Urząd Pracy w mieście M. - kuriozum na miarę XXI wieku
Autor: SKAWINA (zredagowany przez: Magda Głowala-Habel)
Słowa kluczowe: urząd pracy, oferty pracy, urzędnik
2009-12-02 12:55:07
fot. C. Pecold/Agencja SE/East News
Kawa, ciastko, pogadać - miło się pracuje w Urzędzie Pracy w mieście M. Zielone włosy jednej z urzędniczek potęgują wrażenie, że jest się na Marsie, a nie w instytucji, która ma służyć społeczeństwu w likwidacji bezrobocia.
Oto Urząd Pracy w 40 tysięcznym mieście - akurat świeżo po remoncie, wymianie okien i wymianie mebli. Prestiżowa sprawa - petenci nie mogą patrzeć na obskórne ściany i nadgryzione przez korniki biurka. Na jednym z pięter siedem stanowisk do obsługi bezrobotnych petentów. Jest też informacja, w której siedzą młode niewiasty - aż trzy, ale to pewnie dlatego, że podawanie formularzy musi być niezwykle ciężką i męczącą pracą. Gdyby którejś omdlała ręka, można liczyć na koleżankę, która siedzi obok i zawsze jest chętna do pomocy.
Nie ma dziś tłoku, przy jednym ze stanowisk czeka z nadzieją na otrzymanie sensownej propozycji zatrudnienia świeżo upieczona pani magister. To jej druga wizyta - bo aż miesiąca trzeba, by uznano ją za bezrobotną. Wiadomo, sprawa musi odleżeć swoje... Umówiono się z nią właśnie na dziś, ale właściwie po co? Pani urzędniczka wygląda na prawdziwie zdziwioną, gdy dowiaduje się, że młoda kobieta skończyła studia. Szuka teczki petentki długo, aczkolwiek wytrwale , bo po 5 minutach wreszcie trzyma ją w rękach.
Młoda kobieta wygląda na poirytowaną - bo wyznaczając jej termin na dziś zafundowano jej jednocześnie złudzenie, że kogoś to w ogóle obchodzi, że ona dzisiaj się zgłosi. Świeżo upieczona bezrobotna otrzymuje trzy propozycje i pouczenie, żeby wysłać mailem swoje CV i list motywacyjny. Dokładnie takie same trzy propozycje otrzymuje młody mężczyzna stojący przy kolejnym stanowisku. Z ciekawością przysuwam się do stanowiska numer cztery, do którego właśnie podchodzi młoda dziewczyna. Ze zdziwieniem słyszę nazwy tych samych instytucji, które usłyszały poprzednie dwie osoby. Przyglądam się tablicy ogłoszeń i co widzę? Te same trzy propozycje przypięte pinezkami do korka.
Otwieram laptopa i wklepuję stronę Urzędu Pracy w mieście M. Co ukazuje się moim oczom? Znane mi już właściwie na pamięć trzy oferty pracy, które urzędnicy powtarzają niczym wytresowane papugi. Procedura wygląda mniej więcej tak - jeśli nie skorzystasz z oferty Urzędu Pracy poczekasz na następną mniej więcej 85 dni. Do tego czasu możesz sobie drogi bezrobotny robić co Ci się żywnie podoba wszakże żyjesz w wolnym i demokratycznym państwie. Zastanawiające jest w jaki sposób z tej samej oferty może skorzystać pięćdziesiat osób? Odpowiedź jest prosta - niewątpliwe nastąpi cud.
Gdyby jednak zechciano łaskawie korzystać z doświadczeń na przykład naszych angielskich przyjaciół - można by zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy z państwowej kasy, a efekt końcowy byłby taki sam. W angielskim urzędzie pracy odwiedzanym przeze mnie swojego czasu, naliczylam jedynie siedmiu pracowników nie pięćdziesięciu i to oni sami organizowali część spotkań bezrobotnego z pracodawcą. Zadawali sobie trud pozyskiwania ofert, by mieć co przedstawiać do wglądu tym, którzy chcą pracować. Zamiast tych 7 pensji dla urzędników siedzących na hollu (bo tych w pokojach nie liczyłam) po 2 tysiące złotych każda wypłacanych co miesiac nie wiadomo za co i dlaczego wystarczylo by zakupić 4 komputery z oprogramowaniem, które przychodzący do Urzędu bezrobotni mogliby spokojnie obsługiwać sobie sami.
Podchodzisz do komputera, przeglądasz oferty, a jeśli jakaś Cię zainteresuje to sobie ją możesz nawet wydrukować i zabrać ze sobą do domu. Nie potrzebna jest tam do tego celu ospała i ociągająca się urzędniczka, której właśnie przeszkodzono w zjedzeniu kolejnego ptysia i popiciu go kawą. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze można by było przeznaczyć na przykład na zorganizowanie stażu albo kursu zawodowego.
Złudnie mogłoby się wydawać, że sam fakt istnienia Urzędu Pracy, a w nim dwustuprocentowej obsady pracowników samoistnie zmniejsza bezrobocie - jednak tak nie jest. Po co utrzymywać takie kuriozalne pseudo instytucje? Instytucje, które prezentują sobą karygodną ignorancję dla rzeczywistych potrzeb zgłaszających się tam młodych ludzi, opierające się na wydumanych danych na przykład na założeniach, że bezrobocie w mieście M. nie istnieje, dysponujące żenująco niską liczbą ofert pracy, przedstawiające takie same propozycje ludziom o różnym stopniu możliwości i wykształcenia.
Staże to też jest fikcja w mieście M. Dobrego stażu się nie dostanie ot tak sobie i nie załatwia tego wcale Urząd Pracy. Staż sobie załatwia ewentualny stażysta z pracodawcą - a jak załatwia? To już jego słodka tajemnica. Kiedy do Urzędu Pracy trafia wniosek stażowy jest już wypełniony na konkretną osobę, która sobie go sama załatwiła... za co pieniądze wziął jako pensję urzędnik.
Powiększająca się dziura w budżecie? Czy stać Państwo na utrzymywanie takich kuriozalnych instytucji? To powinno dziwić i oburzać. Trudności ze znalezieniem pracy? Jeśli w taki sposób pomaga się jej szukać to nic dziwnego, że młody potencjał pozostaje zupełnie nie wykorzystany. Utrzymywanie przez Państwo Urzędów Pracy w takiej formie i postaci może wpływać jedynie na pogarszającą się kondycję stanu finansów, zatrudnienia i wiary człowieka w wiarygodność państwowych instytucji.
Ocena autora: 66,01 %