Adam Leszczyński: Jak psycholog może wytłumaczyć
zachowanie ludzi po śmierci Papieża?
Prof.
Krystyna Skarżyńska: Zmarł człowiek, którego śmierć
poruszyła miliony. Zachowywaliśmy się normalnie, tak jak
zawsze zachowują się ludzie, kiedy umiera ktoś bardzo
bliski. Tylko skala była niespotykana.
Szukaliśmy innych ludzi po to, żeby - chociaż
niekoniecznie świadomie - troszeczkę uśmierzyć wywołany
przez śmierć Papieża niepokój i lęk. Lęk, a nie strach,
bo to nie to samo. Skoro umiera ktoś, kto dla pokolenia
młodych był "od zawsze" obecny i ważny, potężny
i wspaniały, kto wydawał się być "od zawsze" i
"na zawsze", to śmierć okazuje się nieuchronna
także dla nas. Zwykle o tym nie pamiętamy, co ułatwia nam
normalne życie. Zgodnie z teorią trzech psychologów -
Greenberga, Pyszczyńskiego i Solomona - kiedy człowiek
uświadamia sobie nieuchronność śmierci i chce poradzić
sobie z lękiem, przede wszystkim poszukuje związku z innymi,
poczucia, że należy do trwalszej niż on sam wspólnoty. Taką
reakcję wzbudza także doświadczenie zagrożenia życia
innych ludzi w masowej skali. W Stanach Zjednoczonych podobne
postawy obserwowano np. po ataku na World Trade Center.
Co
daje ludziom bycie w grupie w takiej sytuacji?
-
Pocieszenie: ja mogę umrzeć, ale moja grupa, mój etos,
wartości, symbole przetrwają. Po śmierci Papieża właśnie
tak było. Z jednej strony redukowaliśmy swoje napięcie, a z
drugiej - widząc uczucia innych - wzmacnialiśmy swoje
wartości.
Lęk zmniejszamy również, podnosząc
własną samoocenę. Wychodząc wspólnie na ulice po śmierci
Papieża, zobaczyliśmy, że zachowujemy się godnie. Że
robimy wspólnie coś dobrego i pięknego, a co więcej,
doceniają to inni, pokazują media, chwalą obcokrajowcy i
międzynarodowe autorytety. Dało to poczucie skuteczności:
"Jak chcemy, to potrafimy". Dlatego w tym momencie
kibiców sportowych czy polityków stać było na gesty
pojednania. Mówili w ten sposób: "Jesteśmy przyzwoici i
fajni, zobaczcie - stać nas na to". Ludzie chcą myśleć
o sobie dobrze, a tydzień po śmierci Papieża dał nam ku
temu okazję.
Prezydenci Izraela i Iranu podobno
przekazali sobie znak pokoju, chociaż później temu
zaprzeczali. Na pewno ręce podali sobie Lech Wałęsa i
Aleksander Kwaśniewski. Na serio?
- To dobrze,
myślę że wielu Polaków tego chciało. Znak pokoju to wstęp
i zaproszenie do rozmowy. Zobaczymy, co wspólnie zrobią. Na
razie, zgodnie z filozofią Jana Pawła II, ale i zgodnie z
teoriami psychologicznymi, mogą czuć się bardziej godnie niż
wtedy, gdyby trwali w zapiekłej niechęci.
Przy
okazji śmierci Papieża poczucie wspólnoty udzieliło się
nie tylko Polakom czy katolikom - być może dlatego, że media
pokazywały, jak bardzo wyznawcy różnych wiar przeżywają
śmierć Jana Pawła II. To rozszerzenie wspólnoty jest
fenomenem, którego teoria psychologiczna nie zdołała w pełni
przewidzieć. Dla Polaków najważniejsza w budowaniu wspólnoty
okazała się chyba pierwsza msza na placu, bo była
najbardziej spontaniczna.
Spontanicznych akcji
było więcej - chociażby gaszenie światła w domach o
21.37...
- ...czy zapalanie świeczek w oknach,
co stanowi powtórzenie gestu z czasów nielegalnej
"Solidarności", chociaż pokolenie dwudziestolatków
nie może go pamiętać.
Dlaczego Papież był
tak ważną osobą dla tylu milionów ludzi?
-
Sądzę, że działało tu uczucie miłości i wdzięczności
dla Papieża, osoby niezwykle ważnej w świecie, która
traktowała innych z szacunkiem i potrafiła skutecznie
zmniejszać dystans między sobą a zwykłymi ludźmi. Papież
nie budował barier. Zawsze pokazywał, że traktuje ludzi w
sposób równy. Wysłuchiwał ich, okazywał szacunek dla
każdego człowieka.
Ale dystans zawsze był
wyraźny! Strój, ceremoniał, ochrona, nawet fizyczne bariery
- ołtarz, szyby papamobile.
- Tak, ale Papież
mógł wziąć za rękę każde dziecko, rozmawiał z młodymi,
wspólnie z nimi śpiewał i żartował. Nie traktował innych
jak hierarcha, chociaż ludzie są przyzwyczajeni, że Kościół
to organizacja hierarchiczna. W Polsce ludzie bardzo pragną
równości i chcą wzajemnego szacunku, ale jak tylko ktoś
zdobędzie odrobinę władzy, to od razu ubiera się w takie
piórka, jakby był co najmniej biskupem. A tu proszę:
najwyższy dostojnik kościelny wobec młodych, prostych,
biednych ludzi zachowuje się tak samo jak wobec ministrów i
prezydentów. Nikogo nie lekceważy. Miałam wrażenie, że
niekiedy Papież świadomie taką postawę "zmniejszania
dystansu" demonstrował. Nie chcę urazić niczyich uczuć,
ale np. żarty papieskie wydawały się wielu osobom mało
wyrafinowane.
Tak jak ów słynny rym
"papież-łupież" z ostatniej pielgrzymki?
-
Ale w ten sposób mógł być rozumiany przez absolutnie
wszystkich, także prostych ludzi czy niewierzących! Moim
zdaniem był to zamierzony sposób na dotarcie do ludzi. Jak
się okazało - skuteczny. Fenomen Papieża wiązał się m.in.
z tym, że głosił różne trudne, niepopularne poglądy na
temat świata i człowieka, ale w bezpośrednich kontaktach
potrafił dotrzeć w swoich wypowiedziach niemal do każdego.
Czy dotarło do nich jego głębsze filozoficzne przesłanie,
nie wiem.
Czyli ludzie mówili: "Może ma i
nieżyciowe poglądy w sprawie aborcji lub antykoncepcji, ale i
tak go kocham"?
- Ważnym, a niedocenianym
mechanizmem psychologicznym jest zasada wzajemności. Cała
sztuka polega na tym, żeby zacząć robić coś dobrego dla
innych - a prędzej czy później to do nas wróci. Za rolę
Papieża w odzyskiwaniu naszej godności odwdzięczaliśmy mu
się szacunkiem.
Był serdecznie kochany. Nie
wydaje mi się jednak, aby miliony opłakujące Jego śmierć
odczuwały ją jako stratę filozofa, przewodnika
intelektualnego. Niektóre elementy nauczania Papieża są
bardzo podobne do tego, co myślą młodzi ludzie dziś w
Polsce - np. kiedy mówił o tym, że materializm jest zły,
czy o tym, że jesteśmy odpowiedzialni za nasze środowisko
naturalne. Gdyby przyjęto to, co mówił o godności człowieka
pracy - że praca jest dla człowieka, a nie człowiek dla
pracy - albo o roli, jaką odegrał socjalizm dla uczynienia
kapitalizmu systemem bardziej ludzkim, zapewne sprzeciw wobec
polskiej wersji kapitalizmu byłby silniejszy.
Wielu
historyków i socjologów uważa, że pierwsza pielgrzymka
Papieża w 1979 r. przyspieszyła powstanie "Solidarności",
bo pokazała Polakom, że potrafią zrobić coś wspólnie.
Nauczanie Papieża dawało "Solidarności" moralną
siłę. Niedawno prof. Ireneusz Krzemiński powiedział mi w
wywiadzie, że dziś wśród Polaków poczucie rozbieżności
pomiędzy ocenami sfery prywatnej i publicznej jest olbrzymie -
takie jak w czasach schyłkowego Gierka. Czy śmierć Papieża
może zmienić nasze życie społeczne?
-
Istnieją ważne różnice pomiędzy sytuacją społeczną z
końca lat 70. i dzisiejszą. W kapitalizmie wiele osób
znalazło swoje miejsce i z badań wynika, że poczucie
zadowolenia z własnego prywatnego życia było wówczas
znacząco niższe niż teraz. To prawda, ludzie są
niezadowoleni z państwa i powszechnie sądzą, że wartości,
o których mówił Papież - zwłaszcza sprawiedliwość -
zostały w czasie transformacji zaniedbane.
W
połowie lat 90. przeprowadziłam wspólnie z IPSOS-em badania,
w których pytaliśmy Polaków o porównanie socjalizmu i
kapitalizmu. Większości ludzi kapitalizm kojarzył się z
większą liczbą pozytywnych wartości. Z jednym wyjątkiem -
już wtedy uznawany był za mniej sprawiedliwy. Badania IPSOS z
grudnia ubiegłego i z marca tego roku pokazują już wyraźnie,
że niemal wszyscy Polacy (między 80 a 90 proc.) uważają
nasz kapitalizm za niesprawiedliwy. Sądzą, że procedury
uzyskiwania wpływu i podejmowania decyzji nie są jasne i nie
widzą zależności pomiędzy zasługą społeczną i nagrodą.
Nie zdołaliśmy pokazać, że w tym systemie większą szansę
niż w socjalizmie mają ci, którzy chcą pracować i
inwestować w siebie, są twórczy, ufni i nie boją się
ryzyka.
Poczucie niesprawiedliwości jest duże, ale
sądzę, że zbyt wielu ludzi ma się dobrze, aby np. doszło
do społecznego wybuchu. Niezadowoleni nie widzą chyba szans
na poważną zmianę, nie ma więc - przynajmniej teraz -
wystarczających warunków do protestu. Śmierć Papieża w
każdym razie go nie przyspieszy.
To było
wyjątkowe dla Polaków doświadczenie skutecznego robienia
czegoś razem "za czymś" - nie "przeciw czemuś"
- tylko po to, aby złożyć wyraz szacunku i wdzięczności
bliskiej osobie. To niezwykle pozytywny społeczny fenomen!
Śmierć Jana Pawła II wyzwoliła żal i płacz, ale także
niezwykle dużo dobrych emocji. Ludzie zbliżali się do
siebie, pomagali sobie wzajemnie, okazywali sobie na różne
niewerbalne sposoby pozytywne uczucia. Proszę zauważyć, że
podczas uroczystości nikt nie bał się zamachu
terrorystycznego!
Jaka będzie trwałość tej
wspólnoty? Czy poziom wzajemnego zaufania - który, jak wynika
z badań, jest u Polaków bardzo niski - trwale się zwiększy?
A może emocje opadną i wszystko zostanie po staremu?
-
Coś pozytywnego działo się już wtedy, kiedy Papież
odchodził. Nam, którzy jesteśmy zauroczeni kultem młodości
i dającą podobno szczęście urodą, pokazywał siebie
schorowanego i zmęczonego. Może dotarło do części z nas,
że starzenie i śmierć są naturalne, chociaż trudne, i
potem z tej perspektywy popatrzymy na swoich bliskich. Wbrew
deklaracjom Polacy mają bardzo niewiele szacunku dla osób
starych, chorych i kalekich. Słabszych się nie szanuje.
Niepełnosprawnych na ulicach jest więcej niż kiedyś, ale
ciągle zbyt wielu siedzi samotnie w domu.
Nauka
Jana Pawła II na temat człowieka i jego drogi życiowej ma
bardzo wiele wspólnego ze współczesną psychologią. Papież
mówi, że materializm niszczy człowieka. Badania pokazują,
że ma rację: ludzie, którzy dbają o dobre relacje z innymi,
a nie o prestiż i pieniądze, są szczęśliwsi - m.in.
dlatego, że realizują wtedy nasze uniwersalne ludzkie
potrzeby, a także uzyskują więcej wsparcia społecznego.
Wiemy też, że ludzie, którzy nie zasklepiają się w
nienawiści i wychodzą naprzeciw wrogom, czują się lepiej,
są nawet fizycznie zdrowsi.
Na pewno po tym
specjalnym tygodniu pozostanie coś pozytywnego. Ludzie
doświadczyli czegoś dobrego: można okazywać swoje uczucia,
smutek, ale też miłość i wdzięczność; że nic złego się
nie dzieje, kiedy ludzie się spotykają, by wspólnie coś
wyrazić. Nikt nas wtedy nie okradł i nie zaatakował. Okazało
się, że pozytywne emocje są przydatne - bo czujemy się
wtedy lepsi i więcej możemy zdziałać, niż gdy innych
poszturchujemy i obrażamy. Poczucie, że inni mają podobne do
naszych przeżycia, że coś ważnego (czego nie sposób
doświadczyć samotnie) dostaje się od innych, że można coś
zrobić razem - buduje kapitał społeczny, którego nam bardzo
brakuje.
* prof. Krystyna Skarżyńska
jest psychologiem. Pracuje w Instytucie Psychologii PAN oraz
Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Od lat analizuje
postawy i wartości społeczeństwa polskiego.