JACKIE MERRITT
Laleczka w lesie
(Babe in the woods)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Devlin Stryker wiedział, że nadciąga wiosenna śnieżyca. Od razu wyczuł jej zapach. Pomyślał ze złością, że pewnie ta stara, zwariowana krowa też o tym wie. Pogonił Black-jacka na kolejne wzgórze. Był koniec maja i dzikie kwiaty wychylały główki, a zbocza Gór Skalistych pokrywała młoda trawa.
Prawie całe przedpołudnie poszukiwał krowy, tylko dlatego, że lada chwila miała się ocielić. Wszystkie inne ocieliły się w kwietniu, a Jednorożka, nie wiedzieć dlaczego, nie zaszła w ciążę. Spotkała się z bykiem miesiąc później.
Ranczo było ogromne, sięgało aż do pastwisk położonych wysoko w górach. Krowy to sprytne zwierzęta, więc Jednorożka na pewno zaszyła się w jakimś trudno dostępnym wąwozie. Nic dziwnego, że nie mógł jej znaleźć.
Dev zatrzymał konia na szczycie wzgórza. Zdjął kapelusz i otarł spocone czoło. Uniósł głowę i pociągnął nosem. Bez wątpienia powietrze pachniało śnieżycą, mimo że słońce przygrzewało dość mocno. Na zachodniej stronie nieba gromadziły się chmury. Zawieja dotrze do gór jeszcze przed zmrokiem.
Na odnalezienie Jednoróżki pozostało kilka godzin. Potem lepiej wracać. Rozejrzał się wokół, niezdecydowany, dokąd jechać. Tereny położone niżej przeszukał dokładnie. Krowa musiała pójść wysoko w góry. Jeśli nowo narodzone cielę będzie silne, to przeżyje, ale lepiej, by urodziło się w oborze, pod opieką ludzi.
Cmoknął na Black-jacka. Koń ruszył w górę. W ciemnej gęstwinie sosen i jodeł prześwitywały jasne plamy skał. Między nimi, znienacka, pojawiały się i znikały bystre, szumiące strumyki oraz miniaturowe wodospady z topniejącego śniegu. Wielu uważało, że jest to najpiękniejszy zakątek na całym ranczo. Dla Deva dzikie piękno tego miejsca było porównywalne z terenami położonymi niżej - łagodnie rozciągającymi się pagórkami i życiodajnymi pastwiskami. Bez trawy i wody nie można hodować bydła. Na Rolling S nie brakowało ani jednego, ani drugiego i dlatego było ono jednym z najbogatszych rancz w północnej Montanie, choć wcale nie było największe. Należało do Strykerów od czterech pokoleń. Dev kochał swoje ranczo. Znał i troszczył się o każdą krowę, konia i każde źdźbło trawy.
Nie narodzony cielak był więc wart spędzenia kilku godzin w siodle. Rano, jak zwykle, Dev wydał polecenia swoim pracownikom, a sam wsiadł na konia i wyruszył na poszukiwanie Jednoróżki. Na ogół łatwo było ją wytropić. Trzy lata temu wybiegła na szosę i wpadła pod traktor. W wypadku straciła prawy róg i kawałek kopyta z lewej tylnej nogi. Jeśli ziemia była wystarczająco wilgotna, Jednoróżka zostawiała charakterystyczne ślady. Widział je od samego rana. Odeszła daleko, przeszła przez kilka wąwozów i ruszyła w góry. Był pewien, że ją odnajdzie. Byleby tylko zdążyć przed śnieżycą.
Eden Harcourt zdenerwowana stała przy oknie. Ta bestia ciągle ryczała i gapiła się wielkimi, brązowymi oczyma. Eden była przygotowana na to, że wieczorami mogą się wokół domu kręcić dzikie zwierzęta, ale zupełnie nie przewidziała, że z lasu wyłoni się i stanie przed drzwiami największa i najpaskudniejsza krowa, jaką kiedykolwiek widziała. Za każdym razem kiedy lekko uchylała drzwi, to krówsko okropnie głośno ryczało i miało taką minę, jakby chciało wziąć ją na rogi.
Ale sobie wybrała miejsce na wakacje! I to pod wpływem nagłego impulsu, co samo w sobie było czymś niecodziennym. Normalnie zawsze planowała urlop, przeglądała foldery reklamowe znanych miejscowości wypoczynkowych i kupowała nowe, eleganckie ubrania. W tym roku przypadkowo dowiedziała się, że znajomy jej przyjaciół ma domek myśliwski w Górach Skalistych. Eden postanowiła to wykorzystać. Zapragnęła przygody. Przyjaciele byli zaskoczeni. W domku myśliwskim, w górach, przez dwa tygodnie? Bez elektryczności, kanalizacji i telefonu? Czyś ty oszalała? - pytali.
Eden się zdecydowała. Jeden ze znajomych, widząc jej determinację, powiedział: Na miłość boską, jeśli naprawdę chcesz tam jechać, to przynajmniej weź ze sobą faceta!
Doskonale pamiętała własną odpowiedź: Nie potrzebuję żadnego faceta. Mówiąc szczerze, spędzenie dwóch tygodni w samotności wydaje mi się świetnym pomysłem.
No i jest tutaj. Świetny pomysł! Ha!
Mieszkała w domku już od dwóch dni. Odpoczywała po okropnej, szesnastokilometrowej podróży konno. Towarzyszył jej przewodnik, stary kowboj, który utrzymuje się z upychania w górach takich idiotów jak ona. Na widok konia, którego miała dosiąść, prawie zrezygnowała. W końcu zagryzła zęby i nie poddała się. Trzeciego konia obładowali jej ubraniami i jedzeniem. Zgodnie z informacjami wszystko, czego mogłaby potrzebować, było w domku. Właściciel używał go tylko na jesieni, w sezonie polowań.
- Jest wszystko poza karabinem - ostrzegł ją. - Weź go ze sobą. Tam nie można przebywać bez broni. Wiem, że cię przestraszyłem, ale w tej okolicy pojawiają się niedźwiedzie.
Sporo nad tym rozmyślała. Nigdy dotąd nie miała w ręku żadnej broni. Znajomi przekonali ją, że jeśli nie będzie miała strzelby, to z pewnością jakieś dzikie zwierzę ją pożre. Wypożyczyła więc karabin i udała się na strzelnicę, gdzie nauczyła się ładować i rozładowywać broń, celować i naciskać spust. Była przekonana, że nie będzie potrzeby nawet dotykania karabinu. Teraz patrzyła na to wstrętne, brudnoszare zwierzę blokujące wyjście z domu i zastanawiała się, czy strzał w powietrze odstraszyłby krowę. Miała nadzieję, że to nie jest byk. Zerknęła przez okno. Tak, to na pewno samica. To coś, co wisiało z tyłu, między nogami, było bez wątpienia wymionami.
Krowa znów zaryczała głośno i przeciągle. Podeszła bliżej. Eden z sercem w gardle odskoczyła od okna. Czy to zwierzę ma zamiar wtargnąć do domku? Co będzie, jeśli to zrobi?
Karabin stał w kącie, przy drzwiach. Nie miała ochoty nawet go dotykać. Wyjrzała przez okno.
- O Boże - wyszeptała przerażona. Między drzewami poruszało się coś wielkiego. Druga krowa? Niedźwiedź? Drżąc ze strachu, chwyciła karabin. Dzięki Bogu, że go ma! A naboje? W panice rozglądała się po pokoju. Gdzie, do cholery, schowała pudełko z nabojami? Jaki pożytek z broni, z której nie można strzelać?
Stanęła przy ścianie. Nie ruszała się. Bała się wyjrzeć przez okno. Lekko tylko pochyliła głowę i zerknęła w las. Tam coś było! Coś czarnego. I to nie była krowa!
Chwilę później okazało się, że jest to ubrany na czarno mężczyzna na koniu. Nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Po chwili jednak poczucie ulgi zmieniło się w przerażenie. Kim on jest? I co tu robi? Właściciel domku powiedział, że o tej porze nie spotka żywego ducha.
- W czasie polowań, tak - mówił. - Dookoła szczytu Lone Mountain jest z pół tuzina takich domków. Ale sezon polowań zaczyna się dopiero jesienią.
A teraz był maj.
Mężczyzna stanowił znacznie poważniejsze zagrożenie niż nawet największa krowa.
Dev zatrzymał Black-jacka, pochylił się i uśmiechnął szeroko.
- Tu jesteś, ty wstrętna, stara krowo - powiedział. Dość dawno nie był na tej polance, ale mimo to wyczuwał coś nowego, innego. Zmarszczył brwi i rozejrzał się. Uświadomił sobie, że nie jest sam.
Ten teren nie należał do farmy Strykera. Jednoróżka musiała przedostać się przez dziurę w płocie. Szczyt Lone Mountain niemal w całości był własnością federalną, lecz tu i ówdzie znajdowały się działki takie jak ta, gdzie ludzie polowali i stawiali domki myśliwskie. O tej porze roku świeciły one pustkami, ale Dev wyraźnie czuł, że w tym domku ktoś mieszka.
- Halo, jest tam kto?
Eden oparła się plecami o ścianę i wstrzymała oddech. Może jeśli nie będzie się odzywać, to intruz sobie pójdzie?
Dev pociągnął nosem. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna. Ktoś palił ogień zaledwie kilka godzin temu. Nieswój, milcząco przyglądał się domkowi. Mały, podobny do innych, zbudowany z drewnianych bali, ze spadzistym dachem, miał po jednym oknie z obu stron drzwi. W drewnianej zagrodzie obok domu nie było jednak konia. Nie widział też śladów roweru. Ktokolwiek tu był, albo przyszedł piechotą, albo go przywieziono i zostawiono.
Jednoróżka obróciła głowę i przeciągle zaryczała. Dev znał ten dźwięk. Zaczynał się poród.
Sięgnął po sznur przymocowany do siodła. Już prawie zarzucił pętlę na szyję Jednoróżki, kiedy krowa uskoczyła.
- Ty cholerny zwierzaku - mruknął, przyciągając sznur i posuwając się kilka kroków do przodu.
Eden ostrożnie zerknęła przez okno. Ten człowiek podjeżdżał bliżej domu! W dodatku miał karabin, równie długi i groźny jak ten, który ściskała w dłoni. A do tego jeszcze rewolwer! Nieznajomy przypominał postać z westernu. Czarny kapelusz, czarne ubranie i pas z rewolwerem. Czy w tej części świata są jeszcze rewolwerowcy? Była tak przerażona, że bała się ruszyć.
Dobrze, że choć krowa sobie poszła. Eden przechyliła głowę i dostrzegła zwierzę obok niewielkiego strumyka, który płynął na skraju polany. Mężczyzna podjechał w kierunku krowy. Zrozumiała. Przyjechał po nią.
- O rany - jęknęła, zaskoczona swoją lękliwością. Dwa dni pobytu w górach wystarczyły, by zaczęła bać się wszystkiego. Jak małe dziecko! No cóż, nigdy nie była zbyt odważna. Być może mieszkanie w Waszyngtonie miało swoje minusy, ale przebywanie w dzikim zakątku Montany było jeszcze gorsze.
Kilka razy odetchnęła głęboko i podeszła do drzwi. To zwykły kowboj. Po dwóch dniach samotności nabrała ochoty, by z kimś porozmawiać. Nie potrafiła rozmawiać sama ze sobą.
Dev w końcu zarzucił lasso na głowę Jednoróżki, choć krowie wcale się to nie podobało. Rycząc, usiłowała uwolnić się od sznura. Wiedział, że Jednoróżka ma bóle porodowe. Zatrzymał Black-jacka i zastanawiał, się czy nie zostawić jej tu, dopóki nie urodzi. W tym stanie na pewno nie pozwoli się sprowadzić na dół. Gdyby nie burza śnieżna, zostawiłby ją w spokoju.
Zerknął na niebo. Zaraz się zacznie. Słońce już nie grzało i ledwie przeświecało przez ciężkie, mlecznobiałe chmury. Śnieg zacznie padać jeszcze przed zmierzchem. Zapowiada się prawdziwa zawieja. Z Jednoróżka czy bez, lepiej wracać na ranczo.
Wtedy zobaczył kobietę. Nie powinien był się zdziwić, ale ta dziewczyna wyszła z domku, trzymając karabin. Zaskoczony wypuścił sznur. Jednoróżka poczuła, że jest wolna, i jednym susem, głośno rycząc, przeskoczyła strumyk.
Dev cicho zaklął, zeskoczył z siodła i próbował złapać sznur. Może przynajmniej uda mu się doprowadzić krowę do drewnianej zagrody. Był pewien, że właściciel domku nie miałby nic przeciwko temu. Kątem oka dostrzegł, że kobieta idzie w jego kierunku. Zobaczył długie, opalone nogi, szorty koloru khaki, żółtą bluzkę i masę kręconych, błyszczących, brązowych włosów.
Jednoróżka szła do przodu, ciągnąc za sobą sznur. Dev oderwał wzrok od kobiety. Przycisnął butem koniec sznura i schylił się, by go złapać. Z triumfującą miną schwycił powróz, jednocześnie zapierając się nogami. Krowa, szarpiąc się, zaryczała z wściekłości.
- Halo! - krzyknęła kobieta. Dev odwrócił się i otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale nim zdążył wypowiedzieć choć słowo, zobaczył, jak dziewczyna potyka się o wystający korzeń i próbując utrzymać równowagę, wyrzuca w górę karabin. Broń poszybowała w powietrze dziwnym, skośnym łukiem i runęła na ziemię.
Wystrzał odbił się gromkim echem. Devowi wydawało się, że uderzył go dziesięciotonowy ciężar. Rzuciło go do tyłu i przewróciło na plecy. Z bezwładnych palców wysunął się sznur.
Eden leżała twarzą do ziemi i próbowała złapać oddech. Trwało to krótką chwilę, w końcu udało jej się unieść i klęknąć. Co za okropny hałas! Czyżby wypalił karabin? To niemożliwe, przecież nie był naładowany. Krzywiąc się, zerknęła na otarte do krwi kolana i dłonie, a potem rozejrzała się. Wokół nie było nikogo. Krowa i ten mężczyzna zniknęli.
Wstała, nic nie rozumiejąc. Nagle ogarnęło ją przerażenie, jakiego w swoim dwudziestosiedmioletnim życiu jeszcze nie doznała. Zbielałymi ustami wyszeptała:
- Boże, mój Boże.
Mężczyzna leżał na plecach w pobliżu strumienia. Przez moment czuła w głowie absolutną pustkę. To nie mogło się zdarzyć! Ale ten okropny huk, karabin leżący na ziemi i kowboj przewrócony na plecy...
Nie, to niemożliwe. Przecież w lufie nie było naboju!
Zapomniała o własnym bólu i podbiegła do mężczyzny. Czarna koszula nasiąknęła krwią. Eden klęknęła obok, bliska histerii. Czy oddycha? Zatrzepotał rzęsami. A więc żyje!
- Czy... czy pan mnie słyszy? - wyszeptała ochryple.
- Co się stało? - spytał mężczyzna.
Przełknęła łzy, które zalewały jej twarz, i wykrztusiła:
- Karabin nie był naładowany, ale kiedy upadłam, wystrzelił. Chyba jest pan ranny.
- Gdzie?
Niecierpliwie powiodła wzrokiem po piersi mężczyzny i dostrzegła niewielką dziurkę.
- W lewe ramię - wyszeptała. - Tak, jestem pewna. Stąd leci krew.
Dev starał się przyjrzeć Eden, ale jej obraz był zamazany. Otumaniony, wiedział tylko jedno - jest przerażona, gotowa uciec gdzie pieprz rośnie. Niespodziewanie ogarnęła go wściekłość. Co, do cholery, ona sobie myśli, jak można chodzić z odbezpieczonym karabinem pod pachą!
Zamknął oczy i całym wysiłkiem woli starał się skupić. Był ranny, słaby i obolały. A ta kobieta, wyglądająca jak modelka, była jedyną osobą, która może mu pomóc.
Otworzył oczy.
- Niech się pani weźmie w garść - powiedział ostrym tonem. - Jęczenie nie cofnie tego, co się stało.
Eden płakała dalej.
- Tak mi przykro - wyszeptała. - Karabin nie był naładowany... nie był naładowany.
- Proszę dać spokój. Chcę jakoś wstać i dostać się do domu. Musi mi pani pomóc.
- Tak, tak. Zrobię wszystko, tylko proszę powiedzieć, co.
- Proszę mi pomóc wstać.
- Mój Boże, przecież pan nie może chodzić!
- Do licha, to proszę mnie zanieść! - Zaklął kilka razy. Eden była przerażona. Dotarło do niej, że ranny będzie musiał iść, inaczej nie dostanie się do domku. O Boże, to nie może być prawda. Może to tylko sen? Nie mogła przecież w tej straszliwej głuszy postrzelić człowieka. Na pewno zaraz obudzi się i koszmar się skończy!
Dev spróbował podciągnąć się na prawym ręku.
Wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć. Eden zacisnęła dłonie na jego prawym ramieniu i pomogła mu usiąść.
- Proszę... proszę pozwolić mi odpocząć - wyszeptał wyczerpany.
- Tak, oczywiście. Nigdy sobie tego nie wybaczę, nigdy!
Dev uniósł głowę.
- Jaki jest kaliber tego karabinu?
- Kaliber?
- No, jaki jest duży?
- Ach, jaki duży? No, mniej więcej taki. - Eden rozłożyła ręce na szerokość około jednego metra.
Odwrócił się z niesmakiem.
- Nie wie pani, co to kaliber? Chciałbym wiedzieć, jakiej wielkości kulą zostałem postrzelony.
Znów napłynęły jej łzy do oczu.
- Nie wiem.
- Jezu - jęknął. Nagły podmuch zimnego wiatru przypomniał mu o zbliżającej się burzy śnieżnej. - W domku nie ma telefonu? - Znał odpowiedź, zanim Eden potrząsnęła głową. Domki w górach nie miały telefonów, prądu ani kanalizacji. Większość myśliwych używających ich raz na rok była mieszczuchami. Kilka dni w prymitywnych warunkach to dla nich ogromna atrakcja.
Tyle że ta kobieta nie jest myśliwym. Co więc robi sama w górach?
Nastrój Deva poprawił się. Być może nie jest tu sama. Może jej towarzysz poszedł na wycieczkę? W duchu modlił się o jego powrót. Był zbyt słaby i za bardzo go bolało ramię, by się nad tym zastanawiać. Leżenie w łóżku nie złagodzi bólu, ale pod dachem będzie się czuł pewniej.
- Spróbuję się podnieść - powiedział ochryple. Eden kiwnęła głową. Pochyliła się, przerzuciła sobie przez ramię prawą rękę Deva, a lewą chciała go objąć w pasie. Dłonią natrafiła na rewolwer.
- Czy mogę panu zdjąć pas? - zapytała drżącym głosem.
- Niech pani go nie rusza! - ryknął.
- Przecież nie będę do pana strzelać!
Dev rozpiął pas, który zsunął się na ziemię.
- Jak już będę w domu, proszę tu wrócić i go zabrać - rozkazał.
- Dobrze - szepnęła.
Zaciskając zęby, stanął najpierw na jednej, potem na drugiej nodze, całą siłą opierając się na Eden.
Był znacznie wyższy od niej. Ledwo sięgała mu do ramienia. Jeśli upadnie, ta dziewczyna nie potrafi mu pomóc. Nie może upaść. Musi dojść do domku. Ostrożnie zrobił krok do przodu.
Po ręku Eden płynęło coś ciepłego. Zadrżała z wrażenia. To jego krew. W duchu modliła się, by nie umarł. Nagle zrobiło się zimno. Rozejrzała się. Słońce zupełnie zniknęło za chmurami i powiał lodowaty wiatr. Rano było tak ciepło, że włożyła na siebie szorty i sandały. Teraz miała ciało pokryte gęsią skórką.
Przecież nie może być aż tak zimno. To pewnie z powodu szoku. Najgorsze, że z nikim nie można się skontaktować i nie ma szans na wezwanie lekarza. Była coraz bardziej przerażona.
Krew spływała jej na rękę, którą trzymała na jego plecach. To niemożliwe! Chyba że... chyba że kula przeszła na wylot.
- Jeszcze tylko kilka kroków - powiedziała pocieszająco. Ze strachem patrzyła na stopień na ganku. Czy będzie w stanie go pokonać? Ranny ciągnął za sobą nogi, głowa opadała mu na piersi, a ważył chyba tonę. Od ciężaru bezwładnego ciała bolały ją plecy. No i te otarte kolana. Była bliska histerii.
Nie miała pojęcia, jak opatruje się rany. Czy w domku w ogóle jest jakaś apteczka? Wprawdzie nie przejrzała jeszcze wszystkich zakątków, ale w szufladach, do których zajrzała, nie było żadnych lekarstw.
Dev walczył z omdleniem. Rana postrzałowa jest straszna. Miał uczucie, jakby ktoś przeciągał mu przez ramię rozpalone żelazo. Kiedy zapytał, w co został postrzelony, nie był do końca przytomny. Niestety, teraz odzyskał świadomość, choć tak naprawdę wolałby zanurzyć się w czarną nicość.
- Jeszcze jeden krok - wykrztusiła Eden - i będziemy na ganku. A potem już w domu. Jak się pan czuje?
Kiedy nie zrozumiała jego odpowiedzi, wiedziała, że jest źle.
- Proszę nic nie mówić - szepnęła. Nienawidziła siebie. Jak mogła być tak głupia, by wybrać się w taką głuszę? Dlaczego w ogóle przyszło jej do głowy, że samotny domek to wymarzone miejsce na spędzenie urlopu?
Dev potknął się o stopień i upadł na kolana. Zaklął i usłyszał, że Eden płacze.
- Proszę, niech pan wstanie, proszę - błagała przez łzy. - Już prawie jesteśmy w środku. Proszę spróbować. Nie może pan tu zostać.
Jej błaganie rozwścieczyło go. Miał na końcu języka najgorsze przekleństwa, ale nic nie powiedział. Nie mógł poruszać ani ustami, ani tym bardziej nogami.
Poczuł, że.. dziewczyna usiłuje go podnieść. Była silniejsza, niż przypuszczał.
Cholerna baba! Jeśli w ogóle wyliże się z tego, to dopiero jej pokaże! Będzie żałowała, że się urodziła!
Jakimś cudem wstał i przeszedł przez próg. Cały domek wirował, pojawiał się i znikał. Dev na przemian tracił i odzyskiwał świadomość. Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden.
- Łóżko - wymamrotał. Wydawało mu się, że ma tak strasznie grube wargi, że nie może nimi poruszać.
- Tutaj. - Eden obróciła go plecami do łóżka i patrzyła, jak bezwładnie opada na nie. Miał krótki i urywany oddech, przymknięte oczy i twarz pokrytą potem. Stopy ciągle leżały na podłodze, a prawą ręką podtrzymywał lewe ramię.
Cofnęła się i usiadła na bujanym fotelu w kącie pokoju. Ciężko dysząc, wpatrywała się w mężczyznę. Całą koszulę miał przesiąkniętą krwią. Zerknęła na siebie i zobaczyła, że jest brudna i pokrwawiona. Zrobiło jej się niedobrze.
Poderwała się z fotela, wybiegła na zewnątrz i zwymiotowała. Na dworze wiał lodowaty wiatr. Drżąc, wróciła do domku i zamknęła drzwi, ale zimno i tak przeniknęło do wnętrza.
Była przerażona ogromem czekającej na nią pracy. Ten człowiek potrzebował pomocy, ona sama była podrapana i brudna, a w domku panował ziąb. Przez chwilę chodziła w kółko, jak w transie, bojąc się wejść do sypialni. Była odpowiedzialna za tego człowieka. Musi zacząć myśleć i działać rozsądnie. Musi!
Szybko rozpaliła ogień w małym, żelaznym piecyku stojącym w dużym pokoju. Potem pobiegła kuchni, aby zagotować wodę. Nalała zimnej wody do miednicy i zmyła z rąk krew i brud.
Podręczna apteczka. Powinna gdzieś być. W pośpiechu otwierała szafki, przerzucała zawartość szuflad. Tak jak jej obiecano, były tu wszystkie niezbędne rzeczy - naczynia, sztućce, garnki, pościel, narzędzia i siekiera. Ale gdzie jest apteczka?!
Pobiegła do dużego pokoju i otworzyła stare biurko. Z ulgą wyjęła z szuflady duże pudełko z czerwonym krzyżem na wierzchu. W środku były bandaże, plastry, krem odkażający, butelka wody utlenionej, aspiryna i nożyczki. Dzięki Bogu!
Wstała, westchnęła i na drżących nogach wróciła do sypialni. Mężczyzna nie ruszał się. Usłyszała, że oddycha. Chyba po prostu zemdlał.
Jak się ma do tego zabrać? Ranny leżał w bardzo niewygodnej pozycji, choć zapewne tego nie czuł. Odstawiła apteczkę na stolik i schyliła się. Podniosła mu nogi i położyła na łóżku. Jęknął.
Stres podziałał na nią mobilizująco. Co będzie, jeśli nie zatamuje krwotoku?
Pobiegła do kuchni. Odkaziła miskę i nalała do niej gorącej wody. Wzięła czystą myjkę, ręcznik i wróciła do sypialni.
Zacisnęła usta i podeszła do łóżka. Nie była pielęgniarką i robiło jej się słabo na widok krwi. Starała się opanować. Trzęsącymi się rękoma rozpięła koszulę rannego. Podkoszulek był cały czerwony. Znów zrobiło jej się niedobrze. Zamknęła oczy i przełknęła ślinę.
Musi się opanować! Bez jej pomocy ten człowiek po prostu umrze. Otworzyła oczy i wzięła apteczkę. Zrobi wszystko, by uratować mu życie. Wszystko! Nie pozwoli mu umrzeć.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy przemywała zranione ramię, mężczyzna kilka razy odzyskiwał przytomność. Obcięła część koszuli i podkoszulka. Nie miała siły, by unieść rannego, a wiedziała, że będzie musiała go jakoś przewrócić, by opatrzyć ranę na plecach.
Robiła wszystko delikatnie, nawet na chwilę nie przerywając pracy. Kiedy już zmyła krew, spojrzała na ranę. Dziurka była maleńka, zupełnie inna, niż sobie wyobrażała. Ciągle sączyła się krew, ale powoli i w coraz mniejszych ilościach. Dzięki Bogu, krwotok się kończył.
Roztarta antyseptyczny krem zawierający antybiotyk, przyłożyła gruby prostokąt sterylnej gazy i przylepiła go plastrem. Teraz plecy.
Ranny prawą rękę odrzucił na bok, a lewa leżała bezwładnie wzdłuż ciała. Eden przygryzła wargi, oparła dłonie na lewym biodrze i pchnęła bezwładne ciało. W końcu udało jej się przekręcić rannego na prawy bok. Koszula na plecach była przesiąknięta krwią.
Zdarła resztki koszuli i podkoszulka. Rana na plecach była dużo gorsza. Dziura była postrzępiona i wyglądała groźnie. Eden przynajmniej nie musiała się martwić o tkwiącą w ciele kulę. Zabrała się do mycia.
W końcu opatrzyła i tę ranę. Obandażowała całe ramię, najlepiej jak umiała. Gdy skończyła, była wyczerpana.
Musiało minąć kilka godzin. W sypialni panował półmrok i przenikliwy chłód. Eden poszła do drugiego pokoju i włożyła do pieca dwa duże polana. Wróciła do sypialni, by przykryć mężczyznę kocem. Kapa, na której leżał, była pokrwawiona, podłożyła więc rannemu czysty ręcznik i wyprostowała się, podziwiając własne dzieło.
Mężczyzna wydawał się bardzo blady, ale oddychał normalnie. Chyba spał. To dobry znak. Poczuła się wyczerpana. Opadła ciężko na fotel, aż zaskrzypiał pod jej ciężarem. Nie odrywała wzroku od nieznajomego. Nigdy w życiu nie była taka zmęczona. Nawet myślenie było wysiłkiem, a przecież nie mogła zasnąć. To, że go umyła i opatrzyła, nie oznaczało, że minęło niebezpieczeństwo. Kim on jest? Skąd się tu wziął? Wiedziała, że ta część Montany jest znana z hodowli bydła. Pewnie tu mieszka i pracuje na jednym z pobliskich rancz. Jeśli tak, to jest szansa, że ktoś zauważy jego nieobecność. Być może rano zaczną go szukać.
Miała przed sobą bezsenną, długą noc. Nie może zasnąć. Ten człowiek potrzebuje pomocy i opieki. A poza tym w domku i tak jest tylko jedna sypialnia, więc nie bardzo miała gdzie spać.
W drugim pokoju stał stół, krzesła, jakieś szafki i inne sprzęty, ale nie było na czym się położyć. Tę noc spędzi w bujanym fotelu.
To wszystko jej wina. Po pierwsze, w ogóle nie powinna była tu przyjeżdżać, a tym bardziej przywozić ze sobą broni. Traktowała ten wyjazd jako swoiste wyzwanie. Co za dziecinada! Wyjeżdżając, nie miała pojęcia, co naprawdę oznacza bycie samotnym.
Eden pracowała w dużej firmie prawniczej. Jako kierownik działu badań legislacyjnych nadzorowała pracę trzech operatorów komputerowych. Szybko i sprawnie dostarczała niezbędne informacje armii zatrudnionych w firmie prawników. Do jej obowiązków należało wyszukiwanie danych w długich rejestrach komputerowych i stałe uaktualnianie bazy danych.
Jak to możliwe, że kobieta posiadająca jej zdolności i inteligencję sama wpakowała się w takie kłopoty? Po raz kolejny zadawała sobie to pytanie i nie umiała znaleźć odpowiedzi. Co ona tu robi, sama, w domku oddalonym od ludzi o kilkanaście kilometrów, bez możliwości kontaktu, z ciężko rannym człowiekiem, który byłby zdrowy, gdyby nie jej nieostrożność?
Zaczęła płakać. Nawet nie starała się powstrzymać łez. Gwałtownie szlochała, dopóki nie poczuła się nieludzko zmęczona. W końcu otarła oczy i wydmuchała nos. Wstała, by zapalić lampę naftową stojącą na toaletce.
Lampa rzucała długie, drżące cienie. Zapadał zmrok i robiło się coraz zimniej. Wyjęła z szafy ostatni zapasowy koc i okryła nim mężczyznę.
Już opanowana, spojrzała na swojego gościa. Był wysoki, barczysty, zajmował niemal całe łóżko. Miał gęste i ciemne włosy, gęste brwi, nad nimi szerokie czoło. Zastanawiała się, ile ten człowiek może mieć lat. Chyba około trzydziestu.
Z westchnieniem przyznała, że jest przystojny. Nie miało to oczywiście żadnego znaczenia. Przede wszystkim trzeba rozwiązać problem sprowadzenia lekarza. Musi być jakiś sposób.
Na pewno jutro ktoś zacznie go szukać. Do przetrwania jest tylko ta jedna noc.
Zaburczało jej w brzuchu. Uświadomiła sobie, że od śniadania nic nie jadła. Ale na samą myśl o jedzeniu zrobiło jej się niedobrze. Poza tym nie chciała wychodzić z sypialni, nawet na kilka minut. Wyjęła z szafy sweter i usiadła na bujanym fotelu, czuwając przy rannym.
Kiedy mężczyzna jęknął, zerwała się na równe nogi. Pochyliła się nad łóżkiem. Chory miał otwarte, przytomne oczy. W pośpiechu odmówiła modlitwę dziękczynną i zapytała:
- Jak się pan czuje?
- Jakby mnie przejechała ciężarówka - odpowiedział głosem pełnym goryczy. - Muszę wstać.
- Ależ nie może pan tego zrobić! Proszę. Znów pan zacznie krwawić.
- Kobieto, nie mam wyboru. Chcę wyjść. Rozumie pani?
- Och... - Rozumiała aż nadto dobrze. Wiedziała też, jak daleko jest do ubikacji znajdującej się na zewnątrz domu. - Czy jest pan pewien, że dojdzie pan do toalety?
- Nie mam wyjścia. Inaczej znalazłbym się w sytuacji krępującej dla nas obojga - odpowiedział szorstko. - Proszę mi pomóc.
Zawahała się. Jakim cudem ranny może przebyć tę odległość? Dojście w ciemnościach do ubikacji było trudne nawet dla zdrowego człowieka.
- Do cholery, proszę mi pomóc! - zażądał. Pochyliła się, a Dev objął ją za szyję. Powoli, opierając się na Eden, podciągnął się w górę i niemal zemdlał. Poczuł przeszywający ból w ramieniu.
- Czy w tym domu jest coś do picia? - wykrztusił z trudem.
- Przyniosę trochę wody.
- Nie wody. Whisky! - Zauważył rozciętą koszulę, podkoszulek i zabandażowane ramię. - Czy pani to zrobiła? - zapytał.
Skinęła głową.
- Tak. Ma pan dwie rany. Jedną z przodu, drugą z tyłu. Kula przeszła na wylot.
- Pewnie tak. Czy ma pani whisky?
- Naprawdę nie wiem. To nie mój domek i...
- To proszę poszukać - powiedział zmęczonym tonem. - Jakiegokolwiek alkoholu. Proszę go przynieść.
Znów ogarnęło ją przerażenie. Zrezygnowana chwyciła lampę i wyszła z pokoju. Ranny człowiek nie powinien pić whisky i miała nadzieję, że niczego nie znajdzie. Wolałaby dać mu aspirynę, a nie alkohol.
Ale to nie ona cierpiała. Może, będąc na jego miejscu, też potrzebowałaby takiego znieczulenia. Przeszukiwała szafki. W ostatniej, na dolnej półce, znalazła dwie butelki brandy. Jedna była napoczęta. Wsunęła szklankę na szyjkę butelki i z lampą w drugiej ręce wróciła do sypialni.
- Znalazłam trochę brandy.
- To dobrze. Proszę mi nalać szklaneczkę.
- Mam też aspirynę.
- Wezmę trzy tabletki.
- Razem z brandy? - Zdziwiona uniosła w górę brwi.
- Kobieto, nie utrudniaj sytuacji. Proszę robić to, co mówię.
Siedział na łóżku. Eden ociągając się, z wyrazem dezaprobaty na twarzy, nalała trochę koniaku do szklanki.
- Więcej - wykrztusił.
- Więcej? Naprawdę wydaje mi się...
- Proszę mi dać tę cholerną butelkę! Słysząc jego rozdrażniony ton, skuliła się.
- Sama to zrobię - powiedziała. Napełniła szklankę i podała ją rannemu. Pociągnął łyk, przepłukał usta, połknął, a następnie jednym haustem wypił resztę brandy.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma, sądząc, że poprosi o więcej.
Zaskoczył ją. Oddał pustą szklankę.
- Gdzie są moje buty?
- Przy łóżku. Zaraz je podam.
Wkładanie kowbojskich butów okazało się trudniejsze niż ich zdejmowanie. Próbował jej pomóc, ale był zbyt słaby. Tylko się spocił. Eden też się spociła, choć było zimno. W końcu jednak udało się.
Wiedziała, że chory nie powinien wstawać. Niestety, rana postrzałowa nie powstrzymywała potrzeb fizjologicznych. Inne rozwiązanie byłoby zbyt krępujące. Tyle że na dworze jest zimno.
- W szafie są jakieś męskie ubrania - powiedziała. - Przyniosę koszulę.
Ktoś zostawił dwie stare koszule, zniszczony zielony sweter i dżinsy. Znalazła je, kiedy wieszała swoje rzeczy w szafie. Właściciel tych ubrań był o wiele niższy, ale zawsze to lepsze niż nic.
- Chodźmy już - warknął Dev.
- Tak, oczywiście. - Zmieszana uniosła oderwany rękaw koszuli. Z ulgą stwierdziła, że skóra rannego lekko się zaróżowiła i nie była już tak trupio blada. Miał silne ręce i szerokie, mocne ramiona. Narzuciła mu na plecy za małą koszulę.
- No, tak jest dużo lepiej - powiedziała stłumionym głosem.
- Czyja to koszula? - zapytał. Przypomniał sobie, że liczył na to, iż nie jest tu sama.
- Przyjaciela. A raczej przyjaciela moich przyjaciół.
- Gdzie on jest?
- Mieszka w Waszyngtonie. Czemu pan pyta?
- Nieważne. Proszę mi pomóc wstać. - Dopóki nie odzyska sił, może liczyć tylko na tę dziewczynę. Sądząc po bólu ramienia i drżeniu nóg, potrwa to co najmniej kilka dni. Może zaczną go szukać? Skoro on, tropiąc Jednorożkę, dotarł tutaj, któryś z jego pracowników może zrobić to samo. Był przygnębiony.
Zdrową ręką oparł się na ramieniu Eden i z ogromnym trudem wstał. Dziewczyna omal nie upadła pod jego ciężarem. Zacisnęła zęby i objęła go w pasie. Powoli wyszli z sypialni i dotarli do drzwi. Latarka, której używała w nocy, leżała na kredensie. Chwyciła ją po drodze. Kiedy otworzyła drzwi, zatrzymała się zaskoczona.
- Mój Boże - zawołała - pada śnieg!
Dev nie był tym zdziwiony. Od rana wiedział, że tak będzie.
- To wiosenna śnieżyca - wymamrotał. - Gdzie jest ubikacja?
- Na lewo. - Światło latarki niemal ginęło w gęstym śniegu. Posuwali się powoli, noga za nogą. Nim doszli do celu, Eden szczękała zębami z zimna.
- Proszę trzymać się drzwi, a ja wsunę latarkę do środka.
- Dobrze. Zawołam panią.
- Tak, proszę to zrobić. - Ślizgając się po śniegu, który pokrył ziemię grubą warstwą, pobiegła do domku. Siedziała skulona, póki nie usłyszała jego wołania.
Biegiem dotarła do ubikacji. Droga powrotna trwała równie długo i Eden znowu zmarzła. Drżąc, doprowadziła rannego do sypialni.
- Czy może pan przez moment stać samodzielnie?
- A po co?
- Żebym mogła rozesłać łóżko. Jest bardzo zimno i musi się pan przykryć kocami.
- Dobrze. Proszę to zrobić.
Rozłożyła koce, obróciła się i doprowadziła go do łóżka. Usiadł, ale po chwili opadł na poduszki z jękiem i przekleństwami. Zignorowała je, przykucnęła i ściągnęła mu buty.
- Spodnie - wyjęczał.
- Dobrze.
Dlaczego na myśl o zdejmowaniu jego spodni czuła zdenerwowanie? Przecież ciało mężczyzny nie jest czymś nadzwyczajnym, przynajmniej z estetycznego punktu widzenia. Nie byłaby jednak kobietą, gdyby nie zauważyła, że mężczyzna, którego postrzeliła, był wyjątkowo dobrze zbudowany. Starała się o tym nie myśleć.
Dev rozpiął pasek i rozporek. Eden odwróciła wzrok.
- Położę panu nogi na łóżku - powiedziała cicho. - A potem ściągnę spodnie.
- Dobrze.
Podniosła prawą, potem lewą stopę.
- Czy może pan unieść biodra? - Chwyciła za nogawki.
- Tak. - Uniósł się, a Eden pociągnęła za spodnie. Zsunęły się razem ze slipkami.
Zaczerwieniła się. Dev, mimo bólu, roześmiał się.
- Czy nigdy przedtem nie widziała pani nagiego mężczyzny? - Musiał zadać to pytanie.
- Oczywiście, że widziałam - odparła. W panice zastanawiała się, co powinna teraz zrobić. Wiedziała, że sam nie nałoży majtek. Z determinacją podeszła do łóżka, wyciągnęła slipki ze spodni i podciągnęła je powyżej kolan.
- Myślę, że teraz może je pan nałożyć bez mojej pomocy - powiedziała. Zdjęła spodnie i powiesiła. Ten mężczyzna był doskonale zbudowany nie tylko do pasa. Szybko przykryła go kocami. - Czy jest pan głodny?
- Nie, ale proszę nalać mi jeszcze jedną szklaneczkę brandy i dać tę aspirynę.
Zmusiła się, by nie protestować. Może alkohol mu nie zaszkodzi albo wręcz pomoże. Czekała ich zimna noc, a brandy rozgrzewa.
Nie było to całkiem racjonalne rozumowanie, ale przecież nie będzie się z nim kłócić. Wyczuwała, że nie należało się sprzeciwiać. Sprawiał wrażenie człowieka nieokrzesanego, przyzwyczajonego do rozkazywania i nie znoszącego sprzeciwu.
Dev wziął szklankę i dużym łykiem popił aspirynę. Położył głowę na poduszce i spod przymrużonych powiek przyglądał się Eden. Miała długie włosy opadające na ramiona, delikatne rysy, wystające kości policzkowe, zmysłowe usta i głęboko osadzone, zielone oczy. Szary sweter, który włożyła, ukrywał jej kształty.
- Jak się nazywasz? - zapytał miękko. Zaskoczona, zatrzymała się w pół kroku. Właśnie szła do salonu, by dołożyć drewna do ognia.
- Eden Harcourt.
- Eden - powtórzył. - Pasuje do ciebie.
- A ty jak się nazywasz? Otworzył oczy i pociągnął łyk brandy.
- Devlin Stryker. Przyjaciele nazywają mnie: Dev.
- Devlin. Pasuje do ciebie - powiedziała małpując jego ton, obróciła się na pięcie i wyszła.
Uśmiechnął się. Przynajmniej miała poczucie humoru. No i naprawdę była ładna. Ale miała minę, kiedy ściągnęła spodnie razem ze slipkami! Cicho się zaśmiał. Gdyby był choć trochę silniejszy...
Wypił następny łyk. Ruch ręką wywołał ból ramienia, ale nieco mniejszy niż przedtem. Alkohol już działał, aspiryna pewnie też. Wpatrywał się w migotliwy płomyk lampy. To był parszywy dzień. Ta śliczna dziewczyna niemal go załatwiła. Wszystko stało się tak szybko. Gdyby nie ta cholerna krowa i Black-jack... Boże, Black-jack!
- Eden! - ryknął.
Weszła do sypialni z oczyma rozszerzonymi strachem.
- Czy coś się stało? Gorzej się czujesz?
- Nie, czuję się dobrze. To znaczy, nie całkiem. Dopóki to cholerne ramię się nie zagoi, co potrwa parę dni, nie będę całkiem w formie. Chodzi mi o konia. Czy widziałaś go po południu?
- Twojego konia? Nie, nie widziałam go od momentu, kiedy... - przerwała. Czy to, co się wydarzyło, było wypadkiem? Chyba tak. Z drugiej strony czuła się winna. Potknęła się i upadła przypadkowo, ale bezmyślne bieganie z karabinem pod pachą było proszeniem się o kłopoty.
Dev zmarszczył czoło. Miał ponurą minę.
- Normalnie nie odchodzi daleko. Zawsze trzyma się blisko mnie. Cholera, przedtem nikt do niego nie strzelał, więc nie wiem, jak zareagował - powiedział z niesmakiem.
Zawstydziła się.
- Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Zerknął na nią. Naprawdę było jej przykro i chyba miała wyrzuty sumienia. Przypomniał sobie jej płacz i przerażenie. Zrobiła wszystko, co mogła, by udzielić mu pierwszej pomocy. A to wcale nie było takie łatwe. Jest od niej niemal dwa razy wyższy. Pewnie się strasznie namęczyła, doprowadzając go tutaj, myjąc i bandażując jego rany.
Tylko że gdyby nie jej bezmyślność, nie znalazłby się w tej okropnej sytuacji. Co ona tu robi, sama w górach? Nie wygląda na osobę, która lubi prymitywne warunki.
- Co ty tu w ogóle robisz? - zapytał bez ogródek. W jego tonie kryła się dezaprobata, niemal pogarda.
Z trudem powstrzymała łzy. Prawie ucieszyła się, że Devlin znów jest zły. Gdyby jej dziękował albo okazywał czułość, na pewno by się rozpłakała. Czekała ich ciężka noc. Płacz nic nie pomoże.
- Spędzam tu urlop - odpowiedziała. Spojrzał na nią zdumiony.
- Urlop - powtórzył. - Spędzasz urlop, w tych prymitywnych warunkach? Nie rozśmieszaj mnie. Do ciebie pasuje luksusowy statek albo modna miejscowość wypoczynkowa.
Zrobiła się purpurowa, ale tym razem ze złości.
- Najwyraźniej nie potrafi pan tego pojąć, panie Stryker. Nie należy tak szybko oceniać ludzi. Przecież w ogóle mnie nie znasz, zresztą tak jak ja ciebie.
- Och, znam cię wystarczająco dobrze. To znaczy znam ten typ kobiet. Takie laleczki nie spędzają urlopów w leśnych domkach.
Mimo wściekłości Eden zachowała spokój. Devlin Stryker nie był specjalnie sympatycznym człowiekiem. Miał prawo wściekać się o to, co się stało, ale nie miał prawa jej obrażać.
- No, no, cóż za wyjątkowa inteligencja - zakpiła. - Już mnie poznałeś, zanalizowałeś i zaklasyfikowałeś. Marnujesz talent, robiąc to, co robisz.
- A co robię?
Mimo woli uśmiechnęła się.
- Jeździsz konno i uganiasz się za krowami. Chyba jesteś kowbojem, prawda?
- Czy to coś złego?
- Oczywiście, że nie. Pod warunkiem, że nie posiada się tak wyjątkowych zdolności. W jaki sposób je wykorzystujesz na co dzień? Urządzając seanse psychoanalityczne krowom?
Nie wierzył własnym uszom.
- Naprawdę się zdenerwowałaś! Tylko dlatego, że powiedziałem, iż nie pasujesz do tego prymitywnego miejsca. Ty chyba masz jakieś kompleksy. - Krzywiąc się z bólu, uniósł głowę i łyknął nieco brandy.
Eden wzięła głęboki oddech. Dlaczego się z nim kłóci? Tak naprawdę wcale nie była wściekła.
- Przepraszam. Na ogół nie reaguję tak gwałtownie. Mam wrażenie, że nerwy odmawiają mi posłuszeństwa. Czy na pewno nie chcesz jeść? Co powiesz na talerz zupy?
- Nie, dziękuję. Ale proszę, zrób dla mnie coś innego. Rozejrzyj się dookoła domu i poszukaj mojego konia. Aha i jeszcze jedno. Czy przyniosłaś mój pas z rewolwerem?
Zawstydzona spuściła oczy. Zupełnie o tym zapomniała. Podeszła do drzwi.
- Zaraz go przyniosę. I poszukam twojego konia. - Odszukała latarkę, włożyła kurtkę i wyszła.
To był straszny dzień. Otwierając drzwi domku, cicho szepnęła: - O cholera.
Wszędzie było pełno śniegu, co najmniej trzy centymetry. Dlaczego pod koniec maja pada śnieg?
Na zewnątrz było ciemno, zimno i okropnie. Cały czas padało, płatki wirowały w podmuchach wiatru, a niebo było czarne jak smoła.
W innej sytuacji nie wyszłaby z domu w taką noc. Ale Dev Stryker nie prosił, on żądał. Nigdy nie spotkała równie niegrzecznego i wymagającego mężczyzny.
Niepewnie zeszła z ganku i zamknęła drzwi. Walcząc ze strachem, ruszyła na poszukiwanie rewolweru. Powinna była to zrobić wtedy, gdy było jeszcze jasno. Grzebała w śniegu, ale bez skutku. Pasa nie było. Jak w ogóle można coś znaleźć w takich warunkach?
Usłyszała dziwny, nieznany dźwięk. Drgnęła. Wstrzymując oddech, skierowała światło latarki ku strumieniowi. To chyba jest jego koń? A jeśli to nie koń, tylko jakaś straszna bestia albo ta okropna krowa?
Wpatrywała się w ciemności. Śnieg padał tak gęsto, że z trudem rozróżniała pnie drzew. Bardzo chciała znaleźć konia. Gdyby gdzieś tu był, to może Strykerowi polepszyłby się humor.
- Black-jack, czy to ty? - zawołała. Zmusiła się, by zrobić kilka kroków do przodu. W świetle latarki zabłysło dwoje, nie, czworo oczu, które wyglądały jak piekielne ogniki.
Tego było za wiele. Przerażona odwróciła się i uciekła. Biegła aż do ganku, szarpnęła drzwi i wpadła do środka.
- Co się tam, u diabła, dzieje? - dobiegł ją głos Strykera.
Nie chciała się przyznać do strachu. I tak uważa ją za idiotkę. Ale żadna siła nie zmusi jej do ponownego wyjścia na dwór, ani po rewolwer, ani w poszukiwaniu konia.
Podnosząc głowę, z dumną miną weszła do sypialni.
ROZDZIAŁ TRZECI
Była wykończona, ale powoli zdjęła kurtkę i powiesiła ją w szafie.
- Nie znalazłam pasa z bronią - powiedziała szorstko. - Śnieg przykrył wszystko kilkucentymetrową warstwą.
- To świetnie - powiedział Dev ironicznie. - A co z moim koniem?
- Konia też nie widziałam.
Na włosach miała śnieg. Dev przyglądał się, jak go strzepuje, pochylając głowę raz w jedną, raz w drugą stronę.
- Bardzo szybko biegłaś. Czy coś cię przestraszyło? Nie chciała się przyznawać do tchórzostwa. Dev musiał usłyszeć, że gwałtownie otworzyła drzwi i wpadła do domu.
- Tak - powiedziała. - Trochę się wystraszyłam. Roześmiał się.
- Spotkałaś yeti?
- Nie bądź złośliwy! - Podeszła do drzwi sypialni. - Idę dołożyć do pieca. Potrzebujesz czegoś?
- Jeszcze trochę brandy, kochanie. Kochanie? Chyba się zalał.
- Czy upijanie się jest najlepszym lekarstwem na rany?
- Na pewno im nie zaszkodzi - odpowiedział.
- Zmieniając temat, chciałbym zapytać, czy w tym domu jest tylko jedno łóżko?
- Niestety, tylko jedno.
- Gdzie będziesz spała?
Eden wyczuła w jego głosie ironię.
- Zdaje się, że szybko wracasz do zdrowia. Może powinnam przestać się o ciebie martwić?
- Nie cieszysz się, że wracam do zdrowia?
- Wcale nie wracasz. To wpływ brandy!
- Też powinnaś się napić. Alkohol pomaga zapomnieć o problemach.
- Moje problemy to moja sprawa - odpowiedziała.
- A poza tym następnego dnia nie znikają, tylko są spotęgowane przez kaca.
- Nie wygłaszaj kazań, dziecinko. Nie dzisiaj. Nie mam na nie ochoty. Nalej mi jeszcze trochę brandy, a potem zajrzyj do pieca.
Wzięła butelkę i napełniła szklankę, którą trzymał Dev. Ręka mu się trzęsła, najwyraźniej był już podchmielony. Zakręciła butelkę, odstawiła na nocną szafkę i wyszła z pokoju.
Dołożyła drewna do ognia, weszła do kuchenki i zagotowała wodę. Ciągle nie miała ochoty na jedzenie, ale z przyjemnością wypije filiżankę herbaty. Krzątając się w kuchni, analizowała sytuację. Jeśli nie będzie żadnych komplikacji, Devlin Stryker przeżyje. Rana jest dość poważna, ale, dzięki Bogu, bynajmniej nie śmiertelna. Gdyby kula przeszła trochę niżej...
Nie powinna o tym myśleć. I tak ma wystarczająco dużo problemów. Burza śnieżna, brak lekarza i to, że stary kowboj, Jess Griffith, który ją tu przywiózł, pojawi się dopiero za dwanaście dni.
Nigdy nie wybaczy sobie tak karygodnego braku ostrożności. Zawsze będzie się czuła winna. Ta cholerna strzelba może nawet zardzewieć, ale więcej jej nie dotknie. Pasa i rewolweru Strykera też. Do końca życia nie weźmie do ręki broni!
Z filiżanką gorącej herbaty poszła do pokoju i usiadła przy piecu. W pokoju było chłodno. Odstawiła filiżankę i weszła do sypialni.
Dev spał. Pusta szklanka leżała na łóżku, tuż przy jego prawej dłoni. Przez chwilę stała, patrząc na niego. Gdyby nie uległa impulsowi, żeby przyjechać tutaj, nigdy by nie spotkała Strykera.
Odstawiła szklankę na szafkę i otuliła go kocami. W sypialni było jeszcze zimniej. Zostawiła sobie tylko jeden koc. Niemal z czułością położyła dłoń na czole Deva, sprawdzając, czy ma gorączkę. Odgarnęła opadający kosmyk włosów. Dlaczego ją tak zdenerwował? Czyżby jego opinia o niej wcale nie była daleka od prawdy? I cóż w tym złego, że woli komfort od prymitywnych warunków? Jest dzieckiem swojego środowiska. Ojciec Eden był znanym chirurgiem plastycznym. Wychowała się w zamożnej rodzinie. Jej gust ukształtowały jednak nie pieniądze, a pogarda matki dla wszystkiego, co, jej zdaniem, było złej jakości. Prosty domek w górach, sławojka i lampy naftowe z pewnością, w opinii Corinne Harcourt, były godne pogardy.
Eden uniknęła pełnego dezaprobaty kazania tylko dlatego, że nie powiedziała rodzicom, gdzie zamierza spędzić urlop. Będę na północnym zachodzie, powiedziała. Matka przypuszcza, że Eden jest w Seattle. Nie przyszłoby jej do głowy, że północny zachód obejmuje niezmierzone obszary dzikich gór.
Zgasiła lampę i wróciła do dużego pokoju. To dobrze, że nie ma w domu drugiego łóżka i nie może się położyć.
Strykerowi nie groziło już żadne niebezpieczeństwo, ale nie chciała gasić ognia, bo na dworze wciąż padał śnieg. Bałaby się zasnąć, gdyby ogień wciąż płonął. A tak będzie drzemać i co jakiś czas dokładać do pieca. Usiadła na krześle, owinęła się kocem i pochyliła głowę.
Ziewnęła. Otarte kolana i dłonie bolały. Marzyła o gorącej kąpieli. Już prawie zasypiała, gdy usłyszała podejrzany hałas. Co to było?
Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest aż takim tchórzem. W Waszyngtonie była ostrożna. Zawsze zamykała drzwi. Ale rozpoznawała każdy dźwięk. Znała odgłosy wielkiego miasta. Tutaj nawet cisza była przerażająca.
Przypomniała sobie dwie pary oczu, które ją tak przestraszyły. Czy to były zwierzęta? Może koń i krowa tuliły się do siebie z powodu zimna? Biedne zwierzaki.
Powinna była powiedzieć Strykerowi, co ją przeraziło. Ale po co? I tak by ją wyśmiał.
Dlaczego ciągle z niej kpił? Nie mogła opanować złości. Jednak od złości silniejszy był żal, że ten mężczyzna nie traktuje jej poważnie. Przecież nie była brzydka, robiła karierę i miała licznych przyjaciół, którymi można się szczycić. Kpiny jakiegoś prostaka, kowboja, który prawdopodobnie nigdy nawet nie wyjechał poza granice Montany, nie sprawiały jej przyjemności.
Po co pytał, gdzie będzie spała? Brzmiało to jak zaproszenie do łóżka! Oczywiście, biorąc pod uwagę formę zaprosin, byłoby to całkowicie bezpieczne, aczkolwiek raczej niecodzienne.
Co będzie jutro? Na pewno ktoś się tu zjawi. Chyba że... chyba że śnieżyca będzie trwała całą noc. Wtedy nikt się nie przedostanie.
Na razie nie będzie o tym myśleć. Jeśli jutro ktoś się zjawi i zabierze Strykera, ona też wyjedzie. Dwa dni samotności w tych prymitywnych warunkach zupełnie wystarczą.
Kiedy tylko zaczęło świtać, Eden wstała z krzesła i przestała udawać, że odpoczywa. Bolał ją każdy mięsień, cała była sztywna. Z niepokojem wyjrzała przez okno i dorzuciła drewna do ognia. Drewna było dosyć, ale leżało na zewnątrz. Będzie musiała je przynieść.
Ciągle padał śnieg. Ziemia była już pokryta dość grubą warstwą. Zanim wyszła, wsunęła głowę do sypialni. Dev miał szeroko otwarte oczy, więc weszła do środka.
- Nadal pada, prawda? - zapytał ponuro.
- Tak. - Podeszła do okna i uniosła zasłony. - Myślę, że spadło co najmniej trzydzieści centymetrów. - Opuściła zasłonę i podeszła do łóżka. - Jak się czujesz?
- Nie pytaj. - Powieki mu opadały. - Muszę wyjść.
- Czy możesz zaczekać, aż odśnieżę ścieżkę do ubikacji?
- Ty? - zapytał sarkastycznie. - A wiesz, jak się używa szufli?
Miała już dosyć jego głupich uwag.
- Mam rozum i dwie zdrowe ręce. O ile mi wiadomo, do odśnieżania, podobnie jak do konnej jazdy, nie potrzeba wiele więcej!
Słysząc tę złośliwą uwagę, Dev uniósł brwi.
- Ale masz dziś cięty język. Wyjęła kurtkę z szafy.
- Z powodu irytacji, panie Stryker. Nasza sytuacja nie jest łatwa. Potrzebujesz lekarza, a tymczasem jesteśmy odcięci od świata. Może nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji, ale ja tak.
- Od rana wygłaszasz kazania.
- Mam wrażenie, że są ci potrzebne - burknęła. Wysunęła jedną z szuflad. Wyjeżdżając z domu, uznała, że rękawiczki jej się nie przydadzą, ale na szczęście zabrała ze sobą kilka par ciepłych skarpet. Jedne z nich wsunęła teraz na dłonie. - To mi zajmie około dwudziestu minut - oświadczyła chłodno i wyszła.
Całe szczęście, że w domku było niezbędne wyposażenie. Z komórki przy kuchni wyjęła szuflę. Była tam także miotła, siekiera i różne narzędzia.
Trzy pierwsze ruchy usunęły śnieg z ganku. Eden zabrała się do odśnieżania ścieżki. Wiatr już ucichł i nawet nie było tak bardzo zimno. Wysiłek fizyczny uspokoił ją. Energicznymi, rytmicznymi ruchami odrzucała śnieg. Oczyściła ścieżkę do ubikacji na szerokość mniej więcej pół metra.
Z zaróżowionymi policzkami, śniegiem we włosach i na ubraniu weszła do domku. Najpierw pomoże Devowi, potem zrobi śniadanie, przyniesie drzewo, opatrzy ranę. Miała sporo do zrobienia. Zagrzać wodę, umyć się, zmyć naczynia. Przynajmniej będzie zbyt zajęta, by się martwić.
Zajrzała do sypialni i zamarła. Jakimś cudem Dev wyjął spodnie z szafy i usiłował się ubrać. Siedział na brzegu łóżka, był blady i źle wyglądał.
- Powinieneś na mnie poczekać - powiedziała ostro. W jego oczach kryła się złość.
- Nie mam zamiaru spędzić reszty życia w łóżku.
- Oczywiście, że nie. Ale zostaniesz w nim, dopóki nie nabierzesz sił. Czy nigdy nie musiałeś leżeć w łóżku w czasie choroby?
- Łóżka są po to, by w nich spać i kochać się. Zaczerwieniona sięgnęła po buty.
- Łóżka są także po to, by w nich wracać do zdrowia. I będziesz leżał, czy ci się to podoba, czy nie.
Był na wpół rozebrany. Wywołało to w niej dziwną reakcję. Zaschło jej w ustach. Nerwowo chwyciła buty. Wkładanie ich poszło o wiele łatwiej niż zdejmowanie.
- Podam ci koszulę.
- Czy w tej szafie jest jakaś marynarka?
- Nie ma, ale jest stary sweter.
W końcu ubrała go. Zapięła mu sweter, by nie zmarzł po drodze.
Wstając, zmusił się, by nie pokazać, jak bardzo cierpi. Miał swoją dumę i chciał sam dotrzeć do ubikacji.
- Nie potrzebuję pomocy - oznajmił szorstko. Spojrzała na niego zdumiona.
- Jest ślisko. Co będzie, jeśli upadniesz?
- Równie dobrze mogę się przewrócić, wisząc na tobie. Nie upadnę.
Nie była przekonana. Stała przed domem, czekając, aż Dev dotrze do celu. Potem chodziła po pokoju, dopóki nie usłyszała jego kroków. Otworzyła drzwi, zanim wszedł na ganek.
- Czy wszystko w porządku? - zapytała z troską.
- Tak, wszystko w porządku. - Kłamał. Kręciło mu się w głowie, nogi drżały, było mu niedobrze i bolało go wszystko jak cholera. Zazwyczaj był odporny na ból. Jako nastolatek brał udział w zawodach rodeo. Złamał wówczas nogę i bark. Tyle że wtedy dostawał środki przeciwbólowe. Brandy i aspiryna nieco mu pomogły, ale dawno przestały działać. Powoli ruszył w kierunku sypialni, zły, że czuje się tak fatalnie. Wiedział, że jeśli zaraz się nie położy, zemdleje. Zatrzymał się przy drzwiach.
- Gdzie spałaś? - wykrztusił.
Eden zaczerwieniła się. Nie wiedziała, dlaczego nie chciała się przyznać, że spędziła noc na krześle.
- Tam - odpowiedziała z wahaniem, wskazując na niebieskie krzesło przy piecu. Dev zaczął kląć. Eden czasami używała wulgarnych słów, ale wiązanka, która padła z jego ust, przechodziła wszelkie wyobrażenie.
- Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś bardziej wulgarnego! - krzyknęła. - Natychmiast przestań!
Zaskoczony Dev zamilkł. Wpatrywał się w nią. Miała wilgotne włosy i mimo że na pewno się nie wyspała, wyglądała ładnie. Zbyt ładnie. Gdyby był silniejszy, poddałby próbie tę purytanską skromność. Z trudem wykrztusił:
- Jeśli już ktoś musiał do mnie strzelać, to dlaczego, do cholery, była to taka wrażliwa panienka? Daj spokój, nie mam nastroju na...
- Pańskie nastroje przestały na mnie robić wrażenie, panie Stryker - przerwała mu. - A poza tym jedynym pana nastrojem jest złość. - Celowo znów przeszła na „pan”. - Mam tego dosyć. Robię wszystko, by być miłą i pomocną, a w zamian otrzymuję tyle wdzięczności co brudu za paznokciem.
- Mam okazywać wdzięczność za to, że mnie postrzeliłaś?
- Dobrze wiesz, że nie zrobiłam tego specjalnie. Nie musisz ciągle mi docinać i być tak wulgarny.
Nagle Dev zachwiał się. Kurczowo chwycił się drzwi. Eden skoczyła do przodu i złapała go za zdrową rękę. Był zbyt słaby, by ją odepchnąć.
- Połóż się - rozkazała i podprowadziła go do łóżka. Upadł na nie i zamknął oczy. Usłyszał, że mówiła:
- Idę zrobić śniadanie. I zjesz je, nawet gdybym musiała karmić cię siłą.
Powoli otworzył oczy.
- Nie dasz rady.
Bez słowa ściągnęła mu buty i przykryła kocami.
- Jesteś bezczelny i chamski. Radzę ci się zmienić, bo czeka nas spędzenie razem jedenastu dni.
- O czym ty mówisz?
- Nie sądzę, aby komuś udało się tu dotrzeć. A po mnie przyjadą dopiero za jedenaście dni. Chyba lepiej będzie, jeśli postaramy się nie obrażać siebie nawzajem przy każdej okazji i spędzić te dni w zgodzie, nie sądzisz?
Opuściła pokój z iście królewską dostojnością, a Dev jeszcze długo wpatrywał się w drzwi.
Śniadanie składało się z naleśników z syropem klonowym, przysmażonego boczku i mocnej, gorącej kawy. Dev ugryzł kęs i natychmiast zjadł wszystko, co było w zasięgu ręki. Eden uparła się, by podać mu śniadanie do łóżka. Pozwolił jej na to, choć nie był pewien, czy zgadza się, bo się tak źle czuje, czy też dlatego, by uniknąć kolejnego kazania. Miała do tego talent. Nie pij, nie klnij, leż w łóżku, rób to, nie rób tamtego! Jeśli pogoda się nie zmieni, rzeczywiście będzie musiał z nią wytrzymać jedenaście dni.
To niemożliwe. Wiosenne śnieżyce nie trwają długo. Są silne, nagłe, ale krótkotrwałe. Robotnicy z farmy szukają go, bez względu na zawieję. Red na pewno oszalał ze zmartwienia.
Red Ludlow mieszkał na ranczo Strykera dłużej niż Dev. Miał ponad siedemdziesiąt lat. Dev nawet nie wiedział, kiedy staruszek przeprowadził się z czworaków do domu. Odkąd pamiętał, Red zawsze z nim był. Z wiekiem zaczął mu dokuczać artretyzm, więc prawie nie wychodził z domu. Po śmierci matki Deva wziął na siebie wszystkie domowe obowiązki. Dev wiedział, że stary kowboj nie znosił domowych robót. Większość życia spędził na koniu, więc podjęcie się tej pracy musiało go wiele kosztować. Nigdy jednak o tym nie rozmawiali. Zresztą w domu nigdy tak naprawdę nie było czysto, natomiast wszyscy byli zawsze najedzeni, bo Red lubił gotować.
Na ranczo pracowali wyłącznie mężczyźni. Kobiety widywało się tam bardzo rzadko. Robotników zatrudniano na sezon. Na ogół byli to gruboskórni i rubaszni faceci, którzy potrafili żyć z daleka od miasta. Kiedy potrzebowali towarzystwa kobiet, jechali do miasteczka. Resztę czasu spędzali w patriarchalnej społeczności ranczo. Ich rozmowy dotyczyły przede wszystkim seksu i były dość wulgarne. Często zamiast przecinka używano cztero - lub pięcioliterowych wyrazów.
Byli ze sobą zżyci, lojalni zarówno wobec Strykera, jak i siebie. Nie ma wątpliwości, iż przeszukiwali teraz całe ranczo. Dev wiedział, że pogoda utrudnia poszukiwania. Przy prawie półmetrowej warstwie śniegu nie widać żadnych śladów. W dodatku ciągle padało. Dobrze, że chociaż ucichł wiatr. Szukanie Jednoróżki nie było dobrym pomysłem, zwłaszcza że wiedział o nadchodzącej burzy.
Najedzony, czuł się trochę lepiej. Leżał i słuchał, jak Eden kręci się po kuchni. Sądząc po odgłosach, zmywała naczynia. Wyobraził sobie jej zgrabną sylwetkę i kocie ruchy.
Od lat nie spotykał takich kobiet jak ona. Tak naprawdę to od ukończenia studiów. Już zapomniał, że kobiety mogą być tak delikatne. Jej włosy... Każdy mężczyzna umarłby szczęśliwy, zanurzając w nich swoje dłonie. A jej ciało...
Gdy weszła do pokoju, drgnął. Trzymała w ręku szklankę z wodą i aspirynę.
- Weź - powiedziała. - Zażyj kilka tabletek.
- Dzięki.
Zaskoczona, machinalnie odpowiedziała:
- Proszę bardzo. Idę po drzewo. Potem zmienię opatrunek i przygotuję ci kąpiel.
- Kąpiel? - Dev połknął aspirynę, położył głowę na poduszce i szeroko się uśmiechnął. - Kochanie, masz zamiar mnie wykąpać?
- To by się panu podobało, prawda? - zapytała z ironią. Znów przeszła na „pan”. Nie dość, że złościł się o każdy drobiazg, to jeszcze z perwersyjną przyjemnością wprowadzał ją w zakłopotanie. Ale i tak sobie z nim poradzi.
- Patrzcie, patrzcie - kpił. - Nigdy dotąd nie kąpała mnie tak piękna kobieta. To może być całkiem miłe przeżycie.
Zaczerwieniła się. Znów był górą.
- Proszę pohamować swoje brudne myśli, panie Stryker - powiedziała ostrym tonem. - Po prostu dam panu miskę z wodą i mydło. Resztę zrobi pan sam.
Odwróciła się na pięcie i wyszła.
Wykąpała się pierwsza. Do sypialni weszła tylko raz po czyste ubranie. Jej zagniewana mina nie zrobiła jednak na Devlinie żadnego wrażenia. Z rozmysłem myła się dłużej niż zazwyczaj.
On naprawdę był okropny. Pewnie obgryza paznokcie i nie podnosi deski klozetowej!
Wytrącił ją z równowagi. Nie może mu na to pozwolić. Przed chwilą wygłosiła kazanie o koniecznym porozumieniu między nimi. Sama też powinna się do tego zastosować. Wszystko wskazuje na to, że spędzą razem jedenaście dni. Trzeba zachować zimną krew.
Westchnęła. Nalała pełną miskę wody i zaniosła ją do sypialni. Z wymuszonym uśmiechem powiedziała:
- No cóż, może zmienię opatrunek?
Dev spojrzał na nią. Była ubrana w ciemnozielone welurowe spodnie i tego samego koloru obcisły sweter, który podkreślał jej figurę. Włosy tworzyły wokół twarzy dziewczyny złotorudą aureolę.
- Ty naprawdę jesteś piękna - wyszeptał, jakby nie wierzył własnym oczom.
Czuła jego pełne pożądania spojrzenie na piersiach, które od razu nabrzmiały. Zaskoczył ją. Przyzwyczaiła się, że może się po nim spodziewać jedynie wulgarności i złośliwości. A teraz w jego oczach był tylko szczery podziw.
Dev z trudem oderwał od niej wzrok. Eden odtwarzała w pamięci wszystko, co się stało od chwili, kiedy tak nieudolnie zdjęła mu spodnie razem z majtkami. Widziała go wtedy nagiego. Zepchnęła ten obraz w zakątek pamięci. Mimo to była podniecona, a jej serce biło szybko, za szybko.
Zażenowana, przez chwilę stała w milczeniu. Potem odwróciła się, sięgnęła po apteczkę i powiedziała:
- Zmienię opatrunek.
Dev też był podniecony i zakłopotany.
- Rób, co trzeba - powiedział i odrzucił koce.
- Byłoby łatwiej, gdybyś usiadł - powiedziała. Głos jej drżał.
- Dobrze - odpowiedział.
Starała zachowywać się obojętnie, jak zawodowa pielęgniarka. Nie wolno denerwować się w obecności pacjenta. Tylko czy to jest możliwe?
- Tak, teraz lepiej - powiedziała, kiedy Dev usiadł. Podłożyła mu poduszki pod plecy. Bała się zdjąć bandaż. Co będzie, jeśli rana jest zainfekowana? Mogła mu podawać aspirynę na uśmierzenie bólu, cierpliwie znosić jego uwagi i przekleństwa. Mogła opanować pożądanie, które narastało. Ale nie mogła opanować infekcji.
Dev czuł dotyk palców Eden na plecach i przymknął oczy. Jej bliskość oszałamiała go. Chciał, by się odsunęła. Eden powoli odwijała bandaż.
- Mój Boże, to wygląda doskonale! - krzyknęła.
- A myślałaś, że będzie inaczej? - wyszeptał.
- Nie... oczywiście, że nie - skłamała. - Posmaruję rany maścią z antybiotykiem i zabandażuję.
Pracowała szybko.
- Jeśli chcesz się ogolić, mam maszynkę i mnóstwo nowych żyletek.
- Dobrze.
- Jeśli chodzi o twoje ubranie, to mogę je wyprać. Przy piecu powinno wyschnąć w kilka godzin.
Jej zapach doprowadzał Deva do szaleństwa. Jak ona to robi? Skąd wzięła mydło o tak uwodzicielskim zapachu?
- Moich spodni nie trzeba prać - oświadczył.
- A co z... bielizną?
Cholera. Miał ochotę zakląć. Jak może pozwolić, by ta ponętna dziewczyna prała jego gacie?
- Rób, co chcesz - wykrztusił. Delikatnie przykleiła ostatni kawałek plastra.
- Skończone - oświadczyła, ignorując jego mało zachęcające pomruki. - Teraz bierz się do mycia.
Wstała z łóżka i podała mu miskę. Jej zaradność zaczęła mu działać na nerwy. Nie była pielęgniarką, a zachowywała się, jakby całe życie pracowała w szpitalu. Na pewno nie była przyzwyczajona do noszenia drzewa i palenia w piecu. Robiła to wszystko i nie narzekała. To znaczy narzekała, ale nie na pracę, tylko na to, że on pije i przeklina.
W każdym razie miał tego dosyć. Jeśli czuje się winna, trudno. Gdyby nie była taka pociągająca, polubiłby ją.
- Nalej mi trochę brandy - rozkazał zdławionym głosem.
Eden spojrzała na niego zaskoczona.
- Jeszcze nie ma dziesiątej rano!
- Daj mi tę cholerną butelkę albo wstanę i sam sobie ją wezmę!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wcisnęła mu butelkę do ręki, postawiła miednicę i wybiegła z sypialni. Może się nawet utopić. Było jej wszystko jedno, czy w brandy, czy w misce.
Dołożyła drewna do ognia. Za jakie grzechy Pan Bóg pokarał ją obecnością Strykera? Był chyba najbardziej prostackim i irytującym człowiekiem na świecie. Marzyła o tym, by ktoś przyjechał i zabrał go stąd. Dlaczego nie szukają Deva?
Podeszła do okna.
- Właśnie dlatego - odpowiedziała sobie. Ciągle padał gęsty i mokry śnieg. Jakby wysypano pierze z poduszki.
Oparła się o okno. Jak długo to będzie trwało? Szukała sposobu porozumienia się z Jessem Griffithem. A może po prostu uciec?
Rzeczywiście, świetny pomysł! Nie przeszłaby nawet pół kilometra. Odwróciła się od okna. W domku zrobiła już wszystko: przyniosła drewno, umyła się, zmieniła opatrunek swemu podopiecznemu. To, czy Dev się umyje, czy nie, niewiele ją obchodziło. Jeśli ma ochotę być brudny i nie ogolony, to i tak ona tego nie zmieni. W sypialni panowała cisza. Co on robi? Zalewa się w trupa?
A może po prostu Dev musi pić? Ma ranę w ramieniu, która na pewno go boli. Gdzie się podziało jej współczucie? Wczoraj modliła się, by nie umarł, przysięgała, że zrobi wszystko, by go uratować. Dlaczego kilka niemiłych uwag tak ją wyprowadziło z równowagi?
Zobaczyła w nim mężczyznę. Wiedziała też, że mu się podoba. Wszystko przez jego pożądliwe spojrzenie. Zapomniała, kiedy ostatni raz czuła podniecenie na widok jakiegoś faceta. Zazwyczaj kontrolowała się, choć jeszcze nie przeżyła prawdziwej miłości.
Na pewno chciał jak najszybciej wrócić do zdrowia, choćby po to, by móc uganiać się za nią po całym domku. Poza tym nie był typem bezradnego faceta. Zmarszczyła czoło. Pokręciła się chwilę po kuchni i poszła do dużego pokoju. Była wyczerpana i dlatego czuła taki niepokój. Gdyby mogła się zdrzemnąć!
Spojrzała na podłogę przy piecu. Czemu nie? Było zbyt zimno, by spać na niej w nocy, ale teraz mogła się tu położyć. Rozłożyła koc. W swoim mieszkaniu, w Georgetown, miała miękkie łóżko, ale nigdy nie czuła takiej ulgi, kładąc się. Leniwie się przeciągnęła. Nie musiała liczyć baranów, by zasnąć. Po paru minutach twardo spała.
Dev powoli otworzył oczy. Było mu gorąco. Po umyciu się i wypiciu szklaneczki brandy zasnął jak niemowlę.
W domku panowała cisza. Odrzucił koce i zorientował się, że w pokoju jest zimno. Usłyszał wycie wiatru. Śnieżyca znów się nasiliła. Gdzie jest Eden?
Poruszył ramieniem, by przekonać się, jak bardzo go boli. Zacisnął pięść i usiłował podnieść rękę. Bolało jak cholera. Czuł się lepiej, ale nie na tyle, by ruszać ręką.
- Eden? - krzyknął, zaniepokojony ciszą. Nikt nie odpowiedział. Krzyknął jeszcze raz.
Nie było jej w domu. W porządku. Pewnie poszła do ubikacji. Wróci za kilka minut.
Ciekawe, co się dzieje na ranczo? Red wyrywa sobie resztki włosów z głowy. Gdyby któryś z jego pracowników nie wrócił do domu w taką pogodę, on robiłby to samo. Puste miejsce przy stole zawsze wszystkich niepokoiło i ruszano na poszukiwanie. Góry są zbyt niebezpieczne, by lekceważyć czyjąś nieobecność. Groźne były nie tylko grzechotniki i niedźwiedzie grizli, ale przede wszystkim przepaście.
Najgorsza jednak była śnieżyca. Ludzie zamarzali wówczas na śmierć. Żeby tylko nie zapuścili się w trakcie poszukiwań zbyt daleko i żeby nikomu nic się nie stało! Jak może ich powiadomić, gdzie jest?
- Eden! - krzyknął ponownie.
Co ona tak długo robi w ubikacji? Niewiele wiedział o zwyczajach płci pięknej. Jego matka, jedyna kobieta, z którą żył pod jednym dachem, umarła dziesięć lat temu. Miał wiele przyjaciółek, ale z żadną nie mieszkał. Przypomniał sobie wszystkie swoje sympatie. Raz nawet chciał się żenić. Po namyśle zrezygnował. To była miła dziewczyna.
Do diabła, żona tylko by komplikowała jego życie. Rządziłaby w domu i prawiła kazania. Tak jak Eden.
Starał się o niej nie myśleć. Pachniała prawdziwą kobietą. Miała takie zmysłowe usta. A ciało...
Rano patrzył na nią z pożądaniem. Musiała stracić pewność siebie, bo starała się nie zwracać na niego uwagi. Uśmiechnął się. Doskonale wiedział, co powinien był zrobić.
- Eden! - wrzasnął. Gdzie ona jest? Żadne tajemnicze zabiegi higieniczne kobiet nie trwają tak długo, zwłaszcza że temperatura spadła poniżej zera.
Usiadł na łóżku. Przez chwilę trwał bez ruchu, aż przestało mu się kręcić w głowie, a potem wstał. Ubranie leżało na podłodze. Widocznie Eden zrezygnowała z prania. Nie wiedział, co się z nią dzieje. A może zemdlała? Zrobiło mu się zimno. Sięgnął po koc i owinął się. Drzwi sypialni były otwarte, ale łóżko stało w takim miejscu, że nie widać było całego pokoju. Wystarczył jednak jeden krok, by zobaczyć skuloną Eden, śpiącą na podłodze.
Do cholery! On spał wygodnie w miękkim łóżku, a ona na podłodze. Nawet nie miała koca, by się przykryć.
Nie wiedział, która godzina, ale musieli spać dość długo, bo w piecu zgasł ogień. Dlatego w domu było tak zimno. Eden chyba była kompletnie wyczerpana, skoro przespała spadek temperatury i nie słyszała, że ją wołał. Nie pozwoli na to, by marzła na podłodze albo spała na krześle. Zrobił kilka kroków po lodowatej podłodze i szturchnął ją palcami stopy.
- Obudź się - rozkazał głośno. - Nie rób z siebie takiej cholernej męczennicy. Wstań z podłogi!
Zaskoczona otworzyła oczy.
- Co się stało? - wyjąkała. Usiadła na podłodze skulona i drżąca z zimna. Była przemarznięta do szpiku kości. - O Boże, chyba ogień zgasł. Miałam zamiar tylko zdrzemnąć się na moment.
- Następne poświęcenie? - zapytał ze złością. - Dlaczego nie wzięłaś koca z łóżka?
Otworzyła drzwiczki piecyka i poruszyła pogrzebaczem wygasający żar.
- Tych koców wystarcza tylko dla jednej osoby - powiedziała spokojnie, z nadzieją, że uniknie następnej sprzeczki. - W sypialni jest o wiele zimniej niż tutaj. A poza tym ja mogę marznąć, ale ty nie.
- Oszalałaś? Przesiedziałaś całą noc tylko z jednym, nędznym kocem?
- Wcale nie jest nędzny! To bardzo dobry koc. - Dev stał za jej plecami i kiedy ruszyła w stronę pojemnika z drewnem, zagroził jej drogę. - Proszę, pozwól mi przejść - powiedziała.
- Jeśli któreś z nas musi spędzić noc na siedząco, to będę to ja.
- Nie zachowuj się jak idiota! Dostaniesz zapalenia płuc. - Zręcznie ominęła go i wzięła kilka kawałków drzewa. - I nie chodź bez skarpetek.
Dev zmrużył oczy.
- Nie rozumiesz, o co mi chodzi, czy tylko udajesz?
- A o co ci chodzi? - Zapamiętale rozdmuchiwała żar. Pytanie zadała bezmyślnie, więc spojrzała na Deva i dodała: - Chciałabym, by twoje ramię się zagoiło. - Nie rozumiała, czemu jest taki wściekły. - Powiedz, o co ci chodzi? - poprosiła jeszcze raz.
- Nie pozwolę, byś spała na krześle albo na podłodze, a ja w łóżku.
Ogień się zapalił. Eden zamknęła drzwiczki pieca i wstała.
- Więc co proponujesz? Mamy tylko jedno łóżko dla dwóch osób, z których jedna jest ranna. Czy naprawdę sądzisz, że położę się do łóżka i zgodzę się, byś spał na krześle?
Ależ z niej uparta istota! Zupełnie jak Jednoróżka.
No cóż, nie była jedyną upartą istotą w tym domku.
Odwrócił się i ruszył w kierunku sypialni. Eden westchnęła i otworzyła piec, zerkając na ogień. Dołożyła jeszcze jedno polano.
Odgłosy dochodzące z sypialni zaniepokoiły ją. Zobaczyła, że Dev się ubiera. Pewnie pójdzie do ubikacji.
Bez słowa przyklękła i pomogła mu włożyć buty. Nie odzywali się do siebie, a w powietrzu, tak samo jak rano, czuć było atmosferę fizycznego pożądania. Miała nadzieję, że nie odczuje jej podniecenia.
Wstała, podała mu koszulę i sweter. Poczuła, że jest senna. Ostatnia noc była okropna i jeśli będzie musiała spędzić na krześle następnych jedenaście, pozostanie kaleką do końca życia. Niestety, nie potrafi rozmnożyć koców ani wyczarować drugiego łóżka.
Wpatrywała się w barczystą sylwetkę Deva znikającą za drzwiami. Byli zupełnie obcymi dla siebie ludźmi, schwytanymi jak w sieć przez niespodziewane okoliczności. Jedynym wyjściem było przeczekać to wszystko.
Kiedy Dev wrócił z ubikacji, w domku unosił się zapach kawy. Ogień huczał, a Eden kręciła się po kuchni. Zupełnie jak w normalnym domu. Uśmiechnął się z goryczą. Uparta panna Harcourt uważa, że to on będzie spał w łóżku. Jeszcze się zdziwi.
Eden stanęła w drzwiach.
- Robię kanapki i kawę. Jesteś głodny?
- Pewnie, że tak.
- To połóż się do łóżka. Przyniosę ci jedzenie.
- Będę jadł razem z tobą.
- Och, ja mogę robić to wszędzie. Usiądę w bujanym fotelu.
- W takim razie przyniosę sobie krzesło. Zrozumiała.
- Odmawiasz położenia się do łóżka? Dlaczego jesteś taki uparty?
- Ja? Gdyby dawano medale za upór, na pewno ty dostałabyś złoty.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Dobrze. W takim razie oboje przesiedzimy tę noc na krzesłach. Znakomite rozwiązanie, nie sądzisz?
- Istnieje jeszcze inne, dużo lepsze. Bardzo dobrze wiesz, jakie.
- Nie będziemy spać w jednym łóżku! - krzyknęła.
- No cóż, musiałabyś dać mi słowo, że nie narazisz na szwank mojej reputacji - powiedział kpiąco.
- Co? Ty zarozumiały, egocentryczny...
- Przestań się irytować i daj mi trochę kawy. Chyba że wolisz, bym sam sobie jej nalał.
W pierwszym odruchu miała ochotę powiedzieć mu, żeby poszedł sobie do diabła. Ale nadal czuła się winna. W końcu gdyby nie ona, nie siedziałby tutaj z zaciśniętymi z bólu wargami. Nalała kawę i podała Devowi filiżankę.
- Zaraz będą kanapki - powiedziała.
- Dziękuję. Poczekam w pokoju. - Zabrał kubek do dużego pokoju i powoli usiadł na krześle. To cholerne ramię ciągle bolało. Wyprawa do ubikacji pochłonęła całą jego energię. Nieważne. Musi porozmawiać z Eden bez względu na to, jak się czuł. Zarzuciła mu, że nie zachowuje się poważnie, ale miał wrażenie, że to ona nie rozumie, jak trudna jest ich sytuacja. Nie uśmiechał mu się dłuższy pobyt w domku, a śnieżyca znów się nasiliła. No i ta sprawa łóżka.
Z naburmuszoną miną wniosła tacę z kanapkami. Postawiła talerzyki i usiadła na drugim krześle. Dev wziął kanapkę z tuńczykiem.
- Bardzo dobra - powiedział.
- Dziękuję.
- Musimy porozmawiać.
- Tak? - zapytała chłodno.
- O naszej sytuacji.
- Jesteśmy odcięci od świata. Dopiero teraz to odkryłeś?
Jej sarkazm nie wywarł na Devlinie żadnego wrażenia. Jadł, a po chwili odezwał się, udając, że nie słyszał:
- Po pierwsze: drewno.
- Nie rozumiem.
- Opał. To, czym palisz w piecu.
- Och, drewno. O co chodzi?
- Ta sterta na zewnątrz nie jest zbyt duża. Wyprostowała się.
- Chyba jest dosyć opału, prawda?
- Tam jest tylko jeden sąg, o ile się nie mylę.
- No i co?
- Przy tak intensywnym paleniu wystarczy drewna na dwa dni.
- Na dwa dni! Przecież musimy palić w piecu.
- Owszem. Być może za dwa dni będę mógł wyjść i narąbać drewna.
Spojrzała na niego. Widziała zaciśnięte szczęki. Wiedziała, że Dev czuje ból.
- Ale być może nie będziesz mógł - powiedziała. - Czy ja mogę to zrobić?
Odwrócił głowę. Wyobraził sobie, jak Eden brnie przez śnieg w poszukiwaniu zwalonych drzew, wystarczająco suchych, by można było nimi palić bez robienia z domu wędzarni. Widział, jak potem piłuje pnie na kawałki, które dają się przenieść, i rąbie je na polana. Ona po prostu nie miała pojęcia, o czym mówi.
- Nie - odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy.
- Dlaczego nie?
- Uwierz mi, że nie, dobrze?
- Tylko dlatego, że jestem kobietą? Roześmiał się. Znów pożerał ją wzrokiem.
- Jesteś kobietą i nie wypieraj się tego. Zresztą jesteś nią w stu procentach.
- Powinnam była przewidzieć, że jesteś wrogiem kobiet - zasyczała. - Ty wstrętny, rozpustny...
Przerwał tę wyliczankę.
- Może pomówimy o drewnie. Wymyślać będziesz mi później. Jest jak jest i musimy postarać się, by starczyło go nam na jak najdłużej. To oznacza, że oszczędzamy opał w ciągu dnia i nie palimy w piecu nocą.
Wiedziała, że nie wytrzyma pod jednym kocem, jeśli nie będzie ogrzewania. Niech to wszystko szlag trafi. Znów wszystko się komplikuje.
- Powiem to jasno i wyraźnie - powiedziała, opanowując wściekłość. - Nie będziemy spać w jednym łóżku!
- Ciągle do tego wracasz? Myślałem, że tę sprawę już załatwiliśmy. Dzielimy się kocami i oboje marzniemy do szpiku kości. Dla mnie to całkiem sensowne rozwiązanie.
Gdyby mogła, rozszarpałaby go na kawałki. Spojrzała na niego z wściekłością, a jedyną reakcją Deva było rozbawienie.
- Następna sprawa, to jedzenie - oświadczył. Patrzyła na swoje nogi, na piec, na ścianę, byle nie na Deva. O co tym razem chodzi? Nie da się zaskoczyć.
- Jest mnóstwo jedzenia. Przywiozłam wystarczającą ilość.
- Dla ilu osób? Przerażona zrozumiała.
- Dla jednej - odpowiedziała cicho.
- A jest nas dwoje.
Nie miała żadnych argumentów. Poczuła się bezradna.
- Jak długo będziemy musieli tu przebywać?
- To jest pytanie za sto dolarów, kochanie. Nadal pada śnieg, a w dodatku znowu rozpętała się wichura. Zazwyczaj wiosenne śnieżyce kończą się w ciągu kilku godzin, ale mogą trwać i tydzień.
- Tydzień? - powtórzyła w osłupieniu. Tak naprawdę nie wierzyła w to, że będą tu siedzieli aż tak długo. Nawet kiedy mówiła o jedenastu dniach pod jednym dachem, do końca w to nie wierzyła. Myśl o zamarznięciu na śmierć i bólach głodowych dobiła ją. Na trzymaną w ręku kanapkę polały się łzy. Miała ochotę śmiać się albo krzyczeć.
Wiedziała, że zaraz wpadnie w histerię. Wstała, postawiła talerz na tacy i wybiegła do kuchni. W szale otwierała szafki i wyciągała z nich jedzenie. Jarzyny w puszkach, konserwy mięsne, mąkę, chleb, mleko w proszku, sól, pieprz, kawę, herbatę. Postawiła jedzenie na stole.
Dev z trudem wstał i poszedł do kuchni. Stał oparty o framugę i patrzył. Eden na chwilę przestała się szamotać, ale zaraz potem z rozmachem wysunęła szufladę. Wyjęła z niej stertę czekoladowych batonów i rzuciła je na stół.
- Nie przesadzasz trochę?
- To wszystko, co mamy - odpowiedziała jednym tchem. - Czy to wystarczy?
- Eden, nie chciałem cię tak wystraszyć.
- Owszem, chciałeś. I zrobiłeś to. Nienawidzę cię. Dlaczego się tu zjawiłeś? Dlaczego nie zostałeś tam, gdzie twoje miejsce?
- A czemu ty tego nie zrobiłaś?
Miał rację. To jest jego teren, a nie jej. Opadła na najbliższe krzesło i zakryła twarz rękoma. Zatkała.
Dev przygryzł dolną wargę, podszedł do niej i położył dłoń na ramieniu. Był szorstki, ale tylko w ten sposób powinien się teraz zachować. Znał burze śnieżne, ona nie.
Był zbyt słaby, by cokolwiek zdziałać, więc muszą wytrzymać do czasu, aż ktoś ich odnajdzie.
- Posłuchaj. Uda się. Mamy dach nad głową i jeśli będziemy oszczędni, wystarczy nam i drewna, i jedzenia. Chciałem, żebyś wiedziała, jak jest naprawdę.
Nic nie pomogło. Jego słowa nie wystarczyły, by poczuła się lepiej. Nienawidziła go, tego domku i upajała się litością nad sobą. Tak, to jej wina, że się tu znalazła, ale świadomość tego wywołała następną falę łez. Zrzuciła jego dłoń z ramienia.
- Odejdź. Zostaw mnie samą.
Przez chwilę stał niezdecydowany. Westchnął i wyszedł. Usiadł na krześle w dużym pokoju, choć tak naprawdę miał ochotę położyć się do łóżka. Jeszcze musiał załatwić tę sprawę. Żadne z nich nie mogło przesiedzieć na krześle w nie ogrzanym pomieszczeniu Bóg jeden wie ile nocy.
Dzień mijał powoli. W końcu Eden przestała płakać. Poruszając się jak w transie, pochowała jedzenie do szafek. Wiedziała, że Stryker nie leży w łóżku, i była świadoma dlaczego. Kiedy weszła do pokoju, by dołożyć małe polano do pieca, nawet na niego nie spojrzała.
Gdy gotowała obiad, Dev wstał i wyszedł na zewnątrz. Po powrocie wszedł do sypialni. Ucieszyła się, że nie namawia jej, by spała z nim w łóżku. Jej radość nie trwała długo. Po chwili przyszedł z pustą butelką brandy.
- Nie ma więcej alkoholu?
Miała ochotę skłamać i pozwolić mu cierpieć. Brandy łagodziła ból. Zobaczyła, że jest blady, ma podkrążone oczy i zaciśnięte usta. Nie potrafiła mu odmówić. Bez słowa podeszła do biurka i wyjęła butelkę.
- Dzięki. Eden - dodał - czy mogłabyś mi ją otworzyć?
Otworzyła butelkę, a on wlał sobie porcję brandy do szklanki, wziął trzy aspiryny i popił je alkoholem. Eden ciągle miała zaczerwienione oczy od płaczu. Dev, mimo że cierpiał, poczuł wyrzuty sumienia. Zazwyczaj nie był tak bezwzględny w stosunku do kobiet. Raczej przeciwnie - starał się być opiekuńczy. Nawet już nie złościł się na Eden za to, że go zraniła. Wpakowali się w niezłą kabałę i muszą jakoś przetrwać.
Chciałby z nią normalnie porozmawiać. Nawet nie wie, skąd ta dziewczyna pochodzi. Mówiła coś o Waszyngtonie, ale tylko wspominając o właścicielu domku. Czy pracuje? Dlaczego wybrała to miejsce na spędzenie urlopu?
Chłód na jej twarzy zniechęcił go do zadawania pytań. Wrócił do pokoju na to samo krzesło.
- Siedź sobie tam całą noc, nic mnie to nie obchodzi - wymamrotała pod nosem. Nie będzie spała z nim w jednym łóżku, nawet gdyby miał zamarznąć.
Zamarznąć. O Boże, chyba nie ma takiej możliwości?
Zrobiło się ciemno. W domku było bardzo zimno. Poszła do sypialni po drugi sweter i po drodze wzięła jeden koc.
- Weź to, owiń się - rozkazała, podając pled Strykerowi.
Ta noc zapowiadała się na długą i ponurą dla nich obojga.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W trakcie obiadu zamienili jedynie kilka słów. Eden ani razu nie spojrzała na Deva, choć czuła, że od czasu do czasu on się jej przygląda.
Miała mnóstwo pytań. Czy takie burze zawsze zdarzają się w maju? Jak się czuje, bo bardzo źle wygląda? Chciała mu powiedzieć, że dla niej spanie na krześle to nic takiego. W końcu omal go nie zabiła.
Ogień przygasał, więc wstała, by dorzucić drewna do pieca.
- Nie dokładaj - powiedział cicho. - Czas wygasić piec.
Odwróciła się, gotowa do ostrej riposty. No tak, mają oszczędzać drewno, by starczyło go na jak najdłużej. Gdyby byli normalną parą, poszliby teraz do łóżka i przykryli się ciepłymi kocami. Albo gdyby była tu sama...
Zamknęła drzwiczki pieca i z potulną miną wróciła na krzesło. Gdyby była tu sama, umarłaby ze strachu. Śmieszne, że wcześniej o tym nie pomyślała. Dokładałaby wciąż drewna do pieca, aby ogrzać dom, i tłukła się od okna do okna, nie wiedząc, co robić.
Ranny czy nie, denerwujący czy nie, Stryker był drugim człowiekiem, twarzą, głosem.
Siedzenie przy zimnym piecu, podczas gdy obok było ciepłe łóżko, nie miało sensu. Nie była dzieckiem, Stryker też nie. Wygląda, jakby za chwilę miał zemdleć. Przecież jej nie zgwałci. Westchnęła głęboko.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Dev.
- Nie, i ty też nie czujesz się najlepiej. - Wstała z krzesła. - Wygrałeś. Kładziemy się do łóżka. - Na szczęście nie zrobił triumfującej miny. Był bardzo słaby i miał problemy ze wstaniem. Podała mu rękę.
W myśli oceniała swoje koszule nocne. Wszystkie były zbyt frywolne. Wystarczało, że Stryker spał nago. Musi być odpowiednio ubrana. Posłała łóżko i położyła na nim dwa koce.
- Czy rozbierzesz się sam? - zapytała.
- Tak.
Zajrzała do szafy. W końcu wyjęła dużą, długą, bawełnianą koszulę. Nic lepszego nie miała.
- Przebiorę się w drugim pokoju.
- Czy możesz przedtem zdjąć mi buty?
- Oczywiście.
Ogień w dużym pokoju dogasał. Przebrała się i podeszła do drzwi sypialni.
- Czy już leżysz?
- Tak. Wejdź.
Lampa na nocnym stoliku rzucała słabe światło. Dev przysunął się do ściany. Eden zgasiła lampę i po ciemku ruszyła w kierunku łóżka. Podłoga była lodowato zimna. Wsunęła się pod koce, uważając, by nie dotknąć Strykera. Dotykanie było zabronione. Mogli dzielić łóżko, ale fizyczny kontakt byłby tylko niepotrzebnym wyzywaniem losu. Za każdym razem gdy robiła coś dla niego, stawali się sobie bliżsi. Troszcząc się o Deva, już dawno przekroczyła granicę obojętności i rezerwy, którą normalnie czuła w stosunku do ludzi poznanyh dwa dni wcześniej.
Odezwał się zduszonym głosem:
- Ułóż się wygodnie, proszę.
- Dobrze. - Ciężko westchnęła. - To wszystko wydaje mi się nierealne. Czuję się, jakbym straciła kontakt z rzeczywistością.
- Nie przejmuj się. Wszystko jest w porządku. Masz dużo odwagi.
Eden uśmiechnęła się.
- Dzięki. Ty też jesteś odważny. - Po chwili zapytała: - Czy bardzo cię boli?
- Można wytrzymać. Brandy i aspiryna pomagają. Wiatr ciskał płatkami śniegu o szyby. Eden wsunęła się głębiej pod koce. Długo wpatrywała się w ciemność. Wiedziała, że szybko nie zaśnie. Zarówno z powodu popołudniowej drzemki, jak i samego Strykera. Czuła bijące od niego ciepło.
Powiedziała mu, że straciła kontakt z rzeczywistością. To prawda. Wszystko wydawało się takie dziwne. Robiła tyle nowych rzeczy. Noszenie wody czy odśnieżanie nie stanowiły problemu. Była zdrową, silną dziewczyną. Nowością była opieka nad drugą osobą, odpowiedzialność za jej zdrowie i poczucie winy.
Ponieważ ustało krwawienie, rana przestała zagrażać życiu Deva. Gdyby kula utknęła w kości lub naruszyła jakiś wewnętrzny organ, mogłoby być źle. Świadomość tego, że Dev wracał do zdrowia, sprawiała Eden ulgę. Udzieleniem pierwszej pomocy zaskoczyła samą siebie.
Jej przyjaciele też byliby zaskoczeni. Cała historia pewnie by ich ubawiła. Poczuła ostre ukłucie w sercu. Już niemal słyszała komentarze: „Chcesz powiedzieć, że spaliście razem w łóżku tylko po to, by nie zamarznąć w nocy? Naprawdę było tak zimno?”
Próbowałaby go opisać. Wysoki, szerokie bary, wąskie biodra, gęste czarne włosy, szare oczy, piękne usta.
Nie opowie swoim waszyngtońskim przyjaciołom tej historii i nie opisze Strykera. To jest jej tajemnica, którą nie chciała się z nikim dzielić. Takie wspomnienia chowa się wyłącznie dla siebie.
Dev, wyczerpany wielogodzinnym siedzeniem na krześle, usnął natychmiast. Leżała i słuchała jego oddechu i wyjącego wiatru. W końcu zasnęła.
Stryker obudził się podniecony do granic możliwości. Eden spała przytulona do niego. Nogę przerzuciła przez jego biodra, a włosy dziewczyny okrywały jego ranne ramię. Przyglądał się Eden i dostawał gęsiej skórki.
Musiał jej dotknąć. Jeśli podda się pożądaniu, mógłby się z nią jakoś kochać, pomimo rany. Przypominał sobie rozmaite pozycje. Jednak wykorzystywanie faktu, że Eden spała, byłoby chwytem poniżej pasa. Śpiący człowiek jest całkowicie bezbronny. Wystarczy dotyk, trochę pieszczot i posiadłby ją, zanim zdążyłaby się zorientować.
Wymamrotał pod nosem kilka soczystych przekleństw. Próbował się od niej odsunąć. Eden tylko westchnęła i przez sen położyła rękę tam, gdzie naprawdę nie było to wskazane. Zamknął oczy, zacisnął zęby, chwycił jej dłoń i odsunął na bok. Przytuliła się jeszcze mocniej, jakby szukała pomocy.
- Do diabła - wykrztusił. - Nie rób tego.
Usłyszał zduszone: „Co?” i poczuł, jak jej ciało sztywnieje. Obudziła się.
Otworzyła oczy i zobaczyła wpatrzonego w nią Strykera. Stwierdziła, że oboje leżą spleceni ze sobą na środku łóżka. W jego oczach wyczytała zachętę, która wstrząsnęła nią do głębi.
- Dzień dobry - powiedział miękko i dotknął jej biodra.
Wiedziała, że powinna się odsunąć. Poczuła narastającą falę podniecenia. Dev lekko przyciągnął ją jeszcze bliżej.
- Nie... możemy tego zrobić - wyszeptała.
- Ja mogę. I zrobię, chyba że mi zabronisz.
- Chcesz powiedzieć, że to dla ciebie takie proste?
- To jest proste.
Chciał się z nią kochać! Nerwowo kaszlnęła, odepchnęła jego dłoń i odsunęła się. Zaraz potem wstała. Gdy dotknęła podłogi bosymi stopami, zadrżała.
- Eden...
- Proszę, nie mówmy o tym. - W pokoju było przeraźliwie zimno. Włożyła sweter. - Muszę rozpalić ogień - wymamrotała.
Co ma zrobić wieczorem? Znów spać z razem z nim? Stryker jej pożąda. Teraz trzeba rozpocząć nowy dzień. Pomyśli o tym później. Miała wiele rzeczy do zrobienia. Rozpalić ogień, przygotować posiłek, zagrzać wodę. Spoczywał na niej obowiązek zapewnienia im wszystkiego, by mogli przetrwać w tej głuszy. Dev wodził za nią wzrokiem.
- Sprawdź, jaka jest pogoda.
- Dobrze. - Podeszła do okna i odsunęła zasłony. Z ulgą powiedziała: - Przestało padać. - Zerknęła na niebo i jej radość zniknęła. - Ale wygląda na to, że znowu zacznie.
Zostawiła go. Drżąc z zimna, rozpalała ogień i nasłuchiwała odgłosów z sypialni. Najwyraźniej wstał i ubierał się.
Kiedy ogień już się palił, weszła do sypialni, by pomóc Devovi włożyć buty. Ze zdumieniem odkryła, że jeden już włożył.
- Twoje ramię musi być w lepszym stanie - stwierdziła.
- W dużo lepszym. - Sprowokował ją, by na niego spojrzała. - Proszę, nie udawajmy, że nic się nie stało - powiedział cicho.
Ależ ten facet jest przystojny! Jeśli nie będzie uważała, zabierze ze sobą do Waszyngtonu znacznie więcej wspomnień, niż chce, i nie będą się one ograniczały tylko do noszenia drzewa. Odsunęła się od Strykera.
- Nie udaję, ale nie widzę potrzeby mówienia o tym. Wychodzę na zewnątrz.
Pokiwał głową. Przytulili się do siebie we śnie, to prawda, ale przynajmniej było im ciepło i wygodnie. I spali dobre dziewięć godzin. Eden powinna zrozumieć, że nie ma innego wyjścia.
Po południu Dev poszedł na spacer. Śnieg sięgał do kolan, więc z trudem utrzymywał równowagę. Martwił się o konia, Jednorożkę i cielątko. Obszedł polankę tylko raz, ale to wystarczyło, by upewnić się, że zwierząt nie było w pobliżu domku. Przechadzka dobrze mu zrobiła. Cieszył się, że może rozprostować nogi.
Otrzepał śnieg z butów i wrócił do domu. Eden stała przy piecu. W czasie jego nieobecności umyła się i ubrała.
- Znowu będzie padało - powiedział i opadł na krzesło. Spojrzała na niego, zatrwożona, ale szybko się odwróciła. Od rana starała się nie patrzeć mu w oczy. Miała wrażenie, że te przydymione, szare tęczówki wszystko widzą. Poza tym kryło się w nich oczekiwanie.
Jego oczy wytrącały ją z równowagi, więc przez cały dzień rozmowa się nie kleiła.
- Może ktoś wykorzysta to chwilowe przejaśnienie - powiedziała.
- Kto?
- Ktoś z twoich przyjaciół lub współpracowników. Ponuro się uśmiechnął.
- Moi ludzie najprawdopodobniej szukali mnie w czasie najgorszej śnieżycy.
- Twoi ludzie? - Zaciekawiona spojrzała na niego. Był ogolony i wyglądał świetnie. Przypomniała sobie swoje poranne podniecenie. Gdyby tak można było wymazać to wspomnienie z pamięci.
- Moi pracownicy na ranczo.
- Aha, rozumiem. Masz ranczo. Nie pracujesz na nim, tylko jesteś jego właścicielem?
- Tak, a czy powiedziałem coś innego?
- Nie jestem pewna. Po prostu założyłam, że jesteś czyimś pracownikiem.
Pamiętał, że nie powiedział jej całej prawdy. Wtedy to nie miało żadnego znaczenia. Teraz chciał, by wiedziała, że nie jest zwykłym chłopcem od krów, wynajmowanym kowbojem. Pochodził z dobrej i znanej w okolicy rodziny i miał dziedzictwo, z którego był dumny.
- Moje ranczo nie jest daleko - powiedział spokojnie. W jej oczach pojawiło się zmieszanie i nadzieja.
- To dlaczego... ?
- Dlatego, że nie znaleźli moich śladów. Nie przyszło im do głowy, że wyszedłem poza granice dóbr Strykerów.
- A dlaczego wyszedłeś?
- Z powodu tej cholernej krowy.
- Ach tak, krowa. - To wstrętne zwierzę było przyczyną wszystkiego. Gdyby nie ono, nie złapałaby strzelby i nie wybiegła na dwór.
Wiadomość o tym, że Dev jest właścicielem farmy, wywarła na niej wrażenie. Niestety, nie zmieniało to sytuacji. Poza Jessem Griffithem nikt nie wiedział, że domek nie stoi pusty. Staremu kowbojowi nie przyjdzie do głowy, że kobieta mieszkająca samotnie może być zaniepokojona pogodą, wiec się tu nie zjawi, bo po co? Czeka ich dziesięć dni nasyconych wiszącym w powietrzu pożądaniem. To jak bomba zegarowa, która w końcu musi wybuchnąć.
Kiedy spojrzała w okno i zobaczyła wirujące płatki śniegu, miała ochotę krzyczeć. Zacisnęła zęby i wyszła do kuchni. Na obiad było jeszcze trochę za wcześnie, ale musiała coś robić, by nie zwariować.
Nie bardzo wiedziała, co. Przywiozła kilka książek, ale już je przeczytała. Nie wiedziała, że w górach jest tak cicho i spokojnie. W ogóle nie myślała o tym, co będzie robiła przez te dwa tygodnie. Kiedy Jess Griffith odjechał, ogarnęła ją niepewność, a potem wręcz panika.
Okolica była przepiękna. Rosły tu wysokie sosny i jodły. Nie miała jednak tyle odwagi, by samotnie wyruszyć na wycieczkę. Poza tym zupełnie nie znała gór. Po przyjeździe posprzątała domek, przewietrzyła pościel i umyła wszystkie naczynia. Nie zajęło to zbyt wiele czasu. Kiedy się rozpakowała, zrozumiała, że będzie miała mnóstwo czasu, z którym nie bardzo wie, co zrobić.
Lubiła czytać, ale zabrała za mało książek. W domku były tylko stare magazyny sportowe. Z powodu Strykera miała trochę więcej zajęć. Żałowała, że nie ma książki, w której by się zatopiła, zapominając o wszystkim, a zwłaszcza o tym, co czeka ją wieczorem. Było zimno. Wiedziała, że nie uśnie na krześle w pokoju.
Obiad minął względnie spokojnie. Potem siedzieli przy piecu. Dev sączył brandy. Eden wiedziała, że jeszcze się źle czuje. W ciągu dnia parokrotnie kładł się do łóżka. Rana goiła się szybko. Oczy miał już mniej zapadnięte i usta mniej zaciśnięte. Co będzie, kiedy znajdą się razem w łóżku?
Zrozpaczona spojrzała się na niego. Uśmiechnął się, bo przez cały dzień traktowała go jak powietrze.
- O co tym razem chodzi? - zapytał.
- Myślę, że wiesz - powiedziała i dumnie uniosła głowę. Wiedział, że jest gotowa do kłótni.
Przez chwilę siedział w milczeniu. Udawał, że zastanawia się nad odpowiedzią.
- Chodzi ci o dzisiejszy ranek, prawda? O ile pamiętam, nie chcesz o tym rozmawiać.
Głośno pociągnęła nosem.
- Nie denerwuj mnie. Chyba będzie lepiej, jeśli o tym porozmawiamy.
- Też tak uważam. Jesteś dorosła. Wiesz, jakie reakcje powoduje przytulenie się do mężczyzny. Niestety, nie umiem tego zmienić.
W jej oczach pojawił się upór.
- Stało się coś więcej i dobrze o tym wiesz. Powiedziałeś...
- Powiedziałem, że mogę się z tobą kochać - przerwał jej. - I będę tego próbował, jeśli mi nie zabronisz. Nie zgodziłaś się, więc na tym sprawa się skończyła.
- Och, naprawdę? - odparła z sarkazmem w głosie. - To dlaczego przez cały dzień tak pożądliwie na mnie patrzysz?
Roześmiał się i łyknął brandy.
- Jeśli pytasz, czy ciągle mam na ciebie ochotę, odpowiedź brzmi: tak. O każdej porze i w każdym miejscu. To nie moja wina, że się tu znalazłem.
Zaczerwieniła się.
- Już cię kilkanaście razy przepraszałam za to, co się stało. Wydawało mi się, że masz dosyć mojego płaszczenia się.
- Płaszczenia? Wcale tego nie oczekuję i nie przypominam sobie, byś to robiła.
- To na ile sposobów człowiek może mówić, że mu przykro? - W głosie Eden brzmiał gniew. - Chyba zaopiekowałam się tobą wystarczająco dobrze, czyż nie?
- Owszem, tak.
- I wielokrotnie przepraszałam.
- Czy przepraszanie oznacza płaszczenie się?
- Uważasz, że nie zostałam wystarczająco poniżona? Co mam zrobić? Włożyć włosiennicę i posypać głowę popiołem?
- Nic podobnego. Z pewnością kosztuje cię to znacznie więcej niż mnie. Ale na pewno się nie płaszczyłaś, więc skończ ten teatralny popis.
- Och, ty... - Poderwała się z krzesła. - Zrobiłam wszystko, by wynagrodzić ci to, co się stało. Nawet gdybyś powiedział, że mi wybaczasz, ja sobie tego nie daruję. Ale nie zasłużyłam na drwiny, nie po tym wszystkim, co zrobiłam.
Udało mu się rozwścieczyć ją. Miała tak napięte nerwy, że nie wytrzymała. Kipiała wściekłością. Szła w jego kierunku, sycząc:
- Zrozumiałam, jaki jesteś. Masz osobowość sukinsyna i maniery bydlęcia. Mówiąc krótko... - położyła dłoń na oparciu jego krzesła, pochyliła się i dokończyła, patrząc mu prosto w oczy: - nie lubię cię. I wcale nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Żadna normalna kobieta cię nie polubi.
- Naprawdę?
Była tak zła, że nie zauważyła, że Dev odstawił szklankę na podłogę i chwycił jej rękę. Zaskoczył ją. Usiłowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
- Puść mnie! - krzyknęła. Przyciągnął ją bliżej.
- Powiedziałaś, że nie jestem cywilizowanym człowiekiem. - Jego oczy błyszczały złowrogo. - Kobieto, gdybym nie był... - nie dokończył zdania i zamknął jej usta pocałunkiem. Przez moment nic nie robiła. Po chwili, jeszcze bardziej wściekła, zaczęła się szamotać. Stała w bardzo niewygodnej pozycji, a mimo złości nie chciała go urazić w ramię.
Usiłował wsunąć język między zęby Eden. Zacisnęła je mocno. Słyszała przyspieszony oddech Deva i z niesmakiem stwierdziła, że wymuszanie na niej uległości sprawia mu przyjemność. Świadomość, że on się bardzo dobrze bawi, rozwścieczyła ją. Chwyciła go za włosy i usiłowała odsunąć, ale Dev nie przestawał jej całować.
W końcu otworzyła usta. Może wówczas, jeśli ugryzie go w język, przestanie ją całować. W tym momencie Dev skończył.
- Masz zamiar zrobić użytek ze swoich ostrych ząbków, nieprawdaż, koteczku? - zasyczał.
- Nienawidzę cię.
- Czyżby? Uspokój się. - Pocałował ją leciutko w kąciki ust, a potem musnął wargami policzek i ucho. - Jesteś tak zmysłowa, że nie potrafię przy tobie myśleć logicznie - wyszeptał. - Pozwól mi się całować tak, jak tego pragnę.
- Nie zmusisz mnie - jęknęła.
- A może dasz się namówić? - wyszeptał drżącym głosem. Dotknął językiem jej ucha.
- Nie rób tego - poprosiła. Czuła jego oddech.
- To było miłe, prawda? Jesteś okropnym tchórzem, najmilsza, ale pachniesz cudownie. Jak nazywają się te perfumy? „Sposób na uwiedzenie mężczyzny”?
- Jesteś niemądry. - Poczuła, że narasta w niej podniecenie. - Stryker, przestań!
- Mów do mnie po imieniu.
To było bardzo dziwne całowanie. Wściekłość i rozpacz mieszały się z pożądaniem. Trzymał ją tak samo mocno jak przed chwilą, ale szeptał czułe słowa, a jego oddech na szyi i przy uchu zmienił charakter całego incydentu.
- Mów do mnie po imieniu - usłyszała po raz drugi.
- Dev - powiedziała miękko, po czym dodała złośliwie: - To na pewno skrót od diabła* [diabeł po angielsku to DEVIL ( przyp. tłum. )].
Roześmiał się.
- Pocałuj mnie choć raz. Jeśli ci się nie spodoba... A co będzie, jeśli jej się to spodoba? Za chwilę straci kontrolę nad sobą. Lgnęli do siebie tylko dlatego, że byli zupełnie sami w tym domku. W milczeniu analizowała swoje uczucia. Niemożliwe, by naprawdę coś do niego czuła. Do tego chama?
- Tylko jeden pocałunek, kochanie - wyszeptał i znów ją pocałował. Chciała go odepchnąć, ale nagle sama zaczęła całować Strykera. Pierwszy pocałunek był taki... Jaki? Przestała myśleć. Pragnęła, by to, przed czym się przed chwilą broniła, powtórzyło się.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Całował ją bardzo delikatnie.
- Jesteś niemożliwy - wyszeptała.
- Nieprawda. Jeśli chcesz, możesz mnie mieć. - Znów ją pocałował. To było wyzwanie, deklaracja zmysłowości. Dev był zupełnie inny niż ludzie, których znała do tej pory. Jego domem były góry, lasy i łąki.
- Dev, proszę. - Posuwał się za szybko i za daleko. Wiedział, że ją podnieca. Był w stanie przekroczyć wszelkie granice i pociągnąć ją za sobą. Właściwie już to zrobił. Dotykał jej sutek, doprowadzając ją do szaleństwa.
- Proszę, przestań - wyjęczała.
Podniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy. Jego wzrok był pełen pożądania.
- Wcale nie chcesz, żebym przestał.
- Tak, chcę. Dokąd nas to doprowadzi?
- Mam nadzieję, że prosto do łóżka - odpowiedział bez wahania.
Targały nią sprzeczne emocje. W przedziwny sposób Dev działał na jej zmysły.
- Nie chcę przeżywać wakacyjnej przygody - powiedziała.
Spojrzał na nią z wyrzutem.
- Ale przecież na to właśnie się zanosi. Nie proś, bym nie patrzył na ciebie jak na kobietę. Musiałbym być nienormalny, a nie jestem.
Niepotrzebnie to powiedział. Parę minut temu Eden była pewna, że go nienawidzi. Może to prawda. Uczucie sympatii powinno nieść łagodność, dobroć i spokój, a to, co czuła, było dalekie od spokoju. Do tej pory zanurzała dłonie w jego włosach. Teraz nie wiedziała, co ma z nimi zrobić.
- Obejmij mnie za szyję - powiedział cicho.
- Chcę wstać - wyszeptała, spuszczając wzrok, by nie patrzeć w jego płonące pożądaniem oczy.
- Po co? Czas iść do łóżka. Spojrzała na niego z niepokojem. Zrobił zdziwioną minę.
- Niech cię nie ponosi wyobraźnia. Nic wielkiego się nie stanie.
Zirytował ją. Powiedziała oschle:
- Po tym wszystkim? Dobrze wiem, co się stanie.
- Sama to sprowokowałaś, moja droga - burknął.
- Oglądanie z bliska twojej ślicznej twarzyczki było nie lada wyzwaniem.
- W takim samym stopniu jak spanie z tobą w łóżku - odpowiedziała.
- Niestety, nie mamy zbyt wielkiego wyboru, jeśli chodzi o miejsce do spania, prawda? Ale uspokój się. Jeśli nie będziesz chciała się ze mną kochać, to spokojnie prześpisz całą noc.
Zastanawiała się, czy można mu wierzyć. Być może nie powinna go prowokować, ale nie musiał od razu sadzać jej sobie na kolanach. Nie był głupi, mógł ją odsunąć, a nie zabierać się do całowania.
Ciągle jeszcze była podniecona. Siedziała na jego kolanach, objęta muskularnymi ramionami. Dev Stryker to bezkompromisowy, twardy facet, ale też i wspaniały mężczyzna. Musiała mu ufać. Nie miała wyboru. Musieli mieszkać, jeść i spać razem.
- Dobrze - powiedziała. - Wierzę ci. Czy mogę wstać? Przyglądał jej się przez chwilę, a potem opuścił ręce.
- Tak, wstań.
Podeszła do pieca. Rzuciła mu przelotne spojrzenie.
- Jesteś żonaty? Roześmiał się.
- Wiesz, że to pytanie sprawia mi przyjemność - powiedział ironicznie.
- To było zupełnie normalne pytanie - odpowiedziała, czerwieniąc się.
- Byłoby takie, gdybyś je zadała w innej sytuacji. Ale po tym, co się stało przed chwilą, jest obraźliwe. Odpłacę ci pięknym za nadobne. Czy masz męża?
- Nie - burknęła. - Myślisz, że siedziałabym tu sama, gdybym była mężatką?
- A skąd mam wiedzieć, co byś robiła? Fakt, że tu w ogóle jesteś, o tej porze roku, jest wystarczająco dziwny. Dlaczego wybrałaś to miejsce na spędzenie urlopu?
Przysunęła się do pieca, który nie dawał zbyt wiele ciepła. Nie bardzo znała się na grzejnikach, ale wiedziała, że bywają lepsze niż ten. W tym domku wszystko było stare, piecyk też.
Drażniły ją pytania Deva. Odpowiedziała z wahaniem:
- Nie ma w tym nic dziwnego. Po prostu w tym roku miałam ochotę na coś wyjątkowego.
- No to rzeczywiście spędzasz urlop w sposób wyjątkowy - zakpił.
- Nie powinnam była tu przyjeżdżać - przyznała.
- Wiedziałam to już pierwszego dnia.
Dev zrozumiał, o co chodziło.
- Bałaś się. I dlatego chodziłaś ze strzelbą?
Kiwnęła głową.
- Tak. Moi przyjaciele namówili mnie do zabrania karabinu. Straszyli niedźwiedziami.
Niedźwiedzie. Dobry Boże. Skrzywił się z niesmakiem, a potem spojrzał się na nią.
- Twoi przyjaciele to banda głupców. Niedźwiedź mógłby przyjść, trochę powęszyć, ale nie ma powodu, by do niego strzelać. A gdybyś natknęła się na niego w lesie, to nie sądzę, byś była na tyle opanowana, by do niego wycelować i strzelić. Najprawdopodobniej odwróciłabyś się i uciekła, tak samo jak ci idioci, którzy namówili cię na wzięcie broni.
Wiedziała, że Dev ma rację. Gdyby naprawdę spotkała się z atakującym zwierzęciem, albo by zemdlała z przerażenia, albo uciekła.
- Nie powinnam była ich słuchać. Teraz o tym wiem. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Nie naładowałam tej strzelby, Dev. Patrzyłam na krowę i...
- Na starą Jednoróżkę? Nie powiesz mi, że się jej bałaś?
- Nigdy nie widziałam krowy z bliska, więc jest dla mnie tak samo przerażająca jak dzikie zwierzęta. Albo prawie tak samo - powiedziała cicho. Czuła się zawstydzona, ale i upokorzona. Wstyd jej było, że jest takim tchórzem, ale Dev nie musiał tego podkreślać.
- To jak chciałaś przegnać tę wielką, wstrętną krowę, goniąc za nią ze strzelbą, która nie była naładowana?
- Proszę, nie kpij ze mnie. Westchnął i potarł kark dłonią.
- W porządku. To zresztą wcale nie jest śmieszne. Strzelba, jak się okazało, była naładowana. Być może zrobił to sprzedawca.
- Być może - przyznała cicho. - Zresztą chwyciłam ją dopiero wówczas, gdy zobaczyłam, że coś się rusza w lesie. To byłeś ty, ale na początku widziałam tylko coś wielkiego i czarnego.
- I pomyślałaś, że to niedźwiedź?
- Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie schowałam naboje - mówiła dalej. Chciała wyrzucić to z siebie.
- Wtedy wyjechałeś na polanę i przez chwilę poczułam ulgę. Potem jednak zaczęłam się zastanawiać, co tu robisz.
- Goniłem Jednoróżkę.
- W końcu przyszło mi to do głowy. Wyszłam się z tobą przywitać. Zapomniałam, że mam w ręku strzelbę.
Dev był zdumiony.
- Dziecko drogie, ty bardzo potrzebujesz mężczyzny. Kogoś, kto cię będzie chronił przed niedźwiedziami, krowami i obcymi facetami.
Tymi słowami wyprowadził ją z równowagi. Czasami potrafi być irytujący.
- Potrafię dbać o siebie w środowisku, w którym żyję - powiedziała ostro. - Z dala od gór, w mieście, nie czułbyś się tak pewny siebie.
- Ciągle nie rozumiem, dlaczego taka kobieta jak ty decyduje się na pobyt w miejscu, w którym trzęsie się ze strachu. Ale, prawdę mówiąc, dawno nie spotykałem kobiet w twoim typie, więc mogę nie mieć o tym pojęcia.
Miała już dość jego złośliwości. Co to znaczy „kobiety w jej typie”? Przecież nie jest idiotką.
- Ale jakoś kobiety „w moim typie” nie odpychają cię.
- Z pewnością nie - powiedział. - Tylko trochę śmieszą.
- W przeciwieństwie do mężczyzn w twoim typie. Nawet nie można z nimi normalnie rozmawiać. Wydaje im się, że wiedzą wszystko.
- I mają osobowość sukinsyna oraz maniery bydlęcia - przerwał jej. - Pozwól, że zadam ci jedno pytanie, zanim przerwiemy tę interesującą rozmowę i udamy się na spoczynek. Dlaczego, skoro, jak twierdzisz, mnie nie lubisz, całkiem niedawno odwzajemniałaś moje pocałunki?
- Czekałam na to pytanie - powiedziała.
- A ja czekam na odpowiedź.
Zacisnęła usta. Nie może się przyznać, że ten człowiek budzi w niej pożądanie.
- Byłeś pod ręką, Stryker. Jestem podenerwowana i zmęczona. W tym stanie ceni się każdy ludzki odruch.
- Chcesz przez to powiedzieć, że całowałabyś każdego mężczyznę, który by ci się nawinął?
- Coś w tym rodzaju.
- Ty kłamczucho - powiedział szeptem.
- Tobie naprawdę nie brak pewności siebie. Wątpię, czy aż tak wielu mężczyzn próbowałoby wykorzystywać sytuację tak, jak ty to zrobiłeś. Nie każdy facet jest playboyem.
Dev pokręcił głową i wstał z krzesła.
- To była doprawdy złota myśl. A teraz powiem ci: dobranoc. - Doszedł do drzwi sypialni i odwrócił się.
- Jeśli zaś chodzi o wykorzystywanie sytuacji, to mogłem zrobić to dziś rano, ale nie zrobiłem. Warto, byś o tym pamiętała.
- Czy mam wyrazić uznanie dla twojej niebywałej powściągliwości?
- Powinnaś, bo następnym razem, jak się do mnie tak przytulisz, mogę być mniej opanowany. - Uśmiechnął się łobuzersko. - Zagrzeję łóżko, najsłodsza. Nie siedź tu zbyt długo.
Westchnęła głęboko.
- Może przesiedzę całą noc na krześle! - krzyknęła za nim. Najlepszym wyjściem byłoby włożenie drewna do pieca i spanie na krześle. Jedno spojrzenie na puste pudło szybko rozwiało jej nadzieje na spokojnie przespaną noc. Miejsce buntu zajęło poczucie bezsilności. Jak dotąd, nigdy nie była w sytuacji bez wyjścia. Czuła się jak w pułapce. Podeszła do okna, by sprawdzić, jaka jest pogoda.
Przyłożyła nos do zamarzniętej szyby i zerknęła w ciemność. Za oknem panowała zima. Jak można żyć na takim pustkowiu? A to i tak pestka w porównaniu z Alaską. Podobno są tacy, którzy za żadne skarby nigdy by się stamtąd nie wynieśli.
Byli twardsi od niej. Westchnęła, odwróciła się i zerknęła na drzwi sypialni. Stryker naprawdę był tajemniczym człowiekiem. A może nie. Może marzył jedynie o spaniu, jedzeniu i od czasu do czasu o kochaniu się z kobietą?
Nie, to uproszczenie. Różnica pomiędzy nimi polegała na tym, że on się niczego nie bał, a ona wszystkiego. Powiedział jej, że potrzebuje mężczyzny. Wcale się nie mylił. Tylko czy to była oferta, czy też drwił z niej? Gdyby nie był taki niesympatyczny, poważnie zastanawiałaby się, czy nie pójść z nim do łóżka, choć normalnie nie robiła tego z przygodnie poznanymi mężczyznami.
Próby zrozumienia go mijają się z celem. W pokoju robiło się zimno. Czas iść spać.
Weszła na palcach do sypialni, wyjęła koszulę i poszła się przebrać. Poczuła, że musi iść do ubikacji. Omal nie rozpłakała się. W ciemnościach droga do toalety wydawała się drogą do piekła. Wróciła d sypialni po kurtkę.
- Czy przestaniesz się kręcić? - usłyszała.
- Nie kręcę się - odpowiedziała. - Śpij i daj mi spokój.
- Próbuję. Ale trudno spać, gdy ktoś ciągle wchodzi i wychodzi.
Włożyła kurtkę.
- Mam cię po dziurki w nosie, Stryker. Rozumiem, że ciągle robisz ze mnie idiotkę, bo chcesz się zemścić za to, że cię postrzeliłam.
- Przestań. Gdybym chciał się mścić, to chyba potrafiłbym wymyślić bardziej wyrafinowany sposób niż kilka sprzeczek.
- To nie jest kwestia kilku sprzeczek. - Eden prawie syczała ze złości. - Od samego początku jesteś złośliwy i nieprzyjemny - powiedziała i wyszła.
Dev leżał wpatrzony w sufit. Ona chyba ma rację. Do cholery! Oczywiście nie w stu procentach, ale musiał się nad tym zastanowić. Czyżby podświadomie chciał ją ukarać za swój wypadek? Doprowadzić do tego, by czuła się okropnie, bo on jest uwięziony i martwi się o bezpieczeństwo szukających go ludzi?
Naprawdę się martwił. Miał ku temu powody. Wiele lat temu wiosenna śnieżyca trwała dwa tygodnie. Krowy marzły i padały z głodu, podróżnych ściągano z gór i przyjmowano we wszystkich domach. Jeśli ta śnieżyca będzie trwała choćby tydzień, zabraknie im zarówno drzewa na opał, jak i jedzenia.
Być może odgrywał się na niej za to, co spowodowała. Normalnie powiedziałby Eden o zbliżającej się śnieżycy i zabrał ją na dół. Black-jack uniósłby ich oboje.
Co się stało, to się nie odstanie. Jutro musi znaleźć w lesie jakieś uschnięte drzewo. Perspektywa piłowania pnia jedną ręką nie była zachęcająca, ale nie miał innego wyjścia. Nie mogą zostać bez opału. Mając ciepło i wodę, przeżyją, nawet jeśli zabraknie jedzenia. Opał był najważniejszy.
A jeśli chodzi o Eden, to chyba rzeczywiście musi dać jej trochę spokoju. Dlaczego ciągle o niej myśli? Pożądał jej bardziej niż jakiejkolwiek innej kobiety. Do diabła, czyżby rodziło się coś poważnego? Trzaśniecie drzwi wejściowych oznajmiło powrót Eden. Odwrócił się na bok, leżał cicho i słuchał odgłosów dochodzących z dużego pokoju.
Przełknął ślinę. Usiłował nie myśleć o koronkowym staniku i majtkach. Koronki i satyna. Delikatne i takie kobiece. Nagle zrobiło się ciemno. Eden zgasiła lampę. Najpierw usłyszał głośne dmuchnięcie, a potem kroki bosych stóp na podłodze.
Podniosła koce, wsunęła się do łóżka i...
- Co ty, do diabła, robisz? - wykrzyknął zaskoczony.
- Podejmuję kroki chroniące cię przed utratą samokontroli - powiedziała, upychając poduszkę pomiędzy sobą a Devem.
- Oszalałaś? To łóżko i tak jest za wąskie na dwie osoby i bez tej poduszki!
- Wypchaj się, Stryker. Przecież zmieścimy się oboje, i poduszka również się zmieści. Powinnam była pomyśleć o tym zeszłej nocy. Miłych snów.
Uśmiechnął się. Naprawdę mu się podobała. Kopała, pluła i gryzła, mimo że była najbardziej tchórzliwym zwierzątkiem, jakie kiedykolwiek spotkał.
Rano znów wył wiatr i padał śnieg. Eden usłyszała to, jeszcze zanim otworzyła oczy. Przez chwilę leżała z zaciśniętymi powiekami. Nie miała ochoty patrzeć na wirujące płatki.
- Nie śpisz? Westchnęła i otworzyła oczy.
- Nie. Zawieja się nasiliła.
- Tak, wiem. Leżę i słucham tego wycia już od jakiegoś czasu. Czy wiesz, jaki jest zapas propanu w butli kuchennej i nafty do lamp?
O Boże, znowu jakiś problem, pomyślała Eden.
- Nie wiem - odpowiedziała ponuro. - Chyba umrę z wrażenia, jeśli okaże się, że przynajmniej tego jest pod dostatkiem.
- Nie denerwuj się. Przetrwamy to. - Głos Deva dochodzący zza barykady z poduszki brzmiał łagodnie, niemal ciepło i pocieszająco. Zdziwiona Eden uniosła się na łokciu. Spojrzała na Deva podejrzliwie.
- Dobrze się czujesz? Chyba nie masz gorączki, co? Obrócił głowę i spojrzał jej prosto w oczy.
- Nawet rano jesteś piękna. Jak ty to robisz? Zaczerwieniła się.
- Co ci się stało, że jesteś taki miły?
Oczy też miał inne. Nie było w nich cynizmu ani złośliwości, do których już przywykła.
- Czy dobrze się czujesz? - Nie dawała za wygraną. Nie wiedziała, co się stało.
Dev obserwował jej twarz. Miał ochotę powiedzieć jej, jak bardzo jest podniecony, ale opanował się.
- Czuję się dobrze - odpowiedział.
- A jak ramię?
- Jest jeszcze obolałe, ale się goi. Przestań się o mnie martwić.
- Przestań się martwić! Jak mam to zrobić? Teraz pojawił się nowy problem: propan i nafta. Nawet ty się martwisz.
- Możemy używać tylko jednej lampy. Zresztą obejdziemy się bez światła. To nie jest największy problem.
- Może nie największy, ale kolejny. - Zobaczyła, że Dev wyciąga rękę. Dotknął jej włosów. Byli jeszcze w łóżku, on leżał, a ona siedziała. Wystarczyły dwie noce, by łóżko straciło swoje podstawowe przeznaczenie. Co będzie za kilka dni czy nocy?
Usiłowała nie myśleć o tym, jak miły był jego dotyk. Zachowywał się inaczej niż wieczorem. Odwróciła głowę.
- Lepiej już wstanę i rozpalę ogień.
- Nie ma pośpiechu. Wczoraj miałem nadzieję, że będę mógł ściąć jakieś drzewo. Ale sądząc po odgłosach wichura się nasila.
- Ty? Miałeś zamiar ściąć drzewo? - przerwała mu ostro. - Nie ma mowy. Wystarczy, żebyś się przewrócił, a wszystko zacznie się od nowa. Gdybyś teraz zaczął krwawić, nie wiedziałabym, co zrobić. To i tak cud, że udało mi się zatamować krwotok.
- Zrobiłaś to znakomicie. Jestem pewien, że następnym razem też by ci się to udało.
Jaki on miły! Nie miała pojęcia, co o tym sądzić.
- Mimo wszystko wolałabym, abyś nie wystawiał moich umiejętności na kolejną próbę, dobrze?
Przez chwilę milczał. Postanowił być szczery.
- Jak tylko trochę się przejaśni, jeśli jeszcze tu będziemy, pójdę do lasu. Są dwie rzeczy, bez których nie możemy się obejść: opał i woda. Tej ostatniej mamy dosyć. Jeśli jest ciepło, można przetrwać bez jedzenia.
Patrzyła na upór, jaki malował się na jego twarzy.
- W takim razie ja pójdę zdobyć opał - oświadczyła.
Dev bawił się jej włosami, owijał kosmyk wokół palca. Nie protestowała.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie możesz tego zrobić. To nie jest robota dla kobiety.
- I nie dla rannego mężczyzny. Jeśli będziesz się upierał, ja również nie ustąpię.
Uśmiechnął się szeroko. Tym razem był to ciepły uśmiech, pozbawiony dotychczasowej ironii.
- Pójdźmy na kompromis - zaproponował. - Możesz iść razem ze mną.
Bezwiednie potarła kark dłonią.
- Co się stało? - zapytał. - Naciągnęłaś sobie mięsień?
- Chyba tak. Odsunął jej dłoń.
- Ja to zrobię. - Palcami zaczął masować jej szyję, powoli i starannie.
- Naprawdę nie potrzebuję...
- Potrzebujesz. Czuję napięte mięśnie. Postaraj się zrelaksować. Pochyl trochę głowę do przodu. Zaraz, muszę zmienić pozycję.
- Nie, Dev, naprawdę... - Jej obiekcje przerwało skrzypienie łóżka. Nim się zorientowała, leżała na brzuchu. Ponieważ Dev nie mógł oprzeć się na lewym łokciu, więc usiadł na brzegu łóżka.
- A teraz rozmasujemy to naciągnięte ścięgno.
Na szczęście była ubrana. Kiedy jednak poczuła jego dłoń pod koszulą, wiedziała, że sytuacja staje się niebezpieczna.
- Nie rób tego za długo - powiedziała nerwowo.
- Nie robić czego za długo, kochanie?
- Dev...
Roześmiał się cicho.
- Czy nie potrafisz się odprężyć? Jesteś napięta jak struna. - Znów zaczął masować jej kark. Zamknęła oczy i starała się myśleć o czymś innym. Mijały długie chwile. Oboje milczeli. Tylko jego palce dotykały delikatnie obolałego karku Eden.
Mimo wszystkich wątpliwości przyznała w duchu, że było to cudowne uczucie. W końcu zaczęła się naprawdę odprężać.
- No, teraz lepiej - wymamrotał Dev. Po chwili zapytał: - Mniej boli?
- Zdecydowanie mniej. - Westchnęła i znienacka obróciła się na plecy. - Co się stało? Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
- Nie ufasz mi, prawda?
- Muszę ci ufać. To nie jest kwestia zaufania. Po prostu jesteś inny. Dlaczego?
- Wszystko przez to, co powiedziałaś o zemście.
- Naprawdę? Chcesz powiedzieć, że to była prawda?
- Być może.
Przyglądał się jej. Odwróciła wzrok.
- Lepiej już wstanę. Jest zimno.
- Moglibyśmy jeszcze przez chwilę poleżeć pod kocami.
- Nie... lepiej wstanę. - Gdy się podnosiła, zatrzymał ją. - Proszę, nie zaczynaj...
- To, że staramy się być dla siebie mili, nie jest zbrodnią, wiesz?
- Czy rzeczywiście właśnie to masz na myśli? - Spojrzała mu prosto w twarz. Stoczyli bitwę na spojrzenia. W końcu Dev odwrócił wzrok. - Masz rację - powiedział. - Nie o to mi chodziło.
Eden wstała i natychmiast włożyła spodnie. Wiedziała, że jest obserwowana, ale było jej zbyt zimno, by zastanawiać się, czy to podnieca Deva, czy nie. Usiadła na łóżku i włożyła skarpety.
- Zawsze śpisz w bawełnianych koszulkach?
- Nie - odpowiedziała możliwie najspokojniejszym tonem. Szczękała zębami. - Zazwyczaj śpię w koszuli nocnej.
- Tak myślałem. A masz jakąś ze sobą?
- Jeśli chcesz obejrzeć moje koszule nocne, to leżą w szufladzie komody.
- Nie chcę ich oglądać w szufladzie, tylko na tobie.
- Nawet gdybym miała ochotę paradować w cienkich i frywolnych koszulkach, nie zrobiłabym tego, bo jest zimno.
Wyszła z sypialni. Dev uśmiechał się do siebie. Cienkie? Frywolne? Naprawdę chciałby je zobaczyć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dev siedział przy piecu. Wieczorem nadwerężył ramię, więc teraz okropnie go bolało. Wszystko przez Eden. Kiedy trzyma się taką piękną kobietę na kolanach, łatwo o wszystkim zapomnieć.
Doprowadzała go do szaleństwa. To było coś więcej niż normalne pożądanie. Tymczasem ona ciągle krzątała się po domku. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Nie był przyzwyczajony do siedzenia bezczynnie.
- Uspokój się trochę - powiedział w końcu. Stanęła jak wryta.
- Słucham?
- Od śniadania zdążyłaś już odgarnąć śnieg, nanieść drewna, opatrzyć moje ramię i posprzątać cały domek. Teraz od godziny kręcisz się w kółko. Myślę, że te magazyny, które wciąż przekładasz, są naprawdę porządnie ułożone.
Eden odetchnęła z ulgą. Może przestać się martwić o wczorajsze pocałunki i dzisiejszy masaż. Z dwojga złego wolała kłótnie niż dwuznaczny spokój. Kłótnie były bezpieczniejsze. Wszystko wracało do normy. Dobrze wiedziała, że krząta się bez sensu, ale była zdenerwowana i nie mogła usiedzieć w miejscu.
- Po prostu sprzątałam - oświadczyła chłodno. - Poza tym czepiasz się i szukasz powodów do sprzeczki.
- Może i tak. Przynajmniej będziemy się do siebie odzywać.
Zmarszczyła czoło. Wyrównała książki leżące na magazynach. Chyba robiła to już po raz trzeci. O czym mają rozmawiać?
Przecież są jakieś neutralne tematy. Jednakże gdyby Dev mógł wybierać temat rozmowy, wybrałby taki, który wprawiłby ją w zakłopotanie.
- Zrobię pranie - odezwała się nagle Eden i wyszła do kuchni.
Dev wpatrywał się we własne buty. Eden po prostu nie chce się przyznać do tego, co rodziło się między nimi. Był zawiedziony. Jego zdaniem, ich awantury były niezwykle pasjonujące. Był podniecony całą sytuacją. Mieszanka fizycznego bólu i podniecenia seksualnego przekraczała jego odporność. Tak, miał ochotę posprzeczać się z Eden. Zrobiłby wszystko, byleby tylko nawiązać z nią bliższy kontakt.
Słyszał, jak kręci się po kuchni. Będzie prała przez cały dzień. Wyraźnie unikała go. Potrząsnął głową i wstał. Może przechadzka mu pomoże.
Ucieszyła się, że wyszedł. Nie czuła się swobodnie. Przez chwilę będzie sama. Ten domek był za ciasny dla dwóch osób. Po chwili drzwi się otworzyły.
- Chodź, coś ci pokażę - powiedział Dev bardzo cicho.
- Co?
Skinął głową w kierunku drzwi.
- Chodź.
- Po co? Jestem zajęta. - Stała pochylona nad miednicą. W oczach Deva pojawił się błysk zniecierpliwienia.
- No dobrze - westchnęła z rezygnacją, sięgnęła po ręcznik i wytarła dłonie.
- Bądź cicho - wyszeptał, otwierając drzwi. Spojrzała na niego ze zdumieniem i wyszła na ganek.
- Popatrz tam - wyszeptał.
Przy strumyku stała grupka najpiękniejszych zwierząt, jakie kiedykolwiek widziała.
- To łosie - wyszeptał Dev. - Ten duży, z rogami, to samiec. Reszta to jego żony, cały harem.
- Są też dzieci - wyszeptała Eden. Naliczyła czworo małych łosi. - Śliczne!
- To małe stadko. Czasami widuje się stada liczące kilkaset sztuk.
- Są większe od jeleni, prawda?
- Są większe od największych jeleni, choć te też bywają duże. Ich mięso jest bardzo smaczne.
- Jak możesz nawet myśleć o... Boże, nie przełknęłabym ani kęsa mięsa tych zwierząt! - wykrzyknęła podniesionym głosem. Łosie umknęły.
- Wystraszyłaś je - powiedział z wyrzutem.
- Nic dziwnego, że boją się ludzkiego głosu - odpowiedziała. - Już sobie wyobrażałeś, że jesz pieczeń z łosia, prawda? - Podeszła do drzwi. - Myślałam, że widok tak pięknych zwierząt budzi w ludziach nieco inne uczucia - kontynuowała zirytowana. - A ty myślisz tylko o swoim żołądku!
Dev szedł za nią.
- Od kiedy stałaś się taką miłośniczką zwierząt? Boisz się nawet krów. A co z niedźwiedziami? Ich mięso też jest jadalne. Parę dni temu byłaś gotowa strzelać do każdego zwierzęcia.
Stanęła przed drzwiami. Była oburzona.
- Tylko wówczas, gdyby mi zagrażały - powiedziała lodowatym tonem. - A poza tym i tak nie mogłabym żadnego z nich zabić nie naładowaną strzelbą.
- Bardzo cię przepraszam, ale broń była naładowana, o czym świadczy moja rana.
- Jesteś... jesteś najbardziej irytującym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Ile razy mam ci powtarzać, że ja jej nie naładowałam.
- Racja, zapomniałem. - Uśmiechnął się ironicznie.
- Po prostu nic się nie stało. Zmieniasz bandaże tylko po to, by zabić czas, prawda?
- Nie bądź głupi! - Weszła do domku i zostawiła go stojącego na ganku. Zmarzła, więc podeszła do pieca. Dev cicho otworzył drzwi. Kiedy siadał na krześle, skrzywił się z bólu.
- A więc zakończyliśmy tę ciekawą rozmowę - oświadczył ponuro.
- Łosie były śliczne, dlaczego więc musiałeś mówić o zabijaniu?
- Straciłaś poczucie rzeczywistości. Czy robiąc stek, zastanawiałaś się kiedyś, skąd to mięso? A cielęcina? Czy wiesz, co to jest cielęcina?
- Mam ochotę zostać wegetarianką. Wiem jedno: w życiu nie tknę mięsa z łosia. One mają takie cudowne, brązowe oczy.
- Cholera - mruknął i pochylił głowę. Czy wszystkie kobiety z miasta są takie? Chyba jest masochistą. Jej jedwabista skóra i usta doprowadzały go do szaleństwa.
Eden rozejrzała dookoła. Uświadomiła sobie, do czego służy domek myśliwski. Tu mieszkają mordercy łosi i innych zwierząt.
- Wolałabym umrzeć z głodu, niż zabijać takie piękne zwierzęta - oświadczyła.
- Naprawdę? - Dev uniósł głowę. - Jeśli śnieżyca potrwa wystarczająco długo, przekonamy się, jak znosisz głód. - Znów chciał jej podokuczać. - Kiedyś taka zawieja trwała dwa tygodnie.
- Dwa tygodnie?!
- Tak. Po paru dniach głodowania zjesz wszystko, co jest jadalne, nawet mięso zwierząt o pięknych, smutnych oczach.
- Nie jesteś zbyt miły. Po prostu buntuję się przeciwko zabijaniu pięknych zwierząt.
- Chcesz przez to powiedzieć, że brzydkie zwierzęta można zabijać bezkarnie?
- Jesteś okropny! - krzyknęła. - Czy zawsze naśmiewasz się z takich osób jak ja?
- Lepiej się śmiać, niż płakać. Poza tym jesteś naprawdę... wyjątkowa.
- Przyjedź kiedyś do Waszyngtonu. Też poczujesz się tam jak ktoś wyjątkowy.
Wyszła do kuchni. Dev wybuchnął śmiechem.
- Arogancki cham - mruknęła.
- Co powiedziałaś?
Ze zdumienia otworzyła usta. Jakim cudem usłyszał jej słowa? Wzięła się do prania. Gdzie je rozwiesić? Ani na dworze, ani w domu nie było sznurka. Jeśli rozstawi krzesła wokół pieca, Stryker obejrzy jej koronkowe i jedwabne majtki. Byłoby to dosyć kłopotliwe. Wyobraziła sobie jego minę.
Z dłońmi zanurzonymi w mydlinach próbowała zrozumieć, dlaczego tak się cieszyła, że tu mieszka. Cóż, następnym razem dobrze się zastanowi, zanim pojedzie dokądkolwiek na urlop.
Weszła z miednicą do pokoju.
- Mam nadzieję, że widok damskiej bielizny nie będzie ci przeszkadzał? - zapytała, rozwieszając na krześle majtki. Najlepszą obroną jest atak.
Rozpromienił się.
- Ależ skąd, wręcz przeciwnie, bardzo mnie interesuje twoja bielizna.
- Mogłam się tego spodziewać - odparowała.
- Tak?
- Nie jesteś zbyt skomplikowany.
Usiadł wygodniej. Bawiła go ta wymiana zdań.
- Uważasz, że wszystko o mnie wiesz, tak?
- Wiem tyle, ile chcę wiedzieć. - Nie patrząc na niego, rozwiesiła stanik.
- Chcesz powiedzieć, że znasz mnie na tyle, na ile chcesz mnie poznać?
- Nigdzie nie jest napisane, że musimy zostać przyjaciółmi.
- Nie chodziło mi o przyjaźń - zakpił.
Eden powiesiła ostatnią sztukę bielizny i wytarła dłonie o dżinsy.
- Tobie chodzi o coś zupełnie innego, powiedziała i usiadła. - Słuchaj, to, co mówiłeś o dwutygodniowej śnieżycy...
Roześmiał się.
- Wolałbym porozmawiać o nas.
- Nie ma „nas”, Stryker. W każdym razie nie w tym sensie, który masz na myśli. W tym samym dniu, w którym się stąd wydostaniemy, wyjeżdżam i więcej mnie nie zobaczysz.
- A czy ja mówiłem o związku na całe życie? Możemy się trochę zabawić. To by pozwoliło nam przyjemnie spędzić czas.
Wstała.
- Jesteś bezczelny. Jeśli nie kładziesz się do łóżka, to pozwól, że ja się zdrzemnę. - Z rozmysłem zerknęła do pieca i dołożyła do ognia polano. - Gdybym spała za długo, obudź mnie.
Na dworze wył wiatr. Słyszała go jeszcze, zanim się obudziła. Drżąc, wsunęła się głębiej pod koc i powoli otworzyła oczy. W pokoju panował półmrok i było zimno. Za długo spała. Niecierpliwie odsunęła koc.
Szybko włożyła buty i sięgnęła po jeszcze jeden sweter. Dlaczego Dev jej nie obudził? Zła na niego i na siebie weszła do dużego pokoju.
- Dlaczego nie... - przerwała w pół zdania. - Co się stało?
Miał rozpaloną twarz i błyszczące oczy.
- Nie wiem - odpowiedział ochrypłym i nienaturalnym głosem.
Wpadła w panikę. Podeszła i położyła mu dłoń na czole.
- Jesteś cały rozpalony. Dlaczego mnie nie obudziłeś?
- Zasnąłem. - Zaczął się trząść. - Chyba mam gorączkę.
- Chodź, pomogę ci. Musisz położyć się do łóżka. - Objęła go i pomogła wstać. Była przerażona. Doszli do sypialni.
Cały się trząsł. Rozpięła sweter i rozebrała go, nawet nie myśląc o wstydzie. Już po kilku minutach leżał pod kocami. Pobiegła po brandy i aspirynę.
Z trudem uniósł głowę, by połknąć tabletki. Eden przysunęła mu szklankę do ust.
- Muszę rozpalić w piecu - powiedziała.
- Jest już... prawie ciemno - zaoponował Dev.
- Trudno. Nie wiem, skąd ta gorączka. - Bała się, że to zakażenie. - Musimy ją zwalczyć. - Nie czekając na jego zgodę, wyszła i rozpaliła w piecu.
Po chwili wróciła.
- Wypij jeszcze trochę brandy - prosiła, nalewając alkohol do szklanki. - Od początku uważałam, że za szybko chcesz wyzdrowieć. Powinieneś był leżeć, a nie spacerować i siedzieć na krześle.
Miał szkliste oczy. Kryła się w nich nietypowa dla niego bezsilność. Eden była przerażona. Co się robi w przypadku wysokiej temperatury? Dev drżał. Czy jest mu zimno?
Przypomniała sobie, że jako dziecko miała kiedyś wysoką gorączkę. Rodzice zwilżali jej ciało zimną wodą. Nie mogła wymyślić nic innego. Wstała.
- Zaraz wracam.
Drżąc z niepokoju, zmieniała opatrunek. Była pewna, że rana jest zainfekowana. Zdziwiła się, kiedy zobaczyła, że jest zupełnie czysta i ładnie się goi. Nie wiedziała, dlaczego Dev dostał gorączki. Zrobiła mu zimne okłady, napoiła brandy i zaaplikowała aspirynę. Pomogło. Temperatura spadła i Dev spał jak dziecko. Eden siedziała w bujanym fotelu i kołysała się. Dzięki Bogu, już po wszystkim.
Devlin jest nadal chory, choć udaje zucha. Jak wyzdrowieje, może sobie robić, co chce. Póki jednak jest pod jej opieką, będzie leżał w łóżku, nawet gdyby miała go przywiązać. Poszła do kuchni, wypiła herbatę i zjadła kanapkę. Nie chciało jej się spać.
Kiedy otworzył oczy, w pokoju panował półmrok. Eden bujała się w fotelu. Wyglądała prześlicznie. Samo patrzenie na nią dawało mu poczucie ciepła i bezpieczeństwa, tak odmienne od dotychczas odczuwanego pożądania. Myślał o wszystkim, co dla niego zrobiła.
- Która godzina? - zapytał.
- Nie jest późno. Pół do dziesiątej. Jak się czujesz?
- Dużo lepiej. Dziękuję za wszystko.
- Proszę bardzo. Nie dostałbyś takiej gorączki, gdybyś...
- Daj spokój, Eden. To przypadek.
- Który nie powinien był się zdarzyć - powiedziała spokojnie.
- Większość przypadków nie powinna się zdarzać. Przepraszam, że sprawiłem ci kłopot.
- Nie szkodzi. Jesteś głodny?
- Nie, ale chce mi się pić. Wstała.
- Co ci przynieść?
- Odrobinę wody.
- Chciałabym z tobą porozmawiać - powiedziała, podając mu szklankę.
- Mów.
- Chodzi o ciebie. Dziś wieczorem naprawdę się przestraszyłam. Jesteś ciężko ranny, a to poważna sprawa. Chcę, żebyś przestał się forsować. Nie przeszkadza mi to, że muszę się tobą zajmować. Wiem, że siedzisz na tym krześle zły, że nic nie możesz zrobić, ale...
- Skąd o tym wiesz? - W jego głosie brzmiało zdumienie.
- To prawda, czyż nie? - Otarła łzę, która spływała jej po policzku.
Wpatrywał się w nią. Była roztrzęsiona. Cudowna, dobra kobieta. Znakomicie dawała sobie ze wszystkim radę.
- Niewielu mężczyzn potrafi bezczynnie siedzieć i patrzeć, jak kobieta nosi drzewo albo odgarnia śnieg - powiedział cicho.
- Naprawdę mogę to robić. Jestem dużo silniejsza, niż ci się zdaje - uśmiechnęła się przez łzy.
Eden udało się coś, czego dotąd nie osiągnęła żadna kobieta. Zrobiła na nim duże wrażenie. Zaniepokoił się. Wypił wodę i podał jej szklankę.
- Dzięki.
Odstawiła szklankę na komodę. Ten wieczór zbliżył ich do siebie. Zniknęło też napięcie seksualne. To dobrze, bo to było już nie do zniesienia. W pokoju panowała cisza. Słychać było tylko wycie wiatru i skrzypienie fotela.
- Czy na twoim ranczo też jest taka cisza?
Dev był przyzwyczajony do ciszy i spokoju panującego w górach. Eden zaskoczyła go tym pytaniem.
- Chyba tak. Ale sześciu ruchliwych mężczyzn robi więcej hałasu niż jeden ranny kowboj i zamyślona dama.
Uniosła głowę.
- Ładnie to powiedziałeś.
- Bo jesteś damą. Przepraszam za te idiotyczne uwagi. Takie aluzje robi się kobietom... To znaczy, nie mówi się o tym kobietom twojego pokroju. W każdym razie nie powinno się tego robić.
Jego oczy, pełne podziwu, płonęły. Zbliżała się pora snu. Eden wiedziała, że muszą oszczędzać drzewo. W domu robiło się zimno. Niezależnie od tego, czy chciało jej się spać, czy nie, łóżko było jedynym ciepłym miejscem.
Odwróciła wzrok. Dev dobrze wiedział, dlaczego. Przestraszył się, że Eden znów spędzi noc na krześle.
- Chodź do łóżka - powiedział łagodnie. Zobaczył, jak Eden przygryza dolną wargę. - Moja droga, między nami coś się dzieje i nie możesz temu zaprzeczyć.
Rzuciła mu pełne lęku spojrzenie.
- To... mnie przeraża, Dev.
- Dlaczego? Jesteśmy dorośli.
- Może dlatego, że się różnimy. Nie jesteś... taki jak ludzie, których znam.
- Ani ty nie jesteś taka jak moi znajomi. A i tak podobasz mi się i lubię cię.
- Naprawdę? - Westchnęła, wstała i podeszła do komody. Bezmyślnie zaczęła przesuwać na niej różne przedmioty.
- Jak możesz lubić kobietę, która prawie... ? To niemal cud, że nie zostałeś...
- Zabity? Ależ żyję i to całkiem nieźle - powiedział cicho. To prawda, było mu dobrze. - Z każdą chwilą robi się coraz zimniej - dodał. - Chodź. Daję słowo, że nie stanie się nic, czego byś sama nie chciała.
Nie wiedziała, czego Dev od niej chce. Co innego mówiło ciało, a co innego dyktował jej rozum. Czy to jest możliwe? Nawet wówczas, gdy myślała o rzeczach obojętnych, jej ciało czuło jego obecność.
Znalazła się w ślepym zaułku. Alternatywą było siedzenie na krześle w wyziębionym pokoju. Wyjęła koszulkę, wzięła lampę i poszła się przebrać.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Eden śniło się, że ucieka przed gęstą mgłą, w której kryły się potwory. Rzucała się na łóżku i jęczała.
Dev otworzył oczy. Spał źle, bo martwił się śnieżycą, a zwłaszcza niepokoił się o ludzi, którzy go poszukują. Wiedział, że jego pracownicy nie spoczną, póki go nie odnajdą. Budził się niemal co godzinę.
Eden znowu jęknęła. Odwrócił się w jej kierunku.
- Eden? - Nie widział jej twarzy, więc ostrożnie uniósł się na łokciu. - Kochanie, obudź się.
Nie zareagowała. Koszmar senny był silniejszy od jego głosu. Zawahał się. W końcu odsunął poduszkę i delikatnie potrząsnął ją za ramię.
- Kochanie, obudź się - powtórzył.
Ku jego zdumieniu, przytuliła się do niego i zaczęła płakać. Ciepło jej ciała tak go odurzyło, że nawet nie poczuł bólu, gdy dotknęła rany.
Przestał o czymkolwiek myśleć. Rozkoszował się uczuciem trzymania jej w ramionach. Nadal płakała, ale powoli zaczynała się budzić.
Na wpół przytomna pomyślała, że powinna odsunąć się. Co się stało z poduszką? O Boże, co za koszmarny sen. Leżenie w ramionach Deva było jak niebiańska rozkosz. Jego bliskość dawała poczucie bezpieczeństwa.
- Dobrze się czujesz? - wyszeptał. Ustami dotykał jej włosów.
Kiwnęła głową.
- Miałam koszmarny sen - powiedziała.
- Wiem. Płakałaś.
Udzieliło się jej jego podniecenie. Już nie chciała odsuwać się na skraj łóżka. Pragnęła dotykać i pieścić Deva. Poruszyła się lekko. Objął ją jeszcze mocniej. Pragnął jej tak samo jak ona jego.
Poczuła, że ręka Deva przesuwa się delikatnie w dół po jej plecach. Dobrze wiedziała, o co mu chodzi. Jeśli tego nie chce, musi mu powiedzieć teraz. Potem będzie już za późno. Oddychał nierówno. Przymknęła oczy. Nie potrafiła się opanować.
Za kilka minut Dev już nie będzie umiał się powstrzymać. Może w innym czasie i w innym miejscu mógłby, ale tu, w małym domku, w środku nocy, pragnął jej ponad wszystko.
- Czy jesteś pewna, że się na dobre obudziłaś?
- Tak, obudziłam się.
- Chyba... nie potrafię już dłużej...
Czuła, że drżą mu dłonie. Sama też drżała. Pragnęli się nawzajem. Dotknął jej pośladków. Były niewielkie i jędrne. Ich widok doprowadzał go do szału.
- Och, kochanie - wyszeptał. Uniósł głowę i wpił się wargami w jej usta.
Nigdy dotąd nie była tak podniecona. Przywarła do niego całym ciałem. Zaczęła go całować. Poczuła, jak narasta jego podniecenie. Odkrywali się pospiesznymi ruchami rąk. Wszystko działo się szybko, z przerażającą intensywnością. Eden nie wiedziała, że stać ją na takie reakcje.
Zmęczeni po miłosnych zmaganiach leżeli koło siebie. Eden odzyskała poczucie rzeczywistości. Ten człowiek był jej praktycznie obcy. Omal go nie zabiła. Ich znajomość trwała kilka dni, a przed chwilą kochała się z nim bez opamiętania.
Zrzucili koce. Teraz zimno panujące w domku zaskoczyło ich. Eden pozwoliła się przykryć. Wymamrotała tylko:
- Twoje ramię. Uważaj.
Ramię bolało go jak diabli, ale nie chciał się do tego przyznać.
- Wszystko w porządku - powiedział. Objął ją w pasie. Jego dłoń ponownie zaczęła błądzić po plecach dziewczyny.
Zamknęła oczy. Pieszczoty sprawiały jej przyjemność. Tej nocy to ona wszystko zaczęła, chociaż nie zrobiła tego celowo. Była pewna, że nie skończy się na tym jednym razie. Trochę ją to niepokoiło. Pragnęła Deva, ale jego pewność siebie wytrącała ją z równowagi. Dotykał jej tak, jakby była jego własnością. Miała wrażenie, że traciła swoją niezależność.
Wysunęła się z jego objęć. Zdumiony, podniósł głowę.
- Dokąd idziesz? - zapytał.
- Wychodzę - odpowiedziała krótko i szybko włożyła dżinsy oraz bluzę.
Nie lubiła wychodzić w nocy do ubikacji, ale tym razem szła powoli. Potrzebowała trochę czasu dla siebie, chciała przemyśleć to, co się stało. Po powrocie, drżąca z zimna, weszła do kuchni i usiadła.
Kochając się ze Strykerem, nie była sobą. Nigdy przedtem nie straciła kontroli nad emocjami. Jakim cudem Dev zdobył taką władzę nad jej zmysłami? Pociągał ją od początku, mimo pyszałkowatego uśmiechu, ironicznych uwag i niewybrednych przekleństw.
Przekroczyła granicę, którą sama wyznaczyła. To się więcej nie wydarzy. Miała nadzieję, że Stryker to zrozumie.
Weszła na palcach do sypialni. Tak jak przypuszczała, Dev usnął. Rozebrała się i wsunęła do łóżka. Ustawiła przegrodę z poduszki i skuliła się pod kocem.
Rano na dworze panowała cisza. Przestało wiać. W sypialni było nieco cieplej. Śnieżyca ustała.
Dev obudził się. Uśmiechnięty, przypomniał sobie wydarzenia minionej nocy. Kiedy zobaczył poduszkę, uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Co to, u diabła, znaczy? - wymamrotał zdumiony. Miał ochotę chwycić poduszkę i rzucić ją w kąt pokoju. Opanował się. Niczego nie rozumiał. Czyżby Eden chciała udawać, że między nimi nic się nie zdarzyło? A może żałowała tego, co się stało?
Wpatrywał się w sufit. Co też jej przyszło do głowy? Pamiętał, że wyszła do ubikacji. Musiał zasnąć, zanim wróciła. Nic dziwnego, był osłabiony gorączką i szaleńczą miłością.
Ta cholerna poduszka świadczyła dobitnie, że Eden żałuje tego, co zrobiła. No i pragnie, żeby się trzymał z daleka.
Miał poczucie, że stracił coś bardzo cennego. Eden nie była kobietą, z którą szło się do łóżka i szybko o tym zapominało. Wszystko wydarzyło się spontanicznie, to prawda, ale miało o wiele większe znaczenie niż jego dotychczasowe przygody.
Czuł się okropnie. Ramię bolało go coraz mocniej. Kiedy poczuł, że Eden się budzi, zamknął oczy i udawał, że śpi. Słyszał, jak dziewczyna wstaje i wychodzi do dużego pokoju. Odgadywał jej ruchy.
Po chwili do sypialni dotarł zapach kawy. Eden stanęła w progu. Była zdenerwowana.
- Dev, nie wiem, czy to coś znaczy, ale na dworze jest znacznie cieplej. - W jej tonie kryła się nadzieja.
- Zaraz wstanę i zobaczę. Jak się czujesz? Zaczerwieniła się.
- Dobrze. A jak twoje ramię?
Postanowił ją naśladować i odpowiedział równie bezbarwnym głosem:
- Boli mnie. Ale należało się tego spodziewać. Zerknęła na niego, ale po chwili odwróciła głowę i podeszła do drzwi.
- Na pewno musisz wyjść. Ale potem połóż się z powrotem, dobrze? Przyniosę ci śniadanie.
- Dobrze - zgodził się. Z trudem panował nad sobą. Kompletnie ignorowała to, co się stało w nocy. Może powinien jej przypomnieć, że to ona wszystko zaczęła? Albo powiedzieć jej, że była świetna?
Nic nie powie. Cholera! Powoli wstał. Marzył o gorącej kąpieli i zimnym prysznicu. Zaczął doceniać prysznic, który do tej pory traktował jako coś naturalnego.
Dzień mijał powoli. Dev leżał w łóżku, a Eden kręciła się po domu. Po południu nie miała już nic do zrobienia. Nie było wątpliwości, że pogoda się poprawia. Zaczęło się przejaśniać.
Zostało bardzo mało jedzenia. Wszystkie zapasy mieściły się w jednej szafce. Trudno było ugotować porządny obiad.
Kontakt z Devem Eden ograniczała do niezbędnego minimum, a i tak nie mogła przestać myśleć o tym, co się wydarzyło w nocy.
Wyszukiwała różne zajęcia, byle tylko nie myśleć. W schowku z narzędziami był okropny bałagan, więc wzięła się do sprzątania. Znalazła kawałek linki, na której będzie mogła rozwiesić pranie.
Pół godziny później stała, trzymając w ręku talię kart. Wpatrywała się w nią jak w drogocenne kamienie. Karty. Najprostszy sposób na zabicie czasu. Szybko skończyła sprzątanie schowka i usiadła przy stole.
Dev zmarszczył czoło. Z kuchni dochodził dziwny odgłos. Brzmiał jak tasowanie kart. Karty? Gdzie ona je znalazła?! Ciekawe, czy umie grać w pokera? To była jedyna gra, którą naprawdę lubił. Na ranczo dość często grali w pokera. O małe, symboliczne stawki. Przeważnie na centy. W ten sposób nie można było przegrać dużej sumy i nie było kłótni.
Nienawidził leżenia w łóżku. Został w nim tylko dlatego, że przestraszył się wczorajszej gorączki. Miał wrażenie, że od patrzenia w sufit dostanie zeza.
- Eden! - krzyknął. Usłyszał, jak wstała.
- Kochanie, umieram z nudów - powiedział, gdy przyszła do sypialni.
- A co ja mogę na to poradzić? - spytała. Uśmiechnął się.
- Skąd masz karty?
- Znalazłam je, sprzątając schowek. Są stare i kleją się z brudu, ale stawiam pasjanse.
- Pasjanse nie są takie zabawne jak poker.
- Nie zgadzam się z tobą, ale...
W jego oczach pojawiła się nadzieja.
- Grasz w pokera?
- Całkiem nieźle.
- Chyba żartujesz - odrzekł z ironią.
- Tak cię to śmieszy?
- Bardzo. Kto cię nauczył?
Ucieszyła się, że wreszcie znaleźli jakiś neutralny temat do rozmowy. Uśmiechnęła się.
- Dziadek. Był zagorzałym pokerzystą. Moi rodzice byli przeciwni tej nauce, ale ja od razu polubiłam pokera. Graliśmy na zapałki.
- Na zapałki? - W głosie Deva brzmiało rozbawienie. - A grałaś kiedyś na pieniądze?
Wzruszyła ramionami.
- Parę razy. Moi znajomi nie lubią pokera, a ja nie mam duszy hazardzistki.
- Moglibyśmy zagrać na centy.
- Chcesz, byśmy zagrali? - Zdumiona uniosła brwi.
- Grać można nie tylko w karty, moja droga.
- Poker! - krzyknęła zirytowana. - Rozmawialiśmy o pokerze!
Roześmiał się. Uwielbiał jej dokuczać.
- Tak, mówiliśmy o pokerze. Zagrasz? To dobra zabawa.
Przyglądała mu się badawczo. Nie bardzo wiedziała, czego ten człowiek naprawdę od niej chce.
- A jaka stawka?
- Centy - odpowiedział niewinnie. - W kieszeni spodni muszą być jakieś drobne.
- Bardzo mało. Wyjęłam je i położyłam na komodzie.
- Ty chyba też coś masz?
- Chyba tak. Ale lepiej by było, gdybyś resztę dnia spędził w łóżku. Przyznaj się, że czujesz się lepiej.
- Moglibyśmy zabawić się w łóżku. To znaczy, przepraszam, miałem na myśli...
Ta dwuznaczna rozmowa rozbawiła ją, choć przez cały dzień unikała tematu, do którego nawiązywał.
- Stryker, jesteś niepoprawny.
- A ty jesteś tak ładna, że brak mi tchu. Ale to nie jest temat naszej rozmowy, prawda, kochanie? Przynieś karty i pieniądze. Ogram cię tak, że będziesz musiała zdjąć z siebie wszystko, nawet majtki.
- Niech żyje pewność siebie! - krzyknęła i wyszła z pokoju. Jego zarozumialstwo bardziej ją rozśmieszyło niż rozzłościło. Zebrała karty.
- Dobrze - oświadczyła, wyciągając drobne z torebki.
- Chyba nie będziemy mogli grać zbyt długo, bo mam dokładnie trzydzieści sześć centów, a ty... - przeliczyła jego drobne - pięćdziesiąt trzy.
Dev położył monety na stoliku i wygładził koc, robiąc miejsce do gry.
- Wejście dwa centy, górna przebitka pięć?
- Może być. - Usiadła na brzegu łóżka i potasowała karty. - Kto ma wyższą kartę, ten rozdaje pierwszy.
- Przełożyła talię.
Dev wyciągnął asa, ona trójkę. Uśmiechnął się i potasował karty.
- Rozdający wybiera? - zapytała.
- Nic z tego, moja droga. To ma być prawdziwy poker. - Szybko rozdał po pięć kart. W banku leżały cztery centy.
Eden wzięła swoje karty, rzuciła na nie okiem i powiedziała:
- Otwieram za pięć centów.
- Górna granica? No, no. Musisz mieć dobrą rękę.
- Przyjrzał się swoim kartom. Dorzucił pięć centów do banku. Odłożył trzy karty, a pozostałe położył grzbietem do góry. - Ile chcesz? - zapytał.
- Żadnej.
- Żadnej? Masz wygrywającą kartę w ręku? Dałem ci do ręki karetę czy co? - Ze zmarszczonym czołem wziął sobie trzy karty. Przyjrzał się im uważnie powiedział:
- Otwierający zaczyna.
- Otwierający stawia pięć centów.
- Znowu górna granica? Co ty, do diabła, masz?
- Spasuj albo sprawdź - odpowiedziała spokojnie. Przeczesał włosy. Miał na ręku parę szóstek, tę samą, którą miał od początku. Skoro Eden nie dobierała kart, musiała mieć co najmniej strita. Potrząsając głową, rzucił karty.
- Pasuję - oświadczył.
Eden zabrała pieniądze z banku i złożyła karty.
- Poczekaj chwilę. Co miałaś?
- Spasowałeś. Nie mam obowiązku pokazywać moich kart.
Zdruzgotany, oparł się o wezgłowie łóżka.
- A czy w ogóle coś miałaś?
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała spokojnie.
- Uważasz, że blefowałam?
- Masz twarz zawodowego pokerzysty - powiedział, wytrącony z równowagi. - Myślę, że potrafisz blefować i właśnie to zrobiłaś. No cóż, dobiorę się do ciebie. Rozdawaj.
- Zapomniałeś wrzucić do banku - oświadczyła.
- Istotnie. - Zerknął na swoje drobne. - Czy możesz mi rozmienić dziesięć centów?
- Oczywiście. - Podała mu monety i sięgnęła po talię. Dev powoli brał swoje karty, przyglądając się im z kamienną twarzą.
- Pasuję - powiedział w końcu ze złością.
- Otwieram za pięć centów - powiedziała Eden. Spojrzał na nią z wyrzutem i jeszcze raz zerknął w karty. Eden rozdawała i otworzyła grę, więc musi, jako pierwszy, zadeklarować liczbę kart do wymiany. Ciekawe, co ona ma? Cokolwiek by to było, ma nikłe szanse na wygraną.
- Wypadam - powiedział i rzucił karty.
- Rozdajesz - oświadczyła i zgarnęła pieniądze z banku.
Postanowił, że tym razem musi wygrać. Dostał trzy dziewiątki i omal nie krzyknął z radości. Eden znów otworzyła za pięć centów, ale tym razem Dev dorzucił swoje pięć bez wahania. Uśmiechnął się do niej. Teraz na pewno blefowała, bo nie wymieniła żadnej karty. Sam dobrał sobie dwie i dostał parę dwójek. Miał fula!
Dorzuciła dwa centy. Dev dołożył tyle samo i dodał jeszcze pięć. Eden podniosła stawkę o następne pięć centów, więc postanowił sprawdzić. Spokojnie pokazała mu karetę.
- Cztery królowe! - Z niesmakiem rzucił swoje karty na stół. - Rany boskie, dałem ci cztery królowe? Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że szanse dostania takiej karty w pierwszym rozdaniu są prawie żadne?
- Owszem - powiedziała. - Czy to ja rozdawałam? Następną partię wygrał Dev i od razu poprawił mu się humor. Ale potem wygrywała Eden. Nie wiedział, kiedy blefuje, a kiedy nie. Doprowadzało go to do szewskiej pasji.
- Jesteś znakomitą pokerzystką - przyznał niechętnie.
- Dziękuję. Mówiłam ci, że miałam świetnego nauczyciela.
- Twojego dziadka?
- Tak.
Zagrali jeszcze parę kolejek. Dev został z ośmioma centami.
- Mam w portfelu parę dolarów - wymamrotał.
- Nie ma mowy - powiedziała. - Jak któremuś z nas skończą się drobne, przerywamy grę.
- Moglibyśmy grać o coś innego.
- O zapałki?
- Daj spokój. Granie o zapałki nie jest zabawne. Tym razem wygrał Dev. Kiedy rozdawał karty, Eden wstała i zapaliła lampę.
- Jesteś głodny? - zapytała. - Zbliża się pora obiadu.
- Zjadłbym kanapkę. Zachmurzyła się.
- Przykro mi, ale nie ma już chleba. Wyczuł troskę w jej głosie.
- Śnieżyca się skończyła. Niedługo ktoś się tu zjawi.
- Tak, tylko powoli zaczyna nam wszystkiego brakować.
Była wyraźnie zmartwiona. Chciał ją jakoś podnieść na duchu.
- Właściwie nie jestem głodny. Przygotuj coś tylko dla siebie.
- Proszę, przestań - odpowiedziała ostro. - Mogę nie jeść obiadu. Mnie to nie zaszkodzi, a tobie tak.
- A gdzie jest brandy? Tego mi właśnie brakuje. Nie możemy grać w pokera bez drinka, prawda?
- Dev...
W pięknych zielonych oczach krył się niepokój. Nie chciał, by się martwiła. Nie była stworzona do takich przygód, a znosiła je dzielnie.
- Przynieś brandy i napij się razem ze mną - powiedział ciepło. - Na pewno ci nie zaszkodzi. - Roześmiał się. - I wróć tu szybko. Muszę się odegrać.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Trochę się upiła. Język jej się plątał, a pokój wirował. Wszystko wydawało się zabawne. Dowcipy opowiadanie przez Deva były naprawdę śmieszne, a jej własne dykteryjki wręcz wspaniałe. Chichocząc, wypiła następny łyk brandy.
Dev nie wierzył własnym oczom. Namawiał ją, by wypiła odrobinę alkoholu, i już po kilku łykach odprężyła się. Drugą kolejkę sama sobie nalała. Minęła godzina, a osiemdziesiąt dziewięć centów, z którymi rozpoczynali grę, parę razy przechodziło z rąk do rąk.
- Wygrałam - oświadczyła, zgarniając bank.
- To mnie wyklucza z gry. - Dev podniósł szklaneczkę w geście uznania. Butelka była niemal pusta. Wypił sporo i świetnie się czuł. Eden siedziała na łóżku po turecku. Oboje dobrze się bawili. Śmiali się do rozpuku, niemal bez powodu. To był naprawdę miły wieczór.
Gra dobiegała końca. Eden jeszcze raz odniosła triumf. Zrobiła rozczarowaną minę.
- Wcale nie mam ochoty przestać grać - oświadczyła. - Może pożyczyć ci parę centów? - Zachichotała. - Nie naliczę zbyt wysokich procentów.
Spojrzał się na nią.
- Moglibyśmy zagrać o coś innego.
- Ale nie o zapałki, prawda? - zapytała z zainteresowaniem. Pamiętała, że Dev nie aprobował gry o zapałki.
- Założę się, że potrafię wymyślić coś lepszego niż zapałki.
Zmrużyła oczy, udając oburzenie.
- Stryker, widzę diabelskie błyski w twoich oczach.
- Naprawdę? - Roześmiał się.
- Masz bardzo ładne oczy - powiedziała impulsywnie. - Są szare jak... wilgotna tablica szkolna.
Wybuchnął śmiechem.
- A ty masz oczy kocie. Duże, zielone, fascynujące. Czy widzisz w nocy?
- Nie mam kocich oczu. - Zamrugała powiekami, chcąc udowodnić, że to prawda. - Widzisz? To są zwyczajne oczy.
- W tobie nie ma nic zwyczajnego. Jesteś najbardziej niezwyczajną dziewczyną, jaką znam.
Pogroziła mu palcem.
- Chyba nie ma takiego słowa jak „niezwyczajna”.
- Pewnie nie. - Roześmiał się. Lubił na nią patrzeć, zwłaszcza wówczas, kiedy miała dobry humor.
Za oknem topniał śnieg. Jutro będzie słoneczna pogoda. Ich uwięzienie dobiega końca. Wkrótce Eden opuści Montanę! Dev nie chciał, by wyjeżdżała. Próbował wyobrazić sobie ją na ranczo. Ciekawe, czyby jej się podobało? Pewnie nie, przecież bała się zwierząt.
Pociągnął spory łyk brandy. Eden bezmyślnie tasowała karty. Na chwilę przestała, wypiła łyk alkoholu i uśmiechnęła się beztrosko.
- Więc co? - rzuciła wyzwanie. - O co gramy? Pragnął jej. Musi ją zdobyć i przekonać, że jest między nimi coś więcej niż tylko pożądanie. Nie ma na to zbyt wiele czasu.
- Moglibyśmy zagrać o pocałunki - powiedział spokojnie. Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Mówię tylko o pocałunkach - powiedział ostrożnie. Wypiła wystarczająco dużo, by się czuć swobodnie.
- Pocałunki zawsze są tylko początkiem - powiedziała.
- Oprę się pokusie - skłamał. - A ty potrafisz?
- Wiesz... - Zarumieniła się. To będzie emocjonująca gra, o znacznie wyższą stawkę niż kilka centów. Udowodni mu, że potrafi się oprzeć pokusie. Nie potrafiła jednak zrozumieć, dlaczego jej tak na tym zależy.
- W takim razie musimy ustalić zasady - powiedziała jednym tchem.
- Jakie?
- Nie będzie dotykania. Ręce z daleka.
- Znaczy bez przytulania? - przekomarzał się.
- Można to i tak nazwać.
- Dobrze. Zgadzam się. Wyłącznie pocałunki. Wygrywający całuje przegranego.
Wiedziała, że w pokera gra lepiej niż Dev. Jeśli nagle szczęście go opuści i nie będzie mógł blefować, to ona będzie całowała Deva, a nie odwrotnie. Rozwiązaniem są przyjacielskie całusy. To może być fajna gra, podniecająca, trochę niebezpieczna, ale zabawna.
- Dobrze - zgodziła się. - Kto ma wyższą kartę, ten rozdaje pierwszy - oświadczyła. Wyciągnęła dziewiątkę, a Dev ósemkę. Rozdała karty.
Wygrała. Dev roześmiał się, pochylił do przodu i nadstawił twarz. Zerknęła na jego zmysłowe usta, ale pocałowała go w policzek. Oczy Deva rozbłysły. Nie uzgodnili miejsc całowanych przez zwycięzcę. To nadawało grze specyficzny charakter. O takiej możliwości Eden na pewno nie pomyślała.
Następną partię wygrał Dev. Poprosił, by Eden podała mu swoją dłoń.
- Moją dłoń? - spytała zdumiona.
- Chcę cię pocałować w rękę.
- Ale... - Powoli uniosła dłoń, a na jej twarzy pojawiło się zaniepokojenie. Delikatnie ją pocałował. Następne dwie kolejki wygrała Eden i konsekwentnie całowała Devlina w policzek.
Tasowała karty, popijając brandy małymi łyczkami.
- Co robisz w Waszyngtonie? - zapytał Dev.
- Chodzi ci o moją pracę? Pracuję w kancelarii prawniczej. - Opowiedziała o dziale komputerowym, którym kieruje.
- To interesujące. - Dev dobrał karty. Miał trzy dziesiątki i pobił jej parę piątek. - Teraz twoje ramię - oświadczył.
- Moje ramię? Dev...
- Kochanie, sama ustalałaś zasady. Nie było mowy o tym, w co można lub nie wolno całować.
- To prawda, ale dlaczego akurat w ramię? - Zachichotała, choć Dev wcale się nie uśmiechał. Nerwowo podciągnęła rękaw swetra i podsunęła nagie ramię Strykerowi. Całował je czule i powoli. Już miała się cofnąć, gdy Dev nagle się odsunął. Uniósł głowę i uśmiechnął się.
- Może... może powinniśmy... - jąkała się.
- Nie ustalamy żadnych nowych reguł - przerwał jej.
- Nie w środku gry.
- Ale...
- Czy dziadek nie nauczył cię, że w trakcie gry nie zmienia się zasad?
- Tak, ale...
- Teraz ja rozdaję karty. - Zaczął tasować. Żadne z nich nie miało nawet pary. Dev trzymał asa, a najwyższą kartą Eden był walet. Była ciekawa, co teraz będzie chciał całować?
- Myślę - przerwał i zawiesił głos - że teraz kolej na twoje prawe ucho.
Zaprotestowała.
- Dev, to nie fair. Zasady nie były jasno określone. Myślałam, że mówimy o pocałunkach... składanych na twarzy.
- Naprawdę? A ja wcale nie myślałem o twarzy. Przy następnej grze trzeba będzie sprawę postawić jasno.
- Jesteś uparty.
- Gram zgodnie z zasadami.
- Ale ucho jest...
- Wrażliwe na pieszczoty? - zapytał cicho. Zaczął zbierać rozrzucone na kocu karty. - Przysuń się bliżej i pozwól mi cieszyć się wygraną.
Spojrzała na niego z lękiem. Nie wiedziała, co robić. Dev westchnął.
- Wygląda na to, że nie potrafisz mi się oprzeć. - powiedział.
Jego pewność siebie była nie do zniesienia. Owszem, działał na nią, ale wcale tego nie chciała. Siedział z kamienną twarzą i, poza błyskiem w oku, sprawiał wrażenie opanowanego i zimnego jak lód. I kto tu ma twarz pokerzysty! Cholera, nie można mu ufać.
Sięgnęła po szklaneczkę. Alkohol dodawał jej odwagi. Być może też czynił ją mądrzejszą. Strykerowi nie chodziło o kilka pocałunków. Przejrzała jego plan. Ta gra może być prowadzona przez dwie osoby.
Odstawiła szklankę na krzesło, którego używała zamiast stolika, i uniosła się. Ostrożnie pochyliła się nad Devem. Odwróciła głowę i nadstawiła ucho.
Oszołomił go jej zapach.
- Umawialiśmy się, że ręce trzymamy z daleka - powiedział. - Musisz więc odsunąć włosy.
- Proszę bardzo. - Oparła się na jednej ręce, a drugą odgarnęła kosmyki włosów i odsłoniła ucho. - Czy teraz dobrze?
- Tak - wymamrotał. Delikatnie chwycił za brzeg ucha i przesunął po nim językiem.
W milczeniu walczyła z rosnącym podnieceniem. Dev przedłużał pieszczotę. Czekał, aż Eden zacznie protestować. Odsunęła się.
Szybko chwyciła karty i potasowała je. Zauważyła, że Dev jest coraz bardziej podniecony. Da mu do wiwatu! Będzie cierpiał jeszcze bardziej niż ona! Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.
Wyciągnęła trzy ósemki. Była pewna, że wygra tę partię, ale Dev wyłożył trzy walety. Spojrzała mu prosto w oczy. W pokoju zapadła nerwowa cisza. Myślała tylko o tym, w co tym razem będzie chciał ją pocałować.
- Usta - powiedział cicho.
Zwilżyła wargi. Właściwie poczuła ulgę. Mimo że pocałunek w usta może być bardzo podniecający, wydawał się mniej niebezpieczny.
- Ręce z daleka - przypomniała, unosząc się.
- Nie mam zwyczaju łamać zasad gry - oświadczył.
- Tak, wiem. - Oparła się rękoma na łóżku.
- Tak jest niewygodnie. Usiądź na moich nogach.
- Nie.
- To jest mój pocałunek. Graj fair albo w ogóle nie graj.
- Myślałam, że nie będziesz śmiał mówić o grze fair.
- Usiądź mi na nogach albo wstanę z łóżka i zmuszę cię do tego.
- Dev, ta gra zaczyna przekraczać wszystkie granice przyzwoitości.
- Czyżbyś miała zamiar oszukiwać?
- Do diabła, nie złość mnie. - Usiadła mu na nogach. - Czy teraz jesteś zadowolony?
- Prawie. Nie sądzę, byś miała prawo odsuwać się tylko dlatego, że wydaje ci się, iż pocałunek trwa za długo. O tym decyduje wygrywający.
- I kto usiłuje zmienić zasady?
- Chyba się boisz.
- Ja? Czego?
- Długiego, zmysłowego pocałunku.
- Jesteś bardzo pewny siebie - powiedziała z pogardą w głosie. - Naprawdę uważasz, że nie można ci się oprzeć? Uwierz mi, wytrzymam, jak to określiłeś, długi, zmysłowy pocałunek. Bez problemów.
- Naprawdę? To może sprawdzimy.
Kręciło jej się w głowie. Nie była przyzwyczajona do picia brandy na pusty żołądek. Nawet jako nastolatka nie robiła tak absurdalnych rzeczy. Była wtedy raczej poważnym podlotkiem i wyrosła na szanowaną kobietę.
Tak przynajmniej sądziła. Pod wpływem Strykera zaczynała w to wątpić. Przytulanie się do prawie obcego mężczyzny i kochanie się z nim z szaleńczą pasją było jej równie obce jak ten domek i góry.
Dev patrzył jej prosto w oczy. Jego wzrok mówił, że nie ma zamiaru rezygnować ze swoich planów.
Miała ochotę powiedzieć mu, że przejrzała jego zamiary. Był jednak tak pewny siebie, że zirytowana stwierdziła:
- Bierz swoją wygraną.
Jego pocałunek na pewno będzie zmysłowy, a sądząc po tym, co działo się ostatniej nocy, potrafił to robić.
Ku jej zdumieniu to był czuły i delikatny pocałunek. Kiedy Dev odsunął się, spojrzała na niego. W jego oczach błyszczało coś dziwnego. .
- Zakochałem się w tobie - powiedział bardzo cicho. Eden głos uwiązł w gardle.
- We... mnie? - wyszeptała.
Na jego twarzy pojawiła się znana jej ironia.
- A czy widzisz kogoś innego w tym pokoju?
- Ale... to niemożliwe.
- Dlaczego? Bo nie pasujemy do siebie? Ponieważ ty jesteś damą, a ja kowbojem?
- Nie, tak, może. - Potarła skronie. - Przez cały czas uważasz, że jestem bigotką. Twój styl życia nie... to znaczy odwrotnie, chyba tak. Chcę powiedzieć, że nie uważam, by twoja praca była mniej ważna od mojej, ale tak niewiele mamy ze sobą wspólnego.
Uniósł brwi.
- Może dlatego jesteśmy dla siebie tak atrakcyjni.
- Objął ją w talii.
- Ręce z daleka - przypomniała mu.
- Kochanie, gra się już skończyła. Uniosła ręce i delikatnie go odepchnęła.
- Czego chcesz ode mnie? Dlaczego mi to powiedziałeś? - W jej głosie brzmiała trwoga.
- Czy powinienem zachować to dla siebie? Eden, śnieżyca się skończyła. Za kilka dni już nas tu nie będzie, a ty wrócisz do Waszyngtonu. Czy mam ci pozwolić tak po prostu odejść?
Odwróciła głowę. Nie mogła na niego patrzeć.
- Mogłeś to zrobić delikatniej. Dev. Jesteśmy uwięzieni w małej chatce. Dlatego wszystko wygląda inaczej.
- Protestowała, a jednocześnie starała się zrozumieć własne uczucia. W innych warunkach to mogłaby być miłość. Gdyby spotkali się w normalnych okolicznościach, to, być może, doszłoby między nimi do czegoś naprawdę poważnego. Ale tutaj nie mogła stwierdzić, jaka jest prawda.
- Pragnę cię - wyszeptał.
Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Przez cały czas była podniecona, odkąd po raz pierwszy spojrzał na nią tymi szarymi oczyma. Nie mogła temu zaprzeczyć.
Czuła, jak napięcie narasta. Czas się odsunąć lub być konsekwentną, jak w pełni dojrzała kobieta. Dlaczego nie potrafi zapanować nad własnym pożądaniem? A miała się kontrolować.
Siedziała bez ruchu. Dev nie potrafił się opanować. Objął ją i przyciągnął ku sobie. Dlaczego mu na to pozwala? Przecież może zejść z jego kolan.
Gdyby chciała. Ale czy chciała?
Pocałował ją w dłoń.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.
- Dev...
Przerwał jej pocałunkiem.
- Twoje ciało jest absolutnie doskonałe - powiedział. Westchnęła. To samo myślała o nim.
- Rozbierzmy się - powiedział cicho i zaczął rozpinać jej sweter. Czuła się jak zahipnotyzowana. Pragnęła go. Wsunęła się do łóżka. Deva trawiło pożądanie.
- Moja ukochana - wyszeptał bezwiednie. Nigdy w życiu nie mówił tak do żadnej kobiety. Używał określeń typu: „skarbie” lub „ kotku”. Kochają, a jeśli jest inaczej, to chyba w ogóle nie wie, co to miłość.
W świetle lampy naftowej jej gładka skóra miała kolor kości słoniowej. Był nią zachwycony.
- Dev - wyszeptała.
- Pragnę cię na tyle różnych sposobów - szeptał jej do ucha. - Ale mamy dużo czasu. To dopiero początek nocy, prawda?
- Tak - wyszeptała drżącym głosem.
Było jeszcze lepiej niż poprzedniej nocy, choć wówczas wydawało się to niemożliwe. Eden wiedziała, że nie zapomni tego wieczoru do końca życia. Przytuliła się do Devlina.
- Powiedz mi, co czujesz? - zapytał.
- Nie potrafię - jęknęła. - Nie proś mnie o to.
Ta noc dopiero się zaczęła. Robił wszystko, by zadowolić Eden. Był pewien, że rano sama będzie chciała mówić o swoich uczuciach. Pragnął, by szczerze je wyznała. Jeśli go nie kocha - w co wątpił - pozwoli jej opuścić Montanę.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Ranek powitał ich bezchmurnym niebem. Zmiana pogody nastąpiła równie gwałtownie jak przed nadejściem zawiei. Dev stał przy oknie i patrzył na topniejący śnieg z mieszanymi uczuciami. Gdyby mieli więcej jedzenia, wolałby, by ich nikt nie znalazł jeszcze przez kilka dni. Teraz to tylko kwestia czasu. Ktoś może zjawić się tu w każdej chwili.
Eden bolała głowa. Kwaśno się uśmiechnął. Winę za własne zachowanie zwaliła na brandy. Poprzednim razem kochała się z nim z powodu koszmarnego snu, teraz z powodu alkoholu. Dlaczego nie potrafi się pozbyć zahamowań? Nie udało mu się jej sprowokować do wyznań, więc zasnął, choć miał zupełnie inne plany na tę noc. Rano wstała, zanim się obudził, i jak zwykle, zaczęła krzątać się po domu. Jakim cudem można znaleźć tyle pracy w takim małym domku?
Jakby na zawołanie otworzyły się drzwi i Eden wkroczyła obładowana drzewem.
- To resztka opału - powiedziała z przerażeniem.
- Nie szkodzi. Zaoszczędzimy drewno, paląc tylko przed południem.
- Eden włożyła polana do skrzynki i otrzepała ręce. Może i się ocieplało, ale na zewnątrz wciąż było chłodno. Z zaróżowionymi policzkami wyglądała młodo i uroczo.
- Czy moglibyśmy porozmawiać?
- Mam dużo pracy.
- Co będziesz robiła?
- Słucham?
- Co musisz zrobić? Czy te cztery czasopisma znów wymagają ułożenia?
- Przestań być złośliwy.
- Chyba muszę. Chciałbym jakoś zatrzymać cię i omówić istniejącą sytuację.
Rano Eden obudziła się z okropnym bólem głowy i wyrzutami sumienia. Nie wiedziała, dlaczego przy Strykerze traci silną wolę. Czy poszła z nim do łóżka, bo jej na nim zależy, czy też dlatego, że czuła się winna? Może chciała seksem wynagrodzić jego cierpienia?
Najrozsądniej byłoby uniknąć rozmowy. Choćby dlatego, że nie rozumiała samej siebie.
- Proszę, nie uciekaj. - Nie powiedział tego rozkazującym tonem, ale wyczuła w jego głosie napięcie. W końcu dała za wygraną i usiadła.
- Niedługo stąd wyjedziemy - powiedział. Bała się zapeszyć.
- Śnieg topnieje - powiedziała z wahaniem.
- Tak. Jeśli będzie topniał zbyt szybko, następnym problemem, tym razem dla terenów położonych niżej, może być powódź.
Każdy obojętny temat był bezpieczny.
- Czy to możliwe? - spytała.
- Spadło ponad pół metra śniegu, a w niektórych miejscach nawet więcej.
Jego pożądliwe spojrzenie wytrącało ją z równowagi.
- Proszę, nie patrz na mnie w ten sposób.
- Próbuję cię zrozumieć.
- Nie jestem skomplikowana ani tajemnicza, Dev.
- Wstała i podeszła do okna. Zerknęła na ogromne zaspy, które topniały w oczach.
- Niemal cię zabiłam - powiedziała cicho. Zaskoczyła go.
- Eden... - Usiłował zaprotestować.
- Nie pociągnęłam za cyngiel i byłam absolutnie pewna, że broń nie jest naładowana, ale mimo to jestem odpowiedzialna za to, co się zdarzyło. Dręczy mnie poczucie winy i tak pewnie będzie już do końca życia.
- Zrobiłaś wszystko, by mi to zrekompensować. Odwróciła głowę i spojrzała się na niego.
- Starałam się.
Nie od razu zrozumiał. Po chwili jego twarz spurpurowiała.
- Przecież nie wierzysz w to, że kochałaś się ze mną tylko dlatego, by mi zrekompensować ten wypadek!
- Owszem, wierzę. Zaklął.
- To najgłupsza rzecz, jaką słyszałem. W takim razie co mną kierowało?
- Daj spokój. Już pierwszej nocy oświadczyłeś, że mógłbyś się ze mną kochać. A teraz chcesz, bym uwierzyła, że figlujesz z dziewczyną, której prawie nie znasz, boją kochasz? Przykro mi, nie czuję się przekonana. - Odeszła od okna i zbliżyła się do stolika. Wyciągnęła rękę, by ułożyć leżące tam czasopisma, i uświadomiła sobie, co robi. Zaczerwieniona włożyła rękę do kieszeni dżinsów. Kręcenie się w kółko, jak to nazywał Dev, nie ułatwi tej rozmowy.
- Sama nie rozumiem swojego zachowania. Poczucie winy sprawia, że ludzie robią dziwne rzeczy. To chyba jedyne sensowne wyjaśnienie. - Stała do niego tyłem. Nie mogła patrzeć mu prosto w oczy.
Dev był wściekły.
- Nie dopuszczasz do siebie myśli, że między nami zrodziło się coś bardzo ważnego, prawda?
Zawahała się, ale odpowiedziała zupełnie spokojnie:
- Nie wierzę w to, że zakochaliśmy się w sobie.
- Odwróciła się i oparła o blat stołu. - Od tygodnia jesteśmy tu uwięzieni. Najpierw sądziłam, że twoja rana jest dużo poważniejsza, niż rzeczywiście była. Pragnęłam cofnąć czas. Modliłam się, byś przeżył. Przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, by tak się stało.
Przerwała i westchnęła.
- Do tego jeszcze ta burza śnieżna, kłopoty z opałem i jedzeniem. To chyba naturalne, że w takiej sytuacji padliśmy sobie w objęcia.
- Wczoraj wieczorem, kiedy graliśmy w pokera, było nam razem dobrze. I to nie dlatego, że byliśmy uwięzieni.
- Na twarzy Deva malował się upór.
Patrzyła na niego i przypomniała sobie wczorajszą grę. Tak, było im dobrze. Śmiali się, przekomarzali, opowiadali głupie dowcipy. Zapomnieli o sytuacji, w jakiej się znaleźli. W każdym razie Eden zapomniała. Ale to było wczoraj. Co z tego, że teraz pogoda się zmieniła i topnieje śnieg. Nie było opału, a szafki w kuchni są niemal puste. Nie wiadomo, jak długo będą czekać na ludzi Deva. Kilka godzin dobrej zabawy nie zmienia faktu, że ciągle tu są, a ich życiu zagraża niebezpieczeństwo.
Nie mogła stać spokojnie. Znów podeszła do okna.
- Jak daleko jest twoje ranczo?
- Czemu pytasz? Czy myślisz o dojściu tam na piechotę? - W jego tonie kryła się ironia i rozbawienie.
Zerknęła na niego niepewnie.
- Czy to jest niemożliwe?
- Jesteś niepoważna.
- Po prostu pytam.
Nie dziwił się temu pomysłowi, Eden przecież nie znała okolicy.
- Moje ranczo nie jest daleko. Jakieś piętnaście lub szesnaście kilometrów stąd. Ale śnieg podwaja ten dystans. Nawet dokładnie znając drogę, ani ty, ani ja, ani nikt inny nie doszedłby tam przed zapadnięciem zmroku. To oznacza spędzenie nocy pod gołym niebem, bo w domku nie ma namiotów. Co więcej, żadne z nas nie ma przyzwoitej kurtki i butów. Nie wyrusza się na taką wyprawę bez ciepłego ubrania.
Miał rację. Sportowe buty, które Eden ze sobą przywiozła, nie nadawały się do chodzenia po śniegu. W mgnieniu oka przemoczyłaby sobie nogi. Poza tym, oczywiście, zgubiłaby się. Nie miała zielonego pojęcia o chodzeniu po górach czy lesie i nie umiała rozpoznawać kierunków i stron świata.
- Czuję . się bezużyteczna - powiedziała. - Co się stanie, jeśli twoi ludzie nie trafią tutaj przez następny tydzień?
- Może się tak zdarzyć - potwierdził jej obawy - choć wierzę, że nas odnajdą. Istnieje jednak takie zagrożenie. Jeśli zaczną przeszukiwać góry, mogą stracić wiele czasu, zanim tu trafią. Dolina jest otoczona całym pasmem wzgórz. Nie wiedzą, w którym kierunku odjechałem, więc nie będą wiedzieli, gdzie zacząć poszukiwania.
Eden obawiała się tego od dawna i poczuła się jeszcze bardziej przygnębiona. Westchnęła i znów wyjrzała przez okno. Przypomniała sobie początek ich dziwnej przygody.
- Jechałeś za krową - powiedziała. - Następnym razem, kiedy któraś z twoich krów oddali się od stada, zapewne machniesz na nią ręką. Dev potrząsnął przecząco głową.
- Nie. Zwłaszcza wówczas, gdy krowa będzie miała się ocielić i zacznie nadciągać śnieżyca.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- A więc ta krowa była cielna?
- Nie wiedziałaś o tym? - Dev wybuchnął śmiechem. - Przecież miała bóle porodowe. Dlatego tak ryczała i dziwnie się zachowywała.
Eden zaczerwieniła się. Jak można być aż taką ignorantką? Wprawdzie nigdy przedtem nie widziała żywej krowy, a tym bardziej ciężarnej, ale mogła się domyślić, co się z nią dzieje. Krowa miała urodzić cielątko, a ona, jak idiotka, schowała się w domku, myśląc, że krowa chce na nią napaść! O Boże, czy Jednoróżka i cielątko przeżyły? Otarła łzę.
Dev spostrzegł jej gest i wzruszył się.
- Nie martw się, kochanie. Stara Jednoróżka jest naprawdę twarda. Dała sobie radę.
- Ale cielątko nie jest tak odporne jak matka.
To prawda. Jednoróżka na ogół rodziła zdrowe i silne cielaki. Może udało jej się zejść w dolinę. Uciekała tak szybko, że może dotarła do domu przed burzą. Podobnie jak Black-jack. Jeśli nikomu nic się nie stało, ani ludziom, ani zwierzętom, będzie wdzięczny za to Bogu do końca życia. No tak, ale bez Eden resztę tego życia spędzi w smutku i przygnębieniu.
- Czy masz jakiegoś partnera? Czy jesteś z kimś związana?
- Mam wielu przyjaciół - odpowiedziała lakonicznie. Niestety, Dev powrócił do tematu ich związku.
- Nie mówię o przyjaciołach. Czy jest w Waszyngtonie ktoś ważny dla ciebie?
Prawda mogła dać mu niepotrzebną nadzieję. Eden po namyśle zdecydowała się niczego nie ukrywać.
- Nie ma takiej osoby. Ale to nie ma nic wspólnego z tobą i ze mną - dodała.
- Chcę, byś dała mi szansę - powiedział po chwili milczenia.
- Różnimy się jak dzień i noc.
- Jesteś tego pewna?
- To widać jak na dłoni.
- Przecież coś do mnie czujesz. Eden dostała gęsiej skórki.
- Nie powiedziałam, że niczego do ciebie nie czuję. Ale nie to, co sugerujesz.
- Uważasz, że kiedy wszystko się skończy, pożegnamy się i zapomnimy o wszystkim?
- Brak ci poczucia rzeczywistości - powiedziała z wyrzutem. - Zbyt się różnimy. - Nie chciała sprawiać mu bólu, ale nie potrafiła uwierzyć w to, że między nimi może istnieć jakiś poważniejszy związek.
- Kiedy jesteśmy w łóżku, wszystkie różnice znikają.
- Nie można opierać związku na seksie.
- Dlaczego nie? Spójrz na to z innej strony. Czy kiedykolwiek związałabyś się z mężczyzną, z którym nie byłoby ci dobrze w łóżku?
Zaczerwieniła się. Dev mówił o wszystkim bez ogródek. Powinna była się spodziewać takiej riposty.
- W trwałym związku poza seksem jest jeszcze wiele innych rzeczy - odparła szczerze.
- To prawda, ale seks jest bardzo ważny.
Dev miał rację. Z nikim nie było jej tak dobrze jak z nim. Za każdym razem gdy sobie o tym przypominała, oblewała ją fala gorąca. Gdyby ich rozmowa nie dotyczyła tak ważnej sprawy, być może Eden powiedziałaby mu, jak bardzo na nią działa.
Nie musiała tego mówić. Dev i tak o tym wiedział. Wystarczył mu wyraz jej twarzy. Kiedy zaczynali rozmowę o seksie, natychmiast odczuwali pożądanie. Dla Deva to był wystarczający dowód, że pasują do siebie. W porównaniu z tym, co ich do siebie przyciągało, wszystkie różnice nie są warte funta kłaków. Dobrze, że udało mu się sprowokować ją do rozmowy, teraz musi zrobić wszystko, by się znów nie zamknęła w sobie.
- Moja matka też pochodziła ze Wschodu - powiedział spokojnie. - Z Maine.
- No to co? - zapytała.
- Poznali się z ojcem, kiedy był w wojsku. W marynarce. Przez jakiś czas stacjonował w Maine.
- Wiem, do czego zmierzasz. Jestem pewna, że są tysiące takich historii. Kobiety zmieniają swoje życie dla mężczyzn. Ale wówczas, gdy tego chcą. Które z nas, ty czyja, chce zmienić własne życie? Czułbyś się równie źle w Waszyngtonie, jak ja w Montanie.
- W ogóle nie widziałaś Montany. Przesiedziałaś cały tydzień zamknięta w maleńkim domku. Nic o niej nie wiesz. Proszę, zrozum przynajmniej to.
- Dobrze. Zgadzam się, że nie widziałam prawdziwej Montany. Ale może wcale nie chcę jej zobaczyć? - odpowiedziała oschłym tonem.
- Chyba przedtem chciałaś, skoro tu przyjechałaś? Czy naprawdę jedno niemiłe doświadczenie zraziło cię do tego miejsca na całe życie?
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Powiem ci coś. Jak już się stąd wydostaniemy, przyjedź do Waszyngtonu. Porozmawiamy, kiedy spędzisz tydzień w moim świecie. Co ty na to?
Dev spojrzał na nią zrezygnowany.
- To jest impas.
- Tak. Zawsze był. A teraz cię przepraszam...
Po południu Devowi wydawało się, że słyszy dźwięk motoru. Trwało to ułamek sekundy, warkot oddalił się i zniknął. Właśnie był na dworze. Sprawdzał głębokość śniegu. Zamierzał sprowadzić pomoc. Znał drogę. Z koca może zrobić ciepłe ubranie, na przykład ponczo. Wystarczy wyciąć otwór na głowę. Najważniejsze, by dotrzeć dokądś przed zapadnięciem nocy. Jeśli do rana nikt się nie zjawi, to zejdzie na dół. Jedynym pragnieniem Eden jest jak najszybszy powrót do Waszyngtonu. Nie ma szansy na trwały związek między nimi. Nawet jeśli dziewczyna coś do niego czuje, to i tak jak tylko stąd wyjedzie, zapomni o tym. Opuści go w mgnieniu oka.
Dev podniósł lewą rękę. Skrzywił się, gdy poczuł ostry ból w ramieniu. Niestety, brandy i aspiryna się skończyły. Musiał więc jakoś to wytrzymać. Prawie wszystkie zapasy wyczerpały się. Gdyby bardzo oszczędzali żywność, wystarczyłoby jej jeszcze na kilka dni. Sytuacja dojrzała do tego, że Dev albo musi wyruszyć na dół, albo zacznie się starać o jedzenie i opał. Chodzenie było chyba łatwiejsze niż piłowanie i rąbanie drzewa. A co do jedzenia, to zarówno strzelba Eden, jak i jego rewolwer leżały gdzieś pod śniegiem. Nie miał pojęcia, gdzie. Musiałby więc zastawiać wnyki i modlić się, by coś w nie wpadło. Mimo że brnięcie w śniegu po kolana nie jest łatwe, opuszczenie domku było jedynym sensownym rozwiązaniem.
Po skromnym obiedzie składającym się z resztek konserwy, powiedział Eden o swoim zamiarze.
- Jutro spróbuję zejść na dół.
W oczach dziewczyny pojawił się strach.
- Nie jesteś na tyle silny, by dokądkolwiek iść.
- Myślę, że dam sobie radę.
- Tak myślisz? - Zobaczyła w jego oczach upór. Przez chwilę milczała. Może obojgu uda się zejść? Jutro byłaby w cywilizowanym świecie! Mogliby się wykąpać, wyspać w czystym łóżku i najeść do syta. Trzeba spróbować. - Dobrze. Co mam dla siebie przygotować?
Roześmiał się.
- Ty ze mną nie pójdziesz.
- Pójdę! - odpowiedziała krótko.
- Nie ma mowy! Nie będę mógł troszczyć się o ciebie. Eden wpadła w złość.
- Sama tu nie zostanę! Jeśli ty dojdziesz, to tym bardziej mnie się to uda.
- A więc o to chodzi. Nie chcesz tu zostać sama? Jak tylko kogoś napotkam, natychmiast wyślę po ciebie samochód.
- Jestem tego pewna, ale wolę iść z tobą. Nie mam zamiaru kłócić się, więc daruj sobie tę dyskusję.
- A co z ubraniem?
- Masz rację - powiedziała sarkastycznie. - Ten za mały, zielony sweter, który nosisz, jest chyba odpowiednim strojem na taką wyprawę.
Nie przyznał się, że miał zamiar zrobić z koca ponczo. Nie będzie podsuwał jej gotowych rozwiązań.
- Tu będziesz bezpieczniejsza - oświadczył. - Trzeba iść szybko. Nie mogę utknąć w górach w nocy, bo to jest bardzo niebezpieczne. Chyba że masz ochotę spać na śniegu.
- Moglibyśmy wziąć ze sobą koce, tak na wszelki wypadek.
- Nie będziemy niczego nieść, bo bez bagażu idzie się dużo szybciej.
- Twoim zdaniem kobiety to słabe, nieporadne, głupie stworzonka, prawda? Tylko że ja będę się łatwiej poruszała w śniegu niż ty. Ważysz co najmniej o trzydzieści kilo więcej ode mnie.
- Obojgu nam będzie się trudno poruszać - odpowiedział ponuro. - Nie ma mrozu. Śnieg jest jak mokra papka.
- Idę, czy ci się to podoba, czy nie - oświadczyła z determinacją. - O której wyruszamy?
Skrzywił się.
- Ja wychodzę stąd o świcie.
- Dobrze. W takim razie idę do łóżka. - Wstała. - Dobranoc.
Nic na to nie odpowiedział. Kiedy pół godziny później wszedł do sypialni, na środku łóżka znów leżała poduszka. Wzruszył ramionami. Tylko jedna rzecz była teraz ważna - wydostanie się stąd, zanim zabraknie im jedzenia.
Słońce jeszcze nie wzeszło i było zimno. Eden postanowiła, że nie będzie narzekać na chłód. Może Dev ucieszy się, że z nim poszła. W końcu nie powinien samotnie wędrować! Dev, bez słowa, kręcił się po domku. Spostrzegła, że robi nacięcie w kocu.
- Czy mam zrobić to samo? - zapytała.
- Rób jak chcesz. Nigdy przecież nie słuchasz żadnych rad.
- Nie zachowuj się jak obrażone dziecko - powiedziała. Odwróciła się tyłem i zamieszała zupę z puszki, którą podgrzewała na śniadanie.
- Ja się zachowuję jak dziecko? Nie rozśmieszaj mnie.
- Czyżbyś uważał, że to ja tak się zachowuję! Ale nie zostanę tu sama. A jeśli coś ci się stanie? Nie jesteś taki silny, Stryker. Twoje ramię jeszcze się nie zagoiło. Zaledwie parę dni temu miałeś wysoką gorączkę. Gdybym została tu sama, zwariowałabym ze strachu o ciebie.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Naprawdę?
Zaczerwieniła się. Trochę dziwnie zabrzmiało to stwierdzenie. Ale to prawda. Nie mogłaby znieść myśli, że Dev wędruje sam, i bardzo się o niego bała. Może po prostu przyzwyczaiła się do tego, że się nim opiekuje? Na tyle, że przestała martwić się o siebie?
Nie, tak nie jest. O siebie też się martwiła. Ale nie puści go samego. A jeśli Dev urazi się w zranione ramię? Narażał się na niebezpieczeństwo, chcąc sprowadzić pomoc. Ona ma obowiązek czuwać nad nim. Poza tym pozory mylą. Była silniejsza od niego, choć na taką nie wyglądała. Po prostu była zdrowa. Może razem dadzą sobie radę. Postanowiła nie ukrywać prawdy.
- Tak, naprawdę - powiedziała spokojnie. W jego oczach pojawiło się zdumienie.
- W porządku. Weź drugi koc. Zrobimy ci ponczo - powiedział. - Włóż dwie pary skarpet i najmocniejsze buty.
- Dzięki - powiedziała i pobiegła do sypialni. Szybko zjedli śniadanie i nałożyli poncza.
- Czy jest tu coś, co może służyć jako manierka?
- zapytał Dev.
Zastanowiła się i otworzyła schowek, który niedawno wysprzątała. Widziała tam plastikową butelkę po mleku. Wymyła ją i napełniła wodą.
- Mamy jeszcze to - powiedziała radośnie i wyjęła z szafy trzy czekoladowe batoniki.
- Znakomicie. Co jeszcze jest w tym schowku? - Zajrzał do środka i zobaczył zwiniętą linę. Zdjął ją z haka, odciął mały kawałek, przeciągnął przez uchwyt butelki i przywiązał do paska. Resztę liny owinął sobie wokół talii. - Nigdy nie wiadomo - powiedział. - W górach sznur może się zawsze przydać.
Skinęła głową i poszła za nim. Na widok czarnych, ogromnych drzew i głębokiego śniegu poczuła przerażenie. W domku przynajmniej mieli dach nad głową. Na zewnątrz wszystko było obce.
- Dev, czy jesteś pewien, że dobrze robimy? Może twoi ludzie się dzisiaj zjawią?
- Czyżbyś zmieniła zdanie?
- Jeśli ty idziesz, ja również pójdę z tobą. Po prostu zastanawiam się, dlaczego zdecydowałeś się na wyprawę, skoro wczoraj rano odwodziłeś mnie od tego.
Spojrzał na nią.
- Myślę, że chcesz wrócić do domu. Pragniesz tego bardziej niż czegokolwiek innego. Więc chcę ci to umożliwić.
Poczuła w oczach łzy. Przygryzła dolną wargę i zeszła z ganku.
ROZDZIAŁ JEDENSTY
Domek zniknął im z oczu, gdy przeszli zaledwie parę metrów. Eden zerknęła do tyłu i zobaczyła jedynie gęstą ścianę lasu. Skąd Dev wiedział, dokąd iść? Wszystkie ścieżki zostały zasypane.
Szedł przodem. Zamarznięta wierzchnia warstwa śniegu była bardzo cienka. Pod ciężarem Eden zewnętrzna powierzchnia tylko pękała, natomiast Dev zapadał się w śniegu aż po kolana.
Największym niebezpieczeństwem był lód. Tam, gdzie śnieg stopniał, w nocy wytworzyła się warstwa lodu. W pewnym momencie Eden poślizgnęła się. Nie upadła tylko dlatego, że w ostatniej chwili schwyciła się gałęzi. Przy okazji strzepnęła śnieg z drzewa. Wyglądała jak bałwan. Otarła twarz. Dev odwrócił się i zapytał:
- Wszystko w porządku?
- Tu jest lód! - krzyknęła, odzyskawszy równowagę.
- Omijaj otwarte przestrzenie i uważaj - powiedział. Ostrożnie wypuściła z rąk trzymaną gałąź.
- Ty też uważaj - ostrzegła. Wpatrywała się w jego szerokie plecy. Szedł ostrożnie i chronił bolące ramię. Ogarnęły ją wątpliwości. Może jednak ta wyprawa była głupotą? Robiła sobie wyrzuty, że jest samolubna. Nie sprzeciwiła się, bo chciała wrócić do cywilizowanego świata.
Wyglądali przedziwnie. Kobieta otulona kocem i ranny mężczyzna. Przedzierali się przez gęsty las, czasami wychodzili na polanki, a wszystko działo się jak we śnie. Przez ten ostatni tydzień przybyło Eden mnóstwo nowych doświadczeń i wspomnień, a wszystkie zawdzięczała Strykerowi.
Czy to możliwe, by ludzie tak różni jak ona i Dev mogli mieć przed sobą wspólną przyszłość? To pytanie nie dawało jej spokoju. Szli już ponad godzinę, a Dev ani razu nie zwolnił. Być może jest w lepszej formie, niż myślała. Była zmęczona, modliła się o krótki odpoczynek. Nogi jej zmokły i przemarzły. Ciężko dysząc, usiadła na sterczącej spod śniegu skale.
- Dev, zaczekaj! - zawołała. Przystanął i spojrzał się na nią.
- Co się stało? - zapytał.
- Potrzebuję chwili na złapanie oddechu. Czy mogę napić się wody?
- Oczywiście. - Odczepił butelkę i podał jej.
- Jak daleko uszliśmy? - W jego oczach pojawiło się zniecierpliwienie, wiec szybko dodała: - Wiem, że mamy przed sobą długą drogę, ale zupełnie nie umiem ocenić odległości.
- Przeszliśmy niecałe dwa kilometry.
- Niecałe dwa kilometry? W ciągu godziny?
- W takich warunkach idzie się bardzo wolno. Mówiłem ci, że tak będzie.
- Ja nie narzekam. Po prostu jestem zaskoczona. - A zatem mają przed sobą co najmniej dziesięć godzin marszu!
Dev ściągnął ponczo.
- Co robisz? - zapytała.
- Jest mi gorąco. Nie chcę się spocić.
- Dlaczego?
- Pot powoduje, że robi się zimno. Czy zmarzłaś? Zerknęła na niego z ponurą miną.
- Nie bardzo.
- A nogi?
- Buty mi przemokły.
- Zdejmij je i ściągnij skarpety.
- Co takiego?
- Tylko na chwilę.
Dev klęknął przed nią. Jedną stopę przyłożył do piersi i zaczął masować drugą.
- Cóż za cudowne uczucie - wyszeptała.
- Chodzi o pobudzenie krążenia - powiedział obojętnie.
- To dobry sposób - zgodziła się cicho. Patrzyła na jego ciemne, gęste włosy. W tej dzikiej głuszy Dev zachowywał się jak u siebie. Kiedy był blisko niej, nawet te ogromne drzewa nie były tak przerażające. Miała ochotę go dotknąć. Działał na jej zmysły. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
Dev uniósł głowę. Spojrzała mu prosto w oczy. Zobaczyła w nich ból. Zaostrzyły mu się rysy twarzy. Miał zaciśnięte usta. On po prostu cierpiał, a ona myślała tylko o swoich nogach!
Zaczęła się niepokoić.
- Jak się czujesz? - zapytała.
Spuścił wzrok, by nie widziała jego oczu.
- Dobrze - odpowiedział.
Wcale nie czuł się dobrze. Najrozsądniej byłoby przyznać się do porażki i wrócić do domku. Dev nigdy by nie zdradził, że źle się czuje; był na to zbyt ambitny. Może powiedzieć, że nie ma już siły iść dalej, choć to nieprawda? Nie była zachwycona perspektywą wielogodzinnej wędrówki, ale miała pewność, że wytrzyma. Kiedy wrócą do domku, wymyśli jakiś sposób, by go zatrzymać. Ktoś ich przecież odnajdzie.
Westchnęła głęboko, udając żal i rezygnację.
- Nie powinnam była iść - powiedziała. - Teraz żałuję, że to zrobiłam.
- Trochę za późno na żal - odpowiedział ostro. Zabrał się do masowania drugiej stopy.
- Może powinnam wrócić? Chyba mogłabym wrócić po naszych śladach, prawda?
Zmarszczył czoło.
- Mówisz poważnie?
- Przecież nie zabłądzę.
- Nie jestem pewien. Większość ludzi by nie zabłądziła, ale ty na pewno zgubisz drogę - odparł sucho.
Nie zareagowała na tę ironiczną uwagę. Nie potrafi orientować się w terenie, ale może dotrzeć do domku po własnych śladach.
Udawała całkowicie bezradną, inaczej Dev przejrzałby jej plan. Bez większego wysiłku uroniła łzę.
- Dev, po prostu nie sądzę, bym wytrzymała dziesięć godzin marszu.
Ukucnął. Był bezradny. Na jego twarzy Eden dostrzegła niezdecydowanie. Naprawdę nie wiedział, co robić.
- Dlaczego, do cholery, nie słuchałaś mnie wczoraj wieczorem?! - zawołał z gniewem.
Ten niespodziewany atak rozłościł Eden. I tak była już zdenerwowana. Przestała panować nad sobą.
- Nie musisz się wściekać z tego powodu! Bardzo mi przykro, że nie jestem urodzonym trampem!
- Włóż skarpety i buty. - Nie wiedział, co robić. Czy powinien jej pozwolić wracać samotnie? Cholera, jeśli jakiekolwiek zwierzę wędrowało ich tropem i poszło w inną stronę, Eden pewnie pójdzie jego śladem. W dodatku nie zostawili żadnych znaków na lodzie. Ta dziewczyna zgubi się jak dwa razy dwa jest cztery!
A może powrót do domku nie jest takim złym pomysłem? Ramię go bolało, przed oczyma wirowały czarne płaty. Co prawda mieli mało jedzenia, ale w domku było łóżko, na którym można odpocząć. Z drugiej strony zbliżyli się nieco do ranczo. Dalsza wędrówka nie będzie łatwa, ale Dev rozpaczliwie pragnął dotrzeć do domu.
Powinien był jej wieczorem powiedzieć, żeby zamknęła się w domku i przyzwyczaiła do myśli, że zostanie sama. Miłość, jeśli to, co czuł, było tym idiotycznym uczuciem, sprawiała, że ludzie zachowywali się jak półgłówki. Gdyby to był ktoś inny, a nie ona, bez większego kłopotu postawiłby sprawę jasno i wyruszył sam.
- W porządku, odprowadzę cię do domku.
- Wcale nie musisz. Nie jestem aż taką niedołęgą. - Zawiązała sznurowadła i podniosła się.
- Czy mówiłem, że jesteś niedołęgą? Mówiłem tylko, że w lesie zachowujesz się jak małe dziecko.
To była obrazi iwa uwaga. Eden zapomniała, że chodzi jej o sprowadzenie Deva do domku. Ciągle wyprowadzał ją z równowagi.
- Nazywasz mnie małym dzieckiem? - spytała zirytowana.
- A co w tym złego?
- Zasadnicza różnica między nami polega na tym, że nie lubię być nazywana dzieckiem, a ty nie widzisz w tym nic złego!
Ruszyła przed siebie. Nic ją nie obchodziło, czy Dev z nią wraca, czy nie.
Dev potrząsnął głową i krzyknął:
- Powinienem pozwolić ci iść samotnie, żebyś się zgubiła! Miałabyś za swoje! - Powoli ruszył za nią.
- Nie potrzebuję twojej łaski! - rzuciła mu przez ramię.
- Nie masz pojęcia, co znaczy słowo „łaska”. Jesteś lekkomyślna i przez swój upór narażasz się na niebezpieczeństwo! Co za cholerna baba - dodał ciszej.
- Słyszałam. Może jestem cholerną babą, ale ty jesteś jeszcze gorszy. Na tym świecie nie ma nic bardziej upartego i zarozumiałego niż mężczyźni. A niektórzy przekraczają pod tym względem wszelkie granice. Jesteś na czele tej żałosnej gromady. - Szła i krzyczała na całe gardło. Już nie czuła zimna.
- Ciekawe, kto wczoraj wieczorem przekraczał granice uporu? Nie mówiąc o dzisiejszym ranku. Kto upierał się, że będzie mi towarzyszył?
Zacisnęła zęby, by nie powiedzieć prawdy. Nawet kiedy kłóciła się z nim, starała się pamiętać, że jest ranny. Ciągle czuła się odpowiedzialna za jego zdrowie. Przedzieranie się przez śnieżne zaspy na pewno mu nie pomoże.
Była zła na siebie. Trzeba było zrobić awanturę, wpaść w histerię i nie pozwolić mu iść. Minie jeszcze parę tygodni, zanim będzie na tyle sprawny, by wyruszyć na taką wyprawę.
Szła teraz szybciej niż Dev. Kiedy się obejrzała, zobaczyła go jakieś sto metrów za sobą. Na złość nie zwolniła kroku. Pokaże mu, że potrafi wrócić do domku!
Po chwili odległość między nimi jeszcze się zwiększyła. Przystanęła. Devlin szedł bardzo wolno. Czy dobrze się czuje? Na pewno nie. Nim dojdą do domu, znów dostanie gorączki. '/
Przygryzła wargi i ruszyła, ale znacznie wolniej. Jego rana goiła się bardzo dobrze, ale czy tego samego zdania byłby lekarz? Dev nie brał żadnych antybiotyków. A jeśli miał wewnętrzny stan zapalny, który go osłabiał?
Czemu jego ludzie jeszcze się nie pojawili? Czy rzeczywiście go szukają?
Szła zamyślona i nie zauważyła, że między drzewami coś się poruszało. W każdym razie nie od razu. To, co w końcu spostrzegła, zmroziło jej krew w żyłach. Krzyknęła i rzuciła się do ucieczki.
- Eden! - zawołał Dev.
Usłyszała go, ale była tak przerażona, że nie zareagowała. Pędziła w panice, nie mogła więc złapać tchu, by krzyknąć: „Niedźwiedź!” Nie miała pojęcia, dokąd biegnie. Wiedziała tylko, że musi uciekać.
Nagle straciła grunt pod nogami. Upadła i natychmiast zaczęła zsuwać się w dół, koziołkowała, toczyła się, ześlizgiwała ze zbocza. Poczuła śnieg w ustach, uszach, nosie. Uderzyła głową o pień drzewa, ale wciąż spadała. W końcu zatrzymała się.
Dev zobaczył małego, brązowego niedźwiadka, który w panicznym strachu uciekał jeszcze szybciej niż Eden, choć w przeciwnym kierunku. Zapomniał o bolącym ramieniu i złości. Pędem ruszył w kierunku miejsca, gdzie Eden zniknęła mu z oczu. Serce podchodziło mu do gardła.
Zatrzymał się na krawędzi wzniesienia. Eden spadła ze stromego zbocza i wyżłobiła nieregularny, głęboki tunel w śniegu. Na jego końcu Dev dostrzegł szarą kupkę. Dziewczyna leżała na plecach i nie ruszała się.
- Eden! Eden, czy mnie słyszysz?! - krzyknął. Patrzyła w niebo i usiłowała schwycić odech. Była zupełnie oszołomiona.
- Eden! Czy mnie słyszysz?!
Echo powtarzało jego słowa. Odwróciła głowę, by zobaczyć, skąd dobiegają. Zza krawędzi zbocza wychylał się Dev. Otworzyła usta, ale odezwała się dopiero po kilku próbach.
- Tak, słyszę.
Rozejrzał się. Gdyby był sprawny fizycznie, zsunąłby się na dół i jakoś sobie poradził. Przynajmniej mógłby sprawdzić, czy jest ranna. Zaczął odwijać linę, którą zabrał z domku.
- Czy jesteś ranna, Eden? - zawołał.
Uniosła rękę i dotknęła głowy w miejscu, gdzie czuła ból. Poczuła coś mokrego i ciepłego. Zerknęła na dłoń. Na widok krwi tylko cicho jęknęła.
- Obmacaj się ostrożnie. Czy możesz ruszać rękoma i nogami?
- Chyba tak. - Po chwili dodała: - Tak. Chyba moje kończyny są całe. Mam tylko rozciętą głowę.
- Czy możesz usiąść?
W głowie czuła pulsujący ból. By nie zemdleć, zamknęła oczy.
- Eden! Postaraj się usiąść!
- Tak. Zaraz spróbuję - szepnęła.
Kiedy tylko uniosła głowę, zrobiło jej się słabo. Spróbowała obrócić się na bok, ale usłyszała przerażony krzyk:
- Nie obracaj się! Usiądź prosto! Za tobą jest przepaść!
Zerknęła na bok. Nie spadła w przepaść, bo zatrzymała się na wystającej półce skalnej. Miała ochotę zwymiotować. Odwróciła głowę i spojrzała na Deva. Wydawał się być bardzo daleko. Chyba ma zaburzenia wzroku, bo przecież nie dzieli ich tak wielka odległość.
- Eden, usiądź! Zrzucę ci koniec liny. Obwiąż się nią w pasie. Zrób to porządnie, żeby węzeł nie puścił.
Do tej pory strach zawsze ją paraliżował, zwłaszcza kiedy była dzieckiem. Tylko że wtedy nie groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Teraz, w Montanie, wpadła w popłoch i omal nie zginęła. Jak do tej pory nie zdarzyło się nic, co by uzasadniało paniczny strach. Wmówiła sobie, że w górach musi ją spotkać coś strasznego. Wszystko, włącznie z postrzeleniem Devlina, spowodowała panika, głupia, nie uzasadniona panika. Dev ma prawo naśmiewać się z niej. Jak on jej pomoże wydostać się na szczyt, skoro sam ledwo trzyma się na nogach?
Oczy Eden napełniły się łzami. Otarła je niecierpliwie wierzchem dłoni. Potem powoli usiadła.
Koniec liny znajdował się w zasięgu jej ręki. Chwyciła go i obwiązała się w pasie. Nie bardzo znała się na węzłach, więc zawiązała linę najmocniej, jak umiała.
- Co mam teraz robić? - krzyknęła.
Miała tak zmieniony głos, że Dev zerknął na dół zdumiony. Bał się, że jest zbyt przestraszona, by z nim współdziałać, a sam nie dałby rady jej pomóc. Gdyby mógł używać obu rąk i ramion... Niestety, lewa strona była praktycznie bezużyteczna.
- Posłuchaj uważnie. Swój koniec liny przywiązałem do drzewa. Teraz możesz wstać, nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Czy mnie rozumiesz? Chwyć linę i podciągnij się w górę.
Eden skinęła głową. Odwróciła się, by nie patrzeć w przepaść, i chwyciła mocno linę. Zaskoczył ją ostry ból w prawym nadgarstku i w lewym biodrze. Była posiniaczona. Ale na szczęście niczego sobie nie złamała.
Dev wykrzykiwał dalsze instrukcje.
- Musisz wspinać się w górę po stoku. Pomogę ci.
Przez cały czas patrz na mnie. Nie spoglądaj w dół. Trzymaj się liny tak, by nie stracić równowagi. Jeśli obsunie ci się noga, nie wpadaj w panikę, jesteś przywiązana. Będę ściągał linę, w miarę jak będziesz szła, więc przez cały czas będzie napięta. Rozumiesz?
- Nie wpadnę w panikę - powiedziała cicho do siebie. - Tak, rozumiem - krzyknęła.
Dev bał się. Nie wiedział, czy obwiązała się liną wystarczająco mocno. Czy miała dość siły, by wspiąć się po stromym stoku? Może jest jakieś inne wyjście? Dopóki Eden nie znajdzie się na górze, nie będzie bezpieczna. Dzięki Bogu, że zatrzymała się na półce! Gdyby zleciała na dół i spadła do strumienia...
Zadrżał i szybko odgonił tę myśl. Z daleka dziewczyna wydawała się taka mała i bezradna.
- Kocham cię - szepnął i chwycił linę. - Czy jesteś gotowa? - krzyknął.
- Tak. - Mocno trzymała linę. Wzięła głęboki oddech i zrobiła krok do przodu. Musi patrzeć na Deva i nie może myśleć o upadku.
Po trzech krokach obsunęła się jej noga. Na krótką, przerażającą chwilę zawisła na linie. Ale nie wpadła w panikę. Mocno wcisnęła nogę w śnieg, odzyskując równowagę i poczucie bezpieczeństwa.
Dev był bliski histerii. Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie zdążył krzyknąć. Pocił się, modlił, ciągnął linę, zużywał całą energię, jaką posiadał. I od czasu do czasu klął.
- Idzie ci wspaniale - krzyknął.
Działo się coś bardzo ważnego. Wiedziała, że dotrze do szczytu. Widok Deva dodawał jej sił, a każdy krok przybliżał ją do niego. Chciała być razem z nim, w jego ramionach. Ważne było, co Dev powie. Jeśli na nią nakrzyczy, sprawi jej ból, a jeśli będzie dobry i wyrozumiały...
Tak często ze sobą walczyli i tyle razem znieśli. Kochali się z nieziemską pasją. W Montanie spotkała coś, czego nie znała. Dev stał się kimś najważniejszym w jej życiu.
- Już niedaleko - dodawał jej odwagi. - Jesteś wspaniała, kochanie, naprawdę fantastyczna.
Trudno jej było oddychać. Bolały ją ramiona, biodra i uda. Ale nie spuszczała z niego wzroku. Wspinała się zawzięcie. Jedną ręką chwytała linę, robiła krok do przodu, potem czepiała się liny drugą ręką i znów posuwała się o krok.
Zobaczyła, że Dev pochyla się nad przepaścią. Wyciągnął do niej rękę. Podała mu dłoń. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Dev płakał.
- Jeszcze tylko parę kroków - powiedział zdławionym głosem.
- Poradzę sobie.
- Wiem. Byłaś wspaniała, kochanie.
Wydostali się poza krawędź stoku. Eden upadła na śnieg i zamknęła oczy. Oddychanie sprawiało jej ból, ale czuła się bezpiecznie. Dev dotknął jej twarzy i otworzyła oczy.
- Wszystko w porządku - powiedziała miękko. W jego oczach dostrzegła czułość i ulgę.
- Uderzyłaś w coś głową. I to mocno.
- Chyba w drzewo. Wydaje mi się, że to pamiętam. Czy potrzebne będą szwy?
Obejrzał rozcięcie, nabrał pełną garść śniegu i przyłożył do rany.
- Robi się guz, ale rana chyba nie jest poważna.
- Boli mnie nadgarstek. - Wyciągnęła prawą dłoń. Podciągnął rękaw swetra Eden i zaklął.
- Masz zwichniętą rękę. Jak, u licha, udało ci się podciągnąć na linie ze zwichniętą ręką?
- Nie... nie wiem. Chyba po prostu wiedziałam, że muszę to zrobić.
Spojrzał na nią badawczo i chwycił ją w ramiona.
- O Boże, odchodziłem od zmysłów, kiedy zorientowałem się, że spadłaś ze stoku. Przepraszam cię, kochanie, cholernie cię przepraszam.
Oparła głowę na jego piersi.
- Nie masz za co przepraszać. Nie spowodowałeś tego upadku.
- Powinienem był trzymać się bliżej ciebie. Byłem wściekły i prawie chciałem, żebyś zabłądziła.
- Zobaczyłam niedźwiedzia - szepnęła.
- Wiem. Też go widziałem. To był młody niedźwiadek. Ogromnie go wystraszyłaś. Uciekał jeszcze szybciej niż ty.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Naprawdę? Uśmiechnął się.
- Jakby go goniło jakieś straszne zwierzę. Był śmiertelnie przestraszony.
Nie odwzajemniła jego uśmiechu.
- Jestem wściekła na siebie, że wszystkiego się tu boję. To dlatego, że jestem ignorantką. Nie znam otoczenia, nie rozumiem go. Omal nas nie zabiłam.
Spojrzała mu prosto w oczy. Mówiła poważnie. Jednocześnie obojgu wydało się to komiczne i wybuchnęli śmiechem. Śmiejąc się do łez, Eden wykrztusiła:
- „Zabicie nas wcale nie jest śmieszne.
- Wiem, że nie - wykrztusił. - To dlaczego się śmiejemy?
Jeszcze bardziej zanieśli się śmiechem. Ocierali łzy z policzków.
- To nie do wiary - powiedziała Eden. - Siedzimy na śniegu i konamy ze śmiechu, bo byliśmy bliscy spotkania ze Stwórcą.
- Lepiej się śmiać, niż płakać - odpowiedział Dev. Wstał i wziął ją za rękę. - Chodź. Do domku jest jeszcze daleko.
Zanim dotarli na miejsce, Dev był już tak słaby, że co chwila się potykał. Eden czuła ból w całym ciele. Na głowie miała ogromnego guza, prawy nadgarstek spuchł, a i lewe biodro dawało się we znaki. Wyczerpani, ledwo ciągnąc za sobą nogi, od razu poszli do sypialni, zdjęli buty, poncza i rzucili się na łóżko z jękiem ulgi. Nie ruszyli się aż do późnego popołudnia.
Kiedy Eden obudziła się, jęknęła. Bolało ją całe ciało. Otworzyła oczy i wpatrywała się w promienie słońca. Słuchała spadających kropli topniejącego śniegu. Myśl, że bez powodzenia usiłowali się stąd wydostać, nie była miła, ale to doświadczenie nauczyło ją czegoś nowego. Bez względu na to, kiedy ktoś ich znajdzie, wiedziała, że przestanie uciekać przed uczuciem do Deva.
Devlin spał. Jak to się stało, że zakochał się w kobiecie, która narażała jego życie i zdrowie? Rano zachowała się jak idiotka! Następnym razem nie będzie tak bezmyślnie uciekać, bez względu na to, co spotka w lesie.
To dziwne, że w Waszyngtonie czuła się bezpieczniej niż w górach. Przecież większość kryminalistów jest bardziej niebezpieczna niż dzikie zwierzęta. Tak, wielkie miasto jest groźniejsze niż mały, puchaty niedźwiadek.
Musiała sobie odpowiedzieć na pytanie, czy kocha Strykera. Wiedziała już, że ma dla niego dużo sympatii, że ją pociąga i że się o niego martwi. Wiedziała też, że podziwia jego ciało. Był znakomitym kochankiem. Potrafili też dobrze się bawić, śmiać z niczego. Był prostolinijny i prawdomówny. Twardy i stojący mocno na ziemi. Prawdziwe dziecko natury. Będąc z nim, musiałaby się wiele nauczyć. Ale też niczego by się nie bała.
Mogła wyjechać do Waszyngtonu i zapomnieć o Strykerze. Czy potrafiła to zrobić? I czy chciała?
- Cześć.
Odwróciła głowę i zobaczyła wpatrzone w nią oczy Deva.
- Cześć - odpowiedziała miękko. - Jak się czujesz? Przeciągnął się.
- Znacznie lepiej, a ty? Uśmiechnęła się ponuro.
- Wszystko mnie boli.
- Obróć trochę głowę. Zobaczę, jak wygląda guz. - Rozgarnął jej włosy. - Śnieg, który przyłożyłem, zatamował krwawienie i wymył ranę. A nadgarstek?
- Spuchnięty. - Uniosła rękę. Pocałował ją delikatnie.
- Dev - powiedziała - dużo myślałam.
- O czym, kochanie?
- Chcę... zobaczyć twoje ranczo.
To zdanie niosło w sobie tyle obietnic, że Devlinowi zabrakło słów. Zwilżył wargi, kaszlnął i powiedział:
- Ja również chcę, byś je zobaczyła. Dużo razem przeżyliśmy.
- Wiem. Uratowałeś mi życie.
- A ty uratowałaś moje. Uśmiechnęła się.
- Zmieniliśmy się, prawda?
- Zakochaliśmy się w sobie.
- Dev - przełknęła ślinę - ja niczego nie obiecuję. Jeszcze nie teraz.
- Ale widzisz możliwość, prawda?
- Nie jestem pewna. Kiedy leżałam na tej półce, patrzyłam na ciebie i wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Kiedy wspinałam się w górę, przez cały czas patrzyłam na ciebie. Dziękuję, że nie nawymyślałeś mi od idiotek.
- Uciekałaś, bo byłaś przerażona.
- Ale bez powodu. Teraz już się nie boję i nie będę uciekać.
- Ode mnie też nie?
- Od ciebie też nie. Przytulił się do niej.
- Chcę się z tobą kochać - wyszeptał. - Bez koszmarów sennych i bez brandy. Tyle że żadne z nas nie jest w stanie nawet ruszyć palcem. - Podniósł głowę i łobuzersko się uśmiechnął. - Ale z nas dobrana para, prawda?
Szczerze się roześmiała, ale zaraz zamilkła.
- Ojej, nie mogę się śmiać. Wszystko mnie boli. Pogładził ją po policzku.
- Poczujesz się lepiej, kochanie.
- Tak, wiem o tym - zgodziła się bez wahania.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Eden kuśtykała po domku, starając się rozruszać obolałe stawy, a Dev otwierał wszystkie szafki w kuchni. Dokładnie obejrzał resztki zapasów, odłożył na bok torebkę ryżu i prawie puste pudełko z herbatą.
- Na obiad będzie risotto z kurczaka. Zerknęła mu przez ramię.
- Jesteś pewien, że potrafisz coś ugotować?
Uparł się, że sam zrobi obiad. Nie chciał, by nadwerężała chorą rękę.
- Nie zadawaj głupich pytań - powiedział. Przeczytał instrukcję wypisaną na opakowaniu risotta. - Roztopić jedną łyżkę margaryny lub masła... - Podniósł głowę.
- Czy mamy jakieś masło lub margarynę?
Potrząsnęła przecząco głową.
- To cóż ja pocznę...
- Zostało trochę oleju. Jest w butelce, w szafie - powiedziała.
- Mogę go użyć zamiast masła?
- Sądzę, że tak. Ryż musi się trochę poddusić. Pewnie nie będzie taki dobry jak z masłem, ale nie szkodzi.
- Dziękuję za radę.
Zapalił gaz i zabrał się do gotowania. Zaciekawiona Eden obserwowała go. Poruszał się ostrożnie, ale i tak był wspaniały, męski i przystojny. Wyglądał jak filmowe wyobrażenie kowboja z Montany.
Kiedy go zobaczyła po raz pierwszy, przypominał bandytę z westernu. W pewnym sensie nadal tak go postrzegała. Odkryła też nowe cechy jego charakteru. Po pierwsze: był inteligentny, choć interesowały go inne sprawy niż te, do których przywykła. Po drugie: nie brakowało mu też poczucia humoru.
- O czym tak intensywnie myślisz? Drgnęła.
- O tobie. Pogroził jej palcem.
- Pewnie o tym, jakim jestem wspaniałym kochankiem, prawda? - Choć miał być to żart, Eden nie roześmiała się.
- Między innymi i o tym.
Powoli odłożył trzymaną w dłoni łyżkę.
- Jak mam się skoncentrować na gotowaniu, kiedy wygadujesz takie rzeczy?
- Nauczyłam się tego od ciebie - odpowiedziała zadziornie. - Ciągle robiłeś takie uwagi.
Devlin podszedł do niej, pochylił się i pocałował w usta.
- Jesteś hultajem - szepnęła, kiedy podniósł głowę. - Od kiedy odzyskałeś przytomność, zachowujesz się jak łobuz.
- Zmysłowa dama i hultaj - wymruczał cicho. - Takie połączenie jest ekscytujące, kochanie. - Znów ją pocałował, a potem odwrócił się. - Najpierw obiad - oświadczył z determinacją.
Kiedy siadali do stołu, zapadał zmierzch. Ryż był całkiem dobry. Byli tak głodni, że wszystko by im smakowało. Niewielkie porcje jedzenia nie dawały uczucia sytości. Na myśl o soczystym hamburgerze Eden poczuła, że głodnieje. Przełknęła ostatnią łyżkę ryżu.
Chyba jednak nie zostanie wegetarianką i nie zrezygnuje z mielonej wołowiny. W połowie obiadu Dev włączył gaz pod wielkim garnkiem z wodą.
- To na kąpiel - oświadczył i spokojnie wrócił do stołu. Musieli się umyć. Eden z radością myślała o kąpieli.
Zanim pójdą spać, włoży jedną ze swoich jedwabnych koszul nocnych. Chciała się kochać z Devem. Przedtem musiała jednak z nim porozmawiać.
- Powinniśmy dokończyć naszą dyskusję.
- Dobrze - powiedział. - Porozmawiajmy o wszystkim.
Nie wiedziała, od czego zacząć.
- Czy myślałeś o tym, co powiedzą inni?
- Dużo ważniejsze jest to, co my sądzimy na ten temat - odpowiedział bez wahania.
- Nie, chodzi mi o coś innego. O postrzelenie. Czy należy poinformować o tym policję?
Na czole Deva pojawiła się zmarszczka.
- Rozumiem. Nie wiem. Być może jest to konieczne. Rana postrzałowa... - Nagle pstryknął palcami. - Zaczekaj. O tym, co się stało, wiemy tylko my. A jeśli powiem, że postrzeliłem się niechcący?
- Mamy kłamać? - Na jej twarzy malowało się zdumienie. - Nie umiem tego robić.
Wzruszył ramionami.
- Ja też nie. Ale dlaczego mamy odpowiadać na setki pytań? Nawet nie celowałaś do mnie ze strzelby, kiedy broń wypaliła. To nie twoja wina.
- Może to się da jakoś wytłumaczyć?
- Pewnie tak. Masz ochotę składać zeznania?
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Ale gdy kłamię, czuję się tak, jakbym naprawdę miała coś do ukrycia.
- Nie masz nic do ukrycia. Musimy strzec naszej prywatności. Zrozum, z formalnego punktu widzenia to ja jestem poszkodowany, prawda? - Szeroko się uśmiechnął. - To znaczy byłem, aż do dzisiaj. Teraz ty masz na sobie więcej bandaży.
- Chyba tak - zgodziła się niechętnie.
- W każdym razie jeśli ja, jako poszkodowany, nie chcę składać zażalenia, to dlaczego ma to zrobić ktoś inny?
Jego rozumowanie było logiczne. Eden wypiła trochę herbaty, odstawiła filiżankę i poruszyła następny temat.
- Jeśli nas jutro odnajdą, zostanie mi pięć dni urlopu.
- A tylko cztery, jeśli odnajdą nas pojutrze. Określasz granicę naszego bycia ze sobą.
- Ta granica istnieje, Dev, czy tego chcemy, czy nie. Po prostu o niej mówię.
Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu.
- To znaczy, że jak ci się skończy urlop, chcesz stąd wyjechać? Bez względu na to, co istnieje między nami?
W zamyśleniu bawiła się łyżeczką od herbaty.
- To mnie najbardziej martwi. - Oparła się o blat. - Dev, nie zaprzeczam, że stałeś mi się bardzo bliski. Ale musimy sobie zdawać sprawę z tego, że ten samotny domek jest odcięty od rzeczywistego świata. Przez tydzień mieliśmy tylko siebie. W normalnych warunkach nasz związek nie rozwinąłby się równie szybko. Pomyślałeś o tym?
Dev wstał, podszedł do Eden i położył dłoń na jej ramieniu.
- Nie muszę myśleć, bo znam odpowiedź. Brzmi ona: nie. Prawdopodobnie ledwo byśmy się nawzajem tolerowali. Różnimy się, co wielokrotnie podkreślałaś, a zazwyczaj, wbrew temu, co oglądamy w serialach, damy ze Wschodu nie padają kowbojom w ramiona i odwrotnie.
- Czy to cię niepokoi?
- Posłuchaj. Poznaliśmy się bliżej, niż byłoby to możliwe w innej sytuacji. Policz, ile czasu byliśmy razem! Większość par nie ma szansy na spędzenie całego tygodnia zaraz po poznaniu się. Dzięki temu znamy się lepiej niż ci, którzy spotykają się miesiącami.
- To mnie akurat nie niepokoi. Uważasz, że wszystko już przemyślałeś, prawda? - zapytała niepewnie, jakby z wyrzutem.
- Niczego nie przemyślałem. Nie muszę. Ja to wiem. - Podszedł bliżej. - Wiem, że cię kocham. A jeśli ty mnie jeszcze nie kochasz, to pokochasz mnie niebawem.
- Dev, proszę - wyszeptała, kładąc dłoń na jego piersi i delikatnie go odpychając. Była zmieszana. Nigdy tak otwarcie nie rozmawiała o intymnych sprawach.
- O co prosisz? Żebym cię pocałował, czy żebym się odsunął?
- Oboje nie czujemy się dobrze - przypomniała.
- Tak, wiem. Mam rozwalone ramię, a ciebie, jak powiedziałaś, wszystko boli.
- To była lekka przesada.
- A co byś teraz dała za wielką wannę pełną gorącej wody?
- Prawie wszystko.
- Ja też. Chodź. Skończmy obiad. Woda na mycie jest już ciepła.
Eden siedziała w kuchni. Dev się mył. W domku było zimno, choć nieco cieplej niż poprzedniego dnia. Jedno z nich mogłoby spać na podłodze. Ale Eden chciała spać razem z Devem.
Czy fizyczne pożądanie oznaczało, że go kocha? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Niespokojna, podeszła do okna. Na zewnątrz panowała absolutna cisza. Przysięgała sobie, że będzie odważna, ale czy naprawdę potrafi się zmienić? Związek z Devem oznaczał życia na ranczo, ze zwierzętami, obcymi ludźmi i tą okropną ciszą.
- O Boże - wyszeptała, uświadamiając sobie prawdę. Musiałaby zostawić wszystko, co znała i rozumiała. Broniła się nie przed Devem, a przed Montana.
Chciała mu to natychmiast powiedzieć. Podbiegła do drzwi sypialni.
- Czy już skończyłeś kąpiel?
- Jeszcze minutkę, kochanie.
Chodziła po kuchni tam i z powrotem. Co Dev poradzi na to, że jego ukochana nienawidzi ciszy i samotności. Pewnie będzie się z niej śmiał.
Drzwi sypialni otworzyły się. Dev wszedł z miską pełną brudnej wody. Na jego widok jej serce zaczęło bić szybciej. Miała do wyboru: żyć z nim w Montanie lub żyć bez niego.
- Czy twoja woda jest gorąca? Zamrugała powiekami.
- Co? Chyba tak. Dev, czy mógłbyś mieszkać gdzieś indziej? - zapytała.
- Wreszcie rozumiem. To Montana cię przeraża, a nie ja.
- Nie wiem, co począć - wyszeptała. Zrobił krok do przodu.
- Czy mnie kochasz?
Przygryzła wargę i skinęła głową. Do oczu napłynęły jej łzy. Dev przytulił ją do piersi.
- Boże - wymamrotał - juz o tym rozmawialiśmy. - Pogładził ją po głowie. - Umyj się, a ja zastanowię się nad tym, co powiedziałaś. - Ujął ją za podbródek i uniósł twarz do góry. Spojrzał jej prosto w oczy. - Kochasz mnie?
- Tak - powiedziała. - Ale boję się życia na ranczo, lasów i gór.
Czuł się bezradny.
- Umyj się - powtórzył. Zaczął szukać nie istniejącego w rzeczywistości rozwiązania. Mieszkać gdzieś indziej? To niemożliwe.
Eden patrzyła, jak Dev wchodzi do sypialni. Położy się do łóżka i będzie na nią czekał. Dotychczasowa beztroska zniknęła. Otarła oczy, zakręciła gaz i nalała gorącej wody do miski.
Stanęła w drzwiach z lampą w ręku. Dev leżał na wznak. Kiedy ją zobaczył, zmienił mu się wyraz twarzy. Był wyraźnie podniecony.
- Eden...
Miała na sobie ciemnoniebieską koszulę z cienkimi ramiączkami. Dopasowana, podkreślała kształt piersi i talię. To była stara koszula, jak większość bielizny, którą zabrała ze sobą. Zdaniem Deva jednak była zachwycająca. Eden chciała być bardzo kobieca. Rozczesała włosy i skropiła się perfumami.
Pożerał ją wzrokiem. Podniósł koce, a Eden postawiła lampę na komodzie.
- Nie gaś światła - powiedział. - Chcę cię widzieć.
Mieli oszczędzać naftę. Zmniejszyła płomień i podeszła do łóżka. Kiedy tylko wślizgnęła się pod koce, Dev wziął ją w ramiona i pocałował.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam, a w tej koszuli wyglądasz jak bogini. Kocham cię.
Westchnęła. Dev uniósł się na łokciu.
- Jakoś to rozwiążemy - powiedział.
- To nie będzie łatwe - szepnęła z rozpaczą.
- Nie, nie będzie. Ale jest możliwe. Jeśli zechcemy.
- Pocałował ją. - Czy ty naprawdę istniejesz? - wyszeptał.
- Czyżbyś czuł to samo co ja? Parę razy chciałam ci powiedzieć, że to wszystko przypomina mi sen. Żyjemy w próżni. Od tygodnia nie słuchaliśmy radia, nie czytaliśmy gazet. Czy możemy ufać naszym uczuciom zrodzonym w takich warunkach? Kiedy wrócimy do cywilizacji, mogą się zmienić.
- Tylko wówczas, jeśli pozwolimy, by się zmieniły - powiedział, całując koniuszki jej palców.
- Jeśli pozwolimy? Czy mamy inny wybór? Dev, a twoi robotnicy, przyjaciele, moi znajomi? Będą zadawać setki pytań.
Spoważniał.
- Świat jest pełen ludzi. Jak dotąd, wielu z nich nie odnalazło partnera. Jeszcze w zeszłym tygodniu uważałem, że moje życie jest w pełni zadowalające. Gdyby nie ten tydzień spędzony z tobą, nadal bym tak uważał. Spotkanie ciebie zmieniło mój świat. Jestem gotów niemal na wszystko, abyśmy tylko mogli być razem.
- Masz jakiś pomysł?
- Tak. - Znów ją pocałował. - Wysłuchasz mnie?
- Dobrze. - Przytuliła się do niego. Wcale się nie wstydziła, miała wrażenie, jakby robiła to od wielu lat.
- Sama dziś powiedziałaś, że nie rozumiesz Montany. Nic dziwnego. Przyleciałaś tu samolotem i od razu pojechałaś w góry. Widziałaś jedynie lotnisko, a do domku dowieźli cię najkrótszą trasą. Nie chcę cię przekonywać, że Montana to najpiękniejszy stan w USA, bo jest wiele pięknych miejsc na tym świecie, ale chciałbym ci ją pokazać. Lodowiec, Park Yellowstone, Rzekę Łososi i pola pszeniczne na północnym wschodzie. Nasze miasta są nieduże i nowoczesne. Wiele z nich kultywuje tradycje i atmosferę Zachodu.
- Ale...
- Pozwól mi skończyć. Gdybyś zechciała tu zostać jeszcze kilka tygodni, poszedłbym na kompromis. Spędzę jakiś czas w Waszyngtonie. Nie jestem mieszczuchem. Myślę, że o tym wiesz.
Serce zaczęło jej bić mocniej.
- Chcesz przez to powiedzieć, że wziąłbyś pod uwagę możliwość zamieszkania w Waszyngtonie? - zapytała ostrożnie.
- Mówię jedynie, że nie jest to decyzja, którą powinniśmy podejmować teraz. Nie będę cię okłamywał. Mam nadzieję, że kiedy poznasz Montanę, pokochasz ją. Czy mówiłem ci o Redzie Ludlowie?
- Nie, chyba nie. Kto to jest?
Opowiedział jej o starym kowboju, który rządzi domem.
- Nigdy bym cię nie prosił, byś mieszkała razem z nim. Nie mogę jednak obiecać, że się wyniesie. Na ranczo jest pełno pięknych miejsc. Można wybudować nowy dom.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Wymyśliłeś to wszystko w tej chwili?
- Jesteś gotowa spróbować?
- Tak, ale jest kilka przeszkód.
- Wiem. Życie na wsi może ci się nie spodobać. Rzucisz okiem na ranczo i zaczniesz uciekać w panicznym strachu.
Zobaczyła tę scenę oczyma wyobraźni i zaczęła się śmiać.
- Nie zacznę uciekać z krzykiem. Łatwiej mi sobie wyobrazić siebie mieszkającą w Montanie niż ciebie w Waszyngtonie. Ty kochasz przestrzeń.
Skinął głową.
- Masz rację. Ale jestem gotów dać twemu światu szansę. Proszę tylko, byś zrobiła to samo.
- A co będzie, jeśli żadne z nas się nie przystosuje? I nie będzie chciało się przeprowadzić?
Delikatnie dotknął jej twarzy.
- Wtedy przynajmniej będziemy wiedzieli, że próbowaliśmy. Zawsze jeszcze jest możliwość mieszkania w obu miejscach. Niektóre małżeństwa tak robią. Musielibyśmy utrzymywać dwa domy, jeden w Montanie i drugi w Waszyngtonie. Nie znam jeszcze odpowiedzi, ale wiem, że nie mogę pozwolić ci odejść z mojego życia.
Eden poczuła, jak to okropne poczucie bezsilności rozpływa się, a jego miejsce zajmuje wiara i nadzieja. Znajdą rozwiązanie. Łzy pociekły jej po policzkach.
- Och - szepnęła. - Może miałam przeczucie, że cię spotkam, i dlatego tu przyjechałam?
Wzruszył się.
- Jeśli chcesz w to wierzyć, proszę bardzo. - Delikatnie położył jej głowę na poduszce. - Pocałuj mnie.
Na początku był to delikatny i czuły pocałunek, ale wkrótce ogarnęła ich niepohamowana namiętność.
Stali przed domkiem. Ze zmarszczonym czołem Dev wpatrywał się w niebo.
- Śnieg nie będzie już padał, jest za ciepło, ale chyba zbliża się ulewa. Wolałbym, by do tego nie doszło. Deszcz zbyt szybko roztopi śnieg.
- Boisz się powodzi?
- Tak, bardzo.
Wyszli przed dom, by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Dev zerknął do drewutni.
- Zużyliśmy cały zapas opału. Podeślę tu kilku ludzi, by narąbali drewna.
- To byłoby wspaniale. Uzupełnię apteczkę i odkupię koce, które pocięliśmy.
Nagle Dev spoważniał.
- Co... ?
- Posłuchaj - powiedział.
Zamarła w bezruchu. Z daleka dochodził warkot motoru.
- Co to jest?
- Słyszałem to już przedtem. Moim zdaniem zbliża się pojazd śnieżny.
Oczy Eden zrobiły się okrągłe.
- Czy to twoi ludzie?
- Być może.
Stali bez ruchu. Po chwili Eden szepnęła:
- Czy jedzie w tę stronę?
- Tak, chyba tak. - Obrócił się i zerknął na komin. Rano napalili, bo było zimno, ale ogień już dawno wygasł. - Przydałoby się trochę dymu - oznajmił. - Czy jest dość drewna, by rozpalić w piecu?
Skinęła głową. Oczy błyszczały jej z podniecenia.
- W pudle, w pokoju, zostały dwa lub trzy polana.
- Wejdź do środka i rozpal ogień. Pozbieram trochę gałęzi sosnowych. Jeśli ktoś mnie szuka, zobaczy dym i dotrze tutaj.
Eden pobiegła do domku, nie chciała tracić czasu. Z pośpiechu trzęsły jej się ręce, ale nim zjawił się Dev, ogień już się palił. Otworzyła drzwiczki do pieca i wsunęła tam mokre igły sosnowe. Od razu zaczęły dymić.
- Chyba nas odnajdą - powiedział cicho.
- Mam nadzieję - wyszeptała. Poczuła się zdenerwowana. Przytuliła się do niego, jednocześnie śmiejąc się i płacząc. - Powinnam skakać z radości, ale wcale nie mam na to ochoty.
Pocałował ją w czubek głowy.
- To idiotyczne, ale ja też.
Spojrzała mu w oczy i spostrzegła tę samą niepewność, którą czuła. Warkot motoru stawał się coraz głośniejszy, kierowca widocznie zauważył dym. Już nie będą zależeć wyłącznie od siebie. Zostawią ten mały domek i nigdy tu już nie powrócą.
Zamiast radości czuła tylko przytłaczający smutek, podobnie jak i on. Dev otworzył usta, by coś powiedzieć, i zawahał się.
- O czym myślisz? - zapytała.
- O tym miejscu. Stało się dla mnie bardzo ważne. Przez chwilę milczała.
- Może jeśli nasza przygoda zakończy się szczęśliwie, kiedyś tu wrócimy.
- Chciałabyś?
Chciała wszystkiego, czego on pragnął. Poznać Montanę razem z nim? Ależ tak! Pokazać mu Waszyngton? To będzie prawdziwa przyjemność. Gdzieś w głębi duszy miała przeczucie, że to wszystko skończy się budową domu na ranczo. Ale musiała przedstawić Deva swojej rodzinie i znajomym, pokazać miasto, które kochała. To też było ważne.
Uśmiechnęła się przekornie.
- Ale musimy zabrać dużo jedzenia. Przygarnął ją do siebie.
- Wszystko dobrze, się - skończy - powiedział. - Wiem, że tak będzie. ^v Otoczyła go ramionami. Skali przytuleni, a warkot motoru brzmiał coraz głośnie^/Kłopoty minionego tygodnia kończyły się. Pozostała nadzieja i wspomnienia.
Eden wróciła myślami do dnia, w którym poznała Devlina.
- Myślałam, że jesteś niedźwiedziem albo drugą krową - powiedziała, śmiejąc się.
Dev również się roześmiał. Eden dotknęła ręką jego piersi.
- Będziesz miał szramę - szepnęła z żalem.
- To będzie pamiątka, najdroższa. - Jego oczy nabrały łobuzerskiego wyrazu. - Pewnego dnia powiemy naszym wnukom, że ich babcia ustrzeliła sobie męża.
- Ty draniu. Wierzę, że jesteś do tego zdolny! Chwycił ją w pasie, uniósł nad podłogę i obrócił się wraz z nią dookoła. Potem pocałował jej wilgotne wargi. Wtedy usłyszeli warkot dwóch samochodów.
Spojrzeli sobie w oczy i razem, trzymając się za ręce, wyszli na zewnątrz.
Stara Jednoróżka dotarła na ranczo, zanim urodziło się cielątko. Poród odbył się bez problemów. Black-jack, koń Deva, dobiegł spocony i spieniony. To postawiło wszystkich na nogi. Red Ludlow i pracownicy ranczo Rolling S szukali Deva przez cały tydzień, także w czasie burzy śnieżnej, ale nikomu nic się nie stało. Chmury deszczowe okazały się niegroźne, spadło tylko trochę deszczu, a śnieg topniał powoli i nie było powodzi.
A jeśli chodzi o Eden i Deva, to żyli szczęśliwie i bardzo się kochali.