Yaoi-chan - Ojciec chrzestny
Dedykuję Rose - mojemu ulubionemu elfowi
Azkaban - miejsce, gdzie nie ma nadziei.
Nadziei na wiarę.
Nadziei na miłość.
Nadziei na nadzieję.
* * *
Młody ciemnowłosy mężczyzna nachylił się nad kołyską i leciutko połaskotał policzek śpiącego dziecka. Siedząca obok kobieta uśmiechnęła się ciepło.
- Jest śliczny, prawda? - zapytała.
- Tak. Podobny do Jamesa. Jak dacie mu na imię?
- Jeszcze nie wiemy. Ale nie będzie to nic wymyślnego. Nie chcę krzywdzić dziecka. - dodała ze śmiechem.
- Czyli nie mogę liczyć na Syriusza? - zapytał mężczyzna z komicznym wyrazem twarzy.
- Nie. Ani na Syriusza, ani na Remusa.
Leżący obok kołyski wilk zawył żałośnie.
- Daj spokój Remi. - mężczyzna czule pociągnął go za ucho. - Chyba nie liczyłeś, że James i Lily dadzą dzieciakowi imię po tobie?
W tym momencie skrzypnęły drzwi i do pokoju wszedł rozczochrany mężczyzna w okularach - Dobry wieczór wszystkim. A gdzie jest Remus?
- Pod stołem. Stwierdziliśmy razem z twoją żoną, że jak będzie w tej formie to dziecko się go przynajmniej nie wystraszy.
- Jak możesz tak dokuczać biedakowi Syriuszu? Czy to jego wina, że nie grzeszy urodą?
- Jego, nie jego, ale jak malec zobaczy taką mordę to do końca życia się będzie jąkał!
- Miarka się przebrała Black. - Przetransformowany już w ludzką postać Lupin wpił palce we włosy Syriusza.
- Zaraz ci powyrywam te kudły.
- Auuuuuuu!!! Zgłupiałeś?!? Zostaw moją fryzurę w spokoju nawiedzony wilkołaku!!!
- Przestańcie natychmiast bo obudzicie małego! - rozkazała Lily starając się przy tym wyglądać groźnie. Niestety bez rezultatu.
- O, już się obudził. - oświadczył Syriusz zaglądając do kołyski. - Chodź do wujka Syriusza malutki. - Ciemnowłosy czarodziej wziął dziecko na ręce.
- Teraz to nie tylko będzie się jąkał, ale i moczył do późnej starości. - mruknął Lupin. Black ograniczył się do pokazania mu języka w odpowiedzi.
- Kiedy wy wreszcie dorośniecie? - westchnął James.
- Nigdy, przecież za to nas lubisz. I jak w końcu dasz małemu na imię?
- Harry.
- Harry? Dlaczego?
- A dlaczego nie? - odparł czarodziej z łobuzerskim uśmiechem.
- W sumie nie będzie to brzmiało aż tak źle... - Syriusz spojrzał na drobną twarzyczkę. -... Harry Potter.
* * *
Tutaj nie ma czasu. Światło słońca i księżyca zdaje się nie różnić niczym. Nie odczuwa się głodu, bólu, strachu. Zupełnie jakby już się umarło. Albo raczej przestało żyć, a nie zaczęło na dobre umierać. Trwanie na granicy. Czekanie na cud, który sprawi, że coś w końcu drgnie, że się w końcu ożyje albo umrze.
Z trudem uniósł się z posadzki. Nawet nie potrafił poczuć jaka jest mokra i zimna. Zapomniał słów, którymi mógłby opowiedzieć dopiero co spłoszony sen. Usiadł na kamiennej ławie i rozejrzał się po swojej celi. Sufit wraz z górną częścią okna ginął gdzieś w mroku powyżej. Do środka wpadał wciąż ten sam, mętny blask.
Syriusz.
Uniósł głowę. Tak, to było moje imię.
To nadal jest twoje imię. Pomóż mi.
Przecież nie żyjesz.
Ale moje dziecko żyje.
Przez niego tu jestem.
Tak, jesteś tu bo kiedyś go...
To było kiedyś. Teraz już nic nie czuję.
Proszę, pomóż mi. On znów chce skrzywdzić mojego synka, a ja nie potrafię mu pomóc.
Ale ja nigdy stąd nie wyjdę, rozumiesz?
Ukrył twarz w dłoniach, wrażenie czyjejś obecności minęło. Znów był sam. Oparł się o ścianę i przymknął oczy. Nieznane obrazy płynęły nieprzerwaną falą przez jego umysł.
Zielonooki młody mężczyzna wtulony w jego ciało.
Ciemnowłosy chłopak krzyczący do niego jakieś gniewne słowa.
Chłopiec z blizną na czole odwzajemniający niezdarnie jego pocałunek.
Uśpione maleństwo na jego rękach.
Gwałtownie otworzył oczy i bezgłośnie poruszył wargami.
Harry.
* * *
- Harry.
- Słucham?
Rondo słomkowego kapelusza uniosło się lekko odsłaniając twarz młodego czarodzieja.
- Nie, nic. Sprawdzałem tylko czy śpisz.
- Robisz to już szósty raz. Trudno zasnąć, kiedy ktoś co chwilę zawraca ci głowę. - Stwierdził nie kryjąc rozbawienia. Syriusz nic nie odpowiedział. Przez chwilę panowała zupełna cisza.
- Syriusz, dlaczego się mną opiekujesz?- zapytał nagle Harry.
- Bo twój ojciec mnie o to prosił.
- Tylko dlatego? - chłopak wyglądał na rozczarowanego taką odpowiedzią.
- Tak, a co myślałeś? - odburknął czarodziej.
Harry wstał z leżaka i przeciągnął się. Kątem oka dostrzegł, że Syriusz mu się przygląda. Błyskawicznie znalazł się na kolanach starszego maga.
- Złaź! Jesteś już na to stanowczo za duży. - mężczyzna spojrzał na niego groźnie.
- Oj, ale się przestraszyłem. - Zakpił chłopak.
- Harry, ja nie żartuję, ten leżak nie jest niezniszczal...
TRACH !!!
- Hmm...rzeczywiście.
- Zejdź ze mnie !
- Dlaczego? Mi jest tak całkiem dobrze.
- Bo to nie tobie kawał ułamanej dechy wbija się w plecy...
- Jak sobie życzysz. - Harry przeturlał się na trawę ciągnąc Syriusza za sobą.
- A teraz nic już nie wbija ci się w plecy?
- Nie, tylko jakiś ciężkawy małolat na mnie leży... leżał. - sprostował czarodziej nachylając się nad swoim podopiecznym. Chłopak zarzucił mu ramiona na szyję i przyciągnął go do siebie. Po chwili zatonęli w namiętnym pocałunku. Harry odsunął się z trudem łapiąc oddech.
- Jakby nie patrzeć jestem na straconej pozycji.
- A to dlaczego?
- Bo ty zimnokrwisty stworze nawet w taki upał chodzisz zakutany jak na Syberii, a ja...
Urwał czując dłoń mężczyzny gładzącą jego udo.
-... a ty moje biedactwo jesteś tylko w szortach. - Syriusz wziął chłopaka na ręce.
- Idziemy do domu, nie będziemy gorszyć niewinnych wiewiórek.
* * *
The End