wojna w afryce północnej cz 1 i 2


WOJNA W AFRYCE PÓŁNOCNEJ

0x01 graphic

LIS PUSTYNI - ERWIN ROMMEL

Wojna w Afryce Północnej - cz. 1

Charakterystyka regionu Pustyni Zachodniej
Położenie geograficzne i warunki klimatyczne

W chwili wypowiedzenia wojny aliantom przez Włochy basen Morza Śródziemnego pozostawał rejonem niedotkniętym jeszcze działaniami wojennymi. Na zachodzie wody były kontrolowane przez faszystowską Hiszpanię, która jednak wciąż nie chciała się jednoznacznie opowiedzieć po stronie III Rzeszy. Wyczerpana, stosunkowo niedawno zakończoną krwawą wojną domową, obawiała się, że nie będzie w stanie przeciwstawić się ewentualnemu atakowi brytyjskiej Royal Navy na swoje zamorskie posiadłości. Niemniej jednak Niemcy i Włosi mogli liczyć na jej ciche wsparcie i pomoc logistyczną. Zachodnie wejście na Morze Śródziemne kontrolowane było natomiast przez brytyjską bazę wojenną w Gibraltarze. ograniczając tym samym aktywność niemieckich łodzi podwodnych w tym rejonie. Południowo-zachodnie wybrzeża Morza Śródziemnego to z kolei obszary znajdujące się pod kontrolą Francji. Maroko i Tunezja miały charakter francuskich protektoratów, natomiast Algieria stanowiła terytorium zamorskie Francji. Dalej na wschodzie od Trypolisu do Bardii znajdował się pas wybrzeży Libii, która od 1912 roku była kontrolowana przez Włochów. Były to ziemie z punktu widzenia gospodarczego deficytowe, albowiem libijskie złoża ropy naftowej nie były jeszcze wówczas znane, a klimat i gleba uniemożliwiały gospodarcze wykorzystanie tego terenu, z niewielkimi wyjątkami na samym wybrzeżu. Dla Mussoliniego ważniejsze jednak były atuty prestiżowe i logistyczne. Libia miała stać się zaczątkiem współczesnego Imperium Rzymskiego, którego utworzenie stało się w pewnym momencie idea fix Mussoliniego. Szczególnego znaczenia nabierała zatem wschodnia część Libii, Cyrenajka, która miała stać się swoistym magazynem zaopatrzenia i bazą przeładunkową dla włoskich armii nacierających na Egipt. Kluczową rolę odgrywały tam dwa porty morskie, Benghazi i Tobruk, dysponujące nabrzeżem i infrastrukturą umożliwiającą szybki rozładunek znacznych ilości zaopatrzenia. Miastem granicznym pozostawała Bardia, na wschód od której leżało już pozostające pod brytyjską kontrolą Sollum. Status polityczny Egiptu był nie do końca sprecyzowany. Formalnie było to niepodległe królestwo, jednak ceną tejże niepodległości było przyzwolenie na brytyjską obecność militarną, gospodarczą i polityczną. Należy tu nadmienić, że Arabowie nie darzyli Brytyjczyków sympatią, co przyczyniło się do tego, że znajdowali się oni pod nieustanną presją wzniecenia walk niepodległościowych. Wizja włoskiej interwencji, pod protektoratem możliwym stałoby się zrzucenie uciążliwej brytyjskiej obecności mogła wydawać się kuszącą dla egipskich nacjonalistów. Na wschód od Kanału Sueskiego leżała Palestyna i Transjordania, które z kolei posiadały status brytyjskich protektoratów, natomiast na północ od nich leżały Francuskie protektoraty w Libanie i Syrii. Również tam sytuacja wewnętrzna była bardzo niepokojąca i Brytyjczycy musieli stale utrzymywać w tym rejonie dość znaczne siły zbrojne, dla utrzymania swojego zwierzchnictwa i zapewnienia porządku publicznego.

Wobec katastrofalnej sytuacji militarnej i potwornego zamieszania politycznego we Francji stało się jasnym, że granica tunezyjsko-libijska nie będzie frontem zażartych walk. Z uwagi na to naczelne dowództwo armii włoskiej mogło przerzucić zdecydowaną większość jednostek na wschodnią granicę Libii, gdzie planowano dokonać silnego uderzenia, na słabe pozycje Brytyjczyków. Zatem terenem nadciągających działań wojennych miało stać się pogranicze libijsko-egipskie, ogólnie określane mianem Pustyni Zachodniej, sięgającej od Wyżyny Libijskiej niemal do doliny Nilu. Bardziej precyzyjnie można wyznaczyć ramy terytorialne sceny przyszłych walk, należałoby je umieścić na obszarze od miejscowości El Aghaila na zachodzie (granica Trypolitanii i Cyrenajki) do miejscowości El Alamein na wysokości wielkiej Depresji Kattara. Od północy obszar ten wyznaczony był przez wybrzeża Morza Śródziemnego, natomiast od południa w odległości około 200-300 km od wybrzeża przez nieprzebyte pustkowia Sahary. Linia włoskich umocnień granicznych przebiegała od morskiego wybrzeża na wysokości Bardii aż do wysuniętej daleko na południe, w głębi pustyni oazy Jarabub. Po drugiej stronie graniczy, Brytyjczycy koncentrowali swoje skromne siły blisko wybrzeża w rejonie Sollum. Jednak również po egipskiej stronie granicy znajdowała się słynna oaza o nazwie Siwa, zamieszkana przez około 5 tys. osób, przeważnie byłych Beduinów. Otoczona od południa piaszczystymi wydmami Sahary sięgającymi nieraz wysokości 50 metrów, od północy kamienistym płaskowyżem, porośniętym gdzieniegdzie kępami akacji, a od wschodu budzącą grozę depresją Kattara, wyschniętym słonym jeziorem, ciągnącym się 300 km na wschód do wysokości nadmorskiego El Alamein, stanowiła swoistą enklawę raju w morzu piasku i kamieni. Siwa i Jarabub wyznaczały zatem południową granicę działań operacyjnych. Były one wykorzystywane jako bazy zaopatrzenia w świeżą wodę przez przemykające wzdłuż pustyni oddziały wysuniętych patroli pustynnych. Najsłynniejszą taką formacją były brytyjskie Long Range Desert Group, w pełni zasługujące na swój powszechny prestiż.
Obszar przyszłych walk charakteryzował się dość specyficznymi warunkami klimatycznymi i nie chodzi tu o sam klimat pustynny i wynikające z niego niedogodności. Szczególnie interesującą kwestią było występowanie na tak wąskim obszarze aż dwóch stref klimatycznych: łagodnego powietrza śródziemnomorskiego dominującego na wąskim pasie wybrzeża, oraz surowego klimatu pustynnego wgłębi lądu. Ta klimatyczna osobliwość jest spowodowana charakterystycznym ukształtowaniem terenu. Wzdłuż wybrzeża morskiego ciągnie się około 15-30 kilometrowy pas nizinny, za którym znajduje się stroma, kilkudziesięciometrowa skarpa. Morskie, stosunkowo chłodne powietrze jest zatrzymywane właśnie na tej skarpie, powodując wzrost ogólnej wilgotności i spadek temperatury w pasie nadmorskim. Ten wąski obszar był stosunkowo dobrze zagospodarowany przez włoskich kolonistów, uprawiających tam gaje oliwkowe oraz plantacje palm daktylowych i drzew figowych. Za skarpą zaczyna się bardziej suche i gorące powietrze, co ma swoje konsekwencje w postaci wspomnianej osobliwości klimatycznej. Efektem tego zróżnicowania klimatycznego był fakt, że obie walczące strony wolały prowadzić działania w strefie nadmorskiej, co było z korzyścią dla samych żołnierzy jak również dla wykorzystywanego sprzętu oraz kwestii zaopatrzeniowych. Z drugiej jednak strony sprawowanie kontroli nad skarpą dawało znakomitą widoczność aż do morskiego wybrzeża, co stwarzało możliwość prowadzenia celnego ostrzału. W efekcie koniecznym było prowadzenie działań wojennych w obu strefach, co stwarzało trudności zaopatrzeniowe, ponieważ dla części wojsk trzeba było dostarczać inne, specyficznie pustynne zaopatrzenie. Dodatkową trudnością był fakt, że pomiędzy płaskowyżem a wybrzeżem znajdowało się niewiele przejść, które można było wykorzystać do transportu kołowego. Takie przełęcze, m.in. przełęcz Halfaya szybko stały się bardzo ważnymi punktami komunikacyjnymi, o które będą się toczyły zażarte walki.
Jeżeli chodzi o kwestie komunikacyjne, ogólnie można powiedzieć, że omawiany obszar charakteryzował się ubogą siecią trakcyjną. Wzdłuż niemal całego wybrzeża ciągnęła się szosa stanowiąca względnie wygodny szlak komunikacyjny. Po stronie włoskiej, nazywano go Via Balbia (od nazwiska dowódcy wojsk włoskich w Libii), przebiegał od Trypolisu aż do Bardii, natomiast po stronie egipskiej od Aleksandrii do Sidi Barrani. Odcinek przygraniczny od Bardii do Sidi Barrani pozbawiony był rozwiniętego szlaku komunikacyjnego. Po stronie egipskiej znajdowała się również linia kolejowa, której jednak ostatnią stacją była niewielka miejscowość Mersa Matruh, stosunkowo daleko od granicy. Oprócz wspomnianego nadmorskiego szlaku komunikacyjnego znajdowało się już niewiele dróg z prawdziwego zdarzenia. Niemniej jednak należy pamiętać, że Pustynia Libijska na znacznym obszarze odznacza się twardym, kamienistym podłożem, znakomicie nadającym się do prowadzenia działań manewrowych jednostek pancernych i zmechanizowanych. Jak było wspomniane wyżej, dopiero ponad 200 km na południe od wybrzeża morskiego zaczynały się słynne białe wydmy Sahary, gdzie wszelka aktywność militarna była niemożliwa. Niedoświadczeni dowódcy, mający trudności z orientacją w pustynnej przestrzeni, rażeni przez niemiłosierne słońce nierzadko gubili drogę pomiędzy punktami zaopatrzeniowymi i prowadzili swoje oddziały na zatracenie w głąb pustyni. Podstawowym ograniczeniem, z którym musieli liczyć się dowódcy było natomiast zaopatrzenie w świeżą wodę, o którą wgłębi lądu było już trudno. Z tego powodu dużego znaczenia nabierały oazy i studnie, pomiędzy którymi przebiegały pradawne szlaki beduińskich karawan. Brak wody i niedostateczne racje żywnościowe, powodowały nie tylko ograniczenia orientacji w terenie i halucynacje, ale także poważne choroby żołądkowe, awitaminozę, błonica. Interesującym jest fakt, że stosunkowo często stosowaną praktyką było pranie ubrań w benzynie, którą można było następnie i tak wykorzystać, w przeciwieństwie do wody. Dłuższe noszenie ubrań wypranych w benzynie powodowało pojawianie się różnych chorób skórnych, chociażby owrzodzenia pustynnego. Pierwszą jej oznaką były niewielkie pęcherzyki, które stopniowo rosły i w końcu pękały odsłaniając bolesną, trudno gojącą się ranę. Brak higieny, konieczność przebywania w płytkich prowizorycznych okopach wydłubanych w nieraz twardej skale, przyczyniały się także do przypadków zapchlenia i zawszenia. Bardzo trudne warunki zakwaterowania, o których będzie niżej mowa, sprawiały że pojawiały się także przypadki samookaleczenia, żołnierzy którzy nie wytrzymywali psychicznie.

Klimat pustynny posiada jeszcze jedną znaną powszechnie osobliwość, mianowicie bardzo duże dobowe amplitudy temperatury. W niedługi czas po wschodzie słońca upał szybko staje się nie do zniesienia. Następnie w godzinach popołudniowych spiekota narasta, przyczyniając się do tego, że walczące strony, nawet w sytuacjach długotrwałego oblężenia, jak to miało miejsce w przypadku Tobruku w 1941 roku, zaprzestawały wszelkich działań bojowych. Niemiecki dowódca pancerny w swoich wspomnieniach notował, że jeżeli tylko zaopatrzenie na to pozwalało to powszechną praktyką czołgistów było smażenie jajek na pancerzach swoich czołgów. Dopiero około godziny 17-18 pierwsze powiewy chłodniejszego powietrza i mniejszy upał sprawiały, że żołnierze mogli normalnie egzystować. Te dzienne upały nierzadko kończyły się poważnymi zaburzeniami zdrowia, udarami, odwodnieniami, urojeniami itp. Powszechnym zjawiskiem pojawiającym się na rozgrzanej pustyni były słynne fatamorgany. Dodatkową uciążliwością żołnierskiego trudu były szczupłe racje żywnościowe, a przede wszystkim niewielkie przydziały wody. Powszechną praktyką w jednostkach niemieckich było wypijanie z samego rana około pół litra czystej wody i ponownie pod wieczór pozostałe pół litra wody. W komfortowej sytuacji znajdowały się jedynie jednostki stacjonujące blisko morskiego wybrzeża, których żołnierze mogli w czasie zastoju walk, zażywać dowoli kąpieli w morzu, oraz szczęśliwcy znajdujący się w słynnej oazie Siwa. Godziny wieczorne były najbardziej znośnym momentem dnia, kiedy można było złapać świeżego powietrza, jednak bardzo szybko po zachodzie słońca pustynię spowijały nieprzeniknione ciemności. Jednocześnie, na wskutek permanentnie utrzymującego się wysokiego ciśnienia powietrza następowało gwałtowne wypromieniowanie ciepła, a temperatura spadała do zaledwie kilku stopni. Jak można się dowiedzieć, z zapisków walczących żołnierzy, nie był to jednak chłód orzeźwiający po dziennym skwarze, ale przenikliwe zimno wdzierające się do szpiku kości. Co bardziej doświadczeni żołnierze, korzystając z obserwacji zachowania i ubioru Beduinów spotykanych nieraz na pustyni, odziewali się grubymi wełnianymi płaszczami. Nowicjusze jednak, a przede wszystkim mające z opóźnieniem pojawić się jednostki niemieckie, początkowo nie były na to przygotowane, przeżywając poważne problemy w czasie aklimatyzacji.
Zasadniczo im głębiej w stronę lądu, tym powietrze stawało się bardziej suche, a upał coraz bardziej dotkliwy. Z drugiej jednak strony inną obok wysokiej temperatury uciążliwą plagą pustyni były… muchy. W swoich wspomnieniach uskarżają się na ich obecność zarówno Brytyjczycy jak i Włosi oraz Niemcy. Okazuje się, zgodnie z intuicją, że na obszarach nadmorskich liczba tych dokuczliwych owadów była znacznie większa niż na głębokiej pustyni. Mówiąc tu o wielkiej liczbie much, można mieć tu na uwadze nieprzebrany rój, oblepiający spocone ciała, wdzierający się pod ubrania, wiecznie obecny w skromnych racjach żywnościowych, roznoszący niebezpieczne niekiedy choroby tropikalne. O powadze sytuacji świadczyć może fakt, że niekiedy pojawiały się wręcz wyspecjalizowane pododdziały walczące z muchami, pomimo oczywistej świadomości beznadziejności takiej walki.
W pewnym sensie podobnych problemów dostarczał także wszechobecny piasek. Lekki, niemal puszysty pył wdzierał się dosłownie wszędzie: pod ubrania, we włosy, w usta, a także pod powieki, przyczyniając się do powstawania niebezpiecznych nieraz podrażnień spojówek. W odróżnieniu od opisanych wyżej owadów był niebezpieczny również, a może przede wszystkim dla pojazdów mechanicznych. Szczególnie narażone na jego działanie były silniki, stąd też koniecznym było stosowanie specjalnych smarów i olejów filtrujących. Piach wdzierał się także w części mechaniczne oraz łożyska kół, powodując ich zatarcia i konieczność częstych wymian i napraw. Jednak w normalnych warunkach piach, choć uciążliwy, mimo wszystko nie był niebezpieczny. Sytuacja zmieniała się raz na jakiś czas, kiedy pustynię nawiedzała burza piaskowa, nazywana przez Włochów „ghibli”, a przez Brytyjczyków „chamsin”. Niebo ogarniał mrok, przestrzeń wypełniona była gryzącym byłem, w którym nawet oddychanie stwarzało wielką trudność. Wszelka działalność w takich warunkach, nie tylko bojowa, ale manewrowa była niewykonalna. Najczęściej „ghibli” trwały dzień, jednak zdarzały się nawet trzydniowe burze piaskowe. Niedoświadczeni żołnierze, świeżo napływający do Afryki Północnej, a którzy znaleźli się w objęciach burzy, przeżywali nieraz potężny wstrząs psychiczny.

Upał, burze piaskowe, pragnienie, fatamorgany to wszystko to co uświadamia sobie w mniejszym bądź większym stopniu każdy, posiadający minimalne wyobrażenie o warunkach pustynnych. Mniej osób uświadamia sobie natomiast, że również najbardziej suche obszary pustyni nawiedzane są niekiedy ulewnymi deszczami przywołującymi na myśl raczej tropikalne dżungle strefy równikowej. W ciągu kilkunastu minut deszczu kamienista pustynia stawała się prawdziwym jeziorem, na którym ruch stawał się całkowicie niemożliwy. Jeszcze bardziej niebezpieczne w warunkach ulewnych pustynnych deszczy stawały się tzw. „wadi”, czyli zazwyczaj wyschnięte koryta rzek. W normalnych warunkach były to najczęściej niezbyt szerokie zagłębienia, jednak po ulewie stawały się rwącymi potokami potrafiącymi przemieszczać, a nawet przewracać ciężarówki z zaopatrzeniem. Pora deszczowa przypadała na pierwsze miesiące roku, przede wszystkim przełom zimy i wiosny w strefie umiarkowanej. Przekładało się to na podejmowane przez obie strony działania wojenne, które prowadzono najczęściej do lutego i wznawiano w kwietniu ewentualnie w maju, kiedy nie było jeszcze letnich upałów.


Znaczenie gospodarcze i polityczne

Z racji swojego położenia na zbiegu trzech kontynentów rejon Bliskiego Wschodu od wieków stanowił kluczowy węzeł komunikacyjny. Tutaj przecinały się lądowe i morskie szlaki handlowe, łączące Europę ze światem legendarnego Orientu. Wprawdzie odkrycie drogi morskiej do Indii oraz rozwój ekspansji kolonialnej w Ameryce spowodowały, że Bliski Wschód na kilkaset lat znalazł się na marginesie zainteresowań handlowych, jednak rozwój technologii i inżynierii pozwolił w XIX wieku na budowę Kanału Sueskiego, co na nowo skupiło uwagę świata na ten rejon. Kanał Sueski został zbudowany wspólnym wysiłkiem kapitału brytyjskiego i francuskiego, które to mocarstwa chciały usprawnić połączenia komunikacyjne swoich metropolii z odległymi koloniami na Dalekim Wschodzie. Stosunkowo szybko jednak Wielka Brytania wyparła francuskie interesy z Egiptu, który formalnie ciągle pozostawał pod zwierzchnictwem tureckim. Wybuch I wojny światowej i przystąpienie do niej Turcji po stronie państw centralnych sprawiły, że Wielka Brytania zdecydowała się na aneksję Egiptu, z którego następnie wyprowadziła ofensywę na terytorium Palestyny. Jesienią 1917 roku ruszyła ofensywa Edmunda Allenby'ego, która stosunkowo szybko wyparła Turków z wybrzeża. Z różnych powodów bardziej politycznych niż militarnych Jerozolima została zajęta dopiero w grudniu. Klęska państw centralnych i upadek Imperium Tureckiego postawiły problem uporządkowania statusowego rozległych obszarów Bliskiego Wschodu, które nagle wyłamały się spod tureckiej dominacji. Egipt, Palestyna oraz Transjordania trafiły pod zwierzchnictwo Wielkiej Brytanii, podczas gdy Syria i Liban pod zwierzchnictwo Francji. Rząd ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii Llyoda Georga sympatyzował otwarcie z żydowskimi osadnikami w Palestynie, nadając im poważne uprawnienia, kosztem arabskich mieszkańców. Przyczyniło się to do narastania antybrytyjskiej postawy Arabów nie tylko w samej Palestynie, ale na całym Bliskim Wschodzie. Szybko Wielka Brytania musiała zgodzić się na formalną niepodległość Królestwa Egiptu, przy zastrzeżeniu sobie jednak prawa do obecności militarnej, co było związane z koniecznością zagwarantowania bezpieczeństwa właśnie Kanału Sueskiego.

Kanał Sueski stanowił kluczowy element słynnego Szlaku Imperialnego łączącego Wielką Brytanię z koloniami w Indiach, Afryce Wschodniej, Malajach, Australii i Nowej Zelandii. Na straży tego szlaku Brytyjczycy utworzyli system dobrze zaopatrzonych i silnie ufortyfikowanych baz morskich i lotniczych, wzmacnianych przez lokalne garnizony. Należy do nich zaliczyć przede wszystkim: Gibraltar, Maltę, Aleksandria, Kolombo, Singapur oraz Hong Kong. Aż trzy bazy były zatem położone w basenie Morza Śródziemnego, co dobitnie świadczy o tym, jak wielkie znaczenie przywiązywali Brytyjczycy do zagwarantowania sobie bezpieczeństwa komunikacji morskiej na tych wodach. Gibraltar jak zostało wspomniane sprawował kontrolę nad zachodnim wejściem na Morze Śródziemne, oraz stanowił bazę dla zespołów bojowych patrolujących środkowy Atlantyk w walce z pojawiającymi się tam niemieckimi łodziami podwodnymi i korsarzami. Malta położona niemal dokładnie w połowie drogi z Gibraltaru do Aleksandrii stanowiła ważną przystań dla statków płynących przez Morze Śródziemne. Co więcej położona na ważnym dla Włochów szlaku z południowej Italii do Libii była ważną bazę dla łodzi podwodnych i lotnictwa torpedowego, paraliżującego komunikację i zaopatrzenie dla wojsk stacjonujących w Libii. Aleksandria stanowiła natomiast bramę do Egiptu i Kanału Sueskiego. Była również wielką bazą zaopatrzeniową dla wojsk stacjonujących w Egipcie i na Pustyni Zachodniej. Ewentualna klęska wojsk brytyjskich w Egipcie mogłaby postawić pod znakiem zapytania bezpieczeństwo innych prowincji bliskowschodnich, a także położonych dalej na wschód Iraku i Iranu, w których sympatie proniemieckie były bardzo żywe.

Tymczasem obszar Bliskiego Wschodu w kontekście nabierającej na sile wojny światowej stanowił rejon niezwykle ważny dla brytyjskiego przemysłu wojennego, a także całego systemu logistycznego armii imperialnej. Mowa tu oczywiście o olbrzymich złożach ropy naftowej, która była wówczas wydobywana w rejonie Zatoki Perskiej. Utrata kontroli nad tymi złożami stanowiłaby śmiertelny cios dla brytyjskiej gospodarki. Wprawdzie można było uzyskiwać ten surowiec z innych rejonów, jak chociażby kupować ze Stanów Zjednoczonych, bądź też sprowadzać z Holenderskich Indii Wschodnich, jednak było to już przedsięwzięcie znacznie bardziej kosztowne i na dłuższą metę Londyn nie mógłby sobie na to rozwiązanie pozwolić. Z drugiej strony przejęcie kontroli nad tym regionem przez wojska państw Osi, bądź też przez państwa arabskie z nimi sympatyzujące, zagwarantowałoby im trwały i nieprzebrany zasób tego surowca.

Także z punktu widzenia politycznego rejon Bliskiego Wschodu miał wielkie znaczenie w toku prowadzonych działań wojennych. W pierwszej kolejności, podbój Egiptu i Palestyny przez Mussoliniego wzmocniłby jego autorytet i prestiż w kraju, który w odróżnieniu od nazistowskich Niemiec, nigdy nie był państwem totalitarnym. Biorąc pod uwagę, że Libia i Syria pozostały wierne rządowi Vichy, a zatem sympatyzowały z państwami Osi, to oznaczałoby że Turcja znalazłaby się w swoistym potrzasku. Otoczona ze wszystkich stron przez państwa Osi, bardzo możliwe, ze zostałaby nakłoniona do przystąpienia do sojuszu. Dawałoby to Niemcom znakomitą bazę wyjściową do przeprowadzenia ataku na radzieckie pola naftowe na Kaukazie, co mogłoby w dużej mierze sparaliżować radziecki przemysł zbrojeniowy i wpłynąć na bieg działań wojennych na froncie wschodnim.
Biorąc zatem pod uwagę zarówno komunikacyjne, jak i gospodarcze i polityczne czynniki, należy powiedzieć zdecydowanie, że zmagania wojenne prowadzone na pustkowiach Pustyni Zachodniej miały ogromne znaczenie dla całokształtu działań wojennych. Konsekwencje zwycięstwa państw Osi na Bliskim Wschodzie w rzeczy samej są trudne do przecenienia. Podobnie z drugiej strony, klęska państw Osi na Pustyni Zachodniej oznaczała ostatecznie utratę całej Libii, a w połączeniu z inwazją w Afryce Północno-Zachodniej, także utratę całego wybrzeża afrykańskiego. Z tego powodu tematyka działań wojennych prowadzonych na pograniczu libijsko-egipskich, a rozpoczętych 11 czerwca 1940 roku, jest bardzo ważną, a zarazem interesującą. Wojna w Afryce Północnej, w odróżnieniu od walk w Europie może wzbudzać relatywną sympatię postronnego obserwatora, czy też historyka, albowiem była wojną stosunkowo „czystą”. Z racji niewielkiego zaludnienia tych obszarów, od działań wojennych niemal nie ucierpieli cywile, przede wszystkim miejscowi Arabowie. Wojna była prowadzona na rozległych przestrzeniach, pokrytych rozmaitymi przeszkodami naturalnymi (wzniesienia, lotne piaski, słone bagna, koryta wyschniętych rzek, rozpadliny skalne), dającymi okazję do wykazania się dla błyskotliwych taktyków wojny manewrowej. Konieczność zagwarantowania właściwego zaopatrzenia, utrzymania szlaków komunikacyjnych i ich znaczenie dla prowadzonych działań bojowych, dodatkowo uatrakcyjniają obraz zmagań obu stron.


KLĘSKA WŁOSKIEJ ARMII W AFRYCE PÓŁNOCNEJ
Zestawienie sił walczących stron


Należy zakładać ponad wszelką wątpliwość, że jeżeli nawet wypowiedzenie wojny ginącej Francji przez Mussoliniego nie było wielkim zaskoczeniem, to z pewnością sprzymierzeni nie byli na to przygotowani. W pierwszych dniach czerwca 1940 roku koła na najwyższych szczeblach władzy politycznej zarówno Francji jak i Wielkiej Brytanii doszło do prawdziwego trzęsienia ziemi. Cała dotychczasowa praktyka dyplomatyczna i militarna zakończyła się kompletną i kompromitującą klęską. Francuzi zastanawiali się co zrobić w sytuacji ruiny strategicznego planu obrony kraju, Brytyjczycy już myśleli o tym, co zrobić w sytuacji jaka wytworzy się po wyeliminowaniu Francji z wojny, a przede wszystkim cała uwaga była skoncentrowana na tym, w jaki sposób ewakuować z flandryjskiej pułapki znajdujący się tam korpus ekspedycyjny. Co więcej, upadek Francji stwarzał realne zagrożenie dla samych wysp brytyjskich, które mogły stać się celem kolejnej zmasowanej niemieckiej ofensywy. W takiej sytuacji kwestia zapewnienia bezpieczeństwa wojskom stacjonującym w odległym i spokojnym dotychczas Egipcie spadała na dalszy plan. Zupełnie inaczej sytuacja przedstawiała się natomiast w siedzibie włoskiego naczelnego dowództwa, dla którego sytuacja wojsk stacjonujących w Libii miała najwyższy priorytet. Podsumowując tą kwestię, należy powiedzieć, że do wojny na Pustyni Zachodniej Włosi byli bardzo dobrze przygotowani, natomiast dla Brytyjczyków sprawa ta miała drugorzędne znaczenie.

Założenia te znajdują potwierdzenie w liczbach oddających proporcje sił pomiędzy Włochami a Brytyjczykami. Po stronie włoskiej w Libii stacjonowały dwie armie pod ogólnym dowództwem marszałka lotnictwa Italo Balbo. W Cyrenajce stacjonowała 10. Armia dowodzona przez gen. Rodolfo Graziniego składała się z dziewięciu dywizji, w tym jednej libijskiej. Warto przyjrzeć się postaci Grazianiego, który w najbliższych miesiącach miał stać się pierwszo planowanych postaci w dowództwie włoskim. Był to doświadczony żołnierz, pamiętający jeszcze służbę wojskową sprzed pierwszej wojny światowej, na której z kolei wykazał się odwagą i brawurą. Awansowany z czasem nabrał cech despotycznych, a w pierwszej połowie lat 30-tych pełnił stanowisko administratora włoskich posiadłości w Libii. Zasłynął wówczas brutalnym potraktowaniem libijskich rebeliantów, zmierzających do obalenia włoskiego zwierzchnictwa w Libii. Po utopieniu powstania we krwi Graziani zyskał niechlubny przydomek „rzeźnik”. Następnie 1936 roku dowodził wojskami włoskimi w Abisynii, gdzie Włochy wypowiedziały wojnę Etiopii. Po pokonaniu walecznych lecz słabych jednostek przez kolejny rok Graziani pełnił urząd wicekróla Etiopii. W 1939 roku mianowany został szefem sztabu wojsk lądowych, a następnie dowódcą wspomnianej właśnie 10. Armii. W Trypolitanii z kolei rozmieszczona była 5. Armia dowodzona przez gen. Guidi składająca się z pięciu dywizji, w tym jednej libijskiej. Warto podkreślić, że w skład 10. Armii wchodziły m.in. dwie dywizje elitarne „Czarnych Koszul”, składające się z ochotników, członków partii faszystowskiej. Cechą charakterystyczną armii włoskiej był podział na trzy główne rodzaje dywizji polowych: elitarne (słynni „Berselierzy” których hełmy zdobiły kogucie pióra), zwykłe oraz kolonialne (libijskie). W tej masie tylko dywizje elitarne odznaczały się wolą walki i wysokim morale, podczas gdy pozostałe wykazywały minimalne zaangażowanie w służbę wojskową. Szczególnie dywizje kolonialne odznaczały się delikatnie mówiąc rozluźnioną dyscypliną i specyficznym podejściem do wykonywanej służby wojskowej. Poza tym uzbrojenie pozostające na stanie jednostek włoskich pozostawiało wiele do życzenia. Problemem, zupełnie przeoczonym przez naczelne dowództwo, był brak dywizji zmotoryzowanych i zmechanizowanych, co w przypadku działań prowadzonych na rozległych przestrzeniach pustynnych był brakiem poważnym. Również wykorzystywane czołgi i samoloty wyraźnie odstawały parametrami technicznymi od sprzętu jakim dysponowali Brytyjczycy (szybkie „Cruiser” i ciężkie czołgi wsparcia piechoty „Matilda”). Mimo wszystko jednak marsz. Balbo dysponował w Libii pod swoimi rozkazami 13 dywizjami, w skład których wchodziło około 200 tys. żołnierzy. Z drugiej strony granicy znajdował się, jak zostało wspomniane, przeciwnik zupełnie nieprzygotowany do przyszłych działań wojennych i zdezorientowany równoległymi klęskami doznanymi w Norwegii i we Francji. Naczelnym dowódcą sił brytyjskich na Bliskim Wschodzie był gen. Archibald Percival Wavell. Był to doświadczony już na licznych stanowiskach, utalentowany żołnierz, mający w swojej biografii także trudne chwile z czasów pierwszej wojny światowej, kiedy raniony stracił lewe oko. Ostatecznie na stanowisko dowódcy sił brytyjskich na Bliskim Wschodzie trafił w lipcu 1939 roku, a do samego Kairu, gdzie znajdować się miała jego kwatera dotarł 2 sierpnia tego roku. Podstawowym problemem Wavella na nowym stanowisku był permanentny brak zaopatrzenia, szczególnie środków transportu. Dopiero w sierpniu 1940 roku udał się do Londynu, gdzie domagał się pomocy kadrowej i materialnej. W czasie kilku spotkań, jakie odbył z Churchillem między 8 a 15 sierpniem nie wskórał praktycznie nic, poza pogorszeniem swoich i tak wcześniej napiętych stosunków z nowym premierem. Poważnym problemem była obecność włoskiej marynarki wojennej na Morzu Śródziemnym, która zagrażała konwojom płynącym z Wielkiej Brytanii do Egiptu, przez co coraz częściej wykorzystywano bezpieczniejszy lecz długi szlak komunikacyjny dookoła Afryki przez Freetown, Kapsztad i Aden.

W odróżnieniu od struktury wojsk włoskich nie można tu mówić o istnieniu takich jednostek operacyjnych jak „armia”. Najwyższym pełnoetatowym szczeblem organizacyjnym jednostek brytyjskich na Bliskim Wschodzie w tym okresie była brygada. Owszem funkcjonowały takie jednostki jak 7. Dywizja Pancerna czy 4. Dywizja Piechoty, były one jednak niepełnowymiarowe. Niosło to za sobą dalsze konsekwencje w momencie planowania i realizacji działań wojennych. Co więcej, struktura organizacyjna sił brytyjskich na Bliskim Wschodzie była całkowicie nieprzystosowana do warunków wojennych, albowiem pod dowództwem Wavella znajdowały się jednostki rozrzucone na olbrzymim obszarze od maltańskiej Valetty i cypryjskiej Nikozji, po jemeński Aden i Brytyjskie Somali. Jest rzeczą oczywistą, że sprawne dowodzenie jednostkami stacjonującymi w tak odległych miejscach było niemożliwe. Dodatkowym problemem był fakt, że Wavell był również odpowiedzialny za utrzymanie porządku publicznego w tak niespokojnych rejonach jak Palestyna czy Irak, które podsycane antybrytyjską i narodowościową propagandą stanowiły prawdziwą beczkę prochu. Tak więc, chociaż pod formalnym dowództwem Wavella znajdowało się 85 tys. żołnierzy, to w samym Egipcie stacjonowało zaledwie 36 tys., wspieranych przez 168 samolotów Royal Air Force. Formalnie w rozmaitych obozach szkoleniowych rozrzuconych od Palestyny po Kenię gromadziły się też świeżo napływające siły z całego Imperium i jego dominiów, jednak musiały one przejść szkolenie oraz aklimatyzację do nowych warunków. Nie można też zapominać o tym, że w Afryce Wschodniej Włosi dysponowali dalszymi około 250 tys. żołnierzy, zagrażającymi brytyjskim posiadłościom na wybrzeżach Morza Czerwonego i Oceanu Indyjskiego.

Poza tym obecny był problem natury kompetencyjnej, albowiem chociaż formalnie dowódcą sił brytyjskich na Bliskim Wschodzie pozostawał Wavell, to kompetencyjnie równoległymi względem niego pozostawali dowódca Floty Śródziemnomorskiej, adm. Andrew Cunningham oraz marszałek lotnictwa, Arthur Longmore. W niesprzyjających okolicznościach taka struktura powodowałaby szereg nieprzyjemnych spięć i konfliktów paraliżujących pracę sztabu poszczególnych rodzajów wojsk. W tym konkretnym szczęśliwym wypadku wszyscy trzej wysocy dowódcy darzyli się szacunkiem i względną sympatią dzięki czemu poważniejszych zgrzytów nie było. Niemniej jednak o sprawnej współpracy trzech rodzajów wojsk również nie można mówić. Zamieszanie kompetencyjne miało stać się jedną z podstawowych bolączek sił brytyjskich do czasu mianowania gen. Bernarda Montgomery'ego.
Żołnierzom obu stron dokuczała w poważnym stopniu monotonność pełnionej służby pustynnej oraz wcześniej opisane problemy klimatyczne. Potworny upał powodował, że przez praktycznie cały dzień wszelka działalność była albo niewykonalna albo niezwykle uciążliwa. Paraliżujący chłód pustynnej nocy powodował podobne problemy. Jednolity krajobraz, słońce podrażniające układ nerwowy oraz wzrok, niedostatek wody, żywności, środków higienicznych, powodowały że służba w okopach i obozowiskach pustynnych była skrajnie trudna i wymagała żelaznego zdrowia. Wobec tego, dużego znaczenia nabierały rotacyjne urlopy udzielane żołnierzom liniowym, którzy chociaż na kilka dni mogli odjechać na tyły aby odpocząć, nie tyle fizycznie co psychicznie. Formalnie na częstsze urlopy mogliby liczyć żołnierze włoscy, których było więcej i gdzie rotacja mogła odbywać się sprawniej. Mogliby, jednak dowództwo nie doceniało budującego morale znaczenia urlopów. Poza tym, włoskie tyły oferowały znacznie skromniejsze atrakcje niż brytyjskie. Szczęśliwcy udający się na kilkudniowy urlop do Trypolisu mogli co najwyżej odpocząć od wszechobecnego piachu i spróbować poszukać jakiegoś urozmaiconego jedzenia, co jednak nie było takie proste. Z kolei wyprawa do rodzinnej Italii była praktycznie niemożliwa z powodu ograniczonych możliwości komunikacyjnych oraz zbyt dużego czasu trwania takiej podróży. Zupełnie inaczej sytuacja przedstawiała się po stronie sprzymierzonych. Dowództwo doceniało kojący wpływ kilkudniowego nawet urlopu na stan psychiczny i wysokie morale swoich żołnierzy. Poza tym do wielkich miast północnego Egiptu było stosunkowo niedaleko, a trzeba pamiętać, że już od Mersa Matruh ciągnęła się do Aleksandrii linia kolejowa usprawniająca komunikację frontu z zapleczem. Sierżant Bernard Griffit wspomina jeden z takich swoich urlopów w czasie pełnienia służby na pograniczu libijsko-egipskim. Przejażdżka konną bryczką do obskurnego hoteliku w nieciekawej okolicy, zmiana ubrana na świeży i czysty mundur oraz przede wszystkim długa kąpiel w wannie. Po kilku godzinach odpoczynku udawał się na miasto, wielkie miasto kuszące magią arabskiego wschodu, pełne pubów, restauracji, knajpek, hotelików, domów publicznych i takich atrakcji jakie tylko może zapragnąć żołnierz frontowy. Było to bardzo ważne i przyczyniło się do tego, że morale żołnierzy sprzymierzonych było zdecydowanie wyższe niż ich przyszłych przeciwników.

Pierwsze walki i ofensywa włoska

W sytuacji kiedy sytuacja militarna Francji stała się rozpaczliwa, o północy 10 czerwca Włochy kierowane przez ambitnego Benito Mussoliniego zdecydowały się na włączenie się do wojny i uczestnictwo w podziale łupów. Jednocześnie wojna przeniosła się na cały niemal basen Morza Śródziemnego, a także na tereny Afryki Wschodniej gdzie Włosi dysponowali silnie obsadzonymi posiadłościami kolonialnymi w Etiopii i Włoskiej Somalii. Paradoksalnie to jednak Brytyjczycy pierwsi przystąpili do działań wojennych wymierzonych przeciwko Włochom. Na Morzu Śródziemnym do akcji przystąpiły okręty Royal Navy, które dokonały bombardowania licznych celów na wybrzeżu libijskim, a także na wybrzeżach Półwyspu Apenińskiego. Równocześnie nad włoską Etiopią pojawiły się samoloty RAF. Były to rzecz jasne działania symboliczne, nie mające poważnego wpływu na prowadzone działania wojenne, jednak reakcja Włochów na te działania stanowiła swoisty wyznacznik ich zaangażowania w zbliżający się konflikt. Jak się okazało te pierwsze prognozy miały się okazać bezbłędne, ponieważ reakcja sił włoskich na brytyjskie prowokacje była, delikatnie mówiąc, żadna.
Błyskawicznie przystąpiono do reorganizacji struktury sił brytyjskich na Bliskim Wschodzie. Z wojsk stacjonujących w Egipcie utworzono zgrupowanie operacyjne Sił Pustyni Zachodniej pod dowództwem gen. Richarda O'Connora. Był to doświadczony w rozmaitych zadaniach i walkach oficer bojowy, który odznaczył się mężnymi czynami na froncie zachodnim i froncie włoskim w czasie pierwszej wojny światowej. W okresie międzywojennym dowodził jednostkami stacjonującymi w Indiach. Dopiero w 1938 roku przyznano mu dowództwo 7. Dywizji Pancernej w Palestynie, a także stanowisko gubernatora Jerozolimy. Było to wymagające i odpowiedzialne zadanie, ponieważ stosunki między Żydami a Arabami w tym okresie szczególnie napięte za sprawą dwóch krwawych powstań arabskich. Skuteczne działania O'Connora przyczyniły się do poprawy bezpieczeństwa. Warto przy tym nadmienić, że w utrzymaniu porządku publicznego w Palestynie w tym okresie O'Connor współpracował z ówczesnym dowódcą stacjonującej na północy Palestyny 8. Dywizji Piechoty, gen. Bernardem L. Montgomerym.

Wracając jednak do reorganizacji sił brytyjskich w Afryce Północnej, w skład nowego zgrupowania wchodziła 7. Dywizja Pancerna, hinduska 4. Dywizja Piechoty, garnizon Mersa Matruh z 22. Brygadą Piechoty oraz kilka mniejszych jednostek taktycznych. Łącznie pod dowództwem O'Connora znajdowało się około 31 tys. żołnierzy dysponujących 120 działami oraz 275 czołgami. Zdając sobie sprawę ze szczupłości swoich sił i olbrzymiej przewagi przeciwnika Brytyjczycy dopuszczali możliwość oddania strefy nadgranicznej i utworzenie zwartej linii obrony na wysokości Mersa Matruh. Osłonowe działania nękające jednostki włoskie miały prowadzić wydzielone oddziały 7. Dywizji Pancernej. I tak już 14 czerwca „czołgiści z 7 królewskiego pułku zajęli włoski graniczny fort Capuzzo, a 11 pułk kawalerii zmotoryzowanej zdobył fort Maddalena”. W serii kolejnych potyczek, w następnych tygodniach Włosi stracili około 3,5 tys. zabitych, rannych i zaginionych, podczas gdy Brytyjczycy zaledwie 150 żołnierzy. Co więcej, 28 czerwca doszło do kuriozalnego wręcz wypadku, kiedy to głównodowodzący wojsk włoskich marsz. Balbo zginął w katastrofie lotniczej nieopodal Tobruku, zestrzelony przez… własną obronę przeciwlotniczą. Jedynym usprawiedliwieniem niefortunnych artylerzystów może być fakt, że wydarzenie to nastąpiło bezpośrednio po niegroźnym nalocie bombowców RAF, niemniej jednak może zastanawiać, że w takiej sytuacji samolot wiozący tak wysokiego dowódcę znajdował się w strefie bezpośredniego zagrożenia. Tak czy inaczej, armia włoska straciła tym samym swojego dowódcę, zanim działania wojenne tak naprawdę się rozpoczęły. Jego następcą został marsz. Rodolfo Graziani. Ten jednak, podobnie jak poprzednich pozostawał sceptycznie nastawiony do planów zajęcia Kanału Sueskiego. Zwracał uwagę na palący problem niedostatecznego zaopatrzenia posuwających się do przodu oddziałów w wodę. W czasie rozmowy przeprowadzonej z ministrem Ciano 8 sierpnia Graziani zwracał uwagę na braki systemu zmotoryzowanej logistyki, która w warunkach pustynnych, może okazać się śmiertelnym zagrożeniem. Krytykował postawę naczelnego dowództwa, przede wszystkim zaś marszałka Badoglio, który jego zdaniem zupełnie nie rozumiał potrzeb wojny prowadzonej w warunkach pustynnych. Nalegał na dalszą trzymiesięczną zwłokę w celu podciągnięcia na front rurociągu dostarczającego wodę, oraz przedłużenia nadmorskiej Via Balbia. Mussolini resztkami sił swojej i tak niewielkiej cierpliwości powstrzymywał się przed wybuchem.

Przeszło trzy miesiące zabrały Włochom przygotowania do rozpoczęcia ofensywy, którą tajemniczo nazwano „Operacja E”, a do której logicznie rzecz ujmując powinni być już przygotowani. Wprawdzie jeszcze w pierwszym tygodniu września Graziani starał się ugrać kolejne miesiące zwłoki, jednak tym razem cierpliwość Mussoliniego się wyczerpała i otwarcie zadeklarował, że dalsza zwłoka będzie go kosztowała dowództwo. W tym czasie powoli przesuwano wyselekcjonowane elementy 5. Armii na wschód, włączając je do mającej dokonać ataku 10. Armii. Jej dowództwo po Grazianim przejął gen. Mario Berti. Po uzyskaniu części jednostek z 5. Armii, w skład 10. Armii wchodziła równowartość czterech korpusów armijnych: 20. Korpus składał się z 60. Dywizji Piechoty „Sabratha”; 21. Korpus składał się z 1. Dywizji „Czarnych Koszul”, 2. Dywizji „Czarnych Koszul” oraz 63. Dywizji Piechoty „Cirene”; 22. Korpus składał się z 61. Dywizji Piechoty „Sirte”; a 23. Korpus składał się z 4. Dywizji „Czarnych Koszul” oraz 64. Dywizji Piechoty „Catanzaro”. W skład sił włoskich wchodził również nowoutworzony Korpus Libijski (Gruppo Divisioni Libiche), w skład którego wchodziła grupa częściowo zmechanizowana gen. Meletii, 1. Dywizja Libijska “Sibelle” i 2. Dywizja Libijska “Pescatori”. Ważne zadanie spoczywało na grupie gen. Meletti, która dysponując dwoma batalionami czołgów miała stanowić straż boczną nacierających oddziałów.

Dopiero 13 września dwie kolumny wojsk przekroczyły granicę egipską, kierując się na wschód. Jedna kolumna poruszała się nad samym wybrzeżem morskim, druga już za skarpą, poruszała się płaskowyżem libijskim. Po minięciu Sollum zdobytego niemal bez walki, choć po znacznym, i jak się okazało niepotrzebnym, przygotowaniu artyleryjskim, obie kolumny połączyły się za przełęczą Halfaya. Po trzech dniach tej niemrawej ofensywy oddziały włoskie zajęły Sidi Barrani, gdzie postanowiły przejść do obrony, w celu podciągnięcia linii zaopatrzeniowych. Można sobie wyobrazić zaskoczenie Brytyjczyków, którzy w pocie czoła, w upale pustynnego lata uparcie wznosili umocnienia lądowe wokół Mersa Matruh przygotowując się do obrony, podczas gdy Włosi przez nikogo nie atakowani i nie naciskani postanowili zatrzymać natarcie w połowie drogi. Formalnie decyzja Graziani'ego o zatrzymaniu się i podciągnięciu zaopatrzenia była jak najbardziej słuszna, wydaje się jednak, że wybranie Sidi Barrani a nie Mersa Matruh było już błędem. Pozwoliło to na spokojne przygotowanie przez Brytyjczyków nie tylko silnej obrony, ale sił pozwalających myśleć o zdecydowanej ofensywie. Co więcej dojście do Mersa Martuh pozwalałoby szachować brytyjskie lotnictwo koniecznością osłaniania Aleksandrii przed możliwym atakiem bombowym, podczas gdy odległość z Sidi Barrani była zbyt duża. Mussolini po otrzymaniu depeszy o wstrzymaniu natarcia dostał furii i z trudem Grazianiemu udało się go przekonać, że pauza w natarciu, w specyficznych warunkach pustynnych jest niezbędna. Udało mu się jednak zainteresować sprawą niemieckie naczelne dowództwo sił lądowych, na czele z gen. Franzem Halderem. Szef OKH zdecydował się wysłać do Afryki Północnej swojego specjalnego przedstawiciela gen. von Thoma, który miał oszacować na ile ewentualna niemiecka pomoc jest konieczna i wykonalna. Wizyta ta przebiegała pomyślnie, von Thoma wydawał się zadowolony ze stanu jednostek włoskich i wnioskował do swojego przełożonego o przesłanie do Afryki jednego batalionu zmotoryzowanego oraz dwóch kompanii zmechanizowanych. Wbrew tej opinii Halder nie wydawał się zainteresowany wysyłaniem swoich jednostek na tak egzotyczny dla Niemiec teatr wojenny. Tak więc po zaledwie trzech dniach ograniczonych działań wojennych, front ponownie zamarł w oczekiwaniu na dalszy bieg wypadków.

A bieg wypadków wydawał się działać na niekorzyść Włochów. Podrażniona ambicja Mussoliniego kazała mu popchnąć nieprzygotowany kraj to kolejnej, tym razem całkowicie niepotrzebnej wojny. Po kilku miesiącach snucia planów, kalkulowania trudności i potencjalnych korzyści, ostatecznie najwyższe kierownictwo polityczne Włoch postanowiło rzucić wyzwanie Grecji. I tak 28 października 1940 roku armia włoska zaangażowała się w działania wojenne w Grecji. Początkowo wydawało się, że mimo wszystko przewaga liczebna i techniczna przyniesie upragnione zwycięstwo, które pozwoliłoby Mussoliniemu śmielej spojrzeć w oczy swojemu sojusznikowi, odnoszącemu od przeszło roku ciąg błyskotliwych sukcesów. Tym jednak razem na drodze stanęły bardzo trudne warunki terenowe oraz zbliżająca się zima, która sparaliżowała działania wojenne na północno-zachodnim pograniczu greckim. Jedynym bezpośrednim skutkiem, kolejnej po Albanii, bałkańskiej zawieruchy było rozproszenie sił, które mogły być lepiej wykorzystane w Afryce Północnej. Co więcej operacja w Grecji i późniejsze jej niepowodzenia całkowicie zajęły umysły włoskich sztabowców i Mussoliniego, którzy przestali się niejako interesować planowaną ofensywą na Mersa Matruh. Dawało to niejako wolną rękę Grazianiemu w dowolnym odkładaniu ataku na termin nieokreślony. Pośrednim efektem tej awantury było późniejsze wciągnięcie Niemiec w walki na Bałkanach co przyczyniło się do odłożenia ataku na Związek Radziecki i bardzo możliwe, że przesądziło o niezdobyciu Moskwy przed nadejściem zimy.

Równocześnie wiele wskazywało, że Wielka Brytania najtrudniejsze chwile ma już za sobą. Pomimo butnych zapowiedzi Hermanna Göringa Luftwaffe nie była w stanie złamać hartu ducha brytyjskiej ludności ani pokonać doskonale zorganizowanego systemu obrony przeciwlotniczej, wykorzystującej w stopniu coraz bardziej powszechnym system kontroli radarowej, pozwalającej na optymalne wykorzystanie szczupłych sił. Było przy tym oczywiste, że bez pokonania RAF planowana operacja „Lew Morski”, czyli inwazja na wyspy brytyjskie nie miała racji bytu. Dzięki temu sztab imperialny mógł żywiej zainteresować się sprawami walk prowadzonych w Afryce Północnej. Podczas gdy do Egiptu napływały posiłki pospiesznie zbierane z różnych zakątków Imperium (Australia, Nowa Zelandia, Indie), coraz większą aktywność wykazywała Royal Navy na Morzu Śródziemnym. Szczególnym sukcesem była spektakularna akcja lotnictwa morskiego, startującego z pokładów lotniskowca HMS „Illustrious”, w której 11 listopada 1940 roku udało się zaatakować bazę floty morskiej w Tarencie. Stosunkowo krótki nalot zakończył się poważnym uszkodzeniem trzech pancerników: „Conte di Cavour”, „Caio Duilio” oraz „Littorio”. Wyeliminowanie na wiele miesięcy trzech okrętów liniowych w poważny sposób zachwiało proporcjami sił na Morzu Śródziemnym, co w dalszej perspektywie umożliwiło Royal Navy aktywne wsparcie ofensywy lądowej, przy pomocy ostrzału artyleryjskiego i dostarczania zaopatrzenia drogą morską. Nawiasem mówiąc, warto przypomnieć, że odważna akcja brytyjskiego lotnictwa morskiego, stała się wzorem, który w większej skali udało się zastosować Japończykom trzynaście miesięcy później, w czasie ataku na Pearl Harbor.

Wypchnięcie Włochów z Egiptu

Wobec zastoju operacyjnego na froncie afrykańskim i ustabilizowaniu sytuacji na linii Mersa Matruh dowództwo brytyjskie zdecydowało się na podjęcie ambitnych działań zaczepnych mających na celu wyparcie sił włoskich z Egiptu i zniszczenie maksymalnej ilości nieprzyjacielskich jednostek, wykorzystując do maksimum atut działań manewrowych na rozległych przestrzeniach Pustyni Zachodniej.

Wykorzystując informacje wywiadowcze, dotyczące rozmieszczenia sił przeciwnika na pograniczu libijsko-egipskim O'Connor zauważył, że wytworzyła się znacznej wielkości luka pomiędzy siłami zlokalizowanymi w okolicach Sidi Barrani, a pozostałymi siłami znajdującymi się na granicy, w okolicach Bardii i Sollum. Precyzyjna dyslokacja sił 10. Armii włoskiej wyglądała następująco: libijska 1. Dywizja Piechoty stacjonowała w Maktili, libijska 2. Dywizja stacjonowała w Tammar, grupa zmechanizowana „Maletti” stacjonowała w Nibeiwie, a w samym Sidi Barrani rozmieszczony był sztab Korpusu Libijskiego oraz 4. Dywizja „Czarnych Koszul”; 63. Dywizja Piechoty „Cirene” wraz ze sztabem 21. Korpusu stacjonowała w Sofafi; 64. Dywizja Piechoty „Catanzaro” stacjonowała nad morzem w Buq-Buq; 62. Dywizja Piechoty „Marmarica” stacjonowała w Sidi Omar na południe od Sollum a przed przełęczą Halfaya; 2. Dywizja „Czarnych Koszul” wraz ze sztabem 23. Korpusu znajdowała się w Sollum, a 1. Dywizja „Czarnych Koszul” wraz ze sztabem 10. Armii znajdowała się daleko na zachód w Bardii.

Zgodnie z zamierzeniami brytyjska 7. Dywizja Pancerna miała zabezpieczać od strony Sofafi oddziały hinduskiej 4. Dywizji Piechoty, które z kolei miały wejść w lukę pomiędzy Sofafi a Nibeiwą. Jedna brygada hinduska wspierana przez 7. Królewski Regiment Czołgów (Royal Tank Regiment) miała zaatakować Nibeiwę od zachodu, podczas gdy 7. Dywizja Pancerna miała zabezpieczać ten atak i wspierać swoimi czołgami. Po zdobyciu pozycji w Niebeiwie kolejna hinduska brygada znów przy wsparciu 7. RTR miała zaatakować włoskie pozycje w Tammar. W tym samym czasie oddziały wchodzące w skład garnizonu Mersa Matruh przy wsparciu ostrzału artyleryjskiego okrętów Royal Navy miały zaatakować umocnienia włoskie w rejonie Maktili. W czasie kiedy prowadzone byłyby walki na linii Maktila-Nibeiwa szybkie jednostki 7. Dywizji Pancernej miały zająć nadmorską drogę i odciąć Sidi Barrani od posiłków z zachodu.

Przygotowania do operacji prowadzone były w ścisłej tajemnicy. Obawiając się przecieków, a także działalności szpiegów, o prawdziwych celach ćwiczeń zorganizowanych w rejonie Mersa Matruh zostało poinformowanych tylko kilku oficerów i to dopiero 25 i 26 listopada. Z kolei większość żołnierzy nie zostało poinformowanych o tym, że operacja „Compass” to prawdziwa operacja bojowa, a nie kolejne ćwiczenia. Odwołano także wszystkie przepustki. Dopiero w momencie wyruszania na pozycje wyjściowe 7 grudnia żołnierze uczestniczący w działaniach bojowych, zostali poinformowani o czekających ich zadaniach. Zdaniem Iana Becketa operację „Compass” trzymano w ścisłej tajemnicy nie tylko przed Włochami, ale także przed… Churchillem. Wavell, który już wielokrotnie musiał znosić uwagi i instrukcje premiera tym razem, przy planowaniu tak skomplikowanej i ważnej operacji chciał mieć spokój. Dyskrecja ta została przerwana mimowolnie dopiero 15 października, kiedy to do Kairu przybył Anthony Eden z informacją, że Churchill myśli o przerzuceniu części sił z Bliskiego Wschodu do Grecji, zagrożonej włoskim atakiem. W takiej sytuacji Wavell nie mógł dłużej czekać i przedstawił założenia planowanej w najbliższym czasie ofensywy, mającej na celu wypchnięcie Włochów z Egiptu. Jak się okazało to nie zakończyły sprawy, ponieważ niespełna miesiąc później brytyjski Komitet Obrony mimo wszystko poinformował rząd grecki o możliwości udzielenia ze strony sił brytyjskich na Bliskim Wschodzie wszelkiej możliwej pomocy w walce z Włochami. Świadczy to wymownie o tym, jakie wyobrażenie i jaki stosunek mieli brytyjscy sztabowcy w Anglii na temat walk prowadzonych w Afryce Północnej. Szczęściem dla Wavella i O'Connora przygotowujących się do ataku nieoczekiwana pomoc nadeszła od samych Greków. Metaksas, premier tego kraju nie zgodził się na przyjęcie brytyjskiej pomocy militarnej, obawiając się, że taki gest sprowokowałby Niemców do skierowania swoich sił, co oznaczałoby niechybną i szybką klęskę.

Pomimo podjęcia tak rozwiniętych środków zabezpieczających szybko wyszło na jaw, że włoski wywiad wojskowy (Servizio Informazione Militari) pozyskał niezwykle cenne informacje na temat planów przygotowywanej ofensywy. Zdaniem O'Connora winę za nieszczelny system przepływu informacji i ujawnienie przeciwnikowi zamierzeń operacyjnych ponoszą oficerowie sztabowi nie jego Sił Zachodniej Pustyni, ale Sił Bliskiego Wschodu w dalekim Kairze. Nie miał tu jednak na myśli jawnego sabotażu ile nieuwagę w komentowaniu wszelkich zasłyszanych informacji w czasie nieformalnych, prywatnych rozmów prowadzonych w kairskich salonikach, restauracjach i knajpkach. Wielu niechętnie nastawionych do Brytyjczyków Arabów chętnie zanosiło takie informacje do znanych sobie pracowników włoskiego wywiadu, bądź też ludzi z nimi związanych.

Nocami 7 i 8 grudnia 1940 roku Siły Pustyni Zachodniej zostały przesunięte na zachód o około 110 kilometrów na pozycje wyjściowe do planowanego ataku. RAF prowadząc działania osłonowe przyczynił się do zniszczenia bądź uszkodzenia 29 włoskich samolotów. Równocześnie Maktila została zbombardowana ostrzałem z monitora HMS „Terror” i kanonierki HMS „Aphis”, natomiast Sidi Barrani ostrzelane zostało z pokładu innej kanonierki HMS „Ladybird”.

Brytyjskie natarcie rozpoczęło się o 5 rano 9 grudnia 1940 roku, przygotowaniem artyleryjskim w kierunku Nibeiwy. Dwie godziny później do akcji ruszyła hinduska 11. Brygada z 4. Dywizji Piechoty wspierana przez czołgi 7. RTR. Atak ten przeprowadzono ze strony północno-zachodniej, gdzie jak donosiło rozpoznanie lotnicze linie umocnień były najsłabsze. Po godzinnych walkach pozycja została zdobyta, do niewoli dostało się około 2 tys. jeńców, a dowodzący włoskimi oddziałami gen. Meletti zginał w walce. Jednocześnie zdobyto znaczne zapasy zaopatrzenia, które natychmiast wykorzystano do kontynuowania natarcia. O 13.50 rozpoczął się atak na Tummar Zachodni, który poprowadziła hinduska 5. Brygada Piechoty z 4. Dywizji Piechoty, ponownie wspierana przez 7. RTR. W tym miejscu opór obrońców był silniejszy niż w Nibeiwie jednak do godziny 16.00 również ta pozycja została praktycznie zajęta. Rozproszone grupki bardziej zdeterminowanych włoskich żołnierzy próbowało się jeszcze ostrzeliwać, jednak działania te nie miały praktycznego przełożenia na tok dalszych działań. Do zmierzchu udało się także zdobyć większość Tammar Wschodniego, dzięki czemu pierwsza linia umocnień włoskich została faktycznie zlikwidowana a Sidi Barrani odsłonięte. Wobec pogarszającej się sytuacji na prawej flance sił włoskich, dowodzący libijską 1. Dywizją Piechoty zdecydował się na odwrót ze swoich wysuniętych pozycji pod osłoną nocy. W ciągu tego dnia szybkie jednostki z 7. Dywizji Pancernej zdołały dotrzeć do wybrzeża na odcinku pomiędzy Sidi Barrani a Buq-Buq odcinając od głównych sił włoskich jednostki broniące Sidi Barrani.
Rankiem 10 grudnia oddziały, trzymanej dotychczas w rezerwie hinduskiej 16. Brygady Piechoty z 4. Dywizji Piechoty, wspierane przez oddziały hinduskiej 11. Brygady Piechoty przystąpiły do ataku na Sidi Barrani. Pewnym problemem dla nacierających oddziałów była płaska w tym miejscu topografia terenu, przez co oddziały te poniosły pewne straty, jednak dzięki wsparciu artyleryjskiemu ze strony 7. RTR zdołały do godzin wczesne popołudniowych osiągnąć wyznaczone pozycje na południe i na południowy-zachód od Sidi Barrani. Po podciągnięciu dywizyjnej artylerii o godzinie 16.00 rozpoczęto generalny atak na miasto, które zostało zdobyte rankiem 11 grudnia. Walki nie zostały jednak jeszcze wstrzymane ponieważ elitarne oddziały 4. Dywizji „Czarnych Koszul” oraz libijskiej 1. Dywizji nie zaprzestały jeszcze walki. Dopiero po południu następnego dnia walki w rejonie Sidi Barrani dobiegły końca. Zniszczeniu uległy tym samym trzy dywizje oraz grupa zmechanizowana „Meletti”.

Jeszcze tego samego 11 grudnia 4. i 7. Brygady Pancerne z 7. Dywizji Pancernej uderzyły na zdezorientowane i pozbawione woli walki jednostki włoskie w nadmorskiej miejscowości Buq-Buq położonej pomiędzy Sidi Barrani a Sollum, biorąc wielu jeńców i zdobywając znaczne ilości zaopatrzenia. Jeden z oficerów 4. Brygady Pancernej wspominał, że Włosi chętnie szli do niewoli, nie tylko nie trzeba było ich eskortować, ale sami pakowali się na własne ciężarówki i odjeżdżali w kierunki Maktili, gdzie założono już prowizoryczny obóz jeniecki. Jednocześnie pododdziały 7. Brygady Pancernej wykonując rozpoznanie w kierunku Sofafi zorientowały się, że nie ma tam już spodziewanej 63. Dywizji Piechoty „Cirene”. Okazało się, że jednostki te poinformowane o rozwoju wydarzeń w rejonie Sidi Barrani przeszły nocą do odwrotu w kierunku zachodnim. Pomimo wydanych rozkazów jednostki z 4. Brygady Pancernej nie zdołały przeciąć drogi uciekającym Włochom, których znaczna część dołączyła do wojsk stacjonujących w okolicach przełęczy Halfaya na południe od Sollum. Odwrót zdemoralizowanych jednostek włoskich wzdłuż wybrzeża był opóźniany i utrudniany przez nieustanny ostrzał artyleryjski ze strony HMS „Terror” i dwóch towarzyszących mu kanonierek.
Pod koniec 12 grudnia ostatnie ogniska oporu włoskiego w Egipcie znajdowały się w Sollum oraz w Sidi Omar przy przełęczy Halfaya. Za cenę osiemnastu brytyjskich czołgów i stosunkowo niewielkich strat w ludziach Brytyjczycy zniszczyli, uszkodzili bądź zdobyli 237 dział oraz 73 lekkie i średnie czołgi; zginęło bądź dostało się do niewoli około 38,3 tys. włoskich i libijskich żołnierzy. Po przegrupowaniu sił, uzupełnieniu niewielkich strat szybkie jednostki brytyjskie rzuciły się do pościgu za rozproszonym i zdemoralizowanym przeciwnikiem, przekraczając 15 grudnia przełęcz Halfaya i zdobywając ponownie Fort Capuzzo już po libijskiej stronie granicy.
Dla włoskiego kierownictwa politycznego nagła ofensywa brytyjska była całkowitym zaskoczeniem. Ciano w swoim pamiętniku pod datą 10 grudnia pisze „Wiadomość o ataku na Sidi Barrani spadła jak grom z jasnego nieba”. Mussolini na dramatyczne informacje napływające z Afryki reagował spokojnie, chociaż z drugiej strony można przypuszczać, że pod tą powłoką spokoju krył się zwyczajny paraliż, bądź też bufonada, z której słynął. Nie dopuszczał do siebie możliwości tak sromotnej klęski, zdawał się nie słuchać napływających raportów, świadczących o tym, że sytuacja staje się dramatyczna. Dopiero po kilku dni jego załamanie nastroju świadczyło o to, że zaczyna zdawać sobie sprawę, z tego co się stało. Również Graziani był zdezorientowany i zagubiony, nie wiedząc w jaki sposób może aktywnie przeciwstawić się Brytyjczykom. Okazało się, że sztabowcy 10. Armii w ogóle nie przygotowali planu obrony w przypadku ewentualnego natarcia przeciwnika. Już 13 grudnia nadszedł do Rzymu telegram od Grazianiego, który w panice mówił o wycofaniu się aż do Trypolisu, natomiast do swojej małżonki w dramatycznym liście wspominał o swoich dyspozycjach testamentowych (sic!). Jednocześnie uskarżał się na Mussoliniego, który wymusił na nim rozpoczęcie przedwczesnej ofensywy, porównywał swoją armię do pchły, która musiała rzucić się na brytyjskiego słonia.


Upadek nadmorskich twierdz i wyścig do Beda Fomm
Podekscytowany tak łatwym a zarazem wielkim zwycięstwem gen. O'Connor chciał za wszelką cenę natychmiast kontynuować natarcie, aż do zdobycia odległego portu w Banghazi. Nieco inne plany miał jednak jego przełożony Wavell, który ze względu na sprawowaną funkcję musiał odpowiadać także za inne odcinki podległego mu teatru działań wojennych. W ten sposób 11 grudnia wydano rozkaz do wycofania z frontu libijskiego hinduskiej 4. Dywizji Piechoty i skierowaniu jej do południowo-wschodniego Sudanu, gdzie przygotowywano ostateczną ofensywę przeciwko jednostkom włoskim w Afryce Wschodniej (w Afryce Północnej pozostała tylko hinduska jej 16. Brygada Piechoty). W zamian za to pod rozkazy O'Connora przydzielono australijską 6. Dywizję Piechoty, która jednak dopiero co zakończyła ćwiczenia i nie była jeszcze przygotowana do prowadzenia działań bojowych. Nieocenioną i nieprzewidzianą zaletą tych świeżych oddziałów była ogromna wola walki i bardzo wysokie morale.
Po oczyszczeniu Egiptu z ostatnich jednostek włoskich jednostki 7. Dywizji Pancernej zatrzymały się w niewielkiej odległości na południowy-zachód od Bardii, w oczekiwaniu na nadchodzące jednostki australijskiej 6. Dywizji Piechoty, które systematycznie zaczynały osaczać otoczonych w twierdzy Włochów. Po klęsce sił włoskich w Egipcie, dowodzący obroną włoską w Bardii gen. Annibale Bergonzoli, zamierzał przeciwstawić Brytyjczykom silny opór. Wydawało się, że miał ku temu wszelkie warunki albowiem dysponował pod swoimi rozkazami dobrze zaopatrzonymi i silnie ufortyfikowanymi oddziałami w liczbie około 40 tys. żołnierzy. Oprócz stacjonujących w tym rejonie wcześniej dwóch dywizji „Czarnych Koszul” znajdowały się tam pododdziały 62. i 63. Dywizji Piechoty, którym udało się wymknąć z klęski w pierwszej fazie walk. Jednostki te ufortyfikowały się z wykorzystaniem licznej broni przeciwpancernej, podwójnych okopów i drutów kolczastych. Za pierwszą linią obrony umieszczono mobilną rezerwę w postaci kilkunastu średnich czołgów oraz przeszło setki lekkich tankietek L3. Wykorzystywane tankietki L3 były wprawdzie praktycznie bezwartościowe w starciach pancernych, jednak kilka czołgów średnich M13/40 dysponowało całkiem skutecznym działem przeciwczołgowym kaliber 47 mm., które choć nie gwarantowało sukcesu w starciach z silnymi „Matildami” mogły jednak poważnie zagrozić szybkim „Cruiserom”. Berganzoli dysponował także jednostkami 64. Dywizji Piechoty oraz niewielkimi pododdziałami fortecznymi w samej Bardii. Poważnym, jak się początkowo wydawało, problemem obrońców były niewielkie zapasy wody, pozwalające na miesięczne oblężenie (okazało się, że tak długi okres nie był jednak potrzebny). Innym, jak się okazało decydującym problemem było bardzo niskie morale wojsk włoskich, pognębionych niedawnymi tragicznymi klęskami, a także wielotygodniowym bombardowaniem lotniczym i morskim. Tymczasem głównodowodzący wojsk włoskich w Afryce Północnej gen. Graziani organizował już ewakuację włoskich kolonistów z obszaru pomiędzy Tobrukiem a Derną, co może świadczyć o stanie ducha i wierze we własne siły włoskiego dowódcy. 23 grudnia zdecydował się także na zastąpienie niefortunnego gen. Berti na stanowisku dowódcy 10. Armii. Jego zastępcą wyznaczono gen. Giuseppe Tellara. Wykorzystując przerwę w natarciu Brytyjczycy reorganizowali swoje siły i przygotowywali się do kolejnego ataku. W tym czasie jednostki O'Connora zostały 1 stycznia 1941 roku przekształcone w 13. Korpus, którego trzon stanowiły jednostki 7. Dywizji Pancernej oraz australijskiej 6. Dywizji Piechoty. Główne natarcie, które wyznaczono na dzień 3 stycznia 1941 roku miały przeprowadzić jednostki australijskich 16. i 17. Brygady Piechoty z 6. Dywizji Piechoty, wspieranych przez batalion karabinów maszynowych Fizylierów Northumberlandzkich oraz czołgi niezawodnego 7 RTR. Schemat natarcia był dobrze przemyślany, choć wymagał od żołnierzy wielkiej determinacji i umiejętności, co w przypadku świeżo przybyłych Australijczyków nie było gwarantowane. Na czele nacierających batalionów piechoty posuwały się oddziały saperów, zaopatrzonych w specjalne ładunki wybuchowe tzw. „torpedy Bangalore”, za pomocą których można było w stosunkowo bezpieczny sposób dokonywać wyłomów w polach minowych. Nacierające za nimi oddziały piechoty były wspierane miejscami przez dobrze opancerzone i uzbrojone czołgi „Matilda”. Cały czas natarcie na lądzie było wspierane silnym bombardowaniem umocnień Bardii ze strony morza, prowadzonym z pokładów trzech pancerników: HMS „Barham”, HMS „Valiant” i HMS „Warspite”.
Już wieczorem 4 stycznia żołnierze włoscy zajmujący pozycję w północnym sektorze obrony zostali zmuszeni do poddania się, a ogniska oporu znajdowały się jeszcze w południowym sektorze. Tam też obrońcy starali się jeszcze podejmować próby kontrataku i zadali nacierającym Australijczykom stosunkowo poważne straty. Wtedy O'Connor zdecydował się na wprowadzenie do walki, trzymanej dotychczas w rezerwie, australijskiej 19. Brygady Piechoty z 6. Dywizji Piechoty, dzięki czemu udało się przełamać opór obrońców. Walki w Bardii były momentami niezwykle zacięte, miejskie zabudowania zdobywano budynek po budynku, nierzadko dochodziło do walki na bagnety, a także walki wręcz. Ostatecznie o godzinie 13.00 5 stycznia dowódca 6. Dywizji Piechoty gen. Iven Mackay przyjął kapitulację oddziałów włoskich w Bardii. Tym samym do niewoli trafiło około 38 tys. jeńców, zdobyto 216 dział polowych, 146 dział przeciwpancernych, 12 czołgów średnich, 115 tankietek L3 oraz co było bardzo ważne w kontekście dalszych działań ofensywnych na pustyni aż 708 różnego rodzaju pojazdów mechanicznych. Jednocześnie Australijczycy stracili zaledwie 130 zabitych i 326 rannych. Jak się okazało nowo przybyli żołnierze z „kraju Kangurów” doskonale wypełnili swoje zadania pokonując zdecydowanie liczniejszego przeciwnika. W najbliższym roku udziałem ich rodaków staną się dalsze chlubne zwycięstwa. Po zdobyciu Bardii aliancki 13. Korpus, ponaglany entuzjastycznymi depeszami z Londynu od samego Churchilla, ruszyły w kierunku Tobruku, który już 6 stycznia został odcięty od zaplecza przez szybkie jednostki z dywizji pancernej. Tobruk ze względu na swój dobrze wyposażony i osłonięty cyplem od strony morza port stanowił ważny element systemu logistycznego oddziałów operujących we wschodniej Cyrenajce. Tak jak był dotychczas przydatny Włochom, mógł stać się punktem przeładunkowym zaopatrzenia przybywającego drogą morską z Aleksandrii dla oddziałów brytyjskich. Po szybkim otoczeniu twierdzy tobruckiej postąpiono do budowania umocnień pozycji wyjściowych do planowanego na 21 stycznia szturmu oraz gromadzenia amunicji artyleryjskiej niezbędnej do przeprowadzenie efektywnego przygotowania ogniowego. Brytyjczycy, pomimo pasma sukcesów w ostatnich tygodniach obawiali się oporu jaki mogła stawić twierdza tobrucka. System obronny opierał się na dwóch ufortyfikowanych liniach umocnień. Zewnętrzna linia znajdowała się w odległości około 15 kilometrów od portu i składała się z pól minowych, zasieków z drutu kolczastego, rowów przeciwczołgowych, umocnionych stanowisk dział przeciwpancernych i karabinów maszynowych. Wewnętrzna linia obrony zładowała się w odległości około 5 kilometrów od portu i opierała się na starych fortach: Pilastrino, Solaro, Airente, Perrone i Marcucci. Słabością wewnętrznej linii był fakt, że nie stanowiła ona zwartego systemu, ale zespół luźno położonych punktów oporu. W samym sercu obrony znajdowały się jeszcze stanowiska artylerii polowej, natomiast w potężnych magazynach znajdowało się zaopatrzenie w wodę, żywność i amunicję pozwalające na przetrzymanie długiego oblężenia. Wykorzystując doświadczenia zdobyte już w czasie ataku na Bardię oraz diametralne dysproporcje w morale jednostek sprzymierzonych i włoskich przeprowadzono wzorowe uderzenie rozpoczęte przed świtem 21 stycznia. Dyslokacja oddziałów sprzymierzonych wyglądała następująco: na południowym-wschodzie niedaleko wybrzeża morskiego znajdowała się australijska 19. Brygada Piechoty, bliżej miejscowości El Adem, gdzie znajdowało się największe w tym regionie lotnisko polowe znajdowała się australijska 16. Brygada Piechoty; w obwodzie tych brygad stała nieco z tyłu australijska 17. Brygada Piechoty; południowy oraz południowo-zachodni odcinek oblężenia zajmowała 7. Dywizja Pancerna. Z kolei trzon sił obrońców stanowiły jednostki 61. Dywizji Piechoty „Sirte” oraz kilka mniejszych formacji, w tym elementy 17. Dywizji Piechoty „Pavia”, której sztab znajdował się daleko na zachodzie w Dernie. Dzień szturmu został poprzedzony dwoma dniami względnie intensywnych jak na warunki północno-afrykańskie nalotami bombowymi, w czasie których bombowce Vickers-Armstrong „Wellington” oraz Bristol „Blenheim” zrzuciły na twierdzę około 20 ton bomb.
W czasie walk o Tobruk doszło do tragicznej pomyłki włoskiego lotnictwa, kiedy to w czasie nalotu bombowego prowadzonego przez samoloty SM.79s w nocy z 21 na 22 stycznia zaatakowany został przejściowy obóz jeniecki, w którym znajdowało się około 8 tys. włoskich żołnierzy. W następstwie bombardowania setki z nich zginęło a kolejne setki odniosło rany. Innym interesującym wydarzeniem do jakiego doszło w czasie szturmu na Tobruk było dostanie się do niewoli dowódcy sił włoskich w twierdzy gen. Petassi Manella. Sam fakt dostania się do niewoli dowódcy wojsk przed zakończeniem walk nie jest niczym nadzwyczajnym, w tym jednak wypadku interesujące okazały się okoliczności. Kiedy Australijczycy oczyszczali drogę przebiegającą z Fortu Airente do Fortu Pilastrino w wewnętrznej już linii obrony, okazało się że znajduje się tam wejście do systemu podziemnych tuneli i magazynów fortecznych. Szybko okazało się, że gdzieś w tych tunelach znajduje się stanowisko dowodzenia gen. Manelli. Faktycznie został tam odnaleziony, jednak nie chciał poddać się do niewoli zwykłym szeregowcom, dlatego ze względów honorowych sprowadzono do tuneli porucznika J.S. Coplanda, który wziął generała do niewoli. Po odstawieniu go do sztabu 19. Brygady Piechoty okazało się jednak, że Manella nie zgodził się na wydanie rozkazu zaprzestania obrony garnizonu. Jego upór przedłużył tylko bezsensowne już wobec tragicznej sytuacji taktycznej obrońców, walki zwiększając jednocześnie liczbę zabitych i rannych. Rankiem 22 stycznia wznowiono natarcie na odizolowane już ogniska włoskiego oporu i po kilku godzinach sytuacja była opanowana. Sam port i miasto Tobruk znajdujące się za liniami umocnień wokół zatoczki portowej, poddało się w sposób oddający nastrój włoskiej armii w tych tragicznych tygodniach. Rankiem 22 stycznia na ulice miasta wjechały w celu dokonania rozpoznania dwa transportery opancerzone pod dowództwem por. E.C. Hennesy'ego z 19. Brygady Piechoty. Na opuszczonych ulicach Tobruku patrol natknął się na ciężarówkę z oficerem włoskim mającym informację od admirała Massimiliano Vietiny, dowódcy portu tobruckiego o chęci poddania się. Zaskoczony Hennesy udał się do budynku dowództwa marynarki jednak nie zgodził się na przyjęcie kapitulacji z rąk tak wysokiego stopniem dowódcy. Dopiero po przybyciu na miejsce dowódcy 19. Brygady Piechoty bryg. Robertsona kapitulacja portu została przyjęta. W ten sposób około 1500 włoskich marynarzy i pracowników portu poddało się bez walki patrolowi złożonemu z dwóch transporterów opancerzonych. W całej zaś twierdzy tobruckiej do niewoli trafiło ostatecznie 25 tys. jeńców, zdobyto 236 dział polowych i średniego kalibru oraz 23 czołgi średnie i ponad 200 innych pojazdów mechanicznych. Nacierający Australijczycy stracili tylko 49 zabitych i 306 rannych.
W czasie tych katastrofalnych wydarzeń jakie rozgrywały się od prawie dwóch miesięcy na wybrzeżu libijsko-egipskiego pogranicza włoskie naczelne dowództwo szukało wyjścia z sytuacji i ratowania stanu posiadania w Libii. Podjęło decyzję o natychmiastowym sformowaniu Specjalnej Brygady Pancernej (BCS) wyposażonej w kilkadziesiąt czołgów średnich M13/40, wspieranych przez jednostki piechoty specjalizujące się w zwalczaniu broni pancernej, wyposażonej w sprzęt saperski oraz specjalne miny przeciwczołgowe. Dowódcą tej nowoutworzonej formacji został gen. Valentino Babini. Jak się okazało poważnym niedociągnięciem błyskawicznie sformowanej jednostki manewrowej był fakt, że włoskie czołgi nie były wyposażone w radiostacje, przez co komunikacja pomiędzy wozami bojowymi dokonywana była za pomocą sygnałów nadawanych flagami, co znacząco utrudniało porozumienie, spowalniało tempo natarcia i było przyczyną tragicznych w konsekwencjach nieporozumień. Kolejnym problemem był fakt, że świeżo przybyłe do Banghazi jednostki musiały przebyć regulaminowy, 10-dniowy okres aklimatyzacyjny i nie były przygotowane do podjęcia równorzędnej walki z doświadczonym i zahartowanym w zwycięskim boju przeciwnikiem.
Tymczasem po zdobyciu Tobruku O'Connor zdecydował się na kontynuowanie błyskotliwej ofensywy. W tym celu skierował swoją australijską 6. Dywizję Piechoty wzdłuż wybrzeża morskiego w kierunku na Dernę, natomiast 7. Dywizję Pancerną wypuścił w śmiały rajd w poprzek Wyżyny Libijskiej, w kierunku na Mechilę. Już 24 stycznia oddziały 4. Brygady Pancernej z 7. Dywizji Pancernej weszły w kontakt bojowy z elementami BCS, w konsekwencji którego obie strony straciły kilka czołgów. Następnego dnia pierwsze oddziały z australijskiej 6. Dywizji Piechoty nawiązały kontakt z oddziałami 60. Dywizji Piechoty „Sabratha” oraz niezmechanizowanymi jednostkami BCS składającymi się na garnizon broniący Derny. Miasto upadło już 26 stycznia jednak walki z uciekającymi jednostkami włoskimi prowadzone były aż do nocy 28 stycznia. Do niewoli dostało się około 10 tys. jeńców, w tym znaczna część 60. Dywizji Piechoty „Sabratha”.
Kiedy australijska 6. Dywizja Piechoty kontynuowała napór na wycofujące się w bezładzie resztki niedawno wielkiej 10. Armii, czołgi 7. Dywizji Pancernej kontynuowały swój pustynny rajd przez płaskowyż Dżebel Akhdar, mijając po drodze miejscowości Mekili i Msus. Brak dróg i trudny teren wymusił na O'Connorze podjęcie trudnej decyzji utworzenia ad hoc kombinowanej lotnej grupy manewrowej, złożonej tylko z pojazdów kołowych, które jak się okazało lepiej niż czołgi znosiły przejazd w trudnym pustynnym terenie. Ta niewielka szybka jednostka nazwana „Combe Force” liczyła zaledwie około 2 tys. żołnierzy. Rozpoczął się spektakularny wyścig o to kto pierwszy osiągnie kluczową pozycję na nadmorskiej drodze w okolicach miejscowości Beda Fomm. Popołudniu 5 lutego na drodze w Beda Fomm pojawiły się pierwsze oddziały „Combe Force”, którym udało się zablokować drogę. Zaledwie 30 minut później pojawiły się tam już pierwsze oddziały zmierzającej od strony Benghazi 10. Armii. W najbliższych godzinach dotarły tam oddziały 4. Brygady Pancernej, które wzmocniły linie obrony blokując Włochom drogę ucieczki do Trypolitanii. Następnego dnia trwały zacięte walki, w których resztki 10. Armii starały się wydostać z zaciskającej się pułapki. Jak wspomina sierżant Bernard Griffit w czasie prowadzonych pod Beda Fomm walk nastąpiło całkowite załamanie pogody, lało jak z cebra utrudniając walkę. Takie warunki pomagały obrońcom, a z pewnością w mniejszym stopniu im przeszkadzały niż coraz bardziej zrozpaczonym Włochom. Ostatni desperacji atak przeprowadzono wczesnym rankiem 7 lutego, jednak wobec jego załamania w ogniu brytyjskich karabinów maszynowych i dział przeciwpancernych oraz pojawienia się od wschodu pozostałych jednostek 7. Dywizji Pancernej oraz od północy australijskiej 6. Dywizji Piechoty dalsza walka była już bezsensowna. Ostatecznie 10. Armia skapitulowała, jej dowódca gen. Tellara poniósł śmierć, a do niewoli dostał się dowódca nieszczęsnej BCS, gen. Babini.
W ciągu zaledwie kilku tygodni większa część wojsk włoskich w Afryce Północnej, zgrupowanych w 10. Armii została zniszczona. Do niewoli dostało się około 130 tys. żołnierzy (w tym 22 generałów), a zwycięzcy zniszczyli bądź zdobyli około 400 czołgów i tankietek oraz 1290 dział różnego typu. Z drugiej strony sprzymierzeni stracili zaledwie 494 zabitych i 1225 rannych.

Bibliografia:

  1. Afryka Północna. 10 czerwca 1940 - 12 lutego 1941, Oblicza Wojny. Prawdziwa historia II wojny światowej 1939-1945, red. nacz. M. Annable, Warszawa 1998-1999

  2. I. Beckett, Wavell, Generałowie Churchilla, red. J. Keegan, Poznań 1999, s. 73-89

  3. W.S. Churchill, Druga Wojna Światowa, Warszawa

  4. G. Ciano, Pamiętniki 1939-1943, Warszawa 1991

  5. Z. Kwiecień, Tobruk 1941-1942, Warszawa 1993

  6. Z. Lalak, Walki w Afryce cz. I, Warszawa 2005

  7. H. von Luck, Byłem dowódcą pancernym. Wspomnienia Hansa von Lucka, Warszawa 2006

  8. B. Pitt, O'Connor, Generałowie Churchilla, red. J. Keegan, Poznań 1999, s. 172-186

Wojna w Afryce Północnej - cz. 2

Pierwszy rajd „Lisa Pustyni”
Niemiecka interwencja w Afryce Północnej


Dla Adolfa Hitlera wojna, do której intensywnie przygotowywał się odkąd zdobył władzę w Niemczech, miała charakter przede wszystkim ideologiczny. Sam również był przede wszystkim fanatykiem ideologii, co w świecie klasycznej dyplomacji porządku wersalskiego, dawało mu istotną przewagę, którą zwykło się określać mianem politycznego: geniuszu, instynktu, wyrachowania itp. W rzeczywistości wykorzystywał tylko fakt, że dyplomaci i politycy państw zachodnich odwoływali się do konstytucyjnych zasad, na których winny opierać się stosunki międzynarodowe, podczas gdy on opierał się wyłącznie na zasadzie prawa silniejszego. Jeżeli chodzi natomiast o kwestie militarne to trzeba jasno powiedzieć, że Hitler był niebezpiecznym dyletantem, a niebezpiecznym, ponieważ przekonanym o swoim geniuszu. Co więcej, wielokrotnie wykazał, że brak mu zmysłu strategicznego, wejścia w sytuację i potrzeby swoich przeciwników, tak aby pokrzyżować ich plany. Właśnie taka sytuacja objawiła się w przypadku niemieckiej interwencji w Afryce Północnej. Hitler a traktował Afrykę Północną niejako z przymrużeniem oka, jako odległe i egzotyczne kulisy toczącej się wojny. Wojna była dla niego ideologicznym konfliktem, narodowo-socjalistyczną krucjatą przeciwko bolszewizmowi i międzynarodowemu żydostwu. Wszystko inne miało znaczenie drugo- lub trzecioplanowe. Co więcej, w połowie 1940 roku, a więc kiedy wojna rozlała się na wody Morza Śródziemnego, mógł żywić wszelką nadzieję na to, że Włosi bez większy problemów przegonią Brytyjczyków z Egiptu i Bliskiego Wschodu. W lipcu 1940 roku w zasadzie jedynie szef sztabu niemieckich wojsk lądowych, marsz. von Brauchitsch nieśmiało sugerował Hitlerowi możliwość wysłania sił ekspedycyjnych do Afryki w celu wsparcia spodziewanej włoskiej ofensywy. Jedynym jednak przejawem niemieckiego zainteresowania tematem północno-afrykańskim była wizyta w Libii dowódcy 3. Dywizji Pancernej gen. Ritter von Thoma, który miał zapoznać się z istniejącą tam sytuacją i sporządzić raport w sprawie ewentualnej niemieckiej interwencji na tym teatrze wojennym. Dwa najważniejsze spostrzeżenia Thomy z tej podróży to: po pierwsze wysyłanie sił mniejszych niż cztery dywizje jest bezzasadne; po drugie każda obecność sił niemieckich w Północnej Afryce będzie wiązała się z dużymi problemami logistycznymi, wynikającymi z istniejących tam warunków klimatycznych i terenowych, niedostatecznej sieci komunikacyjnej oraz problemów z eskortowaniem konwojów płynących z portów w południowych Włoszech do Trypolisu.

Sam Hitler w tym czasie pochłonięty był wizją wymuszenia na Wielkiej Brytanii porozumienia, zgodnie z którym Niemcy uznaliby brytyjskie panowanie na morzach i oceanach, podczas gdy Wielka Brytania uznałaby niemiecka dominację w Europie. Jokerem, którego w tej rozgrywce chciał wyciągnąć z rękawa Hitler była groźba niemieckiej inwazji na wyspy brytyjskie. Ta jednak karta ta była niemożliwa do zagrania dopóki Niemcy nie uzyskają pełnego panowania na morzu bądź przynajmniej w powietrzu. O ile pierwsza ewentualność w ogóle nie wchodziła w rachubę o tyle o pokonanie skromnych sił RAF można było się jeszcze pokusić, dysponując osławioną sukcesami Luftwaffe oraz dogodnymi lotniskami na terenie pokonanej Francji. Mniej więcej od sierpnia do października 1940 roku toczyła się zażarta wojna powietrzna, jakiej jeszcze nie widział świat. Nie ma tu miejsca na opis tych walk, ani punktów przełomowych, niemniej jednak już w październiku stało się jasnym, że Luftwaffe nie spełniła pokładanych w niej nadziei, a planowana operacja „Seelöve” (Lew Morski) nie będzie mogła wejść w życie. Późniejsze naloty niemieckie na Londyn, Coventry i inne miasta Anglii miały charakter bardziej terrorystyczny niż taktyczny, a tym bardziej strategiczny.

Jesienią tego roku Hitler przerzucił swoje zainteresowanie na nowy projekt, który miał spełnić jego życiową misję i dziejową misję, jaka jego zdaniem ciążyła na Niemcach. Wojna z Rosją Sowiecką wchodziła w fazę intensywnych przygotowań, na początku czysto planistycznych i strategicznych, następnie logistycznych i w końcu taktycznych. W tych okolicznościach zawierucha wojenna, jaka toczyła się od niemal pół roku na piaskach afrykańskiej pustyni miała dla niego znaczenia marginalne. Podobnie rzecz się miała w przypadku bałkańskiej awantury, jaką wzniecił jego niedawny jeszcze mistrz i nauczyciel narodowego-socjalizmu „Il Duce”. Celem nadrzędnym była Rosja!

Jak się jednak okazało Włosi wbrew oczekiwaniom nie odnieśli sukcesu w Afryce i z powodów niemieckiemu dowództwu niezrozumiałych zatrzymali się niejako w połowie drogi, w Sidi Barrani i tam okopali. Mijały tygodnie i nic nie wskazywało na to aby ofensywa miała być kontynuowana. To wzbudziło już niepokój Mussoliniego, który upomniał się u Hitlera o pomoc. W czasie spotkania dwóch faszystowskich przywódców, jakie miało miejsce na Przełęczy Brenneńskiej 3 października z jednej strony Mussolini stwierdził, że włoska armia ruszy w połowie października, w odpowiedzi na co Hitler obiecał mu, że prześle do Afryki około 100 czołgów oraz inny sprzęt w celu wsparcia jego natarcia. W ten sposób, choć niechętnie Hitler musiał zainteresować się bliżej sprawami Afryki Północnej. Owocem tego stała się Führerbefehl (dyrektywa) nr 18 z 12 listopada 1940 roku, w której padają słowa „Użycie wojsk niemieckich w Afryce stanie na porządku dnia, jeśli w ogóle stanie, dopiero wtedy, kiedy Włosi osiągną Marsa Matruh. Ale i wówczas należy w pierwszej kolejności przewidzieć wprowadzenie niemieckich sił lotniczych, jeśli Włosi postawią do dyspozycji niezbędne do tego bazy lotnicze”. Dalej padały sprecyzowane dyspozycje dotyczące trzymania w rezerwie strategicznej jednej dywizji niemieckiej, którą można było przerzucić do Afryki, a także przygotowania niemieckich statków stacjonujących we włoskich portach do ewentualnego transportu wyżej wspomnianej dywizji, z kolei wybrane jednostki Luftwaffe przygotować do potencjalnych bombardowań Aleksandrii i Kanału Sueskiego. Widzimy wyraźnie, że dyrektywa Hitlera miała na celu raczej zmotywowanie Włochów do kontynuowania ofensywy, niż rzeczywistego wsparcia własnymi siłami. Pewne sprecyzowanie tych szkicowych rozporządzeń zawierał rozkaz Hitlera z 10 grudnia, w którym polecano rozpocząć przygotowania do operacji „Mittelmeer” (Morze Śródziemne). W myśl tego rozkazu niemiecki 10. Korpus Powietrzny pod dowództwem gen. Hansa Geislera miał zostać przerzucony na Sycylię, gdzie miał zabezpieczać włoskie i z czasem niemieckie konwoje z Neapolu do Trypolisu i Benghazi, miał atakować brytyjskie konwoje płynące przez Morze Śródziemne oraz miał przystąpić do ograniczonych ataków na Maltę. To już były konkrety, jednak zrządzeniem losu, dokładnie dzień wcześniej rozpoczęła się brytyjska kontrofensywa „Compass”, której zadaniem było wyrzucenie Włochów z Egiptu.

W następnym miesiącu Włosi ponieśli szereg kompromitujących porażek, tracąc kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, wielkie ilości uzbrojenia i zaopatrzenia. Nie tylko wypchnięto ich z Egiptu, ale także z umocnień nadgranicznych, z Bardii, a pustynna twierdza Tobruk znajdowała się już w oblężeniu. Sytuacja stawała się niepokojąca, także dla niemieckiego dowództwa. Obawiano się przede wszystkim tego, że gdyby jakimś cudem Brytyjczykom udało się wypchnąć Włochów nie tylko z Cyrenajki, ale także z Trypolitanii, to mogłoby to wywołać nieobliczalne konsekwencje we włoskim kierownictwie politycznym. Pamiętano dobrze, że w czasie pierwszej wojny światowej Włochy bez mrugnięcia okiem zmieniły front i stworzyły niespodziewane zagrożenie dla cesarsko-królewskich wojsk we wschodnich Alpach. Podobnie i tu utrata posiadłości kolonialnych mogłaby doprowadzić do upadku rządu Mussoliniego i podpisania separatystycznego pokoju z aliantami. Wówczas brytyjska żegluga na Morzu Śródziemnym stałaby się niezagrożona, a co więcej wojska brytyjskie zaangażowane teraz na dalekim, egzotycznym froncie mogłyby zostać z czasem wykorzystane gdzie indziej. Także postawa samego Mussoliniego, na którego osobie opierała się krucha konstrukcja włoskiego faszyzmu, a tym samym sojusz z Niemcami wydawała się niepewna. Wydawał się zagubiony i tracił nadzieję na to aby włoskie dywizje były w stanie stawić skuteczny opór Brytyjczykom. Już 19 grudnia, a więc zaledwie po dziesięciu dniach operacji „Compass” w czasie rozmowy, jaka odbyła się w alpejskim Berchtesgaden Mussolini uzyskał od Hitlera konkretne zapewnienia na temat przerzucenia do Afryki jednostek niemieckich. Niespełna miesiąc później, bo 9 stycznia 1941 roku w trakcie konferencji zorganizowanej w górskiej rezydencji Hitlera w Berghof Führer oznajmia, że w najbliższych tygodniach koniecznym będzie wysłanie do Libii niewielkiego oddziału bojowego. Dwa dni później podpisał dyrektywę nr 22, w której pisał „Sytuacja na Morzu Śródziemnym ze względów strategicznych, politycznych i psychologicznych wymaga niemieckich działań pomocniczych. Trypolitania musi być utrzymana”. Jednocześnie wydano dyspozycje jednostkom lotniczym: niemieckie samoloty stacjonujące na Sycylii miały rozszerzyć obszar działań bojowych także na tereny Pustyni Zachodniej, z kolei niemieckie samoloty stacjonujące na wyspach Dodekanezu miały przystąpić do akcji dywersyjnych w okolicach Aleksandrii i Kanału Sueskiego. Należy podkreślić, że w rozkazie i zamierzeniach Hitlera z pierwszych tygodni stycznia przenika myśl o jedynie defensywnym zaangażowaniu sił niemieckich w Afryce Północnej. Oddziały te, kilkakrotnie nazwane wręcz „oddziałami zaporowymi” miałyby zająć pozycję na wschodniej granicy Trypolitanii, gdzie wspólnie z oddziałami 5. Armii włoskiej i resztkami 10. Armii stawiałyby silny opór i zabezpieczyły sytuację. Szczegóły tej operacji zostały omówione już bezpośrednio pomiędzy Hitlerem a Mussolinim 18 stycznia w czasie wspólnej konferencji w Obersalzbergu. W czasie tego właśnie spotkania padła pierwszy raz konkretna data przybycia pierwszych niemieckich jednostek bojowych do Libii. Tą datą miał być 15 lutego.

W następnych tygodniach dramat jednostek włoskich w Cyrenajce stopniowo się dopełniał, aż w końcu 9 lutego uciekająca 10. Armia została odcięta pod Beda Fomm i po półtoradniowym boju ostatecznie unicestwiona. Po trzech dniach jednostki brytyjskie zajęły pozycje pod El Aghaila, gdzie stanęły na pograniczu Trypolitanii i Cyrenajki. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy dwu-dywizyjny korpus O'Connora przebył odległość około 800 kilometrów pustynnymi drogami, wziął w niewolę około 130 tys. jeńców, zagarnął bądź zniszczył kilkaset czołgów, dział przeciwpancernych i polowych oraz pojazdów mechanicznych. Po tych błyskotliwych sukcesach odpoczynek był konieczny, chociażby ze względu na potrzebę podciągnięcia linii zaopatrzeniowych, naprawy i uzupełnienia sprzętu mechanicznego, a także uzupełnienia stanu osobowego jednostek bojowych. Mimo wszystko jednak Brytyjczycy byli w dobrym położeniu, ponieważ na bieżąco mogli korzystać z ogromnych zapasów zdobywanych na Włochach, a także teoretycznie z dwóch zdobytych portów morskich w Tobruku i Benghazi, którymi można było dostarczać zaopatrzenie drogą morską. Mówię tu teoretycznie, ponieważ w tym czasie działał już na Sycylii niemiecki 10. Korpus Powietrzny, który skutecznie paraliżował efektywne wykorzystanie portu przeładunkowego w Benghazi. Jak pisze w swoich pamiętnikach Rommel sprawa wykorzystania niemieckiego 10. Korpusu Powietrznego do nalotów na Benghazi nie była taka prosta. W czasie swojej pierwszej podróży do Afryki zatrzymał się chwilę w sycylijskiej Katanii. Tam w rozmowie z Geislerem dowiedział się, że Włosi prosili go aby nie bombardować Benghazi, ponieważ wielu prominentnych włoskich wojskowych i cywili posiada w mieście luksusowe rezydencje (sic). Kiedy Rommel usłyszał takie tłumaczenie stracił cierpliwość i wysłał zawiadomienie do samego Hitlera, aby uzyskać jego aprobatę. Dopiero po nadejściu informacji zwrotnej niemieckie samoloty bombowe zostały skierowane na Benghazi paraliżując wykorzystanie tamtejszego portu przeładunkowego i utrudniając brytyjskie zaopatrzenie na froncie.

Jak się jednak okazało postój pod El Aghailą nie był zwyczajną przerwą operacyjną przed dalszą ofensywą. Stało się tak za sprawą uporu Churchilla, który domagał się przerzucenia sił z Egiptu i Libii do Grecji, gdzie spodziewano się niebawem niemieckiej interwencji, wspierających nieporadne ataki włoskich sojuszników. Już 10 stycznia 1941 roku szefowie sztabu armii brytyjskiej alarmowali, że z kierunku Bułgarii Grecja może zostać zaatakowana siłami trzech niemieckich dywizji już w końcu tego miesiąca. W dalszym czasie siły te mogłyby w razie konieczności zostać zwiększone o kolejnych kilka dywizji. Nawiasem mówiąc odpowiedzialność brytyjskiego premiera w tej sprawie bywa niekiedy podważana, o czym świadczy chociażby książka Ronalda Lewina „The Chief”, w której wyraża on przekonanie, że bezpośrednio odpowiedzialny za wysłanie wojsk sprzymierzonych do Grecji był gen. Wavell. Zdecydowanie więcej jednak autorów i argumentów przemawia za tym, że to właśnie interwencja Churchilla wymusiła na Wavellu taką decyzję. Sam premier w swoim liście do Wavella z 10 stycznia pisał „Nic nie powinno przeszkodzić zajęciu Tobruku, lecz bezpośrednio po tym wszystkie operacje w Libii muszą być podporządkowane pomocy dla Grecji i po otrzymaniu tego telegramu należy rozpocząć przygotowania do natychmiastowego przyjścia z pomocą Grecji w ustalonym wymiarze”. Ta sama prośba, a właściwie rozkaz zostały powtórzone Wavellowi w telegramie z 12 lutego, a więc zaraz po rozgromieniu sił włoskiej 10. Armii pod Beda Fomm. Wówczas Churchill wpierw pogratulował znakomitego sukcesu, a następnie zakomunikował, że trzon sił armii Nilu ma zostać odesłana z frontu w rejon Delty i tam oczekiwać na transport do Grecji. Jak się okazuje to właśnie Wavell twierdził, że niemiecka aktywność na Bałkanach jest jedynie blefem, mającym na celu odciągnięcie brytyjskiej uwagi od Libii. W konfrontacji jednak z premierem, który widział już siebie w roli niezastąpionego i co gorsza nieomylnego męża opatrznościowego, głównodowodzący wojsk sojuszniczych na Bliskim Wschodzie nie miał większych szans. Nieco więcej sceptycyzmu, co do wysłania silnego korpusu ekspedycyjnego sprzymierzonych do Grecji, wyrażał minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Anthony Eden. Jednak i on, kiedy w drugiej połowie lutego przebywał z misją w Kairze stwierdził, że jest to ryzyko konieczne do zachowania właściwej postawy wobec zagrożonych Greków. W ten sposób większość najbardziej wartościowych i doświadczonych w walkach pustynnych jednostek została zaokrętowana i wysłana na północ.

Stałoby się to już wcześniej, jednak O'Connor i Wavell zdołali przygotować szczegóły operacji „Compass” zanim Churchill przedstawił swój projekt, a później jeszcze premier Grecji, a jednocześnie głównodowodzący armii greckiej gen. Metaxas, nie zgodził się na brytyjską interwencję w obawie przed sprowokowaniem Niemiec. Miało to miejsce w połowie stycznia, kiedy na swoiste żądanie sztabu imperialnego do Aten udali się z misją Wavell i Longmore. Taka postawa greckiego naczelnego dowództwa odłożyła w czasie osłabienie sojuszniczej armii Nilu w Libii, dzięki czemu możliwe było późniejsze całkowite opanowanie Cyrenajki aż po El Agheilę. Teraz jednak w lutym 1941 roku wszystko wskazywało na to, że sytuacja na froncie libijskim jest opanowana, a niemiecka ofensywa będzie możliwa nie wcześniej niż w maju. Wprawdzie Churchill w swojej ocenie przebiegu działań wojennych wysłanej 6 stycznia 1941 roku do Komitetu Szefów Sztabu wyraźnie sygnalizował, że istnieją przesłanki świadczące o tym, że Niemcy w najbliższych dniach przystąpią do przerzucania na Sycylię swoich jednostek lotniczych, jednak jego zdaniem o szerzej zakrojonej interwencji wojsk lądowych na razie nie mogło być mowy. Co więcej, pomimo napływających sygnałów o stale zwiększanej liczbie niemieckich oddziałów w Afryce, Brytyjczycy konsekwentnie lekceważyli poważniejsze zagrożenie. A przecież napływające sygnały były bardzo wyraźne. Już w pierwszych dnia stycznia Secret Intelligence Service złożyło raport sporządzony na podstawie zeznań włoskich jeńców pochwyconych w operacji „Compass”, zgodnie z którym na Sycylii mają pojawić się niemieckie jednostki lotnicze. Miesiąc później, 6 lutego Military Intelligence (MI 6) wskazywało na to, że w południowych Włoszech może znajdować się już, albo w najbliższym czasie do trzech niemieckich dywizji, którym docelowym kierunkiem była z pewnością Afryka. Trzy dni później wywiad radiowy odniósł znaczący sukces, ponieważ udało się rozszyfrować meldunek włoskich sił lotniczych, wskazujący na to, że do Afryki zmierza już niemiecki konwój wojskowy. Wydaje się jednak, że sukces ten nie został wykorzystany, a wręcz przeciwnie został w karygodny sposób zlekceważony. Do tego stopnia, że 17 lutego General Staff of Intelligence wydał komunikat, w którym wskazywał na ogromne trudności logistyczne, z jakimi spotkają się Niemcy przybywając do Afryki. W konkluzji twierdzono, że przez kilka najbliższych miesięcy niemieckie siły w Afryce będą się konsolidowały i przystosowywały do nowych warunków. Dwa tygodnie później, 2 marca wnioski te zostają w zasadzie potwierdzone w raporcie sporządzonym przez Naczelne Dowództwo Sił Sprzymierzonych na Bliskim Wschodzie. W raporcie tym, na prośbę szefów sztabu Wavell przedstawił syntetyczny raport, w którym zamieszczał ocenę sytuacji na libijskim froncie. Potwierdzał niemiecką obecność na froncie oraz zwiększenie intensywności transportu na drodze z Trypolisu do Syrty, ale uspokajał jednocześnie, że duża odległość od portu morskiego w Trypolisie, niedostateczność środków transportu uniemożliwi utrzymanie przez nieprzyjaciela większych sił na linii frontu. Wyraźnie twierdził w tym komunikacie, że „z powodu ryzykowności transportu morskiego, trudności komunikacyjnych oraz nadejścia ogromnych upałów wydaje się mało prawdopodobne, aby atak miał nastąpić przed końcem lata”. Uspokojony takimi wiadomościami Churchill zamierzał ten czas wykorzystać na wsparcie greckiego systemu obronnego, przed ewentualną napaścią od strony proniemieckiej Bułgarii, a w tym samym czasie jednocześnie przerzucać do Afryki Północnej kolejne oddziały, które miały zabezpieczyć ten odcinek frontu na wypadek niemieckiej interwencji w Trypolitanii. Przysłowiowo mówiąc, można śmiało powiedzieć, że brytyjski premier pragnął złapać dwie sroki za ogon i jak to często bywa w takich sytuacjach, nie złapał żadnej.

Tymczasem niemiecka obecność niemieckich jednostek lotniczych na śródziemnomorskim teatrze działań wojennych nie dała długo czekać na wymierne rezultaty. Dosłownie kilka dni po tym jak Komitet Szefów Sztabu informował o możliwości przerzucania na Sycylie niemieckich samolotów, 10 stycznia miało miejsce wydarzenie, które musiało wstrząsnąć Brytyjczykami. Stosunkowo silny zespół morski na czele z lotniskowcem HMS „Illustrious” zaangażował się w osłanianie konwoju wiozącego pilne zaopatrzenie na Maltę. Popołudniem zespół został przechwycony przez niemieckie bombowce nurkujące Ju-87 „Stuka”, startujące z lotnisk na Sycylii. Nastąpiła seria trzech ataków, w następstwie których lotniskowiec został trafiony sześcioma bombami i poważnie uszkodzony. Dotkliwie zraniony, mając kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych spośród załogi okręt, zdołał nocą dopłynąć do Malty, gdzie dokonano najpotrzebniejszych napraw, po czym 23 stycznia wysłano go do Aleksandrii, gdzie dotarł po dwóch dniach niebezpiecznego rejsu. Było to niezbędne przedsięwzięcie, ponieważ tak wielki okręt nie miałby szans przetrwania w nieustannie bombardowanym porcie maltańskim. W Aleksandrii jednak również nie było odpowiednich warunków dla dokonania właściwych napraw, wobec czego HMS „Illustrious” został odesłany na generalny remont aż do bazy marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych w Norfolk w Virgini. Do służby powrócił dopiero w maju 1942 roku, jednak jego rejon operacyjny wyznaczono na Oceanie Indyjskim. Na Morze Śródziemne powrócił dopiero w 1943 roku. Dwuletnia nieobecność tak ważnego okrętu, mogącego z jednej strony stanowić osłonę brytyjskich konwojów, a z drugiej strony stanowiącego poważne zagrożenie dla włoskich konwojów płynących z Italii do Trypolisu, była wielką stratą. Jego nieobecność w znacznej mierze umożliwiła siłom Osi szybkie i bezpieczne przerzucenie do Afryki Północnej pierwszych niemieckich oddziałów formowanego tam korpusu pod dowództwem gen. Erwina Rommla.

Dokładnie 6 lutego gen. Rommel, dowódca słynnej już 7. Dywizji Pancernej z kampanii francuskiej, został wezwany przez feldmarszałka Walthera von Brauchitscha do naczelnego dowództwa sił lądowych (OKH). Jak pisze w pamiętnikach, nie był z tego powodu zadowolony, ponieważ chciał spędzić więcej czasu z rodziną, tym bardziej, że tegoroczne Święta również zostały zakłócone obowiązkami służbowymi. Tam dowiedział się, że został wyznaczony na dowódcę niemieckiego kontyngentu afrykańskiego, składającego się z dwóch dywizji oraz kilku mniejszych jednostek. Być może ten egzotyczny i poboczny przydział niezbyt imponował bardzo ambitnemu dowódcy, jednak bez słowa podporządkował się rozkazom i natychmiast udał się na południe. Właśnie tego samego dnia co brytyjskie czołgi zatrzymały się pod El Aghaila, a więc 12 lutego, Rommel przyleciał do Trypolisu. Dzień wcześniej spotkał się w Rzymie z szefem sztabu naczelnego dowództwa włoskiego gen. Guzzonim oraz w Katanii z Geislerem. Od obu uzyskał wstępne informacje na temat sytuacji w Libii, obawiano się przede wszystkim tego, że w przypadku kontynuowania przez Brytyjczyków ofensywy na Trypolis sprawa będzie przegrana zanim na ziemi afrykańskiej pojawi się pierwsza niemiecka dywizja. Kiedy około południa 12 lutego wylądował na lotnisku Castel Benito na południe od Trypolisu spotkał się także z por. Haggenreinerem, od którego usłyszał dalsze informacje na temat przebiegu niedawnych walk w Cyrenajce. Był zdruzgotany słysząc o tym, w jaki sposób włoscy żołnierze oddawali się do niewoli, w jaki sposób chaotycznie porzucali uzbrojenie i uciekali. Zdawał sobie sprawę z tego, że ci którym udało się wyrwać z kotła w Cyrenajce stali się zalążkiem choroby trawiącej morale żołnierzy stacjonującej w Trypolitanii 5. Armii.

Około godziny 13.00 spotkał się jeszcze z nowo mianowanym dowódcą wojsk włoskich w Afryce Północnej gen. Gariboldim, któremu przedstawił swoje pierwsze plany i przemyślenia. Powiedział mu, że jeżeli tylko Brytyjczycy spostrzegą się, że na granicy Trypolitanii nie ma przygotowanej linii oporu to ruszą natychmiast na zachód w kierunku Trypolisu, co skończy się prędzej czy później ostateczną klęską. Jeżeli jednak tylko uda się sformułować, chociaż słabo obsadzoną lecz zwartą, linię obrony to Brytyjczycy zniechęcą się do podejmowania kolejnej ofensywy, co da czas na przygotowanie prawdziwej linii obronnej, a z czasem także na przygotowanie własnej ofensywy na Cyrenajkę. Włoski dowódca patrzył się na Rommla z wielkim sceptycyzmem i słuchał jego planów z niedowierzaniem. Wreszcie wypalił, że Rommel nie ma pełnego obrazu w powadze sytuacji na linii frontu i z tego powodu snuje tak nierealistyczne plany. W odpowiedzi na to Rommel chciał jak najszybciej zapoznać się z sytuacją, z warunkami panującymi na froncie pustynnym. W godzinach popołudniowych udał się razem z towarzyszącym mu adiutantem Hitlera płk. Schmundtem na lotnisko gdzie wsiedli w samolot zwiadowczy „ghibli”. W pierwszej kolejności oblecieli najbliższe okolice samego Trypolisu zdając sobie sprawę, że ukształtowanie terenu jest korzystne dla przygotowania tam silnej obrony. Następnie polecieli na wschód w kierunku Sytry. Na tym odcinku teren wydawał się wprost idealny do prowadzenia działań manewrowych przez szybkie jednostki pancerne i zmechanizowane. Z kolei linia Sytra - Buerat wydawała się korzystną dla utworzenia tam linii obrony, w oparciu o okoliczne słone bagna, nieprzejezdne dla większości pojazdów mechanicznych. W drodze powrotnej już układał sobie plan fortyfikacji tego regionu i przygotowywania obrony z wykorzystaniem wszelkich dostępnych jednostek manewrowych. Wieczorem tego samego dnia, 12 lutego spotkał się jeszcze z Gariboldim, któremu przedstawił ponownie swoje ustalenia, tym razem już w oparciu o dokonany lotniczy zwiad.

Następnego dnia jednostki włoskich dywizji piechoty: „Pavia” i „Brescia” wyruszyły z okolic Trypolisu w kierunku Syrty, gdzie miały uformować obronę. Również elementy 132. Dywizji Pancernej „Ariete” miały w miarę możliwości kierować się na wschód, w rejon Buerat. Podstawowym problemem w tej operacji były niewystarczającej ilości środków transportu. Od początku wojny transport był największą bolączką włoskiej armii w Afryce Północnej. W tym wypadku czas liczył się szczególnie, ponieważ w każdej chwili Brytyjczycy mogli wznowić ofensywę i wówczas włoskie jednostki zostałyby pochwycone w płaskim i rozległym obszarze pomiędzy Trypolisem a Syrtą. W tych dniach szczególnie odpowiedzialne zadanie spoczywało na samolotach niemieckiego 10. Korpusu Powietrznego, który miał zabezpieczać wschodnie rejony Trypolitanii, przed ewentualnym brytyjskim zwiadem lotniczym. W samym zaś pasie pomiędzy Syrtą a Buerat w czasie, gdy do Afryki przybył Rommel siły włoskie składały się z niewielkich jednostek dowodzonych przez mjr. Santa Marię oraz płk. Grati, a stanowiących odpowiednik mniej więcej pułku piechoty.

W następnych dniach miały napływać poszczególne pododdziały przygotowywanej specjalnie na tą okazję 5. Dywizji Lekkiej pod dowództwem gen. Johannesa Streicha, która bynajmniej „lekką” nie była, stanowiąc w zasadzie pełnowymiarową dywizję pancerną. Z resztą w ramach prowadzonych walk tą terminologiczną nieścisłość wyeliminowano przemianowując ją na 21. Dywizję Pancerną. Warto tu podkreślić jak wielkim wyzwaniem logistycznym było przerzucenie takiego oddziału z Niemiec przez Alpy, płw. Apeniński i w końcu Morze Śródziemne. Pierwsze oddziały wspomnianej dywizji lekkiej przekroczyły granice Rzeszy już 31 stycznia i udawały się na południe za pomocą transportu kolejowego. Należy jednak pamiętać, że pomimo szczerej chęci Mussoliniego, aby umożliwić Niemcom dogodny transport, włoska sieć kolejowa była w tym czasie nieprzystosowana do obsługiwania zarówno własnych jak i obcych jednostek wojskowych przemierzających cały kraj z północy na południe. Linia kolejowa z Rzymu do Neapolu mogła być obsługiwana jedynie przez 24 pociągi na dobę. Podróż ta jest dla żołnierzy bardzo wyczerpująca, jednak najgorsze jest dopiero przed nimi. W większości przypadków podróż koleją kończyła się w słonecznym Neapolu, jednak żołnierze bynajmniej nie mieli czasu i możliwości na podziwianie uroków miasta. Możliwie szybko byli odsyłani na statki transportowe, gdzie oczekiwali na pozwolenie wyjścia w morze. Było to uwarunkowane z kolei: sformułowaniem się całego konwoju oraz zapewnieniem względnego, chociaż bezpieczeństwa na trasie. Dopiero wówczas konwój wypływał z neapolitańskiego portu ku tropikalnym wybrzeżom Libii. Niewątpliwie dla wielu musiała to być wielka przygoda, jednak w większości przypadków wszelkie wzniosłe myśli i marzenia były tłumione najbardziej trywialnymi problemami: chorobą morską oraz lękiem przed zatopieniem. Wyobraźmy sobie, wyładowany po brzegi okręt, praktycznie bezbronny w przypadku ataku lotniczego bądź podwodnego. Celne trafienie bombą lotniczą bądź torpedą mogło oznaczać zagładę okrętu, a tym samym śmierć większości pasażerów. Z uwagi na te problemy należy pamiętać, jak wielkim wysiłkiem fizycznym i psychicznym była dla niemieckich żołnierzy niespodziewana podróż na afrykański ląd.

Operacji przerzucenia tych pierwszych oddziałów do Afryki nadano już 20 stycznia 1941 roku sympatyczny i dobrze oddający sytuację kryptonim „Sonnenblume” (Słonecznik). Pierwsza część, a więc wspomniana 5. Dywizja Lekka miała zostać dostarczona do połowy kwietnia, natomiast druga część niemieckiego kontyngentu czyli 15. Dywizja Pancerna miała przybyć do końca maja 1941 roku. Pierwszymi niemieckimi jednostkami bojowymi, jakie pojawiły się na trypolitańskim wybrzeżu były: 3. batalion rozpoznawczy dowodzony przez mjr. barona Infrief von Wechmara oraz 39. batalion niszczycieli czołgów, które przybyły 14 lutego 1941 roku. Z przybyciem i rozładowaniem tej jednostki wiąże się historia dobrze ilustrująca charakter i temperament Rommla. Statek transportowy „Saarfeld”, na pokładzie którego znajdowały się wspomniane wyżej jednostki dopłynął do portu dopiero popołudniu, wobec czego rozładunku nie udało się zakończyć przed zmrokiem. Nie chcąc jednak tracić czasu Rommel zdecydował się kontynuować rozładunek w nocy, co wymuszało oświetlenie portu silnymi reflektorami. Tej nocy trypolitańskie nabrzeże żarzyło się jaskrawo na tle zaciemnionego i pogrążonego w afrykańskiej nocy miasta. Mimo ogromnego niebezpieczeństwa, jakie w takich okolicznościach groziło ze strony nieprzyjacielskiego lotnictwa, rozładunek przebiegł pomyślnie. Następnego dnia żołnierze pierwszych niemieckich jednostek odbyli symboliczną defiladę głównymi ulicami Trypolisu, co miało pozytywnie wpłynąć na wymęczonych morskim transportem żołnierzy oraz mobilizująco oddziaływać na Włochów. Zaraz po tej krótkiej paradzie obie jednostki wyruszyły czym prędzej w kierunku Syrty. Na marginesie warto dodać, że nie były to pierwsze jednostki niemieckie, jakie znalazły się na afrykańskim lądzie, albowiem już wcześniej znajdowały się tam niebojowe jednostki: Szpitala Polowego nr 4/572 oraz Jednostki Zaopatrzenia w Wodę nr 800 i 804.

Bynajmniej nie byli to żołnierze specjalnie wyszkoleni i przygotowani do działań prowadzonych w warunkach pustynnych. Istnieje wiele opowieści o tym, jak to na kontynencie, na specjalnych poligonach prowadzono ćwiczenia, a sprzęt wysyłany do Afryki był dokładnie zaprojektowany na warunki, jakie miał tam zastać. Faktycznie niektóre jednostki ćwiczyły na poligonach w Gross-Born, Arys oraz w na tzw. Pustyni Błędowskiej, niemniej jednak trudno tamtejsze warunki porównywać do tych, jakie czekały w Północnej Afryce. Wobec zebranych bogatych materiałów źródłowych, opowieści takie należy włożyć między inne liczne legendy wojenne. W rzeczywistości, przybywające do Afryki niemieckie oddziały były praktycznie nieprzygotowane do tropikalnych warunków. Nie mówiąc już o 50-60 stopniowych upałach, ale także o umundurowaniu, sprzęcie zmechanizowanym, ogół jednostek niemieckich przybywał do Afryki tak jakby przybywał na inny znany sobie teatr wojennych. Dowódca słynnego 3. batalionu rozpoznawczego, Hans von Luck pisał o tym, że niemieccy żołnierze starali się wszelkimi sposobami pozyskać dla siebie poszczególne elementy umundurowania z włoskich zapasów, albowiem włoskie koszule i spodnie lepiej nadawały się na warunki pustynne niż niemieckie. Szczytem wszystkiego był fakt, ze niemieccy pancerniacy, zgodnie z tradycją umundurowani byli w czarne koszule i spodnie, które na afrykańskim słońcu rozgrzewały się do ogromnych temperatur. Brakowało także specjalnych smarów, olejów i filtrów silnika chroniących go przed niszczącym wpływem pustynnego piasku. Dużą trudnością dla nowych niemieckich oddziałów afrykańskich był również fakt, że w tym samym czasie prowadzono już intensywne przygotowania logistyczne dla planowanej operacji „Barbarossa” (Rudobrody), a zatem inwazji na Związek Radziecki. To „ukochane dziecko Hitlera”, jak można nazwać krucjatę przeciwko bolszewizmowi, pożerało wszelkie nadwyżki materiałowe, jakie mogło wygenerować naczelne kwatermistrzostwo, przez co dla oddziałów afrykańskich niewiele pozostawało. Jak się jednak okazało, pomimo tych początkowych trudności, niemieccy żołnierze mieli szybko przystosować się do trudnych warunków, prześcigając w tym swoich włoskich sojuszników.

Energia i ogromny talent organizacyjny Rommla sprawiły, że różnymi drogami i środkami przybywające stopniowo oddziały wyposażane były w niezbędne środki do prowadzenia działań rozpoznawczych. Warto podkreślić tu również talent organizacyjny głównego kwatermistrza jego jednostek mjr. Otto, który to wpadł na pomysł uruchomienia morskiej linii zaopatrzenia, składającej się z wszelkich możliwych statków przybrzeżnych znajdujących się w Trypolisie, które następnie płynęły wzdłuż wybrzeża do niewielkiego portu w pobliżu linii frontu. Jednocześnie Rommel polecił warsztatom naprawczym ulokowanym niedaleko na południe od Trypolisu, aby wyprodukowały możliwie dużą ilość makiet czołgów, na bazie samochodów Volkswagen, które następnie miały robić „dużo kurzu” na linii frontu. Obawiając się także aby przez przypadek Brytyjczycy nie podjęli ataku na Trypolitanię, chciał aby jego pierwsze jednostki weszły w kontakt bojowy z brytyjskimi czołgami. W dniach 17 i 18 lutego otrzymał niepokojące informacje na temat zwiększonej brytyjskiej aktywności, co mogło wskazywać na przygotowania do ataku. Dlatego też do akcji zwiadowczych weszły pojazdy 3. batalionu rozpoznawczego, 39. batalionu niszczycieli czołgów oraz niewielki batalion Santa Marii. Już 20 lutego w okolicach El Agheila doszło do wymiany ognia pomiędzy niemieckim oddziałem rozpoznawczym a brytyjskimi Dragonami Królewskimi ppor. E.T. Williamsa, jednak żadna ze stron nie poniosła strat. Z kolei 24 lutego 1941 roku w tej samej okolicy miało miejsce kolejne starcie żołnierzy z 3. batalionu rozpoznawczego ppor. von Wechmara z Brytyjczykami. Tym razem potyczka przynosi pierwsze straty, padają zabici Brytyjczycy, a ppor. Rowley dostaje się do niewoli. Była to niewielka potyczka, która jednak uzmysłowiła Rommlowi, że jego jednostki są już dobrze przygotowane do prowadzenia działań w warunkach pustynnych. Jego przekonanie o tym, że ofensywę na Cyrenajkę należy rozpocząć jak najszybciej znalazło potwierdzenie i nic nie mogło od tego zamiaru odciągnąć niemieckiego dowódcy. W tych też dniach (dokładnie we wtorek 18 lutego) niemieckie oddziały w Libii otrzymały oficjalną nazwę „Deutsches Afrika-Korps”. W następnych tygodniach Niemcy zbierali jeszcze siły do pierwszego ograniczonego na razie uderzenia. Już 27 lutego przybył 8. zmotoryzowany batalion karabinów maszynowych oraz sztab 5. Dywizji Lekkiej natomiast 11 marca dotarła główna jednostka formującej się pierwszej niemieckiej dywizji w Afryce, 5. pułk pancerny. Rommel, po stosunkowo krótkim jak na okoliczności pobycie w Trypolisie powrócił jeszcze do Niemiec, a 19 marca spotkał się z Hitlerem w jego kwaterze głównej w Kętrzynie. Po przyjemniejszej części spotkania, w której otrzymał Krzyż Rycerski z Liśćmi Dębowymi, spotkał go jednak zawód. Został dokładnie poinformowany, że pierwsze, ograniczone operacje zaczepne będzie mógł przeprowadzić dopiero po zameldowaniu się całości 15. Dywizji Pancernej, a więc najszybciej pod koniec maja, ewentualnie na początku czerwca, a naczelny dowódca wojsk lądowych von Brauchitsch postulował wręcz, aby wstrzymać się z działaniami do jesieni. Gdyby jednak takie działania miały być planowane już na maj, to do 20 kwietnia miały być przedłożone do oceny OKH. Na podstawie danych wywiadowczych Brytyjczycy byli dobrze poinformowani w tych planach i na podstawie tych właśnie informacji byli przekonani o tym, że Niemcy nie będą w stanie do maja skonstruować żadnej operacji zaczepnej. Ironia losu sprawiła w tym wypadku, że właśnie dobrze funkcjonująca służba wywiadowcza i poznanie planów nieprzyjaciela, stały się przyczynami klęski. Nikt nie spodziewał się bowiem, że Rommel wbrew rozkazom płynącym z Berlina podejmie samodzielną decyzję o przejścia do ofensywy natychmiast jak tylko pojawią się pierwsze pododdziały jego przyszłego korpusu afrykańskiego. Tymczasem Rommel wyłamał się z szablonu typowego niemieckiego dowódcy, bezwzględnie podporządkowanego naczelnemu dowództwu. Po tym jak tylko dowiedział się o tym, że z poszczególnych portów zajętego przez aliantów wybrzeża śródziemnomorskiego wypływają statki wiozące na pokładzie jednostki bojowe do odległej Grecji, postanowił wykorzystać to i zaatakować Brytyjczyków zanim ci przygotują obronę. Pierwszym celem ograniczonych działań zaczepnych miała stać się miejscowość El Agheila, a w drugiej kolejności niewielka arabska wioska Marsa el Brega, stanowiąca pustynną bramę do Cyrenajki.

W końcu 24 marca, praktycznie bez większych problemów żołnierze 3. batalionu rozpoznawczego zajęli El Agheilę na pograniczu Trypolitanii i Cyrenajki. Było to ważne ze strategicznego punktu widzenia, ponieważ opodal El Agheili znajdowało się lotnisko polowe, z którego brytyjskie samoloty mogły atakować niemieckie linie zaopatrzeniowe na odcinku Trypolis - Buerat. Tak łatwe oddanie El Agheili może dziwić tym bardziej, że sam Churchill w swoich powojennych pamiętnikach pisał, że właśnie ta miejscowość odgrywała najważniejszą rolę w brytyjskim systemie obronnym. Wynikało to z jej dogodnego położenia w wąwozie stanowiącym naturalną bramę pomiędzy Trypolitania a Cyrenajką. Stąd też po jej zdobyciu droga dla rozwiniętej ofensywy na Cyrenajkę stała otworem, ale przecież rozkaz Hitlera był wyraźny, czekać i konsolidować siły. Mając świadomość realiów państwa totalitarnego jakim były nazistowskie Niemcy można sobie uświadomić jak trudną decyzją dla Rommla była samodzielna decyzja o podjęciu ataku, w sytuacji kiedy każda ewentualna porażka mogłaby doprowadzić do niechybnej klęski wojsk Osi w Afryce. To była wielka odpowiedzialność i ryzyko, ale Rommel nie cofnął się i dał sygnał do ataku.

Pustynny „Blitzkrieg”


Rommel wiedział, że brytyjskie oddziały stacjonujące w Cyrenajce zostały poważnie przetrzebione przez przygotowania do greckiej ekspedycji. Zdawał sobie również sprawę z tego, że będą całkowicie nieprzygotowane do odparcia niemieckiego natarcia w tak szybkim czasie. Cała jednak reszta to genialna improwizacja Rommla, który szybko miał zasłużyć na miano „Lisa Pustyni”. Jak pamiętamy El Agheilę zajęto już 24 marca, jednak dalszej akcji nie można było kontynuować ze względu na nagłą burzę piaskową, która sparaliżowała całkowicie wszelki ruch na drogach w rejonie El Agheila - Marsa el Brega. Kiedy nastąpiła poprawa pogody 31 marca 1941 roku, kiedy rozpoczynał swoją ofensywę miał pod rozkazami elementy niemieckiej 5. Dywizji Lekkiej a także włoską 132. Dywizję Pancerną „Ariete” oraz teoretycznie cztery włoskie dywizje piechoty (teoretycznie, albowiem jednostki włoskie w dalszym ciągu były niedostatecznie zmotoryzowane, przez co w wojnie manewrowej, jaką planował Rommel były praktycznie nieprzydatne). Formalnie po drugiej stronie frontu oczekiwały siły tzw. Garnizonu Cyrenajki pod dowództwem gen. Henry Maitlanda-Wilsona, a następnie gen. Philipa Neame. W skład tej formacji wchodziły jednostki brytyjskiej 2. Dywizji Pancernej dowodzonej przez gen. M.D. Gampier-Parry'ego (stacjonująca w rejonie Marsa el Brega) oraz australijskiej 9. Dywizji Piechoty pod dowództwem gen. Leslie Morsheada (rozmieszczona w okolicach Benghazi). Tak było tylko w teorii, albowiem elementy tych jednostek zostały wraz z innymi doświadczonymi jednostkami wysłane na wschód. Co więcej, jednostki sprzymierzonych, znajdujące się w Cyrenajce przeddzień niemieckiej ofensywy, były absolutnie niedostatecznie wyposażone w środki transportu. Większość sprzętu była oddelegowana do transportu na kontynent europejski. Jak już zostało wcześniej wspomniane, bez środków transportu, w warunkach pustynnych, wartość bojowa jednostek topniała jak śnieg na wiosennym słońcu. Warto zwrócić uwagę, że w Cyrenajce nie było już osławionych w bojach jednostek brytyjskiej 7. Dywizji Pancernej oraz australijskiej 6. Dywizji Piechoty, które niespełna dwa miesiące wcześniej zlikwidowały włoską 10. Armię pod Beda Fomm. Pierwsza z nich wylądowała w odległej Etiopii, a druga popłynęła do Grecji.
W drugiej połowie marca w obozie brytyjskim panowała coraz większa nerwowość. Z jednej strony decyzji o wysłaniu znacznych sił do Grecji nie dało się już cofnąć, a z drugiej strony wywiad radiowy oraz rozpoznanie lotnicze i morskie wyraźnie wskazywały na bardzo szybki wzrost sił nowoutworzonego niemieckiego korpusu afrykańskiego, pod dowództwem gen. Rommla. Dosłownie kilka dni po tym jak podjęto ostateczną decyzję o wysłaniu wojsk do Grecji, 17 marca gen. Dill oraz gen. Wavell udali się z wizytą inspekcyjną do Cyrenajki. Zdali sobie sprawę, że rozległy teren rozciągający się pomiędzy El Agheilą a Benghazi jest w istocie płaską jak stół pustynią, na którym zatrzymanie szybkich sił pancernych przeciwnika będzie niemożliwe. Trzy dni później Wavell informował już Churchilla o tym, że można w najbliższym czasie oczekiwać wzrostu aktywności sił przeciwnika w rejonie El Agheili. Wskazywały na to: zwiększone siły lotnicze stacjonujące na Sycylii, częstsze loty rozpoznawcze nad obszarem frontowym oraz co najważniejsze cofnięcie wszystkich przepustek dla żołnierzy niemieckich. Alarmował także o tym, co spostrzegł w czasie wspomnianej wyżej inspekcji, że w przypadku wyparcia oddziałów z obecnej pierwszej linii, dalszy opór będzie niemożliwy. Jeszcze bardziej pesymistyczny obraz sytuacji przedstawił w kolejnym raporcie z 27 marca, kiedy swoja na dzieję na utrzymanie się w Cyrenajce opierał w zasadzie już tylko na tym, że również Niemcy musza mieć poważne problemy z zaopatrzeniem i przez to nie zdecydują się na uderzenie. Podkreślał także, że w najbliższych tygodniach nie będzie w stanie praktycznie nic zrobić w tej sprawie, przede wszystkim z dwóch powodów: brak jednostek i sprzętu, który można byłoby pchnąć na linię frontu oraz brak środków transportu.

Brytyjczycy będąc świadomi swoich słabości, przygotowali się na ewentualność ataku wojsk Osi. Sam Neame urzędujący w tym czasie w hotelu „Italia” w Benghazi był święcie przekonany o tym, że informacje wywiadowcze docierające do niego z Rzymu i Berlina są pewne i nic nie wskazuje na to, aby coś miało ulec zmianie. Mimo wszystko, zgodnie z rozkazami Gampier-Parry'ego jednostki 2. Dywizji Pancernej w przypadku zaatakowania ich przez przeważające siły wroga miały wycofać się, w kierunku na Msus, prowadząc jednocześnie działania opóźniające. Zgodnie z tym zamierzeniem 2. Dywizja Pancerna miała trzymać obronę na drodze wiodącej przez płaskowyż Dżebel Adkhar, podczas gdy australijska 9. Dywizja Piechoty usadowić się na stokach płaskowyżu na wschód od Benghazi, dzięki czemu mogłaby kontrolować sytuację na nadmorskiej drodze Via Balbia, a także osłaniać prawą flankę 2. Dywizji Pancernej. Jednocześnie wydano rozkazy, zgodnie z którymi w przypadku uzyskania przez przeciwnika przełamania, zapasy zaopatrzenia, infrastrukturę, studnie wody w: Agedabii, Magrun, Msus i Benghazi miały zostać przygotowane do zniszczenia.

Niemiecki atak rozpoczął się około godziny 9.45 31 marca 1941 roku, uderzeniem 3. batalionu rozpoznawczego z 5. Dywizji Lekkiej na pozycje 2. Dywizji Pancernej pod niewielką arabską wioską, Marsa el Brega, której jedynym większym budynkiem był biały meczet. Pierwsze uderzenie zostało odparte przez batalion piechoty, pochodzący z brytyjskiej Armii Terytorialnej, co musiało stanowić spore zaskoczenie. Ten niespodziewany sukces nie został jednak wykorzystany, ponieważ dowódca dywizji gen. Gampier-Parry nie zgodził się na to, aby na odsłoniętą, pustynną prawą flankę nieprzyjaciela posłać 3. Brygadę Pancerną. Stwierdził, że przygotowanie jednostek do takiego ataku zabrałoby zbyt wiele czasu. W godzinach popołudniowych Niemcy przepuścili kolejny atak siłami 8. zmotoryzowanego batalionu ciężkich karabinów maszynowych ppłk. Ponatha, jednak i ten atak w pierwszym momencie został odparty. Również tego sukcesu nie udało się Brytyjczykom w żaden sposób wykorzystać wobec biernej postawy dowództwa. Podrażniony pierwszymi niepowodzeniami swoich oddziałów Rommel nieustannie przemierzał pole bitwy razem ze swoim szefem sztabu ppłk. von dem Bornem oraz adiutantem Aldingerem. Przed nadejściem wieczoru nastąpił trzeci atak, tym razem już z wykorzystaniem lekkich czołgów z 5. pułku czołgów, w którym udało się dokonać przełamania. Szybkie pojazdy pancerne wdarły się za linie obrony Brytyjczyków i jedynym ratunkiem stał się generalny odwrót. Dzięki temu Niemcy uzyskali kontrolę nad strategicznym rozwidleniem dróg na północ w kierunku Benghazi i na północny-wschód w kierunku Mechili.

Bezpośrednio po zajęciu Marsa el Brega w kierunku Agedabii został wysłany 8. zmotoryzowany batalion karabinów maszynowych, który w południe 2 kwietnia nawiązał kontakt bojowy z brytyjskim 5. RTR (Royal Tank Regiment). Walczący batalion został szybko wsparty elementami 39. batalionu niszczycieli czołgów, a ważną rolę odegrały po raz pierwszy na afrykańskim lądzie słynne już w Europie działa przeciwlotnicze 88 mm, które z łatwością przebijały pancerze brytyjskich czołgów. Walki trwały do godzin popołudniowych, jednak ostatecznie Brytyjczycy zmuszeni byli do odwrotu, Agedabia wraz ze znacznymi magazynami słodkiej wody dostała się w ręce Niemców. Większość sił niemieckiej 5. Dywizji Lekkiej przeszła do chwilowej konsolidacji sił w tym rejonie, tylko niewielki oddział samochodów z 3. batalionu rozpoznawczego został wysłany na rekonesans w kierunku Benghazi. Miały one wybadać jak kształtuje się sytuacja w okolicach tego ważnego portu i w jaki sposób są rozmieszczone tam jednostki brytyjskie.

Dwa dni później odwrót 2. Dywizji Pancernej trwał dalej, jednak paradoksalnie więcej swoich pojazdów traciła nie w zaplanowanych działaniach opóźniających marsz Niemców, ale w wyniku awarii bądź braku paliwa. Gampier-Parry obawiając się podzielenia sił swojej dywizji postanowił przerzucić znajdującą się bliżej nadmorskiej drogi na Benghazi brygadę wsparcia piechoty w stronę 3. Brygady Pancernej wgłębi lądu. W ten sposób odsłonił lewą flankę australijskiej 9. Dywizji Piechoty. Zaszwankowała przy tym łączność, albowiem dowodzący Australijczykami Morshead nie został o tym manewrze na czas poinformowany, w rezultacie czego własne działania opierał na błędnym obrazie sytuacji na froncie. Jednocześnie do Barki w północnej części Cyrenajki, gdzie stacjonował dowódca Garnizonu Cyrenajki gen. Neame 2 kwietnia przybył gen. Wavell zaniepokojony meldunkami o niespodziewanej niemieckiej ofensywie. Zapowiedział, że tak szybko jak to będzie możliwe, na front libijski zostanie skierowana szykowana już do Grecji australijska 7. Dywizja Piechoty oraz nowo formowana brytyjska 6. Dywizja Piechoty. Postanowiono również zmienić ostatnie rozkazy Gampier-Parrego i pozostawić batalion wsparcia piechoty z 2. Dywizji Pancernej w pobliżu nadmorskiej drogi w celu osłaniania Benghazi, ten z kolei meldował, że nie będzie w stanie wykonać tego rozkazu. Z nadejściem 3 kwietnia, sytuacja stawała się coraz bardziej alarmująca, Neame wydał już rozkazy o wysadzeniu w powietrze najważniejszych magazynów w okolicach Benghazi, natomiast premier Churchill polecał przywrócenie na stanowisko dowódcy sił Cyrenajki niedawnego jeszcze zwycięzcy, gen. O'Connora. Ten zareagował błyskawicznie, przybywając do sztabu Neame, jednak nie przejął dowództwa, ale pozostał doradcą o bliżej nieokreślonych uprawnieniach. Udało mu się przekonać Neame do pozostawienia w rejonie odległej na razie od frontu Mechili hinduskiej 3. Brygady Zmotoryzowanej, co miało w niedługim czasie zaowocować poważnymi, a szczęśliwymi dla Brytyjczyków konsekwencjami. W miejscowości tej znajdował się bowiem dobrze utrzymany fort z charakterystycznymi okrągłymi basztami na narożnikach, strzegący zbiegu dróg prowadzących z różnych stron zachodniej Cyrenajki dalej na wschód w kierunku Tobruku i Bardii. Był to zatem ważny węzeł komunikacyjny, który Rommel musiał zdobyć aby kontynuować natarcie. Wprawdzie w pierwszych dniach niemieckiego ataku trudno było się spodziewać, aby rejon ten znalazł się w bezpośrednim zagrożeniu, niemniej jednak O'Connor wykazał się przenikliwością doradzając umieścić w nim silną jednostkę.

O tym jaki bałagan i zamieszanie panowało w tym krytycznych, pierwszych dniach kwietniowych 1941 roku, w dowództwie brytyjskim świadczyć może list jaki minister Eden przesłał Churchillowi 5 kwietnia z Kairu, gdzie wciąż przebywał. Informował w nim o tym, że po rozmowie z Dillem, Wavellem i Tedderem doszli do przekonania, że niemiecki atak w Libii stanowi jedynie preludium do niemieckiej generalnej ofensywy na Bałkanach. Analizując tą kwestię z punktu widzenia psychologii, a ściślej mówiąc z perspektywy działania grupowego, można dojść do przekonania, że ci ludzie, którzy jeszcze miesiąc temu wyrażali niezłomne przekonanie, co do bezpieczeństwa Cyrenajki i słabości niemieckich sił w Afryce, zwyczajnie nie byli w stanie zaakceptować rzeczywistości biegunowo odległej od tych przypuszczeń. Musiało jeszcze minąć sporo czasu, zanim najwyższe brytyjskie dowództwo zrozumiało swój błąd i trzeźwo spojrzało na rozwijającą się dynamicznie sytuację.

Póki co jednak Rommel oceniając efekty zaledwie trzydniowej ofensywy, stwierdził że istotnie oddziały Brytyjskie są niezdolne do przeciwstawienia zorganizowanego oporu. Co więcej zdawał sobie sprawę, że dokonanie przełamania w warunkach pustynnych może szybko doprowadzić do klęski, jednak konieczne jest szybkie i śmiałe działanie. Zdecydował się na kontynuowanie ofensywy, która przecież nadal nie miała aprobaty naczelnego dowództwa, licząc na to że nieustanny nacisk nawet słabymi siłami na Brytyjczyków uniemożliwi im sformułowanie obrony i będzie wymuszał coraz dalszy odwrót. W pewnym sensie jego działania można porównać, to działań O'Connora z grudnia poprzedniego roku, który również rozwinął zaplanowaną jako małą operację zaczepną ofensywę. Jedyną różnicą był fakt, że Rommel działał w pełni samodzielnie, nie czekając na decyzję z odległego OKH.

Właśnie taką suwerenną decyzją był rozkaz o podzieleniu swoich sił i puszczeniu ich w pościg za cofającymi się aliantami. Czym innym była chęć wykorzystania nadarzającej się okazji odniesienia spektakularnego sukcesu w Cyrenajce, a czym innym możliwość przezwyciężenia rozlicznych trudności i problemów natury technicznej i personalnej. Już około godziny 16.00 3 kwietnia, w czasie rozmowy z dowódcą 5. Dywizji Lekkiej dowiedział się, że jej jednostki potrzebują przynajmniej czterech dni dla uzupełnienia zapasów, a przede wszystkim benzyny. Rommel nakazał rozładowanie pojazdów dywizji i skierowanie ich do Arco dei Fileni, gdzie miały uzupełnić zaopatrzenie w ciągu 24 godzin. Manewr taki był niebezpieczny ze względu na to, że dywizja przez dobę stawała się praktycznie bezbronna i narażona na ewentualny atak nieprzyjaciela. Okazało się jednak, że Brytyjczycy byli w pełni zaabsorbowani ucieczką niż szukaniem okazji dla błyskotliwego kontrataku, a dzięki szybkiej decyzji udało się zaoszczędzić trzy dni. W niedługi czas później do Rommla doszła informacja, że pododdział z 3. batalionu rozpoznawczego, który wysłał wcześniej w kierunku Benghazi nawiązał kontakt z miejscowym księdzem włoskim, który poinformował, że miasto portowe zostało już przez Brytyjczyków opuszczone. Zadowolony z takiego obrotu spraw Rommel zamierzał jak najszybciej puścić w tamtym kierunku całość sił batalionu w celu zagarnięcia opuszczonego miasta. Kolejnym problemem, przed jakim stanął Rommel wieczorem jeszcze tego samego dnia był opór włoskiego głównodowodzącego przed kontynuowaniem ofensywy w Cyrenajce. Gariboldi zwracał uwagę, że linie zaopatrzeniowe są niewystarczające, aby podejmować decyzję o kontynuowaniu ofensywy, co jeszcze bardziej by je rozciągnęło i utrudniło dopływ środków do prowadzenia walki. Poza tym jak każdy wyższy włoski dowódca nie miał najmniejszego zamiaru działać wbrew, bądź też bez wyraźnego rozkazu z Rzymu, ale tego było już dla Rommla zbyt wiele. Postawił na swoim i puścił swoje wojska za przeciwnikiem.

Wbrew własnym wcześniejszym przekonaniom, jeszcze z czasu walk w Europie, zdecydował się rozdzielić skromne i tak siły pancerne, którymi dysponował. Wzdłuż wybrzeża morskiego do Benghazi miały pędzić 3. batalion rozpoznawczy oraz 8. zmotoryzowany batalion karabinów maszynowych, a zaraz za nimi miała poruszać się włoska 27. Dywizja Piechoty „Brescia”. W Benghazi siły te miały się rozdzielić, niemieckie jednostki miała skręcić na wschód w kierunku Mechili, a Włosi mieli przeć dalej wzdłuż morza przez Barkę w kierunku Derny. Dowódcą tego zespołu wyznaczono gen. Heinricha Kirchheima. Z drugiej strony frontu, prawą, pustynną flanką miał pędzić szlakiem karawan (Trigh el Abd) przez Maaten el Grara i Ben Gania w kierunku na Mechilę oddział pod dowództwem gen. Streicha, w skład którego wchodziły niemieckie szybkie jednostki rozpoznawcze oraz część sił włoskiej 132. Dywizji Pancernej „Ariete”. Zgrupowania Kirchheima i Streicha stanowiły dwa ramiona niemieckiego ataku biorące w kleszcze płaskowyż Dżebel Adkhar (Płaskowyż Cyrenajki). Pomiędzy nimi nacierać miało zgrupowanie składające się z: 5. pułku pancernego, 2. batalionu karabinów maszynowych oraz części włoskiej 132. Dywizji Pancernej „Ariete” ciągnęło przez Antelat, Msus w kierunku na Mechilę. Najprościej cele niemiecko-włoskiej ofensywy można określić w dwóch punktach: osiągnięcie z trzech kierunków Mechili oraz oczyszczenie wybrzeża morskiego aż do Zatoki Bomba pomiędzy Derną a El Ghazalą.

Jednocześnie po stronie brytyjskiej trwał ogólny chaos wywoływany niezrozumieniem dowódców, trudnościami komunikacyjnymi oraz błędnym rozpoznaniem lotniczym. Najtragiczniejszym w skutkach komunikatem rozpoznania lotniczego była informacja z 3 kwietnia, zgodnie z którą do Msus miały zbliżać się już niemieckie czołgi, wobec czego postanowiono wysadzić w powietrze tamtejsze magazyny materiałów pędnych. W rzeczywistości w Msus pojawiła się niebawem brytyjska 3. Brygada Pancerna z 2. Dywizji Pancernej, która chciała tam nabrać paliwa, a zobaczyła jedynie ogromną chmurę czarnego dymu nad pustynią. W efekcie tego kardynalnego błędu duża ilość czołgów została uziemiona pośrodku pustyni. Kolejnym poważnym błędem brytyjskiego dowództwa było zlekceważenie Rommla jako pustynnego dowódcy. Neame wykazywał przekonanie, że nieznający pustyni niemiecki generał, nie zaryzykuje przejścia w poprzek Cyrenajki, tak jak to uczynił kilka miesięcy wcześniej O'Connor. Spodziewał się raczej ataku wzdłuż wybrzeża, gdzie w pobliżu Via Baldia rozlokowane są liczne warsztaty naprawcze i składy zaopatrzeniowe, gdzie czołgi niemieckie mogłyby uzupełniać paliwo, amunicję, części zamienne i dokonywać najbardziej naglących napraw. W tym mylnym przekonaniu trwał generalny odwrót na linię Mechila - Wadi Cuff, który najczęściej przypominał po prostu zajmowanie przez Niemców pozycji opuszczanych w zasadzie bez walki przez Brytyjczyków. W ten sposób 4 kwietnia zajęto ważny chociażby z logistycznego punktu widzenia port w Benghazi.

Ale również niemieckie rozpoznanie lotnicze nie było doskonałe, a największą wpadką był komunikat o tym, że w Mechili nie ma jednostek sprzymierzonych. Było to we wczesnych godzinach popołudniowych 5 kwietnia. O godzinie 14.00 Rommel przyleciał na pokładzie transportowego Junkersa do oddziałów z grupy Schwierina w Ben Gania. Tam właśnie dostał informację pochodząca ze zwiadu lotniczego, że ten ważny punkt komunikacyjny, Mechili został przez Brytyjczyków opuszczony. Energiczny Rommel popchnął w tym kierunku niewielkie, lecz szybkie jednostki, sam również popędził w tym kierunku razem z żołnierzami 8. batalionu ciężkich karabinów maszynowych Ponatha. Obie grupy spotkały się nocą z 5 na 6 kwietnia i razem dotarły rankiem pod wskazany cel. Tam jednak czekała na nich przykra niespodzianka, ponieważ wbrew informacjom zwiadowczym fort Mechila był obsadzony przez hinduską 3. Brygadę Zmotoryzowaną. Jednostka ta pod dowództwem bryg. E.W.D. Vaughana znajdowała się tam ze wskazania O'Connora i miała oczekiwać spotkania z nadciągającymi jednostkami australijskiej 9. Dywizji Piechoty i brytyjskiej 2. Dywizji Pancernej. W rzeczywistości przed Niemcami zdążyły przybyć tam tylko elementy sztabu dywizji pancernej. Rommel nie dał się zbić z tropu i natychmiast przeszedł do improwizacji. Część oddziałów Ponatha popchnął na północ w kierunku Derny, w celu zablokowania w jej pobliżu Via Balbii, a część ciężkich oddziałów 5. Dywizji Lekkiej znajdowała się jeszcze w drodze na zachód i na południowy-zachód od Mechili. Nie tracąc czasu zdecydował się rozstawić niewielkie siły, które znajdowały się już w rejonie fortu, odcinając go od strony północnej i wschodniej. Rommel przede wszystkim oczekiwał na przybycie 5. pułku pancernego pod dowództwem Olbrichta, który z powodu burzy piaskowej i niskiego stanu paliwa opóźniał swój wymarsz z rejonu Agedabii i dopiero wieczorem 6 kwietnia dotarł do Msus. Wieczorem 6 kwietnia spróbował też przekonać obrońców do kapitulacji, wysyłając do fortu parlamentariusza, co jednak się nie powiodło. Dzięki jednak gapiostwu obrońców Rommel mógł poznać szczegóły dotyczące systemu obronnego fortu, ponieważ parlamentariuszowi wprowadzonemu do środka nie zawiązano oczu, dzięki czemu mógł po powrocie zdać pełna relację. Nocą do fortu przemknęły dalsze elementy dowództwa 2. Dywizji Pancernej razem z gen. Gampier-Parrym, również następnego dnia przenikały niewielkie wzmocnienia.

Zaniepokojony nieobecnością czołgów Olbrichta Rommel z samego rana 7 kwietnia wsiadł do rozpoznawczego Storcha, aby z powietrza odszukać zagubioną kolumnę. Kiedy tak przemierzali na wysokości około 600 metrów nad rejonem na zachód od Mechili byli przekonani, że dostrzegli kolumnę niemieckich pojazdów. Kiedy obniżyli wysokość, w celu podjęcia próby lądowania i nawiązania bezpośredniego kontaktu z dowódcą oddziału, spostrzegli że popełnili tragiczny błąd, albowiem oddziałem tym była brytyjska kolumna pojazdów. Natychmiast podniesiono niewielki samolot do góry, jednak dosięgły go strzały, które szczęśliwie nie okazały się poważne i lot mógł być kontynuowany. W niedługi czas później, w odległości około 25 kilometrów na zachód od Mechili spostrzegli kolejną chmurę pustynnego pyłu, ewidentną oznakę obecności oddziałów pancernych bądź zmechanizowanych. Tym razem nie było już wpadki, a dostrzeżone pojazdy stanowiły pododdział z 3. batalionu rozpoznawczego, kierującego się z Benghazi do Mechili. Poszukiwanego 5. pułku pancernego jednak nie było, samolot musiał lądować w celu zatankowania paliwa. Jeszcze tego samego dnia, ale już popołudniem Rommel zdecydował się na kolejny lot nad okolicami Mechili, gdzie spodziewał się odnaleźć grupę Olbrichta. Słońce powoli chyliło się nad bezkresnym, surowym horyzontem i Rommel zdawał sobie sprawę, że niebawem zapadną nieprzeniknione ciemności pustynnej nocy. W końcu udało się dostrzec kolumnę pancerną, która okazała się poszukiwanym oddziałem pancernym. Rommel w rozmowie z Olbrichtem nie krył złości z powodu zwłoki jego oddziału i nakazał mu jak najszybsze skierowanie się w kierunku Mechili.

Niemal w tym samym czasie, kiedy Rommel oblatywał pustynię około godziny 16.00 na Mechilę zaatakowały pododdziały włoskiej piechoty zmotoryzowanej, jednak zostały one odparte. Przed wieczorem wysłany został kolejny parlamentariusz, jednak i tym razem Vaughan odmówił kapitulacji, jednocześnie przygotowując już swoje jednostki do ewakuacji. Jeszcze tego samego wieczoru rozpoczęto ostrzał artyleryjski fortu, po którym do ataku przystąpiły pododdziały niemieckie, które również zostały odparte. O godzinie 21.30 do Mechili dotarł rozkaz Neame, zgodnie z którym garnizon fortu miał przystąpić możliwie szybko do ewakuacji w kierunku na El Adem położonego na południe od Tobruku. Przede wszystkim zależało na wycofaniu sztabu dywizji pancernej i generała Gampier-Parrego, natomiast Hindusi mieli ubezpieczać odwrót. Nad pustynnym fortem zapadła dziwna noc, w czasie której oblężeni zastanawiali się w jaki sposób bezpiecznie opuścić swoje pozycje, natomiast oblegający przygotowywali się do decydującego szturmu.

Na następny poranek wyznaczono atak oddziałów niemiecko-włoskich. Rommel ponownie skorzystał ze swojego Storcha obserwując pole bitwy na wschód od Mechili. Aby lepiej zapoznać się z sytuacją leciał na niskim pułapie niespełna stu metrów. W pewnym momencie samolot został ostrzelany. Pilot i pasażer szybko zreflektowali się, że źródłem zagrożenia nie jest obrona przeciwlotnicza przeciwników, ale… włoscy żołnierze, którzy prawdopodobnie nie znali sylwetki niewielkiego niemieckiego samolotu, a w wirze walk nie rozpoznali oznaczeń i otworzyli ogień, przypuszczając prawdopodobnie, że dowództwo obrony chce wymknąć się z oblężenia. Samolot szczęśliwie nie został trafiony i pilot mógł natychmiastowo podnieść maszynę na bezpieczny pułap około tysiąca metrów. Trudno powiedzieć czy Rommel w tych trudnych chwilach wspomniał o byłym dowódcy wojsk włoskich w Afryce, Italo Balbo, który wszak również dostał się pod ogień swoich dzielnych żołnierzy, jednak miał mniej szczęścia.

W tym samym czasie, około godziny 6.15 pierwsze oddziały obrońców wyszły z fortu w kierunku wschodnim. Szybko jednak zostały one zaatakowane przez dobrze ulokowane stanowiska karabinów maszynowych na okolicznych wzgórzach. Ewakuację wstrzymano i ponownie wprowadzono oddziały do fortu. Nastąpiła dramatyczna wymiana opinii pomiędzy Vaughanem a Gampier-Parrym, na temat tego, którędy się wycofać. W końcu Gampier-Parry zdecydował się kierować ewakuację ponownie w kierunku wschodnim, wykorzystując chwilowe zamieszanie i piaskową zawieruchę wznieconą silniejszym wiatrem. Jednak i ta kolumna została dostrzeżona przez strzelców karabinów maszynowych, wobec czego Gampier-Parry uznał dalsze próby przebicia się za bezcelowe i zarządził kapitulację. W ten sposób ważny fort Mechila dostał się w ręce Rommla, a dwóch generałów: Vaughan i Gampier-Parry dostało się do niewoli. Zniszczeniu uległa też hinduska 3. Brygada Zmotoryzowana oraz sztab 2. Dywizji Pancernej. Tylko kilka samochodów pancernych i ciężarówek wiozących żołnierzy z hinduskiej brygady zdołało przebić się na wschód w kierunku Tobruku.

Kiedy w okolicach Mechili trwały te dramatyczne próby przedarcia się obrońców w kierunku Tobruku, około południa część oddziału Ponatha, wysłana tam na początku oblężenia Mechili, zajęła bez walki miasto i port Derna. Wszystko wskazywało na to, że już żadna przeszkoda nie blokuje drogi do Tobruku, tym bardziej, że w Tmimi, położonym nad morzem w połowie drogi z Derny do Tobruku, udaje się przejąć kontrolę nad kolejnymi wielkimi zbiornikami wody pitnej. Wielki i nieoczekiwany sukces! Wbrew pozorom jednak obrona Mechili spełniła w dużej mierze swoje zadanie. Przez dwa dni utrzymała jednostki szybkie 5. Dywizji Lekkiej, w kluczowym momencie prowadzonej niemieckiej ofensywy w Cyrenajce. Dzięki temu Neame mógł 6 kwietnia wydać rozkaz przesunięcia oddziałów australijskiej 9. Dywizji Piechoty nie do Derny, jak początkowo planował, ale dalej na wschód do Ghazeli. Wiele wskazuje na to, że Derna nie utrzymałaby się, a ostatnia jednostka taktyczna w Cyrenajce mogłaby zostać otoczona i zniszczona, co oznaczałoby również szybki upadek Tobruku i generalną klęskę w Afryce. Sytuację tą można bezpośrednio porównać do tej z lutego tego roku, kiedy niewielki oddział Brytyjczyków zamknął Włochom drogę odwrotu pod Beda Fomm, doprowadzając do unicestwienia 10. Armii. Szczęściem Włochów było, że w Trypolitanii stacjonowały jeszcze jednostki 5. Armii, które zniechęciły Brytyjczyków do kontynuowania natarcia. Tym razem Brytyjczycy nie mieliby czym zastąpić rozbitych oddziałów Garnizonu Cyrenajki, a ewentualne posiłki trzeba byłoby ściągać z Grecji albo z Etiopii. A tak, dzięki wcześniejszej decyzji O'Connora i umieszczeniu Hindusów w Mechili oraz ich walecznej postawie Australijczycy mieli czas aby wycofać się na lepiej położone pozycje, a z czasem przesunąć się do samego Tobruku. Właśnie w dniu kapitulacji Mechili australijska 9. Dywizja Piechoty zajęła względnie bezpieczne pozycje pod Ghazelą. Był to niewątpliwie sukces, sukces niespodziewanie przyćmiony fatalną w skutkach pomyłką. Wśród resztek wojsk z północnej Cyrenajki na wschód podążał także samochód wiozący generałów Neame oraz O'Connora. Jadący z Maraua do Tmimi utknęli w kolosalnym korku, jaki się utworzył na wąskiej Via Balbia zapchanej przez tysiące najróżniejszych pojazdów mechanicznych. Pomimo ciemności, jaka już zapadła nad pustynią gen. Neame zasugerował, aby zjechać z głównej drogi i ominąć korek poruszając się nieuczęszczaną boczną drogą. W pewnym momencie kierowca zgubił drogę, a w niedługi czas później wpadł na pojazdy opancerzone z batalionu Ponatha. W ten głupi sposób dwóch najważniejszych dowódców brytyjskich w Afryce Północnej dostało się do niewoli.

Dowództwo nad oddziałami sprzymierzonych w Cyrenajce przejął teraz bezpośrednio Wavell, który skierował australijską 9. Dywizję Piechoty od razu do Tobruku. Jednocześnie wysłał tam transportem morskim elementy 7. Dywizji Piechoty płynące już do Grecji, w postaci 18. Brygady Piechoty. Tobruk zaopatrywany ze strony morza miał stać się niezdobytą twierdzą, stanowiącą dotkliwy cierń w liniach zaopatrzeniowych jednostek niemieckich posuwających się dalej na wschód. Sam zaś Rommel nie rezygnował ze zdobycia twierdzy, jednak część sił, rzucił już w kierunku wschodnim na Bardię. Ten ważny port został zajęty bez walki już 12 kwietnia przez szybkie jednostki 3. batalionu rozpoznawczego, który zyskał już wielką sławę i sympatię samego Rommla. Jednocześnie do walki wprowadzono świeżo przybyłe pierwsze jednostki niemieckiej 15. Dywizji Pancernej. Mijając zajętą przez 3. batalion rozpoznawczy Bardię jednostki te ruszyły w kierunku granicy libijsko-egipskiej. W tym rejonie stoczono pojedynek z brytyjskimi oddziałami osłonowymi gen. W.H.E. Gotta w dniach 25 i 26 kwietnia. Ostatecznie Sollum zostało zajęte przez Niemców a Brytyjczycy wycofali się na linię Buq-Buq - Sofafi, a więc prawie dokładnie tam skąd wyruszyła w grudniu ofensywa O'Connora. Jeżeli zatem rajd bojowego Irlandczyka w operacji „Compass” uważano za błyskawiczne natarcie, które wszak trwało dwa miesiące, to jak nazwać pierwszą ofensywę Rommla, który tą drogę przebył w niespełna miesiąc?

Był to prawdziwy blitzkrieg, tyle że w wydaniu pustynnym. Niemcy wykorzystywali półtoraroczne już doświadczenia bojowe w zakresie prowadzenia wojny błyskawicznej. Polegała ona na elastycznym zastosowaniu jednostek szybkich, skoncentrowanym wykorzystaniu oddziałów pancernych oraz wzorowym współdziałaniu z oddziałami bojowymi wsparcia artyleryjskiego oraz bombardowania taktycznego. Do tego dysponowali nielicznym lecz bardzo dobrym uzbrojeniem, wśród którego trzeba wyróżnić przede wszystkim znakomite kolejne wersje czołgów, poczynając na lekko uzbrojonych lecz szybkich wozach PzKw II a kończąc na nowych PzKw IV uzbrojonych w krótkolufowe działo 75 mm, przebijające pancerze brytyjskich „Matild”. Bardzo ważnym rodzajem uzbrojenia w walkach pustynnych okazały się nowe bardzo szybkie ośmiokołowe samochody opancerzone, a poza tym nieocenioną bronią była słynna „osiemdziesiątka-ósemka”, niemieckie działo przeciwlotnicze kaliber 88 mm będące postrachem pojazdów pancernych w czasie całej drugiej wojny światowej. Stosunkowo łatwe do zamaskowania, także w warunkach pustynnych, dzięki swojej konstrukcji nadawało pociskom przeciwpancernym bardzo dużą szybkość wylotową, co w połączeniu ze zdolnością ustawienia lufy w niemal zerowym kącie nachylenia, było ono zabójczo celne i skuteczne. Ponadto wszystko, Niemcy dysponowali jeszcze jednym atutem, wydaje się kluczowym, mianowicie doskonałym dowództwem w postaci Rommla, który jak nikt inny potrafił wykorzystać wszystkie atuty, którymi dysponował, a także wszystkie słabości przeciwnika. Wykazywał niezłomną wiarę w powodzenie swoich decyzji, w pełni angażował się w prowadzone działania wojenne, ustawicznie oblatywał obszar działań za pomocą oddanych do jego dyspozycji samolotów: Storch i Junkers, osobiści pojawiał się na czele nacierających oddziałów, mobilizował poszczególnych dowódców do przyspieszenia natarcia, starał się zawsze nadążać za zmieniającą się szybko sytuacją. Od samej decyzji podjęcia niespodziewanej ofensywy, po wszelkie taktyczne decyzje podejmowane na polu bitwy, Rommel zasłużył na najwyższe uznanie i przyczynił się do wielkiego sukcesu niemieckich wojsk pancernych w Afryce Północnej.

„Szczury Tobruku”

Sukces Rommla choć znakomity miał jednak poważną rysę, która rzutowała na możliwości operacyjne niemieckiego korpusu afrykańskiego w najbliższych miesiącach i zadecyduje o konieczności oddania tak szybko zdobytych obszarów. Tą rysą, która zaważyła na położeniu wojsk niemieckich w Libii był Tobruk. Twierdza niejako w ostatniej chwili obsadzona przez niedoświadczone jeszcze w prawdziwym boju jednostki australijskiej 9. Dywizji Piechoty oraz 18. Brygady Piechoty z 7. Dywizji Piechoty. Zadaniem tych oddziałów było utrzymanie za wszelką cenę twierdzy tobruckiej, tak aby paraliżowała ona linie zaopatrzenia oddziałów niemieckich na granicy, oraz aby odciągała z głównego frontu chociaż część sił koniecznych do blokowania twierdzy od strony lądu. Jednocześnie Royal Navy zapewniałaby dostarczanie zaopatrzenia oraz w razie konieczności uzupełnienia walczących oddziałów. Zarówno Rommel jak i Wavell rozumieli, że dalsze posuwanie się Niemców na wschód będzie niemożliwe w przypadku utrzymania australijskiej załogi w Tobruku. O ile jednak Rommel miał w swoim ręku na chwilę obecną niewielkie atuty (i tak zrobił więcej niż można było oczekiwać), o tyle Wavell dysponował większymi rezerwami.

Już 6 kwietnia zwołał do Kairu naradę w której uczestniczyli m.in. Anthony Eden (sekretarz stanu ds. zagranicznych) oraz gen. John Dill (szef Sztabu Imperialnego). Podjęto tam właśnie decyzję o stworzeniu środków dla utrzymania twierdzy tobruckiej, o wstrzymaniu transportu jednostek z Bliskiego Wschodu do Grecji i skierowaniu ich na pogranicze egipsko-libijskie oraz o przekazaniu dowództwa sił walczących na Pustyni Zachodniej od Neame do Australijczyka gen. Johna Lavaracka. Dwa dni później nowy dowódca sił sprzymierzonych oraz głównodowodzący sił na Bliskim Wschodzie, Wavell udali się samolotem do Tobruku, gdzie odbyli naradę z dowodzącym tam Morsheadem. Polecono broniącym się Australijczykom aby się nie poddawali, a w razie możliwości prowadzili wypady absorbujące uwagę nieprzyjaciela i odciągające ją od głównego frontu w Egipcie. W twierdzy pozostał Lavarack, w charakterze dowódcy sił w Cyrenajce oraz doradcy sprawującego obronę twierdzy Morsheada. Sam zaś Wavell udał się w drogę powrotną do Kairu i niewiele zabrakło aby dowództwo brytyjskie poniosło kolejną stratę. Zaraz po wystartowaniu samolotu nastąpiła awaria i pilot musiał ponownie wylądować w Tobruku. Kilka godzin zajęło usunięcie awarii, także kolejna próba lotu odbyła się już po zmroku. Nocny lot nad pustynią zakończył się stosunkowo szybko, albowiem już w okolicach Sollum, gdzie pilot musiał przymusowo lądować. Kilka następnych godzin głównodowodzący siłami sojuszniczymi na Bliskim Wschodzie spędził na nocnym pustynnym oczekiwaniu. Dopiero w godzinach porannych 9 kwietnia lokalny patrol odnalazł zaginionego dowódcę i dostarczył go do kolejnego samolotu, którym mógł już bezpiecznie dolecieć do siedziby swojego dowództwa w Kairze.

W czasie tej lotniczej przygody Wavella, z resztą nie jedynej w jego bliskowschodniej karierze, Tobruk przygotowywał się już do obrony. Gromadziły się tam naprędce ściągane oddziały z przetrzebionego Garnizonu Cyrenajki. Na skład obrony twierdzy w połowie kwietnia można wliczyć przede wszystkim australijskie: 20., 24., 26. Brygady Piechoty z 9. Dywizji Piechoty oraz 18. Brygadę Piechoty z 7. Dywizji Piechoty. Były one uzupełniane przez pomniejsze jednostki: 1. batalion pułku królewskich fizylierów northumberlandzkich, 1. pułku królewskiej artylerii konnej, 51. pułku artylerii polowej, 1. pułk czołgów oraz resztki hinduskiej 3. Brygady Zmotoryzowanej i dowództwa 2. Dywizji Pancernej, którym udało się wyrwać z Mechili. Znajdowały się tam także pododdziały hinduskie i libijskie, a w drodze znajdowały się: 107. pułk królewskiej artylerii konnej oraz 3. pułk królewskiej artylerii konnej. Łącznie w twierdzy znajdowało się około 31 tys. żołnierzy, względnie dobrze uzbrojonych i wyposażonych. W dniach 8 i 9 kwietnia trwały prace terenowe i rozpoznawcze w celu przygotowania twierdzy do spodziewanego oblężenia. Wtedy właśnie oceniono, że o ile zewnętrzna linia umocnień jest dobrze przygotowana i stanowi zwarty system obronny o tyle wewnętrzna linia umocnień to praktycznie wieniec umocnionych punktów, pomiędzy którymi znajdowały się zupełnie nieprzygotowane luki. Zdecydowanie silnymi elementami systemu obronnego były krańce linii zbliżające się do morskiego wybrzeża, gdzie były wspierane naturalnymi rowami przeciwczołgowymi, wadi. Zdecydowano więc o usytuowaniu znacznych sił na zewnętrznej linii obronnej, a w tym czasie inżynieryjnym przygotowaniu drugiej linii obrony, na wypadek niemieckiego przełamania.

W tym samym czasie, kiedy w Tobruku trwały intensywne przygotowania organizacyjne i inżynieryjne do obrony szturmu i oblężenia, po stronie niemieckiej 11 kwietnia ostatecznie zamknięto twierdzę w oblężeniu. Od zachodu Tobruk był blokowany przez oddziały włoskiej 27. Dywizji Piechoty „Brescia”, od południa przez zgrupowanie pod dowództwem ppłk. von Schwerina, a od południowego-wschodu przez jednostki 5. Dywizji Lekkiej. Rommel planował niemal natychmiastowy szturm twierdzy. Przede wszystkim liczył na to, że zamknięte jednostki będą miały niskie morale wywołane niedawnymi klęskami sił Garnizonu Cyrenajki. Sam walczył przecież we Francji, gdzie oblężone we Flandrii siły sprzymierzonych zdecydowały się na ewakuację pod Dunkierką. Spodziewał się, że tym razem sytuacja się powtórzy, co zdecydowanie ułatwiłoby mu zadanie. Wiedział również, że zaledwie kilka miesięcy wcześniej Australijczykom wspieranym przez brytyjskie czołgi udało się zdobyć twierdzę tobrucką w zaledwie jeden dzień, co świadczyło o tym, że twierdza ma słabe punkty. Tak się jednak nie stało, owszem Australijczycy nie byli jeszcze doświadczeni w boju, ale byli przepełnieni ochotą do walki, a ich morale bynajmniej nie odpowiadało morale żołnierzy pamiętnego brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego we Francji wiosną 1940 roku. „Lis Pustyni” miał zatem stoczyć swój pierwszy prawdziwy pustynny bój.

Do pierwszych prób przełamania się przez zewnętrzny pas linii obrony doszło już 10 kwietnia, na odcinku południowo-zachodnim, w okolicach wzgórza Medauar. Akurat tego dnia nastąpiło silne załamanie pogody, nadciągnęła burza piaskowa, która mocno ograniczała widoczność tak napastników jak i obrońców. Atak wspierany przez jednostki włoskiej dywizji „Brescia” został skutecznie odparty celnym ostrzałem Australijczyków oraz strzałami tzw. australian bush artillery. Na południowym odcinku niektóre jednostki 5. Dywizji Lekkiej przystąpiły do rozpoznania linii obronnych, jednak tam nie doszło do starć. Dalej na południe w rejonie El Adem starły się natomiast niemieckie jednostki idące z rejonu Mechili z osłonowym zgrupowaniem gen. Gotta. Następnego dnia po zablokowaniu Tobruku przez siły niemiecko-włoskie Gott ze swoimi żołnierzami oddalił się na wschód w stronę Egiptu.

Te pierwsze dwa dni nieśmiałych prób zaatakowania twierdzy mogą świadczyć o tym, że istotnie Niemcy zlekceważyli przeciwników i spodziewali się, że sam fakt natarcia złamie morale obrońców i przyniesie zwycięstwo. Co więcej, jak się okazało niemieckie oddziały w tym czasie nie miały nawet map umocnień twierdzy, a przecież to właśnie Włosi byli autorami większej części systemu umocnień (sic!). Jedyne co Rommel wiedział o systemie fortecznym Tobruku podchodząc pod niego, dotyczyło tylko pierwszej linii obrony, nie wiedział natomiast jak głęboko urzutowana jest ta obrona. Dopiero po dwóch dniach oblężenia Rommel otrzymał dwa egzemplarze map Tobruku, które umożliwiły mu zaplanowanie konkretnego szturmu. Te markowane niemieckie ataki skłoniły dowództwo twierdzy w osobie gen. Morsheada do zarządzenia patrolowania tzw. pasa ziemi niczyjej pomiędzy liniami obronnymi, a pozycjami nieprzyjaciela, w celu zapobiegania ewentualnemu zaskoczeniu.

Przygotowany błyskawicznie plan ataku zakładał uderzenie od południa ze strony 5. Dywizji Lekkiej, po zachodniej stronie drogi Tobruk - El Adem. Jednocześnie na zachodnim odcinku obrony szturm miała pozorować włoska 27. Dywizja Piechoty „Brescia”. Po dokonaniu przełamania na południu 5. Dywizja Lekka miała dojść w głąb systemu obronnego do miejsca gdzie droga na Bardię krzyżowała się z drogą na El Adem. Zgodnie z doktryną wojny błyskawicznej w miejsce tego lokalnego przełamania wejść miała za czołgami kolejna szybka jednostka, w tym przypadku 8. batalion karabinów maszynowych, która miała siać panikę za liniami obronnymi. Rommel nie wierzył aby obrońcy załatali tą dziurę w obronie i liczył na szybki upadek twierdzy. Cały atak został poprzedzony akcją niemieckiego lotnictwa, które zrzucało ulotki propagandowe wzywające do poddania się. Jedyne co wzbudziły one po stronie obrońców to śmiech, ale także utwierdzenie w przekonaniu, że trzeba się bronić do upadłego. Tym bardziej, że rankiem tego samego dnia do tobruckiego portu wpłynęły właśnie ważne posiłki w postaci kilku czołgów „Matilda”, dział polowych oraz amunicji. Był to pierwszy w historii przypadek lądowania czołgów bezpośrednio ze specjalnie do tego skonstruowanych barek desantowych, tzw. Landing Craft-Tank (LCT).

Wobec tego przed północą 13 kwietnia oddziały niemieckie przystąpiły do szturmu twierdzy. Okazało się jednak, że z planowanego szturmu wyszedł niewielki atak, który śmielej można nazwać zwiadem. Oto bowiem 30 żołnierzy wspartych ogniem artyleryjskim i karabinów maszynowych przystąpiło do ataku na posterunek R 33. Doszło do walki w bliskiej odległości, która szybko przerodziła się w brutalną walkę na bagnety. Niedoświadczeni dotąd Australijczycy pod dowództwem por. F.A. Mackella wykazali się wielkim hartem ducha. Dwie godziny później, około 2.30 w nocy 14 kwietnia, do ataku przystąpiło 200 kolejnych żołnierzy niemieckich z 8. batalionu zmotoryzowanego karabinów maszynowych, wyrabiając z wielkim wysiłkiem niewielki przyczółek w liniach obronnych. Zgodnie z planem, natychmiast po tym miejscowym przełamaniu, miały wjechać czołgi 5. Dywizji Lekkiej, jednak na wskutek problemów nawigacyjnych (trudność odnalezienia właściwego kierunku na pustyni w nocy, w czasie bitewnej zawieruchy), czołgi te trochę się spóźniły. Nastąpiło to dopiero o 5.20 nad ranem. Na pancerzach czołgów miały jechać desanty piechoty szturmowej, jednak od celnych strzałów australijskiej piechoty niewielu z nich przeżyło. Celny ogień Australijczyków zebrał jeszcze krwawsze żniwo wraz z nastaniem dnia, kiedy słońce rozjaśniło sytuację na polu walki. Pozbawione wsparcia piechoty czołgi, które weszły we włamanie znalazły się niejako w potrzasku. Rankiem 14 kwietnia Morshead wydał rozkaz, aby czołgi te zaatakować z drugiej linii obrony. Niemcy zmuszeni byli do pospiesznego opuszczenia włamania, niemniej jednak nie uniknęli poważnych strat. Szacuje się, że w czasie tego nocnego włamania niemiecki 5. pułk pancerny stracił około połowy z wykorzystanych w szturmie 38 czołgów. Jeszcze większe straty poniósł 8. zmotoryzowany batalion karabinów maszynowych, który stracił również swojego dowódcę ppłk Gustawa von Ponatha, tego samego który jeszcze kilka dni temu cieszył się z niewątpliwego sukcesu jakim było pochwycenie do niewoli dwóch najważniejszych brytyjskich dowódców w Cyrenajce.

Można się domyślać, że paradoksalnie jedną z przyczyn niepowodzenia niemieckiego szturmu były… włoskie plany obrony twierdzy. Jak pamiętamy wynikało z nich niezbicie, że zwarty system umocnień znajduje się tylko w pierwszej linii obrony, podczas gdy w głębi nie należało się spodziewać poważnego oporu. Niemcy nie wzięli pod uwagę, że w tym krótkim czasie obrońcy zdołali na tyle wzmocnić drugą linię aby była ona w stanie zatrzymać impet przełamania. Przede wszystkim należy tu docenić decyzję Morsheada, który zlokalizował w drugim rzucie silne obwody, które można było precyzyjnie wykorzystać w miejscu lokalnego przełamania. W wyniku tej pierwszej próby szturmu Niemcy stracili 17 czołgów, około 150 zabitych i około 250 wziętych do niewoli. Z drugiej strony Australijczycy stracili tylko 2 czołgi, 26 zabitych oraz 64 rannych. Była to pierwsza porażka Rommla w Afryce i pod tą złą gwiazdą rozpoczynały się żmudne walki o pustynną twierdzę Tobruk.

Następnego dnia do ataku przystąpiła włoska 132. Dywizja Pancerna „Ariete”, która próbowała sforsować australijską obronę na wzgórzu Medauar. Największe nasilenie ataków nastąpiło około godziny 17.30. Również jednak ten atak załamał się w ogniu australijskich i brytyjskich obrońców. Do niewoli dostało się łącznie niespełna 200 Włochów, którzy po przejściowym przełamaniu wdarli się w obręb linii obronnych, a następnie nie zdążyli się z nich wydostać. W kolejnych dniach w rejonie strategicznego wzgórza Medauar jednostki włoskiej „Ariete” oraz 102. Dywizji Zmotoryzowanej „Trento” ponawiały ataki, które jednak kończyły się z podobnym skutkiem jak wcześniejsze ataki niemieckie i włoskie. Wieczorem 18 kwietnia „Ariete” dysponowała już tylko 10% czołgów, z którymi rozpoczynała oblężenie Tobruku.

Od licznych jeńców, jakich udało się pochwycić w czasie odpierania kolejnych ataków Morshead dokładnie zdawał sobie sprawę z wyczerpania sił napastników. Wobec tego zarządził przygotowania do lokalnych rajdów wypadowych, w kierunku wzgórza „Carrier Hill”, położonego niedaleko na zachód od Medauar. Atak rozpoczęty we wczesnych godzinach porannych 22 kwietnia zakończył się pełnym sukcesem. Idące z przodu czołgi „Matilda” wyłamały przejścia, przez które wdarła się bojowo nastawiona piechota. Zaskoczeni Włosi nie wytrzymali presji i masowo poddawali się do niewoli. W efekcie po kilkugodzinnym natarciu pojmano 368 jeńców, zdobyto liczne działa przeciwpancerne, karabiny maszynowe, samochody i motocykle. Nie udało się wyprowadzić cięższych od przeciwpancernych dział polowych, które starano się zniszczyć granatami, co jednak nie powiodło się. Niemniej jednak ten pierwszy wypad obrońców stanowił poważne ostrzeżenie dla oblegających, że nie będą na swoich pozycjach bezpieczni. Rommel, kiedy się dowiedział o „walecznej” postawie włoskich sojuszników, rozkazał aby karać śmiercią oficerów uciekających z pola walki. Koniecznym wydaje się tu usprawiedliwienie tak radykalnej postawy „Lisa Pustyni”, który w rzeczywistości był przeciwnikiem upartego utrzymywania straconych pozycji. W warunkach pustynnych wiedział jednak doskonale, że wyłamanie się jednego oddziału w pierwszej linii, może doprowadzić do szybkiej zagłady całej armii. Nie chciał dopuścić aby sytuacja z 22 kwietnia więcej się powtórzyła.

W kilku kolejnych dniach oddziały niemieckie podejmowały słabe ataki na wybranych odcinkach frontu, najczęściej w okolicach wzgórza Medauar, jednak praktycznie nie przyniosły one żadnych korzyści, poza utratą sprzętu i ludzi. Doszło do poważnych spięć pomiędzy niemieckimi i włoskimi dowódcami, przerzucającymi na siebie nawzajem odpowiedzialność za ostatnie niepowodzenia. Do naczelnego dowództwa w Rzymie i Berlinie dochodziły mgliste komunikaty na temat działań pod Tobrukiem. Zaalarmowane tym OKH postanowiło wysłać do Afryki swojego przedstawiciela w osobie głównego kwatermistrza armii gen. Friedricha von Paulusa. Miał zapoznać się ze stanem jednostek niemieckich w Afryce oraz z ich potrzebami do prowadzenia dalszych działań bojowych. Rommlowi udało się go przekonać do jeszcze jednej zdecydowanej próby wdarcia się do twierdzy tobruckiej. W tym czasie obrońcy prowadzili dalsze prace na drugiej, wewnętrznej linii obrony, łącząc poszczególne punkty umocnione, przygotowując stanowiska artyleryjskie, podciągając zaopatrzenie. Z drugiej jednak strony Rommel miał mimo wszystko w tych dniach powody do zadowolenia. Po zażartych trzydniowych walkach 26 kwietnia udało się zdobyć w końcu, przełęcz Halfaya, co ustabilizowało sytuację w rejonie granicy egipsko-libijskiej. Co więcej, w rejon walk docierały kolejne jednostki spodziewanej 15. Dywizji Pancernej, wreszcie świeże siły, których tak bardzo potrzebował. Mógł zatem Rommel ponownie skoncentrować uwagę na zdobyciu uciążliwej twierdzy na swoich tyłach.

Kolejny szturm wyznaczono na wieczór 30 kwietnia i miał zostać przeprowadzony znajdującymi się już w dyspozycji jednostkami z 5. Dywizji Lekkiej i 15. Dywizji Pancernej na kierunku południowo-zachodnim, na wzgórze Medauar. Po spodziewanym przełamaniu, pierwsza z nich miała uderzyć wewnątrz systemu obronnego twierdzy na północ, a druga na wschód, natomiast w dokonane włamanie w pierwszej linii umocnień miały wejść jednostki włoskich 132. Dywizji Pancernej „Ariete” oraz 27. Dywizji Piechoty „Brescia”. W tym pasie obrony znajdowały się wówczas 24 betonowe bunkry obsadzone przez: bataliony 2/24. i 2/23. z 26. Brygady Piechoty, 2/15 batalion z 20. Brygady Piechoty oraz kilka mniejszych jednostek artyleryjskich i karabinów maszynowych. Mówiąc o betonowych bunkrach pod Tobrukiem i w Afryce Północnej najczęściej chodzi nie o schrony kopułowe, typowe dla europejskiego teatru działań wojennych. W Afryce jako bunkier uważano proste wgłębienie w skalistym podłożu, którego ścianki dla umocnienia wyłożone były betonem. W ich budowie wykorzystywano najczęściej ładunki wybuchowe, które kruszyły skałę czyniąc charakterystyczny lej. Następnie oczyszczano go z gruzu i zalewano ściany betonem. Tak przygotowany „bunkier” był wbrew pozorom bardzo użytecznym schronieniem dla obrońców. Przede wszystkim był niemal całkowicie niewidoczny dla nacierającego nieprzyjaciela, ponieważ nie wystawał ponad ziemię. Praktycznie jedynym sposobem ich zniszczenia było uderzenie moździerzami, których jednak Niemcy nie mieli zbyt wiele. Jednocześnie, dobrze okopani obrońcy mogli względnie bezpiecznie razić ogniem karabinów maszynowych nacierające po płaskiej pustyni oddziały przeciwnika.
Zgodnie z planem popołudniem i wieczorem 30 kwietnia nastąpiło silne przygotowanie artyleryjskie na odcinku ataku, wzmocnione dodatkowo nalotami bombowców nurkujących, słynnych Ju-87 „Stuka”. O godz. 20.00 Niemcy przystąpili do ataku na silnie okopanych Australijczyków. Jak się okazało ostrzał artyleryjski był skuteczny, albowiem poważnie uszkodził rozciągnięte między poszczególnymi punktami umocnionymi kable, utrudniając łączność między pierwszą a drugą linią obrony. Wobec tego walczący w pierwszej linii Australijczycy zostali praktycznie pozbawieni wsparcia artyleryjskiego ustawionego na tyłach oraz odcięci od posiłków. Już około godziny 21.30 pierwsza linia obrony została w kilku miejscach przerwana, przez co pozostałe stanowiska obrońców musiały walczyć jako izolowane punkty oporu. W nocnych ciemnościach na wzgórzu Medauar Niemcy pokonali zdecydowanie słabszych liczebnie przeciwników, a kiedy z nastaniem dnia obrońcy na drugiej linii mogli przyjrzeć się sytuacji spostrzegli, że strategiczne wzgórze znajduje się już w rękach Niemców. Czołgi zwycięskiej 5. Dywizji Lekkiej kontynuowały natarcie w kierunku fortu Pilastrino tu jednak musiały zatrzymać się w pół drogi wjeżdżając na nierozpoznane pole minowe. W kolejnych godzinach, mniej więcej do południa 1 maja, doszło do miejscowych pojedynków pancernych, które jednak nie miały już większego znaczenia dla prowadzonej operacji. Szturm twierdzy w zasadzie nie powiódł się, chociaż udało się zdobyć ważne wzgórze Medauar, z którego można było kontrolować najbliższą okolicę w południowo-zachodnim sektorze walk. Kolejne próby odbicia tego punktu podejmowane przez Australijczyków w pierwszych dniach maja nie przyniosły efektów i sytuacja ustabilizowała się na długie miesiące. W tych pierwszych trzech tygodniach kolejnych szturmów niemiecko-włoskich napastnicy stracili łącznie 267 zabitych, 213 zaginionych oraz 674 rannych, natomiast obrońcy: 59 zabitych, 383 zaginionych oraz 355 rannych.

Zbliżały się mordercze w warunkach pustynnych miesiące letnie, kiedy temperatura powietrza dochodziła nawet do 60 stopni. Obie strony przeszły do wojny pozycyjnej, podobnej do tej jaka toczyła się w czasie pierwszej wojny światowej na zachodnim froncie, z tą tylko różnicą, że tu nie podejmowano szaleńczych prób pokonania przeciwnika. Jeszcze tylko raz obrońcy podejmą w pierwszych dniach sierpnia odbić utracone wzgórze, jednak szybko zostało ono odparte. Generalnie ograniczano się do regularnych ostrzałów artyleryjskich, nalotów bombowych, okazjonalnych prób szturmu na pojedyncze posterunki i przede wszystkim nocnych patroli w celu pojmania jeńców i prowadzenia działalności dywersyjnej. Szybko okazało się, że zdecydowanie w tej formie walk lepiej radzili sobie Australijczycy niż Niemcy. Istnieje wiele opisów tych tajemniczych nocnych pojedynków, nieraz groteskowych, a innym razem wstrząsających. Zdarzały się sytuację, że żołnierz obrony twierdzy gubił się w nocnych ciemnościach i znajdował się na tyłach nieprzyjaciela. Mimo wszystko nie został pochwycony do niewoli, ponieważ przed Niemcami udawał Włocha, a przed Włochami Niemca, w efekcie czego przeszedł bezpiecznie ponownie na swoją stronę. Z drugiej jednak strony, kiedy na patrole wychodzili budzący grozę Gurkowie, dochodziło do krwawych łaźni na stanowiskach nieprzyjaciela, jeżeli tylko wartownik nie był dość czujny. Z kolei w celu przygotowania niewielkich oddziałów szturmowych do prowadzenia wypadów na posterunki nieprzyjacielskie, zorganizowano w Acromie specjalną szkołę wojsk szturmowych.

W ciągu dnia warunki pogodowe były niekiedy niemożliwe do wytrzymania. Żołnierze znajdujący się aktualnie w pierwszej linii mieli szczególnie trudne zadanie. Musieli leżeć praktycznie w bezruchu, wystawieni na mordercze słońce, pozbawieni prawie wody i żywności. Wszelki ruch w ciągu dnia, podniesienie głowy, czy ręki ponad kamień mogło zakończyć się śmiercią od strzału niezwykle precyzyjnych strzelców australijskich. Nawet wykopanie sobie niewielkiego wgłębienia, w celu poprawy swojego bezpieczeństwa, nie wchodziło w grę, ze względu na twardość zahartowanej w słońcu skały. Postawmy się przez chwilę w sytuacji żołnierza oblepionego przez wszędobylskie muchy, który przez kilkanaście godzin praktycznie nie może się poruszyć. W tej sytuacji, uciążliwy zwyczajnie chamsin traktowany był jak wybawienie, albowiem w pustynnej zawierusze można było przeskoczyć z miejsca na miejsce, uzupełnić zapas wody, amunicji, rozprostować kości, czy w ogóle załatwić najbardziej trywialne potrzeby fizjologiczne. Te trudne warunki sprawiły, że obie strony doszły do nieformalnego porozumienia, zgodnie z którym codziennie przed mniej więcej dwie godziny przed wieczorem następowało zawieszenie walki. W tym czasie można było chwilę odetchnąć i normalnie funkcjonować, co było niezbędne dla zdrowia psychicznego jednych jak i drugich. W ogóle wojna na pustyni była momentami jakby wyjęta z innej epoki. Walczący żołnierze zdając sobie sprawę z trudu walk, szanowali również swoich przeciwników, paradoksalnie szczególnie tych, którzy sprawiali im najwięcej problemu. Było to wyrazem swoistego podziwu i uznania dla wytrzymałości, umiejętności i odwagi dla żołnierzy jednostek, które zyskiwały sobie miano elitarnych.

W ciągu tych letnich miesięcy po obu stronach dochodziło do poważnych zmian w strukturze organizacyjnej. Z jednej strony Rommel niejako pogodził się, że bez poważnych wzmocnień nie będzie w stanie zdobyć dobrze zorganizowanej obrony twierdzy. W związku z tym postanowił przenieść jednostki pancerne na południowy-wschód od Tobruku, gdzie chciał je wykorzystać przeciwko jednostkom brytyjskim w rejonie granicy. Wokół samej twierdzy zastosował rozmieszczenie zgodnie z zasadą swoistego przekładańca. Zauważył już wcześniej, że Włosi są dobrym żołnierzami, jeżeli mają odpowiedni przykład, zachętę do walki. Główny ich problem widział w: słabym dowodzeniu, przestarzałym uzbrojeniu oraz niedostatecznym przeszkoleniu. Postanowił zatem rozmieścić chociaż niewielkie jednostki niemieckie pomiędzy włoskimi dywizjami, tak aby zmobilizować je do skuteczniejszej walki. Z drugiej strony frontu gen. Morshead dbał o to aby stosować system rotacyjny, polegający przede wszystkim na tym aby poszczególne jednostki stacjonowały raz na pierwszej (najtrudniejszej) linii obrony, następnie były przenoszone na drugą (tzw. błękitną linię) a jeszcze później do samego Tobruku, do rezerwy, skąd ponownie były przenoszone na pierwszą linię. Było to bardzo dobrym rozwiązaniem, pozwalającym na chociaż krótką regenerację sił, przed ponownym podjęciem trudnej służby liniowej. Poza tym, dzięki temu systemowi udało się przez kilka miesięcy utrzymać wysokie morale i dyscyplinę wszystkich znajdujących się w systemie obronnym twierdzy oddziałów. Morale było dodatkowo wzmacniane przez publikację gazety „Tobruk Truth”, przy czym szczególnie wyróżnił się sierż. H.W. Williams. W ten stosunkowo łatwy sposób walczący żołnierze mogli dowiedzieć się o wydarzeniach z życia codziennego samej twierdzy jak również zapoznać się z komunikatami nadawanymi przez BBC.

Równocześnie zaszły też zmiany na wyższym poziomie organizacyjnym, gdzie gen. Wavella 21 czerwca 1941 zastąpił gen. Claude Auchinleck. Tak samo po stronie włoskiej dotychczasowego naczelnego dowódcę sił włoskich w Afryce Północnej gen. Gariboldiego zastąpił gen. Ettore Bestico. Pod jego bezpośrednią komendą znajdował się włoski 20. Korpus Szybki (132. Dywizja Pancerna „Ariete” i 101. Dywizja Zmotoryzowana „Trieste”). W związku z tymi zmianami, którymi formalnie podlegał także Rommel zmiany przeszła także struktura wojsk niemieckich w Afryce. Utworzono specjalną Grupę Pancerną, składającą się z: Afrika Korps, 90. Dywizji Lekkiej, 15. Dywizji Pancernej 21. Dywizji Pancernej (dotychczasowa 5. Dywizja Lekka) oraz 21. Korpusu Włoskiego (102. Dywizja Zmotoryzowana „Trento”, 25. Dywizja Piechoty „Bologna”, 27. Dywizja Piechoty „Brescia” i 17. Dywizja Piechoty „Pavia”. Schemat dowództwa wojsk Osi w Afryce Północnej był naprawdę osobliwy. Na samym szczycie formalnie stał teoretycznie Bastico, podlegający włoskiemu dowództwu naczelnemu w Rzymie. Niżej stał Rommel, jednak faktycznie podlegał on naczelnemu dowództwu Wehrmachtu w Berlinie, a z kolei Rommlowi podlegały też jednostki włoskie. Ta dziwna konstrukcja mogła funkcjonować sprawnie tylko w przypadku doskonałego zrozumienia pomiędzy najwyższymi dowódcami, co nie zawsze miało miejsce. W efekcie stosunkowo często dochodziło do nieporozumień, braku zsynchronizowania działań i współdziałania. Zatem teoretycznie duże siły, którymi dysponowali Rommel i Bastico były w tym okresie niewłaściwie wykorzystywane. Innym, jeszcze poważniejszym problemem wojsk Osi, który był coraz bardziej odczuwalny na linii frontu było zaopatrzenie, ale o tym będzie jeszcze mowa później.

Jak wynika z powyższych ustaleń impet szturmów podejmowanych przez Niemców i Włochów został odparty przede wszystkim siłami australijskiej 9. Dywizji Piechoty. W kolejnych miesiącach obrońcy uzyskiwali systematycznie uzupełnienia i zaopatrzenie dostarczane drogą morską. Było ono co prawda mocno utrudnione za sprawą nieustannego bombardowania ze strony samolotów nurkujących startujących z pobliskiego lotniska pod El Adem oraz ostrzału artylerii polowej portu i urządzeń nabrzeżnych. Mimo wszystko niezbędne zaopatrzenie było dostarczane w wystarczających ilościach. Australijczycy spisywali się znakomicie i szybko zdobyli sobie nieśmiertelną sławę słynnych „szczurów Tobruku”, co było nawiązaniem do innej słynnej jednostki, 7. Dywizji Pancernej, którą nazywano już wcześniej „szczurami pustyni”. W przypadku obrońców Tobruku porównanie to było jak najbardziej trafne, albowiem system obronny twierdzy wykorzystywał dobrze rozbudowane rozgałęzienia podziemnych tuneli i pomieszczeń, łączących niektóre punkty umocnione. Niemniej jednak warunki polityczne wyrażane w postaci nacisku rządu australijskiego na rząd JKM zmierzały do zgromadzenia jednostek australijskich rozrzuconych w różnych zakątkach Bliskiego Wschodu w jedną jednostkę taktyczno-operacyjną. Oznaczało to konieczność wycofania z Tobruku także 9. Dywizji Piechoty. Przy okazji stwierdzono, że zasadnym będzie również wycofanie znajdujących się w twierdzy 18. Brygady Piechoty oraz hinduskiego 18. pułku kawalerii, a co za tym idzie przerzucenie doń jednostek zastępczych. Pierwszymi ewakuowanymi jednostkami były: brygada piechoty oraz pułk kawalerii, które zamierzano zastąpić polską Samodzielną Brygadą Strzelców Karpackich, pod dowództwem gen. Stanisława Kopańskiego. Wymianę jednostek przeprowadzono w dniach między 19 a 25 sierpnia, w ramach operacji „Treacle”. Czas przeprowadzenia operacji był dokładnie zsynchronizowany z cyklem bezksiężycowych nocy, co było konieczne ze względu na zagwarantowanie optymalnego bezpieczeństwa od spodziewanych nalotów bombowych. Szczęśliwie płynące statki uniknęły ataku dzięki czemu dostarczono do twierdzy tą drogą ponad 6 tys. żołnierzy oraz niemal 1,3 tys. ton zaopatrzenia, a zabrano z nabrzeża około 5 tys. żołnierzy. Kiedy świeżo przybyli polscy żołnierze zapoznawali się z sytuacją i warunkami panującymi w oblężonej pustynnej twierdzy (dopiero 3 października jednostki polskiej brygady zajęły pozycje na pierwszej linii obrony w odcinku zachodnim, wcześniej pełniąc służbę forteczną i na drugiej linii), w dowództwie sił Bliskiego Wschodu przygotowywano kolejną operację wymiany załogi. Australijską 9. Dywizję Piechoty miała zastąpić we wrześniowym i październikowym cyklu bezksiężycowych nocy brytyjska 70. Dywizja Piechoty wraz z 32. Brygadą Czołgów i 11. batalionem czechosłowackim. Dowództwo obrony twierdzy z rąk gen. Morsheada przejął dowodzący właśnie 70. Dywizją Piechoty gen. Ronald M. Scobie. W czasie ostatniej wymiany poniesione zostały jednak straty w postaci zatopienia szybkiego stawiacza min HMS „Latona”, co w niewielkim stopniu zmieniło plany aliantów. Po wymianie załogi twierdzy miała ona dalej utrudniać komunikację nieprzyjaciela i transport zaopatrzenia na odcinek graniczny, oraz powoli przygotowywać się do odegrania ważnej roli w planowanej przez Brytyjczyków ofensywy znad egipskiej granicy.


W rejonie nadgranicznym

W czasie kiedy trwało wielomiesięczne oblężenie Tobruku, stosunkowo niedaleko na południowy-wschód, nad granicą libijsko-egipską trwały krwawe walki o kilka kluczowym punktów: Sollum, przełęcz Halfaya oraz Sidi Omar. Spektakularna obrona twierdzy sprawiła, że walki pod Tobrukiem stały się prawdziwym symbolem walk na pustyni afrykańskiej, a w ogóle obecność w nim polskich oddziałów urasta niemal do miana wielkiej epopei. Jednocześnie mniej wyraziste walki, ale równie ważne walki nad granicą często są marginalizowane, a w najlepszym wypadku pozostają w cieniu pustynnej twierdzy. A przecież to właśnie tam ważyły się losy wojny, podczas gdy obrona Tobruku choć ważna, stanowiła jedynie tło. Również tam dochodziło to najbardziej dramatycznych i krwawych walk, z powodu których niemieccy żołnierzy nazywali przełęcz Halfaya mianem „kleines Verdun”. Warto zatem bliżej przyjrzeć się działaniom podejmowanym przez obie strony, w celu przejęcia kontroli nad strategicznie ważnym rejonem.

Jak zostało wyżej powiedziane 10 kwietnia 1941 roku rozpoczęło się praktyczne oblężenie Tobruku, a trzy dni później miał miejsce pierwszy nieudany szturm. W następnych kilku tygodniach Rommel podejmował kolejne próby złamania oporu pustynnej twierdzy, jednak za każdym razem bez widocznych rezultatów. Pozostawienie na tyłach tak silnie obsadzonego punktu oporu, zaopatrywanego przy tym nieustannie od strony morza, było bardzo niebezpieczne. Rommel dążył przede wszystkim do nieustannego parcia na wschód. Należy podkreślić w tym miejscu, że przez Tobruk przechodziła jedyna utwardzona droga z Benghazi do Sollum, Via Balbia, a zatem pozostawienie tego miasta w rękach nieprzyjaciela uderzało bezpośrednio w niemiecki system komunikacyjny. Problem ten na dłuższą metę można było wyeliminować, co z resztą z czasem się udało, budując nową drogę daleko na obrzeżach Tobruku, poza polem ostrzału artylerii fortecznej. Poza tym długotrwałe oblężenie twierdzy wymuszało wydzielenie znacznych jednostek osłonowych, w celu prowadzenia tegoż oblężenia, sił które można było wykorzystać w kluczowym ataku na Egipt.

Po raz kolejny Rommel postanowił zaryzykować i, jak zostało wyżej wspomniane, wypuścił swoje szybkie jednostki na wschód. Dzięki temu już 12 kwietnia zajęto bez walki Bardię, a pierwsze jednostki 15. Dywizji Pancernej znalazły się w obszarze nadgranicznym. Były to niewielkie lecz mobilne jednostki 15. batalionu strzelców motocyklowych motocyklistów oraz 33. batalionu niszczycieli czołgów pod dowództwem ppłk. Gustava Knabe. Jak wielkie musiało być zdziwienie żołnierzy z tej jednostki, którzy po trudnej podróży morskiej z Neapolu do Trypolisu na pokładzie statku transportowego „Alicante”, natychmiast na nabrzeżu dowiedzieli się, że zamiast obiecanych kilku dni, a może nawet tygodni na wypoczynek, mają natychmiast kierować się na pierwszą linię frontu, do Sollum, miejscowości, której nazwa zupełnie nic im nie mówiła. Zgodnie z rozkazem jednostki te, dobrze wyposażone w środki transportu mknęły co sił w wyznaczonym kierunku. Dla żołnierzy, którym niedane było odbycie spodziewanego okresu aklimatyzacji, wylądowanie w rozgrzanej do temperatury przekraczającej 50 stopni pustyni było wielkim wyzwaniem i zaskoczeniem. Silniki motocykli, samochodów, ciężarówek i czołgów grzały się w oczach, co kilka-kilkanaście kilometrów trzeba było robić przerwy. Niespodziewanie często trzeba było również wymieniać bądź naprawiać opony, które w tak dużej temperaturze pękały jak baloniki na wskutek rozgrzanego, a przez to rozrzedzonego powietrza, jakie się w nich znajdowało. Mimo to mechanicy spisywali się dzielnie i rankiem 13 kwietnia udało się dojechać pod Fort Capuzzo. Była akurat Wielkanoc, lecz ci niedoświadczeni jeszcze w pustynnej walce żołnierze nie mieli możliwości aby świętować. Jak tylko zbliżyli się do wioski zostali ostrzelani przez brytyjską artylerię. Chwilę później zza obwarowań w stronę Niemców wyjechały nieprzyjacielskie pojazdy opancerzone. Szybko nadziały się jednak na celny ogień dział przeciwpancernych, nie wyrządzając im krzywdy. W kolejnych godzinach trwały niezbyt zażarte walki, po których do południa udało się zdobyć fort i okoliczną wioskę. Trudno powiedzieć czego spodziewali się tam znaleźć, niemniej jednak z pewnością musiał spotkać ich zawód. Z przedwojennych, gustownych włoskich koszar granicznych pozostały jedynie gruzy, a arabska wioska wyglądała na opuszczoną bądź wymarłą. Dopiero po jakimś czasie, kiedy dokładnie przeszukiwano rumowiska udało się znaleźć skrzynie z żywnością: brzoskwiniami i szynką. Natychmiast poprawiły się nastroje żołnierzy, którzy mogli zasiąść do prawdziwie świątecznego obiadu. Co więcej ci świeżo upieczeni „afrykańczycy”, jak często nazywali siebie żołnierze Afrika Korps, mogli być z siebie zadowoleni, odnieśli pierwsze zwycięstwo nad Brytyjczykami.

Jednocześnie, pozostała część grupy bojowej ppłk. Knabe zaatakowała Sollum leżące vis a vis Fort Capuzzo po brytyjskiej stronie granicy. Było ono w tym momencie słabiej bronione niż Fort Capuzzo, a głównym elementem obronnym stał się niewielki niszczyciel zakotwiczony akurat w porcie. Po jego poważnym uszkodzeniu ogniem słynnych „osiemdziesiątek ósemek” miasto poddało się. Sollum było ważnym węzłem komunikacyjnym, od którego odchodziły w kierunku zachodnim dwie drogi, przebijające się przez nadmorską skarpę na pustynny płaskowyż. Pierwsza z nich biegła bezpośrednio na zachód w stronę Fortu Capuzzo, natomiast druga na południe do przełęczy Halfaya, od której skręcała na południowy-zachód, w kierunku Sidi Omar. Szczególnie Halfaya odgrywała ważną rolę, ponieważ stanowiła bramę na rozległa pustynię libijską, przez którą brytyjskie jednostki szybkie i pancerne mogłyby wnikać na południową flankę sił niemieckich rozciągniętych wzdłuż wybrzeża od Tobruku do granicy. Podobnie jak Fort Capuzzo i Sollum tak i Halfaya została przez niemieckie jednostki lekkie zdobyta jeszcze w kwietniu.

Początkowo Brytyjczycy dali się odepchnąć na wschód, jednak szybko zreflektowali się, że Tobruk trzyma się wystarczająco mocno, aby Rommel nie miał możliwości kontynuowania swojej ofensywy na terytorium Egiptu. Wavell mógł wyrobić sobie dokładniejszy pogląd na temat pozycji niemieckich, po 12 maja, kiedy to wysłany z OKH przedstawiciel gen. von Paulus wysłał raport, w którym informował, że sytuacja w Afryce Północnej jest trudna. W odpowiedzi marszałek von Brauchitsch, dowódca wojsk lądowych wysłał rozkaz zabraniający Rommlowi podejmowanie poważniejszych operacji zaczepnych w najbliższych miesiącach. Cała ta wymiana depesz, w stosunkowo szybkim czasie trafiła do wiadomości brytyjskiego dowództwa. Wszystko to stało się za sprawą efektywnej pracy kryptologów z Bletchley Park. Po przegrupowaniu sił postanowili wyprzeć Niemców ze świeżo zdobytych pozycji w pasie nadgranicznym. Poza tym, atak miał stanowić rozpoznanie bojem pozycji przeciwnika, przed przygotowywanym silnym uderzeniem w oparciu o posiłki przybyłe w konwoju „Tiger”, o którym będzie jeszcze dalej mowa.

Trzon sił brytyjskich w tym ograniczonym uderzeniu miała stanowić 22. Brygada Gwardii, wspierana elementami 7. Dywizji Pancernej i mniejszymi jednostkami taktycznymi. Dowódcą odpowiedzialnym za przeprowadzenie operacji mianowany został bryg. William Gott. Istotą jego planu ataku było uderzenie trzema równoległymi kolumnami, a optymalnym celem, do jakiego zmierzano było rozbicie sił niemieckich w rejonie od Sollum aż po Bardię. Najważniejsza rola jak zwykle w czasie walk na Pustyni Zachodniej odgrywała pustynna flanka, na której operować miała 7. Brygada Pancerna posuwając się w kierunku Sidi Azeiz. W skład tej pustynnej kolumny wchodziły także niewielkie, lecz mobilne jednostki, tzw. „Jock columns”, których zadaniem było przede wszystkim osłanianie pustynnego krańca ofensywy. Druga kolumna posuwająca się w centrum frontu składała się z większości sił 22. Brygady Gwardii. Jej zadaniem było oczyszczenie pustynnej strony przełęczy Halfaya, a następnie kierowanie się przez Bir Wair, Musaid na Fort Capuzzo. Trzecia z kolei kolumna składała się z 2. batalionu strzelców oraz 8. pułku artylerii polowej. Celem tej grupy było oczyszczenie nadmorskiej strony przełęczy Halfaya, a następnie zdobycie miasta Sollum oraz znajdujących się za nim koszar wojskowych.
Dokładnie w przededniu brytyjskiego ataku główną siła niemiecką na interesującym nas odcinku była grupa bojowa von Herffa, w skład której wchodziło około 40 czołgów z 5. pułku pancernego oraz batalion piechoty zmotoryzowanej z włoskiej dywizji „Trento”. Okolice przełęczy Halfaya były bronione przez elitarne jednostki włoskich Berselierów, wyposażonych w artylerię. Wiele wskazuje na to, że Niemcy mieli wszelkie dane do tego by przypuszczać, że w najbliższych dniach Brytyjczycy przejdą do przynajmniej ograniczonego natarcia. Najważniejszym dowodem takich przypuszczeń był komunikat pogodowy, jaki niemiecka stacja nasłuchowa przechwyciła 9 maja. Dotychczasowe doświadczenia włoskie z walk prowadzonych z Brytyjczykami w czasie operacji „Compass”, wskazywały na to że intensywne monitorowanie warunków pogodowych niechybnie świadczyło o przygotowaniach do ataku. Reakcją na te podejrzenia było postawienie jednostek grupy von Herffa w stan pogotowia oraz wyznaczenie części sił spod Tobruku, do wsparcia jednostek w rejonie Bardii i Sollum. Kilka dni później, 13 maja samoloty Luftwaffe wykryły większą grupę czołgów brytyjskich koncentrujących się w strefie przyfrontowej. Istotnie, właśnie tego dnia brytyjska piechota i czołgi rozpoczęły przemieszczanie się na pozycje wyjściowe do szykowanego natarcia.

Atak na przełęcz Halfaya rozpoczęto 15 maja o godz. 6.00 przy silnym wsparciu lotniczym w postaci myśliwców typu „Hurricane”. Pomimo silnego oporu włoskich Berselierów brytyjska kolumna centralna stosunkowo szybko poczyniła znaczne postępy. Wykorzystując przyfrontowe przełamanie głównymi siłami 22. Brygady Gwardii w daleki rajd w kierunku Bir Wair i Musaid wypuścił się 4. RTR wspierany przez kompanię szkockich gwardzistów. Dzięki temu już około godz. 10.15 obie miejscowości dostały się w ręce sprzymierzonych praktycznie bez walki. Nie dając przeciwnikowi złapać oddechu królewscy czołgiści wspierani dalej przez niezłomnych Szkotów ruszyli w kierunku Fortu Capuzzo. Po drodze doszło jednak do walki ze stosunkowo silnym zgrupowaniem niemieckich czołgów. W rezultacie tej pancernej potyczki doszło do chwilowego rozproszenia sił sprzymierzonych na niewielkie grupki, które następnie wymagały przegrupowania przed uderzeniem na stary włoski fort. Po tych przygotowaniach nastąpił atak na Capuzzo, który zakończył się przejęciem nad nim kontroli przez sprzymierzonych. Póki co zatem na odcinku centralnym atak przyniósł spodziewane powodzenie.

W tym czasie również bez przeszkód rozwijało się brytyjskie natarcie na flance pustynnej. Tam też 2. RTR z 7. Brygady Pancernej wykonał zdecydowany manewr, napotykając po drodze stosunkowo niewielkie zgrupowanie niemieckich czołgów. Krótka walka zakończyła się odwrotem Niemców, którzy oddawali tym samym pustynną flankę Brytyjczykom. Dzięki temu około południa 15 maja kolumna pustynna osiągnęła rejon na zachód od Fortu Capuzzo i przygotowywała się do marszu w kierunku Sidi Azeiz. Zupełnie inaczej przedstawiała się natomiast sytuacja na odcinku nabrzeżnym, gdzie najsłabsze oddziały sprzymierzonych prawie cały dzień zmagały się ze zdeterminowaną włoską obroną na przełęczy Halfaya, nie mówiąc w ogóle o zdobyciu Sollum.

Natomiast po stronie niemieckiej w pierwszych godzinach walk panował spory bałagan i dawał o sobie znać brak ogólniejszej koncepcji działania na wypadek brytyjskiego ataku. Zawiodło rozpoznanie lotnicze, które nie było w stanie prawidłowo oszacować rozmiarów brytyjskiej ofensywy, ani nawet podać szacunkowej wielkości sił pancernych nieprzyjaciela. W efekcie tego von Herff nie mógł przedsięwziąć poważniejszych działań zmierzających do wyprowadzenia przeciwuderzenia, nie wiedział bowiem w którym miejscu i jakimi siłami zaatakować. Dodatkowe zamieszanie wprowadził błędny raport z grupy rozpoznawczej z 5. pułku pancernego, który wskazywał, że na pustynnej flance koncentruje się duża liczba ciężkich czołgów piechoty typu „Matilda” (w rzeczywistości napotkanymi czołgami była niewielka liczba szybkich „Cruiserów” wysłanych na rekonesans w kierunku Sidi Azeiz). Zaniepokojony tym meldunkiem von Herff mógł spodziewać się najgorszego, ponieważ silne natarcie pancerne na Sidi Azeiz i dalej na północ w kierunku morza mogło oznaczać odcięcie całego niemieckiego zgrupowania pomiędzy Sollum a Bardią. Musiał oczekiwać na wsparcie, które kierowało się już od strony Tobruku, w postaci grupy bojowej płk. Hansa Kramera. Miała ona przybyć jeszcze 15 maja, najpóźniej nocą z 15 na 16 maja, a z kolei następnego dnia miała dotrzeć jeszcze grupa bojowa gen. von Esebecka. Jedyne, na co się zdecydował to lokalny kontratak stosunkowo niewielkimi siłami na rejon Fortu Capuzzo, świeżo zdobyty przez sprzymierzonych. W godzinach popołudniowych 15 maja czołgi z niemieckiego 5. pułku pancernego uderzyły na brytyjską lekką piechotę z Durham, która okazała się być pozbawioną sprzętu przeciwpancernego. Ta niespodziewana dysproporcja sił zmusiła Brytyjczyków do odwrotu, który z pewnością nie zakończyłby się sukcesem, gdyby nie nagła burza piaskowa, która uniemożliwiła Niemcom skuteczny pościg. Tak czy inaczej już w godzinach przedwieczornych Fort Capuzzo trafił ponownie w ręce niemieckie, co wskazuje tylko na fakt, jak słabe podstawy miało brytyjskie natarcie na odcinku centralnym.

W następnych godzinach doszło do osobliwego zbiegu wydarzeń, które dobrze wkomponowują się w całokształt walk na pustyni. Z jednej strony bowiem, jak to zostało wyżej opisane Niemcy obawiali się brytyjskiego koncentrycznego natarcia od strony pustyni, które w istocie okazało się słabym zwiadem. Z drugiej natomiast strony rozpoznanie brytyjskie i wywiad radiowy donosiły już o przemieszczaniu się w rejon Sidi Azeiz niemieckich posiłków w postaci 8. pułku pancernego. To z kolei skłoniło gen. Gotta to wydania rozkazu odwrotu, już od wczesnych godzin porannych 16 maja. A zatem, wieczorem 15 maja obie strony zdecydowanie przeceniały siły przeciwnika i powstrzymywały się przed zdecydowanymi manewrami. Górą z tej kłopotliwej sytuacji wyszli Niemcy, którzy w tym czasie podciągnęli posiłki grupy Kramera, która dotarła do Sidi Azeiz już około godz. 3.00 nad ranem. W następnych godzinach, pod osłoną nocy niemieckie jednostki pancerne dokonywały niezbędnego przegrupowania, zakończonego rankiem w rejonie Fortu Capuzzo, skąd zamierzano przeprowadzić silny kontratak. Okazało się jednak, że zarówno 5. jak i 8. pułk pancerny borykają się z poważnymi kłopotami z paliwem, wobec czego atak musiał zostać wstrzymany. Dało to czas z kolei Brytyjczykom na wycofanie zagrożonej, wysuniętej do przodu 22 Brygady Gwardii z odcinka centralnego oraz 7. Brygady Pancernej z odcinka pustynnego.

Niemieckie uderzenie mogło ruszyć dopiero po uzupełnieniu paliwa w czołgach, czyli w godzinach popołudniowych 16 maja. Poza lokalnymi potyczkami niemieckie natarcie przypominało raczej wypychanie, i tak wycofujących się już Brytyjczyków na pozycje wyjściowe. Co więcej, z nastaniem wieczoru von Herff rozkazał wstrzymać marsz na południe i przeszedł do tymczasowej obrony. Zamierzał noc wykorzystać dla niezbędnych napraw uszkodzonych pojazdów, uzupełnienie zaopatrzenia oraz podciągnięcie tyłów. Z kolei sprzymierzeni mogli w sposób niezagrożony bezpiecznie wycofać się na pozycje wyjściowe, z których atakowali o świcie 15 maja. Niespełna dwa dni później, 17 maja o godz. 2.30 czołgi z 2. RTR usadowiły się na pozycjach wyjściowych. Tym samym operacja „Brevity” dobiegła końca. W jej rezultacie sprzymierzonym udało się zdobyć przełęcz Halfaya, jednak pozostały cele pozostały poza zasięgiem. Tak naprawdę nie można tu mówić o niepowodzeniu operacji, albowiem jako zwiad bojem spełniła ona oczekiwania i naprawdę trudno było oczekiwać aby osiągnęła coś więcej. Zwyczajnie wykorzystano w walce zbyt skromne siły, z kolei Niemcy mogli wykorzystać szybko przerzucone na miejsce jednostki pancerne spod Tobruku. W wyniku prowadzonych w tych dniach działań bojowych sprzymierzeni stracili 206 zabitych, rannych i zaginionych, podczas gdy Niemcy 258 zabitych, rannych i zaginionych. Pojawiają się trudności z precyzyjnym ustaleniem strat włoskich, a jedyne źródło brytyjskie wskazuje, że pochwycono do niewoli 347 żołnierzy przeciwnika.

Otwarta dla brytyjskich czołgów droga przez Halfaya była wielkim zagrożeniem dla niemieckich jednostek w pasie nadmorskim, stąd też Rommel nie mógł się pogodzić z jej utratą i niemal natychmiast wydał dyspozycje zmierzające do odbicia strategicznej pozycji. Niemiecki atak na Halfaya, nazwany kryptonimem „Skorpion”, zaplanowano na noc z 26 na 27 maja. W czasie tego nerwowego tygodnia pomiędzy zajęciem przełęczy przez Brytyjczyków a datą wyznaczającą kontruderzenie doszło do kolejnego spięcia pomiędzy Rommlem a włoskim dowództwem, konkretnie gen. Gariboldim. Sprawa rozeszła się o włoski sprzęt bojowy, którego znaczne ilości leżały niewykorzystane w Bardii. Kiedy wizytując to miasto podczas inspekcji Rommel dowiedział się o tym, kazał natychmiast skierować go na południe, na linię Sollum - Sidi Omar. Gdy Gariboldi dowiedział się o tym, stwierdził, że sprzęt armii włoskiej powinien być wykorzystywany tylko przez włoskie jednostki i nie chciał się zgodzić z dyspozycjami niemieckiego dowódcy. Rommel nie mógł tego zrozumieć, tym bardziej, że jak dotąd wykorzystanie tego sprzęty wyglądało tak, że zalegał w magazynach i na ulicach Bardii. Po tej kolejnej nieprzyjemnej rozmowie z włoskim głównodowodzącym, Rommel postawił na swoim i sprzęt został pospiesznie wykorzystany do umacniania pozycji na odcinku frontowym. Wieczorem 26 maja oddziały przewidziane do przeprowadzenia akcji bojowej, przemieściły się na pozycje wyjściowe. Od strony północno-zachodniej, z kierunku Fortu Capuzzo pozorowany atak miał poprowadzić 5. pułk czołgów wspierany przez pododdziały artylerii zarówno niemieckiej jak i włoskiej. W tym samym czasie z drugiej strony, od południa główny atak na przełęcz miał prowadzić 8. pułk czołgów dowodzony przez ppłk Hansa Kramera wspierany przez pododdziały artylerii i szybkie jednostki rozpoznawcze. Na szczególne wyróżnienie w przeprowadzeniu tego morderczego ataku, prowadzonego przy temperaturze przekraczającej 50 stopni w cieniu zasługują żołnierze z 1 batalionu 104 pułku czołgów oraz ich nowy dowódca kpt. Wilhelm Bach, nazywany zarówno przez swoich żołnierzy jak i przez przeciwników „pastorem czyśćca”. Pastorem luterańskim był w rzeczywistości, a piekłem miała stać się właśnie Halfaya (podobne brzmienie z angielskim „hellfire” - piekielny ogień). To żołnierze tego batalionu poprowadzili heroiczny czołowy atak na dobrze okopanych Brytyjczyków i we wstrząsającej walce na bagnety zdobyli wyznaczone pozycje, kapitalnie przyczyniając się do niemieckiego sukcesu. Trzeba jednak przyznać, że sukces ten był w dużej mierze konsekwencją niezdecydowanej postawy brytyjskiego dowództwa, które najpierw w operacji „Brevity” zdobyło tak ważną przełęcz, a następnie wycofało większość sił na dalekie tyły, pozostawiając na miejscu zaledwie 3. batalion Coldstream Gauards, pułk artylerii polowej oraz dwa bataliony czołgów. Siły te tak naprawdę nie miały szans na zatrzymanie zdecydowanego i silnego uderzenia pancernego, a trzon brytyjskich sił znajdował się zbyt daleko na wschód aby mógł przyjść na czas z pomocą.

Na krótki czas sytuacja wydawała się ustabilizowana. Było to jednak uczucie pozorne, albowiem w tym czasie sukcesywnie, choć wciąż z dużymi stratami dochodziło niemieckie uzupełnienie w postaci kolejnych jednostek 15. Dywizji Pancernej. Jak zawsze w kwestii transportu zaopatrzenia wojsk Osi, transportowanego drogą morską z Neapolu lub Tarentu do Trypolisu wywiad brytyjski był doskonale poinformowany. Nie było dla nikogo tajemnicą, że włoskie dowództwo w Rzymie jest przeżarte brytyjskimi szpiegami, którzy przy lekceważeniu tajemnicy wojskowej ze strony włoskich dowódców wykonywali doskonałą robotę. Jeszcze lepszym źródłem informacji pochodzących od samych Niemców były depesze radiowe jednostek 10. Korpusu Powietrznego na Sycylii, przechwytywane przez stacje nasłuchowe. Dokładnie 28 lutego 1941 roku brytyjskim kryptologom udało się złamać aktualnie wykorzystywany przez Luftwaffe kod, nazywany potocznie „Błękitnym”. Był on wykorzystywany niezmiennie aż do końca roku, stąd też brytyjski wywiad radiowy mógł na bieżąco lustrować meldunki dotyczące płynących konwojów. Dzięki temu do Kairu oraz Londynu napływały w kwietniu i maju alarmujące komunikaty, świadczące o tym, że posiłki dla niemieckiego Alfrika Korps przybywają szybciej niż zakładano na początku roku. Pojawiła się realna groźba, że niemieckie uzupełnienia i posiłki dotrą do Libii szybciej niż organizowany właśnie konwój z zaopatrzeniem do Egiptu, który ze względów bezpieczeństwa miał płynąć przez Przylądek Dobrej Nadziei. Tymczasem w niedzielę 20 kwietnia gen. Wavell alarmował premiera, że zgodnie z rozpoznaniem Niemcy posiadają w rejonie przyfrontowym już kilkaset czołgów (w tym w większości czołgów średnich, przewyższających czołgi brytyjskie swoją uniwersalnością) i że siły te mogą zostać w każdej chwili przegrupowane i wykorzystane do kolejnego skoku na wschód. Alarmujący był szczególnie fakt, że rozpoznanie donosiło o tym, że na froncie znajdują się już jednostki drugiej niemieckiej dywizji, tym razem dywizji pancernej (chodziło o 15. Dywizję Pancerną). Z drugiej strony sprzymierzeni dysponowali tylko niewielką jednostką mieszaną, zamkniętą w Tobruku oraz jednym batalionem pancernym stacjonującym pomiędzy granicą a Aleksandrią, a w ciągu najbliższego miesiąca udałoby się we własnym zakresie zorganizować najwyżej kilkadziesiąt innych czołgów, ściąganych z różnych zakątków Bliskiego Wschodu i warsztatów naprawczych w Egipcie. W takiej sytuacji niemieckie uderzenie, mógłby zatrzymać się dopiero na Mersa Matruh, co poważnie zagrażało już samej Aleksandrii a także Kanałowi Sueskiemu atakami ze strony włoskich i niemieckich bombowców. Wszystko wskazywało, że jedynym co jeszcze powstrzymuje przed tym Rommla to problemy z zaopatrzeniem w paliwo, amunicję i wodę.

W związku z powyższym premier Churchill zdecydował się podjąć ryzyko przepuszczenia konwoju, który właśnie miał rozpoczynał rejs z Anglii do Egiptu krótszą, choć niebezpieczną drogą przez Morze Śródziemne, zaoszczędzając tym około 40 dni podróży. Ponadto uwzględniając informacje pochodzące od Wavella pragnął powiększyć konwój o jeszcze jeden statek transportowy zaopatrzony w czołgi szybkie „Cruiser”. Jeszcze tego samego dnia zawiadomił o swoim planie gen. Ismaya, tłumacząc że nawet utrata połowy wysłanych statków przyczyni się do zabezpieczenia sytuacji w Egipcie, podczas gdy brak ryzyka łączyłby się z innym, daleko poważniejszym problemem bezpośredniego zagrożenia samej Delty Nilu. Należało jeszcze przekonać szefów sztabu, co nie było takie proste, większość bowiem podzielała pogląd, że przesłanie konwoju pod okiem niemieckich i włoskich samolotów nurkujących stacjonujących na Sycylii jest niemożliwe. Poza tym część z nich, w tym przede wszystkim gen. Dill wyrażał obawę, że ewentualna strata konwoju wymusi w szybkim czasie wyekwipowanie w drogę kolejnego konwoju, co dodatkowo osłabi siłę obronną Home Force. Churchill replikował, że wobec wygranej w minionym roku wojny powietrznej nad Wielką Brytanią, groźba niemieckiej inwazji jest znikoma, co uzasadnia podjęcie takiego ryzyka. Poparcia udzielił mu admirał Paund, natomiast marszałek lotnictwa Portal zdawał się skłaniać ku jego opcji. Była to nerwowa rozmowa, albowiem stawka i ryzyko były bardzo duże. Mimo to Churchillowi udało się przekonać zebranych, że warto podjąć wszelkie ryzyko, aby tylko zabezpieczyć zachodnią granicę Egiptu.

Następnego dnia, 22 kwietnia Churchill z wielką ulgą mógł zakomunikować Wavellowi, że do konwój wiozący przeszło 300 nowych czołgów i około 50 samolotów myśliwskich, będzie przedzierał się krótszą drogą przez Morze Śródziemne, tak aby mógł dopłynąć do Aleksandrii około 10 maja. Nawiasem mówiąc warto dodać, że podejmowano także starania wysłania szóstego statku transportowego, zawierającego dodatkowe czołgi szybkie, jednak okazało się to niemożliwe w tak szybkim czasie. W ten sposób rozpoczynała się niebezpieczna operacja „Tiger”. Pięć bezcennych statków transportowych, eskortowanych przez „Force H” pod dowództwem adm. Sommerville, wyruszyło w niebezpieczny rejs.
Bynajmniej nie była to pierwsza tego typu operacja, eskortowania konwoju z zaopatrzeniem przez Morze Śródziemne, albowiem już wcześniej wysyłano je na Maltę od początku wojny, stanowiącą oblężony lecz niezatapialny lotniskowiec Royal Navy. Tym razem jednak ładunek był szczególnie cenny, w przypadku jego zagłady sytuacja wojsk brytyjskich w Egipcie stawałaby się katastrofalna, z kolei szybkie i bezpieczne przerzucenie go na front dawało szansę uprzedzenia Rommla i zadania mu dużych strat. 6 maja konwój opłynął Gibraltar, a eskortę przejęły statki: pancernik HMS „Queen Elizabeth”; krążowniki: HMS „Naiad” i HMS „Fuji” oraz zespół niszczycieli. Szybko okazało się jednak, że zarówno Włosi jak i Niemcy przespali swoją wielką szansę. Z dużej liczby łodzi podwodnych oraz samolotów patrolujących przestrzeń nad Morzem Śródziemnym, tylko raz 8 maja siedem nieprzyjacielskich samolotów zaatakował konwój, jednak nie wyrządzając mu szkody. Jedyne straty poniesione w czasie operacji „Tiger” to jeden statek transportowy „Empire Song”, który wpłynął na minę, zapalił się i eksplodował ciągnąc na dno morskie swój ładunek. Drugi transportowiec, który wpadł na minę „New Zealand Star” miał więcej szczęścia i mimo uszkodzeń kontynuował rejs. Zbliżając się do Malty konwój wszedł na najbardziej niebezpieczny odcinek, ponieważ trzon eskorty Sommerville'a musiał odpłynąć w kierunku Gibraltaru. Mijały teraz nerwowe godziny, w czasie których konwój eskortowany był tylko przez sześć niszczycieli i krążownik HMS „Gloucester”. Zdecydowany atak włoskiej floty bądź niemieckich bombowców nurkujących miałby ogromne szanse aby posłać na dno znaczną część ładunku. Tak się jednak nie stało i 9 maja w odległości około 50 mil na południe od Malty konwój spotkał się z flotą adm. Cunninghama, która wypłynęła mu na spotkanie z Aleksandrii. Ostatecznie już 12 maja do aleksandryjskiego portu wpłynął konwój czterech statków transportowych, z niemal 250 nowymi czołgami (w tym 135 najnowszych ciężkich czołgów wsparcia piechoty „Matilda II”) i około 40 samolotami myśliwskimi „Hurricane”. W następnych dwóch tygodniach kompletowano sprzęt, przystosowywano go do warunków pustynnych, szkolono załogi nowych czołgów i transportowano je na granicę. Zgodnie z komunikatami przesyłanymi przez Wavella do Londynu stan gotowości osiągnięto w ostatnich dniach maja. Tymczasem rozpoznanie donosiło, że do 21 kwietnia niemiecka 15. Dywizja Pancerna zakończyła rozładunek w Trypolisie i nieustannie trwa jej przerzucanie na linię frontu oraz przystosowanie sprzętu i ludzi do warunków pustynnych. Na marginesie można uzupełnić, że pierwsze oddziały tej dywizji przybyły do Libii 31 marca, czyli tego samego dnia, w którym Rommel rozpoczął swoją pierwszą pustynną ofensywę. Spodziewano się, że ewentualny niemiecki atak mógłby nastąpić już w drugiej połowie czerwca. Brytyjskie natarcie musiało je więc uprzedzać, z związku z czym datę ataku wyznaczono na 15 czerwca. Miał zostać poprowadzony świeżo wzmocnionymi oddziałami: 7. Dywizją Pancerną gen. Creagha oraz 4. Dywizją Indyjską gen. Masservy, liczącymi łącznie 25 tys. żołnierzy i 200 czołgów. Naczelnym celem było odblokowanie Tobruku, poprzez ściągnięcie sił niemieckich w rejon nadgraniczny oraz rozbicie ich przeważającymi siłami. Uderzenie miało dosłownie rozciąć niemiecki pierścień oblegający pustynną twierdzę, stąd też przygotowywaną operację nazwano kryptonimem „Battleaxe”.

Ale również włoska służba wywiadowcza (Abwehra nie dysponowała siatką szpiegowską w Egipcie) nie zasypiała gruszek w popiele. Wielkie miasta Egiptu, a przede wszystkim Kair, siedziba kwatery głównej sił brytyjskich na Bliskim Wschodzie, były od dawna infiltrowane przez dobrze rozwiniętą włoską siatkę szpiegowską. Uzyskano przy tym wielką pomoc ze strony samych Egipcjan, przede wszystkim egipskich nacjonalistów, których największym pragnieniem był widok uciekających z ich kraju dumnych Brytyjczyków. Każdy niemal klub nocny, których w Kairze było bardzo wiele był obsadzony przez: kelnerów, tancerki i zwykłych gości, którzy każdą zasłyszaną od Brytyjczyków wiadomość przynosili znanym sobie agentom. Z tego powodu przybycie do Aleksandrii tak ważnego ładunku natychmiast rozniosło się lotem jaskółki po najciemniejszych zaułkach egipskiej stolicy, odbijając się echem w niemieckim i włoskim dowództwie na Pustyni Libijskiej. Konwój oznaczał posiłki, a posiłki oznaczały bezpośrednie zagrożenie sił niemieckich na granicy libijsko-egipskiej. Dodatkowym źródłem informacji była efektywna praca specjalnych oddziałów rozpoznania radiowego tzw. Fernmeldungaufklärungs, pod dowództwem por. Seeborna. One to wychwytywały w pierwszych dniach czerwca wzrost intensywności wymiany meldunków po brytyjskiej linii frontu, co niechybnie oznaczało pojawienie się nowych jednostek i przygotowania do akcji. Rommel pisze w swoich wspomnieniach, że w tym czasie dochodziło do niego coraz więcej sygnałów świadczących o zbliżającym się brytyjskim natarciu. Przede wszystkim alarmujące było pojawienie się dwóch nieprzyjacielskich dywizji naprzeciw pozycjom niemieckiej 15. Dywizji Pancernej. Przykładowo w piątek 6 czerwca niemiecka kompania nasłuchowa Seeborna zdobyła kompletne informacje na temat organizacji wojsk brytyjskich w regionie przyfrontowym. Informacje te niezbicie świadczyły o tym, że Brytyjczycy szykowali się do ataku. Natychmiast zatem przystąpiono do ich wzmacniania, chcąc możliwie skutecznie rozbić impet brytyjskiego ataku w oparciu o obronę stacjonarną, nieangażującą najważniejszych sił manewrowych. Każdego dnia w skalistym podłożu, pod palącym słońcem czerwcowego afrykańskiego słońca saperzy dłubali dziury instalując w nich miny. Wydaje się, że zakładanie min w porównaniu z ich rozbrajaniem jest o wiele łatwiejsze, jednak nie do końca jest to prawdą. Ówczesne miny wykorzystywane w Afryce Północnej wymagały ręcznego naprężania linki łączącej zapalnik z ładunkiem wybuchowym. Trudność polegała na tym aby linka była maksymalnie naprężona, aby każdy dodatkowy ruch wywołał eksplozję. Saper musiał wykazać się zatem ogromnym doświadczeniem i umiejętnościami aby właściwie uzbroić minę, a jednocześnie samemu nie sprawdzić skuteczności swojej pracy. Jeżeli dodamy do tego konieczność pracy w morderczym upale zrozumiemy, że nie było to łatwe i lekkie zajęcie. W przygotowywanych liniach obronnych wielką rolę miała odegrać także artyleria, stąd też dzień i noc przygotowywano odpowiednie stanowiska strzeleckie zapewniające z jednej strony optymalne pole ostrzału, a z drugiej maksymalne maskowanie i zabezpieczenie przed ostrzałem nieprzyjaciela. Największą uwagę poświęcano jak zawsze usytuowaniem słynnych „osiemdziesiątek ósemek”. W ostatniej chwili Rommel musiał uzyskać wiarygodną informację na temat daty brytyjskiego ataku, ponieważ 14 czerwca około godziny 21.00 wydał rozkaz stawiający w stan pogotowia niemieckie jednostki w rejonie Sollum. Czekano na atak.

Zgodnie z planem o godzinie 4.00, jeszcze przed świtem 15 czerwca 1941 roku rozpoczął się brytyjski atak, który zgodnie z zamierzeniami Wavella oraz niezłomną wiarą Churchilla miał odmienić losy wojny w Afryce Północnej, doprowadzić do odblokowania Tobruku i przy sprzyjających okolicznościach do zniszczenia jak największej liczby niemieckich jednostek. W nocnych jeszcze ciemnościach na niemieckie pozycje w przełęczy Halfaya zaatakowały jednostki hinduskiej 4. Dywizji Piechoty wspierane przez czołgi i samochody pancerne z brytyjskiej 4. Brygady Pancernej. Większość czołgów biorących udział w tym pierwszym ataku to właśnie nowe „Matilda II” posiadające jeszcze silniejsze opancerzenie. Tuż za czołgami jechały samochody ciężarowe wiozące hinduskich piechurów, a na tyłach dudniła artyleria polowa mająca zmiękczyć niemieckie linie obrony. Tymczasem Niemcy dowodzeni przez charyzmatycznego „pastora czyśćca”, wykazali się olbrzymim hartem ducha, nie ulegli panice na widok nowych czołgów, o których krążyły już wcześniej niestworzone historie. Artylerzyści opanowali nerwy i wyczekali na odpowiedni moment, kiedy nieprzyjacielskie czołgi podjadą wystarczająco blisko, a jednocześnie tak aby jadące za nimi ciężarówki zablokowały drogę odwrotu. W pewnym momencie odezwały się śmiercionośne „osiemdziesiątki ósemki” likwidując kolejne brytyjskie czołgi. Praktycznie pozbawieni wsparcia czołgów piechurzy nacierali w kolejnych falach na niemieckie stanowiska. Podobnie wyglądała sytuacja pod Sollum, gdzie również sprzymierzeni chcieli dokonać włamania. Tam z pomocą obrońcą przyszły pola minowe, które wcześniej z takim wysiłkiem tworzono. Większość nacierających czołgów została uszkodzona na minach i zmuszona do odwrotu, natomiast jeden, który dziwnym trafem przejechał pole, został celnie ugodzony ogniem artylerii przeciwpancernej. Obraz żywcem wyjęty z walk pierwszej wojny światowej i przynoszący podobne rezultaty. Całodzienne ataki nie przyniosły praktycznie żadnego przełamania. Obie strony były wyczerpane, żołnierze potrzebowali odpoczynku, a służby sanitarne i logistyczne czasu na doprowadzenie oddziałów bojowych to przyzwoitego stanu, dlatego też noc z 15 na 16 czerwca upłynęła spokojnie. Kolejnego dnia zarówno pod Sollum jak i na przełęczy trwały dalsze straceńcze ataki.

W tym samym czasie na lewym skrzydle brytyjskiego natarcia przegrupowywały się poważne siły 7. Dywizji Pancernej. Część z nich miała uderzać w centrum, w kierunku Fort Capuzzo, podczas gdy druga część miała iść lewym, pustynnym skrajem w kierunku punktu 208 i dalej na Sidi Aziez, tak aby obejść z flanki siły niemieckiej 15. Dywizji Pancernej stacjonującej w rejonie Bardii. Dla Niemców z kolei największe znaczenie miało utrzymanie pozycji na przełęczy Halfaya oraz punktu 208 dowodzonego przez por. Paulewicza, gdzie podobnie jak na przełęczy już od dłuższego czasu przygotowywano tytanicznym nakładem pracy kompanii oazowej jak najlepsze stanowiska obronne. Punkt ten miał kluczowe znaczenie, ponieważ jego zadaniem było zabezpieczenie niemieckich sił w nadmorskim pasie od Sollum do Bardii, przed spodziewanym manewrem okrążającym, dlatego też warto przyjrzeć się walkom, jakie tam prowadzono. Mimo dużego znaczenia taktycznego punktu 208, nazywanie go pustynną twierdzą, czy choćby bastionem jest mocno przesadzone. W dodatku, wieczorem 15 czerwca z bliżej nieokreślonych przyczyn łączność punktu z zapleczem została zerwana. Można przypuszczać, że swoje palce maczali w tym żołnierze z LRDG, którzy bardzo często bezpośrednio przed planowanym atakiem przenikali głęboko na tyły przeciwnika, z zadaniem paraliżowania jego łączności. Ta noc jednak, podobnie jak na przełęczy Halfaya upłynęła tu spokojnie. Dopiero przed świtem 16 czerwca nadjechały czołgi 7. Brygady Pancernej z 7. Dywizji Pancernej. I znów, jak na przełęczy Bach, tak tutaj Paulewicz nakazuje swoim artylerzystom wstrzymanie się z atakiem, do momentu gdy w zasięgu strzału znajdzie się jak najwięcej pojazdów przeciwnika. Kiedy jednak kanonada się zaczęła, szybko zebrała krwawe żniwo likwidując kilkanaście ciężkich „Matild II”, atak załamał się. Po kilku godzinach przerwy, niedługo po południu nadeszła kolejna fala ataku, która również rozbiła się o ten artyleryjski falochron. Brytyjczycy zrobili się nerwowi, w ciągu jednego dnia stracili już blisko 30 najnowszych czołgów, a przyczyną tego wszystkiego były przede wszystkim te diabelne „osiemdziesiątki ósemki”. Jednak również w obozie obrońców panował niepokój, chociaż z zupełnie innych powodów, zaczynało brakować amunicji a ciągle były problemy z łącznością, przez co nie można było wysłać informacji na temat swojego trudnego położenia, ani nawet na temat tego, czy punkt 208 jeszcze się trzyma. Z tego powodu godziny popołudniowe były tak bardzo niepokojące. Szczęśliwie wieczorem udało się nawiązać łączność, czego owocem było nadesłanie zaopatrzenia w wodę i amunicję. Okazało się to jednak zbyteczne, albowiem Brytyjczycy zniechęceni dotychczasowymi niepowodzeniami zaprzestali dalszych ataków.

Pierwsza faza walk związanych z operacją „Battleaxe” zakończyła się. Sytuacja wyglądała następująco: nad samym morzem sprzymierzonym udało się zająć wschodnią stronę Sollum, niemniej jednak znajdująca się na południe przełęcz Halfaya pozostawała w rękach niemieckich; centrum frontu na linii Sidi Suleiman-Fort Capuzzo-Musaid znajdował się w rękach brytyjskich, gdzie głębokiego wyłomu dokonały siły 7. Dywizji Pancernej; na prawej, południowej flance utrzymało się status quo sprzed operacji. Pomimo wyżej opisanych, ciężkich niepowodzeń brytyjskich na przełęczy i pod punktem 208, sytuacja nie wyglądała dla nich tak źle. W ciężkich zmaganiach pomiędzy brytyjską 8. Brygadą Pancerną z 7. Dywizji Pancernej z niemiecką 15. Dywizją Pancerną udało się wbić potężny klin pancerny skierowany w Bardię. Okazało się jednak, że ten początkowy sukces okazał się przyczynkiem dla zbliżającej się klęski. Po raz kolejny dała o sobie znać niemrawość brytyjskiego dowództwa, a z drugiej strony błyskotliwość Rommla, który postanowił zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę. Patrząc na rozłożoną mapę z zaznaczonymi pozycjami poszczególnych jednostek swoich i nieprzyjaciela (mógł tu w pełni wykorzystać sukces swoich służb wywiadowczych, które już w pierwszym dniu walk około godz. 10.00 zdobyły pełny wykaz kodów radiowych jednostek brytyjskich biorących udział w natarciu), zauważył, że klin w postaci 7. Dywizji Pancernej szybko może okazać się kotłem. Sztuka polegała tylko na tym, aby możliwie szybko, pod osłoną nocy z 15 na 16 czerwca skierować główne siły 5. Dywizji Lekkiej i wykorzystując opór punktu 208 samemu obejść Brytyjczyków od południa. Jednostki 5. Dywizji Lekkiej miały kierować się najpierw na Sidi Omar, a następnie skręcić na Sidi Suleimani, gdzie miały odciąć brytyjską 7. Dywizję Pancerną od zaplecza. Z kolej 15. Dywizja Pancerna miała naciskać na Brytyjczyków od strony Bardii w kierunku Fortu Capuzzo.

Zgodnie z tymi wytycznymi 16 czerwca około godziny 5.00 siły 15. Dywizji Pancernej uderzyły na południe zderzając się z czołgami brytyjskiej 8. Brygady Pancernej. Wbrew jednak oczekiwaniom, nie udało się dokonać spodziewanego przełamania, ani nawet zepchnięcia przeciwnika, a co więcej niemiecka dywizja pancerna poniosła znaczne straty. Z kolei nieco dalej na południowy-zachód od tego miejsca 5. Dywizja Lekka w okolicach Sidi Omar zderzyła się z pozostałymi siłami 7. Dywizji Pancernej, osiągając jednak lepsze rezultaty. Rommel zdecydował się na przerzucenie zachowanych jeszcze mobilnych jednostek operacyjnych z poturbowanej już mocno 15. Dywizji Pancernej, na odcinek działań operacyjnych 5. Dywizji Lekkiej, w celu wsparcia jej uderzenia. Śmiało można powiedzieć, że Rommel w tym miejscu postawił wszystko na jedną kartę, klęska i sukces zależały tylko od tego, kto pierwszy przystąpi do ataku, która strona pierwsza zdecyduje się na wykonanie decydującego uderzenia, czy brytyjska 8. Brygada Pancerna w kierunku na Bardię, czy trzon sił DAK w kierunku na Sidi Suleimani. Starając się zyskać na czasie Rommel zdecydował się uderzyć 17 czerwca o godzinie 4.30, tak aby uprzedzić spodziewany atak Brytyjczyków. Tak silne i szybkie uderzenie z brytyjskiej lewej flanki okazało się sporym zaskoczeniem i już około godziny 6.00 rano Sidi Suleimani zostało osiągnięte przez czołówki DAK, co w połączeniu z utrzymaniem się niemieckich pozycji w przełęczy Halfaya stanowiło poważne zagrożenie dla wysuniętych w kierunku Bardii jednostek 8. Brygady Pancernej. Zaskoczenie Brytyjczyków było tak wielkie, że dowodzący 7. Dywizją Pancerną musiał kontaktować się z naczelnym dowództwem sił sprzymierzonych na Bliskim Wschodzie, w celu uzyskania precyzyjnych dyrektyw, co do niezbędnych ruchów. Świadczy to wymownie o słabych kompetencjach brytyjskiego dowództwa taktycznego, które nie było zdolne do szybkiego i skutecznego reagowania na niespodziewane wydarzenia zachodzące na polu bitwy. To niezdecydowanie po stronie sprzymierzonych było skutecznie wykorzystane przez Niemców, albowiem już przed godziną 16.00 tego dnia przełęcz Halfaya została osiągnięta przez nacierające z zachodu jednostki DAK, a tym samym wysunięte brytyjskie jednostki pancerne zostały praktycznie odcięte od zaplecza. Zagrożona okrążeniem 7. Dywizja Pancerna zmuszona była do odwrotu z rejonu Musaid-Fort Capuzzo, co jak przewidywał Rommel w warunkach pustynnych musiało zakończyć się nieskładną ucieczką.

Tym samym operacja „Battleaxe” zakończyła się nie tylko niepowodzeniem, ale wręcz klęską. Sprzymierzeni stracili: 122 zabitych, 259 zaginionych/wziętych do niewoli oraz 588 rannych, podczas gdy Niemcy: 95 zabitych, 350 rannych. Nie lepiej sytuacja wyglądała w przypadku strat w sprzęcie, przede wszystkim sprzęcie pancernym, gdzie sprzymierzeni bezpowrotnie stracili około 100 czołgów (sam Rommel w swoich pamiętnikach twierdzi, że Brytyjczycy stracili w tej bitwie łącznie ponad 220 czołgów), a Niemcy tylko 12, a dalszych 50 było uszkodzonych, jednak w niedługim czasie ponownie oddanych do służby. Fiasko operacji „Battleaxe” oznaczało dla Wavella koniec przygody na Bliskim Wschodzie. Zdeprymowany tak tragiczną klęską Churchill stracił cierpliwość i zdecydował się odesłać dotychczasowego dowódcę sił brytyjskich na tym teatrze wojennym do Indii. Na jego miejsce wyznaczono gen. sir Claude Auchinlecka. Z kolei w obozie niemieckim panowały zgoła odmienne nastroje, albowiem Rommel po raz pierwszy tak naprawdę pokazał swój geniusz taktyczny w warunkach bitewnych. Dotychczasowy sukces z wczesnej wiosny w Cyrenajce wynikał przede wszystkim z fatalnego stanu sił i dowodzenia brytyjskiego oraz z okoliczności zewnętrznych, zgodnie z którymi Brytyjczycy byli przekonani o tym, że Niemcy nie mogą zaatakować tak szybko. Co więcej, w czasie miesięcznego rajdu przez Cyrenajkę nie doszło do żadnej istotnej walki manewrowej, a jedyną większą potyczką był zdobycie fortu, w Mechili. Tym razem Rommel musiał sprostać przede wszystkim przeważającym siłom przeciwnika, wykazać się dynamiką myślenia, żelaznym opanowaniem oraz stanowczością działania. W doskonały sposób wykorzystał wszystkie atuty, jakimi dysponował oraz słabości jakie trawiły przeciwników. Ponadto na najwyższe wyróżnienie zasługują niemieckie „osiemdziesiątki ósemki”, które zatrzymały brytyjskie natarcie na Halfaya oraz pod punktem 208. Bez tych heroicznych walk brytyjski atak najprawdopodobniej mógłby się powieść, a z pewnością nie zakończyłby się tak przygniatająca klęską.


Operacja „Crusader”


Mijały kolejne miesiące, a w Północnej Afryce sytuacja strategiczna wydawała się patowa. Nad piaskami pustyni po raz kolejny zaległa niecierpliwa cisza, przysłowiowa cisza przed burzą. Obie strony zbierały siły do decydującego uderzenia, uderzenia które miałoby przynieść zwrot w wojnie. Rommlowi zależało w pierwszej kolejności na złamaniu oporu nieugiętego Tobruku i przerzuceniu całości sił w rejon Sollum. Skoro bowiem, zaledwie z częścią sił zdołał w czerwcu rozbić tak długo przygotowywaną brytyjską ofensywę, to czego mógł dokonać z całością sił, mając jeszcze do dyspozycji atut inicjatywy taktycznej. Sprzymierzonym natomiast chodziło o przełamanie oblężenia Tobruku, a przy okazji o pochwycenie w pułapkę jak największej liczby niemieckich i włoskich żołnierzy. O ile dla Rommla przełom musiał nastąpić z uwagi na najbardziej żywotne interesy związane z zaopatrzeniem o tyle, dla sprzymierzonych bardziej chodziło w tym momencie o czynniki prestiżowe i podniesienie morale, morale zarówno żołnierzy na froncie, dowódców w sztabach jak i samych cywilów w Anglii, Kanadzie czy Australii, z lękiem czytających o kolejnych niepowodzeniach na afrykańskim froncie. Na tyłach frontu, po obu stronach trwała niecierpliwa walka z czasem, o to kto pierwszy przygotuje wystarczające siły do zadania decydującego uderzenia i kto zdoła zaskoczyć przeciwnika. W pierwszym momencie wydawało się, że Rommel uprzedzi Brytyjczyków, a wszystko za sprawą dobrze działającego tym razem wywiadu niemieckiego w Jerozolimie, włoskiego w Kairze oraz niemieckiej grupy nasłuchowej Seeborna. Sukcesem niemieckiej agentki ulokowanej w palestyńskim szpitalu, jako pielęgniarka, było odkrycie informacji o przygotowaniach do wielkiej brytyjskiej ofensywy w Afryce Północnej. Kiedy tylko Rommel się o tym dowiedział postanowił za wszelką cenę uprzedzić swoich przeciwników. Miał jednak poważne problemy ze zgromadzeniem koniecznych materiałów, przede wszystkim z uwagi na pogarszającą się sytuację konwojów na Morzu Śródziemnym oraz z uwagi na trwającą już kampanię przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Jednocześnie wiedział, że zaopatrzenie dla przeciwnika przybywa praktycznie niezakłócone okrężną, choć bezpieczną drogą, od strony Kapsztadu bądź Kolombo w kierunku Adenu i dalej do Suezu. Oba te czynniki sprawiały, że czas grał na niekorzyść Rommla. Chodziło zatem o: zebranie sił niezbędnych do uderzenia i zdobycia Tobruku oraz o uprzedzenie ataku sprzymierzonych.

Faktycznie jednak jego szanse na spełnienie tych zamierzeń systematycznie malały. Przede wszystkim twierdza tobrucka, jak zostało to wcześniej opisane, już od sierpnia otrzymywała uzupełnienia i napływały do niej świeże jednostki, a poza tym twierdza była systematycznie zaopatrzana w niezbędne środki do prowadzenia skutecznej obrony. Najważniejszy jednak był fakt, że za sprawą doskonałej pracy kryptologów w Bletchley Park coraz więcej meldunków krążących pomiędzy niemieckimi oraz włoskimi jednostkami i dowódcami było przechwytywanych i rozkodowywanych. Kwestia ta dotyczyła szczególnie włoskich konwojów wypływających z Neapolu bądź Tarentu do Trypolisu. Te bezcenne dla armii Rommla statki wyładowane zaopatrzeniem i uzupełnieniami coraz częściej szły na dno, właśnie w następstwie przechwycenia odpowiedniego meldunku i szybkiej akcji zespołu Force K, operującego z Malty, bądź też tamtejszego lotnictwa morskiego. Strata każdego statku oznaczała mniej paliwa, mniej żywności, mniej amunicji, uzbrojenia, części zamiennych, pojazdów, czołgów, ludzi na froncie.

Kolejnym poważnym atutem uzyskiwanym za sprawą Bletchley Park był fakt, że sprzymierzeni wiedzieli o tym, że Rommel przygotowuje swoją ofensywę i znali orientacyjny czas, do którego sami powinni wyrobić się z przygotowaniami do własnego uderzenia uprzedzającego. W ten sposób jednocześnie wytrącali Rommlowi jego podstawowy atut, mianowicie zaskoczenie, a z drugiej strony mogli zaatakować jednostki przygotowujące się do własnego uderzenia. Nie trzeba być znawcą sztuki taktycznej, aby mieć świadomość tego że struktura oddziałów, ich usytuowanie w przypadku ataku jest zupełnie inne niż w przypadku obrony. Atak uprzedzający dawał sprzymierzonym duże szanse na złapanie w pułapkę szykujących się do skoku niemieckich sił pancernych. Gdyby plan ten się powiódł wojna w Afryce Północnej byłaby praktycznie wygrana, a osiągnięcie Trypolisu stanowiłoby już tylko kwestię czasu.

Tym razem po raz kolejny, jak w czerwcu pierwsi byli Brytyjczycy, po raz kolejny informacje o przygotowaniach do niemieckiego ataku przeciekły w drodze z Afryki do Rzymu, trafiając na biurko gen. Auchinlecka w Kairze.

Atak miała przeprowadzić 8. Armia pod dowództwem gen. Alana Cunninghama, w skład której wchodziły dwa korpusy: 30. dowodzony przez gen. C.W.M. Norrie i 13. dowodzony przez gen. A.R. Godwin-Austena oraz specjalną Grupę Oaza pod dowództwem bryg. D.W. Reida. Korpus gen. Norrie składał się z: 7. Dywizji Pancernej, 4. Brygady Pancernej oraz południowoafrykańskiej 1. Dywizji Piechoty miał zaatakować z rejonu Fortu Maddalena na północny-zachód w kierunku Tobruku. Korpus gen. Godwin-Austena składał się z: nowozelandzkiej 2. Brygady Czołgów, hinduskiej 4. Brygady Czołgów i brytyjskiej 1. Brygady Czołgów miał działać bliżej wybrzeża i odciągać siły z głównego natarcia 30. Korpusu. W przypadku dokonania przezeń przełamania 13. Korpus miał ruszyć na zachód. Grupa Oaza w składzie: hinduskiej 29. Brygady Piechoty oraz południowoafrykańskiego 6. pułku samochodów pancernych miała wykonywać pomocnicze działania na odsuniętym południu w kierunku oazy Jarabub i dalej na zachód do Jalo. Rezerwę 8. Armii stanowiła południowoafrykańska 2. Dywizja Piechoty. Dodatkowo jeszcze atak 8. Armii miał być zsynchronizowany z wypadem załogi twierdzy Tobruckiej, w postaci oddziałów znajdującej się tam 70. Dywizji Piechoty. Czas ataku wyznaczono na wczesne godziny 18 listopada 1941 roku.

Tuż przed zaplanowanym atakiem w nocy z 17 na 18 listopada spadł niespodziewany ulewny deszcz, który w mgnieniu oka zamienił pustynne szlaki w rwące nieprzejezdne piechoty. Mimo to było już za późno aby się wycofać, rozkazy zostały wydane, a żołnierze znajdowali się na pozycjach wyjściowych. Jeszcze w ciemnościach, przed wschodem słońca pierwsze do uderzenia ruszyły czołgi słynnej 7. Dywizji Pancernej, które nad wyraz szybko, jak na panujące warunki trakcyjne, osiągnęły miejscowość Sidi Rezegh. W odpowiedzi na to oddziały DAK (Deutsche Afrika Korps) ruszyły z Gambut na wschód a następnie na południe w kierunku brytyjskiego włamania w rejonie Sidi Rezegh. Zgodnie z planem z Tobruku wyruszyły na południowy-wschód, w kierunku włamania 7. Dywizji Pancernej oddziały 70. Dywizji Piechoty w składzie: 14. i 16. Brygady Piechoty oraz 32. Brygady Czołgów. W tym samym czasie uderzenie wspomagające przeprowadziła na kierunku na zachód od Tobruku polska Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich, miała ona odciągnąć nieprzyjacielskie oddziały z rejonu południowo-wschodniego wyłamania, oraz w miarę możliwości utrudniać komunikację na szosie do Derny. Najważniejszym momentem operacji było połączenie się sił 30. Korpusu z siłami 70. Dywizji Piechoty, które miało nastąpić 21 listopada w rejonie miejscowości El Duda. Był jeszcze mroźny poranek, kiedy żołnierze 14. Brygady Piechoty oraz 32. Brygady Czołgów zaatakowały nieprzyjacielskie pozycje pomiędzy Tobrukiem a El Duda. Miały tam znajdować się oddziały włoskiej 25. Dywizji Piechoty „Bologna”, które planowano szybko wypchnąć i ruszyć dalej na południowy-wschód. Okazało się jednak, co było wcześniej wspomniane, że Rommel słusznie wydał rozkaz, aby pośród jednostek włoskich zlokalizować także niemieckie pododdziały. W tym przypadku rolę stabilizatora włoskiej dywizji pełniły pododdziały niemieckiej 90. Dywizji Lekkiej. I faktycznie obecność niemieckich sojuszników podziałała motywująco na Włochów, którzy stawili twardy opór, nacierającym na nich Szkotom z pułku „Black Watch”. W ciężkich walkach na tym odcinku udało się wedrzeć na głębokość kilku zaledwie kilometrów, nie uzyskując jednak taktycznego przełamania. Cel, połączenie z oddziałami 7. Brygady Pancernej w El Duda nie został osiągnięty.

Także atak 7. Dywizji Pancernej od strony Fortu Maddalena po szybkim osiągnięciu Sidi Rezegh ugrzązł w miejscu. Decydujący wpływ miała tu szybka decyzja Rommla, który oceniając siłę zagrożenia poszczególnych ataków przeciwnika, ocenił że właśnie uderzenie 7. Dywizji Pancernej jest szczególnie niebezpieczne. Wobec tego 20 listopada skierował do jego odparcia wszystkie wolne siły, którymi dysponował. W tym samym zatem czasie co załoga twierdzy starała się przedrzeć do El Duda na drodze 7. Dywizji Pancernej z Sidi Rezehg do El Duda stanęły znaczne siły DAK i włoskiej dywizji pancernej „Ariete”. Ta koncentracja sił pancernych doprowadziła do definitywnego zatrzymania marszu brytyjskich czołgów, a w dniach od 24 do 26 listopada do wypchnięcia oddziałów 30. Korpusu w kierunku Fortu Maddalena, a więc do nadgranicznych rejonów wyjściowych. W tym jednak czasie, kiedy trzon niemieckich sił spychał na południowy-wschód oddziały 30. Korpusu nad morzem do przodu, w kierunku zachodnim posuwał się 13. Korpus. Już 24 listopada czołowe oddziały z tego zgrupowania dotarły do Sidi Rezegh, o czym dowiedział się gen. Scobie który ze swoją 70. Dywizją Piechoty wycofał się po wcześniejszym niepowodzeniu do Tobruku. Postanowił raz jeszcze spróbować wypadu na osłabione siły na drodze Tobruk - El Duda i tym razem osiągnięto sukces. Przed świtem 27 listopada w wyznaczonym rejonie spotkały się oddziały 13. Korpusu z oddziałami 70. Dywizji Piechoty, tym samym pierścień okrążenia twierdzy został przełamany. Rommel nie mógł się z tym pogodzić, z drugiej jednak strony jego główne siły z DAK i „Ariete” były zaangażowane w walki z 30. Korpusem na granicy libijsko-egipskiej. Postanowił jednak rzucić w rejon przełamania oddziały 90. Dywizji Lekkiej oraz włoskich dywizji „Pavia” i „Bologna”. Z taką determinacją jak Rommel chciał zamknąć oblężenie, z taką sprzymierzeni starali się utrzymać zdobyty korytarz. W tym celu pospiesznie ściągano z całej linii obrony twierdzy wszelkie możliwe jednostki, pozostawiając na miejscu niezbędne minimum. 28 listopada Rommel uznał, że bezwzględnie jak najszybciej należy zamknąć oblężenie i rozbić w rejonie El Duda tyle sił załogi twierdzy ile się tylko da, co w następnym etapie ułatwi zdobycie Tobruku. W związku z tym część sił DAK została wycofana z granicy i wróciła w stronę dokonanego przez sprzymierzonych włamania. Dwa dni później 15. Dywizja Pancerna po stoczonej bitwie wypadła Południowoafrykańczyków z Sidi Rezegh zamykając oblężenie i jednocześnie rozcinając siły 13. Korpusu na dwie części. W ten sposób dowódca 13. Korpusu, gen. Godwin-Austen musiał wycofać się z częścią sił oraz siłami 70. Dywizji Piechoty za linię obrony twierdzy.

Po tych dwutygodniowych zażartych walkach, w której szala zwycięstwa przechodziła z jednej na drugą stronę sytuacja na kilka dni się względnie ustabilizowała, wracając w zasadzie do pozycji wyjściowych, jeżeli chodzi o stan posiadania. Były to dni przypominające ponownie walki z pierwszej wojny światowej, a więc typowe walki pozycyjne na wyniszczenie sił przeciwnika. Rommel szybko zdał sobie sprawę, że w takiej walce nie ma szans na zadanie decydującego uderzenia, więc postanowił odpuścić Tobruk i 7 grudnia wycofać siły na silnie przygotowaną pozycję obrony w rejonie El Ghazela na zachód od Tobruku. W pierwszej chwili sprzymierzeni nie byli pewni co do prawdziwych zamiarów Lisa Pustyni i bardzo ostrożnie podchodzili do zaobserwowanego manewru wycofywania się przeciwnika. Wielu obawiało się czy aby ten przebiegły dowódca i mistrz wojny manewrowej nie trzyma jeszcze w zanadrzu jakiegoś asa w rękawie. Z tego powodu oddziały 13. i 30 Korpusu dopiero 8 i 9 grudnia przystąpiły do odblokowywania południowych odcinków obrony twierdzy w rejonie El Adem a następnie Acromy. Ostatnim akcentem wielomiesięcznej obrony tobruckiej twierdzy stało się zajęcie 10 grudnia przez oddziały polskiej brygady słynnego wzgórza Medauar, które w pierwszych tygodniach oblężenia pochłonęło tak wiele ofiar po obu stronach. Tym samym Tobruk został całkowicie odblokowany, a operacja „Crusader” zakończyła się sukcesem.

str. 6



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WOJNA W AFRYCE POĄNOCNEJ, wszystko do szkoly
WOJNA W Afryce W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ
WOJNA W AFRYCE I NA DALEKIM WSCHODZIE
W Afryce Północnej padał śnieg, PAMIĘTNIK
TERYTORIA HISZPAŃSKIE W AFRYCE PÓŁNOCNEJ, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
WOJNA W AFRYCE POĄNOCNEJ, wszystko do szkoly
Wladca Pierscieni Wojna na Polnocy poradnik do gry
Szajnocha Karol Wojna o Cześć Kobiety cz II
Za Boga i Ulster Protestanckie Organizacje Paramilitarne w Irlandii Polnocnej,cz 1 Ulster Volunteer
10 WOJNA W AFRYCE 1940
wojna polnocna
Historia-drugie półrocze kl.II, WOJNA PÓŁNOCNA (1700-1721)
wojna polnocna RDW26TGYHXUS5YDVZ3WVTVHAVUEWKRZYRIQQ6DQ
Północna wojna 1700, PowerWislak123
wojna polnocna i wojny tureckie MFO5JFYEFCNDNUZSLBWSMXSC2XUS3GJUJDOKFHA

więcej podobnych podstron