Manuskrypt Wojnicza - księgę zapisaną tajemniczym alfabetem - okrzyknięto Mount Everestem kryptologii. Szyfru nie udało się dotąd nikomu złamać. Co kryje rękopis? Tajemnice alchemii? Sekretne zapiski średniowiecznych mnichów? Czy też - jak twierdzą niektórzy - jest to tylko jedno wielkie oszustwo?
ZOBACZ TAKŻE
* Kody nie wszystkim tak samo znane (25-03-04, 15:57)
Za wyrafinowanym alfabetem użytym w manuskrypcie kryje się tylko bełkot - ogłosił na początku roku historyk i kryptograf Gordon Rugg z brytyjskiego Keele University. Jego artykuł opublikowało prestiżowe czasopismo naukowe "Cryptology".
Rewelację tę inni badacze manuskryptu Wojnicza przyjęli sceptycznie.
- Przycisnęliśmy go na liście internetowej, na której wypowiadają się prawie wszyscy zawodowcy. Kluczył i kluczył - mówi dr Rafał T. Prinke, historyk i filolog od wielu lat badający dzieje księgi. - W rękopisie Wojnicza fascynujące jest właśnie to, że każda teoria, którą wysuwano na jego temat, okazywała się fałszywa.
To prawda. Na manuskrypcie Wojnicza połamali sobie zęby najwybitniejsi kryptografowie XX wieku. Na nic zdała się zbierana przez stulecia wiedza o tajnych szyfrach. Żadnego nie udało się dopasować. Niewiele pomogły także wyrafinowane analizy statystyczne, które na podstawie badania częstotliwości występowania słów i poszczególnych znaków miały wykazać, w jakim języku autor manuskryptu zapisał swój tekst. W desperacji poważni uczeni sugerowali nawet, że autor zapisywał fonetycznie chiński albo ukraiński - ale bez użycia samogłosek. Wszystkie te koncepcje okazały się fałszywe. Może więc manuskrypt po prostu nie kryje nic? Czy ta teoria to tylko wyraz frustracji badaczy?
Kalendarz alchemika
Tajemniczy rękopis to oprawiona w skórę księga licząca dziś 234 pergaminowe strony (wiadomo, że kilkanaście zostało usuniętych). Jest stosunkowo niewielka - większość kart ma rozmiary 16x22,5 cm, chociaż zdarzają się też "wkładki" składane wewnątrz tomu. Wszystkie karty są zapisane unikalnym alfabetem; niektóre jego znaki wyglądają prawie jak cyfry arabskie i litery łacińskie, ale całość nie przypomina żadnego ze znanych alfabetów.
Jeżeli książka coś kryje, są to prawdopodobnie notatki naukowe, magiczne i astrologiczne. Badacze domyślają się tego, oglądając obrazki - bo prawie każda strona księgi jest bogato ilustrowana. Uczeni wyróżniają w rękopisie kilka części, które - jak przypuszczają - poświęcono różnym zagadnieniom. Niemal połowę objętości zajmuje "zielnik" - rysunki roślin z towarzyszącym im tekstem. Chociaż na niektórych ilustracjach można odnaleźć zioła podobne do spotykanych obecnie, większości z nich nie da się zidentyfikować. Kolejna sekcja zawiera rysunki kosmologiczne, np. znaki zodiaku otoczone przez 30 postaci nagich kobiet. Następne części poświęcono prawdopodobnie anatomii i alchemii - zawierają rysunki z elementami symboliki alchemicznej oraz wyobrażeniami fiolek i buteleczek. Rękopis kończy kilkaset krótkich tekstów, z których każdy zaczyna się od przedstawienia gwiazdy. Mogą to być alchemiczne receptury albo magiczny kalendarz.
Nie wiemy, kiedy dokładnie manuskrypt został napisany. Wszystkie postaci są nagie, co utrudnia datowanie - krój ubiorów mógłby podpowiedzieć, w jakim okresie powstał. Znaki są napisane tak, że uczeni spierają się, ile liter miał alfabet użyty w rękopisie (może 19, a może 28?) Nie wiadomo też, kto miałby go napisać - niektóre teorie przypisują autorstwo średniowiecznemu mnichowi i uczonemu Rogerowi Baconowi (żył w latach 1214-92; był pierwszym teoretykiem nauki eksperymentalnej, chociaż sam żadnego eksperymentu nigdy nie przeprowadził; interesował się także matematyką, optyką, alchemią i magią). Bardziej popularny jest pogląd, że księga powstała pomiędzy drugą połową XV a końcem XVI wieku i że przez pewien czas była własnością cesarza Rudolfa II, władcy Austrii, Czech i Węgier oraz feudalnego zwierzchnika Niemiec, a zarazem skłonnego do depresji patrona alchemików i szarlatanów.
Historia tajemna
Dzieje manuskryptu są nie mniej tajemnicze niż jego zawartość. Zanim trafił do oznaczonego sygnaturą MS 408 pudła w magazynie biblioteki Beinecke na Yale University, gdzie spoczywa do dziś, przeszedł przez wiele rąk - i zwykle były to ręce ludzi o barwnych życiorysach.
Współczesna kariera rękopisu zaczęła się w 1912 roku, kiedy londyński antykwariusz Wilfrid Voynich kupił go wraz z wieloma innymi starymi księgami podczas likwidacji księgozbioru należącego niegdyś do jednego z generałów zakonu jezuitów. Wilfrid Voynich nie był bynajmniej zwykłym molem książkowym - przyszedł na świat w Kownie jako Michał Habdank-Wojnicz i spędził większą część swojej młodości jako lewicowy rewolucjonista. Należał do organizacji Proletarjat, siedział w warszawskiej Cytadeli i spędził kilka lat na syberyjskim zesłaniu. Imię "Wilfrid" było jego konspiracyjnym pseudonimem. Pod koniec XIX wieku dobiegający czterdziestki lewicowy wywrotowiec w tajemniczy sposób przeobraził się w antykwariusza zafascynowanego tajemnicami starodawnych manuskryptów.
Wojnicz każdej swojej fascynacji oddawał się bez reszty - niezależnie od tego, czy była nią rewolucja, czy inkunabuły. Nie sprzedał nigdy księgi zapisanej dziwnym alfabetem. Do śmierci próbował go odczytać i ustalić jego losy. Do książki załączony był datowany na 1666 rok list od Jana Marka Marci, rektora Uniwersytetu Karola w Pradze, do sławnego wówczas w Europie uczonego i erudyty, jezuity Athanasiusa Kirchera. Z korespondencji wynikało, że manuskrypt zawiera tekst alchemiczny Rogera Bacona i został kupiony za 600 dukatów - 3,5 kg złota, sumę ogromną jak na owe czasy, odpowiadającą cenie solidnej wiejskiej posiadłości - przez cesarza Rudolfa II kilkadziesiąt lat wcześniej.
Dzięki prześwietleniu w XX wieku kart manuskryptu ultrafioletem udało się odkryć ślady po usuniętej sygnaturze jednego ze współpracowników cesarza, alchemika, botanika i farmaceuty Jakuba Horcicky de Tepenecz (który został nobilitowany w 1608 roku i zmarł w 1622), co prowadzi do przypuszczenia, że mniej więcej w tym czasie był właścicielem księgi. Odnaleziono także numery stron napisane prawdopodobnie ręką innego sławnego wówczas uczonego i alchemika, Anglika Johna Dee przebywającego w Pradze kilkakrotnie w latach 1584-86. Jak przypuszcza wielu uczonych, autorem księgi był przyjaciel i współpracownik Dee - alchemik i oszust Edward Kelley.
Przyjrzyjmy się bliżej tym postaciom, zagadka manuskryptu jest bowiem najprawdopodobniej związana z tajemnicami ich biografii.
Władca alchemików
Rudolf II to paranoiczny i popadający w depresję monarcha spędzający całe dnie w mrocznym zamku na praskich Hradczanach. Nieudolny i niepopularny władca, któremu zapobiegliwi krewni odbierali stopniowo rządy nad kolejnymi krajami, ekscentryk i kolekcjoner dziwactw natury - miał m.in. regiment złożony z olbrzymów i cały zbiór karłów, gromadził bowiem też żywe osobliwości. Pod koniec XVI wieku starzejącego się cesarza opętała obsesja odnalezienia kamienia filozoficznego, substancji pozwalającej na przemianę dowolnego metalu w złoto - na poszukiwanie recept i sprowadzanie coraz to nowych alchemików wydawał fortunę z królewskiego skarbca.
Dr John Dee był w czasach swoich studiów w Oksfordzie świetnie zapowiadającym się uczonym (opublikował m.in. cenione traktaty o geometrii i nawigacji). Pochłaniały go studia nad alchemią i magią. Być może udział w tym miało jego przeżycie mistyczne - pewnego dnia objawił mu się archanioł Uriel, który zachęcał do rozmów z duchami. Dee stawiał m.in. horoskopy królowej Elżbiecie i licznym innym wielkim postaciom tego czasu (polskiemu królowi Stefanowi Batoremu, który przyjął go na audiencji w Niepołomicach, wywróżył, że ma przed sobą jeszcze kilkaset lat życia. Erudyta o wszechstronnych zainteresowaniach żył cały czas na wysokiej stopie na koszt arystokratycznych patronów. Kamienia filozoficznego nie odnalazł. Zmarł w nędzy, zmuszony do wyprzedawania za bezcen swojego księgozbioru, w którym - co ważne dla naszej historii - były także rękopisy Rogera Bacona.
Edward Kelley to awanturnik i oszust, wieloletni przyjaciel dr. Dee, z którym podróżował po środkowej Europie i rozmawiał z duchami na życzenie monarchów i magnatów. Kelly zaczynał swoją karierę jako notariusz, a jego życie awanturnika rozpoczęło się nietypowo - popełnił fałszerstwo, za które obcięto mu oboje uszu. Żeby nikt nie widział śladów jego hańby, nosił długie włosy, a na głowę zakładał obcisłą skórzaną czapkę; nadawało mu to wygląd mędrca i uczonego. Ukrywał się tak dobrze, że chociaż Dee spędził z nim wiele lat, prawdopodobnie nie wiedział o uszach przyjaciela. Kelley skończył marnie - podobno zabił się podczas próby ucieczki z wysokiej więziennej wieży po skręconej z pościeli linie (nic pewnego jednak nie wiadomo).
Jak tych dwóch awanturników trafiło do Pragi? W 1584 roku podróżujący po Anglii polski magnat Olbracht Łaski poznał Dee i Kelleya będących wówczas w wielkim poważaniu na dworze królowej Elżbiety i zaprosił ich do Polski - zostając przy okazji ich - jak powiedzielibyśmy dziś - sponsorem. Po dłuższym czasie jednak Łaski przekonuje się, że utrzymanie obu alchemików słono kosztuje, a efektów ich pracy - czyli kamienia filozoficznego - nie widać. Dee i Kelley trafiają do Pragi, gdzie próbują szukać fortuny na dworze sprzyjającego alchemikom cesarza. Uzyskują audiencję. Czy cierpiący na brak pieniędzy inteligentny oszust - taki jak Kelley - mógł sporządzić rękopis, aby sprzedać go za okrągłą sumkę cesarzowi? Taką tezę postawił w "Nature" prof. Gordon Rugg.
To oczywiście możliwe. Wszyscy wiedzieli, że gość kolekcjonował takie rzeczy i w dodatku nie słynął z bystrości umysłu - mówi Arkadiusz Orłowski, profesor w Katedrze Informatyki i Ekonometrii SGGW, zajmujący się m.in. kryptografią. - Takie teorie już się pojawiały. Problem w tym, że Rugg wcale tego nie udowodnił.
Na czym opiera się argumentacja brytyjskiego kryptologa? Rugg wychodzi od analizy statystycznej tekstu. Uczeni badają częstość i rozkład różnych liter, ich zbitek i całych słów w tekście.
- Wiemy, jak wyglądają wyniki takiej analizy dla tekstów napisanych w różnych językach - tłumaczy prof. Orłowski. - Gdyby manuskrypt Wojnicza napisano w dowolnym z nich, każdy kryptograf odkryłby to bez trudu.
Jeżeli wyniki analizy statystycznej nie przypominałyby wcale znanych języków, tekst zapewne z dużym prawdopodobieństwem można byłoby uznać za bełkot. Ale i tu manuskrypt sprawił badaczom kłopot: jego analiza daje wyniki podobne do języka naturalnego, ale niepasujące dokładnie do żadnego ze znanych (stąd brały się śmiałe koncepcje, że to np. fonetycznie zapisany chiński).
Oszust z rusztem Cardana
Czy jednak nie można było w sztuczny sposób wyprodukować bełkotu, który w takiej analizie wypadałby podobnie jak język naturalny? Prof. Rugg udowodnił, że wystarczyło wykorzystać do tego narzędzie znane ówczesnym uczonym jako ruszt Cardana - prostą w użyciu metodę szyfrowania wynalezioną przez XVI-wiecznego włoskiego matematyka. Wyobraźmy sobie kartkę papieru z wyciętymi w nieregularny sposób otworami. Ten szablon nakładamy na czysty arkusz i wpisujemy w otwory poszczególne litery wiadomości. Następnie zdejmujemy ruszt i czyste miejsca uzupełniamy dowolnym, niewinnym tekstem, który zmyli niepożądanego czytelnika. Adresat wiadomości będzie mógł ją odczytać tylko wtedy, kiedy przyłoży do niej ruszt taki sam, jakim posługiwał się autor listu. Prof. Rugg zademonstrował, że za pomocą rusztu Cardana przygotowanego na podstawie istniejącego tekstu można było wyprodukować bełkot, którego struktura przypominałaby język naturalny.
- To jednak jeszcze nie dowodzi, że manuskrypt jest bełkotem - mówi z naciskiem dr Prinke. I wylicza argumenty. - Autor musiałby być bardzo inteligentny i niezwykle pracowity. Za liczący 100 stron manuskrypt raczej nie dostałby mniej pieniędzy, po co więc miałby zapisywać ich ponad 200? Poza tym w praktyce dużo trudniej wyprodukować coś takiego, niż zaszyfrować w prosty sposób jakiś istniejący tekst. Z drugiej strony Kelley i Dee twierdzili, że kontaktowali się z aniołami i że potrafili tworzyć języki, którymi miały mówić. Mamy kilkustronicową próbkę jednego z nich - jest stworzona na podstawie angielskiego, ale równocześnie od niego różna.
Komplikacje na tym się jednak nie kończą. Wcale nie jest stuprocentowo pewne, że manuskrypt był własnością cesarza i że duet Dee - Kelley kiedykolwiek go widział. Świadectwa są co prawda na pozór wiarygodne, ale poszlakowe. Syn dr. Dee zapisał w pamiętnikach, że jego ojciec miał w Pradze książkę zapisaną "hieroglifami", ale młody Artur Dee miał wówczas siedem lat i mógł za "hieroglify" uznać np. arabski - a jego ojciec miał księgi w tym języku. Wiadomo, że wkrótce po spotkaniu z cesarzem Dee senior dysponował dużą kwotą 630 dukatów, ale nie wiadomo, skąd je miał, i nic w źródłach nie wskazuje, aby w tym okresie życia musiał uciec się do zarabiania pieniędzy za pomocą oszustw, nawet jeśli miały być to oszustwa w wielkim stylu. W zachowanych do dziś jego zapiskach i listach nie ma słowa o rękopisie. W przechowanych inwentarzach gabinetu osobliwości cesarza również nie ma wzmianki o księdze zapisanej dziwnym alfabetem. Dr Prinke uważa ponadto, że numery na stronach rękopisu - przypisywane dr. Dee - wcale nie zostały napisane jego ręką
Nie sposób domyślić się też najważniejszego: jaki tekst mógł być tak niebezpieczny dla autora, że tak pracowicie - i skutecznie - go zaszyfrował? Astrologii nie uważano wówczas za zabobon, tylko za równoprawną dziedzinę wiedzy wykładaną na uniwersytetach.- Być może coś nieortodoksyjnego znalazło się w części ilustrowanej postaciami nagich kobiet, ale co? - zastanawia się dr Prinke. - Może rękopis wcale nie jest zaszyfrowany, tylko my nie potrafimy go odczytać? Na razie żadna hipoteza na jego temat nie może się utrzymać. Ta książka tak naprawdę nie powinna istnieć.
*Adam Leszczyński jest historykiem i socjologiem, dziennikarzem "Wiedzy i Życia". Uczy socjologii na Uniwersytecie Warszawskim.
Zrób sobie sam rękopis Wojnicza
Wystarczy kawałek sztywnego papieru i nożyczki, by wyciąć najprostszy ruszt Cardana i za jego pomocą zamienić tekst w "bełkot".
Podzielmy kwadrat 8x8 na cztery części po 16 pól i wpiszmy w nie liczby od 1 do 16. Następnie zakreślmy losowo pola z numerami od 1 do 16 (numery nie mogą się powtarzać). W zakreślonych polach wycinamy otwory i ruszt jest gotowy.
Teraz kładziemy ruszt na czystej kartce i wpisujemy w okienka pierwsze 16 liter wiadomości, którą chcemy zaszyfrować. Potem przekręcamy go o 90o (okienka są tak zrobione, że wypadają teraz w miejscach niezapisanych wcześniej), wpisujemy kolejne 16 liter i znów obracamy o 90o. Po każdym obróceniu otwory rusztu układają się tak, że odsłaniają jedynie puste miejsca. Zmieniając położenie rusztu przez kolejne obroty o 90o, możemy wpisać 64-literową wiadomość. Szyfr ten jest odmianą szyfru przestawieniowego - polega na zmianie kolejności liter według pewnego wzorca.
Rugg pokazał, jak za pomocą takiego rusztu wyprodukować tekst o własnościach statystycznych podobnych do języka naturalnego. Najpierw przygotował tabele, w których zapisał litery, dwuznaki i wieloznaki z częstością odpowiadającą ich występowaniu w danym języku - może być to nawet całkiem nowy, wymyślony język, chodzi tylko o to, by statystycznie przypominał naturalny. Teraz, gdyby po prostu spisać znaki z tabel, na pierwszy rzut oka widać byłoby, że coś jest nie tak - występowałyby zbyt regularnie. Ruszt Cardana umożliwia zapisanie tych znaków tak, by ich przypadkowe rozmieszczenie naśladowało przypadkowe występowanie liter, dwuznaków i wieloznaków w zwykłym języku.