MIŁOŚĆ BOGA


- 1 - 

Pewien katecheta zadał młodszym dzieciom szkolnym następujące pytanie, na które miały odpowiedzieć w czasie ferii wielkanocnych: Gdybyś był w życiu bardzo bogatym człowiekiem, co dałbyś z tego, co masz, Chrystusowi Zmartwychwstałemu, by sprawić Mu największą radość? Józio napisał, że gdyby spotkał Zmartwychwstałego Pana, dałby Mu tonę złota. Ewelina chciała złożyć Panu Jezusowi całą furę srebra, Marta wszystkie swoje pieniądze. Jedno zaś z dzieci napisało, iż pragnie dać Boskiemu Zbawicielowi całe swoje serce.

Ks. Jeziorski H., Kto wierzy - otrzymuje odpuszczenie grzechów, BK 2/1986/, s. 92

- 2 -

Piotruś, uczeń czwartej klasy, w czasie letnich wakacji wyjeżdżał na łonie. Mama pomagała mu pakować potrzebne rzeczy i kiedy już wszystko było ułożone w plecaku, mama przyniosła książeczkę do nabożeństwa i mówi do syna: "Weź, Piotrusiu, tę książeczkę do nabożeństwa, bo gdybyście w niedzielę nie uczestniczyli we Mszy św., w czasie wolnym pomódl się sam, gdyż Pan Bóg nakazał dzień święty święcić". I mama miała rację. Dzieci nie uczestniczyły we Mszy św. Po obiedzie, w czasie ciszy, kiedy inni chłopcy rozmawiali albo grali w karty, Piotrek nie tylko w niedzielę, ale także w dni powszednie ciągał z plecaka książeczkę i modlił się. Początkowo jego koledzy śmiali się z niego, ale później, kiedy się przekonali, że Piotrek to fajny chłopak, zaczęli go szanować i nawet modlić się razem z nim.

Ks. Gawlicki S. C.Or., Świadectwo życia - drogą do pojednania, BK 5 /1985/, s. 297

- 3 -

Przed kilku laty prowadziłem rekolekcje "oazowe" dla młodzieży, które trwały 15 dni. Każdy dzień był rozważaniem jednej z tajemnic Różańca świętego. Trzeciego dnia wszyscy mieli zgłębić tajemnicę Bożego Narodzenia. Każdy odczuwał wielkość i powagę tej prawdy. Ml5wiono wtedy wiele o miłości Pana Boga do człowieka, modlono się śpiewając piękne kolędy, w centrum zaś kaplicy postawiono figurę Niepokalanej, która dała światu Chrystusa. Cała jednak wspólnota oczekiwała z niecierpliwością na godziny wieczorne. Bowiem bezpośrednio po Mszy św. miała się odbyć wieczerza wigilijna. Gdy usiedliśmy za stołem, zauważyłem, że jedna z dziewczyn płacze i ociera duże łzy. Zaniepokojony, pytam co się stało. Wiecie co odpowiedziała?

"Bo proszę księdza, przypominam sobie teraz mój rodzinny dom. I widziałam przez chwilę mojego ojca, który jest nałogowym pijakiem. Widziałam moją kochaną mamę, którą często ojciec bił, kiedy wracał z pracy zupełnie pijany. Przypomniałam sobie, jak musiałyśmy z moją siostrą uciekać do sąsiadki, by nas przygarnęła przynajmniej na kilka godzin. Ale pomyślałam też sobie, jakby to było dobrze, gdyby wieczór , wigilijny trwał zawsze. Bo tylko wtedy ojciec był dla nas dobry. Uśmiechał ·się i kupował nam prezenty. Tylko wtedy śpiewał z nami kolędy i tulił nas do siebie. Jak to dobrze, że jest Bóg i Boże Narodzenie".

  Ks. Jęczek A., Z Maryją przeżywszy radosny czas oczekiwania, BK 5 / 1984/, s. 283-284

- 4 -

Otóż swego czasu do jednego z amerykańskich rezerwatów dla Indian, gdzie kapłan docierał bardzo rzadko ze swoją posługą duszpasterską, zajechał eleganckim samochodem urzędnik państwowy. Przywiózł ze sobą bardzo różne prezenty. Indianie patrzyli na nie z podziwem. Każdy chciałby coś otrzymać. Wśród podarków były ubrania, narzędzia pracy oraz żywność. Urzędnik pragnął zobaczyć życie Indian w tym miejscu odosobnienia. Chodził więc po rezerwacie, aż stanął naprzeciw starego wodza plemienia. Zobaczył jego potężny, lecz obnażony tors i powiedział mu tak: "Jak widzę, to wasz ksiądz nie dba o was. Nawet nie macie ubrań, nie mówiąc już o tym, że często głodujecie". Jednak mądry starzec zapytał przybysza: "Czy potrafisz dostrzec moja duszę?" Ten zaś odpowiedział: "Nie, duszy twojej nie mogę zobaczyć!" Indianin kontynuował: "Gdybyś mógł zobaczyć ów piękny biały strój, który dał mi sam Bóg, gdy misjonarz udzielił mi chrztu św., gdy przyjeżdża tutaj oczyszczać go we Krwi Chrystusa, gdybyś widział, jak daje mi Jezusa w Komunii św. - to zrozumiałbyś, że prędzej czy później twoje dary zostaną zniszczone i zardzewieją. A to, co daje nam ksiądz, to jest Boga i życie w Kościele, zabierzemy ze sobą do nieba".

Ks. Jęczek A., Bóg, który zamieszkał w człowieku, BK 3-4 /1989/, s.169

- 5 -

Ania została sama w domu na niedzielę. Na dworze była zimna, wietrzna i deszczowa aura. Pół godziny przed Mszą św. przychodzi do niej koleżanka i mówi: "Zostańmy dziś u ciebie. Jest fajny program w

telewizji. Nikt się nie dowie, że nie byłyśmy w kościele. Popatrz jaka pogoda, nawet psa żal z domu wypędzić". Na te sugestie Ania odpaliła:

"A jaka wtedy będzie niepogoda w swoim sercu! Jak tam będzie ciemno i zimno. Nie chcę Pana Jezusa wypędzać na pole".

  Ks. Ryszka K., Czy mnie kochasz?, BK 3-4 / 1986/, s.142-143

- 6 -

Był małym chłopcem, żył bardzo krótko, a pozostał w pamięci całego Kościoła /przeźrocze o św. Dominiku/, bo w dzieje Kościoła wpisał swoje święte życie. Gdy umierał, miał niespełna 15 lat. Miał 7 lat, gdy przystąpił do I Komunii Świętej. Po Komunii zapisał w książeczce do nabożeństwa swoje postanowienia:

l. Będę się często spowiadał, a do Komunii św. przystępował, ilekroć mi na to pozwoli spowiednik.

2. Moimi przyjaciółmi będą Jezus i Maryja.

3. Wolę umrzeć, niż grzeszyć.

Ks. Iłczyk S., Cena czasu, BK 4 /1987/, s. 212

- 7 -

To było już dawno 750 lat temu, kiedy Najświętsza Maryja Panna objawiła się św. Dominikowi i nauczyła go modlitwy różańcowej. Poleciła mu, by odmawiając "Ojcze nasz" i "Zdrowaś" rozważał prawdy wiary: że Pan Bóg zesłał Jezusa na ziemię, a dokonał tego przez Maryję; że Pan Jezus uwolnił ludzi od grzechu przez swoje cierpienia i śmierć na krzyżu; że Pan Jezus zmartwychwstał, poszedł do nieba, Tam zabrał Maryję i stamtąd pozwala swej Matce prowadzić ludzi do Boga. - Potem jeszcze Matka Najświętsza poleciła odmawiać tę modlitwę różańcową Bernardetcie w Lourdes i trojgu dzieciom w Fatimie. - Poznawać wiarę i stosować się do niej - to zalecenia Maryi.

Ks. Dusza T. MSF, Matka prowadząca do Syna, BK 3-4 /1988/, s.167-168

- 8 -

Podczas drugiej pielgrzymki do Polski Ojciec Święty na Błoniach Krakowskich ogłosił błogosławionym Rafała Kalinowskiego. Rafał był obdarzony wieloma zdolnościami. W młodym wieku ukończył studia wyższe i został inżynierem, posiadał stopień oficerski, przed nim rysowała się wielka życiowa kariera. Ale on nie był karierowiczem. W 1863 roku, mając zaledwie 28 lat, zastanawia się, co wybrać: z jednej strony życie łatwe i przyjemne, byle tylko nie sprzeciwiać się carskiej władzy, a z drugiej wybucha Powstanie Styczniowe, Ojczyzna potrzebuje ofiar, odwagi, siły! Kalinowski staje po tej drugiej stronie. Po upadku powstania zostaje skazany na śmierć, a po usilnych staraniach zamieniono karę śmierci na syberyjską zsyłkę. Po powrocie z Sybiru uświadomił sobie, że ludzka wielkość, szczęście zamyka się w prawdzie, którą przybliżył nam Jezus Chrystus: "nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje". Na resztę swojego życia zamknął się w klasztorze karmelitańskim służąc ludziom w konfesjonale. Ojciec Rafał pisał wówczas do swojej siostry: Bóg się cały nam oddał za nas, jakże mam nie poświęcić się Bogu?"

Ks. Oleksy Cz., Krew Przymierza, BK 5 / 1985/, s. 266

- 9 -

Janek całymi dniami rysował tylko i malował. Miał trzy pudełka kolorowych kredek. Pudełko blaszane, drewniane i tekturowe. Miał jeszcze tłuste kredki tzw. pastelowe, farby w guziczkach i tzw. miodowe w miseczkach. Miał kilka pędzli, ale takich, jakimi malarz maluje. Każdy pędzel na długim patyku, a jeden nawet płaski, jakim się olejami pracuje. Czasem nawet węglem pracował, potem mlekiem malował, żeby się węgiel nie sypał. Kiedyś ksiądz, który go uczył, powiedział: "Słuchaj, Janku, malujesz i malujesz, możebyś namalował coś takiego, o czym słyszysz na religii...".

Janek słuchał, potem przybiegł do domu. Było już po świtach Bożego Narodzenia. Jeszcze choinka stała na podłodze, ale sypała się. Jak igła choinki spada na ziemię, to jest tak cichutko, jakby zegar spuścił na ziemię jeszcze jedną minutę? Janek usiadł przy stole, otworzył kredki, farby, rozłożył. blok. Pomyślał: muszę namalować... Namalował dwa rysunki.

  Dwa rysunki Janka:

  Jeden smutny, drugi wesoły. W życiu tak samo: czasami jest nam smutno, jak na smutnym obrazku, a czasami tak się cieszymy, jak na radosnym obrazku. Na smutnym obrazku Janka byli smutni ludzie: chorzy o skrzywionych smutnych twarzach, a na wesołym: uśmiechnięci, zadowoleni, zdrowi. Nagle przyszła Jankowi myśl - i właśnie na smutnym obrazku wymalował jasne pasy słońca i poprosił, żeby tatuś pod spodem podpisał: "Pan Jezus wszystkich kocha...". I nawet tych cierpiących... I tych, których wszystko bolało, i którzy mieli wielkie zmartwienie w sercu. Pan Jezus wszystkich kocha, nawet wtedy, kiedy nam jest źle i coś bardzo boli. Tak jak słońce zawsze złotym pędzelkiem kogoś maluje po buzi..

- 10 -

Minęło 10 lat od śmierci mojej Mamy. I właściwie z jej śmiercią zaczęło się rozsypywać to wszystko, co nazywa się domem rodzinnym. Półtora roku później zmarł ojciec. Wracam myślami do domu rodzinnego. Przypominają mi się sceny, zdarzenia, ludzie.

I Piątek miesiąca, zima, jest ok. godz. 6. rano, budzę się. Ojciec wychodzi z domu do kościoła; całuje mamę w rękę, przeprasza za to wszystko, co było złe. Idzie do spowiedzi.

Wakacje, I piątek sierpnia. Lato owego roku było wyjątkowo deszczowe. Od rana piękna, wymarzona pogoda. Ludzie starają się prześcignąć w pracy na roli. Trzeba ratować zboże. Nie wiadomo, jak będzie jutro... Przed południem pracujemy w polu. Podczas obiadu ojciec komunikuje nam: "Nie dajmy się zwariować. Kto zmoczy, ten i wysuszy. Jeżeli taka jest Jego wola, na pewno zdążymy i uratujemy chleb. Po południu przerwa w pracy. Idziemy do kościoła. I sprawił Bóg owego lata, że nigdy tak suchego zboża nie zwoziliśmy do stodoły...

Jeszcze inny obrazek. Był w naszym domu rodzinnym zwyczaj wspólnej modlitwy - rodziców i nas dzieci każdego wieczoru. Patrząc oczami człowieka dorosłego uświadamiam sobie, jak bardzo zbawienny dla nas wszystkich był ten nabożny zwyczaj. Wszelkie waśnie, zatargi, gniewy mogły trwać co najwyżej do wieczora. Bo jakże to modlić się z chęcią odwetu, zemsty, gniewu...

 Jeden raz zdarzyło się, że było kilka takich dni, gdy każdy po swojemu się modlił. Rodzice bowiem poróżnili się między sobą. Wspominała później Mama: właściwie brak wspólnej modlitwy, bylejakość tej prywatnej ze świadomością, że coś nie gra w obliczu Boga, kazały Rodzicom wyciągnąć ręce do zgody. Życie i my, dzieci, nie skąpiliśmy zmartwień i trosk rodzicom. Pozostali przez całe życie wierni sobie, Bogu i nam. Gdyby przyszło odpowiedzieć na pytanie, skąd rodzice czerpali moc i siłę, by sprostać tym nie łatwym zadaniom - odpowiedź jest jedna: codzienna modlitwa, Msza święta w każdą niedzielę, częsta spowiedź i Komunia święta.

Jestem księdzem. Powołanie, w dzień mojego chrztu, wyprosiła mi moja dobra Mama. Była na tyle delikatna, że powiedziała mi o tym fakcie  w przeddzień mojego wyjazdu do Poznania, do zgromadzenia zakonnego. Bóg przyjął prośbę - propozycję mamy. Gdyby jednak Pan miał inne względem mnie zamiary i dał mi łaskę powołania do małżeństwa, założyłbym rodzinę. I na pewno na wzór rodziny, w której się wychowywałem, tworzyłbym swoją własną. I pragnąłbym mieć dużo dzieci, bo nas sześcioro i to jest coś cudownego.

Ks. Kotlarz K. TChr., Chrystus rękojmią jedności i wierności małżonków, BK 1-2 (1990), s. 82

- 11 -

Duże miasto wojewódzkie, pogrzeb 14 - letniej dziewczynki. Nieszczęście przyszło na lekcji gimnastyki. Tygodniowe cierpienie w szpitalu i odchodzenie w wieczność, ale jakie to było odchodzenie! "Mamo, przeczytaj mi z Ewangelii o tym... o tym..." Mama czytała i płakała. "Mamo, nie płacz, czytaj..." Cały szpital wiedział, że to nie zwykła śmierć, niezwykłe cierpienie.

Może dziś wiesz że, zawstydziłaś swoją postawą nawet kleryków, co o kilka sal od ciebie cierpieli? Wiesz, jak wzmogłaś ich wiarę swoim świadectwem?

Pogrzeb... Mnóstwo ludzi... cała szkoła. Ale dziwny, jakiś nie żałobny nastrój, i rodzice bladzi z bólu, ale nie płaczący. I nagle: Błękitne rozwińmy sztandary"... - głośna pieśń - śpiewana przez koleżanki. Jakież to było śpiewanie! W naszych kościołach mało ją znają. Na prośbę Małgosi koleżanki nauczyły się, by nad grobem zaśpiewać "ku pocieszeniu mamy" jak prosiła Małgosia... "Mama tak ją lubi"..

Ks. Kras J., Tajemnica odejścia, BK 3-4 /1990/, s.177

- 12 -

/ Wychodzą trzej chłopcy, jeden z nich może mieć piłkę /.

Marek: Dzisiaj był wspaniały mecz!

Jurek: Wygraliśmy wysoko! Byliśmy zdecydowanie lepsi niż nasi przeciwnicy. A oprócz tego wszystko nam się udawało znakomicie. Andrzej: Jeśli będziemy grać tak znakomicie, to wygramy wszystkie turnieje. Nie będzie dla nas przeciwnika!

Marek: Masz rację. Kto będzie chciał grać z nami, aby przegrać różnicą najmniej pięciu bramek!?

Andrzej: W niedzielę następne spotkanie. I znów zwycięstwo! /zwracając się do Jurka / Przyjdziemy po ciebie, pójdziemy razem na zawody! Jurek: Nie potrzebujesz przychodzić. Nie będzie mnie w domu!

Marek: Co takiego? Nie będzie cię w domu? A mecz?!

Jurek: Nie będzie mnie w domu, bo wcześniej, przed meczem, idę z rodzicami do kościoła na niedzielną Mszę Św. Zawsze chodzę do kościoła, nawet wtedy, kiedy mamy mecz.

Andrzej: Do kościoła? Do kościoła mogą chodzić ci, którzy nie mają nic do roboty. Dla mnie najważniejszym wydarzeniem w niedzielę będzie mecz!

Marek: Dla mnie też!

Jurek: A dla mnie najważniejsze w niedzielę jest uczestnictwo we Mszy Św.

Ks. Machnacz J. SDB, Trzeba mieć odwagę, BK 5-G /1990/, s. 285-286

- 13 -

W Bydgoszczy było takie małżeństwo. On ciężko zachorował. Ona wezwała kapłana. Ksiądz znając go zapytał, czy jest gotów już nigdy nie współ ą tą kobietą? Chodziło o jego decyzję poprawy. On jednak powiedział, że, jak wróci do zdrowia, to nie wyrzeka się współżycia. Nie doszło więc do spowiedzi i rozgrzeszenia. Kapłan wrócił na plebanię. Proboszcz znał tego człowieka i mimo, że był u niego wikariusz poszedł sam jeszcze raz. Żona klękała przed mężem, mówiąc, że już nigdy nie pozwoli na żadne współżycie. On jednak trwał w swojej decyzji. Umarł jednak bez rozgrzeszenia. Z Boga nie można kpić. Nie można decyzji poprawy zostawić na godzinę śmierci, bo wtedy może nie być zdolny do zmiany tego nastawienia, które miał w sercu przez całe życie.

o. Kaźmierczyk J. OFMConv, Sakramentalność rodziny, BK 1-2 /l990/, s.111

- 14 -

W Oświęcimiu uciekł jeden z więźniów. Obozowicze stali przez cały dzień na baczność na placu apelowym w oczekiwaniu, kiedy odnajdzie się uciekinier. Jednak nie znalazł się. Na plac apelowy przyszedł sam komendant Fritsch, aby dokonać wyboru na śmierć głodową dziesięciu za jednego. Ta śmierć była powszechnie uważana za najgorszą. Straszne rzeczy opowiadano sobie o męczarniach konających z pragnienia i głodu. Przechodząc koło bunkra głodowego można było usłyszeć przekleństwa, jęki i wycia. Dobrowolna śmierć z miłości św. Maksymiliana była "jakby uderzeniem pioruna", "rozładowaniem pioruna, "rozładowaniem atmosfery", jak zeznawali uratowani z obozu.

Fritsch przechadzał się wzdłuż stojących szeregów więźniów i wskazywał tych, którzy mieli umrzeć. Los padł na pana Franciszka Gajowniczka z Brzegu nad Odrą. Wyszedł z szeregu ze słowami: "Jak mi żal żony i dzieci, które osierocę. Słowa usłyszał św. Maksymilian. Wystąpił nie wezwany. Stanął przed Fritschem. Ten sięgnął ręką do kabury. Nie wiedział, czego chce więzień, czy w jakiejś ostateczności nie rzuci się - ale  nie! Pyta, kim jest i czego chce. Jestem księdzem i chcę uratować innego.

To nie słychane! Tu życie tak mało znaczyło, a ktoś chce swoje oddać, aby   uratować innego? Kiwnął ręką i pan Gajowniczek wstąpił do szeregu, a Maksymilian kończył szereg idących do bunkra głodowego  : Co wtedy myślał? Widział zapewne przed oczyma ojca rodziny, widział ,,  tą rodzinę, która odzyska ojca i przez to będzie pełna. Widział i tych biednych skazańców, którzy nie będą umierać w przekleństwach, ale z coraz z cichszym śpiewem pieśni maryjnych na ustach. Wyspowiadają się i otrzymają rozgrzeszenie. Może widział i to rozładowanie atmosfery w obozie i zwycięstwo miłości nad nienawiścią. W końcu pokolenia rodzin, które będą się wpatrywać w Jego świetlany wzór. Pragnął spełnienia dziecięcej wizji o koronach białej i czerwonej. Mówił dużo wcześniej, że chciałby, aby wiatr rozwiał jego prochy, by nawet one głosiły całej ziemi chwałę Niepokalnej. Być może wtedy, gdy siedział w bunkrze oparty o ścianę, zupełnie nagi, na betonie, zapatrzony w dal, już nieczuły, niepomny siebie, być wtedy zobaczył oczy Tej, która go zachwyciła w dziecięcej wizji?..

Ta, której służył całym życiem, podała mu teraz koronę białą i czerwoną.  Właśnie przez tę czerwoną koronę męczeństwa z miłości biała nabrała szczególnej bieli.

O. Kaźmierczyk J. OFMConv, Sakramentalność rodziny, BK 1-2 /1990/, s.115

- 15 -

Był pewien chłopiec. Miał na imię Piotruś /Piotruś D Airellc,1912 -1973 ). O. Misjonarz Albert / Albert Rossieres ) prowadził misje / we Francji w Saint Malo). Chłopiec chodził bardzo gorliwie na spotkania misyjne. Wziął sobie do serca naukę o częstej Komunii św. Miał adres od O. Alberta i postanowił pisać do niego listy. Z tych listów znamy historię Piotrusia. Skarżył się on, że jego tatuś, kapitan sztabowy, jest niewierzący, a nawet naśmiewa się z wiary. Piotruś dużo się modlił o nawrócenie tatusia i prosił Pana Jezusa, aby mógł cierpieć za swojego tatusia. Pewnego razu zdawało mu się, że Pan Jezus chce, aby zgodził się umrzeć za tatusia. Piotruś szybko wyraził swoją zgodę, że chce umrzeć, byle tatuś się nawrócił. Gdy wrócił ze szkoły krew rzuciła mu się z ust. Przyszedł lekarz, mama zapłakała, modliła się o zdrowie syna, ale Piotruś nie chciał wyzdrowieć. Przyszedł proboszcz z Komunią św. Gdy Piotruś opowiedział, że chce umrzeć, aby tatuś nawrócił się, proboszcz płakał i płakał. Piotruś słabł i ostatnie dwa listy do O. Alberta dyktował swemu bratu. Pisał, że już nie może spać i niedługo umrze, a wtedy tatuś nawróci się. "Do zobaczenia w niebie"

- Kończył list. W Wielki Czwartek Piotruś zaczął konać. Spojrzał na tatusia. Tatuś pochylił się, by usłyszeć, co powie jego syn. Usłyszał słowa: "Do zobaczenia tatusiu w niebie... to za tatusia..." Piotruś umarł ściskając swój różaniec. Tatuś upadł przy łóżku i płakał, i modlił się. Przepraszał Boga i swego syna za swoje życie. Wybiegł w końcu z domu, by znaleźć księdza i się wyspowiadać. Napisał do O. Alberta: od dziś zacząłem praktykę codziennej Komunii św. w miejsce zmarłego mego syna Piotrusia.

O. Kaźmierczak J. OFM Cons, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 363 - 364

- 16 -

Był rok 1940, a więc czas wojny. Ksiądz proboszcz po drodze spotkał płaczącą dziewczynkę. Spytał ja, czemu płacze. Ona odpowiedziała, że nie ma nikogo i nie ma gdzie się podziać. Ksiądz proboszcz zabrał ją na razie na plebanię. Nie mógł jednak nikogo znaleźć, kto by się zaopiekował dzieckiem. Dziewczynka była więc u proboszcza. Ksiądz przygotowywał ją do I Komunii św. i uczył składać Panu Jezusowi drobne ofiary. Pewnego razu zobaczył, że dziewczynka weszła do kościoła i położyła obok tabernakulum lalkę. Chciała ofiarować Jezusowi najpiękniejszą zabawkę. Proboszcz szedł nieraz do kościoła na prywatną modlitwę i dziewczynka takie uklękła obok i się modliła. Zaczęło się współzawodnictwo w nawiedzeniu Najświętszego Sakramentu. Niedługo dziewczynka przyjęła Komunię św. W 1944 roku dziewczynka musiała pójść do szpitala. Zawiadomiono księdza że nadchodzi śmierć. Dziewczynka jakby coś przeczuwała, spytała księdza: Kto z nas dostanie się pierwszy do nieba? Ksiądz proboszcz ze łzami w oczach odpowiedział, że ten, kto bardziej kocha Pana Jezusa. Wracał wieczorem i zatrzymali go żołnierze niemieccy. Była godzina policyjna. Ksiądz został rozstrzelany godzinę po śmierci tej dziewczynki.

O. Kaźmierczak J. OFM Conv, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 364 - 365

- 17 -

Staszek kilka wakacyjnych dni spędził u rodziny w Krakowie. Opowiadał księdzu i kolegom ministrantem swoje wrażenia ze starego Krakowa. W katedrze wawelskiej widział grobowce królów polskich. Najbardziej zapamiętał sobie grób byłej królowej Jadwigi wykonany z białego marmuru. Widział też duży krzyż, przed którym modliła się królowa. Bardzo chciał zobaczyć kopiec Wandy o którym słyszał piękną legendę. Wybrał się więc z ciocią, wujkiem i dwoma ich synami Bartoszem i Bernardem, do Nowej Huty - Mogiły, gdzie leży starożytny kopiec. Z jego wierzchołka podziwiali piękną panoramę Krakowa z licznymi wieżami kościołów. Zwiedzili zabytkowy klasztor - opactwo Cystersów położone niedaleko legendarnego kopca. W klasztorze mogilskim znajduje się łaskami słynący Krzyż Pana Jezusa, powszechnie nazywany Cudownym Krzyżem. Zakonnik oprowadzający pielgrzymów po kościele opowiadał historię opactwa i Cudownego Wizerunku Zbawiciela. Mówił, że przed tym Krzyżem modlili się polscy królowie, np. Kazimierz Wielki, Zygmunt Stary, królowa Bona. Przybywali tu sławni polscy hetmani i rycerze. Za nim przychodzili mieszkańcy Krakowa i okolic. Wszyscy pragnęli uczcić Krzyż Zbawienia. Przed Cudownym Krzyżem modlił się również Ojciec święty Jan Paweł II w czasie swojej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny w 1979 r. Przewodnik zwrócił uwagę zwiedzających na napis znajdujący się w ołtarzu nad głową Chrystusa. Oto jego słowa: "Miłość bez granic. Ojciec cysters tłumaczył, że na krzyżu dokonało się największe dzieło miłości, dzieło zbawienia wszystkich ludzi. To krzyżem Pan Jezus otworzył nam niebo. Wskazał jeszcze na tablicę znajdującą się w kościele. Umieszczono na niej słowa Papieża wypowiedziane w Nowej Hucie - Mogile: Krzyż wpisany jest w życie ludzkie".

O. Jackiewicz K. 0. Cist, Abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, BK 1-2 /1993/ s. 20

- 18 -

Urodziła się w roku 1891 w Santiago de Chile. Był to jeden z najtrudniejszych okresów w dziejach tego państwa. W wyniku zmiany układu sił politycznych jej rodzina stała się przedmiotem szykan i prześladowań; ze względu na nazwisko musiała wiele wycierpieć przez całe swoje krótkie życie. Los okazał się bezlitosny wobec jej rodziny: konieczność opuszczenia ojczyzny, śmierć ojca, brak środków materialnych do życia. W pewnym momencie jej matka ugięła się wobec przeciwności losu. Pragnąc zapewnić swoim dwom córkom możliwość dalszej nauki, podjęła pracę u Manuela Mora, człowieka okrutnego i bez najmniejszych skrupułów moralnych. Myślała, że tylko ona zapłaci za tę decyzję własną godnością, ale boleśnie się pomyliła; Mora ich utrzymywał, lecz na przyszłość myślał o jej córce, dlatego płacił chętnie za jej nauczanie. Kiedy kilkunastoletnia dziewczyna zorientowała się w niebezpieczeństwie, które z każdym dniem co - raz bardziej się potęgowało, zerwała kontakt z dobroczyńcą", postanawiając zarazem wyzwolić spod jego władzy swoją matkę. Jedyną jej bronią było zawierzenie Bogu i nadzieja, że On jest w stanie wyzwolić nas z wszelkiego rodzaju zagrożeń i wprowadzić do swojego Królestwa. Laura Sicuna nie pomyliła się. Upatrując w Bogu swoje zbawienie, została umocniona Jego Łaską, dzięki czemu zapanowała duchowo nad warunkami swego otoczenia.

W 1988 roku papież Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną.

- 19 -

Żył ze skromnej renty. Na utrzymaniu miał żonę pozbawioną jakichkolwiek źródeł dochodu. Warunki bytowe bardzo skromne. Kiedy go poznałem, skończył już 70 lat. W każdy pierwszy piątek miesiąca chodziłem do niego z Komunią świętą. I zawsze zadawał mi to samo pytanie: "Może ksiądz zna ,jakąś biedną rodzinę, która potrzebuje pomocy? Niewiele pozostaje nam z renty, ale chętnie tym, co mamy podzielimy się z innymi". W ostatnim liście, jaki otrzymałem przed jego śmiercią, zawarte było to samo pytanie.

- 20 -

A przecież dzisiejsze czytania są takie piękne! Mówią o miłości, a miłość - to słowo zawsze budzi w. nas dobre myśli, radosne, piękne, ale też i bolesne, smutne. Natomiast jeśli słowo "miłość" budzi w nas brzydkie myśli, to dlatego, że jeśli postąpilibyśmy według nich, wynikłoby z tego zło, a wtedy nie jest to miłość. Kiedy więc przygotowywałem to kazanie, nosiłem w głowie dobre myśli, chciałem bardzo pięknie, prawdziwie, mówić o Bogu i nie potrafiłem. Nie byłem nawet zmęczony, czy przeziębiony, a było mi coraz smutniej.

Wreszcie zawołano mnie na obiad. Poszedłem. Choć głodny, jeść mi się nie chciało. Gryzę jednym zębem, choć mam prawie wszystkie, nie odzywam się, choć inni śmieją się z opowiadanych dowcipów, a ja siedzę jak gradowa chmura. Ktoś wreszcie mnie zauważył, a może nie mógł już znieść mnie wyglądającego jak góra lodowa, i zaczął zagadywać, próbował jakoś rozruszać, a ja robiłem się coraz bardziej niespokojny. Uspokoiło mnie jedno zdanie, wypowiedziane przez naszą panią gospodynię: "Dajcie spokój Pan Bóg ma cierpliwość dla nas, grzeszników, to czego się czepiacie człowieka?" - Zrozumiałem: warto było niby zmarnować przedpołudnie, warto było się namęczyć, żeby usłyszeć te słowa.

Więc uczymy się być dobrymi. Pan Bóg ma cierpliwość dla nas, grzeszników!

Pan Bóg ma cierpliwość dla nas, grzeszników! Wielka to prawda. Upewnia nas. Dzisiaj Mojżesz nakazując Izraelitom, by przestrzegali Boże nakazy. Ale to trochę nam się nie podoba: ciągle tylko słuchać i słuchać.

"Podaj gazetę, wynieś śmieci, jedz, nie śmiej się, wynocha do swego pokoju, proszę cię, wyłącz radio, bo mi głowa pęknie..." Na dodatek Mojżesz mówi, że Boga trzeba się bać! Jak się bać, skoro ja się nikogo nie boję, chyba, że jest ciemno i człowiek nadchodzący z przeciwka wygląda na pijanego. Zwykłych ludzi ja się nie boję - dlaczego mam się bać Boga? - Pan Jezus dzisiaj nam to wyjaśnia a zarazem nasz kłopot czyni jeszcze większym kłopotem. Mówi, że jest jedno przykazanie, największe: będziesz miłował Pana Boga swego i bliźniego swego jak miłujesz siebie samego.

 Nasza obecność tutaj w świątyni na Mszy świętej jest wyrazem takiej miłości. Razem śpiewamy, chodzimy w procesji, podajemy sobie ręce i przychodzimy do wspólnego stołu, spożywamy ten sam Chleb. Wszystko nam przypomina, że Msza święta jest przedziwnym zjawiskiem danym nam przez Pana Jezusa po to, abyśmy uczyli się być dla innych ludzi dobrymi.

Nasza miłość do ludzi nie ogranicza się tylko do tych, którzy razem z nami znajdują się w kościele, których widzimy, słyszymy, dotykamy przy powitaniu na znak przyjaźni. Razem z nami są tutaj obecni i ci, którzy już przeżyli śmierć. Wspominamy ich w modlitwie powszechnej i podczas Modlitwy Eucharystycznej. Czasami zaraz na początku Mszy ksiądz mówi, że nasze modlitwy ofiarujemy dzisiaj za Marie, Jana, Władysława a zwłaszcza za Grzegorza w dziesiątą rocznicę jego zgonu. Modlitwa taka jest pięknym zwyczajem. Przywołanie zmarłych jest znakiem, że o nich pamiętamy, nadal ich serdecznie kochamy, tęsknimy za nimi i wierzymy, iż oni również mówią Panu Jezusowi o nas, troszczą się o nas, nie przestali przecież nas kochać.

Modlimy się za zmarłych także dlatego, że sami jesteśmy słabi i grzeszni. Pan Bóg nie chcąc, aby ktokolwiek cierpiał zarówno na ziemi jak i po śmierci, daje człowiekowi jeszcze jedną szansę, jeszcze jedną możliwość: my to nazywamy czyśćcem. Nie jest to jakieś miejsce, jak na przykład kąt w klasie, do którego pani stawia za karę. Czy ściec jest darem Bożej miłości. W nim człowiek, który nie zdążył pokochać Boga na ziemi, może nauczyć się miłowania.

- 21 -

Wzorem pełnego oddania Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie był Prymas Tysiąclecia, Kard. Stefan Wyszyński. Kiedy w dniu 16 czerwca 1983 roku przybył do jego grobu Jan Paweł II, powiedział: "Dziękuję Bożej Opatrzności za to, że w trudnym okresie naszych dziejów, po drugiej wojnie światowej na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia, dała nam tego Prymasa, tego: Męża Bożego tego miłośnika Jasnogórskiej Bogarodzicy tego nieustraszonego Sługę Kościoła i Ojczyzny... (który) w bezwzględnym oddaniu się (Bogu i Maryi znajdował swoją duchową wolność... Był niestrudzonym rzecznikiem godności każdego człowieka oraz dobrego imienia Polski pośród narodów Europy i świata". - Prymas na wzór Chrystusa składał swoje życie w służbie Bogu i Narodowi. W tym bezwzględnym oddaniu Panu poświęcił się bez reszty.

Ks. Edward Pohorecki Grzech połowiczności BK 85/4

- 22 -

Czytałem kiedyś o pewnym chłopcu imieniem Romek. Romek byt taki inny, wesoły. Rano wstając wbiegał do kuchni, witał się z mamą, obdarzał ją uśmiechem i pytał: "Co jest na śniadanie?" - To jest wprost przyjemnie mieć go obok siebie - powiedziała kiedyś matka do przyjaciółki - on, rozwesela całą naszą rodzinę.

Romek miał jednak swoją tajemnicę, która była przyczyną jego nastroju: codziennie, jak tylko otwierał oczy - niemal w tym momencie, gdy jeszcze ziewał - zwykł mówić: "Panie Jezu, ja wiem, że nie potrafię sam poprowadzić mojego życia. Gdy spróbuję, to zawsze wpadam w jakieś kłopoty. Zechciej prowadzić je za mnie". - I Pan Jezus chyba wysłuchiwał jego modlitwy. Ale bywało; że Romek zapominał się... Czasem idąc ze szkoły, pobił się z jakimś chłopcem. Lecz zawsze prędko zwracał się do Boga i przepraszał. On jeszcze nie był u I Komunii i spowiedzi św. Ale niektórzy z was byli. Nie zapomnijcie więc o tej wielkiej szansie. I spróbujcie - jak Romek - powiedzieć codziennie Jezusowi: "Panie, Ty dzisiaj pokieruj moim życiem".

Ks. Adam Dura - Sakrament pojednania - przemianą sposobu życia BK 85/5

- 23 -

Przed kilku laty wędrował po parafiach ewangelizacyjny zespół amerykański The Living Sound. Z wielkim entuzjazmem opowiadali członkowie tego zespołu o Bożym miłosierdziu. Ze świadectw, które wtedy składali, utrwaliło się wielu słuchaczom opowiadanie o młodym mężczyźnie wracającym z więzienia stanowego. Do kogo miał wracać - nie wiedział... Napisał do swoich rodziców list. Pisał w nim, że będzie przejeżdżał obok ich domu. Nie miał odwagi napisać:

"swojego domu". Zawiódł miłość swych rodziców. Prosił tylko, by dali mu znak jeśli pragną, by wysiadł i odwiedził ich: jakąś wstęgę na drzewie, może światło w oknie. Mieszkał bowiem tuż przy kolejowym trakcie. W pociągu opowiedział przygodnemu pasażerowi historię swego życia. Kiedy wspomniał o liście, zapłakał. "Ja nie wierzę w jakikolwiek znak od moich rodziców - powiedział. Nie mam odwagi spojrzeć na to, co zobaczę za szybą. Tam nic nie będzie!" Dojeżdżali do miejscowości, gdzie spodziewał się znaku. Kiedy skrył twarz w dłoniach i trwał tak w długim milczeniu, nagle przygodny słuchacz zaczął szarpać zgnębionego człowieka i wołać:, Spójrz, spójrz za okno, spójrz natychmiast!" To zdumienie kazało zupełnie obcemu człowiekowi tak wołać! Zobaczył za oknem cały sad łopocący chorągiewkami. Był to znak, jaki rodzice dali swojemu dziecku, by zatrzymał się i wrócił do domu...

Historia tego młodego człowieka przez wielu słuchaczy została przyjęta może bardziej jako symbol, niż rzeczywiste zdarzenie, ponieważ odkrywała Tajemnicę Boga. Dlatego poruszyła w duszy słuchaczy delikatne struny sumienia, budziła wiarę.

Ks. Henryk Pyka Niech zniknie stare - odnowi się wszystko BK 86/2

- 24 -

Ania została sama w domu na niedzielę. Na dworze była zimna, wietrzna i deszczowa aura. Pół godziny przed Mszą św. przychodzi do niej koleżanka i mówi: „Zostańmy dziś u ciebie. Jest fajny program w telewizji. Nikt się nie dowie że nie byłyśmy w kościele. Popatrz jaka pogoda, nawet psa żal z domu wypędzić". Na te sugestie Ania odpaliła: "A jaka wtedy będzie niepogoda w sercu! Jak tam będzie ciemno i zimno. Nie chcę Pana Jezusa wypędzać na pole". - Ona bardziej słuchała Boga niż ludzi.

Czy mnie kochasz? BK 86/3

- 25 -

"To było, proszę Pana, w takim małym miasteczku. Ksiądz umierał zimą 1975 r. Kazał sobie przynieść bochen pszennego chleba, pokroić na lnianej chuście na skibki. I konsekrował. Powiada: to ja już idę, czas na mnie, zostańcie z Bogiem, chleb schowajcie, bo nie wiadomo, kiedy ksiądz będzie, i jedzcie, jeżeli sumienie pozwoli.

No i dobrze: przyszła Wielkanoc (...) Księdza nie ma, ołtarz sam, spowiedzi nie ma, a brać komunię duszą nieumytą - straszno. A stał przy ołtarzu taki nieduży krucyfiks. Patrzę jak wychodzi z nawy chłop w walonkach, bierze ten krzyż, wstawia do konfesjonału. I do ludzi: dumaj, nie dumaj, pomarł ksiądz, tak spowiadaj się narodzie Bogu samemu. I stanęli po obu stronach konfesjonału, gdzie krucyfiks był wstawiony i spowiadali się krzyżowi i każdy sobie pokutę naznaczał niemałą, wedle sumienia, a potem chustę odwinęli i brali komunię. I tak cicho było w kościele, tak cicho, Panie..." (fragment opowiadania "Miasto").

Ks. Tadeusz Lewandowski PASTERZEM MOIM JEST PAN! BK 86/3

- 26 -

To było bardzo przykre wydarzenie. Nie mogę o nim zapomnieć choć od tej pory upłynęło wiele czasu. Jak zawsze hałaśliwa 7b przyszła na katechezę. Omawialiśmy kolejny temat. Mówiliśmy o tym, że Pan Jezus w sakramencie chrztu obdarza wiernych nadprzyrodzoną miłością. Była bardzo ciekawa dyskusja, wspólne czytanie słowa Bożego. Cieszyłem się tymi łobuzami. Sprawnie posługiwali się Biblią szukając potrzebnych tekstów Pisma Świętego. Sami urządzali nawet taki "mini" konkurs: kto pierwszy znajdzie odpowiedni urywek? Z reguły zawsze pierwszym był ministrant Grzegorz. Na zakończenie katechezy nauczyliśmy się nowej piosenki "Chrześcijanin to ja". Refren na pewno znacie wszyscy. Brzmi on: "Więc żyjmy, jak można najpiękniej, czy wielkie czy szare są dni, bo życie to skarb w naszych rękach, i przez nas ma świat lepszy być". Refren miał stać się myślą przewodnią, zadaniem do wypełnienia na najbliższy tydzień. Nic nie zapowiadało burzy, która wybuchła po skończonej katechezie. Prawda, zauważyłem, że Grzegorz był wyjątkowo spokojny. Nie brał udziału w katechezie. Myślami był gdzieś daleko poza salą katechetyczną. Katecheza szybko dobiegła końca. Chłopcy, jak zawsze, przed końcem - byli gotowi do wyjścia. Gwar, wzajemne nawoływania się, ostatnie targi: czy po południu do kina, czy na mecz? Czy do domu wracać przez park, czy ruchliwą ulicą, gdzie dużo sklepów, kolorowe wystawy... Sala opustoszała, została tylko schola i ministranci. Czekał nas pracowity tydzień.

Nagle otwarły się drzwi. Wpadła cała gromada tych, którzy przed chwilą skończyli katechez. Naprzodzie Jacek z rozbitym nosem w otoczeniu koleżanek. Jedna z nich tamowała płynącą krew. Za nimi trzymany przez kolegów niczym skazaniec - Grzegorz. Powstał niesamowity hałas. Jeden przez drugiego, kto głośniej, opowiadali całe zdarzenie. Ktoś krzyczał: "drań", ktoś inny: „Zbój". Zrobiliśmy Jackowi opatrunek. Na szczęście rana okazała się niegroźna.

Poprosiłem, by opowiedziano mi o całym zdarzeniu. Gospodarz klasy, Marek bardzo rozsądny chłopak („klasa miała nosa", kogo wybrać) zaczął: "Dzisiaj była kartkówka z matematyki. Klasa została podzielona na dwie grupy. Każda grupa miała do rozwiązania inne zadania. Jacek siedział razem z Grzegorzem. W czasie sprawdzianu, Grzegorz ciągle przeszkadzał Jackowi prosząc o rozwiązanie jego zadań. Kilka razy pani przywoływała do porządku chłopców. Nic nie pomagało. Wreszcie pani zauważyła, w czym jest problem. Poprosiła Jacka o dodatkowe wyjaśnienie i zabrała Grzegorzowi jego pustą kartkę. Wszystko było jasne. Z tego wypracowania Grzegorz otrzyma niedostateczny. Postanowił zemstę. I oto owoc tego wydarzenia: krwawiący nos, ból, płacz kolegi. Znowu zrobił się hałas, kiedy Marek zakończył. "Jak on mógł tak postąpić? I to jeszcze w drodze z katechezy - krzyknęła pyzata Magda. Ładny z niego ministrant!" „To bezbożnik” - on wcale nie kocha Pana Jezusa", ryknął swoim tubalnym głosem Michał.

W tym momencie zaległa głęboka cisza. Patrzyłem na Grzegorza. Miał szeroko otwarte oczy. Na twarzy malowało się niedowierzanie. Wszystkiego się spodziewał, ale tego nie. Znałem dobrze Grzegorza. Regularnie uczęszczał na Msze święte. Co miesiąc przystępował do spowiedzi. Nie opuścił ani jednej katechezy. Jego mama mówiła mi kiedyś, że nigdy nie położy się spać bez modlitwy, również nie zje śniadania nie pomodliwszy się wcześniej. Patrzył na mnie swoimi dużymi czarnymi oczyma i szukał pomocy. Całe wydarzenie skończyło się dobrze. Grzegorz Jacka przeprosił. Jacek zobowiązał się pomóc koledze w matematyce, która była jego kulą u nogi. Wszyscy rozeszli się do domów. W salce pozostał tylko winowajca. "Proszę księdza - zaczął - wiem, wszystko wiem, że źle zrobiłem. Najbardziej mnie jednak boli to, co mi powiedzieli, że ja nie kocham Pana Jezusa". Nasza rozmowa skończyła się bardzo późno. Była to właściwie próba odpowiedzi - odpowiadaliśmy wspólnie na pytanie, które wówczas zadałem. Pragnę i wam dzisiaj postawie to pytanie: co to znaczy kochać Pana Jezusa? Jest to niesłychanie ważne pytanie. Spróbujmy zatem wspólnie szukać odpowiedzi.

Ks. Kazżmierz KotLarz T.Chr „KTO MNIE MIŁUJE - ZACHOWUJE MOJĄ NAUKĘ" BK 86/3

- 27 -

W jednym z więzień kilku ludzi pozbawionych wolności było przygotowywanych do I Komunii św. Dzieciństwo przeżyli w Domu Dziecka, później w Zakładzie Poprawczym. To łącząc z brakiem katechizacji, uniemożliwiało przystąpienie do sakramentu pokuty i Komunii św. Jeden ze skazanych zapytany, dlaczego chce przyjąć Komunię św., odpowiedział: "Bo dowiedziałem się, że jest jeszcze Ktoś, kto mnie nie przekreślił". To właśnie Chrystus, obecny w Eucharystii, którego głosi Kościół, nigdy nie przekreśla człowieka, przychodzi do niego i stoi przed drzwiami życia.

Ks. Maciej Kubiak KOŚCIÓŁ GŁOSI CHRYSTUSA PRZYCHODZĄCEGO DZIŚ W EUCHARYSTII BK 86/5

- 28 -

Przed II wojną światową idzie ulicą wielkiego belgijskiego miasta kapłan z Najświętszym Sakramentem. Słyszy za sobą samochód. Samochód zatrzymuje się. Wychodzą dwaj panowie i proszą, by wsiadł. Kapłan odpowiada, że już niedaleko. Ci panowie odprowadzają go aż do chorego. Mówią, że nie chcą jechać przed Chrystusem. Jednym z nich był król Belgii Leopold III. Oto król przez małe „k" oddał hołd Królowi przez duże "K".

Ks. Zbigniew Stępczyński KOŚCIÓŁ GŁOSI CHRYSTUSA PRZYCHODZĄCEGO DZIŚ W EUCHARYSTII BK 86/5

- 29 -

Swego czasu wielki fizyk angielski, M. Faraday (+ 1867), podczas swego wykładu zauważywszy, że audytorium jest poruszone, wypowiedział następujące słowa: "Zdziwiło was, panowie, żeście usłyszeli z moich ust słowo <Bóg>, lecz zapewniam was, że pojęcie Boga i cześć, jaką mam dla Niego, opieram na podstawach pewnych, jak prawdy z dziedziny fizyki" (Zob. miesięcznik "Hohland", Monachium, nr 1, 1937). Czasy, w których żył ten wybitny uczony, były wyjątkowo niesprzyjające religii. W kręgach ludzi wykształconych szerzyła się niewiara, agnostycyzm oraz indyferentyzm. Wobec ludzi obojętnych religijnie, czy nawet wrogo nastawianych do Chrystusa, odkrywca indukcji elektromagnetycznej oficjalnie wyznaje swoją wiarę i zapewnia o czci, jaką żywi wobec Niego. Jest to postawa imponująca!

 

Ludwik Pasteur (+ 1895), zwany wielkim dobroczyńcą ludzkości, spotkawszy się ze zdziwieniem wobec swej zdecydowanej postawy religijnej, swoim adwersarzom zareplikował: "Ponieważ wiele studiowałem, mam wiarę wieśniaka bretońskiego, a gdybym jeszcze więcej studiował, miałbym wiarę wieśniaczki bretońskżej". Ten wybitny uczony, kiedy mu składano gratulacje za jego jasną i zdecydowaną postawę (odmówił w poście spożywania pokarmów mięsnych wyjaśnił:, Nie ma w tym żadnej zasługi: jestem chrześcijaninem i słucham Kościoła". Chrześcijaninem odważnym pozostał do końca życia. Kiedy umierał, w ręce trzymał krzyż. Pasteur też żył w czasach niesprzyjających chrześcijaństwu...

Ks. Edward Nawrot - BYĆ ŚWIADKIEM DZIŚ BK 86/5

- 30 - 

Polacy w swej długiej 1000-letniej historii niejednoknotnie składali publiczne wyznanie wiary. Król Jan III Sobieski na krótko przed odniesieniem wspaniałego zwycięstwa pod Wiedniem w liście do papieża Innocentego XI pisze, że pragnie walczyć "za chwałę krzyża, za całość chrześcijańskiego świata". Będąc ua ziemi austriackiej - codziennie uczestniczy we Mszy św. W dniu bitwy w dwóch. Podczas drugiego nabożeństwa leży krzyżem, przyjmuje komunię św., a na końcu mszy św. prosi o błogosławieństwo. Zaufawszy Bogu, ze słowami

"Jezus, Maryja", ruszył do obronnej bitwy. Bohaterski monarcha po odniesionej wiktorii pierwsze kroki skierował do kościoła, by publicznie podziękować Królowi Wszechświata. W piśmie do wyżej wspomnianego papieża zaznaczył, że "Bóg zwyciężył". Dla Jasnej Góry ofiarował część namiotu Mustafy, srebrną lampę do cudownego obrazu i inne cenne wota. Było to imponujące wyznanie wiary.

Lech Wałęsa, późniejszy laureat Nagrody Nobla, zapytany w 1981 r. przez dziennikarza, czy nadal codziennie uczęszcza na Mszę św., odpowiedział zdecydowanie: "Codziennie, i nie wyzbędę się tego, bo jest mi to potrzebne" (Zob.

"Przekrój" z 23. 08.1981).

Jan Paweł II 23. 06. 1982 r. dziękował Maryi za całokształt wiary składanej przez Polaków: "Dziękuję Ci, Matko, za wszystkich (...), którzy w swym sumieniu, sercu i woli znajdują siłę, aby wśród doświadczeń i udręk pomnażać i umacniać dobro. Dziękuję Ci, Matko, za wszystkich, którzy pozostają wierni swemu sumieniu, którzy - sami walcząc ze słabością - umacniają innych. Dziękuję Ci za wszystkich, którzy świadczą dobro innym, którzy przezwyciężają egoizm i małoduszność, którzy umacniają braterstwo... Za wszystkich, którzy nie dają się zwyciężyć złu - ale zło zwyciężają dobrem".

Ks. Edward Nawrot - BYĆ ŚWIADKIEM DZIŚ BK 86/5

- 31 -

 W wypowiedziach do młodzieży wracajmy do związków Kościoła ze sportem, co w ich oczach ma szczególne znaczenie, a i sami z zadumą zauważaliśmy, jak niejedni zawodnicy, a i sędziowie nawet, czynili znak krzyża przed czy podczas meczów futbolowych... W swoim czasie w korespondencji z Meksyku w okresie Mundialu ("Tyg. Pow: 1986, 24) Tomasz Wołek podał parę szczegółów.

"W Boże Ciało czyli Cuerpo de Dios, ogromny tłum wiernych wypełniający katedrę i cały plac Konstytucji w centrum miasta - wyglądał trochę tak, jakby tysiące kibiców piłkarskich właśnie wyszło z meczu. Futbolowe emblematy, koszulki sportowe, plakaty mundialowych zespołów tworzyły wraz z oryginalnymi indiańskimi ubiorami, feretronami, figurami Najświętszej Maryi z Guadalupę i cukrowymi muletas (charakterystyczne miniaturki bogato zdobionych szczególnie na Boże Ciało osiołków) - bajecznie kolorową mozaikę falującą na przemian w prostopadle niemal świecącym słońcu to znów w przytłumionym świetle przestronnych naw katedralnych. Wszystkie boczne kaplice ogromnej świątyni zdobiły plakaty niezwyczajnej treści: nad postaciami walczących o piłkę zawodników unosi się guadelupańska Matka Boska obok której biegnie napis: „Krzewmy cywilizację miłości” i nieco niżej - Pastoral Catolica de Deporte, czyli po prostu: duszpasterstwo sportowe.

Właśnie w dzień Boże Ciała reprezentacyjna drużyna Włoch udała się in corpore do słynnego sanktuarium w Guadalupe, biorąc udział w uroczystej Mszy świętej i gromadnie przystępując do Komunii. Przed obrazem patronki Meksyku - a także patronki Indian - Włosi złożyli wotum w postaci wiernej kopii należącego do nich pucharu świata. Miejscowa prasa poświęciła temu wydarzeniu drobiazgowe relacje skrzętnie odnotowując sposób bycia i zachowania każdego piłkarza, stopień skupienia w trakcie modlitwy etc. (...)

Dodać też warto, iż w państwie oficjalnie laickim (..) na każdym stadionie znajduje się specjalna kaplica, w której - z reguły na godzinę przed meczem - odprawiana jest Msza dla zawodników. Zdążyłem się przekonać że frekwencja bywa zazwyczaj struprocentowa, i - co ciekawe - nikt nie podważa tych praktyk kwalifikując je jako np. klerykalizację futbolu..."

Z kolei w dalszym reportażu T. Wołka ("Tyg. pow." 86, 26) mogliśmy znaleźć taką informację. Drużyna meksykańska jest chyba "najbardziej świątobliwym teamem piłkarskim w świecie", bo - jak podaje - "napastnik Javier Cruz z racji swoich... 20 lat - dziadkiem - Abuelo - zwany, udaje się do seminarium duchownego co w kraju - państwie - tak katolickim, natychmiast zjednało mu powszechną sympatię.

Podał ks. Adam P inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 32 -

Pewien duszpasterz był zaniepokojony tym, że ubogo ubrany człowiek wchodził do kościoła każdego południa - na parę minut. Kazał kościelnemu porozmawiać z nim, czuwać, dowiedzieć się, co on robi w kościele, w którym było wiele cennych przedmiotów i obrazów. „Przychodzę się modlić" - odpowiedział kościelnemu. "Tak krótko. Tak, zawsze o 12,00 staram się wejść do kościoła i po prostu uklęknąć, powiedzieć: „Jezu to ja, Kuba. Posiedzę, pomyślę - i odchodzę”. To jest krótka modlitwa, ale myślę, że Jezus mnie słyszy. Po kilku latach stary, biedny człowiek uległ wypadkowi. Lecz okazało się, że w szpitalu wywiera dobry wpływ na chorych sali, w której leżał. Chorzy byli tam spokojni, nawet weseli - żartowali. Tym razem siostra mu powiedziała:  "Chorzy mówią, że to pan ma na nich dobry wpływa. Podobnie pan sam jest taki miły, spokojny, szczęśliwy". - Tak, siostro, jestem szczęśliwym człowiekiem. Ale, to nie moja zasługa - to dzięki Gościowi, który mnie odwiedza". - "Jakiemu gościowi?" - zdziwiła się siostra bowiem nikt go nie odwiedzał był samotny. Każdego dnia - mówił z wyraźnym przejęciem - o godzinie 12,00 On przychodzi, staje przy moim łóżku i mówi z uśmiechem: <Kuba, to ja, Jezus!"

(William Aitken) inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 33 -

"Wasza bieda jest większa niż nasza: duchowe ubóstwo Zachodu jest większe niż fizyczne ubóstwo Wschodu. Na Zachodzie wiele milionów ludzi cierpi z powodu osamotnienia i pustki życiowej - czują się niekochani i niechciani. Nie bywają głodni w sensie fizycznym, ale to, czego im brakuje, to więź z Bogiem i między sobą" (Matka Teresa). inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 34 -

Idąc ulicą pewna kobieta zauważyła małą dziewczynkę, wychodzącą z kościoła. Zapytała ją, gdzie była. "Tam" - odpowiedziało dziecko wskazując na budynek kościelny. "Coś tam robiła?" - „Modliłam się". Sądząc, że dziecko przeżywa jakieś kłopoty pytała dalej, o co się modliła. - "O nic. Ja kocham Jezusa - odpowiedziało dziecko. inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 35 -

Gdy pewnego razu na lekcji religii, a było to w trzeciej klasie, rozmawialiśmy o niedzielnej Mszy - głos zabrał Tomek: "Proszę księdza - powiedział - ja systematycznie chodzę do kościoła, ale gdy urosnę i będę taki duży jak tata i mama, to już nie będę chodził na Mszę św." Jak się później okazało, Tomek chodził na Mszę św. tylko dlatego, by nie otrzymać kary od rodziców. Postępowanie Tomka nie podobało się nikomu. Dzieci tłumaczyły, że na Mszę św. nie chodzi się z lęku przed karą, czy za coś, lecz z miłości do Boga.

Ks. Adam Firosz

- 36 -

W 1972 roku redakcja "Tygodnika Powszechnego" ogłosiła ankietę. Proszono o odpowiedź na jedno, ale niezmiernie ważne pytanie, to z dzisiejszej Ewangelii o Chrystusie: "Kim jest dla mnie Jezus?" Niemal to samo pytanie, które postawił Jezus uczniom. Na pytanie redakcji napłynęło prawie tysiąc odpowiedzi. Duży ich wybór opublikowało w 1976 roku Wydawnictwo "Znak". Lektura naprawdę pouczająca. Chrystus jest zawsze żywy i Ten sam, i zawsze aktualny. W każdej liturgii mszalnej przychodzi do nas żywy i prawdziwy, choć ukryty. Przynosi udział w zbawieniu, daje łaskę, zacieśnia więzy miłości z Bogiem. Żąda także wiary, zadaje pytania i oczekuje odpowiedzi.

KLUCZE KRÓLESTWA BK 87/1

- 37 -

W Rzymie, na terenie Watykanu, znajduje się mały kościółek pod wezwaniem św. Pereginusa, biskupa i męczennika. Na jego fasadzie widnieje ceramiczna mozaika z portretem świętego patrona i napis, który był dewizą jego życia: "Nulla mihi Patria nisi Christus nec nomen aliud quam christianus" (Nie mam innej ojczyzny jak Chrystusa, ani też innego imienia, jak chrześcijanin).

Eucharystia źródłem i mocą ewangelizacji BK 87

- 38 -

Na jednym z cmentarzy gdańskich spotkałem płytę nagrobną z następującym napisem: "Gdy człowiek umiera, nie pozostaje po nim na ziemi nic, oprócz dobra, które pozostawił innym". To jest największa prawda o naszym życiu. O tyle jestem człowiekiem, o ile jestem dobry. Albowiem dobro jest miarą naszego istnienia i człowieczeństwa.

O. Kazimierz Kozłowski OFM Conv. ŚWIĘCI DOPEŁNIAJĄ DZIEŁA CHRYSTUSA BK 87

- 39 -

Profesor Uniwersytetu Poznańskiego, Jan Sajdals, w czasie wojny otrzymał rozkaz: ma natychmiast opuścić mieszkanie zabierając jedną walizkę. Profesor zabiera cenne tłumaczenia, rozpoczęte prace naukowe. Najważniejszych przedmiotów przybywa w walizce. Profesor spogląda na wiszący na ścianie krzyż, przed którym wyklęczał tyle godzin w swoim życiu. Zdejmuje ze ściany Chrystusa Ukrzyżowanego, ale oficer niemiecki zabrania uczonemu zabrać go ze sobą: "Jeżeli zabierzesz krzyż, musisz wszystko inne zostawić". Profesor podnosi walizkę, wysypuje z niej wszystko i wkłada krzyż. Umierając, ten krzyż wziął do ręki i wypowiedział słowa: "Chryste, nie zdradziłem Cię, Chryste, przyjmij mnie do Twego Królestwa".

CENA CZASU BK 87

- 40 -

W książce Głód Boga pisze Ralph Martin o swoich doświadczeniach uczęszczał na cursillo (coś w rodzaju dni skupienia): "Podczas zebrań najróżniejszych kategorii - ajenci ubezpieczeniowi, parlamentarzyści, n; ciele - mówili o Jezusie jak o osobie, którą znali, z którą byli w kontakcie. Czułem się nieswojo. Wolałbym, aby mi mówili o Jezusie, drugiej Osobie Trójcy Świętej krótko mówiąc, aby się wypowiadali z zachowaniem pewnego krytycznego dystansu. Mówiłem sobie: albo rzeczywiście mają kontakt z Jezusem; albo są zupełnymi wariatami... Rozpoczęła się we mnie walka. Pragnąłem spotkania z Nim. Były jednak przeszkody i opory. Zacząłem., coś pojmować. Pewnego wieczoru doznając uczucia samotności zacząłem mówić bez końca: Ojcze, Ojcze..."

Ks. Ireneusz Folcik OBJAWIENIE MIŁOŚCI BK 87

- 41 -

W gotyckim kościele w Norymbergii znajduje się słynny sarkofag poświęcony św. Sebaldowi. Przedstawia on figury ze Starego i Nowego Testamentu.

Tworzą one wspaniałą całość, której centralną postacią jest Jezus Chrystus. Sarkofag tak jest zrobiony, że Chrystus jako centralna postać łączy wszystkie figury. Wystarczy odkręcić figurę Zbawiciela, a całość się rozpada.

Ten brąz jest dla nas ludzi wierzących przypomnieniem, że w centrum naszej religii i w centrum naszego życia stoi Chrystus Pan. To On nadaje sens wszystkiemu, co stanowi nasze życie i działanie. Tę prawdę chcemy przeżyć w sposób szczególny dzisiaj, otaczając ołtarz eucharystyczny w ostatnią niedzielę adwentu.. Czy jesteśmy gotowi powitać "Słowo, które Ciałem się stało"? Czy w naszym sercu jest miejsce, aby zamieszkał Ten, który jest "Synem Najwyższego.., a Jego panowaniu nie będzie końca" ?

CHRYSTUS - ŚWIĄTYNIĄ BOGA WŚRÓD NAS BK 87

- 42 -

Jak miłość dla kochających - nie jest ciężarem. Stan ten dobrze wyrażają słowa poety:

„Kto mnie oczyścił z grzechu, że czysty jestem jak łza?

-    Ten mnie oczyścił, kto miłosierdzie bez granic ma. "

-    Kto uspokoił we mnie szaleństwo młodzieńczych burz?

-    Tyś uspokoił, Tyś we mnie zasadził szpalery róż.

-    Komu ja śpiewam, komu się kornie ścielę do nóg?

- Tobie ja śpiewam: Tyś jest mój Bóg!

 Kto mnie nastroił jak srebrną lirę weselem braw?

- Tyś mnie nastroił, o stroicielu niebieskich harf!

(Józef Witlin, Pogoda ducha)

Ks. Stanisław Godecki "PRZYJDŹCIE DO MNIE WSZYSCY" BK 87

- 43 -

Dnia 9 lutego 1818 r. przekroczył granice swojej parafii. Pasterz na łące poinformował go, że tu właśnie rozpoczyna się parafia. Wtedy św. Kapłan uklęknął i schylił nisko swoją głowę w kierunku ledwie dostrzegalnej wieży kościoła parafialnego. Oddał hołd Bogu zamieszkałemu w tabernakulum kościoła. Rozpoczęło się wielkie dawanie Chrystusa i Jego miłości przez skarb Eucharystii. Każdej nocy wstawał około godz. 1, zapalał latarkę i szedł do kościoła. Tam długo modląc się przed tabernakulum napełniał swoje serce miłością Chrystusa. Zasadą świętego było: "Jeśli brać, to całą garścią z Boskiej Miłości, jeśli zagrzewać dusze - to od samego Ogniwka Bożej Miłości, od tabernakulum".

Takiej postawy uczy nas święty, który znalazł skarb, zrozumiał swoje powołanie i nie zawahał się sprzedać wszystko, aby móc zdobyć tylko miłość Bożą.

EUCHARYSTIA - UKRYTY SKARB BK 87

- 44 -

W swoich wspomnieniach z Powstania Warszawskiego zmarły Prymas Wyszyński opowiadał o śmierci kilkunastoletniego chłopca. Był łącznikiem, został ciężko ranny. Ksiądz Wyszyński pochylił się nad nim, aby go wyspowiadać. Kiedy udzielił mu rozgrzeszenia, chłopiec poprosił o Komunię św. "Nie wiem, czy uda mi się przyjść do ciebie z Chrystusem, bo jest dużo rannych" - powiedział kapłan. "Proszę księdza, ja zawsze żyłem z Chrystusem i chcę umierać z Chrystusem".

Ks. Stanisław Iłczyk - EUCHARYSTIA - UKRYTY SKARB BK 87

- 45 -

Bywają i takie rozmowy między małżonkami: "Czy ładnie mi w tej sukni?" - "Której?" - "Tej, co dziś noszę" - "Nie zauważyłem. No, tak...""Tak, nie zauważyłeś! Nie patrzysz, czy jestem uczesana, co włożyłam. Zapomniałeś nawet o rocznicy naszego ślubu.. "Gdy ktoś zapomina lub nie ma czasu dla drugiego, zaczynamy wątpić w jego miłość. Nie można mówić, że się kocha, jeśli równocześnie się o tej osobie nie pamięta. Świadomość, że się kocha, pamięć o nim - to wstępny warunek miłości. Nie można kochać kogoś, kogo się nawet nie zauważa. Pamiętając zaś - rozwijamy miłość. A miłość wzmacnia z kolei pamięć, pogłębia świadomość kochania. Jeśli kochamy, to troszczymy się o kogoś, interesujemy się, co dzieje się w jego życiu.

Jest bardzo ważne dla naszej wiary - wierzyć, że Bóg troszczy się o nas i jest zainteresowany tym, co nam się przydarza. "Żal mi tego ludu..." Pismo Św. tylokrotnie ujawnia Jego zainteresowanie, a więc - Miłość!

Ks. E. Pilatowski, nawiązania egzystencjalne na podstawie "The Living Word",

- 46 -

W książce ks. L. Bielerzewskiego pt. Ksiądz nie zostaje sam czytamy: „W roku 1942 grupa polskich więźniów w liczbie ponad 20 udała się z obozu do pracy w pobliskim miasteczku St. Georgon, eskortowana przez uzbrojonych esesmanów. W drodze napotkali jadącego na rowerze księdza, spieszącego z wiatykiem do chorego. Wszyscy więźniowie, jak na komendę, klęknęli na drodze. Nie skutkowały przekleństwa esesmanów, kopanie i bicie kolbami, klęczeli wytrwale. Ksiądz na ten widok zszedł z roweru i pobłogosławił klęczących Najśw. Sakramentem. Kiedy się oddalił, więźniowie podnieśli się z klęczek i ruszyli do swojej pracy. Powróciwszy od chorego ksiądz, a był nim miejscowy proboszcz, pod wrażeniem swego spotkania z więźniami, opisał je w kronice i zakończył słowami: Naród, który ma tak żywą wiarę, nie może zginąć".

Ks. Teodor Suchoń CHRZEST CHRYSTUSA - CHRZEST NARODU - CHRZEST CZŁOWIEKA BK 87

- 47 -

Na obozie harcerskim urządzano quiz botaniczny. Maturzysta Benek otrzymał za zadanie zdobycie kwiatu diabelskiej róży. Przewertował całą encyklopedię : atlas przyrodniczy. W interesującym go temacie zawiodły pomoce naukowe. Wybrał się na poszukiwanie. Napotkana kobieta skierowała go do księdza rezydenta. Po wstęnej rozmowie z oblicza księdza staruszka znikła nieufność. Benek zapewniony, że wykona zadanie, również był zadowolony. W pogodnych nastrojach wędrowała po ogrodzie. Pośrodku niego w otoczeniu uli, jakby za murem warownym, kołysały się krzaki czarnej róży. Oto diabelska róża! Wychodował ją staruszek ksiądz jako symbol zła. Powstała bowiem z róży śnieżno białej. Nie może być żadnej symbiozy dobra ze złem, czystości z brudem. Ludzie diabelską różę podziwiają, a ona sama chełpi się z tego, że przestała być białą, że utraciła śnieżną biel...

Podobnie człowiek dogłębnie zły, grzeszny i brudny chełpi się ze swej nieczystości. Czarna róża sama z siebie nigdy nie zrzuci barwy czarnej. Człowiek bez pomocy Boga nigdy nie odzyska utraconej łaski uświęcającej. Dlatego Bóg powołuje swoich wybrańców, aby stali się dla Ludu Bożego pomocą do życia w łasce.

Benek zadanie wykonał. Przekazane pouczenie księdza staruszka i dowód rzeczowy wywarły na harcerzach ogromne wrażenie. Przed wyjazdem z obozowiska do domu Benek poszedł pożegnać się z księdzem staruszkiem. Usłyszał: "Mam 80 lat. Z tego 55 w służbie kapłańskiej. Zawsze się modliłem, bym miał godnego następcę. Widzę w tobie tego, który - kiedy umrę - wypełni po mnie dziurę w szeregach kapłańskich. Chłopcze, Bóg cię wzywa". Benek odpowiedział, że w głowie ma co innego. Pojechał nad morze. Było jeszcze wiele przyjemnych, wakacyjnych dni. Spokój zakłócił list, który czekał na niego w domu. Ponownie wróciły obrazy białej i diabelskiej róży. Staruszek ksiądz wzywał do siebie Benka.

Spóźnił się. Stojąc nad mogiłą, czytał do niego skierowane ostatnie słowa. Brzmiały: "Głowę można przemeblować. Po wstąpieniu do seminarium zgłoś s3ę do księdza proboszcza. Zostawiłem u niego moje oszczędności, które pomogą ci skończyć studia". - To był cios! Wszystko wirowało. Wmawiał sobie, że przecież nie ma obowiązku spełnienia prośby kapłana staruszka. Miał inne plany. Ilekroć chciał odejść od mogiły, pojawiały się przed oczyma obrazy białej i czarnej, diabelskiej róży. Nałożył czapkę. Stanął na baczność. Przyłożył dwa palce do daszka, zaciągnął w płuca powietrze i powiedział: "Księże Kanoniku! Druh Benedykt melduje posłusznie, że idzie da seminarium i liczy na twoją pomoc. Czuwaj" (por. B. Kant, Kto to taki? ATK W-wa 1984, s.109nn).

Ks. Piotr OleCh SVD "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 48 -

Stenia przyjechała do Łodzi, aby zdać egzamin na uniwersytet. Była najlepszą uczennicą w szkole. Maturę zdała z wyróżnieniem. Miała dodatkowe punkty za działalność w ZMS, a i pozycja ojca wiele znaczyła. Egzamin był formalnością. Czas oczekiwania chciała wykorzystać przyjemnie. Zainteresowała się nietypowym obiektem sakralnym. Weszła do kościoła. Ostatni raz była w nim będąc uczennicą 5 klasy szkoły podstawowej. Uważała te lata bez kościoła za szczęśliwe. Dookoła niej trwała niczym niezmącona cisza. Tylko w niej narastał niepokój. Nadchodził duchowy sztorm. Kiedy się ocknęła, było już po egzaminach...

W drodze do domu zdruzgotana, dokonała bilansu życia. Posiadała wiele wiedzy. Na temat świata duchowego nie wiedziała nic. Usiłowała jeszcze przed rozmową z rodzicami podyskutować z księdzem, który był u nich na kolędzie. Ale i tutaj doznała rozgoryczenia. Kapłan powiedział jej, że podyskutować, to on z nią może o piosence, prowadzeniu szkolenia w ZMS, bo na tym trochę się chyba zna. Natomiast w sprawach wiary i niewiary jest zupełną analfabetką. To tak jakby chciał z głuchym porozmawiać o muzyce.

Do mieszkania wpadła jak trąba powietrzna. Poinformowała rodziców o tym, co się wydarzyło tego dnia. Trzasnęły drzwi i znikła w swoim pokoju.

Przewracała zawartość ,szafy. Odnalazła pamiątki I Komunii św. Ze czcią i szacunkiem wzięła do dłoni Ewangelie i Dzieje Apostolskie. Wszystko w zdumieniu stanęło. Ocknęła się rankiem i ze zdziwieniem spostrzegła, że klęczy przy wersalce.

Decyzja została podjęta. Oświadczyła ze spokojem rodzicom, że idzie do zakonu. Chce pracować na misjach wśr6d trędowatych. W domu rodzinnym rozpętało się piekło. Musiała Stenia przeżyć wiele awantur i upokorzeń, nim rodzice zrezygnowali z córki. Musiała pokonać wiele trudności, zanim znalazła zgromadzenie, które ją przyjęło. Musiała dokonać wielkiej pracy nad sobą, aby zmienić swoją mentalność i z działaczki ZMS stać się zakonnicą. Przezwyciężyła jednak wszystko. Pracuje wśród trędowatych. Wiele lat upłynęło od tej decyzja, a ona nadal jest w swoich trędowatych zakochana do szaleństwa.

Ks. Piotr OleCh SVD "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 49 -

Przed tysiącem lat powstał mały, przepiękny obraz. Widać na nim rolnika, być może z naszej przypowieści, rzucającego ziarna w ziemię. Rzuca je pełną ręką, bo ma nadzieję, że ziarna wzejdą i wydadzą plon, nagrodę za jego pracę. Ten rolnik ma nadzieję, że tak będzie. Ale on doskonale wie, że nie wszystko zależy od jego pracy. Dlatego modli się do Pana Boga, aby pobłogosławił jego wysiłek. I na tym obrazie wyłania się z obłoków ręka. Jest to znak, że Pan Bóg nad nim czuwa i udziela mu swego błogosławieństwa.

Św. Benedykt mówił do swoich zakonników: Pomódl się o błogosławieństwo Boże, nim zaczniesz czynić coś dobrego!

Ks. Jerzy Machnacz SDB PRZED WIELKĄ PRAC (Mk 4,3-9)

- 50 -

Rozmowa księdza w przepełnionym pociągu z młodym człowiekiem spotkanym po raz pierwszy i ostatni, który - jak się okazało - wnet miał odebrać sobie życie...

Ksiądz: "Jak się cieszę, że spotkałem pana; lubię ludzi z brodą". Nieznajomy: "Jest pan księdzem, a więc jest przekonany, że stworzono go na wzór i podobieństwo Boga. Jakim egoistą musi być Bóg, skoro wszystko stwarza na własne podobieństwo". Ksiądz zaczyna tłumaczyć, że nie zna nic wyższego i lepszego nad Boga. Był On jedyną rzeczywistością, z której wszystko wyniknęło. To jest naszym zaszczytem i szansą, że możemy być do Niego podobni. Wtedy człowiek ten wyrzekł swoje straszne słowa: "Powiedz swemu Bogu, że ja nie chciałbym Go oglądać. A jeśli umrę, to chciałbym pójść na samo dno, żeby deptali po mnie wszyscy, wszyscy!" Ksiądz, oblewając się potem, przerażony słowami których znaczenia ten młody człowiek zdaje się nie pojmować, odpowiada: "Proszę pana niech pan tak nie mówi. Bardzo pana proszę, będę miał pana na sumieniu. Będę musiał za pana modlić się do końca życia". Nieznajomy: Kategorycznie zabraniam! Nie życzę sobie, aby ktokolwiek i kiedykolwiek modlił się za mnie!" - Ksiądz opowiadając to zdarzenie prosił o modlitwę w jego intencji i sam ustawicznie się modlił (Z. Żakiewicz, Dziennik intyrcny mego NN).

Dziwny współczesny człowiek. Rozczarowany do Boga, świata i siebie samego... Zdecydowanie stawiający na "nie" aż do samounicestwienia, aż do pełnego przylgnięcia do Zła.

Ks. Stefan Duda CR BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88

- 51 - 

Przeszło 50 lat temu w Płocku został namalowany zgodnie z prywatnym objawieniem, obraz przedstawiający scenę z dzisiejszej Ewangelii. Na tle zamkniętych drzwi Wieczernika stoi Pan Jezus Zmartwychwstały i pokazuje strwożonym uczniom otwarty bok i przebite ręce. Z boku Jezusa tryska krew i woda. Woda, która w sakramencie chrztu i pokuty obmywa człowieka z grzechów i obdarza łaską usynowienia. Krew, która w sakramencie Eucharystii odżywia i umacnia nowe życie w człowieku, które Jezus przynosi światu w dniu swego zmartwychwstania. Z Serca Jezusowego wytryskują one jak mocne światło reflektora. A Jezus, pełen miłosierdzia, spogląda na człowieka dodając mu ufności, jakby mówił: nie bój się, bracie, zło nie takie straszne, dasz sobie radę przy mojej pomocy, przy pomocy kapłańskiego rozgrzeszeniu i daru Ciała i Krwi mojej. Nie załamuj się, głowa do góry, zło dobro"

Dobro i tak, pomimo istniejącego zła, zatryumfuje. Ja zmartwychwstałem. Pozorna klęski życiowej. I ty możesz zmartwychwstać - najpierw duchowo tu, na ziemi, a kiedyś także cieleśnie. Obraz ten na życzenie Jezusa podpisano dużymi literami: "Jezu, ufam Tobie!" To jest ta odpowiedź, na która czeka Jezus Zmartwychwstały od każdego człowieka, odpowiedź, którą trzeba dać bardziej czynem niż słowem.

Czy w obrazie tym nie można by znaleźć odpowiedzi na zagrożenia współczesnego człowieka? Czy ludzi tego pokroju, co ten biedny poeta, którego świadectwo wstrząsnęło nami na początku kazania, nie należałoby zetknąć z wymową obrazu Jezusa miłosiernego i tajemnicą dzisiejszej niedzieli, zwanej niedzielą Miłosierdzia Bożego?

Ks. Stefan Duda CR BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88

- 52 - 

  Poznać prawdę - to prawo każdego człowieka. Bo prawda prowadzi do prawdziwego wyzwolenia.

Bodaj w Przemyślu w kilka lat po ostatniej wojnie znaleziono w piwnicach ukrywającego się człowieka. Zamieszkał tam jeszcze podczas wojny w obawie przed śmiercią. Potem, gdy wojna się już skończyła, on tam dalej pozostał, zdziwaczał, nie wiedział, że już można żyć na wolności bez okupacyjnego strachu.

Człowiek ma prawo do prawdy.

Ks. Stanisław Tulin Cor BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88

- 53 -

We Włoszech, w miejscowości Cella di Varci, zbudowana została po wojnie świątynia z gruzów zniszczonych kościołów sześćdziesięciu krajów. Proboszcz nie mając środków na budowę nowego domu Bożego, zwrócił się z apelem do biskupów i kapłanów różnych krajów prosząc o przysyłanie materiałów budowlanych. Z nadesłanych materiałów powstała świątynia braterstwa. Znajduje się w niej ołtarz z gruzów Hiroszimy. Nad ołtarzem wznosi się krzyż z postacią Chrystusa, który jest wykonany z granatów szabli noży i karabinów. Cierniowa korona wykonana jest z drutów kolczastych obozu w Oświęcimiu. To, co jest znakiem przemocy i udręczenia człowieka, w tej świątyni w Chrystusie ma stać się pokojem. Chrystus z granatów karabinów i narzędzi zbrodni zwycięża wszystko swoją zbawczą miłością. Ten sam Chrystus jednoczy wszystkich ludzi w ofiarnej miłości z Ojcem, który jest w niebie.

Ks. Stanisław Iłczyk KOŚCIÓŁ NIE MOŻE PRZESTAĆ BYĆ SŁUGĄ BK 87

-  54 -

W tegorocznym trzecim numerze "Olimpijczyka" - pisma Polskiego Komitetu Olimpijskiego - umieszczono artykuł pt. "Bramkarz i sutanna". Z księdzem - olimpijczykiem Pawłem Łukaszką - rozmawia red. Aleksander Bilik "Paweł Łukaszka miał 19 lat i był już najlepszym bramkarzem w kraju. Tylko on potrafił obronić rzut karny strzelany przez Leszka Kokoszkę, któremu pudła w takich sytuacjach prawie się nie zdarzały... Chłopak, który jako siedemnastolatek okrzyknięty został rewelacją mistrzostw Europy juniorów, wybrany najlepszym bramkarzem turnieju. Zawodnik, który rok później potrafił zwycięsko wychodzić z pojedynków z najgroźniejszymi napastnikami świata na Igrzyskach Olimpijskich w Lake Placid! Objawienie nie tylko na krajową miarę: Mógł mieć przed sobą lata wspaniałej gry. Zrobić międzynarodową karierę. Taką, jakiej w polskim hokeju jeszcze nie było. Powodzenie, sława, pieniądze; wyjazdy zagraniczne, to wszystko, o czym marzy tysiące sportowców mogło stać się udziałem najzdolniejszego z czterech braci Łukaszków. Paweł jednak wybrał inną drogę..."

Wybrał kapłaństwo. Oto fragment jego wypowiedzi: "W życiu każdego człowieka przychodzi moment, kiedy trzeba podjąć decyzję, określającą dalszą drogę. Mój wybór, chociaż miałem wówczas raptem dziewiętnaście lat, nie był przypadkowy. Z kościołem byłem związany od wczesnego dzieciństwa. Ciągnęło mnie tam nie tylko wtedy, kiedy działo się ze mną coś złego. Nigdy nie poczułem się w kościele obco, niepewnie. Jako kilkuletni chłopak służyłem już do Mszy św., byłem ministrantem. Fakt, że zostałem hokeistą, niczego w tej sytuacji nie zmienił. Na każdy mecz wyjazdowy zabierałem ze sobą krzyż i książeczkę do nabożeństwa. Razem z całą drużyną uczestniczyłem co niedzielę we Mszy św. I to trwało latami. Pamiętam Wigilię spędzoną razem z zespołem w Moskwie. Sam przygotowałem opłatki, siano... Takie przeżycia bardzo nas do siebie zbliżały". W seminarium "narzuciłem sobie bardzo regularny tryb życia. Gdybym nie wypełnił go nową treścią, żal po rozstaniu z lodem mógłby okazać się nie do wytrzymania. Wstawałem o piątej rano. Bardzo dużo się modliłem".

"24 maja 1987 roku odbyły się w kościele św. Katarzyny, sąsiadującym z nowotarskim lodowiskiem uroczyste prymicje". W uroczystości prymicyjnej uczestniczyło ponad 11 zaproszonych gości, wśród których znaleźli się przedstawiciele wszystkich hokejowych pokoleń. Wśród darów, jakie otrzymał ksiądz prymicjant, najcenniejszym okazała się "wkomponowana w biały marmur, złota szarotka. Symbol Podhala. Z wygrawerowanym napisem Bądź najlepszym obrońcą dzieła Bożego. Odbierając ten dar od kolegów z drużyny, po raz pierwszy Paweł nie mógł opanować łez".

Ks. Czesław Podleski „SŁUŻYĆ BOGU - SŁUŻYĆ LUDZIOM" BK 88

- 55 -

Ona zawsze prowadzi do Jezusa, prowadzi drogą swego Syna.

Dowody na to są liczne. Pragnę tu oddać hołd zmarłemu w 1987 r. wspaniałemu poecie poznańskiemu i zacytować na koniec jego (R. Brandstaettera) wiersz pt.: "Madonna ateistów":

Czuwam nad tymi, którzy nie wierzą w Mojego Syna.

Pragnę im pomóc, są moimi dziećmi, jak wszyscy.

Chociaż nic o tym nie wiedzą - modlę się.

Modlę się za tych, którzy się nie modlą!

Gdy krwawią, moją modlitwą jak bandażem owijam ich rany. Gdy toną, rzucam im moją modlitwę jak pas ratunkowy. Gdy umierają, z mej modlitwy czynię wezgłowie,

Dla ich umęczonej skroni. (...)

Rozpal ich swoją Męką. Niech będą Twoim cierniem. Niech będą Twoim krzyżem. Umrzyj za nich.

Umrzyj jeszcze jeden raz. Jeszcze raz. Ostatni raz.

Mój Najukochańszy Synu.

Błaga Cię o to - Twoja Matka. Błaga Cię o to Madonna Ateistów".

O. Albert Antkowiak OFM MATKA PROWADZĄCA DO SYNA BK 88

- 56 -

W książce Piotr i Urszula są opisane przygody dzieci przygotowujących się do spotkania z Chrystusem w pierwszej Komunii św. Uszula po przyjęciu. Chrystusa do swojego serca, tak opowiada mamie o tej chwili: "Mamo, ja przyjmując Pana Jezusa nie czułam nic niezwykłego... tak, jak bym miała w ustach kawałek chleba. A myślałam, że Komunia święta to coś nadzwyczajnego:" Mama uśmiecha się i mówi: "Jesteś trochę zapominalska, Urszulko. Mówiłam wam przecież, że Pan Jezus jest całkowicie ukryty pod postacią chleba, że przyjmując Go czujemy tylko smak i, kształt chleba..." - "Mamusiu, ja pamiętałam o tym. Ale tak jakoś mi się wydawało, że to będzie coś nadzwyczajnego. Teraz już rozumiem, że Pan Jezus chce być całkowicie ukryty, chce, by nie działo się nic niezwykłego, żebyśmy Mu wierzyli, że jest w opłatku. Ja w to wierzyłam i bardzo, bardzo Mu dziękowałam".

Nie tylko mała Urszula nie mogła się pogodzić, że Chrystus stał się zwyczajnym chlebem. Podobne zakłopotanie przeżyli mieszkańcy Palestyny, kiedy Jezus mówił im, że pod postacią chleba da im swoje Ciało do spożycia. Podobny niepokój przeżywa i dzisiaj wielu ludzi. Poeta francuski, Alfred de Musset; wołał w swoim wierszu:

"Skrusz to sklepienie, co kryje Cię w niebie, Kędy wzrok ziemski dosięgnąć nie może. Podnieś zasłonę i pokaż nam Siebie -  Ty sprawiedliwy, wiekuisty Boże!

Wtedy zobaczysz, jak ogarnie ziemię Wiara płomienna miłością rozgrzana. Wtedy z ufnością całe ludzkie plemię Padnie przed Tobą, Boże, na kolana!"

Czy ma rację poeta francuski, który pisze: "Skrusz to sklepienie, co kryje się w niebie"? (dialog z dziećmi). - Przecież Pan jest tak blisko. Stał się chlebem, abyśmy się Nim karmili. Ewangelia opowiada, że Jezus wziął chleb i powiedział: "Bierzcie, to jest Ciało moje" (III. czyt.). Słowa te słyszycie na każdej Mszy św. Wypowiada je Chrystus przez kapłana. Czy przyjmujemy zaproszenie Chrystusa, który prosi: "Bierzcie, to jest Ciało moje"?

Ks. Stanisław Iłczyk „TWOJA CZEŚĆ CHWAŁA..." BK 88

- 57 -

Jeden ze współczesnych apostołów trędowatych, Raoul Follereau, we wstępie do swojej książki o dobroci Bożej tak pisze: „Miałem sen: pewien człowiek zjawił się na sądzie Bożym i stanąwszy przed Panem powiedział: Boże mój, oto zachowywałem stale Twoje przykazania, nie uczyniłem niczego niewłaściwego, niczego złego ani ohydnego. Panie oto ręce moje są czyste! A Pan Bóg spojrzawszy na jego ręce, odpowiedział mu: Tak, one są bez wątpienia czyste ale też puste".

Wiara chrześcijańska, wiara dojrzała nie może być wiarą pustych rąk. W każdym sakramencie wznosimy niejako nasze puste ręce ku Bogu, prosząc Go, by je wypełnił darem swojej, miłości. Szczególnie w Eucharystii w tym sakramencie miłości, Chrystus oddaje się nam cały z Ciałem, Krwią i Bóstwem swoim. On jest nie tylko przy nas. On chce być w nas.

Ks. Stanisław Płaza W KRĘGU NAJWIĘKSZEJ MIŁOŚCI BK 88

- 58 -

Na starym cmentarzu na Salwatorze w Krakowie znajduje się grób znanego dramaturga polskiego lat międzywojennych Karola Huberta Rostworowskiego autora wielu dzieł teatralnych m.in. sztuki "Judasz z Kariothu". Grób jest bardzo prosty i zarazem głęboko wymowny: na wielkim polnym kamieniu osadzono wysoki krzyż, na którego ramieniu umieszczony został napis "Surrexit Christus spes mea" - "Zmartwychwstał Chrystus moja nadzieja. Na kamieniu zaś widnieje tylko jedno słowo - "Wierzę.

Te dwa hasła: wiara i nadzieja, które przyświecały znakomitemu literatowi przez całe życie, przypominają również współczesnemu człowiekowi, że w krzyżu Chrystusa, który umarł, aby nas odkupić, i zmartwychwstał, ażeby potwierdzić prawdziwość Ewangelii, mamy szukać podtrzymania na duchu i siły w pokonywaniu trudności. Tak bardzo są nam dziś potrzebne owe dwie cnoty: wiara i nadzieja. Wiara. że życie trwa również po śmierci. Chociaż przybiera inną formę; jak ukryta w roślinie moc sprawiająca, iż pąk zamienia się w kwiat, który przekształca się w dojrzały owoc. I nadzieja, że nie trzeba panicznie lękać się tego, co za grobem, skoro czekają nas tam ramiona kochającego Ojca. Dla tego, kto wierzy w Chrystusa i ufa Mu, ziemskie życie jest drogą do radości wiecznej i istnienia, które nigdy się nie skończy.

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 59 -

Kiedy św. Dominik, znakomity kaznodzieja i duszpasterz, założyciel zakonu znanego dziś pod nazwą

wywodzącą się od jego imienia, leżał w 1221 r., złożony śmiertelną chorobą, w klasztornej celi, świadom, że zbliża się kres jego dni, poprosił do siebie współbraci i oświadczył im, że chciałby przed śmiercią publicznie wyznać pewną swoją słabość, o której oni - być może - nie wiedzieli? Zaniepokojeni, ale chyba także i nieco zaciekawieni mnisi otoczyli jego łoże, a gdy się wszyscy zgromadzili, Dominik powiedział słabym już głosem: "Bracia moi, przez całe życie chętniej rozmawiałem z kobietami niż z mężczyznami, i to raczej z młodymi, niż ze starszymi. Nie umiałem tej słabości w sobie pokonać".

Zapewne żaden z zakonników nie był zdziwiony takim wyznaniem. Raczej wszyscy byli zbudowani, że ich przełożony w obliczu śmierci tę właśnie cechę uznał za swoją największą słabość. Można by jednak zapytać, dlaczego ów wielki święty taką właśnie postawę uznał za przejaw słabości. Przecież podobne zachowanie jest czymś zupełnie naturalnym; to chyba normalne, że większość ludzi woli zjeść na śniadanie bułkę z masłem i szynką niż suchy chleb... Czyżby w słowach zakonnika zawarta była jakaś dziwaczna chęć do działania wbrew ludzkiej naturze? Zapewne nie; chodziło mu o coś innego.

Umierający Dominik wiedział, co mówi; zdawał sobie dobrze sprawę, że on, tak bardzo przez Boga obdarowany, powinien był wszystkim przychodzącym do siebie ludziom służyć z taką samą życzliwością i nie kierować się w kontaktach z nimi naturalnymi tylko skłonnościami, Jeżeli więc na moment przed śmiercią publicznie przyznał się do tegoż, czego wielu innych nawet nie uważało za słabość, to, dlatego, że był człowiekiem wysoko stojącym pod względem moralnym. On sam nie przypuszczał nawet, ale orzekli to inni - już po jego odejściu, że był świętym.

Św. Dominik miał przed śmiercią skrupuły, że nie potrafił do końca opanować swoich  naturalnych skłonności, mimo że nie było w nich nic grzesznego. Jakże smutne jest jednak zjawisko zaniku świadomości grzechu u niejednego katolika, który przez całe lata nie klęka przy konfesjonale, bo nikogo nie zabił, nie podpalił cudzego domu, nie pozbawił sąsiada jego dobytku... Jak bardzo takiemu właśnie człowiekowi potrzebne jest światło Ducha Świętego, aby poznał prawdę o sobie?

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 60 -

Przed kilkoma laty dużą popularnością na ekranach polskich kin cieszył się angielski film fabularny pt. "Oto jest głowa zdrajcy". Jego akcja dzieje się 400 lat temu, gdy królem Anglii był słynny z okrucieństwa Henryk VIII. Tomasz More, główny bohater filmu był kanclerzem, jednym z najwyższych dostojników dworskich. W Anglii trwał wówczas spór między królem a częścią hierarchii kościelnej, którego powodem był fakt, że papież nie wyraził zgody na unieważnienie małżeństwa monarchy. Henryk VIII dał się poznać jako człowiek prowadzący wyuzdany i gorszący tryb życia, a za prawowitą żonę domagał uznania swojej dawnej kochanki. Uważał, że papież nie ma prawa ograniczać jego swobody osobistej i mieszać się do prywatnego życia królów. Gdy jednak nie doczekał się aprobowania przez Rzym swojej decyzji, zerwał z Kościołem katolickim, ogłosił się głową Kościoła w całym państwie, a na stanowiska po uwięzionych lub wypędzonych prawowitych biskupach wyznaczył wiernych sobie, często słabych i zastraszonych duchownych na czele z arcybiskupem Canterbury Cranmerem. W ten sposób dobrany episkopat angielski ogłosił, że papież nie miał racji, że był niechętnie nastawiony do władcy oraz że nowe małżeństwo królewskie jest ważnie zawarte. Wtedy papież ekskomunikował Henryka, tzn. wyłączył go z Kościoła jako publicznego gorszyciela.

W Anglii nastała fala terroru i prześladowań. Od każdego urzędnika państwowego król domagał się złożenia przysięgi na wierność W nowo zaistniałej sytuacji. W międzyczasie oddalił niedawno poślubioną żonę, zarzucając jej zdradę, i pojął inną. Jego dawne faworyty oraz przeciwnicy ginęli bez wieści, byli skrytobójczo mordowani lub truci. Gdy nadeszła kolej złożenia przysięgi przez kanclerza, Tomasz More odmówił, choć wielu jego przyjaciół radziło mu, żeby nie drażnił monarchy, a liczni duchowni i świeccy dygnitarze, lękając się utraty stanowiska lub życia, udawali, że nie widzą szerzącego się bezprawia.

Postawę Tomasza Henryk uznał za osobistą obelgę i zdradę stanu. Pozbawiony wszystkich godności i majątku, ogłoszony zdrajcą były kanclerz oczekiwał w więzieniu na proces i wyrok, który łatwo było przewidzieć. Na nic zdały się prośby córki i żony, zaklinających go, aby ich nie gubił i nie narażał na niesławę. Podczas rozprawy sądowej oświadczył, że jako chrześcijanin nie może uznać za godziwe łamania praw Bożych i ludzkich, że jego sumienie każe mu bardziej słuchać Boga niż władcy. Uznano go winnym, a wyrok śmierci wykonano 6 lipca 1535 r. Przetrwała po nim pamięć człowieka wiernego niezmiennym zasadom moralnym, męczennika za wierność swemu sumieniu. Papież Leon XIII ogłosił go błogosławionym, a dziś św. Tomasz More czczony jest jako jeden z najbardziej znanych patronów Anglii.

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 61 -

Dziś obchodzimy uroczystość jednego z nich, patrona waszej parafii - św. Floriana. Gdy w XIII wieku wznoszono pierwszy kościół w P., mały i drewniany, mieszkańcy tych terenów wybrali go sobie jako swego opiekuna i orędownika u Boga. Wybór patrona bywa nieraz wynikiem ludzkich upodobań i gustów. W każdej epoce jedne imiona są modne i dlatego często nadawane, np. przy chrzcie, inne zaś rzadkie i prawie zapomniane. W XIII stuleciu kult św. Floriana był w Polsce dość żywy, bo kilkadziesiąt lat wcześniej na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego przywieziono do Krakowa relikwie świętego męczennika. Według tradycji był on oficerem i żył na przełomie III i IV stulecia. W tamtych czasach nie wolno było jeszcze w państwie rzymskim oficjalnie wyznawać chrześcijaństwa. Cesarz Dioklecjan, jeden z najbardziej okrutnych przeciwników tej religii wydał dekret grożący konfiskatą mienia, więzieniem, a nawet śmiercią wszystkim obywatelom swego imperium, którym udowodniono przynależność do Kościoła. Szczególnie surowo postępowano z wyznawcami Jezusa zajmującymi stanowiska w administracji państwowej lub w armii.

Podejrzenie takie padło również na Floriana. Zaprowadzono go przed sędziego, który na znak lojalności nakazał mu spalić kadzidło przed posągami bóstw rzymskich. Odmówił, choć znaleźli się tacy, którzy z lęku przed torturami złożyli przysięgę, że nie są chrześcijanami. Zataili swoją wiarę albo wyrzekli się jej, podpisując oświadczenie, że wierzą tak, jak władza wierzyć każe. Florian postąpił inaczej: nie zaprzeczył, że uznaje Jezusa za Zbawiciela i Pana, ale oznajmił, że żadna siła nie skłoni go do zmiany jego przekonań. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się skłonić przesłuchiwanego groźbami i obietnicami, a gdy te nie okazały się skuteczne, wydał go katom. Lecz nawet w obliczu cierpień Florian pamiętał o słowach Zbawiciela: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą" (Mt 10, 28). Nie zapomniał o godności rzymskiego oficera. Uwiązano mu więc u szyi kamień i utopione w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku.

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 62 -

Selma Lagerlóf napisała przepiękną legendę o Bożym Narodzeniu. Oto staruszek wyrusza szukać ognia, aby rozpalić żar i ogrzać Maryję i Dziecię. Z daleka spostrzega płonące ognisko. Dokoła ogniska leżą owce, a obok czuwa pasterz. Kiedy starzec zbliżał się do ogniska, wielkie psy pilnujące stada zerwały się i chciały szczekać, lecz nie mogły wydać głosu. Rzuciły się na starca, ale nie mogły wyrządzić mu żadnej krzywdy. Starzec przeszedł pomiędzy owcami do ogniska. Czuwający przy ognisku pasterz miał nielitościwe serce, dlatego rzucił w kierunku starca kijem, ale kij przeleciał obok. Kiedy starzec podszedł do ogniska, pasterz pozwolił mu wziąć ogień, ciesząc się złośliwie, że i tak nie potrafi tego zrobić, ponieważ nie ma naczynia, ani płonącej głowni. Lecz starzec wybrał rękoma kilka rozżarzonych węglików, włożył je w poły swego płaszcza, a one go nie parzyły, ani nie paliły. Zdumiony pasterz pytał samego siebie - Co to za dziwna noc? Psy nie gryzą obcego; owce się nie budzą; kij nie uderza; a ogień nie parzy? Zaciekawiony tym wszystkim poszedł za starcem i zobaczył, że nie miał on nawet chaty i że uboga Matka i Dziecię znajdowali się w zimnej skalnej grocie. Na ten widok wzruszył się chociaż był człowiekiem twardego serca i ofiarował skórkę jagnięcia, aby Matka mogła otulić nią biedne Niemowlę. Zaledwie spełnił ten szlachetny czyn, ujrzał coś, czego do tej pory nie widziały jego oczy. Usłyszał to, czego dotąd nie słyszały jego uszy. Ujrzał chóry aniołów śpiewających cudowną pieśń o Zbawicielu, który narodził się tej nocy, aby zbawić ludzi. Zrozumiał wtedy tajemnicę tej niezwykłej, cudownej nocy, dobroć zwierząt i radość wszelkiego stworzenia.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 63 -

Zwiedzając Watykańską Galerię obrazów można zobaczyć jedno z największych arcydzieł sztuki malarskiej, obraz Rafaela "Przemienienie". Postacie z tego obrazu namalowane są na trzech poziomach. U góry widnieje postać Chrystusa unoszącego się na obłokach. Jego twarz i cała postać są przemienione. Poprzez cielesną ludzką powłokę przebija Jego Boskość. Na drugim poziomie, tuż poniżej Chrystusa, widzimy Piotra, Jakuba i Jana, apostołów, którzy byli świadkami Przemienienia Pana Jezusa na górze Tabor. Apostołowie ci symbolizują wszystkich ludzi, którzy zdążają do nieba. Na najniższym poziomie Rafael namalował w ciemnych kolorach grupę ludzi, którzy otaczają małego chorego chłopca.

Już na pierwszy rzut oka widać niezwykły kontrast pomiędzy jaśniejącą boskim blaskiem postacią Chrystusa a namalowaną w ciemnych barwach sceną poniżej. Rafael wyraził w ten sposób istotną prawdę wynikającą z faktu Przemienienia, mianowicie tę, że Chrystus jest naszym Bogiem, naszą Nadzieją i naszym Uzdrowicielem.

Wpatrując się z uwagą w obraz Rafaela można również dostrzec, że jeden z uczniów wskazuje ręką na chorego chłopca, zaś inny uczeń, ręką podniesioną do góry wskazuje na Chrystusa. Wielki malarz chciał zwrócić w ten sposób uwagę na nasze zadania jako uczniów Chrystusa. Uczeń wskazujący na chorego chłopca przypomina nam nasze chrześcijańskie powołanie. Jako wyznawcy Chrystusa powinniśmy dostrzegać pośród nas biednych i chorych. Powinniśmy pomagać im jak tylko potrafimy najlepiej. Powinniśmy pochylać się nad nimi z miłością i starać się zaradzić ich chorobom fizycznym i duchowym.

Jeszcze ważniejszą prawdę przypomina na tym obrazie uczeń, który wskazuje dłonią w górę na przemienionego Chrystusa. Zdaje się on mówić: "Bez pomocy Chrystusa - Boga, wasze wysiłki nie zdadzą się na nic". Rzeczywiście nigdy nie powinniśmy zapominać, że Chrystus jest naszą siłą i mocą. Że Chrystus jest zawsze gotowy nam pomagać. Że bez Niego nic nie potrafimy uczynić.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 64 -

Przed wypadkiem 17-letnia Anna była przeciętną, miłą i wesołą dziewczyną. Żyła beztrosko pod opieką rodziców, chodziła do szkoły, była zakochana w chłopcu, z którym miała zamiar się pobrać. Marzenia jej legły w gruzach. Skacząc do wody, uderzyła głową o coś twardego. Pęknięcie dwóch kręgów spowodowało paraliż rąk i nóg. Zaczął się dla niej okres buntu i rozpaczy, była bliska samobójstwa. Leżąc nieruchomo, we wszystkim zdana na innych, bez przerwy pytała: jak Bóg mógł do tego dopuścić? Dlaczego właśnie ja? Jaki jest sens życia? Potem zaczęła czytać Biblię. Zaczęła również swoje cierpienia wiązać z wiarą w Boga. Zrozumiała, że Bóg wybrał dla niej spośród wielu możliwości życia - życie człowieka sparaliżowanego. Zrozumiała, że nogi, które nie mogą chodzić i ręce, które nie mogą nic zrobić, są jakąś nitką, we wspaniałym wzorze Bożego planu.

Różnych sposobów używa Bóg, aby pogłębić nasze życie duchowe i aby zbliżyć nas do siebie. Niejednokrotnie Bóg odbiera nam jakieś dobro, które bardzo sobie cenimy, po to, aby obdarować nas jeszcze czymś bardziej cennym. Tej 17-letniej dziewczynie Bóg odebrał zdrowie. W zamian za to obdarzył ją Bóg światłem duszy. Pogłębił jej wiarę, jeszcze bardziej zbliżył do siebie.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 65 -

W szpitalu umiera na raka jedenastoletni chłopiec. Wokół szpitalnego łóżka zebrana jest cała rodzina. W pewnym momencie wywiązuje się następująca rozmowa pomiędzy chorym chłopcem a jego niewierzącym ojcem. - Nie martw się kochanie - mówi ojciec, chcąc pocieszyć syna. Zobaczysz, wszystko zakończy się dobrze. Będziesz znów chodził do szkoły i grał z kolegami w piłkę. Wtedy chłopiec odpowiedział: - Tatusiu, ja wiem, że nie będę żył. Zresztą ja nie chcę tu być dłużej. Ja wierzę, że po śmierci odejdę do nieba, gdzie zobaczę Pana Jezusa i bardzo się z tego cieszę. Słowa te wstrząsnęły tym niewierzącym ojcem. Zapytał on ze łzami w oczach.

- Synku a czy jesteś pewny, że Pan Jezus tam będzie?

- Oczywiście - odpowiedziało dziecko - Bo gdzie jest Pan Jezus, tam jest i niebo.

Tak jak ten dzielny chłopiec, my także wierzymy w tę radosną prawdę, którą dzisiaj w Uroczystość Wniebowstąpienia Pana Jezusa świętujemy: Chrystus wstąpił do nieba i w niebie każdego z nas oczekuje!

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 66 -

W trakcie wizyty duszpasterskiej gospodarze domu dzielą się z odwiedzającym ich księdzem swoimi wrażeniami na temat wyboru w 1978 roku naszego rodaka Kard. Wojtyły na Ojca św. - Muszę księdzu szczerze wyznać - powiedział gospodarz domu, - te nasze związki z Kościołem były do tej pory bardzo luźne. Zazwyczaj ograniczały się one do uczestnictwa we Mszy św. na Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Tak było do października 1978 roku - wtedy przeżyliśmy spotkanie z Ojcem Świętym. To nic, że odbyło się to tylko za pośrednictwem telewizji. Jaka jest moc w tym człowieku, że na odległość potrafi zapalić ludzi swoim płomieniem? Ojciec Święty wyzwolił w nas ogromną tęsknotę. Chcieliśmy być razem z Nim, chcieliśmy kochać Boga, którego On kocha. Poczuliśmy, że jeśli będziemy dalej żyć tak jak dotychczas, to się udusimy - zakończył swoje wyznanie gospodarz domu.

Jeżeli Ojciec święty, który jest tylko człowiekiem, posiada tak wielką siłę oddziaływania na ludzi, to jak niewyobrażalnie potężną siłę przemiany ludzkich serc posiada Duch Święty, którego Uroczystość Zesłania na Apostołów dzisiaj świętujemy?

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 67 -

W 1920 roku odbywał się w Nowym Jorku głośny proces spadkowy. Chodziło o spadek po multimilionerze Mennforcie. Jedyną spadkobierczynią była jego córka, Gracja. Sędzia w obecności świadków otworzył kopertę z testamentem i przeczytał tekst: "Majątek mój przeznaczam jedynej mojej córce, Gracji. Zanim jednakże stanie się prawną właścicielką - żądam od niej wyrzeczenia się wiary katolickiej". Sędzia zwrócił się do Gracji z zapytaniem, czy wyrzeka się wiary? W sali zapanowała cisza. Po chwili dał się słyszeć zdecydowany głos Gracji, która odpowiedziała: "Wiary się nie wyrzekam". "Wobec tego - powiedział sędzia - majątek przechodzi na skarb państwa". Po procesie sędzia podszedł do Gracji i zapytał dlaczego tak postąpiła? "Utraty Boga nie powetuje mi żadne dobro, a dla tych kilkunastu lat mojego życia nie warto sobie przekreślać wieczności. Czymże jest majątek mojego ojca, wobec tego majątku, który daje mi mój Ojciec w niebie?" - odpowiedziała Gracja.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 68 -

Znany z felietonów na ostatniej stronie "Tygodnika Powszechnego", zmarły już publicysta Stefan Kisielewski - określający siebie mianem "liberała" - zamieścił w 1966 r. w tymże czasopiśmie wspomnienie o salezjaninie o. Idzim Mańskim, który zginął tragicznie na grani Giewontu 15 sierpnia 1966 roku: "Był taternikiem, organistą, muzykologiem, kompozytorem, dyrygentem, ale zawód i rzemiosło miał tylko jedno: dobroć. Dobroci tak bezgranicznej, a tak naturalnej, promieniującej nieustannie, a nie szukającej uznania czy wdzięczności, dobroci samej w sobie i samej dla siebie, w tym nasileniu i głębi nie spotkałem w ogóle. Niektórzy twierdzą, że chrześcijaństwo to wymysł, mit, konwencja czy zgoła bajki. Cóż wiec zrobimy z takim chrześcijaninem doskonałym, który znał tylko dwie rzeczy: wiarę i miłość? Wszyscy, którzy go znali wiedzą, że był to przybysz niezwykły, jakiś wysłany na ten świat ambasador dobroci, którą praktykował nieustannie. Podróżnik ten pochodził z daleka i tam też powrócił".

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 69 -

W miejscowości Machowa, 16 km od Tarnowa, znajduje się grób z następującym napisem w języku niemieckim: "Otto Schimek ur. 5 maja 1922 roku, stracony w roku 1944 przez Wehrmacht, ponieważ odmówił strzelania do ludności polskiej". Ten młody dziewiętnastoletni żołnierz niemiecki przed rozstrzelaniem napisał do matki list. Między innymi pisze w tym liście: "Nie płaczcie, idę szczęśliwy! Was wszystkich pozdrawiam jeszcze raz. Niech Bóg wkrótce obdarzy was pokojem, a mnie niech da szczęśliwe odejście do ojczyzny. Wiem, że w każdym wypadku jestem w rękach Boga. On moje sprawy należycie ułoży i wspaniale zakończy. Jestem w radosnym nastroju. Cóż mam do stracenia? Nic, jak tylko moje biedne życic: duszy nie mogą mi przecież zabić".

Ten młody dziewiętnastoletni żołnierz miał głęboko w pamięci słowa Pana Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle... Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie".

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 70 - 

Przed kilkunastu laty, w jednym z czasopism amerykańskich, ukazała się relacja misjonarza ks. Jamesa A. Moloney'a z jego podróży misyjnej. Na jednej z wysp Pacyfiku misjonarz spotkał Japonkę, ofiarę trądu, która wywarła na nim niezatarte wrażenie. Kilka lat wcześniej wygrała konkurs piękności. Jej zdjęcia były zamieszczane we wszystkich ilustrowanych czasopismach Japonii. Wyszła za mąż za bogatego i cenionego człowieka. Krótko jednak po weselu jej szczęście prysło. Na swoim ciele odkryła oznaki trądu. Zdając sobie sprawę z nieuniknionych konsekwencji takiego stanu rzeczy, starała się początkowo ukrywać swoją chorobę. Po pewnym czasie musiała jednak podzielić los 15 milionów chorych na tę straszną chorobę. Została odizolowana od społeczeństwa i już nigdy nic widziała ani męża, ani swojej rodziny. Jedna z najpiękniejszych kobiet świata wyglądała teraz okropnie. Podczas rozmowy z misjonarzem, wypowiedziała jednak wstrząsające słowa: "Dziękuję Bogu każdego dnia, że siostry znalazły mnie i zabrały tutaj. Nie mogę cię widzieć ojcze, ale mogę widzieć Boga i dziękować Mu za tg chorobę. Gdybym nie zachorowała na tę chorobę, nigdy bym się tu nie znalazła i nie uczyła się. Bóg mi dał łaskę wiary - to jest dla mnie wspaniałe wynagrodzenie za moje cierpienia. Straciłam męża i moją rodzinę, ale mam Boga".

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 71 -

W jednym z amerykańskich filmów opowiadającym o życiu Indian jest przejmująca scena, w której stary Indianin modli się do Boga, tuż przed swoją śmiercią. Modli się w ten sposób: "Panie Boże dziękuje Ci za to, że stworzyłeś mnie człowiekiem. Dziękuje za to, że dałeś mi długie życie. Najbardziej jednak dziękuję Ci za chorobę i ślepotę, którymi dotknąłeś mnie pod koniec mojego życia. Dzięki nim nauczyłem się więcej niż w tym czasie, kiedy byłem zdrowy i mogłem widzieć".

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 72 -

Lotnisko Okęcie w Warszawie. Grupa naukowców i studentów wraca z męczącej podróży naukowo-turystycznej po Włoszech. Nadarza się okazja wygodnej jazdy samochodem osobowym do miejsca zamieszkania. Samochód może zabrać jeszcze tylko jedną osobę. Grupa proponuje zajęcie wolnego miejsca najsłabszej z kobiet, uczestniczek wyprawy naukowej. Pani profesor dziekuje, nie korzysta z tej propozycji. Przyparta do muru nie szuka wymówek, tylko tłumaczy, że nie była jeszcze dzisiaj na Mszy św. i u Komunii św. Chce pójść do kościoła, a potem nocnym pociągiem pojechać do domu. Był to dzień powszedni...

Aby być blisko Chrystusa, przyjąć Go do swego serca, żyć z Nim w przyjaźni ta pani profesor potrafiła ofiarować Mu swój czas i swoje zmęczenie. Po prostu bardzo jej na Chrystusie zależało.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 73 -

Znamienną odpowiedź na temat sensu pobytu wśród trędowatych dała siostra zakonna turyście amerykańskiemu, protestantowi, który z ciekawością zwiedzał kolonie trędowatych w Algierze. - Siostro - mówi podróżny ja bym tutaj nie wytrzymał, gdyby mi nawet płacono rocznie dziesięć tysięcy dolarów. - Ma pan rację odpowiedziała zakonnica - ja bym tu nawet za sto tysięcy dolarów nie pozostała. - Ale w takim razie ile siostra otrzymuje? - Nic, absolutnie nic. - Więc dlaczego siostra tutaj siedzi i marnuje swoje młode życie pomiędzy tymi odrażającymi ludźmi? Wówczas zakonnica wskazała na obraz przedstawiający chwilę, gdy włócznia żołnierza przebija Serce Jezusa na krzyżu i rzekła: - Czynię to z miłości do Tego, który z miłości do pana i do mnie umarł na krzyżu.

Przepiękna odpowiedź tej siostry na pytanie turysty jest odpowiednim wprowadzeniem do dzisiejszej Ewangelii. Chrystus odpowiada w niej na pytanie uczonego w Piśmie: "Które przykazanie w Prawie jest największe?".

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 74 -

Stiren Kierkegaard (1813 - 1855), duński filozof, prekursor tzw. egzystencjalizmu w filozofii, pisząc o różnych rodzajach vielkości, najwyższą rangę przypisuje tej, która opiera się na Bogu:

"Nikt nie może być zapomniany, kto był wielki na świecie; ale każdy był wielki na swój. sposób, a każdy w zależności od wielkości tego, co umiłował. Albowiem ten, kto umiłował siebie, był wielki sam przez siebie, ten, kto kochał ludzi, stał się wielki przez swoje oddanie, ale ten, kto Boga ukochał; stał się największym ze wszystkich".

S. Kierkegaard, Bojaźń i drżenie..., Warszawa 1969, s. 14.

- 75 -

Termin "powołanie" zwykle wiążemy z bezpośrednią służbą Bożą. Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy go odnosili do innych działań, wyrastających z gorliwości o chwałę Bożą. Takim działaniem może być np. twórczość naukowa, artystyczna w dziedzinie poezji, muzyki, malarstwa... Trudno np. nie traktować w kategoriach powołania twórczości kompozytorskiej Jana Sebastiana Bacha, zmarłego w 1750 roku. Albert Schweitzer napisał o Bachu, że "wkładał w swe utwory całą swoją pobożność, i jeden rozumiał je z pewnością: Bóg. Litery S. D. G. (Soli Deo Gloria - Bogu Jedynemu Chwała) czy też J. J. (Jesu, juva - Jezu, pomóż), którymi ozdabiał swe partytury, nie są czczą formułką, lecz wyznaniem przenikającym całą jego twórczość. Muzyka jest dla niego służbą Bożą. Twórczość i osobowość Bacha oparte są na jego pobożności. I jeśli w ogóle można go zrozumieć, to jedynie z tego punktu widzenia. Sztuka była dlań religią. Dlatego właśnie nie miała nic wspólnego ze światem i sukcesami w świecie. Była celem samym w sobie. Religia należy u Bacha do definicji sztuki w ogóle. Wszelka wielka sztuka, również świecka, jest dla niego w zasadzie religijna. Dźwięki w jego pojęciu, nie przemijają, lecz wzbijają się ku Bogu jako wysłowiona pieśń pochwalna".

Za: Kalendarium duszpasterskie, t. III, s. 443.

- 76 -

Autor Księgi Koheleta uczy nas właściwego spojrzenia na rzeczy doczesne: "Marność nad marnościami i wszystko marnościami ..."

Jeden z komentarzy do tej maksymy spotykamy w dziele pt. "O naśladowaniu Jezusa Chrystusa", w którym Tomasz a Kempis pisze:

"Cóż ci przyjdzie ze wzniosłej dysputy o Trójcy Świętej, jeśli nie masz współczucia dla ludzi, a więc nie możesz podobać się Bogu w Trójcy Świętej? Naprawdę wzniosłe słowa nie czynią świętego ani sprawiedliwego, ale życie prawe czyni człowieka miłym Bogu. Wolę odczuwać skruchę niż umieć ją zdefiniować.

Choćbyś znał całą Biblię na wyrywki i wszelkie mądre zdania filozofów, cóż ci z tego przyjdzie, jeśli nie masz miłości.

-  77 -

Św. Paweł zdawał sobie sprawę ze zbliżającej się śmierci i był na nią gotów. Podobną gotowością na śmierć odznaczał się włoski stygmatyk, Ojciec Pio (1887-1968); w śmierci widział warunek zjednoczenia się z Bogiem. Myśl o śmierci była dla niego źródłem radości. Gdy jeden z jego przyjaciół, o. Augustyn, napomknął mu o tym, że być może jego ziemskie udręki wnet się skończą, Ojciec Pio uchwycił się tej myśli i pisał do niego w liście:

"To twoje wyrażenie - mnie się wydaje, że koniec twojego ziemskiego wygnania nie jest odległy - sprawiło, że czytając je wyszedłem z siebie samego. Zatrzymałem się w czasie czytania twego listu: poczułem przez moment ulgę w cierpieniach, które są nie do zniesienia. Czuję, że moje płuca nieco się rozszerzają i oddycham jakby czystym i orzeźwiającym powietrzem; czuję, że to powietrze przenika wszystkie tkanki mojego ciała, biegnie przez moje żyły i dochodzi do każdej krwinki i każdej cząstki krwi. (...) Czuję wyraźnie śmierć: widzę, że łatwo dostosowuje się ona do różnych okoliczności; serce jest wolne i rozległe jak morze; przykre myśli, uciążliwe leczenia; udręki życia, cały ów snop goryczy, przykrości, oschłości, rozczarowań i mąk, które dręczą moją duszę, poczułem, że zniknęły jak gdyby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i nawet ich sobie nie przypominałem".

Zob. Listy Ojca Pio, Łódź 1995, t. I, s. 27.

- 78 -

Bardzo młoda kobieta, którą będziemy wspominać w najbliższym tygodniu (18 listopad): błog. Karolina Kózkówna. Prosta wiejska dziewczyna, która otrzymała od Boga wiele talentów, lecz niewiele możliwości ich rozwoju w okresie zaborów. Kilka lat nauki w wiejskiej szkole musiało jej wystarczyć, by w tym czasie zdobyć mądrość dojrzałej kobiety. Jej czujność i trwanie przy Chrystusie stało się źródłem niezwykle bogatej i wszechstronnej posługi. W domu rodzinnym Karolina szyje odzienie dla licznego rodzeństwa, względem sąsiadów podejmuje chętnie pomoc w pracach polowych, a nade wszystko umie odnaleźć chorych, których pragnie pocieszyć. Naturalna pobożność, a przy tym optymizm i pogoda ducha pomogły jej w pełni zaangażować się w Apostolstwo Modlitwy, Bractwo Wstrzemięźliwości oraz Żywy Różaniec. Systematyczna zaś lektura Pisma Świętego, książek i czasopism religijnych dała jej szansę pomnożenia otrzymanych talentów i owocnego apostolstwa wobec zaniedbanych dzieci w parafii. Czujność tej 16-letniej zaledwie dziewczyny była bardzo brzemienna rozmodleniem, pracowitością i umiłowaniem Boga nade wszystko. Kiedy przyszło jej zdać egzamin z tej czujności, nie pozwoliła się zaskoczyć nieprzyjacielowi, który - jak złodziej - chciał zniweczyć i wykraść jej dziewiczą czystość, ograbić jej serce z dojrzałej miłości. W całej pełni możemy do Karoliny odnieść te przymioty umysłu i serca, które ozdabiają skronie dzielnej niewiasty. Jej wartość przewyższa perły, dlatego jak perła została ukazana przed sześciu laty Kościołowi i światu w akcie beatyfikacji.

Ks. Franciszek ŚLUSARCZYK BRZEMIENNA CZUJNOŚĆ Materiały Homiletyczne Nr 138 Rok A/B - Kraków 1993

- 79 -

W ubogiej, chłopskiej rodzinie w podkrakowskiej wsi, urodziła się dziewczynka jako już jedenaste z kolei dziecko. Dom rodzinny wszczepił w nią zasady wiary katolickiej. Smutne było jej dzieciństwo... W szesnastym roku życia została posłana na służbę. Służyła kolejno u kilku krakowskich rodzin zaskarbiając sobie szacunek i zrozumienie dla swej uczciwej pracy. Służąc ludziom - służyła Bogu. Ideały miłości bliźniego wcieliła w czyn szczególnie w czasie I wojny światowej wśród rannych żołnierzy i jeńców. Pan Bóg zaczyna ją doświadczać... Dużo cierpi. Choroba zaczyna zbierać swoje żniwo. Opuszczona przez ludzi, wszystkie swoje cierpienia ofiarowuje Bogu. Z pełna radością i ufnością zmarła w Chrystusie. Błogosławiona Aniela Salawa do tej doskonałości doszła na służbie, jako pomoc domowa. Jej świętość to pasmo uczciwej pracy, dobrych uczynków, żarliwej modlitwy i miłości Boga.

Ks. Mieczysław Liberacki - JEDNA ŚWIĘTA RODZINA - ŚWIĘTYCH OBCOWANIE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 80 -

Dawanie sprawia Bogu radość; wysłuchanie prośby dziecka jest radością dla ojcowskiego serca. Tomasz Morus w liście do swej córki pisał: "Moje dziecko, prosisz mnie o pieniądze ze zbytnią nieśmiałością i wahaniem. Dobrze wiesz, że twój ojciec zawsze jest gotów dać ci je... Przesyłam ci jednak dokładnie tyle, ile prosisz. Chętnie dodałbym jeszcze, lecz tak jak lubię dawać, tak lubię, gdy moja ukochana córka prosi mnie grzecznie, jak tylko potrafi... Im prędzej zaczniesz prosić na nowo, tym bardziej będę zadowolony".

Ks. Kazimierz Południak - ŻYCIE KONSEKROWANE DAREM DLA KOŚCIOŁA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 81 -

Podziwiali jej temperament: energiczna, wesoła, ujmująca delikatnością i taktem, chyba od urodzenia miała w duszy zakodowane poświęcenie dla drugiego człowieka i dla Boga. Nikogo więc nie dziwiło jej zaangażowanie w ruch oazowy, wędrowanie w Pieszej Pielgrzymce Warszawskie na Jasną Górę, czy młodzieżowe odwiedziny chorych w swojej parafii. Wybór liceum medycznego był konsekwencją jej wewnętrznej potrzeby służenia człowiekowi. Po ukończeniu szkoły i rozpoczęciu pracy w szpitalu na oddziale intensywnej terapii - jak to zwykle bywa - wyszła za mąż. Kochali się bardzo, mieli swoje plany rodziny i małżeństwa: zbudować dom, mieć kilkoro dzieci, wychować je dobrze i cieszyć się życiem. Po przyjściu na świat Kamila, wnet zdecydowali się na drugie dziecko. W czasie ciąży Elżbieta odczuwała niejednokrotnie bóle. Lekceważyła je myśląc, że są związane z ciążą. Sylwia szczęśliwie przyszła na świat, ale bóle nie ustały, a wręcz zaczęły coraz bardziej narastać. Poddała się badaniom, pobrano próbki, operacja... Nowotwór złośliwy...

Gdy miała 24 lata, rozpoczęła się jej walka o życie. Chciała żyć za wszelką cenę, decydowała się na każdy rodzaj leczenia, byleby wyzdrowieć i być żoną dla męża i matką dla dwojga dzieci. Kiedy nadzieja na wyzdrowienie zaczęła coraz bardziej gasnąć, nie dopuszczała wcale do siebie myśli o śmierci. Chciała dożyć chociażby 30 lat... tylko 30 lat. Przed świętami Bożego Narodzenia powiedziała, że na Wigilię musi koniecznie pojechać do domu. I była... tylko, że w domu Ojca w niebie. W przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia odbył się jej wielki pogrzeb, a nawiasem mówiąc w tym właśnie roku miałaby owe upragnione 30 lat.

Człowiek, tak jak i każda istota żywa, pragnie żyć. To pragnienie jest tak oczywiste i tak właściwe naturze, że wydaje się nieprawdopodobny inny sposób rozumowania.

Ks. Jan Wnęk - EWANGELIA ŻYCIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 82 -

Myślę, że teraz będzie, wam choć trochę bliższa poezja Adama Asnyka: "Szukajcie prawdy jasnego płomienia, Szukajcie nowych, nieodkrytych dróg, Za każdym krokiem niech się dusza ludzka rozprzestrzenia, I większym staje się Bóg".

Ks. Janusz Siajkowski - SZANSA PRZYGODY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 83 -

W jednej z grup młodzieżowych postawiono problem: Kto powinien jako pierwszy zwrócić nam uwagę, że źle postępujemy? Po długiej wymianie zdań wszyscy zgodzili się co do jednego: powinien to być jego najlepszy przyjaciel. Kiedy w rozmowie padło to po raz pierwszy - w grupie zawrzało. Jak to, przyjaciel musi wspierać a nie dobijać, powinien zawsze mnie poprzeć, jego obowiązkiem jest mnie bronić - to tylko niektóre i bardziej cenzuralne wypowiedzi. Wspierać - owszem, ale czy w złym? To się kojarzy z mafijnymi powiązaniami. Poprzeć - czemu nie, ale czy popieranie kogoś musi być związane z zakłamaniem? Bronić - jak najbardziej, ale najtrudniej jest bronić człowieka przed samym sobą. Dopiero spojrzenie na ten problem przez pryzmat prawdziwej miłości rozjaśnia sprawę. W walce o prawdę trzeba być delikatnym ("idź, upomnij go w cztery oczy") i stanowczym (działać różnymi uczciwymi sposobami). Jak i kiedy to robić? Na te pytania tylko prawdziwa miłość przyniesie odpowiedź. Ona podpowie najwłaściwszy moment, ona podsunie odpowiedni sposób. Autentyczna miłość brzydzi się kłamstwem, jest przejrzysta i jasna jak... prawda. "Miłość nie wyrządza zła bliźniemu" (II czyt.), chociaż niejednokrotnie tak trudno siebie lub kochaną osobę wyrwać z kuszącego świata zakłamania.

Ks. Jan Kasztelan - ŚWIADCZYĆ O PRAWDZIE Z MIŁOŚCIĄ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 84 -

Marcin przybiegł tego dnia wcześniej do domu. Nie zjadł nawet do końca obiadu i już pobiegł dalej. Na pytanie mamy, gdzie się tak spieszy, odpowiedział już prawie wybiegając, że idzie robić krzyż. Oprócz Marcina przyszło wielu innych chłopców, kilka dziewcząt. Mieli zrobić duży krzyż na Drogę Krzyżowa. Ksiądz zaproponował, żeby w tym roku Droga Krzyżowa odbywała się z młodzieżą i dziećmi wokół kościoła z prawdziwym, dużym krzyżem, który poniosą młodzi ludzie z tej szkoły. Ksiądz postarał się już o odpowiednie drewno, duże belki. Należało to teraz odpowiednio przyciąć, zakonserwować. Pracy było dużo, ale krzyż podobał się wszystkim.

W najbliższy piątek zebrały się prawie wszystkie klasy, by pójść z tym krzyżem na Drogę Krzyżową. Dziewczęta i chłopcy czytali na przemian rozważania, śpiewali, modlili się. Po ostatniej Drodze Krzyżowej, przed świętami, zapytali swego księdza, co będzie dalej, czy już krzyż będzie niepotrzebny? Co z nim zrobić?

Ksiądz zaproponował, by krzyż stanął obok domu parafialnego, gdzie zbiera się młodzież. Droga Krzyżowa natomiast - powiedział ksiądz - znajduje swój dalszy ciąg przy konfesjonale. Jak sądzicie, dlaczego przy konfesjonale? (rozmowa z dziećmi) Właśnie dlatego, że na krzyżu Pan Jezus odkupił nasze grzechy, ale my musimy teraz z tego daru umieć dobrze skorzystać.

Ks. Bogdan Molenda - DALSZY CIĄG NAUKI O KRZYŻU... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 85 -

Był sobie kiedyś pewien pan, który doszedł do wniosku, że piękne jest tylko to, co ma kolor niebieski. Zieleń łąk uznał więc za wybryk natury, a lasy chciał nawet powycinać, nie mówiąc już o czerwonych pomidorach, z których po prostu się śmiał. Każdego, kto nie miał niebieskiego samochodu, uznawał za zdrajcę, a gdy na drodze spotykał ludzi o brązowych oczach, traktował ich jak zapowiedź nieszczęścia. Od rana do wieczora spierał się z ludźmi o kolory i gdyby nie trwał uparcie przy swoim niebieskim, to pewnie by poczerwieniał ze złości. I tak - z wyjątkiem lotników, listonoszy i straży miejskiej w niebieskich, ma się rozumieć, mundurach narobił sobie samych wrogów. Ożenił się z piękną kobietą, mającą - jakie oczy? oczywiście niebieskie! Z przekonania jadł niebieskie potrawy: najczęściej błękitne pstrągi i modrą kapustę. A o czym marzył? Wiadomo! O niebieskich migdałach...

Jednokolorowy świat - nudny świat

To zabawna historyjka. Wielu z was uśmiechało się, gdy ją opowiadałem. Ale czy byłoby to też takie zabawne, gdybyśmy musieli na co dzień żyć z takim człowiekiem? (Można nawiązać dialog z dziećmi. Zapewne szybko odechciałoby się nam śmiać. Gdyby cały świat był tylko w jednym kolorze, gdyby wszyscy ludzie wyglądali tak samo i gdyby był tylko jeden gatunek psów, jeden gatunek kotów, jeden gatunek jabłek itd., to wszystko byłoby niesłychanie nudne. Zapewne nie chcielibyście żyć w takim świecie.

Wielobarwność stworzenia - obraz Stwórcy

A Bóg? Czy Bóg cieszyłby się takim światem? (Można nawiązać dialog z dziećmi/ Trudno to sobie wyobrazić. Bóg przecież stworzył świat i wymalował go we wszystkich kolorach tęczy. Nasz Stwórca jest niezwykle pomysłowy, bo nawet w obrębie jednego gatunku roślin czy zwierząt nie ma dwóch takich samych. Tak samo jest z ludźmi: mogą być do siebie jedynie podobni - dwóch identycznych nie znajdziesz! Tak Bóg chciał, aby nasza ziemia była kolorowa i różnorodna.

Jeśli my, ludzie, zachwycamy się bogactwem i pięknem stworzenia, to jednocześnie podziwiamy samego Boga, który wszystko tak cudownie stworzył - nawet jeśli sobie tego nie uświadamiamy. Wszystko, co jest na Ziemi, odzwierciedla niebywałą fantazję, pomysłowość, mądrość i dobroć Pana Boga.

Ks. Adam Kalbarczyk - "BARWY BOGA" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 86 -

Święty Jan Bosko zwykł mówić, że oprócz siedmiu znanych grzechów głównych jest jeszcze ósmy, a tym grzechem jest smutek. On sam wiedział, jaką wartość ma dobry humor i radosne usposobienie, jak bardzo potrzebne to jest człowiekowi, by mógł służyć Bogu i ludziom. Ten radosny święty może dla nas być przykładem. Posłuchajmy, co pewnego dnia się wydarzyło:

"Po nieszporach!... Po nieszporach!... Pod gruszą!... Wielkie przedstawienie! Sztuki kuglarskie będzie pokazywał Janek Bosko!.. - Tak wykrzykiwali chłopcy przed kościołem, gdy ludzie wychodzili z sumy. Nie było afiszów. I tak przyjdą. - Przyjdzie cała wieś - zapewniali przyjaciele Janka, chociaż u niego w domu nikt się nie przejmował tym zanadto. Tylko babka wzdychała co chwila. Bała się o wnuczka (...) Pod gruszą ustawiono stolik, przykryty firaną. Co tam było pod spodem? - Nikt nie wiedział. Janek sam znosił różne rzeczy, układał, a Józio stał na straży. Od grubego pnia gruszy do topoli przeciągnięto mocną linę, sztywną jak drut. Nie raz i nie dwa wypróbował ją Janek. Co mniej z dziesięć razy na niej zawisnął. Dobra była. W sam raz. A dookoła zbierali się widzowie. Najpierw przyszli chłopcy. Porozkładali się na trawie w długi rząd. Za nimi usiadły kobiety z dziećmi i dziewczęta. Nawet starsi przyszli popatrzeć. Przy niedzieli nie ma co robić, a tu widowisko we wsi. Janek wskoczył na szeroką ławę. Miał rumieńce na twarzy i oczy mu błyszczały. -- Zaczynamy - zapowiedział dźwięcznym głosem. - Najpierw będzie modlitwa.

Poklękali wszyscy. Cicho się zrobiło na łące, tylko w rozłożystych gałęziach świergotały ptaki do wtóru modlitwy Janka. ”Ojcze nasz"... dziesięć Zdrowaś Maryjo" i "Chwała Ojcu"... odmówili przykładnie, a później ruch się znowu zrobił. Janek tymczasem wyciągnął kapelusz.

-         Proszę patrzeć! Pusty... Nic nie ma... - Przewrócił kapelusz dnem do góry i postawił na stole.

A teraz... uwaga! - Przykrył chustką i wyciąga nad kapeluszem ręce. Tak robił kuglarz w miasteczku. - Już! Proszę... W kapeluszu trzy jajka. Patrzcie no... patrzcie - Nic nie było!... o... a teraz trzy jajka! (...)

Zbliża się najważniejsza część przedstawienia. Janek miał chodzić po linie. Matka spojrzała na niego z niepokojem. Rozpinał właśnie kurtkę i obciągał paskiem spodenki. Zacierał ręce, szykując się do skoku, i uśmiechnął się przy tym! Potem nagle skoczył w górę, jak wyrzucony sprężyną (...) Ruchy miał zwinne, błyskawiczne, jakby to była zwykła rzecz fikać koziołki na linie. Wreszcie stanął. Cisza się zrobiła taka, że słychać było brzęczenie komarów. Janek rozkrzyżował ręce i szedł... szedł wysoko, nad głowami zebranych (... ) Matka Małgorzata w głębi duszy modliła się, żeby już skończył, ale on doszedłszy do środka liny, zaczął się obracać tanecznym ruchem, przysiadł na linie, znowu wstał, wreszcie zmęczony osunął się lekko, jakby nie czuł własnego ciężaru i... skoczył. Ledwie dotknął ziemi, zagrzmiało od okrzyków i oklasków. Jakże się wszyscy cieszyli. Prawdę rzekłszy, dumni byli dzisiaj z niego.

- Brawo Janku! Dzielny chłopiec! Niech żyje! - wołali bez ustanku (...) Kiedy się uciszyło trochę, Janek wszedł na ławkę:

- Może na zakończenie zaśpiewamy coś pobożnego - rzekł głośno.

- O, chętnie.

Tyle dziś mieli uciechy. Dał więc znak i na pola popłynęła tęskna, pełna powagi pieśń wieczorna. /Z: M. Kączkowska, O Janku, przyjacielu młodzieży, Łódź 1985, s. 33-36/

Św. Jan Bosko znał wartość prawdziwej radości, tej prawdziwej radości, płynącej z Boga. Dlatego też często rozweselał ludzi ale też równocześnie wskazywał Boga - Źródło największego szczęścia.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 45-46

- 87 -

Mój kolega, ksiądz, odwiedził mnie w ostatnim dniu czerwca ubiegłego roku. Rozpoczynał właśnie swoje wakacje: najpierw miał jechać ze znajomymi pod namiot, potem z pielgrzymką do sanktuariów maryjnych we Francji. W pierwszych dniach lipca dowiedziałem się, że ściągnięto go z wakacji. Okazało się, że przed wyjazdem zrobiono mu gastroskopię i znaleziono komórki nowotworowe w żołądku. Powtórzono badanie, które potwierdziło wstępną diagnozę. Szpital na Garbarach w Poznaniu, kilkugodzinna operacja - wycięto mu cały żołądek. Do tamtej chwili nie wiedziałem, że można żyć bez żołądka. W tym okresie wiele modlitwy, wiele Mszy o zdrowie. Obecnie bardzo szybko wraca do sił i dziękuje Bogu... Czyż nie jest walką życie człowieka?

W połowie września ubiegłego roku zmarł mój krewniak, dziesięcioletni Rafał. Niecały rok walczył z guzem mózgu: był w szpitalu w Poznaniu, w Warszawie. Chemia, naświetlania. Wiele modlitw, i rodziny, i parafii, i grup modlitewnych. Niesamowity wysiłek rodziców, by ratować syna. W pogrzebowym kazaniu przywołałem dwie sceny. Najpierw: Jezus umiera na krzyżu. Bóg, najlepszy Ojciec chciał, aby umiłowany Syn cierpiał i umarł na krzyżu. Dlaczego? Z miłości do ludzi, za grzechy człowieka. Wiem, że gdy ktokolwiek cierpi, najbliżej niego jest Jezus! Druga scena: Jezus żyje, On zmartwychwstał. Przeżywając odejście Rafała nie dawały mi spokoju słowa: umarł, aby żyć! Zapewniałem najbliższych, że jemu jest dobrze, że spotkamy się z nim w tym innym świecie, że teraz wstawia się za nami u Boga...

Uczestnicząc w jakiś sposób w zmaganiach "Joba" - mojego kolegi-księdza i Rafała zauważyłem, że choroba uderza w więź z Bogiem. Ale w tych sytuacjach uderzenie to nie spowodowało osłabienia wiary. Ono jakby oczyściło kontakt z Bogiem. Zostały odrzucone sprawy zbędne, przemijające. Bardzo ostro pojawiły się prawdy najważniejsze: ja - Bóg - sens życia. I chyba się nie mylę: wzrosło zaufanie tych osób do Boga. Ponadto sytuacje te zwielokrotniły modlitwę jej ilość i jakość. Nie tylko osoby chorujące się modliły, ale w ten proces zostało włączonych wielu ludzi. Jaka z tych przykładów płynie nauka dla nas? Wśród zgromadzonych tutaj prawie wszyscy jesteśmy zdrowi. Sytuacje graniczne pokazują nam jednak, co w życiu jest najważniejsze, co trzeba odkryć, aby przeżyć swą drogę jak najwspanialej; co odrzucić, bo przeszkadza...

Trzeba nam najpierw właściwie ułożyć więź z Panem Bogiem.

Ks. Eugeniusz Guździoł - WIERZYĆ I ŻYĆ WEDŁUG WIARY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(138) 1997

- 88 -

Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Wieś Okopy, parafia Suchowola. W roku 1947 Władysławowi i Mariannie Popiełuszkom urodził się syn - Jerzy. Poza nim mieli jeszcze czwórkę dzieci. Popiełuszkowie wierzą bardzo głęboko i praktykują niezwykle intensywnie. Jerzy służył do Mszy codziennie. Kościół i szkoła są w Suchowoli - cztery i pół kilometra od Okopów. Jerzy chodził tam na piechotę. Codziennie o siódmej był przy ołtarzu. Traktował to naturalnie. Nie było w tym nic z poświęcenia. Ziarno powołania dojrzewał w samotności. Nie opowiadał o swoich planach. O złożeniu papierów do seminarium powiedział w dniu balu maturalnego. Marzył o seminarium warszawskim.

Na pierwszym roku, wkrótce po obłóczynach, wzięto Jerzego do wojska. Ten okres wspominał jako czas próby. Wrócił w 1968 roku i wkrótce musiał się poddać poważnej operacji. Od tego czasu zaczęło się nieprzerwane już pasmo chorób, które starał się bagatelizować. Zawsze opiekował się innymi. Zawsze miał jakichś podopiecznych na mieście - Swoje apostołowanie rozumiał bardzo konkretnie: apostołuje się przez czyn, a słowo jest tylko pomocą. Pod koniec sierpnia 1980 roku znalazł się w Hucie Warszawa, aby strajkującym odprawić Mszę Św. Tak został duszpasterzem robotników. Miał niezwykłą umiejętność znajdowania się w różnych sytuacjach. Nie obnosił się ze swoim kapłaństwem. Jerzy miał ogromną zdolność nawiązywania kontaktów z ludźmi. Robił wrażenie jakby był jednym z nich.

13 stycznia 1982 roku, dokładnie miesiąc po wprowadzeniu stanu wojennego, odprawił pierwszą Mszę Św. za Ojczyznę u Stanisława Kostki na Żoliborzu. Zawsze wypowiadał się przeciwko wszelkiej przemocy. Powtarzał: "Dobrem zwyciężaj zło". Niezwykle szybko stał się osobą publiczną. Na Msze Św. za Ojczyznę zaczęło przychodzić po kilkanaście tysięcy osób. W pierwsze Boże Narodzenie stanu wojennego, po Pasterce, wsiadł do samochodu i jeździł z opłatkiem od patrolu do patrolu. To właśnie jest cały Jerzy! Żadnych schematów, żadnych stereotypów, ale też żadnego odstępstwa od zasad, od Ewangelii.

Wkrótce zaczęły się pogróżki. Znosił je z godnością, bez oblekania męczeńskiej maski. Stało się... 19 października 1984 roku trzech pracowników Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zamordowało księdza Jerzego Popiełuszkę. Parę tygodni wcześniej w jednym z wywiadów zapytano go, czy nie lęka się śmierci? Odpowiedział, że się boi. Ale dodał: Ktoś musi nazwać zło złem, a dobro dobrem. Takich osób nie potrzeba wielu. Ktoś jednak musi, jak Jan Chrzciciel, wskazać prawdę.

Niesienie krzyża dnia codziennego zostało uwieńczone w przypadku księdza Jerzego męczeńską śmiercią. Do końca naśladował Mistrza. Spodziewamy się, że teraz w niebie zaznaje w pełni szczęścia. My też chcemy być prawdziwymi uczniami Jezusa. Zatem jak mamy nieść na naszych drogach życia swój krzyż? Świat stawia przed nami pułapkę. Sugeruje nam, że nastawiając się na "branie", na zaspokajanie przyjemności, niekiedy wprost grzesznych - osiągniemy szczęście. Ponadto uderzani jesteśmy w czuły punkt: Jesteś wolny - wszystko możesz! Zaspokojenie jednych przyjemności rodzi niedosyt. Ten popycha do dalszego brania. I tak w nieskończoność...

Rozwiązaniem jest ofiara z siebie! Daję coś z siebie Bogu, daję bliźnim. Wtedy tworzy się miłość, to znaczy postawa dawania siebie innym. A tylko miłość potrafi uczynić szczęśliwym. Wyrzeczenie się czegoś, ofiarowanie czasu komuś, konkretna pomoc potrzebującemu - uczyni każdego szczęśliwym. Również na wieki. Nie wierzysz? Zatem spróbuj!

Ks. Eugeniusz Guździoł - CHRYSTUS UKRZYŻOWANY JEST MĄDROŚCIĄ BOŻĄ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(138) 1997

- 89 -

"Kto jest moim wzorem?" Pod takim tytułem przebiegła dyskusja młodzieży na jednej z katechez w liceum. Może i wy nieraz nad takim pytaniem dyskutowaliście? Na "religii" odpowiedzi padły różne. Najwięcej głosów uzyskał m. in. Michael Jackson, Madonno oraz Jan Paweł II. O nich licealiści wyrażali się entuzjastycznie. Równocześnie wszystkich zastanowiło zestawienie obok siebie wzorów skrajnie przeciwnych, ale - zdaniem rozmówców - jednakowo godnych uwielbienia.

Czy to nie odsłania złożoności waszej duchowej sytuacji i sytuacji całej dzisiejszej młodzieży? Ileż wewnętrznego rozdarcia i moralnego relatywizmu. Czym imponuje Madonna, Jackson? Czy nagłaśniane przez media ich "dzieła charytatywne" są w stanie usprawiedliwić wszystko inne i całe niemoralne życie? Talenty muzyczne, plastyczne, uroda, siła, aktorstwo są tylko częścią prawdy o tych i wielu innych bożyszczach. Drugą stroną ich oblicza jest sfrustrowanie, alkoholizm, narkotyki, próby samobójstwa... Czy iść za nimi" nie oznacza więc śmierci ciała i ducha!? Czy śmierć na raty w opakowaniu "Bravo" czy "Popcornu", w objęciach narkotyku.... jest celem życia? Odpowiedź jest jednoznaczna: Nie! Nikt nie chce umierać mając 16 lat (jak licealistka z Kielc w listopadzie ub roku!) na skutek rozbudzanych instynktów, korzystania z wolności bez prawdy i hołdowania cywilizacji śmierci! Chodząc w ciemnościach pragniemy światła, które daje życie, chroni życie i przywraca życie. "A zbliża się do światła każdy, kto żyje w prawdzie i spełnia wymagania prawdy" (por. Ew.)

Paweł, jeden z waszych rówieśników, mając za sobą barwne i burzliwe życie, w liście do redakcji młodzieżowego pisma "Miłujcie się!" wyznaje: "Zdawać by się mogło, że dotknąłem kompletnego dna. Wtedy, dzięki Bogu, nadszedł dla mnie czas nawrócenia. Wróciłem jak syn marnotrawny żyjący ze świniami, do Ojca, który ku mojemu ogromnemu zdziwieniu - wybaczył to całe zło i wielki brud. Zrozumiałem, że słowa: »Idź, a od tej chwili już nie grzesz«, skierowane są do mnie. ... Zrozumiałem, że bez Jezusa nawet najdoskonalsza praca nad sobą nie ma sensu, dlatego powierzam Mu całego siebie... Wierzę, że odtąd On będzie mnie prowadził, choć wiem, że mogą przyjść i złe chwile. Pragnę podziękować Ci, Jezu, że podnosisz ludzi, których grzechy są jak smoła, że przemieniasz ich tak, że stają się biali jak śnieg" (1-2/96).

Ks. Teodor Suchoń - ODKUPIEŃCZA ŚMIERĆ CHRYSTUSA W BOŻYM ZAMYŚLE ZBAWIENIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(138) 1997

- 90 -

W pewnym kościele w Krakowie klerycy przygotowywali Grób Pański. W tym Grobie Pańskim, jak wiesz, stoi na podwyższeniu monstrancja z Najświętszym Sakramentem, leży figura Pana Jezusa - Tego z Grobu, a na górze stoi duży krzyż przepasany fioletową (białą) szarfą. Klerycy długo dyskutowali, jakie hasło, jakie słowa napisać złotymi, dużymi literami, żeby one wyrażały te trzy tajemnice: Najświętszego Sakramentu, Krzyża i Grobu Pana... Wreszcie zdecydowali: "Tak Bóg umiłował świat!" Jak sądzisz, czy słusznie?

Ks. Ludwik Warzybok - RADOSNE I SMUTNE SŁOWA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(138) 1997

- 91 -

Wzrastanie w wierze i miłowanie bliźniego to nieustanne tworzenie. Nie mogę w jakimś momencie powiedzieć: Już dosyć wierzę, już dosyć miłuję. Wciąż mogę bardziej, wciąż mogę lepiej... W ten sposób zdobywam niebo, prowadząc już tu na ziemi życie godne nieba.

W tym dziele nie jesteśmy sami. Wspomagają nas święci wypraszając u Boga potrzebne łaski. Jedną z nich jest święta Teresa od Dzieciątka Jezus. 30 września minęło 100 lat od jej śmierci. Teresa Martin urodziła się w roku 1873. Mając 15 lat wstąpiła do klasztoru karmelitanek w Lisieux. Tu odkryła miłość dobrego Ojca do ludzi i ich odpowiedź - dziecięce zaufanie Bogu. Napisała w Dziejach duszy: "Zaczęłam szybko biec po drogach miłości". Odznaczała się pokorą i wielką prostotą ewangelijną. Ostatnie lata 24-letniego życia, to czas choroby i cierpienia. Wtedy pojawia się myśl o niebie. Umiera wypowiadając słowa, które były treścią całego jej życia: "Boże mój, kocham Cię..." Prośmy ją o pomoc w budowaniu wiary i uczeniu się miłości bliźniego: Święta Tereso od Dzieciątka Jezus - módl się za nami!

Ks. Eugeniusz Guździoł - STAMTĄD PRZYJDZIE SĄDZIĆ ŻYWYCH I UMARŁYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(139) 1997

- 92 -

Kiedy w roku ubiegłym gościł w Polsce Jan Paweł II, to przedstawiając całemu Kościołowi postać nowej świętej - Królowej Jadwigi, tak powiedział: "Jadwigo, ucz nas dzisiaj - na progu Trzeciego tysiąclecia - tej mądrości i tej miłości, którą uczyniłaś drogą swojej światłości. Zaprowadź nas, Jadwigo, przed wawelski krucyfiks, abyśmy jak Ty poznali, co znaczy miłować czynem i prawd, i co znaczy być prawdziwie wolnym" (Błonia krakowskie, 8 VI 97). Duch Mądrości królowej Polski dopomógł zostać i świętą, i mądrą, i wielką, i sławną.

Niedawno obchodzono 150 rocznicę urodzin Bolesława Prusa. O pisarzu tym potomni takie dali świadectwo: "To wielkie serce, które ukochało wszystko, co małe, pogardzane i smutne" (S. Żeromski, Dzienniki t. 4) oraz "Był jednym z wielkich wychowawców, mądrym i cierpliwym nauczycielem" (A. Słonimski, "Polityka" 1971 nr 14).

Oboje - żyjący w zupełnie innych epokach oraz różnych warunkach - wykazywali się mądrością, która nakazywała im kochać Boga i bliźniego.

Ks. Edward Nawrot - DUCH MĄDROŚCI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(139) 1997

- 93 -

Andrzej ma łagodną, spokojną, sympatyczną twarz. Jest w niej jakaś godność, szlachetność, ale i młodzieńcza ciekawość świata, ludzi, głód życia... Gdy się uśmiecha widać, że ma swoje 19 lat. Jest skupiony, uważny, czujny i ciągle nastawiony "na odbiór". W marcu 1997 r. przeżył tragedię. Skatowany przez bandytów, okradziony i rzucony na tory kolejowe - stracił nogi i rękę. Po upływie roku od tego wydarzenia Andrzej patrzy daleko i planuje wiele na przyszłość. Gdy po raz pierwszy założono mu protezy, krzyknął z radością: "Będę chodził!" A kilka dni później: "Dziś po raz pierwszy chodziłem. Mam własne protezy. Znów mogę patrzeć na świat z góry". Zrobił maturę i studiuje. Skąd tyle w nim siły? "Nie jest tajemnicą - mówi profesorka - że jest osobą głęboko wierzącą?"

Wiara Andrzeja i wielu jemu podobnych, którzy cierpią, i nie tylko tych, otwiera szeroko oczy serca na to, co ziemskie i na to, co niebieskie, utrzymuje ich w stałej młodości i pozwala przezwyciężyć cierpienie, prowadzi do zwycięstwa. Potwierdził to już stary św. Jan, który - mimo doświadczeń, a może właśnie z powodu doświadczeń - mówi jak człowiek młody, pełen marzeń i świadek zwycięstwa: "Ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły... I Miasto Święte - Jeruzalem Nowe... przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swojego męża". Jest to ostateczna wizja urzeczywistnionego Królestwa Bożego. W nim Bóg jest z ludźmi, ludzie są Jego ludem, a On "Bogiem z nimi" (por. czyt. II). Jak mogą się takie marzenia realizować?

Św. Jan nie jest marzycielem, ale realistą. Realizm św. Jana oparty jest na tym, co widział i co przeżył w ciągu swego długiego życia. Widział wiele wylanych łez, słyszał wiele krzyku, przeżył śmierć wielu współbraci, a najważniejsze z tych doświadczeń wiązało się z doświadczeniem śmierci Jezusa. Mistrz przyjmując cierpienie i śmierć za grzechy i z powodu grzechów ludzkich, wpisał w nią Miłość. Ta Miłość, która jest z Boga, okazała się silniejsza nad wszystko. Ona będąc miłością osobową przetworzyła grzech, cierpienie i śmierć na życie. To życie zostało ofiarowane cierpiącemu człowiekowi i całemu światu. Cierpienie człowieka, opieczętowane Miłością, nie jest odtąd śmiercionośne, destrukcyjne, ale zbawcze. Ta Miłość odtąd zakrywa mnóstwo grzechów i ma wartość zbawczą.

Pomiędzy cierpieniem, trudem, śmiercią, której każdy musi doświadczyć, a marzeniem o nowej ziemi i nowym niebie - jest Miłość. W tragedii Andrzeja cierpienie zostało opieczętowane Miłością. Miłość miała konkretny kształt pomocy materialnej, duchowej wielu ludzi. Sam Andrzej powie o nich: "Oni pozwolili mi uwierzyć we własne siły... Kimkolwiek są - będę im wdzięczny!" Dzięki Miłości, która jest jak katalizator, cierpienie zamieniło się w nowe życie.

W życiu każdego z nas ta miłość ma na imię "Jezus".

Ks. Teodor Suchoń - CIERPIENIE JAKO PIECZĘĆ MIŁOŚCI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 94 -

Ducha Świętego zaś prośmy słowami poety, by prowadził nas drogami życia ku jedności przez miłość:

nie odchodź od nas bo czas coraz prędszy znów miłość niestała

od samego siebie najdalej do nieba

i ciało wciąż nie może uspokoić ciała" (J. Twardowski)

Ks. Jan Wnęk - DUCH ŚWIĘTY ŹRÓDŁEM JEDNOŚCI KOŚCIOŁA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 95 -

"Jak przed niezmierzonym oceanem, którego głębokości nie potrafimy zbadać, stoimy przed Bogiem - nie przedstawia się nam On jako bezczynna samotność, ale jako trójdzielny. Nasuwa się jednak pytanie, jakie znaczenie może mieć ta prawda wiary dla naszego życia. - Zbliżymy się do tego niepojętego Boga, gdy wyjdziemy od stwierdzenia, że On kocha nas w imponujący sposób, że jest samą miłością (1 J 4, 8) - jak powiada Apostoł. Stad też poznanie naszego ludzkiego losu otrzymuje Swoją ostateczną głębię. Bóg ukazuje się nam jako ustawicznie płodny i twórczy; w Nim istnieje wspólnota, która żyje we wzajemnym oddaniu się tak pełnym zaufania, iż stanowi ona jedną całość. W niej dokonuje się ustawiczna wymiana miłości i zrozumienia, w niej ma miejsce intensywne i nie kończące się spotkanie. Może wobec tego będzie nam łatwiej uwierzyć, że ten Bóg chciał być również blisko nas, że nas kocha. Rozumiemy teraz lepiej fakt, że istnieje na naszej ziemi wspólnota, przyjaźń i miłość, że stworzenia s~ twórcze, płodne i żywe. Ma się wrażenie jakoby trójosobowy Bóg rozlał na cały świat własne jestestwo. Człowiek stworzony na Jego obraz i podobieństwo jest przeznaczony, zgodnie ze swoją najgłębszą istotą, do wspólnoty i z tej racji - nie mając kontaktu z Bogiem i z ludźmi - musi pozostać nie wypełniony i pusty".

(F. Krenzer, Taka jest nasza wiara, Paris 1981 , s. 728)

Oprac. i tłum. - Ks. Adam Kalbarczyk BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 96 -

"Spotkanie z Duchem Świętym może nastąpić w każdym bez wyjątku człowieku, a przy tym wszyscy tego spotkania potrzebujemy, i to w każdej chwili: kiedy silniej odczuwam potrzebę uświęcenia się, głębszego spotkania z Jezusem w naszym własnym wnętrzu albo kiedy uświadamiamy sobie, że być może wiele dajemy z siebie innym, ale nasze życie wewnętrznej i osobistej modlitwy potrzebuje umocnienia i odnowy.

Takie spotkanie z Duchem Świętym jest konieczne również wtedy, kiedy Jezus pozwolił nam już doświadczyć głębokiej bliskości z sobą, my zaś czujemy się wciąż tak niezręczni, nie potrafiąc spotkać się z naszymi braćmi. Istnieją być może ludzie, których wciąż mijamy, bardzo drodzy przyjaciele, wobec których nigdy nie znajdujemy właściwego słowa czy postawy; Bóg postawił ich w pełnym sensie najbliżej nas, a my nie potrafimy ich nawrócić.

Mówiąc nam: »Nie zostawię was sierotami«, Jezus uświadamia nam, że bez Ducha Świętego niczego nie zdziałamy, ale jest On tuż obok nas, i nieustannie winniśmy prosić, by na nas zstąpił".

(T. Philippe, "Nie zostawię was sierotami", "W drodze" 5 (1994), s.8)

Oprac. i tłum. - Ks. Adam Kalbarczyk BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 97 -

Na pytanie: "Dlaczego Bóg stworzył człowieka?" Średniowieczny teolog, Duns Szkot, odpowiedział: "Bo pragnął istot, które by wespół z Nim kochały!" (wolny przekład Deus vult condiligentes se). Na przestrzeni dziejów zbawienia Bóg nieustannie pokazywał, że kocha. Było tak i wtedy, gdy dopiero co narodzonemu Kościołowi zesłał Ducha Świętego, który jest Miłością Ojca i Syna, i który w sercach wierzących rozpala ogień miłości.

Bylibyśmy godni pożałowania, gdybyśmy jedynie próbowali wniknąć w istotę miłości trójjedynego Boga, a nie byli miłością przeniknięci, gdybyśmy mówili o Nim jako o Miłości, a wespół z Nim nie kochali. - Ks. A. K.

BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 98 -

Stosunkowo niedawno byliśmy świadkami gorączkowych zabiegów, mających na celu uratowanie stacji kosmicznej "Mir". Każdego niemal dnia zdarzała się jedna lub kilka awarii wysłużonego już sprzętu. Aby przywrócić normalne funkcjonowanie stacji, konieczne było nie tylko dostarczenie z Ziemi zamiennych części, ale trzeba było także dokonać naprawy, wychodząc w kosmiczną przestrzeń. Ponieważ było to niebezpieczne zadanie, podczas gdy jeden z astronautów, ubrany w stosowny kombinezon, dokonywał naprawy na zewnątrz statku - pozostali czekali w kapsule ratunkowej.

Takiemu wyjściu człowieka w przestrzeń kosmiczną towarzyszyć może niemal euforyczne uczucie wolności. Oto znikają jakiekolwiek ograniczenia. Jest sam twarzą w twarz z niezmierzoną przestrzenią kosmosu. I tylko jeden cienki przewód wiąże go ze stacją i znajdującymi się na niej ludźmi. Nie jest nam trudno wyobrazić sobie przerażenia jakie odmalowałoby się na twarzy astronauty, gdyby ta jedna, cienka lina nagle się przerwała i człowiek z wielką prędkością zacząłby się oddalać od swojej stacji i znajdujących się w niej kolegów... Nawet gdyby jakimś cudownym zbiegiem okoliczności ów kosmonauta przeżył, zanurzając się w niezmierzone przestrzenie wszechświata, skazany byłby na doświadczenie nieludzkiej samotności. A czy może być coś bardziej przerażającego niż całkowita samotność? Przecież nawet w więzieniu czas w izolatce jest ściśle wyliczony w pojedynczych godzinach.

Nikt z nas nie jest stworzony do życia w samotności! Każdy pragnie żyć w jakiejś bliskości, przynależności, zrozumieniu z innymi ludźmi.

"Człowiek , nie może żyć bez miłości - pisze Jan Paweł II w encyklice o Zbawicielu człowieka - Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją [...]" (RH 10). Te słowa wydają się bardzo proste i oczywiste, a jednak zapominamy o nich na co dzień. Dlatego trzeba nam się ich uczyć wciąż na nowo na pamięć: "Człowiek nie może żyć bez miłości".

Ks. Piotr Mazurkiewicz - BÓG NIE JEST "STWORZONY" DO ŻYCIA W SAMOTNOŚCI... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 99 -

We Francji w kościele stoi obok małego chłopca jego kolega ze szkoły, czarny jak smoła mały Murzynek. I on słyszy w kazaniu, że Bóg jest Ojcem wszystkich ludzi. Mały, czarny człowiek pyta: "Moim także? I wszystkich czarnoskórych? I tych, co mieszkają w Afryce, a nigdy o dobrym Bogu nie słyszeli?... " - Mały Europejczyk za każdym razem odpowiada bez wahania: "Tak! Oczywiście!" - "I ten Jezus także za mnie umarł na krzyżu?" - "Oczywiście!" "I ja także mogę otrzymać tego Ducha?" - I tu trzeci raz: "Jasne! Oczywiście!"

Na końcu tej Mszy Św. - i każdej - kapłan powie: "Idźcie w pokoju Chrystusa". To znaczy: Idźcie, rozdawajcie ludziom pokój! Jesteśmy dziećmi jednego Ojca i braćmi Jego Syna - Jezusa, a Duch Święty w każdym z nas chce zamieszkać. To wszystko takie piękne i prawdziwe! I dokonamy tego nie sami, tylko gdy nam pobłogosławi Bóg Wszechmogący, Ojciec i Syn, i Duch Święty.

Ks. Ludwik Warzybok - NIE TYLKO WIELKA, ALE NAJWIĘKSZA TAJEMNICA WIARY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 100 -

Kilka tygodni po zakończeniu letnich wakacji, na katechezie, jedna z dziewcząt prawie nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w małego, pluszowego misia. Taka zwykła zabawka, którą za niewielkie pieniądze można kupić w kiosku. Po katechezie poprosiłem, aby chwilkę została i zapytałem, czy coś jej w głowie pozostało z tego, o czym mówiliśmy. W ogóle nie wiedziała, o co chodzi... Ożywiła się dopiero, kiedy spytałem, skąd ma tego misia. Z błyskiem w oczach powiedziała, że dostała go od chłopaka poznanego na wakacjach. I tu nagle język jej się rozwiązał! Potrafiła z niezwykłym ożywieniem podczas kilku minut przerwy wyrzucić z siebie tyle radości i szczęścia. Były tam spacery, rozmowy, cudowne listy. Kiedy później wracałem do tej rozmowy, nie mogłem zrozumieć, jak w tych paru minutach można było zawrzeć tak wiele. Podczas rozmowy cały czas ściskała pluszowego misia, patrząc od czasu do czasu na niego tak, jakby to nie był misiu. Przerwa się skończyła, skończyły się też moje zajęcia w szkole. Może właśnie dlatego ten nieszczęsny misiu stał mi przed oczyma przez całą drogę do domu.

Po co o tym mówię dzisiaj, gdy Kościół rozważa jeden z największych cudów, jakie Bóg w swej szczodrobliwości ofiarował człowiekowi? Otóż dzisiaj, kiedy tamto wydarzenie pomału okrywa już zasłona czasu, pozostaje po nim jednak pewna refleksja. Dla tej dziewczyny - i tylko dla niej - mały, pluszowy miś miał przedziwną moc przywoływania rzeczywistości, która była zupełnie poza nim. Dlaczego właśnie on, a nie na przykład inna rzecz? Bo dostała go od osoby, która nie była obojętna jej dziewczęcemu sercu. Rzecz, przedmiot miał moc uobecniania wydarzeń, które zaszły w jej życiu. Były to, co prawda, tylko wspomnienia, czyli przywoływanie czasu minionego. Cała rzecz działa się w jej głowie, no i chyba - co zupełnie zrozumiałe - w sercu. I w tym momencie zacząłem się zastanawiać. Jeżeli zwykła, ludzka miłość ma taką siłę, to co dopiero miłość Boga do człowieka, o której można powiedzieć, że jest nieskończona!? Przecież i my wpatrujemy się w pewne "rzeczy", widząc w nich oczami wiary, przepojonej miłością, "Coś" zupełnie innego.

Od prawie dwóch tysięcy lat każdy kapłan podczas sprawowania Najświętszej Ofiary wypowiada w imieniu Jezusa słowa, które On sam kiedyś powiedział: "To czyńcie na moją pamiątkę". Powiedział je Ten, który "do końca nas umiłował", który z prawa miłości uczynił naczelną zasadę swojego Królestwa. Nieskończona miłość, która kazała Mu powiedzieć Wszechmogącemu Ojcu: "Oto ja, poślij mnie". Poślij, mimo iż wiem, że odrzucą, że wyśmieją, że... ukrzyżują. Poślij mnie, gdyż w ten sposób czytelniejsza stanie się miłość, jaką masz ku rodzajowi ludzkiemu. To właśnie ta przeogromna miłość sprawia, że powtarzane w imieniu Jezusa słowa mają moc uobecniania tych wydarzeń, które Mistrz chciał, aby po wieki były uobecniane.

Ks. Jan Kasztelan - DUCH ŚWIĘTY A EUCHARYSTIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 101 -

W tych dniach będziemy przeżywać wzmożony ruch na dworcach kolejowych, autobusowych, płytach lotnisk i na placach naszych podwórek. Wiele dzieci, dzięki trosce swoich kochających rodziców i wychowawców, cieszyć się będzie długo upragnionym czasem wakacji.

"Wakacje" - to łacińskie słowo oznacza "czas wolny od zajęć" i "czas pokoju" - błogosławionej ciszy z dala od gwaru szkół i boisk. Wierzę, że wiele dzieci pozna lepiej z każdym wakacyjnym dniem piękno swojej ojczystej, polskiej ziemi. Sam nie wiem, co może być piękniejszym przeżyciem dla ciekawych świata dzieci... Czy zobaczyć w słonecznym blasku łańcuch tajemniczych Tatr z niebotycznym krzyżem na Giewoncie, czy też cieszyć się pływaniem w wodach mazurskich jezior oraz obserwacją ognistej kuli zachodzącego słońca, kryjącego się w konarach zielonych drzew? Wiem tylko, że każde spotkanie z cudami natury - najwspanialszego daru Stwórcy dla dzieci i dorosłych, trafnie odzwierciedlają słowa oazowej piosenki:

- Gdy szukasz Boga, popatrz na kwiaty, popatrz na góry i ciemny las. Z każdej wędrówki wrócisz bogaty i nową treścią wypełnisz swój czas, Bo cały świat jest pełen śladów Boga i każda rzecz zawiera Jego myśl: Wspaniały szczyt, błotnista wiejska droga, to Jego znak, który zostawił ci."

Ks. Bogdan Walczykiewicz SDB - DUCH WEWNĘTRZNEJ WOLNOŚCI I POKOJU BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 102 -

Za czasów św. Małgorzaty nie było jeszcze zakonów żeńskich. Znani byli pustelnicy, w samotności oddający się pokucie i modlitwie, postom i umartwieniom. Wynagradzali swym życiem Bogu za grzechy, a sami takim stylem życia chcieli osiągnąć doskonałość i wieczne zbawienie. Znane były i zostały opisane w Piśmie św. kobiety opiekujące się biednymi, wdowami, sierotami, wspomagające ze swego majątku potrzebujących. Małgorzata chciała być taką dziewicą poślubioną Chrystusowi. Chciała służyć Bogu -służąc bliźniemu. To po prostu nie mieściło się w głowie zakochanemu w niej pogańskiemu młodzieńcowi! On jeszcze żył pogańską starożytnością. Jeszcze myśl chrześcijańska nie znalazła drogi do jego serca i umysłu. "Nie chcesz być moja - będziesz niczyja! Nie chcesz być moją własnością, to i nie będziesz należała do jakiegoś Chrystusa!"

Małgorzata podjęła decyzję, dokonała wolnego wyboru: Kocham Chrystusa, Jemu chcę złożyć śluby. Jestem chrześcijanką. Chcę osiągnąć doskonałość na drodze dziewictwa. "Dobrze jest dla człowieka, aby trwał w tym stanie" - pisze św. Paweł (1 Kor 7, 25). Znała też scenę opisaną w Ewangelii, w domu Marty i Marii. Nie chciała krzątać się koło wielu spraw. Chciała, jak ewangeliczna Maria, wybrać tę lepszą cząstkę - chciała być blisko Chrystusa, u )ego stóp, czuć na sobie )ego wzrok (Łk 10, 42).

Nie spodobała się ta decyzja "niedoszłemu mężowi". Nie uszanował jej wolnego wyboru. Niby kochał, a doniósł pogańskim władzom. Oskarżył: "Małgorzata jest chrześcijanką" - i stał się przyczyną jej śmierci. Chciał ją odebrać Chrystusowi i ... się przeliczył! Ona właśnie przez ofiarę życia, przez męczeństwo, stała się Oblubienicą Chrystusa. Została poślubiona Chrystusowi węzłami krwi. Odebrano jej życie, ale nie odebrano wolności. Zabito, ale nie pozbawiono godności. Przecięto nić życia, ale nie zerwano jej więzi z Chrystusem.

Jak dalece człowiek może zawładnąć drugim człowiekiem? Jak dalece może odebrać wolność drugiemu człowiekowi? Jak dalece pozbawić go szacunku, godności i wolności?

Ks. Kazimierz Płatek - UMIEJĘTNE KORZYSTANIE Z WOLNOŚCI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 103 -

Znany profesor lubelski, ks. Włodzimierz Sedlak, głosząc przed laty rekolekcje w jednym z seminariów, mówił do kleryków tak: "Znacie widok człowieka wracającego z przedświątecznych zakupów w którymś z domów towarowych. Obwieszonego pakunkami, których już nie może nawet utrzymać w ręku. Dzisiejszy człowiek często przypomina kogoś, kto ruszając w drogę zabiera takich pakunków wiele. Pamięta o tobołku z pieniędzmi; nie zapomni o znajomościach, z dojściem do tych, którzy go mogą poprzeć. Nie zabraknie mu pakunku z planami życiowymi, z marzeniami o karierze czy władzy. Cenny jest tobołek ludzkich przyjaźni. Wśród wielu różnych pakunków jest także ten, w którym przechowujemy naszą wiarę, nasza miłość do Boga. Problem w tym, że jesteśmy tak zajęci różnymi swoimi sprawami, że ten najważniejszy tobołek wypada z naszych rąk tak cicho i delikatnie, jakby był zapakowany w najlepszy jedwab, iż może minąć dużo czasu nim zauważymy jego brak... Człowiek ani się spostrzeże, że żyje bez Boga."

Wydaje się, iż nie brak dzisiaj ludzi żyjących właśnie w ten sposób. Mało tego - wydaje się, że tak zachowuje się poważna część naszego społeczeństwa. Są wśród nas ludzie niewierzący, którzy odrzucają istnienie Boga. Ale dużo więcej jest takich, którzy wiary formalnie nie odrzucając, praktycznie żyją tak, jakby Boga nie było. Jakby Bóg "umarł" i nas osierocił. To sieroce społeczeństwo wykazuje wiele oznak zeświecczenia.

Ks. Andrzej Jagiełło - WOBEC SEKULARYZMU - PRZYGOTUJCIE DROGĘ PANU BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 104 -

Opowiem wam o pewnej dziewczynce, która jeszcze do niedawna nie cieszyła się z Bożego Narodzenia, ale te święta na pewno przeżyje radośnie. Poznałem ją latem, kiedy pojechałem na rekolekcje oazowe na Białoruś. Na rekolekcjach wśród dzieci, które wierzyły w Boga i znały już Jezusa, znalazła się dziewczynka z czwartej klasy, Olga, która przyjechała na te rekolekcje ze swoją ciocią. Jej ciocia zajmowała się kuchnią rekolekcyjną i gotowała dobre obiady dla wszystkich dzieci, a Olgę zabrała dlatego, że wiedziała, iż jej rodzice nie chodzą do kościoła i jeszcze Olgi nie ochrzcili. Pomyślała, że może wśród dzieci wierzących i Olga spotka Jezusa. Kiedy zaczęliśmy się modlić, Olga przyznała się, że nigdy tego nie robiła, ale chcę się tego nauczyć. Koleżanki uczyły ją znaku krzyża świętego, później kolejnych modlitw. Siostry zakonne nauczyły ją prawd wiary i pięknych pieśni, a ja jako ksiądz starałem się też z nią dużo rozmawiać.

Wyobraźcie sobie, że po czternastu dniach rekolekcji Olga zachwyciła się Jezusem. Postanowiła przygotować się na lekcjach religii, na które wcześniej nie uczęszczała, do przyjęcia sakramentu chrztu świętego. Postanowiła, że poprosi rodziców, by jej w tym pomogli. I tak się zaczęło "Boże Narodzenie" w Oldze - dziewczynce z Białorusi. Kiedy byłem tam jesienią na dniu wspólnoty oazowej, Olgę przywiózł tatuś - oficer wojska białoruskiego. Przyjechał w pięknym mundurze, a w jego samochodzie zobaczyłem różaniec, który ofiarowała mu Olga. Pomyślałem wtedy, że Jezus rodzi się już nie tylko w sercu Olgi, ale również jej rodziców. Wiem, że te święta jej rodzina przeżywać będzie z Jezusem, że prawdziwą radością będzie Jego narodzenie w ich domu.

Ks. Bogdan Molenda - ŚWIADKOWIE - POŚREDNICY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 105 -

I powraca znów, jak wzruszająca poezja, święto Bożego Narodzenia. Jak świat długi i szeroki płyną życzenia we wszystkich językach, cisną się na usta milionów ludzi, spływają z atramentem na karty świąteczne, błyszczą kolorami lamp i dźwięczą tonami kolęd. Widać je w rozpromienionych twarzach dzieci i w uśmiechu chorych. Coś pęka w twardej skorupie ludzkiego serca i wtedy namacalnie się wyczuwa jak dobrze, gdy człowiek człowiekowi jest bratem.

Narodziny Bożego Dzieciątka co roku zbliżają do siebie całą ludzką rodzinę. To jest zdumiewające i radosne, że narodziny Jezusa w Betlejem przez tyle lat i wieków wciąż są żywe. Ludzie odnajdują drogi do siebie, odnawiają więzy rodzinności i przyjaźni. Te święta rozjaśniają nasze życie, jakiekolwiek ono by było. To bardzo dobrze, ale to nie jest wszystko. Pisze Mauriac w swoim Bloc - notesie: "Wielu świętuje, ale zapomniało o przyczynie świętowania..."

Cała "oprawa" świąt Bożego Narodzenia łączy się z historycznym faktem narodzin Chrystusa, podkreśla wielkość tamtego wydarzenia i jego dziejową wartość. Ale źle jest, gdy Boże Narodzenie uważamy za pamiątkę i rocznicę tylko, daleką jednak od naszego codziennego życia, gdy ograniczamy się do gwiazdkowych dumań, do szopeczki, gwiazdeczki, pastuszków i sianka w stajence. Kiedy czytamy gazety, oglądamy telewizję, patrzymy na reklamy, słuchamy ludzi. Czy nie jest to tak, jak pisze ksiądz Maliński: "Jak tam święta? Galaretka się nie chciała zsiąść, ale mak był znakomity. Program w telewizji nudny, rodzina przyjechała. Szkoda, że nie ma takiej pogody jak powinna być - śnieg i mróz. Słuchaj, ale jak święta Bożego Narodzenia? Czy czekałeś na Jezusa? Czy się cieszysz, że się narodził?" - Wielu o tym nie mówi. Nie wystarczą makowiec i galaretka, goście i przyjęcie, sianko i obrus na stole, nie wystarczą choinka, szopka i kolędy, nawet życzenia i łamanie się opłatkiem. To tylko zewnętrzna "oprawa" tego wydarzenia z historii, które podzieliło ją na czas przed i po narodzeniu Chrystusa.

Ks. Ireneusz Folcik - DZIECIĘCTWO BOŻE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 106 -

Chiara Lubich pyta: "Kim jest to Dziecię, które porusza struny wszystkich serc, zgina kolana, które dziś jak wtedy przyzywa królów i pastuszków, porusza gwiazdy, wysyła aniołów? - Jezu, to Ty, Syn Boga!" A więc Boże Narodzenie to nie tylko fakt historyczny i wzruszające święto, ale prawda wiary, że Syn Boży stał się człowiekiem dla naszego zbawienia. To rzeczywistość wejścia Boga w ludzkie dzieje: "Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: "... Bóg Mocny, Książę Pokoju. Wielkie będzie Jego panowanie..." (Iz 9). Tę zapowiedź proroka uzupełnia czytana przed chwilą Ewangelia św. Łukasza: "Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel..." Syn Dawida jest jednocześnie Synem Boga. To Dziecię jest Panem, w którym objawia się miłość i wielkość Boga. Niebo i ziemia (aniołowie i pasterze) oddają Mu hołd.

Ks. Ireneusz Folcik - DZIECIĘCTWO BOŻE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 107 -

Czy wiecie jak Bóg stwarzał człowieka? To było tak:

zdziwił się, że woda w popłochu ucieka mu sprzed nóg

a ziemia pręży grzbiet zatrzymał się

łagodnym głosem przywołał wodę delikatną pieszczotą oswajał ziemię i kiedy były znowu razem ramionami je ogarnął

przytulił ucałował

pocałunek został odwzajemniony i tak stał się człowiek"

To jest wiersz "O stworzeniu człowieka" ks. Wacława Oszajcy. Piękny, prawda?

Ks. Lesław Juszczyszyn CM - BÓG OJCIEC-STWÓRCA NIEBA I ZIEMI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 108 -

Na koniec zadanie dla ciebie - z pomocą twoich rodziców: Jak wiąże się z dzisiejszym kazaniem wiersz poety, Adama Asnyka:

"Szukajcie prawdy jasnego płomienia, Szukajcie nowych, nie odkrytych dróg. Za każdym krokiem w tajniki stworzenia, Coraz się dusza ludzka rozprzestrzenia,

I większym staje się Bóg".

Ks. Janusz Szajkowski - WIARA W BOGA OJCA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 109 -

T. S. Eliot, w jednym ze swoich wierszy tak opisał podróż Trzech Króli: "Chłód przenikał na wskroś!

Cóż, wybraliśmy złą porę. Na podroż tak długą (...}

Nocą gasły ogniska. I nigdzie schronienia. I miasta nieprzyjazne. I wrogie osiedla. Brudne wsie, gdzie żądano złota, tylko złota. Żmudna to była podróż.

W końcu jechaliśmy tylko nocą, Śpiąc, gdzie i jak się dało,

I słysząc w uszach głos, który uprzedzał, Że trud nasz jest szaleństwem. (...)

A pod wieczór przybyliśmy ani o chwilę za wcześnie

I odnaleźliśmy miejsce. Można rzec: mieliśmy szczęście (...) I oto nastąpił powrót do naszych dawnych Królestw,

Lecz teraz nam tu niełatwo - pośród starego ładu,

Wśród obcych ludzi, którzy cześć zamierzchłym oddają bogom..." (Podróż Trzech Króli)

Niełatwo było Królom Magom znaleźć Jezusa... - ale okazuje się, że jeszcze trudniej im było wracać do swoich domów. Dlaczego?! Przecież udało się! Było trudniej wracać, bo musieli później żyć: "Wśród obcych ludzi, którzy cześć zamierzchłym oddają bogom". Otóż kiedy mędrcy spotkali Jezusa, przekonali się, że nie ma żadnych innych bogów. Przekonali się, że jedyny, prawdziwy Bóg objawił się w Jezusie.

Ks. Lesław Juszczyszyn CM BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 110 -

Żyć w społeczności i być prawdziwym katolikiem - tak wielu czyni. Jest niedziela. Lotnisko Okęcie w Warszawie. Grupa profesorów i studentów wraca z męczącej podróży po Włoszech. Nadarza się okazja wygodnej jazdy do miejsca zamieszkania. Niestety, samochód może zabrać tylko jedną osobę. Wszyscy wskazują panią profesor - najsłabszą, zmęczoną, ale pani profesor... dziękuje. Ponaglana oświadcza, że nie była jeszcze dzisiaj na Mszy św. Teraz idzie do kościoła, a do domu wróci nocnym pociągiem. I choć wcześniej nikt nie planował - wszyscy poszli z nią na Mszę św. i wrócili tym samym pociągiem. Sprawdzianem naszej wiary - jest nasze życie!

Pytajmy sami siebie: Czy człowiek postronny, niewierzący, mój kolega czy koleżanka patrząc na moje życie, patrząc na postępowanie katolików XX wieku - dostrzeże Chrystusa w moim życiu, w moim postępowaniu? Skończy się Msza św. - zacznie się ofiara twego życia. Pójdziemy pomagać i służyć drugim? Pójdziemy drogą wiary i drogą ofiarnej miłości?

Ks. Jerzy Rychlewski - ZAANGAŻOWANIE KATOLIKÓW W ŻYCIE SPOŁECZNE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 111 -

Bóg dał się nam poznać, abyśmy mogli za Nim pójść i całkowicie do Niego przylgnąć, zawierając z Nim wieczne przymierze przyjaźni. To zanurzenie nas przy chrzcie w Boże tajemnice zbawienia i obdarzenie życiem Bożym zobowiązuje każdego chrześcijanina do pogłębiania go w sobie.

Z wielką precyzją - chociaż nie można uronić z jego wypowiedzi ani jednego słowa - ujął tę prawdę współczesny mocarz ducha życia kontemplacyjnego, Tomasz Merton. Po licznych swoich przemyśleniach, w książce pt. Myśli w samotności napisał: "Niektórzy ludzie żyją dla Boga, inni żyją z Bogiem, a jeszcze inni żyją w Bogu. Ci, którzy żyją dla Boga, - żyją z innymi ludźmi działając w swoim środowisku. Życie ich jest tym, co czynią. Ci, którzy żyją z Bogiem, także żyją dla Niego, ale nie żyją tym, co czynią dla Niego samego, lecz żyją tym, czym są wobec Niego. Ich życie ma ukazywać Boga poprzez ich własną prostotę i poprzez doskonałość Jego istoty, odzwierciedloną w ich ubóstwie. Ci zaś, którzy żyją w Bogu, nie żyją z innymi ludźmi ani też w sobie, i nie jest ich życiem to, co czynią, bo On czyni wszystko w nich. Siedząc pod tym samym drzewem mogę żyć dla Boga albo z Nim lub w Nim".

Ku takiej zażyłości możliwej dla każdego człowieka, niezależnie kim jest - to trzeba podkreślić z mocą - prowadzi pełne zaangażowanie się w swoją wiarę i chrześcijaństwo. Tylko ten, który bez reszty jest przekonany o słuszności swojej drogi, czyli życia wedle zasad Ewangelii, potrafi dzięki pomocy Ducha Świętego otwierać się na rozumienie coraz głębszych pokładów słowa Bożego i posiąść już tu na ziemi niezmierzone bogactwo życia wiecznego.

Ks. Jan Wnęk - "TO JEST ŻYCIE WIECZNE, ABY ZNALI CIEBIE..." BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 112 -

Dwóch przyjaciół odwiedziło sklep jubilera. Gdy już obejrzeli pewną ilość drogocennych kamieni, jeden z nich zwrócił uwagę na niepozorny kamień matowy, bez połysku, leżący wśród innych kamieni. "W tym kamieniu nie ma nic szczególnego - dlaczego znalazł się wśród drogocennych kamieni?" - Wtedy jubiler wziął kamień do ręki i jakiś czas trzymał w zamkniętej dłoni. A gdy dłoń otworzył, kamień jaśniał przedziwnie najpiękniejszymi kolorami "Jak to możliwe?" - zapytał zdziwiony przyjaciel. "Ten kamień to opal - wyjaśnił jubiler - tzw. kamień sympatyczny. On potrzebuje dotknięcia ciepłej ręki, aby okazał swoje piękno".

Podobnie jest z człowiekiem. Bóg przez dotknięcie człowieka swoją łaską sprawia, że on zaczyna jaśnieć. A mając tego świadomość, oczaruje swoim blaskiem dobrych uczynków innych, którzy patrząc na niego, idą w jego ślady i w ten sposób odzyskują lub znajdują przyjaźń z Bogiem. Każdy z nas ma obowiązek dawania dobrego przykładu, ma obowiązek podać ciepłą dłoń tym, którzy wątpią - aby i oni mogli się przemienić jak opal.

Ks. Jerzy Rychlewski - CZYŃMY SWOJĄ POWINNOŚĆ! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 113 -

Z pewnością znacie imiona wielu ludzi świętych. Kilku możemy już teraz z pamięci wymienić: św. Piotr, św. Paweł, św. Stanisław Kostka, św. brat Albert Chmielowski, św. Maksymilian Kolbe. Każdy z nich jest w niebie, każdy więc jest najszczęśliwszym człowiekiem, bo jest blisko Pana Boga.

Jesteśmy wszyscy ciekawi, jak ci ludzie znaleźli się w niebie? Uwierzyli w Pana Jezusa, byli pewni, że jest On Synem Bożym, że nas wszystkich zbawił i zaprosił do nieba. Wiara w Pana Jezusa była widoczna w ich codziennym życiu. Św. Piotr był pierwszym papieżem i troszczył się o wszystkie dzieci Boże; św. Paweł był wielkim misjonarzem. Głosił Ewangelię w Jerozolimie i w Damaszku, w Rzymie i prawdopodobnie nawet w Hiszpanii. Gdziekolwiek był, wszędzie mówił ludziom o Bogu, który jest pełen miłosierdzia. Św. Stanisław Kostka, gdy miał 17 lat chciał koniecznie wstąpić do zakonu Jezuitów. W tym celu poszedł pieszo z Wiednia do Rzymu. Św. brat Albert był malarzem. Namalował kiedyś obraz Pana Jezusa. Obraz był bardzo ładny, ale brat Albert uznał, że ważniejsza od malowania Pana Jezusa na obrazach jest umiejętność pomagania Mu w drugim człowieku. Zamieszkał więc pośród najbiedniejszych ludzi Krakowa i pomagał im przez całe swoje życie. Św. Maksymilian Kolbe nauczył się bardzo dobrze przykazania miłości Boga i bliźniego, tak dobrze, że za ojca małych dzieci oddał swoje życie.

Wymieniliśmy tylko pięciu świętych, a są ich tysiące, a może miliony. Zauważamy, że choć wszyscy spotkali się w niebie, to jednak ich życie, i spotkanie z Panem Jezusem było zupełnie inne. Co ich łączyło? Miłość do Pana Jezusa. Dla Niego byli gotowi uczynić wszystko, nawet gdyby to wymagało olbrzymiego wysiłku.

Ks. Paweł Wygralak - MÓJ WIELKI POST BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 114 -

W kilku klasach na lekcjach religii ksiądz katecheta postawił uczniom jednakowe pytanie: "Kto ci mówi o panu Bogu?" Justynka z klasy pierwszej bez namysłu odpowiedziała: "Babcia moja kochana mówi mi tak pięknie o Panu Bogu". Jej kolega Hubert powiedział, że tata uczy go pacierza i również tak ciekawie opowiada mu o Bogu Stworzycielu. Prawie wszystkie dzieci z klasy pierwszej odpowiadały podobnie.

Uczniowie starsi, z klasy siódmej, na to samo pytanie: "Kto ci mówi o Panu Bogu?"- dawali inne odpowiedzi. Janek powiedział bardzo krótko: "Mnie o Panu Bogu mówi wszystko" - "Jak to wszystko?" - zapytał zdumiony katecheta. Janek dowodził dalej: "O Panu Bogu mówią ludzie, książki i cała przyroda". Ku zdumieniu całej klasy zacytował wiersz J. Kasprowicza:

"Ta jedna licha drzewina, Nie trzeba dębów tysięcy. Szeptem się ku mnie przegina: Jest Bóg! Czego ci więcej."

W klasie ósmej, która w tym roku kończy szkołę podstawową, ksiądz zadał trochę trudniejsze pytanie, niż w klasie siódmej, a mianowicie: "W jaki sposób Chrystus objawia nam swojego Ojca?" Uczniowie z Ewangelią w ręku szukali właściwej odpowiedzi. Przy pomocy katechety doszli do wniosku, że Jezus Chrystus jest widzialnym Synem niewidzialnego Ojca. W przypowieści o synu marnotrawnym Chrystus ukazuje swojego Ojca pełnego miłości i miłosierdzia wobec marnotrawnych dzieci, które gotowe są ze skruchą powiedzieć: "Ojcze, zgrzeszyłem".

W Wielkim Poście rozważamy Mękę Chrystusa, gdy bierzemy, udział w Drodze Krzyżowej, gdy śpiewamy w kościele lub domu Gorzkie Żale. Cała bowiem męka Pana Jezusa jest największym dowodem miłości Ojca do swoich grzesznych dzieci. W Jezusie Chrystusie znajdujemy obraz Boga Ojca.

O. Korneliusz Jackiewicz O. Cist. - CHRYSTUS OBJAWIA OJCA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 115 -

Błogosławieni, którzy na coś czekają, którzy poszukują prawdy, którzy potrafią powiedzieć:

Panie,

moje oczy są ślepe, znam tylko drogę

z domu do sklepu,

z domu do pracy albo do szkoły, z domu

do domu.

Panie, jestem jak ślepiec,

który nie wie dokąd go prowadzą światła reklam.

Jestem jak statek widmo. Nikt już nie wie

skąd wypłynął, gdzie jest,

ani dokąd zmierza.

Nie znam odpowiedzi na najprostsze pytania:

Po co żyję?

Dlaczego wstaję każdego dnia rano, aby iść do pracy?

Dlaczego... Nie wiem,

i jak faryzeusz, boję się światła. Gipsowe figury pozorów trzymają się jeszcze.

Boję się światła.

Boję się tej strasznej zależności,

w którą się popada, gdy podda się swoją wolę Tobie.

I chciałbym się modlić, jak Jacques de Riviere:

"Mój Boże,

oddal ode mnie pokusę świętości. Boję się spojrzeć Prawdzie w twarz, abym nie musiał żyć, jak człowiek".

Poszukujemy prawdy. Jednak prawda, której potrzebujemy, nie jest abstrakcją filozofa, ale żywa Osobą. Nie można Jej poznać, dopóki się Jej nie pokocha. A nie możemy Jej pokochać, jeśli nie spełniamy woli Tego, którego słuchać chcemy.

Ks. Piotr Mazurkiewicz - NIE JESTEŚMY JESZCZE TAKIMI, JAKICH CHCE NAS MIEĆ OJCIEC BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 116 -

Piętnastoletnia Monika od 9 miesięcy codziennie brała narkotyki, wąchała klej. Gdy doszło do rozmowy z kapłanem była nerwowa, rozbita. Gdy kapłan wyczerpał wszystkie argumenty zdrowotne, psychologiczne miał tylko do dyspozycji argument wiary. Rozmowa była niezwykła: - Moniko, popatrz na krzyż! - I co? - Wiesz, co On (Ukrzyżowany) może? Może wszystko zmienić? - Jak to zrobi? - Nie wiem! On wie i może! Możesz Mu powiedzieć z całego swego serca: "Panie Jezu, jestem?!" ...Odpowiedź padła po długim czasie. Monika wpatrzona w ukrzyżowanego, choć z wielkim lękiem powiedziała "jestem". Od tego czasu klika dni przeżyła inaczej, wytrzymała pokusy i dalej próbuje. "Ja żyję" i "wy żyć będziecie". Trzeba dodać: jak Jezus - po chrześcijańsku.

Ks. Teodor Suchoń - Z JEZUSEM WSZYSTKO NA CHWAŁĘ BOŻĄ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1(144) - 2000

- 117 -

W Warszawie, na Pradze, młody kapłan w pierwszym roku kapłaństwa znalazł się w szpitalu przy łóżku umierającej kobiety. Nie była to staruszka. Tak bardzo chciała żyć. Miała dla kogo. Miała syna, co prawda, nie był on małym dzieckiem.

Znamiennymi były jej słowa wypowiedziane w szczerej rozmowie po spowiedzi i Komunii św., słowa, która streszczają jej religijność: „Nie masz Przyjaciela nad Zbawiciela”.

Ks. Walczykiewicz B, SDB,  Bóg - nasz Pan jedyny zasługuje na największą miłość, BK 2-3(109) /1982/, s. 105

- 118 -

Przed kilkunastu laty, w jednym z czasopism amerykańskich /„The Michigan Catholic” z dn.l8.X.1970 r./ ukazała się relacja misjonarza ks. Jamesa A. Holoneya z jego podróży misyjnej. Na jednej z wysp Pacyfiku autor spotkał Japonkę, ofiarę trądu, która wywarła na nim niezatarte wrażenie. Kilka lat wcześniej wygrała konkurs piękności. Jej zdjęcia były zamieszczane we wszystkich ilustrowanych czasopismach Japonii. Wyszła za mąż za bogatego i cenionego człowieka. Krótko jednak po weselu jej szczęście prysło. Na swoim ciele odkryła oznaki trądu. Zdając sobie sprawę z nieuniknionych konsekwencji takiego stanu rzeczy, starała się początkowo ukrywać swoją chorobę. Po pewnym czasie musiała jednak podzielić los 15 milionów chorych na tę straszną chorobę. Została odizolowana od społeczeństwa i już nigdy nie widziała ani męża ani swojej rodziny. Jedna z najpiękniejszych kobiet świata wyglądała teraz okropnie. Podczas rozmowy z misjonarzami, wypowiedziała jednak wstrząsające słowa: „Dziękuję Bogu każdego dnia, że siostry znalazły mnie i zabrały tutaj.

Nie mogę cię widzieć, ojcze, ale mogę widzieć Boga i dziękować Mu za tę chorobę. Gdybym nie zachorowała na tę chorobę, nigdy bym się tu nie znalazła i nie uczyła się. Bóg mi dał łaskę wiary - to jest dla mnie wspaniałe wynagrodzenie za moje cierpienie. Straciłam męża i moją rodzinę, ale mam Boga”.

Ks. Pietrzyk T., Włączeni w śmierć Chrystusa, BK 4(107) /1981/, s. 239

- 119 -

Paradoksy Ewangelii - mądrością.

Dnia 10.XII.1979 r., w auli uniwersytetu w Oslo zebrała się międzynarodowa elita z królem norweskim Olafem na czele. Wśród zgromadzonych była również pewna kobieta, wzbudzająca żywe zainteresowanie obecnych. Prawdopodobnie nie studiowała na żadnym uniwersytecie. Nie obracała się również w świecie arystokratów. Poza tym była fizycznie niepozorna. Zwraca uwagę jej skromne, wyróżniające odzienie. A i sama uroczystość, celebrowana od dziesiątków lat, ma odmienny przebieg. Zaczyna się nieoczekiwanie od znanej modlitwy św. Franciszka: „Panie, uczyń mnie narzędziem Twego pokoju”. /Matka Teresa z Kalkuty/.

Ks. Dreja A., Paradoksy Ewangelii - mądrością, BK 1(105) /1980/, s. 20

- 120 -

Profesor uniwersytetu, człowiek świecki, codziennie 2 godziny modlił się. Koledzy robią mu zarzuty, że to stanowczo za dużo. Przez ten czas mógłbyś napisać nowe artykuły, przeczytać wiele książek. On spokojnie wszystkim odpowiada: - Nic bym nie zrobił, gdybym się nie modlił.

Ks. Szczypa J., Przez modlitwę ku światłu, BK 6(105) /1980/, s. 330

- 121 -

Pan Bóg przemawiał i nadal przemawia do ludzi.

W niemieckim mieście Bonn operowano ciężko chorego. Nieszczęśliwemu mieli wyjąć język. Miał bowiem raka. Kiedy już leżał na stole operacyjnym, chirurg przed operacją zwrócił się ze współczuciem do chorego: „Pomyśl, że więcej w swoim życiu nie wymówisz ani słowa. Co chcesz powiedzieć po raz ostatni?” Cisza. Chory namyśla się co powiedzieć. Może coś powiedzieć do swoich kochanych dzieci? A może posłać ostatnie słowa drogiej żonie? W końcu odezwał się tymi słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!.

Ks. Czajka B., Pomagaj słowem, BK 6(102) /1979/, s. 316

- 122 -

Zadziwiająca dojrzałość świata dziecięcego.

Raoul Follereau, przyjaciel i ratownik trędowatych, zwrócił się kiedyś do wielkich mocarstw, by budowano o jeden bombowiec mniej /10 mln dolarów/, a pieniądze dano na potrzeby trędowatych. Nie odpowiedziano ani słowem. Gdy Ameryka sprzedała na złom 75 bombowców, Follerean zwrócił się z apelem do dzieci przed Bożym Narodzeniem, aby pomogły swym trędowatym rówieśnikom. Posypały się wówczas dary dziecięce, istna lawina paczek i pak oraz listów. Zostały wówaczas wysłane całe tony lekarstw, ubrań, zabawek. Opowiada dalej Follereau, że przyszedł do niego mały chłopiec, podał mu list i uciekł. W liście było 25 franków i słowa: „Proszę, niech Pan zechce, przez miłość Boga, przyjąć tę sumę od robotnika chorego od 6 lat, żeby nie pozbawiać go radości dopomożenia tym najnieszczęśliwszym”. I dodaje Follereau: „Chłopczyk z nocy wiglijnej /to była właśnie wigilia/ spoględał w głąb mnie, żeby nauczyć mnie na nowo miłości Jezusa do ubogich”. Inny chłopczyk pisał: „Posyłam ci 100 franków, które dostałem od mamy. Mam 7 lat. Nie jesteśmy bogaci, ale dobrze jest dawać”.

O. Kosiak P. ZP, Pomoc świadczona najmniejszym, BK 1(103) /1979/, s. 48

- 123 -

Obumierać czy żyć w pełni.

O. Jan Beyzym, polski misjonarz, pracujący wśród trędowatych na Madagaskarze, w jednym ze swoich listów pisał:

„Ile moi biedacy cierpią fizycznie, to Ojciec wie, choć może nie zupełnie dokładnie z moich listów i fotografii, które posłałem. Ale co gorzej, że daleko więcej ponoszą szkody na duszy. Patrzę na to codziennie i inaczej nie mogę Ojcu tego opisać, jak tylko, że jak najchętniej chciałbym zaraz dostać nie jeden, ale dziesięć nie wiedzieć jak ostrych trądów, żeby tylko przez to wyprosić u Matki Najświętszej jak najprędzej potrzebne pieniądze na wystawienie nowego schroniska i zabezpieczenie jego utrzymania, a przez to usunąć te wszystkie niebezpieczeństwa dla duszy, na które moi nieszczęśliwi są narażeni obecnie”.

Takim pełni poświęcenia pozostał w pamięci tych, którzy go znali osobiście.

O. Alojzy Ward SI wspomina:

„Około 14 lat okazywał swą ofiarność na wyspie afrykańskiej, otaczając opieką tych, co ich ludzie nie chcieli widzieć i własne dzieci, na sznurze z domu wywlekali do lasu, aby się nie zarazić. Poświęcenie nie lada. Podnoszą się głosy, aby jego ciało na ołtarzu umieścić, na co rzeczywiście zasłużył”. /w: Ks. Drążek Cz. Posługacz trędowatych, Kraków 1977, s. 204-205/.

Ks. Grzesica J. Jeśli ziarno pszeniczne nie obumrze, BK 2(102) /1979/, s. 70

- 124 -

Konsumpcja czy dar?

Była to wyraźna prowokacja ze strony starego profesora. Miał zwyczaj wkraczania ze swoimi problemami w sposób najmniej oczekiwany. „Jeżeli wszystko jest dla nas takie proste, to powiedzcie mi najkrócej, ale 1 najdosadniej, co to jest miłość. Nieśmiałe zrazu propozycje przerodziły się w burzliwą licytację. Wypowiedzi jednak wbrew oczekiwaniom autorów ocenione zostały jako mętne, przydługie, a nawet banalne. Ujęcie profesora przyjęto bes zaetrzeżeń: "miłość - to ofiara".

Ks. Lepa A., Miłość jest cierpliwa i wszystko przetrwa, BK 6(102) /1979/, s. 333

- 125 -

Zaskoczeniem dla Francji i całego świata artystycznego w roku 1976 było wstąpienie do klasztoru primabaleriny opery paryskiej Mireille Negre. Oczywiście tzw. „wielki świat”, w którym obracała się urocza artystka, nie jest w stanie pojąć motywów jej postępowania. Co sprawiło, że w życiu Mireille Negre zaszła taka zmiana? Z gwarnego teatru operowego, z atrakcyjnego, nawet luksusowego otoczenia, młoda, piękna dziewczyna odchodzi wybierając przeciwieństwo dotychczasowego życia.

Ks. Dziwik J., Nasza ojczyzna jest w niebie, BK 2(98) /1977/, s. 77

- 126 -

Nieszczęśliwy człowiek.

Król francuski, Henryk XIV miał sławnego bibliotekarza, doradcę. Pewnego razu zapytał go król: - Powiedz mi, kto to jest Bóg? Bibliotekarz odpowiada: - To najpotężniejszy i najdoskonalszy, nieogarniony Duch, Stwórca nieba i ziemi, król nad królami. Henryk XIV pyta dalej: - Co byś wolał: obrazić tego Boga grzechem śmiertelnym, czy zarazić się trądem? Na to bibliotekarz odpowiada: - Wolałbym popełnić kilkaset grzechów śmiertelnych niż raz zarazić się tą straszną chorobą.

Ks. Basista W. Raczej umrzeć niż zgrzeszyć, BK 2-3(97) /1976/, s. 92

- 127 -

Anna i Jan znają się od dzieciństwa. Mimo że przez lata niemal codziennie spotykali się na jednym podwórku, dopiero niedawno, podczas wspólnego wyjazdu do Francji, spojrzeli na siebie inaczej niż dotychczas. W trakcie próby chóru w katedrze w Strasbourgu Anna stwierdziła nagle, że Jan jest właściwie tym chłopakiem, którego zawsze szukała. "To ten profil, te oczy i ten głos" - pomyślała. A Jan, patrząc na Annę, zrozumiał naraz: "To, czego szukam daleko, mieszka tuż obok mnie!"

Historie miłości między człowiekiem a Bogiem są rzadko tak samo proste i piękne. W podstawowej strukturze wykazują jednak podobieństwo do historii Anny i Jana - przede wszystkim w tym nagłym olśnieniu: zanim my zaczęliśmy szukać Boga, On już dawno zaczął nas szukać.

Ks. Adam Kalbarczyk - BÓG SZUKA SWOJEJ OBLUBIENICY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1(144) - 2000

- 128 -

Odwiedził mnie niedawno znajomy. Darek ma 26 lat, kończy zaocznie technikum i pracuje jako palacz w szkole. Poprosiłem go, aby napisał odpowiedź na powyższe pytanie. Oto ona: "Dla mnie istotne jest to, że Bóg stanął w bardzo osobisty i nieoczekiwany sposób na mej drodze, że dotknął mnie swoją miłością. Ukazał mi się jako Byt niezwykle czysty, delikatny - jako Miłość. Dał mi zrozumienie rzeczy, które bez odniesienia do Niego są nieładem i bezsensem. Poznałem więc po części Miłość i co to znaczy kochać. Szukając i obserwując życie nie znalazłem rzeczy piękniejszej od Miłości. Spotkanie więc z Nim jest źródłem największej radości. Pisząc te słowa modlę się za was, by każdy z was został dotknięty w tak niezwykły i radosny sposób. Jeżeli szukacie Go szczerze, niebawem tak się stanie."

Muszę dodać, że Darek ma w sobie jakąś spokojną i z wnętrza wydobywającą się radość. Poza tym uderzyła mnie jego pewność sądów w odniesieniu do wielu życiowych spraw. Jest dla mnie kimś, kto spotkał Jezusa i ufa Mu.

Ks. Eugeniusz Guździoł - UZDOLNIENIE DO UCZESTNICTWA W DZIALE ŚWIĘTYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(134) 1995

- 129 -

Pewna młoda dziewczyna, zanim jeszcze została siostrą zakonną, bardzo lubiła upiększać swój pokój. Jej pokój był tak piękny i było w nim tak czysto, że kiedy ktoś przychodził w odwiedziny, to buzię otwierał ze zdumienia i zaraz zdejmował buty, żeby czegoś nie zabrudzić. Teraz ta siostra zakonna opiekuje się ludźmi chorymi i biednymi. Często przychodzi do mieszkań, w których nie ma pięknych i nowoczesnych mebli, a bywa, że jest brudno i nieprzytulnie. Zapytali ją kiedyś znajomi: "Siostra tak lubiła pięknie i czysto mieszkać, a teraz musi przebywać w takich biednych a często podobnych do ruder mieszkaniach. Jak może siostra to wszystko znosić?" Siostra uśmiechnęła się i odpowiedziała: "Ja kocham Pana Jezusa, a On bardzo kocha ludzi biednych i nieszczęśliwych. To dla Pana Jezusa to robię."

Ks. Grzegorz Senderski - CZY MIŁUJESZ MNIE WIĘCEJ NIŻ INNI? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(134) 1995

- 130 -

Życie na misjach po dziś dzień pozwala przeżyć bardzo wiele ciekawych wydarzeń i przygód. Z naszego punktu widzenia są to niejednokrotnie całkiem zabawne sytuacje, chociaż z kolei tak bardzo tchną one tamtejsza "powaga"... Jedna z takich ustnie i pisemnie przekazywanych anegdotek mówi, jak to podczas jakiejś wyprawy w głąb afrykańskiego buszu, miejscowi tragarze torując drogę maczetami szli naprzód bardzo gorliwie. Codziennie pokonywali całkiem spore odległości - które przy założeniu, że szlak trzeba sobie najpierw wyrąbać w gęstwinie zarośli - przekraczają nasze europejskie wyobrażenie. Aż tu pewnego poranka Afrykańczycy zaprotestowali i odmówili dalszego wymarszu. Nic i nikt nie był ich w stanie przekonać czy namówić. Powód mieli prosty: "Od paru dni biegniemy co sił, ale nasze dusze nie nadążają. Teraz musimy poczekać, aby nas dogoniły".

Tempo życia naszego stechnicyzowanego świata jest daleko bardziej szalone niż owa afrykańska wyprawa. Dni, miesiące i lata; godziny, minuty i sekundy jakby się coraz szybciej zatracały pracą i nauką, okruchami radości i morzem trosk. Pełni emocji żyjemy bardzo "szybko" i zazwyczaj nie dostrzegamy głębi rzeczywistości, tak bardzo zanurzonej w Bożą tajemnicę.

Ks. Jan Wnęk - DZIEŃ ŚWIĘTY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(136) 1996

- 131 -

Kilka lat temu mieliśmy okazję zobaczyć w polskiej telewizji wstrząsający reportaż o masowo ginących żółwiach. Nie są w tej chwili ważne szczegóły geograficzne i daty historyczne, ale ogromnie pouczające jest przesłanie tej tragedii: ginięcie sympatycznych, często podobnie długo żyjących jak człowiek, gadów jakimi są żółwie.

Autor reportażu najpierw okiem kamery widzom szklanego ekranu pokazał dużą liczbę dorosłych żółwi, które poginęły od równikowego słońca, gdzieś daleko od wody na bezlitosnej pustyni. Jak do tego doszło? Trudno powiedzieć, co było przyczyna tak silnego zatrucia środowiska, że żółwie matki straciły możliwość korzystania z instynktu - z daru natury. Wcześniej gady te w pewnym okresie roku zawsze wychodziły na pobliską plażę, w odpowiednich zagłębieniach składały po kilka jaj. Następnie jaja te zasypywały gorącym piaskiem i nie troszcząc się o ich dalszy los, kierowały się w stronę morza. Tym razem stało się inaczej. Wszystkie skierowały się w stronę lądu i tam zginęły. Pomoc ze strony człowieka może byłaby skuteczna, ale przyszła już za późno.

Obraz ten powinien nam przypomnieć nie tyle naturę tych czy innych gadów, zwierząt, a może ptaków, ale właśnie naszą ludzka naturę w jej podstawowym aspekcie. Człowiek ze swojej natury - czy chce czy nie - jest ukierunkowany na Boga.

W naturze człowieka leży ogromne pragnienie życia. Nie tylko w granicach tego życia ziemskiego, ale także tego, które wychodzi poza grób. Skoro jednak Bóg jest jedynym dawcą życia - to historyczny błąd, który można porównać z tragedia owych żółwi, które - z określonych przyczyn zewnętrznych - rozminęły się z głosem ich natury. A koniec ich był - jak widzieliśmy - bardzo smutny. Człowiek jednak nie może i nie powinien popełniać podobnych błędów, bo wówczas świadomie działałby przeciwko sobie samemu.

Ks. Zygfryd Leżański - JEZUS - BÓG ZBAWIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(137) 1996

- 132 -

Na jednej z katechez w klasie pierwszej siostra katechetka opowiadała dzieciom o miłości Boga do człowieka, że trzeba mu służyć, szanować, kochać Go. Całe życie człowieka powinno być poddane Jego woli. Jeden z chłopców imieniem Tomek, słuchając uważnie siostry, podniósł rękę i zapytał: "Proszę siostry, gdybym ja mógł Boga zobaczyć, tak jak widzę mamę i tatę, byłoby mi łatwiej Go kochać". "Masz rację, Tomku - rzekła siostra. Ale najpierw zadam ci pytanie: Czy patrzyłeś kiedyś, latem prosto w słońce bez okularów słonecznych?" - "Tak próbowałem, ale natychmiast zamykałem oczy, bo bardzo bolały i nic potem nie widziałem". - "Popatrz, słońce tak cudownie, mocno świeci - kontynuowała siostra. A jest tylko jednym z dzieł Boga. Bóg, który je stworzył, jest o wiele większy, wspanialszy. Dopiero przy pomocy okularów też trudno spojrzeć w słońce... Trochę podobnie jest w naszym życiu. My jako ludzie stworzeni przez Boga, nie potrafimy Go zobaczyć, zrozumieć i dlatego, że Go widzieliśmy, lecz wierzymy w to, co zrobił i mówił. Oczywiście to poznanie przez wiarę wymaga od człowieka jeszcze większego wysiłku umysłu i serca!

Ks. Ryszard Pazgrat - DLACZEGO SŁOWO STAŁO SIĘ CIAŁEM? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(137) 1996

- 133 -

Karol Darwin, naukowiec, który starał się opisać powstanie pierwszych zwierząt i człowieka, twórca teorii ewolucji, zachwycając się różnorodnością i pięknem świata zrozumiał, że to sam Bóg natchnął na początku wszystko życiem.

Izaak Newton, wielki fizyk, podziwiając harmonię panującą we wszechświecie, dostrzegł, że jeszcze przed prawami naturalnymi całym światem kieruje Bóg - Stwórca. Wielki matematyk, August Couchy, doszedł do przekonania, że jego wiara w Boga ma o wiele solidniejsze i głębsze podstawy niż matematyka i wszystkie nauki przyrodnicze.

Jeszcze inny naukowiec, Ludwik Pasteur, wyraził tę prawdę mówiąc, że prawdziwe zgłębianie praw rządzących światem zawsze prowadzi do Pana Boga.

Ks. Szymon Likowski - DROGA DO JEZUSA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(137) 1996

- 134 -

Ojciec Darka pracuje na dwóch etatach. Często brak mu sił... Jednak ma w tym wszystkim radość. Żona dobrze gospodaruje ciężko zarobionym groszem. Czworo dzieci ubrane jak trzeba. Często nawet bardzo ładnie. Na stole zawsze dostateczne pożywienie. Jednak jednego dnia Darek ciężko rani serce ojca, zaczyna wychwalać tatę Marcina: "To jest ojciec! Ostatnio Marcinowi kupił najnowszy model roweru". Coś jakby załamało się w sercu ojca... Ja, kochający rodzic, jestem mniej ważny od roweru? Ojciec milczy. W sercu jednak coś boli. Darek przecież niczego mi nie dał. Kocham go dla niego samego. Po prostu to jest "mój Darek"...

O wiele częściej, niż Darek, postępują tak ludzie z Ojcem Niebieskim. Co mogło czuć Serce Pana Jezusa?

Ks. Janusz Szajkowski - DLA SAMEGO CHRYSTUSA! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(138) 1997

- 135 -

Od 13 XII 1981 roku nastał stan wojenny. Wielu było odosobnionych w obozach internowania. Pan Jezus pocieszał ich, wspomagał. Czynił to przez Kościół. Na przykład biskupi, księża odwiedzali uwięzionych. Wstawiali się za nimi. Synek jednego z internowanych przystępował do I Komunii św. Biskup wstawił się za nim. Puścili ojca na I Komunię św. swojego dziecka na dwa dni. Proboszcz postarał się o ubiór dla chłopca, o wyżywienie. Trudne jednak było przejście wśród bloków w sutannie na skromne przyjęcie komunijne. Większość unikała internowanych jak trędowatych. Proboszcz wiedział, że zza firanek go fotografują. Jednak wbrew wielu - zaznaczył swoją solidarność z rodziną internowanego i z internowanym. Tego wymaga Pan Jezus! Minęło to wszystko. Minął cały stan wojenny. Mnóstwo ludzi napada niesprawiedliwie na Kościół, a tym samym na Chrystusa. Te osoby obecnie napastliwie pokazują, że nie kochały Chrystusa.

Teraz Pan Jezus przez Kościół i w Kościele wypomina ludziom zapominanie Ewangelii. Woła: Nie wolno zabijać niewinnych, nie wolno psuć ducha dzieci i młodzieży przez złe wychowanie. W tym momencie Pan Jezus, Kościół wielu osobom jest niby niepotrzebny. Po prostu denerwuje. Sami zdradzają się: Nie kochali Chrystusa! Kochali chleb! Pan Jezus jest im niepotrzebny z Jego Ewangelią, z boskimi przykazaniami...

Ks. Janusz Szajkowski - DLA SAMEGO CHRYSTUSA! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(138) 1997

- 136 -

Kiedyś przed konferencją podczas rekolekcji dla młodzieży jedna z sióstr zapytała mnie, czy mogłaby w tej konferencji uczestniczyć, wysłuchać jej. Odpowiedziałem, że będę mówił o miłości chłopaka do dziewczyny. Na to siostra powiedziała: "Nie szkodzi...." Ta siostra uzmysłowiła mi, że właściwie to nie ma miłości "małżeńskiej", "rodzicielskiej", "patriotycznej"... - po prostu jest miłość, która inaczej jest wyrażana w małżeństwie, a inaczej w kapłaństwie czy w życiu zakonnym. Bo to właśnie "Bóg jest miłością", a my Jego uczniami.

Ks. Maciej Kubiak - W SŁUŻBIE SIOSTROM ZAKONNYM BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(138) 1997

- 137 -

Niedawno w jednym z programów telewizyjnych emitowany był cykl reportaży o sektach, w którym występowali ludzie pokrzywdzeni przez sekty. Opowiadali o swoich ciągłych lękach, o zerwanych przyjaźniach, o rozbitych rodzinach, o utraconych majątkach zagarniętych przez sekty, o bólu spowodowanym utratą swoich najbliższych. Wiele się mówi o zagrożeniach płynących z faktu nie przygotowania naszego prawodawstwa do tego rodzaju zagrożeń. Jednak najbardziej zastanawiające wydaje się być to, że do tych sekt wstępują w przeważającej mierze ludzie naznaczeni znamieniem chrztu św.

W dzisiejszym pierwszym czytaniu Jozue wprowadziwszy Naród Wybrany do Ziemi Obiecanej, karze im się zdeklarować, komu będą służyć: czy bóstwom, czy Panu, który ich wywiódł z ziemi egipskiej. Jakże wybór Izraelitów jest różny od wyborów, które na naszych oczach dokonują często bardzo nam bliscy ludzie! Dzisiaj często słyszymy: "Ten Bóg nam nie odpowiada, nie przystaje do naszej codzienności. On nie potrafi wyprowadzić nas z gmatwaniny naszych słabości. Potrzebujemy Boga, który je zaakceptuje, dla którego nasze słabości będą zaleta". Z drugiej jednak strony słyszymy ludzi powtarzających za św. Piotrem: "Panie, do kogóż pójdziemy?"

Ks. Jan Kasztelan - "CZYŻ I WY CHCECIE ODEJŚĆ?" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(139) 1997

- 138 -

Pisarz rosyjski, Fiodor Dostojewski, pod koniec swojego życia, pełnego burz, niepokojów i doświadczeń stwierdził: „Nie ma nic piękniejszego, nic głębszego, nic bardziej miłego, nic rozsądniejszego, bardziej odważnego i bardziej doskonałego niż Chrystus.

I nie tylko nie ma nic takiego, ale nic takiego nie może istnieć. Mówię to sobie z zazdrosną miłością. A co więcej, gdyby mi ktoś dowiódł, że Chrystus jest poza Prawdą i gdyby rzeczywiście prawda była poza Chrystusem, miałbym ochotę pozostać raczej z Chrystusem niż z taką prawdą”. /Laurentin R., Czy Bóg umarł, Warszawa 1969, s. 89n/.

Ks. Widła 8., Jeden jest wasz Nauczyciel - Jezus Chrystus, BK 1(96) /1976/, s. 8

- 139 -

Dziwna to księga - pisał o Ewangelii Dymitr Mereżkowski, nie możne jej przeczytać, bo ilekroć by ją czytano, wciąż zdaje się, że czegoś nie doczytano, coś z niej zapomniano, czegoś nie zrozumiano, a kiedy się już czyta na nowo - znów wraca to samo, i tak bez końca. Jak niebo nocą: im dłużej patrzeć, tym więcej gwiazd. Czytam ją codziennie i czytać będę, póki oczy widzą, przy wszelkim, od słońca czy serca biegnącym świetle, w najjaśniejsze dni i najciemniejsze noce, szczęśliwy czy nieszczęsny, chory czy zdrów, czujący czy nieczuły. I wydaje mi się, że chociaż czytam coś nowego, nieznanego, że nigdy nie przeczytam, nie poznam do głębi”. /Jezus Nieznany, Warszawa 1957, s. 9-11/.

Ks. Widła B., Jeden jest wasz Nauczyciel - Jezus Chrystus, BK 1(96) /1976/, s. 8

- 140 -

Krystyna Konarska-Osiowa w swoim artykule „Znane tereny duszpasterstwa młodzieżowego we Francji” cytuje wypowiedź o Chrystusie 16-letniej Moniki: Dla mnie Jezus Chrystus to jedyny dorosły, który nic nie stracił, absolutnie nic nie stracił ze swych nadziei ze swych pragnień, ze swych młodzieńczych marzeń. I to właśnie dlatego inni dorośli Go zabili. /Więź, nr 6 /1976/, s. 143/.

Ks. Bownik K., Człowiek, żyjący pełnią wiary, BK 6(96) /1976/, s. 326

- 141 -

Szukam Boga.

Męczennica, lat 19, pochodząca z Płocka pisze: „W moim życiu istnieją chwile, kiedy gwałtownie szukam Boga, za wszelką cenę chcę Go znaleźć, zrozumieć, usłyszeć. Wydaje mi się wtedy, że jeśli nie odszukam Chrystusa - zagubię się w nawale własnego życia. Są takie chwile, kiedy odczuwam głód wiedzy i praktyk religijnych, w których widzę jakąś wewnętrzną ostoję. Czym się kończy moje rozpaczliwe wołanie o Boga? Odnajduję Go zawsze nowego, choć przecież tego samego, prawdziwego Chrystusa”.

Ks. Podleski C., Postawa wobec zła, BK 2-3(97) /1976/, s. 89

- 142 -

Jerzy Andrzejewski w jednym ze swoich publikowanych zapisków wspomina o góralce spotkanej w szpitalu, kobiecie, której całe życie to albo ciężka praca na roli albo pobyt w szpitalu. Pisarz mówi, że towarzysze cierpienia ze szpitala wyrazili współczucie owej kobiecie. Ona na wyrazy współczucia odpowiedziała: Przecież ja się z Panem Bogiem nie umawiałam, że będę mieć lekkie życie.

Ks. Dziubaczka K., Każda sytuacja życiowa - powołaniem, BK 2(94) /1975/, s. 79

- 143 -

Pewien kapłan, który najpierw skończył medycynę, a potem wstąpił do seminarium, wspomina: „Właśnie zdecydowałem się na wstąpienie do seminarium duchownego, a jednocześnie do zakonu. Pewnego dnia szedłem jedną z ulic Warszawy, spotykając po drodze alumna seminarium, który był w nim od czterech lat. Znałem go dobrze, ponieważ byłem zapraszany do tegoż seminarium z odczytami lekarskimi jako student medycyny. Ku memu zdziwieniu szedł ubrany po świecku”. Księże - pytam - co, jakiś dalszy wyjazd? Były to czasy okupacji niemieckiej. Nie - padła odpowiedź - po prostu wystąpiłem z seminarium. To i lepiej, że przed święceniami - odpowiedziałem. Zdziwił się tylko niepomiernie, dowiadując się, że właśnie ja wstępuję do seminarium. To chyba jakieś nieszczęście - wyszeptał - przecież pan ma już narzeczoną. Bardzo panu współczuję. I nie mógł zrozumieć on, który dopiero co zaznał pierwszych podmuchów miłości, że inny, który poznał już od trzech lat, czym jest miłość istotnie, szanując cały czar i moc jej czystości i uśmiechające się szczęście małżeńskie - może z tego zrezygnować. Tak rozstaliśmy się, każdy z własnym pojęciem miłości i w drodze ku niej - stwierdza ów kapłan i lekarz w jednej osobie i dodaje: Takie jest bowiem prawo szukającego Boga: wymaga ofiary ze zdolności umysłu, serca i ciała - dla swych celów. Nie szuka ani kretynów umysłowych, ani istot upośledzonych cieleśnie i umysłowo, lecz pełnowartościowych jednostek /Ks. Włodzimierz Okoński/.

Ks. Fortuniak Z., Bogactwo Bożych wezwań, BK 1(94) /1975/, s. 59-60

- 144 -

„Chrystus jest moim jedynym celem na ziemi. Wszystko co robię, robię dla Niego, bo kocham Go więcej niż wszystko. Przed dwoma laty nie znałam Go, jeszcze Go nie spotkałam. Ale pewnego dnia spotkałam Go i nie potrafię wypowiedzieć, jaka była moja radość. Stopniowo poczułam się zupełnie odmieniona, i to do dna serca. Nauczyłam się patrzeć na ludzi innymi oczyma, kochać ich jednakową miłością. Chrystusa jest dla mnie wszystkim. Jeżeli kogoś kocham, to poprzez tę kochaną osobę kocham Jego. Cóż znaczy walka, cierpienie, łzy, jeżeli wiem, że Pan kocha mnie choć trochę kiedy cierpię, to nie myślę o sobie tylko o Nim, który tyle wycierpiał przez miłość dla nas. Mówię sobie wówczas, że moje cierpienia są niczym w porównaniu z Jego cierpieniem i przyjmuję je z radością. Spotkałam Go, pokochałam i nie chcę się z Nim rozstawać, bo pragnę Jego miłości i to co dzień mocniej. On jest jednym źródłem, z którym chcę całkowicie ugasić swoje pragnienie. /z ankiety „Kim jest dla Ciebie -  Chrystus” 16-letniej licealistki/

Ks. Bernacki, G. Zaangażowani, bo olśnieni, BK 1(94) /1975/, s. 34

- 145 -

Młody trybun Winicjusz zakochał się w chrześcijance Ligii, która jest sierotą. Przychodzi do donu, gdzie się schroniła, aby uzyskać zgodę na małżeństwo. Winicjuszem szarpie jednak niepokój. Słyszał, że chrześcijanie mówią o miłości Chrystusa z miłością do niego? Czy to jeat w ogóle moż1iwe? Udaje się do apostołów Piotra i Pawła i ma wówczas miejsce taka mniej więcej rozmowa: Mam prawo do Ligii - mówi Winicjusz - wiem, gdzie przebywa, mam do swego rozporsądzenia blisko pięciuset niewolników, mógłbym otoczyć jej dom i ją pochwycić, a jednak nie uczyniłem tego nie uczynię. Wy zastępujecie jej matkę i ojca, więc przychodzę do was i mówię: dajcie mi ją za żonę! Wiem, jakie są przeszkody. Nie jestem chrześcijaninem. Męczę się. Mówili mi, że w waszej nauoe nie ostoi się ani życie, ani radość ludzka, ani szczęście - czy tak jest? Mówili, żeście ludzie szaleni - powiedzcie, co przynosicie? Czy grzech miłować? Czy grzech czuć radość? Czy grzech chcieć szczęścia? Czy jesteście nieprzyjaciółmi Boga?

Ks. Fortuniak Z., Rodzina, którą założysz, BK 3-4(94) /1975/, s. 193

- 146 -

Znamienna odpowiedź na temat sensu pobytu wśród trędowatych dała siostra zakonna turyście amerykańskiemu protestantowi, który z ciekawością zwiedzał kolonię trędowatych w Algierze.

„Siostro - mówi podróżny - ja bym tutaj nie wytrzymał, gdyby mi nawet dziesięć tysięcy rocznie płacono.

Ma pan rację odpowiedziała zakonnica - ja bym tu nawet za sto tysięcy dolarów nie pozostała.

Ale w takim razie, ile siostra otrzymuje?

Nic, absolutnie nic. Więc dlaczego siostra tutaj siedzi i tak marnuje swoje młode życie między tymi odrażającymi ludźmi? Wówczas zakonnica wskazała na obraz, przedstawiający chwilę, gdy włócznia żołnierza przebija Serce Jezusa na krzyżu i rzekła: Czynię to z miłości do Tego, który na krzyżu umarł z miłości ku  pana i ku mnie /Ks. J Ryba, Znak pokoju i miłości, Kraków 1963/

Ks. Poloch L., Serce Jezusa źródłem jedności, BK 5(94) /1975/, s. 296

- 147 -

Był to dzień 24.IV.1854 r. W Paryżu lotem błyskawicy rozeszła się wieść, że słynny pianista Herman Cohen, obecnie ojciec Augustyn od Najśw. Sakramentu, karmelita będzie przemawiał w kościele św. Sulpicjusza. Wszyscy wiedzieli, że porzuciwszy żydowską religie, przyjął chrzest, zmienił całkowicie swe życie, a w końcu wstąpił do surowego klasztoru OO. Karmelitów.

W napięciu oczekiwano jego pojawienia się na ambonie. A gdy wyszedł, wszystkich ogarnęło dziwne wzruszenie. On zaś zaczął mówić tymi słowami: „Najdrożsi bracia w Chrystusie! Znam świat, przebiegłem świat, lubiłem świat, a jednak się przekonałem, że on szczęścia nie daje. A przecież ja za nim przebiegłem świat, lądy i morza! Szukałem go pod ciepłym, rozkosznym niebem południa i na srebrzystych falach jeziora i na niebotycznych szczytach gór Szwajcarii i w najwspanialszych cudach natury. Szukałem go w wykwintnych salonach, w szumnych festynach, upajających rozkoszach zmysłowych. Szukałem szczęścia w powodzeniu artysty i w śmiałych przygodach podróżnika, w obcowaniu z ludźmi sławnymi, o sercu przyjaciela i - niestety, nie znalazłem go. Jak wytłumaczyć ten tajemniczy zawód? Wszak człowiek stworzony do szczęścia, ale ludzie szukaj go tam, gdzie go znaleźć nie mogę. Otóż ja znalazłem szczęście w takiej obfitości i w takiej pełni, że mogę powiedzieć za Apostołem „obfituję w radości” - a tym szczęściem to Chrystus”. I skończył swe kazanie: „Jedno tylko szczęście na ziemi - kochać Chrystusa i być przez Niego kochanym”.

Ks. Kosiński S. SDB, Z powrotem do Boga żywego, BK 1(108) /1982/, s. 44

- 148 -

Starożytnego mędrca, Symonidesa, spytał raz król, kim jest Bóg Symonides prosił o 8 dni do namysłu. Na ponowne pytanie króla prosił o dalsze 14 dni, a potem o miesiąc. Gdy król się zniecierpliwił, Symonides powiedział: „Im więcej o tym myślę, tym mniej to rozumiem”.

Ks. Wojciechowski J., Bóg z nami, BK 5(114) /1985/, s. 257

- 149 -

W warszawskim więzieniu na Mokotowie znajdował się pewien profesor. Miał zwyczaj podczas modlitwy swoich współkolegów gasić o ścianę papierosa oraz zdejmować nakrycie głowy i wsłuchiwać się w ich błagania. Kiedyś powiedział: „Jakże wam zazdroszczę! Ja nie mam wiary w Boga W moim domu rodzinnym nikt nie mówił o Nim. Naprawdę czuję się kaleką. Nie mam tej waszej mądrości. Jesteście bogatsi ode mnie! Wy nie jesteście kalekami. Was ktoś zbliżył do Boga, przekazał wam największą mądrość. A mądrość ta polega na tym, że wiemy, że On istnieje i kocha każdego człowieka, a ja, Jego stworzenie mam Go kochać, bo On pierwszy nas ukochał. Dlatego nie jesteście takimi „kalekami”.

Ks. Pawelczak W. Poznanie Boga - świadectwem mądrości, BK 6(115) /1985/, s. 330

- 150 -

Jakżeż aktualne są słowa wielkiego Pawła Włodkowica, rektora Uniwersytetu Krakowskiego z XV wieku, który potępiając zbrodniczą politykę krzyżacką, wymierzoną przeciwko Królestwu Polskiemu i świeżo nawróconej Litwie /powtórzone przez Ojca św. Jana Pawła II „na tej Golgocie współczesnych czasów”/ - pisał w swym traktacie „Gdzie mocniej działa siła niż miłość, tam szuka się tego, co stanowi własny interes, a nie Jezusa Chrystusa, i stąd łatwo odstępuje się od reguły prawa Bożego”.

Ks. Kosiński S. SDB, Znak krzyża świadectwem naszego zbawienia. BK 1(114)  /1985/, s.45

- 151 -

Sławny francuski pilot wojenny a zarazem utalentowany pisarz, Antoine de Saint Exupery, napisał czarowną książeczkę pt. „Mały Książe”. I pięknie, prawdziwie po poetycku ujął to, o co powinniśmy się starać: ludzie z twojej planety hodują pięć tysięcy róż w jednym ogrodzie i nie znajdują w nich tego, czego szukają, a tymczasem to czego szukają, może być ukryte w jednej róży, albo w odrobinie wody... Oczy są ślepe. Szukać należy sercem".

Ks. Pielatowski K., Ukazała się łaska Boga, BK 5(115) /1985/, s. 287

- 152 -

Pewnego wieczoru, zimą, ktoś zapukał do drzwi. Gospodarz otworzył je. Przed nim stał człowiek, włóczęga, żebrak. Gospodarz znał go, bo pojawiał się od czasu do czasu. Żebrak czekał na wsparcie. Otrzymał kilka złotych i jedzenie. Jako że na dworze było zimno, gospodarz włożył mu na głowę czapkę. Drzwi zamknięto, żebrak odszedł. Dziś ów gospodarz wie, że powinien był postąpić inaczej. Powinien był pomyśleć o wolnym pomieszczeniu w piwnicy. Jest tam łóżko i szafa. Nie pomyślał o tym. Myślał o swoim czystym mieszkaniu. Bał się, że może ów żebrak ma pchły, może będzie rozrabiał. Po kilku dniach od tego wydarzenia gospodarz dowiedział się, że ów żebrak nie żyje. Tamtego feralnego dnia zamarzł na mrozie. Ciepłe i czyste mieszkanie - człowiek umierający na mrozie. Zginął, bo zamknięto przed nim drzwi. Byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie. Zginął człowiek, bo ktoś zapomniał o Ewangelii, zapomniał o Chrystusie, o tym Chrystusowym Byłem przybyszem...

Mamy przed sobą dwa obrazy. Z jednej strony właściciel betlejemskiej gospody, który zamyka drzwi przed Maryją i Józefem i ów gospodarz, który zamknięciem drzwi skazał swego brata na śmierć, a z drugiej strony owego właściciela sali, w której miała miejsce Ostatnia Wieczerza i owego gospodarza, który zrozumiawszy swój błąd, teraz wie jak należało postąpić. I wszystko wydaje się nam proste, nie ma problemu, gdzie zło, gdzie dobro, którą postawę trzeba potępić, a na której się wzorować, a mimo to nadal zatrzaskujemy drzwi przed Chrystusem i nadal giną ludzie bezdomni. Są sprawy w naszym życiu do których podchodzimy mało poważnie, na których zbytnio nam nie zależy, które jedynie tolerujemy. Biada, jeśli czymś takim jest w naszym życiu wiara, Ewangelia, Jezus Chrystus. Każdy z nas ma określoną hierarchię wartości. To ceni bardziej, to mniej, na tym mu zależy bardziej, na tym mniej. Jeśli zauważymy, że w naszym postępowaniu jest coś z postawy właściciela betlejemskiej gospody to znak, że w naszej hierarchii wartości coś jest nie w porządku, bo Bóg musi być na pierwszym miejscu w naszym życiu. Gdy Bóg będzie na pierwszym miejscu, to wszystko będzie na właściwym miejscu. I wtedy nie będziemy musieli obawiać się, że ktoś z naszego powodu stracił życie. Bóg musi być na pierwszym miejscu.

Dk. A. Bartnicki Podróżnych w domu przyjąć s. 106-107, Materiały Homiletyczne Wielki Post  Nr 148

- 152 -

Kiedyś wyświetlany był w naszych kinach film angielski pod tytułem Oto głowa zdrajcy. Film kończy się wstrząsającą sceną. Pod topór katowski kładzie swoją głowę wielki, sprawiedliwy i mądry kanclerz Anglii Tomasz More. Parlament angielski uchwalił, wszyscy przytaknęli, a on jeden odmówił przysięgi na to, że uznaje króla Henryka VIII za głowę Kościoła Katolickiego w kraju, i jego małżeństwo z prawowitą małżonką Katarzyną Aragońską za nieważne. Ogłoszono go zdrajcą.

Tomasz More poszedł nie za pochlebcami króla, ale za głosem własnego sumienia i nie odstąpił od zasad swojej wiary. Patrząc na tego duchowego kolosa, człowiek dzisiejszy wychodzi z kina z poczuciem, że jest maleńki jak karzeł. Dla kanclerza Tomasza Morusa Bóg był wszystkim, a wiara zasadniczym motorem działania. A dla nas?

Ks. H. Kiemona Życie z wiary s. 86, Materiały Homiletyczne Wielki Post  Nr 148

- 153 -

By jednak nie ulec pokusie "złapania Pana Boga za nogi" i zaniechania dalszej drogi wiary, warto przypomnieć sobie metalowy krzyż ustawiony przez Wincentego Pola w najbardziej malowniczym zakątku Tatr, w Dolinie Kościeliskiej, na którym wypisał znamienne słowa: "I nic nad Boga". Dla niejednego turysty, urzeczonego pięknem górskich szczytów, kuszonego chęci ubóstwienia tego, co widzi, ten krzyż wciąż przypomina, że Bóg jest nieskończenie większy, a stworzenie jest tylko niedoskonałym, choć pięknym Jego odbiciem. Dlatego "nic nad Boga!" Dlatego to tylko "dotknięcie" Tajemnicy.

Ks. Paweł Kuiawa - OBJAWIŁA SIĘ ŁASKA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 154 -

Odwiedziłem kiedyś dom dziecka - to jest taki dom, w którym mieszkają same dzieci. Ich rodzice czasami nie żyją, a czasami po prostu nie mogą się nimi opiekować i najwyżej kilka razy w roku do nich przyjeżdżają. Jednak większość tych dzieci bardzo rzadko widuje się ze swoimi rodzicami. Wychowawcy, którzy pracują w domu dziecka dbają, aby ich podopiecznym niczego nie brakowało: ani ładnego ubrania, ani przyborów szkolnych, ani zabawek, a starsi dostają nawet pieniądze tzw. "kieszonkowe".

Jednak żadne dziecko w tym domu nie jest tak naprawdę szczęśliwe... Jak myślicie, dlaczego? (próba dialogu: nie maja rodziców, nikt ich nie przytuli, nie pocieszy, nie maja kogoś, kto by dla nich żył, komu mogliby bezgranicznie zaufać, o wszystkim powiedzieć).

Tak, można powiedzieć, że jest to sytuacja bez wyjścia. A jednak spotkałem młodych ludzi, którzy - choć nie mieli rodziców - byli szczęśliwi i znaleźli kogoś, kto ich bardzo kocha, kto ich zawsze kochał! Takiego kogoś może zresztą spotkać każdy człowiek - także każde z was!

Ks. Szymon Likowski - ŁASKA BOŻEGO DZIECIĘCTWA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 155 -

Była zimowa noc. Gimmi Martini szedł słabo oświetloną ulica zupełnie samotny. Kiedy doszedł do numeru 119, otworzył bramę i wszedł na podwórko. Odnalazł boczne drzwi. Nacisnął klamkę i otworzyły się. Po schodach wszedł do mieszkania. Zapalił światło i przeszedł przez izbę. Gimmi Martini nie był - złodziejem. Był tylko jednym z tych zabłąkanych. Tułał się przez 6 lat. A teraz wrócił. Odszedł w chwili rozgoryczenia, kiedy myślał, że ojciec jest dla niego zbyt surowy. Chciał być wolnym, uciekł więc i błąkał się po świecie. A wolność na początku miała przyjemny smak. Był zadowolony. Potem się zmieniło. Został bez pracy, bez pieniędzy, sam - bez przyjaciół, smutny i zniechęcony. Ale nawet wtedy, gdy cierpiał, miał jeszcze swoja dumę i pychę, a te nie pozwalały na powrót. Pewnego dnia otrzymał list. Pięć słów, bez podpisu, ale wiedział, że są od ojca: "Boczne drzwi są stale otwarte". Te słowa zapadły mu w umysł i słyszał je we dnie i w nocy. Boczne drzwi są stale otwarte..., stale,...stale.

Nie wytrzymał dłużej! Powrócił. Wszystko znalazł tak jak zostawił: łóżko, szafa, stolik, krzesła. Był szczęśliwy, kiedy zasypiał po latach w łóżku. Rano się przebudził. Przy nim był ojciec. Przestraszył się. Nie mógł wymówić słowa. Pan Martini nachylił się, objął syna i ucałował: "W porządku, Gimmi. Wiem, że jest ci przykro. Cieszę się, żeś wrócił, że jesteś w domu.

Do Ewangelii i tego opowiadania dodajmy jeszcze jeden przypadek. Ten swój, własny. Zdarza się, że znudzi nam się dobroć i przyjaźń Ojca, że za ciężkie są dla nas zasady obowiązujące w Jego domu. Sadzimy, że lepiej byłoby żyć gdzieś poza nim, że tam jest więcej szczęścia i swobody. Ulegamy pokusie i mówimy: "Ojcze, daj mi co się mi należy..." I następuje odejście z ojcowskiego domu. Czujemy się wolni. Ale tylko na krótko. Wnet, jak u marnotrawnego syna, zjawiają się: głód, bieda i wewnętrzna pustka.

Wszyscy jesteśmy mniej lub więcej zabłąkanymi, marnotrawnymi synami. Czy pamiętamy, że "boczne drzwi są stale otwarte?" Że Bóg jest wielkoduszny, że jest konfesjonał...

Człowiek może uciekać od Boga, ukrywać się przed Nim, jak Adam w raju po popełnieniu grzechu. Może próbować żyć bez Boga, obchodzić się bez Niego, ale nie ma takiego zagubienia człowieka, żeby Bóg nie chciał go odnaleźć i przyprowadzić do siebie. Bóg nie zapomina o człowieku, jak matka nie może zapomnieć swojego dziecka.

Ks. Ireneusz Folcik - I WRÓCIŁ DO SWEGO OJCA... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 156 -

Ania, która miała 12 lat, wyjechała pewnego razu na zimowisko w góry, daleko od własnego domu. Ojciec zawiózł ją tam samochodem, ale zaraz po dowiezieniu na miejsce musiał wracać, gdyż w tym czasie nie miał on ani urlopu, ani wolnego czasu. Z matką Ania pożegnała się w domu wcześnie rano, kiedy wychodziła do pracy.

Góry Ania znała już z lat wcześniejszych, ale tym razem przywiozła swoje własne narty, na których miała uczyć się jeździć. Taki też był główny cel wyjazdu: odpoczynek od szkoły połączony z nauką jazdy na nartach. Podczas zimowiska poznała nowe koleżanki i kolegów. Niektórzy z nich, jak się później okazało, pochodzili z tej samej miejscowości, w której mieszkała Ania. I oto co się wydarzyło: Ania jeździła już dość dobrze, ale raz drogę zagrodziła jej koleżanka. Obydwie dziewczynki zjeżdżały bardzo szybko i doszło do zderzenia. Anię przewieziono do szpitala i musiała tam pozostać prawie przez dwa miesiące - aż do całkowitego powrotu do zdrowia. Każdego dnia Ania myślała o swoim domu. Napisała nawet kilka listów, aby rodzice się nie denerwowali i uspokoili także jej wspaniałego pieska. Często rodzice do niej telefonowali. Z każdym jednak dniem Ania tęskniła coraz bardziej za domem...

Możecie sobie wyobrazić radość w tym dniu, kiedy jej tatuś przyjechał razem z mamą, ażeby wszyscy razem mogli z powrotem wrócić do domu! Ania opowiada mi często, że ten dzień - szczęśliwego powrotu do domu, za którym tak bardzo tęskniła jest jednym z najszczęśliwszych dni, jakie pamięta w swoim życiu.

Każdy z nas także ma dom. Najpierw ten dom rodzinny, gdzie mieszkają ojciec i matka, brat i siostra. Może ktoś ma także pieska albo inne zwierzątko, o które się troszczy? Ale pamiętamy także, że od chwili przyjęcia przez nas sakramentu chrztu jesteśmy dziećmi Bożymi. Jako dzieci Boże wiemy, że nasz wieczny dom jest tam, gdzie jest Bóg Ojciec.

Ks. Stefan Szary CR - I WRÓCIŁ DO SWEGO OJCA... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 157 -

Martin Buber opowiedział kiedyś taką oto historyjkę: "Rabin Mendel z Kocka potraktował goszczących u niego uczonych mężów pytaniem: Gdzie mieszka Bóg?« Ci zaśmiali się: »Co też, Rabbi, mówicie! Przecież cały świat wypełnia Jego chwała!« Ale Mendel nie dał się zrazić i sam odpowiedział: »Bóg mieszka tam, gdzie otwiera mu się drzwi«.

(Cytat za: G. Bitter, Ruft den Herrn an, solange er nahe ist, w: "Der Prediger und Katechet" S (1993), s. 593.

Ks. Adam Kalbarczyk - (własne opr. i tłum. cytatów) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 158 -

"Ów chromy człowiek znad sadzawki Betesda ma rację we wszystkim, co mówi, i nietrudno usłyszeć w jego skardze echa naszych skarg. Przeżywanie historii tego chorego na własnym ciele jest dla każdego rzuconego na łoże boleści człowieka jednym z najbardziej pomocnych ćwiczeń. Móc stale słyszeć owo pytanie i wypowiadać swój żal: Nie mam człowieka. Nie mogę dojść do źródła. Cud się nie staje. Jestem mało ważny dla Boga. Nic się nie dzieje. A potem usłyszeć słowa Jezusa: Wstań, weź swoje łoże i chodź!

Ujrzeć Go, tego Lekarza ciał i serc! Spojrzeć na tego, który powiedział o sobie: Ja jestem zmartwychwstanie i życie. Przeżyć to całe zdarzenie w obliczu tego, przed którym nie trzeba się użalać, gdyż On wie wszystko, którego nie trzeba prosić, by przyszedł z pomocą, bo On jest przy nas, i który jest naszym sprzymierzeńcem w walce ze śmiercią!"

(Cytat za:J. Zink, Schott-Messbuch fiir die Wochentage, t. I, s. 348)

Ks. Adam Kalbarczyk - (własne opr. i tłum. cytatów) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 159 -

Niedawno usłyszałem opowieść o takiej miłości. Ojciec prowincjał wizytował na początku roku parafie franciszkańskie w Boliwii. Doszło też do spotkania z emerytowanym biskupem jednej z diecezji. Tenże biskup urodził się w 1900 roku. Przechodząc na emeryturę (1975 r.) bardzo ubolewał nad brakiem powołań kapłańskich w swojej diecezji. Postanowił złożyć ślub: "Panie Boże, oddaję Ci mój wzrok i słuch, a Ty obdaruj diecezję powołaniami". W ciągu roku stracił i słuch, i wzrok. Przez parę lat nic nie "drgnęło" na polu powołań. Po kilku latach - nadeszły obfite owoce - wielu zgłaszających się do seminarium. Obecnie w tej diecezji posługuje dziewięćdziesiąt procent rodzimych kapłanów, a tylko dziesięć procent misjonarzy, co jest ewenementem w Boliwii. Biskup z radością opowiadał, że składając ślub myślał najwyżej o kilku latach swego życia, które mu pozostały, a on żyje tak długo.

Tak bardzo chciałbym wszystko co czynię, czynić z miłości... Gdy nie ma miłości, popełniam wiele błędów.

Ks. Eugeniusz Guździoł - DUCH ŚWIĘTY ŹRÓDŁEM NOWEGO ŻYCIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(141) 1998

- 160 -

Lalka z soli przeszła tysiące kilometrów po ziemi, aż pewnego dnia doszła do morza. Stała długo zafascynowana tym, co widziała. "Kim jesteś ?"zapytała morze lalka z soli, a ono jej odpowiedziało: "wejdź i zobacz". ! lalka weszła w morze. Ale im bardziej w nie wchodził, tym bardziej rozpuszczała się, aż nie zostało z niej prawie nic. Nim rozpuścił się do końca, lalka zawołała zdumiona: "Teraz wiem, kim jestem!"

Jeśli chcemy poznać Boga i samych siebie, musimy wejść cali. Innymi słowy musimy oddać Bogu wszystko - całe nasze życie, to co dobre i złe, piękne i brzydkie, jasne i ciemne, to co chcielibyśmy pokazać i ukryć. Oddać Bogu wszystko, by nie zostało nic. I z tego "nic", co pozostało, narodzi się wszystko. Kto to uczyni, zawoła w końcu: Teraz wiem, kim jestem!

BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(141) 1998

- 161 -

Modlitwa i poznanie Boga to rzeczy nierozłączne. Charles de Foucauld, od którego wywodzą się Mali Bracia i Małe Siostry, odmawiał przed swoim nawróceniem niezwykłą modlitwę: "Mój Boże, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał". Nawet gdy nasza wiara i poznanie są niedostateczne, powinniśmy trwać przy Nim, nie odchodzić od Niego, "dobijać się" niejako do Jego drzwi, aż otworzy.

kardynał Józef Ratzinger, Służyć Prawdzie

BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(141) 1998

- 162 -

Pewien uczeń zapytał Baalszema: "Jak się to dzieje, że ktoś, kto kocha Boga całym sercem i wie, że jest przy Nim blisko, doświadcza niekiedy uczucia rozłąki i oddalenia od Boga?" - Baalszem tak mu to wyjaśnił: "Kiedy ojciec uczy swego małego synka chodzenia, stawia go najpierw przed sobą, a chcąc go chronić przed upadkiem, rozpościera blisko niego obie ręce i w ten sposób chłopczyk idzie ku ojcu między jego rękami. Ale kiedy już jest blisko, ojciec odsuwa go troszkę od siebie i szerzej rozpościera ręce, a robi to tak długo, póki dziecko nie nauczy się chodzić".

Martin Buber, Opowieści chasydów.

BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(141) 1998

- 163 -

Jeden z misjonarzy, który przez wiele lat pracował na Cejlonie, opowiedział o wydarzeniu które głęboko zapadło w jego pamięci. Pewnego dnia około południa do misji przybiegł zdyszany katecheta z jednej z chrześcijańskich wspólnot. Chrześcijanie ci żyli w wiosce oddalonej o kilka dobrych kilometrów od misji. Katecheta przybył do ojca misjonarza prosząc, aby ten natychmiast udał się z nim do ciężko chorego i umierającego chrześcijanina, proszącego o kapłana. Ten, nie zastanawiając się długo, zabrał Przenajświętszy Sakrament i oleje, i udał się w drogę prowadzony przez katechetę. Po drodze nikogo nie spotykali. Była to bowiem najgorętsza godzina dnia, a ludzie chowali się w cieniu swych domostw przed żarem słońca lejącym się wprost z nieba. Nikt rozsądny, a na pewno żaden z tubylców, nie wyruszyłby o tej porze w drogę. Misjonarz i katecheta nie mieli jednak wyboru.

Na kilka chwil odpoczynku zatrzymali się w wiosce, w której nie było jeszcze chrześcijan, ale święte prawo gościnności nakazywało tym ludziom przyjąć każdego. Misjonarz wzbudził powszechną ciekawość mieszkańców osady. Najbardziej ich interesowało, dokąd zmierza o takiej porze. Ten wytłumaczył im, że niesie Boga chrześcijan do jednego z chorych i umierających braci. Po krótkim wytchnieniu ruszyli dalej. Dotarli do wioski na czas. Chory wyspowiadał się i przyjął sakramenty, a ojciec misjonarz powrócił do misji. W dwa dni później do drzwi tejże misji zapukali niespodziewani goście. Była to delegacja z wioski, w której zatrzymał się misjonarz i katecheta w drodze do chorego. Na jej czele stał sam szef wioski. Przyszli z równie niespodziewaną prośbą. Chcieli, aby i do nich przybył ten misjonarz i przyniósł im swojego Boga i swoją wiarę, bo musi to być Bóg bardzo dobry, jeżeli idzie do swoich chorych i umierających dzieci. I musi to być bardzo silna wiara, jeżeli każe ona bardziej zważać na chorego brata niż na niebezpieczny upał. W kilka miesięcy później cała wioska przyjęła chrzest.

Dobry to musi być Bóg, skoro idzie On do swoich chorych i umierających dzieci, i silna musi być wiara w tego Boga, jeżeli dobro drugiego człowieka domaga się zaryzykowania zdrowia i życia. Ileż głębokiej i przepięknej w swej prostocie prawdy kryło się w rozumieniu tych ludzi - pogan!

O. Kazimierz Zdziebko OMI - POŚLĘ WAM DUCHA POCIESZYCIELA-ON WAS WSZYSTKIEGO NAUCZY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(141) 1998

- 164 -

Przypomnijmy strofę skierowaną do was przez Adama Asnyka:

"Szukajcie prawdy jasnego płomienia,

Szukajcie nowych, nie odkrytych dróg.

Za każdym krokiem

Niech się dusza ludzka rozprzestrzenia

I większym staje się Bóg."

Ks. Stefan Duda CR - PRAWDZIWA MĄDROŚĆ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(141) 1998

- 165 -

"Jeżeli chcesz budować okręt - radzi Saint-Exupery - nie gromadź materiału i narzędzi, nie zwołuj ludzi, ale w nich i w sobie obudź tęsknotę do bezkresnego morza". Ponieważ "tęsknota daje sercu głębię" (św. Augustyn), ważne by w nas nie wygasła tęsknota do Boga. Niech jej źródłem i wyrazem będzie modlitwa: "Mimo, że nie jesteśmy wytrwali, mimo, że nasza wierność pozostawia wiele do życzenia, Ty, Boże, pozostajesz wierny, wciąż pracujesz, Aby zmienić nasze serca z kamienia

W serca prawdziwe ludzkie... Wzdychamy do fałszywego raju, fałszywego szczęścia, Ty chcesz, byśmy tęsknili za niebem, które otworzył Jezus. Obdarz nas rozumem, byśmy odróżnili słuszne od błędnego

Byśmy naprawiali swoje życie i sumienie Według Twojego projektu.

Byśmy umieli się skłonić przed absolutem Twej wieczności i mądrości

Wzywam Cię, Boże wierny, mądry, dobry, miłosierny!

Nie odbieraj mi Twojego Świętego Ducha. Bez Niego wszystko będzie ciemności, Nie poznam Prawdy, nie zdołam jej poślubić,

Będę błądził po omacku...

Panie, Boże Święty i Mocny, obdarz mnie łaską, Bym wiedział, że nie dla mnie wykuto łańcuchy, Lecz dla mnie jest niebo, ojczyzna Twoich dzieci,

Które wytrwaj do końca.

Już teraz ku niemu chcę iść. Amen"

Ks. Ireneusz Folcik - "WYTRWAĆ AŻ DO KOŃCA" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(141) 1998

- 166 -

"Chleba i igrzysk" żądali starożytni Rzymianie, a każdy boski cezar starał się to żądanie spełnić, by zapewnić sobie dobre nastroje wśród ludu. Podobnie i dzisiaj ludzie dają się zwodzić sensacjom, atrakcjom,  wyszukanym rozrywkom i obietnicom dobrobytu. W minionych czasach nie byli, a i obecnie nie są gotowi przyjąć prawdziwego cudu, jakim jest "Chleb z nieba".

Jakże szybko mogą się zmieniać ludzkie nastroje! Dopiero co chcieli chleba, i Jezus dał im go. A teraz mówią: "Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać."

Ks. Adam Kalbarczyk - DO KOGÓŻ PÓJDZIEMY? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(142) 1999

- 167 -

Lubię program w TVP 2 - "Jeden z dziesięciu". Inteligentne prowadzenie.

Szeroki wachlarz wiedzy. Ciekawi mnie, uczy i wciąga - czy jeszcze coś trafię przed czasem....

Mieszkanka plebanii, blisko 90-letnia dama pani Antonina, też chętnie uczestniczy w tej formie rozrywki i często ubiega w odpowiedzi uczestników programu. Gdy ktoś nie ma wydawałoby się podstawowych wiadomości, stwierdza ostentacyjnie: "To cymbał!" Uśmiechając się mówię stanowczo: "Ale Pan Bóg też go kocha". Słyszę w odpowiedzi: "Bo Bóg jest zbyt miłosierny dla takiego nieuka". - "Nie wiem, czy zbyt miłosierny - powiadam - ale po prostu jest Miłosierny... i tego samego pragnie od nas".

W jednym z tych programów żal mi było uczestniczki, która kilka razy odpowiadała dobrze - już po czasie. Zażenowana, zdenerwowana dodawała wtedy: "O Jejuniu"... Klasycznie prowadzący prezenter TV dopowiedział: "Nie będziemy tu może wzywać miłosierdzia i pomocy sił wyższych (niebios)." A ja sobie jeszcze długo myślałem: czemu nie?... I cieszyłem się, że widocznie zna treść tego starego zawołania: "Jeju", które niektórzy wypowiadają jeszcze np. w chwilach trwogi, czy pragnienia natychmiastowej pomocy samego Boga. Jego zmiłowania... A czasem sami wzywający chcą tej pomocy udzielić drugiemu człowiekowi, by okazać miłosierdzie.

Ks. Tadeusz Wójcik - BÓG PRAGNIE MIŁOSIERDZIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(142) 1999

- 168 -

Świadczyć miłosierdzie - na wzór Boga samego. To znaczy, umieć przebaczać i nieść wszelkiego rodzaju pomoc. "A trzeba znaleźć czas na miłosierdzie - mawiała Matka Teresa z Kalkuty - to pewny klucz do nieba".

Gniewali się. Włóczyli kilkanaście lat po sądach. Stracili zdrowie i pieniądze. Już nawet członkowie z tej rodziny zaczęli wymierać. Oskarżyciel, szwagier p. Jan, dokumentnie stracił zdrowie, nawet rozum. Maria, siostra brata, po misjach z bólem i ze łzami wypowiedziała: "Przebaczam, wszystko przebaczam. Będę się opiekować moim oskarżycielem - do końca życia".

Pani Maria przebaczyła i tylko ona ma do chorego dostęp i jakieś zrozumienie. Ze swej renty kupuje mu lekarstwa. Zdziwieni taka odmianą sąsiedzi - nic nie rozumieją. Powiadają do niej: "Co, zgłupiałaś i ty?" - "Może i zgłupiałam odpowiada - ale teraz wiem dopiero, że żyję normalnie. Bóg okazał dla mnie tak wielkie miłosierdzie, to ja muszę się odwdzięczyć. Czułam od dawna, że Bóg tego pragnie. Cieszę się, że mogę pomóc. A on po tylu latach niewiary i obojętności może przyjmować Boga do swojego serca. I wtedy jest spokojniejszy i tak nie cierpi... Czasem to i powie coś mądrze: A po co to wszystko było?... Posiedź tu jeszcze przy mnie... I wtedy jestem taka szczęśliwa.

Ks. Tadeusz Wójcik - BÓG PRAGNIE MIŁOSIERDZIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(142) 1999

- 169 -

Kogo się bałem, kogo się boję w moim życiu? Długo trwał czas, gdy bałem się Boga. To zdanie jest zapewne zaskoczeniem dla ciebie. Ale tak było. Bałem się Boga. Bałem się kary za swoje grzechy. Miałem w sobie ukształtowany obraz Boga Wszechmogącego, Pana i Sędziego, który z nieba patrzy na mnie czujnym wzrokiem wychwytując głównie moje potknięcia, moje grzechy. Bóg, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Dziś sądzę, że ów obraz Boga powstał w dzieciństwie i latach młodości pod wpływem otoczenia i osobistych lektur. Zwłaszcza mój proboszcz - święty człowiek, o wielkim autorytecie - przyczynił się do przyjęcia takiego patrzenia na Boga. Dopiero w dorosłym, kapłańskim już życiu odkryłem miłość Boga, najlepszego Ojca. Stało się to pod wpływem znajomych i poznania oraz praktykowania nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego.

Teraz jest czas otwierania się na miłość Boga i przyjmowania jej. Już się Boga nie boję. Próbuję Go kochać, choć wiem, że czynię to nieudolnie i wciąż za mało. Pragnę przywołać fragment Księgi Ezechiela, gdzie Bóg sam o sobie mówi: "Ja sam będę pasł moje owce i sam będę je układał na legowisko - wyrocznia Pana. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał, będę pasł sprawiedliwie" (Ez 34, 15-16). Odczytuję te słowa osobowo, jako wprost mówiące o ustosunkowaniu Boga do ciebie. A słowo Boże zawsze jest prawdziwe. Więc jest tak, że Bóg niesamowicie kocha. Wyrazem tego jest troska o ciebie - to On "pasie" i On "układa na legowisko". To wszystko dzieje się w codzienności, nie jest tak, że On najlepszy Ojciec opiekuje się tylko raz po raz, "od święta". Nie ma chwili, żeby nie kochał i nie troszczył się o ciebie. Także wtedy, gdy odchodzisz, bo wybrałeś grzech Bóg rozpoczyna poszukiwania zabłąkanej owieczki i nie spocznie, aż przyniesie Ciebie z powrotem do owczarni. Miłość Jego dotyka szczególnie w czasie, gdy jesteś w szczególnej potrzebie: "Skaleczoną opatrzę, chorą umocnię" - mówi Pan. Wiem, że między Bogiem a mną nie ma spraw małych i wielkich. Wszystkie są ważne, miłość bowiem pragnie objąć wszystko. Bóg pragnie, abyś miał świadomość ukochania przez Niego i czuł się w każdej chwili bardzo kochany.

Ks. Eugeniusz Guździoł - OD LĘKU DO ODWAGI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(142) 1999

- 170 -

Święci uczą nas ufać Opatrzności Bożej

"Skoro nie polegając na sobie, w Nim całą ufność składać będziecie, mężnym sercem Jemu służyć, Jemu czynić całkowitą z siebie ofiarę; nie bójcie się, by wam kiedy zabrakło rzeczy potrzebnych do życia" (św. Teresa z Avila). - Błogosławiony Edmund Bojanowski zwykł był mówić: "Moim trzosem jest Opatrzność Boża". - "Wszystko pochodzi z miłości, wszystko jest skierowane ku zbawieniu człowieka. Bóg czyni wszystko tylko w tym celu" (św. Katarzyna ze Sieny). - „Nic nie może się zdarzyć, jeśli nie chciałby tego Bóg. A wszystko, czego On chce, chociaż mogłoby wydawać się najgorsze, jest dla nas najlepsze" (św. Tomasz More.)

"Boże mój, całe życie moje było szeregiem łask i błogosławieństw zsyłanych na mnie. Nie potrzebuję tu wiary, bo doświadczam przez długi czas, jak Twoja Opatrzność czuwa nade mną... Całą mocą mojej wiary uznaję Panie mądrość i dobroć Twej Opatrzności, nawet w niezbadanych sądach Twoich i niepojętych Twoich wyrokach". (John Henry Newman)

Ks. Stanisław Jura Cor - OPATRZNOŚĆ BOŻA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(142) 1999

- 171 -

Urodził się w Anglii na początku naszego wieku, w rodzinie ateistycznej. Chrzest przyjął w osiemdziesiątym roku życia. Jego życie było barwne i pełne przygód, ale pewnej nocy uzmysłowił sobie, że jest straszliwie szare i puste, a nie ma nikogo do kogo mógłby się zwrócić o pomoc: "Sam w pustym domu i - jak mi się wydawało - sam w całym świecie. Sam we wszechświecie i w wieczności... Bez ludzkiego głosu, na który mógłbym z nadzieją czekać, bez czyjegoś serca, do którego mógłbym dotrzeć. Bez Boga, do którego można się zwrócić, czy Zbawcy, który mógł uchwycić moją dłoń" (Malcolm Muggeridge, Jezus, Człowiek, który żyje, Kraków 1990). W tamtą noc postanowił zakończyć swoje życie... Pojechał nad morze, wypłynął na głębię i wtedy zauważył na brzegu ogniki świateł miasta. Jakaś siła kazała mu zawrócić do świata żywych. Wśród ciemności i fal zaczął płynąć w stronę brzegu, z którego przed chwilą zszedł w stronę śmierci. Zamiast ucieczki w jej ramiona, podjął trud przywrócenia sensu swojemu życiu... Aż wreszcie odkrył Boga, którego miłość ma jedno imię w ludzkim życiu: Jezus Chrystus. On jest jak to światło miasta na brzegu, które wzywa do powrotu. Otwórzmy zatem serca i uszy na Jego wołanie i nie gardźmy słowem Pana!

Twoje życie, moje życie, być może jest o wiele mniej skomplikowane. My przecież wierzymy w Jezusa, my Go wyznajemy. Tylko czy aby tak naprawdę

głęboko wierzymy i szczerze wyznajemy...?

O. Kazimierz Zdziebko OMI - INNE W KOŃCU PADŁY NA ZIEMIĘ ŻYZNĄ I PLON WYDAŁY..." BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(142) 1999

- 172 -

Pozostawiając specjalistom kompetentną ocenę treściowych i artystycznych walorów filmowej wersji - "Trędowatej" - Mniskówny, w reżyserii Hoffmana trzeba chyba dostrzec wartościowy przykład postawy ordynata Waldemara Micharowskiego. To jest ta konsekwentna motywacja jego autentycznej oblubieńczej miłości, która się nie załamie wobec miażdżącej przecież krytyki i zachowania sfery, z której pochodził, a do której bezprawie w mniemaniu owej sfery wprowadził swą żonę. Ten szczytowy stopień zaangażowania i postawienia w motywacji życia wszystkiego na jedną kartę - jest bardzo potrzebny. Bo tak naprawdę liczy się Bóg i jego miłość.

Ks. Jerzy Król DOJRZAŁOŚĆ RELIGIJNA Współczesna Ambona - Kielce 1984 Rok XI Nr 1-2

- 173 -

"Żył taki gazda w Polsce, który bardzo kochał Zakopane, gazda z Harerrdy. Łaził sobie ten człowieczyna po zboczach górskich i z kwiatów które tam widział, rozpoznawał Boga, On może i nie wiedział, jak studiować teologię, co można wyczytać w Piśmie św., ale patrzył na otaczający go świat i widział w nim Boga. Czuł że wszystko mówi o Bogu, wszystko mu przypomina Wielkiego Gazdę Niebieskiego” .

Ks. Julisław Łukomski - NAUKA A WIARA Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 2

- 174 - 

Patrz więc uważnie na pola, łąki, lasy, kwiaty, zwierzęta, ptaki, góry, potoki, jeziora, fale wzburzonego morza, wschody i zachody słońca, deszcz i błyskawice. Wtedy będziesz mógł doprawdy "zachłysnąć się Bogiem" (J. Kasprowicz).

Wincenty Pol, poeta i profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, wędrując w Tatrach z grupą młodzieży akademickiej, urzeczony niepowtarzalnym pięknem Doliny Kościeliskiej wykrzyknął w pewnym momencie: "I nic nad Boga!". Młodzież w tym miejscu postawiła drewniany krzyż, wypisując na nim te znamienne słowa ich ukochanego profesora. Dziś w tym miejscu stoi krzyż żelazny.

Patrzmy więc uważnie na wszystko, co nas otacza. Patrzmy tak, jak poeta J. Kasprowicz:

„Ta jedna licha drzewina Nie trzeba dębów tysięcy

Z sumptem się ku mnie przegina: Jest Bóg - i czegóż ci więcej!".

Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 4

- 175 - 

Bo może tak się zdarzyć, że wszędzie będziesz Boga szukał, wszędzie Go trapił, a zapomnisz o tym, że On jest tak blisko. Bo może być tak, jak to poeta wyraził:

Szukałem Ciebie w chmurach, na niebiosach, I na tej niskiej, pełnej grobów glebie,

A dzisiaj widzę w radosnych łez rosach, Że Bóg był bliższy mnie, niż ja sam siebie" (L. Staff)

Pamiętaj więc o Jego ustawicznej obecności w tobie. I o tym, że choć od Boga można odejść i to odejście także jest tragiczne, a On nigdy nie odchodzi od człowieka. Trzeba Go tylko na nowo odnaleźć, wracając do Niego przez żal, skruchę, pokutę. Trud nawrócenia zostanie nagrodzony szczęściem posiadania Boga w sobie. On w tobie, a ty w Nim. Będziesz wtedy z radością mógł mówić do Niego:

"Znalazłem Ciebie, mój Boże, i cieszę się, jak dziecko zbłąkane, gdy dostrzegę bliską postać z dala.

Znalazłem Ciebie, mój Boże, i cieszę się jak dziecko, gdy zbudzone ze snu strasznego, łagodnie uśmiechniętą twarz wita pogodnym uśmiechem.

Znalazłem Ciebie, mój Boże, jak dziecko, co złej - obcej oddane opiece - i po tylu trudach, przygodach, tuli się wreszcie do drogiej piersi, w pieśń serca jej zasłuchane" (Janusz Korczak).

Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 4

- 176 -

Obraz tej postawy można usłyszeć w polskich przysłowiach: "Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek" "Modli się pod figurą, a ma diabła za skórą". Czyli nie wszystko dla Pana Boga. Podobnie ten problem zauważył Adam Mickiewicz w swoich aforyzmach:

"Wierzysz, że Bóg się narodził w betlejemskim żłobie, - Lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie .

Krzyż wbity na Golgocie tego nie wybawi, Kto sam na sercu swoim krzyża nie wystawi".

Ks. Franciszek Kamecki - BOGU DA WSZYSTKO Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 4

- 177 -

Mariusz z klasy IIIa nie ma tatusia. Umarł nagle - w drodze do sklepu, gdy razem jechali na motorowerze. Mama Mariusza jest wdową. Nosi jeszcze żałobę - czyli ubiera się na czarno. Mówi, że ciężko jej żyć bez męża, a sam chłopiec bardzo tęskni za swym ojcem. Ala trzeba żyć i pracować i uczyć się. Nie wolno rozpaczać. Widzę często tę wdowę, gdy przychodzi się modlić. Mariusz jest ministrantem. Ma zawsze czystą komżę i uczy się dobrze. Wspólnie modlą się na różańcu. Powiedzieli mi kiedyś - że trzeba mieć odwagę żyć i że przecież Pan Bóg nas nie opuścił.

Myślałem sobie: - Pan Bóg wszystkich kocha, ale szczególnie kocha rodzimy sierot i wdów.

Bo popatrzcie - dziś słyszymy - jak taka biedna wdowa doznała pomocy Bożej.

Ks. Józef Musiał - PAN JEZUS WIE NAJLEPIEJ Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 4

- 178 -

Trzy Osoby: jedna miłość". Tak lapidarnie wyraził to Pierre Talec podkreślając, że gdy Bóg w swojej miłości wychodzi z inicjatywą zbawczą w kierunku człowieka i daje mu udział w życiu Bożym, rozpalając w nim wiarę, nadzieję i miłość, to wchodzi z nim (tzn. z człowiekiem) w ściśle osobowe relacje: "Wiara jest darem. Darem osoby Ojca. Wiara w Boga nie jest w człowieku czymś naturalnym. (...) Miłość jest darem. Darem osoby Syna przez tę miłość, jaką On przeżył na ziemi. Kochać tak jak Bóg kocha, nie jest dla człowieka czymś naturalnym. (...) Nadzieja jest darem. Darem osoby Ducha. Ufać wbrew nadziei, nie jest dla człowieka czymś naturalnym. Oczywiście, każda z trzech Osób Boskich daje marę, nadzieję  miłość (...): na ziemi można przeżywać miłość powszechną, ponieważ Bóg Ojciec, Syn i Duch Święty obcują z sobą w miłości jednoczącej".

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Chrystus objawił nam tajemnicę Trójcy Świętej nie po to tylko, byśmy coś więcej o Bogu wiedzieli, ale przede wszystkim po to, byśmy łatwiej zrozumieli na czym polega to życie Boże, w którym - jako chrześcijanie - mamy uczestniczyć.

Ks. Antoni Dunajski - POZDROWIENIE W IMIĘ TRÓJCY ŚWIĘTEJ Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 2

- 179 -

Św. Augustyn przez całe życie zastanawiał się nad istotą Boga. Swoje dzieło o Trójcy Świętej, nad którym pracował przez 20 lat, poświęca zgłębieniu życia Bożego. Modlitwą kończ ostatnią księgę "De Trinitate":

"Panie, Boże nasz, wierzymy w Ciebie, Ojca, Syna i Ducha Świętego... Trzymając się tej zasady wiary kierowałem się całym swoim wysiłkiem; nie szczędziłem własnych sił i liczyłem na Twoją pomoc, aby szukać Ciebie. Pragnąłem widzieć siłami umysłu to, w co uwierzyłem. Wiele dociekałem, wiele pracowałem, Panie, Boże mój, jedyna nadziejo moja, wysłuchaj mnie, abym nie uległ zmęczeniu i nie zaniechał poszukiwania Ciebie, ale bym zawsze gorliwie szukał oblicza Twego. Ty sam daj mi siły na poszukiwanie. Tyś bowiem pozwolił, abym Cię znalazł, Tyś mi dał nadzieję, że odnajdę Cię coraz więcej. Przed Tobą jest moc i niemoc moja: moc zachowaj, niemoc ulecz. Przed Tobą jest wiedza moja i niewiedza; w bramie przez Ciebie uchylonej przyjmij mnie. U drzwi zamkniętych, kiedy pukam, otwórz mi. Niech o Tobie pamiętam, niech Ciebie zrozumiem, niech Ciebie pokocham. Wzmocnij we mnie te trzy dziedziny, aż mnie do cna otworzysz" (Św. Augustyn, o Trójcy Świętej. Przełożyła Maria Stokowska. POK 25 s.458).

Ks. Augustyn Eckmann - TRÓJCA ŚWIĘTA POCZĄTKIEM I CELEM WSZYSTKIEGO Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 2

- 180 -

"Testament Twój na pamięć znamy, Tobie śpiewamy, lecz innemu bożkowi się kłaniamy. Boże miłości, Boże życia, Gdzie jesteś, prawdy zdroju święty? Odrzekł głos: Szukaj na Golgocie! Znów na krzyżu rozpięty!" (I: Wazow)

Ks. Jan Kaczmarek - "JA JESTEM PANEM I NIE MA INNEGO" Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 181 -

"Kim jesteś, mój Boże? Nie powiem Ci, Panie, że Cię kocham ponad wszystko, bo byłoby to nieuczciwe. Mogę Ci tylko powiedzieć, iż chcę Cię tak kochać. »Miłość musi ujrzeć to, co miłuje« - napisał gdzieś w V wieku św. Piotr Chryzolog, biskup Ravenny.

Ks. Jan Kaczmarek - "JA JESTEM PANEM I NIE MA INNEGO" Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 182 -

Dlatego otwieramy nasze uszy na przyjęcie Jego słowa, otwieramy nasze usta na przyjęcie Ciała Jego umiłowanego Syna - otwieramy całych siebie na przyjęcie naszego Boga.

"Boże mój

gdy pewnego dnia o zmierzchu zawinę do Przystani

obdarz mnie wiecznością

nie taką z podręcznika teologii

z pomiędzy kartek katechizmu jak wysuszony liść ale pełną morza i śnieżnobiałych izgli

złotych plaż i radości mew i niech grzywiaste fale uderzają we mnie

w rytm Twojego serca

w którym odnajdę wszystkich - tych z dalekich mórz

i tych z wysokich gór,

w którym odnajdę wszystko

nieznane kraje, gdzie jeszcze nie byłem, mityczne morza, na których nie żeglowałem, a siebie niech zagubię w Tobie jak w morzu" (Ks. R. Rogowski)

Ks. Jan Kaczmarek - "JA JESTEM PANEM I NIE MA INNEGO" Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 183 -

Człowiek pewien był ojczyzną Boga, Skazał Go na wygnanie.

Bóg pochyliwszy smutnie głowę, Odszedł bez słowa,

Ale zawsze tęsknił za powrotem

Do człowieka, który był Jego ojczyzną.

(R. Brandstaetter, Przypowieść o Ojczyźnie)

Bp Piotr Skucha - ... MYŚLĄC OJCZYZNA... Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 184 -

Czy Bóg może uczynić wszystko, co tylko zechce? Oczywiście, odpowiemy zaraz i bez namysłu. Przecież nasz Bóg jest wszechmogący, czyli nasz Bóg może wszystko - co tylko zechce - zrobić. To przecież jasne.

Jak dla kogo - powie ktoś inny. Skoro ten wasz Bóg jest taki wszechmocny i wszechmogący, to czy potrafi stworzyć taki wielki kamień, którego sam nie będzie mógł unieść do góry, niechby tylko na dwa milimetry? Albo, czy ten wasz mocny Bóg potrafi narysować kwadratowe koło? I jak tu teraz odpowiedzieć? Powiedzieć, że Bóg może ten wielgachny kamień stworzyć, to zarazem powiedzieć, że Bóg nie jest wszechmogący, bo przecież nie potrafi Bóg tego kamienia podnieść. Powiedzieć, że Bóg może narysować kwadratowe koło, to zarazem powiedzieć, że nie ma różnicy między prawdą i fałszem, między pięknem i brzydotą i między dobrem i złem. No i co dalej?

Skoro na tej drodze takie wielkie wyboje i dziury i z naszego mędrkowania niewiele wynika, może poszukajmy innej drogi dla naszego myślenia o Bogu? Może owa wszechmoc Boga na czym innym polega? A może po prostu, chcemy Pana Boga koniecznie upchać w naszym umyśle, kiedy tymczasem, chcąc na przykład zobaczyć wewnętrzną budowę komórki, a więc zobaczyć coś, co jest o wiele, wiele prostsze do wykonania, do takiej prostej sprawy potrzebny nam jest mikroskop.

Ks. Wacław Oszajca SJ - JEZUS NIE MÓGŁ, UCZYNIĆ CUDU Współczesna Ambona - Kielce 1991 Rok XIX Nr 3

- 185 -

Oto co pisze na temat takiej rozmowy z bliskim Bogiem Madeleine Delbrel - francuska konwertytka, która w pewnym dniu odkryła kim jest Bóg: "Gdy ludzie się kochają, chcą być razem, a gdy są razem chcą do siebie mówić .. Jakaż to radość wiedzieć, że możemy wznieść oczy ku Twojej twarzy, Boże, gdy kleik będzie gęstniał, gdy będzie brzmiał w telefonie sygnał "zajęty", gdy na przystanku będziemy czekali na opieszały autobus, gdy będziemy wchodzili na schody, gdy pójdziemy na koniec ogrodowej dróżki po wiązkę szczypiorku by dokończyć przygotowanie sałaty".

Powtarzamy nieraz może bezmyślnie słowa "O mój Boże, O Jezu i tym podobne, a tymczasem te właśnie słowa, ale wypowiedziane świadomie, choćby nawet w myśli, mogą być piękną modlitwą, spotkaniem z bliskim nam wciąż Bogiem.

Bliskość Boga, Jego opiekuńcza miłość do wszystkiego co stworzył, jest dla nas źródłem nadziei. On jest wszechmocny i do Niego będzie należało ostatnie słowo. Choćby na pozór wydawało się, że siły zła, nienawiści, niesprawiedliwości, przemocy tryumfują, to przecież Bóg.

Ks. Marek Kozera - BÓG BLISKI CZŁOWIEKOWI Współczesna Ambona - Kielce 1984 Rok XII Nr 5

- 186 -

Kiedyś na plaży przechadzał się bardzo uczony mężczyzna, który już wiele lat myślał jak to jest z Bogiem, jak On żyje, jaki jest i naraz zobaczył małego chłopca. Chłopak jak chłopak, wygrzebał dołek w piasku i przelewał do niego wodę z morza. Zaciekawiło to uczonego i zaczął pytać chłopca po co to robi? Chłopiec odpowiedział: A, bo ja prędzej wyczerpię wodę z morza do tego dołka, niż ty pojmiesz jaki jest Bóg, a zwłaszcza co znaczy, że Bóg jest Jeden ale w Trzech Osobach! Trudna sprawa ale nie beznadziejna. Oto ten Wielki Bóg, jedna z Trzech Osób mieszka jak każde ludzkie dziecko, w swojej mamie. Jak to jest możliwe? A dlaczego miałby być niemożliwe, skoro nasz Bóg jest miłością, a dla tego kto kocha wszystko jest możliwe.

I tak już dzisiaj widzimy, jak spełniają się proroctwa i jak Bóg  daje nowe proroctwa które - tak jak te dawne - też się spełnią. Spełnią się, jakże bowiem nie miałoby się spełnić to, co obiecuje Bóg z miłości?

Ks. Wacław Oszajca - TEN SAM CHRYSTUS JEST ZAWSZE I WSZĘDZIE Współczesna Ambona - Kielce 1984 Rok XII Nr 5

- 187 -

Słusznie A. Kamieńska w swoim "Notatniku 1973 -1979" (pod datą 6 września 1973) zapisała: "Sakrament pokuty powinien być nazwany sakramentem miłości. Bo tylko miłość jest zdolna do przebaczenia. Nie zwracamy się do trybunału, ale do przerastającej nas Miłości". Do oczyszczającej i uświęcającej miłości Jezusa! Trafnie tę prawdę o Jezusowej miłości, która oczyszcza Kościół, a poprzez Kościół każdego człowieka, wyraził kard. C. M. Martini: "Bóg kocha naprawdę nasze miasta, kocha to miasto, które jest ludzkością; chce, aby należało do Niego, aby było Jego częścią, jak pas wokół Jego ciała, jako chwała, jako Jego imię. I smuci się, płacze nad miastem, gdy ono Mu nie odpowiada i staje się zbutwiałym pasem. Jezus cierpi i umiera, bierze na siebie grzechy, sprzeczności, zło miasta; i również my-księża i biskupi-musimy wziąć na siebie sprzeczności, ubóstwo, nędzę, margines, krzyki i ból ludzkości i złożyć je w kielichu i w Hostii podczas Mszy św. Eucharystia jest zatem sercem, w którym dokonuje się odkupienie miasta. Jak długo w mieście odprawiać się będzie Eucharystię, nie musimy się obawiać, nawet gdyby tym miastem była Sodoma i Gomora, ponieważ w Eucharystii życie miasta nieustannie podlega odnowie" ("Głos prorocki w mieście. Rozważania o proroku Jeremiaszu", Wydawnictwo WAM, Kraków 1996, s. 51 ).

Ks. Henryk Witczyk - CHRYSTUS UMIŁOWAŁ KOŚCIÓŁ Współczesna Ambona 1997

- 188 -

Wiosną tego roku minęły dwa lata od śmierci pana Krzysztofa Kieślowskiego - reżysera, autora wielu polskich filmów. W odcinku Dekalogu, w którym omawia pierwsze przykazanie, oglądamy taki obraz. Kilkuletni chłopak, bardzo mądry, interesujący się komputerami, pyta swoją ciocię, kim jest Bóg. Roztropna kobieta obejmuje swojego bratanka, przytula go do siebie bardzo mocna i w odpowiedzi na zadane pytanie, również pyta - co teraz czujesz? Chłopak mówi: "Kocham cię". Maja Komorowska (aktorka grająca w filmie ciotkę) dodaje Bóg jest miłością, Bóg też kocha...

Ks. Waldemar Pawlik-Kielce BÓG KOCHA I WYMAGA Współczesna Ambona 1998

- 189 -

Pamiętam, jak pewnego razu, po całonocnej wędrówce, zasnęliśmy o świcie w pobliżu lasku. Derwisz, nasz towarzysz podróży, wydał okrzyk i oddalił się na pustynię, bez chwili spoczynku.

Gdy nastał dzień, zapytałem go: "Co ci się stało?" Odpowiedział: " Widziałem słowiki, które zaczynały szczebiotać na drzewach, widziałem kuropatwy na wzgórzach, żaby w wodzie i zwierzęta w lesie. Pomyślałem wtedy, że nie byłoby dobrze, abym ja spał nie myśląc o Bogu, podczas gdy wszyscy byliby zajęci chwaleniem Pana ".

Tę prawie franciszkańską bajkę opowiedział nam mistyk i pisarz perski Sa'di' (1184-1291) w swoim Golestan - Ogród Różany. W jej centrum znajduje się derwisz, członek mistycznej wspólnoty muzułmańskiej poświęcającej się modlitwie i ubóstwu. Nie traci on ani na chwilę poczucia zadziwienia dla cudownego horyzontu, który nas otacza i wciąga. W obliczu osób sennych i roztargnionych jawi się jako czuwający zapaleniec. Angielski pisarz Gilbert Keith Chesterton miał rację, gdy mówił, że " świat nie zginie z braku »dziwów«, lecz z powodu utraty zadziwienia".

Tak jakbyśmy stracili sam narząd zadziwienia, zdolność zdumiewania się rzeczami małymi i dużymi, które w każdej chwili przepływają przed nami jak na malowidle tworzącym tło sceniczne. Współczesna technologia lęka się niespodzianki, chce wszystko zaprogramować, zapakować do pojemnika, poddać schematowi i przewidzieć. Tak trudno nam dziś nie tylko "zobaczyć" słowiki, kuropatwy, żaby i zwierzęta w lesie, lecz także stanąć i zasłuchać się w ich śpiew i poczuć wieczny ruch życia. To dlatego gasną refleksje, kontemplacja, uwielbienie. Jak nieliczni są ci, którzy w gwiaździstą noc zatrzymują się i śpiewają jak psalmista: "O Panie, nasz Panie, jak przedziwne jest Twoje imię po wszystkiej ziemi! Tyś swój majestat wyniósł nad niebiosa. Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców, księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził: czym jest człowiek, że o nim pamiętasz i czym - syn człowieczy, że nim się zajmujesz?"

G. Ravasi, PORANEK MATERIAŁY DO KAZAŃ Współczesna Ambona 1998

- 190 -

Bóg i ludzkość są jak dwoje zakochanych, którzy pomylili miejsce spotkania. Oboje przybywają przed umówioną godziną, lecz do dwóch różnych miejsc. Czekają, czekają, czekają. On stoi, przygwożdżony do miejsca na wieczne czasy. Ona jest rozkojarzona i niecierpliwa. Biada jej, jeśli się zmęczy i odejdzie.

Ta krótka przypowieść jest dziełem Simone Weil, znakomitej pisarki francuskiej, dającej swym pisarstwem świadectwo (1909-1943). Żydówka, zafascynowana chrześcijaństwem, profesor filozofii, działaczka związkowa, uczestniczka Ruchu Oporu, robotnica, uwięziona przez nazistów. Parabola ta podejmuje stały motyw twórczości Simone, przejmujące i namiętne poszukiwanie Absolutu. Elsa Morante, w swoim utworze Felici pochi (Nieliczni szczęśliwcy) naszkicowała jej portret: " Siostrzyczka nietknięta/ uduszona ostatnia gołębica potopów,/ ukryta piękność z Pieśni nad Pieśniami,/ w swych zabawnych okularach jak krótkowzroczna uczennica".

Człowiek wie, że ma spotkanie z Bogiem, odkąd zdecydował się opuścić ogród Eden, unosząc swój grzech. Błąka się po bezludnych obszarach świata, chce kosztować wszelkich smaków rozkoszy, usiłuje przełamać wszelkie bariery moralne, pragnie wstąpić do nieba i zstąpić w otchłanie, a przecież w jego sercu jest zawsze wspomnienie owego spotkania. Jak w Łukaszowej przypowieści o synu marnotrawnym jest zawsze Ojciec, który wpatruje się w horyzont, intuicyjnie poszukując ukochanej sylwetki swego stworzenia. Co więcej, Simone Weil jest przekonana, że na tym miejscu spotkania tkwi człowiek ukrzyżowany, który nie oderwie się nigdy od tego punktu, przygwożdżony na zawsze, w oczekiwaniu ukochanej osoby, która jest daleko.

Słusznie pisał hiszpański poeta Quevedo, że "Bóg jest jedyny, ale nie jest samotny". Przeciwnie, on nie chce pozostawać sam i stworzenie jest świadectwem tej przełamanej samotności. Lecz Bóg nie chciał zakuć swej "towarzyszki", ludzkości w łańcuchy. Wolność, którą jej dał, stała się znakiem jego szacunku, była jego pragnieniem, aby uczynić ją "niewiele mniejszą" od niego, jak ośmiela się mówić psalm 8. To dla tego Bóg nieustannie oczekuje, że jego stworzenie wróci dobrowolnie na miejsce spotkania. W Jego ramionach wszelkie lody przeszłości roztopią się, jak to śpiewał prorok Ozeasz w VIII w. przed Chr., sprowokowany swoim gorzkim doświadczeniem małżeńskim z Gomer, kobietą ukochaną, ale niewierną: "Dlatego chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca (...) będzie Mi tam uległa jak za dni swej młodości (...) I poślubię cię sobie znowu na wieki "(Oz. 2, 16. 17. 21 ).

G. Ravasi, PORANEK MATERIAŁY DO KAZAŃ Współczesna Ambona 1998

- 191 -

Pewna mama pisze: "Mój syn, mając 24 lata, zachorował na raka. Świat się dla mnie wówczas zawalił. W mojej niedoli prosiłam Pana Boga o pomoc. Postanowiłam wykorzystać wszystkie środki Łaski Bożej, jakie są w Kościele. Poradziłam memu synowi, by się wyspowiadał, przyjął sakrament namaszczenia chorych i Komunię św. Tak umocnionego, zawieźliśmy do szpitala. Przeszedł chemioterapię i serię naświetlań. Czasem bywało lepiej, innym razem znów gorzej. W naszej miejscowości modliło się za Roberta około dwieście osób. Gdy zdrowie się polepszało, modliliśmy się o pracę dla niego, którą otrzymał. Teraz, po siedmiu latach, zdrowie mu dopisuje. Dziękuję Panu Bogu i tym wielu osobom, które modliły się za Roberta. Wiara w Pana Boga dała mi moc, bym się nie załamała. W pomocy przyjaciół odczuwałam miłość i pomoc samego Pana Boga. Niech będą Mu dzięki".

Ta mama doświadczyła dobroci Pana Boga. Są takie chwile, kiedy czujemy, że Pan Bóg jest blisko nas.

Ks. Roman Froń - KOCHAM CIĘ, PANIE BOŻE, WIELKA TAJEMNICO! Współczesna Ambona 1998

- 192 -

Znałem starszego księdza. Miał ponad osiemdziesiąt lat. Czasami odwiedzałem go w małym mieszkaniu. Zawsze życzliwie i radośnie mnie przyjmował. Bardzo lubił wracać do przeszłości - chociaż na bieżąco czytywał gazety i słuchał radia. Najchętniej wspominał swoich uczniów: tych ze szkolnych lekcji religii, tych z grup ministranckich i z Krucjaty Eucharystycznej - grupy oddającej szczególną cześć Panu Jezusowi obecnemu w Najświętszym Sakramencie.

- O, popatrz - mawiał, pokazując nieco pożółkłą fotografię. Ten chłopczyk w krótkich jasnych spodenkach jest dzisiaj dyrektorem wielkiej fabryki. A zapłakana Marysia to znana piosenkarka. Tutaj jest widokówka z Australii. Przysłała mi pozdrowienia z koncertu. Często wspominam moich wychowanków. Codziennie się za nich modlę. Przypominam sobie ich buzie i za każdego z nich proszę Pana Jezusa. W ten sposób dalej im pomagam. Pamiętam o nich i jestem razem z nimi. Oni też przypominają sobie o starym katechecie. Składają krótkie wizyty, telefonują, piszą kilka słów.

Myślę, że starszy kapłan bardzo kocha tych, których kiedyś spotkał w swoim życiu. Pan Jezus powierzył każdego z nich kapłańskiej trosce młodego kiedyś księdza katechety. Dlatego zawsze pamięta o swoich uczniach, gdy się modli. W ten sposób okazuje im ogromną pomoc. Pozostaje dalej z nimi, chociaż dzielą ich długie lata i mnóstwo kilometrów. Chrześcijańska miłość jest silniejsza od upływającego czasu.

Ks. Andrzej Kotek - POZOSTAŁ Z NAMI NA ZAWSZE Współczesna Ambona 1997

- 193 -

Nawiązując do tego, chciałbym wam opowiedzieć historyjkę, bajkę, w której zwierzęta wyobrażają ludzi. Gdy wymienię duże i małe zwierzęta, wówczas zastanowimy się spokojnie, do których sami się zaliczamy. Oto bajka:

Gdy pasterze rozbiegli się na wszystkie strony i wszędzie powróciły dawne kłótnie, także zwierzęta chciały zobaczyć cud. Duże zwierzęta ustaliły kolejność, a małe nie odważyły się temu sprzeciwić. Orzeł wzbił się w powietrze, lew uderzał swoim ogonem w piasek i ryczał głośno: "Jestem pierwszy", słoń zatrąbił, a żyrafa pobiegła za nimi, elegancko się poruszając, kołysząc głową na długiej szyi. Mysz, wróbel, kret i bóbr pozostali smutni daleko z tyłu i spoglądali na ogromną chmurę kurzu, którą pozostawiły za sobą duże zwierzęta. "O nas Bóg chyba nie pomyślał - mówiły do siebie - przecież jesteśmy takie małe".

Tymczasem ogromny orzeł szybował nad Betlejem. Z szeroko rozpostartymi skrzydłami przybył przed drzwi stajenki. Ale były za wąskie dla niego. Uderzał więc obydwoma skrzydłami w futryny drzwi i upadł na ziemię. "Może będzie lepiej - zakrakał - złożyć uszanowanie we czworo", skoczył na kij z okrągłą rączką, a spod jego szponów posypały się drzazgi. Przyszedł także lew. Długim skokiem ten król zwierząt chciał przedostać się przez drzwi, ale przeszkodziła mu w tym duża paszcza. Następnie dotarła do celu żyrafa. Ponieważ jednak tak bardzo zadzierała nosa, wejście okazało się dla niej zbyt niskie. Nie chciała jednak zrezygnować i zjadła słomę z dachu stajenki, aby zajrzeć do środka. W tym czasie w Betlejem właśnie padał deszcz i do stajenki lało się coraz więcej wody... Gdy wreszcie dotarł słoń i próbował całym swym ciężarem przecisnąć się przez ciasne drzwi, licha stajenka zadrżała w posadach.

Św. Józef miał już tego dość. Sięgnął po swoją laskę, by nauczyć zwierzęta dobrych obyczajów, ale stwierdził, że zostawił ją przed wejściem, a tam porwał ją w swoje szpony orzeł i całkiem zniszczył. Gdy do tego jeszcze z góry oblały św. Józefa strumienie deszczu, a przed stajenką wpadł w błoto, które rozmiesił nogami słoń, Maryja musiała go upomnieć: "Józefie!", uważaj, aby jakieś nieodpowiednie słowo nie padło w świętym miejscu.

Dużo później dotarły do stajenki małe zwierzęta. Nie było to dla nich takie proste. Mysz miała za krótkie nogi, kret z powodu ślepoty zbaczał ciągle ze szlaku, bóbr sapał, bo brakowało mu wody, a szpak stracił połowę skrzydła na rzecz sokoła. Ale udało im się pokonać wszystkie przeszkody, ponieważ ich oczekiwania były wielkie. Nadzieja spotkania czegoś szczególnie wielkiego dodawała im sił. Bez trudu weszły do stajenki żadne nie było ani za duże, ani za szerokie, ani za głośne, ani za wyniosłe. A jak wyglądała stajenka! Kałuże wody na klepisku, przed drzwiami błoto, dach w połowie odkryty, drzwi zwisające z zawiasów, krzyczące dziecko, Maryja zrozpaczona, Józef wściekły... (a więc prawie tak jak u was w domu kilka godzin przez rozdaniem podarunków).

Małe zwierzęta zorientowały się, że świętowanie odbędzie się później, najpierw trzeba zabrać się do pracy. I zabrały się. Szpak uporządkował słomę na dachu. Mysz skoczyła do żłóbka i bardzo szybko zrobiła ze słomy sieczkę. Kret wykopał rów odwadniający przez stajenkę i następnie przed wejściem, a bóbr zajął się uchwytem laski św. Józefa. Znowu poleciały wióry, ale tym razem w sposób uporządkowany (i powstała nowa rączka, gładka jak lustro z przepięknymi nacięciami). Potem bóbr podszedł do drzwi, które były wyrwane z zawiasów. Św. Józef chciał mu pomóc, i oto - coś z drugiej strony się poruszyło. Słoń podniósł swoją trąbą ciężkie drzwi. Żyrafa kładła na dach związaną w kuczki słomę, a orzeł, machając skrzydłami, osuszał mokre wnętrze stajenki. Tylko lew stał w niemym zdziwieniu. Nie rozumiał jeszcze, jakiego Króla tu spotkał - Króla "z niskości". Ale nie mógł jeszcze stanąć przed Nim, jego duża paszcza nie mieściła się w drzwiach stajenki. Dopiero gdy kret poprosił go: "Zabierz mnie z sobą, bo jestem całkiem ślepy, do nowego Króla", lew wziął małego, czarnego kompana w swoją wielką łapę. Ponieważ niosąc go bardzo uważał i skłonił skośnie głowę, mógł bez trudu razem z kretem wejść przez drzwi stajenki.

Tak więc w Betlejem historia bożonarodzeniowa trwała kilka dni dłużej. Wreszcie stajenka była sucha, dach szczelny, żłóbek napełniony pachnącym sianem i - pokój zapanował między dużymi i małymi zwierzętami. Bóg był całkiem blisko swojego stworzenia, blisko ludzi i zwierząt - nie gdzieś daleko w obłokach.

Willi Hoffsummer PROPOZYCJE I POMYSŁY Współczesna Ambona 1999

- 194 -

Carlo Carretto ukazuje tę prawdę pisząc o różnych "stopniach miłości", przez które przechodzi człowiek w ciągu całego swojego życia. W książce zatytułowanej Liczy się tylko miłość kreśli takie słowa: "od chwili urodzenia aż do śmierci rozwijają się w nas kolejno wszystkie stopnie miłości naturalnej. Lecz one nie potrafią nas w pełni nasycić. Człowiek wyczuwa podświadomie, że to nie jest jeszcze wszystko. Czuje w sobie pustkę, której nie jest w stanie wypełnić jedynie ziemska miłość. Jest jednak w nas dążenie stworzone przez samego Boga, dążenie do takiej miłości, podatność na taką miłość, która nie jest ze swej natury ziemska, lecz ma cechy samego Boga Nieskończonego, Odwiecznego, Transcendentnego. (...) Człowiek poszukuje Boga, i Bóg jest dla człowieka miłością godną jego wielkości. Bóg jest dla człowieka sytością, pełnią, urzeczywistnieniem jego pragnień, celem, spokojem, radością, szczęściem" (por. C. Carretto, Liczy się tylko miłość, s. 41).

Ks. Witold Wojsa - UMIŁOWANIE BOGA I PRZYKAZANIA Współczesna Ambona 1999

- 195 -

Robert Friedrich "Litza", znany muzyk rockowy (gitarzysta zespołów: "Acid Drinkers", "Flapjack" i "Kazik na żywo"), powiedział niedawno: "Kiedyś myślałem o Bogu, że jest Bogiem karzącym. Jest tylko tym, który czeka, aby przyłapać mnie na jakimś występku, by potem móc mnie zmiażdżyć cierpieniem. Ale życie pokazuje mi coś zupełnie innego. Jezus błogosławi nawet moje błędy tzn.: ja robię błąd, a On to naprawia. Niszczę kogoś przez swój egoizm i głupotę, a Pan Bóg leczy tych ludzi, mnie również, a w końcu pozwala nam się pojednać. To niesamowite! Tak naprawdę to okazuje się, że jest On wielkim miłosierdziem. Chodzi o to, by dać Panu Bogu szansę, by Go sprawdzić".

Gdy Jezus staje dziś przed trędowatym, z miłością wyciąga doń rękę i uzdrawia - czyni to także ku przestrodze tych chrześcijan, którzy wciąż jeszcze brzydzą się podać rękę choremu na trąd dzisiejszego świata -  którzy z wstrętem patrzą na brudnych, żebrzących... i przypomina nam o tym, że - jak pisze siostra Małgorzata Borkowska - "On nie przychodzi sam. Jeśli Mu otworzymy drzwi, to zaraz za Nim gotów wejść Żyd, Litwin, Ukrainiec, może jeszcze i jakiś głodny Rumun, a nawet chory na AIDS". Gdy zatem Jemu chcesz drzwi otworzyć, bądź pewien, że przyjdą także inni, a On - z nimi.

Ks. Tomasz Tobolski - "JEŚLI CHCESZ, MOŻESZ MNIE OCZYŚCIĆ" Współczesna Ambona 2000

- 196 -

Szkołę średnią ukończyła Małgorzata z wynikiem dość dobrym w nauce i z zaszczepionym ziarnem obojętności wobec Boga. Wiara tliła się jeszcze małą iskierką. Szczęśliwie znaleziona praca. Teraz nikt jej nie krępował, nie było nakazów i zakazów. Odzwyczaiła się od chodzenia do Kościoła. W życiu coraz częściej okazywało się, że ludzie co innego myślą, co innego mówią, a jeszcze co innego robią. Brak zaufania do ludzi. Sumienie nie dawało jednak spokoju. Małgośka pomyślała - spróbuję odejść zupełnie od Boga, zapomnę o Nim, zacznę używać świata, póki służą lata. Alkohol, nieprzespane noce, tłumione wyrzuty sumienia, zranione uczucia i łzy. Serce lodowate, niezdolne do poświęceń, miłości. Dzień zaczynał się i kończył alkoholem. Zadziałała łaska chrztu. Bóg upomniał się o swoje prawa. Przedtem była jednak droga przez mękę. Nałóg. Nie poza nim nie istniało, nie interesowało jej. Brak ambicji. Ręce drżały, trzeba było coś wypić, bo inaczej nic nie szło zrobić. Staczanie się po równi pochyłej. Dziewczyna widziała, że ma przyjaciół tylko do kieliszka, że ludzie nią gardzą i patrząc z politowaniem.

Po kolejnej jesiennej popijawie nie była w stanie dojść do domu. Położyła się na mokrej zimnej ziemi, oparła głowę o kamień i usnęła. Nad ranem obudziła się i zobaczyła... krzyż. W ciemnościach, pijana oparła głowę o przydrożny krzyż z kamienia. Coś pękło wewnątrz.

Postanowiła: Chryste z Twoją pomocą stanę się innym człowiekiem. Wynagrodzę Ci za wszelkie dotychczasowe zło. Potrzebuję siły wytrwania. Nigdy nie opuszczę Mszy św. w niedzielę. Minęło już dwanaście lat. Wytrwała. Pomogła uzdrawiająca obecność Boga.

Czy mogę się smucić, zwątpić we wszystko, gdy Bóg dotyka mojego serca, czyni je dobrym i sprawia, że szala miłości w moim życiu waży więcej niż szala zła. Obecność Boga to świadomość, że muszę najpierw w sobie samym zacząć zmieniać położenie poziomu tych dwóch szalek.

Ks. Zbigniew Trzaskowski - JUŻ, ALE JESZCZE NIE Współczesna Ambona 2000

- 197 -

Pewna bajka opowiada: Szatan, dla którego radością byłoby wszystko poplątać i pomieszać, zrobił lustro, które sprawiało mu diabelską radość. Lustro ukazywało dobro i piękno jako zupełnie małe, natomiast całe zło odbijało się w lustrze jako kolosalne. Wszędzie rozstawiał to swoje lustro, i nie było już więcej kraju ani człowieka, którego obraz nie byłby z tego powodu zniekształcony. Pewnego dnia sam Szatan musiał przejrzeć się w tym lustrze i ze wstrętu do samego siebie tak zaczął się śmiać, że wypadło mu ono z rąk i rozbiło się na tysiące, miliony odłamków. Zły burzowy wicher rozniósł odłamki po całej ziemi. Niektóre z nich były tak małe jak ziarnko piasku; te osiadły w oczach wielu ludzi. Widzieli oni wszystko odwrotnie dostrzegali tylko to, co było złe. Spotkaliście już takich ludzi? Niektóre odłamki lustra były tak duże, że zostały wykorzystane jako szyby w oknach. .lednak nie nie można było przez nie zobaczyć! Odkryjesz tylko to, co złe u twoich sąsiadów. Inne kawałki lustra trafiły do okularów, które w użytkowaniu utrudniały ludziom prawidłowe widzenie i sprawiedliwy osąd.

(przerwa na refleksję )

"Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony".

(zdanie to może stanowić nić przewodnią kazania, dlatego też może się również znajdować na początku bajki)

Lustro dobrego Boga: gdy Bóg zobaczył, jak wielu ludzi wszystko widzi krzywo, posmutniał. Postanowił jednak im pomóc. Powiedział: "Poślę na świat mojego Syna. On jest moim odbiciem, moim lustrem. On odzwierciedla moją dobroć, sprawiedliwość; wszystko ukaże ludziom zgodnie z moim zamysłem". Jezus postawił to lustro przed ludźmi. Pokazał im dobro, nawet w oszustach, grabieżcach, grzesznych kobietach. Dzięki Niemu w chorych na nowo rosła siła do życia. Pocieszał ludzi smutnych, pogrążonych w żałobie, i mówił: "Ja jestem mocą przeciwko śmierci".

W lustrze tym każdy człowiek mógł odkryć zło, ale już nie tak wielkie, by nie można go było pokonać. Wielu ludzi pokochało to lustro Boga, i szli za Jezusem. Zachwycili się Nim. Inni jednak wpadli w złość, zaatakowali Go i rozbili to Boże lustro. Jezus został zabity. Jednak uniósł się dobry wiatr, wiatr Ducha Świętego, który tysiące, miliony odłamków lustra poroznosił po całym świecie. Każdy, komu choćby odłamek tego lustra wpadł do oka, uczył się widzieć świat i innych ludzi tak, jak widział ich Jezus: dlatego twoje oko zauważa najpierw dobro i piękno, natomiast zło i nikczemność postrzega jako dające się przeobrazić pokonać. Prośby

Kapłan: Ukryty Boże, wołamy do Ciebie:

Pozwól nam nie oglądać świata w zniekształconym lustrze strachu i przemocy, w którym zło nadyma się do potężnych rozmiarów. Pomóż nam tak patrzeć na świat, jak Ty tego pragniesz, byśmy pod powierzchnią rzeczywistości dostrzegali Twe nadchodzące królestwo. Daj nam spojrzenie Jezusa, żebyśmy w pogardzanych i odtrąconych rozpoznawali ślady Twego dobra.

Kapłan: Napełnij nas nową mocą i nadzieją. Prosimy Cię o to przez Tego, który jest Twoim doskonałym zwierciadłem, przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana.

Wszyscy: Amen.

Willi Hoffsummer - DWA LUSTRA Współczesna Ambona 2000

- 198 -

Może czasem zastanawiamy, się jak wyglądać będzie życie i szczęście wieczne, nieustanne przebywanie z Panem Bogiem. Podobnie zastanawiał się pewien człowiek, który wstąpił do klasztoru, aby zgłębić ten problem. Często myślał sobie, że człowiek w końcu znuży się wiecznym szczęściem. Modlił się do Pana Boga, aby mógł zrozumieć tę tajemnicę. Pewnego wieczoru podziwiał piękne barwy zmierzchu. Pogrążył się w modlitwie, słuchając jednocześnie kojącego śpiewu słowika. Ile czasu trwała ta modlitwa? godzinę, a może dwie? Nie potrafiłby dokładnie powiedzieć. Nagle zdał sobie sprawę, że słońce już dawno zaszło i zapanowały ciemności. Czym prędzej wstał i ruszył szybkim krokiem w kicrunku klasztoru, lękając się spóźnienia.

Kiedy przyszedł do klasztoru ze zdumieniem stwierdził, że nie poznał ani jednego ze swoich współbraci. Suknie ich były takie same, ale zmieniły się twarze. Także bracia go nie poznali.

- Kim jesteś? Skąd przybywasz? pytali.

- Jestem ojcem Bogdanem i należę do tego klasztoru - odparł. Oddaliłem się zaledwie na kilka godzin. Powiedzcie raczej, kim wy jesteście?

Nie poznaję nikogo. Można by pomyśleć, że wszyscy mnisi zmienili się w ciągu tak krótkiego czasu, ale to niemożliwe.

Braciszkowie nie wiedzieli, co powiedzieć. Patrzyli po sobie i milczeli. Nagle jednemu z nich przyszło do głowy odległe wspomnienie.

- Ależ tak - powiedział - niejaki ojciec Bogdan żył w tym klasztorze trzysta lat temu i zniknął w tajemniczy sposób.

Ojciec Bogdan zrozumiał wówczas, co się stało. Skoro bowiem piękne barwy zmierzchu i słodki śpiew ptaka pochłonęły jego uwagę do tego stopnia, że minęło trzysta lat, a on nawet tego nie spostrzegł, to jakże mogłoby go znużyć podziwianie wielkości Boga.

Pan Bóg kocha człowieka, dlatego obdarzył go łaską życia wiecznego. Ta prawda powinna przenikać nasze życic tutaj na ziemi. Dlatego w sercu każdego z nas powinna panować radość.

Ks. Krzysztof Mijal - ŁASKA ŻYCIA WIECZNEGO Współczesna Ambona 1998

- 199 -

Posłuchajcie opowiadania o pewnej przygodzie małego chłopca.

"Wnuk rabbiego Barucha, mały Jechiel, bawił się kiedyś z pewnym chłopcem w chowanego. Ukrył się najstaranniej i czekał, aż tamten zacznie go szukać. Czekał długo nadaremnie, wreszcie wyszedł ze swojej kryjówki, ale tamtego nie było widać. I wtedy Jechiel zrozumiał, że ów chłopiec wcale go nie szukał. Tak się tym zasmucił, że zaczął płakać, płacząc pobiegł do izby dziadka i poskarżył się na złego towarzysza zabawy. Łzy stanęły rabbiemu Baruchowi w oczach i powiedział: Tak mówi też Bóg »Ukrywam się, ale nikt mnie nie szuka«" (M. Buber, Opowieści chasydów s. 111).

Panem, którego należy szukać, jest Bóg.

Ks. Stanisław Bielecki - SZUKAJCIE PANA! Współczesna Ambona 1993

- 200 -

W kilka dni po śmierci Błażeja Pascala służący zauważył przypadkiem, że w podszewce kaftana zmarłego filozofa tkwi coś, co było grubsze niż reszta. Rozpruł to miejsce, aby zobaczyć, co to jest, i znalazł niewielki pergamin, złożony i zapisany ręką swego chlebodawcy. W pergaminie była kartka papieru zapisanego tą samą ręką. Jeden zapis był wierną kopią drugiego. Obie kartki zostały przekazane natychmiast siostrze zmarłego, która dała to do przejrzenia kilku jego najbliższym przyjaciołom. Wszyscy byli zgodni co do tego, że ów pergamin, zapisany z taką pieczołowitością i takim wyjątkowym pismem, stanowi rodzaj pamiątki, którą Pascal przechowywał niezwykle troskliwie, aby zachować żywo w pamięci to, co zawsze pragnął mieć przed oczami i w sercu, i od ośmiu lat zadawał sobie trud, wyjmując to i zaszywając na nowo, ilekroć szył sobie nowy kaftan. U góry kartki narysowany był krzyż otoczony promieniami. Pod tym napis:

"Roku Pańskiego 1654, w poniedziałek, 23 listopada, w dniu świętego Klemensa, papieża i męczennika i innych, w Martyrologium, w wigilię św. Chryzogona męczennika i innych, od około godziny dziesiątej i pół wieczorem do około pół godziny po północy. OGIEŃ, Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba, a nie filozofów i uczonych. Pewność. Pewność. Uczucie. Radość. Pokój. Bóg Jezusa Chrystusa. Deum meum et Deum vestrum. Twój Bóg będzie moim Bogiem. Zapomnienie świata i wszystkiego oprócz Boga. Ten tylko Go znajdzie, kto pójdzie drogą wskazaną w Ewangelii. Wielkość duszy ludzkiej. Ojcze Sprawiedliwy, świat Cię nie poznał, ale ja Cię poznałem. Radość, radość, radość, łzy radości.

Rozłączyłem się z Nim. Dereliquerunt me fontem aquae vivae. Boże mój, czyżbyś mię miał opuścić? Obym nie został z Nim rozłączony na wieki! A to jest życie wieczne, aby poznali Ciebie, jedynego Boga prawdziwego i Tego, któregoś posłał, Jezusa Chrystusa. Jezusa Chrystusa. Jezusa Chrystusa. Rozłączyłem się z Nim, odstąpiłem Go, wyparłem się, ukrzyżowałem. Obym nigdy nie został z Nim rozłączony!

Ten tylko Cię zachowa, kto idzie drogą wskazaną w Ewangelii. Wyrzeczenie zupełne i błogie. Zupełne poddanie Jezusowi Chrystusowi i memu przewodnikowi. Wieczysta radość za jeden dzień udręki na ziemi. Non obliviscar sermones tuos. Amen".

Nie zapominajmy, kto to mówi: największej miary fizyk, matematyk, inżynier, psycholog i filozof człowieka. Staje wobec rzeczywistości Boga. I to odejmuje mu niemal mowę. Rzeczywistość Boga, która jaśnieje i płonie, która przynosi całkowitą pewność, pokój wypełniający człowieka i radość niezależną od wrażeń zewnętrznych.

Aby zrozumieć istotę Pascala, trzeba zrozumieć jego cierpienie. Sześć ostatnich miesięcy życia to okres straszliwych cierpień, wypełnionych jednak głębokim spokojem - a to znaczy bardzo wiele. Milczenie ostatnich sześciu miesięcy aż do śmierci, nie przerwane już żadną wypowiedzią na temat aktualnych problemów, wskazuje na ostateczne rozwiązanie w życiu Pascala: powierzenie duszy Bogu. Dopiero od tej chwili cała jego walka nabiera ostatecznego sensu.

Aby zrozumieć istotę Pascala, trzeba zrozumieć jego milczenie. Drugiego lipca wystąpił ostry atak kolki. W tej samej chwili Pascal zażądał Sakramentu. Zapewniono go, że to minie i nie będzie już miał ataków. Nie jest potrzebny Sakrament. Czy Pascal miał coś wspólnego z tą duchowością? Czy nie został bezgranicznie sam? Wypowiedział on wówczas prośbę, która świadczy o prawdziwie szlachetnej prostocie wiary: "Ponieważ nie jest mi dana łaska Eucharystii, pragnę się związać z Bogiem w członkach Chrystusa. Chciałbym mieć tu w domu chorego biedaka, któremu usługiwano by tak samo jak mnie". Również ta prośba nie została spełniona. W końcu jednak kapłan znalazł do niego drogę. Kiedy wszedł, chory odzyskał przytomność i mógł przyjąć Najświętszy Sakrament. Dwadzieścia cztery godziny później już nie żył.

Ks. Zbigniew Trzaskowski KARTOTEKA TEMATÓW Współczesna Ambona 1994

- 201 -

Chateauneuf, kanclerz Wielkiej Pieczęci króla Ludwika XIII, został zapytany jako dziewięcioletnie dziecko przez biskupa, gdzie znajduje się Bóg. Za trafną odpowiedź miał obiecane 5 sztuk złota. Chłopiec odpowiedział pytaniem:

- 10 sztuk złota dla ekscelencji, jeśli mi pan powie, gdzie go nie ma.

Ks. Zbigniew Trzaskowski KARTOTEKA TEMATÓW Współczesna Ambona 1994

- 202 -

Bóg widzi

Okazja czyni złodzieja. Pewien gospodarz widząc, że sąsiad pojechał z rodziną w pole, przeszedł przez płot, aby podebrać trochę jabłek w ogrodzie. Rozejrzał się na wszystkie strony, przed siebie, poza siebie, w prawo i w lewo, czy ktoś przypadkiem go nie zobaczy. Kiedy się tak rozglądał, zawołał do niego mały syn sąsiada, siedzący na jednym z drzew:

- Rozglądacie się dokoła, a dlaczego nie spojrzycie w górę, do nieba?

Ks. Zbigniew Trzaskowski KARTOTEKA TEMATÓW Współczesna Ambona 1994

- 203 -

Bóg nie zabija

Lata pięćdziesiąte w Polsce. Czas stalinowskiego terroru. Mój ojciec został zamknięty w więziennym karcerze. Dodatkowa kara dla niewinnie skazanego. Wąska, niska cela bez światła, betonowa posadzka, brak pryczy, zaduch. W tej "celi" spędził Wielki Tydzień.

Wreszcie strażnik otworzył drzwi. Promień słoneczny wpadł do środka. Na ścianach karceru widniały różne napisy: modlitwy, nazwiska, przekleństwa, sprośne rysunki... Ojciec dostrzegł również słowa napisane krwią: BÓG NIE ZABIJA.

Zdanie zapadło głęboko w pamięć byłego AK-owca i, jak wyznał, będzie mu towarzyszyło aż do śmierci.

Ks. Zbigniew Trzaskowski KARTOTEKA TEMATÓW Współczesna Ambona 1994

- 204 -

Sławny malarz James Thornhill, autor fresków w katedrze św. Pawła w Londynie, pewnego dnia tak zachwycił się swoim dziełem, że zaczął się cofać, aby z dystansu lepiej przyjrzeć się swemu malowidłu. Zafascynowany nie zauważył, że grozi mu upadek z wysokiego rusztowania na posadzkę świątyni. Jeden z asystentów z przerażeniem dostrzegł, jak wielkie niebezpieczeństwo grozi mistrzowi. Zrozumiał, że okrzyk może tylko przestraszyć malarza i przyspieszyć katastrofę. Nie zastanawiając się długo, zanurzył pędzel w farbie i rzucił nim we fresk. Mistrz przerażony skoczył do przodu. Jego dzieło zostało zniszczone, ale on sam uratowany (R. Cantalamessa).

Tak czasem postępuje z nami Bóg: burzy nasze plany i nasz spokój, aby uratować nas przed spadnięciem w przepaść, której nie widzimy. Czasem trzeba porzucić fałszywy pokój, aby zdobyć prawdziwy pokój. "Gdy będziesz miał w swym sercu Boga - mówi Paul Claudel - będziesz miał gościa, który nie da ci spokoju".

Ks. Stanisław Budzik Czego oczekuje ode mnie Chrystus? w Materiały Homiletyczne - Z GWIAZDĄ EWANGELIZACJI W TRZECIE TYSIĄCLECIE - C - Tarnów 2000 Cz.3

- 205 -

Św. Brat Albert Chmielowski, artysta malarz, powstaniec, namalował wiele różnych obrazów. Dwa z nich odnoszą się do kultu Bożego Serca. Jeden obraz nosi tytuł Ecce Homo. Drugi - to wizja św. Małgorzaty. Obraz Ecce Homo przedstawia Chrystusa. Lewa strona obrazu jest zniekształcona i dzięki temu wyraźniej uwydatnia się Serce Jezusowe. Chrystus na tym obrazie robi takie wrażenie, jakby cały był sercem, jak gdyby cały był miłością. Św. Brat Albert oddał tutaj plastycznie istotę kultu Bożego Serca.

Obraz drugi przedstawia Chrystusa, który objawia swe Serce za pośrednictwem św. Małgorzaty Alacoque. Św. Małgorzata wyciąga błagalnie ręce ku Sercu Bożemu. W tym obrazie św. Brat A1bert wyraził ufność ku Bogu, który jest miłością i miłosierdziem.

Słynny fizyk Albert Einstein stwierdza, że największym problemem XX wieku nie jest problem bomby atomowej, ale problem ludzkiego serca.

Gertruda von le Fort, powieściopisarka katolicka, powiada, że zamarło serce ludzkie a rozum tryumfuje, gdyż odkrył energię atomową.

Z obydwu wypowiedzi fizyka i pisarki wynika, że trzeba nam wrócić do serca. Potrzebujemy więcej serca, więcej ciepłego intelektualizmu. Człowiek to nie tylko rozum i wola, ale także uczucie, ciepło ludzkiego serca, którego brak w naszych czasach. Zaniedbywanie roli uczucia w życiu człowieka jest pomniejszeniem jego wartości. Najświętsze Serca Jezusa przypomina człowiekowi o przykazaniu miłości Boga i bliźniego.

Ks. H. KIEMONA Miłość za miłość s. 93-94 Materiały Homiletyczne Maj/Czerwiec nr 157.

- 206 -

Było to 13 grudnia 1871 roku. We Włoszech, na dworcu kolejowym w Weronie, zgromadził się spory tłum ludzi. Żegnano misjonarzy odjeżdżających do Afryki. Wśród nich znajdował się również młody zakonnik o. Daniel Comboni. Młodzieniec cieszy się, że jego misjonarskie pragnienia wreszcie się spełniły, i że może wyjechać do pogan, aby im nieść światło Ewangelii. Młody kapłan szepce w duszy słowa psalmu: Radością jest dla mnie pełnić wolę Twoją, mój Boże (Ps 40). Wierzył bowiem, że do pracy misyjnej wzywa go Bóg. Za chwilę wyruszą w dalekie kraje, więc żegna się z rodziną i znajomymi.

Daniel najpierw podchodzi do ojca, którego bardzo kochał i mówi: Ojcze, ty wiesz, jak cię miłuję, ale dla misji, z miłości ku Bogu, opuszczam cię ze spokojem w sercu. Wzruszył się siwiejący ojciec, zaszkliły mu się oczy, ale powstrzymał łzy i rzekł: Kochany Danielu! Ja również, z miłości ku Bogu, oddaję cię na misje z radością. Jakże to wspaniałe słowa. Mogły one wypłynąć z takich serc, które ponad wszystko miłują Boga. Dla chrześcijan miłość Boga to sprawa najważniejsza.

Ks. H. Kiemona Z miłości ku Bogu s. 108, Materiały Homiletyczne Styczeń/Luty  Nr 154

- 207 -

Za panowania cesarza Wespazjana zastanawiano się nad tym, jakie imię należało dać Bogu. Zdania były różne. Jedni mówili, że Boga trzeba nazwać Bogiem bogactwa, drudzy Bogiem mądrości, Bogiem doskonałości, Bogiem wszechmocy. Wtedy wystąpił opiekun bezdomnych i rzekł: jeśli Bóg jest Bogiem bogactwa, to nie może być Bogiem biednych; jeśli mądrości, nie może być Bogiem prostych; jeśli Bogiem Wszechmocy, to nie może być Bogiem słabych i uciśnionych. Potem pokazał obraz z wizerunkiem mężczyzny, o twarzy, z której biła sama dobroć. Pod obrazem były wypisane słowa: obiecuję, daję, przebaczam. Zebrani, gdy ujrzeli ten obraz, jednogłośnie zawołali: Bóg Najwyższy musi być Bogiem miłości. Tak jest! Bóg nie tylko musi być Bogiem miłości, ale jest nim rzeczywiście. Boga mamy miłować ponad wszystko.

Ks. H. Kiemona Z miłości ku Bogu s. 108, Materiały Homiletyczne Styczeń/Luty  Nr 154

- 208 -

- Był młody, skory do śmiechu, zawsze wesoły, wrażliwy i uczuciowy. Rano wyszedł z domu, jak zwykle zadowolony i radosny. Całując matkę powiedział: „Do wieczora”. Zabrał ze sobą cały swój sprzęt taternicki. Tego dnia on i jego koledzy mieli dokonać na linie bardzo trudne zadania. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności stawia grupę wobec groźnego niebezpieczeństwa. Świadomy swej odpowiedzialności, jako szef ekipy, decyduje się dokonać tego, co graniczy z niemożliwością. W służbie tych, których nazywał swoimi braćmi zginął, aby oni mogli żyć. Kiedy go odnaleziono, było już za późno. Nie mógł nawet wypowiedzieć słów pożegnanin. Ale w jego notatniku znaleziono słowa napisane na kilka dni przed wypadkiem. Pisał tak: „Czuję się pełen miłości do tego świata. Miłość, którą odczuwam do ludzi, nie może być czym innym, jak tylko miłością Bogu dla nich poprzez moją osobę. Będę tym, który daje świadectwo miłości Chrystusa. Ale jakimi środkami? Ty, o Panie, decydujesz o tym. On mnie wzywa, ja odpowiadam Jego wola jest moim szczęściem bo On jest miłością. Jego wola to miłość”.

Ten chłopiec rozumiał dobrze, co znaczą słowa: „Idźcie, służcie Panu”.

Ks. Szymański St. SJ, Eucharystia podarunkiem miłości Najśw. Serca Jezusowego, BK /1972/, s.275

- 209 -

By życie było świadectwem, należy je przepoić modlitwą. Modlitwa jednak jest trudna, dlatego wielu z nas ją zaniedbuje. Chciałbym tutaj powiedzieć, że istnieje prosta metoda modlitwy. Każdy może ją z łatwością przyswoić. Zacznijmy od uświadomienia sobie obecności Boga. Ogarnia ona wszystko. W Nim żyjemy, ruszamy się i jesteśmy. Nigdy sami! Myśl więc o Bogu tak, jak myślisz o swojej żonie, o saym mężu, o swych dzieciach, o rodzicach czy przyjacielach. Bóg jest bardziej rzeczywisty i bliższy niż oni. On jest w nas.

Jeśli tak jest, to trzeba uważać, by nie czynić tego, co obrażałoby Jego obecność. Czyste serce jest pierwszym warunkiem dobrej modlitwy. A drugim warunkiem - jest umiejętność zwracania się do Boga we wszystkich sprawach, jak do kogoś bardzo życzliwego i przyjaznego nam. Nie potrzeba słów wyszukanych. Powiedzmy to, co mamy na myśli, przedstawmy Bogu nasze potrzeby, kłopoty i radości. Nie trzeba wielu słów. Wystarczy jedno zdanie, a czasem i słowa nie są potrzebne. Trwać przed Nim - to jest również modlitwa.

Ks. Szymański Z., BK 6 /1967/, s. 351

- 210 -

Umierający kanclerz Henryka WIII, kard. Wolsey /+1530/, skazany na więzienie, mówi: Gdybym Bogu tak gorliwie służył, jak służyłem memau królowi, to zapewne nie opusciłby mnie On na moje stare lata. Lecz słuszną otrzymuję zapłatę za to, że we wszystkim, co czyniłem, miałem więcej na widoku schlebianie królowi, niż obowiązki względem Boga.

Ks. Kosiak P. ZP, BK 8-9 /1967/, s. 130

- 211 -

Pewien człowiek w Indiach zajmował się wyławianiem pereł. Dokonywał tego w ten sposób, że nurkował na dno morza i wyławiał stamtąd ostrygę w nadziei, że w niektórych z nich znajdzie perły. Z czasem przyuczył do tej pracy swojego syna. Pewnego razu chłopiec już dość długo przebywał pod wodą i powinien wracać na powierzchnię. Zobaczył jednak jeszcze jedną ostrygę i postanowił ją wyłowić. Kiedy woda wyrzuciła chłopca, z jego ust  wydobywała się krew, a w zaciśniętej dłoni trzymał tę właśnie ostatnią ostrygę. Ojciec znalazł w niej cudowną, drogocenną perłę niespotykanej wielkości. Jego syn jednak nie odzyskał przytomności i wkrótce umarł. Któregoś dnia odwiedził tego człowieka jego przyjaciel. Usłyszał tragiczną historię i zobaczył wyłowioną przez chłopca perłę. Zapragnął ją kupić. Jednakże ojciec chłopca, mimo że nie powodziło mu się zbyt dobrze, nie chciał jej sprzedać za żadne pieniądze. Kiedy przyjaciel nalegał - powiedział mu wreszcie tak: “Perły tej sprzedać nie mogę. Nikt na świecie nie ma tyle pieniędzy, żeby za nią zapłacić. Ona bowiem kosztowała życie mojego syna. Jesteś moim przyjacielem. Jeśli tak bardzo pragniesz ją posiadać, mogę ją tobie tylko podarować".

W podobny sposób postępuje Bóg, kiedy przychodzimy do Niego, aby uzyskać drogocenną perłę naszego zbawienia. Bóg nie może nam jej "sprzedać" za największą nawet liczbę dobrych czynów. Za zbawienie ludzi Syn Boży oddał bowiem swoje życie. Bóg może nam to zbawienie tylko darować. Jest ono bowiem czymś bezcennym.

Ks. Z Czerwiński - ZBAWIENIE - DAREM BOGA

- 212 -

Było to w Warszawie w sierpniu 1944 r. W czasie powstania warszawskiego - wśród huku rozrywających się bomb, wybuchających granatów i świstu pocisków, kapłani pełnili swoje obowiązki duszpasterskie. W podziemiach kościoła św. Jacka leżeli na barłogu ranni powstańcy. Słychać było ich jęki i nawoływania, rozpaczliwe prośby, skargi i błagania o ratunek. Niekiedy widać było słabe światło zapalonej lampy, które szybko gasło, ponieważ w piwnicy już brakowało tlenu. Wśród tych umierających i leżących w ciemnościach ludzi spełniał obowiązki kapłańskie jeden z księży kapelanów (ks. Henryk Cybulski, kapelan batalionu "Chrobry 11"). Po omacku, delikatnie dotykał głów rąk i nóg, aby nie urazić i nie nastąpić na kogoś. Często powtarzał: Jestem księdzem kapelanem, czy chcesz się wyspowiadać"? Słuchał nieustannych szeptów spieczonych gorączką warg - spowiadał i rozgrzeszał tych z których uciekało życie. Co chwila słychać było słowa rozgrzeszenia: "Ja ciebie rozgrzeszam". Sam - ledwie trzymał się na nogach. Okropnie zmęczony, z głową ciężką jak ołów. Obowiązki kapłańskie spełniał bez zmrużenia oka już od wielu godzin. Chciałby już odpocząć - ale pozostał jeszcze - jeden ranny. Jeszcze i jego trzeba pojednać z Bogiem. W ciemnościach pochylił się nad nim - nie czuł już jego oddechu ani nie słyszał szeptu warg. Kapłanowi zdawało się że przyszedł za późno. Delikatnie dotknął ciała zmarłego. Było ono zimne i dziwne stężałe. Widocznie już długo leżał na kamiennej posadzce. Umarłego trzeba stąd zabrać. Poprosił o światło. Ktoś zapalił zapałkę. Ciemności rozjaśnił mizerny blask światła. Ksiądz się przygląda i widzi przed sobą przyniesioną tutaj cudowną figurę Pana Jezusa. Przeniesiono ją tutaj z kaplicy Baryczków z płonącej katedry warszawskiej. Leżącą figurę Chrystusa ktoś okrył żołnierskim płaszczem. I tak wśród blasku pożarów palącej się Warszawy przy świetle lecących pocisków wśród łez i modlitw towarzyszących Mu ludzi - spoczęła figura Chrystusa zdjętego z krzyża pośród tych, którzy teraz cierpieli. W najstraszliwszej udręce i poniewierce ludzi - razem z nimi ich Bóg!

(Zob.: Wierni Ojczyźnie. Karty z dziejów martyrologii duchowieństwa polskiego w latach okupacji hitlerowskiej, ChSS Warszawa 1966, s. 223-224).

Ks. Józef Wrochna - JEDNOCZĄCA ROLA SŁOWA BOŻEGO W KOŚCIELE

- 213 - 

Pewien turysta zwiedzał kolonię trędowatych wyznania, protestant, który z ciekawości - podglądając pracę siostry, jej poświęcenia i miłość z jaką wykonywała ową posługę - powiedział - ja bym tutaj nie został, gdyby mi tu nawet sto tysięcy dolarów płacono rocznie.  Ma pan rację - odpowiedziała zakonnica.           Ale w takim razie, ile siostra otrzymuje?

- Nic - odpowiedziała.                   To dlaczego siostra tutaj siedzi i tak marnuje swoje młode życie między tymi odrażającymi ludźmi?

Wówczas zakonnica wskazała na obraz przedstawiający chwilę, gdy włócznia żołnierza przebija Serce Jezusa na krzyżu i rzekła:

- Czynię to z miłości do Tego, który na krzyżu umarł z miłości ku panu i ku mnie"

 Ks. Leonard Poloch - SERCE JRZUSA ŹRÓDŁEM JEDNOŚCI

- 214 -

Mama powiedziała małej Ani:

Jutro pójdziemy do kościoła, aby odwiedzić Pana Jezusa leżącego w stajence.

- A co weźmiemy Panu Jezusowi? - pyta Ania.

- Pan Jezus niczego nie potrzebuje - odpowiada mamusia.

- Ale ja wezmę kocyk i słodycze dla Pana Jezusa, bo On jest tam taki samotny.

Mała Ania na swój sposób kochała Pana Jezusa. Jezusowi na pewno spodobały się jej słowa. Bądźmy podobni do niej! Chciałbym, żeby każdy z Was interesował się życiem Chrystusa.

Ks. Krystian Janko - SKUTECZNOŚĆ SŁOWA BOŻEGO

- 215 -

Dziś zaczniemy od wywiadu. Powiem Wam, co odpowiadały dzieci na pewne pytanie.

Robert pojechał na wakacje do cioci. Spotkał tam miłych kolegów, a okolica nadawała się do wspaniałych zabaw. Szczególnie czarująco wyglądały ruiny starego zamczyska. Miejscowi chłopcy opowiadali, że w podziemiach ruinukryte drogocenne skarby. Robert zorganizował drużynę "poszukiwaczy skarbów". Od tego czasu chłopcy ciągle szperali w ruinach. Szukali skarbów. Raz Olek znalazł tajemnicze pudełko, które po otwarciu okazało się pełne ziemi. Innym razem wygrzebali wielką kość. Wojtek twierdził, że to kość dawnego mamuta, ale okazało się, że to zwykła końska kość. Skarbów nie było. Aż tu pewnego razu, gdy chłopcy zapuścili się w ciemny loch zamkowy, przerażeni usłyszeli za sobą wołanie: - Skarb, ukryty skarb! To wołał Darek, który nie należał do ich drużyny, ale ich śledził. I o wszystkim mówił dziadkowi.

- Wiecie, mówi Darek, w zamku wcale nie na skarbów, ale dziadek mówił, że on ma skarb. I kazał wam powiedzieć, że wy też Go macie, tylko skarb ten jest ukryty.

- Co? Jaki skarb? - wołali chłopcy.

- Dziadziuś powiedział, że największym skarbem jest Bóg w sercu człowieka. Wszyscy na moment zamilkli. Po chwili odezwał się Robert: Tak, to prawda, ksiądz też kiedyś mówił na religii: "Bóg w moim sercu - to największy skarb".

Ks. Bolesław Mika - GDZIE JEST TWÓJ SKARB?

- 216 -

Tak uczyni Maurycy, przybrany syn cesarza rzymskiego Domicjana. Żył w czasach, kiedy prześladowano religię chrześcijańską. Mimo, że mieszkał na pogańskim dworze cesarskim, znalazł skarb wiary Chrystusowej. Potajemnie został chrześcijaninem. Gdy cesarz dowiedział się o tymi, wtrącił go do więzienia. Nie mógł jednak opanować żalu po stracie przybranego syna. Poszedł do więzienia i zaklinał go na wszystko, aby przynajmniej tak na niby zaparł się publicznie Pana Jezusa. Domicjan obiecywał Maurycemu całe cesarstwo.

"Wszechświat dzisiaj to Rzym - mówił - a ty będziesz cesarzem Rzymu. Będziesz kierował całym światem, tylko zaprzyj się wiary".

Ale dla Maurycego największym skarbem nie był tron cesarski, ale Bóg i wiara, i dlatego za ten największy skarb zapłacił życiem.

Ks. Bolesław Mika - GDZIE JEST TWÓJ SKARB?

- 217 -

Mistrz, co malował na niebios błękicie I malowidła odbił na tle fali,

Kolorów wzory rzezał na gór szczycie I w głębi ziemi odlał je z metali,

A świat przez tyle wieków z dzieł tak wielu, Nie pojął jednej myśli Tworzyciela".

("Arcymistrz", A. Mickiewicz)

- 218 -

Było to rodzeństwo niespotykane. W naszej grupie nazywano ich świętymi - tak o Marysi i Piotrze pisała ich szkolna koleżanka. Uczyli się celująco, w szkole byli lubiani, w stosunku do rodziców byli posłuszni, poza szkołą interesowali się lotnictwem. Mieli jedno wielkie marzenie: po ukończeniu szkoły pragnęli wstąpić do zgromadzeń zakonnych, a potem wyjechać na misje. Marysia tak pisała w liście do zaprzyjaźnionego z nimi ojca misjonarza: ...ja najchętniej pracowałabym wśród trędowatych. Mówiłabym im o Bogu, o Matce Najświętszej i świętych. Dzieciom urządzałabym przedstawienia o malutkim Jezusku, a w maju odtwarzałabym z dziećmi dla wszystkich ludzi Żywy różaniec". Piotr zaś napisał: "Nie wyobraża sobie przewielebny Ojciec, jak bardzo chciałbym już być w klasztorze, w tym upragnionym miejscu. Jak to dobrze, że to tylko dwa lata". Bliźniacy bardzo kochali Boga i chcieli, by o Nim usłyszeli inni ludzie i pokochali Go. Pragnęli wyjechać na misje i cieszyli się, że będą tam mogli głosić imię Boże. Ich radość nie była jednak pełna. Smutkiem napełniała ich myśl, że ich rodzice odeszli od Pana Boga i nawet nic będą chcieli słyszeć, że ich dzieci będą misjonarzami. Ponieważ Marysia i Piotr nie mogli nawrócić rodziców słowami, gdyż nie odnosiły one skutku, postanowili apostołować dobrym przykładem. Dużo więc rodzicom pomagali, byli im posłuszni i grzeczni. Marysia i Piotr nigdy nie wstąpili do zgromadzeń zakonnych i nie wyjechali na misje. Bóg zechciał, by stali się misjonarzami dla swoich najbliższych. 27 czerwca 1963 roku wyjechali do Nowego Sącza na ćwiczenia szybowcowe. Piotr bardzo interesował się lotnictwem. Marysia też zapisała się do klubu, na prośbę brata.15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Matki Bożej, odbywały się ćwiczenia lotów ślizgowych. Bliźniacy lecieli razem. Po kilku minutach jednak, na skutek awarii, ich szybowiec runął na ziemię. Marysia przeżyła jeszcze trzy godziny i potem zmarła. Piotr cierpiał kilka miesięcy. Podczas pobytu w szpitalu wiele się modlił, spowiadał, przyjmował Komunii świętą, przyjął też sakrament namaszczenia chorych. Krótko przed śmiercią powiedział rodzicom, że miał zamiar zostać misjonarzem. Zmarł w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, 8 grudnia 1965 roku. Rodzice Piotra i Marysi, następnego dnia po jego śmierci, przystąpili do spowiedzi i Komunii św. W książeczce do nabożeństwa swoich dzieci znaleźli obrazki. Na jednym z nich byty zapisane słowa Marysi: "Jeśli taka wola Twoja, Ojcze niebieski, weź mnie, ale natchnij Twoją łaską mych Rodziców, wskaż im swą drogę". Piotr zaś napisał: "Ofiaruję Ci, Boże, moje nędzne życie za nawrócenie mych Rodziców" *.

Ludzie, którzy podobnie jak Marysia i Piotr kochają Boga, nie zatrzymują swojej wiary i miłości do Niego dla siebie, lecz bardzo chcą, by Jego imię "święcili" i czcili wszyscy ludzie. Głoszą więc imię Boże swoim życiem i słowem, nie szczędząc swych sił, zdolności, a nawet życia. Naśladują oni Jezusa Chrystusa.  

 Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 87-88

- 219 -

W roku 1969 cały świat śledził z niezwykłym wprost zainteresowaniem i ciekawością przebieg wyprawy na księżyc amerykańskich astronautów: Nei1 A. Armstronga, Edwina E. Aldrina Jun i Michaela Collinsa. Na księżycu wylądowali w niedzielę, dnia 20 lipca 1969 roku: Armstrong i Aldrin Jun. Ci bohaterowie przestworza, szukając możliwości przebywania na srebrnym globie, nie zapomnieli o Bogu. Oto słowa Aldrina: "Na księżycu przyjąłem komunię. Dwa tygodnie przed startem pastor naszej parafii dał mi miniaturowy kielich który schowałem wraz z odrobiną chleba i wina. Nie byłem na tyle samolubny, by wspomnieć w modlitwie tylko własną rodzinę. Wzywałem ludzi, żeby każdy na swój sposób składał dziękczynienie i mam nadzieję, że ludzie nie tylko zapamiętają ten wyczyn jako sumę szczegółów i osiągnięć techniki lecz pojmą również jego głębszy sens - polegający na ciągłej próbie sił wiecznej ciekawości rzeczy, potrzebie podejmowania takich zadań oraz świadomości że w obliczu Boga wszyscy stanowimy wspólnotę ludzką". A Michael Collins który krążył na statku wokół Księżyca tak napisał na pokładzie kabiny:, Statek kosmiczny 107, alias Apollo ll, alias Columbia. Najlepszy statek jaki kiedykolwiek zbudowano. Niech go Bóg błogosławi"! (Ameryka - wydanie pamiątkowe: człowiek na księżycu, nr 135).

Ks. Hieronim Kocytowski - SZUKAJ BOGA!

- 220 -

W jednym z więzień kilku ludzi pozbawionych wolności było przygotowywanych do I Komunii św. Dzieciństwo przeżyli w Domu Dziecka, później w Zakładzie Poprawczym. To łącząc z brakiem katechizacji, uniemożliwiało przystąpienie do sakramentu pokuty i Komunii św. Jeden ze skazanych zapytany, dlaczego chce przyjąć Komunię św., odpowiedział: "Bo dowiedziałem się, że jest jeszcze Ktoś, kto mnie nie przekreślił". To właśnie Chrystus, obecny w Eucharystii, którego głosi Kościół, nigdy nie przekreśla człowieka, przychodzi do niego i stoi przed drzwiami życia.

Ks. Maciej Kubiak - KOŚCIÓŁ GŁOSI CHRYSTUSA PRZYCHODZĄCEGO DZIŚ W EUCHARYSTII

- 221 -

Może wpadnie Ci do ręki „Tygodnik Powszechny" z dnia 11.1.1981 r. Jest tam zamieszczony wywiad z Anną Walentynowicz pt. „Ludzie może i nie są źli". Kim jest Anna Walentynowicz zapewne już wiesz, a jeśli nie, to tak w skrócie; Pracownica stoczni, urodzona na Wołyniu. Ukończyła przed wojną jedynie cztery klasy, potem uczyła się na kursie dla analfabetów i na kursach spawania. Całe jej życie to zmaganie, aby jakoś żyć. Ciężka praca od świtu do nocy od wczesnego dzieciństwa. Praca w stoczni, przodownica pracy, 270 procent normy, delegatka na Zlot Młodzieży w Berlinie w 1951 roku. Reprezentowała  grupę Kobiet w stoczni i walczyła o sprawiedliwe przyznawanie nagród pieniężnych dla ciężko pracujących solidnych pracownic stoczni. W 1965 roku zachorowała na raka. Po naświetlaniach lekarz powiedział jej, że ma przed sobą  w najlepszym razie pięć lat życia. Termin, jaki wyznaczyli jej lekarze minął. „Bóg darował mi życie, to po to przecież, żebym coś z nim mądrego zrobiła.

Zastanawiałam się, co też to     powinno być. Wiedziałam, że sama wielkiej wody nie zwalczę, więc zaczęłam od drobnych spraw". I dalej Anna Walentynowicz opowiada, jak przyniosła garnek z domu i gotowała ludziom mleko, nosiła na stanowiska pracy, by ludzie nie musieli chodzić do odległej stołówki. To samo z zupą, potem zmywała naczynia. Nie kosztem swojej pracy, tylko podczas przerw. Mistrz zarzucił jej, że robi to pod publiczkę, chce się pokazać. Zajęła się pomocą wobec chorych kobiet. Jedna pani Lodzia sparaliżowana od dwudziestu lat, druga pani Alicja osiemdziesięciotrzyletnia staruszka bez rodziny. Potem Anna Walentynowicz przeżyła coś najgorszego: zwolniono ją dyscyplinarnie z pracy, chociaż do pracy przychodziła dzień w dzień - podano w uzasadnieniu zwolnienia, że samowolnie pracę porzuciła. Skąd czerpała siłę dla niesienia pomocy posługi miłości? Daje w tym wyraźnie odpowiedź: „Wszystko to było dość ciężkie do zniesienia; podtrzymywała mnie tylko myśl, że nie jestem sama i że mogę się modlić. Modliliśmy się codziennie po południu, w kościele Najświętszej Maryi Panny w Gdyni. Głośno odmawialiśmy różaniec w intencji przyjęcia do pracy zwolnionych ludzi; w intencji sędziów którzy wydają niesprawiedliwe wyroki a przede wszystkim o to, żebyśmy mieli zawsze odwagę stawać w obronie drugiego człowieka. Na pytanie skierowane do Anny Walentynowicz czy ludzie są źli? "Ja przypuszczam - ludzie może i nie są źli tylko się bardzo boją". Anna Walentynowicz zwolniona dyscyplinarnie z pracy dnia 8 sierpnia została 14 sierpnia przywieziona do stoczni dyrektorskim samochodem na żądanie załogi stoczni, aby ją przyjęto z powrotem do pracy. W bramie stoczni wręczono jej kwiaty.

Czy Tobie starcza odwagi by to najważniejsze przykazanie miłości Boga  drugiego człowieka realizować w swoim życiu, rozpoznawać Chrystusa w każdym spotkanym człowieku?

Ks. Romuald Waldera - MIŁOŚĆ BOGA I BLIŹNIEGO

- 222 -

O błogosławieństwie i przekleństwie nie decyduje ubóstwo ani bogactwo, ale serce i postawa życiowa - niezależnie od tego, co się posiada, ważna jest świadomość, że Bóg jest najważniejszym dobrem, że przyjaźń z Nim to prawdziwe szczęście. Odkrył to J. Tuwim:

"Zmęczony burz szaleństwem, jak statek pijany, Już niczego nie pragnę, tylko wielkiej ciszy, Kogoś, kto zrozumie mój żal nienazwany, Kogoś, kto mą bezsłowną tęsknotę usłyszy.

Idę po szczęście swoje, po ciszę. Do kogo? Którędy? Jak ślepiec, zwyczajnie przed siebie,

I wiem, że zawsze którą pójdę drogą

Bo wszystkie drogi prowadzą do Ciebie."

 

Tę samą myśl wyraził w nieco innych słowach św. Augustyn:

"Biada duszy, która ma nadzieję osiągnąć coś lepszego, gdy się od Boga odwróci - tylko w Bogu znajdzie spokój, szczęście. Godność człowieka jest tak wielka, że żadne dobro, oprócz dobra najwyższego, nie może mu wystarczyć, ani wypełnić pragnień jego serca."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

- 223 -

Cliff Richard napisał piękną książkę "Ty, ja i Jezus". Już we wstępie pisze, że nigdy nie był ateistą. Przyjmował, że Bóg jest, że stworzył świat, ale nic poza tym. Modlił się tylko wtedy, gdy potrzebował Bożej pomocy. Religia jawiła mu się jako zbiór frazesów. I oto mają 24 lata przeżył swoje nawrócenie. Dotąd przeboje szły za przebojami, dziewczęta piszczały na koncertach, zatrudnił specjalnych kasjerów, by liczyli jego wpływy, a mimo to nie był szczęśliwy. Odkrył, że stawanie się chrześcijaninem, bycie blisko Boga - to sprawa numer jeden. Wszystkie inne pasje: muzyka, tenis, zeszły do innej ligi.

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

- 224 -

Bóg w hojności prześcignąć się nie da, o czym pisał Słowacki:

"Sto dam za grosz tym, którzy jałmużnę uczynią"

Mówi Pan: cóż byłoby, gdyby stał ze skrzynią?

A to prawdziwy byłby dla lichwiarzy Eden,

Taki ogromny procent z grosza: sto za jeden.

A jednak Bóg godzien jest, aby Mu wierzono

I płaci - lecz schowany za śmierci zasłoną."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

- 225 -

Jeden z misjonarzy opisuje swoją przygodę w pociągu. Na jakiejś stacji przysiadł się do niego pewien człowiek i gdy on skończył odmawiać brewiarz wskazując na obrazek Matki Boskiej zapytał: - „Czy to twoja narzeczona?"

„Nie” - „A może znajoma?” - „Też nie". - „A kto?" - „To moja Matka" - „Twoja Matka?" - zdziwił się nieznajomy i po chwili dorzucił: - „Nie jesteś wcale do niej podobny". Misjonarz chciał wyjaśnić, że to Matka wszystkich ludzi, a więc i jego, ale człowiek już wysiadł, a on pozostał z mocnym, piekącym stwierdzeniem: "Wcale nie jesteś do Niej podobny..."

Rozmawiający z misjonarzem człowiek miał na myśli podobieństwo fizyczne. Tymczasem podobny do Maryi jest przede wszystkim ten, kto spełnia  wolę Bożą.

 

Wiele było osób, które starały się odczytać i wypełniać w życiu wolę Bożą. Wśród nich należał August Czartoryski. Urodził się w 1858 roku w polskiej rodzinie książęcej. W szóstym roku życia stracił matkę. Któregoś dnia klęknął przed obrazem Matki Bożej i prosił, żeby była mu matką. Odtąd stał się jej wiernym synem i naśladowcą. Był słabego zdrowia, dlatego też w pewnym okresie życia pobierał naukę u nauczycieli, którzy przychodzili do jego domu. Największy wpływ na młodego księcia wywarł Józef Kalinowski, późniejszy karmelita błogosławiony Ojciec Rafał. On to przyspieszył proces dojrzewania zakonnego, jakie zrodziło się w duszy młodego Augusta. W 1883 roku Czartoryski zetknął się w Paryżu z założycielem salezjanów - ks. Janem Bosko i wkrótce oświadczył mu, że chce wstąpić do zgromadzenia salezjanów. Ojciec jednak miał inne plany wobec syna. Pragnął go dobrze ożenić i zostawić w majątku. Wtedy powstał w duszy Augusta bolesny konflikt między wołaniem Bożym a wolą ojca. Bardzo cierpiał z tego powodu, ale też więcej się modlił, odprawiał rekolekcje, aby lepiej poznać wolę Bożą. W 1884 roku August oznajmił ojcu swą ostateczną decyzję, a przełamawszy jego opory pożegnał rodzinę, kraj i na zawsze wyjechał do Turynu. Jednak nie był to koniec jego cierpień, gdyż rodzina na różne sposoby próbowała odwieść go od zamiaru zostania kapłanem. Gdy po dość długim czasie Czartoryski nie zmienił swego zamiaru, ks. Jan Bosko postanowił go przyjąć do nowicjatu. W czasie pobytu w nowicjacie Czartoryski wyróżniał się pobożnością, posłuszeństwem, pokorą i skromnością.

Rodzina w dalszym ciągu próbowała zmusić go do opuszczenia zgromadzenia stosując prośby i groźby oraz powołując się na obowiązki Augusta względem ojczyzny, opuszczonej rodziny, szczególnie zaś ojca, który dotkliwie przeżywał wyjazd syna. Wierny Bogu i swemu powołaniu August tak kiedyś odpowiedział wysłannikom ojca: "Nikt i nic zmusić mnie nie może do opuszczenia zakonu nawet na chwilę".

Przed złożeniem ślubów zakonnych książę August zrzekł się wszystkich swych posiadłości, pozostawiając sobie na własność tylko krzyż i brewiarz. Po odbyciu studiów teologicznych, August został wyświęcony na kapłana. Postępująca gruźlica spowodowała, że zmarł w kwietniu 1893 roku, mając 35 lat”.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 242

- 226 -

Św. Jadwiga Śląska także potrafiła znieść, z miłości do Boga i ludzi, wiele sytuacji trudnych i bolesnych. Kiedy miała 12 lat przybyła na Śląsk, do Wrocławia, na dwór księcia Bolesława Wysokiego, by zaślubić jednego z jego synów, niewiele starszego, Henryka. Przybyła do obcych ludzi, nie znała też języka, miejscowych zwyczajów, na pewno nie było to więc dla niej łatwe. Dzieliła się jednak ze swoim otoczeniem umiejętnościami i wykształceniem. Uczyła modlitw, czytała dzieciom i dwórkom żywoty świętych, uczyła haftować, gotować, przygotowywać lecznicze zioła. Dyskretnie wpływała na męża skłaniając go np. do tego, aby - dla uniknięcia rozlewu krwi - pogodził się z pretendentami do tronu krakowskiego. Kiedy Konrad Mazowiecki uwięził jej męża podczas zamieszek, nie wahała się odbyć zimą długiej drogi na Mazowsze. Jej postawa zdumiała Konrada i uwolnił Henryka.

Jadwiga Śląska ceniła sobie ubóstwo i odznaczała się wielkim miłosierdziem. Ludzie potrzebujący garnęli się do niej, a ona była gotowa oddać im wszystko. Wysłuchiwała ich skarg i próśb. Każdemu starała się pomóc. Karmiła głodnych. Zabiegała o zmniejszenie opłat i danin ciążących na poddanych, a często płaciła za nich sama. Prosiła o łaskę dla skazanych na śmierć. Skłoniła męża by skazańcy mogli pracować przy budowie kościołów, zamiast siedzieć

Jadwiga Śląska urodziła sześcioro dzieci i w wielkim bólu przeżyła śmierć wszystkich, za wyjątkiem córki, Gertrudy. Najukochańszy syn Henryk Pobożny zginął w bitwie z Tatarami pod Legnicą, broniąc wiary chrześcijańskiej.  Jadwiga ze spokojem i poddaniem się woli Bożej oczekiwała wieści z pola bitwy. W dniu klęski powiedziała: „Straciłam syna. Jedyny mój syn jak ptak uleciał szybko ode mnie. Opuścił mnie, już go więcej na tej ziemi nie zobaczę". Wysłannik z pola bitwy przybył dopiero w trzy dni później, potwierdzając przeczucie księżnej. Św. Jadwiga z poddaniem się woli Bożej przyjęła swój krzyż. Modliła się: „Dziękuję Ci, Panie, Boże, żeś był łaskaw dać mi takiego syna, który nie sprawiwszy mi nigdy troski, zawsze mnie czcią otaczał i kochał miłością synowską. I choć chciałabym go mieć zawsze przy sobie, jestem szczęśliwa, że drogą męczeństwa zasłużył sobie na połączenie ze swym Zbawicielem i polecam Ci kornie jego duszę".

Ostatnie lata życia spędziła św. Jadwiga w klasztorze cystersek w Trzebnicy u boku córki Gertrudy, będącej opatką tego klasztoru. Zmarła 14 października 1234 roku.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 409

- 227 -

M. Skwarnicki "Hymn o miłości":

"Tęsknię za Tobą Boże,

pragnę Ciebie jak ziemia,

odkryłem Twoją miłość

w niepojętych przestrzeniach.

Ty jesteś jak powietrze,

które daje mi życie,

jesteś wiatrem nadziei,

co budzi mnie o świcie."

 

M. Bujacz - Bagasik:

"Niech ma myśl, mój czyn, me serce,

O tym głoszą w każdej dobie,

Jak to dobrze ufać Tobie,

Jak to dobrze żyć jest z Tobą."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

- 228 -

Ci mogliby się podpisać pod słowami św. Teresy:

"Jedno tylko mam staranie, Tobie podobać się, Panie, I innej nie znam już troski, By tylko radość miał ze mnie, Ten Mistrz mój Boski".

Takim był choćby Słowacki, który w "Odezwie do braci w kole" pisał: "Mam na dnie serca rozkaz Boży - abym nie dbając o sąd ludzi - nawet na wzgardę, nędzę i potępienie - stał do końca strzegąc prawdziwej wiary i dawnego sztandaru mojej ojczyzny."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

- 229 -

Ks. W. Buryła pisze o tym w jednym z wierszy:

"Myślałem - grzech tak pięknie lśni, jak gdyby złotem był prawdziwym, więc otworzyłem przed nim drzwi, lecz blask ten blaskiem był fałszywym.

Myślałem, w dłonie łapiąc grzech,

że najprawdziwsze chwytam szczęście,

lecz został po nim tylko śmiech,

gorzki jak łzy - i żal, nic więcej.

Kamieniem na mej duszy legł,

udźwignąć go nie sposób,

gdy moim śladem będziesz szedł,

pamiętaj - jesteś kowalem swego losu.

I nie wierz, gdy tysiącem złud,   

grzech ci o sobie będzie mówił,  

prawdziwym szczęściem tylko Bóg,

uważaj, żebyś Go nie zgubił."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

- 230 -

H. Malewska "Przemija postać świata"

Wizand jest Gotem. Ranny trafia do klasztoru, gdzie opiekują się nim zakonnicy i gdzie powoli wraca do sił. Obserwował ich życie. Szczególną uwagę zwrócił na dwóch młodych zakonników: Placyda i Maura. Pierwszy z nich był bardzo przystojny, to co robił, robił jak przejęte i zadowolone dziecko. Zwrócił jego uwagę urodą i pełnią życia. Drugi - mógł być dobrym rycerzem, był dobrze zbudowany. Jednemu z nich opowiada o sobie, że chciałby być kimś wielkim np. pisarzem, retorem. Zakonnik mu odpowiedział: "Zawsze szukamy poniżej, niżej od Jego miary dla każdego z nas. Kupujemy marność, a płacimy udręką. On zaś jest wielkim Bogiem Pokoju."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

 

 

 



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
O miłości Boga do człowieka, Teksty, Miłość
rekolekcje, nauka rek.dla dzieci, MIŁOŚĆ BOGA I BLIŹNIEGO
Najświętsze Serce Jezusa znak miłości Boga do ludzi
Formy nieuświadomionej miłości Boga (część trzecia)
KL. II - KSIĄŻECZKA Z MODLITWAMI WYMAGANYMI DO I KOMUNII, PRZYKAZANIE MIŁOŚCI BOGA
Formy nieuświadomionej miłości Boga (część piąta)
MIŁOŚĆ BOGA
Formy nieuświadomionej miłości Boga (część czwarta)
ks A Kubiś Uniwersalny wymiar miłości Boga
Formy nieuświadomionej miłości Boga (część pierwsza)
Formy nieuświadomionej miłości Boga (część druga)
O miłości Boga do człowieka, Teksty, Miłość
WYCHOWANIE NAŚLADOWANIEM MIŁOSIERNEJ MIŁOŚCI BOGA modyfikacja
Ks Piotr Pawlukiewicz Miłość Boga a zachowanie miłościopodobne
18 Szczera miłość odpowiedzią na miłość Boga (I lic) keryg
Na miłość Boga darujcie nam życie!

więcej podobnych podstron