|
Z łaski Bożej znów stałem się chrześcijaninem. Bóg znalazł mnie w mojej wczesnej młodości. Niedługo potem zostałem wciągnięty do Organizacji Strażnicy (Watch Tower Organisation) i stopniowo stałem się jej niewolnikiem. Gdy moje duchowe życie zamierało, czyniłem rozpaczliwe próby wyzwolenia się, lecz każda taka próba kończyła się jeszcze silniejszą niewolą. Dwukrotnie wydawało się, że już jestem wolny, i po to tylko, aby stoczyć się z powrotem w ten sam dół. Aż nareszcie teraz przyszła wolność. Z łaski Bożej stałem się wolnym, gdy On podniósł mnie po całonocnej modlitwie i gdy poczułem tak orzeźwiające tchnienie Ducha, że pod jego wpływem uczyniłem ślub Bogu. Pisząc te dzieje mojej 30-letniej niewoli, spełniam właśnie ślub, za cenę którego uzyskałem wolność. Nie przedkładam Wam do czytania rozprawy naukowej, lecz odczute sercem wyznanie o niewoli tak głębokiej, że wyrwanie się z niej kosztowało mnie 30 lat zmagań. W ujawnieniu tych sposobów zniewalania przyświeca mi cel chrześcijański: jeżeli znajdujesz się w tej niewoli jako jeden ze Świadków Jehowy, jestem pewny, że wyznanie moje pomoże Ci ocenić Twoje położenie, abyś, zamiast dalej brnąć w ciemność, mógł wydostać się na światło swoją własną drogą, którą ja znalazłem głębokim pragnieniem serca po wielu błędach i doświadczeniach; jeśli nie jesteś jednym ze Świadków Jehowy, wówczas przeczytanie wyznania o mojej 30-letniej niewoli będzie dla Ciebie przestrogą. Słowa tej opowieści stają się widoczne na papierze dzięki farbie drukarskiej, ale ich treść duchowa i myśli w nich zawarte pisane są krwią mojego życia, uczuciami męki i tortur przeżytych w piekle bardziej dla mnie realnym niż "Piekło " Dantego. Nie żywię nienawiści do moich byłych braci i nie pragnę zemsty, pisząc te słowa; po prostu wypełniam swój ślub, który uczyniłem Bogu, gdy pomógł mi uwolnić się i stać się na powrót Chrześcijaninem.
W. J. Schnell Youngstown, Ohio
Rozdział 1 Wczesne przeżycia.
Pewnego niedzielnego poranka w lipcu 1917 roku na lekcji szkółki niedzielnej w kościele ewangelickim zostałem głęboko poruszony postacią Jezusa, jako Zbawiciela, w wykładzie przypowieści o Miłosiernym Samarytaninie. Słowa nauczyciela wywołały we mnie pragnienie poznania Jezusa, przeczytania o Nim wszystkiego, co tylko było możliwe. Miałem wówczas 12 lat. Bóg wołał mnie. Powróciwszy do domu tego dnia w południe, rozpocząłem czytanie czterech Ewangelii, później całego Nowego Testamentu, następnie całego Pisma Świętego. To, co czytałem, przeżywałem bardzo głęboko. Dopiero w późniejszych latach zrozumiałem, że to Ojciec przyciągał mnie, zgodnie ze słowami Jezusa: "Nikt nie przychodzi do mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec mój " (Jan 6:44). Istotnie, przez czytanie Pisma Świętego wzrastało przekonanie o potrzebie Zbawiciela. To, co czynił i czego uczył Jezus o potrzebie miłości i współczucia było jaskrawym przeciwieństwem tego, co działo się wówczas wokół mnie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że był to trzeci rok pierwszej wojny światowej. Za wzrastającym poznaniem mojego rzeczywistego stanu oraz tego, co Bóg przedsięwziął dla mojego zbawienia w Jezusie, przyszła w moim sercu wiara w grzech i zbawienie. Z radością zrozumiałem, że Jezus umarł na krzyżu za takich grzeszników jak ja, że Jego krew zmyła moje grzechy i że w Jego zmartwychwstaniu śmierć została zwyciężona dla mnie i dla wszystkich tych, którzy przyjmują Go z wiarą. Tak nastąpiło moje odrodzenie w 14-tym roku mojego życia. Krótki życiorys. Urodziłem się w Stanach Zjednoczonych, w Jersey City w 1905 roku, lecz w dziewiątym roku życia rodzice moi przenieśli się wczesną wiosną 1914 roku na powrót do Europy, do Niemiec. Zaraz po tym wybuchła pierwsza wojna światowa i ojca wzięto do wojska, a nas osiedlono w pobliżu rosyjskiej granicy w okolicach Poznania. Dopiero w 1915 roku otrzymaliśmy pierwszą wieść od ojca, który był rzucany losami wojny po wszystkich frontach od Przemyśla do Węgier. W grudniu 1918 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia powitaliśmy ojca w naszym domu. Co za radość! Lecz spokój był krótki. W styczniu 1919 chwycili za broń powstańcy polscy, staczając walki ze stacjonującymi wojskami niemieckimi. Wreszcie Niemcy skapitulowały, a ojciec mój, jako niemiecki oficer, został internowany. Na początku 1921 roku załadowani w towarowe wagony zostaliśmy przewiezieni do Niemiec w nowych granicach i osiedleni w Berlinie w obozie przesiedleńczym. Na ulicach toczyły się walki republikanów z organizacją "Spartakusa ", wszystko było chwiejne i tymczasowe. lecz wreszcie zapanował względny spokój. Spotkanie z Badaczami Pisma Świętego. Z wdzięczności Bogu za Jego cudowną opiekę, ja i mój ojciec, który był człowiekiem religijnym, postanowiliśmy służyć Bogu w taki lub inny sposób. Pewnego dnia odwiedzili nas, zagubionych w wielkim Berlinie, badacze, pozostawiając niektóre książki. Nie mieliśmy żadnych znajomości w mieście i szybko zaprzyjaźniliśmy się z badaczami. Ich zbór okazał nam wiele braterskiego współczucia i czuliśmy się wśród nich dobrze. Właśnie kończyłem 16 lat i począłem dojrzewać duchowo. Tu trzeba wyjaśnić, że ówczesne zbory badaczy Pisma Świętego nie mają nic wspólnego z dzisiejszymi miejscami zebrań świadków Jehowy, zwanymi Salami Królestwa. Zupełnie niezależni od ośrodków kierowniczych wybierali spośród siebie starszych, zgodnie z poleceniem Pawła w listach do Tymoteusza i Tytusa. Ludzie, z którymi zetknęliśmy się, byli chrześcijanami prowadzącymi uświęcone życie, przedkładającymi Panu swoje myśli, swoje zachowanie i swoją pracę codziennego życia. Zbierali się w niedzielę na rozważanie Pisma Świętego i we środę wieczór na modlitwę. Praktykowali odwiedzanie chorych, pomaganie biednym i z radością witali każdego gościa w swym gronie. Niech mi wolno będzie jeszcze raz powtórzyć, że nie miało to nic wspólnego z dzisiejszymi praktykami świadków Jehowy, u których wszystkie wizyty maja charakter propagandowy u obcych, a dyscyplinarny u swoich. Jak stałem się aktywistą. Wzrastając w środowisku badaczy, często przemawiałem o swoim nawróceniu i o Łasce Bożej. W latach 1921 do 1924 miałem okazję studiowania, zdobywając akademickie wykształcenie. Ale wolny czas po południu mogłem zużytkować na odwiedzanie ludzi pragnących słuchać Ewangelii. Odczułem, że nasze odwiedziny przynosiły radość tym, którzy nas zapraszali w tych niepewnych, ciemnych czasach i to był pierwszy powód mojego czynnego zaangażowania się. Nigdy nie zapomnę pewnej niewiasty, która opowieścią o swoich torturach, powodowanych psychiczną chorobą, przykuła mnie do krzesła. Twierdziła, że jest opanowana przez złe moce. Jej twarz była blada, a oczy pałające. Byłem tak przygnębiony, że, nie mogąc wstać, osunąłem się na kolana i w serdecznej modlitwie przedłożyłem Panu niedolę tej niewiasty, prosząc o Jego pomoc. Gdy podnieśliśmy się z kolan, ona ze łzami prosiła, abym ją odwiedzał. O wiele później wyznała, że choroba jej poczęła ustępować właśnie wtedy, podczas tej pierwszej modlitwy. Przez te trzy lata gdy chodziłem na studia i pracowałem w Berlinie. Bóg użył mnie, abym pomógł siedemnastu osobom stać się chrześcijanami, w tym trzem ateistom i jednemu anarchiście. Nie chciałbym, aby ktoś mylnie zrozumiał ten rozdział jako pochwałę lub popieranie nauk i zasad badaczy Pisma Świętego. Chciałem tylko wytłumaczyć, co pociągnęło mnie do ich grona. Jest to konieczne, aby zrozumieć, jak i dlaczego pozwoliłem się wciągnąć, a potem zniewolić jednemu z najbardziej dyktatorskich i autokratycznych systemów świata.
Rozdział 2 Początek intrygi.
W tym samym czasie, o którym pisałem, na naszym duchowym horyzoncie poczęły się gromadzić ciemne chmury. Daleko, w Brooklynie nastało nowe kierownictwo Towarzystwa Strażnicy (The Watch Tower Society). Przywódcy gwałtownie przeorganizowywali swą pracę pragnąc równocześnie odzyskać dawne pozycje w środowisku Kościołów Badaczy Pisma Świętego założonych przez poprzednika, Karola Russela. Nowy, ambitny przywódca Judge Rutherford, który był uwięziony w czasie wojny i miał o to pretensję do duchowieństwa, pałał żądzą odwetu. Postanowił on wykorzystać nieustabilizowane warunki na całym świecie dla zbudowania drugiego piętra "Strażnicy " ponad budową Karola Russela. Kierownictwo "Strażnicy " wiedziało, że chrześcijaństwo zawiera miliony nominalnych wyznawców, nieugruntowanych w prawdzie, które mogą stać się łatwym łupem dla nowej Organizacji Strażnicy, która z łatwością oderwie te masy od (jeżeli przeprowadzi mądry atak, odpowiednio upozorowany i podtrzymany) chrześcijaństwa zorganizowanego w kościoły. Religie zostały przedstawione jako przyczyna wszelakiego zła, a fakt ich zorganizowania przedstawiono, jako dowód ich słabości. "Płukanie mózgów ´ ´. Ten nowy atak został zainicjowany broszurą zatytułowaną "Upadek wielkiego Babilonu " (1919). Pretendowała ona do wyczerpującego sformułowania podstawowych zarzutów przeciwko zorganizowanemu chrześcijaństwu. W broszurze tej nazwano chrześcijaństwo Wielkim Babilonem, z Objawienia św. Jana, za stosowanie zasad organizacyjnych. Była to chyba pierwsza od czasów inkwizycji hiszpańskiej próba ... "płukania mózgów ", polegająca na zburzeniu starych pojęć, dość luźno i płytko ugruntowanych w umysłach milionów ludzi asymilowanych przez kościoły. Było to zarówno w tamtych czasach, jak i dzisiaj, zadanie dość łatwe, jeśli zważyć, ze nominalni chrześcijanie nie potrafią uzasadnić swoich przekonań, ani tym bardziej obronić ich. Ale na miejsce zburzonych pojęć trzeba zaszczepić jakąś nową myśl, gdyż tylko wtedy "płukanie mózgów ´ ´ jest skuteczne. Broszura "Upadek Wielkiego Babilonu " taką myśl zawierała. Jezus, jako zwycięzca nad śmiercią, miał prawo powiedzieć: "Kto wierzy we mnie, żyć będzie na wieki " oraz "Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny " (Jan 8:51). Tę właśnie prawdę, starą, jak samo chrześcijaństwo, wyznawaną przez żywych chrześcijan na całym świecie. Towarzystwo Strażnicy ogłaszało, jako odkryte przez siebie ... "nowe światło ". I rzeczywiście, chociaż prawda była stara, to jednak wyłuskano tę perłę z całości nauki chrześcijańskiej i dano jej sztuczną oprawę ludzkich słów. "Strażnica " ogłosiła mianowicie w 1920 roku, że "Miliony, żyjących dziś ludzi, nigdy nie umrą ". Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywierało takie hasło po wojnie światowej, podczas której zginęły miliony ludzi w czasach głodu i niepewności. Obietnica życia wiecznego miała być, według "Strażnicy ", zrealizowana po raz pierwszy w tym pokoleniu pod warunkiem, oczywiście, że te miliony porzucą chrześcijaństwo i przyłączą się do Organizacji Strażnicy. Porównajmy teraz, co mówi Pismo Święte, a co "Strażnica ". W Ewangelii św. Jana 11:25 Pan Jezus mówi: "Ja jestem zmartwychwstanie i Życie. Kto wierzy we mnie, chociażby umarł, żyć będzie. I wszelki, który żyje i uwierzy we mnie, nie umrze na wieki ". Natomiast "Strażnica " ogłosiła: "Wszelki, który żyje i uwierzy w Organizację Strażnicy i przyłączy się do nas i będzie roznosił nasze książki, broszury i czasopisma, i będzie składał sprawozdania z użytego na ten cel czasu, i będzie uczęszczał na nasze zgromadzenia, nie umrze na wieki ". Taką treść podano jako słowa Pisma Świętego, słusznie przypuszczając, że tysiące ludzi nie zauważy tej przewrotności. W ten sposób rozpoczęto wdrażać nowych i dawnych wyznawców do przyjmowania sposobu rozumowania "Strażnicy " zamiast treści Pisma Świętego. Był to pierwszy etap "płukania mózgów ", a w ślad za tym szły następne, tj. wzrastająca nietolerancja i ograniczoność umysłowa wyznawców. Kulminacyjnym punktem tego procesu miało być, i rzeczywiście do 1938 roku zostało osiągnięte, zupełne zniweczenie indywidualności, tj. samodzielnego myślenia. Na to miejsce wprowadzono teokratyczny sposób myślenia, podany ze szczytu Brooklynu jako podstawa akcji masowych. Oczywiście, cel ten był na razie dalekim od osiągnięcia, ale w miarę rozwoju opowiedzianej w lej książce historii sami będziecie mogli podziwiać, z jakim uporem dążono do niego dopóki "teokratyczne " myślenie, ślepe posłuszeństwo i gęsim szeregiem przeprowadzane akcje masowe nie stały się powszechne. My w Berlinie, oczywiście, nie zdawaliśmy sobie sprawy z istotnych celów broszur: "Upadek wielkiego Babilonu " i "Miliony żyjących obecnie ludzi nigdy nie umrą ". Właściwie powinniśmy być tego świadomi, gdyż sklecony przez Towarzystwo Strażnicy slogan w ogóle nie pasował do Pisma Świętego. Pomimo to rozdaliśmy na ślepo miliony egzemplarzy obydwóch tych pism. Ja sam rozpowszechniłem nie mniej niż tysiąc egzemplarzy "Miliony żyjących obecnie ludzi nigdy nie umrą ". Przez całą sobotę jeździłem berlińską kolejką Ringbahn dookoła miasta, stojąc w natłoczonych przedziałach trzeciej klasy, świadcząc o tym, że miliony... nigdy nie umrą i sprzedając broszury po 25 fenigów. W niektóre soboty udało mi się spieniężyć do trzystu broszur, co dawało ok. 75 marek zysku, odprowadzanego przeze mnie dla Towarzystwa Strażnicy. W ten sposób sami kuliśmy na siebie kajdany, które później nam narzucono. "Przez chciwość, pięknymi stówkami kupią was ". Te słowa 2. Listu Ap. Piotra 2:3 przychodzą na myśl każdemu, kto zetknie się z historią i literaturą Towarzystwa Strażnicy. Bez przerwy w koło cytują oni słowa Pisma Świętego, wyjęte z właściwego tekstu i przystosowane do ich własnych celów. Przy tej okazji, sprzedając książki, zbierają pieniądze na budowę ogólnoświatowej Organizacji Strażnicy. Ten sposób okazał się tak skuteczny, że do dziś dnia jest z powodzeniem stosowany. Ich pisma zawsze zawierają cząstkę prawdy, zazwyczaj na początku, jako przynętę. Natomiast całość była przesycona żargonem organizacyjnym i naciągnięta tak, że w głowie czytelnika z reguły powstawał zamęt. Zanim ofiara się spostrzegła, została pozbawiona zdolności własnego myślenia, podejmowania własnej inicjatywy i w ogóle całej samodzielności. Całe to postępowanie miało na celu doprowadzenie tych, którzy słuchali do takiego stanu, w którym mogliby oni czytać jedynie książki, broszury i czasopisma Towarzystwa Strażnicy. Osobnik z tak wypłukanym mózgiem nie tylko wierzył ślepo w każde słowo "Strażnicy ", ale też jako ZWIASTUN KRÓLESTWA roznosił je od drzwi do drzwi, jako prawdziwą Ewangelię. Czy może być lepszy przykład "człowieka kupionego pięknymi słówkami "? Ogłaszajcie! Do zbudowania organizacji wszechświatowej, którą właśnie pragnął uczynić Towarzystwa Strażnicy jej obecny przywódca Judge Rutherford, potrzeba było dużo pieniędzy. Większość badaczy Pisma Św. była biedna, a obecne nowe nauki bynajmniej nie były popularne, aby zdobyć poparcie ludzi zasobnych. W ten sposób pomiędzy 1919 a 1922 rokiem pośród przywódców powstała myśl na skalę amerykańskich biznesmenów, rozpoczęcia olbrzymiej, o światowym zasięgu, kampanii głosicielskiej przez sprzedaż książek i broszur, wydawanych i drukowanych przez Towarzystwo Strażnicy, a za uzyskane w ten sposób pieniądze zbudować wymarzona wszechświatową organizację. Ale co głosić? Propagować samo Towarzystwo Strażnicy byłoby ryzykowne, gdyż w Ameryce było ono niepopularne, skompromitowane sprzeciwieniem się przystąpieniu do wojny z Niemcami i swego czasu rozwiązane dekretem prezydenta Stanów Zjednoczonych, a przywódcy osadzeni w areszcie. Za głoszenie takich nowin, na pewno nie uzbieracie w Ameryce pieniędzy! Co więc głosić? Same książki? Nie przez piękne słówka zaczęli kupczyć Słowem Bożym, i ludźmi, którzy dali się nabrać na roznoszenie ich sfałszowanego poselstwa. Mianowicie: zdecydowali się nawiązać swoją głosicielską kampanię do starodawnej nadziei chrześcijaństwa na przyjście Królestwa Bożego, w połączeniu z poleceniem Pana Jezusa: "Idźcie na cały świat, czyńcie uczniami wszystkie narody... " (Mat. 28:19). Czy w słowach tych nie było wszystkiego, co potrzebne do powodzenia takiej kampanii? Było tam spojrzenie w przyszłość na czasy ostateczne, była mowa o wybraniu do głoszenia Ewangelii na całym świecie. W 1922 roku uczestnicy wielkiej konwencji "Strażnicy " w Cedar Point ujrzeli olbrzymi napis na z wolna opuszczającym się zwoju. Był tam elektryzujący slogan: "Ogłaszajcie, ogłaszajcie, ogłaszajcie Króla i Królestwo! " Chrześcijanie wiedzą, że głoszenie Ewangelii o Królestwie rozpoczęło się już w 33 roku i bez przerwy było kontynuowane przez, naśladowców Chrystusa po całym świecie przez dwa tysiące lat. Co prawda nie zawsze to głoszenie było wierne i nie zawsze chrześcijanie wykazywali entuzjazm godny tej wielkiej sprawy. To właśnie miała wykorzystać "Strażnica " do stworzenia kontrastu, potrzebnego do uzasadnienia wielkiej kampanii.
Rozdział 3 Podbity w niewolę "Strażnicy"
Badacze Pisma Świętego zapłacili wysoką cenę za przyjęcie programu kampanii głosicielskiej z 1922 roku. Z biegiem czasu ci, którzy rozpowszechnili największą ilość książek i broszur, spędzili największą ilość godzin miesięcznie przy ich sprzedaży, przekazali największą ilość pieniędzy do Towarzystwa, byli faworytami, pod każdym względem wywyższani; ci natomiast, którzy wykupywali czas, przynosząc owoce ducha, uczynki miłosierdzia, byli coraz bardziej pogardzani, aż wreszcie napiętnowani jako "źli słudzy ". W tym samym czasie i Towarzystwo przechodziło wielkie przemiany organizacyjne. Zakładano biura, drukarnie, wydawnictwa, budując fundamenty wielkiej głosicielskiej kampanii. Zamówienia napływały. U nas, w Niemczech trzeba było przenieść biura Towarzystwa z zachodniej części kraju do środkowej, do Magdeburga, gdzie właśnie zakupiono za uzyskane pieniądze ze sprzedaży książek wielką własność ziemską. Kierownik Oddziału Niemieckiego rozpoczął rekrutację pracowników do nowej siedziby. 18 sierpnia 1924 roku przekroczyłem bramę Bethel - głównej kwatery Niemieckiego Oddziału Towarzystwa Strażnicy w Magdeburgu. Nie przypuszczałem wówczas, że oddaję się w niewolę tak głęboką, że dopiero po trzydziestu latach będę mógł podnieść się na powrót jako chrześcijanin. W nowym otoczeniu czułem się skrajnie inaczej niż w Berlinie, gdzie istniały wówczas zbory przepojone duchem braterstwa i wolności. W Magdeburgu odwrotnie, od razu wpadłem w atmosferę organizacyjną centrali ,.Strażnicy ". Zamiast społecznością, cieszyliśmy się sprawozdaniami, zajmowaliśmy się organizacją produkcji i zestawianiem kosztów. Zamiast poprzednich doświadczeń, w których "Duch Święty świadczy Duchowi naszemu, że jesteśmy dziećmi Bożymi ", teraz słuchaliśmy, jak przedstawiciel Towarzystwa świadczył świadkom Jehowy, że jesteśmy dobrymi Zwiastunami Królestwa, gdyż zebraliśmy przypadającą na nas kwotę. Jednak największy kontrast istniał pomiędzy poziomem duchowym członków dawnych zborów berlińskich, a obecną społecznością magdeburską. Mianowicie: przestano w ogóle zwracać uwagę na odrodzenie duchowe i utworzono klasy członkowskie, jak w dawnych synagogach izraelskich. Były to klasy zwane "Mar-docheusz-Noemi " (klasa kierująca), "Ruth-Ester " (klasa posłusznych), i "Jonadabów " (klasa ludzi dobrej woli), sprzyjających Towarzystwu Strażnicy, szukających u niego schronienia przed gniewem Bożym. Ten stan jest dziś powszechny wśród Świadków Jehowy, lecz wówczas była w całych Niemczech tylko jedna taka Społeczność i do tej właśnie dobrowolnie wstąpiłem. Jako 19-letni chłopiec szybko przystosowałem się do nowej sytuacji, której niezwykłość imponowała mi. Urodzony i wychowany wśród Niemców, byłem posłusznym chłopcem, przyzwyczajonym do słuchania zarządzeń i rozkazów przełożonych. Nosiłem w sobie niemieckie zamiłowanie do organizacji i porządku, z którego słyniemy zarówno w dobrym, jak i w złym. Wkrótce pochłonięty zostałem pracą przy zakładaniu czasopisma "Das Goldene Zeitalter " (Złoty wiek). Rezultatem naszej pracy był wzrost nakładu czasopisma z 50 tyś. egz. w 1925 r. do 325 tyś. egz. w roku 1927. W wirze tego zajęcia straciłem rychło swoją "pierwszą miłość ". Coraz mniej czasu znajdowałem na rozmyślania, czytanie Pisma Świętego i osobistą religię. Wizja "Wszechświatowego Związku " (której wówczas nie rozumiałem jeszcze jako wizji związku niewolników), na wzór wizji wielkich Niemiec, zastąpiła mi rzeczywistość życia w Jezusie Chrystusie. Przepowiednie końca świata Towarzystwo Strażnicy zawsze było w jakimś stopniu ekscentryczne. Zwłaszcza lubowało się w wyznaczaniu dat końca świata. Pierwsza przepowiednia wyznaczała rok 1914. Wielu badaczy Pisma Świętego, którzy uwierzyli tej przepowiedni, czuło zawód, gdy obiecane Królestwo nie zjawiło się. Towarzystwo Strażnicy w swoich znanych ulotkach "Upadek Wielkiego Babilonu " i "Miliony obecnie żyjących nigdy nie umrą " przesunęło po prostu tę datę na rok 1925. Tę datę rozgłaszano jako rok ukazania się książąt Starego Testamentu pośród badaczy i rok ustanowienia Królestwa. Oczekiwanie podsycane było specjalnymi artykułami i pozostawiło głęboki ślad w naszych umysłach. Pamiętam, jak w 1924 roku ojciec mój namawiał mnie do kupna nowego ubrania. Odpowiedziałem, że przecież tylko kilka miesięcy pozostało do 1925 roku i oczywiście odmówiłem. Dziś przekonany jestem, że przywódcy Towarzystwa Strażnicy nie wierzyli w swoje przepowiednie. Chcieli tylko wytworzyć nastrój oczekiwania, aby tym łatwiej zbudować w tym czasie upragnioną organizację przez kampanię głosicielską. Już wtedy wielu badaczy Pisma Świętego wskazywało na niekonsekwencję kierownictwa Strażnicy, które, nie bacząc na zbliżający się koniec świata, coraz więcej kupowało domów, parcel, zakładało nowe wydawnictwa, a wszystko to na wyrost. Nowy Naród - Poczęty w "Strażnicy " Na początku 1925 roku ukazał się w czasopiśmie "Strażnica " artykuł "Narodziny Narodu ", odkrywający tym razem już w formie niezamaskowanej prawdziwe plany Towarzystwa. Ponieważ koniec świata nie nastąpił, ani nie zjawili się oczekiwani książęta Starego Testamentu, ogłoszono coś zastępczego: teokrację. Jak zwykle nadużyto do tego celu Pisma Świętego, tym razem List Ap. Piotra, w którym nazywa on wierzących chrześcijan narodem wybranym, królewskim kapłaństwem. "Strażnica " zarezerwowała tę prawdę dla siebie. To oni są królewskim kapłaństwem! Wspomniany artykuł roztoczył przed czytelnikami następującą wizję przyszłego Królestwa. Na szczycie znajduje się klasa "Wiernych i Mądrych Sług ", jako złota głowa posągu z proroctwa Daniela. Ta klasa rządzi teokratycznie klasą "Jonadabów ", która wprawdzie nie ma udziału w Królestwie, ale jest niezbędna do jego budowy. Ta koncepcja, jak zobaczymy później, była konsekwentnie realizowana (ta niewolnicza teokracja miała trwać tysiąc lat). Drugim artykułem w "Strażnicy " z roku 1925, który miał podstawowe znaczenie, był: "Przymierze, czy ofiara? " Jego sens był taki, że wszyscy badacze Pisma Świętego powinni zrzec się samodzielnego myślenia i inspiracji osobistej na korzyść ślepego wykonywania zarządzeń Towarzystwa Strażnicy i bezkrytycznego realizowania jej polityki. Ci, którzy ośmielają się dyskutować lub krytykować instrukcje z Brooklynu, zostali nazwani złymi sługami. Godziło to w starszych członków zborów, cieszących się zaufaniem.
Rozdział 4 Joseph Rutherford w Niemczech.
Jak już wspomniałem, ośrodek Niemieckiego Oddziału Towarzystwa Strażnicy został przeniesiony do Magdeburga w celu zapewnienia lepszej, bardziej nowoczesnej organizacji. Było to jedno z pierwszych posunięć na większą skalę nowego kierownictwa "Strażnicy " z Judge (czyt. Dżadż, czyli Josephem) Rutherfordem na czele. W attyce nowo nabytego budynku, który poprzednio nazywano "Kryształowym Pałacem ", urządziliśmy sypialnie, w piwnicach natomiast założono nowoczesną drukarnię. Schody nie były jeszcze odbudowane, więc do naszych sypialni wchodziliśmy po drabinie przez okno. Niektórzy nazywali to żartobliwie "zstępowaniem po drabinie Jakubowej do piekła "Strażnicy ". Na początku 1925 roku wydrukowaliśmy tu milion egzemplarzy książki "Harfa Boża " w języku niemieckim, pracując od świtu do zmierzchu przez siedem dni w tygodniu. Przecież prowadziliśmy walkę, a ta wymaga ofiar, rozumowaliśmy wówczas. Moim pierwszym zajęciem było miejsce przy obrotowym stole ze stosami arkuszy i składanie z poszczególnych arkuszy drukarskich całej książki oraz przekazywanie jej do oprawy. Pomimo braku wprawy wypuściliśmy w świat olbrzymie ilości dobrze wykonanych książek. Zamiast KsiążątNa wiosnę 1925 roku oczekiwaliśmy zapowiadanego przez "Strażnicę " "końca świata i ukazania się proroków i książąt Starego Testamentu. Zamiast nich jednak ukazał się Judge Rutherford, przywódca Towarzystwa Strażnicy z kieszenią pełną amerykańskich dolarów, uzyskanych ze sprzedaży drukowanych przez nas książek i natychmiast rozpoczął zakupywanie nowych terenów, budynków i maszyn drukarskich. Otrzymaliśmy maszynę rotacyjną i w ten chytry sposób odwrócono naszą uwagę od zapowiadanego końca świata na korzyść rozwoju naszej centrali. Wizyta Rutherforda miała być połączona z wielkim trzydniowym zjazdem w Magdeburgu. Na zgłoszonych 12 tysięcy uczestników przybyło 15 tysięcy. Musieliśmy wynająć olbrzymi namiot cyrkowy i zorganizowaliśmy normalnie płatną restaurację, która okazała się tak rentowna, że od tego czasu Towarzystwo przyjęło to jako regułę. Osobiście zajęty byłem organizowaniem 14 specjalnych pociągów ze wszystkich stron Niemiec i nabijaniem kasy Towarzystwu, sprzedawaniem kart kwaterunkowych przybyłym gościom. Na tej konferencji Judge Rutherford usiłował sprzedać 15 tysiącom badaczy Pisma Świętego, zgromadzonym z całej środkowej Europy, swoją ideę światowej kampanii głosicielskiej, ideę rozbudowy poszczególnych central oraz ideę składania Towarzystwu pisemnych sprawozdań z ilości i sposobu zużytego dla "Strażnicy " czasu przez wszystkich jego członków. Sam Dżadż zdobył się przy tym na ewangeliczny gest nakarmienia 15 tysięcy zgromadzonych, zakupując dla każdego uczestnika porcję bigosu i sałatki. W czasie moich późniejszych podróży stwierdziłem, że delegaci nie pamiętali wielu ważnych rzeczy, które zaszły w czasie konferencji magdeburskiej, takich, jak utrata osobowości członków, utrata samodzielności zborów, wymuszenie sprawozdawczości czasu i książek, natomiast wszyscy doskonale pamiętali bezpłatną porcję bigosu i sałatki. Mądry Dżadż! W czasie pożegnalnej kolacji, którą spożywał w gronie personelu centrali magdeburskiej, Judge wygłosił do nas krótkie przemówienie. Uprzedzając nasze pytania na temat zapowiadanego uprzednio końca świata, upominał nas, że nie powinniśmy być na tyle samolubni, aby chcieć koniecznie iść do nieba już teraz, gdy jeszcze tyle jest na świecie do zrobienia. Aby zrównoważyć nasze rozczarowanie, roztoczył przed naszą wyobraźnią wizję wszechświatowej organizacji, przez którą tysiące milionów ludzi ze wszystkich państw i królestw szereg za szeregiem, klasa za klasą przychodzą do "Strażnicy " uczyć się Królestwa. Zapowiedział całe góry książek, które trzeba wydać i wydrukować. Wszystko to wzbudziło zamęt w mojej głowie i zwątpienie w moim sercu. Wspominałem wigilię Nowego Roku 1925, spędzoną w modlitewnym nastroju spotykania roku zakończenia świata, a już na wiosnę rozesłaliśmy po całych Niemczech zapotrzebowanie na cieśli, murarzy i innych rzemieślników dla rozbudowy naszej centrali w Magdeburgu na wzór nowoczesnych fabryk. Często w nocy budziłem się, aby rozmyślać, co się stało z moim ewangelicznym ideałem Nowego Stworzenia? Dawniej, w okresie mojej "wiosny duchowej ", kończyłem każdy dzień modlitwą, przedkładając Panu wszystkie wydarzenia i postępki dnia. Obecnie przejmowałem się jedynie wykonaniem organizacyjnych zadań i złożeniem z nich sprawozdań. Czyżbym stając się członkiem wszechświatowej organizacji "pozyskał świat cały, a poniósł szkodę na mojej duszy? " (Ew. Mat. 16:26). W każdym razie ani duchowych, ani materialnych, ani żadnych innych korzyści z mojej przynależności nie odniosłem. Zupełnie jasno zdałem sobie z tego sprawę dopiero 15 lutego 1951 roku, pisząc sprawozdanie ze swojej 22-letniej nieprzerwanej i cały mój czas pochłaniającej pracy w Organizacji Strażnicy.
Rozdział 5 Przesiewanie szeregów.
Niedługo po opisanych powyżej wypadkach miałem okazję wrócić do Berlina i odwiedzić moich rodziców i przyjaciół. Od razu spostrzegłem, że i tutaj, jak wszędzie, polityka Towarzystwa Strażnicy wyrządziła w zborach wielkie spustoszenia. Wielu czcigodnych i starszych braci zostało zmuszonych do ustąpienia, wielu innych odsunięto w ciemny kąt. Na ich miejsce kierownictwo zborów obejmowała, przy pomocy Towarzystwa, grupa młodych, niedoświadczonych, a za to pewnych siebie ludzi. Jako pretekstu używano odmowy starszych składania Towarzystwu pisemnych sprawozdań ze sposobu wykorzystania swego osobistego czasu i ilości sprzedanych książek. Tę politykę pozbawiania zborów badaczy Pisma Świętego samodzielności i autonomii Towarzystwo realizowało praktycznie w ten sposób, że obok wybranych przez zbór starszych Towarzystwo mianowało swojego "kierownika zebrań " (service director), jako siłę pomocniczą. "Kierownik zebrań " stawał się wkrótce faktycznym kierownikiem zboru i jego reprezentantem na zewnątrz. Ten proces spychania do kąta starszych badaczy i stopniowego przechodzenia od samodzielności do centralnego zarządzania wszystkimi zborami badaczy przez zaufanych przedstawicieli Towarzystwa trwał do roku 1927. Młodzi, agresywni i posłuszni pracownicy, tacy jak ja, byli najlepszym materiałem na "kierowników zebrań ", przeznaczonych do rozbijania zborów i podporządkowania ich nowej polityce. W ten też sposób użyto mnie do podbicia w niewolę Organizacji jednego ze zborów w Niemczech Środkowych. Było tam 175 członków, którzy odmówili przyjęcia, mianowanego przez Towarzystwo, "kierownika zebrań " i składania sprawozdań, jak też przyjęcia innych instrukcji organizacyjnych. Tam właśnie wysłano mnie, 21-letniego młokosa, z poleceniem podporządkowania lub rozbicia tej grupy. Jak się okazało, spotkałem starszych, szlachetnych ludzi, którzy lepiej ode mnie rozumieli sytuację. Po godzinnej dyskusji, omijając starszych, sam zwróciłem się do sali z zapytaniem: "Kto jest za Towarzystwem Strażnicy? ". Wobec braku odpowiedzi napiętnowałem ich jako złe sługi i wezwałem wszystkich, którzy sprzyjają Towarzystwu do opuszczenia sali i podążenia za mną. Wyszło 8 osób i w domu jednego z nich założyliśmy nowy zbór, którego zostałem, oczywiście, "kierownikiem zebrań ". Na te zebrania zwoziliśmy uczestników samochodami z innych posłusznych zborów. W ten sposób obok zboru cichych i szlachetnych chrześcijan powstał drugi zbór agitatorów i hałaśliwych sprzedawców bibuły propagandowej. Ten sposób postępowania praktykowany był w całym kraju, aż wszędzie powstał nowy typ zborów. Również w naszej centrali "Betel " w Magdeburgu zostało w tym okresie wymienionych 75% osób z personelu.
Rozdział 6 "Organizacja Boża. "
W 1926 r. działalność organizacyjna "Strażnicy " nabrała pełnego rozmachu, w ten sposób powstała wyraźna sprzeczność pomiędzy zaciekłymi atakami na całe chrześcijaństwo z racji jego zorganizowania, a obecnymi dążeniami do przekształcenia Towarzystwa w wysoko wydajną nowoczesną organizację i stosowaniem na każdym kroku metod organizacyjnych. Kierownictwo w Brooklynie zapowiedziało, że sprzeczność ta zostanie wyjaśniona na Zjeździe Londyńskim, przygotowywanym na 1926 rok. Miało to być coś wielkiego, toteż z niecierpliwością oczekiwaliśmy objawienia tej nowej prawdy. I rzeczywiście, bogactwo jej zostało przedstawione w całej swej krasie. Oto jak Judge Rutherford wybrnął ze stworzonej przez siebie sprzeczności: "Bóg stworzył od początku organizację, ale szatan ukradł tę myśl Bożą i stworzył organizację dla siebie. Wszystkie kościoły i świeckie organizacje są organizacjami szatana. Natomiast Towarzystwo Strażnicy i wszyscy jego zwolennicy stanowią organizację Bożą. Jest ona "małżonką Bożą ". W ten sposób "Strażnica " nadawała ezoteryczny akcent wszystkim praktykom Towarzystwa, nie zawsze zgodnym z zasadami moralnymi, jak to zobaczymy w dalszym ciągu. Poszczególne organizacje zostały odpowiednio podzielone i nazwane. A więc polityczne i przemysłowe organizacje, to był Egipt, organizacje kościelne to - Moab, Edom, itd. itd. Ten pomysł Rutherforda zaważył dobitnie na całości ruchu Świadków Jehowy, a w szczególności na ich stosunku do bliźnich. Zamiast szlachetnych wysiłków głoszenia ludziom Chrystusa i udzielania chrztu tym, którzy uwierzyli, rozpoczęło się nachalne nagabywanie "Egipcjan ". Celem samym w sobie stało się tylko wyrwanie człowieka z "organizacji szatana " i wciągnięcie go do "organizacji Bożej ". Wyłudzanie jak największej ilości pieniędzy od "Egipcjan " za literaturę stało się cnotą. Państwowe władze, sądy, prawa, jako "organizacje szatana " stały się godne pogardy i przestały krępować sumienia świadków Jehowy. Sprzedając książki wbrew prawu, bez licencji (pozwolenia), narażali się czasami na grzywny i więzienie. Nazywali to prześladowaniem dla imienia Bożego. Oddawanie honoru flagom państwowym i hymnom narodowym było dla nich "kłanianiem się obrazowi bestii ". Noszenie broni świadkowie dopuszczają jedynie w wypadku, gdy do wojska powoła ich "Strażnica ". Nie są bynajmniej pacyfistami. Wierzą np. że wszyscy źli zostaną pozabijani, przy czym "źli ", to są wszyscy, którzy nie należą do Organizacji Strażnicy. W czasie "Armagedonu " również małe dzieci tych "złych " zostaną pozabijane. Na pytanie, jak postąpią oni z tymi, którzy, będąc niegdyś członkami "Strażnicy ", odeszli od niej, odpowiadają, że obecne prawa nie pozwalają takich "zdrajców " zabijać. Gdy nastaną jednak prawa Boże, tj. prawa "Strażnicy ", zostaną oni pozabijani bezwzględnie. Na razie trzeba ich traktować jako "nieżyjących " (tak właśnie traktuje mnie moja rodzina, odkąd odszedłem od świadków Jehowy). Jednym z ważniejszych zagadnień Konferencji Londyńskiej był problem zwiększenia sprzedaży książek "Strażnicy ". Każdego roku ukazywała się nowa pozycja, napisana przez Rutherforda i potrzebne były nowe metody sprzedawania tej masy książkowej. W tym celu Dżadż zaproponował nam, tj. pracownikom centrali "Betel " w Magdeburgu nowe, próbne zasady rozliczania się, mianowicie: za każdą sprzedaną książkę otrzymywaliśmy premię w postaci dwóch bezpłatnych egzemplarzy. Zawsze byłem dobrym sprzedawcą i wykorzystując tylko niedziele, potrafiłem rozprzedać 25 książek, otrzymując 50 egz. dla siebie. Gdy jednak zostaliśmy aresztowani za handel książkami bez licencji (pozwolenia), przełożeni polecali nam kłamliwie tłumaczyć się, że my nie handlujemy, lecz głosimy w ten sposób Ewangelię. A przecież nasz zysk wynosił 200% (!) To było dla mnie zawsze źródłem wyrzutów sumienia, gdyż ciągle uważałem się za chrześcijanina. Do dziś jeszcze świadkowie Jehowy otrzymują książki po 5 centów, aby je sprzedać po 25 centów, uzyskując 400% prowizji i do dziś pociągani do odpowiedzialności za niepłacenie podatków tłumaczą się, że uprawiają kaznodziejstwo, a nie handel. Nowa metoda rozliczania okazała się nadspodziewanie skuteczna. Sprawozdania z ilości sprzedanych książek skoczył w górę. Wkrótce drukarnie nie mogły nadążyć za zamówieniami nadchodzącymi z całego kraju.
Rozdział 7 Od zachwytu do rozczarowań.
Obecnie nadszedł czas wcielenia w życie nowych pomysłów "Strażnicy ", pomysłów w rodzaju "Organizacji Bożej ". Na dany sygnał ruszyliśmy do pracy z typowo teutońską zawziętością. Całe nasze postępowanie nabrało obecnie innego charakteru. Przecież znajdowaliśmy się wewnątrz Organizacji. Teraz już nie przyświecało nam przykazanie Jezusa z Ewangelii Mateusza 28:19-20, aby wszystkie narody czynić uczniami Jego, tj. chrześcijanami. O, nie! To było zbyt mdłe i mało interesujące. Teraz my byliśmy górą. Wszyscy inni, znajdujący się na zewnątrz "Organizacji Bożej " mieli do wyboru przyłączyć się do nas lub zginąć w Armagedonie wraz z "Organizacją Szatana ". Nie do wiary, czym "może stać się takie przekonanie dla człowieka! Jak dawni Faryzeusze i Sadyceusze uważaliśmy się za jedynie wybrany naród. Z pokornych chrześcijan przemieniliśmy się w wojowników i zdobywców. Czuliśmy się powołani do przejścia pośrodku chrześcijaństwa, które zawiodło, położenia pieczęci na tych, którzy wejrzą na nas i wprowadzenia ich do zbawiennej Organizacji. Obecnie przyszedł też czas na usunięcie w cień Imienia Jezusa, od którego całe chrześcijaństwo wywodziło swą nazwę i zastąpienia go imieniem Jehowy. Chcieliśmy za wszelką cenę odróżnić się od chrześcijan. Ale odrzucając Imię Chrystusa, równocześnie odrzucaliśmy zasadę żywej społeczności z Bogiem, jaka jest udziałem chrześcijanina w Chrystusie oraz samą myśl zbawienia przez krew Jezusa Chrystusa, a nie przez uczynki spełniane przez organizację. Staliśmy się Organizacją Jehowy i uczono nas lekceważenia w słowach i uczynkach Jezusa, "jedyne imię dane ludziom, przez które możemy być zbawieni ". Na wzór teokratycznych Żydów nadużywaliśmy imienia Jehowy dla proklamowania naszej organizacji jako "Bożej Organizacji ". Przecież małżonka nosi nazwisko męża, a nasza organizacja była "Małżonką Bożą ". Do walki! Naszym zadaniem, jako Organizacji Bożej, było zdobycie dla Boga całej ziemi. Z tym przeświadczeniem atakowaliśmy na każdym kroku: w salach, w świadectwach masowych, w małych miasteczkach, gdy ludzie szli do kościołów, w pukaniu od domu do domu, w rozpowszechnianiu gazet i ulotek, w rozrzucaniu haseł. Oczywiście, wywołało to kary, upomnienia, aresztowania w miastach i wsiach, ale stawszy się fanatykami chętnie płaciliśmy każdą cenę. Przecież byliśmy żołnierzami, a chrześcijaństwo było naszym wrogiem. Walka pochłania wszelkie ofiary. Walka kładzie koniec dyskusjom. Tak właśnie, z podniesioną głową i poczuciem dumy stawiliśmy czoło opozycji. W tym czasie tu i ówdzie zaczęły się pojawiać grupy szturmowe hitlerowców (SS). Politycznie nie stanowiły jeszcze siły, a programy swój opierały na przemocy. Zaczęły one wytykać nas jako propagandystów amerykańskich, kierowanych przez USA. Nie pozostając dłużni, atakowaliśmy ich na każdym kroku w naszych wystąpieniach. Pamiętam, że jedno z moich zebrań zostało przerwane przez bojówkę SS w czasie mojego przemówienia, a sam zostałem pobity ciężkim dębowym krzesłem, Wielu z nas zostało aresztowanych, a tu i ówdzie staliśmy się ofiarami napaści ze strony tłumu. Kościół protestancki zarzucał nam bluźnierstwo Bogu. W sądzie najwyższym Saksonii odbył się siedmiodniowy proces z tego powodu, który jednak wygraliśmy. Również Kościół katolicki usiłował nas przepędzić z Bawarii, szczególnie z rejonu Fuldy, jednaki bezskutecznie. Przez aresztowania i procesy nasi przeciwnicy oddawali nam niemałą przysługę. W ten sposób nasze szeregi zacieśniły się i nabraliśmy rozgłosu. Staliśmy się znani powszechnie i ludzie niezadowoleni ze stanu rzeczy w Niemczech widzieli w nas męczenników. Nade wszystko jednak wzrósł ogromnie popyt na nasze książki. Produkowana przez nas bibuła szła od ręki jak gorące ciastka, osiągając nakłady milionowe, a liczebność nasza wzrastała tysiącami. "Organizacja Boża " była w pełnym marszu. Łowienie ryb w mętnych wodach.W Niemczech Republiki Weimarskiej wszystko szło ku gorszemu. Bezrobocie osiągało niespotykane rozmiary. Masy ludzkie były zdezorientowane jak błędne owce. Na skrajnej lewicy komuniści liczyli miliony zwolenników, po przeciwnej stronie szybko zdobywali pole hitlerowcy, a umiarkowane centrum było bezwładne. Po środku znajdowała się reszta narodu, której przedstawialiśmy się jako "Organizacja Boża ", stworzona dla nich właśnie, nieustraszona, silna, obiecująca zaprowadzić nowy porządek. Łatwo staliśmy się ich pionierami. Gdyby nie dojście Hitlera do władzy, kto wie, czy Niemcy nie stałyby się pierwszym państwem świadków Jehowy. Zrozumieli to i hitlerowcy, i rozpoczęli zwalczać nas jako trzecią siłę polityczną. Gwałtowny koniec naszej pracy w Niemczech położył Hitler natychmiast po uchwyceniu władzy. Doświadczenia nasze tego okresu zostały później wykorzystane w Ameryce przez centralę w Brooklynie. Produkcja masowa. W tym czasie została ukończona rozbudowa naszej centrali w Magdeburgu i Towarzystwo Strażnicy przysłało do nas eksperta ze Stanów Zjednoczonych, który miał nas wprowadzić w zasady nowoczesnej organizacji produkcji taśmowej (system Taylora) w drukarni i wydawnictwie. Polegało to na odpowiednim rozmieszczeniu ludzi i ograniczaniu ich ruchów do najbardziej niezbędnych i celowych. Doszliśmy do takiej perfekcji, że koszt własny produkcji książki za jedną miarkę wynosił tylko 12 fenigów. Odpadał koszt sprzedaży, gdyż kolporterzy utrzymywali się z własnych zarobków. Te wysokie zyski Towarzystwa były otoczone ścisłą tajemnicą, aby zachować pozory biednej organizacja religijnej. W nagrodę za osiągnięte przez nas wyniki centrala w Brooklynie obdarzyła nas zadaniem objęcia swą działalnością również Polski, Czechosłowacji, Rumunii i Austrii. Byliśmy również nominalnie wydawnictwem dla krajów skandynawskich. Do Polski wysyłaliśmy nieoprawione książki ( "Harfa Boża "). Były one zszywane na miejscu. Pamiętam, że do Polski właśnie wysyłaliśmy bardzo dużą ilość książek. Moim zdaniem religia Towarzystwa Strażnicy (świadkowie Jehowy) byłaby dziś w Europie najgłówniejszą religią, gdyby nie wybuch II wojny światowej w 1939 roku. Jeszcze dzisiaj, gdyby nie drastyczne środki stosowane przez władze świeckie, świadkowie mieliby szanse stać się główną religią Stanów Zjednoczonych, a następnie Afryki, Południowej Ameryki a na końcu Europy i Azji. Procentowy ich wzrost jest dziś (1954) ponad dziesięciokrotnie wyższy aniżeli w Niemczech w okresie przed wybuchem drugiej wojny światowej. Tam byliśmy już bliscy zdobycia całego narodu dla świadków Jehowy. Innym razem, w jakimś innym kraju może się stać to rzeczywistością! Kłopoty i niepokoje w Betel.Byłem zawsze przyzwyczajony wypowiadać na głos swoje zdanie, jednak rychło zauważyłem, że w naszej centrali lepiej jest milczeć przy stole. Tym bardziej, że coraz częściej przyłapywałem się na używaniu wytartych sloganów "Strażnicy " i żargonu organizacyjnego, za co sam siebie nienawidziłem. Zapanowała u nas atmosfera powszechnej podejrzliwości. Pewnego razu zostałem wezwany do dyrektora. Okazało się, że jeden z jego szpiegów doniósł o mojej nielojalności, którą okazałem przed rokiem. Miałem wówczas za zadanie zebrać podpisy pod deklaracją pozostania w "Betel " od wszystkich pracowników, centrali. Niektórzy jednak odmówili podpisania deklaracji, a ja nie ujawniłem ich nazwisk wobec dyrektora. "Ja wiem o wszystkim, cokolwiek robicie zarówno w biurze, jak i w terenie " - grzmiał dyrektor. Jestem pewny, że dyrektorowi zdawało się, że zna on również nasze myśli. Personel centrali naszpikowany był szpiegami, a donosicielstwo było cnotą. A chociaż rządy świeckie pozwalały zwalniać obywateli od niektórych obowiązków ze względu na sumienia, to pracownicy Towarzystwa Strażnicy nie cieszyli się takim przywilejem, Do dziś jeszcze, jeśli członek, "Organizacji Bożej " wyrazi zastrzeżenie do jakiegokolwiek posunięcia Towarzystwa w Brooklynie, zostanie z miejsca napiętnowany jako zły sługa. Żadnego miłosierdzia, żadnego szacunku dla cudzych przekonań. Gdybym skądinąd nie był przodującym, wydajnym pracownikiem, z pewnością zostałbym zwolniony z miejsca i potępiony za ukrywanie braci. Wszystkie donosy pod adresem pracowników były skrzętnie notowane i każdy z nas miał swoją rubrykę. Zapisane w niej "grzechy " wykorzystywane były w chwili, gdy ktoś z nas "wychylał się z szeregu ". Wówczas, wezwany do dyrektora, był ogłuszony esencją swoich "przestępstw " i zazwyczaj przestraszony wracał czym prędzej do zaprzęgu. Wprawdzie udało się naszemu dyrektorowi uczynić z nas dobre sługi, sam jednak bynajmniej nie należał do takich. W czasach powszechnej biedy ubierał się kosztownie i żył wystawnie, przedsiębiorąc kosztowne i niepotrzebne podróże najdroższymi środkami lokomocji. Cała organizacja nasza, chociaż groźna na zewnątrz, od wnętrza była chora, jak żydowska teokracja czasów Nowego Testamentu, o której Pan Jezus mówił: "Biada wam faryzeusze i uczeni w piśmie, obłudnicy! Jesteście jak groby bielone, piękne na zewnątrz, lecz pełne nieczystości i kości umarłych wewnątrz ". W 1927 r. stan rzeczy w Betel stał się tego rodzaju, że miałem do wyboru cierpieć wieczne wyrzuty sumienia lub usunąć się. Wybrałem to drugie. Korzystając ze swego obywatelstwa, wyjechałem do Stanów Zjednoczonych.
Rozdział 8 Pionierzy, pionierzy!
Po przybyciu do Nowego Jorku w lipcu 1927r. nastąpiła przerwa w mojej aktywności na rzecz Towarzystwa Strażnicy. Skończył się bezpowrotnie okres mojego podziwu i bezkrytycznego oddania każdemu skinieniu "Strażnicy ". Stałem z boku i przyglądałem się sceptycznie. A jeżeli dałem się powtórnie zaangażować do pracy, to zawdzięczam to mojej rodzinie, którą udało mi się sprowadzić z Berlina do Nowego Jorku. Przewidywałem, że w Niemczech sprawy będą układały się coraz gorzej, że wszyscy, którzy chcą zachować swoją indywidualność niezależnie od "Das Deutsche Wesen ", którzy wyznają odrębny światopogląd, ściągną na siebie nienawiść nacjonalistów niemieckich. Dotyczyło to także Towarzystwa Strażnicy. Rodzina moja przyłączyła się do niemieckiego zgromadzenia w Brooklynie i rozpoczęła wywierać na mnie nacisk w kierunku ponownego wciągnięcia minie w wir pracy organizacyjnej. Moje zniechęcenie, wywołane przeżyciami w Niemczech, starano się przezwyciężyć twierdzeniem, że tutaj w Ameryce stosunki w "Strażnicy " nie były tak dyktatorskie jak w magdeburskiej centrali. Nie wiedzieli oni, że wkrótce, w 1929 roku wszystkie metody wypróbowane w Niemczech zostaną przeniesione na teren amerykański. Amerykańskie wydawnictwo "Strażnicy " w 1927 roku stało daleko w tyle za naszym w Magdeburgu pod względem sprawności i wydajności. Ich organizacja również nie nadążała za niemiecką. Zbory ich znajdowały się w tym stadium, z którego my wyszliśmy w roku 1924. Domyśliłem się, że działo się tak ze względu na odmienny charakter ludzi amerykańskich. Odrzucali oni wszelki przymus i komenderowanie, przyzwyczajeni do demokratycznych stosunków społecznych, nie poddawali się tak łatwo teokratycznym koncepcjom "Strażnicy ". Nie przeżywali też okropności pierwszej wojny światowej tak jak my, w Europie. "Strażnica " musiała więc oczekiwać sposobności zdobycia i wykształcenia odpowiednich kadr. Wkrótce sposobność taka nadeszła w postaci wielkiego kryzysu 1929 roku. Ludzie stracili pewność pracy i jutra, stracili oparcie ekonomiczne i nigdy już nie odzyskali zupełnego spokoju. Widmo kryzysu prześladowało odtąd miliony ludzi przez długie, długie lata. To właśnie była woda na młyn "Strażnicy ": potężna klasa ludzi niezadowolonych z istniejącego stanu rzeczy. W celu zdobycia kadr wyszkolonych pracowników, "Strażnica " zapoczątkowała służbę "pionierów ", którzy byli następcami russellowskich kolporterów. Ludzie ci, oddani całym sercem i duszą sprawie "Strażnicy ", byli oczkiem w głowie Judge Rutherforda. Z chwilą nastania wielkiego kryzysu szeregi "Strażnicy " gwałtownie wzrosły. Oczywiście, wielu nowicjuszy garnęło się gorliwie do służby pionierskiej. Mój ojciec, siostra i jej mąż sprzedali swoje majętności, kupili samochód, zbudowali przyczepę mieszkalną do samochodu i w lecie 1931 roku rozpoczęli wędrowną pracę pionierską w powiatach wokół Nowego Jorku. Ja sam opierałem się długo namowom rodziny, aż w końcu, po dwu latach, uległem w 1933 roku. Kupiłem Forda i wyruszyłem również na pionierską pracę w powiecie Clark, aby towarzyszyć swojej rodzinie. Zawsze byłem dobrym sprzedawcą i w niedługim czasie osiągałem trzydzieści do trzydziestu pięciu książek dziennie. Jednak zorientowaliśmy się łatwo, że w terenie było raczej mało pieniędzy. Wówczas stosowaliśmy czysto handlowe metody, sprzedając książki za towary. Pamiętam pewną okolicę w stanie Georgia, tam gdzie diabeł mówi dobranoc (w oryg.: "nawet lisy mówiły dobranoc "), gdzie nie było najmniejszych widoków sprzedania choćby jednej książki za pieniądze. Prawie wszyscy otrzymywali zapomogi od państwa i żyli z nich. Przejeżdżając przez miasteczko, zauważyłem jednak na każdym podwórzu wrak samochodu. Nawiązałem kontakt z warsztatem samochodowym i zacząłem sprzedawać książki za stare akumulatory i chłodnice, które odstawialiśmy za pieniądze do warsztatu. W rezultacie zbywaliśmy do dwudziestu pięciu egzemplarzy dziennie. Takich jak ja było wielu. Pionierzy ci byli prawdziwymi, oddanymi i ofiarnymi pionierami, wprawdzie nie chrześcijaństwa, ale teokracji "Strażnicy ", ogłoszonej w 1938 r. Oni kładli podwaliny pod najbardziej totalitarną organizację, jaka kiedykolwiek powstała w miłującej wolność Ameryce. W 1935 roku nastąpił kryzys w sprzedaży literatury "Strażnicy " w Ameryce. Po prostu zamówienia przestały napływać, a ludzie przestali kupować nasze książki. Odkryliśmy prawdę wyrażoną kiedyś przez Abrahama Lincolna: "Można ogłupiać pewnych ludzi przez cały czas lub wszystkich ludzi przez pewien czas, ale nie da się ogłupiać wszystkich ludzi przez cały czas ". Nawet ludzie we wioskach i małych miasteczkach odkrywali powoli prawdziwe motywy naszej akcji sprzedawania książek, zwłaszcza gdy znajdywali w nich niewybredne ataki na religię; wówczas po prostu odmawiali dalszego kupna. Coraz mniej liczni, przyjmujący nadal naszą literaturę, byli skrupulatnie notowani w wykazach, wykorzystanych później w tworzeniu grup świadków Jehowy. W 1938 roku nastąpił również zmierzch pionierów, spowodowany spadkiem popularności literatury "Strażnicy ". Wielu z nich zostało mianowanych sługami okręgowymi, innych skierowano do seminarium Gilead, inni zostali specjalnymi pionierami świadków Jehowy w czasie drugiej wojny światowej. Gdy finanse z kampanii sprzedaży literatury zmalały, Towarzystwo musiało wynaleźć jakieś nadzwyczajne środki zainteresowania opinii publicznej swoimi ludźmi i zdobycia popularności. Obrano drogę niezwykłą: wzbudzono falę prześladowań przeciw sobie, aby na tej fali wypływać na wierzch życia w Ameryce. Później zobaczymy, jak ten cel został osiągnięty. Rozwój doktrynalny Towarzystwa Strażnicy w Ameryce w okresie od 1927 do 1931 był w dużym stopniu powtórzeniem tego procesu w Niemczech w okresie wcześniejszym. Doskonale oddają to słowa Pisma Świętego z Listu Ap. Piotra: "A wielu pójdzie za ich zgubą, z powodu których droga prawdy za bluźnierstwo wystawiona będzie, i przez chciwość pięknymi słówkami kupią was sobie... " (II. Piotra 2: 2,3). Poznawanie czystego Słowa Bożego zastąpione zostało komentarzami ogłaszanymi jako "Nowe Prawdy ". Istotny, bezpośredni sens Pisma był systematycznie odwracany, określany jako przeszły i zastąpiony nowym tłumaczeniem w żargonie stworzonym przez "Strażnicę ". Ten niezrozumiały dla normalnego człowieka żargon nazwany został później "czystym językiem " lub "czystymi wargami ". Z chwilą, gdy ta paplanina i przewrotne tłumaczenia wyparły z serca i umysłu człowieka bezpośrednie słowo prawdy Bożej, ukończona została pożądana przemiana chrześcijanina na świadka Jehowy. Zasada odrodzenia duchowego przez pośrednictwo Pisma Świętego zastąpiona została zasadą przyjęcia nowej wiary, opartej na prawdach "Strażnicy ". Ciągły napór świeżej literatury "Strażnicy " powodował nieuchronnie przemianę umysłu, objawiającą się w wygłaszaniu mętnych zdań, zwanych "Zwiastowaniem Królestwa ". Wszyscy przerobieni w ten sposób powtarzali jednakowe slogany, myśleli jednakowo, mówili jednakowo i świadczyli jednakowo. Było to głównie dziełem czasopisma "Strażnica ". Bez jego regularnego ukazywania się cały ruch świadków Jehowy wkrótce umarłby śmiercią naturalną. Słusznie więc przywódcy Towarzystwa, wydający czasopismo, uważali się za "wierne sługi, dostarczające czeladzi pokarm słuszny czasu swego ". Program Towarzystwa i jego cele na następny okres zawierała wydana w tym czasie (1928) książka "Rząd " (ukazała się też w polskim języku, drukowana prawdopodobnie w Niemczech. - Przyp. tłum.) Jej język i argumentacja były tak samo mętne jak w innych książkach. Jednak trafnie opisano tam powstanie "dyktatury teokracji " i przyszły rozwój sytuacji w szeregach świadków Jehowy.
Rozdział 9 Rozwój doktrynalny ruchu "Świadków Jehowy ".
W tym rozdziale mojego opowiadania chciałbym dać wam przegląd teologicznego systemu "Strażnicy ". To oszczędzi wam błądzenia po labiryntach wywodów w literaturze "Strażnicy " oraz ukaże, co uczyniono w celu przełamania prawdy chrześcijańskiej i zbudowania na to miejsce systemu nauk "Strażnicy ". Obraz Bestii. Jeżeli czytaliście 13 rozdział księgi Objawienia, pamiętacie z pewnością przedstawioną tam bestię, która wygłasza bluźnierstwa, walczy ze świętymi i wydaje dekret, mocą którego nikt nie może sprzedawać ani kupować, kto nie przyjmie znamienia bestii na swoje czoło i prawą rękę. Istnieje wiele tłumaczeń tego rozdziału, a "Strażnica " również posiada swoje tłumaczenie. Świadkowie Jehowy utrzymują i głoszą, że tą bestią jest chrześcijaństwo, a w szczególności katolicy, protestanci oraz Żydzi, sprzymierzeni z władzą świecką. Cały ten kompleks ma być zniszczony w strasznej, oczyszczającej bitwie pod Armagedonem. Jest to bardzo ciekawe tłumaczenie i sam byłem kiedyś jego zwolennikiem. Jednak obecnie oczy moje otworzyły się i doszedłem do wniosku wręcz odwrotnego: Czyż obraz bestii nie pasuje o wiele lepiej do Towarzystwa Strażnicy? Organizacja ta była zraniona na śmierć po zgonie Karola Russela, w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy to oficjalnie ją rozwiązano, a przywódców osadzono w więzieniu. Jednak jej śmiertelna rana została uleczona wraz z objęciem kierownictwa przez Judge Rutherforda w 1919 roku. Natomiast z chwilą ogłoszenia teokracji w 1938 roku Organizacja była tak potężna, że mogła "ogień sprowadzić z nieba na ziemię ", ferując wyroki plag na "religionistów " na łamach czasopisma "Strażnica ". Nikt nie może pozostać w szeregach świadków, kto nie myśli tak, jak każe "Strażnica " (piętno na czole) i nie postępuje według szablonu podanego przez "Strażnicę " (piętno na ręce). To podobieństwo jest tak zadziwiające dla mnie, który przez trzydzieści lat żyłem w łączności z Organizacją Strażnicy, że do dzisiaj nie mogę się od niego uwolnić. Oto dlaczego często powtarzają się w moich wspomnieniach aluzje do Organizacji, gdy wspominam o bestii z Objawienia i jej obrazie. Książka "Życie ". Pamiętacie zapewne oczekiwanie badaczy Pisma Świętego na zjawienie się Książąt Starego Testamentu w 1925 roku. Począwszy od 1922 roku artykuły czasopisma "Strażnica " rozpalały do białości ten nastrój oczekiwania. Jego celem było, oczywiście, skupienie sił do przyszłej ekspansji. Aby częściowo podtrzymać tamte nastroje, zwrócono zaraz po 1925 roku uwagę na fakt powrotu Żydów do Palestyny. Jeden z przedstawicieli po swoim powrocie opowiadał cudowne rzeczy o powrocie narodu do swojej ziemi obiecanej. Są one właśnie zawarte w książce "Życie " (1929), z której wynikało, że koniec jest naprawdę bliski, jeżeli Żydzi powracają do Palestyny. Jak można się było domyślać po czerwonych okładkach książki, była to przysłowiowa "gruszka na wierzbie ". Jej prawdziwe zadanie polegało na nagięciu dotychczasowych nauk "Strażnicy " do obecnych praktyk, na przypieczętowaniu śmierci badaczy Pisma Świętego i narodzin świadków Jehowy. Już po roku zaszła konieczność odwrócenia uwagi od powrotu Izraela do Palestyny i odrzucenia faktów, które były podstawą napisania książki "Życie ". Ogłoszono, że prawdziwym Izraelem są świadkowie Jehowy. Począwszy od tego czasu Organizacja Strażnicy przywłaszczała sobie wszystkie "duchowe zalety Izraela " i skierowała do siebie wszystkie proroctwa dotyczące Żydów. Poszczególne wydania "Strażnicy " przepełnione były odtąd ustępami Starego Testamentu w żargonie "Strażnicy " i dowodami wypełnienia proroctw Starego Testamentu właśnie w ruchu świadków Jehowy. Przez przejęcie tych proroctw, przez adaptowanie ustroju teokracji żydowskiej a nawet w przyjęciu nazwy świadków Jehowy (którą to nazwę Izajasz w 43:10 podaje jako nazwę Izraela), "Strażnica " odwróciła cały rozwój prawdy biblijnej, powracając do spraw przeżytych i przebrzmiałych. Od tej chwili świadkowie Jehowy uważali się za "Izraela Bożego ", za naród wybrany, znajdujący się "wewnątrz " organizacji Bożej, tak, jak kiedyś naród żydowski. Ich stosunek do ludzi z "zewnątrz " był początkowo współczujący, a następnie pogardliwy i potępiający. Znalazło to swój wyraz w niekulturalnym i nieobywatelskim postępowaniu świadków Jehowy na całym świecie. Przypisując sobie wszystkie zalety i przywileje Izraela czasów starożytnych, rzeczywiście zdobyli wszystkie wady tamtych czasów, jak krótkowzroczność, bigoteria, upór "twardego karku " i wiele innych cech ujemnych. Usprawiedliwienie istnienia klas. W 1932 roku ukazała się następna książka rozwijająca nauki świadków Jehowy, pt. "Zabezpieczenie ". W książce tej "Strażnica " usiłuje uzasadnić podział na klasy wiernych wbrew nauce Pisma Świętego o konieczności osobistego przynoszenia owoców ducha. Uzasadnienie to miało następujący tok: tylko niewielu byłych badaczy Pisma Świętego sprzed 1919 roku pozostało wiernymi Towarzystwu Strażnicy w czasie budowy jej drugiego piętra. Reszta ta miała obecnie stanowić 144 tysięcy wiernych z Objawienia, stanowiących według "Strażnicy " ciało Chrystusa. Oni to mieli być tymi wprowadzającymi zastępy nowych młodych członków, nową klasę wiernych, tak jak kiedyś biblijna Noemi wprowadziła Ruth, a Mardocheusz wprowadził Esterę do koła wiernych Izraela. W związku z tym porównaniem klasę starszych członków, byłych badaczy nazwano klasą "Mardocheusz-Noemi ", a klasę świeżych członków ochrzczono mianem klasy "Ruth-Ester ". Wkrótce jednak okazało się, że większość nowych zwolenników nie odpowiada warunkom przynależności ani do jednej, ani do drugiej klasy, gdyż nie wykazywała żadnego zainteresowania dla spraw duchowych, zadawalając się organizacyjną przynależnością. Było to naturalne żniwo polityki Towarzystwa od 1925 roku, od którego to czasu za najważniejsze uznano sprzedawanie książek i składanie sprawozdań, a szykanowano owoce ducha, rozwój charakteru, odrodzenie duchowe, wiarę w Chrystusa. Dzisiaj każdy mógł być głosicielem "Strażnicy ". Wystarczyło spełnienie warunków zupełnie powierzchownych, jak wypełnianie sprawozdań, sprzedawanie książek i uczęszczanie na zebrania. Dawni badacze wierzyli, że ci, którzy nie pozostali wierni swojemu powołaniu pomimo odrodzenia duchowego, otrzymają jeszcze jedną szansę nawrócenia się w czasie wielkiego ucisku. Jednak nie będą królować z Chrystusem, a miejsce ich będzie przed tronem. Obecnie "Strażnica " zmieniła to tłumaczenie. Czyż psalmista nie głosi, że "ziemia jest podnóżkiem nóg Twoich "? Ci przed tronem muszą być ziemscy i to właśnie będzie ta klasa zwolenników Organizacji Strażnicy, którzy nie wykazują żadnych duchowo-moralnych kwalifikacji. Nazwano ich klasą "Jonadabów ". Każdy, kto zechce uważnie przeczytać 7 rozdział księgi Objawienia, przekona się, że tłumaczenie takie jest zwyczajnym bluźnierstwem i przekręcaniem słów. Czy jednak jest choćby jedno ich tłumaczenie Pisma, które nie byłoby przekręcone i naciągnięte wbrew istotnej treści? Zadaniem książek "Przygotowanie " (1934) i "Bogactwa " (1933) było nie tylko wytłumaczyć i usprawiedliwić spadek poziomu całego ruchu, ale uczynić z tego jeszcze przedmiot dumy przyszłych świadków Jehowy. Gabaonici. Pozostało jeszcze sklasyfikować rzeszę ludzi, którzy nie należąc oficjalnie do ruchu "Strażnicy ", sprzyjali mu, nabywali książki "Strażnicy " i przyjmowali wizyty ich głosicieli. Wyznaczono im rolę biblijnych Gabaonitów, którzy, chcąc uniknąć zagłady, zawarli przymierze z Izraelitami i chociaż poganie, mieszkali pośród Izraela jako słudzy i niewolnicy. Taki też "błogi " los spotka biernych sympatyków Strażnicy, czyli obecnie ruchu świadków Jehowy. Zdołają oni ujść gniewu Bożego, ale pozostaną niewolnikami Świadków Jehowy w czasie teokracji. Zaiste piękna ilustracja narodu panów i niewolników. Odrzucenie chrześcijaństwa. Towarzystwo "Strażnicy " doszło teraz do punktu, w których nie mogło się już zatrzymać. Przyszedł czas na zrzucenie płaszczyka chrześcijaństwa, pod którym tak długo maskowało się. Było to nawet konieczne dla uzyskania dalszego powodzenia w niezadowolonych masach chrześcijan obecnie i nienawidzących chrześcijaństwa pogan w przyszłości. Towarzystwo Strażnicy uznało, że "jedyne Imię dane ludziom, przez które możemy być zbawieni " stało się obecnie przeszkodą na drodze postępu Towarzystwa Nowego Świata. Cele takie, jak narzucanie swych nauk wszystkim ludziom i zdobycie władzy nad światem wymagały uniwersalniejszej nazwy. Użyto do tego Imienia Bożego: Jehowy - stąd świadkowie Jehowy. W 1932 roku upłynęło 12 lat od chwili wznowienia pracy Towarzystwa pod nowym kierownictwem Judge Rutherforda. Towarzystwo postanowiło upamiętnić ten fakt wydaniem książki "Wywyższenie ", w której, jak zwykle, nadużywa Pisma Świętego do swych celów. W tym wypadku ofiarą padła przypowieść ewangeliczna o gospodarzu, zwołującym robotników do pracy w winnicy. Dwanaście godzin pracy, to właśnie dwanaście lat pracy Towarzystwa na nowych zasadach. A wszystkim starym i młodym, zasłużonym i nowicjuszom przypadnie jedna zapłata. Jaka? Cudowne imię świadków Jehowy. W ten sposób podciągnięto, czyli wywyższono klasy "Jonadabów " do reszty doświadczonych członków, odrzucając ostatecznie wszelkie kwalifikacje duchowe właściwe Kościołowi Chrystusowemu. Świadkowie Jehowy przestali być chrześcijanami zarówno w nazwie jak i w treści.
Rozdział 10 Początek nowej strategii.
Konieczność zmiany dotychczasowej strategii kierownictwa "Strażnicy " wynikała z dwóch przyczyn. Po pierwsze ludzie przestali kupować naszą literaturę. Chodząc od domu do domu, prawie zawsze spotykaliśmy się z odmową. Potrzebny był jakiś nowy bodziec. Po drugie należało w jakiś nowy sposób rozgłosić i spopularyzować nową nazwę świadków Jehowy. Wybrano do tego celu niezwykłą drogę wzbudzenia przeciw sobie fali prześladowań, pozorując prześladowanie za religię. W Ameryce, gdzie ludzie byli czuli na wolność wyznania, nie było to rzeczą łatwą, pomimo to, ta wieloletnia akcja uwieńczona została pełnym sukcesem. Jak się to zaczęło, posłuchajcie. Na początek obrano teren możliwie blisko centrali w Brooklynie, a więc stan New Jersey. Ten naszpikowany małymi, półmiejskimi osiedlami kraj najlepiej nadawał się do zaczepki. Jego mieszkańcy lubili spędzać niedziele w błogim spokoju, próżniactwie i bezruchu. Na nich to postanowiono nasłać "niedzielne grupy świadków ", nagabujące ludzi na ulicach, przed kościołami i w domach, narzucające się ze swoją literaturą i naukami. Przedtem wpojono "świadkom " ich zadania. Mieli oni atakować każdą religię, wszelkie świętości, zwyczaje i obyczaje, posługując się rzekomo Pismem Świętym. Np. płacenie podatków, zdejmowanie kapelusza wobec starszych i kobiet, flagi i hymny państwowe, wszystko to było przedmiotem napaści. Zwłaszcza skuteczna była metoda nachodzenia ludzi właśnie wtedy, gdy najbardziej potrzebują oni odpoczynku. W rezultacie setki i tysiące skarg napłynęły do policji i sądów, zmuszając władze do reakcji. Policja zażądała pozwolenia na sprzedaż książek i zatrzymała sporo osób, które, oczywiście, nie mogły się wykazać opłaceniem odpowiedniego podatku. W ten sposób władze wstąpiły w sidła zręcznie zastawione. Rzucono tam oddziały rezerwowe świadków, sprowokowano wielkie widowisko z maszerującymi oddziałami, okrzykami i transparentami, dopóki wszystkie więzienia danego miasteczka nie zostały zapełnione i policja bezradna musiała ustąpić. Na drugą niedzielę obrano inne miasteczko. Oczywiście, przez cały następny tydzień ludzie mówili tylko o niedzielnych rozruchach i stawaliśmy się głośni. Tu i ówdzie żałowano nas jako prześladowanych za wyznanie. Ale prawdziwego rozgłosu przysparzały nam dopiero procesy, wynikłe wskutek tych akcji. Pisała o nich prasa, śledziła publiczność. Obrona na procesach była z góry zaplanowana. Z reguły odwoływaliśmy się do wolności wyznania. Oskarżeni o handel książkami bez opłacania podatków obstawialiśmy, że jest to nasza forma nabożeństwa, wzgl. kaznodziejstwa, które były dozwolone. Powoli udało nam się stworzyć nastrój prześladowania mniejszości wyznaniowej i pozyskać rozgłos, a nawet sympatię pewnych kół ludności. Znów wielu ludzi zainteresowało się naszymi przekonaniami i zaczęło czytać nasze książki. I chociaż kpili z nas, to jednak sympatia dla prześladowanej mniejszości brała górę i zaczęli brać nas w obronę. Ale znaleźli się i tacy, których nasz rozgłos skłonił do zainteresowania się istotnymi celami Towarzystwa jako całości, a szczególnie kierownictwa w Brooklynie. Władze zaczęły podejrzewać, że pod pokrywką nowej religii kryje się po prostu jakiś olbrzymi interes handlu literaturą bez pozwolenia. Raz po raz artykuły w prasie podnosiły ten problem, np. w "Saturday Evening Post " w 1940 roku zatytułowany "Armagedon, Spółka Akcyjna " itp. Ta akcja zmusiła naczelne dowództwo "Strażnicy " do przeciwdziałania. Oskarżeni o używanie religii jako zasłony, nie mogąc zaprzeczyć faktom nadzwyczajnych korzyści pieniężnych, ciągniętych ze sprzedaży literatury bez podatków, "Strażnica " rozpoczęła oskarżać religie innych ludzi o czerpanie korzyści materialnych z praktyk religijnych. "Wasza religia jest tylko zasłoną do bogacenia się księży " wołali na ulicach do ludzi. Akcja ta przynosiła częściowo skutek, odwracając uwagę ludzi od sedna oprawy. Coraz liczniej powtarzające się sprawy sądowe przeciwko świadkom Jehowy domagały się jakiegoś oficjalnego rozwiązania ze strony władz. Zasądzeni na więzienia i grzywny w jednej instancji z reguły odwoływaliśmy się do wyższej, wygrywając sprawę. Jednak w przypadku miasta Griffin w stanie Georgia "Strażnica " przegrała sprawę również w sądzie stanowym i odwołała się do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Tutaj przedstawiono sprawę w ten sposób, że świadkowie Jehowy są biednymi ludźmi, których nie stać na kosztowne środki propagandy, jak prasa i radio, więc szerzą swoje poglądy przy pomocy traktatów i ulotek. Powołano się na przykłady znanych w Ameryce działaczy, jak Tomasz Paine, którzy przy pomocy ulotek dobrze zasłużyli się krajowi. Sąd Najwyższy przyjął to tłumaczenie, uznał, że literatura świadków jest wolna od opłat, więc jej rozpowszechnianie podpada pod ochronę konstytucji USA. Począwszy od 1936r. czasopismo "Strażnica " roi się od opisów zwycięstw w poszczególnych miastach, czy okręgach. Najcudowniejsze dla mnie w tym wszystkim jest to, że naczelnicy policji, ojcowie miasta, sędziowie pokoju a nawet Sąd Najwyższy dali się chytrze użyć dla celów postawionych przez kierownictwo Towarzystwa Strażnicy. Te zwycięstwa polityczne uzyskane przez warstwę rządzącą (tzw. Mądrych i Wiernych Sług) na zewnątrz, umocniły niepomiernie jej pozycję wewnątrz organizacji i postawiły poza wszelką krytyką. Była to okoliczność wręcz opatrznościowa dla teokratycznych koncepcji "Strażnicy ". Odtąd świadek Jehowy, który nie współpracował w 100% w przyjmowaniu prawd "Strażnicy ", nie liczył się w ogóle. Po prostu nie zajmowano się nim.
Rozdział 11 Moja służba w Nowym Jorku.
W roku 1936 byłem w domu moich rodziców w New York City w trakcie przygotowań do wyjazdu na Południe, gdzie miałem objąć nowy pionierski teren. Wówczas zostałem wezwany do "Service Departament " (Wydział Służby, zajmujący się organizacją zgromadzeń. Przyp. tłum.), gdzie zaproponowano mi stanowisko sługi jednostki Manhattan. Z przyjęciem tej funkcji ociągałem się, będąc świadomy daleko idących zmian w moim stosunku do Towarzystwa Strażnicy. Opuszczenie Betel w Magdeburgu nie pomogło mi niestety, odzyskać utraconą pozycję Chrześcijanina, jako nowego stworzenia, którą straciłem po zaangażowaniu się w pracy towarzystwa w dniu 18. 08. 1924 roku. Obecnie jest dla mnie jasne, dlaczego tak było. Po prostu nie czytałem, nie studiowałem Pisma Świętego, jako podstawę prawdy, a zastąpiłem je czasopismem "Strażnica " i książkami, wydawanymi przez Towarzystwo. Stopniowo mój umysł zapełnił się podawanymi tam wymysłami ludzkimi, a potem już nie mogłem wyzwolić się od organizacyjnego sposobu myślenia. Jednak jakaś odporniejsza warstwa osobowości pozostała we mnie niezniszczona i ta dawała znać o sobie od czasu do czasu. Propozycja pozostania w Nowym Jorku odpowiadała mi wówczas. Poza tym ciekaw byłem wejrzeć do wnętrza organizacji w Brooklynie i dlatego wyraziłem zgodę, z góry postanawiając zachować wewnętrzną niezależność. Dla czytelników z grona świadków Jehowy musi to brzmieć jak straszna herezja. Ale wierzcie mi, jest to pierwszy krok w kierunku uwolnienia się z teokratycznych sideł "Strażnicy ". Potrzebny jest stan umysłu, w którym przyjmuje się tylko rzeczy słuszne naszym zdaniem i pożyteczne. Tak więc zdobyłem arcywygodne stanowisko obserwatora "sceny " centrali w Brooklynie. Po nabraniu rutyny w moich nowych zajęciach, zdolny byłem naprzód przewidzieć pociągnięcia Organizacji. Przysporzyło mi to wiele kłopotu, ale też przez to dostąpiłem zaszczytu osobistej wizyty u "wodza " Judge'a Rutherforda, mianowicie: w pewnym przemówieniu w jednostce Manhattan podałem propozycje usprawnienia, które pamiętałem jeszcze z okresu pracy w Niemczech. Skutki nie dały długo na siebie czekać. W czerwcu 1937 zostałem wezwany do prezesa. Wizyta ta była dla mnie prawdziwą torturą. Czułem się jak żywa ofiara w objęciach ognistego Molocha organizacji. "Chcielibyśmy widzieć Was tutaj, wśród nas. Jesteście nam potrzebni, gdyż posiadacie doświadczenie " - powiedział po kilku słowach wstępu. W mojej duszy krzyczało "nie! ", ale nie miałem siły się przeciwstawić. Na mojej twarzy odbiła się widocznie wewnętrzna rozterka, a Dżadż źle ją zrozumiał. Sądząc prawdopodobnie, że żal mi porzucić pracę w terenie, powiedział: "Oczywiście, gdy nadejdzie odpowiedni czas, mianujemy Was sługą zgrupowania Nowego Jorku. A gdybyście nie czuli się w tym położeniu dobrze - pozwolimy Wam odejść ". Tej właśnie nadziei chwyciłem się z całej siły. Wyraziłem swą zgodę. Nie przypuszczałem, że w ten sposób niewola moja przedłuży się o dalszych 18 lat, aż do roku 1954. Życie w Betel. W cztery dni po tej rozmowie z Rutherfordem przybyłem do Betel, czyli centrali "Strażnicy ". Otrzymałem do pracy pokój na pierwszym piętrze, który dzieliłem z jeszcze jednym pracownikiem. Porządek panował tu podobny, jak w centrali magdeburskiej. W okresie posiłków cała "rodzina " zbierała się przy stole. Rano, przy śniadaniu czytano "codzienną mannę ", zadawano pytania i żądano odpowiedzi. Ponieważ całe śniadanie trwało 30 minut, należało się porządnie śpieszyć, aby oprócz tego programu mówionego jeszcze coś zjeść. Posiłki obiadowe przeplatane były opowiadaniem doświadczeń, po których znów następowały pytania i odpowiedzi. Tylko wieczór był wolny, gdyż większość "rodziny " rozchodziła się na liczne wieczorne zebrania. Zauważyłem, że zgromadzenia przy stole nie były tak często wykorzystywane do wytykania błędów poszczególnych pracowników, jak to miało miejsce w Magdeburgu. Załatwiano to w bardziej finezyjny sposób. Tylko od czasu do czasu zjawiał się przy stole Dżadż. Wówczas drżeli wszyscy kierownicy wydziałów, gdyż znany był jego sarkazm i ironia. Byłem świadkiem, jak pewnego razu wziął na tapetę jednego z agentów sprzedaży. Biedny chłopak czerwienił się jak burak, gdyż prezes nie tylko zrobił z niego pachołka, ale wprost wychłostał go ze wszystkich stron słowami. Od samego początku mojej pracy w Nowym Jorku byłem ciekawy, czy stosuje się tu szpiegowanie i donosicielstwo, jak to miało miejsce w Niemczech. Przez kilka dni obserwowałem bacznie swoje otoczenie, aby odszukać ludzi o szczerych, otwartych charakterach. Jakżeż zdziwieni byli, gdy rozpocząłem z nimi rozmowę na temat, kto spośród naszego personelu może być szpiegiem i donosicielem. W ich oczach malował się strach, gdyż początkowo byli pewni, że sam jestem szpiegiem, a pytania moje, to zwykła prowokacja. Wytłumaczyłem im, że znam te sprawy z poprzedniej mojej pracy i po prostu nie chciałem wypowiadać wobec donosicieli niczego, co później sprawiłoby mi kłopot. Ku memu zdziwieniu obdarzono mnie bardzo odpowiedzialną pracą w Wydziale Służby, w Referacie Pionierów. Do moich obowiązków należały przydziały terenów, skierowania, zebrania, odpowiedzi na pytania z terenu, rozwiązywania problemów. "Sługa biura " przedstawił mnie zaraz na początku "słudze wydziału ", który był najwyższą instancją. Ten świdrował mnie dłuższy czas oczami, badając, jakie to robi na mnie wrażenie. Ja również przypatrywałem się mu ciekawie, gdyż wprowadzający mnie oświadczył, że "sługa wydziału " jest człowiekiem, który "wszystko wie ", a dotychczas nie spotkałem człowieka, który by wiedział wszystko. Ku jego zadowoleniu pierwszy odwróciłem ciekawy wzrok i dalsza rozmowa potoczyła się gładko. Zadanie swoje opanowałem łatwo i wkrótce oddawałem sobie doskonale radę ze wszystkimi problemami. Mój najbliższy sąsiad musiał być donosicielem. Czułem to instynktownie. Aby sprawdzić swoje podejrzenia, powiedziałem do niego, że uważam organizację naszego biura za przestarzałą. Praca nasza byłaby wydajniejsza, gdybyśmy mieli wspólnego sekretarza, piszącego listy z dyktanda, zamiast samemu pisać wszystkie pisma oddzielnie. Zaraz na drugi dzień wezwany zostałem do sanktuarium "sługi biura ", który wyjaśnił mi, że organizacja naszego biura została opracowana na podstawie doświadczeń i jest najlepiej przystosowana do naszych zadań. W przyszłości powinienem, jako nowy pracownik, zgłaszać swoje uwagi jemu osobiście, a nie wobec personelu. W ten sposób przekonałem się, że mój sąsiad, rzeczywiście, jest donosicielem. W ten sposób wypróbowałem wszystkich swoich współpracowników. Po dwóch miesiącach doszedłem do wniosku, że stosunki w Nowym Jorku są tak samo nie do zniesienia, jak Magdeburgu. Napisałem więc do Rutherforda prośbę o zwolnienie, powołując się na naszą rozmowę wstępną. Zwolnienie nie było jednak łatwe. Staliśmy właśnie wobec zbliżającej się Konwencji roku 1937 i polecono mi zostać aż do jej ukończenia, mianowicie miałem zająć się organizacją specjalnych pociągów na tę konwencję i innych środków lokomocji. W międzyczasie przekonałem się niezbicie, że jestem pod stałą obserwacją. Często śledzono trasy moich przejazdów, aby przekonać się, czy rzeczywiście udaję się tam, gdzie oficjalnie się wybierałem. Z poprzednich doświadczeń wiedziałem już, że centrala zbiera materiał do mojej "czarnej księgi ", który zostanie wykorzystany przy najbliższej próbie wyłamania się z szeregu, jako środek utrzymania w cuglach niesfornego pracownika. Z całą premedytacją starałem się dostarczać szpiegom takiego materiału do "czarnej księgi ", który by pomógł w zwolnieniu mnie. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu pozwolono mi odejść niedługo po zakończeniu konwencji 1937. Pozostawiono mnie na poprzednim stanowisku sługi jednostki Manhattan. Pracowałem tam do sierpnia 1938, tj. do czasu ogłoszenia teokracji. Potem dostałem nominację na rzecznika, czyli sługę okręgu północno-wschodniego Ohio i północno-zachodniej Pensylwanii. Po otrzymaniu przydziału udzielono mi szczególnych instrukcji, dotyczących braków i błędów istniejących tam ugrupowań. Liczono na mnie, że potrafię doprowadzić do całkowitego podporządkowania tych grup Centrali.
Rozdział 12 Siedmiostopniowy program.
Mniej więcej w tym czasie, który teraz opisuję, rozpoczęło się w Ameryce używanie fonografu. Świadkowie od razu wpadli na pomysł wykorzystania tego wynalazku dla swojej propagandy. Krótkie, sześciominutowe przemówienia Judge Rutherforda już poprzednio były utrwalone na płytach i wykorzystywane przez radiostacje Ameryki każdej niedzieli. Jednak na skutek ataków na chrześcijaństwo oraz nachalnych metod propagandy świadków Jehowy, sytuacja ta zmieniła się. Wpływowe osobowości Stanów Zjednoczonych skłoniły wszystkie większe i poważniejsze radiostacje do odmawiania przyjmowania do swego programu audycji dostarczanych przez "Strażnicę ". Tylko małe, prowincjonalne radiostacje, które ciągle miały kłopot z zapełnianiem programu, sprzedawały swój czas nadal świadkom Jehowy. W ten sposób radio, jako środek propagandy, przestało być skuteczne właśnie w wielkomiejskich środowiskach, gdzie "Strażnica " pragnęła ugruntować swoje wpływy. Jej celem była przecież organizacja masowa, musiała więc szukać drogi do wielkich skupisk ludności. Stojąc wobec faktu niemożności wykorzystania masowych środków propagandy oraz wobec zarzutów uprawiania handlu książkami, Towarzystwo Strażnica zdecydowało się na ogłoszenie manifestu, stwierdzającego, że bojkot "Poselstwa Królestwa " przez radiostacje amerykańskie zmusza Towarzystwo Strażnicy do wysłania posłów wprost do ludności. Pieniądze, płacone niegdyś radiostacjom, zostaną obecnie przeznaczone na użycie fonografów. Oczywiście, stwierdzenie, że Towarzystwo zakupywało audycje, było nieścisłe o tyle, że bardzo rzadko płaciło ono przysyłane rachunki, zrzucając ten ciężar na barki poszczególnych ugrupowań świadków Jehowy. Towarzystwo było bowiem założone po to, aby brać, a nie dawać. Wspomniana deklaracja dawała świetny pretekst do odwiedzania ludzi w ich domach. Mówiliśmy po prostu gospodarzom, że przychodzimy odegrać im "za darmo " z fonografu program, który radio nie chciało nadać dla słuchaczy. To otwierało nam wiele drzwi dla przemówień Judge Rutherforda. Kilka minut posłuchano przemówienia, następnie podyskutowano trochę na temat przemówienia, potem proponowano zakup książek na ten temat. Pierwsze wrażenie, ofiarowania słuchowiska "za darmo " było zwyczajnym podstępem, który momentalnie podwyższył sprzedaż książek "Strażnicy " i drukowanych egzemplarzy słuchanych przemówień. Cenzura, indeks, były zawsze najlepszą reklamą dla książki. Ale akcja ta przyniosła nam jeszcze inną korzyść: zdjęła z nas piętno handlarzy książek i pozwoliła skutecznie maskować się pod postacią kaznodziejstwa. Zaraz po tym opracowano i wprowadzono w życie tzw. siedmiostopniowy program wtajemniczenia, który był programem płukania mózgów, nieodzownego procesu przekształcania normalnego człowieka w tzw. "głosiciela Królestwa ". Pierwszy stopień polegał na włożeniu człowiekowi do ręki książki. Każdy sposób osiągnięcia tego celu był dobry. Nie był on trudny do osiągnięcia. Mieliśmy przeważnie do czynienia z ludźmi, którzy wyznawali chrześcijaństwo, ale bardzo niedokładnie znali podstawowe prawdy chrześcijańskie, zawarte w Piśmie Świętym. Tym chętniej uspakajali swe sumienia kupowaniem książek religijnych, traktując ten fakt jako pewnego rodzaju wsparcie dla religii, gdyż w wielu kościołach dochód ze sprzedaży Biblii i literatury obracany był na wynagrodzenie kaznodziejów duchownych. Fakt prześladowania nas zwiększał jeszcze sympatię ludności. Drugim stopniem było uzyskanie zgody na powtórzenie odwiedzin. Jego celem było zachęcenie nabywcy książki do jej przeczytania. W czasie powtórnej wizyty kładziono już większy nacisk na kupowanie książek. Używano nadzwyczajnych środków dla zaostrzenia apetytów na literaturę. Zgoda na powtórne odwiedziny była rejestrowana przez miejscową grupę (zbór) w celu jak najlepszego wykorzystania tej okazji. Specjalne sprawozdanie pozwalało budować systematycznie na tym, co już osiągnięto, z ostatecznym celem, którym był stopień trzeci. Polegał on na uzyskaniu zgody odwiedzanego na regularne, cotygodniowe studiowanie książek razem z wyznaczonym do tego celu głosicielem. Nazywało się to "domowe studium biblijne ", ale nazwa ta była zwyczajnym oszustwem, gdyż kurs ten miał do czynienia z Pismem Świętym w minimalnym stopniu. Podstawę stanowiła książka, wydana przez "Strażnicę ". Zgodnie z ustaloną już praktyką książka taka zawierała niewielką ilość tekstów biblijnych, poprzekręcanych zgodnie z celami "Strażnicy " przez tłumaczenia zwane "Nowym światłem z świątyni ". To był dopiero właściwy początek nauczania, wtajemniczenia. Jego celem było usunięcie rozluźnionych poprzednio dotychczasowych pojęć i praktyk religijnych. Następna książka będzie już służyła zaszczepianiu nowych idei. Człowiek, który nabył ten "bilet ", stawał się w nomenklaturze "Strażnicy ": "człowiekiem dobrej woli ". Był on stopniowo zaopatrywany we wszystkie książki wydawane przez "Strażnicę " w miarę ich ukazywania się, a także nakłaniano go do zaprenumerowania czasopism "Strażnica " i "Przebudźcie się! " To właśnie było owo "studium biblijne ". Jeżeli taki "Zwiastun Królestwa " miał do przeprowadzenia dwie lekcje w tygodniu (lub więcej), wówczas przez dwu- trzykrotne powtarzanie tych samych sloganów uczył się ich na pamięć jak automat. W ten sposób wytwarzał się klasyczny typ świadka Jehowy z umysłem przepełnionym "prawami Strażnicy ". Tym skuteczniejsza była praca nad nowym zwolennikiem, czyli uczniem. W ten sposób wytwarzało się to, co "Strażnica " nazwała pierwotnie "myśleniem organizacyjnym ", a następnie "myśleniem teokratycznym ". Po kilku wizytach z programu trzeciego stopnia, obiekt był nakłaniany do uczynienia czwartego kroku. Tym czwartym stopniem byt udział w grupowym studiowaniu książek. Takie zebrania miały zazwyczaj miejsce w piątek. Były urządzane bezpośrednio przez miejscową jednostkę organizacji. Do stosowanego dotychczas nauczania książkowego dochodził teraz nowy czynnik: nauczanie przez pytania i odpowiedzi, czyli dyskusje. To źródło "nowego światła " było dostosowane do poziomu nowych uczestników, którym udzielono specjalnie dużo uwagi na zebraniach. Przewodnik zebrań był mianowany bezpośrednio przez Towarzystwo i współpracował z miejscową jednostką. W czasie tych studiów osiągano stopniowo teokratyczne myślenie i przedstawiano teokratyczne postępowanie. Przede wszystkim posługiwano się znanymi powszechnie wydarzeniami w celu zastąpienia normalnego obrazu człowieka fatalistycznymi ideami końca świata. Wszystko było przedstawiane w czarnych barwach pod kątem widzenia rychłej zagłady świata. Ten rys uczynił świadków Jehowy największymi w świecie ponurakami. Specjalizują się oni w stawianiu przepowiedni, w dopatrywaniu się we wszystkim znaków, zapowiedzi i w innych przesądach. Stali się podobni faryzeuszom wyglądającym znaku z nieba. Ale znak nie będzie im dany, chyba "znamię Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach ", w które zresztą oni nie wierzą. Na każdą okazję mieliśmy specjalne zarzuty oczerniające normalnych ludzi. W okresie Bożego Narodzenia ogłaszaliśmy i demonstrowaliśmy ostentacyjnie, że Jezus urodził się w październiku. W okresie Wielkiej Nocy dowodziliśmy, że było to pogańskie święto wiosny, a jajko, zajączek itp. - to pogańskie symbole. I tak przez cały okrągły rok obrzydzaliśmy ludziom życie. Każdego tygodnia w czasie studium obwodowego zatrzymywaliśmy się, aby zwrócić uwagę na zachowanie się nowych kandydatów. Ich wzdychania tłumaczyliśmy jako tęsknotę za Królestwem. Kiedy płukanie mózgu osiągnie już wystarczający stopień, dana osoba czuje, że nie należy już więcej do dawnej społeczności, że z ludźmi, z którymi poprzednio współżyła może obecnie tylko walczyć i sprzeczać się. To właśnie jest moment, w którym kandydat nadaje się do nowej społeczności, do przyjęcia linii organizacyjnej i do zamiany starych pojęć na nowe działanie. Przy końcu każdego zebrania studium obwodu, przewodnik studium rezerwował pięć minut na ogłoszenia o terminach studiowania "Strażnicy ", o zebraniach w tzw. "Salach Królestwa " oraz wyznaczał grupy świadczących. W czasie studium obwodowego, prowadzonego metodą pytań i odpowiedzi, zadawano pytania dotyczące poszczególnych rozdziałów przerabianej książki, uczono sprawnego wynajdywania odpowiednich cytatów w Piśmie Świętym, polecano odczytywać na głos ważniejsze urywki z książek. Wszystko to było nowością dla świeżego przybysza i stanowiło silny kontrast z dotychczasową bierną postawą członka kościoła chrześcijańskiego. Ambicja nakazywała im przygotować się do najbliższej lekcji i czytać ją w domu. Dopiero bliższe zapoznanie się ze świadkami pozwoli uważnemu obserwatorowi odkryć, jakim złudzeniem jest ich znajomość Pisma Świętego, polegająca w praktyce na umiejętności sprawnego wyszukiwania niektórych tekstów! To wertowanie kartek w czasie studium skutecznie przesłaniała fakt, że tylko sześć i pół procent treści Pisma Świętego zawierały książki "Strażnicy " i to w formie zupełnie oderwanej od całości. Nawet te sześć i pół procent były skutecznie zniekształcone i unicestwione przez resztę dziewięćdziesiąt trzy i pół procent żargonu "Strażnicy ". W ten sposób zniszczone zostało dane od Boga przeznaczenie Pisma Świętego dla indywidualnego zbudowania duchowego i zastąpione systemem organizacyjnym. Piątym stopniem było wprowadzenie człowieka dobrej woli w szerszy zakres nauk "Strażnicy ". Polegało to na udziale w niedzielnych zgromadzeniach studiowaniu czasopisma "Strażnica ", zazwyczaj w tzw. Salach Królestwa. Jako podstawę służyły pytania drukowane na okładce "Strażnicy ". Nowicjuszom, ludziom dobrej woli, poświęcano na tych zebraniach najwyższy stopień o uwagi. Czyniono wszystko, aby mogli oni czuć się, jak u siebie w domu. Wskazywano na prawa przechodniów w starożytnym Izraelu, którzy według zakonu byli traktowani na równi z domownikami. Obiecano, że już wkrótce mogą stać się pełnowartościowymi świadkami Jehowy, głoszącymi innym to, czego sami się nauczyli. Oczywiście, nie uczono niczego o Jezusie, ani o zbawieniu. Raczej przekonywano, ich, że Armagedon stoi już u drzwi i tylko ci, wewnątrz miasta ucieczki, którym była Organizacja Boża, mieli szansę uratowania się. Zauważcie, że zanim ludzie ci zaczęli kupować książki "Strażnicy ", zanim wyrazili zgodę na powtórzenie odwiedzin, zanim przeszli domowe studium i zaczęli uczestniczyć w studium obwodu, mieli oni, wprawdzie bardzo słabe, wyobrażenie o zbawieniu od grzechu przez Jezusa Chrystusa. Obecnie wszelka myśl o Jezusie jako Odkupicielu została wymazana z ich pamięci, a duszą, umysłem i ciałem przeszczepieni zostali do Sal Królestwa świadków Jehowy. Kościoły i inne ugrupowania, z których ich oderwano stały się obecnie w ich przekonaniu "organizacjami szatana ", które wkrótce zostaną zniszczone. Armagedon zgotuje jednakowy los zarówno dla "religionistów " jak i dla świeckich. Ludzie ci stanowili więc dzięki temu zwartą grupę. Spoiwem, które ich łączyło w poczuciu bezpieczeństwa, był sposób myślenia i instrukcje dostarczane przez "Strażnicę ". Ostatecznym wynikiem piątego stopnia wtajemniczenia były więc: l) Myślenie i postępowanie wg masowych wzorów, 2) Atmosfera zamkniętego klanu i nietolerancja wobec wszystkich innych ludzi, 3) Poczucie bezpieczeństwa, zbawienia nie przez Jezusa Chrystusa, a przez Organizację, przez pozostawanie wewnątrz mej. Tak przygotowany człowiek gotowy był do szóstego stopnia, do ogłoszenia. Jeżeli bowiem był zbawiony przez pozostanie wewnątrz Organizacji, to wszyscy inni w jego przekonaniu byli potępieni i trzeba ich było ratować.- "Idź, uczyń i ty podobnie " mówiono im, nadużywając, jak zwykle, Pisma Świętego. Szóstym stopniem było więc specjalne szkolenie do głoszenia innym "prawd Strażnicy ". Służyły temu celowi specjalne zebrania, na których uczono używania odpowiednich książek i literatury, metod świadczenia, grupowego zdobywania słuchaczy w domach, skłaniania ich do powtórnych zaproszeń, a nade wszystko zbierania pieniędzy dla Towarzystwa Strażnicy. Natomiast niczego nie uczono o życiu duchowym, o modlitwie. Wystarczyła umiejętność sporządzania sprawozdań z czasu użytego dla "Strażnicy " i uzbieranych pieniędzy. Siódmy stopień był przypieczętowaniem całej "pracy " wtajemniczenia przez przyjęcie chrztu. Następowało to po stwierdzeniu, że kandydat, czyli "człowiek dobrej woli ", uczęszcza regularnie na odpowiednie zebrania i jest sprawnym "głosicielem Królestwa ". Aktu tego dokonują zazwyczaj w czasie zebrania okręgu. Jest to rodzaj publicznego świadectwa, ostatni stopień wtajemniczenia. Chrzest ten nie ma nic wspólnego z analogicznym obrządkiem chrześcijańskim, jako że świadkowie Jehowy nie wierzą w odrodzenie duchowe. Taki, jakim praktykują go świadkowie, był już stosowany przed chrześcijaństwem w misteriach babilońskich. Chrzest ten był pożegnaniem z własną osobowością, z niezależnością myśli, z religią Jezusa, a przyrzeczeniem zostania dobrym głosicielem Królestwa. Według instrukcji Towarzystwa miana tego nie wolno nadawać nikomu, kto nie przyjął chrztu. Śmiało można powiedzieć, że człowiek ten stracił swoją duszę, aby pozyskać cały świat przez miano członka Towarzystwa Nowego Świata, jak nazwało się Towarzystwo Strażnicy w tym okresie. Jeżeli w przyszłości będzie wiernym, otwierają się przed nim różne możliwości. Może otrzymać urząd sługi grupy miejscowej, może dostąpić zaszczytu pracy w Betel. Może stać się Pionierem. Może dostać się do Szkoły Biblijnej Strażnicy i stać się misjonarzem lub specjalnym pracownikiem. Za szczególne zasługi może stać się księciem "Strażnicy ", a nawet Dyrektorem Towarzystwa. Czy wszystkie te godności nadawane przez ludzi mogą równać się z zaszczytem, jaki przez Słowo Boże otrzymuje wierzący w Jezusa chrześcijanin? "Ale wy jesteście królami i Kapłanami Bożymi " - pisze Apostoł Piotr, w swoim liście. W 1938 roku Towarzystwo ogłosiło Teokrację. Wszystkie grupy świadków Jehowy składały przyrzeczenia, że odtąd będą bez zastrzeżeń i dyskusji przyjmowały wszelkie zalecenia i instrukcje wysyłane przez Towarzystwo Strażnicy. Wszelka, teoretyczna choćby możliwość niezależności znikła ostatecznie. Powstała ostatecznie nowa światowa organizacja oparta na bezmyślnym posłuszeństwie robotów i odtąd będzie rozszerzała się, aż stanie się Towarzystwem Nowego Świata. Świadkowie Jehowy nazywają to Bożą Organizacją lub Królestwem. W rzeczywistości jest to tylko dyktatura "Klasy Wiernych i Mądrych Sług " z Brooklynu. Ze wstydem przyznaję, że brałem czynny udział w przygotowaniu i utrwalaniu tego stanu rzeczy przez moją pracę w Magdeburgu, a następnie w Ameryce. W szczególności jako sługa ugrupowań Nowego Jorku pomogłem Betelitom w opracowaniu systemu studium książek, powtórnych zaproszeń, używania fonografów, całego programu siedmiu stopni rozwoju organizacji ludzkich robotów.
Rozdział 13 Moja rola w New Jersey.
W dalszym ciągu pozostawałem na służbie "Strażnicy ", służąc rękami, sercem i umysłem. Stałem się niewolnikiem w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Czyniłem to, czego nie chciałem, o czym wiedziałem, że jest złe i przewrotne. Byłem świadomy, że gromadzę ciężar, który kiedyś spadnie na mnie i zniszczy mnie. Jednak okoliczności i bieg spraw zmuszały mnie do prowadzenia takiej działalności nadal. Obecnie rozumiem, że pozwoliłem się zniewolić, ponieważ nie studiowałem Słowa Bożego bez "pomocy " niszczącego wpływu "Strażnicy ". Gdy w 1943 zdałem sobie sprawę z tego stanu, zacząłem stopniowo wzrastać w siłę duchową, aby ostatecznie wyzwolić się w roku 1954. Jak już wspomniałem, w lecie 1938 dostałem skierowanie do Atlantic City z poleceniem wywołania tam rozruchów, które by zwróciły na nas uwagę opinii publicznej. Była to wówczas jedna z normalnych metod naszej "pracy ". W tym wypadku taktyka nasza polegała na wykorzystaniu dla propagandy słynnego Nadbrzeża, uczęszczanego w letnim sezonie przez miliony ludzi. Zdarzyło się, że w tym właśnie czasie burmistrz miasta wydał pozwolenie Armii Zbawienia na urządzanie zbiórki pieniężnej właśnie na Nadbrzeżu. Wykorzystując to, świadkowie rozpoczęli tam swoje kazania bez żadnego pytania o pozwolenie. Ostrzegano nas, aby zaprzestać, a gdy to nie skutkowało, zatrzymano kilku świadków w areszcie. Wtedy dopiero zwróciliśmy się o pozwolenie, lecz burmistrz odmówił, tłumacząc, że Armia Zbawienia jest znana na całym świecie jako instytucja charytatywna i żaden z gości Atlantic City nie poczuje się urażony ani dotknięty wystąpieniami ich członków na Nadbrzeżu. Niestety, nie można było tego powiedzieć o świadkach Jehowy, którzy już od pięciu lat powodują liczne zamieszki w całym okręgu New Jersey. Ich obecne pojawienie się na Nadbrzeżu mogło powodować tarcia i niezadowolenie gości miasta. Przystąpiliśmy do akcji. Zmobilizowano oddziały świadków z Filadelfii i Trenton, które miały być użyte do akcji masowej. Akcja ta miała polegać na całodziennych demonstracjach w Atlantic City ze specjalnym zebraniem końcowym na placyku Nadbrzeża, jako punktem kulminacyjnym akcji, wbrew wyraźnemu zakazowi burmistrza. Wydrukowano ulotki z podaniem dokładnego czasu i miejsca zebrania oraz z podaniem jego przyczyny. Mnie właśnie wyznaczono na kozła ofiarnego, tj. miałem wygłosić przemówienie na tym zebraniu końcowym. Po otrzymaniu zadania popadłem w przygnębiający nastrój. Nie dlatego, abym się miał bać aresztowania. Nie była to dla mnie nowość. W ciągu mej działalności w Niemczech i w Ameryce szesnaście razy aresztowano mnie dla sprawy "Strażnicy ". Wielokroć zwracał się przeciw mnie wzburzony tłum, dwa razy zarzucono mnie kamieniami, raz rozbito mi głowę. Ale tym razem ogarnęły mnie liczne wątpliwości, o których opowiem później. Dokładnie o siódmej wieczorem w wyznaczoną niedzielę wstąpiłem na mównicę, ustawioną na Nadbrzeżu zgodnie z ogłoszeniem i rozpocząłem przemawiać. Zebrał się olbrzymi tłum około 25 tysięcy ludzi, z których tylko nieliczni byli w stanie mnie słyszeć. Zaledwie wypowiedziałem jakieś dziesięć słów, gdy dwóch gentelmenów wezwało mnie, abym zszedł, gdyż jestem aresztowany. Wezwałem do działania przygotowanych na to głosicieli. Ich zadaniem było przejść przez cały tłum i rozdać przygotowane zawczasu ulotki o przyczynie mego aresztowania. Zadanie swoje wypełnili doskonale. Około siedemnastu z nich zostało za to aresztowanych, w tym kobiety i młodociani. Zanim przybyła więźniarka, staliśmy się publicznym widowiskiem, a na tym właśnie najbardziej nam zależało. Była to bowiem najlepsza reklama. Jako chrześcijanin byłem przepełniony uczuciem wstydu w ten niedzielny wieczór. Aresztowano mnie przecież za pogwałcenie praw miasta, w którym byłem gościem. Przez cały czas byłem świadomy tego, że nie cierpię, bynajmniej, za głoszenie Ewangelii, jak utrzymywaliśmy w ulotkach. Przewieziono mnie do więzienia, pobrano odciski palców. Zjawiło się dwóch reporterów miejscowych dzienników, z którymi pozwolono mi rozmawiać. Powiedziałem im, że jestem przedstawicielem Towarzystwa Strażnicy z Nowego Jorku, skąd przybyłem, aby przeciwstawić się zarządzeniom tutejszego burmistrza White ´a. Ponieważ właśnie w tym czasie burmistrz żył w kiepskich stosunkach z prasą, więc cała sprawa ukazała się w dziennikach na pierwszej stronie pod olbrzymimi nagłówkami, zwracając na nas uwagę opinii. Pozostawiony własnym myślom w celi więziennej, nie mogłem w ogóle zasnąć. Po pierwsze cela była wypełniona szumowinami. Ale o wiele gorsza (niż zawartość celi) była treść moich myśli. Oto jestem ja, chrześcijanin we własnym przekonaniu, ukarany jak najgorszego typu agitator za wystąpienia przeciwko ludziom, którzy mi niczego nie zrobili, przeciwko którym nie miałem żadnych zarzutów. Było to postępowanie zupełnie niepodobne do mojego Mistrza, o którym prorocy powiedzieli, że "On nigdy nie podniósł głosu na ulicach ". Formalnie przybyłem tutaj, aby wygłosić kazanie na Nadbrzeżu. Ale ja dobrze wiedziałem, że nie kazanie było celem, lecz to właśnie, co nastąpiło po tym. Spowodowałem aresztowanie siedemnastu osób, w tym kobiet i dzieci. Obecnie wcale nie czułem się dumny ze swoich osiągnięć. Po prostu wstydziłem się i byłem najnędzniejszym stworzeniem na świecie. Rano pozwolono nam opuścić celę, aby się umyć i przygotować do śniadania. Inni "współlokatorzy " zaczęli rozmawiać ze mną. Jakiś opryszek, którego przyprowadzono w nocy kompletnie pijanego, zapytał: "Za cóż to siedzisz, kolego? ". "Za głoszenie Ewangelii " - odpowiedziałem. Ten obejrzał mnie od stóp do głów i pokiwał z niedowierzaniem głową. "Tego oni nie mogli zrobić " - powiedział i wyszedł. Uważał mnie za kłamcę i... miał rację. Nie przyjechałem głosić Ewangelię, lecz doprowadzić do zamieszek na polecenie moich teokratycznych panów. W Brooklynie przyjęto mnie jak bohatera. Właśnie rozdzielono przydziały dla sług okręgowych między najbardziej wartościowych pracowników. Wydarzenia w Atlantic City musiały podnieść moją pozycję w Betel, gdyż i mnie spotkało to wyróżnienie. Dostałem przydział na okręgowego sługę północno-wschodniego Ohio i północno-zachodniej Pensylwanii. Równocześnie z przydziałem otrzymałem szczegółowe zadania, a zwłaszcza dwa, od których miałem zacząć: po pierwsze miałem usunąć kliki, które niepokoiły największe z tamtejszych ugrupowań świadków Jehowy; po drugie zorientować się, dlaczego grupy tamtejsze nie wywołały dotychczas żadnych rozruchów publicznych, chociaż kilkakrotnie już nadarzały się do tego okazje. Miałem więc jak najszybciej doprowadzić do takich publicznych wystąpień, których finał rozegrałby się przed Sądem Najwyższym Stanów Zjednoczonych. Teraz zrozumiałem, dlaczego wysłano mnie do Atlantic City. Była to po prostu próba mojej przydatności dla nowego terenu pracy.
Rozdział 14 Teokracja w roku 1938.
Wspomniałem już poprzednio, że Judge Rutherford użył historii Izraela Starego Testamentu do zilustrowania dotychczasowego i koncepcji dalszego rozwoju ruchu świadków Jehowy. Okres 1919 do 1931 roku porównywany był do wędrówek po pustyni, otrzymania zakonu od Mojżesza i wprowadzenia Izraela do Kanaanu. Rozwój klasy Ruth-Ester to okres Sędziów. Rok 1931, to rok przełomowy. W tym roku ruch "Strażnicy ", dawni badacze Pisma Świętego, przyjął nazwę świadków Jehowy. Okres 1931-1938 utożsamiano z ustanowieniem królestwa Izraelskiego od Saula do Dawida. Rok 1938 był drugim rokiem przełomowym, rokiem ustanowienia Teokracji. Modelem budowy Teokracji miała być budowa Świątyni Salomona. W miarę jak Judge Rutherford starzał się i choroba odsuwała go coraz częściej od pracy, do głosu dochodziła grupa młodszych współpracowników, którzy pamiętając, co stało się z królestwem izraelskim po śmierci Salomona, postanowili uniknąć tego smutnego losu przez poprawienie historii, mianowicie: następcą Rutherforda po jego śmierci, która nastąpiła w 1942 roku miała być nie jakaś jedna osoba, a komitet siedmiu, wybranych z listy członków, tworzących obecnie Towarzystwo Strażnicy. Każdy ze stanów Ameryki Północnej wysyłał sześciu do ośmiu delegatów, spośród których mianowano zarząd z prezesem, zastępcą, sekretarzem i skarbnikiem. Tak więc kierownictwo całego ruchu na przyszłość zapewniono wyłącznie Amerykanom. Budowa Teokracji była trzecim piętrem "Strażnicy ". Również i ja brałem udział w jego budowie. Zaraz po otrzymaniu nowego przydziału pracy zostałem wyznaczony do komitetu organizacyjnego obchodów związanych z Konwencją Londyńską 1938 roku. Przygotowaliśmy miejsca dla 17 tyś. ludzi zebranych w największej hali miasta Cleveland i tam zorganizowaliśmy transmisję Konwencji z Londynu. Punktami kulminacyjnymi były dwa przemówienia Judge Rutherforda, które teraz omówimy, jako program dalszej działalności Towarzystwa. Spójrzmy faktom w oczy - oto tytuł przemówienia pierwszego, dotyczącego zagadnień najbardziej aktualnych politycznie, tj. faszyzmu i wolności. Licząc się z tym, że odrębność doktrynalna świadków Jehowy zmusza ich do odmawiania przyjmowania broni, Rutherford ogłosił, że Teokracja opowiada się za wolnością, a przeciw dyktaturze. My jednak wiedzieliśmy doskonale, że równocześnie nie było mowy o żadnej wolności wewnątrz naszych szeregów. Totalitarna polityka organizacyjna świadków Jehowy w istocie nie różniła się od faszyzmu i nazizmu. Przemówienie "Spójrzmy faktom w oczy " zostało wydrukowane jako broszura w milionach egzemplarzy i było częścią składową całej serii, zakończonej książeczką "Neutralność " w roku 1941. Wydawnictwa te stanowiły prawną podstawę odmowy służby wojskowej przez świadków, a w najgorszych wypadkach sprowadzały na świadków pięcioletnie wyroki. Antywojenne deklaracje były jednym z najważniejszych czynników tak gwałtownego wzrostu liczby świadków Jehowy po wojnie. Napełniajcie ziemię - to temat drugiego przemówienia, w którym Dżadż zwracał się do wszystkich młodych świadków Jehowy, żyjących w wolnym stanie, aby wstrzymali się od związków małżeńskich i płodzenia dzieci. To dziwne polecenie miało swoje uzasadnienie pozornie w zbliżającym się końcu świata (atmosfera rychłej wojny sprzyjała tym nastrojom), a rzeczywiste w chęci zdobycia jak największej ilości swobodnych, nieskrępowanych więzami rodzinnymi misjonarzy. "Wstrzymajcie się aż do Armagedonu! " - wołał Rutherford w swoim przemówieniu. "Lepiej będzie, jeżeli założycie rodziny w Tysiącletnim Królestwie ". W roku 1940 ukazała się na ten temat książeczka "Dzieci ", opowiadająca dzieje dwojga młodych świadków Jehowy, którzy kochając się postanawiają być sobie wierni aż do Armagedonu i wówczas dopiero pobrać się. Realizacja tego hasła przyniosła świadkom wielkie korzyści w postaci wzmożonej działalności młodych misjonarzy i kolporterów. Po kilku latach, gdy cel ten został osiągnięty, przywódcy ruchu, sami chcąc wstąpić w małżeńskie związki, otworzyli prawdziwy pochód do arki Noego, przystępując para za parą do ślubu w tzw. Salach Królestwa. Książeczka "Dzieci " poszła w zapomnienie i dzisiaj jest nie do nabycia, skrzętnie ukryta wraz z tylu innymi dowodami głupoty, żeby wspomnieć tylko owe słynne przepowiednie końca świata, zjawienia się książąt itp., itp. Towarzystwo specjalizuje się w takich sensacjach przeznaczonych dla wywołania okresowych nastrojów w szeregach. Przykładem dalszych takich publikacji mogą być: "Baczność na ONZ " lub "Patrzcie na Rosję ". Sensacje te po spełnieniu swego zadania idą w zapomnienie, ustępując miejsca następnym.
Rozdział 15 Teokracja o zasięgu światowym.
Swoją pracę na powierzonym mi terenie rozpocząłem od likwidowania wewnętrznych konfliktów w istniejących tam ugrupowaniach. Ludzie tracili zbyt wiele czasu na spory, zamiast pracować wśród tamtejszych obywateli. Postarałem się izolować od siebie zwaśnione grupy przez usamodzielnienie ich i zachęcić do pracy według siedmiostopniowego programu, którego byłem entuzjastą. Udało mi się to w końcu, chociaż nie mogę powiedzieć, abym zyskał przez to sympatię tamtejszych grup. Posypały się na mnie donosy i skargi do centrali w Brooklynie. Musiałem nawet osobiście tłumaczyć się ze stawianych mi zarzutów. Gdy wreszcie uporałem się z pierwszą częścią mego zadania, mogłem przystąpić do drugiej, do spowodowania popularyzujących nas rozruchów. W miejscowości Hubbard poleciłem tamtejszej grupie świadków, zbierającej się dotychczas w prywatnym mieszkaniu, wynająć salę miejską, na tzw. Salę Królestwa. Około setki świadków z pobliskiego Youngstown rozpoczęło kampanię ogłoszeniową, podając adres sali i nosząc prowokacyjne transparenty przeciw religii: "Religia jest sidłem i dymną świecą " powtarzały napisy, utarty slogan Świadków Jehowy. Ludność została wzburzona, zatrzymano kilku świadków, ale burmistrz chciał załatwić sprawę polubownie i wezwał mnie na pertraktację. Chciał nam dać wszelkie uprawnienia, w zamian za zaprzestanie noszenia obraźliwych napisów. Zgodnie z instrukcjami odmówiłem i w następną sobotę znów pojawiły się nasze szturmówki na ulicach. Aresztowano około 22 osób, co było dla mnie hasłem do działania. Ogłosiłem zebranie protestacyjne na drugi dzień, w niedzielę po południu. Prywatna drukarnia przez całą noc drukowała ulotki, w których informowałem mieszkańców miasta, że "W Hubbard aresztowano chrześcijan ". Niedziela rano zeszła na roznoszeniu tych ulotek, w których zapraszaliśmy na protestacyjny wiec do naszej Sali Królestwa, w której zainstalowaliśmy głośniki. Zszedł się olbrzymi tłum, ale gdy tylko zacząłem przemawiać, zjawił się szef policji i odciął nam głośniki. W odpowiedzi wyszedłem na ulicę i stojąc na dachu przygotowanego samochodu, kontynuowałem przemówienie. Ludzie rozdrażnieni naszymi poprzednimi wystąpieniami zaczęli się złościć. Posypały się zgniłe pomidory i inne jarzyny. Jednak i na to byliśmy przygotowani przez zmobilizowanie specjalnych grup szturmowych, utrzymujących porządek. Dłuższy czas trwało zamieszanie i kotłowanina, aż w końcu nie było innej rady, jak wycofać się do sali i tam oczekiwać pomocy policji. Doszło do procesu, w czasie którego dwóch z nas otrzymało wyroki skazujące, oprócz 25 dolarów, które mieliśmy zapłacić jako koszta. Oczywiście wnieśliśmy apelację. Najbardziej zachwycony całym przebiegiem wydarzeń był Judge Rutherford. Zapewnił mnie o swoim całkowitym poparciu, co nie podobało się innym zazdrosnym pracownikom centrali, szczególnie klice z Adams Street, która szykowała się do objęcia władzy po Rutherfordzie. Kiedy przy innej okazji zorganizowałem skuteczną akcję likwidacji groźby przerwania przemówienia Judge Rutherforda w olbrzymim Madison Squar Garden w Nowym Jorku w 1939 roku, Dżadż zaprosił mnie na przyjacielską pogawędkę, spodziewając się, że poproszę go o pracę w Centrali. Kiedy to nie nastąpiło, pożartował trochę na temat mojej rubryki w jego czarnej księdze, gdzie figurowały wszystkie donosy na mnie i na tym się skończyło. Po zwycięskim zakończeniu akcji w mieście Hubbard, w którym doszło do zaskarżenia przez nas do sądu władz miejskich i policji za pobicie naszych świadków, przeniosłem swą działalność do drugiego końca mojego okręgu, do miasta Struthers. Pomimo naszych uporczywych demonstracji, władze miasta wciąż odmawiały nam pozwolenia na chodzenie po domach w niedzielę tłumacząc, że w mieście obowiązuje prawo "niedzielnego spokoju ", czyli zakaz budzenia mieszkańców w niedzielę rano. Wysyłając pikiety z obraźliwymi dla miasta hasłami, napastując w niewybredny sposób obywateli, doprowadziliśmy ich wreszcie do białej gorączki, gdy ogłosiliśmy najazd na miasto świadków Jehowy aż z dwu okręgów. Doszło do olbrzymich rozruchów, zapełniono po brzegi miejskie więzienia, sprawa oparła się o Sąd Najwyższy, gdzie, byliśmy pewni wygranej, mając przygotowany jeden tylko atut: każdej niedzieli dzwony kościołów miasta Struthers naruszają bezkarnie ciszę poranną i nikt się temu nie sprzeciwia, dlaczego tylko nam nie wolno dzwonić... do drzwi? Sprawę oczywiście wygraliśmy. Po wybuchu wojny Towarzystwo Strażnicy postanowiło zabezpieczyć się przed konsekwencjami antywojennej polityki, która w czasie pierwszej wojny światowej doprowadziła do rozwiązania Towarzystwa przez delegalizację. Chodziło o to, by etatowi pracownicy Towarzystwa, przez swoje wystąpienia antywojenne nie narazili władz całego Towarzystwa. Z tego względu wszyscy słudzy okręgowi otrzymali wypowiedzenia z terminem 30 listopada 1941 roku. * Tak więc z dniem l grudnia 1941 roku byłem zwolniony z obowiązków. Pozostawało tylko wrócić do pracy pionierskiej i żyć ze sprzedaży książek. Poprosiłem o przydział do Florydy, ale odmówiono mi go w Centrali, polecając przyłączyć się do grupy Youngstown. Tam jednak, jak już wspomniałem, byłem nie lubiany przez kliki, które pozbawiłem ongiś władzy i dziś zaczęły one działać przeciwko mnie, rozsiewając oszczerstwa. Moja uporczywa praca nie dawała rezultatu. W tym czasie Ameryka przystąpiła do wojny i moją osobą zainteresowało się FBI, a to z racji mojego pobytu w Niemczech i opinii miejscowych władz, które nie zapomniały rozruchów, które urządzałem w imieniu Towarzystwa. Ten podwójny nadzór, tj. ze strony kliki Youngstown i FBI doprowadził mnie do skraju wyczerpania nerwowego. Jak już wspomniałem, w samej organizacji ruchu nastąpiły daleko idące zmiany. Towarzystwo zostało ograniczone do niewielkiej liczby członków i zarejestrowane jako "Biblijne i Traktatowe Towarzystwo Strażnicy " w stanie Nowy Jork, oparte na dobrowolnych składkach. Grupy świadków Jehowy zostały pozostawione samym sobie. Ilość członków Towarzystwa wynosiła od sześciu do ośmiu z każdego stanu. Członkowie nie byli wybierani, lecz mianowani przez zarząd. Fakt, że Towarzystwo miało się odtąd składać wyłącznie z Amerykanów, nabrał pełnego znaczenia dopiero po wojnie, gdy potęga Stanów Zjednoczonych otworzyła drogę ich obywatelom do wszystkich krajów zachodnich i neutralnych. Tym częściowo tłumaczy się również nagły wzrost świadków Jehowy bezpośrednio po wojnie, zwłaszcza w Azji i Afryce. Dla mnie, to sprzęgnięcie losów ruchu z potęgą gospodarczą i polityczną, przypomina żywo obraz niewiasty siedzącej na bestii 3 rozdziału Objawienia św. Jana. Wszystko to działo się w czasie wojny. Poprzednie metody pracy przy pomocy gwałtów były teraz nie do pomyślenia. Towarzystwo ogłosiło, że skończył się wojowniczy okres Dawida, a teraz rozpocznie się pokojowy okres budowy Salomona. Ale do tego trzeba było szkoły misyjnej. Konieczność ta narzucała się jednak już wcześniej. Metody propagandy skuteczne wobec ludzi ograniczonych umysłowo zupełnie zawodziły przy zetknięciu z ludźmi wykształconymi lub tymi, którzy chociażby znali tylko Pismo Święte. Ciemnota świadków była zastraszająca. Podczas wojny istniały specjalne komisje w Stanach Zjednoczonych, badające tych obywateli, którzy odmawiali służby wojskowej na podstawie przekonań religijnych. Te egzaminy zawsze napawały mnie wstydem, jak np. wówczas, gdy przewodniczący pytał: "Twierdzi Pan, że jest kaznodzieją, a nie umie Pan znaleźć w Biblii Piątej Księgi Mojżeszowej? " Młody człowiek rzeczywiście nie umiał odszukać tej księgi. Tak więc powstał "Teokratyczny Kurs Kaznodziejski ". W umysłach naszych kurs kaznodziejski łączy się zawsze z nauką Pisma Świętego. W tym wypadku nic podobnego nie miało miejsca. Ten kurs, który przechodzą obowiązkowo pracownicy misyjni świadków Jehowy, dotyczy metod propagandy i argumentacji. Seminarium Gilead. W latach trzydziestych Towarzystwo nabyło sporą farmę w celu zaopatrzenia w żywność pracowników centrali w Brooklynie. Był to znakomity pomysł. Gospodarka pokrywała zapotrzebowanie z nadwyżką, a nadwyżka była sprzedawana świadkom Nowego Jorku, po podwyższonych cenach, oczywiście, jako tzw. "Żywność Królestwa ". W czasie wojny Towarzystwo postanowiło na terenie farmy wybudować wielki dom, którego przeznaczeniem początkowo było przeniesienie centrali z Nowego Jorku w wypadku zbombardowania tejże. Tymczasowo jednak miał być wykorzystany jako seminarium kształcące misjonarzy do pracy zagranicznej. Ten kompleks budynków został następnie powiększony i nazwany "Seminarium Biblijnym w Gilead ". Naukę mieli tam pobierać misjonarze, a także wszyscy pracownicy całkowicie poświęceni pracy religijno-propagandowej. Po ukończeniu kursu otrzymywało się świadectwa. Praca misyjna.Misjonarze w czasie wojny, która obejmowała całą Azję, wysyłani byli głównie do Południowej Ameryki i krajów sąsiadujących z USA. Już pierwsze doświadczenia wykazały, że poziom życia w Porto Rico, na Kubie i innych krajach był tak niski, że normalny misjonarz nie potrafił nigdy przystosować się do niego, aby nie utracić zdrowia. Zaczęto więc budować domy misyjne w tych krajach, zorganizowane na wzór central "Betel ". Oczywiście, zgodnie ze zwyczajami Towarzystwa misjonarze ci nie otrzymywali pieniędzy, tylko książki i traktaty, ze sprzedaży których mieli żyć. Motywy misyjne.Jezus pozostawił uczniom polecenie, aby szli na cały świat i pozyskiwali uczniów ze wszystkich narodów. Celem pracy misyjnej "Strażnicy " nie było bynajmniej przyprowadzanie ludzi do Chrystusa. Według ich programu rozmnażali oni w ten sposób klasę Jonadabów, czyli sług, gruntując prestiż Organizacji i realizując Organizację Nowego Świata, czyli Teokrację - panowanie nad sumieniami poddanych.
Rozdział 16 Kto jest tym złym wilkiem w owczej skórze?
Poczucie sprawiedliwości, miłości braterskiej i miłości nawet nieprzyjaciół, wpojone w moje serce jako skutek nauk Jezusa Chrystusa, zawsze sprzeciwiało się nienawistnym, gwałtownym i kłamliwym atakom na religie, duchowieństwo zarówno protestantów jak i katolików, zawartym w literaturze, rozpowszechnianej przez świadków Jehowy. Nawet zakładając, że wymienione osoby i instytucje rzeczywiście są naszymi nieprzyjaciółmi, Ewangelia uczy nas postępowania innego niż praktyka Świadków. W liście do Rzym. 12:18 i dalszych czytamy: "Jeśli można, o ile to od was zależy, ze wszystkimi ludźmi pokój miejcie. Nie mścijcie się sami, najmilsi... nie dajcie się zwyciężać złemu, ale złe dobrem zwyciężaj ". A w istocie w młodości uczyłem się, że człowiek ma w zasadzie tylko jednego wroga: szatana. Ale "Strażnica " uczyła mnie wciąż o nowych wrogach. Oto kilka przykładów wybranych z ich literatury: Religia jest narzędziem szatana! Aby z chrześcijanina uczynić świadka Jehowy, należy wpierw obrzydzić mu jego własną religię. W tym kierunku Strażnica uczyniła bardzo wiele i osiągnęła swój cel: wpoiła świadkom Jehowy nienawiść i pogardę dla religii w takim stopniu, że nie mogą już oni stać się chrześcijanami. Ideologia pretendująca do opanowania mas musi umieścić w swym programie walkę z religią. W jaki sposób "Strażnica " potrafiła zohydzić religię w umysłach czytelników jej literatury? Wystarczy przejrzeć książki "Wrogowie ", "Religia ", "Wywyższenie " i wiele innych, aby poznać subtelne konstrukcje logiczne służące temu celowi. Najczęstszym trikiem "Strażnicy " jest przyklejanie wrogom odpowiedniej etykiety. W wypadku religii taką etykietą jest słowo Babilon. Brzmi wystarczająco tajemniczo, aby wywoływać podziw prostaków. Jeżeli się powie, bez żadnych dowodów, zresztą, że Babilon symbolizuje wszystkie religie świata, to reszta jest już prosta. Babilon jest na usługach szatana, więc i religie są religiami szatana. A ponieważ szatan jest najgorszym wrogiem Boga i człowieka, więc i religia jest najgorszym wrogiem Boga i człowieka. W ten sposób wywraca się kota do góry nogami, gdyż słowo religia zawsze i wszędzie oznacza stosunek do Boga i to stosunek czci. Lista zarzutów i oszczerstw, rzucanych na religię, jest wprost fantastyczna: wielka nierządnica, diabelska religia, narzędzie szatana, nieprzyjaciel rodzaju ludzkiego, sidło, grzech opętania, diabelskie nabożeństwo, zapoczątkowana przez diabła, używana przez diabła itd., itd. - wszystko to znajdziecie w publikacjach Towarzystwa Strażnicy. Także kościół rzymsko-katolicki. Zarzuty przeciwko kościołowi czy religii rzymskokatolickiej dadzą się sprowadzić do następujących: pogański Rzym przekształcił się w Rzym papieski. Używano strachu dla nawracania pogan na katolicyzm. Powstała hierarchia, która rządziła ludem. Używano i rozpowszechniano fałszywe nauki. Użyto metod organizacyjnych dla wzrostu liczebnego i bogactw. Wymyślono czyściec dla zdobywania pieniędzy. Ceremonie sprowadziły nabożeństwa do formalności. Wprowadzono cześć obrazów, jako środek zorganizowania nabożeństw. Zbudowano kościoły dla zwodzenia ludzi. Nie mam zamiaru kwestionować w tej chwili słuszności tych zarzutów, natomiast uderzające dla mnie jest to, że wszystkie te błędy popełniają świadkowie Jehowy, nie wiedząc o tym. Od samego początku świadkowie używali i nadal używają strachu przed końcem świata dla pozyskiwania członków. Wytworzyli system hierarchiczny, hierarchią najwyższą jest u nich "klasa Wiernych i Mądrych Sług ", w Nowym Jorku. Zastosowali system organizacyjny i to właśnie po to, aby zdobyć liczebność i bogactwa. Ustalili nabożeństwa sprzedawania książek, będące czystą formalnością, z takimi praktykami, jak wypełnianie sprawozdań, i formalną księgowością przedsiębiorstw. Tak samo zaczęli budować kościoły, zwane przez nich "Salami Królestwa " na całym świecie, aby uprawiać swą religię sprzedawania i kupowania. Duchowieństwo - to synowie szatana. Już na początku książki wspomniałem, że Judge Rutherford oskarżał duchowieństwo o swoje aresztowanie w czasie pierwszej wojny światowej i tchnął niespotykaną nienawiścią przeciwko niemu. Oto epitety, którymi obdarzył wszelkich duchownych wszystkich wyznań w książkach "Rząd " i "Proroctwo ": Gonią za korzyścią, okazali się dziećmi Złego, winni krwi, czynią Boga kłamcą, są ustami szatana, są przestępcami wobec Boga. Już w czasie początków mej pracy w Ameryce doszedłem do wniosku, że duchowieństwo, zwłaszcza protestanckie, odpłaca świadkom Jehowy dobrem za złe i postępuje właśnie w duchu chrześcijańskiej miłości wobec nas. Kontrast do nienawistnych napaści kierownictwa "Strażnicy " był tak uderzający, że wtedy już wzmógł ciężar moich wątpliwości. Szczególnie ciężkie oskarżenia spadły na duchowieństwo za wpływanie na radiostacje w kierunku odmawiania sprzedaży czasu programów dla świadków Jehowy. Przyklejono wówczas duchowieństwu etykietę biblijnego Hamana. Haman nienawidził Żydów i pragnął ich zniszczyć. Zachodzi tylko pytanie, dlaczego to duchowieństwo, jeżeli rzeczywiście dysponowało taką władzą i taką nienawiścią, nie zniszczyło Towarzystwa Strażnicy w Ameryce? Okazji było bardzo dużo. W praktyce okazało się, że Towarzystwo Strażnicy było najgorszego typu duchowieństwem panującym nad sumieniami świadków Jehowy, bez litości pchając ich do zaczepnych akcji wobec spokojnych obywateli, narażając swych zwolenników na więzienia i kary pieniężne. Właśnie zrozumienie tych sprzeczności pomogło mi w przejrzeniu na oczy. Zaczynałem teraz dopiero widzieć dużo rzeczy, ale widzenie, to jeszcze nie wolność. Widziałem głębię niewolnictwa, w które popadłem, a w następnym rozdziale opiszę, jak się z niego wydostałem.
Rozdział 17 Wyjście z labiryntu.
Fakt, że wyszedłem na wolność z niewoli "Strażnicy " i mogę dziś opowiadać o tym, jest cudem. Jest to niezbity dowód łaski Bożej. To, że przez trzydzieści lat byłem w niewoli, a potem wyrwałem się z niej, świadczy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Jest to również dowód, że tysiące innych niewolników "Strażnicy " mogą znaleźć drogę do Boga. Myślę, że wyznanie to wskazuje im nawet drogę wyjścia. Od dawna wiedziałem, że Bóg oczekuje ode mnie raczej poświęcenia dla Niego, aniżeli zniewolenia ludzkiej organizacji. Ale jestem tylko słabym człowiekiem, a Towarzystwo wiedziało o tym bardzo dobrze. Ono znało moją przeszłość, moje motywy, moje słabości i obawy. Posiadało szczegółowy wykaz wszystkich popełnionych przeze mnie błędów. Wiedziało, jak mnie dotknąć i urazić i jak zagrać na uczuciach, które samo wytworzyło we mnie. A ja wiedziałem, że oni to wiedzieli. Jeżeli mam odwagę napisać tę książkę i dać ją do druku, zdając sobie sprawę, co to oznacza dla mojej przyszłości, dla osobistego bezpieczeństwa, dla możliwości zarobkowania, to tylko dlatego, że ciąży na mnie uczyniony ślub w modlitwie wobec Boga. Kiedy skończył się mój przydział sługi okręgu w grudniu 1941 roku i rozpocząłem pracę pioniera w Campbell, musiałem rozglądnąć się za jakimś dodatkowym źródłem zarobkowania, aby uzupełnić dochody uzyskane ze sprzedaży książek i czasopism "Strażnicy ". Mając wielkie doświadczenie w operowaniu książkami, postanowiłem założyć własną księgarnię, przez którą dopomógłbym rozszerzyć nieco horyzont myślowy świadków Jehowy, zaopatrując ich w odpowiednie książki, a także teksty biblijne i inne pomoce. Prowadząc sprzedaż przez dwa lata, do 1943 roku, nie zdołałem zrobić na tym większego interesu. W 1943 roku otrzymałem pismo z Towarzystwa Strażnicy, abym zaniechał sprzedawania książek, gdyż mogą one stać w sprzeczności z wiedzą Teokratyczną. W istocie chodziło im o to, aby nikt inny nie wchodził w paradę w możliwościach zbierania pieniędzy i w kontrolowaniu tego, co świadkowie czytają i sprzedają. Oczywiście odmówiłem, powołując się na konieczność uzupełnienia moich dochodów dla pokrycia wydatków związanych z pracą pioniera. Jednak użyto wszelkich sił, aby mnie złamać. Świadkowie ciągle nachodzili moją księgarnię, bynajmniej nie w celu zakupu książek, lecz w celu szpiegowania mnie. Roztoczono wokół mnie atmosferę najpodlejszych insynuacji, pomawiając o chęć "wzbogacenia się kosztem "Strażnicy ". Ostatecznie w roku 1949 byłem już tak zmęczony ciągłym szpiegowaniem, przejawami złej woli i podkopywaniem gruntu pode mną, że postanowiłem zrezygnować z funkcji pioniera specjalnego, na którą byłem wyznaczony. Oznaczało to przeniesienie na inny teren lub pozostanie na miejscu jako pionier zwyczajny. Towarzystwo oczywiście wybrało to pierwsze wyjście, ale teraz ja nie mogłem. się na to zgodzić. Od 1946 roku zainicjowałem interesujące wydawnictwo, informujące o ukazujących się książkach religijnych, pt. "Nowości książkowe ". Liczba prenumeratorów mojej księgarni wzrosła na skutek tego momentalnie do trzech tysięcy nazwisk, przeważnie Świadków Jehowy. Stan moich interesów poprawił się. Byłem w stanie wysyłać po dwie książki rocznie bezpłatnie wszystkim moim stałym odbiorcom. Z końcem 1949 roku skończyła się moja specjalna służba pionierska i powoli budziłem się z hipnozy "Strażnicy ". Przyczyniło się do tego czytanie bez pomocy "Strażnicy " Biblii i wielkiej ilości innych książek. Musiało to znaleźć odbicie w moich "Nowościach książkowych ", gdyż około 1951 roku rozpoczęły się perturbacje. 15 lutego 1951 roku otrzymałem informację od Towarzystwa Strażnicy, że zostałem zdjęty z listy pionierów za to, że nie wypełniam przeznaczonej na tę pracę czasu, że publikuję "Nowości " i że wysyłam książki do świadków Jehowy. Oczywiście Towarzystwo sądziło, że tylko ono jedno ma prawo wysyłać książki i zarabiać na tym. Napisano też, że mogę wrócić na stanowisko pioniera, jeżeli zaprzestanę swojej niezależnej działalności i zacznę sprzedawać ich książki w sposób ustalony przez Towarzystwo dla świadków Jehowy, tj. odsyłając odpowiednie sumy. Tak więc przyszedł koniec mojej nieprzerwanej, cały czas pochłaniającej, dwadzieścia jeden lat trwającej służby, z której byłem tak dumny. Przez cały czas wiernie wypełniałem i wysyłałem wymagane przez Towarzystwo sprawozdania. Przez cały czas mojej ślepoty wyrzekłem się dla Towarzystwa wszystkich osobistych planów, wszelkich życzeń. Wszystko to leżało obecnie w gruzach. Zrozumiałem, że przez cały ten czas budowałem na piasku. Przyszła burza i wszystko runęło. Czułem wewnętrzną pustkę. Nie pozostało we mnie nic, czemu mógłbym oddać cześć. Kiedyś, dawno temu zacząłem budować na prawdziwej opoce, którą jest Jezus Chrystus, ale czy potrafię teraz wrócić do tych szczęśliwych dni? Od razu po tym poznałem, czym jest bojkot. Zakupiłem właśnie wiele książek u wydawców, gdy wszyscy świadkowie Jehowy wypowiedzieli mi prenumeratę. Moje zadłużenie było olbrzymie i gdyby wydawcy byli świadkami Jehowy, nastąpiłoby bankructwo. Nie mieliby litości nade mną. Na szczęście byli to ludzie z sercem, i zrozumieli moje położenie. Byłem na tyle nierozsądny, że poszedłem na częściowe ustępstwo, zaprzestając wydawania "Nowości Książkowych ". To w niczym nie poprawiło mego położenia, odwrotnie, bojkot nie ustawał i przybierał formy pogróżek, anonimowych telefonów i listów. Ciągle zjawiali się szpiedzy, badający stan moich interesów pod pokrywką wizyt braterskich. W rezultacie mój kredyt zaufania był podkopywany systematycznie. Ten stan rzeczy zrujnował moje zdrowie, wreszcie uległem atakowi serca. Posłuszeństwo Bogu. W miarę czytania Słowa Bożego bez pomocy "Strażnicy " odzyskiwałem równowagę duchową. Im bardziej odczuwałem miłość Bożą objawioną w Jezusie Chrystusie, tym mocniejsze było przekonanie, że nie wolno mi milczeć, że dla ratowania niewolników "Strażnicy " powinienem opublikować jakieś ostrzeżenie, opis rzeczywistej drogi świadków Jehowy, którą teraz zaczynałem rozumieć. Ale nie było to łatwe. Byłem po prostu tchórzem. Właśnie doświadczyłem, czego potrafią się dopuścić moi dawni bracia. Przeżywałem piekielne tortury duchowe. Popadłem w nałóg pijaństwa, aby zagłuszyć głos Boży w sercu. Niektórzy moi nieprzyjaciele zauważyli to i zatroszczyli się o to, aby na ten cel nie zabrakło mi pieniędzy. Popadłem w nastrój ciągłego strachu przed Towarzystwem Strażnicy. Stało się to rodzajem urazu. Na każdym kroku węszyłem jakiś podstęp z ich strony. W interesach przestałem sobie radzić. Nie potrafiłem w żaden inny sposób zarobić pieniędzy, gdyż całe życie kupowałem i sprzedawałem książki. Wypełniony strachem, opanowany skłonnością do alkoholu, chory fizycznie i psychicznie, byłem już na drodze do śmierci. Aż pewnej nocy, gdy żona odjechała do rodziców i pozostałem w domu sam, upadłem na kolana z mocnym postanowieniem szukania ratunku. Przez całą noc spowiadałem się Bogu z całego mego dotychczasowego życia, ze wszystkiego zła, które uczyniłem jako niewolnik "Strażnicy ". Gdy przeglądam to, co dotychczas napisałem w tej książce, widzę, że jest to dokładne powtórzenie mojego wyznania Bogu w tamtą noc. Wczesnym rankiem ślubowałem Bogu, że jeśli uwolni mnie od skłonności do picia i od strachu przed "Strażnicą ", napiszę i opublikuję wyznanie opisujące całą moją drogę. Wraz z pierwszym brzaskiem na wschodzie powstałem z kolan. Bóg wysłuchał moje modlitwy. Oto stałem jako wolny człowiek. Wiedziałem, że już nigdy nie będę się bał świadków Jehowy, ani Towarzystwa Strażnicy, wiedziałem, że jestem wolny od nałogu pijaństwa. Bóg odpuścił moje grzechy i pierwszy raz od trzydziestu lat odczułem w sercu prawdziwy pokój, przekraczający pojęcie ludzkie. Wszystko to zdarzyło się w kwietniu 1952 roku, a książkę tę kończę w kwietniu 1956 roku. Cudowną rzeczą jest, że przez cały ten czas nigdy nie odczułem najmniejszego pociągu do alkoholu, ani cień strachu przed Świadkami nie zawitał do mego serca. Jak to wytłumaczyć? To Pan odpowiedział na moją modlitwę. To jest cudowne! Od tego czasu nie przerwałem pracy, nie odstąpiłem ani na krok od wytkniętego celu. Szpiedzy "Strażnicy " nadal nachodzili mnie, jak dawniej, ale nie wiedzieli nic o tym, co stało się ze mną. Pewnej niedzieli 1954 roku wyszedłem zdecydowanie z Sali Królestwa, aby więcej tam nie wrócić. Początkowo świadkowie odwiedzali mnie. Przyjmowałem ich przyjaźnie i nie czyniłem żadnych wymówek. Ale też nie wspominałem ani słowem o stanie moich interesów, co wkrótce skłoniło ich do zaprzestania swoich wizyt. Bardzo lubiłem zebrania. Nigdy nie opuszczałem okazji uczestniczenia w nich. Ale z chwilą, gdy Pan uwolnił mnie z hipnotycznego wpływu religii "kupowania i sprzedawania ", uwolnił mnie również od wszelkiego pragnienia chodzenia do Sal Królestwa, od ciężkiego, mętnego wina "Strażnicy ". W sierpniu 1954 roku, dokładnie trzydzieści lat od czasu, gdy wpadłem w sieci "Strażnicy ", wysłałem pierwsze zawiadomienia o zamiarze publikowania "Zeszytów Społeczności Chrześcijańskiej ", które będą przeciwstawiały się Organizacji Strażnicy. Otrzymałem po tym wiele pogróżek, wrogich wystąpień, ale to nie przestraszyło mnie. Uszedłem z labiryntu "Strażnicy " w "cudowną wolność dzieci Bożych " (Rzym. 8:21). Po raz pierwszy oparłem się na poznaniu prawdy Słowa Bożego i prawda ta wyzwoliła mnie.
Do moich byłych "braci ".A teraz kilka stów do was, z którymi kiedyś byłem związany. Wiem, że tysiące z was tęskni za wolnością, tak jak ja tęskniłem swego czasu. Moje serce współczuje wam w pełni. Jak możecie uzyskać wolność? Po pierwsze zwróćcie wasze serca do Pana i pozwólcie mu zająć miejsce "Strażnicy ". Nastawcie się na czytanie Słowa Bożego, oby ono zastąpiło Wam książki, broszury i czasopisma "Strażnicy ". Dla uniknięcia pokusy wyrzućcie je nawet z mieszkania. Jest to bowiem owo ciężkie wino Babilonu Towarzystwa Strażnicy. Działają one na świadka, jak widok butelki na pijaka. Zaprzestańcie waszej bieganiny związanej ze sprzedażą książek i zbierania pieniędzy dla Towarzystwa Strażnicy. W rzeczywistości jest to bowiem czas ukradziony waszemu życiu i Bogu. A wy jeszcze chwalicie się tym w sprawozdaniach. Więcej czasu poświęcajcie modlitwie do Pana. Nawiążcie społeczność z ludźmi, którzy kochają Pana Jezusa. Miejsce nie gra roli, ale unikajcie bliskości Sal Królestwa. Tam bowiem nie ma społeczności, tam będą was nakłaniali do religii "kupowania i sprzedawania książek ". Starajcie się nie myśleć teokratycznie, uwolnijcie się od organizacyjnego sposobu myślenia. Z chwilą, gdy podejmiecie te kroki, będziecie stopniowo wzrastać i dojrzewać. I wkrótce, drogi Świadku Jehowy, zaczniesz żyć duchem, dążąc do celu wskazanego przez Jezusa Chrystusa, zamiast niemądrze chodzić drogami "Strażnicy ", która nie wie, gdzie ciebie prowadzi. Co za wolność wówczas nastanie! Nie będziesz więcej zmuszony do wykazywania i chwalenia się tym, co uczyniłeś, do składania sprawozdań słudze (zboru) jednostki, słudze okręgu, ani Wiernemu i Mądremu Słudze w Brooklynie! Nie będziesz za to krytykowany i sądzony przez niego. Będąc sługą twego Pana, będziesz stał lub upadał dla Niego. Nie będziesz śledzony i szpiegowany, ale będziesz chodził w nowości życia. Nie będziesz więcej ofiarą składaną w rozpalone objęcia Molocha "Strażnicy ". Ale będziesz, jak mówi Paweł Apostoł w liście do Rzymian: "stawiał ciało swoje jako ofiarę żywą, świętą, przyjemną Bogu ". Bądź pewny, że twój Pan wie dobrze, co uczyniłeś, a czego nie uczyniłeś. Nie musisz wypełniać w tym celu raportu dziennego, aby o tym przeczytać później w kolumnach "Strażnicy ". Będziesz rozwijał umysł Chrystusowy zamiast umysłu teokratycznego religii "Strażnicy ", polegającej na kupowaniu i sprzedawaniu książek. Chrześcijaństwo stanie się w tobie siłą ku dobremu i będziesz chodził wolny, nie będąc nic dłużny nikomu, oprócz miłości, jak pisze Apostoł: "Tym, którzy miłują Pana, wszystkie rzeczy służą do dobrego " i to bez wypełniania sprawozdań. Co za cudowny dzień nastanie dla ciebie, gdy z ramion twoich opadną łańcuchy "Strażnicy " i staniesz na powrót w szeregach wolnych ludzi!
Ostrzeżenie. Chrześcijanie! Wśród was, w ciągu ostatnich trzech pokoleń wyrosła "Teokracja " - totalitarna forma nabożeństwa. Ten nowotwór nie tylko opanował Amerykę, ale też wyciągnął swoje macki do wszystkich niemal krajów świata. Wypłukał on całkowicie wszelkie ślady osobistej religii Jezusa ze serc swoich niewolników. Klasa "Wiernych Sług ", zwana Towarzystwem Strażnicy, rezerwuje dla siebie wyłączne prawo tłumaczenia Pisma Świętego, nazywając je "nowym światłem ", twierdząc, że Pan powierzył im wszelkie dobra w całym Domu Swoim. W ten sposób przypisują sobie znaczenie Ducha Świętego i odsuwają na stronę samego Pana Jezusa Chrystusa. Chrześcijan zastąpili głosicielami Królestwa, a łaskę, którą Bóg daje darmo wszystkim wierzącym w Jezusie Chrystusie, zamienili systemem praktyk, które mają zastąpić zbawienie w Jezusie Chrystusie. Te praktyki, to sprzedawanie książek, składanie sprawozdań itp. W stosunku do ludzi "zewnętrznych ", tj. poza ich organizacją, uprawiają prozelityzm, czyli pozyskiwanie. W tym mają wielką wprawę i używają wypróbowanych metod przekształcania chrześcijanina na głosiciela Królestwa. System ten polega na: l) sprzedawaniu książek, 2) powtórnych odwiedzinach tych, którzy ich książki nabywają, 3) urządzaniu domowego studiowania książek, 4) prowadzeniu swych ofiar na zespołowe studiowanie, 5) przyprowadzaniu ich na niedzielne studiowanie "Strażnicy " zamiast Pisma Świętego, 6) nakłanianie do przyjęcia obowiązków głosiciela, 7) zamknięcie całego procesu w chrzcie. Ci, którzy zostali poddani takiej obróbce, rzeczywiście umarli dla siebie, ale równocześnie umarła ich nadzieja w Jezusie Chrystusie i Jego Odkupieniu. Chrześcijanie, którzy wyznajecie i czcicie Boga według waszego własnego sumienia! Gdy kupujecie książkę od świadka Jehowy i dajecie mu pięćdziesiąt centów za nią, przez to samo uruchamiacie reakcję łańcuchową. Spójrzcie na błyski w oczach waszego gościa, błyski nadziei na powtórne odwiedziny, na domowe studium, na pozyskanie całej waszej rodziny. Może kupując ich książki, wydaje się wam, ze wspieracie w ten sposób jakąś religijną sprawę. Nie mylcie się! Świadkowie Jehowy wcale nie rozumieją tego w ten sposób. Według ich teorii jesteście tylko obrzydliwymi, nieobrzezanymi Egipcjanami, których wyzyskiwanie i oszukiwanie jest cnotą! Kupując książkę, stajecie się "ludźmi dobrej woli ", kandydatami, w razie powodzenia misji, na Jonabadów tylko. Bowiem według teorii świadków Jehowy teraz już jest za późno na wejście do klas uduchowionych. Wasze przeznaczenie w Królestwie - to funkcje Jonadabów - nosicieli drew i wody dla narodu panów. Ludzie modlili się do kamieni, do bożków, do ognia, uprawiali swoją religię przez obrzędy, przez jedzenie i picie, ale Towarzystwo Strażnicy wynalazło nową formę religii - przez kupowanie i sprzedawanie książek. Jest to ich bałwan, a nie było jeszcze na świecie gorszego bałwochwalstwa. Bądźcie więc mądrzy. Piętą Achillesową teokracji "Strażnicy ", jej najsłabszym punktem, są głosiciele Królestwa, podobni do mieszaniny żelaza z gliną z postaci proroctwa Danielowego. Uderzcie w te nogi, a cały obraz runie. Zaatakujcie Słowem Bożym, gdy głosiciele wejdą w wasz dom. Jeżeli nie potraficie tego zrobić, to uwolnijcie się przez odmowę nabycia (lub pożyczenia) pierwszej książki. Strzeżcie się wywołania reakcji łańcuchowej programu siedmiu stopni, bo zupełnie nieświadomie możecie wpaść w niewolę. Niech historia mego życia będzie ostrzeżeniem dla was! Trzydzieści lat trwało, zanim uwolniłem się z niej.
Rozdział 17 Wyjście z labiryntu.
Fakt, że wyszedłem na wolność z niewoli "Strażnicy " i mogę dziś opowiadać o tym, jest cudem. Jest to niezbity dowód łaski Bożej. To, że przez trzydzieści lat byłem w niewoli, a potem wyrwałem się z niej, świadczy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Jest to również dowód, że tysiące innych niewolników "Strażnicy " mogą znaleźć drogę do Boga. Myślę, że wyznanie to wskazuje im nawet drogę wyjścia. Od dawna wiedziałem, że Bóg oczekuje ode mnie raczej poświęcenia dla Niego, aniżeli zniewolenia ludzkiej organizacji. Ale jestem tylko słabym człowiekiem, a Towarzystwo wiedziało o tym bardzo dobrze. Ono znało moją przeszłość, moje motywy, moje słabości i obawy. Posiadało szczegółowy wykaz wszystkich popełnionych przeze mnie błędów. Wiedziało, jak mnie dotknąć i urazić i jak zagrać na uczuciach, które samo wytworzyło we mnie. A ja wiedziałem, że oni to wiedzieli. Jeżeli mam odwagę napisać tę książkę i dać ją do druku, zdając sobie sprawę, co to oznacza dla mojej przyszłości, dla osobistego bezpieczeństwa, dla możliwości zarobkowania, to tylko dlatego, że ciąży na mnie uczyniony ślub w modlitwie wobec Boga. Kiedy skończył się mój przydział sługi okręgu w grudniu 1941 roku i rozpocząłem pracę pioniera w Campbell, musiałem rozglądnąć się za jakimś dodatkowym źródłem zarobkowania, aby uzupełnić dochody uzyskane ze sprzedaży książek i czasopism "Strażnicy ". Mając wielkie doświadczenie w operowaniu książkami, postanowiłem założyć własną księgarnię, przez którą dopomógłbym rozszerzyć nieco horyzont myślowy świadków Jehowy, zaopatrując ich w odpowiednie książki, a także teksty biblijne i inne pomoce. Prowadząc sprzedaż przez dwa lata, do 1943 roku, nie zdołałem zrobić na tym większego interesu. W 1943 roku otrzymałem pismo z Towarzystwa Strażnicy, abym zaniechał sprzedawania książek, gdyż mogą one stać w sprzeczności z wiedzą Teokratyczną. W istocie chodziło im o to, aby nikt inny nie wchodził w paradę w możliwościach zbierania pieniędzy i w kontrolowaniu tego, co świadkowie czytają i sprzedają. Oczywiście odmówiłem, powołując się na konieczność uzupełnienia moich dochodów dla pokrycia wydatków związanych z pracą pioniera. Jednak użyto wszelkich sił, aby mnie złamać. Świadkowie ciągle nachodzili moją księgarnię, bynajmniej nie w celu zakupu książek, lecz w celu szpiegowania mnie. Roztoczono wokół mnie atmosferę najpodlejszych insynuacji, pomawiając o chęć "wzbogacenia się kosztem "Strażnicy ". Ostatecznie w roku 1949 byłem już tak zmęczony ciągłym szpiegowaniem, przejawami złej woli i podkopywaniem gruntu pode mną, że postanowiłem zrezygnować z funkcji pioniera specjalnego, na którą byłem wyznaczony. Oznaczało to przeniesienie na inny teren lub pozostanie na miejscu jako pionier zwyczajny. Towarzystwo oczywiście wybrało to pierwsze wyjście, ale teraz ja nie mogłem. się na to zgodzić. Od 1946 roku zainicjowałem interesujące wydawnictwo, informujące o ukazujących się książkach religijnych, pt. "Nowości książkowe ". Liczba prenumeratorów mojej księgarni wzrosła na skutek tego momentalnie do trzech tysięcy nazwisk, przeważnie Świadków Jehowy. Stan moich interesów poprawił się. Byłem w stanie wysyłać po dwie książki rocznie bezpłatnie wszystkim moim stałym odbiorcom. Z końcem 1949 roku skończyła się moja specjalna służba pionierska i powoli budziłem się z hipnozy "Strażnicy ". Przyczyniło się do tego czytanie bez pomocy "Strażnicy " Biblii i wielkiej ilości innych książek. Musiało to znaleźć odbicie w moich "Nowościach książkowych ", gdyż około 1951 roku rozpoczęły się perturbacje. 15 lutego 1951 roku otrzymałem informację od Towarzystwa Strażnicy, że zostałem zdjęty z listy pionierów za to, że nie wypełniam przeznaczonej na tę pracę czasu, że publikuję "Nowości " i że wysyłam książki do świadków Jehowy. Oczywiście Towarzystwo sądziło, że tylko ono jedno ma prawo wysyłać książki i zarabiać na tym. Napisano też, że mogę wrócić na stanowisko pioniera, jeżeli zaprzestanę swojej niezależnej działalności i zacznę sprzedawać ich książki w sposób ustalony przez Towarzystwo dla świadków Jehowy, tj. odsyłając odpowiednie sumy. Tak więc przyszedł koniec mojej nieprzerwanej, cały czas pochłaniającej, dwadzieścia jeden lat trwającej służby, z której byłem tak dumny. Przez cały czas wiernie wypełniałem i wysyłałem wymagane przez Towarzystwo sprawozdania. Przez cały czas mojej ślepoty wyrzekłem się dla Towarzystwa wszystkich osobistych planów, wszelkich życzeń. Wszystko to leżało obecnie w gruzach. Zrozumiałem, że przez cały ten czas budowałem na piasku. Przyszła burza i wszystko runęło. Czułem wewnętrzną pustkę. Nie pozostało we mnie nic, czemu mógłbym oddać cześć. Kiedyś, dawno temu zacząłem budować na prawdziwej opoce, którą jest Jezus Chrystus, ale czy potrafię teraz wrócić do tych szczęśliwych dni? Od razu po tym poznałem, czym jest bojkot. Zakupiłem właśnie wiele książek u wydawców, gdy wszyscy świadkowie Jehowy wypowiedzieli mi prenumeratę. Moje zadłużenie było olbrzymie i gdyby wydawcy byli świadkami Jehowy, nastąpiłoby bankructwo. Nie mieliby litości nade mną. Na szczęście byli to ludzie z sercem, i zrozumieli moje położenie. Byłem na tyle nierozsądny, że poszedłem na częściowe ustępstwo, zaprzestając wydawania "Nowości Książkowych ". To w niczym nie poprawiło mego położenia, odwrotnie, bojkot nie ustawał i przybierał formy pogróżek, anonimowych telefonów i listów. Ciągle zjawiali się szpiedzy, badający stan moich interesów pod pokrywką wizyt braterskich. W rezultacie mój kredyt zaufania był podkopywany systematycznie. Ten stan rzeczy zrujnował moje zdrowie, wreszcie uległem atakowi serca. Posłuszeństwo Bogu. W miarę czytania Słowa Bożego bez pomocy "Strażnicy " odzyskiwałem równowagę duchową. Im bardziej odczuwałem miłość Bożą objawioną w Jezusie Chrystusie, tym mocniejsze było przekonanie, że nie wolno mi milczeć, że dla ratowania niewolników "Strażnicy " powinienem opublikować jakieś ostrzeżenie, opis rzeczywistej drogi świadków Jehowy, którą teraz zaczynałem rozumieć. Ale nie było to łatwe. Byłem po prostu tchórzem. Właśnie doświadczyłem, czego potrafią się dopuścić moi dawni bracia. Przeżywałem piekielne tortury duchowe. Popadłem w nałóg pijaństwa, aby zagłuszyć głos Boży w sercu. Niektórzy moi nieprzyjaciele zauważyli to i zatroszczyli się o to, aby na ten cel nie zabrakło mi pieniędzy. Popadłem w nastrój ciągłego strachu przed Towarzystwem Strażnicy. Stało się to rodzajem urazu. Na każdym kroku węszyłem jakiś podstęp z ich strony. W interesach przestałem sobie radzić. Nie potrafiłem w żaden inny sposób zarobić pieniędzy, gdyż całe życie kupowałem i sprzedawałem książki. Wypełniony strachem, opanowany skłonnością do alkoholu, chory fizycznie i psychicznie, byłem już na drodze do śmierci. Aż pewnej nocy, gdy żona odjechała do rodziców i pozostałem w domu sam, upadłem na kolana z mocnym postanowieniem szukania ratunku. Przez całą noc spowiadałem się Bogu z całego mego dotychczasowego życia, ze wszystkiego zła, które uczyniłem jako niewolnik "Strażnicy ". Gdy przeglądam to, co dotychczas napisałem w tej książce, widzę, że jest to dokładne powtórzenie mojego wyznania Bogu w tamtą noc. Wczesnym rankiem ślubowałem Bogu, że jeśli uwolni mnie od skłonności do picia i od strachu przed "Strażnicą ", napiszę i opublikuję wyznanie opisujące całą moją drogę. Wraz z pierwszym brzaskiem na wschodzie powstałem z kolan. Bóg wysłuchał moje modlitwy. Oto stałem jako wolny człowiek. Wiedziałem, że już nigdy nie będę się bał świadków Jehowy, ani Towarzystwa Strażnicy, wiedziałem, że jestem wolny od nałogu pijaństwa. Bóg odpuścił moje grzechy i pierwszy raz od trzydziestu lat odczułem w sercu prawdziwy pokój, przekraczający pojęcie ludzkie. Wszystko to zdarzyło się w kwietniu 1952 roku, a książkę tę kończę w kwietniu 1956 roku. Cudowną rzeczą jest, że przez cały ten czas nigdy nie odczułem najmniejszego pociągu do alkoholu, ani cień strachu przed Świadkami nie zawitał do mego serca. Jak to wytłumaczyć? To Pan odpowiedział na moją modlitwę. To jest cudowne! Od tego czasu nie przerwałem pracy, nie odstąpiłem ani na krok od wytkniętego celu. Szpiedzy "Strażnicy " nadal nachodzili mnie, jak dawniej, ale nie wiedzieli nic o tym, co stało się ze mną. Pewnej niedzieli 1954 roku wyszedłem zdecydowanie z Sali Królestwa, aby więcej tam nie wrócić. Początkowo świadkowie odwiedzali mnie. Przyjmowałem ich przyjaźnie i nie czyniłem żadnych wymówek. Ale też nie wspominałem ani słowem o stanie moich interesów, co wkrótce skłoniło ich do zaprzestania swoich wizyt. Bardzo lubiłem zebrania. Nigdy nie opuszczałem okazji uczestniczenia w nich. Ale z chwilą, gdy Pan uwolnił mnie z hipnotycznego wpływu religii "kupowania i sprzedawania ", uwolnił mnie również od wszelkiego pragnienia chodzenia do Sal Królestwa, od ciężkiego, mętnego wina "Strażnicy ". W sierpniu 1954 roku, dokładnie trzydzieści lat od czasu, gdy wpadłem w sieci "Strażnicy ", wysłałem pierwsze zawiadomienia o zamiarze publikowania "Zeszytów Społeczności Chrześcijańskiej ", które będą przeciwstawiały się Organizacji Strażnicy. Otrzymałem po tym wiele pogróżek, wrogich wystąpień, ale to nie przestraszyło mnie. Uszedłem z labiryntu "Strażnicy " w "cudowną wolność dzieci Bożych " (Rzym. 8:21). Po raz pierwszy oparłem się na poznaniu prawdy Słowa Bożego i prawda ta wyzwoliła mnie.
Do moich byłych "braci ".A teraz kilka stów do was, z którymi kiedyś byłem związany. Wiem, że tysiące z was tęskni za wolnością, tak jak ja tęskniłem swego czasu. Moje serce współczuje wam w pełni. Jak możecie uzyskać wolność? Po pierwsze zwróćcie wasze serca do Pana i pozwólcie mu zająć miejsce "Strażnicy ". Nastawcie się na czytanie Słowa Bożego, oby ono zastąpiło Wam książki, broszury i czasopisma "Strażnicy ". Dla uniknięcia pokusy wyrzućcie je nawet z mieszkania. Jest to bowiem owo ciężkie wino Babilonu Towarzystwa Strażnicy. Działają one na świadka, jak widok butelki na pijaka. Zaprzestańcie waszej bieganiny związanej ze sprzedażą książek i zbierania pieniędzy dla Towarzystwa Strażnicy. W rzeczywistości jest to bowiem czas ukradziony waszemu życiu i Bogu. A wy jeszcze chwalicie się tym w sprawozdaniach. Więcej czasu poświęcajcie modlitwie do Pana. Nawiążcie społeczność z ludźmi, którzy kochają Pana Jezusa. Miejsce nie gra roli, ale unikajcie bliskości Sal Królestwa. Tam bowiem nie ma społeczności, tam będą was nakłaniali do religii "kupowania i sprzedawania książek ". Starajcie się nie myśleć teokratycznie, uwolnijcie się od organizacyjnego sposobu myślenia. Z chwilą, gdy podejmiecie te kroki, będziecie stopniowo wzrastać i dojrzewać. I wkrótce, drogi Świadku Jehowy, zaczniesz żyć duchem, dążąc do celu wskazanego przez Jezusa Chrystusa, zamiast niemądrze chodzić drogami "Strażnicy ", która nie wie, gdzie ciebie prowadzi. Co za wolność wówczas nastanie! Nie będziesz więcej zmuszony do wykazywania i chwalenia się tym, co uczyniłeś, do składania sprawozdań słudze (zboru) jednostki, słudze okręgu, ani Wiernemu i Mądremu Słudze w Brooklynie! Nie będziesz za to krytykowany i sądzony przez niego. Będąc sługą twego Pana, będziesz stał lub upadał dla Niego. Nie będziesz śledzony i szpiegowany, ale będziesz chodził w nowości życia. Nie będziesz więcej ofiarą składaną w rozpalone objęcia Molocha "Strażnicy ". Ale będziesz, jak mówi Paweł Apostoł w liście do Rzymian: "stawiał ciało swoje jako ofiarę żywą, świętą, przyjemną Bogu ". Bądź pewny, że twój Pan wie dobrze, co uczyniłeś, a czego nie uczyniłeś. Nie musisz wypełniać w tym celu raportu dziennego, aby o tym przeczytać później w kolumnach "Strażnicy ". Będziesz rozwijał umysł Chrystusowy zamiast umysłu teokratycznego religii "Strażnicy ", polegającej na kupowaniu i sprzedawaniu książek. Chrześcijaństwo stanie się w tobie siłą ku dobremu i będziesz chodził wolny, nie będąc nic dłużny nikomu, oprócz miłości, jak pisze Apostoł: "Tym, którzy miłują Pana, wszystkie rzeczy służą do dobrego " i to bez wypełniania sprawozdań. Co za cudowny dzień nastanie dla ciebie, gdy z ramion twoich opadną łańcuchy "Strażnicy " i staniesz na powrót w szeregach wolnych ludzi!
Ostrzeżenie. Chrześcijanie! Wśród was, w ciągu ostatnich trzech pokoleń wyrosła "Teokracja " - totalitarna forma nabożeństwa. Ten nowotwór nie tylko opanował Amerykę, ale też wyciągnął swoje macki do wszystkich niemal krajów świata. Wypłukał on całkowicie wszelkie ślady osobistej religii Jezusa ze serc swoich niewolników. Klasa "Wiernych Sług ", zwana Towarzystwem Strażnicy, rezerwuje dla siebie wyłączne prawo tłumaczenia Pisma Świętego, nazywając je "nowym światłem ", twierdząc, że Pan powierzył im wszelkie dobra w całym Domu Swoim. W ten sposób przypisują sobie znaczenie Ducha Świętego i odsuwają na stronę samego Pana Jezusa Chrystusa. Chrześcijan zastąpili głosicielami Królestwa, a łaskę, którą Bóg daje darmo wszystkim wierzącym w Jezusie Chrystusie, zamienili systemem praktyk, które mają zastąpić zbawienie w Jezusie Chrystusie. Te praktyki, to sprzedawanie książek, składanie sprawozdań itp. W stosunku do ludzi "zewnętrznych ", tj. poza ich organizacją, uprawiają prozelityzm, czyli pozyskiwanie. W tym mają wielką wprawę i używają wypróbowanych metod przekształcania chrześcijanina na głosiciela Królestwa. System ten polega na: l) sprzedawaniu książek, 2) powtórnych odwiedzinach tych, którzy ich książki nabywają, 3) urządzaniu domowego studiowania książek, 4) prowadzeniu swych ofiar na zespołowe studiowanie, 5) przyprowadzaniu ich na niedzielne studiowanie "Strażnicy " zamiast Pisma Świętego, 6) nakłanianie do przyjęcia obowiązków głosiciela, 7) zamknięcie całego procesu w chrzcie. Ci, którzy zostali poddani takiej obróbce, rzeczywiście umarli dla siebie, ale równocześnie umarła ich nadzieja w Jezusie Chrystusie i Jego Odkupieniu. Chrześcijanie, którzy wyznajecie i czcicie Boga według waszego własnego sumienia! Gdy kupujecie książkę od świadka Jehowy i dajecie mu pięćdziesiąt centów za nią, przez to samo uruchamiacie reakcję łańcuchową. Spójrzcie na błyski w oczach waszego gościa, błyski nadziei na powtórne odwiedziny, na domowe studium, na pozyskanie całej waszej rodziny. Może kupując ich książki, wydaje się wam, ze wspieracie w ten sposób jakąś religijną sprawę. Nie mylcie się! Świadkowie Jehowy wcale nie rozumieją tego w ten sposób. Według ich teorii jesteście tylko obrzydliwymi, nieobrzezanymi Egipcjanami, których wyzyskiwanie i oszukiwanie jest cnotą! Kupując książkę, stajecie się "ludźmi dobrej woli ", kandydatami, w razie powodzenia misji, na Jonabadów tylko. Bowiem według teorii świadków Jehowy teraz już jest za późno na wejście do klas uduchowionych. Wasze przeznaczenie w Królestwie - to funkcje Jonadabów - nosicieli drew i wody dla narodu panów. Ludzie modlili się do kamieni, do bożków, do ognia, uprawiali swoją religię przez obrzędy, przez jedzenie i picie, ale Towarzystwo Strażnicy wynalazło nową formę religii - przez kupowanie i sprzedawanie książek. Jest to ich bałwan, a nie było jeszcze na świecie gorszego bałwochwalstwa. Bądźcie więc mądrzy. Piętą Achillesową teokracji "Strażnicy ", jej najsłabszym punktem, są głosiciele Królestwa, podobni do mieszaniny żelaza z gliną z postaci proroctwa Danielowego. Uderzcie w te nogi, a cały obraz runie. Zaatakujcie Słowem Bożym, gdy głosiciele wejdą w wasz dom. Jeżeli nie potraficie tego zrobić, to uwolnijcie się przez odmowę nabycia (lub pożyczenia) pierwszej książki. Strzeżcie się wywołania reakcji łańcuchowej programu siedmiu stopni, bo zupełnie nieświadomie możecie wpaść w niewolę. Niech historia mego życia będzie ostrzeżeniem dla was! Trzydzieści lat trwało, zanim uwolniłem się z niej.
|
|