Pragniemy, aby Simone Weil stała się jedną z najważniejszych postaci w naszych przemyśleniach nad drogą, którą ma pójść Tezeusz. Dlatego zamierzamy zgromadzić najlepszy w polskiej sieci zbiór pism tej autorki oraz rozpocząć dyskusję zainspirowaną jej poglądami. Począwszy od wtorku 25 marca 2008 co dwa tygodnie udostępniamy nowy tekst Weil. Zapraszamy do twórczej lektury.
Formy nieuświadomionej miłości Boga (część trzecia)
Simone Weil
Miłość praktyk religijnych
Miłość religii ustanowionej, mimo ze imię Boga jest w niej obecne, nie jest jednak sama przez się bezpośrednia i oczywista, lecz stanowi raczej pośrednią i wpółświadomą formę miłości Boga. Nie zawiera w sobie bowiem bezpośredniego kontaktu wprost z Bogiem. W praktykach religijnych, gdy intencja ich jest czysta, Bóg jest obecny w ten sam sposób, jak w bliźnim i w pięknie świata - nic ponadto.
Zależnie od okoliczności życiowych zmienia się bardzo forma, jaka w naszej duszy przyjmuje miłość religii. Pewne okoliczności przeszkadzają nawet narodzinom tej miłości, albo też zabijają ją, zanim zdoła się spotęgować.Niektórzy ludzie, wpadłszy w nieszczęście, odczuwają mimo woli nienawiść i pogardę dla religii, gdyż okrucieństwo, pycha i zepsucie niektórych jej sług nieraz kazały im cierpieć. Inni od dzieciństwa wzrastali w środowisku przepojonym tym duchem. Należy przypuszczać, że i wówczas, dzięki Bożemu miłosierdziu, miłość bliźniego i miłość piękna świata, o ile są dość mocne i czyste, mogą zaprowadzić dusze na największe wyżyny.
Miłość religii ustanowionej odnosi się zwykle do religii panującej w danym kraju lub środowisku, w którym zostało się wychowanym. Z nią przede wszystkim kojarzy się w człowieku pojęcie służby Bożej dzięki przyzwyczajeniu, nabywanemu od urodzenia.
Wartość praktyk religijnych można doskonale oceniać według tradycji buddyjskiej dotyczącej wymawiania imienia Boga. Podobno Budda miał uczynić ślub, że wzniesie aż do siebie, w Krainę Czystości, wszystkich tych, którzy będą powtarzać jego imię przejęci pragnieniem, aby ich zbawił. Dzięki tej wierze wymawianie imienia Boga jest naprawdę zdolne przemienić duszę.
Religia nie jest niczym innym, jak właśnie ta obietnica Boża. Każda praktyka religijna, każdy obrzęd, każda liturgia jest jakąś formą wymawiania imienia Boga i w zasadzie powinna mieć moc zbawienia każdego, kto uczestniczy w niej ożywiony tym pragnieniem.
Wszystkie religie wypowiadają w swoim języku imię Pana. Przeważnie lepiej człowiekowi nazywać Boga w swoim języku ojczystym niż w obcym. Pomijając wyjątki, dusza jest niezdolna oddać się w zupełności, z chwilą gdy musi narzucić sobie nawet niewielki wysiłek szukania słów w obcym, choćby nawet dobrze znanym języku.
Pisarz, którego mowa ojczysta jest uboga, niezbyt giętka i mało znana na świecie, podlega silnej pokusie posługiwania się innym językiem. Było kilka wypadków świetnych osiągnięć, jak na przykład Conrad, ale to należy do rzadkości. Pomijając wyjątki, taka zmiana wychodzi na ogól na złe, obniża myśl i styl. Pisarz nie wychodzi poza przeciętność i źle się czuje z mową, którą przyjął.
Zmiana religii jest dla duszy tym, czym zmiany języka dla pisarza. To prawda, ze nie wszystkie religie są równie zdatne do poprawnego wymawiania imienia Boga. Niektóre z nich są bardzo niedoskonałymi pośredniczkami. Niewątpliwie religia Izraela była pośrednikiem bardzo niedoskonałym, skoro Chrystus mógł zostać ukrzyżowany. Religia rzymska chyba w ogóle nie zasługiwała na miano religii.
Biorąc jednak ogólnie, ustalanie hierarchii różnych religii jest rzeczą bardzo trudna, może nawet w ogóle niemożliwa. Bo żeby poznać religie, trzeba być wewnątrz niej. Katolicy odnoszą to twierdzenie do katolicyzmu, ale jest ono prawdziwe dla każdej religii. Religia jest pokarmem. Trudno ocenić smak i wartość odżywczą jakiegoś pokarmu, jeśli się nigdy go nie kosztowało. Porównanie religii, i to tylko w pewnym stopniu, jest możliwe jedynie dzięki cudownej zdolności odczuwania empatii. Można w pewnej mierze poznać ludzi, jeśli obserwując ich z zewnątrz równocześnie mocą empatii przenosi się w nich własną duszę. Tak samo studiowanie różnych religii nie prowadzi do zrozumienia ich, jeśli dzięki wierze nie przeniesiemy się do samego wnętrza tej, która studiujemy. Dzięki wierze w najpełniejszym tego słowa znaczeniu.
Nie zdarza się to jednak prawie nigdy. Jedni bowiem nie maja w ogóle żadnej wiary, inni wierzą wyłącznie tylko w jedna religie, nie poświęcając innym więcej uwagi niż jakimś muszlom o dziwnym kształcie. Jeszcze inni uważają, że są zdolni do bezstronności, ponieważ posiadają tylko jakąś nieokreślona religijność, która mogą kierować obojętne w jakim kierunku. Tymczasem, przeciwnie, trzeba poświęcić jednej konkretnej religii całą swoją uwagę, całą wiarę i miłość, aby można było myśleć o każdej innej religii z tym najwyższym skupieniem uwagi, wiary i miłości, jakiego to wymaga. Tak samo tylko ci, co są zdolni do przyjaźni, ci tylko, a nie inni, zdolni są całym sercem zainteresować się losem jakiegoś nieznajomego człowieka.
We wszystkich dziedzinach miłość tylko wtedy jest realna, gdy odnosi się do jakiegoś określonego przedmiotu. Staje się powszechna, nie przestając
być realna tylko dzięki analogii i transpozycji.
Mimochodem trzeba stwierdzić, ze znajomość tego, czym jest analogia i transpozycja, znajomość, do której przygotowaniem jest matematyka, różne rodzaje nauk i filozofia, ma w ten sposób ścisły związek z miłością.
Dzisiaj w Europie, a może nawet na całym świecie, porównawcza znajomość religii jest prawie żadna. Nie ma się nawet pojęcia o możliwości takiego poznania. Nawet pominąwszy przesady, które stanowią dla nas przeszkodę, samo przeczucie tej znajomości jest czymś bardzo trudnym. Między różnymi formami życia religijnego istnieją - niby częściowe kompensacje widocznych różnic - pewne ukryte odpowiedniki, które tylko najbardziej przenikliwa analiza może uchwycić. Każda religia jest oryginalna kombinacja uświadomionych prawd. To, co jest świadome w jednej z nich, bywa nieuświadomione w drugiej. Nieświadome przyjęcie jakiejś prawdy może mieć nieraz taka sama, a nawet jeszcze o wiele większa wartość niż przyjęcie uświadomione. Ten, kto zna sekrety serc, zna również sekrety różnych form wiary. Ale cokolwiek by się o tym mówiło, nie odkrył nam tego.
Jeśli jest się urodzonym w religii, która jest wystarczająco zdatna do wymawiania imienia Bożego, gdy się te religie rodzinna kocha miłością dobrze pojęta i czysta, trudno dostrzec jakiś słuszny powód, aby ja opuścić. Jest to możliwe dopiero wtedy, gdy jakiś bezpośredni kontakt nadprzyrodzony sprawi, że dusza podda się woli samego Boga. Poza ta instancja zmiana jest słuszna tylko wtedy, gdy dokonuje się przez posłuszeństwo. Historia wykazuje, że w gruncie rzeczy zdarza się to rzadko. Najczęściej, może nawet zawsze, dusza, doszedłszy do najwyższych stopni uduchowienia, utwierdza się w miłości do tradycji, która pomogła jej wznosić się ku górze ..
Jeśli religia rodzinna jest zbyt niedoskonała albo jeśli w środowisku rodzinnym występuje ona w formie zbyt skażonej, albo wreszcie, jeśli okoliczności nie dopuściły, by zrodziła się miłość do niej, lub te miłość zabiły wtedy przyjęcie obcej religii jest uprawnione. Uprawnione, a nawet konieczne, ale tylko dla niektórych, na pewno nic dla wszystkich. To samo odnosi się do tych, którzy byli wychowani bez żadnych praktyk religijnych.
We wszystkich innych przypadkach zmiana religii jest decyzja bardzo poważna, a nakłanianie kogoś do tego jest sprawa jeszcze poważniejsza. Ale czymś nieskończenie cięższym jest wywieranie w tej dziedzinie oficjalnego nacisku w krajach podbitych.
Natomiast, pomimo rozbieżności miedzy religiami, jakie istnieją na terytoriach Europy i Ameryki, można powiedzieć, że w zasadzie religia katolicka jest wprost lub pośrednio, w większym lub mniejszym stopniu, naturalna ojczyzna duchowa wszystkich ludzi białej rasy.
Wartość praktyk religijnych polega na skuteczności kontaktu z czymś, co jest doskonale czyste i przez to niszczy zło. Tu, na ziemi, nic nie jest doskonale czyste, chyba tylko cale piękno wszechświata, którego jednak nie możemy w pełni odczuć, dopóki nie zbliżymy się znacznie ku doskonałości. Całe to piękno nie jest zresztą zawarte w niczym odczuwalnym, mimo ze w pewnym sensie jest odczuwalne.
Rzeczy związane z kultem religijnym są to konkretne zmysłowe rzeczy istniejące tu na ziemi, ale mimo to zachowujące doskonałą czystość . Nie dlatego, aby były w jakiś określony sposób czyste. Kościół może być brzydki, śpiewy fałszywe, ksiądz niemoralny, wierni roztargnieni. To w pewnym sensie nie ma żadnego znaczenia. To tak, jak gdyby matematyk, chcąc zilustrować poprawne dowodzenie, kreślił figurę za pomocą pokrzywionych prostych i spłaszczonych kół, co też nie ma żadnego znaczenia. Rzeczy związane z religia są czyste w zasadzie, w teorii, przez hipotezę, przez definicje, na mocy umowy. W ten sposób ich czystość jest bezwarunkowa. Żadne skażenie nie może jej dosięgnąć - jest doskonała. Jednak nie w ten sposób, jak legendarna klacz Rolanda, która przy wszystkich możliwych zaletach posiadała te jedna ujemna stronę, ze w ogóle nie istniała. Konwencje ludzkie nie są skuteczne, o ile nie dołącza się do nich pobudki skłaniające ludzi do zachowania ich. Same w sobie są po prostu abstrakcjami, są nierealne i nie potrafią zdziałać niczego. Ale umowa, mocą której rzeczy związane z religia są czyste, jest zatwierdzona przez samego Boga. Dlatego jest to umowa skuteczna, zawierająca w sobie moc, która sama przez się może coś zdziałać. Ta czystość jest bezwarunkowa i doskonała, a zarazem realna.
Oto prawda oparta na faktach i wskutek tego nie podlegająca dowodzeniu. Podlega tylko sprawdzeniu przez doświadczenie.
W rzeczywistości czystość rzeczy związanych z religią, o ile tylko nie zabraknie wiary i miłości, objawia się prawie wszędzie pod postacią piękna. W ten sposób słowa liturgii są cudownie piękne, zwłaszcza doskonała jest modlitwa za nas, która wyszła z samych ust Chrystusa. Przepiękne są także architektura romańska, śpiew gregoriański.
Ale w samym środku istnieje coś, co jest zupełnie pozbawione piękna, co niczym nie objawia czystości, co jest tylko konwencja. Tak musi być. Architektura, śpiewy, język liturgiczny, nawet jeśli składają się nań słowa Chrystusa - wszystko to jest dalekie od absolutnej czystości. Absolutna czystość, obecna tu, na ziemi, dla naszych przyrodzonych zmysłów jako coś konkretnego, może być tylko konwencja i niczym innym. Ta konwencja umieszczona w centrum wszystkiego to Eucharystia. Absurdalność dogmatu o realnej obecności stanowi jego wartość. Pomijając tak wzruszającą symbolikę pożywienia, nie ma nic w kawałku chleba, czego myśl zwrócona ku Bogu mogłaby się uchwycić. W ten sposób widoczny jest umowny charakter obecności Bożej. Chrystus może być obecny w takim przedmiocie jedynie na podstawie umowy. Niemniej może być w ten sposób doskonale obecny. Tu, na ziemi, Bóg nie może być inaczej obecny, jak tylko w tajemnicy. Jego obecność w Eucharystii jest prawdziwie tajemna, ponieważ żadna cześć naszego umysłu nie jest dopuszczona do sekretu. Toteż tajemnica jest całkowita.
Nikomu nie przyjdzie na myśl, aby się dziwić, że dowodzenia oparte na idealnych prostych i idealnych lukach, które w ogóle nie istnieją, mają skuteczne zastosowanie w technice. A przecież to jest niezrozumiale. Rzeczywista obecność Boża w Eucharystii jest bardziej cudowna, ale bynajmniej nie bardziej zrozumiała.
Można by w pewnym sensie przez analogie powiedzieć, że Chrystus z założenia obecny jest w hostii konsekrowanej, tak samo jak matematyk mówi, że w danym trójkącie dwa katy z założenia są równe.
Ponieważ chodzi tu o umowę, liczy się tylko forma konsekracji, nie stan duchowy tego, kto konsekruje.
Gdyby to było czymś innym niż umowa, byłoby rzeczą przynajmniej częściowo ludzka, a nie w zupełności boska. Realna konwencja jest nadprzyrodzona harmonia (biorąc harmonie w sensie pitagorejskim).
Tylko konwencja może być tu, na ziemi, doskonała czystością, gdyż każda czystość nie oparta na konwencji jest mniej lub więcej niedoskonała. Tylko dzięki cudowi Bożego miłosierdzia jakaś konwencja może stać się realna.
To samo zawiera w sobie buddyjskie pojęcie odnoszące się do wymawiania imienia Boga, gdyż imię jest również konwencja. Jednak łatwo jest o tym zapomnieć wskutek przyzwyczajenia do mieszania w myślach rzeczy i ich imion. Eucharystia jest najwyższym stopniem konwencji.
Nawet ludzka, ucieleśniona obecność. Chrystusa była czymś innym od doskonalej czystości, ponieważ skarcił tego, co nazwał go dobrym, mówiąc: "Pożyteczne jest dla was, abym odszedł". Jest wiec prawdopodobne, ze Jego obecność w kawałku konsekrowanego chleba jest pełniejsza. Jest tym bardziej pełna, im bardziej utajona.
Mimo to ta obecność była może jeszcze pełniejsza, a także bardziej ukryta w Jego żywym ciele, w chwili gdy straże pochwyciły Go jak zatwardziałego przestępcę. Ale też wszyscy go wtedy opuścili. Był zanadto obecny. Dla ludzi było to nie do przyjęcia.
Konwencja Eucharystii, tak jak każda inna analogiczna konwencja, jest
dla człowieka niezbędna, niezbędna jest dlań obecność doskonalej czystości.
Bo człowiek może skierować pełnie swej uwagi tylko na coś odczuwalnego. Czuje on czasem potrzebę skierowania swej uwagi na czystość doskonała. Sam ten fakt, na mocy transpozycji, może mu pozwolić zniszczyć cześć zła, które w nim tkwi. To dlatego hostia jest naprawdę Barankiem Bożym, który gładzi grzechy.
Każdy człowiek czuje w sobie zło, czuje wstręt przed nim i chciałby się go pozbyć. Poza nami dostrzegamy zło pod dwiema różnymi postaciami, w cierpieniu i w grzechu. Ale w stosunku do samego siebie to rozróżnienie ujawnia się tylko w sposób abstrakcyjny i w wyniku refleksji. Czujemy w sobie coś, co nie jest ani cierpieniem, ani grzechem, co jest równocześnie jednym i drugim, jest wspólnym korzeniem, trudnym do rozpoznania połączeniem jednego i drugiego, skażeniem i zarazem bólem. To jest zło w nas. To jest brzydota w nas. Jak dalece ją odczuwamy, czujemy do niej wstręt. Dusza odrzuca ja tak, jak się wymiotuje. Aktem transpozycji przenosi ją na otaczające nas rzeczy. One jednak, stając się w ten sposób w naszych oczach brzydkie i skażone, oddają na to zło, które w nich umieściliśmy. Oddają je zwiększone. Na skutek tej wymiany zło, które jest w nas, wzrasta. Wydaje nam się wtedy, że nawet miejsca, w których się znajdujemy, środowisko, w którym żyjemy, zamykają nas w więzieniu zła, i to z każdym dniem bardziej. Jest to straszliwy niepokój. Gdy wyczerpana nim dusza przestaje go już nawet odczuwać, mało jest dla niej nadziei ratunku.
Podobnie chory czuje nienawiść i obrzydzenie do swojego pokoju i otoczenia, skazany - do więzienia, w którym jest zamknięty, i niestety zbyt często robotnik - do swojej fabryki.
W tym stanie nic nie pomoże dostarczenie rzeczy pięknych. Bo nie istnieje nic, co z czasem na zasadzie prawa transpozycji nie zostałoby zeszpecone i nie budziłoby wstrętu.
Tylko doskonała czystość nie może być skażona. Jeśli dusza jest owładnięta złem, w chwili gdy zwróci uwagę ku rzeczy doskonale czystej, to mimo że przeleje na nią cześć tego zła, nie zdoła jej tym zepsuć. To zło nie wraca już do duszy. W ten sposób w każdej minucie takiej uwagi trochę zła ulega zniszczeniu.
To, czego usiłowali dokonywać Hebrajczycy w zbliżonym do magii rytuale koźla ofiarnego, może być dokonane tu na ziemi tylko za pomocą doskonalej czystości. Prawdziwym kozłem ofiarnym jest Baranek.
W dniu, w którym istota doskonale czysta zjawiła się tu, na ziemi, w kształcie ludzkim, automatycznie największa ilość zła rozproszonego dookoła skupiła się w niej pod postacią cierpienia. W tamtej epoce w Cesarstwie Rzymskim największym nieszczęściem i największa zbrodnia ludzi było niewolnictwo. Toteż dlatego ponosi ta istota mękę stanowiąca najniższy stopień niewolniczej niedoli. To przeniesienie jest tajemnica Odkupienia.
Tak samo gdy człowiek skierowuje swój wzrok i uwagę na Baranka Bożego, obecnego w konsekrowanym chlebie, przenosi przy tym cześć zawartego w sobie zła na te doskonała czystość i tam ulega ono zniszczeniu.
Może nie tyle zniszczeniu ile przeobrażeniu. Kontakt z doskonałą czystością doprowadza do oddzielania w tym nierozerwalnym, zdawałoby się, związku cierpienia od grzechu. Cześć zła zawarta w duszy, spalona w ogniu tego zbliżenia z czystością, staje się tylko cierpieniem, i to cierpieniem nasyconym miłością.
Podobnie całe zło rozlane po Cesarstwie Rzymskim skupiło się na Chrystusie i stało sił tylko cierpieniem.
Gdyby nie było tu, na ziemi, czystości doskonalej i nieskończonej, gdyby była tylko czystość skończona, która wyczerpuje się z czasem przez kontakt ze złem, nigdy nic moglibyśmy być zbawieni. {K.K.-L.} Wola nic może doprowadzić do zbawienia i dlatego pojęcie laickiej moralności jest niedorzeczne. {MF}
Aparat sprawiedliwości dostarcza strasznej ilustracji tej prawdy. W zasadzie jest czymś czystym to, co ma na celu dobro. Ale jest to czystość niedoskonała, skończona, ludzka. Toteż nieprzerwany kontakt z występkiem zmieszanym z niedola wyczerpuje te czystość i na jej miejsce wprowadza skażenie równe niemal zbrodni, skażenie, które o wiele przewyższa to, któremu ulega każdy kryminalista.
Ludzie nic dbają o to, by czerpać ze źródeł czystości. Ale stworzenie świata i ludzi byłoby aktem okrucieństwa, gdyby to źródło nic biło wszędzie tam, gdzie jest zbrodnia i nieszczęście. Gdyby nie było zbrodni i nieszczęścia w czasach bardziej od nas oddalonych niż dwa tysiące lat i w krajach nie dotkniętych przez misje, można by przypuszczać, że Kościół ma monopol na Chrystusa i sakramenty. Jak można, nie oskarżając Boga, znosić myśl o choćby jednym niewolniku ukrzyżowanym dwadzieścia dwa wieki temu, jeśli się sądzi, że wtedy Chrystus był nieobecny, a sakramenty nieznane? Nikt, co prawda, nic myśli o niewolnikach ukrzyżowanych przed dwudziestu dwoma wiekami.
Gdy już nauczyliśmy się kierować wzrok ku doskonalej czystości, tylko krótkotrwałość życia ludzkiego przeszkadza pewności, ze już tu, na ziemi, mimo załamań osiągnęliśmy doskonałość. Jesteśmy bowiem istotami skończonymi, ale zło w nas tez jest skończone. Natomiast czystość ofiarowana naszym oczom jest nieskończona. I choćby zdawać się mogło, ze niewiele zła niszczymy, przecież niszcząc je ustawicznie, gdyby wystarczyło na to czasu, moglibyśmy mieć pewność, że wreszcie wszelkie zło ulegnie zniszczeniu. Doszlibyśmy wtedy do kresu zła, wedle wspaniałego określenia z Bhagawadgjty. Zniszczylibyśmy zło dla Boga Prawdy, by przynieść mu dar prawdy, jak mówi egipska Księga Umarłych.
Jedna z głównych, teraz co prawda przez wszystkich zapomnianych, prawd chrześcijaństwa głosi, że spojrzenie jest tym, co zbawia. Wąż miedziany został podwyższony, aby ludzie powaleni kalectwem, znajdujący się na samym dnie upadku spojrzeli na niego i zostali ocaleni.
W chwilach gdy się jest, jak to się mówi, w złym nastroju, niezdolnym do wzniesienia ducha ku rozważaniu rzeczy świętych, właśnie wtedy spojrzenie zwrócone ku doskonalej czystości jest najbardziej skuteczne. Gdyż wtedy właśnie zło, czy raczej przeciętność, wydobywa się na powierzchnie i przy kontakcie z ogniem najłatwiej może być spalone.
Ale też spoglądanie wzwyż jest wówczas prawie niemożliwe. Cala mierna
cześć duszy, bojąc się śmierci strachem gorszym od tego, jaki wywołuje śmierć cielesną, buntuje się i wymyśla różne kłamstwa, aby się osłonić.
Wysiłek, aby nie słuchać tych kłamstw, choć nie można się oprzeć temu, żeby im nie wierzyć, wysiłek, żeby patrzeć na czystość, jest wówczas czymś bardzo gwałtownym. Jest to jednak coś zupełnie innego niż to, co zwykle nazywamy wysiłkiem, pogwałceniem samego siebie, aktem woli. Trzeba by innych słów, by o tym mówić, ale język ich nie posiada.
Wysiłek, który czyni dusza, żeby się ratować, podobny jest do tego, z jakim się patrzy, z jakim się słucha, z jakim narzeczona mówi "tak". To jest akt skupienia, uwagi i przyzwolenia. Natomiast przeciwnie - to, co chlubnie nazywamy wolą, jest czymś analogicznym do wysiłku mięśni.
Wola jest na poziomie odpowiadającym naturalnym władzom duszy.
Ćwiczenie woli jest warunkiem zbawienia, zapewne potrzebnym, ale dalekim, zdecydowanie podrzędnym, czysto negatywnym. Wieśniak wysiłkiem mięśni wyrywa chwasty, ale tylko słońce i woda sprawiają, że rośnie zboże. Wola nie może zdziałać w duszy żadnego dobra.
Wysiłek woli ma zastosowanie tylko wtedy, gdy chodzi o wypełnienie ścisłych zobowiązań. Wszędzie tam, gdzie ich nie ma, trzeba iść ze skłonności nie stanowią oczywiście aktów wysiłku woli, naturalna lub za powołaniem, to znaczy za rozkazem Boga. Czyny wynikające a w aktach posłuszeństwa wobec Boga jest się biernym. Choćby towarzyszyły temu trudy i pozorne wzmożenie aktywności, w duszy nie dzieje się nic podobnego do wysiłku mięśni, jest tylko oczekiwanie, skupienie, cisza i znieruchomienie w cierpieniu i radości. Ukrzyżowanie Chrystusa jest wzorem wszystkich aktów posłuszeństwa.
Ów rodzaj biernej aktywności, będący jej najwyższą formą, jest doskonale opisany w Bhagawadgicie i u Lao-tsego. Tam też spotykamy nadprzyrodzona jedność przeciwieństw, harmonie w sensie pitagorejskim.
Wysiłek woli skierowany ku dobru jest jednym z kłamstw wytwarzanych przez gorsza część naszego ja, która się lęka, że zostanie zniszczona. Ten wysiłek niczym jej nie grozi, nie zmniejsza jej wygody nawet wtedy, gdy jest połączony z trudem i cierpieniem. Gdyż gorsza część naszego ja nie boi się trudu ani cierpienia, boi się tylko własnego unicestwienia.
Są ludzie, którzy usiłują podnosić swoją duszę; są oni niby człowiek, który skacze, ustawicznie mając nadzieje, że jeśli co dzień skoczy trochę wyżej, to wreszcie nadejdzie chwila, że już w ogóle nie opadnie, lecz wzniesie się aż do nieba. Zajęty tym nie ma czasu, żeby patrzeć w niebo. Sami nie możemy zrobić ani jednego kroku ku niebu. Kierunek wzwyż nie jest nam dany. Jeśli jednak długo przyglądamy się niebu, sam Bóg nas ku niemu unosi. Unosi z łatwością. "To. co jest boskie. nic wymaga wysiłku" – mówi Ajschylos. W zbawieniu jest łatwość trudniejsza dla nas od wszelkich wysiłków.
W jednej z bajek Grimma jest opisana próba sił między olbrzymem a krawczykiem. Olbrzym rzuca kamień tak wysoko. że wiele czasu upływa. Zanim upada on z powrotem. Krawczyk rzuca ptaszka. który nie opada. To. co nie ma skrzydeł. zawsze w końcu spada.
To. co nazywa się moralnością. apeluje tylko do woli i do tego. co w niej jest, jeśli można tak powiedzieć, najbardziej muskularne. Przeciwnie zaś religia - odpowiada ona pragnieniu, a pragnienie jest tym. co zbawia.
Rzymska karykatura stoicyzmu apeluje również do tej muskularnej woli. Ale prawdziwy stoicyzm. stoicyzm grecki. ten. z którego święty Jan. a może Chrystus zapożyczył pojęcie logos i pneuma, jest jedynie pragnieniem pobożnością i miłością. Jest pełen pokory.
W tym punkcie. jak i w wielu innych. dzisiejsze chrześcijaństwo zostało skażone przez swoich przeciwników. Metafora poszukiwania Boga przypomina pojęcie woli muskularnej. Trzeba przyznać. że Pascal przyczynił się do powodzenia tej metafory. Popełnił on kilka pomyłek. zwłaszcza mieszając w pewnym stopniu wiarę i autosugestie.
W wielkich obrazach mitologii i folkloru. w przypowieściach ewangelicznych zawsze Bóg szuka człowieka. Quaerens me sedisti lassus. W żadnym miejscu Ewangelii nie ma wzmianki o poszukiwaniach podjętych przez człowieka.
Człowiek nie robi ani kroku. o ile nie jest popchnięty lub wyraźnie wezwany. Rola przyszłej oblubienicy jest czekanie. Niewolnik czeka i czuwa, gdy jego pan jest na uczcie. Przechodzień nie zaprasza się sam na ucztę weselna ani nic dopomina się o zaproszenie; zostaje tam wprowadzony prawie niespodziewanie. Jego rola jest tylko nałożenie szaty godowej. Człowiek, który znalazł na polu perle. sprzedaje wszystkie swe dobra. aby kupić to pole. Nic potrzebuje przekopywać ziemi. aby wydobyć z niej perle. Wystarcza, że sprzedał wszystkie swoje dobra.
Pragnienie Boga i wyrzeczenie się wszystkiego poza Nim jest tym. co zbawia.
Postawa prowadząca do zbawienia nic przypomina żadnego działania. Słowo greckie, które ja wyraża. hypomenc, przetłumaczone na patientia nie ma już pełni tego znaczenia. To jest czekanie. czujna i wytrwała nieruchomość. która trwa nieskończenie i której żaden wstrząs nie może zachwiać. Najlepszym tego przykładem jest niewolnik. który nasłuchuje u drzwi. żeby otworzyć. jak tylko pan nadejdzie. Powinien być gotów raczej umrzeć z głodu i wyczerpania niż zmienić postawę. Jego towarzysze mogą go wołać, mówić do niego. bić go, on nie powinien nawet odwrócić głowy. Nawet gdyby mu powiedziano. że jego pan nie żyje, nawet gdyby w to uwierzył. nic poruszy się. Gdyby mu powiedziano. ze pan się na niego gniewa i zbije go. gdy powróci, i gdyby w to uwierzył, nie poruszy się.
Aktywne poszukiwanie jest szkodliwe nie tylko dla miłości. ale także dla inteligencji. której prawa naśladują prawa miłości. Trzeba po prostu czekać.
żeby rozwiązanie zadania geometrycznego czy tez sens łacińskiego lub greckiego zdania wyłoniły się w umyśle. Tym bardziej stosuje się to do jakiejś nowej prawdy naukowej, do pięknego wiersza. Poszukiwanie prowadzi do pomyłki. Odnosi się to do wszelkich rodzajów prawdziwych wartości. Człowiek nie powinien robić nic innego, jak tylko czekać na dobro, a usuwać zło. Powinien używać wysiłku mięśni tylko po to, żeby nie dać się zachwiać złu. Wśród zmienności, która jest losem człowieka, prawdziwą wartość ze wszystkich dziedzinach jest, przynajmniej na pozór, czymś negatywnym. Ale to oczekiwanie dobra i prawdy jest czymś bardziej intensywnym niż wszelkie poszukiwanie.
Pojęcie laski w przeciwieństwie do cnoty świadomie poszukiwanej, pojęcie natchnienia w przeciwieństwie do pracy intelektualnej lub artystycznej
- te dwa pojęcia wyrażają, jeśli są dobrze rozumiane, skuteczność oczekiwania i pragnienia.
Praktyki religijne polegają w pełni na skupieniu ożywionym pragnieniem. Dlatego żadna moralność nie może ich zastąpić. Ale nasza mierność ma w arsenale wiele kłamstw, zdolnych przyczaić się nawet w czasie modlitwy czy też przyjmowania sakramentów. Jest ona dość zręczna, by nazwać Bogiem zasłony, które umieszcza między widokiem a obecnością doskonalej czystości. Różne stany duszy, źródła radości zmysłowej, nadziei, otuchy, pociechy lub ukojenia, lub też cały zespól przyzwyczajeń, jedna lub kilka istot ludzkich, środowisko społeczne - to wszystko może stać się owymi zasłonami.
Trudną do uniknięcia pułapką jest wysiłek, by wyobrazić sobie doskonałość Boża, która religia każe nam kochać. W żadnym wypadku nie możemy wyobrazić sobie czegoś, co by było doskonalsze od nas samych. Ten wysiłek czyni bezużytecznym cud Eucharystii.
Tylko specjalnie wyrobiona inteligencja pozwala podziwiać w Eucharystii jedynie to, co jest w niej zawarte z definicji, to znaczy coś, czego zupełnie nic znamy, o czym wiemy tylko, jak mówi Platon, że jest czymś i że niczego innego nie można pożądać, chyba tylko przez pomyłkę.
Pułapka największa, prawie nieunikniona, jest pułapka społeczna. Wszędzie, zawsze i we wszystkim, poczucie społeczne dostarczy doskonalej, to znaczy doskonale zwodniczej, namiastki wiary. Namiastka ta posiada te wielka przewagę, że zadowala wszystkie części duszy. Ta, która pragnie dobra, wierzy, że jest nasycona. Ta przeciętna nic jest rażona nadmiarem światła i czuje się całkiem dobrze. I tak wszyscy są zadowoleni. Dusza pozostaje w spokoju. Ale Chrystus powiedział, że nie przyszedł, aby przynieść pokój. Przyniósł miecz, miecz, który rozcina na dwoje, jak powiada Ajschylos.
Odróżnić wiarę od jej namiastki społecznej jest prawie niemożliwe. Tym bardziej że w duszy może istnieć część wiary autentycznej obok części, która jest tylko naśladownictwem. To jest prawie ze niemożliwe, ale nie niemożliwe.
W obecnych okolicznościach odrzucenie namiastki społecznej jest może dla wiary kwestia życia i śmierci.
Potrzeba obecności doskonale czystej, która usuwa skażenie, nie jest ograniczona do kościołów. Ludzie przynoszą do kościoła to, co ich plami; i to jest dobrze. Ale byłoby bardziej zgodne z duchem chrześcijaństwa, gdyby ponadto Chrystus był obecny w miejscach najbardziej zbrukanych przez wstyd, nędzę, zbrodnie i nieszczęście, w więzieniach, sadach, przytułkach dla nędzarzy. {KK.-L.{Posiedzenie sądu powinno zaczynać się i kończyć wspólna modlitwa urzędników, policjantów, oskarżonego i publiczności. Chrystusa nie powinno brakować w miejscach, gdzie ludzie pracują i uczą się. Wszystkie ludzkie istoty, niezależnie od tego, co robią i gdzie są, powinny móc całymi dniami wytrwale spoglądać na miedzianego węża. {MF.}
Ale tak samo powinno być publicznie i oficjalnie uznane, że religia nie polega na niczym innym, jak tylko na spojrzeniu. Dopóki uważa się za coś innego, nieuniknione jest, ze zostanie zamknięta we wnętrzach kościołów, albo też będzie przytłaczać sobą wszystko w każdym innym miejscu, w którym się znajdzie.
Religia nie powinna rościć sobie prawa do zajmowania w społeczeństwie innego miejsca niż to, które w duszy przysługuje miłości nadprzyrodzonej. Jednakże jest też prawda, że wielu ludzi poniża miłość w swej duszy, chcąc, by zajmowała tam zbyt wiele miejsca, by była zbyt widoczna. Nasz Ojciec przebywa tylko w tajemnicy. Miłości musi towarzyszyć wstydliwość. Prawdziwa wiara zakłada wielka dyskrecje, nawet wobec samego siebie. Jest ona sekretem między Bogiem a nami, w którym nasz udział jest prawie żaden.
Miłość bliźniego, miłość piękna świata, miłość religii są to miłości w pewnym sensie zupełnie bezosobowe. Miłość religii mogłaby łatwo zatracić ten charakter, gdyż religia jest złączona ze środowiskiem społecznym. Trzeba, żeby sam charakter praktyk religijnych temu zapobiegał. W samym centrum religii katolickiej mieści się trochę bezkształtnej materii, trochę chleba. Miłość skierowana ku tej odrobinie materii z konieczności musi być bezosobowa. Nie osoba ludzka Chrystusa, tak jak ja sobie wyobrażamy i nie boska osoba Ojca, narażona również na wszystkie pomyłki naszej wyobraźni, lecz właśnie ten ułamek materii znajduje się w centrum religii katolickiej. To jest w niej największym zgorszeniem i to zarazem stanowi największa jej wartość. We wszystkich autentycznych formach życia religijnego istnieje tak samo coś, co jest gwarancja ich charakteru bezosobowego. Miłość Boga, dopóki jeszcze nie zaistnieje kontakt bezpośredni i osobisty, musi być bezosobowa, inaczej będzie to miłość oparta na imaginacji. Potem powinna być osobowa i znów bezosobowa, ale już w sensie bardziej wzniosłym.
Simone Weil
tłum. Krystyna Konarska-Łosiowa