Jackie Merritt
Przyłapani na miłości
Tłumaczyła Aleksandra Komornicka
Rozdział 1
Serce Maggie Sutter biło stanowczo za szybko. A przecież wiedziała, że jeżeli ma sprawnie i dokładnie przeprowadzić oględziny miejsca zbrodni, musi wziąć się w garść. Tymczasem perspektywa spotkania i współpracy z Joshem Bentonem całkowicie zdominowała jej myśli.
Jadąc windą do mieszkania Gardnera, mieszczącego się na ostatnim, trzydziestym czwartym piętrze jednego z najbardziej luksusowych apartamentowców chicagowskiego Złotego Wybrzeża, zdejmowała po drodze ciepłą kurtkę. Sprawnie była tuzinkowa: nazwisko Gardnera znał każdy, kto czytywał rubryki poświęcone biznesowi albo śledził kroniki towarzyskie w chicagowskich gazetach. Rodzina Gardnerów była wpływowa i nieprawdopodobnie bogata. Reprezentowała tak zwane stare pieniądze i żyła na takim poziomie, o jakim tylko ludzie z tej samej sfery mogą mieć pojęcie. Maggie nigdy nie marzyła o wielkim bogactwie, stąd większe wrażenie robił na niej fakt, że będzie współpracowała z Joshem Bentonem niż świadomość, że ofiarą jest Gardner.
Drzwi windy otworzyły się bezszmerowo i Maggie znalazła się w zupełnie innym świecie; ogromne, wykładane marmurem foyer i nieliczne, ale wytworne meble musiały kosztować więcej niż jej roczna pensja. Jeden z dwóch pilnujących apartamentu umundurowanych policjantów wylegitymował ją i uważnie porównał rysy jej twarzy ze zdjęciem na identyfikatorze.
- Czy ktoś już zdejmował odciski? - zapytała Maggie.
- Jeszcze nie. Ale był fotograf.
Wzrok Maggie zatrzymał się na drzwiach windy; czasami w takich miejscach zachowują się różnego rodzaju dowody.
- Pilnujcie, żeby każdy, kto korzysta z windy, trzymał ręce w kieszeniach - poleciła. - To samo dotyczy schodów - dodała i przeszła na klatkę schodową prowadzącą do apartamentu Gardnera.
Po chwili znalazła się w najpiękniejszym pokoju, jaki kiedykolwiek widziała. Takiego nie oglądała nawet na zdjęciach w kolorowych pismach ani na filmach opowiadających o życiu ludzi z tak zwanych wyższych sfer.
Na aksamitnej kanapie w kolorze kości słoniowej siedziała kobieta i szlochała, trzymając przy twarzy kłąb papierowych chusteczek. Obok stał umundurowany policjant.
Maggie podeszła bliżej i obrzuciła go inkwizytorskim wzrokiem. Policjant zareagował natychmiast.
- To Miriam Hobart. Od dziesięciu lat prowadzi tu dom - pospieszył z wyjaśnieniem. - Pierwsza natknęła się na ciało Franklina Gardnera. Coś ją obudziło... usłyszała jakiś dźwięk i wstała, żeby sprawdzić, skąd dochodzi.
Kobieta ponownie wybuchnęła płaczem.
Maggie postanowiła na razie zostawić ją w spokoju; uznała, że, po pierwsze, będąc w szoku - a na to wyglądało - i opłakując szefa, kobieta i tak nie udzieli miarodajnych odpowiedzi; po drugie, śledztwo nadzoruje Josh Benton, któremu samodzielna decyzja Maggie mogłaby się nie spodobać. To on, jako główny detektyw, ma ustalać strategię dochodzenia.
W wytwornym salonie panował nieskazitelny porządek. To oczywiste, że nie tutaj dokonano zbrodni, pomyślała Maggie, kładąc kurtkę na oparciu kanapy.
- Gdzie to się stało? - zapytała policjanta.
- W gabinecie - poinformował.
Maggie, minąwszy duże i elegancko urządzone wnętrza, dotarła do gabinetu. Kiedy stanęła w progu, fotograf policyjny robił jeszcze zdjęcia. Ofiara leżała na dywanie. Gardner miał na sobie biały frotowy szlafrok, który skojarzył się Maggie z tymi wydawanymi w ekskluzywnych klubach fitness.
- Ile jeszcze czasu ci to zajmie, Jack? - zapytała fotografa.
- Właśnie skończyłem. Możecie sobie ze mnie kpić, ale zrobiłem strasznie dużo ujęć tego pomieszczenia i... ofiary.
- Od przybytku głowa nie boli. Mógłbyś tu zostać jeszcze jakieś pół godziny? Potrzebuję zbliżeń dywanu pod ciałem denata, ale nie mogę go ruszyć, póki nie wykonam rutynowych czynności.
- Ma się rozumieć. Zaczekam w holu na dole. Masz tutaj numer mojej komórki - powiedział Jack, wręczając swoją wizytówkę. - Wrócę, jak tylko zadzwonisz, ale nie zmuszaj mnie, żebym czekał tutaj. Pracuję już dwadzieścia lat w tym fachu, a jeszcze nie przywykłem do zapachu krwi.
Wiesz, gdzie jest detektyw Benton? - zapytała niby od niechcenia.
- Kręcił się gdzieś tutaj. Ostatnio widziałem go w dużej sypialni. No dobra, na razie się zmywam, bo, jak powiedziałem, nie lubię przebywać w miejscu zbrodni. Zadzwoń, gdybyś mnie potrzebowała.
Maggie pokręciła głową. Jack uznał gabinet za „miejsce zbrodni” i pewnie się nie mylił, chociaż nie mieli na to jeszcze żadnego dowodu. Czy już uznali to za pewnik? No cóż, w końcu policji kryminalnej nie wzywa się do ofiar zawału serca.
Nie wiedząc, co zdążył już zrobić Josh, czy na przykład zabrał się do badania reszty pomieszczenia, Maggie podeszła do ciała. Pod głową denata widniała niewielka kałuża krwi, a więc rana nie musiała być głęboka. Ślady krwi - sześć czy siedem plam - były także na białym szlafroku nieboszczyka. Gardner leżał z gołymi nogami, w jednym białym rannym pantoflu, drugi upadł jakiś metr od lewej stopy.
Maggie postawiła torbę, wyjęła z niej parę świeżych lateksowych rękawiczek i naciągnęła je. Obok ciała położyła kartkę białego papieru, na której uklękła.
Ofiara miała otwarte oczy. Maggie odruchowo sprawdziła puls, ale - rzecz jasna - nie stwierdziła oznak życia. Wyjęła z torby mały odtwarzacz, którym zawsze posługiwała się na miejscu zbrodni, i umocowała mikrofon tak, żeby mieć wolne ręce. Włączyła go i przystąpiła do opisu.
- Ofiarę, zidentyfikowaną jako Franklin Gardner - zaczęła - znalazła gosposia, Miriam Hobart. Ofiarą jest mężczyzna, około pięćdziesięciu lat, w dobrej kondycji fizycznej. Ma niebieskie oczy, czarne włosy i śniadą skórę. Jego rysy twarzy sugerują pochodzenie z jednego z narodów kaukaskich. Badań lekarskich jeszcze nie przeprowadzono, ale widać... - Maggie zamilkła, żeby policzyć - ... siedem plam krwi na szlafroku, na wysokości klatki piersiowej. Przejdę teraz do dokładniejszych oględzin.
Właśnie zaczęła rozwiązywać pasek szlafroka, kiedy dobiegł ją głos Josha Bentona.
- No i jak? - zapytał Josh, podchodząc bliżej.
Maggie przełknęła ślinę i wyłączyła odtwarzacz.
Podniosła głowę i spojrzała na detektywa Bentona.
- Prawdę mówiąc, dopiero zaczęłam.
Szare oczy Josha Bentona zatrzymały się na twarzy policjantki klęczącej przy zwłokach, przeniosły się na fotografię widniejącą na jej identyfikatorze, by zaraz powrócić do jej twarzy.
- Nie do wiary, Maggie Sutter! Co ty tu robisz? Nie, to głupie pytanie. Wiadomo, co robisz, ale jak to się stało... to znaczy... dlaczego nigdy się ze mną nie skontaktowałaś, nie dałaś znać, że pracujemy w tym samym miejscu?
Maggie poczuła, że się czerwieni.
- Bo... bo raz minęliśmy się na korytarzu, a ty... mnie nie poznałeś.
- Cholera, więc dlaczego nie wrzasnęłaś, nie podstawiłaś mi nogi, czy coś w tym rodzaju? - Josh nie spuszczał wzroku z dziewczyny, zauważając różnice między Maggie Sutter, którą znał przed laty, a tą dzisiejszą, która wydała mu się niezwykle atrakcyjna.
- Nie mogłabym zrobić czegoś takiego - mruknęła Maggie, skrępowana całą sytuacją; czuła się lak, jakby ją wziął pod lupę.
- Czy mi się wydaje, że wcześniej miałaś bardziej rude włosy?
- Pociemniały z latami.
- Rozumiem. A czy Tim wciąż mieszka w Kalifornii?
Pytanie o starszego brata zaskoczyło dziewczynę. Oto mają przed sobą trupa - prawdopodobnie ofiarę zbrodni - a Benton postanowił uciąć sobie pogawędkę na temat jej rodziny. Ani mi w głowie podtrzymywać tę rozmowę, pomyślała, i pominęła pytanie milczeniem.
- Właśnie zaczęłam oględziny zwłok - powtórzyła rzeczowym tonem. - Mam kontynuować czy sam to zrobisz? - Cóż, musi się podporządkować. Josh jest wyższy rangą, nawet jeśli nie jest jej szefem. Ale na pewno będzie kierował tym dochodzeniem. Złościło ją, że nie tylko nie poznał jej tamtego dnia, ale nawet nie jest mu z tego powodu przykro. Dziesięć lat temu, kiedy on i Tim byli najlepszymi kumplami, uważała go za wrażliwego chłopca.
- Nie przerywaj sobie. Rozejrzę się po pokoju. Trzeba bardzo uważać, żeby przed zdjęciem - odcisków nie dotykać niczego bez rękawiczek. - Rzucił okiem na jej ręce. - Widzę, że tobie nie trzeba tego przypominać.
Maggie opuściła wzrok; nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że Josh w ogóle nie ma zaufania do jej kompetencji zawodowych.
Josh brał przez lateksowe rękawiczki kolejne przedmioty i oglądał je uważnie, jednocześnie zerkając na Maggie. Wciąż nie mógł uwierzyć, że spotkał ją tutaj, na miejscu zbrodni, i że pracuje ona w jego grupie. Ciekaw był, od kiedy właściwie zainteresowała się pracą w dochodzeniówce.
Maggie odchyliła poły szlafroka Gardnera i przekazywała swoje uwagi do miniaturowego mikrofonu:
- Siedem niedużych... nawet bardzo niedużych ran kłutych. Być może zadanych szpikulcem do lodu. Kto jeszcze używa szpikulców, skoro na rynku istnieje taka rozmaitość łatwych w obsłudze kostkarek do lodu? Nikt. Trzeba sprawdzić barek.
Josh od razu zareagował - podszedł do eleganckiego drewnianego barku, przy którym stało sześć obitych skórą stołków, wszedł za kontuar i z pewnym podziwem zarejestrował na podświetlonych półkach liczne butelki drogich trunków. Zlokalizował wbudowaną lodówkę i drugą, przeznaczoną wyłącznie na wino, a także pokaźnych rozmiarów automatyczną kostkarkę do lodu. Już miał odrzucić teorię Maggie w sprawie ewentualnego narzędzia zbrodni, kiedy, po otwarciu drzwiczek lodówki, zauważył szklany pojemnik, a w nim całą kolekcję starych szpikulców do lodu. Ustawione pionowo, tkwiły w niedużych skórzanych uchwytach, wypełniając całą przestrzeń pojemnika.
Maggie przeszła do badania tyłu głowy ofiary; wyraźne wklęśnięcie, wskazujące na możliwość uszkodzenia czaszki, wyjaśniałoby obecność krwi na dywanie.
Podniosła wzrok na Bentona, który rzucił suche pytanie:
- Czyżby dwukrotnie zabity?
- Co takiego?
Josh odniósł wrażenie, że zaszokował ją swoim spostrzeżeniem.
- Maggie, gdybyś się zajmowała takimi sprawami przez dwanaście lat, tyle co ja, ręczę, że twoje wrażliwe serduszko zdążyłoby się zahartować.
- Mam nadzieję, że nie - zaprotestowała żywo. - Skończyłam oględziny. Chcesz obejrzeć ciało, zanim zadzwonię po fotografa?
Maggie podniosła się z klęczek, a Josh zajął jej miejsce. Przyjrzał się dłoniom i paznokciom denata.
- Staranny manikiur - zauważył. Obejrzał też stopy i nogi mężczyzny, a na koniec okolice krocza. - Stłuczenia na twarzy mają dość osobliwy kształt. Na rękach i przedramionach widoczne są ślady walki, typowe obrażenia, które powstają w walce o charakterze obronnym. Sekcja zwłok pozwoli ustalić główną przyczynę zgonu, ale na pierwszy rzut oka wydaje się, że nastąpił w wyniku ran zadanych w klatkę piersiową albo od potężnego ciosu w głowę, gdy ofiara, padając, uderzyła się o stolik.
- Naprawdę? - Maggie nie musiała daleko szukać stolika. Zaczerwieniła się po cebulki włosów. Powinna była od razu po wejściu do gabinetu dostrzec ślad krwi na brzegu stolika! Benton tego nie przeoczył. Niech to szlag trafi! Czy aż tak się przejęła perspektywą pracy z nim, że zaćmiło jej umysł?
Josh wstał z podłogi.
- Wezwij Jacka i ludzi z laboratorium daktyloskopii. Niech posypią proszkiem cały ten pokój, a zwłaszcza bar. Aha, za barem, w specjalnym pojemniku tkwi kolekcja staroświeckich szpikulców do lodu. Niech włożą każdy z nich do osobnej plastikowej torebki i dokładnie je zbadają w laboratorium kryminalistycznym. Dopilnuj tego. A na razie zostań przy zwłokach, póki ich nie zabierzemy do kostnicy. Chcę jeszcze dokładnie obejrzeć resztę mieszkania.
Maggie próbowała nie dać po sobie poznać, jak bardzo czuje się upokorzona przeoczeniem czegoś tak elementarnego, jak ślad krwi na ostrym kancie stolika. Zadarła dumnie brodę i odezwała się pewnym tonem:
- Według mojej oceny śmierć nastąpiła jakieś cztery godziny temu. Zgadzasz się ze mną?
- Zgadzam - przytaknął Josh i wyszedł z gabinetu.
Maggie sięgnęła po telefon komórkowy i wybrała numer Jacka.
- Możesz wrócić i zrobić zdjęcia, Jack. A jeżeli na dole są też ludzie z laboratorium daktyloskopii, poproś, żeby tu z tobą przyszli. To polecenie Bentona.
- Robi się.
Gdy zabrano ciało, większość policjantów opuściła dom. Z nastaniem świtu wyjrzało blade słońce; świeciło tak słabo, że nawet nie spowodowało porannej mgły. Maggie stała przed przeszkloną ścianą i podziwiała cudowny widok na jezioro Michigan. Z niewyspania bolało ją całe ciało, a przecież czekał ją jeszcze długi dzień intensywnej pracy.
Była tak zmęczona, że nie zauważyła wejścia Josha do salonu, póki się nie odezwał.
- Co powiesz na filiżankę kawy? - zapytał. - Parę przecznic stąd jest lokal, gdzie podają wyśmienitą kawę, a jeśli jesteś głodna, możesz tam zjeść niezłe śniadanie.
- Nie chce mi się jeść, ale kawy chętnie się napiję. Nie mamy tu już nic więcej do zrobienia? Czy któreś z nas nie powinno pogadać z gosposią?
- Jeszcze nie wiem, kto ją przesłucha, ale nie ma powodu do obaw, gosposia się nie ulotni. Podobnie jak inni mieszkańcy tego domu. Dotrzemy do każdego z osobna, ale na razie musimy napić się porządnej kawy. Chodźmy.
Coffeehouse Cafe okazała się nieduża i bardzo uczęszczana. Znaleźli wolny stolik i usiedli. Josh usiłował namówić Maggie na zjedzenie śniadania, ale odpowiedziała mu zgodnie z prawdą, że nie byłaby w stanie nic przełknąć. Za to kiedy podano gorącą, aromatyczną kawę, od razu sięgnęła po swoją filiżankę.
- Miałeś rację - powiedziała, kiedy wypiła solidny łyk. - Kawa jest wyśmienita.
Josh, który oprócz kawy delektował się jajkami na bekonie z grzanką i porcją jarzyn, podniósł wzrok znad talerza.
- Jak pobędziesz ze mną dłużej, przekonasz się, że na ogół miewam rację.
- Coś takiego! Skąd ta metamorfoza? Nie przypominam sobie, żebyś był taki nieomylny w czasach, kiedy nie rozstawaliście się z Timem. - Co było nieprawdą, bo wówczas sama uważała go za chodzącą doskonałość.
- Poważnie? Hmm... No, a co teraz porabia nasz Tim?
- Nasz Tim ma się świetnie. Pewnie wiesz, że się ożenił.
- Ano, wiem.
- I że ma dwóch synków?
- A, tego nie wiedziałem. Dwóch synów, powiadasz? Masz ich zdjęcie?
- Nie przy sobie.
- Powiedz, jak to się stało, że poszłaś w moje ślady, a nie Tima? Czy on nadal siedzi w branży komputerowej?
Maggie uniosła brwi.
- Tak, i wyjątkowo dobrze na tym wychodzi. Natomiast nie widzę żadnego podobieństwa między tobą i mną, poza tym, że oboje pracujemy w policji.
- Byłem gliną, kiedy ty bawiłaś się jeszcze w piaskownicy.
- Nie przesadzaj. Mam dwadzieścia sześć lat, więc jesteś ode mnie tylko o dziesięć lat starszy. A to, że oboje jesteśmy glinami, nie oznacza jeszcze, że myślimy i postępujemy jednakowo.
- Czyżbym wyczuwał nutkę dezaprobaty w twoim głosie?
- No cóż, chyba nie zawsze i nie we wszystkim musisz mieć rację. Podobno nie ma ludzi nieomylnych.
- Mola, hola, nie powiedziałem, że zawsze - i we wszystkim mam rację, tylko że często mi się to zdarza... poza tym żartowałem. Nie znasz się już na żartach? Jeśli dobrze pamiętam, dawniej było inaczej.
- Kiedy widzieliśmy się ostatnio, byłam naiwną szesnastolatką, ale to było już dawno.
Josh skończył jeść, oparł łokcie na stole, ujął filiżankę w obie dłonie i obrzucił Maggie uważnym spojrzeniem.
- Nie da się ukryć, że wydoroślałaś, i to pod każdym względem.
Maggie nie potrafiła zgadnąć, czy jego niepokojące szare oczy wyrażają podziw, czy pożądanie. Przeszedł ją dreszcz. Josh był dziś jeszcze przystojniejszy niż wtedy, kiedy przeżywała katusze z jego powodu. Durzyła się w nim bez pamięci, a on traktował ją jak dziecko i nawet nie podejrzewał, że jest głównym bohaterem jej dziewczęcych fantazji.
Ale by się ubawił, gdyby wiedział, że jej doświadczenie z mężczyznami jest równie nikłe jak przed dziesięcioma laty! Fakt, dziewictwo w jej wieku nie było powodem do szczególnej dumy, ale naprawdę nie spotkała jeszcze faceta, który by ją wystarczająco pociągał. Zresztą nie miała na to czasu. W college'u prawie nie podnosiła głowy znad książek, a po zrobieniu dyplomu harowała jak wół, żeby dostać pracę w chicagowskiej komendzie policji.
A Josh nadal działał na nią jak dawniej. Nie stracił nic ze swojego uroku. Od samego patrzenia na niego działy się z nią dziwne rzeczy. Ale nie mogła przecież pozwolić sobie na szybki romansik z jedynym mężczyzną, którego mogłaby obdarzyć prawdziwą miłością... gdyby kiedykolwiek była taka szansa.
- Może powinniśmy pogadać o śledztwie - zasugerowała.
Josh uśmiechnął się lekko. Nie dość, że jest śliczna, pomyślał, to jeszcze bystra i potrafi trzymać faceta na dystans, co najwyżej dopuści go na wyciągnięcie ramienia. A w dodatku jest siostrą Tima, i to jest jeszcze jeden powód, żeby traktować ją z szacunkiem. Kiedyś Josh mógł sobie stroić żarty z Maggie Sutter, ale nigdy nie posuwał się za daleko.
- Na razie mamy zbyt mało danych - wyjaśnił. - Wiesz, jaka jest procedura... sekcja zwłok i ustalenie przyczyny zgonu... niekończące się przesłuchania... badania laboratoryjne i tak dalej, i tak dalej.
- Jasne. Ale to ty wydajesz rozkazy, więc chciałabym usłyszeć, co masz mi do powiedzenia.
- Zabezpieczyłaś ewentualne dowody, które należy zbadać, więc posiedź dzisiaj w laboratorium kryminalistycznym. Jeśli o mnie chodzi, zamierzam porozmawiać z patologiem. Prześladuje mnie pytanie, co nastąpiło najpierw: rany - kłute czy uderzenie w głowę. Uważam to za klucz do całego dalszego postępowania.
Maggie była pod wrażeniem logicznego myślenia Josha, a jednocześnie trochę mu zazdrościła. Chciałaby mu dorównać, pragnęła wykazać się większą przenikliwością, ale taką umiejętność pewnie można nabyć dopiero po latach pracy w tym zawodzie.
- Zgoda. Jeżeli mnie wysadzisz pod domem Gardnera, przesiądę się do swojego samochodu. Chcesz, żebym się z tobą skontaktowała w ciągu dnia?
- Jeśli odkryjesz coś, o czym powinienem wiedzieć, to tak. - Josh sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął wizytówkę. - Masz tu wszystkie numery telefonów, pod którymi możesz mnie złapać.
Maggie zrewanżowała mu się własną.
- Na wypadek, gdybyś mnie potrzebował - powiedziała.
- Dobra, więc będziemy w kontakcie.
Bliższym niż myślisz, uznała Maggie. Zła, że takie myśli chodzą jej po głowie, postanowiła nie dać poznać po sobie, że inteligencja i męska uroda Josha działają na nią tak samo jak dawniej. Musi uważać w jego obecności, bo gdyby Josh uświadomił sobie, jak silnie na nią działa i że daje mu to nad nią przewagę, nie wiadomo, do czego by doszło. A może wiadomo i to aż za dobrze?
Maggie wstała od stolika i spokojnie szła u boku Josha, jakby był jednym z wielu gliniarzy, z którymi przyszło jej pracować. Nikt nie mógł domyślić się, że nogi ma jak z waty...
To straszne, co się ze mną dzieje, pomyślała. Po jednym zaledwie spotkaniu...
Rozdział 2
Jednym z zadań eksperta kryminalistyki jest rekonstrukcja zbrodni będącej przedmiotem badań. Ma do dyspozycji notatki i zdjęcia z miejsca zbrodni, a także zabezpieczone dowody rzeczowe. Maggie rozmyślała nad sprawą, jednocześnie badając i analizując wszystkie próbki - od włókien dywanu po substancje wydobyte spod paznokci - które zebrała w gabinecie Franklina Gardnera. Jak zwykle skrupulatnie opatrzyła etykietką każdą torebkę, jakby to właśnie w niej miał znajdować się bezcenny dowód, który naprowadzi na trop zabójcy i przyczyni się do przekazania go w ręce sprawiedliwości.
Około drugiej po południu burczenie w żołądku przypomniało Maggie, że nie miała nic w ustach od wczorajszego wieczoru, ale chciała jeszcze skończyć testy i zapisać wyniki, więc zadowoliła się batonem energetycznym z automatu. Do siódmej zrobiła wszystko, co można było zrobić przez jeden długi dzień pracy, po czym zaniosła cały materiał do pokoju, w którym gromadzono dowody.
- Każda torebka jest oznakowana - poinformowała dyżurnego zupełnie niepotrzebnie, bo i tak każdy wiedział, że było to jej obowiązkiem. - W ciągu kilku dni dostarczę resztę. - Miała na myśli głównie szpikulce do lodu. Podejrzany był fakt, że nie znaleziono na nich żadnych odcisków palców. Prawdopodobnie zostały usunięte przez zabójcę. Za to na dwóch wykryto ślady krwi. Na ich zbadanie Maggie potrzebowała więcej czasu.
Idąc do samochodu, uświadomiła sobie z żalem, że Josh Benton nie zatelefonował. Dzisiejsza praca sprawiła jej dużo satysfakcji, nic więc dziwnego, że chciała być na bieżąco w prowadzonej sprawie i dlatego interesowały ją także pozostałe wątki śledztwa. Zamiast do domu, pojechała więc do wydziału dochodzeniowo-śledczego, zaparkowała samochód i weszła do środka. Najczęściej to miejsce przypominało istny dom wariatów, ale tego wieczoru ruch był zaskakująco niewielki.
Przechodząc obok oficera dyżurnego, Maggie odebrała po drodze pozostawione dla niej wiadomości. Szybko przebiegła je wzrokiem, nie odnotowując niczego, co nie mogłoby poczekać, po czym udała się do ciasnej i zagraconej salki, gdzie dwa miesiące temu wyznaczono jej miejsce. Z trudem mieściły się tu szafy z kartotekami i mniej więcej dwadzieścia biurek. Na jej biurku stał jedynie telefon i wygaszony komputer.
Maggie minęła je i nie zatrzymując się, podążyła na poszukiwanie detektywa Bentona, który pracował w innej części lokalu, w pomieszczeniu podzielonym na małe boksy. Nie wyglądało to na Ritza, nawet przy maksymalnie bujnej wyobraźni, ale Maggie bardzo by chciała awansować do tej salki. Wiedziała, że nieprędko to nastąpi, ale co szkodzi sobie pomarzyć.
Drzwi zajmowanego przez Josha boksu były otwarte. Maggie zerknęła do środka i zobaczyła, że detektyw rozmawia przez telefon. On też ją zauważył i pomachał ręką, zapraszając ją do środka. Usiadła na krześle i czekała.
Wreszcie skończył i odłożył słuchawkę.
- Jak poszło w laboratorium? - zapytał.
- Normalnie. Rutyna - odpowiedziała i położyła na biurku szefa plik kartek papieru. - To raport ze wstępnego badania ofiary. Jeszcze nie mam nic konkretnego na temat tych szpikulców do lodu poza tym, że brakuje na nich odcisków palców. Przypuszczam, że zostały dokładnie wytarte, a jednak na dwóch z nich są ślady krwi. Na jednym to krew ludzka grupy zero plus, na drugim krew jakiegoś zwierzęcia. Może ten drugi służył do rozdzielenia zamrożonych steków.
- Mogę oczywiście wykonać dodatkowe testy i zidentyfikować gatunek zwierzęcia. A co do tego pierwszego... czy wiesz, jaką grupę krwi miał Franklin Gardner?
- Zero plus - odpowiedział Josh ze stoickim spokojem.
Maggie wytrzymała jego wzrok.
- A więc ten szpikulec mógł być narzędziem zbrodni?
- Mógł - zgodził się Josh. - Po wstępnych oględzinach zwłok lekarz sądowy powiedział, że przyczyną śmierci mogła być rana głowy albo rany na klatce piersiowej, albo jedno i drugie, jak zresztą sami przypuszczaliśmy. Dopóki nie dostaniemy raportu z sekcji, niczego nie możemy być w stu procentach pewni. Poprosiłem, żeby się pospieszyli, ale wiesz, jak jest.
- Powiedziałeś im o zainteresowaniu mediów tą sprawą?
- Użyłem wszystkich możliwych argumentów, ale wiesz... nie wszyscy padają na kolana na dźwięk nazwiska naszej ofiary. Zresztą nie jest ono w Chicago jedyne, które wzbudza zainteresowanie prasy - zauważył obojętnie Josh. - Jednak w każdej chwili możemy się spodziewać wizyty jakiegoś dziennikarza.
- Wiemy już coś na temat odcisków palców zdjętych w mieszkaniu Gardnera? Faceci od daktyloskopii pobrali ich całe mnóstwo, ze - wszystkich możliwych miejsc. Czy mamy już od nich jakiś raport?
- Nie. Mówią, że pierwsze wyniki będą rano. Na razie do rezydencji Gardnerów posłano dwóch kapitanów policji, aby oficjalnie powiadomili matkę Franklina o jego śmierci.
- Aż dwóch oficerów? - zdziwiła się Maggie. - Skąd taki honor? Ach, rozumiem. Bo to zamożna i szanowana rodzina chicagowskich obywateli, tak? Za wysokie progi dla zwykłego detektywa... - dodała złośliwie. - Myślałam, że sam pojedziesz, żeby ją powiadomić, a przy okazji zobaczysz jej reakcję. Wiemy już, jak przyjęła wiadomość?
- Myślisz, że matka Franklina może mieć coś wspólnego z jego przedwczesnym zejściem?
- Skąd ten sceptycyzm? W końcu wszystko jest możliwe. Dopóki nie poznamy prawdy, każdy, kto znał Franklina, jest podejrzany. Nie ma żadnego śladu wskazującego na to, że ktoś się włamał do mieszkania. Więc jeśli Franklin sam wpuścił mordercę, musiał to być ktoś, kogo znał... kogo się spodziewał. Co wiemy o jego życiu osobistym? Czy miał jakąś przyjaciółkę... a może niejedną? Może fakt, że został dwukrotnie zabity, jak to wczoraj dobitnie ująłeś, świadczy o zabójstwie w afekcie? Wiesz przecież, że zabójca, którego uczucia zraniono, czy to będzie on, czy ona, często nie wie, kiedy przestać...
- No, no... masz niezłą wyobraźnię.
- Chyba bez tego nie miałabym czego szukać w dochodzeniówce.
- Wyobraźnia pomaga... ale może też utrudniać. Ważne jest, żeby zrobić najlepszy użytek z możliwych do udowodnienia faktów.
- Tak, pod warunkiem, że istnieją, ale gdy ich nie ma, nie zaszkodzi umieć samemu kojarzyć fakty i zbierać poszlaki. A co z gosposią? Czy ktoś już ją przesłuchał i czy pozwolono jej zostać w mieszkaniu? Nie można tam przecież niczego dotykać, przestawiać ani czyścić.
- Naprawdę? - powiedział Josh, przeciągając samogłoski. - Do licha, że też o tym nie pomyślałem.
Maggie zaczerwieniła się.
- Przepraszam, że się wymądrzam, ale co zrobiłeś z Miriam Hobart?
- Wrzuciłem ją do najgłębszego i najciemniejszego lochu w Chicago. Przecież nic innego nie mogłem zrobić z gosposią ofiary morderstwa!
- Kpisz sobie ze mnie?
- Maggie, wyluzuj.
Dziewczyna poderwała się z miejsca.
- Uważasz, że nie należy poważnie podchodzić do morderstwa? Świetnie... no to idę do domu.
Josh wstał.
- A może najpierw zjedlibyśmy razem kolację?
Serce Maggie zaczęło bić szybciej, chociaż wiedziała, że jej dzisiejszy wygląd nie powinien podsuwać Joshowi żadnych głupich myśli. Wstała w środku nocy i przyjechała do pracy bez makijażu, z byle jaką fryzurą. A teraz - po dniu ciężkiej pracy - musi wyglądać jeszcze gorzej.
- Przykro mi, ale jeśli na dzisiaj już ze mną skończyłeś, wolałabym wrócić do siebie.
- Nie skończyłem z tobą, Maggie. Nawet o tym nie myśl.
Spokojny głos Josha wprawił Maggie w większe zakłopotanie niż jego słowa. Jeszcze dziwniejsze było to, że wcale nie miał przy tym miny uzbrojonego po zęby myśliwego, polującego na małego, szarego zajączka. Tak czy owak, oboje dokładnie zdawali sobie sprawę z wydźwięku tych słów. Maggie popatrzyła na Josha zdziwionym wzrokiem, a on szybko przybrał surowy wyraz twarzy, wyrażający według niej konkretną treść: Zabraniam ci wyciągać z tego jakiekolwiek wnioski. Krótko mówiąc, Benton miał chłodną i wyzywającą minę gliniarza.
Maggie nie miała dziś dość sił, żeby zmierzyć się z takim wyzwaniem, które w innej sytuacji może by chętnie podjęła. Zignorowała więc erotyczną nutkę, którą usłyszała w jego głosie.
- Jeśli jest jeszcze coś, co chciałbyś dzisiaj omówić, to oczywiście zostanę. A jeżeli to już wszystko...
Josh zastanawiał się, co też, do licha, go naszło. Przecież to Maggie, młodsza siostra Tima.
- Oczywiście, jedź do domu. Dzisiaj już nic więcej nie zrobimy. Chyba, żebyś chciała omówić inne sprawy, którymi się zajmujesz.
- Jest ich trochę, ale nie muszę się z nimi spieszyć. W każdym razie nie są równie pilne jak zabójstwo Gardnera. Cóż, jeśli na dzisiaj to wszystko, to czas się pożegnać. Dobranoc.
- Aha, jeszcze jedno. Czy pracowałaś kiedyś z Colinem Watersem?
Będąc już przy drzwiach, Maggie odwróciła się, oparła ramię o framugę i potrząsnęła głową.
- Nie, ale wiem, kto to taki. Dlaczego pytasz?
- Włączyłem go do sprawy. Otrzymaliśmy rozkaz z góry, żeby nie zwlekać z jej zamknięciem. Colin jest jednym z naszych najlepszych oficerów śledczych. Już z nim dzisiaj rozmawiałem. On i jego partnerka, Darien Wilson, ostro wzięli się do roboty. Pomyślałem, ze powinnaś o tym wiedzieć. Na pewno chętnie zapoznają się z twoim wstępnym raportem.
- Świetnie. Czy jutro rano mam się zameldować tutaj, czy raczej pojechać prosto do laboratorium?
- Najpierw wpadnij tutaj. Niezależnie od tego, czy mnie zastaniesz, czy nie, rzuć okiem na kartotekę Gardnera. Musisz być przygotowana na wypadek, gdyby zjawił się jakiś dziennikarz.
- Może dorzucę jutro parę informacji do kartoteki Gardnera. To wszystko?
- Wszystko. Widzimy się jutro.
- Jeśli cię zastanę - przypomniała Maggie i wyszła.
Po jej wyjściu Josh zadumał się nad swoim życiem. Od pół roku był sam, od kiedy Tasha, modelka, z którą spotykał się przez ponad rok, oznajmiła, że z nim zrywa. O dziwo, nie brakowało mu jednak regularnego seksu. Doszedł nawet do wniosku, że od czasu odejścia Tashy w ogóle nie myśli o tych sprawach. I to wcale nie z braku atrakcyjnych kobiet. Po prostu nie chce się wikłać w żaden stały związek. Pomyślał z rezygnacją, że chyba zaczyna się starzeć.
A dziś znów zaczął się zastanawiać nad stałym związkiem. Chyba przez to, że spotkał po latach Maggie Sutter. Ale przecież z tą dziewczyną nie powinno mu się kojarzyć nic innego poza dawnymi, fajnymi wspomnieniami. Dziesięć łat temu on i Tim Sutter byli dobrymi kumplami. Kiedy Josh wpadał do Tima, często natykał się na Maggie, rezolutną jak każda nastolatka, trochę impertynencką i rozchichotaną dziewczynkę. Zawsze wodziła za nim ślicznymi niebieskimi oczami.
Teraz już tak na mnie nie patrzy, pomyślał nie bez pewnej przykrości. A jeżeli już w ogóle patrzy, to raczej krytycznie. Czy dlatego, że nie poznał jej i minął ją obojętnie na korytarzu? Prawdę mówiąc, może to i lepiej, bo gdyby ją rozpoznał, byłby raczej niemile zaskoczony, spotykając Maggie w mundurze policjantki na terenie swojego wydziału, a mówiąc jeszcze dokładniej, wcale nie był przekonany, czy mu się to teraz podoba. Tym bardziej że w jej obecności zaczynały go nachodzić zdrożne myśli. A przecież fakt, że jest siostrą Tima, czynił ją w jakiś sposób nietykalną.
Josh stracił kontakt z Timem, ale Tim też go nie szukał. Ich drogi się rozeszły; Tim mieszkał w Kalifornii, miał swoje komputery, żonę i dzieci, gdy tymczasem on, Josh, prawie nie wychylał nosa poza swoje miasto, nie zamierzał się żenić ani opuszczać Chicago, ciężko pracował i wspinał się na kolejne szczeble kariery w policji. Prawdę mówiąc, trudno sobie wyobrazić dwóch bardziej różniących się od siebie ludzi niż on i Tim, a jednak, jako młodzi chłopcy, natychmiast przypadli sobie do gustu.
Josh westchnął. Gdyby Tim został w Chicago, pewnie nadal by się przyjaźnili. Jedna myśl pociągnęła za sobą drugą. Co się dzieje z matką Tima i Maggie? Pamiętał Lottie Sutter równie dobrze jak jej dzieci. Czy Lottie żyje i nadal wygląda kwitnąco? Miał nadzieję, że tak. Naprawdę dobrze im się kiedyś rozmawiało.
Tej nocy Maggie spała jak zabita. O szóstej rano poderwał ją budzik. Odrzuciła koce i ciągle jeszcze śpiąca powlokła się pod prysznic. Gorący strumień wody dokończył to, co zaczął brzęczyk budzika - doprowadził do normalnego stanu jej ciało i umysł. Włączyła w sypialni telewizor, żeby podczas robienia makijażu usłyszeć prognozę pogody.
- W ciągu dnia maksymalna temperatura wyniesie dwa stopnie Celsjusza. Po południu spodziewane są zamiecie. Obecnie temperatura na dworze wynosi minus jeden stopień... - informował uśmiechnięty prezenter.
- Fantastycznie - mruknęła Maggie, marząc już o wiośnie. Tak było każdej zimy. Już od marca tak bardzo tęskniła za słońcem i ciepłem, że zaczynała myśleć o przeniesieniu się do jakiegoś południowego stanu, gdzie słońce grzeje prawie codziennie i przez cały rok. W końcu mogłaby tam również znaleźć pracę w organach porządku publicznego. Z jej wykształceniem i praktyką...
Po prognozie prezenter przeszedł do wiadomości lokalnych:
- Wczoraj, we wczesnych godzinach porannych, znaleziono ciało Franklina Gardnera, znanego biznesmena i rodowitego mieszkańca Chicago. Leżał martwy na podłodze we własnym mieszkaniu. Policja nie wyklucza morderstwa.
Zwrot „nie wyklucza morderstwa” zdziwił Maggie. Czy na obecnym etapie śledztwa, kiedy jeszcze nie wszyscy z rodziny Franklina Gardnera zostali poinformowani o tragicznym zdarzeniu, wiadomość ta nie jest przedwczesna? No, ale jej nic do tego. To Benton udziela informacji mediom i pewnie wie, co robi. Nie zaszedłby tak wysoko, gdyby umiejętnie nie dawkował różnych przecieków do prasy.
Maggie umalowała się dziś starannie i nawet nie próbowała się oszukiwać, że nie robi tego ze względu na Josha Bentona. Na grafitowe, prawie czarne wełniane spodnie i sweter z golfem włożyła grubą, ciepłą kurtkę, owinęła szyję szalikiem i wyszła z domu.
W garażu było zimno jak na Antarktydzie, a para unosząca się z ust Maggie zasłaniała jej widok. Pomyślała, że dobrze byłoby mieć ogrzewany garaż. A przecież kiedy znalazła mieszkanie w tym domu, była zachwycona, że w ogóle ma garaż i że wystarczy jej pieniędzy na opłacanie czynszu!
Pocieszając się, że skwarne lato w Arizonie jest równie przykre jak zima w Illinois, Maggie podbiegła do samochodu, otworzyła drzwi i wskoczyła do środka.
Włożyła kluczyk do stacyjki, przekręciła go - i nic. Zaskoczona, dwukrotnie ponowiła próbę, ale bezskutecznie. Samochód ani drgnął. Maggie jęknęła i oparła czoło na kierownicy.
Ale że było za zimno, żeby tu siedzieć i użalać się nad sobą, zaraz podniosła głowę i wyjęła telefon komórkowy wraz z wizytówką Josha. Wybrała jego numer. Odebrał po drugim sygnale - Detektyw Benton - powiedział szorstkim głosem.
- Mówi Maggie. Zdechł mi samochód. Wezwę mechanika, ale nie wiem, jak długo to potrwa. Na pewno się spóźnię. Chyba powinnam cię o tym poinformować.
- Gdzie mieszkasz?
- Co takiego?
- Podaj mi swój adres. Możliwe, że to tylko akumulator. Jeśli tak, będziesz mogła odpalić od mojego.
- Masz zamiar naprawić mój samochód?
- Nie bój się, znam się trochę na silnikach, a poza tym mam w bagażniku przewody do akumulatora. Zamiast wydawać pieniądze na mechanika, pozwól, że na to zerknę.
- Eee... jasne, oczywiście. Ale nie chciałabym się narzucać i zabierać ci czas. - Maggie, choć z ociąganiem, podała wreszcie swój adres.
- Nie mów o narzucaniu się, w końcu sam zaproponowałem ci pomoc.
- Dobrze, niech będzie. W garażu jest lodowato, więc zaczekam w mieszkaniu.
- Będę za jakieś dwadzieścia minut - zapewnił rzeczowo.
- Dziękuję. - Maggie rozłączyła się i wsunęła komórkę z powrotem do torby. Po kolejnej nieudanej próbie uruchomienia silnika potrząsnęła głową zdegustowana i wysiadła z samochodu. Zamknęła drzwi garażu i klnąc pod nosem, ruszyła w stronę windy.
A niech to diabli! Dlaczego się zgodziła? Wezwałaby mechanika i byłoby po kłopocie! Dlaczego zawiódł ją refleks? Przecież wystarczyło powiedzieć, że mechanik jest już w drodze.
W mieszkaniu szybko zrzuciła kurtkę i zaczęła się miotać jak szalona, chaotycznie sprzątając pokój i kuchnię. Chowała różne niepotrzebne rzeczy, na przykład ranne pantofle, które leżały pod kanapą od paru dni, czy prasę niedzielną, porozrzucaną po całej kuchni. Chwyciła plik reklam, które zamierzała dawno wyrzucić, i wpakowała je do kosza na śmieci, no i wreszcie włożyła brudne naczynia do zmywarki należącej do wyposażenia kuchni. Kiedy wynajmowała mieszkanie, cieszyła się z niej prawie tak samo jak z garażu.
Nagle zachciało jej się kawy, więc szybko włączyła ekspres, po czym wpadła do sypialni i piorunem posłała łóżko. Na wypadek, gdyby Josh chciał skorzystać z łazienki, też trochę ją uporządkowała.
Po tym błyskawicznym sprzątaniu mieszkania była nie tylko zdyszana, ale także potwornie zdenerwowana i, co gorsza, nic na to nie mogła poradzić.
Piła już drugą filiżankę kawy, kiedy odezwał się brzęczyk przy głównych drzwiach budynku. Odstawiła filiżankę, podeszła do drzwi wejściowych i nacisnęła guzik domofonu.
- Tak, słucham?
- To ja, Benton. Wpuść mnie.
Maggie otworzyła swoje drzwi i czekała, aż Josh wjedzie na górę windą. Według niej trwało to wieczność, ale wreszcie winda zatrzymała się ze zgrzytem na jej piętrze, powoli otworzyły się drzwi i już po chwili Josh zmierzał w stronę jej mieszkania.
- Schodami byłoby szybciej - powiedział na powitanie.
- Tak. Zwykle idę schodami, z windy korzystam tylko wtedy, kiedy wracam z ciężkimi zakupami. Wejdź, proszę.
- Garaż jest w podziemiu? - zapytał Josh, wchodząc do mieszkania.
- Tak, tylko włożę kurtkę i już zjeżdżamy...
- Nie tak szybko. Czuję zapach kawy.
- Eee... no tak. Napijesz się?
- Jasne. Chciałem się nawet zatrzymać gdzieś na kawę, ale akurat zadzwoniłaś, więc pomyślałem, że lepiej będzie przyjechać prosto tutaj i wypić kawę u ciebie.
- Poszli do kuchni, gdzie Maggie nalała mu kawy.
- Ja też przeważnie zatrzymuję się gdzieś rano na dużą kawę, żeby się rozruszać - wyznała. - Rzadko sama parzę w domu przed wyjściem do pracy. Dziś wyjątkowo nastawiłam ekspres, czekając na ciebie...
- Jeśli pozwolisz, zdejmę kurtkę i usiądę, żeby się podelektować. Pierwsza poranna filiżanka zawsze najlepiej smakuje. Chodź, dotrzymaj mi towarzystwa przy stole.
- Za chwilę. Nie krępuj się i siadaj - powiedziała. - Delektuj się swoją pierwszą poranną kawą, nie mam nic przeciwko temu - dodała pod nosem, co było nieprawdą. Była wściekła na całą sytuację, począwszy od tego, że Josh w ogóle się tu znajduje, że bezczelnie poprosił ją o kawę i że w ogóle zaproponował jej pomoc w uruchomieniu samochodu, a ona, idiotka, się zgodziła. Ale przede wszystkim miała mu za złe to, jak wyglądał; dzisiaj był jeszcze przystojniejszy niż wczoraj, a od samego patrzenia na niego żołądek Maggie fikał idiotyczne koziołki z wrażenia.
Tymczasem on zdawał się czuć tutaj jak u siebie w domu. Jakby przebywanie z Maggie sam na sam w jej własnym mieszkaniu o poranku było dla niego czymś najnaturalniejszym w świecie! Josh Benton niewątpliwie przywykł do picia porannej kawy w mieszkaniach różnych kobiet - pewnie po wspólnie spędzonej nocy - więc nic dziwnego, że nie czuje się niezręcznie w tej sytuacji, pomyślała Maggie.
Ale co z tego, że on się czuje świetnie, skoro jej to nie pasuje?
- Tu są klucze do samochodu - powiedziała, ostentacyjnie podnosząc do góry kluczyki.
Josh uśmiechnął się szeroko.
- Już chcesz się mnie pozbyć?
- Ależ skąd! - skłamała. - Nie musisz się spieszyć. Dokończę jeszcze swoją kawę. - Żeby dowieść, że mówi prawdę, Maggie postawiła swoją pustą filiżankę na stole i usiadła naprzeciwko Josha. - Byłeś już w biurze, kiedy zadzwoniłam? - zapytała, z rozmysłem kierując rozmowę na tematy zawodowe.
- Nie, w drodze do biura. - Josh wstał, dolał sobie kawy i znów usiadł na krześle. Wypił łyk i zrobił zachwyconą minę. - Czuję, że żyję - powiedział. - Naprawdę uwielbiam kawę. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał z niej zrezygnować. Ty pewnie nie pamiętasz czasów, kiedy prawie wszyscy palili, ale ja pamiętam, i to jak! Przeszedłem piekło, rzucając nałóg, głównie dlatego, że palenie sprawiało mi taką frajdę. Ale co miałem zrobić, skoro doszło do tego, że prawie nie było budynku, w którym można było zapalić, a stanie na dworze, zwłaszcza w taką pogodę jak dzisiaj, nie należało dc przyjemności.
- Nigdy nie paliłam, więc niewiele wiem o trudach rzucania nałogu. Ale słyszałam ponure opowieści na ten temat.
- I każda z nich była prawdziwa, możesz mi wierzyć. - Josh zapatrzył się na Maggie. - Wiesz, ze nie spotkałem nikogo, kto by miał tak niesamowity kolor oczu jak ty?
Maggie poczuła, że się czerwieni. Josh zbyt szybko przeskakiwał z tematu na temat.
- Eee... niebieski kolor to nic nadzwyczajnego - wykrztusiła.
- Nieprawda, jest absolutnie niepowtarzalny, a w ogóle... to jesteś bardzo piękna - wymknęło się Joshowi. Wydawał się bardziej zdziwiony wypowiedzianymi mimochodem słowami niż Maggie. Ale dziewczyna naprawdę wyglądała dziś ślicznie, a może zresztą wczoraj też, tylko on był zbyt pochłonięty sprawą Gardnera, żeby to zauważyć.
Maggie poczuła, że cała sztywnieje, a na policzki wypływa jej zdradliwa czerwień.
- Wolałabym, żebyś nie mówił mi takich rzeczy - powiedziała dziwnie cienkim i drżącym głosem. - Mamy pracować razem i... i...
Josh wstał i obszedł stół.
- I co z tego, Maggie? - zapytał łagodnie, podnosząc palcem jej podbródek.
Nie odsunęła się, po prostu nie mogła. A kiedy zobaczyła tuż przed sobą jego twarz, wiedziała, że zaraz ją pocałuje.
Rozchyliła wargi i wstrzymała oddech.
Mijały sekundy, a przez jej głowę przelatywały niespokojne myśli: znam tego mężczyznę... wcale nie jest mi obcy... chcę poczuć jego pocałunek... poznać smak jego warg. Czy przez ten cały czas czekałam, żeby Josh Benton ponownie wkroczył w moje życie?
Zapach Josha wydawał się bardzo swojski. Od jego ciała biło podniecające ciepło; to chyba od tego ciepła z jej własnym ciałem działy się dziwne, zupełnie nowe, choć instynktownie rozpoznawalne rzeczy.
Ale... dlaczego on się waha?
Odpowiedź na to pytanie musiała być wypisana wielkimi literami w umyśle Josha, bo po chwili, jakby wyraźnie zgorszony własnym zachowaniem, zaklął pod nosem i rzucił z niesmakiem:
- Co też ja, u licha, wyprawiam?
Odsunął się od Maggie i tak gwałtownie wyrwał z jej ręki kluczyki, że aż drgnęła.
- Chodźmy - warknął. - Zaprowadź mnie do samochodu.
Maggie odebrała gwałtowną zmianę jego nastroju jak osobistą zniewagę, poczuła się tak, jakby ją uderzył. Musiała się jednak uporać z wściekłością i ze łzami. Okazanie zawodu, jaki jej sprawił, świadczyłoby tylko o jej niedojrzałości i głupocie. Potrafi pokazać Joshowi, jaka jest silna i twarda.
Rozdział 3
- Przepraszam - powiedziała chłodnym tonem Maggie i z możliwie najbardziej obojętnym wyrazem twarzy obeszła Josha, żeby wyjść przed nim z kuchni. Włożyła kurtkę, szeroko otworzyła drzwi i puściła go przodem. Upewniła się, czy dobrze zamknęła drzwi, i zaproponowała: - Zejdziemy schodami.
Po drodze zadawała sobie pytanie, co się stało. Dlaczego Josh najpierw chciał ją pocałować - bo chciał! - a zaraz potem, dosłownie w ciągu paru sekund, zrobił się wściekły... Na siebie? A może na nią? Była na to tylko jedna sensowna odpowiedź: jest związany z kimś innym.
Kiedy sobie uświadomiła, ile emocji wzbudza w niej ten nieunikniony wniosek, wkurzyła się jeszcze bardziej. Inna kobieta! Jest zakochany w innej kobiecie i powinien być jej wierny, więc jakim prawem ją zwodzi? Dlaczego daje do zrozumienia, że między nimi coś zaczyna iskrzyć? W tej chwili nienawidziła nie tylko tego ważniaka, gliniarza Bentona, ale także tamtego przystojnego, bezpośredniego, optymistycznie nastawionego do życia młodego chłopaka, jakim był dziesięć lat temu.
Kiedy znaleźli się w lodowatym garażu, podała mu klucze.
- Mój samochód jest tam. Ten ciemnozielony sedan.
Ton jej głosu wystarczył Joshowi za wszystkie wyjaśnienia. Zrobił coś, czego nie powinien był robić, a teraz ona ma do niego głęboki żal, jak każda kobieta uważająca, że nią wzgardzono. Cholera, przecież nie chciał jej urazić!
- Eee... może byśmy o tym porozmawiali? - zaczął, nie patrząc jej w oczy. Niech to diabli! Przecież powinien był się wytłumaczyć jeszcze na górze, jak tylko zrezygnował z pocałunku.
Rzuciła mu spojrzenie wściekłej kotki.
- Nie mamy o czym rozmawiać. Spróbujesz uruchomić mój samochód, czy może w tej. sprawie też zmieniłeś zdanie?
Josh wiedział, kiedy odpuścić. Tłumaczenie czegokolwiek rozgniewanej kobiecie byłoby idiotyzmem i do niczego by nie doprowadziło.
Bez słowa ruszył w stronę jej samochodu.
Maggie spędziła w laboratorium wiele godzin.
W miarę upływu czasu rosła sterta sporządzanych przez nią raportów. Krew na szpikulcach do lodu mogła należeć tylko do Gardnera, nie było więc potrzeby - przynajmniej na obecnym etapie - badania DNA zabitego. Do drugiej po południu sporządziła kopie wszystkich analiz, które miała dołączyć do akt sprawy, przekazała oryginały do archiwum policyjnego, pozbierała swoje rzeczy i udała się do wydziału dochodzeniowo-śledczego. Już od progu powitała ją ironiczna uwaga kolegi policjanta:
- Podobno miałaś rano jakiś poważny problem z samochodem?
- Już to do was dotarło? Nie macie nic lepszego do roboty, jak tylko zajmować się czyimś wyładowanym akumulatorem? Już wszystko w porządku - odpowiedziała chłodno Maggie.
- Nic dziwnego, skoro podobno sam Benton pospieszył ci z pomocą.
Maggie dostrzegła drwinę w oczach rozmówcy. Prywatne kontakty między funkcjonariuszami nie były dobrze widziane, chociaż się zdarzały, a jeśli już miały miejsce, od razu towarzyszyły im plotki, niedomówienia i złośliwe komentarze, więc takie pary najczęściej szybko się rozstawały. Jeśli jednak przetrwał jakiś związek, sprawa niebawem szła w zapomnienie jako przebrzmiała i nieciekawa.
Maggie zrobiła zdziwioną minę.
- A co, uważasz, że teraz już musi się oświadczyć? Facet naprawiający samochód dziewczynie... to rzeczywiście daje wiele do myślenia!
Policjant, śmiejąc się, wyszedł z pokoju, Maggie zaś zastanowiło, jak szybko zupełnie niewinny incydent obrasta plotkami. Co prawda poranne wydarzenie nie byłoby takie niewinne, gdyby Benton zdecydował się na pocałunek... Ale nie zrobił tego, koniec i kropka!
Wszystko zaczęło się i skończyło w ciągu trzydziestu sekund, więc, na miłość boską, przestań robić z tego wielką sprawę! - karciła się w duchu. A jeżeli spodziewasz się, że nastąpi powtórka, jak po niepełnym podaniu w amerykańskim futbolu, to przyznaj, dziewczyno, że jesteś głupia i naiwna. A do tego masz poglądy na romansujących mężczyzn rodem z wczesnego średniowiecza!
Jej rozumowanie może było i słuszne, ale niemożliwe do zaakceptowania. Nie tak powinien brzmieć ostatni akord porannego epizodu. Na każde jego przypomnienie Maggie kipiała ze złości. Cisnęła na biurko kopie raportów z laboratorium, zdarła z siebie grubą kurtkę i powiesiła na wieszaku, wepchnęła rękawiczki i czapkę do plecaka, a wreszcie podeszła do segregatora z napisem „Sprawa w toku”, by wyjąć teczkę Gardnera.
Nie było jej tam. Musiał zabrać ją inny detektyw, zajmujący się śledztwem. Josh... ?
Maggie wróciła do biurka i usiadła ze skrzywioną miną. Unikanie Josha na dłuższą metę było niemożliwe, ale chciałaby, żeby się udało. Oby już nigdy nie musiała patrzeć w te jego szare oczy. Czuła się poniżona i to wcale nie dlatego, że chciał ją pocałować, ale dlatego, że się rozmyślił, patrząc prosto w jej rozmarzone, maślane oczy. Niemożliwe, żeby nie wyczuł jej absolutnego przyzwolenia i oczekiwania. Niech go szlag trafi! Jak ona to przeżyje?
Westchnęła i doszła do wniosku, że raczej powinna się z tego wszystkiego śmiać. Zaczęła kartkować leżące przed nią raporty. Znała je na pamięć, ale coś musiała robić, zanim wymyśli sposób na zdobycie teczki Gardnera bez ryzyka spotkania się z Bentonem.
A może ma ją Colin Waters? Przecież każdy, kto bierze udział w śledztwie w sprawie tego zabójstwa, ma do niej dostęp.
Gdyby Maggie choć przelotnie uniosła wzrok i spojrzała w lewo, dostrzegłaby obserwującego ją detektywa Bentona. Jakiś czas temu Josh zadzwonił do laboratorium kryminalistycznego, dzięki czemu dowiedział się, że Maggie już wyszła i że pojechała do ich biura.
Kiedy wszedł do pokoju i zobaczył ją pogrążoną po uszy w lekturze, tak że nawet nie usłyszała jego kroków, zatrzymał się. Rozumiał, że nie powinien był tak się zachować u niej w domu, a jednocześnie, na przekór swoim zasadom, żałował, że zapanował nad swoim odruchem i w końcu zrezygnował z pocałunku. Przez cały dzień ciężko pokutował za swoje dżentelmeńskie zachowanie. Wszystko dlatego, że czuł do tej dziewczyny niezwykły pociąg i głupiał na sam jej widok. To było dla niego szokiem. Nigdy by nie przypuszczał, że kiedyś tak będzie reagował na młodszą siostrę Tima.
Mrucząc coś pod nosem, podszedł do biurka Maggie.
- Pewnie chciałabyś to przejrzeć - powiedział i położył przed nią teczkę Gardnera.
- Tak, dziękuję - powiedziała spokojnie. Chyba tylko jakiś cud sprawił, że nie dała poznać po sobie, jak mocno działa na nią ten człowiek. Trudno jej było pogodzić się z faktem, że na tym musi poprzestać. Gra szła o wysoką stawkę; może przez to stracić i pracę, i spokój ducha. Musi znaleźć jakiś sposób na rozładowanie tego nieznośnego napięcia między nimi, a następnie położyć temu kres raz na zawsze.
- Mam jeszcze coś do dodania - powiedziała, pokazując na raporty, które przyniosła z laboratorium.
- Natrafiłaś na coś szczególnego?
- Prawdę mówiąc, nie. Ktokolwiek zabił Franklina Gardnera, nie zostawił po sobie śladów. On... albo ona... albo ma fart, albo doskonale się zna na procedurach kryminalistycznych.
- No cóż, to też się zdarza. Zapoznaj się z aktami, a jeśli później zechcesz porozmawiać, znajdziesz mnie w pobliżu. - Josh odwrócił się gwałtownie i wyszedł.
Maggie popatrzyła za nim, ale zamiast niechęci, jaką powinna poczuć, doznała przypływu tęsknoty, tak mocnej, że aż łzy zakręciły się w jej oczach. Westchnęła głęboko. Czym zawiniła, że musiała trafić na faceta, który jednym spojrzeniem potrafi ją rozbroić i rozkojarzyć? Szybko sięgnęła po teczkę i otworzyła ją.
Na początek zapoznała się ze sprawozdaniem z sekcji zwłok, z którego wynikało, że Franklin Gardner umarł od uderzenia w tył głowy. Szpikulec do lodu nie przyczynił się więc znacząco do jego śmierci.
No tak, ale po diabła ktoś dźgał trupa? I to wielokrotnie! A może Gardner nie wyglądał na nieboszczyka? Czy to możliwe, żeby niechcący się przewrócił i uderzył głową o kant stolika? A ktoś, kto był z nim w gabinecie, sądząc, że Gardner stracił tylko przytomność, skorzystał z okazji i dobił go?
Maggie czytała dalej:
„Poważne obrażenia twarzy mogło spowodować coś, co miał na ręce napastnik, najprawdopodobniej szeroka obrączka”.
Mój Boże, a więc ten biedak został w dodatku pobity! - wzdrygnęła się Maggie.
Usiadła wygodniej, zastanawiając się nad sprzecznościami raportu. Po chwili sięgnęła po kolejny. Detektywi Waters i Wilson zdążyli przesłuchać gosposię i administratora domu. Miriam Hobart powtórzyła w zeznaniu to, co Maggie już słyszała: obudził ją dziwny dźwięk, wstała, żeby to sprawdzić, i zastała pana Gardnera na podłodze w gabinecie. Przerażona, pospieszyła do swojego pokoju i zadzwoniła na policję.
Niewiele więcej miał do powiedzenia administrator, poza tym, że według niego Gardner był człowiekiem aroganckim i nieprzyjemnym. Dodał też, że jego żona zawsze odnosiła się z pogardą do pana Gardnera. Aha, no i jeszcze podczas rozmowy z żoną administratora detektywi zwrócili uwagę na torbę z ręcznymi robótkami, w której tkwiły długie cienkie druty.
Maggie zrozumiała tę sugestię. I tak z jej raportu, a konkretnie z fragmentu dotyczącego szpikulca do lodu, Waters i Wilson dowiedzą się, że Gardnera nikt nie dźgał drutami.
Po dołączeniu swoich raportów do teczki Maggie zaczęła się zastanawiać. Gardner był bity i kłuty szpikulcem. Czy najpierw go pobito, a potem upadł, i wtedy ktoś go dźgnął? To szaleństwo nie było pozbawione sensu. Uderzony w twarz i ogłuszony, Gardner mógł się o coś potknąć i uderzyć głową w kant stołu. Napastnik, nieświadomy tego, że ofiara już nie żyje, podbiegł do baru, chwycił szpikulec, wrócił do leżącego nieruchomo Gardnera i wielokrotnie wbił w jego pierś ostre narzędzie.
Kiedy zadzwonił telefon, Maggie machinalnie podniosła słuchawkę.
- Detektyw Sutter - wyrecytowała.
- Cześć, masz chwilkę?
- Cześć, Natalie. Tak, możemy pogadać. Co słychać?
- Pomyślałam sobie, że mogłybyśmy wyskoczyć wieczorem na burgera albo na pizzę. Co ty na to? Mam ci coś do powiedzenia.
- Założę się, że nawet wiem, co - zakpiła Maggie. Po radosnym głosie przyjaciółki poznała, że pewnie chodzi o nowego mężczyznę jej życia.
- Tylko nic nie mów i nie staraj się zgadywać, dobrze? Umieram z niecierpliwości, żeby ci osobiście wszystko opowiedzieć. Spotkamy się koło wpół do siódmej?
- Nie widzę przeszkód. Gdzie?
- Wolisz pizzę czy burgera?
- Eee... pizzę. Co powiesz na restaurację „U Tony'ego”?
- Świetnie. Do zobaczenia o wpół do siódmej.
Maggie odłożyła słuchawkę i spojrzała na zegarek. Dochodziła piąta. Przed wyjściem do pizzerii Tony'ego zdąży jeszcze porozmawiać z Joshem Bentonem.
Skoncentrowała się, szykując się na tę rozmowę. Wzięła teczkę Gardnera i komórkę - rzadko się z nią rozstawała - i powędrowała do boksu Josha. Siedział za biurkiem przy telefonie i tak jak za pierwszym razem, pomachał ręką, zapraszając ją do środka.
Maggie usiadła na krześle i szybko się zorientowała, że Josh rozmawia z naczelnikiem wydziału dochodzeniowo-śledczego. Zaciekawiona, natychmiast nadstawiła ucha i nawet nie próbowała udawać, że nie podsłuchuje.
- To byłoby może trochę zbyt pochopne, szefie - rzucił do słuchawki Josh, obracając się z fotelem bokiem do biurka, a twarzą do okna. - Czy ta kobieta nie rozumie, że jej syn został zamordowany? Tak, rozumiem, że matce zależy na szybkim zakończeniu sprawy - ciągnął - i że chciałaby urządzić pogrzeb, ale czy patolog jest na sto procent pewny, że zwłoki nie kryją już żadnych tajemnic?
Josh chwilę słuchał, a potem poddał się:
- Dobrze, niech będzie, ale na razie pojadę do kostnicy i jeszcze raz obejrzę ciało. Kiedy? Zaraz. Odezwę się później.
Odłożył słuchawkę, obrócił się znów z fotelem i spojrzał na Maggie.
- Możemy porozmawiać... ? - zaczęła, kładąc na biurku teczkę Gardnera.
Josh nie dał jej skończyć. Poderwał się na nogi. . : - W tej chwili wybieram się do kostnicy, żeby jeszcze raz dokładnie obejrzeć ciało Gardnera. Dobrze by było, żebyś pojechała ze mną. - Zamilkł, a po chwili dodał: - Tak, to dobry pomysł. Może dopatrzysz się czegoś, co uszło mojej uwagi. Porozmawiamy po drodze. Leć po płaszcz.
- Ale... ale...
- Ale co?
- Nic. Idę się ubrać. - Wybiegła, a po drodze zadzwoniła do Natalie. - Przepraszam, ale muszę odwołać spotkanie - powiedziała. - Coś mi wypadło. To rozkaz szefa. Może jutro wieczorem, dobrze?
- Cholera! Trudno, niech będzie jutro.
- Cześć, Nat.
Maggie dogoniła Josha na korytarzu prowadzącym na policyjny parking. Szli w milczeniu. Siedzieli już w samochodzie, kiedy Josh odezwał się szorstkim głosem, niepewnie, jakby coś go niepokoiło:
- Pani Gardner domaga się wydania zwłok syna. Uważam, że na to jest jeszcze za wcześnie, ale przed chwilą usłyszałem, że nieważne, co myślę na ten temat, bo nie będę miał na to żadnego wpływu.
- Sądzisz, że lekarz medycyny sądowej mógł coś przeoczyć? I dlatego chcesz jeszcze raz obejrzeć ciało?
- Czasami rany na ciele można różnie interpretować. Nie podważam orzeczenia lekarza sądowego, w ogóle niczego nie poważam, ale coś mnie gryzie i nie daje spokoju.
- Och, czyżbyś miewał takie przeczucia, które w powieściach nie dają gliniarzom spokoju, a objawiają się bólem brzucha?
- Miewasz coś takiego? - zaniepokoił się Josh.
- Tylko wtedy, kiedy odżywiam się chili na zmianę z faszerowanymi ostrymi papryczkami.
- Chyba jednak jesteś na mnie wkurzona.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- No cóż, powodem do wyciągnięcia takiego wniosku mogłaby być na przykład twoja lodowata mina.
Ten facet na dodatek sobie ze mnie kpi! - oburzyła się Maggie w duchu.
- Lepiej mieć lodowatą minę niż lodowate serce.
- Chcesz przez to powiedzieć, że to ja mam lodowate serce? Co ty możesz o tym wiedzieć?
- Może połączyłam poszlaki i wyciągnęłam głębsze wnioski.
- Chodzi ci o dzisiejszy ranek? Miałem swoje powody - mruknął Josh.
- Nie wątpię.
Josh pozwolił, żeby ostatnie słowo należało do niej, i nie odzywał się przez resztę drogi. Maggie zachowywała się tak, jakby jej było wszystko jedno, co Josh zrobi czy powie, choć tak naprawdę czuła w piersi trudny do zniesienia ból, jakby od śmiertelnej rany. Cała ta sprawa pewnie nie ma dla Josha najmniejszego znaczenia, ale dla niej to nie tylko cios w serce, ale także zakwestionowanie jej profesjonalizmu. Musi szybko coś z tym zrobić.
Tylko co? Oto jest pytanie. Jak tu dopiec Joshowi Bentonowi co najmniej tak mocno, jak on dopiekł jej?
W kostnicy już po dziesięciu minutach stali z Maggie po przeciwnych stronach wózka, którym przywieziono z chłodni zwłoki Gardnera. Oboje założyli lateksowe rękawiczki.
- Musiał się bronić - mruknął Josh, oglądając sińce na ramionach i rękach ofiary. - A obrażenia twarzy są tak charakterystyczne, jakby tu był jakiś wzór...
- W raporcie jest wzmianka o tym, że napastnik mógł nosić masywny pierścień.
- Cóż, gdyby to był brylant, skóra na twarzy byłaby popękana, a tutaj mamy do czynienia tylko z siniakami i stłuczeniami. Każdy duży kamień jubilerski pociąłby skórę.
- Chyba że nie wystawał z obrączki - po namyśle zauważyła Maggie i pochyliła się nad nieboszczykiem, żeby lepiej się przyjrzeć śladom na twarzy.
- Coś tu jest - potwierdziła. - Jakiś wzór. Ale nie potrafię go odtworzyć. A ty?
- Też nie. Wzięłaś aparat?
- Tak, mam w plecaku. Już wyjmuję. - Ściągnęła rękawiczki, wrzuciła je do specjalnego pojemnika i podeszła do pozostawionego na półce przy drzwiach plecaka. Wyjęła aparat, wróciła do wózka i zapytała: - Nie dostałeś jeszcze zdjęć, które Jack zrobił na miejscu zbrodni?
- Mam je w biurze.
Maggie zesztywniała.
< - To dlaczego nie ma ich w teczce Gardnera?
- Bo je przeglądałem, próbując wybrać te, które nadawałyby się do kartoteki - warknął Josh. - W każdej chwili możesz je sobie obejrzeć. Jest ich tak dużo, że trzeba wyselekcjonować najważniejsze. Zresztą zostawiłem w teczce notatkę na ten temat... nie czytałaś?
- Nie.
- Trudno. Zrób parę zbliżeń tych stłuczeń.
Ten aparat to była wysokiej jakości cyfrówka, na poczekaniu drukująca odbitki. Zdjęcia można było też obrabiać na komputerze i wydobywać z nich niektóre niewidzialne gołym okiem elementy.
Zastanawiając się, jak mogła przegapić notatkę Josha na temat zdjęć, Maggie doszła do wniosku, ze niczego nie przeoczyła. Pewnie Benton zamierzał dołączyć jakąś notatkę, ale tego nie zrobił. Cóż, grunt to wysokie mniemanie o sobie! - pomyślała. Naprawdę trzeba by mu utrzeć nosa. Ale kto to zrobi, jeśli ona nie da rady?
Zrobiła parę zbliżeń twarzy Gardnera i wydrukowała zdjęcia. Josh wyrywał je po kolei i oglądał.
- Wystarczy. Dziękuję - powiedział.
- Cała przyjemność po mojej strome - warknęła lodowatym tonem i odeszła, żeby włożyć aparat do plecaka. Kiedy wróciła do wózka, okropnie ją korciło, żeby Joshowi dokuczyć. - Wątpię, żeby Jack przeoczył obrażenia twarzy, robiąc tyle ujęć na miejscu - rzuciła. - Ale mogę się mylić, skoro osobiście przyglądałeś się tym zdjęciom. Jeśli ktoś popełnił błąd, to oczywiście tylko Jack, bo przecież nie ty.
Josh miażdżył ją wzrokiem co najmniej przez minutę, po czym warknął:
- Dałabyś lepiej spokój. A teraz wynosimy się stąd.
- Oczywiście, jak sobie życzysz... - Maggie miała na końcu języka „łaskawy panie”, ale w ostatniej chwili przyhamowała. Tego byłoby już za wiele.
W każdym razie była zachwycona, że działa mu na nerwy. Nawet parę razy uśmiechnęła się półgębkiem.
Kiedy wyszli na zewnątrz, Josh zdziwił się, widząc Maggie uśmiechniętą, nie zapytał jednak, co ją tak bawi.
- To mógł być sygnet - powiedział, zamiast zadawać jej głupie pytania.
- Co takiego? Przepraszam, ale nie słuchałam. Co powiedziałeś?
- Mówiłem o pierścionku napastnika. To mógł być jeden z tych dużych pierścieni, jakie noszą sportowcy, a może tylko sygnet z okazji ukończenia college'u. Niektóre są naprawdę spore, zwłaszcza jeśli zabójca miał duże dłonie.
- Mówisz tak, jakbyś wykluczał udział kobiety.
- Dlaczego? Kobiety też miewają duże dłonie - powiedział Josh, gdy dotarli do jego samochodu.
- Ale niewiele kobiet nosi sygnety z college'u. Jeszcze mniej ma sygnet klubowy, a już nigdy nie spotkałam kobiety, która nosiłaby sygnet uniwersyteckiej korporacji.
- Naprawdę? A te, które dostały korporacyjne sygnety od swoich chłopaków?
- Chcesz powiedzieć, że morderczynią jest studentka? Przyznaję, że teraz mnie zaskoczyłeś.
Josh w milczeniu uruchomił silnik.
- A wiesz, co mnie zaskakuje, Maggie? - zapytał po chwili. - Wyobraź sobie, że ty. Czego ty ode mnie chcesz?
Maggie nie wierzyła własnym uszom. Okropnie zdenerwowana, za wszelką cenę pragnęła skierować rozmowę na inne tory, ale było za późno. Teraz mogła tylko udawać, że nie wpadła w panikę.
- Mogłabym ci zadać to samo pytanie - powiedziała hardo. - Ale obawiam się, że w zależności od sytuacji za każdym razem usłyszałabym inną odpowiedź. Weźmy na przykład dzisiejszy poranek. Chyba oboje wiemy, czego ode mnie chciałeś, choć przyznaję, że się tego nie spodziewałam. Zresztą może nie potrafię czytać w cudzych myślach. Może się pomyliłam co do twoich intencji.
- Nie pomyliłaś się.
- Coś ty powiedział?
- Dobrze słyszałaś. Powiedziałem, że się nie pomyliłaś.
- Udowodnij to - palnęła Maggie, zanim zdążyła pomyśleć.
Joshowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wprawnie manewrując, wydostał się z ruchu, skręcił ostro w prawo i wjechał w ciemny zaułek. Zahamował, ustawił bieg automatycznej skrzyni na pozycji „parking”, odpiął pas, po czym przysunął się tak blisko, jak na to pozwalała dzieląca ich siedzenia rozbudowana konsola.
Maggie zagapiła się na Josha, próbując coś wyczytać z jego oczu.
- Co... co robisz? - wykrztusiła.
- Udowadniam - mruknął Josh i odpiął pas Maggie. Objął ją i przyciągnął do siebie na tyle blisko, żeby móc dosięgnąć jej warg. Pocałunek był namiętny i mocny, a Maggie aż zachłysnęła się z wrażenia.
- Kiedy już nie mogła oddychać, odwróciła gwałtownie twarz.
- Wystarczy. Dowiodłeś, że mówiłeś prawdę - wychrypiała.
- Jeszcze nie. - Josh wziął jej rękę i położył na swoich udach.
Maggie nie miała nic przeciwko temu. Najchętniej rozpięłaby spodnie Josha i poczuła pod palcami jego sztywną męskość. A jednak cofnęła powoli rękę, ciekawa, co teraz nastąpi.
Nie czekała długo.
- Czego ty właściwie chcesz? - zapytał.
- Uznałem, że nie powinienem cię podrywać ze względu na Tima, ale, jak widać, przeceniłem trochę swoje hamulce i zapomniałem o swoich szlachetnych intencjach. Jeśli jednak zależy ci na mnie, jestem gotów zmięknąć. Ale musisz o czymś wiedzieć. Otóż nie ożeniłem się jeszcze ze względu na statystykę. Czy wiesz, że każdy, kogo znam, przynajmniej raz się rozwodził? Nie chcę takiego życia. Zwykle po rozwodzie pozostają jeszcze dzieciaki, które najbardziej cierpią, a to daje co najmniej jedną nieszczęśliwą osobę na jedno rozbite małżeństwo. Pewnie moglibyśmy pójść do łóżka, ale czy to by ci wystarczyło? Jeśli tak, możemy od razu jechać do mnie i kochać się aż do rana. - Przerwał na chwilę. - Nie wiesz, co odpowiedzieć?
- Na razie po prostu nie znam odpowiedzi.
Nie dziś - szepnęła zaszokowana. - I proszę cię, jedźmy już.
- A jutro będziesz znała odpowiedź?
- No... nie wiem.
- Ale ja chyba wiem. Chcesz wyjść za mąż i mieć dzieci, tak samo jak wszyscy.
- Wszyscy oprócz ciebie.
Josh przesiadł się za kierownicę.
- Być może. I nie zamierzam tego uzasadniać. Jestem, jaki jestem i albo ktoś to zaakceptuje, albo w ogóle może się ze mną nie zadawać.
- Z tego, co mówisz, wyłania się dosyć ponury obraz. Ale cóż, czuję, że nie chcesz wałkować tego tematu.
Podczas całej drogi do biura, a później do domu Maggie walczyła ze łzami. Miała teraz wiele do przemyślenia. Wysiadając z samochodu Josha, powiedziała wreszcie, co myśli:
- Nigdy nie uwierzę, że postanowiłeś zostać kawalerem tylko z powodu statystyki. Oszukujesz sam siebie i na pewno o tym wiesz. Więc przestań mnie obrażać, opowiadając takie bzdury.
Rozdział 4
Ostatnio tydzień pracy Maggie zaczynał się w poniedziałek, a kończył w piątek. Za parę tygodni, jak zawsze w wydziale śledczym, sytuacja się zmieni; nawet patolodzy pracowali rotacyjnie, tak że nikt nie mógł liczyć na tradycyjny weekend. To była sprawiedliwa zasada. Kiedy zachodziła taka konieczność, Maggie chętnie pracowała w weekendy, ale dzisiaj - a był właśnie piątek - modliła się, żeby nikt nie zarządził śledztwa wymagającego jej obecności w sobotę czy w niedzielę. Potrzebowała czasu, a dwa dni z dala od Josha Bentona może pozwolą jej się pozbierać.
Nie przestawała myśleć o tym, co jej powiedział. A na jej reprymendę zasłużył aż nadto; mogła mu nawet jeszcze więcej nagadać. Każda idiotka, która liczy na związek z mężczyzną o takich poglądach na miłość, małżeństwo i dzieci, czyli na wszystko, co się w życiu liczy, sama jest sobie winna i nie ucieknie od cierpienia, tak jak teraz Maggie. Nie chcę takiego życia, powtarzała sobie wielokrotnie. Gdyby mogła, wydarłaby z serca ten zalążek uczucia, który zagnieździł się tam dziesięć lat temu, kiedy jeszcze była nastolatką. Może wtedy na dobre odcięłaby się od tego aroganckiego mężczyzny. Ale z tym był największy kłopot, okazało się bowiem, że nie jest panią własnych uczuć. Na widok Bentona serce waliło jej jak szalone, a kiedy rozmawiając o sprawie Gardnera, musiała patrzeć mu w oczy, uginały się pod nią kolana i czuła w żyłach coraz gorętszą krew. Taka bezsilność, zupełnie dla niej nowa, doprowadzała ją do wściekłości, bo zupełnie nie umiała jej pokonać. Co z tego, że setki razy powtarzała sobie, jak bardzo nienawidzi Josha. I tak wiedziała, że to nieprawda. Zawsze uważała się za osobę rozsądną i zrównoważoną, więc gdzie się raptem podział jej rozsądek? Pewnie ukrył się głęboko w jej głupiutkim sercu, które zasługiwało na karę.
Żeby się kompletnie nie rozsypać i wreszcie przestać użalać nad sobą, Maggie przez większość dnia przeglądała zdjęcia zrobione na miejscu zbrodni przez Jacka, a także swoje z kostnicy. Najbardziej interesujące okazały się ujęcia poranionej twarzy ofiary. Bardzo dużo dała komputerowa obróbka fotografii z jej aparatu.
Godzinami oglądała i porównywała je na ekranie komputera, powiększała co ważniejsze fragmenty i stosując różne techniki przesiewania i cieniowania, uzyskiwała coraz lepsze efekty. Powiększając obraz jednego szczególnie ciężkiego obrażenia, Maggie w pewnym momencie wpatrzyła się w ekran, zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy. Na stłuczonym miejscu widniał jakiś wzór, którego wciąż nie mogła zidentyfikować.
- Chciałbym, żebyśmy razem przejrzeli teczkę Gardnera.
Maggie aż podskoczyła na krześle. Nad nią stał Josh, a ona była tak zajęta, że nie usłyszała, kiedy się tu zakradł. Okey, może słowo „zakradł” nie było właściwe. Zwłaszcza że w pokoju byli też inni detektywi.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta; za dziesięć minut zjawi się jej zmiennik, a ona skończy pracę. A potem ma cały weekend, żeby pozbierać się i dojść do siebie.
- To nie potrwa długo - powiedział Josh, dobrze wiedząc, dlaczego Maggie spogląda na zegarek.
- Tym lepiej - burknęła.
- Chodź do mnie. Przejrzymy teczkę przy moim biurku - powiedział Josh, wychodząc.
- Muszę jeszcze coś wydrukować i wyłączyć komputer - zawołała Maggie do jego pleców.
Nie oglądając się, pomachał jej ręką; to lekceważące przyzwolenie podziałało Maggie na nerwy. Zaciskając zęby, wydrukowała, co trzeba, zapisała w komputerze swoją pracę, a na koniec zgodnie z procedurą bezpiecznie go zamknęła.
Złapała ułożone według ważności fotografie, zostawiając na biurku tylko niewielki plik, wzięła jeszcze wydrukowaną odbitkę dziwnego wzoru, który dopiero zaczęła rozgryzać, i z zaaferowaną miną pomaszerowała do biura Josha. Żadnych osobistych akcentów! - nakazywała sobie po drodze. - Jeżeli powie cokolwiek, co nie ma związku ze sprawą, już ja mu pokażę! A gdyby znów zaczął marudzić na temat statystyki i mojej niewłaściwej postawy, powiem mu dokładnie to samo co wczoraj. Ciekawe, czy mu się to spodoba?
Wiedziała, że się nie spodoba. Ale jej też nie podobało się wiele rzeczy, a mimo to jakoś je znosiła.
Z bliżej nieokreślonego powodu zaczęły ją szczypać oczy. Rany, czy ilekroć Josh coś do mnie powie, zamierzam się mazać? - zirytowała się. Coś jest ze mną nie tak, tylko co?
Kiedy Maggie weszła do niewielkiego boksu i usiadła, Josh podniósł wzrok znad otwartej teczki Gardnera i od razu przeszedł do rzeczy.
- Nie widzę tu raportu na temat stolika.
- Musi gdzieś być. Zbadałam stolik centymetr po centymetrze i szczegółowo opisałam. Sam - stolik jest teraz w laboratorium kryminalistyki, a raport w tej teczce.
- Więc mi go pokaż. - Josh podsunął jej teczkę.
Maggie wydęła wargi. Czyżby zarzucał jej kłamstwo? Podważa jej kompetencje? Chwyciła teczkę i zaczęła kartkować papiery. Wyciągnęła odpowiednią kartkę i podała ją Joshowi, a w tym samym czasie inny tekst przykuł jej uwagę. Nie widziała go jeszcze, więc zaczęła teraz czytać. Detektywi Waters i Wilson opisali tu rozmowę, jaką odbyli w posiadłości Gardnerów z panią Cecelia Gardner, matką Franklina.
- Detektyw... zaraz, tylko sprawdzę, które z nich to podpisało. - Maggie spojrzała na koniec strony, po czym kontynuowała lekturę. - Detektyw Waters sygnalizuje, że tej nocy, kiedy zamordowano jej syna, Cecelia Gardner zajęta była działalnością charytatywną i że są na to liczni świadkowie. - Maggie spojrzała na Josha. - Czy imprezy charytatywne trwają całą noc?
- Według lekarza medycyny sądowej śmierć nastąpiła przed północą.
Maggie pokiwała głową. Podczas wstępnych oględzin miejsca zbrodni ona również określiła czas zgonu mniej więcej na tę godzinę. Ssąc dolną wargę, zastanawiała się nad tym nowym elementem sprawy, po czym doszła do wniosku, że ponosi ją wyobraźnia. Powróciła do czytania raportu. Dowiedziała się jeszcze, że detektyw Colin Waters i jego partnerka, detektyw Darien Wilson, próbowali skontaktować się z dwudziestotrzyletnim synem Franklina, Stephenem, ale nie zastali go w domu.
- Nie wiedziałam, że Franklin miał syna - mruknęła Maggie.
- Jest jeszcze Lyle Gardner, starszy brat Franklina. On też mieszka w posiadłości Gardnerów. Tamtego wieczoru podobno oglądał telewizję.
Zdziwiona Maggie uniosła brew.
- Wszyscy oni mieszkają z Cecelia Gardner, z wyjątkiem Franklina. Czy on przypadkiem nie odstawa! trochę od rodziny?
- Może był po prostu bardziej niezależny niż reszta Gardnerów. Mógł sobie wyjątkowo cenić swoją prywatność.
- Może miał ku temu powody.
- Na przykład jakie?
- A jeśli odwiedzali go wieczorami goście, którzy mogli się nie spodobać mamusi? Na przykład... eee... o innej orientacji seksualnej?
- Wciąż jednak istnieje prawdopodobieństwo, że wszystko zaczęło się od włamania.
Maggie żachnęła się.
- Prawdę mówiąc, ta teoria nigdy do mnie nie przemawiała, a skoro i ty dotąd o tym nie wspomniałeś, wygląda na to, że ten motyw odpadnie jako mało wiarygodny.
- A jaki według ciebie może być motyw?
- Uważam, że Franklin znal zabójcę i że doszło między nimi do nieporozumienia, które przerodziło się w bójkę.
Josh zastanawiał się chwilę, a wreszcie pokiwał głową.
- Też tak uważam. Jesteś całkiem bystra, detektyw Sutter.
- Bardzo dziękuję. - Policzki Maggie pokryły się rumieńcem, nie z powodu komplementu, ale na widok oczu Josha. Coś się kryło w tych oczach. Zaraz, zaraz... co to ona miała zamiar powiedzieć, gdyby Josh znów próbował porzucić tematy służbowe?
Josh tymczasem rozparł się w fotelu, zapatrzony na Maggie. Zachwycały go jej wspaniałe włosy. Zawsze wiązała je z tyłu, a on bardzo by chciał zobaczyć te włosy rozpuszczone i w nieładzie. A najlepiej... zmierzwione na poduszce. O tak, to dopiero byłaby przyjemność.
Zainteresowanie Maggie sprawą Gardnera jakby wyparowało. Nie mogła skupić się nad treścią raportu. A Benton, jak na złość, cały czas wysyłał erotyczne sygnały, przekazując oczami to, czego nie odważył się ująć w słowa.
A gdyby tak wylądowali w jej mieszkaniu? Czy nie można by powtórzyć tej próby pocałunku, ale tym razem to ona przejęłaby inicjatywę?
A jeżeli Josh naprawdę jest z kimś związany?
Nie życzyła sobie wplątania się w romans z żonatym czy prawie żonatym facetem.
Jak się tego dowiedzieć? Szybko wpadła na pewien pomysł.
- To nie ma nic wspólnego ze sprawą - odezwała się - ale chciałam urządzić małe przyjęcie. Mogę cię umieścić na liście gości? Przyjdziesz czy odmówisz?
Josh nie zdołał ukryć zdziwienia ani ciekawości. Co tak naprawdę kryje się w tej pięknej główce? Co można wyczytać z tych olśniewających fiołkowych oczu? Czyżby jego wczorajszą przemowę Maggie uznała za docenienie jej inteligencji, a nie za zlekceważenie jej kobiecych pragnień? Może zatem uczciwość popłaca bardziej niż oszustwo, do którego ucieka się wielu facetów, aby zaciągnąć kobietę do łóżka. Ale z drugiej strony pamiętał, jak dziewczyna się zjeżyła, wysiadając z jego samochodu, więc zaproszenie na kolację było ostatnią rzeczą, jakiej mógł się po niej spodziewać.
Spoglądał na nią przez długą chwilę.
- A więc będziemy przyjaciółmi?
Maggie zauważyła; że wprawiła Josha w zakłopotanie.
- Czy zaproszenie na kolację jest dla ciebie równoznaczne z propozycją przyjaźni?
- Bo ja wiem? Odniosłem wrażenie, że mnie nie lubisz. Kiedyś było inaczej, ale jak widać ludzie się zmieniają.
- O tak, z pewnością - zgodziła się Maggie. - A wracając do kolacji, to jak, wpisać cię na listę gości, czy nie? Razem z żoną... albo z przyjaciółką?
- Z żoną? Czyżbym ci nie powiedział wczoraj, jaki jest mój stosunek do małżeństwa?
- A czy ja ci nie powiedziałam, co sądzę o takim głupim gadaniu? Uważasz mnie za idiotkę, gotową uwierzyć w każde twoje słowo?
Josh roześmiał się.
- Za idiotkę? No, no... Posłuchaj, jeśli wydajesz przyjęcie i chcesz mnie zaprosić, zawsze mogę odwołać randkę, żeby ci się zgodził rachunek przy stole.
W tym momencie zadzwonił telefon komórkowy Maggie. Zerknęła na wyświetlacz i zobaczyła numer Natalie.
- Och, zapomniałam, że się umówiłam - jęknęła Maggie. - Czy mogę odebrać? - zapytała Josha.
Wzruszył ramionami.
- Nie krępuj się.
- Dzięki. - Maggie nacisnęła przycisk. - Nat, przepraszam, ale jestem bardzo zajęta i nie mogę teraz rozmawiać. Dzwonisz w sprawie dzisiejszego wieczoru, prawda?
- Tak, ale jest inaczej, niż myślisz. Dzisiaj ja muszę odwołać spotkanie - powiedziała Natalie i zachichotała. - Mam randkę z nowym facetem.
- No nie, widzę, że idziesz na całego! To może spotkamy się podczas weekendu, co?
- Jeśli tylko będę mogła. On jest strasznie napalony... przynajmniej na takiego wygląda. Prawdopodobnie przekonam się o tym wieczorem. Na razie masz mnie z głowy. Dzwonię, bo nie chciałam cię zostawić na lodzie w piątkowy wieczór.
- Doceniam twoją troskę. Do usłyszenia.
Kiedy Maggie skończyła rozmowę, mina Bentona wydała jej się dziwnie skwaszona. Po chwili ją olśniło: Nat to imię i dla mężczyzny, i dla kobiety, więc Josh mógł pomyśleć, że rozmawia z facetem! Cholerny egoista! - oburzyła się w duchu Maggie. Sam nie zje i drugiemu nie da! Cóż, ona ma już dość tych wymownych spojrzeń i zmian nastroju. Teraz albo nigdy...
- Okazało się, że mam wolny weekend - powiedziała od niechcenia. - A jak wygląda twój jutrzejszy dzień?
Zaskoczony Josh poprawił się na krześle.
- Eee... będę prawie cały czas tutaj. Dlaczego pytasz?
- Chodzi mi o to przyjęcie.
- Dasz radę je tak szybko zorganizować i zaprosić gości?
- Moi znajomi są wyluzowani. Jeżeli tylko nie są już gdzieś umówieni, chętnie przyjmą zaproszenie.
- No cóż... jasne... myślę, że mógłbym przyjść. O której?
Maggie nie zauważyła, żeby Josh był zachwycony propozycją. Skoro jednak powiedział, że przyjdzie, to na pewno dotrzyma słowa.
- Może być o siódmej. Pasuje ci?
- Chyba tak... hmm... świetnie.
- To dobrze. A teraz chciałabym ci coś pokazać. - Maggie podała mu powiększone zdjęcie.
Josh przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym zerknął na Maggie.
- Udało ci się wydobyć fragmenty wzoru. Świetna robota, Maggie. Myślisz, że ten wzór mógłby być jeszcze bardziej czytelny?
- Bardzo bym chciała. Przyjdę jutro i jeszcze nad tym popracuję - dodała z troską w głosie.
W obliczu śledztwa osobiste sprawy należało odsunąć na drugi plan, tym bardziej że zamiar urządzenia przyjęcia był tylko nieprzemyślanym, mglistym i chyba całkowicie bezsensownym pomysłem, który raptem strzelił jej do głowy. Głównie chodziło jej o zorientowanie się, czy Josh ma kogoś i ewentualnie danie mu nauczki. Ale czy laka kompletnie zielona osoba jak ona potrafi pognębić doświadczonego mężczyznę?
Aż zadrżała na samą myśl. Mając nadzieję, że Josh nie zauważy jej zmieszania, wróciła do poprzedniego wątku:
- Mogłabym posiedzieć nad tym przez cały ranek. Co ty na to?
Josh skinął głową.
- Rzeczywiście byłoby dobrze i chyba nawet powinnaś to zrobić. Tylko czy jutrzejsza praca... powiedzmy do południa... nie pokrzyżuje twoich planów i nie rozwali ci przyjęcia?
Maggie zebrała myśli.
- Nie sądzę. Czy to już wszystko na dzisiaj?
- No cóż, moglibyśmy przegadać całą noc o tym morderstwie, ale wątpię, czy posunęlibyśmy się o krok dalej. To co, będziesz tu z rana?
- Tak.
Josh wstał zza biurka.
- Może się zobaczymy, a może nie. Zamierzam wpaść rano do laboratorium i jeszcze raz obejrzeć ten stolik. Nie wiem dlaczego, ale wciąż nie daje mi to spokoju.
Maggie natychmiast przyjęła obronną postawę.
- Jestem pewna, że poza tym, co wykazały moje badania laboratoryjne, niczego więcej nie znajdziesz.
- Mówisz tak, jakbym podważał twój profesjonalizm.
- No, nie... ale...
- Idź już do domu, Maggie. Albo spotkamy się rano tutaj, albo o siódmej wieczorem u ciebie.
Po tej odprawie Maggie z wypiekami na twarzy prawie biegiem opuściła boks Josha.
Wracając do domu, rozmyślała o problemie swojego dziewictwa. Bała się, że wyjdzie na idiotkę. Całą swoją wiedzę o uwodzicielskich praktykach czerpała z książek i z opowiadań koleżanek. Czy to wystarczy, żeby zachować się jak doświadczona kobieta? Musi wystarczyć, orzekła. Po prostu musi! Jeśli Josh się połapie, że w sprawach damsko-męskich jest zupełnie zielona, będzie pokpiwać z niej co najmniej przez cały następny tydzień.
- I co teraz będzie? - szepnęła, przestraszona własnym idiotycznym pomysłem.
Miejscami jezdnia była niebezpiecznie oblodzona. Maggie trzymała mocno kierownicę, wypatrując śliskich miejsc i zadręczając się jednocześnie. Ależ nawarzyła sobie piwa! Ani chybi, kiedy Benton stanie w drzwiach i stwierdzi, że poza nim nikogo nie ma, rzuci się do ucieczki. (Chyba że przedtem ją wyśmieje.
Doszła do wniosku, że od chwili ponownego spotkania Josha straciła całą pewność siebie. Nie tylko jako kobieta, ale także jako profesjonalna policjantka. Jeśli nie liczyć wczorajszej awantury, pozwoliła Joshowi wejść sobie na głowę. Dlaczego, na miłość boską? Czy dzięki zajmowanemu stanowisku jest lepszy od niej ? Bardziej inteligentny? Owszem, na pewno ma większe doświadczenie w zawodzie, w końcu jest od niej o dziesięć lat starszy, ale to tylko tyle oznacza, że kiedy on osiągnie wiek emerytalny, ona nadal będzie się dobrze trzymać.
I nagle doznała olśnienia. Wiedziała już, co zrobi, i to bardzo dokładnie. Pokaże, że wcale nie jest niedoświadczoną gąską... i jutro wieczorem zrobi wszystko, żeby rozpalić Josha Bentona do czerwoności...
W końcu, po wielu godzinach spędzonych za biurkiem, Josh westchnął głęboko i zamknął teczkę Gardnera. Pęczniała z każdym dniem, a właściwie z każdą godziną. Colin Waters i jego partnerka odwalili kawał dobrej roboty, przesłuchując rodzinę, dalszych i bliższych przyjaciół oraz wspólników Franklina Gardnera. Ciekawy był raport na temat Desmonda Reichera, dyrektora do spraw operacyjnych Korporacji Gardnera, człowieka cieszącego się opinią prawego obywatela, mającego jednak rozległe znajomości wśród ludzi ze świata przestępczego. Ciekawe, czy Franklin wiedział o nadprogramowej działalności swojego dyrektora operacyjnego? Od razu też nasuwa się logiczne pytanie, czy sam Gardner nie był wplątany w nielegalne struktury - o ile to wszystko okaże się prawdą.
Teraz myśli Josha pobiegły innym torem.
Maggie, Maggie, co ja mam z tobą zrobić? - zafrasował się. Splótł ręce na karku i położył nogi na biurku. Czuł się przez nią niepewnie i naprawdę nie wiedział, co z tym fantem począć. Może, gdy sprawa Gardnera zostanie zakończona i nie będą już ze sobą pracować, uda mu się przestać o niej myśleć?
Ale, do cholery, potem będzie następna sprawa, pomyślał z niechęcią. Mógłby pewnie unikać Maggie, ale w jaki sposób uniknąć tego, co dzieje się w jego sercu? Najwyższy czas powiedzieć to sobie bez ogródek: chciałby się kochać z Maggie Sutter i wcale nie chodzi mu o szybki, niezobowiązujący seks. Pragnie ją trzymać w ramionach, dotykać jej pięknych długich włosów, patrzeć w jej fiołkowe oczy i jednocześnie... jednocześnie...
Opuścił nogi na podłogę i nakazał sobie wrócić do rzeczywistości. Jest od niego młodsza o dziesięć lat, a na dodatek to siostra Tima. A najważniejsze, że Maggie chyba wcale nie oczekuje poważnych starań z jego strony.
Żałując, że nie odmówił zaproszenia na kolację do Maggie - powinien był znaleźć jakiś pretekst - wciągnął ciepłą kurtkę. Jedynym pocieszeniem było to, że Maggie oprócz niego zaprosiła też innych gości. Prawdopodobnie nie będzie ich dużo, w końcu mieszkanie Maggie nie pomieściłoby tłumu, ale nawet w niedużej grupie będzie się czuł swobodniej i... bezpieczniej. Wystarczy parę osób, żeby zdołał utrzymać ręce przy sobie.
Zresztą... co tam! Wieczór może się okazać całkiem przyjemny.
Nazajutrz Maggie ze zdwojoną energią zajęła się powiększonymi fotografiami. Po kolejnej obróbce wydrukowała pięć najlepszych zdjęć i chociaż wciąż nie była usatysfakcjonowana ich jakością, włożyła je do teczki Gardnera.
Dobrze się stało, że Benton od rana nie pokazał się w biurze; i bez niego zdenerwowanie wystarczająco mocno dawało się Maggie we znaki.
Wybiegła z biura parę minut po dwunastej, zatrzymała się kilka razy po drodze, robiąc zakupy na wieczór, i dotarła do domu o wpół do drugiej. Potem spędziła dwie godziny w kuchni - teraz wystarczy po przyjściu Bentona włączyć piecyk na kwadrans - i pospieszyła do łazienki, żeby zająć się sobą. Mieszkanie, posprzątane poprzedniego wieczoru, po prostu lśniło. Rano zmieniła nawet pościel. Wszystko było gotowe na wieczór - wszystko poza nią, ale na szczęście miała przed sobą jeszcze parę godzin, które zamierzała wykorzystać co do minuty. A że postanowiła upiększyć się od stóp do głów, zaczęła od pedikiuru. Będzie dzisiaj zadbana, jak nigdy dotąd!
No i dowie się wreszcie, dlaczego Josh nie odrywa od niej pożądliwego wzroku i niestety na tym poprzestaje.
Przerażało ją jednak własne niedoświadczenie.
Jak można w tym wieku być dziewicą? Co będzie, jeżeli z Joshem dojdzie do zbliżenia, a kiedy się okaże, że jest jej pierwszym mężczyzną, nie będzie wiedział, jak się zachować?
- O Boże - jęknęła Maggie. Co zrobić, żeby uniknąć kompromitacji z powodu tego nieszczęsnego dziewictwa, gdy już wylądują razem w łóżku? Najbardziej przerażało ją to, o czym słyszała od wielu koleżanek: że dla niektórych kobiet ten cholerny pierwszy raz bywa strasznie bolesny. Jeżeli należy do tej właśnie grupy kobiet, Josh od razu się połapie, że jest jej pierwszym facetem.
Powinna udawać, że wszystko jest cudownie i przestać sobie wmawiać, że koniecznie musi stać się coś złego.
Zrobisz wszystko, żeby się udało! - nakazała sobie. W końcu po to sprzątałaś mieszkanie aż do północy, po to powlekłaś świeżą pościel, po to przygotowałaś potrawę, która potrzebuje tylko paru minut, żeby ją odgrzać i wyjąć z piecyka, po to białe wino chłodzi się w lodówce, a dwie butelki czerwonego, odkorkowane, oddychają w kuchni na stole!
Po to też przez co najmniej trzy godziny zamierzała się szykować na ten wieczór. Kiedy otworzy drzwi, żeby wpuścić gościa, Josh niewątpliwie wytrzeszczy oczy na widok Maggie Sutter, jakiej jeszcze nie widział.
Kończyła pedikiur, kiedy zadzwonił telefon.
Na piętach, żeby nie dotykać palcami dywanu, podeszła i podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Cześć, Maggie. Jak się masz, dzieciaku?
- Tim! Jak się cieszę, że dzwonisz! Co u ciebie?
- Nie może być lepiej. Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jak się miewasz?
- Świetnie. Ciężko pracuję i uwielbiam to, co robię.
- I co dalej?
- Jak to co?
- Pytam, jak się miewasz, a ty mi nawijasz, że świetnie ci się pracuje. Siostrzyczko, a co z twoim męskim ideałem? Czy już takiego spotkałaś?
- Próbujesz wydać mnie za mąż? - zażartowała Maggie.
- Oczywiście. Od tego są starsi bracia. Ale mówiąc poważnie, na pewno się z kimś spotykasz. Opowiedz mi o nim.
- Przykro mi, ale z roku na rok moje randki stają się coraz rzadsze. Jak się ma Laurie i dzieciaki?
- Chłopcy są zdrowi i ogromnie ruchliwi, a Laurie jest w ciąży.
- W ciąży! Och, Tim, jestem taka szczęśliwa i cieszę się razem z wami. Tym razem ma być dziewczynka!
- Laurie na to liczy. Poznamy płeć dziecka mniej więcej za miesiąc. Dam ci znać, okey?
- Cudownie!
- No więc jak ci się pracuje? Prowadzisz jakieś ważne śledztwo?
- Owszem. Chodzi o morderstwo i... i... - Albo teraz, albo nigdy, pomyślała Maggie. - Pracuję nad tą sprawą razem z Joshem Bentonem.
- Josh! Kto by pomyślał, więc on nadal pracuje w policji? Pozdrów go ode mnie, dobrze?
- Dlaczego sam do niego nie zadzwonisz i nie zrobisz tego osobiście?
- Chyba masz rację. Dasz mi numer jego telefonu?
- Jasne, poczekaj chwilkę. - Po paru sekundach Maggie wróciła do telefonu z wizytówką Josha. Wolno podyktowała Timowi numer, pewna, że go zapisuje. - Szkoda, że wasz kontakt się urwał - powiedziała. - Jeśli mnie pamięć nie myli, byliście do siebie bardzo przywiązani.
- W pewnym sensie. Było nam razem nieźle, ale Josh przychodził zobaczyć się nie tylko ze mną, ale i z naszą mamą.
Maggie zbaraniała.
- Nie przypominam sobie, żeby spędzał czas z mamą.
- Ale tak było. No wiesz, był nastolatkiem, kiedy stracił matkę, i bardzo polubił naszą mamę. Ona też nie widziała świata poza nim. Nawet mu gotowała jego ulubione potrawy, kiedy wiedziała, że będzie na kolacji. Nie pamiętasz?
- Nie - zapewniła Maggie. - Kiedy to się działo, miałam inne rzeczy w głowie. - Jasne, że miałam, pomyślała. Marzyłam o tym, żeby Josh Benton zwrócił na mnie uwagę i zauważył, że jestem już dorosła i że umieram z tęsknoty za jego pocałunkami...
- Kiedy go zobaczę, powiem mu, żeby spodziewał się telefonu od ciebie - powiedziała na zakończenie.
Po tej rozmowie dzisiejsza wizyta Josha u niej wydała się Maggie prawdziwym koszmarem. Czuła jakiś kamień w żołądku. Może to dlatego, że okłamała brata, mówiąc, że jeszcze nie spotkała swojego ideału. Bo przecież spotkała go dziesięć lat temu, kiedy wpadał do nich zobaczyć się z ich matką!
Rozdział 5
- Nat, wpakowałam się w absurdalną sytuację - poinformowała przez telefon przyjaciółkę. - Zanim ci to wyjaśnię, pozwól, że zapytam, jak ci idzie z nowym chłopakiem?
Natalie westchnęła marzycielsko.
- On jest cudowny... absolutnie cudowny. Chyba jestem zakochana.
- Cieszę się. Nat, spotkasz się z nim dzisiaj wieczorem?
- Powinien być tu lada chwila. Dlaczego pytasz, Maggie?
Maggie pokrótce wyjaśniła swój problem.
- Zaprosiłam Josha Bentona, detektywa, z którym pracuję w jednym wydziale, na przyjęcie do mnie dzisiaj wieczorem. Jest przekonany, że będą też inni goście, ale to nieprawda. To znaczy od początku miało nikogo nie być. Ale nie mogę tego tak załatwić. Jeszcze sobie pomyśli, że lecę na niego i że z całą premedytacją chcę go uwieść. Zresztą... myśląc tak, wcale by się nie pomylił. Ale zmieniłam zdanie. Nie chcę, aby tak o mnie pomyślał. Dlatego mam do ciebie wielką prośbę. Czy nie moglibyście przyjść i zachowywać się tak, jakbym was oboje zaprosiła wczoraj?
- Cholera, Maggie, akurat mamy bilety na ten charytatywny koncert, o którym pewnie słyszałaś. Dziesiątki gwiazd filmowych i estradowych poświęcą na ten cel swój czas i talent, a Tom wydał fortunę na bilety. Nie mogę mu sprawić zawodu, prawda?
To wspaniale, że Natalie uda się uczestniczyć w imprezie, o której trąbią już od tygodni, altruistycznie pomyślała Maggie.
- Oczywiście, że nie - przyznała, dodając: - Ze też sama na to nie wpadłam. Też bym chciała być na tym koncercie.
- Zaczekaj chwilę. O której ma się zjawić ten twój detektyw?
- Zaprosiłam go na siódmą.
- To dobrze, bo koncert zaczyna się o dziewiątej. Moglibyśmy wpaść o siódmej, pogadać o koncercie, powiedzieć, jacy jesteśmy zachwyceni, że udało nam się dostać bilety, przegryźć coś, jeśli zechcesz nas poczęstować kolacją, i zaraz po kolacji wyjść. Na dobrą sprawę moglibyśmy się zjawić jeszcze przed przyjściem detektywa Bentona. Wyjdziemy z domu, jak tylko pojawi się - Tom, a on jest naprawdę słodki i na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu, żebyśmy przed koncertem zajrzeli do ciebie. Czy to cię urządza?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - odetchnęła z ulgą Maggie. - Jesteś genialna, Nat. Więc przychodźcie, kiedy tylko zjawi się Tom.
- Ten Benton musi być dla ciebie kimś cholernie ważnym.
- Sama nie wiem. Na razie traktuję tę znajomość jako pewne wyzwanie, ale... no nic, to długa historia. Opowiem ci, kiedy się spotkamy następnym razem. Tak czy owak, niewiele brakowało, a popełniłabym straszliwy błąd. Dzięki za pomoc, Nat, jestem ci dozgonnie wdzięczna.
- No to do zobaczenia niebawem.
- Czekam. - Maggie rozłączyła się i spojrzała na zegarek. Do przyjścia Josha, jeśli się nie spóźni, zostało około godziny. Chwała Bogu, że Nat i Tom pojawią się przed nim.
Maggie, Natalie i Tom rozmawiali, śmiali się i popijali wino, kiedy w kuchni odezwał się brzęczyk od frontowych drzwi. Po trzecim kieliszku Maggie nie musiała już udawać, że świetnie się bawi.
Przeprosiła gości i poszła do kuchni, gdzie miała domofon.
- Kto się dobija do moich drzwi? - zapytała żartobliwie.
Wesołość w jej głosie mile zdziwiła Josha. Widać przyjęcie już się zaczęło i Maggie dobrze się bawi. To świetnie, zwykle bowiem bywa aż nazbyt poważna.
- Wielki zły wilk - oznajmił. - Wpuść mnie, bo inaczej chuchnę i zdmuchnę twój dom.
- A który to wielki zły wilk? W tej okolicy jest ich więcej.
- Ten wielki zły wilk to twój szef - odpowiedział Josh groźnym tonem.
- Nareszcie wypowiedziałeś magiczne hasło - rzuciła Maggie lekkim tonem. Roześmiała się i nacisnęła przycisk otwierający drzwi na dole.
Zerknęła na stół nakryty na cztery osoby, włączyła piecyk i wróciła do salonu.
- Zaraz tu będzie - oznajmiła.
- Maggie, zdążymy się tylko z nim przywitać.
- Natalie miała naprawdę zatroskaną miną, mówiąc te słowa. - Kiedy rozmawiałyśmy przez telefon, nie wiedziałam, że Tom obiecał wstąpić po znajomych w drodze na koncert. Będą na nas czekać... więc...
- Strasznie mi przykro - odezwał się Tom - że nie zostaniemy na kolacji. Odrobimy to innym razem, obiecuję.
Chociaż żołądek Maggie znów dał o sobie znać, zdobyła się na uśmiech.
- Rozumiem. Cieszę się, że w tej sytuacji w ogóle udało wam się wpaść do mnie.
Ubierali się właśnie, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Maggie wpuściła Josha, przedstawiła sobie całą trójkę, po czym pożegnała Natalie i Toma. Ściskając Maggie, Natalie szepnęła jej do ucha:
- On jest cholernie przystojny. Jutro sobie pogadamy.
Maggie zamknęła drzwi, oparła się o nie plecami i popatrzyła na Josha. Miał na sobie elegancki płaszcz i w ogóle wyglądał wspaniale. Niezależnie od tego, co on powie albo zrobi, kiedy prawda wyjdzie na jaw, i tak będzie się w nim durzyła, pomyślała z rezygnacją.
Josh stał w płaszczu i zastanawiał się, o co, do licha, tak naprawdę tu chodzi. Jeśli dobrze się orientował, w mieszkaniu nikogo więcej nie było. Czy to on się spóźnił? Czy wszyscy już zjedli kolację i sobie poszli? Przecież Maggie zapraszała na siódmą!
- Czy goście wyszli wcześniej, czy to ja się spóźniłem? - zapytał, jednocześnie przyglądając się Maggie z podziwem. Wyglądała zachwycająco w ciemnoniebieskiej spódnicy i błękitnej bluzce, podkreślającej kolor jej oczu. Uczesała się dokładnie tak, jak sobie wymarzył - rozpuszczone, sprężyste loki ślicznie układały się wokół jej twarzy. Krótka spódniczka odsłaniała smukłe nogi w cieniutkich pończoszkach. Takiej Maggie jeszcze nigdy nie widział.
Maggie wreszcie odsunęła się od drzwi.
- Daj mi swój płaszcz. Wcale się nie spóźniłeś. Okazało się, że Natalie i Tom już wcześniej mieli swoje plany na dzisiejszy wieczór i musieli wyjść, bo jadą ze znajomymi Toma na ten głośny koncert charytatywny, który zaczyna się o dziewiątej.
- A inni goście? - Josh podał płaszcz, który Maggie powiesiła w niedużej szafie w holu.
- Nie ma żadnych gości.
- Wszyscy twoi znajomi byli zajęci?
- Na to wygląda. - Maggie weszła do salonu. - Wejdź, proszę, i rozgość się. Może kieliszek wina? Piliśmy właśnie cabernet sauvignon, ale w lodówce mam też białe wino.
- Z przyjemnością wypiję cabernet. - Zauważył, że jeden kieliszek jest jeszcze odwrócony do góry dnem, z czego wywnioskował, że Maggie spodziewała się tylko trójki gości. Najwyraźniej przyjęcie, na które zdecydowała się w ostatniej chwili, nie wypaliło.
Wbrew poprzednim lękom i obawom, doszedł teraz do wniosku, że nie przeszkadza mu ani trochę to, że jest jedynym gościem. Rozsiadł się na kanapie, wypił łyk wina i nagle poczuł się komfortowo, jakby był otulony miękkim, ciepłym kocem. Niczym się wprawdzie nie przykrywał, ale to uczucie było cudowne. Miło jest przebywać w towarzystwie pięknej, zmysłowej kobiety, popijać wino, słuchać cichej muzyki i zawodzenia wiatru za oknami. Chyba nawet w raju nie może być przyjemniej, rozmarzył się i uśmiechnął do Maggie.
Ależ on jest zabójczo przystojny, pomyślała Maggie. I ten jego wymowny uśmiech, który tak ją onieśmiela... Znów poczuła zdenerwowanie i nagle zaczęła się jąkać.
- Eee... no... moja potrawka... już dochodzi - wykrztusiła z trudem. - Za jakieś dziesięć minut usiądziemy do stołu.
- Będzie, jak każesz.
Pomyślała, że Josh jest dzisiaj wyjątkowo ugodowy i bardzo miły; nie ma w nim nic z tego oschłego mężczyzny, z którym miała do czynienia w ostatnich dniach. Nawet inaczej wygląda. Jest jak zawsze cholernie przystojny, ale gdzieś zostawił to surowe spojrzenie, jakim na co dzień posługuje się w pracy. Powiedziałaby wręcz, że dostrzega jakąś dziwną łagodność w jego oczach, której nigdy wcześniej nie zaobserwowała.
Przecież on cię zwyczajnie uwodzi, kretynko!
- ocknęła się. Wystarczy z twojej strony drobna zachęta, żeby wskoczył ci do łóżka! Ale czy nie o to ci chodziło? Czy nie w tym celu zorganizowałaś tę farsę z kolacją? A co, może jednak chcesz umrzeć jako dziewica?
Nie chcę, zdecydowała. Ale nie wiem, co robić. Uśmiechaj się... uśmiechaj się cały czas i dobrze go nakarm! Czy nie tego chcą wszyscy mężczyźni? Słyszałaś przecież, że chcą od kobiet dwóch rzeczy: seksu i jedzenia. Wszyscy tak mówią... No tak, tylko że Josh nie jest dla ciebie zwyczajnym facetem. On nie jest taki jak wszyscy, on jest dla ciebie bardzo ważny. Bądź miła, ale miej się na baczności!
Nagły zamęt w myślach spowodował, że Maggie omal nie zakrztusiła się winem. Trochę za bardzo zakręciło jej się w głowie. Nic dziwnego, wypiła za dużo wina na pusty żołądek. Najwyższy czas, żeby coś zjeść.
- Idę przygotować kolację, a ty posiedź tutaj. Za chwilę poproszę cię do stołu - powiedziała, podnosząc się z miejsca.
- Pomogę ci. Nie jestem z tych gości, którzy czekają bezczynnie, aż pani domu wszystko zrobi - powiedział bez chwili namysłu. Kiedy Maggie wchodziła do kuchni, Josh prawie deptał jej po piętach. - Widzę, że stół już nakryty. Co jest jeszcze do zrobienia?
- Nic. To znaczy nic wielkiego, a raczej... no wiesz... nic poważnego... Zaraz wszystko podam. Siadaj. - Maggie zupełnie nie wiedziała, co mówić i co robić. Czuła się okropnie zażenowana i skrępowana. Znowu zakręciło jej się w głowie, ale najbardziej niepokojącym objawem było dziwne ciepło, które czuła w dole brzucha. Zaczęło się to w momencie, gdy Josh przekroczył próg jej domu.
- Siadaj - powtórzyła, podeszła do lodówki i wyjęła miskę wcześniej przygotowanej sałaty. Zanim postawiła ją na stole, zdjęła folię. Wreszcie odważyła się spojrzeć wprost na swojego gościa.
- Nie zamierzasz usiąść?
- Usiądę, kiedy i ty usiądziesz. Poza tym widzę tu cztery nakrycia. Gdzie chcesz mnie posadzić?
- Och, przepraszam. - Tak drobne niedopatrzenie nie powinno jej wprawić w zakłopotanie, jednak poczuła, że się czerwieni. Natychmiast przeszła do defensywy. Pomyślała, że nie ma doświadczenia nawet w takich sytuacjach, jak ta. Powinna była już wcześniej usunąć ze stołu te dwa nakrycia. - Jeżeli koniecznie chcesz mi pomóc - powiedziała zrezygnowanym tonem - możesz zabrać dwa zbędne nakrycia i postawić je na ladzie. I siadaj, gdzie chcesz - dodała.
- Okey. Już się robi. - Josh zauważył, że Maggie, która w pracy porusza się pewnie i z niezwykłym wdziękiem, u siebie w domu zachowuje się niezręcznie, chwilami wręcz niezdarnie. Postawił nakrycia na ladzie i odwrócił się w momencie, kiedy Maggie pochyliła się, żeby otworzyć piecyk. - Co się z tobą dzieje, Maggie?
- zapytał spokojnie. - Czy krępuje cię moja obecność? Dlaczego jesteś taka spięta?
Dziewczyna wyprostowała się, wbiła w niego ostry wzrok, ale nagle poczuła się tak potwornie upokorzona i tak bezradna, że rozpłakała się głośno. Już zupełnie straciła kontrolę nad swoimi emocjami. A wypite wino na pusty żołądek też zrobiło swoje.
- Och, jaka ja jestem głupia - wyszeptała, szlochając. Urwała z rolki kawałek papierowego kuchennego ręcznika i przyłożyła go do oczu.
Josh zrobił duży krok i położył dłonie na jej ramionach.
- Jak możesz mówić coś podobnego? Jak możesz nawet tak myśleć?
- To przez ciebie tak myślę - pochlipywała. - Naprawdę jestem głupia...
Josh spojrzał jej głęboko w oczy. Stali blisko siebie i on znowu poczuł to samo pragnienie, które sprawiało, że nie panował nad własnym ciałem, gdy obok była Maggie. Już nie mógł wyprzeć się tego, że bardzo jej pragnie.
- Jeśli płaczesz teraz przeze mnie, to przepraszam - wykrztusił. - Ale nie wiem, co złego ci zrobiłem...
- Pewnie, że nie wiesz... Na pewno o tym nie wiesz... ale... ale ja strasznie się w tobie durzyłam, kiedy... kiedy przyjaźniłeś się z Timem - wykrztusiła odważnie, uciekając jednak wzrokiem w bok. Czuła się zawstydzona tym swoim wyznaniem i nie wiedziała, jak Josh zareaguje. Czy będzie się z niej śmiał?
- I to jest powód, dla którego nasza odnowiona znajomość jest dla ciebie taka trudna? - Josh pogłaskał ją po policzku. - Popatrz na mnie. - Maggie podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. - Po pierwsze, wiedziałem wtedy, że czułaś do mnie miętę. Wiedziałem też, że takie uczucie nie trwa wiecznie i że nastolatki uwielbiają przeżywać miłosne dramaty.
- To nieprawda! Moje uczucie przetrwało...
To jest takie uczucie... na zawsze!
Nie dało się cofnąć raz wypowiedzianych słów. Stali bez ruchu i patrzyli sobie w oczy.
- Chyba nie powiesz, że to z powodu tego uczucia do mnie jesteś teraz nieszczęśliwa?
Maggie znów uciekła wzrokiem.
- Chyba tak - powiedziała drżącym, cienkim głosikiem.
Josh osłupiał.
- Maggie, jestem od ciebie o dziesięć lat starszy!
- A jakie to ma znaczenie? - zapytała zdziwiona.
- Mógłbym być prawie twoim ojcem!
- Naprawdę? Nie przesadzaj, Josh. Kto słyszał o dziesięcioletnim ojcu? - Zrobiła dwa kroki w bok, odwróciła się i szybko podeszła do piecyka. - Siadaj na końcu stołu. Ja usiądę na drugim. I dość już tego gadania. Będziemy jeść. - Starała się mówić stanowczo i konkretnie, ale nic z tego nie wyszło, bo jej drżący głos zdradzał zdenerwowanie. Wyjęła gorące półmiski z piekarnika i postawiła je na stole. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to nałóż nam na talerze - powiedziała i otarła jeszcze jedną łzę zabłąkaną w kąciku prawego oka.
Josh nie wiedział, co robić. Kolacja stała na stole, ale Maggie nie zamierzała pełnić honorów pani domu, nadal popłakiwała, a on czuł się jak ostatni łajdak, chociaż nie wiedział dlaczego. Co z tego, że Maggie podkochiwała się w nim dziesięć lat temu? Takie rzeczy często się zdarzają, ale nie powinny wpływać na późniejsze kontakty! A jednak wpływają. Dlaczego Maggie twierdzi, że nadal się w nim kocha? Przecież to nieprawda! Tylko tak jej się wydaje. To pewnie z tego powodu nie mogła powstrzymać łez. Stanowczo wolałby zaciągnąć ją teraz do sypialni, zamiast siedzieć przy stole i jeść kolację, choćby i najlepszą...
Otworzył wino i rozlał je do kieliszków. Wreszcie oboje usiedli.
- Upiekłam kurczaka, a duszone w maśle jarzyny może kogoś ci przypomną.
Josh przyjrzał się jarzynom leżącym na półmisku.
- Owszem. Pamiętam. Twoja matka zwykle tak je przyrządzała.
- To jej przepis. Wyobraź sobie, że dzisiaj zadzwonił Tim i powiedział coś, co mnie zdumiało. Podobno przychodziłeś do nas do domu nie - tylko po to, żeby się widzieć z nim, ale i z mamą. To prawda?
- Bardzo możliwe. Lubiłem waszą matkę. Co u niej słychać?
- Umarła.
- Jezu, Maggie, powinnaś mnie była uprzedzić! Tak nie wolno! Tak prosto z mostu!? To okropne...
- Przepraszam. No dobrze, spróbuję powiedzieć to inaczej. Moja mama odeszła w wieku pięćdziesięciu lat po stoczeniu morderczej walki z rakiem. Czy tak lepiej brzmi? Już nie jest takie okropne?
- To straszne. Nic o tym nie wiedziałem. Strasznie mi przykro, Maggie. Nie miałem pojęcia... Straciliśmy kontakt ze sobą po waszym wyjeździe...
- No cóż, po przeprowadzce Tima do Kalifornii mama dostała lepszą pracę w Detroit, więc obie się tam przeniosłyśmy. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że mógłbyś zaglądać do nas po wyjeździe Tima, więc pewnie o tym nie wiedziałeś. Chyba że mama wspomniała ci o naszych planach.
- Nie, nie miała okazji. Zjawiłem się u was jakiś miesiąc po wyjeździe Tima i zastałem juz nowych lokatorów. Kiedy teraz o tym myślę, jestem prawie pewny, że wtedy sądziłem, iż obie z Lottie też przeniosłyście się do Kalifornii.
- Dlaczego nigdy nie próbowałeś nas znaleźć?
- Przez nasz wydział? Nie, nie próbowałem. A czy któreś z was próbowało nawiązać kontakt ze mną?
- A czy kiedykolwiek rozmawiałeś z Timem po jego wyjeździe?
Do Josha dotarło, że oboje mówią podniesionymi głosami. Odłożył widelec i wyprostował się na krześle.
- Dlaczego właściwie skaczemy sobie do oczu?
- Nie mogę mówić za ciebie, ale mnie jest przykro, że my... że każde z nas... tak niewiele dla ciebie znaczyło. Ze nie zależało ci na kontakcie z nami... z mamą... z Timem...
- Tak jak nikomu z was, Maggie, nie zależało na kontakcie ze mną. Mimo że wiedzieliście, gdzie jestem.
- To znaczy, że Sutterowie są winni, a ty jesteś w porządku.
- Tego nie powiedziałem, choć może właśnie tak jest. - Josh potrząsnął głową. - Wszyscy zawiniliśmy. Nie utrzymywaliśmy kontaktu, choć wymagało to od nas minimalnego wysiłku. Ale skończmy już ten temat. Było, minęło. Trzeba żyć tu i teraz. Najważniejsza jest teraźniejszość. A teraz siedzimy przy stole i jemy pyszną kolację. - Spróbował kurczaka i dodał: - Ten kurczak naprawdę jest pyszny, Maggie. Chcesz coś usłyszeć? Otóż ani trochę nie wyglądasz dzisiaj na glinę.
- Ty też nie.
Josh uśmiechnął się szeroko.
- Tak? To na kogo, według ciebie, wyglądam?
- Jeżeli myślisz, że powiem jakiś idiotyzm w rodzaju „wyglądasz jak gwiazdor filmowy”, to grubo się mylisz.
- Gwiazdor filmowy! - Josh parsknął śmiechem. - W życiu nie słyszałem czegoś równie zabawnego.
Maggie uśmiechnęła się krzywo.
- Okropnie śmieszne. W tej jedwabnej koszuli w paski wyglądasz jak bankier. Albo jak makler giełdowy. A może jak adwokat... elegancko ubrany adwokat.
- Ach tak, więc to koszula pozbawia mnie wyglądu policjanta? Zapamiętam to sobie. A chcesz wiedzieć, co psuje twój służbowy wygląd? No więc fryzura i ta śliczna niebieska bluzka, a także twoje nogi na wysokich obcasach i... - Josh nagle zamilkł. Wreszcie dotarło do niego, co Maggie powiedziała o swoim trwającym od dawna uczuciu. Czy to możliwe, że przetrwało dziesięcioletnie rozstanie? Może jednak wcale nie kłamała? Może rzeczywiście nadal go kocha?
Serce zaczęło mu bić mocniej. No i co z tego, że jest starszy? Trzydzieści sześć lat to jeszcze nie starość, a ona, w wieku dwudziestu sześciu lat, nie jest już ani podlotkiem, ani nowicjuszką w sprawach damsko-męskich.
Maggie zauważyła, że nagle zmienił się wyraz jego twarzy. Jakby coś bardzo ważnego przyszło mu do głowy.
- O czym myślisz? - zapytała. - Czy to ma związek z nami, czy może ze sprawą Gardnera?
- Chociaż nie wyglądasz dzisiaj jak policjantka, zadałaś teraz to pytanie tonem detektywa.
- Bo masz dziwny wyraz twarzy. Jakbyś nagle odkrył coś ważnego...
- Może i odkryłem... na przykład ciebie. Myślę, że rzeczywiście dowiedziałem się czegoś nowego o tobie...
- Masz bujną wyobraźnię, więc pewnie coś tam sobie o mnie wyobraziłeś, ale to wcale nie znaczy, że mnie znasz.
- Coś ci się nie zgadza, Maggie?
Jego łagodny głos był miękki jak jedwab.
- Zastanawiam się, dokąd poniesie cię ta twoja wyobraźnia - wyjaśniła.
- A ciebie?
- Mnie? Raczej niezbyt daleko. No, ale komuś, kto nigdy nie doświadczył pewnych rzeczy, na ogół trudno jest je sobie wyobrazić... - Maggie urwała. Dlaczego nie ugryzła się w język? - Eee... co powiesz na deser? Mam lody śmietankowe z kremem czekoladowym.
- Dziękuję, ale chętnie napiłbym się kawy. Maggie wstała od stołu.
- Podam kawę w salonie. Idź tam, zaraz do ciebie dołączę.
Josh wolno się podniósł. Zdziwiła go ta nagła nerwowość Maggie. Co miała na myśli, mówiąc o rzeczach, których nie doświadczyła? Co się za tym kryje?
Wolał nie ryzykować i nie pytać jej o to, więc tylko kiwnął głową i wyszedł z kuchni.
- Gdzie łazienka? - zawołał, - Na końcu korytarza, po prawej stronie - odkrzyknęła Maggie. Oparła czoło o lodówkę, marząc, żeby ziemia rozstąpiła się pod nią i pochłonęła ją. Dostarczyła mu tyle informacji na swój temat, że nawet półgłówek by się połapał w tym, co ją dręczy, a co dopiero Josh Benton, któremu daleko do półgłówka. Czy dlatego rozwiązał jej się język, że wypiła dużo wina, czy też może nawet bez kropli alkoholu potrafiłaby zrobić z siebie idiotkę?
Szybko posprzątała stół, wstawiając talerze do zlewu. Zajmie się nimi później, kiedy już pozbędzie się Josha. Swoją drogą, jak dziwnie zmieniają się jej chęci. Tak bardzo chciała zaprosić go do domu, że aż posunęła się do kłamstwa, a teraz nie może się doczekać chwili, kiedy usłyszy z jego ust: dziękuję za kolację i dobranoc.
Nalała kawy do dwóch filiżanek, postawiła je na tacy i zaniosła do salonu. Josh siedział na sofie, na widok kawy zrobił miejsce na stoliku. Maggie postawiła tacę i już chciała przysunąć sobie krzesło, kiedy chwycił ją za ramię i pociągnął na sofę.
- Usiądź przy mnie - powiedział spokojnie.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
- Ja... może... odniosłeś mylne wrażenie... podczas rozmowy przy kolacji - bąknęła.
- Zrozumiałem wszystko właściwie. Usiądź, Maggie. Nie będę kłamał i twierdził, że cię nie pragnę. Jestem pewny, że nie muszę tego wyjaśniać dobitniej. Ale jeszcze żadnej kobiecie nie groziło z mojej strony niebezpieczeństwo, że postąpię wbrew jej woli. Wystarczy, Maggie, że powiesz „nie”. Nadążasz za mną?
- Wyciągasz pochopne wnioski na podstawie słów, które mi się wymknęły po alkoholu.
Josh zmarszczył czoło.
- To brzmi jak „nie”. Mam rację?
Maggie nerwowo przełknęła ślinę. Tak czy nie? Nadeszła chwila decyzji. Chwila prawdy. Przecież nie chciała, żeby Josh się dowiedział, że wciąż jeszcze jest dziewicą!
- Masz rację - powiedziała drżącym szeptem.
Josh podniósł się powoli.
- Chcesz, żebym sobie poszedł? Zresztą nie musisz odpowiadać. Sam podejmę decyzję. Cóż, na mnie już pora. - Podszedł do szafy, wyjął płaszcz, a ubierając się, patrzył na Maggie. - Coś się z tobą dzieje dziwnego, Maggie. Może częściowo z mojego powodu. Takie odnoszę wrażenie. - Po namyśle zapytał z zatroskaną miną: - Czy sprawiłem ci zawód przed dziesięcioma laty? Dałem ci powody, żebyś mogła sądzić, że między nami do czegoś dojdzie?
- Nie, nie dałeś.
- Kamień spadł mi z serca. Bardzo lubiłem przebywać w towarzystwie całej twojej rodziny, ale w tamtym czasie postrzegałem cię wyłącznie jak bystrego dzieciaka. Przyzwoici mężczyźni nie podrywają nastolatek.
- Niepotrzebnie tak to podkreślasz. Już wszystko wiem. Dałeś mi też do zrozumienia, że nie zadajesz się z kobietami, które chcą czegoś więcej niż przelotnego seksu. Mówiłeś, że nie uznajesz stałych związków, nie chcesz się żenić i nie chcesz mieć dzieci, rodziny... Bo według ciebie i tak każde małżeństwo kończy się rozwodem... Jesteś zdemoralizowany i już!
Josh zrobił wielkie oczy.
- A więc wszystkie moje grzechy, które ci szczerze wyznałem, wyryłaś sobie w pamięci po to, żeby mi je stale wypominać?
- Nieprawda! Co mnie obchodzą twoje grzechy? Mam dość własnych, którymi powinnam się martwić.
Josh podszedł do drzwi, ale jeszcze raz się odwrócił.
- Wiesz, jak się zastanowię, dochodzę do wniosku, że po prostu mnie nabierasz. Przecież ty nigdy dotąd nie zgrzeszyłaś! Och, pewnie masz na sumieniu jedną czy dwie romantyczne miłości, ale nie grzech! - ironizował.
Maggie zawsze wiedziała, że Josh nie jest głupi. Ze rozgryzie każdą jej tajemnicę. Na pewno tym razem też trafiłby w dziesiątkę, gdyby myśl o istnieniu na tym świecie dwudziestosześcioletniej dziewicy w ogóle mieściła mu się w głowie.
- Masz rację - powiedziała. - Nie grzeszyłam do tej pory. Zastanów się nad tym, detektywie. A teraz pozwól, że otworzę ci drzwi. - Stanęła obok niego i odsunęła zasuwę. Czuła na sobie zdziwiony wzrok Josha i spodziewając się, że zaraz padnie niedwuznaczna propozycja, szybko otworzyła drzwi i szepnęła: - Dobranoc.
Josh dotknął czoła, jakby jej salutował.
- Kolacja była wyśmienita, ale zanim odejdę, dodam jeszcze coś, co na pewno ci się nie spodoba. Jesteś cholerną kłamczucha, Maggie Sutter. Dobranoc.
Wyszedł, a Maggie zamknęła za nim drzwi i ledwo mogła ustać na nogach, mocując się z zamkiem antywłamaniowym.
Potem rzuciła się na kanapę i szlochała bez opamiętania. Nienawidziła Josha Bentona.
Ale w rzeczywistości prawda wygląda zupełnie inaczej, pomyślała, wylewając morze łez.
Kocham go. Do szaleństwa, bezgranicznie i dozgonnie. Całym sercem i duszą. Zawsze go kochałam, od pierwszego spotkania, kiedy byłam bujającą w obłokach nastolatką, a on przyjacielem mojego brata. Wiem, że to uczucie nigdy nie zniknie i nie pozwoli mi prowadzić normalnego życia. Jestem skazana na godne pożałowania usychanie w samotności.
Ale to, co teraz odczuwała, pozwoliło jej dojść do jedynego słusznego wniosku: nic dziwnego, że nigdy nie spała z mężczyzną - po prostu żaden z nich nie dorównywał Joshowi, nawet w przybliżeniu.
Rozdział 6
Josh spał niespokojnie. Śniła mu się Maggie, prześladowała go też sprawa Franklina Gardnera. Coś mu mówiło, że są bliscy poznania prawdy, ale do rozwiązania zagadki ciągle brakowało mu kilku ważnych elementów.
Rano wstał rozdrażniony. Szary, pochmurny dzień nie podniósł go na duchu. Psiocząc na parszywą pogodę, nastawił kawę i otworzył drzwi mieszkania, żeby wziąć niedzielną gazetę.
Na pierwszej stronie dostrzegł wydrukowany wielkimi literami nagłówek: „Politycy domagają się aresztowania zabójcy Gardnera”.
Josh usiadł przy stole kuchennym i zaczął czytać artykuł, który do znudzenia powtarzał jedną tezę: na wydział śledczy policji wywierane są naciski ze strony wpływowych ludzi w mieście, domagających się wykrycia i aresztowania zabójcy Franklina Gardnera. Artykuł przytaczał wypowiedzi kilku z nich, zaszokowanych bestialską zbrodnią, a jednocześnie wyrażających zdziwienie opieszałością policji. „Przecież - stwierdzała jedna ze znanych osobistości - to była zwykła kradzież z włamaniem, ale niestety biedny Franklin spróbował bronić swojej własności. O ile wiem, z jego domu zginęła między innymi bezcenna i łatwa do zidentyfikowania figurka Buddy z szesnastego wieku. Pytanie tylko, jak złodziej ma zamiar upłynnić coś takiego?”.
- Kretyn - mruknął Josh. Wszystko da się sprzedać. Poza tym, z tego co powiedziała gosposia, z domu nie zginęło nic „bezcennego”. Może trochę wartościowych rzeczy, ale nic specjalnego. Josh od początku nie wierzył w teorię kradzieży z włamaniem, zwłaszcza że złodziej mógłby wynieść z mieszkania naprawdę bezcenne przedmioty.
Josh wiedział, że jeśli ktoś chce zaistnieć publicznie, bardzo chętnie wypowiada się na każdy lemat, nawet jeśli się na nim nie zna. Z drugiej strony, taki artykuł odnosi często pożądany skutek. Josh nie lubił presji, jaką zwykły wywierać media, ale też nie kwestionował ich skuteczności. Każdy, kto zajmuje się tym śledztwem, poczuje się dotknięty i niedowartościowany, włącznie / nim, i ostrzej weźmie się do roboty, żeby jak najszybciej znaleźć i doprowadzić mordercę I ii zed sąd.
Po wypiciu całego kubka kawy i przejrzeniu niedzielnej gazety josh poczłapał z powrotem do sypialni, przykrył łóżko narzutą, tak jak to robił codziennie rano, a następnie wziął prysznic.
Nawet to nie poprawiło mu humoru, ale wiedział już, co zrobić, żeby ruszyć z miejsca. Ubrał się w stare wygodne dżinsy i w bluzę z logo Chicago Cubs. Był już w kurtce, gotowy do wyjścia, kiedy zadzwonił telefon.
Miał taki parszywy nastrój, że najchętniej by nie odpowiedział. Podszedł jednak do aparatu i warknął:
- Benton.
- Właśnie zapadła decyzja o wydaniu ciała Franklina Gardnera. Pani Gardner zaplanowała pogrzeb na wtorek rano. Spodziewam się, że weźmiesz udział w ceremonii.
- Tak, szefie - powiedział Josh do swojego dowódcy, zastanawiając się, jak szybko artykuł w gazecie postawił wszystkich na baczność. - Będziemy na pogrzebie razem z detektyw Sutter. Czy znane są już czas i miejsce ceremonii?
- O jedenastej na cmentarzu Pines. Msza żałobna będzie miała charakter prywatny. Tylko dla rodziny. Przyjaciele i znajomi Franklina wezmą udział w ceremonii przy grobie.
- Rozumiem, że to jest decyzja pani Gardner.
- Dokładnie. Muszę jeszcze zatelefonować w parę miejsc. Życzę miłego dnia.
- Ja również, szefie. - Po odłożeniu słuchawki Josh wahał się, czy zadzwonić do Maggie teraz, czy powiadomić ją osobiście jutro w pracy.
Na samą myśl o telefonicznej rozmowie z nią poczuł się tak, jakby kopnął go prąd pod wysokim napięciem. Ogłuszyło go to na chwilę, choć nie zdziwiło. Cały jego cholerny organizm rozregulował się z powodu Maggie Sutter.
Powoli stawała się dla niego najważniejszą istotą w życiu; zmuszała do dokonania zmiany w jego hierarchii wartości. Cholera, zaczynał nawet przemyśliwać o małżeństwie i o dzieciach!
Klnąc głośno, chwycił sportową torbę i opuścił mieszkanie. Pojechał na uczęszczaną przez policjantów siłownię, przebrał się w spodenki i sportowe buty, po czym wskoczył na halową bieżnię.
Po dwóch godzinach „przebiegł” co najmniej osiem kilometrów, poćwiczył trochę na innym sprzęcie, spłukał pot pod prysznicem i przebrał się w spodenki kąpielowe, żeby zakończyć trening w basenie. Kiedy z ręcznikiem wokół szyi stanął w drzwiach pływalni, serce zaczęło mu bić jak oszalałe. Wspinając się po jednej z odległych drabinek, z wody wychodziła Maggie.
Wyglądała ślicznie w czarnym jednoczęściowym kostiumie; ociekała wodą i przyciągała wzrok jak nikt inny.
Josh zrozumiał w jednej chwili, że musi nie tylko przyznać się do porażki, ale i pogodzić z nią.
Jesteś załatwiony, Benton. Bądź mężczyzną i przyznaj się do tego, nakazał sobie surowo.
Wchodząc do rozbrzmiewającej echem pływalni, ruszył prosto w stronę Maggie. Właśnie wycierała się wielkim ręcznikiem i na widok Josha zrobiła wielkie oczy.
- Cześć - powiedział z uśmiechem.
- Cześć - od powiedziała, nie kryjąc zdziwienia.
- Często tu bywasz? Chyba wcześniej cię nie widziałem.
- Skoro po raz pierwszy rozpoznałeś mnie dopiero w dniu, w którym zabito Gardnera, dlaczego miałbyś mnie zauważyć tutaj, na siłowni? - odcięła się.
- Może dlatego, że teraz jesteś dla mnie bardziej zauważalna. - Uprzedzając kolejną uszczypliwą uwagę Maggie, dodał: - Jest coś, o czym chciałem cię poinformować... w sprawie Gardnera. Jak długo zamierzasz tu jeszcze zostać?
- Niedługo. - Skorzystała już z sześciu różnych maszyn treningowych, a na zakończenie przepłynęła ze dwadzieścia długości basenu. - Wyjdę, jak tylko wezmę prysznic.
- Zamierzałem przepłynąć parę długości, ale nie muszę. I tak ćwiczę od ponad dwóch godzin. Wystarczy na dzisiaj. Może spotkamy się w holu za jakieś dziesięć, piętnaście minut?
- Za piętnaście. Muszę jeszcze wysuszyć włosy, a to trochę potrwa.
- Świetnie, więc do zobaczenia za kwadrans. - Josh odwrócił się i poszedł w kierunku męskiej szatni.
Maggie ruszyła do damskiej szatni, gdzie wzięła szybki prysznic i wysuszyła włosy, zastanawiając się przez cały czas, czy rzeczywiście Josh ma jej coś do powiedzenia w sprawie śledztwa, czy też użył tego argumentu jako pretekstu do spotkania się z nią. Pewnie znowu będzie się nad nią znęcać. Powie jej, że jest głupią kłamczucha, że go zawiodła i takie tam różne nieprzyjemne rzeczy.
Była zła na siebie, że tak źle o nim myśli. Josh ma swoje wady, ale na pewno nie jest zarozumiałym macho. Poza tym, dlaczego miałby się nagle zainteresować nią dzisiaj, skoro zaledwie wczoraj miał okazję, żeby zaciągnąć ją do łóżka i nie skorzystał z tej sposobności? Z całą pewnością nie ma na to najmniejszej ochoty! To ona ma kompletnie spaczoną wyobraźnię, nie on! - katowała się dalej Maggie.
Poza tym wygadała się wczoraj wieczorem... wypaplała przed nim swoją najskrytszą, tak skrzętnie ukrywaną tajemnicę... Na pewno się domyślił o czym ona mówi, uświadomiła sobie zrozpaczona Maggie. Przecież każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie, połączy wszystko w jedną całość. A Josh Benton ma nie tylko sprawny umysł, ale jest jeszcze wyjątkowo bystrym detektywem. A że wczoraj udał, że nie rozumie, o czym ona mówi i nie skomentował głośno jej pijackich zwierzeń... cóż, to świadczy tylko o jego całkowitym braku zainteresowania jej osobą. Ona go po prostu nie obchodzi.
Niewątpliwie wyznawanie facetowi, że jest obiektem trwającego od dziesięciu lat miłosnego zadurzenia, musi być uznane za oznakę kompletnej niedojrzałości.
Ubolewając nad swoim tak niegodnym zachowaniem, Maggie wyłączyła i schowała do torby suszarkę do włosów. Nie rozczesała rano swoich bujnych włosów, jak to robiła w dni robocze, więc teraz miała na głowie burzę ciemnokasztanowych loków. Wczoraj, z okazji przyjęcia - wzdrygnęła się na samo to słowo - zadała sobie trud i zostawiwszy tylko parę loczków w kilku miejscach, rozczesała i wyprostowała resztę. Dzisiaj nie musiała tak się trudzić.
Makijaż też sobie odpuszczę, pomyślała z rezygnacją. Po co zajmować się twarzą, która jest kompletnie bezbarwna? Josh i tak niczego nie zauważy.
I wtedy przypomniała sobie, co powiedział niedawno na basenie: teraz jesteś dla mnie bardziej zauważalna...
Czyżby coś przegapiła? Źle zrozumiała Josha? A co z jej kobiecą intuicją, z jej samozachowawczym instynktem i zdrowym rozsądkiem?
Chwyciła kosmetyczkę, podeszła do lustra i różem ożywiła policzki, a także lekko pomalowała usta.
Była gotowa.
- Ruszaj do boju, musisz zmierzyć się z nieprzyjacielem, mruknęła pod nosem. Jaka szkoda, ze nie ma pewności, czy Josh jest przyjacielem, czy tylko chwilowym partnerem w pracy. Prawdę mówiąc, pragnęła, żeby stał się kimś więcej. Gdyby tylko udało jej się poznać jego myśli i zorientować, co naprawdę do niej czuje!
- Taak, poczekamy, zobaczymy - westchnęła.
Pięć minut później Josh zobaczył Maggie, zmierzającą w jego stronę. W dużym holu mieścił się bar szybkiej obsługi z paroma stolikami; jeden zarezerwował dla nich. Wstał i uśmiechnął się. Maggie podeszła i położyła torbę na podłodze.
Wskazał jej drugie krzesło.
- Usiądź. Co wypijesz? Może coś zjesz?
- Dzięki, ale nie przepadam za takimi barami.
- Zbyt zdrowe jedzenie? - zapytał z żartobliwym błyskiem w oczach.
- Raczej powiedziałabym, że pozbawione smaku. Wezmę chyba jeden z tych tropikalnych owocowych koktajli. Są bardzo dobre.
- Może powinniśmy odpuścić sobie tę zdrową żywność i wpaść do mojego ulubionego lokalu z cheeseburgerami? - zaśmiał się Josh.
- Maggie uświadomiła sobie nagłe, że Josh się z nią przekomarza, a może nawet odrobinę flirtuje. W każdym razie rozmawia z nią jak mężczyzna z kobietą, którą lubi. Ogarnęło ją miłe podniecenie.
- Masz rację - powiedziała buńczucznie. - Chętnie zjem cheeseburgera. Chodźmy stąd.
Josh zachichotał.
- To lubię! A tak przy okazji, podoba mi się to, co zrobiłaś z włosami.
Maggie uniosła brew.
- Czyli to, czego z nimi nie zrobiłam - wyjaśniła. - Wyglądałabym jak skołtuniony mop, gdybym susząc włosy, nie rozczesywała codziennie loków.
Josh wyciągnął rękę i wsunął palec w pukiel, który kołysał się nad jej uchem, po czym lekko połaskotał ją w szyję.
- Niewiarygodne - powiedział. - Muszę przyznać, że takiego pięknego mopa w życiu nie widziałem.
Czegoś takiego absolutnie się nie spodziewała! Taki pieszczotliwy gest w publicznym miejscu? Gwałtownie cofnęła się, a on opuścił rękę.
- Ruszajmy, jeśli mamy stąd wyjść.
Zabrali swoje torby i opuścili budynek.
Każde pojechało własnym samochodem, Josh przodem, Maggie za nim.
Josh nie mógł zebrać myśli. Krew coraz szybciej krążyła mu w żyłach. Oczywiście najpierw powie Maggie o pogrzebie Gardnera, ale to mu zajmie tylko minutę. O czym mówić, żeby zatrzymać ją dłużej? Mógłby, oczywiście, długo rozwodzić się nad sprawą morderstwa. Może wspomnieć o Desmondzie Reicherze? Zapytać, czy czytała raport Colina na temat tego faceta... Porozmawiać o ewentualnych powiązaniach denata ze światem przestępczym, co rzuca cień na całą sprawę... i takie tam rzeczy.
- Cholera, cholera, cholera! - zaklął głośno. Żałował, że nie został u niej wczoraj trochę dłużej. Czyżby wystraszyło go to, co mu powiedziała? To o trwającym uczuciu do niego... na zawsze... Przecież jej nie uwierzył...
Powrócił myślami do ich rozmowy, a serce biło mu coraz szybciej. Stopniowo wszystko zaczęło nabierać sensu... trochę zwariowanego sensu, ale wszystko zaczęło mu się zgadzać. Bo jeśli Maggie naprawdę czuje do niego to samo, co przed dziesięcioma laty, to...
- Ponosi cię wyobraźnia - powiedział do siebie stanowczym tonem. Nie mieściło mu się w głowie, że kobieta z jej urodą, inteligencją i urokiem osobistym może wzdychać do faceta, który się z nią tylko droczył strasznie dawno temu i traktował jak dzieciaka, którym zresztą wówczas była.
Maggie, jadąc za Joshem, rozmyślała prawie o tym samym. Stanowczo za dużo wypaplała wczoraj wieczorem. Nieoczekiwana demonstracja uczuć ze strony Josha zdenerwowała ją; znów się zastanawiała nad jego podejściem do kobiet. Komplement - albo fałszywe pochlebstwo - na temat jej włosów powinien ją chyba zmartwić. Benton mógł przecież dojść do wniosku, że jest warta grzechu i że uda mu się przeżyć z nią przelotny romansik, jak to leży w jego zwyczaju. W końcu sama dała mu do zrozumienia, że pójdzie za nim wszędzie, byle tylko kiwnął palcem.
Czuła, że naprawdę przesadziła. Tak, rozgadała się zupełnie niepotrzebnie, ale przecież nie po to, żeby uwieść Josha i przeżyć z nim krótką przygodę.
A może przez cały czas właśnie o to jej chodziło?
Oczywiście, że tak! - jęknęła w duchu Maggie. Po co by aranżowała przyjęcie z Joshem jako jedynym gościem? Na miłość boską, dziewczyno, przestań się oszukiwać. Tak bardzo chcesz się z nim kochać, że zrobiłabyś wszystko, żeby go zaciągnąć do łóżka. Tylko boisz się jego reakcji, kiedy się przekona, że jest twoim pierwszym mężczyzną!
To była bolesna prawda. Maggie żałowała gorzko, że nie przespała się dotąd z jakimś pierwszym lepszym facetem, żeby nie znaleźć się w tak upokarzającej sytuacji jak teraz.
Powinna się skoncentrować, żeby nie stracić z oczu Josha, który dość szybko jechał, a teraz właśnie skręcił w prawo. Po wyjściu z siłowni zaprosił ją do samochodu, ale ona wolała pojechać swoim. Czy to nie głupota? Ale w jego obecności zawsze czuła się tak niepewnie...
A może już wystarczy tego użalania się nad sobą? Może już czas, żeby w towarzystwie Josha przestała zachowywać się jak głupia gąska? Przecież w towarzystwie każdego innego mężczyzny potrafi być naprawdę niezależna i odważna, i całkiem niegłupia. Tylko przy nim staje się bezradną gapą. Wczorajszy szczeniacki pomysł ściągnięcia go do siebie nie był najlepszy, tym bardziej że stchórzyła i zaprosiła Natalie. A jeszcze potem wypiła za dużo wina i zrobiła z siebie kompletną idiotkę...
Czy ona może jeszcze tak długo w kółko o tym samym? Przecież sama siebie zanudzi na śmierć!
To się już nigdy nie może powtórzyć, postanowiła i wyprostowała ramiona. Koniec z idiotycznymi pomysłami i z udawaniem. Jeżeli uzna, że powinna mu powiedzieć coś ważnego, to po prostu mu to powie.
Josh podjechał do krawężnika, zaparkował, a Maggie tuż za nim. Wysiadała właśnie z samochodu, kiedy podszedł do niej.
- Dzisiaj jest niedziela - powiedział ze zmartwioną miną. - Coś mi się pokręciło, zapomniałem, że Sammy's Hamburger Haven jest w niedzielę zamknięty. Dlatego bez trudu tu zaparkowaliśmy. Powinienem był o tym pamiętać, ale chyba myślałem o czymś zupełnie innym.
- Cóż, nie ma sprawy. Możemy to przełożyć.
- Znów usadowiła się za kierownicą. - Masz coś nowego w sprawie Gardnera? Chcesz mi teraz o tym powiedzieć?
- Tak, choć przyznaję, że marzyłem o burgerze i jestem cholernie rozczarowany. Usiądę w twoim samochodzie, dobrze? Za zimno, żeby stać na zewnątrz. - Zatrzasnął drzwiczki i obszedł samochód, żeby wsiąść z drugiej strony.
Nie zapraszałam go, ale skoro sam wsiadł, to i dobrze, pomyślała Maggie. Teraz, kiedy perspektywa wspólnego lunchu stała się nieaktualna, pozostały im do omówienia tylko sprawy zawodowe. I dobrze, pomyślała z ulgą, chociaż w głębi serca była tak samo rozczarowana jak Josh. Nie tyle żałowała, że nie zje pysznego burgera, co raczej tego, że nie będzie okazji do rozmowy, która nie miałaby służbowego charakteru. Kto wie, dokąd by ich zaprowadził taki miły wspólny lunch?
Co jest, u licha, znów jej w głowie amory?
Josh wsiadł i zatrzasnął drzwi.
- Ten ziąb przenika człowieka do szpiku kości - powiedział.
- Włączę silnik. - Maggie uruchomiła kluczykiem zapłon i od razu zrobiło się cieplej.
- Dzięki - powiedział Josh, po czym od razu poinformował ją o wtorkowym pogrzebie. Na końcu zapytał, czy chce wziąć udział w tej ceremonii.
- Uważam, że oboje powinniśmy być na pogrzebie - odpowiedziała Maggie. - Chciałabym osobiście zobaczyć rodzinę Gardnera. Z tego, co można wyczytać między wierszami z raportu Watersa i Wilson, robią wrażenie dość dziwnych ludzi.
- Może masz rację - mruknął Josh i odwrócił się do niej twarzą. - Czy moglibyśmy teraz porozmawiać o nas?
Maggie zbladła.
- O nas?
- Tak, o nas, to znaczy o tobie i o mnie. Przekazałem ci już wszystko w sprawie Gardnera, ale nie chciałbym, żebyśmy się teraz od razu pożegnali. Gdybyśmy jedli lunch, mielibyśmy jeszcze trochę czasu, żeby porozmawiać o nas. - Widząc, że Maggie siedzi bladziutka i milcząca, zorientował się, że jego propozycja zrobiła na niej wrażenie. - Zmieniłem się w ciągu kilku ostatnich dni - powiedział po prostu. - I wiem, że zmieniłem się z twojego powodu.
Maggie przełknęła ślinę i poczuła, jak bardzo zaschło jej w gardle. A że postanowiła być szczera wobec Josha, z trudem wykrztusiła:
- Ja... ja też się zmieniłam.
- I też przeze mnie?
- Tak. - Odwróciła się i usiadła przodem do niego. - Zawsze wszystko, co robiłam, miało związek z tobą. - Obserwowała zmianę wyrazu jego twarzy. - Ilekroć byliśmy razem, próbowałam zachowywać się tak, jakbyś mnie wcale nie obchodził, ale to nieprawda.
Spojrzeli na siebie zachwyconymi oczami.
- Chcę się z tobą kochać - powiedział Josh głosem nabrzmiałym emocjami.
- Ja też chcę się z tobą kochać - powtórzyła szeptem Maggie, powstrzymując się od dalszych deklaracji. Lepiej, żeby Josh sam odkrył jej ostatnią i największą tajemnicę.
- U ciebie czy u mnie? - zapytał Josh.
- Dokąd mamy bliżej? Nawet nie wiem, gdzie mieszkasz.
- Do ciebie.
- No to jedźmy.
- Maggie... - Josh pochylił się, objął ją za szyję i musnął ustami jej wargi, potem jeszcze raz, i jeszcze raz. A wreszcie naprawdę ją pocałował.
Maggie czuła jego język, ruch jego warg na swoich, chłonęła jego zapach, a jej ciało drżało z narastającego pożądania. Zastanawiała się, czy wszystkie kobiety tak reagują na wybuch namiętności.
Josh uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
- Uważaj na drodze - szepnął.
- Ty też.
- Jedź za mną. - Wysiadł i szybko podszedł do swojego samochodu.
- Dokądkolwiek zechcesz - szepnęła Maggie drżącym ze wzruszenia głosem i poczuła, jak łza spłynęła jej po policzku.
Prawie nie zauważyła, jak i kiedy dojechali do jej domu. Cały czas rozpamiętywała ich pocałunek i wyobrażała sobie, co będą robili w łóżku. Czuła szalony niepokój, który po chwili ustępował miejsca graniczącej z ekstazą radości. Nie mogła się doczekać i zarazem bała się okropnie. Ale przede wszystkim z wrażenia kręciło jej się w głowie.
Wreszcie zaparkowali swoje samochody i wbiegli po schodach do jej mieszkania. Gdy tylko przekroczyli próg, zdarli z siebie kurtki i rzucili je na podłogę, a potem objęli się mocno i znów zaczęli się całować.
W pewnej chwili Josh wziął Maggie na ręce.
- Gdzie jest twoja sypialnia? - wymruczał.
- Obok łazienki.
Wniósł ją na rękach do sypialni, postawił obok łóżka i zaczął rozbierać. Dla Maggie było to równocześnie cudowne, przerażające i podniecające. Dotąd żaden mężczyzna jej nie rozbierał. Zerkając między kolejnymi namiętnymi pocałunkami na twarz Josha, który ją rozbierał jak w transie, widziała na niej odbicie własnych doznań. A więc to wszystko musiało być dla niego równie podniecające jak dla niej! Jak to możliwe? Przecież Josh nie jest nowicjuszem...
Ale przecież nie będzie myśleć o jego poprzednich kochankach. Wie tylko tyle, że uwielbia go, kocha każdy fragment jego męskiej, przystojnej twarzy. Nagle zapragnęła zobaczyć go całego, więc rozchyliła mu bluzę i przywarła wargami do nagiej, rozpalonej skóry na jego piersi.
Pomógł jej, zdzierając bluzę przez głowę. Nagi do pasa, znów skoncentrował się na rozbieraniu Maggie.
- Czy chociaż wiesz, jaka jesteś piękna? - szepnął namiętnie.
Nie obchodził jej własny wygląd, kiedy ściągała z Josha dżinsy i bokserki. Była zanadto zafascynowana jego męską urodą. Na widok twardego, płaskiego brzucha i nabrzmiałej męskości ugięły się pod nią nogi. Cofnęła się w stronę łóżka i odrzuciła narzutę. W końcu, nie zważając na to, że on nie spuszcza z niej wzroku, szybko zdjęła resztę bielizny i padła na łóżko.
Natychmiast poczuła na sobie ciało Josha, a na wargach jego usta. Powtarzał szeptem:
- Maggie... Maggie... Maggie.
Błądziła ręką po plecach Josha, a wargami wszędzie, gdzie mogła sięgnąć.
- Josh... och, Josh... - szeptała. - Mój wspaniały, ukochany Josh.
Josh przekręcił się na bok i teraz całował jej piersi. Skoncentrował się na sutkach, aż usłyszał rozkoszny jęk dziewczyny i poczuł jej palce we włosach. Ruch jej bioder, ocierających się o jego twardy penis, nie pozostawiał wątpliwości, że podniecenie Maggie jest równie silne jak jego namiętność.
Nasunął się na nią i podczas długiego pocałunku, połączonego z pieszczotami, spróbował wejść w jej ciało. Zaskoczony, podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę.
- Maggie... - wyszeptał.
- Ani słowa, Josh. Jeżeli teraz przerwiesz, nigdy ci tego nie wybaczę.
- Ale... - Maggie odwróciła głowę na poduszce, on jednak zdążył dostrzec jej łzy. - Nie płacz, najdroższa - powiedział głosem nabrzmiałym czułością. - Powinnaś być dumna. Dajesz mi jedyny dar, jaki kobieta może ofiarować tylko raz w życiu. - Pocałował ją w policzek. - Zachowam się delikatnie, kochanie - zapewnił szeptem. - Postaram się nie sprawić ci bólu.
I dotrzymał słowa. Pieścił ją długo i namiętnie, i kiedy w końcu w nią wszedł, Maggie była tak podniecona, że prawie nie poczuła bólu. Josh poruszał się w zwolnionym, równym tempie i szybko doprowadził do tego, że Maggie szybowała równie wysoko jak on. Bez pośpiechu wznosili się wyżej i wyżej, a pierwsze spazmy rozkoszy były dla Maggie tak zaskakująco cudowne, że wpiła paznokcie w plecy Josha i zaczęła jęczeć. Nie potrafiła się powstrzymać; słysząc własny głos, uświadomiła sobie, że wszelkie próby kontrolowania emocji są w tym momencie niemożliwe.
Frunęła wysoko, wysoko ponad szarą rzeczywistość, która była jej światem przez dwadzieścia sześć lat. Była zakochana i była kochana, i nic, co dotąd znała, nie dało się z tym porównać. Kiedy Josh przyspieszył i zaczął ciężko oddychać, podążyła za nim. Kilka niewiarygodnie rozkosznych minut później Josh wykrzyknął jej imię, a jej ledwo wystarczyło sił na wyszeptanie jego imienia. Poniósł ją aż do gwiazd, a jej się nie spieszyło, żeby wrócić na ziemię. Przywarła do niego kurczowo i przysięgała, że nigdy go nie opuści, co w tej cudownej chwili zdawało się mieć głęboki sens.
Kiedy Josh zsunął się na bok i położył przy niej, Maggie nadal unosiła się w chmurach. Rozmarzona i zaspokojona, pomyślała, że to wspaniałe uczucie to zaledwie końcowy moment z długiej listy przyjemności, z której najwspanialszy był sam akt miłosny.
- Nigdy nie przypuszczałam, że to tak wygląda - szepnęła cichutko.
- Powiedz mi, dlaczego, Maggie, ty do tej pory nigdy... - urwał, odsuwając z jej twarzy wilgotny kosmyk włosów.
- Chyba czekałam na ciebie - odpowiedziała; patrząc mu w oczy. - Kocham cię. Zawsze cię kochałam. Okazuje się, że to nie było zwyczajne szczeniackie zadurzenie. To było poważne uczucie, i chyba zawsze o tym wiedziałam. Chyba dlatego nie potrafiłam pójść do łóżka z innym mężczyzną.
Josh, przepełniony czułością, uśmiechnął się do niej.
- Kocham cię, Maggie.
Przytuliła się jeszcze mocniej i zanim przywarła wargami do jego ust, wyszeptała:
- Nigdy nie byłam szczęśliwsza.
We wtorek rano Josh i Maggie pojechali - jednym samochodem - na cmentarz Pines. Po drodze rozmawiali o sprawie Gardnera, ale cały czas uśmiechali się do siebie, mimo że temat rozmowy raczej nie był do śmiechu. Całą ostatnią noc spędzili razem i choć jeszcze nie było mowy o małżeństwie, oboje wiedzieli, że ich miłość prędzej czy później doprowadzi ich do ołtarza.
- Ciągle jest chłodno, ale przynajmniej pokazało się dzisiaj słońce - powiedziała Maggie, wysiadając z samochodu.
- Ale tylko trochę - sprostował Josh, rzucając okiem na niebo.
- Czuje się jednak, że wiosna jest tuż, tuż. Nie mogę się jej już doczekać.
- Ja też. - Josh wziął ją za rękę i razem podeszli do grupy ludzi zgromadzonych przy otwartym grobie. Zatrzymali się jakieś dwadzieścia metrów od niego. - Bliżej nie trzeba - powiedział Josh cicho. - Przyjrzyj się po kolei każdej twarzy. Kogo rozpoznajesz?
Maggie wymieniła nazwiska kilku grubych ryb z chicagowskiego establishmentu.
- Kobieta, która siedzi na środku, to Cecelia Gardner, matka Franklina - poinformował ją Josh. - Lyle, najstarszy syn, siedzi po jej prawej stronie. Stephen, młodszy syn Franklina, po lewej.
- O, są też Colin i Darien.
Para detektywów stała po drugiej stronie niedużej grupy żałobników. Tak jak Maggie i Josh, oboje przyglądali się uczestnikom pogrzebu.
- A tam stoi Desmond Reicher - szepnął Josh.
- Na prawo od pani Gardner. Widzisz go?
- Tak.
- Ciekawe, który z nich jest leworęczny - mruknęła Maggie.
- Dlaczego?
- Chociaż jeszcze nie całkiem rozszyfrowałam wzór sygnetu zabójcy Franklina, jestem pewna, że osoba, która zadała mu te ciosy, jest leworęczna. W swoim raporcie udowadniam tę tezę, ale muszę jeszcze sprawdzić jedną rzecz, zanim dołączę go do sprawozdania Watersa i Wilson.
- Zadziwiasz mnie. - Josh spojrzał na nią z uwagą.
- Tak jak ty mnie, kochanie... i to nie tylko w łóżku.
- Czyżbyś szukała kłopotów, skarbie?
- Hmm, kto wie?
- Więc chodźmy stąd i poszukajmy ich oboje. - Z szelmowską miną wsunął sobie pod pachę jej rękę i poprowadził z powrotem do samochodu.
EPILOG
Wieczorne wiadomości przygotowały specjalny program o rodzinie Gardnerów, kładąc nacisk na ich dobroczynną działalność na terenie Chicago.
Josh i Maggie, przytuleni do siebie na sofie, oglądali relację. Ich uwagę przykuły następujące słowa reportera:
- Desmond Reicher, dyrektor do spraw organizacyjnych korporacji Gardnera, został dzisiaj aresztowany przez policję i oskarżony o zamordowanie Franklina Gardnera.
Josh i Maggie popatrzyli po sobie, nie kryjąc zdumienia.
- Czy Reicher jest leworęczny? - zdenerwowała się Maggie.
- Chyba będzie lepiej, jeśli od razu to sprawdzimy. - Josh wstał i podszedł do telefonu. Po chwili przedstawił się i zapytał: - Gdzie jest - przetrzymywany Desmond Reicher? - Podziękował, rozłączył się i wykonał drugi telefon. - To ważne, sierżancie. Macie u siebie w celi Desmonda Reichera. Mam ważne pytanie: czy zatrzymany jest prawo - czy leworęczny?
Josh chwilę słuchał, a potem zwrócił się do Maggie.
- Mówi, że nie wie - oznajmił. - Ale zaraz sprawdzi.
Maggie siedziała bez ruchu, napięta jak struna. W końcu Josh powiedział:
- Dziękuję, sierżancie. - Odłożył słuchawkę. - Reicher jest praworęczny - oświadczył.
- Więc aresztowali niewłaściwą osobę!
- Tak, ale założę się o wszystko, co chcesz, że Colin i Darien też już się zorientowali.
Maggie trochę ulżyło.
- Masz rację. Ale czy wobec tego nie należałoby od razu wypuścić Reichera?
- W tej sprawie jest jeszcze parę znaków zapytania, które należy wyjaśnić.
Maggie westchnęła i położyła głowę na oparciu sofy. Josh ulokował się obok i wziął ją za rękę.
- Jest coś, co chciałbym ci powiedzieć.
- Nie krępuj się. - Maggie uśmiechnęła się do niego.
- Dałem ci kiedyś do zrozumienia, że nigdy w życiu nie pomyślałem o tym, żeby się z kimś związać... ale to nieprawda.
- Maggie wyprostowała się.
- Nie musisz... to znaczy, masz prawo...
- Umierasz z ciekawości, żeby dowiedzieć się wszystkiego o moim życiu w ostatnich dziesięciu latach, więc lepiej nie udawaj, skarbie.
- Zgoda. No to obnaż swoją duszę.
- No więc, mam wiele głęboko ukrytych, ponurych tajemnic, wobec których historyjka, którą ci teraz opowiem, wyda ci się niewinna i naiwna.
- Cholera, a już myślałam, że wreszcie poznam prawdziwego Josha Bentona.
- Nigdy innego nie znałaś, Maggie. Nie wiesz tylko, co się działo za kulisami dziesięć lat temu. Bo skąd miałabyś wiedzieć? Dorośli mężczyźni nie opowiadają dzieciakom o kobietach, z którymi się spotykają.
- A zatem miałeś kogoś - westchnęła prawie z żalem.
- Twoja matka wiedziała nawet, że jestem poważnie zaangażowany w ten związek. Chcesz poznać jej imię?
- Nadal ją widujesz?
- Skądże. Nie widzieliśmy się od lat. Wiem tylko, że wyszła za mąż i przeprowadziła się do Savannah w stanie Georgia.
- Wobec tego nie chcę wiedzieć, jak się nazywa. Ale, jak to się stało, że opowiedziałeś o niej mojej mamie?
- Może dlatego, że przez pewien czas twoja mama w pewnym sensie zastępowała mi matkę. Chyba brakowało mi własnej, a Lottie zawsze chętnie ze mną rozmawiała. No, ale kiedy byłem bliski oświadczenia się, kobieta moich marzeń zaczęła się puszczać na prawo i lewo. Wszyscy znajomi o tym wiedzieli, oprócz mnie. Tylko Tim miał odwagę, żeby mi to w końcu powiedzieć. Czułem się zraniony, nie powiem, i dość długo dochodziłem do siebie. Przez długi czas nie miałem nawet ochoty zaprosić kobiety do kina.
- Wiedziałam, że za twoim lękiem przed prawdziwym związkiem kryje się coś więcej niż tylko statystyka, kochanie - powiedziała Maggie.
- Współczuję ci, że tak cię zraniono, ale jednocześnie jestem zadowolona, że tak się stało.
Josh roześmiał się głośno.
- Powiedzieć ci prawdę? Ja również się cieszę.
Po długim i namiętnym pocałunku szepnął:
- Myślałem o jakimś przyjemnym i ciepłym miejscu na miesiąc miodowy. Co sądzisz o Ha walach albo o wyspach Bahama?
- Miodowy miesiąc? - Maggie poderwała się, wskoczyła Joshowi na kolana i objęła go za szyję.
- Tak... tak... tak!
- Wygląda na to, że trzeba będzie się pobrać - komicznie westchnął Josh.
Poza jeszcze jednym „tak” Maggie nie była w stanie wykrztusić ani słowa.