Merritt Jackie Zielona dolina

JACKIE MERRITT


Zielona dolina

(Big Sky Country)


Przełożył Witold Rychłowski



ROZDZIAŁ PIERWSZY


Helikopter pomalowany w jaskrawe, pomarańczowo-czarne wzory wykonał głęboki zwrot w prawo. Brock McFee – pilot, a zarazem właściciel linii lotniczej McFee’s Charter Service – wskazał kciukiem odległe zabudowania.

To tam, psze pani. – Zwrócił się do pasażerki, przekrzykując hałas silnika. – To właśnie „Double J”

Tracy Moorland kiwnęła głową ze zrozumieniem. Jej włosy o miodowym odcieniu swobodnie opadały na ramiona. Z zainteresowaniem przyglądała się miniaturowym budynkom i zwierzętom.

Helikopter raptownie obniżył lot, ziemia wybiegła mu na spotkanie, zabudowania wracały do normalnych rozmiarów.

To była niezwykle podniecająca przejażdżka, pomyślała Tracy. Puls miała przyspieszony. Była zadowolona, że na pokonanie ostatniego odcinka trasy z lotniska w Helenie aż do rancza „Double J”, wybrała usługi firmy McFee. Była tak zmęczona miesiąc już trwającą podróżą, że sama myśl o wynajęciu samochodu na tę część drogi była dla niej męką. Pobyt na ranczo miał być ostatnim etapem jej podróży i marzyła o tym, aby trwał możliwie krótko i był w miarę przyjemny. Umówiła się już z McFee, że jutro, pojutrze, ustali z nim godzinę i dzień powrotu.

Zauważyła grupę ludzi zmierzających do miejsca, które McFee wybrał na lądowisko. Cała dolina przypominała olbrzymi zielony dywan, co było szczególnie zaskakujące w porównaniu z pustynnymi terenami, nad którymi lecieli przez ostatnie sto kilometrów. Samo „Double J” pustynią nie było. W rozległej dolinie, otoczonej błękitno-zielonymi górami, rozpościerały się pola ogrodzone białymi płotami. Nie opodal kilka kasztanowych koni skubało leniwie trawę, a za białymi stodołami rozciągały się trawiaste pastwiska, na których można było dostrzec tysiące sztuk pasącego się bydła. Nieco na uboczu, ledwie widoczny spoza otaczających go drzew, wznosił się dom. Tracy mogła dostrzec tylko fragmenty białego budynku pokrytego szarą dachówką.

McFee pewnym ruchem zawrócił helikopter i niespodziewanie – albo tak się tylko wydawało – znaleźli się na ziemi. McFee przekręcił kilka przełączników i hałas silnika nagle umilkł. W powietrzu pozostał tylko szum obracającego się coraz wolniej śmigła.

I jak podobała się przejażdżka? – spytał pilot. Tracy odpowiedziała ciepłym uśmiechem.

Było cudownie. – Spojrzała na zbierający się wokół helikoptera tłum. – Wygląda na to, że mam komitet powitalny.

Niecodziennie takie ptaszki lądują na tym podwórku. – Zauważył Brock, odpinając pasy bezpieczeństwa. – Ale ci faceci wyglądają na mocno zaskoczonych. Nie wiedzieli, że pani przyjedzie, czy co?

Obawiam się, że nie. – Odparła cicho Tracy i zamyśliła się. Rzeczywiście pojawiła się tu jak deus ex machina. Nikt nie miał pojęcia, że ma zamiar tu przyjechać. Postąpiła tak celowo, podobnie jak we wszystkich poprzednich miejscach pobytu. Tracy przyglądała się ludziom otaczającym maszynę. Stali równym kręgiem tuż poza zasięgiem śmigła. Prawdziwi ranczerzy: wszyscy ubrani byli w jednakowe dżinsowe ubrania, szerokie kapelusze i wysokie buty; Przypatrywała się im bez większego zainteresowania, aż nagle zauważyła postać od nich wszystkich odmienną.

Stała nieco na uboczu, z twarzą ukrytą w cieniu kapelusza. Był to bardzo wysoki mężczyzna.

Ależ jest zbudowany, pomyślała, przyglądając się jego szerokim, muskularnym ramionom, wąskim biodrom i długim nogom. Cienkie, płócienne spodnie uwydatniały ich muskulaturę. Był inny niż pozostali mężczyźni. Władczość emanowała z całej jego postawy, jednocześnie niedbałej i ostrożnej.

Otworzyły się drzwi. McFee pomógł jej zejść z pokładu helikoptera. Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do skupionych wokół niej ludzi. Zauważyła kobietę, która nadbiegła od strony zabudowań. Stanęła koło wysokiego mężczyzny. Wyglądała na starszą od Tracy o jakieś dwadzieścia lat.

Pilot zajął się wyjmowaniem bagażu. Tracy ruszyła w stronę milczącej grupy. Zwróciła się do kobiety:

Dzień dobry.

Dzień dobry – odparła ciepło kobieta. występując nieco do przodu. Korpulentna sylwetka, sympatyczny wyraz twarzy i miły głos uspokoiły Tracy. Kobieta miała na sobie zwykłe, bawełniane, robocze ubranie. Pośród ciemnych włosów widoczne były pierwsze siwe pasemka. Ale tylko ona uśmiechała się sympatycznie, pozostali nie byli szczególnie przyjaźnie nastawieni. Zwłaszcza ten jeden – szczupły i wyniosły. Otaczająca go aura władczości i ukradkowe spojrzenia innych mężczyzn – jakby czekających jego rozkazów – nie pozostawiały cienia wątpliwości, że był tu szefem.

Nazywam się Tracy Moorland. – Powiedziała wyciągając rękę. – Żona Jasona Moorlanda.

Uśmiech zniknął z twarzy kobiety, Tracy spostrzegła, że twarz jej gwałtownie pobladła. Kobieta nie przyjęła wyciągniętej dłoni, spojrzała niepewnie na wysokiego mężczyznę. Sprawiała wrażenie mocno zmieszanej. Tracy też poczuła się głupio i opuściła rękę. Mężczyzna zrobił pół kroku w jej stronę.

Kim pani jest?! – słowa zabrzmiały ostro, niemal wrogo.

Nazywam się Tracy Moorland – odparła. Nie wiedziała, o co chodziło w tej dziwnej scenie. W poprzednich miejscach swojego pobytu witano ją wręcz przesadnie serdecznie. Zupełnie inaczej niż tutaj. Goś było nie w porządku. Nie spodziewała się wyjątkowo ciepłego przyjęcia, ale chociażby ogólnie przyjętych form...

Mężczyzna stał teraz wystarczająco blisko, żeby mogła mu się przyjrzeć. Spod szerokiego kapelusza patrzyły na nią zuchwale zimne, szare oczy: poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca i rumieniec występuje na twarz. Pomimo zakłopotania również taksowała go spojrzeniem. Nie, nie był przystojny. Co dziwniejsze, jego nadmiernie kwadratowa szczęka, zawzięty wyraz ust i nos, który nie był zbyt prosty, znacznie poprawiły jej samopoczucie. Mężczyzna rozejrzał się gwałtownie dookoła.

Wszyscy do roboty. Przedstawienie skończone – rzucił przez zęby. Tracy przyglądała się odchodzącym. Cicho rozmawiali między sobą. Ich ciekawość nie została zaspokojona. Podszedł do niej Brock McFee:

Wszystko wyładowane, pani Moorland. Będę czekał na pani telefon.

Dziękuję – odparła i znów skupiła całą uwagę na wysokim mężczyźnie. Nawet nie zauważyła, kiedy Brock wrócił do helikoptera.

Rozumiem, że moje niespodziewane przybycie może być odrobinę zaskakujące... – zaczęła nieśmiało. Kobieta nie ruszyła się z miejsca. Spojrzała na wysokiego mężczyznę z wyraźnym wyrzutem.

Jestem Rachela Munley, pani Moorland. Witamy w „Double J”.

Dziękuję. – Tracy westchnęła z ulgą. Jej zielone oczy zwróciły się w stronę mężczyzny. Zapadła cisza. Pierwsza odezwała się Rachela:

Slade, zabierzemy rzeczy pani Moorland do domu.

Wolałbym, żeby sama zabrała swoje rzeczy, wsiadła do tej cholernej maszyny i odleciała stąd do diabła – odrzekł. Rzucił kolejne lodowate spojrzenie w stronę Tracy. Brock uruchomił silnik. Omiótł ich podmuch powietrza. Ale Tracy tego nie zauważyła – tak była wstrząśnięta grubiaństwem tego mężczyzny. W jego oczach dostrzegła nieukrywaną wrogość.

Twarz Racheli była pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Helikopter oderwał się od ziemi. Dopiero gdy znikał w oddali, rozedrgane powietrze zaczęło się uspokajać. Zapadła nieznośna cisza. Tracy nie mogła uwierzyć, że została aż tak źle potraktowana. Zaczęło ją to denerwować. Przecież przyjechała tu tylko dlatego, że ranczo było na liście posiadłości, które miała odwiedzić. W innej sytuacji taki zakątek, jak zagubione gdzieś w Montanie ranczo „Double J”, byłoby raczej ostatnim miejscem, do którego chciałaby przyjechać. Temu bezczelnemu typowi może się to podobać albo nie, ale będzie musiał się z tym pogodzić. Ona też...

Jak widzicie, ta piekielna maszyna już odleciała... – zaczęła z sarkazmem. – Może jednak powinnam z wami porozmawiać szczerze. Połowa tego rancza należy do mnie i mam zamiar je sobie obejrzeć.

Spojrzała prosto w lodowate, szare oczy Slade’a.

Pańska protekcjonalna postawa pozwala mi mniemać, że to właśnie pan jest moim wspólnikiem, zgadza się?

Slade nawet nie mrugnął. Zdawał sobie sprawę, że nic po nim nie widać, choć w środku wrzał. Już samo nazwisko Moorland wystarczyło, żeby wyprowadzić go z równowagi. I jeszcze ta kobieta, która sprawiała, że krew się w nim burzyła. Jej wygląd bardzo go drażnił: miała piękne włosy, w odcieniu przypominającym dobrą whisky. I te zielone oczy... Cholera, kto miał takie oczy... ? Rzeczywiście, była ładna. Bardzo. Miała piękne ciało i była doskonale ubrana. – Zgadła pani, jestem pani wspólnikiem. Zgadza się. – Uśmiechnął się gorzko.

Czy proszę o zbyt wiele, chcąc poznać pańskie nazwisko? – spytała.

Teraz ją zaskoczy. Wiedział, że musi wyprowadzić ją z równowagi; podobnie przecież zareagował na jej nazwisko. Przez twarz mężczyzny przemknął wyraz rozbawienia: – Slade Dawson – odparł.

Cóż, panie Dawson. Nie wiem, czy to się panu spodoba, czy nie, ale mam zamiar obejrzeć sobie „Double J”.

Spojrzał na Rachelę. Myśleli o tym samym. Nazwisko Slade nic jej nie mówiło. Nie wiedziała... Ogarnęło go dziwne uczucie ulgi. Zdobył się na zmianę tonu:

Proszę sobie oglądać, co się pani podoba. Nikogo to nie będzie obchodziło. – Minął ją z lekkością właściwą dzikim kotom i podszedł do jej bagażu. – Jak długo zamierza pani tu być? Bagażu starczyłoby dla kompanii wojska na miesięczny pobyt...

Ależ on jest bezczelny, pomyślała, podchodząc do swoich walizek.

Długo podróżowałam, a to mój ostatni postój...

Dziękujmy Bogu za drobne radości, jakie na nas zsyła... – mruknął złośliwie i wziął pod pachę największą walizkę. W drugą rękę złapał dwie inne i ruszył do domu. Nawet się nie obejrzał; Tracy schyliła się po ostatni pakunek, ale Rachela była szybsza.

Proszę pozwolić mi się tym zająć. Pani musi być bardzo zmęczona.

Dziękuję, Rachelo. Rzeczywiście jestem trochę zmęczona – przyznała. – I bardzo proszę, mówmy sobie po imieniu. Tak będzie łatwiej.

Ruszyły razem w stronę domu. Przed nimi szybkim krokiem oddalał się Slade.

Czy on zawsze jest taki milutki?

Slade to... to po prostu Slade – odparła cicho Rachela. – Ale to dobry Człowiek.

Tracy wątpiła w jego dobroć, ale musiała przyznać, że był bardzo męski. Istne uosobienie cech samca. Była zmęczona i marzyła o tym, żeby ta podróż wreszcie się skończyła. Chciała już wracać do domu.

Dom. To słowo zawsze wzbudzało u niej dziwne uczucia. Dziś oznaczało wyłącznie wspomnienia z ich uroczego domu z ogrodem w hrabstwie Marin. Ale ostatnio tym wspomnieniom zaczęło towarzyszyć uczucie pustki i osamotnienia. Nie potrafiła się tego pozbyć. Od czasu śmierci Jasona ich cudowny dom, w którym spędzili ostatnie, tak szczęśliwe cztery lata, nie był już tym samym, co kiedyś.

Właściwie przedsięwzięła tę długą podróż po to, żeby łatwiej zapomnieć, żeby uciec z tego wielkiego, martwego domu. Choć oficjalnie, jak sobie wmówiła, powinna przecież osobiście zobaczyć wszystko, co odziedziczyła. Jason był wyjątkowo skrytym człowiekiem i tylko czasem wspominał o swoich interesach. Przejęcie zarządu nad prawdziwym imperium nieruchomości rozrzuconych po całym kraju było dla niej potężnym wyzwaniem. Po roku wnikliwych badań, czytania setek raportów i zestawień postanowiła osobiście wszystko sprawdzić. Podróż, choć długa, okazała się bardzo owocna. Ale tu, w „Double J” czuła się jak intruz i bardzo ją to drażniło.

Weszły w alejkę otaczającą dom. Tu było znacznie chłodniej. Dopiero teraz zauważyła, jak gorąco było na otwartej przestrzeni.

Te drzewa wyglądają na bardzo stare – powiedziała przypatrując się przedziwnie powykręcanym konarom. – Co to za drzewa?

Głównie topole. Dzięki nim w lecie jest w domu dużo chłodniej.

Topole otaczały budynek ze wszystkich stron, nawet od frontu. Od domu oddzielał je szeroki pas dobrze utrzymanego trawnika. Miłe wrażenie robiły liczne klomby z petuniami i nagietkami. Sam dom wyglądał na stary, ale był doskonale utrzymany i sprawiał wrażenie solidnego. Podwójna weranda biegnąca na całej jego długości nadawała mu wyjątkowy charakter.

Nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać po ranczo zagubionym gdzieś w Montanie – zauważyła z zadowoleniem. – Ale na pewno nie czegoś takiego.

Pewnie całe życie mieszkałaś w mieście – roześmiała się Rachela.

Tak, w San Francisco. Weszły po schodach na werandę.

Zobaczysz, że życie tu jest zupełnie inne niż w mieście. Ale może ci się spodobać.

Chyba nie będę miała okazji, aby się o tym przekonać – odparła Tracy, kiedy weszły do dużego, chłodnego holu. Podłoga, wykonana z dębowych desek, była świeżo zapastowana. Korytarz pokrywały kolorowe, tkane chodniki.

To urocze... – powiedziała Tracy.

Sypialnie są na górze. – Rachela skierowała się w stronę szerokich, lekko skręcających schodów. – Najpierw zostaw swoje rzeczy, a potem obejrzymy sobie dom.

Z piętra dobiegł odgłos ciężkich, energicznych kroków. Z góry schodził Slade. Wzrok wciąż miał gniewny. Wyglądał na rozdrażnionego jej obecnością. Tracy nie mogła tego zrozumieć. Przecież po śmierci Jasona Slade musiał liczyć się z tym, że będzie miał nowego wspólnika. A nic w tym dziwnego, że jest nim wdowa po zmarłym Jasonie Moorlandzie.

Czyżby pan Slade nie przepadał za kobietami i nie mógł znieść faktu, że przyjdzie mu dzielić prawo własności do rancza z kobietą? Zauważyła, że nawet w domu nie zdejmował kapelusza. Zastanawiała się, jakie myśli kłębią się pod tym zawadiacko wciśniętym stetsonem... A może jego właściciel właśnie zaczął łysieć, pomyślała złośliwie. Zmieniła zdanie, kiedy zauważyła ciemne, gęste włosy łagodnie spoczywające na niebieskim kołnierzyku jego błękitnej koszuli. On najwyraźniej miał zamiar minąć ją bez słowa! Może biedna Rachela przywykła do takiego traktowania, ale Tracy jeszcze nie! Zmusi go do odezwania się, a on wreszcie zauważy jej obecność.

Dziękuję, że odniósł pan moje rzeczy na górę.

Zastąpiła mu drogę. – Zapewniam pana, panie Dawson, że pozostanę tu tak długo, dopóki nie przeprowadzę inspekcji całego rancza.

Kątem oka dostrzegła milczące, ale wyraźne ostrzeżenie ze strony Racheli. Najwyraźniej ta kobieta uznała ją za szaloną, skoro ośmiela się bezpośrednio zwracać do samego pana Slade’a. Ale Tracy nie obawiała się tego osiłka. Miała takie samo prawo przebywać na „Double J” jak Slade Dawson.

Może będzie to dla nas obojga korzystniejsze, jeśli nie będzie pan tak wrogo do mnie nastawiony – powiedziała głośno.

Chłodne, stalowe oczy zwęziły się jeszcze bardziej. Nie wyglądały zbyt przyjaźnie.

Doprawdy? – warknął.

Tracy dostrzegła zakłopotanie na twarzy Racheli. I nie zdziwiła się, gdy ta szybko ruszyła po schodach i zniknęła bez słowa.

Nie wiem, co pani tu robi, i nic mnie to nie obchodzi. Proszę sobie oglądać, co tylko pani chce, i niech się pani wynosi stąd do diabła!

Mam prawo być tutaj! – wykrzyknęła Tracy.

Co pan sobie wyobraża?! Za kogo pan się ma?! Nie ma tu źdźbła trawy, którego połowa nie należałaby do mnie!

Stał trzy stopnie wyżej od niej i wyglądał na wielkoluda. Była bardzo zdenerwowana, ale zauważyła klasyczną linię mięśni brzucha pod cienką, bawełnianą koszulą. Górował nad nią i spróbowała stanąć na tym samym co on stopniu.

Zostanę tu tak długo, jak będzie mi się podobało – dodała.

No i dobra. Proszę bardzo. Tylko niech mi pani nie wchodzi w drogę. – Spojrzał na nią wzrokiem, którego zapewne obawiali się nawet najodważniejsi mężczyźni i zbiegł po schodach. Usłyszała jeszcze głośne trzaśniecie drzwi, które rozległo się echem po całym domu.

Tracy patrzyła przed siebie obojętnym wzrokiem, powoli złość ustępowała miejsca niedowierzaniu. Czyżby ten człowiek był szalony? Powoli, bez przekonania, rozpoczęła wędrówkę na piętro. Dlaczego jej obecność tak bardzo mu przeszkadzała? Zachowywał się, jakby nią gardził. Ale dlaczego? Przecież nigdy wcześniej się nie spotkali... Właściwie do śmierci Jasona i następujących po niej niezliczonych konferencji z prawnikami i księgowymi nic nie wiedziała o istnieniu takiego zakątka jak „Double J”. Nic nie wiedziała o posesjach, apartamentach, biurowcach, których została właścicielką. Prawdę powiedziawszy, ranczo pośród tych wszystkich wspaniałości bardzo ją zastanowiło, ale też nie miała czasu poświęcić mu więcej uwagi niż innym rzeczom, które teraz posiadała. Jason zawsze ukrywał rzeczywiste rozmiary swojego majątku. Nie przejmowała się tym. Ale kiedy dowiedziała się, że została właścicielką tych dóbr, o których istnieniu nie miała najmniejszego pojęcia, trudno jej było zachować spokój.

Rachela czekała na nią na piętrze.

Najlepiej nie zwracać na niego uwagi – powiedziała cicho. – Na ranczo pracuje mój brat, Ben. Poproszę go, żeby ci wszystko pokazał. A tymczasem – oto twój pokój. – Wskazała uchylone drzwi. Weszły do środka. Już na pierwszy rzut oka pokój przypadł jej do gustu. Wysoki sufit, kominek, białe, koronkowe zasłony i staromodne, ciężkie, drewniane meble. Wszystko utrzymane było w nienagannej czystości i porządku i sprawiało wrażenie komfortu. Spokój panujący w tym pomieszczeniu, nieco złagodził jej napięcie. Odetchnęła głęboko i poczuła się dużo lepiej.

Dziękuję, Rachelo. Tu jest bardzo ładnie. Zapomniały o panu Slade. Rachela podeszła do dużego francuskiego okna i otworzyła je szeroko. Oczom Tracy ukazał się szeroki balkon.

Możesz spać przy otwartych drzwiach. To absolutnie bezpieczne. – Zapewniła Rachela. Tracy wyszła na balkon. Tak jak wcześniej zauważyła, biegł on dookoła domu. Jeszcze jedne drzwi balkonowe były otwarte.

To stary dom i są tu tylko dwie łazienki – powiedziała Rachela. – Chodź, pokażę ci.

Tracy kiwnęła głową. Nie miała ochoty opuszczać balkonu, ale podążyła za korpulentną sylwetką gospodyni. Chciała zapytać o Slade’a i to jego dziwne zachowanie, ale czuła, że Rachela nie udzieli jej wyczerpujących informacji. Czuła sympatię do tej kobiety, ale wiedziała, iż lojalność nakazuje jej posłuszeństwo wobec Slade’a.

Rachela pokazała jej łazienkę i szafki z ręcznikami.

Teraz cię zostawię. Musisz się spokojnie rozpakować. Obiad jest o szóstej, ale jeśli potrzebowałabyś czegokolwiek, wystarczy zejść do kuchni. – Ruszyła do wyjścia. – A gdybyś jednak chciała obejrzeć dom, wystarczy zawołać, albo wpaść do kuchni. Z przyjemnością będę ci dalej towarzyszyć.

Dziękuję, ale teraz marzę o kąpieli i krótkiej drzemce.

W porządku. Zobaczymy się później.

Kiedy wróciła do sypialni, zamknęła starannie drzwi i przyjrzała się walizkom. To oczywiste, że nie ma potrzeby rozpakowywać tego wszystkiego na dwa dni, pomyślała. Biorąc pod uwagę brak chęci do współpracy ze strony pana Slade’a, powinna zostać tu miesiąc. Dobrze by mu to zrobiło. Był niemożliwy. Nigdy wcześniej nie spotkała człowieka, którego równie trudno byłoby polubić. Ani żadnego, który byłby równie wspaniale zbudowany. Cóż, to prawda, przyznała niechętnie. Rzeczywiście miał piękne ciało, doskonale uformowane, z klasyczną muskulaturą, bez grama tłuszczu. I te lodowate oczy, jakby ze stali, przypomniała sobie, zdejmując bluzkę. Tak, stal to chyba najlepsze określenie jego oczu. Właściwie, nic szczególnie godnego uwagi. Nie to, co piękne, szlachetne rysy Jasona. Wydobyła szlafrok, założyła go, wzięła kosmetyczkę i poszła do najbliższej łazienki.

Starannie zamknęła drzwi i napełniła wodą staroświecką marmurową wannę. Już po chwili kąpieli w ciepłej wodzie z dodatkiem swojego ulubionego płynu poczuła się tak odprężona, że odchyliła głowę do tyłu, oparła ją o krawędź wanny, przymknęła oczy i westchnęła z ulgą. Spędzanie czasu na ranczo w Montanie było dla niej nowym, dziwnym doświadczeniem, ale cała ta podróż to było właściwie pasmo doznań i przeżyć, o których dotąd tylko słyszała: Chicago, Miami, Houston. Te wszystkie podróże zostawiły jej pewien niesmak, dziwne uczucie braku przywiązania do konkretnego miejsca. Czuła się jak bezdomna. Miała tych domów zbyt wiele...

Początkowo myślała o pominięciu „Double J”. Bardzo podejrzana była farma na liście ekskluzywnych posiadłości Jasona. Nikt nie był równie daleki od więzi z ziemią uprawną, hodowlą i tak dalej, jak Jason. A teraz, kiedy poznała wspólnika Jasona, jego związek z ranczem był jeszcze trudniejszy do wytłumaczenia. Jak to się stało, że Jason poznał takiego dziwaka jak Slade i, co gorsza, wszedł z nim w tak nieprawdopodobną spółkę? Na dodatek była duża różnica wieku – przecież Jason był znacznie starszy od Slade’a. Przypomniała sobie nienaganne maniery Jasona, jego niechęć do wszystkiego, co nie było w najlepszym gatunku. Jason nie poświęciłby nawet chwili swojego cennego czasu komuś takiemu jak Slade. Znała Jasona od czterech lat i wiedziała doskonale, że on i Slade nie mogli być przyjaciółmi. A co mogło ich łączyć, skoro tak wiele ich dzieliło? No, cóż, panie Dawson, będzie pan musiał ze mną wytrzymać kilka dni, bez względu na to, czy to się panu podoba, czy nie, pomyślała. Wstała i sięgnęła po ręcznik.

Drzwi łazienki otworzyły się nagle na oścież, jakby pchnięte huraganem. Tak się wystraszyła, że aż upuściła ręcznik. Spojrzała w stronę drzwi, świadoma tego, że ręcznik szybko nasiąka wodą... W drzwiach stał Slade, równie zaskoczony jak ona.

Przepraszam... – wymamrotał, ale dalej tkwił w tym samym miejscu. Jego wzrok kolejno badał łagodne zagłębienie pomiędzy jej kształtnymi piersiami, różowe, naprężone sutki, płaski brzuch, długie, gładkie uda... Była najpiękniejszą kobietą, jaką widział w życiu. Nie mógł oderwać od niej wzroku.

Tracy rozejrzała się rozpaczliwie dokoła: wody w wannie już prawie nie było, nie miała drugiego ręcznika, a szlafrok wisiał na drzwiach, przed którymi stał Slade i wpatrywał się w nią bezczelnie...

Mógłby pan wyjść! – powiedziała ostro.

Mógłbym – przyznał miękko. – Ale jesteś najsłodszym zjawiskiem, jakie kiedykolwiek widziałem...

Tracy oblała się purpurą i wściekła, że wcześniej tego nie zrobiła, sięgnęła po mokry ręcznik i zasłoniła się nim.

Wyjdź stąd – rzuciła krótko przez zaciśnięte zęby. Miał rozpiętą koszulę, a w wycięciu widać było szeroką klatkę piersiową, gęsto pokrytą włosami.

Skoro nie życzy sobie pani towarzystwa... – powiedział, wciąż przyglądając się jej uważnie. Piękne ramiona, delikatny łuk piersi i nogi wciąż były odsłonięte...

Mogła pani zamknąć drzwi – dodał.

Byłam pewna, że są zamknięte! – wykrzyknęła. Mogłaby przysiąc, że słyszała przytłumiony śmiech. Opuściła głowę. Mój Boże, co to było... ? Spodziewała się uczucia zhańbienia, poniżenia, a była tylko wściekła, że nic takiego nie czuła. Te niesamowite, szare oczy, badające każdy centymetr jej ciała – to była najbardziej erotyczna przygoda w jej życiu... Drżała, ogarniało ją przedziwne uczucie gorąca, rozpalające ją od środka – a przecież pożegnała je ostatecznie po śmierci Jasona. Wspomnienia czterech lat, kiedy była taka szczęśliwa, zbladły i po raz pierwszy od roku poczuła niewymowną tęsknotę za mężczyzną aż do bólu. Kiedy sobie uświadomiła, że stało się to za sprawą tego gburowatego i cynicznego typa, zrobiło jej się niedobrze. Szybko wytarła się i włożyła szlafrok. Wybiegła z łazienki, trzaskając drzwiami. Bliska płaczu pobiegła do swojego pokoju i nagle zatrzymała się. Na korytarzu stał Slade, oparty o framugę drzwi sąsiadujących z jej pokojem.

Pani tak zawsze reaguje na kąpiel... ? – spytał tym swoim cynicznym tonem.

Oblała się rumieńcem. Przyspieszyła kroku i wbiegła do swojego pokoju. Zamknęła dokładnie drzwi. W ciszy usłyszała swój własny, nierówny oddech. Nie mogła zapomnieć uczucia, które wzbudziły w niej te szare oczy. Nie mogła zapomnieć widoku Slade’a w rozpiętej koszuli. Ciemne włosy na opalonej klatce piersiowej, które łagodnie przechodziły w linię ginącą w dżinsach...

A niby dlaczego uważała, że Slade nie jest przystojny? To prawda, że nie miał szlachetnych rysów Jasona, ale, na Boga! Twarz miał tak męską, że jej obraz będzie jej teraz towarzyszył bez mała do końca życia...

Kiedy dwie godziny później zeszła do kuchni, była wciąż roztrzęsiona. Obawiała się ponownego spotkania ze Słade’em. Odetchnęła z ulgą, kiedy Rachela powiedziała jej, że nie będzie go na kolacji.

Wyjechał do miasta – powiedziała gospodyni. – Ben zje z nami; poproszę go, żeby jutro oprowadził cię po ranczo.

Dziękuję – mruknęła niewyraźnie. Nie zauważyła dziwnego spojrzenia Racheli i wyszła na krótki spacer przed kolacją. Skoro Slade wyjechał do miasta, miała chwilę swobody i mogła przejść się, nie natykając się na tego człowieka. Podeszła do jednego z białych ogrodzeń, które wcześniej widziała z helikoptera. Wewnątrz zagrody pasło się około trzydziestu koni. Były piękne. Kilka z nich przyglądało się jej z zaciekawieniem. Jak tu wspaniale, pomyślała. Taka cisza, spokój. Daleko od miejskiego zgiełku i pogoni za nie wiadomo czym... Życie tu musi być na swój sposób wspaniałe. I wtedy przypomniała sobie, że nawet do tego raju, do tej oazy spokoju wkradł się podstępny Wąż – Slade Dawson. Przyglądała się jeszcze przez chwilę zwierzętom.

Rzeczywiście, najlepiej będzie, jeśli jutro rano szybko obejrzę sobie całe ranczo, a zaraz potem wyjadę, pomyślała. Póki jeszcze mogę...



ROZDZIAŁ DRUGI


Bar Shorty’ego był opustoszały i cichy. Tylko kilku stałych bywalców oddawało się swoim zwykłym zajęciom. Byli jakby częścią wystroju wnętrza tego baru, podobnie jak srebrne dolarówki przymocowane do kontuaru.

Slade skończył drugie piwo i zamówił następne. Nie miał zamiaru upijać się, ale czuł, że musi się uwolnić od obrazu tej kobiety.

Tracy – szanowna małżonka jego kochającego, czcigodnego tatusia. Co za ironia losu. Była tak młoda, że mogła być córką Jasona, a nie jego żoną. A ona po prostu wyszła za mąż za tego palanta dla pieniędzy. Slade sięgnął po butelkę, którą podał mu barman, i napełnił swoją szklankę. Przyglądał się rosnącej pianie. Jego mina niechęciła barmana do kolejnego błyskotliwego komentarza.

Slade upił jedną trzecią szklanki chłodnego płynu i otarł usta wierzchem dłoni. Wiedział od roku, że człowiek, który był jego biologicznym ojcem, już nie żyje, ale nie spodziewał się wizyty wdowy. Dlaczego tu przyjechała? Co się stało, że po tylu latach Moorlandowie nagle przypomnieli sobie o ranczo? O ile wiedział, Jason Moorland nigdy nawet stopy tu nie postawił. A teraz bez najmniejszego ostrzeżenia pojawia się wdowa. Opadły go liczne wątpliwości i pytania, na które nie umiał znaleźć odpowiedzi. Powróciły tylko bolesne wspomnienia, dawne cierpienia, o których usiłował zapomnieć tyle lat. Co powiedziałaby jego matka, gdyby jeszcze żyła? Wyobraził sobie, co zrobiłaby, gdyby za jej życia nagle pojawiła się Tracy Moorland. Aż wzdrygnął się na samo wspomnienie nienawiści, która towarzyszyła jego dzieciństwu. Nienawiści do człowieka, którego nigdy w swoim życiu nie spotkał – do Jasona Moorlanda.

Tracy nawet nie mrugnęła okiem, kiedy usłyszała nazwisko Slade’a. Wynika z tego, że z niezrozumiałych powodów Jason Moorland nigdy nie wspomniał o swoim synu, którego odrzucał przez całe życie.

Nie chciał o niej myśleć, ale obraz nagiej kobiety wciąż go prześladował. Stała tam naga, piękna, ponętna. Jakby czekała, aż ktoś wyciągnie rękę po te wszystkie skarby...

Dopił piwo jednym haustem, mając nadzieję, że chłodny trunek ugasi gorejący w środku płomień. Jednak uczucie gorąca nie ustępowało, co więcej, nie pozwalało mu jasno myśleć, było wszechobecne, wszechogarniające. Wiedział, że powinien zapomnieć o niej. Przecież musiał bronić „Double J”. Było dla niego wszystkim. Możliwość spotykania jej co kilka godzin była co najmniej denerwująca.

Co prawda, przyznał w duchu, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby jej piękne ciało znalazło się przez chwilę pod moim... Cholera, przecież człowiek musiałby być z kamienia, żeby nic nie odczuć po zobaczeniu jej nagiej. A on nie był z kamienia, choć może wtedy byłoby mu łatwiej robić interesy z piękną panią Moorland. Zaczął się zastanawiać, czy potrafiłby zapomnieć o tym, co zobaczył. Czy potrafiłby ukryć swoje myśli patrząc jej prosto w oczy? A z drugiej strony: może właśnie ma przewagę? Jeśli zostały jej jeszcze jakieś resztki skromności czy wstydu, to będzie się teraz fatalnie czuła w jego towarzystwie. Uśmiechnął się cynicznie.

A może zupełnie inaczej należało do tego podejść?

Może ona nie ma nic przeciwko małemu flirtowi? Czyż nie byłaby to doskonała zemsta na człowieku, który unieszczęśliwił jego matkę i nie przyznał się do własnego syna aż do śmierci? Pomysł wydawał mu się coraz ciekawszy. Podwójna przyjemność. Jeśli posiądzie Tracy, to jednocześnie zaleczy stare rany i przeżyje coś wyjątkowego, coś niepowtarzalnego. Śmiejąc się do swoich myśli zeskoczył ze stołka, rzucił kilka banknotów na kontuar.

Sie masz, Buck. Dzięki na razie. – Pożegnał barmana i ruszył do wyjścia.

Do zobaczenia, Slade – odparł Buck, ale tego Slade już nie usłyszał. Wyszedł w ciemną noc...

Noc była ciepła, wyjątkowo piękna i było już znacznie później, niż Slade przypuszczał. Spojrzał na zegarek i zdziwił się, że już jest jedenasta. Po wyjściu z rancza kręcił się trochę po okolicy. Starał się zabić czas. Za wszelką cenę chciał uniknąć kolacji przy wspólnym stole z tą kobietą. Teraz już wszyscy powinni być w łóżkach, nie ma obawy, żeby się jeszcze dziś na nią natknął.


Tracy obudziła się niespodziewanie i otworzyła oczy. Właściwie obudził ją jakiś hałas. Nie mogła sobie przypomnieć, co to było. Cisza nocy wydawała się niezmienna. Poprzez otwarty balkon wpadało światło księżyca. Pokój tonął w srebrzystej poświacie. Regularne kontury starych mebli uległy zniekształceniu w grze światłocieni. Ten dziwny widok wystraszył ją nieco. Dopiero po chwili uspokoiła się, westchnęła i postanowiła znów zasnąć. Wyciągnęła się tak, że aż zabrakło przykrycia dla jej długich nóg. Zza okna doleciał ją zapach drzew, traw i ziół. Leżała bez ruchu i wspominała cały miniony dzień. Od wyjazdu Slade’a życie „Double J” uległo gwałtownej przemianie. Kolacja sprawiła jej nawet przyjemność. Brat Racheli, Ben, okazał się sympatycznym człowiekiem. Był mniej więcej pięć lat młodszy od swojej siostry. Miał rude włosy i ciepłe, brązowe oczy. Gawędzili sobie miło przez cały wieczór. Rozmawiali głównie o ranczo. Rachela mieszkała tutaj już od trzydziestu lat, a Ben od dziesięciu. To był ich dom i oboje mówili o nim z miłością i dumą.

Ben obiecał, że rano oprowadzi ją po całym terenie. Tracy nie mogła się tego doczekać. Marzyła, żeby Slade jeszcze jutro trzymał się z dala od rancza. Może ten incydent w łazience zawstydził go do tego stopnia, że nie będzie chciał się z nią już zobaczyć... Niestety, to było mało prawdopodobne. Pamiętała dobrze, jak długo i dokładnie przyglądał się jej wtedy. Bez śladu wstydu. Co za bezczelny typ! Każdy przyzwoity mężczyzna natychmiast wycofałby się. A ten Dawson stał tam i gapił się. Nigdy nie zapomni wyrazu jego twarzy i szarych oczu, kiedy tak natarczywie ją obserwował. Właściwie nie były takie bardzo stalowe. Z całej jego postaci emanował jakiś żar. Wydawało jej się, że wciąż czuje to dziwne ciepło. Zrobiło jej się nagle dziwnie duszno. Wyskoczyła z łóżka i wyszła na balkon. Noc była gorąca. Jedwabna koszula nocna oplatała jej kolana, światło księżyca nadało delikatnemu materiałowi niespotykany błękitny odcień.

Poprawiła sobie jedno ramiączko, które wciąż opadało odsłaniając pierś. Powiew wiatru kusił chłodem.

Tak... – mruknęła z zadowoleniem. Nadstawiła twarz na delikatny wietrzyk. Przymknęła oczy. Czuła się cudownie. Uniosła włosy, by schłodzić sobie kark i ramiona. Mimo otwartych drzwi w pokoju było duszne, ciężkie powietrze, a tu panował miły chłód. Tu mogła oddychać swobodnie. Czuła, jak przy każdym głębszym oddechu unoszą się jej piersi, jak zaczynają twardnieć pod wpływem delikatnej pieszczoty jedwabiu. Czy już nigdy nie pozbędzie się tego uczucia, które zrodziło się, gdy Slade tak dokładnie się jej przyglądał?

Jestem bez przerwy podniecona od tamtego wydarzenia, pomyślała. To nie do wytrzymania.

Czuła się tak, jakby w ogóle nie spała. Co ją mogło obudzić? Może wyrzuty sumienia? Opuściła ramiona i westchnęła ciężko. W tym momencie zdała sobie sprawę, że nie jest sama na balkonie. Serce załomotało jej szaleńczo. Była zbyt wystraszona, żeby rozglądać się uważnie. Bardzo powoli zaczęła się odwracać, gotowa w każdej chwili do ucieczki. Długi cień poruszył się, zza załomu wyszła znajoma postać... Slade! Znowu stał bez ruchu i przyglądał się jej! Czy ten człowiek nie miał żadnych skrupułów? Podszedł bliżej. Był bez koszuli. Miał bose stopy, poruszał się bezszelestnie. Poświata księżycowa wyostrzyła jego rysy. Serce skoczyło jej do gardła.

Co pan tu robi? – jej głos zabrzmiał bardzo dziwnie. Sama go nie poznała.

To samo, co pani. Wyszedłem zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Za gorąco, żeby spać, prawda?

Pytanie zabrzmiało jakoś dziwnie. Prowokacyjnie. Tracy z zadowoleniem zauważyła, że ma na sobie dżinsy. W pierwszej chwili, kiedy zobaczyła jego gołą klatkę piersiową, myślała, że jest całkiem nagi.

Nie, wstałam, bo obudził mnie jakiś hałas – odparła.

To pewnie moja wina, dopiero co wróciłem. Miał wrażenie, że czuje jej obecność każdym swoim nerwem, a z drugiej strony wyglądała tak nierealnie i ulotnie w tej srebrzystej poświacie... Najmniejszy jej ruch powodował szelest jedwabiu. Delikatna tkanina, podtrzymywana tylko przy pomocy dwóch wąskich pasków materiału ledwie zasłaniała jej piękne piersi. Cienki jedwab jeszcze bardziej podkreślał twardniejące sutki. Nagle poczuł nieodpartą chęć dotknięcia ich, chciał je poczuć...

Tracy zdawała sobie sprawę, że powinna teraz odejść, powinna wrócić do swojego pokoju. On przecież nie odważy się iść za nią. Podszedł jeszcze bliżej. Za blisko. Oddychał spokojnie, ale głośno. Widziała, jak rytmicznie unosi się i opada jego pierś. Żar wewnątrz jej ciała był nie do zniesienia.

Jeszcze nigdy dotąd nie odczuwała tak bardzo obecności mężczyzny. Delikatnie zwilżyła językiem wyschnięte wargi.

Nie było pana na kolacji... – wyszeptała. Slade poczuł wzbierające podniecenie. Miał rację.

Ta kobieta nie miała nic przeciwko małemu flirtowi. Chciało mu się śmiać ze starego, poczciwego ojczulka. Nawet nie przypuszczał, że tak szybko cnota jego małżonki zostanie wystawiona na próbę. Ale przecież nie mógł odmówić pięknej kobiecie, która potrzebowała jego pomocy. Powoli zbliżył się do niej jeszcze bardziej. Uniósł rękę i dotknął jej delikatnego ramienia. Poczuł, jak w odpowiedzi zadrżała. Była już gotowa. Czekała na swojego mężczyznę. To będzie bardzo łatwa sprawa.

Widocznie nie byłem głodny... – szepnął i delikatnie musnął ustami jej ramię. Coś dziwnego działo się z jego lędźwiami. Uderzyła go w nozdrza mieszanka mydła, dobrych perfum i czegoś jeszcze... Pożądanie ogarnęło go bez reszty. Jego usta rozpoczęły powolną wędrówkę po jej szyi.

Ale teraz jestem bardzo głodny – dodał szeptem i objął ją mocno ramionami.

Tracy nerwowo zaczerpnęła powietrza. Głowa opadła jej do tyłu. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w granatowe niebo rozświetlone gwiazdami. Wydawało się, że uważnie ich obserwują. Jej ciało rozpalało się ogniem podniecenia, gdziekolwiek ją dotykał. Nie mogła uwierzyć, że to się rzeczywiście przytrafiło. Była wstrząśnięta, że pozwala na tak zaawansowane pieszczoty obcemu człowiekowi, komuś, kto do tej pory nie robił nic innego, tylko ją obrażał. W podświadomości buntowała się przeciw temu. Ale Slade rozbudzał najbardziej wrażliwą, najbardziej kobiecą jej naturę. Do tej pory tylko podejrzewała, że jest w niej coś takiego. Teraz już wiedziała... I odpowiadała na każdy gest Slade’a z wielokrotnie głębszym zaangażowaniem, niż kiedykolwiek w kontaktach z Jasonem. Dreszcz rozkoszy targnął całym jej ciałem, gdy Slade zaczął pieścić piersi. Ciepło... wilgoć jego ust... Dłonie same powędrowały do góry, objęła go za głowę, palcami rozczesywała gęste, czarne włosy. Po chwili opadły niżej, na masywne, muskularne ramiona. Stal, pomyślała. Slade jest rzeczywiście zrobiony ze stali, tak jak wcześniej przypuszczała. Ale co do jednego myliła się: on nie był z zimnej stali. Jego skóra była rozgrzana, gładka. Samo dotykanie jej doprowadziło Tracy do największego napięcia... Nawet go nie pocałowała, a już wiedziała, że pragnie Slade’a Dawsona na wszystkie możliwe sposoby. Chciała zobaczyć go nagiego, móc odkryć wszystkie tajemnice jego pięknego ciała. Pragnęła czuć jego ciężar na sobie, w sobie. Teraz. Natychmiast!

Slade – Tylko to zdołała powiedzieć, ale w tym jednym słowie było tyle gorącego, erotycznego zaproszenia, że wystarczyłoby do roztopienia góry lodowej.

Zostawił jej piersi, wyprostował się i mocno przyciągnął ją do siebie, chcąc jakby stopić ich w jedno ciało. Bardzo jej pragnął. Czuła tę nabrzmiałą twardość. Wydała z siebie cichy jęk, może bardziej dlatego, że była zaskoczona swoim zachowaniem, niż jego pieszczotami. Podniecenie Slade’a było jedynie odbiciem jej własnego. Odruchowo uniosła ręce dó góry, objęła go za szyję i przylgnęła do niego ze wszystkich sił.

Potrzebowała tego tak bardzo, jak powietrza, jak wody, jak czegoś niezbędnego do życia. Usta miała wilgotne, drżące, rozchylone, spragnione jego pocałunków...

W świetle księżyca przyjrzał się jej uważnie. Nagle coś się w nim zmieniło. Zaczęły go trapić wątpliwości. Kobieta w jego objęciach znieruchomiała, nie ponaglała go, nie zadawała pytań, czekała. Czy była tylko epizodem w jego życiu? A może była bardzo sprytna iw ten sposób chciała mu wszystko odebrać? Czy w jej grze chodziło o niego, czy o ranczo?

Gdybyż tylko nie było z nią tak cudownie...

Z głuchym pomrukiem zadowolenia wziął wszystko, co mu dawała. Jej słodkie usta zamknął swoimi. Przemknęło mu przez myśl, że właściwie traci szansę na swój rewanż. Ale po chwili już o tym nie pamiętał. Przestało być ważne, kim ona jest, ani po co tu przyjechała. Była ciepła i gotowa na wszystko. Szerzej rozchylił usta, pragnął jej coraz bardziej. Objął ją jeszcze mocniej, jakby nigdy nic nie miało ich już rozdzielić. Był wyższy od niej. Uniósł ją lekko. Nagle poczuł, jak jej nogi oplatają jego biodra... ! Pragnęła go. Więcej – pożądała go do szaleństwa. Ich pocałunek stał się jeszcze bardziej namiętny. Wiedział, do czego to prowadzi. Zakończenie mogło być tylko jedno – w jego albo w jej łóżku. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego. Skąd się w nim wzięło takie dzikie zapamiętanie? Była piękna, ale przecież nie była pierwszą piękną kobietą w jego życiu. To musiało być coś więcej niż tylko fizyczne pożądanie. Boże, czy rzeczywiście był w stanie to zrobić? Przerwał pocałunek. Przyglądał się jej rozchylonym, wilgotnym ustom, jej oczom pełnym obietnic. Czuł się dziwnie. Nieswojo. Czuł, że został sprowokowany, niemal oszukany. Świetnie grała.

Nawet teraz, kiedy wyglądała na taką zaskoczoną.

Miał nadzieję, że nie będzie próbowała przedłużać tej gry. Zastanawiał się, jaką kobietą musiała być, żeby tak się kochać z obcym mężczyzną? Czyżby to dla niej było takie normalne? Jakieś dawno zapomniane uczucie obudziło się w nim. Znowu był podejrzliwy, nieufny. Zapragnął, żeby ta kobieta, która tak idealnie pasowała do jego ramion, jakby byli dla siebie stworzeni, była kimś innym niż w rzeczywistości.

Przez chwilę jeszcze stał bez ruchu trzymając ją na rękach. Bardzo blisko siebie. Ona też mu się przypatrywała, widziała na jego twarzy zdumienie, coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Ani zaakceptować. I wtedy dopiero dotarło do niej, co robi. Czyżby już zupełnie straciła głowę?

Postaw mnie. – W jej słowach zabrzmiało zażenowanie. Była zadowolona, że jest ciemno, przynajmniej nie widzi, jak bardzo jej teraz głupio...

Proszę... – dodała ciszej.

Nie sprzeciwiałaby się, gdyby nie przestał. Chciała go. Bardzo. Wciąż jeszcze czuł to, ale teraz było za późno. Jej namiętność była już skrzętnie ukryta. Widać było, że nie marzy o niczym innym, tylko o tym, żeby zapomnieć o ostatnich kilku minutach.

Powoli postawił ją na ziemi, ale nie wypuścił z ramion. Chciał przedłużać tę chwilę w nieskończoność. Przyglądał się jej uważnie. Dostrzegł łzy w kącikach oczu. Zastanawiał się, na jakiego głupca wyszedł. Przecież już mogli być w łóżku. Wystarczyło ją tam zanieść.

Tracy złapała go za ręce. Serce waliło jej jak młot.

Proszę, zostaw mnie już – powiedziała cicho. Chciała zapytać, jak do tego wszystkiego mogło dojść. Jakie czary sprawiły, że chciała go tak bardzo, zapominając o wszystkim?

Nigdy wcześniej nic podobnego jej się nie przydarzyło. Nie potrafiła tego zrozumieć.

Dla Slade’a też było to całkiem nowe przeżycie. Co sprawiło, że za nic nie chciał jej puścić z ramion, popieścić jeszcze przez chwilę, choć na pozór był już zupełnie spokojny? Choć krew wciąż była wzburzona. Bez względu na to, kim była, udało się jej zdobyć jego serce. Bardzo jej pragnął, a temu pożądaniu towarzyszyła przedziwna mieszanka uczuć. Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie była to Tracy Moorland, byłaby dla niego idealną kobietą...

Gwałtownie opuścił ręce i powiedział szorstko:

Niech pani wraca do łóżka. – Bardziej był zły na siebie niż na nią.

Niespodziewanie pozbawiona oparcia chwyciła barierkę balkonu. Poczuła się dziwnie bezradna i słaba, gdy nie czuła ciepła i siły jego ciała.

To. , nigdy nie powinno było się zdarzyć...

Chyba ma pani rację, ale proszę się nie martwić, to już się nigdy nie powtórzy. – No, wystarczy, jeśli chodzi o moją zemstę, pomyślał. Zauważył, że ona drży. Dlaczego nie odchodzi? Czego chce? Porozmawiać? Slade skrzywił się. Nie mieli już sobie nic do powiedzenia. I nigdy nie będą mieli.

Proszę już iść do łóżka, pani Moorland – powiedział.

Nabrała przekonania, że on nie zamierza jej przeprosić. Przecież na to czekała. Chociaż... Właściwie wina leżała po obu stronach. Może to „coś” zrodziło się między nimi już od pierwszego wejrzenia? Może tak to właśnie miało wyglądać? Jedno było pewne: zupełnie straciła głowę. Odwróciła się.

Dobranoc – powiedziała cicho.

Slade nie odpowiedział. Tkwił bez ruchu na balkonie jeszcze długo po tym, jak ją stracił z oczu. Miał wiele do przemyślenia.

Jak długo ona zamierza tu zostać? Może najlepiej byłoby wyjechać stąd na kilka dni. Jeśli rzeczywiście przyjechała tu, by obejrzeć ranczo to może zrobić to bez jego towarzystwa. I wyjedzie, zanim on wróci. Jedno było pewne: za nic nie chciał powtórzyć dzisiejszego występu. A nie był przekonany, czy będzie w stanie zawsze trzymać ręce z dala od niej. Zwłaszcza jeśli go sprowokuje, tak jak dziś.

Tracy długo nie mogła zasnąć. Leżała bez ruchu i wpatrywała się w otwarte drzwi balkonowe. Przypominały jej wrota piekieł albo niebios. Nie mogła się zdecydować. Ale to, co przed chwilą przeżyła, z pewnością pochodziło z tych miejsc.

Cholera – szepnęła głośno. Nie mogła uwierzyć, że zachowała się aż tak źle. Czy normalna kobieta tak szybko zapomniałaby o przyzwoitości? Nie, to niemożliwe;

Całe życie kierowała się swoim własnym, dość surowym kodeksem moralnym. Kiedy spotkała Jasona Moorlanda miała dwadzieścia dwa lata i wciąż była dziewicą. W dzisiejszych czasach, kiedy zapanowała przesadna swoboda obyczajów, mogło to brzmieć dziwnie, ale taka była prawda. Kiedy wpatrywała się w przestrzeń posrebrzoną światłem księżyca, zaczęły wracać wspomnienia. Pierwsze spotkanie z Jasonem. Potem jego zaloty. A jeszcze później wspólne życie.

Poznał ich jej ojciec. Jim Kirkland pracował w banku. Prowadził dział kredytów. Był szczęśliwym człowiekiem, człowiekiem sukcesu. I dlatego miał wielu znajomych w kręgach biznesu. Młodziutka wówczas Tracy właśnie opuściła mury uczelni i rozpoczynała błyskotliwą karierę w dziedzinie informatyki. Cieszyła się swoją swobodą i niezależnością. Miała już własne mieszkanie. Jednak z ojcem widywała się często – jadali razem czwartkowe obiady. Któregoś razu ojciec pojawił się w towarzystwie Jasona Moorlanda. Była pewna, że ojciec nigdy nie myślał o niej i o Jasonie jak o przyszłej parze. Przecież Jason był starszy od niej o ponad trzydzieści lat. Ojciec nie mógł przewidzieć, że jego ukochana córeczka tak szybko ulegnie czarowi eleganckiego Jasona. A Jason był zawsze doskonale ubrany i uczesany, miał nienaganne maniery i, co chyba było wtedy najważniejsze, był bardzo przystojny. Sprawiał wrażenie wysportowanego. Wszystko, co robił, było niezmiennie w najlepszym guście, o czym przekonała się, kiedy zaczął pokazywać jej świat.

Nigdy nie był natarczywy, nie popędzał jej. Miesiącami zabierał ją do najlepszych restauracji, do teatru, na koncerty, na przeróżne wykłady i odczyty. Zawsze kierował się jej zdaniem, jej upodobaniami. Zakochała się w nim, zanim podjął pierwszą próbę pocałowania jej. A kiedy wreszcie to się stało, z radością zorientowała się, że bardzo pożąda człowieka, którego kocha. Od tamtej chwili ich stosunki bardzo się zmieniły. Odkryła, że Jason był niezwykle zmysłowym mężczyzną. Na przygotowania do ślubu poświęcili całe miesiące. Jason cierpliwie ją uczył miłości. Nie ukrywał swojego zaskoczenia, kiedy okazało się, że była jeszcze dziewicą.

To on sprawił, że poczuła się najszczęśliwszą osobą na ziemi.

Rzadko pozwalała sobie na wspominanie tamtych czasów, bo zawsze kończyło się to tak samo robiło jej się bardzo smutno. Tym razem jednak nic nie mogła poradzić na wciąż powracające obrazy tamtych dni. Może to jej dziwne zachowanie zmusiło ją do szukania utraconej równowagi właśnie we wspomnieniach. Nagła śmierć Jasona w następstwie gwałtownego ataku serca, na pewien czas zupełnie rozbiła Tracy. Później prawnicy i księgowi wyrwali ją z odrętwienia. Dostała w swoje ręce prawdziwe imperium finansowe. Zupełnie nie była na to przygotowana.

Zawsze żyli dostatnio i nigdy nie czuła potrzeby wtrącania się do jego interesów. Z pomocą przyszedł jej ojciec. Nie tylko rozumiał jej ból i szczerze współczuł, bo sam niedawno przeszedł to samo, kiedy zmarła matka Tracy, ale również udzielał nieocenionych porad finansowych, ilekroć takiej porady potrzebowała. Ale w przyszłości będzie sama musiała radzić sobie z zarządzaniem tym ogromnym majątkiem. Przez ostatni rok pracowała nad tym, żeby zmienić się w kogoś zupełnie innego. Nie mogła już być elegancką żoną człowieka sukcesu, jaką była przez ostatnie cztery lata. Nie bez radości zauważyła, że ma nawet talent do interesów. Przy współpracy kilku zdolnych ludzi będzie w stanie dobrze poprowadzić wszystkie sprawy związane z nieruchomościami.

Ale teraz na jej drodze znalazło się „Double J”. I Slade Dawson. Wyczuwała instynktownie, że coś tu było nie w porządku. I to nie tylko z powodu sceny na balkonie, choć to była bez wątpienia duża pomyłka, z jej strony. Tu chodziło o coć więcej. Tylko o co? Postanowiła znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Przecież Slade nie może zawsze ukrywać się w „mieście”. Dzisiejsza scena nie ułatwi jej rozmowy nim, ale jakoś musi dać sobie radę. To jedyny sposób, żeby szybko zakończyć sprawę – musi z nim poważnie porozmawiać.

Westchnęła ciężko, przewróciła się na brzuch i naciągnęła poduszkę na głowę. Jak ma spojrzeć temu człowiekowi w twarz? A tym bardziej – w jaki sposób ma załatwiać z nim jakiekolwiek interesy? Co on teraz o niej myśli? Zaledwie jej dotknął, a ona natychmiast zapłonęła ogniem namiętności.

I nie ma najmniejszej wątpliwości, że wciąż to czuła. Sen nadchodził bardzo powoli...



ROZDZIAŁ TRZECI


Wyjechał?! Dokąd? – wykrzyknęła zaskoczona. Spała aż do ósmej rano. Potem godzinę spędziła w wannie. Dłuższą chwilę ubierała się. Założyła dżinsy, białą koszulę i buty z wysoką cholewą. Miała rozpuszczone włosy i delikatny makijaż. Była gotowa do inspekcji posiadłości. Zeszła do kuchni i tu Rachela poinformowała ją, że Slade wyjechał. Rachela sprawiała wrażenie, że informując ją o tym, oddała Tracy jakąś wielką przysługę.

Może i tak było. Perspektywa spotkania Slade’a od samego rana nie nastrajała jej zbyt optymistycznie. Z drugiej strony nie spodziewała się, że on znów wyjedzie.

Rachela nie przestawała krzątać się po kuchni, chciała przygotować Tracy jakieś śniadanie.

Wyjechał na Big Bluff. Zostawił tylko wiadomość. Jest na stole.

Rozumiem – powiedziała Tracy, zmarszczyła brwi i podeszła do stołu. „Wiadomość” to był skrawek papieru, złożony na pół. Rozłożyła kartkę i przeczytała: „Rachelo, wyjechałem na Big Bluff na kilka dni. Slade.”

Co to jest Big Bluff? – spytała rozczarowana takim obrotem spraw. Właściwie powinna być zadowolona, że Slade zniknął, a zamiast tego było jej przykro, brakowało go jej.

To taka góra, gdzie Slade ma ambonę myśliwską. Wyjeżdża tam samotnie co jakiś czas.

Tracy wciąż miała zmarszczone brwi.

Spodziewałam się, że raczej poczeka na mnie, żebyśmy mogli porozmawiać. Oczywiście, ranczo może mi pokazać Ben, ale jest kilka spraw, o których chciałabym porozmawiać bezpośrednio ze Slade’em. Chciałam zadać mu kilka pytań.

Rachela wyglądała na zaskoczoną.

W takim razie, rzeczywiście źle się stało. Ale może ja albo Ben będziemy mogli na nie odpowiedzieć. Może kawy?

Tak, poproszę. – Usiadła przy stole, czekając aż Rachela napełni kubki kawą. – Rzeczywiście, mam kilka pytań. Niektóre zrodziły się już po moim przybyciu tutaj – dodała i zauważyła natychmiastową zmianę w zachowaniu Racheli. Była zaniepokojona.

Miałam na myśli pytania dotyczące rancza. – Szybko powiedziała Rachela. – We wszystkich pozostałych sprawach będziesz musiała zwrócić się bezpośrednio do Slade’a.

Trzeba przyznać, że mi to utrudnił. – Tracy upiła trochę kawy i odstawiła kubek. – Znałaś mojego męża, prawda? – Rachela nie odpowiedziała. Tracy spodziewała się, że będzie lojalna wobec Slade’a, ale pomyślała, że jeśli nie zapyta wprost, a ogródkami, powinna uzyskać odpowiedzi na nurtujące ją pytania bez większego kłopotu.

Chciałabym się dowiedzieć, skąd wzięło się zainteresowanie Jasona tym ranczem. – Niewiele osiągnęła, Rachela nie miała nawet zamiaru odpowiedzieć. Spróbowała inaczej:

Czy Jason często tu przyjeżdżał? Dużo podróżował, ale nigdy nie wspominał o „Double J”. Od jego śmierci dużo się dowiedziałam, ale... – przerwała. Mówiła do głuchej kobiety. Rachela w ogóle nie reagowała, nie słuchała jej.

Rachelo, co się stało?

Będziesz musiała spytać o wszystko Slade’a, ja nie powinnam o tym rozmawiać. To nie moje sprawy.

Jakie sprawy? – Tracy nie ustępowała. Przecież tylko pytała, czy Jason bywał na ranczo. Dlaczego to pytanie tak wyprowadziło ją z równowagi?

Chodzi o sprawy twojego męża... ja nie plotkuję.

Ależ oczywiście! Nie o to mi chodziło. Przepraszam, jeśli postawiłam cię w kłopotliwej sytuacji – przeprosiny były szczere, aczkolwiek ich powód nie był do końca dla niej jasny. Przecież nie spytała o nic strasznego... Wzięła swój kubek i ruszyła w stronę drzwi.

Proszę, zostaw już te jajka. Zjem coś później. Chyba przejdę się teraz.

Tracy! – w głosie Racheli zabrzmiało błaganie. Tracy zatrzymała się i spojrzała na nią.

Przepraszam – zaczęła Rachela. – Wiem, że to, co powiedziałam, zabrzmiało niegrzecznie. Ale naprawdę będziesz musiała porozmawiać bezpośrednio z nim, jeśli tak bardzo chcesz uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. To jego sprawa, nie moja.

Tracy kiwnęła głową ze zrozumieniem.

Chyba będę musiała tak postąpić. Chociaż on robi wszystko, żeby mi to uniemożliwić... Zobaczymy się za chwilę, Rachelo.

Później Ben uroczo odegrał rolę jej przewodnika po ranczo. Tracy zmuszała się do okazywania zachwytu na widok obory, składziku narzędzi i innych tego typu atrakcji. W gruncie rzeczy nie bardzo ją to wszystko interesowało. Doszli do zagrody dla koni.

To konie najczystszej krwi. Duma i radość Slade’a.

Rzeczywiście to piękne zwierzęta. – Po raz pierwszy mogła szczerze wyrazić swój zachwyt. Od czasu dziwnej i niepokojącej rozmowy z Rachelą, jej myśli krążyły gdzieś daleko od ranczo. Czuła zamęt w głowie. Myśli o Jasonie, o Siadzie, łączyły się i rozbiegały w niekończącym się, pogmatwanym ciągu pytań bez odpowiedzi.

Na szczęście Ben niczego nie zauważył.

Jeździsz konno?

Kiedyś próbowałam, ale to było tak dawno...

Może wypuścimy się na przejażdżkę po ranczo? Zgodziła się natychmiast. Przez ostatnią dobę była tak zajęta swoimi myślami, tak pochłonięta sprawami, z którymi sama nie umiała sobie poradzić, że konna przejażdżka po otwartych, niezmierzonych przestrzeniach wydawała się wspaniałym odpoczynkiem. Może jazda konna poprawi jej wreszcie nastrój. Z drugiej strony wiedziała, że tylko szczere odpowiedzi na niektóre pytania, mogą zaspokoić jej ciekawość.

Spokojnie czekała w cieniu stodoły, aż Ben osiodła konie. Zastanawiała się, co Rachela chciała jej powiedzieć. Cóż takiego na temat Jasona miał do zakomunikowania Slade? Rachela udzieliła dziwnej odpowiedzi na tak proste pytanie. Dlaczego robiła tajemnicę z tego, ile razy Jason był na tym ranczo? Jakiekolwiek jest rozwiązanie tej zagadki i tak nie będzie go znała, dopóki nie porozmawia ze Slade’em. A to oznaczało, że będzie musiała tu czekać aż do jego powrotu. W tym wszystkim było coś irytującego, począwszy od niewytłumaczalnej złości Slade’a z powodu jej przyjazdu. Dochodziła do wniosku, że jego zachowanie nie było spowodowane tylko złym nastrojem. On rzeczywiście był niezadowolony. Ale dlaczego? I dlaczego unikał jej, kiedy chciała mu zadać kilka pytań? A to, co się stało ostatniej nocy? Nie wyglądał wtedy na takiego, który chce uniknąć z nią zbliżenia. Ale w pewnej chwili przerwał... A co by było gdyby ona nie przestała... ? Poczuła dziwny ucisk w piersi. Dlaczego pozwoliła mu się pocałować? Gorzej, dlaczego odwzajemniła ten pocałunek?

Ben przyprowadził małą, siwą klacz.

To Doiły – powiedział z uśmiechem. – Dobry, spokojny konik, nie sprawi ci żadnego kłopotu.

Dziękuję.

Włożyła nogę w strzemię, lekko podskoczyła i usiadła w siodle. Pochyliła się i poklepała klacz po karku.

To rzeczywiście spokojny konik, Ben – uśmiechnęła się. Ben dosiadł dużego kasztana i ruszyli do bramy. Kiedy wyjechali z zagrody, Ben spytał:

Długo zamierzasz zostać w Montanie, Tracy?

Chciałam wyjechać jutro, ale teraz już nie wiem sama.

Jeżeli zostaniesz jeszcze kilka dni, to moglibyśmy wybrać się na dłuższą przejażdżkę. Choćby nawet w góry.

W góry? – przyjrzała mu się uważnie. Może będzie bardziej rozmowny niż siostra. – A gdzie jest BigBluff?

To jakieś piętnaście kilometrów stąd – powiedział, wskazując ruchem głowy kierunek. – Slade ma tam swoje stanowisko myśliwskie. Rachela powiedziała mi rano, że wyjechał na kilka dni. Często tam jeździ.

Lubi być sam? – spytała. Wiedziała, że takie pytania mogą być dla niego trochę kłopotliwe. Ale nie dbała o to. Na tym ranczo coś było nie w porządku. Jason miał z tym jakiś związek. Podobnie jak Slade. Czuła, że miała pełne prawo dowiedzieć się, w czym rzecz...

Chyba masz rację. On jest jak dzika kaczka, samotnik. To fajny facet, ale po prostu lubi być sam.

Tak, zauważyłam. – Ze zdziwieniem skonstatowała, że rośnie jej zainteresowanie tym człowiekiem.

Czy on zawsze mieszkał w „Double J”?

Urodził się tu i tu mieszkał przez całe życie. No, może niecałe, służył przez pewien czas w piechocie morskiej, a potem kilka lat był w jakiejś szkole. Resztę czasu spędził właśnie tutaj.

Rozumiem – uśmiechnęła się. Ale w jej oczach nie było uśmiechu. – A powiedz, Ben, ty też czasem jeździsz polować na Big Bluff?

Ben roześmiał się szczerze.

Czasami. To piękne miejsce. Ma kojący wpływ. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Tracy kiwnęła głową ze zrozumieniem. Czyżby Slade był tak wzburzony z powodu tego incydentu na balkonie, że aż potrzebował odpoczynku na łonie natury? Jeśli tak było, to nie zrobił nic, co by na to wcześniej wskazywało. Ale czy on w ogóle okazywał swoje uczucia?

Przypomniała sobie, że jedyne, co było po nim widać, to chęć ucieczki od niej... Teraz była zła na siebie. Jak mogła być taka słaba zeszłej nocy? No, ale już więcej nie będzie miał okazji mnie dotknąć, pomyślała. Nawet jeśli postanowię zostać jeszcze kilka dni i pogadać z nim. Niespodziewanie przyszedł jej do głowy nowy pomysł:

Ben, jak długo jedzie się na Big Bluff?

Chcesz aż tam jechać? – wyglądał na zaskoczonego.

Jest kilka spraw, które powinnam z nim omówić. Nie przypuszczałam, że wyjedzie tak bez uprzedzenia.

Ben zdjął kapelusz i przez chwilę drapał się po głowie w zamyśleniu.

Rozumiem – odparł. – To chyba nie powinno zabrać zbyt wiele czasu...

Widzę, że nie jesteś zachwycony perspektywą tej przejażdżki. A może trafię sama?

Sama? Mowy nie ma. Zgubisz się w tych górach. Tu nie ma dróg, tylko tysiące ścieżek we wszystkie strony.

Może narysujesz mi drogę?

Musisz jechać? – * Przyjrzał się jej uważnie.

Pozostaje mi tylko to, albo czekać, aż on zjedzie na dół. A jak myślisz, długo tam będzie?

Rachela mówiła, że kilka dni. I to chyba byłoby najlepsze wyjście. Poczekaj na niego. A poza tym, nie sądzę, żeby był zadowolony z naszej obecności.

Doprawdy? Coś ci powiem, Ben. Mam już dość słuchania tego waszego narzekania, czy coś się spodoba panu Slade, czy nie. Do diabła z nim! To też moje ranczo! – na twarzy pojawił się rumieniec. Prawie od razu przeprosiła:

Przepraszam, Ben. Nie powinnam była wyładowywać swojej złości na tobie. To wszystko przez to, że jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak on. Widocznie kiepsko to znoszę. – Było jej naprawdę przykro.

Zapomnij. Czasami mnie też denerwuje jak cholera. – Uśmiechnął się. – Trudno jego zrozumieć.

Trudno?! To chyba zupełnie niemożliwe. Ben roześmiał się szczerze.

Chyba masz rację. On jest z tych, którzy niełatwo nawiązują przyjaźń. Ale jeśli już, to będzie ona najprawdziwsza i najtrwalsza. Słyszałaś o takich ludziach?

Taki milczący, twardy gość? – spytała uśmiechając się złośliwie.

Jak na filmach? Niee, Slade nie jest taki. Jest i milczący, i twardy, to prawda, ale nie jest sztuczny. On nie jest taki, jak wielu bohaterów westernów, którzy w życiu nawet nie stali w pobliżu konia. Nie ma roboty na ranczo, której Slade nie umiałby zrobić lepiej niż którykolwiek z robotników. We wszystkim jest najlepszy. Cholera, on już nawet zgarnął wszystkie możliwe nagrody na rodeo.

Tracy słuchała uważnie. Wciąż jej ciekawość nie była zaspokojona. Co więcej – rosło jej zdziwienie. Wszyscy w „Double J” mówili o tym, jak straszne są humory Slade’a, a jednocześnie zachwalali jego nieprzeciętne zalety. Najlepszy we wszystkim! Przecież to idiotyczne... Popędziła swojego konia.

Zaczekaj! – zawołał Ben – Skręć w prawo. Tam jest źródło, będziemy mogli odpocząć i napoić konie.

Ben zdjął siodła i przyglądali się przez chwilę koniom brodzącym w chłodnej wodzie. Tracy zerwała kolorowy kwiatek.

Widzisz, Ben, kiedy tu jechałam, byłam przekonana, że to będzie kolejna, rutynowa wizyta. – Westchnęła. Przyglądała się kwiatkowi na dłoni. – Ale teraz nabieram przekonania, że nie istnieje żadna rutyna, kiedy ma się do czynienia z takim człowiekiem, jak Slade. Jest coś jeszcze, coś, o czym Rachela kazała mi porozmawiać ze Slade’em. Niezręcznie mi o tym mówić...

Ben wpatrywał się w dal.

Widzisz, Tracy, są takie sprawy, dziwne sprawy...

Tak? – ponagliła go.

Nie masz z tym wszystkim nic wspólnego. – Przyglądał jej się uważnie. – A może cię to zranić. Dla własnego dobra, trzymaj się od tego z daleka.

Zrozumiała, że miał zamiar powiedzieć jej dużo więcej, ale nagle zmienił zdanie. Spojrzała na rozległe pastwiska, bez słowa podeszła do Dolly i wzięła luźno zwisającą uzdę.

Wracajmy, Ben. Na dzisiaj mam już dość.

Tej nocy spała jak zabita. Obudziła się wypoczęta i spokojna. Przez otwarte okno widać było kilka białych, pierzastych chmurek. Przyglądała się ich leniwej, ledwie zauważalnej wędrówce po bezkresie błękitnego nieba. To zadziwiające, pomyślała, jaki cudowny wpływ na człowieka może mieć jedna, dobrze przespana noc. Może teraz, kiedy umysł odpoczął i upłynęło trochę czasu, będzie mogła dokładniej przyjrzeć się temu wszystkiemu, co tu się wydarzyło od jej przybycia. Bezsprzecznie dziwne zachowanie Slade’a wytrąciło ją z równowagi. Niewytłumaczalne było zachowanie Racheli, kiedy usłyszała jej nazwisko.

Cała ta scena powitania wciąż stała jej przed oczami i wywoływała mnóstwo pytań i wątpliwości. Trudno było znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie dla nieco zaskakującej odmowy udzielenia odpowiedzi na proste pytanie dotyczące Jasona. I jeszcze Ben radzący jej, żeby trzymała się od tego z daleka. Od czego? Miała nadzieję, że może zrozumie, dlaczego Jason zajmował się tą ziemią, jak obejrzy ranczo. Nic z tego. Cała sprawa stawała się coraz bardziej tajemnicza. No, i jeszcze Slade...

Przymknęła oczy i znów wróciła do tamtej nocy. Jakież to dziwne uczucie – pamiętała doskonale każdy szczegół, każdą sekundę w ramionach Slade’a. Co miała z tym zrobić? Jak wymazać to z pamięci? Jak pozbyć się wspomnienia czegoś, co nigdy nie powinno było się zdarzyć? Przecież, chyba nie zadurzyła się w tym, pozbawionym dobrych manier, odludku... ? W jaskrawym świetle poranka cała sprawa wyglądała inaczej. Jedno było pewne: nie mogła pozwolić, żeby to się kiedykolwiek powtórzyło.

Może powodem jego dziwnych reakcji był jej niespodziewany przyjazd? Albo ta scena w łazience? Nie potrafiła znaleźć żadnego wytłumaczenia dla jego zachowania wtedy, na balkonie. Aczkolwiek było to bezpośrednim powodem jego nagłego wyjazdu w góry. Żadne z tych wyjaśnień nie wydawało się jej wystarczająco wiarygodne. Slade był dorosłym mężczyzną i na pewno potrafiłby po takiej nocy spojrzeć w twarz kobiecie. Nawet gdyby podejrzewał, że to, co przeżył, było pomyłką. Musiała podjąć szybko decyzję. Czekać na Dawsona, czy dzwonić do Brocka McFee i wyjechać stąd najszybciej, jak tylko to będzie możliwe? Niepokoiła ją myśl o pozostawieniu tych wszystkich pytań bez odpowiedzi. Byłoby to postępowanie wbrew jej naturze. Jeśli wróci teraz do San Francisco, nigdy nie daruje sobie, że nie wyjaśniła tej zagadki. Ale jeśli ma zostać, to będzie musiała zadzwonić w kilka miejsc. Do biura, do ojca.

W końcu postanowiła: zostanie i poczeka na Slade’a. Z tym nieodwołalnym postanowieniem odrzuciła prześcieradło, którym była przykryta, i wstała. Nauczona przykrym doświadczeniem, starannie zamknęła drzwi od łazienki. Nie dlatego, żeby obawiała się, że ktoś wejdzie niespodziewanie. Slade był w górach, więc nie było żadnego zagrożenia... Przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Slade był rzeczywiście dla niej pewnym zagrożeniem, ale jeśli znów będzie próbował, przekona się, że i ona potrafi być niebezpieczna. Połowa tego rancza należała do niej. Dokładnie tyle samo, ile było jego własnością. Jeśli będzie zbyt mocno na nią naciskał, będzie mogła stosunkowo łatwo pozbawić go prawa do zarządzania tym majątkiem. Jak zdążyła już sprawdzić w księgach, sposób zarządzania tymi ziemiami był całkowicie nieuregulowany. Wszystkie zapiski dotyczące „Double J” złożone były głównie z kolumn cyfr i różnych zestawień, a nigdzie nie natknęła się na jakąkolwiek wzmiankę dotyczącą zarządzania ranczem.

To chyba był jej as atutowy w przetargu z panem Dawsonem. Chociaż nie zauważyła ani rażących zaniedbań, ani nadużyć, mogła przecież wystarczająco utrudnić życie zarządcy. Nie zawaha się przypomnieć mu o tym, jeśli okaże się to konieczne...


Pasmo gór na północ od rancza zdawało się nie mieć końca. Nie były aż tak niesamowite, jak opowiadał Ben, pomyślała, zmuszając Dolly do szybszego marszu. Przypominały śpiące olbrzymy. Ale nie mogły przerażać. Nawet takiego mieszczucha, jak ona. Denerwująca była tylko świadomość, że gdzieś tam, w górze jest Slade i przygląda się jej przez lornetkę ze swojej kryjówki.

Było to mało prawdopodobne, ale jeśli widział ją teraz, musiał być bardzo rozczarowany, że nie wyjechała.

Spędziła już trzy dni na ranczo, a wciąż nie było wiadomo, kiedy Slade ma zamiar wrócić. Te trzy dni zresztą spędziła tu z prawdziwą przyjemnością. Wypoczęła. „Double J” było pięknym miejscem, panował tu spokój, cisza, nikt się nie spieszył. Coraz bardziej podobał jej się ten styl życia. Rachela z radością powitała jej decyzję o przedłużeniu pobytu.

Mówiła, że Tracy musi odpocząć kilka dni po miesięcznej podróży. Była to prawda, chociaż niecała.

Odnalazła bramę w ogrodzeniu. Tuż za linią kamienia i drutu kolczastego okalającego tereny pastwisk zaczynała się inna roślinność. Trawiaste przestrzenie zastąpione były pagórkami, na których rosły niskie sosenki, przechodzące po kilku metrach w ciemny, gęsty las. Rozpoznawała poszczególne charakterystyczne miejsca, o których wspominał Ben. Cieszyło ją, że tak dobrze radzi sobie w terenie. Gdzieś tam, w górze, przyczajony za jakimś krzakiem, czy nierównością terenu był Slade. I wszystkie odpowiedzi na jej pytania...

Wiedziała, że przy pomocy wskazówek Bena będzie w stanie go odnaleźć. Jeśli nie wróci za kilka dni, wyruszyć na poszukiwania. Nie mogła już dłużej czekać. Trochę powstrzymywała ją możliwość zgubienia się w górach. Z drugiej strony na ranczo pracowało wielu mężczyzn – mogłaby któregoś z nich prosić o pomoc... Ile czasu powinna mu jeszcze dać?

Zawróciła konia i wyjechała z lasu na polanę. Stąd rozpościerał się piękny widok na całe ranczo. Zapewne zimą to miejsce wygląda zupełnie inaczej. I życie wtedy jest z pewnością o wiele trudniejsze. Chciałaby zobaczyć tę dolinę spowitą śniegiem... Ale jak Slade zareagowałby na kolejną wizytę? Tracy uśmiechnęła się na myśl, że znów ucieknie na Big Bluff.

Dolly lekko zaczęła skręcać w lewo, nie zwracała uwagi na próby Tracy zmuszenia jej do marszu najkrótszą drogą do domu. Po prostu wyczuła wodę w pobliskim źródełku... Tracy uśmiechnęła się, poklepała konia po karku i spokojnie czekała, aż Dolly ugasi swoje pragnienie. Sama obeszła źródełko dookoła i usiadła w wysokiej trawie. Przyglądała się dróżce ginącej w lesie. Jej myśli znów powróciły do Slade’a. Był dla niej zupełnie obcym człowiekiem. Zamieniła z nim tylko kilka ostrych słów. Ale chwile na balkonie przyćmiły wszystkie inne wrażenia. Nie sposób było O nich zapomnieć. Zabierze je z sobą do San Francisco.

1 będzie myślała pewnie o Siadzie...

Jednakże nie dlatego przedłużyłam swój pobyt, przekonywała się w myśli. Jak tylko dowiem się, w czym rzecz, natychmiast wyjadę. No, i może wrócę na kilka dni w zimie...

Jednak najgorsze były wspomnienia, których nie potrafiła się pozbyć. Nie powinna była dopuścić do krępującej sytuacji.

Chciała się dowiedzieć czegoś więcej o Jasonie. Miała prawo wiedzieć, co go łączyło z „Double J”. A potem pożegna to ranczo. Na zawsze.



ROZDZIAŁ CZWARTY


Slade robił wszystko, żeby mieć zajęcie. Jak zwykle, przy sprzyjającej pogodzie, zajmował się gromadzeniem opału na zimę. Teraz starał się robić nawet coś więcej. Naprawiał, ustawiał, ulepszał, co tylko było można. Wiedział, że praca jest najlepszą kuracją.

Tym razem jednak było inaczej. Irytowało go, że bez względu na to, jak ciężko pracował, nie mógł uwolnić się od myślenia o Tracy Moorland. Nieraz padał bez sił na łóżko, niezdolny do niczego. Ale gdy tylko trochę odpoczął, natychmiast się pojawiała... Jej obraz prześladował go...


Piątego dnia wygnania, na które zresztą sam się skazał, obudził się rano i stwierdził, że zapasy się skończyły. Czy chciał, czy nie, musiał zejść na dół. Wierzył, że Tracy już wyjechała, a mimo to opóźniał wyjazd, jak tylko mógł. Ruszył dopiero w południe. Nie miał wyboru, mógł jechać do domu albo zostać i głodować. Osiodłał więc Poncho, swojego ulubionego konia, i ruszył w długą drogę do domu.

Tracy widywała już wcześniej letnie burze, ale żadna z nich nie była nawet w części jak ta, która rozpętała się w dolinie. Przyglądała się potokom wody lejącym się z nieba, Wsłuchiwała się w głuchy łoskot towarzyszący każdej błyskawicy. Wyglądała przez kuchenne okno i podziwiała rozświetlane przez pioruny mroczne, ciężkie od chmur niebo.

Już wcześniej, w czasie kolacji Rachela stwierdziła:

; – Przed wieczorem będzie deszcz.

Mam nadzieję – odparła Tracy. Zawsze źle znosiła ciężką, duszną atmosferę poprzedzającą burze.

W górach już leje – powiedziała Rachela stając kolo niej przy oknie w kuchni. Chwilę przyglądała się ciemnej ścianie deszczu wyraźnie widocznej na tle gór.

Chyba masz rację – rzekła Tracy i zamyśliła się. Góry. Ben już więcej nie ponowił zaproszenia na wycieczkę, a jej samotna próba dotarcia na Big Bluff nie mogła być zaliczona do udanych. Może powinna spróbować jeszcze raz następnego dnia. Teraz burza pokrzyżowała jej plany.

A co ze Slade’em? – spytała cicho.

Nie jest z cukru, nie rozpuści się – roześmiała się Rachela. Tracy pomyślała w duchu: rzeczywiście, Slade nawet odrobinę nie przypominał figurki z cukru. Nadal wpatrywała się w niebo.

Robi się coraz gorzej – powiedziała.

A co, martwisz się o niego? – spytała Rachela.

Nie, oczywiście, że nie, ale...

Niby dlaczego miałabyś się martwić? Mam dziwne przeczucie... – przyglądała się Tracy z troską i rozbawieniem zarazem. – Obawiam się, że nie jesteś pierwszą kobietą, której wydaje się, że powinna niepokoić się o jego los.

Doprawdy? – Tracy uniosła brwi w grymasie doskonale udawanego zdziwienia. – To taki z niego kobieciarz? Nie przypuszczałam.

Dostaje to, czego chce ~ odparła Rachela i zajęła się pieczeniem kurczaka.

Uwagi Racheli zepsuły humor Tracy. Przed jej oczami przewinął się korowód kobiet. Bezimiennych, pozbawionych twarzy... Czyżby więc scena na balkonie była dla niego ledwie wykorzystaniem kolejnej okazji? Czy nie czuł nic więcej? Czy możliwe jest, żeby nie zauważył niepowtarzalnego piękna w tym nagłym, pełnym uniesień, niespodziewanym spotkaniu kobiety i mężczyzny, w samym środku pięknej, romantycznej, letniej nocy? Czyżby takie sytuacje były dla niego czymś zwykłym?

Przecież to niesprawiedliwe, że on tego nie zauważył, podczas gdy Tracy nie mogła zapomnieć tamtych chwil. To jest tak niesprawiedliwe, że aż niemożliwe. Rok temu nawet do głowy nie przyszedłby jej jakikolwiek inny mężczyzna. A teraz ledwie dawała sobie radę z namiętnością, którą wzbudzał w niej Slade.

Jej myśli błądziły gdzieś daleko. Nagle zrozumiała, że sama się oszukuje. Rzeczywisty powód, dla którego chce się z nim zobaczyć, tkwi w pragnieniu odczucia raz jeszcze siły jego magnetyzmu.

Tak... – mruknęła do siebie.

Słucham? – spytała Rachela.

Nie, nic takiego, Rachelo – odparła i ruszyła w stronę drzwi. – Wychodzę na spacer.

W tym? – Rachela pokręciła głową z niedowierzaniem. – Ale nie chodź za daleko. Jak tu zaczyna padać, to wiadomo, że będzie powódź.

Tracy wyszła, przyrzekłszy, że będzie się trzymać domu. Kiedy przechodziła przez podwórko, czuła wzrastającą siłę wiatru, który rozwiewał jej włosy. Cienka, bawełniana sukienka łatwo chłonęła krople deszczu i oblepiała jej ciało. Ale postanowiła jeszcze nie wracać. Szła bez celu, chciała jedynie na chwilę wyjść z domu. Bezwiednie skierowała się w stronę pastwiska dla koni. Przechodziła tuż koło stajni.

Nie widziała Slade’a, ale on widział ją wyraźnie i nie był tym zachwycony. Cholera, wciąż jeszcze tu była! Przyglądał się jej uważnie. Była jeszcze piękniejsza, niż pamiętał. Jeszcze piękniejsza niż w snach, które co nocy go niepokoiły... Co miał z nią zrobić? Przecież już dobrze wiedział, że nie jest mu obojętna. Ale, z drugiej strony, miał ważniejsze problemy na głowie. Zmarszczył czoło i zastanawiał się, co Rachela zdążyła naopowiadać ich gościowi. Pocierał dłonią kilkudniowy zarost na brodzie i rozmyślał, czy Tracy wciąż byłaby tu, gdyby znała całą prawdę. Wątpliwe. Zatem, jeżeli jego rozumowanie było słuszne, wciąż nie wiedziała, kim on jest. Ale dlaczego nie wyjechała, jak planowała? Czyżby czekała na jego powrót? Chciała się z nim jeszcze raz spotkać? Tylko po co? Niespodziewanie poczuł, jak narasta w nim tamto przedziwne uczucie gorąca. Jakby trawił go od środka jakiś płomień. Czyżby i dla niej wspomnienie pocałunku było tak żywe, że chciała koniecznie jeszcze raz powtórzyć tę noc? Nie miał żadnych wątpliwości co do siebie: nigdy jeszcze niczego tak bardzo nie pragnął...

Ale, na Boga, to był tylko pocałunek. No, niezupełnie. Kiedy oplatała go pięknymi nogami, kiedy kosztował słodycz tych najpiękniejszych piersi, jakie kiedykolwiek widział...

Zabrał swoje rzeczy, pustą już torbę na jedzenie i wyszedł ze stajni. Wiatr był tak silny, że miał kłopot z zamknięciem drzwi. Głos, który rozległ się tuż za nim, nie zaskoczył go.

Proszę, proszę. Powrót marnotrawnego... – cedziła słowa.

Nie zaczynaj – ostrzegł. Spojrzał na nią lodowatym wzrokiem. Robił wszystko, żeby nie dostrzegać tych pięknych, zielonych oczu, rozwianych włosów. Była śliczna.

Tracy nie mogła uwierzyć własnym uszom. Jak on śmiał? Przecież to ona jest stroną pokrzywdzoną. Przez niego straciła tydzień swojego cennego czasu. Mógłby się wysilić i okazać nieco skruchy. A na tym zarośniętym obliczu, w tych szarych oczach nie było nawet śladu skruchy. Ten człowiek był niemożliwy. Jakże idiotyczny była myśl, że w nim „coś” jest.

Dlaczego miałabym cokolwiek zaczynać? – odparła. – Czy tylko dlatego, że sterczę tu już bezczynnie od pięciu dni, bo muszę na ciebie czekać, żeby załatwić kilka spraw? Mój Boże, jakie to głupie, że zdenerwowałam się z tak błahego powodu.

Daruj sobie ten ironiczny ton – powiedział Slade. Denerwowały go drzwi, które za nic nie chciały się domknąć. I jeszcze ta bezsensowna wymiana zdań. Rzucił na ziemie wszystkie rzeczy i zajął się drzwiami.

A więc przeszkadza ci mój ton? A jak znosisz wściekłość? A co powiesz na małe morderstwo? Mam właśnie ochotę cię zamordować.

Trudno było zachowywać się spokojnie na tym wietrze, ale nie musiała udawać. Była wściekła. Nie planowała wcześniej takiego ataku na Slade’a, ale też nie przypuszczała, że może być aż tak nieprzyjemny.

O co się wściekasz? Dostałaś to, czego chciałaś, nie?

Ten drań mówił o tamtej nocy! Ma czelność sugerować, że ona zabiegała o to wszystko! Nie pokaże po sobie, jak bardzo ją tym zranił. Uśmiechnęła się nawet.

A, tamto – powiedziała lekko, udając, że już dawno zapomniała o chwilach spędzonych w jego ramionach.

Nie za to chcę cię zamordować.

Doprawdy?

Tracy tryumfowała w duchu. Nareszcie wytrąciła go z równowagi. Wyglądał na zdezorientowanego. Teraz trzeba było go jeszcze pogrążyć.

Oczywiście że nie. Dlaczego tak pomyślałeś? Ale fakt, że wyjechałeś w góry, żeby bawić się w trapera, kiedy dobrze wiedziałeś, że przyjechałam tu zobaczyć ranczo, to inna sprawa. Nie sprawia mi nieopisanej przyjemności siedzenie tu i czekanie, aż znudzi cię łażenie po górach i ganianie za niedźwiedziami, czy co tam robiłeś przez pięć dni.

To po co czekałaś? Przecież mogłaś sobie obejrzeć ranczo beze mnie.

Wiatr wzmógł się tak bardzo, że ledwie się słyszeli.

Pogadamy o tym później – krzyknęła Tracy.

Co?! – najwyraźniej wiatr skutecznie ją zagłuszył. Nagle niebo nad ich głowami rozdarła błyskawica.

Tuż po niej nad ziemią przetoczył się głuchy grzmot. Niebo rozwarło się. Zaczęły spadać ogromne krople. Slade otworzył drzwi do stajni.

Właź – powiedział. Przebiegła koło niego. Zabrał swoje rzeczy i wbiegł za nią. Zamknął za sobą starannie drzwi. – Po co się kręcisz na dworze w taki deszcz?

Kiedy wychodziłam, nie było aż tak źle.

Ale już od godziny było wiadomo, że tak będzie.

A co ciebie wygnało z kryjówki? – starała się zmienić temat i próbowała choć trochę wysuszyć, zupełnie przemoczoną sukienkę.

Ja się nie ukrywałem!

To przecież oczywiste, że się ukrywałeś. Nie rób ze mnie idiotki, Slade. Wiele można o mnie powiedzieć, ale na pewno nie to, że jestem głupia. – Tak mi się przynajmniej wydaje, dodała w myśli. Deszcz bił miarowo o blaszany dach stajni. Brzmiało to jak sto perkusji, grających jednocześnie.

To grad! – wykrzyknął nagle Slade. Podbiegł do drzwi i uchylił je nieco. – Ale wali... – dodał cicho.

Ja też chcę zobaczyć – powiedziała i przecisnęła się do drzwi. – Mój Boże, jeszcze nigdy nie widziałam takiego wielkiego gradu! – szepnęła. Rzeczywiście, widok był niesamowity. Grad wielkości kamieni spadał na ziemię z taką siłą, że kilka razy jeszcze się od niej odbijał.

Slade czuł jej bliskość, dotykające go udo, dłoń na ramieniu. Wiedział, że jeśli natychmiast się nie odsunie, nastąpi to samo, co wtedy. A będzie bardzo żałował, jeśli to się powtórzy. Raptownie odsunął ją od drzwi, zamknął je i oparł się o nie plecami. Starał się na nią nie patrzeć.

Będziemy musieli tu poczekać, aż skończy się gradobicie. To nie powinno długo potrwać.

Skąd to nagłe uczucie bliskości? – pomyślała Tracy. I tak gorąco. Za mało powietrza... Cofnęła się kilka kroków.

Mógłbyś trochę uchylić te drzwi? Strasznie tu duszno. – Nie ruszył się z miejsca. Przyglądał się jej rozpalonym policzkom, był zafascynowany dziwnym, jakby wystraszonym wyrazem jej oczu. To i tak nic nie pomoże, pomyślał. Zbyt wiele wydarzyło się między nimi, żeby teraz mogli tak bezkarnie spędzić kilka chwil w odosobnieniu. Ona też o tym myślała, tak samo jak i on. I chociaż zachowywała pozorną obojętność, nie była w stanie zapomnieć tamtej nocy. Dlatego właśnie wciąż jeszcze tu była.

Zdawał sobie sprawę, że nie potrafiłaby go odepchnąć, gdyby do czegoś doszło. Mogliby wspiąć się po drabinie na poddasze, a tam, pośród oszałamiającego zapachu siana i łoskotu gradu mogliby dokończyć to, co zaczęli tamtej nocy na balkonie... Pokręcił głową, chciał odgonić te myśli. Odsunął się od drzwi. Na szczęście grad nigdy nie pada zbyt długo. Za kilka minut będzie po wszystkim. Starał się opanować. Ona wciąż była tuż obok. I nadal nie miała pojęcia, kim on jest. Jedyne, co mógł zrobić, to starać się zmienić temat.

Obejrzałaś sobie ranczo?

Tracy była zaskoczona. Czyżby miał zamiar zachowywać się jak człowiek? Dostrzegła na jego twarzy wysiłek, którego wcześniej nie zauważyła. Ten człowiek starał się kontrolować. Postanowiła dać mu szansę.

Tak. Ben był tak uprzejmy i oprowadził mnie.

To dlaczego... ?

Dlaczego jeszcze tu jestem? Bo muszę z tobą porozmawiać. Zarówno Ben, jak i Rachela nie chcieli rozmawiać ze mną o Jasonie i...

I sądzisz, że ja będę chciał o tym rozmawiać?

A jest jakiś powód, żebyś nie chciał?

Nie ma o czym mówić – odparł chłodno.

Chcesz mi powiedzieć, że nie odpowiesz na kilka prostych pytań dotyczących Jasona? Dlaczego?

Zastanowił się. Co takiego chciała wyciągnąć od Bena i Racheli? Na czym jej tak bardzo zależało?

Jakie to pytania? – spytał uprzejmym tonem. Odetchnęła z ulgą. Może wreszcie będzie z nią współpracował.

Po śmierci Jasona ja przejęłam interesy i muszę przyznać, że byłam bardzo zdziwiona, kiedy okazało się, że pośród nieruchomości znajduje się ranczo. Chodzi o to, że cała reszta to budynki mieszkalne i biurowce. To po pierwsze. Po drugie: Jason, we wszystkich pozostałych przypadkach, był wyłącznym właścicielem, a tu ma wspólnika. Mając te informacje przyjechałam tu w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: dlaczego?

Nie prosił o informacje dotyczące jej życia, ale słuchał uważnie. Podobał mu się wyraz jej twarzy, kiedy opowiadała. I te zielone oczy. Niestety, jej słowa brzmiały niepokojąco. Wiedział, do czego zmierza, i zastanawiał się, jak na to zareagować. Zdziwił się, kiedy nagle, zupełnie bez powodu, wpadła w zakłopotanie.

Widzisz, Jason nigdy nie wtajemniczał mnie w swoje interesy i zupełnie nie wiem, co o tym myśleć.

Prawie natychmiast zapomniał o tym, co mówiła. W głowie została mu tylko ta jedna myśl: Jason nic jej nie mówił. Prawdopodobnie nie tylko w sprawach interesów zachowywał milczenie, ale i we wszystkich innych. Dlatego Tracy nie wiedziała, kim jest Slade Dawson.

Uważnie przyglądał się jej wilgotnej sukience... Nawet tego nie zauważyła, pochłonięta własnymi słowami. Nie zwróciła uwagi na nagłą zmianę wyrazu jego oczu. Gdyby nie była tak zajęta pragnieniem wykrycia prawdy, może zauważyłaby, że jego oczy rozpalają się blaskiem pożądania. Twarz nadal nie wyrażała niczego szczególnego, nawet kiedy przez dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na łagodnej wypukłości jej piersi.

... zatem sam rozumiesz, że chciałabym zadać kilka prostych pytań. Na przykład: jak to się stało, że ty i Jason zostaliście partnerami? Czy oh często bywał na ranczu... ?

Nigdy tu nie był – przerwał jej.

Nigdy? – spytała z niedowierzaniem. i – Nigdy – odparł.

Nie rozumiem.

Nic na to nie poradzę. Zadałaś pytanie, więc odpowiedziałem.

A co z tą spółką? Jak do tego doszło? Dlaczego? Nadeszła pora na pierwsze kłamstwo. Trzeba się będzie już tego trzymać:

Nie mam pojęcia, dlaczego twój mąż kupił to ranczo. Jeszcze zanim tu zamieszkałem. Nigdy się z nim nie widziałem.

W miarę jak mówił, zaczynał zdawać sobie sprawę, że to tylko połowiczne kłamstwo.

Tracy zastanowiła się. Próbowała złożyć krótkie odpowiedzi Slade’a w jedną, logiczną całość. Była prawie pewna, choć Rachela nie powiedziała tego wyraźnie, że ta starsza pani spotkała w swoim życiu Jasona Moorlanda. Czyżby jeszcze przed narodzinami Slade’a? Z tego wniosek, że Jason był związany z ranczem dużo wcześniej. Czy to możliwe? Poza tym, nic jeszcze nie wyjaśniało oporów Bena i Racheli przed rozmową o przeszłości. Czegoś w tym wszystkim brakowało. Trochę się już dowiedziała, ale miała wrażenie, że najważniejsze wciąż jeszcze jest dla niej tajemnicą. Splotła ręce na piersi, odwróciła się i podeszła do okna.

Już tylko deszcz pada – mruknęła cicho. Slade dopiero teraz oderwał się od swoich myśli.

Z torby wyjął kurtkę. Podał jej i powiedział:

Załóż to i biegnij do domu.

Dobrze – odparła, posłusznie zakładając kurtkę na ramiona. – Później jeszcze wrócimy do tej rozmowy.

Nie ma już o czym rozmawiać – odparł oschle. Tracy zesztywniała.

Powinieneś raczej powiedzieć, że ty już nie masz ochoty kontynuować tej rozmowy. Gdyby rzeczywiście nie było już o czym mówić, to dlaczego Rachela kazałaby mi zapytać o to wszystko ciebie? Przecież równie dobrze sama mogłaby mi powiedzieć. – Slade wpatrywał się w pustkę przed nim. Serce biło mu coraz szybciej. Narastał w nim gniew. Nie chciał tego po sobie pokazać.

Staraj się nie wtykać nosa w nie swoje sprawy – powiedział najspokojniej, jak tylko potrafił.

Był stanowczo zbyt zdenerwowany, żeby nie wzbudzić jej podejrzeń. Tak jak Rachela, robił z igły widły. Przyjrzała mu się uważnie. Jego szczęka była pokryta kilkudniowym zarostem po pobycie w górach. Wciąż jednak biła z niego ta dziwna siła, którą usiłowała zlekceważyć. Co było takiego niezwykłego w tym mężczyźnie, że tak głęboko zapadł jej w umysł i serce? Zdała sobie sprawę, że mimo zarostu i wszystkich innych wad nie byłaby w stanie oprzeć mu się teraz... Wystraszyła się. Czy straciła już do końca resztki rozsądku? Zawsze drażnił ją brak dobrych manier. A Slade im bardziej był arogancki, tym bardziej wydawał się pociągający. Poczuła się zagubiona. Już zupełnie nie wiedziała, jak zapanować nad emocjami i jak poradzić sobie z Dawsonem. Czego by nie zrobiła, zawsze narażała się na jakieś kłopoty. A tego właśnie zawsze starała się unikać. Ileż łatwiej byłoby, gdyby udało się zmienić ich przedziwne wzajemne stosunki w coś bardziej neutralnego. Powinna przynajmniej spróbować.

Slade, wydaje mi się, że źle to wszystko zaczęliśmy. Nie wiem dlaczego, ale coś jest nie tak od samego początku. Podajmy sobie rękę i zacznijmy jeszcze raz. Jesteśmy wspólnikami i chciałabym móc rozmawiać z tobą o ranczu i interesach, które nas łączą. Na przykład o twoich planach. Jestem przekonana, że masz jakieś pomysły, co do przyszłości naszego rancza, prawda? Jego oczy zwęziły sie wyraźnie. O co jej teraz chodziło?

Mam pewne plany – przyznał.

Dotyczą tych pięknych koni?

Slade był zaskoczony jej spostrzegawczością. Trafiła w najczulszy punkt. Do tej pory ranczo nie zostało zamienione w ośrodek hodowli i szkolenia koni tylko z braku środków na realizację marzeń Slade’a. „Double J” było dochodowe, ale nie aż tak, by udało się sfinansować takie przedsięwzięcie.

Ale już dawno przysiągł sobie, że nie weźmie kredytu pod zastaw hipoteczny. Ziemia była zbyt cenna, żeby tak ryzykować. Nawet, kiedy istniała szansa rozwoju hodowli koni. Nie był to jednak pomysł, którym chciałby się podzielić z kobietą, której za nic nie ufa.

Mam kilka pomysłów – powiedział zdawkowo. Tracy odetchnęła z ulgą.

Byłam pewna. Od razu widać, że bardzo dbasz o cały majątek. I byłam pewna, że musisz mieć sporo ciekawych projektów na przyszłość. Te konie...

Nie powinny cię interesować – przerwał nagle. – Masz jakieś zastrzeżenia co do sposobu, w jaki prowadzę ranczo? Jeśli tak, powiedz wprost. Zagrajmy w otwarte karty.

To zabolało. Zaoferowała mu przyjaźń, a on ją brutalnie odrzucił. Uniosła głowę:

Czego się boisz? Co próbujesz tak skrzętnie ukryć?

Rozmowa skończona – zaczął ostro. – Grad przestał padać, wracaj już do domu.

Pójdę, ale wrócimy jeszcze do tej rozmowy, wtedy, kiedy pozbędziesz się wrogości wobec mnie.

Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Slade otworzył je przed nią.

Idź i powiedz Racheli, że będę za chwilę. – Rzuciła mu wymowne spojrzenie, kiedy przechodziła obok. Dlaczego był taki oschły, taki surowy? Chciała zawrzeć z nim pokój. Oczekiwała przynajmniej współpracy. Było jej bardzo przykro, że to się nie udaje.

Slade... – westchnęła ciężko i poprawiwszy kurtkę ruszyła do domu.

Bliskość jej ciała, dziwne spojrzenie, zapach... Slade poczuł, że znowu dzieje się z nim coś dziwnego. Cholera jasna, ona była piękna. I jakaś inna... Świadomość, jak bardzo była inna i wyjątkowa, sprawiło, że chciał ją zatrzymać. Nie, musi panować nad sobą.

Nie rób tego – szepnął, starając się nie zauważać blasku jej oczu.

Szybkim krokiem szła przez mokre podwórko w stronę domu i zastanawiała się, czy to było złudzenie, czy rzeczywiście słyszała jakąś zmianę w jego głosie? Zadrżała. Miała nadzieję, że to tylko wyobraźnia podpowiedziała jej słowa, których w rzeczywistości nie chciałaby usłyszeć z jego ust. W takim razie dlaczego zawsze w jego obecności przebiegały jej po plecach dziwne dreszcze?

Dobiegła do domu i zauważyła, że błoto zupełnie zniszczyło jej buty. Weszła do kuchni. Rachela czekała na nią. W jej oczach widać było jeszcze ślad niepokoju.

Mój Boże, dziewczyno, czy ty nie masz już dość chodzenia w taki deszcz? Daj, pomogę ci zdjąć te mokre ciuchy. – Natychmiast poznała kurtkę. – To Slade’a?

Tak. Powiedział, że będzie za chwilę. Jest teraz w stajni.

Dobrze, że już wrócił. A teraz, młoda damo, maszerujemy na górę i proszę przebrać się w jakieś suche ubranie.

Tracy nie zwlekała. Nie marzyła o niczym innym, jak tylko o jakimś ciepłym, suchym ubraniu. Była już prawie na piętrze, kiedy dogonił ją głos Racheli:

Kolacja będzie za pół godziny!

Dziękuję! – odkrzyknęła. Kiedy znalazła się już w swoim pokoju, /szczękając zębami, zrzuciła mokrą sukienkę i bieliznę i zabrała się za poszukiwanie ciepłych ciuchów. Miała wrażenie, że w ciągu kilku minut temperatura spadła o kilkanaście stopni. Znalazła grubą, jasnoniebieską bluzkę, biały sweter i czarne spodnie. Rzuciła to wszystko na łóżko. Najpierw musiała poprawić makijaż i fryzurę. Kiedy usiadła przed lustrem, rozmyślała o wydarzeniach sprzed kilku minut. Doczekała się wreszcie Slade’a i mogła z tego powodu odczuwać pewną satysfakcję. Ale czy coś dzięki temu osiągnęła?

Dowiedziała się kilku dziwnych rzeczy. Na przykład, że Jason nigdy nie był na ranczo. Co dziwniejsze miał pięćdziesiąt procent udziału w czymś, czego nie widział na oczy. To bardzo dziwne. Ale na tym nie koniec. Slade coś ukrywał, tak jak Rachela i Ben. Czy to miało coś wspólnego z zarządzaniem ranczem? Może chodziło o pieniądze? Wątpiła, żeby chodziło o malwersację. A więc co? Uważnie obserwowała swoje odbicie w lustrze. Dobrze wiedziała, że ci ludzie nie są złodziejami. Cokolwiek ukrywali tak uporczywie, nie miało to nic wspólnego z jakimkolwiek przestępstwem. Cóż, zmarnowała już tydzień, więc te kilka dni więcej nie zrobi jej żadnej różnicy. Postanowiła, że postąpi dokładnie tak, jak zapowiedziała to Slade’owi. Zostanie tak długo, aż on dojrzeje do tego, żeby porozmawiać z nią zwyczajnie, szczerze. Jeżeli nie spodoba mu się ten pomysł, to już będzie jego problem. Natomiast niecodzienne uczucia, które w niej wzbudzał były jej zmartwieniem. Oboje mieli o czym myśleć.

Slade zobaczył Rachelę, jak tylko wszedł kuchennymi drzwiami do domu. Czekała na niego. W jej głosie słychać było troskę:

Cieszę się, że już jesteś. Slade, powiedz mi, co masz zamiar zrobić z tą Tracy?

Powiesił mokry kapelusz na haku za drzwiami i pokręcił głową:

Nic, ona niebawem wyjedzie.

Nie możesz na to liczyć. Sądzę, że powinieneś powiedzieć jej prawdę.

Nie. – Krótko uciął rozmowę.

Po chwili Rachela odezwała sie cicho:

Chyba ją źle oceniasz. Zrozumiałaby.

Zdecydowanie nie.

Dlaczego? Slade, bądź rozsądny. Ją to interesuje i ma chyba prawo znać prawdę...

Slade ziewnął ostentacyjnie. Rachela przyglądała mu się z rosnącym zainteresowaniem. Miał prawo chronić i ukrywać swoją przeszłość. Gdyby powiedział wszystko, Tracy mogłaby go przestać lubić. W głębi duszy Slade’owi zależało na tym, żeby go lubiła.

Slade... już chyba czas, żeby zapomnieć o tym wszystkim...

Nie martw się. Jakoś daję sobie z tym radę. Wyszedł z kuchni sprężystym krokiem. Rachela zastanawiała się chwilę. Między nim i Tracy coś było. Może nie wiedzieli jeszcze o tym, ale tak było...



ROZDZIAŁ PIĄTY


Tracy zdziwiła się, kiedy zeszła na kolację i dowiedziała się, że Slade znów wyjechał do miasta. Rachela była bardzo zmieszana. Gorąco przepraszała za brak dobrych manier Slade’a. Potem powiedziała:

Ben też nie będzie z nami jadł. Zwykle w soboty jada ze swoja dziewczyną. Kochanie, mówiłam Slade’owi, że powinien zostać i porozmawiać z tobą, ale nie chciał mnie słuchać.

Nie ma sprawy, Rachelo. Rozumiem. Rozumiała, co on robi, ale nie mogła pojąć dlaczego.

Najwyraźniej postanowił jej unikać wszelkimi sposobami, a sam fakt, że musiałby siedzieć z nią przy jednym stole, odczułby jako zdradę samego siebie. Tak ją to zirytowało, że nawet nie zwróciła specjalnej uwagi na przysmaki, które Rachela przygotowała na kolację.

A może to głupota, tak czekać na człowieka, który otwarcie okazuje niechęć do rozmowy? Ale jak śmie ją tak traktować? Nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek była aż tak wściekła na kogoś. Czuła się fatalnie, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie, że oferowała temu człowiekowi swoją przyjaźń. To był kiepski pomysł.

Może powinnam już wrócić do domu? Rachela przyglądała się jej uważnie.

Mam nadzieję, że zdołałaś zobaczyć wszystko, co cię interesowało?

Co? A, ranczo? Oczywiście. – Spojrzała na Rachelę. – Posłuchaj, Rachelo, wydaje mi się, że Slade stara się mnie unikać. Domyślasz się dlaczego?

Rachela odłożyła widelec i wyprostowała się. Widać było, że nie wiedziała, co na to odpowiedzieć.

Wolałabym, żebyś nie zadawała mi takich pytań.

Dlaczego? Nie widzisz, co się ze mną dzieje?

Widzę. I sądzę, że masz prawo wszystko wiedzieć. Ale to nie ja powinnam ci to powiedzieć.

A co to jest takiego, że nie możesz mi powiedzieć? Slade mówił, że Jason nigdy nie był na ranczo.

Dlaczego w takim razie miał pięćdziesięcioprocentowy udział, skoro nawet nigdy się tu nie pofatygował? Ty już wcześniej spotkałaś Jasona, prawda?

Na twarzy Racheli pojawił się rumieniec. Wpatrywała się we własny talerz. Tracy przyglądała się jej przez chwilę.

No dobrze, przepraszam. Nie powinnam naciskać. Mięśnie na twarzy Racheli stężały; Slade nie miał racji. Ona miała prawo poznać całą prawdę. I przez chwilę była gotowa wyrzucić z siebie wszystko, co wiedziała. Powstrzymywała ja tylko świadomość tego, że w ten sposób zdradziłaby Jemmę i Slade’a, których kochała całe życie. Cała ta sytuacja bardzo się jej nie podobała. Pochyliła się nad stołem i spojrzała Tracy prosto w oczy. Jej wzrok wyrażał wszystko, co w tej chwili czuła.

Zapytaj Slade’a jeszcze dziś wieczorem. Jak tylko wróci, zmuś go, żeby ci wszystko powiedział. Nie ma najmniejszego powodu, by miał coś przed tobą ukrywać. To znaczy, ja nie widzę żadnego takiego powodu. I chcę, żebyś wiedziała: nie dziwię się, że chcesz poznać prawdę. Bardzo chciałabym ci pomóc, ale naprawdę nie mogę. Poczekaj na niego, potem przyciśnij go. Masz prawo poznać całą prawdę.

Ciemne oczy Racheli wyrażały coś jeszcze, coś, czego nie powiedziała. Tracy poczuła dziwny lęk.

Zatem jest coś, co powinnam wiedzieć, tak?

Tak. Powinnaś go zmusić, żeby ci to powiedział.

To może być bardzo ważne dla ciebie. Pomoże ci podjąć decyzję. Może nie będziesz już chciała zatrzymać swojego udziału w ranczu...

Około dziesiątej wieczorem burza ucichła i przerodziła się w cichy, spokojny deszcz. Krople rytmicznie uderzały o balkon. Tracy wsłuchiwała się w senny rytm leniwych uderzeń deszczu. Zostawiła jedynie lekko uchylone drzwi na balkon, żeby choć trochę świeżego, czystego powietrza mogło dostać się do pokoju. Leżała bez ruchu na łóżku i rozmyślała.

Westchnęła ciężko i przewróciła się na drugi bok. Wciąż była w ubraniu i było jej bardzo niewygodnie. Ale spodnie i sweter były lepszym strojem na nocne rozmowy niż jedwabna koszulka. Teraz, nabrała już dystansu do Slade’a i zamierzała go zachować.

Po raz kolejny sprawdziła zegarek. Była jedenasta trzydzieści. Powieki jej opadały. Rachela spała już od dawna. Bena nie było. W domu panowała absolutna cisza. Znów przypomniała sobie słowa Racheli. Ona była po jej stronie. O ile w tej sytuacji można było w ogóle mówić o stronach. Tracy nie mogła mieć żadnych pretensji do Racheli za to, że odmówiła jej odpowiedzi na wszystkie pytania. Musiała przecież być lojalna wobec Slade’a, wystarczy, że sprzeciwiła się jego milczeniu.

Zdrzemnęła się. Kiedy sie obudziła, było dziesięć po dwunastej. Usiadła na łóżku i przetarła oczy. Podeszła do okna. Chciała zaczerpnąć trochę świeżego, chłodnego powietrza.

Co Slade mógł robić, podczas gdy ona czeka tu i marznie? Ze swoim wyglądem zapewne zwykle nie cierpi na brak damskiego towarzystwa. Przypomniała sobie uwagę Racheli: „zwykle dostaje to, czego chce”. Tracy zrobiło się głupio. Slade pewnie spędza sobotni wieczór z jakąś kobietą. I prawdopodobnie nie martwi go to, że Tracy doprowadza się do stanu krańcowego wyczerpania, czekając aż łaskawie wróci do domu. Zastanowiła się przez chwilę. Teraz zrozumiała, że postępuje głupio. Przecież Slade może w ogóle nie wrócić na noc. A to, że ona doczeka bladego świtu z opuchniętymi oczami wcale nie ułatwi sprawy. Szybko przebrała się w świeżą, jedwabną koszulę nocną w kolorze brzoskwini. Pościeliła łóżko i wśliznęła się pod koc. Zasnęła prawie natychmiast.

Obudziła się nagle. Czuła przyspieszony rytm własnego serca. Z pokoju Slade’a dobiegały hałasy. Widocznie nawet przez sen czekała na jego powrót. Spojrzała na zegarek. Była za dwadzieścia pierwsza. Spała tylko pół godziny! Energicznie wyskoczyła z łóżka. Była zła na siebie, że nie wytrzymała i położyła się spać, zanim wrócił. To była szansa na poznanie prawdy o „Double J” i miała zamiar tę szansę wykorzystać jeszcze tej nocy. Nieważne, jak bardzo jemu to będzie nie na rękę. Kiedy ubierała się w pośpiechu, słyszała niemal każdy szelest dobiegający z jego pokoju. Uważnie wsłuchiwała się w odgłosy jego kroków i zastanawiała się, czy Slade wrócił już na dobre do domu, czy też przyjechał tylko na chwilę i zamierza znowu wyjść. Nawet gdyby tak było, postanowiła, że tym razem nie pozwoli mu uciec. Do tej pory tak skutecznie udawało mu się jej unikać, że tym razem była gotowa na wszystko, żeby go zatrzymać. Była gotowa nawet pójść do jego pokoju.

Wyszła na balkon. Chłodne, wilgotne powietrze rozwiało resztki senności. Z okna pokoju Slade’a padała smuga światła. Tracy podeszła bliżej i zajrzała do środka. Stał odwrócony plecami do niej. Uważnie przyglądał się czemuś w Wielkiej szafie. Miał na sobie tylko dżinsy, nic więcej. Tracy drgnęła. Na ułamek sekundy zawahała się, czy przypadkiem Slade nie zrozumie źle jej nocnej wizyty. Zależało jej bardzo na tej rozmowie, ale nie było jej stać na jakiekolwiek niedomówienia, więc jeżeli on... W tym momencie zamarła w bezruchu. Była przerażona. Slade raptownie odwrócił się do okna i patrzył wprost na nią!

Co on sobie pomyśli?! Posądzi ją o podglądanie po nocy... Musiała działać szybko. Wzięła głęboki oddech i zapukała w szybę. Obserwowała go, jak podchodził do okna. Starała się nie zwracać uwagi na jego nagą pierś, na rozpięty pasek spodni. Z całej siły wpatrywała się w te szare, nieżyczliwe oczy. Widać było, że niedawno wrócił ze swojej wycieczki – włosy jeszcze miał mokre od deszczu. Na twarzy błąkał się jakiś dziwny, nieszczery uśmiech. Otworzył drzwi i, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Tracy zaczęła szybko:

Muszę z tobą porozmawiać.

Jest już po północy – odparł chłodno. Jego wzrok przebiegł po jej błękitnym szlafroku. Nawet nie starał się tego ukryć.

Czy to nie może poczekać do rana.

Rano wyjeżdżam. I muszę z tobą porozmawiać. Wyjeżdża? Slade poczuł jednocześnie ulgę i dziwne uczucie żalu. Jakby coś tracił.

I wyjeżdżasz przed świtem? – spytał ironicznym tonem.

Oczywiście że nie. Ale ponieważ masz zwyczaj znikać w najmniej stosownych momentach, nie jestem pewna, czy będziesz tu przed moim wyjazdem.

Wiedział doskonale, o co chodzi. Tracy postanowiła poznać całą prawdę o „Double J” przed wyjazdem. I nie zamierzała z tego zrezygnować. A to wróżyło kłopoty. Niepokoiła go również z innego powodu. Było w niej za dużo ciepła, miękkości. Bardzo mu tego w życiu brakowało. Zaczął się zastanawiać, co też jest pod tym szlafrokiem? To był błąd, że tu przyszła. Ale czy ona zdawała sobie z tego sprawę?

Będę tu rano. Wtedy możemy porozmawiać, – O, nie! Już nie wierzę w takie obietnice. A jest kilka rzeczy, których muszę się dowiedzieć. I to od ciebie! – powiedziała to dużo głośniej, niż zamierzała. Raptownie obniżyła ton.

Rachela wie, że zamierzałam z tobą porozmawiać, więc jeśli nawet nas usłyszy, nie będzie zaskoczona... – Zarumieniła się, kiedy zdała sobie sprawę, jak mogły zostać zrozumiane jej słowa. Slade też zmienił się na twarzy. Pojawiło się na niej coś więcej, niż tylko złość...

Nie powinnaś przychodzić do pokoju mężczyzny o tej porze.

Mam nadzieję, że jesteśmy oboje wystarczająco dorośli, żeby móc dokończyć tę rozmowę, prawda?

O, tak, jesteśmy oboje dorośli – powiedział z cynicznym uśmiechem. Zastanawiał się, jak to się stało, że ona jeszcze nie dostrzegła niebezpieczeństwa? Może nie dbała o takie drobiazgi? Znowu opętało go to dziwne uczucie. Byli sami, pośród ciemnej nocy. A ona była tak blisko... Był mężczyzną.

No, dobra. – Otworzył szerzej drzwi. – Ale niczego nie obiecuję.

Nie interesują mnie żadne obietnice – powiedziała wchodząc do środka. – Liczę na odrobinę uczciwości dla odmiany. Szczerość za szczerość.

Szczerość? – Podszedł do łóżka i usiadł. Przyglądał się jej rozbawionym wzrokiem. – No, dobrze, a cóż to nie mogło poczekać do rana? Jaka to nagła sprawa sprowadza cię do mnie o tej porze?

Sądzę, że dobrze wiesz – odparła. Wciąż stała na środku pokoju.

Twój, świętej pamięci, czcigodny małżonek.

Właśnie.

Slade oparł się wygodnie o zagłówek i wyciągnął swobodnie nogi.

Mówiłem ci już, że nigdy nie widziałem tego faceta. Myślisz, że skłamałem?

O to właśnie chodzi, że nie wiem, co myśleć. Dlatego tu jestem.

Rozejrzała się po pokoju. Pomieszczenie miało bardzo męski charakter. Niemal pustelnia. Surowe łóżko, prosta szafa, jedno krzesło. Żadnych ozdób, żadnych upiększeń. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę.

Rano wracam do domu, ale nie wyjadę, dopóki nie uzyskam odpowiedzi na moje pytanie. Teraz twój ruch. Jeżeli nie chcesz, żebym tu dłużej została, co już dość jasno dałeś mi do zrozumienia, musisz tylko trochę ze mną porozmawiać. Ale zupełnie szczerze.

Nawet nie poprosił, żeby usiadła. W pokoju było tylko jedno krzesło, a na nim suszyła się koszula. Brak dobrych manier Slade’a był coraz bardziej irytujący. Spojrzała na niego chłodno i pewnym krokiem podeszła do krzesła, zdjęła energicznie koszulę i przez chwilę stała niezdecydowana, co z nią zrobić.

Rzuć tutaj – powiedział i wyciągnął rękę. Podeszła bez słowa do łóżka i wręczyła mu ją. Wolałaby, żeby Ją na siebie włożył... Usiadła na krześle.

Dlaczego jesteś taka podejrzliwa? – mruknął.

Przez ciebie. – Poprawiła szlafrok, żeby szczelnie zasłaniał jej nogi. – I przez Rachelę. Nawet przez Bena. Widzisz, coś tu się dzieje, a wy wszyscy chcecie, żebym o niczym nie wiedziała. I zachowujecie się w sposób wzmagający moją ciekawość.

Na przykład jak? – jego twarz nie wyrażała absolutnie nic.

Na przykład ta twoja, niewytłumaczalna dla mnie, arogancja wymierzona przeciwko mnie od pierwszej chwili mojego pobytu. Na przykład to, że Rachela odmówiła mi odpowiedzi na proste pytanie, czy Jason tu bywał. Na przykład...

I jesteś pewna, że nie masz zbyt bujnej wyobraźni? przerwał jej lodowatym tonem.

A sugerujesz, że tak jest? Już wcześniej mówiłam ci, żebyś nie brał mnie za idiotkę. Cholera, doskonale wiesz, że to nie moja wyobraźnia! To jakaś idiotyczna insynuacja. Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu.

Slade, powiedz prawdę. Powiedz mi o powiązaniach Jasona z „Double J”. Jak do tego doszło?

Raptownie usiadł na łóżku i postawił stopy na podłodze.

A może ja ci nie chcę tego powiedzieć?

I jeszcze masz czelność wmawiać mi, że to sprawa mojej wyobraźni? Co może być tak strasznego, że nie możesz mówić?

Według Slade’a nie nadawała się na oficera śledczego. Wyglądała jak mały, niewinny, miękki kociak. Była bardzo kobieca. Za bardzo. Miała lekko wzburzone włosy. W tym świetle wyglądały jak ciepła, jasna poświata wokół jej twarzy. W oczach czaiło się skrępowanie. Slade poczuł, jak rozpala się w nim płomień...

Dlaczego wyszłaś za tego starego? – spytał niespodziewanie.

Co? – spytała, zaskoczona pytaniem. Nie odpowiedział. Wpatrywał się w nią dziwnym wzrokiem.

Dlaczego mnie o to pytasz? – szepnęła.

Nie spodziewałaś się takiego pytania po tamtej nocy?

On nie był stary. Jak możesz tak o nim mówić? Przecież nawet go nie znałeś. – Starała się nie dostrzegać blasku jego oczu – ... i nie przyszłam tu, żeby omawiać... tę noc. To nigdy nie powinno było się wydarzyć. Sama nie wiem, jak do tego doszło.

Nie możesz być aż tak naiwna, jak to próbujesz przedstawić. – Slade wstał i zaczął chodzić po pokoju. Przyćmione światło lampy załamywało się na opalonej skórze jego pleców, podkreślając ich muskulaturę.

To mogło się powtórzyć. Nawet teraz! Dziś w stajni... Nie mów mi, że nie zdajesz sobie z tego sprawy!

Zaschło jej w gardle. Przyglądała mu się z rosnącym niepokojem.

To nie ma nic wspólnego z Jasonem – powiedziała niepewnie.

A jak myślisz, dlaczego naprawdę wyjechałem, co? – dodał ciszej nie patrząc na nią. Jakby nie zwrócił uwagi na to, co powiedziała. Odwrócił się do niej, spojrzał jej w oczy:

No, jak myślisz, dlaczego?

Nie wiem, dlaczego – wyznała. – Ale domyślam się, że miało to coś wspólnego z tym, co tak starannie przede mną ukrywacie. Z tym, o czym nikt nie chce ze mną rozmawiać.

Uśmiechnął się. Pokręcił głową i rzekł ironicznym tonem:

Oczywiście że nie dlatego, iż nie mogę się opanować na widok twojego pięknego ciała. No, może nie jest to najmądrzejsze z mojej strony, szanowna pani, ale muszę się przyznać, że tamta scena na balkonie ani na moment nie daje mi spokoju.

Zamarła w bezruchu, wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Dlaczego on jej to teraz powiedział? Nie o tym chciała mówić. Czy miał to być fortel zepchnąć rozmowę na taki temat, z którym trudno jej będzie dać sobie radę? Nagle poczuła narastające napięcie. Takie samo jak wtedy, na balkonie... Czas zatrzymał się w miejscu, a oni tylko patrzyli na siebie. Deszcz zaczął jakby głośniej uderzać w dach. Pokój wypełniła aura niepewności, oczekiwania... Podszedł do niej. W jego oczach dostrzegła, jak ciężką walkę toczy sam ze sobą.

Wracaj do swojego pokoju. Wynoś się stąd, zanim nie będzie za późno...

Drżały jej nogi, kiedy wstawała. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Czuła się zagubiona. Tylko kilka metrów dzieliło ją od balkonu, a miała wrażenie, że to setki kilometrów. Myśli miała zmącone, rozsądek zagłuszony niesamowitą siłą magnetyzmu mężczyzny stojącego o krok od niej. Powinna wyjechać natychmiast. Nawet nie poznawszy prawdy. Lepiej, żeby rozmyślała o tym do końca życia, niż teraz żeby pozwoliła... Ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się na chwilę, obejrzała się na niego i spytała:

Nie masz zamiaru powiedzieć mi niczego O Jasonie, tak? – głos jej drżał...

Zacisnął pięści. W tym wszystkim było tyle okrucieństwa, że potrafił sobie z nim poradzić tylko wściekłością. Zdawał sobie sprawę, kim jest ta kobieta. Dobrze wiedział, że nigdy jeszcze nie pragnął tak bardzo żadnej innej. Ta świadomość była bardzo gorzka. Sam do tego doprowadził. Przez ten swój głupi pomysł zemsty na pewnym zimnym, nieczułym człowieku, którego nawet nie spotkał w życiu. Którego widział tylko na starych fotografiach...

Zdjęcie! Przecież właśnie oglądał zdjęcia, kiedy usłyszał Tracy. Spojrzał na niską komodę koło szafy. Wciąż tam leżały! Zdał sobie jednak sprawę, że nawet gdyby przypadkiem je zauważyła nie domyśliłaby się, że to Jason Moorland i jego żona Jemma Dawson. Na szczęście zdjęcie było zrobione dawno temu i oboje na zawsze pozostali na nim młodzi i uśmiechnięci. Obejmowali się. Byli szczęśliwi. Nie, to niemożliwe, żeby Tracy rozpoznała na tym zdjęciu swojego męża. Spojrzał na nią. Wyglądała cudownie. Zrobił jeszcze jeden krok w jej kierunku.

To nic takiego, o czym powinnaś wiedzieć – powiedział głucho. – Jutro wracasz do domu. Jedź i zapomnij, że kiedykolwiek tu byłaś.

O czym niby mam zapomnieć? O tygodniu upokarzającego czekania? Jesteś kawał drania, Slade. Nie wiem, co zamierzałeś... – przerwała na chwilę, zamrugała powiekami, żeby powstrzymać napływające łzy. – Nie wiem, czy sprawi ci to dużą satysfakcję, ale powinieneś wiedzieć, że ten pobyt nic dobrego mi nie dał! – Odwróciła się i ruszyła niepewnie w stronę drzwi. Nic nie widziała, nie była już w stanie dłużej powstrzymywać wielkich, gorących łez. Poczuła, że jest tuż za nią, że kładzie jej delikatnie rękę na ramieniu, że chce ją zatrzymać...

Tracy... – wyszeptał łamiącym się głosem. Przez łzy spojrzała na jego szeroki tors. Odwróciła głowę.

Proszę... – powiedziała cicho. Nie chciała, żeby widział, że płacze.

Przepraszam. – Jego usta były tuż koło jej ucha. – Przepraszam. Nie chciałem... uwierz mi... Nie powinnaś. To ciebie nie dotyczy. – Zapomniała o łzach. Raptownie uniosła głowę.

Co mnie nie dotyczy? Powiedz mi wreszcie!

Na jego twarzy malowało się cierpienie. Był tak blisko. Dotykał jej, czuła uścisk jego silnych palców. Powoli jej złość ustępowała miejsca współczuciu.

Powiedz mi, o co tu chodzi. Proszę. Przez chwilę milczał, wpatrywał się w nią.

Sprzedaj mi swoją część rancza – odezwał się niespodziewanie.

Sprzedać ci? – była zaskoczona. – Mówisz poważnie?

Tak. Księgowi mogą przecież wycenić twoją część, a ja zapłacę ile trzeba. Sprzedaj mi je, Tracy. Dla ciebie ono nic nie znaczy. Pozwól mi mieć całe „Double J”.

Przyszło jej do głowy mnóstwo pytań.

A próbowałeś je kupić od Jasona?

Nie.

Jestem zaskoczona – przyznała. – Nie mogę ci od razu odpowiedzieć. Potrzebuję trochę czasu... Przynajmniej muszę się zastanowić.

A zastanowisz się?

Tyle mogę obiecać.

Dasz mi znać, co postanowisz?

To też mogę zrobić.

Była zaskoczona łatwością, z jaką Slade zmienił temat. Widziała, jak się jej bacznie przygląda. Sięgnęła do klamki.

Może jak już wszystko będzie twoją własnością, przestaniesz być taki tajemniczy.

Może... – odparł.

To będzie warunek naszej umowy. Jeśli pozwolę ci wykupić mój udział, będę chciała wiedzieć wszystko o Jasonie. Wszystko, co ty wiesz. Każdy szczegół.

Kochałaś go? – Jego oczy zwęziły się niebezpiecznie.

Nie spodziewała się takiego pytania. Nie ze strony Slade’a. Nie potrafiła ukryć zaskoczenia.

A cóż to za dziwne pytanie? Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie?

Jesteś młoda, piękna, inteligentna. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę kochałaś tego starego.

On nie był stary! Może był starszy ode mnie, ale był pełen życia, był aktywny, energiczny. Dlaczego mówisz o nim, jakby był z zamierzchłych czasów?

Był dobrym kochankiem?

Boże! Czy myślisz, że mam zamiar rozmawiać z tobą o małżeńskim, intymnym życiu?!

Jego usta wykrzywił cyniczny uśmiech, oczy miał ciemne i gorące. Działał szybko. Pochwycił ją w ramiona i objął stalowym uściskiem, przywarli do siebie.

No, powiedz, był?

Zmusił ją, aby spojrzała mu w oczy. Czuł, że kierowała nim jakaś potężna siła, nienawidził jej, ale nie umiał się sprzeciwić. Chciał, żeby powiedziała mu, że nigdy nie kochała Jasona Moorlanda. Musiał to usłyszeć i nawet strach malujący się na jej twarzy nie mógł go powstrzymać.

No, był?

Oddech miała przyspieszony. Jej piersi dotykały jego torsu. Czuła, jak w lędźwiach zaczyna się drżenie – takie jak wtedy... W jego oczach, przypominających teraz najczystsze diamenty, pojawiły się błyski. Zbliżył się jeszcze bardziej do niej, przylgnęli do siebie całą długością ciał. Poczuła jego narastającą twardość.

Naprawdę go kochałaś? – nalegał. Uniósł głowę, zacisnął mocno powieki, jego twarz wyrażała ból i cierpienie.

Po co ty tu w ogóle przyjechałaś?

Tracy zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej pragnął i z jakim wysiłkiem starał się zapanować nad sobą. Ale dlaczego? Przyglądała mu się, była bardziej zakłopotana niż kiedykolwiek. Obejmował ją bardzo mocno, ledwie mogła się ruszyć. Chciał przerwać uścisk, ale nie miał tyle siły, nie potrafił. „ – Co się stało, Slade?

Och... – jęknął głucho i dotknął ustami jej włosów.

Tak bardzo cię pragnę. – Wyszeptał z trudem.

Powinienem był wyjechać wcześniej. Nie powinniśmy do tego dopuścić. Myślałem, że już wyjechałaś do domu. Dlaczego tego nie zrobiłaś?

Już ci powiedziałam dlaczego – odparła miękko. Delikatnie dotykała twarzą jego piersi. Włosy łaskotały ją po policzku. Pó plecach przebiegł dreszcz. Czuła dziką, nieokiełznaną rozkosz, wiedząc jak bardzo jej pragnie. Jeśli miał jakiekolwiek wątpliwości, to tylko dlatego, że sam je w sobie rozbudził. Ona czuła do niego dokładnie to samo, co podczas ich pierwszego zbliżenia.

Jutro wyjeżdżam. – Sama nie wiedziała, dlaczego to powiedziała i przylgnęła do niego jeszcze mocniej.

Tracy – szepnął. – Może... może jestem słaby, ale... – odsunął się od niej na tyle, by mogła unieść głowę. Delikatnie ujął ją pod brodę. – Tak bardzo chcę cię pocałować... – Zbliżył swoje usta do jej ust. Ten pocałunek miał w sobie tyle żaru, że oboje zapłonęli najgorętszym płomieniem...

Czuła, że ją rozbiera, ale oczy miała wciąż zamknięte. Szlafrok opadł na podłogę, ramiączka koszuli zsunęły się. Jego usta powędrowały niżej, delikatnie całował jej piersi, jego język wędrował niecierpliwie, oddychał głośno, szybko. Po chwili jej koszula była już tylko kupką jedwabiu na podłodze. Uniósł ja delikatnie i przeniósł na łóżko. Szybko zdjął spodnie. Nagi, wspaniały, podniecony aż do bólu mocno ujął jej biodra.

Tracy, jesteś taka piękna. – Dłonie Slade’a błądziły po jej piersiach i niżej, aż do łagodnego wcięcia jej talii. Wszystko stało się tak szybko. Jeszcze przed chwilą sprzeczali się, a teraz oboje byli w łóżku. Nie miało to żadnego znaczenia. Nic już nie miało znaczenia. Czuła tylko bolesne pożądanie. Mgliście zdała sobie sprawę, że pragnęła go od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyła. Nawet nie próbowała usprawiedliwiać tego, niezwykłego dla niej, zachowania. Nigdy wcześniej nie spotkała mężczyzny, któremu uległa od razu. Ale jeśli chodziło o niego, zupełnie nie potrafiła zapanować nad emocjami. Objęła go za szyję i przyciągnęła ku sobie. Ledwie słyszalnym głosem szepnęła:

Pocałuj mnie. Kochaj się ze mną.

Z jego piersi wydobył się głuchy pomruk, przywarł ustami do jej rozchylonych, wyczekujących warg. Poczuła jego gorący, niecierpliwy język. Wszedł między uda i wdarł się głęboko w jej wilgotne ciepło. Jej pocałunki stały się jeszcze bardziej zachłanne. Już nie potrafiła się kontrolować. Ich ruchy stały się nieopisanie żarliwe. Wszystko przestało istnieć. Rozpoczęła się szalona podróż ku gwiazdom. Podróż namiętna, upojna, bez końca...

Nadszedł oczekiwany spokój spełnienia. Leżeli chwilę bez ruchu, rozkoszując się tą chwilą. Powoli wracali do rzeczywistości. Czuła, że jest szczęśliwa, odprężona. Była zachwycona. Nigdy jeszcze nie przeżyła czegoś podobnego. Jeszcze żaden mężczyzna nie dał jej tyle radości. Kochali się jak zwierzęta, nieskrępowani żadnymi barierami. Po raz pierwszy chciała oddać się całkowicie i czuła, że on też dał z siebie wszystko.

Rozpamiętując chwile rozkoszy zaczęła delikatnie dotykać odprężonych, spoconych pleców Slade’a. Czuła, że sprawia mu ta przyjemność. Uniósł głowę. Ich oczy spotkały się.

Nie rozmawiali. Nawet nie uśmiechali się do siebie. Jej dłoń przerwała wędrówkę po jego plecach. Przyglądali się sobie uważnie, jakby chcieli zapamiętać najdrobniejsze szczegóły. Slade zwilżył językiem wyschnięte wargi. Boże, myślał Slade, gdyby ona znała prawdę...

Jego ciałem owładnął ból, zmienił się wyraz jego oczu. Tracy zauważyła to i spytała z trwogą w głosie:

Co sie stało, Slade?

Wiedział, że nie może pozwolić jej przywiązywać zbyt wiele uwagi do tego, co się stało.

Niezła jesteś – powiedział bezbarwnym głosem. Tracy poczuła nagłe ukłucie w sercu. A więc dla niego to była tylko zabawa. I pewnie tego samego oczekiwał od niej. Cóż, chwila sportu nie musi być przecież pełna uczucia... Potrafi być tak samo zimna jak on. Uśmiechnęła się. Bardzo się starała, żeby wyglądało to swobodnie, naturalnie. Nie powinien się zorientować.

Jeśli nawet, to tylko dzięki tobie – odparła udając beztroskę.

Przyglądał się jej uważnie. Chwała Bogu, nie zamierza robić z tego wielkiej sprawy, pomyślał. Czy wyjedzie już teraz? Nie dowiedziała się jeszcze niczego na temat związku Jasona Moorlanda z ranczem, ale może nie wróci już do tego. Miał nadzieję, że będzie teraz myśleć o czymś innym. Jeżeli okaże się to konieczne, gotów był odwracać jej uwagę aż do rana... I tak już zrobił najgorsze. Czy długa noc spędzona na uprawianiu miłości może go jeszcze bardziej pogrążyć? Czy istnieje coś gorszego niż zbrodnia, którą już popełnił... ?

Jego ruchy stały się bardzo delikatne, dotykał lekko jej rozpuszczonych włosów. Były takie puszyste, takie miękkie.

Jesteś piękna – powiedział głośno, jakby zapominając o tym, że przed chwilą określił ją „niezła”. Rzeczywiście była „niezła”, nawet doskonała, ale piękna przede wszystkim. Zdaje się, że już na zawsze stanie się jego cząstką... Nigdy nie może się o tym dowiedzieć.

Westchnął cicho i zaczął obsypywać całe jej ciało delikatnymi pocałunkami.

Była zaskoczona. Zupełnie nie wiedziała, jak ma się zachować. Przecież powinna... nie, nic nie powinna. Przymknęła oczy. Już wiedziała – zrobi to. Mocno objęła go za szyję i palcami rozczesywała jego gęste włosy. Czekała.

On całował jej usta. Chciwie.



ROZDZIAŁ SZÓSTY


Jak w takiej sytuacji czułaby się każda inna myśląca I kobieta? Kolejne fale uniesienia rozwiały wątpliwości. Slade rozbudził jej zmysły i teraz oboje współgrali idealnie w tej doskonałej pieśni o uczuciu. Pierwsze I wspólne doznania nie poszły w zapomnienie, choć wiele cudownych chwil nastąpiło po nich. Tracy czuła się szczęśliwa. Slade delikatnie pieścił jej ciało. Może nawet zbyt delikatnie jak na człowieka, który robi to bez żadnego zaangażowania uczuciowego. Jak te twarde, mocne dłonie mogły dotykać jej tak subtelnie? Niczym skrzydło motyla. Ale należały do człowieka, który robił to tak, jak tylko potrafią zakochani. ! Czyżby więc... ? Badawczo przyglądała się wyrazowi jego twarzy. Miała wrażenie, że odsłoniła się ta część osobowości Slade’a, o której istnieniu on sam nie miał dotąd pojęcia. Zwykle przywdziewał maskę arogancji, oschłości, szorstkości. Ale intuicja podpowiadała jej, że niewielu ludzi dostrzegało czułość, do jakiej był zdolny, i którą wystarczyło tylko obudzić.

Kochali się przy zapalonym świetle. Żadne z nich nie zauważyło tego. Nie przeszkadzało im. Później wstał i chciał je zgasić.

Zostaw – poprosiła. – Chcę patrzeć na ciebie.

Przyglądali się sobie. Pewnie zarumieniłaby się, gdyby spostrzegła, jak ją obserwuje. Ale ona była zajęta czymś innym. Bardzo jej się podobał. Był uosobieniem męskości, od czubka głowy i tej gęstej czupryny, aż po smukłe stopy. Mocno, muskularnie zbudowany, opalony tylko od pasa w górę – dowód na to, że często pracował bez koszuli. Nie miał czasu na pielęgnację równomiernej opalenizny.

Był taki inny, niż ci wszyscy mężczyźni, których znała, pomyślała dotykając jego uda. Zastanawiała się, czy miał kiedykolwiek w, ręku rakietę tenisową i omal się nie roześmiała wyobrażając go sobie w tenisowych szortach. Swoją budowę zawdzięczał nie aerobikowi, nie bieganiu, nie walce z nadmiarem kalorii, tylko ciężkiej pracy fizycznej, godzinom spędzonym w siodle, kiedy przemierzał ranczo i sprawdzał, czy wszystko było w porządku. Tak, był inny, ale czy to nie ta inność była najbardziej pociągająca?

O czym myślisz? – spytał.

Niewiele rozmawiali i to pytanie bardzo ją ucieszyło. Uśmiechnęła się ciepło. Mogła powiedzieć prawdę:

O tobie.

Coś ważnego?

Może. Masz coś przeciwko?

Może.

Tak, pytanie było niebezpieczne, lepiej uważać. Może naprowadzić na temat, którego chciał uniknąć. Kiepski pomysł z tym gadaniem. Zaczął ją całować. Była słodka. Usta miała ciepłe, miękkie. Można było upić się nimi jak winem. A był bardzo spragniony. Spijał wilgoć jej ust. Znów ją pożądał i, co dziwne, ona nie miała nic przeciwko temu. Była wspaniałą kobietą. Czy również w kontaktach z innymi mężczyznami?

Czarne myśli niespodziewanie zepsuły mu nastrój. Przytulił się do jej piersi. Słyszał bicie jej serca. Przyspieszone. Tak jak oddech. Dlaczego ona to robiła? Pierwszy raz to jeszcze zrozumiałe – oboje dali się ponieść zaskakującej fali pożądania. Ale teraz? Nie uczyniła najmniejszego ruchu, żeby wyjść z łóżka. I Bogu dzięki. To go cieszyło...

Był zły na siebie. Następstwa tego, co się stało, mogą być nieobliczalne. I nie mógł jej o to winić. Mógł o to, że przyjechała tu, że nazywała się Moorland, że wtargnęła w jego życie. Ale nie o to, co się stało. O to mógł winić tylko siebie. Nie umiał się temu przeciwstawić. A czy jakikolwiek mężczyzna umiałby? Takie próby usprawiedliwienia swojej słabości tylko bardziej go rozdrażniły. Postanowił, że weźmie tej nocy wszystko, co jest do wzięcia, a jutro będzie się martwił później.

Delikatnie ujął jej pierś i przywarł do niej ustami. Czuł, jak gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Bardzo ją podniecał, ale nie bardziej niż ona jego. Coś niezwykłego było między mini. Magia. Coś, czego nie doświadczył nigdy wcześniej, z żadną inną kobietą. A spotkał ich sporo w swoim życiu. Tylko że nigdy jeszcze nie był zakochany. Dlaczego nigdy nie czuł tego dziwnego ciepła wobec innych kobiet? Zapomnij o tym, pomyślał. Bierz, co możesz. Zapomnij o reszcie. Wsunął rękę pomiędzy jej uda. Usłyszał westchnienie rozkoszy i krew w nim zawrzała. Może nigdy nie będą mieli ze sobą nic wspólnego, ale tę noc oboje dobrze zapamiętają.

Tym razem, kiedy pieścił jej ciało, leżał oparty na łokciu i przyglądał się jej reakcjom. W miarę jak rozkosz zasuwała mgłą jej oczy, starał się poruszać biodrami jak najwolniej, by przedłużyć przyjemność...

Koniec był równie namiętny i niespodziewany, jak za pierwszym razem. Wiedział, że zadrapania na plecach będą widoczne jeszcze przez wiele dni. Tracy odpoczywała bez ruchu. Oczy miała przymknięte. Oddychała miarowo. Na jej twarzy pojawił się wyraz odprężenia, uśmiechała się.

Byłam po tamtej stronie księżyca – szepnęła.

Podniósł głowę, żeby się jej przyjrzeć. Chciał powiedzieć to samo. A niby dlaczego nie? To była prawda.

Było cudownie – powiedział.

Westchnęła, uśmiechnęła się, otworzyła oczy. Delikatnie dotknęła jego twarzy.

Jesteś niezwykły, Slade.

Z trudem przełknął ślinę. Właśnie teraz, kiedy oboje powinni być odprężeni, kiedy powinni szeptać sobie czułe słówka, on nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości. Musiał być czujny. Musiał uważać, żeby w odpowiednim momencie umiejętnie zmienić temat. Gdyby budziło się w niej uczucie wobec niego, będzie musiał je zniszczyć. Przyjdzie mu to z łatwością, bo Tracy nie zna prawdy.

Nie taki znowu niezwykły... – wziął głębszy wdech. – Tracy, to się musi skończyć.

Doprawdy? – spytała ze śmiechem. On nie może mówić tego poważnie, pomyślała. Dlaczego? Oboje są dorośli, dobrze im ze sobą i nikomu nie wyrządzają krzywdy. To prawda, że kochanie się z mężczyzną, którego prawie nie znała, nie jest najmądrzejszym sposobem na spędzenie wakacji, ale... No, jest jeszcze ta „tajemnica” między nimi. Ale to nie ma teraz żadnego znaczenia. Po tak cudownej nocy – jak on może coś takiego mówić?

Doprawdy? – ponowiła pytanie. Tym razem już się nie uśmiechała słodko.

Tak się musi stać.

Była zaskoczona, i to bardzo. Mur, który właśnie zburzyli, znowu stanął między nimi. Przez chwilę miała wrażenie, że została po prostu wykorzystana, ale natychmiast odpędziła tę myśl. To, co zaszło między nimi, nie może być ujęte w sztywne ramy. On nie wykorzystał jej bardziej, niż ona jego. To, co się wydarzyło w tym łóżku, było czymś więcej niż tylko zaspokojeniem potrzeb fizycznych. Może temu zaprzeczać aż do sądnego dnia, a i tak mu nie uwierzy.

Czy ja ciebie kiedykolwiek zrozumiem?

To nie ma żadnego znaczenia – odparł. Zdawał sobie sprawę, że sprawił jej ból i źle się czuł z tego powodu. Obrócił się na łóżku i wstał. Tracy, zaskoczona, patrzyła jak zakłada spodnie.

Nagle zadzwonił telefon, przerywając ciszę. Slade drgnął, spojrzał na zegarek i podniósł słuchawkę.

Tak, słucham? – w jego tonie była wyraźna złość. Kto mógł mieć tyle odwagi, żeby niepokoić go o trzeciej nad ranem... ? Niespodziewanie zbladł. Tracy usiadła na łóżku.

Kiedy? Gdzie? Dobrze, zaraz jej powiem – odezwał się cicho. – Dziękuję za telefon. Odłożył słuchawkę.

To ze szpitala, Ben miał wypadek. Trzeba powiedzieć Racheli. Zapiął spodnie i wybiegł z pokoju. Tracy rzuciła się po swoją koszulę i szlafrok. Słyszała głosy Slade’a i Racheli rozmawiających na dole. Po chwili Slade wrócił i ubierał się dalej.

To coś poważnego?

Nie wiem. Jest w szpitalu. Zaraz jedziemy do miasteczka Helena. – Przyglądała mu się, kiedy zakładał buty.

Mogę jechać z wami?

A chcesz? – spojrzał na nią zaskoczony.

To lepsze niż siedzenie tutaj i zamartwianie się. Myślisz, że Rachela nie będzie miała nic przeciwko temu?

Nie, nie powinna. Pospiesz się. Zaraz ruszamy. – Skinęła głową i wybiegła przez otwarte drzwi pokoju. Na schodach spotkała Rachelę. Usiłowała powstrzymać rumieniec zakłopotania.

To straszne. Slade już ci powiedział?

Tak. Jadę z wami. Za chwilę będę gotowa. Była zła na siebie, że wybiegła z pokoju Slade’a drzwiami, zamiast wrócić przez balkon. Spieszyła się. Szybko włożyła spodnie i sweter, który miała na sobie, kiedy czekała na Slade’a. Zbiegła na dół;

wyszli z domu i wsiedli do samochodu. Tracy siedziała między nimi, Slade prowadził. Deszcz przestał już padać, ale szosa była wciąż mokra, światła silnych reflektorów odbijały się od cienkiej warstwy wody, znacznie pogarszając widoczność i utrudniając jazdę. W kabinie panowało nieznośne napięcie. Slade i Rachela rozmawiali tak, jakby Tracy tam nie było.

Nie myśl o najgorszym, może już jest wszystko w porządku.

Szkoda, że nie powiedzieli ci nic więcej – odparła Rachela.

Nic jeszcze nie wiedzieli. Będą mieli coś konkretnego, jak dojedziemy.

Mam nadzieję. – Pomimo próśb Slade’a, żeby nie martwiła się na zapas, Rachela była bardzo zdenerwowana. – Zastanawiam się, czy był sam. Gzy była z nim Carol?

Tracy zrozumiała, że Carol była dziewczyną Bena; z nią spędzał sobotnie wieczory. Nie odzywała się. Oparła głowę na zagłówku i starała się zachować spokój. Była bardzo zdenerwowana, ale nie chciała tego okazywać w obecności Racheli. Poza tym była zmęczona. Nie włączała się do rozmowy. Niewiele do niej docierało. Slade siedział tuż obok, jego masywne udo dotykało jej nogi, jego silna ręka raz po raz dotykała jej ramienia. Tracy była jeszcze pod wrażeniem tego, co przed chwilą przeżyła w jego sypialni. Slade już przestał być dla niej obcym człowiekiem, ale tego należało się spodziewać. Co więcej miała wrażenie, jakby teraz dopiero przebudziła się z jakiegoś letargu, inaczej patrzyła na świat. Nocna jazda po Montanie, Slade kierujący starą furgonetką, ciepło bijące od niego – to był jej nowy świat. Czy teraz mogła go zostawić i wrócić do miasta? Powiedział, że to już koniec, ale to tak bezsensowne i sprzeczne z tym, co oboje czuli, że nie mogła w to uwierzyć. Dlaczego on jest taki dziwny? Jaka była rola Jasona w tym wszystkim, co teraz stało się jej udziałem? Musiał istnieć jakiś związek między tymi dziwnymi sprawami...

Nagle zdała sobie sprawę, że obwinia Jasona za wszystkie niepowodzenia. Zawstydziła się. Poczuła, że Slade przygląda się jej – posłała mu ciepły uśmiech. Natychmiast odwrócił wzrok. Zauważyła, że o czymś intensywnie myśli. O Benie czy o nich?

Boże, o niczym nie marzyła bardziej w tej chwili, niż by móc go objąć i powiedzieć, żeby się nie martwił, że wszystko będzie w porządku. Ale nie ośmieliła się tego zrobić ze względu na Rachelę. Nawet jeśli teraz była w stanie myśleć tylko o Benie, nie ulegało wątpliwości, że zapamiętała Tracy wychodzącą z pokoju Slade’a o trzeciej nad ranem. Westchnęła i zamknęła oczy. Rachela powinna wiedzieć, że ona i Slade... Może wtedy Slade byłby mniej tajemniczy. Przypomniała sobie propozycję Slade’a. Chciał kupić jej udział. Trzeba będzie rozważyć tę propozycję, porozmawiać z księgowymi, aczkolwiek pomysł zerwania wszelkich więzów z ranczem, ze Slade’em wydawał się teraz niedorzeczny. Zamyśliła się.

Podjechali na parking. Samochód zatrzymał się. Usiadła prosto. Musiałam się zdrzemnąć, pomyślała. Slade wyskoczył z samochodu, Tracy powoli wysiadła za Rachelą. Ruszyli szybkim krokiem do szpitala. Izba przyjęć była mocno oświetlona. Tracy musiała zmrużyć oczy, bo raziło ją jasne światło. Slade podszedł do pielęgniarki dyżurnej.

Mieliśmy telefon w sprawie Bena Munley’a – powiedział.

Tak, pan Munley jest tutaj, proszę poczekać, sprawdzę, jak się czuje. – Pielęgniarka zniknęła. Slade odwrócił się do Racheli.

Spokojnie – powiedział. Wróciła pielęgniarka.

Państwo wszyscy jesteście rodziną... ?

Jestem jego siostrą – rzekła drżącym głosem Rachela.

Może pani zobaczyć się z nim.

Rachela spojrzała na Slade’a. W jej oczach czaił się strach. Slade ujął ją pod rękę.

Idę z tobą.

Jeśli można, to poczekam tutaj – powiedziała Tracy. Pielęgniarka skinęła głową.

Proszę bardzo, tymi drzwiami, pokój numer 3. Nikogo nie było w poczekalni i Tracy usiadła na dużej sofie, przygotowując się na dłuższe oczekiwanie. Pielęgniarka przyglądała się jej uważnie i uśmiechała. Tracy wstała i podeszła do niej.

Nie jestem członkiem rodziny, ale proszę mi powiedzieć, jak on się czuje?

To był wypadek samochodowy, proszę pani.

Tak, wiem.

Wszystko, co mogę powiedzieć, to że zrobiono mu serię zdjęć rentgenowskich i obejrzało go kilku lekarzy.

Dziękuję pani. – Tracy uśmiechnęła się słabo. Wróciła na sofę, zdjęła buty i ułożyła się wygodnie.

Biedny Ben, pomyślała. Biedna Rachela, dodała w myśli. Oni są tak bardzo ze sobą związani. Jeśli coś stanie się Benowi, uderzy to w Rachelę. Martwiła się o nich oboje i... zasnęła.

Obudź się, Tracy – usłyszała. Otworzyła oczy i zobaczyła Slade’a, który się nad nią pochylał. Usiadła natychmiast i włożyła buty.

Co z nim? Gdzie Rachela? – spytała. Było jeszcze bardzo wcześnie, ale świeciło już poranne słońce.

Jest na górze. A Ben jest na sali operacyjnej.

Co się stało?

Pęknięcie śledziony. Ma złamanych kilka żeber i nogę. Jest nieźle poturbowany i ma wstrząs mózgu. Idę na kawę. Idziesz ze mną?

Tak, chętnie. Ale wyjdzie z tego, prawda?

Lekarze mówią, że tak. Jeszcze kilka dni będzie istniało pewne niebezpieczeństwo, ale lekarze są dobrej myśli.

Bogu dzięki! – ruszyli korytarzem w stronę kawiarni. – A jak Rachela to wszystko zniosła?

Myślę, że nieźle. Nie chciała się ruszyć spod sali operacyjnej, więc obiecałem jej, że przyniosę kawę.

Ujął ją pod ramię i podeszli do automatu z kawą. Wzięli dwa duże kubki i usiedli przy stoliku. Slade miał pobladłą twarz.

Jesteś zmęczony?

To była długa noc – odparł, posyłając jej długie spojrzenie.

Bardzo mi przykro z powodu Bena, pewnie będzie dłużej w szpitalu, prawda?

Możliwe.

Wiesz już, co się stało?

Powiedział mi lekarz. Padał deszcz, mijała go ciężarówka. Widocznie nic nie widział i zahamował zbyt raptownie. Spadł z drogi i dachował.

Mógł zginąć...

Tak, niewiele brakowało.

Przez chwilę pili kawę w milczeniu. Pierwszy odezwał się Slade.

Więc wyjeżdżasz dzisiaj?

Zdaje się, że tak miałam zrobić, prawda? – uśmiechnęła się do niego. Kiedy spostrzegła jego wzrok, uśmiech zamarł jej na ustach.

A chcesz, żebym wyjechała?

Przestań.

Muszę. Powiedz, chcesz, żebym wyjechała?

Nie odpowiedział. Siedział bez ruchu i błądził oczami po opustoszałej kawiarni.

Nie możesz się do mnie odezwać? Przecież wiesz, że jeśli pozostawisz mi tę decyzję, to zostanę tu. Wiesz o tym, prawda?

Tracy!

Nie potrafisz szczerze ze mną rozmawiać, prawda? Dlaczego?

Nie zdajesz sobie sprawy, o co prosisz...

Oczywiście, że nie wiem. Wiem tylko, co się wydarzyło dziś w nocy. I wiem, że nie jest ci to obojętne. Nie obchodzi mnie, co powiesz, żeby mnie przekonać, że było inaczej. Mam rację? – spojrzała na swoje dłonie, w których trzymała kubek z gorącą kawą. Drżały.

Nie, właśnie że się mylisz! – powiedział gwałtownie i wstał. – Chodź, idziemy już.

Idź sam. Ja zaraz dojdę.

Na drugim piętrze znalazła Rachelę i Slade’a. Objęła Rachelę.

Jak się czujesz?

W porządku, kochanie. Dziękuję. Właśnie mówiłam Slade’owi, że chyba jednak zostanę tu kilka dni. Chcę być w pobliżu Bena, dopóki nie minie zagrożenie.

To oczywiste.

Tracy usiadła koło niej. Spojrzała na Slade’a, z jego twarzy nic nie dało się wyczytać. Zwróciła się do Racheli:

Co mogłabym dla ciebie zrobić? Rachela zastanawiała się przez chwilę.

Może przygotowałabyś jakieś rzeczy dla mnie, żeby Salde mógł mi je przywieźć. – Uśmiechnęła się. – Chyba lepiej będziesz się orientowała, co może być mi potrzebne, niż on.

Z przyjemnością. Coś jeszcze?

Nie, kochanie, nic innego nie przychodzi mi teraz do głowy. Masz zamiar zostać tu dłużej? Wydawało mi się, że zamierzałaś wyjechać dzisiaj?

Miałam taki zamiar – odpowiedziała Tracy, spoglądając na Slade’a. – Ale jeśli nie masz nic przeciwko temu, zostałabym jeszcze kilka dni. Aż Ben poczuje się lepiej.

Czy ja mam coś przeciw? Oczywiście, że nie! To bardzo ładnie z twojej strony.

Z sali operacyjnej wyszedł człowiek w zielonym fartuchu. Wstali.

Panna Munley?

Tak, to ja. Co z Benem?

Jestem doktor Shively. Ben już dochodzi do siebie. Będzie go mogła pani zobaczyć za godzinę. Usunęliśmy śledzionę i podreperowaliśmy go. Ale jeszcze przynajmniej dzień dwa spędzi na oddziale intensywnej terapii. To z powodu tego wstrząsu. Może kilka dni zostanie u nas na obserwacji. Ale wszystko skończy się dobrze.

Rachela wreszcie wypuściła długo wstrzymywany oddech.

Uspokoiła się wyraźnie.

Bogu dzięki. – Slade podszedł do niej i objął ją ramieniem.

Czy tylko Rachela może się z nim zobaczyć?

spytał lekarza.

Dla jego dobra, myślę, że tak.

W porządku.

Niech pani poczeka jeszcze godzinkę, potem proszę iść na oddział. Tam zaprowadzą panią do brata. – Doktor uśmiechnął się na pożegnanie i odszedł. Rachela usiadła, zaczynała uspokajać się powoli.

Wyjdzie z tego... będzie zdrów... – powtarzała cicho.

Tak się cieszę, Rachelo. – Tracy wzięła ją za rękę.

Wezmą go na obserwację z powodu tego wstrząsu.

Wtrącił Slade. – A potem przeniosą do zwykłego pokoju. Rachelo, myślę, że teraz pojadę na ranczo dopilnować wszystkiego i wrócę tu wieczorem z twoimi rzeczami.

To brzmi rozsądnie. Nie ma sensu, żebyś tu siedział, skoro i tak nie możesz się z nim zobaczyć. Tracy, jedź z nim, spakuj mi małą walizkę. Taką na kilka dni.

Jasne. – Wstała. – Spakuję wszystko, co trzeba.

Dzięki. – Rachela też wstała powoli. – Zejdę z wami na dół. Muszę zapełnić jakoś tę godzinę. Odrobina świeżego powietrza dobrze mi zrobi. Przejdę się na mały spacer.

Po drodze Slade zaproponował, że zarezerwuje pokój w pobliskim motelu. Rachela i Tracy miały dla siebie chwilę:

Rozmawiałaś z nim?

To pytanie zaskoczyło Tracy.

Próbowałam...

Teraz masz dobrą okazję. Nie będzie mógł uniknąć odpowiedzi, kiedy będziecie jechać do domu. – Uśmiechnęła się ciepło. – Do zobaczenia.

Podczas jazdy do domu Slade nie zdradzał chęci do nawiązania rozmowy na jakikolwiek temat. Tracy siedziała najdalej, jak tylko to było możliwe. Milczenie zaczynało ją irytować.

Załatwiłeś pokój dla Racheli?

Tak. – Padła krótka odpowiedź.

Masz zamiar milczeć przez najbliższe sto pięćdziesiąt kilometrów?

Chcesz rozmawiać? – rzucił jej ostre spojrzenie.

Dobra, zacznijmy od tego, kiedy zamierzasz stąd wyjechać?

Ty nie chcesz rozmawiać. Chcesz walczyć.

Chcę tylko jednego – chcę, żebyś wreszcie wsiadła w jakiś samolot i wyniosła się z Montany do diabła – odparł suchym głosem.

Nie tego chciałeś w nocy...

Nie zrobiłbym tego, gdybyś mnie nie prowokowała.

Wiesz dobrze, że nie prowokowałam cię, ty cholerny draniu. Nie prowokowałam cię do niczego!

Slade wpatrywał się przed siebie. Usta miał zaciśnięte. Gniew był jego jedyną obroną. Poza tym był zbyt zmęczony, żeby wdawać się w jakąś ostrą wymianę zdań. Tracy była niesamowita. A cała ta sytuacja śmieszna. Prawie.

Tracy, jedź do domu. – W jego głosie zabrzmiała rezygnacja.

Ciekawa jestem, czy zdajesz sobie sprawę, jak ja się teraz czuję. Przyjechałam tu pełna dobrych chęci, a ty mnie tak traktujesz od pierwszego spotkania... I gdyby tego było mało, to Ben i Rachela ukrywają jakieś niesłychane tajemnice w związku z Jasonem. Do tego jeszcze ta scena na balkonie...

Nie byłem sam.

Nie. Rzeczywiście, nie byłeś tam sam. Biorę całą odpowiedzialność za swoje postępowanie, ale nie za twoje. Wydaje ci się, że jesteś strażnikiem tajemnicy stulecia. Wiesz, nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś, kto byłby jednocześnie tak zimny i namiętny.

Spojrzał na nią przeciągle.

Więc zmieniasz zdanie na mój temat. Nie jestem już taki wyjątkowy? – spytał ironicznym tonem.

Przecież tego właśnie chcesz, prawda? Z jakiegoś szalonego powodu tego właśnie chcesz. A ja kiedyś przekonam się, czy jesteś mężczyzną na tyle, żeby mi o tym opowiedzieć.

Myśl sobie, co chcesz.

Oczywiście. Nie mam przecież innego wyjścia, prawda? – skrzyżowała ramiona na piersi i wpatrywała się w przestrzeń przed samochodem. Zaczynała mieć już serdecznie dość całej tej pogmatwanej sytuacji. Postanowiła przynajmniej w pewnym stopniu odpłacić mu pięknym za nadobne.

Na szczęście są jeszcze inne sposoby...

Tak? Jakie sposoby? – zainteresował się Slade.

Mogę dowiedzieć się wszystkiego o Jasonie.

Wystarczy porozmawiać z księgowymi. Mogę też wynająć detektywa, żeby poszperał w przeszłości pana Moorlanda. Przynajmniej dowiem się, jak wszedł w posiadanie połowy tego rancza. – Poczuła lekki tryumf, widząc jego zakłopotanie. – Coś powinno się wyjaśnić, nie? – Zmarszczyła brwi, udawała, że rozważa ten nowy pomysł. Slade był poważnie zaniepokojony.

Możesz odkryć coś, czego później będziesz żałowała.

Bardzo wątpliwe. Nie wierzę, żeby Jason zrobił cokolwiek, co mogłoby wpłynąć na zmianę mojej opinii na jego temat.

Więc był taki wspaniały? Taki cudowny? – Slade wykrzywił twarz w grymasie pogardy. – Skoro takim go pamiętasz, to dlaczego oddałaś mi się bez zastanowienia, co?

Nienawidzisz go, prawda?

Tak, nienawidzę go. Jason Moorland był największym łajdakiem, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi.

Zatkało ją zupełnie. Slade zerknął na nią. Od czasu do czasu patrzył na szosę.

Domyślam się, że nie możesz mi wyjaśnić, dlaczego nienawidzisz tak bardzo człowieka, którego nawet nie widziałeś.

W tej chwili, mam nawet ochotę.

Zrób to! Już prawie zwariowałam z powodu tego oczekiwania, niedomówienia. Mam dość tego wszystkiego.

Tracy, zostaw mnie w spokoju. Zamknij się i daj mi spokój.

W jego głosie było coś dziwnego. Jakby ostrzeżenie. Wyglądała przez okno i starała się być cicho. Była zła na siebie. Nie miała pojęcia, jaki on jest. Nie wiedziała, jak daleko można się posunąć w tej sytuacji. Obawiała się, że nieświadomie może przekroczyć granice jego cierpliwości. Miała go już dość. To przez niego postąpiła wbrew sobie. Poszła do łóżka z człowiekiem, którego nie kochała. Ogarnęła ją pustka, czuła do siebie pogardę. Nadeszła pora, by spojrzeć prawdzie w oczy. Pozwoliła, by zawładnęło nią pożądanie. Nigdy tego sobie nie wybaczy.

Miała jeszcze jedną kartę. Po pół godzinie milczenia nie umiała się powstrzymać:

Postanowiłam, że nie sprzedam ci mojej połowy rancza. – Nie zareagował.

Słyszysz, co do ciebie mówię?

Słyszałem wyraźnie. Jeśli to ma być twoja zemsta, już możesz się zacząć cieszyć. Udało ci się.

Właśnie tak zamierzam zrobić. Co więcej – postanowiłam, że będę odwiedzać swoje ranczo kilka razy w roku.

Tylko zawiadom mnie odpowiednio wcześnie, żebym zdążył wyjechać – powiedział z uśmiechem.

Nagle łzy napłynęły jej do oczu. Było jej bardzo przykro.

Nienawidzę cię... – szepnęła i odwróciła się do okna. Czuła się całkowicie pokonana. Starała się wycierać łzy, które spływały jej po policzkach. Była zła na siebie, na swoją słabość, na to, że pozwoliła, aby zobaczył, jak łatwo ją pokonał.

Slade chciał zatrzymać wóz. Nawet zjechał trochę ku poboczu. Chciał ją objąć, przytulić i przeprosić za to, co jej nagadał. Chciał tego tak bardzo... Narastał w nim ból. Sytuacja była jednak wyjątkowa. Okoliczności nie pozwalały mu postąpić tak, jakby chciał. Niech już lepiej myśli o nim źle, postanowił. Lepiej na tym wyjdzie. Jeśli kiedykolwiek pozna prawdę, będzie mu wdzięczna, że przerwał tę znajomość na początku.

Nawet kiedy była zapłakana, nie umalowana, a włosy miała w nieładzie, była piękna. Nigdy już nie spotka takiej kobiety, nigdy. Żona Jasona Moorlanda.

Wciąż nie docierało to do niego. Nie umiał się z tym pogodzić. Nie chciał... To było jak zły sen. Ale ona nie była snem, miała cieple ciało i gorącą krew. Gwałtownym ruchem odkręcił szybę i zaczerpnął chłodnego, świeżego powietrza. Już prawie dojeżdżali do rancza. Jak tylko znajdą się tam, wydostanie się z tej cholernej kabiny i będzie mógł uciec. Wiedział, że ona cierpi. Ale cierpiałaby jeszcze bardziej, gdyby wiedziała, dlaczego tak bardzo starał się jej unikać. Nie powinien iść z nią do łóżka. Zastanawiał się, czy miałby dość siły, żeby przysiąc, że więcej tego nie zrobi, czy też chęć zatrzymania się tutaj i wzięcia jej natychmiast okazałaby się mocniejsza.

Poczuł znaczną ulgę, kiedy zobaczył drogę prowadzącą do rancza. Jak tylko zatrzymali się koło domu, Tracy wysiadła natychmiast i pobiegła w stronę drzwi wejściowych. Slade wysiadł powoli, zastanowił się przez chwilę i ruszył w stronę stajni.

Tracy obserwowała go przez kuchenne okno. Przepełniał ją ból do tego stopnia, że już zupełnie nie potrafiła zapanować nad łzami cisnącymi się do jej oczu. Policzki miała mokre. Nawet teraz czuła, jak wzmaga się bicie serca na widok tego pięknie zbudowanego mężczyzny. Trochę jej ulżyło, kiedy wreszcie wypowiedziała głośno to, co myślała:

Ty draniu...



ROZDZIAŁ SIÓDMY


Wykąpała się. Zaraz potem spakowała walizkę dla Racheli. Postawiła ją koło kuchennych drzwi i poszła się położyć. Była tak zmęczona, że zasnęła natychmiast. Nie słyszała nawet, kiedy wrócił Slade.

On też wykąpał się. Potem rzucił się do łóżka i natychmiast zasnął. Nie słyszał nawet, jak Tracy wstała około pierwszej po południu.

Kiedy się obudziła, w całym domu panowała cisza. Pomyślała, że Slade pojechał już do miasteczka. Przespała się kilka godzin, ale wciąż nie czuła się najlepiej. Założyła szlafrok i powoli zeszła na dół. Walizka nadal stała tam, gdzie ją postawiła, a samochód Slade’a stał przed domem.

Przygotowała sobie kawę. Wróciła na górę, żeby się przebrać. Kiedy przechodziła koło zamkniętych drzwi pokoju Slade’a, zwróciła uwagę na panującą Wewnątrz, absolutną ciszę. Widocznie nadal spał, co było dość zrozumiałe po przejściach ostatniej nocy. Najpierw spędził gdzieś cały wieczór, później byli razem przez dwie godziny, potem telefon ze szpitala i szalona jazda. Sam przyznał, że była to długa noc.

Stała w drzwiach prowadzących na balkon i rozmyślała. Wiedziała, że musi zabrać się ze Slade’em do miasteczka, albo, co było chyba lepszym wyjściem, zadzwonić do McFee i umówić się z nim. Na samą myśl o powrocie do domu zrobiło się jej dziwnie przykro. No, dobra, wróci do tego swojego domu i co dalej? Ogarniała ją niepewność. Pchnęła drzwi i wyszła na balkon. Po wczorajszej burzy powietrze było czyste i świeże. Drzewa, trawniki, klomby wyglądały wspaniale.

Myślała o człowieku, który spał tuż obok. O człowieku, który był dla niej jednocześnie tak bliski i tak daleki. Przypomniała sobie Jasona. Tego, którego kochała, o którym myślała, że go zna. Próbowała zrozumieć, co mogło go łączyć z tym ranczem, ze Slade’em. Bez rezultatu. W tej łamigłówce nic nie pasowało do siebie.

Już wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Musi opuścić „Double J”. I będzie musiała zapomnieć. Oczy zaszły jej mgłą. Jak mogło dojść do tego, że ona, rozsądna, mądra Tracy Moorland mogła zakochać się w brutalnym mężczyźnie z Montany? To do niej nie pasowało. Podobnie zresztą, jak udział Jasona w ranczo nie pasował do jego charakteru. Co takiego znalazł w nim Jason? Dlaczego jest to owiane taką tajemnicą?

Gdyby Slade potrafił być szczery wobec niej. Tajemniczy związek Jasona z ranczem, nienawiść do niego jakoś nie przeszkadzały Slade’owi kochać się z nią. Co gorsze, podejrzewała, że teraz też pewnie kochaliby się. Wiedziała, że wystarczyłoby, żeby wślizgnęła się do jego łóżka...

A gdyby rzeczywiście weszła do pokoju Slade’a i położyła się cicho koło niego? Wyrzuciłby ją? Zaschło jej w gardle. Jak mogła nawet myśleć o czymś takim? A może kara, jaką ją spotkała, sprawia jej przyjemność? Nikt nigdy nie był wobec niej równie okrutny, bezwzględny i arogancki. Chciał, żeby wyjechała, żeby opuściła go. Cóż, pewnie znów przyjąłby ją w swoim łóżku, ale zapewne postąpiłby tak z każdą atrakcyjną kobietą.

Czy to możliwe, zastanawiała się, żeby był tak ciepły i delikatny wobec każdej kobiety? Czuła przecież tę emocjonalną więź między nimi, kiedy bral ją w ramiona. To nie mogło być złudzenie.

Spojrzała w niebo. Nigdy już nie dowie się niczego więcej o Jasonie, ani o Siadzie. To była chyba jedyna ich wspólna cecha: obaj byli niezwykle tajemniczy i skryci. O tym, jaki był Jason, dowiedziała się dopiero po jego śmierci...

Nie miało już sensu naciskanie Slade’a. On nie chciał nic powiedzieć i trzeba będzie pogodzić się z tym. Spojrzała na swoje walizki. Rachela nie będzie jej miała za złe nagłej zmiany planów. Właściwie może zadzwonić z San Francisco i wytłumaczyć jej wszystko osobiście. Trzeba zawiadomić Brocka McFee, postanowiła. Sama myśl o kolejnej podróży do miasteczka Helena w towarzystwie Slade’a i jego oziębłości i arogancji była nie do zniesienia.

Zeszła na dół do telefonu. Wykręciła numer firmy McFee i po trzech sygnałach usłyszała dźwięczny głos Brocka. Dziesięć minut później było już po wszystkim. Umówiła się z Brockiem, że przyleci po nią za dwie godziny. Załatwiła też rezerwację na lot do San Francisco. Powoli wstała z krzesła. Czuła łzy napływające jej do oczu. Nie rozumiała tego. Żeby się uspokoić, nalała sobie jeszcze jeden kubek kawy. Wróciła na górę, żeby spakować swoje rzeczy. Najpierw przygotowała ubranie na podróż: szare spodnie, bawełnianą, szarozieloną bluzkę i zieloną kurtkę, na wypadek, gdyby w San Francisco było chłodno, kiedy będzie wysiadać z samolotu. Popijając kawę zajęła się makijażem i układaniem włosów.

Zamarła w bezruchu, wciąż ze szczotką we włosach, kiedy usłyszała, jak otwierają się drzwi sypialni Slade’a. Wsłuchiwała się w odgłos jego kroków na korytarzu. Po chwili trzasnęły inne drzwi i zapadła martwa cisza.

Szybko włożyła ubranie. Kiedy zapinała guziki bluzki, usłyszała, że wrócił do pokoju, a po chwili znów wyszedł. Niech i tak będzie. On wyjedzie za chwilę do miasteczka, a ona odleci do San Francisco. Rozstaną się nawet bez pożegnania. Tak będzie lepiej. Miała dość proszenia, nalegania, on i tak nie odpowie na jej pytania.

Spokojnie kontynuowała pakowanie. Pozbierała wszystkie rzeczy, których tu używała, zamknęła walizki i wystawiła je na korytarz. Jeszcze raz rzuciła okiem na pokój, żeby się upewnić, że niczego nie zapomniała. Wzięła pusty kubek po kawie i zeszła na dół.

W drzwiach kuchni zatrzymała się zaskoczona. Slade jeszcze nie wyjechał. Siedział przy kuchennym stole i popijał kawę. Był ogolony, miał świeżą, błękitną koszulę i nawet włosy, zwykle w nieładzie, były gładko zaczesane. Wyrwało ją z osłupienia jego chłodne spojrzenie.

Starając się ukryć zdumienie, ruszyła w stronę dzbanka z kawą.

Myślałam, że już pojechałeś.

Nie ma pośpiechu – odparł bezbarwnym głosem.

Tak, chyba tak. – Przytaknęła bez przekonania. Nalała sobie kawy. Chciała zadzwonić. Trudno, skorzysta z telefonu w gabinecie. Ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się. Odwróciła się na pięcie.

Pożegnasz Rachelę w moim imieniu?

A co, wyjeżdżasz?

Tak. Powiedz Racheli, że zadzwonię do niej z San Francisco. – Wyszła pewnym krokiem. Starała się nie okazywać zdenerwowania. Weszła do gabinetu, usiadła przy biurku i odstawiła kubek z kawą. Ręka jej drżała.

Nie wolno się teraz poddać, pomyślała. Muszę dać sobie z tym radę. Podniosła słuchawkę, wykręciła numer. Była pewna, że zastanie ojca o tej porze. Zwykle w domu spędzał niedzielne popołudnia.

Tata? Cieszę się, że cię złapałam. Wracam dziś wieczorem do San Francisco. Przylecę o ósmej dwadzieścia... Możesz po mnie wyjść?

Oczywiście. Cieszę się, że wracasz do domu, Tracy. – W jego głosie wyraźnie brzmiała radość.

Ja też, tato.

Starała się sprawiać wrażenie, że jest zainteresowana rozmową z ojcem. Nawet udało się jej kilka razy powiedzieć coś sensownego. Ale nie potrafiła się na tym skupić. W końcu powiedziała tylko:

Zobaczymy się wieczorem, tato. – Odłożyła słuchawkę.

Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą. Cały urok tego pokoju, stylowych mebli, kamiennego kominka gdzieś zniknął. Trudno jej było tak nagle rozstać się z „Double J”, z ludźmi, których poznała. Odkryła tu całkiem nowy świat. Na zawsze już pozostanie częścią tego świata, bez względu na to, jak daleko stąd odjedzie...

Tracy?

Przestraszyła się. Nie spodziewała się usłyszeć tego głosu. Gwałtownie obejrzała się w stronę drzwi. Slade stał oparty o framugę. Ciekawe, jak długo już się jej przyglądał.

Tak?

Podrzucić cię?

Nie, dziękuję. Już się umówiłam z McFee. – Wstała powoli.

Dobrze, tak myślałem. – Kiwnął głową. Nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia. Nigdy normalnie nie rozmawiali. Tym razem też nic tego nie zapowiadało. Ale nie można było zaprzeczyć istnieniu innej więzi między nimi. Czuło się to w powietrzu, racy obeszła biurko i ruszyła w stronę drzwi. Slade wciąż się w nią wpatrywał. Wyglądała ślicznie. Doskonale ubrana, idealny makijaż i fryzura. Jakby dopiero co wysiadła z helikoptera McFee. Tylko że tedy była ubrana na niebiesko, a teraz wszystko miała w odcieniu szarości z domieszką zieleni. Pasowało to do niesamowitego koloru jej oczu. Było mu trudno oddychać.

Może... mógłbym... ?

Co mógłbyś, Slade?

Wiele było spraw, o których chciałby jej teraz powiedzieć. Ale to byłoby głupie. Chrząknął.

Nie, nic. Zaniosę na dół twoje rzeczy. – Odwrócił się i zniknął w korytarzu. Tracy szła kilka kroków za nim. O co tu chodzi, zastanawiała się. Coś psuło wcześniej ułożony plan. Podeszła bliżej do Slade’a.

Postaw to tylko na ganku, dobrze? Spojrzała na niego i aż dech jej zaparło. W jego oczach malował się ból i cierpienie.

Nie patrz tak na mnie v poprosiła cicho.

Niby jak?

No... – głos jej zadrżał i odwróciła się gwałtownie. Poczuła jego dłoń na swoim ramieniu.

Jak na ciebie patrzyłem, co? – on też miał dziwny głos. Nie powinien jej dotykać. Wyjeżdżała. Przecież tego właśnie chciał i powinien teraz czuć ulgę. Ale zbyt blisko było jej ciepłe ciało, zbyt żywe było wspomnienie jej aksamitnej, delikatnej skóry... Przesunął rękę z jej ramienia ku włosom i dalej, aż do szyi.

Co takiego zobaczyłaś w moim spojrzeniu? – szepnął.

Przymknęła oczy i lekko ruszyła głową. Przebiegi ją dreszcz, znowu czuła jego szorstką, silną dłoń na swoim ciele.

Po co to robisz? Przecież cieszysz się chyba, że wyjeżdżam?

Może nie tak bardzo...

Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na niego. Tego się nie spodziewała.

Slade... – zdołała powiedzieć, głos uwiązł jej w krtani.

Cokolwiek zrobiłem... to nie z twojego powodu...

mówienie sprawiało mu kłopot. – Możesz w to uwierzyć?

Próbujesz przepraszać? – starała się nie patrzeć na niego.

Tego chcesz? Przeprosin? Proszę bardzo. Przepraszam, Tracy. I nigdy cię nie zapomnę – dodał ciszej po chwili. Jego dłoń wciąż delikatnie gładziła ją po głowie. – Nigdy...

Poczuła, że już nie potrafi być tak twarda i bezwzględna, jak chciała. Tak, jak on potrafił być wobec niej.

Ja też o tobie nie zapomnę. – Odparła i delikatnie dotknęła jego policzka. – Ale nie rozumiem cię – dodała.

Wiem. I tak jest najlepiej.

Przez chwilę przyglądał się jej uważnie. Miękkim ruchem przysunął ją bliżej. Bardzo blisko.

Pozwól, że pocałuję cię na pożegnanie – szepnął.

Nie! – krzyknęła i usiłowała uwolnić się z jego uścisku. Objął ją mocniej.

Muszę. – Wyszeptał. – Obejmij mnie i pocałuj.

Nie rób tego. To nie do zniesienia. – Łzy napływały jej do oczu. Nie potrafiła się już bronić.

Kochanie, gdybyś wiedziała... – przywarł do jej ust. To nie był pożegnalny pocałunek. Był to pocałunek tęsknoty, pożądania. Uniosła ręce i objęła go za szyję. Ich ciała przywarły do siebie. Jej miękkie piersi... jego twardy tors... Całe jego ciało natychmiast ogarnęła fala pożądania. Czuła to nawet przez ubranie. Nie mówili sobie: „żegnaj”, mówili raczej: „pragnę cię”. Mówili sobie: „muszę cię mieć, natychmiast, już... „ Gorące pocałunki. Bliskość ciał. Mocne objęcia Slade’a. Czuła, że nie ma nad nim żadnej kontroli. Właściwie w tej chwili nie miała kontroli nad niczym. Czy to możliwe? Była zakochana w tym człowieku... Zakochana? Czy można pokochać człowieka bez serca? Czy byłaby do tego zdolna? Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła oderwać się od jego ust. Tak bardzo jej pragnął... Przywarła do niego mocniej. Dała mu wszystko, czego chciał, a nawet więcej.

Nagle oderwali się od siebie. Patrzyli sobie w oczy. Jego płomienne spojrzenie mówiło wyraźnie, że chciał czegoś więcej, niż tylko pocałunku.

Ona też tego chciała. Czy miało w tej chwili jakiekolwiek znaczenie to, że była ubrana? Że była gotowa do powrotu do domu? Przecież i tak miała już zniszczony makijaż i włosy w nieładzie. Kiedy porwał ją w ramiona i uniósł lekko, jakby nic nie ważyła, kiedy zanosił ją do swojej sypialni, nic już nie miało znaczenia.

Zaczęli się oboje rozbierać. W pośpiechu. Pierwszy był Slade. Stanął przed nią nagi, wyraźnie podniecony, niecierpliwy. Był piękny i męski. Zamarła w bezruchu, wpatrując się w niego. Podszedł bliżej.

Pomogę ci... – wyszeptał i wyzwolił ją z jedwabnej bielizny. Znaleźli się w łóżku. Gorące pocałunki pokryły całe jej ciało. Jego usta wędrowały wszędzie.

Odrzuciła głowę do tyłu, naprężyła całe ciało i była bliska utraty przytomności z rozkoszy, kiedy poczuła, jak mocne dłonie rozchylają jej uda, a gorące usta przesuwają się po ich wewnętrznej stronie i zbliżają się do celu wędrówki. To były cudowne tortury. Nie mogła się doczekać... Był coraz bliżej. Całował ją delikatnie, ale niezwykle namiętnie.

Między nimi było coś więcej, niż tylko radość kochania się. Łączyło ich coś o wiele silniejszego niż zwykłe pożądanie. Bardzo była poruszona tymi przeżyciami. Slade też. Wiedziała, że bardzo mu na niej zależy, czuła to każdym nerwem... Był taki męski. Umiał całować. Każde dotknięcie jego gorących ust wywoływało u niej słodkie spazmy. Ciszę domu zakłócały co pewien czas okrzyki rozkoszy. Jej uda coraz mocniej ściskały jego głowę, dłonie coraz gwałtowniej rozczesywały gęste włosy. Poddała się całkowicie kolejnym falom uniesienia.

Slade wyślizgnął się z jej uścisku, przesunął się w górę, objął ją mocno, całował jej włosy, pieścił piersi. Powoli opanowywał drżenie całego ciała. Nie spodziewała się niczego takiego i nigdy nie przypuszczała, jak niezmierzoną rozkosz może odczuwać.

Poczuła, że wciąż jej pragnie. Obróciła się przodem do niego. Jej palce zbiegły po jego piersi ku brzuchowi i niżej...

Tracy... – jęknął. Przyciągnął jej głowę do swojej piersi. Pocałowała go. Poczuła słoną wilgoć skóry. W jego krtani zrodził się jęk rozkoszy. Szybkim ruchem obrócił ją na plecy. Podążył za nią. Poczuła, jak wdziera się niecierpliwie między jej uda, nie tak delikatnie jak za pierwszym razem, ale brutalnie. Jego gorący oddech na szyi, silne dłonie wszędzie... Poczuła się całkiem zniewolona. Uniosła biodra, by mu pomóc, jęknęła, czując jak łączą się ich ciała.

Tak wiele dla mnie znaczysz... zbyt wiele – szeptał jej do ucha. Zdziwiło ją to. Usiłowała wyzwolić się. Nie była w stanie powstrzymać narastającej w nim fali rozkoszy, ani słowem, ani słabym oporem. Próbowała go odepchnąć. Nie udało się. On już był w innym świecie. Zamknęła oczy. Ciężko oddychała. Jej ciało nadal reagowało na niego, mimo iż umysł rozkazywał inaczej. Zrezygnowała, poczuła, jak jej nogi obejmują go coraz silniej. Nadchodziła kolejna fala rozkoszy.

Kiedy już było po wszystkim, kiedy jego ciało zamarło w bezruchu, kiedy oboje poczuli rozkoszne zmęczenie, cicho płakała. Łzy spływały po policzkach, wsiąkały we włosy i w poduszkę. Slade uniósł głowę, dostrzegł łzy i zaczął je wycierać.

Czemu płaczesz?

Odwróciła głowę.

Spójrz na mnie – próbował odwrócić jej głowę.

Czas! – wykrzyknęła niespodziewanie. Spojrzała na zegarek przy łóżku. Za chwilę miał tu być Brock.

Muszę się spieszyć. Puść mnie już.

Nie puszczę cię, dopóki mi nie powiesz, dlaczego płakałaś.

A jak myślisz? – spytała szorstko i od razu pożałowała tego. – Przepraszam. Po prostu puść mnie już, dobrze?

Zwlekał. Przyglądał się jej uważnie, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Zastanawiał się, czy Tracy pomyśli, że zwariował. Trudno, nie potrafił dłużej milczeć:

Co byś zrobiła, gdybym poprosił cię, żebyś została? Zostałabyś?

Zostać?! – nie wierzyła własnym uszom. Zrobił wszystko, co mógł, żeby wyjechała, a teraz chce, żeby tu została?

Czy chociaż wiesz, co mówisz? – spytała. – Helikopter będzie tu lada moment. Muszę się ubrać i...

Namiętność zniknęła. Zwykła rzeczywistość brutalnie wdarła się między nich. Slade zdawał sobie z tego sprawę. Musi jechać. Oczywiście, że musi. Co się z nim dzieje? Jak mógł choćby wspomnieć o tym, że chciałaby została? Widział, że jest zakłopotana pytaniem. Nie powinien był sobie na to pozwolić. Przesunął się na bok. W jego oczach czaiła się złość. Nie była wymierzona w Tracy. Slade myślał o przeszłości. Myślał o Jasonie Moorlandzie. Nienawidził go. Nienawidził wszystkiego, co było w jakikolwiek sposób związane z przeszłością, wszystkiego, co przeszkadzało mu teraz zbudować swoje szczęście. W tej chwili nienawidził nawet Jemmy Dawson. Czy musi płacić za jej błąd przez całe życie? Płacił za to już jako dziecko, nie mające ojca, jako nastolatek bez nazwiska, potem za każdym razem, kiedy musiał dzielić się wszystkim, co dało „Double J”, a co mu przypominało, że ranczo nie jest jego własnością.

A teraz jeszcze Tracy Moorland. Czy nie był to kolejny, gorzki dowcip losu?

Tracy wybiegła z pokoju. Wsłuchiwał się w odgłos jej kroków na korytarzu. Dobiegł go dźwięk zatrzaskiwanych drzwi do łazienki. Zaraz się ubierze, przygotuje i wyjedzie, pomyślał. Wszystko skończone. Już nie będzie musiał wyjeżdżać z rancza. Już nie będzie miał kogo unikać. Czekał na ten moment od chwili jej przyjazdu, a teraz, kiedy miał on nastąpić, czuł straszny ból.

Westchnął ciężko i wstał z łóżka. Kiedy zakładał spodnie usłyszał, jak otworzyły się drzwi łazienki. Po chwili Tracy weszła do sypialni. Była owinięta białym ręcznikiem. Nawet na niego nie spojrzała. Zaczęła zbierać swoje rzeczy. Łzy już obeschły na jej policzkach, ale oczy miała wciąż wilgotne. Mogła się rozpłakać w każdej chwili.

Powinien był wyjechać, jak tylko się obudził. Nie powinni być razem. Wiedział o tym i ta świadomość tylko potęgowała jego cierpienia. Wiedział, co czuła do niego. Zdawał sobie sprawę, że oboje nigdy się od tego nie uwolnią. Chciał jej wszystko powiedzieć, , wytłumaczyć. Powinna poznać prawdę.

Tracy... – powiedział i podszedł bliżej. Ręce miała zajęte rzeczami. Zasłoniła się nimi, jak tarczą.

Już dość – powiedziała szorstko.

Tak, wiem – odparł. Wziął głęboki wdech. – Chciałem ci tylko coś powiedzieć.

Nie chcę niczego słuchać – odpowiedziała i cofnęła się niepewnie. Zauważyła, że zrobił kolejny krok w jej stronę. Spojrzała na drzwi, potem znów na niego.

Zrobiłeś już wystarczająco dużo. Daj mi teraz spokój. Pozwól mi wyjechać.

Spojrzała na komodę. Przez następne dni będzie sobie bezustannie zadawać pytanie, co ją do tego zmusiło. Teraz tkwiła wpatrzona w fotografię, która tam stała. Surowe wnętrze sypialni Slade’a, absolutny brak ozdób, idealnie czyste meble i... ta fotografia. Stała tuż koło niej i przyglądała się. Przez głowę przemknęła jej myśl, że rozpoznaje kogoś... Nie wiedziała, o co chodzi, ale czuła, że młody człowiek, uśmiechający się do niej z fotografii, jest jej znany... Drgnęła. Przełożyła swoje rzeczy do jednej ręki, drugą sięgnęła po zdjęcie. Slade zbladł, widząc jak uważnie przygląda się parze na starej fotografii.

Tracy nie mogła zebrać myśli. Na tym starym, czarnobiałym zdjęciu, mocno już pożółkłym, była młoda kobieta. Ta kobieta... młoda, bardzo ładna, uśmiechnięta... była podobna do Slade’a.

To ktoś z rodziny?

To moja matka.

A ten mężczyzna... ? – Znała odpowiedź w chwili, kiedy zadawała pytanie. Później przyszło jej do głowy, że wiedziała, zanim zadała pytanie. To był Jason. Młody, bardzo przystojny, uśmiechnięty Jason.

Opuściła rękę że zdjęciem. Spojrzała na Slade’a.

To Jason, prawda?

Twarz Slade’a była pozbawiona wszelkiego wyrazu. Wiedział, że zostawienie tego zdjęcia na wierzchu to poważny błąd, którego nie da się już naprawić. Kiwnął głową.

Tak.

Dlaczego on jest na tym zdjęciu z twoją matką? – Doskonale wiedziała dlaczego, ale chciała to usłyszeć od niego. Czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Ale Slade nie odpowiadał. Wiedziała dlaczego. Był zaskoczony nie mniej niż ona. Czuła, że go nienawidzi.

Tak bardzo, że, gdyby tylko mogła, zniszczyłaby go natychmiast.

Był twoim ojcem, tak? Odpowiadaj, do cholery? Więc to jest ta twoja wielka tajemnica?! Zgadza się? Dlaczego... ? – głos uwiązł jej w gardle. Dobrze wiedziała dlaczego. Ale musiała to od niego wyciągnąć.

Nie odpowiadał. Zdjęcie wypadło jej z rąk i z trzaskiem upadło na podłogę. Ramka zupełnie się rozbiła. Tracy wybiegła z pokoju.

Slade stal w miejscu, ogarnięty dziwnym odrętwieniem. Trwało to kilka minut, zanim zrozumiał, co się stało. Poczuł ból i nękające go wyrzuty sumienia. Musi z nią porozmawiać. Musi jej pomóc przez to wszystko przejść. Ona musi zrozumieć. Znalazł koszulę i włożył ją na siebie, potem szybko skarpety i buty. Wybiegł z pokoju, szybko przemierzył korytarz i stanął pod zamkniętymi drzwiami pokoju Tracy. Z trudem przełknął ślinę. Zapukał.

Tracy... ? Żadnej odpowiedzi.

Tracy! – zapukał mocniej. Nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte.

Tracy, otwórz!

Zostaw mnie w spokoju.

Nie. Otwórz te drzwi. – Znowu nie usłyszał odpowiedzi. Przez chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi. Cofnął się o krok, pochylił się i uderzył ramieniem w twarde drewno. Stary zamek puścił natychmiast i drzwi otworzyły się z łoskotem.

Tracy nawet nie spojrzała w jego stronę. Siedziała bez ruchu na łóżku, wpatrując się w pustkę. Podszedł do niej bliżej.

Tracy, musimy porozmawiać. Drgnęła i podniosła na niego wzrok.

Teraz chcesz rozmawiać? O czym? Myślisz, że znajdziesz słowa na usprawiedliwienie tego, co zrobiłeś?

Pewnie nie. Zdaję sobie sprawę, że możesz być poirytowana...

Poirytowana? – jej gorzki śmiech miał w sobie coś z histerii. – To słowo kiepsko oddaje to, co teraz czuję. – Zakryła twarz dłońmi. – Poirytowana. Boże, to prawie śmieszne.

Słade klęknął koło niej i położył jej dłonie na ramionach. Wystraszona, aż podskoczyła.

Nie waż się mnie dotykać! – krzyknęła. – Nigdy więcej nie próbuj nawet mnie dotykać!!

Wysłuchasz mnie wreszcie spokojnie? – Slade wstał.

Czego mam słuchać?! Jeszcze jednego kłamstwa? Czy ty wiesz, co mi zrobiłeś? Czy ty sobie chociaż z tego zdajesz sprawę... ?

Jego twarz stężała.

Oczywiście, że wiem, nie jestem taki zupełnie pozbawiony uczuć...

Doprawdy? Dobrze, że mi o tym powiedziałeś, bo sama bym na to nie wpadła. – Jej głos był do tego stopnia przepełniony bólem i cierpieniem, że brzmiał zupełnie obco. Ręcznik wciąż się zsuwał, a ona odruchowo go poprawiała.

Wyjdź stąd. Chcę się ubrać.

Widziałem cię już bez ubrania. Nie krępuj się. Przebieraj się. Nigdzie nie wyjdę.

Ty cholerny bękarcie! – krzyknęła mu w twarz. Mimo że ręce bardzo jej drżały, jakoś udało się jej pozbierać ubranie i utrzymać niesforny ręcznik. Ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymały ją słowa Slade’a :

Dość trafnie to podsumowałaś.

Niby co? – zatrzymała się w miejscu. Zaczynała coś rozumieć.

Dokładnie tym jestem, bękartem – powiedział sucho. – Bękartem twojego ukochanego męża. – Dodał po chwili. – A teraz, w jakim to go stawia świetle?

Jakim trzeba być człowiekiem, żeby porzucić swoją ciężarną żonę i nigdy nawet nie próbować zobaczyć się z własnym synem? Pomyśl o tym, Tracy. Chociaż przez chwilę zastanów się nad tym.

Tracy z trudem zdławiła w sobie chęć zadania kolejnego pytania, chęć poznania całej prawdy. Nie mogła już rozmawiać ze Slade’em Dawsonem. Za wszelką cenę chciała wymazać go ze swojego życia, ze swojej pamięci. Pragnęła na zawsze zapomnieć o istnieniu „Double J”.

Ale dobrze wiedziała, że nie potrafi tego zrobić. Kochała się z synem Jasona! Sypiała z synem swojego męża! Była wstrząśnięta tą prawdą. Burzył się wszelki porządek w jej życiu. Już nie wiedziała co jest dobre, a co złe, co jest moralne, a co niemoralne. Tak, będzie jeszcze dużo o tym myślała i nie potrzebowała wskazówek Slade’a.

Niczym w transie, bez słowa, odwróciła się i poszła do łazienki. Nawet nie próbowała zamykać drzwi. Jeśli będzie chciał wejść, to staroświecki zamek i tak go nie powstrzyma. Ubrała się, nie myśląc o tym. Ubrana wróciła do pokoju po kosmetyczkę. Spojrzała na Slade’a. Stał, wyglądając przez okno. Czekał na nią. Widziała tylko jego szerokie plecy i pochylone ramiona. Wyglądał jak człowiek dźwigający wielki ciężar. Przez chwilę wydawało się jej, że czuje jego ból, że potrafi go zrozumieć... Ale w porę przywołała się do porządku. Miała swój własny problem. O wiele większy niż jego zmartwienie. Była zła na siebie i na gorące łzy napływające jej do oczu. Wzięła kosmetyki i wróciła do łazienki. Tym razem zamknęła drzwi starannie.



ROZDZIAŁ ÓSMY


Cieszył się, że ona już wie. Cierpienie nieco zelżało, poczuł wyraźną ulgę. Teraz będzie już mógł opowiedzieć jej o wszystkim, co do niej czuje.

Nagle zorientował się, że nie mają zbyt wiele czasu. Niebawem pojawi się helikopter McFee. Spojrzał w niebo, wyglądając zbliżającej się maszyny.

Usłyszał, jak otworzyły się drzwi łazienki. To była ostatnia szansa. Szybko przeszedł przez pokój i stanął w otwartych drzwiach. Tracy była już gotowa. Ale nawet doskonały makijaż i poprawiona fryzura nie mogły ukryć jej zaczerwienionych oczu i napięcia malującego się na twarzy. Płakała. Poczuł, że jego duszę ogarnia ból. Gnębiły go wyrzuty sumienia.

Porozmawiasz ze mną? – spytał spokojnym tonem. W oczach czaił się strach.

Nawet na niego nie spojrzała. Jakby nie była w stanie znieść jego widoku.

Tylko dlatego, że potrzebuję kilku odpowiedzi.

Wszystko jedno dlaczego, chodzi mi o to, żebyś porozmawiała ze mną przez chwilę.

Stali na korytarzu. To nie było najlepsze miejsce. Sypialnia jeszcze mniej nadawała się do rozmowy.

Może zejdziemy na dół, dobrze?

Tracy kiwnęła głową niechętnie i sięgnęła po swoje walizki. Slade wyprzedził ją.

Ja to załatwię. Zejdź na dół i napij się jeszcze kawy. Za chwilę tam przyjdę.

Dziękuję ci. – Nawet to przyszło jej z trudem. Nie była tylko „poirytowana”, jak się jemu wydawało.

Czuła się zraniona do żywego. Mimo fatalnego samopoczucia, posłuchała jego rady i zeszła do kuchni. Kawa w dzbanku była jeszcze gorąca, ale stała zbyt długo i była gorzka. Nic jeszcze nie jadła od rana i po tych wszystkich przeżyciach poczuła się słabo. Nalała sobie trochę mleka, wypiła je i z ulgą stwierdziła, że to był świetny pomysł. Żołądek uspokoił się nieco. Zawsze lubiła mleko i tym razem pomogło jej jak zwykle.

Slade kilkakrotnie przemierzał schody w górę i w dół, aż wreszcie wszedł do kuchni.

Wszystko gotowe – powiedział cicho.

Dzięki. – Nie był to szczyt elegancji, ale wciąż nie potrafiła zmusić się do spojrzenia na niego. Slade zauważył szklankę po mleku w jej ręku.

Jadłaś coś dzisiaj?

Pokręciła przecząco głową. Była zniecierpliwiona.

To zupełnie nieistotne. Nie mam zamiaru rozmawiać z tobą na jakikolwiek inny temat poza tym, który mnie interesuje. Powiedz mi, dlaczego wydawało ci się, że musiałeś kłamać? Dlaczego nie powiedziałeś mi całej prawdy, jak tylko tu przyjechałam?

Odpowiedział przyciszonym tonem:

Tylko raz skłamałem. Kiedy powiedziałem, że nie wiem, w jaki sposób Jason Moorland wszedł w posiadanie połowy rancza.

Mam rozumieć, że twoja arogancja, ciągłe unikanie mnie, nie powinno być brane pod uwagę? Przykro mi, ale ja to widzę zupełnie inaczej. Według mnie, od chwili, kiedy się tu pojawiłam, kłamałeś.

Było coś więcej. Kochaliśmy się. – Niemal upuściła szklankę, wstrząśnięta jego słowami.

Jak śmiesz wspominać o tym?! – Głos jej drżał. – Nigdy ci tego nie wybaczę. Dobry Boże, ty wszystko wiedziałeś, a mimo to...

Drżała jak liść na wietrze. Złapała mocno oparcie krzesła, szukając czegoś, na czym mogłaby się wesprzeć. Slade pospieszył jej natychmiast z pomocą. Złapał ją mocno za ramię.

Lepiej siadaj – powiedział bezbarwnym tonem i pomógł jej usiąść. Przysunął sobie drugie krzesło.

Mam zamiar wszystko ci wyjaśnić. Zgadza się, powinienem był powiedzieć ci o tym od razu, jak tylko przyjechałaś. Ale nie zrobiłem tego.

Drżącą ręką uniosła szklankę z mlekiem. Chciała wszystkiego wysłuchać, ale, z drugiej strony, nie mogła znieść jego obecności. Jedynym rozsądnym wyjściem była ucieczka z rancza, ucieczka od Slade’a. Kiedy będzie u siebie, może łatwiej przyjdzie jej wszystko przemyśleć.

Ale wtedy nie dowie się, dlaczego Jason tak jej nie ufał. Dlaczego nie powiedział jej, że ma syna? Tak bardzo chciała mieć dziecko. On przyznał jej, że dziecko byłoby dla nich czymś cudownym. Ale nie mogła zajść w ciążę. Nawet postanowiła przeprowadzić wszystkie niezbędne badania. Uzgodniła to już ze swoim lekarzem. Niestety, nagły atak serca Jasona wszystko przekreślił. Teraz zrozumiała, że nie mieli dziecka z jej winy...

Mówił powoli, wyraźnie. Widać było, że przywoływanie dawnych, zatartych wspomnień pełnych bólu i cierpienia, sprawia mu trudność.

Przyjechał tutaj trzydzieści trzy lata temu. Poznali się. Zostali kochankami.

Tracy z trudem zbierała myśli:

Dowiedziałeś się tego od matki?

Tak. Kiedy powiedziała mu, że jest w ciąży, opuścił ją. To wszystko na ten temat. Tylko suche fakty. A ty i ja odczuwamy jeszcze dziś ich skutki.

A ranczo? – spytała.

Slade wystawił nogi i przyglądał się swoim wyczyszczonym butom.

Mniej więcej miesiąc po jego zniknięciu, matka otrzymała list od adwokata. Zawiadamiał ją, że Jason Moorland nabył prawa do tego rancza, a połowę z nich zapisał jej.

I?

Nie ma żadnego „i”. To wszystko, co wiem. A, jeszcze to, że jej rodzina sprzeciwiała się przyjmowaniu takich kosztownych podarunków, ale matka zerwała z nimi kontakt i przyjęła połowę rancza. Kiedy byłem starszy, powiedziała mi, że zrobiła to dla mnie. Kiedy zmarła, odziedziczyłem ranczo. Tak samo, jak ty po Jasonie. Zostaliśmy wspólnikami w wyniku wielkiej, krzywdzącej niesprawiedliwości, która wydarzyła się ponad trzydzieści lat temu. Śmieszne, prawda?

Tracy to jeszcze nie wystarczyło.

Dlaczego zostawił twoją matkę? Slade spojrzał na nią uważnie.

Powiedziałem ci już. Dlatego, że była w ciąży.

To dlaczego podarował jej połowę tego rancza? Nawet trzydzieści lat temu było warte fortunę.

Slade nie potrafił powstrzymać gorzkiego uśmiechu:

Pewnie poczucie winy. Cóż innego?

Poczucie winy... – powtórzyła Tracy w zamyśleniu. Tak, to brzmiało prawdopodobnie. Mężczyzna, który porzuca kobietę w ciąży, chce zagłuszyć wyrzuty sumienia chojnością.

No dobrze, ale dlaczego nie zapisał jej całego rancza? – To pytanie zadała bardziej sobie niż jemu.

Rzeczywiście, to dobre pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Dlaczego zatrzymał połowę rancza?

Zdała sobie sprawę, że zaczynają mówić o dwóch óżnych rzeczach, postanowiła więc zakończyć tę rozmowę. Podniosła się z krzesła.

To wszystko. Nie mam już pytań.

Nawet na mój temat?

Zwłaszcza na twój temat. Zaczekam na zewnątrz. Slade pobiegł za nią. Złapał ją za ramiona i obrócił do siebie.

Nie możesz tak po prostu odjechać! A co z nami?

Z nami? Nie ma żadnego „my”.

Przecież wiesz, że jest inaczej...

Zwariowałeś? Nie mogę znieść myśli o tym, co się stało, a ty wyobrażasz sobie, że między nami może jeszcze być cokolwiek? – wyrwała ramię z jego uścisku.

Zależy mi na tobie.

Tak, to akurat wiem – odparła ostro. – Mniej więcej tak, jak na niezłej dziwce.

Mój Boże... – Slade pobladł wyraźnie. – Jak możesz tak mówić? Nigdy tak o tobie nie pomyślałem.

A jak o mnie myślałeś? Czy byłeś w stanie dostrzec, jak bardzo chciałam, aby nam było dobrze?

Głos się jej załamał. – Rzeczywiście, jesteś bękartem. I nie chodzi mi o twoje pochodzenie. To nie twoja wina. Nie możesz na to nic poradzić. Wplątałeś mnie w coś tak paskudnego, że niedobrze mi się od tego robi. Jesteś synem mojego męża! Jaka kobieta świadomie zaangażowałaby się w cokolwiek podobnego...

przerwała, dobiegł ich warkot helikoptera. – Już jest – powiedziała Tracy i wybiegła z kuchni. Slade był tuż za nią.

Nie możesz... Tracy, nie wyjeżdżaj! Zatrzymała się kolo bagażu. Odwróciła się do niego raptownie.

Nie chcę cię już widzieć. Nigdy więcej! Rozumiesz?!

Rozumiem. Ale czy wiesz, co robisz? Tracy, tu się coś wydarzyło. Nie niszcz tego. Ja tego nie chciałem. Bóg mi świadkiem. Ale stało się.

Nic wielkiego się tutaj nie wydarzyło. No, może trochę niezłego seksu. Chcesz, żebym ci za to podziękowała?

Trochę niezłego seksu? To nie były jej słowa, to do niej nie pasowało. Czegoś podobnego mógłby się spodziewać po jakiejś taniej panience, ale nie po Tracy.

Wiem, że tak nie myślisz. Starasz się mnie tylko zranić.

Myśl sobie, co chcesz. Co mi radziłeś dziś rano? Slade, wystarczy już. Więcej nie zniosę.

Oboje obserwowali helikopter lądujący nie opodal.

Tracy, za kilka dni...

Nie. Nie za kilka diii i nawet nie za kilka miesięcy – przerwała mu.

... kiedy upłynie dość czasu, żebyś to sobie przemyślała – kontynuował z uporem – sama zobaczysz, że inaczej na to wszystko spojrzysz. Wiem, że tak będzie.

Odeszła bez słowa.


Przez kilka następnych tygodni czuła się niemal równie wstrząśnięta, jak po śmierci Jasona. Ojciec zauważył to od razu. W pierwszej chwili przypuszczał, że to efekt przepracowania i zmęczenia. Ale kiedy po kilku dniach nie wracała do zdrowia i nie poprawił się jej humor, poruszył ten temat w czasie czwartkowego obiadu.

Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – spytał. Troszczył się, jak umiał o swoje jedyne dziecko. Chociaż zbliżała się już do trzydziestki i była całkowicie niezależna. Ale była całym jego światem, sensem jego życia. Teraz jednak kiedy postawił przed nią sałatkę z krabów, jej ulubione danie nie okazywała nadmiernej radości.

Wszystko w porządku, tato. Jestem tylko trochę zmęczona. – Nie było to dalekie od prawdy. Ostatnio w ogóle nie mogła spać. Każdej nocy budził ją okropny sen. Jason i Slade, ojciec i syn. W ciągu dnia łatwiej było uniknąć wspomnień, ale kiedy budziła się nad ranem, nie mogła już zasnąć i wspominała wszystkie chwile spędzone w „Double J”. Nawet te w łóżku ze Slade’em... Tak bardzo chciała o tym zapomnieć. Udawało się to tylko na krótko, w ciągu dnia.

Mizernie wyglądasz, moja droga. – Ojciec nie ustępował. – Jeżeli nie będzie widocznej poprawy w ciągu kilku dni, będę zmuszony zaprowadzić cię do lekarza.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

Nie martw się, tato. Jestem zdrowa jak koń. Zmusiła się do zmiany tematu rozmowy. Do końca obiadu żartowali jak zwykle.

Po obiedzie wróciła do biura i od razu rzuciła się w wir pracy. Postanowiła przygotować raport ze swojej podróży. Do opracowania zestawień... dla potrzeb ewidencji... uaktualnienia danych... Zdecydowała, że odpowie na wszystkie pytania swoich księgowych. Opisywała po kolei miejsca swojego postoju. Szło jej doskonale, dopóki nie dotarła do „Double J”.

Już wcześniej wiedziała, że z tym będzie miała najwięcej kłopotów.

W międzyczasie otrzymała list od Racheli. Tracy nie dzwoniła do niej, przypuszczała, że Slade pożegna się z Rachelą w jej imieniu. W sprawie Bena kilkakrotnie dzwoniła do szpitala i dowiadywała się o szybkim w powrocie do zdrowia brata Racheli. List od niej był niespodzianką. Początkowo bała się, ale w końcu zdecydowała go otworzyć.


Kochana Tracy, mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Slade powiedział mi o wszystkim. Długo zastanawiałam się, czy pisać do ciebie o tym, co czuję, czy lepiej zostawić cię w spokoju. Właściwie zdecydowałam się na napisanie tego listu z powodu Jemmy. Nie chcę, żebyś myślała, że to była zła kobieta.”

Tracy drgnęła. Jemma? Kto to jest Jemma? Czyżby matka Slade’a tak właśnie miała na imię? Ależ oczywiście! Jedno „J” od Jemmy, drugie od Jasona. Stąd nazwa rancza... Czytała dalej:


Jemma była moją najlepszą przyjaciółką i znałam ją lepiej niż ktokolwiek inny. Zapewniam cię, Tracy, to nie była zła kobieta. Zależy mi na tym, żebyś to zrozumiała. Nie wiem, co Slade ci o niej opowiedział. Sama wiesz, że nie można od niego niczego wyciągnąć. Wciąż powtarza, że przedstawił ci tylko fakty. Cóż, fakty są raczej suche i pozbawione wszelkich emocji, prawda? Domyślam się, że bardzo to wszystko przeżyłaś. Zwłaszcza to, co było między wami, w całej tej pogmatwanej sytuacji. Bardzo się tym martwiłam, Tracy. Czułam, że do tego dojdzie. Ale bardzo cię lubię i nie chcę, żeby spotykały cię jakiekolwiek przykrości. Podobnie jak Slade’a. Nie uniknął cierpienia. Jest teraz bardzo nieszczęśliwy. Zawsze był cichy, ale teraz w ogóle się nie odzywa. Tak bardzo chciałam, żeby mnie posłuchał, kiedy radziłam mu, żeby ci wszystko powiedział. Dzięki temu można było uniknąć wielu cierpień. – Oboje mogliście tego uniknąć.

Zrozumiem, jeśli nie odpowiesz na ten list. Ale jeśli zdecydujesz inaczej – niecierpliwie czekam na wieści od ciebie. Oddana przyjaciółka, Rachela Munley.

P. S. Ben czuje się już lepiej. Zostanie jeszcze kilka tygodni w szpitalu. Były jakieś komplikacje z tą jego nogą.”


Tracy odłożyła list. Do oczu napłynęły łzy. Wystarczająco głęboko cierpiała sama, żeby przejmować się Siadem. Dobrze mu tak... Można było uniknąć tego wszystkiego, co zaszło. – Gdyby od razu szczerze odpowiedział na jej pytania, nic by się nie stało. Westchnęła ciężko. To jego robota. Może mieć pretensje tylko do siebie. Gdyby nie pocałował jej wtedy, na balkonie... Właśnie, dlaczego ją wtedy pocałował? Przecież musiał wiedzieć, co się stanie, kiedy dowie się prawdy. A mimo to pocałował ją. Gorzej, on się z nią kochał. Cudownie, czule, delikatnie...

Teraz dopiero zrozumiała co znaczyło: „... zbyt wiele dla mnie znaczysz... „ Jeśli cokolwiek do niej czuł, starał się z tym walczyć. Z tym nie można było się spierać, Choćby była to bolesna prawda.

Tracy odłożyła list i zaczęła przechadzać się po domu. Był on piękny, ale pusty, pozbawiony życia. Mieszkanie w nim już nie sprawiało jej przyjemności. Co więcej: trudno jej tu było mieszkać. Zbyt wiele wspomnień i cierpienia z nim się kojarzyło. Postanowiła, że sprzeda dom i poszuka czegoś nowego, czegoś, co bardziej pasowałoby do jej stylu życia.

Tak, powinna sprzedać dom, sprzedać ranczo, rozstać się ze wszystkim, co łączyło ją z przeszłością. W jej życiu nadszedł czas przemyśleń i wielkich zmian. Może nawet powinna opuścić San Francisco, może to by jej dobrze zrobiło. Zmiana środowiska bardzo często ludziom pomaga.

Ale dokąd miałaby jechać? Floryda czy Arizona. Tak, to chyba byłoby najlepsze.

Oczywiście, będzie musiała pozostać w kontakcie z biurem, ale Kyle i dwaj pozostali księgowi wystarczą do prowadzenia firmy.

Dlaczego nie spróbować nowego życia? Może ojcu będzie przykro, ale to rozsądny człowiek. Była gotowa rozpocząć nowe życie i kiedyś nawet wyjść ponownie za mąż...

Ta myśl sprawiła, że dawny ból wrócił. Czy się to jej podobało czy nie, Slade Dawson utkwił w jej sercu na dobre. Nie wiedziała, czy to, co czuje do niego, to prawdziwa miłość, czy też kochała Jasona... Niezaprzeczalnie kochała tego wstrętnego typa z Montany, a było to uczucie silne i nieokiełznane.

Tego wieczora poszła spać wcześniej. Postanowiła, że wreszcie się wyśpi. Zmęczenie tylko po części było efektem przepracowania. Nie mogła spać z zupełnie innego powodu. Wzięła garść różnych proszków przed Dojściem do łóżka. Tym razem nie chciała wspominać.

Zasnęła szybko, ale Wkrótce obudziła się i czuła, że jest jej niedobrze. Pobiegła do łazienki. Miała torsje... potem poczuła się nieco lepiej. Chyba przez proszki, (twierdziła. Od tej pory trzeba je łykać w czasie )osiłków, zdecydowała.

Nigdy nie odpisała na list Racheli. Zaczęła przygotowania do realizacji swojego planu. Najpierw przedyskutowała z Kylem sprzedaż rancza:

Zajmij się wszystkimi formalnościami. Pan Dawson wyraził chęć zakupu mojego udziału, a ja ustanowiłam, że czas najwyższy sprzedać tę małodochodową inwestycję.

Tak, to bardzo rozsądne posunięcie. Zawsze mówiłem, że z tego rancza niewiele da się wycisnąć.

Nie chodzi o zyski, Kyle. Po prostu nie lubię go. – To było kłamstwo. Uwielbiała to ranczo...

Czy doszliście do jakiegoś porozumienia w sprawie ceny?

Nie. – Oderwała spojrzenie od segregatora, którym bawiła się przez całą rozmowę. – Nie chcę za to pieniędzy.

Nie rozumiem.

To bardzo proste. Daj to ranczo panu Dawsonowi a jednego dolara. To nam oszczędzi kłopotów prawnych.

Jedna rewelacja goniła następną:

Zamierzam również wyprowadzić się z San Francisco i chcę sprzedać mój dom.

Co pani zamierza? – Kyle Wetherby był niskim człowieczkiem i nosił duże okulary w rogowych oprawkach. Ilekroć się denerwował, oprawki opadały mu nieco. Tym razem poprawiał okulary bez przerwy.

Tracy nie zwracała na niego najmniejszej uwagi.

Nie martw się, proszę. Wiem, co robię. Chcę, żebyś znalazł dobrego kupca na ten dom. Chciałabym, żeby to był ktoś, kto będzie umiał zadbać o niego. Jeszcze raz proszę, nie martw się. Nie zamierzam wycofywać się z interesu. Nie ma potrzeby, żebym była w biurze codziennie. Będziemy w kontakcie. A gdyby działo się coś ważnego, zawsze będę mogła przylecieć. Pewnie będziemy znacznie więcej płacić za telefon – dodała ze śmiechem. – Ale wiem, że doskonale dasz sobie radę ze wszystkim.

Kiedy pani zamierza wyjechać?

Nie wcześniej niż za kilka tygodni. Muszę jeszcze zająć się domem, a mówiąc bardziej precyzyjnie, tym co jest w domu.

Dokąd wyjedziesz, Tracy? – spytał niespodziewanie ciepłym tonem Kyle.

Jeszcze nie wiem.

Delikatnie wyprowadziła głównego księgowego ze swojego biura, podała mu rękę i pożegnała się.

Wiedziała, że najtrudniejsza rozmowa była wciąż jeszcze przed nią. Niełatwo będzie przekonać ojca do nowych pomysłów. Jak zwykle...

W następnym tygodniu trzykrotnie wstawała w nocy z powodu okropnych nudności, jakie odczuwała ilekroć była bliska zaśnięcia. Nie potrafiła tego zrozumieć. Była w dobrej formie, tylko silne nudności nie pozwalały się jej wyspać. Wmawiała sobie, że to konsekwencje tego wszystkiego, przez co ostatnio przeszła. Nawet zapomniała o nich na pewien czas. Dopóki nie powracały...

Mijały dni. Dom odwiedzali potencjalni nabywcy.

Papiery do Slade’a zostały już wysłane. Tracy zajmowała się pakowaniem rzeczy.

Okazało się, że ojciec spokojnie przyjął jej projekt. Nie oponował. Wiedział, że to i tak nic nie da, i miał nadzieję, że Tracy zmieni zdanie tuż przed wyjazdem.

Prawdę powiedziawszy, niewiele się mylił. Wciąż nie wiedziała, dokąd powinna pojechać. Ilekroć myślała o tym, przed oczami stawało „Double J”, zagubione gdzieś w Montanie. Doprowadzało ją to do rozpaczy.

Zdziwiło ją nieco, że Slade nie podpisał natychmiast dokumentów i nie odesłał ich. Kiedy przeciągnęło się to do kilku tygodni, sytuacja zrobiła się nieprzyjemna. Księgowi naciskali na rozwiązanie tej sprawy. A, co najgorsze, jej nocne torsje nasiliły się. Już miała zamiar opowiedzieć o tym ojcu, ale w porę zrezygnowała. Wiedziała, że to go tylko niepotrzebnie zdenerwuje. Ona też była zaniepokojona, do tego stopnia, że postanowiła zobaczyć się ze swoim lekarzem. Zadzwoniła i umówiła się na wizytę za dwa dni. Wróciła do pracy. Po południu spotkała się z Kylem. Od razu go spytała:

Miałeś jakieś wiadomości od pana Dawsona?

Ani słowa. Można by oczekiwać, że człowiek, który otrzyma taki prezencik, powinien skakać do góry z radości. A co to za facet? Może jakiś pomylony?

Nie jest pomylony – odpowiedziała. – Ale rzeczywiście jest trochę dziwny, inny.

Do tego stopnia, żeby odrzucić taką okazję?

Słucham?

No, niektórzy ludzie są zbyt dumni, żeby przyjmować coś za nic. Czy Slade Dawson sprawiał podobne wrażenie?

Może masz rację...

Jak to się stało, że nie pomyślała o tym wcześniej? Przecież to oczywiste.

Zatem możliwe, że poczuł się urażony.

Kyle uśmiechnął się do siebie. Nie mógł sobie wyobrazić, jak można odmówić przyjęcia prezentu. Zwłaszcza takiego.

Tracy myślała o tym poważnie. Wiedziała, że popełniła błąd, i zastanawiała się, jak to teraz naprawić. Nie miała ochoty kontaktować się ze Slade’em osobiście, ale może załatwiłby wszystko jeden telefon Kyle’a.

Chcę, żebyś zadzwonił do pana Dawsona i zorientował się, jak widzi tę sprawę. Przyjmij wszystkie jego warunki. Chodzi o to, żeby to szybko zakończyć.

Kyle powstrzymał się od komentarzy i obiecał zająć się tym natychmiast.

Pół godziny później wetknął tylko głowę przez drzwi jej biura i zakomunikował:

Dzwoniłem, ale nie zastałem pana Dawsona. Wyjechał na kilka dni.

Pewnie na Big Bluff.

Dokąd?

Nie znajdziesz tego na mapie. A z kim rozmawiałeś?

Z panią... Rachelą Munley. Powiedziała, że Dawson wyjechał na dwa trzy dni.

Dobrze, dziękuję. Spróbuj jeszcze raz pod koniec tygodnia.

Po obiedzie czuła się tak słabo, że nie wróciła już do biura, tylko poszła prosto do domu. Dobrze, że się zdecydowała na tę wizytę u lekarza; kiedy dotarła do domu była całkiem wyczerpana. W mieszkaniu piętrzyły się kartony i pojemniki z rzeczami.

Poszła prosto do sypialni, zrzuciła buty i położyła się w ubraniu na łóżku. Zasnęła bez najmniejszych problemów.

Już od kilku lat pracowała u Tracy pomoc domowa. Przychodziła zwykle trzy razy w tygodniu. Właściwie teraz już nie była potrzebna, ale Tracy nie potrafiła jej zwolnić. Przywiązała się do niej. Nazywała się Mildred Short. Słynęła z pracowitości i ostrego języka. Kiedy Tracy wróciła do domu, była jak zwykle w kuchni. Tuż przed czwartą zaczęła się zbierać do wyjścia. Wtedy zadzwonił dzwonek u drzwi wejściowych.

Chwila, moment! – krzyknęła w stronę drzwi. Nie lubiła wizyt o tej porze. Przecież ten ktoś mógł przyjść pięć minut później i otwieranie drzwi już nie byłoby jej zmartwieniem.

Słucham?

Przed domem stał wysoki, młody człowiek. Wyglądał, jakby żywcem wyjęto go z filmu o kowbojach.

Chciałbym zobaczyć się panią Tracy Moorland. Pani Moorland tu mieszka, prawda?

Jasne, ze tu mieszka. Ale teraz odpoczywa.

A może jej pani powiedzieć, że przyjechał Slade Dawson?

Pewnie, że mogę. Ale nie wiem, czy powinnam. Pan jest umówiony?

Nie. Dopiero przyjechałem. Pani Moorland nie wiedziała, że będę w mieście.

Zażywna gospodyni wzruszyła ramionami.

No dobra. Niech pan tu poczeka. Zobaczę, co ona powie. – Bez żadnych ceregieli zamknęła drzwi. Pospieszyła do pokoju Tracy. Zauważyła, że pani leży na łóżku. Już miała wycofać się cicho, żeby jej nie budzić. Wtedy dobiegł ją cichy głos:

Potrzebujesz czegoś ode mnie, Mildred? Zanim odpowiedziała, pociągnęła nosem i przyjrzała się Tracy uważnie.

Jakiś pan chce się z panią widzieć.

A powiedział, jak się nazywa?

Jasne. Ma jedno z tych śmiesznych imion... Slade. Slade Dawson, o ile mnie pamięć nie myli. I niech pani sama powie, co też ci ludzie wymyślają za imiona? A co, Joe, albo Pete to już nie są dobre imiona? Córka mojej przyjaciółki nazwała swojego syna Brighton. Też coś! Jakie ten chłopak będzie miał życie, kiedy dorośnie? Czy można wymyślić coś głupszego? Tracy słuchała tego potoku słów bez ruchu.

Mildred – przerwała jej. – Powiedz mu, że zaraz będę gotowa. Niech poczeka w bibliotece.

Właśnie wychodziłam. – Uniosła brwi w grymasie niezadowolenia. – Czy zna go pani wystarczająco dobrze, żeby być z nim sam na sam w tym wielkim domu?

Tak. Nie martw się. To mój stary przyjaciel. Mildred poszła otworzyć drzwi Slade’owi. Tracy siedziała na łóżku i zastanawiała się. Slade tutaj? Po co? Co się stało? Nie spodziewała się takiej wizyty. Poza tym już mu przecież powiedziała, że nie chce go więcej widzieć. Powinna być na niego zła, że przyjechał. Ale nie była zła. Była szczęśliwa...



ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Slade był bardzo zdziwiony, kiedy otrzymał dokumenty z biura Tracy. I ta cena: jeden dolar. Nie mógł uwierzyć, że przypuszczała, iż przyjąłby taką propozycję. Co prawda, zawsze marzył o tym, by zostać wyłącznym właścicielem „Double J”. Ale zamierzał uczciwie za to zapłacić.

Rozmawiał już z człowiekiem z banku. Okazało się, że nie będzie żadnych kłopotów z uzyskaniem pożyczki. Wartość „Double J” dwukrotnie przewyższała potrzebną sumę. A takie zabezpieczenie to jest coś, o czym marzą wszyscy bankierzy.

Czekał teraz na Tracy, rozglądał się po pokoju, do którego wprowadziła go gospodyni. Wszędzie było widać dobry smak i wielkie pieniądze. Wiedział, że to dom Jasona Moorlanda i czuł się przez to skrępowany. No, był to też dom Tracy. Starał się myśleć o nim w ten sposób.

Usłyszał jej kroki na korytarzu. Wpatrywał się w otwarte drzwi. Weszła pewnie do pokoju. Znów miała na sobie kostium w odcieniu błękitnym. Wyglądała wspaniale.

Cześć – rzucił niepewnie.

Cześć, Slade – odparła lekko. Tylko ona wiedziała, ile ją to kosztowało. Serce biło jak oszalałe od chwili, kiedy usłyszała, kto składa jej wizytę.

To prawdziwa niespodzianka – dodała, starając się utrzymać bezpieczny dystans między nimi.

Wiedziałem, że tak będzie – powiedział to tylko dlatego, że zupełnie nie wiedział, co powinien powiedzieć. Nie mógł oderwać od niej oczu. Wyglądała tak ślicznie... Z drugiej strony jakby nie ta sama, co na ranczo. Może nie powinien w ogóle tu przyjeżdżać?

Siadaj, proszę. – Usiadła na krześle.

Dziękuję. – Wciąż nie był pewien, co powinien zrobić. Oboje zachowywali się jak zupełnie obcy ludzie. Wypełniły go wspomnienia z Montany. Tracy bardzo się kontrolowała, była zbyt spokojna. To źle wróżyło.

Przyjechałem w tej sprawie – powiedział, wyjmując dokumenty z wewnętrznej kieszeni marynarki.

Chodzi o sprzedaż. Rozumiem. Niestety, dopiero dziś przyszło mi do głowy, że mogą być z tym pewne problemy.

Serce biło jak oszalałe. Był taki przystojny. Świetnie wyglądał w ciemnym garniturze i białej koszuli. Do tej pory widywała go wyłącznie w dżinsach.

Garnitur doskonale na nim leżał, był bardzo precyzyjnie skrojony i dopasowany do jego szerokich ramion i wąskich bioder.

Jeden z moich księgowych dzwonił dziś na ranczo. Rozmawiał z Rachelą. Powiedziała, że wyjechałeś na kilka dni. Mieliśmy zamiar dzwonić do ciebie pod koniec tygodnia.

W sprawie... ?

Tej sprzedaży oczywiście. Ponieważ nie odesłałeś nam umowy... No, cóż, rozumiem, że nasza oferta nie usatysfakcjonowała cię wystarczająco.

Przypuszczałaś, że ją przyjmę?

Prawdopodobnie nie przemyślałam tego kroku. Zapadła cisza. Oboje czuli się niezręcznie. Pierwsza odezwała się Tracy:

Może napiłbyś się czegoś? Na co masz ochotę? – Cokolwiek masz pod ręką.

Wstali oboje.

Mam tu prawie wszystko.

Poproszę szkocką z wodą.

Tracy podeszła do półek z książkami. Nacisnęła guzik i ściana rozstąpiła się ukazując dobrze zaopatrzony barek.

Przyniosę trochę lodu – powiedziała i wybiegła z pokoju.

Slade był zaskoczony rozmiarami i różnorodnością wnętrza barku. Podszedł bliżej. Tak, to miejsce bardzo różniło się od „Double J”. Nic dziwnego, że Tracy była tu inną osobą niż na ranczo.

Wróciła niosąc srebrny kubełek z lodem. Zaczęła przygotowywać drinka dla Slade’a.

Rachela nie wspominała, że jesteś w drodze do San Francisco.

Sama wiesz, jaka ona jest – odparł wymijająco. Tracy spojrzała na niego.

Tak, rzeczywiście. Nie lubi plotkować, prawda? Po raz pierwszy spojrzeli sobie prosto w oczy.

Zauważyła, że zrozumiał, co chciała powiedzieć.

Proszę bardzo. – Wręczyła mu szklankę. Wtedy ich palce zetknęły się na ułamek sekundy. Poczuła, jak przebiegł ją prąd.

A ty nic nie pijesz?

Tylko trochę wody sodowej. – Wrzuciła do szklanki kilka kostek lodu i wlała wodę. – Ostatnio mój żołądek nie znosi nic innego.

Żałowała, że to powiedziała. Nie powinna. – To nic poważnego, w każdym razie. – Dodała szybko. – Powiedz, co u Bena? – spytała.

Już chodzi. Nieźle mu to idzie. Ale wciąż mocno kuleje. Lekarze zabronili mu jazdy konnej, przynajmniej przez miesiąc, ale on nic sobie z tego nie robi.

Domyślam się... A Rachela? Wszystko w porządku?

Tak. Matkuje Benowi i wygląda na to, że sprawia jej to przyjemność. A ty, jak się czujesz? Oczywiście poza sensacjami żołądkowymi.

Dobrze, całkiem dobrze. Jestem bardzo zajęta. Większość czasu spędzam w biurze. Zwykle jeszcze nie ma mnie w domu o tej porze.

A dlaczego dziś jesteś?

Nie czułam się najlepiej.

Kłopoty z żołądkiem, złe samopoczucie. Tracy, czy nie powinnaś porozmawiać z lekarzem?

To nic takiego, pewnie tylko nerwy. – Znowu pomyłka, teraz będzie dopytywał się o stan jej nerwów.

Jeśli masz zamiar zostać w mieście przez kilka dni, to wpadnij do biura. Tam uzgodnisz z moim głównym księgowym wszystkie szczegóły. Tą sprawą zajmuje się Kyle Wetherby.

Nie ty?

Nie. Kyle jest moją prawą ręką. To on ustalał wszystko z prawnikami. – Byłeś ostatnio na Big Bluff?

Kilka razy. Sprawdzałem, czy wszystko jest gotowe na sezon myśliwski. Sześciu albo siedmiu przyjaciół będzie korzystać z ambony przez kilka tygodni.

Żeby upolować jelenia?

Albo łosia.

Zapadła krępująca cisza. Temat się wyczerpał. Urwała się przyjacielska pogawędka o dawnych znajomych. Tracy nerwowo popijała wodę. Slade robił to samo ze swoja szkocką.

Zastanawiała się, po co naprawdę przyjechał? Przecież wszystkie szczegóły dotyczące sprzedaży można było omówić przez telefon.

Nie mogła się uspokoić. Nie wiedziała, co ma zrobić. Chciała, żeby już sobie pojechał i jednocześnie miała nadzieję, że tego nie zrobi.

Ciszę przerwał Slade:

A co powiedziałabyś na wspólną kolację?

Kolację? – Nie ukrywała zaskoczenia.

Nie znam miasta zbyt dobrze, ale mam nadzieję, że ty znasz jakieś miłe miejsce.

No, cóż. Nie wiem... p – Miałaś inne plany?

Zastanawiała się przez chwilę. Przecież to było głupie. Oboje starali się nie myśleć o tym, co nieuniknione.

Nie, Slade, to nie jest dobry pomysł – powiedziała cicho.

Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę:

Widzę, że wciąż nie możesz dać sobie z tym rady.

Nie umiem... – głos się jej załamał.

A czy kiedykolwiek będziesz umiała?

Nie wiem.

Slade dopił drinka i odstawił pustą szklankę na szklany stolik.

Widzisz, ty robisz błąd. Winisz mnie i siebie za to, co się stało dawno temu...

Ciebie winię za wszystko, Slade – przerwała mu. – Nie mam zamiaru brać na siebie odpowiedzialności ani za to, co się stało tego lata, ani za to, co się zdarzyło trzydzieści lat temu. Oczywiście ty też nie możesz winić się za przeszłość, ale jesteś odpowiedzialny za to, co się stało w lecie. – Jego oczy pociemniały, wpatrywał się w nią uważnie.

Naprawdę żałujesz tego tak bardzo? Czy jesteś w stanie o tym zapomnieć? Ja nie potrafię. Wciąż myślę tylko o tobie.

Nie chcę tego nawet słuchać. Jeżeli cierpiałeś z tego powodu, trudno. Ja też cierpiałam. Ale nie chcę dalej tego ciągnąć.

Czy zjedzenie razem kolacji nazywasz „ciągnięciem tej historii”?

Tak mogłoby się stać.

Uśmiechnął się ironicznie, jakby tryumfalnie.

Bo dobrze wiesz, że coś jednak jest między nami.

Było – przyznała. – Ale się skończyło. Dokładnie wtedy, kiedy zobaczyłam zdjęcie.

Wiedziała, że ta rozmowa do niczego dobrego nie doprowadzi, ale że będzie aż tak źle, nie przypuszczała. Czuła ból. Znowu cierpiała. On nie miał prawa tak postąpić...

Wiedział, że musi jej to powiedzieć. Musi zrozumieć, co czuje. Obawiał się, że zwykłe: „Myślę, że cię kocham”, mogłoby ją wystraszyć jeszcze bardziej. Ale musiał to powiedzieć. Nie wyjdzie stąd bez tego.

Tak wiele dla mnie znaczysz, Tracy... – zaczął, ale urwał, widząc wyraz jej twarzy.

Tracy była wstrząśnięta. Jak śmiał powiedzieć coś takiego? Wstrzymała oddech na chwilę. Z trudem przełknęła ślinę. Była zbyt zdenerwowana, żeby siedzieć. Wstała raptownie. Pobladła, w głosie słychać było wyraźnie zdenerwowanie:

Nie waż się mówić takich rzeczy. Nie będę tego słuchać. Slade, nie masz prawa...

Nie mam prawa?! – zerwał się na równe nogi. – Potrzebne jest jakieś specjalne prawo, żebym mógł myśleć o tobie? Gdzie to można załatwić? Jak? Ile kosztuje? To zezwolenie czasowe, czy stała licencja? Powiedz mi, co mam zrobić. Zrobię to.

Przestań się wygłupiać... ! – szepnęła.

Nawet nie staram się. Jestem śmiertelnie poważny. Powiedz, co chcesz, żebym zrobił, a zrobię to. Tylko, cholera, nie zamykaj przede mną drzwi.

Podczas wypowiadania tych słów, zbliżał się do niej krok za krokiem. Teraz stał już bardzo blisko. Za blisko...

Tracy...

Nie! – cofnęła się. – A więc po to tu przyjechałeś! Czy nie rozumiesz, że nic się nie zmieniło?! Wciąż jesteś jego synem. I będziesz nim za dziesięć lat. I za dwadzieścia! Nikt nic nie może na to poradzić. Trudno, to się nie zmieni.

Doprawdy? – czuł jak wzbiera w nim gniew. Oczywiście, nie można zmienić faktów dokonanych. Ale czy rzeczywiście to, kim był jego ojciec, ma jakiekolwiek znaczenie?

Chyba ja powinnam zadać to pytanie? Nie sądzisz? To nie ja próbuję cokolwiek zmienić, tylko ty. Ale ja już nie chcę do tego wracać. Już nie.

Niewiele sobie wyjaśniliśmy ostatnim razem.

To też nie moja wina. Miałeś tyle okazji, żeby mi wszystko wyjaśnić. Nie wykorzystałeś żadnej. Gdybym nie zauważyła tamtego zdjęcia, nie znałabym prawdy do dziś, zgadza się? Miałeś zamiar rozstać się ze mną bez słowa. I co dalej, Slade? Myślałeś, że wrócę tu i tak po prostu zapomnę o tym wszystkim?!

Zrozumiał, że nadszedł czas prawdy. Nie miało sensu dalsze jej ukrywanie:

Nie, nie myślałem tak. Nie próbuję się usprawiedliwiać, ale chciałbym, żebyś wreszcie zrozumiała, że dla mnie wszystko, co się wydarzyło, było równie nieoczekiwane, jak dla ciebie.

Może nie potrafię wybaczyć ci tego ostatniego dnia. Ten pierwszy raz z tobą... to było wspaniałe. To nas oboje zaskoczyło, jak sądzę. Ale nie potem. Dobrze wiedziałeś, co robisz.

Nie będę zaprzeczał. Nie potrafiłem się opanować. Ja...

Ani słowa więcej! Wolałabym, żebyś już sobie poszedł. Nie powinieneś był tu przychodzić.

Nawet nie próbujesz mi wybaczyć, prawda?

Jeślibym ci wybaczyła, to... i tak nie będziesz dzięki temu synem innego człowieka!

Takiemu argumentowi nie potrafił się sprzeciwić. Stał przez chwilę nieruchomo i wpatrywał się w jej oczy. Cała nienawiść, jaką żywił do Jasona Moorlanda nagle obróciła się przeciw niemu. Jason nawet zza grobu skutecznie komplikował mu życie.

Masz rację. Zdolność wybaczania nic tu nie zmieni. Ruszył w stronę drzwi. Patrzyła na jego szerokie plecy bliska płaczu. Odwrócił się i posłał jej ostatnie, gorące spojrzenie:

Dbaj o siebie. Nie wyglądasz najlepiej.

W chwilę później już go nie było. Rozległ się trzask zamykanych drzwi wejściowych. Tracy podbiegła do okna, ale nie dostrzegła go na podjeździe. Był już na ulicy. Chciała wybiec za nim. Wiedziała, że go kocha i że właśnie go traci.

Cisza, która zapanowała w domu po jego wyjściu, była nie do zniesienia. Nie potrafiła spędzić tego wieczoru w samotności. Wykręciła numer telefonu ojca.

Tato?

Tracy? Co się stało?

Nie, nic takiego. Pomyślałam sobie tylko, że może miałbyś ochotę zjeść ze mną dziś kolację...

Kochanie, bardzo mi przykro, ale już jestem umówiony. Może jutro?

No, cóż...

Tracy, jesteś pewna, że nic się nie stało? Masz dziwny głos.

Nie, wydaje ci się. Nic się nie stało.

Skoro jesteś pewna...

Jakoś udało się jej uspokoić ojca, ale kiedy odwiesiła słuchawkę, rozejrzała się bezradnie po pokoju. Co teraz? Co powinna zrobić? Gdzie zatrzymał się Slade? Czy przyjdzie jutro do biura, żeby załatwić formalności?

Czy on cierpi tak jak ona? Co miał zamiar powiedzieć, zanim go powstrzymała?

Musiała coś zrobić. Tylko co? Zaczęła się pakować. Przebrała się w stare dżinsy i podkoszulek. Zniosła na dół kilka kartonów. Do dziesiątej półki były puste, a kartony zamknięte, gotowe do transportu. Zjadła talerz zupy, wykąpała się w gorącej wodzie i pomyślała o małej drzemce.

Udało się jej jakoś przetrwać ten wieczór. Tak samo będzie jutro. I pojutrze.

I tak dalej, aż nadejdzie lepsze jutro... – powiedziała do siebie. Ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie pustki. Pozostała nadzieja, że wszystko się zmieni, jeśli tylko uda się zerwać z przeszłością.

Następnego dnia niecierpliwie czekała na pojawienie się Slade’a. Ale nie przyszedł. I nie zadzwonił. Zwątpiła już, czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczą.

Dwa dni później wszedł do jej biura Kyle. Twarz miał rozpromienioną.

Właśnie dzwonił do mnie tajemniczy pan Dawson.

I?

Właśnie wrócił do domu...

Chcesz powiedzieć, że dzwonił z rancza?

Właśnie. Ma facet głowę na karku, nie?

Co powiedział?

Nic. Po prostu precyzyjnie określił warunki, na jakich chce kupić drugą połowę rancza. Nic ponadto. A tak na marginesie, cena, którą nam zaproponował jest wysoce rozsądna.

Kogo to obchodzi? Pieniądze były ostatnią rzeczą, o której mogła teraz myśleć. Miała wystarczająco dużo pieniędzy. I tak nie jest w stanie ich wszystkich wydać.

To dobrze – odparła bez większego przekonania.

Chciałabym, żebyś doprowadził tę sprawę do końca. Nie chcę już więcej o tym słyszeć.

Oczywiście. Nie ma sprawy, zajmę się wszystkim. – Kyle nie krył zaskoczenia.

Dziękuj... I, Kyle, nie zapomnij zamknąć drzwi, kiedy będziesz wychodził.

Kiedy została sama, odwróciła się do okna i przypatrywała się roztaczającemu się widokowi. Ale dziś nie widziała mostu Golden Gate, nie mogła dostrzec statków, stojących na redzie. Oczy miała pełne łez...

Wszystko się skończyło. Nigdy już nie zobaczy raportu finansowego z nadrukiem „Double J”. Wreszcie udało się zerwać wszystkie związki z przeszłością.

A mimo to czuła się bardziej nieszczęśliwa, niż kiedykolwiek do tej pory...


Kilka dni później weszła do gabinetu doktora Maynarda Lessinga. Uprzejmy, starszy pan siedział za biurkiem i przeglądał jej kartę.

Bardzo proszę, niech pani siada.

Dziękuję. Cóż, znalazł pan coś, czym powinnam się zmartwić?

Doktor Lessing oparł się o biurko i przypatrywał jej przez chwilę, zanim powiedział:

To delikatna sprawa. Najlepiej będzie jak powiem szczerze: Tracy, przypuszczam, że jesteś w ciąży.

Zakręciło się jej w głowie. Nie mogła złapać oddechu:

W ciąży... ?

Chciałbym, żebyś zrobiła kilka dodatkowych badań, ale jestem tego niemal pewien. To stało się niedawno. Jakieś dwa miesiące temu. Czy to możliwe?

Tak, ale... byłam przekonana, że to wykluczone. Przez cztery lata małżeństwa nie mogłam zajść w ciążę...

To mogła być nie twoja wina – powiedział doktor Lessing uprzejmym tonem.

To nie mogła być wina Jasona, on…– urwała nagle.

A może to coś zupełnie innego? – dodała po chwili z nadzieją w głosie – słyszałam o porannych nudnościach, ale nocne?

Bardzo powszechne. Posłuchaj mnie uważnie. Nic nie zmusza cię do utrzymania tej ciąży. Na tym etapie aborcja nie powinna być kłopotliwa. Oczywiście, niczego nie sugeruję. Decyzja należy do ciebie.

Tracy była zaskoczona. Aborcja? Po tych wszystkich latach oczekiwania na dziecko? To było dziecko Slade’a. Nigdy nie wyrządziłaby krzywdy nie narodzonemu dziecku, zwłaszcza że wiedziała, jak bardzo kocha jego ojca. Przecząco pokręciła głową:

Nigdy, doktorze. Nigdy. – Zatem nie jesteś nieszczęśliwa z tego powodu? – Jestem bardzo zaskoczona. Nie wiem, jak mam określić to, co czuję w tej chwili, ale na pewno nie jestem nieszczęśliwa.

No to cieszę się bardzo. – Doktor odetchnął z ulgą. – Niestety mam obowiązek wspomnieć o rozwiązaniach alternatywnych, ale zawsze cieszę się, kiedy kobieta jest zadowolona, że zostanie matką. Umów się z moją sekretarką na następną wizytę, I zadzwoń do mnie jutro po południu. Powiem ci, jakie były wyniki testu. Jestem prawie pewien wyniku, ale zawsze istnieje ryzyko.

Tracy wstała powoli, wzięła swoją torebkę i ruszyła do wyjścia. Dziecko. Będzie miała dziecko. To cud. Może jakiś kłopot, może mnóstwo kłopotów... ale będzie miała dziecko! Uśmiechała się.

Dziękuję, doktorze, bardzo panu dziękuję.

Sama teraz widzisz, że wcale nie potrzebowałaś tamtych testów. To musiał być problem pana Moorlanda, a nie twój.

Przygasł uśmiech na jej twarzy. Skoro to nie była jej wina, ani Jasona, to dlaczego nie mogła zajść w ciążę przez cztery lata małżeństwa?



ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Przez cały dzień nachodziły ją różne wątpliwości. Nie potrafiła sprecyzować, o co jej chodzi. Czuła instynktownie, że jest jeszcze coś, co należałoby wyjaśnić. Kiedy przygotowywała się wieczorem do snu, przyszła jej do głowy myśl:

A jeśli Slade nie jest synem Jasona!? – aż wykrzyknęła głośno do siebie. To podejrzenie było niesamowite, ale nie pozbawione sensu. Zaczęła chodzić po pokoju i rozmyślać. Ta jej poprzednia niepłodność i fakt, że Slade nie był zupełnie podobny do Jasona... To dawało do myślenia. Oczywiście nie były to wystarczające dowody, ale...

Musi być coś jeszcze w historii Jasona i Jemmy, O czym Slade jej nie powiedział. A może sam nie znal całej prawdy? Pamiętała, że kiedy znalazła to zdjęcie, Slade sprawiał wrażenie, jakby odczuł ulgę. Może on nic więcej nie wiedział?

Prawdę mogła znać Rachela. Tracy pobiegła do biblioteki, żeby odszukać list od niej. Tam musiała być jakaś wskazówka. Po chwili gorączkowych poszukiwań wreszcie znalazła. Przeczytała go w pośpiechu.

Rachela pisała wyraźnie: „To była moja najlepsza przyjaciółka; znałam ją lepiej, niż ktokolwiek inny.

I zapewniam cię, Tracy, to nie była zła kobieta”.

A dlaczego Rachela sądziła, że mogłaby o niej źle myśleć? Czyżby dała jakiś powód ku temu? Skąd pomysł, że ona w ogóle będzie myśleć o Jemmie?

Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na te pytania.

Odłożyła list. Ciekawe, czy Rachela powiedziałaby jej całą prawdę? Wiedziała, że nadal będzie lojalna. Dała już tego dowód podczas poprzedniego pobytu w „Double J”. A czy dziecko, to nie jest wystarczający powód? Może dziecko Slade’a nakłoni ją wreszcie do mówienia? Była to jakaś szansa.

Należało ją teraz umiejętnie wykorzystać. Ale Tracy jeszcze nie postanowiła, czy chce powiedzieć Slade’owi, że zostanie ojcem. Chyba jeszcze nie. To, że go kocha, to jeszcze za mało. Trudno przewidzieć reakcje Slade’a, kiedy dowie się, że nosi jego dziecko...

Czuła się fatalnie: z jednej strony była szczęśliwa, że będzie miała dziecko, z drugiej jednak, była załamana – być może pokochała nie właściwego człowieka.

Sprawę utrudniał jeszcze fakt, że nie miała do kogo zwrócić się o pomoc. Ojciec zadawałby zbyt wiele kłopotliwych pytań. Chciałby dowiedzieć się, kto jest ojcem dziecka. Pewnie rozgniewałby się, gdyby mu odmówiła odpowiedzi. A przecież jeszcze nie mogła mu tego powiedzieć.

Miała dość tych przemyśleń. Wróciła do łóżka. Postanowiła wyspać się tej nocy. Potrzebowała tego. Oboje potrzebowali dużo odpoczynku, ona i jej dziecko. Dziecko Slade’a.

Przez kilka następnych dni, przy pomocy Mildred, systematycznie przeprowadzała inwentaryzację i pakowanie kryształów oraz porcelany. Później zajęła się pokojem Jasona. Odruchowo zostawiła to zajęcie na koniec. Nie potrafiła jeszcze zajmować się jego rzeczami. Ale teraz musiała.

W pokoju wszystko było tak samo poustawiane, jak w dniu jego śmierci. W szafach nienaganny porządek. Zupełnie nie wiedziała, co z tym wszystkim zrobić. Postanowiła, że ubrania przekaże na cele dobroczynne. Systematycznie wypełniała kartony garniturami, płaszczami, butami.

Sprawdziła zawartość wszystkich półek i szuflad. Z wyjątkiem jednej. Była zamknięta na klucz. Zdziwiło ją to. Dlaczego zamykał na klucz szufladę we własnej garderobie? Postanowiła i to sprawdzić. Znalazła klucze Jasona i po kolei przymierzała je do zamka. Wreszcie znalazła ten, którego szukała. Zamek otworzył się łatwo. Wewnątrz leżało kilka książek w podniszczonych oprawach, stos listów związany tasiemką i fotografia... Taka sama jak ta, która stała w sypialni Slade’a. Wstrząśnięta tym odkryciem, wzięła do ręki plik listów. Drżącymi dłońmi rozpakowała je. Na wierzchu leżał dokument. „Ja, Jason F. Moorland, przekazuję Jemmie Dawson... „ To akt darowizny rancza.

Tracy sięgnęła po listy. Oblała się rumieńcem, kiedy je czytała. Serce biło jej coraz mocniej. A więc to była prawda... W tych listach Jemma pisze o swojej ciąży i prosi Jasona o zrozumienie i wybaczenie. Próbowała, ale się jej nie udało.

Tracy ostrożnie wyjęła jedną z książek w zniszczonej oprawie. Otworzyła ją. Zobaczyła charakter pisma Jasona. Pamiętnik? Zauważyła swoje imię. Przeczytała cały akapit. Zarumieniła się. Była z tym człowiekiem przez cztery lata, a nic nie wiedziała o jego zamiłowaniu do prowadzenia pamiętnika. Było tu wszystko. Nawet notatki dotyczące pogody, były uwagi na temat ich życia intymnego... Absolutnie wszystko z czterech lat małżeństwa. Niemal godzina po godzinie...

Zaczęła wyciągać jeden pamiętnik za drugim, kartkowała je, zatrzymywała się na chwilę przy poszczególnych wydarzeniach. Chciała poznać całe życie swojego męża. Wiedziała, że w końcu trafi na Jemmę. Znalazła. Bardzo dokładny opis wyprawy w poszukiwaniu terenów, pierwsze spotkanie z Jemmą. Kilka stron poświęcił opisowi swoich uczuć:

Kocham ją, kocham do szaleństwa. Chcę ją poprosić o rękę. Jest wszystkim w moim życiu. Taka piękna, mądra... „

Ale potem przestał ją tak bardzo kochać. Dlaczego ją porzucił?

Kilka linijek niżej przeczytała coś, co o mało nie pozbawiło jej przytomności:

i ... „postanowiłem, że nie powiem jej o mojej bezpłodności. To nie jest najważniejsze. Tak bardzo chcę z nią być... „

Tracy natychmiast rzuciła się w stronę ostatniego , tomu. Odszukała opisy ich pierwszych spotkań. Znalazła to, czego szukała:

Tracy jest młoda, być może będzie chciała mieć dzieci. Obawiam się, że jeśli powiem jej o mojej bezpłodności, odejdzie ode mnie. Nie zniósłbym tego. Muszę więc zachować milczenie. „

Tracy nerwowo przeczesywała włosy. A więc on nie był ojcem Slade’a. Nie był niczyim ojcem. Zatem – kim był ojciec Slade’a?

Wróciła do przerwanej lektury:

Idiotka, próbowała mnie przekonać, że to ja jestem ojcem jej dziecka. Wszystko zepsuła. A mogło być nam tak cudownie. „ A kilka stron później: „Boże, pomóż mi. Wciąż ją kocham. Nie potrafię żyć bez niej. A ona nie ma z czego żyć, nie ma jak utrzymać dziecka. Muszę jej pomóc... „

I stąd to ranczo, domyśliła się.

Żołądek podszedł jej do gardła, poczuła, że zaraz będzie miała torsje. Pobiegła do łazienki, żeby wypić lekarstwo, które przypisał jej doktor Lessing. Potem położyła się na łóżku i rozmyślała. A więc to wszystko były kłamstwa. Ale dlaczego Jemma tak okrutnie okłamała swojego syna? Domyślała się, że odpowiedź na to pytanie zna Rachela. Miała już teraz dowody, mogła zmusić Rachelę do mówienia. Nawet małomówna Rachela będzie musiała cokolwiek powiedzieć, kiedy położy przed nią pamiętniki Jasona. Cała historia była wciąż niejasna, mimo notatek Jasona. Tracy musiała jeszcze poznać wszystko z punktu widzenia Jemmy. Dopiero wtedy zrozumie. Dopiero wtedy będzie wiedziała, jak powinna postąpić. Musiała skontaktować się z Rachelą, i to jak najszybciej...

Potrzebowała tygodnia, żeby zebrać myśli przed telefonem do Racheli. W końcu zadzwoniła.

Witaj, Rachelo, tu Tracy Moorland.

Tracy! Jak miło cię słyszeć. Co u ciebie?

Dziękuję, całkiem nieźle. Posłuchaj, muszę się z tobą zobaczyć.

Ze mną? Wiesz, gdzie mnie znaleźć – odparła Rachela ze śmiechem.

Tak, ale wolałabym porozmawiać z tobą na osobności. Rano przylecę do miasteczka. Samolot przylatuje o jedenastej trzydzieści. Wiem, że to dla ciebie kawał drogi, ale czy mogłybyśmy tam się spotkać?

Tak, myślę, że to się da załatwić.

Tracy zauważyła nagłą zmianę w głosie Racheli.

Dziękuję ci bardzo. I chciałabym, żeby zostało to między nami. Proszę, nie mów nic Slade’owi.

Nie mogłabym, nawet gdybym chciała. Jest na BigBluff.

Sezon łowiecki jeszcze trwa?

Już prawie koniec, ale i tak nie będzie go jeszcze przez kilka dni.

Rozumiem. Dzięki temu nie będziesz musiała usprawiedliwiać swojej nieobecności na ranczo.

Tracy, powiedz, o co chodzi? – O Jasona i Jemmę.

Nie mam zamiaru rozmawiać o tym z tobą...

Sądzę, że jednak porozmawiamy. Widzisz, znalazłam jego pamiętnik. Chciałabym ci go pokazać.

Po tamtej strome słuchawki zapanowała cisza, a po dłuższej chwili Rachela odezwała się zrezygnowanym tonem:

W porządku. Będę na ciebie jutro czekała.


Lokal pod nazwą „Westwind” okazał się bardzo przytulny. Zamówiły obiad, dostały po kubku gorącej, ziołowej herbaty na rozgrzanie.

Tracy nie zwlekała dłużej. Wyciągnęła pamiętnik Jasona i podała go Racheli, mówiąc:

Najciekawsze fragmenty zaznaczyłam. Zajęła się herbatą, Rachela zagłębiła się w lekturze.

Po chwili spytała:

Skąd to masz?

Musiałam przejrzeć wszystkie nasze rzeczy przed przeprowadzką, a te pamiętniki były w garderobie Jasona. Zamknięte na klucz.

Zamierzasz pokazać to Słade’owi?

To zależy od ciebie!

Dlaczego ode mnie?

Bo jesteś jedyną osobą, która zna całą historię. Wiem, że jesteś lojalna, ale to wyjątkowa sytuacja. Muszę wszystko wiedzieć. Muszę poznać całą prawdę.

Dlaczego „musisz”? To nie twoja sprawa.

Teraz to już jest moja sprawa. Slade nie jest synem Jasona, obie zdajemy sobie z tego sprawę. Chcę, żeby Slade też to wiedział. Do tej pory marnował swoje życie, nienawidząc człowieka, który mu nie wyrządził żadnej krzywdy. Aczkolwiek Jemma musiała mieć jakiś powód, żeby kłamać. To, co usłyszę od ciebie, zdecyduje, czy powiem wszystko Slade’owi, czy wrócę też prosto na lotnisko, potem do San Francisco i nigdy się już nie zobaczymy.

A dlaczego po prostu nie zostawisz go w spokoju? spytała Rachela niepewnym głosem.

Bo go kocham. Ale kocham go na tyle, że będę umiała odejść, jeśli uznam, że prawda może wyrządzić mu większą krzywdę, niż kłamstwa, z którymi żyje od łat. A ty, ty nie jesteś już zmęczona bezustannym okłamywaniem go? Jak wytrzymałaś tyle lat, nie mogąc powiedzieć mu prawdy?

W oczach Racheli były łzy, cierpienie, i coś jeszcze...

Oczywiście, że mam już dość tych kłamstw. Najgorzej było po śmierci Jemmy. Niemal powiedziałam wszystko Slade’owi. Ale dałam słowo Jemmie, przyrzekłam to jej już dawno temu. Jak mogłam złamać dane raz słowo? Była dla mnie czymś więcej niż siostrą, niż przyjaciółką. Poza tym, było już za późno. Slade już wszystko wiedział od niej. Jeśli powiesz mu teraz, to mnie znienawidzi. Tego właśnie chcesz?

Ależ oczywiście, że nie. Tego właśnie bardzo się obawiałam, nie chcę, żeby ktokolwiek cierpiał. Rachelo, proszę, powiedz mi, co się wydarzyło trzydzieści lat temu. Przysięgam, nie chcę go skrzywdzić. Musisz mi uwierzyć, przecież gdybym myślała inaczej, nie dzwoniłabym do ciebie, prawda?

Chyba muszę się z tobą zgodzić. – Rachela zamilkła na chwilę. Piła herbatę i wpatrywała się w stół.

Jason Moorland przyjechał do naszej doliny latem. Po prostu przyjechał, nagle, znikąd. Chciał kupić jakąś ziemię, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, bo rozmawiał o tym z wieloma ranczerami.

Zgadzało się to z tym, co Tracy znalazła w pamiętniku.

Mów dalej.

Zanim tu przyjechał, Jemma była zwiąana z... – zacięła się przy nazwisku – ... z Garve Hutchinsonem.

To on jest ojcem Slade’a?

Tak. Żebyś to mogła lepiej zrozumieć, muszę ci opowiedzieć trochę o Jemmie. Była najpiękniejszą dziewczyną w dolinie. Byłyśmy najbliższymi przyjaciółkami. Mówiłyśmy sobie wszystko. Razem przeżywałyśmy swoje pierwsze szkolne miłości, nasze pierwsze pocałunki, kiedy byłyśmy starsze. W czasach szkolnych Jemmy umawiała się z tuzinem chłopców, była najpopularniejszą dziewczyną w szkole. Ale nie była „równą” dziewczyną. W tamtych czasach, co prawda, seks nie był tak dostępny jak teraz, ale chłopcy byli tacy sami jak dziś. Dziewczęta były inne. Oczywiście, myślałyśmy o seksie, marzyłyśmy o tym, czytałyśmy wszystko, co miało w sobie choć trochę ładunku emocji. Ale mało która doświadczyła tego. Przerwała. Zamyśliła się. Upiła nieco herbaty.

Byłyśmy już starsze, kiedy Jemma poznała Garve’ego Hutchinsona. Ja też go poznałam. Wszyscy go znaliśmy. Był starszy od nas. Nigdy się nie dowiedziałam, dlaczego jego rodzina tu przyjechała, ale to byli biedacy, mieszkali kątem u kogoś na skraju doliny. Garve pracował jako pomocnik przy hodowli bydła. Nie zarabiał chyba zbyt wiele, ale stać go było na zakup starego samochodu i pary dżinsów. Jemma oszalała na jego punkcie. Przystojny był, muszę, to przyznać – miał długie, ciemne włosy, pociągłą twarz. Ale nie miał za grosz rozsądku. Podobnie jak Jemma, kiedy o nim myślała.

Rachela zamyśliła się, była daleko, gdzieś w przeszłości.

Zaczęła mnie oszukiwać. Bardzo się martwiłam o nią. Już nie byłam pewna, co jej może strzelić do głowy. Ostrzegałam ją, że kiedyś „wpadnie”. W tamtych czasach nie mówiło się, że dziewczyna jest w ciąży, mówiło się, że „wpadła”. Nie chciała mnie słuchać. Powtarzała mi, że się kochają. Kochają! Ten człowiek nawet nie wiedział, co to słowo może znaczyć.

W czerwcu skończyłyśmy szkołę. W lipcu Jemma wiedziała już, że jest w ciąży. Wtedy przyjechał Jason.

Jemma powiedziała Garve’owi o swoim stanie. Pokłócili się, pobił ją. Nie chciał się żenić. A ona bała się powiedzieć o wszystkim swoim rodzicom. I wtedy właśnie zrodził się ten... Nazwałabyś to: plan.

Jason wydawał się być świetnym rozwiązaniem naszych problemów. Wyglądał na człowieka majętnego. Zwrócił uwagę na Jemmę. Nie miała innego wyjścia. Ojciec zabiłby ją za to, co zrobiła, za to, co zrobił jej Garve. Jemma bardzo się bała, a ja chciałam jej pomóc. I prawie się udało. Jason był nią tak zauroczony, że nie było żadnych problemów ze skojarzeniem ich. Wyglądało na to, że wszystko się dobrze ułoży. I wtedy znów pojawił się Garve. To było podczas zabawy. Jemma zauważyła go i znów przestała się kontrolować. Próbowałam wszystkiemu zapobiec, ale nie dałam rady. Mówiłam jej, żeby nie pozwoliła temu łobuzowi zniszczyć sobie życia, że Jason ją kocha, że będzie szczęśliwa i tak dalej. Bez rezultatu. W chwilę później zobaczyłam, że kłócą się. Jason wyszedł, a ona zaczęła tańczyć z Garve’em. Tak się wtedy bałam, że przyjdzie Jason...

Przyszedł, ale nie mógł jej znaleźć. Spytał się mnie, czy jej nie widziałam. Skłamałam, że nie, ale to niewiele pomogło. Odnalazł ich. W jego samochodzie.

Gdyby Garve nie przyplątał się na tej zabawie, Jason i Jemma byliby już małżeństwem. Później Garve zniknął. Wyjechała cała jego rodzina, i o ile wiem, nikt z nich już tu nie wrócił. Kilka tygodni później wyjechał Jason.

Ale przecież Jemma wiedziała, jak go odnaleźć.

Tak. Miała jego adres. Kiedy Garve wyjechał, napisała do Jasona. Wyjaśniła mu wszystko...

Mam ten list. I kilka innych. Były razem z pamiętnikami.

On ją naprawdę kochał... Tyle lat przechowywał te listy...

Tak, to była prawdziwa miłość. Można to wyczytać nawet w pamiętniku.

I cały czas wiedział, że dziecko nie było jego... O tym nie pomyślałyśmy. Sądziłam, że po prostu nie zniósł jej widoku z Garve’em.

Zdaje się, że wiem, jaki był ciąg dalszy. Jemma została porzucona przez obu. A rodzice domagali się informacji na temat ojca dziecka. Jason lepiej pasował do tej roli i Jemma wskazała na niego.

Tak było. To był przynajmniej poważny człowiek. Nikt w całej dolinie nie szanował Hutchinsonów, a Jason zrobił na wszystkich wrażenie. Tak czy owak – to był początek tego wielkiego kłamstwa. Smutne jest to, że Jemma sama uwierzyła, iż Jason żyje gdzieś daleko i cierpi z powodu ich miłości.

To nie jest wykluczone. Coraz bardziej wydaje mi się, że kochał ją do końca życia. Nawet kiedy był ze mną...

Nie mów tak...

No, mnie też kochał, ale jakoś inaczej. Jemma była jego pierwszą i największą miłością. Chyba go rozumiem. Byliśmy ze sobą przez cztery lata, a jest mi przykro, że związek z Jemmą skończył się tak tragicznie.

To wytłumacz mi, Tracy, dlaczego podarował jej połowę tego rancza? Myślałyśmy zawsze, że uwierzył w końcu w swoje ojcostwo. A skoro wiedział, że tak nie jest, to dlaczego kupił jej to ranczo?

Odpowiedź jest w pamiętniku. Kochał ją. Martwił się o jej przyszłość. Nigdy nie przestał jej kochać. Poza tym dał jej tylko połowę, żeby mieć kontrolę nad nią; dzięki raportom finansowym mógł sprawdzać, czy dobrze jej się wiedzie.

Tak, to już chyba wszystko. Nie powiem, żeby moja rola w tej historii napawała mnie dumą.

Wspomniałaś, że nikt z Hutchinsonów nigdy się już tu nie pojawił. Wiesz co się z nimi stało?

Chodzi ci o Garve’a? Nie żyje. Ta wiadomość dotarła do nas jeszcze przed śmiercią Jemmy. Zaskoczył mnie wtedy jej absolutny brak reakcji, kiedy to usłyszała.

Czy była nieszczęśliwa?

Nieszczęśliwa? Nie, nie sądzę. Tak przyzwyczaiła się do kłamstwa, że traktowała je jak rzeczywistość. Wydaje mi się, nawet, że dobrze się czuła w roli kobiety oszukanej, porzuconej. Biedny Slade wychował się w tej atmosferze i dla niego to jest prawda. To był największy błąd Jemmy. Dlatego tak bardzo Slade nienawidził Jasona.

A ty na resztę życia związałaś się z nimi. Dlaczego?


Rachela wzruszyła ramionami:

Sama zadawałam sobie to pytanie tysiące razy. Początkowo z powodu Jemmy. Potem przyszedł na świat Slade, pokochałam go. Jest tak samo synem Jemmy, jak i moim. Niczego w życiu tak nie pragnęłam, jak wreszcie zobaczyć go szczęśliwym. – Spojrzała na Tracy. – A ty masz zamiar dać mu szczęście?

Rachelo, myślę, że on powinien poznać prawdę.

Jesteś pewna, że to najlepsze wyjście?

Bez tego nie mamy szansy być razem. Co ty o tym myślisz?

Rachela zawahała się. W końcu opuściła głowę.

Mam tylko nadzieję, że nie obróci się to przeciwko mnie. – Tracy westchnęła. Też się tego lękała...



ROZDZIAŁ JEDENASTY


Tracy chciała spędzić z Rachelą jeszcze trochę czasu, więc postanowiła pojechać z nią na kilka dni na ranczo. Slade’a jeszcze nie było, więc mogły spokojnie podjąć decyzję, czy powiedzieć mu całą prawdę. Im więcej rozmawiały o przeszłości, tym bardziej Tracy odczuwała potrzebę zobaczenia się ze Slade’em.

O mnie się nie martw. Chcę się zobaczyć ze Slade’em. – Zastanawiała się jeszcze, czy wysiłek nie zaszkodzi dziecku: – A będziemy mogli odpoczywać po drodze?

Odpoczywać?

Właśnie. Zatrzymać się, przejść się trochę?

Jasne. – Na twarzy obojga malowało się zdziwienie. Tracy starała się odwrócić ich uwagę od tego problemu. Jeszcze nie chciała nikomu mówić o dziecku.

Bardzo chciałam tam pojechać w lecie, ale nie udało mi się. To musi być piękne miejsce. Zwłaszcza teraz, pokryte śniegiem.

Tak, tam jest rzeczywiście pięknie – powiedział Ben. – Ruszamy o dziewiątej rano, jak już słońce trochę rozgrzeje powietrze, zgoda?

I musisz się ciepło ubrać...

Wiem – odparła ze śmiechem – przywiozłam kombinezon narciarski. To powinno wystarczyć.

Następnego dnia ruszyli w góry. Tracy miała dwa szaliki zawiązane wokół twarzy, wełnianą czapkę na głowie – widać było tylko jej oczy.

Droga okazała się bardzo ciekawa, zatrzymywali się co pół godziny i spacerowali chwilę. Dookoła rozpościerała się piękna, mroźna kraina.

Podczas jazdy Dolly postępowała sama pół kroku za koniem Bena, nie trzeba było w ogóle nią kierować. Tracy mogła rozmyślać do woli.

Nawet nie zauważyła, kiedy dojechali na miejsce. Zza drzew ukazała się ich oczom wąziutka smużka jasnego dymu.

To już tu?

Prawie. Jak się czujesz?

Doskonale. Nigdy nie czułam się lepiej. Dziękuję ci, Ben, za tę wspaniałą przejażdżkę.

Kiedy podjechali przed dom, drzwi otworzyły się. Stał w nich Slade. Wyglądał wspaniale. Nawet lepiej niż w San Francisco. Był taki przystojny... taki męski...

Ben! Co ty tu robisz? – wykrzyknął zdziwiony Slade.

Tracy miała twarz zasłoniętą szalikami i czapką, więc jej nie poznał. Rozwiązała szalik i uśmiechnęła się do niego:

Przywiózł mnie tutaj, Slade.

Tracy? – wykrzyknął Slade. W jego głosie zabrzmiało zaskoczenie... radość...

Poczekaj, pomogę ci zejść. – Podszedł do niej i mocno złapał ją w talii; pomógł zsunąć się jej z konia.

Co ty tu robisz? – spytał.

Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – uśmiechnęła się.

Jestem zaskoczony – odwrócił się do Bena. – A ty nie zsiadasz?

Nie, muszę wracać. Bawcie się dobrze.

Tracy, wejdź do domu, zajmę się Dolly i zaraz przyjdę.

Tracy zawahała się przez chwilę, przyglądając się, jak odprowadza jej klacz. Jak na razie, nieźle idzie, pomyślała. Okazał tyle zaskoczenia, ile się po nim spodziewała. Weszła do domku. Było tam bardzo ciepło, przytulnie. Zdejmując wierzchnią odzież rozglądała się po pomieszczeniach. Mała kuchnia, dwie sypialnie, malutka łazienka. Ładnie umeblowane. Wrócił Slade.

No, pożera mnie ciekawość.

Domyślam się – odparła ze śmiechem. – Chciałam się z tobą zobaczyć.

Jasne. Tylko że pytanie brzmi: dlaczego? Po mojej, raczej mało owocnej wizycie w San Francisco myślałem, że się już nigdy nie zobaczymy.

Też tak myślałam, ale sytuacja uległa zmianie.

Jaka sytuacja? Ostatnio wykluczyłaś możliwość jakichkolwiek zmian, prawda?

Nie chciała od razu przystępować do rzeczy.

Mogłabym napić się czegoś ciepłego?

Ależ oczywiście! Na co masz ochotę? Już wiem, kawa z odrobiną brandy. To cię błyskawicznie rozgrzeje.

Nie, dziękuję za brandy. Może masz herbatę?

Herbata? Brandy działa szybciej.

Nie, dziękuję. Wolałabym herbatę.

Głodna jesteś?

Mogłabym coś zjeść... Wyjął z lodówki mięso i zaczął coś przygotowywać.

Mogę w czymś pomóc?

Jeśli masz ochotę. Chleb jest w pojemniku.

To bardzo przytulny domek – powiedziała. Podoba mi się tu. Ty też chcesz kanapkę?

Nie, dzięki, już jadłem. No, proszę, jednak potrafimy ze sobą rozmawiać jak ludzie, pomyślała. To dobry znak, dodała w myśli. Usiedli przed kominkiem i zaczęła jeść. Popijała gorącą herbatę.

No, i upolowałeś tego swojego łosia?

Właśnie go jesz... – odparł ze śmiechem.

Poważnie? – spytała, nie była pewna, czy jej smakuje... – To doskonałe. – Zmusiła się do komplementu.

Slade roześmiał się pełnym głosem, a ona spytała niewinnie:

Czyżbym powiedziała coś niestosownego?

Jesteś rozkoszna, smakowało, ci póki nie dowiedziałaś się, co jesz.

Głupio się zachowałam, tak?

Nie, dlaczego? Różnie ludzie reagują na dziczyznę. Są tacy, którzy nie jadają niczego innego poza sarną, łosiem, albo niedźwiedziem. A są tacy, którzy do ust biorą tylko wołowinę albo wieprzowinę.

Niedźwiedzie?

Tak. To dobre mięso, mogłabyś polubić...

Mogłabym, ale nie przypuszczam... Roześmieli się oboje, zastanawiała się, czy wcześniej słyszała jego szczery śmiech? Nie, jeszcze nigdy... Slade posprzątał ze stołu, a Tracy zaczęła nieśmiało:

Zaczęłam się pakować...

Wyjeżdżasz gdzieś?

Tak, myślę o tym, żeby się wyprowadzić z San Francisco.

I dokąd się wybierasz?

Jeszcze nie wiem, ale zastanawiałam się nad... Montana. – Slade zerwał się z krzesła i ukląkł tuż koło niej...

Tracy... czy teraz możesz mnie wysłuchać? Czy mogę ci powiedzieć wszystko, o czym dawno już miałem ci powiedzieć?

Kiwnęła głową:

To jeden z powodów mojej wizyty.

Slade był wniebowzięty, patrzył na nią płomiennym wzrokiem.

Co się stało? Co wpłynęło na zmianę twojego stanowiska? Nie miałem żadnej nadziei. Wiesz, co chcę ci powiedzieć... Wiesz dobrze, że cię kocham.

Nie wierzyłam w to. Kochasz mnie?

Kocham cię. – Uśmiechnął się. – Teraz twoja kolej.

Mam ci tak wiele do powiedzenia.

Chcę usłyszeć tylko dwa słowa. Powiedz, Tracy. Czy ty też mnie kochasz?

Jak mogła odmówić takiej prośbie?

Tak, kocham cię.

Slade objął ją mocno. Jego dłonie zaczęły wędrować po jej ciele... nie chciała tego. Musieli najpierw porozmawiać. Jeśli wszystko ułoży się pomyślnie, będą mogli kochać się całymi dniami, ale teraz musieli porozmawiać:

Slade... proszę... nie teraz. Są pewne sprawy...

Nie ma nic ważniejszego dla mnie. Tak cię pragnę... Czuję, że płonę...

Uniósł ją lekko i ruszył w stronę sypialni. Serce biło jej jak oszalałe. Też go pragnęła.

Slade, chodzi o Jasona i twoją matkę. Musimy porozmawiać. – Poczuła, jak zesztywniał.

O co chodzi? – spytał ostro.

Przypadkiem znalazłam pamiętnik Jasona. Przywiozłam go ze sobą.

Myślisz, że mnie obchodzi, co on tam powypisywał?

Nie mów tak. To ostatnia szansa...

Ten człowiek już nie potrzebuje żadnej szansy.

my potrzebujemy!

Do czego zmierzasz?

Rachela przeczytała to i powiedziała, że wszystko jest prawdą. Tam jest opisane, co wydarzyło się trzydzieści trzy lata temu, i jest to sprzeczne z tym, w co ty wierzysz...

Slade zastanawiał się przez chwilę. Potem odezwał się:

Gdzie to jest?

Pamiętnik? Zaraz ci przyniosę. – Poszła do pokoju, gdzie leżała jej torba. Wydobyła pamiętnik i podała mu.

Proszę. Zaznaczyłam najważniejsze fragmenty. Slade nie uczynił najmniejszego ruchu.

Weź to, proszę, i przeczytaj spokojnie. Musisz poznać prawdę. To jedyny sposób, żebyśmy mieli szansę...

Wziął pamiętnik i zaczął czytać. Nie chciała mu przeszkadzać i wyszła do kuchni. Kiedy wróciła po chwili, Slade siedział bez ruchu i wpatrywał się w ogień kominka. Książka, zamknięta, leżała na jego kolanach.

Przeczytałeś?

Przeczytałem. Co ci powiedziała Rachela? To było kłopotliwe pytanie.

Zanim opowiem ci całą historię, chcę cię zapytać: czy zdajesz sobie sprawę, jak Rachela cię kocha?

Co? A co to ma do cholery... Nie pozwoliła mu dokończyć.

Ona kochała twoją matkę. Potem pokochała ciebie. Poświęciła całe swoje życie Dawsonom, najpierw twojej matce, a potem tobie. Zdajesz sobie z tego sprawę? Chodzi mi o to, czy odwzajemniasz jej uczucia.

Tracy, przejdź do rzeczy!

Czujesz się zakłopotany? Wiem, że nie jest w twojej naturze taka otwarta rozmowa o uczuciach. Ale jak miałabym spędzić resztę życia z człowiekiem, który nie potrafi okazywać uczuć?

Jesteś pewna, że tak właśnie jest? A czy ja nie powiedziałem otwarcie o swoich uczuciach do ciebie? Może za mało poetycko?

Powiedziałeś to pięknie. I wierzę ci. Gdyby tak nie było, czy dałabym ci pamiętnik?

Tak? Wydaje mi się, że po to tu przyjechałaś.

Przyjechałam tu, żeby zobaczyć się z tobą! Czasem źle oceniasz ludzi, kochanie.

Nikt mnie tak nigdy nie nazwał... – szepnął. – Tracy, kocham cię. Mam wrażenie, że pokochałem cię w chwili, kiedy wysiadłaś z tego cholernego helikoptera.

Możliwe – powiedziała z uśmiechem.

Ale to nie znaczy, że wierzę w to, co jest napisane w tym pamiętniku.

Tracy była zaskoczona, zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.

Slade mówił dalej:

Wszystko to są jakieś okropne kłamstwa. Pisał to człowiek, którego dręczyły wyrzuty sumienia.

Tracy delikatnie, ale stanowczo odepchnęła go od siebie.

Bardzo mi przykro, że widzisz to w ten sposób.

Powiedz mi wreszcie, czego dowiedziałaś się od Racheli?

Nie, jeszcze nie jesteś gotów, żeby to usłyszeć.

Sam ją zapytam.

Proszę bardzo. Zobaczysz, że nic ci nie powie. Nagle Tracy poczuła silne zawroty głowy, zrobiło się jej słabo.

Przepraszam, ale muszę się położyć na chwilę...

Coś nie w porządku?

Nie, nie. Jestem tylko zmęczona. Krótki odpoczynek dobrze mi zrobi.

Połóż się w sypialni.

Dziękuję... chciałabym, żebyś jeszcze raz przemyślał to, o czym rozmawialiśmy...

Nie odpowiedział, Tracy westchnęła i zamknęła za sobą drzwi. Czuła, że musi się chwileczkę zdrzemnąć. Szybko się rozebrała i wskoczyła pod koc.


Tracy, dobrze się czujesz?

W pokoju było ciemno, przez otwarte drzwi sączyło się światło. Nad nią pochylał się Slade. Nie widziała jego twarzy, ale czuła jego badawcze spojrzenie.

Która godzina? – spytała zaspanym głosem.

Dochodzi już szósta, zaczynałem się martwić o ciebie.

To znaczy, że przespałam całe popołudnie. Przepraszam.

Nie masz za co przepraszać. Byłaś zmęczona, przespałaś się i nie ma sprawy. Jeśli to tylko to. Nie jesteś chora?

Nie, nie jestem chora. A co tak ładnie pachnie?

Kolacja. Już prawie gotowa.

Wspaniale. Pozwól mi się troszkę odświeżyć i zaraz do ciebie dołączę.

Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie Slade’a krzątającego się po kuchni. Kiedy kilka minut później weszła do pokoju, zauważyła mięso dopiekające się na ruszcie. Nie opodal stał garnek z gotującymi się jarzynami. Wszystko pachniało i wyglądało bardzo apetycznie. Slade znał się nawet na gotowaniu... Powitał ją szerokim uśmiechem i gestem zaprosił do stołu:

Wszystko gotowe, wystarczy nakładać i jeść. Jedli przez chwilę w milczeniu. Wszystko było bardzo smaczne. Wolała jednak nie pytać się, co je. Po kolacji podał kawę. Usiedli koło siebie.

Wiesz, przeczytałem ten pamiętnik jeszcze raz...

Doprawdy?

I jedno muszę przyznać, ten facet wierzył w to, co pisał.

A ty nie uwierzyłeś?

A jak miałem uwierzyć? Przecież kobieta musi wiedzieć, kiedy mężczyzna... no, wiesz, co chcę powiedzieć, kiedy... kobieta to wie, prawda? Do diabła, wiesz, co mam na myśli! Może on nigdy nie zbadał się albo lekarze się pomylili...

Chodzi o to, że według ciebie, kobieta wie, kto jest ojcem jej dziecka, tak?

Właśnie, a nie jest tak?

Wydaje mi się, że masz rację.

W takim razie, jak mógłbym uwierzyć komuś innemu niż matce?

Sytuacja komplikowała się. Nadszedł moment próby. Teraz albo nigdy.

No dobrze, Slade. Powiem ci teraz to wszystko, co usłyszałam od Racheli. Wiem, że to może być bolesne, ale chcę, żebyś wysłuchał tej historii do końca. Wytrzymasz? Zapadła cisza. Tracy długo zbierała się, ale w końcu zaczęła.

Slade zachowywał się tak, jak obiecał. Słuchał uważnie. Raz tylko wstał, żeby dolać kawy. Przyniósł sobie butelkę brandy i często dolewał ją kawy.

Tracy niczego nie ukrywała. Wyraz twarzy Slade’ raz po raz zmieniał się. Ale zachowywał się spokojnie.

Teraz już wiesz, dlaczego pytałam, co czujesz do Racheli i czy jesteś świadom jej uczuć. – Skończyła.

To wszystko?

Tylko tyle masz do powiedzenia?

Muszę to wszystko przemyśleć. – Wstał. – I raczej wolałbym, żebyś mi w tym nie pomagała.

Jak sobie życzysz.

Miała łzy w oczach, choć rozumiała, że chce być teraz sam. Potrzebowała go i chciała, żeby Slade jej też potrzebował. Usiadła przed kominkiem. Wpatrywała się w ogień. Czas przestał dla niej istnieć. Czekała.


Kiedy wrócił, od razu podszedł do kominka, dorzucił do ognia i usiadł koło niej.

Wiatr się nasila – odezwała się.

Będzie burza – odparł niespodziewanie spokojnie.

Kiedy miałam dziesięć lat, ojciec zabrał mnie w góry na narty. Wynajął domek podobny do tego. Było cudownie. Mieliśmy całe dwa dni jeździć na nartach. Ale jak tylko przyjechaliśmy, zaczęła się burza. Tak padało, że nie było mowy o wyjściu na stok. Całe dwa dni sypało. Spędziliśmy weekend przy kominku, grając w szachy i zajadając się prażoną kukurydzą. Później wspominałam te dwa dni, jako najlepiej spędzony weekend w moim życiu.

Czy twój ojciec jeszcze żyje?

Tak, ojciec żyje, ale matka umarła, kiedy byłam jeszcze bardzo mała. Nie pamiętam jej zupełnie.

Więc wychowywał cię ojciec, bez matki... Czyli odwrotnie niż ja byłem wychowywany.

Po tym zdaniu w jej sercu zagościła nadzieja. Slade zaczął myśleć inaczej niż do tej pory.

Tak, dziecku potrzebny jest i ojciec, i matka. Ale muszę przyznać, że mój ojciec nieźle się wywiązał ze swoich obowiązków. Ty byłeś bardzo związany z matką?

Tak mi się zawsze wydawało, ale okazało się, że to wszystko było kłamstwem.

Nie nazywaj tak tego. Jej uczucia do ciebie były szczere i prawdziwe.

Nie przeceniaj mojej matki, dobrze? Wiesz tylko tyle, co wyczytałaś w tym pamiętniku i usłyszałaś od Racheli. Nie wiesz wszystkiego. Nie masz prawa do wypowiadania takich sądów.

Dobrze, ale...

Nigdy nie byliśmy zbyt blisko. Myślę, że oboje próbowaliśmy, ale nigdy się nie udało.

Tak mi przykro.

Dlaczego? To nic wielkiego.

Tracy była wstrząśnięta. Jak to: nic wielkiego? Przecież... Trzeba szybko zmienić temat, pomyślała.

A Rachela? Z nią było inaczej? Rozumieliście się doskonale, prawda?

Tak mi się wydaje.

Znów zapadło kłopotliwe milczenie. Nie wiedziała, co dalej.

A co będzie z nami? Teraz kiedy już wiemy, że nie jestem synem Jasona Moorlanda. Czy to wystarczy?

Do czego ma wystarczyć?

Wyjdziesz za mnie? – Dziwne było to pytanie. Jakby pytał ją o godzinę.

Nie jestem pewna, czy jesteśmy przygotowani, żeby mówić o małżeństwie.

Mów za siebie. Ja jestem gotów. Potrzebuję cię, Tracy.

Potrzebujesz mnie w łóżku. To rozwiązuje nam kwestię nocy, a co będziemy robić w dzień?

Co chcesz przez to powiedzieć?

Zdajesz sobie sprawę, że dziś po raz pierwszy usiedliśmy razem do kolacji, po raz pierwszy rozmawiamy, jak ludzie... ?

Czy to jest rzeczywiście takie ważne? – przerwał jej.

A co, wydaje ci się, że wszystko o mnie wiesz? Nie chciałbyś dowiedzieć się czegoś więcej? – Uśmiechnęła się. – Nie wiedziałbyś nawet, co kupić mi pod choinkę... Nie wiesz o mnie nic, podobnie jak ja nic nie wiem o tobie.

Wiem, że cię kocham i to mi wystarczy.

Slade, czy ty nie chcesz zrozumieć, do czego zmierzam?

Znam cię lepiej, niż przypuszczasz. A pod choinkę kupię ci koszulę nocną. Taką niebieską, jedwabną, taką samą, jak ta, którą miałaś wtedy w nocy, na balkonie...

Przerwał. Patrzył jej w oczy. Czekał na jakiś znak – Najważniejsze jest to, czy ty mnie kochasz? Czy kochasz mnie na tyle, żeby zaakceptować mnie takiego, jakim jestem?

Kocham cię – powiedziała po chwili. – Kocham cię bardziej, niż mogłam to sobie wyobrazić...

Czy to prawda? – podszedł bliżej, objął ją.

Tak, to prawda – szepnęła. Poczuła ciężar jego głowy na piersi, przytuliła ją mocno. Przez długą chwilę stali tak bez ruchu.

Tracy, będziemy mieli całe lata na to, żeby się jeszcze lepiej poznać. Wyjdź za mnie. Przysięgam ci, zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa...

Przerwała mu, całując go w usta. Oboje zapłonęli od tej jednej iskry. Ich ciała przywarły do siebie. Czuła jego dłonie, wędrujące po jej ciele. Unosił powoli jej sweter, aż dotknął jej miękkiej skóry. Wsunął się między jej uda. Pocałunki spadły jej na szyję, policzki, głowę, ramiona... Ogarniało ich coraz większe podniecenie. Oderwała się na chwilę od niego:

Muszę ci coś jeszcze powiedzieć.

Nie. Nie dziś. Już się dość nasłuchałem.

Ale to powinieneś dziś usłyszeć. Może się ucieszysz nawet.

No dobra. O co tym razem chodzi.

W maju będzie pan ojcem, panie Dawson. Na jego twarzy malowało zdumienie.

Coś ty powiedziała?

W maju będziesz ojcem – powtórzyła. Zrozumiałeś?

Jesteś pewna?

Całkowicie.

Był najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Ona go kochała, mieli mieć dziecko... Spełniły się jego sny. Porwał ją w ramiona i zaniósł do sypialni. Nie protestowała. Czekała. Pocałował ją. Najdelikatniej jak umiał. Odwzajemniła pocałunek. Bardzo powoli rozebrał ją. Z kominka dochodziło przyjemne ciepło. Delikatnie pieścił całe jej ciało. Marzył i jednocześnie urzeczywistniał swoje marzenia. Pragnął jej teraz bardziej, niż kiedykolwiek. Czuł, że i ona z trudem panuje nad sobą. W chwilę później zapamiętali się w żarliwych pocałunkach. Świat wirował wokół nich. Czas się zatrzymał. Eksplozja uczuć... Ciszę nocy zmącił ich wspólny krzyk spełnienia...



ROZDZIAŁ DWUNASTY


Spali długo. Śnili o tych długich latach, które ich razem czekały. Slade obudził się pierwszy, troskliwie poprawił koce na śpiącej Tracy. Była taka spokojna, uśmiech błąkał się na jej ustach.

Slade leżał i przyglądał się jej. Dlaczego nie chce wyjść za niego? Czego się obawia? Wyglądała cudownie. Przysunął się do niej. Poczuł ciepło jej ciała. Ten zapach... Obudziły się w nim wspomnienia ostatniej nocy. Delikatnie zaczął ją pieścić. Nawet przez sen reagowała na jego pieszczoty. Przysunął się jeszcze bliżej. Tracy zaczęła powoli kołysać rytmicznie biodrami. Slade odchodził od zmysłów. Pragnął jej coraz bardziej. Tracy westchnęła i przeciągnęła się. Slade wszedł w nią delikatnie, powoli, bez pośpiechu...

Słyszysz, wiatr? Nadchodzi burza – szepnął jej do ucha.

Uhmm – mruknęła i poddała mu się całkowicie. Odpoczywali potem przez chwilę.

Kocham cię, Tracy. Kocham nasze dziecko. Wierzysz mi?

Tak. Bardzo chciałam ci uwierzyć. Niczego bardziej nie pragnęłam.

Ale nie przyszło ci to łatwo...

Tak mało cię znam... Wiesz, miałam wspaniałe sny. Ty mi się śniłeś, nasze dziecko, my...

Wciąż się mnie obawiasz?

Tak.

Odwrócił się od niej. Za szybko. Zaniepokoiło to ją.

Slade, stało się coś?

Oddech miał przyspieszony, nierówny, leżał twarzą do poduszki. Płakał.

Po paru minutach sam się uspokoił.

Przepraszam, nie wiem, co mi się stało.

Nie przepraszaj. To normalne.

Mężczyźni nie powinni płakać...

Jesteś przekonany, że to jest zarezerwowane tylko dla kobiet? Kto ci naopowiadał takich bzdur? To żaden wstyd. – Podała mu chusteczkę.

Tracy już mnie nie obchodzi, kim był mój ojciec. Teraz ja będę ojcem.

I dlatego płakałeś?

Nie wiem. Już nic nie wiem... Tracy, ale będę próbował. Zobaczysz, będziemy szczęśliwi. Będziemy dużo rozmawiać. Będziemy mieli dość czasu, żeby się poznać. Pozwól mi tylko spróbować. Dasz mi tę szansę?

Może...

To nie jest odpowiedź. Wyjdziesz za mnie?

Chyba tak.

Tracy...

No, dobrze wyjdę za ciebie.

Powtórz to.

To spytaj mnie jeszcze raz...

Ujął jej twarz w dłonie, pocałował delikatnie.

Tracy, kocham cię. Wyjdziesz za mnie? – Tak, zdecydowanie wyjdę za ciebie.

Kiedy?

Myślę, że byłoby dobrze załatwić to przed majem.

Masz jakieś plany na jutro? Roześmiała się.

Widzę, że w Montanie mieszkają porywczy mężczyźni.

Dobrze wiesz, że nie jestem porywczy! – powiedział ze śmiechem. – Poza jedną sytuacją. Właśnie teraz odczuwam nieodpartą potrzebę kochania się z tobą. Co pani na to?

Dotknęła czubkami palców jego twarzy.

Zapraszam pana do mnie...

Zostali na Big Bluff jeszcze dwa dni. Kochali się dzień i noc. W przerwach dużo rozmawiali. Opowiadali sobie różne historie z dzieciństwa. Poznawali się...

Spytał, czy będzie mogła dalej prowadzić swoje interesy mieszkając na ranczo.

Czasami będę musiała jeździć do San Francisco – odparła. – Ale będę cię zabierać ze sobą. Będziemy mogli wtedy łączyć przyjemne z pożytecznym...

Będę z tobą jeździł tylko wtedy, kiedy będziesz mnie zabierać ze sobą...

Zawsze... – odpowiedziała, śmiejąc się. Rozmawiali też o planach rozwoju rancza, o hodowli koni.

Potem znów się kochali godzinami.

Trzeba było jednak wracać na dół. Jechali bardzo powoli, Slade obserwował każdy ruch Dolly, żeby zapobiec ewentualnemu nieszczęściu. Często zatrzymywali się. Odpoczywali. Jednym z ostatnich postojów była polana. Widok z niej rozpościerał się na całą dolinę. Niebo było oślepiająco błękitne. Tracy zmrużyła oczy i wpatrywała się w nieskończoną przestrzeń:

Jak tu pięknie! Widać całe ranczo.

I kilka innych. Nasze nie jest aż takie wielkie. Nie zauważyłaś tego podczas drogi w górę?

Nie, miałam głowę zaprzątniętą innymi problemami. – Uśmiechnęła się do niego.

Domyślam się...

Slade, nie masz pretensji do Racheli?

A powinienem?

Oczywiście, że nie. Ona będzie babcią dla naszego dziecka.

Będzie zachwycona.

Tak, jak mój ojciec. Zaraz do niego zadzwonię, jak tylko dojedziemy do rancza.

I zaprosimy go na wesele?

Oczywiście. Sądzę, że go polubisz, kochany.

A on mnie polubi?

Jestem pewna, że tak. Obiecuję ci to. – Zamyśliła się na chwilę. – Powiedz, czego najbardziej oczekujesz od przyszłości?

Ciebie, dziecka i rancza – odparł bez zastanowienia.

W tej właśnie kolejności?

Dokładnie. Chociaż, jeśli zastanowić się nad tym dłużej...

Co?! – usłyszała jego śmiech i schyliła się po garść śniegu. Zrobiła śnieżkę i rzuciła w niego. Zabrakło mu refleksu i trafiła go w środek twarzy. Rzuciła się do ucieczki, ale szybko ją dogonił.

Chcesz się bawić, tak? – spytał srogim głosem, ale oczy miał roześmiane. – No, to się zabawimy...

Upuścił śnieżkę, którą chciał jej natrzeć twarz. Jego usta były tuż koło jej.

Cholera, mamy na sobie za dużo ciuchów, ale nie martw się, dziś w nocy przekradnę się po balkonie...

Zamknęła mu usta pocałunkiem.

Tracy, ja mówiłem poważnie: nic na świecie nie jest ważniejsze od ciebie. Nawet to cholerne ranczo.

Kocham pana, panie Dawson...

... i żyli długo i szczęśliwie... To zdanie wymyślono dla nas, Tracy.

Tak... – szepnęła. Wierzyła, że to prawda.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
025 Merritt Jackie Zielona dolina
Jackie Merritt Zielona dolina
Merritt Jackie Szefowa
D291 Merritt Jackie Meskie skrupuly
068 Merritt Jackie Szefowa
443 Merritt Jackie Wróżba
171 Merritt Jackie Laleczka w lesie
Merritt Jackie Dowody miłości 01 Przyłapani na miłości
Merrit Jackie Przylapani przez milosc
171 Merritt Jackie Laleczka w lesie
Dowody miłości 01 Merritt Jackie Przyłapani przez miłość
D291 Merritt Jackie Meskie skrupuly
68 Merritt Jackie Szefowa
GR0505 Merritt Jackie Osaczona
291 Merritt Jackie Meskie skrupuly
Merrit Jackie Przyłapani przez milości