Cicho żydy


Cicho Żydy!

Napisał: Jan Sztaudynger

Artykułem drukowanym poniżej pragniemy skierować uwagą jak najszerszych kół społeczeństwa na zalew uzdrowisk naszych — polskich, przez elementy obce, przede wszystkim Żydów. Czy nic w istniejącym obecnie stanie rzeczy nie można zmienić?

Ra-y-cza. Raj z felerem w „y” i z przybudówką: „cza”. Raj zepsuty, Raj wymówiony przez usta starozakonnego, Raycza. Jest jeszcze tylko drugie słowo równie nadające się do wymowy w żargonie. Ciechocinek, Czechoczynek. Czy był pan już w Czechoczyku? W każdej głosce czmoknięcie.

A w Raycza to „ay” ,,aywaj” Rajcza, Aywajrajcza — Ajwajcza. Po prostu orgia zachwytu i zadowolenia. Czy miałem rację tak sądząc? Czy etymologizowanie poetyckie, z którego tak drwi Nitsche krakowski pan Nitsch Kazimierz, profesor sobie niczego nazywając takie doszukiwanie się sensu, że jest do niczego a nie do Nicza? Na razie jadę tam patriarchalnie i poczciwie z ojcem i matką, jak paroletni bębas z walizami w ilości pięciu. Już przesiedliśmy się szczęśliwie w Żywcu, a daleko za nami został Bielsk, zupełnie daleko, zapadł wieczór i jak stado karakonów o poczwarnych kształtach i zarysach rozpełzł się po górach i wagonach.

Powietrze robi się stanowczo coraz lepsze i „widzi” się to mimo, że ja palę fajkę a pociąg lokomotywę i że obie te rzeczy wydają woń silną. Z obu stron rysują się góry-ma-góry, niewyraźnie. Można się wszystkiego domyślać i trzeba się wszystkiego domyślać. Wieczór ten jest pełen obietnic i wydaje się, że Raycza oznaczać będzie Raj bez wszelkich zastrzeżeń.

Jest wyjątkowo i dobrze. Ma się wrażenie, że się jedzie przesmykiem ad hoc się tworzącym dla nas i zamykającym się po nas gór klamrą. Trwa to krótko, daleko krócej niż trzeba, aby się tym odczuciem znudzić i już jest piąta stacja.

Po wielu przygodach z bagażem ląduję bezpiecznie na słupie, który mnie tu postanowił zatrzymać. Dwie walizy przewróciły się grzecznie na boki, dla mnie zostawiając środek. Mam w tej chwili szczyt poczucia, że jestem w Rayu. Wydaje mi się, że dałem susa na stacji, na której żaden pociąg nie zatrzymuje się, co najwyżej na chwilę przysiada. Po chwili jestem w pokoju przeznaczonym dla mnie.

Pokój posiada od frontu dwa okna obok siebie, lecz pod kątem prostym, reszta przypomina wnętrze karawanu. Długa kiszka kończy się ścianą, ściana podpiera się łóżkiem, łóżko podpiera się „nakastlikiem”. Komoda z miednicą szczerzy wnętrze do szafy, która szczelnie się zamyka. A wszystko pachnie ścianą, ścianą świeżo malowaną.

Przez dni następne Raycza roztoczyła nade mną cały czar.

Prócz elementu miejscowego, który od wczesnego rana do późnej nocy łomotał za płotem belkami, tramami drzew świeżo ściętych w pensjonacie pani X (bo pan X, człowiek bardzo sympatyczny, do niczego się nie mieszał), bawili Francuzi a raczej Fracuzka z synkiem i nasza niefortunna informatorka, Węgrzy, (a raczej prawdę powiedziawszy, jeden Węgier), trochę Niemców, trochę Żydów i (nas nie licząc) bardzo mało Polaków, bo tylko jeden.

Skutek był taki, że nikt nie mówił swoim rodowitym językiem. Rodzice parlowali po francusku, ja szwargotałem po niemiecku, wtrącając słowa francuskie i klnąc po węgiersku. Węgier deklamował wiersze polskie z cudacznym akcentem, a mały 8-letni Francuz mówił wszystkimi językami naraz, przy tym polszczyzna jego była najbardziej soczysta, bo zaczerpnięta przeważnie od łobuzów wiejskich. Nazwaliśmy go kanibalem („kan”, laska po francusku, „i”, łącznik czysto polski, „bal” piłka po niemiecku), co nie tylko ujmowało wielojęzyczność małego w trafnym skrócie, ale równocześnie stanowiło syntezę jego zainteresowań, dzielonych między laskę a piłkę.

Towarzystwo, jeśli idzie o wiek, było młode, jeśli o płeć — w znacznej przewadze żeńskie. Z początku wydawało się nawet, że mężczyzn ogląda się tu za specjalną opłatą i tylko na receptę. Wytwarzało to specyficzny nastrój nudy u płci pięknej, połażenie z kąta w kąt. A w momencie mego zjawienia się na horyzoncie Rayczy zwróciło większą uwagę przedstawicielek płci pięknej na mą skromną i żonatą w dodatku osobę, niżby to miało miejsce w warunkach zwykłych.

Matka dwu miłych panien zbierała zawsze odpadki od posiłków i częstowała niemi wedle sobie wiadomego klucza różne brysie okolicznych chłopów. Również i domowy pieswilk, wprost wyjątkowo sympatyczny (a znam wilków setki), szumnie nazwany „Hrabią”, ściągał haracz z jej torby ręcznej, w porach poobiednich zawsze solidnie wypchanej.

Psia dokarmicielka nie poprzestawała na tej akcji dożywiania kundli, jej potrzeba dobroci sięgała głębiej. Otóż wdawała się ona w pogwarki z chłopami i wyjednywała barbarzyńsko więzionym psom, że puszczano je co dzień na kilka godzin z łańcucha. Tam, gdzie nie dociera nasze skandalicznie śpiące Towarzystwo Opieki nad zwierzętami, tam dochodziła ona, ucząc chłopców litości i apostołując za psami w sposób taktowny i przekonywujący.

Moja matka z niemniejszym sukcesem walczyła na innym froncie z ludzką złością. Otóż przed oknami naszymi, łącząc niejako mój pokój z pokojem mych prostoplastów, chwiały się upojone swym lipcowym bogactwem lipy. Szumiały one gwarem pszczół, os, wszelakiego rodzaju kapelą muszą, robaczą i ptasią. Otóż matka moja spostrzegła, że pewien mężczyzna, ubrany po sportowemu a wyglądający na paniejącego chłopowinę (to znaczy chłopa przetwarzającego się na pana), strzela w te rezerwoary woni i szumu z ręcznej procy, a godzi w ptaki.

Ten proceder powtórzył się raz i drugi, tego i owego dnia. Otóż matka nie wiele się zastanawiając, taką przeprowadziła z nim rozmówkę:

— Przepraszam pana, czy pan głodny?

— Nie, nie jestem głodny. (Tu pański chłop oblał się szkarłatnym pąsem. On — głodny?)

— Bo jeżeli pan głodny, to niech pan przyjdzie, mogę panu dać jeść

— Skąd pani wnosi, że jestem głodny.

— Strzela pan z procy do ptaków. U nas robią to chłopcy pięcio-, szescio-, no dziesięcioletni, ale starsi już nie, więc myślałam, że pan nie ma co jeść.

Sportowiec oblał się pąsem i zmył, jak niepyszny. Odtąd ptaki spokojnie korzystały z chleba, rzuconego im ręką matki. Sądzę zresztą, że nie tylko te dwie panie były przyjaciółkami zwierząt, właścicielka pensjonatu musiała również im sprzyjać. Gdyby dawała przyzwoicie jeść, nie korzystałyby tyle pieski, ptaszki i różne rayczańskie zwierzątka, bo ludzie sami zjadaliby to, co im podano. Czyż zła kuchnia nie była tylko dowodem dobrego serca pani domu? Faktem jest, że psy tyły i ptaki tłuściały, a ojciec z każdym dniem czuł się gorzej, wyrzucając sobie, że został w pensjonacie niepolskim w dobie obecnego kryzysu i stan swego żołądka uważając za słuszną karę Bożą.

Co do mnie, pomimo, że towarzystwo żydówek zwłaszcza (patrz opis wyżej) było nader miłe, mimo, to, że okolica jest prześliczna a przez szereg schronisk, dobrze urządzonych, kilkopiętrowych, zaopatrzonych w łóżka i żywność, łatwa do zwiedzenia, nie mogłem oprzeć się uczuciu żalu:

1. Dlaczego dotąd niema w Rayczy przyzwoitego polskiego, niemieckiego, czy żydowskiego choćby pensjonatu, któryby uczciwie i smacznie jeść dawał.

2. Dlaczego w schroniskach (hala Liptowska np.) księgi pamiątkowe redagowane są w języku niemieckim i gospodarz jeno niemczyzną włada.

3. Dlaczego na każdym kroku spotyka się tylko Niemców i Żydów.

Nie dziwię się słowom, które padały na Hali Boraczej z okazji kładzenia fundamentów pod nowe (dawne spłonęło) schronisko klubu sportowego Makkabi. Jeden z kilku mówców, którzy z tej racji przemawiali, rzekł: Byliśmy tu z pierwszym śniegiem, jesienią późną i najwcześniejszą wiosną, w potokach słońca i w szturmie niepogody. Słusznie rzec możemy, że te góry są nasze.

Tak, to prawda, te góry leżą tylko w Polsce, ale polskie nie są. Te góry są niemieckie lub żydowskie, ale nie polskie.

I przypominają mi się słowa innego mówcy, który przyjechał ze Śląska, a w przeciwieństwie do kilku innych wypowiedział je w języku polskim, acz znać było, że sprawia mu to pewną trudność.

„Nie mogę się skarżyć. Gdziekolwiek byliśmy, goszczono nas elegancko i szlachetnie. Ale nareszcie będziemy mogli mieszkać pod własnym dachem.”

Te słowa pochwały pod adresem grzeczności polskiej w ustach śląskiego Żyda były dla nas szczególniej zaszczytne. Czuło się, że ten Żyd lubi polską sukmanę, ale przecież żydowska koszula bliższą jest jego serca.

Tak jest i ze mną; lubię Żydów, ale oglądając ich przez zbieg okoliczności, który pozwolił mi w tym roku odwiedzić szereg uzdrowisk polskich, wszędzie w ilości proporcjonalnie o wiele za wysokiej, jednako w Czernej, w Ojcowie, w Rayczy, w Szczaw­nicy, w Myślenicach, czy w Zakopanem — oglądam się ze smutkiem i szukam naszych.

W skali ogromnie szerokiej od zakopiańskich gości, brzęczących monetą, do biednej, skołatanej kupcowej, którą stać było tylko na wyjazd do Czernej, u chłopów i w pierwszorzędnych pensjonatach, zależnie od stopy życiowej — spotykałem ciągle i ciągle Żydów.

Gdzie podziali się Polacy? Co wyprawia z nimi kryzys? Czemu tak źle gospo­darują, że nie wystarcza im na wyjazd na wakacje? O jakich prawdach uczy ta przewaga elementu obcego w naszych uzdrowiskach? Czemu w Beskidach śląskich język polski ma tak mało znaczenia?

Myśli te opadły mnie ze szczególną siłą na hali Boraczej, gdy schowany w chacie pewnego chłopa przed ulewnym deszczem czekałem na uspokojenie ulewy, by wysłuchać przemów w związku z „poświęceniem” kamienia węgielnego pod nowe schronisko.

Równocześnie ze mną w chacie tej znalazło się kilkudziesięciu, ba, może kilkuset Żydów wszelkiego wieku, płci i kalibru, Żydów należących do inteligencji. Wszystkie stoły, stołki, łóżka, ławy, ławeczki, deski i stryszki obsiadła szarańcza. Swoboda obyczajów podniesiona ciasnotą miejsca. Panowie z paniami na kolanach i panowie na kolanach u pań. Pozy dosyć czułe. Naprzeciw mnie plasuje się panna o przepaścistych, tęsknych, urzekających oczach, tuli w ramionach prześliczną blondynkę o delikatnych rysach i niezwykle „słodkim” wyrazie twarzy. Na nich opiera kędzierzawy łeb młodzian o wyjątkowo sprytnej minie, przystojny i żywszy od żywego srebra.

Jak inny jest w wyrazie ten tłum od tłumu polskiej inteligencji!

Jak różni są rytmem, doborem barw, a przede wszystkim głosem. Wszystko gada, gadają jedni przez drugich, upojeni niezwykłością sytuacji. Pewna gruba jejmość, równie gruba, jak niedowcipna, puszcza rakiety dowcipów, które nie wybuchają; reszta, niezadowolona, psyka. Przy tym wszyscy krzyczą, wrzeszczą, hałasują, drą się. W pewnym momencie wchodzi jeszcze jeden Żydek, chce coś rzec, nie może się dogadać z powodu zgiełku. Wówczas rzuca w tłum słowo o piorunującym efekcie:

— Cicho, Żydy!

Moje towarzyszki patrzą na mnie zmieszane. Tłum na chwilę milknie. Młodzian wobec tego może swobodnie zakomunikować, że żydowska zabawa w Milówce dała 25 zł zysku, podczas gdy „goje” mieli deficyt.

Ściśnięty zewsząd przez Żydów, pod rękę trzymając dwie śliczne Żydóweczki, z żydkiem na plecach i z równie śliczną Żydóweczką na kolanach, acz daleki od jakiegokolwiek szowinizmu, wszystkim narodowościom jednakowo życzliwy — szepcę sobie jednak:

Panie Nicz, kto z nas miał metaficzną rację? Pan, czy ja?

Raycza, raj z felerem w ,,y” i z przybudówką „cza”. Raj zepsuty. Raj wymówiony przez usta starozakonne, niemieckie lub węgierskie — kiedyż stanie się wreszcie polskim także rajem i dla polskich dzieci o szafirowych oczach i płowych włosach.

P. S. — Jeśli kto z państwa przeczyta ten artykuł, proszę pamiętać, że wszystko to, co napisałem, napisałem na ucho, w zaufaniu i dyskretnie. Nikt nie śmie o tym wiedzieć.

Dla ciotek i dla reszty rodziny nazywa się, żeśmy gościli u hrabiego X. Co jest zresztą prawdą, bo tak wabił się pies naszej gospodyni, który zjadał nasze obiady.

Zrozumieliśmy się, a zatem — katoliki, cicho, sza!

[z:] „Tęcza” nr 11 z Listopada1933 r., str. 29-32.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cicho, teksty gotowe do druku
MICHALKIEWICZ Żydy i Chamy (2)
37 Dziś tu cicho
Gdy tak liście cicho gwarzą str 179(1)
Cicho - głośno, przedszkole rytmika
20(3), U Boryn˙w by˙o kiej w grobie po tym ˙wi˙cie - nie p˙acz, nie krzyki, nie pomstowania, a ino c
Żydy kupiły Patagonię
egzamin pytania poli spol - wersja ściąga, ~WSB GDYNIA WSB GDAŃSK, 2 semestr, Polityka Społeczna Wy
glosno i cicho
Cicho jak w grobie-ROZWIĄZANIE, KATECHEZA DLA DZIECI, QUIZY
I nagle zrobiło się cicho- Pożegnanie ze zwierzatkiem (bajka o pożegnaniu- (śmierci), PRZEDSZKOLE, P
zydy, 38
Napędy, Cicho sprawnie pewnie
przeciwieństwa czyste brudne, cicho głśno, chudy gruby
cicho bo bedzie gowno
Modlitwy (madziuniaa), Cicha modlitwa, Cicho Boską spełnić wolę,
zima siła dziki cicho
Cicho sza utrwalenie gloski sz
01 Cicho ciepło (2)

więcej podobnych podstron