Ostatni król Polski
Komunistom wydawało się, że przekupią Watykan i usuną prymasa Stefana Wyszyńskiego, tymczasem on chwycił ich tak mocno za gardło, że go… pokochali.
Takiej żałoby Warszawa nie doświadczyła od śmierci marszałka Piłsudskiego. Wieczorem 28 maja 1981 roku Krakowskim Przedmieściem płynęła rzeka ludzi wprost do kościoła seminaryjnego, gdzie wystawiono trumnę ze zwłokami kardynała Stefana Wyszyńskiego. I tak nieustannie przez kolejne dni. W burzliwych czasach odszedł człowiek dający społeczeństwu poczucie bezpieczeństwa. Katolicy traktowali go jak opokę, ale smutek okazywali też, wcześniej nienawidzący prymasa, komuniści. „Śmierć kardynała oznaczała dla rządu utratę mocnego punktu oparcia, gdy trzeba było szukać jakiejś drogi wyjścia z sytuacji” - zapisał we wspomnieniach papieski wysłannik Agostino Casaroli. Po latach starań, by zniszczyć Wyszyńskiego, przywódcy PRL poczuli, jak bardzo się od niego uzależnili.
Gdy ekipa Edwarda Gierka przejęła władzę na początku lat 70., zdecydowała się zmienić sposób prowadzenia walki z prymasem. Wcześniej Stefana Wyszyńskiego nie złamało ani uwięzienie w Komańczy, ani wojna wypowiedziana przez Gomułkę. Nie odnosiły skutku wyrafinowane spiski, tajni agenci, szkalujące kampanie w prasie, plotki. Sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kardynał Casaroli zauważył, że Wyszyński stał się dla komunistów czymś w rodzaju świętego potwora - można go było atakować, ale był niedostępny.
23 grudnia 1970 roku stanowisko premiera objął Piotr Jaroszewicz i zapowiedział, że władze będą dążyły do normalizacji stosunków z Kościołem. Jednak w liście przekazanym sekretarzowi episkopatu, biskupowi Bronisławowi Dąbrowskiemu, przez dyrektora Urzędu do spraw Wyznań Aleksandra Skarżyńskiego dodawano, że odwilż nastąpi jedynie wtedy, gdy biskupi obiecają poszanowanie socjalistycznych zasad ustrojowych i praworządności. Słowa te napisano trzy tygodnie po masakrze robotników na Wybrzeżu. Kardynał więc zamiast porozmawiać z Dąbrowskim, wysłał mu swoją opinię pocztą, licząc, że list jak zwykle skontroluje Służba Bezpieczeństwa. „Właśnie gdy piszę te słowa, ulicami Gniezna ciągną od strony Poznania armaty WP. W jakim kierunku i przeciwko komu? Czy dla umacniania »praworządności«?” - ubolewał.
Na dyskretny prztyczek w nos, którego nie można było oficjalnie potępić, gierkowska ekipa odpowiedziała… hojnością. Niespodziewanie 25 stycznia 1971 roku podano do wiadomości, że decyzją rządu Kościół katolicki na ziemiach zachodnich otrzyma na własność m.in. 4 tys. świątyń i 1,5 tys. innych budynków. Wszystkie te poniemieckie nieruchomości pozostawały od wojny de facto w rękach Kościoła, jednak władze żądały płacenia wysokiego czynszu. Wyszyński ignorował to roszczenie i w końcu dług urósł do 111 mln zł. Rząd zaś, bojąc się gniewu społeczeństwa, nie ośmielał się eksmitować księży. Legalizując stan faktyczny, władze zamieniły słabość w pokaz dobrej woli. Kardynał dar przyjął i przypomniał, że nadal blokowane jest wydawanie zezwoleń na budowę nowych kościołów, klerycy są przymusowo wcielani do armii, katolików dyskryminuje się w życiu publicznym, a treści religijne usuwa ze środków masowego przekazu.
Pozbycie się niewygodnego prymasa przyniosłoby reżimowi sporą ulgę. W kwietniu 1971 roku utworzono więc Zespół ds. Polityki Wyznaniowej mający koordynować tę operację - na jego czele stanął Stanisław Kania. Oficjalnie premier Jaroszewicz na spotkaniach z Wyszyńskim deklarował przyjaźń, po cichu przygotowywano nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Watykanem. Zakładano, że papież Paweł VI w zamian za ustępstwa na rzecz Kościoła odeśle prymasa na emeryturę. Przed rozpoczęciem rokowań nastąpił festiwal szczodrości. Po latach sporów nagle zniesiono obowiązek prowadzenia przez parafie i zakony ksiąg inwentarzowych, na podstawie których Ministerstwo Finansów nakładało podatki. Potem wysyłani z PRL dyplomaci zaczęli się dyskretnie spotykać z arcybiskupem Agostino Casarolim, opowiadającym się za otwarciem Stolicy Apostolskiej na kraje komunistyczne. Jednocześnie w Departamencie IV MSW powstała Grupa D dowodzona przez ppłk. Zenona Płatka. Miała inicjować zatargi między biskupami i rozbić Kościół od wewnątrz. Kania liczył, że wreszcie wznieci konflikt między metropolitą krakowskim Karolem Wojtyłą a prymasem, co pomogłoby reżimowi osiągnąć sukces w negocjacjach z papieżem.
Jednak Wyszyński trzymał rękę na pulsie. Ilekroć delegacja z PRL opuszczała Watykan, natychmiast się tam zjawiał. Liczył się z tym, że „na ołtarzu porozumienia Warszawy i Rzymu mogą zostać złożone żywotne interesy polskiego Kościoła” - opisują w książce „Komuniści i Kościół w Polsce (1945-1989)” Antoni Dudek i Ryszard Gryz. Wydawało się nawet, że władze PRL są o krok od celu. Pod naciskiem rządu Węgier papież Paweł VI odebrał na początku 1974 roku przebywającemu na emigracji kardynałowi Józsefowi Pehm-Mindszentyemu tytuł prymasa i arcybiskupa Esztergom.
W tej sytuacji Gierek posłał do Watykanu szefa MSZ Stefana Olszowskiego z żądaniem, by to samo spotkało Stefana Wyszyńskiego. Olszowski podczas rozmowy z Casarolim skarżył się na „wrogi stosunek do systemu socjalistycznego” prymasa. Ale kiedy wkrótce Casaroli przyjechał z wizytą do Warszawy, zamiast odwołać kardynała, publicznie okazywał mu zaufanie. W odwecie władze PRL po śmierci metropolity wrocławskiego Bolesława Kominka zablokowały w marcu 1974 roku wybór jego następcy. Przez prawie dwa lata wetowano kolejnych kandydatów, forsując własnych faworytów. Aż nadeszła jesień 1975 roku i komuniści zorientowali się, że wpadli we własne sidła.
Po VII Zjeździe PZPR zamierzano wprowadzić znaczące zmiany w konstytucji. Wedle nowych zapisów socjalistyczną Polską na zawsze miała rządzić partia komunistyczna, wiecznie miał też trwać sojusz z ZSRR, obywatelowi zaś przysługiwały jakiekolwiek prawa, jeśli „sumiennie wypełniał obowiązki wobec ojczyzny”. Ten zapis brzmiał groźnie. Protestowały środowiska twórcze i naukowe, podpisywano listy protestacyjne, rodziła się demokratyczna opozycja. Największym zaś jej sojusznikiem okazał się kardynał Karol Wojtyła. Wówczas władze się zorientowały, że gdy Wyszyński skończy 75 lat i zgodnie z zasadą narzucaną przez Watykan będzie mógł przejść w stan spoczynku, zastąpi go właśnie metropolita krakowski.
„Wykorzystamy wszystkie możliwości, aby jakiś awanturnik-intelektualista na tak wysokim fotelu nie zasiadł” - oświadczył w listopadzie 1975 roku Kania w rozmowie z biskupem Dąbrowskim. Jednocześnie prosił, by kardynał Wyszyński… nie odchodził na emeryturę. „Gotowi jesteśmy interweniować, by Papież nie przyjął jego rezygnacji” - deklarował. Faktycznie, interwencja wkrótce nastąpiła. Co więcej, władze pozwoliły, by archidiecezję wrocławską objął faworyt prymasa, biskup Henryk Gulbinowicz.
Serdeczności okazywane przez reżim nie zmieniły postawy kardynała. Jedno ze swych kazań świętokrzyskich poświęcił krytyce ograniczania praw obywatelskich, zaczął też naciskać na Gierka, aby poniechał wprowadzania kontrowersyjnego zapisu do konstytucji. Bunt intelektualistów i starania prymasa zmusiły partię do ustępstw. A - jak zauważył wicepremier Józef Tejchma - „zarzut o sowietyzacji konstytucji każe szukać w Kościele świadectwa patriotyzmu”. Takich świadectw władza potrzebowała coraz więcej. Zwłaszcza po brutalnym stłumieniu wystąpień robotników w Ursusie, Radomiu i Płocku. Prymas znów twardo, za pośrednictwem komunikatów do wiernych, domagał się zaniechania represji, zaś reżim w odpowiedzi okazywał mu… miłość. Z okazji urodzin Wyszyńskiego 3 sierpnia 1976 roku premier Jaroszewicz przesłał bukiet złożony z 75 róż, a w dołączonym liście napisał m.in.: „W chwilach o największej dla naszego Narodu wadze postawę Księdza Kardynała wyznaczał patriotyzm Polaka, umiłowanie Ojczyzny, zrozumienie żywotnych racji naszego Państwa”.
Im mniej pewnie czuli się komuniści, tym usilniej zabiegali o przyjaźń „świętego potwora”. Ten zaś coraz mocniej wspierał demokratyczną opozycję. Na przełomie maja i czerwca 1977 roku na Starym Mieście w Warszawie, w kościele św. Marcina opozycjoniści rozpoczęli głodówkę, domagając się amnestii dla więźniów politycznych. „Co to za ludzie? Między innymi: Kuroń, Michnik, Blumsztajn, Steinsberger i inni Żydzi - skarżył się sfrustrowany Kania biskupowi Dąbrowskiemu. - Poza jedynym księdzem wierzącym są to albo niewierzący, albo Żydzi” - dodawał Kania, by dotarło do uszu prymasa. Jednak Wyszyńskiemu to nie przeszkadzało. Tak długo naciskał na Gierka, aż ten ogłosił amnestię.
Rok później zaczął się dla władz PRL koszmar. 16 października 1978 roku o wyborze Karola Wojtyły na papieża pierwszy dowiedział się Kania. Natychmiast zatelefonował do Gierka. W słuchawce usłyszał okrzyk: „O rany boskie!”. Potem zapadła cisza. Wyszyński zyskał w Watykanie protektora, który doskonale znał realia Europy Wschodniej. A do tego bardzo pragnął odwiedzić ojczyznę. Gdy w czerwcu 1979 roku Jan Paweł II zawitał do Polski, w spotkaniach z nim uczestniczyło ok. 10 mln osób. Jan Nowak-Jeziorański zapytał później prymasa, o czym wówczas myślał. Ten, wspominając mszę w Warszawie, powiedział, że poza wielkim wzruszeniem kłębiło mu się w głowie: „A my tu, jesteśmy w miejscu, które komuniści nazwali placem Zwycięstwa, i na tym placu pod ich rządami, przed krzyżem, który oni sami postawili, polski papież odprawia Świętą Ofiarę”.
Prymas czuł wielkość triumfu, a społeczeństwo poczuło wówczas swą siłę. Jednak wybuch strajków w lecie 1980 roku przeraził kardynała. Bał się sowieckiej interwencji. Gdy niespodziewanie 24 sierpnia zjawiał się u niego Stanisław Kania, od razu zapytał: „A jak tam nasi ościenni?”. Uległ też prośbom wroga, by natychmiast spotkać się z Edwardem Gierkiem. Pierwszy sekretarz wręcz błagał go o pomoc w uspokajaniu społeczeństwa. W zamian obiecywał, że dopóki pozostanie przy władzy, nie zezwoli na użycie siły przeciw robotnikom. Dwa dni później podczas kazania na Jasnej Górze prymas prosił ludzi o rozwagę i odpowiedzialność za kraj. Wkrótce Biuro Polityczne KC PZPR zdecydowało, by - po wycięciu fragmentów krytykujących władze - retransmitować kazanie w radiu i telewizji. Po raz pierwszy reżimowi udało się wykorzystać kardynała do własnych celów. Jednak sukces okazał się krótkotrwały. Gierek i tak stracił stanowisko, a 6 września 1980 roku Wyszyński przyjął u siebie delegację Solidarności z Lechem Wałęsą na czele. Dzięki sprawowanej funkcji i autorytetowi prymas mógł występować w roli arbitra tonującego spór między reżimem a zbuntowanym społeczeństwem. Dbał przy tym, aby buntownikom nie stała się żadna krzywda.
Prawie nikt wówczas nie wiedział, że nowotwór układu pokarmowego czynił coraz większe spustoszenia w organizmie kardynała. Pomimo choroby w marcu 1981 roku znalazł siły, by negocjować kompromis w rozmowach z premierem Jaruzelskim i Wałęsą. Po pobiciu na sali obrad Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy działaczy związkowych przez milicję Solidarność została sprowokowana do ogłoszenia strajku generalnego. W tym samym momencie Leonid Breżniew nakazał bezterminowo przedłużyć olbrzymie manewry wojsk Układu Warszawskiego Sojuz '81 prowadzone w Polsce. Strajk generalny mógł być zaplanowanym pretekstem do interwencji. I znów prymas bał się, że Polskę spacyfikują sowieccy żołnierze.
„Gdyby w wyniku jakichkolwiek zaniedbań z mojej strony albo też nieodpowiednich posunięć zginął choć jeden Polak, chociaż jeden młody chłopiec, nie darowałbym sobie tego nigdy” - mówił podczas spotkania z Wałęsą. Ten wkrótce, wbrew bojowym nastrojom panującym w Solidarności, odwołał strajk generalny. Zaledwie półtora miesiąca później umierający prymas znów musiał dodać otuchy Polakom. W zamachu 13 maja 1981 roku ciężko ranny został papież Jan Paweł II. Nie mając już sił, by się poruszać, kardynał nagrał na taśmie magnetofonowej ostatnie przemówienie. Zdołał jeszcze doczekać pierwszych wiadomości z Rzymu, że stan zdrowia Karola Wojtyły się poprawia. Zmarł 28 maja 1981 roku. Trzy dni później w kondukcie żałobnym szło milion osób. Komunistyczne władze zezwoliły na transmisję uroczystości na żywo przez radio i telewizję, aczkolwiek ani I sekretarz KC Stanisław Kania, ani premier Wojciech Jaruzelski nie pojawili się na pogrzebie. W niczym to nie umniejszyło rangi zmarłego. Tę określały słowa na szarfie wieńca niesionego przez delegację Solidarności: „Niekoronowanemu Królowi Polski”.