PANI SŁOWIKOWA
Płacze pani słowikowa w gniazdku na akacji
Mąż z mityngu o dziewiątej miał być na kolacji.
Dba o siebie skrupulatnie, planu dnia się pilnie trzyma,
A tu już po jedenastej a słowika nie ma.
Kolacja czeka bogata w witaminę be,
Jak się spóźnia, łamie halty, może być źle!
Współuzależniona jestem i się niepokoję,
To jego spóźnienie, ale ja się boję.
Może mu się co zdarzyło, słowikowa w gniazdku kwili,
Z forsy oskubali i na piwko namówili!
To przez zazdrość, to skowronek z bandą pijaczątek!
Forsa głupstwo - odpracuję, trzeźwość to majątek.
Nagle zjawia się pan słowik, poświstuje, skacze,
Gdzieś ty bywał, gdzieś ty latał, przecież ja tu płaczę!
A pan słowik słodko ćwierka - Wybacz moje złotko,
To z mityngu z kolegami wracałem piechotką.
A ciekawie było z nimi, że aż w duszy miło,
Więc spacerkiem szliśmy razem, tak to się złożyło.
O trzeźwości i o życiu wszyscy rozmawiali,
A na koniec do Wesołej ludzi zapraszali!
Na sobotę do Wesołej, po chwile radości,
Wielu ludzi tam już było, znowu będzie dużo gości.
Będą inni ze Wspólnoty, pojedyńczo, rodzinami,
Po mityngu jest zabawa i ognisko z kiełbaskami.
Co ty na to moja droga? Pofruniemy tam, kochanie?
A w niedzielę, gdy się wyśpisz, podam ci śniadanie.
Władysław i Ewa
„Lokomotywa”
Stoi pod sklepem, pijany chyba,
Jest ociężały, pot z niego spływa.
Tak to już bywa!
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Pijany odór z ust jego bucha.
Buch, jak gorąco!
Uff, jak nużąco!
Już ledwo sapie, już ledwo zipie.
Klin by się przydał, bo się rozsypie.
Zmartwień bez liku podoczepiali,
Wielkie i ciężkie. Jakby ze stali.
I pełno lęków w każdym kłopocie.
A dwa dni temu leżał tam w błocie.
I żona w domu znowu nakrzyczy.
No i kierownik chce go rozliczyć.
W ukryciu tylko puste butelki
I strach o przyszłość, ach taki wielki.
A jego winy, och jakie duże,
Bo przed nim tylko deszcze i burze.
A zmartwień jego jest ze czterdzieści,
Sam nie wie nawet co się w nich mieści.
Lecz choćby przyszło tysiąc lekarzy
I jego troski każdy rozważył
I każdy nie wiem jak się wytężał,
Nie wytrzeźwieje, taki to ciężar.
Nagle - myśl,
Nagle - błysk,
Jakiś - duch,
Nogi - w ruch!
Ruszył na mityng jak żółw ociężale,
Noga za nogą, bo nie chce wcale.
Szarpnął swe ciało, ciągnie z mozołem,
A wszyscy mówią mu - witaj, cześć, czołem!
Codziennie, niezmiennie, tam musi iść,
A dłonie tak drżą, jak osiki liść.
A skądże to, jakże to, czemu tam gna,
To wiara, nadzieja ciągle tak pcha.
Bo człowiek to nie lokomotywa,
Pijane życie szybko zużywa.
Najlepsza jest stacja - nazwa Wspólnota
Zjechać tam można gdy jest ochota.
I znowu, i znowu na mityng AA
Po zdrowie, po zdrowie, to trzeźwość Ci da!
Choć Autor dawno już nie pijany
W gronie przyjaciół dobrze jest znany