ZNASZLI TEN KRAJ?...
TADEUSZ BOY - ŻELEŃSKI
OPRACOWANIE:
Jeszcze przed zainteresowaniami biografią Mickiewicza widać u Żeleńskiego narastającą skłonność do .wspomnień. W roku 1922 drukuje Boy Plotkę o „Weselu" Wyspiańskiego. Przypomnijmy, że w roku 1924 ukończył 50 lat; jest to wiek, kiedy na ogół człowiek zaczyna podsumowywać własną biografię. Nie dziwi więc, że w tomie Plotki, plotki... ż 1927 roku opublikował kilka felietonów (wszystkie powstały i publikowane były w prasie w 1927 roku), w których powracał do swojej młodości. Są to: Sukur—mukur, Mój debiut malarski, O „Szopce krakowskiej" Zielonego Balonika, Pierwsza wódka, Nonszalancki Paon i felieton napisany po śmierci Przybyszewskiego pod tytułem Zgon Stanisława Przybyszewskiego. W roku 1928 po--sypały się kolejne wspomnienia o młodopolskim Krakowie: Hoesick w poezji polskiej, Namiot wróżb, Poeta a pieniądz, Blaski i nędze mowy polskiej, Kłamstwo Przybyszewskiego, Nad rękopisem „Wesela" oraz Smutny szatan.
W roku 1929 część tych felietonów weszła w skład książki potwierdzającej już w sposób najzupełniej oczywisty charakterystyczny dla Boya sposób kreślenia dziejów literatury: przez szczegóły biograficzne i charakterystyki indywidualności twórców. Nakładem Mortkowicza ukazali się Ludzie żywi.
Rok 1930 przyniósł nową porcję felietonów krakowskich: Wybory a dzieci, Fortepian Stacha, Znaszli ten kraj?... Dzieci szatana, Chrzciny lwi, Psychologia sukcesu oraz Legenda Zielonego Balonika z perspektywy ćwierćwiecza. Do tych felietonów rok 1931 dorzucił: Prawy brzeg Wisły, Mury i ludzi, Pański Kraków, Zakrystię, Odwet Stańczyka, Z dogmatem, Wiatr nad Krakowem, Wielki Kraków, Ariela i Kalibana, „Na początku była chuć", Kuźnie intelektu, \
Jana Apolinarego oraz Szal. Tym sposobem ukształtowała się ostatecznie książka Znaszli ten kraj?... (Cyganeria krakowska) wydana nakładem Biblioteki Boya i w roku 1932.
Przypomniane tu zestawienie tytułów potwierdza, że rozpoczęte w roku 1922 wycieczki w przeszłość mnożyły się z upływem czasu. Najwięcej felietonów krakowskich przyniosły lata 1930 (7) i 1931 (13), podczas gdy w 1927 roku było ich 6.
Powroty do krakowskich wspomnień, zainteresowania Mickiewiczem oraz Narcyza Żmichowską nie wyczerpują aktywności pisarskiej Boya w tym okresie. Pomijając sprawę tłumaczeń z literatury francuskiej , i żywą działalność recenzenta teatralnego, trzeba t wspomnieć, że w tych latach zaangażował się Żeleński w publicystyczną kampanię w sprawie rozwodów oraz przerywania ciąży, której ostatecznym, książkowym rezultatem stały się publikacje Dziewice konsystorskie (1929) i Piekło kobiet (1930). W krótkich odstępach czasu pojawiło się pięć publikacji o wyraźnie kontrowersyjnym charakterze: Ludzie żywi, Brązownicy oraz wspomniane Piekło kobiet, Dziewice konsystorskie, a także Nasi okupanci (1932). Publikacja tych książek wywołała ogromne poruszenie opinii publicznej i stała się przyczyną bezpardonowych, by nie powiedzieć zaciekłych ataków na Boya. Pisarz przeżywał więc nieustanny stres; nie wydaje się więc pozbawionym racji domysł, że powrót do wspomnień młodości był także rodzajem konsolacji psychicznej w tych trudnych dla Boya chwilach.
Biografistyka Boya. Najpoważniejszy, a równocześnie najbardziej zawzięty przeciwnik Boya, Karol Irzykowski w roku 1933, w Beniaminku, zarzucił Żeleńskiemu, że z historii literatury „zrobił wielkie plotkarium" uważając, iż życiorysy są ważniejsze od dzieł. „Ostatnia książka Boya: Znaszli ten kraj... — pisał — jest najgorszą próbką uprawianej przezeń metody historycznoliterackiej" .
Przytoczony tu fragment opinii Irzykowskiego atakuje cechę pisarstwa Boya właściwą nie tylko książce Znaszli ten kraj?..., ale obecną w Brązownikach oraz w Ludziach żywych. Dotyczy ona przekonania i, jego konsekwencji, że pisarza, tak- jak każdego człowieka, określa jego biografia. Tezę tę sformułował Żeleński wyraźnie w artykule Sfinks towianizmu: „Przede wszystkim jest u nas zwyczaj — pisał — brać wszystko od strony idei czy poglądów, a nie od strony ludzi" .. Wynikał stąd postulat zmiany metodologii polskiego literaturoznawstwa:
Na progu naszego nowego życia — pisał Boy w innym szkicu z tego samego tomu, w Brązownikach — [...] możemy się wyzwolić z powijaków dydaktyki narodowej i zacząć patrzeć po literacku na sprawy literatury.
Patrzeć „po literacku na sprawy literatury'* znaczyło zajmować się „ludźmi żywymi", nie „załgiwać" biografii pisarzy wielkich i małych,, ale pisać o nich prawdę. „Niedawno odezwały się głosy — podawał przykład w tym samym szkicu — że czas skończyć z legendą, jakoby Przybyszewski pijał kiedy wódkę! Cóż to za szczęście, że nas Opatrzność nie pokarała takim poetą jak Villon!" — dodawał sarkastycznie.
Wydaje się, że wszyscy, którzy zwracali uwagę na biografistykę jako na zasadniczą metodę narracji Boya o literaturze, mało zastanawiali się nad jej genezą i konsekwencjami. Sprawa zaś jest chyba istotna dla rozumienia całego dorobku Boya w tej dziedzinie.
Przypomnijmy więc raz jeszcze, co na ten temat mówił sam Żeleński: podkreślał mianowicie, że dotychczasowy sposób mówienia o dziejach literatury był x zdeterminowany potrzebami wychowawczymi, patriotycznymi, koniecznością krzepienia serc etc. — w związku z trwającą niewolą narodową. Moment odzyskania niepodległości uwolnił historyka literatury od tego , przymusu, pozwalając mu na. pokazywanie pełnej .prawdy.
To teza pierwsza. Teza druga dotyczy poglądu, że zawsze istnieje interesujący i w pewnym sensie twórczy rozdźwięk między biografią pisarza a jego dziełem. Biografia dowodzi po prostu, że pisarz jest człowiekiem, niewolnym od ludzkich słabostek, że na przykład miewa kochanki, pije wódkę, pożycza pieniądze i nie oddaje, etc. Te ludzkie cechy kontrastują z wytworami talentu, intelektu, ducha pisarza, z formułami etycznymi, wzorcami postępowania, typem charakterów, które kreuje on w swoich dziełach. Żeleński uważał,, że uświadomienie sobie tego kontrastu pozwala docenić wielkość wysiłku duchowego, którego rezultatem jest dzieło literackie wyrastające często, jak .egzotyczny kwiat z nieapetycznego podłoża. Wynikaoby z tego, że badania dziejów literatury powinny się składać z dwóch elementów: z charakteryzowania ,
osobowości pisarzy, z opisu ich biografii i z analizowania płodów ich ducha.
Dorobek Boya biografisty zaowocował obficie z, paru przyczyn. Pierwsza wynikła z przypadku: zajęcie się biografią Mickiewicza odsłoniło interesujące, kuszące szczegóły, trochę skandaliczne, rzekomo pomijane oraz przemilczane przez oficjalną historię literałury, jak twierdził Boy, w imię zasady edukacji etycznej i patriotycznej społeczeństwa, któremu w okresie narodowej niewoli trzeba było dostarczać wzorów wychowawczych w postaci monolitycznych charakterów, ... osobowości godnych naśladowania, podziwiania: etc. . Ubolewa też nad brakiem w literaturze polskiej materiałów pamiętnikarskich, szczególnie z czasów nowszych (np. z okresu Młodej Polski). Sądził, że obowiązkiem tych, którzy tamte lata pamiętali, jest dostarczyć przyszłym .badaczom materiału do rozumienia czasów, obyczajów i ludzi, a tym,samym do lepszego rozumienia powstałej wtedy literatury. Metoda Boya charakteryzowania literatury poprzez
biografie jej twórców była przedmiotem wielokrotnych, krytycznych dyskusji i ocen.. Wypada stwierdzić, że jednym z typowych, wiążących się z tą metodą wykrzywień obrazu historycznej prawdy nie tylko dziejów naszej literatury, ale dziejów w ogóle (mam tu na myśli na przykład
książkę- Boya o Marysieńce Sobieskiej) była wyraźna skłonność do badania biografii głównie roli
seksu we wszelkich decyzjach i przedsięwzięciach (literackich i politycznych). Ta niewątpliwa skłonność da. przesuwania punktu ciężkości w jedną stronę to charakterystyczna cecha pisarstwa Boya w ogóle, to skłonność, która w sumie spowodowała, że ten antybrązownik miał wyraźną predylekcję do wszelakiego mitotwórstwa.
Mitotwórcze tendencje Boya obserwował i ganił już Irzykowski pisząc o Znaszli ten kraj?...
że ,ta książka jest najgorszą próbką uprawianej [przez Boya] metody historycznoliterackiej. Zaczyna się od Zielonego Balonika i kończy się i, Zielonym Balonikiem, w środku ściśnięta i malutka Młoda i Polska, Przybyszewski [...]. Autobrązownictwo nie tylko w treści, lecz i w formie: sam siebie zrecenzował, sformułował.
Specyficzny charakter mitotwórstwa Boya poddał szczegółowej analizie w swojej książce Roman Zimand. Istotę tego mitotwórstwa wywiódł z definicji legendy, którą zaproponował jeszcze w roku 1935 Julian Krzyżanowski. Krzyżanowski pisał: „legendą nazwiemy, najogólniej biorąc, twór literacki, który nie odpowiada wprawdzie wymaganiom intelektualno-poznawczym, zaspakaja natomiast uczuciowy stosunek czytelnika do przedmiotu utworu, do jego tematu.”
Definicja ta stanowi dla Zimanda punkt wyjścia do próby analizy i oceny wspomnień krakowskich Żeleńskiego, w szczególności zaś książki Znaszli ten kraj?... Książka ta bowiem, napisana bez żadnej wątpliwości w konwencji legendy, powołuje do życia aż trzy mity: mit Krakowa z przełomu wieków, mit Zielonego Balonika, mit epoki Młodej Polski oraz jej twórców.
Sposób traktowania oraz oceny literatury pamiętnikarskiej może być różnoraki. Dla historyka główne kryterium wartości pamiętnika stanowi ilość, ważkość i prawdziwość podanych przez pamiętnikarza faktów, zwłaszcza' zaś szczegółów obyczajowych uchodzących uwadze innych źródeł. Psychologom i socjologom nie zależy na prawdomówności pamiętnikarzy, ponieważ interesuje ich najbardziej to, co autor mniema o sobie. Dla historyka literatury liczy się nie tylko zasób i wiarygodność informacji; ważnym kryterium oceny jest także wartość literacka dzieła pamiętnikarskiego. W szczególności szukać będziemy w pamiętniku epickiej perspektywy, potoczystości i obrazowości, umiejętności kreślenia portretów postaci, oceniać umiejętność operowania anegdotą, wreszcie język pamiętnikarza. Zestawiając te ogólne kryteria oceny pamiętnika, Andrzej Cieński proponuje też kryteria szczegółowe. I tak niewątpliwie o wartości pamiętnika przesądzać będzie jego tematyka, miejsce autora w hierarchii społecznej (chodzi tu o perspektywę, z której, ze względu na swą społeczną sytuację mógł widzieć opisywane sprawy). Przy ocenie pamiętnika w grę wchodzą wreszcie takie kryteria jak szczerość (ta dotyczy raczej sfery postaw, a nie faktów). Tu jednak autor rozprawy czyni zastrzeżenie: im bardziej pamiętnik „literacki", tym mniej można mieć zaufania do jego
szczerości.
Kolejną podstawę do szczegółowej oceny dzieła pamiętnikarskiego stanowi jego walor kompozycyjny: umiejętność scalania wątków i grupowania tematów.
Pierwsze pytanie, które należałoby postawić, powinno dotyczyć głównego tematu wspomnieniowych tekstów Boya. O czym one traktują? Irzykowski załatwił się z tym pytaniem krótko, twierdząc (niezupełnie słusznie), że Znaszli ten kraj?..., książka o ambicjach historycznoliterackich, zaczyna się Zielonym Balonikiem i kończy się Zielonym Balonikiem, a „w środku ściśnięta i malutka Młoda Polska, Przybyszewski". Badacz współczesny, Roman Zimand odpowiada na to pytanie inaczej, uważając, że Znaszli ten kraj.... to Boyowski mit o krakowskiej modernie, to próba mitycznej sakralizacji początków grupy (Zimand miał tu chyba na myśli cyganerię artystyczną Młodej Polski).
Jak jest naprawdę? Czego należy szukać w wspomnieniach Boya o Krakowie Młodej Polski i co w nich można znaleźć?
Wydaje się mianowicie, że nie ma podstaw, by imputować Żeleńskiemu, autorowi wspomnień krakowskich, jakichkolwiek intencji syntetycznych, zmierzających do przedstawienia dziejów Młodej .Polski w Krakowie etc. Znaszli ten kraj... to książką która złożyła się z felietonów. Felietonowy charakter tych wspomnień, to, że pisane były przez kilka lat świadczy, że u ich genezy nie mogła leżeć chęć syntezy. Chyba także nie od razu zrodził się pomysł złożenia z tych wycinkowych wspomnień książki, posiadającej własną, zresztą swoistą kompozycję i wewnętrzną logikę. Znaszli ten kraj?... jest przede ;wszystkim próbą utrwalenia przez świadka i uczestnika szeregu epizodów i szczegółów, spostrzeżeń i sylwetek związanych z środowiskiem artystycznym Młodej Polski w Krakowie: Jest ten tekst, oczywiście także — przy okazji — próbą sformułowania własnych opinii na temat szeregu, —-zdaniem Boya węzłowych — spraw z minionej epoki.
Gdyby patrzeć na Znaszli ten kraj?... jako na książkę o ambicjach syntezy historycznoliterackiej, tak jak proponował Irzykowski nietrudno byłoby wytknąć zasadnicze luki. Wystarczy choćby uświadomić sobie, ze budowanie syntezy dziejów Młodej Polski w Krakowie bez omówienia roli Kazimierza Tetmajera i Stanisława Wyspiańskiego, wydaje się zupełnym nieporozumieniem. Trudno uwierzyć, żeby. Tadeusz Żeleński uczestnik — bo nie tylko bierny świadek — życia literackiego epoki nie miał świadomości, że synteza z takimi (i innymi przecież) pominięciami byłaby zupełnie bezsensowna.
Charakterystyczny kształt ma na przykład felieton Z dogmatem. Zaczyna Boy od kreślenia „szczególnie jakoby dusznej atmosfery Krakowa przed, rewolucją Młodej Polski. Duszna atmosfera charakteryzowała także środowisko artystyczne: malarskie, teatralne. Myśl o sytuacji w literaturze prowadzi do skojarzenia z pobytem Sienkiewicza w Krakowie i jego ślubem. Skojarzenie to rozsypuje się w kolejne dygresje: Sienkiewicz a Przybyszewski, jak się obaj — jako ludzie, sposobem bycia — między sobą różnili. Dalej toczy się opowieść o pięknej pani Z. i jej córkach. Zakochany w pani Z. Kazimierz Morawski, ks: Stefan Pawlicki. Powrót do charakterystyki Krakowa tamtej epoki i kolejna dygresja: „Kocio" Górski. Wzmianka o poezji Tetmajera, jej odmienności; szeroka dygresja o Tarnowskim; Opowieść o ślubie Sienkiewicza, o podróży poślubnej młodej pary i jej dramatycznym finale.
Jak więc widać, felieton ma wprawdzie dość wyraźny punkt ciężkości i oś konstrukcyjną: charakterystyka atmosfery Krakowa przed młodopolską rewołucją. Ale równocześnie Boy wcale nie powściąga pióra, pozwalając mu swobodnie biec tropem skojarzeń wyraźnie odskakujących od wątku głównego. Felieton charakteryzuje się tokiem zupełnie swobodnej gawędy, co podkreślają takie zwroty jak: „Strasznie trudno jest trzymać w ryzach takie wspomnienia: wciąż ' jedno wysnuwa się z drugiego, wciąż boś odrywa od ' przedmiotu", lub: „O czym mówiliśmy?".
Ten typ konstrukcji,;polegającej na tym, że od wątku głównego odchodzi narrator często i zupełnie swobodnie wabiony interesującymi, a bardzo luźnymi niejednokrotnie skojarzeniami myślowymi, jest bardzo częsty. .
Warto tu zauważyć, że niejednokrotnie wątek główny wręcz ginie pod ciężarem całkiem nieoczekiwanych skojarzeń i dygresji. Jest to metoda pisarska posiadająca także uzasadnienie artystyczne; w ten sposób tworzy się iluzja wspominania spontanicznego, nie hamowanego żadnymi rygorami. Iluzja wspominania spontanicznego niesie sugestię wiarygodności, a więc właściwości szczególnie istotnej dla tekstu pamiętnika. Tak jest na przykład w felietonie Fortepian Stacha. I tytuł, i początek felietonu zdaje się świadczyć o tym, iż rzecz będzie o Stanisławie Przybyszewskim, który w Boyu upatrywał swego biografistę. Alę skojarzenie, związane z przyjazdem. Przybyszewskiego do Krakowa przywodzi na myśl Gabryelskiego. Gabryelski, satelita Przybyszewskiego. To droga do kolejnego skojarzenia, punkt wyjścia dla świetnej opowieści o "innym” z „dzieci szatana", aktorze Ankiewiczu. Tu dopiero miejsce na dzieje fortepianu Stacha. Ale po opowiedzeniu tych dziejów wraca Żeleński do charakterystyki Gabryelskiego i już do końca felietonu przy tej, znakomitej zresztą, charakterystyce pozostaje. Fortepian Stacha okazuje się więc jakby tylko pretekstem do opowieści o Gabryelskim.
Co z tych spostrzeżeń wynika? Otóż wydaje się, że jakkolwiek felietony Boya zgrupowane zostały w książce w taki sposób, iż pozwala to na dostrzeżenie trzech podjętych przez pisarza, jak się powiedziało, głównych tematów, to z drugiej strony widać wyraźnie, że te trzy tematy były wielokrotnie tylko pretekstem do całkiem swobodnego snucia skojarzeń, że stanowiły niejako hasła wywoławcze wyzwalające swobodny tok wspomnień. W związku z tym można chyba zaryzykować tezę, że dla Żeleńskiego równie ważnym celem było przy okazji kreślenia obrazu Krakowa przed młodopolską rewolucją, istoty tej rewolucji i dziejów Zielonego Balonika, (utrwalenie sylwetek ludzi, wydarzeń 1 epizodów pozornie dla tych tematów drugorzędnych, a w gruncie rzeczy ważnych dla klimatu Krakowa, dla niepowtarzalnej i jedynej w swoim rodzaju atmosfery miasta i epoki. Ten klimat, ta atmosfera i tworzący ją ludzie oraz wydarzenia to dla Żeleńskiego sprawy mające pierwszorzędne znaczenie.
Jest parę przyczyn, którymi powoduje się Żeleński wprowadzając drugoplanowe, anegdotyczne postaci i wydarzenia do swych wywodów. Najważniejsze z nich, to rola i znaczenie kontrastów w dobie wielkich przemian. Kolejne to przekonanie, że epoka Młodej Polski obfitowała w wyjątkowo dużą ilość niezwykłych indywiduów, osobowości, charakterów stwarzających szczególny klimat intelektualny i psychiczny przychylny wszelkiego rodzaju nowinkom. Inaczej mówiąc, chciał Boy udowodnić, że zasadnicze w swym znaczeniu przemiany poglądów estetycznych, rewolucje obyczajowe etc. dokonują się na skutek zaistnienia określonych warunków i za sprawą ludzi, którzy' spełniają rolę inicjatorów i animatorów. Ale równocześnie był przekonany, że zmiany takie nie są możliwe, gdy nie towarzyszy im specyficzny klimat, stwarzany przez tych, których nazwiska nie przechodzą do historii jak nazwiska przywódców, ideologów, twórców programów etc.
Prawem paradoksu, konserwatywne środowisko intelektualne (i polityczne) Krakowa
sprzyjało, a nawet czynnie towarzyszyło dokonującej się rewolucji w sztuce, w literaturze.
Stosunek Boya do krakowskich konserwatystów jest sprawą trudną i niejednoznaczną. Widać to nawet przy dość powierzchownej lekturze Znaszli ten Teraj?.;. Felieton Pański Kraków maluje szczególną sytuację Krakowa, miasta zdominowanego przez arystokrację. Ale ten felieton pozwala już zorientować się w charakterystycznej dla Żeleńskiego metodzie pisania o rządach arystokracji w Krakowie i Galicji. Mianowicie cały problem roli stronnictwa stańczyków w Galicji nie istnieje jako zespół ,spraw politycznych, w niewielekim stopniu jako kwestia gospodarcza: niemal wyłącznie interesuje Boya rola arystokracji w życiu intelektualnym i kulturalnym miasta.
Żeleński dostrzega wprawdzie (w felietonie Z dogmatem) „nadmierną przewagę jednej kasty, obwarowanej niesłychanymi przywilejami, aż , nadto skłonnej do sobkostwa i ciasnoty”, zdaje sobie sprawę z tego, że „Odbija się, to na mieście, które staje się partykularzem tym, głębszym, im większe szeroki świat przechodzi tymczasem przeobrażenia". Wie także, że sytuację Krakowa i Galicji charakteryzowały najrozmaitsze anomalie, które były rezultatem rządów -„starych ludzi". Podkreśla „niepospolity zmysł' życia" tej sfery, która," tworząc coś w rodzaju masonerii, opanowała wszystkie agendy rządów krajem i mogła powiedzieć: „kraj, to ja". Jednakże charakterystyka negatywnych cech arystokracji i szkodliwych skutków jej całkowitej władzy nad krajem i miastem ogranicza się w Znaszli ten kraj?... do tych paru bardzo ogólnikowych przecież sformułowań. Cała sfera — nieprostej zresztą do jednoznacznej oceny problematyki politycznej, społecznej i ekonomicznej związanej z rządami stańczyków, cały obszar skomplikowanej sytuacji ideologicznej, nastrojów panujących w Galicji, "skutków długoletnich rządów tej partii politycznej po prostu Boya nie interesuje. Nie podejmuje tych kwestii. Jest to oczywiście dobre prawo felietonisty-pamiętnikarza dokonywać wyboru spraw, które porusza.
. Ogólnikowy krytycyzm w stosunku do rządów arystokracji w Krakowie i Galicji kontrastuje z rozwiniętą i wyposażoną w argumenty tezą, że ta żywotna klasa społeczna reprezentowała bardzo wysoki poziom, intelektualny (co jest zresztą zgodne z prawdą). Dowodem jest nie tylko salon Marceliny Czartoryskiej, gromadzący takich luminarzy jak Morawski, Pawlicki, Potkański, Sokołowski, Konstanty -Górski. Argumentem koronnym staje się charaktery-, styka czasopiśmienniczego organu stańczyków, «Czasu». Jak się powiedziało, Boy odrzucił, usunął ze swojego pola widzenia problematykę polityczną: «Czas» w opisie Znaszli ten kraj?... funkcjonuje zatem nie jako programowy organ polityczny stańczyków, ale jako pismo skupiające niezwykle światłych, posiadających wysoką kulturę ludzi, a na dodatek jako pismo otwarte na wszelkie nowinki, w szczególności estetyczne, ale także w gruncie rzeczy obyczajowe. W «Czasie» więc ukazuje się najlepsza, najtrafniejsza recenzja Wesela, «Czas» patronuje Zielonemu Balonikowi. Co więcej, filar stronnictwa stańczyków, sam Stanisław Tarnowski daje dowód swojego liberalizmu, otwartej postawy, zaszczycając swą obecnością jeden z wieczorów kabaretowych przy ulicy Floriańskiej.
Zapewne chciał Żeleński uwypuklić kontrast: oto konserwatyści krakowscy, dzięki temu, że reprezentowali najwyższy poziom intelektualny, towarzyszyli postawą aprobującą, a nawet inspirującą, pojawianiu się nowych tendencji,w sztuce czy nawet w obyczajach..
Faktem jest jednak, że tym sposobem uległ wykrzywieniu ogólny obraz i sens roli stańczyków w życiu Galicji tamtych czasów, a oni sami ukazani zostali właściwie jako grono mniej lub bardziej sympatycznych, może trochę śmiesznych (głównie przez snobizm), ale w sumie, interesujących (i dowcipnych) ludzi.
Metoda przesuwania punktu ciężkości, stosowana przez Boya, daje także inne efekty. W związku z charakterystyką arystokracji i jej roli w Galicji i Krakowie poświęca Boy trochę miejsca filantropii, informując w żartobliwym tonie o tej dobroczynnej działalności pań z arystokracji.
Felietonowa optyka, wydobywająca przede wszystkim to, co śmieszne, działa niekiedy jak ołówek w ręku satyryka: pogrubia pewne rysy, uwypukla pewne cechy usuwając w cień inne: powstaje konterfekt podobny do swego pierwowzoru, ale wcale z nim nie identyczny.
Tak się ma także rzecz z charakterystyką Krakowa drugiej połowy XIX wieku, jego atmosfery i znaczenia. Boy podkreślał swoisty marazm, zastój, „niedokrwistość" miasta, które znalazło się w tym czasie rzeczywiście w niekorzystnej sytuacji, pozbawione także funkcji stolicy zaboru. Skarży się Boy na fatalne jakoby „ciążenie murów" nad ludźmi, nad ich psychiką, żywotnością. Zabytkowy charakter miasta, jego sytuacja w zaborze oraz mentalność ludzi miały stwarzać ten „archeologiczny", obezwładniający klimat braku inicjatywy, krytykowany przez przyjezdnych z Kongresówki (np. Żeromskiego), który z niechęcią opisywał także Przybyszewski w Synach ziemi.
Boy patrzył na" Kraków sprzed modernistycznej rewolucji oczyma swego pokolenia, oczyma tych, którzy tej rewolucji dokonali, którzy do niej dążyli i którzy wiedli z generacją swoich rodziców zasadniczy spór światopoglądowy. Konflikt pokoleniowy rzutował, jak się wydaje, na charakterystyczną selekcję dostrzeganych właściwości, określających oblicze miasta i, jego atmosferę: dokonywał się po prostu, by tak powiedzieć, przede wszystkimi dobór negatywny.
Na dowód słuszności postawionej tezy wystarczy przypomnieć choćby w części to, czego Boy kreśląc obraz Krakowa nie dostrzegł lub co zlekceważył. W istocie: kult zabytków własnego mias1# był w Krakowie bardzo żywy,, w formie zorganizowanej istniał od roku 1820, kiedy zaczęto je 'odnawiać i prowadzić prace dotyczące historii miasta. Ale ten kult zabytków i był zawsze rezultatem świadomości, że Kraków jest pomnikiem świetnej narodowej przeszłości, którego całość trzeba uratować dla następnych pokoleń. I dodać warto, że dla przeważającej liczby przybyszów z innych zaborów wawelski gród istniał właśnie w tej funkcji.
Rok 1897 to powstanie Towarzystwa Miłośników Krakowa w instytucjonalnej formie patronującego dorobkowi muzeów: Muzeum Czartoryskich (1878) oraz Muzeum Narodowemu (1879, pierwsza narodowa placówka w Polsce, Muzeum Czapskich. Dziejom Krakowa poświęcili swe badania Ambroży Grabowski, Karol Mecherzyński, Józef Muczkowski, Józef Łepkowski, Franciszek Piekosiński itd. Żadne miasto polskie nie posiadało tak pieczołowicie przeprowadzonych i opublikowanych badań na temat swej historii. A jest to zasługa właśnie swoistego klimatu, który przyprawiał wielu, młodych o irytację i był rzekomo przyczyną paraliżu sił witalnych, inicjatyw etc.
Inny typ legendy proponuje Żeleński charakteryzując dzieje rewolucji modernistycznej w Krakowie. Zgodzić się jednak najpierw trzeba z tym, że Boy nie formułował tezy, jakoby okres rewolucji modernistycznej przypadł w Krakowie dopiero na czas pobytu w podwawelskim grodzie Stanisława Przybyszewskiego. Co najwyżej felietony w Znaszli ten kraj?... sugerują, że Przybyszewski swoją działalnością w latach 1898—1900 sprowokował ukształtowane przecież środowisko artystyczne młodych w Krakowie do wrzenia, a równocześnie do ostatecznego samookreślenia się. W takim rozumieniu wolno zaaprobować tezę Boya o przełomowym dla modernizmu w Krakowie epizodzie działalności Przybyszewskiego. Zresztą Boy wyraźnie naprowadza nas na taką właśnie interpretację. Świadectwem niech będzie passus w felietonie Chrzciny lwi, w którym twierdzi, że przyjazd Przybyszewskiego do Krakowa przypadł na okres, „kiedy nie było już z czym walczyć, bo nie było armii nieprzyjacielskiej ani twierdzy; nie było czego zdobywać. Stary hetman krytyki, Stanisław Tarnowski, był już dość ośmieszony, «Czas» drukował Anioła śmierci, odmładzał się na gwałt.”
Tak więc Żeleński z całą świadomością dokonywał wyboru interesujących go osobiście problemów: przypomnijmy postawioną już tezę, że nie pisał dziejów modernizmu, że swobodna asocjacja prowadziła jego pamięć ku epizodom, które uważał za najbardziej znamienne, znaczące. Ą niewątpliwie dla dziejów krakowskiej moderny pobyt Przybyszewskiego w mieście pod Wawelem był epizodem znaczącym.
Optyka felietonisty i naocznego świadka pozwala Żeleńskiemu na dodatek ukazać taki aspekt roli Przybyszewskiego dla krakowskiego środowiska, który nie mógł być przedmiotem opisu i analizy historyka literatury, opierającego swoje sądy przede wszystkim na tekstach literackich. Dorobek literacki Przybyszewskiego nie interesuje Żeleńskiego. W Znaszli ten kraj?... pomija on nie tylko całkowicie charakterystykę działalności literackiej Przybyszewskiego, ale wręcz lekceważąco mówi o "jego działalności programowej. Rozwija natomiast tezę, że o wiele większe znaczenie niż to, co Przybyszewski napisał, miały dla jego roli w krakowskim środowisku temperament i osobowość „smutnego szatana". W felietonie Znaszli ten kraj?... twierdzi wręcz, że alkohol (a raczej sposób, w jaki alkohol usposabiał Przybyszewskiego) i wykonywana przez niego muzyka, „to były owe prawdziwe «manifesty», przy których tamte, drukowane w «Życiu»,, wydawały się mdłe i trochę śmieszne".
Zbiór Znaszli ten kraj?... kończy się felietonami, które dotyczą dziejów Zielonego Balonika. Zamykają one także w sensie myślowym książkę, która zaczynała się ód charakterystyki atmosfery Krakowa przed Młodą Polską, analizowała, znaczenie epizodu działalności Przybyszewskiego dla krakowskiego środowiska (stanowiącej rodzaj apogeum dziejów modernistycznej rewolucji w tym mieście) i kończy opisem dziejów kabaretu w Jamie Michalikowej. Działalność Zielonego Balonika stanowiła, zdaniem Żeleńskiego, finał tamtej epoki i — jak twierdził — antycypację czasów, które miały nadejść po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w roku 1918.
I znów wypadnie tu powtórzyć pogląd już w tym wywodzie „sformułowany: nie wydaje się, aby Boy naprawdę uważał, iż Zielony Balonik to centralny punkt dziejów schyłku modernizmu. Dowodów dostarcza przypomniany tu Wstęp do wyboru poezji Młodej Polski, gdzie charakteryzując schyłek tej epoki wymienił szereg ważnych i istotnych dla tego procesu momentów, zaś wśród nich również epizod działalności kabaretu przy ulicy Floriańskiej.
W książce, która miała być swobodną gawędą o latach własnej młodości w naturalny sposób na plan . pierwszym wysuwają się przeżycia osobiste, sprawy, w których brało się udział. Członek cyganerii Przybyszewskiego miał prawo z tego tytułu upatrywać w działalności „smutnego szatana" epizod wart opisu i analizy: tym większe prawo do snucia Wspomnień o Zielonym Baloniku miał filar tego kabaretu, główny autor tekstów z okresu najświetniejszych lat jego działalności. Inna rzecz, iż dzięki sugestywnemu pióru Boya epizod Zielonego Balonika urasta w Znaszli ten kraj?... jakby do rangi decydującej o charakterze finału Młodej Polski w Krakowie — i nie tylko w Krakowie. W felietonie Szał czytamy:
„Właściwie ten dziesiątek felietonów o starym Krakowie napisał mi się sam nie wiem jak. Chciałem po prostu z okazji .
dwudziestopięciolecia poświęcić wspomnienie, Zielonemu Balonikowi. I okazało się, że trzeba zacząć z tak daleka, inaczej nie byłoby zrozumiałe.”
PRAWY BRZEG WISŁY
Żeleński snuje przemyślenia na temat Krakowa. Wskazuje na to, że jest to miasto osobliwe. Mimo, że dawna stolica Jagiellonów, to jednak jest to miasto małe, biedne. Wspomina jednak czasy jego świetności, gdy znajdowało się tam wszystko - Akademia, arystokraci...
Następnie porównuje Kraków do Paryża. Niby podobne miasta, a jednak Paryż nowocześniejszy, bogatszy, ludniejszy. Następnie do Lwowa - ten również kipiał życiem.
Jednym słowem - Kraków był ciągle smutny. Zmieniło się to dopiero w momencie, gdy pojawił się kabaret Zielony Balonik. Nagle pojawiła się wesołość. Mimo jednak tego smutku Kraków zawsze był miastem dumnym. Dumnym, choć lunatycznym. Kiedy nocą Żeleński przechadzał się jego ulicami, wyrastało przed nim widmo malarza religijnego, Franciszka Krudowskiego. Taki był Kraków dzieciństwa Żeleńskiego.
Inaczej wyglądał za jego młodości. Zaczął żyć, zaczęli pojawiać się ludzie. Pojawiła się cyganeria. Kropką nad i był Zielony Balonik.
MURY I LUDZIE
Żeleński opowiada o walce starych murów z ludźmi (tzn. chodzi o wyburzanie murów w celu uzyskania przestrzeni życiowej). Z jednej strony dobrze, że istnieją urzędy konserwatorów i chronią zabytki. Z drugiej strony, gdyby powstały one kilka wieków temu, wiele Kraków by utracił. Np. uwielbiana wieża Floriańska nie byłaby niczym ciekawym i niezwykłym - wszakże w średniowiecznym Krakowie wiele takich było. Gdyby nie zburzono innych, nikt nie zwróciłby uwagi na tą jedną.
Następnie pisze o tym, że jedno pokolenie nie rozumie drugiego. A trzeba spojrzeć na to inaczej. Np. zmiany w modzie spowodowane są zmianą stylu życia i względami praktycznymi.
Żeleński opisuje czasy, gdy wprowadzono do miasta tramwaje. By przepuścić tramwaje pod bramą Floriańską, trzeba ją było nieco zmodyfikować (lekko podnieść w górę). Konserwatorzy podnieśli protest, lecz teraz już nikt nie pamięta o tych zmianach i dalej podziwia się doskonałe proporcje bramy.
Były jednak i dramatyczne epizody. Aby wystawić teatr, zburzono szpital Św. Ducha. Była w nim zabytkowa kapliczka, którą chciał ratować Matejko i oferował każdą sumę w zamian za jej ocalenie. Miasto jednak zrobiło swoje, a rozgniewany malarz zrezygnował z honorowego obywatelstwa Krakowa.
PAŃSKI KRAKÓW
Późno w wieku XIX Kraków stanowił jedyne w swoim rodzaju osiedle arystokratyczne w Europie. Wiele przyczyn się na to złożyło (ustrój, ordynacja wyborcza, sojusz z rządem, klerem, przewaga ekonomiczna, ciemnota mas itp.). Doszło do tego, że cała władza skupiła się w rękach jednej kasty - arystokracji. Rządziła w całym Krakowie, trzymała w ręku wszystkie interesy. „Wszystko ta klasa mogła zrobić dla „swoich ludzi”, wszędzie mogła dosięgnąć niemiłych sobie.”
Doprowadziło to do niemiłych konsekwencji. Żeleński cytuje Żeromskiego, który pisał o „głupocie, bezczelnej podłości, nadużyciach i pompie idiotów”. Arystokracja krakowska miała jednak niepospolity zmysł życia - „wzięła w pacht wszystkie centra kulturalne”. Głównie za sprawą dwóch ludzi - Stanisława Tarnowskiego i Stanisława Koźmiana.
Tarnowski był profesorem literatury polskiej, rektorem, prezesem Akademii, pisał mnóstwo książek, był posłem na sejm, mówcą itp. itd. Kiedy jednak ktoś mu gratulował, ten dziwił się, jak mógł „aż tyle zdziałać!” Wszystkie zaś sukcesy przypisywał Opatrzności.
Pewnego razu, z okazji jego jubileuszu, ówczesny namiestnik Galicji, Andrzej Potocki, zabiegał dla niego o Złote Runo, najwyższe odznaczenie, które posiadacza czyniło „kuzynem cesarza.” Jednakże cesarz Franciszek Józef, przysłowiowy analfabeta, nie mógł zdzierżyć tego, że jego rodzinny order ma zawisnąć na piersi profesorskiej i odmówił tego zaszczytu. Mimo, że kulturalnie odpisał Tarnowskiemu (Żeleński podkreśla to, że zrobił to odręcznie) i rzucił pochlebstwami, to jednak profesor obraził się. Nie awanturował się jednak. Rzekł tylko wszystkim uczestnikom jubileuszu „Nie będzie to pierwsze pismo cesarskie w archiwach mojej rodziny; znajdzie się tam obok pisma Karola Piątego...”
Stanisław Koźmian, gorszący amant, był dyrektorem teatru, redaktorem „Czasu”, posłem, pisarzem, publicystą i dodatkowo karciarzem. Kiedy Żeleński go spotkał, ten miał już osiemdziesiąt lat i mieszały mu się już wszystkie osoby, miejsca i wydarzenia.
O żywotności arystokracji świadczy jeszcze to, że miewali oni bastardów (bękartów), takich jak Helena Modrzejewska czy Julian Klaczko.
Kiedyś Żeleński rozmawiał z pewną osobą o teatrze i o Trzcińskim. Narzekał na niego, mówiąc, że to nędzny dyrektor, nie ma żadnego posłuchu. Prawdziwym dyrektorem był Koźmian, który potrafił utrzymać dyscyplinę.
Koźmian i Tarnowski dzierżyli wspólnie w ręku politykę i oświatę. Sztuką zajmował się ośmieszony hrabia Zyzio (Cieszkowski) - wieloletni prezes Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych. Zaś oazę muzyczną stanowił salon księżnej Marceliny Czartoryskiej, uczennicy Chopina. Gawęda intelektualna kwitła u Ludwika Michałowskiego.
Z sympatią wspomina Żeleński hrabiego Jerzego Mycielskiego, historyka sztuki i mecenasa sztuk pięknych. Stał się on również jednym z głównych „tematów” Zielonego Balonika.
Z kolei żeńska połowa arystokratycznego klanu usidlała Kraków w sieć filantropii.
Ważny był również „Czas”, do którego wszyscy pisali darmo albo pół darmo. Żeleński wspomina, że kiedy przetłumaczył „Mizantropa” Moliera, Solski natychmiast wystawił tę sztukę, lecz publika była marna. Odbyły się tylko trzy przedstawienia. W ogóle, widoki sfinansowania czegokolwiek były tak marne, że niewielu ludziom chciało się trudzić.
Jeśli chodzi o bilans arystokratycznego Krakowa, Żeleński pisze tak: „Gdyby przyszło robić bilans [...] byłbym doprawdy w kłopocie. To pewne, że przerost tej supremacji był dość potworny, ale czy ówczesne małe, zabiedzone miasto było zdolne do pełniejszego życia?”
Przyszedł jednak czas, że ten dawny Kraków zaczął się rozkładać. Starsi hrabiowie wymarli, młodzi nie przejęli ich roli.
ZAKRYSTIA
„Czas” stał się naraz ulubionym pismem dzieci dzięki drukowi „Trylogii” Sienkiewicza. Wtedy „Czas” zdobył niesamowitą popularność i rzesze zwolenników. Żeleński bił się ze swoim bratem o każdy nowy numer, chcąc przeczytać dzieło Sienkiewicza, a do głowy mu nie wpadło, że mogliby razem numer przeczytać w spokoju i harmonii.
Żeleński zrozumiał dzięki Sienkiewiczowi, że gazety mogą się na coś przydać. Poznał w nadchodzących latach wielu redaktorów „Czasu” - Stanisława Tomkowicza, Michała Chylińskiego, Rudolfa Starzewskiego.
Starzewski przyjmował ówczesną politykę stańczykowsko - galicyjską jako zło konieczne. Żeleński nazywa go „ideałem dziennikarza” - pracowity, dobrze piszący. Starał się uczynić „Czas” organem kultury. W wyniku tych działań pismo miało kilka oblicz - polityczne, „pańskie” (dworskie opisy wesel, chrzcin i innych wydarzeń rodzinnych magnaterii) i kulturalno - artystyczne (to oblicze przyczyniło się do konsekracji Wyspiańskiego, gdyż w piśmie pojawiły się entuzjastyczne recenzje „Wesela”, a nawet dogłębne analizy).
Współpracę ze Starzewskim Żeleński wspomina bardzo dobrze - był to redaktor sumienny, wprowadzał co prawda zmiany do artykułów, jeśli nie spodobały mu się jakieś sformułowanie, lecz nigdy nie czynił tego bez zgody Żeleńskiego.
ODWET STAŃCZYKA
Stańczycy zapominali o jednym. Że prawdziwy Stańczyk był wesołkiem. Wszak z zawodu był błaznem. Tymczasem stał się on synonimem powagi.
Tymczasem były miejsca radosne. Wspomina po raz kolejny „Czas”, miłe pogawędki z jego pracownikami i atmosferę swobody intelektualnej. Na dodatek pracowali w radosnej atmosferze, z dużym humorem. Wspomina spotkania, a także symbiozę z Zielonym Balonikiem. Gdyby nie działalność „Czasu”, być może kabaret nie przetrwałby i dwóch wieczorów. Redakcja pisma przybyła Balonikowi w sukurs natychmiast i niemal w komplecie. Noskowski sypał wyborne piosenki i grał na pianinie, Żuk - Skarszewski recytował swój tryptyk o złotym runie z okazji nadania Złotego Runa Andrzejowi Potockiemu, Siedlecki parodiował Stanisława Tarnowskiego itp. itd.
Później stosunki Balonika z „Czasem” jeszcze bardziej się zacieśniły. Jak z „Czasu” do Balonika weszło sporo ludzi, tak pismo znalazło nowych współpracowników - Karola Frycza, Adamowicza, Jachimeckiego, Edwarda Leszczyńskiego, Warszałowskiego.
Radosna współpraca trwała aż do końca działalności Balonika.
ARIEL I KALIBAN
Ariel i Kaliban to postacie fantastyczne z „Burzy” Szekspira.
Żeleński mówi o tym, że na dobrą sprawę Polacy nie mieli prawdziwego środowiska artystycznego. Związane było to z wojnami, niewolą i emigracją. Dlatego ewenementem był Kraków, gdzie rozwinęło się takowe życie artystyczne.
Na kilka lat przed krakowskim renesansem wyszła w Warszawie książka Stanisława Witkiewicza pt. „Sztuka i krytyka u nas”. Autor podejmował w niej ten sam problem - brak środowiska artystycznego.
W teatrze zaczął jednak działać teatr. Pojawił się Przybyszewski, który zajął się wszelkimi formami sztuki. Powstaje stowarzyszenie Sztuka. Wystawiała ona obrazy polskich twórców w innych krajach Europy, tym samym popularyzując sztukę polską.
Jan Stanisławski, malarz, stał się duszą Akademii Sztuk Pięknych i jednym z czołowych działaczy Sztuki. Chodził na wszystkie premiery teatralne, słuchał wszelkiej dostępnej muzyki, znał cała literaturę. Jeździł za granicę organizować wystawy Sztuki, znajdował sale do wystawienia obrazów, cieszył się z sukcesów malarzy, najmniej myśląc o sobie. Na początku podchodził z dystansem do Wyspiańskiego, w końcu jednak się do niego przekonał. Żeleński przyrównuje go do Ariela.
Kalibanem zaś był krytyk „Nowej Reformy”, Władysław Prokesch, sprawozdawca literacki, muzyczny, teatralny i malarski. Napisał tyle, że gdyby to wszystko zebrać, powstałaby cała biblioteka. Jednakże równocześnie był człowiekiem nieco ograniczonym i ignorantem. Krytykował „Mandragorę” Machiavellego, myśląc, że „p. Machiavel” to autor mu współczesny. Stworzył też własny słownik nic nie znaczących frazesów, których używał niemalże w każdej recenzji (np. „uwypuklić nieprzeciętne walory owiane sentymentem”). Jedna część napisanego przez niego zdania przeczyła drugiej, co było formą asekuracji. W recenzjach z koncertów muzycznych „popisywał” się totalną ignorancją z zakresu teorii muzyki. Oczywiście najsławniejszą jego gafą jest słynna recenzja „Wesela” („całość kończy się wesołym oberkiem”).
„NA POCZĄTKU BYŁA CHUĆ...”
Autor wspomina pisarza Sewera (Ignacego Maciejowskiego). Był on człekiem, który mimo swych lat zachował młodzieńczą fantazję. Robił niewybredne figle i psoty, równocześnie ciężko pracując i będąc wybitnym literatem. Kiedy miał czas, chodził po mieście i zaczepiał przechodniów, strojąc sobie z nich żarty.
Miał on również żonę, dzielną pomocnicę męża, Marię Maciejowską. Organizowała ona wspólnie z mężem popołudniowe herbatki, na których witali Asnyk, Wyspiański, Reymont, Miciński, Tetmajerowie, Malczewski, Wyczółkowski, Kamiński, Starzewski, Górski, Wysocki itd.
Sewer nie adresował również listów, bo zawsze dorzucał jakieś dziwne, śmieszne dopiski (np. „Całuję wszystkie okrągłości od a do z”). Dziwnie prowadził też księgi handlowe. W jego listach można znaleźć zabawne ploteczki literackie, marzenia, które są weryfikowane od razu w kolejnym liście i inne dziwactwa. W jednym z listów pisze też o tym, że męczył się strasznie z „Życiem” i dlatego przekazał go Przybyszewskiemu.
FORTEPIAN STACHA
Żeleński wspomina, że sam Przybyszewski napisał niegdyś, że jeśli ktoś miałby o nim pisać po jego śmierci, to właśnie Żeleński. Kiedy Żeleński przebywał z Przybyszewskim, nie był jeszcze literatem, tylko studentem medycyny. Jednakże Przybyszewski strasznie go chwalił, mówiąc, że jest dyskretnym, ale wielkim artystą, posługującym się z wielką wprawą ironią.
Przybyszewski miał diabelne poczucie humoru, a przy tym miał do siebie niejaki dystans.
Kiedy przybył do Krakowa, był już tam uznany. Z wielką radością i nieśmiałością powitał go jako pierwszy Zdzisław Gabryelski, meloman, filozof i właściciel największego w Krakowie składu fortepianów. Dla Przybyszewskiego Kraków stał się istnym rajem poezji, zachwycił się tym miastem i jego mieszkańcami. Gabryelski, całkowicie oddany mistrzowi, podarował mu pierwszego dnia fortepian Steinwaya (albo raczej obiecał Steinwaya, gdyż ostatecznie dostarczył Petrofa). Fortepian był pierwszym meblem w nowym mieszkaniu Przybyszewskiego.
Jego stolik w kawiarni był oblegany, wszyscy się do niego garnęli, ale on najchętniej przyjmował „maluczkich”. Wśród tych wybrańców znalazł się m.ini. młody aktor Ankiewicz.
ZNASZLI TEN KRAJ?...
(Chodzi o „Znasz li ten kraj” Moniuszki). Boy wspomina, że Przybyszewski nigdy nie wyszedł z kręgu pojęć, które wymyślił wcześniej. Ciągle mówił o „absolucie”, „nagiej duszy” itp. itd. Boy zdaje sobie sprawę, że „dzisiejszy” czytelnik miałby problem z docenieniem idei Przybyszewskiego. Wydawać się mogą dziwne.
Żeleński krytykuje również tych, którzy chcieliby pisać o Przybyszewskim, a nie wspominać o jego nałogu alkoholowym. Przybyszewski bez alkoholu to jak Napoleon bez wojska. Zaś muzyka grała w jego domu ciągle. Żeleński pisze również o tym, że Przybyszewski był doskonałym pianistą o niesamowitej ekspresji. To były prawdziwe manifesty Przybyszewskiego, nie zaś te drukowane w „Życiu”. Gardził literaturą, bo prawdziwie szlachetny jest jedynie dźwięk słów, ich melodia. Prowadził bardzo ciekawe, całonocne konwersacje, równocześnie radośnie się bawiąc. Miał również „perwersyjny” pociąg do wszystkiego, co pachniało śmiercią. Pewnego dnia wziął nawet do siebie suchotnika, którego postanowił podleczyć. Jednakże nie fascynowała go sama osoba suchotnika, lecz tocząca go choroba - póki wyglądał na pół żywego, póty go fascynował. Gdy już go podleczył, bez większego zainteresowania wyprosił z domu.
Całe życie Przybyszewskiego składało się z najróżniejszych epizodów. Raczej nie miało ciągłości, było złożone jedynie z takich przygód. Dlatego można je nieco porównać do cytatu: „Znaszli ten kraj, gdzie cytryna dojrzewa” - i, jak dodaje Żeleńśki, „Cytryna w plasterkach”.
„DZIECI SZATANA”
Do najbliższych Przybyszewskiemu nie należał żaden znany literat. Ci odsunęli się od niego na samym początku. Trochę z jego winy. Już na samym początku wyśmiał dramat Micińskiego. W gruncie rzeczy nie uznawał nikogo (poza Kasprowiczem). Do nieznanych pisarzy podchodził inaczej - np. bardzo długo szukał anonimowego autora wiersza, który bardzo mu się spodobał. Tetmajera drażnił kult Przybyszewskiego, którego idei do końca nie trawił. Lucjan Rydel również zerwał wszelkie kontakty, gdy po premierze Zaczarowanego Koła Przybyszewski (wespół z Wyspiańskim) strasznie go zjechał.
„Grupę Przybyszewskiego” można przyrównać nieco do bohaterów „Dzieci Szatana” - rekrutowała się ona bowiem z wygwizdanych aktorów, literatów bez powodzenia itp. Przybyszewski nie oceniał artysty po jego utworach, lecz po stosunku do życia. Kochał ludzi bez talentu, bo tragedia ich jest szczera. Nie znalazł wspólnego języka z Sienkiewiczem (podczas pierwszego spotkania Sienkiewicz pierwszy do niego zagadał, a ten przez długi czas milczał, nie wiedząc, co powiedzieć; w końcu zaproponował „Panie Henryku, napijmy się wódki”).
U Przybyszewskiego bywali Grzymała Siedlecki, Jan Kleczyński, Zofia Daszyńska - Golińska, Jan Szczepkowski i sam Boy - Żeleński.
KUŹNIE INTELEKTU
Mowa o kawiarniach. W krakowskich kawiarniach przesiadywali sami mężczyźni, tonący w plikach gazet, dyskutujący na różne tematy.
Nie wszyscy z dysputujących byli kompetentni - wielu z nich dyskutowało o pisarzach, których nigdy nie przeczytali. Byli jednak „herosi”, którzy pochłaniali wszystko. Nie byli to jednak pisarze, którzy dużo piszą, ale mało czytają.
Rozprawiających w kawiarniach ludzi Boy porównuje do greckich filozofów, którzy chodzili po ulicach i tam nauczali.
Teraz jednak takie kawiarnie nie wrócą - z powodu kobiet, które teraz tam chodzą. Nie znoszą one wielogodzinnych dysput. Na potwierdzenie swej tezy Boy przedstawia przykład kobiety, która wnosiła o rozwód z powodu „znęcania” się nad nią męża. Znęcanie wyglądało tak, że zapraszał on do domu swych przyjaciół i wszyscy przez wiele godzin dyskutowali o Kancie.
Boy wspomina dyskusje z rozrzewnieniem. Toczyły się godzinami. Kiedy zamykano jedną kawiarnię, przenosili się do innej. I tak do trzeciej nad ranem (ostatnia kawiarnia była zamykana o tej porze).
Później przybył jeszcze jeden nocny lokal - dworzec kolejowy. Otwarty był całą noc, więc gdy ostatnia kawiarnia została zamknięta, przenosili się właśnie tam i dyskutowali dalej.