ze strony
Rusi, posiłków saskich i posiłków carskich. Michał Wiśnio-
wiecki, wojewoda wileński i hetman w. litewski z ramienia
Augustowego, wisiał nad Warszawą od strony Grodna i Pod-
lasia. Adam Sieniawski, wojewoda bełzki, hetman polny ko-
Pierwsze dni królowania Leszczyńskiego.
10
ronny, przesyłał ze swych dóbr ruskich Augustowi akty
akcessu do konfederacyi sandomierskiéj. Co wreszcie było
może mniejszém niebezpieczeństwem i grozą, aniżeli po-
wodem bólu i przykrości dla Stanisławowego serca, poczęły
w jego wielkopolskiéj dzielnicy, ze stron niemal rodzinnych,
w samejże prawie chwili dokonywającéj się już czy doko-
nanéj elekcyi, nadchodzić wiadomości, że niechętni zawsze
Leszczyńskiemu Radomiccy i Szółdrscy zdołali część szla-
chty poruszyć w interesie Augustowym, skłonić ją na Lip-
cowym zjeździe w Kościanie do przyjęcia uchwał Sandomier-
skich, wreszcie do zbrojnego zebrania w okolicy Szamotuł
na dzień 18 Lipca. Wśród tylu i takich trudności byłby nie-
wątpliwie i energiczniejszy, aniżeli Stanisława umysł i cha-
rakter mógł stracić głowę i równowagę, zwłaszcza, że po za
opieką szwedzką gotowych środków podtrzymywania ku-
lawéj królewskości nie było, a tworzyć nowych nie miał z
czego. Cóż zaś dopiero biedny król Stanisław! Przesiadywał
kłopotliwie pod opieką Horna, pod zasłoną rajtarów i pie-
choty szwedzkiéj w Warszawie, wyprawiając raz po raz uczty
dla przebłagania opornych, dla utrzymania wątpliwych i
chwiejnych przyjaciół, do jakich zaliczymy między innymi
samegoż prymasa, w. hetmana Lubomirskiego, wojewodę
łęczyckiego Towiańskiego, wojewodę sieradzkiego Pieniąż-
ka, wojewodę podlaskiego Branickiego… Tak to schodziły
pierwsze dni królowania Leszczyńskiemu przez drugą poło-
wę miesiąca Lipca roku 1704. Dodajmy do tego w uzupeł-
nieniu obrazu owéj chwili, że kiedy wkraczające równocześnie
do Wielkopolski od Gubna i Krosna w liczbie 18000 ludzi i 24
dział wojska saskie pod dowództwem generała Schulenburga
nakładają Stanisławowemu Lesznu kontrybucyą 40000,
Wschowie 20000 talarów, Wołosi z wojska szwedzkiego do-
kazują w Pułtusku i Nurze jak „furye piekielne”, palą mia-
steczka, kościoły, niszczą archiwa, mordują bez różnicy kogo
i gdzie napotkają; dodajmy daléj, że wobec nadciągających z
Ukrainy kozackich posiłków Mazeppy i Paleja, wszystko co
może, szlachta, żydzi, księża, uciekają ku Wiśle, a uprzy-
tomni nam się w najgłówniejszyeh i najcharakterystyczniej-
Rozdział I.
11
szych rysach krwawa i ponura fizyonomia pierwszych kilku-
nastu dni Stanisławowego panowania.
Zobaczmy teraz, jakie wrażenie uczynił fakt Stanisławo-
wéj elekcyi w obozie Augustowym, doniesiony z wielkiemi
szczegółami przez posła hollenderskiego Hersolte van Kras-
senburg, przebywającego nieprzerwanie w Warszawie. Król
August zostawał ciągle w okolicy Sandomierza, by utrzymać
węzeł komunikacyi między jądrem przychylnych sobie woje-
wództw Rzeczypospolitéj a posiłkami mającemi mu nad-
ciągnąć z jednéj strony z Saksonii, z drugiéj strony z Ukra-
iny. Raz po raz robi tu ztąd wycieczki bądź to do zamku
Baranowskiego w celu ugoszczenia przyjeżdżającego posła
tureckiego, bądź do Łańcuta w celu powzięcia języka o zbli-
żającém się wojsku Carskiém. Głównie jednakże przebywa
i w miesiącu Lipcu jeszcze bądź to we wsi Przyszowie,
bądź to w szlacheckim dworze tejże saméj wsi Brzezia,
gdzie właściwie stanęła konfederacya sandomierska i zkąd
wyjeżdżał bądź to pod czerwony baldachim na narady kon-
federacyjne, bądź wśród huku dział do katedry sando-
mierskiéj na uczczenie aktu jéj ostatecznego zawiązania.
Do tegoż dworku szlacheckiego w Brzeziu, zajmowanego
chwilowo przez Augusta i otoczenie jego, przyszła wiado-
mość o akcie elekcyjnym z Warszawy dnia 17 Lipca. Jeżeli
zawierzać sumienności sprawozdań saskich, przeznaczo-
nych dla dworu berlińskiego, nie sprawiła elekcya Stani-
sława Leszczyńskiego na dworze Augusta, czyli lepiéj po-
wiedziawszy na wędrownym jego obozie z pod Brzezia, zbyt
wielkiego wrażenia. Traktowano raczéj cały ten akt jako
śmieszność, aniżeli obawiano się w nim nowego niebezpie-
czeństwa, a do pewnego stopnia miano słuszność. Wobec
usposobienia Rzeczypospolitéj, wobec już zawiązanéj kon-
federacji sandomierskiéj, wobec zawięzujących się tu i ow-
dzie, nawet w Wielkopolsce konfederacyi wojewódzkich w
jéj duchu i celach, wobec spodziewanych posiłków saskich
i carskich, był sam fakt elekcyi Leszczyńskiego mało-
znaczącym, ozdóbką gmachu przewagi szwedzkiéj w Polsce,
ozdóbką gotową runąć z ruiną samegoż gmachu, skoroby
Wrażenie elekcyi na zagranicę.
12
go się obalić udało. W tym téż duchu pisał August do
Flemminga, reprezentanta swego na dworze berlińskim,
z Kamienia pod dniem 21 lipca o akcie elekcyi swego prze-
ciwnika, dodając: „Jest rzeczą jasną jak słońce i aż nazbyt
znaną, że zmarły ojciec wojewody poznańskiego, to jest były
generał wielkopolski a na ostatku podskarbi koronny, był aż
do grobu oddany najzupełniéj interesowi francuskiemu. Nie
można się téż czego innego spodziewać, jak że syn wstąpi w
jego ślady i że będzie zastępował osobę Contego tak dobrze,
jak gdyby on sam w Polsce był obrany”. —
Dwór wiedeński wiedział według doniesień posła saskie-
go, generała Wackerbartha, że Stanisław przyjął tylko ko-
ronę jako depozyt Sobieskich rodziny i lekceważył sobie jego
królewskość. Flemming zawiadomiwszy dwór berliński sto-
sownie do instrukcyi Augusta o wyborze Leszczyńskiego,
według komentarza wyżéj zamieszczonego, donosi Augu-
stowi pod dniem 25 Lipca 1704: „Miałem posłuchanie u
króla dnia wczorajszego w Schönhausen. Traktuje sprawę
téj elekcyi jako śmieszność mówiąc, że nie wie, co ona ma
znaczyć właściwie. Przedstawiałem mu i z méj strony, jak
mało sensu i racyi jest w całym tym wypadku”. Mimo to
dodaje Flemming w liście swym do powyższych słów na-
stępną uwagę: „Trzeba jeszcze powiedzieć, że jakkolwiek
na tutejszym (berlińskim) dworze są bardzo zadowoleni, że
wybór padł na człowieka tak małego znaczenia, jakim jest P.
Leszczyński i że jakkolwiek uważają to za wypadek, którego
W. K. Mość nie masz powodu się obawiać, ja jednakże oba-
wiam się z méj strony, aby dwór ten nie popadł w stan obo-
jętności, skoroby król szwedzki chciał sam wziąść dla siebie
koronę polską lub wynieść na tron polski księcia Conti”.
Na teraz nie było jednakże powodu podobnéj obawy. Prze-
ciwnie, nie przestawała elekcya Leszczyńskiego być przed-
miotem ciągłych żartów na dworze berlińskim. Tak np. przy-
był Flemming dnia 2 Sierpnia na nową audiencyą do króla
Fryderyka, prosząc aby nie dawał żadnéj odpowiedzi na za-
wiadomienie Szwedów i konfederacyi warszawskiéj o wybo-
rze Leszczyńskiego. Król Fryderyk odpowiedział, że nie-
Rozdział I.
13
stety żądanie jego przychodzi już za późno, ponieważ właś-
nie odeszły z kancellaryi jego listy do Warszawy z uznaniem
neo-elekta polskiego. Zbladł na podobne słowa Flemming
i zapytał z przerażeniem, czy istotnie coś podobnego stać
się mogło? Wtedy dopiero wybuchnął król Fryderyk śmie-
chem i zaczął sobie żartować z łatwowierności i strachu
Flemminga. Nie inaczéj zapatrywali się obecni w Berlinie
reprezentanci Anglii lord Rabby, Hollandyi syndyk Hop,
na fakt téj elekcyi, a August spoglądając na usposobienie
mocarstw europejskich, rozpatrując się w usposobieniu sa-
mejże Rzeczypospolitéj, wyczekując od dnia do dnia posiłków
carskich na Rusi, kiedy według odebranych wiadomości
Schulenburg na czele 18000 Sasów nowéj formacyi znajdo-
wał się już w Poznańskiém, miał wszelki powód być spo-
kojnym o przyszłość swéj królewskości. Mimo to uważał
położenie rzeczy za dość groźne, by rąk nie opuszczać i by
ze zwykłą swéj naturze w przerwach hulanki i rozpusty czyn-
nością podjąć dzieło swego ratunku na wszystkie strony.
Tuż po odebraniu wiadomości o elekcyi Leszczyńskiego,
wyruszył August na Kamień ku Łańcutowi, by się zbliżyć do
posiłków saskich. Dnia 21 Lipca znajdujemy go w Kamieniu.
W ciągu marszu nadjechał do obozu Patkul, obróciwszy po-
dróż z Berlina na Drezno, z wiadomością o chybionéj swéj
negocyacyi na dworze berlińskim. Już wtenczas rozpoczynały
się między nim a królem Augustem, mianowicie jednakże
poufnym doradzcą królewskim hrabią Bosem owe rozterki
i nieporozumienia, które wzrastając z czasem i nabierając
drażliwości, miały zaprowadzić nieszczęsnego rzecznika praw
inflantskich do celi więziennéj Sonnensteinu, następnie na
pole okrutnéj egzekucyi pod Kaźmierz. Patkul czuł w obecnéj
chwili wagę swego stanowiska w obozie Augustowym. Był
patronem Augustowéj sprawy, był twórcą traktatu między
królem a Carem, miał teraz przyprowadzić jakoby za rękę
do skołatanego obozu saskiego nadciągającą od Lwowa pod
wodzą kniazia Golicyna pomoc carską. W poczuciu ważności
swego stanowiska zaczął tedy Patkul już w ciągu owego po-
chodu z pod Brzezia czy Kamienia spoglądać zimno przez
Usiłowania Augusta na drodze akcyi dyplomatycznéj.
14
ramię na saskie otoczenie królewskie, do pewnego stopnia
na króla samego, co znów wywoływało pewną naturalną re-
akcyą ze strony Sasów. Prócz podobnie usposobionego re-
prezentanta cara Piotra, towarzyszyli Augustowi w ciągu
owego pochodu Spada nuncyusz papieski, Jessen poseł
duński, cały wreszcie tabor senatorów, dygnitarzy i szlachty,
składających konfederacyą sandomierską. Wojskowe siły
składały się na teraz z 3000 koni saskich, batalionu piechoty
saskiéj, 2000 koni polskich pod dowództwem generała
Brandta, kilkanaście wreszcie chorągwi wojska koronnego
pod wodzą Stanisława Rzewuskiego referendarza koronne-
go. Towarzyszył także królowi książę Janusz Wiśniowiecki,
brat wojewody wileńskiego i hetmana w. litewskiego po
Sapieże z ramienia Augustowego. Duszą jednakże wojsko-
wą obozu Augustowego i działalności jego wojennéj był w
owéj chwili dzielny generał Brandt, znany już z kroniki téj
nieszczęsnéj wojny jako jedyna osobistość nieokrywająca
się wstydem i sromotą, zwycięzca w podjazdowéj wojnie
przeciw Szwedom wszędzie, gdzie się z nimi tylko spotkał.
Poddany króla duńskiego, Holsztyńczyk, rodem z Sonder-
burga, spowinowacony następnie z rodziną podskarbiego
koronnego Przebendowskiego, trwał wiernie przy Auguście,
był równocześnie okiem i ręką jego obozu w téj chwili.
Dodać jeszcze należy, żeby się zabezpieczyć przeciw możli-
wemu zamachowi ze strony rozłożonego na lewym brzegu
Wisły pod Sandomierzem Renskiölda, kazał August przed
wymarszem z pod Brzezia zerwać most na Wiśle i zniszczyć
szaniec przedmostowy, zapewniający mu dotąd komunika-
cyą po obu brzegach rzeki. Obóz królewski nie zatrzymuje
się długo w Kamieniu, około 28 Lipca znajdujemy go w
Łańcucie.
Tutaj to wypadnie nam zatrzymać się na chwilę w opo-
wiadaniu nieciekawych zresztą szczegółów zbrojnéj wę-
drówki króla Augusta ku przystani posiłków carskich, by się
zwrócić do skreślenia kroków p o l i t y c z n é j doniosłości,
jakiemi na wewnątrz i zewnątrz odpowiedział na akt elekcyi
Stanisława Leszczyńskiego. Działaniu Augustowemu pod
Rozdział I.
15
tym względem nie można odmówić przymiotów pośpiechu
i sprężystości. W trzy dni już po odebraniu wiadomości o
fakcie dokonanéj elekcyi, wyprawiają dnia 20 Lipca z pod
Sandomierza stany królestwa polskiego do mocarstw zagra-
nicznych list, wyklinający Stanisława Leszczyńskiego jako
zdrajcę majestatu i ojczyzny, wskazujący ze wzgardą na śmia-
łość dziesięciu zaledwie wichrzycieli, co się pokusili bez-
bożną ręką ściągać królewski diadem z Augustowéj głowy,
wzywający w imię wspólnego wszystkich monarchów inte-
resu ich m o r a l n e j przynajmniéj w sprawie ocalenia kró-
lewskości Augustowéj poręki. Równocześnie z owemi lista-
mi stanów królestwa polskiego do mocarstw zagranicznych,
wyszły od nich pod tąż samą datą listy do papieża z oskar-
żeniem prymasa Radziejowskiego i Święcickiego biskupa po-
znańskiego również jako zdrajców majestatu i ojczyzny, sprzy-
jających przez heretyków podjętéj sprawie. Listy te oskar-
żały prymasa wyraźnie o udział w rozpoczęciu wojny szwedz-
kiéj, twierdziły stanowczo, że na poprzedzającéj ją radzie
senatu prymas doradzał królowi ową wojnę, że następnie
prosił w imieniu Rzeczypospolitéj dwór berliński o wolny prze-
marsz wojsk saskich do Polski, „że przyjął sam kapitulacyą
Inflantczyków na 100000 talarów”. Tém czarniejsza teraz
tedy, tém bardziéj na potępienie zasługująca obecna jego
zdrada, pozorowana argumentem, jakoby król bez jego i Rze-
czypospolitéj wiedzy i woli był rozpoczynał ową nieszczęs-
ną wojnę. Prosząc tedy stany królestwa polskiego, oddając
wszelką cześć działalności nuncyusza Horacego Spady przy
boku królewskim, o odsądzenie prymasa Radziejowskiego
i biskupa poznańskiego Święcickiego od ich biskupich go-
dności, tudzież od dóbr arcybiskupstwa gnieźnieńskiego,
biskupstwa poznańskiego, probostwa Miechowskiego i opa-
ctwa Sieciechowskiego. Pod tąż samą wreszcie datą wyprawił
sam król August od siebie list do papieża, domagając się
cenzur kościelnych przeciw wiarołomnym biskupom i po-
parcia wobec duchowieństwa i narodu polskiego.
Po tych pierwszych protestach i zastrzeżeniach tak kró-
la, jak stanów królestwa polskiego przeciw aktowi elekcyi
Usiłowania Augusta na drodze akcyi dyplomatycznéj.
16
Leszczyńskiego, nastąpił jak już powiedziano wyżéj, wy-
marsz z pod Brzezia. Gromadniejsze zebranie senatorów,
dygnitarzy i szlachty w obozie pod Łańcutem, dało spo-
sobność do wystąpienia z nowym, donioślejszym jeszcze na
temże samem polu aktem. W samymże dniu prawie przyby-
cia wędrownego, królewskiego zastępu pod Łańcut, odbyła
się tutaj dnia 28 Lipca walna rada tak obecnych przy boku
królewskim senatorów, jak licznie reprezentowanych dyg-
nitarzy i deputatów konfederacyi Sandomierskiéj. Kronika
zjazdu łańcuckiego wskazuje nam obecność Teodora Potoc-
kiego biskupa chełmińskiego, Gomolińskiego biskupa kijow
skiego, Michała Wiśniowieckiego wojewody wileńskiego,
Jana Jabłonowskiego wojewody ruskiego, wuja Stanisława
Leszczyńskiego, Marcina Chomętowskiego, wojewody ma-
zowieckiego, Żaboklickiego, wojewody podolskiego; kasz-
telanów: rawskiego, lubaczowskiego, Przebendowskiego
podskarbiego koronnego, Jana Szembeka podkanclerzego
koronnego, Stanisława Denhoffa marszałka konfederacyi
sandomierskiéj, miecznika koronnego, — nie wymieniając
wielu innych.
Rzecz łatwa do zrozumienia, iż wśród podobnego grona
i w podobnych okolicznościach narady odbywały się wśród
straszliwego przeciw sprawcom i uczestnikom warszawskiéj
elekcyi rozdrażnienia. W chwili rozpoczęcia narad ozwały
się zewsząd z tłumu głosy zaklinające króla, by nie oszczę-
dzał zdrajców. Domagano się, by król nałożył cenę na głowę
Leszczyńskiego. Andrzéj Olszowski starosta wieluński prze-
mawiał za rozdaniem wakansów po winnych dygnitarzach;
Bogusławski starosta płocki żądał destytucyi hetmana w. ko-
ronnego i prymasa. Grabski deputat z łęczyckiego domagał
się ogłoszenia wakansu starostwa łęczyckiego; Ossoliński
chorąży drohicki wynagrodzenia szlachty województwa ma-
zowieckiego i podlaskiego, pokrzywdzonéj tak srogo przez
Szweda; Rosnowski podwojewodzi lwowski zażądał, aby król
w ciągu obecnego marszu powołał do swego boku cały senat
i wszystkich dygnitarzy Rzeczypospolitéj, w czém go poparł
Żaboklicki wojewoda podolski. Wrząca tedy i kipiąca, jak ztąd
Rozdział I.
17
widzimy, przeciw neo-elektowi, Szwedom i konfederacyi
warszawskiéj, była owa walna rada na zamku łańcuckim.
Rezultatem zaś jéj była nasamprzód uchwała ponownego,
liczniejszego jeszcze zebrania w Jarosławiu na dzień 12
Sierpnia i ogłoszenia manifestu konfederacyi sandomierskiéj
z podpisem jéj marszałka Stanisława Denhoffa, z datą z pod
Łańcuta 28 Lipca 1704. Manifest tenże zbyt obszernéj może
na podobną chwilę i potrzebę rozciągłości, nie był przecież
bez pewnéj prawdy i siły. Rozpoczynając rzecz od skreślenia
przebiegu wojny szwedzkiéj, zwracał się następnie przeciw
prymasowi i sprawcom konfederacyi wielkopolskiéj. Wspo-
minając o sejmie lubelskim z r. 1703 mówił konfederacki
manifest, że mimo chaosu i zamieszania „była już nadzieja
lepszych rzeczy”, lecz że w téj stanowczéj chwili właśnie
nastąpiła podstępna robota prymasa i hipokryzyjna działal-
ność konfederacyi wielkopolskiéj, udającéj, jakoby p r z y
m a j e s t a c i e A u g u s t o w y m była chciała stawać, kiedy
w rzeczywistości p r z e c i w n i e m u nurtowała.
Konfederacya ta była dziełem szwedzkiém. „Brzmią nam
jeszcze”, mówił konfederacki manifest, „w uszach odzywa-
jące się po całéj Polsce, jak długa i szeroka, głosy generałów
szwedzkich: Jeżeli nie przystąpisz do konfederacyi, pójdziesz
z dymem!” Otóż to pod wpływem takich gróźb przyszła do
skutku konfederacya wielkopolska, następnie generalna —
warszawska, któréj dziełem, pod patronatem szwedzkiego
gwałtu stała się bezprawna pod każdym względem elekcya
Stanisława Leszczyńskiego. Przeciw tejże elekcyi protestują
uroczyście skonfederowane w Sandomierzu stany Rzeczy-
pospolitéj i oświadczają trwać wiernie przy królu Auguście.
Co rzecz najbardziéj uderzająca, to że ciskanie owych ofi-
cyalnych gromów przeciw bohaterom, sprawcom i uczest-
nikom warszawskiego aktu przez Augusta i w imię Augu-
sta, nie przeszkadzało równocześnie cichéj, tajemnéj a nie-
dostrzegalnéj mianowicie oku patronów szwedzkich, robocie
około ich nawrócenia i pozyskania. Głównym kierownikiem
i pośrednikiem w téj robocie był poseł duński baron Jessen,
zwłaszcza po wyjeździe swym w końcu Lipca z obozu kró-
Usiłowania Augusta na drodze akcyi dyplomatycznéj.
18
lewskiego do Krakowa. Agentami jego w téj podziemnéj
robocie byli Kczewski wojewoda malborgski, bawiący w
Warszawie i owdowiała Anna Małachowska wojewodzina
poznańska, po pierwszym mężu Wielopolska, z domu Lubo-
mirska, bawiąca w Krakowie. Doliczmy jeszcze do rzędu
owych agentów przejeżdżającego się naówczas między Kra-
kowem a Szląskiem Ferdynanda Kettlera, księcia kurlandz-
kiego… Tak Kczewski, jak Małachowska donosili jedno-
zgodnie posłowi duńskiemu, że konfederacya warszawska
nie ma, mimo ciążącéj opieki szwedzkiéj, wiary w siebie,
że prymas, w. hetman koronny a nawet sam Stanisław
mieliby ochotę pogodzić się z królem Augustem za ode-
braniem tylko pewnych rękojmi bezpieczeństwa co do dóbr,
osób, dygnitarstw, a że byle król August okazał się tylko
wyrozumiałym, doprowadzenie do skutku podobnego dzieła
zgody nie byłoby zbyt trudném. Jessen donosił naturalnie
o podobnych usposobieniach w Warszawie na jedną stronę
swemu królowi, na drugą Augustowi, który mając późniéj
nieco plon téj roboty skosić, w o b e c n é j c h w i l i ko-
rzystać z niéj jeszcze nie mógł czy nie chciał. Tymczasem
wolał, zrobiwszy, jak widzieliśmy, co się działać dało na
w e w n ą t r z Rzeczypospolitéj, pukać jeszcze o pomoc d o
d w o r ó w z a g r a n i c z n y c h . P a p i e ż a poręka, o którą
się, jak widzieliśmy wyżéj, upomnieć nie omieszkał, nie była
ze względu na stanowisko duchowieństwa w Polsce wogóle,
nie była wreszcie ze względu na usposobienie kraju i narodu
polskiego rzeczą małéj lub obojętnéj wagi. Odezwy stanów
królestwa polskiego i samegoż króla Augusta do papieża
odniosły téż stosownie do ważności i okoliczności pożądany
skutek.
Kurya papiezka nie leniła się odpowiedzieć czemprędzéj
na wezwanie Augustowe zakomunikowane jéj przez nun-
cyusza. Już pod dniem 3 Sierpnia 1704 wyszły listy papiezkie
do króla Augusta, do biskupów polskich, do senatorów, do
stanu rycerskiego, wszystkie oświadczające się za nienaru-
szalnością praw Augustowych, protestujące przeciw królew-
skości Stanisława Leszczyńskiego, naganiające udział nie-
Rozdział I.
19
których biskupów w heretyckiém dziele jego wyniesienia,
upominające naród do posłuszeństwa dla prawnie obranego
i panującego króla. Nadto wystosował papież pod tąż samą
datą listy do prymasa Radziejowskiego i biskupa poznań-
skiego Święcickiego, udzielając im uroczystą naganę z po-
wodu udziału w wyniesieniu Stanisława, upominając ich do
wierności dla Augusta, wzywając ich wreszcie, aby się pod
zagrożeniem cenzur kościelnych stawili w przeciągu trzech
miesięcy w Rzymie ku wytłomaczeniu się z uczynionych
sobie przez króla Augusta zarzutów. Nie poprzestając na tém
odezwaniu się do potęgi, moralnemi tylko rozporządzającéj
środkami i na skutecznym względnie swego odezwania się
do niéj rezultacie, kołatał August, jak dotąd ciągle, tak i w
t é j właśnie chwili, w ciągu kilkunastu dni Lipcowych po
elekcyi Leszczyńskiego, o pomoc do dworu duńskiego i do
dworu berlińskiego. P i e r w s z y był dlań zawsze jak najle-
piéj usposobionym. Jak już wspomnieliśmy wyżéj, był poseł
duński Jessen najwierniejszym i najsprawniejszym króla Au-
gusta agentem, czy to w obozie pod Sandomierzem, czy to
w pochodzie pod Łańcut, czy to późniéj nieco, zawiadując
jego interesami w Krakowie. Sekretarz ambasady duńskiéj
Meuschen wędrował wiecznie z Augustem po wszystkich ma-
nowcach i bezdrożach Rusi i przesyłał swojemu pryncypałowi
Jessenowi co kilka dni niemal dokładne sprawozdania z
obozu królewskiego. Poseł duński w Berlinie, Ahlfeld, nie był
mniéj gorliwym sprawy Augustowéj rzecznikiem; król Fryde-
ryk IV sam wreszcie pałał niedwuznaczną chęcią podania
ręki swemu zakłopotanemu bratu ciotecznemu Augustowi
II. Opierając się tedy na podobnych usposobieniach dworu
kopenhagskiego i dyplomacyi duńskiéj, poczęli tak August
we własném, jak Patkul w carskiém imieniu kołatać do Danii
o przymierze i pomoc. Bezpośredniego do tego powodu do-
starczyła równoczesna komunikacya posła hollenderskiego
Hersoltego van Krauenburg z Warszawy. Dyplomata ten od-
grywający po cichu rolę agenta Augustowego, podglądający
i donoszący Augustowi z bruku warszawskiego tajemnice
konfederacyi i Szwedów, doniósł, że jest zamiarem Karola
Usiłowania Augusta na drodze akcyi dyplomatycznéj.
20
XII wtargnąć do Saxonii wraz z Alexandrem Sobieskim, w
celu uwolnienia uwięzionych jego braci. Pozostanie rzeczą
wątpliwą, czy zamiar taki powstał n a ó w c z a s już na
prawdę w głowie króla szwedzkiego. Co jednakże pewna, to
że sama o nim pogłoska rzuciła niemały alarm na wędrowny
obóz saski.
Wtedy to właśnie, jak także powiedzieliśmy wyżéj, wysilił
się August na formacyą świeżego wojska saskiego, posunął
je pod dowództwem Schulenburga do Wielkopolski. Saxonia
była ogołocona, pospieszny marsz Karola II przez kraj cesarski
lub brandenburgski z pozostawieniem na tyłach swych
Augusta i Schulenburga w Polsce, strategiczno-polityczny
wybryk, jakich zawód wojenny Karola II liczy wiele, — mógł
w przeciągu dni kilku oddać elektorstwo saskie, źródło rze-
czywistéj potęgi i siły Augustowéj, w ręce nieprzyjaciela.
Cała sztuka akcji politycznéj i wojennéj króla Augusta po-
winna była wytężyć się na zapobieżenie podobnego zama-
chu nieprzyjacielowi. W tym celu odwołano się tedy ze stro-
ny Augustowéj do Danii. Król August i Patkul, ostatni ofia-
rując na ten cel subsydya pieniężne carskie, odzywali się po
kilkakroć do Jessena o cichy traktat przymierza, na którego
podstawie król duński miał wystawić nasamprzód 8000,
potem choćby już tylko 4000 piechoty i 1000 jazdy, których
przeznaczeniem nie byłby czynny udział w wojnie polskiéj,
lecz po prostu tylko zajęcie elektoratu saskiego w celu obro-
ny jego neutralności, jako nienaruszalnéj części niemieckiéj
Rzeszy. Tak Jessen, jak sam król Fryderyk IV podawali chętne
ucho podobnéj propozycyi i byliby się zgodzili wreszcie na
nią, gdyby nie były przeszkadzały z jednéj strony węzły trak-
tatu trawendalskiego, z drugiéj strony obawa bardzo możli-
wego odwetu szwedzkiego, którego niebezpieczeństwo mo-
gło być tylko zrównoważoném przez udział prusko-branden-
burgski w nowém przymierzu. Ztąd téż to zwracają się po-
nowne starania Augusta za pośrednictwem duńskiém do
dworu berlińskiego a jak zobaczymy zaraz, przybierają cie-
kawy, choć nieszczególnie zaszczytny dla polityki polskiéj
króla Augusta charakter.
Rozdział I.
21
Jak już nam wiadomo, był stałym reprezentantem Au-
gusta na dworze berlińskim Flemming, obok niego rezy-
dentem saskim pilny w swych sprawozdaniach, utrzymujący
ciągłe stosunki z ministrami pruskimi Wolters, co nie prze-
szkadzało, że w ciągu posłowania obu tych osobistości, ile
razy Augustowi dolegliwszy jaki kłopot w Polsce doskwierał,
przybiegali do Berlina co chwila to Patkul, to Bose, to późniéj
nieco podskarbi koronny Przebendowski, by brać na spowiedź
króla Fryderyka, ministrów jego Wartenberga, Ilgena i War-
tenslebena, robić im propozycye przymierza, słuchać ich
ofiar, konszachtować z nimi kosztem nie wiedzącéj nic o
podobnych negocyacyach Rzeczypospolitéj. Widowisko po-
dobne powtórzyło się dosłownie ze wszystkiemi swemi
szczegółami w porze owéj z miesiąca Lipca na Sierpień
roku 1704. Obie strony, tak dwór berliński, jak reprezentant
dworu saskiego Flemming, nie dowierzały sobie koniecznie,
starały się płatać nawzajem niezgodne trochę poważnéj sy-
tuacyi i poważnéj sprawy figle. Tak n. p. zaręczali ministrowie
pruscy Flemmingowi z najpoważniejszą w świecie miną,
że nic ich nie wiąże ze Szwedami, jakkolwiek Flemming
wiedział aż nazbyt dobrze o istnieniu traktatu, zawartego
między królami szwedzkim a pruskim w Sierpniu r. 1703.
Tak daléj wyprawiał Flemming dla króla i ministrów prus-
kich uczty w Berlinie, nie w chęci zabawy, ani ze szczegól-
néj dla nich przyjaźni, lecz aby ich, jak pisał w swych
sprawozdaniach do króla Augusta, w ten sposób w obec
Szwedów kompromitować, wzbudzać podejrzenia, jakoby
istniało porozumienie pomiędzy dworem berlińskim a duń-
skim. Również nie nosi zbyt szlachetnego charakteru nego-
cyacya poważniejszego zakroju, jaka się po za obrębem tych
witaczek dyplomatycznych między Flemmingiem a mini-
strami pruskimi toczyła. Dwór saski pragnął naturalnie
współdziałania pruskiego przeciw Szwedom w Polsce a sta-
rał się pomoc ową wobec podejrzliwości Rzeczypospolitéj
polskiéj okupić jak najtańszym, o ile możności, kosztem.
Ministrowie pruscy tymczasem uważali owe negocyacye za
pożądaną sposobność wyrozumienia Flemminga i innych
Usiłowania Augusta na drodze akcyi dyplomatycznéj.
22
reprezentantów Augustowéj polityki, jak daleko by się ich
ofiarność względem Prus posunąć była gotowa i targowali
się wyraźnie o Gdańsk, Warmią i dolną Wisłę. Po za granicę
t a r g u nie odważyła się jednakże sięgnąć naówczas pożąd-
liwość pruska, ponieważ mimo wszelkich swych apetytów
była przecież mniejszą od obawy mściwych ciosów oręża
szwedzkiego, a Karol raz już oświadczył, iż od korony polskiéj
ani piędzi ziemi odrywać nie pozwoli. W Lipcu jednakże, w
Sierpniu roku 1704 był Karol daleko od granic pruskich,
zagłębił się w Mazowsze, następnie w Małą Polskę i Ruś,
sprawa Augustowa zdawała się brać korzystny obrót; ztąd
téż to odżyły znów negocyacye prusko-saskie i wykazują ku
charakterystyce polskiéj polityki króla Augusta następne
rezultaty. Flemming, któremu Patkul pod tym względem
nie przestawał dodawać odwagi, doradzał Augustowi, aby
bez względu na krzyki „ g ł u p i c h P o l a k ó w ” , okazywał
się nieco powolniejszym w ofiarach na rzecz Prus, aby „ n i e
t r a c ą c m i n u t y ” w interesie zyskania przymierza prus-
kiego, oddał królowi pruskiemu w posiadanie bądź to wie-
czyste, bądź czasowe dwa miejsca nad dolną Wisłą, n. p.
Gniew i Nowe, jako punkta zaręczające swobodną komuni-
kacyą między elektorstwem brandenburgskiém a księstwem
pruskiém. Ta koncessya nie wystarczała jednakże apetytowi
pruskiemu, który łaknął czegoś więcéj, mianowicie posiada-
nia c a ł é j d o l n é j W i s ł y a coraz téż widoczniéj i Gdań-
ska. Co się t e g o następstwa tyczy, nie miał chęci zgadzać
się na nie sam dwór saski mimo wszelkiego lekceważenia
interesu polskiego i draźliwości polskich. Tém bardziéj téż
zaczynały być Flemmingowi podejrzanemi zachody pruskie
około tego klucza ujść Wisły. Minister pruski Schlippenbach
zakomunikował mu nibyto poufnie, że jest zamiarem króla
pruskiego zgromadzić sześciotysięczny korpus i obsadzić
nim Gdańsk na własne żądanie mieszkańców w celu zabez-
pieczenia ich od zamachu jakiegobądź nieprzyjaciela. Flem-
ming przyjął podobną komunikacyą z pewną zimną ostroż-
nością i nie kwapił się bynajmniéj z podziękowaniem za tak
przyjacielską usługę. Równocześnie zauważył jednakże ze
Rozdział I.
23
wzrastającą podejrzliwością, że obecny w Berlinie syndyk
miasta Gdańska Hoppen, odbywa potajemnie, bez jego wie-
dzy i w jego nieobecności codziennie kilkogodzinne konfe-
rencye z ministrem pruskim Ilgenem. Flemming zakomuni-
kował ten fakt posłom Anglii i Hollandyi, którzy mu jedno-
zgodnie oświadczyli, że zadaniem ich i staraniem będzie pod
każdym warunkiem i wśród wszelkich okoliczności bronić
niepodległości miasta Gdańska. Jako sens moralny wszyst-
kich tych negocyacyi Augustowych dyplomatów czy to Pat-
kula, czy Flemminga, objawiała się nie dająca się zaprzeczyć
prawda, że dwór berliński myśli co najwięcéj wyzyskać kło-
poty króla Augusta w interesie własnych, nowych nabytków
terytorialnych, że jeźli ich w ten sposób j u ż dotąd nie w-
yzyskał, nie jest dowodem jego dobréj woli, lecz niedomaga-
jącéj decyzyi i stanowczości, że już pod żadnym warunkiem
spieszyć Augustowi z pomocą na teraz nie ma zamiaru.
Po wymarszu już z Łańcuta wyszły daléj z Jarosławia pod
dniem 3 Sierpnia protesty Augusta przeciw wyniesieniu Le-
szczyńskiego do cesarza niemieckiego, tudzież do sułtana i
do w. wezyra Porty Ottomańskiéj, do ostatniego z proźbą i
upomnieniem, aby nie słuchał zdradnych podszeptów wia-
rołomnych poddanych królewskich i aby nie pozwolił hanowi
Tatarów dawać im pomocy, o którą podobno prosili. Dodajmy
jeszcze, że w tejże saméj chwili pułkownicy Heins i Arnstädt
znajdowali się z ramienia Augustowego przy boku carskim
w Inflantach, przypatrując się zdobyciu Dorpatu i oblężeniu
Narwy, że zaś Tomasz Działyński wojewoda chełmiński,
udał się również tamdotąd, by przyprowadzić do skutku
traktat przymierza między carem i Rzecząpospolitą polską,
a będziemy mieli wyczerpujący i dokładny obraz działań
p o l i t y c z n é j doniosłości, jakiemi August odpowiedział
na fakt elekcyi Leszczyńskiego…
Po tym szkicu jego robót politycznych, wypadnie nam
się znów zwrócić do opisu jego akcyi wojennéj. W samym
dniu jeszcze rady łańcuckiéj, dnia 28 Lipca, nastąpił wy-
marsz króla do Jarosławia, gdzie dnia następnego stanął.
Pobyt Augusta trwał tu kilka dni w oczekiwaniu coraz to już
Działania wojenne na Rusi i w Wielkopolsce.
24
bliżéj nadciągających posiłków carskich i nadejścia generała
Brandta, który na czele swéj jazdy rozświecał królewski
pochód. Nareszcie nadeszła wiadomość dnia 6 Sierpnia, że
wojska carskie nadciągnęły do Sieniawy pod bezpośrednią
wodzą kniazia Golicyna, zależne do pewnego stopnia od
rozporządzeń Patkula. Ciekawym pochodu owych posiłków
carskich na pomoc Augustową szczegółem pozostanie, iż we
Lwowie był mistrzem ceremonii ich uroczystego przyjęcia
Jan Jabłonowski, wojewoda ruski, wuj nowo obranego króla
Stanisława i późniejszy jego kanclerz. Wyprawił wspaniałą
ucztę, na którą zaprosił kniazia Golicyna i przedniejszych
oficerów carskiego korpusu. Ze Lwowa ruszyły wojska car-
skie w stronę północno-zachodnią; dnia 6 Sierpnia znalazły
się, jak co dopiero powiedziano, o dwie mile od Jarosławia.
Król August wyjechał wraz z całém swojém otoczeniem pol-
skiém i saskiém na ich spotkanie; Patkul oddawał mu i przed-
stawiał nadeszłe posiłki. „Był to wszystko”, mówi sprawo-
zdanie naocznego świadka, „żołnierz dzielny i silny, umun-
durowany na zewnątrz bardzo dobrze, przybrany w barwy
szare z niebieskiemi wyłogami, lub białe i czerwone na spo-
sób moskiewski, zaopatrzony aż do ostatniego człowieka w
należytą, dobrą broń tak, że JKMość z podobnego wojska,
które zdrowego i rzeczywiście pod bronią będącego żołnierza
10000 ludzi liczy, doznaje najwyższego zadowolnienia”.
Po skończonéj rewii wyprawił August ucztę, na którą za-
prosił kniazia Golicyna, pułkownika carskiego Rittera i Pat-
kula, jako reprezentanta Cara. Takie to było pierwsze spo-
tkanie obu sprzymierzeńców na polskiéj ziemi, w mieścinie
Czerwonéj Rusi. Po tém połączeniu się z posiłkami car-
skiemi składającemi się z 9 pułków i jednego batalionu pie-
choty z 22 działami, liczyły siły Augusta do 24000 ludzi,
w liczbę których prócz wspomnianych co dopiero posiłków
moskiewskich wchodziło 5000 żołnierza saskiego, 4000 ko-
zaków, 120 chorągwi polskich i litewskich, wreszcie 2000
jazdy generała Brandta. Była to już siła poważna, z którą
można było zajrzeć w oczy nieprzyjacielowi, choćby nawet
tak groźnemu, jakim był król szwedzki, a którą zwiększano
Rozdział I.
25
według nieustających wieści i doniesień bajecznemi cyframi
Kozaków nadciągających już, czy mających nadciągnąć pod
dowództwem hetmana Mazeppy czy pułkownika Soroki.
Raz widziano owe posiłki kozackie pod Dubnem, inny raz
pod Kamieńcem Podolskim. Ci Kozacy dwoili się i ukazywali
wszędzie, dopomagając, choćby z wyobraźni szlacheckiéj
tylko, skołatanéj sprawie Augusta. Rzecz dziwna tymcza-
sem, stało się właśnie owo przybycie tak długo wyczeki-
wanych a od tak dawna zapowiadanych posiłków, hasłem
rozstroju między Augustem a Patkulem. August chciał, aby
się wojska carskie łączyły niezwłocznie w jedną wspólną
massę z lotnym oddziałem generała Brandta. Patkul wydał
rozkaz wręcz przeciwny, chcąc pozostawić korpusowi mos-
kiewskiemu własną odrębność. Przyszło z tego powodu do
wyraźnego zatargu między królem a Patkulem, który obec-
nego jeszcze naówczas w obozie augustowym posła duń-
skiego Jessena prawdziwém zdejmował przerażeniem. Pat-
kul mówił i skarżył się, że August lekceważy sobie widocznie
alians carski i że się nie trzyma jego stypulacyi, że nie od-
bywa żadnych rad wojennych. August obwiniał Patkula o
nieposłuszeństwo, o mięszanie się w jego własne domowe
sprawy i zabierał się ze skargą nań do Cara. Niewiadomo
do czegoby spór podobny wśród ówczesnych okoliczności
między dowódzcami koalicyi był doprowadził, bo Patkul za-
bierał się już z carskiemi posiłkami do odwrotu, gdyby przy-
jacielska interwencya posła duńskiego Jessena, nie była po-
spieszyła zawczasu jeszcze z usiłowaniami przywrócenia zgo-
dy. Udało się rzeczywiście zgodę ową choć kulawo skleić a
bezpośredniem jéj następstwem było wprowadzenie posiłków
carskich w pewną harmonijną akcyą i w pewien harmonijny
organizm z resztą armii Augustowéj. Rozdzielono pomiędzy
żołnierza carskiego oficerów z wojska saskiego, umiejących
po polsku, poddano go pod rozkazy królewskie, wprowa-
dzono w całą siłę królewską pewien ład i porządek. Tym-
czasem przybywają ciągle w ową okolicę między Jarosław,
Sieniawę a Jaworów, w któréj król August ostatnie dni mie-
siąca Lipca, pierwsze dni Sierpnia spędza, co raz to nowe,
Działania wojenne na Rusi i w Wielkopolsce.
26
nie tyle materyalnéj, ile raczéj moralno-politycznéj wagi
posiłki. List Sieniawskiego hetmana polnego koronnego z
dnia 18 Lipca z Brześcia, tłumaczący chorobą niemożność
dotychczasowego przybycia, ale wyrażający najzupełniejszą
uległość dla Augusta, jest jakoby zapowiedzią przybycia
jego własnych chorągwi, chorągwi daléj wojewodów krakow-
skiego i kijowskiego, starostów chmielnickiego, Winnickiego
i tłumackiego, kasztelana halickiego, Baranowskiego pułko-
wnika z ordynacyi ostrogskiéj, które się powoli do obozu
królewskiego ściągają. Wprawiwszy swój obóz w pewien ład
i porządek, wyruszył król August dnia 8 Sierpnia z Sieniawy
do Olszyc, następnie przez Narol dnia 12 Sierpnia do Bełżca.
Znajdował się tedy z siłą przeszło 20 tysiączną o dziesięć
zaledwie mil od Lwowa, niepewny do téj chwili jeszcze kie-
runku, jaki pochód jego miał obrać, unikając widocznie
mimo poważnéj liczby swego żołnierza walnego spotkania
ze Szwedem, wystawiając się słusznie na zarzut Patkula, iż
działa „bez planu i że nic odbywa żadnych rad wojennych”.
Wśród podobnéj chwilowo bezmyśli i bezopatrzności, toczył
się pochód królewski w kierunku wschodnim daléj. Nastały
tymczasem deszcze i słoty, popsuły się drogi, prawie do
nieprzebycia dla wozów, artyleryi i piechoty. W takiém po-
łożeniu rzeczy i wśród podobnych okoliczności przybył król
August wieczorem dnia 18 Sierpnia pod wspaniały klasztor
Sokalski z samą tylko jazdą, piechota i bagaże nadeszły z
powodu popsutych dróg w kilka dni dopiero późniéj. Brandt
tymczasem ubezpieczał ze swą lotną jazdą tyły królewskie;
referendarz koronny Stanisław Rzewuski zaglądał przedniemi
strażami ku Lwowu i zasłaniał front królewskiego pochodu.
Ostrożność podobna nie była zbyteczna. Renskiöld przeprawił
się w te tropy za Augustem pod Sandomierzem przez Wisłę,
a Wołosi jego pod dowództwem Grudzińskiego starosty raw-
skiego, przebiegali kraj aż do gór, przecinali dowozy do armii
Augustowéj, chwytali kuryerów, tak że komunikacya obozu
Augustowego z Wielkopolską, Krakowem i Dreznem mogła
się tylko jakoby ukradkowo odbywać wzdłuż podnóża Karpat
z niesłychanemi przeszkodami.
Rozdział I.
27
Zostawmy teraz na chwilę Augusta z jego obozem sasko-
moskiewskim, z jego assekuracyą Brandta i Rzewuskiego
w Sokalu w niepewności dalszéj akcyi, a przenieśmy się
na widownią działania jego przeciwników do Warszawy.
Sięgnijmy dla dokładności naszego opowiadania w dzieje
pierwszych dni po dokonanéj elekcyi Stanisława Leszczyń-
skiego. Król szwedzki nie omieszkał natychmiast otoczyć
najgorliwszą ale téż zarazem i wielce upokarzającą protek-
cyą swego wybladłego, znużonego i mocno zakłopotanego
klienta. Zaraz dnia następnego po elekcyi wyprawił Karol ze
swéj głównéj kwatery w Błoniu listy z powinszowaniem do
neo-elekta. Tuż potem, jeszcze tegoż samego dnia wsiadł
na konia i wyjechał wraz z kanclerzem Piperem i zwykle to-
warzyszącym sobie orszakiem ku Warszawie. Na połowie
drogi spotkał Karol wyjeżdżającego naprzeciw siebie Stani-
sława i Benedykta Sapiehę, podskarbiego litewskiego. Obaj
monarchowie zsiedli z konia, przywitali się serdecznie i
wstąpili następnie do pierwszéj lepszéj chaty wiejskiéj, gdzie
odbyli czterogodzinną blisko konferencyą w obecności Pipera
i Sapiehy. Nie ma prawie wątpliwości, że przedmiotem jéj
był dzień wczorajszéj elekcyi, zachowanie się podczas niéj
prymasa i innych senatorów Rzeczypospolitéj, tudzież środ-
ki zabezpieczenia choćby na tymczasem trwałości nowego
tronu. Po odbytéj konferencyi powrócili Karol do Błonia,
Stanisław do Warszawy, by spoglądać na zasępione i kwaś-
ne miny samychże sprawców Augustowéj detronizacyi.
Wspomnieliśmy już na początku niniejszego rozdziału, jak
energicznych środków ze strony króla szwedzkiego było po-
trzeba, by przekonać opornych o konieczności uznania no-
wéj królewskości. Karol zagroził prymasowi pożogą dóbr i
inkwaterunkiem 600 żołnierza szwedzkiego. Argumenta
tego rodzaju przemawiały u prymasa zawsze skutecznie.
We cztery dni po elekcyi, we wtorek dnia 16 Lipca około
godziny 3-ciéj z południa przybyli na zamek prymas, Hie-
ronim Lubomirski w. hetman koronny, Pieniążek wojewoda
sieradzki, Towiański wojewoda łęczycki, Bronisz marszałek
konfederacyi warszawskiéj i złożyli uroczysty akt uznania
Rokowania warszawskie.
28
nowego króla. Stanisław przyjmował ich w tak zwanéj mar-
murowéj komnacie, mając przy boku w zastępstwie kanc-
lerza, Benedykta Sapiehę podskarbiego litewskiego. Zdając
ten akt uległości, postanowił przemawiający w imieniu de-
putacyi prymas, wyzyskać go zarazem praktycznie. Prze-
mówił za posłami podlaskimi, którzy aż do ostatniéj chwili
stawiali na polu elekcyjném opór wyborowi Stanisława a te-
raz przez Horna kontrybucyami i zemstą osobistą zagro-
żonymi się znaleźli. Tuż za prymasem i za ową uroczystą
deputacyą uginających karku senatorów i dygnitarzy, poja-
wiała się patronowana także przez prymasa, równocześnie
w tejże saméj marmurowéj komnacie zamku deputacya
szlachty ziemi czerskiéj, biorącéj dobrodusznie za prawdę
zaręczenie Szwedów, że elekcya Leszczyńskiego to synonim
niezwłocznego pokoju, a że z chwilą jéj ustaną wszelkie
kontrybucye i ciężary wojenne. Szlachta czerska prosiła po-
kornie o „zwolnienie swéj ziemi od ciężaru obcego żołnierza”.
Obydwom deputacyom i na obiedwie mowy odpowiedział
dyplomatycznie mistrz ceremonii i tymczasowy kanclerz
nowéj królewskości, Benedykt Sapieha podskarbi litewski,
zaręczając uroczyście „wszelką neo-elekta staranność około
uspokojenia Rzeczypospolitéj i zadosyćuczynienia życzeniom
współobywateli”. Tegoż samego dnia wreszcie poszedł witać
na zamek nowego króla, królową i królową-matkę magistrat
warszawski. Był przyjęty na uroczystém posłuchaniu a usły-
szał słowa łaskawéj odpowiedzi znowu z ust podskarbiego
litewskiego. Co ważniejsza wreszcie dla nowéj królewskości,
przybyła pod Warszawę dywizya wojska koronnego oboźnego
i podkomorzego Lubomirskich, rozłożyła się obozem na ró-
wninie nadwiślnéj pod Białołęką i podniosła w ten sposób
gotową siłę w ręku neo-elekta do liczby siedmiu tysięcy
przeszło ludzi. Główna siła szwedzka tymczasem stała w licz-
bie 26000 ludzi między Łowiczem a Błoniem. Karolowi za-
leżało teraz naturalnie na utrwaleniu dzieła swego z dniem
12 Lipca, na daniu pewnych podstaw i warunków bytu tro-
nowi Leszczyńskiego, który się chwiał na wszystkie strony
bez ciągłéj assekuracyi i obecności opiekunów szwedzkich.
Rozdział I.
29
Jeźli tron Leszczyńskiego nie miał być środkiem tylko obli-
czonym na podrażnienie Augusta, jeźli miał rzeczywiście być
podstawą nowego porządku rzeczy w Polsce i warunkiem
pewnego poważnego przymierza między Szwecyą a Polską,
należało zgnieść i pozyskać pierwiastki oporne, przełamać
ostatecznie Augustowy potęgę, przekonać wreszcie Rzeczpo-
spolitą samą o możności istnienia nowego stanu rzeczy.
Jako pierwsza i naturalna przeszkoda, którą w dążeniu do
podobnego celu usunąć należało, przedstawia się konfede-
racya sandomierska z całym swym przyborem prawa pub-
licznego polskiego, wymierzonym przeciw Stanisławowi Le-
szczyńskiemu i dziełu konfederacyi warszawskiéj, przedsta-
wiał się daléj August ze swą organizującą się pod Sando-
mierzem na nowo siłą zbrojną i oczekiwanemi posiłkami
carskiemi. Zniszczenie jednym zamachem zwycięzkiego do-
tąd miecza podobnéj zawady kusiło dość naturalnie wyo-
braźnią i wojenny animusz młodego króla, ale rozwaga po-
lityczna i względy strategiczne miały tu także swe prawa
i byłyby przemówiły zwycięzko, gdyby upór Karola nie był
nauczył uległych mu generałów szwedzkich, że wszelkie
przedstawienia i uwagi pozostają bez wpływu na twardy
umysł ich pana.
Rozwaga polityczna i względy strategiczne przemawiały
za pozostaniem na miejscu, w Warszawie, jak za najskute-
czniejszym środkiem programu konfederacyi sandomierskiéj
i Augusta. Renskiöld stał z 8000 ludzi, po większéj części
jazdy, w okolicy Sandomierza na lewym brzegu Wisły i wy-
starczał najzupełniéj do czuwania nad każdym ruchem i kro-
kiem Augusta. Puszczenie się z całą armią szwedzką w
pogoń za Augustem i konfederacyą sandomierską nie obie-
cywało żadną miarą pożądanego skutku, bo nie było naj-
mniejszéj rękojmi, że Sas dotrzyma placu i dostarczy swemu
przeciwnikowi sposobności nowego tryumfu. Przeciwnie
było wszelkie prawdopodobieństwo, że go wywiedzie w pole,
że go zaprowadzi w strony odległe od jego podstawy ope-
racyjnéj a że następnie, korzystając z jego oddalenia i zna-
cznych przestrzeni, wypłata nieporównanego figla robocie
Rokowania warszawskie.
30
jego rozpoczętéj w Polsce. Niedość na tém, przemawiały
jeszcze inne względy za pozostaniem w Warszawie i akcyą
wojenną w tamtych stronach a następnie w Poznańskiém.
Pod koniec miesiąca Lipca zaczęli właśnie poruszać woje-
wództwo poznańskie i kaliskie w myśl konfederacyi sando-
mierskiéj Maciéj Radomicki, generał wielkopolski i rodzina
Szółdrskieh. Stanęło dwanaście chorągwi pospolitego ru-
szenia owych województw, rozkładając się obozem to, jak
już powiedzieliśmy wyżéj, pod Buszewem, to pod wsią Cie-
ślami, o kilka mil na zachód Poznania. — Objął nad temi
szlacheckiemi chorągwiami dowództwo sam Radomicki z
przewyższającym go nieskończenie w sztuce prowadzenia
partyzanckiéj wojny Adamem Śmigielskim, starostą gnieź-
nieńskim. Niebezpieczeństwo nie byłoby ztąd dla Szwedów
zbyt wielkie, ponieważ jeżeli wierzyć ich sprawozdaniom,
świeże owe chorągwie szlacheckie nie kwapiły się bardzo
do boju. Rzecz nabierała jednakże wagi, gdy z końcem
miesiąca Lipca od Krosna przez Międzyrzecz i Kargowę
wtargnęła armia saska nowéj formacyi pod dowództwem
najdzielniejszego z dowódzców saskich, generała Schulen-
burga, gdy się połączyła z Radomickim i Śmigielskim, a
rozpoczęła dzieło akcyi wojennéj od ciężkich kontrybucyi i
gwałtów w dobrach Stanisławowych, Lesznie, Rydzynie i
Wschowie. Najprostsza przezorność głównéj kwatery szwe-
dzkiéj w Błoniu nakazywała ograniczyć się na prostéj ob-
serwacyi Augusta przez Renskiölda, uprzątnąć się z najbliż-
szym nieprzyjacielem w Wielkopolsce, czuwać wreszcie nad
zmienną polityką prusko-brandenburgską, która pokorniała
w obec Szwecyi w miarę zbliżania się wojsk szwedzkich do
swych granic, która rozpoczynała natychmiast poufniejsze
szepty z Flemmingiem i Patkulem, skoro tylko Karola czuła
w pewnéj odległości. Nie dość na tém wszystkiem jeszcze,
wołał natarczywie wzgląd na niebezpieczne położenie In-
flant o pozostanie, co najmniéj, w Warszawie. Była to wła-
śnie chwila konania, jeżeli tak wolno powiedzieć, obrony
szwedzkiéj w Dorpacie i Narwie. Słaba była nadzieja, aby
módz obie twierdze ocalić. Jakkolwiek z daleka, reprezen-
Rozdział I.
31
tował przecież generał Löwenhaupt ze swym korpusem
w Kurlandyi pewien węzeł komunikacyjny między krajem
nadbałtyckim a główną siłą szwedzką w Polsce. Ruch téj
siły na południe Polski, na Ruś, zrywał bezpowrotnie wszelki
związek między rozrzuconemi siłami szwedzkiemi, zamie-
niał od razu, jak się téż rzeczywiście późniéj stało, Inflanty i
Estonią na stracony posterunek dla Szwecyi. Opuszczenie
Warszawy, pochód na Ruś, zamieniały, słowem, armią szwe-
dzką w Polsce na okręt wśród otwartego morza bez bez-
piecznéj przystani, obalały własne wodza jéj dzieło w wnętrzu
Rzeczypospolitéj. —
Wszystkie te względy przemawiały wprawdzie w obozie
szwedzkim, ale nie przemawiały do twardéj głowy i nie-
przełamanego uporu młodego króla szwedzkiego. Jak byk
podrażniony czerwonym szmatem podstępnego toreadora,
zabrał się ruszyć ku Sandomierzowi za Augustem i za kon-
federacyą sandomierską. Postanowienie to zapadło niemal w
dniu elekcyi czy nazajutrz po niéj. Przed wymarszem trzeba
jednakże było choć dorywczo i pospiesznie załatwić pewne
sprawy nowéj królewskości. W tym celu odbyła się dnia 18
Lipca nowa, uroczystsza nieco konferencya między obu
królami w Ołtarzewie. Prócz nich byli obecni i brali w niéj
udział prymas, Hieronim w. hetman koronny, Benedykt Sa-
pieha podskarbi koronny, Jan Pieniążek wojewoda sieradzki
i kilku innych panów. Głównym przedmiotem konferencyi
było zaspokojenie domagających się należnego żołdu cho-
rągwi wojska koronnego. Uchwalono, że po złożeniu przy-
sięgi wierności Stanisławowi, otrzymają nasamprzód jako
zaliczkę 25000 talarów, późniéj nieco resztę. Równocześnie
trzeba téż było, wywięzując się z danego przyrzeczenia, że
elekcya nowego króla sprowadzi nareszcie Polsce pożądany
pokój, wyznaczyć z własnego ramienia komisarzy ku rozpo-
częciu negocyacyi w tym celu z komisarzami Stanisławo-
wemi. Wybór Karola padł na Arweda Horna, starego Wachs-
lagera i Pahnberga, dawnego wice-prezesa trybunału dor-
packiego. Obecność Wachslagera w składzie téj komisyi ra-
ziła nieco draźliwości polskie, ponieważ Wachslager, To-
Rokowania warszawskie.
32
ruńczyk rodem, był właściwie poddanym Rzeczypospolitéj.
W niemożności jednakże skutecznego oporu, nie pozosta-
wało nic innego, jak poddać się woli króla szwedzkiego i
zgodzić się na obecność Wachslagera. Ze strony Stanisła-
wowéj zaś wyznaczono do tychże traktatów jako komisa-
rzy: Mikołaja Święcickiego biskupa poznańskiego, Hiero-
nima Lubomirskiego w. hetmana koronnego, Jana Pienią-
żka wojewodę sieradzkiego, Stefana Branickiego wojewodę
podlaskiego, Franciszka Grzybowskiego, kasztelana inowro-
cławskiego, Władysława Ponińskiego podkoniuszego koron-
nego, Antoniego Lassockiego starostę zakroczymskiego,
Władysława Czarnkowskiego, Wacława Jeruzalskiego cho-
rążego bielskiego, Kazimierza Skiwskiego, Michała Sapiehę
pisarza litewskiego, Józefa Sapiehę starostę słonimskiego,
wreszcie Daniela Wyhowskiego starostę nieborowskiego.
Nie zapominajmy, że w chwili wymarszu właśnie króla
szwedzkiego z pod Warszawy, że w łonie samychże osobi-
stości, składających najbliższe neo-elekta otoczenie, znaj-
dowały się żywioły nie wierzące gwiaździe jego, poszukujące
za pośrednictwem wojewody malborgskiego Kczewskiego
i posła duńskiego Jessena zgody i porozumienia z Augu-
stem, że Stanisław sam był podobno téj myśli niezbyt da-
lekim, a pojmiemy, jak bardzo wiele i bardzo poważnych
argumentów przeciw owemu wymarszowi mówiło.
Mimo to wszystko nastąpił ów pochód! Dnia 18 Lipca
pożegnali się Karól i Stanisław w najprzyjaźniejszy sposób
po odbytéj w Ołtarzewie konferencji. Dnia następnego, 19
Lipca, w rocznicę bitwy Kliszowskiéj, wyruszył król szwedz-
ki z pod Błonia, pozostawiwszy w Warszawie pod dowódz-
twem Horna 1000 piechoty, 200 jazdy szwedzkiéj ku za-
bezpieczeniu osoby Stanisława, wyprawiwszy daléj trzy pułki
jazdy w sile trzech tysięcy koni pod dowództwem generała
Meyerfelda do Wielkopolski w pomoc zagrożonéj przez Sa-
sów załodze Poznania. Dosłownie tedy tego samego dnia
prawie, kiedy August wybiera się z pod Brzezia i ciągnie
w kierunku wschodnim na spotkanie posiłków carskich,
dźwiga się Karol z pod Błonia na gonitwę za nim. Dzieli ich
Rozdział I.
33
tylko pięćdziesięciomilowa przestrzeń. Że jeden drugiego
nie dogoni, można być aż nadto pewnym, ale czego można
być pewnym równie, to że kraj i ludność jego ucierpią srogo
przy owych „mijanych tańcach obu królów”, jak mówi szla-
checki pamiętnikopisarz Otwinowski.
Pochód armii szwedzkiéj kierował się z Błonia na Mszczo-
nów i Białę do Nowego Miasta. Przez dzień 21 Lipca wy-
poczęła tu armia szwedzka, 22 ruszyła przez Ułów do
Przytyka, gdzie odpocząwszy znów jeden dzień i przemasze-
rowawszy przez miasto Radom, stanęła dnia 26 Lipca w
Kobylanach. Z Kobylan posunął się Karol do Czerwonéj,
gdzie się zatrzymał przez dni kilka. Ztamtąd ruszył na
Sienno, Boryą, Gliniany i Ożarów do Wyszmontowa; dnia 2
Sierpnia stanął nareszcie pod Sandomierzem, gdzie znalazł
Renskiölda w obliczu rozrzuconego przez Augusta szańca
przedmostowego i zerwanego mostu. Pierwszém staraniem
króla szwedzkiego po przybyciu tamże była restauracya
komunikacyi po obu brzegach Wisły w celu dalszéj gonitwy
za królem Augustem. Kazał więc przedewszystkiém zbu-
dować most łyżwowy pod Sandomierzem na Wiśle i prze-
prawił się z częścią swéj armii na prawy brzeg rzeki. Dzieje
tego pochodu króla szwedzkiego z równin mazowieckich w
żyzne łany województwa sandomierskiego upamiętniają się
w kronice téj smutnéj i niezaszczytnéj wojny czemś inném
przecież jeszcze na nieszczęście, aniżeli ową nomenklaturą
miejsc, do których zachodził i w których się zatrzymywał,
aniżeli datami tylko, kiedy się w nich znalazł. Dostawszy
się w serce województwa sandomierskiego, w ową dzielnicę
konfederacyi sandomierskiéj, w owo żarzewie oporu przeciw
sprawie swojéj i swego nowo-wyniesionego do królewskiéj
godności klienta, uważał się król szwedzki jakoby w kraju
nieprzyjacielskim. Nie inaczéj téż spoglądała na pochód
wkraczających w swe żyzne i zamożne strony ludność woje-
wództwa sandomierskiego. Wsie stawały na wieść o zbliżaniu
się Szwedów pustkami, chłopi uciekali z bydłem, gotowem
ziarnem, wszelkim dobytkiem w lasy; Szwedzi znajdowali
się często w kłopocie o żywność, zmuszeni szukać jéj po
Pochód Karola XII na Ruś.
34
lasach, kryjówkach i zasiekach w ślad za mieszkańcami.
Niekiedy udawało im się dostać żywności za drogą zapłatą,
niekiedy pomagali w zyskaniu jéj żydzi. Cały marsz jednakże
przez województwo sandomierskie był wskutek tego mocno
utrudniony, nosił zaś nadto charakter ponury i krwawy.
Upamiętniony okrutnie na Mazowszu i Podlasiu Clas Bonde
świeci i tutaj prześladowczą czynnością. Wydobywa z kraju,
ściąga z ludności żywność i kontrybucye. Gdzie nie może
dobrowolnie, łupi i pali. Owe „wypoczynki” jedno czy kilko-
dniowe armii szwedzkiéj w różnych miejscach województwa
sandomierskiego, znaczą się regularnie złowrogo w losach
ludności. Z każdego takiego wypoczynku wychodzą we dnie
konne komendy Clas Bondego. Skoro noc zapadnie, wzno-
szą się słupy ogniste nad widnokręgiem i przyświecają po-
nuro pochodowi i pobytowi owych szczególnych sprzymie-
rzeńców na ziemi polskiéj. Przedewszystkiem zawziął
się Clas Bonde na dobra Stanisława Denhoffa marszałka
kon-federacyi sandomierskiéj a między innemi spłonęły do-
szczętnie wsie jego Pawłowice i Jaroszyn. Nie inaczéj ob-
chodził się z dobrami Stanisława Morsztyna wojewody san-
domierskiego. Włości jego zniszczone i spalone, wojewoda
sam, pozostawiając pogorzelisko nieproszonym gościom,
schronił się w krakowskie. Ależ i innym nie działo się lepiéj.
Renskiöld złupił klasztor św. Krzyża i sprowadził siedmiu
mnichów okutych w kajdany do obozu szwedzkiego. Wsie
płonęły dziesiątkami, bydło i dobytek wszelki ludności za-
bierano gwałtem. Wystarczało zabicie jednego Szweda, by
śmierć jego mścić pożogą całéj dokoła okolicy. Miasteczka
Zwoleń, Tymienica, Jasienice z przyległemi wsiami, zostały
spalone przez Szwedów. Czego niespalono, obłożono ogrom-
nemi, niepodobnemi do wydobycia kontrybucyami. „Całe
województwo sandomierskie”, pisze Załuski, „zakrwawione
mordami, spustoszone pożogą”, a że to nie przesada i nie
ż a l P o l s k i tylko, że daléj praktyka tego srogiego po-
stępowania nie była ani dziełem podkomendnych tylko, ani
téż nie dotykała walnych głów tylko konfederacyi sando-
mierskiéj, najlepszym dowodem następny, lakoniczny zapi-
Rozdział I.
35
sek panegirycznego kronikarza Karola XII, Nordberga:
„ K a r o l wyprawił tymczasem kilka komend, aby wybierać
kontrybucye i palić włości zwolenników konfederacyi sando-
mierskiéj”. Otóż to illustracya pochodu armii szwedzkiéj z
pod Warszawy ku Sandomierzowi, otóż sprawdzenie zarę-
czenia dawanego tylokrotnie łatwowiernéj szlachcie przez
Szwedów i konfederacyą warszawską, że elekcya nowego
króla to rękojmia pokoju i wypoczynku, otóż oryginalna bez
wątpienia propaganda sprawy nowego, siedzącego na łasce
Szwedów w Warszawie króla!
Co zaś najgorsza, to że ów biedny król stał na bardzo
słabych nogach, że jak wiemy był otoczony gronem chwiej-
nych przyjaciół, że potrzebował miłości kraju, że zagrożony
na miejscu, że zagrożony nie mniéj przez Sasów w swych
posiadłościach wielkopolskich, że zmuszony choć w części
wywiązać się niecierpliwéj szlachcie i wojsku z danych przy-
rzeczeń, przyséłał z żalami i prośbami za Karolem do obozu
szwedzkiego Jana Sapiehę, że sam zdrowy rozum polityczny
nakazywał w interesie własnego dzieła oszczędzać raczéj i
łagodzić, aniżeli drażnić i roznamiętniać jego przeciwników.
Wróćmy teraz do opisu dalszego Karola pochodu, który
nawiasowo powiedziawszy, względem kraju i ludności ciągle
jeden i ten sam nosi charakter. Zostawiliśmy go dnia 2
Sierpnia pod Sandomierzem, zkąd zrobił wycieczkę pod Za-
wichost. Tutaj dowiedział się od Renskiölda, że August zni-
szczywszy swe magazyny, ruszył z pod Łańcuta ku Jaro-
sławowi a że odwrót jego zasłania znajdujący się zaledwie
o dwie mile odległości od obozu szwedzkiego w dwa tysiące
koni generał Brandt. Za odebraniem téj wiadomości prze-
prawił się Karol dnia 6 Sierpnia z całą swą siłą przez Wisłę,
by popróbować jeszcze gonitwy za Augustem a przynajmniéj
zachwycić Brandta. Zamiar ten spełzł jednakże, jak przewi-
dzieć było można, na niczém. Zręczny Brandt, zyskawszy
jeden dzień marszu, przeprawił się przez San, zniszczył za
sobą wszelkie materyały mostowe i podążył za główną siłą
Augusta. Równocześnie zaś doszły od kilku senatorów sa-
skich do obozu szwedzkiego wiadomości, że król August złą-
Pochód Karola XII na Ruś.
36
czył się z posiłkami carskiemi pod Sieniawą, ale i zarazem,
że nie czekając ruszył już daléj ku Olszynom. Wiadomości
te doszły Karola w Pilchowie dnia 9 Sierpnia i powinny
były przy szczypcie namysłu skłonić go do niezwłocznego
odwrotu na lewy brzeg Wisły a następnie do powrotu ku
Warszawie. Nie było odtąd żadnéj nadziei doścignienia króla
Augusta, dalsze zagłębianie się z całą swą siłą w Ruś Czer-
woną nie przedstawiało żadnych korzyści politycznych i stra-
tegicznych, narażało tymczasem coraz bardziéj dzieło króla
szwedzkiego w Warszawie, panowanie jego wojenne nad
Wielkopolską, komunikacyę z krajem nadbałtyckim.
Wszystkie te jednakże bardzo naturalne względy nie za-
ważyły niczém na szali postanowień króla szwedzkiego,
który przekonany już nawet w Pilchowie o niepodobieństwie
zachwycenia Augusta, ciągnie przecież daléj swą bezmyśl-
ną, zbrojną wędrówkę. Z Pilchowa posuwa się do Przydziela
nad Sanem, przeprawia się na prawy brzeg rzeki pod Ula-
nowem i wędruje daléj wśród niesłychanych upałów, wśród
niedostatku dobréj i zdrowéj wody, odbywając powolne mar-
sze, podczas których mnóstwo żołnierzy pada ze znużenia,
gorąca i pragnienia. W ten sposób postępuje Karol wzdłuż
Sanu daléj, na Zaszycę, Rudnik, Leżajsk do Wierzewic,
gdzie staje dnia 13 Sierpnia. Tutaj zatrzymuje się trzy dni,
odbierając ze wszech stron niekoniecznie pocieszające wia-
domości. Wołosi Grudzińskiego, ci sami Wołosi, którzy zmu-
szają posła duńskiego Jessena do ostrożnéj podróży wzdłuż
podnóża karpackiego, którzy chwytają kuryerów, wyprawia-
nych z obozu Augustowego do Krakowa, palą z rozkazu
Karolowego włości stronników konfederacyi sandomierskiéj,
łowią kilka dział prowadzonych nieostrożnie za augustowym
obozem, sprowadzają żywność i bydło do obozu szwedz-
kiego, zabierają nawet kilku czy kilkunastu jeńców saskich,
ale co ważniejsza, przynoszą znów wiadomość, że król Au-
gust nie zatrzymując się na miejscu, postępuje z pod Jaro-
sławia daléj i że o zachwyceniu głównéj siły saskiéj teraz
już w żaden sposób mowy być nie może! Równocześnie na-
deszła istnie jakby ostrzegająca, złowroga wskazówka do
Rozdział I.
37
obozu szwedzkiego pod Wierzewicami i wiadomość o zdo-
byciu Dorpatu przez cara, daléj o zagrożeniu przezeń Nar-
wy. Niedość i na tém jeszcze, nadeszły do Wierzewic wia-
domości o niefortunném spotkaniu Meyerfelda z Schulen-
burgiem w okolicach Poznania i listy od biednego Stanisława
z Warszawy, biadające nad swém położeniem, skreślające
w jasnych barwach spustoszenia Sasów w Wielkopolsce,
wzywające w niebogłosy pomocy szwedzkiéj. Karol pociesza
biednego neo-elekta dobremi słowy z obietnicą wygranéj
Meyerfelda, który, jak zobaczemy niżéj, znajduje się wła-
śnie w téj chwili, nie mogąc utrzymać placu Sasom pod
Poznaniem, w zupełnym odwrocie ku Gnieznu, następnie
ku Łowiczowi, — a posuwa się sam dnia 16 Sierpnia ku
Jarosławowi za Augustem! Zawędrowawszy do Jarosławia
rozkłada się tu Karól wśród okoliczności, jakie skreśliliśmy
wyżéj, na całe dwa tygodnie, wskazany samem położeniem
rzeczy na mimowolną bezczynność, zakłopotany co do dal-
szego planu działania. Obaj królewscy przeciwnicy znajdują
się tedy w drugiéj połowie Sierpnia, przedzieleni znów zna-
czną przestrzenią, Szwed w Jarosławiu, Sas w Sokalu,
pierwszy pewny niedoścignąć drugiego, drugi w przededniu
wykonania zamachu odwdzięczającego się dowcipnie pierw-
szemu za akt z 12 Lipca. —
Zostawmy ich tak przez chwilę na ich stanowiskach a
zobaczmy, co się tymczasem działo na widowni warszawskiéj
i wielkopolskiéj. —
Znane nam już potrosze z tego, co powiedziano wyżéj,
smutne i zakłopotane położenie króla Stanisława. Depozy-
taryusz korony z ramienia rodziny Sobieskich, bez wiado-
mości o tym originalnym stosunku ze strony swego protekto-
ra szwedzkiego, czuł niepewny grunt pod nogami, nie miał
wiary w samego siebie, przeczuwał, jeżeli nie wiedział, że
prymas, że w. hetman koronny, że marszałek konfederacyi
Bronisz gotowi po cichu do zgody z Augustem. Z rodzinnéj
Wielkopolski dochodziły go wiadomości o dokazywaniach
Sasów w dobrach dziedzicznych i o wzrastaniu domowego
przeciw jego władzy rokoszu Szółdrskich i Radomickich; na
Pochód Karola XII na Ruś.
38
miejscu ciążyła mu opieka Horna i Wachslagera, broniła
zaś bardzo niedostatecznie siła sześciotysięczna wojska ko-
ronnego, rozłożonego pod Białołęką i 1200 Szwedów, roz-
kwaterowanych w mieście i na zamku. Przyjeżdża wśród
podobnego położenia rzeczy do Warszawy Alexander So-
bieski w przezroczystem bardzo dla wszystkich incognito,
prawdopodobnie by czuwać nad interesami swéj rodziny,
być może, iż w zamiarze wykołatania na królu Stanisławie
wyprawy do Saxonii w celu oswobodzenia uwięzionych braci.
Stanisław stara się przynajmniéj choćby tylko stronników
swych utrzymać w jakim takim ładzie i sforności. Wypró-
bowanemu zwolennikowi sprawy swojéj i Sobieskich, filaro-
wi konfederacyi wielkopolskiéj, Władysławowi Ponińskie-
mu, wypuszcza sposobem dzierżawy żupy Wielickie; innym
swym stronnikom wyprawia raz po raz uczty i obiady; mimo
to jednakże nie udaje mu się choćby we własnym obozie
nawet utrzymać harmonią tyle potrzebną w tak krytycznym,
tak zakłopotanym młodéj władzy jego momencie. Nie zna-
jący miary w słowach i postępowaniu rębacz partyi Stani-
sławowéj Maciéj Gębicki, starosta nakielski, wszczął w sa-
mychże komnatach zamkowych gorszącą, głośną kłótnię z
młodym Krzysztofem Towiańskim, podczaszym koronnym,
zabierającym się właśnie wstąpić w śluby małżeńskie z córką
w. hetmana koronnego Lubomirskiego. Padały najobelżyw-
sze wyrazy z ust Gębickiego przeciw osobie podczaszego,
przeciw matce jego i stosunkowi jéj z prymasem. Nie dość
na tém, począł Gębicki w obelżywy sposób wyrzucać het-
manowéj koronnéj, jak może wydawać córkę w dom podobną
hańbą okryty. Podczaszy wyzwał Gębickiego na pojedynek.
Błagania matki, interwencya prymasa i Stanisława zapobie-
gły krwawemu spotkaniu, nie mogąc naturalnie zapobiedz
panującemu wskutek podobnego zajścia między pogniewa-
nemi stronami rozdrażnieniu.
Wśród tych kłopotów i domowych swarów trzeba zaś było
choć dla ocalenia pozorów wystąpić w obec szlachty z jakimś
aktem, któryby dowodził, że elekcya nowego króla prowadzi
nibyto do przystani pokoju i wypoczynku tylokrotnie i tak
Rozdział I.
39
stanowczo obiecywanego. Wobec wiadomości dochodzą-
cych z Inflant, z Wielkopolski, wobec nadchodzących Augu-
stowi posiłków carskich, w obec doniesień o pożogach szwe-
dzkich w Sandomierskiem, stawała się wiara w pokój rzeczą
nieco trudną, ale tém większy może dla tego był powód
zatrudnienia wyobraźni i umysłów jaką głośną i pokaźną w
tym celu ceremonią. Materyał do niej znalazł się gotowy w
wyznaczonych obustronnie do traktowania o pokój komisa-
rzach. Znane nam już z powyższego opowiadania ich na-
zwiska i osoby. Dzień właśnie rady łańcuckiéj, dzień może
daléj, w którym się najwyżéj wznosiły słupy ogniste pożóg
szwedzkich w Sandomierskiém, dzień 29 Lipca przeznaczo-
no na termin téj obliczonéj na ukojenie niecierpliwości pu-
blicznéj komedyi. Zewnętrzne przygotowania i przybory były
tém hałaśliwsze, pokaźniejsze i głośniejsze, im mniéj treści
i wartości miała rzecz sama. Komisarze z obu stron byli na
miejscu, osoby ich znane, przedmiot narad niewątpliwy. W
razie więc traktowania rzeczy na seryo, w razie gotowości
i s t o t n e g o materyału do poważnych negocyacyi, wystar-
czało najzupełniéj zejść się pod wspólny dach, ułożyć naradę,
a w rezultacie jéj obdarzyć nareszcie Rzeczpospolitę długo
wyczekiwanym pokojem. Komedya jednakże potrzebna do
otumanienia szlachty wymagała inaczéj. W tym celu ułożono
po niejakich targach ze strony szwedzkiéj, dnia 28 Lipca
uroczysty ceremoniał audiencyi, jaką dnia następnego mieli
uzyskać u króla Stanisława reprezentanci Karola XII. Rano
dnia 29 Lipca, o godzinie 10-téj, udali się generał Arwed
Horn, stary poseł Wachslager i radzca Palenberg do klasz-
toru Karmelitów na Lesznie, gdzie na ich przyjęcie czekało
trzech senatorów i Jan Pieniążek wojewoda sieradzki, Franci-
szek Grzybowski kasztelan inowrocławski i Niszczycki ka-
sztelan płocki, ofiarując im karety królewskie. Inni dignitarze
konfederacyi wysłali również dworzan i karety na przyjęcie
komisarzy szwedzkich, którzy wsiadłszy do powozów wraz
ze wspomnianymi wyżéj trzema senatorami, ruszyli powoli
ku zamkowi. Kolaski szlachty poprzedzały powozy panów
większego znaczenia. Po nich następowały karety szlachty,
Pochód Karola XII na Ruś.
40
należącéj do świty senatorów, następnie szlachta na ko-
niach. Albedil marszałek poselstwa szwedzkiego poprzedzał
konno karetę królewską, zajmowaną przez komisarzy. Je-
chały za nimi trzy karety ich próżne, tuż za niemi trzech
sekretarzy poselstwa Schmidberg i Rentecholm, wreszcie
kilka karet podróżnych. Przed bramą Nowego Miasta, przez
którą wjazd się odbywał, stała część wojska koronnego na
koniach, przy tarczach, w zbrojach, przyodziana w lamparcie
skóry, i tworzyła szpaler, którym komisarze wjeżdżali wśród
odgłosu trąb i kotłów. Na ulicach stała piechota wojska ko-
ronnego, zbrojno, ustawiona we dwa szeregi. Na placu przed
zamkiem stała straż brandenburgska prymasa, na podwó-
rzu zamkowém dwieście ludzi piechoty szwedzkiéj. Za wja-
zdem posłów na podwórze zamkowe odezwały się znów z
otaczających galeryi trąby i kotły. Wysiadłszy z karet znaleźli
komisarze u wschodów na przyjęcie swe Władysława Poniń-
skiego podkoniuszego koronnego, pełniącego obowiązki mar-
szałka dworu, poczém ich Pieniążek, Niszczycki i Grzybow-
ski wprowadzili na górę. Poprzedzał ich marszałek posel-
stwa i szlachta należąca do świty, za nimi postępowali obaj
sekretarze. U pierwszych drzwi pierwszego piętra wyszedł
naprzeciw nich Lubomirski podkomorzy koronny i zaprowa-
dził ich przez salę do drzwi komnaty królewskiéj, dokąd ich
znów wprowadził Benedykt Sapieha podskarbi litewski, peł-
niący obowiązki kanclerza. Leszczyński przyjmował ich sto-
jąc pod czerwonym baldachimem. Za wejściem do komnaty
wyszedł kilka kroków naprzeciw nich, następnie wrócił pod
baldachim, kiedy tymczasem komisarze ustawili się w pół-
kolu. Arwed Horn znajdujący się w środku deputacyi, prze-
mówił następnie po łacinie, wyrażając w imieniu swego pana
radość ze wstąpienia na tron króla Stanisława, nadzieję, że
Polska pod jego mądrém i szczęśliwém panowaniem, od-
zyska dawny blask i potęgę, pewność wierności, że nieza-
chwiana przyjaźń będzie odtąd przyświecała wzajemnie obu
monarchom i ich narodom. Po ukończeniu przemowy, do-
ręczył Horn królowi listy uwierzytelniające, a Benedykt Sa-
pieha odpowiedział mu po łacinie w imieniu króla polskiego.
Rozdział I.
41
Po téj audiencyi króla, poszli komisarze z podobnemi kom-
plementami do młodéj królowéj Katarzyny, w któréj imie-
niu odpowiadał w zastępstwie marszałka sufragan gnieź-
nieński, następnie do królowéj matki, Anny z Jabłonow-
skich, która mądra i najwymowniejsza z całéj swéj rodziny,
odpowiedziała komisarzom szwedzkim sama na ich kom-
plement w języku francuzkim. Ztamtąd powrócili komisarze
znów do komnaty królewskiéj, byli następnie w przyległéj
sali przyjęci przez senatorów, odprowadzeni przez nich aż
do wschodów na dół, poczém w karetach królewskich po-
wrócili wszyscy do kwatery generała Horna. Ceremonia więc,
jak ztąd widzimy, była głośna, pokaźna, lśniąca tarczami i
lamparciemi skórami, brzmiąca kotłami i trąbami, odpra-
wiona wśród najściślejszego przestrzegania wszelkich form
i szczegółów etykiety dworskiéj.
Uroczystość podobna, pokrywająca błyszczącą nędzę no-
wego tronu i nowego króla, mogła na krótki czas przynaj-
mniéj otumanić łatwowiernych, zwłaszcza, że tuż po jéj od-
byciu, z dniem 30 Lipca, rozpoczęły się w obszernym re-
fektarzu Karmelitów na Lesznie posiedzenia tak komisarzy
szwedzkich, jak polskich w sprawie uspokojenia Rzeczypo-
spolitéj i zawrzeć mającego się ze Szwecyą pokoju. Około
długiego stołu zasiedli z prawéj strony komisarze szwedzcy,
z lewéj liczni polscy. Zagaił konferencye Arwed Horn łaciń-
ską mową, na którą Mikołaj Święcicki biskup poznański
stosownie odpowiedział. Po krótkiéj naradzie zgodzili się
obustronni komisarze na przyjęcie traktatów oliwskich za
podstawę rozpoczętych negocyacyi, z zastrzeżeniem sobie
możności zmiany pewnych artykułów, któreby takowéj ze
względu na obecny stan rzeczy wymagały. Po szczęśliwem
zyskaniu podobnéj podstawy obrad, nie postępowała jednak-
że właściwie naprzód, bo nie mogła postępować dalsza ne-
gocyacya. Każde dziecko pojmowało, że losy Polski, że wojna
lub pokój rozstrzygają się obecnie na innéj widowni, aniżeli
przy stole przestronnego refektarza Karmelitów na Lesznie.
Mimo to, wymaga kronika owych dni w interesie dokładności
wzmianki o ich treści i przebiegu. Po pierwszéj konferencyi
Pochód Karola XII na Ruś.
42
z dnia 30 Lipca nastąpiła w posiedzeniach pauza aż do 7
Sierpnia, jakoby ku widocznemu dowodowi, że zakłopotani
komisarze swego pokojowego zadania zbyt na seryo brać
nie myślą.
W dniu 7 Sierpnia nastąpiło nowe posiedzenie, na któ-
rém komisarze polscy przedłożyli następne warunki: 1)
Zatwierdzenie traktatów oliwskich; 2) Zaręczenie w myśl
ich całości krajów Rzeczypospolitéj; 3) Zwrot pieniędzy hi-
bernowych zapłaconych wojsku koronnemu przez Prusy kró-
lewskie i Wielkopolskę; 4) Przejęcie przez koronę szwedzką
długu Rzeczypospolitéj, dla którego Elbląg zastawiony elek-
torowi brandenburgskiemu, jako kompensacyą poczynio-
nych w krajach polskich przez armią szwedzką spustoszeń;
5) Restauracyą zamku krakowskiego spalonego przez Sten-
boka; 6) Usunienie wszelkich wojsk obcych z krajów Rze-
czypospolitej; 7) Zrzeczenie się tronu polskiego ze strony
Augusta pod gwarancyą Rzeszy niemieckiéj; 8) Zniesienie
wszelkich kontrybucyi dla armii szwedzkiéj i ograniczenie ich
na dostawę najpotrzebniejszych tylko dla niéj przedmiotów;
9) nareszcie, ewakuacyą krajów Rzeczypospolitéj ze strony
wojsk szwedzkich. Warunki te, zaprzeczyć niepodobna, były
dla Polski korzystne, ale czyż w ówczesnych okolicznościach
poza teoretyczną wartość tylko mającem przyjęciem trakta-
tów oliwskich za podstawę, mogły mieć choć cień prakty-
cznéj doniosłości? Restaurować zamku krakowskiego, wy-
kupywać Elbląga, oddawać pieniędzy hibernowych, nie mia-
ła z czego Szwecya, żyjąca cudzym kosztem, żywiąca się
sama wojną: odpowiedzią na uwolnienie kraju z kontrybucyi
dla armii szwedzkiéj, były rabunki i pożogi sandomierskie
Clas Bondego. Postulat usunienia wojsk obcych z krajów
Rzeczypospolitéj, zakwestyonowany właśnie w téj chwili jak
najmocniéj inwazyą wojsk saskich do W. Polski, carskich
na Ruś, mógł być tylko rezultatem odniesionego nad niemi
zwycięztwa. Czuli téż to i rozumieli bardzo dobrze Szwedzi,
i dla tego zwlekali o ile możności nie mniéj jałowe, jak bez-
owocne pokojowe konferencye, oraz redakcyą pactów con-
ventów dla nowego króla. Prócz tego przychodził im w po-
Rozdział I.
43
moc ważny wzgląd formalny. Traktatem między Szwecyą
a Brandenburgią z dnia 8 Sierpnia 1703 zobowiązały się
obie strony nie zawierać bez wzajemnego pozwolenia i poro-
zumienia jakichbądź układów z Rzecząpospolitą polską. W
ten sposób wychodziła Brandenburgia na naturalną mię-
dzy Polską a Szwecyą pośredniczkę a obecność jéj repre-
zentanta na konferencyach warszawskich stawała się konie-
czną. Znane nam przecież ówczesne właśnie usposobienie
dworu berlińskiego, jego rozmowy z Flemmingiem, jego
targi o Gdańsk i dolną Wisłę. W takiem położeniu rzeczy
nie miał naturalnie dwór berliński interesu wyprawiać do
Warszawy swego reprezentanta i dopomagać przyspieszaniu
toczących się tamże pozornych konferencyi, co i Szwedom
było na rękę. Szwedzcy komisarze skorzystali jednakże
z tego argumentu w obec Polaków, a tak wlokły się owe
próżne w przedmiocie pokoju i traktatu pogadanki przez
miesiąc Sierpień, aż im wypadki z innego pola, o których
niżéj będzie mowa, niefortunnego nie zgotowały końca.
Król Stanisław siedział tymczasem wśród komedyi owych
konferencyi z żoną, jednorocznią córeczką Maryą, matką,
zakłopotany i stroskany na zamku warszawskim, mając
przy boku dawnych i znanych nam towarzyszów i biskupa
poznańskiego Święcickiego, prymasa Benedykta Sapiehę,
w. hetmana koronnego Lubomirskiego, Towiańskich, mar-
szałka konfederacyi Bronisza, Macieja Gębickiego starostę
nakielskiego, Szwedów, również jako cichego i niewystę-
pującego publicznie gościa, Alexandra Sobieskiego. Z okien
zamku wychodzących na Wisłę miał codzienną sposobność
przyglądania się rozłożonéj na prawym brzegu rzeki sze-
ściotysięcznéj dywizyi wojska koronnego, szemrającéj raz po
raz, niezadowolnionéj, że prócz 30,000 talarów już wypła-
conych, nie odbiera reszty zaległego żołdu. Z okien wycho-
dzących na miasto, patrzał na protektorów szwedzkich, sam
w kłopocie o przyszłość, otoczony niepewnymi przyjaciółmi.
Dziwna w życiu biednego Stanisława fatalność, która po
dwudziestu dziewięciu latach od dnia do dnia niemal, o téj
saméj porze roku, na téj saméj widowni, miała się ze wszy-
Pochód Karola XII na Ruś.
44
stkiemi powtórzyć szczegółami! Niekiedy nękały neo-elekta
marsowe intencye. Po ukończeniu wlokących się między
komisarzami szwedzkimi a polskimi negocyacyi pokojo-
wych, po ułożeniu pactów conventów, zamierzał wybrać się
sam w pole i zajrzeć w oczy nieprzyjacielowi. Na tymczasem
jednakże nie wiedział dobrze co robić, siedział na miejscu
w Warszawie, nasyłał króla szwedzkiego w pochodzie jego
ruskim skargami na swe położenie, prośbami o spieszną
pomoc. Głównym tego powodem było coraz to drażliwsze
położenie rzeczy w Poznańskiém, na który to epizod ówcze-
snéj ogólnéj sytuacyi uwagę zwrócić na teraz wypadnie.
Poznań znajdował się od miesiąca Września 1703 w ręku
Szwedów. Zajmowało go 500 piechoty, 100 jazdy szwedzkiéj
z czterma działami pod dowództwem pułkowników Gabryela
Liliehöka, Weidenheima i kapitana Arnstädta. Uciążliwa,
zdziercza do najwyższego stopnia dla miasta samego, trzy-
mała nadto załoga ta na wodzy szlachtę, województw poz-
nańskiego i kaliskiego, zmuszała Śmigielskiego ograniczać
się na łowieniu dowozów i pojedyńczych żołnierzy szwedzkich
bez właściwego niebezpieczeństwa dla politycznego pano-
wania Szwedów i konfederacyi sandomierskiej; sam fakt jéj
pobytu w stolicy województwa jest przecież dla Augustowych
stronników w Poznańskiém jakoby hasłem i pobudką ener-
giczniejszéj nieco akcyi. Zwołany na dzień 9 Czerwca pod
Kościan przez Macieja Radomickiego generała wielkopol-
skiego zjazd województwa poznańskiego i kaliskiego uchwa-
lił akcess do konfederacyi sandomierskiéj, protest przeciw
detronizacyi Augusta i wszelkim uchwałom konfederacyi
warszawskiéj, mianując zarazem marszałkiem swego związ-
ku Ludwika Szółdrskiego chorążego poznańskiego, pułkow-
nikiem generalnym Macieja Radomickiego generała wielko-
polskiego. Ponowny zjazd szlachty pod Kościanem z dnia 14
Lipca uchwalał pospolite ruszenie obu województw w myśl
konfederacyi sandomierskiéj. Nowa uchwała powzięta dnia
28 Lipca w obozie pod Buszewem oddawała nowo podnie-
sione chorągwie szlacheckie pod komendę nadciągającego
z posiłkami saskiemi feldmarszałka Steinaua, w pierwszych
Rozdział I.
45
dniach Sierpnia znajdujemy pospolite ruszenie obu woje-
wództw w liczbie dwunastu chorągwi w obozie pod Cieślami,
o cztery mile na zachód Poznania. W téj téż to właśnie chwili
dojrzała nareszcie nowa formacya kołatanéj klęskami kli-
szowskiemi, pułtuskiemi i toruńskiemi armii saskiéj. Udało
się wreszcie staraniom Augusta, Patkula, Bosego, tajnéj
rady zarządzającéj Saxonią, wydobyć z kraju nową siłę, za-
opatrzyć w dostateczną broń i przybory wojenne. Pod koniec
Lipca wyruszyła ta armia saska nowéj formacyi w szczęśliwéj
nieobecności feldmarszałka Steinaua, bohatera sromoty
pułtuskiéj, pod dowództwem najdzielniejszego z wszystkich
generałów saskich, Schulenburga, ku granicom Polski i
znalazła się około pierwszych dni Sierpnia na ziemi woje-
wództwa Poznańskiego. Siła ta składała się, jak już wyżéj
powiedzieliśmy, z 18000 ludzi i 24 dział. Z tak poważną siłą
można było bardzo dobrze zgnieść słabą załogę Poznania,
znieść trzechtysięczny korpus jazdy Meyerfelda pod Toru-
niem i połączywszy się z nadciągającym z Rusi ku Warszawie
Augustem, przeważyć stanowczo losy kampanii na stronę
saską. Niepojętym sposobem jest to przecież jedyny w ciągu
jego długiego i tyle świetnego zkądinąd zawodu wojennego
moment, w którym Schulenburg nie usprawiedliwia swéj
opinii wyższości pomiędzy innymi generałami saskimi. Za-
miast szybkiego pochodu na Poznań, zatrzymuje się nasam-
przód pod Międzyrzeczem, bawi się następnie w nakładanie
kontrybucyi na dobra Stanisławowe i przychylne mu, pogra-
niczne miasta wielkopolskie Leszno, Wschowę, Rydzynę,
dając tém samem czas Meyerfeldowi przybyć załodze poz-
nańskiéj z pod Torunia na odsiecz. W ten sposób wezbrała
siła szwedzka w Poznaniu i około Poznania do 3000 ludzi.
Dopiero około połowy Sierpnia łączy się Schulenburg pod
wsią Cieślami z chorągwiami szlacheckiemi pospolitego ru-
szenia, liczącemi razem 500 koni i posuwa się pod Poznań,
oszańcowany tymczasem przez Liliehöka i przyprowadzony
ciężkim kosztem samegoż miasta, do stanu, o ile się dało,
należytéj obronności. Być jednak może, iż wykonawszy atak
wszystkiemi siłami razem, byłby odniósł zwycięztwo nie
Schulenburg w Wielkopolsce.
46
mniéj nad odsieczą Meyerfelda, jak nad załogą poznańską.
I w téj części Schulenburga akcyi nie poznajemy przecież
jego zwykłéj zasługi i zdolności. Połączywszy się ze szla-
checkiemi chorągwiami pod Cieślami, posunął w nocy z
dnia 14 na 15 Sierpnia 1800 grenadyerów i 4 działa pod
miasto Poznań. Sam puścił się za tą piechotą w 1600 jazdy,
nadciągnął nad Wartę w górę miasta dnia 16 Sierpnia, a dnia
następnego przeprawił się na prawy brzeg rzeki, zbadawszy
poprzednio stan obozu i sił szwedzkich. Siły swe własne
użyte w téj chwili, oblicza Schulenburg na 3700 ludzi i
cztery działa, kiedy Szwedzi dają mu 6000 ludzi. Czemu
nie użył do wykonania tyle ważnego na losy kampanii, całéj,
znajdującéj się pod jego rozkazami armii, pozostanie dla nas
rzeczą niezrozumiałą, jak było późniéj nieco przed-miotem
cierpkich wyrzutów ze strony Patkula. Dość tedy, uderzył
Schulenburg rano dnia 18 Sierpnia ze wskazanemi wyżéj
siłami na Szwedów tuż pod samem miastem z prawego
brzegu Warty. Chorągwiom pospolitego ruszenia wielkopol-
skiego dostało się przeznaczenie zajęcia przedmieścia
Chwaliszewa i mostu na Warcie. Obrona Szwedów, którym
w czasie bitwy przyszła w pomoc wycieczka załogi poznań-
skiéj, była przecież dzielna według raportu samegoż Schu-
lenburga. Prawe skrzydło saskie było zrazu odparte przez
jazdę w kiryssach Meyerfelda. Nakoniec jeduakże odniosła
zwycięztwo po zaciętym boju pod samemiż murami Poznania
przewaga liczby. Schulenburg wpędził załogę szwedzką do
miasta, zmusił Meyerfelda z jego jazdą do odwrotu, zdobył
obóz szwedzki wraz z całym zapasem żywności, furażu i ba-
gażami. Szwedzi stracili według raportu saskiego do 600
ludzi w rannych i zabitych, między innymi śmiertelnie ran-
nego, dzielnego pułkownika Taubego, 65 w jeńcach, nadto
dwie chorągwie, dwa kotły i dwa działa, 3–400 koni. Sasi
podają swe straty na 197 ludzi w rannych i zabitych, między
którymi poległy generał Brande. Z uznania godną po obu
stronach ludzkością, odesłał Schulenburg rannych oficerów
szwedzkich do Poznania, Liliehök rannych oficerów saskich
do obozu saskiego. Taki to był rezultat owéj bitwy pod Po-
Rozdział I.
47
znaniem dnia 18 Sierpnia, pierwszéj od czasu rozpoczęcia
wojny, w któréj Szwedzi nie mogli się chlubić zwycięztwem.
Stanowczo jednakże, choćby na tym ubocznym teatrze
wojny niczego owo spotkanie nie rozstrzygało. Meyerfeld
pobity i poszczerbiony ze swą odsieczą, nie mógł prawda,
dotrzymać placu przemagającéj sile Schulenburga i cofnął
się częścią przed nim, częścią spowodowany niedostatkiem
żywności, w powolnym odwrocie ku Gnieznu, następnie ku
Łowiczowi. O zdobyciu Poznania jednakże nie można było
myśleć. Liliehök i Weidenheim utrzymali się szczęśliwie
przy posiadaniu miasta, odprawili z niczém wysłanego do
nich z wezwaniem do poddania trębacza Schulenburga,
który się dnia 20 Sierpnia cofnął do obozu pod wsią Tomi-
cami. W kilka dni późniéj powrócił Schulenburg w 12 bata-
lionów, 60 szwadronów i kilkanaście dział polowych pod
Poznań, przeprawił się powyżéj miasta na prawy brzeg
Warty, zajął zabudowania katedralne wraz z przedmieściem
Chwaliszewem i strzelał się przez kilka dni z załogą, zajmu-
jącą tak zwany garbarski szaniec.
Otóż to stan wojenny i polityczny w Wielkopolsce przez
ostatnie dni miesiąca Sierpnia. Załoga szwedzka, jakkol-
wiek w posiadaniu Poznania, dzięki swéj dzielności, znaj-
dowała się jakoby w stanie uwięzienia, kraj sam w posiada-
niu strategiczném i polityczném Sasów i konfederacyi koś-
ciańskiéj, Meyerfeld ze swą odsieczą w odwrocie, — wszy-
stko razem dostateczne powody do coraz większych kłopo-
tów w obozie warszawskim. Nie były zaś jedynemi. Próżno
wzywa prymas obecny jeszcze w Warszawie Szczukę pod-
kanclerzego litewskiego, by przybywał do Warszawy, by po-
mógł układać za pośrednictwem brandenburgskiém traktat
pokoju ze Szwecyą, by doprowadził nareszcie do skutku
„ową zgodę, bez któréj bądź to pod miecze saskie, bądź pod
jarzmo carskie pójdziemy”. Próżno odzywa się równocześnie
do Józefa Potockiego wojewody kijowskiego, „by sprowadził
na dobrą drogę w. księstwo litewskie, aby i ta nareszcie
odetchnęła prowincya nie wyczekując Moskwy, gorszego od
choroby lekarstwa”. Milczenie odpowiada na te wołania nie-
Schulenburg w Wielkopolsce.
48
pewnego, nawet mimo nich, dla nowéj królewskości prymasa.
Biedny Stanisław wśród złych zewsząd wiadomości osamo-
tniony; nie dość na tém, doznaje co chwila przykrości i upo-
korzeń ze strony obecnych w Warszawie, nibyto oddanych
swéj sprawie dygnitarzy. Tak n. p. chodzi królowi o wystą-
pienie dnia 15 Sierpnia marszałka w. koronnego Kaźmierza
Bielińskiego w uroczystości posłuchania, udzielonego szla-
chcie województwa płockiego. Bieliński odmawia jednakże
wezwaniu Stanisława, tłumacząc odmowę swą argumen-
tem, iż obowiązki jego urzędu rozpoczynają się od dokonanéj
koronacyi królewskiéj. Cóż dziwnego, że wśród podobnych
klęsk, upokorzeń, złych wiadomości, prawdopodobnych na-
gabywań ze strony ciągle obecnego jeszcze Alexandra So-
bieskiego, Stanisław tracił głowę, że biadał nad swą błysz-
czącą nędzą, że nasyłał swego zagłębionego w awanturę
ruską protektora skargami i listami, w których pisał, „iż woli
nie nosić korony, aniżeli znosić położenie tak szkodliwe i
upokarzające”. Trwał ten stan rzeczy w Warszawie aż pod
koniec miesiąca Sierpnia; byłby prawdopodobnie wśród kło-
potów i złowrogich widoków, ale ze względnie m a t e r i a l -
n y m d l a o s ó b s p o k o j e m , ciągnął się daléj, gdyby
nagle i niespodzianie na wielkim teatrze owéj mało-krwawéj
wojny, nie były zaszły wypadki, które mu w przeciągu kilku
dni miały położyć koniec a spowodować nową odmianę wojen
i politycznéj sytuacyi. W interesie ich opisu wypadnie nam
powrócić na widownią ruską, na któréj jednym krańcu po-
zostawiliśmy w połowie miesiąca Sierpnia goniącego za
Augustem Karola, na któréj drugim widzieliśmy nie mogą-
cego być dogonionym przez Karola Augusta.
Dnia 16 Sierpnia zostawiliśmy Karola w Jarosławiu, dnia
18 Sierpnia Augusta wśród słoty i deszczów pod murami
klasztoru Sokalskiego. Plan Karola, by zachwycić umykają-
cego ciągle Augusta, chybił najzupełniej; o doścignieniu go
nie było mowy. Sam Karól stracił wszelką tego nadzieję. Od-
powiednio jednakże narzucało się samą naturą rzeczy natar-
czywie pytanie, co robić daléj w podobném położeniu, po
tak niepotrzebném zagłębieniu się w kraj i widownią obcą
Rozdział I.
49
głównemu teatrowi wojny? Mimo, że August w odległym od
stanowisk armii szwedzkiéj Sokalu mógł sobie bezpiecznie
żartować ze wszelkich gonitw i pościgów swego groźnego
przeciwnika, panowało przecież od ostatniéj chwili jeszcze
w obozie szwedzkim pod Jarosławiem przekonanie, że Karól
puści się za Sasem. Rzeczywiście był téż to, jak na ówczesne
okoliczności plan najnaturalniejszy i najracyonalniejszy. Nie
ręczyło wprawdzie nic za możność doścignienia Augusta,
ale była przynajmniéj w takim razie pewność, że mu się nie
da spocząć i zatrzymać, a nadewszystko, iż mu się nie da
czasu i sposobności wykonania złośliwego i szkodliwego
zamachu, jakim ów epizod kampanii świetnie uwieńczył.
Stało się tymczasem, jak często bardzo w zawodzie wojen-
nym Karola XII, wbrew przeciwnie wszelkim kombinacyom
i przewidywaniom. W ciągu dwutygodniowego blizko pod
Jarosławiem pobytu, wyprawił Karol w przedniéj straży pod
Lwów wypróbowaną swą szrubę kontrybucyjną, znanego
w roli umiejętnego i sprawnego zdziercy Rusi Magnusa
Stenbocka. Zadaniem Stenbocka było ściągnąć ze stolicy i
okolicznego kraju kontrybucyą i żywność.
Dowódzcą załogi lwowskiéj był Zygmunt Gałecki woje-
woda kaliski, jeden z najwierniejszych zwolenników Augu-
stowéj sprawy, nienawistny osobiście Karolowi z powodu
udziału, jaki mu przypisywał w zaczepieniu Szwecyi przez
Augusta; plackomendantem miasta pułkownik Kamieński.
Gałecki spodziewał się co chwila posiłków kozackich Ma-
zeppy, August był w Sokalu. Czuwał nadto nad miastem z
kilkutysięczną siłą Stanisław Rzewuski referendarz koronny
i Janusz książę Wiśniowiecki. Ufny w bezpieczeństwo swego
położenia, dał Gałecki odmowną odpowiedź na wezwanie
Stenbocka, a podobno rzucił nawet o ziemię i podeptał list
jego. Kłopot, jak się zdaje, co daléj właściwie robić w po-
łączeniu z rozdrażnieniem osobistém przeciw wojewodzie
kaliskiemu, spowodował Karóla do nagłego marszu na Lwów
ku prawdziwemu przerażeniu jego otoczenia, któremu szko-
dliwość i zgubność podobnego ruchu była aż nazbyt widoczną.
Pozostawiwszy Renskiölda z sześciu pułkami jazdy i sześciu
Karol XII we Lwowie
50
pułkami piechoty tworzącemi razem korpus 10,000 ludzi,
w tylnéj straży, dźwignął się Karól dnia 30 Sierpnia z obozu
swego Jarosławskiego. Dnia 31 Sierpnia znajdujemy go w
Zaleskiéj Woli, gdzie pozostawia artyleryą i piechotę. Przez
1, 2 i 3 Września posuwa się z samą jazdą tylko i dragonami
na Krakowiec, Jaworów do Nowego Jazowa. Za przybyciem
dodaje mu nowéj ostrogi obawa, by czasem przed jego
nadejściem, nie przybyły pod Lwów zapowiedziane posiłki
Mazeppy. Pozostawia więc bagaże pod zasłoną trochę jazdy
i rusza wśród słotnéj pory, po nieznanych drogach, wśród
niedostatku żywności przez 4 Września ku miastu. Dnia
5 Września znajduje się Karól w obliczu stolicy Czerwonéj
Rusi na otaczających ją wzgórzach. Referendarz koronny
Rzewuski i ks. Janusz Wiśniowiecki ukazują swą jazdę
zdala, nad horyzontem, ale za zbliżeniem się Szwedów zni-
kają bezpowrotnie dając zaledwie ślad swéj obecności kilku
nieszkodliwemi z powodu zbytniego oddalenia przeciw nie-
przyjacielowi strzałami. Niedość na tém, uprowadzili z sobą
z miasta 200 koni należących do jego załogi. Gałecki
rozporządzając po podobném uszczupleniu swoich sil, za-
ledwie kilkuset ludźmi, wziął się przecież według możności
do spełnienia obowiązków obrony, którą tak jemu samemu,
jak wysłańcowi miasta, doktorowi Kupińskiemu August
przy ustnéj konferencyi w Sokalu jak najwyraźniéj zresztą
nakazał. Spalił przedmieścia, osadził działami mury mia-
sta, przylegające do nich klasztory i czekał w podobném
przygotowaniu nadejścia Szwedów, zaniedbawszy przecież
najważniejszéj rzeczy, obsadzenia ważnego strategicznie,
panującego nad miastem tak zwanego „wysokiego zamku”.
Rano dnia 5 września ukazali się, jak co dopiero powiedziano,
Szwedzi pod murami miasta, w obrębie doniosłości strzałów.
Karól sam zbliżył się pod nie, według swego zwyczaju, w to-
warzystwie nieodstępnego od swego boku młodego księcia
Emanuela wirtembergskiego, pazia Klinkowströma i kilku
innych oficerów. Ogień idący z murów i z okien poobsadza-
nych klasztorów, ranił mocno w bok adjutanta królewskiego,
generała Heilma, położył trupem dwóch innych oficerów z
Rozdział I.
51
orszaku Karola. Mimo to ciągnął król swój rekonesansowy
objazd daléj i nakazał wieczorem poczynić na dzień następny
wszelkie przygotowania do szturmu. Z brzaskiem jutrzenki
dnia 6 Września rzucili się Szwedzi ze zwykłym okrzykiem:
Z a p o m o c ą B o g a ! na mury i okopy miasta. Ogień
załogi był silny, ale dzięki niewprawności i nieumiejętności
rąk nim kierujących, mało nieprzyjacielowi szkodliwy. Karol,
książę wyrtembergski, pułkownicy Buchwald, Dueckert,
Krassau, wyuczeni dnia poprzedniego przez samego króla
posługiwania się ręcznemi granatami dragoni, puścili się
pędem na utwierdzenia miejskie mimo gęstych strzałów.
Napróżno usiłował pułkownik Dueckert zwrócić Karola z
niebezpiecznego miejsca. „Nie”, odpowiedział, „zostanę
z moimi żołnierzami. Jeżeli wam zależy na sławie narodu
szwedzkiego, chodzi mnie o nią tembardziéj, mnie, królowi
szwedzkiemu!” Zagrzani widokiem podobnego męztwa dra-
goni szwedzcy przełamali wszelki opór, wdarli się przez
okopy i powywracali pallisady do miasta i zajęli je po krótkim,
mało krwi kosztującym boju. Najdłużéj broniła się załoga
klasztoru Franciszkańskiego, lecz i tu udało się przełamać
obronę pułkownikowi Dueckertowi. Gałecki, pułkownik za-
łogi lwowskiéj, Berends, plackomendant miasta Kamiński,
ukryci początkowo po różnych kątach, dostali się jeden po
drugim w ręce Szwedów. Magnus Stenbock nie wstydził się
pochwyconego, przyprowadzonego przed siebie jako jeńca
Gałeckiego, uderzyć kilka razy w twarz i robić mu wyrzuty
z powodu odrzucenia jego pretensyi kontrybucyjnych. Sam
Karol był podobno mocno niezadowolnionym z podobnego
postępowania swego generała i miał go za nie surowo skarcić.
Arsenał miejski z bronią, amunicyą, stu kilkudziesięciu dzia-
łami stał się również ich zdobyczą. Zwycięzkim żołnierzom
dozwolono przez dwie godziny rabunku miasta. Ucierpiały
przecież nie mniéj prywatna własność, Ormiańskich miano-
wicie kupców, jak bogate kościoły i klasztory lwowskie. Po
dwóch godzinach powstrzymał Karol rabunek miasta w sku-
tek przedstawień Pipera; za to nałożył na nie ogromną kon-
trybucyą w dostawach naturalnych i 300,000 talarów w
Karol XII we Lwowie
52
gotówce. Trzymani w areszcie na ratuszu przez Stenbocka
prezydent miasta p. Dominik Wilczek, rajcy Majranowski,
Gordon, doktor Kupiński byli zakładnikami regularnéj spłaty
owéj kontrybucyi. Strata załogi w szturmie była niewielka;
ograniczała się na sześćdziesięciu kilku rannych i zabitych.
Szwedzi stracili zaledwie kilkunastu ludzi; między rannymi
znajdował się jeden z głównych bohaterów zwycięskiego
dnia, pułkownik Krassau. We dwa dni po szturmie, w nocy z 8
na 9 Września podszedł oddział jazdy z korpusu referendarza
koronnego Rzewuskiego pod miasto i zaalarmował Szwedów.
Wskutek tego opuścił Karól miasto i rozłożył się w pobliżu
jego murów, aby być gotowym na możliwy odwet bądź to
Mazeppy, bądź referendarza koronnego.
Tak więc odniósł król szwedzki nowe zwycięztwo, znalazł
się w posiadaniu stolicy Czerwonéj Rusi, nabytku równie
świetnego dla wyobraźni, jak szkodliwego w rzeczywistości.
Oczywisty, dotykalny dowód owéj szkodliwości znalazł się
w obecności Karola w samejże niemal chwili rozpoczynają-
cego się na Lwów szturmu. Właśnie gdy się bić z piątku na
sobotę, z 5 na 6 Września, jak powiadają miejscowe zapiski,
zabierał, stanął w jego obozie wyprawiony kuryerem z listami
Stanisława pułkownik Poniatowski, przywożąc wiadomości
o nieznanych jeszcze Karolowi wypadkach warszawskich.
Stanął jako zwiastun i dotykalny we własnéj osobie dowód
tragikomicznéj katastrofy, jaka w chwili istnie danaidowego
podarku tryumfu lwowskiego, spotkała dzieło Karolowe na
innéj widowni. Nim szczegóły odwetu Augustowego opowie-
my, przypatrzmy się po krótce gospodarstwu szwedzkiemu
we Lwowie, charakterystycznemu podwójnie, nie mniéj dla
postępowania Szwedów w sprzymierzonéj z nimi nibyto
Polsce, jak dla osoby, stanowiska i polityki nieszczęsnego
neo-elekta.
Jak co dopiero powiedzieliśmy, nałożył Karol, posługu-
jąc się w tém dziele zdzierczym, barbarzyńskim, umiejącym
być na przemian „galantuomo” według współczesnych pa-
miętników Stenbockiem, na miasto Lwów olbrzymią kon-
trybucyą 300000 talarów i to już po dwugodzinnym rabunku,
Rozdział I.
53
który mieszczan, kościoły i klasztory niezgorzéj oporządził.
Kontrybucya ta miała być złożona w przeciągu tygodnia a
więc aż do dnia 13 września. Jako zakładników téj spłaty
trzymali Szwedzi pod swym kluczem na ratuszu prezydenta
i rajców miejskich. Tymczasem wyprzątali arsenały miej-
skie, zabierali kosztowną broń, wywozili działa miejskie,
które następnie za miastem rozsadzali prochem. W tyle kry-
tycznéj chwili nadciągnął dnia 14 Września pod eskortą
sześciotysięcznéj dywizyi wojska koronnego król Stanisław
Leszczyński wraz z Alexandrem Sobieskim i Władysławem
Ponińskim podkoniuszym koronnym, jako zwiastun, dodaj-
my, własnéj klęski w Warszawie. Neo-elekt obrał sobie wraz
z całém swém otoczeniem i Alexandrem Sobieskim kwaterę
w tak zwanym „niskim zamku”. Dnia 16 Września udała
się tu do niego deputacya miejska z prośbą o posłuchanie i
wyjednanie ulgi w ciężarach. Niemoc biednego Stanisława,
egoizm jego otoczenia, zdzierstwo i chciwość szwedzka
wybrnęły przy téj sposobności od razu na światłość dnia
białego. Szwedzi niszczyli ku istnemu przerażeniu miasta
jego broń i artyleryą. Stanisław błagany o pośrednictwo, nie
ufał dość wpływowi swemu, aby decyzyą króla szwedzkiego
w tym względzie zmienić, ale radził deputacyi miejskiéj
wywieść po cichu artyleryą swoją do Żółkwi, jako posiadłości
Sobieskich i przechować ją tamże do lepszych czasów. Prze-
ciw podobnemu zaszczytowi protestował przecież bardzo
energicznie obecny audiencyi Alexander Sobieski, nie chcąc
jak mówił, wystawiać swych dóbr dziedzicznych na rabunek
i pożogę Kozaków i Moskali. Co się tyczy ciężaru kontry-
bucyi, była widocznie sztuka ułożona z góry między Szwe-
dami a Leszczyńskim. Że po dokonanym zwłaszcza rabunku
Lwów żądanych 300000 talarów nie będzie w możności
złożyć, było rzeczą widoczną. Zależało teraz tylko na tém,
aby nieuniknione spuszczenie z wygórowanéj pretensyi mo-
gło mieć wobec miasta pozór pośredniczącéj zasługi Lesz-
czyńskiego. Spuścił tedy w imieniu Karola Stenbock z po-
czątkowego targu i poprzestał nibyto za łaskawém wsta-
wieniem się „króla Jegomości Stanisława” na 50000 tala-
Karol XII we Lwowie
54
rów. Łaskawość ta nie przeszkadzała przecież, iż, podobnie
jak późniéj generałowie pruscy za wojen szląskich i siedmio-
letniéj w Czechach i Morawii, wszyscy niemal dowódzcy
szwedzcy kazali sobie miastu ustępczość swą opłacić z oso-
bna. Tak n. p. dostał sam Stenbock na swoją osobę 2000
talarów, nadto kazał skromną stosunkowo summę 50 du-
katów wypłacić sobie prezydentowi miasta Wilczkowi, za
pozostawienie go na wolności. Takie same prezenta odbie-
rają ze strony miasta ranny generał Heilm i Dueckert, nie
wyliczając innych. Co bolesna i charakterystyczna razem, to
postawa Stanisława Leszczyńskiego przy téj sposobności.
Szwedzi żądali dlań od miasta złożenia przysięgi wierności
i akcesu do konfederacyi warszawskiéj, nadto 10000 tala-
rów za łaskę wstawienia się u króla szwedzkiego. Z pier-
wszego, ważniejszego naturalnie p o l i t y c z n i e warunku
zwolnił neo-elekt miasto po uczynionych sobie z jego strony
przedstawieniach, za to nie odstąpił od żądania pieniędzy
spuszczając je przecież na 3000 talarów. „Zważył to”, mówi
użyty w historyi miasta Lwowa księdza Chodynieckiego
współczesny memoryał mieszczanina Józefowicza, „dobrze
i sam Leszczyński i po kilku prywatnych konferencyach z
obywatelami i wojskiem szwedzkiém, odstąpił od tych prze-
łożeń, zadowolniony będąc złożoną sobie summą pieniężną,
wielce na drogę potrzebną”. —
Otóż to postępowanie sprzymierzeńców szwedzkich w
mieście przyjaznego nibyto sobie odtąd mocarstwa; otóż
daléj postawa i postępowanie osobistości wskazanéj nosić
tytuł polskiego króla… Dnia 23 Września opuścili ostatni
Szwedzi Lwów, uprowadzając z sobą broń, skarby miejskie,
wreszcie jako jeńca i biednego wojewodę kaliskiego. —
Czas nam teraz obejrzeć się na wypadki współczesne
prawie owemu wzięciu Lwowa przez Karola, a tłumaczące
zarazem fakt tyle szybkiéj jego ze strony Szwedów ewaku-
acyi… Zobaczmy jakim to w samymże dniu niemal szturmu
Lwowa przez Karola, August wywdzięczył mu się figlem, co
znaczyło niespodziane i zagadkowe pojawienie się Stani-
sławowego wysłańca, co znaczyła obecność samegoż neo-
Rozdział I.
55
elekta w obozie szwedzkim na dalekiéj od widowni jego
młodego królowania Czerwonéj Rusi.
Około dnia 18 Sierpnia, jak wspomnieliśmy wyżéj, nad-
ciągnął August wśród panujących ciągle dotąd słot i desz-
czów pod mury klasztoru sokalskiego z samą tylko jazdą,
zasłoniony z resztą od niekoniecznie prawdopodobnego po-
ścigu szwedzkiego, oddziałem referendarza koronnego.
Wkrótce nanadeszła za nim reszta wojska. Dnia 19 Sierp-
nia liczył w Sokalu 5000 żołnierza niemieckiego, tyleż
piechoty carskiéj, 4000 Kozaków, 120 chorągwi koronnych
i litewskich. Tegoż samego dnia jeszcze nastąpił wymarsz
do Kryłowa, 20 do Dubienki, nazajutrz ruch ku Chełmowi.
Dotąd nosi jeszcze na sobie pochód królewski ów charakter
niepewności, na którą się Patkul tylokrotnie skarżył, wido-
cznéj chęci umykania tylko przed pościgiem szwedzkim.
W Chełmie, jak się zdaje, odbyła się rada wojenna, która
miała zmienić postać rzeczy i nadać téj zbrojnéj wędrówce
praktyczny, świadomy siebie wojennie i politycznie cel. Karol
zagrzązł na Rusi i zawziął się widocznie na Lwów, był zbyt
daleko, aby pościg jego już teraz mógł być niebezpiecznym.
Natomiast przedstawiała słabo obsadzona Warszawa z kilku-
set Szwedami, z chwiejącą się w wierności dywizyą wojska
koronnego, ze swymi dyplomatami szwedzkimi, z królem
Stanisławem, Benedyktem Sapiehą, prymasem, Alexandrem
Sobieskim, Broniszem, biskupem poznańskim, z całym przy-
borem nowéj królewskości, z całą śmietaną konfederacyi
warszawskiéj, równie łatwą, jak ponętną zdobycz. Karol brał
Lwów, należało mu się odwdzięczyć Warszawą. Karol po-
chwycił wojewodę kaliskiego, należy mu się odwdzięczyć
pochwyceniem Leszczyńskiego, rozbiciem w puch konfede-
racyi warszawskiéj, wywrotem dzieła z dnia 12 Lipca. Wśród
podobnéj sytuacyi i pod wpływem podobnych usposobień
zapadł tedy dnia 22 Sierpnia w Chełmie, w obozie Augu-
stowym, plan zamachu na Warszawę, plan niewątpliwie naj-
praktyczniejszy strategicznie, najzłośliwszy, jeźli tak wolno
powiedzieć, politycznie, na jaki się zdobyć można było.
Trzeba było jednakże w jego wykonaniu energii i pospiechu.
Zamach Augusta na Warszawę
56
Szczęśliwym wyjątkiem nie zbywało akcyi augustowéj w
tym właśnie epizodzie kampanii i na tych przymiotach.
Carską piechotę jako powolną w marszu, odesłał August ku
Brześciowi Litewskiemu z rozkazem zwrotu ku Warszawie
we wskazanéj chwili. Sam rozporządzając siłą około 10000
ludzi i dwudziestu kilku dział, zwraca się ku Parczowu.
Tutaj dzieli swe siły, pozostawia dzielnemu i sprawnemu
Brandtowi zastęp tysiąca jazdy z rozkazem posuwania się
ku Warszawie po prawym brzegu Wisły; sam z główną
siłą zdąża pospiesznemi marszami wskroś Lubelskiego ku
przeprawie na jéj brzeg lewy. Raport sekretarza ambasady
duńskiéj, obecnego całemu temu pochodowi Augusta, z
dnia 23 Sierpnia donosi, iż obóz królewski znajduje się już
tylko o 22 mil od Warszawy. Dnia 28 Sierpnia przybywa
armia królewska rano do Maciejowic i odbywa szczęśliwie
przeprawę na lewy brzeg Wisły. Gdy tak z jednéj strony
August, posuwa się równocześnie i równolegle Brandt z
drugiéj ku Warszawie. Obaj znajdują się 27 i 28 Sierpnia
zaledwie o 10 mil od stolicy. Nietrudno wyobrazić sobie,
jaki alarm rzuciły tutaj wiadomości o odwetowym zamachu
króla Augusta, o posuwaniu się jego, o zapowiadających się
z każdą godziną bliżéj odwiedzinach Augustowych Sasów,
Brandtowych Kozaków. Nie tracąc głowy, można było jed-
nakże pomyśleć o środkach ratunku; przedstawiała się zaś
pod tym względem alternatywa następna: Stawić śmiało
czoło nadciągającéj burzy nie było niepodobieństwem, za-
ręczało nawet pewne wielkie powodzenia. W Warszawie
saméj było 1200 wypróbowanego żołnierza szwedzkiego; w
obozie pod Białołęką stała sześciotysięczna dywizya wojska
koronnego, oboźnego i podkomorzego Lubomirskich; w
Łowiczu nareszcie znalazł się z poszczerbioną wprawdzie
w niefortunnéj wyprawie wielkopolskiéj, ale niezniszczoną
przecież trzechtysięczną jazdą generał Meyerfeld. Szybkie
zgromadzenie tych sił w Warszawie lub pod Warszawą z
szczerém postanowieniem zajrzenia nieprzyjacielowi w oczy,
mogło jeszcze bardzo łatwo zamącić Augustową radość,
udaremnić pewny już w przekonaniu królewskiego obozu
Rozdział I.
57
tryumf. Dziewięć tysięcy blisko ludzi mogło w Warszawie
saméj zmierzyć się nie bez widoków zwycięztwa z mało
co większą siłą Augusta. Z drugiéj strony przedstawiał się
plan skromniejszy, ale udaremniający również w razie nie-
wątpliwéj możności wykonania mściwe intencye zamachu
Augustowego na Warszawę. Można było stolicę opuścić,
wyprowadzić z niéj żołnierza szwedzkiego, króla Stanisława,
dygnitarzy, bohaterów konfederacyi, pozostawić Augustowi
puste miasto, nie dostarczać mu sposobności taniego try-
umfu, podążyć pod zasłonę Meyerfelda do otwartego jeszcze
Łowicza i puścić się wraz z niém ku armii Karola. Pościg
króla Augusta nie był w takim razie ani wykonalny ani
prawdopodobny. Tyczasem nie zdobyto się w Warszawie,
tracąc najzupełniéj głowę, ani na jedno, ani na drugie, lecz
obrano najzgubniejszą w takich razach drogę pośrednią.
Meyerfelda pozostawiono najspokojniéj w Łowiczu, nie ku-
sząc się wcale o ściągnienie go do Warszawy. Równocześnie
wyprawiono najniepotrzebniéj z Warszawy aż ku Latowicom
w celu sprowadzenia poczynającéj zbywać żywności majora
Lejonhielma z 400 ludzi piechoty, 54 jazdy. Dnia 27 Sier-
pnia, właśnie w ten sam dzień, w którym król August zbliżał
się do przeprawy maciejowickiéj, znalazł się Lejonhielm w
obliczu 3000 przeszło Kozaków i Sasów generała Brandta.
O odwrocie nie można było myśleć z powodu piechoty. Ma-
jor szwedzki zamknął się więc na cmentarzu miasteczka i
postanowił się bronić przemagającéj sile. Rezultat walki nie
mógł jednakże być wątpliwym. Szwedzi ulegli liczbie i byli
zmuszeni złożyć broń. Strata saska w tém spotkaniu nie
przenosiła podobno 25 ludzi w rannych i zabitych. Brandt
przyjął Lejonhielma grzecznie i winszował mu nawet po ry-
cersku walecznéj obrony, co przecież nie przeszkodziło, iż roz-
drażnieni walką, trudni do utrzymania w karbach dyscypliny
wojskowéj Kozacy, już po ukończonym boju wymordowali
większą część składających broń Szwedów. Ubytek tych
kilku set walecznych ludzi, nie był dla obrony Warszawy
obojętnym, miał się jednakże odbić stokroć jeszcze gorzéj
następstwami moralnemi. Na wieść o klęsce Lejonhielma
Zamach Augusta na Warszawę
58
pod Latowicami, postanowił Horn teraz już bardzo nie w
porę wyruszyć z całą załogą i dywizyą wojska koronnego prze-
ciw nieprzyjacielowi i stoczyć z nim walkę w otwartém polu.
Przed klęską latowicką i przy obecności Meyerfelda był może
plan podobny niezupełnie niewykonalnym. Wśród obecnych
okoliczności jednakże podniosła zaraz głowę chwiejność w.
hetmana koronnego Lubomirskiego przeciw Stanisławowi
w ten sam niemal sposób, w jaki dwa lata temu na polu
bitwy kliszowskiéj przeciw Augustowi. Kuszony przez woje-
wodę malborgskiego, przez owdowiałą wojewodzinę poznań-
ską Małachowską, przez posła duńskiego Jessena, Lubo-
mirski, tkwiał wprawdzie jeszcze chwilowo w obozie Stani-
sławowym, ale nie miał zamiaru poświęcać się dla niego.
Wobec marsowych intencyi Horna, którym i Stanisław
nie mając nic lepszego do roboty przytakiwał, wzdrygnął het
man ramionami i odpowiedział, że nie może być mowy o sto-
czeniu bitwy przez wojsko, na którego wierność liczyć nie
należy. Mimo to wybrał się przecież wraz ze Stanisławem ku
Latowicom, niby to na spotkanie zwycięzko posuwającego
się Brandta. Było to dnia 28 Sierpnia. Zamiast jednakże do
walki, przyszło między obu stronami do negocyacyi w nocy
z dnia 28 na 29 Sierpnia. W. hetman koronny wyprawił do
Brandta synowca swego, oboźnego koronnego z wezwaniem,
aby jako generał w służbie Rzeczypospolitéj z nim się połą-
czył. Brandt odpowiedział, że złożywszy Augustowi przy-
sięgę wierności, łączyć się z hetmanem nie może, ale że
niezaczepiony sam, nic przeciw niemu nie przedsięweźmie.
Obie strony zgodziły się na projektowany kompromis.
„Pozwól mi spokojnie pójść do Warszawy!”, zażądał Brandt:
„pozwól nam się usunąć spokojnie z dywizyą naszą w Lu-
belskie”, odpowiedzieli Lubomirscy a na tych warunkach
stanęła zgoda, któréj sens moralny zrozumiawszy dobrze
obecny w obozie król Stanisław, czem prędzéj do Warszawy
umknął. Wobec podobnego figla Lubomirskich, nie pozosta-
wało już teraz, dnia 29 Sierpnia, całéj załodze szwedzkiéj
w Warszawie nic lepszego do roboty, jak zapakować czém
prędzéj manatki i ruszyć ku Łowiczowi. Tymczasem stało
Rozdział I.
59
się raz jeszcze inaczéj. Prymas naturalnie z nieodłączną od
swéj osoby rodziną Towiańskich, marszałek konfederacyi
Bronisz, podskarbi litewski Benedykt Sapieha, Alexander
Sobieski, sam Stanisław z matką, żoną, maleńką wówczas
córeczką Maryą, wymknęli co prędzéj pod zasłoną trochę
jazdy szwedzkiéj wieczorem dnia 29 Sierpnia ku Łowiczowi,
zkąd Meyerfeld całą tę emigracyą do Prus poeskortował.
Stanisław i Alexander Sobieski wyruszywszy z Warszawy,
towarzyszyli téj wędrówce aż do Łowicza, następnie wypra-
wili z listem do króla szwedzkiego o wypadkach warszawskich
Stanisława Poniatowskiego, zwrócili się ku Wiśle i przepra-
wili na jéj prawy brzeg w okolicy Kaźmierza. We wsi Myśli,
w okolicy Lublina dostał się Stanisław do obozu tyle wąt-
pliwéj w swéj wierności, kilkotysięcznéj dywizyi wojska ko-
ronnego pod dowództwem oboźnego koronnego Lubomir-
skiego. Eskorta ta odprowadziła neo-elekta, Aleksandra
Sobieskiego i podkoniuszego Ponińskiego nasamprzód do
korpusu generała Renskiölda pod Jarosław, następnie pod
Lwów. Jaką rolę odegrali tutaj, wiadomo z powyższego
opowiadania. Oboźny koronny zaś, dopełniwszy w ten spo-
sób swego względem neo-elekta obowiązku, odstąpił armią
szwedzką i ruszył ku Krakowowi. Horn tymczasem posta-
nowił z całą kancelaryą dyplomatyczną, z całą załogą szwe-
dzką, liczącą zaledwie tysiąc kilkaset ludzi, z niektórymi
co więcéj skompromitowanymi bohaterami konfederacyi
war-szawskiéj i aktu z dnia 12 Lipca, niewiadomo dobrze
w jakim celu, pozostać na miejscu i odczekać nadciągającéj
burzy. Jeżeli się mocno nie mylimy, wpłynęły na podobne
posta-nowienie dwie osobistości, Maciéj Gębicki starosta
nakiel-ski, główny bohater pola elekcyjnego w dniu 12 Lipca
i Mikołaj Święcicki biskup poznański, właściwy wyniesienia
Stanisławowego autor. Znany nam potroszę Gębicki jako
rębacz obozu i sprawy Stanisławowej; mniéj może znany
Mikołaj Święcicki. Typ to nierzadki w annałach średnio-
wiecznych, w wieku XVIII już anachroniczny; dygnitarz
kościelny z szyszakiem na głowie, z pancerzem na piersiach,
z drabiną szturmową w ręku pod murami oblężonego miasta.
Zamach Augusta na Warszawę
60
Sama wieść o pochodzie Augusta i Brandta wyprzątnęła jak
wiatr plewy, Warszawę z całego dygnitarstwa konfederacyi,
z całéj opozycyi anti-augustowéj. Widzieliśmy co dopiero,
jak nawet młody król Stanisław nie uznawał potrzeby wy-
stawienia swéj osoby i korony na niepewne próby marsowego
spotkania. Inaczéj waleczny biskup poznański, nie strateg
żaden, ale mąż nieustraszoności osobistéj, jakich przykładów
mało. Karol miał, jak się zdaje, sposobność poznać go do-
brze. Rozstając się z nim w chwili wymarszu na wyprawę
ruską, dał mu w prezencie, jemu, biskupowi, nie brewiarz
ani paciorki, ale — p a r ę p i s t o l e t ó w. Biskup okazał
się godnym tego podarunku bohatera Szwecyi. Ze szpadą
przy boku, z Karolowemi pistoletami za pasem, pijąc raz po
raz ze Szwedami i dodając im odwagi, zagrzewał ich do jak
energiczniejszego oporu, odnalazł zapomnianych w zamko-
wym kącie pięć działek, rozstawił je ku obronie zamku, stał
się wraz z Gębickim prawdziwą jéj duszą.
W takim stanie były rzeczy rano dnia 30 Sierpnia.
Wiele czasu do przygotowań obronnych nie pozostawało;
czynił jednakże Horn jeszcze, co się wśród podobnych oko-
liczności robić dało. Nakazał zamknąć i zatarasować bramy
miasta, zaopatrzyć się mieszkańcom na sześć tygodni w ży-
wność a zarazem oddać wszelką broń. Na takich rozpo-
rządzeniach zszedł dzień 30 Sierpnia. Rano w niedzielę
dnia 31 Sierpnia około godziny 9-téj pojawił się w przedniéj
straży od Ujazdowa sam król August z jazdą saską i kilku
chorągwiami wołoskiemi. Nie zatrzymując się wkroczył na-
tychmiast do miasta i założył główną kwaterę w pałacu
Radziwiłłowskim. Horn za słaby, by mu stawić opór, cofnął
się na zamek i postanowił bronić się tutaj. Wkrótce, w
ciągu tegoż samego dnia nadciągnęła reszta augustowéj
armii wraz z artyleryą. Z prawego brzegu Wisły, na Pradze,
pokazała się wieczorem jazda Brandta, nie mogąc się jed-
nakże z powodu zerwanego mostu połączyć z Augustem.
Miasto było przerażone niespodzianą wizytą, tém bardziéj,
że Kozacy i Wołosi królewskiego wojska ostrzyli zęby na
rabunek, a królowi z trudnością tylko udało się powstrzymać
Rozdział I.
61
ich od podobnéj zabawy. Nie pozostawało nic innego jak
wydać im przynajmniéj na łup i zniszczenie własność i
pałace pogniewanych najwięcéj z królem dygnitarzy i boha-
terów konfederacyi. Pałace Leszczyńskiego, prymasa, w.
hetmana koronnego zostały przez Kozaków i Wołochów do-
szczętnie zrabowane i spustoszone. Wszelki znajdujący się
w nich sprzęt, wina, żywność, kosztowności zostały zra-
bowane, drzwi, okna, piece potłuczone i powyłamywane.
Dwóch małoletnich synów w. hetmana koronnego, uczniów
warszawskiego kollegium jezuickiego, sprowadzono królowi
Augustowi do pałacu Radziwiłłowskiego jako zakładników.
Magistrat warszawski patrząc na to, co się dzieje, pospieszył
składać Augustowi oświadczenia czołobitności i tłumaczyć
swe dotychczasowe postępowanie przymusem siły nieprzyja-
cielskiéj. Tymczasem nie ustawały ze strony Horna i biskupa
poznańskiego mimo podobnych postępów nieprzyjaciela
intencye obrony. Znajdowali się jeszcze w posiadaniu jak-
kolwiek utwierdzonego zamku i Nowego Miasta. Brandt nie
mógł chwilowo być szkodliwym, ponieważ, jak co dopiero
powiedziano, most na Wiśle był zerwany a ustawiona prze-
cież na Pradze baterya nie mogła z powodu zbytniéj odleg-
łości sięgać swemi strzałami zamku. Tak przeszła noc z 31
Sierpnia na 1 Września. Rano w poniedziałek posłał August
trębacza do Horna z wezwaniem poddania zamku; odebrał
jednakże odmowną odpowiedź. Zaczęła się tedy obustronna,
niekoniecznie szkodliwa kanonada, która trwała przez po-
niedziałek i wtorek dnia 2 Września. Biskup poznański ob-
sługując według możności pięć działek zamkowych, prze-
szkadzał, ile się dało restauracyi mostu i przeprawie Brand-
ta; strzały skierowane na zamek raniły między innymi Gę-
bickiego starostę nakielskiego. Dnia 3 Września rano jed-
nakże przeprawił się nareszcie Brandt wraz z całą swą jazdą
przez Wisłę; Horn opuścił w skutek tego zupełnie miasto i
zamknął się w zamku August zaś podsunął się podeń, kazał
zająć przyległe domy i rozpocząć ogień na krótką odległość
tak z ośmiu dział, jak z broni ręcznéj. Prócz tego kazał zwieść
pod zamek materyały palne, aby puścić nieprzyjaciela z
Zamach Augusta na Warszawę
62
dymem, jeżeli nie złoży broni. W skutek tego zażądał Horn,
widząc niepodobieństwo skutecznéj obrony, sam wieczorem
dnia 3 Września kapitulacyi. Ofiarował się poddać zamek i
wyjść sam z załogą na otwarte pole — w celu połączenia
się z armią króla szwedzkiego. Łatwo pojąć, że August po-
dobną propozycyą odrzucił, domagając się zdania na łaskę
i niełaskę.
Wśród tego przeminęła znów noc z 3 na 4 Września.
Rano dnia tego udał się do Horna umocowany przez Augusta
do prowadzenia układów kapitulacyjnych generał Brandt.
Kapitulacya przyszła nareszcie do skutku. Horn zdawał się na
łaskę i niełaskę, oddawał całą załogę bez wyjątku w niewolę,
zyskał zaś tyle tylko,, iż oficerowie zatrzymywali broń a
stary Wachslager, poddany Rzeczypospolitéj, Toruńczyk ro-
dem, miał być traktowanym nie jako przeniewierczy więzień
stanu, lecz jako jeniec wojenny. Dla walecznego biskupa
poznańskiego nie mógł czy nie chciał Horn podobnego wa-
runku wytargować. Uroczysta ceremonia samejże kapitula-
cyi odbyła się rano dnia 4 Września, we czwartek. Stanął
król August w orszaku oficerów swéj armii uszykowanéj w
szeregi naprzeciw bramy zamkowéj, która na dany znak się
otworzyła. Nasamprzód wyjechał konno generał Horn; za
nim komisarze Palenberg i Wachslager; następnie dopiero
wysypała się, defilując przed królem i rzucając broń, sama
załoga zamku. Horn, Wachslager i Palenberg zsiedli na
widok króla czemprędzéj z koni, zbliżyli się doń pieszo i
złożyli głęboki ukłon, na który August uchyleniem kapelu-
sza odpowiedział. Następnie zaprosił król wszystkich ofice-
rów szwedzkich, stosownie do rycerskiego obyczaju ówcze-
snego prowadzenia wojen, na sutą ucztę do pałacu Radzi-
wiłłowskiego. Względność jego posunęła się przy téj spo-
sobności do tego stopnia, że dał Hornowi na słowo urlop,
pozwolił mu udać się do obozu szwedzkiego Karola pod
Lwów, a stawić się na połowę miesiąca Października do Lip-
ska. Inaczéj całkiem znalazł się traktowanym biskup poznań-
ski, o którym szlachecki pamiętniko-pisarz Otwinowski po-
wiada, że „miał ręce po łokcie prochem uczernione i brwi
Rozdział I.
63
a także włosy na głowie poopalane, bo sam armaty nabijał
i strzelał”. Biskupowi nie było wolno wyjść z zamku na po-
witanie króla; pozostał w jego murach jako więzień silnie
strzeżony. Liczba jeńców, którzy się dostali w ręce Augu-
sta, wynosiła ogółem 949 ludzi, 72 niższych oficerów, 821
prostych żołnierzy szwedzkich; reszta Polacy i Wołosi z
gwardyi Stanisława. Maciéj Gębicki, starosta nakielski leżał
ranny w zamku. —
Po zwycięztwie warszawskiém pozostał tylko August
trzy dni na miejscu. 8 Września wyruszył przez Pragę na
prawy brzeg Wisły i puścił się traktem płockim; 12 stanął w
Kaźmierzu, 18 w Wyszogrodzie, wlokąc za sobą jako trofeje
szturmu warszawskiego, biskupa poznańskiego, którego in-
stancye w. kanclerza koronnego Załuskiego na wolność wy-
dobyć nie zdołały, a którego nuncyusz Spada i audytor jego
Vanni Augustowi na więzienie do Saxonii z dalszém prze-
znaczeniem do Rzymu wywieźć pozwolili.
Otóż przebieg dwumiesięcznych niespełna od czasu elek-
cyi Leszczyńskiego wypadków, których kulminacyjną chwilą
jest szczęśliwie wykonany zamach króla Augusta na War-
szawę. Zamach ten, zasłużona kara nieoględności i awantur-
niczych przedsięwzięć Karola, dowodził zupełnéj jego nieudol-
ności w przeprowadzeniu podjętego przezeń w Polsce dzieła.
Podobnie jak na wielkiéj widowni wojennéj poświęcił nadbał-
tyckie prowincye i interesa Szwecyi mściwéj pokusie odwetu
na Auguście, tak znów na podrzędnéj już dla politycznego
interesu Szwecyi widowni polskiéj, poświęcił trwałość wznie-
sionéj przez się królewskości Stanisława wojennéj pokusie,
która go ciągnęła na awanturniczą wyprawę ruską. August
skorzystał z podobnego błędu przeciwnika, pozwolił mu
zagrzęznąć w dalekiéj Rusi, tymczasem rozpędził na cztery
wiatry konfederacyą warszawską, opanował stolicę, zyskał
możność połączenia się z posiłkami carskiemi i saskiemi,
wykazał całą nicość Stanisławowéj królewskości, podniósł
swą sprawę w obliczu nie wierzącéj już gwiaździe jego dy-
plomacyi europejskiéj. Chwiejne żywioły polskie zaczęły się
na nowo ku niemu zwracać. Źródła późniejszego do sprawy
Zamach Augusta na Warszawę
64
królewskiéj akcessu w. hetmana koronnego Lubomirskiego
należy szukać w owym szczęśliwym zamachu warszawskim.
Mimo to nie należy przeceniać jego wagi. Na prawdę i sta-
nowczo niczego nie decydował. Karol znajdował się w po-
siadaniu Lwowa z nietkniętą armią, którą trzeba było zwy-
ciężyć przed wszelką myślą o bezpiecznym wypoczynku.
Zamiast bohaterów konfederacyi warszawskiéj i samego
króla Stanisława, udało się Augustowi pochwycić w ciepłém
jeszcze gnieździe małego właściwie znaczenia osobistości,
jakiemi byli biskup poznański i starosta nakielski. Słowem,
mógł być złośliwym i przykrym figiel splatany Karolowi
przez zamach warszawski, ale o losie wojny nie decydował.
Przekona nas zresztą o tém najdowodniéj dalszy przebieg
wypadków.
Rozdział I.
Rozdział II.
Rada senatu Wyszogrodzka. — Usiłowania Augusta na zewnątrz i
wewnątrz około podniesienia swéj sprawy. — Car, Dania, Branden-
burgia. — Papież. — Prymas, Lubomirscy. — Działania wojenne.
— Oblężenie Poznania przez Patkula. — Marsz Karola z Rusi ku
Warszawie. — Ucieczka Augusta do Krakowa. — Zniesienie oblę-
żenia Poznańskiego. — Bitwa Poniecka. — Akcess Lubomirskich do
Augusta. — Wyjazd Augusta do Saxonii.
J
AKKOLWIEK zwycięzki zamach Augusta na Warszawę
nie rozstrzygał stanowczo jeszcze o losie wojny, jak-
kolwiek pozostawała jeszcze ważniejsza część zadania
zależąca na zgnieceniu zapędzonéj pod Lwów armii szwedz-
kiéj, nie można przecież zaprzeczyć, że zwycięztwo war-
szawskie w połączeniu z szalonym błędem Karola nadawało
mu chwilowo ogromną nad nieprzyjacielem przewagę i ob-
racało wszelkie widoki powodzenia na jego korzyść. Pomi-
nąwszy polityczną doniosłość czynu, jakim było opanowa-
nie stolicy, rozpędzenie konfederacyi warszawskiéj, wywró-
cenie efemerycznéj królewskości Stanisława, czynu ubez-
władniającego zwolenników polskich Szweda, usposobiają-
cego, jak zawsze każdy sukcess, zagranicę korzystnie dla
zwycięzkiéj sprawy, — zajął August po zwycięztwie war-
szawskiém strategicznie stanowisko, które w razie należy-
66
tego zrozumienia i wyzyskania zdawało się rokować nie-
chybny koniec Karolowi XII. Karola armia zapędzona pod
Lwów, obserwowana przez dziesięciotysięczny korpus refe-
rendarza koronnego Stanisława Rzewuskiego, nie przeno-
siła 22000 ludzi, rozdzielonych nadto na główną siłę pod
dowództwem króla samego, liczącą około 14000 ludzi, na
znajdujący się od niéj o kilka dni marszu w stronie północno-
zachodniéj 8 tysięczny korpus generała Renskiölda. Bez
żadnego naturalnie związku z główną armią szwedzką zaj-
mował Poznań pułkownik Liliehök z 700 ludzi, daléj Toruń
i okolicę generał Meyerfeld w 3000 jazdy. Wobec podobnie
rozrzuconych po ogromnéj przestrzeni Polski sił szwedz-
kich, zajmował August w pośrodku nich Warszawę. Nie po-
niosłszy w szturmie stolicy żadnéj prawie straty, rozporzą-
dzał nawet po odkomenderowaniu referendarza koronnego
siłą, co najmniéj dwunastotysięczną. Nie dość na tém jed-
nakże, dał trochę za pospiesznie i niepotrzebnie tuż po
zwycięztwie warszawskiém blokującemu Poznań Schulen-
burgowi rozkaz czémprędszego opuszczenia poznańskich
stron i połączenia się z nim nad Wisłą. Schulenburg odstą-
pił wskutek tego rozkazu od blokady Poznania dnia 13
Września i ruszył ku Włocławkowi, gdzie się przeprawił na
prawy brzeg Wisły. August wyruszywszy dnia 8 Września z
Warszawy, rozlokowawszy piechotę saską i moskiewską w
okolicy między Zakroczymiem a Pułtuskiem, puścił się ku
Wyszogrodowi, gdzie stanął 18 Września. Tutaj nastąpiło
połączenie z Schulenburgiem; cała siła Augustowa wezbrała
do 30000 ludzi. Koncentracya ta wszystkich sił saskich w
ręku Augustowyra nie odbyła się wprawdzie bez szkodliwych
następstw, ponieważ tuż prawie po opuszczeniu okolicy
Poznania przez Schulenburga, zdołał przyjść zręcznie w
pomoc tamtejszéj załodze, dnia 20 Września, Meyerfeld
z pod Torunia w 3000 jazdy i zadać sromotną klęskę pod
miasteczkiem Stęszewem szlacheckim chorągwiom wielko-
polskim Macieja Radomickiego. Cokolwiekbądź przecież
przedstawiała trzydziestotysięczna, zgromadzona w jednym
ręku i miejscu siła przewagę, która, dzięki oddaleniu Karola,
Rozdział II.
67
przedstawiała możność zgniecenia załogi poznańskiéj i Me-
yerfelda razem, a następnie zajrzenia śmiało w oczy wra-
cającemu z Rusi królowi szwedzkiemu. Jak August w dal-
szym przebiegu rzeczy zmarnował wszelkie korzyści swego
położenia, jak własną nieudolnością i niedołężnością nie
omieszkał sam hojnie i sowicie naprawić wszelkich błędów
Karola, będziemy się starali wykazać w poniższém opowia-
daniu. Chwilowo przecież, w ciągu miesiąca AVrześnia 1704
roku mamy przed sobą Augusta, podniesionego moralnie i
politycznie w obliczu kraju i zagranicy swém zwycięztwem
warszawskiém, zajmującego wobec rozrzuconego nieprzy-
jaciela ważne i korzystne, środkowe stanowisko z trzydzie-
stotysięczną siłą. Przypatrzmy się jego robocie.
Zbyteczną rzeczą byłoby powiadać, że posiadając podo-
bną siłę i mając podstawę podobnego zwycięztwa, najra-
cyonalniejszym pono obowiązkiem było pospieszać akcyą
wojenną, wziąść Poznań, zgnieść Liliehöka i Meyerfelda, a
następnie obrócić się przeciw Karolowi. August mniemał w
interesie akcyi wojennéj uczynić dosyć, opuszczając Warsza-
wę i koncentrując z nieokreślonym planem dalszego dzia-
łania siły swe od Wyszogrodu do Zakroczymia i Pułtuska,
a tymczasem podjął według zachowywanego wiernie dotąd
obyczaju na zewnątrz i wewnątrz zabiegłą około naprawy
swych interesów akcyą dyplomatyczną. Zacznijmy od p i e r -
w s z é j . Na tym polu zbiegł się jednego dnia niemal ważny,
niesłychanéj doniosłości s u k c e s s d y p l o m a t y c z n y
Augusta z wojennym sukcesem warszawskim. Właśnie w
tych samych chwilach, kiedy Karol gonił za niedoścignio-
nym Augustem po Rusi i zabierał się Lwów szturmować,
oblegał car Piotr Dorpat i Narwę. Obie warownie szwedzkie
uległy po dzielnéj obronie. August ma w obozie carskim
swego agenta i korespondenta pułkownika Arnstädta, który
go o każdym ruchu i kroku Piotra zawiadamia, ale ma téż w
nim nie oddawna i z ramienia Rzeczypospolitéj wysłańca,
Tomasza Działyńskiego wojewodę chełmińskiego, który
wbrew podejrzeniom i niechęciom znanéj większości dygni-
tarzy i panów Rzeczypospolitéj, do których zaliczmy pryma-
Rada senatu Wyszogrodzka.
68
sa i podskarbiego Przebendowskiego nawet, na podstawie
uchwał sejmu lubelskiego i rady Jaworowskiéj, układa się z
carem o traktat przymierza. Żar akcyi wojennéj przeszkadzał
jego przyjściu do skutku. Po wzięciu Narwy, wśród gruzów
i zgliszcz zdobytéj na Szwedach twierdzy, został podpisany
dnia 30 Sierpnia 1704, pieczętując na długie lata stan
strasznego zniszczenia i spustoszenia Polski, fakt zwalenia
na nią ciężaru wojny, któréj ponosząc wszelkie szkody, do-
legliwości i udręczenia, nie miała wynieść ani jednéj korzy-
ści. Prymas wyrzucał późniéj broniącemu się ostro i wśród
cierpkich wyrazów wojewodzie chełmińskiemu zawarcie
owego traktatu. „Mało nam było”, pisze „na Szwedach i na
Sasach, sprowadziliśmy jeszcze i Moskwę. Rzecz sama pro-
buje, że się nam na nic ta przyjaźń moskiewska nie przydaje”.
Niechaj słowa powyższe przewrotnego zkądinąd i zmienne-
go dygnitarza będą miarą usposobienia, jakim wówczas w
Polsce spoglądano na słynny traktat Narewski z dnia 30
Sierpnia 1704. Cokolwiekbądź, przyszedł przecież do skut-
ku, narzucił Polsce twarde zobowiązania a teraz pozostaje
nam tylko rozpatrzeć się w jego szczegółowych warunkach.
Zawierał ośm artykułów. P i e r w s z y stwierdzał fakt przy-
mierza między obu monarchami Polski a Moskwy aż do
skończenia wojny przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi szwe-
dzkiemu, z wyłączeniem możności zawierania traktatów
osobnych. D r u g i warował obowiązek wzajemnego zno-
szenia się w sprawie prowadzenia wojny. Tr z e c i wzbraniał
wchodzić w jakiebądź traktaty partykularne. C z w a r t y m
zobowięzywał się car zwrócić Rzeczypospolitéj zabrane jéj
przez buntownika Paleja ukraińskie twierdze. P i ą t y, naj-
ważniejszy dla Polski z wszystkich artykuł brzmiał dosłownie,
jak następuje: „Jako Jego Carskie Wieliczestwo po te czasy
swoje zwycięzkie oręża nie tylko w Inflanciech, ale i innych
miejscach, cokolwiek w posesyach spólnego nieprzyjaciela
zostawało, przy pomocy Najwyższego prowadził, tak i na
potem prowadzić będzie, takim sposobem, że wszystkie te
fortece, miasta y zamki, które w całém Księstwie Inflantskiém
i przynależących do niego ziemiach, cokolwiek do Rzplt.
Rozdział II.
69
należało i za pomocą Bożą do Jego Carskiego Wieliczestwa
wziętych być może, że królewskiemu Wieliczestwu i Naj-
jaśniejszéj Rzplitéj bez nagrody z ochotą odda i ustąpi”.
S z ó s t y m artykułem zobowięzywał się car dostarczyć na
czas trwania wojny w charakterze posiłków dla W. Księstwa
Litewskiego 12000 piechoty sposobem cudzoziemskim ze-
branéj, mającéj pozostawać pod naczelną komendą króla
polskiego. Car miał płacić ową piechotę, zaopatrzyć ją w
potrzebną artyleryą i amunicyą. Artykułem s i ó d m y m
da-wał car na potrzeby kampanii roku 1705 Rzplitéj do rąk
Tomasza Działyńskiego wojewody chełmińskiego, 208000
rubli w charakterze zaliczki. Rzeczpospolita obowięzywała
się wystawić na tęż kampanią dobrze umundurowanéj pie-
choty 26200 ludzi, kawaleryi 21800 koni na czas trwania
wojny. Car natomiast obowięzywał się płacić na koszta
utrzymania tegoż wojska, corocznie w Maju, przez czas
trwania wojny na ręce Tomasza Dziatyńskiego po 200000
rubli. Ó s m y m wreszcie artykułem przyrzekała Rzplita po
uwolnieniu swoich ziem od nieprzyjaciela dopomagać carowi
do zdobyczy na Szwedach…
Otóż to stypulacye ważnego w dziejach swéj epoki trak-
tatu Narewskiego, otwierającego pod nazwą i firmą przy-
mierza carowi wstęp w kraje Rzeczypospolitéj, zwalającego
na nią ciężar wojny, nie przynoszącego jéj żadnéj ulgi drogą
przeznaczonych subsydiów pieniężnych, ponieważ carskie
ruble, jak zobaczymy późniéj, tonęły w przestwornéj kie-
szeni króla Augusta, najczęściéj na cele wcale n i e w o -
j e n n e . Korzystną niewątpliwie dla Rzplitéj była stypula-
cya traktatu, zaręczająca jéj zwrot zajętych przez Paleja
ukraińskich zamków i Inflant po odebraniu ich Szwedom.
Na nieszczęście przecież pozostała ta pierwsza, jak druga
stypulacya martwą literą. Stan rzeczy na Ukrainie nie zmie-
nił się wskutek traktatu Narewskiego w niczém; co się zaś
zrobiło z przyrzeczeniem zwrotu kraju nadbałtyckiego po
odebraniu go Szwedom, miały dopiero wykazać o wiele póź-
niejsze wypadki. Jakiekolwiek przecież znaczenie dla Polski
miał traktat Narewski; jakiekolwiek nakładał Rzeczypospo-
Traktat Narewski.
70
litéj ciężary; jakiegokolwiek doznawał ocenienia i przyjęcia
ze strony usposobienia ogólnego i dygnitarzy polskich,
trudno przecież zaprzeczyć, iżby dla skołatanych interesów
samegoż króla Augusta nie był miał przedstawiać radosnego
i korzystnego wypadku.
Nie inaczéj przyjęto wiadomość o zawarciu traktatu Na-
rewskiego w obozie Augustowym. Znane nam już stano-
wiska armii Augustowéj po wyjściu z Warszawy. Główna
kwatera króla znajduje się w Pułtusku, wśród częstych prze-
jazdek między Zakroczymiem a Wyszogrodem; piechota mo-
skiewska pod dowództwem Patkula obozuje we wsi Wilcz-
kowéj; saska w pobliskiéj okolicy. Od dnia 18 Września
bawi August w Wyszogrodzie. Tutaj to schodzą się razem
dwie wiadomości, pierwsza o wzięciu Narwy i Iwangrodu
przez cara, druga o zawarciu traktatu przymierza przez wo-
jewodę chełmińskiego. Obie wywołują niezmierną radość w
obozie saskim, obchodzą w nim radosny dzień uroczystém
Te Deum i licznemi salwami armatniemi. Pod wpływem ich
daléj nawięzuje August sztuczną siatkę robót politycznych,
których hasłem i początkiem staje się zwołana przezeń na
dzień 24 Wrześna do Wyszogrodu rada senatu.
Augusta otoczenie ówczesne składało się głównie z Sasów
i cudzoziemców. Widzimy około niego w. marszałka Pflugka,
w. koniuszego Recknitza, pół-kamerdynera, pół-poufnego
agenta Spiegla, audytora papiezkiego Vanni i Patkula. Pol-
skie dygnitarstwo słabo i nielicznie około niego reprezen-
towane. Najwydatniejsze stanowisko w nieobecności w. kan-
clerza koronnego Załuskiego, zajmuje przy osobie królew-
skiéj Szembek podkanclerzy koronny; daléj widzimy przy
Auguście podskarbiego koronnego Przebendowskiego, Kcze-
wskiego wojewodę malborgskiego, Żaboklickiego wojewodę
podolskiego, Jana Jabłonowskiego wojewodę Ruskiego, Sta-
nisława Denhoffa miecznika koronnego, wojewodę mazowie-
ckiego, wreszcie biskupa chełmińskiego Teodora Potockie-
go, reprezentującego cały obóz Potockich, starający się
chwilowo o względy królewskie, przeszkadzający wszelkiemi
siłami zgodzie króla z rodziną Lubomirskich, spekulujący na
Rozdział II.
71
opróżnione po nich dygnitarstwa Rzplitéj. Wśród podobnego
grona polskich i saskich dygnitarzy, przyszła pod dniem 24
Września do skutku w Wyszogrodzie rada senatu, któréj
głównym rezultatem było zwołanie pospolitego ruszenia
w myśl uchwał konfederacyi sandomierskiéj, wejście w po-
rozumienie z województwami pruskiemi, nałożenie kontry-
bucyi na miasto Warszawę, co najważniejsza wreszcie, za-
wiązanie drogą osobnego poselstwa nibyto z ramienia Rze-
czypospolitéj nowych dyplomatycznych stosunków z dwo-
rem berlińskim. Świeżo co dopiero odniesione zwycięztwo
dyplomatyczne przez zawarcie traktatu przymierza z Carem,
było jakoby żywą pokusą do podjęcia równoległéj próby na
ważniejszéj może, bo bliższéj widowni berlińskiéj. Zwy-
cięztwo warszawskie, powodzenie dyplomatyczne na dworze
carskim, zdawało się przemawiać za prawdopodobieństwem
podobnegoż powodzenia i na berlińskim, wrażliwym nie-
słychanie wobec wszelkiego sukcesu dworze. Sascy dyplo-
maci nie starczyli zaś ani na podobną potrzebę, ani na podo-
bny zamiar. Czy to Flemming, czy to Bose, czy Patkul,
czy Moreau i Jordan, czy to pilny i wytrwale wśród tych
wszystkich pokaźniejszych poselstw na swém stanowisku
berlińskiém wytrzymujący rezydent Wolters, reprezentowali
tylko samegoż króla Augusta, nie reprezentując Rzeczy-
pospolitéj.
Tymczasem zależało w interesie zyskania pomocy ga-
binetu berlińskiego na wplątanie R z e c z y p o s p o l i t é j
właśnie w podobny z nim stosunek, w jaki się ją już za po-
mocą wojewody chełmińskiego udało wprowadzić z carem.
Trzeba więc było Augustowi sięgnąć w tym celu na owéj
radzie i przez ową radę Wyszogrodzką po dygnitarza Rze-
czypospolitéj działającego przecież, co już trudniéj nieco,
w myśl intencyi i interesu króla. Dawniéj przemyśliwano
nad powierzeniem podobnéj missyi Stanisławowi Szczuce,
pod-kanclerzemu litewskiemu. Obecnie tak on, jak Załuski
na-leżeli do dygnitarzy, którzy nie przechodząc wyraźnie do
Szweda, stanęli przecież na obojętnem uboczu i nie cieszyli
się zaufaniem królewskiém. Minęło więc Szczukę poselstwo
Usiłowania Augusta około podniesienia swéj sprawy.
72
berlińskie. Natomiast wybrał sobie August na owéj radzie
Wyszogrodzkiéj osobistość, jak stósowniejszéj i lepiéj od-
powiadającéj podobnemu zadaniu znaleźć było trudno. Był
nią Jan Przebendowski podskarbi koronny. Nie było zape-
wnie, powtarzamy, dygnitarza Rzeczypospolitéj, któryby się
był lepiéj do tego rodzaju roli nadawał. Nawrócony na ka-
tolika kalwin, szwagier Flemminga, raczéj Niemiec niż Po-
lak, podpisujący się w swych korespondencyach z niemiecka
„ J . G . v o n P r e b e n d a u ” , równie podejrzany naro-
dowi i niepopularny pośród niego, ile wierny i oddany spra-
wie królewskiéj, czynny, energiczny, przebiegły i bystry
mimo zbliżającéj się siedemdziesiątki życia, obok tego wszy-
stkiego dygnitarz wysokie w Rzeczypospolitéj zajmujący
stanowisko, łączył w sobie wszelkie warunki i przymioty
potrzebne do spełnienia powierzonego sobie zadania. Bez
wystawienia się na niebezpieczeństwo wobec niechęci i po-
dejrzliwości polskiéj, można mu było podszepnąć do dys-
kretnego użytku choćby nawet propozycyą terytorialnego
wynagrodzenia Brandenburgii za pomoc daną królowi Au-
gustowi; można mu było daléj pozostawić z ufnością zadanie
czuwania nad krętemi i zmieniającemi się co chwila drogami
polityki brandenburgskiéj. Szlachta, jak podejrzliwa i nie-
chętna traktatowi z carem, była równie podejrzliwą i nie-
chętną wobec misyi podskarbiego koronnego do Berlina.
Zgromadzony późniéj nieco z ramienia Stanisławowego
„extraordynaryjny” sejmik województwa kaliskiego i po-
znańskiego pod laską Franciszka Radzewskiego starosty
wschowskiego w Środzie, zakłada na dniu 2 Grudnia głośny
protest przeciw „legacyi Przebendowskiego od króla Augu-
sta do Berlina, ponieważ nie wiadomo, co pod tém haeret”.
Podejrzliwość owa szlachecka nie była całkiem bez podstawy
a frymark rozpoczęty w Czerwcu 1704 na dworze berlińskim
za pośrednictwem Flemminga, Patkula i Bosego miał się
przez Przebendowskiego ciągnąć daléj. W ciągu późniejsze-
go opowiadania będziemy mieli jeszcze nie raz sposobność
przypatrzenia się oscylacyom i ewolucyom polityki gabinetu
berlińskiego, równie pożądliwéj w apetytach i niewyczerpal-
Rozdział II.
73
néj w pomysłach, jak niezdecydowanéj w akcyi. Wobec fak-
tów missyi Przebendowskiego, wystarcza nam scharakte-
ryzować obustronną sytuacyą, jak się przedstawia w jesien-
nych miesiącach roku 1704. Augustowi chodzi o powstrzy-
manie Brandenburgii od przymierza szwedzkiego, od wspie-
rania zaprzyjaźnionego z nią Leszczyńskiego, od dawania
poręki kretowéj robocie prymasa. Wszystko to uważa za
p i e r w s z e zadanie chwili i misyi podskarbiego koronnego.
W d r u g i m dopiero rzędzie staje usiłowanie około zyska-
nia czynnéj pomocy brandenburgskiéj i zabezpieczenia elek-
torstwa saskiego od inwazyi szwedzkiéj. W nagrodę tych
korzyści ze strony brandenburgskiéj zawozi Przebendowski
do Berlina ofiarę uznania królewskości pruskiéj, ustąpienia
Elbląga, wreszcie nieokreślonych terytoryalnych koncessyi,
w kwestyi, których miał dopiero wysłuchać propozycyi bran-
denburgskich. W lecie r. 1704, kiedy sprawa Augusta stała
rozpaczliwie, występowali ministrowie pruscy Wartenberg,
Ilgen, Wartensleben, Schlippenbach z bardzo wygórowane-
mi pretensyami. W razie zabezpieczającéj kraje branden-
burgskie od inwasyi szwedzkiéj koncentracyi sił saskich i
carskich nad dolną Wisłą i Notecią obiecywali akcess Prus
do koalicyi przeciw Szwedowi, żądając wszakże w zamian
Gdańska, Warmii, Kurlandyi, wreszcie Żmudzi łączącéj
Prusy książęce z Kurlandyą. Wobec Wrześniowych powo-
dzeń Augusta zeskromniały owe pretensye i ograniczały się
w samejże chwili wyjazdu podskarbiego koronnego do Ber-
lina na żądanie skrawka kraju nad Dolną Wisłą a przynaj-
mniéj strategicznych punktów przeprawy przez Wisłę, jak
Gniewu i Nowego, następnie Warmii i Elbląga, pomijając
naturalnie jako rzecz rozumiejącą się samo przez się, uz-
nania królewskości pruskiéj ze strony Rzeczypospolitéj.
Otóż czego w jesieni r. 1704 chciał August, otóż czego do-
magała się Brandenburgia. Wobec niemocy Augusta z jed-
néj, wobec ciągłego wahania się z drugiéj strony, kończyło
się przecież na długoletnich szeptach niedoprowadzających
do żadnego stanowczego i wyraźnego rezultatu. Karól XII
oświadczył nie ustępować choćby piędzi ziemi z krajów Rze-
Usiłowania Augusta około podniesienia swéj sprawy.
74
czypospolitej; przymierze z nim więc nie przedstawiało ża-
dnych korzyści, tém mniéj, że po za słabemi plecami Au-
gusta stoi car z groźbą „wyprawienia maskarady w Księstwie
pruskiém”, gdyby się gabinet berliński z królem szwedzkim
miał połączyć. Łączyć się przeciwnie z carem i Augustem
przeciw Karolowi XII grozi perspektywą najazdu szaleńca
szwedzkiego w kraje brandenburgskie, najazdu tem nie-
bezpieczniejszego wobec bezbronności spowodowanéj za-
trudnieniem całéj armii prawie prusko-brandenburgskiéj na
teatrze współczesnéj wojny z Francją. Strach z jednéj strony
cara, z drugiéj Karola staje tedy na kilka lat, podczas całéj
misyi podskarbiego koronnego, regulatorem polityki bran-
denburgskiéj i sprowadza ów stan ustawicznéj oscylacyi, nie
dopuszczającéj żadnéj stanowczéj decyzyi. Nie przeszkadza
to przecież ustawicznym szeptom i intrygom polityki bran-
denburgskiéj na dwie strony, nie przeszkadza jéj podstępnéj
grze w sprawach polskich, jak zarazem daje, co będzie rze-
czą późniejszego opowiadania, Przebendowskiemu sposob-
ność rozwinięcia prawdziwéj zdolności i sztuki dyplomaty-
cznéj na powierzonem sobie stanowisku. Dodajmy jeszcze,
że w charakterze pomocnika czy pierwszego sekretarza
poselstwa był mu dodany Ossoliński starosta chmielnicki,
chorąży ziemi Drohickiéj. Tyle o misyi podskarbiego do
Berlina, jako o jednym z najważniejszych rezultatów wy-
szogrodzkiéj rady i akcyi dyplomatycznéj Augusta.
Prócz cara i Brandenburgii, zwraca się jeszcze uwaga jego
z owego nadwiślanego zakątka na dwie dziedziny polityki
zagranicznéj, na Danią i Rzym. Zaczynając od pierwszéj,
dowodzi ówczesna korespondencya między dworem kopen-
hagskim a drezdeńskim, dowodzą mianowicie poufne sto-
sunki pomiędzy królem Augustem a posłem duńskim Jes-
senem, bawiącym ówczas ciągle w Polsce lub w miejscach
blizkich Polsce, szczególnie serdecznego udziału, jaki D a -
n i a a lepiéj powiedziawszy król Fryderyk IV w losach króla
Augusta bierze. Król August miałby ochotę skusić Danią
do zerwania traktatu Trawendalskiego, do oświadczenia się
przeciw Szwecyi, do wystąpienia zbrojnego, a co najmniéj
Rozdział II.
75
do dania jakiejkolwiek ubezpieczającéj rękojmi przeciw mo-
żliwemu najazdowi elektorstwa saskiego przez Karola XII.
Dwór kopenhagski miałby tego niezgorszą ochotę, ale czyni
akcess do koalicyi zależnym od postawy Brandenburgii.
Powstrzymując się w ten sposób od akcyi na widowni wojny,
nie ustaje przecież Dania ani na chwilę w robocie skrytéj,
niedostrzegalnéj a przecież ważnéj na rzecz Augusta. Herby
poselstwa duńskiego błyszczą przez jesienne miesiące roku
1704 w Krakowie jako niewątpliwe godło pracującego dla
Augusta i sprzyjającego mu mocarstwa. Baron Jessen utrzy-
muje przy boku Augusta nieodstępnego odeń sekretarza,
koresponduje z samymże królem, marszałkiem Pflugkiem
i Patkulem: zaopatruje go skutecznemi radami, działa za-
biegle w jego interesie, pracując nad zjednaniem mu po-
gniewanych dygnitarzy Rzeczypospolitéj. Poufny kuryer jego,
Polak, Antoni Zdanowski, snuje się ciągle wskroś codzien-
nych niebezpieczeństw między obozem Augustowym a zmie-
niającemi się miejscami pobytu barona Jessena. Słowem
jest allians duński jedynie bezinteresowny a pewny, jakim
się August poszczycić może, a mimo pozornéj swój niemocy,
jak zobaczymy niżéj, dla interesów wewnętrznych polskich
Augusta wcale nie bezskuteczny.
F r a n c y a pogrążona chwilowo w wojnę coraz mniéj
dla niéj korzystny biorącą obrót, nie wchodzi chwilowo w
rachubę, staje po stronie Karola i stronników jedynie tylko
by przedłużyć stan wojny w Polsce, by zatrudnieniem Au-
gusta tutaj, powstrzymać go od udziału na widowni wojny
nadreńskiéj i flandryjskiéj, liczebnie znaczenia i wartości
dla Augusta i Polski saméj jest natomiast w latach 1704 i
1705 postawa tak zwanych mocarstw morskich w kolejach
i przebiegu wojny północnéj, H o l a n d y i i A n g l i i .
August miał reprezentantami w Londynie Kirchnera, w Ha-
dze Gersdorffa, a interes jego schodził się tutaj przypadko-
wo wiernie z interesem Rzeczypospolitéj. Mimo wszelkiego
machiawelizmu i mimo wszelkiéj obojętności dla dobra i
sławy Polski, nie był przecież August skłonnym poświęcać
apetytom brandenburgskim Gdańska a nawet zezwalać na
Usiłowania Augusta około podniesienia swéj sprawy.
76
jego okupacyą przez Brandenburczyków. Nie innym natu-
ralnie pod tym względem był interes samejże Polski. Otóż,
tak August, jak Polska znajdowali czy to wobec pożądliwości
brandenburgskich, czy szwedzkich na Gdańsk i miasta
pruskie, w imię swobody handlu bałtyckiego gotowych za-
wsze i skutecznych sprzymierzeńców w Anglikach i Holen-
drach. Gersdorff pisze w tej sprawie, późniéj nieco, pod
dniem 16 maja 1705 z Hagi: „Panowie Stany Generalne
uważają za rzecz dobru publicznemu najodpowiedniejszą,
sprawy polskie, mianowicie Gdańska, Elbląga, Torunia i
Malborga, doprowadzić znów do dawniejszego stanu i w
tym celu wejść w porozumienie z J. K. Mością Pruską”. Nie
inaczéj odzywał się na dworze berlińskim poseł angielski lord
Rabby, nie inaczéj za bytnością swoją tamże Marlborough.
Nie ostatnią wreszcie rolę w owych miesiącach jesieni
roku 1704 odgrywa dla interesu i w zabiegach dyplomaty-
cznych króla Augusta R z y m , reprezentowany przy Rze-
czypospolitéj przez nuncyusza Spadę, przez audytora jego
Vanni. W téj mianowicie chwili stawała się jego pomoc,
choć moralnéj tylko doniosłości ważną, interwencya nieuni-
knioną. Pominąwszy stwierdzony tylu przykładami z dawniej-
szych dziejów Polski, mianowicie z epoki Jana III fakt wpły-
wu papiezkiego na politykę polską wogóle, za pomocą pod-
ległych sobie biskupów i duchowieństwa, odgrywających tyle
przeważną rolę w składzie politycznego organizmu Rzeczy-
pospolitéj, — przedstawiała właśnie chwila obecna jakoby
osobną i specyalną konieczność wejścia w porozumienie z
Rzymem. Konfederacya warszawska orzekła bezkrólewie,
ogłosiła Leszczyńskiego królem, prymas zajął wobec tych
wypadków postawę nasamprzód stanowczo wrogą, następ-
nie zagadkową względem Augusta. Prymas, choćby nawet
ten prymas był i nazywał się Radziejowskim, reprezentował
przecież ze stanowiska publicznego prawa polskiego i po-
czucia narodowego piastuna i dzierżyciela prawowitości.
Akt detronizacyi przezeń wyrzeczony, akt koronacyi nowego
króla przezeń spełniony miał swą rzeczywistą i dotykalną
w oczach i wyobrażeniu narodu doniosłość. Powstrzymać
Rozdział II.
77
prymasa w jego działalności przeciw sobie, nie dopuścić
mu uczestniczyć w akcie elekcyjnym Leszczyńskiego, prze-
szkodzić mu we włożeniu korony na jego głowę, znaczyło
dla Augusta pozostawić fakt własnéj detronizacyi jedno-
stronnym, nic nie znaczącym wybrykiem Karola XII, elekcyą i
królewskość Leszczyńskiego wypadkiem pozbawionym san-
kcyi prawnéj, pozostawiającym rzeczy w stanie niepewności
i zawieszenia. Napomknęliśmy już wyżéj, będziemy mieli
sposobność jeszcze niżéj opowiedzieć, jak dalece August w
téj części swéj działalności umiał się posłużyć wszechwład-
nym na prymasa wpływem wojewodziny łęczyckiéj Towiań-
skiéj, jak dalece i o ile ten wpływ zdołał być skutecznym.
Podobny sprzymierzeniec nie wyłączał przecież potrzeby i
konieczności posłużenia się innym, skuteczniejszym jeszcze
co R z y m , jako n a c z e l n a k o ś c i e l n a w ł a d z a pry-
masa, przedstawił się Augustowi najważniejszym czynni-
kiem w spełnieniu tego czysto p o l i t y c z n e g o zadania.
Naturalnie że w podobnéj akcyi ze strony Rzymu nie mogły się
prędzéj czy późniéj nie zatrzeć granice między kompetencyą
kościelną Rzymu a jego polityczną w sprawach polskich am-
bicyą i uzurpacyą. Najlepszy tego przykład na swéj osobie
przedstawiał pod tym względem biskup poznański Święci-
cki, odstawiony za czyn p o l i t y c z n é j wyłącznie natury
przeciw Augustowi, wbrew przedstawieniom w. kanclerza
koronnego Załuskiego, z wyraźnem przyzwoleniem nuncyu-
sza Spady i jego audytora Vanniego, pod ścisłą klauzurą
do Budyszyna w Saxonii. Nie miało zbywać późniéj na bre-
wiach i exkomunikach Klemensa XI, stwierdzających tęż
samą prawdę. Aby zyskać w Rzymie sprzymierzeńca, aby
go w charakterze sprzymierzeńca utrzymać dla siebie, aby
mieć zeń gotowe na każde zawołanie i na każdą potrzebę
narzędzie paraliżowania wszelkiéj akcyi prymasa i biskupów
polskich na rzecz Leszczyńskiego, postanowił August w tym-
że samym czasie, w tejże saméj jesieni roku 1604 wyprawić
w osobnéj nadzwyczajnéj misy i do papieża Klemensa XI,
przebiegłego, wyłamanego we wszelkich dyplomatycznych
sztukach Piemontczyka, hrabiego Lagnasco. Lagnasco umiał
Car, Dania, Brandeburgia, papież.
78
się pośród ziomków znaleźć na powierzoném sobie stanowisku
oddał królowi Augustowi na niem, jak zobaczymy niżéj, nie-
słychanéj wagi usługi, a złożył, nawiasowo powiedziawszy,
przekonywające dowody swéj zręczności i zabiegłości w ob-
szernéj korespondencyi z Rzymu, zalegającéj do dziś dnia
archiwum drezdeńskie.
Otóż jesienna akcya króla Augusta w dziedzinie p o l i -
t y k i z a g r a n i c z n é j .
Zwróćmy się teraz do w e w n ę t r z n é j .
Zależało wśród obecnych okoliczności, po przepłoszeniu
Stanisława z Warszawy, po odniesieniu choć nie stanowczego
jeszcze, to ważnego zwycięstwa na odbudowaniu własnéj
zachwianéj władzy, na zapobieżeniu, by taktyczna królew-
skość Leszczyńskiego nie zyskała w obliczu narodu sankcyi
prawa. W tym kierunku wyszły uchwały rady wyszogrodzkiéj
postanawiające pospolite ruszenie w myśl konfederacyi san-
domierskiéj, nakładające podatek na województwa pruskie
i miasto Warszawę. W Wielkopolsce uprzedziły je już po-
niekąd na rzecz Augusta lauda zjazdów Kościańskich i Bu-
szewskich a Maciéj Radomicki i Adam Śmigielski stali na
czele kilkunastu chorągwi pospolitego ruszenia szlacheckie-
go, niepokojących przez miesiące Sierpień i Wrzesień szwe-
dzką załogę miasta Poznania, wspierających działania gene-
rała Schulenburga. Głównie przecież streszczała się we-
wnętrzna akcya króla Augusta około pozyskania d w ó c h
naczelnych w Rzeczypospolitéj o s o b i s t o ś c i , prymasa
Michała Radziejowskiego i w. hetmana koronnego Hiero-
nima Lubomirskiego. Oba te filary Rzeczypospolitéj i prawo-
witości polskiéj znamy już z poprzedniego opowiadania.
Tak prymas, jak hetman przeszli wprawdzie do obozu prze-
ciwnego, ale postawa ich obecna nie pozbawiała nadziei,
że się nawrócą, że prymas nie włoży korony na głowę Le-
szczyńskiego, że hetman powróci wraz z wojskiem koron-
ném pod Augustowe znaki. Na symptomach, że podobna
nadzieja się ziści, niezbywało. Prymas zwolennik kandyda-
tury księcia Conti, późniéj może w. hetmana, stanął na zi-
mném uboczu podczas elekcyi Leszczyńskiego, dzięki wpły-
Rozdział II.
79
wowi wojewodziny Towiańskiéj. Odtąd staje się mimo wszel-
kich gróźb i nagabywań szwedzkich raczéj obojętnym spe-
ktatorem, aniżeli aktorem wypadków. Opuściwszy Warszawę
w przededniu Augustowego szturmu wraz z nieodłączną od
swéj osoby rodziny Towiańskich, wyjechał na krótki czas
tylko do Łowicza. Tu ztąd wyruszył pod eskortą jazdy szwe-
dzkiéj geuerała Meyerfelda do Torunia, następnie do bez-
piecznego, po za sferą wojennéj grozy leżącego Gdańska.
Rodzinę Towiańskich pomieścił w pobliskiéj, oddzierżawio-
néj sobie przez Jakóba Sobieskiego ekonomii Tygenhoffskiéj,
sam osiadł w mieście, gromadząc około siebie rodzaj dworu,
ściągając liczne odwiedziny najrozmaitszych dyplomatów za-
granicznych dworów, panów i dygnitarzy polskich, agentów
wszystkich interesów i wszystkich stronnictw polskich. Prze-
bywają naówczas w Gdańsku poseł francuski Bonac, repre-
zentant dworu berlińskiego radzca Werner, agent Augu-
stowy Stenzel, marszałek konfederacyi warszawskiéj Bro-
nisz; rodzina Stanisława, podskarbi litewski Benedykt Sa-
pieha bawią w Elblągu lub Frauenburgu, komunikując się
często z Gdańskiem. Prymas przejeżdża się pod opieką
władz miejskich między Gdańskiem a Tygenhoffem; co chwi-
la, jak zobaczemy późniéj jeszcze, przybywają doń z naj-
rozmaitszemi propozycyami reprezentanci na przemian Au-
gustowego lub Stanisławowego interesu. Wspomnieliśmy
już, że jedném z najważniejszych zadań i starań polityki
Augustowéj w obecnéj chwili było przeciągnąć stanowczo
prymasa na swą stronę, zapobiedz, by się nie dał użyć
Szwedom za narzędzie uprawnienia królewskości Leszczyń-
skiego. Miał August w tém staraniu swojém skuteczną za-
wsze pośredniczkę w osobie wszechwładnéj u prymasa
wojewodziny łęczyckiéj, posługiwał się daléj pomocą woje-
wody malborgskiego Kczewskiego i nuncyusza Spady. Wia-
domo nam nadto z powyższego opowiadania, że zadaniem
wysłanego do Rzymu hrabiego Lagnasco było postarać się
u kuryi rzymskiéj o utrzymanie prymasa w karbach choćby
pewnéj nieszkodliwości tylko dla sprawy augustowéj. Ukła-
dy owe z prymasem znajdowały się w końcu miesiąca Wrze-
Prymas, Lubomirscy.
80
śnia, w początku miesiąca Października na najlepszéj drodze
i zapowiadały pożądany dla Augusta rezultat. Jakim spo-
sobem je popsuł i jak korzystny ich obrót sam sparaliżował,
zobaczmy niżéj.
Drugim przedmiotem ówczesnych zabiegów augusto-
wych z niezawodnemi widokami dobrego skutku, była oso-
ba w. hetmana koronnego Hieronima Lubomirskiego. Het-
man, osobistość chwiejna, niepewna swych dróg i celów,
dotknięty w swéj ambicyi wyniesieniem Leszczyńskiego, co-
raz mniéj wierzący w ostateczne zwycięztwo Szwedów, przed-
stawiał już choćby ze wskazanych co dopiero tylko powodów,
wdzięczny i pożądany grunt pokusy. Prócz tego, nie zbywało
Augustowi na bardzo skutecznych i zręcznych agentach
około jego osoby. W pierwszym ich rzędzie widzimy prze-
bywającą stale w Krakowie ciotkę hetmańską, owdowiałą wo-
jewodzinę Annę Małachowską z domu Lubomirską, po pier-
wszym mężu Wielopolską. Z nią wchodzi w stosunki ba-
wiący również w Krakowie poseł Duński baron Jessen, w
dodatku książę Kurlandski Ferdynand Kettler a wszyscy trzéj
pracują zabiegle nad sprowadzeniem hetmana do Krakowa,
nad pozyskaniem go dla sprawy króla Augusta.
Otóż to, raz jeszcze, polityczne położenie rzeczy w po-
czątku jesieni roku 1704, rezultaty rady Wyszogrodzkiéj,
pobytu w Pułtusku, przeciągającego się prawie do połowy
miesiąca Października. Zobaczmy teraz, jak nieoględnie,
nieopatrznie, ale i niepotrzebnie zarazem, porywczość króla
Augusta zepsuła sobie w stanowczéj chwili z takim trudem,
ale i z tak szczęśliwym zarazem skutkiem dotąd podjęte
zadanie. Mniejsza już naturalnie, że chcąc pozyskać sobie
prymasa, August pracował przez Lagnaskę w Rzymie prze-
ciw prymasowi, że wywołał ztamtąd, ze strony papieża Kle-
mensa XI brewia pod dniem 3 Sierpnia, pod dniem 10 Li-
stopada, powołujące prymasa w trzechmiesięcznym termi-
nie do Rzymu, pociągające go do odpowiedzialności za jego
przeciwne interesowi króla Augusta roboty. Akcya tego ro-
dzaju, jakkolwiek nieprzyjazna prymasowi, była wynikiem
sytuacyi, środkiem obliczonym może nie bez widoków na
Rozdział II.
81
skuteczność powstrzymania chwiejnego prymasa od zbytnie-
go zagłębiania się w stosunki ze Szwedami. Wśród jednakże
właśnie rozpoczętych z prymasem za pośrednictwem nun-
cyusza, wojewody malborgskiego i wojewodziny Towiańskiéj
negocyacyi, w saméj właśnie chwili uznania jego ważności
dla sprawy królewskiéj, następuje ze strony Augusta naj-
niepolityczniéj szereg czynów, mogących wywołać tylko re-
zultat wręcz przeciwny. Wspomnieliśmy już o zniszczeniu
pałacu prymasowskiego, o zrabowaniu mienia prymasowego
po szturmie Warszawy. Nie poprzestając na tém, niszcząc
dobra Stanisława w Wielkopolsce niszcząc i równając z zie-
mią położoną tamże posiadłość Racotską marszałka konfe-
deracyi Bronisza, przebywającego ani zaszczytnie, ani po-
trzebnie w Gdańsku, — rzucili się Sasi czy ich stronnicy z
istną namiętnością niszczenia na prymasowe włości. Łowicz,
Nieborów, Skierniewice uległy zniszczeniu; pozabierano
wspaniałe cugi prymasowe, wyprzątniono kosztowności, po-
niszczono budynki, naśladowano wiernie przykład Karola
XII względem przeciwników Stanisławowéj i szwedzkiéj
sprawy. Nie zaszczytnéj pracy niszczenia i rabunku dóbr
prymasowych, podjął się „ze swymi łotrami”, jak ich sam
Radziejowski w liście z Gdańska dnia 22 Listopada 1704
nazywa, — partyzant Augustowy Felicyan Czermiński kasz-
telan połaniecki. Łatwo pojąć wrażenie podobnych wiado-
mości na umysł i usposobienie prymasa.
Jedną z najczulszych strun jego moralnéj istoty była —
chciwość. Z pośród wszystkich jego czynów i aktów polity-
cznego znaczenia, z wszystkich jego prywatnych kores-
pondencyi, a są one bardzo rozległych rozmiarów, przemówi
ostatecznie w równie charakterystyczny, jak decydujący spo-
sób — wzgląd materyalnego interesu. Wśród skarg na
krzywdy Rzeczypospolitéj, wśród biadań na ucisk Kościoła
wyjdzie regularnie, prędzéj czy późniéj szczegół dowodzący,
jak dalece przyczyną niezadowolenia i żalów, jak dalece
swém hinc lacrymae, — jest interes osobisty materyalnego
znaczenia. Wobec podobnego usposobienia prymasa, łatwo
pojąć, jakie wrażenia sprawić mogły w Gdańsku wiadomości
Prymas, Lubomirscy.
82
o ruinie pałaców prymasowych w Warszawie i Łowiczu, o
dokazywaniach „połanieckiego łotra” w prymasowych dob-
rach, jak podziałały na podjętą przez nuncyusza, wojewodę
malborskiego, wojewodzinę łęczycką sprawę zgody króla
z prymasem. Nie dość jednakże i na tém jeszcze, nastąpił
ze strony króla Augusta w pierwszych dniach miesiąca Pa-
ździernika czyn najwyższéj politycznéj nierozwagi, psujący
do reszty dzieło podjętéj z prymasem zgody. Znany nam z
dotychczasowego opowiadania aż nazbyt dobrze stosunek
prymasa z rodziną Towiańskich. Wojewodzina łęczycka Kon-
stancya z Niszczyckich Towiańska jest osobistością wszech-
władnego na prymasa wpływu, nosi w ustach ówczesnéj
publiczności ironiczną nazwę „kardynałowéj”, kieruje jego
krokami politycznemi. Syn jéj Krzysztof, podczaszy koron-
ny, zięć w. hetmana koronnego, stanowiący przez ten sto-
sunek pokrewieństwa węzeł jak zobaczymy niżéj, mającéj
swe polityczne znaczenie komunikacyi między rodziną Lu-
bomirskich a prymasem, jest młodym człowiekiem nie bez
zdolności i obracającéj się zawsze na własną korzyść zręcz-
ności wychowania francuzkiego. Najniewinniejszą i najmniéj
godną uwagi w tem codzienném gronie postacią jest sam
wojewoda-małżonek, noszący urzędowe miano marszałka
prymasowego dworu, człowiek przeszło siedmdziesięcio-
letni, bez żadnego znaczenia i bez żadnéj samodzielności
politycznej; lekceważony przez prymasa, nazywany przezeń
„homo magis ruralis, quam curialis”. Byłoby miało sens ze
strony Augustowéj urządzić zamach na osobę prymasa, jak
go wykonał poprzednio na Sobieskich. Prymas pod klauzurą
królewską na Königsteinie był niewątpliwie pożądanym na-
bytkiem. Dostać pod podobnąż klauzurę w charakterze za-
kładników bądź to samąż wojewodzinę łęczycką, bądź wre-
szcie jéj syna, mogło także mieć pewne znaczenie dla sprawy
królewskiéj. Czepiać się przecież z pośród całego tego grona
niewinnego figuranta, jakim był stary wojewoda łęczycki,
było wybrykiem równie bez wartości i korzyści politycznéj,
jak obliczonym nieledwie naumyślnie na rozdrażnienie pry-
masa i jego otoczenia, na popsucie podjętych z nim ukła-
Rozdział II.
83
dów pokojowych. A przecież wybrał sobie August właśnie
tę niewinną figurę na nowy przedmiot swéj w tak liczne
przykłady obfitującéj „zamachowéj polityki”. W pierwszych
dniach miesiąca Października z pewnéj soboty na pewną
niedzielę pojawił się w nocy w zamieszkałym przez Towiań-
skich Tygenhoffie oddział jazdy saskiéj, splądrował przede-
wszystkiem stajnie, obory i stodoły, pozabierał wszystkie
cugi i powozy prymasowe. Następnie wpadli Sasi do same-
goż dworu, porwali starego wojewodę łęczyckiego z łóżka,
oświadczając mu, iż z rozkazu królewskiego jest ich więź-
niem. Zabrawszy daléj w dodatku wszystkie kufry, pienią-
dze, wszelkie kosztowności, nie pozwolili nawet korzystać
starcowi z kolasy; wsadzili go na konia i uprowadzili w
szybkim pochodzie wskroś posuwających się właśnie z War-
szawy ku Poznaniowi oddziałów armii szwedzkiéj na Stry-
ków, daléj na Szlązk i Wrocław do Saxonii, gdzie go wraz
z biskupem poznańskim Święcickim osadzono w mieście
Budyszynie. Późniéj przeniesiono go razem z innymi więź-
niami, jako to starostą Grabowieckim i sekretarzem Sapie-
żyńskim, Francuzem Limontem, na zamek Stolpen. „Król
Imć szwedzki”, pisze prymas, „dnia 2 Novembris przejeż-
dżał Dmoszyn X. X. Misyonarzy łowickich fundacyi moiey;
W. K. Mość (Leszczyński) nazajutrz z królewiczem JMcią
(Alexandrem Sobieskim), a P. Wojewodę łęczyckiego na
Stryków o dwie mile ztamtąd wieziono. Był czas uwolnić
go jeszcze z Wrocławia”. Wypadek ten rozdrażnił prymasa,
rozdrażnił nie mniéj wojewodzinę łęczycką, stał się hasłem
zerwania negocyacyi pokojowych między Augustem a pry-
masem, przeszkodą do ich ponownego zawiązania. Niepo-
jętym mianowicie pozostaje upór, z jakim August trzyma się
biednéj osoby starego Towiańskiego. Napróżno tłomaczy mu
Przebendowski ze swego stanowiska berlińskiego koniecz-
ność uwolnienia wojewody łęczyckiego; napróżno późniéj
Szwedzi sami proponują wymianę wojewody kaliskiego Zyg-
munta Gałeckiego, wziętego w szturmie Lwowa za woje-
wodę łęczyckiego, pokutującego na zamku Stolpen. August
odmawia. Co zaś najważniejsze w przedmiocie mogących i
Prymas, Lubomirscy.
84
mających się odnowić z prymasem traktatów, naraził sobie
August śmiertelnie wojewodzinę Towiańską. Najwymowniej-
szym jéj usposobienia pomnikiem pozostanie list datowany
z Gdańska 13 Października 170-1, wyprawiony do króla
Augusta. Wspomniawszy o usiłowaniach nuncyusza, pod-
skarbiego koronnego i własnych około pozyskania prymasa
dla sprawy królewskiéj, pisze wojewodzina do króla Augusta:
„Ten sam los, który dzisiaj łączy województwa Małéj Pol-
ski, łączy i nas z królem szwedzkim, a W. K. Mość nie znaj-
dzie ani jednéj duszy w Polsce z wyjątkiem żebraków i
nędzników, nie omieszkujących dworować W. K. Mości, któ-
raby chciała tracić majątek i przychodzić do nędzy przez
chęć przypodobania się bądź to W. K. Mości, bądź królowi
szwedzkiemu, bądź neo-elektowi”. Ton tego listu niechaj
będzie miarą rozdrażnienia panującego na gdańskim dwo-
rze prymasa przeciw królowi Augustowi, co przecież, jak
zobaczymy niżéj, nie przeszkadza tak jemu, jak królowi
szwedzkiemu współubiegać się tysiącznemi kanałami około
pozyskania prymasa dla swéj sprawy.
Drugą osobistością, do któréj August z pobytu Wyszo-
grodzko-Pułtawskiego zwraca z lepszym i szczęśliwszym
skutkiem swe starania, jest w. hetman koronny Hieronim
Lubomirski. Rodzina Lubomirskich znajduje się naówczas
licznie reprezentowaną w dygnitarstwach Rzeczypospolitéj.
Obok hetmana widzimy brata jego Jerzego podkomorzego
koronnego, szczęśliwego małżonka kochanki królewskiéj
Ur-szuli z Bokumów, daléj synowca hetmańskiego paliwodę
i awanturnika Teodora Lubomirskiego starostę Spiskiego,
syna w. marszałka koronnego Stanisława, wreszcie drugie-
go synowca Jerzego oboźnego koronnego, syna brata het-
mańskiego Alexandra. Przeciwnym mocno w owéj chwili
domowi Lubomirskich był dom Potockich, reprezentowany
głównie przez Teodora biskupa chełmińskiego i Stefana
strażnika koronnego. Potoccy spekulując u króla Augusta
na osierocone po Lubomirskich stanowiska, byli najzabie-
glejszymi przeciwnikami zgody ich z królem, a baron Jes-
sen, główny zgody téj autor, skarży się ciągle w swéj ko-
Rozdział II.
85
respondencyi na przeszkadzającą rękę Potockich. Mimo
podobnéj przeszkody leżała przecież owa zgoda w naturze
rzeczy i w charakterze interesowanych osób. Nie zapomi-
najmy, że chorobą owéj smutnéj epoki są prywata i chwiej-
ność. Jak pisze poseł duński, tylokrotnie wspominany przez
nas baron Jessen, w swéj korespondencyi, poczynił Karol
XII hetmanowi i całéj rodzinie Lubomirskich świetne przy-
rzeczenia, których dotrzymać nie mógł, czy nie chciał. Nad-
to nie mylimy się pono, przypuszczając, że po zawarciu
traktatu Narewskiego sprawa Karola i Leszczyńskiego nie
zdawała mu się zapowiadać zwycięztwa, a że żadna prywata i
spekulacya z klęską sprzymierzać się nie skłonne. Dodajmy,
że obaj synowie hetmańscy, wpadłszy w ręce Augusta w sztur-
mie Warszawy, znajdowali się jako zakładnicy w Saxonii.
Wierzyć-że wreszcie pojawiającym się częstokroć we współ-
czesnych listach hetmana do prymasa twierdzeniom, że
samo wojsko koronne przychylne królowi Augustowi a że
„hetmanowi wypada dzielić usposobienie i losy wojska?” —
Skarżył się nadto hetman na rozmaite, wyrządzone swéj
hetmańskiéj powadze i godności krzywdy ze strony szwedz-
kiéj i Stanisławowéj. Twierdził, że za przybyciem swém z
Radomia do Warszawy w pierwszych miesiącach roku 1704,
był właściwie więźniem bawiących tamże ministrów szwe-
dzkich, że nie miał swobody swych czynów, że nadewszystko
zawiodły go nadzieje, aby król szwedzki był miał na prawdę
chęć zawarcia pokoju z Rzecząpospolitą, którą niszczy i pu-
stoszy swemi wojskami.
Grunt tedy do zgody między królem a hetmanem był wy-
bornie przysposobiony a interesowane w niéj osoby nie
omieszkały z położenia rzeczy zręcznie i zabiegle korzystać.
Zostawiliśmy w. hetmana koronnego z sześciotysięczną
dywizyą wojska koronnego, ustępującego w Lubelskie po spot-
kaniu Latowickiém, w przededniu warszawskiego szturmu.
Bezpośrednia komenda owéj siły, która się rozdzieliła, jedna
przechodząc (w pierwszéj połowie miesiąca Września) w Lu-
belskiém na lewy brzeg, druga pozostając na prawym brzegu
Wisły, znajdowała się pierwsza w ręku podkomorzego, druga
Prymas, Lubomirscy.
86
w ręku oboźnego koronnego, brata i synowca hetmańskiego.
Obie siły zmierzały koncentrycznym ruchem ku Krakowu,
nie pytając już widocznie ani o Szweda, ani o Stanisława;
sam w. hetman koronny zapowiadał swe przybycie tuż za
niemi. Obie dywizye wojska koronnego wraz z dowódzcami
swymi stanęły dnia 22 Września po jednéj i po drugiéj stro-
nie Wisły w pobliżu Krakowa, z zapowiedzianym zamiarem
dania wypoczynku znużonym ludziom i zniszczonym ko-
niom, zajęcia kwater w dobrach biskupa krakowskiego, księ-
stwie Siewierskiém i Zatorze. W samejże niemal chwili przy-
bycia obu Lubomirskich pod Kraków, znalazł się u posła
duńskiego jako usłużny agent Augustowéj sprawy, Morsztyn
starosta sieradzki, oświadczając mu pod pieczęcią tajemnicy,
że w. hetman koronny i cała rodzina Lubomirskich gotowi
przejść na stronę Augusta, że zaś on, Morsztyn, i owdowiała
wojewodzina poznańska, nieobecna właśnie w Krakowie, —
gotowi podjąć się w tym celu pośrednictwa. Jessen zawsze
gorliwy dla sprawy Augusta, pochwycił ze skwapliwością
propozycyą Morsztyna i odbył, jak powiada, „ w t r z e -
c i e m m i e j s c u ” , wieczorem dnia 24 Września konfe-
rencyą z przyprowadzonym przez Morsztyna podkomorzym.
Rezultat téj konferencyi był do tyla dla podjętego dzieła
pożądanym, iż podkomorzy potwierdzał fakt intencyi zgody
własnéj i hetmańskiéj z Augustem. Mianowicie oburzał się
podkomorzy na barbarzyńskie obejście się króla szwedzkiego
z miastem Lwowem, na pożogę, na zniszczenie kraju, prakty-
kowane przez Szwedów pod pozorami przyjaźni i przymierza
z Rzecząpospolitą.
Jako główna trudność patronowanéj mianowicie przez
samegoż króla duńskiego zgody, który w tym celu wyprawił
nawet do w. hetmana koronnego na ręce podskarbiego
Przebendowskiego list własnoręczny, przedstawiała się za-
zdrość i ambicya domu Potockich, biskupa chełmińskiego
Teodora, strażnika koronnego Stefana, wojewody kijowskie-
go Józefa, czyhających na zagarnienie wakansów po Lubo-
mirskich dla siebie; przedstawiały się daléj wygórowane i
upokarzające warunki Augusta. August żądał, by hetman
Rozdział II.
87
usunął własną swą, bawiącą chwilowo w Królewcu, nie-
przychylną sprawie królewskiéj, z domu Bokum małżonkę
do Saksonii, aby wydał w jego ręce Stanisława Leszczyń-
skiego, aby bezwarunkowo i bez ogródki przystąpił do kon-
federacyi sandomierskiéj. O warunkach tych jako przedło-
żonych hetmanowi przez starostę Spiskiego (Teodora Lubo-
mirskiego), a niegodnych przyjęcia, wspomniał podkomorzy
na owéj konferencyi Jessenowi. Co zastanowienia godna,
to że warunek pochwycenia Leszczyńskiego nie uważano
może ze strony hetmańskiéj za rzecz ubliżającą czci i god-
ności, lecz za rzecz niewykonalną (inpracticable), ponie-
waż neo-elekt znajduje się już w obozie szwedzkim. Nato-
miast oświadczał podkomorzy, że akcess hetmana do kon-
federacyi sandomierskiéj i do króla Augusta nie napotka
właściwie trudności, byle tylko hetman odzyskał ze strony
królewskiéj całą pełnię swéj godności i stanowiska zagrożo-
nych przez uchwały zapadłe w Sandomierzu. Po tym wiele
zapowiadającym początku, z którego baron Jessen nie omie-
szkał zdać na dwie strony sprawy, Augustowi do Pułtuska,
swemu własnemu królowi do Kopenhagi, nastąpiła kilko-
dniowa przerwa w konferencyach ugodnych. Wojewodziny
poznańskiéj nie było przez ten czas w Krakowie; podkomo-
rzy wyjechał dnia 25 Września z miasta w celu objazdu od-
ległych o kilka mil stanowisk swojéj dywizyi wojska koron-
nego, zapowiadając jednakże w krotce swój wraz z samym
hetmanem powrót, co najważniejsza zaś, tak dalece rozdraż-
niony przeciw sprzymierzonym dotąd z sobą Szwedom, że
gdy mu Jessen po akcesie jego domu do Augusta z ośmiotysię-
czną siłą wojska koronnego przedstawiał możność zawarcia
korzystnego pokoju, podkomorzy oświadczał się przeciw
wszelkiemu pokojowi, ponieważ Szwed winien zdać wprzód
rachunek ze zniszczenia i złupienia krajów Rzeczypospolitéj.
Zgoda między Augustem a hetmanem mogła wśród podo-
bnych okoliczności być naturalnie tylko kwestyą bardzo
niedługiego czasu. W kilka dni po téj konferencyi między
posłem duńskim a podkomorzym koronnym, przybył w po-
łudnie dnia 4 Października do Krakowa sam w. hetman ko-
Prymas, Lubomirscy.
88
ronny, mając przy swym boku jako poufnego pośrednika
brata swéj żony Bokuma, biskupa przemyskiego, nominata
krakowskiego. Nie czekając ani chwili wysłał hetman do ba-
rona Jessena biskupa Przemyskiego z prośbą o bezwłoczną
konferencyą, wśród zachowania jednakże wszelkich ostroż-
ności i potrzebnéj tajemnicy. Złośliwy bowiem często w ta-
kich razach przypadek sprawił swobodzie zamierzonéj kon-
ferencyą nieprzewidzianą przeszkodę.
Wzięty w szturmie Warszawskim przez Augusta do nie-
woli Arwed Horn, który późniéj dopiero w zimie z roku
1704 na 5 miał być wymieniony za wziętego do niewoli car-
skiego generała Allarda, — uzyskał według szlachetnie ry-
cerskiego obyczaju ówczesnéj praktyki wojennéj, od wspa-
niałomyślnego zwycięzcy sześciotygodniowy urlop z pozwo-
leniem udania się do armii Karola pod Lwów, z warunkiem
stawienia się na dzień 15 Października w Lipsku. Przypadek
zrządził, że wracający pod eskortą 100 rajtarów z pod Lwowa,
dążący do Lipska, na oznaczony termin Arwed Horn, stanął
jednego i tego samego dnia w Krakowie z hetmanem, a więc
z łaski samegoż Augusta jako żywa przeszkoda mającego się
zawierać z Lubomirskimi w interesie Augustowym układu!
Hetman nie chciał tak nagle i od razu zrzucić maski,
narażać sobie Szweda, najprawdopodobniéj obawiał się o swe
dobra Rymowskie, pragnął więc mieć fakt swéj negocyacyi
z posłem duńskim w najgłębszéj tajemnicy. Po zaręczeniu
takowéj stawił się w nieoznaczonem bliżéj, trzeciem miejscu,
gdzie w cztery oczy odbyła się między nim a Jessenem
kilkogodzinna konferencya, rzucająca nieszczególne światło
na charakter i rozum hetmana. Na samym wstępie zaczął
Lubomirski tłumaczyć akcess swój do konfederacyi warsza-
wskiéj względami dobra publicznego, czém, jak widzimy
ze sprawozdania do króla duńskiego, Jessen ani na chwilę
złudzić się nie pozwolił, tłumacząc sobie po cichu obecny
zwrot hetmana do Augusta okolicznością, iż mu król szwe-
dzki świetnych przyrzeczeń nie dotrzymał. Tonąc następnie
hetman w objawach życzliwości i wdzięczności dla króla
duńskiego, który go własnoręcznym listem zaszczycić ra-
Rozdział II.
89
czył, przestrzegał za to Jessena przed dworem wiedeńskim,
który dla Augusta jest co najmniéj bardzo zimnym, który
zaś jego, hetmana, mimo możności i mimo wpływu na swą
osobę, nie usiłował bynajmniéj powstrzymać od akcessu
do Szwedów i konfederacyi warszawskiéj. Po wystawieniu
podobnego świadectwa własnéj dojrzałości i samodzielności,
oświadczał się hetman z najlepszemi życzeniami dla króla
Augusta, z gotowością przyjścia mu w pomoc z szesnasto,
może nawet z ośmnasto-tysięczną siłą, ale żądał w zamian
bezogródkowéj i zupełnéj restytucyi własnych swych i całe-
go domu swego dygnitarstw. Najtwardszym pod tym wzglę-
dem szkopułem okazywała się jak wiadomo, opozycya domu
Potockich; przyrzekł jednakże Jessen uczynić się rzeczni-
kiem żądań hetmańskich u króla Augusta, a tymczasem
zgodzili się na układ następny. Hetman wystawił w imieniu
własnem i całego domu Lubomirskich piśmienny rewers,
jako oświadczy się stanowczo za królem Augustem, skoro
za rękojmią króla duńskiego, pruskiego, (do którego obja-
wiał szczególne jakieś współczucie i zaufanie) i Cesarza
odbierze zapewnienie żądanéj restytucyi. Rewers hetmański
opieczętowany ma tymczasem znajdować się w depozycie
biskupa Przemyskiego, aż deklaracya ze strony Augusta
nie nadejdzie. Po dojściu konferencyi do takiego rezultatu,
poprosili obaj interesenci do komnaty w cztery oczy odby-
wającéj się narady, biskupa Przemyskiego, któremu dorę-
czyli opieczętowany skrypt, a wobec którego hetman obo-
więzywał się dodatkowo być rzecznikiem sprawy augustowéj
u prymasa Radziejowskiego. Niezwłocznie wyprawili list z
wiadomością o podobnym rezultacie odbytéj z hetmanem
konferencyi Jessen do podkanclerzego koronnego Jana
Szembeka, biskup przemyski do samegoż bawiącego w
Pułtusku Augusta. Przed nadejściem odeń odpowiedzi, miał
układ między Jessenem a hetmanem pozostać głęboką
dla wszystkich tajemnicą. Po skończonéj konferencyi udali
się obecni w Krakowie Lubomirscy, baron Jessen a może i
nieprzeczuwający, co się święci Arwed Horn na wieczór do
wojewodziny poznańskiéj Małachowskiéj, „gdzie było to-
Prymas, Lubomirscy.
90
warzystwo”, „wo zu dem Ende eine Assemblée wahr”, jak
donosi Jessen swemu królowi… Otóż rezultat negocyacyi
podjętych w imieniu Augustowem z najgłówniejszym ś w i e -
c k i m filarem Rzeczypospolitéj. Zobaczymy teraz ich prze-
bieg z bawiącym ciągle w Gdańsku jéj filarem d u c h o w -
n y m , obrażonym, jak powiedzieliśmy wyżéj, najniepo-
trzebniéj przez uwięzienie wojewody łęczyckiego, napad na
Tygenhoff i zniszczenie dóbr swych w Polsce. Dzieło zgody
z nim znalazło się przez to mocno utrudnioném, mimo to
jednakże nie ginie nadzieja jego powodzenia. Prymas staje
się od téj chwili celem wyścigowego turnieju między kró-
lem szwedzkim a Augustem; co zaś najciekawsza, to za-
biegi skrycie na stronę augustową nawróconego hetmana,
by w prymasie znaleźć co prędzéj wspólnika swego od-
stępnego paktu z Augustem. Wiadomo nam już z dotych-
czasowego opowiadania, że pakt tenże miał według umowy
interesowanych stron pozostać przez niejaki czas tajemnicą.
Otóż to czasu owéj tajemnicy, drugiéj połowy Paździer-
nika, pierwszéj Listopada 1704, używa Hieronim Lubomirski
z niesłychaną skrzętnością ku przeciągnieniu prymasa na
Augustową stronę. Agentem w. hetmana koronnego jest na
ten raz niejaki ksiądz Jałowiecki, zakulisowymi patronami
prymasowéj zgody z Augustem nominat krakowski, biskup
przemyski, Bokum, podskarbi koronny Przebendowski i nun-
cyusz Vidoni. Ksiądz Jałowiecki jedzie w początku Paździer-
nika do Gdańska, przywożąc prymasowi list nominata kra-
kowskiego z zaręczeniami łaski królewskiéj i papieskiéj, z
błaganiami w imieniu w. hetmana koronnego, by pospieszał ze
swym akcessem, „ponieważ interess jest bliskim ukończenia
a jest nie tylko saluberrimum patriae”, lecz „y prywatnym
interessem Pana Krakowskiego”. Równocześnie jednakże
przyznawał nominat krakowski w swym liście, że nic nie
zaszkodzi, jeźliby akcess hetmański poprzedził prymasową
zgodę, „bo praevideo, że na reassumcyą rady pro die 12
Novembris manet summa dies na honory, na substancye,
y na dalsze nadzieje jakiejkolwiek potem rekoncyliacyi”.
Prywata, jak ztąd widzimy, odgrywa główną rolę i w tych
Rozdział II.
91
układach, bezowocnych dodajmy, mimo że pod koniec
Października towarzyszy w drugiéj wycieczce do Gdańska
księdzu Jałowieckiemu po cichu sam w. hetman koronny,
usiłując osobistą interwencyą skłonić prymasa do stawienia
się w Krakowie na dzień 12 Listopada, jako na termin mają-
céj się tamże rozpocząć rady królewskiéj. Obie jednakże mis-
sye pozostały nadaremnemi; przyczynę zaś ich niepowo-
dzenia tłumaczy najlepiéj własnoręczny list prymasa do no-
minata krakowskiego z dnia 4 Listopada. I tutaj miesza
się interess Kościoła, Rzeczypospolitéj z dotkniętą najnie-
polityczniéj przez Augusta prywatą prymasa, by udaremnić
dzieło zgody jego z tyle potrzebnym mu dygnitarzem. „Pa-
łace wszystkie”, pisze prymas „zdezolowane, dobra spusto-
szone, depozyta pozabierane, samym nawet świętym Pań-
skim non indultum, o które, choćbym nie miał inszéj mocy
jako pierwszy kapłan, ujmować się powinienem. Co to już
daléj za securitas w Królestwie, kiedy nad kościoły profani
jecerunt manus. Co za immunitates dóbr szlacheckich,
którą przodkowie nasi cum sanctuariis Dei porównywać
chcieli… Nie moja zatem, ale całey Rzeczypospolitey et le-
gum publicarum jest uraza, które wprzód se conciliare
trzeba, aniżeli moją osobę… Inter alia temu mi najbardziéj
śmieszno, że W. Pan życzysz ad amplexum króla Imci sine
mora festinare, a ja tu jednym cugiem po bruku jeżdżę, bo mi
drugie wszystkie Sasi w Tygenhoffie pobrali. Nie nauczyłem
się zaś pieszo et sine comitatu służyć, ani téż testudo pro-
perare może. Taką tedy dawszy rezolucyą W. Panu wzglę-
dem Imci Pana Krakowskiego, iż w e d l e i n t e r e s s ó w
m o i c h p o s t ę p o w a ć b ę d ę ” . Wyprzedzając chrono-
logiczny porządek naszego opowiadania, dodajmy jeszcze,
że już p o zrzuceniu stanowczém maski i p o akcessie uczy-
nionym do Augusta, w. hetman koronny kołata raz jeszcze
do prymasa w imię naturalnie prywaty. Jak wiadomo, była
córka hetmańska za tyle bliskim sercu hetmańskiemu Krzy-
sztofem Towiańskim, synem wojewodziny łęczyckiéj. Inte-
ress córki, karyera, powiedziawszy po dzisiajszemu, jéj
męża, występują tedy w roli czynników mających wpłynąć
Prymas, Lubomirscy.
92
na prymasa. W liście z dnia 23 Listopada, ponawiając raz
jeszcze szturm do oporności prymasowéj, przedstawiając
mu mianowicie rozżalenie nuncyusza Vidoniego i następ-
stwa niełaski papieskiéj, kończy hetman list swój prośbą,
by prymas pozwolił młodemu Towiańskiemu przystąpić w
przeciągu czterech tygodni do Augusta ,,dla konserwacyi
jego interesów…” „abym miał konsolacyą widzieć go z cór-
ką moją na tey stronie, którą z dyspozycyi rzeczy wojsko-
wych pro conservatione osoby moiey przedsięwziąć mi na-
leżało”. I ten argument niezdolny przecież uczynić pryma-
sa przystępniejszym propozycyi hetmańskiéj, co się tłuma-
czy nie mniéj obelgami i pokrzywdzeniami poniesionemi
świeżo co dopiero od Augusta, jak równoważącym pierw-
sze wpływom przeciwnéj strony. Prymas mściwy, pamiętny
uraz, ale obok tego wygodny, spekulant pieniężny i polity-
czny, znajduje się równocześnie wystawionym na niemniej-
sze i nie mniéj ponętne nagabywania Karola XII, Lesz-
czyńskiego, ich licznych agentów i zwolenników. Jeźli jed-
nemi drzwiami wchodzą doń agenci interessu Augustowego
ks. Jałowiecki, w. hetman koronny, wysłańcy nuncyusza
Vidoniego, wojewodziny Poznańskiéj Małachowskiéj, nomi-
nata krakowskiego, Przebendowskiego, — dostają się dru-
giemi nie mniéj licznie reprezentanci i agenci sprawy prze-
ciwnéj. Tyle dumny król szwedzki, lekceważący niekiedy
prymasa, traktuje z nim od czasu królewskości Stanisława,
jak z osobną niemal potęgą. Podczas pochodu z Rusi ku
Warszawie, dnia 6 Października, przesyła mu list z powin-
szowaniem, iż zdołał ujść szczęśliwie grożącego mu w War-
szawie niebezpieczeństwa. Późniéj utrzymuje go w ciągłéj
wiadomości o swych ruchach i powodzeniach wojennych
i wyprawia z umyślnym o nich listem do Gdańska wypró-
bowanego sprawy Leszczyńskiego zwolennika, Ludwika Gó-
rzeńskiego. Co chwila widzimy krzyżujących się z agenta-
mi Augustowymi na progach prymasowego domu Stefana
Urbanowskiego, wspomnianego co dopiero Ludwika Górzeń-
skiego, Kawęczyńskiego podkomorzego chełmińskiego, nie-
jakiego Baranowskiego, Benedykta Sapiehę podskarbiego
Rozdział II.
93
litewskiego, szwedzkiego generała Meyerfelda, przejeżdża-
jącego do cara posła angielskiego, — wszystko agentów
interessu i królewskości Stanisława Leszczyńskiego. On
sam wreszcie, neo-elekt, przyjedzie, zbaczając od bawiącéj
swéj w Elbląga rodziny, odwiedzić prymasa w Gdańsku
i stać się u niego rzecznikiem własnéj sprawy. W dodatku
zajrzy doń jaki P. Aleksander Gurowski miecznik poznański,
jaki P. Bardzki w charakterze delegata połączonych na sej-
miku średzkim województw poznańskiego i kaliskiego, by
wspólnie z przebywającym również w bezpieczném schro-
nieniu gdańskiém marszałkiem konfederacyi Broniszem
„obmyślili środki połączenia Rzeczypospolitéj”. Jak ztąd
widzimy, równoważy tedy, co najmniéj u prymasa wpływ
szwedzko-stanisławowy, usiłowania i nagabywania Augu-
stowe, by utrzymać akcyą jego polityczną w stanie neu-
tralności i zawieszenia, co nie przeszkadza mu przecież, ku
hańbie i wstydowi własnemu, wyzyskiwać materialnie tak
Szweda, jak Stanisława. Jeden i drugi mają mu płacić szkody
saskie. Korespondencja ówczesna prymasa zawiera pod tym
względem nader ciekawe wskazówki. Między innemi koń-
czy prymas list swój do Leszczyńskiego z Gdańska 4 Listo-
pada 1704 następnemi słowy: „Sam przyjeżdżać y wdać
się tak głęboko nie mogę w Konfederacją si mal soutenue.
Zamilczam o sobie, który supra humanum petivi, a mó-
głem być nie tylko kontent, ale y szczęśliwy par les grands
avantages, que (N.) (król August) on m’offre réels. Od
króla zaś szwedzkiego dotąd mirrha tylko y kadzidło, in pu-
blicum zaś miliony supra folium, quod vento capitur”.
Nie poprzestając na tém, staje się prymas w liście z dnia
22 Listopada jeszcze wyraźniejszym. „Pani Towiańska”, pi-
sze do Leszczyńskiego, „spodziewała się usłyszeć coś pocie-
szającego o mężu, ja sam o spłacie długu 38000 talarów,
których termin minął z dniem 24 Października… W liście
W. K. Mości, jako y króla Imci szwedzkiego, nic więcey nie
czytamy, tylko pro dote triumphos…” Nie wiadomo, czy
wskutek téj ostatniéj przymówki, donosi Karol XII pryma-
sowi w liście z dnia 22 Listopada z Rawicza, iż mu przez
Prymas, Lubomirscy.
94
Pipera wyséła do Gdańska wexel na pokrycie kosztów po-
dróży… Mimo to przecież pozostaje prymas w dotych-
czasowym stanie biernéj neutralności, a czy to jedna, czy
druga strona, nie może się poszczycić na tymczasem zyska-
niem jego drogocennéj wśród obecnych okoliczności osoby.
Znajdujemy się naszem opowiadaniem w drugiéj poło-
wie miesiąca Października 1704. Znane nam usiłowania
polityczne Augusta na wewnątrz i zewnątrz około ratowania
swych interesów, znane położenie strategiczne obu stron
wojujących. Wypadnie nam teraz od opisu dyplomatycznych
rokowań i politycznych robót zwrócić się do obozu wojennych
działań, które, jak zobaczymy, dzięki niedołężności Augu-
sta na téj widowni, przekreślają i mażą skuteczność wszy-
stkiego, co w dziedzinie polityczno-dyplomatycznéj nie bez
zręczności i nie bez początków powodzenia podjął.
Uprzytomnijmy sobie stan rzeczy na widowni wojenne w
Polsce około daty dnia 1 Października 1704.
Obraz podjętych w skutek rady Wyszogrodzkiéj działań
w o j e n n y c h nie wchodzi już przecież w zakres niniejsze-
go opowiadania, które zamierzyliśmy sobie ograniczyć na
przedstawieniu przebiegu ówczesnéj akcyi polityczno-dyplo-
matycznéj króla Augusta.
August jest panem Warszawy, zajmuje z siłą 10 tysięczną
Sasów, piechoty moskiewskiéj pod Golicynem i Patkulem
wszystkie ważniejsze miejsca przeprawy przez Wisłę po
prawym jéj brzegu, Zakroczym, Wyszogród, obiera sobie
główną kwaterę w Pułtusku, ściąga do siebie wreszcie do
Wyszogrodu z Poznańskiego 10 tysięczną siłę generała
Schulenburga. Stanowisko to z armią, przedstawiającą cyfrę
blisko 30 tysięczną w pośrodku rozdzielonego, rozrzuconego
na niezmiernéj przestrzeni i w niezmiernych odległościach
nieprzyjaciela, zapewnia mu w razie szybkiego i energicznego
działania ważne korzyści. Karól XII znajdował się w 20
kilka tysięcy ludzi na Rusi, między Lwowem a Zamościem
i nie mógł przeszkodzić zniesieniu generała Meyerfelda,
zajmującego w 3000 koni Toruń, ani zdobyciu Poznania,
zajmowanego przez 700 Szwedów pod dowództwem pułko-
Rozdział II.
95
wnika Liliehöka. August miał aż nazbyt wiele czasu znieść
Meyerfelda i Liliehöka, by następnie zajrzeć w oczy prze-
magającemi siłami powracającemu z Rusi Karolowi.
Zadaniem późniejszego opowiadania będzie wykazać,
jak dalece wszystkie te korzyści przemagającéj liczby i zna-
komitéj strategicznie sytuacyi zmarniały i zniszczały w Au-
gustowym ręku.
Data politycznéj rady Wyszogrodzkiéj, między 23 a 27
Września, jest zarazem datą wojennych postanowień w Au-
gustowym obozie. Postanowienia owe zapadłe wśród wrażeń
jeszcze świeżego warszawskiego tryumfu, wśród radosnych
wiadomości o zdobyciu Narwy przez cara Piotra, o zawarciu
przez wojewodę chełmińskiego traktatu zaczepnego i od-
pornego w co dopiero zdobytéj twierdzy estońskiéj, wśród
salw artyleryi na cześć tych sukcessów, — były jak naj-
niefortunniejsze, lekkomyślnie podjęte, lekkomyślniéj wyko-
nane. Zamiast akcyi wspólnéj, połączonemi siłami, szybkiéj,
przeciw Meyerfeldowi w Toruniu, przeciw trzymanemu na
wodzy przez chorągwie pospolitego ruszenia pod dowódz-
twem Macieja Radomińskiego, generała Wielkopolskiego
i Adama Śmigielskiego Liliehökowi w Poznaniu, zapadło
najnieszczęśliwsze postanowienie podziału armii i to jeszcze
podziału w najgorzéj obliczonych warunkach. Rozpatrując
się w składzie osobistości tworzących naczelne dowództwo
armii saskiéj, nie ręczylibyśmy doprawdy czy ich rozterki
i wzajemne nienawiści nie wpłynęły na rozporządzenia i
plany zgubnych dla sprawy Augustowéj następstw. Uzdol-
niony, wykształcony, może odważny osobiście ale lekko-
myślny, cyniczny, zarozumiały a nadewszystko gadatliwy
i piśmienny Patkul, obecnie naczelny dowódzca posiłków
carskich i reprezentant interesu carskiego przy boku Au-
gustowym, był już od czasu spotkania w Jarosławiu w nie-
dobrych stosunkach z królem. W przeświadczeniu ważności
swego stanowiska chciał odgrywać rolę patrona króla Au-
gusta, któréj tenże przyjmować nie chciał. Gorszy może
jeszcze stosunek istniał pomiędzy Patkulem a najdzielniej-
szym z generałów saskich, Schulenburgiem. Bywalec po
Działania wojenne.
96
dworach, nieposiadał przecież Patkul przymiotu właściwego
i zwykłego dworakom, umiejętności chowania się ze swemi
myślami. Jak późniéj tedy, tak i w obecnéj chwili prześla-
dował istnie mową i pismem Schulenburga z powodu jego
Sierpniowéj kampanii wielkopolskiéj, która się według nie-
go skończyła tylko na złupieniu i zniszczeniu stronników
Szweda w obu województwami poznańskiém i kaliskiém, a
która mimo tak korzystnych warunków i przewagi liczebnéj
nie zdołała nawet wprowadzić Sasów w posiadanie słabo
utwierdzonego i nielicznie obsadzonego przez Szwedów Po-
znania. Nie dość na tém, uczynił się Patkul przy osobie
króla Augusta patronem młodego hr. Löwenwoldego. Schu-
lenburg zdyskredytowywał go przeciwnie w oczach Augusta
i spowodował jego usunienie od dworu. Patkul wziął sobie
tę sprawę bardzo do serca i napisał do Schulenburga list,
który wywołał skandaliczne zajście i byłby doprowadził do
pojedynku, czemu tylko interwencya królewska zapobiegła.
Pod świeżém wrażeniem tego zajścia i rekryminacyi Pat-
kulowych z powodu kampanii wielkopolskiéj, nastąpiła w
Wyszogrodzie wspomniana wyżéj rada wojenna. Rezulta-
tem jéj głównym było, jeżeli tak wolno powiedzieć, pod-
stępne schwycenie Patkula za słowo, którego on się niedo-
patrzył, a rzecz sobie poleconą wziął równie lekkomyślnie,
jak zarozumiale na swe barki, bez obliczenia się z jéj tru-
dnościami. Chybiony przez Schulenburga zamach na Poz-
nań polecono teraz Patkulowi. W tym celu oddano mu całą
piechotę moskiewską, rozkwaterowaną między Zakroczy-
miem a wsią Wilczkową w liczbie 4 do 6000 ludzi, kilka
tysięcy Kozaków mających iść w przedniéj straży, pod do-
wództwem dzielnego Brandta, 23 dział; nadto obiecywano
mu za przybyciem pod Poznań 6 batalionów saskich i ob-
lężniczy materyał z Saxonii, wreszcie miał zastać na miej-
scu chorągwie pospolitego ruszenia województw Kaliskiego
i Poznańskiego pod dowództwem Radomickiego i Śmigiel-
skiego. Kilka tysięcy ludzi odprawiono w ten sposób na
uboczny zamach od armii głównéj, która tymczasem za-
miast korzystać z drogiego czasu, wskazywała się na zu-
Rozdział II.
97
pełną, kilkotygodniową bezczynność. Co się tyczy Patkula,
wziął swe niełatwe, jak zobaczymy zadanie nader lekko,
wśród przechwałek, konceptów i pewności zwycięztwa. Wy-
prawiony z obozu Wyszogrodzkiego do Saxonii pułkownik
Bose, miał mu od księcia-namiestnika Fürstenberga spro-
wadzić owych sześć batalionów saskich i oblężniczy mate-
ryał. Obietnica ta wystarczała Patkulowi, rozpisywał w chwili
niemal samego wymarszu z pod Zakroczymia (dnia 23
Września) do posła duńskiego barona Jessena, do bawią-
cego w Berlinie Flemminga listy, że idzie na Poznań, że
Meyerfeld ze swą załogą 1200 ludzi będzie wkrótce dopro-
wadzony do kapitalacyi, że królowanie „Pana Stacha” (Mon-
sieur Stenzel), weźmie niezadługo koniec.
Tymczasem, pisząc, i przechwalając się w podobny spo-
sób, nie obliczył się Patkul z energią i zręcznością swych
przeciwników. Bawiący w Poznaniu generał Mardefeld i plac-
komendant miasta pułkownik Gabriel Liliehök, rozporządzali
wprawdzie tylko siłą 600 piechoty, 100 jazdy i 10 dział, ale
nie zaniedbali niczego, ściągając z miasta kontrybucye pie-
niężne, zaprzągając do roboty wszystkie niemal ręce miej-
scowe i okoliczne, wprowadzając ogromne zapasy żywności
i furażu, by podnieść stan obronny powierzonego sobie
punktu i utrzymać się w jego posiadaniu. Nie dość na tém,
nastąpił korzystny dlań wypadek, któremu czujność obozu
Augustowego oddawna przeszkodzić była powinna. Stał w
Toruniu, odprowadziwszy tu dotąd prymasa z trzechtysię-
cznym korpusem jazdy szwedzki generał Meyerfeld, na
istnie straconym posterunku. Zguba jego zdawała się pewna.
Czy to Schulenburg w pochodzie swym z Poznańskiego
ku Wyszogrodowi nad Wisłą, czy połączona tutaj cała siła
Augustowa, czy Patkul i Brandt powracający z tamtąd w
Poznańskie, przemagali go znacznie liczbą i powinni go
byli znieść do szczętu. Meyerfeld tymczasem uniknąwszy
szczęśliwie zguby z rąk Schulenburga i Augusta, uprzedził
nie mniéj szczęśliwie zamach grożący mu ze strony Patkula,
opuścił śmiało zniszczony przeszłoroczném oblężeniem To-
ruń i stanął dnia 19 Września z całym swym korpusem jazdy
Oblężenie Poznania przez Patkula.
98
na przedmieściach poznańskich z prawego brzegu Warty. W
ten sposób wezbrała załoga szwedzka w Poznaniu do siły
trzechtysięcznéj i nie przedstawiała dla wyprawy Patkulowéj
tak łatwéj zdobyczy. Natychmiast po przybyciu Meyerfelda
do Poznania, postanowili dowódzcy szwedzcy w Poznaniu,
Mardefeld, Liliehök i sam Meyerfeld, nie tracąc ani jednéj
chwili czasu, zrobić silną wycieczkę przeciw chorągwiom
pospolitego ruszenia szlacheckiego, napierającym Poznań
od południa i nie dopuszczającym dowozów. Wycieczka ta
powiodła się najzupełniéj. Zaskoczony niespodzianie w mia-
steczku Stęszewie dnia 20 Września rano Maciéj Radomicki
nie dotrzymał placu, widział rozgromioną na wszystkie
strony swą komendę, stracił swój bogato przyozdobiony
buńczuk, pierzchnął ku Przemętowi, zostawiając Szwedom
łupy i wszelki sprzęt obozowy, a co najważniejsza możność
sprowadzenia żywności dla ludzi i furażu dla koni do Po-
znania. Nie dość na tém, dołożyli dowódzcy szwedzcy
wszelkich starań, aby uczynić o ile możności obronném mia-
sto z natury bardzo nie obronne, w nad wartańskiéj kotlinie
wśród otaczających półkolem wzgórz położone. Stary zapa-
dający mur naprawili, o ile się dało, tam gdzie go wcale nie
było, jak od strony Garbar, zastąpili go opalisadowanemi
szańcami; obsadzili nadto silnie dwie bramy miasta, wro-
cławską i wroniecką, uczynili z przylegającego do muru
miejskiego dawnego zamku Przemysławowego, klasztoru
Katarzynek na Wronieckiéj, Teresek na Wrocławskiéj ulicy,
główne punkta obrony, zabezpieczyli sobie Szeroką ulicę i
przez zamykającą ją tak zwaną Wielką Bramę wolną prze-
prawę na prawy brzeg Warty i czekali tak przygotowani z
wszelką otuchą zbliżającego się nieprzyjaciela. Jedynym
może błędem ich systemu obrony było, iż zaniedbali spalić
przedmieścia i znajdujące się na nich klasztory i kościoły
św. Wojciecha, św. Marcina i Bernardynów. Wszystkie te
miejsca stały się w późniejszém oblężeniu punktami oparcia
dla nieprzyjaciela.
W kilka dni po potyczce Stęszewskiéj, ukazał się pod
Poznaniem, na prawym brzegu Warty idący w przedniéj
Rozdział II.
99
straży Patkula, z jazdą głównie kozacką, generał Brandt*).
Omijając przedmieście Chwaliszewo i wieś Rataje, ruszył
wprost nad rzekę w toż samo miejsce tuż za dzisiajszą
Dębiną, gdzie poprzednio w miesiącu Sierpniu generał
Schulenburg zbudował zniszczony przez Szwedów most na
Warcie. Stan wody był tak niski, iż jazda Brandta zaczęła się
przez rzekę wpław przeprawiać. Już blisko 300 koni przeszło
na lewy brzeg Warty, kiedy hr. Gyllenstolpe wypadł z miasta
na czele 350 dragonów szwedzkich i wpędził Brandtową ja-
zdę do rzeki. Sam Gyllenstolpe został przy téj sposobności
niebezpiecznie ranny w rękę. Utarczki te z Radomickim i
Brandtem były jednakże tylko jakoby zapowiedzią i wstępem
ważniejszego, mającego zagrozić miastu i załodze poznań-
skiéj niebezpieczeństwa.
Plackomendant pułkownik Gabriel Liliehök, dowódzca
korpusu jazdy generał Meyerfeld, przeznaczony przez Ka-
rola XII na naczelnego dowódzcę sił szwedzkich w Wielko-
polsce, a bawiący w Poznaniu generał Mardefeld, historyk
tego oblężenia, nic zaniedbali niczego, aby burzy godnie
i energicznie stawić czoło. Żywności i furażu było pod do-
statkiem, miasto, dzięki strasznemu uciskowi mieszkańców,
doprowadzone do odpowiedniego stanu obrony. Jedyny kło-
pot obrony przedstawiała zbyt znaczna liczba koni wpusz-
czonego ze wsi Ratajów do miasta korpusu jazdy generała
Meyerfelda. Mały ówczesnego Poznania obszar nie pozwa-
lał ich należycie pomieścić. Ztąd téż tłumaczy się, iż pod-
czas późniejszego oblężenia zabijali Szwedzi po kilkaset
koni naraz, by zyskać więcéj miejsca dla obrony a jeźdźców
używali do pieszéj służby…
____________
*) Nic mniéj pewnego, jak Patkulowe siły pod Poznaniem. Mardefeld
w swym pamiętniku oblicza je na blisko 10000, co nam się zdaje dość
prawdopodobném jeżeli zważymy, że piechota moskiewska w Wilczkowéj
liczyła 6000 ludzi, jeźli dodamy do tego 500 piechoty saskiéj, Kozaków
Brandta i pospolite ruszenie Radomickiego. Patkulowi zmniejsza się owa
siła za każdym nowym listem. Tak n. p. pisze w liście do Flemminga z pod
Poznania z dnia 27 Października: „J’ai 3500 Moskowites, et 500 Alle-
mands, 800 Cosaques et quelques centaines des polonais, sur lesquels ou
ne peut rien compter”.
Oblężenie Poznania przez Patkula.
100
Wśród takich okoliczności obserwowali Poznań Brandt
i Radomicki ze swemi chorągwiami pospolitego ruszenia.
Nadciągał tymczasem Patkul, jak widzimy a czego nie poj-
mujemy, nie najkrótszą od Wyszogrodu do Poznania drogą.
Dnia 9-go Października znajdujemy go w Śremie, zajętego
nawiasowo powiedziawszy, pisaniem rekomendacyjnego
listu wziętemu do niewoli w Warszawie Wachslagerowi do
księcia-namiestnika saskiego Egona von Fürstenberg. Dnia
10 Października stanął Patkul pod Poznaniem*), obliczając,
o ile nam się zdaje, zbyt nisko całą swą siłę na 4000 pie-
choty moskiewskiéj w szarych mundurach z niebieskiemi
wyłogami (wyszło jéj z pod Wyszogrodu 6000) i 500 ludzi
czerwonéj piechoty saskiéj. W liczbę tę, dodajmy, nie wcho-
dzą przecież ani Sasi i Kozacy Brandta, ani chorągwie Ra-
domickiego. Dział miał Patkul 23. Rano dnia 14 Paździer-
nika przelewa się ciągłym jakoby strumieniem cała Patku-
lowa siła w obliczu spoglądających na podobne widowisko
z wież miasta Szwedów, z prawego na lewy brzeg Warty.
Przeprawiwszy się tutaj, otoczyła armia Patkulowa szero-
kiém półkolem fortyfikacye miejskie, poczynając od klasz-
toru Bernardynów, skończywszy na klasztorze Karmelitów
Bosych i kościele św. Wojciecha. Ze wzgórz panujących nad
miastem przedstawiała się łatwa możność celnego zbom-
bardowania leżących w dole nadwartańskim warowni i za-
budowań poznańskich. Choć najmniéj wprawnemu oku były
dostrzegalnemi dwa przedewszystkiem słabe punkta owych
utwierdzeń; pierwszy: zapadły, zestarzały, słabo naprawiony
mur na lewo bramy wrocławskiéj ku klasztorowi Teresek;
drugi nie mniéj licho i na prędce załatany mur przy szańcu
Garbarskim między tak zwaną Ciemną Bramką a Bramą
Wodną, zamykającą wstęp na dzisiajszą Wodną ulicę. Głó-
wne stanowisko obrał sobie Patkul w zabudowaniach około
kościoła św. Marcina. Główném jego zatrudnieniem w chwili
rozpoczynającego się i przez czas trwającego oblężenia są
____________
*) Archiwum drezdeńskie. List Patkula do Flemminga z obozu pod Po-
znaniem dnia 11 Października 1704. „Hier à midi j’arrivai ici au camp”.
Rozdział II.
101
piśmienne skargi do bawiącego w Berlinie Flemminga, z
jednéj strony na generała Schulenburga, że nie zdobył Po-
znania wtedy, kiedy to mógł z łatwością uczynić, z drugiéj
strony na księcia-namiestnika saskiego Egona von Für-
stenberg, że mu nie dostarcza przyrzeczonego oblężniczego
materyału. Zamiast 2000 piechoty saskiéj nadesłano mu,
jak powiada, tylko 500 niewprawnych rekrutów, mimo na-
legań wyprawianych przez pułkownika Bosego z Między-
rzecza do Drezna nie przysłano mu ani moździerzy, ani
granatów, ani kul palnych, lecz zaledwie cztery 12-funtówki;
nadesłano mu daléj żądanych górników, lecz bez potrzebnych
narzędzi. Wśród takich okoliczności rozpoczynał Patkul z
dniem 14 Października działania oblężnicze, ale rozpoczynał
je kulawo i z takim samym upadkiem ducha, jaką otuchą i
pewnością siebie ręczył poprzednio za sukcess. Dnia 13
Października rozpoczął ogień z góry św. Marcina z bateryi
sześciu dział 10 funtowych do bramy wrocławskiéj i muru na
lewo niéj się ciągnącego. Dosłownie to samo działo się od
strony zajętego przez Sasów klasztoru bernardyńskiego ku
szańcowi Garbarskiemu. Ogień trwał nieprzerwanie przez
całą noc z 15 na 16 Października bez wielkiéj szkody warowni
i miasta, wśród wielkiego przerażenia jednakże mieszkańców,
którym plackomendant nakazał mieć w pogotowiu środki
gaszenia ognia w razie pożaru. Niebezpieczeństwo stanęło
z całą swą grozą w obliczu załogi miasta Poznania a jak-
kolwiek dowódzcy jéj i załoga byli pełni otuchy i o poddaniu
nie myśleli, uważał przecież Mardefeld za rzecz koniecznéj
przezorności, zawiadomić, jeżeli się uda, czy to króla szwe-
dzkiego, czy generała Renskiölda o położeniu miasta i o
potrzebie dania mu odsieczy. Komunikacyą z prawym brze-
giem Warty miała jeszcze załoga szwedzka wolną. Dnia 15
Października tedy, właśnie w chwili najgorętszego bombar-
dowania, wyprawił Mardefeld majora Duderberga z 10 dra-
gonami z rozkazem dotarcia gdziekolwiek bądź do głównéj
armii szwedzkiéj i obznajmienia jéj z położeniem miasta i
załogi. Odtąd przez kilka dni następnych trwa z różnemi
krótszemi i dłuższemi przerwami bombardowanie miasta
Oblężenie Poznania przez Patkula.
102
rozpalonemi aż do czerwoności kulami z góry św. Marcina
do Bramy Wrocławskiéj, od klasztoru Bernardyńskiego do
szańca Garbarskiego. Wielką korzyścią zagrożonéj załogi
była swobodna komunikacya załogi z prawym brzegiem
Warty. Co chwila wychodziły z miasta przez ulicę Wielką,
przez most na Warcie oddziały jazdy ku zabudowaniom
katedralnym, sprowadzając tu ztąd furaż i żywność. Naj-
niebezpieczniejszym był dzień 19 Października. Siedmnaście
dział Patkulowych sprowadzonych na Górę św. Marcina
miota nieprzerwanie ogień od rychłego poranku aż do po-
łudnia, następnie od 4-éj do 10-éj wieczorem, tak że na-
reszcie w murze przy bramie Wrocławskiéj powstaje wyłom…
Przez cztery dni następne trwa bez przerwy bombardowanie,
rozszerzając coraz bardziéj ów wyłom, nie sprawiając wielkiéj
straty w ludziach załogi. Przy szańcu Garbarskim tylko pada
d. 23 Października od kuli muszkietowéj szwedzki porucznik
Taube. Działania oblężnicze postępują odtąd, uprzątając
drogę zamierzonemu ostatecznie przez Patkula szturmowi.
Dnia 24 Października rozprzestrzenił się w skutek ciągłego
bombardowania wyłom w murze przy bramie Wrocławskiéj
do szerokości dwudziestu kroków. Dnia następnego prze-
prawił Patkul pewną część swéj siły poniżéj miasta na prawy
brzeg Warty, zajął zabudowania katedralne, przedmieście
Chwaliszewo i rozpoczął tu ztąd ogień ku Wielkiéj Bramie i
Garbarom. Wobec podobnego niebezpieczeństwa grożącego
z téj strony, zdobyła się rada wojenna szwedzka, złożona z
generałów Mardefelda, Meyerfelda i plackomendanta Lilie-
höka na postanowienie zniszczenia mostu Wartańskiego,
na środek ryzykowny, obosieczny, ale jedyny wśród obecnych
okoliczności ku zabezpieczeniu się od nieprzyjacielskiego
zamachu z jednéj, niezagrożonéj dotąd jeszcze strony. Ko-
munikacya z prawym brzegiem Warty była jednakże natu-
ralnie odtąd straconą. Wieczorem dnia 25 Października
spłonął most na Warcie, zapalony szczęśliwie mimo gęstych
strzałów idących z przedmieścia Chwaliszewa przez kapitana
Pullmanna. Tymczasem poczyna z dniem następnym zagra-
żać załodze nowe niebezpieczeństwo. Patkul kazał usypać
Rozdział II.
103
na stoku wzgórza kościoła św. Wojciecha nową bateryę i
rozpoczął z niéj ogień do bramy Wronieckiéj i przylegającego
muru. Po całodniowem trwaniu roztworzył się w niem sze-
roki wyłom, większy i niebezpieczniejszy dla załogi od wy-
łomu przy bramie Wrocławskiéj. Téj chwili jak się zdaje,
czekał Patkul, by rozpocząć z załogą układy czy próby ka-
pitulacyjne. Pod wieczór (26 Października) ustał na chwilę
ogień, a u posterunku przy bramie Wrocławskiéj stanął
trębacz saski z dwoma listami, jednym od oficera nieznanego
nazwiska do generał-porucznika Gyllenstierny, z drugim od
Patkula do Liliehöka. List ten był, jak powiada Mardefeld w
swym pamiętniku, napisany stylem zarozumiałym i nadę-
tym, wzywał miasto do poddania, grożąc ostatecznościami
w razie zdobycia go szturmem. Wezwanie to spotkała słu-
sznie pogardliwa odmowa, ponieważ jeśli kiedy, to teraz,
przy dwóch gotowych wyłomach, była raczéj pora myśleć o
walnym szturmie, aniżeli o bezowocnych kapitulacyjnych
układach. Nachodzą zresztą, nie można zaprzeczyć, Patkula
w owych chwilach pokusy szturmowe, do wykonania ich
przecież nie przychodzi. Pod dniem 27 Października pisze
Patkul z obozu pod Poznaniem do Flemminga: „Mam już
jeden dobry wyłom; drugi będzie zrobiony jutro pod wieczór;
tak szturm ogólny wykona się pojutrze z brzaskiem jutrzenki,
w kilka godzin będzie wszystko skończone”. Na nieszczęście
nie dotrzymuje Patkul sobie samemu słowa, poprzestaje na
ciągłem bombardowaniu miejskich murów. Strzały bateryi
ze wzgórza kościoła św. Wojciecha rozprzestrzeniały z każdą
godziną wyłom przy Wronieckiéj Bramie. Szwedzi zatara-
sowali go, o ile się dało mierzwą i ziemią, co jednakże
chwilowo tylko zdołało zapobiedz niebezpieczeństwu. Wyłom
liczył już tutaj blisko 30 kroków, szturm zdawał się nie-
uchronnym. Chcąc się na ten wypadek przygotować, wznie-
śli Szwedzi tuż za bramą Wroniecką wał z głęboką fossą i
zamienili przylegający do niéj prawie klasztor Katarzynek na
rodzaj obronnego bastyonu, obsadzając go 60-ciu ludźmi
pod dowództwem pułkownika Bagena. Przez całą noc z dnia
28 na 29 Października trwa bombardowanie. Dnia 29 Paź-
Oblężenie Poznania przez Patkula.
104
dziernika, a więc w dniu zapowiedzianego przez Patkula
szturmu, obalają jego działa mur po prawéj stronie Bramy
Wronieckiéj, niszczą klasztor Katarzynek, a kule sięgają
przez ulicę Wroniecką aż do Rynku. Jestto jeden z najkry-
tyczniejszych momentów całego oblężenia. Kapitan Pull-
mann odbiera rozkaz zrobienia wycieczki w 180 ludzi bramą
wroniecką, ale nieprzyjaciel odgaduje ten zamiar, gromadzi
u stóp góry kościoła św. Wojciecha przeważną siłę i uda-
remnia pomysł Mardefelda. Z drugiéj strony rozbija się
podjęta przez kapitana Bandholza równocześnie wycieczka
z szańca Garbarskiego o dziwaczny jakiś postrach nocny,
ogarniający nagle tyle dzielnego zwykle żołnierza szwedz-
kiego po za murami miasta… Tejże saméj nocy jednakże
jeszcze wypadają kapitanowie Pullman i Morton bramą
wroniecką i turbują piechotę moskiewską naprzeciw dzisiaj-
szych jatek żydowskich… Dzień 30 Października jest groź-
niejszym dla załogi od dnia poprzedniego… Wyłom na prawo
bramy wronieckiéj rozszerzony aż do 40 kroków, tak że nic
już nieprzyjacielowi w przypuszczeniu szturmu nie prze-
szkadza. Sam Mardefeld nie ma żadnéj wątpliwości, że
szturm lada moment nastąpi. Cała załoga pod bronią w go-
towości udania się na każde, jakie jéj tylko wskażą miejsce.
Jazda załogi stoi w szyku bojowym na rynku, czekając roz-
kazu pogalopowania ku najbardziéj zagrożonym stanowi-
skom. Dwa działa nabite kartaczami ustawione w bramie
wronieckiéj, obok nich w klasztorze Katarzynek 180 żoł-
nierzy pod dowództwem dwóch kapitanów jazdy, jednego
piechoty, w gorączkowem wytężeniu i oczekiwaniu nieprzy-
jacielskiego szturmu. Tymczasem zbliża się wieczór, zapada
noc, kanonada nieprzyjacielska trwa nieprzerwanie, ale wy-
czekiwany szturm odwleka się widocznie. Z zapowiedzianego
w liście Flemmingowym terminu 29 Października, odkłada
go Patkul do dnia 1 Listopada, jak widzimy z późniejszego
jego listu. Załoga szwedzka nie wie jednakże naturalnie o
podobnem postanowieniu, a w wątpliwość tego, co nastąpi,
idą czuwać Mardefeld i Liliehök nad niebezpieczniejszym
wyłomem przy bramie wronieckiéj, Meyerfeld nad pierwszym
Rozdział II.
105
wyłomem przy bramie wrocławskiéj. Groźna noc owa prze-
mija jednakże dość spokojnie, pominąwszy kilka bomb og-
nistych i rzadkich muszkietowych strzałów, aż nad ranem
dopiero przerażają Szwedów z obozu piechoty moskiewskiéj
przenikliwe przeciągłe wołania, istne wycie wilków, des
hurlemens, jak się wyraża pamiętnik Mardefelda. Wszyscy
pewni, że to niezawodny sygnał rozpoczynającego się
szturmu, czekają go z nastawionemi muszkietami i z zapa-
lonemi lontami. Mimo to wita ranek bez szturmu, odsła-
niając natomiast na bruku poznańskim kilkanaście pusz-
czonych przez nieprzyjaciela w obręb miasta strzał z listami
otwartemi do niemieckich żołnierzy załogi, by rzucali szeregi
szwedzkie i przechodzili do Sasów. Wezwanie to, do którego,
jak się zdaje, dala powód dezercya dwóch dragonów nie-
mieckich z pułku Meyerfelda, pozostało przecież bezsku-
tecznem. Dzień 31 Października rozszerza wyłom przy bra-
mie wronieckiéj do szerokością 80 kroków. Mimo to nie
następuje i teraz wyczekiwany co chwila szturm. Wręcz
przeciwnie, ustaje około południa ogień a przy bramie wro-
cławskiéj ukazuje się trębacz z listami do Meyerfelda i Lilie-
höka, z żądaniem wymiany jeńców. Wielki wyłom przy bra-
mie wronieckiéj zajęty tymczasem wraz z klasztorem
Katarzynek przez silny, jak na liczbę załogi oddział 460 ludzi
pieszych pod dowództwem majorów Rothusen i Borumann,
kiedy naczelna komenda przez noc z 31 Października na 1
Listopada powierzona od bramy wronieckiéj aż do zamku
pułkownikowi Gustawowi Horn, od zamku do bramy wro-
cławskiéj pułkownikowi Taube. Tymczasem uchodzi owa
noc w stosunkowéj spokojności, raz po raz tylko strzelają
Moskale z muszkietów do robotników załogi, zatrudnionych
w wyłomie przy bramie wronieckiéj, co przecież nie prze-
szkadza zasłonić go wałem i pallisadami. Kronika oblężenia
z dnia 1 Listopada zapisuje znów tylko ciągły ogień nie-
przyjaciela z dział i muszkietów do warowni miejskich, go-
towość załogi do odparcia wyczekiwanego szturmu i obec-
ność odprawionego z niczem trębacza nieprzyjacielskiego
przy bramie wronieckiéj. Trwało tak już 17 dni ścisłe ob-
Oblężenie Poznania przez Patkula.
106
lężenie i bombardowanie utwierdzeń miasta Poznania wśród
niepojętego kunkatorstwa oblegających, wśród niezaprze-
czonych świetnych dowodów wytrwałości i męztwa oblężo-
nych.
Czas wyjrzeć teraz z cieśni otoczonych przez nieprzyja-
ciela, odciętych od komunikacyi z resztą świata murów sto-
licy wielkopolskiéj, na wielką widownią współczesnych, wo-
jennych i politycznych wypadków, które nie miały pozostać
bez wpływu na ostateczne rozwiązanie rozgrywającego się
w murach czy pod murami Poznania ubocznego epizodu.
Los oblężonego Poznania zaciekawiał i interesował w
przeświadczeniu politycznéj i strategicznéj wagi wielkopol-
skiéj stolicy zarówno obie wojujące strony. Strona Augu-
stowa jest pewną zdobycia miasta przez Patkula, wyczekuje z
gorączkową niecierpliwością szturmu lub kapitulacyi załogi,
przeznacza zdobytemu Poznaniowi ważną w politycznych
zamiarach króla rolę. Główny choć zakulisowy naówczas
agent Augustowéj sprawy, poseł duński Jessen, przebywa
na Szląsku, osiada tuż nad granicą, w Sycowie, aby o ile
możności, być jak najbliżéj teatru wojny poznańskiej; zbiera
wiadomości przez poufnego swego kuryera polskiego, Anto-
niego Zdanowskiego, przesyła je w treści swemu królowi.
Doniesienia te są różnego rodzaju, mętne, prawda pomię-
szana z fałszem. „Poznań zdobyty!” — donosi razu jedne-
go w ostatnich dniach Października Jessen królowi Fryde-
rykowi, by nieledwie nazajutrz wiadomość swą odwołać i
zmodyfikować również fałszywe doniesienie o pożarze miasta
i zniszczeniu kollegium jezuickiego. Mimo to wszystko uwa-
żają w obozie Augustowym zdobycie Poznania za kwestyą
czasu tylko a poseł duński wysnuwa z niewątpliwego we-
dług siebie faktu opanowania miasta daleko sięgające, poli-
tycznéj natury plany. „Mogłabyś”, pisze w liście z Szycowa
dnia 3 Listopada 1704 do króla duńskiego, „W. K. Mość
we własném imieniu poradzić królowi polskiemu łaskawie,
aby skorzystał z obecnéj sposobności i zajął, co mu wśród
zwyczajnych okoliczności nie byłoby wolno, jakie utwierdzo-
ne miejsce w Polsce, a tym końcem zajęty jure belli Poznań,
Rozdział II.
107
z powodu wybornego położenia tegoż miasta ufortyfikował”.
Właśnie tymczasem wśród owych najpiękniejszych nadziei i
najoptymistyczniejszych oczekiwań, uderza istnie, jak grom
z pogodnego nieba własnoręczny list Patkula, datowany z
obozu pod Poznaniem 29 Października o 3-ciéj z południa,
pisany, jeźli tak wolno powiedzieć, między dwoma wyło-
mami, z którego niechaj nam będzie wolno przytoczyć co
charakterystyczniejsze ustępy. Doniósłszy nasamprzód o
przybyciu „w dniu wczorajszym” kuryera z Warszawy od
króla polskiego, który go zawiadamia, iż Szwedzi ukazują
się już od strony Pragi, że on sam zamyśla wkrótce o od-
wrocie w Krakowskie a w dodatku przesyła rozkazy i in-
strukcye, o których niżéj będzie mowa, pisze Patkul do posła
duńskiego: być może, iż ruszymy ku Krakowu. J e s t e m
c i ą g l e z a t r u d n i o n y t u t a j , dokąd mnie posłano,
przypuszczając, że załoga nie liczy nad 500 ludzi. Podczas
marszu, jaki odprawiłem, rzucił się generał major Meyerfeld
z całą swą jazdą do miasta, tak że zamiast 500 ludzi mam
do czynienia z załogą trzechtysięczną, zdecydowaną bro-
nić się do upadłego w mieście, otoczonem podwójnym mu-
rem. Otóż to widownia wielce zmieniona. Mimo to wszy-
stko zaatakowałem ich energicznie. Pierwszego dnia zaraz
obrałem stanowisko na wzgórzu przeciwległém murom,
gdzie kazałem z początku ustawić trzy baterye, z których
dnia następnego zacząłem ich bombardować. Mam już do-
stateczny wyłom dla szturmu a drugi będzie skończony jutro.
Wtedy téż to przypuszczę ogólny szturm w 6000 ludzi. Co
najgorsza, to że opóźniono się tak bardzo z nadesłaniem mi
artyleryi z Saxonii, również amunicyi i batalionów, tak że
trzeba mi było kilka tygodni przepędzić bezczynnie. Nare-
szcie nadeszło jedno i drugie, lecz nie wszystko, czego mi
było potrzeba. Między innemi miałem dostać aż do 2000
ludzi z Saxonii, aby oblegać miasto, gdy jeszcze przypu-
szczano, że załoga liczy tylko 500 ludzi. Teraz zaś, gdy się w
mieście znajduje 3000 ludzi, przysełają mi tylko 500. Osądź
sam, jakiego powodzenia można się spodziewać? Będę
pełnił mój obowiązek, a jeźli nie przyjdę do końca, niechaj
Oblężenie Poznania przez Patkula.
108
się król polski trzyma tych, co z całą armią przepędzili lato w
Polsce, nie wziąwszy Poznania, kiedy w nim było tylko 500
ludzi. Wtedy pora była dobra, nieprzyjaciel ze swą armią
daleko, załoga słaba. Tymczasem plądrowano do zbytku i
oddalono się, pozostawiając robotę innym, którzy tutaj gonią
ostatkami. Z tém wszystkiem zły czy niegodny znajduje
większy kredyt, aniżeli ten, co się stara robić dobrze”. List
ten charakteryzujący dostatecznie usposobienie dla gene-
rała Schulenburga i namiestnika księcia Fürstenberga, zna-
mionuje zarazem stanowcze przesilenie w kronice poznań-
skiego oblężenia. Odtąd wiąże się jego przebieg, a raczéj
jego koniec, zbyt ściśle i nierozerwalnie z losami wojny
wielkiéj widowni, abyśmy na nią właśnie nic mieli potrzeby
zwrócić uwagi i oka. Wypada nam w tym celu powrócić do
akcyi i położenia obu głównych armii nieprzyjacielskich.
August wyprawiwszy Patkula pod Poznań, pozostał sam
na dawnych stanowiskach między Warszawą a Wyszogro-
dem, na prawym brzegu Wisły, a główną kwaterą w Puł-
tusku. Znajdujemy go tu w pierwszéj połowie miesiąca Pa-
ździernika*). Siły jego rozrzucone na obszernéj stosunkowo
przestrzeni, wywodzą poważną cyfrę dwudziestu kilku ty-
sięcy ludzi. August pozostaje przecież bezczynnym. Nie
wspiera ani Patkula w jego zamachu na Poznań, nie kon-
centruje swych sił, aby niemi zajrzeć w oczy królowi szwe-
dzkiemu. Głównie widzimy Augusta zatrudnionego podczas
owego pobytu Pułtuskiego sprawami politycznemi, akcya
wojenna podrzędną tu widocznie na tymczasem odgrywa
rolę. Wyseła przez poufnego kamerdynera Spiegla listy od
księcia namiestnika Fürstenberga, w których się przyznaje
bez ogródki, iż jeszcze nie wie, co począć; wyprawia Prze-
bendowskiego do Berlina, pracuje nad przeciągnieniem Lu-
bomirskich i prymasa, odbywa wreszcie konferencye z dyg-
____________
*) Archiwum drezdeńskie, list własnoręczny Augusta do namiestnika
księcia Fürstenberga z Pułtuska 9 Października 1704. „Spiegel qui re-
tourne Vous apprendra ce qui se passe; je n’ai pas encore déterminé ma
demeure, étant obligé de me régler suivant les mouvements des enne-
mis”.
Rozdział II.
109
nitarzami Rzeczypospolitéj i dyplomatami zagranicznymi,
którzy go w Pułtusku otaczają. Mianowicie znajdujemy
tutaj Andrzeja Załuskiego w. kanclerza koronnego, Jana
Szembeka podkanclerzego koronnego, Ludwika Załuskiego
biskupa płockiego, Zaboklickiego wojewodę podolskiego,
Stanisława Morsztyna wojewodę mazowieckiego, Stanisła-
wa Denhoffa, miecznika koronnego, marszałka konfederacyi
sandomierskiéj. Do tego wędrownego dworu przybywa Vanni
audytor nuncyusza papieskiego Spady. Dwa przeciwne w
otoczeniu swojém króla Augusta objawiają się prądy, jeden
łagodniejszy, względniejszy, pragnący pewnego umiarko-
wania w traktowaniu partyzantów szwedzkich, drugi schle-
biający gorączkowéj mściwości króla. Pierwszy chciałby osz-
czędzać uwięzionego biskupa poznańskiego, objawia nie-
dwuznacznie niezadowolnienie z pochwycenia wojewody łę-
czyckiego, drugi utrzymuje Augusta w intencyach zemsty
i prześladowania. Pierwszy ma swym reprezentantem w.
kanclerza koronnego i brata jego biskupa płockiego, drugi
podkanclerzego Szembeka i audytora Vanni. Nadaremnie
chciałby Załuski wyrwać biskupa poznańskiego jako nie
podległego jurysdykcyi świeckiéj ze szponów saskich, zwy-
ciężają podszepty podkanclerzego i Vanniego, biskup po-
znański wraz z wojewodą łęczyckim idą, jak wiadomo, na
pokutę więzienną, do Saxonii. Raz tylko odnosi interwencya
w. kanclerza koronnego pożądany skutek. Niewiadomo dla
czego i w jakim celu zabłąkał się na ówczas do obozu Au-
gustowego pod Pułtuskiem Oborski, starosta liwski, jeden
z głównych bohaterów elekcyi Leszczyńskiego na polu pod
Wolą. August kazał go uwięzić; wstawienie się Załuskiego
wyjednało mu ponownie wolność i dyspensę od przymusowéj
podróży do Stolpen czy Augustusburga. Znalazł się téż
naówczas w otoczeniu królewskiém Adam Śmigielski sta-
rosta gnieźnieński, smutny, zgryziony lekceważeniem, jakie
mu król August mimo tylu usług okazywał. Niewiadomo,
czy téż nie w kwasach i przykrościach owego pobytu Puł-
tuskiego należy szukać początkowéj przyczyny odstępstwa
dzielnego partyzanta od sprawy króla Augusta, jakie nastą-
Oblężenie Poznania przez Patkula.
110
piło w dwa lata późniéj po bitwie kaliskiéj… Jak ztąd wi-
dzimy, zatrudniały tedy króla Augusta w Pułtusku przez
pierwszą połowę miesiąca Października raczéj kłopoty poli-
tycznéj, aniżeli wojennéj natury. Zaczęły przecież nadcho-
dzić od strony nieprzyjacielskiéj doniesienia, zmuszające
poniekąd pomyśleć przecież o akcyi wojennéj. Dnia 11 Pa-
ździernika nadeszła wiadomość, że idący w przedniéj straży
wracającego z Rusi Karola Stenbock, zajmuje już Lublin,
dnia 14-go Października uzupełniły się doniesienia nowemi
szczegółami. Pod wpływem tych wiadomości, postanowił
nareszcie August opuścić Pułtusk: 20 Października stanął
w Warszawie nibyto w zamiarze stawienia oporu Szwedom.
Jak tego postanowienia dotrzymał, zobaczymy niżéj, a teraz
zwróćmy się do obozu szwedzkiego i działań Karola XII.
Zostawiliśmy go zagłębionego na Rusi, w posiadaniu jéj
stolicy. Przywieziona mu przez Stanisława Leszczyńskiego
i Poniatowskiego wiadomość o wzięciu Warszawy przez
Augusta, dotknęła go głęboko i przykro. „Karol”, powiada
jego historyograf Nordberg, „pałał żądzą spotkania się z
nieprzyjacielem i pomszczenia straty Warszawy”. Słowa
te nie są czczym frazesem, a młody król szwedzki spieszył
istotnie z odwetem za poniesioną w stolicy polskiéj klęskę.
Na nieszczęście dla swéj sprawy, był przecież za daleko, aby
odwet ów mógł nastąpić prędko. Na tymczasem trzeba było
przygotować politycznie i wojskowo wymarsz. Politycznie
należało skorzystać z pobytu ruskiego i utwierdzić, o ile
się da, w tych dalekich stronach Stanisławową władzę. Do
podobnego celu nadawało się Karolowi niezmiernie przy-
bycie do Lwowa Józefa Potockiego wojewody kijowskiego,
który stanąwszy tutaj z ziemi Halickiéj w poczcie zbrojnéj
szlachty, złożył akt uznania króla Stanisława. Karol przyjął
z jego strony podobny czyn dobréj woli i oddał mu wraz z
wypuszczonym na wolność pułkownikiem Kamieńskim straż
nad Lwowem i okolicą. Równocześnie prawie znalazł się téż
w Lwowie z eskortą saską jeniec Augusta, wzięty przezeń do
niewoli w Warszawie Arwed Horn. Jeniec na słowo, przybył za
pozwoleniem Augusta do obozu swego króla z obowiązkiem
Rozdział II.
111
stawienia się w połowie miesiąca Października w Lipsku.
Horn przywiózł Karolowi wiadomości uzupełniające o klęsce
warszawskiéj wraz z powziętém z własnych ust Augusta
zaręczeniem, że postanowieniem jego odtąd jest unikać
spotkania ze Szwedami w otwartém polu. Wyjeżdżając dnia
24 Września ze Lwowa, dostał Horn od Karola pełnomocni-
ctwo układania się z Augustem o wymianę jeńców, a w pier-
wszym rzędzie swojéj własnéj osoby. W kilka dni późniéj
znalazł się, jak nam już wiadomo, w Krakowie wśród tajnych
robót przygotowujących akcess Lubomirskich do Augusta.
Załatwiwszy się w ten sposób ze sprawami miejscowemi,
zaopatrzywszy Lwów w załogę, utwierdziwszy, o ile było
można, w tamtych okolicach władzę neo-elekta, wyruszył
Karól z nim razem w pochód ku Warszawie. Piechota wy-
brała się dnia 22 Września i ruszyła ku Żółkwi; król dnia
następnego z jazdą po najgorszych drogach w tym samym
kierunku. Marsz wskutek tego odbywał się z niesłychaną po-
wolnością. Dnia 27 Września znajdujemy Karola po przejściu
przez Doroszów, Macoszyn, Żółkiew, Dobroszyn, Rawę Ru-
ską w Hrebiennem. Tutaj zatrzymał się król szwedzki przez
dwa dni, chcąc dać znużonemu marszem wojsku nieco po-
trzebnego wypoczynku. Stanisław Leszczyński opuścił w
Hrebiennem główną armią szwedzką i udał się do korpusu
generała Renskiölda zajmującego lewy brzeg Wisły między
Sandomierzem a Zawichostem. Karol sam tymczasem po-
suwał się daléj. 29 Września zajął Tomaszów, dnia następ-
nego znalazł się w Łabuniu pod Zamościem. Słynny zdzier-
ca, kwatermistrz armii szwedzkiéj, Magnus Stenbock, po-
przedzał marsz Karola o dni kilka, urządzał magazyny w
Rawie Ruskiéj, w Lublinie, straszył Zamość, wyciągał z kraju
straszne w gotówce i w dostawach naturalnych kontrybucye.
Zbliżywszy się pod Zamość, postanowił Karol bądź to za-
jąć twierdzę, bądź kazać się, co najmniéj, drogo opłacić or-
dynacyi. Stenbock stawiał w imieniu Karola twarde warun-
ki, żądał otworzenia bram twierdzy, wpuszczenia załogi
szwedzkiéj, kontrybucyi i 50,000 talarów gotówki. Ordynacja
znajdowała się naówczas po zgonie w r. 1689 czwartego
Marsz Karola z Rusi ku Warszawie.
112
z rzędu ordynata Marcina Zamojskiego, w posiadaniu nie-
letniego syna jego Tomasza, zostającego pod opieką świą-
tobliwéj, oddanéj dobrym i pobożnym uczynkom matki,
Anny z Gnińskich. Młodego ordynata nie było na miejscu;
w zastępstwie jego wybrał się do obozu groźnego króla
szwedzkiego w Łabuniu jeden z dwóch młodszych jego braci,
ofiarował Karolowi swój dom, zgodził się na wszystkie jego
warunki, oświadczył gotowość spłacić natychmiast część
żądanéj kontrybucyi pieniężnéj, oddawał co do reszty własną
osobę w zastaw. Podobna ustępność usposobiła Karola ła-
skawie dla rodziny ordynackiéj. Pułkownik Clas Bonde zajął
wprawdzie z jego rozkazu twierdzę i miasto, załoga miej-
scowa złożyła broń. Dnia następnego już jednakże wyszli
Szwedzi, nie ściągnąwszy żądanéj kontrybucyi… Przez czas
kilkodniowego w Łabuniu pod Zamościem pobytu, widzimy
Karola załatwiającego znowu bieg swych spraw politycznych
i wojennych. Przedewszystkiém podejmuje dzieło napoczęte
już we Lwowie, restauracyi zachwianych klęską warszawską
interesów Stanisława. Stara się pozyskać prymasa, pisze
doń pod dniem 6 Października list powinszowalny, iż uszedł
szczęśliwie grożącego w Warszawie niebezpieczeństwa; za-
wiązuje daléj stosunki z niedobitkami konfederacyi War-
szawskiéj, znajdującymi się w Tykocinie pod opieką gościn-
ności Branickiego wojewody podlaskiego. Przyjeżdża tu doń
od owéj szlachty i od wojewody podlaskiego słynny w in-
trygach i tajnych robotach owéj epoki sekretarz Sapieżyński,
Francuz Limont, z zapewnieniami niezachwianéj dla spra-
wy Karola i Stanisława wierności z prośbą o co prędsze
przybycie i pomoc. Karol zadowolniony wielce z podobnych
oświadczeń, obiecuje żądaną odsiecz, chce jednakże niesz-
częście, że wyprawiony z podobną wiadomością do Tyko-
cina Limont wpada w ręce Sasów i znajduje się w krótce
potem towarzyszem niewoli biskupa poznańskiego i woje-
wody łęczyckiego na zamku Stolpen, późniéj nieco w Au-
gustusburgu. Krótko potem odbiera Karol od znajdującego
się przy korpusie Renskiölda Leszczyńskiego, wiadomość
o gotującym się akcessie w. hetmana Lubomirskiego do
Rozdział II.
113
Augusta, wiadomość potwierdzoną przez list wojewody ki-
jowskiego Józefa Potockiego ze Lwowa, który donosił, że i
jego Lubomirski namawia do oświadczenia się za Sasem…
Co się tyczy działań wojennych, wyprawia nasamprzód Ka-
rol swego kwatermistrza Stenbocka z poleceniem ściągania
kontrybucyi i zakładania magazynów do Lublina. Zapewnie
zaś z powodu trudności wyżywienia całéj swéj armii, dzieli
ją i nakazuje Renskiöldowi i Stanisławowi zdążać ku War-
szawie tuż traktem wzdłuż samego prawego brzegu Wisły,
kiedy on sam posuwa się tym samym, równoległym kie-
runkiem o kilkanaście mil daléj na wschód. Ze względu na
zajmowane przez Sasów w Warszawie i jéj okolicy stanowiska
dają sobie oba korpusy armii szwedzkiéj ostateczne miejsce
spotkania na Pradze. Stosownie do podobnéj umowy, idzie
Karol z pod Łabunia, nie znajdując żadnéj przeszkody prócz
niegodziwych, namiękłych ciągłemi deszczami dróg, na
Mokre, Twarzyczów i Wysokie do Bychawy; posuwa się na-
stępnie przez Bełżyce, Palikije, Baranów, Drażgów do Zie-
lichowa, gdzie go znajdujemy 13 i 14 Października. Prze-
szedłszy mimo Wodyni i Łupin, stanął dnia 15 Października
w Węgrowie. Tutaj to przecież dali po raz pierwszy znak życia
i obecności Sasi. Oddział jazdy saskiéj pod dowództwem
pułkownika Henwekina zapędził się na rekonesans w te
strony. Wysłany przeciw niemu z oddziałem Wołochów
szwedzkich pułkownik Mentz, zachwycił go w Wysokowie
przy przeprawie przez Bug i zabrał mu trochę niewolnika,
dnia 16 Października. Tak to zbliżał się Karol z każdym dniem
bliżéj do stanowisk augustowych; obie nieprzyjacielskie
armie znajdowały się zaledwie od siebie o kilka dni marszu.
Na nieszczęście tylko zapanowało w obozie saskim na wieść
o zbliżaniu się Szwedów straszne zamieszanie, kiedy prze-
ciwnie Karol miał plan gotowy i wiedział bardzo dobrze,
czego chce i do czego zdąża. —
Z Węgrowa posuwa się do Kamieńczyka, wyseła na zwia-
dy Wołochów swego wojska, którzy się posuwają aż do Puł-
tuska, przyprowadzają mu co chwila saskich jeńców, prze-
rażają Augusta, zmuszają ich do czemprędszéj przeprawy
Marsz Karola z Rusi ku Warszawie.
114
na lewy brzeg Wisły tak pod Wyszogrodem, jak pod samą
Warszawą. Mogło się teraz zdawać, że zamiarem Augusta
będzie teraz bronić wszelkiemi siłami Szwedom przeprawy
na lewy brzeg Wisły; zobaczymy jednakże, że i ten plan
nawet na prawdę nie postoi mu w głowie.
Dnia 18 Października opuszcza Karol swą kwaterę w
Węgrowie i posuwa się z jazdą do Radzymina. Spędziwszy
znajdujący się tutaj po lewym brzegu Bugu posterunek sa-
ski, zajął Karol to miejsce przeprawy i kazał obsadzić dwom
pułkom dragonów pod dowództwem pułkownika Dueckerta.
Równocześnie stanęli na Pradze Stanisław Leszczyński,
Renskiöld wraz z całym swym korpusem; pozostawiona nie-
co w tyle piechota armii saskiéj znalazła się powoli także tutaj;
sam król szwedzki wraz z młodym księciem wirtembergskim
Maksymilianem Emanuelem, nieodstępnym od swego boku
towarzyszem paziem Klinkowströmem, zaglądali także co
chwila z Radzymina na Pragę; obie nieprzyjacielskie armie
przegradzała teraz tylko szerokość Wisły. Jeżeli wierzyć
biografowi młodego księcia Wirtembergskiego, odbywały się
nawet między samymiż wojującymi królami przez rzekę
rozmowy, przypominające nie źle dyalogi walczących około
murów Troi bohaterów. Karol usiłował przeprawić się gdzie-
kolwiekbądź przez Wisłę i przygotować własne ku temu
środki, ponieważ August za zbliżeniem się Szwedów kazał
poniszczyć wszystkie mosty i statki na Wiśle, Bugu i Nar-
wi. Między innemi zaczął król szwedzki próbować owéj
przeprawy w okolicy Karczewa, cztery mile w górę rzeki od
Warszawy, gdzie znajdująca się na środku prawie łożyska
kępa przedsięwzięcie podobne ułatwiała. Karol, Stanisław,
młody książę Maxymilian Emanuel wirtembergski, przepra-
wili się na ową kępę. Z lewego brzegu Wisły ukazali się król
August z szambelanem Vitzthumem przy boku. „Panowie”,
odezwał się tenże do Szwedów, „czyż nie przyjdziecie do
nas?” Sam Karol odpowiedział: „Nie jesteśmy tyle złośliwi”.
Szambelan Vitzthum zapytał znów: „Nie ma tam Waszego
króla?” Paź znajdujący się przy boku Karola, prawdopodobnie
Klinkowström, odpowiedział, wskazując go: „Tak, jest tutaj!”
Rozdział II.
115
Po kilku ironicznych zapytaniach i odpowiedziach, odezwał
się znów Vitzthum do Szwedów: „Panowie, będziemy was
tutaj czekali”, na co paź odpowiedział: „Słowo padło!” August
dodał: „Słowo królewskie”, poczem ukłonił się Szwedom i
rzekł: „Adieu, Panowie!” Pominąwszy anegdotyczną stronę
opisu tego spotkania, pozostanie przecież jego niewątpliwą
prawdą, że Karol próbował bardzo na seryo przeprawy przez
Wisłę, a że tém samem zmawiał wahającego się dotąd
Augusta od powzięcia jakiegobądź postanowienia. Oddziały
pospolitego ruszenia polskiego, Wołosi referendarza koron-
nego Stanisława Rzewuskiego, niepokoili wprawdzie Szwe-
dów, zaalarmowali wprawdzie dnia 28 Października pułk
jazdy Ostrogockiéj w Kleszewie, generał Hummerhielm
przepłoszył ich jednakże z łatwością a przeprawa na lewy
brzeg Wisły niedoznawała z wyjątkiem trudności o materiał
mostowy, żadnéj poważniejszéj przeszkody. Stanęły dwa mo-
sty ze strony szwedzkiéj, jeden o cztery mile od Warszawy
w górę rzeki, drugi między Warszawą a Pragą za staraniem
Stenbocka. Przeprawiając się przez pierwszy, nie utonęli o
mało co Karol z księciem wirtembergskim. Słabo sklecone
tratwy rozerwały się, prąd rzeki zaczął króla i jego towarzysza
unosić; z trudnością tylko ocaliło ich niezrównane męztwo
kilkudziesięciu grenadyerów. Zmoczeni, przeziębli dostali
się wreszcie na lewy brzeg rzeki.
Czas zwrócić się teraz do obozu saskiego i przypatrzeć
się jego działaniom. Błąd dotychczasowéj akcyi augustowéj
objawiał się teraz w całéj swéj dotykalnéj i zgubnéj pełni.
Mając dzięki szalonemu odskokowi Karola na Ruś, aż na-
zbyt wiele czasu do zniszczenia korpusu Meyerfelda i zgnie-
cenia załogi poznańskiéj, dopuścił bezmyślnie połączyć się
Meyerfeldowi z ową załogą, podzielił swą armią, pozwolił
jednéj jéj części pod Patkulem rozbijać sobie głowę o mury
Poznania, przemarnował z drugą, silniejszą, drogi, kilko-
tygodniowy czas w zupełnéj bezczynności, przyznając się w
liście do Fürstenberga z pewną naiwnością, „że nie wie, co
robić, a że dalsze jego kroki zależą od akcyi nieprzyjaciela”.
Wahanie się owo trwało bardzo długo, niemal aż do chwili,
Marsz Karola z Rusi ku Warszawie.
116
kiedy osobisty ukłon króla szwedzkiego pod Karczewem i
przygotowania jego do przeprawy przez Wisłę, zmuszały
natarczywie cokolwiekbądź przecież przedsięwziąć. Jakkol-
wiek August zarzekał się Hornowi, iż nie będzie się wy-
stawiał na spotkanie w otwartém polu z Karolem, zdaje się
przecież, że przez chwilę miał intencyą stawienia mu oporu
w Warszawie i przeszkadzania przeprawy przez Wisłę. Wła-
sne jego listy do Fürstenberga i Patkula, zachowane w ar-
chiwum drezdeńskiém, liczniejsze z téj właśnie, aniżeli ja-
kiejkolwiekbądź innéj chwili, nie pozostawiają pod tym
względem żadnéj wątpliwości. Był téż to istotnie plan naj-
racyonalniejszy wśród obecnych okoliczności. Nie dopusz-
czał w najgorszym nawet razie owéj klęski bez boju, jaka
nastąpiła późniéj, dawał Patkulowi możność zgniecenia za-
łogi poznańskiéj i opanowania Poznania. Intencye te poku-
towały jednakże krótko bardzo w obozie augustowym. Na
widok gotującéj się przeprawy szwedzkiéj przez Wisłę, za-
pada postanowienie i to postanowienie pospieszne, doryw-
cze, opuszczenia Warszawy i odwrotu, którego właściwy cel
także, w saméj niemal chwili wykonania, nie jest wyraźnie
oznaczony. „Do Krakowa lub ku Szląskowi”, otóż ogólny
kierunek, jaki August zamyśla nadać swemu odwrotowi.
Powody zaś i przyczyny samegoż odwrotu tłomaczy własno-
ręczny list Augusta do Fürstenberga, napisany już po ukoń-
czeniu odwrotu, dnia 10 Listopada. Obliczając, nie wiado-
mo nam, na jakiéj podstawie, całą swą siłę, a więc wojsko
saskie pod dowództwem feldmarszałka Steinaua i generała
Schulenberga, piechotę moskiewską, pod wodzą pułkownika
Görtza, polskie chorągwie referendarza Stanisława Rzewu-
skiego na 10000 ludzi zdolnych do boju — pisze, że wobec
nieprzyjaciela przemagającego liczbą, zdążającego trzema
kolumnami ku przeprawom Narwi, Bugu i Wisły, nie można
było myśleć o oporze. Obrona w Warszawie stawała się według
Augusta tém mniéj podobną, że wypadało w niepewności
punkta przeprawy szwedzkiéj zasłaniać kilkunastomilową
linią od Wyszogrodu do Góry, co znów pociągało za sobą
konieczność rozdrobnienia sił saskich i kolejnego ich znie-
Rozdział II.
117
sienia przez nieprzyjaciela. Wśród takich okoliczności, po-
wiada August, postanowił odwrót, coby jeszcze może nie
było najgorszém złem, gdyby tylko ów odwrót był nastąpił
rychléj i mniéj pospiesznie, gdyby daléj wykonanie jego nie
było nastąpiło, jak zobaczemy niżéj, w sposób równoważący
zupełnemu rozbiciu armii saskiéj.
Ostatnie dni pobytu warszawskiego znaczą się zresztą
jeszcze niektóremi szczegółami z dziedziny akcyi politycznéj.
Nie ustają z jego strony instancye do Cara o posiłki wojskowe
i pieniężne wśród obecnych opałów. Zapewnie pod wraże-
niem owego kłopotu Augusta, przybiera wobec niego poseł
Carski Golicyn dumniejszą zaraz postawę i grozi odjazdem
od boku króla, gdyby w. hetman koronny Lubomirski do
łaski miał powrócić. W wilią wreszcie niemal wymarszu z
Warszawy bierze August w areszt Głogowskiego, starostę
grabowieckiego i wyprawia go na pokutę więzienną do zam-
ku Stolpen w Saxonii. Otóż to roboty politycznéj natury
Augusta na samym niemal schyłku sromotnie przegranéj
kampanii. Dnia 26 Października wyseła nasamprzód baga-
że do Rawy, zawiadamiając ogólnie tylko oblegającego Po-
znań Patkula, iż prawdopodobnie przyjdzie mu się cofnąć
z Warszawy do Krakowa lub ku Szlązkowi. Rano dnia 28
Października opuszcza sam król z całém wojskiem Warsza-
wę, kiedy tegoż samego wieczora jeszcze 1500 Szwedów
przeprawia się przez Wisłę i wkracza do opuszczonéj stolicy.
Odwrót Augusta odbywa się w południowo-zachodnim kie-
runku; Szwedzi niepokoją go i siedzą w ciągu całego marszu
ustępującemu nieprzyjacielowi na karku. Noc z dnia 28 na 29
Października przepędza August w Mszczonowie, gdzie jego
bezbojne i wcale nie tryumfalne przybycie, ogłaszają jakby
na ironią salwy artyleryi saskiéj. Po bardzo krótkim tutaj
wypoczynku zdąża augustowy odwrot w widocznéj niepewno-
ści między Krakowem a Szlązkiem, w kierunku zachodnio-
południowym. Dnia 30 Października, właśnie w téj saméj
niemal chwili, kiedy Karol ze Stanisławem Leszczyńskim od-
bywają swoją reinstallacyą w Warszawie, przybywa August
do Piątku. Tu ztąd przesyła Patkulowi rozkaz, aby jeżeli
Ucieczka Augusta do Krakowa.
118
już Poznań zdobyty, jeńców i artyleryą ciężką wyprawił do
Saxonii, jeżeli zaś jeszcze miasto niezdobyte, aby sam z
piechotą i polną artyleryą zajął stanowisko nad tak zwaną
zgniłą Obrą, Brandta zaś z jazdą odesłał doń pod Uniejów.
W tymże samym liście tłumaczył się August z konieczności
swego odwrotu z Warszawy i zapowiadał, że moskiewską
piechotę wyseła ku Kołu, saską ku Warcie i że w tym celu
nakazał wzdłuż biegu rzeki Warty wypiekać w potrzebnéj
ilości chleby i przygotowywać furaż. W ten sposób znalazła
się cała, poważna jeszcze liczbą siła saska wobec połączo-
nego i rozgonionego za nią nieprzyjaciela, doszczętnie
rozbitą na cztery rozpierzchające się w różne strony oddziały,
z których jedyny Schulenburg przedstawia zdolny oporu i
obrony zastęp.
Dnia 2 Listopada dochodzi odwrót Augusta miasteczka
Uniejowa, zkąd po odesłaniu już piechoty moskiewskiéj ku
Kołu, odprawia Schulenburga z piechotą saską ku Kaliszowi.
Sam w towarzystwie marszałka Pflugka, podkanclerzego
koronnego, Jana Szembeka, nieodstępnego kamerdynera
Spiegla z nieliczną, jak się zdaje eskortą jazdy, cofa się ku
miasteczku Warcie, wskazuje feldmarszałkowi Steinau z kilku
pułkami jazdy i piechoty odwrót ku Piotrkowu. Przybywszy
do Piotrkowa, pisze August dnia 4 Listopada tu ztąd na-
stępny lakoniczny bilecik do namiestnika Fürstenberga:
„Moje interesa nie znajdują się tutaj w najlepszym stanie,
odkąd znalazłem się w konieczności opuszczenia Warszawy.
Zobaczę, czy będę mógł dostać się do Krakowa, czy téż puścić
się do Szląska”. Pościg szwedzki tymczasem, powstrzymany
nieco wspomnianą co dopiero reinstallacyą w Warszawie,
zkąd Stanisław pod dniem 30 Października wydaje uroczysty
manifest, zaręczający narodowi własne i króla szwedzkiego
dobroczynne dlań intencye; powstrzymany daléj widocznie
fałszywemi informacyami o kierunku odwrotu saskiego, —
nie omieszkał teraz dawać się dokuczliwie we znaki. Karol
w widoczném przekonaniu że August zmierza najprostszą
drogą ku Krakowa, ruszył za nim, jak zwykle, nie odczekując
piechoty, z pułkami Dalekarlijskim i Warmlandzkim, zabra-
Rozdział II.
119
nemi daléj Renskiöldowi po drodze sześciu pułkami jazdy,
na Łęczycę, pozostawiając Tarczyn na lewo, ku Nowemu
Miastu nad Pilicą. Towarzyszył mu w tym pościgu z od-
działem Wołochów znany partyzant Jan Grudziński, starosta
Rawski, zabierając po drodze maroderów saskich. Nie zna-
lazłszy nieprzyjaciela, zwraca się król szwedzki ku Rawie,
gdzie przybywa dnia 1 Listopada. Tutaj to dochodzą go
nareszcie prawdziwe wiadomości o kierunku Augustowego
odwrotu. Przejmuje list Augusta do feldmarszałka Steinaua
z rozkazem pomaszerowania z jazdą do Piotrkowa, zkąd
daléj ma ruszyć ku Krakowu, dokąd, nawiasowo powiedzia-
wszy, miał przybyć znajdujący się dotąd ze swą dywizyą
w Myślenicach w. hetman koronny. Nie dość na tém, po-
wziął jeszcze król szwedzki z przejętego listu Augustowego
wiadomość o rozkazach danych Patkulowi i o kierunku od-
wrotu Schulenburga. Z chwilą zyskania tych wiadomości,
zmienił Karol południowy kierunek swego pościgu i rzucił
się, pozostawiając piechotę po za sobą w tyle, z istną gorą-
czką za uchodzącym nieprzyjacielem ku zachodowi. Spędza-
jąc noce na wiązce słomy lub siana, żywiąc się często suchym
chlebem z kawałkiem słoniny, gonił z drabantami i ośmiu
pułkami jazdy generała Wellingka nieprzyjaciela, niekiedy po
siedem mil dziennie. Nie mylimy się pono, przypuszczając,
że zamiarem tak szalonego pościgu było pochwycenie sa-
megoż króla Augusta. Jeżeli ten zamiar nie powiódł się
i nie mógł się powieść z powodu zbyt szybkiéj ucieczki
Augusta, powiodło się natomiast królowi szwedzkiemu naj-
zupełniéj dzieło rozprzężenia i dezorganizacyi siły saskiéj,
zasłaniającéj Augustowy odwrót. Pomiędzy następującego
żołnierza saskiego wkradła się na wielką skalę maroderka.
Pościg szwedzki staczając co chwila utarczki z uchodzącymi
Sasami, zagarniał sporą liczbę jeńców. Ogółem znalazło się
ich w ręku szwedzkim według raportu posła duńskiego Jes-
sena do 1000. Przybiegając wszędzie kilka dni po Auguście,
stanął Karól dnia 2 Listopada w Piątku, 3 w Uniejowie,
gdzie przyszło do małego spotkania z jazdą saską tuż nad
samą rzeką Wartą. Tutaj to, jak się zdaje przyszedł król
Ucieczka Augusta do Krakowa.
120
szwedzki do przekonania, iż dalszy pościg za Augustem nie
ma właściwego celu i że pochód za ustępującym z piechotą
saską Schulenburgiem przedstawia racyonalniejsze korzyści.
Dnia 4 Listopada tedy kiedy August przybywa do Warty,
zwraca się król szwedzki na Dobrą i Działoszyn ku Kaliszowi.
Zwrot ten nieprzyjacielskiego pościgu daje wędrownemu ta-
borowi Augustowemu nieco wytchnienia, Król sam, w. mar-
szałek dworu saskiego hr. Pflugk, szambelan Vitzthum,
podkanclerzy koronny Jan Szembek, dyplomata-kamerdy-
ner Spiegel zatrzymują się jeden dzień na miejscu, 6 Li-
stopada widzimy ich w Złoczewie. Tu ztąd wyprawił August
swe kosztowności i bagaże wraz ze Spieglem do Sycowa
na Szląsk, wzywając zarazem przezeń bawiącego tamże
posła duńskiego Jessena do jak najprędszego stawienia się
na konfenrencyą w Częstochowie. Jessen nie lenił się ani
na chwilę z posłuchaniem wezwania, ale przybył za późno.
August, który liczył prawdopodobnie na możność zatrzy-
mania się przez kilka dni w Częstochowie, nie przypuszczał,
że go Szwedzi i tu ztąd spłoszą. Stało się tak przecież; jazda
nieprzyjacielska znalazła się w pobliżu miasteczka; król
August wyniósł się co prędzéj, rano dnia 8 Listopada „nie
bez konfuzyi”, jak powiada w swém sprawozdaniu poseł
duński, z Częstochowy; po dwóch dniach podróży stanął
w południe dnia 10 Listopada w Krakowie. Pozostawiając
go tutaj w oczekiwaniu ściągających się powoli sił feldmar-
szałka Steinaua, w. hetmana Lubomirskiego, referendarza
koronnego Stanisława Rzewuskiego, partyzantów polskich
Stanisława Chomentowskiego i Adama Śmigielskiego; —
zastrzegając sobie sami na późniéj opowiadanie jego podję-
tych tutaj politycznych robót, — wróćmy teraz dla nieza-
tracenia wątku rzeczy na widownią mającéj się rozegrać w
krótce wielkiéj wojny téj ponuréj jesieni.
Patkul, odebrawszy dnia 2 Listopada datowany z Piątku
dnia 30 Października rozkaz Augusta, rozkaz niedorzeczny, bo
zalecający co mniejsza, odstąpić od oblężenia Poznania, lecz
pozbawiający, co ważniejsza, cofającego się Schulenburga
przynajmniéj 6000 ludzi, z którymi w połączeniu byłby mógł
Rozdział II.
121
zgnieść rozpędzonego nieostrożnie Karola, — odstąpił dnia
3 Listopada pospiesznie od murów poznańskich. Cofając
się ku niesłychanemu tryumfowi Mardefelda, Meyerfelda i
Liliehöka, ku granicy brandenburgskiéj, stanął już 5 Listo-
pada pod Zbąszyniem, gdzie go widzimy jeszcze 9 Listo-
pada, spoglądającego bezczynnie na mordercze zapasy pie-
choty moskiewskiéj Görtza i Schulenburga z pościgiem
szwedzkim.
Króla szwedzkiego zostawiliśmy za to dnia 4 Listopada
w pochodzie z Działoszyna ku Kaliszowi za ustępującym
Schulenburgiem. Siła Karola składała się wyłącznie prawie
z jazdy, Schulenburga z 4000 ludzi dzielnéj piechoty i 900
koni. Dnia 5 Listopada stanął król szwedzki pod murami
Kalisza, zajętego przez słabą, liczącą zaledwie 100 ludzi pod
dowództwem pułkownika Riebe arriergardę korpusu Schulen-
burga, który naówczas był się już cofnął do Raszkowa.
Szczupła liczba załogi nie pozwalała myśleć o obronie miasta
przeciw 18 szwadronom jazdy nieprzyjacielskiéj. Stanowiło
to przecież dla Szwedów przeszkodę w pościgu a nadto, jak
zaraz zobaczymy, miało się sprzątnienie owéj zawady opłacić
niecierpliwemu Karolowi dotkliwą boleścią osobistą. Sam
młodzieniec dwudziestoletni miał król szwedzki, jak zawsze
tak i tu nieodstępnie przy swym boku, dwóch, znanych
nam już z poprzedniego opowiadania towarzyszów, pazia
Klinkowströma i księcia Wirtembergskiego, obu dzieci wie-
kiem, mężów bohaterstwem. Klinkowström, mianowicie
był wiernym uczestnikiem wszelkich rozpustnych figli i wy-
bryków Karola jeszcze z czasów pokojowego pobytu sztok-
holmskiego. Potknąwszy się w owym gorączkowym pościgu
o zawadę kaliską, wyprawił Karól swego pazia z wezwaniem
poddania miasta do pułkownika Riebego. Towarzyszył mu
pułkownik Dueckert. Właśnie podczas toczącéj się parla-
mentarki, padł przypadkiem czy umyślnie strzał z murów i
położył Klinkowströma trupem. Gniew i żal Karola był stra-
szny. Mszcząc się, kazał w pierwszém uniesieniu zamor-
dować kilkunastu jeńców rzucających broń załogi saskiéj.
Ciało poległego towarzysza broni zalecił włożyć do trumny
Zniesienie oblężenia poznańskiego.
122
i odesłał następnie do Pomeranii. Tuż prawie po tym przy-
krym wypadku, nadjechał do Kalisza d. 6 listopada przyby-
wający z Warszawy Stanisław Leszczyński i towarzyszy
odtąd dalszemu pościgowi króla szwedzkiego. Samobójcze
rozprężenie, na jakie ucieczka i szaleńsze jeszcze od niéj
rozkazy Augusta armią saską wskazały, pokazują się do-
piero teraz w całéj swéj szkodliwości. W razie połączenia
Patkula, jazdy Brandta, piechoty moskiewskiéj Görtza pod
wspólnem dowództwem Schulenburga, byłaby się zebrała
kilkotysięczna siła, mogąca i teraz nawet jeszcze zdławić
pogoń szwedzką a może przez wzięcie do niewoli samegoż
rozpędzonego najnieostrożniéj Karola, nadać całéj wojnie
inny obrót. Dzięki swemu rozprzężeniu nie pozostaje istotnie
dzielnemu Schulenbergowi ze swym pięciotysięcznym blisko
korpusem nic lepszego do roboty, jak spieszyć co prędzéj ku
bezpiecznéj przystani szląskiéj i ocalić przynajmniéj honor
broni saskiéj.
Nie ma może chwili w ciągu całych dziejów owéj wojny,
lepiéj i dokładniéj wyświeconéj przez samychże głównych jéj
bohaterów i aktorów. Archiwum drezdeńskie posiada druko-
waną relacyą owego odwrotu, nadto własnoręczny raport
Schulenburga do Augusta, datowany ze Zgorzelic 12 Li-
stopada 1704. Szwedzkie sprawozdania Nordberga i Adler-
felda nie pozostawiają również pod względem dokładności
niczego do życzenia. Przypatrzmy się teraz dalszemu prze-
biegowi odwrotu Schulenburga według jego własnego spra-
wozdania. Kiedy Karol 5 Listopada brał Kalisz i zagarniał po
słabym oporze w niewolę szczupły oddział pułkownika Rie-
ben, znajdował się generał saski z całym swym korpusem
rozłożony pod Raszkowem, o trzy mile od następującego
nieprzyjaciela. Przyniesiona mu pod noc przez postępującego
z jazdą w tylnéj straży generała Oertza wiadomość o wzięciu
Kalisza, spowodowała Schulenburga jeszcze w ciągu tejże
saméj nocy, z 5 na 6 Listopada, mimo straszliwego znużenia
żołnierza i zakradającéj się coraz gęściéj maroderki, do dal-
szego, pospiesznego odwrotu ku Kobylinowi, gdzie stanął w
ciągu dnia 6 Listopada. Jazda pozostała pod generałem
Rozdział II.
123
Oertzem w Raszkowie, by zasłaniać odwrót głównéj siły w
obec pogoni 18 szwadronów szwedzkich. W ciągu dalszego
marszu z Kobylina do Jutrosina, dnia 7 Listopada, spotkał
się Schulenburg z wracającą z pod Poznania jazdą saską,
pod dowództwem generała Plötza. Jeszcze teraz i w tym
przypadku miała się objawić szkodliwość wydanych przez
Augusta z pod Warszawy czy w ciągu odwrotu rozporządzeń.
Schulenburg chciał Plötza zatrzymać przy sobie, a w naj-
gorszym razie wyznaczał mu na miejsce wspólnego spot-
kania miasteczko Krobię. Nadaremno. — Plötz tłumaczył
się nasamprzód wyraźnym rozkazem Augusta, następnie
trudnością wyżywienia tak znacznéj siły, skoro pozostanie
razem i puścił się ku Piotrkowu, osłabiając Schulenburga,
nie wzmacniając spieszącego do Krakowa Augusta. Pod
wieczór dnia 7 Listopada znalazł się Schulenburg w Jutro-
sinie wśród niesłychanego znużenia żołnierza, któremu na
domiar złego wybuchły w miasteczku pożar wypocząć nie
pozwolił. Tutaj doszła generała saskiego wiadomość o za-
jęciu Kobylina przez dziewięć pułków jazdy szwedzkiéj ge-
nerałów Wellingka i Renskiölda, przy których znajdował się
sam król szwedzki wraz ze Stanisławem Leszczyńskim.
Spotkanie niebieskiéj pogoni szwedzkiéj z czerwonym od-
wrotem saskim, stawało się odtąd nieuchronném. Zamiarem
Schulenburga było teraz ruszyć przez dzień 8 Listopada do
Krobi, połączyć się tutaj z piechotą moskiewską, ruszyć na-
stępnie do Leszna, by się zaopatrzyć w chleb i piwo i zdążać
tu z tąd do bezpiecznego schronienia szląskiego. Rachuby
te chybiły jednakże. Mimo, że okolica była Sasom znana z
czasu jeszcze kampanii latowéj, zmarnowano, dzięki niezrę-
czności szpiegów i przewodników trzy godziny w drodze. W
Krobi nie zastał Schulenburg Moskali, lecz tylko doniesie-
nie dowódzcy ich pułkownika Görtza, że nie daleko tu z tąd
się rozłożył. A więc i tu jeszcze zawód i rozprzężenie sił
własnych w obec nieprzyjacielskiego pościgu! Wyznaczy-
wszy tedy Görtzowi na noc z 8 na 9 Listopada miejsce
wspólnego spotkania pod miasteczkiem Poniecem, ruszył
tamże sam Schulenburg wśród zapadającego zmroku. Było
Bitwa Poniecka.
124
już jednak zapóźno na możność podobnego połączenia, a
zaledwie Schulenburg ze swym znużonym żołnierzem zdo-
łał stanąć pod Poniecem, odsłonił mu się na rozległéj rów-
ninie groźny widok nadciągającéj od Krobi, niebieskiéj
chmury kawaleryi szwedzkiéj. Generał saski obliczał jéj siłę
bez przesady na 7000 koni, kiedy sam nie liczył więcéj nad
5000 ludzi, prawda, że bardzo dobréj piechoty. O dalszym
odwrocie nie można było myśleć bez wystawienia się na nie-
chybną klęskę ze strony pościgu szwedzkiego. Przytomny
Schulenburg postanowił przyjąć nierówną walkę, by pod
osłoną stawianego oporu uskutecznić odwrot do Szląska i
poczynił doń, o ile czas i okoliczności pozwalały, odpowiednie
przygotowania. Nie przypuszczając, aby nieprzyjaciel śmiał
go czepiać wśród zapadającéj ciemności, kazał piechocie
obsadzić opłotki i ogrody w leżącéj tuż pod samem mia-
steczkiem Poniecem wsi Janiszewie, lazaret zaś, bagaże,
artyleryą wyprawił na tyły z rozkazem spiesznego pochodu
ku Odrze. Nad ranem spodziewał się nadejścia Görtza z
piechotą moskiewską. I tę rachubę przekreśliła przecież, na
ten raz, gorączka walki Karola. Nie zważając na ciemność,
nie kłopocąc się o widoczną obronność stanowiska piechoty
saskiéj, nie pytając o roztropne rady swych generałów,
przedstawiających, iż z samą tylko do tego przez pogoń
rozwleczoną jazdą Sasów zagarnąć i zgnieść nie będzie
można, okazał się Karol i pod Poniecem Karolem z nad
Dźwiny, z pod Kliszowa, Pułtuska i Lwowa. Wbrew wszelkim
oczekiwaniom i rachubom, spostrzegł Schulenburg szwa-
drony szwedzkie pędzące ostrym kłusem ku zajmującéj
Janiszewo swéj piechocie. Wobec podobnéj zaczepki, uznał
generał saski za rzecz konieczną wyprowadzić swego żoł-
nierza z opłotków i ogrodów wiejskich na otwarte pole, aby
go przewaga nieprzyjacielska nie zaskoczyła splątanym i
ubezwładnionym, zwłaszcza że na domiar niedogodności
zajętéj przez Sasów pozycyi, tuż za wsią, znajdowało się
niebezpieczne w razie odwrotu, grząskie trzęsawisko. Słoń-
ce zaszło, ciemność Listopadowego wieczoru zapadała co-
raz grubiéj nad widownią rozpoczynającéj się walki. Siła
Rozdział II.
125
znajdująca się pod ręką Karola składała się z odziałów ka-
waleryi pułku Skanijskiego, z dragonów generałów Ren-
skiölda, Dueckerta i Krassaua. Generał Wellingk z 4000
koni znajdował się o jeden dzień marszu w tyle, by oskrzydlić
nieprzyjaciela. Przy boku rozpoczynającego akcyą Karola
znajdowali się Stanisław Leszczyński, książę Maxymilian
Wirtenbergski, książę Sachsen-Gotha, generałowie Ren-
skiöld, Stenbock i Lagercrona. Schulenburgowi, jak sam
powiada we własnoręczném sprawozdaniu, pozostawało w
obec nawały szwedzkiéj bardzo niewiele czasu do sformo-
wania swéj siły. Wyprawiwszy swego żołnierza za wieś, usta-
wił go we dwie linie. Pierwszą, opartą prawém skrzydłem o
wieś Janiszewo, złożył z ośmiu; drugą z czterech batalionów
piechoty. Po obu skrzydłach drugiéj linii stanęła kawalerya
saska, w przedziale między pierwszą a drugą linią, składająca
się z dziewięciu dział artylerya. Schulenburg objeżdżał sze-
regi swych żołnierzy, upominał ich do wytrwania na miejscu,
przypominał smutny los towarzyszów wziętych w Toruniu,
jęczących dotąd w twardéj niewoli szwedzkiéj, kazał przy-
puszczać Szwedów blisko i mierzyć koniom w głowy a strze-
lać celnie. Pierwsze szeregi miały po każdym wystrzale
przyklęknąć, by następnie dać możność wystrzału drugim.
Zaledwie było dość czasu, by te rozporządzenia powydawać,
gdy jazda szwedzka z Karolem na czele rzuciła się na Sasów,
wybierając sobie przedewszystkiém za miejsce i przedmiot
ataku owe szczerby pomiędzy obu liniami piechoty, wypeł-
nione przez jazdę. Jazda saska nie dotrzymała placu i zaczęła
pierzchać. — Wpadający za uciekającymi Szwedzi, zagarnęli
dwa bataljony saskie i wprawili je w nieład. Niebezpieczeństwo
zaczynało być groźném; w stanowczéj téj chwili dał dowód
niesłychanego męztwa i przytomności umysłu sam Schu-
lenburg. Ranny już w rękę, w mundurze poszczerbionym
nieprzyjacielskiemi kulami, pędzi ku swym wprawionym w
nieład batalionom, ścigany przez kilku nieprzyjacielskich
dragonów, nawraca je, komenderuje ognia i jeszcze raz og-
nia, który przetrzebia rozwleczone pogonią i wprawione w
nieład własném zwycięztwem szwadrony szwedzkie. Szwe-
Bitwa Poniecka.
126
dzi zdziesiątkowani, straciwszy mnóstwo ludzi i koni wracają
pędem ku swoim. Schulenburg korzystając przytomnie z téj
chwili wytchnienia, cofa całą swą piechotę, ustawia ją w
podługowaty czworobok, opierając z tyłu o lasek, zasłaniając
z przodu głębokim, długim rowem. Artylerya po stracie
jednego działu wśród zamieszania odwrotu, staje w liczbie
ośmiu dział po obu skrzydłach czworoboku saskiego i daje
bez przerwy ognia do uchodzących Szwedów. Żołnierz saski
widząc pierwszy atak szwedzki odparty, siebie w bezpiecznéj
pozycyi, nabiera odwagi. Sam Schulenburg pisze w swym
raporcie do Augusta, „iż odtąd z radością już można było
widzieć, jak nieprzyjaciel drugi raz będzie przyjęty”. Nadzieja
ta miała się spełnić w zupełności, a wytchnienie zaledwie co
sformowanych między laskiem a rowem Sasów, nie trwało
długo. Dragonia szwedzka rzuciła się po raz drugi rozpu-
szczonym pędem ku czworobokowi saskiemu. Powstrzymał
ją nieco rów; salwa pierwszego, ponowna salwa drugiego,
strzelającego po nad głowami przyklękłych towarzyszów
szeregu, pokryła ziemię niebieskiemi mundurami szwedz-
kiemi, zabitemi i rannemi końmi. Mimo to wdarli się Szwe-
dzi w czworobok saski, na to jednakże tylko, aby zamknięci
w nim, wyginąć nieledwie co do nogi. „Było to”, pisze
Schulenburg, „ciekawe widowisko, jak ci, co się wdarli w
czworobok marnie poginęli i zrąbani zostali”, tak, że nie
widziałem, aby trzech lub czterech było z nich uszło. Ataki
te ponawiały się ze strony szwedzkiéj, choć z coraz mniej-
szym ogniem i z coraz mniejszą nadzieją skutku do pięciu
razy. Wszystkie były szczęśliwie przez Schulenburga od-
parte. Roztoczyła się nareszcie na dobre ciemność, a z do-
datkiem zapadła głęboka mgła jesienna. Szwedzi cofnęli się
do miasteczka Ponieca, zostawiając na polu pod Janiszewem
mnóstwo trupów i rannych bez żadnéj opieki. Schulenburg
miał prawo uważać się za pierwszego zwycięzcę Karola XII,
choć zwycięztwo jego było drogo okupione. Sam był kilka-
krotnie, choć nie ciężko ranny, adjutant jego, wszyscy ofice-
rowie ordynansowi, waleczny pułkownik Han polegli. W żoł-
nierzach wynosiła strata saska ogółem 489 ludzi według
Rozdział II.
127
sprawozdań szwedzkich. Straty szwedzkie obliczał sam
Schulenburg na 1500 ludzi, oni sami przyznają się do 280
zabitych i rannych, nie mogąc przecież zapierać znacznéj
straty w szeregach oficerskich. Mianowicie polegli adjutant
króla szwedzkiego Lanttinghausen, kapitanowie Hiepen,
Gager, Gyllentrost i Basilier. Pomiędzy rannymi znajdujemy
pułkowników Patkula, Torstensona, Hardta, Düringa, Ble-
ckerta i Fahlmanna.
Taki to był przebieg owego wieczornego spotkania mię-
dzy Karolem a Schulenburgiem, dnia 8 Listopada 1704 na
krawędzi wielkopolskiéj ziemi od Szląska. Zwycięstwo podo-
bne nie pozwalało jednakże zwycięzcy spoczywać długo na
laurach a w nocy jeszcze trzeba było powziąść szybką de-
cyzyą i poczynić odpowiednie przygotowania, by jutro nie
stracić owoców dzisiajszych wysileń. Schulenburg, należy
mu oddać tę sprawiedliwość, spełnił nie mniéj świetnie
i nie mniéj szczęśliwie i tę drugą część trudnego zadania.
Na-samprzód, korzystając z ciemności nocnéj, ściągnął do
swéj głównéj siły, postawiony we wsi Janiszewie, odcięty
chwilowo przez Szwedów oddział generała Birona. Oficer
saski wysłany przezeń, przewróciwszy na wierzch niebieską
podszewkę swego czerwonego płaszcza, uszedł w ciemności
szczę-śliwie za Szweda, przejechał przez szeregi szwedzkie
i przeniósł Sasom w Janiszewie rozkaz połączenia się z głó-
wną siłą. Pozostawało jeszcze obmyślić przed brzaskiem
jutrzenki, na samém pobojowisku, dalsze szczegóły dzia-
łania. — Schulenburg zawahał się chwilowo, czy nie ruszyć
ku Lesznu, nie ściągnąć do siebie piechoty moskiewskiéj
Görtza, nie zawezwać pomocy odległego zaledwie o kilka
mil w Zbąszyniu Patkula. Położenie rzeczy było jednakże
zbyt krytyczne, aby plan podobny był mógł liczyć na urze-
czywistnienie. Przy sprężystszém działaniu, przy większéj
zdolności strategicznéj Patkula, przy lepszéj woli dowodzą-
cego Moskalami pułkownika Görtza, mogło i powinno było
połączenie zapędzonych w ów kąt Wielkopolski sił saskich
nastąpić rychléj. Teraz na polu stoczonéj co dopiero na rów-
ninach Ponieckich bitwy, nie było już na to czasu. Że król
Bitwa Poniecka.
128
szwedzki ponowi z brzaskiem jutrzenki przerwany tylko cie-
mnością nocną atak, nie ulegało najmniejszéj wątpliwości.
Nie dość na tém, doszła do obozu saskiego wiadomość,
że generał Wellingk nadciąga Karolowi w pomoc z resztą
jazdy szwedzkiéj, nadto, że generał Meyerfeld wyruszył z
oswo-bodzonego od oblężenia Poznania i że się w 700 koni
znajduje już w Kościanie. Zatrzymywać się tedy choćby
kilka godzin tylko na ziemi polskiéj i zapuszczać się wzdłuż
pierwotnego zamiaru ku Lesznu, znaczyło iść dobrowolnie
w niechybną klęskę. Po krótkiém tedy zastanowieniu, roz-
począł Schulenburg w nocy jeszcze odwrot ku granicy
szląskiéj, dokąd już poprzednio wyprawił artyleryą i bagaże.
Rannych ku wielkiemu żalowi nie mógł, wszystkich przy-
najmniéj, uwieść z sobą i pozostawił ich w znacznéj części
na placu spotkania. Przekraczając granicę Szlązka, wyprawił
Schulenburg oficera z listami do prezydenta kamery cesar-
skiéj i w. mistrza zakonu niemieckiego we Wrocławiu, tłu-
macząc nadwerężenie neutralności cesarskiego terytorium
nieuniknioną koniecznością wojenną. Z resztą zalecił swym
żołnierzom przestrzeganie najściślejszéj dyscypliny, a płacił
wszystkie rekwizyta wojskowe za przekroczeniem granicy
brzęczącą monetą. Pogoń szwedzka stępiła nieco swą za-
palczywość przez wieczorną potyczkę, i dała uchodzącemu
Schulenbergowi kilka godzin swobodnego czasu. Przed po-
łudniem jeszcze dnia po bitwie znalazł się korpus saski na
terytoryum szlązkiém. Około godziny czwartéj po południu
stanęli znużeni i wyczerpnieni pospiesznym marszem Sasi
w miasteczku Górze nad Baryczą. Schulenburg kazał poni-
szczyć za sobą wszystkie mosty, pozostawił w odwodzie dla
ostrożności w punkcie przeprawy przez rzeczkę 50 grena-
dyerów, a sam ruszył z korpusem ku Odrze. W téj to chwili
zaczęła się pokazywać pogoń szwedzka, która za przykładem
Sasów nie uszanowała również neutralności terytoryum
cesarskiego. Na szczęście jednakże ocaliły i na teraz Sasów
ciemność wieczorna, mgła i niski stan wody na Odrze.
Późnym wieczorem dopadł Schulenburg, we wsi Łupkiniu
(Lubchen) tuż nad rzeką, dogodnego punktu przeprawy.
Rozdział II.
129
Korzystając z osłony nocnéj, spędził ile się dało promów,
łodzi i rozpoczął przeprawę. Do godziny pierwszéj w nocy
było trudne to dzieło uskutecznione; korpus saski znalazł
się na lewym brzegu rzeki i był stanowczo ocalony. Pewna
już niemal zdobycz uszła Karolowi, uznał się na ten raz
zwyciężonym przez Schulenburga, a sam przeciwnie znaj-
dował się przez kilka godzin w niebezpieczeństwie, którego
się nie domyślał i nie przeczuwał. W przedniéj, jak zwykle,
straży, szwedzkiéj pogoni, dopadł przeprawy saskiéj przez
Odrę nieco po północy. Nie mogąc jéj już przeszkodzić,
zanocował w młynie, pobliskiéj wsi Krągłowic z bardzo
szczupłą tylko eskortą. Właściciel młyna doniósł o tem
Schulenburgowi, który się już gotował powrócić z kilku-
dziesięciu ludźmi na prawy brzeg rzeki i pochwycić nie-
ostrożnego króla. Znużenie żołnierza jednakże, niedostatek
łodzi i promów, które po dokonanéj przeprawie poniszczono,
przeszkodziły wykonaniu podobnego zamachu. Obie armie
nieprzyjacielskie odczepiły się odtąd od siebie. Schulenburg
cofa się nienapastowany daléj do Zgorzelic. Równocześnie
prawie uchodzi Patkul z pod Zbąszynia ku Odrze; pozostają
jeszcze tylko na placu nieszczęsne resztki moskiewskiego
korpusu pułkownika Görtza i Kozacy z oddziału generała
Brandta rzuceni na łaskę opatrzności od chwili zniesienia
oblężenia Poznańskiego. Tak jeden, jak drugi oddział wojsk
moskiewskich szukał widocznie ratunku w połączeniu z
Schulenburgiem, ale było już za późno. Schulenburg schro-
nił się w nocy z dnia 9 na 10 Listopada za Odrę, dwa tysiące
blisko Kozaków z oddziału Brandta, zdezorganizowanych,
znużonych, mających zaledwie 200 koni, reszta pieszo, zna-
lazło się odciętych na prawym brzegu rzeki we wsi Oderbeltz.
Karol kazał pułkowi dragonów pułkownika Ornstedt zsiąść
z koni i zaatakować ich pieszo. Jedni zaczęli uciekać ku
Odrze, usiłując przeprawy, drudzy zamknęli się w domach
wsi z postanowieniem obrony. Pierwsi zostali bądź to wy-
strzelani, bądź potonęli, tak że zaledwie trzydziestu dostało
się na lewy brzeg rzeki; drudzy stawiali rozpaczliwy, ale
nadaremny opór. 213 wpadło żywo w ręce Szwedów; reszta,
Bitwa Poniecka.
130
blisko 1500, jak powiada sprawozdanie szwedzkie, wyginęła
już po wzięciu w niewolę, a jeźli wierzyć temuż samemu
sprawozdaniu, współubiegali się rozdraźnieni barbarzyń-
skiem postępowaniem Kozaków żołnierze szwedzcy, z cho-
rągwiami polskiemi Grudzińskiego w okrutném, nieludzkiém
wymordowaniu jeńców. Dzień poprzednio a więc dnia 9 Li-
stopada spotkała podobna klęska drugi oddział moskiewski,
1500 piechoty, który nie zdążywszy za Schulenburgiem,
znalazł się w okolicy Wschowy. Ten to oddział zachwyciła
pogoń generała Wellingka, który idąc od Kobylina w 4000
koni, stanął nazajutrz po bitwie Ponieckiéj na placu spotka-
nia, a nie znalazłszy ani swoich, ani Sasów na miejscu, po-
pędził daléj w kierunku Wschowy. Moskale zabarykadowali
się w pobliskiéj miasta wsi Tylewicach; wezwani do złożenia
broni, odpowiedzieli silnym ogniem z dział i z ręcznéj broni.
Wellingk kazał dragonom Stenbocka zsiąść z koni i uderzyć
na zamkniętych w chałupach Moskali. Atakiem tym dowo-
dził hr. Eryk Lejonhufwud, który w nim poległ. Moskale
stracili nasamprzód swą artyleryą, mimo to nie przestawali
stawiać rozpaczliwego oporu wśród zabudowań i opłotków
wiejskich. Szwedzi zapalili im nad głowami dachy; mimo
to nie ustawała obrona. Moskale woleli ginąć wśród pło-
mieni, aniżeli rzucać broń. Nareszcie zwyciężyła przewaga
liczebna Szwedów. 900 przeszło Moskali zginęło w boju i w
pło-mieniach; Szwedzi zabrali im 14 dział, całą amunicyą i
cztery beczki z pieniędzmi; sami, jeźli wierzyć ich sprawo-
zdaniu, nie stracili w owym boju nad 80 ludzi w zabitych i
rannych, między którymi pułkownika Burenschölda i kapi-
tana Treffenhielma.
Dwa te spotkania, pod Oderbeltz i Tylewicami, zakoń-
czone klęską porzuconych tak niedbale i niesumiennie na
łaskę pościgu nieprzyjacielskiego sprzymierzeńców mos-
kiewskich, zamykają téż zarazem dzieje kampanii roku 1704,
jeślibyśmy nie zaliczyli jeszcze do niéj odbywających się tu
i owdzie, n. p. między Radomskiem a Częstochową utarczek
między chorągwiami pospolitego ruszenia szlacheckiego a
furażującymi i ściągającymi kontrybucye z kraju Szwedami.
Rozdział II.
131
Karol wydobywszy się szczęśliwie z matni, w jaką go sza-
lony zapęd na Ruś i zamach Augusta na Warszawę wpro-
wadził, odniósł, dzięki bezprzykładnemu niedołęstwu nie-
przyjaciela najzupełniejszy tryumf. August chroni się do Kra-
kowa prawie bez wojska, pod wątpliwą opieką dywizyi woj-
ska koronnego i nawracających się powoli na jego stronę
Lubomirskich. Natomiast rozprysła się i zmarniała w roz-
strzelonéj ucieczce i cząstkowych bojach cała jego siła,
Patkul, Moskale Görtza, Schulenburg. Jeden Schulenburg
tylko zdołał stawić skuteczny i zaszczytny opór, ale ostate-
cznie także tylko zasłaniając odwrot i poświęcając posiłki
moskiewskie. Karol wyrzucił ostatniego nieprzyjaciela przez
granice Wielkopolski i znalazł się ponownie panem sytua-
cyi. Nazajutrz po zniszczeniu oddziału kozackiego pod
Oderbeltzem, dnia 11 Listopada, znajdujemy go we wsi
Ossowéj Sieni pod Wschową, gdzie, nawiasowo powie-
dziawszy, zapewnie na instancye dobrego „sąsiada”, króla
Stanisława Leszczyńskiego, właścicielce wdowie Annie Ba-
klanowskiéj, wystawia skrypt libertacyjny od kontrybucyi wo-
jennych. Następnie, odebrawszy od przybyłego doń ze swą
jazdą generała Meyerfelda rapport o przebiegu oblężenia
miasta Poznania, postanawia sam udać się tamże i rozpatrzeć
się w położeniu i obronności stolicy wielkopolskiéj.
Dnia 16 Listopada przybył Karol do Poznania, oglądał
nędzne, poszczerbione ogniem Patkulowym, a przecież ob-
ronione tak walecznie warownie miejskie, oddawał zasłu-
żone pochwały dzielności załogi i środkom obrony, użytym
przez swych generałów. Według tradycyi miejscowéj, któréj
autentyczności najtroskliwszy przegląd dokumentów archi-
wum miejskiego z owéj epoki, nie pozwolił nam przecież
stwierdzić, obrał sobie król szwedzki podczas swego poby-
tu w Poznaniu na kwaterę istniejący dziś jeszcze dom tz.
„pod daszkiem” w rynku. Co natomiast pewna, to że wszel-
kie błagania prezydenta miasta, p. Pawła Pothuna o zwol-
nienie ciężarów, pod jakiemi Poznań od 14 miesięcy stękał,
nie zostały przez króla uwzględnione. Mieszkańcy płacili
odtąd, jak dotychczas, ciężkie pieniądze tygodniowe, przeszło
Karol w Poznaniu.
132
2000 tynfów, dostawiali odtąd jak dotychczas, piwo, chleb,
wino, tytuń, mięsiwa na potrzeby zostającéj znów pod do-
wództwem pułkownika Gabryela Liliehöka załogi szwedz-
kiéj. Karol odprawił prezydenta Pothuna z niczém i opuścił
Poznań po kilkodniowym pobycie. Na zimowe leże obrał
sobie odtąd ze względów politycznych Wielkopolskę, mia-
nowicie województwo poznańskie i kaliskie; na miejsce wła-
snego pobytu miasto Rawicz. Podobnym wyborem pokie-
rował nasamprzód wzgląd na konieczność restauracyi sko-
łatanych interesów króla Stanisława, które właśnie od Wiel-
kopolski odbudowywać przyszło; daléj zamożność i ludność
kraju, blizkość Szlązka i tyle niezbędne dla zaopatrywania
potrzeb wojska fabryki sukna w wielkopolskich miasteczkach
Lesznie, Rawiczu, Sarnowie, Miejskiéj Górce i Kościanie.
Zamieszkał tedy król szwedzki na długi wypoczynek leż
zimowych wraz ze zwykłém otoczeniem swém wojskowém i
dyplomatyczném w Rawiczu, kiedy Stanisław, wyprawiwszy
małżonkę, matkę i córeczkę do bezpiecznego Elbląga, osiadł
w Rydzyńskim zamku. Według pamiętników o księciu Ema-
nuelu Maxymilianie Wirtembergskim, były częste stósunki
i komunikacye między obozem szwedzkim w Rawiczu i
dworem Stanisława w Rydzynie, a młody książę nie może
się dość nachwalić gościnności, wspaniałomyślności i świet-
nych polowań rydzyńskiego zamku.
Nie mniéj staje się przez kilka miesięcy Rawicz ogni-
skiem i punktem centralnym bardzo ożywionego ruchu
politycznego i wojennego. Co chwila zjeżdżają tu deputacye
szlacheckie od województw wielkopolskich z najrozmaitszemi
instancyami bądź to do pana konsyliarza Pipera, bądź to do
samego Karola lub króla Stanisława. Co chwila przyjeżdżają
najrozmaitsi generałowie szwedzcy z raportami do króla
lub po rozkazy. Pojawi się tu wkrótce Arwed Horn z tajne-
mi propozycyami pokoju od Augusta, przybędzie niespo-
dzianie od dworu wiedeńskiego w osobnéj missyi hr. Zin-
zendorff. Kują się daléj między Rydzyną a Rawiczem plany
i projekta przeciągnienia prymasa na Stanisławową stronę
(?), — dość, przedstawia nadgraniczna, zamieszkała przez
Rozdział II.
133
niemieckich sukienników mieścina wielkopolska, sielankę
niezwykle ożywioną i urozmaiconą. Pierwsze kroki króla
szwedzkiego z rozpoczynającego się spoczynku leż zimo-
wych są politycznego znaczenia a obliczone na podniesienie
chromającéj królewskości neo-elekta. On sam wydał już
podczas marszu, pod dniem 30 Października z Warszawy
manifest do stanów Rzeczypospolitéj, w którym się powta-
rzały zwykłe ogólniki o miłości dobra Rzeczypospolitéj, o
bezinteresowności króla szwedzkiego, o Moskalach i Koza-
kach sprowadzonych we wnętrze kraju przez króla Augu-
sta, o potrzebie łączenia się około jego osoby w celu zy-
skania nareszcie pokoju. Wszystko rzeczy może dobre i pra-
wdziwe, ale chybiające celu w obec rozstrzelonych intere-
sów i stanowisk obranych z góry przez różnych ludzi i
różne stronnictwa Rzeczypospolitéj. Posypały się téż na ów
manifest odpowiedzi przeciwników, zamieniając wystąpienie
neo-elekta na bezpłodną wojnę papierową. Innego nieco
rodzaju i skuteczniejszéj doniosłości był akt samegoż Karola.
Pod dniem 28 Listopada wydał z Rawicza manifest do
szlachty województw wielkopolskich, w którym oświadczał,
że tylko szlachetna interwencya króla Stanisława oszczędza
im czynów zemsty i surowości, na które zasłużyły, wspie-
rając działania wojsk i stronników zdetronizowanego króla.
Ukazać neo-elekta łaknącéj spokoju i bezpieczeństwa szla-
chcie w charakterze skutecznéj, rozjemnéj instancyi, nie
było rzeczywiście krokiem niezręcznym.
Pozostawmy teraz Karola na jego zimowych leżach w
Rawiczu i przypatrzmy się robotom i działaniu Augusta,
który jak sobie przypominamy stanął w Krakowie dnia 10
Listopada około południa. Położenie jego nie było szcze-
gólnie korzystne. Co się tyczy nasamprzód będącéj na po-
gotowiu siły zbrojnéj, rozporządzał August tysiącem zale-
dwie koni jazdy saskiéj, która zostawała pod dowództwem
zamianowanego plackomendantem miasta Krakowa gene-
rała Kyau. Obozowała daléj w pobliżu dywizya wojska ko-
ronnego z pod komendy hetmańskiéj. Nadto znajdowały się
przy boku królewskim chorągwie pospolitego ruszenia pol-
Kwatera zimowa Karola w Rawiczu.
134
skie Adama Śmigielskiego starosty gnieźnieńskiego i Mor-
sztyna starosty sieradzkiego, gotowe na każde zawołanie do
nowych partyzanckich wypraw. Wszystko to razem nie
przedstawiało siły dostatecznéj do stawienia oporu Szwe-
dom, nadciągającym pod wodzą generałów Renskiölda i
Stromberga od Łęczycy, Nowego miasta nad Pilicą i Czę-
stochowy. Sam marszałek nadworny Pflugk oświadczył z
dobroduszną rezygnacyą posłowi duńskiemu, „że dwór sa-
ski zabawi zapewnie w Krakowie tak długo, dopóki na to
Szwedzi pozwolą”. Tak to potrafiła najzupełniejsza nieudol-
ność króla Augusta odwrócić wszystkie warunki wojennego
powodzenia przeciw sobie samemu, tak zmarniały i stopniały
w jego ręku wszelkie zasoby w ludziach i materyale, jakiemi
przed dwoma jeszcze zaledwie miesiącami rozporządzał.
Pobity i zwyciężony bez boju, z rozproszoną na cztery wiatry
armią, pozbawiony możności oparcia akcyi politycznéj, o
jedynie skuteczną podstawę powodzenia wojennego, — ze
źle tajoną tęsknotą za wypoczynkiem saskim, za rozkazami
Drezna, za jarmarkiem lipskim, stanął August w Krakowie
bez zamiaru długiego pobytu, z chęcią jakiegokolwiek za-
łatwienia co więcéj naglących spraw polskich, do których
zaliczamy zgodę z Lubomirskimi, pozyskanie prymasa, przy-
gotowania wreszcie środków dalszego prowadzenia wojny.
W otoczeniu jego znajdujemy z panów polskich Denhoffa,
marszałka konfederacyi sandomirskiéj, Jana Szembeka pod-
kanclerzego koronnego, biskupa przemyskiego Bokuma,
nominata krakowskiego, ze Sasów nadwornego marszałka
Pflugka, generała Kyau, skład tak zwanego komissaryatu
czyli intendantury saskiéj, wreszcie nieuniknioną, snującą
się ciągle i wszędzie osobistość kamerdynera dyplomaty
Spiegla. Ostatni raz téż znajdujemy naówczas przy boku
królewskim w smutnych dniach owych Listopadowych roku
1704 — księżną Cieszyńską (Lubomirską), któréj gwiazda
ma w krotce zgasnąć, by ustąpić wznoszącéj się nowéj Pani
Anny Konstancyi Hoym. Gromadzi się téż około osoby Au-
gusta w Krakowie dyplomacya zagraniczna. Spada nuncyusz
papiezki, Golicyn poseł carski, dnia 14 Listopada przybywa
Rozdział II.
135
poseł duński baron Jessen. Wszyscy owi reprezentanci za-
granicznych mocarstw zawieszają swe godła i herby po nad
bramami zajętych przez się domów, nadają życia i rozmaitości
zniszczonemu dwukrotnym pobytem Szwedów, sterczącemu
ruiną spalonego na Wawelu zamku grodowi Jagiellońskiemu.
Pomiędzy osobistościami czynnemi dla sprawy Augusta
spostrzegamy znów naszych dawnych znajomych, wspo-
mnianego co dopiero nominata krakowskiego Bokuma, wo-
jewodzinę poznańską Annę Małachowską i księcia Ferdy-
nanda Kurlandzkiego. Na pierwszym planie zajęć i zatru-
dnień Augusta stanęło właśnie to, co sam tak lekkomyślnie
i niedbale z rąk wypuścił, restauracya powodzenia wojen-
nego, za pomocą sprzymierzeńców. Wychodząc ze słusznéj
racyi, że najłatwiéj o pomoc i sprzymierzeńców zwycięzkim
sprawom, wyzyskiwał August, aż do najostateczniejszego
przesytu wątpliwy tryumf Schulenburga pod Poniecem.
Rozgłaszał owo spotkanie w Krakowie jako fakt wielkiego
swéj armii nad Szwedami zwycięztwa. W takiém świetle
przedstawia je posłowi duńskiemu Jessenowi, nie inaczéj w
liście do cara Piotra z dnia 19 Listopada, żądając równocze-
śnie posiłków i subsydiów pieniężnych. Bitwa Poniecka
figuruje w konferencyach i korespondencjach Augustowych
z owéj chwili jako argument powodzenia jego zachwianéj
sprawy. Pewny pomocy znajdującego się już we wspólnéj
akcyi Cara, pracuje jeszcze August z Jessenem nad pozy-
skaniem przymierza duńskiego, brunświckiego, meklem-
burgskiego i heskiego, obiecując płacić sprzymierzeńcom,
carskiemi naturalnie pieniędzmi, za każdego żołnierza 30–
50 talarów. Równocześnie postanawia król w interesie ure-
gulowania spraw wewnętrznych Rzeczypospolitéj poczynić
znów kroki około pozyskania osoby bawiącego w Gdańsku
prymasa, wyrażając tylko wobec posła duńskiego obawę,
czy mu przebywający przy boku Radziejowskiego poseł
fraucuzki Bonac przeszkadzać nie będzie. Zasnuwszy w ten
sposób działania tak — zewnętrznéj, jak — wewnętrznéj
polityki na wszystkie strony, opierając się w sprawie pozy-
skania prymasa w Rzymie, dokąd w tym celu, jak wiadomo,
Akcess Lubomirskich do Augusta.
136
wyprawił hr. Lagnasco; licząc na dwór berliński, dokąd
wyprawił Przebendowskiego, — odniósł August na widowni
krakowskiéj jeden przecież niewątpliwy, choć problematycznéj
wartości tryumf. Tryumfem owym było pozyskanie wreszcie
w. hetmana koronnego Hieronima Lubomirskiego, nadto
jego brata Jerzego i synowca Teodora, za gorliwém pośred-
nictwem wojewodziny poznańskiéj, nominata krakowskiego
biskupa Bokuma i posła duńskiego barona Jessena. Dzieło
przygotowywane oddawna, trzymane dotąd w tajemnicy,
ujrzało nareszcie ku niesłychanemu zadowoleniu wszystkich
swych twórców i pośredników, światło dzienne. Istna cho-
rągiewka na dachu, w. hetman koronny Hieronim Augustyn
Lubomirski, przeor Maltański, niegdyś za króla Jana III
gorliwy stronnik Francyi i otwarty zwolennik zbuntowanego
przeciw domowi carskiemu Tekelego; późniéj stronnik Con-
tego, następnie nawrócony zwolennik Augusta, którego
opuszcza pod Kliszowem; daléj znów sprzymierzeniec Szwe-
da, by go zawiedziony w ambitnych swych marzeniach
również porzucić, — przybywa do Krakowa, odprawia uro-
czysty akt przeprosin króla, — zatwierdzając według relacyi
naocznego świadka szczerość jego wylewanemi łzami, na-
stępnie udaje się na mszę do kościoła Panny Maryi wraz z
królem, bratem Jerzym, synowcem Teodorem, by przypie-
czętować swój akcess uroczystością nabożeństwa. Akt ten
odbył się dnia 17 Listopada. Po niém nastąpiła między na-
wróconymi Lubomirskimi a Augustem godzinę przeszło
trwająca konferencya, która według świadectwa najpouf-
niejszego jéj uczestnika, barona Jessena, nie zdołała prze-
konać króla o zupełnéj szczerości pokutników. Cokolwiek-
bądź, był to tém pożądańszy, że jedyny tryumf wewnętrznéj
polityki królewskiéj, tryumf, po którym się August spodziewał
ważnych następstw, który rzeczywiście zachwiał ponownie
biedną królewskością Stanisława Leszczyńskiego, a znalazł
ostateczny wyraz i przypieczętowanie w manifeście hetmana
do Rzeczypospolitéj z dnia 21 Listopada 1704. Lubomirski
tłomaczył w nim swoją dotychczasową politykę, a mianowicie
obecny swój akcess do króla Augusta. Żaden adwokat zmu-
Rozdział II.
137
szony bronić złéj sprawy, nie posługiwał się wykrętniejszemi
od zmiennego hetmana argumentami. Intrygant i spekulant
polityczny, który z wysokości zajmowanego przez się sta-
nowiska mogąc przyczynić się w znacznéj części do tego,
czego Polsce ówczesnéj najwięcéj było potrzeba, do jéj
jedności i niepodzielności moralnéj wśród tylu sprzecznych,
w różne strony ciągnących prądów, — wichrzył przeciwnie
ciągle, podżegał pokrewnych sobie Sapiehów, zdradzał na
polu bitwy pod Kliszowem, rzucał Augusta dla Szwedów,
Szwedów następnie i Leszczyńskiego dla Augusta, — wy-
stawiał sobie w pomienionym manifeście do Rzeczypospolitéj
świadectwo poświęconego dla dobra jéj obywatela, gotowego
przelać krew za nią i za „naszego jedynie prawego króla
Augusta II”. Akcess swój do konfederacyi warszawskiéj tło-
maczył chęcią sprowadzenia pokoju, co gdy się nie udało,
powziął natychmiast postanowienie wrócić do boku prawego
króla. W elekcyi Stanisława nie brał, jak zaręczał, żadnego
udziału, — a skoro mu tylko możność była dana, usunął się
od spółki ze Szwedami i pospiesza stanąć przy królu i Rze-
czypospolitéj. Odpowiedź na hetmański manifest Stanisława
Leszczyńskiego należy wyjątkowo do najtrafniejszych i naj-
prawdziwszych dokumentów smutnéj owéj epoki. Neo-elekt
stawiał bezogródkowo oblicze zmiennego hetmana w zwier-
ciedle jego własnéj politycznéj działalności od początku woj-
ny szwedzkiéj, przypominał konszachty z Sapiehami, odda-
nie trybunału Radomickiego pod opiekę szwedzką, wyła-
manie się z pod uchwał ze sejmu lubelskiego, pozostawienie
Torunia na łasce oblężenia szwedzkiego. W chęci dokuczenia
Lubomirskiemu przemawia replika Leszczyńskiego ze sta-
nowiska najgorliwszego istnie rzecznika Augustowéj sprawy.
Najdotkliwszą obelgę zawierała Stanisławowa odpowiedź w
ustępie dotyczącym bitwy Kliszowskiéj. „Ofiarujesz”, mówił
neo-elekt, „krew Twoją! Nie odpychamy Twéj ofiary, ale do-
tąd nie widzimy skutku, zwłaszcza, że zgasiłeś sławę, że
zniszczyłeś wielkie bohaterskiéj waleczności sarmackiéj imię
pod Kliszowem a siebie samego całemu światu na pośmie-
wisko podałeś”. — Król z łaski szwedzkiéj wyrzucający w
Akcess Lubomirskich do Augusta.
138
żywe oczy hetmanowi zdradę i nikczemność w usługach
swego przeciwnika, sięgał bez wątpienia szczytów obelgi,
na jaką się choćby nawet w obliczu ówczesnego społe-
czeństwa zdobyć było można. Cokolwiekbądź, pozyskał
August hetmana, jego imię, jego stanowisko i jego rodzinę,
sam przecież mimo to nie dowierzając według poufnych z
posłem duńskim szeptów, trwałości i szczerości swego na-
bytku. Najlepszym dowodem, że się nie mylił, pozostanie,
że w niespełna trzy miesiące późniéj, w początku Lutego
1705 przyszło do krwawéj burdy na Podgórzu Krakowskim
między chorągwiami Teodora Lubomirskiego starosty Spis-
kiego, a zajmującymi obok nich zimowe leże Sasami i że
zaledwie spieszna interwencya nominata krakowskiego i
hetmana zajściu temu w groźną pożogę zamienić się prze-
szkodziła.
Tak stanęły tedy rzeczy na widowni krakowskiéj pod
koniec Listopada 1704. Mimo bezkrwawéj klęski poniesionéj
na teatrze wojny, nie było stanowisko Augusta w Krakowie
wyraźnie zagrożoném. Karol, jak nam już wiadomo, zajął
zimowe leże w województwach poznańskiém i kaliskiém;
Renskiöld stanął z piechotą szwedzką w Kujawach, by póź-
niéj nieco rozkwaterować się również w okolicy Poznania;
Stenbock zatrzymał się z jazdą w Sieradzkiém; Stromberg w
2000 koni w okolicy Częstochowy i Wielunia. Chwilowo tedy
nie groziło Augustowi żadne niebezpieczeństwo. Zaszczytne
spotkanie Ponieckie Schulenburga, świeży pogrom daléj
Sapieżyńców na Litwie przez wojska carskie, ucieczka zwy-
ciężonych bądź to do Prus, bądź w Płockie, dodawały otu-
chy otoczeniu Augusta, przedstawiały i na zewnątrz może
sprawę jego wcale nie w rozpaczliwém świetle. Nie prze-
stawał nadto obecny w Krakowie poseł carski Golicyn na-
stawać na jak najprędsze spotkanie między Augustem a
carem, dające się najlepiéj uskutecznić, skoro król polski
pozostanie na miejscu. Rzeczywiście téż przedstawił pobyt
krakowski mimo wszystkich błędów politycznych i wojennych
najprawdopodobniejsze jeszcze widoki jeżeli nie zupełnego
powodzenia, to jakiéj takiéj naprawy interesów polskich.
Rozdział II.
139
Zatrzymując się tutaj, opierając się na dywizyi wojska ko-
ronnego Lubomirskich, na chorągwiach pospolitego rusze-
nia Śmigielskiego, na żołnierzu saskim generała Kyau,
sprowadzając wreszcie, czemu nic nie przeszkadzało, ze
Szląska i Saxonii przez Czechy i Morawią Schulenburga,
i Moskali, uchronionych z pogromu szwedzkiego, można
było jeszcze zgromadzić siłę, zdolną stać się punktem opar-
cia przez zimę, zdolną nadto zajrzeć Szwedom w oczy z
nadejściem wiosny. Dyplomacya zagraniczna znajdowała się
przy boku Augusta w Krakowie; zaczęło się również około
niego gromadzić dygnitarstwo polskie. W najgorszym razie
znaczyło pozostać na miejscu to samo co zrównoważyć poli-
tyczną akcyą Karola i Leszczyńskiego w Wielkopolsce, co
faktem podobnéj obecności złożyć dowód wiary i zaufania w
powodzenie własnéj sprawy, nadewszystko zaś, co zapobiedz
rozbiciu się stronników własnych, nieładu i rozkładu, jaki
odjazd królewski w te strony za sobą pociągał. Tak byłby
rozumował w obecnéj chwili władzca, dbały o Polskę i jéj
losy, a choćby tylko o swój własny system. Inaczéj przecież
August. Jeszcze dnia 26 Listopada odbywa z posłem duń-
skim konferencyą, w któréj zaręcza mu o postanowieniu jak
najenergiczniejszego prowadzenia wojny i naradza się nad
przygotowaniem najodpowiedniejszych do niéj środków. W
cztery dni późniéj już, nie mówiąc słowa, nie zwierzając się
nikomu z Polaków, nie zabierając nikogo z nich z sobą,
znika August po cichu, podobnie, jak rok temu właśnie, z
Krakowa, by pospieszyć do ukochanéj Saxonii. Pozornego
argumentu dostarcza mu dżuma, poczynająca pod koniec
jesieni, choć z niezbyt wielką gwałtownością grasować w
okolicy Krakowa, na całéj daléj przestrzeni aż do Lwowa. Pod
wpływem podobnego niebezpieczeństwa nibyto, pozostawił
August podkanclerzemu koronnemu Janowi Szembekowi
rozkaz odroczenia walnéj rady, jaką miał początkowo zamiar
złożyć w Krakowie, na dzień 8 Stycznia 1705 do Wiśnicza,
obiecując sam solennie własny swój do Polski na dzień ten
powrót. Wyjazd królewski z Krakowa stał się tuż, jak zoba-
czymy niżéj, hasłem nasamprzód krwawych zatargów mię-
Wyjazd Augusta do Saxonii.
140
dzy Sasami a żołnierzem koronnym, nieporozumień między
dwoma filarami królewskiéj sprawy, Denhoffem marszałkiem
konfederacyi sandomierskiéj a w. hetmanem koronnym Lu-
bomirskim, wreszcie zbiorowych przenosin w. hetmana ko-
ronnego, panów i dygnitarzy polskich, kancelaryi królewskiéj
saskiéj, nadwornego marszałka Pflugka, komisaryatu czyli
intendentury wojska saskiego, księżnéj Cieszyńskiéj do Wi-
śnicza. Wszystko to przepełnione częścią obawą dżumy,
częścią chcąc być na miejscu zapowiedzianéj walnéj rady,
wynosi się z zapowietrzonego nibyto Krakowa na bezpiecz-
niejsze ubocze. Wspomnieliśmy o księżnéj Cieszyńskiéj i o
zapowietrzonym nibyto Krakowie. Wcale nie przypadkowo,
a nie winą historyka owéj epoki, jeżeli sprężyn — i przyczyn
ważnych, rozgrywających się pośród niéj wypadków i po-
stanowień, zmuszony szukać, w godnych raczéj melodra-
matu czynnikach. Nie ma się co łudzić. August wyprawia
do Wiśnicza obojętną już sobie księżnę Cieszyńską, sam nic
nie przerażając się niebezpieczeństwem krakowskiéj dżumy.
Za to ciągną go z zaniedbaniem sprawy polskiéj, z najzu-
pełniejszem lekceważeniem cierpień i dolegliwości krwawią-
cego się wśród trzech najazdów narodu, bez żadnego na ten
raz zamiaru jakiejbądź działalności politycznéj, rozkosze
karnawałowe drezdeńskie, zbliżający się jarmark lipski, wre-
szcie po nad wszystko owa Kosel, nosząca naówczas jeszcze
skromne miano baronowéj „Anny Konstancyi von Hoymb”.
Wygląda to na wstęp z romansu lub z komedyi, a przecież
jest czystą, dającą się dokumentowo stwierdzić prawdą.
Mogła ucieczka z Polski, dziewięciomiesięczna przeszło
w niéj nieobecność, wtrącanie spraw polskich w trudny do
opisania nieład, pozostawianie wolnego pola w Polsce Ka-
rolowi XII, poszukiwanie z nim następne partykularnego
pokoju, — wszystko to streszcza się naówczas w jedném
mianie Koseli. Charakterystyczny to pod koniec roku 1704
na widowni Polski światłocień walki zwycięzkiéj namiętności
z ulegającym obowiązkiem; jaskrawego przeciwieństwa lub
innych rozkoszy Drezna, Moritzburga i Lipska ze zniszczo-
nym dworkiem, ze spaloną chatą, z rozstrzeliwanym w razie
Rozdział II.
141
oporu szlachcicem, ze zdzieranym do krwi mieszczaninem,
z zaprząganym do taczki szwedzkiéj, saskiéj i moskiewskiéj
chłopem polskim. W słowach tych przesady niestety nie
ma, a dowieść ich najściślejszéj prawdy będzie zadaniem
poniższego opowiadania naszego.
Wyjazd Augusta do Saxonii.
Rozdział III.
Straszny zamęt pod koniec roku 1704. — Cztery ogniska ówczesne
ważących się losów polskich: Drezno, Rawicz, Gdańsk i Kraków. —
Zatrata myśli patryotycznéj. — Dwa wypoczynki ciążące Polsce: dre-
zdeński Augusta, rawicki Karola XII. — Spustoszenie kraju. — Usiło-
wania Augusta około zawarcia partykularnego pokoju za plecami Cara.
— Arwed Horn i Patkul. — Zabiegi około pozyskania osoby prymasa.
— Dwór pruski i manifest prymasa z dnia 31 Maja 1705. — Koniec
szwedzkich leż zimowych i wstęp w akcyą wojenną.
O
STATNIE dni kończącego się roku 1704 przedstawiają
obraz strasznego i ponurego zamętu, jakiego dzieje
nawet téj smutnéj epoki nie dawały dotąd przykładu.
Rok temu, o te czasy, mimo spustoszenia kraju, mimo sko-
łatanych interesów Rzeczypospolitéj, był przecież jeszcze
August opierający się na postanowieniach sejmu lubelskiego,
poszukujący z niezawodnemi widokami sukcesu carskiego
przymierza, jedynym królem Polski, reprezentował, jakkol-
wiek kulawo i niedołężnie, zborny sztandar Rzeczypospolitéj.
Wprowadzenie na scenę królewskości Leszczyńskiego oba-
liło ten sztandar, nie stawiając nowego, zwiększając tylko
nieład i zamieszanie. Na Litwie dotychczasowe gonitwy mię-
dzy Moskwą i Wiśniowieckimi a Sapieżyńcami, w Koronie
rozstrzelenie wszystkich powag, wszelkiéj jakiejbądź repre-
zentacyi władzy na najrozmaitsze strony. August z dworem
143
saskim w swéj nadelbiańskiéj Kapui, dokąd ściągają się po-
woli ci i owi z panów i dygnitarzy polskich. Kraj pozostawiony
bez rady i opieki, pod grozą dżumy, pod zasłoną kłócących
się z Sasami Lubomirskich, w oczekiwaniu walnéj rady,
mającéj się z początkiem Stycznia, późniéj z początkiem
Lutego nowego roku, za przybyciem króla Augusta, odbyć
w Wiśniczu. Okolice Wielunia, Częstochowy, Kujawy, część
płockiego, pobliże Warszawy zajęte przez Szwedów. Wielko-
polskę zaległ sam król szwedzki, zamieszkawszy w Rawiczu,
Renskiöld rozłożył się w pobliżu Poznania, obierając sobie
za miejsce głównéj kwatery wieś Konarzewo, włość Jędrzeja
Radomickiego starosty osieckiego. Samo miasto Poznań,
uciemiężone strasznemi kontrybucyami, zajmuje dotychcza-
sowy plackomendant pułkownik Gabriel Liliehök. Stanisław
Leszczyński przebywał w bezpośredniém sąsiedztwie głów-
néj kwatery szwedzkiéj w Rydzynie, prymas Radziejowski w
dalekim Gdańsku. Przerażający obraz rozbicia i rozstrzelenia
wszystkich żywiołów władzy i powagi. Jeden król na ob-
czyźnie, drugi pod zasłoną szwedzką na pograniczu szlą-
skiem; najwyższa powaga kościelna i polityczna nad Bałty-
kiem; naczelna głowa jéj siły zbrojnéj u podnóża Karpat.
Gdzież tu krajowi niszczonemu, zdzieranemu, palonemu
przez swoich i obcych, wyględującemu, jak zbawienia, po-
koju, szukać rady, pomocy i ładu! W dodatku przebiegają
kraj chorągwie pospolitego ruszenia Adama Śmigielskiego
starosty gnieźnieńskiego, by urwać tu i owdzie furażujących,
oddalających się od głównéj siły Szwedów, by następnie
ściągnąć ich krwawy odwet nie na siebie, lecz na nieszczę-
snych, wystraszonych mieszkańców kraju. Zawichrzony,
za- niepokojony, spustoszony kraj szuka rady i pomocy na
wszystkie strony, wszędzie, gdzie się ją znaleść spodziewa.
Jeżeli Małopolska wyględuje pokojowego zbawienia od spo-
dziewanéj walnéj rady Wiśnickiéj, jeżli się kupi około Lubo-
mirskich, nominata krakowskiego Bokuma, jeśli wyprawia
poselstwa do prymasa, do Gdańska, — radzi sobie Wielkopol-
ska na sejmikach w Środzie, kołace na przemian czy to w
Dreźnie do króla Augusta, czy w Rydzynie do króla Stani-
Straszny zamęt pod koniec roku 1704.
144
sława, czy w Rawiczu do króla szwedzkiego, czy w Gdańsku
do Radziejowskiego. Podstawnym akordem wszystkich tych
skarg, krzątań i instancyi jest — tęsknota za utraconym
rajem pokoju.
Stronnictwo Augustowe milczy chwilowo na ziemi wielko-
polskiéj. Przebiegają wprawdzie raz po raz kraj, jak już
powiedziano, partyzanci Augustowi, czy to starosta gnieź-
nieński Adam Śmigielski, czy pułkownik Mikołaj Świnarski,
szlachta za to miejscowa odzywa się tylko w owéj zimie z
roku 1701 na 5 zjazdami i laudami średzkiemi, z których
przemawiają dwie rzeczy: najprzykładniejsza uległość dla
króla szwedzkiego i jego klienta, króla Stanisława; następ-
nie chęć doprowadzenia Rzplitéj do zgody i pokoju. Rozpo-
czyna się szereg owych zjazdów i uchwał dnia 2 Grudnia
1704 sejmikiem extraordynaryjnym województw kaliskiego
i poznańskiego w Kościanie, pod laską Franciszka Radzew-
skiego starosty wschowskiego, „za uniwersałami króla Sta-
nisława I”. Łatwo ztąd pojąć, w jakim duchu podobny zjazd się
odbywał i jakie były ostateczne jego postanowienia. Szlachta
oświadczyła się na nim za „królem Stanisławem I”, polecała
marszałkowi i wybranym do boku jego konsyliarzom wydanie
manifestu przeciw konfederacyi sandomierskiéj, jako „radzą-
céj o nas bez nas”; zanosiła do grodów kościańskiego i
wschowskiego protest przeciw poselstwu Przebendowskiego
do Berlina, ponieważ niewiadomo, co pod tém haeret”, na-
kładała wreszcie marszałkowi obowiązek napisania listu do
Ojca św. w interesie uwięzionego w Saxonii biskupa po-
znańskiego. Sięgając w ten sposób postanowieniami swemi
w zagadnienia i sfery wielkiéj polityki, uchwalała wielkopol-
ska szlachta nadto osobne deputacye do króla szwedzkiego,
do króla Stanisława I, by im odpowiedzieć na ich listy i uni-
wersały. Prócz tego wyprawiała do Gdańska, do prymasa i
do marszałka konfederacyi warszawskiéj Bronisza, Alexan-
dra Gurowskiego miecznika poznańskiego i Mikołaja Bar-
dowskiego „dla obmyślenia środków połączenia Rzeczypo-
spolitéj”. Rozumie się samo przez się, że, jak protesty przeciw
berlińskiéj misyi Przebendowskiego nie przeszkodziły mu
Rozdział III.
145
bawić w stolicy pruskiéj, tak list Radzewskiego do Ojca św. w
interesie biskupa Święcickiego, nie odniósł żadnego skutku.
Również nie zdołało wyprawić ze stanu dotychczasowéj
bierności prymasa poselstwo Gurowskiego i Bardzkiego.
Mimo to widzimy szlachtę wielkopolską pod naciskiem in-
wazyi szwedzkiéj, samegoż bawiącego w Rawiczu króla
szwedzkiego i poczciwego osobiście neo-elekta, wyjednywu-
jącego jéj „libertacye” od kontrybucyi i ciężarów wojennych,
krzątającą się jakkolwiek około organizacyi politycznéj i woj-
skowéj swych województw. Organizacya owa ma naturalnie
na celu utrwalenie i zasłonę panowania króla Stanisława
od jakichbądź zamachów i usiłowań strony przeciwnéj.
Zjazd średzki z dnia 15 Grudnia 1704 oświadcza gotowość
wsiadania na koń za uniwersałami prymasa i gromadzenia
się do boku króla Stanisława I. W tym celu uchwala szlachta
województw kaliskiego i poznańskiego wystawienie dwuna-
stu chorągwi po 122 koni; obiera naczelnym ich pułkowni-
kiem znanego z udziału w elekcyi Leszczyńskiego Włady-
sława Bronikowskiego podstolego wschowskiego, wyzna-
cza dwunastu rotmistrzów, którym postanawia płacić rocznie
po 6000 złotych. Towarzysze tych chorągwi mają pobierać
na jednego konia 70 złotych płacy. Kto zaś wstępuje w służbę
do tych chorągwi, winien się zobowięzywać do wysłużenia
całego roku. Chorągwiom tym była przykazana najsurowsza
dyscyplina. Miały pełnić swą służbę „bez aggrawacyi ludzi
ubogich”, „u granic wojewódzkich”, „konsystencye” były im
przeznaczone w dobrach biskupich, mianowicie w dobrach
biskupa poznańskiego. Składająca się z licznych członków
komisya, z których każdy miał pobierać 2000 złotych płacy,
dostała polecenie zająć się w samym mieście Poznaniu, a
więc pod zasłoną załogi szwedzkiéj, formacyą nowych cho-
rągwi, służba w nich miała się rozpoczynać z dniem 1 Lu-
tego 1705. Jako fundusz mający uchwaloną organizacyą
chorągwi pospolitego ruszenia pokrywać, miało być użyte
szelężne z dóbr szlacheckich, duchownych, miast i miaste-
czek wielkopolskich. Dziesiąty grosz owego szelężnego prze-
znaczał się „sub juramento” na pokrycie kosztów pomie-
Straszny zamęt pod koniec roku 1704.
146
nionéj komisyi, i to od dnia 1 Stycznia 1705. Urządzając w
ten sposób obronę wojskową swych województw, obronę, jak
tuż zobaczymy niżéj, wymagającą coraz to nowych nakła-
dów i ciężarów, uwalniając wyjątkowo miasto Wschowę i
Poznań z powodu klęsk poniesionych w ostatniém oblężeniu
od postanowionego podatku szelężnego, — organizowała
szlachta wielkopolska i rząd polityczny, wyprawiając do boku
króla Stanisława osobnych rezydentów: Władysława Poniń-
skiego podkoniuszego, Maxymiliana Miaskowskiego cześ-
nika poznańskiego, Adama Ponińskiego starostę babimost-
skiego, Adama Radońskiego burgrabiego wieluńskiego.
Ostatni z wymienionych miał, nawiasowo powiedziawszy,
wyjść na osobę zaufania i na sekretarza przy królu Stani-
sławie; obaj Ponińscy należą od początku wojny szwedzkiéj
do stanowczych przeciwników augustowéj sprawy. Później-
sze zjazdy i lauda średzkie z dnia 12 Stycznia, 9 Lutego
i 9 Marca 1705 nakazywały, rzecz szczególna, miastom i
miasteczkom wielkopolskim ściągać zaległości kontrybu-
cyjne saskie i moskiewskie na rzecz chorągwi pospolitego
ruszenia Stanisławowego, uchwalały formacyą 1200 piecho-
ty, podnosiły płacę towarzysza z 70 na 100, płacę rotmi-
strzów z 6 na 7000 złotych, mianowały wreszcie w miejsce
Władysława Bronikowskiego, naczelnym pułkownikiem cho-
rągwi pospolitego ruszenia wielkopolskiego, wsławionego
późniéj w czasie bojów konfederacyi tarnogrodzkiéj Andrzeja
Skórzewskiego. Najważniejszym wreszcie p o l i t y c z n y m
aktem zostającéj w kleszczach szwedzkich szlachty wielko-
polskiéj był protest przeciw zwołanéj przez Augusta nasam-
przód do Krakowa, następnie do Wiśnicza walnéj radzie.
Otóż to streszczony w najgłówniejszych zarysach obraz
działalności, znajdującéj się chwilowo na świeczniku krajów
Rzeczypospolitéj Wielkopolski. Jak widzimy, świeci się tutaj
tylko i ukazuje na widowni wypadków stronnictwo Stani-
sławowe; Augustowe, Szółdrscy, Radomiccy milczą. Raz po
raz tylko jaki zajazd szwedzki, jaka egzekucya poświadczają
istnienie żywiołu opornego. Między innemi spotykamy się
właśnie w epoce owych zjazdów i laudów na rzecz Stanisła-
Rozdział III.
147
wową z faktem rozstrzelania przez Szwedów w miasteczku
Czempiniu szlachcica Macieja Zakrzewskiego, obwinio-
nego o ich zaczepkę „wraz z ustępującymi z oblężenia po-
znańskiego kwarciannymi”. Król Stanisław, jak już powie-
dziano, jest istną opatrznością swego domowego gniazda
podczas kłopotów téj opieki szwedzkiéj. Zjazd średzki z dnia
12 Stycznia 1705 uchwala mu za to przez swego marszałka
Radzewskiego akt osobnego podziękowania. Mimo to, nie
może naturalnie opieka jego sięgać w s z ę d z i e , a woje-
wództwa wielkopolskie stękają wbrew wszelkim sporadycz-
nym „libertacyom”, pod ciężarem kontrybucyi wojennych
szwedzkich.
Wyjrzyjmy teraz z pod strzechy wielkopolskiéj na szer-
szą widownią ówczesnych wydarzeń. W pierwszym rzędzie
nowéj lustracyi rozpierzchnionych w różne strony ognisk
ówczesnego życia politycznego polskiego, wypadnie nam
się przypatrzeć D r e z n u , dokąd król August, rzucając
Kraków, w pierwszych dniach Grudnia 1704 przybył.
Król August, jak późniejsza jego postawa wyraźnie
stwierdza, wyjechał z Polski z zamiarem nietylko dłuższego
pobytu w Saxonii, ale co więcéj ze skrytemi, choć jeszcze
nie dość stanowczo sformułowanemi planami zawarcia z Ka-
rolem osobnego pokoju. Wchodziły w powzięcie podobnéj
myśli najrozmaitsze czynniki i znużenie niepowodzeniami
wojennemi, wpływ zręcznego Arweda Horna, bawiącego w
roli swobodnego jeńca w Dreźnie, wreszcie stosunek miło-
sny z Anną Konstancyą baronową Hoym, która zaczęła wy-
pierać powoli ze stanowiska pierwszéj kochanki królewskiéj
Urszulę Lubomirską. Saxonia zapowiadała lepszą widownią
zabawy od spustoszonéj, zniszczonéj, nie przedstawiającéj
miejsca stałego schronienia Polski, a kronika życia dwor-
skiego saskiego nie zapisuje nigdy może dłuższego i licz-
niejszego szeregu zabaw, niż właśnie w zimie z roku 1704
na 5. W Dreźnie samem liczne zebrania, wieczory, bale
dworskie i u dygnitarzy saskich, na których ku łzom i upo-
korzeniu królowéj poczyna świecić pani Anna Hoym. Co
chwila wyjazdy na polowania do Moritzburga z licznym
Drezno, Rawicz, Gdańsk i Kraków.
148
udziałem dygnitarzy krajowych, obcych dyplomatów, obec-
nych przypadkowo w Dreźnie panów polskich. Nadchodzi
wreszcie pora lipskiego jarmarku, którego król, będąc w
Saxonii, nigdy nie pomijał, a dokąd się i na ten raz z całym
dworem wybrał. Tego rodzaju życie i rozkosze usposabiają z
pewnością nie-wojennie, dla czego się zapewnie nie mylimy,
przypisując im nieskąpy wpływ na omdlenie, jakie wówczas
działalność Augusta charakteryzuje. Mimo to, nie dojrzała
przecież w postanowieniach jego myśl pokojowa do tyla, aby
przybrać jakiebądż wyraźniejsze i stanowcze kształty. Star-
czy do sparaliżowania akcyi wojennéj i politycznéj w Polsce,
nie daje zniszczonemu krajowi żadnego wytchnienia, pozo-
stawia, co najgorsza, stan rzeczy w kłopotliwem zawieszeniu.
Cała sztuka Augusta w owéj zimie z roku 1704 na 5 wysila się
na utrzymaniu swych stronników polskich w jakiém takiém
posłuszeństwie i w ułudnéj nadziei rychłego swego na ziemię
polską powrotu, nie dość na tém, na leniwych usiłowaniach
około pozyskania sobie prymasa. O p r a w d z i w é j jego i
r z e c z y w i s t é j akcyi politycznéj, o ile od niéj poza ob-
rębem zabaw i rozkoszy drezdeńskich pozostawało czasu i
miejsca, wspomniemy jeszcze niżéj…
Tymczasem sprowadzał August do Saxonii z Polski nie
mniéj przeciwników, jak stronników swoich. Pierwsi zwożeni
i trzymani w charakterze surowo strzeżonych jeńców, sta-
nowią uderzającą, rażącą sprzeczność ze świetnością pobli-
skiego, dworskiego życia. Biskup poznański Święcicki, wo-
jewoda łęczycki Towiański, starosta grabowiecki Głogowski,
sekretarz Sapiehów, Francuz Limont, znaleźli się w miesiącu
Grudniu 1704 więźniami w mieście Budyszynie, przeniesieni
późniéj na zamek Stolpeński, następnie do Augustusburga,
pozbawieni pierwszych potrzeb życia, odcięci od komunikacyi
ze światem. Po długich dopiero staraniach udało się bratu
biskupa poznańskiego, Święcickiemu, kasztelanowi santoc-
kiemu, uzyskać pozwolenie zniesienia się z nim w prywat-
nych interesach. Więżąc w ten sposób przeciwników, starał
się równocześnie król August utrzymać stosunki ze stron-
nikami swymi w Polsce. Pośrednikiem jego był tu wspo-
Rozdział III.
149
mniany wyżéj przez nas kamerdyner dyplomata Spiegel.
On to jeździ w zimie z roku 1704 na 5 między Dreznem
a Krakowem, Bochnią i Wiśniczem, zawozi do Polski owe
listy obiecujące królewski powrót, uspokojające niecierpli-
wości polskie. Prócz tego sprowadza król do Drezna w
Grudniu roku 1704, w Styczniu 1705 Załuskiego biskupa
warmińskiego, Przebendowskiego podskarbiego koronne-
go, Osolińskiego chorążego drohickiego, późniéj nieco Jana
Szembeka podkanclerzego koronnego. Wszystkich tych dy-
gnitarzy Rzeczypospolitéj zaprasza król na zabawy, usiłuje
w dobrem dla siebie utrzymać usposobieniu; nie widzimy
jednakże, aby ich wtajemniczał w skrytości swych intencyi
pokojowych. Mianowicie tyczy się to zaproszonego z Wro-
cławia do Drezna, obsypywanego grzecznościami, ale skłó-
conego w gruncie rzeczy z interesem dworu saskiego, Za-
łuskiego. Wyższy stopień w zaufaniu królewskiém zajmują
podskarbi koronny Przebendowski i towarzysz jego amba-
sady berlińskiéj Osoliński. Obaj przybyli pod koniec Grudnia
1704 z Berlina do Drezna, przywożąc niekoniecznie dobre
wiadomości o uspokojeniu pruskiego dworu dla przymierza
z Augustem. Przebendowski dostał polecenie wybadać w
Dreźnie posła pruskiego i żądać za jego pośrednictwem na-
stępnych koncesyi od berlińskiego dworu: 1) aby nie uznawał
król pruski nigdy Stanisława Leszczyńskiego; 2) że będzie
zawsze podtrzymywał Augusta na tronie polskim; 3) że nie
pozwoli ukrócać ani wolności polskiéj, ani uszczuplać granic
polskich; 4) że nie dopuści inwazyi Szwedów do Saxonii; 5)
że daruje Rzeczypospolitéj winną z jéj strony summę zastawu
Elblągskiego 300,000 talarów, za co Rzeczpospolita zrzecze
się zaręczonych jéj traktatem welawskim 1500 żołnierza po-
siłkowego. Naturalnie nie odniosła ta negocyacya bezzwło-
cznego rezultatu, a Marschal mógł tylko zakomunikować jéj
treść swemu dworowi… Podkanclerzy Szembek przybywając
do Drezna w miesiącu Styczniu 1705, był za to dla dworu
drezdeńskiego człowiekiem zaufania w sprawach polskich.
Wezwany najprawdopodobniéj do Drezna przez wyprawio-
nego do Krakowa Spiegla, utrzymywał następnie w jakim
Drezno, Rawicz, Gdańsk i Kraków.
150
takim ładzie i składzie zniecierpliwionych długą nieobec-
nością króla, stronników jego polskich… Najwierniejszym
kronikarzem owego stanowiska Polaków na dworze drez-
deńskim, owych wieczorów u dworu, u w. marszałka Pflugka
i generała Schulenburga, polowań Moritzburgskich, uczt
i biesiad, wśród których zbytnia grzeczność Augusta dla
pani Hoym wyciska łzy zaniedbanéj królowéj, jest w listach
swych biskup warmiński Załuski, streszczający sens moral-
ny swych wrażeń w następnym frazesie: „Augustus noster
nec se, nec nos amat”. Co także go uderza i korci, to mie-
szanie się carskiego posła Golicyna do spraw wewnętrznych
polskich. Mianowicie zaprotestował z Warszawy przeciw
przyjęciu do łaski królewskiéj w. hetmana Lubomirskiego,
grożąc odjazdem, jeźli to nastąpi… Otóż szczegóły polskiéj
akcyi i polskich stosunków na dworze drezdeńskim w pier-
wszych tygodniach po wyjeździe Augusta z Polski.
Nieobecność jego tamże wtrąca rzeczy w stan chaosu,
zamieszania i zawieszenia, staje się jedną z najcięższych
plag nieszczęsnego kraju. Zostawiając sobie na późniéj opo-
wiadanie ponownych zabiegów Augusta około pozyskania
osoby prymasa i tajnych, podziemnych nieledwie nurtowań
około zawarcia osobnego pokoju z królem szwedzkim, po-
wiedzmy jeszcze ku dopełnieniu obrazu ówczesnych dni
dworu drezdeńskiego, że powoli zaczyna się doń, prócz wspo-
mnionych wyżéj dygnitarzy polskich, zjeżdżać dyplomacya
zagraniczna. Wspomnieliśmy już o przybyciu do Drezna
posła pruskiego Marschalla. Bawi tu nieprzerwanie w cha-
rakterze reprezentanta carskiego Patkul, bystry, podejrzliwy
i niewygodny świadek tajnych negocyacyi, podjętych między
Augustem a Hornem, nienawidzący otoczenia Augusta i
prześladujący je dokuczliwemi memoriałami, gotujący sobie
tém samém powoli, ale nieubłaganie mściwy jego odwet.
W końcu Stycznia 1705 przybywa wreszcie po długiéj w
Polsce i po różnych zakątkach Szląska wędrówce do Dre-
zna poseł duński baron Jessen, nie mniéj wierny badacz i
spostrzegacz wszelkich, choćby najtajniejszych ewolucyi
polityki Augustowéj, nieodstępny towarzysz króla czy to w
Rozdział III.
151
jego zabawach drezdeńskich, czy w jego wycieczkach na
polowania Moritzburgskie, czy na jarmark lipski. Taki to
zewnętrzny obraz przedstawia dwór drezdeński w pierw-
szych miesiącach nowego roku 1705, obraz zabaw i rozko-
szy, zasłaniający dość przezroczyście dla uważniejszego oka
skrytą, polityczną robotę, z któréj treścią i dążnością za-
poznamy się jeszcze bliżéj, a która wraz z osobą pani Hoym
składa się na owo pozostawienie Polski łasce opatrzności.
Zobaczmy więc, co się tutaj dzieje, kiedy król bawi się na
przemian lub intryguje w Dreźnie.
Powiedziano już wyżéj, w jak ścisłe kleszcze wzięte
przez Szwedów województwa poznańskie i kaliskie, jakim
oba ulegają ciężarom, jak stanowią podstawę i ognisko
Stanisławowego panowania przeciw sadowiącemu się w Ma-
łopolsce bezkrólewiu Augustowemu. Król szwedzki siedzi
sobie, wypoczywając w Rawiczu; oddziały jego wojska, liczą-
ce niekiedy do dwustu koni, patrolują bez względu na neu-
tralność cesarskiego terytorium po Szląsku aż do Lignicy,
werbując mniéj lub więcéj przymusowo rekruta, niepokojąc
swobodę przejazdu między Polską a Saxonią. Piechota z
wielkopolskiéj komendy generała Renskiölda ciąży Kuja-
wom, sięga niekiedy aż w Płockie i daje mu się we znaki
wraz z przepędzonymi tu dotąd przez Moskwę z Litwy i
Prus Sapieżyńcami. Znany z zdzierstw „ g a l a n t u o m o ”
Stenbock, jak go nazywa dobry jego znajomy Zawisza sta-
rosta miński, zajmuje z jazdą województwa sieradzkie, na
wschód odeń plądruje, dość charakterystycznie dla fizyo-
nomii owéj epoki do współki i na przemian z partyzantem
Augustowym Felicyanem Czermińskim kasztelanem poła-
nieckim, generał szwedzki Lübeker. Na południe, wysuniony
ku Krakowu, zajmuje okolicę między Częstochową a Wie-
luniem w dwa tysiące piechoty generał szwedzki Stromberg.
Car znajduje się równocześnie w pierwszych owych dniach
roku 1705 w Inflantach, nie wiedząc o niczém, co się w
Dreźnie praktykuje, domagając się ciągle bądź przez posła
swego Dołgorukiego, bądź przez bawiącego przy boku
swym pułkownika saskiego Heinsa, bądź przez wysłanego
Drezno, Rawicz, Gdańsk i Kraków.
152
umyślnie kuryerem do Drezna kapitana Gersdorffa, osobi-
stego spotkania z Augustem. „Z Litwy to tylko mamy”,
mówi współczesny list z Królewca, z dnia 7 Lutego 1705, „że
confluxus Moskwy i innych narodów, Szwedów, Kozaków i
naszych opiekunów pełno; w Wilnie, Kownie i w Kiejdanach
Moskwa. Szwedzi zaś w ekonomii szawelskiéj. Podjazdy
od Imć Zawiszy (starosty mińskiego, stronnika Sapiehów)
wyprawione, spłoszywszy chorągwie komputowe, poszły ad
corpus wojska szwedzkiego. Czekamy in momento, co się
tam stanie, ponieważ Moskwa zbliżyła się ku Szwedom i w
Nowém Mieście, mil dziesięć od Szawelszczyzny rozłożyła
się. O caru moskiewskim piszą, że sam swoją osobą stoi pod
Derptem mil 30 od Rygi. Zatem Ryga bojąc się oblężenia,
zbiera się ad repressalia i dla tego generał Lewenhaupt
nie oddala się daleko od Rygi i w Janiszkach consistit”.
Sapiehowie, wojewoda wileński i stolnik litewski, odbywszy
w początku Lutego konferencyą z Leszczyńskim w Elblągu,
bawią w Warszawie, która naówczas nie ma żadnéj załogi.
W okolicy tylko niezbyt dalekiéj, czy to w Łowiczu i Skier-
niewicach, czy w Czerwińsku i Wyszogrodzie, grasują Szwe-
dzi, nakładają ciężkie kontrybucye, uprowadzają w niewolę
niechętną sobie szlachtę, jak n. p. między innymi Sempła-
wskiego cześnika wyszogrodzkiego i Milewskiego. „Z Litwy,
osobliwie z Wilna”, zapisuje taż sama gazetka z Warszawy
pod dniem 12 Lutego 1705: „zwożą się do Królewca i po
Prus, umykając przed moskiewskiém tyraństwem”. Słowem,
gdziekolwiek spojrzymy, stan strasznego zamieszania i za-
mętu. Wszędzie uciska, ciemięży, nakłada ciężary czy to
sprzymierzeniec, czy nieprzyjaciel, choć prawdę powiedzia-
wszy, nie wiedzieć kto przyjacielem a kto wrogiem. Król
bawi się w Dreźnie, dygnitarstwo rozpierzchnione, znikąd
rady, znikąd pomocy. Straszna chwila, w któréj nieszczęsny
naród, niezdolny sobie radzić w swéj bezsilności czynem,
daje wyraz swym mękom i kłopotom, rzecz dziwna, — przez
krwawą satyrę. Obfitowała w nią zawsze Polska, obfituje w
nią mianowicie w owéj męczeńskiéj zimie z roku 1704 na 5.
Jest ich wiele właśnie z owej chwili. Posłuchajmy jednéj,
Rozdział III.
153
skreślającéj z krwawą ironią jaskrwawy obraz ówczesnego
położenia pod tytułem: Karnawału cudzoziemskiego w
Polsce ab anno 1701–1705. Rzecz rozpoczyna się tańcem,
śpiewami saskim, kozackim i chłopskim. Chłopski śpiew
kończy się słowami:
Niestety nam téż na te nasze pany,
Że nas ze skóry jak jakie barany
To Sas, to Szwedzi y ich oraz łupią”.
Następuje potem obraz kolacyi króla szwedzkiego i cara…
„W tym król szwedzki jednę w Polsce, a drugi car moskiew-
ski w Litwie sprawują. U stołu szwedzkiego króla wszystko
szwedzcy oficerowie, z Polaków żadnego nie widać. Orzeł
tylko polski herbowny, pieczony i warzony na stole. Panowie
Sapiechowie z talerzami nadsługują, wyględując, co które-
mu — Szwedowi z wąsa spadnie, albo rychło im co król
szwedzki na talerzu poda. Pan Kawęczyński (starosta Bro-
dnicki, stronnik króla Stanisława) co prędzéj talerze zmywa
a lisi ogon ma za pasem. W i e l k o p o l a n i e z flaszami
stoją; jednym wino a drugim piwa co go nawarzyli, nalewają.
A Szwedzi wołają: Giess ein Becneiter! (?) A gdy tak piją
wesoło Szwedzi, na wiwat we Lwowie z dział tak uderzono,
aż się roztrzasły, a gdy wina nie stało, aż Pan wojewoda
poznański niesie kielich kościelny pełen krwi ludzkiéj, pan
zaś podskarbi litewski czarę łez ludzkich i podaje Szwedom,
aby pili. Szwedzi podpiwszy sobie i winem wprawdzie, ale
nie mniéj fantazyą Polaków zrozumiawszy, nie poznali trun-
ków, piją go nienasycenie wołając coraz: Gieb mir Schelm
Polak! Pijanych panowie Prusacy na nocleg do dworów
swoich proszą, lecz im domy poplwali i osmrodzili, przecież
to im miło, że nie Sasowie, ale goście i przyjaciele Szwedzi,
w czem im miasta pruskie aplaudują… Przy stole zaś cara
moskiewskiego obaczysz książęta Wiśniowieckie, panów
Ogińskich, Zaranków, Pociejów, a wszyscy piją za zdrowie
króla Augusta. Coraz to były litewskie po tatarsku karwasze.
(?) Krając, bać się tylko na ostatku trzeba, aby się, skoro jéj
nie stanie, ogon samiż nie pobili. (?) Na obydwóch stołach
Drezno, Rawicz, Gdańsk i Kraków.
154
cukrów i marcepanów dostatkiem; to dziwna tylko, że
wszystkie na formę albo djabłów, albo piorunów. Znać to z
ludzkiego przekleństwa: Bodajeście wszyscy djabła zjedli
bodaj was piorun strzasł, bodaj was wszyscy djabli porwali!
Taniec repetując po kolacyi nie raz, ani dziesięć, (?) a temu
wszystkiemu Brandeburczyk się przypatruje, Szwedom się
dziwuje, Moskala uważa, z Polaków się śmieje. Jednak
jeszcze nie koniec karnawału, bo i na przyszłą wiosnę opery
się zaczną…”
Rękopiśmienna ta satyra, jakich bardzo wiele podów-
czas, ani arcydzieło treści, ani arcydzieło formy, wyraża
przecież, podobnie jak ustępy ze współczesnych pamiętni-
ków Otwinowskiego, lub Skrupułu bez skrupułu Jabło-
nowskiego, nader charakterystycznie stan ogólnego uspo-
sobienia szlachty i ludu polskiego. Kiedy król się bawi,
dygnitarstwo Rzeczypospolitéj spekuluje i intryguje na prze-
mian, cierpi ogół, nie znajdując niestety lepszego i innego
na swe cierpienie lekarstwa nad rezygnacyą, nad ponury
treścią, nieociosany formą humor satyry. Szukajmy nadare-
mno patryotycznéj myśli, szukajmy nadaremno choćby nie-
udolnéj chęci czynu w jéj imię.
Wspomnieliśmy już wyżéj, że podobnie, jak organizu-
jąca się według możności i okoliczności pod opieką szwedz-
ką Polska Stanisławowa uczyniła sobie przybytek z woje-
wództw poznańskiego i kaliskiego, tak oficyalizm wojskowy
i cywilny Polski Augustowéj uczynił sobie takież ognisko z
Krakowa i poblizkiéj okolicy. August wyjeżdżając w końcu
Listopada 1704 do Saxonii, utrzymuje go zwodniczo, od dnia
do dnia niemal w nadziei rychłego powrotu. Przypatrzmy
się fizyonomii Krakowa i stron krakowskich w chwilach
przesilenia roku 1704 na 1705…
Jak już wspomnieliśmy wyżéj, przepłoszyła nieco groza
dżumy zgromadzonych w Krakowie saskich i polskich dy-
gnitarzy. Powynosili się w skutek tego częścią do Wiśnicza
częścią do Bochni i wsi okolicznych. W. hetmana koronnego
Lubomirskiego widzimy przez pierwszych kilka tygodni roku
1705 w miasteczku Tuchowie pod Tarnowem……
Rozdział III.
Spis rzeczy
I.
Pierwsze dni królowania Leszczyńskiego. — Wrażenie
elekcyi na zagranicę. — Usiłowania Augusta na drodze
akcyi dyplomatycznéj. — Działania wojenne na Rusi
i w Wielkopolsce. — Rokowania Warszawskie. — Pochód
Karola XII na Ruś. — Zamach Augusta na Warszawę. 5
II. Rada senatu Wyszogrodzka. — Usiłowania Augusta
na zewnątrz i wewnątrz około podniesienia swéj spra-
wy. — Car, Dania, Brandenburgia. — Papież. — Pry-
mas, Lubomirscy. — Działania wojenne. — Oblęże-
nie Poznania przez Patkula. — Marsz Karola z Rusi
ku Warszawie. — Ucieczka Augusta do Krakowa. —
Zniesienie oblężenia Poznańskiego. — Bitwa Ponie-
cka. — Akcess Lubomirskich do Augusta. — Wyjazd
Augusta do Saxonii. . . . . . . . . . . . . . . . . . . 65
III. Straszny zamęt pod koniec roku 1704. — Cztery og-
niska ówczesne ważących się losów polskich: Drezno,
Rawicz, Gdańsk i Kraków. — Zatrata myśli patryo-
tycznéj. — Dwa wypoczynki ciążące Polsce: drezdeń-
ski Augusta, rawicki Karola XII. — Spustoszenie
kraju. — Usiłowania Augusta około zawarcia party-
kularnego pokoju za plecami Cara. — Arwed Horn
i Patkul. — Zabiegi około pozyskania osoby pryma-
sa. — Dwór pruski i manifest prymasa z dnia 31
Maja 1705. — Koniec szwedzkich leż zimowych
i wstęp w akcyą wojenną. . . . . . . . . . . . . . . . 142
Przygotowanie do druku zakończono w lipcu 2011 roku
w Portet-sur-Garonne (Francja)