Była 20:06, tak była dokładnie ta godzina. Dopiero, co wstałam, tabletki działały uspokajająco, ale również usypiająco. Na początku widziałam Edwarda, a później spałam i co bardzo ważne nie miałam snów, co oznaczało zero koszmarów. Tyle, że tym razem jednej rzeczy nie było, nie wiedziałam Edwarda. Nie widziałam mojej miłości. Co mam teraz zrobić? Jak ja mam dalej żyć? Bez Niego. Nie to nie możliwe! Już wiem, do głowy przyszło mi najprostsze wytłumaczenie, przecież mój organizm od dawna miał umiejętność przyzwyczajania się do leków. To oznaczało po prostu, że muszę wziąć większą dawkę leku, aby nie dał rady tak bardzo się bronić, co to była za obrona? Przecież to mnie niszczyło, jeśli nie mogłam widzieć Edwarda usychałam, a to było dla mnie jak trucizna. Bez chwili zastanowienia wzięłam tabletki, aby uniknąć takiej wpadki, co poprzednia wsypałam do ręki podwójną dawkę. Szesnaście tabletek taka dawka może być śmiertelna, ale czy to ważne? Odpowiedź brzmi NIE! To nie miało najmniejszego znaczenia. Nie miałam już całego jednego opakowania i rozpoczęłam drugie. Tak, gdy łyknę te tabletki zostanie mi jedynie 28, co oznacza, że w ciągu dwóch dni łyknęłam 32, a przecież z tego, co pamiętam na opakowaniu, które dostałam od Charliego pisało, że można łyknąć najwyżej 2, większa dawka grozi zatruciem bądź śmiercią, a ja miałam zamiar łyknąć 16. Na tych tabletkach, które kupiłam nielegalnie nie było żadnej ulotki, zwykłe czarne opakowanie z czerwonym jak krew napisem Tranxen. To wszystko. Wzięłam tabletki do ręki i zaczęłam je połykać, tym razem dwie naraz popijając je wodą gazowaną. Nie zastanawiałam się dalej jak to może się skończyć. Miałam to gdzieś, liczyło się jedno, Edward. Tym razem nie zdążyłam schować tabletek w szafce, czułam, że zaraz padnę z nóg, szybko dowlekłam się do łóżka i położyłam. Zobaczyłam go! Znów siedział na bujanym fotelu, huśtał się, cudowny widok, chciałabym móc widzieć go codziennie. Jego wargi drgnęły, w końcu cos powiedział.
-Bello, proszę żyj dalej. Swoim życiem, zapomnij o mnie. - Te same słowa, co zawsze, czy on nigdy nie zrozumie, że bez Niego nie mam, po co żyć?
-Ale.. Ale ja nie chcę. - Jęknęłam, mój głos był cichy, ale szczęśliwy, znów go widziałam, rozmawiałam z nim.
-Proszę, dla mnie. Nie chcę być przyczyną, Twojego smutku i nie szczęścia. Bello zobacz, co ty robisz. Łykasz jakieś tabletki, żeby mnie zobaczyć, a to grozi Ci śmiercią. Proszę przestań. Błagam. - Jego ton głosu był błagalny. Przez chwilę chciałam się zgodzić, ale nawet nafaszerowana tabletkami wiedziałam, że gdybym to zrobiła nie widziałabym go już więcej, a na to nie mogłam pozwolić.
-Kocham Cię. Dla Ciebie zrobię wszystko, ale nie to. Ty zrób coś dla mnie. - Mimo trudu, jaki mi to sprawiało, nadal mówiłam.
-Wszystko, jeśli tylko z tym skończysz.
-Wróć, Edwardzie wróć do mnie. Nie karz mi dalej tak cierpieć.
-Wszystko prócz tego. - Mówił tak jakby zaraz miał płakać, ja już to robiłam od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz uświadomiłam to sobie.
-…- Z moich ust nie dało się wydusić już żadnego dźwięku. Byłam bezsilna. Edward wstał, łzy zaczęły spływać z moich oczu jeszcze szybciej. Myślałam, że chce odejść, ale nie miał coś innego na myśli. Podszedł do mnie i położył obok na łóżku. Objął mnie swoimi zimnymi mocnymi rękoma. Czułam się jakbym była w niebie. W końcu jego oczy były jak anioła, głos miał jak anioł, cały był jak anioł. Mój własny cudowny anioł. Przytulił się pocałował moje włosy następnie policzek, a na końcu usta. Przyłożył usta do mojego lewego ucha i szepnął.
-Kocham Cię Bello, ale nie mogę narazić Cię na niebezpieczeństwo. - Powoli zaczął znikać, oczy zaczęły mi się zamykać. Spałam spokojnie. Dzięki tym tabletkom unikałam koszmarów.
Gdy rano się obudziłam na mych ustach zawitał uśmiech, przypomniałam sobie słowa ` Kocham Cię', ale zaraz znikł, bo do mojej pamięci przybyła reszta wypowiedzi Edwarda `Ale nie mogę narazić Cię na niebezpieczeństwo'. To oznaczało, że nie miałam nawet, co marzyć o tym, iż wróci. Wiedziałam o tym od początku, bo to była tylko moja wyobraźnia, prawdziwy Edward nie brał w tym najmniejszego udziału. Za pewne nawet nie wiedział, co tu się dzieje. Tak mi się wydaje, gdyby wiedział przybyłby tu i uratował mnie. Tak jak książę ratuje księżniczkę przed złą czarownicą, która chce ją zabić. Uratowałby mnie, gdyby wiedział, prawda? Nie chciałam o tym myśleć, bo na myśl, o tym, iż by tego i tak nie zrobił znów przeszedł mnie okropnie palący ból. Wstałam, ale zakręciło mi się w głowie. Jednak stwierdziłam, że czas zacząć szykować się do szkoły. Dziś była środa, środek tygodnia. Miałam sińce pod oczami, takie jak Edward, może trochę lżejsze, ale i tak mnie to ucieszyło. Nie wiem, dlaczego ale poprawił mi się przez to humor. Poranna toaleta i płatki na śniadanie. Czyżbym wracała do normalnego życia? Sama myśl o tym mnie przeraziła, ale nie na długo, zaraz znów na mojej twarzy zawitał uśmiech. Wyszłam z domu i wsiadłam do auta, Charlie znów był w pracy. Wczoraj też się nie widzieliśmy, ale mu to pewnie było na rękę i tak nie wiedziałby jak mnie pocieszyć. Dojechałam do szkoły. Wyszłam z auta i podeszłam do naszej paczki witając się, bardzo się zdziwili. Chyba myśleli, że będę rozpaczać nadal, ale się mylili. Mike opowiedział jakiś kawał, nie był zbyt śmieszny, ale i tak śmiałam się jak głupia. Wszyscy patrzyli się na mnie badawczo, chyba pomyśleli, że zwariowałam, a ja tylko się śmiałam, co prawda nigdy nie bawiły mnie żarty Mike, zresztą jak wszystkich. Były płytkie, puste i bezsensowne, ale tym razem się śmiałam, najwidoczniej tak mi tego brakowało, że wszystko mogło mnie rozbawić. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam. Siedzieliśmy tak chwilę, a następnie rozeszliśmy się do klas. Szłam razem z Mikiem i nie przeszkadzało mi to, jemu też nie w końcu kogoś bawiły jego kawały. Pierwsza lekcja, znów siedziałam sama, w tym półroczu Edward załatwił abyśmy mieli wszystkie lekcje razem, prócz wf-u zabroniłam mu tego. I tak siedziałam sama w ławce, ale nie smuciło mnie to, raczej bawiło. Okazało się, że mieliśmy zadanie domowe, a ja nie miałam. Dostałam jedynkę, gdy nauczyciel mi to oznajmił, zaczęłam chichotać. Uczniowie patrzyli się na mnie jak na wariatkę. Lekcje szybko mi dziś mijały, przynajmniej do czasu. Dwie ostatnie zrobiły się totalną masakrą. Ciągle byłam zła, patrzyłam na każdego spod byka, a gdy znów dowiedziałam się o jedynce, z tego samego powodu, co wcześniej, wyszłam z klasy trzaskając drzwiami. Wszystkie pary oczu były zwrócone ku mnie, ale nie obchodziło mnie to. Poszłam do auta i pojechałam do domu. Zrobiłam obiad Charliemu, jeszcze trochę się nim przejmowałam, od 3 dni nie jadł nic normalnego. Usłyszałam auto, Charlie przyjechał. Wszedł do kuchni, spojrzał na mnie z niepokojem. Zirytowało mnie to.
-Cześć tato. Zrobiłam obiad, idę się pouczyć ja już jadłam.-Nie kłamałam, tym razem byłam całkowicie szczera. Nie mogłam pozwolić sobie na takie opuszczenie w nauce, Charlie by się o tym dowiedział, a wtedy byłoby źle. Weszłam do pokoju z grobową miną, miałam ochotę tylko na jedno, ale musiałam z tym poczekać. Wzięłam się za lekcje, później trochę poczytałam o tym, co braliśmy na lekcji. Zeszłam na dół, udawałam bardzo zmęczoną. Wczoraj się zbytnio naraziłam, Charlie mógł przyjść a to nie byłby dla Niego miły widok. Oznajmiłam mu, iż jestem bardzo zmęczona i idę spać. Poszłam na górę, wzięłam kosmetyczkę, a następnie udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w piżamę.
Wróciłam do pokoju. Schowałam wszystko na swoje miejsce, a później zażyłam tabletki. Zapomniałam wziąć napój z kuchni, a w pokoju nic nie miałam, nie chciałam schodzić znów na dół, to połykałam tabletki na sucho. Połknęłam ich tym razem dwadzieścia. Zostało mi ich osiem, tylko osiem, to nie wystarczy na następną dawkę. Odłożyłam je do szafki, tam gdzie było ich miejsce. A sama usiadłam na łóżku i przykryłam się kołdrą. Jest, znów mi się ukazał. Moja wyobraźnia nadal pracowała, ale tylko przy zażyciu tych tabletek.
-Bello, proszę żyj dalej. Swoim życiem, zapomnij o mnie.-Znów to samo. Czy on nie rozumiał, że nie mogłam żyć bez Niego? Tym razem miałam więcej siły.
-Stop! - Powiedziałam cichym stanowczym tonem. - Ja cię kocham, jeśli tego nie rozumiesz trudno i tak nic nie zmienię, ale przestań ciągle mi to powtarzać. Nie zapomnę o Tobie, bo to by było tak jakbym nagle zgubiła gdzieś sens mojego życia. Póki Ty w jakiś sposób w nim uczestniczysz nadal żyję, a jestem za młoda by umierać. - Z oczu jak zwykle poleciały mi łzy. Byłam przyzwyczajona, normalka, teraz bez nich nie wyglądałam jak ja.
-Nie płacz. - Gdy to powiedział zrozumiałam, że go ranię, a tego nie chciałam.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj, po prostu nie płacz, nie chcę być przyczyną Twoich łez, nie chcę być przyczyną Twojego bólu. Kiedyś i tak o mnie zapomnisz, czas leczy rany, nawet tak rozległe jak ta Twoja. Podszedł i mnie przytulił do swojego zimnego torsu. Tak bardzo za nim tęskniłam, chciałam go pocałować tak prawdziwie w usta jak kiedyś, nie pozwolił mi na to.
Zgodził się na pocałunek w policzek, nic więcej, wystarczy, chociaż tyle. Nie mogę być zbyt pazerna.
-Edward?! - Spytałam.
-Tak Bello?
-Zostaniesz dziś ze mną? Nie odchodź tak jak zawsze, dobrze? - Mówiłam spokojnym, ale pełnym nadziei głosem.
-Dobrze, ale tylko dziś, teraz idź spać.
-Nie chcę!
-Bello. - Popatrzył na mnie takim wzrokiem, że za pewne gdybym go nie posłuchała odszedłby.
-No dobrze. - Zrobiłam minę małej nadąsanej dziewczynki.
-Dobranoc. - Przykrył mnie całą kołdrą, i przytulił do siebie.
-Dobranoc Edwardzie. - Na początku nie miałam zamiaru spać, chciałam się nim delektować, chodźmy po kryjomu, ale zapomniałam o tabletkach. Zawsze mnie usypiały.
Zasnęłam, mimo iż łykałam tyle tych tabletek czas, jaki spędzałam z Edwardem był o wiele za krótki, o wiele za mało go dostawałam. A teraz miałam go na całą noc. Tym razem noc była inna. Z powrotem miałam sny. A raczej koszmary. Edward stał do mnie tyłem jakieś dziesięć metrów ode mnie. Nagle pojawił się obok mnie, patrzył się na mnie, jego oczy były czerwone. Z ust spływała krew, a tam gdzie wcześniej stał było ciało, nie wiem czyje nie widziałam dokładnie, była to po prostu zamazana sylwetka kogoś, jakiegoś człowieka. Edward stał i patrzył się na mnie głodnym wzrokiem, nawet się nie ruszyłam. Patrzyłam się na jego oczy, były tak niesamowicie czerwone. Zaczął zbliżać twarz do mojej szyi, bardzo powoli, jakby chciał mi dać szanse na ucieczkę, ale ja nawet nie drgnęłam. Nie chciałam odejść, wolałam stać się jego kolacją, przynajmniej część mnie była by zawsze z nim. Było ciemno, na niebie było mnóstwo gwiazd, jedna koło drugiej i do tego piękny księżyc. My byliśmy na polanie, w odległości jakieś 20 metrów od nas znajdował się las, który otaczał całą polanę. Chciał mnie ugryźć, nagle usłyszałam okropny hałas. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to budzik i muszę wstać, szkoła czeka. Był czwartek. Jeszcze dwa dni szkoły. I będzie weekend. Nagle przypomniałam sobie, iż zostało mi tylko osiem tabletek, to za szybko, aby rozstać się z Edwardem, nie jestem jeszcze na to gotowa, nie teraz. Pojadę jeszcze raz do Seattle. Zaczęłam dziękować Bogu, za to, że nadal mam numer tego chłopaka.
Szybko zrobiłam to, co każdego ranka i udałam się do szkoły, znów miałam niemożliwie dobry humor. Przywitałam się ze wszystkimi. Dziś było ciepło, świeciło słońce. Nawet gdyby Edward nie odszedł, to bym go dziś nie zobaczyła. Siedzieliśmy na ławkach śmialiśmy się i żartowaliśmy. Udałam się na pierwsza lekcję, tym razem nie dostałam jedynki, a piątkę. Wczorajszy wysiłek nie poszedł na marne. Dzień po raz kolejny mijał mi szybko. Na trzeciej lekcji Angela usiadła do mnie, bo mieliśmy pracować w dwuosobowych grupach, a ani mojego partnera z ławki nie było zresztą już nigdy nie będzie, ani Angeli. Angela była bardzo nieśmiała jak ja. Chociaż teraz byłam bardziej rozgadana rozmawiałam z nią o Benie. Wypytywałam się o różne sprawy i w ogóle. Nie obchodziło mnie to, ale chciałam być miła, chociaż byłam bardziej wścibska. Gdy tak rozmawiałyśmy, nagle wszystko się odwróciło, sama nie wiem kiedy, ale Angela zadała mi pytanie. Była pierwszą osobą, która się, o to spytała. Chyba byłam nawet jej wdzięczna, miałam ochotę krzyknąć na głos, aby wszyscy wiedzieli jak bardzo rozpaczam, ale nie zrobiłam tego. Pytanie Angeli brzmiało.
-A ty jak się czujesz? Dajesz sobie jakoś radę? Nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz.-Dodała prędko.
-Radzę sobie, nie jest dobrze, ale nie mogę się przecież załamać. Nie pozwolę, aby Charlie widział jak cierpię. - Łatwo mi się z nią rozmawiało. Nie lubiłam się zwierzać, ale ostatnio w ogóle byłam dziwnie inna. Najpierw się śmiałam, a zaraz można było się bać, że kogoś ugryzę.
-Nie obraź się na mnie, ale wyglądasz jakoś inaczej. I te huśtawki nastrojów.
-Tak wiem, ale nie mam na to wpływu, staram się opanować, ale mi nie wychodzi, rany się nie zagoiły. - Na szczęście zadzwonił dzwonek. Nie musiałam dalej ciągnąć tej rozmowy, powoli zaczynała mnie denerwować. Wyszłyśmy z klasy w zupełnej ciszy. Poszłyśmy do stołówki, dziś jadłam normalne śniadanie. Siedzieliśmy jak zwykle całą paczką przy stoliku i się śmialiśmy, niektórzy nadal nie mogli uwierzyć w moje `cudowne uzdrowienie', jednak część się przyzwyczaiła. Pewnie teraz myślą, że leciałam na jego kasę, bo tak szybko się otrząsnęłam po jego wyjeździe, ale miałam to gdzieś. Nic nie wiedzieli, nie mieli pojęcia, co czuję. Naprzeciwko mnie siedziała Angela, z jej oczu dało się wyczytać niepokój. Chyba się o mnie martwiła, nie potrzebnie dawałam sobie radę, już nawet się śmiałam.
-Bella?! Jesteś?! - Usłyszałam głos Jessici.
-Hęęę..? - Nie wiedziałam, o co chodzi, zamyśliłam się.
-To jedziesz ze mną i Angelą do Seattle po lekcjach? - I ja miałabym może odmówić, przynajmniej nie będę musiała jechać moją furgonetką i będę mieć lepsza wymówkę.
-Pewnie, a tak w ogóle to, po co?
-Jak to, po co? Przecież w piątek mam randkę z Mikiem, a Angela z Benem. Musimy wyglądać cudownie. Dopiero teraz zauważyłam, że przy stoliku zostałyśmy tylko my trzy.
-A to super, z chęcią pojadę.
-No dobra to przyjedziemy po Ciebie, jakoś koło 15. A teraz chodźmy zaraz zacznie się lekcja. Każda poszła w swoją stronę, w sumie ja i Jessica miałyśmy teraz matmę, a więc udałyśmy się razem do klasy. Jessici jak zwykle gadała. Opowiadała mi, co chce kupić na podwójną randkę. Udawałam, że mnie to ciekawi, ale szczerze mówiąc miałam to gdzieś. Doszłyśmy do klasy, akurat zadzwonił dzwonek. Całe szczęście, wybawienie, nie będę musiała jej słuchać, miałam już po dziurki w nosie tej jej paplaniny. Ciągle myślałam o jednym. Ten zbieg okoliczności, jadą do Seattle! Czułam, że kamień, ogromny głaz, spadł mi z serca. Lekcja minęła spokojnie, co prawda znów zaczęłam robić się drażliwa i zła na wszystko, wokół ale w głębi byłam szczęśliwa. Miałam pewność, że zobaczę Edwarda. Zostały jeszcze tylko 2 lekcje, później zrobię obiad i pojadę z dziewczynami do Seattle.
-Cześć Bella. - Usłyszałam głos Taylera. Zdziwiło mnie to od dawna ze mną nie rozmawiał, pomimo iż w stołówce siedział z nami. Ostatnio rzadziej, ciągle szukał jakiś wymówek, aby nie musieć siedzieć ze mną przy jednym stoliku. Albo po prostu ubzdurałam to sobie. W każdym razie chyba się obraził za to, co kiedyś się wydarzyło. Gdy był bal, biedny myślał, że pójdę z nim, przecież każdy normalny chłopak zrozumiałby, że nie ma takiej opcji, już wtedy miałam chłopaka. I ten tekst, który usłyszał od Edwarda. Tak definitywnie obraził się wtedy na mnie. A teraz sam zaczął rozmowę.
-O. Cześć Taylor.
-Widzisz jutro Mike i Ben mają randkę z Jessicą i Angelą. Powiedziałem im, że też z nimi pójdę, a nie mam pary. Poszłabyś ze mną? - Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, a nie pytanie.
Czy im całkiem odbiło? Najpierw Mike, teraz Taylor! Przecież dopiero, co zostałam porzucona przez moją miłość. Myślą, że to tak szybko przechodzi? Już nigdy z nikim nie będę, jeśli nie z Edwardem to z nikim!
-Taylor, przykro mi, ale nie mogę. Mam już plany na cały weekend. Jutro wyjeżdżam i wracam dopiero w niedziele wieczorem. Na początku kłamałam, ale później stwierdziłam, że taki wypad to dobry pomysł. Tylko jak przekonać Charliego? Tym będę przejmować się później.
-Szkoda, nie wiesz, co Cię ominie. Właśnie odrzucasz od siebie Boga. - Boga?! Co on wygaduje! Całkiem mu odbiło! Znam tylko jednego Boga. I to on odrzucił mnie. Miałam dość bycia uprzejmą. Nerwy mi puściły.
-Co ty pleciesz! Boga?! Spójrz na siebie! W żadnym stopniu go nie przypominasz! I do tego nie zachowujesz się jak Bóg! Nie masz pojęcia ile Ci do Niego brakuje. - Cały czas mówiłam, a właściwie krzyczałam porównując go do jednej jedynej osoby.
-Bella, uspokój się. Co się z Tobą dzieje?! Przecież ja tylko żartowałem, a to było nie miłe z Twojej strony.
-To sobie tak nie żartuj, bo jakoś wcale mnie nie rozśmieszyłeś!
-Już dobrze, uspokój się. - Mówił z lekka przestraszony. Czyżbym kogoś przestraszyła?! Wow.. Edward zawsze się śmiał, gdy próbowałam być groźna.
Nic nie powiedziałam tylko sobie poszłam.
Weszłam do szatni, właśnie miałam w-f. Co za głupi wymysł! Przecież to, iż spowoduję znów jakiś wypadek jest pewne w 90%, a nauczyciel nadal kazał mi stać na boisku. Przebrałam się, ale do rozpoczęcia lekcji było jeszcze 5 minut, siedziałam tak sama w koncie w szatni. Wokół było kilka grupek dziewczyn, które rozmawiały o chłopakach i się śmiały. Ja wolałam posiedzieć sama, zresztą i tak nie miałabym odwagi do nich podejść. Rozmyślałam o wielu sprawach, głównie o tym chłopaku, już nawet nie pamiętam imienia, w sumie w telefonie miałam go zapisanego, wystarczyło sprawdzić, ale nie chciało mi się. Zastanawiałam się jak wymigać się dziewczynom, aby sobie pójść, gdy one będą kupować ciuchy. Nic nie przyszło mi do głowy. Dzwonek zadzwonił, wszystkie wyszłyśmy z szatni i udałyśmy się do sali gimnastycznej, tam czekał już na nas nauczyciel. Dziś mieliśmy grać w piłkę ręczną. Jedna z najgorszych dyscyplin, wszystko, co wiązało się z w-fem było do bani. Podzieliliśmy się po równo, żeby w każdej drużynie było tyle samo dziewczyn, co i chłopców. Do mojej jak zwykle wepchał się Mike oraz Jessica, w-f również miałam z nimi, to była katastrofa. Mike podlizujący się mi na oczach Jess, do tego miał iść z nią na randkę. Stałam na uboczu, aby piłka nie trafiała w moje ręce, to mogło by się skończyć moją lub w gorszym wypadku, kogoś innego wizytą u szkolnej pielęgniarki. Stałam zamyślona, od jakiegoś czasu, przy najbliższej okazji zawsze się odcinałam od świata, myślami wędrowałam daleko, `a co by było gdyby…' ciągle tworzyłam różne historie. Stałam sobie spokojnie, nikomu nie wadząc, gdy nagle spostrzegłam piłkę lecącą w moją stronę. Rzucił ją Mike, nie miał wyboru, był otoczony ze wszystkich stron tak jak reszta zawodników z mojej grupy. Pomyślałam sobie, czemu by nie. A dobrze wiedziałam, że nie powinnam dotykać piłki. Złapałam ją, nie wypadła mi z rąk, stałam tak, nie wiedząc, co dalej zrobić. Wszyscy biegli w moją stronę, jakby się zmówili, `a może dziś wyślemy Bellę do szpitala? I tak coś jest z nią nie tak.' Nie wiedząc, co robić, rzuciłam piłkę znów w stronę Mike, który już stał sam. I stało się, Mike dostał w głowę, musiałam rzucić na prawdę mocno, bo gdy go uderzyła, upadł na ziemię. Skąd we mnie tyle siły? W sumie nie powinnam się dziwić, byłam tak zła na wszystko i wszystkich, że mimowolnie musiałam użyć więcej siły niż miałam zamiar. Podbiegłam do Mike, leżał na podłodze.
-Mike?! Mike?! Nic Ci nie jest..?! - Stałam tak nad Nim i zadawałam w kółko te same pytania. Nagle Wstał i zaczął się śmiać.
-Hahaha. Nabrałem Cię Bello. Ale miałaś minę. - Mówił to rozbawionym głosem, ale mi nie było do śmiechu.
- Bardzo śmieszne wiesz, co jesteś żałosny! - Odeszłam, ale zanim to zrobiłam, to kopłam go w nogę, z całej siły jaką miałam w sobie. Musiało go zaboleć, powiedział `Ałłł' chciał żeby to zabrzmiało, iż udaje, ale w jego głosie dało się wyczuć ból. Podeszłam do miejsca gdzie stałam wcześniej. Wszyscy się na mnie patrzyli jak na wariatkę. Jessica pomogła wstać Mike'owi. Popatrzyła się na mnie, w jej oczach widać było złość, nie przejęłam się tym. Znów zaczęliśmy grać, a właściwie to oni zaczęli. Reszta w-fu minęła spokojnie, nikt już mi nie podawał piłek, nawet omijali mnie z daleka. Trochę mnie to irytowało. Została jeszcze tylko jedna lekcja. Do domu, a później do Seattle. Ciekawe czy Jessica jest na mnie obrażona, w sumie to mało mnie to obchodziło, ale gdyby była, to nie wiem czy wzięłaby mnie do Seattle. Ostatnia lekcja dłużyła się nie miłosiernie, ale jakoś minęła. Pojechałam do domu. Zrobiłam obiad, nic specjalnego, ziemniaki z sosem, surówką i mięsem. Ja zjadłam tylko trochę, bez mięsa. Gdy Edward porównał siebie do wegetarianina, chciałam zobaczyć jak się musi czuć tyle, że ja wiedziałam, że on musi odczuwać to o wiele bardziej. Od tamtego momentu nie jem mięsa. I rzeczywiście mój organizm nie jest taki jak kiedyś, mam mniej siły, jestem słabsza tyle, że ja w sumie nigdy nie miałam dużo siły, a teraz mam jeszcze mniej. Chociaż dzisiejsze wydarzenie na w-fie świadczyło o czymś innym. Gdy sobie o tym pomyślałam dopadły mnie wyrzuty sumienia. Najpierw naskoczyłam na Taylera, a później na Mike, oboje na to nie zasłużyli. Jestem okropna, takie osoby jak ja nie powinny chodzić po tej ziemi. Zastanawiałam się jakby ich przeprosić. Słowa, którymi musiałam urazić Taylera, na pewno go zabolały, może powinnam się zgodzić? Pewnie by mi wybaczył, w końcu to tylko jeden wieczór, nic poważnego. Z Mikiem bym trochę pogadała, poflirtowała i wybaczyłby mi wszystko, żaden problem. Skarciłam się za te myśli. Nie zrobiłabym tego Edwardowi. Zbyt go kochałam, żeby go zdradzać! Przeszło mi, przecież sami tego chcieli, zasłużyli na to. Kto pyta się dziewczyny czy pójdzie z nim na randkę, kilka dni po tym jak zrywa z nią jej chłopak, jej miłość? A Mike, przesadził, jak mógł udawać, wiedział jaka ze mnie niezdara i jak bardzo przeżywam, gdy kogoś skrzywdzę, bawił się moimi uczuciami. Należało się im. Starałam się wytłumaczyć przed samą sobą i wyszło mi.
Usłyszałam nadjeżdżający wóz. To zapewne był Charlie zawsze przyjeżdżał na obiad, tylko wtedy się widzieliśmy, czasem jeszcze wieczorami, ale to tylko tak przelotnie.
-Cześć tato. Obiad gotowy. Jak tam w pracy? - Spytałam bardziej z uprzejmości, jak z ciekawości.
-Cześć Bells. Świetnie jestem głodny jak wilk. A w pracy dobrze, spokojnie nic się nie dzieje, to spokojne miasteczko. Całe szczęście, że nie ma żadnych problemów.
-Dziś jadę z Jessicą i Angelą do Seattle. - Oznajmiłam, zaraz dodałam. - Umówiły się na randki i chcą abym pomogła wybrać im jakieś ciuchy.
-Dobrze, tylko nie wracaj za późno. - Jak zwykle opiekuńczy, często go przy mnie nie było, ale zawsze się o mnie martwił, miał wyrzuty sumienia, że nie spędza ze mną więcej czasu. Mnie ta wiadomość cieszyła, bo niby, o czym mielibyśmy rozmawiać? Nie mamy zbyt dużo tematów do wspólnych rozmów.
-Oki, to ja idę odrobić lekcję, bo zaraz będziemy jechać. To pa tato. - Powiedziałam na pożegnanie, prawdopodobnie dziś już się nie zobaczymy.
-Pa, córeczko. - Charlie nadal się o mnie martwił, dała się to usłyszeć w Jego głosie. Zasmuciło mnie to trochę, nie chcę, aby ktoś był przeze mnie smutny, a zwłaszcza mój ojciec.
Weszłam do pokoju wyciągłam zeszyty i odrobiłam lekcje, miałam zadanie tylko z trygonometrii. Było bardzo łatwe, szybko się z nim uwinęłam, nie miałam żadnych problemów. Zeszłam na dół, Charliego już nie było, tak jak przypuszczałam. Chciałam umyć naczynia, bo do przyjazdy dziewczyn zostało jeszcze 10 minut, ale Charlie o dziwo mnie wyręczył. Usiadłam na kanapę i się położyłam. Siedziałam tak w ciszy, aż nagle usłyszałam dźwięk klaksonu. To Jessica i Angela już przyjechały. Wzięłam torebkę i wyszłam. Siedziałam z tyłu, podobało mi się to. Miałam mnóstwo miejsca dla siebie. Jessica prowadziła, a Angela siedziała obok niej z przodu. Czułam się lepiej na tyle. Jessica milczała, nawet się nie przywitała w przeciwieństwie do Angeli, ona jak zwykle była miła. Chyba rzeczywiście obraziła się za Mike. Przecież to nie moja wina. Zresztą nie ważne.
-A tak w ogóle to gdzie najpierw idziemy? - Spytałam, nawet mnie krępowała ta cisza. Bardzo mnie zdziwiło, iż Jess tak długo milczy, zaczynałam się o nią martwić.
-Jeszcze nie wiemy. Połazimy po wszystkich sklepach. - W końcu się odezwała, w jej głosie dało się wyczuć złość. Już chciałam jej coś powiedzieć, ale się opanowałam, ostatnio byłam podatna na wszystko. Bardzo łatwo było mnie zdenerwować, zawsze byłam spokojna, do teraz.
-Och.. - Wróciłam do myśli jak się od nich uwolnić, wykorzystam to, co zawsze działa, niby pójdę do biblioteki. Wyciągłam telefon. Zaczęłam pisać sms'a do Dżemeta. `Hej z tej strony Bella. Moglibyśmy się dziś spotkać?' Dałam wyślij. Wiadomość poszła.
-Z kim piszesz? - Spytała się Jessica, pomimo złości, jaką teraz do mnie czuła, nie wytrzymała, ciekawość wzięła górę.
Pomyślałam, że mogę to wykorzystać.
-Z takim jednym chłopakiem. Zresztą nie ważne. - Może, gdy Jessica rozpowie o tym w szkole, nie będą się patrzyć na mnie tak jak robili to do tej pory? Warto zaryzykować.
-Ach. - Chciała pytać dalej, ale chyba wiedziała, że nic jej nie powiem.
W tym momencie przyszedł do mnie sms. Otworzyłam go.
`Jasne, nie ma sprawy. Tylko kiedy? I gdzie?' Zgodził się! Kąciki ust mimowolnie podniosły się. Tak na mojej twarzy widniał uśmiech. Taki szczery. Jessica to zauważyła.
-A, co to za chłopak? Znamy go? - Wypytywała. Była bardzo ciekawa.
-Taki jeden. Nie, nie znacie go. - Nie spodobały się jej moje odpowiedzi, nie było w nich żadnych konkretów. Zaczęłam odpisywać.
`Może koło apteki? O 16:30.?' Wysłałam. Zaraz przyszła odpowiedź. `Nie ma sprawy. Na pewno będę. Do zobaczenia.' Jessica patrzyła się na mnie przez lusterko bardzo badawczo. Nie wytrzymała, uśmiech na mojej twarzy musiał jej najwidoczniej bardzo przeszkadzać.
-Szybko doszłaś do siebie. Kiedyś myślałam, że naprawdę kochasz Edwarda, ale teraz to mam wątpliwości. - Zadrżałam na te słowa. Nie miała o niczym pojęcia. Zaczęło mnie piec. Ogromny ogień palił mnie od środka.
-Nie masz o niczym pojęcia! - Krzyknęłam. Zaczęłam nie równo oddychać. Twarz zrobiła mi się jeszcze bledsza jak była. Pot spływał po mojej twarzy, a z oczu spływały mi łzy. Nie rozumiałam reakcji mojego organizmu. Twarz Jessici zamarła, podobnie jak, Angeli która na dźwięk słów Jessici się obróciła w moją stronę. Jess zaparkowała na poboczu.
-Bella?! Nic Ci nie jest?! - Krzyczała Jessica. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nigdy tak nie reagowałam. Po chwili się uspokoiłam. Z powrotem zaczęłyśmy jechać. Przez chwilę była cisza.
-Bello, nie rób nam tego więcej. - Powiedziała Angela, a raczej poprosiła mnie, o to.
-Nie będę. - Powiedziałam zdyszana.
-Prze.. Przepraszam. - Wyjąkała Jess.
-Nie, nic się nie stało, to moja wina. - Nie wiedziałam w sumie, co się stało, ale przyzwyczaiłam się, że wina stoi po mojej stronie.
-Ty.. Ty go na prawdę kochałaś. - Powiedziała Jessica, Angela ją szturchnęła, pewnie bała się, że znów zareaguję w dziwny sposób.
-Nadal kocham. - Dodałam, miałam dość, musiałam komuś o tym powiedzieć nawet, jeśli miała to być Jess, bo jeśli chodzi, o Angelę to wiedziałam, że nikomu nic nie powie.
-Och. - Dodały obie równocześnie. Nie wypytywały się już więcej o nic. Chociaż z miny Jess dało się wyczytać ciekawość, gdy będziemy same na pewno zasypie mnie pytaniami, a więc nie mogę na to pozwolić i tak powiedziałam jej za dużo. W jej głosie nie było już złości na mnie, kamień, mały, ale zawsze kamień spadł mi z serca. Dojechałyśmy do Seattle była 15:58, jeszcze mam pół godziny do spotkania z Dżemetem. Ten czas spędzę z dziewczynami w sklepie. Weszłyśmy do pierwszego lepszego sklepu, nazywał się `Lux', było w nim mnóstwo ciuchów. Poszłyśmy tam gdzie były ciuchy młodzieżowe. Angela i Jess grzebały wszędzie. Od bluz po skarpetki. Znalazły mnóstwo fajnych ciuchów, które teraz miały zamiar przymierzać. Stwierdziłam, że to świetny moment na wyjście.
-Hej, dziewczyny ja idę do biblioteki spotkamy się później. Oki?
-Dobra Bells, jak chcesz. Nie wiesz, co Cię ominie. - Nie przejęły się zbytnio. Były zbyt zajęte przymierzaniem ciuchów. Wyszłam, byłam już koło apteki, chłopaka jeszcze nie było. Stałam jakieś 5 minut sama, w końcu przyszedł.
-Hej lala.
-Eeee.. Cześć. - Jaka lala?! Odbiło mu?!
-Szybko wróciłaś, spodziewałem się Ciebie za jakiś miesiąc, a nie kilka dni.
-No cóż, tabletki mi się skończyły. Mógłbyś sprzedać mi nowe?
-Skończyły?!- Zaśmiał się. - Co ty gadasz?! Nikt nie wyłyka tego w tak krótkim czasie.
-No.. Eee. - Byłam trochę zmieszana. Jakoś dziwnie się zachowywał, wcześniej był miły, a teraz, szkoda gadać.
-Czyżbyś też nimi handlowała?! - Że co proszę?! Ja miałabym sprzedawać to świństwo?! Całkiem zgłupiał!
-Co?!- Krzyknęłam, byłam już wystarczająco zła na świat, a ty nagle jemu zachciało się mnie dobijać. - Myślisz, że sprzedałabym to świństwo komuś?! - W sumie nie uważałam tego za świństwo, pomagało mi jak nic innego.
-Lala nie złość się. Wiesz mam lepszy pomysł, skoro tak szybko Ci to poszło, to nie warto Ci to kupować, mam lepszy towar. Starczy Ci na dłużej. Jeśli tylko chcesz?
-Eeee.. Wolałabym, ale co to?
-Nic groźnego, cos takiego jak Twoje tabletki tyle, że działa dłużej i mocniej. Jest droższe, ale Ty wyjdziesz na tym lepiej. To jak?
-Dobra niech będzie. - Nie liczyło się nic tylko to, aby znów ujrzeć Edwarda.
-Wiesz, że to nie jest takie łatwe? Na początku będzie Ci ciężko samej je stosować.
-Nie ważne! Potrzebuję je szybko! Poradzę sobie - Krzyczałam, chciałam jechać do domu i znów zobaczyć Edwarda, a nie słuchać kazań. Ostatnimi czasy byłam bardzo drażliwa, ale to przez co przeszłam wszystko tłumaczy. Straciłam swoją miłość, miałam prawo czasem krzyknąć.
-Dobra mała, nie denerwuj się. - Zaśmiał się. -Zaraz Ci przyniosę, nie wiedziałem czy się zgodzisz, dlatego nie brałem ze sobą.
-Oki. - Powiedziała już dość spokojnie. - A co to w ogóle jest? - Dopiero teraz dotarło do mnie, że za pewne ma zamiar sprzedać mi narkotyk, ale nie przejęłam się tym zbytnio, mogę nawet powiedzieć, że miałam ochotę spróbować, ciągło nie do tego jak nigdy wcześniej.
-LSD, w sumie jest dość nie szkodliwy, lepszy od tych tabletek. - Poszedł. W momencie, gdy się oddalał spostrzegłam, że staliśmy na jakimś odludzi. Nikogo tu nie było, wcześniej tego nie zauważałam, bo nie byłam sama, ale teraz przechodziły mnie ciarki. Nie mogłam jednak iść, bo mógłby mnie nie znaleźć. Po chwili spostrzegłam, że są to po prostu tyły apteki. Wrócił, nie było go jakieś 15 minut.
-Witaj z powrotem mała. Mam, co chciałaś. - Zapłaciłam mu tyle ile chciał i się pożegnałam. Chyba ucieszyła go wiadomość, iż może mieć stałego klienta, ale się mylił. Gdy tylko poczuję się lepiej przestanę, ale jeszcze nie mam siły, nadal mam w głowie tylko Edwarda. Poszłam do dziewczyn już wychodziły, chciały iść coś zjeść, ale nalegałam, aby wracać, tak bardzo tęskniłam za Edwardem. Gdy wracałyśmy Jess ciągle gadała, irytowało mnie to, ale milczałam. Strasznie przeżywała, że nie kupiła jakiegoś turkusowego sweterka. Ależ ona ma problemy. Dojechałyśmy, pożegnałam się i pobiegłam szybko do domu. Pogadałam chwilę z Charliem później udałam zmęczoną i udałam się na górę.