DZIEŃ PIERWSZY
Wiara, czyli szczęście
„Wiara rozpoczyna w nas życie wieczne; wiara bowiem nie jest niczym innym, jak poznawaniem Boga. Dlatego mówi Jezus: «To jest życie wieczne, aby znali Ciebie, jedynego i prawdziwego Boga» (J 17,3). To poznawanie Boga zaczyna się teraz przez wiarę, a osiągnie wypełnienie w życiu przyszłym, kiedy to poznamy Boga takim, jakim jest. Czytamy w Liście do Hebrajczyków, że «wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy» (11,1). Nikt zatem nie osiągnie szczęścia wiecznego, które jest prawdziwym poznawaniem Boga, jeśli przedtem nie oglądał Go w wierze. Czytamy o tym u św. Jana: «Szczęśliwi, którzy nie widzieli, a uwierzyli» (J 20,29)”. (In Symb. Proem.).
Św. Tomasz z Akwinu przygotowując wielkie dzieło, już po jego śmierci nazwane przez potomnych Złotym Łańcuchem, starannie kolekcjonował i porządkował komentarze Ojców Kościoła do czterech Ewangelii. Powstał w ten sposób obszerny i bezcenny zbiór wypowiedzi wielkich teologów pierwszych wieków chrześcijaństwa, świadectwo wielowiekowej duchowej lektury Ewangelii. Znajduje się w nim piękny fragment wyjęty z dzieła św. Jana Złotoustego: „bogactwa, królestwa, władza są w obliczu Jednorodzonego Boga jak cień i kwiat, który przemija. Nic z tych rzeczy nie jest u Niego godne podziwu, nic wielkie ani cenne. Tylko wiarę podziwia, tylko ją ceni”. (Ew. O.K., s. 113). Pozwólmy ogarnąć się tym uczuciem podziwu i sami przyjrzyjmy się naszej wierze, która trwa w nas mocno, będąc jednocześnie, tak delikatna; która cała jest darem Bożym, ale zależy od naszego wyboru; która jest jasnością, ale jakże często pogrąża nas w mroku niewiedzy: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu” (Mk 9,24).
Jeżeli chcemy przyjrzeć się naszej wierze, a przewodnikiem uczyniliśmy św. Tomasza, to pierwszą rzeczą, na której powinniśmy skupić uwagę jest nasza zdolność do poznawania. Kiedy spróbujemy chociaż na chwilę jakby „stanąć obok siebie” i spojrzeć na nas samych jak ktoś, kto widziałby człowieka po raz pierwszy, dostrzeżemy wtedy w nas jakąś wielką otwartość na świat, nawet nadwrażliwość na dotknięcia, czasem ciosy przychodzące z otaczającej nas rzeczywistości. Umysł poszukuje istoty rzeczy, przemierza nieskończone przestrzenie trudnych abstrakcyjnych zagadnień; zmysł dotyku jest w nas tak czuły, że motyl nie może niepostrzeżenie usiąść na naszej dłoni. Istna burza gradowa doświadczeń, tak różnorodnych, cielesnych i duchowych, która spada na nas w każdej sekundzie życia jest przecież przez nas wchłaniana i porządkowana. Nietrudno więc dojrzeć w człowieku istotę stworzoną przez Boga po to, by poznawać.
Św. Tomasz z Akwinu przyglądał się z wielką uwagą ludzkiej zdolności do poznawania. Cytując greckiego mędrca Arystotelesa, napisał, że dusza człowieka jest w pewnym sensie wszystkim. Jak to rozumieć? Wystarczy zauważyć, że dusza człowieka chce ogarniać wszystko, być wszędzie i zawsze, a najmocniej, nawet, gdy nie jest tego świadoma, chce poznawać Boga, wpatrywać się w Niego, być w Nim i dla Niego. Warto zapamiętać, może nawet mocniej wczuć się w Tomaszową wrażliwość na ludzkie poznawanie Boga i świata. „Kontemplacja prawdy leży w naturze człowieka, gdyż jest stworzeniem rozumnym. Z tego zaś wynika, że wszyscy ludzie z natury pragną poznawać i w poznaniu znajdują radość” (ST, 2-2,180,7).
Jeżeli postawilibyśmy św. Tomaszowi pytanie o to, co w ludzkim poznaniu jest najbardziej niezwykłego, prawie na pewno odpowiedziałby, że jest tym nasza zdolność do poznawania Boga. Człowiek został stworzony, by poznawał swojego Stwórcę. Pragnienie poznania Boga, wszczepione przez Stwórcę człowiekowi jest tak silne, tak głęboko w nim zakorzenione, że nic, co stworzone, dotykalne, zamknięte w wymiarach i możliwe teraz do pojęcia dla ludzkiego umysłu nie może go zaspokoić. To pragnienie jest na miarę Nieskończonego i tylko On może je nasycić, tylko Bóg. On Sam chciał, by człowiek pragnął Go jak nikogo innego na świecie. Św. Tomasz z Akwinu żył tą prawdą i wielokrotnie do niej powracał w swoich dziełach: wszyscy ludzie są powołani, by widzieć Boga, karmić się pełnią prawdy o Nim, jednak – tu św. Tomasz wypowiada się bardzo kategorycznie – możliwe jest to dopiero w życiu wiecznym, gdy ustanie czas i zniknie słabość ludzkich oczu, ustąpi niestałość serca. Wtedy zobaczymy Boga „twarzą w Twarz”. Teraz człowiek jest na ziemi kimś, kto zawsze jest jeszcze w drodze i poczucie niespełnienia będzie nieustannie tlić się w jego duszy i sercu.
Znakomitą biblijną ilustracją może być tutaj historia Manoacha i jego żony, z prastarej i surowej Księgi Sędziów. Oto Anioł Pana przybywa z obietnicą potomstwa do Manoacha i jego żony cierpiącej na bezpłodność (Sdz 13, 1-25). Objawia się im wielokrotnie, jednak nie chce ujawnić swojego imienia, mówi: „dlaczego pytasz mnie o imię: ono jest tajemnicze”. Po tych słowach Manoach odkrył, że rozmawia z samym Bogiem, który ukrył się pod postacią Anioła. Po złożeniu ofiary Manoach wypowiedział znamienne słowa: „z całą pewnością pomrzemy, bowiem ujrzeliśmy Boga”. W Księdze Wyjścia jest podobnie, sam Bóg zwraca się do Mojżesza w słowach: „Człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu” (Wj 33,20). Widzieć Boga, to dla autorów Księgi Sędziów i Wyjścia coś tak niemieszczącego się w głowie, że nie mogli sobie nawet wyobrazić, by ktokolwiek mógł cało wyjść ze spotkania z Bogiem „twarzą w Twarz”. Starotestamentowa intuicja spotyka się z myślą Mistrza z Akwinu: człowiek nie może poznać Boga na ziemi w całej Jego pełni, w całym bogactwie Jego miłości i dobroci, to po prostu przekracza możliwości człowieka.
Gdzie jednak podziała się wiara i szczęście, o których mówi otwierający ten dzień rekolekcji tekst św. Tomasza? Właśnie teraz ich znaczenie ukaże się z całą jasnością. Dla św. Tomasza wiara jest bowiem darem od Boga, który pozwala nam Go poznawać, co więcej, wiara jakby przyciąga na ziemię „kawałek nieba”. Dlatego tak ważne były dla św. Tomasza słowa z Listu do Hebrajczyków: „Wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11,1). Komentował je wprost niezliczoną ilość razy. Św. Tomasz chce nas przekonać, że dzięki wierze już teraz w nas rozpoczyna się prawdziwe życie wieczne i zaczyna się to poznawanie Boga, którym cieszyć się będziemy w niebie. Oczywiście, to dopiero zalążek, maleńki zadatek, „przedsmak” (Com., 1,2), jak nazwał to Mistrz z Akwinu, wobec tego, co czeka nas, gdy w niebie będziemy już pełnoprawnymi domownikami. „Wiarą obejmujemy przede wszystkim to, co bezpośrednio zwraca nas do życia wiecznego” (ST, 1,6, ad 1). Chociaż wiara to tylko maleńki „skrawek nieba” w nas, to jednak jest to najprawdziwsze niebo, a nie imitacja, atrapa. Niebo jest w nas – „Królestwo Boże pośród was jest” (Łk 17,21).
Życie wieczne wypełni człowieka Bogiem, nasyci jego pragnienie poznania Prawdy. A czy można sobie wyobrazić coś innego, co uczyniłoby człowieka szczęśliwym? Nigdy nie zazna pełni szczęścia ktoś, kogo pragnienie poznania pozostaje nienasycone, kogo dręczy pytanie: „dlaczego”, kto nie rozpoznał prawdziwego sensu swojego życia. Szczęście tak mocno związane jest z poznaniem, tak bardzo jest od niego zależne i dlatego tak trudno wyobrazić sobie szczęście bez Boga, który jako jedyny może zaspokoić ludzki głód prawdy. To pewne, nie ma szczęścia tam, gdzie nie ma prawdy; nie może być szczęścia tam, gdzie zadomowiło się kłamstwo, może tam być najwyżej coś, co raz lepiej, raz gorzej szczęście naśladuje, albo staje się jego karykaturą. W niebie nie będzie kłamstwa, Bóg pozwoli człowiekowi cieszyć się Prawdą przez całą wieczność, ludzkie pragnienie poznania zostanie zaspokojone bez reszty.
Św. Tomasz z Akwinu wytrwale i z wielką konsekwencją przypomina człowiekowi o życiu wiecznym. Nie buduje wielkich wizji i scen z zaświatów, za to z uporem zachęca, byśmy wszystko, całe nasze życie, nasze wybory i czyny widzieli w świetle ostatecznego celu – życia wiecznego. Takie spojrzenie może być bardzo inspirujące, a może nawet odkrywcze dla naszego myślenia o wierze. Z takiej perspektywy nie sposób już patrzeć na wiarę jako na „poglądy” na temat Boga, czy jako poradnik pouczający o tym, jak najlepiej i najbezpieczniej urządzić się tu na ziemi. To fałszywe tropy. Wiara otwiera nasze oczy na szczęście wiecznego życia z Bogiem i choć jest także znakomitym przewodnikiem po tym świecie, to jednak jej najważniejszym celem jest rozpalić w nas pragnienie nieba, które jedyne jest zdolne nas uszczęśliwić. Mówiąc obrazowo, wiara jest przewodnikiem dla pielgrzyma, który zna cel swego wędrowania. Nie stanie się nim nigdy dla błędnego rycerza, który bez wyraźnego celu błąka się po świecie w poszukiwaniu przygód i oczywiście raz po raz pakuje się w coraz to nową kabałę.
Spróbujmy teraz postąpić krok dalej. Czy wiara, o której poucza nas św. Tomasz jest wiarą „bez serca”? Mowa jest przecież tylko o poznaniu, czyli o wysiłku intelektualnym: poszukiwaniu Boga umysłem, a nie sercem. Jeżeli taka byłaby w istocie Tomaszowa nauka, to jak poradzić sobie ze słowami św. Pawła: „teraz trwają te trzy: wiara, nadzieja i miłość, a z nich największa jest miłość?” (1 Kor 13,13).
Dzieła św. Tomasza nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Wiara bez miłości jest martwa. Wiara to nie tylko wypatrywanie Boga umysłem, ale to w takiej samej mierze przylgnięcie do Niego sercem. Wiara jest, jak wyraził się Tomasz, małżeństwem człowieka z Bogiem, którego nie podobna wyobrazić sobie bez miłości. Miłość ożywia wiarę od środka, dzięki niej wiara powoli przeradza się w zawierzenie, oddanie całej swojej osoby Bogu, bez pozostawiania czegokolwiek dla siebie. Kiedyś wiara ustanie, przemieni się w widzenie „twarzą w Twarz”, miłość jednak pozostanie na całą wieczność. „Wierzyć w Boga znaczy zmierzać do Niego, a to sprawia miłość” (In Rom., 4, I, 327).
Dzień drugi
Relacje są najważniejsze
„Nie ma wątpliwości, że Ojciec niczego nie potrzebuje, tak też ani Syn, ani Duch Święty niczego nie potrzebują. Mówiąc ściśle ten czegoś potrzebuje, komu brakuje czegoś do doskonałości, a tego nie można powiedzieć ani o Ojcu, ani o Synu, ani o Duchu Świętym. Jednak Ojciec nie mógłby być doskonały, gdyby nie miał Syna, ponieważ nawet Ojcem nie byłby bez Syna; i nie byłby doskonałym Bogiem, gdyby nie miał Słowa oraz Tchnienia Życia. [...] Wspólne więc jest Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, iż żaden z nich niczego nie potrzebuje i wspólne jest każdemu z nich, iż żaden nie może być doskonałym Bogiem bez dwóch pozostałych” (CEG, 7).
Kim jest Bóg Trójjedyny? To najważniejsze pytanie, które możemy sobie zadać i nie ma ważniejszego. Tam wszystko się rozpoczyna i wszystko znajduje swój kres: tam, czyli gdzie? Święty, Święty, Święty, wielka wizja Izajasza wzywa do milczenia: jestem człowiekiem o nieczystych wargach – mówi prorok; jak my wszyscy, którzy stajemy ze słabością i niewiedzą przed przekraczającą wszystko Tajemnicą Boga w Trójcy Osób. Chodzi o głębokości Boże – nikt ich nie przeniknie, tylko Duch. Odpowiedź na najdonioślejsze pytanie naszej wiary pozostaje więc ukryte w Majestacie. Bardzo młody jeszcze Tomasz, cytując św. Grzegorza napisał: „Tak jak poznajemy Boga w sposób niedoskonały, tak samo też nazywamy Go w sposób niedoskonały, jakby bełkocząc” (In Sent., 1, d.22, q.1, a.1).
Tekst, który rozpoczyna ten
dzień rekolekcji utkany jest z paradoksów. Bez Syna Bóg Ojciec nie
byłby Ojcem, bez Ojca i Syna nie byłoby Ducha Świętego, a bez
Ducha Świętego nie byłoby Ojca i Syna. Bóg nie byłby Bogiem,
gdyby nie był Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Tomasz pisze o czymś,
co nigdy się nie zdarzyło i nigdy się nie wydarzy, co więcej,
nigdy nie może się stać. Bóg jest Trójcą i nie było takiej
chwili, w której by Nią nie był. Dlaczego więc Akwinata
zdecydował się zapisać ten fragment? Może po to, by dać nam
klucz do Tajemnicy?
To jest najpiękniejsze w tym
fragmencie: gra słowa „potrzebować”. My „potrzebujemy”
zawsze, gdyż zawsze nam czegoś brakuje. Bóg Ojciec jest doskonały
i niczego nie „potrzebuje”. Jest doskonały, posiada wszystko,
całe bogactwo istnienia, myśli i miłości. Może nawet budzić
świętą zazdrość – jest Pełnią. A jednak bardzo głęboko, u
samych podstaw swojej natury „potrzebuje” Syna. Dlaczego? Tu
właśnie trzeba zamilknąć. Po prostu już tak jest, Bóg jest taki
i takim „potrzebującym” trzeba Go adorować.
Ojciec wypowiada w Synu i do Syna
swoje „potrzebuję Ciebie Synu”, a Syn odpowiada „potrzebuję
Ciebie Ojcze”. Razem tchnąc Ducha Świętego mówią:
„Potrzebujemy Ciebie”, a Duch odpowiada tym samym. Jeżeli to
Boże odwieczne „potrzebuję” obudzi się w nas, a może się
odezwać z wielką siłą, to Tajemnica Trójcy stanie się choć
trochę jaśniejsza. Wypowiedziane z głębi skruszonego i pokornego
serca słowo „potrzebuję” przebija się przez zasłonę
Tajemnicy.
Nazwijmy to inaczej. Życie Trójcy Świętej,
to odwieczne wzajemne „obdarowywanie” i „przyjmowanie” –
Istnienia, Miłości, Dobroci, wszystkiego, co najdoskonalsze i
najpiękniejsze. Ojciec, Syn i Duch Święty żyją bezkresnym Darem
i Miłością. Nie wystarczy „potrzebować”, trzeba umieć... –
ręka chce napisać – „podzielić się” tym, co się posiada.
Na to w oczywisty sposób wskazuje logika i poczucie zdrowego
rozsądku, a także jakieś wyczucie języka polskiego. Jednak w
Trójcy Świętej jest inaczej, każdy oddaje siebie całego,
wszystko, czym jest – bez reszty powierza się Drugiemu, sam też
otrzymuje absolutnie wszystko. Stajemy tu gdzieś na granicy naszej
wyobraźni.
Ojciec jest cały oddany Synowi i jest tym oddaniem, jest tym oddaniem najdosłowniej. Syn powierza się całkowicie Ojcu i jest tym powierzeniem. Obaj powierzają się Duchowi, a On powierza się Im, nie pozostawiając niczego dla siebie. Nasz język brzmi tu pokracznie. To wzajemne powierzenie się Osób sobie nawzajem jest zawsze przyjęte, nie jest skierowane w próżnię, ale zawsze otrzymuje odpowiedź i potwierdzenie. To jakby zakochani nagle cali przemienili się w miłość, już nie on kocha i ona kocha, ale on jest miłością i ona jest miłością. To chyba najlepsze porównanie. Tak jest odwiecznie i pozostanie po wszystkie czasy. Nikt w Trójcy nie żyje dla siebie.
Od Trójjedynego Boga do naszego życia droga jest bliższa, niż nam się z początku może wydawać. Kto wyrusza na poszukiwanie prawdy o niezgłębionej Tajemnicy Trójcy Świętej, ten ze zdziwieniem odkryje w pewnej chwili, że wszedł także na drogę, która prowadzi do zrozumienia siebie samego. Między nami, a Trójcą jest, jak między obrazem a pierwowzorem. Obraz nosi w sobie bardzo wiele cech pierwowzoru, ale nigdy nie osiągnie pełnego podobieństwa. Nikt na ziemi nie potrafi tak malować, by obraz i wzór nie różniły się od siebie. Nawet fotografia zatrzymuje jakąś chwilę – nie potrafi przekazać ruchu, całego bogactwa, inności tego, co utrwala.
Św. Tomasz z Akwinu pisał, że
cały świat, bez żadnego wyjątku nosi w sobie „ślad” Trójcy
Świętej, człowiek zaś jest Jej „obrazem”. To znacznie więcej,
jednak jak w każdym obrazie, tak i tu podobizna jest bardzo oddalona
od Pierwowzoru.
Cały świat, wszystko, co istnieje, od
mikroskopijnych „stworzonek”, aż po potężne górskie szczyty
Trójca Święta obdarzyła podobieństwem do siebie. Mistrz z Akwinu
bardzo lubił nazywać Boga Artystą – Twórcą, a każdy Twórca
pozostawia w swym dziele niezatarte piętno, jakieś odbicie siebie
samego, jedynie jemu właściwe pociągnięcie pędzla czy uderzenie
dłuta. Stworzenie świata było zadaniem dla największego Artysty,
który wycisnął na nim znamię swojego Życia. Podobieństwo do
Trójcy tkwi bardzo głęboko w całym wszechświecie, w nas samych,
którzy jesteśmy „na obraz” Boży: „Stworzył więc Bóg
człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył” (Rdz 1,27).
Obraz Trójcy w nas nie jest
jakąś teologiczną abstrakcją, to konkret. Jeżeli mielibyśmy
jednym zdaniem wyrazić, co Tomasz napisał o obrazie Trójcy Świętej
w człowieku, wyglądałoby to prawdopodobnie tak: relacje są
najważniejsze. Najważniejsze są więzi, łączące z Bogiem i
bliźnimi. Obraz Trójcy jest odbiciem, odwzorowaniem w nas Miłości,
Daru, tego całoosobowego, całkowitego oddania, jakim darzą się
Ojciec, Syn i Duch Święty. Relacje są najważniejsze, gdyż one
tak naprawdę świadczą o tym, kim jesteśmy, czy jesteśmy zdolni
do ofiarności, do rezygnacji z tego, co nasze, by przyjść z pomocą
innym, by wielkodusznie dać im, co w nas najpiękniejsze. Relacje są
najważniejsze. Stajemy się bardziej sobą, gdy „naśladujemy”
Trójcę Świętą, Jej życie Miłością i Darem.
Jak na
dłoni widać, co temu wszystkiemu się sprzeciwia. Zamknąć to
można w jednym słowie: Egoizm, a więc brak hojności. Św. Tomasz
z Akwinu bardzo precyzyjnie obnażył naszą podatność na postawy
egocentryczne, na dla siebie z fragmentu Listu do Rzymian św. Pawła:
„Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie”
(Rz 14,7).
Być dla siebie oznacza
„odnajdywanie szczęścia w sobie samym” (In Rom. 1101).
Zamknięcie się na dobro i miłość, które przychodzą od innych.
Gdy choć trochę jest się zaznajomionym z Tomaszową wizją
szczęścia człowieka, wtedy wyobrażenie sobie takiego odnajdywania
szczęścia w sobie samym może wydać się czymś naprawdę
tragicznym. Wpatrywanie się w siebie, nieustanne skupienie na sobie,
głęboka niezdolność do przyjmowania darów Bożych i innych
ludzi, wreszcie straszny smutek samotności. Takie szczęście nie
jest niczym innym, jak tylko pułapką. Tomasz, jakby chcąc od razu
pokazać przeciwległy biegun takiej postawy cytuje dwa fragmenty z
Biblii: „...nie szukając własnej korzyści...” (1 Kor 10,33) i
„nie nam Panie nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę” (Ps
115,1).
Być dla siebie, czyli żyć według swojej
własnej reguły. Cóż to znaczy? Nie liczyć się z Bożym Prawem i
Jego wolą. Oznacz przedkładanie swoich pomysłów nad Boże, pychę
stawiania siebie w centrum wszystkiego. Mierzenie wszystkiego i
wszystkich swoją własną miarą, swoją, a nie Bożą miarą
miłości. „Nasza siła niech będzie prawem niesprawiedliwości”
(Mdr 2,11).
Być dla siebie oznacza wreszcie
żyć według swoich własnych poglądów, czyli według tego, co
można zmieniać, kształtować dowolnie według swoich potrzeb. W
świecie poglądów kryterium przyjemności odgrywa najważniejszą
rolę. To, co trudne i domagające się wysiłku nie mieści się w
poglądach. One nie interesują się Prawdą, którą jest Bóg,
poglądy mają dać bezpieczeństwo i odpowiednią ilość argumentów
przeciwko temu, co wymaga wysiłku i ofiary z siebie.
Św.
Tomasz poprzestał na tych trzech wymiarach egoizmu, chociaż można
wymienić ich znacznie więcej. Te, które wymienił nie pozostawiają
żadnych wątpliwości. Pomiędzy „naśladowaniem” Trójcy
Świętej, a egoizmem jest głęboka przepaść. Nie ma zgody między
hojnością, darem z siebie, a pustką znajdywania szczęścia w
samym sobie.
Dzień trzeci
Nadzieja matką głupich?
Zwykło się mówić, że nadzieja jest matką głupich. Taki sąd wypływa pewnie z doświadczenia – dodajmy – z przykrego doświadczenia. Istotnie, wiele jest sytuacji, które boleśnie pokazują, iż posiadanie nadziei na to, że coś upragnionego się wydarzy, bywa ni mniej, ni więcej tylko smutnym łudzeniem samego siebie nazywanym potocznie głupotą. Mało jest rzeczy równie godnych politowania niż widok zadowolonego głupca, który czerpie pewność siebie z czegoś, co nazywa nadzieją.
Jednakże bywa też i tak, że podziwiamy kogoś ze względu na jego zdolność do mądrego, optymistycznego patrzenia na świat, doceniamy umiejętność podnoszenia upadłych na duchu, wytrwałość w dążeniu do wyznaczonego celu i sztukę porządkowania spraw według ich miejsca w hierarchii ważności. Podziwiamy dalekowzroczność spojrzenia i łatwość zobaczenia życia z odpowiedniej perspektywy. Czasem wręcz zdarza się nam obdarzyć taką osobę określeniem „świadek nadziei”. W towarzystwie takich ludzi nie sposób nie zauważyć, że życie bez nadziei jest zwyczajnie „beznadziejne”, bez niej traci się zupełnie ochotę do życia i do robienia czegokolwiek.
Widać więc, że, gdy mówimy o nadziei nie zawsze mamy na myśli to samo. Z jednej strony myślimy o niej, jako o „matce głupich”, z drugiej cenimy tych, którzy z niej czerpią siły do twórczego życia. Jak to pogodzić? Przyjrzyjmy się temu, co na ten temat ma do powiedzenia św. Tomasz: „Nadzieja po pierwsze dotyczy dobra. Ściśle rzecz biorąc nadzieja może odnosić się tylko do dobra; tym nadzieja różni się od bojaźni, która rodzi się z zetknięcia ze złem. Po drugie, nadzieja kieruje się do czegoś przyszłego. Nie ma bowiem nadziei na to, co już się posiada; tym nadzieja różni się od radości, że radość wypływa z dobra, którym już można się cieszyć. Po trzecie, potrzeba, aby było to czymś niełatwym do zdobycia. Nie mówi się bowiem o kimś, że ma nadzieję, gdy chodzi o coś bardzo małego, czego zdobycie leży bezpośrednio w jego mocy; tym nadzieja różni się od pragnienia czy pożądania [...]. Po czwarte, jest to możliwe do osiągnięcia. Nie można bowiem mieć nadziei na coś, czego wcale nie można osiągnąć; tym nadzieja różni się od rozpaczy” (ST, 1-2,40,1).
W tym fragmencie Tomasz podpowiada jak rozpoznać prawdziwą nadzieję. Powinna ona dotyczyć dobra, na które trzeba poczekać, ale jeszcze konieczna jest solidna praca i wysiłek, by ją zdobyć. Słowem, musi być czymś dobrym, przyszłym, możliwym i trudnym do osiągnięcia. Mówienie o nadziei jako „matce głupich” dotyczy więc przypadków, w których obiera się za jej przedmiot coś nie spełniającego czterech warunków wymienionych przez Mistrza z Akwinu. Głupotą jest przecież dążenie do realizacji czegoś, co nie jest dobrem, albo pokładanie nadziei w czymś, co nie jest tego warte.
Co więc jest warte naszej nadziei? Jeżeli musi być ona „niebanalnym” dobrem, trudnym do zdobycia, możliwym do osiągnięcia dopiero w przyszłości – co może spełnić tak wygórowane kryteria? Dla Tomasza odpowiedź jest jednoznaczna: jedynie życie wieczne. W najwłaściwszym sensie nadzieja stosuje się do daru Bożego w nas, który ukierunkowuje człowieka do celu całego jego życia, czyli do życia wiecznego z Bogiem. Cztery warunki nadziei spełniają się w życiu wiecznym jak w niczym innym.
Patrząc na możliwości jedynie ludzkie, dosięgnięcie tego celu leży poza zdolnościami człowieka. Jednak nasza nadzieja opiera się na obietnicy Kogoś, kto nie może ani się mylić, ani nikogo oszukać, gdyż jest Bogiem. Objawił nam to w Jezusie Chrystusie przez Ducha Świętego, abyśmy znali Jego zamysł miłosiernej dobroci względem nas, wierzących. O tym zapewnił, gdy Jezus za nas umarł i dla nas zmartwychwstał. Dlatego nadzieja złożona w Bogu żywym może być nazwana „bezpieczną i silną kotwicą duszy, która przenika poza zasłonę, gdzie Jezus jako poprzednik wszedł za nas” (Hbr 6,19): „Apostoł porównuje nadzieję z kotwicą, która na morzu zatrzymuje statek. Tak nadzieja utwierdza duszę w Bogu na tym świecie, będącym jak jakieś morze. [...] Owa jednak kotwica powinna być bezpieczna, aby nie zawiodła: dlatego jest z żelaza. Św. Paweł mówi: «wiem, komu zawierzyłem, i jestem pewien, że mocen [On] jest ustrzec mój depozyt aż do owego dnia» (2 Tm 1,12). Podobnie kotwica powinna być mocna, żeby też szybko nie odłączyła się od statku. W ten sposób człowiek winien przywiązać się do tej nadziei, jak kotwica przywiązana jest do statku.
Jest zaś różnica między
kotwicą a nadzieją, ponieważ kotwica tkwi w tym, co nisko, a
nadzieja w tym, co wysoko, czyli w Bogu. Nie ma bowiem w obecnym
życiu nic trwałego, dzięki czemu dusza mogłaby się ostać i
spocząć. Dlatego w Księdze Rodzaju powiedziane jest, że gołębica
nie znalazła miejsca, gdzie by mogła spocząć jej noga (por. Rdz
8,9). Apostoł chce, by w Świętym Świętych tkwiła kotwica naszej
nadziei, jest to bowiem jakby zasłonięte przed naszymi oczyma. Tak
czytamy w proroctwie Izajasza: «oko nie widziało, Boże, poza Tobą,
co przygotowałeś dla tych, co w Tobie pokładają ufność»
(64,3). A w Psalmie (30,19): «Jak wielki ogrom słodyczy Twojej,
Panie, który ukryłeś dla bogobojnych».
Tam też stanął
nasz Poprzednik, który tam wkroczył. Stąd w Ewangelii wg św. Jana
Pan Jezus mówi: «Idę przygotować wam miejsce» (14,2) [...]. I
dlatego stwierdza, że sam jako Poprzednik wszedł za nas aż do
zasłoniętego wnętrza, i tam umieścił naszą nadzieję” (In
Hebr., c.6 l.4).
Taki fundament w patrzeniu na całość naszego życia, taka perspektywa sprawia, że człowiek może ujmować swe decyzje, swoje zaangażowanie w świat, w relacje z innymi, w pracę i naukę jako swoje powołanie. Wiara, która jest przyjęciem przepełnionego miłością spojrzenia Pana Jezusa na nas (por. Mk 10,21), jest zapoczątkowaniem ogromnego pragnienia dojścia do pełni spotkania z Tym, który powołuje. Bez nadziei to pragnienie nie będzie się rozwijać, ani nigdy się nie zrealizuje. Dlatego św. Paweł mówi: „zostaliście powołani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie” (Ef 4,4). Tomasz zaś pisze o powołaniu, iż jest: „poruszeniem umysłu, dzięki któremu serce człowieka kierowane jest przez Boga do przylgnięcia do tego, co dotyczy wiary lub uzdolnień do dobrego działania [...]. To powołanie jest konieczne, ponieważ nasze serce nie nawróciłoby się do Boga, jeśli sam Bóg by nas do siebie nie przyciągnął: «Nikt nie może przyjść do Mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał» (J 6,44), a w Lamentacjach czytamy: «nawróć nas, Panie, a wrócimy do Ciebie» (5,21)” (In Rom., c.8 l.6).
W powołaniu tym dotychczasowe
życie – o ile było prawdziwe i dobre – może pozostać na
zewnątrz takie, jakim było, ale wewnątrz, w głębi naszych dusz
dokonuje się nowe ukierunkowanie, dynamizm pragnienia i dążenia.
Wraz z odpowiedzią na pierwotne powołanie pójścia za Panem
dokądkolwiek pójdzie On w naszym życiu, pojawia się łaska –
czyli dar Bożej obecności, która powoduje nasze nawrócenie się
do Niego. Ta zaś „łaska nie niszczy natury, lecz na niej spoczywa
i ją doskonali” (In Sent., II d.9, a.8, arg.3). Dlatego możliwe
jest takie podejmowanie swych obowiązków, które nakłada na nas
codzienność, możliwe jest też takie branie odpowiedzialności,
aby w tym wszystkim odnajdywać w głębszym wymiarze jeden i jedyny
cel, który wskazuje wiara. Nadzieja nadaje wszystkim naszym
czynnościom głębokie znaczenie, porządkuje je według prawdziwej
hierarchii wartości. Dzięki niej zaangażowanie człowieka staje
się harmonijnym ruchem ku pełni.
Tak pojmowana nadzieja
– nadzieja, jaką daje nasze powołanie – już nie jest matką
głupich, ale jest matką roztropności i mądrości. Kogóż bowiem
innego nazywamy mądrym i roztropnym, jak nie tego, kto nie tylko zna
cel swojego życia, ale jeszcze wie jak go osiągnąć?
Dzień czwarty
Proście, a będzie wam dane
Bywa tak, że człowiek wzdraga się przed proszeniem, gdyż przywołuje mu to na myśl niegodziwe postawy ludzi, przez które ktoś potrzebujący był poniżany. Bywa też tak, że proszenie o coś utożsamiane jest z oznaką słabości i miernoty. Takie lub podobne widzenie prośby przenoszone na relację z Panem Bogiem sprawia, że powstają przeróżne teorie, dzięki którym można by wyeliminować prośbę z życia duchowego. I tak pojawia się zarzut wobec prośby podnoszony przez walczących o wzniosłość i subtelność relacji z Bogiem, o prymitywną interesowność, zniżającą człowieka do jakichś transakcji: będę tyle a tyle prosił, a Ty mi dasz... Pojawia się również taki pomysł, żeby Panu Bogu „głowy nie zawracać” swoimi małymi sprawami, bo w końcu tak dużo dzieci ma na całym świecie, że po cóż by jeszcze miał się mną zajmować, ja tu sobie cichutko będę moje życie spędzał i poprawnie żył – że to niby pokorniej wtedy się wygląda... Podobnie do poprzedniej sytuacji niektórzy postrzegają siebie jako tak wielkich grzeszników, którzy z Bogiem już nic wspólnego nie mają, dlatego jakąkolwiek prośbę do Niego czy modlitwę oceniają jako „nie na miejscu”... Niemało też i takich, którzy „dobrze sobie w życiu radzą” i nie potrzeba im jakichś nadzwyczajnych naddatków i podpórek w rodzaju modlitwy, czy prośby do Boga – takie sprawy są dla ludzi poranionych, dla ślamazar i fajtłap życiowych...
Przytoczone postawy, jakoś związane ze wstydem przed modlitwą, biorą się z wykoślawionego obrazu Pana Boga i z patrzenia na samego siebie przez różowe okulary, które zawężają perspektywę. Gdy tworzy się w wyobraźni jakiegoś boga na swój obraz i podobieństwo, czyli dla swoich potrzeb, wówczas nie ma się co dziwić, że tego typu teorie będą się mnożyć jak grzyby po deszczu. Są one bowiem prostą konsekwencją jakiejś amnezji – świadomej lub mniej świadomej – dotyczącej objawienia się Boga żywego i prawdziwego. Objawienie to domaga się nieustannej otwartości na coraz lepsze rozumienie, wymaga konkretnego wysiłku, by poznawać Kim jest ten, Który jest, Który był i Który przychodzi (por. Ap 1,8). Konieczny jest również konkretny wysiłek poznawania tego, kim jestem, zgłębiania własnej tożsamości.
Tomasz z Akwinu – w ślad za Pismem Świętym i tradycją Ojców – wskazuje nie tyle na użyteczność, potrzebę, ile wręcz na konieczność prośby do Boga. Prośbę tą – wynikającą z treści wiary – trzeba jednak dobrze pojmować. „Inna jest konieczność prośby, gdy kieruje się ją do człowieka, a inna kiedy skierowana jest do Boga. Człowiekowi bowiem najpierw przedkłada się pragnienie i potrzebę, potem prośbami stara się nakłonić go do przychylenia się do prośby. Lecz w modlitwie, którą wylewa się przed Bogiem, nie ma na to miejsca. W niej nie dążymy do tego, by przedstawiać nasze potrzeby czy pragnienia, gdyż On wie wszystko, dlatego Psalmista mówi do Niego: «Przed Tobą, Panie mój, wszelkie me pragnienie» (38,10), a w Ewangelii według św. Mateusza powiedziano: «Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie» (6,32). Ani też Boża wola nie nagina się przez ludzkie słowa do chcenia tego, czego wcześniej nie chciała, ponieważ, jak jest napisane w Księdze Liczb: «Bóg nie jest jak człowiek, żeby kłamał, ani jak syn człowieczy, aby się zmieniał» (23,19) «ani nie mięknie pod wpływem żalu» – jak czytamy w Księdze Samuela (15,29). Ale modlitwa w celu otrzymania czegoś od Boga jest konieczna dla człowieka ze względu na niego samego, żeby mianowicie sam rozważył swoje braki i nagiął swoją duszę do żarliwego i pobożnego pragnienia tego, co ma nadzieję otrzymać przez modlitwę. Przez to bowiem staje się zdolny do przyjmowania” (Com., II, 2).
Od nieprawdziwego i nierzetelnego myślenia o Panu Bogu zanika relacja do Niego. Człowiek bowiem zaczyna wówczas zwracać się do swojego genialnego pomysłu na boga, który powoli tworzy sobie w głowie. Bo nie można wcale nie myśleć o Bogu; czasem tylko zamiast Boga może wślizgiwać się niepostrzeżenie jakiś bóg. Bóg nie jest kimś zmiennym, rozkapryszonym, zmęczonym ilością obowiązków czy ulegającym wpływom okoliczności. Bóg nie jest kimś, na którego miłość trzeba „zarobić” przez poprawne i ułożone życie. Takiego boga trudno byłoby o cokolwiek prosić.
Rzeczywiście, wstydzić się można, a nawet należy, gdybyśmy zechcieli się zwracać do jakiegoś wydumanego boga i prosić go o cokolwiek, bo spełnienie prośby jest zupełnie poza jego zasięgiem. Wstydzić najpierw przed innymi, potem przed samym sobą, a na końcu przed żywym i prawdziwym Bogiem, który Jest – mimo naszych wewnętrznych kombinacji zmierzających do tego, żeby przypadkiem nie przyzwolić na prawdę Jego tajemniczej obecności. Wszak „w Nim żyjemy poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28).
Zaś bliskość czy zażyłość relacji z Nim nie jest wymagana do rozpoczęcia modlitwy, ale jest tej modlitwy skutkiem: „W prośbie do człowieka potrzeba uprzedniej zażyłości, dzięki której proszący może być wysłuchany. Lecz modlitwa, którą się zanosi do Boga sama tworzy w nas zażyłość relacji z Nim, gdy duch nasz unosi się do Niego i z pewnego rodzaju duchowym przylgnięciem rozmawiamy z Nim, adorując Go w Duchu i prawdzie. Tak to modlitewna zażyłość przygotowuje dostęp do tego, by ponownie modlić się z większą ufnością. [...] Dlatego w nabożnej modlitwie natarczywość i częstotliwość próśb nie jest niczym niewłaściwym, lecz uważa się to za miłe Bogu. Napisane jest bowiem, że trzeba się zawsze modlić i nie ustawać (por. Łk 18,1nn). Również i Pan zachęca do proszenia, gdy mówi: «proście, a będzie wam dane» [...] (Mt 7,7). W prośbie zaś do człowieka natarczywość próśb jest czymś niewłaściwym” (Com., II, 2). Dlatego też potrzeba tutaj prostoty, zwyczajnego trzeźwego spojrzenia na siebie samego i na prawdę Bożego objawienia, potrzeba tej wewnętrznej elastyczności, która pozwoli trwać w otwartości i pragnieniu wobec Boga we wszystkich okolicznościach i uwarunkowaniach swojego życia. We wszystkich, czy też mimo wszystkich, a jeszcze lepiej poprzez wszystkie okoliczności i uwarunkowania. Do tego konieczne jest uznanie własnej niedoskonałości. To rodzi pragnienie pełni szczęścia, co prowadzi do rozpoznania upragnionego dobra i poznania Dawcy.
Taką prostotą i realizmem wejrzenia cieszył się św. Tomasz. W wielkości swego geniuszu ufał Bogu we wszystkim – co też stanowiło o jego niebywałej mądrości. Pozwalało to pamiętać zawsze o tym, co najważniejsze i nie zatracić się w wielości rozważań, ale układać wszystko według słuszności i miary (sapientis est ordinare – do człowieka mądrego należy porządkować, układać). Stąd pomysł na Streszczenie teologii (czyli Compendium theologiae), w którym zamierzał zawrzeć to, co wcześniej było treścią jego wielkopostnych kazań, mianowicie najkrótszą katechezę chrześcijańską. Podzielił materiał na trzy części, według wiary, nadziei i miłości. O wierze Tomasz pisał w wykładzie Credo, o miłości, gdy omawiał przykazania, zaś część o nadziei była wykładem Modlitwy Pańskiej.
Oto początek jego komentarza do Ojcze nasz: „Między innymi modlitwami Modlitwa Pańska zajmuje pierwsze miejsce. Posiada bowiem pięć zalet, które wymagane są w modlitwie. Modlitwa bowiem powinna być pewna, prawa, uporządkowana, pobożna i pokorna. Powinna być pewna, abyśmy z ufnością przystępowali do tronu Jego łaski, jak jest powiedziane w Liście do Hebrajczyków (4,16). Przy tym nie można chwiać się w wierze, jak mówi św. Jakub (1,6): «Niech prosi z wiarą, a nie wątpi o niczym». Jeśli podejść do tego rozumowo, to ta modlitwa jest najpewniejsza; ułożona została przez naszego Obrońcę, który prosi w najmądrzejszy sposób; «w Nim wszystkie skarby mądrości i wiedzy są ukryte» – jak czytamy w Liście do Kolosan (2,3). O tym też mówi św. Jan: «Mamy Rzecznika u Ojca – Jezusa Chrystusa sprawiedliwego» (1 J 2,1). [...] Ponadto wydaje się, że ta modlitwa jest najbardziej bezpieczna z tego względu, że Ten, który wraz z Ojcem wysłuchuje jej, nauczył nas jak się modlić. [...] Nasza modlitwa winna być także prawa, by modlący się prosił o to, co stosowne. Jan Damasceński mówi, że: «modlitwa jest prośbą do Boga o rzeczy stosowne». Wielokrotnie bowiem modlitwa nie jest wysłuchiwana, bo prosi się o rzeczy niestosowne: «Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie» (Jk 4,3). Bardzo trudno zaś jest zdobyć wiedzę, o co prosić należy, ponieważ bardzo trudno jest pojąć, czego należy pragnąć. Te rzeczy, o które godzi się prosić w modlitwie, godzi się też ich pragnąć, dlatego Apostoł mówi: «gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba...» (Rz 8,26). Sam zaś Chrystus jest nauczycielem, do Niego należy nauczanie nas tego, o co trzeba nam się modlić. Uczniowie więc mówili do Niego: «Panie, naucz nas się modlić» (Łk 11,1). Najstosowniej zatem prosimy o te rzeczy, o które On nauczył nas się modlić. Dlatego też św. Augustyn rzecze: «jakiekolwiek słowa byśmy wypowiedzieli, mówimy tylko to, co jest zawarte w Modlitwie Pańskiej – jeśli tylko modlimy się w sposób prawy i właściwy».
Modlitwa powinna być także uporządkowana, tak jak i pragnienie, ponieważ modlitwa je wyraża. Tutaj zaś jest właściwy porządek, byśmy rzeczy duchowe przedkładali nad cielesne, niebiańskie nad ziemskie – w pragnieniu i w modlitwie, stosownie do słów: «Starajcie się naprzód o królestwa [Boga] i o Jego sprawiedliwości, a to wszystko będzie wam dodane» (Mt 6,33). To zaś Pan w tej modlitwie nauczył zachowywać: prosić najpierw o rzeczy niebiańskie, a potem o ziemskie.
Modlitwa powinna być też pobożna, bo obfitość pobożności sprawia, że ofiara modlitwy zostaje przez Boga przyjęta [...]. Pobożność zaś, w wyniku wielości modlitwy, zwykle słabnie. Dlatego Pan pouczył unikać nadmiernego mnożenia modlitwy, mówiąc: «gdy się modlicie, nie bądźcie gadatliwi» (Mt 6,7). A św. Augustyn pisze do Proby: «wielość słów niech zniknie z modlitwy; lecz niech nie brakuje wielu wezwań, jeśli intencja pozostaje gorąca». Dlatego Pan ułożył tę krótką modlitwę. Pobożność powstaje z miłości Boga i bliźniego: jedną i drugą ukazuje się nam w tej modlitwie. Aby wskazać na miłość do Boga, nazywamy Go Ojcem; aby zaś wskazać na miłość do bliźniego, wspólnie modlimy się za siebie, mówiąc: «Ojcze nasz... i odpuść nam nasze winy» – do tego pociąga nas umiłowanie bliźniego.
Modlitwa powinna być także pokorna, według tego co w Psalmie: «wejrzał na modlitwę pokornych» (102,18), a w Ewangelii wg św. Łukasza (18,9-14) o faryzeuszu i celniku, i w Księdze Judyty (9,16): «modlitwa pokornych i cichych zawsze Ci się podoba». Ta zaś pokora jest zachowana w tej modlitwie. Prawdziwa bowiem pokora jest wtedy, gdy nie przypisuje się nic swoim siłom, a oczekuje się osiągnąć wszystko z Bożej mocy” (In Or.Dom. Prol.).
W prostym Ojcze nasz zawiera się
treść naszej nadziei, trzeba tylko ją umieć wydobyć i sprawić,
by stawała się ona sensem naszego pragnienia i życia, zaczątkiem
kosztowania słodyczy Pana, radowania się Jego wyzwalającą i
zbawiającą obecnością.
„Temu zaś, który mocą
działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej niż to, o
co my prosimy czy rozumiemy, Jemu chwała w Kościele i w Chrystusie
Jezusie po wszystkie pokolenia wieku wieków! Amen” (Ef 3,20-21).
Dzień piąty
Kochać tak „na całość”
Stając w obliczu pierwszego i najważniejszego przykazania „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą” (Mk 12,30), nietrudno natknąć się na pytanie, czym ta miłość do Boga w ogóle jest, na czym ona polega i jak osiągnąć stan, który opisuje przykazanie.
Dla św. Tomasza z Akwinu miłość, o jaką chodzi w przykazaniu, jest największym i najdoskonalszym uzdolnieniem wnętrza człowieka, gdyż jest źródłem życia duchowego: „Jeśli ktoś posiada wszelkie charyzmaty od Ducha Świętego, a nie ma miłości, nie ma też i życia. Czy to będzie dar języków, czy dar wiary, czy jakikolwiek inny, bez miłości życia nie dadzą. Choćby bowiem matrwe ciało przybrać złotem i drogimi kamieniami, to i tak matrwe pozostanie. [...] Lecz trzeba wiedzieć, że nikt sam z siebie nie może mieć miłości, jest ona wszakże wyłącznym darem Boga. Dlatego św. Jan mówi: «Nie my umiłowaliśmy Boga, ale On sam nas umiłował» (1 J 4,10) – ponieważ nie dlatego nas kocha, że myśmy Go wcześniej pokochali, ale właśnie dlatego my Go kochamy, że On to w nas sprawia swoją miłością. Wypada też zwrócić uwagę i na to, że jakkolwiek wszystkie dary pochodzą od Ojca światłości, to dar miłości przewyższa je wszystkie. Wszystkie inne bowiem dary można posiadać bez miłości i Ducha Świętego, natomiast dla zaistnienia miłości konieczne jest otrzymanie Ducha Świętego. Mówi o tym Apostoł w Liście do Rzymian (5,5): «Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany»” (D.D.P., Prol.).
Miłość w człowieku nie jest
samym Duchem Świętym, ponieważ stanowi akt ściśle rzecz biorąc
ludzki, czyli oparty na wolnej decyzji człowieka. Tomasz – bacząc
na tajemnicę stworzenia – sprzeciwił się ogólnie obowiązującemu
w jego czasach nauczaniu utożsamiającemu nadprzyrodzoną miłość
w człowieku z samym Duchem Świętym. Uznawał w ten sposób i
wskazywał na nieredukowalną różnicę między stworzeniem a
Stwórcą. Ludzka miłość nie jest nieskończona, bo sam człowiek
ma granice swojego istnienia, dlatego też cokolwiek z człowieka
wypływa, ma charakter czegoś ograniczonego. Poza tym nie byłoby
możliwości mówienia o jakiejkolwiek zasłudze wypływającej z
ludzkich aktów miłości ani nie można by miłości uczynić
przedmiotem przykazania, gdyby utożsamić miłość z samym Duchem
Świętym. Dla Tomasza więc nadprzyrodzona miłość jest stworzonym
uzdolnieniem w duszy człowieka dysponującym go do podjęcia i
trwania w relacji przyjaźni z Panem Bogiem. Sprawcą tego
uzdolnienia jest Duch Święty i dzięki Jego poruszeniom miłość
może istnieć, rozwijać się i pogłębiać. Tomasz używa
sformułowania, że nadprzyrodzona miłość w człowieku jest pewnym
uczestnictwem w Duchu Świętym.
Jakkolwiek miłość jest
darem Bożym, to jednak dla jej posiadania konieczne jest odpowiednie
nastawienie z naszej strony. Tomasz wskazuje na dwa szczególne
środki pomocne do tego, aby zdobyć miłość do Boga i dwa środki
pomocne do tego, aby miłość wzrastała.
Pierwszym środkiem do zdobycia miłości do Boga jest pilne słuchanie Słowa Bożego. Tak już jesteśmy skonstruowani, że ciężko jest kochać kogoś nieznanego nam, a miłość może w nas się budzić, gdy przynajmniej słyszymy o nim dobre rzeczy. Co dopiero mówić o poznaniu Boga, którego mamy kochać tak „na całość”? Konieczne jest dla nas, abyśmy przysłuchiwali się i przypatrywali temu, w jaki sposób się objawił i kim jest, aby dać się pociągnąć Jego miłości względem nas, dać się pociągnąć Jego pięknem i wspaniałością. Relacja z prawdziwym Bogiem nie ma nic wspólnego z nudą, marazmem i stagnacją. Gdy te ostatnie zaczynają się pojawiać, trzeba niezwłocznie zwrócić się w szczerości do Boga żywego, do Tego, „Który jest, Który był i Który przychodzi” (Ap 1,8).
Drugim środkiem prowadzącym do zdobycia miłości jest wewnętrzne rozważanie wszelkiego dobra, jakiego się doświadcza. Źródłem wszelkiego dobra jest sam Pan Bóg, gdyż On jest stwórcą wszystkiego. Łączenie więc faktów ze swojego życia, kolejnych elementów tworzących naszą świadomość, z absolutnym źródłem wszelkiego dobra, którym jest ktoś osobowy i niewyobrażalnie kochający – jest to sposób na budzenie w sobie miłości. Mowa tu o medytacji, w której dokonuje się odkrywanie prawdy o sobie samym w relacji do prawd znanych z objawienia oraz zestawianie własnych postaw z tym, co się poznaje. Tak jakby w naturalny sposób rodzi się wówczas wdzięczność, która jest wyśmienitym podłożem dla miłości. Natomiast tym, co pomaga miłości wzrastać jest według św. Tomasza, po pierwsze, porządkowanie swoich relacji z tym, co stworzone, aby w ten sposób nabywać wolności w zwracaniu się ku Bogu. Wszelkiego rodzaju bowiem pożądliwości mogą wprowadzić taki nieporządek, że spowoduje on wielką niewolę, duchowy paraliż. Po drugie zaś wzrostowi miłości służy cierpliwe znoszenie tego, co zwykło człowieka niecierpliwić. W szczególności jednak cierpliwość w tym wypadku dotyczy tego, co sprzeciwia się relacji z Panem Bogiem. „Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości” czytamy w Pieśni nad pieśniami (8,7), zaś Tomasz tłumaczy, że wodami wielkimi są wielkie utrapienia, które spadają na człowieka: nie tylko nie mają one mocy zniszczyć miłości, ale wręcz – dzięki odpowiedniej postawie człowieka – mogą tę miłość rozpalić.
Cóż jednak według św. Tomasza oznacza doskonałość miłości, która jest przedmiotem przykazania? „Człowiek winien dać Bogu serce, duszę, umysł i siłę. Mamy bowiem w Ewangelii wg św. Mateusza (22,37): «Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą» – czyli ze wszystkich sił. Trzeba wiedzieć, że przez serce rozumie się tutaj intencję. Intencja zaś ma taką moc, że wszystkie czyny sobie podporządkowuje. Dlatego każde dobro spełnione ze złą intencją, staje się złym czynem. Jak mamy w Ewangelii wg św. Łukasza (11,34): «Jeśli twoje oko (tzn. intencja) jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności»; znaczy to, że całość twoich dobrych czynów będzie w ciemności. Stąd w każdym naszym działaniu intencja winna być złożona w Bogu. Jak powiedział Apostoł: «Czy jecie czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko czyńcie na chwałę Boga» (1 Kor 10,31)” (D.D.P., 1).
Intencją jest wewnętrznie uznany przez człowieka cel, ze względu na który podejmuje się działanie. Jeśli więc ktoś idzie do kościoła z taką intencją – mniej lub bardziej uświadomioną – żeby się ludziom pokazać, to trzeba powiedzieć, że czyni źle, gdyż przez to utwierdza jeszcze bardziej swoje wewnętrzne zakłamanie. Wyjściem jednak z tej sytuacji nie jest zrezygnowanie z chodzenia do kościoła, ale wewnętrzne nawrócenie i porzucenie kłamstwa. Jakąś niedoskonałością jest nawet i to, gdy ktoś idzie dla spokojnego sumienia, gdyż doskonała miłość domaga się obrania za cel samego Pana Boga: idę dla Niego i ze względu na Niego. „Lecz dobra intencja nie wystarcza; potrzeba dodać do tego dobrą wolę, którą wyraża się słowem «dusza». Często bowiem ktoś działa z dobrą intencją, ale bezużytecznie, jeśli brakuje prawej woli; jak wtedy, gdy ktoś kradnie, aby nakarmić biednego: wprawdzie jest prawa intencja, ale brakuje prawości woli. Zatem nic złego nie może być usprawiedliwiane dobrą intencją. Czytamy w Liście do Rzymian (3,8): «Czyż mamy czynić zło, aby stąd wynikło dobro?» Dobra wola wtedy współgra z intencją, gdy sama wola zgodna jest z wolą Bożą. O to też codziennie prosimy, mówiąc: «bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi», jak też w Psalmie (40,9): «Moją radością jest pełnić Twoją wolę, mój Boże». Dlatego też powiedziane jest: «z całej duszy swojej». Dusza bowiem często oznacza w Piśmie Świętym wolę” (D.D.P., 1).
„Właściwą prawością woli”
jest prawe sumienie, które nigdy nie pozwoli na nazwanie z natury
złego czynu dobrym – nawet, gdy ubierze się go w ozdoby
szlachetnych intencji, czy też gdy obwaruje się go tysiącem
trudnych okoliczności. „Ale czasem jest i dobra intencja, i dobra
wola, lecz może się zdarzyć, że ktoś w umyśle swym grzeszy.
Stąd trzeba oddać Bogu cały umysł. O tym mówi Apostoł (2 Kor
10,5): «Wszelki umysł poddajemy w posłuszeństwo Chrystusowi».
Wielu bowiem czynem grzechu nie popełnia, ale mają upodobanie w
częstym myśleniu o grzechu. Przeciwko nim mówi Izajasz (1,16):
«Usuńcie złość zamysłów waszych». Są także tacy, którzy –
zadufani we własnej mądrości – nie chcą dać posłuchu wierze.
Tacy nie oddają Bogu swego umysłu. Przeciw nim powiedziane jest w
Księdze Przysłów (3,5): «Nie polegaj na swoim rozsądku»”
(D.D.P., 1).
Tutaj dotykamy głębin ludzkiego ducha, w
którym może zalęgnąć się nieujawniane na zewnątrz upodobanie w
rzeczach grzesznych. Mowa też o sytuacjach, w których człowiek
zapomina o tym, że nie jest wszechwiedzący...
„Lecz i to nie wystarczy; trzeba również całą swoją moc i siłę oddać Bogu, jak o tym czytamy w Psalmie (59,10): «Moc moją u Ciebie zachowam». Niektórzy bowiem zużywają swe siły na grzeszenie i w tym objawiają swą moc. Przeciw nim mówi Izajasz (5,22): «Biada tym, którzy są bohaterami w piciu wina, i mężom dzielnym w wytwarzaniu pijaństwa». Inni okazują swą moc czy siłę krzywdząc ludzi, podczas gdy powinni ją okazać w pomaganiu im” (D.D.P., 1). Dla własnej pracy nad miłością ku Bogu warto przypomnieć sobie, do jakiego wysiłku człowiek jest zdolny, aby zgrzeszyć, żeby też w dążeniu ku Panu mieć wyobraźnię w tym, że o wiele więcej mogę z siebie dać i o wiele mocniej mogę się starać. Ktoś opowiadał, że z ciężką duszą przyjął zaproszenie na noc czuwania przed zesłaniem Ducha Świętego i ogromnym trudem było dla niego dotrwać do północy. Wtedy przypomniał sobie niedawną „imprezę”, na której całą noc tańczył i szampańsko się bawił. To skłoniło go do postawienia pytania o swoją miłość do Boga, zapraszającego do nieco innego tańca i zabawy. Bo raczej łatwiej jest człowiekowi do opisu własnej miłości odnieść słowa proroka Ozeasza, porównujące ludzką miłość „do chmur o świtaniu, albo do rosy, która szybko znika” (6,4), niż słowa przykazania. Przykazanie jednak nie jest nam dane po to, aby nas pognębić, ale po to, abyśmy wiedzieli dokąd zmierzać i o co Pana prosić.
Dzień szósty
Nowe prawo wolności
Jezus, widząc tłumy, wyszedł
na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy
otworzył usta i nauczał ich tymi słowami:
Błogosławieni
ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo
niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem
oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni
na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy
łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą
nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni
miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca,
albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni,
którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami
Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie
dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie
(Mt 5,3-10).
Prawo wolności. Czy to nie jakaś sprzeczność? Prawo to jedno, wolność to drugie. Gotowi jesteśmy raczej powiedzieć, że każde prawo ogranicza wolność, która jest dążeniem do „nieskrępowanej ekspresji”, prawo natomiast ma wziąć w karby naszą potrzebę do nieposkromionego wyrażania samych siebie, co niejednokrotnie oznacza smutek rezygnacji. Zdolność do zręcznego omijania prawa jest w dużej cenie. Daleko nam do starożytnych Izraelitów, którzy z natchnienia Bożego zbudowali wielką i mądrą kulturę prawa. Warto przywołać choćby jedną z ostatnich scen z życia Mojżesza. Tuż przed śmiercią przypomina on Izraelowi o godności prawa Bożego, nazywając je „życiem” (Pwt 32,47), albo inny starotestamentowy fragment: „Któryż wielki naród ma prawa i nakazy tak sprawiedliwe, jak całe to Prawo, które ja wam dziś daję?” (Pwt 4,7). Takich świadectw jest w Biblii wprost niezliczona ilość. Izraelici żyli prawem, ono było ich chlubą i pocieszeniem w surowych i nierzadko okrutnych czasach, w których przyszło im żyć. „Jakże miłuję Prawo Twoje: przez dzień cały nad nim rozmyślam” (Ps 119,97).
Z czasem, szczególnie u proroków budzi się tajemnicza tęsknota za prawem, które sięgałoby gdzieś głębiej we wnętrzu człowieka; prawem, które poruszałoby najtajniejsze zakamarki ludzkiego serca. Już nie litera przykazań miałaby stanowić jego sedno, ale ożywiający duch. „Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercach (Jr 31,33); I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała. Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań, i według nich żyli” (Ez 36,26n). To dwa fragmenty, z których przeziera pragnienie prawa Ducha, prawa wypisanego w duszy. Głód nowego prawa rósł wraz z doświadczeniem braku mocy, zdolności wypełnienia wszystkich drobiazgowych przepisów i tradycji. Prawo stawało się odleglejsze i mniej zrozumiałe, obwarowane coraz mniej zrozumiałym językiem, dostępne tylko dla wtajemniczonych. Najpiękniejsze i najmędrsze prawo musi przecież ustąpić przed słabością człowieka.
„Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić” (5,17). Chrystus wypełnił wszystkie tęsknoty Ludu Starego Prawa i ogłosił Nowe Prawo, „naukę z mocą”. Mistrz z Akwinu ogłoszenie Nowego Prawa porównał do budowania okrętu: „Budowniczy okrętu sam osobiście konstruuje statek, natomiast materiał przygotowuje poprzez rzemieślników, będących pod jego władzą. I dlatego wypadało, by doskonałe prawo Nowego Testamentu zostało dane bezpośrednio przez samego Boga, który stał się człowiekiem” (ST, 1-2,98,3). Św. Tomasz z Akwinu w porównaniu z innymi teologami swoich czasów znacznie więcej miejsca poświęcił medytacji nad tym nowym Prawem. Czym więc ono jest?
„Tym zaś, co najdoskonalsze w prawie nowego Przymierza i na czym opiera się cała jego moc, jest łaska Ducha Świętego, którą daje wiara w Chrystusa. A więc prawem nowym jest sama łaska Ducha Świętego, udzielana wiernym Chrystusowym” (ST 1-2,106,1). Tomasz pisze jasno: prawem jest łaska Ducha Świętego. Jak szeroką perspektywę dla naszej wiary otwiera to proste stwierdzenie! Duch Święty, który „wieje tam, gdzie chce” (J 3,8) wlewa w nasze serce zasady Nowego Prawa, jest wewnętrznym Nauczycielem i Mocą wprowadzającą w czyn treść nauczania. „Czymże są prawa Boże – przez samego Boga zapisane w sercach, jeśli nie samą obecnością Ducha Świętego?” (ST 1-2,106,1), za św. Augustynem powtarza Tomasz z Akwinu.
Prawo i moc. Tu warto się zatrzymać, by bliżej przyjrzeć się ich wzajemnym związkom. Tomasz zauważa, że nie wystarczy znać przykazania czy powinności, trzeba mieć moc, siłę do ich wypełnienia. Tutaj nic nie da nawet bardzo szczegółowa znajomość przepisów i zwyczajów, konieczna jest zdolność do wprowadzania ich w czyn. Skąd ją czerpać? Nowe prawo wnosi tu coś radykalnie nowego. Prawodawca jest zarazem Mocą, „mocą z wysoka” (Łk 24,49). Św. Tomasz napisał, że prawo jest po to, by czynić człowieka lepszym. Widać więc doskonale różnicę pomiędzy prawem ludzkim, a Nowym Prawem Ducha. Prawo ludzkie czyni człowieka lepszym przez to, że informuje go o jego powinnościach: „masz czynić to i to, a będziesz służył dobru”, albo „nie wolno ci czynić tego, gdyż to jest złe”. „Duch Święty, zamieszkując umysł, nie tylko poucza o tym, co należy czynić, oświecając intelekt, ale również skłania do prawego działania”. „A Pocieszyciel Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy” – to o pierwszym; zaś o drugim: „i pomoże wam we wszystkim, co wam powiedziałem” (J 14,26). (In Rom. 602). Te słowa, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka nie wydają się nam aż tak odkrywcze, są czymś gruntownie nowym i doskonale opisują istotę Ewangelii.
Jeśli całą naukę Jezusa Chrystusa widzimy w świetle przykazań i moralnych zobowiązań to z pewnością jest to tylko mała część prawdy. Dwa króciutkie teksty św. Tomasza pomogą nam uchwycić nową perspektywę. „Należy powiedzieć, że prawo nowe jest pierwotnie prawem wlanym, prawem pisanym jest w sensie drugorzędnym” (ST 1-2,106,1) i drugi fragment o Ewangelii, która „zabijałaby, gdyby wewnątrz nie istniała lecząca łaska wiary” (ST 1-2,106,2). Szczególnie zaskakujące jest ostatnie zdanie. Duch Święty i Jego łaska są centrum naszego życia moralnego! Prawo spisane, czyli nauka Pana Jezusa zawarta w Ewangelii bez obecności Ducha Świętego w naszym sercu pozostanie martwą literą, nie przemieni naszego życia. Treścią Nowego Prawa nie jest Ewangelia pojmowana jako tekst lub słowo „z zewnątrz”, ale jako życiodajna siła, dynamizm ożywiający ciało, tchnienie Ducha.
Nowe Prawo, czyli sposób na omijanie przykazań i mimo to zachowywanie dobrego samopoczucia? Nic bardziej mylnego. Prawo Ducha nie znosi przykazań, ale je wypełnia. Różnica jest zasadnicza. Tomasz pisze: „Nowe Prawo różni się od Starego. Stare Prawo bowiem, jak pisze Apostoł, jest jak gdyby wychowawcą dzieci. Prawo zaś Nowe jest prawem doskonałości, ponieważ jest prawem miłości, o której mówi Apostoł, że jest «węzłem doskonałości»” (ST 1-2 107,1). Miłość jest wypełnieniem Prawa. Prawo Nowe jest zaszczepione we wnętrzu człowieka, a więc obejmuje każde poruszenie ludzkiego serca. Ewangeliczne Prawo nie jest sposobem na omijanie przykazań, ale wprowadza przykazania jeszcze głębiej do serca: „Dlatego prawo nowe, którego istota opiera się na duchowej łasce wszczepionej w serca, nazywa się prawem miłości. Zawiera ono w sobie obietnice duchowe i wieczne, które są przedmiotami cnót, szczególnie miłości. Ludzie skłaniają się do nich sami z siebie, nie jako do czegoś jakby zewnętrznego, lecz jako do czegoś własnego” (ST 1-2,107,1, ad 2).
Kto ma Ducha Świętego w sercu, ten ma wszystkie przykazania. Co więcej, im bardziej będzie żył przyjaźnią z Duchem, tym łatwiej przyjdzie mu wszystkie przykazania wypełniać. Posługując się słowami Mistrza Tomasza powiemy, że będzie szedł za instynktem Ducha. Zdarzyć się może i tak, że nie będzie nawet potrafił wymienić dziesięciorga przykazań, a będzie nimi żył głębiej niż „najmędrsza głowa” pochylona nad literą przykazań. „Zadaniem prawa jest prowadzić ludzi do zachowania przykazań. Stare prawo czyniło to pod groźbą kar, nowe prawo, nakazuje to czynić przez miłość wlaną w nasze serca dzięki łasce Chrystusa” (ST 1-2,91,5).
Nowe Prawo, jak napisał Tomasz jest radykalniejsze od Prawa Starego Testamentu, ale dzięki mocy Ducha jest mniej uciążliwe, mniej angażuje człowieka zewnętrznie, za to wewnętrznie jest bardzo wymagające. Jest radykalniejsze, bo obejmuje całego człowieka, z najtajniejszymi poruszeniami duszy, wszystko ma być powierzone i oddane Bogu. Nie ma już granicy między tym, co zewnętrzne, a tym, co wewnętrzne w człowieku. Prawo Nowe, jest Prawem Ducha. „Moje jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie” (Mt 11,30). „Prawo Ducha może oznaczać dzieło własne Ducha Świętego, to jest wiarę działającą przez miłość. Ona naucza od wewnątrz o tym, co czynić. «Namaszczenie poucza was o wszystkim» (1 J 2,27); i nakłania do działania: «Miłość Chrystusa przynagla nas» (2 Kor 5,14). I to właśnie prawo Ducha nazywamy naszym prawem albo Duch Święty sprawia je w naszych sercach. «Umieszczę prawo moje w ich wnętrzu i wypiszę je na ich sercu» (Jr 31,33)” (In Rom., 603).
Na zakończenie rozwikłajmy
zagadkę ewangelicznego fragmentu, który wprowadził nas w ten dzień
rekolekcji. Dlaczego właśnie Kazanie na Górze? Odpowiedź nie jest
trudna. Tomasz widział w nim najwspanialszy tekst Nowego Prawa. Jest
najdoskonalszym dokumentem Nowego Prawa, dzięki koncentracji na
sercu, skupieniu na tym, co wewnętrzne. „Kazanie wygłoszone prze
Chrystusa Pana na Górze, zawiera całe pouczenie dotyczące życia
chrześcijańskiego, w którym wewnętrzne poruszenia człowieka są
doskonale uporządkowane” (ST, 1-2,108,3).
Prawo
wolności? Tak, w Duchu Świętym, mocą instynktu Ducha można iść
radykalną drogą Ewangelii, czyniąc dobro i czując się do głębi
wolnym, dzięki Nowemu Prawu, które jest prawem wolności: „Gdzie
Duch Pański tam wolność” (2 Kor 3,17).
Dzień siódmy
Wewnętrzne owoce miłości
Jak odnaleźć w sobie taką wewnętrzną przestrzeń, która pozwoliłaby na zdobycie odpowiedniego dystansu do tego, co dzieje się we mnie i wokół mnie, żeby móc mądrze to postrzegać i mądrze działać? Jak sprawić, żeby nic nie mogło spowodować we mnie zamieszania, które odbiera trzeźwy rozum? Co zrobić, żeby móc się cieszyć, ale tak, żeby ta radość nie skończyła się smutkiem albo rozpaczą? Co wreszcie uczynić, żeby w tym wszystkim nie pozostać nieczułym na to, co mnie otacza, nieczułym na ludzką biedę, na ludzki ból, na cierpienie, którego doświadczają inni?
Święty Tomasz z Akwinu odpowiada prosto, wydawałoby się w sposób nieco zbywający pytającego: Kochaj Pana Boga! Ale jeśli się bliżej przyjrzeć, w tej odpowiedzi zawierają się głębokie zasady duchowego życia człowieka. Odpowiedź ta obejmuje wszystkie powyższe pytania w samym rdzeniu. Wewnętrznymi owocami miłości do Boga jest prawdziwa radość, prawdziwy pokój i prawdziwe miłosierdzie. To działa również na odwrót: jeśli brakuje mi tych owoców, to trzeba się zapytać o stan miłości do Pana Boga we mnie. „Miłość wprowadza człowieka w doskonałą radość. Nikt bowiem bez trwania w miłości nie ma prawdziwej radości. Ktokolwiek zaś czegoś pragnie, nie cieszy się ani raduje, ani nie spocznie, aż tego nie osiągnie. Bywa tak ze wszystkim, co doczesne, że gdy się czegoś nie posiada, chciałoby się to mieć, gdy z kolei już to posiadamy – budzi się niechęć i niesmak. Ale nie tak jest z tym, co duchowe. Szczególnie widać to w wypadku człowieka, który kocha Boga – już Go posiada i dlatego dusza miłującego i pragnącego może w Nim spocząć: «Kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg w nim» – jak mówi św. Jan (1 J 4,16)” (D.D.P., Prol.).
Radość rodzi się z posiadania tego, do czego się dążyło, bądź też jest wynikiem dobra, którego się pragnęło. Tak więc cieszy się dziecko, że dostało lizaka, o którego prosiło, ale też cieszy się przyjaciel z oczekiwanego sukcesu swojego przyjaciela. Miłość do Boga ma w sobie wymiar nieskończoności ze względu na relację przyjaźni z Nieskończonym Dobrem. Pragnienie dobra dla takiego Przyjaciela zawsze jest źródłem radości, bo On jest pełen dobra. Miłość do Boga ma też w sobie wymiar nieskończoności ze względu na nieograniczoną obecność Umiłowanego i bycie z Nim, w Nim i przez Niego za sprawą duchowego zjednoczenia. „Dalej, miłość sprawia doskonały pokój. Bywa tak z tym, co doczesne, że jest częstym przedmiotem pożądania. Lecz zdobycie tegoż nie powoduje spoczynku duszy pragnącego, a nawet sprawia, że posiadając jedną rzecz, pożąda kolejnej. Dlatego Izajasz mówi (57,20): «Bezbożni są jak morze wzburzone, które się nie może uciszyć» i dalej (57,2): «Nie ma pokoju – mówi Bóg mój – dla bezbożnych». Ale nie tak jest z miłością do Boga. Kto bowiem kocha Boga, posiada doskonały pokój” (D.D.P., Prol.)
Złożenie swego najgłębszego pragnienia w tym, co przemijalne, z konieczności kończy się smutkiem lub wręcz rozpaczą ze względu na naturę tego, co przemijalne bowiem wszystko to ma swój koniec. Bywa tak, że człowiek ma do tego stopnia nieuporządkowane wnętrze, że kierowany najgłębszym pragnieniem dąży do tego, co trwa tylko kilka chwil. Jeśli mu się uda, znajduje ukojenie na miarę swojego pragnienia – na kilka chwil. Potem szuka czegoś bardziej oryginalnego, czegoś bardziej ekscentrycznego, znowu – na kilka chwil. Gdyby się głębiej zastanowić, to nie ma sensu. Mędrzec Kohelet w swej trzeźwości określa to krótko: „Wszystko to marność i pogoń za wiatrem” (Koh 2,11).
Doskonałość radości i pokoju nie oznacza doskonałego zapatrzenia na swoją radość i swój pokój. Taki wysubtelniony egocentryzm wprost kłóciłby się z doskonałością i mógłby być oparty na udawanej radości i tłumionym pokoju. Konieczny jest trzeci owoc miłości, jaką sprawia w nas obecność Ducha Świętego – miłosierdzie. Właściwością bowiem radości jako owocu prawdziwej miłości jest to, że nie boi się ona pewnego rodzaju smutku. Miłosierdzie właśnie jest pewnym smutkiem spowodowanym współczuciem nad czyjąś biedą, biedą z różnych poziomów ludzkiego istnienia: duchową, intelektualną, psychiczną, fizyczną czy wreszcie materialną. Właściwością pokoju jako owocu prawdziwej miłości jest również gotowość do wyjścia ku czyjejś biedzie, gotowość narażenia siebie dla drugiego człowieka, a więc gotowość znoszenia smutku i trwogi. Mamy tego przykład w Panu Jezusie, który zgodził się odczuwać smutek i trwogę w Ogrodzie Oliwnym.
Choć radość i pokój należą wprost do relacji z samym Panem Bogiem, to jednak – aby mogły być prawdziwe – muszą zawierać w sobie odniesienie do innych ludzi: „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” – z rozbrajającą prostotą mówi św. Jan (1 J 4,20).
Miłosierdzie ma tę specyfikę, odróżniającą je pojęciowo od miłości, że jej motywem jest jakiś brak u drugiego człowieka. „Ponieważ smutek lub ból powstaje ze zła, które nas samych dotyka, dlatego o tyle ktoś może smucić się z czyjejś biedy, o ile cudzą biedę uważa za swoją. To dzieje się dwojako. Po pierwsze, na podstawie wspólnoty uczuć, co też dokonuje się przez miłość. Skoro przyjaciel uważa swego przyjaciela za swoje drugie «ja», dlatego jego biedę uznaje jako swoją i boleje nad biedą przyjaciela jak nad swoją. [...] Stąd Apostoł mówi: «Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą» (Rz 12,15). Po drugie, cudzą biedę uważa się za swoją w wyniku rzeczywistej wspólnoty, gdy mianowicie czyjeś zło jest blisko nas i może od kogoś na nas przyjść. Filozof bowiem mówi, że ludzie litują się nad tymi, którzy są im bliscy i podobni, ponieważ przez to powstaje w nich myśl, że i ich może to samo spotkać. Dlatego też ludzie starzy i mądrzy, którzy zdają sobie sprawę z możliwości popadnięcia w zło, jak też słabi i lękliwi są bardziej miłosierni. Przeciwnie zaś ci, którzy uważają siebie za szczęśliwych i na tyle mocnych, że nic złego nie może im się przydarzyć – ci nie są tak miłosierni. Tak więc brak zawsze jest motywem miłosierdzia albo ze względu na uznawanie czyjegoś braku za swój na podstawie zjednoczenia miłości, albo ze względu na możliwość cierpienia czegoś podobnego” (ST, 2-2,30,2).
Pycha może człowieka doprowadzić do tego, że nie będzie on zdolny do miłosierdzia, gdyż w swej wyniosłości i w przekonaniu o własnej sprawiedliwości nie będzie potrzebował nikogo, a będzie pogardzał innymi i uważał ich za złych. W związku z tym będzie sobie myślał, że ci, którzy cierpią, słusznie cierpią. Człowiek pyszny do współczucia jest niezdolny. Fałszywa jest taka sprawiedliwość i zakłamana nieskazitelność.
Każdy z nas ma w sobie jakąś biedę, z którą się zmaga. Niektórzy tylko skrzętnie ją maskują nie tylko przed innymi ludźmi, ale i przed Panem Bogiem, i przed samym sobą. Szczere uznanie tego, iż w jakimś wymiarze jestem biedny, jest szansą na wejście w relację z Panem Bogiem i z innym człowiekiem. Bieda drugiego człowieka może nas irytować, ale wówczas trzeba sobie zadać pytanie o to, gdzie upatruję źródło własnego braku biedy, „Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to dlaczego się chełpisz tak, jakbyś nie otrzymał?” (1 Kor 4,7), jak też zapytać czy aby bieda, która mnie w kimś irytuje, nie jest czasami moją ukrywaną przed wszystkimi biedą.
Radość i pokój – jako owoce nadprzyrodzonej miłości – są czymś głębszym niż to, co człowiek czuje na poziomie tylko uczuć czy emocji. Jest to sfera duchowa, której nic z zewnątrz nie może naruszyć, ani też żadne nasze zgodne z wolą Bożą zaangażowanie nie może zmącić. Jest wręcz odwrotnie – każde nasze zaangażowanie zgodne z wolą Bożą tę radość i pokój umacnia i pogłębia, gdyż wypływają one z prawdziwej miłości. A o tej św. Jan powiedział: „nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1 J 3,18). Dlatego też stałe uzdolnienie do odpowiedzi na biedę drugiego jest pod pewnym względem uzdolnieniem najwyższym: „Najwyższe uzdolnienie może być dwojako rozumiane: samo w sobie albo w relacji do tego, kto to uzdolnienie posiada. Gdy się je ujmuje samo w sobie, trzeba powiedzieć, że miłosierdzie jest uzdolnieniem najwyższym. Miłosierdzie charakteryzuje się dawaniem innym i, co więcej, zmniejszaniem braków u innych – i w tym jest najwznioślejsze. Stąd miłosierdzie przypisuje się Bogu i mówi się, że w nim najbardziej objawia się Jego wszechmoc. Natomiast od strony tego, kto to uzdolnienie posiada, miłosierdzie jest najwyższą cechą u tego tylko, kto jest najwyższy: kto nikogo nie ma ponad sobą, ale wszystkich pod sobą. Dlatego bowiem, kto ma kogoś nad sobą, jest czymś ważniejszym i lepszym zjednoczyć się z istotą wyższą, niż uzupełniać braki niższych. Zatem w przypadku człowieka, który ma Boga ponad sobą, miłość, dzięki której jednoczy się z Bogiem, jest ważniejsza niż miłosierdzie, przez które zaradza potrzebom innych. Jednakże miłosierdzie jest najwyższym uzdolnieniem spośród wszystkich, które odnoszą się do innych ludzi” (ST, 2-2,30,4).
Skróty
CEG –
Contra errores Graecorum ad Urbanum papam. Opera omnia iussu Leonis
XIII P. M. edita, t. 40 A: (Ad Sanctae Sabinae, Romae, 1969).
CG–
Liber de veritate catholicae Fidei contra errores infidelium seu
Summa contra Gentiles, t. 2-3. Ed. P. MARC, C. PERA, P. CARAMELLO
(Marietti, Taurini-Romae, 1961).
Com.– Compendium theologiae
seu Brevis compilatio theologiae ad fratrem Raynaldum. Opera omnia
iussu Leonis XIII P. M. edita, t. 42: (Editori di San Tommaso, Roma,
1979) p. 5-191.
D.D.P– Les „Collationes in decem praeceptis”
de saint Thomas d’Aquin. Édition critique avec introduction et
notes. J. P. Torrell, «Recherches thomasiennes. Études revues et
augmentées» (Bibliothčque Thomiste, 52: J. Vrin, Paris, 2000) p.
65-117.
Ew. O.K.– Św. Tomasz z Akwinu, Ewangelia Ojców
Kościoła. Wyboru i przekładu dokonał Jacek Salij OP, Poznań
2001.
In Ave Maria– ROSSI, I. F., S. Thomae Aquinatis
expositio Salutationis angelicae. Introductio et textus. «Divus
Thomas» (Piacenza) 34 (1931) 445-479.
In Ethic.– Sententia
libri Ethicorum. Opera omnia iussu Leonis XIII P. M. edita, t. 47:
(Ad Sanctae Sabinae, Romae, 1969).
In Hebr.– Super Epistolas
S. Pauli lectura, t. 2: Super Epistolam ad Hebraeos lectura (8aW ed.:
Marietti, Taurini-Romae, 1953) p. 335-506.
In Is.– Expositio
super Isaiam ad litteram. Opera omnia iussu Leonis XIII P. M. edita,
t. 28: (Editori di San Tommaso, Romae, 1974).
In Joan.– Super
Evangelium S. Ioannis lectura (6aW ed.: Marietti, Taurini-Romae,
1972).
In Matt.– Super Evangelium S. Matthaei lectura (5aW
ed.: Marietti, Taurini-Romae, 1951)
In Or.Dom.– In orationem
dominicam, videlicet „Pater noster” expositio. Opuscula
theologica, t. 2: Ed. R. M. Spiazzi (2aW ed.: Marietti,
Taurini-Romae, 1953) p. 219-235.
In Rom.– Super Epistolas S.
Pauli lectura, t. 1: Super Epistolam ad Romanos lectura (8aW ed.:
Marietti, Taurini-Romae, 1953) p. 1-230.
In Sent.– Scriptum
super Sententiis magistri Petri Lombardi, t. 1. Ed. P. Mandonnet (P.
Lethielleux, Parisiis, 1929); t. 2. Ed. P. Mandonnet (P. Lethielleux,
Parisiis, 1929).
In Symb.– In Symbolum Apostolorum, scilicet
„Credo in Deum” expositio. Opuscula theologica, t. 2: Ed. R. M.
Spiazzi (2aW ed.: Marietti, Taurini-Romae, 1953) p. 191-217.
ST–
Summa theologiae. Opera omnia iussu impensaque Leonis XIII P. M.
edita, t. 4-12: (Ex Typographia Polyglotta S. C. de Propaganda Fide,
Romae, 1888-1906).